10484

Szczegóły
Tytuł 10484
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

10484 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 10484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

10484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

The X Files �O�NIERZE ZAG�ADY BUDYNEK FBI PHOENIX; ARIZONA 11 WRZE�NIA 1996 1.34 Noc by�a ciemna. Parking samochodowy przy Budynku FBI sta� prawie pusty, jak zawsze o pierwszej w nocy. Z windy wysiad� starszy m�czyzna w czarnym garniturze. Wygl�da� na chorego. Po policzkach sp�ywa�y mu krople potu, �wiadcz�ce o wysokiej gor�czce. Podszed� wolno do zaparkowanego czarnego forda i ci�ko opar� si� o mask�. Jego dr��ca d�o� wsun�a si� do kieszeni w poszukiwaniu kluczyk�w. Po chwili z cienia filaru wy�oni� si� m�ody ch�opak w sk�rzanej kurtce z motywem w�a na lewej piersi. M�czyzna szybko podni�s� g�ow�. Na jego zm�czonej prac�, wilgotnej twarzy malowa� si� strach. -Kim jeste� i czego chcesz ? - zapyta�. Ch�opak przybli�y� si� do samochodu. -Kumpel. Forsa w �ap� i ju� mnie nie ma. -Prosz� ci�, zostaw mnie. Chcia�bym mie� troch� spokoju... -Pewnie. Dajesz kas� i zmykam. -Nie chcia�bym ci nic zrobi�.... -Jak nie dasz forsy, to ja ci co� zrobi�, gnojku - ch�opak zr�cznie wskoczy� na dach samochodu. Po chwili sta� ju� naprzeciwko m�czyzny. W nocnej ciszy da�o si� s�ysze� klikni�cie, a w d�oni ch�opaka zal�ni�o ostrze no�a spr�ynowego. M�czyzna zamkn�� oczy. Ch�opak przybli�y� si� dwa kroki, dalej nie zdo�a� zrobi� ju� �adnego. Niewidzialna si�a odepchn�a go tak mocno, �e przelecia� ca�y parking z ogromn� pr�dko�ci�, a jego bezw�adne cia�o wgniot�o si� w �cian� z niewiarygodn� si��. Zmasakrowane zw�oki osun�y si� na ziemi�, pozostawiaj�c na bia�ej �cianie p�metrowe wg��bienie obficie pomazane krwi�.M�czyzna otworzy� drzwi forda. Zanim jednak usiad� za kierownic�, m�tnym wzrokiem spojrza� w stron� niedosz�ego napastnika i szepn��: -Musia�em... CENTRALA FBI WASZYNGTON DC 18 WRZE�NIA 1996 9.25 Scully schodzi�a schodami do Archiwum. Wprost kipia�a ze z�o�ci, i mia�a ku temu powa�ne powody. Mulder obieca� jej tydzie� wolnego. Po tym co ostatnio przesz�a... A dzisiaj obudzi� j� telefon Muldera. Prosi�, aby natychmiast przyjecha�a do Biura. Lubi�a go, nawet bardzo, cho� nie by�a pewna swoich uczu�. By�a do niego okropnie przywi�zana i nie znios�aby, je�eli co� sta�o by si� Mulderowi. Ale tego by�o za wiele. Przebra� miark�. Otworzy�a drzwi i zobaczy�a partnera pochylonego nad biurkiem. Przegl�da� jakie� zdj�cia i dokumenty. Kiedy zauwa�y�, �e wesz�a, �ci�gn�� nielubiane okulary. -Cze��. Dzi�ki, �e tak szybko przyjecha�a�. Chcia�bym, aby� przegl�dn�a te zdj�cia... - poda� jej kilka fotografii - Pochodz� z miejsca dziwnej zbrodni... -Dziwnej? Niemo�liwe! - Scully uda�a zdziwienie. Mulder u�miechn�� si� lekko. -Ten ch�opak zgin�� na parkingu FBI w Phoenix. Nie wiadomo jak. Przed chwil� dzwoni� do mnie niejaki McNicolson, tamtejszy szeryf. Nie mo�e sobie poradzi�, wi�c poprosi� o pomoc FBI, a konkretnie nieustraszon� par� agent�w z Archiwum X - teraz Mulder �artowa�. -I...?? -I za godzin� wylatujemy do Arizony. -Ty to masz szcz�cie... Zawsze co� wyniuchasz - Scully z politowaniem pokr�ci�a g�ow�. - Czekaj...powiedzia�e� do Arizony? Za godzin�? Co to ma znaczy�? -McNicolson chce, by�my rozwik�ali zagadk�. -Jak� zagadk�? Zwyk�e morderstwo? Nic z tego! A m�j tydzie� urlopu? -Scully, wiesz, �e bez ciebie nie pojad�. Obiecuj� ci dwa tygodnie wolnego!! Wyobra� sobie, �e b�dzie to tylko mi�a wycieczka poza miasto... Scully zastanowi�a si� chwil�. Dwa tygodnie wolne od pracy i zmiana klimatu? -Dobra, trzymam ci� za s�owo. PORT LOTNICZY PHOENIX; ARIZONA 18 WRZE�NIA 1996 13.45 Na parkingu przed lotniskiem czeka� na nich s�u�bowy, granatowy opel. Przed nim sta� wysoki m�czyzna z przypi�t� odznak� szeryfa. Podszed� do nich i wyci�gn�� d�o�. -Dzie� dobry. To ja jestem Allan McNicolson. Mo�ecie liczy� na ka�d� pomoc, dzi�kuj� �e zgodzili�cie si� przyjecha� - powiedzia� z u�miechem. U�cisn�� kolejno r�k� Muldera i Scully, po czym wolnym krokiem odszed� na parking. Mulder wskoczy� za kierownic�. -Gdzie najpierw? Hmm....Na miejsce zbrodni - wcisn�� gaz, a Scully westchn�a. BUDYNEK FBI PHOENIX; ARIZONA 18 WRZE�NIA 1996 14.27 Przed federalnym parkingiem t�oczy� si� t�um ludzi. Min�� prawie tydzie� od dnia morderstwa, ale brak jakichkolwiek informacji wzbudza� w mieszka�cach jeszcze wi�ksz� ciekawo��. Mulder dzi�ki swej rz�dowej legitymacji utorowa� sobie drog� w t�umie, a ��ta ta�ma grodz�ca podnios�a si�, wpuszczaj�c go na teren zbrodni. Przemilczeli docinki typu �To nasze sprawy! Zje�d�ajcie st�d!" i tym podobne. Przez cztery lata pracy nawet Scully zdo�a�a si� do nich przyzwyczai�. Mulder stan�� jak wryty. -Scully, chod� tu. - pomacha� r�k� w jej kierunku. Scully przerwa�a rozmow� z jednym z policjant�w i podesz�a do niego. Zamurowa�o j�. Przed nimi widoczna by�a blisko p�metrowej g��boko�ci dziura pod sufitem, wielka plama i smugi po krwi oraz kredowy obrys znalezionego cia�a. -Co� musia�o nim rzuci�... - zacz�� Mulder, ale Scully przerwa�a mu ostro. -Niemo�liwe. Nikt nie rzuci cz�owiekiem na wysoko�� dw�ch metr�w. I to jeszcze robi�c przy tym tak� dziur�...Wydaje mi si�, �e to mo�e by� jaki� rytua�. Wybicie dziurska, jako pojemnika na krew i pomazanie go krwi� ofiary. Czy�by dzia�a�a tu jaka� sekta? -O ile wiem nie ma takiej sekty. Obrz�dki wykonuje si� na sto�ach ofiarnych. -A mo�e ta dziura powsta�a wcze�niej? A zab�jca tylko zaszpanowa�? Mulder z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow� patrz�c na ni� z ma�o widocznym u�miechem. Scully nazywa�a w my�lach to spojrzenie �Scully-jestes-taka-zabawna". Wygl�da� bardzo �adnie, kiedy pr�bowa� ukry� sw�j �adny u�miech. Podszed� do koronera. Scully pod��y�a za nim. -Nazywam si� Mulder, to agentka Scully - pokaza� facetowi legitymacj�. - Chcia�bym, �eby zw�oki ofiary ogl�dn�a moja partnerka. Koroner pokiwa� g�ow� i odszed� nie m�wi�c ani s�owa. Scully popatrzy�a na Muldera z ukosa, zastanawiaj�c si� dlaczego to zrobi�. Pow�d �mierci podany by� przecie� w raporcie. -Zrobi� sekcj�. -Dobra, ja popytam o to wydarzenie. Mulder zostawi� ja sam� na �rodku parkingu, a sam wsiad� do samochodu i pojecha� na komisariat policji. Tam jakby czeka� na niego McNicolson. -Chcia�bym przes�ucha� �wiadk�w, stra�nik�w, personel i wszystkich innych. Szeryf wsta� wolno i poda� mu teczk�. -Oto akta sprawy. �wiadkami byli stra�nicy z FBI, ale pyta�em ich o tamten wiecz�r. Powiedzieli, �e jedynym wychodz�cym by� Fred Savage... - nie doko�czy�. -Przes�uchiwali�cie go? -Nie. Nie chcieli�my zaczyna� bez was. Bardzo nam zale�y na wyja�nieniu tej sprawy. Mulder pokiwa� g�ow� i wyszed�, zostawiaj�c szeryfa z bardzo g�upi� min�. Ale taki ju� by�, nie przestrzega� �adnych zasad. Opr�cz jednej: bezpiecze�stwa wsp�pracownik�w... Tymczasem Scully pochyla�a si� na zw�okami ofiary w miejscowym szpitalu. Na p�ce sta� dyktafon z w��czonym guzikiem �RECORD". -Ofiar� jest dwudziestodziewi�cioletni, bia�y m�czyzna. Przyczyn� �mierci by�o prawdopodobnie uszkodzenie m�zgu. Na ciele nie ma widocznych obra�e�. Sprawdzam obra�enia wewn�trzne - zacz�a uciska� d�o�mi cia�o, tam gdzie znajdowa�y si� wa�niejsze organy. - Obra�enia wewn�trzne niewyczuwalne. Tylko pod klatk� jest co�, ale dok�adniejszy wniosek wydam po obejrzeniu prze�wietlenia. Przechodz� do ogl�dzin g�owy. Tylna cz�� czaszki zgnieciona. Wida� m�zg i od�amki ko�ci wbite w niego. Stwierdzam, �e prawdziw� przyczyn� �mierci by�o ustanie czynno�ci �yciowych spowodowane uszkodzeniem m�zgu - zdj�a gumowe r�kawiczki i wy��czy�a dyktafon. Przyjrza�a si� jeszcze raz g�owie. Przerwa�o jej pukanie do drzwi sali. -Przynios�am prze�wietlenie klatki piersiowej tego ch�opaka - powiedzia�a m�oda piel�gniarka podaj�c jej czarn� klisz�. Scully za��czy�a j� na ekran i zamar�a. �ebra ch�opaka wygl�da�y jak zgniecione. Jakby kto� zmia�d�y� go jak orzecha. Scully schowa�a prze�wietlenie do koperty i zdj�a fartuch. Umy�a r�ce i twarz, ubra�a p�aszcz i wysz�a na korytarz. Nie wierzy�a. �aden cz�owiek nie posiada takiej si�y, �eby zgnie�� cz�owieka i wgnie�� go w betonow� �cian�, zostawiaj�c po tym p�metrowy �lad. Jej rozmy�lania skr�ci� telefon. Dzwoni� Mulder. -Scully, masz co�? Spotkajmy si� przed parkingiem FBI. PARKING BIURA FBI PHOENIX; ARIZONA 18 WRZE�NIA 1996 16.11 -Co masz? -Ofiara nazywa�a si� Mark Mack, mia� dwadzie�cia dziewi�� lat. Zgin�� z powodu wbicia czaszki do m�zgu, ale znalaz�am co� dziwnego... -Co? -Mia� zgniecione �ebra. Wszystkie. -�ebra? Jakby go co�...krrry - Mulder zacisn�� pi��, a Scully pokiwa�a g�ow�. - Taaak... To znaczy, �e ta si�a kt�ra go zabi�a mo�e wszystko. -Mulder, jaka si�a, co za si�a?!? To jest niemo�liwe. Na pewno da si� to jako� racjonalnie i naukowo wyt�umaczy�... -S�ucham? -W tym momencie nic nie przychodzi mi do g�owy.... -No widzisz. Czyta�a� raporty psycholog�w? O sile telekinetycznej niewiele wiadomo. Jedyny pewny dow�d to to, �e obdarzony mo�e przenosi� przedmioty...Mo�e zab�jca jest obdarzony zdolno�ciami telekinetycznymi i... - wypowied� Muldera przerwa� d�wi�k telefonu kom�rkowego. -Agent Mulder? Prosz� przyjecha� natychmiast. Nast�pne zab�jstwo na placu targowym !! Niech si� pan pospieszy! Mulder popatrzy� na Scully. Wskoczyli do samochodu i pomkn�li setk� na plac targowy. Policja ju� tam by�a. Miejsce zbrodni zagrodzone by�o ��t� ta�m�. Mulder pokaza� odznak� i podszed� do szeryfa. -Kto to? - spyta�, patrz�c z obrzydzeniem na zmasakrowane cia�o czarnego m�czyzny. Nawet Scully odwr�ci�a g�ow�, widz�c kawa�ek m�zgu sp�ywaj�cy po murze. -Trzydziestoletni Jason Donovan, w�a�ciciel stoiska nr 24. Nagle da� si� s�ysze� jego krzyk, p�niej zacz�o nim miota� na wszystkie strony, uni�s� si� w powietrze i z ca�ej si�y waln�� w ten mur. Widzia�em. -Spisa� pan �wiadk�w? -Tak, oto lista - szeryf wr�czy� Mulderowi dwie zapisane kartki. Jego wzrok pad� od razu na jedno nazwisko: Fred Savage... -Szeryfie, czy mo�e pan zorganizowa� przes�uchanie? Mamy do pogadania z jednym facetem... POK�J PRZES�UCHA� W WI�ZIENIU STANOWYM PHOENIX; ARIZONA 19 WRZE�NIA 1996 18.30 Przed nimi na fotelu siedzia� starszy m�czyzna. Wygl�da� na chorego. Krople potu obficie sp�ywaj�ce po twarzy �wiadczy�y o wysokiej gor�czce, r�ce trz�s�y mu si� niemo�liwie, a oczy patrzy�y ze strachem. -Czy mog� dosta� szklank� wody? Prosz�... Wypi� j� jednym haustem, dysz�c g�o�no, przy czym po�owa zawarto�ci szklanki wyla�a si� na st�. Savage star� pot wierzchem d�oni. -Panie Savage, dobrze si� pan czuje? -Tak, tak...To tylko grypa... -Czy pracowa� pan w Biurze FBI w nocy w kt�rej pope�niono morderstwo? -Tak. -O kt�rej opu�ci� pan Biuro? -Sko�czy�em pisanie raportu oko�o dziesi�tej, a wyszed�em po jedenastej. -Gdzie uda� si� pan potem? -Do domu. Mia�em ci�ki dzie�... -Dzi�kujemy panu, jest pan wolny - Mulder wyszed� z pomieszczenia ci�gn�c za sob� Scully. W korytarzu czeka� na nich szeryf. Nie zobaczyli ju�, jak zdesperowany Fred Savage zamkn�� oczy. Woda wylana na st� podnios�a si� w powietrze i poszybowa�a tu� przed jego d�o�. Savage chwyci� wisz�ce krople i rozmaza� na czole. Po chwili stra�nik wypu�ci� go. Na korytarzu rozmawiali agenci. -Hmmm... jest chory, to fakt - stwierdzi� Mulder. -Tak...ale wcale nie przeszkadza mu to w k�amaniu - zaoponowa� szeryf. -W k�amaniu? -Pyta�em stra�nik�w. Zeznali, �e Savage wychodzi� oko�o pierwszej czterdzie�ci. -Pierwszej czterdzie�ci...? Zaraz...Scully, jedziemy �ledzi� Savage'a ! DOM FREDA SAVAGE'A PHOENIX; ARIZONA 19 WRZE�NIA 1996 23.40 Granatowy opel sta� od trzech godzin naprzeciwko domu podejrzanego. Mulder smacznie spa� na siedzeniu kierowcy. Obok niego siedzia�a Scully i wpatrywa�a si� co jaki� czas w partnera. Kiedy spa�, wygl�da� jak niewinne dziecko... Zerkn�a w stron� domu Savage'a. Kto� wsiada� do jego samochodu. Zamierza�a delikatnie obudzi� partnera, ale zamiast tego potrz�sn�a nim gwa�townie. -Mulder, do cholery! To Savage - powiedzia�a wskazuj�c odje�d�aj�cego z wolna forda. Mulder szybko wcisn�� gaz i wjecha� na drog�. �ledzili Savage'a a� do budynku FBI. Mulder nie zastanawia� si� ani chwili. Wysiad� z samochodu i pobieg� za Savage'm kieruj�cym si� na zaplecze magazyn�w. Scully pr�bowa�a dogoni� partnera. Zatrzymali si� dopiero na placu przed magazynem. Scully wyj�a bro� i zrepetowa�a, Mulder zrobi� to samo. Wskaza� jej r�k� wschodni� cz�� placu. Rozdzielili si�.Scully wolno i cicho posuwa�a si� naprz�d, uwa�nie lustruj�c ka�dy zak�tek. Po chwili do��czy� do niej Mulder. -Z tamtej strony nikogo nie ma - szepn��. -Tutaj te�. Wracamy? -Gdzie� musi by�... Ale i tak jest za ciemno. Wr�cimy tu jutro i przeszukamy teren. Poczekaj, sprawdz� jeszcze tu... - Mulder skierowa� si� pod przeciwleg�� �cian�.Nagle us�yszeli szyderczy �miech. Obydwoje naraz odwr�cili si�. Na drugim ko�cu placu sta� Fred Savage i �mia� si� ci�ko. Po jego twarzy sp�ywa�y krople potu. -A wi�c jeste�cie tu. Odkryli�cie moj� tajemnic�, przebieg�e sukinsyny! C�, Mark mia� pecha. Mia�em wtedy bardzo ci�ki dzie�. Ale tam, na placu targowym, ponios�o mnie i bardzo tego �a�uj�. Zg�osi�em si� na ochotnika, nie zmuszali mnie, ostrzegali. Chc� �eby�cie wiedzieli jedno: ju� nie jeste�my bezbronni! Mo�emy walczy� t� sam� broni�! A wy, pieprzeni agenci? Widzieli�cie to wi�c musicie zgin��... - Savage zamkn�� oczy. Mulder szybko zorientowa� si� w sile Savage'a. Rzuci� si� p�dem w kierunku Scully. -Nieeee......!!!! - krzykn��, ale by�o ju� za p�no. Niewidzialna si�a uderzy�a Scully w brzuch, tak �e skurczy�a si� z b�lu. Pistolet wypad� jej z r�ki. Si�a pcha�a j� szybko a� pod wysoki mur. Bezw�adne cia�o Scully mocno o niego uderzy�o i osun�o si� na ziemi�. Mulder wycelowa� i strzeli�. Savage upad� si� na ziemi�, a z jego g�owy zacz�a kapa� krew. Mulder za�atwi� go jedn� kulk�. Szybko podbieg� do partnerki. Jej g�owa i ca�e cia�o by�o czerwone od krwi, a z klatki piersiowej wystawa�y dwa �ebra. Mulder nie by� lekarzem, ale podstawowa wiedza pozwoli�a mu wiedzie�, �e jego partnerka ma z�amane �ebra z przemieszczeniem i by� mo�e uszkodzone p�uca. -O Bo�e, Scully... Trzymaj si� - zerwa� si� i pobieg� do samochodu po telefon. Wybra� numer miejscowego szpitala. -Szybko! Agentka FBI jest powa�nie ranna! Magazyn FBI za budynkiem! Pospieszcie si� !!!! - rzuci� telefon na siedzenie i ruszy� biegiem na plac. Zatrzyma� si� przed wjazdem os�upia�y. Tam, gdzie tkwi�a Scully zosta�a jedynie rozmazana, wielka plama krwi. Obok niej le�a� niedopa�ek papierosa. Jeszcze si� tli�. -Nie !!! Tylko nie to!!! Nie Scully !!!! Nieeeeee!!!!!!! - krzycza� g�o�no. Opu�ci� g�ow� i usiad� na ziemi. Po jego policzkach wolno sp�ywa�y �zy. - A ja jej powiedzia�em, �e to b�dzie mi�a wycieczka... MIEJSCE NIEZNANE 26 WRZE�NIA 1996 8.40 Piek�cy b�l przywr�ci� Scully przytomno��. Wolno otworzy�a oczy i natychmiast je zmru�y�a. �wiat�o padaj�ce z lampy na suficie by�o zbyt ostre. Le�a�a na szpitalnym ��ku w pl�taninie rurek i przewod�w, by�a pod kropl�wk�. Na g�owie, kt�ra okropnie j� bola�a, czu�a banda�, a tu�owiu gips. K�tem oka zobaczy�a stoj�cy na stoliku Tylenol. -Widz�, �e odzyska�a ju� pani przytomno�� - odezwa� si� nagle damski g�os. Scully odruchowo skierowa�a g�ow� w stron� z kt�rej dochodzi�. Sykn�a z b�lu. -Prosz� si� nie rusza�. To tylko pogarsza pani i tak nie najlepszy stan. Poczu�a jak czyja� d�o� delikatnie sprawdza opatrunek na jej brzuchu. -Kim... kim jeste�? - spyta�a. Ka�dy, nawet najmniejszy ruch, sprawia� jej ogromny b�l, mimo zaaplikowanego Tylenolu. -Moje nazwisko nic pani nie powie. -Gdzie...gdzie jestem? -To ma�o istotne. -A... czy mog�...mog� si� chocia�... dowiedzie� dlaczego? -Jest ku temu wiele powod�w. -Czy musisz...musisz m�wi�... zagadkami? - pomimo nie najlepszego samopoczucia Scully by�a zirytowana. -Si�a przyzwyczajenia. To co jest istotne, to jak bardzo zale�y pani na agencie Mulderze. -S�ucham...? - Scully by�a zaskoczona. Nie takich pyta� si� spodziewa�a. - Co mam przez to rozumie�? -To co pani s�yszy. Jak daleko posun�aby si� pani by ratowa� �ycie Muldera? -Ja...? A�...a� do ko�ca.... -Nawet za cen� swojego �ycia? - pyta� dalej g�os. -Jego �ycie...jego �ycie znaczy dla mnie tyle samo co moje. Czy po�wi�ci�abym je dla niego? ...Tak... Zapad�a cisza. -Czy tak� odpowied� chcia�a� us�ysze�... ? - szepn�a cicho i zapad�a w ciemno��. Po raz kolejny straci�a przytomno��. *---------------------------------* Sta�a przy drzwiach i zastanawia�a si�. To co us�ysza�a przed chwil� potwierdzi�o tylko jej przypuszczenia. To co ��czy�o Muldera i Scully by�o czym� wi�cej ni� zwyk�� przyja�ni� czy partnerstwem. Ka�de z nich pod�wiadomie traktowa�o drugie jako istotn� cz�� swojego �ycia, nawet o tym nie wiedz�c. Niezb�dn� cz��. Mulder zrobi�yby wszystko dla Scully. By�a jedyn� osob�, kt�rej ufa�. Gdyby jej zabrak�o ... -Agentko Beley, czy Scully odzyska�a ju� przytomno��? G�os, kt�ry jej przerwa� nale�a� do pu�kownika Jacka Gordona, kt�ry by� jej prze�o�onym w K-3, tajnej jednostce CIA. -Nie, jej stan jest powa�ny, straci�a du�e ilo�ci krwi. Czy podr� ci�ar�wk� by�a konieczna? -Kwestionuje pani moje polecenia? -Nie, Sir. Chcia�abym jednak zauwa�y�, �e niewiele brakuje do tego by nigdy ju� si� nie obudzi�a. Takie rany s� niebezpieczne. -Czy to wszystko, Beley? Skin�a g�ow�. -Dobrze. - po tych s�owach odwr�ci� si�. Lisa Ann Beley patrzy�a jak odchodzi korytarzem utykaj�c na lew� nog�. Od kiedy trafi�a do K-3, a by�o to trzy lata temu, s�ysza�a wiele opowie�ci na temat powodu jego kalectwa. Ka�da z nich by�a inna. Jedna plotka twierdzi�a, �e zosta� trafiony od�amkiem szrapnela na wojnie w Wietnamie, inna �e w by�o to w Korei. S�ysza�a te� pog�oski o tym, �e zrani� go sowiecki agent w czasie tajnej misji w Berlinie Wschodnim. Lecz �adna z nich nie by�a zapewne prawd�. Jedyn� osob�, kt�ra j� zna�a by� sam pu�kownik, a on trzyma to g��boko w tajemnicy. MIESZKANIE MULDERA WASZYNGTON DC 27 WRZE�NIA 1996 5.23 Mulder przewr�ci� si� na drugi bok. Zaczyna� si� drugi tydzie� m�ki. Min�o siedem d�ugich dni od momentu uprowadzenia Scully. Nie m�g� spa�. Obwinia� siebie o spowodowanie zaistnia�ej sytuacji. I mia� racj�, Scully od pocz�tku by�a przeciwna temu wyjazdowi. Ale wiedzia�, �e nie mo�e nic zrobi�. M�g� tylko czeka�.Po jego policzku wolno sp�yn�a �za. Znowu. Znowu zosta�a porwana przez niego. Mulder znienawidzi� to s�owo. Znowu. Znowu wszystko przez niego... CENTRALA FBI WASZYNGTON DC 27 WRZE�NIA 1996 9.45 Skinner wolno szed� korytarzem do gabinetu. Czeka� go kolejny dzie� ci�kiej pracy. Ju� widzia� ten stos dokument�w na biurku. Do tego jeszcze porwanie agentki...Oboj�tnie min�� pani� Brown, sekretark�. Otworzy� drzwi do biura i zakl��. W pokoju unosi�a si� szara mg�a dusz�cego, papierosowego dymu. Na jego fotelu za biurkiem siedzia� ok. czterdziestoletni m�czyzna. Jego twarz, poorana bruzdami staro�ci, nie wyra�a�a �adnych uczu�. Pomi�dzy palcami trzyma� papierosa, a w popielniczce jeszcze tli�y si� inne niedopa�ki. -To ty...Czego chcesz? -Siadaj - m�czyzna wskaza� mu krzes�o. Usiad� automatycznie. -Jest nowa sprawa, oto dokumenty. Nale�y jeszcze dzisiaj wtajemniczy� w jej szczeg�y agenta Muldera. -Od kiedy musz� s�ucha� twoich rozkaz�w ?!? M�czyzna wsta� i podszed� do drzwi. -Od dzisiaj - rzek� i zapali� nast�pnego papierosa. - Jeszcze jedno. Prosz� si� nie martwi� o agentk� Scully...Wyjdzie z tego. - wyszed� zostawiaj�c za sob� szar� smug�. -Pieprz si�, Rakowaty!!! - przekl�� Skinner w��czaj�c wentylator. Kiedy powietrze przerzedzi�o si� troch�, podszed� do telefonu i nacisn�� czerwony guzik. -Pani Brown, prosz� przys�a� tutaj agenta Muldera. -Tak jest, Sir. Mulder przyszed� po pi�ciu minutach. Wygl�da� jak siedem nieszcz��: nieogolony, z podkr��onymi oczyma, niechlujnie ubrany. Nie musia� si� stara�, nie mia� dla kogo... Skinner wskaza� mu krzes�o, ale nie usiad�. Sta� dalej, beznami�tnie wpatrzony w dal. -Agencie Mulder, oto dokumenty nowej sprawy, kt�r� si� pan zajmie... Mulder wolno pokr�ci� g�ow�. -Nie - powiedzia�. - Nie zajm� si�. -Jak to nie zajmiesz?? Przecie� to tw�j �ywio�! -Ju� nie. Bez niej to nie to samo. Ona by�a moj� motywacj�, pomoc�, moim drugim ja... Bez niej...Bez niej wszystko straci�o sens... Mulder zwiesi� g�ow�. Skinner popatrzy� na niego ze wsp�czuciem. Agent nigdy tak nie m�wi�, a teraz...Skinner by� pewien, �e im na sobie zale�y, ale nie wiedzia� �e a� tak. Scully ju� nie raz prze�ywa�a podobne rzeczy, ale wiedzia�, �e w toku ostatnich wydarze� bardzo zbli�yli si� do siebie. -Dobra, idziesz na urlop.Mulder odwr�ci� si� i podszed� do drzwi, ale zatrzyma� go g�os prze�o�onego. -Poczekaj... We� to - nabazgra� w po�piechu co� na kartce papieru i wcisn�� j� do r�ki Muldera.- I znajd� j�. Agent spojrza� na kartk�. By� na niej zapisany jaki� adres. Podni�s� g�ow� i rozejrza� si� po pokoju. Jego wzrok zatrzyma� si� na popielniczce.Skinner nareszcie zobaczy� b�ysk w jego oczach. Teraz wiedzia�, znajdzie j� na pewno, cho�by sam mia� zgin��. MIESZKANIE RAKOWATEGO WASZYNGTON DC 28 WRZE�NIA 1996 8.55 Mulder wyci�gn�� pistolet i odbezpieczy� go. Cicho podszed� do drzwi mieszkania. Celuj�c przed siebie nagle mocno je kopn�� i wbieg� do pokoju. Przed telewizorem siedzia� starszy m�czyzna z papierosem w d�oni. Trzask rozwalonych drzwi nie poruszy� go. Siedzia� na fotelu i wpatrywa� si� w luf� wycelowanego w niego Smith&Wessona. Mulder popatrzy� na niego z wrogo�ci�. -Gadaj co wiesz! - krzykn��. - Szybciej!!! -Niech si� pan uspokoi, agencie Mulder. -Chrza� si�!!! Macza�e� swoje wredne paluchy w sprawie Savage'a!!! Gdzie jest Scully!! M�w !!! -Bardzo mi przykro z powodu Scully. Nie chcieli�my ofiar. Savage wymkn�� nam si� z pod kontroli, jeste�my ci bardzo wdzi�czni za jego usuni�cie. Mulder po raz pierwszy poczu�, �e ten starszy, niegodziwy cz�owiek nie k�amie. -Gdzie ona jest - powt�rzy� wolno i odci�gn�� iglic� broni. Rakowaty wsta� z fotela i wyrwa� kartk� ze swojego notesu. -Polubi�em ci�, Mulder. Dlatego daj� ci t� kartk�. Tak�e dlatego, �e ona jest dla ciebie wa�na. A teraz zabieraj st�d swoj� kawalersk� dup� i szukaj jej! Chc�, �eby by�o tak jak dawniej! Chc� zniszczy� was oboje!! - za�mia� si� szyderczo i rzuci� w Muldera zwini�t� w kulk� kartk�. Wiedzia�, �e i tak przetransportuj� j� do Waszyngtonu. I na pewno zawiadomi� Muldera. Teraz by�o to tylko kwesti� czasu. Agent zr�cznie z�apa� j� w powietrzu i powoli zacz�� si� wycofywa�, nadal mierz�c w serce Rakowatego. Pierwszy raz by� mu wdzi�czny. CENTRUM HANDLOWE ROSWELL; NOWY MEKSYK 1 PA�DZIERNIKA 1996 11.39 Mulder sta� przed wej�ciem do Centrum Handlowego w Roswell. Jeszcze raz spojrza� na kartk� z notesu Rakowatego, po czym potarga� j� na drobne kawa�eczki i cisn�� do kosza. Pchn�� ogromne, szklane drzwi i wszed� do �rodka. Rozgl�dn�� si� uwa�nie. Narazie nikt go nie �ledzi�, ani nie pr�bowa� mu przeszkodzi�. Powoli ruszy� w stron� schod�w. Otworzy� drzwi, po czym zamkn�� je szczelnie za sob�. Zamiast jednak wej�� na kt�re� z pi�ter, zbieg� do piwnic Centrum. Cicho skierowa� si� w stron� drzwi z napisem MAGAZYN 13. Poszuka� na �cianie alarmu. Z wewn�trznej kieszeni kurtki wyci�gn�� �rubokr�t i odkr�ci� cztery �rubki przytrzymuj�ce wieczko puszki z guzikami. Jeszcze raz rozgl�dn�� si� woko�o. Teren by� czysty. Zamkn�� oczy, lecz za chwile je otworzy�. Zdenerwowany spojrza� na klawiaturk� i wystuka� na niej sze�� cyfr, nast�pnie cofn�� si� i po�o�y� d�o� na kaburze pistoletu. o chwili metalowe drzwi bezszelestnie si� otworzy�y. Mulder zobaczy� ton�cy w p�mroku korytarz. Wszed� powoli do niego, uwa�nie obserwuj�c drzwi. Kiedy jego druga noga przest�pi�a pr�g, drzwi MAGAZYNU 13 zamkn�y si� tak samo bezszelestnie. Mulder wyci�gn�� bro� i zacz�� i�� powoli do przodu. Po lewej zauwa�y� pogr��on� w ciemno�ci odnog�, ale min�� j�, s�dz�c, �e jest to �lepy zau�ek. I tu si� myli�. -Patrz kogo tu przygna�o, Bob. Witamy szanownego pana. Mulder odwr�ci� si� gwa�townie. Ujrza� czterech m�czyzn z karabinami maszynowymi L-4 wycelowanymi prosto w jego pier�. Wiedzia�, �e nie ma szans. Natychmiast opu�ci� swoj� bro�. -Steve, skuj go - rzuci� wysoki m�czyzna w koszuli, nazwany Bobem. Jego kolega, ni�szy, ale gro�niej wygl�daj�cy, odpi�� od spodni kajdanki i za�o�y� na r�ce Muldera, po czym pchn�� go do przodu luf� karabinu. -Panowie, jeste�my d�entelmenami - Mulder prze�kn�� �lin�. Mo�e wypali? - Czy mo�ecie mi powiedzie� gdzie jeste�my? -W K-3 - rzek� Bob. U�miechn�� si� lekko i zdzieli� Muldera kolb� karabinu. TAJNA JEDNOSTKA K-3 ROSWELL; NOWY MEKSYK 1 PA�DZIERNIKA 1996 17.55 Obudzi� si� z olbrzymim b�lem g�owy. Wolno wraca�a mu �wiadomo��. Zauwa�y�, �e znajduje si� w ma�ym pokoju bez okien, szafek i p�ek. Wsta� i podszed� do drzwi. Tak jak przypuszcza�, by�y zamkni�te. Po chwili us�ysza� szcz�k zamka i drzwi otwar�y si�. Do pokoju wkroczy� niedawno poznany Bob ze swoim przyjacielem, L-4. -Wy�a�, szef ci� wzywa. I nie pr�buj �adnych sztuczek - pomacha� mu karabinem przed nosem. Mulder wyszed� na korytarz. Pchni�ty luf� L-4 ruszy� naprz�d. Jego fotograficzna pami�� zapami�ta�a wielkie, metalowe drzwi przed kt�rymi sta�a m�oda, czarnow�osa kobieta. Bob pchn�� go mocniej. Korytarz ko�czy� si� podw�jn� bram�. Bob wystuka� kod na klawiaturze i drzwi rozsun�y si�, ukazuj�c niezwyk�y widok. Znajdowali si� w wielkim pomieszczeniu, przypominaj�cym hal�. Naoko�o rozci�ga� si� rz�d komputerowych stanowisk, przy ka�dym siedzia� jaki� uzbrojony w nadajnik z s�uchawkami pracownik. Po�rodku przechadza� si� wysoki, �ysawy m�czyzna ubrany w bia�y naukowy fartuch. Wskaza� Mulderowi fotel. Usiad�. -Witam w K-3, agencie Mulder. -Hmmm...A� tu dotar�o moje nazwisko? - stara� si�, aby jego g�os brzmia� naturalnie. M�czyzna u�miechn�� si� nieznacznie. - Przepraszam za moich ch�opc�w, s� nazbyt bardzo oddani pracy. Nazywam si� Jack Gordon i jestem tutaj szefem. Po twojej minie widz�, �e nie za bardzo orientujesz si� o czym m�wi�. Pami�tasz mo�e Freda Savage'a? Czy wspomina� co� o eksperymencie? Mulder stan�� na r�wne nogi. -To wy porwali�cie Scully, sukinsyny? Gdzie ona jest? Gdzie?!?! -Prosz� si� nie unosi�, panie Mulder. Po pierwsze: nie porwali, tylko zaopiekowali. Po drugie: gdyby nie my, pa�ska partnerka ju� dawno spogl�da�aby na pana poczynania z g�ry, ze �wiec�c� aureolk� i skrzyde�kami. Rozumiesz? Mulder usiad� z powrotem zaciskaj�c wojowniczo pi�ci. -Ciesz� si�, �e doszli�my do porozumienia - pu�kownik pokiwa� g�ow�. - Agentka Scully przyj�a ju� przeprosiny, teraz kolej na pana. Musz� panu wszystko ze szczeg�ami wyja�ni�. Zaczynaj�c wi�c... -Chwileczk� - przerwa� mu Mulder. - Czy Scully tu jest? -Tak. -Musz� j� zobaczy�, natychmiast! - Mulder poderwa� si� i ruszy� biegiem do drzwi. Gordon chwyci� go jednak w pasie, kiedy pr�bowa� ko�o niego przemkn��. -Siadaj! - pchn�� go w kierunku fotela. - Nie teraz. Jeszcze nie pora. -Powiedz mi chocia�... Co z ni�? -Spokojnie, wyjdzie z tego - powiedzia� Gordon bez entuzjazmu. - To by�a tylko pr�bka si� nadprzyrodzonych. Nasze wojska uzbrojone b�d� w du�o pot�niejsz� energi� - widz�c tysi�c pyta� w oczach Muldera zacz�� od pocz�tku. - Savage by� przyk�adem �o�nierza. Tak nazywamy tych, kt�rzy zgodzili si� na eksperyment i wyszli z niego ca�o. Zosta� poddany serii skomplikowanych operacji m�zgu, kt�re mia�y za zadanie przystosowa� go do si� NZT, jak naprawd� je nazywamy. Operacje przeszed� pomy�lnie, eksperyment si� uda�. Wszystkich �o�nierzy wypuszczono po uwcze�niejszym wymazaniu pami�ci. Niestety, Savage si� opiera�. U�pili�my go wi�c, ale jego silna wola nie pozwoli�a wymaza� wszystkiego. P�niej uciek� i osiedli� si� w Phoenix. Nie potrafi� ujarzmi� si�y, dlatego zgin�li niewinny ludzie. Nie ukrywam, �e nasza jednostka jest za to odpowiedzialna, ale to tylko dwoje ludzi. Nie potrafi� powiedzie� ilu ludziom ten eksperyment ocali �ycie. Teraz pan rozumie?Mulder nie odzywa� si�. Co za g�upie pytanie! Oczywi�cie �e rozumia�. Ale g�ow� zaprz�ta�a mu tylko jedna my�l: zobaczy� Scully. Gordon nacisn�� kilka guzik�w na pok�adzie kontrolnym. Na jednym z ekran�w pojawi� si� obraz wej�cia do Centrum Handlowego.-Tak ci� z�apali�my. Nie chcemy pana wi�zi�. Numer i kod do pokoju poda panu Bob. Kiedy agentka Scully wyzdrowieje, odstawimy j� i pana do Waszyngtonu. Co pan na to? Chc� zawrze� pok�j. Mulder z godno�ci� pokiwa� g�ow� i wyci�gn�� spokojn� d�o�. -Zgadzam si�, ale chc� zobaczy� Scully. SZPITAL IM. WALTERA REEDA WASZYNGTON DC 15 PA�DZIERNIKA 1996 18.11 Od tamtego dnia w K-3 Scully nie odzyska�a przytomno�ci. Jej stan pogorszy� si�. Lekarze, na pytanie czy wyjdzie z tego, odpowiadali nieprzekonywuj�cym skinieniem g�owy. Pomimo ich milczenia Mulder wiedzia�, �e jego partnerka mo�e si� ju� nigdy nie obudzi�. Siedzia� na fotelu przy jej szpitalnym ��ku i gor�co modli� si� do Boga, aby pozwoli� jej �y�. Nie zas�ugiwa�a na taki koniec. Nie po tym, co przez niego przesz�a. Co jaki� czas u�miecha� si� do jej trupio bladej twarzy. Jej klatka piersiowa wolno podnosi�a si� i opada�a, a jedno z urz�dze� monitoruj�cych systematycznie pika�o, odtwarzaj�c bicie jej serca. Mulder ca�y czas mocno �ciska� jej ch�odn� r�k�. Jeszcze nigdy tak mocno w nic nie wierzy�. SZPITAL IM. WALTERA REEDA WASZYNGTON DC 16 PA�DZIERNIKA 1996 18.11 -Mulder...zabierz mnie st�d - us�ysza� cichy szept. Gwa�townie podni�s� g�ow� i spojrza� na Scully. Otwarte oczy, r�wniejszy oddech i szybsze pikanie urz�dzenia! A wi�c to nie by� sen?!? Odzyska�a przytomno��!!! -Spokojnie, Scully. Zabra�em ci� stamt�d, jeste� bezpieczna - m�wi�, czule g�askaj�c j� po policzku. - Jeste� w domu, ja tu jestem. Nic ci ju� nie grozi. Chcia�a si� za�mia� ale sko�czy�o si� na grymasie b�lu. Mulder zachowywa� si� co najmniej dziwnie, przecie� by� kawalerem. Po chwili do pokoju wkroczyli lekarze. Mulder, nieprzyzwyczajony do lekarskiego �argonu, nie za bardzo rozumia� o co chodzi. Widzia�, jak przyk�adaj� do niej r�ne urz�dzenia, zapisuj�c wyniki w karcie. Byli tak poch�oni�ci prac�, �e nie widzieli jak poruszaj� si� jej usta. -Cicho, ona chce co� powiedzie� - zainterweniowa� Mulder. Scully zamruga�a powoli powiekami i szepn�a: -Nie zabierajcie go... Mulder u�miechn�� si�. Nigdzie si� nie wybieram, partnerko. Trzymaj si�! - pomy�la� i usiad� z powrotem na fotelu. EPILOG MIESZKANIE SCULLY WASZYNGTON DC 4 LISTOPADA 1996 19.11 Mulder siedzia� na kanapie i ogl�da� jaki� nudny film. Obok w pokoju spa�a Scully, zawini�ta tylko w banda�e tworz�ce gruby pancerz. Przesz�a pomy�lnie dwie operacje i wysz�a z tego zdarzenia tylko z bliznami na klatce piersiowej. Oboje zapomnieli o K-3, tak jak prosi� ich Gordon. Obiecali, a oni nigdy nie �ami� danego s�owa. Teraz liczy�o si� tylko to, �e Scully �yje, Mulder przeszed� gruntown� metamorfoz�, i razem mog� pracowa� dalej. Pozosta�a jeszcze kwestia obiecanego urlopu. Mianowicie Skinner nie zgodzi� si� na to. Zaraz po rekonwalescencji mia�a wr�ci� do pracy. Na pocz�tku papierkowej, a p�niej powa�nej �apanki morderc�w, konspirator�w i kosmit�w. Mulder wiedzia�, �e urlop nie przejdzie mu spokojnie ko�o nosa. Ale mia� w zanadrzu �okoliczno�� �agodz�c�", jak to nazywa�. Ogl�danie filmu przerwa� mu d�wi�k telefonu. -Mulder. -Dzie� dobry agencie Mulder - rozpozna� g�os Skinnera.- Mam problem. M�wi�e�, �eby gdzie postawi� to nowe biurko...??