The X Files ŻOŁNIERZE ZAGŁADY BUDYNEK FBI PHOENIX; ARIZONA 11 WRZEŚNIA 1996 1.34 Noc była ciemna. Parking samochodowy przy Budynku FBI stał prawie pusty, jak zawsze o pierwszej w nocy. Z windy wysiadł starszy mężczyzna w czarnym garniturze. Wyglądał na chorego. Po policzkach spływały mu krople potu, świadczące o wysokiej gorączce. Podszedł wolno do zaparkowanego czarnego forda i ciężko oparł się o maskę. Jego drżąca dłoń wsunęła się do kieszeni w poszukiwaniu kluczyków. Po chwili z cienia filaru wyłonił się młody chłopak w skórzanej kurtce z motywem węża na lewej piersi. Mężczyzna szybko podniósł głowę. Na jego zmęczonej pracą, wilgotnej twarzy malował się strach. -Kim jesteś i czego chcesz ? - zapytał. Chłopak przybliżył się do samochodu. -Kumpel. Forsa w łapę i już mnie nie ma. -Proszę cię, zostaw mnie. Chciałbym mieć trochę spokoju... -Pewnie. Dajesz kasę i zmykam. -Nie chciałbym ci nic zrobić.... -Jak nie dasz forsy, to ja ci coś zrobię, gnojku - chłopak zręcznie wskoczył na dach samochodu. Po chwili stał już naprzeciwko mężczyzny. W nocnej ciszy dało się słyszeć kliknięcie, a w dłoni chłopaka zalśniło ostrze noża sprężynowego. Mężczyzna zamknął oczy. Chłopak przybliżył się dwa kroki, dalej nie zdołał zrobić już żadnego. Niewidzialna siła odepchnęła go tak mocno, że przeleciał cały parking z ogromną prędkością, a jego bezwładne ciało wgniotło się w ścianę z niewiarygodną siłą. Zmasakrowane zwłoki osunęły się na ziemię, pozostawiając na białej ścianie półmetrowe wgłębienie obficie pomazane krwią.Mężczyzna otworzył drzwi forda. Zanim jednak usiadł za kierownicą, mętnym wzrokiem spojrzał w stronę niedoszłego napastnika i szepnął: -Musiałem... CENTRALA FBI WASZYNGTON DC 18 WRZEŚNIA 1996 9.25 Scully schodziła schodami do Archiwum. Wprost kipiała ze złości, i miała ku temu poważne powody. Mulder obiecał jej tydzień wolnego. Po tym co ostatnio przeszła... A dzisiaj obudził ją telefon Muldera. Prosił, aby natychmiast przyjechała do Biura. Lubiła go, nawet bardzo, choć nie była pewna swoich uczuć. Była do niego okropnie przywiązana i nie zniosłaby, jeżeli coś stało by się Mulderowi. Ale tego było za wiele. Przebrał miarkę. Otworzyła drzwi i zobaczyła partnera pochylonego nad biurkiem. Przeglądał jakieś zdjęcia i dokumenty. Kiedy zauważył, że weszła, ściągnął nielubiane okulary. -Cześć. Dzięki, że tak szybko przyjechałaś. Chciałbym, abyś przeglądnęła te zdjęcia... - podał jej kilka fotografii - Pochodzą z miejsca dziwnej zbrodni... -Dziwnej? Niemożliwe! - Scully udała zdziwienie. Mulder uśmiechnął się lekko. -Ten chłopak zginął na parkingu FBI w Phoenix. Nie wiadomo jak. Przed chwilą dzwonił do mnie niejaki McNicolson, tamtejszy szeryf. Nie może sobie poradzić, więc poprosił o pomoc FBI, a konkretnie nieustraszoną parę agentów z Archiwum X - teraz Mulder żartował. -I...?? -I za godzinę wylatujemy do Arizony. -Ty to masz szczęście... Zawsze coś wyniuchasz - Scully z politowaniem pokręciła głową. - Czekaj...powiedziałeś do Arizony? Za godzinę? Co to ma znaczyć? -McNicolson chce, byśmy rozwikłali zagadkę. -Jaką zagadkę? Zwykłe morderstwo? Nic z tego! A mój tydzień urlopu? -Scully, wiesz, że bez ciebie nie pojadę. Obiecuję ci dwa tygodnie wolnego!! Wyobraź sobie, że będzie to tylko miła wycieczka poza miasto... Scully zastanowiła się chwilę. Dwa tygodnie wolne od pracy i zmiana klimatu? -Dobra, trzymam cię za słowo. PORT LOTNICZY PHOENIX; ARIZONA 18 WRZEŚNIA 1996 13.45 Na parkingu przed lotniskiem czekał na nich służbowy, granatowy opel. Przed nim stał wysoki mężczyzna z przypiętą odznaką szeryfa. Podszedł do nich i wyciągnął dłoń. -Dzień dobry. To ja jestem Allan McNicolson. Możecie liczyć na każdą pomoc, dziękuję że zgodziliście się przyjechać - powiedział z uśmiechem. Uścisnął kolejno rękę Muldera i Scully, po czym wolnym krokiem odszedł na parking. Mulder wskoczył za kierownicę. -Gdzie najpierw? Hmm....Na miejsce zbrodni - wcisnął gaz, a Scully westchnęła. BUDYNEK FBI PHOENIX; ARIZONA 18 WRZEŚNIA 1996 14.27 Przed federalnym parkingiem tłoczył się tłum ludzi. Minął prawie tydzień od dnia morderstwa, ale brak jakichkolwiek informacji wzbudzał w mieszkańcach jeszcze większą ciekawość. Mulder dzięki swej rządowej legitymacji utorował sobie drogę w tłumie, a żółta taśma grodząca podniosła się, wpuszczając go na teren zbrodni. Przemilczeli docinki typu „To nasze sprawy! Zjeżdżajcie stąd!" i tym podobne. Przez cztery lata pracy nawet Scully zdołała się do nich przyzwyczaić. Mulder stanął jak wryty. -Scully, chodź tu. - pomachał ręką w jej kierunku. Scully przerwała rozmowę z jednym z policjantów i podeszła do niego. Zamurowało ją. Przed nimi widoczna była blisko półmetrowej głębokości dziura pod sufitem, wielka plama i smugi po krwi oraz kredowy obrys znalezionego ciała. -Coś musiało nim rzucić... - zaczął Mulder, ale Scully przerwała mu ostro. -Niemożliwe. Nikt nie rzuci człowiekiem na wysokość dwóch metrów. I to jeszcze robiąc przy tym taką dziurę...Wydaje mi się, że to może być jakiś rytuał. Wybicie dziurska, jako pojemnika na krew i pomazanie go krwią ofiary. Czyżby działała tu jakaś sekta? -O ile wiem nie ma takiej sekty. Obrządki wykonuje się na stołach ofiarnych. -A może ta dziura powstała wcześniej? A zabójca tylko zaszpanował? Mulder z niedowierzaniem pokręcił głową patrząc na nią z mało widocznym uśmiechem. Scully nazywała w myślach to spojrzenie „Scully-jestes-taka-zabawna". Wyglądał bardzo ładnie, kiedy próbował ukryć swój ładny uśmiech. Podszedł do koronera. Scully podążyła za nim. -Nazywam się Mulder, to agentka Scully - pokazał facetowi legitymację. - Chciałbym, żeby zwłoki ofiary oglądnęła moja partnerka. Koroner pokiwał głową i odszedł nie mówiąc ani słowa. Scully popatrzyła na Muldera z ukosa, zastanawiając się dlaczego to zrobił. Powód śmierci podany był przecież w raporcie. -Zrobię sekcję. -Dobra, ja popytam o to wydarzenie. Mulder zostawił ja samą na środku parkingu, a sam wsiadł do samochodu i pojechał na komisariat policji. Tam jakby czekał na niego McNicolson. -Chciałbym przesłuchać świadków, strażników, personel i wszystkich innych. Szeryf wstał wolno i podał mu teczkę. -Oto akta sprawy. Świadkami byli strażnicy z FBI, ale pytałem ich o tamten wieczór. Powiedzieli, że jedynym wychodzącym był Fred Savage... - nie dokończył. -Przesłuchiwaliście go? -Nie. Nie chcieliśmy zaczynać bez was. Bardzo nam zależy na wyjaśnieniu tej sprawy. Mulder pokiwał głową i wyszedł, zostawiając szeryfa z bardzo głupią miną. Ale taki już był, nie przestrzegał żadnych zasad. Oprócz jednej: bezpieczeństwa współpracowników... Tymczasem Scully pochylała się na zwłokami ofiary w miejscowym szpitalu. Na półce stał dyktafon z włączonym guzikiem „RECORD". -Ofiarą jest dwudziestodziewięcioletni, biały mężczyzna. Przyczyną śmierci było prawdopodobnie uszkodzenie mózgu. Na ciele nie ma widocznych obrażeń. Sprawdzam obrażenia wewnętrzne - zaczęła uciskać dłońmi ciało, tam gdzie znajdowały się ważniejsze organy. - Obrażenia wewnętrzne niewyczuwalne. Tylko pod klatką jest coś, ale dokładniejszy wniosek wydam po obejrzeniu prześwietlenia. Przechodzę do oględzin głowy. Tylna część czaszki zgnieciona. Widać mózg i odłamki kości wbite w niego. Stwierdzam, że prawdziwą przyczyną śmierci było ustanie czynności życiowych spowodowane uszkodzeniem mózgu - zdjęła gumowe rękawiczki i wyłączyła dyktafon. Przyjrzała się jeszcze raz głowie. Przerwało jej pukanie do drzwi sali. -Przyniosłam prześwietlenie klatki piersiowej tego chłopaka - powiedziała młoda pielęgniarka podając jej czarną kliszę. Scully załączyła ją na ekran i zamarła. Żebra chłopaka wyglądały jak zgniecione. Jakby ktoś zmiażdżył go jak orzecha. Scully schowała prześwietlenie do koperty i zdjęła fartuch. Umyła ręce i twarz, ubrała płaszcz i wyszła na korytarz. Nie wierzyła. Żaden człowiek nie posiada takiej siły, żeby zgnieść człowieka i wgnieść go w betonową ścianę, zostawiając po tym półmetrowy ślad. Jej rozmyślania skrócił telefon. Dzwonił Mulder. -Scully, masz coś? Spotkajmy się przed parkingiem FBI. PARKING BIURA FBI PHOENIX; ARIZONA 18 WRZEŚNIA 1996 16.11 -Co masz? -Ofiara nazywała się Mark Mack, miał dwadzieścia dziewięć lat. Zginął z powodu wbicia czaszki do mózgu, ale znalazłam coś dziwnego... -Co? -Miał zgniecione żebra. Wszystkie. -Żebra? Jakby go coś...krrry - Mulder zacisnął pięć, a Scully pokiwała głową. - Taaak... To znaczy, że ta siła która go zabiła może wszystko. -Mulder, jaka siła, co za siła?!? To jest niemożliwe. Na pewno da się to jakoś racjonalnie i naukowo wytłumaczyć... -Słucham? -W tym momencie nic nie przychodzi mi do głowy.... -No widzisz. Czytałaś raporty psychologów? O sile telekinetycznej niewiele wiadomo. Jedyny pewny dowód to to, że obdarzony może przenosić przedmioty...Może zabójca jest obdarzony zdolnościami telekinetycznymi i... - wypowiedź Muldera przerwał dźwięk telefonu komórkowego. -Agent Mulder? Proszę przyjechać natychmiast. Następne zabójstwo na placu targowym !! Niech się pan pospieszy! Mulder popatrzył na Scully. Wskoczyli do samochodu i pomknęli setką na plac targowy. Policja już tam była. Miejsce zbrodni zagrodzone było żółtą taśmą. Mulder pokazał odznakę i podszedł do szeryfa. -Kto to? - spytał, patrząc z obrzydzeniem na zmasakrowane ciało czarnego mężczyzny. Nawet Scully odwróciła głowę, widząc kawałek mózgu spływający po murze. -Trzydziestoletni Jason Donovan, właściciel stoiska nr 24. Nagle dał się słyszeć jego krzyk, później zaczęło nim miotać na wszystkie strony, uniósł się w powietrze i z całej siły walnął w ten mur. Widziałem. -Spisał pan świadków? -Tak, oto lista - szeryf wręczył Mulderowi dwie zapisane kartki. Jego wzrok padł od razu na jedno nazwisko: Fred Savage... -Szeryfie, czy może pan zorganizować przesłuchanie? Mamy do pogadania z jednym facetem... POKÓJ PRZESŁUCHAŃ W WIĘZIENIU STANOWYM PHOENIX; ARIZONA 19 WRZEŚNIA 1996 18.30 Przed nimi na fotelu siedział starszy mężczyzna. Wyglądał na chorego. Krople potu obficie spływające po twarzy świadczyły o wysokiej gorączce, ręce trzęsły mu się niemożliwie, a oczy patrzyły ze strachem. -Czy mogę dostać szklankę wody? Proszę... Wypił ją jednym haustem, dysząc głośno, przy czym połowa zawartości szklanki wylała się na stół. Savage starł pot wierzchem dłoni. -Panie Savage, dobrze się pan czuje? -Tak, tak...To tylko grypa... -Czy pracował pan w Biurze FBI w nocy w której popełniono morderstwo? -Tak. -O której opuścił pan Biuro? -Skończyłem pisanie raportu około dziesiątej, a wyszedłem po jedenastej. -Gdzie udał się pan potem? -Do domu. Miałem ciężki dzień... -Dziękujemy panu, jest pan wolny - Mulder wyszedł z pomieszczenia ciągnąc za sobą Scully. W korytarzu czekał na nich szeryf. Nie zobaczyli już, jak zdesperowany Fred Savage zamknął oczy. Woda wylana na stół podniosła się w powietrze i poszybowała tuż przed jego dłoń. Savage chwycił wiszące krople i rozmazał na czole. Po chwili strażnik wypuścił go. Na korytarzu rozmawiali agenci. -Hmmm... jest chory, to fakt - stwierdził Mulder. -Tak...ale wcale nie przeszkadza mu to w kłamaniu - zaoponował szeryf. -W kłamaniu? -Pytałem strażników. Zeznali, że Savage wychodził około pierwszej czterdzieści. -Pierwszej czterdzieści...? Zaraz...Scully, jedziemy śledzić Savage'a ! DOM FREDA SAVAGE'A PHOENIX; ARIZONA 19 WRZEŚNIA 1996 23.40 Granatowy opel stał od trzech godzin naprzeciwko domu podejrzanego. Mulder smacznie spał na siedzeniu kierowcy. Obok niego siedziała Scully i wpatrywała się co jakiś czas w partnera. Kiedy spał, wyglądał jak niewinne dziecko... Zerknęła w stronę domu Savage'a. Ktoś wsiadał do jego samochodu. Zamierzała delikatnie obudzić partnera, ale zamiast tego potrząsnęła nim gwałtownie. -Mulder, do cholery! To Savage - powiedziała wskazując odjeżdżającego z wolna forda. Mulder szybko wcisnął gaz i wjechał na drogę. Śledzili Savage'a aż do budynku FBI. Mulder nie zastanawiał się ani chwili. Wysiadł z samochodu i pobiegł za Savage'm kierującym się na zaplecze magazynów. Scully próbowała dogonić partnera. Zatrzymali się dopiero na placu przed magazynem. Scully wyjęła broń i zrepetowała, Mulder zrobił to samo. Wskazał jej ręką wschodnią część placu. Rozdzielili się.Scully wolno i cicho posuwała się naprzód, uważnie lustrując każdy zakątek. Po chwili dołączył do niej Mulder. -Z tamtej strony nikogo nie ma - szepnął. -Tutaj też. Wracamy? -Gdzieś musi być... Ale i tak jest za ciemno. Wrócimy tu jutro i przeszukamy teren. Poczekaj, sprawdzę jeszcze tu... - Mulder skierował się pod przeciwległą ścianę.Nagle usłyszeli szyderczy śmiech. Obydwoje naraz odwrócili się. Na drugim końcu placu stał Fred Savage i śmiał się ciężko. Po jego twarzy spływały krople potu. -A więc jesteście tu. Odkryliście moją tajemnicę, przebiegłe sukinsyny! Cóż, Mark miał pecha. Miałem wtedy bardzo ciężki dzień. Ale tam, na placu targowym, poniosło mnie i bardzo tego żałuję. Zgłosiłem się na ochotnika, nie zmuszali mnie, ostrzegali. Chcę żebyście wiedzieli jedno: już nie jesteśmy bezbronni! Możemy walczyć tą samą bronią! A wy, pieprzeni agenci? Widzieliście to więc musicie zginąć... - Savage zamknął oczy. Mulder szybko zorientował się w sile Savage'a. Rzucił się pędem w kierunku Scully. -Nieeee......!!!! - krzyknął, ale było już za późno. Niewidzialna siła uderzyła Scully w brzuch, tak że skurczyła się z bólu. Pistolet wypadł jej z ręki. Siła pchała ją szybko aż pod wysoki mur. Bezwładne ciało Scully mocno o niego uderzyło i osunęło się na ziemię. Mulder wycelował i strzelił. Savage upadł się na ziemię, a z jego głowy zaczęła kapać krew. Mulder załatwił go jedną kulką. Szybko podbiegł do partnerki. Jej głowa i całe ciało było czerwone od krwi, a z klatki piersiowej wystawały dwa żebra. Mulder nie był lekarzem, ale podstawowa wiedza pozwoliła mu wiedzieć, że jego partnerka ma złamane żebra z przemieszczeniem i być może uszkodzone płuca. -O Boże, Scully... Trzymaj się - zerwał się i pobiegł do samochodu po telefon. Wybrał numer miejscowego szpitala. -Szybko! Agentka FBI jest poważnie ranna! Magazyn FBI za budynkiem! Pospieszcie się !!!! - rzucił telefon na siedzenie i ruszył biegiem na plac. Zatrzymał się przed wjazdem osłupiały. Tam, gdzie tkwiła Scully została jedynie rozmazana, wielka plama krwi. Obok niej leżał niedopałek papierosa. Jeszcze się tlił. -Nie !!! Tylko nie to!!! Nie Scully !!!! Nieeeeee!!!!!!! - krzyczał głośno. Opuścił głowę i usiadł na ziemi. Po jego policzkach wolno spływały łzy. - A ja jej powiedziałem, że to będzie miła wycieczka... MIEJSCE NIEZNANE 26 WRZEŚNIA 1996 8.40 Piekący ból przywrócił Scully przytomność. Wolno otworzyła oczy i natychmiast je zmrużyła. Światło padające z lampy na suficie było zbyt ostre. Leżała na szpitalnym łóżku w plątaninie rurek i przewodów, była pod kroplówką. Na głowie, która okropnie ją bolała, czuła bandaż, a tułowiu gips. Kątem oka zobaczyła stojący na stoliku Tylenol. -Widzę, że odzyskała już pani przytomność - odezwał się nagle damski głos. Scully odruchowo skierowała głowę w stronę z której dochodził. Syknęła z bólu. -Proszę się nie ruszać. To tylko pogarsza pani i tak nie najlepszy stan. Poczuła jak czyjaś dłoń delikatnie sprawdza opatrunek na jej brzuchu. -Kim... kim jesteś? - spytała. Każdy, nawet najmniejszy ruch, sprawiał jej ogromny ból, mimo zaaplikowanego Tylenolu. -Moje nazwisko nic pani nie powie. -Gdzie...gdzie jestem? -To mało istotne. -A... czy mogę...mogę się chociaż... dowiedzieć dlaczego? -Jest ku temu wiele powodów. -Czy musisz...musisz mówić... zagadkami? - pomimo nie najlepszego samopoczucia Scully była zirytowana. -Siła przyzwyczajenia. To co jest istotne, to jak bardzo zależy pani na agencie Mulderze. -Słucham...? - Scully była zaskoczona. Nie takich pytań się spodziewała. - Co mam przez to rozumieć? -To co pani słyszy. Jak daleko posunęłaby się pani by ratować życie Muldera? -Ja...? Aż...aż do końca.... -Nawet za cenę swojego życia? - pytał dalej głos. -Jego życie...jego życie znaczy dla mnie tyle samo co moje. Czy poświęciłabym je dla niego? ...Tak... Zapadła cisza. -Czy taką odpowiedź chciałaś usłyszeć... ? - szepnęła cicho i zapadła w ciemność. Po raz kolejny straciła przytomność. *---------------------------------* Stała przy drzwiach i zastanawiała się. To co usłyszała przed chwilą potwierdziło tylko jej przypuszczenia. To co łączyło Muldera i Scully było czymś więcej niż zwykłą przyjaźnią czy partnerstwem. Każde z nich podświadomie traktowało drugie jako istotną część swojego życia, nawet o tym nie wiedząc. Niezbędną część. Mulder zrobiłyby wszystko dla Scully. Była jedyną osobą, której ufał. Gdyby jej zabrakło ... -Agentko Beley, czy Scully odzyskała już przytomność? Głos, który jej przerwał należał do pułkownika Jacka Gordona, który był jej przełożonym w K-3, tajnej jednostce CIA. -Nie, jej stan jest poważny, straciła duże ilości krwi. Czy podróż ciężarówką była konieczna? -Kwestionuje pani moje polecenia? -Nie, Sir. Chciałabym jednak zauważyć, że niewiele brakuje do tego by nigdy już się nie obudziła. Takie rany są niebezpieczne. -Czy to wszystko, Beley? Skinęła głową. -Dobrze. - po tych słowach odwrócił się. Lisa Ann Beley patrzyła jak odchodzi korytarzem utykając na lewą nogę. Od kiedy trafiła do K-3, a było to trzy lata temu, słyszała wiele opowieści na temat powodu jego kalectwa. Każda z nich była inna. Jedna plotka twierdziła, że został trafiony odłamkiem szrapnela na wojnie w Wietnamie, inna że w było to w Korei. Słyszała też pogłoski o tym, że zranił go sowiecki agent w czasie tajnej misji w Berlinie Wschodnim. Lecz żadna z nich nie była zapewne prawdą. Jedyną osobą, która ją znała był sam pułkownik, a on trzyma to głęboko w tajemnicy. MIESZKANIE MULDERA WASZYNGTON DC 27 WRZEŚNIA 1996 5.23 Mulder przewrócił się na drugi bok. Zaczynał się drugi tydzień męki. Minęło siedem długich dni od momentu uprowadzenia Scully. Nie mógł spać. Obwiniał siebie o spowodowanie zaistniałej sytuacji. I miał rację, Scully od początku była przeciwna temu wyjazdowi. Ale wiedział, że nie może nic zrobić. Mógł tylko czekać.Po jego policzku wolno spłynęła łza. Znowu. Znowu została porwana przez niego. Mulder znienawidził to słowo. Znowu. Znowu wszystko przez niego... CENTRALA FBI WASZYNGTON DC 27 WRZEŚNIA 1996 9.45 Skinner wolno szedł korytarzem do gabinetu. Czekał go kolejny dzień ciężkiej pracy. Już widział ten stos dokumentów na biurku. Do tego jeszcze porwanie agentki...Obojętnie minął panią Brown, sekretarkę. Otworzył drzwi do biura i zaklął. W pokoju unosiła się szara mgła duszącego, papierosowego dymu. Na jego fotelu za biurkiem siedział ok. czterdziestoletni mężczyzna. Jego twarz, poorana bruzdami starości, nie wyrażała żadnych uczuć. Pomiędzy palcami trzymał papierosa, a w popielniczce jeszcze tliły się inne niedopałki. -To ty...Czego chcesz? -Siadaj - mężczyzna wskazał mu krzesło. Usiadł automatycznie. -Jest nowa sprawa, oto dokumenty. Należy jeszcze dzisiaj wtajemniczyć w jej szczegóły agenta Muldera. -Od kiedy muszę słuchać twoich rozkazów ?!? Mężczyzna wstał i podszedł do drzwi. -Od dzisiaj - rzekł i zapalił następnego papierosa. - Jeszcze jedno. Proszę się nie martwić o agentkę Scully...Wyjdzie z tego. - wyszedł zostawiając za sobą szarą smugę. -Pieprz się, Rakowaty!!! - przeklął Skinner włączając wentylator. Kiedy powietrze przerzedziło się trochę, podszedł do telefonu i nacisnął czerwony guzik. -Pani Brown, proszę przysłać tutaj agenta Muldera. -Tak jest, Sir. Mulder przyszedł po pięciu minutach. Wyglądał jak siedem nieszczęść: nieogolony, z podkrążonymi oczyma, niechlujnie ubrany. Nie musiał się starać, nie miał dla kogo... Skinner wskazał mu krzesło, ale nie usiadł. Stał dalej, beznamiętnie wpatrzony w dal. -Agencie Mulder, oto dokumenty nowej sprawy, którą się pan zajmie... Mulder wolno pokręcił głową. -Nie - powiedział. - Nie zajmę się. -Jak to nie zajmiesz?? Przecież to twój żywioł! -Już nie. Bez niej to nie to samo. Ona była moją motywacją, pomocą, moim drugim ja... Bez niej...Bez niej wszystko straciło sens... Mulder zwiesił głowę. Skinner popatrzył na niego ze współczuciem. Agent nigdy tak nie mówił, a teraz...Skinner był pewien, że im na sobie zależy, ale nie wiedział że aż tak. Scully już nie raz przeżywała podobne rzeczy, ale wiedział, że w toku ostatnich wydarzeń bardzo zbliżyli się do siebie. -Dobra, idziesz na urlop.Mulder odwrócił się i podszedł do drzwi, ale zatrzymał go głos przełożonego. -Poczekaj... Weź to - nabazgrał w pośpiechu coś na kartce papieru i wcisnął ją do ręki Muldera.- I znajdź ją. Agent spojrzał na kartkę. Był na niej zapisany jakiś adres. Podniósł głowę i rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok zatrzymał się na popielniczce.Skinner nareszcie zobaczył błysk w jego oczach. Teraz wiedział, znajdzie ją na pewno, choćby sam miał zginąć. MIESZKANIE RAKOWATEGO WASZYNGTON DC 28 WRZEŚNIA 1996 8.55 Mulder wyciągnął pistolet i odbezpieczył go. Cicho podszedł do drzwi mieszkania. Celując przed siebie nagle mocno je kopnął i wbiegł do pokoju. Przed telewizorem siedział starszy mężczyzna z papierosem w dłoni. Trzask rozwalonych drzwi nie poruszył go. Siedział na fotelu i wpatrywał się w lufę wycelowanego w niego Smith&Wessona. Mulder popatrzył na niego z wrogością. -Gadaj co wiesz! - krzyknął. - Szybciej!!! -Niech się pan uspokoi, agencie Mulder. -Chrzań się!!! Maczałeś swoje wredne paluchy w sprawie Savage'a!!! Gdzie jest Scully!! Mów !!! -Bardzo mi przykro z powodu Scully. Nie chcieliśmy ofiar. Savage wymknął nam się z pod kontroli, jesteśmy ci bardzo wdzięczni za jego usunięcie. Mulder po raz pierwszy poczuł, że ten starszy, niegodziwy człowiek nie kłamie. -Gdzie ona jest - powtórzył wolno i odciągnął iglicę broni. Rakowaty wstał z fotela i wyrwał kartkę ze swojego notesu. -Polubiłem cię, Mulder. Dlatego daję ci tą kartkę. Także dlatego, że ona jest dla ciebie ważna. A teraz zabieraj stąd swoją kawalerską dupę i szukaj jej! Chcę, żeby było tak jak dawniej! Chcę zniszczyć was oboje!! - zaśmiał się szyderczo i rzucił w Muldera zwiniętą w kulkę kartką. Wiedział, że i tak przetransportują ją do Waszyngtonu. I na pewno zawiadomią Muldera. Teraz było to tylko kwestią czasu. Agent zręcznie złapał ją w powietrzu i powoli zaczął się wycofywać, nadal mierząc w serce Rakowatego. Pierwszy raz był mu wdzięczny. CENTRUM HANDLOWE ROSWELL; NOWY MEKSYK 1 PAŹDZIERNIKA 1996 11.39 Mulder stał przed wejściem do Centrum Handlowego w Roswell. Jeszcze raz spojrzał na kartkę z notesu Rakowatego, po czym potargał ją na drobne kawałeczki i cisnął do kosza. Pchnął ogromne, szklane drzwi i wszedł do środka. Rozglądnął się uważnie. Narazie nikt go nie śledził, ani nie próbował mu przeszkodzić. Powoli ruszył w stronę schodów. Otworzył drzwi, po czym zamknął je szczelnie za sobą. Zamiast jednak wejść na któreś z pięter, zbiegł do piwnic Centrum. Cicho skierował się w stronę drzwi z napisem MAGAZYN 13. Poszukał na ścianie alarmu. Z wewnętrznej kieszeni kurtki wyciągnął śrubokręt i odkręcił cztery śrubki przytrzymujące wieczko puszki z guzikami. Jeszcze raz rozglądnął się wokoło. Teren był czysty. Zamknął oczy, lecz za chwile je otworzył. Zdenerwowany spojrzał na klawiaturkę i wystukał na niej sześć cyfr, następnie cofnął się i położył dłoń na kaburze pistoletu. o chwili metalowe drzwi bezszelestnie się otworzyły. Mulder zobaczył tonący w półmroku korytarz. Wszedł powoli do niego, uważnie obserwując drzwi. Kiedy jego druga noga przestąpiła próg, drzwi MAGAZYNU 13 zamknęły się tak samo bezszelestnie. Mulder wyciągnął broń i zaczął iść powoli do przodu. Po lewej zauważył pogrążoną w ciemności odnogę, ale minął ją, sądząc, że jest to ślepy zaułek. I tu się mylił. -Patrz kogo tu przygnało, Bob. Witamy szanownego pana. Mulder odwrócił się gwałtownie. Ujrzał czterech mężczyzn z karabinami maszynowymi L-4 wycelowanymi prosto w jego pierś. Wiedział, że nie ma szans. Natychmiast opuścił swoją broń. -Steve, skuj go - rzucił wysoki mężczyzna w koszuli, nazwany Bobem. Jego kolega, niższy, ale groźniej wyglądający, odpiął od spodni kajdanki i założył na ręce Muldera, po czym pchnął go do przodu lufą karabinu. -Panowie, jesteśmy dżentelmenami - Mulder przełknął ślinę. Może wypali? - Czy możecie mi powiedzieć gdzie jesteśmy? -W K-3 - rzekł Bob. Uśmiechnął się lekko i zdzielił Muldera kolbą karabinu. TAJNA JEDNOSTKA K-3 ROSWELL; NOWY MEKSYK 1 PAŹDZIERNIKA 1996 17.55 Obudził się z olbrzymim bólem głowy. Wolno wracała mu świadomość. Zauważył, że znajduje się w małym pokoju bez okien, szafek i półek. Wstał i podszedł do drzwi. Tak jak przypuszczał, były zamknięte. Po chwili usłyszał szczęk zamka i drzwi otwarły się. Do pokoju wkroczył niedawno poznany Bob ze swoim przyjacielem, L-4. -Wyłaź, szef cię wzywa. I nie próbuj żadnych sztuczek - pomachał mu karabinem przed nosem. Mulder wyszedł na korytarz. Pchnięty lufą L-4 ruszył naprzód. Jego fotograficzna pamięć zapamiętała wielkie, metalowe drzwi przed którymi stała młoda, czarnowłosa kobieta. Bob pchnął go mocniej. Korytarz kończył się podwójną bramą. Bob wystukał kod na klawiaturze i drzwi rozsunęły się, ukazując niezwykły widok. Znajdowali się w wielkim pomieszczeniu, przypominającym halę. Naokoło rozciągał się rząd komputerowych stanowisk, przy każdym siedział jakiś uzbrojony w nadajnik z słuchawkami pracownik. Pośrodku przechadzał się wysoki, łysawy mężczyzna ubrany w biały naukowy fartuch. Wskazał Mulderowi fotel. Usiadł. -Witam w K-3, agencie Mulder. -Hmmm...Aż tu dotarło moje nazwisko? - starał się, aby jego głos brzmiał naturalnie. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie. - Przepraszam za moich chłopców, są nazbyt bardzo oddani pracy. Nazywam się Jack Gordon i jestem tutaj szefem. Po twojej minie widzę, że nie za bardzo orientujesz się o czym mówię. Pamiętasz może Freda Savage'a? Czy wspominał coś o eksperymencie? Mulder stanął na równe nogi. -To wy porwaliście Scully, sukinsyny? Gdzie ona jest? Gdzie?!?! -Proszę się nie unosić, panie Mulder. Po pierwsze: nie porwali, tylko zaopiekowali. Po drugie: gdyby nie my, pańska partnerka już dawno spoglądałaby na pana poczynania z góry, ze świecącą aureolką i skrzydełkami. Rozumiesz? Mulder usiadł z powrotem zaciskając wojowniczo pięści. -Cieszę się, że doszliśmy do porozumienia - pułkownik pokiwał głową. - Agentka Scully przyjęła już przeprosiny, teraz kolej na pana. Muszę panu wszystko ze szczegółami wyjaśnić. Zaczynając więc... -Chwileczkę - przerwał mu Mulder. - Czy Scully tu jest? -Tak. -Muszę ją zobaczyć, natychmiast! - Mulder poderwał się i ruszył biegiem do drzwi. Gordon chwycił go jednak w pasie, kiedy próbował koło niego przemknąć. -Siadaj! - pchnął go w kierunku fotela. - Nie teraz. Jeszcze nie pora. -Powiedz mi chociaż... Co z nią? -Spokojnie, wyjdzie z tego - powiedział Gordon bez entuzjazmu. - To była tylko próbka sił nadprzyrodzonych. Nasze wojska uzbrojone będą w dużo potężniejszą energię - widząc tysiąc pytań w oczach Muldera zaczął od początku. - Savage był przykładem żołnierza. Tak nazywamy tych, którzy zgodzili się na eksperyment i wyszli z niego cało. Został poddany serii skomplikowanych operacji mózgu, które miały za zadanie przystosować go do sił NZT, jak naprawdę je nazywamy. Operacje przeszedł pomyślnie, eksperyment się udał. Wszystkich żołnierzy wypuszczono po uwcześniejszym wymazaniu pamięci. Niestety, Savage się opierał. Uśpiliśmy go więc, ale jego silna wola nie pozwoliła wymazać wszystkiego. Później uciekł i osiedlił się w Phoenix. Nie potrafił ujarzmić siły, dlatego zginęli niewinny ludzie. Nie ukrywam, że nasza jednostka jest za to odpowiedzialna, ale to tylko dwoje ludzi. Nie potrafię powiedzieć ilu ludziom ten eksperyment ocali życie. Teraz pan rozumie?Mulder nie odzywał się. Co za głupie pytanie! Oczywiście że rozumiał. Ale głowę zaprzątała mu tylko jedna myśl: zobaczyć Scully. Gordon nacisnął kilka guzików na pokładzie kontrolnym. Na jednym z ekranów pojawił się obraz wejścia do Centrum Handlowego.-Tak cię złapaliśmy. Nie chcemy pana więzić. Numer i kod do pokoju poda panu Bob. Kiedy agentka Scully wyzdrowieje, odstawimy ją i pana do Waszyngtonu. Co pan na to? Chcę zawrzeć pokój. Mulder z godnością pokiwał głową i wyciągnął spokojną dłoń. -Zgadzam się, ale chcę zobaczyć Scully. SZPITAL IM. WALTERA REEDA WASZYNGTON DC 15 PAŹDZIERNIKA 1996 18.11 Od tamtego dnia w K-3 Scully nie odzyskała przytomności. Jej stan pogorszył się. Lekarze, na pytanie czy wyjdzie z tego, odpowiadali nieprzekonywującym skinieniem głowy. Pomimo ich milczenia Mulder wiedział, że jego partnerka może się już nigdy nie obudzić. Siedział na fotelu przy jej szpitalnym łóżku i gorąco modlił się do Boga, aby pozwolił jej żyć. Nie zasługiwała na taki koniec. Nie po tym, co przez niego przeszła. Co jakiś czas uśmiechał się do jej trupio bladej twarzy. Jej klatka piersiowa wolno podnosiła się i opadała, a jedno z urządzeń monitorujących systematycznie pikało, odtwarzając bicie jej serca. Mulder cały czas mocno ściskał jej chłodną rękę. Jeszcze nigdy tak mocno w nic nie wierzył. SZPITAL IM. WALTERA REEDA WASZYNGTON DC 16 PAŹDZIERNIKA 1996 18.11 -Mulder...zabierz mnie stąd - usłyszał cichy szept. Gwałtownie podniósł głowę i spojrzał na Scully. Otwarte oczy, równiejszy oddech i szybsze pikanie urządzenia! A więc to nie był sen?!? Odzyskała przytomność!!! -Spokojnie, Scully. Zabrałem cię stamtąd, jesteś bezpieczna - mówił, czule głaskając ją po policzku. - Jesteś w domu, ja tu jestem. Nic ci już nie grozi. Chciała się zaśmiać ale skończyło się na grymasie bólu. Mulder zachowywał się co najmniej dziwnie, przecież był kawalerem. Po chwili do pokoju wkroczyli lekarze. Mulder, nieprzyzwyczajony do lekarskiego żargonu, nie za bardzo rozumiał o co chodzi. Widział, jak przykładają do niej różne urządzenia, zapisując wyniki w karcie. Byli tak pochłonięci pracą, że nie widzieli jak poruszają się jej usta. -Cicho, ona chce coś powiedzieć - zainterweniował Mulder. Scully zamrugała powoli powiekami i szepnęła: -Nie zabierajcie go... Mulder uśmiechnął się. Nigdzie się nie wybieram, partnerko. Trzymaj się! - pomyślał i usiadł z powrotem na fotelu. EPILOG MIESZKANIE SCULLY WASZYNGTON DC 4 LISTOPADA 1996 19.11 Mulder siedział na kanapie i oglądał jakiś nudny film. Obok w pokoju spała Scully, zawinięta tylko w bandaże tworzące gruby pancerz. Przeszła pomyślnie dwie operacje i wyszła z tego zdarzenia tylko z bliznami na klatce piersiowej. Oboje zapomnieli o K-3, tak jak prosił ich Gordon. Obiecali, a oni nigdy nie łamią danego słowa. Teraz liczyło się tylko to, że Scully żyje, Mulder przeszedł gruntowną metamorfozę, i razem mogą pracować dalej. Pozostała jeszcze kwestia obiecanego urlopu. Mianowicie Skinner nie zgodził się na to. Zaraz po rekonwalescencji miała wrócić do pracy. Na początku papierkowej, a później poważnej łapanki morderców, konspiratorów i kosmitów. Mulder wiedział, że urlop nie przejdzie mu spokojnie koło nosa. Ale miał w zanadrzu „okoliczność łagodzącą", jak to nazywał. Oglądanie filmu przerwał mu dźwięk telefonu. -Mulder. -Dzień dobry agencie Mulder - rozpoznał głos Skinnera.- Mam problem. Mówiłeś, żeby gdzie postawić to nowe biurko...??