Wrota Baldura II_ Tron Bhaala - KARPYSHYN DREW

Szczegóły
Tytuł Wrota Baldura II_ Tron Bhaala - KARPYSHYN DREW
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Wrota Baldura II_ Tron Bhaala - KARPYSHYN DREW PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Wrota Baldura II_ Tron Bhaala - KARPYSHYN DREW PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Wrota Baldura II_ Tron Bhaala - KARPYSHYN DREW - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KARPYSHYN DREW Wrota Baldura II: TronBhaala DREW KARPYSHYN Baldur's Gate II: Throne of Bhaal Przelozyla Anna Studniarek Wydanie oryginalne: 2001 Wydanie polskie: 2002 Mamo, tato - ta ksiazka jest dla was. Podziekowania Ta powiesc nie powstalaby bez udzialu Jamesa Ohlena, Kevina Martensa, Davida Gaidera i innych tworcow Tronu Bhaala z firmy BioWare. Dzieki, chlopaki. Prolog Marpenoth, 1368 DR-Cicho, Ravio - ostrzegl zone Gerdon. - Obudzisz chlopca. Przestraszysz go. -Powinien sie bac, Gerdonie. Ja sie boje - odpowiedziala Ravia, tlumiac lkanie. - Wiesz, co mowia ludzie. Egzekucje, publiczne palenie... -Nie, Ravio! - Gerdon uderzyl piescia w ciezki stol stojacy posrodku niewielkiego pomieszczenia, ktore sluzylo jego rodzinie za kuchnie. Stol ten zrobil wlasnymi rekami, podobnie jak stojace obok krzesla i lozko w drugim pokoju. Gerdon sam wybudowal nawet drewniane sciany ich domu i dach nad glowa. - Nie pozwole wygnac sie z mojej ziemi... z mojego domu... przez to szalenstwo! Ravia potrzasnela glowa. Gdy zwrocila sie do meza, jej glos byl lagodny. -Wolalbys raczej zginac, Gerdonie? Ty i twoj syn? Splugawiona krew plynie tez w zylach Terrela. Gerdon nie odpowiedzial od razu, lecz zaczal spacerowac po ich niewielkim domu. Mial juz dosyc tych klotni z zona noc w noc. Byl zly - na Ravie, na swiat, nawet na siebie, lecz bardziej jeszcze bal sie, ze zona moze miec racje. Jednak nie chcial poddac sie jej pragnieniu ucieczki. -Te historie przyszly z polnocy, z Amnu. To barbarzyncy! Amnianie zabiliby sasiadow za garsc monet. Szukaja tylko pretekstu. Ravia wstala ze swojego miejsca przy stole i stanela na drodze meza. Zmusila go, zeby zwrocil na nia uwage, starannie rozwazyl jej slowa, zamiast zbyc je machnieciem reki. -Z kazdym tygodniem slyszymy wiecej opowiesci, mezu. Z kazdym tygodniem slyszymy plotki z miast i wiosek lezacych coraz blizej naszej krainy. Juz nie tylko z Amnu. Wiesz, ze to samo dzieje sie teraz w Tethyrze i Calimshan. Nie mozesz tego zignorowac, Gerdonie! -To miasto nie jest takie - sprzeciwil sie Gerdon, uspokajajaco przytulajac do siebie zone... choc nie wiedzial, kto kogo wlasciwie uspokaja. - To prosci rolnicy, jak my. Nasi sasiedzi nigdy nie zrobia nam krzywdy. Znam ich. Ravia nie odpowiedziala. Gerdonowi nie podobala sie ta cisza, wiec dalej probowal uspokajac zone. -Zreszta i tak nie uwierza, gdyby ktokolwiek im powiedzial. Oprocz nas nikt nie wie, nawet Terrel. -A moze powinien - odpowiedziala Ravia szeptem. * * * Uciekaj. Zadnych pytan, zadnych odpowiedzi. Zadnego wahania, zadnych wyjasnien. Uciekaj, po prostu uciekaj.Ojciec powtarzal te lekcje Terrelowi kazdego wieczora przez ostatni miesiac. Terrel mial tylko dziesiec lat. Nie rozumial zbyt dobrze slow, ktorych uzywal ojciec - przesladowanie, lincz, ludobojstwo, dziedzictwo, pomiot Bhaala. Terrel byl jednak na tyle duzy, by zrozumiec to, co najwazniejsze w slowach ojca. -Jesli zobaczysz obcych na farmie, Terrelu, uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej. Po prostu uciekaj. Wracajac z pracy w polu, Terrel uslyszal ich na dlugo przed tym, nim ich zobaczyl. Wieczorny wiatr niosl gniewne krzyki. Tlum maszerowal prosto przez pole, depczac plony jego ojca. Zmierzch rozswietlaly ich pochodnie, sprawiajace, ze tlum wydawal sie skapany w pomaranczowym blasku. Jeszcze chyba nie zobaczyli Terrela, uwage zwracali raczej na odlegly dom, niz na niewielka postac na skraju pola, ledwo widoczna w ciemnosciach. Terrel widzial ich, oswietlonych przez trzymane pochodnie. Nawet z tej odleglosci rozpoznal wielu mezczyzn, ktorzy czasami przychodzili do ojca, by robic z nim interesy. Dopiero gdy chlopiec zobaczyl wsrod tlumu nieznane mundury zolnierzy, posluchal wskazowek ojca. Zaczal uciekac. * * * Domek zostal otoczony. Krag zolnierzy i najemnikow wokol niewielkiej farmy stopniowo zaciesnial sie jak petla na szyi znienawidzonego dziecka Bhaala. Chmara ludzi z miasta stala na obrzezach kregu. Bardzo chcieli cos widziec, ale obawiali sie, ze sami zostana zobaczeni. Przywodca zolnierzy, ubrany w ciezki plaszcz z kapturem, przygladal sie calej scenie z bezpiecznej odleglosci.W domu panowala cisza, lecz przez niewielkie szpary w scianach przeswitywalo swiatlo. Uzbrojeni mezczyzni zblizyli sie i zatrzymali, zas z tlumu cywilow za nimi wypchnieto do przodu burmistrza. Burmistrz, przestepujac z nogi za noge, rozejrzal sie wokol, szukajac pocieszenia lub wsparcia w twarzach ludzi, ktorych reprezentowal. Mieszkancy miasta kulili sie za kregiem zolnierzy, wpatrujac sie w ziemie. Ich spuszczone twarze rozmazywalo migajace swiatlo pochodni i cienie, uniemozliwiajac odczytanie ich prawdziwych uczuc. Burmistrz widzial za to dokladnie wyraz twarzy zolnierzy - a raczej to, ze pozostawaly one bez wyrazu. Kazdy z uzbrojonych mezczyzn otaczajacych dom odpowiadal na wzrok burmistrza spojrzeniem apatycznym, pozbawionym jakichkolwiek mysli czy wspolczucia. Wyszkolono ich, by nie czuli nic poza fanatycznym oddaniem obowiazkom i woli prawie zupelnie ukrytego w cieniu dowodcy. Burmistrz odchrzaknal, a gdy sie odezwal, mimo swoich zastrzezen mowil glosno i wyraznie - glosem czlowieka przyzwyczajonego do wyglaszania przemowien. -Gerdonie, dla bezpieczenstwa naszej wspolnoty masz sie udac do aresztu, by twa plugawa krew nie sprowadzila zaglady na nas wszystkich! Jesli poddasz sie bez rozlewu krwi, zostaniesz zaaresztowany i sprawiedliwie osadzony! Z wnetrza domu nikt nie odpowiedzial. Slychac bylo jedynie rozbrzmiewajacy od czasu do czasu trzask plonacych pochodni. Burmistrz odczekal chwile, po czym znow przemowil. -Ravia, twoja zona, bedzie mogla odejsc wolno, jesli sie nam poddasz. Jesli zaczniesz stawiac opor, nie moge zagwarantowac jej bezpieczenstwa. Znow odpowiedzia byla jedynie cisza. -Twoj syn, Terrel, takze musi sie poddac. Plugawa krew Bhaala plynie rowniez w jego zylach. Tym razem burmistrz pozwolil, by cisza trwala wiele minut, zanim znow zaczal mowic. Wypowiedzial juz starannie ulozona mowe, tak jak kazala mu postac w kapturze. Teraz pozostaly mu tylko jego wlasne slowa. Gdy odezwal sie ponownie, jego glos nie byl juz tak oficjalny. -Gerdonie, prosze... badz rozsadny. Ta sprawa jest nieprzyjemna dla nas wszystkich. Dla bezpieczenstwa naszych rodzin i twojego wlasnego musisz oddac siebie i swojego syna... W piers burmistrza wbila sie strzala. Jej metalowy grot wszedl gleboko w cialo miedzy twardymi zebrami i przebil pluco. Slowa burmistrza utonely we krwi. Mezczyzna chwycil wystajace z piersi drzewce i powoli upadl martwy na ziemie. Z tlumu mieszczan zebranych za kordonem zolnierzy otaczajacych dom zabrzmialy krzyki przerazenia. Jak jeden maz pierscien zbrojnych zaczal przyblizac sie do budynku. Na ich twarzach nie bylo zaskoczenia ani zdumienia, jakby przez caly czas oczekiwali takiego obrotu sprawy. Z waskiego okna chaty bez przerwy wylatywaly strzaly, jednak mordercze pociski odbijaly sie od wielkich tarcz zolnierzy, ktorzy maszerowali w doskonalym szyku. Zblizali sie do siebie, az utworzyli ciasny pierscien w odleglosci mniej niz dwunastu stop od scian domu. Z budynku zabrzmial znajomy glos. -Przeklinam to zdradzieckie miasto! - krzyczal Gerdon. - Niech wasze dusze splona w Otchlani! Przywodca zolnierzy, w odpowiedzi na ledwo widoczny sygnal postaci w kapturze, uniosl dlon. W tym samym momencie co drugi zolnierz otaczajacy chate uniosl pochodnie i rzucil nia w strzeche, ktora szybko zaplonela. Fioletowe nocne niebo pokryla smuga czarnego dymu. Polowa zolnierzy nadal trzymala swoje pochodnie. Druga polowa zas wyjela sejmitary i czekala. Wszyscy trzymali wysoko tarcze, by chronic sie przed strzalami. We wnetrzu chaty nadal panowala cisza. Strzecha plonela, a ogien wciaz sie rozprzestrzenial. Po chwili pomaranczowe plomienie pojawily sie juz na scianach, by nastepnie spalic fundamenty chaty i ziemie wokol niej. Dym uniosl sie, a po chwili rozwial go slaby wiatr wiejacy przez pola. Gerdon zakrzyknal z bolu i rozpaczy, a to nieludzkie wycie sprawilo, ze mieszczanie zakryli uszy ze strachu i wstydu. Drzwi chaty otworzyly sie gwaltownie, wychodzacy Gerdon niemal wyrwal je z zawiasow. Przysadzisty rolnik, uzbrojony tylko w kose, bez wahania zaatakowal kapitana zolnierzy. Opancerzony kapitan spokojnie postapil krok do przodu, aby przyjac wyzwanie. Jego tarcza i sejmitar byly gotowe do sparowania ataku. Gerdon, trzymajac swa bron z wprawa swietnego kosiarza, opuscil zakrzywione ostrze w dol, w strone niczym nie chronionych nog przeciwnika. Kapitan sparowal kose wlasnym ostrzem i sprawil, ze uderzyla w ziemie. Jednym szybkim ruchem Gerdon zmienil kierunek ataku, przesuwajac dlonie po dlugim trzonku, by zmienic jego srodek ciezkosci, jednoczesnie skrecajac cialo w pasie i szarpiac ramionami. Ten szybki kontratak wytracil jego przeciwnika z rownowagi i zolnierz z trudem zdolal podniesc tarcze, by przyjac atak. Sila ataku dzialajacego w furii Gerdona wgniotla zelazna tarcze, odrzucajac kapitana do tylu. Zolnierz rzucil sie niezgrabnie do przodu, probujac odzyskac rownowage, zas Gerdon zatoczyl luk kosa, przygotowujac sie do zabojczego ciecia w odkryty bok kapitana. Narzedzie wypadlo nagle ze sparalizowanych palcow Gerdona, ktory osunal sie na kolana. Padl ofiara jednego celnego ciecia sejmitarem przez odkryte plecy. Zaslepiony przez rozpacz i wscieklosc, Gerdon nie zauwazyl zolnierza, ktory w trakcie jego walki z kapitanem spokojnie zajal odpowiednia pozycje za jego plecami. Gerdon padl na ziemie. Jego rece i nogi drgaly spazmatycznie, cios strzaskal jego kregoslup. Probowal zawolac na pomoc sasiadow, ktorzy wciaz stali za sciana zbrojnych zolnierzy. Ale cialo Gerdona wygielo sie w luk i mogl juz tylko wyc jak ranne zwierze. Kapitan schowal swoja bron do pochwy i wykopal kose poza zasieg poruszajacych sie spazmatycznie rak Gerdona. Glowa wskazal na swoich ludzi i czterech z nich podbieglo. Podniesli mezczyzne z ziemi, zaniesli go do plonacej chaty, w ktorej lezal dymiacy trup jego zony, i wrzucili w ogien. Kiedy cialo Gerdona uderzylo w plonace sciany domu, oslabiony szkielet budynku poddal sie i zalamal, grzebiac pod soba sparalizowanego mezczyzne. -Kapitanie - zawolal glos z tlumu kilka chwil pozniej. - Zlapalem tego chlopaka, kiedy biegl przez pole, probujac uciec. Pol tuzina zolnierzy przepchnelo sie przez tlum przerazonych mieszczan i dolaczylo do towarzyszy beznamietnie obserwujacych plonace resztki domu. Jeden z nowo przybylych ciagnal za soba chlopca, trzymajac go za wlosy. Kapitan przygladal sie im bez wyrazu. Chlopiec zostal wepchniety do srodka kregu, a jeden z zolnierzy przytrzymywal go za ramiona. W blasku plomieni chlopiec byl doskonale widoczny. -Jak sie nazywasz, chlopcze? - zapytal kapitan. Chlopiec milczal. Kapitan zwrocil sie do tlumu. -Jak on sie nazywa? Przez kilka chwil panowala cisza, po czym ktos zawolal: -Terrel. Syn Gerdona. Kapitan jednym plynnym ruchem wyjal sejmitar. Zabrzmialy glosy sprzeciwu. Ktos wykrzyknal: -Przeciez to tylko dziecko! -Dziecko Bhaala - wyjasnil kapitan, przeciagajac ostrzem po gardle bezbronnego chlopca. Rozdzial pierwszy -Chce isc do domu... do Candlekeep.Abdel jeszcze nigdy nie wyrzekl prawdziwszych slow niz te wypowiedziane u stop Drzewa Zycia. Ostanie wydarzenia w jego zyciu nauczyly go jednak, ze jego pragnienia rzadko sie spelniaja. Powinien zostac uznany za bohatera, i to wielokrotnego. Najpierw zabil swego zlego przyrodniego brata Sarevoka i uratowal Wrota Baldura przed bezsensowna, wyniszczajaca wojna. Pozniej, z Jaheira u boku, pokonal maga Jona Irenicusa i uratowal zycie oraz dusze swojej przyjaciolki z dziecinstwa i przyrodniej siostry Imoen. Kiedy sam Abdel zginal, trafil do Otchlani, a potem odrodzil sie u stop Drzewa Zycia. Przy okazji uwolnil elfie miasto Suldanessellar, uniemozliwil szalonemu magowi Irenicusowi stanie sie niesmiertelnym i uratowal przed zniszczeniem Drzewo Zycia - zrodlo wszelkiego zycia w Faerunie. Po tym wszystkim Abdel pragnal jedynie powrocic do domu swego dziecinstwa, gdy jednak opuscil bezpieczne Suldanessellar, nikt nie wital go jak bohatera, a mury Candlekeep byly dalej niz kiedykolwiek. -Abdelu, musimy odpoczac. - Zmeczony glos Jaheiry, kochanki Abdela, przerwal ponure rozmyslania tego wielkiego najemnika, przedzierajacego sie przez geste poszycie wysokiego lasu Tethyr. - Nie mozemy dalej isc tej nocy. Jak tylko znajdziemy polane, powinnismy sie zatrzymac. Abdel obejrzal sie przez ramie na piekna polelfke, ktora towarzyszyla mu we wszystkich jego zmaganiach. Jej rysy byly sciagniete, a oliwkowa skora niemal czarna od kurzu i brudu. Dlugie, geste czarne wlosy pozlepialy sie i splataly, a blyszczace niegdys miedzia kosmyki zmatowialy. W blasku ksiezyca przebijajacego sie przez geste sklepienie galezi Abdel widzial jednak, ze fioletowe oczy kobiety wciaz plona. Jaheira poszlaby za nim na krance Faerunu bez slowa narzekania. Uswiadomil sobie, ze to nie chodzi o nia. Imoen, mloda kobieta, ktora dzielila z Abdelem nadzieje i marzenia w czasie ich wspolnego dorastania w Candlekeep, nie nadazala za nimi. Majac niecale piec stop wzrostu, musiala robic dwa razy wiecej krokow niz Abdel, zeby utrzymac tempo marszu, ktore narzucil. Ten wysilek odcisnal na niej swoje pietno. Jej zwykle blyszczace, wesole oczy byly na wpol przymkniete, glowa opadla na piers, a kasztanowe loki zaslonily blade, piegowate czolo. W jej krokach brakowalo wczesniejszej energii. Szla ciezko, jak ktos zmuszony do wysilku znacznie przekraczajacego granice jego wytrzymalosci. Podobnie jak u Abdela, w zylach Imoen plynela krew boga. Splugawiona esencja ich ojca zostala jednak wyrwana z jej ciala i duszy podczas szalonych eksperymentow maga Irenicusa, dlatego brakowalo jej nadludzkiej wytrzymalosci brata. Na wpol przytomna mloda kobieta potknela sie o pokrecony korzen wystajacy z poszycia ciemnego lasu, ale Abdel pochwycil ja, zanim upadla. Poruszal sie z nadzwyczajna szybkoscia istoty, ktora jest wiecej niz czlowiekiem i tylko troche mniej niz bogiem. Bez slowa wzial ja na rece. Ruszyli przez geste zarosla, tym razem z Jaheira na przedzie, az znalezli niewielka polanke. Abdel lagodnie opuscil przyrodnia siostre na ziemie i spojrzal z troska w oczach na polelfke. Nic jej nie bedzie - zapewnila Jaheira. - Musi tylko odpoczac. I ja tez. -Jak dlugo? Pytanie samo w sobie bylo proste, ale Jaheira zawahala sie, nim odpowiedziala. Abdel rozumial to. Zycie uciekinierow odcisnelo na nich wszystkich swoje pietno, lecz Imoen cierpiala najbardziej. Cala trojka uciekala przez ostatnie kilka tygodni, gdy polowano na nich jak na zwierzeta. Ich przesladowcy - najemnicy, zolnierze, lowcy nagrod i fanatycy religijni - nie ustawali w pogoni, spychajac Abdela i jego towarzyszki coraz bardziej na poludnie, w niegoscinna dzicz. -Potrzebujemy kilku godzin. Co najmniej. - Jaheira westchnela, po czym kontynuowala. - To wystarczy, zeby Imoen znow mogla ruszyc, ale ona dlugo nie wytrzyma. W tym stanie nawet tydzien odpoczynku w lozku nie przywroci jej pelni sil. Imoen nie jest taka jak ty, Abdelu... juz nie. Od chwili, gdy Irenicus wykradl z jej duszy esencje twojego ojca. Abdel skinal glowa. -W takim razie kilka godzin. - Jaheira byla silniejsza niz Imoen, ale Abdel widzial, ze ona tez cierpi z powodu braku snu i wyczerpania. Potezny wojownik czul w swych miesniach tylko slady zmeczenia, lecz w nim mieszkala sila zyciowa boga. - Odpocznij, ukochana. Ja stane na strazy. Jaheira potrzasnela lekko glowa, zbyt zmeczona, by zrobic to bardziej przekonujaco. -Jeszcze nie. Mysle, ze uda mi sie tu znalezc cos, co troche nas ozywi. Troche miety albo korzen zen-szenia. Niewiele, ale troche pomoze. Abdel uswiadomil sobie, ze sprzeczanie sie z nia nie mialoby sensu. Mimo wyczerpania, wola Jaheiry byla jak zwykle nieugieta. Byla zdecydowana, by poszukac dobroczynnych roslin lub ziol w otaczajacym lesie, i nic nie moglo zmienic jej postanowienia. Propozycja, ze sam przeszuka krzaki, nie miala sensu - Jaheira byla druidka, sluzka rownowagi i natury. Umiala rozpoznawac lecznicze i wzmacniajace wlasciwosci okolicznej flory, a Abdel nie mial o tym pojecia. Przez lata kariery najemnika zdobyl troche podstawowej wiedzy o roslinach, jednak tutaj, na poludniowym krancu lasu Tethyr, roslinnosc wydawala mu sie zupelnie obca. -Nie odchodz zbyt daleko - ostrzegl ja. Jaheira w odpowiedzi lekko skinela glowa i zniknela w ciemnosci. Imoen spala niespokojnie, mamroczac cos i rzucajac sie na zimnej ziemi. Abdel mogl tylko patrzec i przeklinac tych, ktorzy na nich polowali. Gdyby byl sam, moglby stanac naprzeciw nich i walczyc. Dla kazdego oprocz Abdela taka mysl bylaby smieszna, a do niedawna i on sam by sie nad tym zastanawial. Jako nastolatek Abdel byl wiekszy i silniejszy od wiekszosci mezczyzn, a dorosly Abdel byl prawdopodobnie najwiekszym i najbardziej imponujacym czlowiekiem w calym Faerunie. Wysoki na siedem stop, umiesniony mlody mezczyzna zdobyl reputacje jako najemnik, straznik i rebajlo - jako wojownik do wynajecia Abdel dokonal wszystkiego. I wtedy poznal prawde, ktora na zawsze zmienila jego zycie. Abdel byl synem boga mordu, potomkiem Bhaala. Wprawdzie martwego boga, ale jednak boga. Osoba jego ojca zmienila Abdela w uciekiniera, poszukiwanego przez wrogow i lowcow nagrod. Pochodzenie wplynelo na zycie Abdela rowniez w inny, zaskakujacy sposob. Zmienil sie takze fizycznie. Wciaz wygladal jak normalny, choc moze wyjatkowo duzy mezczyzna, lecz nie byl czlowiekiem. Juz nie. Jaheira nazwala go awatarem, fizyczna manifestacja niesmiertelnego ojca. Bycie awatarem mialo swoje zalety. Cialo Abdela stalo sie naczyniem esencji Bhaala, bylo zadziwiajaco silne. Moglo czerpac z niesmiertelnej esencji, by sie regenerowac, leczyc powazne, a nawet smiertelne rany z zadziwiajaca szybkoscia. Wytrzymalosc, sila i wigor Abdela nie mialy sobie rownych w calym Faerunie. Jego moc stale rosla. Z kazdym dniem Abdel byl silniejszy, czul, ze jego umiejetnosci coraz bardziej wykraczaja poza ludzkie mozliwosci. Jego niezwykle zdolnosci regeneracji sprawialy, ze miecze i strzaly wrogow byly niemal bezradne. Zadawane nimi rany goily sie prawie natychmiast. Abdel, wlasciwie niepokonany, wierzyl, ze moglby samodzielnie zabic cala kompanie i wyjsc z tego bez obrazen. Imoen i Jaheira nie byly jednak obdarzone jego wytrzymaloscia. Byly podatne na zranienia, a Abdel nie wiedzial, czy w czasie bitwy moglby je ochronic. I jeszcze jedno - choc Abdel zyskal odpornosc na wszelkiego rodzaje fizyczne ataki, mial w sobie ogromna slabosc. Wielkiemu najemnikowi nieobca byla przemoc. Wybrany przezen zawod jeszcze podsycal jego pragnienie krwi, karmiac zla czesc jego natury, dziedzictwo Bhaala. Tylko milosc Jaheiry chronila Abdela przed poddaniem sie pietnu boga mordu i staniem sie bezduszna maszyna do zabijania, jaka kiedys byl jego przyrodni brat Sarevok. Wsparcie kobiety, ktora kochal, umozliwialo Abdelowi walke z wlasnymi impulsami. Z cierpliwa i pelna zrozumienia pomoca Jaheiry uczyl sie kontrolowac nienawisc i wscieklosc, powstrzymywac straszliwa transformacje, ktora grozila jego zniszczeniem. Ta kontrola byla jednak jeszcze slaba. Zabicie wszystkich przesladowcow mogloby wypuscic na wolnosc straszliwego potwora, ktorego Abdel nauczyl sie w sobie powstrzymywac. Juz wczesniej zdarzalo sie to i jemu, i Imoen, choc Abdel wygnal bestie z duszy Imoen w krwawej, okrutnej bitwie u stop Drzewa Zycia. Wciaz jednak istniala mozliwosc, ze Abdel zmieni sie w bezrozumne plugastwo, ktorego jedynym pragnieniem bedzie zabijanie wszystkich wokol. Zwyciestwo nad wrogami grozilo, ze ohydna esencja jego przekletego ojca pochlonie tozsamosc Abdela i zmieni go w czterorekiego demona, fizyczna manifestacje Bhaala w Faerunie. Abdel wiedzial, ze jesli nie zachowa ostroznosci, moze znow stac sie Niszczycielem. Cichutki szelest lisci sprawil, ze Abdel obrocil sie na piecie i pochylil, jednym plynnym ruchem wyciagajac ciezki miecz z pochwy na plecach. Stal z ostrzem gotowym do ataku, gdyby pojawil sie niewidzialny intruz, a jego dlonie zaciskaly sie na rekojesci tak mocno, ze az zbielaly mu kostki. Potezne miesnie ramion i rak drzaly w oczekiwaniu, po czym rozluznily sie, gdy spomiedzy drzew na polanke wyszla Jaheira. Sliczna druidka trzymala w dloni kilka niewielkich trojkatnych lisci, po czym jeden wsunela sobie do ust. -To nam pomoze, ale i tak musimy sie przespac. Nawet ty, Abdelu. - Podala mu jeden z lisci. - Dla Imoen. Wloz jej pod jezyk, jesli jest zbyt zmeczona, zeby zuc. Abdel zrobil tak, jak mu kazala. Opadl na kolana i ulozyl swoj miecz na ziemi, po czym lagodnie uniosl glowe wyczerpanej przyrodniej siostry. Nie zareagowala, kiedy zachecil ja do wziecia liscia, wiec delikatnie odchylil jej glowe i otworzyl male usta. Wsunal jej lisc pod jezyk i ponownie polozyl ja na ziemi. Jaheira podala mu wyjety z plecaka koc, ktorym mezczyzna okryl delikatne cialo mlodej kobiety. Jaheira ulozyla sie kilka stop dalej i Abdel podszedl do niej. Ulozyla glowe w zgieciu jego poteznego ramienia i wtulila sie w niego, by ogrzac sie cieplem muskularnego ciala. -Rozmawialam ze zwierzetami z lasu - szepnela druidka sennym glosem, juz prawie pograzajac sie we snie. - Ostrzega nas, gdy ktos bedzie sie zblizal. Abdel, uspokojony slowami Jaheiry, przesunal sie nieco na zimnej ziemi, by ulozyc sie wygodniej, nie budzac jednoczesnie druidki. W pelni ufal zdolnosci Jaheiry do komunikowania sie z lesnymi ptakami i zwierzetami. Wiedzial, ze beda pod dobra opieka, lecz nie mogl sie jakos zmusic do zamkniecia oczu. Zastanawial sie nad ich sytuacja. Przesladowcy zblizali sie coraz bardziej, a poniewaz Imoen i Jaheira z kazdym dniem byly slabsze, ich odnalezienie pozostawalo tylko kwestia czasu. Abdel zostanie zmuszony do walki, ktorej za wszelka cene pragnal uniknac. Nie po raz pierwszy, kiedy Jaheira i Imoen spaly, Abdel rozwazal swoje odejscie, aby odciagnac przesladowcow od obu kobiet. Niech one zyja w spokoju, a tylko on bedzie musial wiecznie uciekac. Abdel westchnal i zamknal oczy, jak zawsze odrzucajac te mozliwosc. Nawet gdyby zmusil sie do opuszczenia Imoen i kobiety, ktora kochal, nie mial pewnosci, ze lowcy na pewno podaza za nim. Polowali na Abdela ze wzgladu na jego krew - splugawiona krew martwego boga. Przesladowali go za grzechy ojca, Bhaala. Plotki o naglych aresztowaniach, okrutnych torturach i natychmiastowych egzekucjach byly zbyt czeste i powszechne, by nie zwracac na nie uwagi. Jak wszyscy potomkowie Bhaala, Abdel musial uciekac - zostalby skazany na smierc nie z powodu tego, co uczynil, lecz ze wzgledu na to, kim byl. Imoen rowniez byla pomiotem Bhaala. Choc pietno martwego boga zostalo wypalone z jej duszy, jej zycie, podobnie jak Abdela, byloby w niebezpieczenstwie, gdyby zostali schwytani. Imoen nie byla wystarczajaco silna, by przezyc bez pomocy Abdela i Jaheiry. Przytloczony beznadziejnoscia swojej sytuacji, Abel w koncu usnal. * * * Abdel stal w prozni, martwym swiecie szarej nicosci. Poszukal dlonia rekojesci miecza, ktory zwykle trzymal na plecach, i uspokoil sie, gdy dotknal chlodnego metalu.-Tutaj nie bedzie ci potrzebny... ale jesli cie to uspokaja, niech tak bedzie. Glos nie byl ani meskim, ani kobiecy glosem. Brzmial jak glos wielkiego tlumu mowiacego jednoczesnie, w idealniej harmonii. Powstrzymujac sie przed odruchowym wyjeciem miecza, Abdel obrocil sie. Bezskutecznie szukal niewidocznego rozmowcy lub rozmowcow, wszedzie jednak widzial tylko szara pustke. -Pokaz sie! - Glos Abdela rozbrzmiewal echem w nicosci. Zwrocil uwage na dziwne otoczenie. Spojrzal w gore i nie zobaczyl nieba, spojrzal w dol i nie zobaczyl ziemi. Wlasciwie nawet nie czul, ze na czyms stoi. -Nie masz sie czego bac, Abdelu Adrianie. Nie spadniesz. Najwyrazniej bezcielesny glos, gdziekolwiek i czymkolwiek byl, umial odczytywac jego mysli. Abdel ze zdziwieniem zauwazyl, ze dzwiek tego glosu nie wywolywal takiego echa jak jego glos. -Pokaz sie - powtorzyl Abdel. Tym razem byla to bardziej prosba niz rozkaz. -Przygotuj sie, dziecie Bhaala. Nagle Abdel nie byl juz sam w prozni. Istota nie zmaterializowala sie powoli z szarosci, jak tego oczekiwal. Nie pojawila sie w naglym blysku ani migotaniu, jak w wyniku zaklecia czarodzieja. W jednej chwili nie bylo nic, a juz w drugiej pojawila sie - tak rzeczywista, jakby istniala w tej podziemnej krainie przez wiecznosc przed pojawieniem sie Abdela. Istota byla mezczyzna o bialych wlosach i z biala broda. Choc przypominala czlowieka, jej rysy nie byly ani brzydkie, ani ladne, lecz raczej nijakie. To nie byl smiertelnik. Zaden smiertelnik nie mogl rownac sie z taki boskim tworem. Odziany byl w faldowana czarna szate, ktora kontrastowala z nieskazitelna alabastrowa skora. Material wydawal sie stapiac z istota, ktora go nosila, tak ze Abdel nie byl w stanie okreslic, gdzie konczyla sie szata, a zaczynala istota. W jej oczach byly mroczne glebie wiecznosci, przebite plonacymi punktami najczystszego swiatla, jak rozgwiezdzone niebo w bezchmurna noc. Twarz byla jednoczesnie mloda i stara, wszechmocna i niewinna. Istota gorowala nad Abdelem, a jej szate pokrywaly rysunki ksiezycow i gwiazd. W obecnosci kogos tak wspanialego Abdel mogl tylko stac i milczec z zachwytu. Gdy w koncu odzyskal mowe, powiedzial: -Musze snic. -Sen moze byc nie mniej prawdziwy niz to, co nazywasz rzeczywistoscia - zapewnila go istota. -Jestes bogiem? - zapytal Abdel, nie wiedzac nawet, ze w jego glowie zrodzilo sie takie pytanie, poki nie uslyszal wlasnego glosu odbijajacego sie echem w otaczajacej ich nicosci. -Nie bogiem, lecz sluga Boskiej Woli. Istnieja moce wieksze niz bogowie, Abdelu Adrianie. Abdel potrzasnal glowa, probujac przegonic mgle zadziwienia, ktora wydawala sie wypelniac jego mysli. -Gdzie jestem? - Abdel byl pewien, ze stojaca przed nim wspaniala postac zna odpowiedz na to pytanie. Moze nawet zna odpowiedzi na wszystkie pytania. -Jestesmy pomiedzy, Abdelu Adrianie - odpowiedziala istota z harmonijna jednoscia glosow. - Miedzy tym, co bylo, tym, co jest, a tym, co moze byc. Wszystko jest tu mozliwe, lecz nic nie istnieje naprawde. -Nie... nie rozumiem. - Czesc Abdela wstydzila sie, ze musi sie przyznac tej cudownej istocie do swojej niewiedzy. Inna czesc jednak, maly, twardy wegielek w sercu Abdela, czula niechec do tej postaci. -Nie rozumiesz, bo nie jestes jeszcze gotow, by naprawde zrozumiec. - Stwor wydawal sie przez chwile rozmawiac z samym soba, zanim zwrocil sie ponownie do Abdela. - To bylo kiedys krolestwo Bhaala, czesc Otchlani splugawiona i zraniona przez nienawisc i zlo twojego ojca. Ale Bhaal nie zyje i juz nad nia nie panuje. Abdel przez dluzsza chwile zastanawial sie nad slowami istoty. Ona zas stala przed nim bez ruchu, swietlista i zadziwiajaca. Kiedy pojawila sie po raz pierwszy, Abdel czul, ze jego tozsamosc zostala niemal zgnieciona przez jej potege. Teraz jednak nie czul sie juz przytloczony jej obecnoscia. -Ty mnie tutaj sprowadziles, prawda? Dlaczego? -Twoja obecnosc tutaj, Abdelu, wynika w takim samym stopniu z twojej woli, jak i mojej, choc jeszcze tego nie wiesz. Jestes tu, by sie przygotowac. -Przygotowac sie do czego? - Abdel zapytal, wiedzac juz, jaka bedzie odpowiedz. -Twojego przeznaczenia. Dziedzictwa twego ojca. Jestes dzieckiem Bhaala, Abdelu Adrianie. Zrozum to, a zrozumiesz siebie. Wegielek niecheci zaplonal przez chwile w piersi najemnika. Przeznaczenie, dziedzictwo Bhaala... Przez cale swoje zycie Abdel nie napotkal nikogo przypominajacego te istote. A jednak ta wspaniala postac mowila to samo, co slyszal wiele razy od czasu tamtej nocy, gdy sludzy jego przyrodniego brata Sarevoka zabili Goriona, przybranego ojca Abdela. Z glebokim westchnieniem Abdel zadal kilka kolejnych pytan. -Co wiec jest moim dziedzictwem? Jakie jest moje przeznaczenie? I czego ode mnie chcesz? Istota, pozostajaca bez ruchu az do tej chwili, lekko przechylila glowe. Iluzja prysla. Mimo ze istota sprawiala wrazenie wszechmocnej i wszechwiedzacej, Abdel zrozumial, ze odczuwala niepewnosc. Wegielek niecheci ponownie zaplonal w piersi poteznego wojownika. -Przygladalem ci sie uwaznie, Abdelu Adrianie - poinformowal go rozmowca. - Niesmiertelny silnie w tobie plonie. Dzieci Bhaala maja jeszcze wiele sciezek do przejscia, a ty bedziesz na przedzie w kazdej podrozy. -Dzieci? - zapytal zdziwiony Abdel. - To znaczy, ze Imoen tez jest w to wmieszana? -Ty i Imoen nie jestescie jedyni. Twoje przeznaczenie wiaze sie z przeznaczeniem wielu, wielu innych. -A o jakim przeznaczeniu wlasciwie mowisz? Jaka przyszlosc mnie czeka? -Twoje przeznaczenie jest niepewne - przyznala istota. - Wiedz jednak, ze zbliza sie czas wypelnienia proroctwa. Wielu pragnie zniszczyc ciebie i twoj rodzaj, Abdelu, a ukryci wrogowie spiskuja, by cie zdradzic. -Ukryci wrogowie? Kto? Nie mozesz mi po prostu powiedziec? -Niektorymi tajemnicami nie moge sie podzielic. Moje dzialania biora sie z sil, ktorych smiertelni nie potrafia sobie nawet wyobrazic. Moge cie tylko pokierowac w strone odpowiedzi, ktorych szukasz, Abdelu Adrianie. Nie moge ci dac odpowiedzi. Odszukaj tych, ktorzy dziela z toba krew, a znajdziesz odpowiedzi, ktorych nie moge ci dac. Abdel obudzil sie, slyszac krzyki Jaheiry. Rozdzial drugi Illasera czula, ze polowanie ma sie ku koncowi. Oblizala niecierpliwie wargi i przerzucila luk przez umiesnione ramie. W ciszy wyjela czarna strzale z kolczanu na szczuplym biodrze, co wcale nie zaklocilo tempa jej dlugich, zgrabnych krokow. Slady w postaci zdeptanego poszycia i polamanych galezi, znaczace droge do celu, byly swieze, najwyzej sprzed kilku godzin. Byly one niewidoczne dla tych, ktorzy nie znali sztuki lowow, i wskazywaly na rosnace zmeczenie uciekinierow. Illasera byla pewna, ze trojka, za ktora podaza, musiala zatrzymac sie na noc dla odpoczynku. A Lowczyni wciaz szla. Wkrotce ich schwyta.Zatrzymala sie, a doskonale wyczulone zmysly drapieznika pochwycily jeszcze jedna wskazowke, ze jej ofiary sa juz blisko. Pizmowa won potu unosila sie w nieruchomym powietrzu miedzy gestymi drzewami lasu Tethyr. Bylo jednak takze cos wiecej. Illasera nalezala do Piatki. Wyczuwala ich. Krew pomiotu Bhaala wolala do niej jak swoj wzywajacy swego i zmuszala ja do dalszej wedrowki. Znow ruszyla, przyspieszajac z kazdym krokiem i przemykajac miedzy drzewami cicha jak cien. Katem oka zauwazyla jakis ruch. Wypuscila pojedyncza strzale, przyszpilajac do drzewa niewielkiego ptaszka. Illasera spojrzala na upierzone cialko, wciaz drzace slabo w bezskutecznej probie ucieczki. Stworzenie to probowalo ostrzec jej uciekajacy lup. Lowczyni odsunela dlugi kosmyk wlosow z twarzy i zasmiala sie cicho do siebie. Jedno z trojki, za ktora podazala, rozmawialo ze zwierzetami, komunikowalo sie z nimi w sposob niezrozumialy dla wiekszosci ludzi. Jedno z nich bylo zatem dzieckiem lasu, sluga natury, druidem. Byli glupi, jesli wierzyli, ze takie stworzenia moga ich obronic. Kazde z Piatki obdarzone bylo przekleta moca. Dziedzictwo ich skazonego, niesmiertelnego ojca objawialo sie na rozny sposob. Moc Illasery wiazala sie z ziemia. Podobnie jak druidka, Illasera miala wplyw na stworzenia z lasu. Mogla wykorzystywac swoja moc, by zmieniac naturalny porzadek rzeczy. Nie byl to jednak zwiazek symbiotyczny. Kiedy Illasera uzywala swojej mocy, natura musiala ugiac sie przed jej skazona wola. Illasera zawahala sie, zastanawiajac sie nad konsekwencjami swego dzialania. Mogla wezwac mroczne duchy, ktore mieszkaly w lesie, ale z pewnoscia uslyszy to druidka. Jesli jednak dzieci Bhaala znajduja sie tak blisko, jak podejrzewala, ostrzezenie o jej nadejsciu i tak nie pozwoli im uciec. Illasera zatrzymala sie, odchylila glowe do tylu i uniosla rece do nieba. Jej oczy plonely czarnym ogniem. Podczas gdy nad nia szelescily liscie i kolysaly sie galezie, ona zbierala swoja moc w lodowatym wietrze. Okoliczne zwierzeta uciekaly w panice, gdy dotknelo ich zimne powietrze, lub kulily sie w poszyciu, sparalizowane ze strachu. Ziemia zadrzala wraz ze wzrostem mocy mrocznej luczniczki. Wielka chmara ptakow zerwala sie ze schronienia w galeziach drzew i uniosla w niebo, zakrywajac ksiezyc. Odglos uderzen tysiaca skrzydel nie zagluszal ich krzykow przerazenia. Lowczyni odpowiedziala na ich okrzyki wrzaskiem, wypuszczajac fale zlowrogiej magii, ktora przeszla po lesie. Nic nie moglo sie oprzec jej plugawemu wezwaniu. Mieszkancy lasu - ptaki, zwierzeta, nawet drzewa - zostali nim dotknieci, gdy otoczyla ich mroczna magia. Liscie wysychaly i natychmiast umieraly, galezie wyginaly sie i skrecaly, korzenie gnily i splatywaly sie, nawet pnie wielkich debow zginaly sie w zlowrogiej parodii ich naturalnych ksztaltow. Mniejsze stworzenia padaly martwe, zniszczone przez mroczna magie Illasery. Silniejsze zaczynaly sie zmieniac, przeksztalcac w zmutowane, chore wersje swej prawdziwej formy. Umysly nieszczesnych istot zostaly na skutek zlej magii jednej z Piatki opanowane przez swiadomosc Illasery. Zwierzeta zebraly sie wokol Lowczyni. Stado istot, ktore kiedys byly wilkami, krazylo wokol swej okrutnej pani. Ta rozkazala swym slugom wyruszyc na zwiady i doprowadzic ja do lupu. Niedaleko rozlegl sie kobiecy krzyk. * * * Przerazony krzyk Jaheiry natychmiast obudzil Abdela, wyrywajac go z dziwnego snu. Chwile pozniej stal z ciezkim mieczem w dloni i obserwowal otaczajacy ich las w poszukiwaniu oznak niebezpieczenstwa.Nie widzial niczego, nie byl w stanie przebic wzrokiem mroku. -Jaheiro - wyszeptal. - Co sie stalo, kochana? Jedno magiczne slowo z ust Jaheiry spowodowalo, ze cala polanke skapalo lagodne, cieple swiatlo. Magiczny blask pozwolil Abdelowi wyraznie zobaczyc Jaheire stojaca z dlonmi mocno zacisnietymi na lasce, ktorej uzywala jako broni. Imoen wciaz lezala na ziemi, z trudem probujac sie podniesc i jednoczesnie szukajac niewielkiego sztyletu, ktory zwykle trzymala za pasem. Abdel ledwo zauwazal swoje towarzyszki. Jego uwage przyciagnelo nieznajome otoczenie. Teraz rozumial przerazenie druidki. Kladli sie spac w bujnym, pelnym zycia lesie, teraz zas otaczala ich smierc i rozklad. Gorujace nad nimi drzewa gnily, a ich pnie poskrecaly sie i pokrzywily. Wszedzie wokol nich martwe liscie opadaly powoli z suchych galezi, przykrywajac polane jak zoltym kocem. Ostry smrod gnijacej roslinnosci atakowal nozdrza Abdela. Wydawalo mu sie, ze poza mdlaco slodkim odorem wyczuwa cos jeszcze... cos ohydnego i nieczystego. -Co to jest? - zapytala Imoen ochryplym szeptem. -Plugawa magia - odpowiedziala Jaheira - potworne zaklocenie naturalnego porzadku. -Przyjmijcie pozycje obronna - nakazal Abdel, przejmujac dowodzenie. Mial pewnosc, ze zaraz nastapi atak. Cala trojka stanela posrodku polanki plecami do siebie. Dotkniecie wlosow Jaheiry na golym ramieniu Abdela wywolalo w nim dreszcz, ale po chwili otrzasnal sie. Musial skoncentrowac sie na nieprzeniknionej scianie szarosci i poskrecanych drzew. Nie czekali dlugo. Atak nadszedl ze wszystkich stron jednoczesnie, czego Abdel sie spodziewal, choc mial nadzieje, ze tak nie bedzie. Piec istot o znajomych ksztaltach, a jednoczesnie obcych i zmienionych, wyskoczylo z oslony lasu i rzucilo sie na trojke obroncow. Jeden z wielkich wilkow skoczyl Abdelowi do gardla, a najemnik poczul odraze do tego, co zobaczyl. Oczy zwierzecia byly mlecznobiale, a zrenice niewidoczne pod ropa, ktora wyplywala z na wpol slepych oczu, pozostawiajac blyszczace, lepkie slady na pysku zwierzecia. Wielka ilosc szarej piany wyplywala z otwartego pyska wilka, niemal calkowicie zakrywajac jego zeby. Grube futro wilka bylo matowe i splatane, a widoczna w wielu miejscach skore pokrywaly gnijace rany. Futro zwierzecia pulsowalo, jakby wily sie pod nim miliony larw. Najgorszy byl jednak smrod, mdlaco slodki odor gnijacego ciala. Abdel bal sie, ze upadnie na kolana i zacznie wymiotowac. Ale na szczescie tylko niewielka czesc Abdela odczuwala obrzydzenie na widok znieksztalconego ciala wilka. Jego umysl dzialal prosto, niemal na podstawowym poziomie. Miecz Abdela, poruszajacy sie z predkoscia mysli, przecial piers chorego wilka i ciepla krew zwierzecia zalala najemnika. Abdel pozwolil, by sila ciosu obrocila go wokol osi, w strone stworow atakujacych Jaheire i Imoen. Zanim scierwo pierwszego wilka uderzylo o ziemie, miecz Abdela patroszyl juz drugiego, ktory skoczyl na Imoen. Katem oka Abdel zauwazyl, ze Jaheira poradzila sobie z atakiem trzeciego wilka, uderzajac go laska w czolo i jednym ciosem wgniatajac jego czaszke do srodka. Ped martwego juz zwierzecia nie zostal jednak powstrzymany. Gnijace scierwo przewrocilo Jaheire, grzebiac ja pod masa brudnego i zzartego przez robactwo ciala. Nie bedac w stanie natychmiast pomoc Jaheirze, Abdel pchnal Imoen w plecy ciezkim buciorem. Dziewczyna stracila rownowage i poleciala w bok, unikajac szczek czwartego napastnika. Wilk, pozbawiony celu ataku, obrocil sie, by stawic czola nowej grozbie, a jego potezne tylne lapy wybily go do gory. Trafil prosto w nie osloniete gardlo Abdela i wbil zeby gleboko w jego krtan. Stworzenie szarpnelo mocno lbem, rozrywajac gardlo wojownika. Wielki mezczyzna stracil rownowage i upadl do tylu na twarda ziemie. Padajac, podniosl jednak do gory swoj miecz i wepchnal go w falde skory miedzy zebrami bestii. Stwor byl zbyt blisko, zeby Abdel mogl wykorzystac dzialanie dzwigni, kiedy jednak walczacy uderzyli w ziemie, sila jego uderzenia i masa wilka nabily bestie na miecz. Rana, ktora odniosl Abdel, bylaby zabojcza dla kazdego smiertelnika z Abeir Toril... lecz Abdel dawno przestal byc smiertelnikiem. Wpychajac miecz glebiej w cialo wroga czul, jak rozszarpane gardlo goi sie. Na chwile uwieziony przez ciezar wilka wojownik przekrecil ostrze i, rozrywajac chrzastki i lamiac kosci, zrobil w piersi przeciwnika dziure wielkosci piesci. Wilk zginal natychmiast, a przez te krotka chwile niezbedna do odrzucenia jego scierwa na bok rana Abdela zagoila sie calkowicie. Abdel, skapany w krwi, podskoczyl, by stawic czola nastepnemu napastnikowi, jednak odkryl, ze piaty, ostatni wilk lezy juz na ziemi i drzy. Spomiedzy jego lap wystawala rekojesc sztyletu Imoen. Bestie zabil jeden dobrze wymierzony cios w podstawe czaszki. Jaheirze udalo sie juz wyczolgac spod ohydnego ciala wilka, ktorego zabila. Druidka kleczala, wymiotujac gwaltownie, chora od bliskiego kontaktu z potworem, ktory ja zaatakowal. Abdel zauwazyl, ze na szczescie nic jej sie nie stalo. Wtedy dostrzegl Imoen, skulona obok trupa pierwszego wilka i sciskajaca swoje ramie, aby zatamowac uplyw krwi. Abdel przeszedl przez polanke i opadl na kolana przy przyrodniej siostrze. -Wszystko w porzadku, Abdelu - powiedziala Imoen, probujac usmiechnac sie dzielnie. Udalo sie jej jednak tylko zacisnac zeby z bolu. Abdel delikatnie wzial ja za nadgarstek, zeby przyjrzec sie ranie. Wewnetrzna czesc ramienia zostala rozszarpana od lokcia do nadgarstka, z rany wystawaly miesnie i sciegna. Imoen zbladla na ten widok. Drzacym glosem wyszeptala: -Chyba nie lecze sie tak szybko jak ty, braciszku. Jaheira opadla obok nich, wciaz wycierajac resztki wymiocin z kacikow ust. -To straszne - powiedziala. - Te stwory byly kiedys normalnymi zwierzetami, ale cos je zmienilo w te... ohydy. Powinnismy spalic scierwo tych potworow. Ani Abdel, ani Imoen nie odpowiedzieli, a Jaheira dopiero teraz zauwazyla rane w ramieniu Imoen. -Przepraszam, dziecko - powiedziala, przygladajac sie obrazeniom. - Nie pozwole, by moje oburzenie z powodu splugawienia natury przeszkodzilo mi w zajeciu sie twoim cierpieniem. Z sakiewki przy boku Jaheira wyjela garsc niewielkich krwistoczerwonych jagod. Trzymajac je w dloni nad poszarpanym cialem Imoen, scisnela, pozwalajac, by szkarlatny sok splynal na rane. Imoen jeknela z bolu i probowala wyrwac reke, lecz Jaheira trzymala ja mocno. -Boli, dziecko? Imoen skinela glowa, ale zbyt mocno zaciskala zeby, zeby odpowiedziec. -W rane juz wdaje sie infekcja. Wole sobie nawet nie wyobrazac, jak straszliwe moga byc skutki dotkniecia tych bestii. To oczysci rane. Upewniwszy sie, ze Jaheira zajela sie Imoen, Abdel mogl skupic uwage na niewidzialnym zagrozeniu, ktore wciaz moglo czaic sie w lesie. Tam wciaz cos bylo i ich obserwowalo. * * * Illasera pojawila sie na krawedzi polany wkrotce po swych zwiadowcach, ale bitwa juz sie zakonczyla. Nie byla wcale zaskoczona, oczekiwala, ze dwojka dzieci Bhaala poradzi sobie z wilkami, nawet wilkami zmienionymi przez potezna magie Illasery. Jej sludzy wykonali jednak swoje zadanie - Lowczyni odnalazla poszukiwane ofiary.Wciaz nie zauwazona przez troje ludzi na polance, luczniczka cicho postapila pol kroku do tylu i zniknela miedzy martwymi, bezlistnymi galeziami. Ze swojej kryjowki obserwowala sytuacje. Tak, jak jej powiedziano i jak wskazywaly slady, bylo ich rzeczywiscie troje - dwie kobiety i potezny, bardzo umiesniony mezczyzna. Illasera wiedziala, ze tylko dwoje z nich bylo dziecmi boga mordu. Namaszczona przez Baala, przywodczyni Piatki powiedziala to bardzo dobitnie: dwoje splamionych boska esencja i jeden smiertelny towarzysz. Oczywiscie cala trojka zginie z reki Lowczyni. Illasera byla pewna, ze mezczyzna jest pomiotem Bhaala. Jego wzrost, potezne miesnie i naturalna gracja drapieznika, z jaka sie poruszal - to wystarczalo, zeby go rozpoznac. Patrzac na tego zadziwiajacego osobnika, Illasera niemal widziala w ciele mezczyzny ucielesnienie boskiej furii Bhaala. Kobiety jednak trudniej bylo zidentyfikowac. Nie wszyscy z pomiotu Bhaala dawali sie latwo rozpoznac. Wielu z nich bylo skromnymi, niczym nie wyrozniajacymi sie ludzmi, chlopami czy kupcami. Ich zycie bylo bez znaczenia, liczylo sie jedynie to, co ich smierc oznaczala dla Piatki. Illasera zawahala sie, starannie rozwazajac kolejne posuniecie. Miala spory zapas zwyczajnych, porzadnych strzal, lecz przywodca Piatki ostrzegl Illasere, ze taka zwyczajna bron moze byc bezuzyteczna przeciwko temu wyjatkowemu dziecku Bhaala. Objawienia dziedzictwa ich niesmiertelnego ojca bylo rozne w kazdym z potomkow boga. Cudowna niewrazliwosc byla rzadka, slyszano o niej w przypadku jedynie kilkorga najpotezniejszych dzieci Bhaala. Piatka juz dawno temu nauczyla sie, jak radzic sobie z niewrazliwoscia, ktora obdarzeni byli niektorzy z potomkow boga mordu. Lowczyni bezglosnie wyjela z kolczanu oznaczone magicznymi runami strzaly. Byly wyjatkowo cenne i miala ich tylko kilka. Nie umiejac zgadnac, ktora z kobiet jest potomkiem boga, Illasera musiala przyjac, ze obie mialy w sobie jego krew. Ostroznie i dokladnie wycelowala w kobiete zajmujaca sie ranna dziewczyna. Illasera znala sie na smierci, znala sie na zabijaniu. Wiedziala, ze uzdrowicieli nalezy eliminowac jako pierwszych. * * * Abdel nie zauwazyl, jak ukryta Illasera podnosi luk, jego wzrok przyciagnal ruch strzaly, ktora juz wypuscila. Abdel wyrzucil w bok reke i przechwycil pocisk kierujacy sie w strone gardla Jaheiry. Zadzialal instynktownie - a instynkt podpowiedzial mu, ze dzieki swej skazonej krwi jest niewrazliwy na wszelkie fizyczne rany.Pocisk przebil lewe przedramie, rozrywajac sciegna i miesnie, a jego metalowy grot przeszedl az na wylot. Imoen krzyknela z przerazenia, a Jaheira zakryla bezbronna dziewczyne wlasnym cialem. Abdel stanal na linii ognia niewidzialnego lucznika, ufajac, ze nadludzkie moce uchronia go przed zabojczymi pociskami. Abdel chwycil czarne drzewce strzaly wbitej w jego lewe ramie. Wyrywajac ja, nie zwrocil uwagi na dziwne czerwone runy wymalowane na ciemnym drewnie. Straszliwy, rozpalony do bialosci bol przeszyl jego cialo, na chwile go oslepiajac. Potezny mezczyzna jeknal. Dla Abdela bol nie mial znaczenia, byl tylko elementem smiertelnego zycia, ktory ostrzega slabsze istoty przed potencjalnie zabojczym zranieniem ciala. Dla Abdela takie ostrzezenie nie mialo znaczenia. Wszelki bol byl przejsciowy, a obrazenia tylko czasowe. Abdel spojrzal na rane, by przyjrzec sie procesowi regeneracji. Nadal fascynowaly go mozliwosci natychmiastowego leczenia, jakimi dysponowal jego organizm. Lecz tym razem zdarzylo sie cos dziwnego - a raczej nie zdarzylo. Wyplywajaca z dziury w ramieniu gesta krew nie przestawala plynac. Porwane kawalki skory na brzegach otworu nie zaczely sie laczyc, a tkanka miesniowa nadal byla poszarpana. Patrzac na krwawiaca rane, Abdel z niemalym zaskoczeniem uswiadomil sobie swoja wrazliwosc na zranienia. Uslyszal slaby, ale nie do pomylenia z niczym innym brzek cieciwy, i uskoczyl na bok, jednoczesnie sie schylajac. Strzala, ktora wbilaby mu sie w oko, przeleciala z gwizdem obok jego ucha, zas ta, ktora przebilaby serce, trafila w lewe ramie. Jedynie cichy glos Imoen powstrzymal Abdela przed rzuceniem sie na slepo w zarosla w poszukiwaniu niewidzialnego napastnika. -Abdelu, zaczekaj! Pewnosc w jej glosie zaskoczyla Abdela, zawahal sie na ulamek sekundy... co uratowalo mu zycie. W powietrzu rozlegl sie bowiem syk strzaly lecacej w strone pokrytego zaschnieta krwia gardla Abdela. Stope od miejsca, gdzie stal potezny wojownik, strzala zmienila kierunek lotu i nie robiac nikomu krzywdy upadla na ziemie. Zaskoczony Abdel spojrzal na swoja mlodsza siostre, ktorej Jaheira obwiazywala zranione ramie. Dziewczyna usmiechnela sie do niego. -To proste zaklecie, ktorego nauczylam sie w Candlekeep. Jesli bedziemy trzymac sie blisko siebie, strzaly nie zrobia nam krzywdy. Abdel skinal glowa i uniosl miecz. W chwile pozniej u jego boku stanela Jaheira, delikatnie wyjmujac drzewce strzaly z jego ramienia. Najemnik zadrzal, gdy kolejna strzala odbila sie od tarczy zaledwie kilka cali od jego twarzy, po czym zasmial sie z wlasnej reakcji. -Jesli chcesz mnie dostac - zawolal - musisz przyjsc do mnie i stawic mi czola! Rozlegl sie dzwiek wyciagania broni i na polanke wyszla wysoka ciemnowlosa kobieta, odziana w szarosc. W obu rekach trzymala rapiery. Abdel zauwazyl, ze waskie ostrza nie odbijaly magicznego swiatla, efektu czaru Jaheiry, lecz wydawaly sie je pochlaniac. Plamy czerwieni na blizniaczych ostrzach tylko potwierdzaly to, czego sie domyslal - podobnie jak dziwne strzaly, one tez mogly na stale uszkodzic jego cialo. -Zabijalam dzieci Bhaala potezniejsze od ciebie - syknela kobieta, zblizajac sie powoli. - Jestem jedna z Piatki, a twoja krew nalezy do mnie! Patrzac, jak kobieta trzyma przed soba bron, jedno ostrze wyzej, a drugie nizej, Abdel pomyslal, ze jest ona mistrzynia nie tylko luku. Postapil krok do przodu, gdyz nie potrzebowal juz magicznej tarczy do ochrony przed strzalami, a teraz chcial obronic przed niebezpieczenstwem Jaheire i Imoen. Jego lewe ramie zwisalo bezwladnie, a wciaz wyplywajaca z rany krew sprawiala, ze Abdel czul sie coraz slabszy. Kobieta lekko poruszyla nadgarstkiem i jedno z jej ostrzy przecielo policzek Abdela. Wojownik zaklal. Zupelnie zaskoczony szybkoscia jej ataku, ledwie zdolal sie cofnac i uniknac utraty oka. Uniosl swoj ciezki miecz, szerokim lukiem przecinajac powietrze. Jego dlugie czarne wlosy ociekaly potem i kleily sie do twarzy. Zwinna przeciwniczka uskoczyla zgrabnie i wykonala dwa glebokie naciecia z tylu jego prawego ramienia. Abdel wrzasnal z zaskoczenia i bolu, po czym zadal kolejny cios. Kobieta uskoczyla, ale tym razem Abdel tego oczekiwal. Jego ruch byl jedynie zwodem, a gdy wojowniczka obrocila sie, by uniknac jego miecza, podcial jej nogi. Ciezki miecz spadl w dol, by zakonczyc sprawe, lecz kobiecie udalo sie odturlac, a Abdel trafil w twarda ziemie. Wywolalo to kolejne fale bolu w rannym ramieniu. Kobieta juz stala z ostrzami gotowymi do wykonania kolejnej serii blyskawicznych ciec. Abdel wiedzial, ze gdyby nie byl ranny, z latwoscia by ja pokonal. Byla szybka, ale on byl jeszcze szybszy, kiedy nie przeszkadzalo mu bezuzyteczne ramie. Nie mogac chwycic poteznego miecz obiema rekami, nie mogl wyprowadzac blyskawicznych kontratakow, ktorymi zwykle zaskakiwal swoich przeciwnikow. Zamiast tego musial przyjac taktyke wykonywania mieczem szerokich lukow, by zmusic przeciwniczke do cofniecia sie. Kobieta za kazdym razem z latwoscia wychodzila poza zasieg jego broni, ale mimo wycofywania sie szukala wzrokiem najmniejszego odslonietego kawalka ciala, zeby trafiajac w nie zakonczyc walke. Wyczerpany utrata krwi wojownik nagle potknal sie, a wtedy kobieta zaatakowala. Abdelowi udalo sie sparowac pierwsze ostrze zblizajace sie do jego oczu, ale niczym nie powstrzymywane drugie ostrze przebilo jego bok tuz nad pasem. Abdel krzyknal z wscieklosci i bolu, upuscil bron na ziemie i uwolnil gniew Bhaala. Pulsujaca w zylach najemnika skazona krew wybuchla szalencza furia, pochlaniajac umysl i dusze Abdela. Choc fizycznie mezczyzna sie nie zmienil, ta jego czesc, ktora byla Abdelem, niemal przestala istniec, pochlonieta przez szalejacy plomien nienawisci i zadzy krwi. Pan mordu znow chodzil po ziemi. Abdel chwycil kobiete obiema rekami, nie baczac na swoje rozszarpane lewe ramie. Przestraszona kobieta znalazla sie w morderczym uscisku, gdy poteznie umiesnione rece Abdela owinely sie wokol jej ciala, przyciskajac jej ramiona do bokow. Odglos pekajacych kosci odbil sie echem po polanie. Kobieta odchylila glowe do tylu, zeby krzyknac, ale nie udalo jej sie wydac zadnego dzwieku. Jej oczy wywrocily sie bialkami do gory, krew poplynela z ust i nosa, a szkarlatne lzy splynely po policzkach. Zamkniety wewnatrz swej swiadomosci, Abdel probowal odzyskac wladze nad soba, walczyl, by ponownie uwiezic te czesc siebie, ktora nieopatrznie uwolnil. Byl jednak bezsilny i mogl tylko przygladac sie, jak awatar Bhaala pochyla glowe do przodu i odrywa kawaly miesa z szyi umierajacej kobiety, ucztujac na swym pokonanym wrogu. Kobieta bronila sie coraz slabiej i Abdel niechetnie opusci