KARPYSHYN DREW Wrota Baldura II: TronBhaala DREW KARPYSHYN Baldur's Gate II: Throne of Bhaal Przelozyla Anna Studniarek Wydanie oryginalne: 2001 Wydanie polskie: 2002 Mamo, tato - ta ksiazka jest dla was. Podziekowania Ta powiesc nie powstalaby bez udzialu Jamesa Ohlena, Kevina Martensa, Davida Gaidera i innych tworcow Tronu Bhaala z firmy BioWare. Dzieki, chlopaki. Prolog Marpenoth, 1368 DR-Cicho, Ravio - ostrzegl zone Gerdon. - Obudzisz chlopca. Przestraszysz go. -Powinien sie bac, Gerdonie. Ja sie boje - odpowiedziala Ravia, tlumiac lkanie. - Wiesz, co mowia ludzie. Egzekucje, publiczne palenie... -Nie, Ravio! - Gerdon uderzyl piescia w ciezki stol stojacy posrodku niewielkiego pomieszczenia, ktore sluzylo jego rodzinie za kuchnie. Stol ten zrobil wlasnymi rekami, podobnie jak stojace obok krzesla i lozko w drugim pokoju. Gerdon sam wybudowal nawet drewniane sciany ich domu i dach nad glowa. - Nie pozwole wygnac sie z mojej ziemi... z mojego domu... przez to szalenstwo! Ravia potrzasnela glowa. Gdy zwrocila sie do meza, jej glos byl lagodny. -Wolalbys raczej zginac, Gerdonie? Ty i twoj syn? Splugawiona krew plynie tez w zylach Terrela. Gerdon nie odpowiedzial od razu, lecz zaczal spacerowac po ich niewielkim domu. Mial juz dosyc tych klotni z zona noc w noc. Byl zly - na Ravie, na swiat, nawet na siebie, lecz bardziej jeszcze bal sie, ze zona moze miec racje. Jednak nie chcial poddac sie jej pragnieniu ucieczki. -Te historie przyszly z polnocy, z Amnu. To barbarzyncy! Amnianie zabiliby sasiadow za garsc monet. Szukaja tylko pretekstu. Ravia wstala ze swojego miejsca przy stole i stanela na drodze meza. Zmusila go, zeby zwrocil na nia uwage, starannie rozwazyl jej slowa, zamiast zbyc je machnieciem reki. -Z kazdym tygodniem slyszymy wiecej opowiesci, mezu. Z kazdym tygodniem slyszymy plotki z miast i wiosek lezacych coraz blizej naszej krainy. Juz nie tylko z Amnu. Wiesz, ze to samo dzieje sie teraz w Tethyrze i Calimshan. Nie mozesz tego zignorowac, Gerdonie! -To miasto nie jest takie - sprzeciwil sie Gerdon, uspokajajaco przytulajac do siebie zone... choc nie wiedzial, kto kogo wlasciwie uspokaja. - To prosci rolnicy, jak my. Nasi sasiedzi nigdy nie zrobia nam krzywdy. Znam ich. Ravia nie odpowiedziala. Gerdonowi nie podobala sie ta cisza, wiec dalej probowal uspokajac zone. -Zreszta i tak nie uwierza, gdyby ktokolwiek im powiedzial. Oprocz nas nikt nie wie, nawet Terrel. -A moze powinien - odpowiedziala Ravia szeptem. * * * Uciekaj. Zadnych pytan, zadnych odpowiedzi. Zadnego wahania, zadnych wyjasnien. Uciekaj, po prostu uciekaj.Ojciec powtarzal te lekcje Terrelowi kazdego wieczora przez ostatni miesiac. Terrel mial tylko dziesiec lat. Nie rozumial zbyt dobrze slow, ktorych uzywal ojciec - przesladowanie, lincz, ludobojstwo, dziedzictwo, pomiot Bhaala. Terrel byl jednak na tyle duzy, by zrozumiec to, co najwazniejsze w slowach ojca. -Jesli zobaczysz obcych na farmie, Terrelu, uciekaj. Jak najszybciej i jak najdalej. Po prostu uciekaj. Wracajac z pracy w polu, Terrel uslyszal ich na dlugo przed tym, nim ich zobaczyl. Wieczorny wiatr niosl gniewne krzyki. Tlum maszerowal prosto przez pole, depczac plony jego ojca. Zmierzch rozswietlaly ich pochodnie, sprawiajace, ze tlum wydawal sie skapany w pomaranczowym blasku. Jeszcze chyba nie zobaczyli Terrela, uwage zwracali raczej na odlegly dom, niz na niewielka postac na skraju pola, ledwo widoczna w ciemnosciach. Terrel widzial ich, oswietlonych przez trzymane pochodnie. Nawet z tej odleglosci rozpoznal wielu mezczyzn, ktorzy czasami przychodzili do ojca, by robic z nim interesy. Dopiero gdy chlopiec zobaczyl wsrod tlumu nieznane mundury zolnierzy, posluchal wskazowek ojca. Zaczal uciekac. * * * Domek zostal otoczony. Krag zolnierzy i najemnikow wokol niewielkiej farmy stopniowo zaciesnial sie jak petla na szyi znienawidzonego dziecka Bhaala. Chmara ludzi z miasta stala na obrzezach kregu. Bardzo chcieli cos widziec, ale obawiali sie, ze sami zostana zobaczeni. Przywodca zolnierzy, ubrany w ciezki plaszcz z kapturem, przygladal sie calej scenie z bezpiecznej odleglosci.W domu panowala cisza, lecz przez niewielkie szpary w scianach przeswitywalo swiatlo. Uzbrojeni mezczyzni zblizyli sie i zatrzymali, zas z tlumu cywilow za nimi wypchnieto do przodu burmistrza. Burmistrz, przestepujac z nogi za noge, rozejrzal sie wokol, szukajac pocieszenia lub wsparcia w twarzach ludzi, ktorych reprezentowal. Mieszkancy miasta kulili sie za kregiem zolnierzy, wpatrujac sie w ziemie. Ich spuszczone twarze rozmazywalo migajace swiatlo pochodni i cienie, uniemozliwiajac odczytanie ich prawdziwych uczuc. Burmistrz widzial za to dokladnie wyraz twarzy zolnierzy - a raczej to, ze pozostawaly one bez wyrazu. Kazdy z uzbrojonych mezczyzn otaczajacych dom odpowiadal na wzrok burmistrza spojrzeniem apatycznym, pozbawionym jakichkolwiek mysli czy wspolczucia. Wyszkolono ich, by nie czuli nic poza fanatycznym oddaniem obowiazkom i woli prawie zupelnie ukrytego w cieniu dowodcy. Burmistrz odchrzaknal, a gdy sie odezwal, mimo swoich zastrzezen mowil glosno i wyraznie - glosem czlowieka przyzwyczajonego do wyglaszania przemowien. -Gerdonie, dla bezpieczenstwa naszej wspolnoty masz sie udac do aresztu, by twa plugawa krew nie sprowadzila zaglady na nas wszystkich! Jesli poddasz sie bez rozlewu krwi, zostaniesz zaaresztowany i sprawiedliwie osadzony! Z wnetrza domu nikt nie odpowiedzial. Slychac bylo jedynie rozbrzmiewajacy od czasu do czasu trzask plonacych pochodni. Burmistrz odczekal chwile, po czym znow przemowil. -Ravia, twoja zona, bedzie mogla odejsc wolno, jesli sie nam poddasz. Jesli zaczniesz stawiac opor, nie moge zagwarantowac jej bezpieczenstwa. Znow odpowiedzia byla jedynie cisza. -Twoj syn, Terrel, takze musi sie poddac. Plugawa krew Bhaala plynie rowniez w jego zylach. Tym razem burmistrz pozwolil, by cisza trwala wiele minut, zanim znow zaczal mowic. Wypowiedzial juz starannie ulozona mowe, tak jak kazala mu postac w kapturze. Teraz pozostaly mu tylko jego wlasne slowa. Gdy odezwal sie ponownie, jego glos nie byl juz tak oficjalny. -Gerdonie, prosze... badz rozsadny. Ta sprawa jest nieprzyjemna dla nas wszystkich. Dla bezpieczenstwa naszych rodzin i twojego wlasnego musisz oddac siebie i swojego syna... W piers burmistrza wbila sie strzala. Jej metalowy grot wszedl gleboko w cialo miedzy twardymi zebrami i przebil pluco. Slowa burmistrza utonely we krwi. Mezczyzna chwycil wystajace z piersi drzewce i powoli upadl martwy na ziemie. Z tlumu mieszczan zebranych za kordonem zolnierzy otaczajacych dom zabrzmialy krzyki przerazenia. Jak jeden maz pierscien zbrojnych zaczal przyblizac sie do budynku. Na ich twarzach nie bylo zaskoczenia ani zdumienia, jakby przez caly czas oczekiwali takiego obrotu sprawy. Z waskiego okna chaty bez przerwy wylatywaly strzaly, jednak mordercze pociski odbijaly sie od wielkich tarcz zolnierzy, ktorzy maszerowali w doskonalym szyku. Zblizali sie do siebie, az utworzyli ciasny pierscien w odleglosci mniej niz dwunastu stop od scian domu. Z budynku zabrzmial znajomy glos. -Przeklinam to zdradzieckie miasto! - krzyczal Gerdon. - Niech wasze dusze splona w Otchlani! Przywodca zolnierzy, w odpowiedzi na ledwo widoczny sygnal postaci w kapturze, uniosl dlon. W tym samym momencie co drugi zolnierz otaczajacy chate uniosl pochodnie i rzucil nia w strzeche, ktora szybko zaplonela. Fioletowe nocne niebo pokryla smuga czarnego dymu. Polowa zolnierzy nadal trzymala swoje pochodnie. Druga polowa zas wyjela sejmitary i czekala. Wszyscy trzymali wysoko tarcze, by chronic sie przed strzalami. We wnetrzu chaty nadal panowala cisza. Strzecha plonela, a ogien wciaz sie rozprzestrzenial. Po chwili pomaranczowe plomienie pojawily sie juz na scianach, by nastepnie spalic fundamenty chaty i ziemie wokol niej. Dym uniosl sie, a po chwili rozwial go slaby wiatr wiejacy przez pola. Gerdon zakrzyknal z bolu i rozpaczy, a to nieludzkie wycie sprawilo, ze mieszczanie zakryli uszy ze strachu i wstydu. Drzwi chaty otworzyly sie gwaltownie, wychodzacy Gerdon niemal wyrwal je z zawiasow. Przysadzisty rolnik, uzbrojony tylko w kose, bez wahania zaatakowal kapitana zolnierzy. Opancerzony kapitan spokojnie postapil krok do przodu, aby przyjac wyzwanie. Jego tarcza i sejmitar byly gotowe do sparowania ataku. Gerdon, trzymajac swa bron z wprawa swietnego kosiarza, opuscil zakrzywione ostrze w dol, w strone niczym nie chronionych nog przeciwnika. Kapitan sparowal kose wlasnym ostrzem i sprawil, ze uderzyla w ziemie. Jednym szybkim ruchem Gerdon zmienil kierunek ataku, przesuwajac dlonie po dlugim trzonku, by zmienic jego srodek ciezkosci, jednoczesnie skrecajac cialo w pasie i szarpiac ramionami. Ten szybki kontratak wytracil jego przeciwnika z rownowagi i zolnierz z trudem zdolal podniesc tarcze, by przyjac atak. Sila ataku dzialajacego w furii Gerdona wgniotla zelazna tarcze, odrzucajac kapitana do tylu. Zolnierz rzucil sie niezgrabnie do przodu, probujac odzyskac rownowage, zas Gerdon zatoczyl luk kosa, przygotowujac sie do zabojczego ciecia w odkryty bok kapitana. Narzedzie wypadlo nagle ze sparalizowanych palcow Gerdona, ktory osunal sie na kolana. Padl ofiara jednego celnego ciecia sejmitarem przez odkryte plecy. Zaslepiony przez rozpacz i wscieklosc, Gerdon nie zauwazyl zolnierza, ktory w trakcie jego walki z kapitanem spokojnie zajal odpowiednia pozycje za jego plecami. Gerdon padl na ziemie. Jego rece i nogi drgaly spazmatycznie, cios strzaskal jego kregoslup. Probowal zawolac na pomoc sasiadow, ktorzy wciaz stali za sciana zbrojnych zolnierzy. Ale cialo Gerdona wygielo sie w luk i mogl juz tylko wyc jak ranne zwierze. Kapitan schowal swoja bron do pochwy i wykopal kose poza zasieg poruszajacych sie spazmatycznie rak Gerdona. Glowa wskazal na swoich ludzi i czterech z nich podbieglo. Podniesli mezczyzne z ziemi, zaniesli go do plonacej chaty, w ktorej lezal dymiacy trup jego zony, i wrzucili w ogien. Kiedy cialo Gerdona uderzylo w plonace sciany domu, oslabiony szkielet budynku poddal sie i zalamal, grzebiac pod soba sparalizowanego mezczyzne. -Kapitanie - zawolal glos z tlumu kilka chwil pozniej. - Zlapalem tego chlopaka, kiedy biegl przez pole, probujac uciec. Pol tuzina zolnierzy przepchnelo sie przez tlum przerazonych mieszczan i dolaczylo do towarzyszy beznamietnie obserwujacych plonace resztki domu. Jeden z nowo przybylych ciagnal za soba chlopca, trzymajac go za wlosy. Kapitan przygladal sie im bez wyrazu. Chlopiec zostal wepchniety do srodka kregu, a jeden z zolnierzy przytrzymywal go za ramiona. W blasku plomieni chlopiec byl doskonale widoczny. -Jak sie nazywasz, chlopcze? - zapytal kapitan. Chlopiec milczal. Kapitan zwrocil sie do tlumu. -Jak on sie nazywa? Przez kilka chwil panowala cisza, po czym ktos zawolal: -Terrel. Syn Gerdona. Kapitan jednym plynnym ruchem wyjal sejmitar. Zabrzmialy glosy sprzeciwu. Ktos wykrzyknal: -Przeciez to tylko dziecko! -Dziecko Bhaala - wyjasnil kapitan, przeciagajac ostrzem po gardle bezbronnego chlopca. Rozdzial pierwszy -Chce isc do domu... do Candlekeep.Abdel jeszcze nigdy nie wyrzekl prawdziwszych slow niz te wypowiedziane u stop Drzewa Zycia. Ostanie wydarzenia w jego zyciu nauczyly go jednak, ze jego pragnienia rzadko sie spelniaja. Powinien zostac uznany za bohatera, i to wielokrotnego. Najpierw zabil swego zlego przyrodniego brata Sarevoka i uratowal Wrota Baldura przed bezsensowna, wyniszczajaca wojna. Pozniej, z Jaheira u boku, pokonal maga Jona Irenicusa i uratowal zycie oraz dusze swojej przyjaciolki z dziecinstwa i przyrodniej siostry Imoen. Kiedy sam Abdel zginal, trafil do Otchlani, a potem odrodzil sie u stop Drzewa Zycia. Przy okazji uwolnil elfie miasto Suldanessellar, uniemozliwil szalonemu magowi Irenicusowi stanie sie niesmiertelnym i uratowal przed zniszczeniem Drzewo Zycia - zrodlo wszelkiego zycia w Faerunie. Po tym wszystkim Abdel pragnal jedynie powrocic do domu swego dziecinstwa, gdy jednak opuscil bezpieczne Suldanessellar, nikt nie wital go jak bohatera, a mury Candlekeep byly dalej niz kiedykolwiek. -Abdelu, musimy odpoczac. - Zmeczony glos Jaheiry, kochanki Abdela, przerwal ponure rozmyslania tego wielkiego najemnika, przedzierajacego sie przez geste poszycie wysokiego lasu Tethyr. - Nie mozemy dalej isc tej nocy. Jak tylko znajdziemy polane, powinnismy sie zatrzymac. Abdel obejrzal sie przez ramie na piekna polelfke, ktora towarzyszyla mu we wszystkich jego zmaganiach. Jej rysy byly sciagniete, a oliwkowa skora niemal czarna od kurzu i brudu. Dlugie, geste czarne wlosy pozlepialy sie i splataly, a blyszczace niegdys miedzia kosmyki zmatowialy. W blasku ksiezyca przebijajacego sie przez geste sklepienie galezi Abdel widzial jednak, ze fioletowe oczy kobiety wciaz plona. Jaheira poszlaby za nim na krance Faerunu bez slowa narzekania. Uswiadomil sobie, ze to nie chodzi o nia. Imoen, mloda kobieta, ktora dzielila z Abdelem nadzieje i marzenia w czasie ich wspolnego dorastania w Candlekeep, nie nadazala za nimi. Majac niecale piec stop wzrostu, musiala robic dwa razy wiecej krokow niz Abdel, zeby utrzymac tempo marszu, ktore narzucil. Ten wysilek odcisnal na niej swoje pietno. Jej zwykle blyszczace, wesole oczy byly na wpol przymkniete, glowa opadla na piers, a kasztanowe loki zaslonily blade, piegowate czolo. W jej krokach brakowalo wczesniejszej energii. Szla ciezko, jak ktos zmuszony do wysilku znacznie przekraczajacego granice jego wytrzymalosci. Podobnie jak u Abdela, w zylach Imoen plynela krew boga. Splugawiona esencja ich ojca zostala jednak wyrwana z jej ciala i duszy podczas szalonych eksperymentow maga Irenicusa, dlatego brakowalo jej nadludzkiej wytrzymalosci brata. Na wpol przytomna mloda kobieta potknela sie o pokrecony korzen wystajacy z poszycia ciemnego lasu, ale Abdel pochwycil ja, zanim upadla. Poruszal sie z nadzwyczajna szybkoscia istoty, ktora jest wiecej niz czlowiekiem i tylko troche mniej niz bogiem. Bez slowa wzial ja na rece. Ruszyli przez geste zarosla, tym razem z Jaheira na przedzie, az znalezli niewielka polanke. Abdel lagodnie opuscil przyrodnia siostre na ziemie i spojrzal z troska w oczach na polelfke. Nic jej nie bedzie - zapewnila Jaheira. - Musi tylko odpoczac. I ja tez. -Jak dlugo? Pytanie samo w sobie bylo proste, ale Jaheira zawahala sie, nim odpowiedziala. Abdel rozumial to. Zycie uciekinierow odcisnelo na nich wszystkich swoje pietno, lecz Imoen cierpiala najbardziej. Cala trojka uciekala przez ostatnie kilka tygodni, gdy polowano na nich jak na zwierzeta. Ich przesladowcy - najemnicy, zolnierze, lowcy nagrod i fanatycy religijni - nie ustawali w pogoni, spychajac Abdela i jego towarzyszki coraz bardziej na poludnie, w niegoscinna dzicz. -Potrzebujemy kilku godzin. Co najmniej. - Jaheira westchnela, po czym kontynuowala. - To wystarczy, zeby Imoen znow mogla ruszyc, ale ona dlugo nie wytrzyma. W tym stanie nawet tydzien odpoczynku w lozku nie przywroci jej pelni sil. Imoen nie jest taka jak ty, Abdelu... juz nie. Od chwili, gdy Irenicus wykradl z jej duszy esencje twojego ojca. Abdel skinal glowa. -W takim razie kilka godzin. - Jaheira byla silniejsza niz Imoen, ale Abdel widzial, ze ona tez cierpi z powodu braku snu i wyczerpania. Potezny wojownik czul w swych miesniach tylko slady zmeczenia, lecz w nim mieszkala sila zyciowa boga. - Odpocznij, ukochana. Ja stane na strazy. Jaheira potrzasnela lekko glowa, zbyt zmeczona, by zrobic to bardziej przekonujaco. -Jeszcze nie. Mysle, ze uda mi sie tu znalezc cos, co troche nas ozywi. Troche miety albo korzen zen-szenia. Niewiele, ale troche pomoze. Abdel uswiadomil sobie, ze sprzeczanie sie z nia nie mialoby sensu. Mimo wyczerpania, wola Jaheiry byla jak zwykle nieugieta. Byla zdecydowana, by poszukac dobroczynnych roslin lub ziol w otaczajacym lesie, i nic nie moglo zmienic jej postanowienia. Propozycja, ze sam przeszuka krzaki, nie miala sensu - Jaheira byla druidka, sluzka rownowagi i natury. Umiala rozpoznawac lecznicze i wzmacniajace wlasciwosci okolicznej flory, a Abdel nie mial o tym pojecia. Przez lata kariery najemnika zdobyl troche podstawowej wiedzy o roslinach, jednak tutaj, na poludniowym krancu lasu Tethyr, roslinnosc wydawala mu sie zupelnie obca. -Nie odchodz zbyt daleko - ostrzegl ja. Jaheira w odpowiedzi lekko skinela glowa i zniknela w ciemnosci. Imoen spala niespokojnie, mamroczac cos i rzucajac sie na zimnej ziemi. Abdel mogl tylko patrzec i przeklinac tych, ktorzy na nich polowali. Gdyby byl sam, moglby stanac naprzeciw nich i walczyc. Dla kazdego oprocz Abdela taka mysl bylaby smieszna, a do niedawna i on sam by sie nad tym zastanawial. Jako nastolatek Abdel byl wiekszy i silniejszy od wiekszosci mezczyzn, a dorosly Abdel byl prawdopodobnie najwiekszym i najbardziej imponujacym czlowiekiem w calym Faerunie. Wysoki na siedem stop, umiesniony mlody mezczyzna zdobyl reputacje jako najemnik, straznik i rebajlo - jako wojownik do wynajecia Abdel dokonal wszystkiego. I wtedy poznal prawde, ktora na zawsze zmienila jego zycie. Abdel byl synem boga mordu, potomkiem Bhaala. Wprawdzie martwego boga, ale jednak boga. Osoba jego ojca zmienila Abdela w uciekiniera, poszukiwanego przez wrogow i lowcow nagrod. Pochodzenie wplynelo na zycie Abdela rowniez w inny, zaskakujacy sposob. Zmienil sie takze fizycznie. Wciaz wygladal jak normalny, choc moze wyjatkowo duzy mezczyzna, lecz nie byl czlowiekiem. Juz nie. Jaheira nazwala go awatarem, fizyczna manifestacja niesmiertelnego ojca. Bycie awatarem mialo swoje zalety. Cialo Abdela stalo sie naczyniem esencji Bhaala, bylo zadziwiajaco silne. Moglo czerpac z niesmiertelnej esencji, by sie regenerowac, leczyc powazne, a nawet smiertelne rany z zadziwiajaca szybkoscia. Wytrzymalosc, sila i wigor Abdela nie mialy sobie rownych w calym Faerunie. Jego moc stale rosla. Z kazdym dniem Abdel byl silniejszy, czul, ze jego umiejetnosci coraz bardziej wykraczaja poza ludzkie mozliwosci. Jego niezwykle zdolnosci regeneracji sprawialy, ze miecze i strzaly wrogow byly niemal bezradne. Zadawane nimi rany goily sie prawie natychmiast. Abdel, wlasciwie niepokonany, wierzyl, ze moglby samodzielnie zabic cala kompanie i wyjsc z tego bez obrazen. Imoen i Jaheira nie byly jednak obdarzone jego wytrzymaloscia. Byly podatne na zranienia, a Abdel nie wiedzial, czy w czasie bitwy moglby je ochronic. I jeszcze jedno - choc Abdel zyskal odpornosc na wszelkiego rodzaje fizyczne ataki, mial w sobie ogromna slabosc. Wielkiemu najemnikowi nieobca byla przemoc. Wybrany przezen zawod jeszcze podsycal jego pragnienie krwi, karmiac zla czesc jego natury, dziedzictwo Bhaala. Tylko milosc Jaheiry chronila Abdela przed poddaniem sie pietnu boga mordu i staniem sie bezduszna maszyna do zabijania, jaka kiedys byl jego przyrodni brat Sarevok. Wsparcie kobiety, ktora kochal, umozliwialo Abdelowi walke z wlasnymi impulsami. Z cierpliwa i pelna zrozumienia pomoca Jaheiry uczyl sie kontrolowac nienawisc i wscieklosc, powstrzymywac straszliwa transformacje, ktora grozila jego zniszczeniem. Ta kontrola byla jednak jeszcze slaba. Zabicie wszystkich przesladowcow mogloby wypuscic na wolnosc straszliwego potwora, ktorego Abdel nauczyl sie w sobie powstrzymywac. Juz wczesniej zdarzalo sie to i jemu, i Imoen, choc Abdel wygnal bestie z duszy Imoen w krwawej, okrutnej bitwie u stop Drzewa Zycia. Wciaz jednak istniala mozliwosc, ze Abdel zmieni sie w bezrozumne plugastwo, ktorego jedynym pragnieniem bedzie zabijanie wszystkich wokol. Zwyciestwo nad wrogami grozilo, ze ohydna esencja jego przekletego ojca pochlonie tozsamosc Abdela i zmieni go w czterorekiego demona, fizyczna manifestacje Bhaala w Faerunie. Abdel wiedzial, ze jesli nie zachowa ostroznosci, moze znow stac sie Niszczycielem. Cichutki szelest lisci sprawil, ze Abdel obrocil sie na piecie i pochylil, jednym plynnym ruchem wyciagajac ciezki miecz z pochwy na plecach. Stal z ostrzem gotowym do ataku, gdyby pojawil sie niewidzialny intruz, a jego dlonie zaciskaly sie na rekojesci tak mocno, ze az zbielaly mu kostki. Potezne miesnie ramion i rak drzaly w oczekiwaniu, po czym rozluznily sie, gdy spomiedzy drzew na polanke wyszla Jaheira. Sliczna druidka trzymala w dloni kilka niewielkich trojkatnych lisci, po czym jeden wsunela sobie do ust. -To nam pomoze, ale i tak musimy sie przespac. Nawet ty, Abdelu. - Podala mu jeden z lisci. - Dla Imoen. Wloz jej pod jezyk, jesli jest zbyt zmeczona, zeby zuc. Abdel zrobil tak, jak mu kazala. Opadl na kolana i ulozyl swoj miecz na ziemi, po czym lagodnie uniosl glowe wyczerpanej przyrodniej siostry. Nie zareagowala, kiedy zachecil ja do wziecia liscia, wiec delikatnie odchylil jej glowe i otworzyl male usta. Wsunal jej lisc pod jezyk i ponownie polozyl ja na ziemi. Jaheira podala mu wyjety z plecaka koc, ktorym mezczyzna okryl delikatne cialo mlodej kobiety. Jaheira ulozyla sie kilka stop dalej i Abdel podszedl do niej. Ulozyla glowe w zgieciu jego poteznego ramienia i wtulila sie w niego, by ogrzac sie cieplem muskularnego ciala. -Rozmawialam ze zwierzetami z lasu - szepnela druidka sennym glosem, juz prawie pograzajac sie we snie. - Ostrzega nas, gdy ktos bedzie sie zblizal. Abdel, uspokojony slowami Jaheiry, przesunal sie nieco na zimnej ziemi, by ulozyc sie wygodniej, nie budzac jednoczesnie druidki. W pelni ufal zdolnosci Jaheiry do komunikowania sie z lesnymi ptakami i zwierzetami. Wiedzial, ze beda pod dobra opieka, lecz nie mogl sie jakos zmusic do zamkniecia oczu. Zastanawial sie nad ich sytuacja. Przesladowcy zblizali sie coraz bardziej, a poniewaz Imoen i Jaheira z kazdym dniem byly slabsze, ich odnalezienie pozostawalo tylko kwestia czasu. Abdel zostanie zmuszony do walki, ktorej za wszelka cene pragnal uniknac. Nie po raz pierwszy, kiedy Jaheira i Imoen spaly, Abdel rozwazal swoje odejscie, aby odciagnac przesladowcow od obu kobiet. Niech one zyja w spokoju, a tylko on bedzie musial wiecznie uciekac. Abdel westchnal i zamknal oczy, jak zawsze odrzucajac te mozliwosc. Nawet gdyby zmusil sie do opuszczenia Imoen i kobiety, ktora kochal, nie mial pewnosci, ze lowcy na pewno podaza za nim. Polowali na Abdela ze wzgladu na jego krew - splugawiona krew martwego boga. Przesladowali go za grzechy ojca, Bhaala. Plotki o naglych aresztowaniach, okrutnych torturach i natychmiastowych egzekucjach byly zbyt czeste i powszechne, by nie zwracac na nie uwagi. Jak wszyscy potomkowie Bhaala, Abdel musial uciekac - zostalby skazany na smierc nie z powodu tego, co uczynil, lecz ze wzgledu na to, kim byl. Imoen rowniez byla pomiotem Bhaala. Choc pietno martwego boga zostalo wypalone z jej duszy, jej zycie, podobnie jak Abdela, byloby w niebezpieczenstwie, gdyby zostali schwytani. Imoen nie byla wystarczajaco silna, by przezyc bez pomocy Abdela i Jaheiry. Przytloczony beznadziejnoscia swojej sytuacji, Abel w koncu usnal. * * * Abdel stal w prozni, martwym swiecie szarej nicosci. Poszukal dlonia rekojesci miecza, ktory zwykle trzymal na plecach, i uspokoil sie, gdy dotknal chlodnego metalu.-Tutaj nie bedzie ci potrzebny... ale jesli cie to uspokaja, niech tak bedzie. Glos nie byl ani meskim, ani kobiecy glosem. Brzmial jak glos wielkiego tlumu mowiacego jednoczesnie, w idealniej harmonii. Powstrzymujac sie przed odruchowym wyjeciem miecza, Abdel obrocil sie. Bezskutecznie szukal niewidocznego rozmowcy lub rozmowcow, wszedzie jednak widzial tylko szara pustke. -Pokaz sie! - Glos Abdela rozbrzmiewal echem w nicosci. Zwrocil uwage na dziwne otoczenie. Spojrzal w gore i nie zobaczyl nieba, spojrzal w dol i nie zobaczyl ziemi. Wlasciwie nawet nie czul, ze na czyms stoi. -Nie masz sie czego bac, Abdelu Adrianie. Nie spadniesz. Najwyrazniej bezcielesny glos, gdziekolwiek i czymkolwiek byl, umial odczytywac jego mysli. Abdel ze zdziwieniem zauwazyl, ze dzwiek tego glosu nie wywolywal takiego echa jak jego glos. -Pokaz sie - powtorzyl Abdel. Tym razem byla to bardziej prosba niz rozkaz. -Przygotuj sie, dziecie Bhaala. Nagle Abdel nie byl juz sam w prozni. Istota nie zmaterializowala sie powoli z szarosci, jak tego oczekiwal. Nie pojawila sie w naglym blysku ani migotaniu, jak w wyniku zaklecia czarodzieja. W jednej chwili nie bylo nic, a juz w drugiej pojawila sie - tak rzeczywista, jakby istniala w tej podziemnej krainie przez wiecznosc przed pojawieniem sie Abdela. Istota byla mezczyzna o bialych wlosach i z biala broda. Choc przypominala czlowieka, jej rysy nie byly ani brzydkie, ani ladne, lecz raczej nijakie. To nie byl smiertelnik. Zaden smiertelnik nie mogl rownac sie z taki boskim tworem. Odziany byl w faldowana czarna szate, ktora kontrastowala z nieskazitelna alabastrowa skora. Material wydawal sie stapiac z istota, ktora go nosila, tak ze Abdel nie byl w stanie okreslic, gdzie konczyla sie szata, a zaczynala istota. W jej oczach byly mroczne glebie wiecznosci, przebite plonacymi punktami najczystszego swiatla, jak rozgwiezdzone niebo w bezchmurna noc. Twarz byla jednoczesnie mloda i stara, wszechmocna i niewinna. Istota gorowala nad Abdelem, a jej szate pokrywaly rysunki ksiezycow i gwiazd. W obecnosci kogos tak wspanialego Abdel mogl tylko stac i milczec z zachwytu. Gdy w koncu odzyskal mowe, powiedzial: -Musze snic. -Sen moze byc nie mniej prawdziwy niz to, co nazywasz rzeczywistoscia - zapewnila go istota. -Jestes bogiem? - zapytal Abdel, nie wiedzac nawet, ze w jego glowie zrodzilo sie takie pytanie, poki nie uslyszal wlasnego glosu odbijajacego sie echem w otaczajacej ich nicosci. -Nie bogiem, lecz sluga Boskiej Woli. Istnieja moce wieksze niz bogowie, Abdelu Adrianie. Abdel potrzasnal glowa, probujac przegonic mgle zadziwienia, ktora wydawala sie wypelniac jego mysli. -Gdzie jestem? - Abdel byl pewien, ze stojaca przed nim wspaniala postac zna odpowiedz na to pytanie. Moze nawet zna odpowiedzi na wszystkie pytania. -Jestesmy pomiedzy, Abdelu Adrianie - odpowiedziala istota z harmonijna jednoscia glosow. - Miedzy tym, co bylo, tym, co jest, a tym, co moze byc. Wszystko jest tu mozliwe, lecz nic nie istnieje naprawde. -Nie... nie rozumiem. - Czesc Abdela wstydzila sie, ze musi sie przyznac tej cudownej istocie do swojej niewiedzy. Inna czesc jednak, maly, twardy wegielek w sercu Abdela, czula niechec do tej postaci. -Nie rozumiesz, bo nie jestes jeszcze gotow, by naprawde zrozumiec. - Stwor wydawal sie przez chwile rozmawiac z samym soba, zanim zwrocil sie ponownie do Abdela. - To bylo kiedys krolestwo Bhaala, czesc Otchlani splugawiona i zraniona przez nienawisc i zlo twojego ojca. Ale Bhaal nie zyje i juz nad nia nie panuje. Abdel przez dluzsza chwile zastanawial sie nad slowami istoty. Ona zas stala przed nim bez ruchu, swietlista i zadziwiajaca. Kiedy pojawila sie po raz pierwszy, Abdel czul, ze jego tozsamosc zostala niemal zgnieciona przez jej potege. Teraz jednak nie czul sie juz przytloczony jej obecnoscia. -Ty mnie tutaj sprowadziles, prawda? Dlaczego? -Twoja obecnosc tutaj, Abdelu, wynika w takim samym stopniu z twojej woli, jak i mojej, choc jeszcze tego nie wiesz. Jestes tu, by sie przygotowac. -Przygotowac sie do czego? - Abdel zapytal, wiedzac juz, jaka bedzie odpowiedz. -Twojego przeznaczenia. Dziedzictwa twego ojca. Jestes dzieckiem Bhaala, Abdelu Adrianie. Zrozum to, a zrozumiesz siebie. Wegielek niecheci zaplonal przez chwile w piersi najemnika. Przeznaczenie, dziedzictwo Bhaala... Przez cale swoje zycie Abdel nie napotkal nikogo przypominajacego te istote. A jednak ta wspaniala postac mowila to samo, co slyszal wiele razy od czasu tamtej nocy, gdy sludzy jego przyrodniego brata Sarevoka zabili Goriona, przybranego ojca Abdela. Z glebokim westchnieniem Abdel zadal kilka kolejnych pytan. -Co wiec jest moim dziedzictwem? Jakie jest moje przeznaczenie? I czego ode mnie chcesz? Istota, pozostajaca bez ruchu az do tej chwili, lekko przechylila glowe. Iluzja prysla. Mimo ze istota sprawiala wrazenie wszechmocnej i wszechwiedzacej, Abdel zrozumial, ze odczuwala niepewnosc. Wegielek niecheci ponownie zaplonal w piersi poteznego wojownika. -Przygladalem ci sie uwaznie, Abdelu Adrianie - poinformowal go rozmowca. - Niesmiertelny silnie w tobie plonie. Dzieci Bhaala maja jeszcze wiele sciezek do przejscia, a ty bedziesz na przedzie w kazdej podrozy. -Dzieci? - zapytal zdziwiony Abdel. - To znaczy, ze Imoen tez jest w to wmieszana? -Ty i Imoen nie jestescie jedyni. Twoje przeznaczenie wiaze sie z przeznaczeniem wielu, wielu innych. -A o jakim przeznaczeniu wlasciwie mowisz? Jaka przyszlosc mnie czeka? -Twoje przeznaczenie jest niepewne - przyznala istota. - Wiedz jednak, ze zbliza sie czas wypelnienia proroctwa. Wielu pragnie zniszczyc ciebie i twoj rodzaj, Abdelu, a ukryci wrogowie spiskuja, by cie zdradzic. -Ukryci wrogowie? Kto? Nie mozesz mi po prostu powiedziec? -Niektorymi tajemnicami nie moge sie podzielic. Moje dzialania biora sie z sil, ktorych smiertelni nie potrafia sobie nawet wyobrazic. Moge cie tylko pokierowac w strone odpowiedzi, ktorych szukasz, Abdelu Adrianie. Nie moge ci dac odpowiedzi. Odszukaj tych, ktorzy dziela z toba krew, a znajdziesz odpowiedzi, ktorych nie moge ci dac. Abdel obudzil sie, slyszac krzyki Jaheiry. Rozdzial drugi Illasera czula, ze polowanie ma sie ku koncowi. Oblizala niecierpliwie wargi i przerzucila luk przez umiesnione ramie. W ciszy wyjela czarna strzale z kolczanu na szczuplym biodrze, co wcale nie zaklocilo tempa jej dlugich, zgrabnych krokow. Slady w postaci zdeptanego poszycia i polamanych galezi, znaczace droge do celu, byly swieze, najwyzej sprzed kilku godzin. Byly one niewidoczne dla tych, ktorzy nie znali sztuki lowow, i wskazywaly na rosnace zmeczenie uciekinierow. Illasera byla pewna, ze trojka, za ktora podaza, musiala zatrzymac sie na noc dla odpoczynku. A Lowczyni wciaz szla. Wkrotce ich schwyta.Zatrzymala sie, a doskonale wyczulone zmysly drapieznika pochwycily jeszcze jedna wskazowke, ze jej ofiary sa juz blisko. Pizmowa won potu unosila sie w nieruchomym powietrzu miedzy gestymi drzewami lasu Tethyr. Bylo jednak takze cos wiecej. Illasera nalezala do Piatki. Wyczuwala ich. Krew pomiotu Bhaala wolala do niej jak swoj wzywajacy swego i zmuszala ja do dalszej wedrowki. Znow ruszyla, przyspieszajac z kazdym krokiem i przemykajac miedzy drzewami cicha jak cien. Katem oka zauwazyla jakis ruch. Wypuscila pojedyncza strzale, przyszpilajac do drzewa niewielkiego ptaszka. Illasera spojrzala na upierzone cialko, wciaz drzace slabo w bezskutecznej probie ucieczki. Stworzenie to probowalo ostrzec jej uciekajacy lup. Lowczyni odsunela dlugi kosmyk wlosow z twarzy i zasmiala sie cicho do siebie. Jedno z trojki, za ktora podazala, rozmawialo ze zwierzetami, komunikowalo sie z nimi w sposob niezrozumialy dla wiekszosci ludzi. Jedno z nich bylo zatem dzieckiem lasu, sluga natury, druidem. Byli glupi, jesli wierzyli, ze takie stworzenia moga ich obronic. Kazde z Piatki obdarzone bylo przekleta moca. Dziedzictwo ich skazonego, niesmiertelnego ojca objawialo sie na rozny sposob. Moc Illasery wiazala sie z ziemia. Podobnie jak druidka, Illasera miala wplyw na stworzenia z lasu. Mogla wykorzystywac swoja moc, by zmieniac naturalny porzadek rzeczy. Nie byl to jednak zwiazek symbiotyczny. Kiedy Illasera uzywala swojej mocy, natura musiala ugiac sie przed jej skazona wola. Illasera zawahala sie, zastanawiajac sie nad konsekwencjami swego dzialania. Mogla wezwac mroczne duchy, ktore mieszkaly w lesie, ale z pewnoscia uslyszy to druidka. Jesli jednak dzieci Bhaala znajduja sie tak blisko, jak podejrzewala, ostrzezenie o jej nadejsciu i tak nie pozwoli im uciec. Illasera zatrzymala sie, odchylila glowe do tylu i uniosla rece do nieba. Jej oczy plonely czarnym ogniem. Podczas gdy nad nia szelescily liscie i kolysaly sie galezie, ona zbierala swoja moc w lodowatym wietrze. Okoliczne zwierzeta uciekaly w panice, gdy dotknelo ich zimne powietrze, lub kulily sie w poszyciu, sparalizowane ze strachu. Ziemia zadrzala wraz ze wzrostem mocy mrocznej luczniczki. Wielka chmara ptakow zerwala sie ze schronienia w galeziach drzew i uniosla w niebo, zakrywajac ksiezyc. Odglos uderzen tysiaca skrzydel nie zagluszal ich krzykow przerazenia. Lowczyni odpowiedziala na ich okrzyki wrzaskiem, wypuszczajac fale zlowrogiej magii, ktora przeszla po lesie. Nic nie moglo sie oprzec jej plugawemu wezwaniu. Mieszkancy lasu - ptaki, zwierzeta, nawet drzewa - zostali nim dotknieci, gdy otoczyla ich mroczna magia. Liscie wysychaly i natychmiast umieraly, galezie wyginaly sie i skrecaly, korzenie gnily i splatywaly sie, nawet pnie wielkich debow zginaly sie w zlowrogiej parodii ich naturalnych ksztaltow. Mniejsze stworzenia padaly martwe, zniszczone przez mroczna magie Illasery. Silniejsze zaczynaly sie zmieniac, przeksztalcac w zmutowane, chore wersje swej prawdziwej formy. Umysly nieszczesnych istot zostaly na skutek zlej magii jednej z Piatki opanowane przez swiadomosc Illasery. Zwierzeta zebraly sie wokol Lowczyni. Stado istot, ktore kiedys byly wilkami, krazylo wokol swej okrutnej pani. Ta rozkazala swym slugom wyruszyc na zwiady i doprowadzic ja do lupu. Niedaleko rozlegl sie kobiecy krzyk. * * * Przerazony krzyk Jaheiry natychmiast obudzil Abdela, wyrywajac go z dziwnego snu. Chwile pozniej stal z ciezkim mieczem w dloni i obserwowal otaczajacy ich las w poszukiwaniu oznak niebezpieczenstwa.Nie widzial niczego, nie byl w stanie przebic wzrokiem mroku. -Jaheiro - wyszeptal. - Co sie stalo, kochana? Jedno magiczne slowo z ust Jaheiry spowodowalo, ze cala polanke skapalo lagodne, cieple swiatlo. Magiczny blask pozwolil Abdelowi wyraznie zobaczyc Jaheire stojaca z dlonmi mocno zacisnietymi na lasce, ktorej uzywala jako broni. Imoen wciaz lezala na ziemi, z trudem probujac sie podniesc i jednoczesnie szukajac niewielkiego sztyletu, ktory zwykle trzymala za pasem. Abdel ledwo zauwazal swoje towarzyszki. Jego uwage przyciagnelo nieznajome otoczenie. Teraz rozumial przerazenie druidki. Kladli sie spac w bujnym, pelnym zycia lesie, teraz zas otaczala ich smierc i rozklad. Gorujace nad nimi drzewa gnily, a ich pnie poskrecaly sie i pokrzywily. Wszedzie wokol nich martwe liscie opadaly powoli z suchych galezi, przykrywajac polane jak zoltym kocem. Ostry smrod gnijacej roslinnosci atakowal nozdrza Abdela. Wydawalo mu sie, ze poza mdlaco slodkim odorem wyczuwa cos jeszcze... cos ohydnego i nieczystego. -Co to jest? - zapytala Imoen ochryplym szeptem. -Plugawa magia - odpowiedziala Jaheira - potworne zaklocenie naturalnego porzadku. -Przyjmijcie pozycje obronna - nakazal Abdel, przejmujac dowodzenie. Mial pewnosc, ze zaraz nastapi atak. Cala trojka stanela posrodku polanki plecami do siebie. Dotkniecie wlosow Jaheiry na golym ramieniu Abdela wywolalo w nim dreszcz, ale po chwili otrzasnal sie. Musial skoncentrowac sie na nieprzeniknionej scianie szarosci i poskrecanych drzew. Nie czekali dlugo. Atak nadszedl ze wszystkich stron jednoczesnie, czego Abdel sie spodziewal, choc mial nadzieje, ze tak nie bedzie. Piec istot o znajomych ksztaltach, a jednoczesnie obcych i zmienionych, wyskoczylo z oslony lasu i rzucilo sie na trojke obroncow. Jeden z wielkich wilkow skoczyl Abdelowi do gardla, a najemnik poczul odraze do tego, co zobaczyl. Oczy zwierzecia byly mlecznobiale, a zrenice niewidoczne pod ropa, ktora wyplywala z na wpol slepych oczu, pozostawiajac blyszczace, lepkie slady na pysku zwierzecia. Wielka ilosc szarej piany wyplywala z otwartego pyska wilka, niemal calkowicie zakrywajac jego zeby. Grube futro wilka bylo matowe i splatane, a widoczna w wielu miejscach skore pokrywaly gnijace rany. Futro zwierzecia pulsowalo, jakby wily sie pod nim miliony larw. Najgorszy byl jednak smrod, mdlaco slodki odor gnijacego ciala. Abdel bal sie, ze upadnie na kolana i zacznie wymiotowac. Ale na szczescie tylko niewielka czesc Abdela odczuwala obrzydzenie na widok znieksztalconego ciala wilka. Jego umysl dzialal prosto, niemal na podstawowym poziomie. Miecz Abdela, poruszajacy sie z predkoscia mysli, przecial piers chorego wilka i ciepla krew zwierzecia zalala najemnika. Abdel pozwolil, by sila ciosu obrocila go wokol osi, w strone stworow atakujacych Jaheire i Imoen. Zanim scierwo pierwszego wilka uderzylo o ziemie, miecz Abdela patroszyl juz drugiego, ktory skoczyl na Imoen. Katem oka Abdel zauwazyl, ze Jaheira poradzila sobie z atakiem trzeciego wilka, uderzajac go laska w czolo i jednym ciosem wgniatajac jego czaszke do srodka. Ped martwego juz zwierzecia nie zostal jednak powstrzymany. Gnijace scierwo przewrocilo Jaheire, grzebiac ja pod masa brudnego i zzartego przez robactwo ciala. Nie bedac w stanie natychmiast pomoc Jaheirze, Abdel pchnal Imoen w plecy ciezkim buciorem. Dziewczyna stracila rownowage i poleciala w bok, unikajac szczek czwartego napastnika. Wilk, pozbawiony celu ataku, obrocil sie, by stawic czola nowej grozbie, a jego potezne tylne lapy wybily go do gory. Trafil prosto w nie osloniete gardlo Abdela i wbil zeby gleboko w jego krtan. Stworzenie szarpnelo mocno lbem, rozrywajac gardlo wojownika. Wielki mezczyzna stracil rownowage i upadl do tylu na twarda ziemie. Padajac, podniosl jednak do gory swoj miecz i wepchnal go w falde skory miedzy zebrami bestii. Stwor byl zbyt blisko, zeby Abdel mogl wykorzystac dzialanie dzwigni, kiedy jednak walczacy uderzyli w ziemie, sila jego uderzenia i masa wilka nabily bestie na miecz. Rana, ktora odniosl Abdel, bylaby zabojcza dla kazdego smiertelnika z Abeir Toril... lecz Abdel dawno przestal byc smiertelnikiem. Wpychajac miecz glebiej w cialo wroga czul, jak rozszarpane gardlo goi sie. Na chwile uwieziony przez ciezar wilka wojownik przekrecil ostrze i, rozrywajac chrzastki i lamiac kosci, zrobil w piersi przeciwnika dziure wielkosci piesci. Wilk zginal natychmiast, a przez te krotka chwile niezbedna do odrzucenia jego scierwa na bok rana Abdela zagoila sie calkowicie. Abdel, skapany w krwi, podskoczyl, by stawic czola nastepnemu napastnikowi, jednak odkryl, ze piaty, ostatni wilk lezy juz na ziemi i drzy. Spomiedzy jego lap wystawala rekojesc sztyletu Imoen. Bestie zabil jeden dobrze wymierzony cios w podstawe czaszki. Jaheirze udalo sie juz wyczolgac spod ohydnego ciala wilka, ktorego zabila. Druidka kleczala, wymiotujac gwaltownie, chora od bliskiego kontaktu z potworem, ktory ja zaatakowal. Abdel zauwazyl, ze na szczescie nic jej sie nie stalo. Wtedy dostrzegl Imoen, skulona obok trupa pierwszego wilka i sciskajaca swoje ramie, aby zatamowac uplyw krwi. Abdel przeszedl przez polanke i opadl na kolana przy przyrodniej siostrze. -Wszystko w porzadku, Abdelu - powiedziala Imoen, probujac usmiechnac sie dzielnie. Udalo sie jej jednak tylko zacisnac zeby z bolu. Abdel delikatnie wzial ja za nadgarstek, zeby przyjrzec sie ranie. Wewnetrzna czesc ramienia zostala rozszarpana od lokcia do nadgarstka, z rany wystawaly miesnie i sciegna. Imoen zbladla na ten widok. Drzacym glosem wyszeptala: -Chyba nie lecze sie tak szybko jak ty, braciszku. Jaheira opadla obok nich, wciaz wycierajac resztki wymiocin z kacikow ust. -To straszne - powiedziala. - Te stwory byly kiedys normalnymi zwierzetami, ale cos je zmienilo w te... ohydy. Powinnismy spalic scierwo tych potworow. Ani Abdel, ani Imoen nie odpowiedzieli, a Jaheira dopiero teraz zauwazyla rane w ramieniu Imoen. -Przepraszam, dziecko - powiedziala, przygladajac sie obrazeniom. - Nie pozwole, by moje oburzenie z powodu splugawienia natury przeszkodzilo mi w zajeciu sie twoim cierpieniem. Z sakiewki przy boku Jaheira wyjela garsc niewielkich krwistoczerwonych jagod. Trzymajac je w dloni nad poszarpanym cialem Imoen, scisnela, pozwalajac, by szkarlatny sok splynal na rane. Imoen jeknela z bolu i probowala wyrwac reke, lecz Jaheira trzymala ja mocno. -Boli, dziecko? Imoen skinela glowa, ale zbyt mocno zaciskala zeby, zeby odpowiedziec. -W rane juz wdaje sie infekcja. Wole sobie nawet nie wyobrazac, jak straszliwe moga byc skutki dotkniecia tych bestii. To oczysci rane. Upewniwszy sie, ze Jaheira zajela sie Imoen, Abdel mogl skupic uwage na niewidzialnym zagrozeniu, ktore wciaz moglo czaic sie w lesie. Tam wciaz cos bylo i ich obserwowalo. * * * Illasera pojawila sie na krawedzi polany wkrotce po swych zwiadowcach, ale bitwa juz sie zakonczyla. Nie byla wcale zaskoczona, oczekiwala, ze dwojka dzieci Bhaala poradzi sobie z wilkami, nawet wilkami zmienionymi przez potezna magie Illasery. Jej sludzy wykonali jednak swoje zadanie - Lowczyni odnalazla poszukiwane ofiary.Wciaz nie zauwazona przez troje ludzi na polance, luczniczka cicho postapila pol kroku do tylu i zniknela miedzy martwymi, bezlistnymi galeziami. Ze swojej kryjowki obserwowala sytuacje. Tak, jak jej powiedziano i jak wskazywaly slady, bylo ich rzeczywiscie troje - dwie kobiety i potezny, bardzo umiesniony mezczyzna. Illasera wiedziala, ze tylko dwoje z nich bylo dziecmi boga mordu. Namaszczona przez Baala, przywodczyni Piatki powiedziala to bardzo dobitnie: dwoje splamionych boska esencja i jeden smiertelny towarzysz. Oczywiscie cala trojka zginie z reki Lowczyni. Illasera byla pewna, ze mezczyzna jest pomiotem Bhaala. Jego wzrost, potezne miesnie i naturalna gracja drapieznika, z jaka sie poruszal - to wystarczalo, zeby go rozpoznac. Patrzac na tego zadziwiajacego osobnika, Illasera niemal widziala w ciele mezczyzny ucielesnienie boskiej furii Bhaala. Kobiety jednak trudniej bylo zidentyfikowac. Nie wszyscy z pomiotu Bhaala dawali sie latwo rozpoznac. Wielu z nich bylo skromnymi, niczym nie wyrozniajacymi sie ludzmi, chlopami czy kupcami. Ich zycie bylo bez znaczenia, liczylo sie jedynie to, co ich smierc oznaczala dla Piatki. Illasera zawahala sie, starannie rozwazajac kolejne posuniecie. Miala spory zapas zwyczajnych, porzadnych strzal, lecz przywodca Piatki ostrzegl Illasere, ze taka zwyczajna bron moze byc bezuzyteczna przeciwko temu wyjatkowemu dziecku Bhaala. Objawienia dziedzictwa ich niesmiertelnego ojca bylo rozne w kazdym z potomkow boga. Cudowna niewrazliwosc byla rzadka, slyszano o niej w przypadku jedynie kilkorga najpotezniejszych dzieci Bhaala. Piatka juz dawno temu nauczyla sie, jak radzic sobie z niewrazliwoscia, ktora obdarzeni byli niektorzy z potomkow boga mordu. Lowczyni bezglosnie wyjela z kolczanu oznaczone magicznymi runami strzaly. Byly wyjatkowo cenne i miala ich tylko kilka. Nie umiejac zgadnac, ktora z kobiet jest potomkiem boga, Illasera musiala przyjac, ze obie mialy w sobie jego krew. Ostroznie i dokladnie wycelowala w kobiete zajmujaca sie ranna dziewczyna. Illasera znala sie na smierci, znala sie na zabijaniu. Wiedziala, ze uzdrowicieli nalezy eliminowac jako pierwszych. * * * Abdel nie zauwazyl, jak ukryta Illasera podnosi luk, jego wzrok przyciagnal ruch strzaly, ktora juz wypuscila. Abdel wyrzucil w bok reke i przechwycil pocisk kierujacy sie w strone gardla Jaheiry. Zadzialal instynktownie - a instynkt podpowiedzial mu, ze dzieki swej skazonej krwi jest niewrazliwy na wszelkie fizyczne rany.Pocisk przebil lewe przedramie, rozrywajac sciegna i miesnie, a jego metalowy grot przeszedl az na wylot. Imoen krzyknela z przerazenia, a Jaheira zakryla bezbronna dziewczyne wlasnym cialem. Abdel stanal na linii ognia niewidzialnego lucznika, ufajac, ze nadludzkie moce uchronia go przed zabojczymi pociskami. Abdel chwycil czarne drzewce strzaly wbitej w jego lewe ramie. Wyrywajac ja, nie zwrocil uwagi na dziwne czerwone runy wymalowane na ciemnym drewnie. Straszliwy, rozpalony do bialosci bol przeszyl jego cialo, na chwile go oslepiajac. Potezny mezczyzna jeknal. Dla Abdela bol nie mial znaczenia, byl tylko elementem smiertelnego zycia, ktory ostrzega slabsze istoty przed potencjalnie zabojczym zranieniem ciala. Dla Abdela takie ostrzezenie nie mialo znaczenia. Wszelki bol byl przejsciowy, a obrazenia tylko czasowe. Abdel spojrzal na rane, by przyjrzec sie procesowi regeneracji. Nadal fascynowaly go mozliwosci natychmiastowego leczenia, jakimi dysponowal jego organizm. Lecz tym razem zdarzylo sie cos dziwnego - a raczej nie zdarzylo. Wyplywajaca z dziury w ramieniu gesta krew nie przestawala plynac. Porwane kawalki skory na brzegach otworu nie zaczely sie laczyc, a tkanka miesniowa nadal byla poszarpana. Patrzac na krwawiaca rane, Abdel z niemalym zaskoczeniem uswiadomil sobie swoja wrazliwosc na zranienia. Uslyszal slaby, ale nie do pomylenia z niczym innym brzek cieciwy, i uskoczyl na bok, jednoczesnie sie schylajac. Strzala, ktora wbilaby mu sie w oko, przeleciala z gwizdem obok jego ucha, zas ta, ktora przebilaby serce, trafila w lewe ramie. Jedynie cichy glos Imoen powstrzymal Abdela przed rzuceniem sie na slepo w zarosla w poszukiwaniu niewidzialnego napastnika. -Abdelu, zaczekaj! Pewnosc w jej glosie zaskoczyla Abdela, zawahal sie na ulamek sekundy... co uratowalo mu zycie. W powietrzu rozlegl sie bowiem syk strzaly lecacej w strone pokrytego zaschnieta krwia gardla Abdela. Stope od miejsca, gdzie stal potezny wojownik, strzala zmienila kierunek lotu i nie robiac nikomu krzywdy upadla na ziemie. Zaskoczony Abdel spojrzal na swoja mlodsza siostre, ktorej Jaheira obwiazywala zranione ramie. Dziewczyna usmiechnela sie do niego. -To proste zaklecie, ktorego nauczylam sie w Candlekeep. Jesli bedziemy trzymac sie blisko siebie, strzaly nie zrobia nam krzywdy. Abdel skinal glowa i uniosl miecz. W chwile pozniej u jego boku stanela Jaheira, delikatnie wyjmujac drzewce strzaly z jego ramienia. Najemnik zadrzal, gdy kolejna strzala odbila sie od tarczy zaledwie kilka cali od jego twarzy, po czym zasmial sie z wlasnej reakcji. -Jesli chcesz mnie dostac - zawolal - musisz przyjsc do mnie i stawic mi czola! Rozlegl sie dzwiek wyciagania broni i na polanke wyszla wysoka ciemnowlosa kobieta, odziana w szarosc. W obu rekach trzymala rapiery. Abdel zauwazyl, ze waskie ostrza nie odbijaly magicznego swiatla, efektu czaru Jaheiry, lecz wydawaly sie je pochlaniac. Plamy czerwieni na blizniaczych ostrzach tylko potwierdzaly to, czego sie domyslal - podobnie jak dziwne strzaly, one tez mogly na stale uszkodzic jego cialo. -Zabijalam dzieci Bhaala potezniejsze od ciebie - syknela kobieta, zblizajac sie powoli. - Jestem jedna z Piatki, a twoja krew nalezy do mnie! Patrzac, jak kobieta trzyma przed soba bron, jedno ostrze wyzej, a drugie nizej, Abdel pomyslal, ze jest ona mistrzynia nie tylko luku. Postapil krok do przodu, gdyz nie potrzebowal juz magicznej tarczy do ochrony przed strzalami, a teraz chcial obronic przed niebezpieczenstwem Jaheire i Imoen. Jego lewe ramie zwisalo bezwladnie, a wciaz wyplywajaca z rany krew sprawiala, ze Abdel czul sie coraz slabszy. Kobieta lekko poruszyla nadgarstkiem i jedno z jej ostrzy przecielo policzek Abdela. Wojownik zaklal. Zupelnie zaskoczony szybkoscia jej ataku, ledwie zdolal sie cofnac i uniknac utraty oka. Uniosl swoj ciezki miecz, szerokim lukiem przecinajac powietrze. Jego dlugie czarne wlosy ociekaly potem i kleily sie do twarzy. Zwinna przeciwniczka uskoczyla zgrabnie i wykonala dwa glebokie naciecia z tylu jego prawego ramienia. Abdel wrzasnal z zaskoczenia i bolu, po czym zadal kolejny cios. Kobieta uskoczyla, ale tym razem Abdel tego oczekiwal. Jego ruch byl jedynie zwodem, a gdy wojowniczka obrocila sie, by uniknac jego miecza, podcial jej nogi. Ciezki miecz spadl w dol, by zakonczyc sprawe, lecz kobiecie udalo sie odturlac, a Abdel trafil w twarda ziemie. Wywolalo to kolejne fale bolu w rannym ramieniu. Kobieta juz stala z ostrzami gotowymi do wykonania kolejnej serii blyskawicznych ciec. Abdel wiedzial, ze gdyby nie byl ranny, z latwoscia by ja pokonal. Byla szybka, ale on byl jeszcze szybszy, kiedy nie przeszkadzalo mu bezuzyteczne ramie. Nie mogac chwycic poteznego miecz obiema rekami, nie mogl wyprowadzac blyskawicznych kontratakow, ktorymi zwykle zaskakiwal swoich przeciwnikow. Zamiast tego musial przyjac taktyke wykonywania mieczem szerokich lukow, by zmusic przeciwniczke do cofniecia sie. Kobieta za kazdym razem z latwoscia wychodzila poza zasieg jego broni, ale mimo wycofywania sie szukala wzrokiem najmniejszego odslonietego kawalka ciala, zeby trafiajac w nie zakonczyc walke. Wyczerpany utrata krwi wojownik nagle potknal sie, a wtedy kobieta zaatakowala. Abdelowi udalo sie sparowac pierwsze ostrze zblizajace sie do jego oczu, ale niczym nie powstrzymywane drugie ostrze przebilo jego bok tuz nad pasem. Abdel krzyknal z wscieklosci i bolu, upuscil bron na ziemie i uwolnil gniew Bhaala. Pulsujaca w zylach najemnika skazona krew wybuchla szalencza furia, pochlaniajac umysl i dusze Abdela. Choc fizycznie mezczyzna sie nie zmienil, ta jego czesc, ktora byla Abdelem, niemal przestala istniec, pochlonieta przez szalejacy plomien nienawisci i zadzy krwi. Pan mordu znow chodzil po ziemi. Abdel chwycil kobiete obiema rekami, nie baczac na swoje rozszarpane lewe ramie. Przestraszona kobieta znalazla sie w morderczym uscisku, gdy poteznie umiesnione rece Abdela owinely sie wokol jej ciala, przyciskajac jej ramiona do bokow. Odglos pekajacych kosci odbil sie echem po polanie. Kobieta odchylila glowe do tylu, zeby krzyknac, ale nie udalo jej sie wydac zadnego dzwieku. Jej oczy wywrocily sie bialkami do gory, krew poplynela z ust i nosa, a szkarlatne lzy splynely po policzkach. Zamkniety wewnatrz swej swiadomosci, Abdel probowal odzyskac wladze nad soba, walczyl, by ponownie uwiezic te czesc siebie, ktora nieopatrznie uwolnil. Byl jednak bezsilny i mogl tylko przygladac sie, jak awatar Bhaala pochyla glowe do przodu i odrywa kawaly miesa z szyi umierajacej kobiety, ucztujac na swym pokonanym wrogu. Kobieta bronila sie coraz slabiej i Abdel niechetnie opuscil na ziemie drzace i krwawiace cialo. Nastepnie potwor zwrocil uwage na dwie kobiety stojace zaledwie kilkanascie stop od niego. Esencja Bhaala probowala poruszyc cialo, ktore teraz miala w swej mocy, lecz Abdel sila woli nie pozwolil mu postapic ani kroku do przodu. Stalo z jedna stopa uniesiona do gory, podczas gdy Abdel usilowal odzyskac kontrole nad swym cialem, stlumic niezniszczalny ogien Bhaala w swej duszy. -Abdelu - zapytala Jaheira z zatroskana twarza. - Abdelu, co sie dzieje? Chcial wykrzyknac ostrzezenie, lecz skoncentrowal sie wylacznie na swoim opetanym ciele. Mimo wszystkich jego wysilkow cialo zaczynalo sie zmieniac. Stawal sie czterorekim demonem, znanym smiertelnym jako Niszczyciel. -Abdelu! - krzyknela Imoen, a jej twarz miala wyraz podobny do twarzy Jaheiry. - Abdelu, nie! Rozdzial trzeci Twarze Imoen i Jaheiry wydawaly sie roztapiac w szarej nicosci, ktora nagle go otoczyla, a wraz z nia znikla istota, ktora grozila opanowaniem jego ciala i duszy. Abdel Adrian powrocil do Otchlani, a Niszczyciel przestal istniec.Instynktownie siegnal dlonia po rekojesc miecza przypietego na plecach, tak jak to bylo w poprzednim snie. Tym razem jednak przestrzen Otchlani wydawala sie inna. To nie byl sen. Abdel w pelni swiadomosci poczul, ze swiat materialny gdzies odplywa... a moze to on odplynal? A z jego lewego ramienia wciaz splywala krew z ran zadanych przez Lowczynie. Nie tylko jednak swiadomosc, ze nie jest to sen, sprawiala, ze pustka wydawala mu sie inna niz poprzednim razem. Czul ziemie pod stopami, a przynajmniej wydawalo mu sie, ze stoi na czyms stalym, choc kiedy spojrzal w dol, niczego tam nie bylo. Otaczajaca go nieskonczona szarosc tez sie zmienila. Abdel nie mial juz wrazenia, ze przebywa w ponurej przestrzeni nie istniejacej nicosci, lecz raczej czul sie jak ktos zagubiony w przeslaniajacej wszystko mgle. W tej mgle cos sie ukrywalo. W przeciwienstwie do swiata snu, nie byla to pustka, lecz miejsce pelne tajemnic. Jakby na potwierdzenie jego wrazenia mgly rozstapily sie nieco, ukazujac stojace posrod chmur drzwi. Abdel zawahal sie, po czym do nich podszedl. Powrocily do niego slowa okrytej plaszczem istoty ze snu - to miejsce bylo krolestwem Bhaala, fragmentem Otchlani, ktorym wladal kiedys bog mordu, ksztaltowanym przez wole zlego, niesmiertelnego ojca Abdela. Abdel sadzil, ze samo przyjrzenie sie drzwiom nie powinno przyniesc niczego zlego. Otwarcie ich, zauwazyl w duchu, to cos zupelnie innego. Ale jak mogl otworzyc drzwi, ktore z niczym sie nie laczyly? Drzwi wisialy w powietrzu, bez framug, bez scian, bez zawiasow. Tylko drzwi, w sumie piecioro. Zbudowano je z solidnej, twardej debiny, zas ich ksztalt i wielkosc byly zupelnie normalne. Nie mialy zadnych ozdob poza prosta, funkcjonalna klamka. W samych drzwiach nie bylo niczego niezwyklego... oprocz otoczenia, a dokladniej jego braku. Abdel wyciagnal potezny miecz i ostroznie obszedl wolno stojace drzwi. Niczego nie znalazl. -Hej! - zawolal, nie do konca pewien, czy pojawi sie przed nim istota ze snu i odpowie na jego pytania. Glos Abdela powrocil do niego echem. -Jest tam kto? - zawolal ponownie Abdel. Glos, ktory mu odpowiedzial, nie byl chorem glosow, jak oczekiwal, lecz mimo to Abdel rozpoznal go bez trudu. -Ja tu jestem, bracie. Podobnie jak ty. Z mgiel wylonila sie postac mezczyzny z przeszlosci Abdela. Od stop do glow odziany byl w czarna metalowa zbroje. Ciezkie zelazne plyty ozdabialy ostrza, przez co zbroja stawala sie narzedziem zarowno ofensywnym, jak i defensywnym. Wojownik mial ponad siedem stop wzrostu i jako jeden z niewielu ludzi mogl patrzec Abdelowi prosto w oczy. Ich podobienstwo nie bylo niczym dziwnym, zwazywszy na fakt, ze mezczyzna owym byl przyrodni brat Abdela, zabity we Wrotach Baldura Sarevok. Sarevok nie wyszedl z zakrywajacej wszystko mgly. Pojawil sie nieoczekiwanie dziesiec stop przed nie dowierzajacym wlasnym oczom Abdelem. Abdel zacisnal uchwyt na mieczu, ignorujac bol przeszywajacy zranione ramie. -Zabilem cie - powiedzial jakby do siebie. - Jestes martwy. Jego przyrodni brat zasmial sie bez cienia radosci. -A czy twoja kochanka, Jaheira, nie byla tez martwa, bracie? A jednak kaplani Gonda sprowadzili ja z powrotem. Smierc nie zawsze jest koncem. Przynajmniej nie jest uzbrojony, zauwazyl Abdel. Nigdzie nie widzial ciemnego ostrza, ktorym poslugiwal sie Sarevok podczas ich pojedynku we Wrotach Baldura. Mimo to potezny najemnik nie rozluznial sie. Gdyby byl na tyle nieostrozny, by dopuscic swego przyrodniego brata zbyt blisko siebie, paskudne ostrza umieszczone w zbroi Sarevoka mogly mu zadac koszmarne obrazenia. Abdel znow byl swiadom swej podatnosci na zranienia. -Co tu robisz? - zapytal Abdel. -Czekalem na ciebie. Wiedzialem, ze powrocisz do pustego domu naszego ojca, Abdelu, wiec czekalem. Slowa Sarevoka byly intrygujace, choc Abdel dobrze znal oszukancza nature swojego przyrodniego brata. Sarevok byl wcielonym zlem. Zaplanowal zabicie Abdela, byl odpowiedzialny za smierc meza Jaheiry i niemal zabil ja sama. Wojownik w czarnej zbroi stal za seria zabojstw i terrorem wzdluz calego Wybrzeza Mieczy. Jego machinacje niemal doprowadzily do wybuchu wojny miedzy miastami Nashkel i Wrota Baldura, ktora to wojna, jak Sarevok mial nadzieje, przywroci zycie ich ojcu. Ale to nie bylo najwazniejsze dla Abdela. Smierc, wojna, zamachy na zycie jego i jego towarzyszy... cale zycie Abdela wiazalo sie z takimi sprawami. Sarevok mial jednak na swoich rekach krew kogos innego. Zorganizowal zabojstwo Goriona, mentora i przybranego ojca Abdela, jedynej osoby w jego zyciu, ktora probowala go odciagnac od przemocy i okrucienstw, jakie wiazaly sie z jego pochodzeniem. Pomijajac wszystkie inne jego zbrodnie, Abdel zabil Sarevoka wlasnie za smierc Goriona. Nie mial wiec zamiaru przepuscic kolejnej szansy na pomszczenie smierci Goriona. -A wiec czekales tak dlugo tylko po to, zebym mogl znow cie zabic - powiedzial, robiac krok w strone Sarevoka i unoszac miecz. Abdel poruszal sie blyskawicznie, lecz mimo to Sarevok zdazyl sie usunac poza zasieg jego broni i piescia odepchnal ostrze. Zimny smiech Sarevoka sprawil, ze Abdel odskoczyl do tylu, spodziewajac sie kontrataku, lecz Sarevok nawet nie ruszyl sie w jego strone. -Widze, ze twoja impulsywna natura sie nie zmienila, Abdelu. Mozesz znow wyladowac na mnie swoja wscieklosc, jesli chcesz... lecz twe wysilki na nic sie nie zdadza. - Glos Sarevoka mial w sobie glebie, ktora pamietal Abdel, a kazde slowo nioslo zlowrozbny podtekst przemocy. Tym razem jego glos byl inny. Nie bylo w nim okrutnego chlodu, czystego zla, ktore wczesniej sprawialo, ze po plecach Abdela przechodzily dreszcze nienawisci. Kreslac mieczem niewielkie kregi w powietrzu przed soba, Abdel ostroznie postapil do przodu. Potrzebowal tylko jednej okazji, jednego odsloniecia sie brata, zeby wbic miecz w spojenie zelaznych plyt jego zbroi. -Nie mozesz mnie tu zabic, Abdelu - zapewnial go Sarevok, najwyrazniej nie zwracajac uwagi na zblizanie sie Abdela. - Gdy zabiles mnie w swiecie smiertelnych, stalem sie czescia ciebie. Stalem sie czescia tego pustego swiata. Nawet jesli potniesz mnie na milion kawalkow, wciaz tu bede. Abdel pozwolil, by ostrze mowilo za niego, tnac brata na odlew na poziomie pasa. Sarevok nie poruszyl sie, nie probowal sie bronic, lecz stal w miejscu i czekal na atak. Ostrze wbilo sie w ciemna zbroje, przecielo bez problemu cialo Sarevoka i wyszlo po drugiej stronie. Abdel zrobil krok do tylu, by uniknac gejzeru krwi, ktory powinien wytrysnac z ciala wroga, lecz krwi nie bylo. Przeciwnik Abdela po prostu rozplynal sie, znikajac w taki sam sposob, w jaki sie pojawil. -Kiedy juz skonczysz z tymi bzdurami, mam dla ciebie propozycje. Tym razem glos zabrzmial zza jego plecow. Abdel upadl na ziemie i przetoczyl sie do przodu, z dala od spodziewanego ataku na plecy. Wstajac, stanal twarza w strone przeciwnika. Sarevok stal bez ruchu i wygladal tak samo, jak zanim Abdel probowal przeciac go na pol. Abdel zastanawial sie nad kolejnym atakiem. Jeszcze nie spotkal przeciwnika, ktorego nie udaloby mu sie pokonac zwykla brutalna sila. Nigdy jednak nie walczyl z bezcielesnym duchem w porzuconej przestrzeni astralnej nalezacej do martwego boga. Abdel niechetnie musial przyjac do wiadomosci, ze moze tego problemu nie bedzie w stanie rozwiazac mieczem. Jego oczy zatrzymaly sie na nieruchomej sylwetce przyrodniego brata i Abdel powoli opuscil miecz. -Nie ma sensu walczyc z duchem. -Duchem? - Sarevok wydawal sie byc rozbawiony tym okresleniem, choc jego glos nadal sie nie zmienial. - Tak, przypuszczam, ze jestem duchem, choc nie w popularnym znaczeniu tego slowa. Mozemy sobie pomoc, Abdelu. Kazdy z nas ma cos, czego ten drugi potrzebuje. Teraz przyszla kolej na smiech Abdela - smiech szorstki i gorzki. -Nigdy ci nie pomoge, Sarevoku. Nie mozesz mi zaproponowac niczego, czego bym potrzebowal. -Jak zwykle jestes gwaltowny, Abdelu, tak plonie w tobie ogien naszego ojca. W przeciwienstwie do ciebie, bracie, mnie nie pochlaniaja juz plomienie nienawisci i zadzy krwi. Oczysciles mnie z pietna Bhaala. Za to ci dziekuje. Abdel milczal, nie wiedzac, jak odpowiedziec na te nieoczekiwane, choc nieco pozbawione emocji wyrazy wdziecznosci. -Nie odrzucaj mej propozycji przez wscieklosc i lekkomyslnosc, Abdelu. Mam informacje, ktorych potrzebujesz. A w ostatecznym rozrachunku moja pomoc przyniesie wieksze korzysci tobie niz twoja mnie. -Informacje? - zapytal zaciekawiony Abdel. - Jakie? -Na przyklad jak wydostac sie z martwego swiata naszego ojca. Ale jest tego wiecej, o wiele wiecej, Abdelu. Abdel skrzywil sie, wiedzac, ze Sarevok mowi prawde. Nie mial pojecia, jak zjawil sie w tej pustej, szarej przestrzeni. Nie wiedzial tez, jak powrocic do Jaheiry i Imoen w swiecie smiertelnych. Wciaz jednak podchodzil z duza niechecia do mozliwosci ubicia interesu ze smiertelnym wrogiem z przeszlosci. -A czego chcesz ode mnie? - zapytal Abdel. Sarevok postapil pol kroku do przodu. Metalowe plyty jego zbroi zazgrzytaly, gdy uniosl rece. Abdel instynktownie zaslonil sie mieczem i przykucnal. Sarevok sztywno opadl na jedno kolano, wciaz z wyciagnietymi rekami, wierzchem dloni do dolu. Minela dluga chwila, zanim Abdel uswiadomil sobie, ze jego przyrodni brat nie przejawia agresji. Sarevok go prosil. -Potrzebuje cie, Abdelu Adrianie - blagal go wielki mezczyzna - abys przywrocil mi zycie. Slowa te zadzialaly na Abdela jak policzek. Prosba byla smieszna i obrazliwa. -Nigdy! - wykrzyknal. - Jestes potworem, Sarevoku. Czysta smiercia i zlem. Tylko glupiec przywrocilby ci zycie, zebys mogl dalej zabijac. -Prosze, Abdelu - odrzekl Sarevok, nie zmieniajac tonu glosu i nadal wyciagajac rece w zalosnej probie zyskania sympatii przyrodniego brata, ktorego niegdys tak bardzo skrzywdzil. - Nie jestem tym, kim bylem. Kiedy mnie znales, nie bylem czlowiekiem, lecz naczyniem na potwornosci Bhaala. Skaza naszego mrocznego ojca pochlonela mnie. Moja tozsamosc pochlonelo pieklo nienawisci, zadzy krwi i szalenstwa. Nie bylem Sarevokiem, lecz demonem w ludzkiej postaci. -Klamiesz! Chcesz uniknac odpowiedzialnosci za smierc i zniszczenia, ktore spowodowales! Sarevok potrzasnal glowa, podniosl sie powoli i opuscil ramiona, po czym znow zaczal blagac. -Znalem radosc zabijania na dlugo przed tym, nim pochlonelo mnie pietno Bhaala - przyznal. - Jestem i zawsze bede narzedziem przemocy. Przez wszystkie moje dni, w trakcie wszystkich podrozy podazala za mna smierc. Czyz jednak tego samego nie mozna powiedziec o tobie, Abdelu Adrianie? Czy naprawde jestesmy tak rozni? Abdel odruchowo zrobil krok do tylu, jakby chcial odrzucic oskarzenia Sarevoka. Mimo to wiedzial, ze Sarevok mowi prawde. Najemnik wiele razy czul, jak oslepiajaca furia ojca dotyka jego duszy. Wiele razy czul, jak pazury boga mordu otaczaja jego serce. Znal nie konczaca sie walke z wewnetrznym zlem, bitwe o utrzymanie swej tozsamosci, gdy uwalnial furie i pozwalal, by szkarlatny ocean pietna Bhaala zatapial jego umysl. Dotychczas z kazdej walki z wewnetrznym zlem Abdel wychodzil jednak zwyciesko. Czy to mozliwe, ze Sarevok byl kiedys taki sam jak on, ale poddal sie pietnu Bhaala? Czy stal sie smiertelnym wcieleniem samego Bhaala i nie mogl odpowiadac za swe dzialania? Wykorzystujac przedluzajace sie milczenie Abdela, Sarevok blagal dalej. -Gdy zakonczyles me smiertelne istnienie, Abdelu, uwolniles moja dusze z piekiel. Zamiast wolnosci znalazlem sie w limbo, ktore kiedys nalezalo do Bhaala. Od smierci czekalem w tym miejscu, wiedzac, ze ty tez ktoregos dnia tu sie zjawisz. Moja dusza zostala zwiazana z twoja, Abdelu, przez nasze wspolne dziedzictwo i moja smierc z twojej reki. Wiedzialem, ze powrocisz, i czekalem tu na ciebie, na kolejna szanse. Szanse zycia nie jako naczynie nienawisci Bhaala, lecz jako ja sam. -Nie... nie wiem, czy moge ci wierzyc. - Ku swojemu zdziwieniu Abdel stwierdzil w swoim glosie zal. Sarevok pokiwal glowa. -Rozumiem. Nie masz powodow, by mi zaufac. Dam ci wiec znak mej dobrej woli. Powiem ci, jak opuscic to miejsce, bys mogl wrocic do swiata smiertelnych i tych, ktorych tam pozostawiles. Jaheira! Imoen! Wspomnienie towarzyszek sprawilo, ze Abdel nagle zaczal sie spieszyc. Jak dlugo byl w tej pustce? A jesli kobieta, ktora zabil, nie byla jedyna? A jesli jeszcze jakies zmutowane istoty kryly sie w lesie? -Powiedz mi, jak wrocic! Wyczuwajac zdenerwowanie brata, Sarevok probowal go uspokoic. -Twoje towarzyszki sa bezpieczne. Nie ma zadnego niebezpieczenstwa. Powiem ci, jak wrocic. Wtedy, jesli chcesz, mozesz po prostu odejsc, a ja cie nie zatrzymam. Prosze tylko, zebys mnie wysluchal, zanim odejdziesz. -Umowa stoi - odpowiedzial bez wahania Abdel, gotow zrobic wszystko, zeby tylko szybko wrocic do Jaheiry. -Kluczem sa drzwi, Abdelu - wyjasnil Sarevok. - Po prostu podejdz do nich i skoncentruj sie. Zapragnij powrocic do swiata smiertelnych. -Ktore drzwi? - zapytal Abdel. -Niewazne. Drzwi sa tylko symbolem. Reprezentuja mozliwosci i potencjal tego krolestwa... i twoj. Abdel nie wahal sie. Po prostu odwrocil sie plecami do Sarevoka i pomaszerowal do najblizszych drzwi, probujac wyobrazic sobie, jak przechodzi przez nie i pojawia sie na polanie, na ktorej pozostawil Jaheire i Imoen. -Zlozyles obietnice, Abdelu - zawolal Sarevok, zatrzymujac go. Nie byl nic winien Sarevokowi. Dla Abdela smierc Goriona byla najgorsza z wielu zbrodni popelnionych przez przyrodniego brata. Powinien wiec isc dalej i pozostawic Sarevoka, by zgnil w pustce. -Pamietasz moje ostatnie slowa we Wrotach Baldura, Abdelu? Pamietasz, co powiedzialem, kiedy wbijales miecz w moja piers? - zapytal Sarevok. - Powiedzialem ci, ze na tym swiecie sa inne, podobne do nas dzieci Bhaala. Musisz je odnalezc, jesli szukasz odpowiedzi. Slowa Sarevoka, tak podobne do tych, ktore wypowiadala potezna istota w jego snie, sprawily, ze Abdel odwrocil sie i spojrzal na przyrodniego brata. -Moge ci pomoc w odnalezieniu innych z pomiotu Bhaala - powiedzial Sarevok. - Moge doprowadzic cie do odpowiedzi, ale musisz wysluchac mojej propozycji, zanim odejdziesz. Do swiadomosci Abdela powrocilo wspomnienie, jak niedawno niemal opanowalo go pietno Bhaala. Przypomnial sobie uczucie bezradnosci, gdy stal sie naczyniem plugawosci, ktora kiedys byla czescia niesmiertelnej esencji boga mordu. Czy odpowiedzi, ktorych znalezienie proponowal Sarevok, w koncu oczyszcza go z dziedzictwa ojca? Twarz Jaheiry pojawila sie w myslach Abdela, kiedy spojrzal na unoszace sie w szarej mgle drzwi. -Abdelu, wybor nalezy do ciebie. Rozdzial czwarty -Bogom niech beda dzieki!Abdel uslyszal glos Jaheiry na ulamek sekundy przed tym, zanim zobaczyl twarz kochanki. Strach i troske w jej fioletowych oczach szybko zmyly lzy ulgi. -Abdelu! - zawolala, biegnac przez polane, by go uscisnac. W odpowiedzi Abdel otoczyl ja swoim poteznym ramieniem, przyciagajac mocno do swej muskularnej piersi. Zatopil palce w jej gestych ciemnych wlosach. Jego zranione lewe ramie wisialo bezwladnie. -Jaheira - wyszeptal, pozwalajac, by otoczyl go jej delikatny zapach. Chwile pozniej znalazla sie przy nich Imoen, zarzucajac swoje szczuple ramiona na szyje Abdela. -Witaj z powrotem, braciszku! - wykrzyknela, niemal wiszac na jego plecach z radosci. Abdel jeszcze przez chwile przytulal Jaheire, po czym lekko wzruszyl ramionami, a wtedy Imoen puscila jego szyje i delikatnie opadla na ziemie. Widzac kobiety, Abdel przypomnial sobie ze zgroza, jak niewiele brakowalo, zeby zabil je obie, gdy prawie poddal sie noszonej w sobie esencji Bhaala i zmienil sie w Niszczyciela. Abdel przysiagl sobie, ze zrobi wszystko, co w ludzkiej mocy, by w przyszlosci uniknac uwolnienia wscieklosci ojca. Przemoc bedzie dla niego ostatnia, rozpaczliwa szansa ratunku. Jesli to konieczne, zginie, ale nie pozwoli zmienic sie w Niszczyciela. Upewniwszy sie, ze Jaheirze i Imoen nic sie nie stalo, Abdel szybko przyjrzal sie okolicy. Polanke wciaz oswietlal blask zaklecia Jaheiry, ale spogladajac w gore widzial, ze niebo nadal jest ciemne. Wciaz ich otaczaly martwe, pokrecone drzewa, a gnijace liscie pokrywaly ziemie. Smierdzace scierwa czterech wilkow lezaly wokol nich. Abdel zaledwie musnal wzrokiem trupy i lezace na skraju polany polamane, zakrwawione cialo Lowczyni. -Jak dlugo mnie nie bylo? - zapytal. Jaheira zrobila krok do tylu i przechylila glowe, zeby moc spojrzec mu prosto w oczy. Wydawalo sie, ze jego pytanie ja zaskoczylo. -Kilka chwil, Abdelu. W jednej chwili tu byles, a w drugiej zniknales. Co sie stalo? Abdel nie odpowiedzial od razu, musial zebrac mysli. -Zo... zostalem zabrany do innej przestrzeni. Tak sadze. Mysle, ze bylem w Otchlani. Polelfka spojrzala na niego z zaciekawieniem w oczach, ale to Imoen zadala pytanie. -Otchlan? Kto lub co moglo cie tam wezwac? Abdel wzial gleboki oddech i odpowiedzial: -Sarevok. Jaheira z przerazeniem uniosla dlon do ust. -Sarevok? - zapytala Imoen. - Skad ja znam to imie? Przez chwile panowalo milczenie. Ani Abdel, ani Jaheira nie mieli ochoty mowic o zbrodniach Sarevoka i rozdrapywac stare rany duszy. W koncu to Jaheira sie odezwala. -On tez byl dzieckiem Bhaala, Imoen. Doprowadzil do smierci Goriona i Khalida, mojego meza. Sarevok chcial toczyc wojne we Wrotach Baldura. Setki niewinnych ludzi cierpialy z jego powodu. Abdel w koncu go zabil. -To on zamordowal Goriona? - wyszeptala Imoen, nie probujac ukryc zaskoczenia i wspolczucia w glosie. - Jakie to musialo byc straszne, Abdelu, znowu go spotkac! To Jaheira zadala nastepne pytanie, ktorego Abdel sie obawial. -Czego chcial? Abdel przestapil z nogi na noge, zmuszajac sie do wypowiedzenia tych slow: -Chcial, zebym przywrocil go do zycia. Imoen zasmiala sie. -To niemozliwe! Przeciez nie jestes kaplanem, Abdelu! Potezny najemnik wpatrzyl sie w Jaheire, probujac odczytac wyraz jej twarzy, gdy wypowiadal kolejne slowa. -To jest mozliwe. W zamian za to powiedzial mi, jak powrocic do tego swiata. Jaheira musialaby mi pomoc. -Nie! - Polelfka odwrocila glowe i splunela z pogarda na ziemie. - Nie! Nigdy nie zrobilabym tego. Sprowadzenie kogos tak zlego na swiat jest nie do pomyslenia. Pozwol, zeby jego dusza pozostala tam na wiecznosc. Nie zasluguje na nic lepszego! Abdel delikatnie polozyl zdrowa reke na jej ramieniu. Rozumial jej uczucia - jego wlasna reakcja byla z poczatku taka sama. Ale Abdel wysluchal propozycji Sarevoka i musial podzielic sie nia z ta kobieta. -Twierdzi, ze sie zmienil, ze jego dusza zostala oczyszczona z pietna Bhaala. Mysle... - Abdel musial przerwac i zlapac oddech, zanim kontynuowal. - Mysle, ze moglby mi pokazac, jak to zrobic. Jaheira spuscila wzrok i potrzasnela glowa, w milczeniu odrzucajac prosbe Abdela. Mezczyzna wyciagnal swoja wielka dlon i podniosl jej glowe, zeby spojrzec jej w oczy. Plakala. Smierc Khalida polaczyla Abdela i Jaheire. Wielki mezczyzna wiedzial, ze smutek i poczucie winy z powodu okolicznosci smierci meza wciaz plonely w sercu Jaheiry. Zawsze staral sie nie zmuszac jej do pogodzenia sie z faktem, ze ich milosc zrodzila sie w wyniku tak wielkiej tragedii. Teraz zas prosil Jaheire, zeby wybaczyla czlowiekowi, ktory zabil jej meza, dla dobra mezczyzny, ktory zajal w jej sercu miejsce Khalida. Niezaleznie od tego, jak bardzo Abdel pragnal uwolnic sie od pietna Bhaala, czul, nie mial prawa stawiac ukochanej kobiety w takiej sytuacji. Zawstydzony swoim egoizmem, Abdel powiedzial: -Przepraszam, Jaheiro. Nie powinienem byl cie o to prosic. Juz nigdy o tym nie wspomne. * * * Jaheira wiedziala, ze walka z wilkami i luczniczka wyssala z nich cala energie. Gdy podniecenie wywolane walka ustapi, beda jeszcze bardziej zmeczeni niz wtedy, gdy zatrzymali sie na noc. Mimo niepewnosci, jaka druidka odczuwala, przebywajac na splugawionej obecnie polance, wiedziala, ze dalsza wedrowka bylaby glupota.Abdel zabil luczniczke, ale mieli swiadomosc, ze poluje na nich wielu innych. Czas ucieczki jeszcze sie nie skonczyl. Bedzie musiala poslac Imoen, zeby poszukala lisci miety - te, ktore miala w sakiewce, zostaly zniszczone przez zaklecie. -Musisz wyjsc poza linie martwych drzew - wyjasnila Jaheira mlodej kobiecie. - Musisz odnalezc swieza, zywa roslinnosc. - Wcisnela jeden martwy lisc w mala dlon Imoen. - Takie liscie jak te, ale jasnozielone. Oczy Imoen wciaz swiecily podnieceniem wywolanym ostatnimi wydarzeniami. -Nie martw sie, bede sie dobrze chowac. Kiedy przyrodnia siostra Abdela odeszla, Jaheira mogla zajac sie zranionym ramieniem kochanka. W ciagu ostatnich kilku miesiecy widziala wiele razy, jak dzialaly niezwykle moce regeneracji jego ciala. Rany, ktore na zawsze okaleczylyby lub nawet zabily zwyklego mezczyzne, jedynie lekko oslabialy poteznego wojownika. Nawet powazne obrazenia, ktore odniosl w walce z wilkami, zniknely niemal natychmiast. Ale strzaly luczniczki rozerwaly jego cialo w taki sposob, ze nie moglo sie samo uleczyc. -Te strzaly - wyjasnila Abdelowi, bandazujac jego ramie i szepczac proste zaklecie, zeby przyspieszyc proces leczenia - zostaly oznaczone poteznymi runami i siglami. Zupelnie, jakby ta kobieta znala twoje mozliwosci i umiala sobie z nimi poradzic. Abdel skrzywil sie lekko, gdy swymi miekkimi dlonmi dotknela jego zranionego ciala. -Moze rzeczywiscie sa jeszcze inne dzieci Bhaala, podobne do mnie, ktore takze posiadaja szczegolne moce. Moze niektore z nich zostaly pojmane i przeprowadzone na nich badania pozwolily odkryc ich slabosci. Jaheira pokiwala glowa. -Moglo tak byc, kochany. Byc moze ci, ktorzy dziela twe pochodzenie, zostali poblogoslawieni podobnymi mocami. -Poblogoslawieni? - szepnal zdziwiony Abdel. - Nic, co pochodzi od Bhaala, nie jest blogoslawienstwem. W milczeniu dokonczyla opatrywania jego ramienia, rozwazajac te slowa. Czy miala prawo pozbawiac go szansy na uwolnienie sie od przeklenstwa jego krwi? Jesli istniala mozliwosc, zeby Abdel i Imoen pozbyli sie straszliwego dziedzictwa boga mordu, to czy mogla stac im na drodze? -Jak to nalezy zrobic? - wyszeptala, wiedzac, ze Abdel zrozumie, o co jej chodzi. Potezny mezczyzna spojrzal jej prosto w oczy. Jaheira miala nadzieje, ze widzi w nich zdecydowanie. W oczach Abdela natomiast ona widziala z poczatku wahanie, a pozniej wdziecznosc i ulge. -Trzeba to zrobic z pierwszym swiatlem dnia - powiedzial. - Powinnismy poczekac, az wroci Imoen. * * * Zblizal sie swit. Abdel stal obok Jaheiry, a polelfka zaciskala swoje szczuple palce na jego umiesnionym ramieniu. Oboje przebywali posrodku zaznaczonego na ziemi kregu. Zgodnie z instrukcjami Sarevoka, Imoen narysowala go ostrzem noza zanurzonym w krwi Abdela.Na obrzezach kregu znajdowaly sie skomplikowane i potezne symbole. Kazdy z nich zostal narysowany z niezwykla precyzja takze czubkiem sztyletu Imoen. Dziewczyna stala teraz w pewnej odleglosci, nerwowo przygladajac sie swoi przyjaciolom. Abdel spojrzal pytajaco na Jaheire, a ona uspokajajaco skinela glowa i zaczela nucic. Oczywiscie jej slowa nie byly dla Abdela zrozumiale. Nigdy nie nauczyl sie jezyka zaklec. Wyczuwal jednak moc, ktora zbierala sie w lesie, przyciagana przez inkantacje Jaheiry. Kiedy pierwsze promienie pojawily sie na horyzoncie, Abdel wpatrzyl sie prosto w wylaniajace sie zza krawedzi swiata slonce. Oslepiony przez nie, nagle poczul, ze unosi sie wysoko ponad ziemia... choc jednoczesnie czul pod nogami twarda ziemie polanki. Juz nie czul uscisku dloni Jaheiry, nie czul nawet swojej dloni. Wciaz jednak slyszal jej piesn, wezwanie do Mielikki, Pani Lasu, z prosba o laske. Zaciskajac powieki, by uchronic oczy przed blaskiem, Abdel otworzyl sie na dotkniecie zaklecia Jaheiry. Poczul szarpniecie wewnatrz ciala, a potem niemal stracil rownowage z powodu kolejnego szarpniecia. Nastepnie w jego ledzwiach rozeszlo sie cieplo, a pozniej poczul w piersi plomien. Otworzyl usta, by krzyknac z bolu, gdy jego krew zaczela wrzec, lecz okazalo sie, ze jest niemy, uciszony przez potezna magie plynaca w jego zylach. Wowczas Abdel poczul, jak cos wyrywa z niego czesc jego duszy, jego esencji. Zatrzymany krzyk zostal w koncu uwolniony i odbil sie echem miedzy drzewami, a Abdel upadl na kolana. Powoli zaczal mu wracac wzrok. Katem oka zobaczyl, ze Jaheira upadla na ziemie obok niego i tez juz zaczyna sie poruszac. Wciaz kleczac, Abdel rozejrzal sie po polanie. Stal tam Sarevok w pelnej chwale. Ciemna zbroja pomiotu Bhaala odbijala jasne promienie slonca. Krawedzie ostrzy wystajacych z plyt na plecach, ramionach, przedramionach i lydkach Sarevoka odbijaly blask switu, dajac swiadectwo swej ostrosci. Tu, na polanie, podobnie jak w domu Bhaala w Otchlani, jedyna bronia Sarevoka byla jego zbroja. Abdel podniosl sie i wyciagnal miecz. -Wciaz mi nie ufasz, bracie - zauwazyl Sarevok z odrobina rozbawienia w glosie. Jaheira wstala i polozyla reke na poteznym ramieniu Abdela. Mezczyzna spojrzal na jej zmeczona twarz i schowal miecz. -Ty musisz byc Imoen - powiedzial Sarevok, patrzac na szczupla, mloda kobiete krazaca wokol polanki. - Abdel nie wspominal, ze nasza siostra jest taka ladna. Imoen spojrzala wsciekle na odziana w zbroje postac. -Zachowaj pochlebstwa dla kogos innego... nie jestem twoja siostra! Zza przylbicy rozleglo sie westchnienie. -Niech tak bedzie. Chcialem byc tylko grzeczny. Tak czy inaczej, niewiele nas laczy. Wyczuwam, ze wiekszosc mocy naszego ojca zostala wypalona z twej duszy. -Abdel uratowal mnie przed zlem Bhaala - stwierdzila Imoen, drzac na wspomnienie krotkiej chwili, kiedy to ona byla awatarem boga mordu w Faerunie. -Podobnie jak uratowal mnie - odpowiedzial Sarevok. - Abdel nosi w swojej duszy ciezar pietna nas obojga. Za to winni mu jestesmy wdziecznosc. Potezna postac z wolna obrocila sie do Jaheiry. -Musze podziekowac rowniez tobie, druidko, za twoj udzial we wskrzeszeniu mnie. Jaheira spojrzala wsciekle na Sarevoka i odpowiedziala przez zacisniete zeby: -Zrobilam to dla Abdela, nie dla ciebie. Sarevok wzruszyl ramionami, a ciezkie plyty jego zbroi zazgrzytaly o siebie. -I tak ci dziekuje. Cala czworka przez dluzsza chwile stala w milczeniu, az w koncu Jaheira wybuchla: -Czy to wszystko, Sarevoku? Nie masz nam nic wiecej do powiedzenia? Nawet nie przeprosisz za smierc tych, ktorych kochalismy? -A czy moj zal cos zmieni? - zapytal Sarevok. - Nie sprowadzi ich z powrotem, a watpie, zeby zmienil twoje zdanie na moj temat. Polelfka obrocila sie na piecie i podeszla do Imoen, stajac jak najdalej od Sarevoka. Abdel przez chwile zastanawial sie nad pojsciem w jej slady, lecz pozostal na swoim miejscu. -Zrobilem swoje, Sarevoku - powiedzial, probujac nie dopuscic gniewu i goryczy do swojego glosu. - Znow mozesz chodzic po swiecie smiertelnych. Przywrocilem ci zycie, tak jak obiecalem. Teraz ty powiedz mi to, co chce wiedziec. -Znow chodze po ziemi - przyznal Sarevok - ale nie zyje naprawde. Nie w pelnym znaczeniu tego slowa. Jestem materialny, mam forme. Moge czuc i zadawac bol. Nie jestem jednak istota z krwi i kosci jak ty, Abdelu, lecz zmaterializowanym duchem. Ta zbroja jest mna, chlodny metal musi mi zastapic cieple cialo. -To nie moj problem, Sarevoku. Zrobilem to, o co prosiles. Teraz ty musisz spelnic swa obietnice. Opowiedz mi o innych dzieciach Bhaala. Powiedz mi, jak moge pozbyc sie mej skazy. -Nie wiem, jak moglbys sie uwolnic od krwi pana mordu, Abdelu - odrzekl Sarevok. - Nigdy ci tego nie obiecywalem. -Wiedzialam, ze nie mozna mu zaufac! - wykrzyknela Jaheira nienaturalnie wysokim glosem. - Oklamal cie, Abdelu. Znow nas oszukal! Sarevok uniosl dlon, proszac tym gestem Jaheire o powstrzymanie gniewu. -Powiedzialem prawde, Abdelu, i dam ci to, co obiecalem. Powiedzialem, ze twe przeznaczenie wiaze cie z innymi dziecmi Bhaala, ktore jeszcze chodza po tej ziemi. Powiedzialem, ze pomoge ci je odnalezc. Obiecalem, ze doprowadze cie do twego przeznaczenia. Abdel stal przed Sarevokiem, z trudem powstrzymujac sie od siegniecia po miecz przewieszony przez plecy. -A jakie jest to przeznaczenie? Ponownie metal zazgrzytal o metal, gdy Sarevok wzruszyl poteznymi ramionami. -Nie potrafie ci tego powiedziec. Moze pozbycie sie przekletej krwi Bhaala. Moze nie. Melissan pewnie to wie. -Melissan? - zapytal Abdel. - Kim ona jest? -Kims, kto wie wiecej o pomiocie Bhaala niz ja, Abdelu Adrianie. Jesli ktos potrafi oczyscic twa dusze ze skazenia, to wlasnie ona. A ja wiem, jak ja znalezc. -To powiedz nam, gdzie ona jest i ruszaj w swoja strone! - zawolala Jaheira z przeciwnej strony polany. Gleboki smiech Sarevoka wypelnil las. -Powiedziec wam? Nie, druidko, zrobie cos lepszego. Zaprowadze was do niej. Moja sciezka wiaze sie ze sciezka twojego kochanka. Bede stal przy nim przez caly czas. Abdel zblizyl sie o krok do przyrodniego brata, a jego dlonie odruchowo przesunely sie w kierunku rekojesci miecza. - Nie taka byla umowa, Sarevoku! Okryty zbroja mezczyzna nie poruszyl sie. -Uderz mnie, jesli chcesz, Abdelu. Nie bede sie bronil. Ale wiedz, ze jesli to zrobisz, nigdy nie poznasz tajemnic, ktore moge ci wyjawic. Dlon poteznego najemnika zsunela sie powoli z rekojesci miecza. Spojrzal na Jaheire. Fioletowe oczy polelfki byly wprawdzie pelne gniewu, ale Abdel widzial, ze kobieta doszla do takiego samego wniosku. Przywrocili Sarevokowi zycie i teraz byli na niego skazani. W koncu Imoen przerwala krepujaca cisze, ktora zapanowala na polance. -I co teraz? -Teraz udamy sie na spotkanie z Melissan - odrzekl Sarevok. - Do Saradush. Rozdzial piaty Ogien w jamie posrodku swiatyni plonal slabo, rozsiewajac wokol czerwony blask. W przygasajacych plomieniach nie widac bylo symbolu wyrzezbionego na kazdej z szesciu scian - wyszczerzonej szarej czaszki ze swiecacymi oczami na tle lez. Symbolu Bhaala.Dwie okryte plaszczami postacie czekaly w komnacie w milczeniu. Choc szaty ukrywaly ich tozsamosc, chwilami widac bylo skrawek tego, co sie krylo pod ciezkimi plaszczami. Wieksza postac poruszyla sie niecierpliwie, ukazujac kawalek szorstkiej, pokrytej luskami skory, i wtedy tez rozlegl sie szelest charakterystyczny dla pelzajacego weza, a dlugi rozwidlony jezyk wysunal sie w poszukiwaniu innych, ktorzy jeszcze sie nie pojawili. Druga postac, szczuplejsza i nizsza, w zmyslowy i pelen gracji sposob wyciagnela dlon, by uspokoic swojego towarzysza. Palce miala dlugie i szczuple, charakterystyczne dla elfow z Faerunu, a skora elfiej dloni miala barwe spalonego jesionu. Tylko ktos, kto nigdy nie widzial swiatla powierzchni, mogl miec taka karnacje, skore istoty z Podmroku, skore drowa. Wieksza postac zwrocila okryta kapturem glowe w strone jedynych drzwi, a wowczas w jej gadzim oku odbil sie blask dogasajacych wegli. W polu widzenia pojawila sie trzecia postac okryta plaszczem, z kapturem opuszczonym tak, zeby calkowicie ukryc twarz. Nie byla tak wysoka jak pierwszy ani tak szczupla jak drugi z obecnych. Rekawy szaty czesciowo odslanialy potezne dlonie, ktore pokrywala taka platanina skomplikowanych tatuazy, ze trudno bylo odgadnac, jaki byl pierwotny kolor skory tej postaci. -Wezwalem was, gdyz sprawy dzieja sie za szybko - oglosil nowo przybyly, gdy zajal swoje miejsce. Duzy osobnik zasyczal, po czym oskarzycielskim gestem wskazal pazurem na przybysza. -Nie jestes przywodca Piatki! Czemu nie wezwala nas Namaszczona przez Bhaala? -I gdzie sa inni? - dodala kobieta-elf. -Jeden prowadzi oblezenie Saradush. Piaty nie zyje, zabity przez wychowanka Goriona. -Illasera? - W glosie gada byl slad zalu. Wytatuowany mezczyzna przytaknal. -Lecz zemsta jest w zasiegu reki. Los Abdela Adriana zostal przypieczetowany. Pulapke juz zastawiono. Taki tajemniczy sposob mowienia przychodzil calej Piatce latwo. Namaszczona przez Bhaala nauczyla ich, aby sens ich rozmow ukrywal sie pod tajemniczymi sformulowaniami i dziwna skladnia. Dla kultu zrodzonego w tajemnicy otaczajacej smierc Bhaala niejasne sformulowania byly czyms wiecej niz tylko przyzwyczajeniem - byly niezbedne do przezycia. Z poczatku Piatka nie byla znana w swiecie. Gdy jednak zaczeto tepic pomiot Bhaala, najpotezniejsze oczy we wszystkich krolestwach Poludnia zwrocily sie ku nim. Piatka nie byla jeszcze na to przygotowana. Ich misja wciaz przypominala slabe dziecko, ktore latwo mozna zabic. Wscibskie oczy i uszy szpiegow stanowily ciagle zagrozenie zarowno dla istnienia Piatki, jak i dla osiagniecia przez nich ostatecznego celu. Zawsze byli swiadomi niebezpieczenstwa, jakie stanowili wieszczacy magowie i jasnowidzacy czarodzieje. Zadne miejsce nie bylo tak naprawde bezpieczne, wszedzie mogl przeniknac sprytny szpieg lub poteznymi zakleciami przebic sie wscibski czarodziej. Nawet tu, w dawno porzuconej swiatyni boga mordu, jedno nieodpowiednie slowo, lekkomyslnie wyjawiony plan mogl dac wrogom Piatki informacje wystarczajace do ich zniszczenia. Illasera nie zyla, wiec jej imie nic juz nie znaczylo dla sprawy. Tozsamosc tych z Piatki, ktorzy jeszcze zyli, oraz Namaszczonej przez Bhaala, ich przywodcy, nie mogla zostac ujawniona. -Jedno z nas zginelo - oglosil wytatuowany mezczyzna. - Nie mozemy czekac. Musimy odprawic rytual, zanim esencja Illasery zaginie. Cala trojka jednoczesnie uniosla rece w strone zapadajacego sie dachu porzuconej swiatyni Bhaala. Slowa mocy wyplynely z ich ust, zas w odpowiedzi na zaklecie plomienie z jamy posrodku swiatyni podniosly sie az do samego sklepienia. Rozgorzal nagly pozar, jezyki ognia zaczely lizac katy komnaty, kapiac ja w pomaranczowym swietle. Owady i gryzonie, na tyle glupie, by wslizgnac sie do opuszczonej ruiny, zostaly natychmiast pochloniete przez ognista magie martwego boga, przebudzona przez Piatke. Posrodku ognia trzy postacie staly chronione przez swiete slowa mrocznej litanii. Nie zwracajac uwagi na plomienie i goraco, kontynuowaly starozytny rytual, ktorego nauczyla ich Namaszczona, zas ja nauczyl sam Bhaal. Z jamy posrodku swiatyni podniosl sie smrod smierci. Pod olbrzymimi plomieniami wegle zaczely gotowac sie i podskakiwac. Rozlegly sie jeki cierpienia duchow przyzywanych do przekletej swiatyni Bhaala przez potezna magie Piatki. Jak smuzki dymu, dusze niedawno zmarlych unosily sie z jamy. Z poczatku bylo ich tylko kilka, pojawialy sie pojedynczo lub parami, pozniej jednak, gdy inkantacja przybrala na sile, pojawil sie ich caly legion. Duchy, ktore jeszcze nie odeszly do krain poza swiatem materialnym, zjawy tych, ktorym nie dano osiagnac obiecanego zycia po smierci, postacie ludzi zmarlych tak niedawno, ze jeszcze nie byli swiadomi wlasnej smierci. Ogien w jamie - ogien Bhaala, ogien Otchlani - pochlanial je wszystkie, unicestwiajac ich egzystencje i zywiac sie ich esencja. Pozostawalo tylko echo ich krzykow. Rytual zakonczyl sie rownie nagle jak rozpoczal. Goraco i swiatlo znikly, a zastapily je wilgotny chlod i ponure cienie opuszczonej swiatyni. Wysokie plomienie raz jeszcze uniosly sie i zgasly, pozostawiajac tylko wegielki, plonace rownie slabo, jak ostatnie slady obecnosci martwego boga na swiecie. -Illasery tam nie bylo. - Mimo wszelkich wysilkow, glos drowki zdradzal zaskoczenie i niepewnosc. -Lowczyni zabila wiele dzieci Bhaala - odezwal sie gad. - Bez pomocy innych i Namaszczonej moglo nam brakowac mocy, by przyzwac esencje kogos tak poteznego jak Illasera. -Nie, rytual mial moc i porazka nie jest nasza wina. Esencja Illasery... znikla. - Wytatuowany mezczyzna mowil powoli, jakby rozwazajac implikacje slow, ktore wlasnie wymowil. - Ktos inny pochlonal jej dusze. -Wychowanek Goriona ssstal sssie zbyt sssilny! - Jezyk pokrytego luskami mezczyzny wysuwal sie z ust i ponownie w nich znikal, co bylo oznaka z trudem tlumionego gniewu, zas jego slowa niemal ginely we wscieklym syku. -Powinnismy byli zajac sie nim juz dawno - odrzekla drowka glosem ochryplym z gniewu. -Los tego glupca zostal przypieczetowany - zapewnil ich wytatuowany mezczyzna, choc jego glos drzal niepewnie. - Namaszczona prowadzi go na pewna smierc. Zdejmiemy pietno Bhaala z umierajacej duszy wychowanka Goriona i odzyskamy esencje Illasery dla naszego niesmiertelnego pana. Nieudany rytual wstrzasnal wytatuowanym mezczyzna. Byl zly, zagubiony i przestraszony. Odezwal sie z lekkomyslna otwartoscia, ktorej w normalnych warunkach by unikal. -Namaszczona przez Bhaala zapewnila mnie, ze Adela Adriana spotka koniec w Saradush! * * * Namaszczona przez Bhaala, ulubiona sluzka pana mordu, obudzila sie z koszmarnego snu zlana potem, w ostatniej chwili powstrzymujac krzyk bolu.Sen byl zawsze ten sam. Ogien. Nie byly to jednak slodkie plomienie pochlaniajace ofiary, gdy trwaly rzady Bhaala, choc widok gotujacej sie krwi i aromat piekacego sie miesa byl zawsze obecny w tym snie. Nie, ogien we snie byl nieznosnym cierpieniem, wiecznym bolem, ktory nie ustawal nawet teraz. Plomienie namaszczenia, wiecznie trwajaca pamiec o okrutnym chrzcie za pomoca niszczacego ognia. Kazde pojawienie sie koszmaru powodowalo, ze Namaszczona przez Bhaala ponownie przezywala tortury rytualu, ktory zmienial zwyklego wyznawce boga mordu w Namaszczonego przez Bhaala, by sluzyl jako straznik straszliwych ceremonii, ktore mogly doprowadzic do odrodzenia martwego boga. Namaszczona odetchnela gleboko, gdy straszny sen zaczal odplywac. Ci, ktorzy spali lub stali na strazy w poblizu, glupcy nie majacy pojecia o tozsamosci tej ciemnej postaci przebywajacej wsrod nich, nie zauwazyli jej reakcji. Bhaal nie zyl, jego wyznawcy zgineli i rozproszyli sie lub zostali wchlonieci przez szybko zwiekszajace sie grono wyznawcow Cyrica. Choc pan mordu nie zyl, Namaszczona przez Bhaala dobrze wiedziala, ze on zyje w swiecie. Wkrotce rozpocznie sie rytual wstapienia i bog mordu sie odrodzi. A wowczas caly Faerun zaplaci za cierpienia, jakie musiala znosic Namaszczona przez Bhaala. Pierwsze lata po smierci Bhaala byly najtrudniejsze. Ci, ktorzy pozostali wierni Bhaalowi, byli przesladowani przez fanatycznych wyznawcow szalonego Cyrica, smiertelnika, ktory zajal miejsce Bhaala w panteonie. Nawet ich sludzy i nasladowcy zwrocili sie przeciwko nim, oddajac swa lojalnosc Cyricowi w zalosnej probie uratowania zycia. Straciwszy swych sojusznikow, Namaszczona przez Bhaala, tak jak i reszta wiernych, zostala zmuszona do porzucenia swego zamku i niewolnikow i prowadzenia zycia uciekiniera, a moc i potega wyznawcow Bhaala zostala zmieciona z powierzchni Faerunu. Wielu ukrylo sie, zmieniajac tozsamosc, by chronic sie przed wrogami swojego boga. Kaplani, ktorzy wczesniej liczyli na to, ze ochroni ich kaplanska magia podarowana im przez mrocznego boga, zostali zmuszeni do korzystania z innych sposobow przezycia. Choc wyznawcy Bhaala nie mogli juz zeslac gniewu boga na swoich wrogow, nie pozostali calkowicie bez mocy. Prawdziwi wierni wiele sie nauczyli od Bhaala. Umieli przezyc. Poznawali sztuke czarodziejska, zastepujac zaklecia kaplanskie magia. Wsrod wladcow i przywodcow Krain Poludniowych siali ziarna przyszlych sojuszow. Zawsze dzialajac w ukryciu, wzmacniali swa sile, poznajac najmroczniejsze sekrety tych osob, ktore wywieraly najwiekszy wplyw na zycie Faerunu, po czym bez skrupulow wykorzystywali je dla wlasnych celow. Nikt nie znal sie na tym tak dobrze jak Namaszczona przez Bhaala. Oszustwa. Klamstwa. Manipulacja. Bezlitosna przebieglosc. Te umiejetnosci byly nawet potezniejsze niz te, ktore utracono - potezna moc przekletej magii mrocznego boga. Jak bylo do przewidzenia, los Namaszczonej przez Bhaala poprawial sie, a tylko niewielu znalo jej tozsamosc. W tym czasie lepszy byl rowniez los pomiotu Bhaala. Kierowane przez boska esencje w ich duszach, dzieci Bhaala zaczely zdobywac wplywowe pozycje wzdluz calego Wybrzeza Mieczy. Ich potega i wplywy byly widoczne w Amnie i Tethyrze, znajdowaly nasladowcow w calym Calimshan. Rozpoczal sie pierwszy etap powrotu Bhaala. Namaszczona zadrzala, gdy spocone ze strachu cialo owional wietrzyk. Sny o namaszczeniu byly coraz czestsze, co stanowilo kolejny znak, ze zbliza sie czas wstapienia. Wkrotce Namaszczona przez Bhaala otrzyma ostateczna nagrode za lata wiernej sluzby. Namaszczonej przez Bhaala przypadlo zadanie odszukania najpotezniejszych potomkow niesmiertelnego, spotkania sie z nimi i przekonania ich do sprawy. Wdziecznosc Bhaala po jego zmartwychwstaniu miala sie objawic niepojetym bogactwem i potega, dlatego te dzieci Bhaala, do ktorych przychodzila Namaszczona, szybko przyjmowaly jej propozycje. Tak oto zrodzila sie Piatka, tajny sojusz potomkow boga mordu, zorganizowany i prowadzony przez Namaszczona przez Bhaala. Piatke nauczono dzialac tak, jak ich przywodczyni dzialala przez lata. - cierpliwie i z ukrycia. Tajemnica byla ich bronia, a anonimowosc tarcza. Bhaal umarl, ale wielu jego wrogow jeszcze zylo. Przez lata Piatka umacniala swoja pozycje i moc, rozbudowujac siec wplywow na caly kraj, zawsze starajac sie, by ich istnienie bylo okryte tajemnica. Przez ten caly czas Namaszczona przez Bhaala kierowala ich dzialaniami. Nauczono ich starozytnych rytualow boga mordu. Zostala im wyjawiona tajemnica, jak chwytac esencje umierajacych dzieci Bhaala. Nauczono ich, jak podsycac wegielki plugawego ognia w swiatyni, by ktoregos dnia mozna bylo go nakarmic duszami ich zmarlych krewnych. A zabijanie pomiotu Bhaala juz sie rozpoczelo. Masowe zabijanie innych dzieci Bhaala przynioslo jednak konsekwencje, ktorych nie przewidziala nawet Namaszczona przez Bhaala. Piatka stawala sie coraz bardziej niezalezna, coraz mniej chetna, by sluchac rozkazow swej zlej mentorki. Pochlaniajac esencje zmarlych krewnych, Piatka robila sie coraz potezniejsza. Niektorzy z nich zaczeli dzialac pochopnie i otwarcie, ujawniajac sie, zanim nadszedl na to czas. Illasera byla najbardziej uparta z calej Piatki. Namaszczona przez Bhaala poslala ja, by zabila Abdela Adriana, dobrze wiedzac, ze to Lowczyni zginie w tej walce. Miala to byc lekcja dla pozostalych, ostrzezenie, by pohamowali swoje rosnace ambicje i lekkomyslnosc. Lekcja, ktorej oni nie wysluchali. Horyzont poszarzal, zblizal sie swit. Juz prawie nadszedl dzien, w ktorym, jak wiedziala Namaszczona przez Bhaala, Abdel Adrian zostanie przyprowadzony do Saradush. Rozdzial szosty -To jest Saradush? - To Imoen wypowiedziala na glos pytanie, ktore wszyscy chcieli zadac. - Jak mamy sie tam dostac?Sarevok wzruszyl ramionami. -Obiecalem jedynie, ze przyprowadze was tutaj, zebyscie spotkali sie z Melissan. Ona jest wewnatrz. Jesli Abdel pragnie poznac odpowiedzi na swoje pytania, musi z nia porozmawiac. Przez prawie tydzien Abdel i jego towarzyszki podazali za Sarevokiem. Opusciwszy oslone lasu Tethyr, przeszli pieszo ogromna odleglosc, poganiani przez wrogow z tylu i bylego wroga, ktory teraz byl ich przewodnikiem. Sarevok prowadzil ich ciagle na poludnie i wschod, przez rzeke Sulduskoon. W czasie marszu zblizyli sie do legendarnego Wawozu Upadlego Bostwa. W koncu doprowadzil ich do polnocno-zachodniej krawedzi gor Omlarandin, choc zaokraglone, pokryte trawa wzniesienia przypominaly raczej duze pagorki. Saradush znajdowalo sie tuz za zachodnim krancem niewielkiego grzbietu. Po jednym dniu podrozy na poludnie przez falujace wzgorza Abdel i jego towarzysze po raz pierwszy zobaczyli swoj cel. Nie spodobalo im sie jednak to, co zobaczyli. Saradush bylo oblezone. Abdel dobrze znal takie widoki. Samo miasto znajdowalo sie o jakas mile przed nimi i otoczone bylo wysokimi kamiennymi murami. Z punktu widokowego na szczycie wzgorza Abdel naliczyl na polach i rowninach prowadzacych do bram miasta prawie sto namiotow. Slonce znajdowalo sie niemal w zenicie, wiec trudno bylo zauwazyc ogniska, jednak Abdel widzial tysiace smuzek dymu wznoszacych sie w nieruchomym powietrzu i laczacych w ciezka szara chmure nad rownina. Wokol uwijalo sie mnostwo postaci. Byli to probujacy przebic sie przez mury zolnierze. W ich ruchach nie bylo pospiechu, raczej ponura, nieustanna determinacja. Wielu zolnierzy tloczylo sie wokol duzych, nieznanych obiektow. Z tej odleglosci Abdel nie widzial szczegolow, ale domyslal sie, co to jest: potezne drewniane wieze, z platformami na wysokosci piecdziesieciu stop, z ktorych atakujacy mogli dostac sie na mury i zaatakowac obrone przeciwnika. Obok staly gotowe do uzycia trabutia i katapulty, zdolne do przerzucenia beczek z plonaca smola za mury, oraz tarany ze stalowymi okuciami sterczacymi do gory i na boki, by zapewnic choc niewielka ochrone przed plonaca oliwa i strzalami. Wielu mezczyzn stalo w rownych rzedach, i choc Abdel nie widzial z daleka lecacych strzal, domyslil sie, ze to lucznicy, wypuszczajacy strzaly na zolnierzy za murami. Podczas gdy na obroncow bez przerwy padal z gory grad opierzonych pociskow, atakujacy z zewnatrz mogli spokojnie ustawiac machiny obleznicze i wojenne. W trakcie swojej kariery najemnika Abdel bral udzial w wielu oblezeniach po obu stronach murow. Wiedzial, ze oblezenie to krwawe i kosztowne przedsiewziecie, ktore jednak w koncu zawsze przynosi sukces. Obroncy beda powoli wybijani przez nieprzerwany ostrzal i oslabiani przez glod oraz rozprzestrzeniajace sie w brudzie i odpadach choroby. Atakujacy beda oslabiali ich wole, od czasu do czasu przypuszczajac szturm na mury z drabinami i hakami, w nadziei, ze ich zolnierzom jakos uda sie wedrzec na mury i zepchnac obroncow z umocnien. Oczywiscie drabiny i haki zostana bez trudu zepchniete i wiekszosc atakujacych skreci karki. Tych kilku szczesciarzy, ktorym uda sie dostac na szczyt muru, zostanie zarabanych przez obroncow, a ich trupy wyrzucone za mury w niemym gescie wyzwania. W koncu, jak wiedzial Abdel, miasto zostanie zmuszone do poddania sie z powodu glodu lub zarazy. A moze jeden z glazow z trabutium obali duzy fragment muru i wrog przedostanie sie przez wylom. Lub tez taran wylamie brame, pozostawiajac otwor zbyt wielki, by go bronic przez dluzszy czas. Moze tez szalencze proby ataku na mury powioda sie, jesli wystarczajaco duzej liczbie zolnierzy uda sie jakims cudem dostac na szczyt i utrzymac na nim tak dlugo, by otrzymac wsparcie. W koncu, jak wiedzial Abdel, zawsze bylo tak samo. Bez pomocy z zewnatrz Saradush upadnie. -Oszukales mnie, Sarevoku - powiedzial gniewnie Abdel. - Prowadzisz nas w pulapke. Przez caly tydzien, gdy wedrowali do Saradush, Abdel powiedzial tylko kilka slow do przyrodniego brata. Sarevok madrze nie probowal nawiazywac rozmowy z wielkim najemnikiem czy polelfka. Od czasu do czasu odzywal sie do Imoen, ale chlodne spojrzenia Abdela i Jaheiry sprawialy, ze dziewczyna odpowiadala niechetnie. W koncu Sarevok przerwal swoje wysilki i dalej wedrowali juz w milczeniu. W nocy Abdel, Jaheira i Imoen pelnili na zmiane warte, pilnujac pozostalej dwojki. Zadne z nich nie ufalo Sarevokowi na tyle, by spac bez straznika. Sarevok zas spedzal cale noce stojac bez ruchu w jednym miejscu, z twarza niewidoczna za przylbica. Abdel zastanawial sie czesto, czy to zbroja utrzymywala go w tej pozycji, pozwalajac mu spac na stojaco, czy tez fizyczna postac, w ktorej zostal wskrzeszony Sarevok, nie musiala wcale spac. Nigdy nie jadl, w kazdym razie pozostali tego nie zauwazyli, i nigdy nie zdejmowal zbroi. -Nie oklamalem cie, bracie - odrzekl Sarevok. - Nie mam zamiaru zdradzic tego, ktory dal mi drugie zycie. -Wiec czemu sprowadziles nas do tego skazanego na zaglade miasta? - zazadala odpowiedzi Jaheira. -Nie wiedzialem, ze Saradush jest oblezone. Jesli obawiacie sie pulapki, nie musicie wchodzic do miasta. - Po chwili zakuty w pancerz wojownik dodal: - Ale wtedy nie poznasz tajemnic, ktore zna Melissan, Abdelu. Tajemnic naszego ojca. Melissan zna odpowiedzi, Abdelu. -Nawet jesli mowisz prawde, do miasta nie da sie wejsc! - powiedziala Jaheira. -Nieprawda, polelfko. Moj brat moglby przejsc przez te brame nie odnoszac zadnej rany, gdyby tylko zechcial. Moglby zabic cala armie i uratowac miasto, gdyby takie bylo jego zyczenie. -Nie! - Jaheira splunela. - Kolejne klamstwa! Nie znamy granic zdolnosci regeneracji Abdela, a on nie zaryzykuje zaatakowania calej armii po to, zeby je sprawdzic. -Poza tym on nie jest zupelnie niewrazliwy. Tamta kobieta miala strzaly, ktore go zranily - dodala Imoen. Abdel nic nie powiedzial. W glebi duszy czul, ze Sarevok ma racje. Gdyby uwolnil swa furie i zaatakowal armie zebrana na rowninie, nikt nie moglby powstrzymac go przed wejsciem do miasta. Kazdy, kto by tego sprobowal, zginalby. Gdyby obroncy murow probowali go zatrzymac, tez by zgineli, a gdyby Melissan odmowila mu pomocy, ja rowniez by zabil. Byl synem boga, dzieckiem Bhaala. Gdyby zechcial, moglby wejsc do miasta. Musialby tylko uwolnic esencje ojca i zanurzyc sie w krwawej orgii. Jednak Abdel wiedzial, ze gdyby to zrobil, bylby zgubiony. Ta jego czesc, ktora byla Abdelem Adrianem, zginelaby na zawsze, pochlonieta przez szalejaca bestie, odrodzonego boga mordu. -Jesli zabicie calej armii jest jedynym sposobem wejscia do miasta - powiedzial potezny najemnik - to chyba bede musial zyc nie znajac odpowiedzi. Znajome zgrzytniecie zbroi Sarevoka, gdy wzruszyl ramionami, jak zwykle zdenerwowalo Abdela. -Nie powiedzialem, ze to jedyny sposob na dostanie sie do srodka - odpowiedzial Sarevok. - Wypowiedzialem tylko na glos rozwiazanie, ktore najbardziej mi sie narzucalo. - W jego jak zwykle spokojnym glosie pojawila sie nuta zalu, gdy kontynuowal: - Byc moze z powodu takich wlasnie mysli przegralem z duchem naszego przekletego ojca, podczas gdy tobie, Abdelu, dotychczas udawalo sie oprzec jego wezwaniu. W rozmowe wtracila sie Imoen, a w jej wysokim glosie czulo sie determinacje. -Mysle, ze moge przeprowadzic nas do srodka. -Jak? - zapytal Abdel. -Kiedy oboje dorastalismy w Candlekeep, udawalo mi sie wchodzic i wychodzic z miasta, gdy tylko zechcialam - odpowiedziala, smiejac sie z wyrazu niedowierzania, ktory pojawil sie na twarzy jej przyrodniego brata. - Kazdy dom, kazdy zamek, kazda forteca, kazde otoczone murami miasto ma tylne wejscie, Abdelu. Droge, ktorej nikt nie uzywa i prawie nikt o niej nie wie. Trzeba tylko znalezc te tylne drzwi. -Zapomnij o tym. To zbyt niebezpieczne. -Jesli Melissan ma dla ciebie odpowiedzi, to byc moze ma rowniez odpowiedzi dla mnie. Abdela zaskoczyl gniew w glosie dziewczyny. -Przeciez nie tylko twoje zycie zostalo zrujnowane przez te przekleta krew Bhaala. Nie tylko ty walczysz z tym, probujac dojsc do ladu ze swiadomoscia, ze jestes dzieckiem boga. Chce sie spotkac z ta kobieta, Abdelu. I gotowa jestem podjac pewne ryzyko. Abdel chcial jej odpowiedziec, ale Jaheira podniosla reke, zeby go uciszyc. -Dziewczyna ma racje, kochanie. - Polelfka polozyla smukla dlon na umiesnionym ramieniu Abdela i spojrzala mu prosto w oczy. - Dziedzictwo Bhaala nie jest wylacznie twoim przeklenstwem. Nie mamy prawa zmieniac decyzji Imoen. A jej moze sie udac. Podstep jest czesto dobrym rozwiazaniem tam, gdzie nie pomoze sila. Abdel przyjrzal sie swoim towarzyszkom. Na twarzy Jaheiry widzial znajoma frustracje. Pragnienie druidki, by oczyscic umeczona dusze ukochanego z pietna, i niemoznosc dokonania tego byly widoczne w jej pieknych rysach. Twarz Imoen ukazywala cos zupelnie innego. Byla mloda, lecz nosila juz slady zmeczenia byciem potomkiem boga mordu. Oczy Imoen ukazywaly jego wlasne pragnienie uwolnienia sie od przekletego dziedzictwa. Abdel rozpoznawal w niej taka sama rozpaczliwa nadzieje, jaka odczuwal, gdy zgodzil sie przywrocic zycie Sarevokowi za obietnice odpowiedzi. -W porzadku - zgodzil sie w koncu Abdel. - Mozesz sprobowac dostac sie do srodka miasta. Ale przynajmniej poczekaj do zmroku. * * * -I wtedy niziolek mowi "To nie moj miecz!" Rozumiesz? "To nie moj miecz!" Cha, cha, cha!Imoen wiedziala, ze zolnierz o zachrypnietym glosie byl pijany - mowil stanowczo za glosno jak na kogos, kto pelni straz. Slyszac glosny, rzacy smiech, jakim odpowiedzieli na wulgarny dowcip jego towarzysze, Imoen uznala, ze caly patrol jest pijany. Typowe. Wydawalo sie, ze cala armia jest zamroczona. Imoen oczywiscie nie narzekala - ulatwialo jej to zadanie. Pod oslona ciemnosci mloda kobieta przekradala sie przez linie wroga bez najmniejszej trudnosci, czasami przechodzac tak blisko posterunkow, ze czula odor alkoholu i slyszala glosna gadanine. Kiepskie dowcipy i prymitywne komentarze, ktore slyszala, starannie wybierajac droge pomiedzy ogniskami armii oblegajacej Saradush, tylko potwierdzaly jej zla opinie na temat mezczyzn. Smrod ich niemytych cial, plamy na ubraniach i rozrzucone wokol sterty smieci potwierdzaly to, co Imoen juz wiedziala. Mezczyzni sa jak swinie. Wszyscy. Obrzydzeniem napawaly ja ich owlosione, spocone ciala i glosne zachowanie. Abdel oczywiscie wydawal sie inny, ale z nim sie wychowywala. Byl jej bratem, i to nie tylko przez krew. Nie patrzyl na nia lubieznym wzrokiem ani "przypadkowo" nie dotykal jej, gdy znalezli sie w tlumie. Abdel byl inny. W oczach przyrodniej siostry Abdel, mimo swoich miesni i namietnych zwiazkow z kobietami, o ktorych Imoen dobrze wiedziala, nie byl w zwierzecy sposob meski. Imoen zastygla, gdy para zataczajacych sie glupkow, wspierajacych sie o siebie nawzajem, przeciela jej droge. Zatrzymali sie, a Imoen poczula, ze oblewa ja zimny pot. Czyzby ja widzieli? Powoli opuscila dlon do pasa. Wewnatrz znajdowal sie zwoj, ktory jakoby dostala w prezencie od mnichow w Candlekeep. Tak przynajmniej miala zamiar mowic, gdyby ktokolwiek ja o to zapytal. W rzeczywistosci pozyczyla zaczarowany pergamin z olbrzymiej biblioteki w Candlekeep, przekonana, ze i tak nikt nie zauwazy jego braku. Przebywajac w Candlekeep, Imoen wykazywala pewne zdolnosci, jesli chodzi o sztuki magiczne. Jej bystry umysl z latwoscia opanowal kilka mniej skomplikowanych zaklec, brakowalo jej jednak dyscypliny i naukowego zaciecia, zeby naprawde rozwinac swoje talenty. Mimo to nauczyla sie wystarczajaco duzo, by wykorzystac ten zwoj, gdyby zaszla taka potrzeba. Inkantacja byla prosta, ale uzyteczna. Uczynilaby ja - i kazdego stojacego w odleglosci kilkunastu stop od niej - niewidzialna. Imoen mogla zatem przechodzic w swietle najwiekszego nawet ogniska bez ryzyka, ze zostanie dostrzezona, ale nie chciala tracic cennego zwoju. Raz wykorzystany, zniknalby na zawsze, a pod oslona ciemnosci i dzieki jej naturalnym zdolnosciom nie bala sie wykrycia. Teraz jednak, gdyby sprobowala uzyc zwoju, mezczyzni byli na tyle blisko, ze pochwyciliby ja, zanim skonczylaby inkantacje. Jej dlon cicho zsunela sie ze zwoju na umieszczony obok sztylet. Ciemne postacie nie zblizyly sie jednak do niej. Slyszala, jak jeden z nich mamrocze cos bez ladu i skladu, po czym pochyla sie i zwraca zawartosc zoladka na ziemie. Drugi rozesmial sie i klepnal towarzysza po plecach, po czym poszli dalej, nie zwracajac uwagi na to, ze chodza po parujacych wymiocinach. Dziewczyna wypuscila powietrze z pluc w dlugim westchnieniu ulgi. Nie czula nawet, ze wstrzymuje oddech. Byla mloda, lecz nie tak naiwna, by nie wiedziec, co moze czekac ladna kobiete-szpiega, pochwycona w nocy przez armie pijanych zolnierzy. Imoen byla pewna, ze Abdel nigdy nie zrobilby czegos takiego ani jej, ani zadnej innej kobiecie. Moze mialo to cos wspolnego z krwia plynaca w jego zylach. Im bardziej sie nad tym zastanawiala, tym bardziej prawdopodobne wydawalo sie jej to wyjasnienie. Moze to krew Bhaala odrozniala go od pozostalych mezczyzn. Sarevok rowniez byl dzieckiem Bhaala i Imoen wyczuwala, ze on takze rozni sie od wiekszosci mezczyzn. Kiedy opancerzony wojownik mowil do niej, widziala, ze nie wpatruje sie w nia lubieznie. Nie bylo w nim odpychajacego meskiego goraca, ktore wydziela wiekszosc mezczyzn w jej obecnosci. Sarevok byl zimny jak sama smierc. Rzeczywiscie Sarevok nie wykazywal zadnych ziemskich apetytow od chwili przylaczenia sie do ich grupki. Imoen podejrzewala, ze nie byl w pelni zywy w zwyklym znaczeniu tego slowa. Moze dlatego wlasnie zostal z nimi. Jak sadzila Imoen, Abdel sprowadzil Sarevoka z powrotem na swiat, dzielac sie z przyrodnim bratem tylko malutka czescia esencji Bhaala Moze ciemny wojownik mial nadzieje, ze w koncu uda mu sie przekonac Abdela, by w pelni przywrocil mu zycie. Imoen potrzasnela glowa, starajac sie oczyscic umysl. Powinna skoncentrowac sie na swoim zadaniu. Kilka minut pozniej zblizala sie do murow Saradush, a pijane posterunki pozostaly daleko za nia, w mroku nocy. Wiedziala, ze straznicy na murach beda bardziej uwazni, oczekujac w kazdej chwili inwazji wrogow. Imoen byla jednak pewna, ze ciemnosc nocy ukryje pojedyncza smukla postac w czarnym ubraniu, przeslizgujaca sie wzdluz muru. Rozejrzala sie. Teraz, gdy wyszla poza linie ognisk, jej oczy przyzwyczajaly sie do ciemnosci. Mury byly dobrze zbudowane, widziala niewiele sladow zniszczen. Mury Candlekeep byly rownie solidne, a mimo to Imoen znala przynajmniej pol tuzina sposobow, jak sie za nie przedostac. Byc moze, zastanawiala sie, jest to dar jej niesmiertelnego ojca. Abdel i Sarevok byli gwaltownymi wojownikami, niosacymi smierc i zniszczenie, tak jak robil to sam Bhaal. Ale czyz Bhaal nie byl tez bogiem tajemnic, przebieglosci, oszustwa i podstepow? Moze brak sily rekompensowala jej umiejetnosc zlewania sie z mrokiem, bezdzwiecznego poruszania sie, zakradania sie do zamknietych prywatnych komnat? Patrzac w niebo, by ocenic swoje polozenie, Imoen stwierdzila, ze znajduje sie przy poludniowej stronie muru. Powoli poruszala sie wokol murow, caly czas dotykajac dlonia kamieni, by poprzez zmiany temperatury lub faktury wykryc wejscie ukryte miedzy kamieniami. Gdy dotarla do zachodniego muru, zlokalizowala wejscie, ktorego szukala. Kilka stop od miejsca, gdzie stala, w nierownej ziemi wykopano row biegnacy wzdluz muru. Mial on kilka stop glebokosci i moze jard szerokosci. Imoen weszla do rowu i poczula, jak miekka ziemie zapada sie pod jej niewielkim ciezarem. Schylila sie, a wtedy jej nozdrza wypelnil odor ludzkich odchodow. Wstala, z trudem powstrzymujac kaszel, ktory moglby ja zdradzic. Wyszla z blocka, dokladnie oczyscila buty i podazyla wzdluz rowu do jego poczatku. Z wielkiej kamiennej rury, ktora wystawala z kamiennego muru, sciekaly do rowu brudy. Otwor rury mial srednice kilku stop, a sadzac po wydobywajacym sie z niego smrodzie, Imoen nie miala watpliwosci, ze prowadzi do glownego systemu kanalizacyjnego miasta. W Candlekeep Imoen wykorzystala rure sciekowa tylko raz. Tamtejsi mnisi mieli o sobie wysokie mniemanie, ale po przedarciu sie tamtej nocy przez gnoj Imoen mogla powiedziec im z pelnym przekonaniem, ze ich odchody smierdza tak samo jak odchody wszystkich smiertelnikow. Tamtej nocy takze przysiegla sobie, ze nigdy wiecej nie bedzie sie czolgac przez ekskrementy. Pierwsze godziny tej nocy jednak juz minely i jesli Imoen i jej towarzysze mieli dostac sie do Saradush przed switem, nie mogla marnowac czasu, szukajac mniej obrzydliwej drogi. Wiedzac, ze nie ma wyboru, odwrocila sie w strone odleglych ognisk armii otaczajacej Saradush. * * * -Nie bede sie czolgac przez te brudy. - Jaheira starala sie mowic szeptem, ale i tak slychac bylo w jej glosie zdecydowanie.-Nie mamy czasu, by szukac innej drogi wejscia - odpowiedziala rowniez szeptem Imoen. - Pojde pierwsza. Gdy dziewczyny zniknela w smierdzacej kamiennej rurze u stop muru, Jaheira odwrocila glowe z obrzydzeniem. Abdel nic nie mowil. Jaheira tak wiele poswiecila dla niego, ze nie mogl prosic ja jeszcze i o to. Na szczescie nie musial. Polelfka westchnela. -Mysle, ze ekskrementy sa czescia natury, tak samo jak bzy czy roze. - Opadla na kolana i wczolgala sie do rury sciekowej. Kamienna rura byla na tyle szeroka, ze Imoen zmiescila sie bez klopotow, a i Jaheira rownie latwo wsunela w waski otwor swe umiesnione, smukle cialo. -Zaraz zaczynaja sie glowne tunele sciekowe. - Glos Imoen, wydostajacy sie z otworu, brzmial glucho. - Jestem zaledwie kilkanascie stop za murem i juz moge wstac. Abdel skinal glowa na Sarevoka, ktory polozyl sie i bez slowa zaczal wczolgiwac w rure. Abdel z dwoch powodow chcial, zeby jego przyrodni brat szedl przed nim. Cialo Sarevoka, okryte ciezka zbroja plytowa, bylo potezniejsze nawet niz cialo Abdela. Jesli Sarevok sie zmiesci, Abdel nie bedzie sie musial martwic, ze utknie. Poza tym wciaz nie ufal Sarevokowi na tyle, zeby odwrocic sie do niego plecami. Opancerzony mezczyzna zmiescil sie z trudem. Musial polozyc sie plasko na brzuchu i czolgac, a ostrza umieszczone na jego ramionach i plecach ocieraly sie o kamien, gdy cal po calu podciagal sie do przodu. Abdel rozejrzal sie, zeby sprawdzic, czy ktos zareagowal na ten dzwiek, jednak nie slyszal ostrzegawczych okrzykow, nikt tez nie pojawil sie w ciemnosci. -Przeszedlem, bracie. - Akustyka rury sprawiala, ze glos Sarevoka wydawal sie jeszcze bardziej denerwujacy niz zwykle. Abdel wyjal miecz z pochwy na plecach i zacisnal go w prawej piesci, po czym wszedl do rury. Zimny, lepki brud przeplywal po jego dloniach, gdy czolgal sie do przodu. Podobnie jak Sarevok, musial lezec niemal plasko, wspierajac swoj ciezar na dloniach i kolanach, tak ze jego twarz znajdowala sie zaledwie kilka cali nad plynaca powoli rura obrzydliwa mazia. Smrod byl nieznosny, lecz Abdel zacisnal zeby i zmusil sie do dalszego czolgania. W rurze bylo calkiem ciemno, ale przed soba widzial slaby blask. Jaheira musiala widocznie rzucic kolejne zaklecie swiatla. Na szczescie rura miala tylko dwanascie stop dlugosci i wkrotce Abdel stal juz z pozostalymi towarzyszami w glownym tunelu kanalizacyjnym pod Saradush. Czubek laski Jaheiry swiecil magicznym blaskiem i w tym lagodnym swietle Abdel widzial odrazajace wilgotne plamy na ubraniu Jaheiry i Imoen. Caly przod ciala Sarevoka pokrywala brazowo-zielona maz, skapujaca glosno ze zbroi. Ramiona i nogi Abdela byly podobnie ubrudzone, ale nic nie mogl na to poradzic. Przynajmniej odruch wymiotny zaczal ustepowac, gdy nos Abdela powoli przyzwyczajal sie do smrodu kanalow. Teraz mogli sie wyprostowac... to znaczy Jaheira i Imoen mogly sie wyprostowac. Abdel i Sarevok musieli pochylac glowy, zeby nie uderzyc o sklepienie. -Dobra robota, dziewczyno - powiedziala Jaheira do Imoen. - Choc nie moge powiedziec, bym miala ochote podjac sie podobnej wedrowki w najblizszym czasie. Imoen nie odpowiedziala na komplement. -No coz, dostalismy sie do srodka. Co teraz? Tunel prowadzil na polnoc i poludnie od miejsca, w ktorym weszli. Abdel obawial sie, ze wkrotce napotkaja niezliczona ilosc odgalezien, niezaleznie od kierunku, ktory w tym labiryncie wybiora. Bez mapy kazdy wybor bedzie jedynie zgadywaniem. -Polnoc - powiedzial w koncu, majac nadzieje, ze jego glos brzmi wystarczajaco pewnie. Na szczescie nikt nie kwestionowal jego wyboru. W tunelu bylo tyle miejsca, ze dwie osoby mogly isc obok siebie, wiec Abdel i Sarevok ruszyli przodem, rozchlapujac pokrywajaca kamienna podloge maz. Slyszac ich kroki, szczury rozbiegaly sie na boki, a zuki i karaluchy, ktore pokrywaly cale sciany, uciekaly w panice, gdy padalo na nie swiatlo laski Jaheiry. Od czasu do czasu Abdel czul, jak jakas istota skryta w mule ociera sie o jego noge. Na szczescie zaden z mieszkancow kanalow Saradush nie byl na tyle ciekawy lub glodny, by zaatakowac dziwnych przybyszow. Godzinami wedrowali pod miastem, a Abdel wybieral droge za kazdym razem, gdy dotarli do skrzyzowania lub rozwidlenia. Unikali mniejszych bocznych przejsc, trzymajac sie glownego tunelu. W koncu, jak sadzil Abdel, musial on dokads ich zaprowadzic. Zaklecie Jaheiry kilka razy wyczerpywalo sie i musiala je rzucac ponownie, a Abdel powoli zaczynal watpic w swoje umiejetnosci przywodcze. Plecy i szyja bolaly go od ciaglego pochylania glowy, do czego zmuszalo go niskie sklepienie, i czul, jak zaczyna chorowac z powodu przedzierania sie przez zakazone odchody. Czy ta kupa gnoju w rogu nie wyglada znajomo? Czy juz raz tedy nie przechodzili? Mial wlasnie przyznac sie do porazki, gdy Imoen zawolala: -Tam, przed nami... tam jest brama! Abdel pobiegl do przodu i odkryl, ze Imoen nie do konca miala racje. Swym bystrym wzrokiem zauwazyla nie brame, a blokujaca droge zelazna krate, ktorej prety mialy grubosc jego nadgarstka. Prety nie nosily sladow rdzy ani korozji. Tuz za krata znajdowaly sie prowadzace na powierzchnie schody. Abdel pociagnal za krate, ale ta nawet nie drgnela. -Czy mozesz wezwac moce Mielikki, zeby nas wydostac? - zapytal polelfke. Druidka pokrecila glowa. -Tutaj, w miescie, moja magia jest slaba - wyjasnila Jaheira. - Ledwie czuje dotkniecie natury. Ona ucieka od stworzonych przez ludzi miast. Gdyby byl tu jakis zamek, moglabym sie wlamac zaproponowala Imoen - ale nic takiego nie widze. Potezny mezczyzna westchnal. -W porzadku, w takim razie zrobimy to moim sposobem. Sarevok stanal obok przyrodniego brata i chwycil dwa prety rekawicami. Abdel poprawil swoj chwyt. -Na trzy. Raz... dwa... trzy. Dwaj olbrzymi pociagneli z calej sily ciezka krate. Abdel zacisnal zeby, miesnie na plecach napiely sie, rece drzaly z wysilku. Potezne ramiona wygiely sie, gdy probowal wyrwac zelazne prety z obudowy. Katem oka Abdel widzial, ze zbroja Sarevoka drzy od wysilku poteznego wojownika. Krata poruszyla sie. Niewiele, ale ruszyla sie. Abdel opadl na zelazne prety, z trudem lapiac oddech. Sarevok oparl sie o sciane kanalu. Choc okryty zbroja wojownik nie wydawal zadnych dzwiekow, jego napiersnik podnosil siei opadal, jakby dyszal. Podczas gdy dwaj mezczyzni odpoczywali, Jaheira podeszla, by obejrzec rezultaty ich pracy. -W kamieniu sa pekniecia - poinformowala ich. - Jeszcze kilka mocnych pociagniec i obudowa rozpadnie sie. Okazalo sie, ze potrzeba bylo jeszcze wielu wyczerpujacych pociagniec w wykonaniu obu mezczyzn, zanim poruszono krate. Gdyby nie niesamowite zdolnosci regeneracji Abdela, ktore wydawal sie tez miec Sarevok, obaj mezczyzni nie daliby rady osiagnac swoj cel. Krata zostala wyrwana tak gwaltownie, ze Sarevok i Abdel stracili rownowage i wyladowali na tylkach w paskudnej mazi pokrywajacej dno kanalu. Trzeba przyznac kobietom, ze zadna z nich sie nie zasmiala. Polelfka podeszla i pomogla Abdelowi wstac. Imoen zastanawiala sie, czy nie zrobic tego samego dla Sarevoka, lecz wystajace ze zbroi ostrza powstrzymaly ja. Zanim udalo jej sie zebrac na odwage, mezczyzna w zbroi juz wstal. -Pojdziemy, moj wielki i silny bohaterze? - zapytala Jaheira Abdela, zgrabnym machnieciem reki wskazujac dostepne juz schody prowadzace na gore. Rozdzial siodmy Straznicy otoczyli ich zaraz po tym, jak wylonili sie z kanalow. Abdela wcale to nie zdziwilo. Stracili ochrone nocy, blakajac sie po labiryncie tuneli.W swietle dnia wojownikow tak poteznych jak on i Sarevok trudno bylo nie zauwazyc, a wysychajace odpady na ubraniu calej trojki nie pozostawialy watpliwosci co do sposobu, w jaki dostali sie do miasta. W trakcie oblezenia bylo to naturalne, ze nerwowi mieszkancy miasta natychmiast alarmuja straze. -Rzuccie bron albo nasi lucznicy zaczna strzelac. Tuzin mezczyzn w kolczugach, uzbrojonych w dlugie wlocznie, utworzyl krag wokol nich. Za tym kregiem stalo drugie pol tuzina lucznikow z gotowymi do strzalu lukami. Abdel powoli zdjal miecz z plecow, powstrzymujac chec, by przelac swa wscieklosc na ludzi, ktorzy im grozili. Rzucil miecz na ziemie. Jego towarzyszki zrobily to samo. -Ty tam - zawolal kapitan strazy - ty w zbroi. Zdejmuj ja. Nie chce, zebys pochlastal moich ludzi. Sarevok nie poruszyl sie. -Nie moge tego zrobic. -Nie masz wyboru - odpowiedzial kapitan. - Zdejmuj ja albo bedziemy strzelac. -Nie chcemy was skrzywdzic - wtracila sie Jaheira, zmieniajac temat. - Przybylismy w poszukiwaniu kobiety imieniem Melissan. Kilku straznikow obrocilo sie i splunelo na ziemie, slyszac to imie, lecz ich dowodca jedynie sie skrzywil. -To imie nie poprawi waszej sytuacji. Powiedz swojemu przyjacielowi, zeby zdjal zbroje. -On nie jest naszym przyjacielem - odrzekla Jaheira. Kapitan wzruszyl ramionami i wypowiedzial jedno slowo: -Strzelajcie. Abdel wyskoczyl przed Jaheire, pragnac przyjac na swoje cialo skierowane w jej strone pociski. Kiedy to zrobil, nagle uswiadomil sobie, ze w ten sposob nie moze chronic jednoczesnie jej i Imoen. Jego obawy nie byly jednak uzasadnione. Lucznicy skierowali swoj atak jedynie na Sarevoka. Pol tuzina strzal przeszylo powietrze i trafilo opancerzonego wojownika. Kilka z nich odbilo sie od ciezkich zelaznych plyt, nie czyniac mu krzywdy, lecz jedna trafila w spojenie miedzy ramieniem i szyja, zaglebiajac sie na kilka cali. Sarevok wyciagnal z pogarda reke i zlamal strzale, pozostawiajac pol cala drewna wystajacego ze spojenia. Reszte rzucil na ziemie. Lucznicy milczeli zaskoczeni, a na twarzy kapitana pojawil sie wyraz zrozumienia. -Przeklety pomiot Bhaala - wyszeptal. Jeden z wlocznikow, slyszac slowa kapitana, odwrocil sie do Sarevoka. -Badz przeklety! - wykrzyknal, opuszczajac grot wloczni i szarzujac na Sarevoka. Sarevok blyskawicznie chwycil bron ciezka rekawica i wyrwal ja z dloni mlodego mezczyzny z taka sila, ze az peklo grube drewniane drzewce. Jednoczesnie pociagnal zolnierza do przodu. Teraz bezbronny mezczyzna znalazl sie w zasiegu drugiej piesci Sarevoka, kierujacej sie juz w strone jego niczym nie chronionej glowy. Abdel mial juz wizje Sarevoka ustawiajacego ramie tak, ze wystajace z przedramienia ostrze obcina glowe nieszczesnemu napastnikowi. Zamiast tego Sarevok uderzyl go dlonia w skron. Mezczyzna upadl pod gwaltownym ciosem, a z jego ust zaczely wypadac i rozsypywac sie po bruku zeby. Jego cialo zadrzalo, ze zmasakrowanych ust, a nieco pozniej takze z nosa i ucha poplynal strumien krwi. Abdel podniosl miecz z ziemi, by sie bronic. W odpowiedzi na ten nagly ruch jeden z lucznikow zatopil strzale w piersi Abdela. Potezny mezczyzna z krzykiem wyrwal grot z ciala. Rana zagoila sie niemal natychmiast, pozostalo jedynie wspomnienie bolu. Czul, jak w glebi duszy rozpala sie ogien krwi jego ojca. Ginacy wrogowie, zamordowani zolnierze, rzez mieszczan - ognista lawina okrutnych obrazow zatopila jego rozsadek i mysli. Zazada od miasta Saradush ogromnej ceny za ten bezczelny atak na syna boga! Zrobil pol kroku w strone lucznikow, ktorzy wciaz stali na wyznaczonych przez kapitana pozycjach. Jaheira polozyla dlon na jego ramieniu, a on odwrocil sie w jej strone z nienawiscia w oczach. Widok zaniepokojonej twarzy Jaheiry natychmiast go ostudzil. Pod uspokajajacym dotknieciem kochanki plomien Bhaala przygasl. Ze zdziwieniem zauwazyl, ze Sarevokowi rowniez udalo sie utrzymac na wodzy temperament syna Bhaala. W tej chwili stal spokojnie nad nieprzytomnym zolnierzem u swych stop. -Przestancie! - wrzasnela Imoen, gdy lucznicy przygotowywali sie do kolejnej salwy. O dziwo, wysluchali jej prosby i wstrzymali kolejny atak. Kapitan spogladal na Sarevoka i Abdela, a jego oczy byly pelne niecheci. Uniosl dlon i lucznicy podniesli luki, ale nie strzelali, czekajac na sygnal kapitana. -Oni zabija nas wszystkich - ostrzegla go Imoen, wskazujac na Sarevoka i Abdela. Kapitan zmarszczyl czolo, po czym opuscil reke. Lucznicy jednoczesnie opuscili luki. Zza rogu wyszedl niewielki oddzial zolnierzy z wyciagnietymi mieczami w rekach. Wsparcie nosilo barwy Calimshan. Abdel uznal to za wyjatkowo dziwne, gdyz Saradush nalezalo do Tethyru. Kapitan oddzialu z Saradush z rezygnacja potrzasnal glowa na widok nowo przybylych. -Kapitanie - zawolal dowodca wsparcia, kiedy jego oddzial zajal pozycje za lucznikami - zadam wyjasnienia, co sie tu dzieje! -Intruzi, Garrolu. To pomiot Bhaala. Garrol uniosl brew. -Wszyscy? -No nie... nie sadze. Jaheira przerwala ich rozmowe. -Niektorzy z nas sa rzeczywiscie dziecmi Bhaala, ale nie chcemy wam zaszkodzic. Szukamy kobiety o imieniu Melissan. Garrol zignorowal slowa druidki i dalej rozmawial z kapitanem. -To sprawa dla generala Gromnira. Zabierz swoich ludzi i wracajcie na posterunki na murach. Kapitan nie odpowiedzial, a na jego sygnal dwoch lucznikow ostroznie zblizylo sie do ciala rannego towarzysza. Sarevok zrobil krok do tylu, zeby mogli podniesc nieprzytomnego kolege, nie wchodzac w zasieg jego piesci. -A... a co z brakujaca krata? - zapytala Imoen. - I rura sciekowa? Garrol wreszcie zwrocil uwage na pozostalych obcych. -O czym ty mowisz? -Odplyw sciekow na zachodnim murze - wyjasnila Imoen. - Tak sie tu dostalismy. Jest na tyle duzy, ze moze sie przez niego przeczolgac mezczyzna w pelnej zbroi plytowej. Jesli chcecie, zeby wasi wrogowie pozostali na zewnatrz, lepiej postawcie tam straz. -Wrogowie juz sa wewnatrz - wymamrotal kapitan, ale Garrol udawal, ze go nie slyszy. -Kapitanie, proponuje, zebys wzial do serca slowa tej mlodej damy i zajal sie tym. Poinformuje generala Gromnira o tej sytuacji, gdy doprowadze pomiot Bhaala na sad. -Sad! - wykrzyknela Jaheira z oburzeniem. - A za co wlasciwie bedziemy sadzeni? Nikt jej nie odpowiedzial. Kapitan i oddzialy z Saradush juz ruszyly, a oddzial Garrola zajal pozycje za plecami czworki. -Dla bezpieczenstwa miasta i waszego wlasnego prosze was, zebyscie towarzyszyli mi bez zadnych dalszych incydentow. - Glos Garrola byl szorstki, lecz grzeczny. Mowil jak czlowiek, ktory po prostu wykonuje swoja prace. Zanim Jaheira czy Imoen mogly zaprotestowac, Abdel wyrazil zgode. -Nie chcemy klopotow. Prowadzcie nas, gdzie chcecie. Wspomnienie o tym, jak bliski byl uwolnienia bezlitosnego gniewu ojca, wciaz bylo swieze. Czul odraze, gdy wyobrazil sobie rzez, jaka mogl urzadzic uwolniony w murach oblezonego miasta Niszczyciel. Wielki najemnik byl gotow zrobic niemal wszystko, by uniknac powtorzenia napadu pochlaniajacej wszystko zadzy krwi, jak przydarzylo mu sie to na polanie, gdy golymi rekami zabil Lowczynie. Abdel mogl miec tylko nadzieje, ze jego towarzysze, szczegolnie Sarevok, posluchaja go. Nikt sie nie sprzeciwil. Garrol krotko skinal glowa. -Dobrze. General Gromnir z checia z wami porozmawia. * * * Gdy zolnierze Calimshan eskortowali Abdela, Imoen, Sarevoka i Jaheire, polelfka uswiadomila sobie, dlaczego nie lubi miast.Nie chodzi tylko o kamienny bruk pod stopami, ktory uniemozliwia kontakt z zyjaca ziemia. Nie chodzi o brak drzew i trawy. Nie chodzi nawet o zimne, twarde budowle, ktore zaslaniaja niebo i zamykaja ich wewnatrz swoich murow. Miasto ma swoje wonie, zapachy, ktorymi pachna takze ludzie. Gryzacy smrod starego potu, przykra won niezbyt swiezego jedzenia przywozonego z odleglych farm, koni, nocnikow, lekkie powiewy dobrze im znanego smrodu kanalow. A nad tym wszystkim duszace zapachy perfum i mydla, ktorych "cywilizowane" masy uzywaja, zeby stlumic wlasny odor. Zapach cywilizacji. Jaheira zmarszczyla z niechecia nos. Zapach byl najgorszy, ale nauczyla sie juz, ze powinna go sie spodziewac, kiedy tylko wybiera sie do wioski, miasteczka czy miasta. W Saradush nie podobaly jej sie inne rzeczy. Ulice byly opuszczone, brakowalo typowego gwaru miasta. Ludzi bylo niewielu, a ci, ktorych zauwazyla Jaheira, spogladali na nia z niedwuznaczna niechecia, a nawet nienawiscia. Co jeszcze dziwniejsze, na ulicach nie bylo zwierzat. Zadnych psow, kotow, a nawet szczurow. -Gdzie sa zwierzeta? - zapytala Jaheira, pragnac przerwac meczaca cisze. - Czy w Saradush nikt nie trzyma zwierzakow? Garrol, znajdujacy sie na przedzie eskorty, nawet nie odwrocil glowy, gdy odpowiadal. -Trzymali. Ale po miesiacu oblezenia brakuje zapasow jedzenia. - Choc probowal utrzymac powage nalezna jego pozycji, Jaheira wyczula w jego glosie slad obrzydzenia. -Fe! - Reakcja Imoen swiadczyla o tym, ze slyszala ich wymiane zdan. - To obrzydliwe. Jako druidka, Jaheira rozumiala porzadek natury. Wiele zwierzat sluzylo innym zwierzetom jako pokarm. To bylo naturalne. Ale zjedzenie zwierzatka domowego - wiernego, kochanego towarzysza - bylo odrazajace. Polelfka miala teraz kolejny powod, by nie lubic miast. -Miesiac? - Tym razem odezwal sie Abdel. - Gdzie jest wsparcie? Czemu krol i krolowa Tethyru nie przyszli na pomoc Saradush? Garrol skrzywil sie nieco. Byl oficerem obcej armii w miescie oblezonym przez jeszcze inna armie. Jaheira rozumiala jego skrepowanie. -Zanim rozpoczelo sie oblezenie, slyszelismy o bandach najemnikow lupiacych i rabujacych na zachodnich rubiezach Tethyru. Wladcy sa zbyt zajeci oczyszczaniem okolicy Myratmy i szlakow handlowych ze zbojow i bandytow, by poslac armie na wschod dla ratowania naszych nedznych skor. -Przeciez gdyby wiedzieli, jak zla jest sytuacja... - zaczela Imoen. -Nie wiedza - odpowiedzial Garrol. - Ani jednemu kurierowi nie udalo sie przedostac bezpiecznie za wojska otaczajace mury. A nawet gdyby sie nam to udalo, i tak minalby miesiac, zanim nadeszlaby pomoc. Jestesmy bardzo, bardzo daleko od siedziby wladzy. -Sadzilam, ze miasto przywita nas lepiej, biorac pod uwage sytuacje, w jakiej sie znajduje. Chodzi mi o to, ze mozemy byc jedyna pomoca, jaka dostaniecie, ale zolnierze z Saradush patrzyli na nas tak, jakby woleli nas widziec martwych - powiedziala Imoen. -Ostatnia rzecza, jakiej zyczyliby sobie mieszczanie, jest pomoc obcych - odrzekl Garrol. - Nie lubia tutaj waszego rodzaju. Winia was za oblezenie. -Naszego rodzaju? - Jaheira poprosila o wyjasnienie. - Chodzi ci o pomiot Bhaala? -Mieszkancy Saradush stworzyli im w swoim miescie azyl - wyjasnil Garrol. - Chcieli pomoc przesladowanym. Zacheceni przez Melissan, zapewnili bezpieczenstwo dzieciom Bhaala. I co dostali za swe starania? Gromnir jest ostatnia kropla goryczy. Jeden z zolnierzy z eskorty kaszlnal znaczaco i Garrol nagle zamknal usta, zagryzajac zeby tak mocno, ze prawie bylo to slychac. Jego twarz plonela z zazenowania i Jaheira uswiadomila sobie, ze wyjawiajac tyle informacji, przekroczyl swoje uprawnienia. Dalsza czesc drogi przebiegala w milczeniu. Choc architektura miasta znieksztalcala jej wyczucie kierunku, Jaheira wiedziala, ze Garrol prowadzi ich do centrum. Nagle w ich polu widzenia pojawil sie wielki kamienny zamek. Garrol zaprowadzil ich prosto do bram. Te zas otwarly sie, gdy sie do nich zblizyli, i zatrzasnely glucho za nimi. Garrol maszerowal szybko przez korytarze zamku. Jaheira, mimo swoich dlugich nog, ledwo za nim nadazala, a Imoen musiala nawet chwilami podbiegac, zeby nie zostac stratowana przez maszerujaca za nimi eskorte. Wkrotce dotarli do sali posluchan. Wokol duzego pokoju stali zolnierze Calimshan i prawie tuzin ludzi w ubraniach cywilnych. Na drugim koncu sali siedzial na tronie najbardziej niechlujny, brudny i najbardziej owlosiony mezczyzna, jakiego Jaheira kiedykolwiek widziala. Jego twarz zakrywala potezna, rozczochrana czarna broda, a dlugie potargane loki opadaly na oczy. Ubranie mial tak brudne, ze dopiero po chwili polelfka zorientowala sie, iz mezczyzna ma na sobie taki sam mundur, jak Garrol i reszta oddzialow z Calimshan. -Generale Gromnirze - zwrocil sie Garrol do dziko wygladajacej postaci - ci ludzie przybyli tutaj, by zobaczyc sie z Melissan. -Ha! - warknal general w odpowiedzi, przechylajac glowe na bok i koncentrujac spojrzenie na Sarevoku. - Gromnir wie, ze tylko pomiot Bhaala szuka Melissan! Ha! Jeszcze wiecej pomiotu Bhaala zebralo sie tu, zeby umrzec! Swietna zabawa! Ha! -Niech nas Mielikki broni - wyszeptala Jaheira z nadzieja, ze uslyszy ja tylko Abdel. - On jest szalony. * * * Abdel zgadzal sie z taka ocena gospodarza. Sposob, w jaki Gromnir mowil, swiadczyl o jego niezrownowazeniu, a blysk oka zza dlugich, tlustych kosmykow wlosow odbieral odwage. Ale Abdel nie chcial gwaltownie reagowac. Nie mial zamiaru ponownie uwolnic szalejacego ducha boga mordu.-Generale Gromnirze - powiedzial, majac nadzieje, ze jego glos jest opanowany i brzmi uspokajajaco - rzeczywiscie jestem dzieckiem Bhaala. Ale nie przybylem tutaj, by czynic zlo. -Ha! Pomiot Bhaala czyni zlo, gdziekolwiek sie uda. Krew i przemoc wszedzie podazaja za pomiotem Bhaala! Gromnir wie! Ha! -Chce tylko porozmawiac z Melissan - ciagnal dalej Abdel, probujac nie okazac zazenowania, jakie czul na widok szalonego generala. - Szukam... -Azylu! - przerwal Gromnir. - Pomiot Bhaala przychodzi do Saradush dla szukania azylu! Gromnir wie! Ha! Melissan obiecuje bezpieczenstwo, ale pomiot Bhaala dostaje tylko smierc! Ha! Swietna zabawa, co? Potrzasajac glowa, Abdel sprobowal raz jeszcze. -Nie, nie chcemy azylu. Chcemy tylko... -Nie azylu? Wiec czego szukacie? Ha! Smierci Gromnira, co? Zanim Abdel wymyslil odpowiedz, ktora nie poruszylaby bardziej ich i tak juz rozwscieczonego gospodarza, odezwal sie Sarevok. -Nie przybylem tu, by cie zabic, Gromnirze. Moglem to zrobic dawno temu. Mina Gromnira swiadczyla o tym, ze rozpoznaje on Sarevoka, i spomiedzy splatanych lokow spojrzaly na nich rozszerzone ze zdziwienia oczy. -Gromnir cie zna! Ha! Gromnir slyszal, ze Sarevok nie zyje! Ha! Jaheira nie probowala ukryc oskarzenia w glosie. -Sarevoku, znasz tego szalenca? -Sarevok zna Gromnira - odpowiedzial general - a Gromnir zna Sarevoka! Zabierzcie ich do wiezienia! Katem oka Abdel zauwazyl, ze jego towarzysze przygotowuja sie do walki. Reka Imoen powedrowala do sztyletu, ktory trzymala za pasem, a Jaheira chwycila laske, gotowa do jej uzycia. Takze Sarevok wydawal sie oczekiwac na sygnal ataku, lecz szybkie potrzasniecie glowa przez Abdela kazalo im sie rozluznic. Straznicy podeszli ostroznie i rozbroili ich. Abdel probowal spojrzec uspokajajaco na swoich towarzyszy. W swoim zyciu uciekl z wielu wiezien i mogl sie zalozyc, ze z tego takze znajda droge ucieczki. Wolal raczej prety celi, niz kolejna bitwe z samym soba przeciwko ogniowi Bhaala, ktory mogl posiasc jego dusze i zmienic go w demonicznego czterorekiego Niszczyciela. Rozdzial osmy W lochach bylo co najmniej tuzin cel, wszystkie puste z wyjatkiem czterech zajmowanych obecnie przez Abdela i jego towarzyszy. Nawet straznicy ich zostawili, kiedy upewnili sie, ze wiezniowie sa dobrze zamknieci.-Zakladam, ze masz jakis plan, Abdelu - powiedziala Jaheira, gdy straznicy juz poszli. -Wlasnie, braciszku - wtracila Imoen. - Co sie dzieje? Nigdy nie widzialam, zebys unikal walki. Abdel zawahal sie, zanim odpowiedzial. Nie chcial wyjasniac motywow swego dzialania jedynym dwom osobom na swiecie, na ktorych mu zalezalo. Nie chcial im powiedziec, ze jesli w gniewie wyciagnie miecz, moze go nie moc schowac, dopoki ich ciala nie zmienia sie w zmasakrowane, okrwawione trupy. Nie chcial, zeby wiedzialy, iz boi sie potwora w sobie. Ale Imoen i Jaheira mu ufaly. Nie mogl tak po prostu nie dac im odpowiedzi. Choc bardzo tego nie chcial, Abdel obawial sie, ze bedzie musial siostre i kochanke oklamac. Na szczescie nie zdazyl sie odezwac. -Byc moze wasz duzy przyjaciel po prostu nauczyl sie, ze oprocz przemocy istnieja lepsze rozwiazania - zabrzmial kobiecy glos; na schodach do lochow wylonila sie z cienia wysoka i szczupla kobieca postac. Kobieta miala na sobie koszulke z przeplatajacych sie stalowych nici, a u jej pasa wisiala maczuga. Nosila srebrne rekawice i wysokie do kolan srebrne buty. Nogawki i rekawy byly z czarnego materialu. Spod koszulki wystawal siegajacy az do brody miekki kolnierz. Kazdy cal jej ciala, z wyjatkiem twarzy, pokrywala zbroja lub ciemny material jej stroju. Skora twarzy byla biala jak polyskliwy marmur, co kontrastowalo ze smoliscie czarnymi oczami, czerwonymi wargami i kruczoczarnymi wlosami, splywajacymi po plecach. -Melissan - przywital ja Sarevok. Kobieta skinela glowa w strone opancerzonego mezczyzny. -Sarevok. Myslalam, ze nie zyjesz. -Bo tak bylo - odpowiedzial. - Powinienem byl posluchac twoich ostrzezen. Dostalem druga szanse. Melissan skierowala swoje przeszywajace spojrzenie w strone Abdela. -A ty musisz byc Abdelem Adrianem, wychowankiem Goriona. -Skad znasz Abdela - zapytala Jaheira - i skad znasz Sarevoka? -Znalam Sarevoka dawno temu - odpowiedziala Melissan, nie odwracajac wzroku od Abdela - zanim jeszcze probowal wywolac wojne miedzy Nashkel i Wrotami Baldura. A jesli chodzi o Abdela - kontynuowala - jego imie, podobnie jak jego wyglad, jest dobrze znane wszystkim, ktorzy interesuja sie dziecmi Bhaala. Nie mozesz raczej ukryc sie w tlumie, Abdelu. -Rzeczywiscie - odpowiedzial Abdel z zaklopotaniem. - Wystaje z tlumu jak bolacy kciuk. Abdel caly czas watpil w obietnice Sarevoka. Nie potrafil uwierzyc, ze przyrodni brat rzeczywiscie doprowadzi go do kogos, kto pomoze mu uciec od przeklenstwa niesmiertelnego ojca. Pewne siebie spojrzenie Melissan odbieralo mu odwage i jednoczesnie go podniecalo. Jej czarne oczy przeszywaly jego dusze i Abdel mial pewnosc, ze widzialy ukryte wewnatrz niego zlo. Ona jednak nie cofnela sie, jak zrobilaby wiekszosc, widzac przeklete pietno Bhaala, ktore w sobie ukrywal. Melissan zdawala sie akceptowac jego potworna nature. -Powiedziano mi, ze mozesz mi pomoc - powiedzial Abdel, zatopiony w jej oczach. - Sarevok mowi, ze mozesz mi pomoc pozbyc sie przekletego pietna Bhaala. -Zanim zajmiemy sie dziedzictwem mojego kochanka - powiedziala nagle druidka - czy nie powinnismy pomyslec o wydostaniu sie z tych cel? Glos Jaheiry wyrwal Abdela z zauroczenia, sprawiajac, ze zarumienil sie ze wstydu i przepraszajaco spojrzal na Jaheire. Melissan pokiwala glowa. -Oczywiscie. Pojde wziac klucze od Gromnira. -Alez to ten szaleniec, ktory nas tu umiescil! - zaprotestowala Imoen. -Gromnir nie jest tak zwariowany, jak sie wydaje - zapewnila ja Melissan. - Jego zachowanie moze wydawac sie dziwaczne, ale nie jest szalony, tylko bardzo, bardzo ostrozny. -To znaczy paranoiczny - prychnela Imoen, wciaz nie przekonana. -Jego ostroznosc wynika z wielu wczesniejszych prob odebrania mu zycia - wyjasnila Melissan - i jest uzasadniona, biorac pod uwage obecna sytuacje. Calimshanski general rzadzacy tethyrskim miastem ma powody do ostroznosci. -A czemu ten szalony general Gromnir w ogole tutaj rzadzi? - zapytala Jaheira, nie ukrywajac tonu oskarzenia w glosie. Melissan westchnela, a jej twarz bez skazy przybrala wyraz zalu. -Myslalam, ze general i jego odzialy pomoga ochronic Saradush i wszystkie dzieci Bhaala, ktore przybyly tutaj w poszukiwaniu azylu. Gromnir i jego ludzie sa tu na moja prosbe. Abdel pokiwal glowa, przypominajac sobie, jak zolnierze z Saradush spluneli na ziemie, slyszac imie Melissan. Teraz ich niechec wydawala sie zupelnie oczywista. -Z poczatku hrabia Santele, wladca Saradush, z radoscia przyjal Gromnira i jego ludzi - kontynuowala Melissan. - Gdy jednak hrabiego doszly wiesci o zblizajacej sie armii, rozkazal oddzialom Gromnira i wszystkim dzieciom Bhaala zebranym w Saradush opuscic miasto. Wierzyl, ze jesli wygna pomiot Bhaala, uratuje miasto. -Niech zgadne - wtracila sie Jaheira. - Gromnir odmowil i jego ludzie przejeli wladze. Melissan pokiwala glowa. -Hrabia Santele zostal zmuszony do ucieczki. Straz Saradush nie byla przygotowana na nagly przewrot Gromnira, a zanim zorganizowali sie przeciwko niemu, rozpoczelo sie juz oblezenie. Dowodcy i zolnierze Saradush nie mieli innego wyboru, jak tylko zaakceptowac wladze Gromnira, przynajmniej na jakis czas. Tylko z nim wspolpracujac, moga skutecznie bronic sie przed silami okupujacymi miasto. -A co ze wsparciem? - zapytala Imoen. - Czemu krol i krolowa Tethyru nie przyslali wojska, zeby zakonczyc oblezenie i jednoczesnie pozbyc sie Gromnira? -Myratma, stolica Tethyru, znajduje sie setki mil stad - wyjasnila Melissan - a w calym tym rejonie poruszaja sie wrogie sily. Pewnie slyszeliscie o armiach rownajacych z ziemia miasta w Krainach Poludniowych. Wojna trwa nie tylko w Saradush. Krol i krolowa musza sie najpierw zajac bezpieczenstwem wlasnego otoczenia, zanim zainteresuja sie Saradush. -Nic dziwnego, ze Gromnir zachowuje sie jak paranoik - zauwazyl Abdel. - Zaloze sie, ze ludzie po obu stronach murow chcieliby go widziec martwym. -To, co mowisz, jest tylko do pewnego stopnia prawda - przyznala Melissan. - Wiekszosc mieszkancow miasta zaakceptowala jednak fakt, ze jedynym sposobem na przezycie oblezenia jest popieranie dyktatury Gromnira... przynajmniej na razie. Wysoka kobieta potrzasnela ze zmeczeniem glowa, zanim dodala: -Obawiam sie, ze obecna sytuacja nie jest jedyna przyczyna zachowania Gromnira. Podejrzewam, ze przeklenstwo krwi Bhaala wycisnelo w ostatnich dniach swoje pietno takze na nim. -To straszliwie wlochate cos jest dzieckiem Bhaala? - wykrzyknela Imoen z niedowierzaniem. -Dzieci boga mordu maja rozne postacie. - Melissan uniosla brwi i przeswidrowala Imoen spojrzeniem tak, jak wczesniej zrobila to z Abdelem. - Jak pewnie dobrze wiesz, mloda damo, Gromnir jest tutaj, w oblezonym Saradush tylko ze wzgledu na swoja niesmiertelna krew. Nigdy nie sprowadzilabym go i jego lojalnych oddzialow do Tethyru, gdybym nie czula, ze los pomiotu Bhaala traktuje jako cos osobistego. Melissan prawdopodobnie powiedzialaby cos wiecej, ale przerwalo jej chrzakniecie Jaheiry. Abdel usmiechnal sie, slyszac to niezbyt subtelne przypomnienie. -Oczywiscie, porozmawiamy, gdy juz wyjdziecie z cel - zapewnila ich odziana na czarno kobieta. - Jestem pewna, ze general Gromnir uwolni was wszystkich, kiedy z nim porozmawiam. * * * Jaheirze nie podobala sie ta kobieta. Cos niepokojacego bylo w sposobie, w jaki patrzyla na Abdela, jakby glod. Jaheira nie chciala, zeby jakakolwiek kobieta oprocz niej samej patrzyla tak na Abdela. Nie podobalo jej sie tez, ze Abdel wsluchuje sie jak zakochany dzieciak w slowa pieknej nauczycielki.Ku zdziwieniu Jaheiry, Melissan dotrzymala slowa i po niecalych pieciu minutach powrocila z pekiem kluczy. -Jestem pewna, ze chcialbys mnie zapytac o jeszcze wiele spraw, Abdelu. Mozemy kontynuowac rozmowe, kiedy tylko cie uwolnie. - Jakby przypomniawszy cos sobie, dodala: - I oczywiscie twoich towarzyszy. Druidka musiala zagryzc wargi, zeby nie odezwac sie ostro. Wiedziala, ze zachowuje sie glupio, czujac sie zagrozona przez te kobiete. Przeciez Abdel ja kocha, jest gotow oddac za nia zycie. Melissan byla jednak bez watpienia piekna. Mogla wyjawic tajemnice krwi Bhaala, ktorych Jaheira nie znala. Polelfka wiedziala, ze Abdel dal sie raz uwiesc bardzo podobnej kobiecie, wampirzycy Bodhi. Jaheira wybaczyla to swemu kochankowi. Dobrze znala magie, ktorej wampiry potrafia uzywac wobec zyjacych, i nie wierzyla, ze Abdel bylby sklonny ja zdradzic w normalnej sytuacji. Nie mogla jednak stlumic niepewnosci na mysl o tym, ze Abdela pochlania pietno Bhaala i ze zrobilby wszystko, by pozbyc sie dziedzictwa ojca. Wszystko. Melissan otworzyla najpierw cele Abdela, a pozniej Sarevoka. Wlasnie otwierala zamek w drzwiach celi Jaheiry, gdy od scian lochow odbily sie trzy ostre dzwieki rogu. -Wylom w murach! - wykrzyknela Melissan. - Wrog sie przebil! Trzy dzwieki oznaczaja poludniowy mur. Kobieta obrocila sie na piecie i pobiegla w strone schodow. Jej dlugie wlosy rozwialy sie, gdy pedzila w strone wyjscia z lochow. W pospiechu pozostawila klucz we wciaz zamknietych drzwiach celi Jaheiry. -Musimy wesprzec ludzi na murach i zamknac wylom albo Saradush zostanie zdobyte! - zawolala Melissan przez ramie, wbiegajac po schodach co drugi stopien. Jaheira musiala niechetnie przyznac, ze kobieta porusza sie z zaskakujaca gracja. Sarevok natychmiast popedzil za nia, zas Abdel zrobil pol kroku do przodu, po czym odwrocil sie do Jaheiry i Imoen. -Idz - zachecila go Jaheira, podchodzac do klucza tkwiacego w zamku jej celi. - Ja otworze nasze cele i za chwile razem z Imoen przylaczymy sie do was w walce. Abdel musial widocznie nie uslyszec, gdyz podbiegl do jej celi. -Idz, kochany - powtorzyla - a my pojdziemy za toba! - Jaheira siegnela reka przez kraty i polozyla dlon na kluczu w chwili, gdy Abdel pojawil sie przy drzwiach jej celi. Potezny mezczyzna wsunal reke przez kraty, polozyl otwarta dlon na jej piersi i pchnal. Jaheira zrobila kilka niepewnych krokow do tylu i upadla. -Abdel! - wykrzyknela, bardziej ze zdziwienia niz z bolu. Mezczyzna nie odpowiedzial i chwycil klucz. Miesnie przedramienia napiely sie i metalowy klucz zlamal sie w zamku, pozostawiajac Jaheire w pulapce. Druidka zerwala sie na rowne nogi i podbiegla w strone kraty, lecz on juz znalazl sie poza jej zasiegiem. -Abdel, co robisz? - zazadala odpowiedzi, podczas gdy Imoen wykrzyknela to samo pytanie z sasiedniej celi. Odwrocil sie, zanim zdolala odczytac wyraz jego oczu. -Przepraszam - powiedzial tylko i zniknal na schodach, pozostawiajac Jaheire i Imoen w ich celach. * * * Przerazenie i podejrzenie zdrady w oczach Jaheiry tkwilo jak miecz w sercu Abdela. Gdyby mial czas, wyjasnilby jej i Imoen swoje postepowanie. Abdel bral udzial w wielu oblezeniach. Dobrze wiedzial, jak wyglada krwawa bitwa, taka jak ta toczaca sie teraz na szczycie umocnien Saradush, gdzie obroncy probowali zepchnac intruzow z przyczolka. Abdel mial swiadomosc, ze jedynym sposobem na uchronienie Jaheiry i Imoen, gdyby stracil kontrole nad soba, bylo trzymanie ich z dala od pola walki.Tylko chwile zajelo Abdelowi wyjscie z lochow i znalazl sie przed glowna brama zamku. Sarevok i Melissan juz znikneli na ulicach Saradush, pedzac na pomoc zolnierzom na murach. Abdel podazyl za krzykami tych, ktorzy biegli, by takze przylaczyc sie do bitwy. Kiedy wyszedl zza rogu, zauwazyl, ze dziesiatkom napastnikow udalo sie wspiac na mury i pokonac oddzialy z Saradush i Calimshan. Z kazda chwila coraz wiecej wrogow wspinalo sie na mury, by dolaczyc do towarzyszy i zepchnac obroncow miasta. Abdel wiedzial, ze wsparcie dla tej strony jest malo prawdopodobne, gdyz zolnierze na pozostalych murach sami rozpaczliwie bronili swoich pozycji przed podobnymi atakami. Nie slyszal innych dzwiekow alarmu, wiec wydawalo sie, ze jedyny wylom nastapil w poludniowym murze. Jesli sily Saradush odzyskaja te umocnienia, atak zostanie na razie powstrzymany. Abdel pobiegl wzdluz muru w strone otwartych drzwi najblizszej wiezy. Popedzil w gore okraglymi schodami i wybiegl na blanki. Melissan i Sarevok juz tam byli, przylaczywszy sie do kilku obroncow walczacych z dwudziestoma napastnikami. Wysoka kobieta chwycila obiema rekami rekojesc maczugi i wywijala nia. Jednym uderzeniem odepchnela miecz przeciwnika, po czym szybko zmienila kierunek zamachu bronia, uderzajac w helm mezczyzny i przebijajac go. Zanim umierajacy zolnierz zdazyl upasc w kaluze krwi, Melissan juz zajela sie nastepnym. Wtedy wlasnie Abdel zorientowal sie, ze pedzi do walki bez broni. Pozwolil zolnierzom Gromnira odebrac sobie miecz, kiedy eskortowali go do wiezienia. Nie zwalniajac kroku, rzucil sie na ziemie i chwycil miecz jednego z wielu martwych obroncow Saradush. Wstal akurat na czas, by zablokowac wymierzony w niego cios ciezkim toporem. Nastepnie Abdel ruszyl prosto na drugiego, duzo nizszego napastnika. Mezczyzna zostal pchniety do tylu przez masywne cialo Abdela, upuscil bron i zamachal rekami, zeby utrzymac rownowage, gdy niebezpiecznie zblizyl sie do krawedzi muru. Abdel zrobil zamach i kopnal przeciwnika w piers. Mezczyzna z krzykiem przelecial przez barierke i spadl na ziemie. Obok siebie Abdel widzial Sarevoka wyrzynajacego sobie droge wsrod wrogow. Podobnie jak Abdel, opancerzony mezczyzna wszedl do bitwy bez broni, ale nawet nie trudzil sie znalezieniem sobie jakiegos ostrza. Okryte zbroja piesci Sarevoka rozbijaly czaszki i miazdzyly twarze wrogow. Ciosy przeciwnikow unieszkodliwialy wzmacniane zelazne plyty zbroi. Sarevok atakowal wystajacymi z lokci kolcami lub cial metal, cialo i kosci ostrymi jak brzytwa ostrzami umieszczonymi na przedramionach. Zolnierze, ktorym udalo sie uniknac morderczych ramion Sarevoka, lezeli na ziemi z nogami okaleczonymi przez ostrza umieszczone ponizej jego kolan. Widok Sarevoka okrutnie masakrujacego wrogow wywolal natychmiastowa odpowiedz w duszy Abdela. Wscieklosc Bhaala odpowiedziala na nieme zaproszenie Sarevoka i wkrotce Abdel rowniez zaczal mlocic przeciwnikow jak zboze. Nawet elitarny oddzial najemnikow nie zatrzymalby bezlitosnego ataku Abdela, a przeciez ci ludzie byli tylko miesem armatnim, pierwsza fala ataku. Ich uzbrojenie bylo kiepskie, nie mieli tez pojecia o technice czy strategii. Abdel pogardliwie przyjmowal slabe proby parowania jego morderczych ciosow, latwo omijal niezgrabne pchniecia przeciwnikow. Tym, ktorzy byli na tyle glupi, by stanac na jego drodze, miecz Abdela rozcinal brzuchy. Ci, ktorzy byli na tyle madrzy, by sie odwrocic i probowac ucieczki, dostawali ciecia przez plecy i w ten sposob gineli z reki szalejacego najemnika. Przez cala te rzez Abdel czul, jak glodne plomienie w jego duszy rosna, karmione ciaglym doplywem goracej krwi, ktora pokrywala mu dlonie i twarz. Swiat mial barwe szkarlatu, gdyz jego wzrok macil gniew Bhaala. Ogien stal sie szalejacym pozarem i Abdel byl pewien, ze jego ofiary czuja, jak goraco emanuje z jego skory, tak samo jak czuja zimna stal jego miecza. Tym razem jednak plomienie nie pochlonely Abdela. Nawet posrodku rzezi nie stracil kontroli na soba. Czysta sila woli stlumil w sobie demona i powstrzymal Niszczyciela. Jego atak oczyscil droge do najblizszej z drabin, ktorej napastnicy uzywali, by dostac sie na mur. Abdel kopnal ja i wowczas drabina odpadla od sciany, roztrzaskujac sie. Trzy szybkie ciecia mieczem i trzy trupy, i juz byl przy drugiej drabinie. Ona rowniez zwalila sie, ciagnac za soba kilku napastnikow. Dwie pozostale drabiny rowniez odepchnieto od murow. Abdel obrocil sie w strone pola walki i zobaczyl, ze pozostali juz jedynie zolnierze w barwach Saradush i Calimshan. Zadza krwi w jego duszy rozgorzala na nowo, zachecajac do wylania calej wscieklosci na sojusznikow. Poczul, jak go skora mrowi i swedzi, co bylo pierwszym sygnalem zblizajacej sie ohydnej transformacji, ktorej pragnal uniknac za wszelka cene. Abdel pozwolil, zeby jego miecz upadl na ziemie, tlumiac mroczne pragnienia skazonej krwi tak latwo, jakby zgniatal butem robaka. Transformacja skonczyla sie, zanim sie zaczela. Nie mial nawet czasu przezywac zwyciestwa nad samym soba czy zastanawiac sie, dlaczego tym razem tak latwo stlumil zadze krwi. Jeden z zolnierzy Saradush zabral potezny mosiezny rog swojemu martwemu towarzyszowi, zas pozostali zaczeli przeszukiwac ciala w poszukiwaniu niedobitkow. Mezczyzna zagral na rogu trzy razy, by zawiadomic innych obroncow, ze poludniowy mur znow jest bezpieczny. Nad miastem rozbrzmialy w odpowiedzi podobne dzwieki. Melissan stala teraz u boku Abdela, choc potezny mezczyzna nawet nie zauwazyl, ze sie zbliza. -Wylom zostal zamkniety - powiedziala, dyszac lekko ze zmeczenia, i wyjasnila mu znaczenie slyszanych sygnalow. - Inne mury sa bezpieczne, a atakujacy wycofali sie. Na razie. Abdel chcial zadac jej wiele pytan, musial poznac wiele odpowiedzi. Kiedy jednak otworzyl usta, wyszlo z nich tylko jedno slowo: -Jaheira! Odwrocil sie i pobiegl z powrotem do lochow. Rozdzial dziewiaty -Nie chcialem, zeby stala sie wam jakas krzywda - wyjasnil Abdel, majac nadzieje, ze Jaheira wybaczy mu, iz zostawil ja i Imoen uwiezione w lochu.Nie byl z nimi do konca szczery - wciaz nie mogl opowiedziec im, co sie stalo na polanie z Illasera. Nie potrafil przyznac, ze niemal zmienil sie w niemozliwego do opanowania potwora, ktory czterema szponiastymi lapami moglby rozedrzec siostre i kochanke na strzepy. Slusarz, ktory probowal uwolnic czesc klucza tkwiaca w zamku, pokiwal glowa. -Tam bylo paskudnie, panienko - powiedzial nie proszony, wspierajac Abdela. - To nie miejsce dla dwoch dam. Jaheira spojrzala gniewnie na Abdela i prychnela pogardliwie, nie probujac ukryc swojej niecheci. -Jakos ci nie przeszkadzalo, ze Melissan tam byla. Imoen, juz uwolniona z celi przy pomocy zapasowego klucza, poparla Jaheire. -My potrafimy poradzic sobie w walce, Abdelu. Wiesz o tym. Abdel westchnal, wpatrujac sie w podloge. -Wiem - przyznal, szukajac jakiegos wyjasnienia, lecz nie znajdujac zadnego. -Jestes wolna, panienko - oglosil slusarz, wstal i otworzyl cele Jaheiry. -Pojde powiedziec Melissan - oglosil Sarevok, stojac na szczycie schodow. Przyrodni brat Abdela nie schodzil po stromych schodach do lochow. Choc jedyna widoczna na zbroi krew byla krwia jego ofiar, ciemny wojownik twierdzil, ze zostal ranny w trakcie ostatniej potyczki. Najwyrazniej Sarevok nie posiadal zdolnosci regeneracji tak jak jego przyrodni brat. Imoen z dziwna mina odprowadzala wzrokiem kustykajacego mezczyzne. -Rozumiem! - wyszeptala podniecona, jak tylko mezczyzna w zbroi zniknal. - To Sarevok, prawda? Nie do konca pewien, o co wlasciwie jej chodzi, Abdel pokiwal glowa. -Sarevok? - zapytala Jaheira, po czym sama odpowiedziala na wlasne pytanie. - Oczywiscie... wciaz mu nie ufasz. Abdel nie byl moze najsprytniejszym czlowiekiem na Wybrzezy Mieczy, ale byl na tyle bystry, by wykorzystac okazje, ktora wlasnie sie pojawila. -Zgadza sie. Balem sie, ze Sarevok wykorzysta zamieszanie w trakcie bitwy i sprobuje was skrzywdzic. Nie moglem ryzykowac. Jaheira zarzucila rece na szyje kochanka i uscisnela go z zadziwiajaca sila. -Och, Abdelu, tak mi przykro. Myslalam, ze Melissan... - Nie dokonczyla, tylko wtulila twarz w jego piers i uscisnela go jeszcze mocniej. Imoen klepnela go przyjaznie po ramieniu, po czym ruszyla po schodach. -Zawsze sie o nas troszczysz. Slusarz podazyl za dziewczyna, jednak wczesniej mrugnal do Abdela i usmiechnal sie z podziwem. * * * -Chce poznac odpowiedzi, Melissan - powiedzial Abdel. - Chce poznac je teraz!-Oczywiscie - odrzekla. - Co chcesz wiedziec? Abdel zawahal sie, nie wiedzac, o co pytac. Na szczescie pomogla mu Jaheira. -Wszystko - powiedziala pewnym glosem, wpatrujac sie w Melissan z wyrazna nieufnoscia. - Dlaczego nie powiesz nam wszystkiego? Obraz sytuacji, jaki przedstawila im Melissan, nie byl przyjemny. Przesladowania pomiotu Bhaala byly bardziej powszechne, niz ktorekolwiek z nich podejrzewalo, dotyczyly calego Wybrzeza Mieczy i dalej na poludnie Amnu, Tethyru i nawet Calimshanu. Dzieci Bhaala byly zmuszane do opuszczenia domow i umieszczane w wiezieniach lub po prostu mordowane przez tluszcze. Wiele z nieszczesnych ofiar nie mialo nawet swiadomosci swego przekletego dziedzictwa. Nie wiedzialy, tak jak kiedys Abdel i Imoen, o swej niesmiertelnej krwi. Byli to chlopi, kupcy, sklepikarze - zupelnie zwyczajni ludzie, prowadzacy zwyczajne zycie, dopoki nie zaczely sie czystki. -Ale czemu teraz? - zapytala Imoen, szukajac jakiegos wyjasnienia tego szalenstwa. - Dlaczego dopiero po tylu latach zrodzila sie ta nagla nienawisc i zaczelo polowanie na dzieci Bhaala? -Przepowiednie Alaundo - powiedziala Jaheira. - Mowia, ze dzieci Bhaala sprowadza smierc na Faerun... a moze nawet powrot samego Bhaala. -Polelfka mowi prawde - przyznala Melissan - ale zna tylko czesc historii, podobnie jak ciemne masy, ktore dopuszczaja sie ludobojstwa. Jaheira skrzywila sie, slyszac taka obelge. -Istnieje potezna grupa, ktora wywolala te nagla fale nienawisci wobec pomiotu Bhaala. Dzieki kampanii strachu i dezinformacji doprowadzili do tego, ze nie pozostalo ani jedno miejsce, w ktorym dziecko Bhaala mogloby czuc sie bezpiecznie. Ci, ktorzy sa odpowiedzialni za zbrodnie wobec ciebie i twojego rodzaju, nazywaja sie Piatka. -Piatka? - odpowiedzial Abdel. - Nigdy o nich nie slyszalem. Melissan zasmiala sie lekko, choc jej glos byl powazny. -I nic dziwnego, Abdelu. Nawet ja wiem o ich istnieniu zaledwie od kilku lat, choc cale zycie spedzilam na poszukiwaniu takiej grupy wsrod tych, ktorzy dziela twoja krew. Przez wiele lat szukalam ciebie i twego rodzaju, Abdelu, wiedzac, ze nie tylko ja poszukuje potomkow boga mordu. Imoen potrzasnela glowa. -Czekaj, zgubilam sie. Czy mowisz, ze ta Piatka to tez pomiot Bhaala? Krotkie skinienie potwierdzilo przypuszczenia Imoen. -Piatka to rzeczywiscie potomkowie pana mordu, i podejrzewam, ze sa to najpotezniejsze z dzieci Bhaala, jakie kiedykolwiek zyly. Choc, prawde mowiac, wiem o nich niezwykle malo. Nie wiem nawet, ilu ich naprawde jest. W kulturach Tethyru i Calimshan piec jest liczba przekleta, pechowa. Byc moze Piatka wybrala taka wlasnie nazwe, zeby wzbudzac strach wsrod ciemnych mas. Wiem tylko - kontynuowala Melissan - ze Piatka ma wielkie wplywy polityczne w Faerunie. Trzymaja sie w cieniu, dzialajac tylko w jednym celu. Manipuluja innymi, klamstwami i oszustwem sklaniajac ich do podazania za nimi i sluzenia im. Obecnie pod kontrola Piatki sa cale armie, choc wiekszosc zolnierzy i generalow nie ma pojecia, dla kogo wlasciwie pracuje. -A co ta Piatka pragnie osiagnac? - zapytal Abdel. -Piatka to tajemne stowarzyszenie, fanatycznie oddane idei wskrzeszenia ojca poprzez zabijanie rodzenstwa. Abdel zawahal sie, nim zadal nastepne pytanie. Nie chcial okazac sie ignorantem, ale musial jednak zrozumiec. Musial to pojac w kazdym szczegole. -Jak zabijanie innych dzieci Bhaala moze go sprowadzic z powrotem? -W kazdym z potomkow boga mordu znajduje sie boska esencja - wyjasniala cierpliwie Melissan - malutki fragment esencji samego Bhaala. W niektorych potomkach jest to tylko iskierka, w innych plonie cale przeklete ognisko. Kiedy tylko jedno z dzieci Bhaala ginie, ten jego kawalek, ktory jest boski, lecz skazony, zostaje uwolniony. Piatka pragnie zebrac rozproszona esencje duszy ojca, laczac ze soba wegielki, az stworza ogromny stos, z ktorego odrodzi sie sam Bhaal. Sarevok, ktory w milczeniu stal z boku, wlaczyl sie do rozmowy. -Wiesz, ze to, co mowi Melissan, jest prawda, Abdelu. Ty sam tego doswiadczyles, choc w mniejszym stopniu. Kiedy zakonczyles moje zycie w jaskiniach pod Wrotami Baldura, nieswiadomie wchlonales moja esencje... i postapiles niewielki krok poza zwykla smiertelna egzystencje. Gdy ponownie sie spotkalismy, z wlasnej woli poswieciles malutki fragment tego boskiego ducha, by przywrocic mi zycie i dac mi druga szanse. To wszystko mialo sens. Abdel nie zawsze przeciez posiadal swoja niezwykla zdolnosc regeneracji. Im dluzej o tym myslal, tym bardziej uswiadamial sobie, ze objawila sie ona dopiero po tym, jak zabil Sarevoka. Abel zastanawial sie takze, czy nieswiadomie nie zabral troche esencji Imoen. Gdy zostala zmieniona przez czarodzieja Jona Irenicusa w awatara Bhaala, Abdel walczyl z ohydna demoniczna postacia Imoen i pokonal ja. Mogl wiec wchlonac wiele skazonej esencji dziewczyny. To wyjasnialoby, dlaczego stal sie tak potezny, podczas gdy Imoen wydawala sie... normalna. Podczas gdy Abdel zastanawial sie nad tym, co uslyszal, Jaheira nadal wypytywala Melissan. -Wydaje mi sie, ze strasznie duzo o tym wiesz - powiedziala, a glos jej brzmial oskarzycielsko - W jaki sposob ty jestes w to wmieszana, Melissan? -Ja rowniez slyszalam przepowiednie - wyjasnila wysoka kobieta w czerni. - Tak samo jak Piatka, znam slowa Alaundo i to, co przepowiadaja. Jak kazdy rozsadny czlowiek, poswiecilam swoje zycie, by zapobiec powrotowi Bhaala na ten swiat. Przez wiele lat walczylam z niewidzialnym wrogiem. Podejrzewalam, ze grupa dzieci Bhaala polaczy swoja moc, by doprowadzic do jego odrodzenia, ale nie potrafilam znalezc dowodow na to, ze taki kult w ogole istnieje. Dopiero w ciagu ostatnich kilku lat bylam w stanie potwierdzic plotki i podejrzenia. A teraz zrobie wszystko, co w mojej mocy, by przeszkodzic im w ich szalonej misji. Jaheira nic nie powiedziala. Abdelowi wydawalo sie, ze rozwaza ona slowa Melissan, probujac odnalezc w nich jakas nielogicznosc lub klamstwo. W koncu polelfka zwrocila sie do Sarevoka. -Nie wydajesz sie byc zdziwiony tym, co uslyszales. Dla Abdela bylo tajemnica, w jaki sposob jego kochanka potrafi powiedziec cokolwiek o reakcji stoickiego Sarevoka, lecz okazalo sie, ze Jaheira ma niezle wyczucie. -Juz slyszalem te historie, druidko. Kilka lat wczesniej, od samej Melissan. -To prawda - przyznala Melissan, wtracajac sie, zanim Jaheira mogla cos powiedziec. - Kiedy pierwszy raz dowiedzialam sie, ze Piatka to cos wiecej niz tylko owoc mojej wyobrazni, zaczelam szukac sojusznikow, ktorzy mieliby swoj wlasny interes w powstrzymaniu pomiotu Bhaala, zanim beda na tyle silni, by doprowadzic do kampanii zabojstw, ktora teraz wlasnie trwa. -Zaczelas szukac innych dzieci Bhaala, zeby walczyly przeciwko Piatce - wtracila Imoen. -Zgadza sie, moje dziecko. Kto mogl mi bardziej pomoc w walce przeciwko dzieciom boga mordu, jak niejeden z potomkow Bhaala? W tym czasie ty i Abdel wciaz nie byliscie mi znani. Skrybowie z Candlekeep dobrze sobie poradzili z ukryciem waszej historii i wymazaniem waszych imion z wszelkich zapisow. Slyszalam jednak o innym osobniku, ktory szybko zdobywal moc i slawe, ktorego imie szeptali ze strachem najmroczniejsi, najokrutniejsi zbrodniarze Wybrzeza Mieczy. O mlodym mezczyznie imieniem Sarevok. -Melissan odnalazla mnie - powiedzial Sarevok swym monotonnym glosem. - Powiedziala mi o moim dziedzictwie i jego implikacjach. Miala nadzieje przekonac mnie do dzialania na rzecz uratowania wlasnego zycia, jesli nie z innych powodow. Mnie jednak pochlanialo juz mroczne pietno mojej duszy. Zamiast wlaczyc sie do jej walki przeciwko Piatce, przysiaglem, ze to ja sprowadze Bhaala z powrotem na swiat. I w ten sposob zaplanowalem wojne miedzy Nashkel a Wrotami Baldura, a kiedy dowiedzialem sie o istnieniu Abdela, postanowilem zabic go i wchlonac jego esencje, by zwiekszyc swoja moc. Kiedy Sarevok skonczyl, na dluzsza chwile zapanowala cisza. Melissan przerwala to niemal oskarzycielskie milczenie. -Takie jest niebezpieczenstwo posiadania sojusznikow, ktorzy sami zrodzili sie ze zla. Czesto zdradzaja. Musialam wiele razy uczyc sie tej lekcji. Jaheira odezwala sie gniewnie. -A wiec wiedziales to wszystko! - wskazala palcem na Sarevoka. - Mogles nam to wszystko powiedziec, nie sprowadzajac nas do oblezonego miasta! -Moglem opowiedziec wam te historie - odpowiedzial powoli Sarevok - ale czy uwierzylibyscie mi? Milczenie Abdela i jego towarzyszek bylo wystarczajaca odpowiedzia. -Niezaleznie od okolicznosci waszego przybycia, ciesze sie, ze teraz tu jestescie - powiedziala powaznie Melissan. - Z tego, co mowil Sarevok, wnioskuje, ze jestescie jedynymi, ktorzy moga uratowac nas przed armia z zewnatrz. Prowadzi ja wojownik o imieniu Yaga Shura. -Yaga Shura? - Z jakiegos powodu Abdel czul, ze imie to znaczy wiecej, niz tylko imie przywodcy armii. Ono ma w sobie moc. -Yaga Shura jest jednym z Piatki - wyjasnila Melissan. - Tak jak ty, jest dzieckiem Bhaala. Tak jak w tobie, plonie w nim esencja twojego niesmiertelnego ojca. -Abdelu - wyszeptala - mozesz nas uratowac przed Yaga Shura. * * * Abdel nie wiedzial, co robic. Tonal w zalewie informacji od Melissan. Probowal zaprowadzic jakis porzadek w chaosie, ktory zapanowal w jego umysle.-To szalenstwo - nalegala Jaheira. - To nie moze byc sposob na uwolnienie cie od pietna Bhaala! Dalszy rozlew krwi nie jest rozwiazaniem. Dziesiatki dzieci Bhaala zostaly zabite przez armie, ktore nieswiadomie sluzyly Piatce, a jeszcze wiecej zginelo w panice, ktora Piatka zasiala w calym Faerunie. Dzieci Bhaala uciekaly, szukajac zbawcy, szukajac azylu. Znalazly Melissan. A raczej Melissan je znalazla i sprowadzila do Saradush. -Mozemy uniknac tej bitwy, Abdelu - powiedziala Imoen, popierajac Jaheire. - Skoro znalazlam sposob, zebysmy wslizgneli sie do tego miasta, to znajde i droge wyjscia. Wiele dzieci Bhaala, ktore podazyly za Melissan, nalezalo do pospolstwa, bylo zwyklymi ludzmi, porwanymi przez niezrozumiala dla nich burze. Gdyby tylko oni szukali azylu w Saradush, byc moze Melissan udaloby sie ich ukryc. Moze zapewnilaby im bezpieczenstwo. Ale przybyli tu takze inni: potezne, wplywowe osobistosci, przywodcy polityczni i wojskowi, nawet wysokiej rangi general z armii Calimshan. Gdy Gromnir wraz ze swoimi wiernymi zolnierzami wmaszerowal do Saradush i zazadal azylu, miasto przyciagnelo drapiezny wzrok Piatki. -Jesli teraz nie zdecydujesz sie na walke, Piatka bedzie polowac na ciebie w calym Faerunie, Abdelu - ostrzegla go Melissan, a jej chlodne slowa byly bardziej przekonujace, niz pelne pasji blagania Jaheiry i Imoen. Miejscy urzednicy kazali Gromnirowi ruszac z wojskiem dalej. Nie chcieli pozwolic, by obca armia zamieszkala za murami ich miasta. Melissan naklonila ich do zmiany zdania, wiec otworzyli bramy i zapewnili Gromnirowi azyl, podobnie jak innym jego krewnym. -Przyciaga ich twoja skazona krew, Abdelu - kontynuowala Melissan. - W koncu cie odnajda i bedziesz musial walczyc. Mozesz tylko wybrac czas i miejsce bitwy. Czemu nie wybrac tu i teraz? Gromnir i jego ludzie przejeli kontrole nad miastem pod pretekstem, ze beda w stanie lepiej przygotowac Saradush do obrony przed wroga armia, znajdujaca sie zaledwie kilka dni drogi od miasta. Armia prowadzona przez Yage Shure, jednego z Piatki. Straz Saradush moglaby uniemozliwic przewrot, a ludzie mogli podjac walke przeciwko generalowi z Calimshan i jego niewielkim silom. Mieszkancy miasta bardziej jednak bali sie zblizajacych sie zolnierzy Yagi Shury i ich zamiaru zniszczenia dzieci Bhaala. Armia Yagi Shury zgniatala wszystko przed soba, pozostawiajac tylko zrujnowane miasta i plonace trupy. Dlatego mieszkancy Saradush znosili obecnosc Gromnira i jego ludzi, dawala im bowiem najwieksza szanse przezycia nadchodzacego oblezenia. -Jeszcze nie spotkalem przeciwnika, ktoremu nie podolalbym w walce jeden na jednego - powiedzial Abdel, probujac pocieszyc polelfke. - Moje rany lecza sie niemal natychmiast. -Jesli podejmiesz sie tego zadania, nie mozesz zbytnio wierzyc w siebie - ostrzegla go Melissan. - Nikt nie zna granic twoich zdolnosci regeneracji. Nie jestes bogiem, Abdelu. -Tej bitwy nie wygrasz! - wykrzyknela Jaheira z przerazeniem w glosie. - Jesli Melissan mowi prawde, Yaga Shura nie jest zwyklym dzieckiem Bhaala, lecz jednym z Piatki. Jesli wierzysz w to, co powiedziala nam Melissan, jak mozesz miec nadzieje, ze ich pokonasz? Argument kochanki nie mial mocy. Juz nie. Nie po tym, co Melissan opowiedziala im o Lowczyni, ktora polowala na nich w lesie. -Illasera byla jedna z Piatki - powiedzial spokojnie Abdel. - a ja ja zabilem. -I prawie zginales - przypomniala mu Imoen, starajac sie poprzec Jaheire. - Zbyt wierzysz w swoje zdolnosci regeneracji, Abdelu. A ja pamietam, ze rany zadane tamtymi strzalami nie zniknely tak po prostu. -Juz zabilem jedno z Piatki - twierdzil nadal Abdel. - Moge tez zabic Yage Shure. -A wtedy co, Abdelu? - zapytala Jaheira takim glosem, jakby zaraz miala sie rozplakac. - Ilu jeszcze jest w Piatce? Nawet jesli zabijesz ich wszystkich, co potem? Czy nie bylo juz wystarczajaco duzo smierci? Wystarczajaco duzo rozlewu krwi? Wystarczajaco... - slowa polelfki przeszly w tlumione lkanie. Glos Melissan byl lagodny i uspokajajacy. -Druidka ma racje, Abdelu. Nie wiem, ilu czlonkow liczy Piatka ani kim sa. Wiem tylko o Illaserze i Yadze Shurze, bo ci sie ujawnili. Nadszedl czas, zeby dzialali otwarcie. Pozostali wciaz kryja sie w cieniu, a ich machinacje pozostaja nieznane. Abdel byl pewien, ze jest w stanie wygrac te bitwe. Dzieki walce na murach czul, ze potrafi kontrolowac gorejacy w duszy plomien Bhaala. Teraz, kiedy wiedzial, ze zyje w nim Niszczyciel, mogl z nim walczyc. Mogl utrzymac bestie w klatce. W kazdym razie wierzyl w to. Gdy Abdel odezwal sie ponownie, jego glos byl cichy i pewny. -W takim razie, jesli ktorys z Piatki odwazy sie wyjsc z ciemnosci, zabije go. Polozyl uspokajajaco dlon na ramieniu Jaheiry, ale ona cofnela sie pod jego dotykiem i nadal plakala z twarza ukryta w dloniach. Imoen zmusila sie do smiechu, zeby rozladowac napiecie. -To nie ma sensu - prychnela pogardliwie. - Ten tak zwany plan, ktory wymysliliscie, nigdy nie zadziala. Czy Yaga Shura w ogole przyjmie wyzwanie? Ma armie na swoje uslugi, wiec czemu mialby zgodzic sie na walke jeden na jednego z Abdelem? -To nic smiesznego - skarcila ja Melissan. - Yaga Shura przyjmie wyzwanie. Bedzie chcial sprawdzic swoja sile w walce z Abdelem, udowodnic, ze jest wart bycia czlonkiem Piatki. Yaga Shura jest synem pana mordu, synem boga. Mysli, ze jest niezniszczalny. Mysli, ze sam jest bogiem. Imoen potrzasnela glowa. -Niemozliwe. Yaga Shura nie moze byc az tak glupi. Ja sama jestem dzieckiem Bhaala, a nigdy nie przyjelabym takiego wyzwania tylko po to, zeby sie wykazac. Abdel spojrzal przyrodniej siostrze prosto w oczy. -A ja tak. Rozdzial dziesiaty Otwarto bramy Saradush, a Abdel wystapil z szeregow, aby spotkac sie ze swym przeciwnikiem. Oddzialy Yagi Shury cofnely sie o kilkaset jardow od murow miasta, pozostawiajac walczacym pas dobrze udeptanej ziemi.Abdel dotarl do srodka tego szerokiego pasa i czekal. Za jego plecami wewnatrz fortecy calimshanscy zolnierze i milicja Saradush stali w gotowosci. Gdyby Abdelowi udalo sie zabic Yage Shure, obroncy mieli zrobic wypad i zaskoczyc przeciwnika. Widzac smierc ich jakoby niepokonanego wodza, wojska Shury zostalyby zdezorganizowane i oslabione. Natychmiastowy atak zlamalby ich ducha, a miasto byloby ocalone. Tak przynajmniej wygladal plan Melissan. Gdyby Abdel przezyl. Gdyby jednak stalo sie inaczej, obroncy mieli wrocic na stanowiska, bo oblezenie trwaloby nadal, az glod i choroby oslabilyby ich, a wroga armia przedarla sie przez mury i spladrowala miasto. Z dala dolecial dzwiek traby, zwiastujacy nadejscie Yagi Shury. Abdel przygotowal sie na spotkanie z nadchodzacym wrogiem. -Yaga Shura to nie zwykly potomek Bhaala - ostrzegala Abdela Melissan, kiedy przed pojedynkiem wybieral bron. - Jego matka byla olbrzymka z plemion mieszkajacych wsrod wulkanow Gor Marszruty. -Ohyda! - sapnela Imoen. -Nie badz naiwna, dziecko! - warknela Jaheira, przenoszac swoj gniew z Abdela na dziewczyne. - Bhaal nie byl smiertelnikiem. Mogl przyjmowac dowolna postac. Olbrzym jest tak samo bliski bogu jak czlowiek czy elf. Imoen potrzasnela glowa, z uporem powtarzajac: -Ale to ohydne. -Pietno Bhaala jest ohydne w kazdej postaci - odparla Melissan, w ten sposob konczac rozmowe. Zolnierze rozstapili sie, aby utworzyc przejscie dla swojego przywodcy. Widok nadchodzacego Yagi Shury wymiotl z umyslu Abdela wszelkie wspomnienia. Idacy przez tlum nagi do pasa gigant gorowal nad swoimi zolnierzami o dobrych kilka stop. Szerokie bary, muskularna klatka piersiowa i umiesnione ramiona byly wyraznie widoczne nad ich helmami, a nawet ostrzami uniesionych w salucie wloczni. Jego skora miala barwe popiolu i sadzy, zas broda byla ogniscie ruda, podobnie jak dlugie wlosy, zaplecione w opadajacy na ramiona warkocz. Glownia olbrzymiego podwojnego topora przytroczonego do jego plecow zdawala sie pochlaniac kazdy promien swiatla, ktory padal na jej obsydianowa powierzchnie. Abdel poprawil uchwyt na wybranym przez siebie szerokim mieczu i przestapil z nogi na noge, aby przed starciem nieco sie rozruszac. Nie mial zbroi - w walce zamierzal wykorzystac swoja szybkosc i zrecznosc. Swa nieludzka szybkoscia zaskakiwal ludzi mniejszych od niego, i byl pewien, ze moze zrobic to samo z przeciwnikiem o rozmiarach przysadzistego olbrzyma. Dlugimi, mocnymi krokami Yaga Shura wyszedl z tlumu wojska i odleglosc miedzy wojownikami zmniejszyla sie. Gigant zatrzymal sie jakies dwadziescia stop przed Abdelem i powoli siegnal do uprzezy po bron, a wtedy zagraly wszystkie miesnie na jego nagim torsie. Abdel stal wystarczajaco blisko, aby dostrzec, ze glownia broni nie byla calkiem czarna, jak poczatkowo sadzil. Jej krawedzie pokrywaly krwistoczerwone glify i symbole. Instynktownie czul, ze te znaki byly identyczne jak te, ktore pokrywaly strzaly Illasery, luczniczki z polany. Abdel wiedzial, ze, podobnie jak w przypadku strzal Illasery, rany zadane toporem Yagi Shury nie zagoja sie tak latwo. Rozstawil szeroko nogi, przyjal niska postawe. Swiadomosc, ze przeciwnik moze go nie tylko zranic, ale nawet zabic, nie przerazala Abdela. Po prostu zmienil swoj plan na bardziej defensywny. Kiedy dwaj mezczyzni okrazali sie, Abdel znalazl sie w nietypowej dla niego sytuacji: musial spogladac w oczy przeciwnika. Zawahal sie, niepewny, czy powinien czekac na sygnal do rozpoczecia walki. Wsrod zgromadzonej hordy rozszedl sie pomruk niecierpliwego oczekiwania i wtedy Yaga Shura runal naprzod. Zgodnie z oczekiwaniami Abdela, waga Yagi Shury dzialala przeciwko niemu, byl wolniejszy. Szarzowal na Abdela niczym rozjuszony byk, z toporem uniesionym wysoko nad glowa. Abdel odczekal do ostatniej chwili, po czym rzucil sie w bok, z latwoscia unikajac niezgrabnego ciosu przeciwnika. W tym samym momencie chlasnal swoim ostrzem po miesniach na odslonietym brzuchu Yagi Shury, rozcinajac je. Obrocil sie, aby wymierzyc ostateczny cios w nagie plecy przeciwnika. Gigant rowniez odwrocil sie i stanal z nim twarza w twarz. Otwarta rana zadana przez Abdela stala sie zaledwie cienka, biala blizna na ciemnej skorze Yagi Shury. Chwile pozniej ona rowniez zniknela, nie pozostawiajac najmniejszego sladu po ataku Abdela. Fakt, ze Yaga Shura posiada takie same, a moze nawet lepiej rozwiniete zdolnosci regeneracji, zaskoczyl Abdela. Sadzil, ze za chwile wykonczy wijacego sie na ziemi wroga. Nie byl przygotowany na przebijanie sie przez zaslony przeciwnika. Gigant znow zaatakowal. Abdel z latwoscia uniknal niezgrabnego ataku olbrzyma i pocial jego oko seria plynnych ciec, ktorych nauczyl sie przez lata praktyki. Yaga Shura wrzasnal z bolu i uniosl jedna ze swych wielkich dloni, aby przycisnac ja do poranionego oczodolu. Jego oddzialy jak jeden maz wydaly okrzyk zaskoczenia i rozpaczy. Ale gdy Yaga Shura opuscil reke, Abdel lekko zaskoczony zobaczyl, ze oko jest calkiem zdrowe. Najemnik poczul mocne ssanie w zoladku. Pomyslal, ze musi to byc to takie samo uczucie bezradnosci, jakie odczuwali jego przeciwnicy, zdajac sobie sprawe z daremnosci swoich atakow na niego. Smiech olbrzyma utonal w smiechu jego ludzi, po czym przeciwnik jeszcze raz zaatakowal Abdela. Pojedynek przebiegal podobnie jak oba pierwsze starcia. Yaga Shura atakowal bez techniki czy stylu, uznajac tylko brutalna sile. Abdel z wprawa doswiadczonego szermierza z latwoscia unikal badz parowal kazdy cios i za kazdym razem wyprowadzal gwaltowny kontratak. Nie znal co prawda granic swoich wlasnych zdolnosci regeneracji, ale zamierzal wyczerpac sily Yagi Shury. Rozcial gardlo olbrzyma, wbijal ostrze miecza w rozne miejsca, zadawal tuziny ran, a kazda z nich powinna byc smiertelna. Ale zadawane przez niego rany byly tylko przejsciowe, obrazenia szybko sie goily i nie pozostawialy zadnych sladow. Walka trwala zaledwie dziesiec minut; dla widzow krotko, ale dla walczacych byla to cala wiecznosc. Abdel dyszal ciezko, a jego potezna piers unosila sie i opadala jak miech, probujac dostarczyc tlenu spragnionym miesniom. Za kazdym razem, gdy kucal, by uniknac ciecia Yagi Shury, czul bol miesni nog, a gdy odskakujac unikal ciosu, grozily mu skurczem. Ramiona bolaly go ze zmeczenia, a dlonie i palce zdretwialy od parowania kolejnych ciosow poteznego topora olbrzyma. Dopiero, gdy niemal padal ze zmeczenia, Abdel doznal olsnienia. Yaga Shura nigdy nie nauczyl sie zadnego stylu walki, gdyz nigdy tego nie potrzebowal. Abdel mogl do woli ranic swojego przeciwnika, i mimo ze przewyzszal Yage Shure umiejetnosciami i zdolnosciami, fizyczna niewrazliwosc olbrzyma dawala mu ogromna przewage. Z kazdym machnieciem topora przewaga Yagi Shury rosla. Za kazdym razem, gdy Abdel obracal sie, uchylal lub schylal, czul, ze mordercze ostrze jest coraz blizej celu. Sila poteznego mezczyzny wyczerpywala sie, a jego szybkosc i ruchliwosc spadly, gdy zmniejszala sie wytrzymalosc. Olbrzym zas nadal atakowal, niepowstrzymany jak sily natury. Abdel postanowil wezwac na pomoc wscieklosc swego niesmiertelnego ojca. Siegnal w glab duszy i probowal podsycic plomienie furii Bhaala, by daly mu sile, ale niczego tam nie odnalazl. Swiadomosc, ze caly ten rozlew krwi i przemoc, ktorej sie dopuszczal, nie robia wrazenia na przeciwniku, ochlodzila dzikie goraco boga mordu. Abdel Adrian, wyczerpany i zmeczony, wiedzial, ze wkrotce bedzie musial umrzec. Pierwsze zdradzily go nogi, zbyt teraz ciezkie, by podolac szybkiemu biegowi, aby uniknac kolejnego brutalnego ataku olbrzyma. Topor zagwizdal w powietrzu, a na piersi Adela pojawila sie dluga, lecz powierzchowna rana. Mezczyzna padl na plecy, potykajac sie o wlasne nogi. Miecz wypadl z dloni Abdela, gdy wyrzucil rece do tylu, by zlagodzic upadek. Mimo to uderzyl o ziemie na tyle mocno, ze przez chwile widzial gwiazdy. Gdy wzrok mu sie rozjasnil, zobaczyl, jak Yaga Shura stoi nad nim, a pokryty runami topor zatacza luk, by zakonczyc zycie Abdela. Abdel chcial sie poddac. Jego wyczerpane cialo blagalo go, by po prostu przyjal okrutny koniec, lecz instynkty wojownika przejely nad nim wladze i Abdel kopnal ciezkim buciorem w rekojesc topora, calkowicie lamiac grube drewno. Dolna czesc pokrytego runami toporzyska rozpadla sie na kilka kawalkow, kazdy dlugi na stope. Yaga Shura polecial do przodu, gdyz niespodziewany kopniak i nagla zmiana ciezaru broni zupelnie wytracily go z rownowagi. Kawalki dolnej czesci drzewca upadly na ziemie, lecz on ciagle sciskal gorna polowe zlamanej broni. Olbrzym znowu zaatakowal Abdela, jednoczesnie padajac na niego. Wolna reke Yaga Shura wyciagnal przed siebie, by zlagodzic upadek. Abdel chwycil nadgarstek wyciagnietej reki Yagi Shury i pociagnal, jednoczesnie unoszac noge i opierajac ja o umiesniony tors wroga. Byl prawdopodobnie jedynym zyjacym czlowiekiem, ktory mogl zmienic kierunek upadku olbrzyma, ale z drugiej strony byl kims wiecej, niz tylko czlowiekiem. Ku zdziwieniu widzow i samego Yagi Shury, olbrzym nagle przekoziolkowal w powietrzu i uderzyl plecami o ziemie. W tym czasie Abdel juz sie podniosl, chwytajac najwiekszy kawal zlamanego toporzyska. Zanim wrog zdazyl sie otrzasnac z upadku, Abdel juz byl przy nim. Procz szermierki, Abdel przez wiele lat uczyl sie zapasow i innych form walki bez broni, wiedzial wiec, jak zyskac przewage nad lezacym przeciwnikiem. Potezny mezczyzna skoczyl na piers Yagi Shury i kolanami przycisnal jego ramiona do ziemi. Czul sie jak dziecko silujace sie z doroslym... prawdopodobnie tak samo, jak inni czuli sie w zapasach z nim. Yaga Shura moglby z latwoscia uwolnic sie, przetaczajac sie na bok i wykorzystujac swoja mase, by stracic z siebie Abdela. Najemnik mial tylko nadzieje, ze olbrzym o tym nie wie. Tors Yagi Shury unosil sie, gdy probowal zrzucic Abdela prymitywna sila, lecz mezczyzny nie dalo sie tak latwo ruszyc. Po prostu balansowal cialem w rytmie zgodnym z poruszeniami olbrzyma, przez caly czas utrzymujac sie na jego piersiach. Olbrzym probowal chwycic Abdela wolna reka, a druga rozpaczliwie uniesc bron. Poniewaz kolana Abdela nadal przyciskaly potezne ramiona olbrzyma do ziemi, wszystkie wysilki Yagi Shury na nic sie nie zdaly. Abdel uniosl obiema rekami nad glowe zlamany, pokryty runami kawalek drewna i wbil jego poszarpany koniec w odkryte gardlo olbrzyma, przebijajac Yage Shure kawalkiem drzewca jego wlasnej broni. Smiertelne drgawki dziecka Bhaala w koncu zrzucily Abdela na ziemie. Potezny najemnik probowal zerwac sie na rowne nogi, lecz miesnie odmowily mu posluszenstwa. Resztki swojej energii zuzyl na wbicie drzazgi w gardlo Yagi Shury. Jakims sposobem Abdelowi udalo sie uniesc glowe na czas, by zobaczyc, jak Yaga Shura z trudem podnosi sie, trzymajac kawal drewna wystajacy z szyi. Piers olbrzyma pokrywala bulgoczaca ognista krew wyplywajaca z rany na szyi. Probowal wyrwac wielka drzazge z gardla, lecz byla ona mokra od krwi i rece olbrzyma zeslizgiwaly sie z niej. Potworny pomiot Bhaala upadl na kolana i ponownie chwycil drewno. Tym razem udalo mu sie go wyciagnac, jednak wtedy parujaca krew zaczela z kazdym, coraz slabszym uderzeniem serca tryskac z rany niczym gejzer. Za plecami Abdel uslyszal dzwiek trab i wielki huk, gdy bramy Saradush otworzyly sie i armia ruszyla do ataku. Abdel, wciaz zbyt zmeczony, by wstac, obrocil glowe i zobaczyl Gromnira, Melissan i Sarevoka, prowadzacych atak na wroga. Oddech umierajacego olbrzyma zagluszyl halas, gdy sojusznicy Abdela mineli go, by zaatakowac spanikowane wojska Yagi Shury. A wtedy swiat zaczal rozplywac sie, roztapiac, tak jak na polanie, gdy Abdel zabil Illasere. Ostatnia rzecza, jaka ujrzal, zanim swiat zniknal calkowicie, byla potezna uskrzydlona bestia opadajaca na Saradush, ktorej rubinowe luski blyszczaly oslepiajaco, odbijajac plomien wylatujacy z gadziego pyska. * * * Powrocil do pustki. Rozgladajac sie wokol, Abdel zauwazyl, ze to okreslenie juz nie pasuje do tego, co zobaczyl. Pod stopami wyraznie czul ziemie, a nad glowa widzial puste szare niebo. Mgly znikly i jak okiem siegnac rozciagalo sie jalowe pustkowie.Pustka stala sie martwym swiatem, a monotonie krajobrazu przerywaly jedynie unoszace sie w powietrzu drzwi. Abdel zauwazyl, ze tym razem bylo ich jedynie czworo. -Reprezentuja twoj los, Abdelu Adrianie - powiedzial ktos niewidoczny w odpowiedzi na jego nie wypowiedziane pytanie. - Im dalej wedrujesz swoja droga, tym wariantow przyszlosci jest mniej. Abdel natychmiast rozpoznal glos istoty ze snu na polanie. -Pokaz sie! - zazadal. Nagle stanela przed nim potezna postac, emanujaca oslepiajacym blaskiem doskonalosci. Abdel zauwazyl jednak, ze istota byla teraz mniej imponujaca, mniej potezna, mniej cudowna, mniej... coz, po prostu mniej. -Nie stalem sie mniej, Abdelu Adrianie. To ty stales sie wiecej. O wiele wiecej. Twoj postep jest zaskakujacy, nawet dla kogos takiego jak ja. Abdel szybko zadal nastepne pytanie, nieco przestraszony dziwnym zwyczajem istoty odpowiadania na jego nie wypowiedziane mysli. -Czemu mnie tu sprowadziles? -Podobnie jak wczesniej, nie ja jestem odpowiedzialny za twoja obecnosc tutaj, Abdelu. Ty jestes. Przypomnial sobie ostatni obraz materialnego swiata, przerazajaca wizje smoka spadajacego na Saradush. -Musze wrocic! Musisz mnie odeslac! -Znasz droge z powrotem, Abdelu. To ty decydujesz o swoim odejsciu, tak samo jak ty decydujesz o swoim przybyciu. Drzwi. Abdel zblizyl sie do nich o krok, po czym sie zawahal. Powoli obrocil sie w strone niesmiertelnego, wciaz niezbyt pewien, co ma zrobic. -Ja nie moge tego zrobic, Abdelu - wyjasnila istota. - Moge tylko odpowiadac na pytania, ktore zadajesz. -Zrobilem to, co mi kazales. Odnalazlem tych, ktorzy dziela moja skazona krew, i dowiedzialem sie jedynie, ze mam nadal zabijac. To wiedzialem przez cale zycie! Istota nie odpowiedziala i stala dalej nieruchomo. -Moim przeznaczeniem musi byc cos wiecej niz tylko zabijanie pomiotu Bhaala! Ale ty odmawiasz mi pomocy. Dlaczego? Wiesz o czyms. Czemu nie mozesz mi tego powiedziec? -Dzialaja tutaj sily potezniejsze, niz mozesz pojac. Moga cie uratowac lub zniszczyc. Musze byc ostrozny ze wzgledu na ciebie i na przyszlosc. Jesli nie jestes gotow, by zadac pytanie, Abdelu Adrianie, nie jestes naprawde gotow, by pojac odpowiedz. Abdel zasmial sie, nie wiedzac wlasciwie, czy ten smiech jest smutny, czy gorzki. -Mowisz jak Gorion. -Twoj przybrany ojciec byl madrym czlowiekiem. Potezny najemnik spojrzal szybko na drzwi, po czym znow zwrocil sie do swego dziwnego rozmowcy. Choc rozpaczliwie pragnal powrocic do swiata materialnego, nie mogl jednak odrzucic szansy dowiedzenia sie czegos o tym wszystkim, co sie z nim dzialo. Otworzyl usta i nagle chcial wypowiedziec na raz milion pytan. Rezultatem bylo jedynie milczenie. Odetchnal gleboko i sprobowal ponownie. -Piatka... czy naprawde istnieje, jak twierdzi Melissan? Czy rzeczywiscie probuja wskrzesic Bhaala? -To, co ci powiedziala Melissan, jest prawda - przyznala istota, po czym szybko dodala - lecz nie wyjawila ci wszystkiego o Piatce. Ta odpowiedz zaskoczyla Abdela. Istota zdawala sie niemal zawstydzona, ze ujawniajac zbyt wiele, zlamala jakies prawo lub kodeks honorowy niesmiertelnych. -Nie ty tutaj dowodzisz, prawda? - zapytal Abdel, powoli zaczynajac rozumiec. Istota powoli pokiwala glowa. -Jestem jedynie sluga boskiej woli, Abdelu. Nie moge aktywnie wplywac na twoj los. Wydarzenia musza nastepowac same z siebie. -I przypuszczam, ze nie wyjawisz mi mojego przeznaczenia - powiedzial Abdel zmeczonym glosem. -Nawet moce, ktorym sluze, nie moglyby tego wyjawic. Abdel splunal z pogarda. -Nie jestes dla mnie wieksza pomoca niz moi smiertelni pomocnicy - zaszydzil. Zwrocil sie w strone najblizszych drzwi i przeszedl przez nie, nie ogladajac sie za siebie. Rozdzial jedenasty Rozlegly obszar martwej Otchlani zniknal, zastapiony przez widok i odglosy bitwy. Opancerzeni mezczyzni cieli i rabali sie nawzajem. W powietrzu lataly strzaly i kamienie z procy. Piechota uzywala pik i innych broni drzewcowych, atakujac konnych przeciwnikow, i sama ginela tratowana przez wierzchowce wrogow. Konie stawaly deba i rzaly, toczyly piane z pyska, a ich boki pokrywal pot i krew.Martwi i umierajacy lezeli na ziemi zmiazdzeni, zadzgani, pocieci i okrwawieni. Uderzenia stali o stal, rzenie koni, paniczne krzyki ludzi, jeki rannych zolnierzy wijacych sie na ziemi mieszaly sie w jeden gluchy ryk - piesn bitwy. Abdela otaczala ze wszystkich stron rzez. Zmaterializowal sie dokladnie w tym samym miejscu, w ktorym stal, gdy Yaga Shura wydal swoj ostatni oddech. Trup olbrzyma lezal zaledwie kilka stop od niego, teraz zamieniony w trudna do rozpoznania gore miesa zmiazdzonego buciorami zolnierzy i kopytami koni walczacych armii. Potezny najemnik nie mial pojecia, jak dlugo go nie bylo, lecz oceniajac po wygladzie trupa Yagi Shury, musialo minac tyle czasu, ze bitwa przetoczyla sie kilka razy nad tym jednym miejscem. Posrod panujacego chaosu Abdel nie mogl ocenic przebiegu bitwy. Nie mial pojecia, ktora strona wygrywa, ale to go nie obchodzilo. Nie mialo to juz znaczenia. Wiedzial, ze smok, ktorego zauwazyl, zanim zostal wezwany do Otchlani, zniszczy Saradush... zniszczy obie armie, a takze Jaheire i Imoen, jesli Abdel ich nie uratuje. Najpierw musi je odnalezc. Spojrzal na to, co pozostalo z topora Yagi Shury, po czym zaczal sie wokol rozgladac. Nie potrzebowal zaczarowanej broni, by przebic sie przez mur smiertelnych zolnierzy stojacych miedzy nim a kobietami, ktore kochal, a poza tym byl szermierzem, a nie drwalem. Na szczescie na polu bitwy byl spory wybor mieczy. Zabral ciezkie, szerokie ostrze z reki jednego z lezacych na ziemi trupow. Abdel zaatakowal, rabiac wszystkich dookola w szalonej probie przebicia sie przez otaczajacy go tlum. Ignorowal ataki kierowane na jego niczym nie chronione cialo. Jego umysl odcinal bol, a niesmiertelny duch przyjmowal niezliczone ciosy i leczyl rany. Abdel zauwazyl, ze jego zdolnosci regeneracji sa teraz wieksze niz kiedykolwiek - wiele ran zamykalo sie tak szybko, ze nawet nie zaczynaly krwawic. Wkrotce od stop do glow pokryla go ciepla jucha. Krew wrogow zlepila mu wlosy i przemoczyla ubranie. Mdlaca won krwi dusila go, na jezyku czul posmak miedzi. Pocierajac wierzchem okrwawionej dloni oczy, nie mogl sie pozbyc szkarlatnej zaslony przyslaniajacej mu pole bitwy. W trakcie tej walki esencja Bhaala pozostawala spokojna. Abdel nie radowal sie masakra wrogow, nie byla to smierc, ktora moglby smakowac. Ta rzez miala na celu jedynie odnalezienie Jaheiry i Imoen, zanim smok skieruje swoja uwage na pole bitwy. To, ze jego zadanie jest niemozliwe do wykonania, nawet nie przyszlo Abdelowi do glowy. Ignorowal fakty - tysiace walczacych na ogromnym terenie - i wierzyl, ze jakims sposobem uda mu sie odnalezc kochanke i siostre. Miedzy poruszajacymi sie cialami Abdel zobaczyl smierc i zniszczenie spadajace na Saradush. Jedno machniecie wielkiego, pokrytego luskami ogona smoka spowodowalo zawalenie sie wiezyczki domu jakiegos bogacza. Morderczy ogien z nieba palil cale kwartaly ulic. Potezny gad spadl na skorzastych skrzydlach z nieba, by pozrec nieszczesne ofiary uciekajace ulicami. Widok wielkiego smoka niszczacego Saradush powodowal, ze Abdel coraz bardziej goraczkowo prowadzil swe beznadziejne poszukiwania. Nagle ponad wrzawa bitewna uslyszal swoje imie, wykrzyczane ze zwierzeca wsciekloscia. -Abdel! Obrocil sie w strone szalonego krzyku i zobaczyl atakujaca go rozczochrana postac na koniu. Mezczyzna, skulony w siodle na rumaku o dzikich oczach, wygladal bardziej jak zwierze niz czlowiek - splatana tlusta grzywa powiewala na wietrze, gdy jechal, a owlosione ramie unosilo nad glowa ciezka wlocznie. Mimo wszelkich wysilkow Abdel nie byl w stanie odnalezc Jaheiry ani Imoen. Jednak jakims sposobem Gromnir, szalony general calimshanskich oddzialow, odnalazl jego. -Abdel! - zaryczal Gromnir. - Znow sie spotykamy! Niezla zabawa! Ha! Kon pedzil w jego strone, lecz Abdel nie ruszal sie. W ostatniej chwili postapil krok do przodu, uchylil sie przed wlocznia Gromnira i zacisnal potezne ramie na grubej szyi wierzchowca. Impet pedzacej bestii odrzucil go do tylu. Odglos wyrywanego ze stawu ramienia zagluszyl glosny trzask lamiacych sie jak chrust kosci szyi zwierzecia. Zanim Abdel zdazyl sie podniesc, jego ramie juz wrocilo na swoje miejsce. Gromnir nie mial takiego szczescia. Moze i byl dzieckiem Bhaala, ale podobnie jak Imoen i wiekszosc innych, nie posiadal nadludzkich zdolnosci regeneracji Abdela i Yagi Shury. General wyczolgiwal sie powoli spod drzacego konwulsyjnie ciala konia, podciagajac sie na rekach. Abdel widzial, ze miednica Gromnira zostala zmiazdzona w trakcie upadku. Na kolczastych nogawicach, ktore okrywaly jego cialo ponizej pasa, pojawila sie ciemna plama. -Abdel! - zaskrzeczal kaleki mezczyzna. - Abdel zdradzil Gromnira. Ha! Gromnir wpadl w pulapke Abdela. Abdel zamierzal odwrocic sie od bezradnego mezczyzny i wrocic do poszukiwania Jaheiry i Imoen, ale nie mogl zniesc niczym nie uzasadnionych oskarzen, jakie rzucal na niego calimshanski general. -Nie jestem zdrajca, Gromnirze - powiedzial spokojnym glosem. -Ha! Dobra zabawa, Abdelu. Zartujesz, kiedy Gromnir umiera! Ha! Abdel potrzasnal glowa. -Jestes szalony. -Szalony? Gromnir i jego ludzie wpadli w zasadzke! Ha! Tysiac kawalerzystow chowalo sie za wzgorzami, zeby zmiazdzyc armie Gromnira! - Wraz z tymi slowami na ustach umierajacego mezczyzny pojawila sie rozowa piana. -Wiedzieli, ze Gromnir wyjdzie zza murow! Ha! A smok... on tez to wiedzial. Patrzyl i czekal, az Gromnir polknie przynete! Plan Abdela powiodl sie! Ha! Saradush zostalo bez obrony! -To nie byl moj plan - zaprotestowal Abdel, ale Gromnir nie sluchal jego argumentow, oddychajac spazmatycznie. -Druidka i dziewczyna - ciagnal dalej Gromnir, a jego glos z kazdym slowem stawal sie coraz cichszy - wiedzialy. Uciekly do miasta, nie wpadly w pulapke. Ha! Atak kaszlu wstrzasnal Gromnirem, po czym jego cialo wyprezylo sie. Abdel nie pozostal, by byc swiadkiem jego smierci. Potezny najemnik juz szarzowal przez masy walczacych, wycinajac sobie droge prosto do miasta... lub tego, co z niego pozostalo po ataku smoka. Przedzierajac sie przez pole bitwy, Abdel przeklinal wlasna glupote. Oczywiscie, Jaheira i Imoen byly w miescie! Gromnir myslal, ze uciekly przed bitwa, ale ograniczony umysl generala nie pozwalal mu domyslac sie prawdziwego wyjasnienia. Z latwoscia mogl sobie wyobrazic taka oto scene. Kobiety, ktore kochal, prowadza cywilow w bezpieczne miejsce, probujac znalezc im jakies schronienie przed szalejacym potworem. Jaheira i Imoen jak zwykle ryzykowaly zyciem, zeby ratowac niewinnych i bezbronnych. Teraz, kiedy juz to wiedzial, Abdel poruszal sie bardzo szybko. Dotarl do nadal otwartych bram Saradush i pedzil pokrytymi gruzem ulicami, ignorujac plomienie pochlaniajace budynki. Nad miastem unosila sie gruba chmura dymu, zmuszajac Abdela do zgiecia sie wpol, zeby znalezc sie pod gryzacymi w oczy chmurami. Czul, ze Jaheira i Imoen beda tam, gdzie zniszczenia sa najwieksze. Musi wiec znalezc smoka, a wtedy na pewno odnajdzie przyjaciol. Znalezienie smoka nie bylo trudne - musial tylko biec w strone dochodzacych go krzykow. Nagle zobaczyl szalejaca bestie, zmieniajaca budynki w pyl i zabijajaca kazda zywa istote, ktora znalazla sie w zasiegu jej lap lub ogona. Jak wszystkie smoki, tak i ten okaz byl przerazajacy i jednoczesnie wzbudzajacy podziw. Zblizajac sie, Abdel zobaczyl, ze smok jest bardzo mlody, ledwo wyrosniety. Jego luski byly gladkie, nie poznaczone przez bitwy, ktore dopiero mialy nadejsc. Skore mial wciaz blyszczaca, jaskrawo-czerwona. W miare starzenia sie jej kolor bedzie coraz ciemniejszy, glebszy. Jesli ta istota jest tak niedoswiadczona w walce, jak sugeruje jej niedojrzaly wyglad, Abdel mial nadzieje na zwyciestwo. Na drugim koncu kwartalu Abdel zauwazyl postacie kryjace sie na parterze budynku wypalonego przez smoczy ogien. Nawet z tej odleglosci i mimo unoszacej sie mgly Abdel rozpoznal sylwetke Jaheiry, a obok niej mniejsza - Imoen. Rece Imoen kreslily w powietrzu skomplikowane wzory, tak jak to robili magowie i czarodzieje, rzucajac zaklecia. Abdel widzial u jej stop zwoj z blyszczacymi symbolami. Kilka chwil pozniej cala grupa zniknela. Dopiero po chwili Abdel zorientowal sie, ze wciaz tam byli, a ich obecnosc ukrywalo zaklecie niewidzialnosci. Nie mial jednak czasu zastanawiac sie nad nie ujawnionymi wczesniej talentami magicznymi Imoen, gdyz uwage smoka coraz bardziej przyciagal niewielki budynek, w ktorym grupka znalazla schronienie. Powoli, jakby smakujac rzez, smok zaczal isc w strone niewidzialnej Imoen i tych, ktorych chronila. Gleboki, zlosliwy smiech wydostal sie z gardla bestii, zagluszajac trzask plomieni i krzyki innych mieszczan, uciekajacych przed potworem. Abdel nie zastanawial sie, nie zwolnil kroku, choc pewna czesc umyslu kazala mu odwrocic sie i uciekac. Bestia mogla rozerwac go na strzepy jednym pociagnieciem wielkich szponow lub zmienic w kupe popiolu wybuchem plomienia tak goracego, ze roztapial kamienne mury. Abdel wiedzial, ze nawet zdolnosc natychmiastowej regeneracji nie moglaby go uratowac przed smiercia od tak straszliwych obrazen. Wiedzial, ze nie jest niesmiertelny. Nie tylko swiadomosc wlasnej smiertelnosci sprawiala, ze Abdel kulil sie z przerazenia. Mimo swej widocznej mlodosci, wielki czerwony smok gorowal nad uciekajacymi przed nim ludzmi i niziolkami. Rozlozyl szeroko skrzydla, zeby objac cala szerokosc ulicy, i niedbale odpychal zblizajacych sie do niego ludzi, pozostawiajac na ziemi skulone martwe ciala. Smok byl na tyle duzy, ze moglby uniesc w pazurach pare niedzwiedzi, ale wrazenie robily nie tylko jego rozmiary. Jego mlode luski swiecily wewnetrznym swiatlem, a kazda byla rownie piekna jak bezcenny rubin. Laczyly sie ze soba tak ciasno, ze wydawaly sie tworzyc na grzbiecie bestii niemozliwa do przebicia zbroje. Stwora mierzacego od ostrych jak brzytwa zebow do koniuszka wezowego ogona trzydziesci stop otaczala aura wspanialej mocy. Smoki maja bowiem w sobie majestat, ktory wykracza poza ich niepojeta sile fizyczna; aura wielkosci, wspanialosci i zlosliwosci sprawiala, ze nawet Abdel drzal z przerazenia. Smoczy strach, tak to nazywali medrcy. Ignorujac ten zakatek umyslu, ktory blagal go, zeby rzucil malutki miecz na ziemie i uciekal, Abdel zblizyl sie do smoka na odleglosc ciosu. Mial tyle szczescia lub znaczyl tak malo, ze olbrzymi wrog nawet nie zwrocil na niego uwagi, podbiegl wiec i chlasnal mieczem tylna lape smoka tuz nad pieta. Zwyczajna bron odbilaby sie od lusek bez szkody dla bestii, lecz miecz Abdela poruszala dlon o sile wiekszej niz sila jakiegokolwiek smiertelnika. Z rany wyplynal gejzer dymiacej krwi, a bron Abdela zostala strzaskana sila uderzenia. Smok zawyl z bolu, kopiac tylna lapa i skrecajac glowe na dlugiej, gietkiej szyi, by zacisnac szczeki na niewidocznym wrogu. Abdel rzucil sie do tylu, unikajac lapy i morderczych szczek, i przykucnal pod przesuwajacym sie nad jego glowa skrzydlem smoka. Nie udalo mu sie jednak uniknac ciezkiego ogona, ktory wyrzucil go w powietrze, i wyladowal na jednym z niewielu kamiennych murow, ktore jeszcze pozostaly na tej ulicy. Sciana rozpadla sie, a impet uderzenia spowodowal polamanie zeber, naruszenie kregow szyjnych, zmiazdzenie wszystkich kosci twarzy i uszkodzenie kilku organow wewnetrznych. Po okolo dziesieciu sekundach jego straszliwe rany zaleczyly sie na tyle, ze mogl wstac. Na szczescie niedoswiadczony smok pomyslal, ze bohater zostal starty na pyl, wiec skierowal swoja uwage na budynek, gdzie Imoen, Jaheira i inni szukali ochrony, zanim skrylo ich zaklecie niewidzialnosci. Stajac na tylnych lapach, bestia wydala ryk, ktory wstrzasnal ziemia. Echo tego bojowego okrzyku stlumilo wszystkie inne dzwieki. Abdel nie slyszal nawet wlasnego krzyku, gdy bestia opuscila swoje cialo na dach budynku, zawalajac go wewnatrz wielkiej chmury pylu, ktora wkrotce polaczyla sie z dymem wiszacym nad miastem. Abdel zawyl, oplakujac pewna smierc swojej kochanki. -Jaheira! Przeciagnal dlonia po pokrytej krwia i brudem twarzy i wzial gleboki oddech, by ponownie wyrazic swoj bol i wscieklosc, lecz nagle zatrzymal sie. Zauwazyl slady stop w pokrywajacym ulice pyle i popiele. Sadzac po liczbie pozostawionych sladow stop i ilosci unoszacego sie kurzu, Abdel zgadywal, ze musialo tedy uciekac pol tuzina ludzi. Nie widzial ich. Zaklecie, ktore sprawilo, ze Imoen, Jaheira i pozostali znikneli, wciaz dzialalo. Imoen i Jaheira zyly. Abdel wypuscil powietrze z pluc, a jego krzyki rozpaczy zmienily sie w pelen ulgi smiech. Gdy smok odwrocil sie w strone wielkiego najemnika, smiech Abdela zamarl. Stwor przechylil lekko glowe i wzial gleboki oddech. Jego wielka piers powiekszyla sie jeszcze bardziej i Abdel uswiadomil sobie, ze smok przygotowuje sie do wypuszczenia wielkiego jezyka ognia. Potezny mezczyzna obrocil sie na piecie i zaczal uciekac. Slyszal za soba gleboki grzmot i syk. Probowal schowac sie w otwartej bramie, podczas gdy sciana ognia przesuwala sie wzdluz ulicy, pochlaniajac wszystko na swojej drodze. Gdyby Abdel musial przyjac na siebie cala sile ataku smoka, zginalby natychmiast, krew zagotowalaby sie w jego zylach, a kosci zmienily w popiol. Uratowala go niecierpliwosc mlodej bestii. Smok za szybko objawil swoja sile i jego wrog znalazl sie jedynie na obrzezach ognistego oddechu bestii. Abdel rozpaczliwie skoczyl za oslone budynku i wtedy poczul niemozliwy do zniesienia, palacy bol, jaki przezywaja tylko zyjacy. Jego ubranie i wlosy zapalily sie, a szyja i plecy pokryly pecherzami. Mocno zacisnal powieki, gdy otoczyla go chmura ognia. Jego nozdrza, gardlo i pluca zostaly poparzone, gdy wdychal smierdzace siarka powietrze i gryzacy dym. Cierpienie towarzyszace paleniu sie zywcem sprawilo, ze Abdel na chwile stracil przytomnosc. Kiedy ja odzyskal, zobaczyl, ze lezy w pociemnialej bramie, a wokol niego dopalaja sie ostatnie plomyki smoczego oddechu. Probowal zerwac sie na rowne nogi, ale okazalo sie, ze konczyny go nie sluchaja. Lezal przez kilkanascie sekund, czekajac, az zacznie dzialac jego niesamowita zdolnosc regeneracji, lecz kiedy ponownie probowal wstac, odkryl, ze jego rany sie nie zagoily. Ogien. Abdel wiele razy czul wewnetrzny plomien wscieklosci i zadzy krwi Bhaala, lecz to byly plomienie ducha. W prawdziwym swiecie Abdel nigdy nie zostal poparzony... ani zanim zostal awatarem martwego boga, ani nigdy pozniej. Myslal, ze dojdzie do siebie po straszliwych oparzeniach tak samo jak po cietych i miazdzonych ranach i innych obrazeniach. Teraz, kiedy lezal bezradnie w stopionym ubraniu pokrywajacym saczace sie rany na spekanych, pokrytych pecherzami plecach, Abdel zrozumial, ze tak nie jest. Zbierajac cala swoja sile, podczolgal sie kawalek i wyjrzal z bramy, ktora uratowala mu zycie. Musial dowiedziec sie, dlaczego smok go jeszcze nie dobil. Musial zobaczyc, czy Imoen i Jaheirze udalo sie uciec. W jednej chwili znalazl odpowiedz na oba pytania. Smok zostal zaatakowany. Dwa olbrzymie tygrysy rzucily sie na plecy bestii, rozrywajac i szarpiac jej luski. Gdy smok atakowal je skrzydlami i ogonem, dwa wielkie koty odskakiwaly i natychmiast ponownie sie zblizaly. Blekitna aura wokol ich poteznych cial swiadczyla, ze przywolala je Jaheira. Druidka musiala poprosic o pomoc Mielikki, a w odpowiedzi bogini lasu poslala pregowane koty, by chronily jej sluzke. Ich napasc zaskoczyla mlodego smoka, a ciagle ataki nie pozwalaly mu skoncentrowac sie tylko na jednym przeciwniku. Jaheira znajdowala sie w poblizu miejsca walki. Inkantacja wzywajaca pregowanych obroncow zniszczyla zaklecie niewidzialnosci, ktore wczesniej ja ukrywalo. Zajmowala sie wlasnie ranami trzeciego tygrysa, ktory lezal na srodku ulicy w kaluzy krwi. Choc bol utrudnial mu patrzenie, Abdel widzial, ze polelfka placze, patrzac na cierpienia umierajacej bestii. Smok rzucal sie szalenczo na wszystkie strony, machajac pazurami i klapiac paszcza i rozpaczliwie probujac zrzucic obu przeciwnikow z grzbietu. Tygrysy byly jednak szybsze i bardziej sprytne, nadal wiec szarpaly skore potwora, choc ich ostre jak brzytwa pazury nie byly w stanie przebic sie przez luski. Abdel probowal wstac, lecz znow mu sie nie udalo. Probowal podczolgac sie do przodu, aby podazyc Jaheirze na pomoc. Wysilek zmuszal go do krotkich, plytkich oddechow, a wciaz wiszacy w powietrzu dym przeplywal przez gardlo, wywolujac kaszel. Jednak miesnie go zdradzily. Awatar Bhaala byl slaby i bezradny jak nowo narodzone dziecko. Z trudem mogl uniesc glowe i obserwowac przebieg bitwy, modlac sie, by Jaheira przezyla. Nagle Abdel uslyszal dochodzacy z daleka okrzyk bojowy, ktory pamietal jeszcze z bitwy na murach Saradush. W ich strone zblizala sie Melissan. Smok tez ja uslyszal i obrocil sie, by wypuscic kolejny jezyk ognia w strone nowego przeciwnika. Melissan wydawala sie nie zwracac na to uwagi i pedzila przez ruiny miasta, by rzucic bestii wyzwanie. Glowica jej maczugi kreslila w powietrzu zabojcze kola. Plomienie otoczyly ja, a Abdel zajeczal ze wspolczucia. Kiedy jednak sciana ognia zniknela, okazalo sie, ze Melissan nie doznala zadnego uszczerbku, a sila ognistego oddechu jedynie ja zatrzymala. Zadziwiony nieoczekiwanym przybyciem Melissan, mlody smok rozproszyl swoja uwage na tyle, ze Jaheira mogla sie wlaczyc do walki. Laska, ktora zwykle nosila, zmienila sie w plonacy blekitnym ogniem sejmitar. Opuscila zaczarowane ostrze na ogon niczego nie spodziewajacego sie smoka, gleboko wbijajac je w jego cialo. Rana zaczela parowac, a smok zaryczal z bolu i zlosci. Ignorujac tygrysy wczepione w jego grzbiet, smok odwrocil sie do Jaheiry. Probujac uchylic sie przed klapiaca paszcza bestii, druidka potknela sie o kawalek gruzu ze zburzonego domu i upadla na ziemie. Probowala przetoczyc sie w bezpieczne miejsce, lecz smok byl szybszy i przyszpilil ja lapa do ziemi. W odpowiedzi na krzyki Jaheiry Abdel znow probowal wstac. Chyba tylko sila woli udalo mu sie podniesc, lecz kiedy zrobil krok do przodu, znow upadl na ziemie. Kiedy udalo mu sie podniesc glowe, zobaczyl waski tunel swiatla, otoczony po obu stronach ciemnoscia. Abel czul, ze znow traci przytomnosc. Swiat znikal. Widzial, jak cialo Jaheiry wije sie pod lapa smoka, ale juz nie slyszal jej krzykow. W jego gwaltownie zmniejszajace sie pole widzenia wkroczyla Melissan, teraz z maczuga za pasem. Jej rece wypelniala biala kula energii, ktora rzucila w strone smoka. Zaklecie trafilo w nasade skrzydel bestii. Niewiele istot slyszalo krzyk smoka, lecz wszyscy, ktorzy przezyli oblezenie Saradush, beda go slyszec w najkoszmarniejszych snach do konca zycia. Zawodzacy ryk bestii zwalil na ziemie kilka budynkow, ktore pozostaly jeszcze na tej ulicy. Wczepione w grzbiet potwora tygrysy spadly na ziemie, ogluszone sila dzwieku. Sparalizowany Abdel nie byl w stanie podniesc dloni do uszu, by ochronic je przed straszliwym rykiem. Bebenki w jego uszach popekaly, a po policzkach splynely dwa strumyczki krwi. Na Melissan wydawalo sie to nie robic zadnego wrazenia. Juz zebrala kolejna kule swietlistej energii i rzucila ja w strone smoka. Bestia znow wrzasnela. Ogluszony przez pierwszy krzyk Abdel nie mogl uslyszec drugiego, jednak czul wibracje poruszajace ziemie. Abdel probowal powstrzymac opadajaca na niego kurtyne mroku, nie chcac poddac sie ciemnosci, podczas gdy w poblizu trwala bitwa. Bestia, nie chcac dopuscic do jeszcze jednego ataku Melissan, zamachala skrzydlami i uniosla sie nad zniszczone ulice Saradush, wciaz sciskajac w swojej lapie slabo szarpiace sie cialo Jaheiry. Ostatnia rzecza, jaka zobaczyl Abdel, zanim w koncu stracil przytomnosc, byla jego kochanka unoszona przez mlodego smoka. Rozdzial dwunasty Abdel z drzeniem zlapal oddech, gdy odzyskal przytomnosc. Choc byl zbyt slaby, by otworzyc oczy, czul, ze ktos przeniosl go do jakiegos pomieszczenia. Poniewaz wciaz wyczuwal na jezyku slaby posmak dymu i popiolu, zgadywal, ze znajduje sie gdzies w plonacym Saradush.Odetchnal gleboko. Jego piers wypelnila chlodna mgielka, lagodzac poparzenia gardla i pluc. Sluch, oslabiony przez bojowy okrzyk smoka, powrocil na tyle, ze Abdel rozpoznal dochodzacy gdzies z gory monotonny zaspiew religijnej inkantacji. Walczac z wyczerpaniem, otworzyl oczy i zobaczyl, ze lezy nago na zimnej kamiennej posadzce i patrzy na wysokie, lukowate sklepienie. Sciany i sufit ozdabialy starannie namalowane freski, przedstawiajace cierpiacych z powodu chorob, ran i tortur mezczyzn i kobiety, ale ich twarze ukazywaly nie cierpienie, lecz ulge. Wspolna dla kazdej sceny byla postac mezczyzny w kapturze, o twarzy pelnej wspolczucia i pokrytej lzami. Abdel rozpoznal portret Ilmatera, placzacego boga. Wtedy uswiadomil sobie, ze nie czuje bolu, choc lezal na straszliwie poparzonych plecach. Nie majac pewnosci, czy to w koncu zadzialala jego naturalna zdolnosc regeneracji, czy tez istnieje inne wyjasnienie, zmusil sie, by usiasc. Wysilek ten oslepil go i przez chwile zobaczyl gwiazdy. -Ilmaterowi niech beda dzieki, zyjesz! - zabrzmial okrzyk Melissan zza gwiezdnego gobelinu. Abdel uslyszal odglos biegnacych stop, a po chwili poczul znajomy uscisk Imoen, ktora przytulila sie do jego szyi. -Abdelu - zawolala, wtulajac sie w jego zupelnie juz wyleczone plecy - myslalam, ze cie stracilam. Gdy otoczyl przyrodnia siostre ramieniem i przytulil, gwiazdy w jego polu widzenia zaczely znikac. Abdel zobaczyl, ze otaczaja go nie tylko Imoen i Melissan, ale tez kilka odzianych w dlugie szaty postaci, przygladajacych sie uwaznie kazdemu jego ruchowi. Bez watpienia byli to kaplani Ilmatera, ktorzy uleczyli jego rany. Nie mogl marnowac czasu na podziekowania. -Jaheira? - zapytal niepewnie, patrzac prosto na Melissan. Wysoka kobieta odwrocila sie. Imoen puscila go i odsunela sie, a jej twarz byla pelna smutku. -Smok ja zabral - powiedziala cicho. Abdel lekko odepchnal Imoen i powoli wstal. Widzac cos w jego oczach, postacie w dlugich szatach odsunely sie od wojownika, odzianego jedynie w zweglone resztki ubrania. Melissan nie poruszyla sie. -Naprawde mi przykro, Abdelu - powiedziala. Abdel rzucil sie na nia i otoczyl rekami jej szyje, zanim ktokolwiek zdazyl zareagowac. Sciskajac Melissan coraz mocniej, uniosl ja nad ziemie. Nogi kobiety slabo kopaly powietrze. Kaplani Ilmatera zareagowali przerazonymi westchnieniami, ale nie probowali Melissan pomoc. -Abdelu! - wrzasnela Imoen, skaczac mu na plecy i bezskutecznie probujac oderwac jego rece od szyi Melissan. - Abdelu, to nie jej wina! Nic nie moglismy zrobic. Melissan slabo sciskala potezne ramiona Abdela, a oczy wyszly jej z orbit, gdy probowala zlapac oddech. -Zdradzila nas! - zaryczal Abdel. - Sklamala nam o Piatce! Chce, zebysmy wszyscy zgineli! -Nie! - krzyknela Imoen z przerazeniem w glosie, teraz uderzajac malymi piastkami w plecy brata. - Melissan odegnala smoka! Znalazla cie i przyprowadzila nas do tej swiatyni. Jesli chcialaby nas zabic, czemu nas ratowala? Abdel, nie bedac juz pewien zdrady kobiety, rozluznil chwyt. Opuscil Melissan, az jej stopy dotknely podlogi, i pchnal ja pogardliwie do tylu, az zatoczyla sie w strone kaplanow Ilmatera, ktorzy chwycili ja, by nie upadla. Imoen podbiegla do Melissan, zeby sprawdzic, czy wszystko z nia w porzadku. Upewniwszy sie, ze jej nowej przyjaciolce nic sie nie stalo, dziewczyna spojrzala na Abdela z wyrzutem. -Co ty sobie myslisz, Abdelu? Zwariowales? Abdel nic nie odpowiedzial, tylko zaklal i splunal na poswiecona podloge swiatyni. Z pomoca Imoen Melissan udalo sie dojsc do siebie. Jej dlugie, delikatne palce masowaly szyje pod wysokim czarnym kolnierzem, ktory siegal az do brody. Dziki i nieoczekiwany atak Abdela zostawil slady w postaci siniakow na szyi, ale gdy sie odezwala, w jej glosie nie bylo ani sladu gniewu. -Twoj brat stracil kogos, kogo kochal - powiedziala cicho, a jej nadwerezone gardlo sprawilo, ze glos byl szorstki i chrapliwy. - Ma prawo byc zdenerwowany. -Nie w taki sposob - zaprotestowala Imoen, opiekunczo otaczajac ramieniem wyzsza kobiete. Jej oczy ciskaly noze w cialo Abdela. - Po tym wszystkim, co dla nas zrobilas, nie ma prawa traktowac cie w taki sposob. Potezny mezczyzna obrocil sie na piecie, by spojrzec na obie kobiety. Kaplani usuneli sie dyskretnie, pozostawiajac trojke intruzow samym sobie. -Oszukala nas, Imoen - stwierdzil Abdel. - Wprowadzila nas prosto w pulapke. Imoen chciala zaprotestowac, lecz Melissan uniosla dlon, by ja uciszyc. -Nie przecze, ze armia Gromnira wpadla w zasadzke - powiedziala cicho, glosem juz bardziej przypominajacym jej normalny glos. - Ale zapewniam cie, ze nie mialam nic wspolnego ze zdrada. -Jezeli nie ty, to kto? - zazadal odpowiedzi Abdel. Melissan potrzasnela glowa. -Niestety, nie jestem w stanie tego powiedziec. W Saradush zebralo sie wiele dzieci Bhaala, pragnacych schronic sie przed armia Yagi Shury. Byc moze jedno z nich wymienilo swoje zycie na zycie wszystkich ze swego rodu. Abdel czul, ze jego gniew ustepuje. Oskarzyl Melissan, opierajac sie na wlasnych domyslach, te zas zrodzily sie z wypowiedzianych przed smiercia slow szalonego generala Gromnira. Zmuszony przyjac do wiadomosci fakty, Abdel nie mogl znalezc zadnych dowodow na to, ze to Melissan byla odpowiedzialna za zasadzke. Rzeczywiscie, to Melissan uratowala zycie Abdela... w kazdym razie wedlug Imoen. Patrzac w oczy swojej przyrodniej siostry, Abdel uswiadomil sobie, ze byla ona pod urokiem tej poteznej, pieknej kobiety. Abdel znal to spojrzenie, w przeszlosci Imoen spogladala tak na niego. Melissan byla dla dziewczyny wybawicielem i najwyrazniej zastapila Abdela w roli bohatera Imoen. Sam Abdel nie byl pod takim wrazeniem. -Nie bylas ze mna calkiem szczera - powiedzial, przypominajac sobie pozegnalne slowa dziwnej istoty w Otchlani. - Wiesz o Piatce wiecej, niz mi powiedzialas. Zanim Imoen zdolala rzucic sie na pomoc swojej nowej bohaterce, odezwala sie Melissan. -To prawda, Abdelu. Nie bylam z toba calkiem szczera. Ale musisz zrozumiec, ze nie moglam ci calkowicie zaufac, zanim nie wykazales sie, zabijajac Yage Shure. -A jednak oczekujesz, ze ja ci zaufam. Melissan westchnela. -Abdelu, moje zadanie jest trudne. Probuje uratowac potomkow zlego, podstepnego bostwa przed ich wlasnym rodem. Ciagle musze strzec sie przed zdrada sojusznikow. Wiesz, ze wielu z nich nie mozna zaufac. Abdel niechetnie przytaknal. Nie mogl zaprzeczyc jej slowom, tak samo jak nie mogl zaprzeczyc swojemu plugawemu pochodzeniu. -Wiele lat temu odnalazlam Sarevoka i powiedzialam mu wszystko, co wiedzialam o Piatce i jej celach - ciagnela dalej Melissan. - Wykorzystal te informacje dla siebie i niemal wywolal wojne, probujac uprzedzic Piatke w probach wskrzeszenia waszego mrocznego ojca. Na takich bledach nauczylam sie dobrze strzec swoich tajemnic, Abdelu Adrianie. -A popatrz na to, co zrobil Gromnir - wtracila sie Imoen. - Mieszkancy Saradush zapewnili mu azyl, a on zajal ich miasto. Nic dziwnego, ze Melissan nie chciala ci wszystkiego powiedziec. Nie mozesz jej winic. -Gdzie jest teraz Sarevok? - zapytal Abdel, nagle uswiadamiajac sobie nieobecnosc przyrodniego brata. Melissan odpowiedziala, wzruszajac ramionami: -Jechal u mojego boku, gdy przekraczalismy brame, ale rozdzielilismy sie w chaosie bitwy. Nie powrocil. Moze jest jednym z tysiecy, ktorzy spoczywaja na polu bitwy, zabity przez armie, ktora zniszczyla Saradush i uciekla, gdy zobaczyla wzlatujacego w niebo smoka. -Watpie, by ci zolnierze byli w stanie zakonczyc zycie mojego brata - mruknal Abdel. -Moze to on byl zdrajca - zasugerowala Imoen. - Nie pierwszy raz probowal zniszczyc miasto. -Moze - przyznala Melissan, choc nie wydawala sie przekonana. - Sarevok znal nasz plan bitwy. Moglby zorganizowac zasadzke. Kiedy poznalam Sarevoka, byl zdolny do takiej zdrady. Ale ostatnio wyczuwalam w nim cos innego - kontynuowala kobieta. - Sarevok zmienil sie od czasu naszego pierwszego spotkania. Czy wierzysz, ze wciaz jest zdolny do takiego zla? -Nie... nie wiem - przyznala Imoen. - Chyba nie. Ale tak naprawde wczesniej go nie znalam. Zwrocila sie do przyrodniego brata. -Co ty o tym sadzisz, Abdelu? Czy Sarevok nas zdradzil? Abdel przez dluzsza chwile zastanawial sie nad odpowiedzia. Sarevok zamordowal Goriona i Khalida. Niemal zabil Jaheire i zrobil to bez wyrzutow sumienia. Ale to bylo dawno temu. Podobnie jak Melissan, Abdel czul, ze Sarevok, ktory poprowadzil ich do Saradush, byl juz zupelnie inny. -Teraz nie ma to juz znaczenia - odpowiedzial w koncu Abdel zmeczonym glosem. - Jesli to Sarevok byl zdrajca, podejrzewam, ze wycofal sie z reszta armii. Watpie, bysmy znow sie na niego natkneli. Musimy skoncentrowac sie na naszych obecnych zadaniach. Opowiedz mi o Piatce, Melissan. Gdy Melissan wahala sie, Abdel zaczal na nia naciskac. -Wykazalem sie, ryzykujac zyciem, zeby zabic Yage Shure. Na pewno juz masz swiadomosc, ze nie pragne przywrocic zycia Bhaalowi. Jesli oczekujesz, ze ci pomoge, musisz powiedziec mi wszystko, co wiesz o Piatce. Przechylajac glowe na bok, Melissan zdawala sie rozwazac slowa Abdela, dajace nadzieje na jego pomoc. -Prosze, Melissan - poprosila ja Imoen - znam Abdela od dziecka. To dobry czlowiek. Mozesz byc pewna, ze zrobi to, co wlasciwe. Wysoka kobieta cieplo usmiechnela sie do dziewczyny. -Dobrze, dziecko. Powiem wam obojgu, co wiem o Piatce, a wtedy zrozumiecie, dlaczego nie zdziwil mnie widok smoka wkraczajacego do walki przeciwko nam. * * * -Prosze, Abdelu, pojedz z nami - blagala go Imoen. - Melissan zabierze nas oboje do klasztoru w Amkethran. Obiecala, ze Balthazar, przywodca tamtejszych mnichow, ukryje nas. Ochronia nas przed Piatka, podczas gdy bedziemy odpoczywac i zbierac sily.Jej brat pokrecil glowa. -Jedz z nia. Dogonie was pozniej, kiedy juz znajde Jaheire. Imoen nie mogla powiedziec na glos tego, co oboje czuli. Melissan jednak nie obawiala sie tych slow. -Twoja kochanka nie zyje, Abdelu Adrianie. Nie mozesz jej uratowac. Abdel przywiazal na plecach szeroki, ciezki miecz, ktory pochodzil ze zbrojowni Saradush. -Jesli jej nie uratuje, przynajmniej pomszcze jej smierc. -Zamierzasz sam zabic smoka? - spytala go Melissan. - Albo kilka? -Jesli to bedzie konieczne. -A co z Abazigalem? - zapytala Imoen. - Ich panem, pomiotem Bhaala, o ktorym opowiedziala nam Melissan? A jesli on czeka na ciebie, wykorzystujac Jaheire jako przynete, zeby sprowadzic cie do swojej kryjowki? -Juz zabilem dwoje z Piatki. Wlasciwie zabicie Abazigala powinno byc prostsze. Jesli Melissan ma racje, w przeciwienstwie do Yagi Shury ten czarodziej nie jest niewrazliwy na zwykla bron. -Z informacji, jakie udalo mi sie zebrac, wynika, ze ze wszystkich dzieci Bhaala tylko ty i Yaga Shura posiadaliscie tak niezwykla zdolnosc - przyznala Melissan. - Ale to, ze Abazigala da sie przebic zwyklym mieczem, nie oznacza jeszcze, ze bedziesz mial taka mozliwosc. -Twoja pewnosc siebie jest godna podziwu, lecz glupia - ostrzegla go. - Czy nie sluchales tego, co ci mowilam? Abazigal to pan smokow i magii. W przeciwienstwie do Yagi Shury i Illasery, nie jest zwyklym wojownikiem, ktorego mozesz porabac mieczem na kawalki. -Zabijanie czarodziejow to ciezka robota - przyznal Abdel, zakladajac przynajmniej dwa rozmiary za male buty. Jego ubranie splonelo w ognistym oddechu smoka, a Melissan znalazla dla niego koszule, spodnie i buty, w ktore miescil sie z duzym trudem. - Ale Abazigal nie bedzie pierwszym magiem, ktorego plany pokrzyzowalem. Wstal i uscisnal Imoen. Nad jej ramieniem spojrzal na ulice Saradush. Ci, ktorzy przezyli, juz zaczynali odbudowywac swoje miasto, oczyszczac ulice z gruzow i trupow. -Imoen, zostan z Melissan - nakazal siostrze. - Nie zrob nic glupiego, nie ruszaj za mna, bo bedziesz tylko wchodzic mi w droge. Zobaczymy sie pozniej, obiecuje. -Abazigal jest o wiele potezniejszy niz czarodziej, ktorego pokonales u stop Drzewa Zycia - ostrzegla go Melissan, gdy szedl w strone drzwi. - Irenicus pragnal zycia wiecznego, ale w jego zylach nie plynela krew boga. Nie lekcewaz Abazigala jako czlonka Piatki. Jest synem samego Bhaala. Abdel przerzucil przez plecy worek z zapasami. -Ja tez. * * * Pierwszego dnia Abdel nie zatrzymal sie nawet na odpoczynek, napedzany swoja niesmiertelna krwia. Nie szedl tak szybko, jak lecial smok, i to go dreczylo, ale nie potrafil isc szybciej. Kiedy sie zmeczyl, musial nawet zwolnic. Zatrzymywal sie rzadko, ale nawet syn boga musi odpoczywac.Tropienie smoka bylo proste. Tam gdzie sie pojawial, pozostawial widoczne slady w krajobrazie i umyslach ludzi, ktorzy mieli duzo szczescia, ze go zobaczyli i to przezyli. Stwor lecial niemal wprost na poludnie. Z poczatku Abdel podejrzewal, ze kieruje sie do gestego lasu Mir. Powiadano, ze drzewa byly tam tak geste, ze swiatlo slonca nigdy nie dotykalo poszycia. W wielu miejscach pnie rosly tak blisko siebie, ze ani ludzie, ani zwierzeta nie mogly sie miedzy nimi przecisnac. Tak w kazdym razie slyszal Abdel. Wlasciwie wszystko, co wiedzial o lesie Mir, bylo plotkami i legenda. Opowiesci naocznych swiadkow zdarzaly sie wyjatkowo rzadko, gdyz niewielu z tych, ktorzy don wkroczyli, wyszlo stamtad. Abdel mial nadzieje, ze smok nie kieruje sie w glab przekletego lasu. Najemnik nie bal sie potworow, ktore mogly kryc sie miedzy drzewami, lecz martwil sie, ze prawda byly opowiesci o duzych polaciach gestych, niemozliwych do przejscia zarosli. Gdyby w pogoni za smokiem musial przez caly czas wycinac sobie droge miedzy galeziami, korzeniami i zaroslami, niewielka obecnie szansa na uratowanie Jaheiry stalaby sie jeszcze mniejsza. W polowie trzeciego dnia Abdel uswiadomil sobie, ze smok nie kieruje sie do lasu Mir. Najblizsza krawedz lasu znajdowala sie pol drogi marszu na zachod, lecz stwor nie zszedl z kursu na poludnie. Przypominajac sobie ukryte gleboko w pamieci obrazy map, ktore studiowal w Candlekeep, Abdel domyslil sie, dokad bestia zmierza. Prawdopodobnie kierowala sie w strone Gor Alimir na wybrzezu Blyszczacego Morza, niewielkiego lancucha gorskiego, oddalonego o dziesiec dni marszu od Saradush. To tam, jak zgadywal Abdel, bestia miala swoje leze. To tam mial spotkac sie z potomkiem Bhaala, Abazigalem, i tam mial nadzieje odnalezc Jaheire. Chociaz Abdel czul, ze polelfka juz opuscila ten swiat, nie chcial sie z tym pogodzic. Wbrew logice i rozsadkowi, nadal mial slaba nadzieje, ze jakims sposobem odnajdzie Jaheire zywa. A jesli nie, to zaprzysiagl wrogom okrutna zemste. Abdel wedrowal dalej, a w jego glowie panowal chaos powstaly z szalonej nadziei, rozpaczy i obrazow krwawej zemsty. Tak bardzo koncentrowal sie na celu, iz nie byl swiadom, ze ktos za nim podaza. * * * Pol dnia w tyle za zdeterminowanym najemnikiem podazala potezna postac w czarnej zbroi plytowej. Sarevok znalazl slad Abdela na rowninach wokol ruin Saradush i od tego czasu wedrowal za nim.Tempo, jakie narzucil jego przyrodni brat, sprawialo, ze Sarevok nie mogl zmniejszyc dzielacej ich odleglosci, jednak majac krew i wytrzymalosc taka sama jak Abdel, nie pozostawal za bardzo w tyle. Sarevok wiedzial, ze jego brat szuka zemsty za smierc druidki. Wiedzial rowniez, ze Abdela czeka konfrontacja z kolejnym czlonkiem Piatki, ktora niestety moze zakonczyc zycie najemnika, dlatego pragnal rowniez sie tam znalezc. Rozdzial trzynasty Nawet teraz, dlugo po zakonczeniu rytualu, plomienie w jamie posrodku opuszczonej swiatyni plonely wysoko, karmione esencja zabitych podczas rzezi w Saradush wielu dzieci Bhaala. Pomaranczowy blask ognia odbijal sie od scian, oswietlajac wyszczerzona czaszke Bhaala na obrazie i cale pomieszczenie.Trzy zakapturzone postacie kulily sie w najdalszym kacie swiatyni. Nauczeni przez lata dzialania w ukryciu i tajemnicy, wciaz nie chcieli, by nawet swiatlo ceremonialnego ognia Bhaala ujawnilo ich tozsamosc. -Ogien nigdy nie byl tak silny - wyszeptala najmniejsza z trzech postaci, odsuwajac kosmyk srebrnych wlosow z ciemnej skory. Z calej trojki swiatlo najbardziej denerwowalo drowke. Wyjatkowo mloda jak na standardy elfow, wiekszosc z trzydziestu lat swojego zycia spedzila w ciemnosciach Podmroku, gdzie jedynym swiatlem byl chorobliwy blask bladych porostow. Kilka lat wczesniej Namaszczona przez Bhaala naklonila ja do przylaczenia sie do Piatki, jednak drowka nadal uwazala jasne swiatlo za cos bolesnie nieprzyjemnego. -Ogien jest silny, poniewaz zbliza sie nasz triumf - odrzekla druga postac. Tatuaze na jej twarzy i dloniach zdawaly sie pulsowac i polyskiwac w odpowiedzi na demoniczny blask plonacej esencji Bhaala. Trzecia i najwieksza postac wysunela z ust dlugi rozdwojony jezyk, by posmakowac won chwaly Bhaala, ktora jak dym wisiala w powietrzu. W ostrym swietle jej zrenice wydawaly sie czarnymi paskami w zoltych, gadzinowatych oczach. -A jednak wychowanek Goriona nadal nam umyka. Drowka zadrwila ze strachu obecnego w glosie wiekszego towarzysza. -Abazigalu, chyba nie boisz sie tego glupka? Polsmok zasyczal, gdy ujawniono jego imie: -Odwazylasss sssie zdradzic moja tozsssamosssc! Wytatuowany mezczyzna powstrzymal nieuchronna klotnie jednym machnieciem reki. -Nie badz glupcem, Abazigalu. Twoja tozsamosc jest juz znana naszemu wrogowi. Namaszczona przez Bhaala powiadomila mnie, ze nawet w tej chwili wychowanek Goriona podaza za twoim pupilem do gorskiej kryjowki. -Moze powinnam razem z toba wrocic do domu, Abazigalu - zasugerowala zlosliwym szeptem drowka. - Jesli sie boisz, moge zamiast ciebie zajac sie Abdelem. -Nie! - w pospiechu wyrzucil z siebie Abazigal. - Sssam sssie nim zajme. Nie ssskaziszszsz mojej ssswietej jassskini ssswoja przekleta obecnossscia. Drowka zasmiala sie, rozbawiona oburzeniem Abazigala. -Chcesz ukryc przed nami jakies tajemnice, Abazigalu? Myslisz, ze nie wiemy o smoczej armii, ktora zbiera sie u stop twej gorskiej siedziby? Potrzasnela glowa z udanym wspolczuciem. -Biedny mieszaniec - westchnela. - Oszukujesz sie, jesli wierzysz, ze prawdziwe smoki zbiora sie pod twoim dowodztwem. One nigdy nie poniza sie do tego, by podazyc za takim bekartem jak ty! Pazurzasta dlon Abazigala wysunela sie z rekawa, by rozszarpac gardlo drowki, ale natrafila tylko na powietrze. Kobieta zrobila unik, przeslizgnela sie za przysadzistego przeciwnika i przylozyla mu noz do szyi. -Wystarczy - zdecydowanym glosem powiedzial wytatuowany mezczyzna. Drowka schowala bron i odsunela sie od Abazigala. Polsmok odwrocil sie plecami do dwojki towarzyszy i powoli ruszyl w strone drzwi. -Nie moge tu dluzej zossstac. Muszszsze sssie zajac wazniejszszszymi sssprawami. - Glos Abazigala, zawstydzonego slowami drowki, byl ponury i obrazony. -Tak, pospiesz sie, mieszancu - wysmiewala sie z niego kobieta. - Lepsi od ciebie nie powinni czekac! Cialo Abazigala zesztywnialo pod plaszczem. -Zostawimy Abdela tobie - obiecal wytatuowany mezczyzna, co sprawilo, ze Abazigal sie rozluznil. - Nie lekcewaz go - ostrzegl towarzysza. - Illasera i Yaga Shura przyplacili arogancje zyciem. Nie odwracajac sie w ich strone, Abazigal odrzekl: -Oni byli slabi i glupi. Ja taki nie jestem. Nie mowiac nic wiecej, upokorzony polsmok wyszedl ze swiatyni w chlod nocy. Skulil sie przy ziemi, po czym odbil sie wysoko w powietrze. Jego dwunozna postac ulegla przemianie. Z bokow wyrosly mu ogromne skrzydla, ramiona staly sie krotsze, zakonczone pazurami, a nogi zmienily sie w potezne, szponiaste tylne lapy. Wraz z odglosem pekania kosci twarz przeksztalcila sie w pysk smoka, osadzony na nagle wydluzonej szyi. Cala transformacja zajela mniej niz sekunde. Abazigal uniosl sie w pociemniale niebo dzieki machnieciu ogromnymi skrzydlami i uderzeniu ogonem, ktory wyrosl w tylnej czesci jego ciala. Dwoje pozostalych czlonkow Piatki bez zdziwienia przygladalo sie, jak potezna sylwetka maleje na tle wiszacego nisko nad horyzontem ksiezyca w pelni. Dopiero gdy zmienila sie w ledwo widoczna plamke, odezwali sie ponownie. -Abazigala bardziej interesuje zdobycie laski rady smokow niz wypelnianie obowiazkow jednego z Piatki - zauwazyla drowka. - Uwaza, ze majac na swe rozkazy armie smokow, nie bedzie nas potrzebowal. -Smoki nie podaza za nim - zapewnil ja jej wytatuowany towarzysz. - A Abazigalowi brakuje odwagi, by sprzeciwic sie Namaszczonej przez Bhaala. Poza tym rozprasza sie. Nie docenia w pelni zagrozenia, jakie stanowi wychowanek Goriona. -Jesli Abazigalowi sie nie uda, my odegramy wieksza role w sprowadzeniu naszego ojca na swiat - wyszeptala drowka. Gdy towarzysz nic nie odpowiedzial, dodala: -A jesli Namaszczona przez Bhaala rowniez zginie od miecza Adela, laski Bhaala podzielimy miedzy nas oboje. -A moze ty juz planujesz, jak pozbyc sie rowniez mnie - odpowiedzial wytatuowany mezczyzna bez sladu emocji w glosie. - Proponuje jednak, bysmy zajeli sie zlikwidowaniem Abdela Adriana, zanim zwrocimy sie przeciwko sobie. Drowka usmiechnela sie. -Oczywiscie, przyrodni bracie. Twe slowa sa jak zawsze pelne madrosci. Jestes pewien, ze krew mojego rodzaju nie plynie w twoich zylach obok krwi naszego niesmiertelnego ojca? -Podczas gdy Abazigal bedzie sie zajmowac wychowankiem Goriona - powiedzial wytatuowany mezczyzna, ignorujac komplement drowki - my powinnismy cos zrobic z drugim dzieckiem Bhaala z Candlekeep. -Imoen? - prychnela pogardliwie drowka. - Nie jest warta zachodu. -Jest przyjaciolka Abdela i wciaz ma w sobie esencje Bhaala, choc bardzo niewiele. Jesli Abazigalowi sie nie powiedzie, zabicie dziewczyny zwiekszy smutek Abdela i pomoze w zrealizowaniu naszych planow dotyczacych jego smierci. Smukla dlon drowki nieswiadomie zsunela sie z pasa i poglaskala rekojesc pokrytego runami sztyletu. -W takim razie musimy sprawic, ze umrze. Mezczyzna skrzywil sie. -Melissan zabiera ja do Amkethran. Drowka zasmiala sie, a byl to smiech pelen zlosliwosci. -Melissan, wielka obronczyni pomiotu Bhaala, przyprowadza Imoen pod ochrone Balthazara i jego klasztoru? Jakie to rozkosznie ironiczne! -Nie chce sie jeszcze ujawnic, wystepujac przeciwko niej - odrzekl jej towarzysz. - Nie nadszedl jeszcze czas, zebym podjal otwarte dzialania. -W takim razie wyswiadcz mi te przysluge i pozwol mi ja zabic! - nalegala drowka. - Wiesz, ze mury klasztoru nic dla mnie nie znacza. Jestem tylko cieniem. Sama Melissan nie bedzie wiedziala, ze tam jestem, poki nie znajdzie trupa pomiotu Bhaala. Mezczyzna zawahal sie przez chwile, po czym skinal glowa. Drowka zasmiala sie ponownie i wyslizgnela przez drzwi pod oslone nocy. Kiedy tylko znalazla sie poza blaskiem swiatynnego ognia, zrzucila ciezki plaszcz z kapturem. Jej ciemna skora i ubranie natychmiast skryly sie w mroku wieczoru. Wytatuowany mezczyzna patrzyl, jak drowka-zabojczyni znika w ciemnosciach. Nie watpil, ze Sendai sie powiedzie. Mnisi w klasztorze Amkethran, choc potezni, nie beda w stanie uchronic dziewczyny z Candlekeep przed smiercia z rak drowki. Moze, jesli usmiechnie sie do niego szczescie, Sendai zabije rowniez Melissan. Bedac teraz sam w domu ojca, wytatuowany mezczyzna skierowal swoja uwage na plomienie posrodku swiatyni. Oprocz trzasku plomieni wscieklosci Bhaala, slyszal krzyki bolu jego zabitych dzieci. Czul, jak ich cierpienie ozywia jego splamiona dusze, wyzwala przeklete zadze ojca. Powstrzymal pragnienie, by zatopic sie calkowicie we wspanialym cierpieniu. Tej nocy nie wszystko poszlo tak, jak planowal. Mial nadzieje nakarmic ogien ofiarny duszami drowki i polsmoka. Skoro jednak Abdel Adrian jeszcze zyl, nie mogl sobie na to pozwolic. Tak jak tlumaczyl to drowce, wspolny wrog zmusza czlonkow Piatki do opanowania naturalnego pragnienia zwrocenia sie przeciw sobie. Lecz jesli jego studia i treningi nauczyly go czegos, to niewatpliwie cierpliwosci. Poczeka. W koncu zobaczy, jak gina wszyscy: Abdel, Imoen, Abazigal, Sendai, Melissan... wszystkie dzieci Bhaala, cala Piatka, nawet Namaszczona przez Bhaala. Jesli pozabijaja sie nawzajem, tym lepiej, bo wtedy pozostanie juz tylko on. Rozdzial czternasty Abazigal lecial przez cala noc, napedzany wstydem, nienawiscia do Sendai i swiadomoscia, ze przybycie wychowanka Goriona moze zrujnowac jego starannie ulozony plan. Choc znajdowal sie wiele mil od celu, juz widzial smoki zebrane na szczycie plaskowyzu, na ktorym Abazigal wybudowal swa gorska twierdze. Blekitne i zielone smoki z glebi lasu Mir, brazowe z piachow pustyni Calimir, czarne z pajeczego bagna - blyszczacy kalejdoskop barw i odcieni, a wszystkie czekajace niecierpliwie na przybycie polsmoka.Abazigal wyslal zaproszenie na spotkanie na kazdy gorski szczyt, do kazdej ukrytej jaskini i podziemnej komnaty w promieniu tysiaca mil. Odpowiedzial na nie ponad tuzin wspanialych istot, zwabionych obietnicami skarbow, chwaly i powrotu czasow, gdy smoki wladaly Faerunem. Choc z rozczarowaniem zauwazyl nieobecnosc wiekowych czerwonych Balagosa i Charvekannathora, z olbrzymia radoscia ujrzal wsrod zebranej gromady polyskujaca skore Iryklagathry, wielkiego blekitnego smoka, znanego wiekszosci smiertelnikow jako Ostre Kly. Pojawiwszy sie wraz z pierwszymi promieniami wschodzacego slonca, przebijajacymi sie przez poranne chmury, by rozpalic pokryte sniegiem szczyty gor, Abazigal wyladowal posrodku kregu utworzonego przez wielkie bestie. Gdy jego stopy dotknely twardych kamieni, natychmiast przyjal podobna do ludzkiej postac. Innych smokow nie oszuka jego wyglad, potrafia wywachac, ze jest mieszancem. Mimo swej dumy Abazigal wiedzial, ze musi sie ukorzyc przed smokami czystej krwi. Sporo zlota i klejnotow kosztowalo go, zeby zebrac sluchaczy, nie mial wiec zamiaru obrazac ich, wystepujac w postaci prawdziwego smoka. -Prawie sie spozniles - powiedzial na powitanie Saladrex, wiekowy zielony smok, a jego glos odbil sie echem od pobliskich wzgorz. Mniejszy i mniej potezny niz czerwone oraz blekitne smoki, ktore walczyly o dominacje w tym regionie, Saladrex byl sprytny i pelen ambicji. Wyczuwajac okazje, by zdobyc poteznego sprzymierzenca jako pierwszy zgodzil sie przybyc i wysluchac propozycji Abazigala. Za pewna cene, oczywiscie. Teraz najwyrazniej Saladrex wystepowal jako przedstawiciel zebranej rady. Abazigal podejrzewal, ze zielony smok zostal wybrany, gdyz wiele innych bestii, w tym Ostre Kly, uwazalo za ponizajace prowadzenie interesow z istota tak malo znaczaca w ich oczach jak Abazigal. -Przyjmijcie moje najszczersze przeprosiny - odpowiedzial Abazigal, starannie powstrzymujac syczenie, by nie obrazic gosci. Wysilek sprawial, ze bolaly go szczeki, lecz wiedzial, ze to niewielka, cena za zdobycie poparcia Saladreksa i innych. - Lecialem cala noc bez odpoczynku i przybylem na czas. Nigdy nie obrazilbym tak szanownych zebranych, kazac im czekac na kogos tak malo znaczacego jak ja. Jego odpowiedz wydawala sie lagodzic irytacje, jaka wywolalo wsrod zebranych smokow jego przybycie w ostatniej chwili. -Wysluchamy twojej propozycji - wyrwal sie Sablaxaahl, duzy, lecz wzglednie mlody czarny smok, ktory swoim odezwaniem sie poza kolejnoscia ujawnil mlodziencza porywczosc. - Choc nie potrafie sobie wyobrazic, co taki ludzki pomiot moglby miec dla nas interesujacego. Inne smoki przyjely to naruszenie etykiety przez czarnego bez komentarza. Kolejny znak, ze nie uwazaly Abazigala za wartego prawdziwego szacunku. -I na tym wlasnie polega moja moc - odrzekl Abazigal. - Nie jestem potomkiem zwyklego smiertelnika. Jestem dzieckiem boga Bhaala. W zgromadzeniu rozlegl sie smiech. -Rod ludzkiego boga? I do tego martwego? - W glosie Saladreksa slychac bylo rozbawienie. - To ma wywrzec na nas wrazenie, mieszancu? Abazigal ugryzl sie w jezyk, by nie odezwac sie zbyt ostro. -Musisz jeszcze wysluchac mojej propozycji, potezny Saladreksie - odrzekl, gdy juz stlumil gniew. - Bhaal byl rzeczywiscie ludzkim bogiem, ale tez bogiem smierci i zniszczenia, panem mordu. Gdy powroci, bedzie bogiem zemsty. -Mowisz, jakby powrot Bhaala byl nieunikniony, lecz my wiemy, ze ta sprawa nie zostala jeszcze zdecydowana. Nasza cierpliwosc sie wyczerpuje - ostrzegl Saladrex. - Musimy jeszcze uslyszec, jak moze na tym skorzystac smoczy rod. -Czyz smoki nie sa najbardziej majestatycznymi istotami Faerunu? - zapytal retorycznie Abazigal. - Czyz nie sa najpotezniejsze? Najinteligentniejsze? Bestie nie mogly powstrzymac sie od potakiwania. Smoki rzeczywiscie odznaczaly sie wysoka inteligencja, ale nawet najmadrzejsze pozwalaly sie bezwstydnie komplementowac. -A jednak smoki nie rzadza - ciagnal dalej Abazigal, widzac, ze przyciagnal uwage sluchaczy. - Nizsze rasy: ludzie, niziolki, orki, gobliny... rozmnazaja sie jak insekty! Rozprzestrzeniaja sie po Faerunie jak plaga, wypalajac lasy i zmieniajac wasze tereny lowieckie w pastwiska i miasta. Kradna wasze skarby, a ich glupi bohaterowie zbieraja sie razem i odnajduja wasze leza, by zakonczyc wasza egzystencje, zabrac dla siebie wasze zloto i umocnic swa marna slawe zabojcow smokow. Wsrod jego gadziej widowni zabrzmialy odglosy potwierdzenia. -Sama swoja liczba to nedzne robactwo spycha smoczy rodzaj coraz glebiej w dzicz, by powiekszac swoje terytoria. Ile czasu zajmie im calkowite wyniszczenie waszego rodzaju? -Niemozliwe! - wyrzucila z siebie mloda brazowa smoczyca, bardzo impulsywna. - Nasz gatunek nigdy nie zostanie zniszczony przez te zalosne dwunogi! Inne smoki jednak jej nie poparly. Byly na tyle stare, ze doswiadczyly juz rozprzestrzeniania sie nizszych istot. W swej madrosci wiedzialy, ze ponura przepowiednia Abazigala nie jest wcale tak bezpodstawna. -A ty twierdzisz, ze mozesz to powstrzymac, Abazigalu? - rzucil mu wyzwanie Saladrex. Polsmok pokiwal glowa. -Gdy Bhaal powroci, rozpocznie krwawa zemste, wojne, w ktorej Faerun zaplaci za jego smierc. Bedzie mordowal ludzi tak, jak nie robili tego nigdy nawet najbardziej nieslawni w historii tyrani. Wtedy nadejdzie czas naszego dzialania! Gdy ich populacja zostanie przetrzebiona przez wojne, nizsze istoty nie beda mialy sily ani woli, by sprzeciwic sie zjednoczonej potedze smoczego rodu! Zlupicie zloto ich miast! Ludzie ukorza sie przed wami! Ci, ktorzy sie poddadza, zostana waszymi niewolnikami, a pozostali zostana zepchnieci do morza przez nasze polaczone sily. Smoki znow beda rzadzic Faerunem! Odpowiedzia bylo milczenie, gdyz smoki rozwazaly wspaniala wizje Abazigala. W koncu Saladrex zadal pytanie, ktorego Abazigal najbardziej sie obawial. -A do czego wlasciwie potrzebujemy ciebie, mieszancu? -Bede posrednikiem miedzy smocza armia a silami Bhaala. Skieruje machine wojenna mego niesmiertelnego ojca tak, by wsparla rade smokow. -A czemu Bhaal mialby nam pomagac? - zapytal Saladrex. - Jest bogiem ludzi. -A jednak bog mordu rozumie potege smokow - zapewnil ich Abazigal. - Przyjal postac wielkiego smoka, by splodzic mnie - dziedzica swojej chwaly. Z pewnoscia dowodzi to, ze rozumie, iz smoki sa najwyzszymi stworzeniami, zas ludzie nadaja sie jedynie na slugi. Jesli twoi ludzcy niewolnicy zostana zmuszeni do oddawania czci Bhaalowi, coz to bedzie dla ciebie znaczyc, Saladreksie? Nic. A Bhaala nie bedzie obchodzic, ze jego wyznawcy sluza smokom, jesli tylko beda oddawac mu czesc. Skrzywienie wielkich zielonych warg Saladreksa swiadczylo, ze nie jest on jeszcze przekonany. -Zapewniam cie, wielki Saladreksie, ze ten sojusz przyniesie korzysci i Bhaalowi, i smokom. Jako potomek obu stron bede sprawiedliwie traktowal interesy kazdej z nich. Saladrex prychnal. -Byc moze mowisz prawde, ale zebralo sie nas tutaj zbyt malo. Musimy przekonac do naszej sprawy inne smoki. Zanim przylacza sie do nas inni, musza zrobic to wiekowe czerwone smoki, a one nie beda chcialy za toba podazyc. Nikt z mojego rodzaju nie zaufa skundlonemu mieszancowi. Abazigal pochylil glowe z szacunkiem, przyjmujac obelge jako prawde, ktora zreszta byla. -Nie zawsze bede kundlem - powiedzial cicho. - Gdy moj ojciec odrodzi sie, na pewno da mi wszystko, o co poprosze. A ja poprosze, by uczynil mnie smokiem czystej krwi. Zebrane smoki zasmialy sie, a Abazigal pochylil glowe, nie mogac zniesc upokorzenia. Saladrex jednak nie smial sie. -Jesli Bhaal naprawde rozumie majestat smokow - wyszeptal zielony smok tak, ze slyszal go tylko Abazigal - moze rzeczywiscie da ci to, czego pragniesz. Znajdz mnie, gdy w twych zylach bedzie plynac czysta krew prawdziwego smoka a ja przylacze sie do ciebie. Razem zjednoczymy pozostalych. Z sercem przepelnionym wdziecznoscia i ulga Abazigal podniosl glowe, ale Saladrex juz odlecial, uderzajac w powietrze poteznymi skrzydlami. Inne smoki, wciaz smiejac sie z mieszanca, ktory chcial stac sie jednym z nich, rowniez zebraly sie do odlotu. Ruch ich poteznych skrzydel podniosl olbrzymie tumany kurzu i brudu, wywolujac silne wiry powietrzne. Polsmok nie ruszal sie, nie chcac okazac slabosci wobec tych, ktorych chcial nazywac bracmi. Stal w tym samym miejscu dlugo po tym, jak wszystkie smoki zniknely, wciaz powtarzajac w myslach obietnice Saladreksa. * * * Poznym popoludniem czwartego dnia Abdel dotarl w koncu do polnocnego skraju Gor Alimir. Tutaj konczyl sie slad mlodego smoka, ktory uniosl Jaheire. W tej odleglej, surowej okolicy nie bylo juz swiadkow jego przelotu, nie bylo rowniez znaczacych jego trase polamanych drzew czy traw przygniecionych do ziemi.Tutaj na pogorzu byl jedynie twardy kamien, spalony przez slonce i od setek lat rzezbiony przez wiatry. Cale pasmo Gor Alimir rozciagalo sie daleko na poludnie, tak daleko, ze Abdel nie siegal tam wzrokiem. Jesli bestia miala leze gdzies tam, Abdel mogl go nigdy nie odnalezc. Melissan powiedziala mu, ze bestia sluzy Abazigalowi, a ten jest jednym z Piatki. Musial wiec utrzymywac kontakt z reszta jej czlonkow, by koordynowac dzialania majace na celu zniszczenie pomiotu Bhaala. Czarodziej z pewnoscia chcial byc informowany o wydarzeniach zachodzacych w krainach poza jego gorskim krolestwem, a staloby sie to latwiejsze, gdyby umiescil swa kryjowke na polnocnym krancu lancucha. Nalezalo zatem sadzic, ze pupil Abazigala, mlody czerwony smok, ktory porwal Jaheire, rowniez mial tam swoje leze. Abdel wiedzial, ze wspinanie sie na niezliczone szczyty i turnie zajmie mu tygodnie, jesli nie miesiace. Bylo wiec bezcelowe. Na szczescie Abdel mial inny plan. Nie watpil, ze Abazigal zatrudnia mlodego latajacego smoka do roznych prac - kuriera, transportu, zwiadu, wsparcia wojskowego. Abdel musial tylko poczekac, az bestia sie pojawi, wypelniajac jedna ze swoich misji, i sledzic ja, gdy bedzie wracac do leza. Gdy juz sie dowie, na ktorym szczycie stwor zamieszkal, bedzie mogl sie na niego wspiac i dokonac zemsty. Abdel przeszukal okolice i znalazl niewielka jaskinie, w ktorej mogl polozyc sie na noc i pozostac niewidocznym, a jednoczesnie wydostac sie z niej szybko, gdy uslyszy charakterystyczny dzwiek uderzen smoczych skrzydel. Ponadto miejsce to zapewnialo widok na liczne szczyty na horyzoncie, mogl wiec sledzic lot smoka. Abdel wszedl zatem do srodka jaskini i czekal. Zapadla noc, ale Abdel nie spal. Maszerujac, nawet on musial raz dziennie zatrzymywac sie i odpoczywac przez godzine, ale teraz, gdy pelnil straz, awatar Bhaala nie musial spac czy odpoczywac. Abdel patrzyl i czekal, majac swiadomosc, ze z kazda mijajaca chwila jego i tak niewielkie szanse na odnalezienie zywej Jaheiry jeszcze maleja. Okolo polnocy uslyszal dzwiek, jak ktos skrada sie w poblizu jaskini. Nie byl to smok, lecz ktos zdecydowanie mniejszy. Abdel cicho podczolgal sie do wejscia swojej kryjowki. Potezny najemnik nie mial zamiaru sie ujawniac. Wolal nie ryzykowac spotkania, ktore moglo ostrzec Abazigala lub smoki o jego obecnosci. Chcial tylko zobaczyc, kto kreci sie po okolicy. W swietle ksiezyca Abdel zauwazyl ciemna sylwetke olbrzymiego mezczyzny w zbroi ozdobionej okrutnymi kolcami i morderczymi ostrzami. Widzac przyrodniego brata, ktory zdradzil go w Saradush, Abdel przestal myslec o ostroznosci i ukrywaniu sie. Wypelnila go nienawisc tak pierwotna, ze mogl jedynie wykrzyknac z wsciekloscia jego imie. -Sarevok! Opancerzony mezczyzna odwrocil sie, by przyjac na siebie impet szalenczego ataku najemnika, odpychajac wyciagniety miecz, ktorym Abdel chcial przebic wrazliwe miejsce zelaznymi plytami. Abdel wpadl na Sarevoka i obaj przewrocili sie. Przeturlali sie po ziemi. Sarevok przycisnal ramiona Abdela do bokow, nie pozwalajac mu wykorzystac miecza do przebicia chroniacej go zelaznej skorupy. Abdel przekrecil sie, probujac wyrwac sie z uchwytu Sarevoka i uniesc bron. Gdy tak sie silowali, czul, jak raz za razem ostrza na nogach i przedramionach przeciwnika rania jego cialo. Rany wprawdzie natychmiast sie goily, ale ciagly bol jeszcze bardziej rozwscieczal Abdela. Sarevok mial nadludzka sile, ale Abdel wiedzial, ze sila, ktora zyskal wraz ze smiercia Yagi Shury, czynila go potezniejszym od kazdego przeciwnika, nawet brata, z ktorym dzielil krew Bhaala. Nie mogl jednak wyrwac sie z uchwytu Sarevoka. Mezczyzna w zbroi mial lepsza pozycje i zacisnal lewa piesc na prawym nadgarstku tak, ze wlasciwie nie dalo sie rozdzielic jego rak. Mimo to Abdel nie chcial sie poddac. Rzucal sie i skrecal, ale bezskutecznie. Waga Sarevoka pozwalala mu wytrzymywac szarpniecia brata. Abdel wiedzial jednak, ze wrog w koncu sie zmeczy i jego chwyt oslabnie, a wtedy wyswobodzi sie i bedzie mogl porabac brata na drobne kawalki. Sarevok probowal ze wszystkich sil cos powiedziec, ale Abdel nie mial zamiaru wysluchiwac kolejnych klamstw przyrodniego brata. Nie baczac na bol i obrazenia, jakie sam sobie zada, Abdel uderzyl czolem w przylbice Sarevoka. Byl to rozpaczliwy ruch, ktory z niezlym skutkiem wykorzystywal w wielu karczemnych bojkach, gdy nie mogl uzywac rak. Wkrotce uswiadomil sobie jednak, ze walenie czolem przeciwnika w helmie z przylbica nie daje zadnych efektow. Smak wlasnej krwi nie ochlodzil gniewu Abdela, a Sarevok nie dawal sie zrzucic. Obaj mezczyzni walczyli ze soba prawie godzine, zamknieci w nierozerwalnym uscisku. Oto znalazlo sie dwoch wojownikow, ktorzy nie mieli sobie rownych w calym Faerunie, i walczyli przeciwko sobie, zmuszajac swe ciala do niemal calkowicie je wyczerpujacego wysilku. W koncu szale przewazyla zdolnosc regeneracji Abdela. Zesztywniale palce Sarevoka rozluznily sie i jego chwyt oslabl. Unoszac do gory ramiona, Abdel odepchnal Sarevoka i zerwal sie na rowne nogi. Jego opancerzony przeciwnik, wyczerpany przedluzajaca sie walka, lezal bez ruchu na kamieniach. Gdyby Sarevok byl czlowiekiem, a nie duchem o materialnej postaci, dyszalby i z trudem lapal oddech, jak wyobrazal to sobie Abdel. Sarevok natomiast wygladal, jakby byl martwa, nieruchoma zbroja plytowa, lezaca na ziemi. Abdel powoli uniosl miecz, pragnac zakonczyc zycie znienawidzonego przyrodniego brata. Ale dzika wscieklosc zniknela podczas przeciagajacej sie walki o wyrwanie sie z uscisku Sarevoka. Teraz ruchy Abdela byly wywazone, sprawial wrazenie czlowieka zdecydowanego doprowadzic do konca dlugie i trudne zadanie. -Nie moge cie pokonac, Abdelu - przyznal Sarevok chlodnym glosem. - Obaj widzielismy, ze obrazenia jakie moja zbroja zadala ci w trakcie walki, okazaly sie bez znaczenia. Jestem na twojej lasce, bracie. Dlon Abdela zatrzymala sie na dzwiek glosu Sarevoka. Uswiadomil sobie, ze sie waha, czy zadac smiertelny cios. -Przynajmniej daj mi te satysfakcje i powiedz, dlaczego chcesz mnie teraz zabic - poprosil Sarevok glosem zupelnie pozbawionym uczuc. Wbrew sobie Abdel odpowiedzial: -Jak smiesz zadawac takie pytanie? Po tym, jak zdradziles nas w Saradush? Helm, splamiony krwia z nosa Abdela, poruszyl sie lekko z boku na bok. -Nie jestem zdrajca, Abdelu. Jesli mi nie wierzysz, uderz teraz i zakoncz moj ponowny pobyt w fizycznym swiecie. Jesli jednak chcesz poznac prawde, odloz miecz. Abdel uniosl miecz, ale nie zadal ciosu. W glowie mu sie krecilo, nie wiedzial, komu powinien wierzyc. Poniewaz nie potrafil zdecydowac, czy jego podejrzenia wobec Sarevoka sa prawda, nie mogl zmusic sie do zadania ciosu. Wypuszczony z reki miecz uderzyl o kamienie. Warstwa potu na jego ciele sprawila, ze zadrzal, gdy chlodny wiatr dotknal jego skory. Abdel opadl na ziemie obok brata. Sarevok powoli podniosl sie do pozycji siedzacej. -Zatem wierzysz, ze nie jestem winien zdrady? - zapytal. -Juz nie wiem, w co wierzyc - odpowiedzial Abdel, zmuszajac sie do wstania. Podniosl miecz, odwrocil sie tylem do Sarevoka i powrocil do jaskini. Kilka chwil pozniej uslyszal odglos metalu ocierajacego sie o metal, gdy Sarevok wstal i poszedl za nim. -Przybylem tutaj, by zaproponowac ci pomoc - zapewnil Abdela Sarevok, siadajac obok niego w nieduzej jaskini. - Kiedy przywrociles mi zycie, przysiaglem, ze zawsze bede przy twoim boku, bracie. Nie zlamie nigdy tej przysiegi. Dlatego podazylem twoim sladem z pola bitwy pod Saradush. -Czy to prawdziwy powod? - zapytal sarkastycznie Abdel. - A moze przyszedles dokonczyc robote smoka nalezacego do Abazigala? Sarevok potrzasnal glowa. -Abazigal? Nie znam tego imienia. Abdel westchnal, wciaz nie majac pewnosci, czy Sarevok mowi prawde. -Jest jednym z Piatki. Polsmokiem, jesli wiadomosci Melissan sa dokladne. Jego pupil zniszczyl Saradush tuz po zasadzce, ktora zdziesiatkowala armie Gromnira. Opancerzony mezczyzna przechylil glowe na bok. -A ty naturalnie winisz mnie za te zasadzke? -A kogo by innego? - zapytal Abdel, wzruszajac ramionami. - Znales plan bitwy, mogles wyslac wiadomosc do armii za murami. I zniknales w trakcie bitwy. Czemu mam nie wierzyc, ze jestes zdrajca? -Twoje dowody moga takze wskazywac, ze zdrajca byl ktos inny - sprzeciwil sie Sarevok. - Gromnir znal nasza taktyke. Wlasciwie to szalony general wymyslil nasza strategie. A on takze zniknal w trakcie walki. -Nie. Gromnir tego nie zaplanowal. Widzialem, jak ginie na polu bitwy. -Widziales? - zapytal Sarevok. - Naprawde? A moze tylko ci sie wydaje, ze widziales, jak on ginie? -Bylem tam, gdy Gromnir umieral - nalegal Abdel. - Zabilem... to znaczy widzialem, jak ginie. Zmiazdzony przez wlasnego konia. -Moze widziales tylko to, co Gromnir chcial, zebys zobaczyl - ostrzegl go Sarevok. - Calimshanski general byl pomiotem Bhaala, Abdelu. Naprawde wierzysz, ze upadek z konia mogl zakonczyc jego zycie? Abdel nie od razu odpowiedzial. Od kiedy dowiedzial sie o swoim niesamowitym pochodzeniu, nauczyl sie przyjmowac nawet rzeczy nieprawdopodobne jako cos oczywistego, ale nie mogl jednak calkowicie zaakceptowac teorii Sarevoka. -Jesli Gromnir byl zdrajca pracujacym dla Piatki, to dlaczego chowal sie w Saradush z Melissan i innymi dziecmi Bhaala? -Wyobraz sobie, ze jestes sluga Piatki - powiedzial powoli Sarevok - moze nawet ich przywodca, zwanym Namaszczonym przez Bhaala. Dowiadujesz sie o Saradush, miescie, gdzie pomiot Bhaala, ktory pragniesz zniszczyc, znajduje azyl. Czy nie sprowadzisz armii pod mury tego miasta? Gdy Abdel pokiwal glowa, Sarevok kontynuowal: -A czy nie wymyslilbys sprytnego podstepu, zeby wpuscili cie do srodka? Czemu nie sprobowac wejsc w ich szeregi? Abdel ponownie pokiwal glowa. -Moze Gromnir przybyl do Saradush pragnac je zniszczyc, a jego calimshanscy zolnierze byli awangarda wiekszych sil Yagi Shury. Przekonal mieszkancow Saradush, by wpuscili go do miasta, a potem przejal wladze. Gdy przybyly wojska Yagi Shury, Gromnir mial kontrole nad obiema stronami oblezenia. -Ale po co w ogole bylo to cale oblezenie? - sprzeciwil sie Abdel. - Czemu nie wymordowal dzieci Bhaala, jak tylko zdobyl wladze? Sarevok wzruszyl ramionami ze znajomym zgrzytem metalu o metal. -Moze nie spodziewal sie, ze w miescie bedzie Melissan? Ona jest potezna, Abdelu. Moze Gromnir musial robic to wszystko z obawy przed jej zemsta. A moze - dodal Sarevok glosem zblizonym do szeptu - Gromnir wiedzial, ze ty sie zblizasz. Moze to wszystko bylo podstepem majacym na celu sciagniecie cie do Saradush i zmuszenie do bitwy z Yaga Shura. Poniewaz przezyles, Gromnir musial upozorowac wlasna smierc, by ukryc swoja zdrade. -Nie, to wszystko jest zbyt nieprawdopodobne - stwierdzil Abdel po dluzszym zastanowieniu. - Spisek jest zbyt wymyslny i skomplikowany. -Tak mysli wiekszosc pomiotu Bhaala - przypomnial mu Sarevok. - Zdrade mamy we krwi. Posuniemy sie nawet bardzo daleko, by osiagnac swe cele. -Wlaczajac w to wymyslenie fantastycznej opowiesci o oszustwach i spiskach, by ukryc swoj wlasny udzial? Przyrodni brat nie probowal odpowiedziec na oskarzenie Abdela. Po kilku minutach klopotliwego milczenia Sarevok znow sie odezwal. -Chcesz, zebym odszedl, bracie? Abdel pokiwal glowa. -Nie moge ci zaufac, Sarevoku. Nie moge ufac nikomu poza soba. Jesli nie jestes winien tych zbrodni, nie chce przelewac twojej krwi. Niech wiec moje watpliwosci przemowia na twoja korzysc. Ale pamietaj, bracie, jesli jeszcze kiedys sie spotkamy, bede wiedzial, ze jestes odpowiedzialny za ten rozlew krwi. I zabije cie. Sarevok wstal przy akompaniamencie zgrzytow. -Rozumiem. Mezczyzna w zbroi odwrocil sie i wyszedl z jaskini. Abdel slyszal, jak brzek jego zbroi cichnie, az w koncu zagluszyl go slaby swist wiatru. Wyszeptal krotka modlitwe, choc nie znal zyjacego boga, ktory moglby wysluchac jego prosb. Modlil sie, zeby jego decyzja puszczenia Sarevoka wolno okazala sie wlasciwa i zeby Jaheira zyla, gdziekolwiek sie znajduje. Rozdzial pietnasty Imoen podrozowala prawie siedem dni w towarzystwie Melissan i malej grupki zolnierzy oraz uciekinierow z Saradush. Na ile mogla to ocenic, byla jedynym dzieckiem Bhaala wsrod nich. Z trudem mogla uwierzyc w fakt, ze sposrod dziesiatek mezczyzn i kobiet zwiazanych ze soba krwia Bhaala tylko ona i Abdel przezyli masakre w miescie.Dziewczyna poprawila sie w siodle. Melissan zdolala odnalezc dla wszystkich konie, dzieki czemu podroz byla do zniesienia, ale nawet to nie moglo uprzyjemnic im drogi. Kazdego dnia wstawali przed wschodem slonca i jechali jeszcze dlugo po tym, jak zapadl zmrok. Po tygodniu ich uciazliwa podroz wreszcie zblizala sie do konca. Wyruszyli do Amkethran tego samego ranka, gdy Abdel opuscil miasto, scigajac smoka, ktory porwal Jaheire. On ruszyl na poludnie, a Melissan i pozostali skierowali sie na zachod, dobrze utrzymanym kupieckim traktem zwanym Droga Ithal. Niezliczone godziny spedzone nad mapami w archiwum w Candlekeep, podczas ktorych wedrowala myslami poza grube mury biblioteki, pozwolily Imoen zorientowac sie w ich polozeniu nawet na tych niegoscinnych ziemiach. Wiedziala, ze wies Amkethran lezy kilkaset mil na poludniowy zachod od Saradush. W tym, ze Melissan prowadzila ich dluzsza droga, trzymajac sie biegnacej na zachod Drogi Ithal, nie bylo nic niezwyklego. Krotsza droga z Saradush do Amkethran poprowadzilaby ich przez sam srodek lasu Mir, nazywanego przez miejscowych "Khalamjiri" - miejscem o morderczych klach. Nawet gdyby komus udalo sie przezyc wedrowke wsrod drzew, znalazlby sie u stop niemal niemozliwych do przebycia Gor Marszruty. Tak wiec droga wybrana przez Melissan byla jedyna mozliwa. Melissan prowadzila ich Droga Ithal przez pierwsze cztery dni. Dopiero gdy mineli kupieckie miasto Ithmong i znalezli sie za zachodnia krawedzia lasu Mir, skrecili na poludnie. Po dwoch kolejnych dniach znalezli sie na skraju pustyni Calim. Calodzienna jazda w upale przez nie konczace sie morze piasku sprawila, ze zmeczenie wywolane ucieczka stalo jeszcze bardziej dokuczliwe. Nogi Imoen byly sztywne i obolale, gdyz nie przywykly do sciskania konskich bokow przez tak dlugi czas. Posladki miala otarte i pokryte pecherzami od kontaktu z siodlem. Jasna skora twarzy stala sie czerwona i poparzona, ogorzala przez wiatr i slonce, ktore wlasnie zachodzilo. Niewielkie racje wody, ktore rozdzielano od momentu wkroczenia na pustynie, nie mogly ugasic jej pragnienia. Na szczescie ta meka wkrotce miala sie skonczyc. Od wczesnego popoludnia mogla dostrzec polyskujaca w oddali kamienna budowle. To musi byc klasztor w Amkethran, pomyslala Imoen. Melissan mowila, ze klasztorem zarzadza mezczyzna o imieniu Balthazar i jego mnisi. Obiecala, ze Balthazar zapewni azyl jej i Abdelowi, kiedy ten do nich dolaczy. Gdy zniknal ostatni promyk swiatla i dal sie odczuc wilgotny chlod nocy, grupa dotarla wreszcie do celu. Amkethran bylo grupa niewiele lepszych od slumsow namiotow i glinianych chat, zbudowanych wokol klasztoru. Pietrowy budynek, ktory mogl byc swiatynia, wznosil sie w rogu wsi. Przejezdzajac przez zakurzone ulice, Imoen nie mogla nie zauwazyc brazowych, spalonych sloncem twarzy tych, ktorzy ciezko pracowali, by utrzymac sie w tym surowym pustynnym otoczeniu. Ubostwo Amkethranu jeszcze bardziej podkreslaly wznoszace sie pod niebo biale marmurowe sciany klasztoru. Wysoka na trzydziesci stop ufortyfikowana siedziba Balthazara zdawala sie przygniatac soba inne budowle. Imoen popedzila konia i zrownala sie z jadaca na czele Melissan. -Ten Balthazar z pewnoscia lubi sie chwalic swoja fortuna przed tymi wiesniakami - szepnela, przerazona ostentacyjnym bogactwem klasztoru w zetknieciu z oczywista bieda Amkethranu. -Sza, dziecko - ostrzegla ja Melissan. - Balthazar i jego mnisi wioda za tymi murami skromne, surowe zycie. One sa do obrony, a nie na pokaz. Imoen zarumienila sie i wbila oczy w ziemie. Podziwiala Melissan. Wysoka kobieta byla piekna, silna i madra. Mezczyzni i kobiety brali ja za wzor. Imoen czula, ze ta tajemnicza kobieta, ktora stala sie jej opiekunka, fascynuje ja. Nie mogla oderwac oczu od pelnej energii, mocno zbudowanej sylwetki Melissan. Imoen uwielbiala sposob, w jaki ta kobieta sie ubierala. Ciemne ubranie, zaslaniajace niemal cale cialo, nie tylko sprawialo, ze byla jeszcze bardziej tajemnicza, ale bylo takze przeciwienstwem typowego dla innych kobiet odslaniania ciala w celu przyciagniecia uwagi mezczyzn. Imoen bardzo chciala zrobic wrazenie na Melissan, stad wziely sie jej komentarze na temat Amkethran. Tymczasem glupio sie zblaznila. Na szczescie Melissan nie zauwazyla wstydu Imoen - a przynajmniej miala na tyle przyzwoitosci, aby udawac, ze nie zauwazyla. Imoen probowala wiec wytlumaczyc swoja wczesniejsza wypowiedz: -Chodzilo mi o to, czy musieli budowac ten klasztor na wschodzie miasta. Rzuca cien na caly Amkethran. Musza minac cale godziny, nim pierwszy promyk porannego slonca dotrze do wiesniakow. Melissan odrzucila glowe do tylu i rozesmiala sie, a jej kruczoczarne sploty opadly na plecy. -Masz braki w historii Amkethranu, drogie dziecko. Klasztor stoi tu od wielu pokolen. To miasto jest nowe, I nie przypadkiem ci, ktorzy zdecydowali sie tu zamieszkac, zbudowali swe domy w cieniu klasztoru. -Spedzilas dzis caly dzien w blasku slonca Imperium Piaskow - ciagnela dalej Melissan. - Z pewnoscia wiesz, jak wielka ulge przynosi te kilka godzin cienia. Na ulicach Amkethranu musisz uwazac na to, co mowisz. Balthazar i jego mnisi sa bardzo powazani przez mieszkancow tego miasta. Zlajana przez Melissan, Imoen mogla tylko wyjakac przeprosiny. -Prze... przepraszam, Melissan. Nie chcialam nikogo urazic. Melissan polozyla swoja wypielegnowana dlon pokrzepiajacym gestem na ramieniu Imoen. Pod jej dotykiem dziewczyna poczula dreszcz. -Twoja troska o tych, ktorym mniej sie poszczescilo, jest wzruszajaca, Imoen. W tym wypadku sprawa wyglada jednak inaczej, ale nigdy nie przepraszaj za swoja chec pomagania innym. Kiedy bylam w twoim wieku, zachowywalam sie tak samo. Spojrzawszy w oczy Melissan, Imoen dostrzegla prawdziwe i szczere uczucie. Chciala cos jeszcze powiedziec, ale obawiala sie zniszczyc te chwile. Elektryzujacy dotyk reki Melissan ustal, a wysoka kobieta popedzila konia. -Pojade przodem i zobacze, czy mnisi sa gotowi na nasze przybycie - zawolala przez ramie. - Porozmawiamy spokojnie pod oslona murow. Imoen przygladala sie, jak Melissan odjezdza galopem, podziwiajac rozwiewajace sie na wietrze kruczoczarne pasma jej wlosow. * * * W zaciszu swej jaskini, w towarzystwie wiernych poddanych, Abazigal snul marzenia o swojej przyszlosci jako smoka czystej krwi. Gdy Bhaal zmartwychwstanie, zyska szacunek, jaki wywolywaly wielkie smoki, oraz chwale, jaka dawalo bycie jednym z nich. Abazigal, niegdys odrzucony jako mieszaniec, zostanie powitany jako bohater przez wszystkich czlonkow smoczego rodu, gdy poprowadzi wladcow calego Faerunu ku ich prawdziwemu przeznaczeniu.Mimo marnych poczatkow, zaszedl bardzo daleko. Abazigal nie pamietal swojej smoczej matki. Czy odtracila go, gdyz byl mieszancem, czy tez chronila i karmila? To nie mialo znaczenia. Jej istnienie bylo tylko wyidealizowana wizja, wiazaca go z chwala smoczego rodu. Najwczesniejsze wspomnienia Abazigala dotyczyly jego okrutnego pana, bezimiennego czarodzieja, ktory staral sie torturami i eksperymentami wydrzec smokom tajemnice ich rodu. Abazigal sluzyl sadystycznemu magowi jak niewolnik, sprzatajac laboratorium, opiekujac sie jajami, ktore mag zdolal ukrasc, dokarmiajac mlode i usuwajac ich znieksztalcone, poranione zwloki, gdy doswiadczenia sie nie powiodly. Jego pan przeprowadzal doswiadczenia rowniez na nim, jednak staral sie nie doprowadzic Abazigala do smierci. Dysponowal wieloma smoczymi jajami, ale mieszaniec, krzyzowka czlowieka i smoka, byl naprawde rzadkim okazem. Mag traktowal Abazigala i uwiezione w laboratorium smoki jak zwierzeta. Badania niszczyly ich umysly; te smoki, ktorym udalo sie przezyc, stawaly sie brutalnymi osilkami, ktore nie potrafily nawet mowic ani rzucac zaklec, odartymi ze swego wspanialego intelektu przez ludzkiego czarodzieja dla zrealizowania jego szalonych celow. Abazigal nie byl bezmyslnym osilkiem, jednak w obecnosci swego pana udawal idiote. Przynosilo to czesto bolesne kary za zle wykonanie nawet najprostszych polecen, ale byla to niewielka cena, ktora warto bylo zaplacic. Sadzac, ze Abazigal jest glupi i niegrozny, czarodziej pozwalal mu swobodnie poruszac sie po laboratorium. Podczas gdy mag zglebial tajemnice smokow i Abazigala, on zglebial tajemnice maga. Dysponujac wrodzona inteligencja odziedziczona po matce, Abazigal opanowal sekrety magii, uczac sie samemu przez wiele, wiele lat i caly czas pozostajac niewolnikiem swego pana. Kiedy nauczyl sie od maga wszystkiego, co tylko mogl, zwrocil sie przeciwko swemu dreczycielowi. Smierc maga byla powolna i bolesna. Abazigal mscil sie w ten sposob nie tylko za wlasne cierpienia, ale takze za meke i smierc tych wszystkich smokow czystej krwi, ktorych cierpien byl swiadkiem przez wiele lat. Kazde rozbite jajo, kazde martwe piskle, kazdy smok, ktorego czarodziej zmienil w glupie zwierze niegodne miana prawdziwego smoka, zostal pomszczony. Uzyskanie wolnosci nie oznaczalo jednak kresu odpowiedzialnosci Abazigala za mlode smoki, ktore wiezil czarodziej. Wciaz zyly smoki zbyt uszkodzone na umysle, aby samodzielnie sobie radzic. Probowal je ratowac, ale szkody wyrzadzone przez jego pana byly nieodwracalne. Byc moze zabicie ich, polozenie kresu ich zalosnej egzystencji byloby najlepszym posunieciem, ale Abazigal nie mogl ich zniszczyc. Staly sie jego pupilkami, armia niby-smokow. Bardzo oddane, sluzyly mu tak wiernie, jak tylko potrafily. Starannie ukrywal fakt ich istnienia. Gdyby dowiedzialy sie o nich prawdziwe smoki, moglyby je zniszczyc jako obraze tego gatunku. Jednak Abazigal pozwolil najwiekszemu ze swoich podopiecznych, mlodemu, prawie calkiem rozwinietemu czerwonemu smokowi, wziac udzial w oblezeniu Saradush. W bitwie poradzil sobie bardzo dobrze, zabijajac wiele dzieci Bhaala. Abazigal zywil slaba nadzieje, ze walka pomoze bestii zrozumiec swa wlasna potege, od tej pory bedzie probowal zyc samodzielnie. Tymczasem mlody czerwony smok wrocil, niosac prezent: polelfke. Abazigal wiedzial, kim ona jest. Byla kochanka wychowanka Goriona, wiec Abdel Adrian na pewno tu przybedzie, aby sie zemscic. Bez watpienia wlokl sie wlasnie przez rowniny pod palacym sloncem, podazajac za podopiecznym Abazigala w strone gor Alimir. Abazigal wiedzial, ze nawet jesli jego wrog dosiada konia, to i tak znajduje sie o pare dni drogi stad. Najrozsadniejszym rozwiazaniem byloby zaczekac na przybycie Abdela i wypuscic nan wszystkich podopiecznych. Zaden czlowiek, nawet dziecko Bhaala, nie przezylby ataku tylu smokow. Od czasu spotkania z rada smokow, ktore mialo miejsce poprzedniego ranka, Abazigal niemal stracil cierpliwosc. Wiele lat znosil tyranie swego pana, w skrytosci ducha majac nadzieje, ze dowie sie, w jaki sposob pozbyc sie statusu mieszanca. Wiele lat knul z ohydna drowka Sendai i reszta Piatki spisek, aby sprowadzic z powrotem ich ojca. Teraz jego najwieksze pragnienie znalazlo sie niemal w zasiegu reki. Im wczesniej zginie Abdel Adrian, tym wczesniej powroci Bhaal i uczyni z Abazigala prawdziwego smoka. Potem Saladrex wesprze jego plan, aby przywrocic smokom nalezne im miejsce. Ostrym, syczacym gwizdem Abazigal przywolal podopiecznych. -Znajdzcie Abdela - powiedzial powoli, aby ich uszkodzone umysly mogly pojac polecenie. - Szukajcie go na rowninach na polnocy. Kiedy juz go znajdziecie, zabijcie go. Tuzin sluzacych Abazigalowi smokow wylecial z wielkiej jaskini jeden po drugim, jak zwykle chetnie wykonujac jego rozkazy. Ich wielkie cielska mknely nad plaskowyzem, na ktorym Abazigal zbudowal swoja kryjowke, lecac w strone stromych zboczy opadajacych ze wszystkich stron szczytu. Wykrzykujac lowieckie zawolania, przelecialy nad krawedzia, pedzac w strone ziemi. W ostatniej chwili przestaly spadac w dol i wzbily sie w poranne niebo, zas echo ich krzyku wciaz nioslo sie po gorach. Abazigal przygladal sie, jak odlatuja, tak wspaniale jak te prawdziwe smoki, ktore spotkal. Wkrotce i on bedzie jednym z nich. * * * Abdel nie spal przez cala noc. Gdy pierwsze promienie slonca przebily sie ponad szczytami gor i oswietlily wejscie do jaskini, jego cialo, zmeczone i poobijane po walce z Sarevokiem, znow bylo swieze i pelne energii. Wtedy je uslyszal - bez watpienia okrzyki lecacych smokow.Wyskoczyl z jaskini, szukajac bestii na niebie. Ku swemu zaskoczeniu zauwazyl nie jednego smoka, ale prawie tuzin. Ich wielkie cielska spadaly niczym kamienie z pobliskiego szczytu, unosily sie w gore i odlatywaly. Zafascynowany tym widokiem, Abdel mogl tylko stac i sie przygladac. Smoki odlecialy na polnoc, nie dostrzegajac stojacego niedaleko czlowieka. Gdy ostatni smok zniknal na horyzoncie, Abdel ruszyl w strone szczytu, z ktorego wystartowaly, pewien, ze znajdzie tam Abazigala oraz byc moze Jaheire. Aby miec jakakolwiek szanse uratowania ukochanej, musi ja odnalezc i uciec, zanim armia smokow powroci. Mniej niz godzine zajelo Abdelowi dotarcie do podnoza kryjowki Abazigala, ale najtrudniejsze bylo dopiero przed nim - tysiac stop pionowej, gladkiej skaly. Przygladajac sie przeszkodzie, Abdel zauwazyl troche polek i wystajacych kamieni, na tyle duzych, ze moglby na nich stanac czlowiek. Bylo ich jednak niewiele i w sporej odleglosci od siebie. Wejscie na gore oznaczalo wspinanie sie bez asekuracji i mozliwosci zatrzymania sie na odpoczynek. Nawet niemal boska wytrzymalosc Abdela miala swoje granice, i wlasnie teraz mial je sprawdzic. Z nadzieja, ze zdolnosc regeneracji uratuje go przed smiercia, nawet jesli spadnie, Abdel zaczal sie wspinac. Kazdy zwyczajny czlowiek probujacy wspinaczki na to zbocze z pewnoscia spadlby, zanim dotarlby do pierwszej polki. Abdel mial jednak taka sile, ze bezpiecznie wspinal sie coraz wyzej. Jego potezne dlonie znajdowaly zaczepy w niezliczonych peknieciach i szczelinach, ktore pokrywaly sciane gory. Jego buty drapaly twarda skale, szukajac oparcia i czesto je znajdujac. Czasem musial utrzymywac caly swoj ciezar na jednej rece, podczas gdy palce drugiej reki probowaly uchwycic niewielki kamien wystajacy wyzej na scianie. Jego konczyny walczyly ze zmeczeniem, gdy wisial setki stop w gorze, a niesmiertelna esencja jego ojca dawala mu sile niezbedna, by ruszyc dalej, do kolejnej polki, na ktorej mogl zatrzymac sie na kilka minut i pozwolic, by jego cialo odpoczelo. Im wyzej sie wspinal, tym bylo trudniej. Atmosfera rozrzedzila sie i Abdel odkryl, ze z trudem lapie oddech. Chlodne powietrze szczytow gor mrozilo jego konczyny, sprawiajac, ze sztywnialy i robily sie ciezkie. Lodowaty szron pokrywal wszystko, takze szczeliny, ktore wykorzystywal do wspinaczki, przez co jego dlonie czesto sie zeslizgiwaly. Gdy w koncu przelozyl noge przez polke na krawedzi plaskowyzu, slonce stalo w zenicie. Wspinaczka zajela mu trzy godziny i Abdel obawial sie, ze nie moze juz pozwalac sobie na takie marnowanie czasu. Bardzo pragnal odnalezc Jaheire, a wiedzial, co sie stanie, jesli wszystkie smoki nagle powroca i odkryja go w ich gorskiej kryjowce. Ledwo przezyl spotkanie z jednym uskrzydlonym potworem, tuzin rozedrze go na strzepy. Posrodku plaskowyzu byl wielki i szeroki otwor, prowadzacy do ciagnacych sie wiele mil podziemnych korytarzy i schodzacych gleboko do serca gory jaskin. Gdzies w tym kamiennym labiryncie Abdel mial nadzieje odnalezc Jaheire. Wyciagnal ciezki miecz z pochwy na plecach i pomaszerowal w strone wejscia do jaskini. Zanim tam dotarl, z otworu wyszla jakas istota i stanela przed nim. Miala postac czlowieka, lecz jej skore pokrywaly wielobarwne luski. Glowe miala gladka i pozbawiona wlosow, a oczy gadzie. -Nie oczekiwalem cie tak wczesssnie - zasyczala, a gdy mowila, z jej ust wysuwal sie dlugi wezowy jezyk. - Wlasssnie teraz moi podopieczni poluja na ccciebie na polnocnych rowninach. -Przybylem po Jaheire - powiedzial Abdel, unoszac miecz. - Oddaj mi ja, a odejde. -Twojej kochanki juz nie ma - zasyczal potwor. - Sssam widzialem, jak umiera. Potwor zasmial sie, a Abdel, zdretwialy z rozpaczy, mogl tylko potrzasac glowa w niemym protescie. Wizje jej okrutnego konca pojawily sie w jego umysle nieproszone, wzbudzone przez wspomnienie Jaheiry szarpiacej sie w uchwycie smoka. Wyobrazal sobie jej piekne rysy wykrzywione cierpieniem, gdy smok zgniatal ja w bezlitosnym chwycie, i jej kosci pekajace jak chrust. Widzial jej glowe odrzucona do tylu w bezglosnym okrzyku, gdy okrutne pazury bestii rozrywaly jej zbroje i piers, przebijajac ja, a lodowate wichry pokrywaly jej cialo lodem. -Nie! - krzyknal Abdel, rozpaczliwie szukajac jakiegos promyka nadziei. - Nie! Nie wytrzymam tego! Pamietal ten bol. Juz raz myslal, ze stracil Jaheire, ale zostala przywrocona do zycia przez kaplanow Gonda Cudotworcy. -Oddaj mi ja! Moze uda sie ja jeszcze uratowac! Abazigal zasmial sie szyderczo, pogardliwie wykrzywiajac gadzie wargi. -Dlaczego sssadziszszsz, ze wyssslucham twoich blagan? Abdel wiedzial, ze jego prosba jest smieszna. Rozumial, ze szalenstwem jest proszenie smiertelnego wroga o zycie kochanki, ale to go nie obchodzilo. Chcial tylko odzyskac Jaheire. -Oddam ci wszystko - obiecywal Abdel szalonym glosem. - Esencje, ducha, dusze... cokolwiek! Jedyna odpowiedzia byl pogardliwy syk. -Ona odeszszszla, glupcze! Jej pokryte krwia, polamane cialo wydalo ossstatni oddech, gdy moj pupil upussscil ja u mych ssstop, oczekujac mojej pochwaly. Cierpiala, Abdelu - wyszeptal Abazigal, a jego glos ociekal jadem. - Zmarla w bolu. A potem oddalem ja moim podopiecznym. Rozszszszarpaly ja, a potem pozarly jej zmasssakrowane cialo kawalek po kawalku! -Nie! - Krzyk Abdela przebil niebo, az gora zadrzala przerazona jego wsciekloscia. Gdyby potrafil znalezc odpowiednie slowa, zaprzysiaglby Abazigalowi milion bolesnych smierci, by pomscic smierc kochanki. Abdel nie umial znalezc odpowiednich slow. Byl czlowiekiem czynu. -Twoja polelfka nie zyje, Abdelu Adrianie - powtorzyl zlosliwym tonem Abazigal. - Ty rowniez. Szponiaste lapy zaczely kreslic w powietrzu skomplikowane wzory magii, jednoczesnie z ust bestii poplynely slowa zaklecia. Abdel skoczyl w strone potwora, aby zabic gadziego czarodzieja, zanim ten dokonczy inkantacje. Obracajac sie, by zwiekszyc sile ciosu, chlasnal mieczem szyje bestii, pragnac jednym ciosem pozbawic przeciwnika glowy. Miecz nie trafil jednak w gardlo potwora, zatrzymany przez jakas niewidzialna, niemozliwa do przebicia tarcze. Z palcow stwora wyrosla blyskawica i trafiajac Abdela prosto w piers, wyrzucila go w powietrze. Abdel wyladowal zaledwie kilka stop od krawedzi plaskowyzu, zerwal sie na rowne nogi i zdazyl uskoczyc przed kolejna blyskawica, ktora moglaby zrzucic go z gory. Unikajac kolejnych wyladowan, powoli zblizal sie do wroga. Czarodziej najwyrazniej nie byl zaniepokojony, ze Abdel skraca odleglosc miedzy nimi. Wlasnie w chwili, gdy potezny mezczyzna zamierzal sie do kolejnego ciosu mieczem, jego przeciwnik zniknal. Abdel obrocil sie, przekonany, ze wrog pojawi sie za jego plecami, lecz jaszczurowaty mag byl juz na drugim koncu plaskowyzu i rzucal kolejne zaklecie. Abdel uslyszal straszliwy ryk i z trudem udalo mu sie uskoczyc przed ogromna masa ognia spadajacego na niego z nieba. Abdel krzyknal z bolu, gdy straszliwe goraco przypalilo jego skore. Podobnie jak w przypadku smoczego oddechu, obrazenia zadane przez ogien nie zagoily sie. Powaznie ranny Abdel zostal ponownie przewrocony przez kolejna blyskawice. -Nie maszszsz szszszansss, Abdelu Adrianie - wysyczal jego wrog. - Twoje prymitywne umiejetnosssci wojownika nie moga sie rownac z moimi czarami. Abdel lezal poparzony na ziemi i nie mogl sie podniesc. Wiedzial, ze Abazigal mowi prawde. Rozdzial szesnasty Imoen przewracala sie z boku na bok na cienkim sienniku, ktory sluzyl jej za lozko. Melissan nie przesadzala, kiedy mowila, ze mnisi w klasztorze zyja skromnie i surowo. Oprocz niezbyt wygodnego siennika, w komnacie Imoen nie bylo zadnych sprzetow. Sciany wykonane byly z gladkiego bialego kamienia, podobnie jak wszystkie mury, ktore widziala po wejsciu do swiatyni.Imoen dziwila sie, ze klasztor tworzyly jedynie zbudowane z kamienia parterowe koszary, znajdujace sie po obu stronach duzego, otwartego dziedzinca. Posrodku dziedzinca stala kamienna wieza, odrobine nizsza niz trzydziestostopowe mury otaczajace prosta fortece Balthazara. Melissan przedstawila ja dwom czlonkom zakonu, bratu Regundowi i bratu Lysusowi. Imoen fascynowaly skomplikowane tatuaze pokrywajace wygolone glowy i twarze obu mezczyzn. Pragnela zapytac o znaczenie tych wspanialych wzorow, pewna, ze niosa jakas gleboka religijna tresc. Pamietajac jednak, jak sie osmieszyla przed Melissan swoimi wczesniejszymi blednymi obserwacjami i opiniami na temat Balthazara i mnichow, wolala juz umierac z ciekawosci. Balthazar, jak wyjasnili mnisi po krotkim powitaniu, chwilowo nie byl dostepny. Zapewnili Melissan, ze w miare swoich mozliwosci zatroszcza sie o wygode i bezpieczenstwo Imoen. Imoen wydawalo sie, ze Melissan uznala nieobecnosc Balthazara za cos niedobrego, ale wysoka kobieta tylko pokiwala glowa, przyjmujac informacje do wiadomosci. -Idz z tymi ludzmi - nakazala Imoen. - Zabiora cie do bezpiecznego miejsca. Ja musze zajac sie pewna sprawa, ale przyjde do ciebie, kiedy juz bede wolna. Choc Imoen nie miala ochoty rozstawac sie z Melissan, bez slowa sprzeciwu podazyla za mezczyznami do samotnej wiezy posrodku dziedzinca. Przeszli przez jedyne drzwi i weszli po dlugich schodach na pietro, na ktorym nie bylo wcale okien. Znajdowal sie tam jedynie dlugi ciemny korytarz i drzwi prowadzace do kilku pomieszczen. Wszystkie byly puste. W swojej izbie Imoen znalazla tylko pojedyncza pochodnie i siennik, na ktorym teraz przewracala sie, probujac ulozyc sie wygodnie. -Tutaj, w komnatach medytacji, mozesz odpoczywac bez leku - zapewnil ja brat Regund. -Czlonkowie naszego zakonu beda pilnowac wejscia na parter, by zapewnic ci bezpieczenstwo - dodal brat Lysus. - Zatroszczymy sie, zeby nikt ci nie przeszkadzal, dopoki nie wroci brat Balthazar. Nasz przywodca chetnie z toba porozmawia. Ta uwaga zakonczyli rozmowe i zostawili ja sama. Kiedy Imoen zostala sama, czas zaczal jej plynac bardzo powoli. Jesli surowe otoczenie mialo wzbudzac spokoj i zachecac do medytacji, na nia to dzialalo wrecz przeciwnie. Byla niespokojna, a jej bystry i ciekawy umysl szukal czegokolwiek, co mogloby przyciagnac jej uwage. Z braku okien Imoen nie mogla obserwowac przesuwajacego sie po niebie ksiezyca, nie byla wiec w stanie ocenic, jak dlugo sie tu znajduje. Godzine? Cztery? Chciala, zeby Melissan do niej przyszla. Wprawdzie kobieta wspomniala cos o rozmowie z Imoen, kiedy juz beda bezpieczne, ale jeszcze do niej nie zajrzala. Moze byla zajeta czyms wazniejszym. A moze, pomyslala nagle Imoen, mnisi nie pozwalaja Melissan wejsc do wiezy, dopoki nie wroci Balthazar. Pomysl z poczatku wygladal na niedorzeczny, ale im dluzej sie nad tym zastanawiala, tym bardziej wydawal sie prawdopodobny. Imoen myslala, ze ona i Melissan sa goscmi, ale im bardziej rozwazala slowa i zachowanie mnichow, ktorzy je przywitali, tym bardziej zaczynala podejrzewac, ze jest wiezniem. Cos w zachowaniu straznikow sprawialo, ze Imoen zaczela sie denerwowac. Ich dziwne tatuaze pozbawialy ja odwagi, ale nie chodzilo tylko o to. Wszystko mowili bez emocji, bez uczuc. Ich twarze mialy wyraz ogromnej koncentracji, lecz Imoen nie mogla nawet zgadnac, co bylo przedmiotem ich uwagi. Ich wzrok nie przeslizgiwal sie po jej ciele tak, jak wzrok innych mezczyzn. Patrzyli jej prosto w oczy, jakby spogladali w sama jej dusze. Imoen uswiadomila sobie, ze mnisi w duzym stopniu przypominaja jej Sarevoka. Zdeterminowani, skoncentrowani, tajemniczy i zimni. Nie zyjacy naprawde, choc doswiadczajacy wszystkich kolei losu. Jakby wszystkie namietnosci i ognie tego swiata nie mogly ich dotknac. Imoen zadrzala. To byli fanatycy religijni, uznala. To wlasnie ja martwilo. Sluzyli jakiemus wyzszemu celowi, jakiejs nieznanej wierze, ktorej nigdy nie pojmie, a teraz byla w ich mocy, zamknieta w tej wiezy, poki tajemniczy Balthazar nie zjawi sie, by... Nie. Imoen potrzasnela glowa i zasmiala sie. To niedorzeczne. Jej umysl, zmeczony monotonnym otoczeniem, pracowal ze zdwojona szybkoscia, wymyslajac dziwaczne spiski na podstawie nie wiadomo nawet jakich przeslanek. Melissan nie sprowadzilaby jej tutaj, gdyby czula, ze grozi jej jakies niebezpieczenstwo. Nie, uznala Imoen, nie byla wiezniem. Mimo to musiala przyznac, ze mnisi byli dziwni. Fanatyczne oddanie jej straznikow jakiejs nieznanej sile, ktore zaledwie kilka chwil wczesniej martwilo Imoen, teraz ja uspokajalo. Przynajmniej zaden z nich nie zakradnie sie do niej, kiedy zasnie, by obmacywac ja brudnymi lapskami. Co wazniejsze, nie musiala sie obawiac, ze ci mezczyzni zdradza ja za zloto lub z szalonej zadzy wladzy. Imoen wiedziala, ze w jej sytuacji osoby poszukiwanej, znienawidzonej, samotnej, religijne oddanie Regunda, Lysusa i ich towarzyszy bylo najlepszym zabezpieczeniem, na jakie mogla liczyc. Jeszcze raz przekrecila sie na sienniku. Cialo bolalo ja po dlugiej podrozy przez pustynie. W miesniach i stawach czula zmeczenie. Umysl, wyczerpany rozmyslaniem o podejrzeniach, w koncu sie uspokoil. Lezac bez ruchu, Imoen czula, jak cisza wiezy wnika w jej cialo i dusze. Z radoscia przyjela spokoj, jaki ze soba niosla, i juz po kilku chwilach cicho chrapala. * * * Z przyczepionymi do dloni pazurami do wspinaczki Sendai wdrapywala sie po gladkich marmurowych murach klasztoru w Amkethran z taka latwoscia, z jaka wiekszosc kobiet wchodzilaby po lagodnie pochylonych schodach. Na szczycie muru skulila sie i przebiegla po jego krawedzi, nie zwracajac uwagi na duzy spadek po obu stronach.Poruszala sie bezglosnie, cicha jak cien. Dziedziniec ponizej byl ciemny, lecz oczy drowki widzialy rozklad budynkow i ustawienie straznikow. Kilku mnichow Balthazara stalo u podstawy wysokiej wiezy posrodku dziedzinca. Gdyby Sendai miala do czynienia z elfami, natychmiast odrzucilaby wieze jako zbyt latwe do odgadniecia schronienie. Straznicy mogliby byc tylko przyneta, zeby zwabic ja do budynku, ktory wnet by sie zawalil i zabil wszystkich. Wiedziala, ze mieszkancy powierzchni sa prosci i za malo przemyslni, by przygotowac taka pulapke. A moze nie chcieli poswiecac zycia wielu wyznawcow dla pochwycenia zabojcy. Sendai nie mogla sie oprzec wrazeniu, ze jej talenty marnuja sie, i nie sa nalezycie doceniane przez tych amatorow. W Ched Nassad, miescie w Podmroku, w ktorym sie urodzila, zawodowych skrytobojcow szanowano i obawiano sie ich talentow, a nie oczerniano i pogardzano nimi. Obserwujac ruchy i pozycje straznikow i planujac, jak przeslizgnac sie obok nich i wejsc do wiezy, Sendai nie mogla stlumic gniewu wzbudzonego wspomnieniem ojczystej krainy. Gniewu z powodu tego, co utracila. Corka malo znaczacego szlacheckiego rodu Kenafin urodzila sie z cechami charakteru typowymi dla wiekszosci drowek - byla ambitna, bezlitosna i sadystyczna. Sendai byla rowniez na tyle madra, by wiedziec, iz szanse na zrobienie kariery miala niewielkie. Brakowalo jej wymaganego od kaplanek oddania Lolth. Wybrala wiec inna droge do zdobycia slawy, rowniez akceptowana w spoleczenstwie ciemnych elfow. Nie minelo wiele czasu, nim wyjatkowy talent Sendai do dyskretnego eliminowania wrogow i rywali zwrocil uwage poteznych matek Ched Nassad. Choc skonczyla zaledwie dwadziescia lat, stala sie ulubienica rzadzacych. Kazdy chcial ja wykorzystywac do swoich celow. Probowal zdobyc jej lojalnosc, oferujac potege, niewolnikow i bogactwo. W typowy dla drowow sposob Sendai dobrze radzila sobie w niebezpiecznej grze niewyrozniania nikogo, co wprawdzie zwiekszalo jej mozliwosci, ale i liczbe wrogow. Sendai, choc mloda jak na drowa, stala sie mistrzynia politycznych gier. Udawalo jej sie unikac pulapek poprzez zawiazywanie sojuszow, kiedy musiala, i zrywanie ich, gdy bylo to konieczne. W Ched Nassad imie zabojczyni Sendai szeptano jako imie kogos, kto idzie ostro w gore, kogo nalezy sie bac i trzeba szanowac. Wszystko to zniszczyly kaplanki. Krolowa Pajakow, zazdrosna bogini, nie tolerowala konkurencji w spolecznosci drowow. Wiedzac o tym, Sendai zachowywala w tajemnicy tozsamosc swojego ojca. Cala bliska rodzina, z matka wlacznie, ktora mogla ja wydac, posmakowala juz ostrza jej zatrutego sztyletu. W Podmroku bylo wiele sekretow, ale zaden nie mogl pozostawac dlugo w ukryciu. Swiatynia dowiedziala sie jakos o jej skazonej krwi dziecka Bhaala i kaplanki przybyly, aby zabrac ja do komnaty przesluchan i tam zbadac jej lojalnosc. W swoim krotkim zyciu Sendai doswiadczyla juz tortur, gdyz w spoleczenstwie drowow bylo to nie do unikniecia. Nie zamierzala sie jednak poddac Szacownym Matkom, zwlaszcza ze mogly latwo dojsc do wniosku, ze pozostawienie wsrod nich zywego pomiotu Bhaala jest zbyt ryzykowne. Zatem Sendai uciekla. Przez rok wedrowala z Ched Nassad do Menzoberranzan i Ust Natha, szukajac w Podmroku miejsca, w ktorym moglaby sie ukryc przed poscigiem kaplanek. Jednak pajeczyna Krolowej Pajakow oplatala kazde miasto i kazdy szlachecki rod, wiec Sendai musiala wreszcie uciec z Podmroku, zamieniajac wspanialy swiat jaskin i tuneli na bolesnie jasne otwarte niebo. Tam odnalazla ja Namaszczona przez Bhaala i zaproponowala przylaczenie sie do Piatki. Propozycja zabijania dzieci Bhaala, mordowania potomkow boga wydawala sie godna wyjatkowych umiejetnosci Sendai, ale idea byla o wiele wspanialsza niz rzeczywistosc. Wiekszosc ofiar Sendai nie znalo nawet swego niesmiertelnego dziedzictwa. Prowadzili oni proste zycie bez celu, a jego zakonczenie bylo niemal wyswiadczaniem im przyslugi. Nawet szlachetnie urodzeni i wplywowi kupcy ze swiata kroczacych po powierzchni stanowili dla niej latwe cele i nie zaspokajali jej zadzy ryzyka. Sendai obawiala sie utraty swych umiejetnosci albo zaniedbania techniki zabijania. Musiala byc w doskonalej formie, bowiem gdy Piatka zabije ostatniego potomka Bhaala, zamierzala zwrocic swe zatrute ostrze przeciwko wspolspiskowcom. To bylo godne jej wyzwanie, prawdziwy sprawdzian umiejetnosci. Do tej pory kazde zabojstwo bylo tylko bladym nasladownictwem sztuki, do ktorej, jak wiedziala, byla zdolna. Drowka, niewidoczna na szczycie klasztornego muru dzieki ciemnej skorze i ubraniu, pokrecila glowa z niesmakiem. Dawniej nie pozwalala sobie na rozmyslania podczas pracy. Kolejny dowod na to, ze tracila forme. Skupila sie na swym zadaniu i zeskoczyla z muru. Wyladowala miekko na ziemi, zmniejszajac impet upadku z wysokosci trzydziestu stop przez zwiniecie sie w kule. Szybko poderwala sie na nogi, aby sprawdzic, czy ktoregos ze straznikow nie zaalarmowal cichy odglos jej wejscia na teren klasztoru. Przez kilka sekund stala nieruchomo, nadstawiajac wyczulone uszy drowa na odglos alarmu badz zblizajacych sie krokow. Kiedy nic nie wychwycila, zblizyla sie do wiezy. Trzymajac sie ciemnych zaulkow, przeszla niewidoczna niczym duch przez placyk, tuz przed nosem stojacych na strazy mnichow. Nie mogla sie oprzec pokusie cichego smiechu na widok ich pelnej zaangazowania, lecz nieefektywnej czujnosci. Dwaj mnisi stojacy przed jedynymi drzwiami do wiezy stanowili wiekszy problem. Ich smierc musiala byc szybka i cicha, by nie zaalarmowali pozostalych. Dodatkowo zadanie utrudnialy trzymane przez nich osloniete latarnie. Padajace z nich blizniacze strumienie swiatla przecinaly spowijajacy podworko mrok i byly doskonale widoczne dla innych patrolujacych okolice strazy. Jesli cos sie stanie ktoremus straznikowi i jedna z latarni upadnie chocby na moment, z pewnoscia ktos to zauwazy i przyjdzie sprawdzic, co sie stalo. Stojac w mroku nie dalej jak dziesiec stop od wejscia do wiezy, Sendai szybko opracowala najlepszy sposob zabicia mnichow bez zaalarmowania calego zakonu. Poruszajac sie wolno, aby nie zdradzic swej obecnosci, wyciagnela z sakiewki dwie cienkie, opierzone na koncach igly. Z ukrytej kieszeni wyjela maly krysztalowy flakonik i zanurzyla koniec kazdej z igiel w przezroczystym plynie. Ostroznie, aby przypadkiem nie ukluc sie zatrutymi strzalkami, polozyla pierwsza igle na otwartej dloni. Uniosla dlon do ust i lekkim dmuchnieciem poslala strzalke w strone stojacego najblizej mnicha. Drugi lagodny podmuch poniosl strzalke ku drugiemu celowi. Sendai odczekala kilka sekund, aby trucizna zaczela dzialac, po czym wyslizgnela sie z ukrycia i szybko pobiegla w strone drzwi. Bezpiecznie ukryta, zatrzymala sie i nasluchiwala. Nie bylo slychac okrzykow zaskoczenia, nic nie wskazywalo na to, ze ktokolwiek zauwazyl, iz zwinna postac dostala sie na teren klasztoru. Pewna, ze nikt jej nie zauwazyl, Sendai skupila uwage na stojacych obok niej bez ruchu straznikach. Zauwazyla, ze strzalki trafily w cel. Zrecznie wyciagnela niewielka bron z karkow sparalizowanych ofiar i schowala do sakiewki. Oczy mnichow sledzily jej ruchy, ale wszystkie ich miesnie zostaly unieruchomione. Wyciagniete rece nadal trzymaly latarnie, a nie reagujace na nic palce wciaz zaciskaly sie mocno na uchwytach. Wkrotce trucizna - pochodna znanej drowom substancji usypiajacej, wynaleziona osobiscie przez Sendai - dotrze do ich serc i pluc. Narzady pompujace krew i tlen w cialach mnichow przestana pracowac, stana sie tak samo sztywne jak wszystkie miesnie w ich nieruchomych sylwetkach. Straznicy udusza sie powoli, niezdolni zawolac o pomoc, nie mogac nawet upasc, kiedy juz umra. Sendai wiedziala z doswiadczenia, ze aby wyjac im z dloni latarnie, trzeba bedzie polamac im palce. Ta makabryczna mysl wywolala usmiech na twarzy Sendai. Cichutko wslizgnela sie na schody, aby zakonczyc swoja misje. Tak jak sie spodziewala, wewnatrz wiezy nie bylo strazy. Nizszy poziom byl zupelnie opuszczony. Bezszelestnie, z wyciagnietym sztyletem, drowka skradala sie w strone komnaty polozonej u szczytu schodow. Wszystkie drzwi byly pozamykane, a korytarz byl ciemny i pusty. Tylko spod jednych drzwi przesaczalo sie lagodne swiatlo pochodni. Sendai podeszla do drzwi i nasluchiwala; jej wyczulone ucho wychwycilo cichy oddech mlodej kobiety. Delikatnie, tak jak to tylko bylo mozliwe, zabojczyni otworzyla drzwi. Pomaranczowy blask pochodni zmusil ciemna elfke do odwrocenia oczu, wczesniej jednak zauwazyla spiaca na sienniku dziewczyne. Oslaniajac oczy przed swiatlem, Sendai przeslizgnela sie przez pokoj i zgasila pochodnie. Zapadla calkowita ciemnosc. * * * Imoen obudzila sie, dyszac z przerazenia. Otaczala ja ciemnosc, a pod soba czula zimna, nieprzyjemna w dotyku posadzke. Chciala zerwac sie na rowne nogi, ale przypomniala sobie, gdzie jest - bezpieczna w komnacie medytacyjnej klasztoru w Amkethran. Palaca sie slabo pochodnia musiala zgasnac, kiedy spala.Dziewczyna usilowala zbagatelizowac swoja chwilowa panike, ale zdolala z siebie wydobyc tylko niezbyt przekonujacy nerwowy chichot. Snil sie jej koszmar. Tyle pamietala. Nie mogla sobie jednak przypomniec, co to dokladnie bylo. -Ogien - szepnela do siebie. Wiekszosc jej sennych koszmarow miala zwiazek z ogniem, pochlaniajacymi plomieniami przekletego niesmiertelnego ojca. Zastanowila sie, czy Abdelowi snily sie kiedys takie plomienie. Potrzasnela glowa, aby odegnac ponure mysli, i probowala rozejrzec sie w ciemnosciach po pokoju. Usilowala odgadnac, gdzie znajduje sie pochodnia, a potem zrobila niepewny krok w tamta strone. Nagle Imoen zamarla. Ktos byl w jej pokoju. Imoen niczego nie slyszala, ale miala wrazenie, ze ktos przyglada sie jej z wielkim zainteresowaniem. Czula palace spojrzenie i pragnienie w niewidzialnych oczach. Na krotka chwile wyobraznia podsunela jej obraz braci Regunda i Lysusa, stojacych bez ruchu w ciemnosciach i patrzacych, jak potyka sie, szukajac pochodni. -Jest tu kto? - szepnela, jakby mogla odpedzic intruza swoimi cichymi slowami. -Nie boj sie - odpowiedzial szeptem nieco zachrypniety kobiecy glos. - To nie bedzie bolalo. -Melissan? - spytala Imoen, wiedzac jednak na pewno, ze tych slow nie powiedziala wysoka kobieta. Niewidoczny intruz zasmial sie cicho. -Nie, moja sliczna corko Bhaala. Na szczescie jej tu nie ma. Imoen zrozumiala. -Jestes jedna z Piatki. - W jej glosie nie bylo strachu ani gniewu. Tylko pelna znuzenia rezygnacja. Nie spodziewala sie takiego konca, ale byla gotowa stawic mu czola. -Jestem Sendai - powiedzial glos, zblizajac sie. Imoen zawahala sie przez krotka chwile, a jej palce zacisnely sie na rekojesci tkwiacego za pasem sztyletu. Mogla zaczac krzyczec, ale co by to dalo? Nawet jesli ktos uslyszy jej krzyk przez grube kamienne sciany, to czy dotrze tu na czas, aby ja uratowac? Nie, uznala Imoen, powoli wyciagajac noz. Musiala polegac tylko na sobie. Melissan nie wpadnie tu w ostatniej chwili, aby ja ocalic. Abdel nie pojawi sie nagle w klasztorze i nie pospieszy jej na ratunek. Musiala ratowac sie sama albo zginac. Jej dlon uzbrojona w niewielkie ostrze przeciela ciemnosc. -Co za pech, mala - zasmial sie intruz. - Nie ma mnie tam. -Zabicie mnie nic ci nie da - oznajmila Imoen, obracajac sie, aby zaatakowac ciemnosc za swoimi plecami. - Jesli nawet jakas czesc mnie nalezala do Bhaala, juz dawno zniknela. Skoczyla do przodu, dzgajac na slepo tam, gdzie, jak sadzila, mogl znajdowac sie zabojca. -Nie walcz, dziecko. To tylko utrudni cala sprawe. -Abdel wydarl ze mnie pietno Bhaala - powiedziala Imoen, nadal bezskutecznie machajac reka w atramentowej ciemnosci. Jej slowom wtorowaly ruchy ostrza, tnacego jedynie powietrze. -Mamy wobec niego pewne plany - zapewnil ja glos. Brzmialo to tak, jakby zabojca stal tuz przy jej uchu. Imoen byla gotowa przysiac, ze czuje na skorze cieply oddech istoty, ktora miala ja zabic. Ale gdy uderzyla do tylu lokciem, nikogo tam nie bylo. -Mozesz mnie zabic, ale Abdel mnie pomsci. Zabije cie... was wszystkich. Nie macie pojecia, jak jest silny - ostrzegla Imoen. -Mamy, kochaniutka, mamy. Ale wiesc o twojej smierci zlamie jego ducha walki. Imoen poczula, jak w jej plecy wbija sie ostrze i z niezwykla, smiertelna precyzja przebija wszystkie najwazniejsze organy. Krzyk agonii zamienil sie w cichy szept, gdy Sendai przeciela jej gardlo. Rozdzial siedemnasty Cale cialo Abdela stalo sie jednym wielkim bolem. Deszcz ognia padal na niego z nieba. Wydostawal sie z ziemi, aby go pochlonac. Tryskal strumieniami z palcow jego dreczyciela, aby pozrec i stopic jego cialo.Ponad rykiem plomieni slyszal smiech Abazigala, kiedy luskowaty mag potegowal ogien spalajacy cialo i dusze Abdela. Nagle ogien zgasl, zniknal. Abdel, ktory wczesniej zamknal oczy, aby uchronic je przed zarem, uniosl nieco pokryte pecherzami powieki. Cialo Abazigala lezalo obok niego na skale plaskowyzu. Gadzia glowa maga znajdowala sie kilka stop dalej. Nad nimi stal Sarevok; ostrza na przedramionach pokrywala zielona krew czarodzieja. Abdel chcial przemowic, ale nie mogl. Z wysuszonego gardla wydobyl sie tylko slaby kaszel. Z powodu swojej ciezkiej zbroi plytowej Sarevok z trudem uklakl obok Abdela. -Smoki wracaja - powiedzial krotko. - Widzialem ich potezne sylwetki na horyzoncie. Jesli nie uciekniemy, rozedra nas na sztuki. Nie mogac odpowiedziec, Abdel tylko potrzasnal glowa. Slyszal skrzeczenie rozwscieczonych smokow, niosace sie po calym plaskowyzu, coraz glosniejsze w miare zblizania sie bestii. Lecz byl zbyt poraniony, aby wstac, a co dopiero probowac trudnego zejscia ze zbocza gory. Sarevok zdawal sie go rozumiec. -Mozesz uciec do krolestwa Bhaala - powiedzial opancerzony wojownik. - Juz wczesniej to robiles, kiedy zabiles Illasere i Yage Shure. Teraz jestes slabszy, wiec bedzie to trudniejsze. Musisz pozwolic, aby zabrala cie tam esencja Bhaala, opuszczajaca cialo martwego maga. Ona zaprowadzi cie do krolestwa naszego ojca. Tam twoje cialo zostanie uleczone, a smoki cie nie dostana. Zbyt slaby, aby sie opierac, Abdel zamknal oczy i staral sie zrobic to, co radzil Sarevok. Czul w glebi duszy slabe dotkniecie, podobne do zefirku wiejacego w upalny letni dzien. Abdel skupil sie na tym wrazeniu i zefirek stal sie bryza. Bryza przeszla w silny wiatr, a wiatr w huragan. Czul, jak jego dusza sie unosi, porwana przez ryczacy wiatr, i otworzyl w zdumieniu oczy. Wciaz lezal na ziemi, a obok niego bezglowe szczatki Abazigala. Sarevok stal kilka krokow dalej, szykujac sie do walki ze smokami. Para szponiastych lap uderzyla o skale tuz kolo glowy Abdela. Poczul ohydny zapach smoczej furii, kiedy bestia zobaczyla cialo swojego pana. Zgromadzone smoki wrzasnely jednym glosem, ale Abel juz tego nie slyszal. Swiat materialny zaczal sie rozmywac. * * * Abdel zobaczyl, ze lezy rozciagniety na zimnej, brazowej ziemi. Cialo wciaz pokrywaly oparzenia, ale czul, ze zaczynaja sie juz goic. W ciagu kilku sekund poczul sie na tyle silny, aby stanac na nogi.Znow znajdowal sie w polozonym w Otchlani domu Bhaala. Dookola rozciagaly sie wielkie pustynne rowniny, ale tym razem sprawialy wrazenie mniej jalowych. Ziemia miala brazowy kolor zyznej gleby, a na niebie pojawily sie smugi, ktore mogly byc formujacymi sie burzowymi chmurami. Przed nim znajdowaly sie znajome drzwi, lecz tym razem bylo ich zaledwie troje. Wielki najemnik nie interesowal sie magicznymi czy mistycznymi sprawami, ale nawet on widzial jasno, co sie dzieje z tym swiatem. Wraz ze smiercia dzieci Bhaala esencja boga mordu wracala do Otchlani, gdzie sie zrodzila. Martwy swiat powoli budzil sie do zycia, choc trudno bylo zgadnac, jakie ohydne formy moze ono przybrac w tym przekletym krolestwie. Za plecami uslyszal kroki i odwrocil sie, pragnac zobaczyc nieznanego towarzysza. Abdel nie wiedzial, kogo lub czego sie spodziewac. Czyzby Sarevok podazyl tu za nim? A moze byl to duch zabitego Abazigala, ktorego esencja sprowadzila tutaj Abdela? Lub tez okryta gwiazdami istota, ktora chciala go dreczyc jakimis przepowiedniami lub tajemniczymi, bezuzytecznymi radami. Cokolwiek go czekalo, Abdel byl gotow na wszystko. Z wyjatkiem tego, co zobaczyl. -Jaheira! Polelfka usmiechnela sie do niego. -Modlilam sie do Mielikki, abys przybyl, nim bedzie za pozno - wyszeptala. Abdel przytulil ja do piersi w nadziei, ze stopia sie w jedno i juz nigdy jej nie straci. -Sadzilem, ze nie zyjesz - powiedzial, a lzy ulgi splynely mu po twarzy. Druidka przytulala sie do niego tak samo mocno, ale jej glos byl pelen smutku. -Jestem martwa, Abdelu. Dlatego tu sie znalazlam. Abdel niechetnie rozluznil uscisk, aby spojrzec w oczy swej kochanki i sprawdzic, czy nie zartuje. Zobaczyl tesknote tak gleboka, ze jego serce niemal peklo na pol. -Ty... jestes duchem? Pogladzila jego czolo dlugimi, delikatnymi palcami, wygladzajac zmarszczki rozpaczy. Jej dotyk byl cieply i uspokajajacy. -To tylko moj duch, ukochany. Nie mam juz ciala, choc w tym swiecie moj duch jest tak prawdziwy jak cialo fizyczne w swiecie materialnym. -Nie! - wykrzyknal Abdel, wyrazajac swoj pelen wscieklosci sprzeciw, i przytulil mocno jedrne, muskularne cialo Jaheiry. - To nie moze byc prawda! Polelfka zlozyla glowe na szerokiej piersi Abdela. Delikatny zapach wlosow ukochanej wypelnil jego nozdrza. -To prawda, ukochany - szepnela. - Musimy sie z tym pogodzic i wykorzystac czas, jaki nam pozostal. Blagalam Mielikki o duzo czasu, ale nie moge tu zostac zbyt dlugo. Laczaca nas wiez zatrzymuje mnie tutaj, ale wkrotce moja dusza musi stopic sie z natura. Abdel odepchnal ja, nie chcac sie poddac. -Nie, nie musi tak byc! Przywrocilem do zycia Sarevoka. Z toba moge zrobic to samo! Jaheira delikatnie pokrecila glowa. -Nie, Abdelu. Nie jestem dzieckiem Bhaala, nie mam w sobie esencji, ktora dzielisz z Sarevokiem. Nie mozesz oddac mi czesci duszy, bym znow zyla. -Czemu nie? - zapytal Abdel. - Moze sie uda. Warto sprobowac. - Odwrocil sie i pomaszerowal w strone najblizszych drzwi, pragnac powtorzyc rytual, ktory doprowadzil do reinkarnacji Sarevoka. -Blagam cie, Abdelu, skoncz z tym szalenstwem. - Cicha prosba Jaheiry sprawila, ze wielki najemnik zatrzymal sie w pol kroku. Abdel wiedzial, co polelfka chciala mu powiedziec. -Nawet jesli uda ci sie przywrocic mi zycie, co osiagniesz? Widziales Sarevoka. On tak naprawde nie zyje. Jest rzecza, zimna i beznamietna, bez uczuc. Czy tego chcesz dla mnie? Abdel opuscil glowe i odwrocil sie do kochanki, a w oczach mial lzy rozpaczy. -Moze Sarevok taki byl juz wczesniej? Moze ty bedziesz taka, jaka zawsze bylas? Ze slabym usmiechem Jaheira powoli podeszla do niego. -Nie, kochany. To niemozliwe. Moj czas na tamtym swiecie minal, a w tym takze sie konczy. Spedz ten czas ze mna, Abdelu. Nie marnuj go na szalencze plany i niemadre zyczenia, ktore nigdy sie nie spelnia. Cieszmy sie tymi kilkoma chwilami, ktore jeszcze nam pozostaly. Wyciagnela reke, a jej dotyk sprawil, ze Abdel poczul dreszcz. Jego krew zawrzala z pozadania, drzacymi dlonmi by zsunal prosta tunike, ktora Jaheira miala na sobie. Odslonil piersi kochanki, po czym przyciagnal ja do siebie. Palce Jaheiry wsunely sie pod resztki wiszacej mu na grzbiecie spalonej koszuli i zmyslowo przesunely sie po poteznych plecach, po czym zerwaly to, co pozostalo ze spodni. Abdel wzial ja na miekkiej, brazowej ziemi krolestwa Bhaala. Kochali sie dziko i namietnie, rozpaleni nagla zadza i swiadomoscia, ze nieuchronnie zbliza sie rozstanie. Nad nimi blysnelo, zagrzmialo i niebo peklo, zlewajac ich zimnym deszczem, ktory jednak nie mogl zgasic ich rozpaczliwego pozadania. Lezeli obok siebie w zimnym blocie, pozwalajac, by deszcz obmywal ich ciala. Jaheira przytulila sie do Abdela, ukladajac glowe w zaglebieniu jego ramienia i czerpiac z ciepla ciala kochanka, by zlagodzic dreszcze nagiego ciala. Abdel, wyczerpany fizycznie przez dzika milosc, przytulil kochanke i udawal sam przed soba, ze beda razem na zawsze. Deszcz ustapil, a ich ociekajace woda ciala wysychaly powoli pod pustym nocnym niebem Otchlani. Abdel nie wiedzial, ile godzin spedzili przytuleni, cieszac sie swoja bliskoscia. Nic nie moglo usprawiedliwic koniecznosci rozstania sie z kochanka. W koncu Jaheira przerwala ich uscisk. -Nie moge dluzej zostac - przeprosila go i probowala wstac. - Musze odejsc. Trzymajac ja stanowczo, lecz lagodnie za reke, Abdel nie pozwalal jej sie podniesc. -Jak to? - zapytal, patrzac w jej fioletowe oczy. - Jak mam zyc bez ciebie? Polelfka pochylila sie i pocalowala go mocno w usta, po czym lagodnie sie odsunela. -Znajdziesz sposob, Abdelu. Musisz. Nie pozwol, by moja smierc zatrula ci zycie. Jesli pozwolisz, by nienawisc i zal opanowaly twoj umysl, ohydna esencja Bhaala pozre twa dusze. -Nie chce byc sam - szepnal. -Nie zawsze bedziesz sam - zapewnila go. - Beda inni. Inni przyjaciele. Inne kochanki. Potezny najemnik potrzasnal glowa. -Nie. Nie tak jak ty. Nigdy tak jak ty. Polelfka usmiechnela sie, choc oczy miala smutne. -Kochalam cie, Abdelu, tak, jak nie kochalam zadnego innego mezczyzny. Ale mojego meza Khalida rowniez kochalam tak, jak nie kochalam zadnego innego mezczyzny. Mam nadzieje, ze ktoregos dnia znajdziesz kogos, kto odwzajemni twa milosc, tak jak ja znalazlam, ale to wcale nie umniejszy tego, co nas laczylo. Abdel wstal z rozpaczliwym westchnieniem. -Jestes ma sila i madroscia, Jaheiro. Bez ciebie jestem zgubiony. Nie moge sam stawic czola swiatu. Bez ciebie jestem niczym. -Jestes Abdelem Adrianem, bohaterem Wrot Baldura, obronca Drzewa Zycia, synem Bhaala, wychowankiem Goriona, kochankiem Jaheiry - odpowiedziala polelfka. - Jestes tym, kim jestes, Abdelu, i nic tego nie zmieni. Droga przed toba bedzie trudna, tunel twej przyszlosci jest dlugi i ciemny. Pamietaj jednak, kim jestes, a wtedy z pewnoscia wyjdziesz na swiatlo po drugiej stronie tunelu. -Czy kiedykolwiek jeszcze cie zobacze? - zapytal Abdel, z przerazeniem oczekujac odpowiedzi. Jaheira pocalowala go. Jej usta byly chlodne, powodowaly pojawienie sie gesiej skorki. -Na takie pytanie nawet bogowie nie potrafia odpowiedziec, kochany. Jej glos zdawal sie dochodzic do niego z coraz wiekszej odleglosci, jakby znajdowala sie juz po drugiej stronie wielkiej przepasci. -Nie! - krzyknal Abdel, probujac chwycic swa kochanke. - Nie, jeszcze nie! Nie odchodz jeszcze! Jego dlonie przeszly przez Jaheire, jakby byla mgla. -Nie! - krzyknal, gdy na jego oczach elfka zaczela sie rozplywac niczym dym na wietrze. Jej cialo rozwiewalo sie, zabierane przez jakas sile, ktorej Abdel nie potrafil zobaczyc ani nawet pojac. Zanim rysy jej twarzy zniknely, Jaheira wypowiedziala ostatnie slowa. -Kocham cie, Abdelu Adrianie. Na zawsze. Abdel po raz ostatni przytulil znikajaca smuge, po czym opadl na kolana. Jaheira odeszla, a on byl sam w swiecie ojca, lkajac rozpaczliwie i wbijajac w gniewie palce w wilgotna, ciemna ziemie. Rozdzial osiemnasty Slonce nie pojawilo sie jeszcze nad murami klasztoru, ale Melissan juz wstala. Balthazar jeszcze nie przybyl, mimo iz bracia zapewniali ja, ze wkrotce sie pojawi. Sama rowniez przeszukala teren klasztoru, jednak nie znalazla mnicha. Zaczynala sie robic podejrzliwa.Juz dawno nauczyla sie nie ufac nikomu. Wiele razy pomiot Bhaala, ktory zdecydowala sie uratowac, zdradzil ja. Znala Balthazara od wielu lat, zanim jeszcze powstala Piatka. Zawsze byl jej najpotezniejszym sojusznikiem. Dlatego pozwolila, by rozdzielono ja z Imoen, gdy przybyly do Amkethran. Teraz, gdy Balthazara nadal nie bylo, Melissan zaczynala czuc niepokoj. Gdy u stop wiezy odkryla wciaz stojacych sztywno na swoich pozycjach martwych straznikow, jej obawy potwierdzily sie. Wysoka kobieta wbiegla na gore po dwa schody na raz, choc juz wiedziala, co znajdzie na ich szczycie. Imoen miala poderzniete gardlo. Na czole nosila znak drowki-zabojczyni Sendai. Patrzac na cialo, Melissan wiedziala, ze nawet najpotezniejszy kaplan w Tethyrze nie bylby w stanie przywrocic Imoen zycia. Sendai splugawila trupa, zatrula paskudnymi truciznami i wyssala te resztke esencji, ktora pozostala w duszy Imoen. I wszystko to zrobila to pod samym nosem Melissan. Kobieta wiedziala, ze Sendai juz dawno odeszla. Drowka nigdy nie pozwolilaby, zeby swiatlo dnia zastalo ja na ziemi. Melissan przebiegl dreszcz po plecach. Nie wiedziala, ze Sendai wyszla na polowanie, nie bylo zadnego ostrzezenia przed rzezia. Znaczylo to tylko jedno. Balthazar i Sendai wspolpracowali, spiskujac przeciwko niej. W duchu przeklela swoja glupote, iz tego nie przewidziala. Stala sie nieostrozna, ufajac, ze ze wszystkich sojusznikow to Balthazar jako ostami zwroci sie przeciwko niej. Glupio uwierzyla, ze mnisi obronia Imoen, az Abdel powroci po zniszczeniu Abazigala. Imoen poniosla konsekwencje naiwnej wiary Melissan w lojalnosc Balthazara. Skoro Imoen nie zyla, Sendai zwroci sie przeciwko Abdelowi. Gdy wychowanek Goriona umrze, dzielo Piatki zostanie niemal ukonczone. Ich ostatnim zadaniem, zanim sprobuja sprowadzic na swiat Bhaala, bedzie zabicie jej, uswiadomila sobie Melissan. Uslyszala poruszenie na dole. Ktorys z mnichow odkryl sparalizowane trupy braci. Melissan nagle uswiadomila sobie, w jak wielkim niebezpieczenstwie sie znalazla. Prawdopodobienstwo, ze Balthazarowi udalo sie skazic caly zakon, nie bylo zbyt wielkie. Bracia nie pomogliby mu, gdyby wiedzieli, ze sprzymierzyl sie z drowka-zabojczynia. Mnisi jednak nigdy nie zakwestionowaliby przywodztwa oswieconego brata bez oczywistego dowodu jego zdrady. Gdyby Balthazar ich oklamal i powiedzial, ze Melissan pracuje dla Piatki, przyjeliby to za prawde, nie zastanawiajac sie nad rola samego Balthazara w zabojstwie Imoen. Jesli mnisi znajda ja tutaj, stojaca nad zmasakrowanym cialem tej, ktora przysiegli chronic... Melissan slyszala odglos wielu stop na schodach. Juz nie byla jedyna, ktora widziala zesztywniale trupy braci Regunda i Lysusa. Mnisi poruszali sie ostroznie, obawiajac sie, ze wrog, ktory zabil straznikow przy drzwiach, wciaz znajduje sie w budynku. Szli bez pospiechu, wiedzac, ze na pietrze nie ma okien, a jedynym wyjsciem z wiezy sa schody, na ktorych stal teraz tuzin wojowniczych mnichow. Przeklinajac sie w duchu za to, ze nie przewidziala zdrady Balthazara, Melissan szybko wyszeptala zaklecie. Jej cialo zadrzalo i zniknelo, podobnie jak ubranie i wszystkie nalezace do niej przedmioty. Bezcielesny duch Melissan, nie przywiazany juz do swiata materialnego, wyszedl na zewnatrz klasztoru, a pozniej przewedrowal przez niemal wyludnione ulice Amkethranu. Zaklecie przestalo dzialac dopiero wtedy, gdy znalazla silnego wierzchowca, ktory mogl ja przeniesc przez pustynie. Sendai i Balthazar pracowali razem, a Melissan nie miala wystarczajacej mocy, by im sie przeciwstawic. Tylko Abdel mogl, jesli jeszcze zyl. Melissan pragnela ze wszystkich sil uchronic jego zycie. Musiala ostrzec poteznego najemnika, ze Sendai bedzie probowala go zabic. Drowka pewnie przygotowywala teraz zasadzke gdzies miedzy Amkethranem i Gorami Alimir, gdzie znajdowalo sie leze Abazigala. Jesli Abdel wciaz zyl, kierowal sie do Amkethranu, prosto w pulapke Sendai. Wiedzac, ze drowka miala duza przewage, Melissan zmusila konia do galopu, pozostawiajac daleko za soba obszarpane namioty Amkethranu i imponujace marmurowe mury klasztoru. * * * Czul sie pusty i otepialy. Smutek Abdela wyplynal z niego razem ze lzami i jekami cierpienia, az w koncu nic nie pozostalo. Jego duch byl pustka, a nagie cialo tylko skorupa.Abdel wypelnial pustke jedynym, co mu pozostalo - mysla o zemscie. Juz nie obchodzily go losy pomiotu Bhaala. Nie liczylo sie dla niego to, czy Bhaal powroci i zniszczy swiat, czy tez bog mordu pozostanie martwy na zawsze. Smierc Jaheiry wyzwolila go, uwolnila od niepokoju, ktory wynikal z faktu, ze znalazl sie w centrum tak waznych wydarzen. Zycie Abdela stalo sie bardzo, bardzo proste. Zabije Piatke za to, co zrobili Jaheirze. Poza tym nic go nie obchodzi. Nie mogl pomscic jej smierci tutaj, w krolestwie Bhaala. Abdel Adrian wstal i przeszedl przez najblizsze drzwi. Zobaczyl, ze jest sam na plaskowyzu, przy wejsciu do kryjowki Abazigala. Oceniajac po pozycji slonca, nie bylo go kilka godzin, choc w Otchlani minela cala noc. Wszedzie wokol widzial slady wielkiej bitwy Sarevoka z horda podopiecznych Abazigala. Obok pozbawionego glowy ciala Abazigala lezalo we krwi pol tuzina wielkich trupow smokow. Mialy na sobie slady glebokich ciec, pozostawione przez ostrza i kolce na ramionach i nogach Sarevoka. Sarevok zniknal. Pomiedzy trupami lezaly rozrzucone fragmenty jego zbroi, rozerwane przez potezne szpony lub spalone przez ogien i kwas wypluwany przez jego przeciwnikow. U stop Abdela lezal przeciety na pol helm wojownika. Nigdzie jednak nie widzial ciala Sarevoka. Abdel wcale sie nie zdziwil. Zwycieskie smoki na pewno pozarly cialo pokonanego wroga. Po spotkaniu z odchodzaca dusza Jaheiry Abdel caly czas zastanawial sie, czy Sarevok nie byl jedynie zbroja poruszana przez pozbawionego ciala ducha. Kimkolwiek jednak byl, czlowiekiem czy duchem, slady wyraznie wskazywaly na jego ponury koniec. Smocze trupy dowodzily, ze Sarevok musial stoczyc godna legendy bitwe, zanim ulegl ich przewazajacej liczbie. Gdyby po smierci Jaheiry w sercu Abdela nie zabraklo miejsca na emocje, uronilby lze nad szlachetna ofiara Sarevoka. Jego przyrodni brat uratowal mu zycie, zabijajac Abazigala i samotnie stawiajac czola smokom, podczas gdy Abdel schronil sie w podziemnym swiecie Bhaala. W efekcie krwawej bitwy, ktorej slady rozrzucone byly po calym plaskowyzu, Sarevok byl martwy, a pozostale smoki, pozbawione pana, odlecialy. Abdel wciaz zyl. Zadrzal w podmuchu chlodnego wiatru i uswiadomil sobie, ze jest nagi, gdyz ognista magia Abazigala zmienila jego ubranie w popiol. Postanowil przeszukac pole bitwy, aby okryc czyms swe cialo. W koncu zmuszony byl do zdjecia okrwawionej szaty z bezglowego trupa Abazigala. Luzne ubranie siegalo mu zaledwie do kolan, a rece wystawaly z rekawow. Uzbrojony tylko w ciezki miecz, ktory udalo mu sie odnalezc na pobojowisku, Abdel zaczal powoli schodzic z plaskowyzu. Dopiero u stop gory pozwolil sobie na krotki odpoczynek, po czym ruszyl w strone Amkethranu. Mial tylko jeden cel - odnalezc Melissan i zazadac doprowadzenia do pozostalych czlonkow Piatki, aby mogl zemscic sie okrutnie za smierc Jaheiry. Sadzac po wskazowkach, jakich udzielila mu Melissan, Amkethran znajduje sie okolo dziesieciu dni drogi od plaskowyzu, na ktorym zginal Abazigal. Tam, w klasztorze czlowieka zwanego Balthazarem, Melissan i Imoen czekaly na jego przybycie. Aby sie do nich dostac, Abdel musial przejsc przez poludniowa odnoge lasu Mir lub podrozowac kilkaset mil na poludnie lub polnoc, zeby ominac siegajace daleko lasy. Zanim rozdzielili sie w Saradush, Melissan zasugerowala, ze powinien wybrac jedna z dluzszych, ale bezpieczniejszych tras, i ominac grozny las. Dotarcie do wschodniej krawedzi lasu Mir zajelo Abdelowi niecaly dzien. Za jego zachodnia krawedzia lezal Amkethran. Poganiany zadza przelania krwi Piatki, Abdel bez zastanowienia wszedl w geste zarosla. Juz trzeciego dnia zalowal tej decyzji. Dotarl do Mir bez problemow, ale gdy znalazl sie w ciemnym lesie, poruszal sie bardzo powoli. Musial lamac i wyrywac galezie, przebijac sie przez geste kolczaste zarosla. Abdelowi rzadko udawalo sie przejsc dziesiec mil dziennie. Zaczynal sie juz zastanawiac, czy droga naokolo niemal nie do przejscia lasu nie bylaby szybsza. Dobrze chociaz, ze nie klopotali go legendarni zbrodniczy mieszkancy lasu Mir. Abdel podejrzewal, ze opowiesci o ich istnieniu byly przesadzone. A moze moc Abdela byla tak wielka, ze nawet kryjace sie w cieniach ohydne bestie instynktownie wiedzialy, ze nalezy unikac konfrontacji z tym dziwnym intruzem. Przeklinajac powolna wedrowke i swoja glupote, ze zrezygnowal z polecanej mu przez Melissan trasy, Abdel przebijal sie przez gesty las. * * * Abazigalowi sie nie powiedzie. Sendai czula to, tak samo jak wiedziala, ze arogancja polsmoka byla jedynie maska, majaca ukryc jego prawdziwa dusze skamlacego kundla, ktory tak bardzo nienawidzi swojego wlasnego istnienia, ze probuje stac sie kims innym. Drowka znala absurdalny plan maga, by zjednoczyc wszystkie smoki Faerunu Wiedziala o jego smiesznym pragnieniu, by zostac smokiem czystej krwi, i miala pewnosc, ze tak zalosna istota nie bedzie w stanie zabic awatara Bhaala.Abdel Adrian zabije Abazigala, po czym ruszy, zeby spotkac sie ze swa przyrodnia siostra w Amkethranie, nie wiedzac, ze Sendai pozarla bijace jeszcze serce dziewczyny. Tak samo pozre serce Abdela. Po zamordowaniu Imoen odjechala szybko, podrozujac pod oslona nocy i unikajac palacego slonca dnia. Pragnela dotrzec do lasu Mir, zanim Abdel znajdzie droge przez jego gestwine. Tam w ciemnosci pod gestymi galeziami chciala urzadzic zasadzke na ostatnie zyjace dziecko Bhaala. Minely cztery noce, nim dotarla do wschodniej krawedzi lasu i znalazla waska, zarosnieta sciezke, ktorej szukala. Droga miedzy kryjowka Abazigala a Amkethranem nie byla czesto uzywana, ale Sendai spodziewala sie, ze Abdel ja odnajdzie. Szlak, choc zdradliwy i kiepsko utrzymany, byl jedyna droga przez poludniowa odnoge lasu Mir. Jesli Abdel kieruje sie z siedziby Abazigala w Gorach Alimir prosto do Amkethranu, w ktoryms momencie musi sie natknac na te sciezke. Nie wiedzac o tym, co wydarzylo sie w klasztorze, Abdel nie bedzie mial zadnych podejrzen, wedrujac w strone Amkethranu. Jesli wszystko pojdzie tak, jak Sendai zaplanowala, trafi prosto w zasadzke. Gdy juz rozwiaze sprawe wychowanka Goriona, ona i Balthazar beda mogli zajac sie pozbyciem sie Melissan. Drowka pracowala szybko, pokrywajac sciezke wnykami oraz hojnie stosujac trucizny ze swojego arsenalu. Wybrala miejsce lezace kilka mil w gore sciezki, gleboko w mrocznym lesie Mir. Tam, w glebokim cieniu, gdzie gesto splecione galezie drzew zupelnie nie dopuszczaly slonca, umiescila pulapki, ktore przykryla garscia ziemi lub sterta drewna. Spedzila na tym prawie caly dzien, po czym postanowila czekac na swoja ofiare wsrod zwieszajacych sie nad sciezka galezi. * * * Poprzez otaczajace go ze wszystkich stron geste galezie Abdel nie widzial nawet poludniowego slonca. Las Mir byl tak gesty, ciemny i przerazajacy, jak kazaly wierzyc legendy. Poprzedniego dnia mial szczescie, ze udalo mu sie odnalezc sciezke prowadzaca do Amkethranu.Po trzech dniach powolnego, meczacego przebijania sie przez las Abdel chcial nadrobic stracony czas, ale wszechobecny polmrok utrudnial poruszanie sie nawet na sciezce, ktora ktos kiedys wytyczyl w poszyciu. Z trudem przebijajac sie przez mrok, Abdel nie zobaczyl rozciagnietego na sciezce drutu. Odczul lekkie szarpniecie, gdy jego noga rozerwala drut, uslyszal trzask sprezyny i poczul ostre uklucia, gdy wiele malych strzalek przebilo gruby material szaty i zaglebilo sie w jego prawym udzie. Noga natychmiast mu zdretwiala i upadl na niewielkie kolce ukryte pod sterta lisci. Tuzin ostrzy przeszedl przez szate i wbil sie w cialo. Abdel poczul, jak pokrywajaca kolce trucizna zaczyna rozpuszczac skore. Przetoczyl sie na bok i wyladowal na plecach, czujac plonacy bol, powoli rozprzestrzeniajacy sie wokol ukluc na piersi i brzuchu. Uslyszal trzask suchego drewna i ziemia pod nim zniknela. Abdelowi udalo sie chwycic brzeg jamy. Przez chwile wisial nad niewidocznym dnem, wyobrazajac sobie, co czeka na niego na dole. Slyszal, jak patyki i suche galezie, ktore maskowaly pulapke, uderzaja o dno jamy. Udalo mu sie wyczolgac z pulapki. Probowal wstac, ale paraliz nogi spowodowal, ze zatoczyl sie do przodu. Na jego lewej kostce zacisnela sie petla i poderwala go do gory. Abdel odkryl, ze wisi do gory nogami, a szata zakrywa mu glowe. Gdy probowal zerwac zaslone, zeby cos zobaczyc, w calym ciele poczul uklucia bolu. Tuziny strzalek wystrzelonych przez niewidzialnego przeciwnika zatopily sie w jego ciele. Abdel czul, ze szamocze sie coraz slabiej, gdyz jego dlonie i ramiona stawaly sie rownie sztywne jak noga. Szata zsunela sie z glowy i spadla na ziemie. Z galezi nad nim opadla szczupla postac, lekko ladujac na ziemi kilka stop od niego. Choc Abdel patrzyl na nia do gory nogami, z latwoscia zauwazyl ostre rysy elfa i skore barwy popiolu. Chcial powiedziec slowo "drow", ale paralizujaca trucizna ze strzalek wystajacych z jego ciala sprawila, ze nie mogl takze mowic. Drowka podeszla do niego, wyciagajac pokryty runami sztylet. Abdel poznal symbole - widzial je juz na toporze Yagi Shury i strzalach Illasery. Ciemna elfka nalezala wiec do Piatki. Abdel probowal sie uwolnic, ale miesnie odmowily mu posluszenstwa. Nie mogl nawet kiwnac palcem ani krzyknac. Jedno z Piatki znajdowalo sie o kilka stop od niego, a on nie mogl nic zrobic. Jego umysl wypelnily obrazy przemocy i niczym nie ograniczonej wscieklosci. Wyobrazil sobie, jak odrywa szczuplej elfce konczyne po konczynie, jak jego miecz rozwala jej czaszke, rozbryzgujac szara tkanke na galezie okolicznych drzew. Marzyl o rozplataniu jej brzucha, aby moc sie przygladac, jak wnetrznosci kobiety wylewaja sie na lesne poszycie. Ale co mu po fantazjach, kiedy wisi na petli niczym kawal miesa na haku, kolyszac sie z boku na bok. Szybkim ruchem ostrza drowka uwolnila go. Jego cialo spadlo bezwladnie niczym kamien. Nie mogac nawet poruszyc ramionami, aby zamortyzowac upadek, Abdel grzmotnal o ziemie i legl twarza w poszyciu. W jego duszy zaczely sie budzic ognie Bhaala. Zamiast je stlumic, tak jak to czynil do tej pory, Abdel zaczal je podsycac, az staly sie pieklem furii, szalejacym w jego nieruchomym ciele. Drowka obrocila jego cialo na plecy, aby spojrzec swojej bezradnej ofierze w oczy. -Imoen podzielila twoj los - wyszeptala, zdecydowana zadac Abdelowi cios w samo serce, nim poderznie mu gardlo. - Sama ja zabilam. Choc nie mogl mowic, umysl Abdela krzyczal w protescie. Nie Imoen! Smierc Jaheiry rozdarla mu dusze. Sadzil, ze bol po stracie ukochanej jest najwiekszy z mozliwych, lecz wiesc, ze Imoen takze nie zyje, zadala mu nowa rane. Cierpienie nie do zniesienia, bol wiekszy, niz moglyby wywolac jakiekolwiek cielesne obrazenie, stal sie jeszcze wiekszy. Gorion, Jaheira i Imoen. Czul, ze ich krew jest na jego rekach. Drowka mowila cos jeszcze, ale Abdel juz nie slyszal jej slow. Ta czesc jego osoby, ktora byla Abdelem Adrianem, znikla, pochlonieta przez mroczne plomienie Bhaala. Pozostala tylko czysta esencja pana mordu. Tak jak kiedys pod wplywem zaklec czarodzieja Irenicusa, cialo Abdela zaczelo sie zmieniac. Tym razem sam staral sie przyspieszyc ten proces. Trzaskaly kosci i skora pekala, nie mogac pomiescic szkieletu cztery razy wiekszego od ludzkiego. Jego dlonie staly sie szponami, a glowe uzbroily ohydne kly. Z piersi wyrosla dodatkowa para ramion, zakonczonych pazurzastymi lapami. Skora przeksztalcila sie w twardy chitynowy pancerz. Niszczyciel znow szalal po Faerunie. Przemiana byla blyskawiczna. Tam, gdzie wczesniej lezal Abdel, w ciagu kilku sekund pojawil sie potwor. Przestraszona i zaskoczona Sendai odskoczyla, instynkt ocalil ja przed szybka i gwaltowna smiercia. Nie sprawdzajac, czy potwor jest w stanie sie poruszac, zniknela posrod drzew, probujac ratowac swoje zycie. Ale bylo juz za pozno. Istota lezaca na lesnym poszyciu nie byla z tego swiata. Nie dzialaly na nia paralizujace toksyny, ktore Sendai wpompowala w cialo Abdela, a do tego byla znacznie szybsza od drowki. Smukla postac Sendai migala wsrod cienkich pni i grubych galezi. Jej rozpaczliwy bieg utrudnialy gesto rosnace drzewa, ale przeciez olbrzymiemu stworowi bedzie jeszcze trudniej przedzierac sie przez nie. Biegla bez najmniejszego halasu, geste drzewa mogly jej pomoc skryc sie przed wzrokiem potwora. Niszczyciel nie musial jednak jej widziec ani slyszec, aby ja wytropic. Mogl ja wyweszyc, tak jak potrafil wyweszyc wszelkie zywe stworzenia. Wielki demon skoczyl do gory, przebijajac sie przez zaslone lisci i galazek. Pochwycil zapach elfki i ruszyl w poscig. Podczas gdy drowka musiala kluczyc pomiedzy drzewami, Niszczyciel przebijal sie przez las, pozostawiajac za soba szeroki pas wyrwanych z korzeniami drzew i stratowanych krzakow. Lomot, jaki sie przy tym rozlegal, niosl sie po calym lesie Mir, kazac ptakom, drobnym zwierzetom i znacznie bardziej potwornym stworom szukac sobie jakiejs kryjowki. Straszliwy halas przerwaly wrzaski Sendai, gdy bestia wreszcie ja dopadla. Niszczyciel rozdarl czterema ramionami elfke na kawalki, kapiac sie w jej krwi i radujac jej cierpieniem. Bestia pozarla dymiace wnetrznosci, po czym odrzucila swoja cielesna powloke, gdy wyczula unoszaca sie ze zwlok niczym zapach gnijacego zla niewidzialna esencje Bhaala. Abdel Adrian znow wrocil do swej ludzkiej postaci, po raz kolejny trafiajac do krolestwa Bhaala w Otchlani. * * * Balthazar siedzial w tajnej komnacie na samym szczycie klasztornej wiezy. Bylo to niewielkie pomieszczenie bez drzwi i okien, bez zadnych wejsc czy wyjsc. Pokoj ten, osiagalny tylko poprzez mistyczne sciezki dostepne oswieconemu umyslowi, stanowil tajna kryjowke Balthazara, nie odwiedzana nigdy przez innych. Nawet jego uczniowie nie mogli tu wejsc - tylko on opanowal sztuke umyslu, ktora pozwalala fizycznemu cialu przeniknac przez kamien do tej zamknietej komnaty.Nie potrzebowal jedzenia ani wody. Nie potrzebowal nawet powietrza. Jego cialo osiagnelo stan swiadomosci istnienia poza fizycznymi ograniczeniami, petajacymi swiat niby lancuchy, ktorych zwykli smiertelnicy nie mogli nawet dostrzec. Balthazar przebywal w swojej komnacie caly dzien, nim Melissan przybyla z dziewczyna o imieniu Imoen. Pozostawal tam, kiedy Sendai przeciela gardlo dziecka Bhaala, i nie ruszyl sie, kiedy Melissan uciekla. Byl tam caly czas, przygotowujac swoj umysl do nadchodzacej walki. Stad mogl widziec i slyszec wydarzenia rozgrywajace sie na calym kontynencie: tajemnice wielmozow z Waterdeep, knujacych w swoich wysokich wiezach; potajemne szepty amnianskich cudzoloznikow, kryjacych sie pod kocami w obskurnej gospodzie; smiechy sembianskich chlopow w tawernie; modlitwy wdowca z Dolin na grobie zony. A takze wrzaski drowki umierajacej w lesie Mir. Teraz zostalo juz tylko dwoch potomkow Bhaala - Abdel i Balthazar. Wkrotce pozostanie jeden z nich. Melissan nie miala znaczenia. Namaszczona przez Bhaala takze stala sie niewazna. Nadal miala swoja role do odegrania, ale byla to rola drugoplanowa. Wysle Abdela po Balthazara. Beda walczyc. Balthazar zabije go. A wtedy wszystko sie skonczy. Rozdzial dziewietnasty Przebywajac w krolestwie Otchlani, ktore kiedys bylo domem Bhaala, Abdel przypomnial sobie, jak stal sie Niszczycielem, jak jego cialo zmienilo sie i stal sie demonem. Przywolywal w pamieci przedzieranie sie przez las, polowanie na uciekajaca drowke, rwanie pazurami miekkiego, latwo poddajacego sie ciala Sendai, wspanialy smak smierci na zebach i jezyku. Wspomnienia byly juz jednak odlegle i blade, jakby nie nalezaly do niego. Nie zrobil tego. Abdel Adrian nie byl odpowiedzialny za te krwawa rzez. To bylo dzielo Niszczyciela.-Ale to ty wyzwoliles Niszczyciela. - Istota, ktora rozmawiala z nim kiedys, pojawila sie jeszcze raz, a jej nieskonczony glos znow odpowiadal na mysli, ktorych on sam nie chcial wypowiadac na glos. Abdel zignorowal ja i zwrocil uwage na drzwi, ktorymi mogl opuscic to miejsce i powrocic do swiata materialnego, aby pomscic smierc Jaheiry. Teraz pozostalo tylko dwoje drzwi. -Kiedy zabijasz kogos z Piatki, liczba twoich drog zycia zmniejsza sie. To ciekawe, ale nie na tyle, aby powstrzymac Abdela przed odejsciem. -Strzez sie, Abdelu Adrianie - ostrzegla go irytujaca postac. - Grozi ci utrata osobowosci na rzecz Niszczyciela. On nie da sie kontrolowac. Rozerwie cie od srodka tak, jak rozrywa swoich wrogow. Wielki najemnik odwrocil sie do prawiacej mu kazania istoty. -Nie obchodzi mnie to! - warknal rozzloszczony. - Dopoki pozwala mi to zabijac czlonkow Piatki, nie obchodzi mnie, co sie stanie ze mna! Istota potrzasnela swa wspaniala glowa. -Obawiam sie o twoja przyszlosc, Abdelu... i przyszlosc Abeir Torilu. Jest tyle rzeczy, o ktorych nie wiesz. Gdyby nie zabranialy mi tego sily, ktorym sluze, moglbym ci wiele powiedziec. -Nie mozesz powiedziec niczego, co by moglo teraz na mnie wplynac - zapewnil z usmiechem Abdel. - Nie mozesz przywrocic do zycia Jaheiry, Imoen ani nawet Goriona. Moja krew Bhaala przynosi tylko cierpienie i smierc. Nie ma dla mnie nadziei na szczescie. Zostala mi tylko zemsta. -Twoje rozgoryczenie jest zrozumiale, Abdelu. Ale cierpienie i strata to tylko czesc egzystencji, smiertelnej czy niesmiertelnej. Te slowa hanbia pamiec o tych, ktorzy szli z toba po sciezce twego przeznaczenia. Bierz z nich przyklad. -Przyklad? Jaki przyklad? - Abdel nie staral sie ukryc pogardy w swoim glosie. -Sarevok pokazal ci mozliwosc odkupienia. -A teraz nie zyje. -Jaheira ocalila cie moca swej milosci. -A teraz nie zyje. -Gorion poswiecil sie, abys ty mogl wypelnic swoje przeznaczenie. -On takze nie zyje. Czego chcesz mnie nauczyc? Smierci? Opanowalem te lekcje az za dobrze, moj gwiazdzisty przyjacielu, a teraz zamierzam podzielic sie tymi naukami z cala Piatka i kazdym z nich z osobna. -Z calej Piatki pozostala tylko jedna osoba - rzekl jego rozmowca. - Jesli ja zabijesz, krew Bhaala pozostanie tylko w tobie. Abdel wzruszyl ramionami. -A zatem moje zadanie zostanie ukonczone. Odwrocil sie i przeszedl przez drzwi. Gdy krolestwo Bhaala rozwiewalo sie, uslyszal jeszcze nieskonczony glos, wolajacy: -Twoje przeznaczenie to cos wiecej niz zemsta, Abdelu. Modle sie, abys byl gotow na to, co ma nadejsc. * * * Melissan znalazla Abdela na sciezce przecinajacej poludniowa odnoge lasu Mir, mniej niz mile od jego zachodniej krawedzi. Wielki najemnik mial na sobie tylko plaszcz z kapturem, ktory wydawal sie przynajmniej dwa razy za maly na jego muskularna sylwetke. W jednej rece niosl ciezki miecz. W drugiej trzymal sztylet Sendai; latwo mozna bylo go rozpoznac po wyrytych na nim skomplikowanych symbolach. Jego cialo pokrywala krew, stopy mial bose i szedl pieszo.-Dzieki bogom, zyjesz! - wykrzyknela Melissan, zatrzymujac obok niego konia. - Chcialam cie ostrzec, ze poluje na ciebie zabojca. Jeden z Piatki. -Drowka nie zyje - odparl krotko Abdel. - Podobnie jak polsmok. -Abazigal i Sendai sa... - zamruczala Melissan, po czym przerwala w pol zdania - Zostalismy zdradzeni, Abdelu. Imoen nie zyje. -Wiem. - Abdel byl zdziwiony, jak bardzo te slowa go bolaly, nawet teraz. Wspomnienie odejscia jego przyrodniej siostry bylo jak noz przecinajacy serce. - Powiedz mi, co sie stalo. -Szukalysmy schronienia w klasztorze w Amkethranie. Mnisi powitali nas, zaprosili do srodka i obiecali chronic. Zabrali Imoen do wiezy, aby tam jej strzec, ale rano juz nie zyla. -Drowka-zabojczyni - odgadl Abdel. Melissan skinela glowa. -Nazywala sie Sendai. Ale obawiam sie, ze smierc Imoen swiadczy o czyms bardzo niemilym. Sadze, ze przeor klasztoru... mnich o imieniu Balthazar... dzialal w porozumieniu z Sendai. Mysle... mysle, ze to ostatni z Piatki, Abdelu. Nie wiem, czy pozostali mnisi znaja te tajemnice. Watpie w to. Sa slepo posluszni swemu panu, nieswiadomi, kim jest naprawde. Potezny najemnik zagryzl wargi tak mocno, ze poplynela z nich krew. Mial wrazenie, ze Melissan nie powiedziala mu wszystkiego. Wciaz trzymala cos w zanadrzu, a jej tajemnice byly dobrze strzezone. Mimo ze wiedziala o Sendai, nie ostrzegla ani Abdela, ani Imoen. Abdela nie obchodzilo juz, jaka gre prowadzi Melissan. Powiedziala mu wystarczajaco duzo. -Daj mi swojego konia - zazadal. - Musze byc wypoczety, gdy dotre do Amkethranu. Sadzil, ze Melissan bedzie chciala odwiesc go od tego pomyslu lub zasugerowac jakis inny plan niz atak. Oczekiwal nawet, ze zaoferuje mu swoja pomoc. Zamiast tego powiedziala tylko: -Powodzenia, Abdelu. * * * Abdel zeskoczyl z konia, gdy tylko dotarl do namiotow i prymitywnych glinianych chatek Amkethranu. Zerwal z siebie szate, nie chcac, aby cokolwiek przeszkadzalo mu w starciu z Balthazarem. Widok nagiego, wysokiego na siedem stop mezczyzny, pokrytego zaschla krwia i trzymajacego ciezki miecz w jednej rece, a pokryty runami sztylet w drugiej, sprawil, ze kilkoro napotkanych ludzi pierzchlo w poplochu.Wielkie zelazne drzwi wiodace do klasztoru byly zamkniete, ale on wyrwal je z zawiasow. Wraz ze smiercia kazdego z Piatki stawal sie coraz silniejszy i bardziej potezny, zblizal sie do niesmiertelnej egzystencji swego ojca. Abdel mial pewnosc, ze gdyby zaszla taka potrzeba, bylby zdolny przebic sie przez kamienne mury klasztoru. Przekroczyl brame i natychmiast zostal zaatakowany przez armie straznikow. Mnisi-wojownicy walczyli bez broni, wyprowadzajac szybkie jak blyskawice kopniecia w kolana, uderzajac piesciami w gardlo i kolanami w pachwine oraz krocze. Ich ciosy pogruchotalyby kosci kazdego smiertelnika. Dla Abdela jednak byly one niczym. Cial swoim mieczem i sztyletem Sendai, zmuszajac ich do cofania sie, a ci, ktorzy nie unikneli jego ciosow, padali ranni na ziemie. Jego wysilki mialy na celu jedynie przedarcie sie przez tlum. Smierc tych bezmyslnych slug Balthazara nie miala dla niego znaczenia, a pogon za rannymi, aby ich dobic, kosztowalaby go tylko cenny czas. Gdyby pragnal krwi, z latwoscia moglby wypuscic na swoich przeciwnikow Niszczyciela. Ale demon pragnal smierci wszystkich bez wyjatku. Gdyby wojownik wypuscil Niszczyciela, Balthazar moglby, korzystajac z chaosu, uciec nie zauwazony. Mnisi rzucali sie na niego, gotowi - a nawet zarliwie pragnac - poswiecic sie, by go zatrzymac, lecz przeciwnik nie reagowal na ich ciosy piesci i stop. Mimo liczebnej przewagi i faktu, ze Abdel nie mial ochoty ich zabijac, nie mogli powstrzymac jego nie ustajacego pochodu w strone srodka kompleksu budynkow. Abdel czul, ze Balthazar jest w wiezy. Pietno Bhaala w jego przeciwniku swiecilo jak latarnia, przywolujac mroczne pietno jego wlasnej duszy. Nadal odpychal mnichow, ktorzy jak uciazliwe komary zasypywali jego niewrazliwe cialo gradem ciosow. Wzrok skoncentrowal na silnie strzezonym wejsciu do wiezy. Zza drzwi wyszly dwie postacie, rysujac dlonmi dziwne wzory w powietrzu i nucac nieznane dzwieki, wyraznie gorujace nad odglosami walki. Tych magow wyslano, zeby go powstrzymali, skoro wojownikom sie to nie udalo. Masa ludzi wokol Abdela wycofala sie, chcac uniknac wplywu zaklec, ktore magowie mieli na niego rzucic. Otoczyl go ogien, plomienie pochlonely jego cialo. Z nieba uderzyla blyskawica, by roztrzaskac mu czaszke. Chmury gryzacego dymu zaslonily mu widok. Przed nim wyrosly sciany z lodu. Zaczarowane strzaly znikad bezblednie trafialy w jego cialo, parzac mu skore kwasem. Abdel nie zatrzymywal sie. Po smierci polsmoka i drowki Sendai Abdel stal sie potezniejszy. Wezwane przez magow zywioly byly rownie nieskuteczne jak ciosy mnichow-wojownikow. Abdel stal sie nieugietym poslancem smierci. Magowie rozstapili sie i u wejscia do wiezy stanela samotna postac. Podobnie jak Abdel, mezczyzna byl nagi. Jego hebanowa skore od stop do glow pokrywaly tatuaze. Kolory i wzory zdawaly sie mienic i wic pod ciemna skora mezczyzny, jakby symbole te wypelniala moc. Choc wytatuowany mezczyzna byl niemal o stope nizszy od Abdela, jego cialo bylo rownie umiesnione. Mezczyzna zawolal: -Przestancie! To nie wasza walka! Schylajac glowy z szacunkiem, mnisi-wojownicy i magowie cofneli sie i pozwolili Abdelowi podejsc. Najemnika nie obchodzilo, czy byla to pulapka, pospieszyl w strone ciemnoskorego mezczyzny, pewien, ze jest to Balthazar. Mezczyzna zniknal za drzwiami, a Abdel podazyl za nim. Gdy przeskoczyl przez prog, uslyszal straszliwy odglos przesuwanego kamienia. Spogladajac przez ramie, Abdel bez zdziwienia zobaczyl, ze drzwi wejsciowe magicznie zapieczetowano, a mury wiezy przeslonily otwor. Z powrotem skierowal uwage na wnetrze wiezy. Na drugim koncu pomieszczenia znajdowaly sie strome schody prowadzace na pietro, poza tym parter byl pusty. Przypominal arene, a moze ring do cwiczen. Posrodku stal czarnoskory Balthazar. -To sie musi skonczyc tutaj - powiedzial mnich bez sladu grozby czy strachu. - To sie musi skonczyc teraz. Abdel nie mogl sie z nim nie zgodzic. Rozdzial dwudziesty Abdel ruszyl na mnicha. Balthazar odczekal, az przeciwnik znajdzie sie przy nim, po czym obrocil sie i lewa reka odbil sztych miecza Abdela w dol, z dala od ciala. Prawe przedramie uderzylo w lewy nadgarstek Abdela, zmieniajac kierunek tnacego z gory sztyletu Sendai. Noga podbil stope Abdela tak, ze ten stracil rownowage i uderzyl w oddalony mur.Plonacy wsciekloscia z powodu tak nieskutecznego ataku Abdel obrocil sie, by jeszcze raz stawic czola przeciwnikowi. Balthazar nadal stal na srodku komnaty, oczekujac nastepnego ruchu Abdela. -Czy rozumiesz, czemu musisz umrzec? - spytal nonszalancko. -Wiem, ze chcesz sprowadzic Bhaala z powrotem na ziemie, ale ja nie po to tu jestem. Z tymi slowami Abdel zaszarzowal znowu, poruszajac sie na ugietych i szeroko rozstawionych nogach, aby srodek ciezkosci ciala znajdowal sie blisko ziemi. Tym razem mnich nie zdola zmienic kierunku jego ataku jednym ruchem reki. Balthazar rowniez ugial nogi, a kiedy Abdel sie zblizyl, wyskoczyl w powietrze, machajac nogami i skrecajac nad glowa zaskoczonego przeciwnika. Lewa pieta mnicha trafila najemnika w tyl czaszki, natychmiast go ogluszajac. Prawa stopa wyprowadzil cios prosto w srodek plecow Abdela, sprawiajac, ze ten rozciagnal sie jak dlugi na twardej posadzce. Abdel usilowal zlapac powietrze. Glowa i plecy piekly go od kopniec Balthazara i czul, jak jego cialo zaczyna puchnac i siniec od mocnych ciosow. W przeciwienstwie do armii mnichow, przez ktora przedzieral sie na podworzu, Balthazar potrafil zadawac prawdziwe ciosy. Tatuaze, pomyslal Abdel. Podobnie jak runy na orezu pozostalych czlonkow Piatki, wzory i symbole pokrywajace ramiona i nogi Balthazara dawaly mu moc ranienia. Ta swiadomosc sklonila Abdela do zmiany taktyki. Musial dzialac ostrozniej. Uniosl sie powoli i jeszcze raz spojrzal na mnicha. Balthazar wyladowal zrecznie po sprzeciwiajacym sie zasadom ciazenia manewrze i znow stal na srodku komnaty, jakby nic sie nie wydarzylo. -Nie zamierzam przywracac Bhaalowi zycia - wyjasnil mnich. - Jego zlo musi zostac na zawsze wygnane z Faerunu, Abdelu. Jego pietno musi zostac starte z powierzchni Abeir Torilu. Dlatego musisz umrzec. Gorzki smiech Abdela odbil sie echem od otaczajacych ich kamiennych scian. -Wiem, ze jestes jednym z Piatki! Polowales na swoich wlasnych krewnych, aby wykorzystac ich esencje do wskrzeszenia naszego ojca! -Bylem jednym z Piatki - przyznal Balthazar, gdy Abdel zblizal sie do niego, a dwa ostrza kreslily w powietrzu hipnotyzujace wzory - choc nigdy nie podzielalem ich zdania. Oni chcieli sprowadzic Bhaala z powrotem, ja zas chcialem sie upewnic, ze pozostanie martwy na zawsze. Zabijanie tych, ktorzy tak jak my mieli skazona krew, bylo naszym wspolnym celem, wiec pomagalem im polowac na pomiot Bhaala. Ale przez caly czas zamierzalem ich zdradzic, Abdelu. Wojownik nie zwracal wiekszej uwagi na te klamstwa przeciwnika. Nie pozwoli, aby slowa odwrocily jego uwage. Jesli mnich zamierza gadac, Abdel pozwoli mu mowic, dopoki go nie uciszy, podrzynajac mu gardlo. Choc rzadko walczyl dwoma ostrzami naraz, Abdel wiedzial, jak ich uzywac, aby maksymalnie wykorzystac swoja przewage. Zacznie od serii pchniec i ciec mieczem, aby zmusic mnicha do cofniecia sie i aby wyprowadzic go z rownowagi. Potem pchnie sztyletem od tylu, zmuszajac go do odwrocenia sie w strone malej klingi... wprost na tnace z drugiej strony ostrze miecza. Cos jednak poszlo nie tak. Balthazar nie cofnal sie przed pierwszym gwaltownym atakiem. Sparowal cios naga dlonia, obracajac ja tak, ze uderzyla w plaz miecza i zbila go. Drugie pchniecie zostalo sparowane w ten sam sposob. Abdel w desperacji zamierzal uzyc sztyletu, ale krotkie kopniecie Balthazara trafilo go w lokiec i wybilo noz ze zdretwialych palcow. Balthazar uchylil sie przed ciosem, ktory wedlug Abdela mial byc ostatnim, pozwalajac ciezkiemu ostrzu przeciac powietrze cal nad jego glowa. Nim wojownik zdolal odwrocic kierunek ataku, cios kolanem w krocze sprawil, ze zgial sie we dwoje. Chwile potem wyprostowal sie, gdy kolano trafilo go w podbrodek. Oslepiony bolem Abdel nie widzial gwaltownego gradu uderzen na jego tors, choc slyszal, jak zebra pekaja jedno po drugim. Poczul, jak para silnych dloni lapie go za nadgarstek i ramie, po czym zostal wyrzucony w powietrze i upadl ciezko na plecy. -Dopoki choc kropelka skazonej krwi Bhaala plynie w zylach zywej istoty, zawsze istnieje mozliwosc, ze ktos znajdzie sposob, aby przywrocic mu zycie - wyjasnil spokojnie Balthazar, nawet nie zasapany po tym zwarciu. - Podobnie jak reszta pomiotu Bhaala, nosisz w sobie jego pietno i musisz zostac zabity dla dobra swiata. Wzrok Abdela wyostrzyl sie na tyle, ze zaczal dostrzegac szczegoly. Lewa reke mial sparalizowana, nie mogl nawet zacisnac palcow w piesc. Kazdy oddech wywolywal fale straszliwego bolu, gdy polamana klatka piersiowa rozciagala sie i kurczyla. Kaszlal i charczal, kiedy strumyczki krwi plynely przez jego gardlo. Czul, jak cialo usiluje sie zregenerowac, walczac z potezna magia zawarta w kazdym ciosie i kopnieciu Balthazara. -A co z toba? - wykrztusil Abdel, usilujac zyskac na czasie. - Ty rowniez jestes potomkiem Bhaala. Czy umrzesz z powodu swej skazonej krwi? -Nauczylem sie panowac nad znajdujacym sie wewnatrz mnie zlem, Abdelu - odparl Balthazar. - Znaki na mojej skorze zawieraja w sobie plugawa esencje. Poswiecilem cale zycie, aby opanowac sztuke umyslu pozwalajaca utrzymac furie Bhaala w duszy i ciele jak w klatce. Ale dopoki zyje - ciagnal mnich - zawsze znajda sie chetni do uwolnienia tego, co z takim trudem udalo mi sie uwiezic. Szansa, ze im sie powiedzie, jest minimalna, ale nawet takie ryzyko jest zbyt wielkie. Kiedy ty bedziesz martwy, Abdelu, ja rowniez bede musial umrzec. Pozostalo nas tylko dwoch. Twoja smierc i moje rytualne samobojstwo na zawsze uwolnia ten swiat od grozby powrotu Bhaala. Kosci w piersi Abdela zrastaly sie. Czul, jak do palcow jego lewej reki wraca czucie i sila. Przez caly czas, gdy mnich go katowal, Abdelowi udalo sie utrzymac swoj miecz. -Jestes szalony, Balthazarze. -To nieunikniona konsekwencja tego, kim obaj jestesmy - rzekl mnich. - Esencja Bhaala sprowadza szalenstwo i smierc. Niewazne, jak bardzo bedziemy probowali tego unikac i jakie bedziemy mieli zamiary, zawsze bedziemy ucielesniac najmroczniejsze cechy naszego ojca. A ci, ktorzy znajda sie wokol nas, beda cierpiec. Cialo Abdela bylo juz zdrowe, ale najemnik nie poderwal sie, aby natychmiast zaatakowac. Slowa Balthazara brzmialy prawdziwie. Czyz Abdel nie byl poslancem smierci i cierpienia? Jak wielu mezczyzn i jak wiele kobiet zabil w swojej karierze najemnika? Setki? Tysiace? Byli tacy, ktorzy probowali zawrocic go z drogi rozlewu krwi. Ci, ktorzy kochali go, mimo jego gwaltownej natury. Gorion, Jaheira, coz sie z nimi stalo? Sa martwi, tak jak Imoen i Sarevok, jak wszyscy, ktorzy sie z nim zetkneli. -Czy nie ma jakiegos sposobu, aby pozbyc sie pietna Bhaala? - spytal Abdel, modlac sie w duchu, aby Balthazar dal mu chocby najslabszy promyk nadziei, zanim zakonczy swoje zycie mnicha. -Nie sposob uniknac przeklenstwa naszego ojca - glos Balthazara byl powazny, nawet pelen zalu. - Wielu z naszego rodu pozwolilo, aby pochlonela ich esencja Bhaala. Jednym z nich byl Sarevok. Podobnie bylo z pozostalymi czlonkami Piatki. Inni, tak jak ty czyja, probowali oprzec sie mrokowi boga mordu. Ale jestesmy skazani na porazke. Mimo wszelkich naszych wysilkow podaza za nami smierc. Nasze stopy pozostawiaja krwawe slady, Abdelu. Nawet ja nie potrafie oprzec sie morderczym zadzom Bhaala. Slowa Balthazara byly dla Abdela nie do zniesienia. Jesli mnich mial racje, to on ponosil wine za smierc Jaheiry. Jego przeklete dziedzictwo od poczatku skazywalo ja na smierc. Abdel nie mogl tego zaakceptowac. Jak bowiem moglby pomscic jej smierc, skoro wina lezala po jego stronie? Chwycil sie mysli o zemscie jak tonacy chwyta sie liny rzuconej z brzegu. Tylko to mu pozostalo, to byla jedyna rzecz, dzieki ktorej mogl wypelnic wewnetrzna pustke. To Piatka zabila Jaheire, a nie on, i to Piatka za to zaplaci. Skoczyl na rowne nogi, usilujac opanowac szalejace wewnatrz pieklo. Dopoki nie musial, nie chcial wyzwalac Niszczyciela. Zamierzal zachowac dla siebie cala przyjemnosc z zabicia Balthazara. Tym razem Abdel zblizal sie powoli, okrazajac przeciwnika duzym lukiem. W pierwszym starciu to Abdel byl napastnikiem. Za kazdym razem, gdy atakowal mnicha, ten wykorzystywal przeciw niemu jego wlasna agresje i impet. Abdel zamierzal odwrocic sytuacje, odebrac mu te przewage. Tym razem to on poczeka, az mnich pierwszy wykona ruch. Przez kilka dlugich sekund Abdel stal na swojej pozycji w bezpiecznej odleglosci. Czekal, majac nadzieje na sprowokowanie przeciwnika. Balthazar zdecydowal sie na atak. Parl prosto na niego, poruszajac sie bardzo szybko. Pochylil sie nisko, usilujac kopnac Abdela w nogi. Wojownik odskoczyl i opuscil oburacz miecz, aby rozwalic Balthazarowi czaszke. Mnich byl juz jednak daleko, obracajac sie i odskakujac poza zasieg ostrza. Abdel usilowal sie wycofac i odzyskac pozycje. Mnich szedl do przodu, nie pozwalajac Abdelowi sie wycofac. Cios piescia w szczeke, lokciem w gardlo, kopniak z obrotu w skron, i Abdel opadl zamroczony na kolana. Cios kolanem w twarz, i nos Abdela zalala fontanna krwi. Pchnal na oslep mieczem, majac nadzieje, ze mu sie poszczesci. Balthazar chwycil go za nadgarstek, obrocil go do gory i wygial, lamiac staw. Abdel wrzasnal z bolu i poderwal sie na nogi. Poczul, jak stopa Balthazara uderza w bok jego kolana i odrywa miesnie i sciegna od kosci, ktora teraz wystawala tuz pod udem Abdela. Balthazar cofnal sie, pozostawiajac przeciwnika wijacego sie na podlodze. -Nawet teraz smakuje bol, ktory ci zadaje - powiedzial jakby przepraszajaco. - Nie mozemy zanegowac tego, czym jestesmy, Abdelu, nawet gdybysmy nie wiem, jak mocno probowali. Przypuszczam, ze to dlatego Namaszczona przez Bhaala wybrala cie do wyeliminowania calej Piatki. Niezaleznie od tego, kto zwyciezy, zlo Bhaala zatriumfuje w duszy zwyciezcy. Wtedy Namaszczona przez Bhaala bedzie mogla wykorzystac to zlo do wskrzeszenia pana mordu. Abdel potrzasnal glowa, usilujac zignorowac straszny bol dwoch polamanych konczyn i starajac sie zrozumiec slowa Balthazara. -Namaszczona przez Bhaala? - spytal, zaciskajac zeby z bolu. Mnich poslal mu pelen wspolczucia usmiech. -Nie miales pojecia, prawda? Jestes tylko pionkiem, Abdelu. Marionetka. Melissan manipulowala toba przez caly czas. Rozdzial dwudziesty pierwszy Melissan wdychala gleboko wilgotne, stechle powietrze, spacerujac po opuszczonej swiatyni. Pachnialo tu rozkladem i smiercia - zapachami, ktore poznala az za dobrze przez ostatnie trzydziesci lat. Poza stalym ohydnym odorem wyczula cos jeszcze: dym i ogien. Zapach gorejacej nienawisci, won brutalnej, zywej, wyczuwalnej furii. Usmiechnela sie.Oddawszy Abdelowi konia, musiala tu dojsc pieszo. Podroz zajela jej wiele dni, ale bylo to niewiele w porownaniu z dekadami, kiedy cierpliwie czekala. Teraz jej cierpliwosc miala zostac nagrodzona. Goracy blask plomieni owional jej cialo, kiedy przeszla przez drzwi i popatrzyla do gory na usmiechajaca sie czaszke, bedaca symbolem jej boga. Czula, jak cieplo plomieni gladzi ja, piesci jej skore, tak jak czynil to sam Bhaal, kiedy jeszcze chodzil po ziemi przed Czasem Niepokojow. Kiedy podeszla, gorejace plomienie wzbily sie w gore, jakby zebrana esencja martwego boga rozpoznala ja: Melissan, Wielka Kaplanke boga mordu, Namaszczona przez Bhaala. Dawno temu Melissan skladala ofiary i odprawiala okrutne rytualy, ktore karmily jej boga. Prowadzila wyznawcow Bhaala w krwawych obrzedach, zabijajac zarowno wrogow, jak i krewnych, wrzucajac ich ciala i dusze w wieczny ogien palacy sie posrodku swiatyni. Za jej wiare Bhaal nagrodzil ja tajemnica wstapienia, aby mogla ozywic boga mordu po jego nieodwracalnej smierci. Teraz wlasnie nadszedl czas na rytual, esencja potomstwa Bhaala zostala zebrana podczas krwawej wojny Piatki. Wszystko bylo gotowe na powrot martwego boga. Ale Melissan miala inne plany. Wysoka kobieta powoli zdjela solidna kolczuge, ktora nosila na ubraniu, srebrne rekawice i buty, zsunela dlugie nogawice. Zrzucila czarna bielizne, okrywajaca jej ksztaltna sylwetke, odslaniajac straszliwie poparzona skore. Trzydziesci lat temu namaszczajacy chrzest ognia wypalil swoje znamie na kazdym calu jej ciala za wyjatkiem twarzy, pozostawil mnostwo paskudnych blizn, ktore mialy nigdy nie zniknac. Poddala sie temu dobrowolnie, wierzac, ze cierpienie warte bedzie nagrody, gdy nadejdzie wlasciwy czas. Teraz nagroda lezala niemal w zasiegu jej reki. Naga Melissan wkroczyla w plomienie gorejace na srodku swiatyni Bhaala. Cierpienie bylo do zniesienia. Temperatura niemozliwa do wyobrazenia dla smiertelnych spalala jej ducha, choc zniszczone, okaleczone cialo pozostawalo nie uszkodzone. Krzyki umeczonych dusz potomkow Bhaala, uwiezionych w plomieniu, brzmialy w jej uszach i przewiercaly mozg. Powitala bol. Przyjela go, a w zamian piekielny ogien przyjal ja. Pomaranczowe palce ognia pelzaly po jej skorze jak zywe istoty, usilujace pozrec ja od srodka. Plomienie ogarnely ja, oczyszczajac jej smiertelne istnienie i otwierajac droge do osiagniecia niesmiertelnosci. -To sie musi skonczyc! Kiedy Melissan wstepowala w ogien, odruchowo zamknela oczy. Na dzwiek podobny do wielu mowiacych jednoczesnie glosow otworzyla je. Poprzez mglista, pomaranczowa zaslone tanczacych plomieni ujrzala gorujaca nad nia ogromna postac, siegajaca glowa powaly swiatyni Bhaala. Istota miala na sobie ciezka niebianska szate, ktora jeszcze bardziej pomniejszala naga kobiete. Melissan rozpoznala te postac - byl to solar, sluga i poslaniec Ao, dziwnej istoty, ktora rzadzila nawet samym bogami. Mimo palacego zaru Melissan zadrzala. -To jest niedozwolone! - ostrzegla ja istota. - Nie mozesz tego uczynic. Postac nie poruszyla sie jednak, aby jej przeszkodzic. Rytual wniebowstapienia trwal dalej. Strach Melissan powoli znikal. To nie jest zaden boski straznik losu i przeznaczenia, wszechpotezna istota wyslana, aby ja zniszczyc. To tylko zwykla projekcja, niegrozny duch z innego wymiaru, pomyslala. -Nie ma tu dla ciebie miejsca! - przekrzyczala trzask plomieni - Nie masz tu zadnej mocy! -Smiertelnik nie moze zajac miejsca Bhaala - oznajmila zlowrogo istota. - Jest ono przeznaczone tylko dla kogos z jego rodu. -A co z Cyricem? - spytala wyzywajaco Melissan. - Czyz nie byl on smiertelnikiem, ktory wszedl do panteonu? -Cyric byl pomylka - przyznala istota - wyjatkiem, ktory nie moze sie wiecej powtorzyc. -Zatem wyladuj na mnie gniew swego pana - osmielila sie powiedziec Melissan, zachecona znajomoscia historii Faerunu. Tylko raz w zapisanej historii, podczas Czasu Niepokojow, Ao interweniowal w wydarzenia na Abeir Torilu. Ale ten okres juz dawno minal i Ao rozwial sie we mgle zapomnianych legend. Kiedy nic sie nie stalo, Melissan zachichotala z ulga. Spodziewala sie, ze solar blefuje, i wygrala. -Twoj mistrz jak zwykle o niczym nie wie. Wkrotce Balthazar zabije Abdela albo odwrotnie. Wraz ze smiercia ktoregos z nich uzyskam dostep do wystarczajacej ilosci niesmiertelnej esencji Bhaala, aby rozpoczac swoja przemiane. Nie majac mocy, aby interweniowac, niezdolny nawet sprzeciwic sie bezczelnym slowom Melissan, solar po prostu zniknal. Triumfujacy smiech Melissan odbil sie od scian zniszczonej swiatyni. Swiety ogien zaplonal jeszcze mocniej i cialo kaplanki zaczelo sie topic. Jej smiech przeszedl we wrzask, gdy zmienialo sie w popiol. Melissan znalazla sie w krolestwie Bhaala w Otchlani. Jej cialo zniknelo, pochloniete plomieniami szalejacymi posrodku swiatyni Bhaala w swiecie materialnym. W podziemnym krolestwie odzyskala swoja postac. Znow byla piekna, blizny i znieksztalcenia po inicjacji jako Namaszczonej przez Bhaala zniknely. Zaskoczona pogladzila palcami swoja nowa, gladka skore, dziwiac sie wlasnej doskonalosci. Ponury grzmot skierowal jej uwage ku niebu. Nad glowa Melissan ciemne chmury przetaczaly sie i burzyly, pedzone przez silny wiatr. Jak siegnac okiem, wszedzie rozciagala sie ciemna, zyzna ziemia. Zgromadzona esencja Bhaala sprowadzila z powrotem w te pustke zle zycie. Krolestwo Otchlani mialo ogromny potencjal i trzeba bylo tylko silnej reki, ktora nada mu ksztalt. Zamknawszy oczy i odrzuciwszy glowe do tylu, Melissan uniosla ramiona i cicho zaspiewala. W odpowiedzi ziemia zaczela sie trzasc, wybrzuszac sie i pekac, a pedy chorych roslin wyrywaly sie na powierzchnie, pelzajac po ziemi i laszac sie u stop Namaszczonej przez Bhaala. Na horyzoncie, niczym polamane zeby, wyrosly gory otaczajac krolestwo niemozliwa do przekroczenia granica. Melissan otworzyla oczy, patrzac na gwaltowne ksztaltowanie sie tego, co uwazala juz za swoje krolestwo. Ten swiat byl posluszny kazdemu jej kaprysowi i pragnieniu, ale czegos jednak jej brakowalo. Melissan czula pulsujaca pod jej stopami moc niesmiertelnej esencji Bhaala. Wisiala takze w powietrzu niczym ladunek elektryczny. Melissan mogla nagiac ja do wlasnej woli, ale sama nie byla jej czescia. Nadal byla smiertelnikiem w krolestwie boga. Wtedy wlasnie zauwazyla stojace posrodku tego swiata drzwi. Zdziwiona smiertelniczka, ktora chciala byc bogiem, podeszla ostroznie do dziwnego portalu. Rozdzial dwudziesty drugi -Melissan wykorzystywala cie, Abdelu - tlumaczyl cierpliwie Balthazar bezradnemu przeciwnikowi. - Byc moze podejrzewala, ze Piatka knuje cos przeciwko niej. Byc moze dowiedziala sie o moim zamiarze zdradzenia jej. A moze po prostu zdala sobie sprawe, ze Piatka stala sie zbyt potezna, aby mogla ja kontrolowac. Niezaleznie od powodow, rozgrywala nas przeciwko sobie. Kiedy przybyles do Saradush, namowila cie na zabicie Yagi Shury i oszukala Gromnira, aby otworzyl bramy oblezonego miasta. Tym jednym sprytnym ruchem zabila niemal wszystkie pozostale dzieci Bhaala i zwrocila cie przeciwko Piatce.Balthazar przerwal, aby zobaczyc reakcje Abdela. Polamany wojownik pokrecil przeczaco glowa. -Nie - powiedzial przez zacisniete zeby. - Nie wierze ci. -Niewazne, w co wierzysz. Kiedy obaj bedziemy martwi, Melissan nie pozostanie ani jeden zywy potomek Bhaala, aby nim manipulowac, nikt nie bedzie sluchal jej obietnic chwaly i nie uda jej sie przywrocic boga mordu do zycia. Bol stawow utrudnial Abdelowi logiczne myslenie. Balthazar klamie, ale dlaczego? Co mnich chce uzyskac, snujac te pajeczyne oszustw? Wielki najemnik nie umial sobie tego wszystkiego wytlumaczyc. Poznanie roli Melissan w ostatnich wydarzeniach musi poczekac. Abdel zastapil swoje poczucie niepewnosci innymi myslami. Piatka zabila Jaheire. Balthazar byl jednym z Piatki. Zatem Balthazar musi umrzec. Abdel widzial, ze sie przeliczyl. Mnich byl zbyt wycwiczony, aby mogl go pokonac w walce. Zamierzal sam pomscic smierc Jaheiry, ale spogladajac na straszliwie polamane ramie i kosc wystajaca z nogi wiedzial juz, ze to jest niemozliwe. Jednak zemsta byla nadal realna. Rozgorzaly w nim plomienie Bhaala i Abdel zanurzyl sie w zlu swojego ojca. Cialo eksplodowalo i Niszczyciel wyrwal sie na wolnosc. Sufit pomieszczenia byl zbyt nisko, zeby demon mogl sie wyprostowac, wiec bestia po prostu pochylila sie do przodu i dwiema rekami wsparla o ziemia. Druga para szponow wyciagnela przed siebie i ruszyla w strone skazanego na zaglade mnicha. * * * Widok zmiany Abdela w ohydnego potwora nie zaskoczyl Balthazara. Oczekiwal tego. Byl przygotowany.Uchylil sie przed pazurami wroga. Umknal przed potezna szczeka i zaatakowal seria mocnych kopniec i uderzen jedna z tylnych lap potwora. Niszczyciel kopnal go tak szybko, ze Balthazar nawet tego nie zauwazyl. Potezna stopa trafila w piers mnicha z taka sila, ze powinna zmienic jego kosci w pyl. Cialo Balthazara przyjelo jednak cios. Atak nie zdruzgotal kosci, lecz jedynie sprawil, ze mnich zrobil kilka salt do tylu i zatrzymal sie pod kamienna sciana. Niszczyciel ponownie zwrocil sie w strone mnicha, a jego wielkosc sprawila, ze Balthazar wlasciwie zostal przyparty do muru. Tym razem bestia zaatakowala wszystkimi czterema lapami, a kazda machala na innej wysokosci i pod innym katem. Balthazar uchylal sie i robil uniki, a jego cialo wyginalo sie tak, ze normalny czlowiek zlamalby w ten sposob kregoslup. Niszczyciel nie ustawal w atakach, jego szpony zapowiadaly straszliwie krwawa smierc. Mnich jednak jakims sposobem umykal morderczym pazurom. Niszczyciel byl szybszy i silniejszy niz jakakolwiek z istot, ktore wczesniej spotkal Balthazar, lecz mezczyzna wiedzial, ze jest to tylko bestia, zwierze bez rozumu. Atakowalo ze zwierzeca sila i furia, nie mialo jednak pojecia o taktyce czy strategii. Dziesieciolecia studiow nad sztuka walki sprawily, ze Balthazar byl w stanie przewidziec kazdy atak i obronic sie przed nim. Powoli Balthazar zaczal przechodzic do ofensywy. Pomiedzy uniki i parowanie wplatal kontrataki, pchniecia i kopniecia w wielkie owadzie oczy demona. Bestia wydawala sie nie zwracac uwagi na obrazenia, zupelnie jakby bol nie mial dla niej znaczenia. Podczas gdy Balthazar ciagle atakowal narzad wzroku demona, ataki Niszczyciela stawaly sie coraz bardziej chaotyczne i coraz mniej dokladne. Potwor rzucal sie szalenczo, atakujac slepo z nadzieja, ze uda mu sie zlapac przeciwnika i rozerwac go na kawalki. W desperackim odruchu bestia rzucila sie nagle calym cialem na mur, zeby zgniesc wroga, ktory ciagle jej umykal. Balthazar przewidzial ten rozpaczliwy ruch i z latwoscia przemknal miedzy szeroko rozstawionymi lapami Niszczyciela, gdy ten uginal je do skoku. Rzut demona na magicznie wzmocniony mur spowodowal wielkie pekniecia w teoretycznie nie poddajacej sie zniszczeniom wiezy. Zaraz po uderzeniu w kamien potwor byl juz z powrotem na nogach, krecac sie i mlocac lapami, daremnie usilujac pochwycic mnicha. Balthazar stal pod jedna ze scian pomieszczenia, gromadzac cala swoja moc w jednej rece. Oslepiona bestia wyweszyla lub uslyszala, gdzie stoi wytatuowany mezczyzna, i zaszarzowala. Balthazar stal w miejscu, pozwalajac, aby potwor zblizyl sie do niego. Uchylil sie przed szponami Niszczyciela, ktore chcialy rozerwac mu gardlo. Spokojnie podszedl do bestii i pchnal otwarta dlonia w jej masywna piers. Niszczyciel polecial do tylu, ryczac z frustracji i zaskoczenia. Zrobil kilka chwiejnych krokow, wymachujac lapami, aby odzyskac rownowage, po czym przewrocil sie, a jego cialo zadrzalo od wibracji wywolanych dotykiem Balthazara. Demon stanal wreszcie na nogi, skrzeczac z bezsilnej wscieklosci, a cale jego cialo trzeslo sie, gdy drgania przybraly na sile. Rozlegl sie gluchy trzask i na chitynowej skorupie Niszczyciela pojawily sie miliony podobnych do pajeczych nici pekniec. Drgania trwaly nadal, a cienkie pekniecia poszerzaly sie, az trysnela z nich zielonkawa ciecz. Niszczyciel zaskrzeczal po raz ostatni i przewrocil sie na plecy, a wielkie kawaly jego ciala zaczely sie odrywac i padac na posadzke z lepkimi pacnieciami. Pekniecie wzdluz calego torsu spowodowalo, ze demon rozpadl sie na dwie czesci. Masywna sylwetka Abdela Adriana wypelzla z otaczajacego ja sluzu. Balthazar zauwazyl, ze podczas transformacji jego reka i noga zostaly wyleczone, ale wielki wojownik zdawal sie nie byc tego swiadomy. Wymachiwal konczynami w odruchu obrzydzenia, usilujac uwolnic sie od zapadajacej sie skorupy i lepkiej, sluzowatej substancji przylegajacej do jego ciala. Balthazar przygladal sie zdumiony i zafascynowany, jak Abdel wypelza z luski, ktora kiedys byla Niszczycielem. Potem zrobil krok do przodu i wyprowadzil nagle kopniecie w piers Abdela, kiedy najemnik usilowal zetrzec obrzydliwy sluz z oczu. Cios mnicha uniosl Abdela Adriana z ziemi i poslal w powietrze, az ten uderzyl o kamienne sciany wiezy, rozbijajac czaszke i miazdzac mozg. Mnich zblizyl sie, aby zadac smiertelny cios wijacemu sie pozbawionemu mozgu cialu Abdela. Zatrzymal sie, kiedy na jego drodze pojawila sie wysoka, eteryczna postac. -Balthazarze, jestem tu, aby powiadomic cie o planach Melissan. - Glos istoty zdawal sie dochodzic ze wszystkich stron naraz, jakby niewidzialny chor przemawial jednym glosem. Obawiajac sie kolejnej zdrady Melissan, Balthazar zrobil krok do tylu. -Powstrzymam Namaszczona przez Bhaala - zapewnil istote, nie wiedzac, czy jest przyjacielem, czy wrogiem. - Kiedy Abdel zginie, zakoncze wlasne zycie i na zawsze usune zagrozenie powrotem Bhaala. Ku jego zaskoczeniu, wspaniala istota nagle wydala sie zdenerwowana. -Nie powinienem ci tego mowic... nie powinno mnie tu nawet byc. Ukryty nie pozwala na to. Ale Melissan posunela sie daleko poza dopuszczalne granice. Zmusilo mnie to, obym zlamal swoja przysiege nieingerencji. Mnich potrzasnal glowa. -Nie rozumiem cie, istoto. -Melissan nie chce przywrocic Bhaala do zycia, ona chce go zastapic. Juz teraz przebywa w jego krolestwie w Otchlani. Jesli sie dowie, jak zjednoczyc sie z niesmiertelna esencja Bhaala, osiagnie boskosc. Balthazar w milczeniu rozwazal slowa poslanca. Poprzysiagl sobie, ze zapobiegnie powrotowi Bhaala, ale pozwolenie Melissan na to, aby stala sie boginia mordu, bylo rownie niebezpieczne. -Powstrzymam ja - oznajmil Balthazar. - Zabierz mnie do niej. -Moge otworzyc drzwi do krolestwa Bhaala - wyjasnila wspaniala istota - ale kiedy tam sie znajdziesz, bedziesz musial pojsc za Melissan przez ostatnie drzwi. Balthazar pokiwal glowa ze zrozumieniem, potem czekal, az pojawi sie droga. Po chwili anielska istota przemowila jeszcze raz. -Czemu sie wahasz, Balthazarze? Czas ucieka. -Jestem gotow - odparl lekko zmieszany. - Pokaz mi droge, a ja rozpoczne podroz. -Brama jest otwarta. - W glosie istoty brzmiala gleboka troska. - Po prostu przejdz przez nia, a znajdziesz sie w krolestwie Bhaala. A kiedy tam trafisz, bedziesz musial pojsc za Melissan przez ostatnie drzwi. Balthazar pokrecil glowa. -Nie widze tu zadnej bramy ani drzwi. Nic nie widze. Widmowa postac zaczynala sie rozwiewac. -Melissan jest w krolestwie Bhaala. Przeszla przez ostatnie drzwi. Wejdz do krolestwa i podazaj za nia. Utrzymam brame otwarta tak dlugo, jak tylko zdolam. - Postac zniknela. Swiadom, za nie ma zbyt wiele czasu, Balthazar zaczal krazyc tam i z powrotem po pustej komnacie, usilujac odnalezc brame, ktora rzekomo tam sie znajdowala. Wewnetrzny spokoj, ktory cwiczyl przez cale swoje zycie, nagle zniknal w szalenczym, daremnym poszukiwaniu bramy, ktorej nie mogl zobaczyc. Czul, jak najwazniejszy cel jego zycia umyka mu z rak. Melissan zostanie boginia mordu, a praca jego zycia, aby zapobiec powrotowi Bhaala, pojdzie na marne, jesli nie zdola jej powstrzymac. Lecz nadal nie mogl odnalezc drogi do polozonego w Otchlani krolestwa swego ojca. Prawda powoli docierala do umyslu mnicha. Opieral sie przed jej zaakceptowaniem, usilowal pogrzebac ja w fortecy sily woli i wewnetrznej dyscypliny. Podobnie przez wiele lat opieral sie esencji Bhaala. Jesli jednak Balthazar zamierzal powstrzymac Melissan, nie mogl juz bronic sie przed prawda. Zmuszony pogodzic sie z wlasna bezsilnoscia, zajal sie lezacym na podlodze dzieckiem Bhaala. * * * Pusta, szara egzystencja odplynela w dal, gdy Abdelowi wrocila swiadomosc. Czul rozlewajace sie po ciele cieplo magicznego leczenia, wzmacniajace jego wlasne moce zyciowe. Ktos trzymal jego glowe, wyspiewujac lagodne slowa leczacego zaklecia.Otworzyl oczy, majac nadzieje ujrzec Jaheire. Zamiast tego zobaczyl wytatuowana twarz czarnoskorego Balthazara. Nim zdolal zrobic cokolwiek, mnich zacisnal palce dloni na jego karku i szyi tuz ponizej linii szczeki, tak jakby zamierzal oderwac mu glowe. -Jesli sie ruszysz, Abdelu, bede zmuszony cie zabic. Wojownik wiedzial, ze nie byla to czcza pogrozka. Abdel nie znal dokladnie szczegolow dzialania, do ktorego wykonania Balthazar byl gotow, ale nie mial watpliwosci, ze niesie ze soba natychmiastowa smierc. -Czemu nie zabijesz mnie od razu i nie skonczysz tego wszystkiego? - zapytal. Nawet mowienie powodowalo uklucia bolu w karku i czaszce Abdela. Balthazar musial wyczuc, ze najemnikowi jest niewygodnie, bo nieco rozluznil uscisk. -Musze z toba porozmawiac, Abdelu - rzekl Balthazar, wciaz trzymajac glowe wojownika na kolanach, podczas gdy jego dlonie wywieraly staly nacisk. - Musze wiedziec, czy widzisz w tym pokoju brame lub drzwi. Zdajac sobie sprawe, ze jest na lasce swego przeciwnika, Abdel musial odpowiadac uczciwie. Poniewaz nie mogl pokrecic glowa, przebiegl wzrokiem po okraglej komnacie w wiezy. Wejscie do budynku bylo nadal zablokowane, jedynym wyjsciem byly schody na drugie pietro. -Nie widze zadnej bramy ani zadnych drzwi. -Tego sie obawialem - zamruczal mnich. - Zbyt dlugo czekalem. Moc poslanca zniknela i sciezka przestala byc otwarta. Balthazar westchnal z rezygnacja. Niemal od niechcenia zapytal: -Czy odwiedzales kiedys krolestwo naszego ojca? Wciaz nie bedac pewnym, o co chodzi mnichowi, Abel szczerze odpowiedzial. -Widzialem krolestwo Bhaala w Otchlani. Nacisk na kark wzmogl sie natychmiast, sprawiajac, ze Abdel zaczal wic sie z bolu. -Jak? - zapytal mnich, nie mogac ukryc podniecenia w glosie. - Jak wkroczyles do tego krolestwa? Abdel zawahal sie. Kiedy Balthazar pozna sekret przejscia do swiata Bhaala, bedzie mogl zakonczyc zycie Abdela, aby otworzyc brame. Jesli jednak Abdel nie odpowie, Balthazar z pewnoscia go zabije. Abdel wiedzial takze, ze nawet gdyby udalo mu sie uwolnic z tej niewygodnej pozycji, nigdy nie zdola pomscic smierci Jaheiry. Balthazar jest zbyt silnym przeciwnikiem. Abdel nigdy nie pokona wytatuowanego wojownika. -Nie potrafie nad tym panowac - powiedzial wielki najemnik, z rezygnacja przyjmujac swoj los. - Dzialo sie tak za kazdym razem, gdy zabijalem kogos z Piatki. Gdy umierali, nagle znajdowalem sie w krolestwie rzadzonym niegdys przez Bhaala. -Oczywiscie - wyszeptal Balthazar. - Esencja Bhaala powraca do swojego domu w innym swiecie. Jesli jest jej wiele, jak w przypadku kazdego z Piatki, twoja wlasna esencja zostaje przez nia pociagnieta. Dlonie mnicha nagle zacisnely sie i Abdel przygotowal sie na smierc. Ale zamiast skrecic mu kark, mnicha rozluznil uscisk. Abdel poczul w dloni cos zimnego i twardego. Odkryl, ze trzyma sztylet Sendai. Palce odruchowo zacisnely sie na rekojesci. -Musisz mnie zabic, Abdelu - rozkazal Balthazar. - Zabij mnie i wejdz do krolestwa naszego ojca. Abdel zawahal sie, niepewny, czy nie jest to jakis podstep. -Dlaczego? -Melissan wkroczyla do Otchlani - wyjasnil szybko mnich. - Chce stac sie nowym panem mordu. Musisz wkroczyc do krolestwa i przejsc przez ostatnie wrota, aby ja powstrzymac. Wciaz lezac na plecach z glowa na kolanach Balthazara, Abdel przycisnal ostrze sztyletu Sendai do gardla mnicha. Nie wiedzial, czy Balthazar mowi prawde o Melissan, ale nie widzial zadnego powodu, dla ktorego mnich mialby klamac. Wreszcie mial okazje, aby pomscic Jaheire. Jednak jego dlon wciaz nie chciala przejechac ostrzem po gardle Balthazara. -Dlaczego ja? - spytal Abdel. - Dlaczego mnie nie zabijesz i nie zrobisz tego sam? -Nie moge - odparl Balthazar niemal zawstydzonym glosem. - Tak dlugo wiezilem w sobie esencje Bhaala, ze stalem sie niezdolny do wejscia do krolestwa naszego ojca. Zaczarowane znaki na moim ciele utrzymuja te ohydna esencje wewnatrz mnie, a lata umyslowej dyscypliny wzmocnily kraty wiezienia mojej duszy tak mocno, ze nie jestem w stanie korzystac z mocy swej skazonej krwi. To musisz byc ty, Abdelu. Jestes ostatnim z nas. Jestes jedynym, ktory teraz moze podazyc za Melissan. Mnich odchylil glowe, podstawiajac gardlo pod ostrze sztyletu. Wczesniej najemnik pragnal, aby nadszedl ten moment, ale teraz nie mogl zadac smiertelnego ciosu. -Czas ucieka - przypomnial mu Balthazar lagodnym i spokojnym glosem. Abdel przesunal nozem po szyi mnicha. Ciepla krew chlusnela z rany na dlon Abdela, lala sie na jego twarz i piers. Cialo Balthazara upadlo na niego. Rozdzial dwudziesty trzeci Abdel rozpoznal krolestwo Bhaala w Otchlani tylko dzieki jakiemus wewnetrznemu przekonaniu, ze zna to miejsce. Byc moze dlatego, ze jego niesmiertelna esencja sprowadzila go tutaj, a byc moze chodzilo po prostu o przeswiadczenie, ze odwiedzal to miejsce juz wiele razy. Abdel po prostu wiedzial, ze znow jest w krolestwie swego ojca.Lecz rozgladajac sie, nie poznawal go. Za kazdym razem, kiedy Abdel odwiedzal zakatek Bhaala w Otchlani, zauwazal zmiany. Byl swiadkiem przemiany martwego, zapomnianego swiata w sucha pustynie, a potem w zyzna, nasaczona deszczem ziemie. Jednak to, co zobaczyl teraz, sprawilo, ze zakrecilo mu sie w glowie. Stal w dzungli - chorej, gnijacej, konajacej - ale jednak dzungli. Powyginane pnie drzew ginely w gorze w baldachimie szerokich, zolto nakrapianych lisci. Z galezi zwisaly pnacza w niezdrowym szarym kolorze, wokol kwitly cuchnace brazowe kwiaty. W tej plataninie drzew i krzewow nie slychac bylo zadnych dzwiekow, wokol zalegala przytlaczajaca cisza, ktora zdawala sie niemal fizycznie naciskac na Abdela ze wszystkich stron. Jeszcze bardziej uderzajacy byl ostry, duszacy smrod gnijacych roslin, wiszacy w powietrzu niczym trujaca chmura. Z kazdym oddechem Abdel musial walczyc sam ze soba, aby nie zwrocic ostatnio spozytego posilku. Choc gnijaca dzungla byla tak gesta, ze Abdel nie widzial dalej niz na piec stop, czul, ze drzwi, ktorych szukal, znajduja sie gdzies w tym mrocznym, zamglonym lesie. Mimo iz nie chcial nawet dotykac tych chorych roslin, bedzie musial wyrabywac posrod nich droge, aby odnalezc drzwi. Wojownik zrobil ostrozny krok do przodu i jego bosa stopa zapadla sie w ciemne porosty i grzyby. Gnijacy mech klaskal miedzy jego palcami. Jakby w odpowiedzi na jego ruch, pokryte sluzem pnacza opuscily sie z gory, oplatajac jego glowe i nagie ramiona. Strzasnal je z obrzydzeniem i zauwazyl, ze z ziemi pomiedzy jego stopami wyrosly cienkie, zdeformowane korzenie i zaczely oplatywac mu nogi. Abdel uwolnil sie od nich bez trudu, gdyz ich niedozywione, chore pedy nie byly zbyt mocne. Krztuszac sie od smrodu zgnilizny, Abdel parl do przodu. Wzdrygajac sie od wilgotnego dotyku roslin na kazdym skrawku jego odslonietej skory, Abdel lamal galezie i przedzieral sie przez gaszcze. Miecz moglby ulatwic mu te droge, ale Abdel nie mial przy sobie zadnej broni. Raz po raz wyciagal dlonie, aby wyszarpywac przejscie wsrod gestej roslinnosci. Jego palce staly sie lepkie od smierdzacego soku sciekajacego z roslin. Szybko zorientowal sie, ze rosliny doslownie napieraja na niego ze wszystkich stron. Liscie wyciagaly sie ku niemu w blagalnym gescie niczym dlonie tredowatych stloczonych przed swiatynia Ilmatera. Pnacza spadaly na niego, oplatajac go cienkimi, pokreconymi wasami. Korzenie i chwasty czepialy sie jego nog, jakby chcialy go zatrzymac. Chwytajacy go las zmuszal Abdela do walki o utrzymanie rownowagi w ciezkiej sieci chorych, mokrych pnaczy. Zlowrogie rosliny stawaly sie coraz bardziej natarczywe, czepiajac sie jego stop, natychmiast owijajac nogi az do kolan, jesli tylko stopa zatrzymala sie gdzies dluzej. Krolestwo Bhaala probowalo powstrzymac go od pokonania dzungli w poszukiwaniu drzwi, przez ktore przeszla Melissan. I to mu sie udawalo. Abdel rozpaczliwie usilowal uwolnic sie od agresywnej flory. Siegnal wewnatrz siebie, usilujac jeszcze raz wypuscic Niszczyciela. Czul, ze gigantyczna bestia z latwoscia zdolalaby przedrzec sie przez te rosliny. Plomienie furii jego ojca zaczely sie rozpalac, zas Abdel przygotowal sie na straszna przemiane. Jednak przemiana nie nadeszla. Abdel czul, ze wewnatrz niego szaleje pieklo, ale nie mialo na niego zadnego wplywu. Natomiast dzungla zareagowala. Niczym ogromny pajak, ktory tka pajeczyne, rosliny otoczyly go. Drzewa pochylily sie, aby owinac swe galezie wokol Abdela, glaszczac go i tulac sie do niego jak do dawno nie widzianego kochanka. Abdel uswiadomil sobie, ze swiat Bhaala nie atakuje go ani nie probuje zatrzymac. Rozpoznajac niesmiertelna esencja Abdela, ten swiat chcial sie do niego lasic i go piescic. Usilujac przywolac Niszczyciela, Abdel tylko spotegowal pozadanie dzungli. Gdy to sobie uswiadomil, przestal sie szamotac i skupil swoja wole na podporzadkowaniu sobie roslin. Wyobrazil sobie, ze geste zarosla cofaja sie, rozstepuja jak pelni szacunku sluzacy przed panem, ktory ich odprawil. I rzeczywiscie pedy, korzenie i galezie opasujace jego cialo cofnely sie, posluszne woli jednego z dzieci Bhaala. Abdel wyobrazil sobie nastepnie, ze dzungla rozstepuje sie przed nim, odslaniajac sciezke do ukrytych drzwi prowadzacych do Melissan. To slabe pragnienie wystarczylo, zeby tak sie stalo. Teraz droga przed nim byla wolna, a waski korytarz prowadzil przez gesta roslinnosc wprost do drewnianych drzwi. Liscie wokol szelescily jak poddani machajacy przechodzacej obok procesji koronacyjnej nowego wladcy. Abdel bez trudu dotarl do drzwi i otworzyl je bez wahania. Krolestwo Bhaala zniknelo, a Abdel ponownie znalazl sie w pustce. Nie byl w niej jednak sam. W nicosci unosila sie takze Melissan, a jej cialo otaczala kolumna swiecacej mocy. Konce kolumny siegaly nieskonczonosci, a byla ona tak waska, ze mogla sie w niej zmiescic tylko jedna osoba. Abdel w kazdym razie tylko przypuszczal, ze w swietle unosila sie Melissan. Wysoka, piekna kobieta, ktora pamietal z ostatnich spotkan, zniknela. Zamiast niej widzial bezwlosa istote o gladkiej skorze, ani mezczyzne, ani kobiete. Melissan stala sie bezczasowa i bezplciowa. Zrzucila swoja tozsamosc i wlasnie trwalo jej odrodzenie w niesmiertelnej postaci. Nowa Melissan zauwazyla unoszacego sie w pustce obok niej Abdela. Gdy sie odezwala, Abdel bez zdziwienia zauwazyl, ze jej glos juz zaczal przyjmowac nieskonczona glebie charakterystyczna dla niesmiertelnych. -Awatar Bhaala wygral z Balthazarem. Jestem pod wrazeniem. Abdel wiedzial, ze wysmiewa sie z niego. -Czy przybyles, by mnie powstrzymac? By pozbawic mnie naleznego mi przeznaczenia? Abdel nic nie powiedzial, lecz pokiwal glowa. Melissan wyplynela, dyszac, z kolumny mocy. -Jesli chcesz mocy Bhaala, to chodz i wez ja sobie - szydzila. Gniewne mysli o zemscie spowodowaly, ze Abdel rzucil sie jej do gardla. Wyciagniete dlonie otoczyly jej szyje i zacisnely sie. Melissan zniknela w chmurze migoczacego kurzu i pojawila sie ponownie kilka stop dalej. -Twoja ignorancja jest zabawna - zasmiala sie. - Tutaj nie mozesz mnie zabic, Abdelu. To swiat Bhaala, a ja jestem jego czescia. Nie tylko czescia, Abdelu. Ja jestem tym swiatem! Ten swiat jest mna! Stalam sie jednoscia z niesmiertelna esencja! Abdel przypomnial sobie spotkanie z Sarevokiem w Otchlani i nieudane proby zabicia go. Uswiadomil sobie, ze zabicie Melissan w tym swiecie rzeczywiscie moze byc niemozliwe, ale mimo to wiedzial, ze w jakis sposob musi pomscic smierc Jaheiry i Imoen. Znow rzucil sie w jej strone, ale Melissan uniosla gladka reke i odparla jego atak jednym ruchem. Abdel poczul, ze leci w strone swiecacej kolumny posrodku pustego wszechswiata. Melissan patrzyla z zainteresowaniem, jak kolumna wciaga poteznego najemnika. Abdel czul, jak oblewa go euforia nieskonczonej mocy. Poznal bezgraniczna niesmiertelnosc, bezkresny potencjal boskosci. Tonal w esencji Bhaala. Euforia zmienila sie w panike. Abdel czul, jak sie rozpuszcza. Stawal sie bezcielesny, jego istota rozplywala sie w przechodzacej przez niego rzece energii. Jego fizyczna manifestacja ginela, pogrzebana przez wszechogarniajaca tozsamosc niesmiertelnego. Podobnie jak Melissan, stawal sie jednoscia z esencja Bhaala. W przeciwienstwie do kaplanki Abdel nie byl na to przygotowany. -Abdelu - zagruchala slodko Melissan - poddaj sie mocy Bhaala. Zmieszaj swoja esencje z ta nalezaca do twojego ojca i rodzenstwa, abym mogla pozrec was wszystkich. Abdel probowal wyrwac sie z plonacej kolumny. Przypominalo to plywanie posrodku wiru. Prady byly zbyt silne. -Nie walcz, Abdelu - poradzila Melissan. - Tak musi byc. Ze wspolnego nasienia Bhaala zrodzily sie wszystkie jego dzieci i do wspolnego zrodla musza powrocic. Jestescie jednym i tym samym. Pomiotem Bhaala. Potomkami boga mordu. Tym jestescie. -Nie - powiedzial slabo Abdel, choc jego wola walki powoli znikala, a tozsamosc i samoswiadomosc rozplywaly sie. Wspomnienia znikaly mimo prob, by je zatrzymac, wysypywaly sie z niego jak ziarna piasku. Imoen, Gorion. Te imiona juz nic dla niego nie znaczyly, a po chwili zniknely, zabrane przez niepowstrzymane prady otaczajacej go zbiorowej tozsamosci. Byl pozbawiony wszystkiego, czym byl, pozostala tylko esencja jego ojca. Stracil nawet swoje imie. Pozostal mu tylko obraz kobiecej twarzy, ktorej lekko spiczaste uszy i fioletowe oczy swiadczyly, ze byla potomkiem elfow. Jaheira. Uchwycil sie tego wspomnienia, nie chcac stracic ostatniej iskry swiadomosci. Czerpal moc z jej imienia. Jaheira. Udalo mu sie przywolac wspomnienie nie tylko jej twarzy, ale i glosu. Jaheira. Abdel czul, jak w jego cialo powraca materialnosc. Slyszal smiech kochanki, czul jej cieply dotyk. Jaheira. -Twoje poddanie sie zebranej esencji jest nieuniknione - stwierdzila Melissan. - Jestes pomiotem Bhaala. Jaheira Teraz pamietal ja wyraznie Polelfka druidka, ktora stala u jego boku w najtrudniejszych chwilach. Kochanka, ktora przeciwstawila sie smierci, zeby moc spedzic z nim jeszcze jedna noc. Pamietal wszystko - jej delikatny dotyk, zapach dlugich wlosow, dzwiek smiechu. Wtedy przypomnial sobie, co mu powiedziala. "Pamietaj, kim jestes." W koncu zrozumial. Wszyscy sie mylili - Gorion, Sarevok, Melissan, Piatka, Balthazar. Nawet Jaheira sie mylila, choc to jej slowa i milosc uratowaly go i doprowadzily do prawdziwego zrozumienia. -Nie! - zawolal Abdel z nowa sila. - Nie jestem pylkiem unoszacym sie w tej nieskonczonej calosci! Nie jestem tylko pomiotem Bhaala. Jestem Abdel Adrian! Bohater Wrot Baldura! Obronca Drzewa Zycia! Syn Bhaala, wychowanek Goriona, kochanek Jaheiry! W koncu zrozumial. Juz nie probowal zaprzeczac tej czesci siebie, ktora byla dziedzictwem jego ojca. Pietno Bhaala bylo wewnatrz niego, bylo czescia jego samego. Gorion i Jaheira probowali stlumic te czesc jego duszy, wiec by ich zadowolic, Abdel probowal oddzielic sie od niej. Balthazar osiagnal to, co nie udalo sie Abdelowi. Calkowicie odcial sie od niesmiertelnej skazy, zamykajac ja w sobie do tego stopnia, ze nawet nie mogl jej wezwac, gdy byla mu potrzebna. To byl blad. Z drugiej strony Sarevok, Piatka, a nawet Melissan posuneli sie zbyt daleko w przyjmowaniu esencji boga mordu w dzieciach Bhaala. Karmili i podsycali kazdy okruch zla w swoim wnetrzu, az stawal sie plomieniem i zatracali sie we wscieklosci ojca. To tez byl blad. Byl dzieckiem Bhaala, to byla czesc niego. Ale tylko czesc, nic wiecej. Nie okreslala go. Nie pozwoli, by go okreslala. Byl tym, kim byl, nikim wiecej i nikim mniej. Byl Abdelem Adrianem. -Jestem Abdel Adrian - stwierdzil ponownie, podkreslajac wlasna tozsamosc i przeciwstawiajac sie sile, ktora chciala go pochlonac, zmienic w czesc wspolnej egzystencji. Prad wciagajacy go do srodka kolumny zniknal, a Abdel wyplynal w pustke, by znow spotkac sie z Melissan. Ta zas patrzyla zdziwiona, jak Abdel wydostaje sie z plonacej kolumny boskosci. Mezczyzna machnal piescia w strone twarzy Melissan. Podobnie jak wczesniej, postac rozplynela sie i utworzyla ponownie. -Twoja sila i wytrzymalosc zadziwiaja mnie, pomiocie Bhaala - przyznala. - Nie potrzebuje twojej esencji, by dopelnic swojego wstapienia. A kiedy juz bede bogiem, zniszcze cie bez zastanowienia. -Nie jestes bogiem - powiedzial Abdel. - Jestes Melissan i nikim wiecej. Znow sie zamachnal i uderzyl piescia w bezcielesnego wroga. Tym razem jednak poczul pewien opor. Widzac wyraz twarzy Melissan, gdy jej postac pojawila sie ponownie, zrozumial, ze ona tez poczula uderzenie. -Jestes Melissan, Namaszczona przez Bhaala - stwierdzil. - Falszywym obronca pomiotu Bhaala. Zdrajca Piatki. Manipulatorem. Klamca. Oszustem. Ale ty, Melissan, nie jestes bogiem. W tym swiecie jestes intruzem. Nie jestes czescia tego swiata. Nie pasujesz tutaj! Piesc Abdela znowu trafila w nagle zmaterializowana szczeke Melissan. Mezczyzna poczul, jak sila jego ciosu lamie kosci. Pozbawiona wlosow glowa Melissan odskoczyla do tylu, a jej usta wykrzywily sie z przerazenia i bolu. Zanim jeszcze Abdel spotkal Melissan czy Jaheire, zanim dowiedzial sie o swojej niesmiertelnej krwi, byl zabijaka. Mieczem do wynajecia. Najemnikiem. Wszelkie konflikty rozwiazywal przy pomocy piesci i broni, a na wszystkie problemy znal tylko jedna odpowiedz - prymitywna sile. Zycie Abdela stalo sie o wiele bardziej skomplikowane, gdy dowiedzial sie, kim naprawde jest. Wyzwania, ktore podejmowal syn boga, byly skomplikowane i wymagaly czegos wiecej niz tylko piesci. Teraz jednak, na progu niesmiertelnosci, stojac przed najwiekszym wyzwaniem swojego zycia, Abdel powrocil do swych korzeni. -Jestem Abdel Adrian - raz za razem uderzal piesciami Melissan - a ty nie jestes bogiem. Uderzal materialnego ducha Melissan golymi rekami, zmuszajac ja do poddania sie. Bil kobiete, ktora zdradzila go i manipulowala nim od spotkania w Saradush, dotad, az stala sie tylko okrwawionym strzepkiem smiertelnego ciala. Wtedy chwycil za ramiona istote, ktora chciala zostac bogiem, i wrzucil ja w swiecaca, pulsujaca kolumne. Kolumna rozblysla przez chwile i Melissan, krzyczac, zostala pochlonieta przez swiatlo. Esencja Bhaala, ktora udalo jej sie ukrasc, stala sie jednoscia z wieksza caloscia. Malo znaczaca fizyczna powloka, ktora pozostala z Melissan, zostala natychmiast zniszczona przez boska moc. Abdel czekal, zeby sprawdzic, czy jego wrog rzeczywiscie odszedl. Gdy juz upewnil sie, ze Melissan zostala calkowicie zniszczona, zapragnal powrocic z pustki prawdziwej esencji Bhaala do tego zakatka Otchlani, ktory Bhaal postanowil uczynic swoim krolestwem. Epilog Abdel przeszedl przez drzwi i ponownie znalazl sie wsrod gestej, gnijacej roslinnosci. Machnal reka, a dzungla rozstapila sie na boki. W duzej odleglosci widzial pierscien ostrych, przerazajacych gor. One takze zniknely, gdy tego zapragnal.-Dobrze sobie poradziles, Abdelu Adrianie. Nieskonczony glos gwiezdnej istoty nie zdziwil Abdela. Watpil, czy cokolwiek jeszcze moze go zaskoczyc. -Co teraz? - zapytal glosem zdradzajacym zmeczenie. -Stoisz na krawedzi bycia bogiem - wyjasnila istota. - Jestes ostatnim dziedzicem niesmiertelnosci Bhaala. Mozesz ja wziac. Abdel pokrecil glowa. -Nie jest moja. Nigdy nie byla. Istota przechylila glowe na bok. -Z taka moca mozesz wiele zrobic. W jednej chwili mozesz spelnic swe najwieksze pragnienia. -Czy moge przywrocic zycie Jaheirze? Albo Imoen? Albo Gorionowi? -Nie - przyznala istota. - Nawet bog musi pogodzic sie z tym, ze niektorych rzeczy nie da sie odwrocic. Ale jako niesmiertelny wiele mozesz osiagnac, Abdelu. -Rownie duzo moge osiagnac jako zwykly smiertelnik - stwierdzil Abdel. -Po dziecku Bhaala nie spodziewalem sie takiej madrosci. Abdel wzruszyl ramionami. -Mam w sobie wiecej niz tylko krew. -Rozumiesz oczywiscie, ze jesli odrzucisz swoje przeznaczenie, stracisz esencje, ktora pochlonales. Przestaniesz byc awatarem i staniesz sie normalnym mezczyzna ze wszystkimi slabosciami zwyklych ludzi. -Rozumiem. - Ze smutnym usmiechem Abdel dodal: - I nie moge sie tego doczekac. Nie chce byc bogiem ani nawet awatarem. To nie dla mnie. -W takim razie uwolnie cie od tego ciezaru. W glebi ciala Abdel poczul delikatne szarpniecie. Trwalo to tylko chwile i bylo zupelnie bezbolesne. Zajrzal w glab swojej duszy i zobaczyl w niej tylko malutki wegielek Bhaala. Ta malutka czesc niesmiertelnej esencji nalezala do niego. Byla jego czescia w momencie narodzin i bedzie w chwili smierci. Tym wlasnie byla. Jego czescia. Mala, wlasciwie nic nie znaczaca czescia o wiele wiekszej ukladanki. Potezny wojownik znow skierowal uwage na gwiezdna istote, ktora prowadzila go w tej dziwacznej podrozy. Abdel nie mogl wyczytac z jej twarzy zadnych emocji, ale wyczuwal, ze nie spodziewala sie takiego zakonczenia. -Wydajesz sie rozczarowany. -Nie rozczarowany, lecz jedynie zaskoczony. Taka mozliwosc zostala przewidziana przez tego, ktoremu sluze, ale z pewnoscia jej sie nie spodziewal. -Co sie teraz stanie? -Rozprosze esencje Bhaala po calym swiecie - obiecala gwiezdna istota. - Pan mordu zniknie na zawsze. Te slowa powinny przepelnic Abdela radoscia, ale stracil zbyt wiele, zaplacil za duzo, by czuc sie szczesliwym. Gorion, przybrany ojciec. Imoen, siostra. Jaheira, prawdziwa milosc. Nawet smierc odrodzonego Sarevoka powiekszala liste tych, ktorzy stali u boku Abdela i zgineli. -Nie jestes odpowiedzialny za te ofiary, Abdelu - zapewnil go boski poslaniec. - Nie mozesz nosic w sercu poczucia winy za ich smierc. -A co z bolem? - zapytal Abdel. - Oprocz winy jest tez bol. -Twe rany sa glebokie - przyznala istota - ale czas leczy nawet takie rany. Abdel pokiwal glowa, wiedzac, ze to prawda. Ale nadal musial sie jeszcze czegos dowiedziec. -Co sie teraz stanie ze mna? Jakie jest moje przeznaczenie? Wielka postac stojaca przed nim zniknela. Dom Bhaala w Otchlani rozplynal sie i Abdel zobaczyl, ze stoi na drodze, ktora wczesniej przemierzal wiele razy. Gdyby skierowal sie na polnoc, droga doprowadzilaby go do rodzinnego Candlekeep. Na poludniu laczyla sie ze szlakami handlowymi prowadzacymi wzdluz Wybrzeza Mieczy do Krain Poludnia i przez caly Faerun. Twoje przeznaczenie, powiedzial nieskonczony glos w odpowiedzi na jego pytanie, zalezy od ciebie. Uswiadamiajac sobie, ze znow wloczy sie po znanej sobie okolicy, Abdel tylko westchnal. Zawahal sie przez chwile, po czym ruszyl w strone murow Candlekeep, ledwo widocznych w swietle szybko zachodzacego slonca. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-17 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/