Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Wiedzmy Kijowa. Miecz i krzyz - Lada Luzina PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Tytuł oryginału
Киевские ведьмы. Меч и крест
Tekst © Лада Лузіна, 2005–2022
through Thomas Wiedling | Literary Agency
wiedling-litag.com
Przekład
Gabriela Sitkiewicz
Redakcja i korekta
Marek Stankiewicz, Joanna Rozmus
Projekt wnętrza i skład
Patrycja Wojkowska-Piłkowska
Okładka i grafika na stronie tytułowej
Piotr Sokołowski
Konwersja do wersji elektronicznej
Aleksandra Pieńkosz
Źródła cytatów
s. 35: IV wydanie Biblii Tysiąclecia
s. 65: Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata, tłum. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski,
Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1993
Copyright © for this edition
Insignis Media, Kraków 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone.
ISBN 978-83-67323-61-1
Insignis Media
ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków
tel. +48 (12) 636 01 90
[email protected], www.insignis.pl
facebook.com/Wydawnictwo.Insignis
twitter.com/insignis_media (@insignis_media)
instagram.com/insignis_media (@insignis_media)
tiktok.com/insignis_media (@insignis_media)
Strona 5
Rozdział pierwszy
w którym pojawia się czarny kruk
Jeśli kruk kracze na cerkwi, to znaczy, że ktoś wkrótce umrze.
~ Wróżby i wierzenia ludowe
W pogodny lipcowy dzień, tuż przed nocą Kupały, ulicą Zjazd
św. Andrzeja, wijącą się wężem w kierunku Padołu, szła wycieczka
zagranicznych turystów.
Prowadziła ją piękna przewodniczka, dama apetyczna jak koszyk
ciepłych ciastek, w wieku mało istotnym. W końcu – chyba się ze mną
zgodzisz, drogi czytelniku — to bez znaczenia, ile lat ma kobieta, jeśli
piętnastu mężczyzn nie może oderwać wzroku od jej piersi, z trudem
zauważając inne, historyczne walory okolicy.
– O, couleur locale! – cmoknął ze smakiem jeden z nich, chudy
i z nosem jak u d’Artagnana.
Pozostali ochoczo przytakiwali.
Ani trochę niezawstydzona tak baczną uwagą poświęconą dwóm
narodowym rarytasom w jej dekolcie, piękność mówiła inspirująco,
z łatwością i swobodą, z jaką kobiety zwykły mówić o obiektach pożądania,
modzie i społeczeństwie.
Strona 6
– Proszę spojrzeć w lewo. Przed nami znajduje się serce Kijowa – Góra
Starokijowska. To właśnie tutaj bracia Kij, Szczek i Choryw założyli miasto
nazwane na cześć najstarszego z nich – Kijów, stolicę starożytnej Rusi
i matkę staroruskich miast!
Jej głos zabrzmiał tak entuzjastycznie i chełpliwie, jakby nie chodziło
o dawnych książąt, ale o propozycję małżeństwa, którą otrzymała od
prezydenta kraju zaledwie wczoraj wieczorem.
Na niebie widniały słońce i jasny księżyc, co w Kijowie zdarzało się tak
często, że nikogo to specjalnie nie dziwiło. Nagle, jakby ktoś u góry
potrząsnął wiecznym piórem, czarny kruk spadł z nieba, usiadł na zalanym
słońcem krzyżu cerkwi św. Andrzeja i wydał przeciągłe, głośne: „Kra-a-a-
a-a-a!”. Piękność, która zdążyła już zaciekawić turystów opowieścią
o zaginionej głowie Włodzimierza Wielkiego, skradzionej z jego grobu na
Górze Starokijowskiej przez Piotra Mohyłę, lekko zmarszczyła brwi, ale
kontynuowała wesoło:
– Po prawej widać perłę ukraińskiej architektury barokowej, cerkiew
św. Andrzeja, dzieło architekta Bartolomea Rastrellego. Cerkiew została
zbudowana na górze, na której, według Nestora Kronikarza, w latach
czterdziestych naszej ery Andrzej Apostoł wzniósł swój krzyż na znak
przyszłego nawrócenia Słowian na chrześcijaństwo. W pobliżu cerkwi,
w domu nr 10, mieszkał artysta Michaił Wrubel. To tutaj namalował
pierwszą wersję swojego słynnego obrazu Demon. – Piękność z nieznanego
powodu mrugnęła.
Tłumacz bezbarwnie przełożył to, co zostało powiedziane, na język
francuski.
Jeden z uczestników wycieczki zdenerwował się. Czy na pewno dobrze
tłumaczy? Z tonu kobiety można było wywnioskować, że właśnie
opowiedziała soczysty dowcip polityczny.
Strona 7
Kruk zakrakał po raz drugi, zerwał się z cerkwi i poleciał na zachód.
Piękność zamarła zamyślona, odprowadzając go niespokojnym wzrokiem.
I nagle, z niewiarygodną dla kobiety wprawą, pomknęła po krzywym bruku
Zjazdu św. Andrzeja, stukając cieniutkimi szpilkami. Ulica gwałtownie
skręciła w lewo, potem w prawo…
– Patrzymy w lewo – trajkotała przewodniczka, jakby naraz chciała
wypluć z siebie zleżałą, zimną i niesmaczną informację – to góra Chorywa,
czyli Chorywica, czy też Góra Zamkowa. Wielu uważa ją za jedną z Łysych
Gór Kijowa. Inni się z nimi spierają. Patrzymy w prawo. Naprzeciwko
Łysej Góry stoi dom nr 13 – w nim w latach 1906-1913 mieszkał pisarz
Michaił Bułhakow, który unieśmiertelnił Zjazd św. Andrzeja pod nazwą
„Aleksiejewskij” w powieści Biała gwardia. Nieco dalej widać górę
trzeciego brata – Szczekawicę, zwaną też Olegówką. Na niej pochowany
jest książę Oleg, którego śmierć opisał poeta Aleksander Siergiejewicz
Puszkin w Pieśni o Olegu Mądrym. Jak mogliście zauważyć, Kijów jest
niczym mozaika składająca się z legend – zakończyła pięknie i literacko,
gdy zatrzymała się przy domu oznaczonym wyjątkowo dziwną tabliczką
z napisem „Centrum Czarów Starokijowskich na Padole…”. Uśmiechnęła
się, odsłaniając słodkie jak cukier ząbki: – To już koniec naszej wycieczki.
Jakieś pytania?
Francuzi rzucili się do tłumacza i otoczywszy go, przekrzykiwali się
nawzajem.
– Pytają, czy mogą zrobić sobie z panią pamiątkowe zdjęcie – wyjaśnił
obojętnie.
– Proszę – odpowiedziała grzecznie piękność i odruchowo poprawiła
biust.
Stado d’Artagnanów, dla których ten gest był jasny bez tłumaczenia,
natychmiast otoczyło ją ze wszystkich stron. Niezaproszony do zdjęcia
Strona 8
tłumacz wziął do ręki aparat fotograficzny i beznamiętnie wycelował.
– Proszę zwrócić uwagę – oznajmiła przewodniczka profesjonalnym
tonem – robicie sobie teraz zdjęcie z główną osobliwością naszego narodu,
ukraińską kobietą. Wasz krajan, francuski historyk Beauplan, podróżując po
przedrewolucyjnej Ukrainie, pisał z entuzjazmem, że tylko tutaj, w tym
szczególnym dniu roku, w przeciwieństwie do wszystkich innych narodów,
nie chłopcy zabiegają o dziewczyny, ale dziewczyny o chłopców. I, co
warto podkreślić, zawsze osiągają cel. Twierdził też, że pomagają im w tym
pewne przesądy na temat kobiet, które istnieją wśród Ukraińców. Ale tu nie
ma żadnych przesądów. Po prostu… A tak na marginesie, jest pan żonaty? –
zapytała nagle stojącego najbliżej mężczyznę.
Po wysłuchaniu tłumaczenia mężczyźni odskoczyli od swojej
przewodniczki równie szybko, jak jeszcze przed chwilą się do niej
przyklejali. Obok pozostał tylko jeden, ten, który otrzymał bezwstydne
pytanie, przestraszony, ale z jakiegoś powodu nieuciekający.
– Nie bój się, mon ami, tylko żartowałam – roześmiała się beztrosko
dziwaczna przewodniczka i skrzętnie poprawiwszy swoje piersi, zniknęła
w drzwiach Centrum Czarów Starokijowskich na Padole…
Tymczasem kruk, który górował nad kopułą cerkwi św. Andrzeja, zdążył
oblecieć pół miasta w poszukiwaniu czegoś ważnego i najwyraźniej rzadko
spotykanego w naturze.
Opadłszy na parapet zwalistej chruszczowki w pobliżu pozostałości
Gaju Kadeckiego, uważnie zajrzał w okno i wydał gwałtowne ostrzeżenie:
„K-r-aaa!”. Postronnemu obserwatorowi trudno było zrozumieć: co mogło
sprowadzić tu tak ważnego ptaka?
Strona 9
Za pomalowaną na optymistyczny, chabrowy kolor ramą okienną
mieściła się maleńka, sześciometrowa kuchnia, gęsto zastawiona
przedpotopowym sowieckim zestawem mebli „Czerwony Kapturek”. Na
półkach przy suficie stały czerwone puszki w srebrne kropki, przeznaczone
do przechowywania sypkich produktów, tak gęsto pokryte lepkim
kuchennym kurzem, że było jasne, iż zostały tam umieszczone wyłącznie
dla ozdoby na początku lat osiemdziesiątych i od tego czasu wyobrażenia
właścicieli na temat piękna i funkcji tych puszek wcale się nie zmieniły.
Przy kuchence, z ręką wyciągniętą w stronę krzyczącego o zagotowanej
wodzie czajnika w czerwone grochy, krzątała się mniej więcej
czterdziestoletnia rudowłosa kobieta, wyraźnie należąca do kategorii pań,
których Bóg tylko przez niedopatrzenie nie obdarzył siedmioma rękami
zamiast dwóch. W zębach zaciskała ogonek czarnej kredki do makijażu,
obwisłą kieszeń szlafroka wypełniały zdjęte przed chwilą wałki do włosów,
a jej tryskająca energią, pełna twarz nasuwała skojarzenie z tykającą
bombą. Kobieta, nawet nie patrząc, prawą ręką chwyciła wrzeszczący
czajnik i nalała do filiżanki wrzątku, lewą zaś wrzuciła do niej torebkę
taniej herbaty, podczas gdy jej oczy – jedno krzywo pomalowane, drugie
dziewiczo zaspane – martwo wlepiały się w mały ekran telewizora.
„Dziś w nocy” – dziarsko bębnił telewizor głosem reportera zza kadru –
„pękła sieć wodociągowa w dzielnicy Kureniowka. Ruch na ulicy Frunze
został zablokowany…”
Kobieta pośpiesznie podsunęła czerwoną filiżankę w białe groszki
swojej siedzącej przy stole córce Maszy i przystąpiła do malowania
drugiego oka, nadal spoglądając na ekran.
Córka, z grubą, obłożoną gazetą książką przed talerzem, melancholijnie
dojadała swoją owsiankę.
Strona 10
Gdyby nie charakterystyczne, okrągłe jak samowar policzki
i miedzianoczerwony kolor włosów, prawie niemożliwe byłoby
podejrzenie, że ta nijaka młoda dama jest córką kipiącej emocjami matki.
Masza miała twarz ascetki przyzwyczajonej do niesmacznego, ale
zdrowego jedzenia i nieciekawego, ale poprawnego życia, okrągłą jak
tarcza zegara, który nigdzie się nie spieszy i nigdy się nie spóźnia.
Bezpłciowy purytański koczek, luźny T-shirt i nieprześwitująca spódniczka
do samej ziemi dopełniały obrazu idealnej prymuski.
Córka oderwała wzrok od książki i zainteresowana spojrzała na ekran
z nadzieją, że zobaczy tam swojego ojca. Brzuch telewizora pstrzył się od
obrazów z porannej kroniki. Zalana wodą ulica Frunze, krąg robotników
przy studzience kanalizacyjnej, wśród nich przez sekundę mignęło
zatroskane czoło jakiegoś chłopaka o wyraźnych, orientalnych rysach, który
nagle spojrzał na Maszę czarnymi jak wilcze jagody oczami…
„Przyczyny awarii nie są jeszcze znane” – telewizor zaczął nadawać
w tragicznym tonie – „ale mieszkańców dzielnicy ogarnęła panika.
Niektórzy z nich do dzisiaj pamiętają apokalipsę kureniowską z 13
marca 1961 roku, kiedy to potoki płynącego błota zatopiły część
mieszkalną. Poziom wody sięgał wtedy wysokości pierwszego piętra.
Tysiące mieszkańców zginęło”.
– Dlaczego nie mówią, że wysłani tam ratownicy też nie żyją? – rzekła
matka, która od dłuższej chwili czekała na pretekst do paniki. – Co się
wyrabia? Przecież twój tata też tam teraz jest, naprawia awarię.
– Kra-a-a-a-a-a – skomentował żywo czarny kruk.
– Ale się rozkrakał! – Kobieta oburzyła się jeszcze bardziej i zaczęła
machać rękami, próbując odgonić ptaka, który zapewne zwiastował coś
złego.
– K-rr. – Kruk wypowiedział się krótko na jej temat i odleciał.
Strona 11
„A teraz trochę wiadomości kulturalnych” – oznajmiła wesoło
prezenterka wiadomości telewizyjnych. „Dziś w Muzeum Narodowym
«Kijowska Galeria Obrazów» zostanie otwarta wystawa…”
– Znów czytasz! – Bez zmiany tempa mama zaatakowała Maszę. – Co
to jest? Podręcznik?
Masza z zakłopotaniem spojrzała na rodzicielkę – nie umiała kłamać.
– Co? – Matka natychmiast wpadła w furię. – Znowu?! Znowu Mistrz
i Małgorzata? Ile można? Lepiej powtórz materiał z zajęć!
– Mamo – powiedziała cicho Masza, bez nadziei na litość – wiesz, że
już dawno się wszystkiego nauczyłam. Już wszystko umiem.
– „Umiem wszystko… ” Ona umie wszystko! To dlaczego jesteś tak
głupia? – Matka w końcu eksplodowała i zawyła żałośnie, zgarbiwszy
ramiona i zmarszczywszy twarz. – Przecież nie jesteś brzydka czy
wybrakowana. Dlaczego masz takiego pecha? Dwadzieścia dwa lata
i żadnego chłopaka! W twoim wieku urodziłam już ciebie! Córka Tatiany
Pietrowny po raz drugi wychodzi za mąż! A ty nadal siedzisz w domu
i czytasz książki o miłości. Może ktoś rzucił na ciebie zły urok, przeklął
cię? Dlaczego nie pójdziesz do jakiejś szamanki? – Głos matki nagle stał
się błagalny. – Adres dostałam od współpracownicy. Mówi, że ona pomaga.
Idź, córko, poproś o zdjęcie wieńca staropanieństwa.
– Mamusiu – mruknęła skazana na porażkę Masza – po co ten nonsens?
Przez jedną chwilę, bolesną jak skurcz żołądka, poczuła się nieznośnie
zawstydzona własną bezwartościowością i straszliwie współczuła matce,
która wydała na świat taki nieużytek.
Chciała zniknąć… Albo zatkać uszy.
– No idź, córciu. Co ci szkodzi? – zapytała słodko mama. – Dam ci
trochę pieniędzy. W porządku? – Z torebki zawieszonej na uchwycie
lodówki wyjęła zawinięte w papier hrywny i położyła je na stole obok
łokcia Maszy, nie dając jej czasu na dalsze sprzeciwy.
Strona 12
– W porządku – próbowała uciec bezskutecznie. – Pójdę już.
W przeciwnym razie spóźnię się na egzamin…
– Nie zapomnij o pieniądzach – odpowiedziała surowo matka.
Pogodziwszy się z losem, córka wsunęła banknoty do książki
i popędziła korytarzem.
– Och, mamo! – załkała żałośnie, potykając się po raz sto trzydziesty
pierwszy o stary, nieużywany rower, który rodzice podarowali jej na
piętnaste urodziny.
– Patrz pod nogi! – krzyknęła za nią matka.
Zgiąwszy się wpół, Masza przeczekała moment ostrego bólu
i pogładziła miejsce przyszłego siniaka.
Zawsze miała problemy z koordynacją ruchów. Nie umiała tańczyć
i nigdy nie nauczyła się jeździć na rowerze – po utrzymaniu równowagi
przez kilka sekund natychmiast wpadała w najbliższe krzaki.
Starała się jednak o tym nie myśleć.
Zastanawiała się nad rzeczywistymi i literackimi pierwowzorami
Wolanda, nad faktyczną datą założenia Kijowa, o którą spierają się liczni
historycy, nad celowością łączenia świąt pogańskich i prawosławnych…
Ale nie nad sobą.
Po co myśleć o rzeczach przykrych?
Po nieprzyjemnej kłótni Maszy z matką kruk wrócił na Zjazd św. Andrzeja
i okrążywszy hotel „Andriejewski” z jego wieloma wieżami, wybrał jedno
z okien części administracyjnej, wynajmowanej przez dyrekcję na biura
firmom, które było na to stać.
Strona 13
– Kra-a-a-a-a – kraknął z uznaniem i tym razem trudno było się z nim
nie zgodzić.
Dama, która siedziała za biurkiem szefa, była naprawdę piękna, ale
w idealnym drogim garniturze, w wąskich okularach w złotej oprawie,
które przecinały jej groźną i ostrą jak brzytwa twarz, i we wspaniałej
biżuterii, nienagannej pod względem gustu, było jednak coś dziwnie
bezpłciowego, jakaś niemal patologiczna pogarda dla własnego wyglądu.
Wybierając ubrania i dodatki, ta dama musiała ważyć w myślach co do
miligrama, jak bardzo podkreślą one jej status i klasę, nie zastanawiając się
ani przez chwilę nad banalnym: „Być albo nie być?” – „A czy będą mi
pasować, czy nie?”.
– Kra-a-a-a-a… – Kruk przekrzywił głowę na bok w zamyśleniu.
Ale surowa dama, która prawym policzkiem wrosła w srebrną
słuchawkę telefonu, znowu go nie usłyszała. Po pierwsze szyby w jej biurze
były dźwiękoszczelne. Po drugie Katerina Dobrażańska była w stu
procentach przekonana, że nie ma na świecie nic ważniejszego niż ta
rozmowa telefoniczna i nawet wiadomość o rychłym końcu świata nie
odwróciłaby jej uwagi.
– Czy to znaczy, że decyzja jest ostateczna? – Katerina spytała groźnie
przez słuchawkę. Jej twarz wyrażała ostatnie stadium mizantropii, ale głos
brzmiał spokojnie i opanowanie, co z pewnością świadczyło o dużej sile
woli.
Nie wiemy, co dokładnie odpowiedziała niewychowana słuchawka, ale
w tej samej sekundzie Katia ze złością cisnęła srebrny aparat w okno.
Szyba dzielnie wytrzymała uderzenie, telefon rozpadł się, odsłaniając
wypełnione drutami trzewia, kruk poszybował w niebo,
a telefonomiotaczka z wściekłością rzuciła chmurne spojrzenie swojemu
flegmatycznemu zastępcy, siedzącemu w rogu kanapy.
Strona 14
– Już po wszystkim! – warknęła. – Pięć lat orki jak psu na budę! Jeśli
wybudują swój supermarket obok naszego, jestem zrujnowana. Mają sieć
sklepów, mogą sobie pozwolić na obniżenie cen. Zwabią wszystkich
naszych klientów… Cholera! Cholera! Cholera! Zabiłabym! A tak na
marginesie, ile może kosztować morderstwo na zlecenie?
– Katerino Michajłowna – powiedział jej zastępca głosem kojącym jak
waleriana – niech się pani uspokoi, proszę.
– Co?! – Katia zdenerwowała się jeszcze bardziej. – I to mówi mój
zastępca?! Jeśli się uspokoję, jutro wszyscy pójdziemy do diabła! A w tym
również ty! Ile kosztuje miejsce, w którym chcą się urządzić? Może uda
nam się je wykupić?
– Sprawdziłem – odrzekł ze spokojem zastępca. – Siedemset tysięcy.
I to pod warunkiem, że wpłacimy pieniądze w ciągu tygodnia.
– Tydzień? To nierealne. Nie mam tylu wolnych środków!
Na sukowatej twarzy Katii rysowało się intensywne zamyślenie. To
było oczywiste: w jej słowniku nie istniały słowa „poddać się”.
– Może powinna pani pójść do Wasilija Fiodorowicza – zaproponował
dyskretnie zastępca.
Katerina zmarszczyła brwi i spojrzała pytająco w lustro przy drzwiach.
Gdy podeszła bliżej, przyjrzała się sobie z beznamiętnością sklepowego
rzeczoznawcy. W tym spojrzeniu nie było ani odrobiny narcyzmu.
Najwyraźniej Katia spoglądała w lustro tylko po to, by sprawdzić swoją
gotowość do sprzedaży na spotkaniu biznesowym, prezentacji, czy jak
w tym przypadku…
– Tak – podsumowała radośnie – Wasilij Fiodorowicz może mi
pomóc. – Zmarszczyła nos z obrzydzeniem. – Jest on oczywiście rzadkim
typem szumowiny. Ale lepsze to niż nic. Zadzwonię do niego wieczorem
i zaproszę go na kolację do restauracji „Merlin”. On ciągle zaprasza… Do
diabła!
Strona 15
W jej ciemnych, krótko strzyżonych włosach obnażył się biały
sabotażysta. Katia straszliwie posiwiała.
– Nie wolno tak często wspominać diabła. Zwłaszcza w tym miejscu. –
Zastępca uśmiechnął się z ulgą, zdając sobie sprawę, że burza już minęła.
– To znaczy? – dopytywała zniecierpliwiona szefowa, skupiona na
szukaniu kolejnych zdrajców na swojej głowie.
– Pani nie wiedziała, że z naszego biura rozciąga się widok na kijowską
Łysą Górę?
– Przejadły mi się już te pańskie mądrości! – odparła Dobrażańska. –
Trzy lata zajęło mi przyzwyczajenie się do mówienia „do diabła” zamiast
„kurwa”, jeśli chce pan wiedzieć. Za każde słowo na „ka” karałam siebie
grzywną w wysokości dziesięciu dolarów na rzecz ubogich. –
Zdecydowanie wcisnęła przycisk połączenia z sekretarką. – Aniu, proszę
zadzwonić do mojej kosmetyczki, będę u niej za dwie godziny. I znajdź
proszę zdjęcie Wasilija Fiodorowicza, muszę pilnie przygotować się do
spotkania… Do diabła!
– Sani, kręć tym tyłkiem! No, dalej, dalej, pracuj ogonem! – Dasza
z podekscytowaniem dopingowała tancerzy baletu na scenie.
Wszyscy byli przebrani za diabły, a główna sztuczka taneczna polegała
na tym, że ich ogony co jakiś czas podrywały się do góry i wiły jak wstążki
gimnastyczek.
– Hej, Wstrząsająca, nie jesteś dyrektorem artystycznym, jesteś
tyranem! – odrzekł kokieteryjnie tancerz o imieniu Sani.
– Dobra, dobra – rzuciła Dasza Czub, podciągając kostium kąpielowy. –
Lepiej trzymaj tyłek w pionie, a ogon na poziomie!
Strona 16
Wstrząsająca (jak nie bez powodu ochrzcił ją jej klub) z zadowoleniem
oparła bose stopy na stole. W jej nosie błyszczał kolczyk z lśniącym
kamykiem, na przedramieniu miała ozdobny tatuaż w formie bransoletki,
a jej oczy emanowały absolutną pewnością: życie jest dobre!
Otwarty taras klubu „O-Yo-Yo!” (którego nazwę, zamiast pospolitego
„Los Angeles”, wymyśliła dyrektorka artystyczna) wychodził bezpośrednio
na plażę nad Dnieprem, więc Dasza mogła codziennie łączyć przyjemne
z pożytecznym – pracować i jednocześnie smażyć się na słońcu,
brązowiejąc każdego dnia. Chociaż po ciągłych i bolesnych krzykach
dyrektora musiała pójść na kompromis i kupić sobie „normalny” kostium
kąpielowy ze stanikiem, który w głębokim przekonaniu Daszy
beznadziejnie psuł jej opaleniznę i bez którego z powodzeniem obywała się
przez ostatnie pięć lat.
Tancerze na scenie zgodnie padli na ziemię, a ich ogony stanęły dęba.
– Dobra robota! – krzyknęła entuzjastycznie Dasza. – Szóstego nasz
diabelski kankan będzie najważniejszym punktem programu!
– Ochłoń! – upomniała ją miejscowa fryzjerka, Zajadła,
skoncentrowana na zaplataniu białych pasemek Daszy w cienkie,
afroamerykańskie warkoczyki.
– Wspaniali chłopcy, prawda? – Dasza nawet nie pomyślała o tym, żeby
posłuchać rady.
– Sami kochający inaczej – fuknęła z niesmakiem fryzjerka. – Wiedzą,
jak kupczyć tyłkiem i to wszystko, do czego się nadają.
– Gówno prawda! – Dasza zapaliła się w jednej chwili. – Założę się, że
uda mi się uwieść Saniego. Jeszcze przed imprezą. Chcesz się założyć?
– Pewnie, że tak – zgodziła się kwaśno Zajadła. – Ale i tak niczego nie
wskórasz.
– Chcesz się założyć o mój motorower?! – Dasza stanęła w płomieniach
– O twój motorower? – Zajadła była szczerze zdumiona.
Strona 17
– Aha! Ja stawiam motorower, a ty pierścionek, który podarował ci twój
Aleks.
– Nieźle się rozpędziłaś! Wiesz, ile on kosztuje? – Fryzjerka
uśmiechnęła się pogardliwie.
– Co ryzykujesz, Zajadła? – Czub zaśmiała się. – Przecież i tak nic nie
wskóram. Patrz, patrz, po plaży chodzi kruk! Jaki o-o-ogromny!
Zirytowana fryzjerka szarpnęła włosy Daszy, przywracając jej
niespokojną, ruchliwą głowę do właściwej pozycji.
– Dlaczego zawsze tak się ze wszystkiego cieszysz, jakby właśnie
przynieśli ci wypłatę? – mruknęła.
I miała całkowitą rację.
Nazwanie charakteru Daszy nieskomplikowanym byłoby oczywistym
niedopowiedzeniem – był lekki i unosił się nad wszystkim jak wielobarwny
balon, co naturalnie irytowało homo sapiens, uważających się za
poważnych i twardo stąpających po ziemi.
Wstrząsająca przypominała hałaśliwą imprezę albo dziecięcą piłkę
bezustannie odbijającą się od podłogi. Zajadła należała natomiast do
kategorii ludzi, którzy dobrze wiedzieli, że to dziecięce piłki wybijają szyby
i strącają wazony z szafek, a na hucznych imprezach to dzieci zawsze kopią
się po nogach i kradną torebki. Jeśli chodzi zaś o balony, lepiej ścisnąć je
mocno za podstępny ogonek.
– O-o… – poinformowała Daszę nie bez satysfakcji. – Nadciąga
dyrektor. Czeka cię kolejna chłosta!
Rzeczywiście, dyrektor klubu dosłownie płynął do nich, rozgniewany
i lekko stopiony upalnym słońcem. Dasza zmarszczyła nos, zdjęła nogi ze
stołu i wsunęła je w swoje ulubione buty w stylu Johnny’ego Deppa, które
nosiła zimą i latem, odkąd wydała na nie kwotę równą wartości wszystkich
swoich damskich butów, łącznie z domowymi kapciami.
Strona 18
– Daszeńko – zaczął dyrektor, cedząc słowa przez zęby, co nie wróżyło
niczego dobrego – czy będzie pani śpiewać dziś wieczorem?
– Tak. – Uśmiechnęła się nonszalancko. – Dlaczego?
– W takim razie mam do pani osobistą prośbę: proszę nie wchodzić na
salę. Uwodzi pani klientów, siada im na kolanach… A potem oni oblegają
moje biuro, wtykają pieniądze i żądają pani. A przy okazji mi grożą! Co
wieczór muszę bronić pani wątpliwej cnoty pod groźbą zemsty. Jest pani
świetnym dyrektorem artystycznym, Daszo, więc proszę się nie
zachowywać jak ostatnia…
– Piiiiiii! – Dasza zapiszczała głośno, naśladując znany dźwięk
z telewizora, zagłuszający niecenzuralną leksykę. – Przyrzekam panu,
Aleksandrze Witaljewiczu, że dziś stanę na scenie jak żołnierz przed
mauzoleum Lenina. – Szybko przyłożyła dłoń do skroni, salutując.
– Do pustej głowy… – burknął dyrektor z niechęcią, ale machnął
ręką. – W porządku. Jak wygląda sytuacja z szóstym?
– O! – ożywiła się Dasza. – Noc Iwana Kupały będzie wstrząsająca!
Prasa już to wie, wszyscy są w szoku. Tak naprawdę każdy z nas jest
poganinem. Horoskopy, szamanki, seks, krótko mówiąc… Na plaży
będziemy robić ogniska i skakać przez nie! Każdy mężczyzna dostanie rogi
przy wejściu…
– Co masz na myśli? – Dyrektor szkoły obruszył się.
– Nie, nie to – zaśmiała się Czub, odwracając się i wyciągając
z kieszeni kurtki, którą rzuciła na stół, mocno zużytą książkę. – Po prostu
noc Iwana Kupały to takie nasze słowiańskie Halloween! Noc
poprzedzająca uroczystość Wszystkich Świętych, lub w naszym przypadku
jednego głównego świętego, kiedy to złe duchy rządzą ziemią. Diabły,
czarownice, wurdałaki! – Z radością błysnęła intelektem, który,
w przeciwieństwie do reszty jej jestestwa, rzadko błyszczał. – Mężczyźni
otrzymają więc rogi, zęby i ogony, a kobiety – miotły i wieńce. A rano
panie będą puszczać wianki ze świecami wzdłuż Dniepru, a mężczyźni je
Strona 19
łapać… Przeczytałam o święcie Kupały, co tylko się dało. Mam cały
program!
– Tak – prychnęła sceptycznie Zajadła, wyraźnie kierując swoje
wątpliwości do przełożonego. – Tylko że Halloween to Halloween, każdy je
zna. A to, o czym mówisz, przypomina zabawy z czasów młodości naszych
mam… I po co w ogóle ludziom dwa Halloweeny?
– Ale to jest nasze własne! – Czub była wyraźnie urażona.
– W porządku – westchnął dyrektor – do roboty. I proszę pamiętać, co
mówiłem. Jeden krok poza scenę i jest pani zwolniona.
– To chyba wszystko – mruknął ojciec Maszy, mrużąc czerwone ze
zmęczenia oczy. – Można się ugotować! To jest piekło.
Pod ziemią było nieznośnie duszno i gorąco, dosłownie jak w bani
z rozgrzanym do czerwoności piecem. Włodzimierz Siergiejewicz
niecierpliwie zdjął kurtkę i owinął ją sobie wokół pasa. Błoto chlupotało
pod jego stopami, a para unosiła się w powietrzu.
– A czego się spodziewałeś, Siergieiczu, wysiadła ciepła woda –
przypomniał mu jego partner. – Tam jest kolejny przeciek – wskazał
palcem. – Widzisz? Ale wygląda na to, że to już ostatni… Hej, nowy,
przynieś narzędzia.
Nowy, chłopak o orientalnej urodzie, jak z obrazu, zmrużył czarne
niczym wilcze jagody oczy i rozejrzał się uważnie.
– Jesteśmy teraz w środku góry – powiedział dziwnie. – Prawie pod
samym szczytem.
– Oczywiście. – Robotnik wzruszył obojętnie ramionami. – To dlatego
ulica jest zalana, bo jest pod górą.
Strona 20
Okrągły tunel podziemnego kolektora kanalizacyjnego wychodził
z ulicy Frunze na górę, gdzie znajdował się cieszący się złą sławą Szpital
Psychiatryczny imienia Pawłowa, i biegł dalej, aż do Babiego Jaru.
Niegdyś, dwieście lat temu, szpital, w którym jeszcze nieznany nikomu
Kaszpirowski pracował w latach osiemdziesiątych, był monasterem
św. Cyryla, ale zmienił swój status na długo przed rewolucją, a po niej imię
świętego na imię radzieckiego naukowca. Po klasztorze pozostała jedynie
cerkiew, ozdobiona freskami przez młodego Wrubla, który z jakiegoś
powodu panicznie się bał, że na starość zostanie zamknięty w sąsiadującym
z nim szpitalu psychiatrycznym.
– Prawdziwy dom wariatów! – Który to już raz tego dnia surowy
Siergieicz wściekł się, badając „niby ostatni” przeciek. – Rury są przecież
nowe. Dlaczego miałyby wybuchnąć? Nie ma rdzy, żadnych
nieprawidłowości… Coś tu jest nie tak, Kolia.
– Mówię ci, że to kopacze się wygłupiają. – Partner zaczął udowadniać
myśl, którą już nieraz powtarzał. – Co to za moda, żeby kręcić się po
kanałach?!
– Cóż – powiedział po ojcowsku Włodzimierz Siergiejewicz – pod
Kijowem jest więcej podziemnych przejść niż ulic w mieście. Mnisi kopali
je od setek lat, więc młodzianie chcą sprawdzić, co tam jest. Ale nigdy nie
psuli rur, bo i po co?
– Aha! – przypomniał sobie głośno Kolia. – Jaskinie św. Cyryla są tuż
obok! Pewnie tam chcieli się dostać! Kanał prowadzi prosto do nich.
– Gdzie? – zapytał nowy z chłopięcym zainteresowaniem.
– Tam, po prawej stronie – powiedział dopingująco partner, a gdy
zobaczył, że ciekawski chłopak poszedł już we wskazanym kierunku, dodał
z udawaną rzeczowością: – Tak jest, tak jest! Sprawdź, jak to tam wygląda!
Jeśli próbowali otworzyć bramę, lepiej to komuś zgłosić.
Po przejściu stu metrów nowy skręcił w boczny tunel i niemal
natychmiast natknął się na zardzewiałą, wrośniętą w ziemię bramę, której