Valente Catherynne M. - Opowieści sieroty (1) - W ogrodzie nocy
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Valente Catherynne M. - Opowieści sieroty (1) - W ogrodzie nocy |
Rozszerzenie: |
Valente Catherynne M. - Opowieści sieroty (1) - W ogrodzie nocy PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Valente Catherynne M. - Opowieści sieroty (1) - W ogrodzie nocy pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Valente Catherynne M. - Opowieści sieroty (1) - W ogrodzie nocy Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Valente Catherynne M. - Opowieści sieroty (1) - W ogrodzie nocy Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
CATHERYNNE M. VALENTE
OPOWIEŚCI SIEROTY
W OGRODZIE NOCY
(THE ORPHAN'S TALES. IN THE NIGHT GARDEN)
TOM I
Przełożyła: Maria Gębicka-Frąc
WYDAWNICTWO MAG
WARSZAWA 2009
Strona 3
The Orphan's Tales: In the Night Garden
Copyright ©2006 by Catherynne M. Valente
Copyright for the Polish translation
© 2009 by Wydawnictwo MAG
Redakcja:
Maria Rawska
Korekta:
Magdalena Górnicka
Projekt graficzny serii:
Piotr Chyliński
Ilustracja i opracowanie graficzne okładki:
Damian Bajowski
Projekt typograficzny, skład i łamanie:
Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-7480-132-4
Wydanie I
Wydawca:
Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel. /fax (0-22) 813 47 43
e-mail: [email protected]
http://www. mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor:
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. (22) 721-30-00
www.olesiejuk.pl
Druk i oprawa:
[email protected]
Strona 4
Dla Sarah,
która, kiedy była bardzo młoda,
chciała mieć ogród.
Strona 5
Spis treści
Strona tytułowa
Księga Stepu
Preludium
W ogrodzie
W ogrodzie
Poza ogrodem
W ogrodzie
W wieży
W ogrodzie
O świtaniu
Księga Morza
W pałacu
W ogrodzie
W ogrodzie
W ogrodzie
W ogrodzie
W ogrodzie
W ogrodzie
W ogrodzie
Podziękowania
Strona 6
Księga Stepu
Strona 7
Preludium
Pewnego razu żyła sobie dziewczynka, której twarz
przypominała księżycową poświatę srebrzącą cyprysy i pióra
ptaków. Była dziwnym dzieckiem, tajemniczym. W zimowe
noce siadywała samotnie w wielkim pałacowym ogrodzie,
kładąc ręce na śniegu i patrząc, jak topi się pod wpływem jej
ciepła. Nosiła koronę z liści czosnku i glicynii; piła ze srebrnych
fontann wyłożonych lapis-lazuli; jadła zimne gruszki pod
baldachimem sosen w deszczowe popołudnia.
Na powiekach i wokół oczu miała dziwne i cudowne znamię,
barwy głębokiej czerni z odcieniem indygo, jak tusz nalany do
porcelanowych filiżanek. Nadawało jej to tajemniczy wygląd
milkliwej sowy, która siedzi w krokwiach z kości słoniowej, albo
szopa pijącego z wartkiej rzeki. Gdy dorosła, nigdy nie musiała
przyciemniać powiek proszkiem antymonowym.
Z powodu tego znaku wzbudzała lęk i od najwcześniejszych
dni skazana była na samotne wędrówki po ogrodzie wokół
pałacu o wielu wieżach. Rodzice patrzyli na nią z niepokojem i
zgrozą, zastanawiając się, czy skaza ta źle świadczy o ich
cnocie. Inni wielmoże głęboko wierzyli, że dziewczynka jest
demonem, zesłanym w celu zniszczenia olśniewającego dworu.
Dzieci, które często krążyły po ogrodzie niczym stado dzikich
gęsi, trzymały się od niej z daleka, żeby nie rzuciła na nie
klątwy swoimi strasznymi mocami. Sułtan nie mógł
rozstrzygnąć — jeśli była demonem, czyż pozbywanie się jej jak
skoszonej trawy nie obrazi jej piekielnych krewnych? W końcu
wszyscy uznali, że najlepiej będzie, by pozostała cicha i daleka,
Strona 8
wtedy nikt nie będzie musiał zastanawiać się nad tym
dylematem.
I tak było przez wiele lat. Trzynaście letnich pór roku
rozkwitło i zwiędło jak bujne pomarańczowe róże.
***
Pewnego dnia do dziewczynki podszedł, aczkolwiek niezbyt
blisko, chłopiec płochliwy niczym jelonek, gotów pierzchnąć w
cienie. Jego twarz przypominała zimowe słońce, był szczupły
jak nadrzeczna trzcina. Stanął przed dziewczynką, która miała
na sobie obszarpaną jedwabną sukienkę i wyświechtany
płaszcz, niegdyś biały, i dotknął jej powiek słodko pachnącym
palcem. Ona, ku swemu zaskoczeniu, zniosła to lekkie
dotknięcie, była bowiem samotna i zawsze pełna smutku.
— Naprawdę jesteś duchem? Bardzo złym duchem? Dlaczego
masz takie ciemne oczy jak jezioro przed świtem? — Śliczny
chłopiec przekrzywił głowę niczym ibis pośrodku strumienia.
Dziewczynka nie odpowiedziała.
— Nie boję się ciebie! — Chłopiec stał dzielnie w miejscu, lecz
głos mu się załamał. Wierzby kołysały się na zachodnim
wietrze. Gdy dziewczynka przemówiła, jej głos przypominał
cichy szmer cykad na zasnutych mgłą wzgórzach.
— Dlaczego?
— Jestem bardzo odważny. Pewnego dnia zostanę wielkim
generałem i będę nosić szkarłatny płaszcz.
Dziewczynka omal się uśmiechnęła na te słowa.
— Czy przyszedłeś poskromić wielkiego demona-dziewczynę,
który straszy w ogrodzie? — szepnęła.
— O nie, ja... — Chłopiec rozłożył ręce zakłopotany.
Strona 9
— Nikt nie wyrzekł do mnie tylu słów, odkąd ujrzałam
zimowy śnieg przez ciepłe okno obwieszone futrami. —
Dziewczynka patrzyła na niego nadzwyczaj spokojnie. Nagle
maleńkie światełko rozbłysło w jej mrocznych oczach i podjęła
decyzję. — Mam zatem powiedzieć ci prawdę? Zdradzić ci swój
sekret? Tobie jednemu spośród wszystkich dzieci, które noszą
pierścienie z rubinami i pachną oliwkowym mydłem? — Jej glos
stał się tak cichy, że płynął niemal bez tchnienia.
— Zapytałem, prawda? Potrafię dochować sekretów. Moja
siostra mówi, że jestem w tym bardzo dobry, jak Król Złodziei w
bajce dla dzieci.
Zapadła długa chwila ciszy. Chmury przysłoniły słońce.
Dziewczynka zaczęła mówić bardzo cicho, niemal jakby się bała
słuchać własnego głosu.
— Pewnego wieczora, gdy byłam bardzo mała, do wielkiej
srebrnej bramy podeszła stara kobieta i skręcając w rękach
korzenie róż, powiedziała mi, co następuje: Nie urodziłam się z
tym znakiem. Siódmego dnia siódmego miesiąca mojego życia,
gdy moja matka spała w śnieżnobiałym łożu, duch stanął u
mojej kołyski, dotknął mojej twarzy i zostawił na niej wiele
opowieści i zaklęć, jak tatuaże żeglarzy. Wiersze i pieśni są tak
liczne i ściśle napisane, że wyglądają jak nieprzerwana smuga
gagatu na moich powiekach. Ale są tam słowa z rzeki i bagna, z
jeziora i wiatru. Razem tworzą wielką magię, a gdy wszystkie
opowieści zostaną odczytywane i wysłuchane od początku do
śpiewanego końca, do ostatniej sylaby, duch wróci i mnie
osądzi. Gdy stara kobieta roztopiła się w nocy o granatowym
obliczu, codziennie skrywałam się w gąszczu jaśminu i
oleandrów, próbując odczytać, ile mogłam, w wykutym z brązu
zwierciadle albo w tafli stawów ogrodu. Ale to trudne, muszę
Strona 10
czytać w lustrzanym odbiciu i tylko jednym okiem naraz. —
Urwała, a jej ostatnie słowa brzmiały nie głośniej niż szmer
pająka tkającego opalowe nici. — I nikt nie słuchał.
Chłopiec wytężył wzrok. Przyjrzał się z bliska i dostrzegł
kręte linie w litej czerni jej powieki, sugestię alfabetów i liter,
których nie potrafił sobie wyobrazić. Im pilniej patrzył, tym
więcej kształtów jakby skakało ku niemu, zdawało się go
czepiać, aż dostał zawrotu głowy.
Oblizał usta. Oboje teraz szeptali, jak konspiratorzy i
złodzieje. Inne dzieci odeszły i stali samotnie pod warkoczami
witek sękatej wierzby.
— Powiesz mi? Opowiedz mi jedną historię ze swoich
powiek. Proszę. Tylko jedną. — Bał się, że dziewczynka ofuknie
go i czmychnie jak pies, który często jest bity. Ale tylko patrzyła
na niego tymi dziwnymi, ciemnymi oczyma.
— Jesteś dla mnie miły, gdy nikogo innego nie ma w pobliżu.
A moje opowieści są wszystkim, co mogę ci dać w podzięce.
Musimy jednak przejść z otwartego ogrodu do mojej kryjówki,
bo nie chcę, żeby wiedział o tym ktoś inny. Z pewnością ty
zostałbyś ukarany, mnie zabraliby lusterko i nóż, a jest to
wszystko, co posiadam. Zamknęliby mnie pod kluczem, żeby
demon nie spustoszył ich pięknego domu.
I tak odeszli chyłkiem od żółknącej wierzby, klucząc wśród
niezliczonych rzędów róż. Przemknęli pod łukiem kwiatów
kasztanowca i nagle zamknęła się wokół nich altanka białych
płatków, których zapach muskał ich niczym dłonie. Czerwone
gałęzie utkały coś w rodzaju niskiego daszka, a na miękkiej,
zasłanej liśćmi ziemi było dość miejsca, żeby oboje mogli usiąść.
— Opowiem ci pierwszą historię, którą zdołałam odczytać, ze
zmarszczki na lewej powiece.
Strona 11
Chłopiec siedział w bezruchu, wytężając słuch jak zając o
jedwabistych uszach, przycupnięty głęboko w lesie.
— Kiedyś daleko stąd żył sobie niespokojny książę, któremu
ani bogactwa ojca, ani piękno pałacowych kobiet, ani uciechy
sali biesiadnej nie sprawiały radości. Zwał się Leander, po
płowym lwie, który hasa po stepach niczym groźny wiatr.
Pewnej nocy wyruszył z porośniętych winoroślą murów
wielkiego zamku jak jastrząb na łowy, by znaleźć spokój i ukoić
smutki gryzące go w piersi...
Strona 12
Opowieść o księciu i gęsi
Książę wymknął się w nocy, cienie okręcały się wokół niego jak
śliskie piskorze, jego kroki były czarne i bezdźwięczne na
sosnowych igłach. Wędrował przez las, gwiazdy rozlewały się
po niebie, jakby pękła jakaś złota tama; wędrował bez
szczególnego planu, chcąc tylko jak najdalej odejść od pałacu
przed wschodem słońca, zanim psy ojca ruszą jego tropem.
Korony drzew tworzyły dach z wielu dachówek nad jego głową,
wonną mozaikę na tle błękitnych obłoków. Po raz pierwszy w
młodym życiu książę czuł głębokie szczęście opromienione
światłem.
Gdy świt podkradł się jak przebiegły złodziej, książę oparł się
o pień wielkiego baobabu, przytulając głowę do sękatego
drewna. Zjadł na śniadanie ser i suszone mięso, które ukradł z
kuchni. Słone mięso smakowało lepiej niż wszystko, czego dotąd
kosztował, a po posiłku przespał kilka godzin pod niebem, które
rozkwitało kolorami glicynii i lilii.
Wędrując dalej, po niedługim czasie natknął się na
prześliczną łąkę. Pośrodku stała chata kryta strzechą, z
solidnymi drewnianymi drzwiami, na których jeżyły się mocne
mosiężne ćwieki. Komin dymił wesoło, rozsiewając woń szałwi i
cedru. Wokół domku kręciło się stado szaropiórych gęsi
krążących jak pierzaste chmury, eterycznych i dzikich. Były to
piękne ptaki, gęgające i stroszące pióra pod zadartymi okapami
z drzewa kamforowego i świeżej słomy.
Młody książę, choć młody i pomysłowy, był niezbyt rozsądny,
toteż zabrał z kuchni niewiele jedzenia i tylko parę jabłek z
Strona 13
sadu. Założył, że z łatwością się wyżywi, bo cały świat musiał
być równie żyzny jak ziemie ojca, wszystkie drzewa pełne
podobnych klejnotom owoców, wszystkie zwierzęta potulne i
smakowite, wszyscy wieśniacy mili i szczodrzy. W drodze
zaczął rozumieć, że może być inaczej, i głośno burczało mu w
brzuchu. Postanowił uzupełnić zapasy w sakwie przed
podjęciem wędrówki. Gęsi przecież jest wiele, a mieszkańcy tej
pięknej chaty, kimkolwiek są, z pewnością nie zauważą
zniknięcia jednego z długoszyich ptaków.
Książę od wczesnego dzieciństwa uczył się polowania i
podchodzenia zwierzyny, więc umięśnione nogi bezgłośnie
wyniosły go z kryjówki. Zakradł się za wielki pług i przypadł w
wysokiej letniej trawie, czekając na odpowiednią chwile,
panując nad oddechem i spowalniając bicie serca.
Przedpołudniowe słońce mocno grzało go w kark. Włosy
spłynęły potem, który skapywał na kołnierz, ale Leander trwał
w bezruchu. W końcu jedna gęś odbiła od stada i zajrzała za
mielesz pługu, wbijając w niego szeroko otwarte czarne oczy.
Były bardzo dziwne, bezkresne i dalekie jak jesienny księżyc,
pozbawione źrenic i pełne wyrazu.
Ale książę, szybki jak wilk o lśniącym futrze, uniknął ich
spojrzenia. Chwycił za długą szyję i skręcił ptakowi kark —
dźwięk nie był głośniejszy niż trzask gałązki pod stopą. Leander
podniósł się z zeschniętej trawy i ruszył w kierunku lasu, ale
gęsi zauważyły, że brakuje jednej z nich, i wszczęły przeraźliwe
larum.
Drzwi się otworzyły i z chaty wypadła przerażająca kobieta,
zawierucha siwych włosów i lśnienia ostrza siekiery. Twarz
miała szeroką i płaską, pokrytą strasznymi, tajemniczymi
znakami; duże czarne tatuaże i blizny cięły jej rysy, wiec
Strona 14
niepodobna było powiedzieć, czy kiedyś mogła szczycić się
urodą. Nosiła szeroki skórzany pas nabijany srebrem, na
biodrach lśniły dwa długie noże. Jej upiorne wycie wstrząsnęło
cyprysami i dębami, wibrując w powietrzu jak ostatnie tony
strzaskanego fletu.
— Coś ty zrobił? Co uczynił? Ty wstrętny młokosie! Zbóju,
demonie! Znów wrzasnęła głosem wyższym i bardziej
przeraźliwym niż skrzeczenie sowy. Zawtórowały jej gęsi,
lamentując i zawodząc. Ich krzyk żłobił powietrze i żyzną
czerwoną ziemię, dźwięk potworny i obcy, pełen nieludzkiego,
bezdennego żalu, rozdzierający uszy jak szpony.
Wreszcie kobieta uciszyła się i tylko z płaczem kręciła dużą
głową. Książę stał oszołomiony, bardziej przygnębiony
udaremnionym złodziejstwem niż jej gniewem. Była przecież
tylko niewiastą, a on pozbawił życia zwyczajnego ptaka.
Niemłoda, skurczona wiekiem, nie stanowiła dlań zagrożenia.
Książę wiedział, że nie ma się czego obawiać. Trzymał zabitego
ptaka za plecami, mając nadzieję, że szeroki tors i ramiona
ukryją go przed jej wzrokiem.
— Dopiero co natknąłem się na twój dom, pani. Nie chciałem
nikogo urazić. Nieszczęsna kobieta znów krzyknęła i jej oczy
koszmarnie zogromniały. Wcześniej nie dostrzegł ich żółtawego
odcienia, który teraz był bardzo wyraźny, dziki i chorobliwy.
— Łżesz, łżesz! Uśmierciłeś moją gęś, mojego pięknego ptaka,
moje dziecko! Była moja, a ty skręciłeś jej kark! Moje
maleństwo, moje dziecko! — Wybuchła gorzkim płaczem.
Książę nie mógł zrozumieć. Wyciągnął martwą gęś zza
pleców, by podać starusze.
Miał w garści nie ptaka, lecz piękną dziewczynę, drobną i
delikatną jak żuraw stojący w wodzie. Długie czarne warkocze
Strona 15
niczym wężowe sploty wiły się wokół jego ręki, bo trzymał ją za
włosy. Okrywały ją przejrzyste łachmany, ledwo osłaniając
połyskliwą skórę. Smukła, gładka szyja była wprawnie
złamana.
Wytatuowana kobieta rzuciła się w jego stronę, wymachując
siekierą jak kosą w pszenicy, i książę otworzył rękę, a wówczas
ciało dziewczyny ze strasznym łoskotem upadło na trawę.
Starucha podbiegła i stanęła jak wryta, dysząc mu w twarz, jej
oddech cuchnął zgniłymi śliwkami i ciemnym, tajemnym
mchem. Podniosła siekierę i opuściła, obcinając dwa palce lewej
ręki księcia, i zlizała mgiełkę krwi ze spękanych ust. Cios był
nagły i celny, Leander tylko krzyknął i ścisnął okaleczoną dłoń.
Wiedział, że jeśli rzuci się do ucieczki, straci coś więcej niż
palec. Obiecał starusze tysiąc tysięcy królestw, skarby stu
smoków, paplał przysięgi jak dziecko. Ona jednak nie chciała
niczego i powoli przysuwała rękę do jednego z długich noży.
— Zabiłeś moje dziecko, moją jedyną córkę.
Położyła ciężką siekierę na wilgotnej ziemi i z przeciągłym
złowieszczym szmerem wysunęła z pochwy jedno długie, jasne
ostrze...
***
Dziewczynka umilkła i spojrzała chłopcu w oczy, podobne
głębokim moczarom o zachodzie słońca.
— Nie przerywaj! — wykrztusił. — Powiedz mi! Czy zabiła go
na miejscu?
— Jest noc. Musisz iść na kolację, a ja muszę urządzić sobie
posłanie w konarach cedru. Każde z nas ma swoje sprawy.
Chłopiec westchnął, gorączkowo szukając pretekstu, żeby
zostać i poznać dalsze losy rannego księcia. Wymamrotał w
Strona 16
pośpiechu:
— Zaczekaj, zaczekaj. Pójdę na kolację, ukradnę dla ciebie
trochę jedzenia jak dzielny książę Leander, i wrócę tutaj pod
osłoną nocy niczym jastrząb na łowach, i zostanę z tobą, tutaj
pod gwiazdami, które są jasne jak pióra żurawia w słońcu.
Wtedy dokończysz opowieść. — Patrzył na nią z nadzieją
bardziej płomienną niż wszystkie pochodnie płonące teraz we
dworze.
Dziewczynka milczała przez chwilę, chyląc głowę niczym
świątynna postulantka.
Wreszcie przytaknęła, nie patrząc na niego.
— Zgoda.
Strona 17
W ogrodzie
Gdy ostatnie harfie struny szkarłatu westchnęły w milczącej
ciemności zachodu, chłopiec wrócił, niosąc wypchane
zawiniątko. Wczołgał się w gąszcz i z dumą uszykował ucztę.
Dziewczynka siedziała jak wówczas, kiedy ją zostawił,
nieruchoma niczym jeden z cichych posągów w ogrodzie. Jej
dziwny spokój odbierał mu odwagę, przerażał go. Nie mógł
wytrzymać mrocznego spojrzenia jej migdałowych oczu
otoczonych dziwnymi znakami.
Zerknął z zakłopotaniem na parujące jedzenie. Na
kwadraciku jedwabiu leżał lśniący pieczony gołąb, duże
brzoskwinie i zimne gruszki, pół bochenka chleba maślanego z
dżemem, gotowana rzepa i ziemniaki, grudka twardego sera i
kilka ocukrzonych fiołków, które capnął z przybrania stołu.
Wyjął z kieszeni butelkę jasnego rozcieńczonego wina, wielki
łup z wyprawy do kuchni.
Dziewczynka nie zrobiła ruchu, nie tknęła gołębia i gruszek.
Krucze włosy opadły jej na twarz, poruszone ciepłym
podmuchem, i nagle zapłakała z drżeniem. Chłopiec nie
wiedział, gdzie podziać oczy, nie chciał jej zawstydzać
patrzeniem na łzy. Wbił wzrok w drżące gałęzie dalekiego
cyprysa i czekał. Jakiś czas później szlochanie ucichło i
dziewczynka się uspokoiła.
Oczywiście rozumiał, że nigdy w życiu tak dobrze nie jadła,
gdyż nigdy nie zaproszono jej na kolację do pałacu —
przypuszczał, że żywi się jak żebraczka, owocami i orzechami z
ogrodu. Nie mógł jednak zrozumieć, dlaczego obfitość pokarmu
Strona 18
może skłaniać kogoś do płaczu. Ręce miał delikatne, pachnące
różanym olejkiem, a jego włosy lśniły. Nie znał niczego poza
dworem i jego uwielbieniem dla pięknych młodzieńców. Był
jednak dzieckiem o szlachetnym sercu, dlatego nie chciał jej
peszyć okazywaniem współczucia.
Dziewczynka bez słowa oderwała skrzydełko gołębia i
ostrożnie podniosła mięso do ust. Wyjęła ukryty w fałdach
prostej sukienki ozdobny srebrny nożyk i przecięła gruszkę na
pół. Gdy podała chłopcu jedną bladozieloną połówkę,
zastanowił się mimochodem, skąd ma taki piękny nóż. Z
pewnością on nie miał czegoś równie pięknego, a przecież
sukienkę, jeśli można to nazwać sukienką, nosiła wyświechtaną
i miała brudne paznokcie. Nić wonnego soku spłynęła jej po
brodzie i po raz pierwszy dziewczynka się uśmiechnęła, i ten
uśmiech był jak wschód księżyca nad górskim strumieniem, jak
światło pochwycone przez blade poroże jelenia, jak czysta woda
płynąca pod nocnym niebem. Kiedy znów przemówiła, chłopiec
pochylił się z przejęciem, odgarniając z czoła gęste ciemne
włosy, ugryzł dojrzałą brzoskwinię i wepchnął do ust kawałek
sera, odruchowo, nie zauważając smaku. Przymknął oczy. Gdy
zaczęła mówić, jej powieki również opadły i pokrywająca je
mozaika zdawała się pływać niczym czarne lilie po bladym
stawie twarzy.
— Dzika kobieta wyjęła zza pasa długi nóż i trzymała go
przez chwilę, niemal żartobliwie, przy gładkiej szyi księcia,
gotowa do zabójczego ciosu...
Strona 19
Opowieść o księciu i gęsi,
ciąg dalszy
— Daruj mi życie, pani — szepnął Leander. — Błagam. Zostanę
tutaj i będę twoim sługą. Zajmę miejsce ptasiej panny i będę ci
wierny do końca moich dni. Będę twój. Jestem młody i silny.
Proszę.
Nie wiedział, co skłoniło go do wysunięcia takiej propozycji,
obowiązującej jak prawo. Ale słowa wyrwały się z niego, jakby
kobieta włożyła pięść do jego gardła i sama je wyciągnęła.
Jej oczy płonęły jak chmury obsiane tysiącami ziarenek, z
których rodzą się błyskawice. Teraz był w nich jednak błysk
kalkulacji. W następnej chwili nóż zniknął spod brody księcia.
— Jeśli nawet się zgodzę, to cię nie ocali — syknęła głosem
wielkiej ropuchy śpiewającej o świcie. — Ale opowiem ci o
mojej córce i jak zyskała skrzydła. Wtedy może zrozumiesz
swoją propozycję i przekonamy się, czy nie wolałbyś śmierci.
Zamilkła. Zamiast rozpocząć opowieść, oderwała z kołnierza
długi pas nakrapianego futra i obandażowała mu rękę. Ruchy
miała wprawne i znacznie delikatniejsze, niż się spodziewał,
niemalże, choć nie całkiem, czułe. Z sakiewki u pasa wyjęła
zwiędnięte liście, wśród których rozpoznał wawrzyn i jałowiec.
Przyłożyła je do zakrwawionych kikutów. Zaciskając opatrunek,
przyjrzała się swojemu dziełu i osądziła, że jest wystarczająco
dobre.
— Po pierwsze, nie jestem ślepa. Widzę, że jesteś młody i
silny, i nie ma wątpliwości, że mogę wykorzystać twoją młodość
Strona 20
i werwę jak źródlaną wodę. Ale nie o to chodzi. Umiesz słuchać?
Umiesz się uczyć? Potrafisz zachować milczenie? Ciekawe.
Zdaje się, że jesteś zepsutym młokosem, który nie ma uszu.
Książę spuścił głowę skruszony. Głuche tętnienie w
okaleczonej ręce ustało. Nic nie mówił, uznając, że milczenie
jest najlepszą tarczą, jaką może się przed nią bronić. Starucha
usiadła pod wielkim kamieniem i zmięła w sękatych palcach
kilka pachnących piżmem liści...