Cadigan Pat - Dwoje

Szczegóły
Tytuł Cadigan Pat - Dwoje
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Cadigan Pat - Dwoje PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Cadigan Pat - Dwoje PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Cadigan Pat - Dwoje - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: Pat Cadigan Tytul: Dwoje (Two) Z "NF" 4/95 Rzadko jej dotykał. Sara Jane myślała o tym leżąc w łóżku. Słyszała szelest gazety, kiedy przewracał stronę. Gdyby się odwróciła na drugi bok, zobaczyłaby, że siedzi przy małym stoliku, pod lampą - prawie materialny cień na tle kolorowych zasłon skutecznie walczących z blaskiem popołudniowego słońca. Byłby to - był to - widok tak znajomy, że nazwała go wariacjami na temat ich życia. A mogło być zupełnie inaczej, gdyby się dotykali. W pismach, które jej zawsze kupował, czytała, że dotykanie, w sensie fizycznym, jest bardzo ludziom potrzebne. Dzieci, po to, żeby się dobrze rozwijały, powinny być pieszczone. Pary małżeńskie, które się do siebie przytulają, są najszczęśliwsze. Czasami tak bardzo potrzebowała jego dotyku, że odczuwała to niemal jak ból. - Michael? - Jej głos zabrzmiał w pokoju słabo i bezsilnie. Nie odpowiedział, ale wiedziała, że uniósł wzrok znad gazety. - Czy moglibyśmy się pobrać? Zaśmiał się krótko, niewesoło. - Nie, nie możemy się pobrać. Tak też myślała. Po chwili wstała z łóżka i poszła do czystej, bardzo czystej łazienki, żeby rozpakować jedną ze szklanek. W lustrze ściennym wydała się sobie wychudzona. Dziwne, jarzeniowe światło, typowe dla łazienek hotelowych, wyssało z niej całą barwę tak, że przypominała wyblakłą kolorową fotografię, która powoli stawała się czarno-biała. Pogłaskała swoje długie ciemnoblond włosy i koniuszki nawinęła na palec. Twarz miała kościstą, tak samo zresztą, jak i całe ciało, jakby umierała śmiercią głodową. To z powodu tej chudości, zdecydowała, czasem wygląda dużo starzej, a czasem dużo młodziej niż na te swoje dwanaście lat. Za zasłonami były zasuwane balkonowe drzwi. Ponieważ Michael dalej czytał gazetę, Sara Jane wyszła na balkon. Stanęła w słońcu, z rękami założonymi do tyłu i rozstawionymi nogami. Lekki wiatr poruszał jej koszulą. Nie wyglądam na damę - pomyślała. Ale też i nie miała takich ambicji. Nie, to nie ona. Nie ma szansy. Damy mają pełne wdzięku, eleganckie figury, a nie kościste ciała, które jeszcze rosną, poza tym damy nie noszą koszul z tanich sklepów i wypłowiałych dżinsów, no i nie stoją, jakby miały deskę między nogami. I nie włóczą się po hotelach z takimi mężczyznami jak Michael. Oparta o kutą żelazną balustradę, patrzyła na parking, który powoli zapełniał się samochodami. Samochody należały głównie do par małżeńskich w średnim wieku, które przyjeżdżały na weekendowy Miodowy Miesiąc Mini. Przeczytała sobie wszystko na ten temat z ogłoszenia znajdującego się przy telefonie. Trzy dni i dwie noce - bezpłatny szampan pierwszego wieczoru i specjalne śniadanie bufetowe w niedzielę rano - i to wszystko za dziewięćdziesiąt dolarów od pary. Zastanawiała się, jak ci ludzie potraktują ich obecność w swoim szacownym gronie. Wyobrażała sobie, że w niedzielę podczas tego porannego posiłku spacerują we dwójkę po zatłoczonym holu hotelowym, a żony i mężowie niech się na nich gapią. Wszystko jest w porządku - mogłaby im powiedzieć - on mnie nigdy nie dotyka. Ja mam lat dwanaście, on prawie trzydzieści i jesteśmy po prostu dobrymi przyjaciółmi. Tak. Michael dałby jej klapsa, gdyby komukolwiek zdradziła, że ma pod trzydziestkę. Mógłby spokojnie uchodzić za dwudziestodwu- dwudziestotrzylatka. Ale klaps to przecież mimo wszystko dotyk. W pokoju zadzwonił telefon. Zamknęła oczy. Po trzecim sygnale Michael podniósł słuchawkę. Nie podsłuchiwała. Była to jedna z reguł ustanowionych przez niego na samym początku. On decydował, kiedy ona może słuchać, a kiedy nie i gdyby się nie stosowała do jego życzeń, to po prostu od niej odejdzie. Wiatr położył jej na twarzy kosmyk włosów. Ujęła ten kosmyk w dwa palce i odrzuciła przez ramię do tyłu. Nawet nie podsłuchując wiedziała, kiedy Michael odłożył słuchawkę; poczuła, że podchodzi do otwartych drzwi. - Sara Jane! Odwróciła się. Stał uśmiechnięty. Po raz setny pomyślała sobie, jaki jest przystojny. - Umówiłem się na wieczór. Będziemy grali. Bezpieczna sprawa i duży szmal. Skwitowała to krótkim niewesołym uśmiechem. - Będzie dokładnie tak jak zwykle. Tylko brać. - Wpatrywał się w nią. Kiedy nie odezwała się słowem, uśmiechnął się wyzywająco. - Zdrzemnę się teraz. Obudź mnie o wpół do siódmej. Wezmę wtedy prysznic i zjemy kolację, okay? - Okay, Michael. Jego usta zadrgały w rozdrażnieniu. - Ćwicz zwracanie się do mnie per "wujku Mike", bo się skapują, że coś jest nie tak. - Okay, wujku Mike. - W porządku. - Odetchnął głęboko i wypuścił powietrze. Na jego ciemnych włosach kładły się w słońcu mahoniowe refleksy. - Tylko bez żadnych numerów, jak będę spał, zrozumiano? Skinęła uroczyście. - Ja nie żartuję. - Wymierzył w nią palcem przez zasłonę. - Mówię poważnie, Saro Jane. Wiesz, że nie lubię głupich numerów. Jej spojrzenie wędrowało po całym jego ciele. Mike był niedużym mężczyzną, niewiele wyższym od niej, ale nabitym i świetnie zbudowanym, bez grama tłuszczu. - Słuchaj, dlaczego nie włożysz kostiumu i nie pójdziesz na basen? - Jego głos nabrał łagodniejszych tonów. - Idź trochę na słońce, przyda ci się. Wzruszyła ramionami. - Może. Nie wiem. Nie lubię się pokazywać publicznie w kostiumie kąpielowym, przecież wiesz. - Rany. Chyba nie ma drugiej takiej, który by uważała, że jest za chuda. Znam kobitki, co wpieprzają same selery i popijają wodą, żeby mieć taką figurę jak ty. - Ja nie mam żadnej figury. - Odwróciła się i dalej patrzyła na parking. - A nawet gdybym miała, to i tak nie jestem pewna, czy chciałabym się pokazywać w kostiumie kąpielowym. - Jak rany, przydałoby ci się trochę słońca. Jesteś jeszcze dzieciak. Powinnaś czasem wyjść na dwór i się pobawić. Spojrzała na niego z goryczą przez ramię. Czyżby żartował? Spuścił wzrok na swoje nogi. - Dobra, pies cię trącał, rób, co chcesz; weź sobie trochę forsy i kup loda czy co innego, wszystko mi jedno. Tylko pamiętaj, żebyś mnie obudziła o wpół do siódmej. I żadnych numerów! Jej twarz była teraz pozbawiona wyrazu. - Okay, wujku Mike. Nie wróciła, dopóki się nie upewniła, że śpi. Na firankę zaciągnął kotarę, żeby zaciemnić pokój, i spał w ubraniu na łóżku, z oczami przysłoniętymi ramieniem. Michael był jedynym spośród jej znajomych, który potrafił spać na zawołanie. Jeśli zdecydował, że musi się zdrzemnąć, żeby zachować formę na noc, rzucał się na łóżko i po chwili już go nie było - jeszcze jedna z jego niezwykłych cech. Tyle tylko, że Sara Jane zawsze musiała go budzić. Stała nad nim pragnąc, żeby zabrał rękę i odsłonił twarz. Widok jego twarzy dziwnie na nią działał, nigdy nie miała go dość. Jesteś dzieciak. Dwanaście lat i beznadziejnie zakochana? Każdy uśmiałby jej się w nos, gdyby to głośno powiedziała. Michael też by się uśmiał, ale ten śmiech byłby nerwowy, bo on wie, że to prawda. Nic nie poradzi. Michael był jedyny, jedyny, którego znalazła, być może nawet jedyny na świecie. Całe życie marzyła o tym, żeby znaleźć kogoś takiego. Bała się, że nikt taki nie istnieje, a jeżeli nawet istnieje, to że jej nie zechce. Michael odwrócił się do niej tyłem. Zesztywniała, ale on spał głęboko, nieświadom jej obecności. Miała ochotę położyć się koło niego, tak po prostu, żeby być blisko, ale gdyby się położyła, toby go dotknęła, a przecież wie, co wtedy by się działo. Nie darowałby jej. W tej sprawie bardzo nie godził się na ustępstwa. Żadnych numerów. Czy byłoby wiele gorzej, gdyby okazał się, powiedzmy, żonatym kasjerem bankowym z trójką dzieci? Wtedy prawdopodobnie w ogóle nie mogłaby się do niego zbliżyć. A gdyby był kobietą? - to już zupełnie inna historia. Jakąś miłą kobietą, która zastąpiłaby jej matkę czy starszą siostrę. Toby było najlepsze. Ale miała Michaela. Michael. Bezgłośnie wymówiła jego imię. Odwróć się twarzą do mnie. Niemal bezwiednie wzmocniła nakaz i posłuchał jej we śnie. Miał spokojną twarz, wszystkie sprawy szły na bok, kiedy się regenerował przed wieczorną grą. Widziała, jak jego gałki oczne poruszają się pod powiekami. Śnił. Michael, błagała go bez słów, dziel ze mną swoje sny. A skoro nacisnęła go raz, nie mogła na tym poprzestać. Zamknęła oczy; miała uczucie, że poprzez nieruchome powietrze opada ku obszarom mgły i cienia. W miarę jak się do nich zbliżała, zaczęły przybierać ciemne barwy, pośród których się błyskało. Przypominało to letnie wyładowania wśród chmur. I wreszcie - była z nim. Napadło ją kłębowisko obrazów niby animowane balony. Michael spłukany, Michael przy forsie, Michael w szkole upokorzony z powodu jakiegoś drobnego wykroczenia przeciwko regulaminowi klasowemu. Michael, kiedy się spotkali po raz pierwszy w pralni osiedlowej. Michael i kobieta - odwróciła się od tego obrazu. Michael, kiedy próbowała go dotknąć. Kiedy ją uderzył. Michael, kiedy odkrył, że to, co mu mówi, jest prawdą... Okay, mała, jeśli rzeczywiście potrafisz, to mi powiedz, co myśli tamten facet. Stojąc na chodniku przed barem Michael wskazał głową mężczyznę, który z płaską torbą papierową pod pachą czekał na zmianę świateł, żeby przejść przez ulicę. On myśli: kiedy się zmieni to cholerne światło. Michael wyśmiał ją. Ale jesteś bystra. Po prostu Sherlock Holmes. Ja tam nie potrafię czytać myśli, ale tyle bym zgadł. Spojrzała na niego spokojnie. Jeszcze nie skończyłam. A następnie przekazała mu to wszystko, nie słowami, tylko wprost, jakby go zdzieliła między oczy: On myśli kiedy to cholerne światło wreszcie się zmieni muszę wracać do biura nikogo tam nie ma przerwa na lunch muszę skombinować jakieś ładne pisemka wszystkie kobiety włażą na siebie śliskie kobiety języki skóra śliskie twarde och... Michael zesztywniał, nie był w stanie się ruszyć, kiedy ona mu to wszystko przekazywała dyktując myśli faceta, który czekał, aż się zmieni to cholerne światło. A potem światło się zmieniło i mężczyzna przeszedł przez ulicę, szybkim krokiem, wymachując rękami, a mała papierowa torebka w jego prawej ręce kiwała się jak wahadło. Dokąd on idzie? - spytał Michael. Wraca do biura. A gdzie jest to jego biuro? Nie wiem. Ty nie wiesz?! Ja tylko słyszę, o czym ludzie myślą w sposób aktywny. Nie mam wstępu do ich umysłów. Oni mnie nie potrafią odbierać. Nikt nie potrafi. Poza tobą. Nie dał jej czasu, żeby mogła mu powiedzieć, jak bardzo czuje się samotna, jak to sześć tygodni temu uciekła z domu, jak bezsensownie korzystała ze swoich zdolności i jak próbowała przestać ich używać i nie mogła. Ale on ją wziął do siebie do swego pokoju w ruderze zwanej hotelem Cosmo ("Na dzień, na tydzień, na miesiąc - płatne z góry"). Coś się poruszyło w jego umyśle. Ten kontakt trwa już za długo, jeśli go jeszcze przedłuży, jej obecność dotrze do świadomości śpiącego i Mike się obudzi. Ale ten kontakt był jej potrzebny. Boże, jak bardzo potrzebny. Michael o tym wiedział. I wydzielał jej go bardzo skąpo, dopuszczając ją każdorazowo tylko na parę minut. Nie lubił, żeby mu się plątała po głowie; uważał, że jest w tym coś szemranego, chyba że miał z tego korzyść. Jak na przykład w czasie gry. Mogliby równie dobrze robić coś innego. Jako dwunastoletni dzieciak wiedziała o ludziach więcej niż w ogóle powinno się wiedzieć w każdym wieku - mogliby naprawdę zrobić wspólnie coś wspaniałego, nawet mimo to, że Michael prawie jej do siebie nie dopuszczał. Zamiast tego... Jej głowa wypełniła się niewyobrażalnie jasnym światłem i Sara Jane zaczęła wirować w nagłym zamęcie. Miała uczucie spadania i przyspieszenia, tak jakby leciała w dół odbijając się o tysiące wielkich przedmiotów... Kiedy otworzyła oczy, leżała na podłodze. Michael walnął w nią książką telefoniczną. - Co ci mówiłem, mała? - Rzucił w nią cienką książką, która odbiła się od jej mostka i ostrym rogiem dźgnęła w żołądek. - Mówiłem, żeby nie było żadnych numerów. No! - Pochylony nad nią, nawijał sobie jej włosy na rękę. Dotykanie włosów niczym mu nie groziło, włosy były martwe. - Mówiłem, że ma nie być żadnych numerów? No, już, odpowiadaj! - szarpnął jej głowę do tyłu. - Michael, ja się nie mogłam powstrzymać. - Jej głos przypominał cieniutki szept. - Wiesz, że muszę mieć... - Możesz poczekać, rozumiesz, możesz poczekać, aż ja ci powiem! - Zmusił ją do wstania i rzucił na łóżko. Jej włosy dalej były nawinięte na jego rękę, więc krzyknęła. Rzucił ją po raz drugi, szorstko uwalniając rękę i patrząc, jak pada na materac. Wstała i wyciągnęła do niego ramiona, ale on znów złapał książkę telefoniczną i zaczął ją uderzać po palcach. - Michael... - Łapy przy sobie! Chyba mówię wyraźnie! Ja cię nie muszę dotykać, żeby cię walnąć! - Zrobił krok do przodu, a ona w geście obronnym uniosła ramię. Przez chwilę myślała, że ją uderzy. Ale on zwinął książkę w ciasny rulon. - Okay, w porządku. Siedź tu na łóżku i nie ruszaj się. - Obszedł łóżko od strony nóg cały czas mając ją na oku. Kiedy zaczęła opuszczać rękę, pacnął ją mocno. - Mówiłem, nie ruszać się! - Dobrze, Michael, nie będę się ruszać. - Oczy piekły ją od powstrzymywanych łez. Gdyby go chociaż mogła dotknąć, zaraz byłoby lepiej. Kiedy się dotykali, fizycznie, kontakt był natychmiastowy, ale Michael bardzo starannie tego unikał, bał się, że go w ten sposób zniewoli. - Czy ci mówiłem, że ma nie być żadnych numerów? No, gadaj! - Tak, Michael, mówiłeś. - Ale ty nie słuchałaś. Dlaczego? - Nie mogłam się powstrzymać... - Owszem, możesz się powstrzymać. - Walnął książką telefoniczną w łóżko o kilka cali od jej drugiej ręki. - Możesz się powstrzymać, możesz nad tym zapanować. Oboje dobrze wiemy. Wcale nie musisz podsłuchiwać moich myśli i myśli innych. Dlaczego to zrobiłaś, mimo że ci mówiłem, żebyś nie robiła? Jej gardło było zaciśnięte tak mocno jak książka telefoniczna w jego ręku. - Ja chciałam... - Jej oczy wezbrały łzami. - Bo ja się czuję taka samotna, że nawet nie wiesz... Walnął książką telefoniczną tuż przed nią tak, że o mało nie obtarł jej policzka. - Pamiętaj, żebyś nigdy - powiedział chrapliwie, groźnym głosem - pamiętaj, żebyś się nigdy więcej nie ładowała we mnie, jeśli ci sam nie powiem, że możesz. Nigdy, zrozumiałaś: nigdy, bo - przysięgam - naprawdę coś ci zrobię. I już mnie nigdy więcej nie zobaczysz. Zrozumiano? Skinęła głową. - Będziesz miała dużo szczęścia, jeśli cię wpuszczę dziś w nocy po grze. Dopiero wtedy będzie twoja kolej, dziewuszko, kiedy ja cię wpuszczę. Bo ja cię mogę całkiem odciąć, wiesz o tym bardzo dobrze. W dalszym ciągu mogę. - Proszę cię... - wyszeptała. - Zamknij się. I dobrze ci radzę, mała, daj z siebie wszystko dziś w nocy. Staraj się przez cały czas, bo jak nie, to wracam do moich starych kumpli. Czy to do ciebie dociera? - Tak, Michael. Czy mogę opuścić ręce? Odstąpił do tyłu. - Wynoś się. Rzuciła się przez łóżko śledząc go czujnym wzrokiem i wycofała się do drzwi. - Ja... ja potrzebuję trochę pieniędzy, Michael. Cisnął w nią zmiętym banknotem dziesięciodolarowym. - Bierz swój chudy tyłek w troki. Szybkim ruchem schyliła się, żeby podnieść z dywanu pieniądze, cały czas wpatrzona w niego szeroko otwartymi oczami. - Mała. Przystanęła w pół drogi trzymając przed sobą drzwi jak tarczę. - Przyjdź tutaj, żeby mnie obudzić o wpół do siódmej, bo jak nie, to możesz w ogóle nie wracać. Skinęła głową i wymknęła się z pokoju. Prawie godzinę spędziła w nędznym sklepiku z upominkami przy holu hotelowym kręcąc się między półkami, podczas kiedy sprzedawca zastanawiał się, czy ma do czynienia ze złodziejką i czy przy jego zarobkach powinno go to w ogóle obchodzić. Z nudów kupiła "Vogue" i torebkę orzeszków pistacjowych płacąc zmiętym banknotem dziesięciodolarowym, po czym wyszła na patio w pobliżu basenu kąpielowego i usiadła przy stoliku pod parasolem. Było dość pusto, więc z braku lepszego zajęcia metodycznie otwierała zębami orzeszek po orzeszku i wysysała środki brudząc sobie palce i usta na czerwono, jednocześnie oglądając w "Vogue'u" modelki o zaciekłych twarzach miotające się w różnych nieprawdopodobnych sceneriach i prezentujące jeszcze bardziej nieprawdopodobne stroje. Łupiny orzeszków utworzyły na metalowym stoliku niechlujną kupkę i wiatr groził jej rozwianiem. Świadomie trzymała się w ryzach i nie dostrajała do myśli tych nielicznych osób, które przechodząc rzucały jej ciekawe spojrzenia. Nie chciała wiedzieć, co myślą, nie chciała już nigdy znać niczyich myśli. Byłoby dla niej lepiej, gdyby sobie poszła, pozwoliła Michaelowi spać tak długo, aż się sam obudzi - obojętne, kiedy by to było - i próbowała o nim zapomnieć. Rodzice nie chcieli jej w domu, ale może znalazłaby jakąś miłą rodzinę, która by ją przygarnęła. Spróbowałaby żyć jak zwyczajni ludzie, zdławiła w sobie tę zdolność (nigdy nie nazywała jej darem) i być może po jakimś czasie uległaby ona atrofii i zanikła. Kobieta reklamująca cyklamenową szminkę posłała jej z błyszczącej stronicy całusa. Odwróciła kartkę, rozgniatając orzeszek o dolne zęby. Równie dobrze mogłaby próbować zmienić rytm swego serca czy zakleić sobie na zawsze powieki, jak usiłować nie używać swoich zdolności. Były one w dalszym ciągu pożyteczne i mając je nie mogła żyć bez nich. Żyć bez Michaela? Wrócić do czasów sprzed niego, kiedy nie miała nikogo, do kogo mogłaby się zbliżyć w ten szczególny i tak jej potrzebny sposób? Nikogo, kto by stanowił jej dopełnienie, kto by ją odbierał wchodząc z nią w związek, który przezwyciężał oddzielność dwóch umysłów w dwóch ciałach... Ale Michael nigdy nie dopuszczał do tego, żeby sprawy między nimi zaszły aż tak daleko. Otwierał się dla niej tylko nieznacznie, a kiedy czuł, że zaczynają się stapiać w jedno, odrzucał ją natychmiast. Początkowo usiłowała go przekonać, że tak właśnie być powinno - że ten proces powinien trwać aż do skutku. Nie widzisz, Michael? To właśnie tak być powinno. Może w gruncie rzeczy nie jesteśmy dwojgiem ludzi, tylko jednym człowiekiem w jakiś sposób podzielonym... Ale on nawet nie chciał tego słuchać. Jeśli ona nie wie, kim jest, to w każdym razie on bardzo dobrze wie, kim on jest. Z całą pewnością nie półmężczyzną, lecz pół dwunastoletnią dziewczynką. I jeśli jej się nie podoba, to może sobie iść, on jej nie będzie zatrzymywał. Nie wiedziała, czy rzeczywiście byłby skłonny zrezygnować z tego źródła pieniędzy. Potrafił utrzymywać przed nią w tajemnicy wiele spośród swoich racji, nawet kiedy była w nim. Czasem wydawało jej się, że gdyby od niego odeszła, toby za nią poszedł, innym znów razem bała się, że spełni swoją groźbę i ją porzuci. A tymczasem - czy Michael tego chciał, czy nie - stawali się sobie coraz bardziej bliscy. Za każdym razem, kiedy się dla niej otwierał, choćby nawet niewiele, podczas gry czy później, o tyle się do siebie zbliżali. Pewnego dnia będzie musiał ją wpuścić do końca. Albo już nigdy więcej. Spojrzała na swoje czerwone palce i próbowała je wytrzeć w róg koszuli. Plamy nie puściły, musi poczekać, aż same zejdą. Chciała, żeby coś podobnego stało się z Michaelem - żeby w jakiś sposób stracił zdolność odbierania jej. Sara Jane nie mogłaby na to nic poradzić, a wtedy nie ciągnęłoby jej do niego tak rozpaczliwie; jej przymusowa, bezradna miłość by się ulotniła i mogłaby sobie poszukać kogoś innego. A gdyby nikogo takiego nie znalazła, to przecież nie byłaby w gorszej sytuacji niż przedtem, zanim go poznała. Ostatni orzeszek z torebki nie chciał pęknąć. Podniosła go do góry, żeby mu się przyjrzeć. Skorupka była idealnie gładka, bez najmniejszej rysy czy choćby kreski, wzdłuż której można by go otworzyć. Oblizując poplamione usta wsadziła sobie orzeszek między zęby trzonowe i nagryzła tak mocno, że zmiażdżyła zarówno skorupkę, jak i miąższ. Spędziła czas nad basenem oglądając "Vogue", aż przyszła pora budzić Michaela. Niewiele się odzywał poza tym, że kazał jej się przebrać, ale złość mu wyraźnie przeszła. Kiedy brał prysznic, Sara Jane kartkowała pismo, a kiedy schodzili do sali restauracyjnej, zupełnie bezmyślnie wzięła je ze sobą. Zajęli miejsca w rogu i Michael spytał ją, po co to wzięła. Wzruszyła jednym ramieniem. - Nie wiem. - Jak na czytanie trochę tu za ciemno. To przez te cholerne nastrojowe świeczki. - Rozejrzał się po mrocznym, pełnym ludzi wnętrzu. - Państwo Amerykanie uciekają na weekend od swoich dzieci, których woleliby nie mieć. Prawda, mała? - Nie wiem - powtórzyła. - Nie wiesz? - Pociągnął piwa. - Chyba mi nie powiesz, że wałęsałaś się całe popołudnie i nikogo nie podsłuchiwałaś? - Nie miałam na to ochoty. - Po prostu czytałaś sobie to pismo i jadłaś te, jak im tam, orzeszki? - Pistacjowe. - Spuściła wzrok na kolana. - Wyglądasz, pożal się Boże. Wszędzie dokoła ust jesteś czerwona. Co się z tobą dzieje? Dziewczyny w twoim wieku dbają o siebie, a ty łazisz, że przykro patrzeć. - Parsknął z niesmakiem. - I taka sobie kupuje "Vogue"! A jak jej dam pieniądze na ciuchy, to idzie do Armii Zbawienia i wraca w jakichś starych łachach, które ktoś wyrzucił. Nie spojrzała na niego. Przecież mu nie powie, że chodzi do sklepów prowadzonych przez dobroczynność dlatego, że myśli ludzi, którzy w nich pracują, są zwykle ciepłe, pocieszające i przeniknięte czymś, co znajduje się w szarym obszarze pomiędzy dobrocią i miłością. Nie tak jak myśli ludzi, których poznawała przez Michaela. - No wiec dobrze, co będziesz jadła? Nie zajrzałaś nawet do karty. - Hamburgera serowego. - Hamburgera serowego. Jezu. Zjedz raz dla odmiany coś przyzwoitego. Jesteśmy przecież w przyzwoitej restauracji. - Ja chcę hamburgera serowego - powtórzyła z uporem. - Hamb... weź sobie stek. Potrząsnęła głową. Tak wyglądało, kiedy Michael chciał być dla niej miły. Problem w tym, że nie potrafił. Musiała zacisnąć zęby, żeby w niego nie wchodzić, nie smakować jego myśli, jego ja, nie pokazywać mu, jak się kocha. - Bierzesz stek. Musisz dobrze jeść, żeby być w dobrej formie. I kawę. Nie chcę, żebyś mi zasnęła w nocy. Powinienem był cię zmusić, żebyś się przespała. - Ja nie umiem spać w dzień. - Jasne, jasne. - Wydał pełen niesmaku odgłos. - Tego nie chcesz zrobić, tamtego nie możesz, owego nie będziesz. Same kłopoty z tobą, Saro Jane. Zupełnie nie doceniasz tego, co ja dla ciebie robię. Gdyby nie ja, do dziś tułałabyś się po pralniach osiedlowych i parkingach warsztatów samochodowych żywiąc się tym, co ukradniesz. I dalej nie miałabyś nikogo do tych swoich numerów, na które jesteś taka napalona. A ja - co ja z tego mam? Twoją nadętą minę i głupie pytania, czy się możemy pobrać. Mam już tego wyżej uszu, mała. - A co byś chciał, żebym zrobiła? - spytała załamana, nawijając koniuszki włosów na palec. Michael nachylił się do niej z nieprzyjemnym uśmieszkiem. - Powiedz mi, co kombinują tamci dwoje. - Kwinął głową w lewo. Odwróciła się i zobaczyła przy sąsiednim stoliku parę w średnim wieku. Patrzyli ponuro na swoje nakrycia nie odzywając się ani nie patrząc na siebie. - Co chcesz o nich wiedzieć? - Powiedz mi, co ich gryzie. To ma być, pomyślała, gest w moją stronę - przywrócenie do łask. Westchnęła. - Po prostu małżeństwo, które przyjechało tu na weekend. - Tak, ale popatrz na nich. Przyjrzyj im się dobrze. I wsłuchaj. Na jej twarzy odmalował się wyraz bólu. - Wsłuchaj się w nich, to może ci pozwolę na dłuższy kontakt ze mną po zakończeniu gry. - Tak, zawsze tak mówisz i na tym się kończy. - Nie czepiaj się, mała. - Jego uśmiech był płaski i sztuczny. - Im bardziej ty mi uprzykrzysz życie, tym bardziej ja ci uprzykrzę. Nie odpowiedziała. - No, potraktuj to jako ćwiczenie na przyszłość. - Nie potrzebuję ćwiczeń. - Jak długo masz zamiar się upierać, co? - Michael nachylił się do niej. - Co ci szkodzi, że poznamy ich myśli? Przecież oni nawet nie będą o tym wiedzieli. No, prędzej. Jej oczy zwęziły się. Michael nie spuszczał z niej wzroku. Spodziewał się, że mu powie głośno. Odczekała jeszcze kilka sekund, dopóki nie zobaczyła na jego twarzy zniecierpliwienia, i zaraz potem zalała go potokiem myśli: dzwoniła baby-sitter jedno z dzieci jest chore ona chce zapłacić i iść do domu on nie chce i... Michael opadł na wyściełane oparcie i zamknął się przed nią. Twarz mu poczerwieniała z wysiłku. Wydało jej się nagle, że gdyby się uparła, mogłaby przełamać tę barierę i pozostać w nim, czy mu się to podoba, czy nie. Ale pozwoliła mu przerwać kontakt. - Ty, mała... - Michael usiadł prosto i wymierzył w nią palec. - Powinienem... - Przepraszam - powiedziała chłodno. - Ćwiczę przed wieczorem. Sięgnął po swoje piwo. - Ja ci dobrze radzę, mała, ty mi się nie sprzeciwiaj. I rób, co ci każę. - Okay. - Znów spojrzała na parę małżeńską. W dalszym ciągu skwaszeni patrzyli w stół. Tak naprawdę Sara Jane nie miała pojęcia, o co tym ludziom chodzi. Zmyśliła tamtą historię. Zanim pojechali do baru, który wydawał się zaledwie dziurą w ścianie, położonego w ciemnej, nędznej dzielnicy, uparła się, żeby jej kupił jeszcze jedną torebkę orzeszków. Michael zaparkował na ulicy i kazał jej czekać w samochodzie z zamkniętymi drzwiami i oknami, podczas kiedy sam wszedł do środka. W minutę później wyszedł i poprowadził ją za róg do bocznego wejścia. - Grają w magazynie - wyjaśnił. Ale ona już słuchała myśli kilku różnych osób, które kłębiły się w jej głowie na raz. Poszła za Michaelem przez mroczny korytarz do małego pomieszczenia pełnego skrzynek i pudeł. Pod wiszącą u sufitu gołą żarówką ustawiono okrągły stół, przy którym już siedziało czterech mężczyzn. Dym cygar i papierosów snuł się nad ich głowami. Podnieśli wzrok znad kart i jeden z nich, rumiany na twarzy, jasny blondyn, powiedział: - Pan się spóźnia, panie, ach, Jones. - A potem zobaczyli ją. - A to co ma znaczyć? - zapytał. - Co wy sobie wyobrażacie, że to proszona herbatka czy co? Michael rozłożył ręce. - A co miałem zrobić? W ostatniej chwili przyszła siostra i podrzuciła mi dzieciaka. Pojechała na weekend do Ozarks ze swoim chłopakiem, no i ktoś się musiał zająć Sarą Jane. - Michael rozejrzał się dokoła po kamiennych twarzach mężczyzn. Stojąca za nim Sara Jane tuliła do piersi "Vogue" i torebkę orzeszków. Myśli mężczyzn trajkotały jak centralka telefoniczna. Facet zwariował co on sobie myśli żeby przyprowadzać taką smarkulę wszystko spieprzy ile ona może mieć lat i nagle przez to wszystko przebija się Michael: Czy oni mi wierzą, Sara Jane? Odpowiadaj, czy oni kupili ten numer! Zaczęła dygotać: Uważają, że jesteś stuknięty, żeś mnie tu przyprowadził. Michael wyraźnie się odprężył. - Hej, panowie, powiedzcie, co ja właściwie miałem zrobić? Blondyn obszedł Michaela, żeby się jej przyjrzeć. Zgarbiła się, chciała wyglądać na mniejszą. - Myślałem, że jesteś nowy w mieście - powiedział do Michaela, ale gapił się na nią. - Ja tak, ale moja siostra tu mieszka. Tu przyjechała za tym swoim chłopakiem. - Ta mała jest na tyle duża, że chyba może sama zostać w domu, nie? - Niby tak, ale ona się boi - wyjaśnił Michael i wzruszył ramionami. - To duży dzieciak, jeśli rozumiecie, co mam na myśli. Mężczyzna spojrzał na Michaela z niesmakiem. To skurwysyn pieprzony wlecze ze sobą takiego dzieciaka w takie miejsce niektórzy ludzie nie mają za grosz przyzwoitości... Nie mogła powstrzymać uśmiechu. - Coś śmiesznego? - zapytał ją. Nakryła usta ręką, bo Michael się odwrócił w jej stronę. - Sara Jane jest grzeczna. Czasem się uśmiecha bez powodu, a czasem się nawet śmieje, wiecie? - Niby co to ma znaczyć? Ważne, czy będzie nam przeszkadzała, czy nie! - Nie, nie, ona jest w porządku. Usiądzie sobie cichutko jak trusia na tych skrzynkach, ma swoje pismo i orzeszki, nikomu nie będzie przeszkadzała. Prawda, Sara Jane? Nie będziesz przeszkadzała wujkowi Mike'owi, jak będzie grał w karty z przyjaciółmi, prawda, kochanie? Zanim podeszła do stojących pod przeciwległą ścianą skrzynek i usiadła, posłała mu gapowate spojrzenie debilki, z otwartymi ustami. Myśli mężczyzn, którzy odprowadzali ją wzrokiem, paplały cały czas. Sto funtów do tyłu stuknięty czy głupi jutro muszę zadzwonić do mojego małego wyrzucę i jego i ją też co do diabła czy my jesteśmy niańki czy co ta mała to skóra i kości... - Ona już czytuje pisma? - zapytał podejrzliwie blondyn. - Ogląda obrazki, wielka rzecz. Słuchaj, jak mnie tu nie chcecie, to gadajcie od razu, nie ma sprawy, wynoszę się i już. Ale jechałem taki kawał drogi, żeby sobie pograć, i mam w tym mieście przyjaciół. Chcieli, żebym się zabawił. Mężczyzna zaśmiał się krótko, ostro. - Siadaj, kto ci broni? Michael spojrzał na nią i zanim usiadł przy stole, niemal niewidocznie skinął w jej stronę. Teraz zaczynała się najgorsza część życia z Michaelem. Rozdarła torebkę orzeszków udając, że jest pochłonięta oglądaniem nieprawdopodobnych modelek. Znała je już wszystkie na pamięć. Myśli mężczyzn zmieszane z odgłosami tasowania kart dudniły i kłębiły się w jej głowie i Sara Jane zaczęła je jakoś porządkować. Mężczyzna na prawo od Michaela musiał być jakimś mechanikiem; nie ufał Michaelowi, Michael mu się nie podobał - był zły, że w ogóle przyszedł. Jego myśli przypominały głośne, nieustępliwe bicie w bęben. Mężczyzna siedzący koło niego miał kłopoty z koncentracją. Wspomnienia rzeczy błahych nieustannie przewalały się przez jego głowę przerywając myśli lub je wzbudzając tak jakby nie mógł powstrzymać strumienia swobodnych skojarzeń. Jemu najmniej przeszkadzało to, że Michael ją przyprowadził, ale to w nim rozpoznała mężczyznę, który miał nazajutrz wpaść do swojego dzieciaka. Teraz myślał o jedzeniu. Mężczyzna siedzący przed nią bynajmniej nie był zachwycony, że ma ją za swoimi plecami. To znaczyło bowiem, że nie będzie wiedział, kiedy Sara Jane skieruje na niego wzrok. To ten się zastanawiał, ile ona może mieć lat. No i ten rumiany blondyn. Zdradzał przebłyski zainteresowania jej osobą, jakie budzą głupie i niezbyt pożyteczne zwierzęta: nie należy ich krzywdzić, ale lepiej trzymać się od nich z daleka. Kółko zamknęło się na Michaelu, który uśmiechał się do leżącej przed nim kupki kart. Ostre światło rzucało z góry na jego twarz dziwne cienie. Włożyła do ust orzeszek i nawiązała z Michaelem kontakt dotykając jego umysłu. No, mała, na co czekasz? Westchnęła. Na tysiące sposobów mogliby korzystać ze swoich zdolności, a on się upierał, żeby ich używać do oszukiwania w pokerze. Skierowała swoją uwagę na siedzących wokół stołu mężczyzn przysłuchując się, jak każdy z nich ocenia swoje karty, a następnie posłusznie donosząc o tym Michaelowi. Trzy dziewiątki; para ósemek i możliwość strita, od siódemki do dziesiątki; siódemka i możliwy strit, cztery do asa; para piątek i as, królowa, walet. Michael nauczył ją tego wszystkiego, ćwiczył z nią w kółko, aż sama uznała, że jest nie gorsza od krupiera w Las Vegas. Michael miał zaledwie parę trójek. Jak dotąd nie najlepiej - pomyślała do niego. Ty tylko mów, co oni mają w kartach, mała. Skupiła się bardzo, kiedy poszczególni gracze dobierali jedną, dwie albo trzy karty. Michael w końcu doszedł do pary króli oprócz tej pary trójek, ale wygrały trzy dziewiątki. Czuła rozczarowanie Michaela, jakby zjadła coś nieświeżego. Widzisz, Michael? Czasem i oszukiwanie nie pomaga. Rób, co do ciebie należy, i daj mi grać. Zaczynam ich powoli wyczuwać. Jakimś cudem w trzecim rozdaniu Michael dostał strita - siódemka do waleta. Nie brał kart, kiedy pozostali gracze dokupywali po dwie albo trzy karty od blondyna - Harveya, jak go nazywali - a potem zaczął podbijać pulę. Tryumf Michaela bębnił w niej tak, że kiedy sięgnęła po orzeszek, drżała jej ręka. Kupka pieniędzy pośrodku stołu rosła. Idealnie, mała. Od tej pory kupią każdy blef. Sara Jane dosłownie się skręcała. Ten potężny mężczyzna, który siedzi naprzeciwko ciebie, nie wierzy, że masz cokolwiek, Michael. On ci nie ufa. Uważa, że oszukujesz. Spokojnie, mała, daj mi grać. W podnieceniu zmiażdżyła w zębach orzeszek. Potężny mężczyzna, który uważał, że Michael oszukuje, obrócił się i spojrzał na nią spode łba. - Czy ona musi to robić? Szlag mnie trafia. - Odwrócił się do Michaela, ale jego złość łomotała bezładnie w jej głowie jak młot; przekazała to Michaelowi. Wygiął wargi opuszczając kąciki ust. - Daj spokój, Sara Jane. Dość tych orzeszków. Nie można się skupić. Posłusznie odłożyła na bok torebkę i przysłuchiwała się licytacji. Wściekły mężczyzna miał parę króli; reszta nie miała nic. Tylko Harvey usiłował grać przez chwilę, po czym i on złożył karty i oparł się obserwując pojedynek pomiędzy Michaelem i siedzącym naprzeciwko niego mężczyzną. W głowie Sary Jane dudniło. - Dziesięć dolców - powiedział mężczyzna. - Podnoszę o piątkę i sprawdzam. - Tak mu zablefuję, że się sfajda. Jak wysoko pójdzie, Sara Jane? Ma ochotę poderżnąć ci gardło. Bo to jest mordercza gra, kochanie. Ale naprawdę, Michael, nożem. Mężczyzna - o nazwisku Klemmer, nie Albert, Albert to było jego imię - złożył banknot pięciodolarowy na pół wzdłuż dłuższej krawędzi i położył go w charakterze daszka na kupce pieniędzy. - Sprawdzam - powiedział. - Ja pierwszy - rzekł Michael. Mężczyzna pokręcił siwiejącą głową. - Ja zapłaciłem, ja mam prawo zobaczyć. Nie popisuj się, Michael - błagała. Ale on wykładał karty jedną po drugiej, robiąc z tego całe przedstawienie, od najstarszej aż do siódemki. Przez chwilę jakby się zawahał, a następnie położył siódemkę, grzbietem do góry. - Ile stawiasz, że to jest siódemka, Klemmer? Skurcz strachu sprawił, że Sara Jane mało nie zrobiła w majtki. Michael, przecież ty nie możesz wiedzieć, jak on się nazywa! On ci nigdy nie mówił. Michael uśmiechał się wyzywająco do mężczyzny, którego myśli opadły do niskiego pomruku podejrzenia. Ale na szczęście nie zauważył, że Michael zwrócił się do niego po imieniu. Za wcześnie na ten numer, Michael. Daj spokój! - No, ile? - prowokował dalej Michael. Mężczyzna miał właśnie odpowiedzieć "dwadzieścia", kiedy Harvey nachylił się i odwrócił siódemkę. Myśli Michaela rozbłysły złością, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, blondyn roześmiał się po prostu. - Przez chwilę nawet gotów byłem postawić na ten numer, cwaniaku, ale wiedziałem, że to musi być siódemka. Spokojnie, pula i tak jest dostatecznie duża. No nie? Michaelowi przeszła złość; podejmował wygraną banknot po banknocie. - No chyba. Jasne. Pewnie, że duża. Bo ja to gram w prawdziwego pokera. Nie bądź bezczelny, Michael. Ten facet cię uratował. Odpieprz się, mała. Opitoliliby mnie do suchej nitki, gdyby tylko mogli. Ale ty jesteś obcy i oni ci nie ufają! - Hej, Sara Jane - powiedział Michael na głos. - No, możesz sobie zjeść parę orzeszków. Już możemy się skupić, i to całkiem nieźle, no nie? Wściekłość potężnego mężczyzny aż sparzyła umysł Sary Jane wyciskając jej łzy z oczu. Siedziała ze zwieszoną głową udając, że drzemie. Przez kilka kolejnych rozdań Michael nie miał w kartach nic, ale napięcie między nim a potężnym mężczyzną stale rosło. Blondyn, Harvey, nie spuszczał z niego oka, niepewny, czy Michael oszukuje, czy nie. Sara Jane czuła, że popada w niezdrowy spokój. Michael postawił kolejkę piwa; obsługiwał ich znudzony tłusty barman, którego myśli szły jakby na automatycznym pilocie. Jej widok tych myśli nie poruszył - jakby była dla niego jedynie nieostrą fotografią. Gra szła dalej, ale właściwie cały czas nikt nic nie miał w kartach. Ktoś wyjął nową talię, którą sprawdzono i zaakceptowano. Ale niewiele to pomogło. Sara Jane przestała zwracać uwagę na cokolwiek poza kartami mężczyzn, mechanicznie przekazując informacje Michaelowi. Czasem mu to pomagało, a czasem nie. Złość przeszła potężnemu mężczyźnie, w każdej chwili jednak gotowa wybuchnąć. Pozostali partnerzy byli w jej umyśle bezbarwnymi, nieokreślonymi osobnikami, którzy ani nie tracili, ani nie wygrywali dużych sum pieniędzy, graczami, których Michael nazywał "martwymi duszami" służącymi do wypełniania puli. Czas wlókł się przytłaczając ją ciężarem wyczerpania. Wiszący w powietrzu dym przyprawiał ją o mdłości i gryzł w oczy. Kupka pieniędzy przed Michaelem to rosła, to znów topniała, ale on grał dalej konsultując się z nią, jakby była częścią jego umysłu. Bo rzeczywiście czymś takim była. Oczyma wyobraźni widziała jego karty, smakowała alkoholową słodowość piwa w jego ustach, czuła, jak powietrze wchodzi i wychodzi z jego płuc. Weszła w jego jeszcze głębiej, drgnęła pod wpływem bólu w jego plecach, twardości krzesła. W błysku jego spojrzenia zobaczyła siebie, jak siedzi na skrzynkach z głową pochyloną i zwisającymi włosami. I nagle znalazła się w nim, całkowicie, i spostrzegła, jak jej ciało wiotczeje. W uszach swoich/Michaela słyszała ryk i miała uczucie, że coś za chwilę puści. Zaczęła spadać ze skrzynki. - Sara Jane! Twarze pozostałych mężczyzn błyskały oślepiająco przed jej oczami i nagle podłoga ruszyła na nią z całą siłą. W chwilę później mrugała patrząc na Michaela, który pochylał się nad nią biały z wściekłości. - Wygląda na to, że już czas na tę twoją maskotkę - powiedział blondyn. - Albo dostała jakiegoś ataku. No, co z nią? - Wstawaj! - warknął Michael. - I żeby mi więcej nie było takich numerów, Sara Jane. - Trochę jesteś dla niej surowy - rzekł ironicznie potężny mężczyzna. Michael spojrzał na niego. - Co cię to obchodzi. Głupia smarkula. - Jasne, jasne. Córka twojej siostry, no nie? Sara Jane usiadła opierając się plecami o skrzynki. Michael, chodźmy stąd. - No, przecież mówiłem. - Michael wyprostował się powoli. - I co z tego? Michael, proszę cię, zobaczysz, że coś się stanie! - Czy ona zawsze mdleje, jak masz dużo przegrać? - Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Michael. - Co wy tu kombinujecie, macie jakiś system sygnalizacyjny, czy co? - Hej, ty... - zaczął blondyn i wystąpił naprzód, ale potężny mężczyzna odepchnął go na bok. Michael, musimy uciekać, i to już! - Tak, to jest to. Twoja maskotka nadaje tobie, a ty jej w zamian dajesz znać, co masz w kartach, tak? - Co za cholerna bzdura. Przecież widzisz, że siedziała cały czas na tych skrzynkach, oglądała sobie to swoje pismo i gryzła orzeszki. - Gówno prawda, cały czas zaglądała mi przez ramię i donosiła ci, co mam w kartach! Sara Jane odsunęła się od nich i poczołgała w kąt. - Przecież z tego miejsca nie mogła widzieć twoich kart - powiedział Michael. - A już tym bardziej kart tamtych facetów. Chyba jesteś pieprznięty. - Tylko nie pieprznięty, bracie. - Och, przepraszam cię, Klemmer - zakpił sobie Michael. Michael, daj spokój! Mówiłam ci przecież, że nie możesz znać jego nazwiska! - Sara Jane posłała mu w myślach ostrzeżenie właśnie w chwili, kiedy wrzasnął: - Zamknij się, ty mała suko! Mężczyźni popatrzyli najpierw na Sarę Jane, a potem na Michaela. - To ty jesteś pieprznięty - powiedział blondyn. - Przecież ta mała nie odezwała się słowem. - I na tym właśnie polega ich system sygnalizacyjny - wykrzyknął Klemmer, wściekły. - W ten sposób ona mu nadaje, bez słów. No nie, mała? - Rzucił się w stronę Sary Jane, ale pozostali dwaj mężczyźni go przytrzymali. - Spokój - powiedział jeden z nich, ten, który miał wpaść do swojego dzieciaka. - Przecież nie będziesz bił tej małej. - Ja ją zabiję! - wrzasnął potężny mężczyzna. - Jestem przez nią o trzy stówy do tyłu. - Daj spokój, przecież to dzieciak - mitygował go blondyn. - Nie wiadomo, skąd on ją wytrzasnął. Założę się, że jak ją teraz wypuścimy, to już jej nie zobaczymy nigdy więcej. Prawda, mała? Michael rozejrzał się po mężczyznach właśnie w momencie, kiedy jasny blondyn chwytał go za ramię. Co się dzieje, Sara Jane? Przecież oni chyba nie mówią tego poważnie. Sara Jane, odpowiedz mi, do jasnej cholery! Sara Jane podniosła się. Stała wpatrzona w nich wszystkich obejmując się ramionami. Za późno, Michael. Próbowałam cię ostrzec. Oni czują, że coś jest nie tak, tylko nie wiedzą co. Ale są na ciebie wściekli, bo cały czas wygrywałeś, i teraz... Jasny blondyn wskazał głową drzwi. - Wynoś się stąd, spieprzaj. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć. - Ale już! - dodał. - Zjeżdżaj stąd i więcej się tu nie pokazuj! - O co wam chodzi? - rzekł Michael, podczas kiedy Sara Jane wycofywała się dokoła stołu. - Myśmy wcale nie oszukiwali. - Nie oszukiwaliście - powiedział potężny mężczyzna. - Jasne, że nie. Och, Michael... Sprowadź policję, Sara Jane. Prędko, leć po nich! - Wynocha! - wrzasnął jasny blondyn i Sara Jane uciekła na korytarz. - Hej, Klemmer, Harvey, dajcie spokój... - doszedł ją jeszcze przez drzwi głos Michaela. - ...i ciekawe, skąd niby wiesz, jak my się nazywamy? - zapytał potężny mężczyzna. - Przecież myśmy ci się nigdy nie przedstawiali! - Dajcie spokój - rozpaczliwie próbował ich udobruchać Michael. - Przecież nie będziecie... - Mamy zamiar troszeczkę wypróbować twoją uczciwość - powiedział jasny blondyn. - Sprawdzić, czy się gdzieś nie ulotniła. Myśli mężczyzn zlały się w jej głowie w jeden nieartykułowany ryk, poprzez który przebijał się wrzask Michaela domagającego się, żeby sprowadziła pomoc. A potem ból, palący i potężny, obezwładniający ból, tak że nawet nie słyszała ciosów. Nie mogła myśleć o niczym innym, jak tylko o tym, żeby się wydostać poza zasięg tej męki, która łomotała w jej czaszce. Ocknęła się w zaułku za śmietnikiem z czołem przyciśniętym do kolan. Straszliwy hałas, który panował w jej głowie, ucichł już dawno, a na jego miejsce wdarł się jakiś nieokreślony bełkot. Odpoczywała otwarta jak nie wyłączony zapomniany mikrofon. Jakieś odległe myśli to przypływały do niej, to odpływały zlewając się w nieartykułowany szum. Powoli uniosła głowę, na siłę wyciszając tę umysłową paplaninę. Przypominało to próbę zamknięcia ogromnych, ciężkich wrót, które otwarto i zastopowano. Naparła swoimi myślami na te obce, wypełniając swój umysł własną świadomością tak, że nie było miejsca na nic innego. Spokój. Na chwilę. I zaraz potem przypomniała sobie o Michaelu. Michael? Po raz pierwszy od miesięcy nie było odpowiedzi. Wstała niepewnie i obszedłszy śmietnik, powlokła się do wylotu zaułka. Ulica wyglądała obco i obskurnie w żółtawym świetle lamp. Nie miała pojęcia, jak daleko stąd do baru czy do hotelu i zupełnie nie potrafiła wyczuć Michaela. Nagle zmęczona, a jednocześnie bardzo lekka oparła się o mur budynku i zapatrzyła w nocne niebo. No właśnie. Jest wolna. Nie była poza zasięgiem Michaela, od chwili kiedy go znalazła, a teraz jest. Mogła sobie iść, gdyby chciała, po prostu iść nie oglądając się za siebie. I wtedy usłyszała głos tak słaby, że wydało jej się, iż to złudzenie: Sara Jane, Sara Jane... Przetarła twarz rękami. Nie, nigdy nie wyrwie się z mocy Michaela. W każdym razie dopóki on żyje. Wyrzucili go z samochodu w cieniu opustoszałego magazynu, po drugiej stronie autostrady, w odległości jakiejś mili od miejsca, w którym się ocknęła. Znalazła go zupełnie nieświadoma, dokąd idzie, poza tym, że idzie do niego. Jego myśli, początkowo bardzo słabe, w miarę jak ją do siebie przyciągał, stawały się coraz mocniejsze. Ból, o dziwo, wydawał jej się odległy, czuła go, ale panowała nad nim tak, żeby jej nie obezwładniał. Czuła też ulgę i radość Michaela z tego powodu, że ją odnalazł, ale i te uczucia jakby odsuwały ból. Dziwne. Jeszcze nigdy do tej pory nie było tak z Michaelem. Sara Jane. Leżał na podziurawionym asfalcie dawnego parkingu. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć lśnienia krwi w mdłym świetle lampy ulicznej. Dowiedziała się od niego wszystkiego naraz: nie mieli zamiaru go zabić, tylko porządnie nalać, żeby dać mu nauczkę. Tyle że trochę przesadzili i Michael umierał. Chyba będą mieli cholernego pierdziela, jak usłyszą w telewizji o znalezieniu mojego ciała. Chyba się ze strachu zerżną w gacie. I będą się bali ciebie, Sara Jane. Że powiesz glinom. Jasne, Michael, że będą się bali. Więc musimy się na jakiś czas ukryć. A potem, jak już pomyślą, że są bezpieczni, to ich zakapujemy. Jej myśli nagle stanęły jak wryte. My? Tak, my. Ty i ja, Sara Jane. Tak jak zawsze chciałaś. Ale ty... I wtedy zobaczyła z całą jasnością, jak na filmie, co Michael miał na myśli. Widziała go nawet, jakby śniła na jawie, stojącego przed nią z otwartymi ramionami, gotowego objąć ją w wiecznym uścisku. Chodź no do mnie, Sara Jane. To jest jedyny sposób. Możesz mnie uratować i wtedy będę z tobą na dobre, tak jak zawsze chciałaś. Czuła, jak się ku niemu w myślach zbliża. Schyl się i połóż mi rękę na czole, Sara Jane. Dotknij mnie. Zawsze chciałaś mnie dotykać. Dotknij mnie teraz, Sara Jane. Wiem, że w dalszym ciągu byś chciała. Widziała to - widziała, jak Michael owija się wokół niej, jak opuszcza swoje zbolałe, umierające ciało i wchodzi w jej młode, zdrowe, żeby z nią żyć, stopić się z nią w jedno, tak jak wiedziała, że pewnego dnia będzie musiał. Albo się z nią stopi... albo... nie. No, Sara Jane. Dotknij mnie i będziemy mieli to z głowy. Nie jestem jeszcze taki silny, żeby samemu do ciebie przyjść; musisz mnie wpuścić. Ratuj mnie, Sara Jane, r