Resnick Mike - Lato mego niezadowolenia
Szczegóły |
Tytuł |
Resnick Mike - Lato mego niezadowolenia |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Resnick Mike - Lato mego niezadowolenia PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Resnick Mike - Lato mego niezadowolenia PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Resnick Mike - Lato mego niezadowolenia - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mike Resnick
Lato mego niezadowolenia
Mel zrobił "Hamleta", film nie pada od razu, więc wszyscy
jesteśmy pod presją, by wyjść z czymś podobnym i udowodnić,
że też mamy klasę, Myron dzwoni do mnie i mówi, dziecinko,
to coś dla ciebie, bierz się do roboty, a ja na to, Myron,
co ja mam wspólnego z Szekspirem, ostatnio robiłem
"Wyciruchy z Saturna", a on, żebym do niego nie dzwonił,
dopóki nie będę miał obsady, i żebym nie przekroczył
piętnastu baniek, no, chyba że uda mi się zaangażować
Stallone'a lub Schwarzeneggera, a on w tym czasie zrobi
porządek z belgijskimi i czeskimi prawami, bo jakoś tylko w
tych dwóch krajach "Wyciruchy" przyniosły zysk.
Dobra, rozumiem, że gdy ma się zamiar robić Szekspira,
trzeba się brać za najlepszych, prawda? A więc biorę Arniego
na przesłuchanie, a tymczasem wysyłam Gracie biegiem do
biblioteki, niech zobaczy, czy Szekspir napisał jakieś
sztuki, w których Conan mógłby wystąpić w przepasce na
biodrach i może w hełmie z rogami, ponieważ te antyczności
są bardzo w jego stylu, i gdy ona prowadzi poszukiwania,
Damon, mój pedzio reżyser, robi próbę z Arniem, a kiedy
kończą, zaczynam liczyć, dobra, jeśli damy mu 20 % mniej niż
szczytowa gaża, zrobimy na początek, powiedzmy 2 200 ujęć i
jeśli wypuścimy kasetę na wiosnę, kiedy wszystkie dzieciaki
uczą się o Szekspirze, bo mają egzaminy, to może bilans nie
będzie taki zły, a wtedy Damon się odzywa, wystarczająco
głośno, żeby wszyscy słyszeli, "Arnie, dziecinko, z tym
akcentem możemy pracować, do szaleństwa podoba mi się jak
skandujesz, ale naprawdę nie sądzę, żeby Makbet mówił "odwal
się, ty dupku" i widzę po minie Arniego, że spieprzyliśmy
robotę, pięć minut później już go nie ma, i podczas gdy ja
staram się wydzwonić jego agenta, Gracie wraca z biblioteki
i oświadcza, że w grę wchodziłby "Trojlus i Kresyda", którą
to sztukę Szekspir musiał napisać, kiedy nikt nie patrzył.
Agent Arniego nie odpowiada, lecz wtedy Sly oświadcza, że
interesowałoby go zrobienie filmu z klasą, więc wywalam
Damona, mojego pedzia reżysera, bo każdy wie, że Sly sam
poprawia scenariusze i reżyseruje, i siadamy, żeby to
omówić, a on zauważa egzemplarz "Trojlusa i Kresydy" leżący
na moim biurku i pyta, czy może go pożyczyć do następnego
dnia i czy będę się gniewał, jeśli zrobi kilka notatek na
marginesie, więc mówię mu "Sly, słoneczko, rób, co chcesz",
i tego wieczora dzwonię do Myrona, żeby mu powiedzieć, że
straciliśmy Conana, ale najprawdopodobniej mamy Rocky'ego,
na co Myron mówi, "Wspaniale, tylko nie pozwól mu powiedzieć
"Yo" wcześniej niż w drugim akcie".
A więc cały zespół zbiera się rano na spotkanie ze
Sly'em, a ten przychodzi i stwierdza, że najogólniej rzecz
biorąc, scenariusz jest przyzwoity, nawet jeśli Szekspir
zapomniał wpisać kąty ustawienia kamery, ale ma problemy z
językiem, ponieważ ludzie w Brooklynie tak nie mówią, a ja
na to "Rzeczywiście, może i tak być, ale kręcimy w Grecji",
a on, że nie, ponieważ to przerobił i Trojlus jest włoskim
imigrantem, który zamiata salę gimnastyczną w południowym
Brooklynie, więc ja mówię, dobra, jakoś sobie z tym
poradzimy, na co on, że poprawił również zakończenie, bo
skoro Rocky nie przegrał z Apollo Creedem ani z Wielkim
Ruskie, nie ma zamiaru poddawać Trojlusa Achillesowi. Ktoś
podpowiada, że Trojlus nie walczy z Achillesem, tylko
Hektor, na co Sly krztusi się i oświadcza "Dajecie mi poważny,
graj albo płać, kontrakt na osiem baniek plus trzynaście
procent od całości i mam nie walczyć?", co dla mnie nie
jest całkiem bez sensu, bo ja z pewnością nie płacę mu za
to, żeby grał, ale tego samego dnia odkrywa, że miejsce w
Brooklynie, o którym myślał, zostało wyburzone pod nową
knajpę, i nagle przestaje go interesować nasz film, za to
zaczyna ganiać w poszukiwaniu ringów bokserskich do "Rocky
IX".
Dzwoni agent Cruise'a. Tom jest zajęty rozwijaniem swoich
aktorskich umiejętności i tylko wtedy zgodzi się podpisać
kontrakt z nami, jeżeli dostanie rolę Leara, więc myślę
sobie, cholera, jeżeli to jedyna droga, żeby go dopaść,
niech się rozwija - ale zaraz odkrywam, że Paramount też
robi Leara z Pee Wee Hermanem, i już zaczęli główne zdjęcia,
i będą w kinach dwa miesiące przed nami, więc musimy
wyrzucić umowę do śmieci.
Sprawdzam, czy Eddie Murphy zagrałby Otella, ale mówi, że
nie, skoro Orson Welles mógł grać Otella, nie widzi żadnego
powodu, dla którego on nie może grać Shylocka, a poza tym
jest już precedens, ponieważ Sammy Davis był Żydem, Whoopie
to Goldberg, a prawie nikt w rodzinie Orsona nie był czarny,
no i wiem, że Myron jest trochę przewrażliwiony z powodu
deficytu "Wycieruchów z Saturna" i "Nimfomanki z Neptuna",
postanawiam więc, że nigdy więcej epiki science fiction
nawet tak arystokratycznej jak "Kupiec Wenecki", obiecuję,
że zadzwonię i zaczynam się rozglądać, kogo jeszcze mógłbym
wykombinować.
Agent Bruce'a Willisa nie pozwoli mu zagrać Hamleta,
chyba że dopiszemy sekwencję z karabinem maszynowym, a
Stephen Seagal po przejrzeniu scen batalistycznych w
"Henryku V" stwierdza, że same tam słabizny i przydałoby się
mniej gadania, a więcej siekaniny, i zaczynam dochodzić do
wniosku, że zrobienie filmu z klasą wymaga nieco więcej
pracy niż mogłoby się zdawać na pierwszy rzut oka, zwłaszcza
że Gracie przeczytała już wszystkie 37 sztuk i twierdzi, że
nie ma szansy na gołe cycki bez poważnych przeróbek, a ja
łapię się na tym, że nie mogę zrozumieć, co ludzie widzą w
tym Szekspirze, skoro nawet "Ja, Klaudiusz" pokazywał trochę
golizny, a przeznaczony był do telewizji, na miły Bóg.
Cokolwiek by było, wpadam w prawdziwą depresję, siedzę w
domu gapiąc się w te kretyńskie teksty, w których nie ma ani
ostrych cięć ani przenikania, za to mam głowę nabitą jakimiś
idiotycznymi rymami, a co gorsze, nie mogę znaleźć baru
sushi, który dostarczałby po północy, i w końcu olśniewa
mnie, do diabła z tym, muszę się oderwać od tego kretyństwa,
więc dzwonię do Rona i Nancy, a oni zapraszają mnie na
bardzo późną kolację, ale kiedy tam docieram, okazuje się,
że to jest przyjęcie dla starych przyjaciół politycznych i w
pierwszej chwili postanawiam posiedzieć tylko tyle, by mnie
zauważono, a potem wymknąć się do jakiejś speluny z półnagą
obsługą, ale wtedy mój wzrok pada na faceta, który właśnie
wchodzi powłócząc nogami, jest lekko zgarbiony, ma głęboko
osadzone paciorkowate oczka, i mówię sobie: dajcie temu
gościowi garb i mamy Ryszarda III.
Okazuje się, że nawet nie liznął gry aktorskiej, ale ma
już dosyć życia na odludziu i chętnie spróbowałby, i nagle
okazuje się, że to chyba przeznaczenie, bo facet na imię ma
Ryszard, i co więcej, jest w stanie wczuć się w rolę,
ponieważ kilka lat wcześniej też stracił królestwo, chociaż
sprawa zawisła tam raczej od brakujących taśm niż konia.
Reszta to już historia, film rusza, robi 17 baniek w
pierwszy weekend, spada tylko o zwykłe 14 procent przez
następne 5 tygodni, co wskazuje na to, że ma ręce i nogi, o
których nikomu się nie śniło, a moje odkrycie robi taką
furorę, że podpisujemy z nim umowę na dalszy ciąg, który
pisze Tom Stoppard. Jeśli chodzi o mnie, nie mogę się
doczekać, kiedy zaczniemy kręcić "Haldeman i Erlichman nie
żyją".