Pakt Sokolnikow - NORTON ANDRE
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Pakt Sokolnikow - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
Pakt Sokolnikow - NORTON ANDRE PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Pakt Sokolnikow - NORTON ANDRE pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Pakt Sokolnikow - NORTON ANDRE Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Pakt Sokolnikow - NORTON ANDRE Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Pakt Sokolnikow
P.M.Griffin
Tytul oryginalu Flight of Vengeance part 2
Przelozyl Maciej Martynski
Rozdzial pierwszy
Tarlach pochylil sie nisko w siodle, aby zmniejszyc opor powietrza, i mocniej przycisnal do piersi nieruchome cialo byc moze juz martwej kobiety.Jechal tak od dwoch, a liczac i dzisiejszy - trzech dni. Nie robil zadnych popasow; zatrzymywal sie tylko po to, by zmienic konia, gdy niosacy go wierzchowiec nie byl juz w stanie dzwigac podwojnego ciezaru.
Zmeczenie i strach zacmiewaly mu umysl. Gdyby nie towarzyszaca mu od poczatku swiadomosc, ze bedzie musial zdac dokladne sprawozdanie z tego, co sie stalo, zapewne nie potrafilby teraz powiedziec, jak dlugo juz trwa szalenczy galop. Pedzil, gnany strachem, majac wciaz przed oczyma ten sam straszny widok: od niegroznego na pozor zbocza odrywa sie nagle potezny glaz i spada wprost na Pania Morskiej Twierdzy...
Nie przygniotl, na szczescie, pani Uny calym swym ciezarem, tego bowiem nie przezylby zaden czlowiek, ale uderzyl ja, i bylo to potezne uderzenie. Zyla jeszcze, kiedy on i jego towarzysze do niej dotarli, lecz bylo rzecza oczywista, ze doznala ciezkich wewnetrznych obrazen i nie wystarczy tutaj ich dorazna pomoc.
Myslac o tym znow poczul ucisk w sercu. Czarownice!
Te po trzykroc przeklete wiedzmy! To prawda - ocalily Estcarp, ruszajac z posad gory, lecz przy okazji brutalnie zaklocily spokoj wyzynnej krainy. Zniszczyly Gniazdo, przedmiot dumy Sokolnikow, ktorego utrata mogla oznaczac koniec ich wspolnoty. Teraz zas znowu postawily ich przyszlosc pod znakiem zapytania, godzac w te, ktora wbrew zwyczajom swego ludu skrycie kochal; w kobiete, z ktora zawarl sojusz w najpilniejszej potrzebie, pragnac skorzystac z ostatniej, byc moze, szansy ocalenia swej rasy.
Opanowal narastajace wzburzenie - musial to czynic wiele razy podczas tej koszmarnej jazdy.
Wlasnie po to przybyli do Escarpu. Przemierzyli te zdradzieckie gory w poszukiwaniu wiedzy, jakichkolwiek informacji, ktore moglyby przekonac najwyzszych dowodcow Sokolnikow, a takze kobiety, ktorych wciaz sie obawiali i wystrzegali - o koniecznosci obrania takiej drogi postepowania, jaka proponowal Tarlach. Lormt, skarbnica starozytnej wiedzy, znajdowal sie stosunkowo blisko miejsca wypadku. Bawiac tam niegdys, trzymal sie z dala - zgodnie z tradycja Sokolnikow - od ludzi zamieszkujacych twierdze. Nie potrafilby wiec teraz powiedziec, czy uzyska od nich potrzebna pomoc. Rozsadek mowil mu jednak, ze tak duza spolecznosc nie moglaby sie obejsc bez uzdrowiciela, zatem rozpoczal bieg, rzucajac w ten sposob wyzwanie Ponuremu Komendantowi. Dopoki Una zyje, dopoki istnieje szansa jej uleczenia, on sie nie zalamie i nie zaprzestanie walki.
Z tym postanowieniem, dosiadl Radosnej, posadzil pania Une przed soba i owinal wokol nadgarstka wodze jej ogiera; bedzie go potrzebowal, gdy Radosna sie zmeczy.
Oczekiwal, ze jego nieliczna eskorta podazy za nimi w wolniejszym tempie. Zdziwil sie wiec bardzo widzac porucznika Brennana rowniez skaczacego na siodlo i chwytajacego cugle drugiego konia. Nie probowal go powstrzymac. W spustoszonych przez Czarownice gorach mialy sie ponoc wloczyc grozne zwierzeta i jeszcze grozniejsi ludzie, a on sam, majac zajete rece, nie bylby w stanie odeprzec niespodziewanej napasci. W wyscigu ze smiercia uczestniczyly jeszcze trzy istoty - sokoly Syn Burzy i Promien Slonca oraz kocica Odwazna, ktora dla Pani z Morskiej Twierdzy miala takie samo znaczenie, jak bojowe ptaki dla obu mezczyzn, o czym - procz Uny - wiedzial tylko Tarlach. Podczas gdy sokoly siedzialy na specjalnych grzedach przytwierdzonych do siodel, Odwazna podrozowala w wyscielanym pudle o wysokich sciankach, umieszczonym za kulbaka Uny.
Nie starano sie ich zatrzymac. Zbyt silna byla wiez laczaca te stworzenia z wybranymi ludzmi, by zgodzily sie na rozstanie z przyczyny tak blahej, jak towarzyszace podrozy trudy i niewygody. Zwlaszcza Odwazna za nic nie pozostalaby w obawie, ze juz nigdy nie poczuje drogiej reki gladzacej jej geste zlotobrazowe futro.
Dwaj mezczyzni rzadko odzywali sie do siebie podczas dlugich godzin jazdy, zajeci ponaglaniem znuzonych wierzchowcow do jak najszybszego biegu po wyboistej, gorskiej drodze.
Nagle Tarlach uslyszal wolanie Brennana. Walach porucznika potknal sie ze zmeczenia; nie mogl juz dluzej niesc jezdzca na swym grzbiecie. Kapitan sciagnal cugle. Radosna tez zacznie wkrotce ciezko dyszec, pomyslal. Nalezalo po raz kolejny zmienic konie. Porucznik zsiadl pierwszy i pospieszyl, aby przejac bezwladne cialo Kobiety z Dolin od swego dowodcy - w ten sposob chcieli jej oszczedzic szkodliwych wstrzasow. Tarlach podbiegl do luzaka, ale nim zdazyl go dosiasc, swiat zawirowal mu w oczach. Zachwial sie i wsparl ciezko o bok Orlego Brata - gdyby nie ta podpora, nie zdolalby ustac na nogach. Zamknal oczy, starajac sie odzyskac kontrole nad zmyslami, ktore odmowily mu posluszenstwa.
Pochwycily go czyjes silne dlonie.
-Chodz, Tarlachu. Mozemy teraz odpoczac.
-Nie...
-Potrzebujemy tego wszyscy, a pani Una najbardziej. Ulegl wiec i pozwolil sie polozyc na ziemi. Zawrot glowy minal po kilku minutach; poczekal jeszcze pare sekund, aby uzyskac calkowita pewnosc, ze swiat rzeczywiscie sie ustatkowal i nie zamierza zaczac wirowac na nowo, po czym usiadl. Jego towarzysz kleczal obok Uny. Tarlach zauwazyl, jak rabkiem plaszcza wyciera rozowa piane z jej warg.
-Co z nia? - zapytal. Brennan obrocil sie ku niemu.
-Niewiele gorzej niz przedtem.
-Ale jednak gorzej, prawda?
Opuscil wzrok, kiedy tamten twierdzaco kiwnal glowa. Nie mogl nic dla niej uczynic... Brennan zostawil ranna i wyjawszy z torby przy siodle manierke z woda, przyniosl ja swemu kapitanowi.
-Ona nie cierpi... Wypij to. Pragnienie jest jedna z przyczyn naszego wyczerpania.
Tarlach niemal do polowy oproznil naczynie, nim odjal je od ust. Czujac wilgoc w wyschnietym gardle i na spierzchnietych wargach, doznawal rownoczesnie rozkoszy i udreki. Zastanawial sie, jak to mozliwe, ze dotychczas nie zdawal sobie sprawy z dreczacego go pragnienia. Oddal naczynie i usmiechnal sie blado do swego towarzysza.
-Jestem kompletnie wyczerpany, ale po tobie wcale nie widac zmeczenia.
Nie bylo to tak calkiem zgodne z prawda, bo twarz porucznika byla blada i sciagnieta, lecz ramiona wciaz mial wyprostowane, a ruchy pewne.
-Mnie rowniez podroz dala sie we znaki, przyjacielu. Po prostu nie dzwigalem dotychczas zadnego ciezaru - odparl Brennan rzucajac mu przenikliwe spojrzenie. - Pozwol, ze teraz ja wezme pania Une. Ramiona musisz miec juz calkiem zdretwiale.
-Dam sobie rade - odpowiedzial szorstko Tarlach i niemal natychmiast glos mu zlagodnial. - Nie chcialem cie urazic, Brennanie, ale musisz pelnic role naszego straznika. Ja nie sprostalbym teraz temu zadaniu, choc jako Sokolnik i oficer nie powinienem sie do tego przyznawac.
-A wiec niech tak bedzie - zgodzil sie Brennan westchnawszy w glebi serca.
Tarlach nie zwlekal dluzej. Dosiadl konia i wzial w ramiona Une z Morskiej Twierdzy. Spojrzal na jej twarz. Byla calkiem nieruchoma, jakby wysilek wlozony w czynnosc oddychania pochlonal cala wole i energie dziewczyny.
-O pani moja, wytrzymaj jeszcze troche - szepnal, choc wiedzial, ze Una nie moze go uslyszec. - Powinnismy juz byc blisko, jesli tylko w pospiechu nie zboczylismy z drogi. Twoja udreka wkrotce sie skonczy.
Rozdzial drugi
Po godzinie jazdy najemnicy trafili na wiodacy w dol szlak, ktory urywal sie nagle u stop lagodnego wzniesienia. Pokonawszy je znalezli sie nagle w waskiej dolinie i ujrzeli przed soba dziwaczna fortece, a raczej cos, co bylo nia niegdys, jeszcze przed Wielkim Poruszeniem. Sposrod czterech wiez, ktore jej niegdys strzegly, ocalaly tylko dwie i czesc trzeciej. Czwarta zniknela, podobnie jak oba odcinki muru laczace ja z sasiednimi basztami. Jeden fragment walu po prostu sie rozsypal, drugi runal wraz z wieza, kiedy obsunela sie ziemia. U podnoza tak niegdys solidnego, stromego nasypu znajdowalo sie niewielkie rumowisko; wiekszosc gruzu uprzatnieto i uzyto zapewne do odbudowy innych gmachow.Do glownej bramy w ocalalym murze prowadzila rzadko uzywana, lecz dobrze widoczna sciezka i Tarlach skierowal na nia swego zmeczonego konia. Ich zblizanie sie zostalo najwyrazniej zauwazone przez kogos o wzroku na tyle bystrym, ze zdolal dostrzec dodatkowy ciezar na kulbace pierwszego jezdzca, gdyz w gromadce, ktora wysypala sie przed brame, by ich powitac, Tarlach zobaczyl dwoch ludzi z noszami.
Podjechal do nich i gwaltownie sciagnal cugle.
-Czy jest tu jakis uzdrowiciel? - zapytal szorstkim glosem. - Jeden z moich towarzyszy potrzebuje...
-Ja jestem uzdrowicielka - powiedziala szybko kobieta stojaca tuz przy noszach.
Ze zdziwieniem rozpoznal w niej te, ktora podczas ostatniej jego tu bytnosci miala w swej pieczy interesujace go materialy.
-Pozwol mym pomocnikom zabrac chorego, Ptasi Wojowniku.
Dwoch mlodych ludzi, odzianych jak rzemieslnicy lub robotnicy rolni, podeszlo do Tarlacha, wyciagajac rece. Podal im nieprzytomna Une. Kladac ja na nosze, wykazali sie wielka delikatnoscia, mimo swego prostackiego wygladu.
Uzdrowicielka, pochodzaca ze starozytnej, estcarpianskiej rasy, uklekla obok noszy. Odkrywszy, ze ma do czynienia z kobieta, az drgnela ze zdumienia - co Tarlach zauwazyl, mimo ze opanowala sie niemal natychmiast. Wrodzony takt nie pozwolil jej tego skomentowac ani tez w inny sposob zademonstrowac zaskoczenia. A moze po prostu nie mialo to dla niej wiekszego znaczenia w obliczu innych, pilniejszych spraw.
Odpowiadajac na jej pytanie, Sokolnik szybko i zwiezle podal okolicznosci wypadku i opisal najlepiej jak potrafil rozmiary obrazen odniesionych przez pania Une. Nastepnie wspomnial o szalenczej jezdzie do Lormtu, aby ta Madra Kobieta, czy tez Czarownica, a moze jeszcze ktos inny - to bez znaczenia - mogla ocenic mozliwe skutki tej podrozy.
Kapitan nie byl swiadomy spojrzen, ktorymi obrzucali go sluchacze. Patrzyl, jak mezczyzni niosacy nosze znikaja za brama twierdzy. W glebi serca czul, ze zapewne nie zobaczy juz Uny z Morskiej Twierdzy, a przynajmniej nie zobaczy jej zywej. Glowa opadla mu na piersi. Byl zmeczony i zrozpaczony. To juz koniec. Uczynil wszystko co w jego mocy - los Uny spoczal w innych rekach, w rekach tych dziwnych uczonych, nie mowiac juz o Wielkich, ktorzy rzadza zyciem i smiercia.
Otrzasnal sie jednak z przygnebienia. Nie wolno mu bylo skapitulowac, jeszcze nie teraz. Podniosl glowe i zsiadl z konia. Ruchy mial tak powolne, ze zdawalo sie, iz plynie pokonujac opor wody. Tak jakby cialo zbuntowalo sie i przestalo sluchac polecen.
Stanal przed otaczajacymi go ludzmi i po raz pierwszy przyjrzal im sie uwaznie. Natychmiast spostrzegl dobrze mu znana wysoka postac. Mezczyzna ow mial siwe wlosy, lecz w wyrazie jego oczu nie bylo nic, co swiadczyloby o starczym zniedoleznieniu lub znuzeniu zyciem. Stal wyprostowany jak struna, w postawie swiadczacej o stanowczosci i dumie z wlasnych osiagniec. Poza tym nie roznil sie od wielu innych ludzi w podeszlym wieku, watlych, lecz zdrowych na ciele i umysle. Skore mial niezbyt pomarszczona, lecz bardzo cienka, niemal przezroczysta, o bladawym odcieniu; jego reke wyciagnieta w powitalnym gescie pokrywala siec blekitnych zylek. Mila, niegdys zapewne przystojna twarz miala wyraz czujny i uprzejmy zarazem. Szary stroj nie roznil sie zbytnio od uzywanych do pracy w polu czy warsztacie, chociaz Ouen byl glowa spolecznosci Lormtu. Trudno tu bylo o cos lepszego i nikt sposrod obecnych nie mogl sie pochwalic bogatszym odzieniem.
Obok starca stal drugi, mlodszy mezczyzna, rowniez znany Sokolnikowi. On takze byl wysoki, chudy i pochodzil ze Starej Rasy. Nosil taki sam, tylko brazowy, stroj roboczy jak jego towarzysz, lecz wygladal na zolnierza, czlowieka znajacego dobrze wojenne rzemioslo i srodze przez wojne doswiadczonego. Jego lewa stopa byla calkiem sztywna, a sposob, w jaki trzymal laske, na ktorej sie wspieral, swiadczyl o wieloletnim przyzwyczajeniu.
Pozostali tworzyli dosc dziwne zgromadzenie i w niczym nie przypominali mieszkancow wiekszosci miast i zamkow. Przewaznie byli to mezczyzni, na ogol starzy, choc nie brakowalo mlodszych, ktorych obecnosc oznaczala, ze grod nie chyli sie jeszcze ku upadkowi.
Siwowlosy mezczyzna pochwycil spojrzenie Sokolnika i postapil krok naprzod.
-Lormt wita cie po raz wtory, Ptasi Wojowniku. - powiedzial niezwykle lagodnym glosem. - Ciebie i twych towarzyszy.
Tarlach nie zdziwil sie wcale, ze go rozpoznano. Wysokie helmy oslaniajace gorna czesc twarzy utrudnialy ludziom spoza klanu odroznienie jednego Sokolnika od drugiego, lecz kto choc raz ujrzal wierzchowca z Morskiej Twierdzy, na ktorym jezdzil kapitan, nie mogl go juz pomylic z zadnym innym. Dzieki Radosnej mieszkancy Lormtu poznali swego goscia, ktory badal ich archiwa, a potem nagle wyjechal rzucajac na odchodnym, ze wkrotce powroci z towarzyszem.
Serce mu sie scisnelo. Powedrowal wowczas na wybrzeze, na spotkanie z okretem Uny, tak jak ustalili, nim opuscil High Hallack. Una nie chciala porzucac swej Doliny w tej wypelnionej rozmaitymi zajeciami porze roku. Postanowili wiec, ze on pojedzie przodem i zdobedzie w Lormcie tyle informacji, ile sie da, ona zas dolaczy do niego jesienia, gdy juz wypelni wiekszosc obowiazkow. Chciala pomoc mu w poszukiwaniach i naradzic sie w sprawie wydobytych z otchlani zapomnienia dokumentow, nim oboje przedstawia je Sokolnikom. Tymczasem spotkala ja zguba, a on, ktory przysiagl jej bronic - sam sie do tego przyczynil.
-Dziekuje ci, panie Ouenie, za tak zyczliwe powitanie - odparl starajac sie mowic spokojnie i pewnie. - Przybylismy tu, gdyz, jak widziales, potrzebujemy pomocy, a takze po to, bym mogl dalej szperac wsrod waszych kronik. Jesli pozwolisz, moj towarzysz i jeszcze osmiu jezdzcow, ktorzy niebawem dojada, pozostana tu przez pewien czas, aby wypoczac i odpasc konie przed podroza do naszego obozu w Es. Oczywiscie, zaplacimy za goscine.
-Nie jestem zadnym panem, Ptasi Wojowniku, wiesz o tym doskonale - odparl tamten surowo. - Nazywaj mnie po prostu Ouenem. Co do zaplaty... Nie prowadzimy tu oberzy, choc potrzeba zmusza nas do przyjmowania dobrowolnych darow, za ktore jestesmy bardzo wdzieczni. - Usmiechnal sie i nagle jego sztywnosc zniknela jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. - Przyjemnie nam bedzie goscic ciebie i twoja druzyne - skinal glowa w strone otwartej bramy. - Wejdzcie do srodka. Wasze zwierzeta potrzebuja opieki, a i wam przydalby sie odpoczynek. Twoja izba jest wciaz wolna; przygotowalismy tez druga dla twego towarzysza.
Tarlach pochylil glowe w oficjalnym uklonie.
-Raz jeszcze dziekuje - powiedzial, po czym wyglosil zwyczajowa formulke: - Niech bedzie pozdrowiony ten dom i jego mieszkancy. Niech szczescie sprzyja im i wszystkim ich przedsiewzieciom od wschodu do zachodu slonca.
Przeprowadziwszy obu Sokolnikow przez brame i rozlegly dziedziniec, Ouen i Duratan zawiedli ich do dlugiego, przypominajacego koszary budynku, ktory ciagnal sie wzdluz ocalalego muru. Wspieli sie na pierwsze pietro, w czym nie przeszkodzil im ani podeszly wiek jednego, ani kalectwo drugiego z gospodarzy.
-Wiekszosc starszych uczonych mieszka na dole, gdyz te schody moglyby sie dla nich okazac przeszkoda nie do pokonania - oznajmil Ouen - lecz nasi goscie i ci z nas, ktorzy maja tutaj kwatery, twierdza, ze odosobnienie sprzyja wypoczynkowi. Dlatego wlasnie na tym pietrze miesci sie infirmeria.
-Odpowiada nam to - odrzekl kapitan w swoim i porucznika imieniu, gdyz taki byl zwyczaj wsrod Sokolnikow przy kontaktach z przedstawicielami innych plemion. - Moi ludzie pragneliby pozostac na uboczu, o ile to mozliwe.
Stary uczony poprowadzil ich slabo oswietlonym korytarzem, ktory wydawal sie nie miec konca. W pewnym momencie stanal przed ciezkimi, debowymi drzwiami i rozwarl je. Oczom przybyszow ukazala sie mala sypialnia z prostokatnym stolem i kilkoma prostymi krzeslami; bylo tam takze troche sprzetow, dzieki ktorym komnata mogla sluzyc jako pracownia. Mile cieplo rozchodzilo sie od ognia trzaskajacego wesolo na kominku.
-Czy dalej ci to odpowiada, Ptasi Wojowniku? - zagadnal Ouen.
-W zupelnosci.
Obrzuciwszy izbe blyskawicznym spojrzeniem, Tarlach znow skupil uwage na swym gospodarzu.
-Mam nadzieje, ze twoi domownicy wybacza nam, jesli nie przywitamy sie z nimi jeszcze dzis wieczorem. Spedzilismy w siodle tyle czasu...
-Bardziej by nas rozgniewalo, gdybyscie sie czuli zobowiazani do przestrzegania form, dobrze przedtem nie wypoczawszy. Oczywiscie przyniesiemy tu rzeczy twoje i twego towarzysza, lecz co do bagazy damy... - uczony zawiesil glos.
-Biore za nie odpowiedzialnosc.
Cos malego i ciemnego weszlo cicho do budynku w slad za ludzmi i teraz otarlo sie o nogi Sokolnika. Tarlach pochylil sie i wzial Odwazna na rece.
-Jej kot rowniez zamieszka ze mna.
-Wszystkie wasze zwierzeta sa mile widziane, te upierzone i te pokryte futrem.
Kapitan najemnikow pragnal tylko jednego - zeby wreszcie pozostawiono go w spokoju, poniewaz jednak przyjeto ich bardzo zyczliwie i jak dotad nie nekano pytaniami, wypadalo opowiedziec cokolwiek o sobie, a przynajmniej podac imie czlowieka, ktoremu sluzyli. Nic ponadto nie musial ujawniac - tlumaczyl go obyczaj, zgodnie z ktorym postapil rowniez podczas poprzedniego pobytu w Lormcie. Sokolnicy nie wyjawiali swoich imion obcym ludziom, nie rozmawiali z nimi o wlasnych sprawach ani o sprawach tych, dla ktorych walczyli.
-Ranna kobieta to Una, Pani Doliny Morskiej Twierdzy... z High Hallacku - dodal, gdyz niewielu mieszkancow Krainy Dolin znano w Estcarpie z imienia. Dobrze poinformowani byli jedynie Sulkarczycy i im podobni, zwlaszcza kupcy, a takze czyste tarcze, czyli ludzie majacy bezposrednie zwiazki z drugim kontynentem.
-Oddaliscie swe miecze na jej uslugi? - zapytal Duratan.
-Tak - rzekl krotko kapitan - ale mowilem juz, ze mam tu wlasne zadanie do wykonania. Jak tylko wypoczne i uporam sie z innymi obowiazkami, chcialbym na nowo podjac badania, o ile macie jeszcze cos dla mnie.
-Jest wiele kronik, niektore z nich dotycza historii twej rasy. Sa bardzo stare...
-Im starsze, tym wieksza maja dla mnie wartosc.
-Wiekszosc juz widziales - zastrzegl sie Duratan. - Poza tym informacje w nich zawarte sa bardzo fragmentaryczne. Twoi wspolplemiency niechetnie wypowiadali sie na swoj temat...
-Mozesz swobodnie korzystac z naszych zbiorow - wtracil pospiesznie Ouen. - Sami staralismy sie wyszukac dla ciebie cos nowego. Wielkie Poruszenie umozliwilo nam dostep do ogromnej ilosci nowych dziel, a przeciez dotychczas nie udalo sie zbadac nawet tego, co mielismy, zanim nastapil ow kataklizm. Ponad polowa pism nie jest skatalogowana.
-Chcialbym zobaczyc wszystko, co zdolacie znalezc.
-Dolozymy wszelkich staran, by cie zadowolic. Prawde mowiac, wyswiadczyles nam przysluge swoja prosba. Wielu jest tu takich, co uwielbiaja tego rodzaju studia. Z checia podejma wyzwanie.
Kapitan podziekowal skinieniem glowy. Zawahal sie przez moment. Jego wzrok mimowolnie pobiegl ku drzwiom i mrocznej sieni.
-Zawiadomicie mnie, kiedy uzdrowicielka ukonczy badanie chorej?
-Oczywiscie, jak tylko sami sie czegos dowiemy.
Po czym gospodarze wyszli zabierajac ze soba porucznika, ktoremu wskazali izbe po prawej stronie, nie rozniaca sie niczym od pokoju Tarlacha. Brennan podziekowal im, lecz natychmiast wyszedl z powrotem na korytarz.
-Posiedze jeszcze troche z moim kapitanem. Czy moglibysmy dostac wina i cos do jedzenia?
-Naturalnie, juz sie tym zajeto.
Tarlach posadzil Odwazna w nogach swego loza.
Wyglada na zagubiona, pomyslal. Jak na dorosla kotke, byla niezwykle mala, niewiele wieksza od piecio-, szesciomiesiecznego kociaka. Skladala sie glownie z futra, bez niego nie wazylaby nawet dwoch funtow. Teraz, kiedy tak lezala skulona i nieszczesliwa, robila wrazenie jeszcze mniejszej. Nie starala sie wcale ukryc rozpaczy, wiedzac, ze Sokolnik jest swiadom wiezi laczacej ja z Una i ze w jego obecnosci nie musi taic swych uczuc.
Usiadl obok, glaszczac lagodnie zlotobrazowe futro, lecz najwyrazniej nie bylo to dla niej zadna pociecha, cofnal wiec reke. W jaki sposob moglby dodac komus otuchy, skoro sam stracil juz wszelka nadzieje?
Syn Burzy wydal z siebie gardlowy, zawodzacy glos i sfrunal na lozko tuz obok kotki. Zaczal muskac dziobem jej siersc, jak zwykly to czynic sokoly, gdy jeden z ich stada poniosl ciezka strate i cierpial.
Tarlach poczul ucisk w gardle. Zdjal helm, ostroznie odlozyl go na bok i ukryl twarz w dloniach. Mial wrazenie, ze jego skrzydlaty towarzysz wyraza w ten sposob zal z powodu smierci Pani Morskiej Twierdzy...
Slyszac pukanie, wyprostowal sie i znow siegnal po helm. Nie chcial, zeby ktos z mieszkancow Lormtu zobaczyl jego odslonieta twarz, szczegolnie teraz. Po chwili jednak odprezyl sie, gdyz Syn Burzy krzykiem obwiescil przybycie Brennana.
Korzystajac z okazji, do komnaty wleciala za nim sokolica i ku zaskoczeniu obu mezczyzn przysiadla obok Odwaznej, na wszelkie sposoby okazujac wspolczucie. W odpowiedzi kotka wysunela rozowy jezyk i zaczela lizac piora na szyi i piersi ptaka.
-Ona rowniez rozumie, co bedzie oznaczac dla nas smierc Pani Twierdzy - zauwazyl porucznik. Nie mogl wyjsc ze zdumienia, ze jego bojowy ptak okazuje taka glebie uczuc. Nigdy nie widzial sokolicy, ktora smucilaby sie w ten sposob po smierci jakiegokolwiek czlowieka, nawet wybranego towarzysza. Jednak w tej chwili co innego zaprzatalo jego umysl. Podobnie jak Tarlach zdjal helm i z westchnieniem ulgi polozyl go obok helmu dowodcy. Przyjemnie bylo choc na chwile uwolnic sie od tego ciezaru.
-Mamy przed soba pare godzin spokoju.
-Tak - odrzekl Tarlach silac sie na usmiech. - Jesli chodzi o mnie, nie omieszkam ich wykorzystac... Czy dostales dobra kwatere?
-Calkiem wygodna. Wyglada tak samo jak twoja. - Brennan spojrzal na lozko. - A gdybys tak polozyl sie na chwile? Prosilem, zeby przyniesiono nam jedzenie, mysle jednak, ze bardziej przydalby ci sie sen.
-Nic z tego. Zbyt jestem zmeczony, zeby zasnac. Przynajmniej tak mi sie wydaje. - Tarlach zwrocil wzrok w strone ognia. - Gdy pani Una umrze, nasze nadzieje spelzna na niczym. - Zacisnal wargi. - Miala racje, jak zwykle. Jesli jej z nami nie bedzie, jesli ona sama nie wyrazi poparcia dla naszych planow, niewiele zdolamy zdzialac w wioskach.
-Moze jednak kobiety wysluchaja nas - rzucil Brennan - bo jesli nie, to zgina wraz z nami.
-Moze i wysluchaja - odrzekl Tarlach z gorycza - lecz nielatwo im przyjdzie nam zaufac, bo niby dlaczego? Coz my wiemy o sobie nawzajem? Tyle tylko, ze cztery razy do roku - czasem nawet raz - przyjezdzamy do wiosek wielka zgraja, aby plodzic potomstwo. Niczym zwierzeta pod nadzorem pastucha.
Porucznik sie skrzywil.
-Tarlachu...
-Nie, pozwol mi dokonczyc. Po prostu staram sie postawic w ich sytuacji i spojrzec na sprawe z ich punktu widzenia. W otoczonym gorami Gniezdzie moglismy trzymac kobiety pod scislym nadzorem, lecz nawet wowczas, jak sadze, od czasu do czasu jedna czy dwie wymykaly sie do Estcarpu w poszukiwaniu innego, lepszego zycia. Kiedy Wielkie Poruszenie zmusilo nas do zejscia w doliny, zmiany staly sie nieuniknione. Obecnie wioski naszych niewiast niemal bezposrednio granicza z ziemiami Czarownic. Juz teraz tracimy mnostwo kobiet. W nastepnym pokoleniu, a na pewno w tym, ktore przyjdzie po nim, zbyt malo bedzie zdolnych do rodzenia dzieci, by zapewnic nam przetrwanie. Z pewnoscia same o tym wiedza najlepiej, ale ja na ich miejscu nie dalbym sie z powrotem zwabic do nastepnej gorskiej kryjowki. A nuz okazalaby sie jeszcze gorszym wiezieniem dla nich i ich potomstwa? Dlatego obecnosc pani Uny, to, ze z nami wspolpracuje, jej swiadectwo o tym, co staramy sie zbudowac - bylyby bardzo pomocne, choc nie wiadomo, czy wystarczajace. Jej smierc wytraci nam bron z reki. Brennan nachmurzyl sie.
-Nasze oddzialy wciaz pilnuja wszystkich wiosek i moga zmusic...
-Nasz traktat z Morska Twierdza wyklucza taka mozliwosc.
-Krucze Pole jest twoje.
-To duza Dolina, ale i tak zbyt mala jak na nasze potrzeby. Musimy miec wolny dostep do Doliny Morskiej Twierdzy, a odmowia nam tego, jesli pogwalcimy umowe z pania Una. - Tarlach przymruzyl oczy. - Nawet gdybysmy zlekcewazyli nasze przysiegi, nie uda nam sie zagarnac ani jej Doliny, ani zadnej innej. High Hallack doskonale pamieta alizonska inwazje i jego panowie znow szybko sie zjednocza, by zdusic w zarodku kazda taka probe. Nawet bedac u szczytu naszej potegi, nie zdolalibysmy mieczem wywalczyc sobie krolestwa tam, gdzie poniosly kleske uzbrojone przez Kolder Psy. Jesli sprobujemy, sami wydamy na siebie wyrok. Ktoz bowiem po czyms takim zechcialby nas wynajac?
-Nigdy nie doradzalem zdrady...
-Nie - westchnal Tarlach. - Nie. To wina zmeczenia, jak sadze. Widze wszystko w najczarniejszych barwach.
-Masz racje. Musimy uzyskac zgode kobiet, zeby nasz plan sie powiodl. - Brennan zawahal sie i dodal: - Nie zapominaj jednak, ze potrzebna jest nam rowniez przychylnosc dowodcow. Jesli przedstawiajac nasza sprawe zrazimy ich dziwnym zachowaniem, tyle tylko osiagniemy, ze staniemy sie wyrzutkami.
Tarlach obrzucil go szybkim spojrzeniem. Czyzby w tych slowach kryla sie przestroga? Moze zdradzil sie, okazal w jakis sposob, ile znaczy dla niego Una z Morskiej Twierdzy? Z wyrazu twarzy towarzysza nie mogl nic wyczytac, ale... Nie bylo miedzy nim a Una niczego, co mogloby sprowadzic na nich nieslawe. Gdyby pochodzil z innego plemienia, gdyby okolicznosci byly inne - poslubilby ja; jednak przyszedl na swiat jako Sokolnik i przewodzil pelnej kompanii, jednej z ostatnich, jakie im pozostaly. Pieciuset ludzi szlo za nim i sluchalo jego rozkazow. Mogl, co prawda, zrezygnowac, wyznaczajac Brennana na swego nastepce, a Pan Wojny zatwierdzilby pozniej te nominacje. Jednak przypadek oraz hojnosc pani Uny sprawily, ze nadarzyla sie sposobnosc ocalenia jego rasy - Tarlach musial tylko przekonac swych wspolplemiencow, zeby z niej skorzystali. Nie osmielilby sie wiec teraz pogwalcic obyczaju, nawet gdyby pragnal tego calym sercem. Nawet gdyby Una tego pragnela.
Sokolnicy trzymali sie zawsze z dala od innych plemion. Bariere stanowil ich tryb zycia - prawdziwy lub tylko przypisywany im przez obcych. Gdy sulkarskie okrety przywiozly Sokolnikow do polnocnych krolestw, mezczyznom towarzyszyly kobiety i dzieci, podobnie jak zwierzeta towarzysza swym pasterzom. Wojownicy nie utrzymywali z nimi zadnych blizszych stosunkow. Ulokowali je w kilku rozrzuconych na duzej przestrzeni wioskach, nadzorowanych przez oddzialy wojska, sami zas, juz wowczas najemni zolnierze, wzniesli Gniazdo i osiedli w nim, co jakis czas odwiedzajac kobiety swej rasy, by dac poczatek kolejnemu pokoleniu.
Duma, wstyd i obawa kazaly im pomijac milczeniem przyczyny, dla ktorych pojawili sie w Estcarpie. Mijaly lata, a oni coraz bardziej zamykali sie we wlasnym gronie, z dala od obcych mezczyzn, a takze wlasnych kobiet i potomstwa. W koncu pozostala im jedynie przyjazn towarzyszy i wiernych sokolow.
A przeciez niegdys zyli zgola inaczej. Nadszedl jednakze czarny dzien i spadla na nich kleska. Dawna Istota z Przedwiecznego Mroku zawladnela Sokolnikami, skazujac na niewole tak ciezka i okrutna, ze samo wspomnienie tych rzadow na wiecznosc wypalilo pietno w ich sercach.
Jonkara potrafila narzucac swa wole tylko za posrednictwem kobiet, ale kazda kobieta Sokolnikow mogla stac sie narzedziem w jej rekach. Wiekszosc z tych, ktore probowala sobie podporzadkowac - odmowila, przyplacajac smiercia ten szlachetny czyn. Jednak Jonkarze udalo sie zlamac opor niektorych kobiet, a kilka poddalo sie dobrowolnie w zamian za drobna czastke mocy, ktora zechciala im ofiarowac. Kobiety sluzace Jonkarze ulegly wewnetrznej przemianie, stajac sie jak ona zle i okrutne, czerpiac radosc z ludzkiego bolu i ponizenia. Poprzez te ulegle cienie Jonkara zdobyla calkowita wladze nad kazdym mezczyzna, ktorego cokolwiek laczylo z oddanymi jej niewiastami, i trzeba bylo zaplacic ogromna cene, azeby zlamac wreszcie potege zla. Ci, ktorzy przezyli, uciekli, opuszczajac na zawsze swe dawne siedziby, gdyz Jonkara nie zostala zgladzona, a jedynie zakuta w kajdany. Wiedzieli, ze czeka i czekac bedzie dopoty, dopoki nie pojawi sie kobieta gotowa przelac krew, aby ja uwolnic, a wowczas potwor wywrze zemste na nich lub na ich potomkach.
Obawiajac sie powtornego popadniecia w niewole, Sokolnicy podjeli kroki, ktore w ich mniemaniu mialy ostatecznie zlikwidowac zagrozenie. Zerwali wszelkie wiezi z niewiastami, odmawiajac im jakiegokolwiek udzialu w swym zyciu i widujac je tylko podczas krotkich okresow godowych.
Tarlach byl tego swiadom od dawna, ale dopiero podjawszy sluzbe w Morskiej Twierdzy poznal druga strone medalu - dowiedzial sie, dlaczego kobiety z jego plemienia, choc rownie dumne i dzielne jak ich mezowie i ojcowie, zgodzily sie zyc na wygnaniu i wytrzymywaly to tak dlugo.
Ujarzmieni przez Jonkare mezczyzni, choc wykorzystywani okrutnie, mimo wszystko pozostali soba. Kobiety - stajac sie narzedziem zlych mocy - ucierpialy o wiele bardziej, totez mysl o powrocie zlej czarownicy budzila w nich znacznie wieksza obawe. Tak wielka, ze zachowaly biernosc przez te wszystkie stulecia od czasu ucieczki na polnoc. Nawet teraz, gdy ogarniete pragnieniem znalezienia lepszego, piekniejszego zycia mialy wreszcie zrzucic swoj ciezar, nawet teraz nie zalezalo im na pojednaniu z mezczyznami, tylko na calkowitym uwolnieniu sie. Przyczyna tego byla zapewne tylez niechec, co podswiadome pragnienie chronienia mezczyzn.
Z zamyslenia wyrwalo Tarlacha ciche pukanie. Meski glos oznajmil, ze ich posilek jest gotowy.
Brennan wlozyl helm i ruszyl ku drzwiom. Odebral uginajaca sie pod ciezarem jadla tace, podziekowal skinieniem glowy, po czym znow zamknal drzwi.
-Przyslali rowniez porcje dla sokolow i kota - zauwazyl z aprobata, stawiajac tace na stole. - Potrawy przeznaczone dla nas sa niewyszukane, ale chyba dadza sie zjesc, poza tym jest tego az za duzo dla dwoch.
Tarlach spojrzal bez szczegolnego zainteresowania.
-Bierz, co chcesz. Nie mam ochoty na jedzenie.
Porucznik nawet nie chcial o tym slyszec; zmusil swego dowodce do przelkniecia kilku kesow i kazal mu wypic odrobine wina, ktore wprawilo wyczerpanego kapitana w stan oszolomienia. Dopilnowawszy, by Tarlach sie polozyl, Brennan powrocil do swej izby. On rowniez bardzo potrzebowal odpoczynku.
Komnata Ouena byla nieco wieksza i lepiej wyposazona niz te, do ktorych zaprowadzono obu Sokolnikow. Pelnila podwojna role mieszkania oraz kancelarii i Aden - uzdrowicielka, a zarazem zarliwa poszukiwaczka wiedzy, nie miala zadnych watpliwosci, ze tam wlasnie Ouen i Duratan beda czekac na wiadomosc o stanie pacjentki.
Kiedy weszla, spoczely na niej niespokojne, pytajace spojrzenia szarych oczu.
-No i jak sie czuje ta biedna mloda kobieta?
-Odpoczywa. Na szczescie meczaca podroz ma juz za soba. Nic wiecej teraz nie moge powiedziec; odniosla bardzo ciezkie obrazenia. - Potrzasnela glowa. Na jej twarzy odmalowal sie podziw polaczony ze zdumieniem. - Jazda dala sie jej bardzo we znaki, ale Ptasi Wojownicy dobrze uczynili przywozac ja tak szybko... Z trudem moge uwierzyc, ze ludzie ich pokroju zdolni sa komukolwiek oddac taka przysluge.
-Niech cie to nie dziwi - rzekl Duratan. - Sluzac w oddzialach Strazy Granicznej, walczylem u boku Sokolnikow. Z pewnoscia rzadko sie zdarza, by zlozyli mieczowa przysiege kobiecie, lecz raz dawszy slowo wypelnia wszystkie warunki umowy, nawet gdyby nie w smak im byly wynikajace z tego obowiazki. Podczas ucieczki z Karstenu wsrod uchodzcow znalazly sie kobiety i dzieci i nigdy nie zauwazylem, zeby ktorys Sokolnik uchybil zasadom grzecznosci. Nie zdarzylo sie tez, by obarczali kogos nadmiernym ciezarem, wprost przeciwnie, starali sie ulzyc slabszym i mniej zaradnym. Pomijajac juz kwestie obowiazku, wiekszosc z nich potrafi chyba rowniez wspolczuc. Gdyby nawet znalezli te chora dame na szlaku, prawie na pewno uczyniliby dla niej wszystko co w ich mocy... No, moze z wyjatkiem tego szalenczego wyscigu.
-Dzieki nim istnieje przynajmniej cien szansy na uratowanie kobiety - powiedziala Aden. - Ale teraz mamy ich wszystkich na glowie, a w kazdym razie dowodce. Jak go potraktujemy?
-Coz, tak samo jak ostatnim razem. Bedziemy sie starali okazac mu jak najwieksza goscinnosc, nie narzucajac sie przy tym zbytnio - odpowiedzial zdumiony jej niechecia Ouen. - Pozwolimy mu rowniez dalej studiowac nasze kroniki, kiedy juz nalezycie wypocznie, rzecz jasna.
-Ouenie! Nauczycielu, doskonale wiesz, o co mi chodzi! On bedzie teraz badal zbiory, ktorymi sie opiekuje i z ktorych wlasnie korzysta Pyra, jego rodaczka.
-Zatem bedzie musiala udostepnic mu te dziela. Malo prawdopodobne, zeby oboje zapragneli jednoczesnie czytac to samo.
-Nie to mialam na mysli - warknela z rozdraznieniem Aden. - Dziwnie sie zachowujesz, Ouenie.
-Ty takze - odparl uszczypliwie.
-Widzialam strach w oczach Pyry, kiedy dowiedziala sie o tych przybyszach. To rowniez bylo dziwne i niezwykle zachowanie! - opanowala sie z trudem. - Dziewczyna nie chce, zeby ja zaciagnieto do rodzinnej wioski albo w jakies inne miejsce. Pragnie najpierw zdobyc pelna wiedze o leczeniu chorob i poznac dzieje wlasnego ludu, po to tu wlasnie przybyla. Z pewnoscia nie chce tez przyplacic smiercia swej decyzji o ucieczce z wioski a wnioskujac ze slow ludzi, ktorzy nas odwiedzali - nie jest to tak nieprawdopodobne, jak by sie wydawalo. Wodzila oczyma od Ouena do Duratana.
-Zle sie stalo, ze poprzednio udzielilismy gosciny jednemu z czystych tarcz. Teraz bedzie ich dziesieciu. Czy zdolamy im przeszkodzic, jesli odkryja, ze Pyra jest Sokolniczka, i zechca zabrac ja stad lub zabic? Jakze bysmy mogli powstrzymac chocby jednego z nich? Przeciez to wojownicy z bojowymi ptakami wspomagajacymi ich w walce. W gre wchodzi nie tylko nasze bezpieczenstwo, ale i bezpieczenstwo naszych zbiorow. Dotychczas nie trafili tu zadni mezczyzni Sokolnicy, lecz przyjmowalismy kilkakrotnie kobiety z ich plemienia. Jedna z nich, nie dosc usatysfakcjonowana wynikami poszukiwan, probowala podrzec czytany wlasnie manuskrypt. Tak sie zlozylo, ze Jerro byl przy tym i ocalil ksiege. Coz jednak moglby zdzialac przeciw tym najemnikom? Zabiliby go, gdyby sprobowal im przeszkodzic.
Duratan pozwolil jej dokonczyc, po czym uniosl dlon, proszac o cisze.
-Nie mamy sie czego obawiac. Ani my, ani twoja przyjaciolka, Pyra. Jak ci juz mowilem, znam troche tych ludzi. Sa twardzi i oschli wobec nas, obcych, lecz prawi. Ugoscilismy ich, nie zadadza wiec gwaltu komus, nad kim roztoczylismy opieke. Moge cie tez zapewnic, ze zadna informacja nie rozwscieczy ich do tego stopnia, by posuneli sie do zniszczenia jakiejs ksiegi. Kazdy Sokolnik umie nad soba panowac.
-Mam nadzieje, ze sie nie mylisz, przyjacielu - westchnela Aden. - Nie mialabym serca odprawic z kwitkiem tego najemnika po tym, co uczynil. Strach mnie jednak oblatuje na mysl o wojnie pustoszacej Lormt, a przeciez on i wszyscy ludzie jego rasy - przynajmniej mezczyzni - paraja sie wojennym rzemioslem.
-Owszem, lecz bardzo czesto walcza w obronie ludzkiego zycia. Czynili to, pomagajac przeprowadzic moich ludzi przez gory podczas ucieczki z Karstenu, jak rowniez wielokrotnie idac do boju pod sztandarami Estcarpu i High Hallacku. Nie sa stronnikami Mroku ani Cienia, nigdy swiadomie nie sluzyli zlej sprawie. Moi drodzy... przyjmowalismy juz znacznie gorszych od nich i nigdy nie doznalismy zadnej krzywdy. Ze strony Ptasich Wojownikow nie spotka nas nic zlego, a ich dowodca juz przyczynil sie do wzbogacenia tutejszych archiwow. Kto wie, czy nie zrobi tego powtornie.
Rozdzial trzeci
Obaj Sokolnicy przespali niemal cala dobe. W ciagu trzech dni, ktore potem nastapily, Tarlach zajety byl wyszukiwaniem kwater dla swej eskorty i uzupelnianiem zapasow. Wkrotce mieli rozpoczac ostatni etap wedrowki. U celu czekal na nich oddzial, ktoremu poprzysiegli wiernosc po wsze czasy. Dowodzil nim Komendant Varnel, Pan Wojny narodu Sokolnikow.Chociaz bylo ich razem tylko dziesieciu, Tarlach musial poswiecac caly swoj czas i energie rozlicznym obowiazkom. Sokolnicy przestrzegali bowiem scisle obyczaju, ktory w tym przypadku nakazywal, aby jedynie dowodca utrzymywal kontakty z mieszkancami Lormtu. Kapitan cieszyl sie z tego. Stan zdrowia pani Uny nie ulegal zadnej widocznej poprawie. Wciaz zyla i opiekujacy sie nia ludzie uznawali to za dobry znak, nie potrafili jednak powiedziec, czy wyzdrowieje. W ostroznych slowach dawali mu do zrozumienia, aby nie robil sobie zbyt wielkich nadziei.
Codziennie odwiedzal infirmerie pod pozorem sprawdzania, czy jego chlebodawczyni jest otoczona nalezyta opieka, lecz te krotkie wizyty nie podnosily go wcale na duchu. Kobieta z Krainy Dolin robila wrazenie coraz szczuplejszej i delikatniejszej; wciaz byla piekna, ale jej uroda miala teraz w sobie cos nieziemskiego. Zupelnie jakby cialo i dusza Uny szykowaly sie juz do ostatniej podrozy, u ktorej kresu czekala Halla Valiantu.
Ten widok ranil mu serce. Pragnal goraco musnac wargami jej usta albo chociaz dotknac drobnej, poranionej reki. Ani razu jednak nie pozostawiono ich samych i musial przez caly czas zachowywac sie sztywno, zgodnie z ceremonialem.
Codziennie opuszczal komnate Uny z przekonaniem, ze to juz ostatni raz. Dreczony rozpacza i zalem, nie zapadl jednak w calkowite odretwienie. Przyjechal do Lormtu, aby prowadzic badania naukowe; przemogl wiec jakos swoja niechec i rozpoczal prace natychmiast, gdy tylko Brennan i reszta eskorty wyruszyli w droge, wieczorem, czwartego dnia od jego tu przybycia. Dobrowolnie wzial na siebie odpowiedzialnosc za los Sokolnikow i mimo wszelkich przeciwnosci musial dalej dzwigac to ciezkie brzemie. Zreszta chodzilo rowniez o jego wlasne dobro. Gdyby nie absorbujace studia - smutek i poczucie bezradnosci doprowadzilyby go do szalenstwa.
Czwartego dnia pobytu w Lormcie Una zapadla w gleboki, zdrowy sen. Przespala cala noc i tuz przed switem nareszcie otworzyla oczy. Rozejrzala sie wokolo, a potem nagle zamarla w bezruchu, przypomniawszy sobie minione wydarzenia.
Siedzaca obok niej Pyra Sokolniczka, a zarazem przyjaciolka Aden i uzdrowicielka uspokajajacym gestem wsparla dlon na jej ramieniu.
-Nie obawiaj sie, pani. Jestes bezpieczna w Lormcie. Nazywaja mnie Pyra, podobnie jak ty jestem tu gosciem i zajmuje sie leczeniem chorych.
Una kiwnela glowa na znak, ze rozumie, lecz widac bylo, ze wciaz odczuwa jakis niepokoj. Omiotla spojrzeniem mala izbe, ale nie znalazla w niej tego, ktorego spodziewala sie zobaczyc. Poczula nagly, ostry bol w sercu.
-Kapitan? - zapytala, starajac sie mowic spokojnie, choc trudnosc sprawialo jej juz samo wydobycie glosu ze scisnietego gardla. - Dowodca mojej eskorty... Czy nic mu sie nie stalo? Pamietam, ze skoczyl ku mnie, gdy spadla skala...
-Jest zdrow i caly - zapewnila ja Pyra. - To dzieki niemu znalazlas sie tutaj. Jechal przez dwa dni, trzymajac cie w ramionach. - I z nagla duma dodala: - Zatrzymywal sie tylko po to, by zmienic konie.
Nie zdawala sobie sprawy z tego tonu, ktory zabrzmial w jej glosie.
Una z Morskiej Twierdzy znowu kiwnela glowa. Nie powiedziala nic wiecej. Byla pewna, ze dla niej Tarlach nie zawahalby sie stawic czola nawet Ponuremu Komendantowi. Ale ta obca kobieta mogla przeciez klamac... Jesli tak, to bedzie obstawac przy tym klamstwie, dopoki nie uzna swej pacjentki za dosc silna, by mogla zniesc straszna prawde.
Sokolniczka powstala. Nietrudno bylo odczytac mysli Pani Morskiej Twierdzy... Umocnila sie w swym postanowieniu - Una nie powroci szybko do zdrowia, jesli ta sprawa wciaz bedzie ja trapic. Podeszla do drzwi. Tak jak sie spodziewala, na korytarzu siedzialo tylko dwoch mlodych ludzi. Wielu okolicznych wiesniakow przysylalo tu swe pociechy, aby sluzyly zamieszkujacym zamek uczonym. Prawie wszystkie wracaly wkrotce do domow pomagac rodzicom w pracy, bogatsze o wiedze zdobyta w Lormcie. Tylko nieliczni sposrod nich, jak ci dwaj czy niegdys Aden - pozostawali na dluzej. Zobowiazywali sie do dalszej sluzby, pragnac ksztalcic sie w jakims wybranym rzemiosle lub po prostu dlatego, ze pokochali nauke dla niej samej. Jednak niezaleznie od tego, jak wiele znaczylyby dla nich prowadzone studia, mlodosc ma swoje prawa, totez przyjaznie nawiazywaly sie w tym cichym przybytku rownie latwo i czesto jak na panskich dworach - chlopcy siedzacy na korytarzu nie rozstawali sie prawie nigdy.
-Doskonale - powiedziala Pyra, patrzac teraz na nich. Zaskoczenie mlodziencow rozbawilo ja. Zapewne snuli wlasnie jakies podniecajace plany. Niedaleko Lormtu plynal wartki strumien, w ktorym roilo sie od wielkich, wyjatkowo sprytnych pstragow.
-Potrzebuje was obu. Ty, Meronie, uczysz sie sztuki leczenia chorob, zostaniesz wiec z pania Una. Ty, Luukey, wyciagnij Aden z lozka. Powiedz jej, ze chora wlasnie sie obudzila.
-Chetnie, a co ty zamierzasz robic?
-Mam cos do zalatwienia. Wroce, jak tylko sie z tym uporam. A teraz zmykaj, szybko!
Tarlach siedzial przy stole, spogladajac nie widzacym wzrokiem na dwa rozwiniete zwoje. Jego mysli krazyly wokol Morskiej Twierdzy; zastanawial sie, jak jego towarzysze i mieszkancy Krainy Dolin przetrwaja nadchodzaca zime. Dopiero pozna wiosna beda mogli tam powrocic... to znaczy, on bedzie mogl powrocic. Najprawdopodobniej czeka go samotna wedrowka. Do licha, czy ta sprawa nigdy nie da mu spokoju?
Wstal i zaczal spacerowac po izbie. Wiekszosc sposrod uczonych dziwakow, ktorzy udzielili mu gosciny, od dawna lezy juz w lozkach, wkrotce mieszkancy zaczna sie budzic, a on wciaz czuwa, nie rozebrawszy sie nawet. Sypial bardzo malo od czasu, gdy opuscil swych wspolplemiencow i przywedrowal do Lormtu. Braklo tu okazji do podejmowania fizycznego wysilku, totez rzadko odczuwal zmeczenie. Musial sie zadowolic krotkimi, kilkugodzinnymi drzemkami, ktore byly jedynym lekarstwem na zamet w glowie. Byc moze klopoty z zasypianiem znikna, kiedy powaznie zabierze sie do przerwanych badan. Taka mial przynajmniej nadzieje; obrzydly mu te dlugie nocne godziny, gdy czuwal pozostawiony sam na sam z wlasnymi myslami.
Ktos zapukal do drzwi.
Zdziwiony, szybko wlozyl uskrzydlony helm i zaprosil goscia do srodka.
Pyra. Jedna z kobiet, ktorym powierzono opieke nad Una. A wiec w koncu stalo sie... Zebral resztki odwagi i spojrzal na nia. Sadzac z wyrazu jej twarzy nie przynosila zalobnych wiesci. Odwrocil glowe, nie chcac zdradzic sie ze swymi uczuciami.
Dziewczyna postapila do przodu, dbajac jednak o zachowanie nalezytego dystansu.
-Wybacz mi to wtargniecie, kapitanie, ale prosiles, by cie zawiadomiono natychmiast, gdy tylko stan pani Uny sie zmieni.
-Czy nastapil przelom? - glos mial tak spokojny, jak gdyby pytal o jutrzejsza pogode.
-Najgorsze juz minelo. - Przytaknela. - Obudzila sie i z pewnoscia bedzie zyc.
Tarlach sklonil glowe. Chwala Rogatemu Lowcy...
-Dziekuje za dobre wiesci.
Z jego tonu Pyra wywnioskowala, ze spelnila juz swoj obowiazek i nie powinna zwlekac z odejsciem. Zburczala go w duchu. Nieczuly dzikus! Zreszta nie przyszla tu dla niego. Chodzilo o Une. Pani Morskiej Twierdzy nigdy niczego nie wyznala wprost. Nawet w goraczkowych majakach. Slowa wypowiedziane przez nia zaraz po przebudzeniu... Coz, niewykluczone, ze byla to normalna reakcja dzielnej i wrazliwej kobiety, lekajacej sie, iz ktos moglby przez nia stracic zycie. Jesli zas chodzi o talizman, Pyra mogla sie mylic co do jego znaczenia, ale bez watpienia bylo ono wielkie.
Kiedy wraz z Aden rozbieraly swa pacjentke, odkryly dwa zawieszone na oddzielnych lancuszkach wisiorki. Jeden byl malym, zlotym amuletem Gunnory. Nie probowaly go zdjac, liczac na to, ze bogini - opiekunka kobiet pomoze im w walce o zycie Uny. Drugi, srebrny, rowniez niewielki, lecz misternie wykonany, mial ksztalt nurkujacego sokola z krwawoczerwonym kamieniem w szponach. Okazalo sie wkrotce, ze to wisiorek czarodziejski.
Najpierw dotknela go Pyra, potem Aden i za kazdym razem srebrny ptak delikatnie, lecz zdecydowanie wyslizgiwal im sie z rak. Stwierdziwszy, ze istnieje niewidoczna wiez miedzy klejnotem a Una i ze tajemnicza ozdoba spokojnie spoczywa obok amuletu Gunnory, postanowily ja tam pozostawic.
W pierwszej chwili mysl, ze cos mogloby laczyc mieszkanke Krainy Dolin z najemnikiem, wydala sie Pyrze wrecz smieszna. To bylo absolutnie niemozliwe. Z drugiej strony nie bardzo mogla uwierzyc w zbieg okolicznosci, zwlaszcza gdy w pismach znalazla wzmianke, iz takie wlasnie wisiorki wyrabiali Sokolnicy. Mialy one jedna wspolna ceche: nie mogly zostac odebrane ani temu, kto je stworzyl, ani osobie, ktora otrzymala je w darze. Nie podzielila sie z nikim swymi przypuszczeniami i chyba slusznie, gdyz najwyrazniej byly one mylne. Jesli w ogole wchodzilo tu w gre jakies uczucie - zywila je wylacznie pani Una. Byc moze dlatego ukrywala swoj klejnot. Byc moze...
Pyra zdawala sobie sprawe ze swojej niklej znajomosci zarowno mezczyzn ze swego ludu, jak tez mezczyzn w ogole. Niewykluczone, ze oslonieta czesciowo helmem twarz Sokolnika, gdy ten przygladal sie chorej, wyrazala cos innego, niz myslala. Ale instynkt podpowiadal, ze sie nie myli. Cierpienie jest nieodlaczna czescia ludzkiego losu. Zaden czlowiek, niezaleznie od plci i rasy, nie moze go uniknac.
Przygladala mu sie teraz bacznie, choc niepostrzezenie. Czy rzeczywiscie nowina nie zrobila na nim zadnego wrazenia? A moze jeszcze przed chwila strach sciskal go za gardlo, moze nie zdola sie jednak opanowac i w jakis sposob okaze, jak wielkiej doznal ulgi?
-Wybacz, kapitanie, ale musze poprosic cie o pewna przysluge. Pani Una przypomniala sobie, jak probowales ocalic ja przed spadajacym glazem i obawia sie, ze sam odniosles przy tym jakies obrazenia. Ta sprawa nie daje jej spokoju i moze opoznic powrot do zdrowia.
Kapitan wyraznie sie wyprostowal.
-Czy moja obecnosc moglaby pomoc?
-Tak, im predzej przestanie sie martwic, tym lepiej. Nie musisz pozostawac tam zbyt dlugo, zreszta nie byloby to nawet wskazane, ze wzgledu na jej wciaz ciezki stan.
-Chodzmy wiec - rzekl krotko. - Tracimy tutaj czas. Tarlach zdazyl juz poznac droge do infirmerii, choc za pierwszym razem rad byl z towarzystwa przewodnika. Wnetrze zwyczajnego na pozor budynku stanowilo prawdziwy labirynt izb i korytarzy. Tak samo zreszta wygladaly wszystkie budowle w Lormcie. Tylko ktos bardzo tu zadomowiony mogl wstepowac na krete sciezki calkowicie wolny od strachu przed pobladzeniem.
Slyszac ciche pukanie, Aden otworzyla drzwi. Popatrzyla najpierw na Pyre, potem na jej towarzysza i z aprobata kiwnela glowa.
-Znakomicie. Rankiem sama poslalabym po ciebie, Ptasi Wojowniku, ale tak bedzie chyba lepiej. Wejdzcie.
-Pani Una najpewniej chce porozmawiac z nim w cztery oczy - podsunela szybko Sokolniczka. - Sprawy Morskiej Twierdzy nas nie dotycza.
Uzdrowicielka ustapila po krotkim wahaniu.
-Dobrze, Ptasi Wojowniku, ale uprzedz, prosze, chora ze rozmowa moze trwac tylko kilka minut. W tym stanie ona i tak sie nie nadaje do omawiania zadnych powaznych spraw.
Z bijacym sercem Tarlach wszedl do slabo oswietlonego pokoju. Zatrzymal sie tuz przy drzwiach. Una siedziala wyprostowana, wsparta na poduszkach. Byla blada i tak szczupla, ze jej zielone oczy robily wrazenie nienaturalnie wielkich, lecz ujrzawszy go, natychmiast usmiechnela sie promiennie.
-Tarlach - szepnela.
Podszedl do lozka i usiadl na stojacym obok krzesle, uwazajac, by jej nie potracic. Dotknal bladego policzka i natychmiast cofnal reke
-Mialem ci tyle do powiedzenia - rzekl ochryple - ale teraz brak mi slow.
-Slowa nie sa potrzebne. Wiem od Pyry, co dla mnie uczyniles.
Przyjrzala sie uwaznie jego twarzy, ukrytej czesciowo pod okapem helmu, ktorego nie odwazyl sie zdjac w obawie przed naglym powrotem uzdrowicielek. Mimo tej oslony mogla bez trudu dostrzec, jak bardzo jest zmeczony, i serce jej sie scisnelo w poczuciu winy. Teraz, kiedy juz sie upewnila, ze Tarlach nie zostal ranny, ogarnal ja lek o los reszty eskorty - nie byli przeciez sami tego feralnego dnia, kiedy obsunela sie skala.
-Czy ktos jeszcze ucierpial? - zapytala.
-Wszystkim, oprocz ciebie, sprzyjalo szczescie.
-Co z Odwazna?
-Bardzo za toba teskni. Uspokoila sie dopiero wowczas, gdy sporzadzilem jej poslanie z twojej sukni, ktora znalazlem w jukach. Widocznie znajomy zapach rozproszyl jej obawy.
-Biedactwo!
-Zdazyla sie juz tu zadomowic. W przeciwienstwie do Syna Burzy, ktory budzi respekt jako obca, dziwna istota, a w dodatku wojownik - stala sie ulubienica wszystkich mieszkancow Lormtu.
Una kiwnela glowa. Tak wlasnie powinno byc. Odwazna to male lagodne stworzenie, gotowe darzyc przywiazaniem kazdego napotkanego czlowieka. Powazni, wiekowi uczeni na pewno dobrze sie czuli w jej towarzystwie, podobnie jak mlodzi ludzie, ktorych bez watpienia zjednala sobie figlarnym usposobieniem. Usmiech rozjasnil szare oczy Tarlacha. - Sadze, ze chca jej oszczedzic przykrosci obcowania ze mna - rozesmial sie cicho, widzac zachmurzona twarz Uny. - Nie uwazaja mnie tu chyba za zlego czlowieka, ale jestem troche zbyt dziki jak na ich gust... Teraz, kiedy wreszcie odzyskalas przytomnosc, zapewne zgodza sie, by kotka spedzala z toba codziennie choc pare chwil.
-Sprawiloby mi to wielka radosc. - Una usadowila sie wygodnie wsrod poduszek. - Jak ci ida poszukiwania?
-Jeszcze ich nie wznowilem... - dostrzegl, ze marszczy brwi, i pospiesznie dodal: - Pierwszy dzien przespalem, a potem caly czas zajety bylem sprawami mojego oddzialu. Dopiero co stad wyjechali.
-Wasze sokolnickie obyczaje nakladaja ogromny ciezar na starszych oficerow - zauwazyla sucho.
-Czasami - przyznal. - Tym razem jednak cieszylem sie, ze obowiazki nie pozostawiaja mi zbyt wiele czasu na rozmyslanie.
-No coz, ta zwloka ma jedna dobra strone. Bede mogla pracowac razem z toba, tak ja