Andre Norton Pakt Sokolnikow P.M.Griffin Tytul oryginalu Flight of Vengeance part 2 Przelozyl Maciej Martynski Rozdzial pierwszy Tarlach pochylil sie nisko w siodle, aby zmniejszyc opor powietrza, i mocniej przycisnal do piersi nieruchome cialo byc moze juz martwej kobiety.Jechal tak od dwoch, a liczac i dzisiejszy - trzech dni. Nie robil zadnych popasow; zatrzymywal sie tylko po to, by zmienic konia, gdy niosacy go wierzchowiec nie byl juz w stanie dzwigac podwojnego ciezaru. Zmeczenie i strach zacmiewaly mu umysl. Gdyby nie towarzyszaca mu od poczatku swiadomosc, ze bedzie musial zdac dokladne sprawozdanie z tego, co sie stalo, zapewne nie potrafilby teraz powiedziec, jak dlugo juz trwa szalenczy galop. Pedzil, gnany strachem, majac wciaz przed oczyma ten sam straszny widok: od niegroznego na pozor zbocza odrywa sie nagle potezny glaz i spada wprost na Pania Morskiej Twierdzy... Nie przygniotl, na szczescie, pani Uny calym swym ciezarem, tego bowiem nie przezylby zaden czlowiek, ale uderzyl ja, i bylo to potezne uderzenie. Zyla jeszcze, kiedy on i jego towarzysze do niej dotarli, lecz bylo rzecza oczywista, ze doznala ciezkich wewnetrznych obrazen i nie wystarczy tutaj ich dorazna pomoc. Myslac o tym znow poczul ucisk w sercu. Czarownice! Te po trzykroc przeklete wiedzmy! To prawda - ocalily Estcarp, ruszajac z posad gory, lecz przy okazji brutalnie zaklocily spokoj wyzynnej krainy. Zniszczyly Gniazdo, przedmiot dumy Sokolnikow, ktorego utrata mogla oznaczac koniec ich wspolnoty. Teraz zas znowu postawily ich przyszlosc pod znakiem zapytania, godzac w te, ktora wbrew zwyczajom swego ludu skrycie kochal; w kobiete, z ktora zawarl sojusz w najpilniejszej potrzebie, pragnac skorzystac z ostatniej, byc moze, szansy ocalenia swej rasy. Opanowal narastajace wzburzenie - musial to czynic wiele razy podczas tej koszmarnej jazdy. Wlasnie po to przybyli do Escarpu. Przemierzyli te zdradzieckie gory w poszukiwaniu wiedzy, jakichkolwiek informacji, ktore moglyby przekonac najwyzszych dowodcow Sokolnikow, a takze kobiety, ktorych wciaz sie obawiali i wystrzegali - o koniecznosci obrania takiej drogi postepowania, jaka proponowal Tarlach. Lormt, skarbnica starozytnej wiedzy, znajdowal sie stosunkowo blisko miejsca wypadku. Bawiac tam niegdys, trzymal sie z dala - zgodnie z tradycja Sokolnikow - od ludzi zamieszkujacych twierdze. Nie potrafilby wiec teraz powiedziec, czy uzyska od nich potrzebna pomoc. Rozsadek mowil mu jednak, ze tak duza spolecznosc nie moglaby sie obejsc bez uzdrowiciela, zatem rozpoczal bieg, rzucajac w ten sposob wyzwanie Ponuremu Komendantowi. Dopoki Una zyje, dopoki istnieje szansa jej uleczenia, on sie nie zalamie i nie zaprzestanie walki. Z tym postanowieniem, dosiadl Radosnej, posadzil pania Une przed soba i owinal wokol nadgarstka wodze jej ogiera; bedzie go potrzebowal, gdy Radosna sie zmeczy. Oczekiwal, ze jego nieliczna eskorta podazy za nimi w wolniejszym tempie. Zdziwil sie wiec bardzo widzac porucznika Brennana rowniez skaczacego na siodlo i chwytajacego cugle drugiego konia. Nie probowal go powstrzymac. W spustoszonych przez Czarownice gorach mialy sie ponoc wloczyc grozne zwierzeta i jeszcze grozniejsi ludzie, a on sam, majac zajete rece, nie bylby w stanie odeprzec niespodziewanej napasci. W wyscigu ze smiercia uczestniczyly jeszcze trzy istoty - sokoly Syn Burzy i Promien Slonca oraz kocica Odwazna, ktora dla Pani z Morskiej Twierdzy miala takie samo znaczenie, jak bojowe ptaki dla obu mezczyzn, o czym - procz Uny - wiedzial tylko Tarlach. Podczas gdy sokoly siedzialy na specjalnych grzedach przytwierdzonych do siodel, Odwazna podrozowala w wyscielanym pudle o wysokich sciankach, umieszczonym za kulbaka Uny. Nie starano sie ich zatrzymac. Zbyt silna byla wiez laczaca te stworzenia z wybranymi ludzmi, by zgodzily sie na rozstanie z przyczyny tak blahej, jak towarzyszace podrozy trudy i niewygody. Zwlaszcza Odwazna za nic nie pozostalaby w obawie, ze juz nigdy nie poczuje drogiej reki gladzacej jej geste zlotobrazowe futro. Dwaj mezczyzni rzadko odzywali sie do siebie podczas dlugich godzin jazdy, zajeci ponaglaniem znuzonych wierzchowcow do jak najszybszego biegu po wyboistej, gorskiej drodze. Nagle Tarlach uslyszal wolanie Brennana. Walach porucznika potknal sie ze zmeczenia; nie mogl juz dluzej niesc jezdzca na swym grzbiecie. Kapitan sciagnal cugle. Radosna tez zacznie wkrotce ciezko dyszec, pomyslal. Nalezalo po raz kolejny zmienic konie. Porucznik zsiadl pierwszy i pospieszyl, aby przejac bezwladne cialo Kobiety z Dolin od swego dowodcy - w ten sposob chcieli jej oszczedzic szkodliwych wstrzasow. Tarlach podbiegl do luzaka, ale nim zdazyl go dosiasc, swiat zawirowal mu w oczach. Zachwial sie i wsparl ciezko o bok Orlego Brata - gdyby nie ta podpora, nie zdolalby ustac na nogach. Zamknal oczy, starajac sie odzyskac kontrole nad zmyslami, ktore odmowily mu posluszenstwa. Pochwycily go czyjes silne dlonie. -Chodz, Tarlachu. Mozemy teraz odpoczac. -Nie... -Potrzebujemy tego wszyscy, a pani Una najbardziej. Ulegl wiec i pozwolil sie polozyc na ziemi. Zawrot glowy minal po kilku minutach; poczekal jeszcze pare sekund, aby uzyskac calkowita pewnosc, ze swiat rzeczywiscie sie ustatkowal i nie zamierza zaczac wirowac na nowo, po czym usiadl. Jego towarzysz kleczal obok Uny. Tarlach zauwazyl, jak rabkiem plaszcza wyciera rozowa piane z jej warg. -Co z nia? - zapytal. Brennan obrocil sie ku niemu. -Niewiele gorzej niz przedtem. -Ale jednak gorzej, prawda? Opuscil wzrok, kiedy tamten twierdzaco kiwnal glowa. Nie mogl nic dla niej uczynic... Brennan zostawil ranna i wyjawszy z torby przy siodle manierke z woda, przyniosl ja swemu kapitanowi. -Ona nie cierpi... Wypij to. Pragnienie jest jedna z przyczyn naszego wyczerpania. Tarlach niemal do polowy oproznil naczynie, nim odjal je od ust. Czujac wilgoc w wyschnietym gardle i na spierzchnietych wargach, doznawal rownoczesnie rozkoszy i udreki. Zastanawial sie, jak to mozliwe, ze dotychczas nie zdawal sobie sprawy z dreczacego go pragnienia. Oddal naczynie i usmiechnal sie blado do swego towarzysza. -Jestem kompletnie wyczerpany, ale po tobie wcale nie widac zmeczenia. Nie bylo to tak calkiem zgodne z prawda, bo twarz porucznika byla blada i sciagnieta, lecz ramiona wciaz mial wyprostowane, a ruchy pewne. -Mnie rowniez podroz dala sie we znaki, przyjacielu. Po prostu nie dzwigalem dotychczas zadnego ciezaru - odparl Brennan rzucajac mu przenikliwe spojrzenie. - Pozwol, ze teraz ja wezme pania Une. Ramiona musisz miec juz calkiem zdretwiale. -Dam sobie rade - odpowiedzial szorstko Tarlach i niemal natychmiast glos mu zlagodnial. - Nie chcialem cie urazic, Brennanie, ale musisz pelnic role naszego straznika. Ja nie sprostalbym teraz temu zadaniu, choc jako Sokolnik i oficer nie powinienem sie do tego przyznawac. -A wiec niech tak bedzie - zgodzil sie Brennan westchnawszy w glebi serca. Tarlach nie zwlekal dluzej. Dosiadl konia i wzial w ramiona Une z Morskiej Twierdzy. Spojrzal na jej twarz. Byla calkiem nieruchoma, jakby wysilek wlozony w czynnosc oddychania pochlonal cala wole i energie dziewczyny. -O pani moja, wytrzymaj jeszcze troche - szepnal, choc wiedzial, ze Una nie moze go uslyszec. - Powinnismy juz byc blisko, jesli tylko w pospiechu nie zboczylismy z drogi. Twoja udreka wkrotce sie skonczy. Rozdzial drugi Po godzinie jazdy najemnicy trafili na wiodacy w dol szlak, ktory urywal sie nagle u stop lagodnego wzniesienia. Pokonawszy je znalezli sie nagle w waskiej dolinie i ujrzeli przed soba dziwaczna fortece, a raczej cos, co bylo nia niegdys, jeszcze przed Wielkim Poruszeniem. Sposrod czterech wiez, ktore jej niegdys strzegly, ocalaly tylko dwie i czesc trzeciej. Czwarta zniknela, podobnie jak oba odcinki muru laczace ja z sasiednimi basztami. Jeden fragment walu po prostu sie rozsypal, drugi runal wraz z wieza, kiedy obsunela sie ziemia. U podnoza tak niegdys solidnego, stromego nasypu znajdowalo sie niewielkie rumowisko; wiekszosc gruzu uprzatnieto i uzyto zapewne do odbudowy innych gmachow.Do glownej bramy w ocalalym murze prowadzila rzadko uzywana, lecz dobrze widoczna sciezka i Tarlach skierowal na nia swego zmeczonego konia. Ich zblizanie sie zostalo najwyrazniej zauwazone przez kogos o wzroku na tyle bystrym, ze zdolal dostrzec dodatkowy ciezar na kulbace pierwszego jezdzca, gdyz w gromadce, ktora wysypala sie przed brame, by ich powitac, Tarlach zobaczyl dwoch ludzi z noszami. Podjechal do nich i gwaltownie sciagnal cugle. -Czy jest tu jakis uzdrowiciel? - zapytal szorstkim glosem. - Jeden z moich towarzyszy potrzebuje... -Ja jestem uzdrowicielka - powiedziala szybko kobieta stojaca tuz przy noszach. Ze zdziwieniem rozpoznal w niej te, ktora podczas ostatniej jego tu bytnosci miala w swej pieczy interesujace go materialy. -Pozwol mym pomocnikom zabrac chorego, Ptasi Wojowniku. Dwoch mlodych ludzi, odzianych jak rzemieslnicy lub robotnicy rolni, podeszlo do Tarlacha, wyciagajac rece. Podal im nieprzytomna Une. Kladac ja na nosze, wykazali sie wielka delikatnoscia, mimo swego prostackiego wygladu. Uzdrowicielka, pochodzaca ze starozytnej, estcarpianskiej rasy, uklekla obok noszy. Odkrywszy, ze ma do czynienia z kobieta, az drgnela ze zdumienia - co Tarlach zauwazyl, mimo ze opanowala sie niemal natychmiast. Wrodzony takt nie pozwolil jej tego skomentowac ani tez w inny sposob zademonstrowac zaskoczenia. A moze po prostu nie mialo to dla niej wiekszego znaczenia w obliczu innych, pilniejszych spraw. Odpowiadajac na jej pytanie, Sokolnik szybko i zwiezle podal okolicznosci wypadku i opisal najlepiej jak potrafil rozmiary obrazen odniesionych przez pania Une. Nastepnie wspomnial o szalenczej jezdzie do Lormtu, aby ta Madra Kobieta, czy tez Czarownica, a moze jeszcze ktos inny - to bez znaczenia - mogla ocenic mozliwe skutki tej podrozy. Kapitan nie byl swiadomy spojrzen, ktorymi obrzucali go sluchacze. Patrzyl, jak mezczyzni niosacy nosze znikaja za brama twierdzy. W glebi serca czul, ze zapewne nie zobaczy juz Uny z Morskiej Twierdzy, a przynajmniej nie zobaczy jej zywej. Glowa opadla mu na piersi. Byl zmeczony i zrozpaczony. To juz koniec. Uczynil wszystko co w jego mocy - los Uny spoczal w innych rekach, w rekach tych dziwnych uczonych, nie mowiac juz o Wielkich, ktorzy rzadza zyciem i smiercia. Otrzasnal sie jednak z przygnebienia. Nie wolno mu bylo skapitulowac, jeszcze nie teraz. Podniosl glowe i zsiadl z konia. Ruchy mial tak powolne, ze zdawalo sie, iz plynie pokonujac opor wody. Tak jakby cialo zbuntowalo sie i przestalo sluchac polecen. Stanal przed otaczajacymi go ludzmi i po raz pierwszy przyjrzal im sie uwaznie. Natychmiast spostrzegl dobrze mu znana wysoka postac. Mezczyzna ow mial siwe wlosy, lecz w wyrazie jego oczu nie bylo nic, co swiadczyloby o starczym zniedoleznieniu lub znuzeniu zyciem. Stal wyprostowany jak struna, w postawie swiadczacej o stanowczosci i dumie z wlasnych osiagniec. Poza tym nie roznil sie od wielu innych ludzi w podeszlym wieku, watlych, lecz zdrowych na ciele i umysle. Skore mial niezbyt pomarszczona, lecz bardzo cienka, niemal przezroczysta, o bladawym odcieniu; jego reke wyciagnieta w powitalnym gescie pokrywala siec blekitnych zylek. Mila, niegdys zapewne przystojna twarz miala wyraz czujny i uprzejmy zarazem. Szary stroj nie roznil sie zbytnio od uzywanych do pracy w polu czy warsztacie, chociaz Ouen byl glowa spolecznosci Lormtu. Trudno tu bylo o cos lepszego i nikt sposrod obecnych nie mogl sie pochwalic bogatszym odzieniem. Obok starca stal drugi, mlodszy mezczyzna, rowniez znany Sokolnikowi. On takze byl wysoki, chudy i pochodzil ze Starej Rasy. Nosil taki sam, tylko brazowy, stroj roboczy jak jego towarzysz, lecz wygladal na zolnierza, czlowieka znajacego dobrze wojenne rzemioslo i srodze przez wojne doswiadczonego. Jego lewa stopa byla calkiem sztywna, a sposob, w jaki trzymal laske, na ktorej sie wspieral, swiadczyl o wieloletnim przyzwyczajeniu. Pozostali tworzyli dosc dziwne zgromadzenie i w niczym nie przypominali mieszkancow wiekszosci miast i zamkow. Przewaznie byli to mezczyzni, na ogol starzy, choc nie brakowalo mlodszych, ktorych obecnosc oznaczala, ze grod nie chyli sie jeszcze ku upadkowi. Siwowlosy mezczyzna pochwycil spojrzenie Sokolnika i postapil krok naprzod. -Lormt wita cie po raz wtory, Ptasi Wojowniku. - powiedzial niezwykle lagodnym glosem. - Ciebie i twych towarzyszy. Tarlach nie zdziwil sie wcale, ze go rozpoznano. Wysokie helmy oslaniajace gorna czesc twarzy utrudnialy ludziom spoza klanu odroznienie jednego Sokolnika od drugiego, lecz kto choc raz ujrzal wierzchowca z Morskiej Twierdzy, na ktorym jezdzil kapitan, nie mogl go juz pomylic z zadnym innym. Dzieki Radosnej mieszkancy Lormtu poznali swego goscia, ktory badal ich archiwa, a potem nagle wyjechal rzucajac na odchodnym, ze wkrotce powroci z towarzyszem. Serce mu sie scisnelo. Powedrowal wowczas na wybrzeze, na spotkanie z okretem Uny, tak jak ustalili, nim opuscil High Hallack. Una nie chciala porzucac swej Doliny w tej wypelnionej rozmaitymi zajeciami porze roku. Postanowili wiec, ze on pojedzie przodem i zdobedzie w Lormcie tyle informacji, ile sie da, ona zas dolaczy do niego jesienia, gdy juz wypelni wiekszosc obowiazkow. Chciala pomoc mu w poszukiwaniach i naradzic sie w sprawie wydobytych z otchlani zapomnienia dokumentow, nim oboje przedstawia je Sokolnikom. Tymczasem spotkala ja zguba, a on, ktory przysiagl jej bronic - sam sie do tego przyczynil. -Dziekuje ci, panie Ouenie, za tak zyczliwe powitanie - odparl starajac sie mowic spokojnie i pewnie. - Przybylismy tu, gdyz, jak widziales, potrzebujemy pomocy, a takze po to, bym mogl dalej szperac wsrod waszych kronik. Jesli pozwolisz, moj towarzysz i jeszcze osmiu jezdzcow, ktorzy niebawem dojada, pozostana tu przez pewien czas, aby wypoczac i odpasc konie przed podroza do naszego obozu w Es. Oczywiscie, zaplacimy za goscine. -Nie jestem zadnym panem, Ptasi Wojowniku, wiesz o tym doskonale - odparl tamten surowo. - Nazywaj mnie po prostu Ouenem. Co do zaplaty... Nie prowadzimy tu oberzy, choc potrzeba zmusza nas do przyjmowania dobrowolnych darow, za ktore jestesmy bardzo wdzieczni. - Usmiechnal sie i nagle jego sztywnosc zniknela jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki. - Przyjemnie nam bedzie goscic ciebie i twoja druzyne - skinal glowa w strone otwartej bramy. - Wejdzcie do srodka. Wasze zwierzeta potrzebuja opieki, a i wam przydalby sie odpoczynek. Twoja izba jest wciaz wolna; przygotowalismy tez druga dla twego towarzysza. Tarlach pochylil glowe w oficjalnym uklonie. -Raz jeszcze dziekuje - powiedzial, po czym wyglosil zwyczajowa formulke: - Niech bedzie pozdrowiony ten dom i jego mieszkancy. Niech szczescie sprzyja im i wszystkim ich przedsiewzieciom od wschodu do zachodu slonca. Przeprowadziwszy obu Sokolnikow przez brame i rozlegly dziedziniec, Ouen i Duratan zawiedli ich do dlugiego, przypominajacego koszary budynku, ktory ciagnal sie wzdluz ocalalego muru. Wspieli sie na pierwsze pietro, w czym nie przeszkodzil im ani podeszly wiek jednego, ani kalectwo drugiego z gospodarzy. -Wiekszosc starszych uczonych mieszka na dole, gdyz te schody moglyby sie dla nich okazac przeszkoda nie do pokonania - oznajmil Ouen - lecz nasi goscie i ci z nas, ktorzy maja tutaj kwatery, twierdza, ze odosobnienie sprzyja wypoczynkowi. Dlatego wlasnie na tym pietrze miesci sie infirmeria. -Odpowiada nam to - odrzekl kapitan w swoim i porucznika imieniu, gdyz taki byl zwyczaj wsrod Sokolnikow przy kontaktach z przedstawicielami innych plemion. - Moi ludzie pragneliby pozostac na uboczu, o ile to mozliwe. Stary uczony poprowadzil ich slabo oswietlonym korytarzem, ktory wydawal sie nie miec konca. W pewnym momencie stanal przed ciezkimi, debowymi drzwiami i rozwarl je. Oczom przybyszow ukazala sie mala sypialnia z prostokatnym stolem i kilkoma prostymi krzeslami; bylo tam takze troche sprzetow, dzieki ktorym komnata mogla sluzyc jako pracownia. Mile cieplo rozchodzilo sie od ognia trzaskajacego wesolo na kominku. -Czy dalej ci to odpowiada, Ptasi Wojowniku? - zagadnal Ouen. -W zupelnosci. Obrzuciwszy izbe blyskawicznym spojrzeniem, Tarlach znow skupil uwage na swym gospodarzu. -Mam nadzieje, ze twoi domownicy wybacza nam, jesli nie przywitamy sie z nimi jeszcze dzis wieczorem. Spedzilismy w siodle tyle czasu... -Bardziej by nas rozgniewalo, gdybyscie sie czuli zobowiazani do przestrzegania form, dobrze przedtem nie wypoczawszy. Oczywiscie przyniesiemy tu rzeczy twoje i twego towarzysza, lecz co do bagazy damy... - uczony zawiesil glos. -Biore za nie odpowiedzialnosc. Cos malego i ciemnego weszlo cicho do budynku w slad za ludzmi i teraz otarlo sie o nogi Sokolnika. Tarlach pochylil sie i wzial Odwazna na rece. -Jej kot rowniez zamieszka ze mna. -Wszystkie wasze zwierzeta sa mile widziane, te upierzone i te pokryte futrem. Kapitan najemnikow pragnal tylko jednego - zeby wreszcie pozostawiono go w spokoju, poniewaz jednak przyjeto ich bardzo zyczliwie i jak dotad nie nekano pytaniami, wypadalo opowiedziec cokolwiek o sobie, a przynajmniej podac imie czlowieka, ktoremu sluzyli. Nic ponadto nie musial ujawniac - tlumaczyl go obyczaj, zgodnie z ktorym postapil rowniez podczas poprzedniego pobytu w Lormcie. Sokolnicy nie wyjawiali swoich imion obcym ludziom, nie rozmawiali z nimi o wlasnych sprawach ani o sprawach tych, dla ktorych walczyli. -Ranna kobieta to Una, Pani Doliny Morskiej Twierdzy... z High Hallacku - dodal, gdyz niewielu mieszkancow Krainy Dolin znano w Estcarpie z imienia. Dobrze poinformowani byli jedynie Sulkarczycy i im podobni, zwlaszcza kupcy, a takze czyste tarcze, czyli ludzie majacy bezposrednie zwiazki z drugim kontynentem. -Oddaliscie swe miecze na jej uslugi? - zapytal Duratan. -Tak - rzekl krotko kapitan - ale mowilem juz, ze mam tu wlasne zadanie do wykonania. Jak tylko wypoczne i uporam sie z innymi obowiazkami, chcialbym na nowo podjac badania, o ile macie jeszcze cos dla mnie. -Jest wiele kronik, niektore z nich dotycza historii twej rasy. Sa bardzo stare... -Im starsze, tym wieksza maja dla mnie wartosc. -Wiekszosc juz widziales - zastrzegl sie Duratan. - Poza tym informacje w nich zawarte sa bardzo fragmentaryczne. Twoi wspolplemiency niechetnie wypowiadali sie na swoj temat... -Mozesz swobodnie korzystac z naszych zbiorow - wtracil pospiesznie Ouen. - Sami staralismy sie wyszukac dla ciebie cos nowego. Wielkie Poruszenie umozliwilo nam dostep do ogromnej ilosci nowych dziel, a przeciez dotychczas nie udalo sie zbadac nawet tego, co mielismy, zanim nastapil ow kataklizm. Ponad polowa pism nie jest skatalogowana. -Chcialbym zobaczyc wszystko, co zdolacie znalezc. -Dolozymy wszelkich staran, by cie zadowolic. Prawde mowiac, wyswiadczyles nam przysluge swoja prosba. Wielu jest tu takich, co uwielbiaja tego rodzaju studia. Z checia podejma wyzwanie. Kapitan podziekowal skinieniem glowy. Zawahal sie przez moment. Jego wzrok mimowolnie pobiegl ku drzwiom i mrocznej sieni. -Zawiadomicie mnie, kiedy uzdrowicielka ukonczy badanie chorej? -Oczywiscie, jak tylko sami sie czegos dowiemy. Po czym gospodarze wyszli zabierajac ze soba porucznika, ktoremu wskazali izbe po prawej stronie, nie rozniaca sie niczym od pokoju Tarlacha. Brennan podziekowal im, lecz natychmiast wyszedl z powrotem na korytarz. -Posiedze jeszcze troche z moim kapitanem. Czy moglibysmy dostac wina i cos do jedzenia? -Naturalnie, juz sie tym zajeto. Tarlach posadzil Odwazna w nogach swego loza. Wyglada na zagubiona, pomyslal. Jak na dorosla kotke, byla niezwykle mala, niewiele wieksza od piecio-, szesciomiesiecznego kociaka. Skladala sie glownie z futra, bez niego nie wazylaby nawet dwoch funtow. Teraz, kiedy tak lezala skulona i nieszczesliwa, robila wrazenie jeszcze mniejszej. Nie starala sie wcale ukryc rozpaczy, wiedzac, ze Sokolnik jest swiadom wiezi laczacej ja z Una i ze w jego obecnosci nie musi taic swych uczuc. Usiadl obok, glaszczac lagodnie zlotobrazowe futro, lecz najwyrazniej nie bylo to dla niej zadna pociecha, cofnal wiec reke. W jaki sposob moglby dodac komus otuchy, skoro sam stracil juz wszelka nadzieje? Syn Burzy wydal z siebie gardlowy, zawodzacy glos i sfrunal na lozko tuz obok kotki. Zaczal muskac dziobem jej siersc, jak zwykly to czynic sokoly, gdy jeden z ich stada poniosl ciezka strate i cierpial. Tarlach poczul ucisk w gardle. Zdjal helm, ostroznie odlozyl go na bok i ukryl twarz w dloniach. Mial wrazenie, ze jego skrzydlaty towarzysz wyraza w ten sposob zal z powodu smierci Pani Morskiej Twierdzy... Slyszac pukanie, wyprostowal sie i znow siegnal po helm. Nie chcial, zeby ktos z mieszkancow Lormtu zobaczyl jego odslonieta twarz, szczegolnie teraz. Po chwili jednak odprezyl sie, gdyz Syn Burzy krzykiem obwiescil przybycie Brennana. Korzystajac z okazji, do komnaty wleciala za nim sokolica i ku zaskoczeniu obu mezczyzn przysiadla obok Odwaznej, na wszelkie sposoby okazujac wspolczucie. W odpowiedzi kotka wysunela rozowy jezyk i zaczela lizac piora na szyi i piersi ptaka. -Ona rowniez rozumie, co bedzie oznaczac dla nas smierc Pani Twierdzy - zauwazyl porucznik. Nie mogl wyjsc ze zdumienia, ze jego bojowy ptak okazuje taka glebie uczuc. Nigdy nie widzial sokolicy, ktora smucilaby sie w ten sposob po smierci jakiegokolwiek czlowieka, nawet wybranego towarzysza. Jednak w tej chwili co innego zaprzatalo jego umysl. Podobnie jak Tarlach zdjal helm i z westchnieniem ulgi polozyl go obok helmu dowodcy. Przyjemnie bylo choc na chwile uwolnic sie od tego ciezaru. -Mamy przed soba pare godzin spokoju. -Tak - odrzekl Tarlach silac sie na usmiech. - Jesli chodzi o mnie, nie omieszkam ich wykorzystac... Czy dostales dobra kwatere? -Calkiem wygodna. Wyglada tak samo jak twoja. - Brennan spojrzal na lozko. - A gdybys tak polozyl sie na chwile? Prosilem, zeby przyniesiono nam jedzenie, mysle jednak, ze bardziej przydalby ci sie sen. -Nic z tego. Zbyt jestem zmeczony, zeby zasnac. Przynajmniej tak mi sie wydaje. - Tarlach zwrocil wzrok w strone ognia. - Gdy pani Una umrze, nasze nadzieje spelzna na niczym. - Zacisnal wargi. - Miala racje, jak zwykle. Jesli jej z nami nie bedzie, jesli ona sama nie wyrazi poparcia dla naszych planow, niewiele zdolamy zdzialac w wioskach. -Moze jednak kobiety wysluchaja nas - rzucil Brennan - bo jesli nie, to zgina wraz z nami. -Moze i wysluchaja - odrzekl Tarlach z gorycza - lecz nielatwo im przyjdzie nam zaufac, bo niby dlaczego? Coz my wiemy o sobie nawzajem? Tyle tylko, ze cztery razy do roku - czasem nawet raz - przyjezdzamy do wiosek wielka zgraja, aby plodzic potomstwo. Niczym zwierzeta pod nadzorem pastucha. Porucznik sie skrzywil. -Tarlachu... -Nie, pozwol mi dokonczyc. Po prostu staram sie postawic w ich sytuacji i spojrzec na sprawe z ich punktu widzenia. W otoczonym gorami Gniezdzie moglismy trzymac kobiety pod scislym nadzorem, lecz nawet wowczas, jak sadze, od czasu do czasu jedna czy dwie wymykaly sie do Estcarpu w poszukiwaniu innego, lepszego zycia. Kiedy Wielkie Poruszenie zmusilo nas do zejscia w doliny, zmiany staly sie nieuniknione. Obecnie wioski naszych niewiast niemal bezposrednio granicza z ziemiami Czarownic. Juz teraz tracimy mnostwo kobiet. W nastepnym pokoleniu, a na pewno w tym, ktore przyjdzie po nim, zbyt malo bedzie zdolnych do rodzenia dzieci, by zapewnic nam przetrwanie. Z pewnoscia same o tym wiedza najlepiej, ale ja na ich miejscu nie dalbym sie z powrotem zwabic do nastepnej gorskiej kryjowki. A nuz okazalaby sie jeszcze gorszym wiezieniem dla nich i ich potomstwa? Dlatego obecnosc pani Uny, to, ze z nami wspolpracuje, jej swiadectwo o tym, co staramy sie zbudowac - bylyby bardzo pomocne, choc nie wiadomo, czy wystarczajace. Jej smierc wytraci nam bron z reki. Brennan nachmurzyl sie. -Nasze oddzialy wciaz pilnuja wszystkich wiosek i moga zmusic... -Nasz traktat z Morska Twierdza wyklucza taka mozliwosc. -Krucze Pole jest twoje. -To duza Dolina, ale i tak zbyt mala jak na nasze potrzeby. Musimy miec wolny dostep do Doliny Morskiej Twierdzy, a odmowia nam tego, jesli pogwalcimy umowe z pania Una. - Tarlach przymruzyl oczy. - Nawet gdybysmy zlekcewazyli nasze przysiegi, nie uda nam sie zagarnac ani jej Doliny, ani zadnej innej. High Hallack doskonale pamieta alizonska inwazje i jego panowie znow szybko sie zjednocza, by zdusic w zarodku kazda taka probe. Nawet bedac u szczytu naszej potegi, nie zdolalibysmy mieczem wywalczyc sobie krolestwa tam, gdzie poniosly kleske uzbrojone przez Kolder Psy. Jesli sprobujemy, sami wydamy na siebie wyrok. Ktoz bowiem po czyms takim zechcialby nas wynajac? -Nigdy nie doradzalem zdrady... -Nie - westchnal Tarlach. - Nie. To wina zmeczenia, jak sadze. Widze wszystko w najczarniejszych barwach. -Masz racje. Musimy uzyskac zgode kobiet, zeby nasz plan sie powiodl. - Brennan zawahal sie i dodal: - Nie zapominaj jednak, ze potrzebna jest nam rowniez przychylnosc dowodcow. Jesli przedstawiajac nasza sprawe zrazimy ich dziwnym zachowaniem, tyle tylko osiagniemy, ze staniemy sie wyrzutkami. Tarlach obrzucil go szybkim spojrzeniem. Czyzby w tych slowach kryla sie przestroga? Moze zdradzil sie, okazal w jakis sposob, ile znaczy dla niego Una z Morskiej Twierdzy? Z wyrazu twarzy towarzysza nie mogl nic wyczytac, ale... Nie bylo miedzy nim a Una niczego, co mogloby sprowadzic na nich nieslawe. Gdyby pochodzil z innego plemienia, gdyby okolicznosci byly inne - poslubilby ja; jednak przyszedl na swiat jako Sokolnik i przewodzil pelnej kompanii, jednej z ostatnich, jakie im pozostaly. Pieciuset ludzi szlo za nim i sluchalo jego rozkazow. Mogl, co prawda, zrezygnowac, wyznaczajac Brennana na swego nastepce, a Pan Wojny zatwierdzilby pozniej te nominacje. Jednak przypadek oraz hojnosc pani Uny sprawily, ze nadarzyla sie sposobnosc ocalenia jego rasy - Tarlach musial tylko przekonac swych wspolplemiencow, zeby z niej skorzystali. Nie osmielilby sie wiec teraz pogwalcic obyczaju, nawet gdyby pragnal tego calym sercem. Nawet gdyby Una tego pragnela. Sokolnicy trzymali sie zawsze z dala od innych plemion. Bariere stanowil ich tryb zycia - prawdziwy lub tylko przypisywany im przez obcych. Gdy sulkarskie okrety przywiozly Sokolnikow do polnocnych krolestw, mezczyznom towarzyszyly kobiety i dzieci, podobnie jak zwierzeta towarzysza swym pasterzom. Wojownicy nie utrzymywali z nimi zadnych blizszych stosunkow. Ulokowali je w kilku rozrzuconych na duzej przestrzeni wioskach, nadzorowanych przez oddzialy wojska, sami zas, juz wowczas najemni zolnierze, wzniesli Gniazdo i osiedli w nim, co jakis czas odwiedzajac kobiety swej rasy, by dac poczatek kolejnemu pokoleniu. Duma, wstyd i obawa kazaly im pomijac milczeniem przyczyny, dla ktorych pojawili sie w Estcarpie. Mijaly lata, a oni coraz bardziej zamykali sie we wlasnym gronie, z dala od obcych mezczyzn, a takze wlasnych kobiet i potomstwa. W koncu pozostala im jedynie przyjazn towarzyszy i wiernych sokolow. A przeciez niegdys zyli zgola inaczej. Nadszedl jednakze czarny dzien i spadla na nich kleska. Dawna Istota z Przedwiecznego Mroku zawladnela Sokolnikami, skazujac na niewole tak ciezka i okrutna, ze samo wspomnienie tych rzadow na wiecznosc wypalilo pietno w ich sercach. Jonkara potrafila narzucac swa wole tylko za posrednictwem kobiet, ale kazda kobieta Sokolnikow mogla stac sie narzedziem w jej rekach. Wiekszosc z tych, ktore probowala sobie podporzadkowac - odmowila, przyplacajac smiercia ten szlachetny czyn. Jednak Jonkarze udalo sie zlamac opor niektorych kobiet, a kilka poddalo sie dobrowolnie w zamian za drobna czastke mocy, ktora zechciala im ofiarowac. Kobiety sluzace Jonkarze ulegly wewnetrznej przemianie, stajac sie jak ona zle i okrutne, czerpiac radosc z ludzkiego bolu i ponizenia. Poprzez te ulegle cienie Jonkara zdobyla calkowita wladze nad kazdym mezczyzna, ktorego cokolwiek laczylo z oddanymi jej niewiastami, i trzeba bylo zaplacic ogromna cene, azeby zlamac wreszcie potege zla. Ci, ktorzy przezyli, uciekli, opuszczajac na zawsze swe dawne siedziby, gdyz Jonkara nie zostala zgladzona, a jedynie zakuta w kajdany. Wiedzieli, ze czeka i czekac bedzie dopoty, dopoki nie pojawi sie kobieta gotowa przelac krew, aby ja uwolnic, a wowczas potwor wywrze zemste na nich lub na ich potomkach. Obawiajac sie powtornego popadniecia w niewole, Sokolnicy podjeli kroki, ktore w ich mniemaniu mialy ostatecznie zlikwidowac zagrozenie. Zerwali wszelkie wiezi z niewiastami, odmawiajac im jakiegokolwiek udzialu w swym zyciu i widujac je tylko podczas krotkich okresow godowych. Tarlach byl tego swiadom od dawna, ale dopiero podjawszy sluzbe w Morskiej Twierdzy poznal druga strone medalu - dowiedzial sie, dlaczego kobiety z jego plemienia, choc rownie dumne i dzielne jak ich mezowie i ojcowie, zgodzily sie zyc na wygnaniu i wytrzymywaly to tak dlugo. Ujarzmieni przez Jonkare mezczyzni, choc wykorzystywani okrutnie, mimo wszystko pozostali soba. Kobiety - stajac sie narzedziem zlych mocy - ucierpialy o wiele bardziej, totez mysl o powrocie zlej czarownicy budzila w nich znacznie wieksza obawe. Tak wielka, ze zachowaly biernosc przez te wszystkie stulecia od czasu ucieczki na polnoc. Nawet teraz, gdy ogarniete pragnieniem znalezienia lepszego, piekniejszego zycia mialy wreszcie zrzucic swoj ciezar, nawet teraz nie zalezalo im na pojednaniu z mezczyznami, tylko na calkowitym uwolnieniu sie. Przyczyna tego byla zapewne tylez niechec, co podswiadome pragnienie chronienia mezczyzn. Z zamyslenia wyrwalo Tarlacha ciche pukanie. Meski glos oznajmil, ze ich posilek jest gotowy. Brennan wlozyl helm i ruszyl ku drzwiom. Odebral uginajaca sie pod ciezarem jadla tace, podziekowal skinieniem glowy, po czym znow zamknal drzwi. -Przyslali rowniez porcje dla sokolow i kota - zauwazyl z aprobata, stawiajac tace na stole. - Potrawy przeznaczone dla nas sa niewyszukane, ale chyba dadza sie zjesc, poza tym jest tego az za duzo dla dwoch. Tarlach spojrzal bez szczegolnego zainteresowania. -Bierz, co chcesz. Nie mam ochoty na jedzenie. Porucznik nawet nie chcial o tym slyszec; zmusil swego dowodce do przelkniecia kilku kesow i kazal mu wypic odrobine wina, ktore wprawilo wyczerpanego kapitana w stan oszolomienia. Dopilnowawszy, by Tarlach sie polozyl, Brennan powrocil do swej izby. On rowniez bardzo potrzebowal odpoczynku. Komnata Ouena byla nieco wieksza i lepiej wyposazona niz te, do ktorych zaprowadzono obu Sokolnikow. Pelnila podwojna role mieszkania oraz kancelarii i Aden - uzdrowicielka, a zarazem zarliwa poszukiwaczka wiedzy, nie miala zadnych watpliwosci, ze tam wlasnie Ouen i Duratan beda czekac na wiadomosc o stanie pacjentki. Kiedy weszla, spoczely na niej niespokojne, pytajace spojrzenia szarych oczu. -No i jak sie czuje ta biedna mloda kobieta? -Odpoczywa. Na szczescie meczaca podroz ma juz za soba. Nic wiecej teraz nie moge powiedziec; odniosla bardzo ciezkie obrazenia. - Potrzasnela glowa. Na jej twarzy odmalowal sie podziw polaczony ze zdumieniem. - Jazda dala sie jej bardzo we znaki, ale Ptasi Wojownicy dobrze uczynili przywozac ja tak szybko... Z trudem moge uwierzyc, ze ludzie ich pokroju zdolni sa komukolwiek oddac taka przysluge. -Niech cie to nie dziwi - rzekl Duratan. - Sluzac w oddzialach Strazy Granicznej, walczylem u boku Sokolnikow. Z pewnoscia rzadko sie zdarza, by zlozyli mieczowa przysiege kobiecie, lecz raz dawszy slowo wypelnia wszystkie warunki umowy, nawet gdyby nie w smak im byly wynikajace z tego obowiazki. Podczas ucieczki z Karstenu wsrod uchodzcow znalazly sie kobiety i dzieci i nigdy nie zauwazylem, zeby ktorys Sokolnik uchybil zasadom grzecznosci. Nie zdarzylo sie tez, by obarczali kogos nadmiernym ciezarem, wprost przeciwnie, starali sie ulzyc slabszym i mniej zaradnym. Pomijajac juz kwestie obowiazku, wiekszosc z nich potrafi chyba rowniez wspolczuc. Gdyby nawet znalezli te chora dame na szlaku, prawie na pewno uczyniliby dla niej wszystko co w ich mocy... No, moze z wyjatkiem tego szalenczego wyscigu. -Dzieki nim istnieje przynajmniej cien szansy na uratowanie kobiety - powiedziala Aden. - Ale teraz mamy ich wszystkich na glowie, a w kazdym razie dowodce. Jak go potraktujemy? -Coz, tak samo jak ostatnim razem. Bedziemy sie starali okazac mu jak najwieksza goscinnosc, nie narzucajac sie przy tym zbytnio - odpowiedzial zdumiony jej niechecia Ouen. - Pozwolimy mu rowniez dalej studiowac nasze kroniki, kiedy juz nalezycie wypocznie, rzecz jasna. -Ouenie! Nauczycielu, doskonale wiesz, o co mi chodzi! On bedzie teraz badal zbiory, ktorymi sie opiekuje i z ktorych wlasnie korzysta Pyra, jego rodaczka. -Zatem bedzie musiala udostepnic mu te dziela. Malo prawdopodobne, zeby oboje zapragneli jednoczesnie czytac to samo. -Nie to mialam na mysli - warknela z rozdraznieniem Aden. - Dziwnie sie zachowujesz, Ouenie. -Ty takze - odparl uszczypliwie. -Widzialam strach w oczach Pyry, kiedy dowiedziala sie o tych przybyszach. To rowniez bylo dziwne i niezwykle zachowanie! - opanowala sie z trudem. - Dziewczyna nie chce, zeby ja zaciagnieto do rodzinnej wioski albo w jakies inne miejsce. Pragnie najpierw zdobyc pelna wiedze o leczeniu chorob i poznac dzieje wlasnego ludu, po to tu wlasnie przybyla. Z pewnoscia nie chce tez przyplacic smiercia swej decyzji o ucieczce z wioski a wnioskujac ze slow ludzi, ktorzy nas odwiedzali - nie jest to tak nieprawdopodobne, jak by sie wydawalo. Wodzila oczyma od Ouena do Duratana. -Zle sie stalo, ze poprzednio udzielilismy gosciny jednemu z czystych tarcz. Teraz bedzie ich dziesieciu. Czy zdolamy im przeszkodzic, jesli odkryja, ze Pyra jest Sokolniczka, i zechca zabrac ja stad lub zabic? Jakze bysmy mogli powstrzymac chocby jednego z nich? Przeciez to wojownicy z bojowymi ptakami wspomagajacymi ich w walce. W gre wchodzi nie tylko nasze bezpieczenstwo, ale i bezpieczenstwo naszych zbiorow. Dotychczas nie trafili tu zadni mezczyzni Sokolnicy, lecz przyjmowalismy kilkakrotnie kobiety z ich plemienia. Jedna z nich, nie dosc usatysfakcjonowana wynikami poszukiwan, probowala podrzec czytany wlasnie manuskrypt. Tak sie zlozylo, ze Jerro byl przy tym i ocalil ksiege. Coz jednak moglby zdzialac przeciw tym najemnikom? Zabiliby go, gdyby sprobowal im przeszkodzic. Duratan pozwolil jej dokonczyc, po czym uniosl dlon, proszac o cisze. -Nie mamy sie czego obawiac. Ani my, ani twoja przyjaciolka, Pyra. Jak ci juz mowilem, znam troche tych ludzi. Sa twardzi i oschli wobec nas, obcych, lecz prawi. Ugoscilismy ich, nie zadadza wiec gwaltu komus, nad kim roztoczylismy opieke. Moge cie tez zapewnic, ze zadna informacja nie rozwscieczy ich do tego stopnia, by posuneli sie do zniszczenia jakiejs ksiegi. Kazdy Sokolnik umie nad soba panowac. -Mam nadzieje, ze sie nie mylisz, przyjacielu - westchnela Aden. - Nie mialabym serca odprawic z kwitkiem tego najemnika po tym, co uczynil. Strach mnie jednak oblatuje na mysl o wojnie pustoszacej Lormt, a przeciez on i wszyscy ludzie jego rasy - przynajmniej mezczyzni - paraja sie wojennym rzemioslem. -Owszem, lecz bardzo czesto walcza w obronie ludzkiego zycia. Czynili to, pomagajac przeprowadzic moich ludzi przez gory podczas ucieczki z Karstenu, jak rowniez wielokrotnie idac do boju pod sztandarami Estcarpu i High Hallacku. Nie sa stronnikami Mroku ani Cienia, nigdy swiadomie nie sluzyli zlej sprawie. Moi drodzy... przyjmowalismy juz znacznie gorszych od nich i nigdy nie doznalismy zadnej krzywdy. Ze strony Ptasich Wojownikow nie spotka nas nic zlego, a ich dowodca juz przyczynil sie do wzbogacenia tutejszych archiwow. Kto wie, czy nie zrobi tego powtornie. Rozdzial trzeci Obaj Sokolnicy przespali niemal cala dobe. W ciagu trzech dni, ktore potem nastapily, Tarlach zajety byl wyszukiwaniem kwater dla swej eskorty i uzupelnianiem zapasow. Wkrotce mieli rozpoczac ostatni etap wedrowki. U celu czekal na nich oddzial, ktoremu poprzysiegli wiernosc po wsze czasy. Dowodzil nim Komendant Varnel, Pan Wojny narodu Sokolnikow.Chociaz bylo ich razem tylko dziesieciu, Tarlach musial poswiecac caly swoj czas i energie rozlicznym obowiazkom. Sokolnicy przestrzegali bowiem scisle obyczaju, ktory w tym przypadku nakazywal, aby jedynie dowodca utrzymywal kontakty z mieszkancami Lormtu. Kapitan cieszyl sie z tego. Stan zdrowia pani Uny nie ulegal zadnej widocznej poprawie. Wciaz zyla i opiekujacy sie nia ludzie uznawali to za dobry znak, nie potrafili jednak powiedziec, czy wyzdrowieje. W ostroznych slowach dawali mu do zrozumienia, aby nie robil sobie zbyt wielkich nadziei. Codziennie odwiedzal infirmerie pod pozorem sprawdzania, czy jego chlebodawczyni jest otoczona nalezyta opieka, lecz te krotkie wizyty nie podnosily go wcale na duchu. Kobieta z Krainy Dolin robila wrazenie coraz szczuplejszej i delikatniejszej; wciaz byla piekna, ale jej uroda miala teraz w sobie cos nieziemskiego. Zupelnie jakby cialo i dusza Uny szykowaly sie juz do ostatniej podrozy, u ktorej kresu czekala Halla Valiantu. Ten widok ranil mu serce. Pragnal goraco musnac wargami jej usta albo chociaz dotknac drobnej, poranionej reki. Ani razu jednak nie pozostawiono ich samych i musial przez caly czas zachowywac sie sztywno, zgodnie z ceremonialem. Codziennie opuszczal komnate Uny z przekonaniem, ze to juz ostatni raz. Dreczony rozpacza i zalem, nie zapadl jednak w calkowite odretwienie. Przyjechal do Lormtu, aby prowadzic badania naukowe; przemogl wiec jakos swoja niechec i rozpoczal prace natychmiast, gdy tylko Brennan i reszta eskorty wyruszyli w droge, wieczorem, czwartego dnia od jego tu przybycia. Dobrowolnie wzial na siebie odpowiedzialnosc za los Sokolnikow i mimo wszelkich przeciwnosci musial dalej dzwigac to ciezkie brzemie. Zreszta chodzilo rowniez o jego wlasne dobro. Gdyby nie absorbujace studia - smutek i poczucie bezradnosci doprowadzilyby go do szalenstwa. Czwartego dnia pobytu w Lormcie Una zapadla w gleboki, zdrowy sen. Przespala cala noc i tuz przed switem nareszcie otworzyla oczy. Rozejrzala sie wokolo, a potem nagle zamarla w bezruchu, przypomniawszy sobie minione wydarzenia. Siedzaca obok niej Pyra Sokolniczka, a zarazem przyjaciolka Aden i uzdrowicielka uspokajajacym gestem wsparla dlon na jej ramieniu. -Nie obawiaj sie, pani. Jestes bezpieczna w Lormcie. Nazywaja mnie Pyra, podobnie jak ty jestem tu gosciem i zajmuje sie leczeniem chorych. Una kiwnela glowa na znak, ze rozumie, lecz widac bylo, ze wciaz odczuwa jakis niepokoj. Omiotla spojrzeniem mala izbe, ale nie znalazla w niej tego, ktorego spodziewala sie zobaczyc. Poczula nagly, ostry bol w sercu. -Kapitan? - zapytala, starajac sie mowic spokojnie, choc trudnosc sprawialo jej juz samo wydobycie glosu ze scisnietego gardla. - Dowodca mojej eskorty... Czy nic mu sie nie stalo? Pamietam, ze skoczyl ku mnie, gdy spadla skala... -Jest zdrow i caly - zapewnila ja Pyra. - To dzieki niemu znalazlas sie tutaj. Jechal przez dwa dni, trzymajac cie w ramionach. - I z nagla duma dodala: - Zatrzymywal sie tylko po to, by zmienic konie. Nie zdawala sobie sprawy z tego tonu, ktory zabrzmial w jej glosie. Una z Morskiej Twierdzy znowu kiwnela glowa. Nie powiedziala nic wiecej. Byla pewna, ze dla niej Tarlach nie zawahalby sie stawic czola nawet Ponuremu Komendantowi. Ale ta obca kobieta mogla przeciez klamac... Jesli tak, to bedzie obstawac przy tym klamstwie, dopoki nie uzna swej pacjentki za dosc silna, by mogla zniesc straszna prawde. Sokolniczka powstala. Nietrudno bylo odczytac mysli Pani Morskiej Twierdzy... Umocnila sie w swym postanowieniu - Una nie powroci szybko do zdrowia, jesli ta sprawa wciaz bedzie ja trapic. Podeszla do drzwi. Tak jak sie spodziewala, na korytarzu siedzialo tylko dwoch mlodych ludzi. Wielu okolicznych wiesniakow przysylalo tu swe pociechy, aby sluzyly zamieszkujacym zamek uczonym. Prawie wszystkie wracaly wkrotce do domow pomagac rodzicom w pracy, bogatsze o wiedze zdobyta w Lormcie. Tylko nieliczni sposrod nich, jak ci dwaj czy niegdys Aden - pozostawali na dluzej. Zobowiazywali sie do dalszej sluzby, pragnac ksztalcic sie w jakims wybranym rzemiosle lub po prostu dlatego, ze pokochali nauke dla niej samej. Jednak niezaleznie od tego, jak wiele znaczylyby dla nich prowadzone studia, mlodosc ma swoje prawa, totez przyjaznie nawiazywaly sie w tym cichym przybytku rownie latwo i czesto jak na panskich dworach - chlopcy siedzacy na korytarzu nie rozstawali sie prawie nigdy. -Doskonale - powiedziala Pyra, patrzac teraz na nich. Zaskoczenie mlodziencow rozbawilo ja. Zapewne snuli wlasnie jakies podniecajace plany. Niedaleko Lormtu plynal wartki strumien, w ktorym roilo sie od wielkich, wyjatkowo sprytnych pstragow. -Potrzebuje was obu. Ty, Meronie, uczysz sie sztuki leczenia chorob, zostaniesz wiec z pania Una. Ty, Luukey, wyciagnij Aden z lozka. Powiedz jej, ze chora wlasnie sie obudzila. -Chetnie, a co ty zamierzasz robic? -Mam cos do zalatwienia. Wroce, jak tylko sie z tym uporam. A teraz zmykaj, szybko! Tarlach siedzial przy stole, spogladajac nie widzacym wzrokiem na dwa rozwiniete zwoje. Jego mysli krazyly wokol Morskiej Twierdzy; zastanawial sie, jak jego towarzysze i mieszkancy Krainy Dolin przetrwaja nadchodzaca zime. Dopiero pozna wiosna beda mogli tam powrocic... to znaczy, on bedzie mogl powrocic. Najprawdopodobniej czeka go samotna wedrowka. Do licha, czy ta sprawa nigdy nie da mu spokoju? Wstal i zaczal spacerowac po izbie. Wiekszosc sposrod uczonych dziwakow, ktorzy udzielili mu gosciny, od dawna lezy juz w lozkach, wkrotce mieszkancy zaczna sie budzic, a on wciaz czuwa, nie rozebrawszy sie nawet. Sypial bardzo malo od czasu, gdy opuscil swych wspolplemiencow i przywedrowal do Lormtu. Braklo tu okazji do podejmowania fizycznego wysilku, totez rzadko odczuwal zmeczenie. Musial sie zadowolic krotkimi, kilkugodzinnymi drzemkami, ktore byly jedynym lekarstwem na zamet w glowie. Byc moze klopoty z zasypianiem znikna, kiedy powaznie zabierze sie do przerwanych badan. Taka mial przynajmniej nadzieje; obrzydly mu te dlugie nocne godziny, gdy czuwal pozostawiony sam na sam z wlasnymi myslami. Ktos zapukal do drzwi. Zdziwiony, szybko wlozyl uskrzydlony helm i zaprosil goscia do srodka. Pyra. Jedna z kobiet, ktorym powierzono opieke nad Una. A wiec w koncu stalo sie... Zebral resztki odwagi i spojrzal na nia. Sadzac z wyrazu jej twarzy nie przynosila zalobnych wiesci. Odwrocil glowe, nie chcac zdradzic sie ze swymi uczuciami. Dziewczyna postapila do przodu, dbajac jednak o zachowanie nalezytego dystansu. -Wybacz mi to wtargniecie, kapitanie, ale prosiles, by cie zawiadomiono natychmiast, gdy tylko stan pani Uny sie zmieni. -Czy nastapil przelom? - glos mial tak spokojny, jak gdyby pytal o jutrzejsza pogode. -Najgorsze juz minelo. - Przytaknela. - Obudzila sie i z pewnoscia bedzie zyc. Tarlach sklonil glowe. Chwala Rogatemu Lowcy... -Dziekuje za dobre wiesci. Z jego tonu Pyra wywnioskowala, ze spelnila juz swoj obowiazek i nie powinna zwlekac z odejsciem. Zburczala go w duchu. Nieczuly dzikus! Zreszta nie przyszla tu dla niego. Chodzilo o Une. Pani Morskiej Twierdzy nigdy niczego nie wyznala wprost. Nawet w goraczkowych majakach. Slowa wypowiedziane przez nia zaraz po przebudzeniu... Coz, niewykluczone, ze byla to normalna reakcja dzielnej i wrazliwej kobiety, lekajacej sie, iz ktos moglby przez nia stracic zycie. Jesli zas chodzi o talizman, Pyra mogla sie mylic co do jego znaczenia, ale bez watpienia bylo ono wielkie. Kiedy wraz z Aden rozbieraly swa pacjentke, odkryly dwa zawieszone na oddzielnych lancuszkach wisiorki. Jeden byl malym, zlotym amuletem Gunnory. Nie probowaly go zdjac, liczac na to, ze bogini - opiekunka kobiet pomoze im w walce o zycie Uny. Drugi, srebrny, rowniez niewielki, lecz misternie wykonany, mial ksztalt nurkujacego sokola z krwawoczerwonym kamieniem w szponach. Okazalo sie wkrotce, ze to wisiorek czarodziejski. Najpierw dotknela go Pyra, potem Aden i za kazdym razem srebrny ptak delikatnie, lecz zdecydowanie wyslizgiwal im sie z rak. Stwierdziwszy, ze istnieje niewidoczna wiez miedzy klejnotem a Una i ze tajemnicza ozdoba spokojnie spoczywa obok amuletu Gunnory, postanowily ja tam pozostawic. W pierwszej chwili mysl, ze cos mogloby laczyc mieszkanke Krainy Dolin z najemnikiem, wydala sie Pyrze wrecz smieszna. To bylo absolutnie niemozliwe. Z drugiej strony nie bardzo mogla uwierzyc w zbieg okolicznosci, zwlaszcza gdy w pismach znalazla wzmianke, iz takie wlasnie wisiorki wyrabiali Sokolnicy. Mialy one jedna wspolna ceche: nie mogly zostac odebrane ani temu, kto je stworzyl, ani osobie, ktora otrzymala je w darze. Nie podzielila sie z nikim swymi przypuszczeniami i chyba slusznie, gdyz najwyrazniej byly one mylne. Jesli w ogole wchodzilo tu w gre jakies uczucie - zywila je wylacznie pani Una. Byc moze dlatego ukrywala swoj klejnot. Byc moze... Pyra zdawala sobie sprawe ze swojej niklej znajomosci zarowno mezczyzn ze swego ludu, jak tez mezczyzn w ogole. Niewykluczone, ze oslonieta czesciowo helmem twarz Sokolnika, gdy ten przygladal sie chorej, wyrazala cos innego, niz myslala. Ale instynkt podpowiadal, ze sie nie myli. Cierpienie jest nieodlaczna czescia ludzkiego losu. Zaden czlowiek, niezaleznie od plci i rasy, nie moze go uniknac. Przygladala mu sie teraz bacznie, choc niepostrzezenie. Czy rzeczywiscie nowina nie zrobila na nim zadnego wrazenia? A moze jeszcze przed chwila strach sciskal go za gardlo, moze nie zdola sie jednak opanowac i w jakis sposob okaze, jak wielkiej doznal ulgi? -Wybacz, kapitanie, ale musze poprosic cie o pewna przysluge. Pani Una przypomniala sobie, jak probowales ocalic ja przed spadajacym glazem i obawia sie, ze sam odniosles przy tym jakies obrazenia. Ta sprawa nie daje jej spokoju i moze opoznic powrot do zdrowia. Kapitan wyraznie sie wyprostowal. -Czy moja obecnosc moglaby pomoc? -Tak, im predzej przestanie sie martwic, tym lepiej. Nie musisz pozostawac tam zbyt dlugo, zreszta nie byloby to nawet wskazane, ze wzgledu na jej wciaz ciezki stan. -Chodzmy wiec - rzekl krotko. - Tracimy tutaj czas. Tarlach zdazyl juz poznac droge do infirmerii, choc za pierwszym razem rad byl z towarzystwa przewodnika. Wnetrze zwyczajnego na pozor budynku stanowilo prawdziwy labirynt izb i korytarzy. Tak samo zreszta wygladaly wszystkie budowle w Lormcie. Tylko ktos bardzo tu zadomowiony mogl wstepowac na krete sciezki calkowicie wolny od strachu przed pobladzeniem. Slyszac ciche pukanie, Aden otworzyla drzwi. Popatrzyla najpierw na Pyre, potem na jej towarzysza i z aprobata kiwnela glowa. -Znakomicie. Rankiem sama poslalabym po ciebie, Ptasi Wojowniku, ale tak bedzie chyba lepiej. Wejdzcie. -Pani Una najpewniej chce porozmawiac z nim w cztery oczy - podsunela szybko Sokolniczka. - Sprawy Morskiej Twierdzy nas nie dotycza. Uzdrowicielka ustapila po krotkim wahaniu. -Dobrze, Ptasi Wojowniku, ale uprzedz, prosze, chora ze rozmowa moze trwac tylko kilka minut. W tym stanie ona i tak sie nie nadaje do omawiania zadnych powaznych spraw. Z bijacym sercem Tarlach wszedl do slabo oswietlonego pokoju. Zatrzymal sie tuz przy drzwiach. Una siedziala wyprostowana, wsparta na poduszkach. Byla blada i tak szczupla, ze jej zielone oczy robily wrazenie nienaturalnie wielkich, lecz ujrzawszy go, natychmiast usmiechnela sie promiennie. -Tarlach - szepnela. Podszedl do lozka i usiadl na stojacym obok krzesle, uwazajac, by jej nie potracic. Dotknal bladego policzka i natychmiast cofnal reke -Mialem ci tyle do powiedzenia - rzekl ochryple - ale teraz brak mi slow. -Slowa nie sa potrzebne. Wiem od Pyry, co dla mnie uczyniles. Przyjrzala sie uwaznie jego twarzy, ukrytej czesciowo pod okapem helmu, ktorego nie odwazyl sie zdjac w obawie przed naglym powrotem uzdrowicielek. Mimo tej oslony mogla bez trudu dostrzec, jak bardzo jest zmeczony, i serce jej sie scisnelo w poczuciu winy. Teraz, kiedy juz sie upewnila, ze Tarlach nie zostal ranny, ogarnal ja lek o los reszty eskorty - nie byli przeciez sami tego feralnego dnia, kiedy obsunela sie skala. -Czy ktos jeszcze ucierpial? - zapytala. -Wszystkim, oprocz ciebie, sprzyjalo szczescie. -Co z Odwazna? -Bardzo za toba teskni. Uspokoila sie dopiero wowczas, gdy sporzadzilem jej poslanie z twojej sukni, ktora znalazlem w jukach. Widocznie znajomy zapach rozproszyl jej obawy. -Biedactwo! -Zdazyla sie juz tu zadomowic. W przeciwienstwie do Syna Burzy, ktory budzi respekt jako obca, dziwna istota, a w dodatku wojownik - stala sie ulubienica wszystkich mieszkancow Lormtu. Una kiwnela glowa. Tak wlasnie powinno byc. Odwazna to male lagodne stworzenie, gotowe darzyc przywiazaniem kazdego napotkanego czlowieka. Powazni, wiekowi uczeni na pewno dobrze sie czuli w jej towarzystwie, podobnie jak mlodzi ludzie, ktorych bez watpienia zjednala sobie figlarnym usposobieniem. Usmiech rozjasnil szare oczy Tarlacha. - Sadze, ze chca jej oszczedzic przykrosci obcowania ze mna - rozesmial sie cicho, widzac zachmurzona twarz Uny. - Nie uwazaja mnie tu chyba za zlego czlowieka, ale jestem troche zbyt dziki jak na ich gust... Teraz, kiedy wreszcie odzyskalas przytomnosc, zapewne zgodza sie, by kotka spedzala z toba codziennie choc pare chwil. -Sprawiloby mi to wielka radosc. - Una usadowila sie wygodnie wsrod poduszek. - Jak ci ida poszukiwania? -Jeszcze ich nie wznowilem... - dostrzegl, ze marszczy brwi, i pospiesznie dodal: - Pierwszy dzien przespalem, a potem caly czas zajety bylem sprawami mojego oddzialu. Dopiero co stad wyjechali. -Wasze sokolnickie obyczaje nakladaja ogromny ciezar na starszych oficerow - zauwazyla sucho. -Czasami - przyznal. - Tym razem jednak cieszylem sie, ze obowiazki nie pozostawiaja mi zbyt wiele czasu na rozmyslanie. -No coz, ta zwloka ma jedna dobra strone. Bede mogla pracowac razem z toba, tak jak planowalismy. -Oszalalas?! - Spojrzal na nia w oslupieniu. - Wyobrazasz sobie, ze pozwole... -Wszystko jedno, czy bede czytac przy stole, czy w lozku. Zreszta dobrze mi zrobi jakies konkretne zajecie. Lepsze to od bezczynnego lezenia. -Zobaczymy, co powiedza uzdrowicielki. -To jest tchorzliwy unik, Ptasi Wojowniku! - rozesmiala sie. Pukanie do drzwi uniemozliwilo mu riposte. Odwrocil sie. Do pokoju weszla Aden, kobieta, ktora dopiero co toczyla walke o zycie Uny. -Wybacz, pani - powiedziala, przygladajac sie bacznie twarzy swej pacjentki - teraz musisz odpoczac. Jestes jeszcze bardzo slaba. Tarlach wstal, pozegnal Pania Morskiej Twierdzy i z lekkim sercem opuscil komnate. Rozdzial czwarty Nazajutrz wczesnym rankiem Sokolnik udal sie do czytelni, gdzie czekala juz Aden majaca za soba, podobnie jak i on, nieprzespana noc.Komnata nie wyrozniala sie niczym szczegolnym - setki podobnych mozna bylo ujrzec w kazdej budowli Lormtu, nie wylaczajac walu obronnego wypelnionego rozmaitymi pomieszczeniami. Na srodku ustawiono mnostwo prostokatnych stolow, ktorych wielkie blaty bez trudu mogly pomiescic najwieksze tomy i zwoje wraz z przedmiotami niezbednymi do ich kopiowania lub konserwacji. Wyglad przysunietych do pulpitow krzesel swiadczyl o pomyslowosci i starannosci wykonawcy, ktory zadbal o zapewnienie wygody uczonym podczas dlugiego sleczenia nad ksiegami. Przez wysokie, waskie okna wybite w scianie z prawej strony, wpadalo do sali dzienne swiatlo; ponadto tu i owdzie staly swiece osadzone w szerokich lichtarzach. Ksztalt podstawek gwarantowal, ze ani jedna kropla wosku nie spadnie na otwarte manuskrypty i ze zaden nieostrozny badacz nie przewroci przemyslnie skonstruowanego urzadzenia. Wzdluz scian ciagnely sie zawalone ksiegami i zwojami rzedy polek, ustawionych jedna na drugiej od podlogi az do wysokiego sufitu. Niektore tomy pysznily sie swiezymi oprawami z blyszczacej skory, wyglad innych wskazywal, ze juz od dawna sa wystawione na niszczycielskie dzialanie czasu. Skonsternowany, potrzasnal glowa. Nie spodziewal sie czegos takiego... a przeciez byl to tylko jeden pokoj, w dodatku przeznaczony raczej do pracy niz do przechowywania manuskryptow. Ile dziel mogl liczyc caly ksiegozbior? Teraz rozumial dobrze, dlaczego tutejsi uczeni nie zdolali dotychczas uporzadkowac zawartosci swych archiwow, a znalezisk z okresu Wielkiego Poruszenia nawet nie ruszyli. Samo utrzymywanie ogromnych zbiorow w nalezytym stanie musialo im zajmowac mnostwo czasu. Na domiar zlego, wielu sposrod starszych mieszkancow Lormtu nie nadawalo sie do tak ciezkiej pracy. Podeszly wiek w mniejszym lub wiekszym stopniu oslabil ich wladze umyslowe i nadwatlil sily. Odnoszono sie do tych czcigodnych starcow z sympatia i szacunkiem, powierzano im latwiejsze zadania, aby wciaz czuli sie potrzebni, lecz w rzeczy samej towarzysze nie mieli z nich wielkiego pozytku. Poniewaz sala byla dostepna dla wszystkich i - w przeciwienstwie do wiekszosci pomieszczen - dosc czesto uzywana, nigdzie nie bylo widac kurzu ani innych oznak uplywu czasu i zaniedbania. Kiedy wszedl do srodka, na stole obok uzdrowicielki lezaly juz liczne woluminy, papier i przybory do pisania, przygotowane na wypadek, gdyby chcial przepisac jakis fragment tekstu. Aden przesunela dlonmi po pulpicie. -Zwoje, ktore dalam ci wczoraj, byly niedawno zrobionymi kopiami. Wsrod ksiag, ktore teraz bedziesz studiowal, jest kilka tak starych i kruchych, ze my sami ledwie osmielamy sie ich dotykac. Zadnej nie wolno stad wyniesc. -Rozumiem. -Masz tu wszystkie istotne przekazy dotyczace Sokolnikow. Kiedy je przeczytasz, bedziesz musial siegnac po inne prace - byc moze trafisz na jakies wzmianki o interesujacych cie sprawach. - Przyjrzala mu sie bacznie. - Nie jestes jedyna osoba, ktora pragnie uzyskac dostep do tych materialow. Gdy pani Una nieco wydobrzeje i stala opieka nie bedzie jej juz potrzebna, Pyra powroci do przerwanych studiow. Nie chcemy, zeby wynikly z tego jakies klopoty. -Nie bedzie zadnych klopotow - odpowiedzial sztywno najemnik. Juz mial sie odwrocic i odejsc, gdy nagle ogarnela go ciekawosc. Spojrzal kobiecie prosto w oczy. - Czego ona szuka? - zapytal. - I dlaczego wlasnie ty opiekujesz sie kronikami Sokolnikow? Wydawaloby sie, ze historia tak wojowniczego ludu powinna byc raczej domena Duratana lub jemu podobnych. Aden usmiechnela sie. -Niemal wszystkie dziela, ktore tu widzisz, stanowia dorobek jednej osoby. Czlowiek ow, twoj wspolplemieniec, byl uzdrowicielem. Znalazlam te bezcenne prace wiele lat temu i przestudiowalam je dokladnie. Szukalam tez innych pism o podobnej tematyce, lecz niestety bezskutecznie. Wiekszosc z tych ksiag to traktaty o nie znanych nam zupelnie sposobach leczenia. - Spojrzala nan z powaga. - Dzieki dawno zmarlemu Sokolnikowi zdolalam uratowac zycie memu bratu, ktory ostatniej wiosny wpadl w pulapke zastawiona przez moce Ciemnosci. Przywrocilam mu oddech, a moglabym tez ozywic jego serce, gdyby przestalo bic, co na szczescie nie nastapilo. Widzac, ze Sokolnik slucha z wielkim zaciekawieniem, opowiedziala, jakich uzyla sposobow, by ocalic Jerro. Gdy skonczyla, Tarlach siedzial przez chwile w zupelnym milczeniu. -To wstyd - powiedzial w koncu - ale my sami zapomnielismy o tych metodach leczenia. Czy moglabys powiedziec mi o nich cos wiecej, nim zajme sie swoja praca? Na pewno dzieki temu niejedno ludzkie zycie wyrwiemy z lap Ponurego Komendanta. Spojrzala na niego zdziwiona, ze z takim szacunkiem odnosi sie do jej wiedzy. Nawet mieszkancy Lormtu, ceniacy wysoko kwalifikacje Aden, nie zawsze darzyli ja calkowitym zaufaniem. Wiele lat uplynelo, nim wreszcie zaakceptowali niektore stosowane przez nia metody. Poza murami twierdzy nie mogla oczywiscie liczyc na zadne uznanie. Tymczasem on... -Chetnie bede twoja nauczycielka, Ptasi Wojowniku. Poczekaj jednak, az wezwe tu Jerro. Podczas tego zabiegu uciskane sa zebra pacjenta, a ja zbyt wysoko sobie cenie mych wiekowych przyjaciol, by narazac na szwank ich kruche kosci. W Lormcie czas plynal wolno, ale dni, ktore tam spedzili, nie dluzyly im sie bynajmniej. Una szybko wracala do zdrowia - prawde mowiac, poprawa nastepowala w tempie wrecz blyskawicznym, jesli sie wezmie pod uwage rozmiary odniesionych przez nia obrazen. Minelo jednak sporo czasu, nim mogla wreszcie wstac z lozka, a uczyniwszy to, dlugo jeszcze nie opuszczala czterech scian budynku. Tymczasem nadeszla zima, wyjatkowo lagodna w tym roku. Nawet najslabsi, najbardziej chorowici mieszkancy rzadko kiedy musieli sie chronic przed zla pogoda w swych sypialniach i pracowniach. Otrzymawszy z ust uzdrowicielek zapewnienie, ze Una moze bez obawy dosiasc konia, Tarlach zaproponowal jej wycieczke po okolicy. Gdyby nagle chwycily mrozy, straciliby ostatnia okazje do przejazdzki, bardzo potrzebnej po tylu dniach spedzonych w ciemnych korytarzach, wsrod zakurzonych ksiag. Potrzebowali rowniez wytchnienia po zmudnej pracy zakonczonej niepowodzeniem. Gospodarze mieli zupelna slusznosc twierdzac, ze w Lormcie nie ma zbyt wielu ksiag traktujacych o sprawach Sokolnikow. Wiekszosc prac przejrzanych przez dwojke badaczy dotyczyla sztuki uzdrawiania chorych. Mimo to czas, ktory spedzili na czytaniu, nie byl dla nich wcale czasem straconym; poznali przy okazji wiele sposobow leczenia oraz przepisy na rozne mikstury nie znane Unie i dawno juz zapomniane przez wspolplemiencow Tarlacha. Najwieksze znaczenie mialy, rzecz jasna, dwie metody, o ktorych opowiedziala kapitanowi Aden - sztuczne oddychanie i masaz serca. Nauczyli sie wykonywac te zabiegi i na wszelki wypadek sporzadzili odpowiednie notatki. Una od poczatku towarzyszyla Tarlachowi we wszystkich pracach. Najpierw przynoszono jej ksiazki do lozka, potem sama zaczela odwiedzac czytelnie. Okazala niezwykla zdolnosc do wyszukiwania strzepow informacji w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, ale niestety, mimo usilnych staran, ani ona, ani on nie mogli znalezc tego, czego szukali. Kapitan myslal z rosnacym zniecheceniem, ze historie o zlozonych niegdys w Lormcie kronikach z czasow niewoli u Jonkary, a nawet jeszcze starszych, moga byc zwykla bajka, ale jednoczesnie - na przekor wszystkiemu - wciaz wierzyl w ich istnienie. Sokolnicy nade wszystko cenili prawde i nigdy nie ulegali pokusie tworzenia legend o przeszlosci swej rasy. Jak prawdziwym historykom przystalo, upamietniali wszystkie wazne wydarzenia, wyjasniajac pobudki swoich czynow i opisujac idee, ktorym sluzyli, nawet jezeli potem porzucili je z jakichkolwiek powodow. Tylko raz odstapiono od tej zasady. Przodkowie Tarlacha i jego wspolplemiencow uznali widocznie, ze wiedza, ktora wraz z nimi zawedrowala na polnoc, jest niebezpieczna. Ze moze obudzic w duszach Sokolnikow pragnienie powrotu do dawnego trybu zycia, do czasow, kiedy w ich sercach bylo jeszcze miejsce na milosc. Aby tego uniknac, postanowiono pozostawic ksiegi w Lormcie, w miejscu, ktorego mieszkancy poswiecili sie bez reszty przechowywaniu wiedzy. Nie zniszczono kronik z dwoch powodow. Po pierwsze, wojna miedzy Swiatlem a Ciemnoscia konczyla sie i najwieksze niebezpieczenstwo zostalo zazegnane. Po drugie zas - ludzie, ktorzy zawsze sluzyli prawdzie i dumni byli ze swej nieugietej postawy w dobie klesk i nieszczesc, nie mogliby sie zdobyc na taki czyn. Una chetnie przystala na propozycje wycieczki, tak wiec wczesnym rankiem nastepnego dnia wyruszyli w droge. Mroz szczypiacy w policzki przyjemnie orzezwial podroznikow; cieplo ubrani i rozgrzani jazda nie musieli obawiac sie zimna. Serca im rosly, gdy tak wedrowali, cieszac sie swiezoscia poranka. To samo czuly zapewne sokol i kot, ktorym ta nagla odmiana po dlugich tygodniach nudy bardzo przypadla do gustu. Kapitan spogladal na swa towarzyszke wzrokiem pelnym czulosci. Zarumieniona, z dawnym blyskiem w oku znow przypominala te Une, ktora znal niegdys. Byla juz calkiem zdrowa - Aden i Pyra mialy slusznosc. Usmiechnal sie do wlasnych mysli. Najbardziej przekonalo go nie to, co mowily obie kobiety, ale to, czego mu nie powiedzialy. Obylo sie bez zalecen, by unikali forsownej jazdy i zwracali uwage na najmniejszy niepokojacy objaw u pani Uny. Postawiono im jeden warunek: mieli nie oddalac sie zbytnio i w razie naglej zmiany pogody czym predzej wracac z powrotem. Tej przestrogi zreszta Tarlach - mieszkaniec gor - bynajmniej nie potrzebowal. Poza tym gospodarze kategorycznie zabronili im wchodzenia do jaskin, ktorymi byla usiana okolica. Szare oczy mezczyzny zwezily sie i pociemnialy na wspomnienie tamtej rozmowy. Aden polozyla na ow zakaz szczegolny nacisk, opatrujac go mrozacym krew w zylach wyjasnieniem. O tej porze roku w podziemnych tunelach wokol Lormtu czailo sie niebezpieczenstwo - odwieczna, straszna grozba wiszaca nad gorami, ktorej przyczyn nikt juz nie pamietal. Wkrotce potem, jak zasiedlone zostaly okolice zamku, kazdej zimy w mrocznych korytarzach zaczela pojawiac sie dziwna istota o wygladzie malej i - jak powiadano - wyjatkowo urodziwej dziewczynki. Mimo swej urody Dziecieca Zmora sprowadzala zgube na kazdego, kto mial nieszczescie przypadkiem ja napotkac. Zatrzymywala na nim spojrzenie swych niewidzacych oczu i probowala objac ramionami. Dopiawszy swego, przywierala don na krotka chwile, po czym niemal natychmiast znikala bez sladu, a w powietrzu rozlegal sie placz dziecka. W godzine po takim spotkaniu cialo ofiary zaczynalo odpadac od gnijacych kosci, jakby czlowiek ow zmarl przed wieloma dniami. Historia ta nie miala nic wspolnego ze zmyslonymi bajeczkami, ktore sie opowiada, by wywolac rozkoszny dreszczyk u sluchaczy, zebranych wokol ognia plonacego na kominku. Aden spotkala sie z jednym takim przypadkiem w swej karierze uzdrowicielki. Jakis obcy podrozny, chcac przeczekac burze w ktorejs z grot, znalazl tam smierc zamiast oczekiwanego schronienia. Ledwie zyl, gdy go odnaleziono, ale zachowal zdolnosc mowienia i dosc rozsadku, by opowiedziec cala historie. Dano mu do picia miksture, po ktorej zapadl w gleboki sen - tylko tyle mozna bylo dla niego uczynic. Zmarl nie odzyskawszy przytomnosci. Wspomnienie to nieraz dreczylo Aden podczas bezsennych nocy. Tarlach zatrwozyl sie w glebi serca, natychmiast jednak odrzucil od siebie mysl o strasznej zjawie. Spotkanie z nia na pewno im nie grozilo, dlaczegoz by wiec mial psuc sobie i towarzyszce radosc z wycieczki? Byly zreszta inne, bardziej realne niebezpieczenstwa, ktorych musieli sie wystrzegac. Nie bez powodu oboje zabrali ze soba bron, chociaz wcale nie zamierzali szukac klopotow. Gory roily sie od dzikich zwierzat, dzikich ludzi i innych jeszcze stworzen, ktore - jak mowiono - zaczely wlasnie opuszczac swe legowiska wietrzac zapach posoki. Zanosilo sie bowiem na nastepna wojne, kolejne starcie miedzy silami Swiatla a potega Cienia i Mroku. Pozoga miala wkrotce ogarnac najdalsze zakatki tego starozytnego, udreczonego niejedna zawierucha swiata. Miecz u boku kobiety nie sluzyl jedynie ozdobie. Ojciec pokazal niegdys Unie, jak nalezy sie poslugiwac bronia, a Tarlach udzielil jej dalszych nauk w tym wzgledzie, zapoznajac rowniez z innymi metodami walki. Okazala sie pojetna uczennica, a on od dawna mial opinie znakomitego, choc wymagajacego nauczyciela. Teraz Una z Morskiej Twierdzy byla towarzyszem, ktorego zbrojna pomoca nie wzgardzilby zaden rozumny mezczyzna. Nikt rowniez - znajac ja choc troche - nie pragnalby miec w niej wroga. W miare jak oddalali sie od Lormtu, radosny nastroj, w jaki Tarlacha wprawilo towarzystwo Uny i piekno poranka, powoli ustepowal. Wokol tetnilo zycie. Wszystko wygladalo o wiele, wiele lepiej niz osiem lat temu, kiedy to nastapilo Wielkie Poruszenie. Zapewne juz wiosna, nastepnego roku po kataklizmie, na ocalalych splachetkach zyznej gleby pojawily sie pierwsze zielone pedy. Zycie powracalo stopniowo do spustoszonej krainy, najszybciej odradzajac sie tam, gdzie istnialy male gospodarstwa, ktorych wlasciciele zdolali ocalic lub zakupic ziarno do ponownego siewu. Poodrastaly rowniez drzewa - rzecz jasna, byly to niewielkie, mlode drzewka, zupelnie niepodobne do strzelistych kolumn sprzed wywolanej przez Czarownice katastrofy, ale w kazdym razie zapewnialy schronienie zyjacym w gorach zwierzetom. Nawet teraz, zima, widok roztaczajacy sie przed oczyma wedrowcow przywodzil na mysl odnowe i nadzieje. Przyznal to w duchu, ale wcale nie odczul ulgi. Ogarnal go smutek - po raz pierwszy od dlugiego czasu wspomnial minione dni chwaly, dziki majestat Gniazda... Z zamyslenia wyrwalo go bezglosne wezwanie sokola. Syn Burzy byl zaniepokojony i ostrzegal przed czajacym sie w poblizu niebezpieczenstwem. Odfrunal na chwile, wrocil i przekazal sygnal oznaczajacy "chodzcie za mna". Tarlach ponaglil Radosna dobywajac jednoczesnie miecza. Una, ktora rowniez potrafila odbierac mysli przekazywane przez ptaka bez posrednictwa zmyslow, uczynila to samo. Wspieli sie na szczyt niskiego wzniesienia i ujrzeli widok, ktory wczesniej przyciagnal uwage ich bystrookiego towarzysza: trupy trojga zwierzat i czlowieka. Tarlach podjechal do zwlok lezacych najblizej i zsiadl z konia, by sie im przyjrzec. Byla to mala czerwona krowa, z gatunku, jakie hodowali miejscowi chlopi. Zginela poprzedniego dnia. Miala rozszarpane gardlo. Dwie pozostale spotkal ten sam los. Cialo jednej bylo czesciowo zezarte, ale bez watpienia napastnicy zaczeli uczte od czlowieka, rozszarpujac mu wnetrznosci i ogryzajac uda oraz klatke piersiowa. -Na Jantarowa Pania! Odwrocil sie szybko. Una patrzyla w oslupieniu na zmasakrowane zwloki. Tarlach objal ja wolna reka i delikatnie odsunal na bok. -Powinnas byla pozostac z tylu, pani - powiedzial lagodnie. - To przykry widok nawet dla kogos takiego jak ja. -Jestem uzdrowicielka - odparla zagryzajac wargi. - Musialam sprawdzic, czy on na pewno nie zyje. - Po chwili opanowala sie i zapytala spokojniej: - Kto mogl to zrobic, Tarlachu? Wilki? -Nie wiem - powiedzial pochylajac sie. - Na tym podlozu slady sa bardzo slabo widoczne. - Zbadal dokladnie pobliski teren i powrocil do swej towarzyszki. -Byc moze to rzeczywiscie dzielo wilkow - stwierdzil z powatpiewaniem - ale nigdy jeszcze nie widzialem tak wielkich odciskow lap. Sa tu rowniez slady konia, widocznie zdolal uciec. Znienacka powietrze rozdarl bojowy okrzyk sokola. W tym samym momencie wiatr zmienil kierunek i w nozdrza uderzyl ich obrzydliwy, duszacy smrod, nieomylna oznaka obecnosci zlych mocy. Rzucili sie ku wierzchowcom pozostawionym na szczycie wzniesienia, gdy nagle uslyszeli dobiegajace z gory gardlowe wycie. Natychmiast z roznych miejsc odpowiedzialy mu inne, mrozace krew w zylach glosy. Bylo ich wiele... bardzo wiele. Nie przypominaly dobrze znanego zewu polujacych wilkow, raczej psi skowyt albo jakies upiorne zawodzenie. Z pewnoscia wydaly je stworzenia okrutne, bedace dziwacznym, do niczego niepodobnym wybrykiem natury. Una walczyla z ogarniajaca ja panika. Uswiadomila sobie, ze niewielu ludzi slyszalo owe straszliwe glosy, a ci, ktorzy je slyszeli, zapewne nie mogli juz o tym nikomu opowiedziec. Ucieczka byla niemozliwa! Slusznie obawiali sie, ze nie zdaza dobiec do koni. Wreszcie ujrzeli tajemnicze istoty: dwa tuziny ogromnych czworonoznych bestii, wiekszych i ciezszych od brytanow trzymanych na panskich dworach. Mialy wydluzone pyski, po trzy rogi na czolach i krotka ciemnobrazowa siersc. Ich slepia plonely czerwonym blaskiem. Jeden z potworow skoczyl ku Sokolnikowi, pewien latwego zwyciestwa. Przez krotka chwile Tarlach czul obawe, ze zwykly orez nie ima sie tych dziwnych stworzen, ale przedsmiertny skowyt bestii rozproszyl jego watpliwosci. Znajdowali sie w ciezkim polozeniu - otoczeni ze wszystkich stron i odcieci od wierzchowcow, ktore napastnicy pozostawili w spokoju, najwidoczniej uznajac ludzi za bardziej pozadana zdobycz. -Plecy! - krzyknal Sokolnik, szykujac sie do odparcia kolejnego ataku. Calkiem niepotrzebnie. Una z Morskiej Twierdzy stala juz za nim i Tarlach wiedzial, ze z tej strony nic mu nie grozi, dopoki dziewczyna zdola utrzymac sie na nogach. Po chwili jego przeciwnik byl martwy, a dobiegajacy od tylu przytlumiony skowyt obwiescil pierwsze zwyciestwo Pani Doliny Morskiej Twierdzy. Nastepna bestia skoczyla Tarlachowi na piersi, obnazajac zeby podobne do malych sztyletow i mierzac w jego odslonieta szyje. Chwycil zwierze za gardlo i mieczem rozplatal mu brzuch. Zadawszy cios, natychmiast odskoczyl w bok, by uniknac zderzenia z rozpedzonym cialem, lecz uczynil to zbyt wolno. Jeden z przesladowcow dopadl go warczac triumfalnie, jednakze Sokolnik zdolal odzyskac rownowage i w pore oslonic sie uzbrojonym ramieniem. Nie upadl, ale niebezpiecznie oddalil sie od Uny. Strach ja ogarnal, gdy jedna z bestii przemknela obok, zamierzajac zajsc Sokolnika od tylu. Machinalnie uniosla miecz i opuscila na szyje zwierzecia. W tym momencie sama zostala zaatakowana. Ogromny stwor nie probowal uzyc swych poteznych zebow, lecz ubodl ja ostrymi rogami. Una przewrocila sie, a napastnik wskoczyl na nia. Pchnela nozem do gory, zatapiajac ostrze w zapadnietym brzuchu. Nie mogla wstac! Nie miala na to dosc czasu. Potoczyla sie w bok i dzieki temu o wlos uniknela oslinionych szczek, ktore niechybnie zdruzgotalyby jej ramie. Nastepnym razem bestia ja dosiegnie! I staloby sie tak bez watpienia, gdyby ludzie zdani byli wylacznie na wlasne sily. Ale konie z Morskiej Twierdzy nie mialy sobie rownych, a te dwa byly dodatkowo od miesiecy szkolone przez Sokolnikow. Okute stala kopyta opadly na grzbiet rozzartej bestii, lamiac kregoslup zwierzecia jak krucha galaz. W chwili gdy Orli Brat wymierzal uderzenie, z jego karku zeskoczylo puszyste stworzonko i wyladowalo na lbie jednego z potworow otaczajacych Une. Wpiwszy sie w cialo swego przeciwnika, kotka orala pazurami plonace slepia, poki nie zamienily sie w krwawa miazge. Radosna rowniez walczyla zebami i kopytami, doslownie zrzucajac wielka samice z plecow Sokolnika i przegryzajac gardziel nastepnej bestii. Tymczasem Syn Burzy, rozprawiwszy sie szybko z dwoma napastnikami, zostal zahaczony rogiem jednej z ofiar miotajacej sie w agonii. Nie odniosl rany, lecz impet uderzenia odrzucil go daleko poza pole bitwy. Ciezko zwalil sie na ziemie, a kiedy probowal powstac, skrzydlo odmowilo mu posluszenstwa. Tarlach zdawal sobie sprawe, ze nawet z pomoca czworonoznych i skrzydlatych sprzymierzencow nie odniosa zwyciestwa. Bestii bylo zbyt wiele, a poniesione straty najwyrazniej zwiekszaly tylko ich zajadlosc. Wkrotce ktores z broniacych sie upadnie, a wtedy los drugiego rowniez bedzie przesadzony... Nagle jeden z atakujacych Tarlacha stworow zaskowyczal i padl z gardlem przeszytym strzala. W chwile pozniej na napastnikow posypaly sie kolejne groty. Sokolnik podniosl glowe i ujrzal Pyre i Jerro zwalniajacych cieciwy. Towarzyszyla im gromadka zbrojnych; jednych widywal wczesniej w Lormcie, pozostali pochodzili zapewne z okolicznych wiosek. Nieoczekiwany atak byl zbyt ciezkim ciosem dla juz i tak zdziesiatkowanej hordy, ktora rozpierzchla sie, szukajac ratunku w ucieczce. Tarlach poczul, ze Una slania sie za jego plecami, obrocil sie i podparl ja ramieniem, wciaz trzymajac miecz w pogotowiu. Nie mogl go schowac, jeszcze nie teraz... Una rowniez nie wypuscila broni z reki. Przylgnela do Sokolnika na chwile, po czym natychmiast wyprostowala sie znowu. -Nie jestem ranna, dzieki Jantarowej Pani! A ty? -Tez wszystko w porzadku. Ich towarzysze nie mieli az tyle szczescia. Odwazna wciaz kurczowo czepiala sie zwlok drapiezcy zabitego strzala. Una wziela ja na rece. Jedna z przednich lapek ociekala krwia. Syn Burzy... wciaz zyl - gdyby zginal, Tarlach wiedzialby o tym - ale ucierpial bardzo i nie doszedl do siebie na tyle, by odpowiedziec na wezwanie swego dwunoznego brata. Radosna zarzala cicho. Stala w pewnej odleglosci od pobojowiska, krzepko wsparta kopytami w ziemie, jakby pelniac straz nad kims lub nad czyms. -Idz! - polecila Tarlachowi Una. - Radosna znalazla go. Odwaznej nic nie grozi, zreszta tamci wkrotce wroca. W razie czego sama dam sobie rade. Jak gdyby na potwierdzenie jej slow pojawila sie Pyra, powracajaca z polowania. Szla pod gore szybkim marszowym krokiem. Ujrzawszy ich przyspieszyla jeszcze bardziej, przebiegajac ostatni odcinek drogi. -Usiadz tutaj, pani, na tym skrawku ocalalej murawy. Chcialabym sie upewnic... Una z Morskiej Twierdzy podniosla dumnie glowe. -Ja rowniez jestem uzdrowicielka - powiedziala - a niektorzy z moich przyjaciol odniesli rany w potyczce. Czy moglabys przyniesc mi wody? Musze obejrzec kotke. Sokolniczka zmierzyla ja ostrym spojrzeniem, lecz po chwili kiwnela glowa i poszla po buklaki, ktore pozostaly przy koniach przybylego na pomoc oddzialu. Tarlach tymczasem pospieszyl do swego sokola. Choc badanie i przemywanie rany byly bardzo bolesne, kotka zniosla to cierpliwie, wiedzac, ze opiekunka stara sie jej pomoc. Zamiauczala dopiero wowczas, gdy Una zaczela bandazowac chora lape. Kobieta podniosla glowe i ujrzala idacego ku nim Sokolnika. Poczula ucisk w zoladku. Niosl na rekach Syna Burzy. Mial ponura twarz i zacisniete usta. -Czy jest bardzo zle? - spytala, gdy stanal obok. -Ma chyba zlamane skrzydlo. Chociaz on sam sadzi, ze nie. - Mowil spokojnie, ale Una znala go dobrze i wiedziala, ze jest pelen obaw. Z uwaga i troska zalozyla opatrunek kotce i przekazawszy ja Pyrze, wziela sokola z rak Tarlacha. Jednoczesnie uscisnela lekko dlon Sokolnika, pragnac dodac mu otuchy, choc sama nie robila sobie wielkich nadziei. Wiedziala, ze kosci ptakow sa bardzo kruche, latwo wiec ulegaja uszkodzeniu. Przez dlugi czas kleczala pochylona nad sokolem, badajac delikatnymi, wprawnymi palcami stluczone skrzydlo, az wreszcie podniosla glowe i usmiechnela sie. -Bez watpienia los nam sprzyja, Ptasi Wojowniku. Jest bardzo potluczony, ale nie wyczuwam zadnych zlaman. Jesli wewnatrz nie pojawi sie ropien, twoj towarzysz wkrotce dojdzie do siebie, chociaz w ciagu najblizszych dni nie bedzie mogl fruwac. -Dzieki niech beda Rogatemu Panu - wyszeptal kapitan. Rzucil szybkie spojrzenie na Pyre i pochylil sie, by podrapac Odwazna po glowie. Kotka skwapliwie poddala sie pieszczocie, mruczac z ukontentowania. Na twarzy Sokolnika zagoscil przelotny usmiech, choc nie byl bynajmniej w wesolym nastroju. -Ty w kazdym razie wydajesz sie calkiem zdrowa, mala przyjaciolko. -Ona rowniez miala szczescie. Boje sie tylko, zeby nie zerwala bandazy... Sprawdziles, co z konmi? -Tak. Podobnie jak my wyszly z tej przygody bez szwanku. Tarlach zwrocil sie ku Pyrze, ktora towarzyszyla im jako jedyna z mieszkancow Lormtu. Reszta oddzialu wciaz nie wracala, a te nieobecnosc tlumaczyly dalekie odglosy walki, okrzyki i skowyt niesamowitych ogarow-zabojcow. Najwyrazniej ludzie postanowili wybic do nogi dziwaczne stwory. -Nie sadze, zeby slowo "dziekuje" bylo wystarczajacym sposobem wyrazenia wdziecznosci za uratowanie zycia... ale jakim cudem zdolaliscie dowiedziec sie o naszym ciezkim polozeniu i w dodatku dotrzec tu na czas? -Nie mielismy pojecia, ze grozi wam niebezpieczenstwo. Celem naszej wyprawy bylo odszukanie tych bestii. - Ostre rysy Sokolniczki nagle stwardnialy. - Nieszczesnik, ktory tu lezy, pojechal szukac zaginionych krow, biorac ze soba na konia malego synka. Gdy zostali napadnieci, zeskoczyl z siodla, aby sciagnac na siebie uwage potworow, i smagnal wierzchowca po zadzie, wiedzac, ze sploszone zwierze pogalopuje wprost do domu. Oczywiscie chlopiec byl przerazony, ale zdolal opowiedziec dosc, by jego matka pojela, co sie stalo, i wszczela alarm. Sludzy Mroku juz od dawna nawiedzaja okoliczne gory, a ostatnimi czasy przybywa ich coraz wiecej i wiecej. Dlatego miejscowi chlopi trwaja w stalej gotowosci do odparcia ataku, gdyz w przeciwnym razie musieliby sie wynosic z tych stron. Uczestnicy tej wyprawy potrzebowali uzdrowiciela, wiec pojechalam z nimi w zastepstwie Aden, ktora nie potrafi poslugiwac sie lukiem. -To byl dzielny czlowiek - powiedzial Tarlach patrzac na zmasakrowane zwloki. Z drzeniem serca pomyslal o przerazajacych stworach i o poswieceniu pasterza, ktory dobrowolnie skazal sie na smierc, aby uratowac zycie syna. - Straszne wspomnienie dlugo jeszcze bedzie dreczyc chlopca, nawet jesli nie widzial wszystkiego. -To prawda - zgodzila sie Pyra. Niemal wbrew sobie poczula sympatie do tego czlowieka, ktory troszczyl sie o swych towarzyszy i najwyrazniej posiadal wrodzona zdolnosc odczuwania zalu, choc nic nie wiedzial o rodzinnej milosci. -Odglosy polowania cichna - zauwazyla. - Wkrotce bedziemy mogli powrocic do Lormtu i sprobowac zapomniec o dzisiejszych wydarzeniach. -Im szybciej to sie skonczy, tym lepiej - przyznal kapitan, ale w jego glosie nie bylo ani sladu ulgi. Wiedzial, ze solidny posilek i dobrze przespana noc nie wystarcza, by uwolnic go od brzemienia trosk. Rozdzial piaty Kapitan Sokolnikow przysunal krzeslo w strone huczacego ognia. Wreszcie poczul mile cieplo, ale mimo to nie zdjal grubej oponczy. Wrazliwosc na chlod byla pamiatka po niedbale opatrzonej ranie, ktora odniosl na poczatku swej kariery wojownika, gdy Psy scigaly wojska High Hallacku. Nawroty goraczki nekaly go az do dzisiaj. Nie byla to powazna dolegliwosc i Tarlach zwykle staral sie ja bagatelizowac, lecz w obecnym stanie ducha nie potrafil zwalczyc tej slabosci. Cieplo wywieralo swoj dobroczynny wplyw. Czul odprezenie i sennosc. Polozylby sie do lozka, nie zwazajac na zimno panujace w pokoju, ale byl zbyt oslabiony, by wykonac jakikolwiek ruch. Wolal wiec siedziec przy kominku, na ktorym tuz przed jego przybyciem rozpalila ogien czyjas troskliwa reka. Spochmurnial igle. Nie, w rzeczywistosci wcale nie mial ochoty na sen. Znal siebie na tyle dobrze, by wiedziec, ze swiadomosc porazki i poczucie winy nie dadza mu spokoju przez cala noc. Posepnie wpatrywal sie w plomienie, a jego szare oczy przybraly olowiana barwe zimowego nieba. Una z Morskiej Twierdzy nieodmiennie darzyla go zaufaniem, a on znowu nie zdolal uchronic jej przed niebezpieczenstwem. Ile razy jeszcze uda im sie uniknac katastrofy?Ktos zapukal do drzwi. Tarlach odwrocil sie od ognia i niechetnie siegnal po helm, zezwalajac gosciowi wejsc do izby. Drzwi nie byly zaryglowane, ale tej nocy nie mial ochoty na zadne towarzystwo; nie spodziewal sie tez wizyty. Czyzby cos grozilo Lormtowi, a moze samej Unie? Nieproszonym gosciem okazal sie Duratan. Otrzymawszy zaproszenie, natychmiast otworzyl drzwi, lecz nie od razu wszedl do srodka. -Mam nadzieje, ze ci nie przeszkadzam, Ptasi Wojowniku. Zobaczylem swiatlo pod drzwiami, wiec uznalem, ze jeszcze nie spisz. -Wejdz, prosze. Czym moge ci sluzyc? -Chcialem tylko spytac, jak sie macie - ty i pani Una - los wystawil was dzis na ciezka probe. - Oczy uczonego zwezily sie. Mimo lagodnej zimy noce byly bardzo chlodne i dlatego w pokojach wczesnie rozpalano ogien. Ta izba byla dostatecznie ogrzana i siedzacy w niej czlowiek z pewnoscia nie potrzebowal plaszcza. Oczywiscie pod warunkiem, ze nic mu nie dolegalo. - Czy jestes ranny, kapitanie? - zapytal szczerze zaniepokojony. - Mamy tutaj wielu mezczyzn obeznanych ze sztuka leczenia, choc nikt nie posiada takiej wiedzy jak... -Nic mi nie jest - odpowiedzial krotko Sokolnik zdejmujac oponcze. Bylo mu wstyd, ze zostal przylapany na dogadzaniu sobie. - Skoro zgodzilem sie, aby pani Una dogladala mego towarzysza, zaufalbym jej rowniez, gdyby chodzilo o mnie. Zreszta wsrod uzdrowicieli jest tak wiele kobiet, ze chcac nie chcac musimy czesto korzystac z ich pomocy. Staramy sie tylko unikac Madrych Kobiet, gdyz ich sztuka opiera sie glownie na czarach. Duratan kiwnal glowa. Tak bylo nawet przed upadkiem Gniazda, gdy najemnicy zaciagajacy sie na sluzbe w odleglych krainach nie mogli szukac ratunku we wlasnej twierdzy. -A twoj skrzydlaty przyjaciel? Jak sie czuje? - zapytal Duratan. -Dobrze. Tak twierdzi Pani Morskiej Twierdzy. Wedlug niej za kilka dni znow bedzie mogl latac. Czy masz noze jakies wiadomosci o kotce? -Odpoczywa wygodnie, wniebowzieta z powodu wzgledow, jakie jej wszyscy okazuja. - Duratan potrzasnal glowa, nie probujac ukryc rozbawienia. - Zasluzyla na swoje imie. Po twoim sokole nalezalo sie tego spodziewac, ale nigdy nie slyszalem, zeby kot dokonal takich cudow mestwa. -Wszystkie stworzenia walcza zaciekle, gdy grozi im utrata tego, co kochaja - odparl Tarlach. Wiedzial, ze gdyby Duratan przynosil zle wiesci, przekazalby mu je na samym poczatku, lecz mimo wszystko z trudem zapanowal nad drzeniem glosu zadajac uczonemu pytanie: - Czy z pania Una dzieje sie cos niedobrego? Duratan nie powinien dziwic sie jego zainteresowaniu stanem zdrowia wladczyni. Przed wyjazdem na wybrzeze Tarlach opowiedzial mu o swoim planie ocalenia Sokolnikow i roli, jaka miala w nim odegrac Pani Morskiej Twierdzy. -Nie wystapily u niej zadne grozne objawy, a badanie przeprowadzone przez dwie strazniczki bylo bardzo dokladne. -Dziwne, ze w ogole dopuscily cie do niej. - Usmiech rozjasnil twarz wojownika. -Jest juz calkiem zdrowa. Poza tym nie sadze, zeby Una z Morskiej Twierdzy zbyt czesto pozwalala innym decydowac za siebie. -O ile wiem, nie robi tego nigdy. -Jest odwazna, a w dodatku posiada niezwykle umiejetnosci. Mowil mi Jerro, ze walczyla jak tygrysica, gdy nasi ludzie przybyli na pole bitwy. -Tym lepiej dla niej, nieprawdaz? - zauwazyl kwasno Tarlach. - Marne bylyby jej widoki, gdyby musiala calkowicie polegac na swym opiekunie. Uczony przyjrzal mu sie uwaznie. -Nie sadze, zeby jakikolwiek wojownik mogl uczynic wiecej dla swej chlebodawczyni. -Ludzie z mego plemienia nie rzucaja slow na wiatr i dotrzymuja zlozonych obietnic, postepujac zawsze zgodnie z duchem i litera prawa. Mam obowiazek strzec Morskiej Twierdzy i jej pani przed niebezpieczenstwem, a nie tylko walczyc dzielnie, gdy juz znajdziemy sie w potrzasku. Mimo to od czasu, kiedy zaciagnalem sie na sluzbe u pani Uny, raz po raz jedynie cudem udaje nam sie uniknac katastrofy. Duratan zmarszczyl brwi. Przebywajac u Uny odniosl wrazenie, ze jest czyms zatroskana, a obecnie doszedl do wniosku, ze nie mylil sie w swych przypuszczeniach. Sokolnik byl obecnie znacznie bardziej przygnebiony niz tamtej nocy, kiedy wyjawil przyczyne swego przybycia do Lormtu. Niewykluczone, ze zlozyly sie na to strapienia i obawy dreczace go w ciagu ostatnich tygodni, a takze mierne rezultaty poszukiwan w archiwach. W takim przypadku nieoczekiwana napasc bylaby ta kropla, ktora przepelnila czare. -Pani Una nie jest glupia - powiedzial spokojnie - ani tez niesmiala czy zahukana. Z pewnoscia wysoko sobie ceni twoje uslugi, gdyz w przeciwnym razie oddalilaby cie juz dawno. Sokol wyprostowal sie w gniezdzie zbudowanym dlan przez Tarlacha i z gniewnym sykiem rozpostarl skrzydla. Kapitan natychmiast wyciagnal uspokajajaco reke. Duratan posepnie przygladal sie najemnikowi. Znowu stanela mu w pamieci opowiesc Tarlacha o okolicznosciach, w jakich on i jego kompania przyjeli sluzbe u Pani Morskiej Twierdzy i wydarzeniach, ktore potem nastapily. Przed kilkoma laty doliny High Hallacku nawiedzila choroba, ktorej ofiara padali tylko mezczyzni, co gorsza - najczesciej mlodzi i pelni zycia. Z poczatku nikt nie potrafil przewidziec rozmiarow katastrofy, wkrotce jednak goraczka pojawila sie rowniez w dolinach otaczajacych Morska Twierdze. Byl to okres najwiekszego nasilenia zarazy. W kraju, ktory wciaz leczyl rany poniesione w wojnie Alizonem, zmarlo wielu mlodych ludzi plci meskiej, tylko jedna posiadlosc - Krucze Pole - poniosla niewielkie straty, a jej wladca okazal sie smiertelnym wrogiem pozostalych. Una znalazla sie w bardzo ciezkiej sytuacji, o smierci ojca i meza musiala stawic czolo przeciwnikowi nieporownanie silniejszemu od siebie i sasiadow. Czlowiek w pragnal zawladnac jej dolina i portem, jedynym oprocz inny na calym polnocnym wybrzezu. Nie godzac sie na kapitulacje, Una postanowila zatrudnic czyste tarcze, duzy oddzial czystych tarcz. Trafila wlasnie na kompanie kapitana. Sokolnicy, walacy w High Hallacku z alizonska armia, mieli dlug wdziecznosci wobec pana Harvarda, jej ojca. Nie widzac innego sposobu splacenia go, zapomnieli chwilowo o niecheci do kobiet i poszli na sluzbe do corki swego dobroczyncy. Uczynili to rowniez dlatego, ze jej wrog, pan Ogin, podejrzewany byl o przybrzezny i morski rozboj. Odszczepiency, zwabiajacy okrety na brzeg, by pozniej zagarnac ich ladunek, budzili powszechna nienawisc, a Sokolnicy - z ktorych wielu sluzylo na morzu - czuli do nich wstret szczegolny. Najemnik pominal milczeniem tygodnie spokojnej wartowniczej sluzby, opowiedzial natomiast dokladnie o wielkim sztormie i rozbiciu sie kupieckiego statku, ktorego to wydarzenia byl naocznym swiadkiem. Wspomnial, jak skakal we wzburzone morze przepasany lina, ktora miala byc ostatnia deska ratunku dla rozbitkow, i jak lina pekla, gdy wyczerpani zeglarze wspinali sie po niej. Una z Morskiej Twierdzy dostrzegla to w pore i chwyciwszy sznur, owinela go wokol dloni, obejmujac jednoczesnie ramionami pobliska skale. Kapitan rowniez wrocil myslami do tamtych wydarzen, ktore tak barwnie opisywal. Mroz go przeszedl na wspomnienie odwagi Uny. Trwala niewzruszenie w miejscu, samotnie dzwigajac ciezar kolejnych marynarzy, poki towarzysze Tarlacha nie przyszli jej z pomoca. Blizny na rekach Uny byly pamiatka tamtej nocy. Jeden Rogaty Pan wiedzial, dlaczego nie zostala wowczas kaleka na cale zycie. Potem Tarlach mowil jeszcze Duratanowi o rozbitkach, ktorych relacja upewnila go, ze na wybrzezu grasuje rabus. Zeglarze stracili okret i trzech towarzyszy, ale dostarczyli niezbednego dowodu przeciwko Oginowi. Kapitan zakonczyl swa historie opisem bitwy, w ktorej Sokolnicy, wespol z druzyna Uny, zwyciezyli Pana Kruczego Pola i jego druzyne. W tym momencie zawahal sie, ale po namysle dodal jeszcze pare slow. Musial tak uczynic ze wzgledu na dobro prac prowadzonych w Lormcie, choc nieostroznosc Duratana moglaby powaznie zaszkodzic zarowno Tarlachowi, jak i jego planom. Ouen, Aden i byly Straznik Graniczny, wspomagani przez kilku jeszcze co energiczniejszych uczonych, usilowali poznac, a takze spisac dzieje wszystkich wojen stoczonych na przestrzeni dziejow miedzy Swiatlem a Ciemnoscia. Ostatnimi czasy rownowaga sil zostala zaklocona i stawalo sie coraz bardziej widoczne, ze przygasly konflikt wkrotce wybuchnie na nowo ze zdwojona sila. W tych okolicznosciach odkrycie jakiejkolwiek nowej broni, mogacej posluzyc za narzedzie dobru, mialoby ogromne znaczenie. Tarlach powiedzial wiec Duratanowi o dziwnej kobiecie-zjawie, przyjaciolce Uny, ktora ostrzegala, ze najwazniejsza bitwa jest jeszcze przed nimi. Starcie mialo nastapic u Czarnych Wrot, za ktorymi czailo sie Nienazwane. Trwajacy przelew krwi krzepil bestie i bliski byl juz dzien zerwania przez nia ostatnich okow. Sokolnik opisal scene otwarcia bramy i pojedynku stoczonego przez kobiete-zjawe, pojedynku zakonczonego kleska straszliwej istoty, szukajacej dostepu do ich swiata. Wrota zostaly znow zamkniete i zapieczetowane, ale przyjazna zjawa przyplacila to wlasnym istnieniem. O innych sprawach nie potrafil mowic. Nie mogl powiedziec temu czlowiekowi, jak miedzy nim a Una powoli rosl wzajemny szacunek i jak zblizyli sie do siebie podczas dlugich, spedzonych wspolnie tygodni. Byli razem w czasie pokoju i w czasie wojny, ramie w ramie stawiajac czolo niebezpieczenstwu. Az pewnego dnia staneli na brzegu morza patrzac na otwierajace sie powoli Wrota, pewni, ze oto nadchodzi kres... Wowczas powiedzieli sobie wszystko. Nawet gdyby mogl przerwac milczenie, Tarlach za nic w swiecie nie zgodzilby sie wyjawic szczegolow ich pozniejszego spotkania w bezpiecznej, okraglej wiezy Morskiej Twierdzy. Rozumieli doskonale, ze beda musieli kryc sie z tym uczuciem i ze zapewne pozostanie ono nie spelnione, lecz mimo to przysiegli sobie dozgonna wiernosc. Gdyby Tarlach mial swobode wyboru, byc moze odwazylby sie zlamac obyczaje swego bractwa, lecz takiej swobody nie mial. Podporzadkowali wiec wszystko dazeniom do wspolnie obranego celu. Jesli chodzi o przyczyne, dla ktorej udal sie do Lormtu - to byla juz zupelnie inna sprawa, tutaj nie musial zachowywac tajemnicy, choc rzecz dotyczyla wylacznie Sokolnikow. Duratan i jego towarzysze byli dobrzy, goscinni i zawsze gotowi udzielic mu wszelkiej mozliwej pomocy, a przy tym nigdy nie zadawali pytan, mimo iz zapewne ciekawosc nieraz dreczyla tych ludzi o zywych, lotnych umyslach. Zasluzyli zatem choc na taka nagrode za swa goscinnosc. Wymagaly tego po prostu zasady grzecznosci. Tarlach opowiedzial wiec, jak wraz z Una doszli do wniosku, ze nad Sokolnikami zawislo widmo zaglady, a potem wyjasnil Duratanowi, co uczynila Pani Morskiej Twierdzy, by uratowac jego lud. Przez dluzsza chwile uczony wpatrywal sie w niego w trwoznym milczeniu. -Ona... oddala ci Doline? - wyszeptal w koncu oszolomiony. -Nie chciala wladac Kruczym Polem, zdobywszy je dzieki krwawej wojnie - odpowiedzial Tarlach, dumnie unoszac glowe. - Ale przede wszystkim nie potrafila patrzec spokojnie na zaglade mojego ludu, majac odpowiednie srodki, by jej zapobiec. Z tej samej przyczyny zawarla ze mna traktat, dotyczacy wspolnego uzytkowania nie zamieszkanych terenow Doliny Morskiej Twierdzy, gdyz dzieki temu bedziemy mieli dosc ziemi, aby zbudowac nowe Gniazdo z otaczajacymi je wioskami. - W tym momencie urwal, by zebrac mysli. W traktacie byly klauzule dotyczace traktowania niewiast, ktore mial sprowadzic do Hallacku. Una nie zamierzala podtrzymywac tradycji i dlatego w stosunkach miedzy mezczyznami i kobietami Sokolnikow musialy zajsc istotne zmiany. O tym rowniez powiedzial uczonemu, choc na razie sprawa nie wykroczyla poza sfere planow. Kiedy skonczyl mowic, Duratan nie odzywal sie przez dluzszy czas. -A wiec przybyles do Estcarpu, aby uzyskac zgode swoich dowodcow i towarzyszy, a takze by namowic dostateczna liczbe kobiet na podroz do High Hallacku? -Owszem. -Czy zdajesz sobie sprawe z grozacego ci niebezpieczenstwa? Kapitan posepnie pokiwal glowa. -Byc moze znajde tu wlasna smierc, jesli wszyscy uznaja mnie za renegata - powiedzial. - Niewykluczone tez, ze oddzialy strzegace wiosek nie pozwola mi sie zblizyc do kobiet i cala misja spali na panewce. Zreszta nawet jesli uzyskam dostep do jakiejs wioski, to ktoz mi zareczy, ze zdolam przekonac az tyle niewiast? Obecnosc i swiadectwo pani Uny moga nie wystarczyc. -Niezbyt przyjemne zycie ja czeka, jesli zdolasz dopiac swego - zauwazyl Duratan. - Twoi rodacy czesto beda mieli z nia do czynienia, a wielu z nich wcale nie jest na to przygotowanych, nawet jesli ze wzgledu na ciebie zgodza sie na duze ustepstwa. -Jako Pan Kruczego Pola bede oczywiscie przedstawicielem Sokolnikow wobec Morskiej Twierdzy i jej mieszkancow - odpowiedzial sztywno najemnik. - Oboje udowodnilismy, ze potrafimy ze soba wspolpracowac. - Wzruszyl ramionami. - Trudnosci sa po to, by z nimi walczyc. Nie mozna unikac wojny ze strachu przed nieprzyjacielskim orezem. Nastepnie wytlumaczyl uczonemu, ze przybyl do Lormtu w poszukiwaniu argumentow - czegokolwiek, co mogloby wywrzec wrazenie na ludziach, ktorych musial przekonac, spodziewal sie rowniez znalezc jakies informacje na temat trybu zycia i zwyczajow Sokolnikow w czasach poprzedzajacych ich ucieczke na polnoc. Bylyby dla niego cennymi wskazowkami podczas budowania nowej spolecznosci w High Hallacku, spolecznosci opartej na zasadach akceptowanych zarowno przez mezczyzn, jak i przez kobiety. Niestety, nie znalazl nic waznego, mimo usilnych staran dyskretnej pomocy gospodarzy. Duratan obserwowal posepna twarz Sokolnika, domyslajac sie przyczyny tego ponurego nastroju. -Nawet z pomoca pani Uny nie udalo ci sie nic zdzialac? - zapytal. - Mialem nadzieje, ze tym razem cos znajdziesz, badales nasze najstarsze manuskrypty. -Rezultaty poszukiwan sa bardzo mizerne. Twoi przyjaciele zrobili, co mogli, ale w Lormcie nie ma zbyt wielu materialow dotyczacych Sokolnikow, oprocz traktatow o sztuce leczniczej. Sa one, rzecz jasna, wyjatkowo cennym znaleziskiem, chodzilo mi jednak o cos innego. Tarlach pominal milczeniem pewien drobny szczegol, wzmianke o talizmanie w jednym ze zwojow, ktora z poczatku bardzo go przerazila. Aden i Pyra z pewnoscia ja przeczytaly, a przeciez widzialy dar, ktory ofiarowal Unie z Morskiej Twierdzy. Z czasem jednak sprawa ta przestala go dreczyc. Istnienie jakiegokolwiek zwiazku miedzy kobieta z Krainy Dolin a Sokolnikiem musialo sie kazdemu wydac nieprawdopodobne, wrecz nie do pomyslenia. Wierzyl, ze uzdrowicielki nie zwrocily uwagi na znaczenie symbolu i chyba rzeczywiscie tak bylo. W kazdym razie, jesli nawet ktoras z nich przypuszczala, ze Una jest dla niego kims wiecej niz tylko chlebodawczynia - nie zdradzila sie ze swymi podejrzeniami. -Dlaczego sadzisz, ze moglibysmy przechowywac takie kroniki, Ptasi Wojowniku? - spytal Durant. - Wy, Sokolnicy, zawsze trzymaliscie swoje sprawy w glebokim sekrecie. -Legenda glosi, ze nasi przodkowie zaraz po przybyciu tutaj ukryli w Lormcie mnostwo dokumentow dotyczacych przeszlosci ludu. Albo opowiesc klamie, albo ksiegi zostaly zgubione czy zniszczone w ciagu dlugich wiekow. -Albo po prostu dotychczas ich nie odkryto. -Niewykluczone - odparl Tarlach z westchnieniem. - Coz, kiedy nie mamy czasu na dalsze poszukiwania. W kazdej chwili moze nastapic zmiana pogody; jesli czym predzej stad nie wyjedziemy, snieg zasypie drogi zmuszajac nas do zimowania tutaj. Do tego czasu wiekszosc dowodcow na nowo zwiaze sie przysiega, a pozostali wyrusza w dalekie strony, szukajac kolejnych zlecen. - Tarlach potrzasnal glowa. - Zreszta pani Una nie moze na tak dlugo opuszczac swej Doliny, a na mnie ciazy odpowiedzialnosc za oddzial stacjonujacy w Morskiej Twierdzy... Jesli w ogole pozwola mi zachowac dowodztwo, gdy to wszystko sie skonczy. Duratan pokiwal glowa. -Wiedzialem, ze w koncu podejmiesz taka decyzje, koro pani Una jest juz zdrowa. Kiedy wyjezdzacie? -Za pare dni, jak tylko upewnie sie, ze moi towarzysze a gotowi do drogi. -Odjedziesz stad z naszym blogoslawienstwem, choc loze nie ma to zadnego znaczenia. Bedziemy dalej badac archiwa, i gdy znajdziemy cos waznego, dopilnuje, by wiesc o tym dotarla do Morskiej Twierdzy. -Naprawde uczynilbys to? - Sokolnik spojrzal na niego zdumiony. -Pod jednym wzgledem z pewnoscia nie roznie sie od innych ludzi: lubie, gdy moje wysilki maja jasno okreslony cel. Kroczysz bardzo stroma sciezka, Ptasi Wojowniku. Obawiam sie, ze latwiej byloby ci przywrocic te gory do pierwotnego stanu, niz osiagnac to, cos zamierzyl. Mimo D mozesz liczyc na moja pomoc. Zaluje tylko, ze wizyta w Lormcie przyniosla ci tak niewiele korzysci. -W kazdym razie zyskalem dobrego przyjaciela, a tego nigdy nie nalezy lekcewazyc. Odwazna lezala na grzbiecie laskoczac dlon Uny jedna zabandazowana i trzema zdrowymi lapkami. - Ty male ladaco! - besztala ja kobieta. - Jesli nie przestaniesz, nigdy nie skoncze sie ubierac, nie mowiac juz o czesaniu. Uslyszawszy pukanie spojrzala w strone drzwi. Byl to mimowolny, instynktowny ruch, ale kotka potraktowala go jako zachete do kolejnej zabawy. Gdy wlosy Uny przeslizgnely sie po grzbiecie kocicy, chwycila je lapkami, sprezyste pazurki wplatujac w geste pukle. Tarlach wszedl do pokoju z mroczna twarza, ale ujrzawszy kotke, a raczej cztery lapy i wytrzeszczone slepia lypiace nan z pyszczka ukrytego w burzy lokow - rozesmial sie glosno. Oswobodziwszy glowe, kobieta z Krainy Dolin rzucila mu gniewne spojrzenie. -Nie byloby ci tak wesolo, gdyby ciebie szarpala za wlosy. -Zapewne - odrzekl, szczerzac zeby - ale wygladalyscie bardzo zabawnie. Juz twoja mina byla wystarczajaca nagroda za to, ze postanowilem wreszcie zlozyc ci wizyte. Una przyjrzala mu sie z zainteresowaniem. Dotychczas Sokolnik unikal wchodzenia do jej komnaty. Ciekawa byla, co go tu sprowadzilo o tak wczesnej porze. Odgadl jej mysli. -Chcialem sie tylko upewnic, czy z wami wszystko w porzadku, zanim obudza sie twoje strazniczki i kaza mi uwazac, gdy sie do ciebie zblizam. -Czy Duratan nie powiedzial ci tego wczoraj wieczorem? - Zielone oczy Uny sciemnialy. -A wiec to ty go do mnie przyslalas. - Wojownik zesztywnial nagle. - Powiedzialas mu, ze sie zle czuje? -Nie, nie zrobilam tego. Od poczatku mial zamiar nas odwiedzic. Wspomnialam tylko, ze nasze studia nie przyniosly zadnych rezultatow, poniewaz o to zapytal. Przykro mi, jesli domyslil sie czegos. -Czego? -Balam sie, Tarlachu, i teraz rowniez sie boje. Wczoraj wieczorem robiles wrazenie calkiem zrezygnowanego. Nie lubie cie w takim nastroju. Pamietaj, ze najgorsze jest jeszcze przed nami. -To nie ma nic wspolnego z naszym niepowodzeniem - zapewnil szybko. - Od samego poczatku wiedzielismy oboje, ze jedynie przypadek moglby... -Rozumiem. - Odwrocila sie, zeby nie mogl zobaczyc jej twarzy. - Masz ze mna wieczne utrapienie. -Co to znaczy, Uno z Morskiej Twierdzy? - Mezczyzna podszedl do niej. -Wielokrotnie widzialam, jakim wzrokiem na mnie patrzysz. Zupelnie jakbys myslal, ze za chwile rozpadne sie w kawalki. Ciezar odpowiedzialnosci po prostu cie przytlacza... Nie ma na swiecie drugiego Sokolnika, ktory musialby znosic cos takiego. -A czy uwazasz, ze mezczyznom z mego plemienia wychodzi to na dobre? - Polozyl rece na ramionach Uny, zmuszajac ja, by spojrzala mu prosto w oczy. - Rzeczywiscie nie mamy doswiadczenia w sprawowaniu tego rodzaju opieki. Wiem, jak bardzo jestem nieporadny... lecz nie zaluje niczego. Kocham cie i pragne sie toba opiekowac... To jest silniejsze nawet od pozadania. - Przyciagal ja do siebie i zamknal oczy. - Na sama mysl, ze moglbym cie utracic, straszny bol przeszywa mi serce, potrafie zniesc, ze musimy taic swoje uczucia, ale musze miec pewnosc, ze zyjesz i jestes bezpieczna, bo inaczej szaleje. Przytulila sie do niego bez slowa. Delikatnie muskal wargami geste kasztanowe wlosy Uny wdychajac swiezy zapach ziol, ktorymi je plukala. Czul dotyk cieplego, miekkiego ciala i domyslal sie, ze jest prawie naga pod blekitna domowa suknia, pozyczona zapewne od Aden. byla czula i ulegla, piekna i bardzo kobieca. Ich wargi spotkaly sie na chwile. Tarlach pocalowal ja delikatnie i z ociaganiem wyswobodzil sie z jej objec. Tak bardzo pragnal tej kobiety - Pani Morskiej Twierdzy, ze jeszcze moment i uleglby wzbierajacej fali pozadania. W tej chwili nienawidzil zarowno siebie, jak i brzemienia, ktore spoczywalo na jego barkach. Gdyby nie ono, natychmiast obwiescilby calemu swiatu skrywana w sercu tajemnice. Nie pomyslal nawet o zdobyciu Uny w inny sposob. Poki zachowal choc odrobine honoru i potrafil zapanowac nad swymi namietnosciami - nie uczyni jej swoja naloznica, chocby nawet potajemnie. Zrobil krok w tyl i zauwazyl z zalem - nie pozbawionym jednak pewnej satysfakcji - ze ona rowniez cierpi, choc podobnie jak on cofnela sie nieco. Pomyslal, ze nieprzypadkowo dotychczas ubierala sie i zachowywala niczym towarzysz mezczyzna. Ukrywala swa kobieca nature, by oszczedzic im obojgu dodatkowych zmartwien i rozczarowan. Una usmiechnela sie smutno. Dzieki naglemu przyplywowi namietnosci choc na chwile zapomnieli o swym przygnebieniu. Potrzasnela glowa, jak gdyby pragnela w ten sposob odpedzic zly nastroj. -Zazwyczaj niechetnie wydaje ci rozkazy, Ptasi Wojowniku - powiedziala - ale tym razem uczynie to. Wkrotce opuscimy Lormt i chyba niepredko trafi sie nastepna okazja zwiedzenia tutejszych gor. Obserwowalam twoje zachowanie podczas wczorajszej wycieczki. Byles niemile zaskoczony zmianami w krajobrazie, lecz wyraznie zaintrygowalo cie, ze zycie tak szybko powrocilo w te strony. Wybierz sie na kilkudniowa wycieczke... samotna wedrowke wsrod wysokich szczytow. Upewnij sie, ze pewnego dnia gory znow beda takimi, jakimi je niegdys znales, choc zadne z nas tego nigdy nie zobaczy. Ja pozostane tutaj i dopilnuje, by powrot do zdrowia naszych towarzyszy przebiegal bez zadnych zaklocen. - Dojrzawszy blysk w jego oczach, niecierpliwie potrzasnela glowa. - Czy zawsze musisz dostrzegac jedynie ujemne strony zycia, Tarlachu z Bractwa Sokolnikow? Nie jestem ani chora, ani ranna, ani tez wyczerpana i chce, zebys zrobil to, co mowie. - Usmiechnela sie znowu, a w jej usmiechu byla rowno prosba, jak i rozkaz: - Lec, gorski jastrzebiu, boc raz uczyn cos dla siebie. - W jej zielonych oczach igle zablysly figlarne iskierki. - I badz ostrozny! Nasi gospodarze sa bardzo goscinni, ale nie mam ochoty zimowac w Lormcie tylko dlatego, ze kapitan raczyl zlamac noge podczas milej przejazdzki! Rozdzial szosty Znalazlszy sie poza obrebem Lormtu, Tarlach od razu poczul, ze wraca mu dobry humor. Bardzo potrzebowal czasu, ktory moglby poswiecic na badania i obserwacje. Chociaz na chwile pozbyl sie wreszcie ciezaru odpowiedzialnosci i jedynym jego zmartwieniem bylo, ze podczas tych kilku dni wykradzionych z wypelnionego licznymi obowiazkami zycia, nie moga mu towarzyszyc Una i Syn Burzy.Zaczal od wzgorz otaczajacych starozytna budowle - tam tez rozlozyl oboz na noc, ale juz rankiem nastepnego dnia cala uwage poswiecil prawdziwym gorom, niebotycznym wierzcholkom, ktore znal i kochal od lat chlopiecych. W takim wlasnie miejscu wznosilo sie niegdys Gniazdo... Natychmiast odrzucil od siebie te mysl, ktora przepelniala smutkiem jego dusze. Uniosl glowe i gleboko odetchnal zimnym i czystym gorskim powietrzem. Przynajmniej ono nie zmienilo sie pod wplywem zaklec Czarownic. Skutki Wielkiego Poruszenia byly tu widoczne nawet lepiej niz na nizinach, gdzie lagodniejszy klimat sprzyjal odradzaniu sie zycia, jednak posepny majestat krajobrazu poruszal go do glebi. Byla to niezwykle dzika okolica, prawdziwe krolestwo skal, a rosnace tu i owdzie odporne na mroz rosliny czynily ja jeszcze mroczniejsza. Widok tego niezwyklego swiata musial urzec kazdego, kto nie ulakl sie chlodu nie tknietych ludzka stopa skal. Sokolnik zdazal w strone podnozy stromego zbocza, znoszacego sie tuz za niskimi pagorkami, srod ktorych lezal Lormt i chlopskie zagrody. Przebywajac swego czasu w osadzie u stop wzniesienia, ostrzegl w gorze, na stoku, liczne polki skalne i zaplonal checia zbadania ich. Obecnie nadarzala sie znakomita okazja i nie zamierzal jej zmarnowac. Kiedy dalsza jazda stala sie niemozliwa, zsiadl z konia na malej laczce polozonej nie opodal miejsca, w ktorym zamierzal rozpoczac wspinaczke, i puscil luzem wodze. Byl to znak dla Radosnej, ze moze pasc sie swobodnie, jednak tylko w najblizszej okolicy. Hala porosnieta byla soczysta trawa, w poblizu plynal wartki strumien i klacz podczas nieobecnosci Tarlacha powinna doskonale dac sobie rade. Blyszczacymi oczami spojrzal na urwiste zbocze. Zadanie, jakie przed soba postawil, nie bylo niewykonalne, ale mogl mu sprostac jedynie doswiadczony wspinacz, cieszyl sie, ze podda probie wlasne umiejetnosci, zwlaszcza ze duzo czasu uplynelo, gdy po raz ostatni musial stawic czolo takiemu wyzwaniu. Pnac sie pod gore, napotykal oraz wiecej przeszkod; mimo to szybko dotarl do miejsca, w ktorym zamierzal rozpoczac poszukiwania. Byl w doskonalej formie i szybko wyrownal oddech. Spojrzawszy w dol stwierdzil, ze roztaczajacy sie wokol widok nie jest zbyt rozlegly. Zaszedl daleko, ale okoliczne grzbiety wciaz gorowaly nad nim. Nie mialo to zadnego znaczenia. Nie przyszedl, by dobywac szczyty. Zamierzal jedynie obserwowac, jak odradza sie roslinnosc na zboczach. Radosc sprawil mu juz sam fakt dotarcia tutaj. Podjety wysilek nie zmeczyl go zbytnio i wchodzac pod gore spokojnym, rownomiernym krokiem rozgrzal sie i nabral ochoty do dalszej wspinaczki. Swiezy i wypoczety czul podniecenie, ktore zawsze towarzyszy odkrywaniu rzeczy nowych, dotychczas nie znanych, choc prawde mowiac, trudno byloby sobie wyobrazic bardziej ponury i nieprzyjazny krajobraz. To, co w braku lepszego okreslenia nazwal "stokiem", bylo w rzeczywistosci szerokim wystepem skalnym, sterczacym ze sciany tak stromej, ze niedoswiadczonemu oku wydalaby sie calkiem pionowa. Poniewaz tej czesci gor nigdy nie porastal las, byla ona zawsze wystawiona na kaprysy pogody. To tlumaczylo zupelny brak paproci, traw i krzakow wystepujacych obficie na nizszych i lagodniejszych wzniesieniach, gdzie drzewa nie zdazyly jeszcze odrosnac po Wielkim Poruszeniu. Nieliczne rosliny mialy za to nieraz fantastyczne ksztalty. Kapitan uklakl obok karlowatego drzewka, podziwiajac dziwacznie powyginane galezie i probujac choc w przyblizeniu ocenic dlugosc i ksztalt korzeni. Nie chcial kopac wokol pnia ani tez w zaden inny sposob szukac odpowiedzi na nurtujace go pytania. Moglby niechcacy zniszczyc krucha, a przeciez tak kurczowo czepiajaca sie zycia rosline. Byla jak gdyby niedobitkiem wielkiej armii. Tarlach dotknal sekatej galezi ruchem delikatnym i pelnym szacunku. To drzewko nie wyroslo w ciagu ostatnich osmiu lat. Musialo jakims cudem przetrwac Wielkie Poruszenie, a zapewne rowniez wiele innych kataklizmow, jesli - jak przypuszczal - tkwilo tutaj od stuleci. Cicho gwizdzac refren piosenki, bardzo lubianej przez zolnierzy z jego oddzialu, zblizyl sie do nastepnego skrawka zieleni, ktory wlasnie przyciagnal jego wzrok. Nastepne pol godziny uplynelo mu bardzo przyjemnie na wedrowce z miejsca na miejsce i podziwianiu niezwyklych, od dawna przezen nie spotykanych roslin. W ciagu tego krotkiego czasu zdazyl utwierdzic sie przekonaniu, ze ten nieurodzajny z pozoru teren nie jest bynajmniej jalowa pustynia. Skapa zielen pokrywajaca zbocze latwo bylo przeoczyc, niemniej jednak roslinnosc krzewila sie wszedzie tam, gdzie mozna bylo zapuscic korzenie. Co chwile spotykal starych znajomych z lat mlodosci, ktore spedzil w wysokich gorach. Mchy i porosty nie pokrywaly jeszcze skal grubym, roznobarwnym kobiercem, lecz pojawialy sie tu i owdzie w niewielkich koloniach - co najwazniejsze - byly zielone, soczyste i jedrne, wszystko wskazywalo na to, ze gory w koncu odzyskaja dawny wyglad. Dzieki procesom wietrzenia w skale postaly liczne "kieszenie", stajac sie bezpiecznym schronieniem dla nasion i zarodnikow. Czlowiek - intruz idacy po luznych okruchach skalnych i zwirze musial sie jednak miec na bacznosci i ostroznie stawiac stopy, gdyz kazdy niewlasciwy krok grozil potknieciem. W tej dzikiej okolicy, gdzie znikad nie mozna bylo oczekiwac ratunku, zlamanie nogi, przed ktorym przestrzegala Una, mialoby rownie katastrofalne skutki jak upadek w przepasc. Tarlach z poczatku zamierzal spedzic czas przypatrujac sie roslinom albo po prostu podziwiajac widok otwierajacy sie ze skalnej polki, lecz w pewnym momencie zwrocil uwage na sama sciane urwiska. Kucal wlasnie, ogladajac kepe mchow nie znanego mu gatunku, gdy nagle stwierdzil, ze bezwiednie probuje odsunac sie w bok. Skads plynal ku niemu strumien zimnego powietrza. Zaskoczony, dokladnie zbadal skale i w koncu odkryl tuz przy ziemi czarna szczeline. Poslinionym palcem sprawil, ze dziwny mrozny powiew pochodzi wlasnie stamtad, ostroznie wcisnal reke w otwor tak gleboko, jak mu na to pozwalala szerokosc szpary. Dlon trafila w proznie. Sokolnik cofnal sie i przysiadl na pietach, ze zdumieniem patrzac na ryse w skale. Nagle domyslny usmiech rozjasnil mu twarz. To dziwne zjawisko mialo bardzo proste wytlumaczenie; czyz Aden nie wspominala, ze gory otaczajace Lormt pociete sa siecia pieczar? Ta dziura byla po prostu ich czescia. Powstal i uczynil krok do tylu, aby sprawdzic, czy na zboczu nie ma zadnych innych otworow prowadzacych do podziemnego swiata duchow. Byl to zbyt gwaltowny, nieostrozny ruch. Potknal sie na kamieniach i upadl. Instynktownie wparl stopy w ziemie, choc nie grozilo mu stoczenie sie ze skalnego wystepu. Nagle stwierdzil brak oparcia pod nogami; wydalo mu sie, ze caly swiat znika w ziejacej otchlani. Rozpaczliwie zamachal rekami, probujac zlapac sie czegos, ale krucha skala ustapila pod naporem i Tarlach runal w glab szczeliny razem z lawina kamieni i zwiru. W chwili uderzenia o ziemie nie stracil przytomnosci. Niejasno uswiadamial sobie, ze z wielkiej plamy swiatla nad jego glowa wciaz spadaja skalne okruchy, wiec czolgal sie dalej w ciemnosc, az w koncu legl nieruchomo i zemdlal. Wstrzas wywolany upadkiem mijal powoli, ale w koncu Sokolnik odzyskal swiadomosc. Wyprostowal sie i natychmiast objal rekami czaszke. Przesiedzial potem kilka minut oparty o skale, z zacisnietymi powiekami, az w koncu zawrot glowy minal i Tarlach mogl dokonac pobieznej oceny swych obrazen. Ukonczywszy ogledziny, stwierdzil, ze wykpil sie stosunkowo tanim kosztem. Jego cialo bylo niczym jeden wielki siniec, a glowa bolala straszliwie, ale nigdzie nie wykryl zlaman ani sladow wskazujacych na jakies inne grozne dolegliwosci. Bez watpienia nie uszkodzil sobie zadnej arterii ani nie odniosl glebokich, krwawych ran, zreszta nie czul sie na silach, by to dokladnie sprawdzac. Wewnetrzne organy zapewne rowniez byly w porzadku, inaczej szok wywolany gwaltownym przezyciem nie zniknalby tak predko. Z ostateczna diagnoza trzeba bylo jednak jeszcze poczekac. I to juz chyba wszystko, jesli chodzi o jasne strony mojej przykrej sytuacji, pomyslal, rozgladajac sie wokolo. Instynkt, kierujacy go w glab jaskini, uratowal mu zycie, w kazdym razie przedluzyl je. Wysoko w gorze widnial niewielki otwor, przez ktory wpadal do srodka pojedynczy promien slonca. Bylo to jedyne zrodlo swiatla w calym pomieszczeniu, ale Tarlachowi wystarczylo w zupelnosci, blask slonca razil go nawet troche w oczy, ktore powoli zaczely sie przyzwyczajac do panujacego wokol mroku. W grocie nie brakowalo swiezego powietrza, a chlodny powiew, zbyt silny, by mogl pochodzic z waskiej szpary od sklepieniem, upewnil go, ze jaskinia, do ktorej wpadl, jest tylko czescia wiekszego kompleksu. Czy mial on jakies polaczenie ze swiatem zewnetrznym, tego Tarlach nie wiedzial. Zreszta bylo to i tak bez znaczenia. Jaka mogl miec nadzieje, ze bladzac w labiryncie korytarzy, ciagnacych sie milami i najezonych tysiacem pulapek, odnajdzie w koncu droge do domu? Bylby to doprawdy niezwykle szczesliwy traf, zwazywszy, ze nie mial ze soba pochodni, a skape zapasy zywnosci i wody zabrane z jukow nie mogly starczyc na dlugo. Poza tym istnial jeszcze duch... Tarlach wiedzial, ze nie ma zadnej szansy. W obecnej sytuacji prawdopodobienstwo natrafienia a drugie wyjscie bylo zbyt male, zeby w ogole brac je pod wage. Coz wiec mu pozostalo? Wciaz mial swoja bron... ale z tym nie musial sie spieszyc. Bedzie pelzl w glab odwiecznej ciemnosci, poki starczy sil, a potem, kiedy traci juz wszelka nadzieje, zapewne siegnie po ten ostateczny srodek, by uniknac meki powolnego konania. Istniala jednak jeszcze jedna mozliwosc. Znajdowal sie tuz pod powierzchnia ziemi; odleglosc miedzy dnem jamy a otworem w sklepieniu wynosila mniej wiecej pietnascie stop. Ogladajac dziure, doszedl do wniosku, ze strop nie jest zbyt gruby i byc moze uda mu sie go rozbic. Spojrzal na sterte gruzu, ktora wraz z nim spadla do jaskini. Nie dostrzegl zadnych wiekszych odlamkow, jedynie drobne kamienie, zwir i pyl, ktory widocznie tak dlugo osadzal sie w niecce wokol szczeliny, az w koncu pokryl ja calkiem i zastygl w krucha zdradliwa skorupe. Z pewnoscia niebezpiecznie bylo stapac po czyms takim, ale Tarlach czul, ze za pomoca kilku narzedzi, ktore mial przy sobie lub ktore mogl napredce skonstruowac, zdola wykorzystac ten gruz do swoich celow. Moglby wejsc na kopiec i sprobowac wydostac sie z jamy przez otwor w sklepieniu. Oczywiscie, nie bylo to wcale latwe. Tarlach wiedzial, ze czekajace go zadanie polega glownie na kopaniu, nie zas na wspinaczce. Posuwajac sie naprzod, musial jednoczesnie ukladac schody; potrzebowal tego prowizorycznego rusztowania, by moc bezpiecznie pracowac podczas kolejnych etapow operacji. Oblizal spierzchniete wargi. Ma jedna szanse na sto, moze dwie. Jesli wczesniej nie opadnie z sil, na pewno da sobie rade z resztkami skorupy otaczajacej dziure w stropie. Jest tak krucha, ze predzej czy pozniej peknie pod jego ciosami. Wowczas sklepienie runie mu na glowe. Nawet jesli nie zginie od razu, pieczara stanie sie jego grobowcem. Byc moze zreszta niepotrzebnie zawraca sobie tym glowe. W grotach czaila sie trwoga, trwoga nie majaca nic wspolnego ze zdradliwymi skalnymi pulapkami, wieczna noca i konaniem z glodu czy pragnienia. Ile czasu mu pozostalo? Kiedy widmo-zabojca, o ktorym mowila Aden, rzuci sie na niego i naznaczy swym smiertelnym pietnem? A gdy to juz nastapi, jak predko jego cialo zacznie gnic, niczym zwloki czlowieka zmarlego przed wieloma dniami? Odsunal od siebie mysli o tym niebezpieczenstwie, gdyz nie mogl uczynic nic, aby go uniknac. Nastepnie zabral sie do racy, wkladajac cala sile i determinacje w walke ze zdradzieckim kopcem. Zadanie bylo o wiele bardziej meczace i czasochlonne, niz sie spodziewal. Z trudem przerzucal gruz z rumowiska, majac do dyspozycji jedynie noz i plaski kamien zamiast kilofa i szufli. Dzieki wilgotnej jesieni i zimie zwirowa gleba stala sie bardziej spoista, co znacznie ulatwialo kopanie, jednak godziny mijaly, a jemu wciaz wydawalo sie, ze nie czyni zadnych postepow. Zaczela ogarniac go panika. Robilo sie coraz pozniej, a on mogl pracowac jedynie przy swietle, wpadajacym do jaskini przez otwor w sklepieniu. Trwoznie spojrzal w gore i potrzasnal glowa. Kiedy tylko slonce zniknie za horyzontem, tutaj, na dole zapanuja nieprzeniknione ciemnosci. A wowczas? Pochylil obolaly grzbiet, aby zgarnac jeszcze troche wilgotnego zwiru. Wowczas bedzie musial przytulic sie do kamiennej sciany i tak trwac, poki nie nadejdzie swit, ktory umozliwi mu wznowienie pracy. Wkrotce znow ujrzy swiatlo dzienne, jesli oczywiscie kolejne zapadniecie sie ziemi nie pogrzebie go na zawsze. Powtarzal to sobie raz po raz, ale w glebi duszy czul, ze nie doczeka brzasku, za wczesniej dopadnie go Dziecieca Zmora. Jaskinia nie byla zwykla dziura w ziemi - lecz czescia polaczonych grot, byl tego calkiem pewny. Bezlitosna zjawa przybedzie, gdy tylko zapadna ciemnosci, a moze jeszcze szybciej. Zamknal oczy. Nagle ogarnela go przemozna chec porzucenia pracy. Opowiesc uzdrowicielki brzmiala bardzo przekonywajaco... Choc nigdy nie pragnal smierci w bitwie, oswoil sie z mysla o niej; stale obcowanie z niebezpieczenstwem bylo czescia losu wojownika, lecz tu chodzilo o cos nieporownanie bardziej przerazajacego i Tarlach - mimo calej swej odwagi - odczuwal lek. Jego ruchy staly sie nerwowe i gwaltowne. Wbrew usilnym staraniom nie potrafil calkiem zapanowac nad drzeniem rak. Jedyne, co mogl uczynic, to zacisnac zeby i dalej przec naprzod, walczac ze soba, uplywajacym czasem i piekielnie opornym materialem, ktory musial w jakis sposob przystosowac do swych potrzeb. Swiatlo zgaslo nagle, tak jak sie tego spodziewal. Fakt ten, choc od dawna oczekiwany, zupelnie go zalamal. Padl na halde zwiru, lkajac rozpaczliwie. Atak histerii wkrotce minal i po pewnym czasie Tarlach znow odzyskal panowanie nad soba. Uklakl i po omacku odszukal droge do bezpiecznego, przykrytego kamiennym stropem korytarza. Tam polozyl sie i zdjal powyginany helm. Postanowil odpoczac i jesli to mozliwe - przespac sie troche. Czul wstyd z powodu chwilowego zalamania, ale jednoczesnie zdawal sobie sprawe, ze gwaltowny wybuch pomogl mu rozladowac rosnace napiecie. Wciaz sie bal, ale nie byl to juz ten paniczny strach co przedtem. Jesli zdola zachowac spokoj w ciagu kilku najblizszych godzin - i uniknac niebezpieczenstwa, ktore budzilo w nim taka groze - ukonczy kopanie jutro, byc moze nawet przed poludniem. Wowczas, rzecz jasna, pozostanie jeszcze do pokonania sklepienie. Rozdzial siodmy Tarlach steknal i otworzyl oczy. Skalna komnate wypelnilo lagodne swiatlo. Tuz nad soba ujrzal elfia twarzyczke; jej ni to figlarny, ni to wesoly wyraz sprawil, na wpol tylko rozbudzony Sokolnik nie mogl sie oprzec pokusie. Rozesmial sie i zartobliwie puknal palcem w zadarty nosek, jak to nieraz czynil Prufon ze swa mala wnuczka.Nagle serce w nim zamarlo. Cofnal sie gwaltownie, gdyz strach powrocil ze zdwojona sila. Nie byla to jasna buzia dziecka z Morskiej Twierdzy, ze smiejacymi sie oczyma i policzkami opalonymi na braz po lecie spedzonym w srodlesnym ojcowskim dworze. Stojaca przed nim mala istotka byla bez watpienia przesliczna: miala bujne, wijace sie, kasztanowate wlosy i jasnozielone oczy. Jednak niezwykla bladosc cery swiadczyla o tym, ze diewczynka nie nalezy do swiata zywych. Mieszkancy Lormtu slusznie nazywali ja duchem. Swiatlo wypelniajace komnate wydawalo sie emanowac wlasnie z niej. A moze prawde tak bylo? W chwili kiedy odskakiwal do tylu, zjawa probowala ujac go za reke. Teraz patrzyla nan z urazonym zdumieniem. Wyprostowal sie natychmiast. -Przepraszam - powiedzial, usilujac zapanowac nad drzeniem glosu. Slyszal, ze podczas takich spotkan ten, kto pierwszy zaczyna mowic, moze uzyskac przewage. - Pomylilem cie z inna mala dziewczynka. -Twoja mala dziewczynka? -Nie. Po prostu z kims, kogo znam. -Aha. Przygladala mu sie uwaznie, przechyliwszy glowe na bok. -Jest ci zimno? - zapytala w koncu. -Nie za bardzo. Dlaczego pytasz? -Bo strasznie drzysz. Spojrzal na nia ze zdumieniem, a potem mimo woli usmiechnal sie. -Chyba mnie przestraszylas - powiedzial calkiem szczerze. Slyszac to, zjawa wybuchnela radosnym smiechem. Usiadla obok i starannie wygladzila suknie... Po raz pierwszy zwrocil uwage na ubior i doszedl do wniosku, ze zapewne jest bardzo niewygodny. W niczym nie przypominal strojow noszonych przez kobiety i dziewczynki w Estcarpie lub High Hallacku. Suknia musiala byc bardzo stara, tak stara jak legenda o duchu, ale Sokolnik nie znal sie wcale na kobiecej modzie i nie potrafil okreslic, kiedy ja uszyto. Dziewczynka podniosla glowe i spojrzala mu w oczy. -Spales bardzo dlugo - powiedziala, a potem, widocznie tknieta jakas nowa mysla, dodala: - Czy to ja cie obudzilam? -Nie. Przynajmniej tak sadze... Po prostu juz sie wyspalem. - A moze ostrzegly go wyostrzone zmysly wojownika, przemknelo mu przez mysl. -To dobrze! Staralam sie byc bardzo cicho. Kathreen mowi, ze za duzo gadam i ze nie wolno mi ciagle naprzykrzac sie ludziom. -Kathreen? -Moja siostra. Jest bardzo duza i bardzo madra - w oczach dziewczynki zablysla duma - i ladna. -Bez watpienia, jesli jest choc troche podobna do ciebie. Zjawa energicznie pokiwala glowa. -Na imie mi Adeela - powiedziala, jak gdyby nagle przypominajac sobie o zasadach grzecznosci, ktore jej niegdys wpojono. Sokolnik zawahal sie. Nie chcial przestraszyc ani urazic dziecka, ale wiedzial, ze znajomosc imienia daje wladze nad jego wlascicielem. Nie mial ochoty przedstawiac sie zjawie ani tez nikomu innemu, nawet gdyby zwyczaje Sokolnikow zwalaly na to. Jedynie dla Uny zrobil wyjatek... Nagle przypomnial sobie przydomek nadany mu przez wladczynie. -Nazywaja mnie Gorskim Jastrzebiem - rzekl, pochylajac glowe ruchem podpatrzonym u panow z Dolin. - milo mi cie widziec, Adeelo. Przymruzyl oczy, nie wiedzac, czy ma smiac sie, czy plakac. Uswiadomil sobie, ze to, co przed chwila powiedzial, jest szczera prawda. Adeela nie miala pojecia, co sie z nim dzieje. Wodzila zdumionym wzrokiem po ponurym otoczeniu, zupelnie jakby zobaczyla je po raz pierwszy. W koncu zwrocila sie ku niemu. -Dlaczego spales? -Poniewaz bylem bardzo zmeczony. -Nie o to mi chodzi! - wykrzyknela w rozdraznieniu. - Dlaczego spales akurat tutaj? -Wpadlem w jame i stracilem sily probujac sie wydostac. -Szukales diamentow? -Nie - odpowiedzial z lekkim rozbawieniem - po prostu zrobilem jeden nieostrozny krok i niespodziewanie znalazlem sie tu, na dole. Dziewczynka przez dluzszy chwile milczala, wciaz rozgladajac sie wokolo. W pewnym momencie przywarla do Sokolnika, jak gdyby nagle ogarnal ja lek. Choc nienawykly do tego rodzaju pocieszajacych gestow, objal Adeele ramieniem i po chwili poczul, ze jej goraczkowe napiecie mija powoli. -Czy masz jakichs kuzynow? - zapytala nagle bardzo cichym glosem. -Przypuszczalnie tak. Dlaczego pytasz? -Nie lubie kuzynow. No-el jest moim kuzynem. Tarlach poczul, ze zimny dreszcz przechodzi mu po plecach. Nie chcial wiedziec, dlaczego ow No-el budzi taka niechec w malym duchu. Ale ona najwyrazniej juz wrocila pamiecia do minionych wydarzen i teraz mowila dalej, w podnieceniu niemal zapominajac o jego obecnosci. -No-el powiedzial, ze znajdziemy w grocie diamenty dla mamy. To miala byc wielka niespodzianka i nie wolno nam bylo nikomu o tym mowic, dopoki nie wrocimy ze skarbami, ale w jaskini bylo tak ciemno i drzwi byly takie male, ze zaczelam plakac i Kathreen powiedziala, ze jesli dobrze poszukamy, to z pewnoscia znajdziemy diamenty na zewnatrz. Spojrzala na niego duzymi oczyma, ktore w tej chwili staly sie jeszcze wieksze. -No-el podniosl kamien i bil ja, az zrobila sie cala czerwona. Potem wepchnal ja do groty, i mnie tez, a w koncu przytoczyl do drzwi wielki glaz. Nie chcial go wcale odsunac, a ja tez nie moglam tego zrobic, chociaz bardzo sie staralam. - Wargi dziewczynki zadrzaly, a w oczach stanely jej lzy. Przejeta dawnym lekiem nie pomyslala nawet o ich otarciu. - Kathreen spala. Nie chciala sie obudzic, chociaz wolalam do niej raz po raz. Wszystkich wolalam, ale nikt nie przyszedl. - Dopiero teraz siegnela mala piastka w strone mokrych policzkow. - Bylam taka glodna i spragniona, i tak bardzo pragnelam, zeby mama oprowadzila nas z tych strasznych ciemnosci... Tarlach zamknal oczy. Potem wzial dziecko na rece nocno przytulil. O malo nie ulegl zludzeniu, ze trzyma ramionach zywa istote; jednak cialo dziewczynki bylo lodowato zimne, a w drobnej piersi nie bilo serce. W owej chwili nie obchodzilo go wcale, ze jest dziwna, niepodobna do zwyklych smiertelnikow - widzial w niej tylko przerazone dziecko, potrzebujace czulosci i opieki. -Twoja mama nie mogla cie uslyszec, Adeelo - powiedzial lagodnie - ani ona, ani... Kathreen. W przeciwni razie pomoglyby ci. Przestala plakac i spojrzala na niego. -Czy Kathreen odeszla? Jak moj dziadek? -Tak. Dziewczynka oparla glowe na jego piersi. -To wina No-ela, prawda? -Tak. -A zatem jest bardzo niegodziwy. -Niewiarygodnie niegodziwy. Odsunela sie troche. -Czy go ukarano? -Zapewne - odrzekl. Przesunal dlonia po bujnych miekkich wlosach i westchnal gleboko. -To bylo dawno temu, Adeelo. Twoja mama i Kathreen nie chcialyby, zebys wciaz plakala z tego powodu. Mowil spokojnie, choc przychodzilo mu to z wielkim idem. Musial sie kryc ze wzbierajaca w nim wsciekloscia, swoim krotkim zyciu Adeela zaznala tyle zlosci i nienawisci... Byla tylko dzieckiem, a wycierpiala tak wiele i w dodatku skazano ja na ten straszny los... Nie zasluzyla nan przeciez. Z pewnoscia nie. Mysl o klatwie ciazacej nad dziewczynka sprawila, ze jeszcze mocniej przycisnal ja do piersi. Jesli mial umrzec z powodu Adeeli, niechze tak sie stanie. Nie mogl obarczyc jej wina, nie mogl czuc do niej nienawisci. Poza tym mial przeciez sposob na skrocenie przedsmiertnych mak. Tymczasem nie chcial - nie mogl - odmowic dziewczynce pociechy i wsparcia w potrzebie. Za pierwszym razem doznala tak strasznego zawodu... Musial jej pomoc, mimo dreczacych go obaw. Mala ucichla i po chwili zapadla w gleboki sen. Spojrzal na nia i natychmiast przestal sie lekac. Smiertelna czy nie, Adeela znow byla dzieckiem. Straszliwe przejscia, niespelnione pragnienie zemsty na krzywdzicielu i zapewne rowniez na tych, ktorzy nie mogli jej pomoc, byly zbyt ciezkim brzemieniem dla tej mlodej istoty. Nienawisc owladnela dusza Adeeli, zabijajac w niej wszystkie ludzkie uczucia i zamieniajac dziewczynke w demona smierci, lecz zly czar prysl w koncu - Tarlach byl tego calkiem pewien. Przez chwile zywil nadzieje, ze rozmawiajac ze zjawa w jakis sposob przyczynil sie do jej uwolnienia. Po krotkim namysle doszedl jednak do wniosku, ze zadzialaly tu inne sily. Jakze inaczej mogl wytlumaczyc swoje cudowne ocalenie? A moze to niezwykly widok czlowieka spiacego spokojnie w tak okropnym miejscu poruszyl Adeele, obudzil w niej swiadomosc? Ciekaw byl, co sie z nia dalej stanie. Teraz, kiedy jest znowu soba, zapewne wyruszy w dluga podroz, aby juz nigdy nie wrocic do swiata zywych. Na razie jednak wciaz byla tutaj, z nim. Usmiechnal sie lagodnie. Byc moze po prostu potrzebowala odpoczynku po dlugich wiekach nuzacej wedrowki. Tarrlach znow zapadl w sen. W pewnym momencie poczul, ze Adeela wysuwa sie z jego ramion. -Kathreen! To Kathreen! Czy ja slyszysz? Pokrecil przeczaco glowa, ale puscil reke dziewczynki. Bez watpienia posiadala nadnaturalne zdolnosci i wiedziala o rzeczach, o ktorych on nie mial zielonego pojecia. Wstal. Serce bilo mu przyspieszonym rytmem. Z pewnoscia nadeszla chwila jej ostatecznego uwolnienia! -Idz szukac swej siostry. Spiesz sie! Czekala na ciebie bardzo dlugo. Adeela nie potrzebowala zachety. Zaczela biec. Odniosl wrazenie, ze jej drobna sylwetka powoli blednie i rozwiewa w powietrzu, a potem zupelnie stracil ja z oczu. W tej samej chwili zniknelo blade swiatlo i korytarz pograzyl sie w ciemnosci. Tarlachowi nie przeszkadzalo to zbytnio. Uplynela juz wieksza czesc nocy i wiedzial, ze wkrotce nastanie nowy dzien. Glowa opadla mu na piersi. Cieszyl sie, ze Adeela wreszcie mogla odejsc... ale, na Rogatego Pana, dobrze bylo miec ja tutaj przy sobie. Wciaz nie wiedzial, czy wyjdzie calo z tej przygody, i samotnosc dokuczala mu teraz jeszcze bardziej niz przedtem. Rozdzial osmy Wkrotce po wyjezdzie kapitana Pyra odwiedzila Une w czytelni. Siadla obok zajetej praca Pani Morskiej Twierdzy i przez chwile milczala nie wiedzac, jak zaczac rozmowe.-Duratan powiedzial mi, dlaczego przyjechaliscie tutaj - odezwala sie w koncu. - Dowiedzial sie o tym od twojego Sokolnika, zanim wyruszyl na wybrzeze. -Powinien powiadomic cie wczesniej - odrzekla Una, z trudem ukrywajac zdziwienie, ze Pyra poruszyla ten temat. -Obraliscie sobie bardzo szlachetny cel, ale obawiam sie, ze wasze starania sa z gory skazane na niepowodzenie. Nawet jesli Tarlach poradzi sobie ze swymi towarzyszami i innymi dowodcami kompanii, w wioskach z pewnoscia poniesie kleske. A o ile dobrze zrozumialam, wlasnie na uzyskaniu zgody kobiet zalezy mu najbardziej. -Owszem. Jesli zas uzyje przemocy, utraci dostep do Morskiej Twierdzy. Majac tylko jedna Doline, nie zdola zalozyc stalego Gniazda. Pyra pokrecila glowa. -Jak to sobie wyobrazasz, pani? Sokolnicy pozostana tym, czym byli, nie porzuca odwiecznych zwyczajow. Ich strach jest zbyt wielki i uplyw lat nic tu nie pomoze. -Mysle, ze mimo wszystko powoli sie zmieniali, poczawszy od dnia, kiedy utracili swa twierdze. Musieli wowczas zaczac zaciagac sie na dluzszy czas, a co za tym idzie - wiecej przestawac z obcymi. Nie sa glupcami poczynione spostrzezenia nie mogly rozplynac sie bez sladu. Ci, ktorych wynajelam, zawsze zachowywali sie sprawnie, a przeciez Morska Twierdza zarzadzaja glownie kobiety, od kiedy przez wojne i pomor stracilismy wiekszosc mezczyzn. Pozwolilismy tym Sokolnikom zyc zgodnie z ich wlasnymi zwyczajami i staralismy sie nie wtracac do ich spraw, ale pewne wzajemne oddzialywania byly nieuniknione. -I sadzisz, ze oni po prostu osiada tam jak zwykli idzie? - zapytala pogardliwie Pyra. -Oczywiscie, ze nie. Bez watpienia nie uczyni tego ani obecne pokolenie, ani nastepne. Byc moze nigdy nie uda sie :go przeprowadzic na wieksza skale. - Zmruzyla oczy. - Nie jestem tez calkiem pewna, czy to najlepsze rozwiazanie. Kobiety w wioskach bardzo dlugo zyly swoim wlasnym zyciem. Byc moze nie zechca, by ich corki i wnuczki dzielily los niewiast z innych ras i ludow. Z drugiej strony - kto wie, czy budowa nowego Gniazda nie jest najlepszym lub w ogole jedynym sposobem ocalenia tego, na czym im najbardziej zalezy? -O co ci chodzi? - Uzdrowicielka zmarszczyla brwi. -Pomysl tylko! Wioski pustoszeja, w miare jak coraz wiecej kobiet wymyka sie w poszukiwaniu innego zycia. Wiekszosc z nich wyjdzie za maz, poprzestajac na wychowywaniu dzieci. Ale co z tymi, ktore wniosa do nowych rodzin rozmaite umiejetnosci? Uzdrowicielki beda zawsze nile widziane, podobnie jak przadki czy szwaczki. Czy mozesz sobie jednak wyobrazic, z jakim przyjeciem spotka sie w Estcarpie kowal lub ciesla plci zenskiej? Co z kobietami, ktore zapragna ujezdzac konie lub hodowac krowy, a nie tylko doic je? Wiem, co mowie, Pyro. Zmuszona okolicznosciami, musialam nieraz wychodzic z roli, jaka wyznaczaja Pani Twierdzy tradycja i obyczaj Krainy Dolin. Wiele kobiet tak czynilo, w czasie kiedy Psy pustoszyly High Hallack. Po powrocie mezczyzn prawie wszystkie powrocily do dawnych zajec. Jednak moj ojciec podczas wojny utracil wladze w nogach i prawym ramieniu, tak wiec matka i ja musialysmy pomagac mu w rzadzeniu Dolina. Matka wkrotce zmarla, a podczas zarazy odeszli rowniez ojciec i moj maz. Wowczas to stalam sie prawdziwym Panem Doliny. Sasiedzi wkrotce nauczyli sie szanowac umiejetnosci Pani Morskiej Twierdzy, ale niejeden wciaz widzi we mnie klacz, ktora przekroczyla granice swego pastwiska. -Byc moze jest sporo prawdy w tym, co mowisz - odrzekla Pyra po chwili milczenia - ale pamietaj jeszcze o czyms. W wiekszosci wiosek przybycie mezczyzn nie jest traktowane jak katastrofa, bo chociaz takie spotkania sa dosc nieprzyjemne dla obu stron, to Sokolnicy pragna synow, a ich partnerki - corek. Nie ma tu wiec zadnego przymusu. Wiekszosc chlopcow mieszka w wioskach do piatego, szostego roku zycia, a ich matki nie musza sie niczego obawiac, chyba ze narodzi sie dziecko kalekie. Sa jednak trzy osady, w ktorych sprawy przedstawiaja sie inaczej - wlasciwie dwie, bo jedna przestala juz istniec. Mezczyzni przyjezdzaja tam po prostu po to, zeby gwalcic. Porywaja roczne dzieci plci meskiej, dla kaprysu zabijaja kobiety i dziewczynki. Ktoz zechcialby wiazac sie z takimi ludzmi, nie majac w dodatku zadnej mozliwosci ucieczki? -Kapitan opowiadal mi o tym - powiedziala ponuro Una. - Wyjasnil, ze kazdej wioski pilnuje wydzielona kolumna i ze niektore oddzialy od dawna sa znane z brutalnego traktowania mieszkanek osad. Jeszcze przed upadkiem Gniazda, kiedy ludzie z tych kolumn odwiedzali inne rejony, a bylo to niezbedne dla doplywu swiezej krwi - pilnowano ich, aby zapobiec gwaltom, o ktorych mowisz, Tarlach widzial, jak jeden z tych Sokolnikow zaatakowal dziewczyne, bo nie podobaly mu sie jej rude wlosy. Dowodca, sam Pan Wojny wszystkich Sokolnikow, wytracil bron z reki napastnika i odeslal go precz. Kazal rowniez odprowadzic dziewczyne do domu nietknieta, gdyz byla bardzo mloda i przerazona. -I ty zgodzilabys sie narazic inne kobiety na takieni ebezpieczenstwo? -Zgodnie z postanowieniami traktatu, Sokolnicy utraca wladze nad ich zyciem i smiercia. Zreszta predzej czy pozniej utraciliby ja i tak, prawda? Wioski powoli sie wyludniaja i w koncu zupelnie opustoszeja. Poza tym watpie, czy ludzie, ktorych sie obawiasz, zechca zamieszkac w nowym Gniezdzie na takich warunkach. Jak twierdzi kapitan, sa bardzo przywiazani do dawnego trybu zycia. -Az tak bardzo, ze raczej skaza wlasny lud na wymarcie, niz zgodza sie zmienic ow tryb zycia? -Owszem. - Oczy Uny pociemnialy. - Mam tylko nadzieje, ze nie uda im sie przeciagnac wiekszosci Bractwa i swoja strone. W przeciwnym razie kapitan zostanie krzyczany zdrajca i to bedzie jedyna nagroda za jego trudy. Moze sie tez zdarzyc, ze go zabija albo pozbawia dowodztwa i wygnaja z kompanii. Pyra spojrzala na nia uwaznie. -Mialby dokad pojsc, nieprawdaz? Wiekszosc mezczyzn wolalaby rzadzic dwiema Dolinami niz komenderowac kompania czystych tarcz. Una zesztywniala nagle. -Sokolnicy nie sa tacy jak wiekszosc mezczyzn - powiedziala ostro. - Przestaja jedynie z ludzmi, od ktorych nauczyli sie wojennego rzemiosla, i z towarzyszami broni. Ich przyjazn, a takze przyjazn sokolow, jest wszystkim, co posiadaja. Ani piekna posiadlosc, ani jakakolwiek inna wiez nie moglyby zastapic zadnemu Sokolnikowi ich utraty. Zwlaszcza jesliby musial odejsc we wstydzie i pohanbieniu. Palce Uny zacisniete na krawedzi stolu, zbielaly. -Ten czlowiek jest dumny i prawy. Nie chcialabym widziec, jak ponosi kleske i gorzknieje pod wplywem kolejnych niepowodzen. - Zmierzyla swa rozmowczynie ostrym spojrzeniem. - Wiem dobrze, co mialas na mysli, mowiac o dwoch Dolinach... Obie jestesmy kobietami, a nie podlotkami, ktorym marzenia przeslaniaja rzeczywistosc. Rozumiesz wiec chyba, ze to rozwiazanie w ogole nie moze byc brane pod uwage. Gdyby Tarlach byl wolny, odpowiedzialny jedynie za siebie, swego sokola i konia, wowczas sprawa wygladalaby inaczej. Ale on jest Sokolnikiem i jesli wiesc o takim wydarzeniu doszlaby do jego dowodcy i towarzyszy, stalby sie w ich oczach kims gorszym od wscieklego zwierzecia. Niewazne, czy darze go uczuciem, czy nie - w zadnym wypadku nie moglabym wyrzadzic mu takiej krzywdy. -Nie, nie moglabys - zgodzila sie Pyra - wybacz mi, prosze, nie mialam prawa tak mowic. Na pierwszy rzut oka widac, ze cos was laczy. Jest rowniez oczywiste, ze twoje obawy sa sluszne. Nie powinnam byla poruszac tej sprawy w rozmowie z toba ani z nikim innym. -Nieraz zdarza nam sie powiedziec cos niestosownego, kiedy wystepujemy we wlasnej obronie - powiedziala cicho Una. - Ty, Pyro, rowniez jestes Sokolniczka, prawda? Twarz uzdrowicielki byla nieruchoma niczym maska. -Kpisz sobie, ale to wcale nie jest smieszne - ostrzegla Une. -Kazda rasa ma pewne charakterystyczne cechy, a u Sokolnikow sa one bardzo dobrze widoczne, bo przez dlugi okres nie mieszali sie z innymi ludami. Nauczylam sie rozpoznawac ich rysy widoczne pod wysokimi szyszakami. Jestes bardzo podobna do wojownikow, ktorych dotychczas spotykalam, chociaz rzecz jasna, twarz masz delikatniejsza mezczyzni. -Nawet jesli jestem Sokolniczka, to co z tego? -Moglabys nam pomoc, gdybys zechciala. Moglabys przemowic za nami, przekonac inne kobiety. Z pewnoscia cieszysz sie powazaniem wsrod swych siostr. Wysluchaja cie chetniej niz kogos obcego, obojetnie czy bedzie on kobieta, czy mezczyzna. Sokolniczka milczala przez dluzsza chwile. Potem zaczela mowic, starannie dobierajac slowa. -Lubie cie i szanuje, Uno z Morskiej Twierdzy. Twego kapitana takze polubilam, choc z poczatku uwazalam to za niemozliwe. Tak jak mowisz, jest czlowiekiem prawym, mimo oschlego sposobu bycia i surowosci wlasciwej mezczyznom z jego plemienia. O tym chetnie zaswiadcze, ale nie wolno mi zadac od innych, by na slepo plynely przez morze i daly sie uwiezic w kolejnej gorskiej kryjowce? Przeciez wcale nie wiem, co to za miejsce i jakie tam naprawde panuja warunki. Kobieta z Krainy Dolin pochylila sie ku niej. -A wiec dowiedz sie. Pojedz razem z nami, sama zobacz Morska Twierdze i Krucze Pole. Z powodu mojego upadku stracilismy juz mnostwo czasu. Mozemy poczekac jeszcze pare miesiecy, jesli zwloka mialaby zaowocowac obyciem tak cennego pomocnika. Obiecuje, ze nikt nie uzyje wobec ciebie przemocy - dodala Una widzac, ze Pyra zesztywniala nagle. -Wierze ci. - Brwi Sokolniczki zbiegly sie. - Musze to sobie przemyslec, zanim dam odpowiedz. - Po chwili dala jeszcze: - Naprawde powaznie zastanowie sie nad moja propozycja. Nic wiecej nie moge obiecac. Ten dzien uplynal bez zadnych szczegolnych wydarzen, podobnie jak pierwsza czesc nastepnego. Jednak tuz przed poludniem Syna Burzy ogarnal jakis niepokoj. Niepokoj ow rosl, w miare jak slonce chylilo sie ku zachodowi. Stopniowo lek sokola udzielil sie rowniez Odwaznej, a na samym koncu Unie, ktora zaczela podejrzewac, ze Tarlacha spotkala jakas zla przygoda. Kilkakrotnie probowala dowiedziec sie czegos od sokola, ale ten nie potrafil porozumiewac sie ze swym panem na tak wielkie odleglosci. Czul tylko, ze cos jest nie w porzadku z kapitanem Sokolnikow. Una usilowala zachowac spokoj. Tarlach urodzil sie i wychowal w gorach; nikt nie wiedzial lepiej od niej, czego potrafi dokonac w bitwie i na dzikim pustkowiu. Mimo to nawet najbardziej doswiadczonemu wojownikowi moze sie trafic wypadek. Rozumiala jednak, ze Sokolnik bedzie niezadowolony, jesli ona niepotrzebnie pojedzie za nim... W koncu postanowila zaczekac do nastepnego dnia: jesli kapitan nie wroci przed poludniem i jesli do tego czasu nie znikna obawy dreczace trojke jego przyjaciol, wowczas rozpocznie poszukiwania. Mniejsza o ich dume, niech sie dzieje, co chce! Wladczyni niecierpliwie oczekiwala nadejscia pory wspolnego wieczornego posilku. Miala nadzieje, ze towarzystwo uczonych i rozmowa z nimi pozwoli jej choc na chwile zapomniec o zlych przeczuciach. Byla wdzieczna Ouenowi za zaproszenie do milej jadalni, gdzie uczony zwykl dyskutowac ze wspolbiesiadnikami o szczegolnie waznych naukowych kwestiach. W obecnym stanie ducha nie potrafilaby zniesc tloku i halasu panujacego w duzej sali. Przyszla jako ostatnia. Na miejscu byli juz Ouen, Aden, Durata i dwoch mlodych ludzi, ktorzy bardzo zainteresowali sie prowadzonymi przez nia badaniami. Nie zabraklo rowniez Pyry i Jerro, ktory nie opuscil zamku wraz z innymi uczestnikami polowania na krwiozercze bestie. Una wiedziala, ze z racji swych czestych wizyt w Lormcie jest on uwazany niemal za czlonka tutejszej wspolnoty. Podobnie jak sokol, ktorego ze soba przyniosla, nie miala ochoty jesc ani przysluchiwac sie ozywionej dyskusji. Mimo to usilowala brac czynny udzial w rozmowie, ktora tyczyla nie tylko planow kapitana, ale rowniez jej wlasnej historii. Opowiedziala o przygodach, ktore swego czasu spotkaly ja i wynajetego zolnierza z czysta tarcza. Relacja ta wzbudzila wielkie zainteresowanie sluchaczy. Tymczasem slonce opuszczalo sie coraz nizej nad horyzontem. Nagle Une ogarnelo tak straszliwe przerazenie, ze porwala sie na nogi z gwaltownie bijacym sercem. Instynkt, a moze desperacki wysilek woli kazal jej zacisnac zeby i powstrzymac sie od krzyku. Nawet gdyby miala jakies watpliwosci co do przyczyny tego napadu strachu, bitewny zew sokola rozproszylby je natychmiast. -Musze jechac! Kapitan jest w niebezpieczenstwie! Jej gwaltowny wybuch i alarmujacy ostry krzyk ptaka - wszystko to stalo sie w ulamku sekundy. Potem w komnacie padla cisza. Ouen chwycil ramie Uny i jego zelazny uscisk sprawil, ze oprzytomniala natychmiast. -Pomysl wpierw, dziecko, dokad chcesz jechac - powiedzial. - Co stalo sie twemu towarzyszowi? Czy jest ranny i czy w ogole zyje? Otrzymalas od niego jakas wiadomosc, byc moze ostrzezenie. Co to wlasciwie bylo? Ogromnym wysilkiem woli Una zdolala sie opanowac. Nienaturalnie spokojnym, wrecz martwym glosem oznajmila: -On zyje, bo w przeciwnym razie smierc dosieglaby rowniez sokola. Na jego wlasne zyczenie zreszta - te stworzenia umieraja natychmiast po utracie ludzkich towarzyszy. - Gleboko odetchnela. - Poza tym nie wiem nic. Bez watpienia Sokolnik jest w ciezkiej opresji. Powiedzial mi to Syn Burzy, ale on rowniez nie potrafi nawiazac kontaktu ze swym bratem. Odleglosc jest zbyt duza. -Czy ptak wie, gdzie przebywa kapitan? - zapytala szybko Aden. -Nie, ale pomoze nam go odnalezc... Musze jechac! Wiecie juz, ile zawdzieczam temu czlowiekowi. Nie moge pozwolic, zeby umarl lub cierpial samotnie, bez zadnej pomocy z mojej strony. -Pojade z toba - odezwala sie Pyra. - Byc moze moja bieglosc w obchodzeniu sie z lukiem i tym razem okaze sie rownie przydatna jak znajomosc sztuki leczniczej. -Bede wam towarzyszyl - powiedzial Jerro tonem z gory wykluczajacym wszelki sprzeciw. Jego siostra rowniez miala ochote zaofiarowac swe uslugi, ale w ostatniej chwili powstrzymala sie. -Obie jestescie uzdrowicielkami - stwierdzila. - Wobec tego ja zostane tutaj, zaalarmuje wszystkich sprawnych mezczyzn z zamku i okolicznych wiosek, a rankiem rozpoczniemy drugi etap poszukiwan. Ktoras z grup powinna odnalezc twego towarzysza, jesli tak zechce Jantarowa Pani. Una owinela wodze Orlego Brata wokol dloni. Posuwali sie bardzo wolno. Sygnaly wysylane przez Tarlacha Synowi Burzy zawieraly z poczatku ogromny ladunek strachu. Wowczas to miedzy sokolem a Una wytworzyla sie nikla wiez, dzieki ktorej kobieta z Dolin wiedziala, co czuje kapitan w danej chwili. Potem jednak sygnaly zaczely slabnac, az w koncu sie rozplynely. Idac pod gore stroma sciezka, modlili sie, aby nie zanikly zupelnie. W koncu sokol zgubil widmowy szlak i tylko dzieki przedziwnej lacznosci miedzy Sokolnikiem, ptakiem, kobieta i kotem podrozni zdolali znow go odnalezc. Od i pory posuwali sie jeszcze wolniej, w obawie przed ponownym, byc moze ostatecznym zabladzeniem. Jechali ostroznie wsrod nocnych ciemnosci, zachowujac calkowite milczenie, aby zadne halasy nie rozpraszaly uwagi tych, ktorzy starali sie odczytac mysli zaginionego czlowieka. Mniej wiecej godzine po polnocy Una nagle wyprostowala sie w siodle; sokol i kotka rowniez zdradzaly duze poruszenie. Strach! Raz jeszcze paniczny strach zawladnal Una i tym razem jego zrodlem bylo jakies bezposrednie zagrozenie. Telepatyczny przekaz Sokolnika urwal sie rownie szybko jak poprzedni, i Una wkrotce przezwyciezyla lek, ktory w niej wywolal. A wiec Tarlach wciaz zyl, byl przytomny zdawal sobie sprawe, co sie wokol niego dzieje; grozilo mu jednak powazne niebezpieczenstwo. Poinformowala pozostalych o ponownym nawiazaniu kontaktu z kapitanem, ale i tym razem nie wspomniala, jakiego rodzaju doznania temu towarzyszyly. Potem skupila mysli na czekajacym ja zadaniu. Twarz miala blada i sciagnieta. Podejrzewala... Nie, wiedziala na pewno, ze pan jej serca znalazl sie w straszliwym polozeniu, ale mimo to przysiegla sobie, ze go odnajdzie i to odnajdzie w pore, chociazby na koncu swiata. Rozdzial dziewiaty Tarlach nie zasnal po raz drugi. Czekal spokojnie w mroku, az wreszcie po kilku godzinach, ktore wydaly mu sie wiecznoscia, swit zarozowil niebo na wschodzie.Uplynelo sporo czasu, nim wreszcie dostrzegl odmiane - w koncu jednak ciemnosc panujaca w grocie ustapila miejsca szarosci brzasku. Wstal natychmiast, gdy tylko pierwszy nikly promien slonca wpadl do srodka przez dziure, ktora byla jedynym oknem w jego kamiennej celi. Ostatniej nocy wydarzylo sie wiele rzeczy niezwyklych, wrecz nierzeczywistych, lecz problem, ktorym w tej chwili musial sie zajac, byl najzupelniej realny. Nie mogl go lekcewazyc, podobnie jak nie mogl lekcewazyc glodu i pragnienia. To wlasnie brak wody stwarzal teraz najwieksze zagrozenie. Tarlach zdawal sobie sprawe, ze umrze wkrotce po oproznieniu zawartosci manierki. Dreczony pragnieniem moze pracowac jeszcze pare godzin, potem straci sily i wowczas pozostana mu juz tylko dwa wyjscia - blyskawiczny cios miecza lub meki dlugiej agonii... W obu wypadkach rezultat bedzie taki sam. Mimo to podczas posilku przelknal kilka sporych lykow wody, uszczuplajac w ten sposob i tak juz skromny jej zapas. Praca, ktora mial wykonac, nie tylko byla ciezka, ale rowniez wymagala skupienia i wielkiej dokladnosci, odwodniony organizm moglby nie sprostac trudnemu zadaniu. Kopiec byl juz w trzech czwartych gotowy; mezczyzna natychmiast zabral sie do roboty, wiedzac, ze ukonczenie prowizorycznego podestu zajmie mu mnostwo czasu i ze pozniej bedzie jeszcze musial delikatnie i ostroznie skruszyc czesc stropu. Zadanie mial znacznie trudniejsze niz wczoraj. W ciagu nocy wilgoc wyparowala ze zwirowego podloza i teraz stapal po zdradzieckim, osypujacym sie rumowisku. Mimo to szlo mu lepiej niz poprzedniego dnia. Paniczny strach krepujacy ruchy i absorbujacy umysl minal. Sokolnik zdolal wreszcie wziac sie w garsc i robil szybkie postepy. Nabral tez doswiadczenia w tego rodzaju pracy. Dzieki wczorajszym klopotom nauczyl sie wiele o wlasciwosciach uzywanego materialu i wiedzial, ze nie powtorzy raz popelnionych bledow. Los sprzyjal mu tego ranka. Rzadkie pomylki, nieuniknione wypadki i drobne niepowodzenia nie spowodowaly wiekszych opoznien. Robota byla ciezka i zdazyl ja serdecznie znienawidzic, ale mimo to uparcie posuwal sie naprzod i okolo poludnia dosiegna! sklepienia. Wowczas postanowil zrobic przerwe na odpoczynek, pierwsza dluzsza przerwe od chwili kiedy rozpoczal atak na rumowisko. Oparl sie o sciane i skrzyzowal ramiona. Czul w nich piekacy bol i bardzo zalowal, ze nie potrafi rozluznic naprezonych muskulow. Zalowal rowniez, ze nie moze ani na chwile uwolnic sie od brzemienia cielesnej powloki. Nie mial pojecia, ze nadwerezone miesnie moga byc przyczyna takich katuszy. Kazda komorka jego ciala domagala sie wody. Z westchnieniem siegnal po niepokojaco lekka manierke. Rozmyslajac nad swymi problemami, nie przyczyni sie do rozwiazania zadnego z nich. Potrzasnal manierka i z umyslna nonszalancja wysaczyl polowe jej zawartosci. Jesli uda mu sie wydostac na wolnosc, w okolicy znajdzie mnostwo wody zdatnej do picia. Jesli przegra... W kazdym razie oszczedzanie takiej odrobiny nie mialo zadnego sensu. Przez kilka minut stal nieruchomo, przypatrujac sie kruchej skorupie, ktora nazwal dachem. Bal sie, rozumiejac dobrze, ze najmniejszy blad czy nieszczesliwe zrzadzenie losu moze oznaczac natychmiastowa smierc lub przynajmniej zupelna kleske dotychczasowych usilowan. Jednak pozostanie tutaj rowniez byloby kleska, totez zmusil sie do wejscia na halde i wybral miejsce dogodne do rozpoczecia ostatniego etapu pracy. Nim siegnal po jakiekolwiek narzedzie, wpierw uwaznie przyjrzal sie sklepieniu, obmyslajac plan dzialania. Jedynie cud moglby go uratowac, gdyby tak po prostu bez zadnych przygotowan zaatakowal strop. Za plecami mial usypany wczesniej kopiec. Nad soba i przed soba - cienka, lamliwa pokrywe, podobna do tej, ktora wczoraj pekla pod jego ciezarem. Troche dalej zaczynala sie lita skala, stanowiaca wlasciwy "dach" groty. Wlasnie tam musial dotrzec, lecz nie mogl tego dokonac z miejsca, w ktorym stal. Skala lezala zbyt daleko od prowizorycznego podestu. Mogl przekopac sie przez strop i probowac pelzac po nim, lecz wowczas musialby po raz drugi zawierzyc podlozu, ktore tak dotkliwie zawiodlo go poprzedniego dnia. Potrzasnal glowa, jak gdyby chcac zaprzeczyc oczywistosci. Jesli chce sie stad wydostac, powinien po prostu skoczyc ze szczytu kopca na pewny grunt. Bylo to ryzykowne, ale nie niemozliwe. Wielokrotnie dokonywal podobnych - a nawet trudniejszych wyczynow i nigdy nie poswiecal temu zbyt wielkiej uwagi. Wolno posuwal sie naprzod, chociaz kruszenie cienkiej skorupy nie sprawialo mu zadnych problemow, pewne moglby bez obaw zwiekszyc tempo, bo material skalny wydawal sie dosc spoisty, ale zaszedl juz tak daleko i wlozyl tyle pracy w cale przedsiewziecie, ze nie chcial ryzykowac wszystkiego dla zaoszczedzenia paru minut. Niezwykle ostroznie skrobal zwirowata glebe, z ktorej zbudowany byl dach pulapki, az w koncu ostatnia warstwa pekla mu pod palcami i w gorze ukazal sie spory skrawek blekitnego nieba. W tej samej chwili Tarlach krzyknal glosno i zaslonil rekami oczy. Potem skulil sie i trwal z glowa wtulona w ramiona, poki rozdzierajacy bol nie ustal. Wreszcie zaczal otwierac powieki, czynil to jednak bardzo wolno, by zrenice mogly stopniowo przyzwyczaic sie do oslepiajacego blasku. Sprobowal sobie wyobrazic, co by bylo, gdyby przesiedzial te wszystkie godziny w calkowitej ciemnosci, o ponuro potrzasnal glowa. Zapewne stracilby wzrok, przynajmniej na pewien czas. Kiedy w koncu swiatlo dzienne przestalo razic go w oczy, wyczolgal sie z jamy i legl na kupie gruzu blokujacej otwor. Przez chwile nie robil nic, rozkoszujac sie tylko wolnoscia i swiezym powiewem wiatru. Rozesmial sie glosno, gdy przez mokra od potu odziez dosiegly go pierwsze ukaszenia mrozu. Pomyslec tylko: pracowal tak ciezko przez caly czas, ze wcale nie odczuwal zimna! Oprzytomnial nagle. Pojal, ze ogarnia go histeria i uspokoil sie w jednej chwili. Najtrudniejsze zadanie bylo jeszcze przed nim. Rozejrzal sie wokolo i natychmiast spowaznial. Nie mogl wcale dostrzec - tak dobrze widocznej z dolu - granicy miedzy cienka lamliwa skorupa a solidnym kamiennym stropem. Ziemia wszedzie wygladala tak samo i nawet mimo zmian spowodowanych przez wczorajsza katastrofe nie sposob bylo stwierdzic, ktore miejsce jest bezpieczne, a ktore nie. Musial polegac na swojej pamieci: do pewnego stopnia na wyczuciu kierunku, gdyz krawedz litej skaly byla bardzo nierowna. Raczej zdenerwowanie niz prawdziwe pragnienie kazalo mu siegnac po manierke. Przytknal ja do ust, ale gdy tylko poczul wilgoc na wargach, zakorkowal naczynie i z powrotem zawiesil u pasa. Jesli raz jeszcze spadnie i zdola ten upadek przezyc, bedzie musial naprawic swoj podest i ponowic probe... Widok otwartego nieba sprawil, ze mysl o samobojstwie wywietrzala mu z glowy. Wiedzial juz, w jakim kierunku powinien skakac i teraz uwaznie ogladal ziemie przed soba, szukajac czegokolwiek, co pomogloby mu ocenic odleglosc. Nie znalazl nic, absolutnie nic. Nagle usmiechnal sie szeroko i zrobil kilka krokow w tyl. Lepiej wyladowac zbyt daleko, niz znow trafic do jamy - przeszlo mu przez glowe, gdy zaczal biec po sypkim zwirze. Odbil sie od bezpiecznej krawedzi kopca. Kiedy juz znalazl sie w powietrzu, wydalo mu sie, ze w zadnym wypadku nie osiagnie celu, ze tak slaby skok nie zdola przeniesc go nad krucha pokrywa. Zanim jednak zdazyl wpasc w panike, dotknal stopami ziemi i od razu zaczal rozpaczliwie szukac punktu oparcia na pewnym - jak sadzil - podlozu. Wowczas jego prawa noga zapadla sie w glab nagle powstalej dziury. Poczul, ze zaczyna sie zeslizgiwac w dol, ale w pore wpil palce w lita skale i wpelzl na bezpieczny skrawek ziemi. Przez dluzsza chwile lezal bez ruchu, czekajac az serce zacznie bic normalnym rytmem. Cieszyl sie, ze zyje i znowu : wolny - zrodlem zadowolenia byl juz sam fakt, ze wolno mu spoczywac bezczynnie i zastanawiac sie nad szczesliwym zrzadzeniem losu, dzieki ktoremu ocalal. Kiedy sie uspokoil i odzyskal zdolnosc logicznego mysia, postanowil nie pozostawac dluzej w tym miejscu. Ulga i calkowite odprezenie mogly oznaczac kolejne niebezpieczenstwo. Totez gdy tylko dostatecznie wypoczal po dramatycznych wejsciach, wstal i zaczal ostroznie schodzic w dol. Czekala jeszcze dluga i niebezpieczna droga. Uslyszawszy radosny skwir Syna Burzy, Una natychmiast zapomniala o zmeczeniu. Polozyla dlon na brzbecie sokola, w obawie, ze ptak ulegnie pokusie wyprobowania nie calkiem jeszcze wyleczonego skrzydla. Jednoczesnie scisnela pietami boki wierzchowca. Nie potrzebowala przewodnika. Tarlach byl tuz. Jechal w ich strone, niewiarygodnie brudny, z dziwacznie wygietym skrzydlem na helmie. Trzymal sie jednak prosto w siodle i nie sprawial wrazenia chorego. Sokol popedzal ja niecierpliwie, choc bylo to zupelnie zbyteczne. Spieszyla sie jak mogla, podobnie jak pozostali. Dopadli Sokolnika w mgnieniu oka. Ujrzawszy ich, zdumial sie wielce. Gdy zaczal zadawac pytania, Una zareagowala wzruszeniem ramion. -Twoj skrzydlaty brat niepokoil sie o ciebie, a my potraktowalismy powaznie jego obawy i, jak widze, mielismy slusznosc. Co sie stalo? -Spotkalem Dziecieca Zmore... Pyra jeknela cicho i zakryla dlonia usta, a Jerro odwrocil glowe. Una z Morskiej Twierdzy nie wydala zadnego dzwieku, ale zbladla jak plotno. Tarlach wiedzial, ze jej serce zamarlo z trwogi. Szybko sie zblizyl i chwycil dlonie, kurczowo zacisniete na wodzach. -Coz za duren ze mnie! Jestem zdrowy, caly i nic mi nie grozi, jak sadze. - Spojrzal na pozostala dwojke. - O ile pamietam, Aden twierdzila, ze klatwa zaczyna dzialac niemal natychmiast, mniej wiecej godzine po spotkaniu z duchem. Tymczasem ja widzialem zjawe dzis w nocy lub tuz przed switem. Poza tym nie slyszalem krzyku, ktory ponoc zawsze towarzyszy napasci. -Masz racje, Ptasi Wojowniku - odpowiedzial Jerro. - Ale jakim cudem zdolales uniknac smierci? Sokolnik pochylil glowe okryta zniszczonym helmem. -Zechciejcie wybaczyc - powiedzial - zarowno moja gruboskornosc, jak i to, ze poczekam z zaspokojeniem waszej ciekawosci az do spotkania z Ouenem. On i jeszcze pare osob powinno uslyszec te opowiesc, a ja jestem bardzo zmeczony i nie chcialbym jej powtarzac. W drodze powrotnej prawie nie odzywali sie do siebie. Byli zmeczeni i kazde pograzylo sie we wlasnych myslach, nie majac najmniejszej ochoty na rozmowe. Tarlach caly czas delikatnie glaskal sokola. Jechal z pochylona glowa, nie zwracajac uwagi na to, co sie wokol niego dzieje. Una nie odstepowala go ani na krok. Smutek przepelnial jej serce, gdyz bardzo obawiala sie tego, co moglo jeszcze nastapic. Mimo woli od czasu do czasu rzucala nan krotkie, badawcze spojrzenia, szukajac pierwszych znakow rozkladu. W koncu poczul na sobie jej wzrok, odwrocil glowe usmiechnal sie slabo. -Mysle, ze naprawde jestem zdrowy, jesli nie brac pod wage licznych sincow. - Oczy mu pociemnialy. Zrobil krotka pauze, a potem mowil dalej twardym, lecz coraz cichszym glosem: - Gdyby... gdyby sie okazalo, ze jest inaczej, to... -Bedziesz mogl odejsc - odpowiedziala. - Jak mezczyzna. Obiecuje. - Podniosla glowe i zdobyla sie na smiech. - Mimo wszystko wydaje mi sie, ze nic ci nie jest, : uniknales klatwy. Nie wiem, jakzes to zrobil, ale zrobiles. Dobywajac ostatniego tchu z wierzchowcow, cala czworka dotarla do Lormtu przed zachodem slonca, mimo zmeczenia wszyscy natychmiast udali sie do izby Ouena, gdzie oprocz starego uczonego zastali rowniez Duratana i Aden. Dopiero wtedy kapitan opowiedzial swa historie. Nie wspomnial nic o dreczacym go leku ani hanbie, ktora sie okryl, gdy w pieczarze zapadla ciemnosc. Jednak mowiac o spotkaniu z Dziecieca Zmora nie pominal nawet najdrobniejszego zapamietanego szczegolu, chociaz przy tej czesci opowiadania jego glos cichl, a twarz pokryla sie rumiencem. To, co wowczas powiedzial i zrobil, zupelnie nie pasowalo do czlowieka z rasy Sokolnikow. Na koniec podzielil sie ze sluchaczami swymi spostrzezeniami na temat stanu Adeeli i prawdopodobnych przyczyn jej wyzwolenia, odpowiedzial na kilka pytan o sprawy, ktorych jego opowiesc nie wyjasnila dostatecznie jasno, i wrocil do swej izby. Teraz pragnal juz tylko obmyc cialo brudu podziemi i zapasc w sen, ktory da mu upragniony odpoczynek. Po jego odejsciu w komnacie zapadla martwa cisza. Minelo jeszcze kilka minut i reszta gosci rowniez wyszla, pozostawiajac Ouena samego. Una powoli zmierzala ku swoim komnatom. Swiadomosc, ze pan jej serca ledwie uniknal zguby, dazyla jej niczym kamien. W pore otrzymala ostrzezenie, a przeciez nie potrafila uczynic nic, by zapobiec najgorszemu. Pograzona w ponurych myslach, nie zauwazyla nadchodzacej Pyry i podskoczyla ze strachu, gdy mloda Sokolniczka znienacka stanela tuz obok. Uzdrowicielka przeprosila, a potem w milczeniu odprowadzila Une do jej pomieszczen. Wowczas wyprostowala sie, na chwile zapominajac o zmeczeniu. -Podjelam decyzje, Uno z Morskiej Twierdzy. Wyjade za morze wraz z toba i twym Gorskim Jastrzebiem. Rozdzial dziesiaty Zbudz sie, kapitanie! Czy zamierzasz przespac reszte zycia?Slyszac znajomy glos Tarlach przewrocil sie na plecy i az jeknal, tak zabolaly go miesnie przy tym gwaltownym ruchu. -Brennan! Kiedy przyjechales? -Niedawno. - Porucznik siadl na brzegu lozka. - tego co slyszalem, nie proznowales w czasie mojej :obecnosci. Walczyles z ogarami-zabojcami, potomstwem mroku, usmierzyles gniew ducha. Najwyrazniej dokonywanie bohaterskich czynow stalo sie twoim zwyczajem, stales sie kims w rodzaju lokalnego bohatera. -Skad wiesz o tym wszystkim? -Wszyscy tutaj sa tak podekscytowani twoimi przygodami, ze prawie nikt nie przejal sie naszym niespodziewani przybyciem. Gdy tylko zsiedlismy z koni, zaczepil nas pewien staruszek o imieniu Morfew. Z jego dosyc chaotycznej relacji dowiedzialem sie o obu wydarzeniach. Ten jegomosc gadal jak najety, az w koncu przyszedl jakis inny czlowiek, z wygladu przypominajacy raczej kupca niz uczonego, i wybawil nas z opresji. Opowiedzial nam wszystko jeszcze raz w taki sposob, ze w koncu pojelismy, co sie wlasciwie stalo. -To musial byc Jerro. - Kapitan poczul lekki niepokoj, ale natychmiast odzyskal rownowage. Niezle znal sie na ludziach i nie wierzyl, zeby brat Aden powiedzial cos, co mogloby jemu, Tarlachowi, zaszkodzic. Odrzucil koc i usiadl, nie zwazajac na zimno panujace w izbie. Brennan ze zdumieniem spogladal na purpurowe slady, pokrywajace klatke piersiowa i ramiona dowodcy. -Na Rogatego Lowce! Co ci sie stalo? -Wpadlem w dziure, co chyba ci powiedzieli... Nie ma w tym nic smiesznego, poruczniku. -Nie - przyznal mlodszy ranga Sokolnik szczerzac zeby - ale trudno mi zapomniec o tym, ze uwazales sie za najtezszego gorala w calej kompanii. -Byc moze wlasnie dlatego jestem tutaj i musze znosic twoje kpiny - odrzekl ze spokojem Tarlach. Nagle zdal sobie sprawe, ze od pewnego czasu slyszy sciszony glos Syna Burzy i natychmiast spojrzal w strone, z ktorej ow glos dobiegl. Spodziewal sie ujrzec serdeczne powitanie swego towarzysza z Promieniem Slonca, a zamiast tego zobaczyl, ze sokol zawiera znajomosc z jakims obcym samcem, ktory w odpowiedzi na pytajace spojrzenie czlowieka pozdrowil go zgodnie ze zwyczajem swojego gatunku. Zaklopotany Tarlach popatrzyl na Brennana. -Gdzie jest sokolica? Zapytany spuscil oczy, by ukryc malujacy sie w nich smutek. -Skrzydlata wojowniczka towarzyszyla mi az do bramy obozu, a potem odfrunela, jakbym nic dla niej nie znaczyl... Nie, moze troche przesadzam, ale w kazdym razie porzucila mnie. -Przykro mi, przyjacielu - powiedzial Tarlach lagodnie. - Samice zawsze zachowuja sie inaczej. Byla to prawda. Przed upadkiem Gniazda sokolice w ogole nie sprzymierzaly sie z mezczyznami. Obecnie czynily to tylko w niektorych przypadkach, aby w porze legowej byc przy sokolach samcach z rozproszonych po swiecie oddzialow. Zakladajac gniazda potrafily przystosowac sie do trudnych warunkow znacznie lepiej niz ludzie. Ale sokolice nigdy nie byly tak silnie zwiazane z wybranymi wojownikami jak sokoly. Gdy Sokolnik ginal, zawsze szczerze oplakiwaly jego smierc, ale rzadko kiedy same odbieraly sobie zycie. W kazdym oddziale bylo po kilka "wdow", ktore z czasem dobieraly sie w pary z innymi Sokolnikami, choc ich do tego nie zmuszano. Dzieki temu czesto ratowaly ludzi, ktorzy wlasnie utracili swych upierzonych braci, przed smiercia lub szalenstwem. Niekiedy tez dzieki swemu doswiadczeniu ulatwialy nowicjuszom pierwsze dni w oddziale weteranow. Ta ich rezerwa miala proste wytlumaczenie. Niegdys sokolice sprzymierzaly sie z kobietami Sokolnikow, ale po jawieniu sie Jonkary zerwaly te wiezy, by uchronic swoj gatunek przed czarami okrutnej wiedzmy. Mialo to byc jedynie tymczasowe rozstanie i samice walczyly ramie w ramie z samcami, wspomagajac mezczyzn i kobiety, ktore nie ulegly zlowrogiej sile, w zmaganiach z Jonkara. Lecz z czasem opuszczone Sokolniczki - choc wiedzialy, ze tak wlasnie musi byc - zaczely tracic odwage, to zas przynosilo korzysci silom Mroku. Mezczyzni, ktorzy ocaleli i ktorzy szukali sposobu zazegnania niebezpieczenstwa, jakie odtad mialo wiecznie wisiec nad ich rasa, czesto wspominali te historie. Podawali ja zawsze jako przyklad zgubnego wplywu jakichkolwiek uczuciowych zwiazkow z kobietami. -Czy pozostala w obozie? - zapytal po chwili Tarlach. -Nie. Promien Slonca towarzyszyla nam w drodze powrotnej do Lormtu i postanowila pozostac tutaj wraz nasza chlebodawczynia. -Co?! -Wszyscy mozemy potwierdzic pod przysiega, ze dama nie jest niczemu winna. Ze zdumieniem obserwowalismy te niezwykla scene. To sie stalo, zanim pani Una zdazyla pojac, o co chodzi. -Masz ci los - wymamrotal Tarlach. Wiedzial dobrze, ze Una potrafi rozmawiac z bojowymi ptakami, ale nigdy nawet nie rozwazal takiej mozliwosci; wydawalo sie calkiem nieprawdopodobne, zeby jeden z sokolow zapragnal jej towarzyszyc i walczyc u jej boku. Zwlaszcza ze miala juz Odwazna. Siegnal po swoje ubranie, porzadnie ulozone na stole. W nocy ktos naprawil je i oczyscil, czyniac to samo rowniez z helmem i reszta bojowego rynsztunku Sokolnika. Musial rzeczywiscie spac jak kamien, jesli nie obudzil sie, gdy jego rzeczy zabierano i odnoszono z powrotem. Syn Burzy znal, rzecz jasna, cel wtargniecia intruza i nie podniosl alarmu. -Powinienem bezzwlocznie zobaczyc sie z Pania Morskiej Twierdzy - powiedzial Tarlach. Brennan spojrzal nan z lekkim rozbawieniem. -Moglbys rownie dobrze uzyc jej imienia - zauwazyl. - My tak czynimy, rozmawiajac miedzy soba. Nie ma sensu dalej bawic sie w tytuly. - Przybral powazny wyraz twarzy. - Powinienes o tym wiedziec, Tarlachu. Przed naszym wyjazdem z Morskiej Twierdzy kompania zebrala sie i przeprowadzila glosowanie. Rezultat byl jednoznaczny: my rowniez chcemy drugiego Gniazda w miejscu, ktore wybrales. Cokolwiek zdecyduje Pan Wojny i inni dowodcy, pozostaniemy przy tobie. Tarlach zrobil ruch, jak gdyby chcial potrzasnac glowa, ale Brennan szybko ciagnal dalej. -Pieciuset ludzi. Mniej nizbys chcial, to prawda. Ale dotychczas tylko bardzo male grupki odlaczaly sie od Bractwa, pragnac znalezc stala siedzibe dla siebie lub dla wszystkich Sokolnikow. Oni nie mogli uczynic nas tym, czym bylismy niegdys, lecz nasz oddzial przy odrobinie szczescia z pewnoscia zdola osiagnac cel, do ktorego dazymy; przetrwanie rasy. -Nie mamy kobiet - przypomnial Tarlach. -O tym rowniez mowilismy. W Morskiej Twierdzy brakuje mezczyzn, a tamtejsi ludzie tak samo jak my nie chca, by ich plemie wymarlo. Byc moze uda nam sie osiagnac porozumienie, chociaz to mieszkancy Krainy Dolin. Mimo wszystko nie jestesmy dla nich tak obcy i dziwni, jak niegdys jezdzcy Zwierzolaki. Potomstwo z mieszanych zwiazkow bedzie sie roznilo od dzieci, ktore przychodza na swiat naszych wioskach, ale nie sadze, by zastrzyk swiezej krwi mogl nam zaszkodzic. Z pewnoscia zdolamy zachowac to, co jest dla nas najdrozsze. Byc moze nawet uodpornimy sie na wplywy magii, ktora wladala Jonkara, i niebezpieczenstwo powrotu tej czarownicy zostanie zazegnane raz na zawsze. -Zapewne - powiedzial Tarlach z westchnieniem - ale obawiam sie, ze jesli z koniecznosci obierzemy taka wlasnie droge, bedziemy musieli poczynic znacznie wieksze ustepstwa, nizbysmy sobie zyczyli. - Wzruszyl ramionami. i dobra sprawe, za wczesnie bylo mowic o tym wszystkim. - Kto wie, czy dozyje chwili rozpoczecia rokowan, jesli moje poczynania zostana ocenione nieprzychylnie. -Wowczas ja przejme dowodzenie i postaram sie doprowadzic sprawe do konca, a gdybym zginal wraz z toba, Rorick w kazdej chwili moze mnie zastapic... Nie rob takiej zdziwionej miny, przyjacielu. Nie jestes jedynym czlowiekiem, ktoremu los Sokolnikow lezy na sercu, i ktory gotow jest poswiecic tej sprawie zycie. Kapitan pochylil glowe. -Sluszna przygana. Nie docenilem cie, nie docenilem was wszystkich. Prosze o wybaczenie. -Och, po prostu padles ofiara swego przyzwyczajenia: zawsze chcesz brac na siebie cala odpowiedzialnosc. Powiedzialem ci to wszystko, bo powinienes wiedziec, ze nie jestes zupelnie sam. Tarlach byl poruszony do glebi, choc nie okazal tego po sobie. Jednoczesnie slowa towarzysza wzbudzily w nim lek. -Uwazasz, ze powinienem to wiedziec? - zapytal cicho. - Czy Varnel przyjal was az tak chlodno? Wiesc o zdobyciu przezen Kruczego Pola i towarzyszacych temu okolicznosciach bez watpienia dotarla juz do Pana Wojny Sokolnikow. Elfthorn i drugi Sulkarczyk, ktorego Tarlach ocalil, musieli rozpowiedziec te historie mieszkancom Estcarpu, jesli wczesniej nie uczynili tego jacys powracajacy do kraju Czarownic rodacy kapitana. Kazdy Sokolnik w High Hallacku z pewnoscia dowiedzial sie w przeciagu paru miesiecy o szturmie na Krucze Pole. Kto ow szturm przeprowadzil, nietrudno bylo zgadnac - jeden tylko Tarlach mial tak duza kompanie. -Czy przyjal nas chlodno? Nie, ale nie byl tez zbyt rozmowny, przynajmniej w obecnosci skromnego porucznika. -Mowil o pakcie z Morska Twierdza? - zapytal ostro Tarlach. O tym chcial opowiedziec Varnelowi osobiscie, zanim po kraju rozejda sie pierwsze klamliwe pogloski. Brennan przeczaco potrzasnal glowa. -W ogole nie poruszyl tego tematu i watpie, zeby wiedzial. Trzymalismy sprawe w tajemnicy, zreszta mozesz byc pewien, ze otwieralem usta tylko wtedy, gdy mnie o cos zapytano. Ucieszylem sie bardzo, kiedy wreszcie posluchanie dobieglo konca i moglem im zniknac z oczu. Dowodca usmiechnal sie mimo dreczacych go trosk. -Varnel nie jest taki zly. Wiecej warczy, niz gryzie, gdy ma do czynienia z jednym z nas. -Przypuszczalnie masz racje, ale sposrod wszystkich pisklat on ciebie jednego nazywal synem. Pozostali uwazaja, lepiej jest, gdy istnieje rozsadny dystans miedzy dobrym komendantem i jego podwladnymi. - Blekitnooki wojownik spowaznial w jednej chwili. - Pytal, czy zamierzasz zostac Sokolnikiem, czy tez moze wolisz osiasc w Dolinie jako jej pan, i najwyrazniej moje zaskoczenie ucieszylo go bardziej niz zapewnienia, ze mysl o porzuceniu kompanii wspolplemiencow w ogole nie postala ci w glowie. -Panu Wojny nie brakuje wyobrazni - powiedzial ponuro kapitan - jesli bierze pod uwage taka mozliwosc, lepiej bedzie, jesli teraz pojade... -Juz go tam nie ma, Tarlachu. Wlasnie dlatego wrocilismy. -Varnel rozeslal Wezwanie. Do wszystkich oddzialow, raz pierwszy od dnia, kiedy otrzymalismy wiadomosc o rychlym upadku Gniazda. Kazdy Sokolnik, ktory jest wolny i moze przybyc na wiec, powinien sie do niego przylaczyc, a jesli teraz nie zdazy, ma znalezc okret i... -Znalezc okret! -On zmierza do Linny. Sokolnikom dzialajacym High Hallacku wyslano takie same rozkazy, jeszcze zanim statek Komendanta rozwinal zagle, co stalo sie szesc tygodni temu. Nam polecono udac sie na spotkanie, gdy tylko pani Una bedzie gotowa do podrozy i zdolamy wynajac odpowiedni statek. Varnel zmusil nawet mieszkanki wiosek, by mu towarzyszyly. Najwyrazniej wzial pod uwage mozliwosc, ze pozostawione bez strazy osady opustoszeja doszczetnie w czasie jego nieobecnosci. -Tak, niewiele rzeczy mu umyka - zauwazyl Tarlach. - Ale dlaczego nie wyslales mi zadnej wiadomosci? -Poniewaz Varnel wyraznie tego zabronil i polecil nam pozostac w opustoszalym obozie, aby nie naszla nas pokusa puszczenia w niepamiec jego rozkazow. Powiedzial, ze zapewne i tak nie zdolalibysmy wyruszyc wczesniej, a poza tym nie chce, zebys sie trapil bez potrzeby, skoro nie jestes jeszcze gotow do drogi. Kiedy Brennan mowil, wyraz twarzy kapitana stawal sie coraz bardziej ponury. Co wiedzial lub czego sie domyslal Pan Wojny wszystkich Sokolnikow? -Pani Una jest gotowa do podrozy - powiedzial - Mozemy wyjechac niemal natychmiast. - Zacisnal usta. - Trudnosci sa po to, by z nimi walczyc, ale - na Rogatego Lowce - mam nadzieje, ze wiec nie nas bedzie dotyczyl. To mogloby sie okazac zgubne dla naszych planow. Albo dla nich samych. Tarlach zdecydowanym krokiem szedl przez dobrze mu znany korytarz. Zatrzymal sie przed drzwiami pokoju Uny i gwaltownie zastukal. Odpowiedz przyszla niemal natychmiast, co swiadczylo nie tylko o jej obecnosci, ale rowniez o tym, ze go oczekuje. Wszedl do srodka w sama pore, by stac sie swiadkiem zabawnej sceny: Promien Slonca siedziala na stole w postawie wyrazajacej calkowite poddanie sie losowi, podczas gdy Odwazna urzadzala jej mycie, jakiego przypuszczalnie nigdy wczesniej nie doswiadczyl zaden sokol. -Bylem ciekaw, jak uloza sie stosunki miedzy nimi dwiema - powiedzial do Uny, ktora czule, ale nie bez pewnego zaklopotania przygladala sie osobliwej parze. - Chyba niepotrzebnie sie martwilem. -Owszem. Zawsze bardzo sie lubily. Przykro mi, Tarlachu. Nawet sobie nie wyobrazalam, ze cos takiego moze sie zdarzyc, a juz w zadnym razie nie staralam sie do tego doprowadzic. -Wiem, pani. - Usmiechnal sie. - Brennan rowniez nie ma zadnych watpliwosci. -Czy... czy wynikna z tego jakies klopoty? Nie wiem - odpowiedzial szczerze. - Musimy po prostu poczekac na dalszy rozwoj wydarzen. Ale czy to dozwolone, zeby Odwazna i Promien Slonca byly jednoczesnie moimi towarzyszkami? O ile wiem, cos takiego nie wydarzylo sie jeszcze nigdy. W tej sprawie, podobnie jak w wielu innych, bedziemy musieli poruszac sie po nieznanym gruncie, o pani moja! - Oczy wojownika sciemnialy. - Wszystkie trzy jestescie teraz narazone na wielkie niebezpieczenstwo. Smierc jednej z was pograzy w zalobie dwie pozostale, chociaz te, ktore przezyja, sie mogly nawzajem wspierac i pocieszac w nieszczesciu, pewne pomoze im ukoic bol po stracie towarzyszki. - Westchnal. - Tego ostatniego nie jestem calkiem pewien i bynajmniej nie pragne takiej pewnosci uzyskac. -Ani ja, moj przyjacielu. Tarlach pozdrowil sokolice i podrapal kotke za uchem, nastepnie znow zwrocil sie ku Unie i przekazal jej wiesci wiezione przez Brennana Przygotowania do drogi nie zajma mi wiecej niz godzine... A jesli trzeba, uporam sie ze wszystkim nawet w pol godziny - zapewnila go Una. - Chociaz wolalabym zostac nieco dluzej i zgodnie z dobrym obyczajem pozegnac naszych gospodarzy. Po chwili wahania postanowila powiedziec mu prawde. Zostala przeciez do tego upowazniona. -Bedzie nam towarzyszyc Pyra. Obiecala, ze podzieli wrazeniami z pobytu w Morskiej Twierdzy i Kruczym Polu ze swymi siostrami w wioskach. -Sokolniczka? - zapytal Tarlach i zesztywnial nieco. -Tak. Z oczywistych przyczyn nie chciala dotychczas ujawnic. Kiwnal glowa, ale jego twarz wciaz wcale sie nie rozpogodzila. W duchu przeklinal wlasna slepote. Nagle uswiadomil sobie z przerazliwa jasnoscia, jak ciezkie zadanie go czeka. Wiedzial, ze jego misja ma ogromne znaczenie dla wszystkich Sokolnikow. Byl gotow bronic prawa kobiet do dokonania wyboru i rozumial koniecznosc wprowadzenia zmian, ktore po wielu setkach lat wreszcie polepsza ich ciezka sytuacje. A jednak tak malo uwagi poswiecil tej, ktora w potrzebie zaopiekowala sie Una, ze wcale nie dostrzegl charakterystycznych cech swiadczacych o jej pochodzeniu. Doprawdy, nie byl lepszy od slynacych z szorstkosci i opryskliwosci wojownikow komendanta Xorocka. -Powiadom ja, ze pojawily sie pewne nowe okolicznosci - powiedzial burkliwie. - A nuz nie zechce ryzykowac podrozy do miejsca, w ktorego poblizu obozuje cala gromada jej rodakow. Ja sam nie zgodze sie, by ja zabrano, ale coz moze zdzialac pieciuset ludzi przeciwko krociom? -Nie dojdzie do tego. - Una zmarszczyla brwi. -Chcialbym w to uwierzyc, ale... - Najemnik opuscil glowe. - Wiem, ze zachowuje sie jak tchorz, jednak obawy o przyszlosc naszych zamierzen nie dreczyly mnie tak bardzo, kiedy od glownych sil Sokolnikow dzielila nas szerokosc oceanu. Droge z Linny do Morskiej Twierdzy mozna przebyc w trzy tygodnie, to zbyt mala odleglosc, bysmy mogli czuc sie bezpieczni. - Wyprostowal ramiona. - Niech sie dzieje, co chce, ale moja kompania nie pozwoli, zeby Morska Twierdza albo Krucze Pole zostalo spustoszone podczas walk. -Nie bedzie zadnych walk - warknela Una. - Sluchaj mnie, Tarlachu, i zacznij darzyc wiekszym zaufaniem rodakow i Pana Wojny. Dostrzegles niebezpieczenstwo wiszace nad rasa Sokolnikow i - slusznie lub nie - ze wszystkich sil starales sie je zazegnac. Mimo to byc moze zostaniesz potepiony z powodu sojuszu, ktory ze mna zawarles. Ale dlaczego ten Varnel mialby sie mscic rowniez na dwoch niewinnych Dolinach, bezposrednio lub przy okazji waszych prywatnych walk? Czyzby byl az tak glupi, zeby narazic sie przy okazji na utrate zaufania wsrod ludzi, ktorym w przyszlosci chcialby oferowac swoje uslugi? Niewielu Panow Dolin odwazyloby sie wpuscic znanego awanturnika w obreb swojej domeny. -Odpowiedz na oba twoje pytania brzmi: nie. Varnel jest uczciwy i rozumny. Dzieki temu osiagnal swoje stanowisko i zdolal zapobiec rozpadowi naszej wspolnoty w ciagu ostatnich osmiu lat. - Tarlach usmiechnal sie i dodal jeszcze: - Masz racje, Uno z Morskiej Twierdzy, jak zwykle zreszta. Trapie sie glupstwami, a przeciez nie brakuje prawdziwych zmartwien... Teraz zostawie cie i pojde sie przygotowac do drogi. Chcialbym wyruszyc na wybrzeze szybko, jak sie da i jak na to pozwalaja zasady grzecznosci. Rozdzial jedenasty Po uplywie trzech kwadransow oddzial Sokolnikow, pani Una i Pyra zebrali sie na wietrznym dziedzincu. Wszyscy mieszkancy Lormtu, zarowno uczeni, jak i zwykli robotnicy, wylegli na podworze, aby zyczyc im szczesliwej podrozy.Tarlach pozegnal Ouena i innych badaczy, z ktorych zyczliwej pomocy tak czesto korzystal, po czym oparl reke na grzbiecie Radosnej, zamierzajac jej dosiasc. Nie uczynil tego. Odwrocil sie slyszac, ze czyjs dzwieczny, drgajacy od powstrzymywanego smiechu glos wykrzykuje imie, ktore niegdys nadala mu Una. Przy bramie stalo dwoje dzieci. Jedno z nich Tarlach rozpoznal natychmiast. -Adeela! Dzieki temu wolaniu natychmiast odroznila go od pozostalych wojownikow w identycznych wysokich helmach i po prostu rzucila sie w jego strone. Skonsternowany, popatrzyl najpierw na Une, a potem na Brennana, i uklakl, by zatrzymac biegnaca dziewczynke. Adeela padla mu w ramiona sciskajac radosnie. -Och, Gorski Jastrzebiu, jestem taka szczesliwa! Balysmy sie, ze cie tu nie znajdziemy, a musimy ostrzec cie przed Sultanitami. Spojrzal ponad jej ramieniem na druga mala dziewczynke, mniej wiecej dziesiecio-, jedenastoletnia. W przeciwienstwie do Adeeli, jej towarzyszka najwyrazniej wiedziala, z kim ma do czynienia. Uczynila desperacka, lecz nieudana probe powstrzymania mlodszej siostry, i teraz stala, patrzac nan z przerazeniem w oczach. -Kathreen? - zapytal. Nie trzeba bylo wielkiej bystrosci, zeby zgadnac, kim jest nieznajoma, biorac pod uwage okolicznosci i uderzajace podobienstwo obu dziewczynek. Choc nie tak ladna jak mlodsza siostra, odznaczala sie jednak delikatna uroda, ora miala w sobie cos niezwykle pociagajacego. Gdyby pozwolono jej dorosnac, stalaby sie rzadka pieknoscia. -Tak. Prosze o wybaczenie, Ptasi Wojowniku. Moja siostra nie wie... -Nic sie nie stalo - zapewnil szybko. - Nie strasz jej. Zaznala juz zbyt wiele trwogi. Wszystkie oczy utkwione byly w nowo przybylych. Una patrzyla z nieklamanym zachwytem na przesliczne dziecko ramionach Sokolnika. Wyraz twarzy Ouena mowil, ze jest on gotow zgodnie ze swoim zwyczajem powitac gosci cieplo i uprzejmie. Jednoczesnie nie sposob bylo nie spostrzec, ze starego uczonego dreczy ciekawosc. Niemoznosc jej zaspokojenia sprawiala mu niemal fizyczny bol, ale dzieki swemu opanowaniu zdolal sie powstrzymac od zadawania pytan. Towarzysze Tarlacha w zaden sposob nie okazywali swych uczuc. Czy byli po prostu oszolomieni, jak reszta, czy tez moze wrzeli od tlumionej pasji, miarkujac sie jedynie ze wzgledu na obecnosc obcych? Kapitan podniosl glowe. Zjawy - gdyz bez watpienia obie dziewczynki byly zjawami - nie przyszly tutaj za jego namowa, a entuzjastyczne powitanie mlodszej z siostr zaskoczylo go zupelnie. Mimo to bedzie wobec nich tak i serdeczny, jak tylko potrafi. -To nie sa zywe dzieci - poinformowal swoich podkomendnych, po czym zwrocil sie ku Kathreen. - Adeela wspomniala o jakiejs przestrodze - podsunal. Przytaknela z calkiem niedziecinna powaga. -Przynosimy niezwykle wazne wiadomosci, ale z pewnoscia przejelyby one strachem wielu sposrod obecnych, na przyklad mego drogiego Morfew. Czy moglabym porozmawiac na osobnosci z toba, twymi towarzyszami i przedstawicielami starszyzny Lormtu? -Oczywiscie, dziecko - odpowiedzial natychmiast Ouen - wejdz do srodka, bedziesz mogla wygodnie spoczac i opowiedziec swoja historie. Brennan przyspieszyl kroku i zrownal sie ze swym kapitanem. -Myslalem, ze byl tylko jeden duch i ze wyslales go w podroz, z ktorej sie nie wraca - syknal. -I ja tak sadzilem - wymamrotal w odpowiedzi dowodca. - Byc moze to slabosc z mojej strony, ale ciesze sie, ze to uczynilem. Cokolwiek jest przyczyna ich powrotu, obawiam sie, ze przynosza nam niepokojace wiesci. Wkrotce mieli dowiedziec sie wszystkiego. Ouen zaprowadzil najemnikow i najbardziej zaufanych przyjaciol do swojej ulubionej malej sali pelniacej funkcje czytelni. Kazal kilku mlodszym towarzyszom przyniesc dodatkowe krzesla, a gdy wypelnili jego polecenie, poprosil wszystkich o zajecie miejsc. Adeela zaczela protestowac, gdy kapitan sprobowal ja usadzic na stolku, lecz Una natychmiast podeszla do niej z Odwazna w ramionach. -Czy pomozesz nam, kochanie? Musimy bardzo powaznie porozmawiac z Kathreen, a moja kotka zachowuje sie jak maly zlosliwy skrzat, gdy nikt nie zwraca na nia wagi. Moze zabawilabys ja przez chwile? Oczy Adeeli rozblysly i dziewczynka poglaskala zwierze. -Och, tak, pani. Bede sie z nia bardzo delikatnie obchodzic! Wkrotce dziecko zostalo umieszczone w kacie wraz Odwazna i ofiarowana przez Pyre cieciwa luku, ktora miala pelnic role zabawki. Kiedy Una powrocila do stolu, wszyscy siedzieli juz na swoich miejscach. Podobnie jak pozostali utkwila wzrok w Kathreen. Zjawa siedziala ze spuszczonymi oczyma, nie wiedzac najwyrazniej, od czego zaczac opowiesc. W koncu Tarlach przerwal cisze. -Adeela powiedziala mi, co sie z toba stalo, ale pewne moglabys podac nam nieco wiecej szczegolow, jesli masz dosc czasu. -Mam tyle czasu, ile trzeba. - Kathreen przytaknela skinieniem glowy. - Co chcielibyscie wiedziec? -Czy mieszkalas w Lormcie albo w ktoryms z okolicznych gospodarstw? - zapytala Aden. -Nie. Na krotko przedtem gory zostaly ruszone z posad i wielu ludzi wedrowalo z miejsca na miejsce. Twierdza Lormt byla wowczas calkiem nowa, ale dzieki poteznym murom stanowila bezpieczne schronienie, totez wedrowcy zarzymywali sie tutaj, by nabrac sil przed dalsza podroza. Moj ojciec szukal nowej siedziby dla rodu, gdyz Czarni Adepci zatruli ziemie i rzeki w kraju, w ktorym poprzednio mieszkalismy. Urzadzilismy tu krotki postoj. - Zadrzala. - Byl z nami No-el... syn mlodszego brata ojca, chlopiec wiele starszy od nas. Mial odziedziczyc caly majatek po swym wuju, ale urodzilam sie ja, a potem Adeela i No-el utracil prawa do spadku. - W oczach dziewczynki zablysly lzy. - Nie wiedzialam, ze on nas nienawidzi. Nikt tego nie wiedzial. Podczas podrozy bawil sie z nami, a zwlaszcza z Adeela... Kiedy weszlismy do tej jamy, myslalam, ze to nastepna gra, ze on schowal tam swiecace kamyki, ktore Adeela miala potem odnalezc. Robil to juz wczesniej i mojej siostrze bardzo sie ta zabawa podobala... Uniosla glowe. Widzac rozpacz dziecka, Una omal nie zaczela blagac Kathreen, by zapomniala o przeszlosci i odeszla w nicosc z umyslem wolnym od straszliwych wspomnien. -Postanowilas pozostac na tym swiecie, kiedy on cie zabil? - zapytala lagodnie. Wszyscy obecni - tak mieszkancy Lormtu, jak i Sokolnicy - w napieciu czekali na odpowiedz. Chodzilo tu o droge, na ktora kazdy z nas predzej czy pozniej musi wstapic, nie wiedzac, co go czeka. Teraz mieli przed soba kogos, kto przebyl przynajmniej pierwszy etap tej drogi, i pragneli bardzo, by zjawa odslonila przed nimi choc rabek odwiecznej tajemnicy. W koncu Kathreen zdolala sie opanowac. Miala odegrac role doroslej kobiety i postanowila doprowadzic cala sprawe do konca, nie wypadajac z tej roli. -Kiedy No-el... Kiedy umarlam, wiedzialam, ze musze odejsc, ale nie moglam zostawic siostry. Byla taka mala i tak bardzo bala sie ciemnosci. - Kathreen wbila wzrok w splecione na podolku dlonie. - Nie rozumiala, co sie stalo, nie wiedziala, co ma zrobic. Biegala w kolko, nie zdajac sobie sprawy, ze co chwila przewraca sie i wpada na sciany. Kiedy w koncu stracila sily, polozyla sie przy wejsciu, placzac i wolajac na pomoc mnie, rodzicow, a nawet No-ela. Probowalam ja powstrzymac, ale nie moglam... nie moglam sprawic, zeby mnie zobaczyla. - Dziewczynka zagryzla wargi. - Poczatkowo mowilam sobie, ze zawinil tu jej oplakany stan. Ale w domu bylo tak samo. Nie moglam nikogo dotknac. Moje rece przenikaly przez ich ciala. Tarlach spojrzal na Une, a potem zamknal oczy. Szybka smierc wojownika w bitwie to cos, z czym mozna sie pogodzic, ale taki los... W dodatku potem nastapily jeszcze gorsze rzeczy. Z trudem mogl sobie wyobrazic, czym byloby takie doswiadczenie dla mezczyzny, a co dopiero dla wrazliwego, kochajacego i kochanego dziecka. Dziewczynka nie zauwazyla jego reakcji. Podjela sie przyjemnego, trudnego zadania i byla gotowa wykonac je najlepiej, jak potrafi. -Poniewaz w zaden sposob nie moglam pomoc Adeeli, wrocilam do niej zamierzajac czekac, az przylaczy sie do mnie. Zapewne chcialam tez w jakis sposob nawiazac z nia kontakt, powiedziec, ze nie ma sie czego obawiac. Pod koniec byla juz zupelnie spokojna i sadzilam, ze musi wyczuwac moja obecnosc. Jednak kiedy wreszcie wydostala sie na wolnosc, wygladala tak, jak gdyby ogarnelo ja szalenstwo. Nie stracila dawnej urody, ale jej twarz byla... - Kathreen zmarszczyla brwi, szukajac wlasciwego okreslenia - ...bez wyrazu. Po prostu w srodku nie byla soba. Probowalam podejsc do niej, ale zdawala sie mnie nie dostrzegac. Krazyla po grotach, nic nie widzac, nieswiadoma tego, co sie wokol niej dzieje. Dziewczynka zadrzala i przestala mowic. Doszla do najbardziej znienawidzonego fragmentu historii; wiedziala jednak, ze i to musi zostac powiedziane. -Dni mijaly, a ludzie szukali nas. No-el zlakl sie, ze mogliby odkryc nasze ciala albo, co gorsza, wciaz zywa Adeele. Powrocil wiec, aby zatrzec slady swego postepku... Adeela... Adeela tam byla. Wyczula, ze jest w podziemiu i podeszla do niego. Widzial, ze stoi obok niego, a jednoczesnie wciaz mial przed oczyma jej zwloki lezace na podlodze. Nie wiem, co zamierzala dalej uczynic. W kazdym razie on krzyknal i rzucil sie do ucieczki. Nie powinien byl tego robic. Doscignela go - biegla szybko, szybciej niz najsciglejszy kon. Nawet na niego nie spojrzala, tylko objela ramionami za szyje. Potem najwyrazniej przestala sie nim w ogole interesowac. - Wbila wzrok w stol. - On... on zaczal umierac, zanim dotarl do Lormtu. Z poczatku myslalam, ze skonczy sie na tym jednym, okropnym czynie, ze pomsciwszy nas, Adeela przestanie zadawac smierc, ale oczywiscie mylilam sie. Nie byla juz moja mala siostrzyczka, tylko zla, gniewna istota, ktora przybrala jej postac. Prawdziwa Adeela jest najslodsza, najlagodniejsza dziewczynka na swiecie. Nie potrafilaby skrzywdzic nikogo, nawet wlasnego dreczyciela. -Dlaczego wszyscy mogli ja zobaczyc? - zapytal Duratan, po raz pierwszy przerywajac dziecku. - Ty caly czas pozostawalas niewidzialna. -Adeela nie byla prawdziwym duchem, poki Gorski Jastrzab jej nie wyzwolil. -Czy to ty krzyczalas po kazdym ataku? -Tak. Nie moglam tego zniesc. Wiekszosc tych biednych ludzi wcale nie zasluzyla na smierc... -Dlaczego mnie oszczedzila? - zapytal szybko dowodca Sokolnikow. -Chyba dlatego, ze znalazla cie spiacego w ciemnosciach. W kazdym razie przygladala ci sie z dawna ciekawoscia, kiedy podeszlam do niej. Wszyscy inni ludzie byli przerazeni, a niektorzy nawet probowali ja zabic. -Tak tez sadzilem... Czy probowalas porozumiec sie z nia? -Oczywiscie, ale ona nie mogla mnie uslyszec, wiec po prostu czekalam, nie tracac nadziei. Aden poczula ucisk w gardle. -Spedzilas wszystkie te lata, wszystkie wieki uwieziona w mrokach? - zapytala cichym glosem. -Och, nie! Wiele razy bylam na powierzchni w Lormcie i w okolicznych gospodarstwach. Uwielbialam sluchac, jak rozmawiacie, dyskutujecie o roznych sprawach, nawet jesli nie rozumialam wszystkiego. Uzdrowicielka ze zdumieniem spojrzala na dziewczynke. -Bylas tutaj, w naszych salach i korytarzach, a my pozwolilismy ci odejsc nie udzieliwszy pomocy, nie pocieszywszy nawet? -Skad mieliscie wiedziec? - zapytala rozsadnie Kathren. - Bylam taka szczesliwa, przebywajac w Lormcie. Biedna Adeela spala wowczas. W ogole budzila sie tylko w zimie. - Wargi dziewczynki zadrzaly lekko. - We snie... zapominala o wszystkim. -Drogie dziecko, dlaczego nie zostalas z nami na zawsze? - zapytal Ouen. - Skoro nie moglas powstrzymac siostry... -Alez moglam! Nie pozwalalam jej wychodzic z grot. Rozumiecie, ona nie potrafila przejsc przeze mnie, a ja zawsze ja w pore dopadalam. Tylko w ciemnosciach nie umialam dac sobie z nia rady. -Teraz powinnyscie obie odzyskac wolnosc - zauwazyl Tarlach. - A jednak wciaz chodzicie po ziemi, widzialne dla nas zywych. -Nie moglybysmy rozmawiac z toba, gdybys nas nie widzial, dlatego Jantarowa Pani uczynila cud... Wiecie, ona potrafi naprawde mnostwo rzeczy. -Gunnora - wyszeptala Una - widzialas ja? -Tak, jest naprawde cudowna! - Dziewczynka usmiechnela sie na wspomnienie spotkania. - Przytulila nas do siebie i powitala tak milo, ze poczulysmy sie, jakbysmy juz byly w domu... chociaz jeszcze dluga, dluga droga przed nami. Po krotkiej chwili milczenia Kathreen zdolala opanowac wzruszenie i ciagnela dalej rzeczowym tonem: -Ona wie, wie, co uczyniles dla Adeeli, Gorski Jastrzebiu. Wie, jak zyczliwie odnosiles sie do niej, mimo dreczacego cie strachu. Dostrzegles, ze jest niewinna, choc poczynila tak straszliwe spustoszenia, i ofiarowales jej lagodnosc i dobroc zamiast nienawisci. A przeciez caly czas pamietales, ze z jej powodu mozesz zginac straszliwa smiercia. Jantarowa Pani powiedziala, ze za to wszystko nie sposob cie wynagrodzic, ale pragnelaby przynajmniej przekazac ci wiadomosc o straszliwym niebezpieczenstwie, ktore zawislo nad swiatem. Odrzeklam jej, ze poniewaz pomogles mojej siostrze, chetnie podejme sie tego zadania, i ona wyrazila zgode. Gunnora opowiedziala mi wszystko bardzo dokladnie. Niektorych rzeczy nie potrafilam zrozumiec, ale ona stwierdzila, ze to niewazne, bylebym tylko powtorzyla wszystko jak nalezy. -Mow, Kathreen, nie musisz sie niczego obawiac. -Do tego swiata prowadzi wiele bram. Wszyscy nasi przodkowie przybyli tu przez te bramy. My tutaj nie jestesmy najgorsi, ale liczne wrota prowadza do krain, ktorych mieszkancy sa bardzo zli. -Sludzy Ciemnosci! - syknal Brennan. -Nie, w tym wypadku po prostu niedobrzy ludzie, albo raczej niedobrzy dla kazdego z wyjatkiem wlasnych wspolplemiencow. Wszyscy sa wojownikami - to znaczy, wszyscy mezczyzni - i sluza wladcy o imieniu Sultan. Uwazaja go za wcielenie swego boga. Sadza, ze inni ludzie nie sa nic warci, a kiedys podbili nawet caly swoj swiat. To sie stalo bardzo dawno, czterysta lat temu albo i wiecej. Oni mysleli, ze ci biedni ludzie, z ktorych zrobili niewolnikow, zupelnie utracili bojowego ducha. Nie mieli jednak racji, bo niewolnicy spotykali sie i cwiczyli razem. Zdolali to utrzymac w tajemnicy, gdyz nikomu nawet na mysl nie przyszlo, zeby ich pilnowac. Poza tym, rzecz jasna, byli bardzo ostrozni. Kiedy juz przygotowali sie do walki, uderzyli wszyscy jednoczesnie. Zupelnie zaskoczyli Sultanitow, ktorzy utracili wiele wojska i musieli uciekac, zabierajac ze soba rodakow osiadlych w podbitych krajach. Wszyscy wrocili w swoje strony i teraz walcza o utrzymanie ich. Sa dzielni, bardzo sprawni i liczni. Musza pilnowac tylko krotkiego odcinka granicy, gdyz ich kraj otoczony jest morzem, a wrogom Sultanitow braknie statkow i zeglarskich umiejetnosci. A jednak obroncy wiedza, ze nie maja szans na zwyciestwo. Ziemia, na ktorej mieszkaja, jest sucha, nieurodzajna i nie moze wyzywic ich wszystkich. Poza tym to kraj nizinny i trudno go bedzie bronic, jesli wrogowie sie tam juz wedra. -A wiec Sultanici znalezli sie w bardzo ciezkiej sytuacji, i - jesli dobrze zrozumialem twoje slowa - ponosza teraz sluszna kare za wczesniejsze poczynania, ale jaki to ma zwiazek z nami? - zapytal Tarlach. -Niegdys w tamtym swiecie zyli ludzie, ktorzy potrafili poslugiwac sie Moca. Sultan czul lek przed nimi i zabil prawie wszystkich nie oszczedzajac nawet ich rodzin. Najpotezniejsi zdolali jednak stworzyc prowizoryczne bramy do innych swiatow i uciec. Te bramy roznily sie od zwyklych, gdyz mozna ich bylo uzyc tylko dwukrotnie: aby stamtad odejsc i wrocic, co zreszta nastreczalo liczne klopoty. Dzieki temu uciekajacy czarodzieje nie musieli sie bac, ze wrogowie beda ich scigac. Dwoch z nich - dwoch braci - nie zdazylo zbiec. Zgineli, a ich przejscia dzis stoja otworem. -Czy prowadza do naszego swiata? -Tak. Ci dwaj chcieli zyc razem... W tamtej krainie nikt juz nie potrafi tworzyc takich wrot, ale zaledwie rok temu pewien uczony dowiedzial sie o istniejacych przejsciach i poznal sposob ich wykorzystania. Predzej czy pozniej musialy zostac wyprobowane, a desperacja Sultanitow sprawila, ze nastapilo to wczesniej, niz ktokolwiek mogl przypuszczac. Wyslani szpiedzy przeszli przez jedna z bram i podrozowali po tym swiecie, glownie lodzia, gdyz wrota otwieraja sie na ocean. Nocami szukali miejsca, gdzie mogliby niepostrzezenie wyladowac, i po dokladnym rozpatrzeniu sie w sytuacji wrocili do domu. To byla najtrudniejsza czesc ich zadania, ale zdolali udowodnic, ze obrana przez nich droga jest bezpieczna. Szpiedzy ci powiadomili swoich wspolplemiencow o znalezieniu krainy, ktora odpowiadalaby Sultanitom - to znaczy takiej, ktora mogliby oni latwo zdobyc. -Dokonujac najazdu przez druga brame - dokonczyl dowodca Sokolnikow. - Jakie maja plany? -Zamierzaja wyslac tu duza flote i wszystkich zolnierzy, ktorzy nie sa im akurat potrzebni w kraju. Kiedy ci zolnierze zagarna wystarczajaco duzy teren, na ktorym beda mogli bezpiecznie zamieszkac, wowczas wezwa reszte i wszyscy Sultanici przeniosa sie tutaj, pozostawiajac wrogom swoj stary swiat. -W ktorym miejscu przybija do wybrzezy Estcarpu? -Oni nie chca ladowac w Estrcarpie, tylko w High Hallacku. Wybrali port Morskiej Twierdzy, Gorski Jastrzebiu. Lezy najblizej bramy, a poza tym mieszka w nim malo ludzi i Sultanici mysla, ze opanuja kraj, zanim ktokolwiek dowie sie o ich przybyciu. -Morska Twierdza! - wykrzyknal Brennan. -To nie jest takie glupie - stwierdzil Tarlach. - Tamtejszy port jest maly, ale bezpieczny, poza tym to jedyna przystan na dlugim odcinku wybrzeza. Poludniowe nadmorskie miasta sa gesto zaludnione i ruchliwe, a obecnie zimuja w nich duze kompanie najemnikow... Chyba mam racje, sadzac, ze w tej chwili Sultanitom chodzi raczej o latwe ladowanie i nie sa wcale zainteresowani walka? -Tak. Maja tylko trzy miesiace na otwarcie bramy - odpowiedziala Kathreen. - Sama ta czynnosc zajmie im co najmniej miesiac, jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem. Potrzebny im jest wyzynny, skalisty teren. Jesli go nie znajda, nie beda w stanie zebrac dosc Mocy i sprawic, by wrota pozostaly otwarte tak dlugo, az przejda przez nie wszyscy ludzie wraz ze zwierzetami i dobytkiem... Naprawde nie wiem, na czym to polega... -My tez nie - zapewnil ja Ouen. - Ale to chyba nieistotne, prawda, kapitanie? -Owszem. W kazdym razie musimy powstrzymac Sultanitow, zanim dotra do ktoregos z pasm gorskich. W Morskiej Twierdzy... Czy maja zwykle uzbrojenie? Kapitan zadal to pytanie, pamietajac dobrze dziwny i straszliwy orez Kolderczykow, dostarczony przez nich Psom Alizonu. Dziewczynka zywo pokiwala glowa. -To przede wszystkim powiedziala mi pani Gunnora. Uzywaja mieczy, wloczni - zwyczajnych przedmiotow, nie zaczarowanych. -Ilu zolnierzy wiezie flota? O tym rowniez Jantarowa Pani musiala ci mowic. -Tak - odpowiedziala szybko dziewczynka - przybejdzie ich szescdziesiat tysiecy. Kathreen wymienila te ogromna liczbe, nie zdajac sobie sprawy z jej znaczenia, ale wszyscy sluchacze drgneli zdumieni. Wataha Sultanitow byla zatem liczniejsza od wielu plemion, ba, calych ras zamieszkujacych znane im kraje w czasach poprzedzajacych krwawe wojny. -Nawet jesli rzeczywiscie jest ich az tylu, musza zostac powstrzymani - stanowczo oswiadczyl Tarlach. - Gdyby ta horda zdobyla Morska Twierdze i wdarla sie do sasiednich Dolin, wyparlibysmy ja stamtad najwczesniej za kilka lat, w dodatku kosztem niezliczonych istnien ludzkich. Prawde mowiac, watpie, czy byloby to w ogole mozliwe... Zwlaszcza ze Sultanici otrzymaliby wsparcie ze strony swoich wspolplemiencow. -Zdajemy sobie sprawe z niebezpieczenstwa - warknal Brennan. - Nie checi nam brakuje, ale sil, by mu zapobiec. -Byc moze - odrzekl w zadumie kapitan. Powstal i zaczal szybkim krokiem spacerowac po komnacie, co zwykl czynic zawsze przed podjeciem wazkiej decyzji. Pozostali przygladali mu sie przez kilka minut baczac, by nieopatrznym slowem czy gestem nie rozproszyc jego skupienia. W koncu zatrzymal sie i obrocil ku swym towarzyszom. -W obecnym stanie rzeczy nie mamy zadnych szans na zwyciestwo, ale mozemy opierac sie przez jakis czas - nawet bardzo dlugo, jesli los sprawi, ze zdolamy sie przygotowac. Kathreen, czy mozesz powiedziec, kiedy nastapi inwazja? -Jantarowa Pani mowila, ze za dwa tygodnie, Gorski Jastrzebiu. Sokolnik obrocil sie na piecie, aby uniknac spojrzen przyjaciol. Przygarbil sie. A zatem poniesli kleske jeszcze przed rozpoczeciem walki! Podroz do High Hallacku zajelaby im co najmniej dwa miesiace, nawet gdyby zaraz po przybyciu na wybrzeze znalezli odpowiedni statek. Una obserwowala go przez chwile. Wiedziala, ze jest calkiem zrezygnowany i czula sie dokladnie tak samo jak on. Nagle jej oczy rozblysly. Gwaltownie obrocila glowe i spojrzala na dziewczynke. -Bramy staly sie przyczyna naszych klopotow, bramy pomoga nam z nich wybrnac! Kathreen, wrocisz teraz do Gunnory i powiesz, ze jej ostrzezenie jest bezwartosciowe - nie, ze jest zwyklym okrucienstwem, skoro w zaden sposob nie mozemy z niego skorzystac. Niech bogini otworzy przejscie do okraglej wiezy w Dolinie Morskiej Twierdzy. Da nam to czas na ulozenie jakiegos planu dzialania i wykonanie go. Tarlach stanal u boku Uny. -Powiedz, ze ja rowniez przylaczam sie do tej prosby i zapytaj, czy Jantarowa Pani nie moglaby otworzyc jeszcze jednego przejscia, prowadzacego do Linny. Usmiechnal sie, widzac, ze Una marszczy brwi. -O pani, nie rob takiej groznej miny. Skoro dla dobra naszej sprawy jestes gotowa narazic sie na gniew Wielkich Wladcow, to bylbym zaiste podly, gdybym cie teraz opuscil. Zreszta jesli najezdzcy spustosza High Hallack, Sokolnikow potka taki sam los jak mieszkancow Doliny Morskiej Twierdzy. Spojrzal na widmowe dziecko. -Dziekujemy wam bardzo. Obyscie znalazly spokoj i kresu swej podrozy. Slyszac wolanie Kathreen, Adeela niechetnie zostawila kotke i podeszla do siostry. Na pozegnanie uniosla drobna raczke i pomachala nia Tarlachowi. Chwile pozniej dwie drobne sylwetki zniknely, rozwialy sie w powietrzu, na zawsze opuszczajac krolestwo zywych. Rozdzial dwunasty Wszyscy zebrani zamarli w bezruchu. Kazda sekunda oczekiwania wydawala sie ciagnac w nieskonczonosc. Po dluzszym czasie powietrze w srodkowej czesci komnaty zaczelo drzec i wkrotce oczom patrzacych ukazal sie dziwaczny tunel o scianach z mgly.Kapitan odczekal jeszcze chwile i odetchnal gleboko. Tylko jedna brama... wlasciwie spodziewal sie tego. Jantarowa Pani i tak uczynila bardzo wiele, reszta zalezy od ludzi i ludzkiego oreza. -Idzcie szybko po konie i rynsztunek - powiedzial cicho do swych towarzyszy - sadze, ze mamy dosc czasu, ale na wszelki wypadek zostane tu z pania Una i porucznikiem. Nie mozna wykluczyc, ze brama nagle zacznie sie zamykac, a my troje musimy koniecznie przejsc na druga strone. Na szczescie sala, w ktorej sie znajdowali, lezala na najnizszym pietrze gmachu; drzwi wejsciowe i korytarz byly tu tak szerokie, ze zwierzeta miescily sie w nich bez trudu. Pyra bezszelestnie stanela za plecami pani Uny i jej dwoch towarzyszy. Tarlach zauwazyl to i niechetnie potrzasnal glowa. -Zostan tutaj. Czeka nas walka i byc moze smierc. Nie jedziemy tam, zeby budowac nowe zycie, jak z poczatku zamierzalismy. -Tym bardziej przyda wam sie w kompanii druga uzdrowicielka, zwlaszcza ze z pani Uny nie bedziecie miec wielkiego pozytku, gdyz jako wladczyni zapewne zechce walczyc wraz z toba. Jesli chodzi o inne rzeczy... - lekcewazaco wzruszyla ramionami - trudnosci sa po to, by pokonywac. Podniosl glowe, jak gdyby nie wierzac wlasnym uszom. Pyra rozesmiala sie z rozbawieniem. -Slyszalam, jak to mowisz, Gorski Jastrzebiu, ale zapewniam cie, ze w wioskach rowniez uzywa sie tego powiedzenia. W koncu pochodzimy z tej samej rasy... -I jestesmy tak samo uparci - wymamrotal, ale nie podjal kolejnej proby przekonania jej. Wkrotce dolaczyli do nich pozostali Sokolnicy. Teraz byli juz w komplecie, gotowi do drogi; mimo to wciaz stali w miejscu przygladajac sie osnutemu mgielka zejsciu i nikt nie mial ochoty jako pierwszy wkroczyc na nieznany szlak. Sokoly dalyby im znac, gdyby widmowe dzieci mialy cos wspolnego z Ciemnoscia. Nie watpili, ze Kathreen wierzyla w kazde slowo swej opowiesci. Coz, kiedy powtarzala to, czego ja nauczono... A jesli duch zostal oszukany? Jesli ta potezna istota, ktora go do nich wyslala, nie byla Gunnora? Ze strachem patrzyli na brame, ktora mogla przeciez prowadzic do siedziby demonow, slug Cienia. Nie wygladala odpychajaco, ale wiedzieli, ze ludzkie zmysly nieraz zawodza, gdy przyjdzie im sie zmierzyc z iluzja i czarami, tutaj mieli do czynienia z czyms, co bylo przejawem najpotezniejszej magii... Odwazna przeciagnela sie i z wysoko uniesionym ogonem podeszla do wrot. Miauknela niecierpliwie, skoczyla i zniknela w tunelu. Promien Slonca wydala przenikliwy krzyk i poszla w jej slady. Una dumnie uniosla glowe, scisnela mocniej wodze Orlego Brata i zwrocila sie do pozostalych: -Mozecie wybrac droge morska. Ja podaze za moimi towarzyszkami. Kapitan wyprzedzil ja. Nawet jesli za brama czai sie smierc, on rzetelnie wypelni swoj obowiazek. Natychmiast porwal go gwaltowny powietrzny wir, juz w pierwszej chwili stracil orientacje i nie wiedzial, w jakim kierunku zmierza. A moze w ogole nie ruszyl sie z miejsca? W pewnym momencie zdal sobie sprawe, ze nie jest sam. Okryta bliznami reka dotknela jego wlasnej dloni. Odwzajemnil uscisk, pragnac dodac Unie otuchy i uczyniwszy to, sam rowniez poczul sie pewniej. Od tej chwili razem wirowali wsrod oparow mgly. Wirowanie ustalo rownie nagle, jak sie zaczelo. Tarlach zaczepil o cos noga i omal nie upadl. Odzyskawszy rownowage, rozejrzal sie wokolo i stwierdzil, ze on i Una stoja posrodku jedynej zamieszkanej Doliny Morskiej Twierdzy, na drodze prowadzacej do okraglej wiezy, ktora byla ich celem. Natychmiast puscil reke Uny i pospieszyl z pomoca swym towarzyszom, ktorzy kolejno wylaniali sie z tunelu. Szedl wyprostowany, a oczy blyszczaly mu duma. Wiedzial od dawna, ze ci ludzie bez wahania pojda za nim w boj. Jednak wchodzac do dziwnego korytarza, odwazyli sie stawic czolo czemus, co budzilo w nich najwiekszy lek - magii, poteznej magii, ktora niegdys zniewolila i nieomal zniszczyla Sokolnikow. Nigdy jeszcze nie czul tak glebokiego szacunku dla swych towarzyszy. Dopiero teraz uswiadomil sobie w pelni, jak silne jest ich poczucie obowiazku i - byc moze - milosc do dowodcy. Zadrzal w glebi serca. Rozkazy, ktore bedzie musial wydac podczas nadciagajacej wojny, stana sie wyrokiem smierci dla wielu z nich. Nie mial czasu na dalsze rozwazania. Niezwykle okolicznosci ich przybycia wywolaly duze poruszenie wsrod mieszkancow Doliny i po krotkim czasie, niezbednym do zidentyfikowania dziwnych gosci, gromada ludzi rzucila sie w strone malej grupy podroznikow. Pierwszy, ktory ich dopadl, gwaltownie sciagnal lejce. -Kapitanie, co... -Nie ma czasu na wyjasnienia. Wezwij Roricka i Rufona do wiezy. Czeka nas narada. Powiedz im, ze to bedzie rada wojenna. Wkrotce trzej dowodcy Sokolnikow, Una i jej lennik Rufon spotkali sie w niewielkiej komnacie, w ktorej Wladcy Morskiej Twierdzy zwykli przyjmowac swych radcow przed podjeciem najwazniejszych decyzji. Tarlach opowiadal o wszystkim, co wydarzylo sie w Lormcie, kladac szczegolny nacisk na ostrzezenie, przekazane przez widmowe dziecko. Zakonczywszy swa relacje, bezradnie rozlozyl rece. -Chcialbym dowiedziec sie czegos jeszcze o wrogiej armii, ale niestety musimy zadowolic sie tymi informacjami, ktore mamy, i opierajac sie na nich stworzyc plan dzialania. -Dzialania! - wybuchnal Rorick. - Czy ta podroz przez brame pomieszala ci zmysly? Zadna armia nie dotrze do nas w dwa tygodnie, nawet gdyby juz teraz byla gotowa do wymarszu i czekala tylko na wezwanie! -A zatem sily, ktorymi dysponujemy, musza nam wystarczyc do odparcia ataku. -Kpisz sobie? Mamy pieciuset ludzi, szesciuset, wliczajac w to tutejszy garnizon, zlozony glownie z kobiet - co prawda wycwiczonych, ale nie majacych doswiadczenia bojowego... Dotychczas walczyly tylko z kilkoma banitami. -W ciagu ostatnich miesiecy zostaly poddane bardzo intensywnemu szkoleniu - takiemu, jakie przechodza mlodzi Sokolnicy - przypomniala Una. Ta sprawa zostala uregulowana w traktacie, co prawda jako jedna z drugorzednych kwestii, ale Tarlach bardzo nalegal na rozpoczecie realizacji projektu - mial to byc dowod jego dobrych intencji. -Pani, nawet gdyby byly Sokolnikami, nie zmieniloby to wcale naszej sytuacji! Tamtych jest szescdziesiat tysiecy. Przy takiej przewadze liczebnej nie musza nawet umiec sie bic, zeby zmiesc nas z powierzchni ziemi jednym natarciem. -Byc moze. Walczac z alizonskimi Psami u boku pana Harvarda Rufon dobrze poznal ludzi parajacych sie wojennym rzemioslem i teraz cala uwage skupil na kapitanie. -Czy w tej sytuacji widzisz jakas szanse ocalenia, Gorski Jastrzebiu? - zapytal, instynktownie uzywajac imienia nadanego Tarlachowi przez Une, podobnie jak inni, ktorzy po raz pierwszy uslyszeli ten przydomek. Sokolnik potakujaco kiwnal glowa. -Dolina jest najwezsza w miejscu, w ktorym koncza sie uprawne pola i zaczyna plaza. Przechodzac tamtedy, Sultanici beda musieli zewrzec szyki, wiec jesli dodatkowo zagrodzimy im droge murem, uzyskamy pewna przewage. Do obsadzenia muru wystarczy czterystu wojownikow, pozostali beda stanowili odwod, ktory w razie czego zabezpieczy najbardziej zagrozone odcinki fortyfikacji. W tym czasie dotra do nas posilki wyslane przez sasiadow Morskiej Twierdzy. -Nie liczylabym na to - przerwala mu Una. - Wladcy okolicznych krain sa prawymi, dzielnymi ludzmi, ale niedawno zaraza niemal doszczetnie wyniszczyla ich druzyny, a pewna liczbe wojownikow musza stale miec przy sobie. Nawet jesli uwierza zapewnieniom o koniecznosci zjednoczenia naszych sil, nie moga dokonac niemozliwego. Pamietaj, ze ich kobiety nie uczyly sie walczyc, tak jak my. Tylko w Kruczym Polu zostalo dosc mezczyzn, ale rzady Ogina zabily w nich bojowego ducha. Sa tak zastraszeni, ze uciekliby na sam widok groznych wrogow. Mielibysmy z nimi same klopoty. -Czy okoliczni panowie beda nam przynajmniej wysylac dostawy zywnosci? -Tak, takiej pomocy nam nie odmowia. -To wystarczy. Zreszta nie w ludziach z Dolin pokladam nadzieje. Pani Morskiej Twierdzy zmarszczyla brwi. -A zatem w kim? -W Sokolnikach. Czy pamietasz o wezwaniu Pana Wojny? Jego okrety dotra do Linny mniej wiecej w tym samym czasie co nasz wyslannik, a wiekszosc wojownikow sluzacych w Hallacku zapewne juz stawila sie na miejscu spotkania. Co prawda wroga armia jest trzykrotnie liczniejsza niz wszystkie kolumny razem wziete, ale mamy tu znakomita pozycje obronna i wrog poniesie spore straty szturmujac ja. Mozemy odniesc zwyciestwo albo przynajmniej dac panom innych krain czas na zebranie wystarczajacych sil. -Czy twoi wspolplemiency sie zgodza? - zapytala wladczyni. - Nie przybyli do Linny, zeby walczyc, poza tym nawet najbogatsza Dolina nie moglaby oplacic tylu... -Co tam pieniadze! - wykrzyknal i opanowal sie natychmiast. W koncu byli rasa najemnikow. - To Wezwanie Brata, pani. Ten atak jest skierowany rowniez przeciw nam, gdyz obecnie wielu Sokolnikow przebywa w High Hallacku. Zreszta chodzi tu o przyszlosc calego swiata, tak jak podczas wojen z Kolderczykami. -Mnostwo czasu uplynie, zanim otrzymamy jakas pomoc. Podroz morzem nie trwa dlugo... -Los wam nie sprzyja - powiedzial Rufon. -"Rybolow" ma przedziurawione dno. Wyciagnelismy go na brzeg, ale jest powaznie uszkodzony, a o tej porze roku niebezpiecznie byloby plynac mniejsza lodzia. -Musimy zapomniec o morzu - stwierdzil Tarlach. - Sultanici beda tutaj przed Panem Wojny, totez Varnel musialby stoczyc bitwe, zeby przedrzec sie przez ich flote, a to zbyt wiele by nas kosztowalo. Prawde mowiac, dobrze bedzie, jesli wszystkie tutejsze statki zostana wyciagniete na brzeg. Stojac w obliczu kleski, zniszczymy je, zeby wrog nie mogl zrobic z nich uzytku. Sokolnik zaczerwienil sie lekko. -Czy masz cos przeciwko temu, pani? Una rozesmiala sie tylko. -Jestes naszym dowodca na czas wojny. Ty wydajesz rozkazy, nie ja. -Co jeszcze mamy zrobic, kapitanie? - zapytal szybko Rufon. -Natychmiast zacznijcie budowac wal. Podziel ludzi na dwie... nie, na trzy zmiany, zeby prace trwaly bez przerwy. Nie mamy ani chwili do stracenia. Poza tym caly dobytek mieszkancow doliny, nie wylaczajac bydla, musi zostac przetransportowany w gory. Gdybysmy poniesli kieske, nic wartosciowego nie wpadnie w rece zwyciezcow. -Oprocz nas, chciales powiedziec. -Stawimy zaciety opor. Latwiej bedzie umierac ze swiadomoscia, ze tym, ktorych bronimy, nie grozi natychmiastowa smierc czy niewola. Dlatego wszyscy niezdolni do noszenia oreza musza wywedrowac w gory zaraz po ukonczeniu budowy walu. Zamieszkaja w niewielkich grupach, aby schwytanie jednego nie bylo rownoznaczne ze zguba wszystkich pozostalych, i w razie kleski udziela pomocy niedobitkom. Jesli Sultanici zdobeda i utrzymaja ten przyczolek, bedziemy musieli kontynuowac walke z ukrycia. Niech ci, ktorzy odejda w gory, pamietaja o tym. Byc moze w przyszlosci okaza sie bardzo potrzebni nam i calemu kontynentowi. Tarlach zacisnal usta. -To znaczy, jesli poniesiemy porazke. A na razie niezdolni do walki beda zaopatrywac nas w zywnosc opiekowac sie rannymi. Wynoszac najciezej poszkodowanych z niebezpiecznej strefy, uzyskamy jednoczesnie wieksza swobode ruchow. -To sie z pewnoscia nie spodoba Darii - zauwazyla cicho wladczyni. - Ona jest bardzo odwazna. Usmiechnal sie. -Powiedz wiec tej damie i pozostalym uzdrowicielom, ze przysiega, ktora zlozyly, zobowiazuje je do sluzenia innym ludziom, a w gorach beda mialy najlepsza okazje do wykorzystania swych umiejetnosci. Oczywiscie kilka z nich musi tutaj pozostac i niesc pomoc w naglych wypadkach. -Co zrobimy, jesli nie uda nam sie ukonczyc budowy muru przed nadejsciem Sultanitow? - zapytal Brennan. -Cofniemy sie i sprobujemy zatrzymac ich na przeleczy u wylotu doliny. To samo uczynimy, jesli przedra sie przez linie obrony. Nie mozemy nawet marzyc o zablokowaniu dostepu do okraglej wiezy. Pewna czesc wojownikow zawsze bedzie stala w odwodzie, zeby w razie czego dac reszcie czas na ucieczke. Jezeli - co jest bardzo prawdopodobne - nie uda nam sie utrzymac przeleczy, bedziemy prowadzic wojne podjazdowa, az do nadejscia odsieczy. -To brzmi rozsadnie - zgodzila sie Una. Spojrzala na kapitana. -Nie mozemy ukrywac niczego przed naszymi ludzmi. -Absolutnie niczego. Nieszczerosc wyrzadzilaby nam wieksza szkode niz miecze Sultanitow. -Ilu kurierow wyslemy? - zapytal Brennan. - Wiem, ze maja wypelnic wazna misje, ale tak bardzo brakuje nam ludzi... -Jednego, najwyzej dwoch. Potrzebujemy tu kazdego wojownika... -Za pozwoleniem, kapitanie - wtracil szybko Rufon. - Tak wiele zalezy od odpowiedzi twego Pana Wojny, ze nie mozemy ryzykowac wyslania kobiety lub dziewczyny. Z drugiej strony zle byloby pozbywac sie sprawnego mezczyzny. Tracil jedyna dlonia pusty rekaw swego kaftana. -Nie moge wladac mieczem, ale poza tym jestem zdrowy i jezdze konno nie gorzej od Sokolnikow. Pozwol mi byc twoim wyslannikiem. Lepiej sie nadam do tego dlugiego, wyczerpujacego wyscigu niz jakikolwiek starzec albo chlopiec zbyt mlody, by uczestniczyc w walce. Najemnik milczal przez dluzsza chwile, jak gdyby rozsadne argumenty rycerza niezbyt trafialy mu do przekonania, ale w koncu aprobujaco kiwnal glowa. -Dobrze, Rufonie. Przygotuje raport o naszej sytuacji i kaze ktorejs sokolicy-wdowie leciec razem z toba. Jej towarzystwo bedzie najlepszym listem uwierzytelniajacym. W tym miejscu przerwal, przez dluzsza chwile siedzial w milczeniu, najwyrazniej zaprzatniety wlasnymi myslami. Kiedy wreszcie ocknal sie z zadumy, jego twarz miala bardzo ponury wyraz. -Bede musial poprosic o cos moich zolnierzy. Wiedz, Rufonie, ze wiez laczaca Sokolnika i jego skrzydlatego brata jest bardzo silna; gdy jeden umrze, drugi zwykle natychmiast idzie w jego slady. Jednak tym razem wyjatkowo zazadam, aby wojownicy, ktorzy poniosa tak dotkliwa strate, zapomnieli o swym nieszczesciu na czas bitwy... jesli to mozliwe. Inaczej kazdy smiertelny cios dany przez Sultanitow bedzie oznaczal dwa puste miejsca naszych szeregach, a na to nie mozemy sobie pozwolic, bardziej obawiam sie o sokoly, gdyz wraz ze zgonem towarzysza w ich cialach zachodza nieodwracalne zmiany, ludzie nie musza sie zmagac z natura, a jedynie z wlasna rozpacza i bolem. Wdowy, rzecz jasna, natychmiast dolacza do wojownikow, ktorzy utracili swoje ptaki. Westchnal. Po raz kolejny uswiadomil sobie, jak ciezkie jest brzemie odpowiedzialnosci, ktore dzwigal na barkach, koncu znowu uniosl glowe. -Musimy zaczac natychmiast. Pani Uno, Brennanie, Roricku, rozejdzcie sie do swoich ludzi i powiedzcie im, cosmy tu postanowili. Sprawdzcie, czy nie mozna by juz teraz rozpoczac budowy muru. Poza tym... - dodal, tkniety nagla mysla - warto byloby zniszczyc nabrzeze, skoro nie potrafimy zapobiec ladowaniu Sultanitow, sprobujmy je przynajmniej utrudnic. Dolacze do was, jak tylko pisze list do Pana Wojny. Una weszla do komnaty zmarlego Wladcy, ktora oddala Tarlachowi w dniu, kiedy on i jego kompania przybyli do Morskiej Twierdzy. Kapitan wlasnie zwijal w rulon przygotowany raport. Opieczetowawszy go, poslal Unie zyczliwy usmiech. -Powiedzialas im? -Tak - odrzekla - spokojnie przyjeli wszystkie wiesci. -Spodziewalem sie tego. Rufon jest juz gotow? -Prawie. Juczy konia. - Kobieta spojrzala ponuro na Sokolnika. - Ciesze sie, ze pozwoliles mu jechac, chociaz z pewnoscia bedzie mi go brakowalo. Obawialam sie, ze zechcesz wyslac mnie. -Rufon mial slusznosc mowiac, ze to nie jest zadanie dla kobiety. -I tak bym nie pojechala, wiesz przeciez. Kazdy wladca na moim miejscu postapilby tak samo. -Pozostalby, zeby zginac? -Jesli nie mialby innego wyjscia... Tarlach odwrocil sie plecami do Uny. -Gdybym mial dosc odwagi, odeslalbym cie stad nie zwazajac na to, czy jestes wladczynia, czy nie. Opanowal wzburzenie i zmusil sie do ponownego spojrzenia na nia. -Wiele ryzykuje w tej wojnie i bylbym szczesliwy wiedzac, ze przynajmniej ty znajdziesz sie w jakims bezpiecznym miejscu. Z drugiej strony nie odwaze sie stawic czola nadchodzacej burzy nie majac cie u swego boku. Gdybys wyjechala, moglibysmy sie juz nigdy nie zobaczyc, a ja nie chce umierac ze swiadomoscia, ze jestes daleko. Urwal i przymknal oczy. -Nie mam nawet tyle sily, zeby zachowac milczenie. Zawracam ci glowe swoimi troskami, jakbys nie miala dosyc wlasnych zmartwien. -Wszyscy jestesmy tylko ludzmi, o panie moj - powiedziala miekko. -Jesli chcesz wiedziec, bardzo pragnalem uslyszec od ciebie takie slowa. Obdarzyla go usmiechem i silac sie na lekki ton dodala: -Nie zwlekajmy dluzej. Czeka nas mnostwo pracy, jesli chcemy godnie przyjac spodziewanych gosci. Rozdzial trzynasty Sokolnicy i ludzie z Krainy Dolin wspolnie zabrali sie do budowy fortyfikacji, ktore mialy powstrzymac fale najezdzcow i ocalic Morska Twierdze, pozostale kraje Hallacku, a moze nawet caly swiat.Zadanie bylo ciezkie, niemal przerastajace sily budowniczych, a ostateczny rezultat - niepewny. Mimo to mur rosl w zadziwiajacym tempie. Budulca dostarczyla im w obfitosci sama natura. Usuneli wszystkie glazy z plazy i plytkich przybrzeznych wod, aby Sultanici nie mogli szukac za nimi schronienia ani uzywac ich jako pociskow. Jednak trzon muru mialy stanowic otoczaki z pobliskich wzgorz, ogromne i potwornie ciezkie. Trzeba bylo polaczonych sil wszystkich zwierzat pociagowych z twierdzy, zeby umiescic jeden taki kamien na klodach, ktore nastepnie toczono w strone placu budowy. Kosztowalo to budowniczych wiele trudu, ale wielkie bloki skalne tworzyly oslone, ktorej zaden taran nie dalby rady. Poza tym praca szla szybko, szybciej, niz gdyby uzyli tylko zwyklych kamieni i cegiel. Dlugi, przysadzisty mur, ktory wylonil sie ze zwalow przyniesionych na plac budowy, z pewnoscia nie nalezal do arcydziel sztuki architektonicznej, ale wszyscy wierzyli, ze dobrze spelni swoje zadanie. Byl tak wysoki, ze zaden wojownik nie zdolalby go przeskoczyc, nawet gdyby posluzyl sie oszczepem jak tyczka. Obroncy nie probowali wznosic wiekszego, wiedzac, ze Sultanici nie spodziewaja sie zadnego oporu i zapewne nie maja ze soba machin oblezniczych. Od strony morza wal wygladal jak pionowa gladka sciana, zupelnie pozbawiona wglebien, w ktorych oblegajacy moogliby umocowac haki. Od strony twierdzy przypominal raczej sterte gruzu, opadajaca stromo ku ziemi i uwienczony byl platforma, po ktorej mieli poruszac sie obroncy. Na platformie wybudowano krenelaz; ukryci za nim kleczacy lucznicy mogli razic przeciwnika strzalami, sami pozostajac niewidoczni. Oficerska ranga nie zwalnia Sokolnika z obowiazku wspomagania swych towarzyszy w potrzebie, totez kapitan i obaj porucznicy pracowali ciezko razem z reszta oddzialu, kiedy tylko pozwolily im na to inne obowiazki. Tego ranka byli bardzo zajeci i nie mieli ani chwili na odpoczynek. Dotaszczywszy wiec w koncu ogromny blok na plac budowy, oparli sie o niego, przymkneli powieki i przez dobre kilka minut milczeli, wciagajac w pluca swieze, chlodne powietrze. W koncu Gorski Jastrzab otworzyl oczy i spojrzal na szare niebo. -Jesli Sultanici nie pojawia sie natychmiast, to beda musieli walczyc ze sztormem... Spojrz na te chmury. -Tego nam wlasnie potrzeba. Tarlach uniosl sie i wsparl na lokciach. -Rzeczywiscie, mielismy szczescie. Ukonczylismy prace i mozemy odpoczywac, nic sobie nie robiac z kaprysow pogody. Jak sadzisz, kiedy to sie zacznie? -Trudno powiedziec. Moze dzis w nocy, a moze jutro, kazdym razie najpierw nastapi kilka silnych szkwalow, dopiero potem nawalnica uderzy z cala sila. Sadze, ze nie mamy powodow do narzekan. Sezon burz zaczal sie juz dawno, a mimo to dotychczas aura nie sprawiala nam zadnych klopotow. Wrogowie jak na razie tez nie daja znac o sobie. A nuz jednak pozostawia w spokoju Morska Twierdze i wyladuja gdzie indziej? Przyznaje, ze wolalbym nie spotykac sie z nimi tutaj przy tak niekorzystnym stosunku sil. Kapitan usmiechnal sie zyczliwie. -Mamy podobne mysli, przyjacielu. Nie narzekalbym nawet wowczas, gdyby caly wysilek wlozony w przygotowania poszedl na marne. Wyprostowal sie, widzac zmierzajaca w ich kierunku szczupla postac. Pyra szybko i lekko szla przez tlum pracujacych ludzi. Niosla kamienny dzbanek z woda, ktory wreczyla najpierw Tarlachowi, a potem jego zastepcy. Porucznik wypil spora czesc zawartosci naczynia, zanim zwrocil je dziewczynie. -Dziekuje - powiedzial - smakuje lepiej niz najprzedniejsze wino. -To tylko jedno z bogactw Morskiej Twierdzy, Ptasi Wojowniku - powiedziala Pyra, zwracajac sie do kapitana. - Musze przyznac, ze wybrales znakomite miejsce na nowe Gniazdo. -Wielka szkoda, ze nie mozesz zobaczyc, jak ta Dolina wyglada na co dzien - odrzekl Tarlach ze szczerym zalem w glosie. - Tutejsi ludzie sa zreczni i dzielni, ale na pewno woleliby dogladac swych stad, orac pola i prowadzic statki po wzburzonym morzu, niz przygotowywac sie do wojny. -W kazdym razie odwaznie stawiali czolo nowemu wyzwaniu, zyskujac sobie moja sympatie i szacunek. - Slaby usmiech na chwile zlagodzil jej ostre rysy. - To, co tu widzialam, podwazy przynajmniej jedna sposrod panujacych od wiekow opinii. Sadzilysmy, ze wy, Sokolnicy, potraficie tylko walczyc, ukladac sokoly i hodowac konie. Tymczasem okazuje sie, ze w razie potrzeby umiecie rowniez pracowac... -Jak myslisz, kto utrzymywal porzadek w naszych obozach, a takze w Gniezdzie przed jego upadkiem? - zapytal Brennan. - Nie posiadamy zadnych sluzacych ani niewolnikow. -A niby skad mialybysmy to wiedziec? - odparla z figlarna mina. - Postaraliscie sie, abysmy nie znaly zycia, jakie prowadzicie. Oparla ciezki dzban na biodrze. -Wyglada na to, ze pani Una bardzo potrzebuje chwili wytchnienia. Lepiej pojde do niej. -Powiedz, zeby sie zbytnio nie przemeczala - powiedzial powaznie Tarlach. - Nie chce, zeby zrobila sobie krzywde probujac dorownac moim wojownikom. Kobieta rozesmiala sie tylko. -Wladczyni jest na to zbyt madra, moge cie zapewnic. Nie podjelaby sie zadania ponad sily. Chwile pozniej Pyra stala juz obok Uny, ktora podobnie jak obaj mezczyzni z wdziecznoscia przyjela wode. - Powinnas teraz odpoczywac - zganila Sokolniczke, dajac jej naczynie. - Bylas zajeta przez wieksza czesc nocy. -Niektorzy z nas musza bez przerwy sluzyc pomoca tym, ktorzy pracuja przy budowie muru. Zielone oczy uwaznie przyjrzaly sie twarzy uzdrowicielki. -Co za pech, ze przybylas tutaj w takiej chwili. Drobisz sobie dziwne mniemanie o mieszkancach kraju. -Twoj Gorski Jastrzab przed chwila powiedzial samo. -Ciesze sie bardzo - powiedziala miekko Una - bo to oznacza, ze on jeszcze nie utracil nadziei. -I ze naprawde troszczy sie o twoich poddanych, a takze o ciebie. Wedlug niego zbyt ciezko pracujesz. Wladczyni prychnela pogardliwie. -Nie zauwazylam, zeby on sam sie oszczedzal! - jej oczy pociemnialy nagle. - Pomowmy lepiej o Morskiej Twierdzy, Pyro. Co o nas sadzisz? Jesli Tarlach z plemienia Sokolnikow wierzyl, ze wojna nie zamieni ich Doliny w jalowa pustynie, ona rowniez musiala sie zdobyc na optymizm. -Zdazylam bardzo polubic twoich wspolplemiencow - odrzekla Sokolniczka. - Z tego co zauwazylam, kobiety sa podobne do nas, a mezczyzni zyja z nimi w doskonalej zgodzie. To naprawde wyjatkowa, godna pozazdroszczenia sytuacja i zastanowilabym sie dwa razy, zanim wprowadzilabym ludzi z okolicznych Dolin... choc wiem, ze waszemu plemieniu grozi wymarcie. Mieszkancy Morskiej Twierdzy nie byliby zadowoleni, gdyby musieli wrocic do dawnego sposobu zycia. Nie poznalam jeszcze dobrze czystych tarcz, ktore zatrudniasz. Tych ludzi trudno rozgryzc - sa zawsze uprzejmi, zgodnie wspolpracuja z twoimi poddanymi, ale jak dotad nie stali sie waszymi przyjaciolmi i bracmi. -Nie. Czy sadzisz, ze moglo to nastapic w tak krotkim czasie? -Nie obwiniam ich, pani. Osiagneli bardzo wiele, tak wiele, ze nie uwierzylabym w zmiane, jaka w nich zaszla, gdybym nie byla jej naocznym swiadkiem. -Pozniej przyjdzie czas na kolejne zmiany, jesli ktokolwiek z nas przezyje nadchodzaca wojne. - Una smutno pokrecila glowa. - Tak, to byl bardzo burzliwy okres w moim zyciu, ale wiedzialam, jakie beda konsekwencje zatrudnienia tych najemnikow. -Naprawde? -No, moze niezupelnie - odrzekla z usmiechem. - pewnoscia nie spodziewalam sie, ze zostana ze mna tak dlugo albo ze osiada tu na stale jako nasi sasiedzi. Wyprostowala plecy. Tarlach patrzyl pytajaco w ich kierunku, jak gdyby mial ochote na rozmowe, totez zostawila Pyre i podeszla do niego. Brennan pozdrowil Pania Twierdzy i odszedl. Kiedy tylko Tarlach i Una zostali sami, twarz kapitana rozjasnil usmiech; Pani Morskiej Twierdzy wiedziala, ze jest zadowolony z rezultatow ich pracy. -Wykonalismy zadanie szybciej, niz to bylo zaplanowane, Gorski Jastrzebiu - powiedziala z satysfakcja w glosie. -Owszem, pani. Obrzucila spojrzeniem swiezo wybudowany mur. -Czy to juz koniec? -Tak, trzeba jeszcze tylko wygladzic platforme... Zupelny drobiazg. -A zatem moge wyprowadzic z doliny reszte stad i tych ludzi, ktorzy nie wezma udzialu w walce? Kiwnal glowa. -Zrob to najszybciej, jak mozna. Oddalas nam nieoceniona przysluge, kierujac praca swoich poddanych. Majac do dyspozycji tylko Sokolnikow, nie ukonczylibysmy na czas tego muru. Zaciagnelismy u ciebie dlug wdziecznosci, ktory powiekszy sie jeszcze, gdy zorganizujesz wymarsz uchodzcow w gory. Obrzucila go powaznym spojrzeniem. -Czy dziwi cie, ze dalam sobie rade? - zapytala cicho. -Nie, pani - odpowiedzial po chwili namyslu. - Jestes dziedziczka Morskiej Twierdzy. W twoich zylach plynie krew wladcow, poza tym od dziecinstwa uczono cie, czym sa odpowiedzialnosc i obowiazek. Usmiechnal sie leciutko. -Co ani troche nie umniejsza mojego podziwu dla twych osiagniec. -Milo mi to slyszec - odpowiedziala z westchnieniem. - Kiedy mysle o przyszlosci, trace wiare w siebie. -Wypelnisz swoja powinnosc jak nalezy, Uno z Morskiej Twierdzy. Dobre samopoczucie przed bitwa jest przywilejem niektorych szeregowych zolnierzy, ale zaden dowodca nie moze sobie pozwolic na taki luksus... Od czasu kiedy dowiedzialem sie o grozbie, jaka nad nami zawisla, niepokoj nie opuscil mnie nawet na chwile. Spojrzala na niego badawczo i uznala, ze mowi prawde. -Dziekuje ci za te slowa - powiedziala miekko - wspomne je, ilekroc zabraknie mi odwagi w ciagu nadchodzacych dni. -Kazdy z nas przechowuje w pamieci wspomnienia, ktore pomagaja mu przetrwac ciezkie chwile, pani. Una pochylila glowe, aby Tarlach nie dostrzegl wspolczucia malujacego sie w jej oczach. Nigdy nie pojmie, jak ci najemnicy znosza to zycie wsrod niebezpieczenstw, utrate towarzyszy, a nawet sama swiadomosc, ze w kazdej chwili moga ich utracic. Niegdys uwazala Sokolnikow za niemilych barbarzyncow i sadzila, ze wiezi laczace ich z towarzyszami sa bardzo powierzchowne. Zmienila zdanie, jeszcze zanim spotkala Tarlacha; obecnie nie miala watpliwosci, ze sa bardzo ze soba zzyci i czula lek rozumiejac, co nadchodzaca wojna moze oznaczac dla mezczyzny, ktory stal teraz obok niej. Nic dziwnego, ze potrafil w sposob madry i delikatny dodac jej otuchy. Doskonale wiedzial, ze czlowiek w takiej sytuacji potrzebuje czegos, co podniosloby go na duchu, gdy wszystko inne zawiedzie. Polozyla mu dlon na ramieniu. -Nie pracuj zbyt ciezko. Pozwol wreszcie moim ludziom odwdzieczyc sie za to, co dla nich uczyniles. Wszyscy jestesmy gotowi pomoc ci w dzwiganiu brzemienia, ktore tobie ciazy. Rozdzial czternasty Oczekiwany sztorm nie nadszedl ani w nocy, ani nastepnego ranka. Dzien wstal co prawda ponury i chlodny, ale nie spadla ani jedna kropla deszczu, a wiejacy wiatr trudno byloby nazwac huraganem. Tylko morze sie burzylo, ogromne fale zakrywaly zwykle widoczne z brzegu szkiery i z hukiem atakowaly brzeg.Tarlach stal przy oknie w glownej sali, gdzie zebrala sie cala starszyzna Morskiej Twierdzy, i obserwowal wzburzone morze. Na tym zajeciu uplynela mu wiekszosc przedpoludnia; poniewaz nie odzywal sie do nikogo i najwyrazniej byl w zlym humorze, towarzysze pozostawili go w spokoju. Nagle wyprostowal plecy. Podjal ostateczna decyzje. -Sciagnijcie straze z murow - powiedzial nie odwracajac sie - tylko na okraglej wiezy pozostawcie wartownikow. Kiedy podniosa alarm i statki beda juz dobrze widoczne, kilku ludzi - wylacznie tutejszych - zblizy sie do muru, udajac wielkie zaskoczenie i zmieszanie. Zapora jest dosyc niska i z masztow okretow bedzie mozna zobaczyc, co sie za nia dzieje. Chcialbym jak najdluzej utrzymywac Sultanitow w nieswiadomosci co do naszej sily i zdecydowania. Rorick wyszczerzyl zeby w usmiechu majacym wyrazic uznanie dla decyzji kapitana i natychmiast poszedl wydac rozkazy jednemu z oddzialow wartowniczych, ktory czekal w sieni. Po raz kolejny udowodnil w ten sposob, ze zasluguje na oficerski stopien. -Spiesz sie! Tarlach wypowiedzial te slowa dziwnym, nie swoim glosem. Wszyscy spojrzeli w jego strone. Stal wyprostowany, oparty rekami o szeroki parapet okna. Porucznik wydal rozkazy podkomendnym i przylaczyl sie do ludzi zebranych wokol dowodcy. Na horyzoncie widac bylo las cieniutkich szpilek. Rosly one szybko, zamieniajac sie najpierw w maszty z zaglami, a potem w cale okrety - wojenne i transportowe, pomalowane na purpurowo; purpura byla widocznie kolorem boga najezdzcow. Wysoko w gorze powiewaly dumnie proporce z polksiezycem - symbolem budzacym groze wsrod mieszkancow swiata, z ktorego przybyli straszliwi zeglarze. Mimo desperackich wysilkow, Una nie mogla powstrzymac sie od lez. -Jest ich tak duzo... tak strasznie duzo. Nie musiala wstydzic sie tej chwili slabosci. Wszyscy zgromadzeni w sali ludzie pobledli, gdyz ich wczesniejsze wyobrazenia i obawy okazaly sie niczym w porownaniu z przerazajaca rzeczywistoscia. W panujacym tloku Una oparla sie o kapitana i poczula, ze Sokolnik drzy. Mimo to w zaden sposob nie zdradzil sie ze swymi uczuciami. Wiedzial dobrze, co powinien uczynic. -A wiec przybyli - powiedzial cicho do towarzyszy. - Wolni ludzie wygnali ich ze swiata, ktory Sultanici uznali za podbity i zniewolony na zawsze. Zobaczymy, jakie przyjecie zgotuja im wolni ludzie na tej ziemi. Arogancja Sultanitow napelnila zimna furia serca napadnietych. Widzac mur i stojacych na nim wojownikow, najezdzcy musieli sie zorientowac, ze mieszkancy doliny zamierzaja stawic im opor. Mimo to spokojnie przystapili do rozbijania obozu w odleglosci lotu strzaly od fortyfikacji, zupelnie nie zwracajac uwagi na przeciwnika. Zapewne dlatego byli tak pewni swego, ze dotychczas nikt nie probowal ich zatrzymac, zaprotestowac, a nawet zapytac o cel przybycia. Jednak Tarlach zakazal swym ludziom podejmowania jakichkolwiek dzialan, poki Sultanici nie rozpoczna ataku, totez nieliczni obroncy czekali w milczeniu, posluszni rozkazowi dowodcy. Wiecej klopotu niz wrog sprawila najezdzcom stale pogarszajaca sie pogoda. Prawdziwy sztorm nie nadciagnal jeszcze, ale co jakis czas zrywaly sie krotkotrwale, silne szkwaly, polaczone z opadami deszczu. Wody zacisznej zazwyczaj zatoki byly tak wzburzone, ze spuszczenie na wode malych lodek sluzacych do przewozu zbrojnych i sprzetu wiazalo sie z ogromnym ryzykiem. Na to Sultanici nie mogli nic poradzic. Chcieli ukonczyc rozladunek przed zmierzchem, rozumiejac dobrze, ze rowno z zapadnieciem ciemnosci beda musieli przerwac prace, zakotwiczyc statki i czekac az do rana. Tymczasem w ciagu nocy wiatr moglby przybrac na sile i zupelnie sparalizowac ich plany. Dowodcy garnizonu z okna wiezy obserwowali ruchy wrogiej armii. Pod koniec dnia plaza zapelnila sie tlumami ludzi, biegajacych tu i tam niczym rozdraznione - ale znakomicie zorganizowane - mrowki. Gorski Jastrzab wciaz byl w ponurym nastroju i jego towarzysze nie mogli na to nic poradzic. Obserwujac dumne, nieprzeliczone szeregi, po raz pierwszy zrozumial Czarownice z Estcarpu. Gdyby mial ich Moc, pogrzebalby najezdzcow pod gorami albo zatopil w morzu, zeby tylko ocalic Doline i jej mieszkancow. Dopiero pod wieczor wyjawil swoj zamiar przyjaciolom. -Ci zolnierze nie przybyli tu po to, zeby zabijac ku chwale swego boga, ale po to, by znalezc nowa ojczyzne dla calej rasy. Bardzo zalezy im na czasie. Jesli poniosa kleske tutaj, zapewne poplyna w jakies inne miejsce, gdzie nikt sie ich nie spodziewa. -Nie mozemy nic zrobic, zeby temu zapobiec - powiedzial Brennan, wzdychajac w glebi serca. Znal spostrzegawczosc swego dowodcy i obawial sie, ze rowniez tym razem przypuszczenia Tarlacha sa sluszne. -Gdybysmy zniszczyli ich statki, musieliby pozostac tutaj. Porucznik obrzucil starszego oficera takim spojrzeniem, jak gdyby podejrzewal go o utrate zmyslow. -Co? -Sam Rogaty Pan zeslal nam ten sztorm. Byc moze ida nam sie go wykorzystac. -Jak? -Ich marynarze nigdy nie plywali po tych morzach z pewnoscia nie znaja tutejszych raf, a przede wszystkim nie maja pojecia o poteznych pradach. W tej chwili czuja sie calkiem bezpiecznie, ale jesli statki zerwa sie z kotwic w samym srodku straszliwej burzy - ktora wkrotce nadejdzie - to czy nie wpadna w panike i nie zostawia ich na pastwe oceanu? Zwlaszcza jesli to sie stanie z wieloma okretami jednoczesnie? -Myslisz o przecieciu lin kotwicznych? - z przerazeniem wyszeptal Rufon. -Trzeba je tylko nadpilowac. Zeby plan sie powiodl, burza musi rozszalec sie na dobre i wowczas te liny same pekna. Watpie, zeby plywacy mogli pracowac podczas sztormu. Z wyrazu twarzy kapitana nie sposob bylo nic odczytac - nawet tego, czy naprawde wierzy w powodzenie planowanego przedsiewziecia. -Nasi ludzie musza dzialac w zupelnej tajemnicy i po powrocie rowniez zachowac milczenie. Najdrobniejsza wzmianka moglaby wszystko popsuc. -Ale w jaki sposob osiagniemy cel? - zapytala Una, rownie zdumiona jak towarzysze Tarlacha. -Opuszczajac sie na linach z klifu. Tak jak wtedy, kiedy ratowalismy rozbitkow z "Pieknej Syreny". Uczynimy to, kiedy noc zapadnie i powrocimy ta sama droga. Ich oczy spotkaly sie. -Co sadzisz o moim planie, pani? - zapytal kapitan.- Nasi ludzie cwiczyli bardzo dlugo i ciezko w tutejszych wodach. Czy zdolamy dotrzec do celu, wykonac zadanie i wrocic z powrotem przy takiej pogodzie? Poniesiemy kleske, jesli Sultanici przedwczesnie znajda jakichs topielcow. Moze sie zdarzyc, ze sztorm nadejdzie dopiero poznym rankiem. -Tak, to jest mozliwe - odpowiedziala Pani Morskiej Twierdzy po krotkiej chwili wahania - chociaz trudne. Mimo to powinnismy dac sobie rade. -A wiec postanowione. Wyruszymy, gdy tylko zapadna ciemnosci. W pokoju Tarlacha plonela tylko jedna swieca, chociaz solidne i dokladnie zamkniete okiennice nie przepuszczaly ani odrobiny swiatla, ktore mogliby dostrzec wrogowie z plazy lub z pokladow okretow. Sokolnik lezal na lozku w ubraniu, prawa reka oslaniajac oczy przed slabym, przycmionym blaskiem. W tej chwili nie chcial nic widziec, pragnal w ogole calkiem odgrodzic sie od swiata zewnetrznego. Ale mysl o grozacym mu niebezpieczenstwie powracala natretnie i za kazdym razem Tarlach odczuwal dreszcze. Mial tego dosyc. Wiedzial, ze musi sie opanowac, i to natychmiast. W obecnym stanie nie moglby nawet zblizyc sie do krawedzi klifu, nie mowiac juz o zejsciu w dol. Jego obawy byly po czesci nieuzasadnione. Zdawal sobie z tego sprawe; znal te wody i czajace sie w nich pulapki. Na Rogatego Pana, przeciez wielokrotnie plywal tu i nurkowal, szkolac swoich towarzyszy i ludzi z Krainy Dolin! Czynil to nawet wowczas, gdy morze bylo spienione i rozkolysane. Lecz tym razem chodzilo o cos zupelnie innego. Mial wykonac prawdziwa misje podczas prawdziwego sztormu. Tak jak wtedy, kiedy plynal z lina w strone dziobu "Pieknej Syreny" albo stal na pokladzie szalupy z "Gwiazdy Diona". No i tym razem gral o znacznie wieksza stawke. Odczul ulge, kiedy ciche pukanie do drzwi obwiescilo nadejscie Roricka. Wstal i pozdrowil goscia. Porucznik usiadl na krzesle, czekajac az Tarlach wysmaruje twarz smola i wlozy czarne rekawice. -Spales? - zapytal dowodce. -Nie - odrzekl kapitan. Moge byc wobec niego calkiem szczery, pomyslal. Zapewne wszyscy pozostali czuli sie dokladnie tak jak on. Rorick pokiwal glowa. -Milo mi to slyszec. Szczerze mowiac, martwilbym sie, gdybys byl spokojniejszy od innych. Obrzucil swego dowodce zamyslonym spojrzeniem. -Jestes pewien, ze chcesz narazic Pania Morskiej Twierdzy na takie niebezpieczenstwo? Kapitan obrocil sie i spojrzal na Roricka. -Ona plywa jak ryba. Tylko kilku naszych dorownuje jej pod tym wzgledem. -Jesli zginie, moga nas oskarzyc o... -Prawdopodobnie zginiemy wszyscy - warknal Tarlach. - Jesli nie dzis w nocy, to troche pozniej. Pohamowal wzburzenie i po chwili dodal: -Nie mam wyboru. Musze zabrac najlepszych plywakow i niestety pani Una jest jednym z nich. Chcialbym zabrac rowniez ciebie i Brennana, ale nie mozemy ryzykowac utraty wszystkich oficerow naraz. W kazdym razie powrocimy. To nie jest samobojcza misja. -Nie kus losu! Jesli nawet Ponury Komendant nie sprawuje wladzy nad wzburzonym oceanem, to z pewnoscia ma tu duze wplywy. Tarlach usmiechnal sie. -Jego jurysdykcji podlegaja przede wszystkim nieostrozni, przyjacielu. Ufam, ze dzisiejszej nocy nikt z nas nie zachowa sie lekkomyslnie. Kapitan byl juz gotow. Wyjal oba noze z zawieszonych przy pasie pochew i sprawdzil, czy sa dostatecznie ostre, a potem siegnal po plaszcz. Czul sie teraz znacznie lepiej. Dreczacy go lek nie ustapil, ale przygotowania do nocnej wyprawy i rozmowa z towarzyszem odwrocily jego uwage od niebezpieczenstwa, ktoremu musial stawic czolo. Znowu panowal nad soba. Wiedzial, ze jesli w ogole zdola zmusic sie do zejscia ze skaly, to z reszta powinien dac sobie rade. Rozdzial pietnasty Grupa stojaca na wystepie skalnym byla dosc liczna, gdyz w jej sklad wchodzili nie tylko plywacy, ale rowniez ludzie, ktorzy mieli trzymac liny i umozliwic smialkom powrot po wykonaniu zadania.Zachowywali sie cicho, nie wykonywali zadnych niepotrzebnych ruchow w obawie, ze ich obecnosc moglaby zostac przypadkiem dostrzezona przez marynarzy z miotanych falami statkow; przed wzrokiem wojownikow obozujacych na plazy chronil ich zalom skalny. Una otulila sie szczelniej gruba oponcza. Wiatr z kazda minuta przybieral na sile. Zastanawiala sie, czy nie zwlekali zbyt dlugo i czy zdaza przed nadejsciem sztormu. Tarlach mial slusznosc mowiac, ze wszyscy bez wyjatku musza dotrzec do wybranych celow i potem powrocic. Spojrzala na ciemniejaca nie opodal postac kapitana. Stal tylko kilka stop od niej, twarz mial odslonieta, gdyz podczas przygotowan zdjal helm, a mimo to nie rozpoznalaby go, gdyby nie wiedziala, ze to on - tak geste byly otaczajace ich ciemnosci. Kiedy opuszczali okragla wieze, szedl wyprostowany, z nieruchoma, zacieta twarza. Zdawal sobie sprawe, ze spoczywa na nim odpowiedzialnosc za los kontynentu, ba, calego swiata, a przy tym zapewne tak samo jak inni bal sie czekajacej ich misji. To zbyt wielki ciezar, pomyslala wowczas Una, zbyt wielki jak na sily jednego czlowieka. Zamknela oczy i sprobowala na chwile zapomniec o wlasnych obawach. Nie przyszli tutaj, zeby umrzec, mieli wykonac trudne i niebezpieczne zadanie, a chwila proby byla juz blisko. Tarlach czekal w napieciu, podczas gdy jego ludzie przygotowywali liny i pospiesznie sprawdzali ich wytrzymalosc. Mial schodzic razem z pierwsza grupa. Teraz! Kiedy ruszyl, mial wrazenie, ze jego ruchy sa dziwnie nieskoordynowane i ze za chwile nogi odmowia mu posluszenstwa. Jeszcze nie bylo za pozno. Wciaz mogl sie wycofac... Zacisnal palce na szorstkich wloknach, opadl na kolana i zaczal pelznac w strone krawedzi. Oblizal spierzchniete wargi. To byla najtrudniejsza czesc zadania - musial odwrocic sie, zanurzyc w mroczna nicosc i podazyc na spotkanie przerazajacej kipieli. Zamknal oczy i kleknal przodem do skalnej sciany. Sciskajac kurczowo line, powoli przechylil sie przez krawedz. Natychmiast ogarnela go panika; zawisl w prozni i dopiero po dluzszej chwili opanowal sie na tyle, ze zdolal uniesc nogi i oprzec je o twarda skale. Od razu poczul sie lepiej. Przyklejony do sciany klifu, mogl stawic czolo wichrowi i nie musial sie obawiac, ze przy lada podmuchu zacznie wirowac w powietrzu. Bylo to dla niego nowe i niezwykle doswiadczenie. Schodzil w dol po niemal pionowym stoku niczym jakis ogromny pajak zawieszony na nitce. Dziwnosc tej sytuacji bawilaby go zapewne, gdyby nie wiedzial, co czeka nan u kresu tej podrozy. Morze bylo juz bardzo blisko. Kapitan slyszal ryk fal roztrzaskujacych sie o krzepka kamienna zapore. Drzal, czujac na skorze slone bryzgi, zimniejsze od zacinajacego deszczu. Podczas jednej z tych przymusowych kapieli az zaparlo mu dech w piersiach i zrozumial, ze dociera do niego nie tylko niesiona wiatrem piana, ale rowniez krople pochodzace z bulgocacego kotla na dole. Jakims cudem zdolal utrzymac line w rekach. Upadek z takiej wysokosci nie grozil smiercia ani kalectwem, ale Sokolnik wolal stopniowo przyzwyczaic sie do zimnej wody przed podjeciem jakichkolwiek dzialan. Pozostal wiec w miejscu i czekal. Dopiero kiedy kolejne duze fale przewalily mu sie nad glowa, rozluznil uchwyt i runal w czarna ryczaca otchlan. Podczas kilkusekundowego lotu odczuwal bezrozumna zwierzeca trwoge; wiedzial co prawda, ze morze w tym miejscu jest glebokie i calkowicie wolne od przeszkod, ale ten fakt nie docieral po prostu do jego swiadomosci. Uderzyl w wode i zaczal szybko opadac w dol. Pograzal sie coraz glebiej i glebiej, az w koncu poczul, ze ryczacy kociol jest wysoko nad nim. Dopiero wowczas przybral pozycje horyzontalna. Byl znakomity plywakiem i od poczatku narzucil sobie ostre tempo. Musial koniecznie oddalic sie od bialej kipieli i pradow oplywajacych klif. W koncu pluca ostrzegly go, ze nie moze dluzej pozostawac na takiej glebokosci. Poplynal w gore; ostroznie i powoli, aby przypadkiem nie trafic na wir albo zalamujaca sie fale. Musial bardzo uwazac, gdyz w okolicznych wodach roilo sie od skal i malych wysepek, a on nie mial najmniejszej ochoty uderzyc w ktoras z nich. W obecnej sytuacji nawet niewielkie obrazenia moglyby sie okazac fatalne w skutkach. Kiedy wyplynal na powierzchnie, zwycieski usmiech rozjasnil mu twarz. Dotarl bardzo daleko; obecnie znajdowal sie niemal dokladnie na wprost pierwszego okretu. Przebywal na powierzchni tylko pare chwil, potrzebnych do zorientowania sie w sytuacji i zaczerpniecia powietrza. Poruszac sie wolal pod woda - bylo to i wygodniejsze, i bezpieczniejsze. Jego serce wezbralo duma, gdy zrecznie uniknal spotkania ze spiczasta iglica wystajaca ponad poziom morza. Tej nocy przekonal sie, ze dlugie, wyczerpujace szkolenie, ktore przeszedl wraz z towarzyszami, nie poszlo na marne. Mimo fal, slabej widocznosci i szalejacej burzy doskonale dal sobie rade, zupelnie jakby urodzil sie z umiejetnoscia omijania takich pulapek. Teraz pojal, ze jedynie nieszczesliwy przypadek moglby przeszkodzic im w spelnieniu misji. Watpil tylko, czy uda mu sie wrocic bez ran i skaleczen. Zbyt dobrze znal te wody: ciemne, nieprzezroczyste, najezone skalami rozmaitego ksztaltu i wielkosci. Lawirowanie wsrod nich bylo trudne nawet przy dobrej pogodzie. Lecz na razie szczescie mu sprzyjalo. Czterokrotnie zahaczyl o rozne przeszkody, nie odniosl jednak zadnych obrazen oprocz kilku zadrapan, ktore nawet nie krwawily. Przed gorszymi ranami ochronil go solidny material ubrania. Tylko za drugim razem przezyl chwile strachu, gdy znalazl sie na grzbiecie duzego i szybko pedzacego grzywacza, ale udalo mu sie zanurkowac i uniknac zderzenia z jedna z trzech pobliskich wysepek. W koncu ciemny ksztalt okretu wojennego wylonil sie z mrokow tuz przed nim. Wygladal imponujaco i zarazem zlowieszczo; plama glebokiej czerni na tle bezgwiezdnego nieba. Serce Sokolnika bilo przyspieszonym rytmem. Jednak nie strach byl tego przyczyna, a przynajmniej nie ten dziki obezwladniajacy lek, ktory nie odstepowal go od chwili' gdy przyszedl mu do glowy pomysl przeciecia kotwic. Czul ze ogarnia go znajome napiecie, nieomylny zwiastun bitwy. Zanurkowal i wynurzyl sie na powierzchnie tuz obok rzezbionej burty pierwszego z trzech statkow, ktore mu wyznaczono. Przez dluzsza chwile trwal nieruchomo w cieniu, starajac sie przyzwyczaic oczy do zupelnych ciemnosci. Tylko w ten sposob mogl w miare szybko odnalezc line kotwiczna. Tam! Ruszyl w kierunku sznura, plynac zwinnie; bezszelestnie niczym polujacy rekin. Po chwili trzymal go w garsci. Wzial gleboki oddech i zaczal schodzic w dol czepiajac sie liny, az dotarl do miejsca, w ktorym zamierzal ja nad-pilowac. Przytrzymal sznur lewa reka, siegnal po jeden z nozy i zabral sie do dziela. Wlokna byly grube i mocne, co znacznie utrudnialo mu zadanie. Na domiar zlego, musial ciac line w miejscu odleglym od powierzchni wody, aby chybotanie statku albo ruch fal nie ujawnily przedwczesnie rezultatow jego dzialan. Choc praca posuwala sie naprzod powoli, Sokolnik byl zupelnie spokojny i wiedzial, ze predzej czy pozniej dopnie swego. Nikt nie zdolalby go teraz dostrzec, nawet gdyby poklad byl pelen bystrookich marynarzy patrzacych akurat w to miejsce, w ktorym sie znajdowal. Rowniez ruchy pilowanej liny nie mogly go zdradzic, gdyz chlastany deszczem i wiatrem statek rowniez bez przerwy sie kolysal. Co do dzwiekow... pracowal w absolutnej ciszy, ale tej nocy moglby nawet walic mlotem w kadlub okretu, a i tak nikt by go nie uslyszal. W koncu schowal noz do pochwy. Tylko kilka wlokien pozostalo nietknietych - bylo ich akurat tyle, ze mogly utrzymac statek na kotwicy przy obecnej sile wiatru. Tarlach wiedzial, ze jesli sztorm sie wzmoze, lina peknie. Teraz musial sie zajac nastepna. Sultanici nie byli takimi glupcami, zeby podczas burzy zawierzyc swoj los jednej jedynej kotwicy. Dosc szybko odnalazl druga line i uszkodzil ja w ten sam sposob, jak pierwsza; zrobil to bardzo uwaznie, gdyz nieostrozne ciecie mogloby ostrzec Sultanitow o grozacym im niebezpieczenstwie. Jeden rzut oka na luzno zwisajacy koniec sznura wystarczylby, ze zorientowali sie w sytuacji. Ukonczywszy prace, ruszyl w strone kolejnego okretu, ktory hustal sie na falach tuz obok. Tym razem mial wyjatkowe szczescie: po kilku minutach odnalazl line kotwiczna, dostrzeglszy najpierw ciemny cien na powierzchni wody. Zdazyl juz nabyc niejakiej wprawy w cieciu powrozow, totez poszlo mu znacznie szybciej niz poprzednim razem. Zaczal szukac drugiej liny, ale nigdzie jej nie bylo. Wynurzyl sie z wody az po pas, aby miec lepszy widok na okolice. Nadpilowany sznur, do ktorego przywarl, byl dosyc sliski, ale dawal wystarczajace oparcie dloniom i stopom, zwlaszcza ze trzymajac nogi w wodzie Tarlach wazyl mniej niz zazwyczaj. Poza tym nie zamierzal wspinac sie zbyt wysoko. Wznowil poszukiwania, starajac sie przeniknac wzrokiem ciemnosci. Nagle potezny podmuch wiatru, o wiele silniejszy od wszystkich poprzednich, uderzyl w statek. Kadlub zatrzasl sie pod straszliwym ciosem. Wpatrzony w mrok Sokolnik z poczatku nie zwrocil uwagi na grozace mu niebezpieczenstwo, a kiedy pojal, co sie dzieje, bylo juz za pozno na jakakolwiek reakcje. Odniosl wrazenie, ze jego czaszka rozpada sie na tysiace kawalkow. Jednoczesnie stracil wladze w konczynach i zaczal tonac tak szybko, jak gdyby zawieszono mu kamien u nogi. Probowal walczyc, wyplynac na powierzchnie, ale cialo odmawialo posluszenstwa nakazom woli. Z pewnoscia mial zlamany kregoslup... Utracil swiadomosc, aby po chwili znow ja odzyskac; stwierdzil, ze jego pluca lakna powietrza i przez glowe przebiegla mu niejasna mysl, ze musial byc bardzo krotko nieprzytomny, skoro nie zdazyl jeszcze opic sie woda. Zanim zaczal przeklinac los, ktory pozwolil mu ocknac sie tylko po to, by mogl pojac beznadziejnosc swego polozenia i doswiadczyc mak dlugotrwalej agonii, jego nogi zaczely dziko mlocic wode. Byl to czysto instynktowny wysilek, gwaltowny przejaw zadzy zycia. Pijany szczesciem, zebral sily i poplynal w gore, nie dbajac wcale, gdzie sie wynurzy. Pragnal tylko jednego - zeby ucisk w piersi, ktory odczuwal, zelzal choc troche. W pewnym momencie stwierdzil, ze jest tuz obok uszkodzonej liny. Chwile pozniej, kurczowo uczepiony sznura, wciagal w pluca wielkie hausty zimnego morskiego powietrza. Stopniowo opanowawszy oddech, spostrzegl w koncu druga line i stwierdzil, ze jest sporo oddalona od pierwszej. Mimo to doplyniecie do niej zajelo mu tylko kilka chwil; rownie szybko uporal sie z wykonaniem zadania. Ostatni statek stal na kotwicy z dala od reszty floty. Najwidoczniej Sultanici nawet podczas wojny nie zapominali o szacunku naleznym przywodcy. Zaczal plynac pod woda i od razu stwierdzil, ze wypadek w niczym nie umniejszyl jego sprawnosci fizycznej, a jedyna pamiatka po nim jest pulsujacy bol glowy. Staral sie nie zwracac uwagi na te drobna dolegliwosc; takie rzeczy byly czyms normalnym w jego ryzykownej profesji. Okret flagowy nie mial zadnych specjalnych zabezpieczen. Tarlach szybko odnalazl obie liny. Nie minelo wiele czasu, a rowniez i nad tym statkiem zawisla grozba, ktorej istnienia Sultanici nawet nie podejrzewali. Sokolnik odpoczywal przez pare minut. Ukonczyl prace, ale mimo to nie odczuwal zadnej radosci, rozumiejac dobrze, ze to nie koniec proby. Musial jeszcze przebyc dystans dzielacy go od klifu - i to przebyc od razu, bez zadnych przerw. Zadanie wymagalo nadludzkiej niemal czujnosci i uwagi; zwlaszcza ze sztorm caly czas przybieral na sile. Tarlach bal sie, ze punkt kulminacyjny burzy nastapi wlasnie wowczas, kiedy on bedzie juz zbyt zmeczony, zeby dalej toczyc walke z nieprzyjaznym morzem. Nabral powietrza w pluca i zanurkowal. Ostatecznie raz juz stawil czolo temu wyzwaniu i wyszedl zwyciesko z opresji. Dlaczego teraz mialby poniesc porazke? Koniecznosc podejmowania szybkich decyzji i fizyczny wysilek z pewnoscia pomoga wziac w karby niesforna wyobraznie, ktora ciagle podsuwala obrazy kleski. Wkrotce okazalo sie, ze mial slusznosc. Poszlo mu nawet latwiej, niz poprzednio. Teraz, kiedy nie musial juz sie tak spieszyc, a jego mysli nie zaprzatala niebezpieczna misja, mogl skupic cala uwage na wypatrywaniu przeszkod i omijaniu ich. Znienacka tuz przed soba ujrzal ogromny ponury ksztalt, rzucajacy cien na powierzchnie morza. Ten widok nie ucieszyl go, chociaz bardzo tesknil za spokojem i wygoda, co mogl osiagnac tylko pod warunkiem dostania sie na szczyt klifu. Oto nadchodzil najniebezpieczniejszy - nie liczac chwili nieuwagi, gdy okret zaczal sie chybotac - moment calej wyprawy. Musial jakos uniknac zderzenia z innymi plywakami, zbierajacymi sie u stop zbocza, pod polka skalna. Nie mogl tez dopuscic, zeby ktoras z fal rzucila go na twarda sciane w chwili, gdy bedzie szukal liny. Wiedzial, ze czeka go trudne zadanie. Z gory opuszczono wiele sznurow, ale kazdy z nich byl tylko cienka nitka, miotana przez szalejacy wicher i zupelnie niewidoczna w ciemnosciach nocy. W dodatku potezne sily uniemozliwialy prowadzenie poszukiwan na powierzchni, gdzie bylo troche jasniej niz pod woda. Wynurzal sie tylko po to, zeby zaczerpnac powietrza, i za kazdym razem wpadal w ryczacy kociol, ktory tworzyly w tym miejscu fale przyboju. W obliczu straszliwej furii zywiolow nieraz zastanawial sie, czy aby na pewno zdola wyjsc calo z niebezpiecznej przygody. Sporo czasu uplynelo, nim wreszcie uchwycil jedna z cennych lin. Uczyniwszy to, w szalonym pospiechu zszedl pod wode, aby jakis szarzujacy grzywacz nie wydarl mu jej z rak. Kiedy wreszcie dotarl do obciazonej kilkoma kamieniami petli na koncu sznura, czul, ze za chwile pekna mu pluca. Nie zwazajac na bol, wsunal nogi w petle i odcial zbyteczny balast. Trzykrotnie w krotkich odstepach czasu, z calej sily pociagnal za line. Teraz pozostalo mu juz tylko oczekiwanie. Czy ci na gorze dostrzega umowiony sygnal? Czy nie przypisza drgan sznura dzialaniu wiatru i fali? Powinni sie spieszyc! Brakowalo mu powietrza i wiedzial, ze za kilka sekund ucisk w piersiach stanie sie nie do zniesienia. Wowczas otworzy usta, zaczerpnie wielki haust wody i zginie. Poplynal w gore, ciagnac za soba sznur. Rozumial, ze lina moze sie zaplatac, ale pozostanie na miejscu oznaczaloby pewna smierc. Nagle sznur drgnal i wyprezyl sie. Tarlach zaprzestal wszelkich ruchow, walczac z ogarniajacym cale jego jestestwo pragnieniem zaczerpniecia oddechu - teraz, natychmiast... Znienacka znalazl sie na powierzchni. Wciagnal powietrze w pluca tak gwaltownie, ze dostal ataku kaszlu. Ale nie mialo to zadnego znaczenia. Znow uzyskal dostep do wspanialej, najcenniejszej ze wszystkich substancji i nic innego sie nie liczylo. Nastroj euforii minal, zanim jeszcze wzniosl sie ponad lustro wody. Czekalo go sporo pracy, jesli chcial uniknac obrazen podczas ostatniego etapu nocnej eskapady. Tym razem rowniez odpychal sie nogami od zbocza, ale zadanie bylo znacznie trudniejsze niz poprzednio, gdyz wiatr bardzo przybral na sile. Miotal Sokolnikiem na wszystkie strony, az ten zaczai sie bac, ze spadnie, tuz przed osiagnieciem celu. Sam deszcz wystarczylby, zeby go zepchnac w dol. Ciezkie krople, tworzace nieprzezroczysta kurtyne, spadaly nan z sila spotegowana przez wichure. Podczas rzadkich chwil ciszy opieral czolo o sznur i odpoczywal. Czul sie wowczas nieskonczenie szczesliwy, ze nie musi wchodzic na gore o wlasnych silach. Nie zdolalby tego dokonac. Zbyt dlugo przebywal w wodzie. Jego miesnie zdretwialy, a cialo utracilo gietkosc; wydawal sie sobie tak ociezaly i niezgrabny, jak gdyby zamiast nog i rak mial drewniane klody. Jesliby nawet sprobowal wspinaczki, konczyny odmowilyby mu posluszenstwa. Mial zupelna slusznosc wybierajac taki, a nie inny sposob ewakuacji plywakow. Wedrowka po skale trwala zbyt krotko, zeby zimno moglo mu powaznie zaszkodzic, ale dostatecznie dlugo, zeby zmarzl na kosc. Byla to jakby zemsta samej natury za czyn, w wyniku ktorego tyle istnien ludzkich znalazlo sie w smiertelnym niebezpieczenstwie. Chlod kasal Sokolnika przez mokre ubranie; niewidoczne pazury mrozu przywodzily na mysl szpony nie nazwanych stworzen zamieszkujacy owe slynne groty, w ktorych miesci sie Wielki Dwor Demonow. Martwialy mu palce, ale mimo to wciaz kurczowo zaciskal je na sznurze. Gdyby choc troche poluzowal uchwyt, runalby w dol i zapewne zginal, bo fale niechybnie rzucilyby nim o skale. Czy ta nuzaca wspinaczka nigdy sie nie skonczy? Tarlach walczyl z ogarniajacym go zniecierpliwieniem. Przestal myslec o trudach i niewygodach, rozumiejac dobrze, ze skoro nie moze tego uniknac, musi po prostu zacisnac zeby i wytrwac. Postanowil, ze bedzie sie zachowywal jak na oficera z rodu Sokolnikow przystalo. Sadzil, ze koniec podniebnej eskapady jest juz bliski. I mial racje. Zaledwie kilka cali nad soba dostrzegl brzeg skalnej polki. Zza krawedzi wysunely sie rece, ktore uchwycily go i podzwignely w gore. Chwile pozniej stal juz na pewnym gruncie, opierajac sie ciezko o Brennana. Towarzysze dali mu koc i przytkneli do ust manierke. Wodka przyjemnie piekla go w jezyk, a kiedy polknal odrobine, rozkoszny strumien ciepla rozlal sie po calym zmarznietym ciele. Rorick rowniez byl obok. Obaj porucznicy wzieli dowodce pod rece i zmusili go, aby wraz z nimi odszedl od krawedzi wystepu. Kiedy wszyscy trzej zaczeli schodzic stroma sciezka prowadzaca na dno doliny, Tarlach zatrzymal sie nagle. Jeszcze nie mogl odejsc... Brennan natychmiast zrozumial, o co mu chodzi. -Una jest juz na dole! - zawolal, a wlasciwie wrzasnal, starajac sie przekrzyczec ryk wichury i grzmot sztormowych fal. Przy takim halasie nie musial sie wcale obawiac, ze zostanie uslyszany przez wrogow na dole. -Byles jednym z ostatnich. Tarlach w podziece skinal glowa i pozwolil swym towarzyszom, by nie tyle doprowadzili, co doniesli go w miejsce, gdzie czekala jego klacz. Tam mlodsi oficerowie podsadzili kapitana na siodlo. Brennan rowniez dosiadl konia i obaj najemnicy pojechali szukac schronienia w okraglej wiezy, podczas gdy Rorick wrocil do czekajacych go zadan. Rozdzial szesnasty Kiedy Sokolnik ocknal sie ze snu, komnate wypelnialo przycmione lagodne swiatlo. Odczuwal chlod, mimo ze przykryto go kilkoma kocami. Z dala dobiegaly go przytlumione odglosy burzy: skowyt wichru, szum deszczu; grzmoty piorunow, ktorym towarzyszyly oslepiajace blyski, tak ze przez dluzszy czas musial lezec z przymknietymi powiekami, nim jego oczy przyzwyczaily sie do niezwyklej kaprysnej iluminacji.Zadrzal w glebi serca na mysl o losie ludzi, ktorzy mieli nieszczescie znalezc sie w wodzie podczas tej straszliwej kanonady. Zrobilo mu sie slabo. Jesli on i jego towarzysze dobrze wykonali zadanie, to w tej chwili bardzo wielu mezczyzn toczylo beznadziejna walke z burza, nie mogac znikad oczekiwac pomocy. Usiadl na lozku, nie zwazajac na dreszcz, ktory przebiegl po jego obnazonych ramionach. Brennan wygladal przez okno. Niewiele mogl zobaczyc procz furii szalejacych zywiolow. Uslyszawszy, ze kapitan sie poruszyl, spojrzal w jego strone. -Kladz sie z powrotem i lez spokojnie. Pani Una zabronila wszystkim plywakom wychodzic z lozka w ciagu najblizszych godzin. Chce, zebyscie wypoczeli troche i przyszli do siebie, zanim nastapi atak. -Oczywiscie to sie odnosi rowniez do niej samej? - sarkastycznie zapytal Tarlach. -Nie odniosla zadnych obrazen. Dowodzic zaloga moze tylko jedno z was dwojga, a ze ty byles ranny... -Ona nie zna sie na sztuce wojennej! -Rorick i ja dbamy, zeby wszystko szlo jak nalezy. Panujemy nad sytuacja, Tarlachu. Podczas takiego sztormu raczej nie nalezy sie spodziewac napasci, ale na wszelki wypadek wzmocnilismy posterunki przy murze. Spojrzal spode lba na swego dowodce. -Masz zostac tam, gdzie jestes, rozumiesz? Nigdy nie uwierzylbym, ze pozwole, by jakakolwiek kobieta rozkazywala memu kapitanowi, ale pani Una ma zupelna racje. Potem nie bedzie juz czasu na sen, wiec korzystaj z ostatnich wolnych chwil. Podszedl blizej i siadl na krawedzi lozka. -Jak sie czujesz? Miales paskudna rane na potylicy. Balismy sie, ze odniosles powazna kontuzje. Tarlach usmiechnal sie szeroko. -Trzeba nie lada ciosu, zeby uszkodzic czaszke taka jak moja. Opowiedzial o wszystkim, co sie wydarzylo podczas wyprawy. Sluchajac tej historii, porucznik zagryzal wargi. -Ocalilo cie to, ze byles w wodzie - stwierdzil, kiedy Tarlach skonczyl mowic - nie zostales zgnieciony, a jedynie wepchniety w glab morza. Mimo wszystko miales niewiarygodne szczescie. -Co z innymi? -Wszyscy bezpieczni. Paru solidnie poharatanych, ale moga brac udzial w walce. Wiekszosc z nich ciagle jeszcze spi, jak sadze. -Gdzie jest Syn Burzy? - zapytal Tarlach, nagle uswiadamiajac sobie, ze grzeda obok lozka jest pusta. -Na zewnatrz. On, Odwazna i Promien Slonca dasaja sie na nas za to, ze wczoraj uwiezilismy ich w okraglej wiezy. -To niemozliwe! Sokoly nie potrafia sie dasac! -Najwyrazniej kotka udzielila im kilku lekcji... - twarz Brennana przybrala zatroskany wyraz. - Pani Una jest z nia zwiazana, tak jak my z sokolami, prawda? -Tak - odpowiedzial spokojnie kapitan. -Wiedziales o tym od dawna? Tarlach kiwnal glowa. -Nie mialem pojecia, jak zareaguja nasi ludzie, kiedy ta sprawa wyjdzie na jaw. Chcialem, zebysmy dalej dzialali jak jeden maz, bo tego wymagalo dobro Morskiej Twierdzy i naszego plemienia. -Mowilem ci juz wczesniej, ze musisz zaczac nam ufac, Tarlachu. Brennan wstal, odwrocil sie plecami i podszedl do okna. Gorski Jastrzab spuscil glowe. Wstydzil sie. Wymowka byla uzasadniona, zwlaszcza ze dotychczas ten czlowiek wspieral go w kazdej potrzebie, podobnie zreszta jak pozostali czlonkowie kompanii. -Wybacz, przyjacielu. Ostatnimi czasy wedrowalem aa oslep bardzo dziwnymi sciezkami i zapewne wielokrotnie pomylilem sie w swych sadach. -Wiem o tym - odpowiedzial porucznik ze zmeczeniem w glosie. - Wszyscy popelnilismy wiele bledow, jednak my, twoi zolnierze, chetnie wezmiemy udzial w walce, ktora toczysz, i wypelnimy rzetelnie swoj obowiazek, tak jak zawsze to czynilismy. Tarlach westchnal. -Chcialbym... Przycisnal palce do oczu. Istnialy wazniejsze sprawy, ktorymi musial sie natychmiast zajac. -Ktora godzina? -Trzecia po poludniu. Oczy kapitana sciemnialy. A wiec dzien dobiegal konca... -Co z flota? -Chyba wszystko potoczylo sie tak, jak sobie tego zyczylismy. Ale nie mam pewnosci, widocznosc jest bardzo kiepska... - Brennan spojrzal w strone okna - ...cale szczescie. Co prawda Sultanici sa naszymi wrogami, ale to z pewnoscia nie bylby najprzyjemniejszy widok. -Owszem - przyznal Tarlach z ponura mina. - Przygladanie sie ludziom toczacym beznadziejna walke z zywiolem z pewnoscia nie przyniosloby nam zaszczytu. Nawalnica szalala z nie slabnaca sila przez reszte dnia i wiekszosc nocy. Tuz przed switem niebo zaczelo sie rozpogadzac, a niedlugo potem - sztorm ustal tak nagle, ze o wschodzie slonca juz tylko ulewa przypominala o minionej burzy. Kiedy sie przejasnilo, dowodcy zalogi staneli wszyscy razem przy wysokim oknie komnaty narad. Tarlach byl tam rowniez, ale myslami krazyl gdzie indziej. Mial wrazenie, ze wszystko, co go otacza - z towarzyszami wlacznie - jest obce, nieznane, dalekie... Wyprostowal sie i z kamienna twarza spojrzal w kierunku plazy i morza. Burza zniszczyla niemal wszystkie okrety, a te nieliczne, ktore pozostaly, byly tylko bezuzytecznymi wrakami. Potezna flota Sultanitow zostala unicestwiona. Ani jedna szalupa nie wyszla z katastrofy bez szwanku. Brzeg morza pokryty byl szczatkami wrakow i cialami topielcow. Woda zaczela juz zwracac swe ofiary. Nie wszystkie ofiary pochodzily z zatopionych statkow. Spotegowane burza fale przyplywu zakryly wiekszy obszar plazy niz zwykle i duza czesc sultanickich wojownikow nie zdolala obronic sie przed ich sila i zachlannoscia. Tarlach opuscil glowe. Smierc zebrala wsrod wrogow straszliwe zniwo, zabierajac polowe, a w kazdym razie na pewno jedna trzecia zolnierzy... Ale czy ta rzez zmienila choc troche polozenie obroncow? Ich sily byly wciaz tak szczuple w porownaniu z armia najezdzcow, ze nalezalo watpic, czy zdolaja stawic skuteczny opor. Pani Morskiej Twierdzy byla w nieco lepszym nastroju, z satysfakcja obserwowala, jak oszolomieni przybysze zbieraja szczatki towarzyszy, aby je spalic. Pragneli w ten sposob zapobiec wybuchowi zarazy w polozonym na podmoklym terenie, niewiarygodnie zatloczonym obozie. Resztki zniszczonych okretow, nieprzydatne dla innych celow, posluzyly Sultanitom jako paliwo. -Teraz nie moga stad odplynac - powiedziala glosno, raczej do siebie niz do pozostalych. - Udalo nam sie przynajmniej ocalic sasiadow. -Nie powinnismy przypisywac sobie calej zaslugi - powiedzial Tarlach, ocknawszy sie z zamyslenia. - Kto wie, czy nie wystarczylby sam sztorm. Potrzasnela przeczaco glowa. -Watpie. Gdyby nie nasza interwencja, ocalalby moze co drugi, a moze tylko co czwarty okret... ale i tak byloby ich dosyc, zeby sprowadzic nieszczescie na niczego sie nie spodziewajacych mieszkancow jakiegos innego portu. -W kazdym razie znajdujemy sie w jeszcze gorszym polozeniu niz przedtem - stwierdzil Gorski Jastrzab, nie odrywajac wzroku od krzataniny na plazy. - Teraz musza nas pokonac, nie maja innego wyboru. -Wiedzielismy, ze tak bedzie - powiedzial cicho Brennan. - Zwykly motloch moze zalamalby sie wobec takiego nieszczescia, ale nie ci ludzie. -Jak myslisz, kiedy rozpoczna atak? - zapytala Una wracajac sie do kapitana. Podobnie jak pozostali rozumiala, ze przerwa w dzialaniach wojennych, ktorej przyczyna byla burza i konsternacja Sultanitow, nie potrwa dlugo. -Chyba przed poludniem. Najpierw rozbija oboz i zabezpiecza zapasy. Udalo im sie uratowac wiekszosc ekwipunku, wiec teraz zapewne nie zechca ryzykowac jego utraty. Wiedza juz, jak kaprysna jest pogoda w tych stronach. Odwrocil sie od okna. -Uderza bez ostrzezenia, wiec powiedzcie straznikom na murze, zeby przygotowali sie do odparcia ataku. Trzeba rowniez ostrzec wojownikow stojacych w odwodzie; w razie czego maja natychmiast wspomoc walczacych. Po pierwszym starciu obsadzimy mur wszystkimi zolnierzami, jakich mamy. Wrogowie poznaja w ten sposob nasza sile, ale mniejsza o to, byleby nie przedarli sie przez linie obrony. -Moze powinnismy sie im pokazac juz teraz? - rzucil Rorick z powatpiewaniem w glosie. Kapitan potrzasnal przeczaco glowa. -Jeszcze nie. Sultanici z pewnoscia znajda kilka przecietych lin i zrozumieja, ze jestesmy odwazni i dobrze zorganizowani. Wciaz jednak nie beda wiedziec, ilu nas jest, i chcialbym utrzymac ich w nieswiadomosci tak dlugo, jak to mozliwe. Wkrotce i tak poznaja prawde, a wowczas cala nadzieja w naszym mestwie i umiejetnosciach. Rozdzial siedemnasty Rufon wyjechal z doliny nie rzuciwszy nawet jednego spojrzenia na okragla wieze i ocean, ktory wkrotce mial zaroic sie od nieprzyjacielskich okretow.Opuszczal Morska Twierdze z ciezkim sercem, gdyz przeczucie mowilo mu, ze jego misja jest beznadziejna. Najbardziej bal sie o los drogich mu ludzi, wiedzial bowiem, e i Gorski Jastrzab, i Wladczyni beda sie rzucac w najgoretszy wir walki. Co prawda oboje posiadali niezwykle umiejetnosci, ale mimo to bylo wielce prawdopodobne, ze nie doczekaja nadejscia odsieczy. Kaleki wojownik zdawal sobie sprawe, ze uplynie wiele zgodni, zanim ktokolwiek przybedzie oblezonym z pomoca. Wszyscy musieli przyjac ten fakt do wiadomosci pogodzic sie z nim. Droga laczaca nadmorska twierdze z Linna byla dluga i prowadzila przez dzika, gorzysta kraine. Poslaniec mial niewielkie szanse przebycia tego szlaku bez zadnych przygod, totez istnialo duze prawdopodobienstwo, ze podroz znacznie sie opozni. Mezczyzna opanowal sie i postanowil nie myslec juz wiecej o przeszkodach, na ktore nie mial najmniejszego wplywu. Takie rozwazania byly po prostu strata czasu. Dwa tygodnie, jakie uplynely od wyjazdu Rufona z zamku, minely niespostrzezenie. Podroz byla dosyc monotonna, ale na razie przebiegala zgodnie z planem. Najwidoczniej szczescie sprzyjalo czlowiekowi i jego towarzyszom. Sprawa, ktora przysparzala mu najwiecej zmartwien, byly nocne postoje. Potrafil sie pogodzic z koniecznoscia zwalniania na trudniejszych odcinkach drogi, nie mial tez nic przeciwko krotkim popasom, podczas ktorych wedrowcy mogli odpoczac i pozywic sie troche. Jednak serdecznie nienawidzil tych chwil, kiedy wraz z zapadnieciem ciemnosci musial przerywac podroz i czekac na nadejscie switu. Byly to stracone godziny, a przeciez kazda z nich zmniejszala szanse ocalenia Morskiej Twierdzy, moze nawet calego swiata. Nie mial wyboru. Od celu podrozy dzielila go tak wielka odleglosc, ze nie mogl sobie pozwolic na powtorzenie wyczynu Gorskiego Jastrzebia, ktory podczas szalonej jazdy do Lormtu obywal sie bez jedzenia i odpoczynku. Rufon wiedzial doskonale, ze ani on, ani jego wierzchowiec nie zdolaliby w ten sposob przebyc nawet trzeciej czesci drogi. Przymusowe przerwy byly przynajmniej czyms oczekiwanym. Niestety, znienacka zaczely dzialac sily zupelnie nieprzewidywalne, mogace znacznie bardziej utrudnic zadanie wszystkim tym, ktorzy pragneliby pomoc walczacej Dolinie. Pogoda zaczela sie pogarszac. Na poczatek rozpadal sie ulewny deszcz, ktory dokuczal wedrowcom, ale nie uniemozliwial jazdy. Potem wiatr zaczal zyskiwac na sile i wkrotce stalo sie jasne, ze przed switem nadejdzie prawdziwa nawalnica. Rufon wiedzial, ze wowczas bedzie musial przerwac podroz i czekac, az burza ucichnie. Minelo kilka godzin. Mezczyzna z Krainy Dolin niepokoil sie coraz bardziej, az w koncu postanowil zmienic marszrute. Wydostal sie z jaru i pojechal stromym kamienistym uboczem. Teraz posuwal sie naprzod znacznie wolniej niz przedtem, ale przynajmniej nie grozilo mu utoniecie. Podczas ulewnych deszczow waskie gorskie doliny nieraz zamienialy sie w koryta wartko plynacych rzek. Predzej czy pozniej i tak musialby wspiac sie na stok, .by odszukac grote wykorzystywana jako schronienie przez wedrowcow z Morskiej Twierdzy podczas rzadkich podrozy o Linny. Bylo to jedyne miejsce na calym szlaku, gdzie mogl przeczekac burze. Obym znalazl ja jak najpredzej, pomyslal ponuro. Chodzilo mu nie tylko o wygodny nocleg dla siebie i towarzyszy, jazda podczas takiej wichury byla po prostu zbyt niebezpieczna. Pamietal mniej wiecej, gdzie znajduje sie jaskinia. W normalnych warunkach dotarlby do niej juz dawno, ale deszcz, wiatr i zmiany w wygladzie sciezki znacznie opoznily jego marsz. Mial nadzieje, ze nie ominie groty. Gdyby przeoczyl czarny otwor podczas jednej z tych chwil, kiedy deszcz sie zmagal i wokolo nie bylo prawie nic widac, wowczas wszyscy troje znalezliby sie w ciezkiej sytuacji. Panowal coraz wiekszy chlod, na droge spadaly galezie, a nawet cale drzewa. Zagryzl wargi do krwi. Byc moze jego misja zakonczy sie, nim slonce znowu zablysnie nad wschodnimi gorami. Tutaj! Tuz przed nim ziala mroczna czelusc - wejscie do jaskini, ktorej szukal. Rufon mial wielka ochote schronic sie tam czym predzej razem z koniem, ale jego dusza wojownika buntowala sie przeciwko takiemu nieostroznemu dzialaniu. Sciagnal cugle w pewnej odleglosci od jamy i zaczal uwaznie obserwowac swego walacha. Nastepnie przeniosl wzrok na sokolice, kryjaca sie przed deszczem w faldach jego oponczy. W obecnych warunkach nie bardzo mogl dowierzac wlasnym zmyslom, ale zwierzeta posiadaly niezwykle zdolnosci, o ktorych ludziom nawet sie nie snilo. U tych dwojga zdolnosci te rozwinely sie jeszcze bardziej dzieki wieloletniemu szkoleniu. Poniewaz ani kon, ani sokol nie okazywaly niepokoju, Rufon ostroznie ruszyl naprzod. Zeslizgnal sie z siodla i pieszo podszedl do otworu. Pod plaszczem niosl pochodnie i woreczek krzemieni zebranych na ostatnim popasie. Sokol wyprzedzil go i zniknal w jaskini. Wrocil po kilku sekundach, przez chwile kolowal nad glowa mezczyzny i znowu wlecial do groty, uciekajac przed furia zywiolow. Mimo wyraznej zachety ze strony ptaka, Rufon wciaz mial sie na bacznosci. Napial miesnie, ostroznie wszedl do srodka i natychmiast przywarl plecami do sciany. Atak nie nastapil, totez mezczyzna szybko zapalil pochodnie i spenetrowal mroczne wnetrze jaskini. Byla duza, o powierzchni mniej wiecej trzydziestu stop kwadratowych, miala chropowate sciany i nierowna podloge. Tu i owdzie widnialy szczeliny i zaglebienia, z ktorych dwa robily wrazenie dosc glebokich i mogly prowadzic do dalej polozonych grot. Skalna komnata byla zapewne bardzo wysoka; sklepienie znajdowalo sie poza zasiegiem swiatla pochodni. Najbardziej ucieszyl go widok malej wneki po lewej stronie wejscia. Zapewne wykuto ja majac na wzgledzie potrzeby podroznych. Dzieki temu udogodnieniu mogl teraz palic ogien nie obawiajac sie, ze ktos z zewnatrz dostrzeze swiatlo. Znow wyszedl na zewnatrz. Wszystko wskazywalo na to, ze burza potrwa jeszcze bardzo dlugo. Poniewaz do zmroku pozostalo pare godzin, postanowil ow czas wykorzystac. Zabral sie za zbieranie chrustu na ognisko i paszy dla wierzchowca. Musial oszczedzac swoje zapasy; wiedzial, ze sporo czasu uplynie, zanim wreszcie dotrze do Linny. Zmierzch zapadl szybko i swiat pograzyl sie w zupelnych ciemnosciach. Podroznik urzadzil sie wygodnie w grocie, czekajac na koniec burzy. Maly ogieniek dawal niewiele ciepla, ale Rufon nie przejmowal sie tym zbytnio. Zdarzylo mu sie nieraz nocowac w gorszych warunkach. Chlod nie byl zbyt dokuczliwy, a plomien, choc slaby, suszyl przynajmniej mokre ubranie wedrowca. Nie obawial sie glodu, podrozne racje wystarczyly mu r zupelnosci. Jedzenie bylo co prawda kiepskie i niesmaczne, ale Rufon mogl sie latwo obejsc bez wykwintnych straw. Wlasciwie byl zbyt zmeczony i sponiewierany, zeby troszczyc sie o cokolwiek poza zaspokojeniem podstawowych potrzeb. Wiedzial, ze chociaz podloga jest twarda nierowna, nie przeszkodzi mu to w natychmiastowym zasnieciu. Dzielil sie z sokolem wszystkim, co mial. Ptaki Sokolnikow byly wojownikami, wytrzymalymi i umiejacymi o siebie zadbac, ale Rufon zauwazyl, jak troskliwie obchodza sie z nimi ich dwunozni przyjaciele, i postanowil tak samo traktowac towarzyszaca mu sokolice. Bez watpienia jej rowniez chlod i wilgoc dawaly sie we znaki, totez byl bardzo rad mogac zaoferowac ptakowi skraj wlasnej oponczy i ogrzac zziebniete stworzenie cieplem wlasnego ciala. Burza szalala z nie slabnaca sila przez reszte nocy i caly nastepny dzien, wystawiajac cierpliwosc poslanca na bardzo ciezka probe. Wychodzil z wneki tylko wtedy, kiedy musial nakarmic konia. W zewnetrznej pieczarze panowaly chlod i wilgoc, a przy wejsciu skala byla mokra od deszczu, ktorego strugi gnane porywistym wiatrem co chwila wpadaly do srodka. Nie wygladal na zewnatrz, bo i tak nie zdolalby niczego dostrzec. Wiedzial, ze jest calkiem bezpieczny, poki trwa burza. Tylko raz przezyl chwile strachu. Ukonczywszy wieczorny posilek, podsycal ognisko, gdy nagle przez gory przetoczyl sie potezny grzmot, glosniejszy i bardziej przerazajacy od huku piorunow. Rufon skoczyl na rowne nogi i rzucil sie do wyjscia. W ciemnosciach nie mogl nic zobaczyc i dziekowal za to Plomieniowi. Straszliwy loskot pochodzil z polozonej nizej doliny, ktorej dnem sunela potezna fala powodziowa. Gdyby niesamowity spektakl odbywal sie w zasiegu jego wzroku, moglby miec uzasadnione obawy, ze jaskinia rowniez zostanie zalana. Czy on i jego towarzysze zdolaliby przetrwac az do ustapienia wod, nie wiedzial... i nie chcial wiedziec. Opuscil glowe. Decyzja o przerwaniu wedrowki i pozostaniu w pieczarze na czas burzy okazala sie sluszna, ale drzal na mysl o cenie, ktora byc moze przyjdzie mu zaplacic za wynikla z tego zwloke. Pomyslal o swoich wspolplemiencach. Czy zdazyli ukonczyc mur przed nadejsciem burzy? Czy juz walcza z Sultanitami? Zgodnie z przepowiednia ducha, najezdzcy powinni pojawic sie wlasnie w tych dniach. Jesli istotnie przybyli, to z pewnoscia nie sa zachwyceni przyjeciem, jakie zgotowal im nowy swiat. Rufon znal sie na burzach. Wiedzial, ze nawalnica, przed ktora sie ukryl, objela ogromny obszar kraju. Przy takiej pogodzie nie moglo byc mowy o zadnej walce... chyba ze z wiatrem i falami chloszczacymi plaze. Energicznie otrzepal plaszcz z deszczu i wrocil do srodka. Bedac juz w pieczarze, stanal oparty plecami o sciane i sprobowal sie odprezyc. Od wyjazdu z Doliny zmeczenie nie opuszczalo go ani na chwile i wiedzial, ze w najblizszej Drzyszlosci rowniez czesto zabraknie mu czasu na odpoczynek. Musial wiec jak najlepiej wykorzystac przymusowy postoj. Nastepnego dnia, tuz przed switem, furia zywiolow zaczela slabnac. Wciaz padalo, ale warunki jazdy poprawily sie znacznie, Rufon wyruszyl w droge natychmiast po upewnieniu sie, ze miana pogody nie jest tylko przejsciowa. Narzucil sobie mordercze tempo i gnal, prawie sie nie zatrzymujac. Z kazda chwila rosla w nim straszna swiadomosc, ze pod nowo wybudowanym walem bez przerwy leje sie krew - oczywiscie, jesli ow wal nie zostal jeszcze zburzony... Trzy dni pozniej wjechal na szczyt wzniesienia, za ktorym lezalo miasto. Tam przystanal na chwile, aby odpoczac i przyjrzec sie skupisku budynkow, ktore bylo celem jego wedrowki. Uniosl glowe ruchem pelnym nadziei i triumfu. Na polach wokol przystani rozposcieral sie ogromny oboz. Ci, ktorych szukal, byli tutaj. Scisnal pietami boki strudzonego wierzchowca i rozpoczal ostatni etap dlugiej podrozy. Nagle przyszla mu do glowy pewna mysl. Sokolnicy ukrywali przed obcymi nie tylko twarze, ale rowniez imiona i wszelkie znaki swiadczace o wysokiej szarzy. Jak wobec tego mial odnalezc czlowieka, z ktorym pragnal rozmawiac? Czy ci dziwni ludzie uwierza, ze niepozorny mieszkaniec Hallacku musi przekazac ich wodzowi Wezwanie Brata i przede wszystkim, czy zgodza sie natychmiast zaprowadzic go do Pana Wojny? Myslal o tym przez chwile, a potem z usmiechem pogladzil dumnie uniesiona glowe sokolicy, ktora siedziala obok niego na przymocowanej do siodla grzedzie. -Teraz na ciebie kolej, moja Skrzydlata Pani - powiedzial - znajdz tego Komendanta i wyjasnij mu, w jak ciezkiej jestesmy potrzebie. W podobny sposob zwracal sie do swego konia - zyczliwie, ale nie majac zadnej nadziei, ze zostanie zrozumiany. Tymczasem sokolica krzyknela cicho, jakby pojela, o co mu chodzi i pofrunela w strone obozu. Wkrotce z kosza wyjechalo mu na spotkanie dwoch Sokolnikow, ktorzy nastepnie odeskortowali go do obozowiska. Sciagneli wodze przed duzym namiotem, ustawionym mniej wiecej w srodku prowizorycznej osady i tam zostawili swego goscia, oddawszy wpierw honory wojskowe mezczyznie stojacemu przy wejsciu. Dowodca Sokolnikow byl wysoki, szczuply i zylasty. Z budowy przypominal nieco Tarlacha. Rufon nie watpil, ze ma do czynienia z weteranem licznych wojen, ktory od wielu lat dzwiga na swych barkach ogromny ciezar odpowiedzialnosci. Swiadczyly o tym jego postawa i rysy twarzy, czesciowo tylko oslonietej helmem. Varnel szybko postapil naprzod i chwycil cugle. Gorski Jastrzab na jego miejscu zrobilby tak samo. -Witaj nam, przybyszu z Krainy Dolin - powiedzial Sokolnik - zsiadz z konia, aby moi pacholkowie mogli sie nim zajac, i wejdz do srodka. Polecilem, zeby przygotowano dla ciebie jakis posilek. Wnetrze namiotu przedzielono kotara: wieksze pomieszczenie sluzylo Panu Wojny za pokoj do pracy, mniejsze pelnilo zapewne role sypialni. Ruf ona najbardziej zaskoczyl widok mebli, dosc wygodnych jak na surowe, polowe warunki. Rozgladajac sie wokolo doszedl do wniosku, ze lokator namiotu ma niezly gust, chociaz nie przejawia zbytniego zamilowania do przepychu. Wszystkie te obserwacje poslaniec poczynil w ciagu kilku sekund, bo chwile pozniej gospodarz przeszyl go spojrzeniem swych bystrych, stalowoszarych oczu, jak gdyby chcial zbadac wszystkie zakamarki duszy Hallacczyka. -Wiem od Skrzydlatej Pani, ze zamierzasz przekazac mi Wezwanie Brata - powiedzial. Rufon kiwnal potakujaco glowa. -To prawda, panie. - Sokolnicy z zasady nie uzywali tytulow, ale ten czlowiek byl wodzem swojej rasy i trzeba go bylo jakos uhonorowac. - Pochodzi ono od dowodcy kompanii, ktora sluzy w Dolinie Morskiej Twierdzy. Kapitan przesyla ci ten oto raport, w ktorym znajdziesz szczegolowy opis naszej sytuacji. To znaczy: naszej i waszej. Pan Wojny wzial do reki gruby list, nie przestajac jednak badawczo przygladac sie swemu rozmowcy. -Czy znasz tresc raportu? -Owszem, panie. Pismo moglo zgubic sie lub ulec zniszczeniu, a trzeba bylo koniecznie przekazac ci pewne wazne wiadomosci. Zreszta sokol tez zapewne odpowie na wiele twoich pytan, jesli zechcesz mu je zadac. -Jak sie nazywasz, przybyszu? -Rufon. Jestem lennikiem pani Uny, wladczyni Doliny Morskiej Twierdzy, a przedtem sluzylem jej ojcu, panu Harvardowi. -Dziekuje ci, Rufonie - powiedzial Sokolnik. Spojrzal w strone wejscia, gdzie jeden z pacholkow odsuwal wlasnie klape zaslaniajaca otwor. - Twoj posilek jest juz gotow. Posil sie, a potem odpocznij. Ja tymczasem przeczytam list. Zapewne znow wezwe cie, aby uslyszec twoje zdanie na temat zaistnialej sytuacji. Czasami opinie tubylcow bardzo pomagaja nam w planowaniu roznych posuniec. - Jestem na twoje uslugi, panie. Dobre dwie godziny po zachodzie slonca Rufon znow zostal dopuszczony przed oblicze Pana Wojny. Varnel uprzejmie pozdrowil goscia, ale byl ponury i przygnebiony, co oznaczalo, ze przeczytal list swego kapitana i zrozumial powage sytuacji. -A wiec kiedy wyjezdzales, Sultanici nie pojawili sie jeszcze. -Nie, panie. Ale do tego czasu musieli juz przybyc, jesli duch mowil prawde. -Ufasz tej zjawie? -Gorski Jastrzab jej ufa. A ja znam sie na ludziach i wiem, ze on z pewnoscia ma racje. -Gorski Jastrzab? Hallacczyk poczerwienial. -Kapitan. To przezwisko nadano mu, gdy przebywal w Lormcie. Jakims sposobem przylgnelo do niego i my, mieszkancy Morskiej Twierdzy, rowniez zaczelismy tak o nim mowic. Nie chcielismy byc nieuprzejmi... kiedy sie z kims przestaje na co dzien, to... Urwal zmieszany i zaklopotany. Ku swemu zdumieniu stwierdzil, ze Pan Wojny usmiecha sie. -Rozumiem, co masz na mysli - powiedzial Sokolnik. - Bardzo czesto zdarzaja nam sie takie klopotliwe sytuacje. Znow przybral powazny wyraz twarzy. -Szescdziesiat tysiecy wojownikow... Nie dysponuje nawet trzecia czescia tej liczby. Twoj Gorski Jastrzab ma slusznosc. Musimy im stawic czolo w takim miejscu, w ktorym beda mogli uzyc tylko niewielkiej czesci swych sil. To jedyny sposob na powstrzymanie inwazji. Nie wiem, czy wal, o ktorym mowiles, wystarczy, nie wiem nawet, czy go na czas ukonczono... -I nie dowiesz sie, panie, dopoki nie dotrzemy do Morskiej Twierdzy. Sokolnik spojrzal nan badawczo swymi szarymi oczyma. -Dziwne historie opowiadano mi o waszej Dolinie - powiedzial. - A takze o Dolinie Kruczego Pola. Jestem bardzo ciekaw planow kapitana - dotychczas zaden Sokolnik nie znalazl sie w takiej sytuacji. Jego towarzysze, ktorzy zeszlej jesieni goscili w moim obozie, byli bardzo malomowni, wrecz tajemniczy. -To sprawa Sokolnikow, panie - ostroznie odpowiedzial Hallacczyk. -Czy posunalbys sie do klamstwa, aby go chronic? Rufon dumnie podniosl glowe. -Po co pytasz? Gorski Jastrzab nie uczynil nic, co prowadziloby nieslawe na niego lub na twoje plemie. Przez caly czas naszej znajomosci zachowywal sie, jak przystalo na odwaznego szlachetnego i prawego czlowieka. Czy bylbym gotow go chronic? Zycie oddalbym za niego! Podobnie reszta jak wszyscy mieszkancy Morskiej Twierdzy. Pan Wojny znowu sie usmiechnal. -Spokojnie, przybyszu z Krainy Dolin... A wiec moj pan potrafi sobie zdobywac przyjaciol rowniez wsrod obcoplemiencow. Slowa Sokolnika wywarly zamierzony efekt. Rufon popatrzyl nan ze zdumieniem. Varnel pochwycil to spojenie i wyjasnil: -My, starsi ranga Sokolnicy, zwyklismy tak nazywac swoich ulubionych uczniow. -Ludzie ufaja mu, bo zawsze mozna na nim polegac powiedzial spokojnie kaleki Hallacczyk. - Czy slyszales, jak ocalil tych sulkarskich marynarzy? -Opowiadali mi o tym moi wojownicy, a takze sam kapitan Elfthorn. Dzieki niemu ta historia rozeszla sie szeroko. -A zatem wiesz, ze twoj kapitan... twoj syn... zachowal sie, jak na Sokolnika przystalo. Mozecie byc z niego dumni. - Rufon poruszyl sie niespokojnie. - Czas ucieka, panie. Twoi ludzie zostali ostrzezeni, ale mieszkancy Dolin wciaz jeszcze o niczym nie wiedza. Gdy wyslesz kurierow... -Nie. Hallacczyk wyprostowal sie dumnie. -Wybacz, ze cie niepokoilem, Komendancie. Tej nocy musze jeszcze przejechac pare mil... Varnel, smiejac sie cicho, uniosl rece w gescie udanej rezygnacji. -Jestes bardziej porywczy niz sam Gorski Jastrzab! Uspokoj sie, Rufonie z Morskiej Twierdzy. Nie wysle poslancow, bo juz to zrobilem. Rufon poczerwienial. -Prosze o wybaczenie. Sokolnik rozesmial sie znowu, tym razem juz glosno. -Nie musisz przepraszac, sprowokowalem cie. Siadaj. Zwiniecie tak ogromnego obozu zabiera mnostwo czasu nawet czystym tarczom. Rufon poczul, ze kamien spadl mu z serca. -A wiec pojedziecie ze mna? Pan Wojny potakujaco kiwnal glowa. -Wszyscy, oprocz jednej kompanii zlozonej z ozdrowiencow, ktora pozostanie tu, aby pilnowac kobiet. Tyle mi opowiadano o Morskiej Twierdzy i Kruczym Polu, ze zapragnalem zobaczyc obie te krainy. Chcialbym dotrzec na miejsce, zanim padna lupem najezdzcow. Rozdzial osiemnasty Tarlach usiadl i oparl sie plecami o mur. Byl straszliwie zmeczony. Zamknal oczy i sprobowal na chwile zapomniec o okropnosciach, ktorych doswiadczyl podczas minionego miesiaca.Sekunde potem znowu rozwarl powieki. To nie mialo ladnego sensu. Pewnych rzeczy nie mogl wymazac ze swiadomosci, chocby nie wiadomo jak sie staral. Wokol panowala niezwykla cisza. Obroncy byli zbyt wyczerpani, zeby rozmawiac, ograniczali sie wiec tylko do slow podzieki dla ludzi przynoszacych im zywnosc i wode. Sultanici, zajeci zbieraniem swoich poleglych, rowniez nie robili zbyt wiele halasu. Tarlach pomyslal tepo, ze doszli w tym do wielkiej wprawy i moga sie obejsc bez slow. Jemu rowniez to zajecie nie bylo obce. Powstal, aby rozejrzec sie po wale. Niewielu spostrzegl za nim obroncow sposrod tych, ktorzy przed piecioma tygodniami odpierali pierwszy atak przekletej hordy. Wzniesiony w takim pospiechu mur okazal sie znakomita oslona, ale nie mogl zatrzymac przelatujacych nad nim pociskow. Rzecz jasna, nie wszyscy ranni zmarli, wiekszosc odniosla tylko niegrozne obrazenia, jednak liczba wojownikow, ktorzy odeszli, aby zazadac naleznego im miejsca w hallach Valiantu, byla dosc znaczna. Poczul uklucie w sercu na mysl o tych, ktorych nie mial juz nigdy zobaczyc w krolestwie zywych. Czy byl wsrod nich Rorick? Podczas ostatniego starcia przebitego wlocznia porucznika zniesiono z posterunku. Takie obrazenia klatki piersiowej nieraz okazywaly sie smiertelne, nawet dla rannych, ktorzy w pore trafili pod opieke Darii. Tarlach dotkliwie odczulby brak mlodszego oficera, zwlaszcza teraz, kiedy jego odwaga i umiejetnosci byly tak bardzo wszystkim potrzebne. Zreszta nawet jesli porucznik przezyje, nie wroci juz na wal. Niezaleznie od tego, czy twierdza padnie, czy tez wczesniej ktos przyjdzie z pomoca jej obroncom - dla Roricka wojna sie skonczyla. Tarlach wiedzial, ze rany wyeliminuja z walki jeszcze wielu sposrod nich. Na calej linii obronnej nie bylo czlowieka, ktory by dotad nie odniosl zadnych obrazen. Rowniez wiekszosc sokolow nosila na ciele slady minionych starc. Niektorzy obroncy mieli po kilka ciezkich kontuzji i w innych warunkach byliby zwolnieni z obowiazku uczestnictwa w bitwie. Tym razem sytuacja przedstawiala sie inaczej. Niezbedny byl kazdy wojownik, potrafiacy ustac na nogach, i kazdy sokol, zdolny wzbic sie w powietrze. Wszyscy musieli pozostac na swoich stanowiskach. Sam Tarlach dotychczas mial szczescie. Nie doznal zadnych obrazen procz szesciu lekkich drasniec, ktore w niczym nie ograniczaly jego zdolnosci bojowej i nawet nie sprawialy mu bolu. Syn Burzy rowniez na razie byl nietkniety i kapitan dziekowal za to Rogatemu Panu. Wyprostowal sie troche i obrzucil krytycznym spojrzeniem swa wlocznie. Wrogowie konczyli wlasnie zbieranie poleglych, w czym obroncy muru nie probowali im przeszkadzac, wykorzystujac chwilowa przerwe w walce na odpoczynek. Za kazdym razem, kiedy przedpole walu zostalo oczyszczone z trupow, oblegajacy wznawiali natarcie. Zacisnal usta. Zabijanie nie sprawialo mu radosci, zwlaszcza gdy mial do czynienia z przeciwnikami, ktorych wytrwalosc i odwage mogl tylko podziwiac. Jedno bowiem trzeba bylo Sultanitom przyznac: nie znali strachu ani zwatpienia. Pedzili naprzod i gineli niczym cmy w ogniu, cierpieli z powodu zimna i wilgoci w swoim nadmorskim obozie, znosili nieludzki scisk, bezradnie przypatrujac sie smierci rannych towarzyszy, ktorzy z pewnoscia ocaleliby, gdyby nie potworne warunki bytowania. Mimo to kazdego dnia na nowo stawali w szyku bojowym, polaczeni wspolnym celem, zdyscyplinowani, przejawiajac zapal, na jaki ani Tarlach, ani zaden z jego ludzi nie potrafiliby sie zdobyc. Podniete stanowila dla nich nadzieja, albo raczej pewnosc zwyciestwa. Najezdzcy wkrotce przekonali sie, jak szczuple sa szeregi obroncow i wiedzieli, ze z czasem przeciwnikom zabraknie ludzi do obsadzenia wszystkich odcinkow walu. Gdyby Sultanici zdolali przelamac linie obrony w jednym, jedynym miejscu i przedostac sie przez mur w dostatecznej liczbie, zaloga Morskiej Twierdzy bylaby zgubiona. Tlum wojownikow w mgnieniu oka poradzilby sobie z niewielkim Dddzialem tubylcow. Zarowno oficerowie, jak i zolnierze starali sie ze wszystkich sil przyspieszyc nadejscie tej chwili. To, ze tak niewielka garstka wciaz trzyma w szachu ich ogromna armie, draznilo dume zdobywcow. Ale oprocz urazonej dumy, niebezpieczenstwa grozacego ich rasie i rozkazu Sultana jeszcze jedna rzecz zmuszala napastnikow do ciaglego parcia naprzod. Byla to swiadomosc, ze w kazdej chwili moze im zabraknac zywnosci i ze wisi nad nimi grozba zarazy, ktora predzej czy pozniej musi wybuchnac wsrod ludzi stloczonych, jak zwierzeta, na malej plazy. Dokladali co prawda wszelkich wysilkow, by temu zapobiec i skrupulatnie niszczyli zwloki zmarlych, cierpiac z powodu mdlacego zapachu spalonych zwlok, ktory bez przerwy unosil sie nad ogniskami podsycanymi ludzkim tluszczem. Wiedzieli jednak, ze na dluzsza mete nie uda im sie uniknac epidemii. Zza walu dobiegl dzwiek wielu mosieznych trab. Po chwili zawtorowal mu cienki, zawodzacy okrzyk, od stuleci budzacy groze wsrod mieszkancow odleglego swiata, z ktorego przybyli Sultanici. Una skoczyla na rowne nogi. Zblizali sie znowu - niepowstrzymana fala ludzi w czerwonych zawojach, szkarlatne morze nienawisci i smierci. Lucznicy z Hallacku polozyli trupem wojownikow z pierwszego szeregu, ale towarzysze poleglych przeskoczyli przez ich ciala, zanim te zdazyly osunac sie na ziemie. Wsciekle szarzujac, dopadli nienawistnej przeszkody. Wowczas chwytajac sie za ramiona zaczeli tworzyc zywe drabiny, po ktorych ich kompani pieli sie na mur. Pierwszy turban wychynal zza krawedzi walu. Pani Morskiej Twierdzy odczekala chwile i ujrzawszy twarz, zadala potezny cios. Twarz zniknela, ale na jej miejscu pojawila sie nastepna, a potem jeszcze jedna... Starala sie o nich nie myslec. Zabijajac nie wykonywala zwyklej rzeznickiej roboty, bo ta, jak wiadomo, jest latwa i bezpieczna, a to, co robila teraz, nie bylo ani bezpieczne, ani latwe. Sultanici wspinali sie szybko, a kazdy, ktory mogl swobodnie uzyc obu rak, sprawial jej mnostwo klopotu. Jeden z nich zdolal wejsc na mur. Wladczyni nie udalo sie zepchnac go pierwszym ciosem, a nim zdazyla powtornie uniesc bron, za plecami miala juz kolejnego napastnika. Wbila wlocznie w serce pierwszego wroga, gwaltownym szarpnieciem wyrwala grot z jego piersi i obrocila sie, aby stawic czolo drugiemu wojownikowi. Wlocznie trzymala teraz w obu dloniach. Napastnik opuscil klinge ostrego jak brzytwa bulata na drzewce jej broni, wkladajac cala sile w to jedno uderzenie. Krzepka sulica zadrzala i pekla jak kruche szklo. Wladczyni spodziewala sie tego i nie zamarla w przerazeniu, na co zapewne liczyl Sultanita. Zaatakowal szybko, ile niedbale i nieostroznie, co okazalo sie dlan fatalne. Una wyciagnela reke uzbrojona w zakonczony grotem odlamek wloczni i biegnacy mezczyzna po prostu nadzial sie na stalowe ostrze. Walka nie trwala dluzej niz pare sekund, ale zaledwie rozprawila sie z dwoma wojownikami, trzeci juz stal na nurze. Momentalnie skoczyla ku niemu. Zrobila blyskawiczny mik i szeroki zamach bulata chybil celu. Teraz ona sama zaatakowala, z calej sily uderzajac przeciwnika w czolo kawalkiem wloczni. Sultanita przycisnal dlonie do twarzy runal w dol, na glowy towarzyszy. Mezczyzna, ktory szedl tuz za nim, rowniez stracil rownowage i spadl. Una dobyla miecza, chcac zmierzyc sie z kolejnym napastnikiem, ale bylo to zupelnie zbyteczne. Mogla sie tylko bezczynnie przygladac, jak Promien Slonca zatapia pazury w twarzy Sultanity, a ten oslepiony i krzyczacy zlatuje na tloczaca sie pod murem cizbe ludzka. Czekala na koniec ataku. Bylo juz pozno, zaczynal zapadac zmrok, ale w kilku miejscach obroncy mieli powazne klopoty z odparciem napasci, totez Sultanici nacierali dalej, probujac opanowac mur przed nadejsciem nocy. Jednak nie potrafili sie juz zdobyc na autentyczny zapal, ktory pozwolil im osiagnac przewage w pierwszej fazie potyczki. Oblezeni odparli kilka kolejnych szturmow, az w koncu, w gestniejacych ciemnosciach, powietrze rozdarl glos trabek, wzywajacy Sultanitow do odwrotu. Obie strony powitaly ten sygnal z radoscia. Tarlach zwlekal, poki nie doszedl do wniosku, ze przeciwnicy naprawde sie wycofuja, a nie tylko przegrupowuja sily. Wowczas zadal we wlasny rog. Poczekal, az nowi straznicy muru zajma wyznaczone stanowiska i powoli zszedl na dol. Byl tak zmeczony, ze nawet obtarcie miecza poplamiona od krwi szmata i wlozenie go z powrotem do pochwy wymagalo wysilku. Jak wszyscy oficerowie, ktorzy musieli ze swiezym umyslem stawiac czolo coraz to nowym wyzwaniom, mial przespac nadchodzaca noc z dala od walu. Sierzantow i szeregowych zolnierzy podzielono na kilka grup, tak aby zawsze przynajmniej jedna trzecia z nich mogla cieszyc sie tym samym przywilejem co oficerowie, a za dnia pelnic lzejsza sluzbe w oddzialach posilkowych. Pozostali ludzie przebywali wowczas na murze, przy czym polowa z nich stale czuwala, zeby w razie czego uniemozliwic wrogom zdobycie placowki naglym niespodziewanym atakiem. Byli wdzieczni losowi nawet za te krotkie przerwy w walce. W ciagu pierwszych czterech dni sytuacja przedstawiala sie znacznie gorzej. Sultanici nie dali im ani chwili wytchnienia, slac w boj kohorte za kohorta i przerywajac walke tylko po to, zeby usunac trupy, ktore po kazdym szturmie zalegaly podnoze walu. Dopiero po czterech dniach bezowocnych wysilkow pojeli, ze nie maja zadnych szans na blyskawiczny sukces, a brak odpoczynku daje sie im we znaki nie mniej niz oblezonym. Bylo tez jasne, ze dogodne pozycje obronne umozliwiaja zolnierzom z Hallacku skuteczny opor mimo znacznej dysproporcji sil. Nie wiedzac ile dni potrwa oblezenie - wowczas nie przypuszczali nawet, ze nie beda to dni, ale tygodnie - Sultanici musieli zrezygnowac z walki w ciemnosciach. Kapitan poszedl najpierw do chaty, w ktorej lezeli najciezej ranni wojownicy, czekajac na uzdrowicieli i podwody, ktore mialy przewiezc ich do gorskich kryjowek. Brennan stal przed drzwiami z opuszczona glowa. Serce Tarlacha zadrzalo, chociaz nie byl zdziwiony ani zaskoczony. -Nie zyje? - zapytal, stajac obok porucznika. -Rorick? Nie. Wlasciwie nie odniosl zadnych ciezkich obrazen, na pewno sie wylize. Juz go zabrali. Tarlach sklonil glowe. Sluzby zaopatrzenia zaczynaly dzialac natychmiast po zapadnieciu mroku, ktory skrywal ich poczynania przed oczyma nieprzyjaciol. Rannych wywozono z twierdzy kazdej nocy. -Czy jacys nowi rekruci? -Dwunastu z Doliny Klifow. Malo, pomyslal ze zmeczeniem dowodca. Oczywiscie cieszyl sie z posilkow, potrzebowali przeciez kazdego wojownika; jednak taka garstka byla tylko kropla w morzu potrzeb. Mieszkancy sasiednich Dolin odpowiedzieli na wezwanie z Morskiej Twierdzy dokladnie tak, jak sie tego spodziewala wladczyni. Szczodrze obdarowywali walczacych zywnoscia i innymi dobrami, wysylajac im jednak bardzo niewielu zbrojnych. Ramiona mu obwisly. Ile jeszcze czasu uplynie, zanim ich straty -jak dotad wyjatkowo male - wzrosna do tego stopnia, ze beda musieli zrezygnowac z trzymania czesci zolnierzy w odwodzie? Wowczas czas przebywania kazdego wojownika na wale wydluzy sie znacznie, a pewnego dnia byc moze w ogole zabraknie im ludzi do obsadzenia wszystkich odcinkow linii obronnej. Czyz nie byl szalony, ufajac, ze zdolaja utrzymac grod az do nadejscia odsieczy? Albo ze odsiecz w ogole nadejdzie? Wyprostowal sie znowu, walczac z ogarniajacym go przygnebieniem. W obecnej sytuacji nie mogl sobie pozwolic na okazywanie slabosci. Nikt z podwladnych nie powinien wiedziec, jak ponure mysli drecza dowodce. Oficerowie wkrotce sie rozstali. Porucznik poszedl szukac wozu z zywnoscia, ktory niedawno opuscil twierdze, a Tarlach udal sie prosto do chaty, bedacej glowna kwatera sokolnickich oficerow. Dokonujac wyboru mieli na wzgledzie to, ze budynek znajdowal sie dosc blisko walu. Wiedzial, ze powinien cos zjesc, ale nie potrafil sie zmusic do przelkniecia chocby kesa. Chcial tylko przestudiowac raporty Uny i Brennana, ktorzy tego dnia dowodzili rezerwami, i zaraz potem isc spac. Oczywiscie to drugie bylo mozliwe tylko pod warunkiem, ze z raportow nie dowie sie o koniecznosci podjecia jakichs natychmiastowych dzialan. -Kapitanie! Zatrzymal sie, odwrocil i ujrzal nadchodzaca wladczynie. Ruszyl szybko w jej kierunku. Pani Una zdumiewala go. Trzymala sie najlepiej ze wszystkich oficerow i chociaz byla bardzo mizerna, zachowala pelnie sil. Albo raczej udawala, ze jest w pelni sil, poprawil sie. Wiedziala przeciez doskonale, ze Tarlach martwilby sie jej zlym samopoczuciem i zdawala sobie sprawe z tego, ze dowodca zalogi Morskiej Twierdzy sam bardzo potrzebuje wsparcia ze strony towarzyszy. Mieszkancy Krainy Dolin mieli w sobie sile i zawzietosc, ale zaden nie mogl sie pod tym wzgledem rownac z wladczynia. -Jakie wiesci przynosisz, pani? - zapytal, zblizywszy sie do niej. -Nadeszly posilki i choc wielkiego pozytku z nich miec nie bedziemy, mimo to musimy powitac tych ludzi. Rzucil Unie ostre spojrzenie. Jej oczywisty brak entuzjazmu byl dlan calkiem niezrozumialy. Przeciez tak bardzo potrzebowali pomocy nowo przybylych. -Posilki? Ilu ludzi? -Stu dwudziestu. Z Kruczego Pola. - Jej twarz przybrala ponury wyraz. - Czego tu chca? Mamy zbyt wiele wlasnych klopotow, zeby zajmowac sie jeszcze nimi. -Milcz - warknal nagle tonem, ktory ja zdumial i zmrozil. - Krucze Pole wyslalo silniejszy oddzial niz ktorykolwiek z twoich meznych sasiadow. Opamietal sie. Wszyscy byli znuzeni i rozdraznieni, ale on nie mial prawa tracic panowania nad soba. -Przynajmniej przeszli takie samo szkolenie jak mieszkancy Morskiej Twierdzy. Mysle, ze dzieki temu beda dla nas uzytecznymi pomocnikami. -Znasz ich historie - powiedziala Una. -To prawda, dotychczas nie brali udzialu w zadnej wojnie, ale wiesz przeciez, pani, ze tak samo sprawa ma sie z wieloma innymi Hallacczykami, ktorych musielismy postawic na murze. Oni rowniez nie maja doswiadczenia, a mimo to oboje widzielismy, czego udalo im sie dokonac w ciagu kilku ostatnich tygodni. Posadzasz tych wojownikow z Kruczego Pola o brak ducha bojowego, ale przeciez samym przyjsciem tutaj udowodnili, ze tli sie w nich jeszcze iskierka animuszu. Wzywajac na pomoc mieszkancow okolicznych Dolin, pominelismy dawnych poddanych Ogina. Tak wiec ci, ktorych teraz goscimy, dobrowolnie i z wlasnej inicjatywy wyszli na spotkanie niebezpieczenstwu. Spojrzal w kierunku, z ktorego nadeszla wladczyni. -Czy teraz mozemy powitac nowych rekrutow, pani? Gorski Jastrzab uwaznie przypatrywal sie przybyszom. Tworzyli niezle wygladajacy oddzial, bowiem wszyscy byli silni i dobrze uzbrojeni. Tarlach nie mial jednak watpliwosci, ze znaja opinie Uny o sobie i w dodatku podzielaja ja w zupelnosci. Bylo to dosyc niepokojace u ludzi, ktorzy mieli stawic czolo przeciwnikowi tej miary co Sultanici i kapitan musial zrobic wszystko, by zmienic istniejacy stan rzeczy. Powital gosci i podziekowal im za przybycie, szczerze przyznajac, ze obroncy twierdzy bardzo potrzebuja wsparcia. Uczyniwszy to, odeslal przybyszow radzac, zeby dobrze wypoczeli przed nadciagajaca bitwa. Zatrzymal przy sobie tylko dowodce, wysokiego, energicznego sierzanta o imieniu Torkis. -Chcialbym, zebys obejrzal placowke, ktora jutro obejmiecie - powiedzial do niego. Mezczyzna zasalutowal. -Jak, sobie zyczysz, kapitanie. Przeszli szybko przez oboz i staneli w miejscu, gdzie wal laczyl sie z wielka skala przegradzajaca plaze. -Polowa z was ustawi sie tutaj, a reszta na razie pozostanie z tylu, chociaz nie wlacze tych ludzi do odwodow. Moze podczas bitwy zechce wezwac ich tam, gdzie najezdzcy beda uderzac szczegolnie zaciekle. Podczas wczorajszej utarczki bardzo brakowalo mi oddzialu, ktory moglbym blyskawicznie skierowac w kazde zagrozone miejsce. Torkis kiwnal glowa, ale potem spojrzal badawczo na swego dowodce. -Powinienem ci chyba powiedziec, ze niektorzy tutaj podaja w watpliwosc nasza odwage. Sokolnik rzucil mu szybkie spojrzenie, a w jego oczach sierzant dostrzegl dziwny blysk. -Czy przyszliscie tutaj, zeby uciec podczas pierwszego starcia? -Nie, kapitanie. -A wiec przestan gadac glupstwa. - Tarlach znow skupil cala uwage na murze. - Na pewno nieraz odczujecie strach. Nikt z nas nie jest od niego wolny. Leku nie trzeba sie wstydzic, trzeba tylko probowac go opanowac. Zaczeliscie sokolnickie szkolenie bojowe mniej wiecej w tym samym czasie co wojownicy z Morskiej Twierdzy. Tutejsi zolnierze dobrze daja sobie rade, gdy przychodzi im bic sie z pojedynczym przeciwnikiem, totez sadze, ze i wy nie okazecie sie gorsi. Sultanici wchodza na gore bardzo szybko i czasami bedziecie musieli walczyc z dwoma lub trzema naraz, ale to rowniez lezy w granicach waszych mozliwosci. W tej bitwie zaden zolnierz, na ktorego napieraja przewazajace sily, nie jest osamotniony. Umyslnie obsadzilem mur bardzo gesto, zeby ludzie mogli sobie nawzajem pomagac, nie opuszczajac wyznaczonych stanowisk. Poradzimy sobie nawet wowczas, jesli jeden lub wielu z was nie wytrzyma i wycofa sie. Tak bywa wiele razy w ciagu dnia i w kazdym takim przypadku zolnierze z oddzialow rezerwowych wypelniaja powstala luke. Obrocil sie gwaltownie i wbil wzrok w Torkisa. Sierzant drgnal; oczy kapitana mialy te wlasciwosc, ze potrafily przenikac czlowieka na wylot. -Zeby obwody mogly wkroczyc do akcji, potrzeba troche czasu. Dlatego chocby nie wiem jak was przycisnieto, musicie wytrzymac do nadejscia pomocy. Podoficer pochylil glowe, ale po chwili uniosl ja znowu. -Nie moge ci wiele obiecac, bo nie znam dokladnie naszych mozliwosci, ale sprobujemy przynajmniej opoznic troche marsz Sultanitow i w ten sposob przysluzyc sie pozostalym. -Wszyscy robimy dokladnie to samo, sierzancie. Powiedziawszy to westchnal i szybko odszedl, aby Torkis nie dostrzegl, jak bardzo jest przygnebiony. Jeden jezdziec i jeden sokol wyruszyli w druga, trudna podroz do Linny. W tej chwili nie wierzyl, zeby poslancy zdolali szybko przebyc taka droge i wrocic z odsiecza, zanim oblezona twierdza padnie. Stwierdziwszy, ze przybysze zostali juz rozmieszczeni na kwaterach, Una natychmiast pospieszyla do chaty Tarlacha. Skrzywila sie widzac go samego, ale czula, ze nie powinna miec zalu do Brennana za te dodatkowe kilka minut odpoczynku. Bez slowa pochylila sie nad stosem raportow, ktorych kapitan nie zdazyl dotad przejrzec. Od samego poczatku oblezenia co noc pomagala Tarlachowi w pracy. Obydwoje byli zmeczeni i nie mieli ochoty na rozmowe, ale Sokolnikowi wydawalo sie, ze uporczywe milczenie wladczyni nie jest spowodowane wylacznie znuzeniem. Obserwowal ja przez kilka minut, po czym wyciagnal reke i musnal palcami grzbiet jej dloni. -Masz prawo gniewac sie na mnie - powiedzial lagodnie - nie powinienem byl tak sie zachowac. -Sadzisz, ze jestem zla, bo mnie zbesztales? Mylisz sie. To nawet dobrze, ze w koncu dales upust gwaltownym uczuciom. Odpowiedzialnosc za los calego kontynentu to zbyt wielki ciezar dla jednego czlowieka, a ty w dodatku nie pozwalasz nam sobie pomoc... Mam nadzieje, ze ten wybuch przyniosl ci ulge. - Spuscila powieki i odwrocila sie don plecami. - Wlasciwie to ciagle jest mi wstyd... -Dlaczego? - zapytal ostro. Nigdy by nie przypuscil, ze z jej ust moze pasc takie oswiadczenie. -Zawiodlam cie wtedy w Lormcie. Wiedzialam, ze masz klopoty, ostrzegal mnie Syn Burzy i moje wlasne zmysly, a jednak czekalam... czekalam, poki nie znalazles sie w straszliwym niebezpieczenstwie. Nie chcialam dzialac przedwczesnie, bojac sie, ze bedziesz mial do mnie zal. Nie mogla powstrzymac szlochu. Wiedziala, ze to wina zmeczenia, ze Tarlach rowniez nie skrzyczalby jej, gdyby nie byl tak straszliwie wyczerpany. -Drze na sama mysl, ze moglabym cie znow zdradzic - wyznala lkajac. -Nigdy mnie nie zdradzilas ani nie sprawilas zawodu, i w przyszlosci rowniez tego nie uczynisz! To raczej ja wyrzadzilem ci niedzwiedzia przysluge przygotowujac wspanialy plan pozostania tutaj i czekania na pomoc, ktora byc moze nigdy nie nadejdzie. Usmiechnal sie widzac gniewne blyski w jej oczach. -Marszczysz brwi, zloscisz sie, ze opowiadam takie rzeczy, a przeciez przed chwila mowilas jeszcze wieksze glupstwa. Przestanmy sie obwiniac, bo to nie ma najmniejszego sensu. Lepiej bedzie, jesli skupimy cala uwage na czekajacym nas zadaniu. Podniosl jej dlon do ust i pocalowal... Uczyniwszy to, spojrzal Unie gleboko w oczy. -Wiedzialem, ze bedziesz mi potrzebna. Nie wytrzymalbym tu chyba, gdybym nie mial ciebie. -Wytrzymalbys! - sciszyla glos. - Musialbys wytrzymac. Los nie pozostawilby ci wyboru. Rozdzial dziewietnasty Swit jeszcze na dobre nie rozjasnil nieba, kiedy Sokolnik pelniacy funkcje adiutanta obudzil dowodce zalogi twierdzy.Poczucie obowiazku kazalo Tarlachowi natychmiast wyskoczyc z lozka, chociaz zarowno jego cialo, jak i umysl gwaltownie domagaly sie odpoczynku. Sniadanie zjadl szybko i z wiekszym niz zwykle apetytem - przyczyna tego byla wczorajsza wieczorna glodowka. Skonczywszy posilek, czym predzej zabral sie do mycia i golenia. Ta ostatnia czynnosc nie swiadczyla bynajmniej o jego proznosci. Byl to po prostu element sztuki wojennej, znak dla towarzyszy i wrogow, ze mimo trudow i niebezpieczenstw nie utracil dumy ani bojowego ducha. Ogladajac swe odbicie w matowym szkle, zdobyl sie na slaby usmiech. Jesli ktokolwiek posadzilby go o proznosc, po obejrzeniu tej ponurej wymizerowanej twarzy natychmiast zmienilby zdanie. Zaledwie skonczyl, do izby wszedl Brennan. Wlasciwie nie wszedl, tylko wpadl jak burza. Kapitan westchnal w glebi serca, zastanawiajac sie, co tak bardzo wzburzylo mlodego oficera. -Dzien dobry, poruczniku - powiedzial silac sie na lekki ton. - Odwiedziles juz wszystkie posterunki? -Czys ty rozum postradal? Obsadziles taki odcinek muru ludzmi z Kruczego Pola? Przeciez to prawie samobojstwo! -Sa tam rowniez nasze oddzialy rezerwowe. W razie czego ich wespra. A reszta zalogi bedzie miala dzieki temu pare dodatkowych godzin odpoczynku. -Chyba raczej pare minut! -A niechby nawet tylko tyle... Brennan, my naprawde potrzebujemy pomocy. Sadze, ze mozemy spokojnie powierzyc im obrone tej placowki, oczywiscie pod warunkiem, ze bedziemy stale trzymali w pogotowiu jakis zastep, ktory w razie potrzeby natychmiast pospieszy z odsiecza. Poza tym chce jak najszybciej wprowadzic ich do akcji. Najgorsze jest bezczynne wyczekiwanie. -A zatem dlaczego nie poslesz do walki wszystkich naraz? - zapytal kwasno Brennan. W odpowiedzi Tarlach usmiechnal sie lekko. -Nie ufam im az tak bardzo. Obawiam sie, ze nie zdolalibysmy opanowac sytuacji, gdyby stu dwudziestu ludzi jednoczesnie porzucilo swoje stanowiska. Natomiast sukces odniesiony przez polowe kompanii sprawi, ze pozostali poczuja sie pewniej, tak jakby sami mieli w nim udzial. -Nie przydzielisz ich do oddzialow rezerwowych? Gorski Jastrzab przeczaco pokrecil glowa. -Nie w ciagu najblizszych dni. Chce, zeby najpierw sami zobaczyli, jaka role pelnia odwody. Brennan musial przyznac w duchu, ze to rozsadna decyzja. Wojownicy, ktorzy ubezpieczali toczacych walke towarzyszy, musieli posiasc umiejetnosc blyskawicznego reagowania na rozmaite sytuacje. Czasem niebezpieczenstwo pojawialo sie zupelnie niespodziewanie i wowczas zolnierze nie mogli polegac na otrzymanych przed bitwa instrukcjach ani czekac na rozkazy oficerow. Porucznik spotkal wzrok dowodcy i stwierdzil, ze w blekitnych oczach kapitana maluje sie gleboka troska. -Przyznaje, ze masz slusznosc - powiedzial Brennan. - Ale przynajmniej wybierz sobie jakies miejsce z dala od nich. Nawet jesli wygladaja na dzielnych, ich odwaga nie zostala dotychczas wystawiona na probe. -Wlasnie dlatego potrzebuja pomocy oficera. -Posluchaj, Tarlach. Twoje zycie ma dla nas zbyt wielka wartosc, zebysmy mogli przystac na takie ryzyko. Zamien sie miejscami ze mna albo nawet z Una. Jesli wpadniesz w opaly, bedziesz mial przynajmniej u boku wyprobowanych wojownikow. -Nie moge, przyjacielu. Zolnierze z Kruczego Pola wiedza, co o nich myslisz i twoja obecnosc wcale by im nie pomogla... wrecz przeciwnie. - Tarlach usmiechnal sie. - Zreszta nie stane wsrod nich. Ulokuje sie z boku i po prawej rece bede mial tego sierzanta. Nie wiem nic o jego towarzyszach, ale on sam wyglada na dobrego zolnierza, w ktorego towarzystwie mozna czuc sie bezpiecznie - o ile to w ogole mozliwe w takiej sytuacji. Obaj mezczyzni w pospiechu udali sie na swoje posterunki, chociaz na niebie wciaz prozno byloby szukac jakichkolwiek zwiastunow switu. Sadzili, ze Sultanici nie beda zwlekac z rozpoczeciem ataku i uderza wczesnym rankiem. Mieli racje. Kiedy tylko troche sie przejasnilo, ujrzeli zwarte szeregi najezdzcow, gotowych do szturmu. Tarlach zamknal oczy. Wydawalo mu sie, ze wciaz maja do czynienia z ta sama liczba nieprzyjaciol, choc przeciez Sultanici caly czas ponosili ogromne straty. Na Rogatego Lowce, czyzby ich bog, Sultan, noca przywracal umarlych do zycia? Z zamyslenia wyrwaly go dzwieki trab i mrozacy krew w zylach wrzask. Spojrzal na zolnierzy z Kruczego Pola. Bitewne zawolanie Sultanitow nie zrobilo na nich zadnego wrazenia; zostali zawczasu uprzedzeni i wiedzieli, czego maja sie spodziewac. Najbardziej obawial sie tego, ze pierzchna przerazeni mnogoscia nieprzyjacielskich zastepow. Widok tej nieprzeliczonej hordy wzbudzilby strach w najmezniejszym czlowieku. Czy dawni poddani Ogina zdolaja zapanowac nad wlasnym lekiem? Sultanici juz byli przy murze i rozpoczynali wspinaczke. Nowicjusze z Kruczego Pola zadrzeli pod naporem wrogow, ale po chwili znow zwarli szyki. Ku swemu wlasnemu zdumieniu, odparli pierwszy atak. Niektorzy nie wytrzymali trudow walki, kilku nawet padlo, ale stojacy obok towarzysze natychmiast pospieszyli im z odsiecza, totez linia obronna ani razu nie zostala przerwana. Kiedy w koncu Sultanici podali tyly, obroncy z uczuciem dumy obserwowali ich ucieczke, a sierzant z wysoko uniesiona glowa zasalutowal kapitanowi Sokolnikow zakrwawionym mieczem. Byla to chwila, ktora mieli na zawsze zachowac w pamieci i ktorej wspomnienie mialo dopomoc tym, co przezyja, w budowaniu nowego swiata. Tarlach usmiechem i skinieniem glowy podziekowal Torkisowi za jego gest, a potem znow skupil uwage na umykajacych Sultanitach. Podczas tego oblezenia wiele razy widzial, jak ida w rozsypke, i zawsze bolal nad tym, ze nie moze nalezycie wykorzystac momentow ich slabosci. Gdyby jego wlasna armia nie byla tak mala, z pewnoscia juz dawno zakonczylby te wojne. W rozpaczy pochylil glowe. Jak zawsze, fale morskie zagrodzily droge uciekajacym Sultanitom. Chcac nie chcac, musieli sie zatrzymac, na nowo uformowac szyki i podjac kolejna probe. Zaciekle ataki powtarzaly sie przez caly dzien. Najezdzajacy byli rozwscieczeni i coraz bardziej bali sie o wlasna skore, a takze o los towarzyszy, pozostawionych w ogarnietej wojenna pozoga ojczyznie. Nie potrzebowali napomnien wodzow i kapitanow, zeby zrozumiec tragizm sytuacji. Dalsza zwloka mogla zupelnie pokrzyzowac im plany; dzienne porcje zywnosciowe z kazdym dniem stawaly sie coraz mniejsze. Dlatego nie dawali swym przeciwnikom ani chwili wytchnienia. Nie robili juz przerw na oczyszczenie pola bitwy z trupow, tylko wyciagali poleglych niemal spod stop walczacych towarzyszy. Na miejsce jednego smiertelnie ugodzonego zolnierza pojawialo sie natychmiast dziesieciu innych. Wszyscy wojownicy z ogromnej armii parli naprzod jak jeden maz, liczac na to, ze uda im sie zgniesc obroncow jednym wscieklym atakiem. Nieprzerwany szturm, prowadzony przez zdesperowanych i swiadomych swego ciezkiego polozenia przeciwnikow - to bylo zupelnie nowe wyzwanie dla obroncow Morskiej Twierdzy. Po raz pierwszy staneli oko w oko z cala sfora Sultana. Wytrzymali to wsciekle natarcie, podobnie jak wszystkie inne w ciagu minionego miesiaca, ale gdy dzien zaczal chylic sie ku zachodowi i wokol zgestnialy ciemnosci, poczuli, ze sa straszliwie zmeczeni. Twarz kapitana byla blada i sciagnieta; z trudem mogl utrzymac wlocznie w reku. Jego ruchy staly sie ociezale i niezgrabne. Wolniej zadawal ciosy i wolniej tez je parowal. Krwawil z niewielkich skaleczen na udzie i barku; byla to cena za chwile nieuwagi, ktorej Sultanici nie omieszkali wykorzystac. Rany nie przeszkadzaly mu w walce, ale stanowily ponura przestroge na przyszlosc. Zdawal sobie sprawe, jaki los go czeka, jesli w najblizszym czasie nie nadarzy mu sie zadna okazja do odpoczynku. W koncu nastapilo to, co predzej czy pozniej musialo nastapic. Zbyt wolno podniosl wlocznie i zle wymierzyl cios. Przeciwnik bez trudu uniknal uderzenia, wspial sie na szczyt walu i przybral obronna postawe, zanim Sokolnik zdazyl naprawic swoj blad. Sultanita rowniez byl uzbrojony w krotka i ciezka dzide. Kapitan odskoczyl na bok i lekko zakrzywione ostrze chybilo celu; niestety, robiac unik Tarlach stracil rownowage. W pore zdal sobie sprawe z grozacego mu niebezpieczenstwa i natychmiast uniosl w gore oszczep, zeby oslonic sie przed ciosem. Uczynil to tak szybko, ze jego przeciwnik nie zdazyl cofnac wloczni i uderzyc ponownie. Sultanita okazal sie jednak bardzo przebiegly; nie majac czasu na powtorzenie pchniecia, rabnal kapitana w piers drzewcem swej broni. Potezny cios zbil Sokolnika z nog. Kapitan spadl z platformy i uderzyl plecami w kamieniste podnoze walu. Nie zemdlal, ale przez dluzsza chwile nie mogl zlapac tchu. Lezal nieruchomo, oczekujac ciosu, ktory wkrotce mial pozbawic go zycia. Wiedzial, ze Syn Burzy rowniez toczy zaciety boj i tym razem nie przyjdzie mu z pomoca... Dziryt pofrunal w jego strone. Nagle jakis wojownik zeskoczyl z muru i rzucil sie miedzy Sokolnika a lecaca wlocznie. Pocisk dosiegna! celu i Torkis z Kruczego Pola zadrzal konwulsyjnie, przeszyty stalowym grotem. Zdolal ocalic kapitana, ale chwile potem nieswiadomie sprowadzil nan kolejne zagrozenie. Straciwszy przytomnosc, stoczyl sie bezwladnie z nasypu, a jego potezne cialo uderzylo w Tarlacha niczym kamien wystrzelony z katapulty. Oszolomiony upadkiem i odniesiona wczesniej kontuzja Sokolnik byl teraz zupelnie unieruchomiony. Wciaz zdawal sobie sprawe z tego, co sie wokol niego dzieje, ale nie potrafil pomoc swemu towarzyszowi, nie potrafil nawet powiedziec, czy sierzant w ogole potrzebuje pomocy, bo przeciez bylo calkiem mozliwe, ze zginal na miejscu, powstac nie zdolalby rowniez, choc przeciez wiedzial doskonale, ze luka w szeregach musi zostac natychmiast wypelniona... Nagle wokol niego zaroilo sie od wojownikow. Wiekszosc z nich nosila czarne stroje, ale byli wsrod nich i ludzie w barwach Kruczego Pola. Zdjeli zen bezwladne cialo Torkisa. Potem poczul, ze go dzwigneli z ziemi i niosa w strone chaty-lazaretu. Ruch sprawil, ze zaczal odczuwac bol, straszliwy bol, ktory po chwili owladnal calym jego jestestwem. Swiat przez chwile wirowal mu przed oczyma w potepienczym tancu, a potem wszystko zgaslo i otoczyly go nieprzeniknione ciemnosci. Rozdzial dwudziesty Tarlach przysunal krzeslo do lozka, aby moc usiasc najblizej Torkisa.Ogromny mezczyzna mial wprost niewiarygodne szczescie. Mozna by wrecz dojsc do wniosku, ze swe cudowne ocalenie zawdzieczal interwencji samego Rogatego Pana. Podczas desperackiego skoku wygial sie tak osobliwie, ze szybujaca wlocznia przebila mu prawy bok, miesnie plecow i lewe ramie, nie uszkadzajac jednak zadnego waznego organu. Byla to ciezka, bolesna rana. Torkis utracil przez nia bardzo wiele krwi, ale jego zyciu nie zagrazalo zadne niebezpieczenstwo; chyba ze przyplatalaby sie goraczka, lecz tego raczej nie nalezalo sie spodziewac. Pyra podjela zreszta odpowiednie kroki, aby temu zapobiec, zanim powierzyla swego pacjenta pieczy komendanta. Sierzant nie byl specjalnie zachwycony tym, ze wszyscy tak sie o niego troszcza. Kiedy Tarlach usiadl, ranny natychmiast zwrocil sie do niego z pretensjami. -Jeszcze nie umarlem, kapitanie. Po co mam zajmowac twoje lozko? -Spedzisz w nim kilka nastepnych nocy... to nieodwolalna decyzja, sierzancie. Brakuje nam czasu, nie tracmy go wiec na bezsensowne sprzeczki. Sam Tarlach nie odniosl zadnych obrazen oprocz niezliczonych zadrapan i siniakow. Sprawa przedstawialaby sie zupelnie inaczej, gdyby nie smialy czyn Hallacczyka. Oczy dowodcy pociemnialy. Doprawdy, trudno byloby znalezc stosowna odplate za tyle odwagi i poswiecenia. Sierzant byl przeciez gotow zlozyc ofiare z wlasnego zycia, zeby go ocalic! -Najchetniej wyslalbym cie w gory. -Z powodu tego? - prychnal gniewnie Torkis. - Takie uklucie nie wystarczy, zeby uczynic mezczyzne niezdolnym do walki! -A jednak musisz tutaj pozostac, przynajmniej jutro - odpowiedzial spokojnie kapitan. - Jesli Pyra w ogole pozwoli ci wstac, zostaniesz wlaczony do najdalej cofnietych rezerw. -Jesli wyobrazasz sobie, ze pozostawie moich ludzi... - zaczal porywczo Hallacczyk. -Bez dyskusji, sierzancie. Dopoki ta rana sie nie zagoi, bedziesz mial ograniczona swobode ruchow. Jesli doznasz jakichs obrazen albo jesli nastapi zakazenie, rozstaniemy sie na dlugi czas, moze nawet na zawsze. A ja nie chce cie stracic, jestes mi tu bardzo potrzebny. Twarz Torkisa sciagnela sie z bolu. Hallacczyk delikatnie dotknal obnazonego ramienia. -Pozwolilem ci zbyt dlugo mowic... - powiedzial ze skrucha Tarlach. - Teraz idz spac, bo inaczej kaze cie napoic srodkiem nasennym. Nie chcialbym uzywac tak drastycznych metod, zwlaszcza ze pociagneloby to za soba koniecznosc wyslania tu jeszcze jednego wojownika, ktory dopilnowalby, zebys po przebudzeniu zachowywal sie jak nalezy. Torkis rzucil mu wsciekle spojrzenie. Po chwili jednak rozchmurzyl sie, a w koncu wyszczerzyl zeby w szerokim usmiechu. -Musze ustapic - powiedzial, opadajac z powrotem na poduszki. - Rzeczywiscie bys to zrobil? -Mozesz byc pewien, ze tak, towarzyszu. Kapitan podniosl sie i ruszyl ku wyjsciu. Tam przystanal i czekal. Kiedy oddech sierzanta stal sie gleboki i miarowy, wyszedl z izby i cicho zamknal za soba drzwi. Gdy tylko pozostal sam, natychmiast poczul, ze opuszcza go cala energia. Przynajmniej przez chwile nie musial stwarzac pozorow sily i pewnosci siebie. Na prowizorycznym biurku lezaly papiery. Nawet nie spojrzal w ich strone; zajal miejsce przy blacie nie dlatego, ze zamierzal pracowac, ale dlatego ze stalo sie to jego nawykiem. Pomyslal o swej armii i serce mu sie scisnelo. Ci wojownicy byli dzielni, silni i nie narzekali na zly los, ktory postawil przed nimi trudne, niemal niewykonalne zadanie. A jego, dowodcy, obowiazkiem bylo starac sie im dorownac. Wiedzial, ze sprawi zawod towarzyszom. Nie mogl zapewnic im zwyciestwa ani nawet dac gwarancji, ze wiekszosc z nich ujdzie z zyciem. Nagle zwatpil w powodzenie swego planu ucieczki w gory na wypadek, gdyby Sultanici przedarli sie przez linie obronne. Pomyslal, ze tylko niewielu ocalaloby, a i ci nieliczni staliby sie wkrotce sciganymi zwierzetami. Potrzasnal glowa. Musial byc naprawde bardzo zmeczony, skoro bawil sie w takie rozwazania. Powinien walczyc z uczuciem beznadziejnosci, a nie samemu utwierdzac sie w przekonaniu, ze ich polozenie jest rozpaczliwe... Slyszac pukanie, wyprostowal plecy, wstal zwawo i wpuscil Pyre do srodka, odwzajemniajac jej powitalny gest. Nie zdolal jednak calkiem ukryc przygnebienia, bo wciaz mial pustke w oczach, a nie pomyslal zawczasu o zakryciu twarzy helmem. Uzdrowicielka natychmiast odgadla, co go dreczy, ale postanowila nie robic na ten temat zadnych uwag. -Coz, moglbys wygladac jeszcze gorzej - oswiadczyla burkliwie po kilku sekundach uwaznej obserwacji. Na twarzy kapitana pojawil sie slaby usmiech. -Nie brzmi to specjalnie pocieszajaco - odpowiedzial krotko. -Byc moze, ale sklamalabym mowiac, ze wygladasz znakomicie... Czy sierzant spi? -Tak. -Ach, te przywileje nizszych szarz! - wymamrotala z odrobina zazdrosci w glosie. Tarlach spojrzal na stol i rozlozone na nim papiery, a potem westchnal ciezko. -Torkis nie lezalby teraz w lozku, gdyby nie mial dziury w plecach. Ale przyznaje, ze ten, kto sprawuje dowodztwo, musi liczyc sie z pewnymi niedogodnosciami... -...Rownowaza one przywileje, ktore daje wladza. Spojrzal uwaznie na Pyre. Nie zaskoczyla go jej wizyta - spodziewal sie nawet, ze przyjdzie nieco wczesniej. Musiala dowiedziec sie juz o jego upadku i o tym, ze przejal obowiazki ciezko rannego sierzanta. Oczekiwal jeszcze kogos i powoli zaczal sie niepokoic, gdyz ten ktos wciaz nie nadchodzil. -Czy wladczyni jest ranna? - zapytal, starajac sie nadac swemu glosowi normalne brzmienie. -Pani Una miala dzisiaj szczescie i nie odniosla zadnych obrazen. Po prostu przybylo jej sporo nowych zajec od kiedy twoj drugi zastepca zostal ranny. -Naprawde niepotrzebnie siedze tutaj, gadajac z toba. To strata czasu. - Tarlach wstal i ruszyl ku drzwiom.- Najlepiej bedzie, jesli pojde sprawdzic, jak sie maja pozostali. Papierkowa robota moze poczekac. Codziennie obchodzil wszystkie placowki, aby dodac ducha towarzyszom, lecz dzis zaniedbal tego obowiazku; musial przeciez odwiedzic rannego Torkisa. Pyra uniosla reke w gescie sprzeciwu. -Pani Una sama sobie z tym poradzi, a ja mam niejakie pojecie o sprawach zwiazanych z dowodzeniem duza grupa ludzi. Bylam naczelnikiem wioski i sadze, ze moge byc ci pomocna. Nie wiem nic o sztuce wojennej, ale chetnie zajme sie raportami dotyczacymi aprowizacji. Troche mi wstyd, ze dotychczas wykrecalam sie od tej roboty. -Nikt nie moglby miec do ciebie pretensji, uzdrowicielko. Ale przyznaje, ze przyda mi sie twoja pomoc. Jestem dzisiaj strasznie zmeczony. -Nic dziwnego! Na dobra sprawe powinienes natychmiast isc do lozka. -Wszystkim nam przydalby sie co najmniej tydzien snu - odpowiedzial Tarlach ze smutkiem w glosie. Pyra podeszla do biurka. -Powiedz, co mam robic, Ptasi Wojowniku. Sokolniczka doskonale dawala sobie rade, totez ukonczyli prace w niewiarygodnie krotkim czasie. - Dziekuje ci - powiedzial kapitan. - Nie sadzilem, ze tak szybko nam pojdzie. -Jesli naprawde nie ma juz nic do zrobienia, to jestesmy wolni i mozemy pojsc cos przekasic, zanim woz z zywnoscia odjedzie w gory. Widzac jego lekcewazacy gest, z dezaprobata potrzasnela glowa. -Nic nie jadles zeszlej nocy. Tak dluzej byc nie moze, Gorski Jastrzebiu. -Skad wiesz, ze nic nie jadlem? Wladczyni ci powiedziala? - zapytal ze zloscia. Una i Pyra byly przyjaciolkami, a Tarlach wiedzial, ze kobiety rozmawiaja ze soba o wszystkim tak jak mezczyzni. -Nie, chociaz, prawde mowiac, powinna byla to zrobic. W koncu mam dbac o to, zebyscie zachowali sily do walki. Wspomnial mi o tym twoj porucznik. -Brennan? Usmiechnela sie, widzac jego zaskoczenie. -Twoi towarzysze mysla o tobie. Niejeden boi sie, ze umrzesz z przepracowania. Wstala z krzesla. -Co prawda mamy klopoty z zaopatrzeniem, ale mimo to musisz sie pozywic, bo inaczej oslabniesz. Przyniose ci cos, jesli nie masz ochoty isc. Tarlach zesztywnial. -Nie moge sie zgodzic, zebys mi uslugiwala. -A zatem chodz ze mna. Tak czy tak, dostaniesz cos do jedzenia. Noc byla dosyc przyjemna - chlodna, lecz nie mrozna i znacznie cichsza niz zwykle. Spokoj tej nocy kazal zapomniec o wojnie i obudzil w nich jakas dziwna tesknote, tak silna, ze calkiem odeszla im ochota na sen. Uzdrowicielka i wojownik jedli powoli, a po skonczonym posilku wrocili do chaty, ktora byla jednoczesnie kancelaria i mieszkaniem dowodcy. Przy drzwiach stala niska, drewniana laweczka. Tarlach usiadl na niej, opierajac plecy o wybielony mur. Zamknal oczy, rozkoszujac sie wilgocia i chlodem kamieni, jak czlowiek trawiony goraczka. Pyra po krotkiej chwili wahania usiadla obok niego. Podobnie jak Gorski Jastrzab, nie mowila nic, tylko delektowala sie panujaca wokol cisza. Syn Burzy usadowil sie na ramieniu mezczyzny skwirzac cicho, aby zwrocic na siebie uwage. Po krotkiej chwili Tarlach zdal sobie sprawe z jego obecnosci i zaczal gladzic reka miekkie piora ptaka. Spojrzal na swa towarzyszke. -Nie ma nic dziwnego w tym, ze jako wykwalifikowana znachorka nalezycie wykonujesz swa prace. Ale nigdy nie zdolamy ci sie odwdzieczyc za troske, jaka okazujesz naszym skrzydlatym braciom. -Wcale nie oczekuje jakiejs szczegolnej wdziecznosci - powiedziala miekko - odnosze sie do nich tak samo jak do ludzi. Zachmurzyla sie nagle. -Na Jantarowa Pania, nienawidze patrzec na ich delikatne, kruche ciala, naznaczone straszliwymi sladami mieczow i wloczni! Wojna to ludzka rzecz, ptaki nie powinny w niej uczestniczyc... a jednak robia to z milosci do nas. Ludzie odwzajemniali sie sokolom rownie silnym uczuciem. Pojela to w ciagu tych kilku straszliwych tygodni. Poprzedniego dnia przypadkowo natknela sie na samotnego Sokolnika, ktory sadzac, ze nikt go nie widzi, plakal jak dziecko z powodu smierci swego skrzydlatego towarzysza. Z ptakami bylo zupelnie inaczej. Wkrotce odkryla, ze potrafi ukoic ich bol, przynajmniej na jakis czas; nie tylko sokolice, ale i sokoly szukaly u niej pociechy. Poswiecala im wiekszosc swego czasu i nawet idac spac zwykle brala ze soba do lozka jakiegos ptaka chorego na duszy lub na ciele. Wszyscy walczacy byli gotowi do najwiekszych poswiecen. Zarowno Pyra, jak i siedzacy obok niej oficer wiedzieli, ze jest to konieczne, bo w tej chwili od ich postawy zalezy los High Hallacku i calego swiata. Sokolniczka zamknela na chwile oczy. Morska Twierdza zostala stworzona jako miejsce tetniace zyciem i praca, w ktorej mieszkancy doliny znajdowali prawdziwa radosc... -To cudowny kraj - odwazyla sie w koncu przerwac panujaca cisze. - A na dodatek zamieszkuja go wspaniali ludzie. Nawet w najsmielszych marzeniach nie przypuszczalam, ze trafie w takie miejsce. Nagle ogarnal ja lek. Pomyslala, ze wkrotce wiekszosc mieszkancow Doliny zginie, a ci, ktorzy przezyja, jeczec beda w jarzmie niewoli. -Musimy wygrac te wojne, Gorski Jastrzebiu - powiedziala spokojnie i stanowczo. Mezczyzna myslal w tej chwili o tym samym co ona i dreczyly go dokladnie te same obawy. Mimo to stwierdzil: -Zwyciezymy. Tu albo gdzie indziej. To, co nie udalo sie Alizonczykom, nie uda sie rowniez tym przekletym przybyszom z innego swiata. Wstal z zamiarem udania sie na krotka przechadzke. Nie chcial, zeby Sokolniczka dostrzegla, jak bardzo jest wzburzony, poza tym mial nadzieje, ze spacer ukoi jego napiete nerwy. Zanim zdazyl sie wyprostowac, opadl z powrotem na lawke z sykiem bolu. To nadwerezone muskuly daly znac o sobie. Pyra w pierwszej chwili poderwala sie, zatrwozona, ale po chwili zrozumiala przyczyne jego dziwnego zachowania. -Zesztywnialy ci miesnie? - zapytala z troska. Tarlach w koncu odzyskal glos. -Bede musial cos z tym zrobic, zanim jutro stane do walki - powiedzial przez zacisniete zeby. -Jesli nie wydobrzejesz, nie wezmiesz udzialu w jutrzejszej bitwie. Jak niby mialbys walczyc, skoro odczuwasz bol przy kazdym ruchu? Nie probowala go podeprzec, gdy wstawal. Z pewnoscia przyjalby pomoc od ktoregos ze swych towarzyszy; przypuszczalnie tez od pani Uny, pod warunkiem ze bylby z nia sam na sam. Zdawala sobie jednak sprawe z tego, ze nie chce, aby ona mu pomagala. Kapitan wyprostowal sie. Twarz wciaz mial sciagnieta i wstajac musial sie oprzec o sciane, ale wiedzial, ze tym razem jego cialo nie wyplata mu przykrego figla. Tym razem po prostu nie pozwoli, zeby to nastapilo. -Nie obawiaj sie, bede gotow - powiedzial. Rozdzial dwudziesty pierwszy Nastepnego dnia Gorski Jastrzab szykowal sie wlasnie do opuszczenia swej izby, gdy w drzwiach stanal Brennan.Tarlach zauwazyl, ze porucznik zatroskanym wzrokiem sledzi jego ruchy i zmarszczyl brwi. -Czy Pyra mi nie uwierzyla? -Za dobrze zna Sokolnikow, zeby wierzyc nam w tego rodzaju sprawach, przyjacielu. Mamy zwyczaj udawac bardziej wytrzymalych, niz naprawde jestesmy. Jak sie czujesz? -Wystarczajaco dobrze, zeby zemscic sie na nieprzyjaciolach za moje cierpienie. Tarlach zauwazyl na szyi towarzysza cienka czerwona linie. Biegla od ucha do wysokiego kolnierza; wygladalo to tak, jak gdyby czubek miecza lub grot wloczni - Tarlach sadzil, ze raczej to drugie - przeoral skore w tym miejscu. -Widze, ze i tobie nie udalo sie wyjsc bez szwanku z wczorajszej bitwy - powiedzial kapitan do mlodszego oficera. - Malo brakowalo... -Istotnie, ostrze chybilo o wlos. Gdyby dosieglo celu, byloby to dla mnie nieskonczenie przykre - przyznal Brennan. Nagle uwage Tarlacha przykul blysk snieznej bieli. Lewa reka porucznika byla owinieta grubym bandazem. Uzdrowiciele nie opatrywali w ten sposob lekkich ran, totez Tarlach natychmiast spowaznial i porzucil lekki ton. -Co ci sie stalo? -Zlapalem ostrze miecza - odpowiedzial lakonicznie Brennan. - To nic groznego. Przez jakis czas nie bede mogl uzywac tarczy, to wszystko. -A wiec to dlatego Una wyreczyla mnie wczoraj w pracy? Dziwilem sie, dlaczego ty tego nie zrobiles. Brennan wzruszyl ramionami. -Niektorzy odniesli ciezsze rany, totez sporo czasu uplynelo, zanim uzdrowicielki wreszcie sie mna zajely. Poza tym mam wrazenie, ze operacja trwala dosyc dlugo. -Masz wrazenie...? To znaczy, ze przedtem cie uspily? Srodki nasenne stosowano tylko przy najtrudniejszych, najbardziej skomplikowanych zabiegach. Jesli zaaplikowano je Brennanowi, to widocznie rana, ktora odniosl porucznik, wcale nie nalezala do lekkich. -Pyra zapewnila mnie, ze nie utrace wladzy w tej rece. - Brennan usmiechnal sie szeroko. - Chodz, przyjacielu, bo przez twoja gadanine sam zaczne sie niepokoic! Musimy zgotowac naszym gosciom zwykle powitanie. Ranek byl wprost cudowny i wszystko wskazywalo na to, ze piekna pogoda utrzyma sie przez caly dzien. W tych wspanialych dekoracjach rozegraja sie wkrotce niemile dla oka sceny - pomyslal z gorycza Tarlach - coz za niezwykly kontrast. Spogladal na coraz lepiej oswietlone blonia u stop walu. Kazdego ranka rozposcieral sie przed jego oczyma dokladnie ten sam widok... czas, ktory uplynal od dnia, w ktorym ujrzal go po raz pierwszy, wydal mu sie wiecznoscia. Dzis jednak dostrzegl pewna roznice: ledwie wyczuwalna zmiane nastrojow wsrod ogromnej zgrai zebranej na plazy. Do serc Sultanitow zakradla sie bowiem niepewnosc. Uderzyli wszystkimi silami, podobnie jak poprzedniego dnia. Pogodzili sie z tym, ze wczorajszy szturm nie przyniosl im zwyciestwa i ze rankiem znow ujrza przed soba znienawidzony mur. Nie spodziewali sie jednak, ze garnizon bedzie taki jak zawsze: spokojny, milczacy tym osobliwym milczeniem, w ktorym krylo sie ponure, grozne wyzwanie. Rozsadek wciaz mowil im, ze musza zwyciezyc, ale teraz, kiedy patrzyli na tych niezlomnych, straszliwych wojownikow, zwatpili. Zwatpili po raz pierwszy. Trwalo to tylko krotka chwile. Moment niepewnosci minal, wojownicy znow nabrali otuchy, a ich wodz przytknal trabke do ust. Nie zdazyl w nia zadac. Inny sygnal rozdarl rzeskie powietrze poranka, sygnal tak silny i czysty, ze mogl pochodzic tylko z rycerskiego rogu Sokolnika. Na szlaku prowadzacym w doline pojawili sie czarno ubrani jezdzcy. Bylo ich wielu, bardzo wielu, a przeciez stanowili tylko przednia straz ogromnej armii Sokolnikow. Przystaneli na krotka chwile, ktora wydala sie oblezonym wiecznoscia, a potem, slyszac druga komende - tym razem byl to znak do rozpoczecia ataku - runeli w dol stroma sciezka, kierujac sie w strone walu. Pedzili naprzod, szereg za szeregiem, a w oddali juz majaczyly kolejne oddzialy, idace szeroka lawa... Liczebnosc tej armii zdumiewala zarowno najezdzcow, ktorzy na jej widok zamarli ze strachu, jak i czlonkow zalogi grodu. W gorze krazyly sokoly, tysiace sokolow uformowanych w gigantyczna kolumne, zaslaniajaca spory kawal nieba. Tarlach na krotka chwile zmruzyl oczy. Jednego nie potrafil pojac: przeciez plemie Sokolnikow z pewnoscia nie liczylo az tylu ludzi zdolnych do noszenia broni. Nagle serce wezbralo mu dzika duma. Kobiety! Wszystkie, nawet te z wiosek, ktorych mieszkanki nienawidzily mezczyzn, wszystkie one polaczyly sie z armia w obliczu zaglady ich swiata. Patrzyl na nadciagajaca armie. Byli juz blisko: jezdzcy i ptaki bojowe... Po raz pierwszy od owego dnia w odleglej przeszlosci, kiedy ich rasa przybyla z pomocnych krain, Sokolnicy wystapili w takiej sile. Bo tez po raz pierwszy pojawila sie wielka sprawa, cel na miare ich umiejetnosci i mestwa. Liczebnoscia bynajmniej nie ustepowali nieprzyjacielowi. Nagle zobaczyl, jak wielkie straty zadaly Sultanitom sztorm i miecze obroncow, a potem uswiadomil sobie z przerazeniem, ze w nadchodzacej bitwie dojdzie do bezposredniego starcia obu armii. Wlasciwie, jesli brac pod uwage sokoly, druzyny Morskiej Twierdzy byly teraz o wiele silniejsze. Sultanici rowniez rozumieli dobrze, co oznacza dla nich ta nagla odmiana losu. Znalezli sie w rozpaczliwym polozeniu. Byli zolnierzami z krwi i kosci, totez szybko zlamali szyki i utworzyli czworobok, gotujac sie do odparcia ataku, ale wiedzieli, ze ich wysilki sa zupelnie beznadziejne. Patrzac na schodzace z gor zastepy Sokolnikow zdali sobie sprawe, ze oto nadszedl ich kres. Tarlach kazal wszystkim swoim wojownikom odsunac sie na bok i zrobic przejscie przybyszom, ktorzy zsiedli z koni u podnoza walu. Nie pozwolil jednak zadnemu z czlonkow zalogi na przylaczenie sie do atakujacych; nawet teraz, kiedy odsiecz juz nadeszla, wolal zachowac maksymalna ostroznosc i nie oslabiac szczuplego garnizonu. Sultanici wciaz dysponowali duza sila i mogli powaznie zagrozic twierdzy. Caly czas zachowywal niewzruszony spokoj. Przysunal sie blizej do stojacej nie opodal Uny, ale nie probowal jej dotknac ani tez rozmawiac z nia. W rzeczywistosci prawie nie patrzyl na to, co nastapilo po pierwszym spotkaniu dwoch armii i gdyby mogl, chetnie zszedlby z walu. Nawet podczas slynnej bitwy, ktora ostatecznie zlamala potege Alizonu - nie zdarzylo mu sie ogladac tak straszliwych jatek. Mial nadzieje, ze juz nigdy w zyciu czegos takiego nie ujrzy. Sultanici byli doskonalymi, odwaznymi zolnierzami. Postanowili drogo sprzedac zycie, gdyz szans na zwyciestwo nie mieli zadnych. Poniesli wielkie straty podczas niezliczonych szturmow i straszliwej burzy. Ciezkie warunki, w ktorych zyli i walczyli, nadwatlily ich sily. Wyczerpani i pozbawieni jakiejkolwiek oslony procz wlasnych tarcz, musieli predzej czy pozniej ulec liczebnej przewadze nieprzyjaciol. Bylo to nieuniknione, zwlaszcza ze Sokolnicy przystapili do walki ze swiezymi silami, pomijajac zmeczenie spowodowane dluga podroza. Jednak najezdzcy mogliby bardzo dlugo opierac sie ich atakom, gdyby nie bojowe ptaki. Atakujac z gory, calym stadem, stanowily grozna sile i budzily przerazenie wsrod przybyszow z innego swiata, ktorzy od poczatku patrzyli na nie z zabobonnym lekiem ludzi nie znajacych tego rodzaju wiezow braterstwa z istotami nizszych gatunkow. Nie bylo mowy o litosci czy braniu jencow. Najezdzcy nie zamierzali sie poddawac, w ogole nie brali pod uwage takiej mozliwosci, zdajac sobie sprawe z ogromu kleski i jej konsekwencji dla calej rasy Sultanitow. Juz to wystarczylo, zeby odebrac im chec do zycia, a przeciez w dodatku mieli swiadomosc, ze okryli sie nieslawa, marnujac szanse na szybkie i latwe zwyciestwo w walce z zalosnie mala garstka przeciwnikow. Gdyby nawet Sokolnicy ich oszczedzili, pozabijali sie nawzajem. Najemnicy pojeli to wkrotce i mimo braku zamilowania do rzeznickiej roboty pogodzili sie z koniecznoscia zabicia wszystkich nieprzyjaciol. Sultanici bili sie dzielnie, zasluzyli sobie na szacunek i nie mozna im bylo odmowic prawa do szybkiej, godnej smierci. Una z Morskiej Twierdzy spuscila glowe i odwrocila twarz, aby nie patrzec na to, co dzialo sie u stop walu. Czula wstret na mysl o trwajacej rzezi i byla straszliwie zmeczona, ale nad wszystkimi innymi uczuciami gorowalo zdumienie, ze wreszcie nastapil koniec. Poradzili sobie, dokonali rzeczy niemozliwej i to przy stosunkowo niewielkich stratach. Minione tygodnie wydawaly jej sie czyms nierzeczywistym, dziwna mara senna zeslana przez Czarownice. A jednak wiedziala dobrze, ze to nie byla uluda i ze ostatnie wydarzenia bardzo ja zmienily. Nieoczekiwanie - i wbrew wlasnej woli - stala sie weteranem, doswiadczonym zolnierzem, ktory przelal tyle krwi ludzkiej, ze juz dawno przestal liczyc pokonanych przeciwnikow. Przypomniala sobie ow dzien, kiedy po raz pierwszy usmiercila czlowieka: wydalo jej sie, ze od tego czasu uplynela cala wiecznosc. Wowczas wlasnie poznala Tarlacha z Sokolnikow, ktory stwierdzil, ze z biegiem czasu zabijanie kazdemu przychodzi coraz latwiej, ale nalezy sie wystrzegac takich, ktorym sprawia ono przyjemnosc. Zadrzala w glebi serca. Tylko potwor moglby delektowac sie takimi okropnosciami. Tarlach nie byl tego rodzaju czlowiekiem. Czula, ze krwawe widowisko budzi w nim najwyzsza odraze i ze pragnalby znalezc sie jak najdalej od tego miejsca. Niestety, jako dowodca musial pozostac i obserwowac bitwe az do momentu ostatecznego rozstrzygniecia. Ona rowniez nie mogla odejsc, zreszta nawet gdyby wolno jej bylo to uczynic, nie pozostawilaby go samego. Pragnela swoja obecnoscia dodac mu otuchy. Przyjrzala sie uwazniej mezczyznie, ktory zajal tak wazne miejsce w jej zyciu. Nie ulegalo watpliwosci, ze bardzo ucierpial podczas tej ciezkiej proby. Jak bardzo - nie wiedziala, ale bala sie o niego i dreszcz ja przechodzil na mysl o czekajacym go nowym wyzwaniu. Tym razem Tarlach musial stawic czolo wlasnym wspolplemiencom, ktorzy przyjechali tu, aby ich wszystkich ocalic. Kapitan raz jeszcze spojrzal w strone wielkiego stosu plonacego na plazy i zadrzal, chociaz w wierzeniach Sokolnikow ogien mial wlasciwosci oczyszczajace, a spalenie uwazane bylo za godny pochowek dla wojownika. Juz dawno rozpuscil swoj oddzial i wiekszosc zolnierzy zeszla z walu. Na tym odcinku pozostal tylko on i Una. -Czy zgodzisz sie przejac dowodzenie, pani? - zapytal. - Musze dopatrzyc kilku spraw przed rozmowa z Varnelem. Usmiechnela sie i kiwnela glowa. -Nie pracuj zbyt ciezko, Gorski Jastrzebiu. Dolacze do ciebie, jak tylko bede mogla i razem szybko uporamy sie ze wszystkim. Rozdzial dwudziesty drugi Tarlach siedzial w swojej kwaterze w okraglej wiezy, zajety czytaniem jakichs raportow, gdy nagle uslyszal glosne pukanie. Niemal w tej samej chwili drzwi rozwarly sie na osciez i do komnaty wszedl Varnel, komendant armii Sokolnikow.Kapitan wstal szybko i dotknal dlonia glowni miecza, oddajac w ten sposob honory swojemu dowodcy. Po tym oficjalnym pozdrowieniu mezczyzni uscisneli sie serdecznie korzystajac z tego, ze sa sami; w obecnosci obcoplemiencow Sokolnicy nie witali sie tak wylewnie. Pan Wojny cofnal sie i obrzucil badawczym spojrzeniem mlodszego towarzysza. -Nigdy nie widzialem cie tak wyczerpanego, Tarlachu - powiedzial w koncu. -Wydaje mi sie, ze dopiero teraz zaczynam odczuwac skutki dlugotrwalego braku snu. W kazdym razie mialem szczescie, ze wyszedlem calo z tej przygody. Wszyscy mielismy szczescie. Gdybys sie tu nie pojawil... -Wiedziales, ze przybede. -Owszem, ale nie wiedzialem, czy zdazysz na czas. Pochylil glowe i jego spojrzenie pobieglo ku zapisanej kartce lezacej na biurku. Dla niektorych odsiecz nadeszla zbyt pozno. -To lista poleglych - wyjasnil, widzac, ze Pan Wojny patrzy w tym samym kierunku. - Niejeden nazwalby flasze straty znikomymi, ale dla mnie... -Taki juz los dowodcy - powiedzial lagodnie Varnel.- Smierc towarzysza jest jak cios wlocznia w samo serce... Wszyscy cierpimy z tego powodu, oprocz tych nielicznych oficerow, dla ktorych zycie przyjaciol nie ma zadnej wartosci. Ale oni nie zasluguja na miano czlowieka i moga stanowic zagrozenie dla twierdz i oddzialow, w ktorych sluza. Varnel rozmyslnie odwrocil kartke zapisana strona do dolu. Podszedlszy do paleniska, przez chwile wpatrywal sie w plomienie, a potem przysunal do ognia dwa krzesla i usiadl na jednym z nich. -Ktos zadal sobie wiele trudu, aby rozniecic tutaj ogien. Korzystajmy wiec z ciepla, inaczej jego starania pojda na marne. T ariach nie ruszyl sie z miejsca. Komendant westchnal ciezko. -Siadaj, Gorski Jastrzebiu. Lubie widziec twarz czlowieka, z ktorym rozmawiam. Tarlach usluchal polecenia. -Skad znasz to imie? - spytal. -Tak nazywal cie twoj poslaniec... tak nazywaja cie tutaj wszyscy. Wyrobiles sobie naprawde niezwykla pozycje w tych stronach, przyjacielu. Opowiedz mi swoja historie ze wszystkimi szczegolami, poczynajac od pierwszego spotkania z mieszkancami tego kraju. Serce kapitana zabilo mocniej. Poczul ucisk w zoladku. A wiec w koncu nadeszla chwila, w ktorej rozstrzygna sie losy plemienia Sokolnikow. -Podejmowalem samodzielnie wszystkie decyzje - oswiadczyl - i jestem w pelni odpowiedzialny za wszystkie nasze posuniecia. Moi towarzysze i sojusznicy nie ponosza tu zadnej winy. -Uczylem cie niegdys, jak unikac zbednych slow i od razu przystepowac do sedna sprawy. -Uczyles mnie tez, ze nie wolno obarczac innych ludzi brzemieniem wlasnych trosk! Zacisnal piesci, ale po krotkiej chwili uspokoil sie i rozluznil miesnie. Od chwili kiedy dokonal wyboru, wiedzial, ze to starcie musi nastapic, predzej czy pozniej. Opowiedzial o brzemiennym w skutki spotkaniu z Una z Morskiej Twierdzy, a takze o innych wydarzeniach, ktore potem nastapily. Wspomnial o swoich obawach dotyczacych przyszlosci rasy Sokolnikow i wyjasnil, jakie rozwiazanie problemu zaproponowala wladczyni. Na koniec powiedzial Varnelowi o postawionych przez Une warunkach. Kiedy skonczyl, w pokoju zapadla cisza. Po kilku minutach Pan Wojny zadal pierwsze pytanie: -Czy samo Krucze Pole nie wystarczy? -Nie. Sa tam piekne, zyzne doliny, w ktorych bedzie mozna zalozyc wioski, jest nawet znakomite miejsce na nowe Gniazdo. Niestety to zbyt maly kraj, bysmy mogli pomiescic w nim nasze oddzialy i znalezc wystarczajaco duzo paszy dla wierzchowcow. Nawet w czasach swietnosci Gniazda wiekszosc wojownikow obozowala poza jego murami. -Potrzebujemy duzej przestrzeni i dlatego musimy miec wolny dostep do ziem Morskiej Twierdzy. -A dostep do tych ziem uzyskamy tylko wowczas, jesli przyjmiemy warunki traktatu? Gorski Jastrzab zmarszczyl brwi. Ton Komendanta budzil w nim gniew i rozpacz; czul, ze za chwile wybuchnie. -To naprawde niewiele w porownaniu z tym, co otrzymujemy w zamian. Pani Una obdarzyla plemie Sokolnikow wielkim zaufaniem, dajac nam i naszym potomkom prawo uzytkowania swojej wlasnosci. Ta dama szczerze pragnie nam pomoc, ale trudno sie spodziewac, zeby tolerowala tu cos, co uwaza za wielkie zlo. Utkwil plonace spojrzenie w twarzy Varnela. Na wspomnienie roli Uny w dopiero co zakonczonej bitwie i uslug, jakie oddala im Pyra - uzdrowicielka, poczul prawdziwa wscieklosc. -Bo to naprawde jest zlo, z ktorym powinnismy walczyc ze wszystkich sil. Opanowal sie. Mowiac takie rzeczy mogl zaprzepascic nawet te niewielka szanse, ktora mial. -Czy naprawde wymagaja od nas tak wiele? - zapytal. - Te kobiety, ktore sie do nas przylacza, moga popasc wraz ze swoim potomstwem w ciezka niewole. Takie ryzyko niestety istnieje. Dlatego nalezy postawic im swobode wyboru, czy chca tu przybyc i pozostac na stale. Musimy z szacunkiem odnosic sie do mieszkanek osad, a takze do Hallacczykow - zarowno tych ubogich, jak i tych wysoko urodzonych. Przede wszystkim zas musimy zapomniec, ze niegdys mielismy wladze nad zyciem i smiercia naszych kobiet. Popatrzyl ponuro na swego dowodce, probujac odgadnac o czym teraz mysli, ale twarz Pana Wojny byla niczym maska. Chcial wysluchac wszystkiego do konca i dopiero wowczas podjac ostateczna decyzje. -Nikt nie zada, abysmy zyli tak, jak zyja inne ludy - ciagnal dalej kapitan - choc oczywiscie bedziemy sie musieli pogodzic z pewnymi zmianami, ktore w miare uplywu czasu na pewno nastapia... Moze nawet wczesniej niz moglibysmy przypuszczac, biorac pod uwage koniecznosc utrzymywania stalych kontaktow z miejscowymi, jednak na razie zarowno wojownicy, jak i mieszkanki wiosek moga prowadzic taki tryb zycia, jaki im najbardziej odpowiada. Na twarzy Tarlacha pojawil sie przelotny usmiech. -Takie rozwiazanie zapewne zadowoli nie tylko nas ale rowniez kobiety. Nie sadze, zeby zbytnio zalezalo im na naszym towarzystwie. Wszystko wskazuje na to, ze dotychczas znakomicie dawaly sobie rade same... Varnel drgnal. -Nie pomyslalem o tym. -Zanim wybuchla wojna, nie robilem wlasciwie nic innego, tylko rozwazalem dobre i zle strony swojego projektu - powiedzial Tarlach znuzonym glosem. - Jesli zostanie przyjety, wszystkim nam latwiej bedzie przystosowac sie do nowych warunkow. Na razie widze tylko jeden klopot: musimy zaczac szkolic nasze kobiety i mieszkancow Dolin, tak jak szkolimy mlodych Sokolnikow. Mysle jednak, ze damy sobie z tym rade. Zwyczaj kaze nam odnosic sie uprzejmie do obcoplemiencow, tak wiec grzeczne traktowanie rodaczek nie powinno nam sprawiac wiekszych problemow. Pan Wojny wstal, spojrzal na ognisko, a potem zwrocil sie ku swemu towarzyszowi. -Czy zdajesz sobie sprawe z wszystkich konsekwencji? Kapitan zacisnal usta. -Jesli moja propozycja zostanie odrzucona, byc moze zgine lub przypadnie mi w udziale los wygnanca. Jesli natomiast plan spotka sie z aprobata czesci z nas, to przynajmniej polowa plemienia odejdzie. Wsrod Sokolnikow powstana dwa obozy, brat bedzie musial rozstac sie z bratem... - wbil wzrok w Pana Wojny. - Doskonale zdaje sobie sprawe z tego, ze cala odpowiedzialnosc spadnie na mnie. Bedzie to pierwszy rozlam od dnia, kiedy ze strachu przed Jonkara postanowilismy rozstac sie z kobietami. Rzekomo pokonana Czarownica odniosla wowczas swoj najwiekszy triumf - zakonczyl z sercem przepelnionym gorycza. Varnel przyjrzal mu sie uwaznie. -Dusisz w sobie zlosc. -Nie zlosc. Strach - odpowiedzial Tarlach, ze wstydem zwieszajac glowe. Przez chwile dane mu bylo zakosztowac goryczy porazki. - Przyjmujac propozycje wladczyni wiedzialem dobrze, na co sie porywam i bylem gotow poniesc wszelkie konsekwencje tej decyzji. Gdybym nie wierzyl gleboko, ze jest to jedyny sposob na uratowanie naszej rasy, w ogole nie wzialbym tej oferty pod uwage. Boje sie, ze jesli wszyscy - albo przynajmniej wiekszosc z nas - nie skorzysta z nadarzajacej sie okazji, plemie Sokolnikow czeka zaglada. Komendant podszedl do Tarlacha i polozyl mu reke na ramieniu. -Cokolwiek bym postanowil w sprawie Morskiej Twierdzy, nikt cie nie potepi. Tarlach z trudem powstrzymal sie od smiechu. -Nikt? Mysle, ze Xorock, a takze Gurrin i Langhold beda mieli cos do powiedzenia na ten temat. -Ci trzej nie maja prawa glosu, jesli chodzi o przyszlosc naszej rasy! - odparl gniewnie Varnel - To glownie z ich powodu znalezlismy sie w opalach. Komendant Xorock beztrosko zostawil swoja wioske bez opieki, kiedy musielismy wszyscy opuscic Gniazdo. Oczywiscie kiedy zawrocil, nie zastal tam juz nikogo. Nie wiadomo, czy zgineli, czy ukryli sie w gorach - w kazdym razie stracilismy wszystkich, lacznie z kobietami, ktore zaszly w ciaze podczas ostatniej wizyty wojownikow. Pozostali dwaj postapili podobnie - "zgubili" ponad polowe kobiet, ktore udalo im sie wyprowadzic z gor. To niepowetowana strata, choc wiele z tych, ktore nie uciekly, wydalo na swiat dzieci. Widzac zaskoczenie towarzysza, Pan Wojny wzruszyl ramionami. - Chyba nie wyobrazales sobie, ze przejde do porzadku dziennego nad ta strata? -Prosze o wybaczenie, panie moj. Bylem zuchwaly i glupi, sadzac, ze tylko ja... Jego towarzysz usmiechnal sie. -Glupi? Mozliwe... ale nikt nie moglby oskarzyc cie o zuchwalosc. -Co stalo sie z wioskami Breena, Arnela i twoja? -Z tamtych dwoch osad uciekla co dziesiata kobieta, z mojej - co piata. Najwiecej zbieglo w ciagu pierwszych dwoch, trzech lat od upadku Gniazda. -A zatem sytuacja przedstawia sie lepiej, niz sadzilem - powiedzial z ulga Tarlach. -Na razie. Jesli nie znajdziemy sobie nowej siedziby, czeka nas nieuchronna zaglada, w tej kwestii calkowicie sie z toba zgadzam. Wlasnie dlatego wezwalem wszystkich Sokolnikow, wyznaczajac na miejsce spotkania High Hallack. Chcialem troche potrzasnac naszymi zacofanymi bracmi, wyrwac ich ze stanu blogiego samozadowolenia i zmusic, zeby mnie przynajmniej wysluchali. - Varnel spojrzal przenikliwie swymi szarymi oczyma na mlodszego oficera. - Wybralem Linne, portowe miasto polozone najblizej Kruczego Pola. Slyszalem o tym, ze dostales te Doline i mialem nadzieje, ze bedziemy mogli wykorzystac ja tak, jak proponujesz. Teraz slysze, ze nie da sie tego osiagnac bez ugody z Morska Twierdza i jej Pania. -Owszem - potwierdzil Tarlach. - Pokaze ci mapy tych stron, a po zalatwieniu najwazniejszych spraw wybierzemy sie na krotka wycieczke i zwiedzimy obie Doliny. -Tak, bede musial je dokladnie obejrzec, zanim podejme ostateczna decyzje. -Nie zawiedziesz sie. Morska Twierdza i Krucze Pole w zupelnosci odpowiadaja naszym potrzebom - zapewnil go Tarlach. Niebezpieczenstwo minelo... Tarlach nie moglby sobie wyobrazic bardziej pomyslnego rozwiazania, ale mimo to nagle ogarnal go niewymowny smutek. -Nawet jesli nasz plan spotka sie z aprobata, stracimy... -Stracimy nieco mniej niz polowe wojownikow - oswiadczyl stanowczo Pan Wojny. - Kazdy mezczyzna sam musi dokonac wyboru, ale Xorock, Gurrin i Langhold beda sie ostro sprzeciwiac kazdemu traktatowi, kazdej probie poprawienia sytuacji kobiet i w ogole zmianie naszych odwiecznych obyczajow. Wszyscy maja mocna pozycje w swoich oddzialach i wiekszosc ludzi pojdzie za ich przykladem. Arnel i Breen stana po mojej stronie, jesli zdolam odpowiednio przedstawic cala sprawe. Mozemy tez liczyc na poparcie ich zolnierzy. -A zatem przyjmujesz moja propozycje? - zapytal Gorski Jastrzab. Wciaz jeszcze nie mogl uwierzyc, ze nie zostanie wygnany, pozbawiony dowodztwa i miejsca w szeregu. Varnel najwyrazniej zgadzal sie z nim i zamierzal mu pomoc... -Uczynie to po dokladnym rozpatrzeniu sprawy - odparl ponuro dowodca. - Nie mamy wyboru, sam tak powiedziales. Potrzasnal glowa. -Gdzie spojrzec, tam pietrza sie rozmaite trudnosci. Uzyskanie zgody naszych wojownikow moze sie okazac najmniejsza z nich. W razie czego ludzie z mojego oddzialu wystarcza do zasiedlenia tego kraju. Najbardziej dreczy mnie to, ze wciaz nie wiadomo, jaka bedzie odpowiedz mieszkanek osad. - Oczy Varnela pociemnialy. - Te z grupy Xorocka na pewno tu nie przyjda, bo wowczas stracilyby mozliwosc ucieczki. Nie maja powodu przypuszczac, ze potraktujemy je lepiej niz wojownicy z ich wlasnych oddzialow, totez zapewne niewiele z nich uwierzy w nasze zapewnienia. Co do pozostalych wiosek - wzruszyl ramionami. - Ktoz na tyle dobrze zrozumie sposob myslenia klaczy, zeby przewidziec, jaka bedzie jej odpowiedz w takiej kwestii? Nawet jesli uzdrowicielka, o ktorej wspominales, rzeczywiscie przemowi za nami, nie mozemy byc pewni sukcesu. -Gdybysmy na poczatek zebrali chociaz tyle kobiet, ile zwykle liczy osada... -Tyle nie wystarczy. Grozi nam jeszcze jedno niebezpieczenstwo, przyjacielu, o ktorym nic nie wiesz albo ktorego sobie w pelni nie uswiadamiasz. Varnel zamilkl na chwile, a potem znow zaczal mowic, powoli cedzac slowa: -W czasach mego dziecinstwa, a takze pozniej, kiedy po raz pierwszy wyslano mnie do wiosek, zabojstwo kalekiego noworodka bylo rzadkim i straszliwym wydarzeniem, bardzo bolesnym dla tych, ktorzy mieli jakikolwiek zwiazek z ta sprawa. Nie ukrywam, ze bede szczesliwy mogac zrezygnowac z prawa likwidowania znieksztalconego plodu. Dzisiaj takie postepki rowniez budza groze, ale zdarzaja sie o wiele czesciej niz kiedys. W niektorych wioskach nawet co roku. Tarlachowi zaparlo dech w piersiach. Pan Wojny pokiwal glowa. -Jesli juz teraz pojawiaja sie pierwsze znaki, ze czlonkowie naszej rasy sa ze soba zbyt blisko spokrewnieni, to czego mozemy oczekiwac w wypadku dalszego ograniczenia liczby partnerow? -Byc moze udaloby sie zastrzyknac troche swiezej krwi - powiedzial kapitan z zaduma w glosie, wspominajac swoja rozmowe z Brennanem. - Nie tyle, zeby zmienic nasze plemie, ale... -O jaka krew ci chodzi? - zapytal dowodca szorstko i z niedowierzaniem - Nie ma chyba na swiecie takich kobiet, ktore szukalyby towarzyszy zycia wsrod Sokolnikow. -Mam na mysli niektore niewiasty z Hallacku. Sadze, ze mieszkancy Morskiej Twierdzy rowniez nie chca, aby ich plemie wymarlo, nie pragna tez, by ziemia, o ktora z takim poswieceniem walczyli, stala sie wlasnoscia cudzoziemcow. Jednak w Morskiej Twierdzy nie ma prawie mezczyzn i nikt nie podejmuje wysilkow, aby ten stan rzeczy zmienic, sprowadzajac tu osadnikow z innych stron. Moze tutejsze kobiety nie chca powrotu do rol, ktore wyznacza istotom plci zenskiej tradycja i obyczaj Krainy Dolin? Jesli tak, to moze niektore z nich zaakceptowalyby nasz sposob zycia. Przerwal. -Mowimy tutaj o problemach, ktore dopiero sie pojawia, a przeciez istnieje jeszcze terazniejszosc. Varnel usmiechnal sie. -Ty zawsze szukasz chmur na blekitnym niebie. Pozwol, ze terazniejszoscia zajme sie ja sam. Jako dowodca mam prawo podejmowania wszelkich decyzji i mozesz byc pewien, ze natychmiast poczynie odpowiednie kroki - westchnal. - Chyba powinienem zaczac od spotkania z Pania Morskiej Twierdzy. Tarlach spojrzal na niego ze zdziwieniem. Komendant uniosl brwi. -Chyba nie wyobrazales sobie, ze ratyfikuje ten traktat bez wczesniejszego porozumienia z druga strona. -Nie, ale to cos nowego, niezwyklego... -Od czasu do czasu bedziemy musieli odbywac takie spotkanie, jesli wszystko ma zostac zalatwione pomyslnie - powiedzial Varnel bez zbytniego entuzjazmu. - Skoro i tak nie da sie tego uniknac, mozemy rownie dobrze zaczac juz teraz. Spojrzal w kierunku wyjscia. -Pojde teraz do komnaty, ktora mi przydzielono. Czy ktorys z twoich ludzi albo Hallacczykow moglby ja tam przyprowadzic? -Oczywiscie, Komendancie. -Wiem, ze musisz jak najpredzej zajac sie swoimi ludzmi, ale pozostan tu jeszcze przez jakis czas. Wkrotce znowu bede chcial spotkac sie z toba. -Bede czekal na twoje wezwanie. Rozdzial dwudziesty trzeci Slyszac pukanie Varnel westchnal w glebi serca i obrocil sie ku drzwiom. Nie spostrzegl w nich pani Morskiej Twierdzy, lecz Rufona. Zdziwilo go to.-Wladczyni bedzie szczesliwa mogac cie teraz przyjac - powiedzial dwornie Hallacczyk. Sokolnik w pierwszej chwili zesztywnial, ale potem kiwnal glowa, uznajac swoj nietakt. Wladca - czy tez raczej wladczyni - nie stawiala sie na niczyje wezwanie, przynajmniej dopoki przebywali w jej wlasnej twierdzy. Ona co najwyzej mogla udzielic komus audiencji. Podniosl plaszcz przewieszony przez oparcie najblizszego krzesla i otulil sie nim. Nastepnie podazyl za Rufonem do komnaty narad - tej samej, w ktorej przed kilkoma tygodniami radzono nad sposobem zazegnania niebezpieczenstwa grozacego Dolinie. Wiedzac, ze jest to konieczne, przezwyciezyl sie i spojrzal uwaznie na czekajaca wladczynie. Zamiast szat szlachetnie urodzonej kobiety z Dolin, miala na sobie spodnie do konnej jazdy i tunike wojownika. Natychmiast pojal, ze ubrala sie tak z uwagi na swych gosci; chciala zapewne, zeby na razie zapomnieli o jej plci. Byla straszliwie znuzona, ale wciaz piekna. Musial to dostrzec kazdy, kto na nia spojrzal. W dodatku rysy jej twarzy znamionowaly inteligencje i dume; zrodlem tej dumy byla swiadomosc wlasnej wartosci i zaslug. Na obliczu Uny malowalo sie rowniez napiecie; zdawala sobie sprawe, jak wiele zalezy od tego spotkania, a jego rezultat byl dla niej wazny z powodow oficjalnych i osobistych. Towarzyszyly jej maly, zlotobrazowy kot i sokolica, ktora natychmiast pozdrowila Pana Wojny i Blask Przestworzy. Una z Morskiej Twierdzy przypatrywala sie Varnelowi rownie bacznie jak on jej. Ruf on wspomnial juz w swym krotkim i szybkim sprawozdaniu, ze Pan Wojny jest wysoki i szczuply. Teraz stwierdzila jeszcze, ze oczy ma szare, a wlosy - sadzac po barwie kosmykow, wymykajacych sie spod helmu - czarne. O ile mogla sie zorientowac, rysy Sokolnika byly regularne, choc ostre, jak wszystkich ludzi tej rasy. Mial postawe czlowieka przyzwyczajonego zarowno do przywilejow, jak i obowiazkow zwiazanych ze sprawowaniem wladzy w tak niespokojnych czasach. Wiedziala, ze wlasnie zakonczyl rozmowe z Tarlachem i poczula nagle ulge. Przynajmniej nie wygladal na rozwscieczonego. Po chwili jednak stracila dopiero co uzyskana pewnosc, ze sprawy rozwijaja sie we wlasciwym kierunku. Spokoj Komendanta nic jeszcze nie znaczyl, po takich ludziach jak on nalezalo sie spodziewac umiejetnosci panowania nad soba. Starala sie nie okazywac zdenerwowania. Stojacy przed nia czlowiek mogl w przyszlosci odegrac role kolumny podpierajacej gmach, ktory budowal jej ukochany, ale mogl rowniez ow gmach w kazdej chwili zniszczyc. Una miala nadzieje, ze podczas tej rozmowy zdola jakos przysluzyc sie ich wspolnej sprawie albo chociaz jej nie zaszkodzic. Pozdrowila najpierw Varnela, potem jego sokola zgodnie z panujacym w Hallacku zwyczajem. Pan Wojny zdziwil sie wielce, gdyz ludzie spoza jego rasy rzadko kiedy okazywali tyle szacunku skrzydlatym towarzyszom Sokolnikow, ale natychmiast odwzajemnil pozdrowienie. Una zblizyla sie do niego, dbajac jednak o zachowanie pewnego dystansu. -Nie potrafie wyrazic slowami, jak bardzo jestesmy ci wdzieczni, Panie Wojny. Uratowales Morska Twierdze i wszystkich jej mieszkancow. Stwierdzil, ze wladczyni ma mily glos o lagodnym brzmieniu. Byla niezwykle spokojna i opanowana. -Przyjechalismy tutaj, aby walczyc dla dobra rasy Sokolnikow - powiedzial - a takze dla dobra calego swiata. Dlatego jestem szczesliwy, ze moglismy ofiarowac ci nasze uslugi. Postanowil od razu przystapic do sedna sprawy. -Wydaje mi sie, ze ty rowniez masz prawo oczekiwac wdziecznosci... za swoja dobra wole i chyba nie tylko za to. -A wiec rozmawiales z Gorskim Jastrzebiem? - zapytala, chociaz dobrze znala odpowiedz. Musial tez podjac jakies decyzje, w przeciwnym razie nie spieszyloby mu sie do spotkania z nia. -Tak. - Usiadl na krzesle, ktore mu wskazala swa mala, pokryta bliznami reka. - Poznalem jego wersje wydarzen, teraz chcialbym uslyszec twoja. Najpierw o tym, jak poznalas kapitana. Una zebrala sie w sobie i zaczela opowiadac. Nie spieszyla sie zbytnio, wiedzac, ze interesuja go nawet najdrobniejsze szczegoly. Nie powiedziala mu tylko o swojej - odwzajemnionej - milosci do czlowieka, ktorego nazwala Gorskim Jastrzebiem. Kiedy skonczyla, Pan Wojny pochylil glowe, aby ukryc usmiech. -Wasze relacje calkiem sie ze soba pokrywaja, jesli chodzi o fakty, ale kladziecie nacisk na zupelnie inne sprawy. Jeszcze chwila i niechetnie zmarszczylaby brwi, ale nagle pojela, o co mu chodzi i usmiechnela sie. -Gorski Jastrzab zapewne staral sie pomniejszyc wlasne zaslugi, ale moge cie zapewnic, ze wszyscy tutaj w pelni je doceniaja. Przyjrzala sie uwaznie swemu rozmowcy, probujac odgadnac, jaki skutek wywolaly jej slowa, ale nie mogla nic odczytac z tych kamiennych, czesciowo zakrytych helmem rysow. Wiedziala, ze w ten sposob pragnie poddac ja probie. -Byc moze ciazy mu troche ta slawa i nie jest zachwycony, ze wszyscy tak go wychwalaja... Nie chcielismy urazic kapitana, ale oddal wielkie uslugi tej Dolinie i ani tutejszy zwyczaj, ani ludzkie uczucia nie pozwalaja nam traktowac go jak zwyklego najemnika albo tez za takiego go uwazac. To samo odnosi sie zreszta do jego towarzyszy. Nabrala powietrza w pluca i ciagnela dalej, ufajac instynktowi, ktory mowil jej, ze w tym wypadku wiecej osiagnie odwaga i otwartoscia niz bojazliwym i niesmialym zachowaniem. -Prosze o wybaczenie w imieniu wlasnym i moich ludzi, jesli popelnilismy jakis blad z powodu nieznajomosci waszych obyczajow, ktorych - szczerze mowiac - czasami nie potrafimy zrozumiec. Jednak kapitan zawsze byl bez zarzutu wobec nas, a takze wobec swoich wspolplemiencow i nie wyobrazamy sobie, zeby mogl zostac za to ukarany. -Nie zostanie ukarany - powiedzial cicho Sokol-nik. - Obiecuje ci. Poczula nagly przyplyw radosci i ulgi, ale po chwili tknela ja nowa, przykra mysl. -Chciales powiedziec, ze nie zostanie ukarany oficjalnie. Pokiwal glowa rozumiejac dobrze, o co chodzi Pani Morskiej Twierdzy i przyznajac jej racje. -Niezaleznie od mojej decyzji w tej sprawie wielu uzna go za renegata. Beda wsrod nich tacy, ktorych przyjazn Tarlach wysoko sobie ceni. Ale on przeboleje te nieunikniona strate, pani. Musi ja przebolec. Znajduje sie w tak ciezkim polozeniu, ze nawet gdyby zechcial teraz wycofac swoja propozycje, nie moglby juz tego zrobic. Kontynuowalbym wbrew jego woli to, co rozpoczal. -Kontynuowalbys? -Wlasciwie juz to robie, pani. Wbil w nia wzrok. Miala wrazenie, ze jego oczy przewiercaja ja na wylot. Tarlach czasami tez tak patrzyl, ale teraz czujac na sobie spojrzenie Varnela chetnie skrylaby sie w mysiej dziurze. Starala sie bardzo nie pokazac tego po sobie. Musiala dac mu do zrozumienia, ze jako dziedziczka Morskiej Twierdzy jest rownorzednym partnerem w rokowaniach, a ponadto, ze zamierza byc prawdziwa, a nie malowana wladczynia i nie pozwoli sie zastraszyc ani zepchnac na drugi plan. -Panie Wojny? - zaczela silac sie na chlodny ton. -Kapitan powiedzial mi, co chcialabys uzyskac dzieki temu traktatowi. Rynek zbytu dla waszych wierzchowcow i plodow rolnych, szkolenie dla waszych ludzi, obrona przed wrogami... to chyba bardzo skromna zaplata za wszystko, co nam dajesz. -Zaplata? Podejdz do okna, Ptasi Wojowniku, a zobaczysz mur. Wybudowali go twoi ludzie. Wczesniej jeszcze Gorski Jastrzab oddal mi wielkie uslugi w Estcarpie i obronil Morska Twierdze przed Oginem z Kruczego Pola. -Zaden inny wladca nie podarowalby Doliny w dowod wdziecznosci za najwieksza nawet przysluge. -Jestem Una z Morskiej Twierdzy, a nie "innym wladca". Wiem, ze Gorski Jastrzab wytlumaczyl ci juz, jakimi wzgledami sie kierowalam, ale powtorze to wszystko jeszcze raz. Niezaleznie od okolicznosci, ktore zmusily mnie do dokonania najazdu, nie potrafilabym zatrzymac dla siebie kraju odebranego przemoca prawowitemu wladcy. Zwlaszcza ze zapewne w przyszlosci dziedziczylabym po tym bezzennym i bezdzietnym czlowieku. Poza tym nie rozumiem, jak mozna, majac mozliwosc ocalenia rasy dzielnych ludzi, nie skorzystac z niej. - Jej wzrok pobiegl w strone dwoch sokolow dzielacych szeroka grzede Promienia Slonca. - Bylabym gotowa wiele poswiecic, zeby tylko ocalic wiez, jaka laczy was ze skrzydlatymi bracmi. Tego nie mozecie utracic, Sokolniku, cokolwiek by sie stalo. -Wydaje mi sie, ze przyjazn z sokolami nie jest wylacznym przywilejem Sokolnikow - odparowal. - Ten ptak nie znalazl sie tu przez przypadek. Una wiedziala, ze wiele ryzykuje trzymajac sokolice w swej komnacie i w dodatku zwracajac na nia uwage Varnela, ale jej przyjazn z Promieniem Slonca byla dobrze znana Sokolnikom Tarlacha oraz jej wlasnym ludziom, totez predzej czy pozniej Pan Wojny i tak dowiedzialby sie o tym. Lepiej bylo od razu wyjasnic cala sprawe. -Promien Slonca jest ze mna od zeszlej jesieni, kiedy to jej wojownik podczas wizyty w twoim obozie zwiazal sie z innym sokolem. Nie wiem, dlaczego wybrala wlasnie mnie. Przedtem nie wierzylam, ze cos takiego jest w ogole mozliwe. W kazdym razie polubilam ja i nie chcialabym sie z nia rozstawac. Podczas oblezenia kilkakrotnie uratowala mi zycie - dodala miekko. -A ty zapewne rowniez nieraz wyswiadczylas jej podobna przysluge? -Owszem, zdarzylo mi sie pare razy przyjsc jej z pomoca. -Nie mozemy kwestionowac wyboru dokonanego przez sokola - przyznal burkliwie po chwili milczenia. Potem znow zapadla cisza. Wreszcie Komendant pokiwal glowa i odezwal sie ponownie: -Nasi uskrzydleni bracia polubili tutejsze gory i chca w nich pozostac. Wojownicy rowniez zamieszkaliby w tym kraju, piekniejszym nawet od wlosci utraconych w Escarpie. Totez jesli zgodze sie na twoja propozycje, na pewno znajdziemy wystarczajaca liczbe osadnikow. Problem polega jednak na czym innym. Zdaje sobie sprawe z tego, ze niewiele wiesz o sokolnickich kobietach, ale slyszalem, ze tutaj trzymasz przy sobie jedna z nich. Wladczyni zesztywniala nagle. -Jest moja przyjaciolka i oddala nam wielkie uslugi... Varnel nachmurzyl sie. -Dano mi to juz do zrozumienia. Zarowno ty, jak i twoja czysta tarcza wydajecie sie watpic w moj honor. -Tylko dlatego, ze sprawa dotyczy naszego honoru - odpowiedziala spokojnie. -Nikt nie wyrzadzi jej krzywdy, ale musze z nia porozmawiac. Jesli nie mozemy oczekiwac poparcia ze strony kobiet, to dalsze realizowanie planu nie bedzie mialo zadnego sensu i tylko zaszkodzi reputacji Gorskiego Jastrzebia. Przyzwalajaco skinela glowa. -Przyprowadze ja do ciebie, kiedy tylko zechcesz. -Kapitan wspomnial, ze jego zdaniem niektore z waszych kobiet moglyby chciec przylaczyc sie do nas. Czy sadzisz, ze to mozliwe? Una nie ukrywala swego zaskoczenia. -Nigdy nie rozwazalam takiej mozliwosci - przyznala szczerze. Zaczela sie zastanawiac. Tarlach sadzil zapewne, ze chec posiadania dzieci i troska o przyszlosc plemienia z Morskiej Twierdzy okaze sie u wielu kobiet silniejsza niz pragnienie laczenia sie z mezczyznami w stale, oparte na uczuciach zwiazki. Wiedziala, ze kapitan sie myli. Krotkie spotkania w "okresach godowych", do ktorych Sokolnicy, chcac nie chcac, musieli przywyknac, dla jej rodakow bylyby czyms nadzwyczaj upokarzajacym. Zwlaszcza teraz, kiedy ich poczucie wlasnej wartosci wzroslo niepomiernie po wygranych wojnach z alizonskimi Psami. Z drugiej strony, zlozony prawie wylacznie z kobiet garnizon twierdzy ciagle przestawal z kompania najemnikow przed i podczas oblezenia. Calkiem mozliwe, ze w poszczegolnych przypadkach powstalo jakies wzajemne zainteresowanie albo nawet uczucie. -To nie jest wcale takie nieprawdopodobne - powiedziala powoli. - Ale nie chce niczego obiecywac ani nawet robic ci nadziei. W tej chwili sokol Komendanta, ktory podczas rozmowy caly czas intensywnie wpatrywal sie w kobiete, wydal krotki ostry krzyk i usiadl na ramieniu Uny. Wpil sie pazurami w rekaw wladczyni, jak gdyby ostrzegajac ja, by nie wykonywala zadnych gwaltownych ruchow, i zaczal niecierpliwie szarpac dziobem kolnierz bluzy. Pani Morskiej Twierdzy stala zupelnie nieruchomo, chociaz zdawala sobie sprawe z tego, ze ostre szpony znajduja sie zaledwie kilka cali od jej twarzy i pamietala dobrze, jak wygladaja rany zadane ta straszliwa bronia. Sokol jednak nie robil wrazenia zagniewanego, a towarzysze Uny nie zdradzali najmniejszych oznak niepokoju, chociaz otwarcie okazywali niezadowolenie - nieznajomy ptak zbyt obcesowo traktowal ich pania. Po chwili Blask Przestworzy odnalazl lancuszki ukryte pod bluza i wyciagnal na wierzch zarowno blogoslawiony talizman Gunnory, jak i srebrnego sokola. Varnel utkwil wzrok w tym dziwnym symbolu, a potem spojrzal jej w twarz. Oczy plonely mu jak dwie gwiazdy. -Czy wiesz, co to jest, kobieto? -Oczywiscie - odrzekla, silac sie na spokojny ton, chociaz zycie jej i Tarlacha zawislo w tej chwili na wlosku. Wiedziala, ze Pan Wojny rozpoznal klejnot i wie, kto go wykonal. - To talizman Sokolnika. Nie mozna mi go odebrac sila, grozba ani podstepem. Jako posiadaczka srebrnego sokola mam prawo zazadac pomocy od kazdej czystej tarczy lub oddzialu czystych tarcz, nie zwiazanego zadna przysiega, pod warunkiem ze nie kaze im czynic czegos niegodnego. Nigdy nie probowalam wykorzystac wladzy, jaka daje mi ten symbol - dodala. - Kompania Gorskiego Jastrzebia dobrowolnie zawarla ze mna umowe. -Jesli wiesz az tyle, to musialas otrzymac ten klejnot w darze. Nie znalazlas go przypadkowo. -Ma sie rozumiec, ze tak. W przeciwnym razie zwrocilabym go, rozpoznawszy w nim dzielo jednego z twoich wspolplemiencow... Twoj ptak wykazal sie karygodnym wrecz brakiem dobrego wychowania. Kaz mu wrocic z powrotem na grzede. Pan Wojny spelnil jej prosbe. -Wszystkie sokoly wyczuwaja obecnosc talizmanu. Moj towarzysz zdziwil sie, ze masz cos takiego przy sobie i uznal, ze powinien mnie o tym zawiadomic. Prosze o wybaczenie, pani. Oczywiscie masz prawo nosic ten klejnot, skoro on sam pragnie pozostac przy tobie, i zaden czlowiek ani ptak nie powinien sie do tego wtracac. Mimo to przygladal jej sie uwaznie przez kilka sekund, zanim w koncu poszedl do drzwi. Na korytarzu czekal Rufon, gotow stawic sie na kazde wezwanie swej pani lub jej znakomitego goscia. -Sprowadz do nas kapitana - powiedzial mu Sokolnik. - Musimy sie z nim natychmiast rozmowic. Widzac talizman na piersi kobiety, Tarlach poczul, ze serce podchodzi mu do gardla. Mimo to zasalutowal i spokojnie czekal, az dowodca zacznie mowic. -To twoje? - zapytal Varnel bez zadnych wstepow. -Tak. - Talizman byl jego wlasnoscia i mogl nim swobodnie dysponowac, nie pytajac nikogo o zgode. - Zastapilem go nowym. Zadnemu Sokolnikowi nie wolno bylo miec dwoch takich klejnotow, ale wojownik, ktory zgubil swego sokola lub komus go podarowal, mial prawo zrobic sobie nowego. Co prawda, tego rodzaju przypadki zdarzaly sie bardzo rzadko. Komendant popatrzyl na Tarlacha, a potem na Une. -To bardzo skromny dar w porownaniu z tym, ktory od niej otrzymales - powiedzial w koncu, zwracajac sie do Gorskiego Jstrzebia - chociaz zdaje sie, ze ona docenia jego szczegolne znaczenie. Odwrocil sie do Uny. -Madrze czynisz, ukrywajac ten klejnot, pani. Wielu dziwiloby sie, ze kapitan ci go podarowal, zwlaszcza teraz, kiedy znalezlismy sie w dosc niezwyklej sytuacji. -Wiem o tym. Wlasnie dlatego bylam taka zla, gdy twoj sokol go odslonil - powiedziala, chowajac pod bluze sokola i amulet Gunnory. Tak wiec Varnel zbudowal im zloty most i choc nie mieli najmniejszego pojecia, czy rzeczywiscie wierzy w to, co powiedzial, oboje odczuli wielka ulge. Nawet jesli domyslil sie czegos, nie powrocil wiecej do tej sprawy. -Jezeli informacje, ktorych mi udzieliliscie, potwierdza sie, popre wasz plan. Chcieli wyrazic mu swa wdziecznosc, ale on uniosl reke, nakazujac im milczenie. -Z tym radzilbym wam troche poczekac. Czekaja nas trudne dni, nawet ciebie, Uno z Morskiej Twierdzy. Najgorzej jednak przedstawia sie sytuacja Gorskiego Jastrzebia. -Trudnosci sa po to, aby z nimi walczyc - powiedzial Tarlach z rezygnacja w glosie. -Zapewne, ale chcialbym, zebys przystapil do tej walki wyposazony w jak najlepsza bron. - Varnel zauwazyl zmieszanie mlodego oficera i jego oczy zablysly. - Kapitan nie ma zadnych szans w sporze z Komendantami, nawet w takim plemieniu jak nasze, z panujaca w nim wolnoscia slowa. Zobaczmy, jak bedzie wygladal na tobie... Mowiac to, zdjal z ramion plaszcz i okryl nim Gorskiego Jastrzebia. Byla to czarna oponcza, podobna do tych, jakie nosili wszyscy Sokolnicy, ale przetykana srebrna nicia. Una dostrzegla, ze na twarzy Tarlacha odmalowal sie wyraz triumfu i spojrzala pytajaco na Pana Wojny. -To plaszcz Komendanta, pani - wyjasnil Varnel - niegdys noszono go tylko w Gniezdzie, a obecnie jest uzywany wylacznie na terenie sokolnickich obozow. Mialem go teraz na sobie, bo jako nasz sojusznik powinnas poznac wszystkie obyczaje. -Slusznie uczyniles - rzekla wladczyni. Ogarnela ja fala dzikiej dumy, a ona pozwolila, aby odrobina tej dumy zabrzmiala w jej glosie. Wczesniej powiadomila Pana Wojny o szacunku i sympatii, jaka cieszyl sie wsrod mieszkancow Doliny zatrudniony przez nia najemnik. Varnel nie powinien wiec sie dziwic, ze wladczyni okazuje radosc z powodu jego awansu. -W calej historii naszego plemienia nie bylo czlowieka, ktory bardziej zasluzylby sobie na to wyroznienie - zapewnil Pan Wojny. Tarlach spuscil oczy. Fala euforii minela, a powrot do rzeczywistosci byl dosyc przykry. -Dowodze jedna jedyna kompania, panie. Liczy ona tylko pieciuset ludzi, a raczej liczyla... w ostatniej wojnie ponieslismy niemale straty. To za malo, zeby utworzyc pulk. Dowodca zasmial sie. -Jest dopiero poludnie, a ty juz myslisz o wieczorze. Nie boj sie. Mysle, ze bedziesz mial swoj pulk i to nawet bardzo szybko. Po ostatnich wydarzeniach z pewnoscia znajdzie sie wielu gotowych pojsc za Gorskim Jastrzebiem, gdziekolwiek zechce ich poprowadzic. Pozwole ci tez wcielic do twego oddzialu wszystkich tych, ktorzy odlacza sie od kolumn Xorocka, Gurrina i Langholda. Liczba twoich podkomendnych wkrotce sie podwoi... co ja mowie, potroi, nawet jesli bedziesz wybierac tylko i wylacznie najlepszych. Westchnal. Dobry nastroj opuscil go w mgnieniu oka. Wskutek nieszczesliwego zrzadzenia losu ten po trzykroc zasluzony awans mial byc nie tylko wyroznieniem i nagroda, ale rowniez bronia w walce, jaka musial stoczyc kapitan. -Jest jeszcze ktos, z kim musze porozmawiac, zanim wiadomosc o naszych zamiarach wydostanie sie z czterech scian tej komnaty. Przyprowadzcie tu te uzdrowicielke. Pyra ostroznie przypatrywala sie Panu Wojny, wodzowi Sokolnikow. Mimo dreczacych ja obaw stala wyprostowana, z wysoko uniesiona glowa i nie spuscila oczu, gdy napotkala jego badawcze spojrzenie. -Wiesz, po co cie wezwalem? Bylo to raczej stwierdzenie faktu niz pytanie. -Sadze, ze tak, ale byc moze jestem w bledzie. Szare oczy zwezily sie. -Chcesz powiedziec, ze nie zgodzisz sie zdradzic twoich towarzyszy? -Czyzby o to ci wlasnie chodzilo, czysta tarczo? - odparowala zimno. Spojrzal na nia oczyma, w ktorych blyszczal gniew, ale po chwili usmiechnal sie pogodnie. -Gdyby to bylo konieczne... Chodzi przeciez o sprawe wielkiej wagi. Ale w tej chwili nie prowadze zadnej gry. Musze tylko wiedziec, z jakim spotkam sie odzewem, jesli rozglosze wiesc o przymierzu z Morska Twierdza i poprosze mieszkanki wiosek, zeby zamieszkaly w Kruczym Polu. Oczekuje przemyslanej i wyczerpujacej odpowiedzi. - Pokiwal glowa, zadowolony zarowno z tego, ze jego rozmowczyni okazala sie osoba bardzo pojetna, jak i z tego, ze wiadomosc o Tarlachowym awansie wyraznie ja ucieszyla. Nie zrobil jednak zadnej uwagi na ten temat, tylko podjal przerwana wypowiedz: - Nie chcialbym, zeby jego trud poszedl na marne. Pyra milczala przez chwile. -Moje swiadectwo z pewnoscia pomoze - odrzekla w koncu - ale nie moge sie wypowiadac w imieniu pozostalych wiosek. Nie mam pojecia, co zdecyduja tamte kobiety. W kazdym razie ja sama popre Gorskiego Jastrzebia, pania Une i innych, ktorych tu poznalam. Powiedz tez moim siostrom, ze te dwie doliny sa polozone z dala od zamieszkanych okolic i ze wszystkich stron otoczone gorami, tak wiec w razie czego bardzo trudno bedzie stad uciec. Sadze, ze zglosi sie do ciebie wiele ochotniczek, chociaz wszystkie na pewno tu nie przyjda. Nie mialysmy specjalnie przykrych doswiadczen z naszymi mezczyznami i wlasciwie polubilysmy tryb zycia, jaki prowadzimy: niezalezny, urozmaicony, ciekawy. Jestesmy gotowe podjac duze ryzyko, zeby moc dalej robic to, co robilysmy dotychczas. Takie same nastroje panuja zapewne w tych wioskach, ktore odwiedzaja tylko zdyscyplinowani wojownicy i w ktorych ciagle pamieta sie o odleglej przeszlosci. Jesli chodzi o inne osady, to nie spodziewam sie, zebyscie mogli cos tam wskorac. Nie zaufaja wam na tyle, aby zdac sie na wasza laske i nielaske. Trudno je za to winic. Bardzo zle sie z nimi obchodzono, Panie Wojny. - Czy uda ci sie przekonac wystarczajaco wiele z nich, Pyro? - zapytala natarczywie Una. - Od tego zalezy przyszlosc waszej rasy. -Tak - odpowiedziala powoli Sokolniczka. - Wasze przedsiewziecie na pewno sie powiedzie, jesli taka bedzie wola Jantarowej Pani. Niemal niedostrzegalnie zmruzyla oczy, patrzac na swoja przyjaciolke, a raczej na dwoje swoich przyjaciol - bo Gorskiego Jastrzebia rowniez darzyla przyjaznia, mimo ze odnosil sie do niej z rezerwa. Oboje poswiecili tak wiele, tak waznej idei, a zadne z nich nie doczekalo sie stosownej nagrody. Przynajmniej w zyciu osobistym. Istniala tylko jedna mozliwosc, zeby to naprawic. Ktos musial wziac ich sprawy w swoje rece. Usmiechnela sie w duchu. Im dluzej zastanawiala sie nad sytuacja swego plemienia po przybyciu do Hallacku, tym bardziej dreczyla ja pewna istotna kwestia. Nalezalo ja natychmiast poruszyc i Pyra chciala to wlasnie uczynic. Nie zamierzala jednak ograniczyc sie do przedstawienia calej sprawy i wskazania najlepszego wyjscia z trudnej sytuacji. Postanowila, ze natychmiast zlikwiduje istniejacy problem, chociaz moglo sie to dla niej okazac niebezpieczne. -Jest pewna sprawa, ktora mnie dreczy - oswiadczyla. - Nie zaznam spokoju, poki nie zostanie zalatwiona... Zeby to sie stalo, bede musiala poprosic o cos pania Une i Gorskiego Jastrzebia... To bedzie bardzo trudne dla nich obojga. Popatrzyla na wladczynie i kapitana. -Jest mi tym ciezej prosic ich o to, ze dotychczas zrobili tyle dla sprawy... -Do rzeczy - zazadal Tarlach ostrym glosem. Co takiego mogla wymyslic ta kobieta, skoro wszystko zostalo juz omowione i ustalone? -Wladczyni wielokrotnie mowila, ze nie przedstawilaby podobnej oferty zadnemu innemu plemieniu, nawet gdyby znajdowalo sie w sytuacji tak ciezkiej, jak my teraz. Jedynie Sokolnicy w zadnym wypadku nie mogliby sie stac uciazliwi dla jej rodakow i ich potomkow. Tylko Sokolnikom mozna w pelni zaufac... Sadze, ze i my powinnismy pomyslec troche o przyszlosci. Krucze Pole jest nasze, mozemy swobodnie korzystac ze wszystkich bogactw tej krainy. Ale prawo uzytkowania ziem Morskiej Twierdzy bedzie nam przyslugiwac dopoty, dopoki istnieje pakt, a my nie jestesmy w stanie przewidziec, co w przyszlosci stanie sie z ta Dolina. - Przerwala na chwile, zeby zebrac mysli. - Rzadko sie zdarza w Hallacku, zeby jakis kraj pozostawal dlugo pod rzadami kobiety. Te posiadlosci moze nie sa tak bogate jak inne, ale bylyby lakomym kaskiem dla ubogiego tulacza albo miejscowego pana, ktory nie jest w stanie obdzielic licznych synow swa mala domena. Poza tym pani tych wlosci jest nadzwyczaj piekna, co byloby milym dodatkiem do posagu. Zylaby pod ciagla presja, na wszelkie sposoby starano by sie zmusic ja do ponownego zamazpojscia i byc moze jej serce ulegloby w koncu ktoremus zalotnikowi. Zalozmy, ze ten wybrany przez nia - niewazne z jakich powodow - nie zechce respektowac ugody zawartej przez kobiete. A nawet jesli nie on, to jego potomek lub potomek jego potomka... Co wowczas poczniemy? Nie moge sprowadzic tu moich siostr tylko po to, zeby one, ich corki i wnuczki - a takze synowie, bo odtad nie beda nam juz zabierani - zostali wszyscy uwiezieni na malej przestrzeni, nie odpowiadajacej naszym potrzebom. W dodatku zapewne musielibysmy toczyc wieczna wojne o wlasna ziemie, czego nigdy jeszcze nie robilismy, chociaz nieraz zdarzalo nam sie wspomagac innych w tego rodzaju sporach. Nasza sytuacja bylaby jeszcze gorsza niz teraz. -Czy masz pomysl, jak temu zapobiec? - spytala Una, lekko oszolomiona wizja, jaka roztoczyla przed nimi Sokolniczka. Obawy Pyry byly bez watpienia uzasadnione. Pyra kiwnela tylko glowa. -Owszem, chociaz ten pomysl moze ci sie nie spodobac. Ty i Gorski Jastrzab musicie zawrzec zwiazek malzenski, zgodnie z tutejszym obyczajem, a takze wedlug naszego prastarego rytualu, o ktorym wciaz jeszcze pamietaja w mojej wiosce. W ten sposob polaczycie dwie Doliny i w swietle prawa stana sie one caloscia. W komnacie zapadla martwa cisza. Przez chwile nikt nie byl w stanie zareagowac na te niezwykla propozycje. Potem na policzki Tarlacha wyplynal rumieniec gniewu, a oczy wojownika ginace w cieniu helmu zaczely miotac blyskawice. Wladczyni rowniez oblala sie czerwienia. Najpierw odczula straszny gniew, a potem juz tylko wstyd - wstyd dumnej kobiety, ktora nie przywykla do tego, zeby ktos podejmowal za nia najwazniejsze decyzje. Pyra znow usmiechnela sie w glebi duszy. Cokolwiek mialo sie z nia stac za chwile, naturalna, gwaltowna reakcja tych dwojga musiala rozwiac wszelkie watpliwosci Pana Wojny i postawic ich poza wszelkim podejrzeniem. Varnel oparl dlon na rekojesci miecza. -Chociaz oboje jestesmy tu goscmi, mam wielka ochote zatopic to ostrze w twoim sercu - syknal. -Pomysl, czlowieku! - warknela, starajac sie nie okazywac strachu, chociaz serce walilo jej jak mlotem - Wioski mozna zalozyc nawet na niewielkim terenie. To wasze oddzialy i stada potrzebuja przestrzeni. Pan Wojny z trudem zdolal sie opanowac. Do licha! Rogaty Pan powinien ukarac te zuchwala klacz, ale nie sposob bylo odmowic slusznosci jej wywodom. Znalazla slaby punkt planu, cos, co moglo za jednym zamachem pogrzebac wszystkie ich nadzieje - a takze wskazala wlasciwe srodki zapobiegawcze. Spojrzal na pozostala dwojke. -Tego, o czym ona mowi, rzeczywiscie nie bralismy pod uwage - powiedzial powoli, z gorycza w glosie. - Mimo to jednak, choc ugoda ta wiele znaczy dla mojej rasy, nie moge zmusic tego wojownika, zeby zrobil cos takiego... ani tej damy - dodal, niechetnie przyznajac, ze Unie naleza sie takie same wzgledy. T ariach zdazyl juz ochlonac z pierwszego szoku i uswiadomic sobie, co zrobila Pyra. Wciaz byl zly, ze wystrychnela go na dudka, ale jego oczy juz smialy sie do Uny. -Wladczyni Doliny Morskiej Twierdzy okazala sie meznym i wartosciowym sojusznikiem - powiedzial wolno, wiedzac, ze musi ostroznie dobierac slowa - ozenie sie z nia, jesli wymaga tego dobro sprawy i jesli nie jestem jej calkiem wstretny. Niektorzy i tak mnie potepia, niezaleznie od tego, czy ja poslubie czy nie. Kiedy wypowiadal ostatnie zdanie, w jego glosie zabrzmiala prawdziwa gorycz. Jednak niemal natychmiast poczul sie lepiej. Jesli zdola do tego doprowadzic, byc moze w przyszlosci czeka go cos jeszcze oprocz cierpienia i upartego dazenia do obranego celu... -Czy udzielisz mi odpowiedzi, pani? Moze potrzebujesz wiecej czasu do namyslu? -Nie - odpowiedziala, podnoszac glowe. Juz dawno przysiegla sobie, ze poslubi tylko Tarlacha z Sokolnikow i nikogo innego. Uzdrowicielka nie wiedziala jednak o ich wspolnej tajemnicy, a jej argumenty musialy wydac sie wszystkim bardzo mocne. Trzeba bylo skorzystac z nadarzajacej sie okazji. - Tak jak mowi Pyra, byc moze musialabym kiedys ulec roznym naciskom i poslubic czlowieka, ktorego szanowalabym i cenila znacznie mniej niz ciebie. Przyjmuje twoje oswiadczyny, Ptasi Wojowniku. Una z Morskiej Twierdzy westchnela w glebi serca. Gniewalo ja to, ze musi uciekac sie do podstepu, podczas gdy pragnelaby obwiescic calemu swiatu, jak bardzo kocha i pragnie tego czlowieka. Ale chwile pozniej usmiechnal sie leciutko, tak aby Varnel tego nie dostrzegl. To byl tylko drobny cien, ktory nie mogl zmacic jej radosci. Zapewne przez jakis czas - moze nawet bardzo dlugo - beda musieli ukrywac swoje prawdziwe uczucia, ale niemozliwe juz sie stalo, wbrew wszelkim zasadom prawdopodobienstwa. Przynajmniej przed soba nie mieli zadnych tajemnic. Wiedzieli, ze wkraczaja na trudna, niebezpieczna droge, ale wiedzieli rowniez, ze pojda nia razem, dzielac w pelni czekajace ich trudy i radosci. Bylo to prawdziwe blogoslawienstwo losu, wspanialy dar dla nich obojga - co wyczytala z twarzy mezczyzny, ktory byl panem jej serca. Poslowie Tak wiec opuscili Lormt - garstka ludzi gotowych stawic czolo Silom Ciemnosci, rownie poteznym i strasznym jak te, ktore braly swoj poczatek w naszym swiecie. Wspomnienie o najezdzie Kolderczykow, a takze o zniszczeniach, jakie spowodowali wrogowie, wciaz zylo w naszej pamieci i zapewne bedzie zyc w pamieci naszych potomnych. Dlatego nieraz myslelismy, co by sie stalo, gdyby Sultanici zdobyli przyczolek, port, gdyby zdolali osiedlic sie w Krainie Dolin? Czy pozostali przy zyciu mieszkancy naszego swiata zdolaliby ich stamtad wypedzic?Nolar i ja raz jeszcze odwiedzilismy Elgaret, strazniczke wielkiej skaly. W jej sanktuarium wszyscy razem szukalismy czegos, co pomogloby nam spotegowac nasze magiczne zdolnosci. Elgaret rozmawiala z pozostalymi Czarownicami, a Nolar wzmacniala to poslanie, jak potrafila i nadawala mu wlasciwy kierunek. Ja z kolei szukalem Kemoca - nigdy jeszcze nie siegnalem mysla tak daleko, jak owego dnia. Udalo mi sie odnalezc przyjaciela, ale on twierdzil, ze nie starczy nam czasu na zebranie jakiejkolwiek armii i doprowadzenie jej do Hallacku. Moglibysmy natomiast - jego zdaniem - wezwac na pomoc innego rodzaju sily. Opowiadal mi o Hilarionie, adepcie zyjacym gdzies nad brzegiem malo znanego zachodniego morza, ktory - z racji miejsca zamieszkania - posiadal wieksza niz zwykli ludzie wiedze o wiatrach i falach morskich. Tak jak podczas Wielkiego Poruszenia, powstalo ogromne skupisko Mocy, ale tym razem czas i odleglosc byly przeciw nam. Malo tez pozostalo takich, ktorzy wladali naprawde wielka sila, a i ci niewiele mogli wskorac znajdujac sie daleko od pola walki. Trzykrotnie odwiedzilismy Skale i ostatnim razem zdolalem wreszcie przezwyciezyc obawe i rzucic krysztaly. To, co z nich wyczytalem, odebralo mi niemal cala nadzieje. Upadly, ale nie rozsypaly sie na wszystkie strony - dlatego doszedlem do wniosku, ze ogladam zaciekla bitwe, bezposrednie starcie dwoch armii walczacych w gestych szykach. Cienki zolty pierscien, w ktorym odgadlem potomstwo Sokola - otaczal wielka, klebiaca sie chmure krwawej czerwieni - wroga armie. Jednak zolte krysztaly nie chcialy ustapic pola i choc zolta otoka stawala sie coraz ciensza, nie pekla w zadnym miejscu. Nagle dlon, w ktorej dzierzylem worek, poruszyla sie wbrew mej woli i jeszcze kilka krysztalow upadlo na posadzke. Krysztaly symbolizujace zlo oddzielily sie od pozostalych i utworzyly brzydki stos. Byly martwe i zimne. Natomiast wszystkie zielone, blekitne i biale kamienie - kamienie o kolorach oznaczajacych zycie, blyszczaly gotujac sie do bitwy. A czerwien zaczela blednac, az w koncu... zniknela! Nolar chwycila mnie za ramie i krzyknela glosno, niczym wojownik triumfujacy na polu bitwy. Ja rowniez wydalem okrzyk, jaki zawsze wydobywa sie z gardla szarzujacego Pogranicznika. Nasze glosy odbily sie echem od scian komnaty Skaly i wowczas zstapila na mnie radosc, jakiej nigdy jeszcze nie zaznalem. Ujalem dlon Nolar i spojrzalem w jej piekne blyszczace szczesciem oczy, ktore skwapliwie szukaly mego spojrzenia. Tak wiec na dlugo przed przybyciem sulkarskiego poslanca, ktory opowiedzial nam historie tej niezwyklej wojny, wiedzielismy juz, ze rownowaga miedzy Swiatlem a Ciemnoscia zostala przywrocona. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/