Na skrzydlach Magii - NORTON ANDRE
Szczegóły |
Tytuł |
Na skrzydlach Magii - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Na skrzydlach Magii - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Na skrzydlach Magii - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Na skrzydlach Magii - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Na skrzydlach Magii
P.Matthews
Tytul oryginalu On Wings of Magic
Przelozyla Ewa Witecka
Kronikarz
W naszej starozytnej krainie sa mile dla oka miejsca, ktore moga okazac sie pulapkami zastawionymi na nieostroznych podroznikow. Wprawdzie Lormt (ktory ja, pozbawiony wszelkich krewnych Duratan, przywyklem uwazac za swoj Wielki Dwor) napelniony jest wiedza gromadzona przez wieki, lecz my, jego mieszkancy, zdajemy sobie sprawe, ze kryja sie tu zagubione w otchlani czasu tajemnice i ze moze nigdy nie wyjda one na jaw, a jesli nawet ktos gdzies znajdzie jakas wzmianke, nie bedzie ona tak jasna, by mogli zrozumiec ja ci, ktorym moglaby byc przydatna.Zyjemy w czasach nieustannych przemian, nie wiedzac, co przyniesie nam nastepny dzien. Bylem niegdys zolnierzem i w kazdej chwili, gdy tylko zagral rog wojny, musialem byc gotow do walki. Teraz takze staczam bitwy, ale o wiele bardziej wyrafinowane i subtelne. Walcze w oswietlonej lampa izbie, przy nadgryzionym zebem czasu stole, ale nie z zywym wrogiem, tylko z rozpadajacymi sie ze starosci pergaminowymi zwojami i ksiegami. Ich kruche, pokryte prawie nieczytelnym pismem stronice zlepily sie i przywarly do grubych drewnianych i metalowych okladek, musze wiec obchodzic sie z nimi bardzo ostroznie i delikatnie. W dodatku czesto napisano je w nieznanym dzis jezyku i lamia sobie nad nimi glowy nawet ci, ktorzy osiwieli zajmujac sie takimi sprawami.
Podczas Wielkiego Poruszenia runely dwie wieze i czesc murow Lormtu. Odslonily sie wtedy tajemne komnaty i schowki, w ktorych ukryto cale bogactwo starozytnych zapiskow. Grozilo nam wiec, ze zostaniemy zalani morzem wiedzy, gdyz nie dosc, ze nie moglismy ich zinwentaryzowac, ale nawet znalezc dla nich miejsca. Nie mowiac juz o jakichkolwiek przypuszczeniach co do ich zawartosci. Jakkolwiek niektorzy z nas od lat prowadzili poszukiwania w wybranych przez siebie dziedzinach, to wielu sposrod najstarszych uczonych po prostu nie wiedzialo, co poczac z tym nowym bogactwem. Od czasu do czasu brali do reki jakis pergamin, by po kilku minutach porzucic go i chwycic inny zwoj czy ksiege, byli oszolomieni jak dzieci, ktore znalazly za duzo slodyczy na biesiadnym stole.
Te nowe zapiski mogly zawierac niebezpieczne tresci i niektorzy dobrze o tym wiedzieli. Nolar, utalentowana choc niewyksztalcona czarownica, przekonala sie o tym po spisaniu swojej relacji o Kamieniu z Konnardu. Dopiero pozniej okazalo sie, jakie grozne sa niektore znaleziska.
A przeciez wszystko to zaczelo sie nie od charakterystycznego smrodu zla, lecz od czegos, co dotknelo Nolar do zywego.
Przez kilka lat po Wielkim Poruszeniu wiosny zaczynaly sie z opoznieniem, a zimy trwaly dluzej niz dawniej. Nie tylko nagle zawalenie sie wiez i murow obronnych zmienilo Lormt. Czarownice nigdy nie interesowaly sie tym, co sie tam znajdowalo, i dopoki rzadzily Estcarpem, niewielu jego mieszkancow przybywalo do nas jedyna droga laczaca nasza skarbnice wiedzy ze swiatem zewnetrznym.
Wprawdzie za murami Lormtu rozrzucone byly nieduze zagrody, jednakze zewszad szczelnie otaczal nas lesny pierscien. Nieliczni kupcy przywozili nam to, czego nie moglismy wyhodowac ani wykonac wlasnorecznie. Wszystko, co znajdowalo sie poza ta granica, dla wiekszosci z nas stalo sie legenda i jakby nas nie dotyczylo.
Kiedy jednak las runal podczas burzy towarzyszacej Wielkiemu Poruszeniu i rzeka Es zmienila koryto, nasz maly swiatek zmienil sie nie do poznania. Najpierw pojawili sie uciekinierzy, zaden z nich jednak nie pozostal w Lormcie dluzej. Pozniej zas przybyli tropiciele szczegolnego rodzaju wiedzy.
W Estcarpie skonczyly sie bowiem dlugoletnie rzady czarownic, otwarly sie tez granice Escore - pradawnej ojczyzny Starej Rasy. Szalala tam wojna miedzy niedawno obudzonymi zlymi mocami i slugami Swiatla. Uslyszelismy opowiesci, ktorym jeszcze wczoraj nikt nie dalby wiary.
Tak, zlo zblizylo sie do Lormtu i to dwukrotnie. Stoczylismy z nim boj, w ktorym i ja wzialem udzial.
Kemoc Tregarth, ktory jak nikt udowodnil wartosc ukrytej w Lormcie wiedzy, czesto korzystal z naszych zapiskow. Podobnie postepowali inni, ktorzy zrozumieli, ze dawny sposob zycia przeminal bezpowrotnie i ze trzeba stworzyc nowy rownie sprawnie jak mieczownik wykuwajacy dobry brzeszczot. Przybywalo coraz wiecej ludzi zdajacych sobie sprawe, ze w nowych czasach wiedza ma ogromna wartosc; zewszad zwracano sie do nas o pomoc i rade.
Dlatego tez Ouen, Nolar, ja i czasami Morfew, najbardziej towarzyski ze starszych uczonych, chetnie spelnialismy zyczenia przybyszow odpowiadajac na pytania dotyczace przeszlosci.
Wtedy tez uslyszelismy relacje i niejasne pogloski, ktore sprawily, ze po raz pierwszy w swojej historii Lormt musial poszukac obroncow. Panujacy w Estcarpie chaos ulatwial dzialanie nie skrepowanym niczym ludziom, ktorzy z latwoscia mogli zajac sie rozbojem. W dodatku obudzone w Escore zlo nie zawsze pozostawalo w jego granicach. W taki oto sposob zostalem dowodca oddzialu zlozonego z miejscowych chlopcow i nielicznych maruderow ze Strazy Granicznej. Moim zastepca byl Darren z Karstenu. Wysylalismy zwiadowcow i wystawialismy warty wsrod okolicznych wzgorz, chociaz to raczej surowe zimy ostatnich lat bardziej nas chronily przed bandyckimi napadami.
Wracajac z obchodu wart, po raz pierwszy wystawionych tej wiosny, natknalem sie na niewielka kotlinke okolona resztka dawnego lasu. Powietrze napelnial tak slodki zapach, ze sciagnalem wodze mojego kuca i spojrzalem na ziemie. Zobaczylem kepe kwiatow zwanych przez pasterzy polnoca i poludniem, ktore rosly tylko w poblizu Lormtu; ich ciemne glowki o dziewieciu platkach kolysaly sie na wietrze. Zsunalem sie z siodla, kulejac podszedlem do nich i zerwalem cztery. W powrotnej drodze trzymalem je bardzo ostroznie, gdyz chcialem podarowac Nolar te zapowiedz wiosny.
Zastalem ja z Morfew. Na bladej twarzy Nolar ostro odcinala sie plama na policzku, przyrodzone znamie; to przez nie unikali jej ludzie zbyt tepi, zeby dostrzec cos wiecej niz cialo - dzielna i piekna dusze tej kobiety.
-Na pewno miala ciezkie zycie, a kiedy tu przybyla, byla prawie dzieckiem. Poza tym za czesto przysluchiwala sie temu, co mowila pani Nareth, ta zas... - wchodzac, uslyszalem zlosliwa nute w glosie Nolar - zawsze trzymala sie na uboczu. Arona jest dobra, inteligentna i naprawde kocha swoja prace. Dlugo mialam nadzieje, ze z czasem znikna uprzedzenia i gorycz napelniajace jej serce. Mysle, iz gdyby zechciala, moglaby mi zaufac, chociazby dlatego, ze jestem kobieta. Jest nas tu tak niewiele. Dlatego wlasnie przysluchiwala sie Nareth. Nie widze bowiem innego powodu, dla ktorego dziewczyna tak inteligentna jak Arona moglaby wytrzymac z kims rownie aroganckim. A teraz, kiedy Nareth sie zestarzala... No coz, jeszcze raz sprobuje, ale jesli zacznie pysznic sie i wywyzszac tak jak Nareth...
-Mysle, moja corko, ze Arona jeszcze nie zdolala sie zmienic, gdyz kazda zmiane uwaza za niebezpieczna. W tych murach przebywa wiele podobnych do niej osob. A jednak lubi ciebie. Widzialem, jak cie obserwowala na jednym z naszych spotkan. Najwyrazniej toczy ze soba walke - powiedzial powoli Morfew.
-A czy ktokolwiek wiecej ukrywa przed pozostalymi swoja wiedze? - odparowala Nolar. - Porozmawiam z nia... Lecz jesli powtorzy, ze nie zamierza podzielic sie ze mna tym, co wie, dlatego ze trzymam z Duratanem...! - Nolar walnela piescia w stol tak mocno, ze az podskoczyl stojacy przed Morfew kalamarz.
-Co masz na mysli mowiac o Duratanie? - Oparlem jedna reke na jej ramieniu, druga podsuwajac przed twarz kwiaty. Zaszedlem ja chylkiem, nie zauwazony, od tylu.
Popatrzyla na mnie przez chwile, potem zas rozesmiala sie szeroko i pokrecila glowa.
-Nie probuj mi dowodzic, Duratanie, ze to nie marnotrawstwo. Arona moglaby zaoferowac nam tak duzo! Nie tylko siebie jako urodzona kronikarke ratujaca przeszlosc, ale glownie przekazac nam dzieje jednej z kobiecych wiosek swojej rasy, legendy, ktore otworzylyby niektore zamkniete dzisiaj drzwi. Wiesz przeciez, ze mogloby to pomoc Gorskiemu Sokolowi! - Westchnela i mowila dalej: - Mam zalegla prace, a mimo to sprobuje jeszcze raz, sprawdze, czy ufa mi choc troche. Moze uda mi sie teraz, kiedy pani Nareth nie moze juz przeszkodzic.
Dwa dni pozniej przyszla do mnie z triumfalnym blyskiem w oczach.
-Udalo sie! Arona pozwoli mi przejrzec swoje skarby pod warunkiem, ze zrobimy to tylko we dwie. Musze wiec zniknac i pograzyc sie na jakis czas w swiecie kobiet, ty zas podczas mojej nieobecnosci bedziesz mogl w pelni docenic moja wartosc.
Usmiechnela sie, przylozyla dwa palce do ust, dotknela nimi moich i odeszla, pozostawiajac za soba slodki zapach kwiatow polnocy i poludnia.
Rozdzial pierwszy
Uczona Dama w Lormcie
Samotny jezdziec mozolnie zjezdzal w dol gorskim szlakiem. Jego brazowa oponcza z kapturem zlewala sie z brazowoszara sierscia mula, tak ze obaj wygladali jak jeszcze jeden cien na brunatnym zboczu. Zniszczone podrozne sakwy wydawaly sie dosc duze, by pomiescic niezbedne drobiazgi i zapasowa odziez, a dlugie skorzane cylindry przywiazane z boku siodla pozwalaly przypuszczac, ze jezdziec moze byc lucznikiem - albo poslancem.Mloda uczennica strzegaca wejscia do Lormtu rozpoznala w nich futeraly na zwoje pergaminu. Siodlo mula, choc podniszczone i wyblakle, uznala za prawdziwe arcydzielo sztuki rymarskiej - oryginalny wyrob Jommy'ego syna Einy, chyba ze Nolar na niczym sie nie znala. Szczupla postac w spodniach, ktora zsiadla z mula przy bramie i rozejrzala sie dookola, nie byla wiejskim chlopakiem, lecz niewiele od Nolar mlodsza dziewczyna o ostrych rysach twarzy i ciemnych wlosach ludu Sokolnikow.
Na widok obcej uczennica zatrzesla sie ze strachu. Macocha Nolar, tez Sokolniczka, nienawidzila jej naznaczonej przyrodzonym pietnem twarzy. Ale nowo przybyla, choc nalezala do tej samej rasy, po prostu spojrzala na Nolar z ulga i powiedziala:
-Dobry wieczor, siostro. Jestem Arona corka Bethiah z Nadrzecznej Wioski. Czy moge zobaczyc ktoregos z uczonych? Nie mezczyzne, lecz kobiete - jesli to mozliwe.
-Nazywam sie Nolar z Maroney - odparla zaskoczona strazniczka. Przebiegla mysla wszystkie uczone pracujace w Lormcie. Dama Rhianne zawsze witala z radoscia kazda nowa uczennice, ale byla juz stara i najczesciej tylko podrzemywala w sloncu. Nolar znala pare uczennic bedacych jednoczesnie pomocnicami i kilka starszych od nich kobiet zajmujacych niewiele lepsza pozycje. Pozostala tylko jedna. Nolar westchnela i wezwala poslanca. Kiedy chlopak sie zjawil, oswiadczyla lakonicznie:
-Gosc do uczonej damy Nareth, jesli zechce go przyjac.
-Czy jestes dama z ludu Sokolnikow? - Chlopiec otwarcie zmierzyl spojrzeniem Arone.
-Byla dama - odrzekla krotko tamta. - Dawny sposob zycia przeminal na zawsze. Nie moglam tego zniesc. - Mowila bezposrednio do Nolar, ignorujac chlopca, jakby go tu w ogole nie bylo. - Nie chcialam, zeby nasze dzieje poszly w zapomnienie z powodu rarilha.
Widzac zdziwienie Nolar Arona wyjasnila z usmiechem:
-Chodzi mi o swiadome i celowe pominiecie jakiegos wydarzenia. Kronikarze-mezczyzni maja bowiem dziwne poglady na temat tego, co jest wazne, a co nie. - Przyjrzala sie uwaznie twarzy Nolar i spytala: - Patrzysz na mnie tak ponuro... czy sie mnie boisz?
Nolar oblala sie rumiencem i wyjakala:
-Pani, ja... Zona mojego ojca pochodzila z twojego ludu.
-Czy znam jej imie i klan? - Arona uniosla brwi. Nastepnie zadala uczennicy kilka lakonicznych pytan, a potem gwizdnela. - Ciotka Lennis Mlynarki! To gniewny, uparty klan. Moj zas, jak powiadaja, jest bardzo dumny i niezwykle impulsywny. Rod Mari Anghard znaja nawet cudzoziemcy, przynajmniej ze slyszenia. Teraz to Nolar zagwizdala z wrazenia.
-Anghard? Tej, ktora byla nianka trojki dzieci-czarownikow?
-Tej samej. - Twarz Sokolniczki rozjasnil szczery usmiech. Wyjela z sakwy scierke oraz zgrzeblo i zaczela czyscic mula, mowiac rownoczesnie z ozywieniem i rozgladajac sie za woda. Mul juz szczypal trawe rosnaca przy bramie. Wtedy rozesmiala sie i dodala: - Bywam bardzo uparta. Kiedys mialam mula, ktorego moj kuzyn Jommy nazwal moim imieniem i do dzis Jommy'emu wydaje sie, ze o tym nie wiem.
Rozmawialy ze soba wesolo, az do powrotu poslanca.
-Pojdzie pani ze mna, pani Arono - oswiadczyl.
Posluchala, prowadzac mula, dopoki nie dotarli do stajni, gdzie pozostawila go pod opieka slug Lormtu.
Uczona dama Nareth byla w starszym wieku, miala przyproszone siwizna kasztanowate wlosy i szare, przenikliwe oczy.
-Usiadz, dziewczyno - rozkazala wskazujac krzeslo i kielich z winem na ustawionym pod sciana stole. Arona z wdziecznoscia wypila lyczek. - Jak rozumiem, masz dla mnie kilka zwojow. Czy wiesz, co zawieraja?
-Sama napisalam i skopiowalam wiekszosc z nich - odparla chlodno urazona Sokolniczka. - Bylam kronikarka naszej wsi, dopoki rada starszych, dla zachowania spokoju, nie zdecydowala sie powierzyc tej funkcji chlopcu, jednemu z uciekinierow. Pochodze z wioski nad Sokola Rzeka, pod Sokola Turnia. Jest to opowiesc o naszym zyciu.
Nareth przyjrzala sie jej uwaznie, po czym siegnela wypielegnowana reka po jeden ze zwojow. Rozwinela go, spochmurniala i rzekla:
-Nie mowisz w nim nic o Gniezdzie ani o zyciu Sokolnikow, a przeciez nalezysz do ich rasy. Oczywiscie zyja oni z dala od swoich kobiet.
-Widywalysmy ich bardzo rzadko i dzieki niech beda za to Wielkiej Bogini - odpalila zirytowana do glebi Arona. - To jest opowiesc o naszym zyciu, nie ich. Mamy wlasne zycie, krewnych, piesni, opowiesci i dluga historie. Nasze dzieje niewiele maja wspolnego z tym, co mezczyzni uwazaja za wazne, to znaczy z wojnami i bitwami. Dlatego wolalam nie spotkac sie z uczonym-mezczyzna.
Szare oczy Nareth zablysly, lecz jej surowa blada twarz nie zmienila wyrazu.
-Uspokoj sie! I powiedz mi, jaka madrosc kryje sie w tych zwojach, ze warto bylo odbyc dla niej tak dluga podroz? Czy zdajesz sobie sprawe, ze nie interesuja nas informacje o tym, ze kobieta jakiegos Sokolnika urodzila mu syna i kiedy, o tym, ile ziarna wydano po zbiorach kazdej kobiecie, ani o tym, ktora z nich wyrwala drugiej wlosy z glowy, dlatego, ze jej mezczyzna okazywal tamtej wzgledy, tak jak nie obchodzi nas, czy poklocily sie o garnki, czy o wstazki.
Wargi Arony zbielaly, a jej piwne oczy ciskaly blyskawice. Odparla nienaturalnie cienkim glosem:
-My nie rodzimy synow zadnemu mezczyznie. Rodzimy dzieci dla naszych klanow i musimy patrzec, jak kradna nam synow, kiedy ci zaczynaja chodzic albo jeszcze wczesniej. Niczego nam nie dano. To, co posiadalysmy, bylo dzielem naszych rak i umyslow. I wiele razy zmuszone bylysmy patrzec, jak rozwscieczeni Sokolnicy niszczyli to wszystko. - Podniosla dumnie glowe i mowila dalej: - Nasze kroniki obejmuja dzieje dwudziestu kobiecych pokolen, siegaja czasow, gdy bylysmy krolowymi w naszej ojczyznie, Dalekim Brzegu. Kres naszej wladzy polozyla inwazja uzbrojonych mezczyzn. Nasz lud ulegl ich przewadze. Musialysmy wywedrowac do obcej krainy, samotne, pozbawione wszystkiego. Ale chociaz nasi mezczyzni zwrocili sie przeciwko nam, nas winiac za swoje porazki w tej wojnie, przetrwalysmy zle czasy i zbudowalysmy nowe, dostatnie zycie. Widze jednak, iz to wcale nie obchodzi Lormtu! Wybacz mi, sluzko tej tu uczonej. Powinnam byla wiedziec. - I ku przerazeniu Nolar mloda Sokolniczka wy buchnela placzem.
Pani Nareth, mimo ze miala chec wypedzic ja z powodu wyjatkowego grubianstwa, nie zrobila tego. Nie pozwolil na to jej umysl naukowca, logiczny, obiektywny i obojetny.
-Jestes przepracowana i wyczerpana - stwierdzila obojetnym tonem. - Wybaczam ci ten wybuch. Mozesz zamieszkac w skrzydle przeznaczonym dla naszych sluzebnych i kobiet-uczonych. W refektarzu znajdziesz jedzenie. Przeczytam te zwoje i sama ocenie, ile sa warte. Ostrzegam cie wszakze, nie waz sie histeryzowac w mojej obecnosci. Jestesmy przede wszystkim uczonymi, a dopiero potem kobietami.
Arona podniosla oczy. Pani Nareth skinela glowa i powiedziala ostrym tonem:
-Dziekuje ci, dziewczyno. Mozesz odejsc.
Kiedy Sokolniczka odeszla, Nareth pomyslala z zalem o swojej wlasnej nauczycielce, uczonej imieniem Rhianne. Rhianne przyjmowala pod swoje skrzydla kazda dziewczyne nie jak matka, lecz jak swoje wlasne mlodsze wcielenie. Oslaniala ja zaciekle, bronila i smucila sie, kiedy, tak jak Nareth - pozostawialy podopieczna, by zajac sie znacznie dla siebie wazniejszymi sprawami - praca naukowa i kontaktami z innymi uczonymi.
Ona sama miala tylko uczniow. Wlasciwie gardzila przecietnymi dziewczetami. Wiekszosc z nich miala chwiejne charaktery, byly slabe na umysle, jesli nie calkiem glupie, a oprocz tego sluzalcze i przebiegle. Bywaly tez wrzaskliwe, niegrzeczne i przewrazliwione, ciagle histeryzowaly z powodu roznych wymyslonych zniewag. Rok w rok powstawaly sytuacje, gdy te przeklete fladry odwazaly sie oskarzac tego czy owego mistrza o skandaliczne zachowanie. Trzeba bylo je wyrzucac ze spolecznosci uczonych.
Zdawala sobie dobrze sprawe, ze tak dlugo, jak Arona pozostanie w Lormcie, co dzien na nowo beda sie spierac. Poczucie obowiazku kazalo jej wszakze przeczytac przywiezione przez Sokolniczke zwoje i Nareth wiedziala, ze Arona nie powinna stad zaraz odjezdzac. Nekana ponura wizja pochodni przytknietej do beczki ze zjelczalym olejem, rozwinela pierwszy zwoj. Na poczatku byl list od Arony, skierowany przeciez do Nareth (choc nie wymienionej z imienia), napisany pieknym, kaligraficznym pismem.
DO TEJ, KTOREJ MOZE TO DOTYCZYC
Wszystkie relacje o zyciu Sokolnikow mowia tylko o mezczyznach i ich ptakach mieszkajacych z nimi w Sokolniczych gorskich Gniazdach. Co do reszty, napisane jest: "Trzymaja swoje kobiety z dala od siebie, w wioskach. Trzymaja tez swoje psy w budach, konie w stajniach i synow w zlobkach". Czy ktos dostrzeze jakas luke w tym stwierdzeniu?Ja, Arona corka Bethiah z klanu Damy Lisicy, Sokolniczka, postanowilam wypelnic te luke. Od dawien dawna, odkad sulkarscy najemnicy wysadzili nas na waszym wybrzezu, i jeszcze wczesniej, mialysmy wlasne zycie, tradycje i kulture. Mialysmy nasze piesni, opowiesci, nauczycielki i kronikarki, a ja jestem jedna z nich.
Przyczyna naszego upadku nie byla sila ani przemoc, ale pokoj i wolnosc. Jesli tak sie stalo, moze powinnysmy zmienic nasz sposob zycia, lecz ja moge tylko zalowac tego, co odeszlo bezpowrotnie. Pod wieloma wzgledami bylo to dobre zycie - bylysmy dumne, samowystarczalne i wolne, wyjawszy rzadkie wizyty Sokolnikow i ponure nastepstwa tychze odwiedzin. Spisalam wiec nasza historie, by nie zginela razem z nami, kiedy obrocimy sie w proch.
Kronikarka Arona
Rozdzial drugi
Sokol skwirzy w nocy
Sokoli ksiezyc w pelni, wielki i czerwony, wzeszedl nad lasem na wschodzie. Na zachodzie zas szara Sokola Turnia czerwienila sie w krwawym blasku gasnacego slonca. Kobiety z Nadrzecznej Wioski staly w niewielkich grupkach, szepczac cos w napieciu, ukradkiem zerkajac na turnie, jakby obawialy sie, ze zostana stamtad dostrzezone, a potem opuszczaly oczy.Gdzie byli Sokolnicy? Pierwsza wiosenna pelnia ksiezyca zawsze sprowadzala tych dziwnych, zamaskowanych szalencow, ktorzy zabierali chlopcow i plodzili corki dorastajace w kobiecych wioskach. Starsze niewiasty i dzieci, ukryte w jaskiniach, wygladaly z nich ostroznie, w kazdej chwili gotowe do ucieczki. Zdolne do rodzenia ochotniczki, ktorych imiona padly podczas wiosennego losowania, otulone welonami pracowaly w napieciu w przyleglych do chatek ogrodkach, prawie sie nie odzywajac.
Chuda, zdenerwowana dziewczyna o kasztanowatych wlosach i piwnych oczach odsunela welon, do ktorego nie byla przyzwyczajona.
-Opowiedz mi znow, jak to bylo ostatnim razem, ciociu Natho - szepnela.
Stojaca obok niej kobieta obrzucila wzrokiem Sokola Turnie i tez odpowiedziala szeptem:
-Naprawili Goscinne Chaty i narabali nam kilka sagow drzewa. Przekopali rowy wokol domow i chociaz ignorowali nas przez kilka pokolen, urzadzili wszystko tak, jakbysmy naprawde tutaj mieszkaly. Nie powiedzieli, dlaczego. Czy w kronikach sa o tym jakies wzmianki?
Dziewczyna imieniem Arona pokrecila glowa i podniosla oczy. Chmury burzowe, jak zwykle tej wiosny, gromadzily sie na zachodzie. Niebo ciemnialo. Natha corka Loriny, jedna z opiekunek mlodej kronikarki, podniosla swoja motyke i motyke Arony i ruszyla w strone paru chatek skupionych na krancu gorskiego szlaku. Chaty byly male i puste, zbudowane z bali uszczelnionych glina, mialy niezdarnie powiazane slomiane strzechy i malenkie kamienne paleniska przy drzwiach. Sokolnicy zbudowali je dawno temu, gdy przybyli w te strony, a potem opuscili wioske, by na wlasna reke szukac szczescia. Niektore kobiety mowily, ze wygnano ich z powodu wyjatkowo zlego zachowania. Arona zastanawiala sie nad tym.
Rozpalila ognisko, podczas gdy ciotka Natha nalala wody do starego glinianego garnka o wyszczerbionych brzegach. Arona rozlozyla na nierownej polepie rodzaj poslania, jakie zazwyczaj dawano zwierzetom. Pasterka na sluzbie uznalaby te chate za odpowiednie schronienie, gdyby nie brak przewiewu i strach przed tym, co mialo nastapic. Niejedna mloda dziewczyna spiac w lesie z tego czy innego powodu miala mniej wygod. Przybywaly tu bez broni i ozdob, wyrzekaly sie picia jasnego i ciemnego piwa; to wszystko sprawialo, ze ich czuwanie mialo w sobie cos religijnego. Czuje sie zle tylko z leku przed tym, co moze mnie spotkac, powiedziala sobie w duchu Arona. I na chwile nawet w to uwierzyla.
Razem z Natha zjadly skromny posilek z podroznych racji zywnosciowych, popily woda, potem myly sie niezdarnie, gdyz mialy tylko jeden garnek. Ledwie zdazyly podziekowac Tej, Ktora Strzeze Kobiet, kiedy dziwny odglos poderwal je na nogi. Arona podbiegla do pozbawionego jakiejkolwiek oslony otworu wejsciowego i wysunela glowe na zewnatrz. Wysoko w gorze wartowniczka wydala dzwiek przypominajacy ochryply skwir sokola.
-Nadchodza! - krzyknela dziewczyna odwracajac sie do swojej towarzyszki. - Teraz!
Niewiele brakowalo, a bylaby sie spoznila. Tetent konskich kopyt zagluszyl ostrzezenie wartowniczki. Arona zaslonila sie pospiesznie, z bijacym sercem blagajac Wielka Boginie o opieke. Niewyrazne sylwetki jezdzcow mknely w dol traktem biegnacym pomiedzy miejscem spotkan a Sokola Turnia.
Sokolnicy w ptasich maskach, w metalowych garnkach na glowach i metalowych plytach okrywajacych ich kaftany z halasem wpadli do wioski na koniach, jakby scigani przez wilki. Dlugie, zakrzywione noze rzeznicze zwisaly z ich pasow, a wilcze wlocznie byly przywiazane do siodel. Zeskoczyli z koni i skierowali sie do prymitywnych domostw. Jeden z nich bez slowa wzial Arone za ramie i wepchnal do chaty. Ostrzezono ja podczas inicjacji, wiec nie krzyczala, chociaz czula w sercu gorycz i gniew, ze musiala zniesc to trzykrotnie. Czy w ten sposob powstawaly w lonach kobiet corki? Czy wlasnie to bylo najwazniejsza tajemnica w ich zyciu, ktora tak bardzo chciala poznac? Porod tez byl bolesny i krwawy, ale trwal znacznie dluzej. Zreszta i Sokolnikow najwyrazniej nie cieszyl czyn dajacy poczatek dzieciom. Sprawiali bowiem wrazenie zagonionych i zdesperowanych. Zanim ostatni Sokolnik wywiazal sie ze swego obowiazku, rozlegl sie cichy okrzyk, chrapliwe nasladownictwo skwiru wartowniczki i to bardzo blisko. Znajdujacy sie w chacie mezczyzna zaklal, szybko porwal swoje rzeczy i pobiegl do drzwi popedzajac przed soba obie kobiety. Jakis Sokolnik w zlotym helmie stal na placyku pomiedzy niskimi chalupkami.
-Kobiety! - warknal ochryple. - Musimy odjechac. Zatrzymajcie waszych synow. Nie mozemy ich teraz obejrzec. Zobaczymy ich pozniej. A teraz odejdzcie. - Popchnal jedna z nich krotkim, niebezpiecznie wygladajacym nozem. Ta niezrecznie przyspieszyla kroku, nie wazac sie biec, dopoki nie schroni sie w lesie. Pozostale ruszyly za nia, kazda osobno. Dowodca Sokolnikow powiedzial jeszcze glosniej i bardziej ochryple:
-Musimy to zrobic. Wrogowie nie moga was znalezc. Wybaczcie nam.
Wydal jakis rozkaz szczekliwym glosem i konni Sokolnicy sprawnie wjechali miedzy chaty i ogrody, tratujac wszystko, co mogli stratowac, stracajac slome z dachow i rozwalajac drewniane domostwa na oczach oslupialych, oniemialych kobiet. Potem zas odjechali na poludnie, nie zapuszczajac sie w las, w ktorym znajdowala sie prawdziwa wioska.
Po odjezdzie ostatniego Sokolnika Arona uniosla suknie i wraz z reszta mlodszych kobiet pobiegla tajemnymi lesnymi sciezkami do wygodnych, bezpiecznych domow pod drzewami. Wowczas to Natha corka Lorin wydala najpierw dzwiek oznaczajacy, iz teren jest wolny, a po chwili nastepny, ostrzegajacy o mozliwym niebezpieczenstwie. Arona zadala sobie w mysli pytanie, o jakie niebezpieczenstwo chodzi? Jacy wrogowie mogli byc gorsi od tych stworow o ptasich twarzach? Pozniej wbiegla do Domu Kronik, rzucila sie na lozko i rozplakala tak, jakby pogryzl ja jej ulubiony pies.
We wsi Cedrowy Szczyt dom i kuznia Morghata Kowala plonely jak ogniska ku czci jakiegos rozgniewanego boga. Huana, zona Morghata - nie, teraz wdowa po nim - pospiesznie stlumila szloch, spojrzala w dol zbocza, na ktore sie schronila, i zatkala reka usta swojej corki. Gesta zaslona drzew jak mur zaslonila widok przed oczami kobiet i same kobiety przed Psami z Alizonu. Ale wioskowy plac byl pusty.
Na oczach Huany z domow i stodol wysypali sie ludzie, biegnac w strone kuzni, tam gdzie lezaly nieruchome ciala. W gromadzacym sie tlumie dostrzegla niewiele kobiet; byly one albo bardzo mlode, albo bardzo stare. Wdowa po kowalu przylozyla palec do ust i szepnela:
-Zostan tutaj, Leatrice, i zachowuj sie cicho, chyba ze przyjdzie tutaj ktos z naszych sasiadow. - Zastanowila sie i dorzucila: - Jesli beda to sami chlopcy, nie odpowiadaj, nawet jesli byliby to nasi sasiedzi.
-Wdrapie sie na drzewo - obiecala dziewczynka sploszona zachowaniem matki, lecz zarazem bardzo podniecona.
-Och - Huana jeknela - to niekobiece i nieprzystojne, ale mysle, ze lepiej to zrobic, niz stracic szanse na malzenstwo - dodala niechetnie. - Wroce tu. - I dorzucila z naciskiem: - Jezeli nie wroce do nastepnego zachodu slonca, zaczekaj do switu i sprobuj dotrzec do ciotki Markalli w Blizniaczych Dolinach. I, Leatrice - jesli tam pojdziesz, trzymaj sie bocznych drog! - Po czym bezszelestnie zeszla ze zbocza.
Wydawalo sie, ze wszyscy - kobiety, dzieci i starcy z wioski Cedrowy Szczyt - zgromadzili sie na centralnym placu. Niewiasty zawodzily tak glosno, ze moglyby zbudzic umarlych. Huana przepchnela sie przez tlum do miejsca, w ktorym lezalo cialo jej ukochanego meza Morgatha. Zabito go w jego wlasnej kuzni. I za co? Kowalka powstrzymala szloch. Zolnierze zazadali, zeby podkul konie i naprawil miecze i wlocznie. Pierwsze zrobil dobrowolnie, ale uparl sie, ze to drugie przekracza jego mozliwosci. Za to zabili go, spladrowali i podpalili jego dom.
Uklekla obok ciala swego malzonka, rozplakala sie na widok krwi plynacej z licznych ran i przylozyla ucho najpierw do jego ust, a potem do piersi, sprawdzajac, czy moze oddycha. Nic nie uslyszala. Polozyla wiec reke na jego ustach i podniosla cala zakrwawiona. Wtedy dopiero zobaczyla, ze gruba koszula z szorstkiego plotna zakrywa poderzniete gardlo.
Zawyla teraz jak inne kobiety.
-Och, Morghacie, dlaczego im sie przeciwstawiles? Mowilam ci, mowilam, zrob, co ci kaza, i niechby sobie poszli. Mowilam ci!
Z zalana lzami twarza, ocierajac nos fartuchem przepchnela sie do studni i nie proszac o pozwolenie zanurzyla ten sam fartuch w wiadrze, ktore wyciagnela ktoras z sasiadek. Pozniej wrocila do zwlok i umyla je mokrym fartuchem najlepiej jak mogla. Ale czyz zdola pogrzebac go jak nalezy, kiedy w wiosce nie ma mezczyzn, ktorzy wykopaliby grob? Rozejrzala sie dookola, rozpaczliwie szukajac wzrokiem jakiegokolwiek krewnego, lecz zobaczyla tylko swojego syna Oseberga, ktory na wiosne mial skonczyc czternascie lat.
-Osebergu! - zawolala przekrzykujac lamenty. - Osebergu, chodz tutaj!
Przyzwyczajony do posluszenstwa niezgrabny mlodzik przepchal sie do jej boku.
-Musimy pogrzebac twojego ojca - powiedziala cicho. Pobladly chlopak skinal glowa, ona zas dodala: - Biegnij do domu i zobacz, czy jest tam jakas lopata, a jesli nie, to gdzies poszukaj. Albo nie, najpierw pomoz mi go przeniesc na nasze podworko.
Oseberg przelknal sline i rozejrzal sie za kims, kto moglby im pomoc. Napotkal spojrzenia Lishy, zony piekarza. Podeszla do nich i zapytala lagodnym tonem:
-Czy moge wam pomoc?
Huana westchnela z ulga i objela ramionami sasiadke.
-Och, jestem ci taka wdzieczna za pomoc, kuzynko! Czy w twoim domu pozostala jakas lopata albo szufla i czy twoj maz zyje? Och, Leatrice...! - Znizyla glos: - Leatrice ukrywa sie przed zolnierzami.
Lisha poklepala ja po ramieniu.
-Posle moich synow na poszukiwania. - Dostrzeglszy przerazenie w oczach Huany, zona piekarza skinela ze zrozumieniem glowa i poprawila sie: - Posle Hanne i jej siostre. Bedziemy potrzebowaly naszych chlopcow do kopania grobow i do pomocy przy odbudowie domow.
Teraz Huana poklepala po ramieniu kuzynke i - juz we troje - przeniesli cialo na wypalone podworze przy kuzni.
-Nie moge tutaj pozostac, gdyz Oseberg jest za mlody, zeby przejac kuznie po ojcu i jeszcze nie przestal byc czeladnikiem. Kto zajmie sie teraz nami? Nie mamy tu bliskich krewnych - rzekla Huana, ocierajac pot z czola.
-Co chcesz zrobic? - zapytala praktyczna Lisha.
-Sprobujemy dotrzec do mojej zameznej siostry w Blizniaczych Dolinach - odparla ponuro Huana. Nie usmiechalo sie jej bowiem zycie na lasce szwagra. Mogla tylko sie modlic, zeby pomogl poszukac innego mistrza w jedynym zawodzie, jaki znal siostrzeniec zony. Ale dzieki temu ani ona, ani jej dzieci nie beda przymieraly glodem, nie bedzie tez musiala zarabiac na zycie zebranina albo nierzadem, a tutaj, w Cedrowych Szczytach, nie czekal jej inny los. Przeciez po trzech najazdach w przeciagu tyluz miesiecy w wiosce pozostalo przy zyciu niewielu mezczyzn mogacych dac utrzymanie kobiecie samotnej, a co dopiero takiej, ktora zblizala sie do trzydziestki i miala dwoje dzieci. Westchnela ciezko.
Lisha skinela glowa i powiedziala ze wspolczuciem:
-Odpocznijmy chwile i przekonajmy sie, czy mozemy poprosic kogos o pomoc. Potem, kiedy juz pogrzebiemy razem Harolda i Morghata, bedziemy mogly z kolei pomoc innym.
Huana, ktora interesowalo tylko jej wlasne nieszczescie, rzekla pospiesznie z przerazeniem:
-Och, Lisho, jakze mi przykro! Nie mialam pojecia, ze zabili rowniez Haralda.
-On probowal nas bronic - odparla tamta. Jej oczy pociemnialy z gniewu i smutku. Dopiero wtedy Huana dostrzegla podarta suknie i czepiec Lishy, ktore zona piekarza daremnie usilowala doprowadzic do ladu. Odsunela sie od niej instynktownie. Jezeli jej sasiadka zostala zhanbiona, zadajac sie z nia podzielilaby jej hanbe, stracilaby swe dobre imie i stalaby sie prawdziwym wyrzutkiem.
Lisha wydela wzgardliwie wargi widzac ruch Huany, ale powiedziala tylko:
-Czy zajmiemy sie pogrzebem? - A poniewaz to przede wszystkim nalezalo zrobic, obie kobiety i ich synowie zaczeli kopac groby dla swoich bliskich.
Po ostatnim napadzie wioska bardzo zubozala. Owinawszy rece szmatami kobiety i dzieci grzebaly w ruinach domow w poszukiwaniu wszystkiego, co moglo sie przydac: zelaznych garnkow, kilku chocby talerzy czy sztuccow, resztek narzedzi gospodarskich. Huana i Lisha zdolaly zlapac kilka kur, ktore uciekly z wrzaskiem, kiedy napastnicy wpadli do wsi. Leatrice udalo sie przywolac starego osla nalezacego do wioskowego kaplana, ktorego to figlarne dziecko z jakiegos powodu serdecznie nie znosilo.
-No coz, kaplan nie odczuje braku osla tam, gdzie teraz jest - orzekla Huana i zaraz przestala o tym myslec. Oczywiscie, nie zamierzala mowic tego corce.
Wtedy niebo nagle pociemnialo, ziemia zatrzesla sie pod nogami, cos w niej zaburczalo i czknelo niby w brzuchu cierpiacego na niestrawnosc olbrzyma.
-Uciekajmy! - krzyknela Huana, zaprzestajac poszukiwan. Przerzucila przez ramie ciezki tobol z ocalalym dobytkiem i klepnela syna po siedzeniu. Oseberg syn kowala spojrzal na matke z oburzeniem, podniosl rownie wielki tlumok i przekazal klepniecie siostrze. Lisha i jej piecioro dzieci poszly za nimi. Reszta oszolomionych, pozbawionych meskiego przywodztwa kobiet dolaczyla sie do nich tak szybko, jak im na to pozwalaly ciezkie toboly, ktore niosly. Nie byla to cicha ucieczka. Bydlo ryczalo, dzieci szlochaly, uwiezione w klatkach kury gdakaly, a nieliczne osly i muly porykiwaly.
Na szczescie nikt ich nie szukal i nie scigal. Wstrzas nie byl bowiem dzielem ludzi, ale bogow.
Ta niewielka, przemoczona do nitki grupa uciekinierow szukala przejscia pomiedzy drzewami i skalami, brnela przez lepkie bloto, sliski mech i kolczaste krzaki po stromym zboczu i najszybciej jak mogla oddalala sie od zrodla groznego zjawiska. Dzieci sie przewracaly i trzeba je bylo podnosic. Udreczone matki szczodrze rozdawaly klapsy, zmuszajac potomstwo do dalszej wedrowki. Niemowleta kwilily z glodu i strachu. Kiedy tak mozolnie pieto sie w gore, rozbrzmiewaly gniewne okrzyki i odglosy klotni. Ciezkie od blota suknie kobiet darly sie o kolce. Yelen, zona ciesli, szczebiotala bez przerwy swoim slodkim glosikiem, od ktorego sluchajacym robilo sie niedobrze:
-No, no. Ptaszki w gniazdach zawsze zyja w zgodzie!
-Och, zamknij sie! - warknela z wsciekloscia karczmarka Gondrin.
-Przeszlismy za wiele - powiedziala z powaga i namaszczeniem Lisha do idacej obok Huany. Ich dzieci odwaznie, w milczeniu wspinaly sie po zboczu. - Jestesmy teraz smiertelnie zmeczeni.
Huana spiorunowala wzrokiem te zhanbiona byc moze kuzynke: jakim prawem udaje kaplanke? Ktoz ja mianowal?
Wyczerpane i przerazone, prawie nie zwrocily uwagi na to, ze minely juz szczyt stromego wzgorza i zbocze zaczelo sie obnizac. A gdy wreszcie znalazly wzglednie wolne od dzikich roz i jezyn przejscie, dopiero po jakims czasie zorientowaly sie, o co chodzi. Leatrice corka kowala odezwala sie pierwsza:
-Sciezka, mamo! Sciezka! Zastanawiam sie, dokad prowadzi?
-Sciezka, sciezka! - zawolala najbardziej zmeczona i najmniej rozwazna z uciekinierek.
-Sciezka, ale dokad? - zapytala ostro Huana. - Czy znamy tych, ktorzy ja wydeptali? A jesli odpedza nas od swoich drzwi jak zebrakow?
-Tak jak ty zawsze to robilas - szepnela karczmarka tak glosno, zeby wszyscy ja uslyszeli.
-Moze ta sciezka prowadzi do nieprzyjacielskiej twierdzy? - powiedziala z lekiem Yelen zona ciesli.
-A moze do bezpiecznego schronienia - odrzekla rezolutnie Leatrice. Potem wszyscy zaczeli mowic naraz i coraz to inny glos na chwile przebijal ogolna wrzawe, az Huana jeknela:
-Och, gdybysmy choc na krotko mieli ze soba mezczyzne, ktory by nas poprowadzil! - To stwierdzenie zyskalo jej glosna aprobate wszystkich obecnych.
-Ale nie mamy - warknela Lisha - ustalmy wiec jak dorosle kobiety, co trzeba zrobic. Te, ktore chca isc dalej, niech zgromadza sie obok mnie. Te zas, ktore nie chca, niech sie zdecyduja, jak zamierzaja postapic. Jesli o mnie chodzi, ide dalej. Cokolwiek nas czeka, nie bedzie tak straszne jak noc spedzona samotnie w lesie, chyba ze - jak powiedzialas - jest to nieprzyjacielski oboz. Ale mozemy przeciez wyslac kogos, kto by to sprawdzil. Egilu? - zwrocila sie do swojego najstarszego syna.
-Pewnie, mamo - odpowiedzial pocieszajaco mlodzieniec. Mial prawie siedemnascie lat i juz usilowal zapuscic wasy.
-A wiec ustalone - odrzekla wesolo Lisha. - Robi sie ciemno. Czy sprobujemy rozbic tu oboz, czy tez pojdziemy dalej?
-Jezeli rozbijemy tutaj oboz, czy nie napadna na nas dzikie zwierzeta? - zapytala drzacym glosikiem jakas dziewczynka.
-Nie napadna, jesli rozpalimy ognisko - odparl z przyjazna drwina w glosie Egil.
-A jezeli to zrobimy, czy nie zauwaza nas i nie napadna na nas dzicy mezczyzni? - spytala bardziej rozsadnie ktoras ze starszych niewiast.
Lisha zastanawiala sie, a tymczasem jej towarzyszki znow zaczely paplac. - Bedziemy musieli czuwac na zmiane - powiedziala w koncu. - Czy ktos ma cos dlugiego i ciezkiego albo ostrego? Widly? Noz kuchenny?
-Czy wystarczy starszych chlopcow, ktorzy by trzymali straz? - zapytala z niepokojem Yelen probujac na oko okreslic ich liczbe.
Gondrin wziela do reki gruby kij.
-Jezeli Lisha stanie pierwsza na warcie, bede jej towarzyszyc - oswiadczyla. - Gdyby cos sie zblizalo, uprzedze was. - Zauwazyla, iz Yelen spojrzala ze strachem na chlopcow, i dodala szyderczo: - Och, dorosnij wreszcie, Yelen, i nie skladaj jeszcze swojego brzemienia na ich barki. Czy ktos stanie ze mna?
Leatrice rozejrzala sie dookola i jej wzrok spoczal na lopacie, ktora kopano grob dla jej ojca.
-Jestem z wami - odparla odwaznie.
-Nie, nie ma mowy - Oseberg odepchnal ja na bok. - To moja sprawa. Teraz ja jestem glowa rodziny.
-Osebergu, idz z nimi - zdecydowala Huana.
Kobiety i dzieci spaly tej nocy niespokojnie na wilgotnej ziemi. Las wypelnialy to dziwne odglosy, to jeszcze od nich dziwniejsza gleboka cisza. Sprawujace warte kobiety i chlopiec drzeli ze strachu i wyczerpania, laknac tak niewielkiej wygody jak rozlozony na zimnej sciolce plaszcz. Z trudem bronili sie przed drzemka. Pozniej Oseberga, Gondrin i Lishe zastapil Egil, Leatrice i - w ostatniej chwili - Huana, ktora nie chciala, zeby jej dziewicza corka pozostala po zachodzie slonca sam na sam z dorastajacym mlodziencem. Zawiedziony chlopak ukradkiem obrzucil ja obrazonym wzrokiem. Huana przechwycila to spojrzenie i usmiechnela sie z satysfakcja, poniewaz obserwowala tych dwoje od dluzszego czasu.
Uciekinierzy obudzili sie w zimnym, mokrym lesie. Ognisko prawie zgaslo. Kobiety poszukaly w tobolkach jedzenia, znalazlo sie kilka jajek zniesionych przez zabrane ze wsi kury. Ich jedyna koza nie miala mleka. Egil syn piekarza oswiadczyl nie znoszacym sprzeciwu tonem, ze on i pozostali chlopcy zastawia pulapki na drobna zwierzyne i w ten sposob nakarmia swe glodne rodziny.
-Zaczekajcie tutaj - rozkazal.
Yelen wyrazila zgode drzacym glosem, Lisha zas dala im czas az do przedpoludnia. Kobiety wykorzystaly ten czas na sprawdzenie i przepakowanie tobolow. Wybuchlo tez kilka klotni o resztki pozywienia.
Ci, ktorzy sprawowali pierwsza i druga warte, odpoczywali teraz. Leatrice i jej matke zastapily Lowri corka Lishy i uparta, klotliwa stara wdowa imieniem Melbrigida z gospodarstwa na skraju wsi. Chlopcy wrocili z pustymi rekami, z wyjatkiem Egila, ktory znalazl kilka kwasnych jablek. Nawet i to ucieszylo zmeczonych uciekinierow. Podniesli swoje toboly i ruszyli w dalsza droge.
Za pierwszym dniem nadszedl drugi, zimny i slotny. Byli glodni. Zaczela sie dziwna mzawka. Byla nieprzyjemna, wydawala sie, jak zmieszana z popiolem z ogniska. Ziemia przestala dudnic, lecz chmury nadal jarzyly sie niesamowita pomaranczowa barwa, jakby same niebiosa sie palily. Huana i Lisha juz nie mogly dalej isc i przysiadly na ziemi, placzac bezsilnie.
Pozniej dobieglo ich skads gruchanie golebia. Mgla zrzedla, ukazujac w oddali wysoka poszarpana turnie. Blizej, na polnocy, dostrzegli niewyrazne zarysy otulonego mgla lancucha gorskiego. Pod nimi rozciagala sie lesista dolina. Golab znow zagruchal i jego gruchanie zamienilo sie w skwir sokola. Huana podniosla glowe i zobaczyla z przerazeniem, ze z chmur wynurzyl sie wielki ptak o glowie kobiety.
Ptak zatoczyl krag wysoko w gorze i stopniowo znizajac lot zblizyl sie do grupy zmoknietych, ubloconych uciekinierow, po czym zawisl w powietrzu. Stara Melbrigida, ktorej maz sluzyl kiedys u pewnego wielmozy, oswiadczyla:
-Przeciez to jastrzebica. Chodz tutaj, moja sliczna, chodz do mamy. - Przezornie owinela ramie szalem i wyciagnela je przed siebie. Ptak zlecial lekko na wysciolke i zaglebil w niej szpony.
-Nad rzeka jest dla was schronienie - powiedzial ludzkim glosem - i swiatynia w dolinie. Jezeli wszystkie kobiety sa waszymi siostrami, mozecie tam wejsc jako siostry, matki i corki. Pozwalam wam na to.
-Kim jestes? - szepnela przerazona Huana kreslac w powietrzu znak chroniacy przed zlem.
-Jestem boginia - odrzekl rownie cicho ptak. - Ze zwyczajnej dziewczyny stalam sie zywym duchem zemsty, a zemsta moja jedyna nadzieja na sprawiedliwosc. Teraz zas jestem duchem opiekunczym. Zlozcie przysiege na solidarnosc kobieca, gdyz te, ktorych strzege, przywiazuja do niej wielka wage.
-Przysiegam i to z radoscia - odparla spiesznie Lisha. - Czyz jest wsrod nas taka, ktora by tego nie zrobila? Zakladajac, ze ufacie temu ptakowi i tym, ktore go wyslaly. Ja mu ufam.
Gondrin zrobila kilka krokow do przodu.
-Moj zawod wymaga znajomosci ludzi, dlatego radze wam, chodzmy za tym ptakiem.
Lisha przyjrzala sie swoim towarzyszkom niedoli. Zadna z nich nie poszla inna sciezka ani nie zawrocila.
-Prowadz nas wiec, Pani Jastrzebiec - powiedziala. - Jesli o mnie chodzi, pojde za toba. Chodzcie, dzieci. - Podniosla znow swoj tobolek, zarzucila go na plecy i ruszyla przed siebie.
Ptak, ktory przylecial wczesnym rankiem, odlecial dopiero poznym popoludniem. Panujacy w lesie polmrok zgestnial. Niewielka grupka uciekinierow posuwala sie sciezka powoli, z lekiem. Nagle Leatrice, ktora szla prawie na przedzie, rozgladajac sie dookola z ciekawoscia, tracila lokciem swoja matke.
-Mamo, spojrz miedzy drzewa. Czy to nie jest dom? Huana wytezyla wzrok, ale zobaczyla tylko niewielki cien, ktory mogl byc wszystkim. Wzdrygnela sie.
-Nie zwracaj na to uwagi, Leatrice - szepnela. - Jedni bogowie wiedza, kto moze tam mieszkac zupelnie sam, jak dzikie zwierze.
Leatrice zatesknila na chwile za swoim ojcem, ktory nie bal sie niczego, podczas gdy jej matka byla taka strachliwa. Pozniej rezolutnie poprawila ciezki tobol na plecach i nadal rozgladala sie bacznie. Tutaj dostrzegla niewyrazne cienie, tam zas sciezki i wiele rzeczy, ktore mogly byc, albo nie byc oznaka ludzkiej obecnosci. Wreszcie zdobyla niezbity dowod, zauwazyla bowiem blask ognia przeswiecajacego przez szpary w okiennicach. Znow szturchnela matke lokciem. Huana powiedziala niechetnie:
-To moze byc jakis dom. - A pozniej jela rozmawiac z innymi kobietami.
-Beda paplaly tak przez cala noc - powiedzial z oburzeniem Egil. - Czy obudzimy gospodarzy?
-Czy gotow jestes walczyc z nimi, jesli to bandyci albo zmiennoksztaltni? - zapytala Leatrice.
Jej brat wykrzywil szyderczo wargi.
-Nie powinienem byl pytac dziewczyny - oswiadczyl wymawiajac ostatnie slowo tak, jakby byla to najgorsza obelga.
Leatrice przepchnela sie przed niego i zobaczyla przed soba drzwi.
-Pomocy! - zawolala. - Pomozcie nam. Zabladzilismy, umieramy z glodu, nie ma wsrod nas mezczyzn i nie zrobimy wam nic zlego. Prosze, pomozcie nam.
Egil zaklal slyszac te babskie lamenty.
Drzwi otworzyly sie. Na progu stanela chuda, czternastoletnia dziewczyna. Przetarla ze zdziwienia oczy i odparla:
-Zawolam starszych, siostro. Jak masz na imie. I - co to znaczy "mezczyzn"?
Obudzona z ciezkiego, niespokojnego snu Arona ze zdumieniem patrzyla na obcych. Bylo ich tak wielu. Nigdy w zyciu nie mieszkala z tyloma ludzmi, nawet nigdy nie widziala tylu naraz! Mowily tym samym jezykiem, jakim poslugiwaly sie jedyne cudzoziemki, ktore znala - Corki Gunnory przybywajace co roku, by z nimi handlowac, oraz dziwna wladczyni mocy nazywajaca siebie Dysydentka. Wiatr szarpnal otwartymi drzwiami jej domu, wdmuchujac do wnetrza pierwsze krople deszczu, zapowiedz burzy, jaka miala rozpetac sie tej nocy. Przypomnial jej w ten sposob o zasadach dobrego wychowania.
-Wejdzcie i usiadzcie przy moim ognisku - powiedziala z trudem w tym samym jezyku. - Jestem Arona, corka Bethiah z Klanu Damy Lisicy, uczennica Kronikarki. Mojej mistrzyni nie ma w domu, ale mozecie wejsc.
Stloczyli sie w chacie, jakies poltora tuzina przemoczonych cudzoziemcow. Dziewczyna zagryzla wargi. Nie chciala zostawiac ich samych, musiala jednak zawiadomic swoich. Po namysle wysunela glowe na dwor i wydala okrzyk oznaczajacy "niezidentyfikowani obcy, klopot, choc niezbyt wielki". Zadowolona z siebie, dolozyla drew do ognia i zawiesila garnki nad ogniskiem.
Kotka zwana Ruda Zaraza podeszla do obcych i dziewczynka, ktora pierwsza zapukala do drzwi, zaczela ja glaskac. Inna, wysoka dziewczyna w spodniach, jakie nosily pasterki, mruknela cos niegrzecznie i jej matka trzepnela ja po siedzeniu jak mula. Potem zwrocila sie do Arony:
-Czy twoj ktos albo twoj on-matka jest w domu, panienko?
Do licha z tym przekletym jezykiem! - zaklela w duchu dziewczyna, szukajac w mysli slow, zeby odpowiedziec na pytanie, ktorego nie zrozumiala.
-Ja juz nie mieszkam w domu mojej matki. Moja mistrzyni jest miejscowa kronikarka. Moge jednak zaoferowac wam goscine - zapewnila ich. Slyszala z oddali chlupot krokow odzianych w plaszcze przeciwdeszczowe kobiet przedzierajacych sie przez gestwine. Niech ktoras ze Starszych Matek, znajacych ten jezyk, przejmie od niej to brzemie! A potem, poniewaz Huana zwracajac sie do niej uzyla niewlasciwego okreslenia, poprawila ja:
-Wkrotce moge przestac byc panna, poniewaz Sokolnicy przybyli ostatniej nocy.
-Sokolnicy! - powtorzyla Huana podniesionym glosem, ktory zalamal sie skrzekliwie, i spojrzala na rozmowczynie tak, jakby Arona byla Odlaczona i jej o tym nie uprzedzila. Wszystkie nowo przybyle zaczely mowic jednoczesnie, powstal gwar jak w kurniku, do ktorego zakradl sie lis. Duza, grubianska dziewczyna, o leciutko owlosionej jak staruszka twarzy, powiedziala:
-Nie obawiaj sie matko, ja cie obronie.
-Dobry z ciebie chlopiec, Osebergu - odrzekla tamta z wdziecznoscia w tej samej chwili, w ktorej do chaty weszly po kolei starsze kobiety. W malej izbie zrobilo sie ciasno.
Najstarsza Matka Mechtilda odwrocila glowe tak gwaltownie, ze Arona poczula sie nieswojo.
-Chlopiec? - powtorzyla zlowieszczo.
Arone rozbolala glowa od glosnej kobiecej paplaniny.
-Chlopcy to przyszli Sokolnicy! - wrzasnela histerycznie Lennis Mlynarka. - Widzialysmy, co zrobil Jommy, kiedy nikt go nie pilnowal. A przeciez ciotka Eina tak starannie go wychowywala. Zabil Sokolnika! To dlatego rozwalili goscinne chaty. Ten Jommy uzyl przemocy takze wobec mnie!
-Sokolnicy?! - wrzasnela Huana. - Wy nalezycie do Sokolnikow?
Jeszcze jeden Jommy, pomyslala Arona patrzac z ciekawoscia na Oseberga. Deszcz silnie zacinal i wiatr wwiewal go do srodka przez otwarte drzwi. Arone coraz bardziej bolala glowa. Lubila lagodnego kalekiego Jommy'ego, ktory byl niezwykle wyczulony na swoja nienaturalna pozycje we wsi. Czujac, ze glowa jej peka, powiedziala ostro:
-Nie mozemy trzymac tutaj ich wszystkich przez cala noc, siostry, gdyz ledwie trzymaja sie na nogach z wyczerpania. Ja zreszta tez. Skrocmy te narady.
-Matko - odezwal sie wtedy Egil, jakby podejmowal za innych decyzje - ta mloda panna ma calkowita racje. Jest nas za duzo i nie mozemy tak sie narzucac tym ludziom. Przypuscmy, drogie panie, ze pozwolicie nam sie schronic w jakiejs przybudowce na dzisiejsza noc, a Oseberg i ja chetnie odplacimy za wszystko praca.
Jakies dziecko zakwililo z glodu i zimna. Kowalka Noriel przepchnela sie do przodu.
-Jestem Noriel, corka Auriki z Klanu Damy Wilczycy - powiedziala. - Jezeli ktos z was chcialby sie schronic u mnie, to w kuzni jest duzo miejsca.
Huana szybko podniosla glowe.
-W kuzni? Och, pani kowalowo, czy twoj ktos potrzebuje jeszcze jednego czeladnika?
Brzydka i tlusta twarz Noriel rozpromienila sie.
-Czy chcesz oddac mi ja na nauke? - Spojrzala z nadzieja na Oseberga. Chlopiec usmiechnal sie, a potem spojrzal z powatpiewaniem na matke, ktora skinela glowa na znak zgody. - A wiec zalatwione.
Asta corka Lennis dlugo wpatrywala sie w Egila. Teraz pociagnela mlynarke za plaszcz.
-Mamo, ci ludzie wydaja sie tacy glodni - powiedziala ze smutkiem. - A ich najstarsza dziewczyna tak wytwornie sie wyraza. - Znizyla glos. - I wyglada na taka silna - szepnela cicho, tak ze tylko matka ja uslyszala. - Oczywiscie - dodala chytrze - to na pewno nie spodoba sie cioci Marze.
Kiedy Lennis uslyszala ten ostatni komentarz, w jej oczach pojawil sie msciwy blask. Aronie glowa juz puchla z bolu. Ze zlosliwa satysfakcja przypomniala sobie, ze kazde dziecko we wsi nazywalo corki Lennis Roldeen Dreczycielka i Asta Skarzypyta. Najwidoczniej Asta chciala zaprzyjaznic sie z Egil, sama Arona tez nie byla od tego. Ale mloda kronikarka najbardziej pragnela tylko jednego - znalezc sie znow w swoim lozku. Znalazla drewniany mlotek i walnela nim w stol. Wszyscy podniesli na nia oczy. Arona przemowila tak, jakby nalezala do starszyzny wioskowej albo byla gospodynia.
-Niech kazdy, kto chce przyjac tych ludzi do siebie na reszte nocy, mowi po kolei - oznajmila i podniosla swoje wrzeciono lezace przy ognisku. - Oprocz ciebie, pani Noriel. Czy ty i twoi cudzoziemcy nie poszlibyscie do wygodnych, cieplych lozek? Ty zas, pani Lennis, na pewno chcesz powiedziec swoim wybranym, gdzie maja sie zatrzymac.
Lennis spojrzala na nia mruzac swinskie, chytre oczka. Potem rozesmiala sie ostro.
-Prosze, prosze, z wczorajszego dziecka wyrosla madra dziewczynka. Dobrze, panno kronikarko, posluchamy twoich rozkazow.
Arona trzymala sie w ryzach rownie mocno, jak sciskala swoje wrzeciono. Oczywiscie opisze grubianskie zachowanie mlynarki tak samo dokladnie jak wszystkie wydarzenia tej nocy. Pocieszala sie, ze pani Lennis nigdy nie byla zbyt inteligentna. Zastukala znow mlotkiem i podala wrzeciono nastepnej osobie, ktora chciala zabrac glos. Kiedy jednak tamta wdala sie w dlugie rozwazania nad tym, czy nalezy przyjac obcych, czy tez nie, Arona wtracila:
-Tak czy nie? Ci biedni ludzie sa wyczerpani. Dziecko znow zaczelo plakac.
-Nie moge sluchac, jak to biedactwo kwili! - zawolal ktos. - Mozemy zaoferowac wam tylko podloge w izbie od frontu, ale - jesli wam to odpowiada - mozecie zostac z nami.
Czyz nie jest prawda, ze ubogie kobiety chetniej dziela sie tym, co maja, niz zamozne? Spostrzezenie to zaslugiwalo na aforyzm, Arona postara sie wiec go wymyslic.
Teraz wrzeciono