Andre Norton Na skrzydlach Magii P.Matthews Tytul oryginalu On Wings of Magic Przelozyla Ewa Witecka Kronikarz W naszej starozytnej krainie sa mile dla oka miejsca, ktore moga okazac sie pulapkami zastawionymi na nieostroznych podroznikow. Wprawdzie Lormt (ktory ja, pozbawiony wszelkich krewnych Duratan, przywyklem uwazac za swoj Wielki Dwor) napelniony jest wiedza gromadzona przez wieki, lecz my, jego mieszkancy, zdajemy sobie sprawe, ze kryja sie tu zagubione w otchlani czasu tajemnice i ze moze nigdy nie wyjda one na jaw, a jesli nawet ktos gdzies znajdzie jakas wzmianke, nie bedzie ona tak jasna, by mogli zrozumiec ja ci, ktorym moglaby byc przydatna.Zyjemy w czasach nieustannych przemian, nie wiedzac, co przyniesie nam nastepny dzien. Bylem niegdys zolnierzem i w kazdej chwili, gdy tylko zagral rog wojny, musialem byc gotow do walki. Teraz takze staczam bitwy, ale o wiele bardziej wyrafinowane i subtelne. Walcze w oswietlonej lampa izbie, przy nadgryzionym zebem czasu stole, ale nie z zywym wrogiem, tylko z rozpadajacymi sie ze starosci pergaminowymi zwojami i ksiegami. Ich kruche, pokryte prawie nieczytelnym pismem stronice zlepily sie i przywarly do grubych drewnianych i metalowych okladek, musze wiec obchodzic sie z nimi bardzo ostroznie i delikatnie. W dodatku czesto napisano je w nieznanym dzis jezyku i lamia sobie nad nimi glowy nawet ci, ktorzy osiwieli zajmujac sie takimi sprawami. Podczas Wielkiego Poruszenia runely dwie wieze i czesc murow Lormtu. Odslonily sie wtedy tajemne komnaty i schowki, w ktorych ukryto cale bogactwo starozytnych zapiskow. Grozilo nam wiec, ze zostaniemy zalani morzem wiedzy, gdyz nie dosc, ze nie moglismy ich zinwentaryzowac, ale nawet znalezc dla nich miejsca. Nie mowiac juz o jakichkolwiek przypuszczeniach co do ich zawartosci. Jakkolwiek niektorzy z nas od lat prowadzili poszukiwania w wybranych przez siebie dziedzinach, to wielu sposrod najstarszych uczonych po prostu nie wiedzialo, co poczac z tym nowym bogactwem. Od czasu do czasu brali do reki jakis pergamin, by po kilku minutach porzucic go i chwycic inny zwoj czy ksiege, byli oszolomieni jak dzieci, ktore znalazly za duzo slodyczy na biesiadnym stole. Te nowe zapiski mogly zawierac niebezpieczne tresci i niektorzy dobrze o tym wiedzieli. Nolar, utalentowana choc niewyksztalcona czarownica, przekonala sie o tym po spisaniu swojej relacji o Kamieniu z Konnardu. Dopiero pozniej okazalo sie, jakie grozne sa niektore znaleziska. A przeciez wszystko to zaczelo sie nie od charakterystycznego smrodu zla, lecz od czegos, co dotknelo Nolar do zywego. Przez kilka lat po Wielkim Poruszeniu wiosny zaczynaly sie z opoznieniem, a zimy trwaly dluzej niz dawniej. Nie tylko nagle zawalenie sie wiez i murow obronnych zmienilo Lormt. Czarownice nigdy nie interesowaly sie tym, co sie tam znajdowalo, i dopoki rzadzily Estcarpem, niewielu jego mieszkancow przybywalo do nas jedyna droga laczaca nasza skarbnice wiedzy ze swiatem zewnetrznym. Wprawdzie za murami Lormtu rozrzucone byly nieduze zagrody, jednakze zewszad szczelnie otaczal nas lesny pierscien. Nieliczni kupcy przywozili nam to, czego nie moglismy wyhodowac ani wykonac wlasnorecznie. Wszystko, co znajdowalo sie poza ta granica, dla wiekszosci z nas stalo sie legenda i jakby nas nie dotyczylo. Kiedy jednak las runal podczas burzy towarzyszacej Wielkiemu Poruszeniu i rzeka Es zmienila koryto, nasz maly swiatek zmienil sie nie do poznania. Najpierw pojawili sie uciekinierzy, zaden z nich jednak nie pozostal w Lormcie dluzej. Pozniej zas przybyli tropiciele szczegolnego rodzaju wiedzy. W Estcarpie skonczyly sie bowiem dlugoletnie rzady czarownic, otwarly sie tez granice Escore - pradawnej ojczyzny Starej Rasy. Szalala tam wojna miedzy niedawno obudzonymi zlymi mocami i slugami Swiatla. Uslyszelismy opowiesci, ktorym jeszcze wczoraj nikt nie dalby wiary. Tak, zlo zblizylo sie do Lormtu i to dwukrotnie. Stoczylismy z nim boj, w ktorym i ja wzialem udzial. Kemoc Tregarth, ktory jak nikt udowodnil wartosc ukrytej w Lormcie wiedzy, czesto korzystal z naszych zapiskow. Podobnie postepowali inni, ktorzy zrozumieli, ze dawny sposob zycia przeminal bezpowrotnie i ze trzeba stworzyc nowy rownie sprawnie jak mieczownik wykuwajacy dobry brzeszczot. Przybywalo coraz wiecej ludzi zdajacych sobie sprawe, ze w nowych czasach wiedza ma ogromna wartosc; zewszad zwracano sie do nas o pomoc i rade. Dlatego tez Ouen, Nolar, ja i czasami Morfew, najbardziej towarzyski ze starszych uczonych, chetnie spelnialismy zyczenia przybyszow odpowiadajac na pytania dotyczace przeszlosci. Wtedy tez uslyszelismy relacje i niejasne pogloski, ktore sprawily, ze po raz pierwszy w swojej historii Lormt musial poszukac obroncow. Panujacy w Estcarpie chaos ulatwial dzialanie nie skrepowanym niczym ludziom, ktorzy z latwoscia mogli zajac sie rozbojem. W dodatku obudzone w Escore zlo nie zawsze pozostawalo w jego granicach. W taki oto sposob zostalem dowodca oddzialu zlozonego z miejscowych chlopcow i nielicznych maruderow ze Strazy Granicznej. Moim zastepca byl Darren z Karstenu. Wysylalismy zwiadowcow i wystawialismy warty wsrod okolicznych wzgorz, chociaz to raczej surowe zimy ostatnich lat bardziej nas chronily przed bandyckimi napadami. Wracajac z obchodu wart, po raz pierwszy wystawionych tej wiosny, natknalem sie na niewielka kotlinke okolona resztka dawnego lasu. Powietrze napelnial tak slodki zapach, ze sciagnalem wodze mojego kuca i spojrzalem na ziemie. Zobaczylem kepe kwiatow zwanych przez pasterzy polnoca i poludniem, ktore rosly tylko w poblizu Lormtu; ich ciemne glowki o dziewieciu platkach kolysaly sie na wietrze. Zsunalem sie z siodla, kulejac podszedlem do nich i zerwalem cztery. W powrotnej drodze trzymalem je bardzo ostroznie, gdyz chcialem podarowac Nolar te zapowiedz wiosny. Zastalem ja z Morfew. Na bladej twarzy Nolar ostro odcinala sie plama na policzku, przyrodzone znamie; to przez nie unikali jej ludzie zbyt tepi, zeby dostrzec cos wiecej niz cialo - dzielna i piekna dusze tej kobiety. -Na pewno miala ciezkie zycie, a kiedy tu przybyla, byla prawie dzieckiem. Poza tym za czesto przysluchiwala sie temu, co mowila pani Nareth, ta zas... - wchodzac, uslyszalem zlosliwa nute w glosie Nolar - zawsze trzymala sie na uboczu. Arona jest dobra, inteligentna i naprawde kocha swoja prace. Dlugo mialam nadzieje, ze z czasem znikna uprzedzenia i gorycz napelniajace jej serce. Mysle, iz gdyby zechciala, moglaby mi zaufac, chociazby dlatego, ze jestem kobieta. Jest nas tu tak niewiele. Dlatego wlasnie przysluchiwala sie Nareth. Nie widze bowiem innego powodu, dla ktorego dziewczyna tak inteligentna jak Arona moglaby wytrzymac z kims rownie aroganckim. A teraz, kiedy Nareth sie zestarzala... No coz, jeszcze raz sprobuje, ale jesli zacznie pysznic sie i wywyzszac tak jak Nareth... -Mysle, moja corko, ze Arona jeszcze nie zdolala sie zmienic, gdyz kazda zmiane uwaza za niebezpieczna. W tych murach przebywa wiele podobnych do niej osob. A jednak lubi ciebie. Widzialem, jak cie obserwowala na jednym z naszych spotkan. Najwyrazniej toczy ze soba walke - powiedzial powoli Morfew. -A czy ktokolwiek wiecej ukrywa przed pozostalymi swoja wiedze? - odparowala Nolar. - Porozmawiam z nia... Lecz jesli powtorzy, ze nie zamierza podzielic sie ze mna tym, co wie, dlatego ze trzymam z Duratanem...! - Nolar walnela piescia w stol tak mocno, ze az podskoczyl stojacy przed Morfew kalamarz. -Co masz na mysli mowiac o Duratanie? - Oparlem jedna reke na jej ramieniu, druga podsuwajac przed twarz kwiaty. Zaszedlem ja chylkiem, nie zauwazony, od tylu. Popatrzyla na mnie przez chwile, potem zas rozesmiala sie szeroko i pokrecila glowa. -Nie probuj mi dowodzic, Duratanie, ze to nie marnotrawstwo. Arona moglaby zaoferowac nam tak duzo! Nie tylko siebie jako urodzona kronikarke ratujaca przeszlosc, ale glownie przekazac nam dzieje jednej z kobiecych wiosek swojej rasy, legendy, ktore otworzylyby niektore zamkniete dzisiaj drzwi. Wiesz przeciez, ze mogloby to pomoc Gorskiemu Sokolowi! - Westchnela i mowila dalej: - Mam zalegla prace, a mimo to sprobuje jeszcze raz, sprawdze, czy ufa mi choc troche. Moze uda mi sie teraz, kiedy pani Nareth nie moze juz przeszkodzic. Dwa dni pozniej przyszla do mnie z triumfalnym blyskiem w oczach. -Udalo sie! Arona pozwoli mi przejrzec swoje skarby pod warunkiem, ze zrobimy to tylko we dwie. Musze wiec zniknac i pograzyc sie na jakis czas w swiecie kobiet, ty zas podczas mojej nieobecnosci bedziesz mogl w pelni docenic moja wartosc. Usmiechnela sie, przylozyla dwa palce do ust, dotknela nimi moich i odeszla, pozostawiajac za soba slodki zapach kwiatow polnocy i poludnia. Rozdzial pierwszy Uczona Dama w Lormcie Samotny jezdziec mozolnie zjezdzal w dol gorskim szlakiem. Jego brazowa oponcza z kapturem zlewala sie z brazowoszara sierscia mula, tak ze obaj wygladali jak jeszcze jeden cien na brunatnym zboczu. Zniszczone podrozne sakwy wydawaly sie dosc duze, by pomiescic niezbedne drobiazgi i zapasowa odziez, a dlugie skorzane cylindry przywiazane z boku siodla pozwalaly przypuszczac, ze jezdziec moze byc lucznikiem - albo poslancem.Mloda uczennica strzegaca wejscia do Lormtu rozpoznala w nich futeraly na zwoje pergaminu. Siodlo mula, choc podniszczone i wyblakle, uznala za prawdziwe arcydzielo sztuki rymarskiej - oryginalny wyrob Jommy'ego syna Einy, chyba ze Nolar na niczym sie nie znala. Szczupla postac w spodniach, ktora zsiadla z mula przy bramie i rozejrzala sie dookola, nie byla wiejskim chlopakiem, lecz niewiele od Nolar mlodsza dziewczyna o ostrych rysach twarzy i ciemnych wlosach ludu Sokolnikow. Na widok obcej uczennica zatrzesla sie ze strachu. Macocha Nolar, tez Sokolniczka, nienawidzila jej naznaczonej przyrodzonym pietnem twarzy. Ale nowo przybyla, choc nalezala do tej samej rasy, po prostu spojrzala na Nolar z ulga i powiedziala: -Dobry wieczor, siostro. Jestem Arona corka Bethiah z Nadrzecznej Wioski. Czy moge zobaczyc ktoregos z uczonych? Nie mezczyzne, lecz kobiete - jesli to mozliwe. -Nazywam sie Nolar z Maroney - odparla zaskoczona strazniczka. Przebiegla mysla wszystkie uczone pracujace w Lormcie. Dama Rhianne zawsze witala z radoscia kazda nowa uczennice, ale byla juz stara i najczesciej tylko podrzemywala w sloncu. Nolar znala pare uczennic bedacych jednoczesnie pomocnicami i kilka starszych od nich kobiet zajmujacych niewiele lepsza pozycje. Pozostala tylko jedna. Nolar westchnela i wezwala poslanca. Kiedy chlopak sie zjawil, oswiadczyla lakonicznie: -Gosc do uczonej damy Nareth, jesli zechce go przyjac. -Czy jestes dama z ludu Sokolnikow? - Chlopiec otwarcie zmierzyl spojrzeniem Arone. -Byla dama - odrzekla krotko tamta. - Dawny sposob zycia przeminal na zawsze. Nie moglam tego zniesc. - Mowila bezposrednio do Nolar, ignorujac chlopca, jakby go tu w ogole nie bylo. - Nie chcialam, zeby nasze dzieje poszly w zapomnienie z powodu rarilha. Widzac zdziwienie Nolar Arona wyjasnila z usmiechem: -Chodzi mi o swiadome i celowe pominiecie jakiegos wydarzenia. Kronikarze-mezczyzni maja bowiem dziwne poglady na temat tego, co jest wazne, a co nie. - Przyjrzala sie uwaznie twarzy Nolar i spytala: - Patrzysz na mnie tak ponuro... czy sie mnie boisz? Nolar oblala sie rumiencem i wyjakala: -Pani, ja... Zona mojego ojca pochodzila z twojego ludu. -Czy znam jej imie i klan? - Arona uniosla brwi. Nastepnie zadala uczennicy kilka lakonicznych pytan, a potem gwizdnela. - Ciotka Lennis Mlynarki! To gniewny, uparty klan. Moj zas, jak powiadaja, jest bardzo dumny i niezwykle impulsywny. Rod Mari Anghard znaja nawet cudzoziemcy, przynajmniej ze slyszenia. Teraz to Nolar zagwizdala z wrazenia. -Anghard? Tej, ktora byla nianka trojki dzieci-czarownikow? -Tej samej. - Twarz Sokolniczki rozjasnil szczery usmiech. Wyjela z sakwy scierke oraz zgrzeblo i zaczela czyscic mula, mowiac rownoczesnie z ozywieniem i rozgladajac sie za woda. Mul juz szczypal trawe rosnaca przy bramie. Wtedy rozesmiala sie i dodala: - Bywam bardzo uparta. Kiedys mialam mula, ktorego moj kuzyn Jommy nazwal moim imieniem i do dzis Jommy'emu wydaje sie, ze o tym nie wiem. Rozmawialy ze soba wesolo, az do powrotu poslanca. -Pojdzie pani ze mna, pani Arono - oswiadczyl. Posluchala, prowadzac mula, dopoki nie dotarli do stajni, gdzie pozostawila go pod opieka slug Lormtu. Uczona dama Nareth byla w starszym wieku, miala przyproszone siwizna kasztanowate wlosy i szare, przenikliwe oczy. -Usiadz, dziewczyno - rozkazala wskazujac krzeslo i kielich z winem na ustawionym pod sciana stole. Arona z wdziecznoscia wypila lyczek. - Jak rozumiem, masz dla mnie kilka zwojow. Czy wiesz, co zawieraja? -Sama napisalam i skopiowalam wiekszosc z nich - odparla chlodno urazona Sokolniczka. - Bylam kronikarka naszej wsi, dopoki rada starszych, dla zachowania spokoju, nie zdecydowala sie powierzyc tej funkcji chlopcu, jednemu z uciekinierow. Pochodze z wioski nad Sokola Rzeka, pod Sokola Turnia. Jest to opowiesc o naszym zyciu. Nareth przyjrzala sie jej uwaznie, po czym siegnela wypielegnowana reka po jeden ze zwojow. Rozwinela go, spochmurniala i rzekla: -Nie mowisz w nim nic o Gniezdzie ani o zyciu Sokolnikow, a przeciez nalezysz do ich rasy. Oczywiscie zyja oni z dala od swoich kobiet. -Widywalysmy ich bardzo rzadko i dzieki niech beda za to Wielkiej Bogini - odpalila zirytowana do glebi Arona. - To jest opowiesc o naszym zyciu, nie ich. Mamy wlasne zycie, krewnych, piesni, opowiesci i dluga historie. Nasze dzieje niewiele maja wspolnego z tym, co mezczyzni uwazaja za wazne, to znaczy z wojnami i bitwami. Dlatego wolalam nie spotkac sie z uczonym-mezczyzna. Szare oczy Nareth zablysly, lecz jej surowa blada twarz nie zmienila wyrazu. -Uspokoj sie! I powiedz mi, jaka madrosc kryje sie w tych zwojach, ze warto bylo odbyc dla niej tak dluga podroz? Czy zdajesz sobie sprawe, ze nie interesuja nas informacje o tym, ze kobieta jakiegos Sokolnika urodzila mu syna i kiedy, o tym, ile ziarna wydano po zbiorach kazdej kobiecie, ani o tym, ktora z nich wyrwala drugiej wlosy z glowy, dlatego, ze jej mezczyzna okazywal tamtej wzgledy, tak jak nie obchodzi nas, czy poklocily sie o garnki, czy o wstazki. Wargi Arony zbielaly, a jej piwne oczy ciskaly blyskawice. Odparla nienaturalnie cienkim glosem: -My nie rodzimy synow zadnemu mezczyznie. Rodzimy dzieci dla naszych klanow i musimy patrzec, jak kradna nam synow, kiedy ci zaczynaja chodzic albo jeszcze wczesniej. Niczego nam nie dano. To, co posiadalysmy, bylo dzielem naszych rak i umyslow. I wiele razy zmuszone bylysmy patrzec, jak rozwscieczeni Sokolnicy niszczyli to wszystko. - Podniosla dumnie glowe i mowila dalej: - Nasze kroniki obejmuja dzieje dwudziestu kobiecych pokolen, siegaja czasow, gdy bylysmy krolowymi w naszej ojczyznie, Dalekim Brzegu. Kres naszej wladzy polozyla inwazja uzbrojonych mezczyzn. Nasz lud ulegl ich przewadze. Musialysmy wywedrowac do obcej krainy, samotne, pozbawione wszystkiego. Ale chociaz nasi mezczyzni zwrocili sie przeciwko nam, nas winiac za swoje porazki w tej wojnie, przetrwalysmy zle czasy i zbudowalysmy nowe, dostatnie zycie. Widze jednak, iz to wcale nie obchodzi Lormtu! Wybacz mi, sluzko tej tu uczonej. Powinnam byla wiedziec. - I ku przerazeniu Nolar mloda Sokolniczka wy buchnela placzem. Pani Nareth, mimo ze miala chec wypedzic ja z powodu wyjatkowego grubianstwa, nie zrobila tego. Nie pozwolil na to jej umysl naukowca, logiczny, obiektywny i obojetny. -Jestes przepracowana i wyczerpana - stwierdzila obojetnym tonem. - Wybaczam ci ten wybuch. Mozesz zamieszkac w skrzydle przeznaczonym dla naszych sluzebnych i kobiet-uczonych. W refektarzu znajdziesz jedzenie. Przeczytam te zwoje i sama ocenie, ile sa warte. Ostrzegam cie wszakze, nie waz sie histeryzowac w mojej obecnosci. Jestesmy przede wszystkim uczonymi, a dopiero potem kobietami. Arona podniosla oczy. Pani Nareth skinela glowa i powiedziala ostrym tonem: -Dziekuje ci, dziewczyno. Mozesz odejsc. Kiedy Sokolniczka odeszla, Nareth pomyslala z zalem o swojej wlasnej nauczycielce, uczonej imieniem Rhianne. Rhianne przyjmowala pod swoje skrzydla kazda dziewczyne nie jak matka, lecz jak swoje wlasne mlodsze wcielenie. Oslaniala ja zaciekle, bronila i smucila sie, kiedy, tak jak Nareth - pozostawialy podopieczna, by zajac sie znacznie dla siebie wazniejszymi sprawami - praca naukowa i kontaktami z innymi uczonymi. Ona sama miala tylko uczniow. Wlasciwie gardzila przecietnymi dziewczetami. Wiekszosc z nich miala chwiejne charaktery, byly slabe na umysle, jesli nie calkiem glupie, a oprocz tego sluzalcze i przebiegle. Bywaly tez wrzaskliwe, niegrzeczne i przewrazliwione, ciagle histeryzowaly z powodu roznych wymyslonych zniewag. Rok w rok powstawaly sytuacje, gdy te przeklete fladry odwazaly sie oskarzac tego czy owego mistrza o skandaliczne zachowanie. Trzeba bylo je wyrzucac ze spolecznosci uczonych. Zdawala sobie dobrze sprawe, ze tak dlugo, jak Arona pozostanie w Lormcie, co dzien na nowo beda sie spierac. Poczucie obowiazku kazalo jej wszakze przeczytac przywiezione przez Sokolniczke zwoje i Nareth wiedziala, ze Arona nie powinna stad zaraz odjezdzac. Nekana ponura wizja pochodni przytknietej do beczki ze zjelczalym olejem, rozwinela pierwszy zwoj. Na poczatku byl list od Arony, skierowany przeciez do Nareth (choc nie wymienionej z imienia), napisany pieknym, kaligraficznym pismem. DO TEJ, KTOREJ MOZE TO DOTYCZYC Wszystkie relacje o zyciu Sokolnikow mowia tylko o mezczyznach i ich ptakach mieszkajacych z nimi w Sokolniczych gorskich Gniazdach. Co do reszty, napisane jest: "Trzymaja swoje kobiety z dala od siebie, w wioskach. Trzymaja tez swoje psy w budach, konie w stajniach i synow w zlobkach". Czy ktos dostrzeze jakas luke w tym stwierdzeniu?Ja, Arona corka Bethiah z klanu Damy Lisicy, Sokolniczka, postanowilam wypelnic te luke. Od dawien dawna, odkad sulkarscy najemnicy wysadzili nas na waszym wybrzezu, i jeszcze wczesniej, mialysmy wlasne zycie, tradycje i kulture. Mialysmy nasze piesni, opowiesci, nauczycielki i kronikarki, a ja jestem jedna z nich. Przyczyna naszego upadku nie byla sila ani przemoc, ale pokoj i wolnosc. Jesli tak sie stalo, moze powinnysmy zmienic nasz sposob zycia, lecz ja moge tylko zalowac tego, co odeszlo bezpowrotnie. Pod wieloma wzgledami bylo to dobre zycie - bylysmy dumne, samowystarczalne i wolne, wyjawszy rzadkie wizyty Sokolnikow i ponure nastepstwa tychze odwiedzin. Spisalam wiec nasza historie, by nie zginela razem z nami, kiedy obrocimy sie w proch. Kronikarka Arona Rozdzial drugi Sokol skwirzy w nocy Sokoli ksiezyc w pelni, wielki i czerwony, wzeszedl nad lasem na wschodzie. Na zachodzie zas szara Sokola Turnia czerwienila sie w krwawym blasku gasnacego slonca. Kobiety z Nadrzecznej Wioski staly w niewielkich grupkach, szepczac cos w napieciu, ukradkiem zerkajac na turnie, jakby obawialy sie, ze zostana stamtad dostrzezone, a potem opuszczaly oczy.Gdzie byli Sokolnicy? Pierwsza wiosenna pelnia ksiezyca zawsze sprowadzala tych dziwnych, zamaskowanych szalencow, ktorzy zabierali chlopcow i plodzili corki dorastajace w kobiecych wioskach. Starsze niewiasty i dzieci, ukryte w jaskiniach, wygladaly z nich ostroznie, w kazdej chwili gotowe do ucieczki. Zdolne do rodzenia ochotniczki, ktorych imiona padly podczas wiosennego losowania, otulone welonami pracowaly w napieciu w przyleglych do chatek ogrodkach, prawie sie nie odzywajac. Chuda, zdenerwowana dziewczyna o kasztanowatych wlosach i piwnych oczach odsunela welon, do ktorego nie byla przyzwyczajona. -Opowiedz mi znow, jak to bylo ostatnim razem, ciociu Natho - szepnela. Stojaca obok niej kobieta obrzucila wzrokiem Sokola Turnie i tez odpowiedziala szeptem: -Naprawili Goscinne Chaty i narabali nam kilka sagow drzewa. Przekopali rowy wokol domow i chociaz ignorowali nas przez kilka pokolen, urzadzili wszystko tak, jakbysmy naprawde tutaj mieszkaly. Nie powiedzieli, dlaczego. Czy w kronikach sa o tym jakies wzmianki? Dziewczyna imieniem Arona pokrecila glowa i podniosla oczy. Chmury burzowe, jak zwykle tej wiosny, gromadzily sie na zachodzie. Niebo ciemnialo. Natha corka Loriny, jedna z opiekunek mlodej kronikarki, podniosla swoja motyke i motyke Arony i ruszyla w strone paru chatek skupionych na krancu gorskiego szlaku. Chaty byly male i puste, zbudowane z bali uszczelnionych glina, mialy niezdarnie powiazane slomiane strzechy i malenkie kamienne paleniska przy drzwiach. Sokolnicy zbudowali je dawno temu, gdy przybyli w te strony, a potem opuscili wioske, by na wlasna reke szukac szczescia. Niektore kobiety mowily, ze wygnano ich z powodu wyjatkowo zlego zachowania. Arona zastanawiala sie nad tym. Rozpalila ognisko, podczas gdy ciotka Natha nalala wody do starego glinianego garnka o wyszczerbionych brzegach. Arona rozlozyla na nierownej polepie rodzaj poslania, jakie zazwyczaj dawano zwierzetom. Pasterka na sluzbie uznalaby te chate za odpowiednie schronienie, gdyby nie brak przewiewu i strach przed tym, co mialo nastapic. Niejedna mloda dziewczyna spiac w lesie z tego czy innego powodu miala mniej wygod. Przybywaly tu bez broni i ozdob, wyrzekaly sie picia jasnego i ciemnego piwa; to wszystko sprawialo, ze ich czuwanie mialo w sobie cos religijnego. Czuje sie zle tylko z leku przed tym, co moze mnie spotkac, powiedziala sobie w duchu Arona. I na chwile nawet w to uwierzyla. Razem z Natha zjadly skromny posilek z podroznych racji zywnosciowych, popily woda, potem myly sie niezdarnie, gdyz mialy tylko jeden garnek. Ledwie zdazyly podziekowac Tej, Ktora Strzeze Kobiet, kiedy dziwny odglos poderwal je na nogi. Arona podbiegla do pozbawionego jakiejkolwiek oslony otworu wejsciowego i wysunela glowe na zewnatrz. Wysoko w gorze wartowniczka wydala dzwiek przypominajacy ochryply skwir sokola. -Nadchodza! - krzyknela dziewczyna odwracajac sie do swojej towarzyszki. - Teraz! Niewiele brakowalo, a bylaby sie spoznila. Tetent konskich kopyt zagluszyl ostrzezenie wartowniczki. Arona zaslonila sie pospiesznie, z bijacym sercem blagajac Wielka Boginie o opieke. Niewyrazne sylwetki jezdzcow mknely w dol traktem biegnacym pomiedzy miejscem spotkan a Sokola Turnia. Sokolnicy w ptasich maskach, w metalowych garnkach na glowach i metalowych plytach okrywajacych ich kaftany z halasem wpadli do wioski na koniach, jakby scigani przez wilki. Dlugie, zakrzywione noze rzeznicze zwisaly z ich pasow, a wilcze wlocznie byly przywiazane do siodel. Zeskoczyli z koni i skierowali sie do prymitywnych domostw. Jeden z nich bez slowa wzial Arone za ramie i wepchnal do chaty. Ostrzezono ja podczas inicjacji, wiec nie krzyczala, chociaz czula w sercu gorycz i gniew, ze musiala zniesc to trzykrotnie. Czy w ten sposob powstawaly w lonach kobiet corki? Czy wlasnie to bylo najwazniejsza tajemnica w ich zyciu, ktora tak bardzo chciala poznac? Porod tez byl bolesny i krwawy, ale trwal znacznie dluzej. Zreszta i Sokolnikow najwyrazniej nie cieszyl czyn dajacy poczatek dzieciom. Sprawiali bowiem wrazenie zagonionych i zdesperowanych. Zanim ostatni Sokolnik wywiazal sie ze swego obowiazku, rozlegl sie cichy okrzyk, chrapliwe nasladownictwo skwiru wartowniczki i to bardzo blisko. Znajdujacy sie w chacie mezczyzna zaklal, szybko porwal swoje rzeczy i pobiegl do drzwi popedzajac przed soba obie kobiety. Jakis Sokolnik w zlotym helmie stal na placyku pomiedzy niskimi chalupkami. -Kobiety! - warknal ochryple. - Musimy odjechac. Zatrzymajcie waszych synow. Nie mozemy ich teraz obejrzec. Zobaczymy ich pozniej. A teraz odejdzcie. - Popchnal jedna z nich krotkim, niebezpiecznie wygladajacym nozem. Ta niezrecznie przyspieszyla kroku, nie wazac sie biec, dopoki nie schroni sie w lesie. Pozostale ruszyly za nia, kazda osobno. Dowodca Sokolnikow powiedzial jeszcze glosniej i bardziej ochryple: -Musimy to zrobic. Wrogowie nie moga was znalezc. Wybaczcie nam. Wydal jakis rozkaz szczekliwym glosem i konni Sokolnicy sprawnie wjechali miedzy chaty i ogrody, tratujac wszystko, co mogli stratowac, stracajac slome z dachow i rozwalajac drewniane domostwa na oczach oslupialych, oniemialych kobiet. Potem zas odjechali na poludnie, nie zapuszczajac sie w las, w ktorym znajdowala sie prawdziwa wioska. Po odjezdzie ostatniego Sokolnika Arona uniosla suknie i wraz z reszta mlodszych kobiet pobiegla tajemnymi lesnymi sciezkami do wygodnych, bezpiecznych domow pod drzewami. Wowczas to Natha corka Lorin wydala najpierw dzwiek oznaczajacy, iz teren jest wolny, a po chwili nastepny, ostrzegajacy o mozliwym niebezpieczenstwie. Arona zadala sobie w mysli pytanie, o jakie niebezpieczenstwo chodzi? Jacy wrogowie mogli byc gorsi od tych stworow o ptasich twarzach? Pozniej wbiegla do Domu Kronik, rzucila sie na lozko i rozplakala tak, jakby pogryzl ja jej ulubiony pies. We wsi Cedrowy Szczyt dom i kuznia Morghata Kowala plonely jak ogniska ku czci jakiegos rozgniewanego boga. Huana, zona Morghata - nie, teraz wdowa po nim - pospiesznie stlumila szloch, spojrzala w dol zbocza, na ktore sie schronila, i zatkala reka usta swojej corki. Gesta zaslona drzew jak mur zaslonila widok przed oczami kobiet i same kobiety przed Psami z Alizonu. Ale wioskowy plac byl pusty. Na oczach Huany z domow i stodol wysypali sie ludzie, biegnac w strone kuzni, tam gdzie lezaly nieruchome ciala. W gromadzacym sie tlumie dostrzegla niewiele kobiet; byly one albo bardzo mlode, albo bardzo stare. Wdowa po kowalu przylozyla palec do ust i szepnela: -Zostan tutaj, Leatrice, i zachowuj sie cicho, chyba ze przyjdzie tutaj ktos z naszych sasiadow. - Zastanowila sie i dorzucila: - Jesli beda to sami chlopcy, nie odpowiadaj, nawet jesli byliby to nasi sasiedzi. -Wdrapie sie na drzewo - obiecala dziewczynka sploszona zachowaniem matki, lecz zarazem bardzo podniecona. -Och - Huana jeknela - to niekobiece i nieprzystojne, ale mysle, ze lepiej to zrobic, niz stracic szanse na malzenstwo - dodala niechetnie. - Wroce tu. - I dorzucila z naciskiem: - Jezeli nie wroce do nastepnego zachodu slonca, zaczekaj do switu i sprobuj dotrzec do ciotki Markalli w Blizniaczych Dolinach. I, Leatrice - jesli tam pojdziesz, trzymaj sie bocznych drog! - Po czym bezszelestnie zeszla ze zbocza. Wydawalo sie, ze wszyscy - kobiety, dzieci i starcy z wioski Cedrowy Szczyt - zgromadzili sie na centralnym placu. Niewiasty zawodzily tak glosno, ze moglyby zbudzic umarlych. Huana przepchnela sie przez tlum do miejsca, w ktorym lezalo cialo jej ukochanego meza Morgatha. Zabito go w jego wlasnej kuzni. I za co? Kowalka powstrzymala szloch. Zolnierze zazadali, zeby podkul konie i naprawil miecze i wlocznie. Pierwsze zrobil dobrowolnie, ale uparl sie, ze to drugie przekracza jego mozliwosci. Za to zabili go, spladrowali i podpalili jego dom. Uklekla obok ciala swego malzonka, rozplakala sie na widok krwi plynacej z licznych ran i przylozyla ucho najpierw do jego ust, a potem do piersi, sprawdzajac, czy moze oddycha. Nic nie uslyszala. Polozyla wiec reke na jego ustach i podniosla cala zakrwawiona. Wtedy dopiero zobaczyla, ze gruba koszula z szorstkiego plotna zakrywa poderzniete gardlo. Zawyla teraz jak inne kobiety. -Och, Morghacie, dlaczego im sie przeciwstawiles? Mowilam ci, mowilam, zrob, co ci kaza, i niechby sobie poszli. Mowilam ci! Z zalana lzami twarza, ocierajac nos fartuchem przepchnela sie do studni i nie proszac o pozwolenie zanurzyla ten sam fartuch w wiadrze, ktore wyciagnela ktoras z sasiadek. Pozniej wrocila do zwlok i umyla je mokrym fartuchem najlepiej jak mogla. Ale czyz zdola pogrzebac go jak nalezy, kiedy w wiosce nie ma mezczyzn, ktorzy wykopaliby grob? Rozejrzala sie dookola, rozpaczliwie szukajac wzrokiem jakiegokolwiek krewnego, lecz zobaczyla tylko swojego syna Oseberga, ktory na wiosne mial skonczyc czternascie lat. -Osebergu! - zawolala przekrzykujac lamenty. - Osebergu, chodz tutaj! Przyzwyczajony do posluszenstwa niezgrabny mlodzik przepchal sie do jej boku. -Musimy pogrzebac twojego ojca - powiedziala cicho. Pobladly chlopak skinal glowa, ona zas dodala: - Biegnij do domu i zobacz, czy jest tam jakas lopata, a jesli nie, to gdzies poszukaj. Albo nie, najpierw pomoz mi go przeniesc na nasze podworko. Oseberg przelknal sline i rozejrzal sie za kims, kto moglby im pomoc. Napotkal spojrzenia Lishy, zony piekarza. Podeszla do nich i zapytala lagodnym tonem: -Czy moge wam pomoc? Huana westchnela z ulga i objela ramionami sasiadke. -Och, jestem ci taka wdzieczna za pomoc, kuzynko! Czy w twoim domu pozostala jakas lopata albo szufla i czy twoj maz zyje? Och, Leatrice...! - Znizyla glos: - Leatrice ukrywa sie przed zolnierzami. Lisha poklepala ja po ramieniu. -Posle moich synow na poszukiwania. - Dostrzeglszy przerazenie w oczach Huany, zona piekarza skinela ze zrozumieniem glowa i poprawila sie: - Posle Hanne i jej siostre. Bedziemy potrzebowaly naszych chlopcow do kopania grobow i do pomocy przy odbudowie domow. Teraz Huana poklepala po ramieniu kuzynke i - juz we troje - przeniesli cialo na wypalone podworze przy kuzni. -Nie moge tutaj pozostac, gdyz Oseberg jest za mlody, zeby przejac kuznie po ojcu i jeszcze nie przestal byc czeladnikiem. Kto zajmie sie teraz nami? Nie mamy tu bliskich krewnych - rzekla Huana, ocierajac pot z czola. -Co chcesz zrobic? - zapytala praktyczna Lisha. -Sprobujemy dotrzec do mojej zameznej siostry w Blizniaczych Dolinach - odparla ponuro Huana. Nie usmiechalo sie jej bowiem zycie na lasce szwagra. Mogla tylko sie modlic, zeby pomogl poszukac innego mistrza w jedynym zawodzie, jaki znal siostrzeniec zony. Ale dzieki temu ani ona, ani jej dzieci nie beda przymieraly glodem, nie bedzie tez musiala zarabiac na zycie zebranina albo nierzadem, a tutaj, w Cedrowych Szczytach, nie czekal jej inny los. Przeciez po trzech najazdach w przeciagu tyluz miesiecy w wiosce pozostalo przy zyciu niewielu mezczyzn mogacych dac utrzymanie kobiecie samotnej, a co dopiero takiej, ktora zblizala sie do trzydziestki i miala dwoje dzieci. Westchnela ciezko. Lisha skinela glowa i powiedziala ze wspolczuciem: -Odpocznijmy chwile i przekonajmy sie, czy mozemy poprosic kogos o pomoc. Potem, kiedy juz pogrzebiemy razem Harolda i Morghata, bedziemy mogly z kolei pomoc innym. Huana, ktora interesowalo tylko jej wlasne nieszczescie, rzekla pospiesznie z przerazeniem: -Och, Lisho, jakze mi przykro! Nie mialam pojecia, ze zabili rowniez Haralda. -On probowal nas bronic - odparla tamta. Jej oczy pociemnialy z gniewu i smutku. Dopiero wtedy Huana dostrzegla podarta suknie i czepiec Lishy, ktore zona piekarza daremnie usilowala doprowadzic do ladu. Odsunela sie od niej instynktownie. Jezeli jej sasiadka zostala zhanbiona, zadajac sie z nia podzielilaby jej hanbe, stracilaby swe dobre imie i stalaby sie prawdziwym wyrzutkiem. Lisha wydela wzgardliwie wargi widzac ruch Huany, ale powiedziala tylko: -Czy zajmiemy sie pogrzebem? - A poniewaz to przede wszystkim nalezalo zrobic, obie kobiety i ich synowie zaczeli kopac groby dla swoich bliskich. Po ostatnim napadzie wioska bardzo zubozala. Owinawszy rece szmatami kobiety i dzieci grzebaly w ruinach domow w poszukiwaniu wszystkiego, co moglo sie przydac: zelaznych garnkow, kilku chocby talerzy czy sztuccow, resztek narzedzi gospodarskich. Huana i Lisha zdolaly zlapac kilka kur, ktore uciekly z wrzaskiem, kiedy napastnicy wpadli do wsi. Leatrice udalo sie przywolac starego osla nalezacego do wioskowego kaplana, ktorego to figlarne dziecko z jakiegos powodu serdecznie nie znosilo. -No coz, kaplan nie odczuje braku osla tam, gdzie teraz jest - orzekla Huana i zaraz przestala o tym myslec. Oczywiscie, nie zamierzala mowic tego corce. Wtedy niebo nagle pociemnialo, ziemia zatrzesla sie pod nogami, cos w niej zaburczalo i czknelo niby w brzuchu cierpiacego na niestrawnosc olbrzyma. -Uciekajmy! - krzyknela Huana, zaprzestajac poszukiwan. Przerzucila przez ramie ciezki tobol z ocalalym dobytkiem i klepnela syna po siedzeniu. Oseberg syn kowala spojrzal na matke z oburzeniem, podniosl rownie wielki tlumok i przekazal klepniecie siostrze. Lisha i jej piecioro dzieci poszly za nimi. Reszta oszolomionych, pozbawionych meskiego przywodztwa kobiet dolaczyla sie do nich tak szybko, jak im na to pozwalaly ciezkie toboly, ktore niosly. Nie byla to cicha ucieczka. Bydlo ryczalo, dzieci szlochaly, uwiezione w klatkach kury gdakaly, a nieliczne osly i muly porykiwaly. Na szczescie nikt ich nie szukal i nie scigal. Wstrzas nie byl bowiem dzielem ludzi, ale bogow. Ta niewielka, przemoczona do nitki grupa uciekinierow szukala przejscia pomiedzy drzewami i skalami, brnela przez lepkie bloto, sliski mech i kolczaste krzaki po stromym zboczu i najszybciej jak mogla oddalala sie od zrodla groznego zjawiska. Dzieci sie przewracaly i trzeba je bylo podnosic. Udreczone matki szczodrze rozdawaly klapsy, zmuszajac potomstwo do dalszej wedrowki. Niemowleta kwilily z glodu i strachu. Kiedy tak mozolnie pieto sie w gore, rozbrzmiewaly gniewne okrzyki i odglosy klotni. Ciezkie od blota suknie kobiet darly sie o kolce. Yelen, zona ciesli, szczebiotala bez przerwy swoim slodkim glosikiem, od ktorego sluchajacym robilo sie niedobrze: -No, no. Ptaszki w gniazdach zawsze zyja w zgodzie! -Och, zamknij sie! - warknela z wsciekloscia karczmarka Gondrin. -Przeszlismy za wiele - powiedziala z powaga i namaszczeniem Lisha do idacej obok Huany. Ich dzieci odwaznie, w milczeniu wspinaly sie po zboczu. - Jestesmy teraz smiertelnie zmeczeni. Huana spiorunowala wzrokiem te zhanbiona byc moze kuzynke: jakim prawem udaje kaplanke? Ktoz ja mianowal? Wyczerpane i przerazone, prawie nie zwrocily uwagi na to, ze minely juz szczyt stromego wzgorza i zbocze zaczelo sie obnizac. A gdy wreszcie znalazly wzglednie wolne od dzikich roz i jezyn przejscie, dopiero po jakims czasie zorientowaly sie, o co chodzi. Leatrice corka kowala odezwala sie pierwsza: -Sciezka, mamo! Sciezka! Zastanawiam sie, dokad prowadzi? -Sciezka, sciezka! - zawolala najbardziej zmeczona i najmniej rozwazna z uciekinierek. -Sciezka, ale dokad? - zapytala ostro Huana. - Czy znamy tych, ktorzy ja wydeptali? A jesli odpedza nas od swoich drzwi jak zebrakow? -Tak jak ty zawsze to robilas - szepnela karczmarka tak glosno, zeby wszyscy ja uslyszeli. -Moze ta sciezka prowadzi do nieprzyjacielskiej twierdzy? - powiedziala z lekiem Yelen zona ciesli. -A moze do bezpiecznego schronienia - odrzekla rezolutnie Leatrice. Potem wszyscy zaczeli mowic naraz i coraz to inny glos na chwile przebijal ogolna wrzawe, az Huana jeknela: -Och, gdybysmy choc na krotko mieli ze soba mezczyzne, ktory by nas poprowadzil! - To stwierdzenie zyskalo jej glosna aprobate wszystkich obecnych. -Ale nie mamy - warknela Lisha - ustalmy wiec jak dorosle kobiety, co trzeba zrobic. Te, ktore chca isc dalej, niech zgromadza sie obok mnie. Te zas, ktore nie chca, niech sie zdecyduja, jak zamierzaja postapic. Jesli o mnie chodzi, ide dalej. Cokolwiek nas czeka, nie bedzie tak straszne jak noc spedzona samotnie w lesie, chyba ze - jak powiedzialas - jest to nieprzyjacielski oboz. Ale mozemy przeciez wyslac kogos, kto by to sprawdzil. Egilu? - zwrocila sie do swojego najstarszego syna. -Pewnie, mamo - odpowiedzial pocieszajaco mlodzieniec. Mial prawie siedemnascie lat i juz usilowal zapuscic wasy. -A wiec ustalone - odrzekla wesolo Lisha. - Robi sie ciemno. Czy sprobujemy rozbic tu oboz, czy tez pojdziemy dalej? -Jezeli rozbijemy tutaj oboz, czy nie napadna na nas dzikie zwierzeta? - zapytala drzacym glosikiem jakas dziewczynka. -Nie napadna, jesli rozpalimy ognisko - odparl z przyjazna drwina w glosie Egil. -A jezeli to zrobimy, czy nie zauwaza nas i nie napadna na nas dzicy mezczyzni? - spytala bardziej rozsadnie ktoras ze starszych niewiast. Lisha zastanawiala sie, a tymczasem jej towarzyszki znow zaczely paplac. - Bedziemy musieli czuwac na zmiane - powiedziala w koncu. - Czy ktos ma cos dlugiego i ciezkiego albo ostrego? Widly? Noz kuchenny? -Czy wystarczy starszych chlopcow, ktorzy by trzymali straz? - zapytala z niepokojem Yelen probujac na oko okreslic ich liczbe. Gondrin wziela do reki gruby kij. -Jezeli Lisha stanie pierwsza na warcie, bede jej towarzyszyc - oswiadczyla. - Gdyby cos sie zblizalo, uprzedze was. - Zauwazyla, iz Yelen spojrzala ze strachem na chlopcow, i dodala szyderczo: - Och, dorosnij wreszcie, Yelen, i nie skladaj jeszcze swojego brzemienia na ich barki. Czy ktos stanie ze mna? Leatrice rozejrzala sie dookola i jej wzrok spoczal na lopacie, ktora kopano grob dla jej ojca. -Jestem z wami - odparla odwaznie. -Nie, nie ma mowy - Oseberg odepchnal ja na bok. - To moja sprawa. Teraz ja jestem glowa rodziny. -Osebergu, idz z nimi - zdecydowala Huana. Kobiety i dzieci spaly tej nocy niespokojnie na wilgotnej ziemi. Las wypelnialy to dziwne odglosy, to jeszcze od nich dziwniejsza gleboka cisza. Sprawujace warte kobiety i chlopiec drzeli ze strachu i wyczerpania, laknac tak niewielkiej wygody jak rozlozony na zimnej sciolce plaszcz. Z trudem bronili sie przed drzemka. Pozniej Oseberga, Gondrin i Lishe zastapil Egil, Leatrice i - w ostatniej chwili - Huana, ktora nie chciala, zeby jej dziewicza corka pozostala po zachodzie slonca sam na sam z dorastajacym mlodziencem. Zawiedziony chlopak ukradkiem obrzucil ja obrazonym wzrokiem. Huana przechwycila to spojrzenie i usmiechnela sie z satysfakcja, poniewaz obserwowala tych dwoje od dluzszego czasu. Uciekinierzy obudzili sie w zimnym, mokrym lesie. Ognisko prawie zgaslo. Kobiety poszukaly w tobolkach jedzenia, znalazlo sie kilka jajek zniesionych przez zabrane ze wsi kury. Ich jedyna koza nie miala mleka. Egil syn piekarza oswiadczyl nie znoszacym sprzeciwu tonem, ze on i pozostali chlopcy zastawia pulapki na drobna zwierzyne i w ten sposob nakarmia swe glodne rodziny. -Zaczekajcie tutaj - rozkazal. Yelen wyrazila zgode drzacym glosem, Lisha zas dala im czas az do przedpoludnia. Kobiety wykorzystaly ten czas na sprawdzenie i przepakowanie tobolow. Wybuchlo tez kilka klotni o resztki pozywienia. Ci, ktorzy sprawowali pierwsza i druga warte, odpoczywali teraz. Leatrice i jej matke zastapily Lowri corka Lishy i uparta, klotliwa stara wdowa imieniem Melbrigida z gospodarstwa na skraju wsi. Chlopcy wrocili z pustymi rekami, z wyjatkiem Egila, ktory znalazl kilka kwasnych jablek. Nawet i to ucieszylo zmeczonych uciekinierow. Podniesli swoje toboly i ruszyli w dalsza droge. Za pierwszym dniem nadszedl drugi, zimny i slotny. Byli glodni. Zaczela sie dziwna mzawka. Byla nieprzyjemna, wydawala sie, jak zmieszana z popiolem z ogniska. Ziemia przestala dudnic, lecz chmury nadal jarzyly sie niesamowita pomaranczowa barwa, jakby same niebiosa sie palily. Huana i Lisha juz nie mogly dalej isc i przysiadly na ziemi, placzac bezsilnie. Pozniej dobieglo ich skads gruchanie golebia. Mgla zrzedla, ukazujac w oddali wysoka poszarpana turnie. Blizej, na polnocy, dostrzegli niewyrazne zarysy otulonego mgla lancucha gorskiego. Pod nimi rozciagala sie lesista dolina. Golab znow zagruchal i jego gruchanie zamienilo sie w skwir sokola. Huana podniosla glowe i zobaczyla z przerazeniem, ze z chmur wynurzyl sie wielki ptak o glowie kobiety. Ptak zatoczyl krag wysoko w gorze i stopniowo znizajac lot zblizyl sie do grupy zmoknietych, ubloconych uciekinierow, po czym zawisl w powietrzu. Stara Melbrigida, ktorej maz sluzyl kiedys u pewnego wielmozy, oswiadczyla: -Przeciez to jastrzebica. Chodz tutaj, moja sliczna, chodz do mamy. - Przezornie owinela ramie szalem i wyciagnela je przed siebie. Ptak zlecial lekko na wysciolke i zaglebil w niej szpony. -Nad rzeka jest dla was schronienie - powiedzial ludzkim glosem - i swiatynia w dolinie. Jezeli wszystkie kobiety sa waszymi siostrami, mozecie tam wejsc jako siostry, matki i corki. Pozwalam wam na to. -Kim jestes? - szepnela przerazona Huana kreslac w powietrzu znak chroniacy przed zlem. -Jestem boginia - odrzekl rownie cicho ptak. - Ze zwyczajnej dziewczyny stalam sie zywym duchem zemsty, a zemsta moja jedyna nadzieja na sprawiedliwosc. Teraz zas jestem duchem opiekunczym. Zlozcie przysiege na solidarnosc kobieca, gdyz te, ktorych strzege, przywiazuja do niej wielka wage. -Przysiegam i to z radoscia - odparla spiesznie Lisha. - Czyz jest wsrod nas taka, ktora by tego nie zrobila? Zakladajac, ze ufacie temu ptakowi i tym, ktore go wyslaly. Ja mu ufam. Gondrin zrobila kilka krokow do przodu. -Moj zawod wymaga znajomosci ludzi, dlatego radze wam, chodzmy za tym ptakiem. Lisha przyjrzala sie swoim towarzyszkom niedoli. Zadna z nich nie poszla inna sciezka ani nie zawrocila. -Prowadz nas wiec, Pani Jastrzebiec - powiedziala. - Jesli o mnie chodzi, pojde za toba. Chodzcie, dzieci. - Podniosla znow swoj tobolek, zarzucila go na plecy i ruszyla przed siebie. Ptak, ktory przylecial wczesnym rankiem, odlecial dopiero poznym popoludniem. Panujacy w lesie polmrok zgestnial. Niewielka grupka uciekinierow posuwala sie sciezka powoli, z lekiem. Nagle Leatrice, ktora szla prawie na przedzie, rozgladajac sie dookola z ciekawoscia, tracila lokciem swoja matke. -Mamo, spojrz miedzy drzewa. Czy to nie jest dom? Huana wytezyla wzrok, ale zobaczyla tylko niewielki cien, ktory mogl byc wszystkim. Wzdrygnela sie. -Nie zwracaj na to uwagi, Leatrice - szepnela. - Jedni bogowie wiedza, kto moze tam mieszkac zupelnie sam, jak dzikie zwierze. Leatrice zatesknila na chwile za swoim ojcem, ktory nie bal sie niczego, podczas gdy jej matka byla taka strachliwa. Pozniej rezolutnie poprawila ciezki tobol na plecach i nadal rozgladala sie bacznie. Tutaj dostrzegla niewyrazne cienie, tam zas sciezki i wiele rzeczy, ktore mogly byc, albo nie byc oznaka ludzkiej obecnosci. Wreszcie zdobyla niezbity dowod, zauwazyla bowiem blask ognia przeswiecajacego przez szpary w okiennicach. Znow szturchnela matke lokciem. Huana powiedziala niechetnie: -To moze byc jakis dom. - A pozniej jela rozmawiac z innymi kobietami. -Beda paplaly tak przez cala noc - powiedzial z oburzeniem Egil. - Czy obudzimy gospodarzy? -Czy gotow jestes walczyc z nimi, jesli to bandyci albo zmiennoksztaltni? - zapytala Leatrice. Jej brat wykrzywil szyderczo wargi. -Nie powinienem byl pytac dziewczyny - oswiadczyl wymawiajac ostatnie slowo tak, jakby byla to najgorsza obelga. Leatrice przepchnela sie przed niego i zobaczyla przed soba drzwi. -Pomocy! - zawolala. - Pomozcie nam. Zabladzilismy, umieramy z glodu, nie ma wsrod nas mezczyzn i nie zrobimy wam nic zlego. Prosze, pomozcie nam. Egil zaklal slyszac te babskie lamenty. Drzwi otworzyly sie. Na progu stanela chuda, czternastoletnia dziewczyna. Przetarla ze zdziwienia oczy i odparla: -Zawolam starszych, siostro. Jak masz na imie. I - co to znaczy "mezczyzn"? Obudzona z ciezkiego, niespokojnego snu Arona ze zdumieniem patrzyla na obcych. Bylo ich tak wielu. Nigdy w zyciu nie mieszkala z tyloma ludzmi, nawet nigdy nie widziala tylu naraz! Mowily tym samym jezykiem, jakim poslugiwaly sie jedyne cudzoziemki, ktore znala - Corki Gunnory przybywajace co roku, by z nimi handlowac, oraz dziwna wladczyni mocy nazywajaca siebie Dysydentka. Wiatr szarpnal otwartymi drzwiami jej domu, wdmuchujac do wnetrza pierwsze krople deszczu, zapowiedz burzy, jaka miala rozpetac sie tej nocy. Przypomnial jej w ten sposob o zasadach dobrego wychowania. -Wejdzcie i usiadzcie przy moim ognisku - powiedziala z trudem w tym samym jezyku. - Jestem Arona, corka Bethiah z Klanu Damy Lisicy, uczennica Kronikarki. Mojej mistrzyni nie ma w domu, ale mozecie wejsc. Stloczyli sie w chacie, jakies poltora tuzina przemoczonych cudzoziemcow. Dziewczyna zagryzla wargi. Nie chciala zostawiac ich samych, musiala jednak zawiadomic swoich. Po namysle wysunela glowe na dwor i wydala okrzyk oznaczajacy "niezidentyfikowani obcy, klopot, choc niezbyt wielki". Zadowolona z siebie, dolozyla drew do ognia i zawiesila garnki nad ogniskiem. Kotka zwana Ruda Zaraza podeszla do obcych i dziewczynka, ktora pierwsza zapukala do drzwi, zaczela ja glaskac. Inna, wysoka dziewczyna w spodniach, jakie nosily pasterki, mruknela cos niegrzecznie i jej matka trzepnela ja po siedzeniu jak mula. Potem zwrocila sie do Arony: -Czy twoj ktos albo twoj on-matka jest w domu, panienko? Do licha z tym przekletym jezykiem! - zaklela w duchu dziewczyna, szukajac w mysli slow, zeby odpowiedziec na pytanie, ktorego nie zrozumiala. -Ja juz nie mieszkam w domu mojej matki. Moja mistrzyni jest miejscowa kronikarka. Moge jednak zaoferowac wam goscine - zapewnila ich. Slyszala z oddali chlupot krokow odzianych w plaszcze przeciwdeszczowe kobiet przedzierajacych sie przez gestwine. Niech ktoras ze Starszych Matek, znajacych ten jezyk, przejmie od niej to brzemie! A potem, poniewaz Huana zwracajac sie do niej uzyla niewlasciwego okreslenia, poprawila ja: -Wkrotce moge przestac byc panna, poniewaz Sokolnicy przybyli ostatniej nocy. -Sokolnicy! - powtorzyla Huana podniesionym glosem, ktory zalamal sie skrzekliwie, i spojrzala na rozmowczynie tak, jakby Arona byla Odlaczona i jej o tym nie uprzedzila. Wszystkie nowo przybyle zaczely mowic jednoczesnie, powstal gwar jak w kurniku, do ktorego zakradl sie lis. Duza, grubianska dziewczyna, o leciutko owlosionej jak staruszka twarzy, powiedziala: -Nie obawiaj sie matko, ja cie obronie. -Dobry z ciebie chlopiec, Osebergu - odrzekla tamta z wdziecznoscia w tej samej chwili, w ktorej do chaty weszly po kolei starsze kobiety. W malej izbie zrobilo sie ciasno. Najstarsza Matka Mechtilda odwrocila glowe tak gwaltownie, ze Arona poczula sie nieswojo. -Chlopiec? - powtorzyla zlowieszczo. Arone rozbolala glowa od glosnej kobiecej paplaniny. -Chlopcy to przyszli Sokolnicy! - wrzasnela histerycznie Lennis Mlynarka. - Widzialysmy, co zrobil Jommy, kiedy nikt go nie pilnowal. A przeciez ciotka Eina tak starannie go wychowywala. Zabil Sokolnika! To dlatego rozwalili goscinne chaty. Ten Jommy uzyl przemocy takze wobec mnie! -Sokolnicy?! - wrzasnela Huana. - Wy nalezycie do Sokolnikow? Jeszcze jeden Jommy, pomyslala Arona patrzac z ciekawoscia na Oseberga. Deszcz silnie zacinal i wiatr wwiewal go do srodka przez otwarte drzwi. Arone coraz bardziej bolala glowa. Lubila lagodnego kalekiego Jommy'ego, ktory byl niezwykle wyczulony na swoja nienaturalna pozycje we wsi. Czujac, ze glowa jej peka, powiedziala ostro: -Nie mozemy trzymac tutaj ich wszystkich przez cala noc, siostry, gdyz ledwie trzymaja sie na nogach z wyczerpania. Ja zreszta tez. Skrocmy te narady. -Matko - odezwal sie wtedy Egil, jakby podejmowal za innych decyzje - ta mloda panna ma calkowita racje. Jest nas za duzo i nie mozemy tak sie narzucac tym ludziom. Przypuscmy, drogie panie, ze pozwolicie nam sie schronic w jakiejs przybudowce na dzisiejsza noc, a Oseberg i ja chetnie odplacimy za wszystko praca. Jakies dziecko zakwililo z glodu i zimna. Kowalka Noriel przepchnela sie do przodu. -Jestem Noriel, corka Auriki z Klanu Damy Wilczycy - powiedziala. - Jezeli ktos z was chcialby sie schronic u mnie, to w kuzni jest duzo miejsca. Huana szybko podniosla glowe. -W kuzni? Och, pani kowalowo, czy twoj ktos potrzebuje jeszcze jednego czeladnika? Brzydka i tlusta twarz Noriel rozpromienila sie. -Czy chcesz oddac mi ja na nauke? - Spojrzala z nadzieja na Oseberga. Chlopiec usmiechnal sie, a potem spojrzal z powatpiewaniem na matke, ktora skinela glowa na znak zgody. - A wiec zalatwione. Asta corka Lennis dlugo wpatrywala sie w Egila. Teraz pociagnela mlynarke za plaszcz. -Mamo, ci ludzie wydaja sie tacy glodni - powiedziala ze smutkiem. - A ich najstarsza dziewczyna tak wytwornie sie wyraza. - Znizyla glos. - I wyglada na taka silna - szepnela cicho, tak ze tylko matka ja uslyszala. - Oczywiscie - dodala chytrze - to na pewno nie spodoba sie cioci Marze. Kiedy Lennis uslyszala ten ostatni komentarz, w jej oczach pojawil sie msciwy blask. Aronie glowa juz puchla z bolu. Ze zlosliwa satysfakcja przypomniala sobie, ze kazde dziecko we wsi nazywalo corki Lennis Roldeen Dreczycielka i Asta Skarzypyta. Najwidoczniej Asta chciala zaprzyjaznic sie z Egil, sama Arona tez nie byla od tego. Ale mloda kronikarka najbardziej pragnela tylko jednego - znalezc sie znow w swoim lozku. Znalazla drewniany mlotek i walnela nim w stol. Wszyscy podniesli na nia oczy. Arona przemowila tak, jakby nalezala do starszyzny wioskowej albo byla gospodynia. -Niech kazdy, kto chce przyjac tych ludzi do siebie na reszte nocy, mowi po kolei - oznajmila i podniosla swoje wrzeciono lezace przy ognisku. - Oprocz ciebie, pani Noriel. Czy ty i twoi cudzoziemcy nie poszlibyscie do wygodnych, cieplych lozek? Ty zas, pani Lennis, na pewno chcesz powiedziec swoim wybranym, gdzie maja sie zatrzymac. Lennis spojrzala na nia mruzac swinskie, chytre oczka. Potem rozesmiala sie ostro. -Prosze, prosze, z wczorajszego dziecka wyrosla madra dziewczynka. Dobrze, panno kronikarko, posluchamy twoich rozkazow. Arona trzymala sie w ryzach rownie mocno, jak sciskala swoje wrzeciono. Oczywiscie opisze grubianskie zachowanie mlynarki tak samo dokladnie jak wszystkie wydarzenia tej nocy. Pocieszala sie, ze pani Lennis nigdy nie byla zbyt inteligentna. Zastukala znow mlotkiem i podala wrzeciono nastepnej osobie, ktora chciala zabrac glos. Kiedy jednak tamta wdala sie w dlugie rozwazania nad tym, czy nalezy przyjac obcych, czy tez nie, Arona wtracila: -Tak czy nie? Ci biedni ludzie sa wyczerpani. Dziecko znow zaczelo plakac. -Nie moge sluchac, jak to biedactwo kwili! - zawolal ktos. - Mozemy zaoferowac wam tylko podloge w izbie od frontu, ale - jesli wam to odpowiada - mozecie zostac z nami. Czyz nie jest prawda, ze ubogie kobiety chetniej dziela sie tym, co maja, niz zamozne? Spostrzezenie to zaslugiwalo na aforyzm, Arona postara sie wiec go wymyslic. Teraz wrzeciono przejela Gondrin. -Jesli o mnie chodzi, jestem piwowarka i moglabym zarabiac na zycie w miejscowej karczmie. Kronikarka przetlumaczyla jej slowa i zapytala: -Co to jest karczma? -Miejsce, do ktorego mezczyzni przychodza, zeby sie napic, podyskutowac o roznych sprawach i spotkac z przyjaciolmi - wyjasnila Gondrin, po czym rozejrzala sie po izbie. - Och, nie widze wsrod was mezczyzn - zauwazyla nagle. - Mowilas, ze to jest wioska kobiet Sokolnikow, prawda? Zaloze sie, ze nie pija... tutaj... i na pewno wam na to nie pozwalaja! Jej slowa wywolaly wrzawe gniewnych glosow. Czujac bol rozsadzajacy czaszke Arona wrzasnela na cale gardlo: -Spokoj! Pani Gondrin, nikt ci nie przeszkodzi w prowadzeniu piwiarni. Sokolnicy zazwyczaj nie mowia nam, co mamy robic - tylko raz w roku, przy koncu gorskiego traktu, a i wtedy maja do czynienia z ochotniczkami. Nie interesuje ich nasze zycie codzienne, ktorego im zreszta nie pokazujemy. Prosze was, siostry, jesli ktoras z was chce pomoc pozostalym, miejcie na wzgledzie, ze ta wiekowa dama jest spiaca - wskazala na Melbrigide - i powinna polozyc sie do lozka. - Zmuszajac wszystkie kobiety, aby nie odbiegaly od tematu, miala nadzieje, ze wroci do lozka, zanim swiatlo dnia przeszkodzi w zasnieciu. Jakis gasior zaczal witac poranek glosnym geganiem. Arona jeknela w duchu. Teraz beda tu tkwily caly dzien. Dlaczego zadna ze Starszych Matek jej nie zastapila? To do nich nalezalo. Byly wszakze zbyt pochloniete dyskusja o dlugofalowych konsekwencjach przyjecia obcych do wioski. Nagle podjela decyzje. -Wybaczcie mi, o Matki. Jestem chora - powiedziala. Stara Floree, corka Any, przypomniala sobie raptem, ze nie tylko jest starsza wsi, lecz takze uzdrowicielka. Wielkimi krokami podeszla do bliskiej omdlenia Arony. -Na Wielka Boginie, dziecko, jestes blada jak plotno. Ej, wy tam! Wyjdzcie stad i przeniescie sie do Domu Zgromadzen. Nie nalezalo skladac takiego brzemienia na barki tego dziecka. - Podtrzymala ledwie trzymajaca sie na nogach kronikarke i zapytala: - Czy mozesz isc, moje dziecko? -Ja pomoge - wtracil zywo Oseberg, poniewaz zarowno on, jak i jego nowa wspolmatka pozostali z ciekawosci. Arona zapamietala, ze wprawdzie kowalka byla niesmiala, ale zawsze chciala wiedziec o wszystkim. Niezgrabny mlodzik wzial dziewczyne pod ramie, lecz zaraz potem przesunal ukradkiem reke na jej piers. - Odsunela sie. - Nie mozesz miec chlopakowi za zle, ze sprobowal - szepnal wesolo. - Sama powiedzialas, ze nie jestes panna. Moze bys tak ze mna...? Arona probowala uwolnic sie z jego uscisku. -Moge isc sama - oswiadczyla. A potem wrzasnela tak, by wszyscy ja uslyszeli: -Dlaczego glaskasz mnie tak, jakbym byla kotem? Przestan! A moze nasza wioska zyskala w tobie druga dreczycielke? Slyszac to Huana prychnela pogardliwie. Jesli ta dziewka jest tak bezwstydna, ze oglosila wszem wobec, co Oseberg uczynil, nie warto sie nia przejmowac. Trzeba jednak ostrzec chlopca, zeby nie wpadl w jedna z licznych pulapek, ktore na pewno zastawila. Zlapala go za ucho. -Chodz ze mna - powiedziala stanowczo. Floree polozyla Arone do lozka w tylnej izbie Domu Zdrowia. Dziewczyna przespala tam dwa dni z najgorszym bolem glowy w dziejach swojej rodziny. Pierwsi cudzoziemcy, jakich kiedykolwiek przyjeto do wioskowej spolecznosci, zamieszkali ze swymi przybranymi rodzinami. Nadrzeczna Wioska juz nigdy nie bedzie taka sama. A ja mam tylko czternascie lat, pomyslala Arona kladac sie z zimnym kompresem na oczach. Rozdzial trzeci Nowe wino w starych butlach Arona obudzila sie w Domu Zdrowia. Najstarsza kronikarka siedziala na brzegu lozka. Dziewczyna usiadla, przetarla oczy i umyla twarz w misce stojacej przy lozku.-Snily mi sie Pierwsze Wieki - oswiadczyla. Znalazla swoja suknie i wkladajac ja zapytala oskarzycielskim tonem: - Gdzie bylas, pani, podczas tej straszliwej wrzawy ostatniej nocy? Maris, ktora budzil najlzejszy szmer, usmiechnela sie i podala Aronie sandaly. -Dwie noce temu - poprawila ja. - Poradzilas sobie zupelnie dobrze, moja droga. Mieszkanki Nadrzecznej Wioski juz wstaly i krzataly sie wokol swoich spraw, lecz gromadzily sie w znacznie wiekszej liczbie niz zwykle, i cicho cos szeptaly. Arona zatrzymala sie przy grupie kobiet ciagnacych bierwiona do zrujnowanej i opuszczonej chaty, ktora teraz odbudowywaly. Piwowarka Gondrin pomachala jej na powitanie. -Dziekuje za pomoc! - zawolala wesolo, wbijajac kolek w sciane chaty. Arona spacerkiem ruszyla do Domu Kronik, przygladajac sie ciekawie mijanym cudzoziemcom. Zatrzymala sie przy dwojce dzieci bawiacych sie patykami. Uderzaly jednym o drugi. Wysoka blondynka dotknela kijem malej brunetki. Ach, blondynka popelnila blad! Nie, gdyz zapiszczala do swojej przyjaciolki: - Dostalas! - Arona przygladala im sie jeszcze przez chwile, az wreszcie zrozumiala, ze w grze chodzilo o to, aby jedno dziecko nie dotknelo drugiego swoim patykiem. Byla to gra w samoobrone. Corka Bethiah wzdrygnela sie. Jaki swiat rozciagal sie poza ich wioska, skoro nawet male dzieci bawily sie w samoobrone? Minela ja Huana i jej corka Leatrice. Kronikarka powitala je uprzejmie. Matka dziewczynki odepchnela Leatrice na bok i spojrzala z niechecia na Arone, jakby ta wyrzadzila jej jakas krzywde. Kiedy dziewczyna nic nie rozumiejac patrzyla za nimi, Egil corka Lishy podszedl do niej i powiedzial uprzejmie: -Nie przejmuj sie nia. Ona boi sie o cnote swojej corki. Jesli o mnie chodzi, jestem wam wdzieczny, ze nas przyjeliscie. Ty jestes corka pisarza wioskowego, prawda? Arona niewiele z tego zrozumiala. -Jestem uczennica Maris, ale nie jej corka - odparla ostroznie. - Dziekuje ci za twoje podziekowania. Jestescie mile widziani. Prosze, uspokoj Huane, zeby sie nie bala. Jej corce nic juz nie grozi. - Dodala po chwili: - Ty nie znasz naszego jezyka, prawda? Nikt z was nie zna? Bedziesz musiala pojsc do kaplanki i nauczyc sie tego wszystkiego, czego my uczymy sie w dziecinstwie. Egil spojrzal na nia w zamysleniu. -U nas mowiono, ze nauka jest dla kaplanow i dla tych lepszych. Nie dla kogos takiego jak my. Moze moja matka nie bedzie chciala obejsc sie bez mojej pomocy, ale chyba uda mi sie ja przekonac. Jezeli twoj nauczyciel jest w poblizu, z checia bym z nim porozmawial. Arona znowu spochmurniala, probujac zrozumiec, co mial na mysli. -Czy on-kaplanka nie chcial cie uczyc? Sprawiasz wrazenie inteligentnej. Zaprowadze cie do Swietego Domu do pani Birki. To nasza kaplanka. Egil podniosl brwi. -Z radoscia! Wiesz, Arono - tak sie nazywasz, Arona? - wydaje sie, ze masz calkiem bystry umysl jak na dziewczyne. Nie jestes wprawdzie urodziwa wedlug pospolitych wyobrazen, ale niejedna panna, ktora uwaza sie za pieknosc, wiele by dala, zeby miec takie policzki i wlosy jak ty. Jestes interesujaca, tak, to tego slowa chcialem uzyc, interesujaca. Ta obca ma niezwykle gleboki glos, pomyslala Arona, i mily dla ucha, tylko co z niej za gadula! On, ona, czy jakie tam bylo odpowiednie okreslenie, chciala sie z nia zaprzyjaznic, lecz traktowala ja jak duza dziewczyna malucha. Ile miala lat? Przynajmniej osiemnascie, sadzac po wzroscie. Nie miala jednak piersi, zupelnie jak mala dziewczynka. I te krotkie wlosy - moze niedawno chorowala? Pewnie tak, gdyz panna tak wrazliwa na urode innych musiala na pewno cenic swoja. Lecz jej zart, ze Arona ma bystry umysl jak na kogos tak mlodego, nie spodobal sie dumnej kronikarce. Przywykla bowiem, ze jest najstarsza i najinteligentniejsza w swojej rodzinie. To moja rywalka, pomyslala. Ale moze tez byc moja przyjaciolka. Weszly na podworko Swietego Domu i Arona przystanela. -Czy lubisz czytac ksiazki? - zapytala nagle. -Tak, lubie... kiedy uda mi sie jakas dostac. -I piekno. Jestem tego pewna. -Tak, istotnie! - Egil usmiechnal sie szerzej. Nagle zblizyl twarz do twarzy Arony i pocalowal ja. Nie tak, jak caluja sie dziewczynki, ktore sa przyjaciolkami, ani jak krewne, lecz jakos dziwnie. Jego pocalunek jednoczesnie zafascynowal Arone i przerazil. Cofnela twarz i wbila w niego wzrok. -Co... dlaczego... Egilu, to bylo... nawet najlepsze przyjaciolki nie robia tego bez uprzedzenia. Chlopak uklonil sie uroczyscie. Arona nigdy nie widziala takiego zachowania. -Pokornie prosze o wybaczenie, pani Arono, i mam nadzieje, ze naprawde zostaniemy przyjaciolmi. Drzwi otworzyly sie, a on znow sie uklonil. Arona oddalila sie w strone Domu Kronik, gdy kaplanka odprawila ja tam skinieniem glowy. To nie tylko gadula, pomyslala o Egilu, ale w dodatku jest sliska jak waz. Czego ode mnie chce? Arona i Egil zrozumieli sie jeszcze gorzej, niz im sie wydawalo. Natomiast Noriel i rodzina Huany wcale sie nie rozumieli. Noriel zdawala sobie z tego sprawe i wcale jej to nie przeszkadzalo. Zaprowadzila ich do domu przy kuzni i zamaszystym ruchem wskazala na strych, kuchnie, glowna izbe i na swoja sypialnie obok kuchni. Kiedy gestem dala do zrozumienia, ze dzieci maja spac na gorze, Huana zaczela protestowac. Noriel wzruszyla ramionami. Moze Leatrice i Oseberg przebywajac razem robili za duzo halasu. Huana mowila tak dlugo, az znudzona Leatrice poszla na strych, a Oseberg polozyl sie na podlodze w srodkowej izbie. Zajrzala potem do sypialni Noriel, dlugo wpatrywala sie w jedyne lozko, po czym, skarzac sie glosno, weszla po drabinie w slad za corka. Rano Noriel powitala ich wesolo. Oczywiscie obcy nie mogli z nia rozmawiac ani rozumiec jej slow, byli niczym niemowleta, ale przeciez matki przemawiaja do niemowlat i te z czasem zaczynaja rozumiec ich mowe. Umyla twarz i pokazala gosciom, gdzie znajduja sie przybory do mycia, po czym ubrala sie i poszla po drwa. Huana z wahaniem stanela w drzwiach kuchni. Noriel przywolala ja ruchem reki i podniosla kilka polan. Nowo przybyla zawahala sie, a potem popchnela syna w strone kowalki, by on jej pomogl. Nastepnie Noriel wyjasnila na migi, ze trzeba nabrac wody ze studni i dala znak Leatrice, aby sie do niej przylaczyla; zobaczywszy zas Oseberga podala mu stos talerzy. Serce Huany wezbralo gorycza. Nie dosc, ze sama ma byc sluzka w domu obcej kobiety, to jeszcze zeby jej syn wykonywal kobiece prace? Rzeczywiscie, upadli bardzo nisko. Zaczela plakac w milczeniu. Kowalka nalala wody do wielkiego glinianego dzbanka, ktory stal w palenisku, wsypala do niego nieco suchego ziarna i gestem polecila Huanie mieszac. Oseberg podal talerze Leatrice, po czym usiadl. Czekal, az go obsluza. Noriel zrobila dwa wielkie kroki w jego strone. Energicznym ruchem kazala mu wstac, podala noz i kilka owocow i pokazala, ze nalezy je obrac. Oburzona Huana otworzyla usta, lecz przypomniawszy sobie, ze jest przyjeta z litosci zebraczka, jeknela i opuscila glowe. Gospodyni, litujac sie nad trojka cudzoziemcow, takich samotnych, z dala od domu, postanowila odwrocic ich uwage i sprobowac sie z nimi porozumiec. Pokazala wiec na siebie i powiedziala: -Noriel - a nastepnie pokazala na Huane. -Matka - odrzekla na to Leatrice. -Matka - powtorzyla Noriel. Huana podniosla glowe, otarla lzy rekawem i utkwila wzrok w kowalce. -Huana - poprawila ja dziewczynka. Pokazala na siebie. - Leatrice. - A nastepnie na swojego brata: - Oseberg. -Leatrice. Leatrice corka Huany, Oseberg corka Huany - powiedziala z zadowoleniem Noriel. Huana otworzyla usta i wstala, zeby stawic czolo tej wielkiej kowalisze o niewyparzonej gebie. -Oseberg nie jest - czymkolwiek powiedzialas - Huany! - wybuchla. - Jestem porzadna, godna szacunku wdowa i chce, zebys o tym wiedziala. Moje dzieci pochodza z usankcjonowanego prawem malzenstwa, sa prawowitym potomstwem ich ojca. Jak smiesz! Bez wzgledu na to, czy jestesmy zebrakami, czy tez nie... Noriel spojrzala na Leatrice. Ta zas pokazala palcem na siebie i rzekla: -Leatrice corka Morgatha. - Starala sie wymawiac slowa tak jak kowalka. Pozniej wskazala na brata mowiac: - Oseberg syn Morgatha - w swym wlasnym jezyku. - Starajac sie lepiej wyjasnic, o co chodzi, podniosla reke do gory i pokazala na wyimaginowana wysoka postac. - Morgath. Moj ojciec. - Przeciagnela palcem po gardle jak nozem, zwiesila glowe, a nastepnie spojrzala zalzawionymi oczami na gospodynie. - Morgath - wyjakala i pociagnela nosem. Noriel objela dziewczynke ramionami. Ach! Ich rodzona matka nie zyla. Wygladalo na to, ze zamordowali ja Sokolnicy albo ktos do nich podobny. Ich wspolmatka Huana chciala, zeby pamietano o jej siostrze-przyjaciolce. W przyplywie wspolczucia objela ramieniem rowniez Huane i powiedziala: -Jest mi przykro z tego powodu. Noriel zalowala, ze nie ma trojga ramion, gdyz moglaby tez objac Oseberga. Pragnela, aby i to osierocone dziecko przyszlo do niej po pocieche, zamiast stac odwrocone plecami, jakby odtracalo kazdego, kto chcialby mu dopomoc. Och, byli przeciez wsrod obcych. -Oseberg corko Morgatha - odezwala sie, przywolujac go skinieniem reki. Chlopiec posluchal. On takze mial twarz zalana lzami. -Duzi chlopcy nie placza, Osebergu - rzucila ostro Huana - a ty jestes teraz glowa rodziny. -Och, mamo, zostaw go w spokoju - zaprotestowala Leatrice. Noriel, ktora nic nie zrozumiala z tej wymiany zdan, westchnela. Pomyslala, ze Huana wyglada jak zmokla kura. Oseberg jest tylko dzieckiem, Leatrice zas sprawia wrazenie rezolutnej dziewczynki. Nalala owsianki od czterech misek i wyjasnila na migi stojacemu najblizej gosciowi, zeby podal je pozostalym. Oseberg wzial pierwsza z brzegu miske, zaglebil w niej lyzke i zaczal jesc. Noriel powiedziala ostro: -Oseberg corko Morgatha! Gdzie twoje dobre wychowanie? Zaskoczony chlopak podniosl wzrok. Rozpieszczony, osadzila kowalka, gestem kazac mu przekazac dalej miski. Tak czy inaczej wszyscy w koncu zjedli poranny posilek. Ale kiedy wstali od stolu i Oseberg bez slowa skierowal sie do drzwi, Noriel zastapila mu droge. Wskazala na jego miske, a potem podniosla palec. Do gory! Do gory! Chlopak niechetnie sprzatnal po sobie, Leatrice i Huana zrobily to samo. Nastepnie Huana zabrala sie do mycia naczyn, rozkazawszy ostro corce, zeby jej pomogla. Oseberg zas poszedl za Noriel do kuzni. Huana westchnela. Ona i jej corka byly sluzacymi w domu tej kowalichy. Jedyna osoba znajaca ludzki jezyk poza tamtymi staruchami byla ta bezczelna ruda nierzadnica, Arona. Teraz nawet syn Huany musi grac role slugi. Tak, czekaly ich ciezkie czasy. Tymczasem kolo mlyna rozegrala sie inna, gwaltowna scena. -Wytwornie sie wyraza! - parsknela Lennis trzymajac sie pod boki. - Nic mnie to nie obchodzi, nawet gdyby ten Egil corka Lishy byl sama minstrelka Ofelis. To Jommy i wolalbym raczej miec w domu grzechotnika niz Jommy'ego. Slyszysz?! Wargi Asty corki Lennis zadrzaly, a miala w tym wielka wprawe. -Matko - powiedziala z wyrzutem. - Spojrz tylko na te biedne male dzieci i na ich zapracowana matke. Widzisz, jaka ladna jest mala Soren? Znow mialybysmy w domu malenstwo bez wszystkich klopotow i przykrosci, jakich nastrecza urodzenie wlasnego. - Podniosla wyzej zlotowlose dziecko uciekinierow i odezwala sie do niego pieszczotliwie. Lennis skoczyla i szybkim ruchem zerwala kocyk z malego Sorena. -To jeszcze jeden Jommy - oswiadczyla i zwrocila sie ze zloscia do swojej mlodszej corki. - Co sie z toba dzieje, ty zla dziewczyno?! - zapytala. - Czyzbys w perwersyjny sposob upodobala sobie bestie, ktore zabily twoja babke i uzyly przemocy wobec twojej matki?! Spojrzala na nia, mruzac oczy. Nie po raz pierwszy zrozumiala, ze zbyt czesto dzialo sie tak, jak chciala Asta, nawet jesli ona, jej matka, na poczatku stanowczo sie temu przeciwstawiala. -Tylko bez zadnych sztuczek, mloda kobieto - warknela. -Mamo! - Z drugiej izby dobiegl glosny okrzyk oburzenia, ktory odwrocil uwage mlynarki. Lennis pospiesznie zostawila Aste i pobiegla zobaczyc, co sie dzieje z Roldeen. Wpadla do kuchni i jeknela z oburzenia. Jommy imieniem Egil zagnal jej corke w kat, polozyl swoje brudne lapy na jej ramionach i zirytowanym glosem zalewal ja potokiem niezrozumialych slow. Szybko, zanim zdazyl przejsc od obelg do jeszcze gorszych czynow, Lennis walnela go w ucho i podniosla groznie reke. Lecz zamiast wybuchnac placzem, jak robil w dziecinstwie pierwszy Jommy albo sie wycofac jak tamten - ten wyprostowal sie i wbil w nia spojrzenie. Nie czekajac, az sie od niego odezwie - coz to za grubianstwo - zaczal cos belkotac po swojemu. Potem zas, widzac, ze nic nie zrozumiala, najpierw wskazal na swoja siostre, a nastepnie na Roldeen i mocno uszczypnal sie w ramie. Zamierzal uszczypnac Roldeen! -Wynoscie sie! - Lennis szerokim gestem wskazala na drzwi, Egila i placzace dziecko w kacie. Lisha i reszta jej potomstwa wpadla do izby. Lennis jeszcze raz pokazala palcem na Egila, potem zas na drzwi. -Zabieraj stad tego stwora - powiedziala ponuro. Zwracajac sie do malej Hanny dodala jednak wspanialomyslnie: - Ty mozesz zostac. Egil zwrocil sie do swojej matki. Dlugo rozmawiali w swoim niezrozumialym jezyku. Zaplakana Hanna coraz to wtracala sie do rozmowy. Pozniej Egil objal matke ramieniem i rzekl cos krotko. Sens byl jasny: "Odchodzimy stad". -Idzcie sobie, wy, niewdzieczne lajdaki! - zawolala za nimi mlynarka. - Czy tak mi odplacacie za to, ze okazalam wam serce, dalam wam miejsce pod dachem i nakarmilam? Egil odwrocil sie i rzucil kilka slow. Oburzona Lennis spojrzala Lishy w oczy. -Stoisz tu tylko i pozwalasz temu stworowi mowic za siebie, jakbys byla niespelna rozumu?! - zawyla. - Pozwol sobie powiedziec, ze gdyby moje corki kiedykolwiek probowaly mowic za mnie, ich matke, zaraz bym im pokazala, gdzie ich miejsce! - Zmruzyla znowu oczy i triumfalny usmiech rozjasnil jej twarz. - Niespelna rozumu. Oczywiscie! No coz, jezeli wolicie umierac z glodu, niz skorzystac z mojej laski, mozecie sobie isc! - Ponownie odwrocila sie do Asty. - A co do ciebie, mloda kobieto... Arona spedzila caly dzien w izbie kronik, pochylona nad zwojami, opisujac szczegolowo ostatnia burzliwa noc. Musiala odgadywac pisownie imion przybyszow i w koncu zapisala je fonetycznie. Kto kiedy przybyl i z kim odszedl. Gdy jej pioro stepilo sie, zaostrzyla je specjalnym nozykiem, a kiedy zupelnie sie zniszczylo, poszla do gesiego wybiegu po nowe. Atrament w jej kalamarzu zdazyl juz zgestniec i rozbolaly ja plecy. Skonczywszy pierwsza liste, wstala i mruzac oczy spojrzala na chylace sie ku zachodowi slonce. Pozne popoludnie, a ona nie wykonala codziennych prac gospodarskich! Westchnela, naniosla tyle drew, by ogien mogl plonac do rana. Poszla do studni i przyniosla dosc wody, aby Maris mogla ugotowac posilek, ona zas mogla posprzatac. Pozniej trzeba bedzie wydoic krowe, ale ktos juz nakarmil gesi i zabral jajka. Nalezalo tez wyplec grzadki, lecz z tym mogla poczekac do jutra. Musiala wszakze je podlac. Wyciagala ze studni wiadro za wiadrem, spryskujac rosliny rekami, zanim je podlala. Zamiotla tez podloge w domu, wybrala kilka klosow slodkiego zboza oraz ladne warzywa i polozyla na kuchennym stole dla Maris. Wreszcie wybrala sie do wsi, zeby dowiedziec sie, co slychac. Idac znajoma sciezka miedzy Domem Kronik i pracownia swej matki-ciesli, ignorowala slabe skurcze w dole brzucha. Bethiah corka Anghard, jej matka, siedziala na werandzie gawedzac ze swoja stara przyjaciolka, Noriel Kowalka. Widzac ja Arona usmiechnela sie szeroko i zawolala: -Witaj, ciociu Noriel! - Lubila bowiem kowalke juz od dziecinnych lat. Kiedy Arona zaczela uzywac do naprawiania swojej odziezy cennej metalowej igly zamiast koscianej, ktore dawano dzieciom, zgubila ja. Bardzo ja to zasmucilo i zawstydzilo. Szukala igly na wszystkie sposoby, jakich ja nauczono, ale zanim przyznala sie komukolwiek od tej straty, podjela jeszcze jedna probe. Wiedziala, ze pewne przedmioty potarte o siersc kota przyciagaja do siebie wlosy i nitki. Wpadla wiec do kuchni, zlapala jeden z cennych szklanych kielichow matki i potarla go o grzbiet Dymki corki Latki, najspokojniejszej z domowych kotow. Pozniej zas zaniosla kielich do izby frontowej, zeby zobaczyc, czy przyciagnie igle. Matka skarcila ja za to, ze sie bawi, zamiast szyc. Nikt z doroslych nie zrozumial jej wyjasnien i znow ja skarcono, gdyz powinna szukac igly. Wezwano wladajaca magia metali kowalke, aby odnalazla zgube. Ku wielkiej radosci Arony rytual poszukiwania igly okazal sie rownie niezwykly jak ten, ktory sama wymyslila. Noriel wyjela z kieszeni fartucha malenka metalowa podkowke, potarla ja sztabka metalu, ktora nosila zawinieta w szmatke, i przesunela nia po drewnianej podlodze. Podkowka odnalazla igle w szparze miedzy deskami. Gdy ciotka Natha i matka Arony przygotowywaly w kuchni jablecznik i ciastka dla kowalki, jak nakazywala grzecznosc, Arona podeszla ukradkiem do tej niezwyklej niewiasty i opowiedziala jej o kociej siersci. Kowalka wysluchala wszystkiego uwaznie. Opowiadanie dziewczynki wywarlo na niej duze wrazenie. -Ona jest bardzo bystra - wycedzila do opiekunek Arony. - Gdyby miala dosc sily, z checia wzielabym ja na nauke. - Dodala wszakze smutno: - Nie moge jednak zadac od zadnej kobiety, zeby wyrzekla sie dzieci dla Sztuki Wladania Metalem. -Dlaczego twoja uczennica musialaby wyrzec sie dzieci? - zapytala dziewczynka, poklepujac ze wspolczuciem reke Noriel. Kowalka otarla lze, ktora niespodziewanie splynela jej po policzku. -Jestem bardzo silna, a Sokolnicy tego nie lubia. Zabijaja takie kobiety jak ja - powiedziala otwarcie. - Dlatego musze trzymac sie od nich z daleka. Lecz tylko oni moga dac nam corki. Siostry ze wsi prosily mnie, zebym nauczyla sie tego zawodu, i zrobilam to, poniewaz lubie metale. Ale ciezko jest zyc bez dzieci. Wowczas Arona objela mocno Noriel. -Bede twoja corka tak samo jak mamy i cioci Nathy, jezeli mi na to pozwola - obiecala. I tak wlasnie bylo przez te wszystkie lata. Dzisiaj jednak Noriel wygladala na bardzo zmeczona, jakby pracowala ciezko przez dwa dni bez wypoczynku, a ciotki Nathy nie bylo w poblizu. Obca kobieta imieniem Yelen siedziala obok matki Arony i zdawala sie chlonac kazde jej slowo. Dziewczyna nie miala pojecia, w jaki sposob mogla to robic, nie znajac jezyka. -Jak tam twoi cudzoziemcy, ciociu Nariel? - zawolala Arona siadajac na werandzie niczym dorosla kobieta. Noriel zachichotala. -Ach, ta Huana! Miota sie jak zmokla kura i awanturuje sie z byle powodu. Pilnuje Leatrice jak kura kaczatka i komenderuje nia bez przerwy. -A twoja nowa uczennica? - Arona nagle bardzo zainteresowala sie dziwnymi dziecmi cudzoziemcow, wiedzac, ze pewnego dnia i ona bedzie musiala doglebnie je zrozumiec. - Jakze sie ciesze, ze kogos znalazlas! Czy myslisz, ze cos z niej bedzie? Noriel potrzasnela okrecona chustka glowa i rozesmiala sie. -Oseberg to dobra pracownica, ale uwaza, ze posiadla wszystkie rozumy. Nie mozna powiedziec tej dziewczynie niczego, czego jej dawna mistrzyni Morgath nie wiedziala lepiej. Czasem nawet ma slusznosc, ale sklonic Oseberg, zeby kogos posluchala, jest rownie trudno, jak zwrocic na siebie uwage mula. Niekiedy wydaje mi sie, ze rozpieszczano ja jak ksiezniczke - ciagnela. - Jednak jej matka wykorzystuje jej sily w takim samym stopniu jak gotowosc Leatrice do pomocy. Ale, Arono! Czy twoja rodzina trzymala cie na uboczu nawet wtedy, kiedy sobie uswiadomila, ze lubisz ksiazki i zamierzasz zostac kaplanka albo kronikarka czy kims w tym rodzaju? Czy nie mialas zadnych obowiazkow? Jak gdybys robila cos tak waznego, ze nie powinno sie juz niczego wiecej od ciebie wymagac? -Jest taka rozpieszczona? - Arona gwizdnela. -Wlasnie - potwierdzila kowalka. - Chociaz mimo to jest dobra pracownica. - Jej ogromne ramiona zatrzesly sie ze smiechu. - Och, ucze ja zasad dobrego wychowania. Moze nawet zrobimy z niej dobra kucharke albo gospodynie, chociaz watpie, czy kiedykolwiek nauczy sie dobrze szyc. Tak jak jej matka! Huana dostala kolejnego ataku, gdy zobaczyla, ze probuje uczyc jej dziecko. Jak smiem to robic, skoro nie udalo sie wlasnej matce? - Odchylila glowe i ryknela smiechem. Arona zaczela smiac sie w kulak, a potem zachichotala glosno, przypomniawszy sobie spotkanie z Egil. Natha corka Lorin szla sciezka w strone podworza z taka mina, jakby ktos pomieszal jej szyki. -Ta Lennis! - wybuchnela. -Co teraz zrobila? - zapytala beztrosko matka Arony. -Wypedzila noca z domu swoich cudzoziemskich gosci i opowiada jakies glupoty o tym, ze dreczyli jej corki - odparla kwasno Natha. - Najstarsza corka owej cudzoziemki mowi cos zupelnie innego: ze Roldeen szczypala jej siostre i ze Lennis pobila je obie. Musze powiedziec, ze z tych dwoch wersji jestem sklonna uwierzyc cudzoziemcom. - Po tym szokujacym stwierdzeniu, powiesila na scianie swoje szale. - Obiecalam, ze postaram sie znalezc dla nich inne miejsce, zanim zostanie wciagnieta w to moja matka i reszta starszych. Co dzis na obiad? Na czesc cudzoziemskich gosci kurczaka przygotowano w cudaczny sposob. Yelen usmiechala sie z zadowoleniem, kiedy jadly. Naprawde jest doskonala kucharka, pomyslala Arona, biorac druga porcje, a potem trzecia. Kawalki ptaka zanurzono w rzadkim ciescie i upieczono w goracym tluszczu. Podano zas z truflami w bitej smietanie i z sosem z kurczaka. Byl to nowy pomysl i bardzo, bardzo dobry. Skurcze znow daly sie jej we znaki. Arona, ktora skonczyla czternascie lat, domyslala sie, co to znaczy. Wiec niepotrzebnie cierpiala tamtego strasznego dnia w chacie przy koncu gorskiego traktu? Nie znaczylo to, by akurat teraz chciala miec dziecko. Byla tylko uczennica kronikarki, a nie kronikarka. Wprawdzie w domu jej matki, ciotki, kuzynek i siostr zawsze znalazloby sie miejsce dla jeszcze jednej osoby, ale to nie to samo, co miec wlasne gospodarstwo. Nie mialaby z kim wychowywac dziecka. I w tym tkwilo sedno sprawy. W wiosce, gdzie wszystkie dziewczeta od najmlodszych lat mialy najlepsze przyjaciolki - choc zmienialy je czesto - Arona byla samotna. Byla zbyt inteligentna, zbyt powazna, miala ciety jezyk i interesowala sie rzeczami, ktore innych nie obchodzily. Znala kilka dziewczyn, ktore lubila i ktore ja lubily, ale nigdy sie z nikim nie zaprzyjaznila. Egil byla inteligentna i interesowaly ja te same sprawy co Arone. Lecz dziwnie sie zachowywala i to niepokoilo mloda kronikarke. Ale, kto wie, moze kiedys stana sie siostrami-przyjaciolkami. To byloby wspaniale. Och, nie skonczyla opisu wydarzen minionej nocy! Wstala od stolu ze slowami: -Dziekuje ci, mamo, i wam wszystkim, ale mam jeszcze cos do zrobienia w Domu Kronik. Robi sie ciemno. Czy mi wybaczycie? -Oczywiscie, moja droga - odrzekla spokojnie Bethiah. Yelen mruknela cos na znak zgody. Arona popedzila sciezka do Domu Kronik i omal nie wpadla na Egila, ktory zlapal ja za ramie. -Dokad tak sie spieszysz? - zapytal. -Do Domu Kronik, a jesli sie spiesze, powinnas wiedziec, ze nie nalezy mnie zatrzymywac - warknela poirytowana. Tamta miala taka mine, jakby chciala sie klocic. Arona chwycila jej palce. - Nie dokuczaj mi, Egil! Zapada mrok, a ja jeszcze musze cos zrobic. - Chlopak nie ruszyl sie z miejsca. - Och, Egil, ciotka Natha szuka nowego domu dla twojej rodziny - przypomniala sobie Arona, a potem zastanowila sie, czy powinna stracic z ramienia reke obcej. Ku jej uldze Egil puscila ja i uklonila sie mowiac: -Dziekuje ci - po czym sie oddalila biegiem. Arona poszla do tak dobrze znajomej izby i zapalila swiece, zeby dopisac jeszcze jeden akapit. -E-gill corka Lishy oskarzyla Roldeen corke Lennis o uzycie sily wobec jej siostr. Oskarzyla ja przed Natha corka Lorin, ktora powiedziala, ze Lisha i Lennis poklocily sie z tego powodu i Lisha opuscila dom Lennis wraz ze swymi dziecmi. Chca miec nowy dom. Natha corka Lorin rozpytuje sie o to. E-gill chce pojsc do szkoly. Arona wyprostowala sie, rozmyslajac o ostatnim zdarzeniu. Uznala, choc niechetnie, ze nalezy je zapisac na wypadek, gdyby doszlo do sporu pomiedzy cudzoziemcami i mieszkankami wioski. -E-gill rowniez pocalowala kronikarke Arone corke Bethiah bez powodu i potem za to przeprosila. Nie wyjasnila wszakze, dlaczego to zrobila. Powiedziala tylko, ze chce sie zaprzyjaznic. Polozyla nawet na mnie rece, chociaz bardzo sie spieszylam i nie mialam ochoty na zarty. To bylo bardzo niegrzeczne z jej strony. Ich obyczaje roznia sie od naszych. Nikt nie wie jak bardzo. Osuszyla atrament i obciazyla rogi zwoju, zeby wysechl przez noc, a potem przygotowala sie do snu. Jej przypuszczenia okazaly sie prawdziwe: nie bedzie miala dziecka. Nadejda inne lata, beda nastepne wizyty Sokolnikow. Moze, jesli bedzie pragnela dziecka, Egil zrobi to dla niej. Byloby to znacznie lepsze niz nowa wizyta Sokolnika. Egil bylaby wspaniala najlepsza przyjaciolka, tak, jesli tylko nauczy sie dobrych manier. Dobrze by bylo miec przyjaciolke, z ktora mozna by porozmawiac. Kiedys. Pewnego dnia. Egil syn piekarza patrzyl w zamysleniu za Arona. Nie, wcale nie byla pospolita. Nawet ten mlody drab Oseberg syn kowala nie mogl oderwac od niej oczu. Ani rak, sadzac z tego, co Egil uslyszal. Szkoda, ze o tym nie pomyslal, zanim sprobowal pocalowac te dziewczyne! No coz, nic nie zyskal i nic nie stracil. Oseberg byl pewny, ze w wiosce, w ktorej mieszkalo tyle dziewczat i tak niewielu chlopcow, obaj beda mieli wszystkie panny, jakich tylko zapragna. Nie przyszlo mu do glowy, ze znaly tylko doroslych mezczyzn i w dodatku Sokolnikow. Tylko niezwykly chlopiec moglby konkurowac z Sokolnikami. Oczywiscie mieli nad Sokolnikami pewna przewage, gdyz tamci odwiedzali wioske bardzo rzadko, chlopcy zas byli na miejscu. Z drugiej jednak strony, dlatego wlasnie chlopcy mogli wydawac sie dziewczetom pospolici w porownaniu z wynioslymi, fascynujacymi kochankami, jakimi byli Sokolnicy. Arona nawet nie spojrzala po raz drugi na Egila. Nie bylo w tym nic dziwnego. Bez domu, ziemi, bez grosza przy duszy i w dodatku obcy w tej wiosce, musialby stac sie kims, zeby go zauwazyla. Na szczescie mieli wspolne zainteresowania. Podobalo mu sie to, co zdolal dotychczas przeczytac (choc nie bylo tego wiele), samo pisanie i prowadzenie kronik. Ona zas traktowala swoj urzad kronikarza powaznie, nawet za powaznie. Gdyby to on byl wioskowym skryba, musialaby zwrocic na niego uwage. Poszedl dalej pogwizdujac, ukladajac plany i marzac o milosci Arony z takimi szczegolami, ze zaczerwienilyby sie jego starsze wiekiem rodaczki. Najpierw trzeba zatroszczyc sie o matke i rodzenstwo. Potem zdobyc urzad Arony. Dopiero wtedy bedzie mogl zdobyc ja sama. Rozdzial czwarty Narada Starszych Matek Ciezkie olowiane chmury zaciagnely niebo i ziemia drzala pod nogami. Maris corka Guidas, kronikarka, czesto opuszczala Dom Kronik, a kiedy w nim przebywala, rzadko sie odzywala. Wpatrujac sie w sciane zwrocona w strone Sokolej Turni zjadla, co przed nia postawiono, posprzatala po sobie, po czym bez slowa zamknela sie w izbie kronik. Wyszla z niej po wielu godzinach z zabrudzonymi kurzem rekami.Arona, ktora miala zanotowac imiona i kwatery cudzoziemcow, bala sie, ze robi to niewlasciwie. -Pani Maris - powiedziala, a potem powtorzyla glosniej: - Pani Maris! Kronikarka podniosla oczy. -Tak? - zapytala ostro. Uczennica wsunela jej do reki swoj najnowszy zwoj i teraz stala drzac na calym ciele. -Obejrze go pozniej - obiecala Maris, odlozyla zwoj i znow skierowala wzrok na wschod. Moze jej nauczycielka jest chora? Arona zastanawiala sie, czy nie wezwac uzdrowicielki, ale zamiast tego zawiesila garnek z woda nad ogniskiem, zeby naparzyc ziol i umyc naczynia. Nastepnie poszla posprzatac w gesiarniku, wrzucila odchody na kupe kompostu i udala sie do zaniedbanego od tygodnia ogrodu. Pella wlasnie jarzyny, kiedy pani Maris stanela w tylnych drzwiach. -Mowisz jezykiem cudzoziemcow rownie dobrze jak ja. Czy pomozesz Egil corce Lishy znalezc nowy dom dla jej rodziny? Arona wyprostowala sie i cisnela ostatnie chwasty na stos juz uschlych badyli. Maris ciagnela: -Powinnas tez uzywac meskich przyrostkow przy imionach cudzoziemcow, o ktorych wiesz, ze zaliczaja sie do Jommych. Mozesz to poprawic, jak sie umyjesz. Egilowi sie nie spieszy. -Nauczycielko, czy madrze jest trzymac Jommych na osobnosci? - zapytala. - Pani Noriel uczy dobrych manier swoja uczennice dlatego, ze nie chce tak z nia postepowac. Kronikarka zamrugala niebieskimi, niedowidzacymi oczami. -Alez oni sa inni, moja droga - odparla. - Idz sie umyc. Znow stala sie wyniosla pania kronikarka. -Wstretne Jommy - poskarzyla sie wesolo Arona w ojczystej mowie, wyciagajac ze studni wiadro z woda. -Och, nie wszyscy jestesmy tacy wstretni - powiedzial gdzies poza nia Egil w swoim jezyku. Wyrwal jej z reki sznur mowiac: - Daj, ja to zrobie. Wiadro drgnelo i woda rozlala sie na cembrowine. Egil polozyl lekko/reke na ramieniu Arony i rownie delikatnie ja cofnal, po czym poszedl z nia w strone domu niosac wiadro. -Nie powinnas psuc sobie oczu nad tymi "wstretnymi" kronikami - powiedzial dodajac negatywna koncowke z mowy Arony do slowa ze swojego jezyka. - Podobalo mi sie, jak pracowalas w ogrodzie. Kiedy zestawilo sie te dwa stwierdzenia, nic nie znaczyly, ale Arona poczula, ze wloski jeza sie jej na ramionach. Wstrzasnal nia dreszcz. Egil spojrzal na nia z ciekawoscia. Dziewczyna wzruszyla ramionami i rzekla: -Ktos przeszedl po moim grobie. - Nie miala odwagi wyjasnic, ze ten ktos mial postac Egila. Maris zawsze nalegala, zeby Arona zostawiala duzo miejsca miedzy wyrazami na ewentualne poprawki. Teraz mloda kronikarka dodala ostroznie "on" na koncu kazdego rzeczownika i zaimka odnoszacego sie do cudzoziemskiego Jommy'ego. Kilka razy wydrapala atrament, zeby pozniej naniesc poprawke mniejszymi literami. Wreszcie, dumna z dobrze wykonanej pracy, zaniosla zwoj do Maris. Ale izba kronikarki byla pusta. Arona poczula skurcz w dolku. Zignorowala to i poszla na gore, zeby wlozyc uroczysty stroj. Pod wplywem naglego impulsu wplotla we wlosy wielobarwna wstazke. Kiedy zeszla na dol, Egil spojrzal na nia z podziwem. -Nadal szukamy dla siebie miejsca - powiedzial. - Piwowarka Gondrin pozwolila nam spedzic u siebie noc w zamian za pomoc przy ciezkich pracach budowlanych, ale, chociaz mam dla niej wiele szacunku, wolalbym, zeby moje siostry nie wychowywaly sie w piwiarni. Arona spojrzala na matke Egila, ktora siedziala na krzesle z zacisnietymi ustami. -Jakiego zawodu cie nauczono? - zapytala, zastanawiajac sie, dlaczego Starsze Matki pozostawily jej, uczennicy, zawieranie umow pomiedzy doroslymi kobietami. Wiec dobrze! Pokaze, na co ja stac! -Bylam czyms piekarza, corka mlynarza i uwazano, ze pieknie haftuje - odrzekla z powatpiewaniem cudzoziemska Lisha. Arona nadal nie wiedziala, co znaczy slowo, ktorym okreslila sie Lisha. Wszystkie kobiety pieknie haftowaly. Lishy nie powiodlo sie z Lennis Mlynarka. Noriel Kowalka miala juz u siebie obca rodzine, podobnie jak matka Arony. A kto nie mial? Floreen Uzdrowicielka tez miala pelen dom slabych, chorych i rannych. Arona podniosla oczy. -Czy umiesz pielegnowac chorych? -Mam wrazliwy zoladek - wyznala Lisha. - Ale Hanna jest doskonala pielegniarka. Przynosi do domu najrozniejsze ranne zwierzeta i ptaki. Harald smial sie z tego i twierdzil, ze mamy cala menazerie w piekarni. To byl jakis poczatek. Tylko Hanna i Egil byly na tyle duze, zeby rozpoczac nauke. Haft. Cioteczna babka Lorin, ktora miala kilka par nozyc, szyla dla wiekszosci mieszkanek wsi. Moze ja to zainteresuje? Przyszla na wezwanie. To Egil mowil przez wiekszosc czasu. Ciotka Lorin wysluchala ich z niezadowolona mina. -Dosc mi zmartwien z biedna, kochana Eina - powiedziala otwarcie - bym wziela sobie na kark jeszcze kogos takiego jak ona. Cioteczna babka Eina bardzo sie postarzala. Elthea Tkaczka oswiadczyla z brutalna szczeroscia: -Nie potrzebuje polglowkow. A kiedy corka mowi zamiast matki i decyduje za nia, czyz nie swiadczy to, ze matka jest tepa plotkarka? Arona nie wiedziala, co dalej robic. Bezradnie przeniosla spojrzenie z Elthei na Egila i Lishe. Ta ostatnia wydawala sie dostatecznie inteligentna, ale dlaczego pozwalala, zeby Egil za nia mowil? Wreszcie przetlumaczyla wszystko slowo w slowo. Egil zachnal sie: -To, co nazywasz tepota, ja nazywam skromnoscia i obyczajnoscia. Obiecalem mojemu ojcu, ze bede sie nia opiekowal... Ona rzeczywiscie jest tepa, powiedziala sobie w duchu ze smutkiem mloda kronikarka, kiedy Lisha skinela twierdzaco glowa. Ale, ku jej zdziwieniu, cudzoziemka zaraz potem spiorunowala spojrzeniem swoje najstarsze dziecko! No, dobrze. Loyse corka Annet byla bogata i znana z dobrego serca. Mieszkala miedzy lasem a jaskiniami, w doskonalym miejscu, dobrze ukrytym i zaopatrzonym w wode. Niebo znow sie chmurzylo. - Sprobujemy u pani Loyse - oswiadczyla Arona. Byl jasny, chlodny ranek. Kilka silnych dziewczyn w spodniach i w kaftanach z owczej skory, ze sznurami i wloczniami w rekach i plecakami przeszlo obok plotu kuzni. -Sped! - zawolala jedna z nich. - Idziemy po owce. Kazda jest mile widziana. Noriel szturchnela lokciem Leatrice. -Idz z nimi - ponaglila. - Twoja siostra pracuje za dwie, a ty nigdy nie bralas udzialu w spedzie owiec. Huana sie wyprostowala. -Czy taka skromna, obyczajna panienka jak Leatrice ma isc z tymi rozbojniczkami w spodniach? - wybuchnela z gniewem. - Same? Na otwartej przestrzeni, gdzie nikt nie bedzie ich bronil i o nie sie troszczyl? A jesli spotkaja obcych mezczyzn? To nie wypada. O czym mysla ich matki? Leatrice przeniosla spojrzenie z matki na jej chlebodawczynie, potem zas na pasterki. Stojaca w srodku grupy Nelga corka Olwith zawolala: -Pozycze ci wlocznie! Mam dwie. Zabierz swoja harfe. Zaspiewasz dla nas! -Za chwile! - zawolala Leatrice. - Mamo, znasz Nelge. Wszystkie dziewczeta ida! -Wszystkie dziewczeta pracuja na zmiane, po kolei - potwierdzila Noriel, wycierajac rece o fartuch. - Leatrice nie moze trzymac sie twojej spodnicy przez cale zycie. Czy wiesz, ze Ofelis Minstrelka chce wziac ja na nauke? Mozesz byc dumna ze swojej corki, Huano. Leatrice, biorac to za pozwolenie, podala matce swoj fartuch i pobiegla na gore wolajac: -Dziekuje! - A do Huany: - Tata na pewno by mi pozwolil! Huana nie mogla temu zaprzeczyc. Wlasnie miedzy innymi dlatego gorycz tak czesto napelniala jej serce za zycia Morgatha. Jeknela. Dlaczego musieli znalezc schronienie w wiosce, gdzie nikt nie ma pojecia o obyczajnosci i skromnosci? Zmuszona byla jednak przyznac, ze nie przymiera glodem, nie zebrze i nie zarabia na zycie nierzadem! Wielkie czarne chmury zakryly niebo, kiedy Arona wyszla z zagrody pani Loyse. Z Gory Obserwacyjnej dobieglo ja gruchanie golebia. Dziewczyna zeszla ze sciezki, ktora wracala do Domu Kronik, i zboczyla na szlak biegnacy na wschod, do Sokolej Turni. Bladl purpurowy blask zachodzacego slonca. Corki Gunnory, jesli to one sie zblizaja, na pewno spedza noc w wiosce. Moze jedna lub dwie zechca przenocowac u Maris i Arony! Szybko biegla w dol szlaku, chcac je powitac. Serce w niej zamarlo, gdy zamiast rdzawych oponczy uczennic Dobrej Bogini ujrzala trzy kobiety w pozbawionych ozdob srebrzystoszarych szatach z kapturami. A przeciez Nadrzeczna Wioska goscila tak niewielu obcych. Chociaz teraz bylo ich wiecej niz mozna by poznac przez cale zycie. A te, jak tu przybyly i dlaczego? Na oczach Arony jedna z nowo przybylych wyjela spod sukni niebieski klejnot, ktory swiecil wlasnym swiatlem nawet w szybko zapadajacych ciemnosciach. Nieznajoma odwrocila sie i spojrzala prosto na ukryta wsrod drzew dziewczyne. Powiedziala lagodnie w poprawnym jezyku cudzoziemcow, choc z lekkim akcentem: -To nie miejsce dla ciekawskich dzieci. Idz teraz do domu, poloz sie do lozka i zapomnij, ze nas widzialas. Mloda kronikarka nagle poczula sie naprawde dorosla i chciala odpowiedziec, ze ma prawo pozostac, lecz raptem stracila kontrole nad wlasnym cialem. -Tak, pani - wyrzekly pokornie jej usta, jakkolwiek w sercu wrzal gniew, a nogi wbrew woli poczely niesc ja z powrotem do Domu Kronik. Probowala uwolnic sie z niewidzialnych wiezow, lecz wspomnienie o spotkaniu z dziwnymi kobietami bladlo coraz bardziej. Kiedy w koncu spojrzala na wierzcholki drzew, bylo juz ciemno. Musialam zostac u pani Loyse dluzej, niz mi sie wydawalo, pomyslala. Wrocila szybko i spokojnie do Domu Kronik i polozyla sie do lozka. Na rowninie rozciagajacej sie na zachod od wioski pasterki bawily sie, biegaly, scigaly sie, krzyczaly i graly w berka ze soba i z psami. Leatrice corka Huany szla za nimi. Miala wrazenie, ze jej nogi sa gole, chociaz wlozyla luzne, workowate spodnie. Wiatr rozwiewal jej wlosy, a dluga suknia nie krepowala ruchow. -Chodz, ty slamazaro! - zawolala Negla. - W ten sposob nigdy nie zlapiesz zadnej owcy. Leatrice musiala przystanac, zeby zlapac oddech. -Mama zawsze kazala mi chodzic powoli, spacerkiem - odrzekla zdyszana. - Tak jak damulka - przekrecila to ostatnie slowo. - Przepraszam! Promienie slonca grzaly jej nie oslonieta niczym glowe i gesty pot splywal z czola, laskoczac i swedzac. Otarla twarz barwna chustka i pobiegla za towarzyszkami. Przekrzykiwaly sie na wyscigi. Leatrice sprobowala tego samego. Jej glos niosl sie nad wzgorzami i wydalo sie jej, ze uslyszala ja matka. Zawstydzila sie troche. Dama nie podnosi glosu. Dobrze wychowana panienka zawsze mowi cicho, slodkim glosikiem. -A niech to licho! - powiedziala glosno do nieobecnej Huany. Nelga stanela jak wryta. -Czy z toba wszystko w porzadku? - zapytala. Leatrice skinela glowa, bo nadal brakowalo jej tchu. -Po prostu pomyslalam o czyms zwiazanym z moim dawnym domem - wyjasnila lapiac oddech. -Napij sie! - Nelga podala jej skorzana butle z woda. Potem znow pobiegly. Nelga wywijala nad glowa lina zakonczona petla, ktora miala lapac zblakane owce, ale teraz zarzucala na napotkane krzaki i kamienie. Pokazala corce Huany, jak to sie robi, lecz cudzoziemce brakowalo wprawy. W koncu obie wybuchnely smiechem. -Chodz, pogonimy owce - zaproponowala Nelga i pokazala, jak sie gwizdze na psy pasterskie. Leatrice byla zachwycona i jednoczesnie zaszokowana. -Gwizdzace dziewczyny i kraczace gesi - zacytowala ulubione porzekadlo swojej matki i dokonczyla wyzywajaco - bawia sie znacznie lepiej niz gesi domowe i gesiarki! Pod koniec dnia wszystkie byly juz bardzo zmeczone. Wtedy rozpalily ognisko i zaczely piec wbite na swiezo sciete patyki podrozne suchary i suszone mieso. -Czy jestes zbyt utrudzona, zeby nam cos zaspiewac? - powiedziala Nelga. -Nie znam zadnej waszej piesni - odparla Leatrice zagryzajac wargi. - Moge zaspiewac ktoras z naszych, ale wtedy nie zrozumiecie slow. -Zaspiewaj, a ja przetlumacze. Moja matka trudni sie handlem - wtracila ktoras ze starszych dziewczyn. Leatrice zidentyfikowala ja jako wnuczke Elthei Tkaczki, nie mogla jednak przypomniec sobie na poczekaniu jej imienia. Wydobyla odpowiedni ton i zaczela spiewac niesmialo starozytna ballade o nieszczesliwej milosci. Lecz wnuczka Elthei wszystko poplatala podczas tlumaczenia, zamieniajac ja w piesn o serdecznych przyjaciolkach, ktore musialy sie rozstac z powodu klotni w rodzinie. Leatrice, nie znajac dobrze nowego jezyka, nie prostowala pomylki. -A moze Czterech Sokolnikow schodzi z Sokolej Turni - zachichotala Nelga. Pozostale dziewczeta poparly ja entuzjastycznie i Nelga jela spiewac. Na poczatku Leatrice sluchala z zaklopotaniem. Pozniej pomyslala, ze nie slyszy tego, co jej sie wydaje, ze slyszy. W koncu zas byla tak wstrzasnieta i zazenowana, ze oniemiala. Niejeden raz ogladala samcow roznych gatunkow zwierzat domowych i widziala, jak kopulowaly. Slyszala tez chlopcow chwalacych sie najdziwniejszymi wyczynami i wspolzawodniczacych w prawdziwych obrzydlistwach. Ale spiewac o rzeczach, o ktorych nigdy nie powinno sie mowic? Matka dostalaby szalu, gdyby sie o tym dowiedziala! Zadna jednak nie uslyszy o tym ani slowa, ani ciotka Noriel, ani jakakolwiek dorosla kobieta. -Wydaje mi sie, ze ona jeszcze nie zostala Wtajemniczona - szepnela wnuczka Elthei i szturchnela lokciem Nelge, kiedy tamta skonczyla spiewac. -Musi byc! - zaprotestowala Nelga. - Jest starsza od swojej siostry, a tamta dostapila Wtajemniczenia, przynajmniej tak sadze. W kazdym razie cos wie o tych sprawach. Leatrice, czy zostalas Wtajemniczona? -Wtajemniczona? - Leatrice nagle przestraszyla sie i przeniosla spojrzenie z jednej dziewczyny na druga. - Jestem panna - odrzekla drzacym glosem. Spokojnie oparla reke na nozu, ktory dala jej Noriel. -Och, wiemy o tym - odpowiedziala wnuczka Elthei, Nidoris. Leatrice nagle przypomniala sobie jej imie. - Ale czy nadal jestes dzieckiem? -Czy mialas juz miesiaczke? - wyjasnila Nelga. -O tak. Juz od ponad roku! Matka namawiala ojca, zeby znalazl dla mnie malzonka, zanim zostane stara panna - powiedziala rumieniac sie corka Huany. Plonace w ognisku polana trzasnely i jedno peklo. Nidoris poruszyla wegle grubym kijem i dolozyla jeszcze jedno polano. -Nie bylas wszakze u kaplanki, zeby nauczyc sie rzeczy, ktore powinna znac kazda panna - oswiadczyla. - Prawda, ze nie? - Z lekkim swistem wciagnela powietrze i dodala: - Biedactwo! Dobrze! Jak tylko wrocimy, pojdziesz do pani Birki. Nauczy cie wszystkiego, co trzeba, tak ze nawet wizyta Sokolnika nie bedzie dla ciebie tak okropna, jak moglaby byc. Leatrice zadrzala na calym ciele. -Wizyta Sokolnika? - wychrypiala. -W ten sposob zyskujemy corki. Nie musisz tego robic, jesli nie chcesz - uspokoila ja Nidoris - ale wiekszosc z nas predzej czy pozniej chce miec dzieci, wiec jakos to znosimy. Sama zobaczysz. -Oseberg nie jest taki jak Sokolnicy - odezwala sie siedzaca z drugiej strony ogniska Brithis. Wyciagnela z plomieni swoj patyk i sprobowala miesa. - Au! Gorace! On jest mily jak siostra-przyjaciolka, ale nie wydaje mi sie, aby ktos mu kiedykolwiek wyjasnil, co trzeba robic. Wstrzasnieta Leatrice spojrzala na dziewczyne, ktora uwazala za taka mila. Ona i Oseberg... ona... ona zrobila... oni zrobili... Poczula, ze pali ja twarz, gdy sprobowala to sobie wyobrazic. Oczami wyobrazni starala sie zobaczyc lagodna, przylepna niby szczenie Brithis jako okryta hanba wystepna kobiete, ktora otwarcie zarabia na zycie nierzadem. Zacisnela usta, a potem zapytala: -Czy ty i Oseberg zareczyliscie sie? -Chcesz powiedziec, czy obiecalismy sobie przyjazn? - spytala Brithis smiejac sie wesolo. - Cos w tym rodzaju. Przyrzeklismy sobie, ze bedziemy najlepszymi przyjaciolmi, ale on nie chce, abym spedzila z nim noc, poniewaz, och, przykro mi, Leatrice! Twoja matka, no coz, ona jest... - urwala. Leatrice probowala wyobrazic sobie Huane, pozwalajaca Osebergowi i jego narzeczonej zamieszkac pod jej dachem, i nie mogla. A gdyby Oseberg przedstawil Huanie Brithis jako swoja przyszla malzonke? Wstrzasnelo nia, gdy uswiadomila sobie, ze matka i w tym wypadku robilaby trudnosci. -Jesli masz duzy posag, moja matka nie bedzie zbytnio protestowac - podsunela. - Hm, czy twoja rodzina zaakceptowalaby to malzenstwo? Brithis milczala jakis czas, zujac swoj kawalek miesa. Zimny wiatr zaczal wiac im w plecy. -Nie obraz sie, Leatrice - odezwala sie w koncu. - Moja matka lubi Oseberga, a ciotka Noriel jest jedna z jej najlepszych przyjaciolek. Ma jednak teraz klopoty z inna cudzoziemka, ktora do siebie przyjela, i, no wiec, wszyscy uwazaja, to znaczy, chcialam powiedziec, nikt nie chce sie poklocic takze z twoja matka. Leatrice skinela glowa. Smucilo ja, ze Huane uwazano za najbardziej klotliwa i grymasna ze wszystkich. Zupelnie jak w balladzie, ktora dopiero co zaspiewala, pomyslala, a jej wlasna matka grala role pani Capeli. Dobrze! W takim razie ona sama moglaby byc... moglaby byc kaplanka Laura! Pochylila sie w strone ogniska, czujac na twarzy jego cieplo. -Posluchaj, Brithis - powiedziala w zaufaniu. - Wymyslimy cos. Zgoda? -Zgoda, siostro - odparla Brithis. Uscisnely sobie rece ponad plomieniami, zaspiewaly jeszcze jedna piesn, swawolna, lecz nie obrazliwa, i skulily sie w swoich spiworach jak najblizej siebie i ogniska, gdyz jesienny chlod dawal sie juz we znaki. Ranek byl zimny. Arona skonczyla porzadkowac ogrod i zaczela wykladac warzywa i owoce do suszenia na zime. Liscie drzew zmienialy barwe na zlocistozolta i purpurowa. A pani Maris, ktora calymi dniami zamykala sie z reszta Starszych Matek, prawie przestala mieszkac w Domu Kronik. To Arona musiala zanotowac wiadomosc o smierci starej cudzoziemki imieniem Melbrigida, jak i o tym, ze jej rowiesnica, Nelga corka Olwith, stala sie dorosla kobieta. Nie miala zupelnie z kim rozmawiac. Matka i ciotka Lorin, tak samo jak jej nauczycielka, przebywaly z dala od domu przez wieksza czesc dnia. Ciotka Natha zas umiala sie tylko skarzyc, ze cwierkajaca slodko bez przerwy Yelen uczepila sie Bethiah i zgadzala sie ze wszystkim, co tamta powiedziala. Rowiesniczki Arony mialy wlasne klopoty. Egil, teraz pomocnik stajenny u Daran Mulniczki i goniec starszyzny wioskowej, mogl tylko przymilac sie do Arony proszac, by przyszyla mu guziki do kaftana. -Nie moge uwierzyc, ze sama tego nie potrafisz! - wykrzyknela i zaproponowala, ze mu pokaze, jak sie to robi. Egil stal obok z zadowolona mina, dopoki Arona nie wlozyla mu igly do reki. Cofnal sie wtedy, jakby w obawie, ze igla go ugryzie, i spojrzal tak, jakby juz to zrobila. Swieto Nelgi poprawilo troche humor mlodej kronikarce. -Tak naprawde, to przyszlam zaprosic ciebie, twoja matke i siostry na swieto panienstwa - powiedzial Arona do Egila, ktory patrzyl ze zloscia na guzik. - Jedna z moich przyjaciolek przestala byc dzieckiem. Przyniose dosc jedzenia, zeby starczylo dla wszystkich, wymaga tego grzecznosc wzgledem obcych. I, nie obraz sie, wiem, ze nie mialas dosc czasu, zeby uszyc sobie jakies ladne ubranie albo je kupic. Tutaj pozyczamy sobie stroje. Mam kuzynke mniej wiecej twojego wzrostu. Co ty na to? Egil spochmurnial. -Zdajesz sobie sprawe, ze moja matka juz nie jest pania u siebie. Arona spojrzala na niego ze zdziwieniem. -Egil! Przeciez nikt nie przeszkodzi jej przyjsc na taka uroczystosc! Chodz! Przekonajmy sie! Chlopak zacisnal usta. -Nie - powiedzial z uporem. Mloda kronikarka wzruszyla ramionami i odeszla, nic z tego nie rozumiejac. Kulawa tkaczka Elthea przyszla pozyczyc mula. -Jade do zagrody pani Loyse. Czy to tam mieszka twoja matka? Czy chcesz jej cos przekazac? Egil zmarszczyl brwi i wbil wzrok w ziemie. -Prosze jej powiedziec, ze wyzwole ja ktoregos dnia. -Co takiego?! - wykrzyknela Elthea i odjechala zamyslona. Na podworku pani Loyse tkaczka zobaczyla tuz obok drzwi napelniony ziemia wielki zelazny garnek do gotowania, w ktorym zasadzono kwiaty. To byl raduth - celowe uzycie pozytecznego przedmiotu tylko po to, zeby sie pokazac. We wsi mowiono, ze corki pani Loyse nie pracowaly, poniewaz byly tak bogate, iz nie musialy. Elthea prychnela z niesmakiem. Raduth. Stara tkaczka zsiadla z mula. Po kilku chwilach siedziala juz w wygodnym bujanym fotelu. Popijajac jablecznik i jedzac ciasteczka targowala sie o pieknie haftowany kawalek tkaniny. Korzystajac z chwili przerwy w targach wtracila: -Egil przeslal wiadomosc dla swojej matki. -Dla tej idiotki? - Loyse otworzyly szerzej oczy. - Och, moja droga, czy madrze jest dowiadywac sie o nia? To biedactwo tak latwo wpada w histerie. Ale jesli tak... - Wzruszyla z wdziekiem ramionami. Kiedy gospodyni wyszla z izby, Elthea spojrzala spode lba na swoj nowy nabytek. Slaba na umysle kobieta nie moglaby tego wyhaftowac. Zauwazywszy nieobecnosc Loyse, Lisha wslizgnela sie do izby. Miala na sobie podniszczona suknie swojej gospodyni i dzwigala w ramionach dziewczynke w wieku okolo osmiu lat. -Pomoc Lowri -poprosila ze strasznym akcentem. - Prosic pomoc. - Rozejrzala sie dookola ze strachem, chociaz Loyse znana byla z dobroci. Niespelna rozumu? Histeryczna? Elthea odwinela szmate, ktora przewiazane bylo ramie dziecka. Bylo czerwone, spuchniete i gorace. Lisha przybrala uprzejmy wyraz twarzy. -Przepraszam. Ja nie mowic tak dobrze waszym jezykiem. G... gus? - Zacisnela reke w piesc i wezowym ruchem wysunela ja do przodu i cofnela, syczac. -Ges. Jedna ges, dwie gesi - wyjasnila Elthea. -Uszczypnac Lowri - oswiadczyla Lisha nasladujac rekami szczypniecie. - Ja prosze pomoc. - Zagryzla wargi z rozpacza. - Pani mowi. - Pokrecila glowa usmiechajac sie slodko i powiedziala spiewnie jak do dziecka: - Nie zlosc sie, Lisha. - Podniosla znow oczy. - Potrzebowac... - Szukala odpowiedniego slowa. -Uzdrowicielki - Elthea wstala, wziela dziewczynke za ramie i pokustykala do drzwi. - Ja to zrobie. Zaczekaj tutaj. Wroce. Ze Starszymi Matkami. -Pani nie pozwala mnie isc. Nigdzie - powiedziala Lisha bardzo cicho, rozgladajac sie dookola, kiedy szla za tkaczka do miejsca, w ktorym przywiazany byl mul. Loyse wypadla na podworze. -Och, tutaj jestes, Lisho! - wykrztusila otwierajac szeroko oczy. - Jestes niegrzeczna! Eltheo, czy ona ci sie nie naprzykrzala? Musze stale jej pilnowac - dodala - gdyz inaczej wedruje nie wiadomo gdzie. No, chodz, Lisho - zachecila spiewnie. Elthea posadzila dziecko przed soba na grzbiecie mula i prychnela: -Nonsens! Ona nie jest glupsza od ciebie, mloda kobieto. Po prostu oni mowia innym jezykiem. - Cmoknela na mula. - Wroce. Lowri wbila bose stopy w boki zwierzecia. -Pani - powiedziala wydymajac usta - trzyma ja w zamknieciu i mowi do niej jak do malego dziecka. -Slyszalam - odrzekla krotko Elthea. Loyse krzyczala, zeby wrocila. Wjechaly w sam srodek wioski i zsiadly przed chata pani Floree. Dom Zdrowia byl prawie pusty, na werandzie siedziala mloda cudzoziemka ze zlamanym ramieniem i zabandazowanymi zebrami, jedna reka oczyszczajac z wlokien warzywa o gryzacym zapachu. -Gdzie jest Floree? - zapytala tkaczka. Obca kobieta wskazala palcem. Elthea pokrecila glowa. -Powiedz mi. Elthea uslyszala w odpowiedzi potok niezrozumialych slow. Tkaczka znowu pokrecila glowa i podjechala do Domu Kronik. Arona rozumiala to trajkotanie. Elthea zatrzymala sie na podworzu i zawolala: -Arono corko Bethiah! -Co sie stalo? - zapytala z niepokojem Arona wysadzajac glowe zza drzwi. Tkaczka parsknela. -Tamta kobieta u Loyse wcale nie jest glupia. Moze niesmiala. Jej corka jest ranna. Ta idiotka Loyse wcale jej nie slucha i trzyma w zamknieciu. Ty mowisz tym obcym jezykiem? No wiec? - rzucila wyzywajaco. Mloda kronikarka zaczerwienila sie i opuscila oczy. -Myslalam, ze pani Loyse bedzie dla niej dobra. Wszyscy mowia, ze taka wlasnie jest. -Gdzie jest uzdrowicielka? - pytala dalej Elthea. -Ja... nie wiem, pani Eltheo - wyznala z placzem dziewczyna. Zarumienila sie jeszcze mocniej, wytarla oczy rekawem i wbila wzrok w ziemie. -Chodz ze mna! - rozkazala starsza kobieta. Arona pochwycila sandaly i pobiegla za nia. W Domu Zdrowia nie bylo nikogo, tak samo jak w Swietym Domu i w Domu Zgromadzen. Stara kulawa tkaczka, nie zsiadajac z mula i trzymajac w ramionach corke Lishy, przeszukala cala wioske. Nie znalazla nikogo ze starszyzny. Pobladla Lowri siedziala wyprostowana, tulac do piersi skaleczone ramie. Chmury znow zaslonily slonce i mul stulil uszy. Jakis pies zaczal biegac w kolko, a potem blyskawicznie schowal sie pod werande. Elthea zatrzymala mula i wyjela z kieszeni garsc wrozebnych paleczek. Potrzasnela nimi, rzucila, przyjrzala sie i pokrecila glowa. -Dom czarownicy - orzekla. Chata, do ktorej przybyly, byla przez dlugi czas opuszczona, gdyz jej wlascicielka umarla nie majac corek. Pierwszy z Jommych, ktory musial pospiesznie opuscic wioske, wrocil po roku z jedna z Corek Gunnory. Towarzyszyla im dziwna kobieta w ciemnobrazowej sukni, noszaca na szyi swiecacy niebieski kamien. Oczy bolaly, kiedy sie na niego patrzylo. Nieznajoma nie wyjawila swojego imienia mowiac, iz jest to niezgodne ze zwyczajami jej ludu, ale dodala z madrym, smutnym usmiechem: -Mozecie nazywac mnie Dysydentka. - Poniewaz nikt nigdy nie slyszal tego slowa, wyjasnila: - Czarownice z Estcarpu nienawidza Sokolnikow za to, ze trzymaja sie z daleka od swoich kobiet. -Albo my od nich - mruknela wtedy Natha corka Lorin. -W kazdym razie dlatego nie chca pomoc wam, kobietom Sokolnikow. -Przeciez to nie ma sensu! - wypalila tamtego dnia Arona. Byla jeszcze mala, nie miala jednego z przednich zebow. Matka uciszyla ja pospiesznie, przepraszajac zarazem nowo przybyla. Ale obca kobieta pokiwala glowa i powiedziala usmiechajac sie smutno: -Ustami dzieci... - i juz nie dokonczyla. Nikt nie wiedzial, co robi w wiosce ani dlaczego tutaj przybyla - moze tylko starszyzna byla tego swiadoma. Mieszkala wsrod nich od lat, w razie potrzeby pomagajac Floree Uzdrowicielce lub Birce Kaplance, przez reszte czasu uprawiajac swoj ogrod jak kazda inna mieszkanka wsi. Kilka rodzin ofiarowywalo jej silna dziewczyne do rabania drew i noszenia wody, ale Dysydentka odmowila grzecznie, lecz stanowczo. To oczywiste, ze wrozebne paleczki wskaza na kobiete, ktora pomagala uzdrowicielce, pomyslala Arona zsiadajac z mula, z grzecznosci jednak nic nie powiedziala. Komin dymil, wiec w domu ktos byl. Elthea, siedzac na swoim mule na srodku podworza, zawolala: -Halo, jest tam kto? - Lecz nikt jej nie odpowiedzial. Arona dodala glosniej: -Dysydentko? Pani Czarownico? Mamy ranne dziecko. Czy mozesz nam pomoc? Znowu nie otrzymaly odpowiedzi, ale teraz mloda kronikarka nie miala watpliwosci, ze ktos bedacy w domu nie chce im odpowiedziec. Zawrzala gniewem: na uzdrowicielke, ktora nie odpowiadala na wolanie o pomoc, na Starsze Matki, ktore zniknely wtedy, gdy byly potrzebne, na pania Loyse, ktora uznala Lishe za polglowka, i na sama siebie za to, iz uwierzyla w dobroc pani Loyse i umiescila Lishe i Lowri w jej domu, a nawet na Egila, ktory byl taki pewny siebie, ze ludzie pomylili sie co do jego matki. Smialo, porywczo chwycila Lowri na rece, podeszla do drzwi i zapukala. -...myslisz, ze powinnysmy odlozyc panienska biesiade? - uslyszala, jak kaplanka pyta cicho, z niepokojem. -Nie - odrzekla czarownica - bo zaalarmujecie wszystkich - urwala i wstala. - Arono - powiedziala zimnym, obojetnym glosem. Byly tam wszystkie, zgromadzone wokol ogniska Dysydentki; kazda miala w zasiegu reki ciastka, jablecznik i robotke tak jak na zwyklym zgromadzeniu. Pani Floree, pani Maris, pani Birka, cioteczna babka Lorin, piec innych Starszych Matek i szary kot o aksamitnej siersci i niebieskich oczach. Wszystkie wpatrywaly sie w rozgniewana dziewczyne, ktora bezmyslnie wtargnela do chaty, chociaz jej nie zaproszono. Trzymala w ramionach Lowri corke Lishy. -Ona jest ranna! - oswiadczyla i glos jej sie zalamal na ostatnim slowie. - Nie moglysmy znalezc nikogo, kto moglby jej pomoc... - A potem z plonaca twarza wcisnela dziewczynke w ramiona pani Floree, spojrzala na zgromadzone w izbie kobiety i uciekla na podworze. Minelaby bez slowa Elthee, ale tkaczka zawrocila mula i zawolala: -No, wiec?! -Sa tam wszystkie - wykrztusila Arona. - Rozmawiaja. Pani Birka wyszla na werande i przywolala Elthee skinieniem reki. -Moglas byc jedna z nas - oswiadczyla surowo - lecz nie chcialas. Uznaj wiec, ze to wylacznie nasza sprawa. Arono, nikomu nic o tym nie powiesz, nawet nie napomkniesz. Przysiegniesz na imie swojej matki? Dziewczyna cofnela sie, spogladajac na nia z ukosa. -Na imie mojej matki - przysiegla zmrozona do szpiku kosci tym, co niejasno wyczula w tamtej chacie. Potem wrocila do Domu Kronik. Rozdzial piaty Zle wibracje Leatrice nauczyla sie biegac razem ze swoimi nowymi przyjaciolkami za owcami, lapac je na sznur, stac w nocy na warcie, pilnowac stada przed wilkami i zabijac wlocznia kroliki na kolacje. Mijaly dni i jej twarz ogorzala od slonca. Wlosy miala rozczochrane i wsuwala je pod czapke tak jak jej towarzyszki.Pewnej nocy, tuz przed koncem spedu, zawyl wsrod wzgorz lisowilk, bardzo blisko. Leatrice stala na warcie. Zadrzala. Niezbyt dobrze umiala rzucac sznurem i wlocznia. Co powinna zrobic, jesli drapieznik zaatakuje stado wlasnie teraz? Wzywac pomocy? Owce zabeczaly niespokojnie i poruszyly sie uspione psy. Ktorys podniosl glowe i sapnal cicho. Jakies jagnie zabeczalo glosno, przerazliwie. Leatrice pobiegla w tamta strone i dojrzala, ze glupie zwierzatko oddalilo sie od stada juz na duza odleglosc. Gdzie jest druga wartowniczka? I ktora to z dziewczat? Dlaczego psy nie zareagowaly? Obudzila najblizszego tracajac go drzewcem wloczni, a potem pobiegla za jagnieciem. Dopadla go w chwili, gdy gorowal nad nim smukly szary cien. -Wilk! - krzyknela na caly glos Leatrice (gdybyz Huana uslyszala jej krzyk, dalaby jej klapsa). - Wilk! Zwierze bez leku podnioslo na nia oczy, wyszczerzylo zakrwawione zeby, po czym wrocilo do jedzenia. Leatrice, majac nadzieje, ze trzyma we wlasciwy sposob swoja wlocznie, wbila ja w szyje lisowilka; przedtem zdolala wyciagnac druga reka noz. Drapieznik jakby rozplynal sie w powietrzu! Przemknal obok dziewczyny i uciekl w mrok. Corka Huany uklekla obok jagniecia. Moze zdola mu pomoc? Zbyt pozno podniosla glowe - szara bestia skoczyla jej do gardla. Zaslonila twarz ramieniem. Kly napastnika wbily sie w jej przedramie. Czujac palacy bol, wolna reka, w ktorej trzymala noz, raz po raz poczela dzgac cielsko w nadziei, ze jednak rani drapiezce. Potem poczula czyjes rece na ramionach. Nidoris gwizdnela rozwierajac szczeki martwego lisowilka. Rekaw nowej byl w strzepach i krew plynela z ran. Brithis i Negla trzymaly ja, kiedy najstarsza pasterka w blasku pochodni z trudem oczyszczala rane. Pozniej Nidoris odkorkowala buklak, ktorego nikomu nie pozwalala dotykac, i przemyla rany jego zawartoscia. Leatrice usilowala nie krzyczec z bolu, gdyz te tak przypominajace chlopcow dziewczeta na pewno by nia wzgardzily za to, ze placze i histeryzuje. Ale i tak krzyczala. Nidoris poklepala ja po ramieniu. -Gdzie jest twoja czysta podpaska? - zapytala. Poniewaz o takich rzeczach nie mowilo sie w jej domu, zawstydzona Leatrice wyznala cicho: -Uzywam jej. -To dlatego cie zaatakowal - szepnela Brithis. - Och, Leatrice, czemu nam nie powiedzialas? -Ona o niczym nie wiedziala! - warknela Nidoris. - To jest to. W tej jej nieszczesnej wiosce calkowicie zaniedbano... Czy ktos ma czysta podpaske? - Brithis podala jakas szmate i wnuczka Elthei przewiazala ramie rannej pasterki. - Saris! Na Jonkare, gdzies ty byla?! -Spotkalo mnie to samo, co Leatrice - odrzekla po prostu Saris. - Zaczelo sie niespodziewanie. Wiesz, jak to jest. Nidoris mruknela cos kasliwym tonem. -Nastepnym razem najpierw kogos obudz! Masz ci los! - Objela ramieniem drzaca, pojekujaca dziewczynke, ktora ukryla twarz na jej piersi. - Zachowalas sie bardzo odwaznie. I dostaniesz skore. Wiesz o tym? Powinnas byc z siebie dumna. - Zaprowadzila corke Huany z powrotem do ogniska, gdzie wzburzone pasterki przygladaly sie scenie. - Slyszycie? Nasza Leatrice zabila Psa Jonkary! Dziewczeta trzykrotnie wzniosly okrzyk na jej czesc. Oszolomiona bolem i strachem Leatrice niejasno zdala sobie sprawe, ze uznano ja za bohaterke. Ja, z ktorej matka byla wiecznie niezadowolona! W glebi duszy watpila jednak, czy Huanie spodoba sie ten wyczyn. A jutro wracaja do wioski! Zadrzala. Nidoris wreczyla jej swoj specjalny buklak i Leatrice poslusznie sie napila. Bylo tam cierpkie, mocne piwo, sama esencja piwa. -To woda zycia - powiedziala wnuczka Elthei, kiedy Leatrice sie zakrztusila. - Warzy ja pani Gondrin. Przeznaczona jest dla uzdrowicielek. Nidoris i dwie inne dziewczyny pomogly corce Huany wsunac sie do spiwora. Jestem bohaterka, pomyslala ze zdumieniem Leatrice. A potem zasnela. Oseberg syn Morgatha plonal ze wstydu, kiedy Noriel Kowalka przykladala do jego czupryny goraca zelazna rurke do fryzowania. Zgodnie z przyjetymi w jego wsi kryteriami uwazal, ze jego wlosy sa tylko zmierzwione, ale kowalka cmokala z niezadowoleniem, gdyz uznala je za zbyt krotkie. Jego siostra Leatrice w nowej fryzurze i pieknej sukience, dumnie obnoszac sie z zabandazowanym ramieniem, ktore trzymala na haftowanym temblaku, powstrzymywala sie od smiechu dopoty, dopoki ciotka Noriel nie przyniosla sukni, ktora nosila jako mloda dziewczyna. -Nie moge tego wlozyc! - zaprotestowal chlopak. Leatrice zaslonila usta reka, lecz nie mogla pohamowac chichotu przerywanego czkawka. Ich matka Huana wstydzila sie jeszcze bardziej niz Oseberg, chociaz slicznie wygladala w sukni pozyczonej od podobnej do ptaszka Einy corki Nathy, kuzynki pierwszego Jommy'ego, nazwanej imieniem jego matki. Noriel uznala, ze Huana powodowala duma. Byla przeciez biedna, a Oseberg za duzy, zeby ktokolwiek uznal go za pieknosc. -No, dobrze - oznajmila z zadowoleniem kowalka. Przyjrzala sie krytycznie obliczu Oseberga. Pozniej podeszla blizej i szepnela: - Potrzebujesz ostrego noza, zeby usunac wlosy z twarzy. - Chlopak zawahal sie, ona zas dodala cicho: - Wiem, jak okrutne bywaja dziewczeta. Beda sie z ciebie wysmiewaly, ze jestes bardzo stara, gdyz tylko staruszkom rosna wlosy na twarzach, a nawet one je usuwaja. Oseberg skrzywil sie i zapytal cicho: -Dziewczeta beda sie ze mnie smialy? Skinela glowa. Chlopak wzial noz i poszedl do drugiej izby. -Dobre dzieci - oswiadczyla Noriel poklepujac Huane po ramieniu. - Oseberg swietnie sobie radzi. Powinnas byc z niej dumna. A kiedy skosztuja tego, co przygotowalas, Huano, staniesz sie slawna. Wyobraz sobie, ze Bethiah nie mogla nachwalic sie kurczaka, ktorego przyrzadzila Yelen. Oseberg, czy jestes pewna, ze nie chcesz wstazki do wlosow? -Calkiem pewny! - zawyl i schodzac ze schodow omal sie nie potknal o dluga suknie. Gdyby Egil zobaczyl go tak wystrojonego, nie dalby mu zyc, lecz ciotka Noriel zapewnila go, ze tutejsi tak sie ubieraja i ze dziewczeta uznaja go za prostaka, jesli na dzisiejsza uroczystosc wlozy swoje dawne ubranie. O co tu chodzi? Jakas tam Nelga osiagnela wiek odpowiedni do malzenstwa. Nie znaczylo to jednak, ze uczniowie sie pobierali. Czy byla taka sliczna jak Brithis? Wystrojona grupa z kuzni spotkala po drodze inna rodzine z kilkunastoletnia dziewczynka. -Witam cie, pani Noriel! - zawolala Brithis. Przerazony chlopak zesztywnial, czekajac na jej wybuch smiechu. Ona jednak powiedziala: - Oseberg! Twoje wlosy slicznie wygladaja. Czy tak sie je nosi tam, skad przybylas? - Lekko dotknela starannie ufryzowanych kedziorow. - Dobry wieczor - powitala pozostalych, Huana zacisnela wargi, a Leatrice cofnela sie o krok, zeby nowo przybyla mogla isc obok jej brata. Oseberg zas zaczal stapac lekkim krokiem i rzekl z usmiechem: -Witaj, Brithis. Egil rowniez otrzymal od jednej ze Starszych Matek piekna suknie, ale przepasal ja paskiem i podkasal tak, ze miala dlugosc odswietnego meskiego kaftana. Starannie rozczesal swoje mizerne wasy, wyczyscil buty i podal ramie swojej siostrze Hannie, gdy przyszedl po nia do Domu Zdrowia. Nie udalo mu sie zboczyc z drogi i zajrzec do Domu Kronik. A taka mial nadzieje, ze zobaczy tam Arone. Zwlekal jak najdluzej, ale mloda kronikarka sie nie pojawila. -Slicznie dzis wygladasz - oswiadczyl Hannie eskortujac ja do chaty matki Nelgi. - Za jakies cztery lata bedziesz krolowala na swoim panienskim swiecie. Czy podoba ci sie praca u pani Floree? -Och, tak! Musialam patrzec, jak zszywa ramie Lowri i wycina dzikie mieso. Lowri bardzo plakala i pani Floree kazala mi ja przytulic i dac jej cukierka. Zastanawiajac sie, jakie dziecko cieszyloby sie widokiem takiego zabiegu, Egil omal nie przeoczyl kobiet zblizajacych sie inna sciezka. Na ich widok zdjal czapke i zgial sie, jak to sobie wyobrazal, w glebokim uklonie. -Pani Arono! -Witaj, Egil. Jak sie czuje Lowri? - odparla z roztargnieniem dziewczyna. Tego ranka gesi niepokoily sie, gegajac i trzepoczac skrzydlami, jakby zaatakowal je lis. Koza zwana Rogata Dama z trudem dala sie wydoic, a kotka, Ruda Zaraza, uciekla pod lozko i nie chciala stamtad wyjsc. Czy byla to zapowiedz traby powietrznej, trzesienia ziemi, czy tylko pomniejszych klopotow? Egil zacisnal zeby. Ktoregos dnia stanie sie jej godny i ona wtedy na pewno go zauwazy! Nagle ziemia zaczela dudnic i sciezka zakolysala sie jak olbrzymi sznur. Z Gory Obserwacyjnej dobiegl okrzyk ostrzegajacy przed najwiekszym niebezpieczenstwem. Zabrzmial w calej wsi, jakby podchwycily go wszystkie usta. Egil odebral w mysli rozkaz: -Uciekajcie do jaskin! - powtorzyl go na glos. -Uciekajcie do jaskin! -Uciekajcie do jaskin! - podjela Arona, gdy okrzyk powtorzyl sie po raz drugi i trzeci. A potem zawolala: - Gesi! Rogata Dama! Kotka! -Na milosc... Martwisz sie o jakiegos glupiego kota?! Teraz?! - wrzasnal Egil. -Koza i gesi! - zawolala Arona biegnac do tylnej furty Domu Kronik. Rogata Dama niespokojnie biegala po komorce i potrzasala lbem probujac znalezc jakas kryjowke. Dziewczyna sprawnie zawiazala petle na sznurze, przywolala koze i zarzucila jej petle na rogi. -Egil! Lap ja! - rozkazala biegnac do gesiarnika. Ziemia trzesla sie jej pod nogami i Arona z trudem utrzymywala rownowage. Znalazla klatke i wepchnela do niej trzy gesi z rozgeganego, przerazonego stadka. Potem i kurnik zaczal sie trzasc. -Uciekaj, Arono! - krzyknal Egil popychajac ja jedna reka. Pobiegla nie wypuszczajac z rak klatki, ktora uderzala ja w kolana. Podworze podnioslo sie i opadlo. Mloda kronikarka rzucila sie na ziemie, Egil zas prosto na nia, przykrywajac ja swoim cialem. Kurnik zawalil sie z hukiem. Arona rozejrzala sie ostroznie dookola, wstala i zaczela biec na polnoc. -Tedy! - zawolala do syna Huany i podnoszac spodnice, pomknela przez las tak szybko, ze nie mogl jej dogonic. Stracil ja z oczu. -Arono! Arono! - krzyczal czujac, ze serce bije mu jak mlotem. Wyobrazil sobie, ze upadla gdzies ze zlamana noga, ze sie zgubila, ze przywalilo ja drzewo, albo ze napadlo jakies dzikie zwierze. Ta sama sciezka nadbiegala grupka kobiet. Wielka muskularna niewiasta w odswietnej rozowej sukni chwycila Egila za ramie. -Tedy! - wrzasnela ciagnac go za soba. - Pospiesz sie! Nie mogac zlapac tchu, z obolalym od krzyku gardlem, zdolal sie jakos wyrwac i po prostu biegl za nia. Dotarli do wysokiego urwiska, do ktorego nigdy nie zblizylby sie podczas trzesienia ziemi w obawie przed lawina. Niewiasta skierowala sie do ziejacego w scianie wejscia do jaskini. Chlopak poszedl za nia. Pozniej ziemia zaczela sie trzasc na dobre, jakby gora miala sie rozpasc na kawalki. Nie, nie gora, caly lancuch gorski, pomyslal Egil. Niebieskie swiatlo tanczylo wokol otworu i stloczone przed nim zwierzeta ryczaly w smiertelnym przerazeniu. Dziwne blyskawice przeszywaly powietrze wokol Sokolej Turni i migotaly miedzy szczytami. Powial zimny wiatr. Wyczerpany do cna chlopak usiadl przy scianie jaskini, oparl glowe na kolanach i zasnal nie zwazajac na szalejaca nawalnice. Arona siedziala na poobijanej klatce, opierajac sie o zimna, chropowata skalna sciane. Na szczescie gesi uspokoily sie w ciemnosciach. Nagle skala zadrzala pod jej plecami, ale sie nie zawalila. W poblizu wejscia jakas cudzoziemka wrzasnela cienkim glosem: -Glupio jest chowac sie w jaskiniach podczas trzesienia ziemi! - To byla Huana, ktora urzadzila pokazowa scene, kiedy jej corka wrocila ranna ze spedu owiec. Jak ciotka Noriel z nia wytrzymuje? Wygladalo na to, ze jest dumna z temperamentu malenkiej cudzoziemki, ktora przyjela pod swoj dach! Arona wstrzasnal zimny dreszcz, gdy zdolala sobie sprawe, ze Huana ma racje. Na szczescie niewiele mieszkanek wsi moglo ja zrozumiec. Ostatnia rzecza, jakiej teraz potrzebowaly, to panika w jaskini. Nagle w umysle Arony, tak jakby ktos powiedzial jej to prosto do ucha, zagluszajac halas zabrzmialy slowa: -Nie dopuscimy do tego. - Glos byl zimny i niezwykle spokojny. Poznala czarownice zwana Dysydentka. Kiedy oczy Arony przywykly do ciemnosci, spojrzala w strone wejscia. Slabe niebieskie swiatla, ktore, jak przedtem sadzila, braly sie z Sokolej Turni, w rzeczywistosci promieniowaly od kilku zakapturzonych postaci w poblizu otworu. Postacie te tanczyly w tym dziwnym swietle i swiatlo tanczylo wokol nich. Nelga, ktora znajdowala sie pomiedzy Arona a niesamowitym blaskiem, powiedziala drzacym glosem: -Co za niezwykle panienskie swieto! Nikt go nigdy nie zapomni. -Nie, nie! - zajeczala Asta corka Lennis. - To niesprawiedliwe. Mloda kronikarka pomyslala, ze Aste rzadko zapraszano na przyjecia, dlatego cenila te nieliczne, w ktorych mogla wziac udzial. Ziemia znowu zadudnila, glosniej niz burza z piorunami, jakby caly lancuch gorski walil sie wokol nich. Niebieskie swiatla rozjarzyly sie i ciche brzeczenie napelnilo powietrze. Gdzies w poblizu uderzyl piorun i Arona wyweszyla charakterystyczny ostry zapach. Zaszczekal jakis pies. Nagle czyjes szerokie ramie musnelo jej ramie. Wyciagnela ku niemu reke, zeby dodac sobie otuchy. Reka, ktora ujela jej dlon, byla duza, miala krotkie silne palce, liczne nagniotki na skorze i wiecej wlosow niz zwykle miewaja kobiety. Potem poczula, ze druga taka reka obmacuje jej piers. Jej dobre samopoczucie zniknelo bez sladu. Chwycila obca dlon i zgiela do tylu. W huku szalejacej wokol burzy znajomy glos wrzasnal: -Au! Dziewczyna westchnela i puscila reke. -Oseberg corko Huany - powiedziala z oburzeniem. - Dlaczego ciagle to robisz? -Niektore dziewczeta to lubia - odrzekl dziwnym tonem urazonym chlopak. -Kuzynka Brithis - przyznala zaskoczona kronikarka. Brithis corka Nathy musiala poglaskac kazde zwierze, przytulic kazde dziecko i dotknac kazdej rzeczy. Arona nagle poczula glod i zdala sobie sprawe, ze wywolal go slaby zapach jedzenia, ktory skads do niej docieral. Zlozyla szal, zarzucila go na plecy i sprobowala znowu oprzec sie o skale. Z zewnatrz dobiegl ja glosny trzask, jakby piorun uderzyl w ktoras z chat. Pozniej rozlegl sie niesamowity odglos, jakby rozpadaly sie wszystkie domy w wiosce, i cala gora zadrzala. Czyjas koza zabeczala glosno i dziecko krzyknelo cienkim glosikiem. Mloda kronikarka odetchnela gleboko i poczula odor stloczonych na niewielkiej przestrzeni przerazonych ludzi i zwierzat przemieszany z zapachem jedzenia. -Czy ktos wie, jak dlugo tu zostaniemy? - zawolala nagle. -Mam tutaj talerz gulaszu. - Oseberg szturchnal ja lokciem. - Mial byc na tamto przyjecie. Zjedz troche. Arona zamoczyla palec na probe. -Czy to twoja matka go przygotowala? Wysmienity! Ona i pani Yelen powinny sprzedawac to, co przyrzadza, tak jak pani Gontrin sprzedaje swoje piwo, gdyz pod koniec dnia jestesmy zwykle zbyt zmeczone, by gotowac. Wiem, ze tak bylo z ciotka Noriel. -Arono, moja matka mowi, ze ciotka Noriel prawdopodobnie kocha kobiety. Czy to prawda? - powiedzial Oseberg znizonym glosem. -Mysle, ze masz racje - odparla zaskoczona dziewczyna. - Ona naprawde lubi ludzi, chociaz jest niesmiala. Nie wydaje ci sie? Chlopak zamilkl. Zimny podmuch wiatru wtargnal do wnetrza pieczary, mrozac wszystkich do szpiku kosci, a zaraz po nim naplynela fala goracego, dlawiacego powietrza. -Przykro mi, ze nie moglas pojsc na panienska uroczystosc - szepnela Arona, zanurzywszy znow palce w gulaszu. - Czy dobrze sie bawilas podczas swojego swieta? A moze jeszcze nie jestes dorosla? -Gdybym byl dorosly, musialbym wstapic do armii i walczyc - odpowiedzial szeptem Oseberg. - Tam sa wszyscy mezczyzni. Obchodzimy jednak imieniny, a kiedy dojdziemy do wieku, ubieramy sie jak dorosli. Leatrice zaczela kryc wlosy po skonczeniu pietnastu lat. Znaczy to, ze jest dorosla i ze moze miec meza. Ale ojciec nie spieszyl sie z wydaniem jej za maz. Arona musiala zapytac, co to takiego armia i co to znaczy miec meza i wyjsc za maz. Oseberg wytlumaczyl najlepiej jak umial, nie przestajac sam pytac. Ze swej strony mloda kronikarka usilowala przyswoic sobie pojecie samoobrony w wiekszych skupiskach ludzkich. Zanurzyla znow palce w gulaszu i wyczula pod nim goracy talerz. Nagle cala gora zadygotala i kilka kobiet wrzasnelo. Zawtorowaly im dzieci. Wtedy wszyscy uslyszeli glos Dysydentki, surowy, przypominajacy glos pani Birki karcacej niegrzeczne dziewczeta: -Badzcie cicho, jesli wam zycie mile. Wstrzasy zdawaly sie nie miec konca. Jaskinie wypelnialo rozjarzone niebieskie swiatlo, ktore zdawalo sie docierac gdzies od tylu. Przez wiele godzin ogluszal ich okropny huk. Potem nagle zapanowala gleboka cisza. Dzieci ponownie zaczely plakac. -Ten spokoj nie potrwa dlugo - powiedziala do nich w mysli Dysydentka w taki sposob, jakby byla ich matka. - Pani Maris, masz dosc czasu, zeby sprawdzic, czy wszyscy sa obecni. -Arona corka Bethiah! - Arona wyczula ulge w glosie kronikarki. -Jestem tutaj - odrzekla drzacym glosem. Odpowiadaly jedna po drugiej, calymi rodzinami, najpierw matki, potem dzieci, nastepnie uczennice, na i koncu zas cudzoziemcy, dopoki wszyscy nie zostali policzeni. -Eina corka Parry! -Ja za nia odpowiadam - rozlegl sie gleboki, spokojny glos ciotecznej babki Lorin. Wreszcie liczenie sie skonczylo. Pani Maris powiedziala wtedy: -Mysle, ze powinnysmy przeprosic Nelge corke Olwith, gdyz ta katastrofa popsula jej swieto. Siostry, podzielmy sie swiatecznym jadlem jak nalezy. -Och-ch - szepneli do siebie, bardzo spokojnie, Arona i Oseberg. -Jezeli dorastajace dziewczyny cos dla nas pozostawily - dorzucila z przekasem pani Birka i Arona miala ochote schowac sie w mysiej norze. Egil syn Piekarza stal przycisniety do sciany jaskini pomiedzy olbrzymia kowalka, pania Noriel i Huana, matka swojego przyjaciela Oseberga. Nadal trzymal w reku sznur, do ktorego przywiazana byla Rogata Dama, i jeknal, kiedy przerazona koza udekorowala odchodami jego buty. A kiedy zaczeto sprawdzac obecnosc i uslyszal imie Arony, odetchnal z ulga: az do tej pory nieswiadomie wstrzymywal oddech. Dzielna dziewczyna! Mowila spokojnie, nie wpadla w histerie. Chcial ja zawolac, zapewnic, ze jest tutaj, ale nie odwazyl sie przerwac pani Maris. Mieszkanki Nadrzecznej Wioski byly prawie tak zorganizowane jak armia. No coz, byly przeciez kobietami Sokolnikow. Gdy wymieniono jego imie, zawolal glosno i wyraznie, zeby Arona mogla go uslyszec, no i oczywiscie, matka, siostry i braciszek. -Lisha corka Siger! -Elyshabet - poprawila matka. Egil otworzyl szerzej oczy. Zawsze nienawidzila swojego drugiego imienia i nigdy go nie uzywala za jego pamieci. Robila to jego babka, gdy rozgniewala sie na synowa. Pani Maris powtorzyla glosno i wyraznie: -Elyshabet corka Siger z Tkalni Elthei. -Hanna corka Lishy... - Hanna corka Elyshabet z Domu Zdrowia. -Oseberg corka Huany, uczennica kowalska. -Oseberg syn Morghata! - Huana wprost zawyla jak ranny pies. Arona westchnela i pomyslala o wszystkich poprawkach, ktore bedzie musiala wprowadzic. Dlaczego te cudzoziemki nie znaja swoich imion i nie trzymaja sie ich jak dorosle kobiety? -Soren corka Elyshabet - zawolala pani Maris, poprawiajac sie bez trudu. -Ja odpowiadam za niego - odrzekla pani Lisha wyraznie i z godnoscia. Nie byla wcale idiotka, za jaka uznaly ja Lennis i Loyse. Jest niesmiala, osadzila Arona czerwieniac sie na mysl o swojej pomylce. Gleboka cisze przerwalo ciche brzeczenie. Gora znowu zaczela wibrowac, a niebieskie plomienie tanczyly na tle wejscia do jaskini. W blasku zwyklego zoltawego swiatla z zewnatrz mloda kronikarka dostrzegla twarz najblizszej czarownicy. Wygladala na wyczerpana i bardzo sie postarzala. Pot plamil jej skromna szate, chociaz noc byla chlodna. Brzeczenie nasililo sie i Oseberg znow szturchnal Arone lokciem. -Arono - powiedzial cicho i bardzo powaznie. - Moja matka mowi, ze ciotka Noriel niczego mnie nie nauczy i ze jestem u niej tylko dlatego, zeby nie stracic wprawy, zanim nie znajde prawdziwego mistrza kowalskiego. -A nauczylas sie od niej czegos nowego? - spytala. Coraz bardziej meczyly ja wypowiedzi Huany. -No, tak - wyznal chlopak. -W waszej wiosce panuja inne obyczaje, a w naszej inne - odrzekla Arona nie chcac zawracac sobie tym glowy. - Wprawdzie twojej matce nie podobaja sie nasze, ale jesli tobie odpowiadaja, trzymaj sie ich dopoty, dopoki nie bedziesz miala wlasnej kuzni. Przeciez twoja matka nie jest kowalka. -Ona twierdzi, ze ciotka Noriel takze nie jest, lecz to nieprawda - wyznal Oseberg. Byc moze i jego zmeczylo krytykanctwo matki. -Kiedy zostaniesz Wtajemniczona, nie bedziesz odpowiedzialna przed nia, ale przed swoja mistrzynia albo chlebodawczynia - poinformowala go dziewczyna. - Nadal powinnas ja szanowac, lecz nie bedziesz musiala jej sluchac. Lepiej ci? Oseberg rozpromienil sie i cmoknal mloda kronikarke w policzek. A potem rzekl ze skrucha: -Och, wybacz mi, Arono. -Wybaczam ci tym razem. - Poklepala go po rece. Straszliwa nawalnica rozszalala sie na nowo. Ludzie rozbiegli sie po katach, to po jadlo, to w poszukiwaniu krewnych. Na tle narastajacego brzeczenia podniosla sie wrzawa glosow. Huana znow zaczela narzekac na imiona, ktore nadano jej dzieciom, a Yelen cwierkac, ze wszystko idzie ku dobremu. Huana odnalazla Oseberga i zlapala go za ucho, wykrzykujac cos glosno. Wydawalo sie, ze w jaskini toczy sie wielka klotnia rodzinna. Niebieskie swiatla ponownie zablysly i jedna z czarownic osunela sie bezsilnie, a jej siostry ja podtrzymaly. Ktoras wlala jej wode do ust. Dysydentka powiedziala cos naglaco do pani Birki, ktora westchnela i cos odrzekla, a potem zawolala glosno, tak jak miala zwyczaj przemawiac na zgromadzeniach: -Siostry i corki! Dysydentka powtorzyla to samo stanowczym lecz zmeczonym glosem w umyslach zebranych. -Czy posluchacie opowiesci o dzielnych kobietach z dawnych czasow, zeby dodac sobie otuchy? Stara minstrelka Ofelis corka Kemis pokrecila glowa w mroku. -Glos mi sie lamie podczas dlugiej opowiesci - oswiadczyla chrapliwie. Byla jedna ze Starszych Matek, ktore juz przedtem mialy do czynienia z czarownicami. Maris rowniez odrzucila te propozycje. Po dluzszym namysle Arona zaczela opowiadac starozytna legende, a potem druga i trzecia. Rozdzial szosty Znowu w Lormcie Uczona dama Nareth odlozyla przywieziony przez Sokolniczke zwoj i zmarszczyla brwi, patrzac przed siebie. Zawarte w nim opowiesci nie sprawialy wrazenia wydarzen historycznych, lecz fantastycznych legend o zamorskiej krainie, w ktorej rzadzily kobiety i gdzie kazdy klan mial zwierzecego patrona. A przeciez byly tam dziwnie piekne fragmenty - na przyklad opowiesc o Theorze - ktore pasowaly do znanych faktow. Pismo, pergamin i atrament wydawaly sie bardzo stare.Autorka, jesli Nareth dobrze przetlumaczyla tekst, byla niejaka Warona Sokolniczka, ktora napisala go "w kraju wygnania, po tym jak wszyscy nasi mezczyzni oszaleli". Kropla wody splamila pergamin. Lza? Czy pyl wodny? Uczona przeczytala znow niepokojaca opowiesc sprzed wiekow i zadrzala. "Krolowa Theora stala na klifie gorujacym nad wybrzezem i ze swego ostatniego, oblezonego zamku Salzaret ze lzami gniewu w oczach patrzyla, jak ostatni ze starozytnych Domow odplynal z sulkarskimi piratami. Obok niej stal Langward, mezczyzna, ktorego z dolow wyniosla na drugi najwazniejszy urzad w panstwie. -Pani, badz rozsadna - powiedzial teraz Langward obojetnym tonem. - Nie znajdziesz nikogo, kto stanalby u twojego boku w ostatniej szalenczej bitwie, po to, bys nadal mogla rzadzic wedlug swego widzimisie. -Widzimisie! - wykrztusila, pomna, jak glebokiego namyslu i rozwazenia wszystkich "za i przeciw" wymagala kazda jej decyzja. -Ale jesli wybierzesz pana nizin, pozostaniesz krolowa. Wiem, ze cenisz ten tytul i zwiazane z nim zaszczyty. Skierowala na niego wzrok, lecz on unikal jej spojrzenia. Czy uwazal ja za rownie glupia jak damy z dworu zdobywcy? Przeciez bez przerwy klocily sie o drobne szczegoly etykiety, o to, ktora z nich ma pierwszenstwo przed innymi, co w koncu zalezalo od rangi ich malzonkow. Zadna nie wiedziala, ile sama jest warta, i o to nie dbala. Obchodzila je tylko ich cnota lub jej brak oraz posluszenstwo i milczenie. Stac sie taka jak one?! Nigdy! -Bedac krolowa rzadze jako matka mojego ludu, a nie ulubiona niewolnica zwyciezcy - odpowiedziala stanowczo. - Nie. -Nie bylabys taka jak inne - zapewnil ja flegmatycznie Langward. - Zaoferowal mi ciebie. Jako laske. - A gdy blyskawicznie polozyla dlon na rekojesci dlugiego sztyletu, Straznika Honoru Krolowej, przypomnial jej: - Kiedys zwrocilas sie do mnie z taka sama propozycja. -Odmowiles twierdzac, ze nie bedziesz moim pieskiem pokojowym. Ja nie bede twoim. Czy zlozyles mu przysiege na wiernosc? -Nie - odrzekl lakonicznie. Theora przygladala mu sie dluga chwile. -Jesli staniesz u mojego boku w ostatniej bitwie, nie czeka nas ani smierc, ani kleska. Mylisz sie, tak sadzac. Pozostala nam ostatnia ucieczka - starozytna magia. Wielka Bogini nadal chroni swoje dzieci. Wiem, ze zostala w tym kraju wyjeta spod prawa, a jej kult zakazany. I ta zniewaga jest najwieksza ze wszystkich. Czy scierpisz to, Langwardzie? Wtedy Langward spojrzal na nia i podniosl reke. Uzbrojony zolnierz uzurpatora wyszedl zza drzwi z triumfujaca mina. -Miales racje, Langwardzie. Uslyszalem dostatecznie duzo. Wstrzasnieta krolowa na chwile zaniemowila z wscieklosci. A potem krzyczac: - Langwardzie, to zdrada! - wbila Straznika Honoru w jego serce. Przybysz z rownin wyciagnal miecz z pochwy i ruszyl w strone krolowej. Na jego twarzy malowalo sie, o dziwo, zadowolenie, mimo tak naglej egzekucji jego wspolnika - bo na pewno nie bylo to morderstwo. -A ty, kobieto, podnoszac bron przeciwko mezczyznie sluzacemu krolowi, dopuscilas sie podwojnej zdrady i zawisniesz za to - obwiescil triumfalnie. Okno znajdowalo sie za daleko, by mogla z niego wyskoczyc i nie dopuscic, zeby ujrzeli zakuta w kajdany krolowa na szubienicy. Przemknelo jej przez mysl, zeby rzucic sie na jego miecz, ale cos w postawie zolnierza swiadczylo, ze byl na to przygotowany. Zrozpaczona, osaczona, krzyknela: -Jonkaro! Mscicielko Kobiet! Wyciagnij swa karzaca dlon i pozwol mi sie zemscic na nim i na jego wspolnikach, nim zrozumieja, ze jestesmy ich matkami, nie bydlem. Zoldak, ktory szedl ku niej, zwolnil kroku, wreszcie stanal. Osuwajace sie na posadzke cialo Longwarda przestalo padac. Theora nie mogla ani sie poruszyc, ani przemowic. Jej mysli zastygly tak jak jej cialo. Lecz zanim to sie stalo, rozesmiala sie gorzko w duchu przypomniawszy sobie stara basn o uspionym na wieki krolewiczu, ktorego obudzil pocalunek ksiezniczki. Wystarczy mi rybaczka, a nawet sulkarska piratka, pomyslala. I jej swiadomosc zgasla. Nareth patrzyla w zamysleniu przed siebie. Minelo kilka dni, zanim pani Nareth wezwala do siebie Arone. Zapytala tylko: -Skad pochodzi ta opowiesc? -To jedna z najstarszych - odrzekla pospiesznie dziewczyna - przypisywana Waronie Sokolniczce, przyjaciolce matki mojego klanu. Nikt na pewno nie wie, czy to prawda, ale nie mamy powodu, by w to watpic. Odpowiedz prawdziwej uczonej, przyznala Nareth. Dziwnie z czegos niezadowolona odprawila Arone i wezwala ja dopiero po dluzszym czasie, ktory poswiecila na czytanie innych zwojow. Przez te kilka dni mloda Sokolniczka wedrowala swobodnie po starozytnym przybytku wiedzy. Sprawdzila, co sie dzieje z jej mulem, i przyjrzala sie pracy stajennych. Zwiedzila zrujnowana na poly budowle, zarowno wieze, ktore przetrwaly Wielkie Poruszenie, jak i ruiny tych zawalonych. Spojrzala na ich wysokie sylwetki i na rumowisko kamiennych blokow i zadala sobie pytanie, w jaki sposob je zbudowano. Poznala tez panujace w Lormcie obyczaje i rozklad zajec. Nikt jej nie odwiedzal w skromnej kamiennej celi i nikt jej nie uslugiwal. Po pierwszej spedzonej tutaj nocy niosla pelny nocnik dlugimi, liczacymi wiele mil korytarzami, zanim spotkala kogos, kto powiedzial jej, gdzie jest ustep. Nie umarla z glodu tylko dlatego, ze po opuszczeniu biura Nareth, chlopiec-przewodnik, rownie glodny jak ona, pokazal jej droge do refektarza. O kazdej porze dnia mozna tam bylo znalezc cos do zjedzenia i Arona zastanawiala sie, co Lormt w zamian dawal kucharkom. A moze studenci i uczniowie po kolei pelnili ten obowiazek, tak jak byloby to w jej wiosce? Ale kiedy zapytala o to jedna z kucharek, ta tylko rozesmiala sie i odparla: -Ja, pani, mialabym byc jedna z tych uczonych kobiet? To nie dla mnie. Sokolniczka nadal krazyla po Lormcie, w kazdej chwili gotowa go opuscic, gdyby ktos kazal jej odjechac. Lecz nikt tego nie zrobil. Starsi uczeni po prostu podnosili na nia wzrok z roztargnieniem i cos mruczeli albo pytali mniej lub bardziej uprzejmie: -Co moge dla ciebie zrobic? Widziala polki pelne zwojow. Wiele z nich ulozono niedbale, innych nie schowano, pozwalajac, by gromadzil sie na nich kurz. Zobaczyla tez kotke spiaca na stosie rekopisow w wielkiej otwartej skrzyni. Byla to calkiem mala kotka, czysta, czarno-biala i z czasem Arona polubila ja. Arone az swedzialy rece, gdyz pragnela poukladac porzadnie wszystkie zwoje, i powoli zaczela planowac caly system chronienia tych cennych reliktow przeszlosci. Czytala niewiele, gdyz znacznie bardziej ciekawil ja sam Lormt. Kto go zalozyl i w jakim celu? Kto karmil jego mieszkancow, zaopatrywal w niezbedne rzeczy i w zamian za co? Jak rzadzila sie ta spolecznosc i jakie stosunki laczyly ja z rozrzuconymi wokol gospodarstwami? Jak rozstrzygano tu spory i co uwazano za dobre i za zle maniery? Tego przede wszystkim musiala sie dowiedziec, gdyz w swojej wiosce zobaczyla, jaki konflikt wywolaly odmienne pojecia o dobrym wychowaniu i obyczajnosci. Dawno, dawno temu, kiedy on-kobiety zyli wsrod nas w pokoju i harmonii za morzem - rozpoczela dluga opowiesc dla przerazonych mieszkancow Nadrzecznej Wioski, ukrywajacych sie w wielkiej pieczarze przed szalejacymi na powierzchni ziemi zywiolami - zyla sobie pewna trzynastoletnia panna zwana Myrrha Dama Lisica, ktora byla glowa rodziny, poniewaz jej matka umarla. Miala dwie lojalne on-siostry, starsze od niej, lecz to ona stala na czele rodu, gdyz byla jedyna corka. Myrrha miala we zwyczaju, jak inne przywodczynie rodow, objezdzac na oswojonym koniu wszystkie swoje krewne, zeby zobaczyc, jak im sie powodzi. Lecz tym razem spotkalo ja nieszczescie. Arona znizyla glos zlowieszczo: -Dzicy mezczyzni z drugiego kranca nizin napadli na nia jak wilki nie znajace ani obyczajnosci, ani dobroci. Znalezli Myrrhe Dame Lisice i, oszaleli z wscieklosci, zabili jej strazniczki. Zrobili z Myrrha i z cialami jej strazniczek to, co robia Sokolnicy. Potem jeden z nich, on-pani imieniem Tsengan, nikt nie wie, czyim byl dzieckiem, wzial zemdlona Myrrhe na swojego wielkiego oswojonego konia i podjechal do wrot jej wielkiego ufortyfikowanego domu, wzywajac jej on-siostry, zeby do niego wyszly. Obiecal im, ze daruje jej zycie, jezeli przyrzekna traktowac go jak matke i pania. Zgodzily sie, zeby ja uratowac. Sluchajac tego, Egil spochmurnial i pokrecil glowa. Zadna romantyczna opowiesc, a chyba ta nia byla, nie podniesie na duchu przerazonych kobiet i dzieci, chociaz moze odwrocic ich uwage od terazniejszosci. Poza tym mial lepsza opinie o Aronie. Och, w koncu byla przeciez tylko dziewczyna. Ona tymczasem ciagnela z gniewem: -Tsengan zamknal Myrrhe w izbie i nie pozwalal jej z nikim rozmawiac, ani wykonywac obowiazkow glowy rodziny, ale biciem zmusil ja do posluszenstwa jak okrutna pani. Kazdej nocy robil to samo, co robia Sokolnicy, i w koncu poczal w niej corke. Zaczal wtedy mowic o oddaniu tej nie narodzonej corki innemu dzikiemu mezczyznie, zeby byla tamtego niewolnica, tak jak jej matka niewolnica Tsengana, i tego Myrrha nie mogla zniesc. Gnebil tez jej domowniczki, gdyz uczynil kazdego ze swoich dzikich mezczyzn pania domu jakiejs kobiety, pozwalajac im bic swoje niewolnice i ich dzieci, a przeciez niegdys byly one wolnymi i dumnymi ludzmi! Pozabijal tez uzdrowicielki i Madre Kobiety. Kazda panna stala sie niewolnica jakiegos dzikiego mezczyzny, a dla tych, ktore staly sie juz kobietami, bylo tak, jakby wizyta Sokolnikow trwala wiecznie. W glosie mlodej kronikarki brzmialo przerazenie. Leatrice zadrzala. Niewiele wiedziala o tym, co pociagala za soba wizyta Sokolnika, ale najwidoczniej straszne rzeczy dzialy sie na Zamku Damy Lisicy. Arona mowila dalej lagodniejszym tonem: -Pozniej, gdy Myrrha siedziala w swoim pokoju, zastanawiajac sie, jak uciec i uwolnic sie od tego szalenca, przez okno wlecial sokol. Mowia, ze byla to sama Jonkara. Sokol usiadl na ramieniu Myrrhy i rzekl: "Damy Sokolniczki zamierzaja uciec za gory i za morze". Wowczas Myrrha zrozumiala, ze wolnosc jest blisko. Poslala wiec swojego oswojonego lisa z listem zatknietym za obroze, zeby pobiegl za tajemniczym sokolem do Domu Damy Sokolicy. Czekala. Lecz pomoc nie nadeszla. Sluchacze westchneli. -Musiala sama sie ratowac. Wreszcie pewnego dnia jej szalony on-pani oskarzyl jedna z wiesniaczek o czary i zmusil Myrrhe, aby w stroju glowy rodu patrzyla w milczeniu, jak pala zywcem tamta kobiete. Zrobil to dlatego, by wszyscy mysleli, ze stalo sie to na jej rozkaz. Myrrha bowiem dniami i nocami klocila sie z nim zadajac, zeby postepowal sprawiedliwie i przestal czynic zlo. Zadne bicie nie moglo jej powstrzymac od prosb o lepsze traktowanie jej krewnych. Pozniej zrozumiala, co musi zrobic. Egil zmarszczyl brwi. Nie, nie byla to romantyczna opowiesc, lecz historia zhanbionej kobiety, ktora chciala pomscic utrate honoru. Arona znaczaco sciszyla glos. -Myrrha porozmawiala po cichu z kobietami ze swego domu, tymi, ktore wiedzialy, ze ich bronila i troszczyla sie o nie, i ze starala sie je chronic przed oszalalymi mezczyznami. Rozmawiala z kucharkami i z tymi, ktore uslugiwaly przy stole. Nie wtajemniczyla swoich on-siostr, gdyz dla ocalenia jej zycia przyrzekly sluchac Tsengana i nie robic mu krzywdy, a nigdy nie zlamaly przyrzeczenia. Poprosila swoje kobiety, zeby wymyslily jakas wymowke, tak by sprowadzic obie on-siostry do ustronnego pokoju, ktory mozna bylo zamknac na klucz. Dosypala im do wina srodka nasennego i zamknela je, aby mogly powiedziec prawde, ze nie zlamaly przyrzeczenia, gdyz byly bezsilne. Dziewczyna urwala i podjela po chwili: -Wowczas Dama Lisica wsypala jeszcze silniejsza dawke lekarstwa do wina szalencow i zabila ich wszystkich. Potem odnalazla swojego oswojonego konia i uciekla najszybciej jak mogla do Sokolego Domu - na ktory szalency z rownin napadali od wielu lat, lecz nie zdolali go zdobyc - aby powiedziec swojej kuzynce Damie Sokolicy, ze odzyskala wolnosc i ze dzicy mezczyzni nie zyja. W gluchym milczeniu, ktore zapanowalo w jaskini, syn Lishy zastanawial sie nad niezwykla bezwzglednoscia owej zyjacej przed wiekami panny. Arona mowila teraz ze smutkiem: -W owych czasach byl taki zwyczaj, ze kazda kobieta brala sobie on-mezczyzne, ktory byl dla niej jak siostra-przyjaciolka, a nawet wiecej, i pozwalala mu plodzic corki w swoim lonie. Takiego mezczyzne nazywano... - Tu uzyla nieznanego Egilowi slowa, ktore zapewne znaczylo "malzonek". Chlopak pomyslal, ze pozniej wezmie ja na strone i wyjasni jej te i pokrewne sprawy. Arona zas znowu podjela opowiesc: -Lecz kuzynka Myrrhy, Dama Sokolica, miala takiego on-siostre-przyjaciolke, ktory zachowal sie identycznie jak tamci dzicy mezczyzni - i mianowal sie pania na Sokolim Domu i Dama Sokolica. Zawarl tez przymierze z Tsenganem, by razem z nim walczyc z bandytami takimi jak Tsengan. Kiedy Myrrha, Dama Lisica, przybyla do niego w podartej odziezy, zakrwawiona i wyczerpana, ten klamliwy kuzyn skarcil ja, nazywajac zdrajczynia, bo pono zdradzila swego malzonka i lud. Skarcil ja jak niedobre dziecko, ktore zrobilo to, co chcialo, nie zwazajac, ze wyrzadza komus krzywde! Myrrha wpadla w srogi gniew, gdyz uratowala wszystkich od zlego bandyty, placac za to wysoka cene. Ale corka Damy Sokolicy przyszla do niej i przysiegla, ze zawsze beda siostrami, bo Myrrha jest odwazna i nie boi sie cierpienia. I tak tez sie stalo. Pozniej wszakze tacy jak malzonek Damy Sokolicy stali sie Sokolnikami i zabili Myrrhe tak jak zabili wszystkich, ktorzy sprzeciwili sie ich woli. Dlatego my, kobiety, odeszlysmy, zeby zyc samotnie, gdyz nie bylo juz ani jednego on-kobiety, ktory zachowal pojecie o obyczajnosci i dobroci. Zadna z nas nie wie, kiedy porzucili dawne dobre obyczaje i zaczeli zachowywac sie jak tamci szalency z rownin. Nie moglysmy jednak tego wytrzymac. Z tego to powodu pozwalamy im przybyc do nas tylko raz w roku i tylko w miejscu, ktore dla nas wybudowali, z dala od naszej wioski i w jednym celu: zeby dali nam corki. W zamian za to zabieraja naszych synow, aby zyli wsrod nich jako Sokolnicy. Arona odetchnela gleboko. -Obysmy wszystkie byly tak dzielne jak Myrrha Dama Lisica, lecz obysmy nigdy nie musialy zabijac ani zostac zabite - dodala. Egil zasepil sie. To niewlasciwe zakonczenie dla takiej okropnej historii. Gdyby Myrrha nie byla zhanbiona kobieta, ale prawowita zona Tsengana - przeciez ta glupia dziewka mogla dac mu to jasno do zrozumienia od samego poczatku - nalezaloby uznac jej postepowanie za ohydne i zdradzieckie ponad wszelka miare. Czy Arona robila bohaterke z niewiasty, ktora otrula swojego malzonka? Nie mogl w to uwierzyc. Musiala opowiadac z pamieci starodawna basn, nie zdajac sobie sprawy z wszelkich jej znaczen. Nie wiedziala tez, jak nalezy ja przekazac, zeby stala sie prawdziwa lekcja moralnosci. Kiedy wyjda z tej pieczary, jesli kiedykolwiek to sie stanie, napisze te opowiesc na nowo, tak jak nalezy. Bylo to jego obowiazkiem jako przyszlego kronikarza Nadrzecznej Wioski. Oczywiscie, jesli rzadzace nia staruchy nie byly, jak to zwykle bywa ze starymi babami, przywiazane do tego, co znaly, bez wzgledu na to, czy mialo to sens, czy nie. No coz, i z tym sie upora! Niesamowite swiatla przy wejsciu rozpalily sie wyzszym plomieniem, a pioruny bily w gorach bez przerwy niczym werbel wybijany przez oszalalego olbrzyma. Porywisty wiatr dal coraz silniej, wdmuchujac lodowaty deszcz do wnetrza jaskini. Skuleni uciekinierzy cofali sie coraz dalej i dalej w glab gory. Nelga corka Olwith szepnela drzacym glosem: -Nigdy nie zapomne mojego panienskiego swieta! Leatrice corka Huany rozesmiala sie mimo przerazenia, jakie ja ogarnelo: -Czy chcesz powiedziec, ze wolalabys stac pod sciana czekajac, az Oseberg czy Egil zaprosi cie do tanca? Kiedy my urzadzamy przyjecia, matka zawsze kaze mi spiewac i grac na przenosnej harfie dla gosci. -Ale ty jestes minstrelka! - szepnela Nelga. - Och, Ofelis bardzo sie ucieszy, ze w wiosce jest dziewczyna, ktora umie spiewac. Jej ostatnia uczennica umarla w pologu. Urodzila dwuglowe bliznieta o potwornym wygladzie. Ofelis plakala calymi tygodniami, a potem ulozyla Pouczajaca Piesn dla uzdrowicielek i juz nigdy o tym nie wspomniala. Och! - Przypomniala sobie pytanie Leatrice i wyjasnila: - W naszej wiosce grzecznosc nakazuje gospodyni zapraszac gosci do tanca. Ciesze sie, ze mi opowiedzialas o waszych zwyczajach. Nie chcialabym, zeby Egil uznala nas za nieuprzejme. Leatrice, czy moglabys cos zaspiewac, zeby uciszyc burze? Grzmot znow zahuczal, jakby piorun uderzyl w gore, w ktorej sie ukryli, i deszcz smagnal wejscie do jaskini. Leatrice wybaluszyla oczy na Nelge i zaczela niesmialo spiewac te sama ballade, co w obozowisku podczas spedu owiec. Oseberg podjal melodie basem, Egil zas zawtorowal im spod przeciwleglej sciany. Od ballady przeszli do tragicznej Przysiegi Czarownicy, wesolej Panny z Bagien i zabawnej opowiesci o rolniku i jego zonie, ktorzy pewnego dnia postanowili zamienic sie miejscami. Pozniej corka Huany rozpoczela jeszcze weselsza piosenke o tym, jak pewien krolik przechytrzyl lisa. Gora zatrzesla sie, jakby rodzila. Leatrice zaklaskala w dlonie, spiewajac: Nie wrzucaj mnie w te krzaki, nie wrzucaj mnie w te krzaki. I krolik zawolal wesolo do lisa: och, nie wrzucaj mnie w te krzaki. Stojace najblizej panny zachichotaly i jely klaskac, powtarzajac refren: Nie wrzucaj mnie w te krzaki, nie wrzucaj mnie w te krzaki... Gora zaczela drzec i rozlegl sie huk podobny do grzmotu. Nie ucichl jednakze, lecz stawal sie coraz glosniejszy i glebszy, glebszy i glosniejszy, gora zas zadrzala, a potem sie zatrzesla. Skalna podloga jaskini przechylila sie w prawo, pozniej zas w lewo, rzucajac zbitych w grupke ludzi na chropawe kamienie. Dzieci wrzasnely, a zgromadzone w pieczarze zwierzeta zaryczaly i zagegaly w zaleznosci od tego, do jakiego gatunku nalezaly. Gora wstrzasnela sie tak, jakby chciala pozbyc sie robactwa. Oslepiajaco biale swiatlo rozblyslo na tle wejscia. Arona zaslonila oczy reka i z przerazeniem zobaczyla poprzez cialo zarysy kosci. Za ta tarcza ujrzala, ze Sokola Turnia rozpadla sie i rozplynela jak dziecinny sniegowy domek podczas odwilzy. Pozniej niesamowity blask zgasl i niemal slepi uciekinierzy krzykneli ze strachu. Jakas kobieta zaczela szlochac. Na zewnatrz padal deszcz, lecz mniej gwaltowny niz podczas letniej burzy. Ciche jeki wydobywaly sie ze stosu cial lezacych przy otworze wejsciowym. Arona powloczac nogami podeszla blizej. Czarownice, ktore strzegly wejscia, spoczywaly nieruchomo, ale stopa jednej z nich poruszala sie powoli. -Pani Floree! - wrzasnela. - Prosze, przyjdz predko! Pierwsza przyszla cudzoziemska dziewczynka imieniem Hanna, a jej pani tuz za nia. We trojke przewrocily pierwsze cialo. Uzdrowicielka nachylila sie i przylozyla ucho do piersi czarownicy. Potem pomacala jej twarz i wdmuchiwala powietrze w jej usta. Zrobila tak ze wszystkimi cialami. Dwie czarownice umarly. Jedna zyla, chora i wyczerpana. Dysydentka lezala jak martwa, jej puls byl ledwie wyczuwalny, a twarz miala szarobiala barwe. Pani Floree wezwala pomocy. Kobiety z Nadrzecznej Wioski powoli i ostroznie zblizyly sie do niej. Przez otwor widac bylo czarne nocne niebo. Ze swoich szali, oponczy, kocow i zapasowych spodnic zrobily poslania dla dwoch chorych czarownic. Pozniej, smiertelnie zmeczone, sprobowaly zasnac. Kiedy wstal swit, zimny i szary, z rozzarzonymi czerwienia chmurami, wyszly zobaczyc, jaki los spotkal ich wioske. Niewiele z niej pozostalo. Beda musialy zbudowac ja na nowo, od piwnic po dachy. I caloroczne zbiory ulegly zniszczeniu. Rozdzial siodmy Po burzy Kroniki! Arona pomknela do Domu Kronik i krzyknela z przerazeniem na widok zniszczen. Ruda Zaraza wybiegla po piwnicznych schodach i jela ocierac sie o nogi dziewczyny.-Ty glupiatko! - wykrzyknela radosnie jej pani, otwierajac z trudem wielkie drzwi. - Dlaczego wlasnie tam sie schowalas? - Widocznie Wielka Bogini pomagala kotom w potrzebie. Wszystkie zwoje, starannie ulozone na polkach w izbie kronik obok zapasow korzeni i dzbanow z olejem, przetrwaly nawalnice. Uczennica kronikarki biegala od jednego do drugiego, sprawdzajac kazdy z okrzykiem radosci, a potem krzyknela na caly glos z zachwytu. Kroniki ocalaly! Wrocila biegiem do wioski, zeby zobaczyc, co z niej pozostalo. Kowadlo Noriel i kamienie mlynskie Lennis byly nietkniete. Wiele ciezkich narzedzi nie zostalo odrzuconych daleko i wiekszosc piwnic byla w dobrym stanie. Ale pola i domy i wszystko mniejsze od wielkiego glazu uleglo zniszczeniu, rowniez garnki i tkaniny, jedyne towary wytwarzane w Nadrzecznej Wiosce. Ziemia byla usiana ich szczatkami. Ogromne drzewo zmiazdzylo dach Domu Zgromadzen. Oseberg i Egil uchwyciwszy koniec pnia, usilowali je usunac. Noriel Kowalka odlozyla motyke i podeszla, zeby podniesc srodek. Drzewo ledwie drgnelo. -Darann! - zawolala. Obrazony Egil spojrzal na nia ponuro. -Egil, Oseberg - warknela z drugiej strony zniszczonych grzadek mulniczka. - Nie traccie na prozno sil, mamy duzo do zrobienia. Arona podniosla glowe, oslaniajac oczy przed jaskrawymi promieniami slonca. -Z calym naleznym szacunkiem, pani, dopilnuj, zeby twoje damy sie nie przepracowaly - odrzekl lakonicznie Egil corka Elyshabet. - Oseberg i ja wykonamy najciezsze prace. -Zuchwala Egil! - prychnela jakas kobieta, powtarzajac szeptem znane wszystkim przezwisko cudzoziemki. Arogancka Egil, pomyslala Arona zaczynajac kopac w ruinach Domu Kronik, by wydobyc to, co ocalalo. Kobiety i dziewczeta w ponurym nastroju zabraly sie do ratowania mienia, jakby odbudowywaly dom po pozarze, lecz po tak wielkiej katastrofie nie widac bylo konca ich trudow. Najpierw odbudowaly Dom Zgromadzen i Dom Zdrowia, gdyz dzieci, chorzy i starzy plakali z zimna. Ocalale zbiory jadalnych korzeni podzielono rowno miedzy wszystkich, mimo protestow tych, ktore je wyhodowaly, bo ludzie przymierali glodem. Mleko Rogatej Damy i innych koz wydzielano po pol kubka na glowe, a gesie jaja po plasterku. Koty, psy i kury wypuszczono na wolnosc, zeby zywily sie same. Najstarsze dziewczeta wypedzily owce z powrotem na pastwisko, by pasly sie resztkami trawy. Egil i Oseberg pracowali jak muly i cala wioska obserwowala ich ze zdumieniem. Zaczeli pierwsi i skonczyli jako ostatni, podnoszac najwieksze ciezary. Kilka slabszych fizycznie robotnic zaczelo po cichu wykonywac za nich obowiazki obozowe mowiac: -To niesprawiedliwe, zeby mialy pracowac o wiele ciezej niz reszta z nas. Dziesiatego dnia po trzesieniu ziemi jedna z wartowniczek na Gorze Obserwacyjnej wydala dziwny okrzyk. Nie byl to skwir sokola zapowiadajacy wizyte Sokolnikow ani gruchanie golebia, znak, ze przybyly corki Gunnory, by prowadzic handel, ani tez ochryply wrzask sepa ostrzegajacy przed bandytami, ale glos przepiorki. Znaczylo to: "Obcy! Skierujcie ich w niewlasciwa strone!" -Ja poszlam ostatnim razem! - wrzasnela jakas kobieta. -No coz, teraz nie moja kolej - dowodzila kwasno inna. -A gdzie, na Jonkare, sa welony i suknie? - zapytala trzecia. -Arono, ty mowisz jezykiem cudzoziemcow - rozkazala Raula corka Mylene, nowa Najstarsza Matka. - Ty, ty i ty - wskazala na kilka kobiet majacych doswiadczenie w handlu, zdolnych do rodzenia dzieci, o pieknych ksztaltach, z ktorych zadna, poza mloda kronikarka, nie spotkala sie ostatnio z Sokolnikami. -Przeklete cudzoziemki! - zaklela Arona, zabierajac swoj welon i suknie z piwnicy, gdzie je schowala za cebula. Egil, ktory zaprzegal pare mulow Darann do powalonego drzewa, przerwal prace. -Jezeli to sa obcy, bedziecie potrzebowaly opieki i kogos, kto bedzie mowil w waszym imieniu - powiedzial stanowczym, nie znoszacym sprzeciwu tonem. Przypasawszy noz, ruszyl za wyznaczonymi kobietami. Noriel i Darann zlapaly go za ramiona. -Nie pojdziesz. Jezeli sie dowiedza, ze mieszkacie z nami, wszystkie zginiemy. Niech zajma sie tym te, ktore maja doswiadczenie w kontaktach z obcymi, dziewczyno. Egil spojrzal na nie i zaczal im wyjasniac z gorycza, ze posunely sie za daleko. Wyslaly Arone, mloda panne - wbrew zdrowemu rozsadkowi i przyzwoitosci - na spotkanie cudzoziemcow, podczas gdy on pozostal we wsi, jak robotnik na sluzbie u jej ojca. Splunal na ziemie. Potem jednak zamilkl. Darann byla jego chlebodawczynia, a on u niej sluzyl i tak bedzie dopoty, dopoki nie wyjdzie na swoje. Zolc przepelnila mu serce, ale znow zajal sie zaprzeganiem mula. To wszystko musi sie zmienic. Zdjeta ciekawoscia Arona poszla za swoimi towarzyszkami na koniec gorskiego szlaku, gdzie czekala grupa obcych na oswojonych koniach. Zaparlo jej dech ze strachu. Przypominali z wygladu Sokolnikow, ale nie nosili ptasich masek. Wiec Egil bedzie tak wygladala, kiedy dorosnie, pomyslala nagle. Ich przywodca byl niemal tak mlody jak Egil, mial jednak wlosy na twarzy niczym koza. Zwrocil sie do Sokolniczek powaznie, w tym samym jezyku, ktory Arona slyszala z ust przybyszow przez cala jesien. -Nie bojcie sie nas - powiedzial bardzo powoli i ostroznie. - Wasi mezczyzni przyslali nas, zebysmy wam pomogli. Czy beda musialy scierpiec nastepna wizyte Sokolnikow, tak szybko po poprzedniej? Nowo przybyly musial zauwazyc ich przerazenie, gdyz powtorzyl: -Nie obawiajcie sie, Sokolnicy sa naszymi sprzymierzencami. Okazemy wam grzecznosc, tak jak naszym siostrom, matkom czy corkom. Jeden ze zbrojnych rozejrzal sie dookola i widzac rozwalone chaty zawolal ochryplym glosem, prawie wrzasnal: -Na wszystkich bogow, co tu sie stalo?! - A potem sam sobie odpowiedzial: - Och, Wielkie Poruszenie. -Pomozemy wam odbudowac wasze domy - oswiadczyl mlody przywodca i glosno wydal jakis rozkaz. Mezczyzni z jego orszaku zsiedli z koni i zabrali sie do roboty. Pracowali jak corki jednej matki. Kiedy Sokolniczki wstaly, zeby im pomoc, kazano im odejsc. -Rozpalcie ognisko i ugotujcie to, co wam damy - powiedzial lagodnym tonem przywodca. - Jestem pewien, ze musicie juz byc bardzo glodne. Jakis mlodszy od niego mezczyzna nie odrywal oczu od najmlodszych dziewczat, jakby chcial zobaczyc, co sie krylo pod brzydkimi, szorstkimi welonami. Asta corka Lennis podniosla wzrok i zdumiala sie: -Jestes taka silna! Ja nie moglabym zrobic tego wszystkiego. -Nie musisz. Wlasnie po to tu jestesmy. - Mlodzieniec usmiechnal sie. Przywodca spojrzal na niego ostro, marszczac ze zdziwieniem brwi. -Powiedziano nam, moje panie, ze wy nie mowicie... Najstarsza z Sokolniczek wstala, nakazujac gestem Ascie zaslonic usta welonem. Asta zamilkla. Widzac to najwyzszy ranga cudzoziemiec spochmurnial jeszcze bardziej. -Poslano mnie tutaj, zebym dowiedzial sie, czego potrzebujecie - zwrocil sie do najstarszej kobiety. - Zywnosci? Lekow? Ziarna, siewnego? Ta pochylila glowe, nasladujac ruchami kopanie, pilowanie i rabanie. Mlody przywodca spojrzal na nia spode lba. -Rozumiem, ze potrzebujecie rak do pracy, ale nie mozemy dlugo tutaj pozostac. Chcialbym tego, musimy jednak... - urwal i znow sie zasepil. Jego rozmowczyni pokrecila glowa i dotknela metalowych okuc na uprzezy jucznych koni, a potem, bardzo delikatnie, dlugiego noza wiszacego u pasa przywodcy. Nie zrozumial jej. Sokolniczki spojrzaly po sobie w milczeniu. Wowczas Marra corka Annet, zwykle plochliwa niczym krolik, przemowila okazujac wieksza odwage niz mozna by sie po niej spodziewac. -Narzedzia - powiedziala drzacym glosem. - Motyki. Noze. Siekiery. Metal i sol. Nie mamy soli tam, gdzie mieszkamy. Kupimy ja za garnki, tkaniny i ozdoby. -Czy tam, skad pochodzicie, wykonujecie wszystkie ciezkie prace? - szeptem zapytala Asta jednego z mezczyzn rozladowujacych juki. -No coz, w wielu miejscach sa sluzacy i robotnicy rolni, ktorzy wykonuja wieksza ich czesc, i jestem pewien, ze zony rolnikow rowniez robia to, co do nich nalezy, ale, pani, ciezka praca jest dla mezczyzn, nie dla kobiet. -A co robia kobiety? - pytala dalej z mina psa tropiacego tlustego zajaca. -No, jak przypuszczam, zostaja w domu, sprzataja, zajmuja sie dziecmi i staraja sie ladnie wygladac. - Byl bardzo mlody. -Ale z czego w takim razie zyja? - Nie ustepowala Asta. Chlopak rozesmial sie poblazliwie. -Jezeli masz rownie piekna twarz jak glos, pani, nie musialabys sie tym martwic. - Widzac, ze go nie zrozumiala, dodal: - My, mezczyzni, dajemy utrzymanie naszym kobietom. Czyz nie jest tak u Sokolnikow? -Och, tak, oczywiscie - odpowiedziala pospiesznie dziewczyna. - Po prostu zastanawialam sie, jak to jest u obcych. Widujemy ich tak rzadko. Najstarsza z kobiet podeszla do Asty i z gniewna mina powtorzyla gest z welonem. Przywodca mezczyzn rowniez sie zblizyl. -Lorrylu! - warknal. Po czym dodal lagodniejszym tonem: - Te damy naleza do Sokolnikow. - Bylo to ostrzezenie. Cudzoziemcy umiescili worki z ziarnem i suszonym prowiantem oraz narzedziami, ktore mogli ofiarowac, w jednym ze zrujnowanych domow. Odbudowali chaty, wykopali wokol nich nowe rowy odplywowe, przekopali grzadki. Wykonali wszystko jak Sokolnicy w ubieglym roku. Naniesli tez kamieni na paleniska i nawet naprawili ploty okalajace ogrodki z tylu chalup. Bylo ich dwunastu, lecz pracowali jak dwadziescia kobiet i ochotniczki nie mialy nic do roboty poza gotowaniem. W nocy rozlozyli swoje spiwory z dala od chat, w ktorych schronily sie kobiety, ale jeden z nich przyszedl o zmierzchu do domu Arony, rozgladajac sie dookola jak zlodziej. Prawie nic nie zrozumiala z tego, co mowil, ani dlaczego jego glos brzmial podejrzanie. Potem probowal obmacywac ja w taki sam sposob jak Oseberg, lecz robil to brutalnie, jak Sokolnik. Stawic opor Sokolnikowi, protestowac krzykiem rownalo sie smierci. Ale ci mezczyzni nie byli Sokolnikami, ona zas nie przybyla tutaj po to, by poczac dziecko. Starajac sie uwolnic z jego uscisku krzyknela glosno, a potem zaparla sie nogami, usilujac mu sie wyrwac. Trzech cudzoziemcow wpadlo do chaty. Ledwie spojrzawszy na napastnika dowodca uderzyl go piescia w podbrodek, a potem w brzuch. Tamten jeczac upadl na ziemie. Jego przywodca powiedzial zimno: -Ostrzegalem cie, Harocu, ze te damy naleza do Sokolnikow! Piec batow! - Dwaj obcy wywlekli Haroca z chaty. Przywodca zas uklonil sie podobnie jak niegdys Egil. - Przyjmij moje najpokorniejsze przeprosiny, pani. Ten czlowiek zostanie surowo ukarany. Jezeli Sokolnicy kiedykolwiek dowiedza sie o tym, Haroc zginie - albo ja - mruknal pod nosem wychodzac. Jezeli o tym uslysza, zabija ja i jej towarzyszki. Arona jakos nie miala ochoty mowic o tym komukolwiek. -Podobaja mi sie te cudzoziemki - powiedziala w zamysleniu Asta corka Lennis. -Ich obyczaje bardzo roznia sie od naszych - szepnela Marra corka Annet. - Jedna z nich prosila, by mogla poczac we mnie corke, a wtedy ich najstarsza skarcila ja bardzo ostro. -One nie sa podobne ani do Sokolnikow, ani do kobiet - stwierdzila trzecia dziewczyna. - Czy mozna zrozumiec takie dziwne istoty? Asta podniosla wzrok, a potem szybko go opuscila. Egil wyprostowal sie i wytarl pot z czola. Ostatnie z powalonych przez trzesienie ziemi drzew zostalo usuniete. Ulozono je porzadnie w stos i kilka kobiet rabalo polana. Ale coz to za wrzawa? Okrzyki zachety i aplauz! Trzy kobiety otoczyly Oseberga i Egila wiwatujac na ich czesc i ich chwalac. Na pewno uslyszala to Arona, ktora wlasnie wrocila do wsi! I Asta corka Lennis, ktora patrzy na niego z nieukrywanym podziwem. Zrobilo mu sie cieplej kolo serca. Nigdy nie przypuszczal, ze bedzie rad, gdy ciezka praca uwolni go od dalszej nauki, niczego bowiem sie nie nauczyl od pani Birki. Garsc wiadomosci o pogodzie, plonach, zwierzetach i tym podobne opowiesci starych bab, ktore bylyby cos warte tylko wtedy, gdyby zamierzal zostac zielarka. Kilka razy rozmawiala z nim na temat mezczyzn i kobiet - Egil czerwienil sie sluchajac szacownej matrony - i rozmowy te dotyczyly albo wylacznie kobiecych spraw, albo byly nieprzyzwoite ponad wszelkie wyobrazenie. On chcial nauczyc sie pisac i liczyc. Jezeli kobiety to potrafily, on na pewno nie byl gorszy! Nowa chlebodawczyni Oseberga z uznaniem klepnela swoja przybrana corke po plecach. -Dobra robota, dziewczyno - zagrzmiala i spojrzala z zadowoleniem na nich obu. Potem usiadla na lezacej najblizej klodzie i westchnela: - Mam nadzieje, ze grupa, ktora wyruszyla na koniec szlaku, przyniesie troche metalu, z ktorego bedzie mozna wykuc narzedzia. -Czy zelazny garnek sie przyda? - zapytala niewinnie Loyse corka Annet. W swoim wielkim zelaznym kotle do tej pory hodowala kwiaty przy drzwiach swojej chaty. Teraz zas, oczysciwszy go pospiesznie z ziemi, wyladowala go wszystkim, co razem z corkami uratowala z ruin domu. -Kociol mojej matki! - wykrzyknal zaskoczony Egil. Loyse prychnela pogardliwie. Miala brudna twarz, suknie podarta i zablocona, nosila pod nia spodnie, przemoczone i zabrudzone az do kolan. A mimo to zachowywala sie tak, jakby byla zona wojta Cedrowego Szczytu. -Nalezy do mnie, gdyz go kupilam - powiedziala z lagodnym wyrzutem. - Bylam tak dobra, ze ofiarowalam twojej matce i siostrom dach nad glowa, kiedy nie mialy gdzie sie podziac. W zamian daly mi ten kociol. Noriel spojrzala ostro na Egila. -Powiedz mi i to szybko. Czy to prawda, ze twoja matka jest polglowkiem, tak jak rozpowiada to Loyse? -Moja matka - oswiadczyl smiertelnie powaznie - jest w pelni wladz umyslowych. Przybyla tutaj nie znajac waszych obyczajow i jezyka, ale w normalnych warunkach nie potrzebowalaby takiej wiedzy. - Poslugiwal sie lamana miejscowa mowa (opanowal ja w pewnym stopniu) wtracajac te pojecia ze swojego jezyka, ktorych odpowiednikow nie znal. Loyse spochmurniala. Noriel rowniez. Chlopak machinalnie uniosl siekiere, po czym ja odlozyl i wyprostowal sie na cala swoja wysokosc. -Ona nie jest polglowkiem - wyjasnil. - Po prostu nie zna waszych obyczajow ani jezyka - i dodal: - Dlaczego mialaby go znac...? - Urwal, gdyz zrozumial, ze przemawia przez niego urazona duma i ze mogloby to wyrzadzic niepowetowana szkode sprawie jego matki. Zaczal im to niezrecznie tlumaczyc i w koncu rzekl: - Wnioslbym te sprawe przed... - jal szukac w mysli brakujacego slowa - ...przed kogos, kto... -Sad - podpowiedziala mu Noriel, po czym wyjasnila: - Kogos, kto decyduje, kto ma racje, a kto nie. - Egil podziekowal jej skinieniem glowy. Noriel nachmurzyla sie. -Wprawdzie Najstarsza Matka Mechtilda umarla w Noc Wielkiej Burzy, ale mysle, ze masz racje. Powinna tego wysluchac przynajmniej Rada Starszych. - Rozejrzala sie szukajac w poblizu jakiegos dziecka i zawolala: Leatrice! - Poszukaj cudzoziemki Elyshabet i powiedz, zeby do nas przyszla. Sa sprawy, ktore musimy tutaj omowic. - Pozniej zas odwrocila sie do Egila i odprawila go tonem nie budzacym watpliwosci: - Dziekuje ci, dziewczyno. Nowa Najstarsza Matka, Raula corka Mylene, otrzepala z kurzu spodnice, wyjela z kieszeni zniszczone wrzeciono i podniosla je proszac o cisze. Elyshabet corka Siger i Loyse corka Annet stanely przed pospiesznie -Loyse sprzedala mi kilka kawalkow materialu wyhaftowanych przez Lishe. Warte sa tych kilka dni, ktore cudzoziemka spedzila pod jej dachem i pozywienia, jakie otrzymala. Egil znow zaczal komentowac. Arona szturchnela go lekko. Kiedy jednak nie zabral glosu, sama podniosla reke. Starsze Matki spojrzaly na nia z zaskoczeniem. -Kronikarko? - zapytala z dezaprobata Najstarsza Matka, gdyz kronikarki nie braly udzialu w takich debatach. -Egil corka Elyshabet powiedziala mi wlasnie, ze w jej rodzinnej wiosce ucza, iz umowa zawarta pod przymusem jest niewazna - wypalila szybko czerwona az po uszy. Jak czesto, gdy byla mala dziewczynka, karcono ja za to, ze zabierala glos na zgromadzeniach? Tym razem jednak nie bylo to oficjalne zgromadzenie, a sprawa naprawde wazna. -Czy taki jest u was zwyczaj? - zwrocila sie do Elyshabet Najstarsza Matka. -Ja nie brac udzialu w sprawach wioski, ale myslec tak. Harald powiedziec tak kiedys. Starsze Matki naradzily sie i obejrzaly pieknie haftowane kawalki tkaniny, ktore przyniosla Elthea. Egil zas znowu szturchnal Arone lokciem. -Czy wy rzeczywiscie tracicie czas na zapisywanie kazdej drobnej sprzeczki miedzy starymi kobietami? Twoja pracowitosc jest godna podziwu, lecz... - Umilkl, gdyz Raula corka Mylene znowu podniosla wrzeciono. -Sprawa zelaznego garnka zawiera w sobie kilka spraw. Po pierwsze: wedle zwyczajow z wioski Elyshabet corki Siger nie byla to transakcja, wiec Loyse zawarla ja nieuczciwie. Po drugie: Loyse corka Annet nie dotrzymala warunkow tej umowy, poniewaz skaleczone ramie Lowri corki Elyshabet ropialo, gdy znajdowala sie pod jej opieka. Po trzecie: haftowane kawalki tkaniny, ktore obejrzalysmy, to odpowiednia zaplata za dach nad glowa i wyzywienie, ktore Loyse ofiarowala rodzinie Elyshabet. Po czwarte: Elyshabet corka Siger nie zrozumiala w pelni transakcji, gdyz nie wyjasniono jej tego w jej wlasnej mowie. W przyszlosci wiec wszystkie transakcje pomiedzy cudzoziemkami i nami beda zawierane przy pomocy tlumaczki i bedziemy dokladnie wypytywac o ich zwyczaje w tych sprawach. Lecz w tym przypadku rozkazujemy, zeby zwrocono rzeczony kociol Elyshabet corce Siger. Oferujemy jej tez w zamian za niego opuszczona obecnie farme Viridis corki Nilyry, jezeli zgodzi sie, zeby przerobiono go na lemiesze i narzedzia. Egil wstal. -Zgadzam sie - powiedzial, jakby garnek nalezal do niego. Najstarsza Matka zignorowala go. -Czy jest to do przyjecia dla ciebie, Elyshabet corko Siger? - zapytala. Czarownica przetlumaczyla slowo w slowo. Lisha spochmurniala i podrapala sie w glowe. -Bede musiala sie nad tym zastanowic - zdolala odpowiedziec i uciekla do swojej roboty przy grzadkach. Egil tez opuscil zgromadzonych i dolaczyl do matki. Egil jest zbyt pewna siebie, pomyslala nie pierwszy raz Arona, pospiesznie zapisujac wyrok. Kiedy kobiety sie rozeszly, mloda kronikarka az wyciagnela szyje probujac podsluchac rozmowe Egila i jego matki. -Bedziemy mieli wlasna ziemie - namawial ja. - Nie bedziesz juz musiala byc sluzaca u tej starej kobiety. -Scisle rzecz biorac, nie jestem sluzaca - odrzekla Lisha spogladajac na niego spode lba. Elthea, ktora uslyszala te wymiane zdan, zawrocila. -Twoja matka jest ze mna szczesliwa i nie lubi pracy na roli - powiedziala. -Zdaje sobie sprawe, ze stracilabys doskonala krawcowa - z jadem w glosie odparowal Egil. - Matko! - Podszedl do Lishy i polozyl jej rece na ramionach. - Nie musialabys pracowac w polu jak tutejsze kobiety. Ja jestem od tego! Znow bylabys pania we wlasnym domu i moglabys troszczyc sie o wszystkie moje siostrzyczki i braci. Oczywiscie wiem, matko, ze nigdy nie przedlozylabys swojego widzimisie nad dobro rodziny i wioski. Prawda, ze nie? -Musze sie zastanowic, Egilu - odparla spokojnie, skinieniem glowy zamykajac sprawe. Chlopak z wsciekloscia walnal siekiera w pien powalonego drzewa. Pewnego dnia... pewnego dnia bedzie kims w tej wiosce i nikt juz go nie odprawi jak zebraka. Wtedy wlasnie kronikarka Maris minela go niosac tabliczki. -Pani Maris - odezwal sie uprzejmie. - Czy moge cie o cos zapytac? Rozdzial osmy Czas proby Byla to dluga, ciezka zima. Przymierali glodem. Arona miala duzo do pisania, poniewaz wszyscy z trudem nad soba panowali. W szczegolnosci zas Huana corka Siger klocila sie ze wszystkimi w wiosce jak nie z tej, to z innej okazji. Przyprowadzila tez przed Rade Starszych swoja corke Leatrice i pasterke Nidoris, podnoszac lament nad rana Leatrice i oskarzajac o niedbalstwo kobiety, ktore mialy nad nia czuwac. Wyglosila tyrade, ze Leatrice otrzymala staranne wychowanie i ze to potworne wysylac dziewczeta na sped owiec.Leatrice zagryzala wargi, odwracala wzrok i w koncu odsunela sie od Huany najdalej jak sie dalo. Kiedy Rada zechciala wysluchac Nidoris, mloda pasterka objela Leatrice ramieniem. -Ona swietnie sie spisala. Byla dzielna i zabila lisowilka, ktory porywal nasze jagnieta. Jezeli mozna mowic o jakims niedbalstwie, to tylko ze strony jej matki i innych kobiet z ich wioski, gdyz pozwolily, by dorosla nie dostapiwszy Wtajemniczenia. Nie wiedziala nawet, ze nie powinna stac na warcie w czasie, kiedy miala miesiaczke. Najstarsza Matka skinieniem reki wezwala do siebie Leatrice. -Czy prawda jest to, co mowi Nidoris? Dziewczyna gleboko odetchnela zimnym powietrzem. -To prawda, nie wiedzialam o wilkach i krwi - powiedziala drzacym glosem. - W domu nigdy nie paslam owiec i nie robila tego zadna moja przyjaciolka. Nidoris nie miala pojecia, ze ja o niczym nie wiem, ona opiekowala sie mna jak starsza siostra. Nie wiem, co to takiego to wasze "wtajemniczenie", mysle jednak, ze nie zostalam wtajemniczona. Wyrok byl z gory przesadzony. Po dluzszej rozmowie ze wszystkim dziewczetami, ktore braly udzial w spedzie, i z ich matkami, uwolniono Nidoris od zarzutu niedbalstwa. Huanie zas rozkazano, by natychmiast zgodzila sie na Wtajemniczenie swojej corki. Kilka tygodni pozniej ta mala nieznosna kobieta zatrzasnela z wsciekloscia wrota stodoly pani Birki, ale nikt nie wiedzial, dlaczego. Pozniej Huana zrobila straszny raban, kiedy Leatrice odeszla, by zamieszkac u minstrelki, pani Ofelis, jako jej uczennica. Zanim spadl snieg, do wioski przybyla inna grupa kupcow. Posiniaczona twarz Asty corki Lennis dobitnie swiadczyla, ze jej matka gwaltownie zareagowala na sposob, w jaki sie zalecala do obcych. Mieszkanki Nadrzecznej Wioski sprzedaly niemal wszystko, co mialy, w zamian za prowiant, narzedzia i sol. Czesc kobiet musiala sie stloczyc w Goscinnych Chatach, ktore odbudowali pierwsi cudzoziemcy, i uprawiac tamtejsze ogrodki. A potem wyszla na jaw sprawa zelaznego garnka Elyshabet corki Siger. Arona nadal plonela ze wstydu na samo wspomnienie, jak to sklonila matke Egila do pracy u pani Loyse. Egil wygladal teraz jak kot, ktory trafil do mleczarni. W polowie jesieni zaczal uczyc sie czytania i pisania i wykorzystywal na cwiczenia kazda chwile wolna od pracy przy odbudowie wsi, oporzadzaniu mulow i porzadkowaniu nowych pol jego matki. Nie tylko nie opuscil zadnej lekcji, ale zadawal w dodatku mnostwo pytan. -Dlaczego macie tak wiele slow na cos tak prostego? - pytal o milosc, ciaze, pokrewienstwo i miesiaczke. -A dlaczego wy macie tak wiele slow tyczacych samoobrony? - Kronikarka odpowiadala pytaniem, on zas moglby mowic o tym godzinami, jakby takie techniczne roznice rzeczywiscie byly bardzo wazne! Jego legendarna juz arogancja, jak sie okazalo, w pewnej mierze brala sie z jego obcego akcentu. Rozkazal - tylko raz i w obecnosci pani Maris - by Arona przyniosla mu tabliczke. Kronikarka porzadnie natarla mu uszu. A potem, jakby byl niedorozwinietym umyslowo dzieckiem, wypowiedziala te same slowa w dwoch formach: rozkazu i prosby. Mina Egila swiadczyla, ze wreszcie doznal oswiecenia. Wydawal sie tez zle wychowany i zbyt pewny siebie dlatego, ze nie znal regul gramatyki. -Co znacza te krotkie slowa na koncu kazdego zdania? - zapytal na siodmej lekcji. -Potwierdzaja to, co juz wiesz - zaczela Arona, po czym urwala. Egil konczyl kazde swoje stwierdzenie slowem, ktore znaczylo "to oczywiste". Spedzila reszte dnia uczac go roznic i chociaz najchetniej uzywal "trybu twierdzacego", jak nazwaly to pospiesznie Arona i jej przyjaciolki, nauczyl sie jednak innych. Jeden nawet pobudzil go do smiechu. -Arono! Czy ta koncowka rzeczywiscie znaczy, ze osoba, ktora to mowi, jest nedzna klamczucha? - Powtarzal zwrot calymi dniami, rechoczac pod nosem. Mial wszystkie wady rozpieszczonej panny. Byl leniwy niczym kot i nie palil sie do wykonywania obowiazkowych prac w Domu Kronik. Partaczyl kazda do tego stopnia, ze pani Maris zagrozila mu przerwaniem lekcji. Wtedy nauczyl sie wszystkiego bardzo szybko i okazal sie rownie porzadny jak sama Arona. Byl tez pelen pomyslow jak ges jajek. -Kiedy bede kronikarzem - mawial - dopilnuje, zeby te wszystkie stare opowiesci zostaly wyjasnione w nalezyty sposob, z podkresleniem moralu. Kiedy bede kronikarzem, oddziele nonsensy starych bab od stwierdzonych faktow. Kiedy bede kronikarzem... Kiedy Sokola Bogini zlozy jajko na srodku placu wioskowego! Arona i Egil z zapalem dyskutowali godzinami o licznych mitach i legendach Nadrzecznej Wioski. Dobrze, ze Egil nigdy nie zostanie kronikarzem! Na przyklad zaszokowalo go to, ze Myrrha Dama Lisica, o ktorej Arona opowiadala w jaskini podczas Wielkiej Burzy, byla bohaterka jej ludu. On zas widzial w tej historii tylko zdrade, trucicielstwo i cos w rodzaju zlamania przysiegi. Arona nigdy nie zrozumiala, o co mu chodzilo, poniewaz w tej starozytnej legendzie nigdzie nie bylo mowy, ze Dama Lisica kiedykolwiek cos przysiegala zwyciezcom. Egil zas - kiedy juz odbierze urzad kronikarza pani Maris i jej uczennicy - zamierzal opowiesc przerobic nie do poznania i udostepnic jej pierwotna wersje tylko starszyznie. Czyzby zaliczal do niej siebie? Arona wzdrygnela sie na sama mysl o tym, co by sie stalo, gdyby ten niedoszly kronikarz zmienil kroniki. Och, gdybyz pani Maris mogla uslyszec wszystkie jego przechwalki! - pomyslala dziewczyna. Lecz pani Maris prawie nigdy nie bylo w Domu Kronik, gdyz calymi dniami naradzala sie ze Starszymi Matkami i tylko jedna Bogini wiedziala, w jakich sprawach. Arona czula sie bardzo samotna. Wczesna wiosna, pewnego mroznego dnia w Miesiacu Topnienia Sniegu, glod, chlod i nieporozumienia, wynikle ze stloczenia wielu ludzi na niewielkiej przestrzeni, jeszcze raz nadaly kurs biegowi wydarzen. Niebo bylo zachmurzone, a powietrze zimne i wilgotne, choc zblizalo sie poludnie. Byla to nieodpowiednia pogoda na zgromadzenia. Arona w przemoknietym szalu i zabloconych butach brnela z trudem przez powoli topniejacy snieg do nowego Domu Mulow. We wsi mieszkalo teraz tak duzo ludzi, ze nie zmiesciliby sie nawet w Domu Zgromadzen. Zapowiadalo sie wiec, ze dysputa potrwa caly dzien. Nieslychane o tej porze roku! W kieszeni spodnicy miala pare jablek i plik glinianych tabliczek, do notowania przebiegu kolejnego starcia pomiedzy mieszkankami wioski a cudzoziemkami. Pani Maris, ktora szla obok niej, ruchem glowy wskazala na kroczacego za nimi obladowanego Egila. -Dobrze sobie radzi - pochwalila go. Egil dogonil Arone. -Pozwol, ze wezme od ciebie ten ciezar, o piekna - powiedzial. Wloski na ramionach Arony zjezyly sie, a ona nie wiedziala, dlaczego. Byloby wielkim grubianstwem z jej strony, gdyby nie zaakceptowala takiej uprzejmej propozycji. -Dziekuje ci, Egil - powiedziala niechetnie. Oddajac mu czesc swojego brzemienia zauwazyla, ze i on niosl tabliczki. Dla niej? Czy dla siebie, zeby sie cwiczyc? Zimny wiatr wiejacy z gor smagnal twarz dziewczyny, gdy weszla za innymi przez wrota do Domu Mulow, jedynego budynku tak obszernego, ze mogl pomiescic pod dachem cale zgromadzenie. Kilka dziewczynek weszlo na dach i przytwierdzalo kamieniami koce, by oslonic podworze przed zblizajacym sie deszczem. Przenosne piecyki staly wewnatrz i wokol Domu Mulow, starannie zabezpieczone przed przypadkowym wysypaniem sie wegli. Dawaly wiecej dymu niz ciepla. Piec Starszych Matek wraz z czarownica zwana Dysydentka, ktora pelnila funkcje tlumaczki, siedzialo owinietych w koce na lawce w tyle budynku. Dysydentka wychudla i wygladala bardzo staro. Tak samo pani Maris. Arona przyciagnela bele siana, przykryla ja kocem i usiadla. Maris zasiadzie na przeciwleglym krancu zgromadzenia, wtedy nic nie ujdzie uwagi Starszych. Egil ulokowal sie obok Arony i polozyl tabliczki na lewo od siebie. Wygodnie dla niego, ale nie dla niej. Egil jest nieuprzejma, pomyslala z gniewem Arona. Huana corka Guntir i jej rodzina weszly do Domu Mulow, ale bez pani Noriel. Cudzoziemka miala gniewna, lecz triumfujaca twarz. Oseberg wygladal na nieszczesliwego. Wprawdzie szedl za matka, ale patrzyl w tlum. Przechwycil spojrzenie Brithis i odwrocil oczy. Brithis, po ktorej bylo widac, ze nosi w lonie dziecko, popatrzyla na niego zimno i celowo objela ramieniem Nidoris corke Esthen. Huana zas zrobila taki grymas, jakby zobaczyla robaka w zupie. Najstarsza Matka Raula corka Mylene czekala, az wszyscy znajda sie pod dachem. Podniosla wtedy wrzeciono, odwieczny symbol autorytetu mowcy, i polecila sprawdzic obecnosc. Prawie wszyscy byli obecni. Kazda kobieta, ktora nie mogla przyjsc, przysylala w zastepstwie swoja kuzynke. Wowczas Raula corka Mylene przemowila: -Tym, ze przyjelysmy cudzoziemki do naszej wioski, niepokoilam sie z powodu on-dzieci. Mylilam sie jednak. Coz bowiem ujrzalysmy? Dziecinne bojki. Nasze corki skarzace sie na grubianstwo obcych i odwrotnie. Panny wybierajace siostry-przyjaciolki, klocace sie, zrywajace ze soba i tym podobne sprawy. - Jej ton wskazywal, iz nie przywiazywala do tego wagi. Arona spojrzala na Brithis i na Oseberga. Niewazne? Najstarsza Matka miala prawo tak uwazac. Ale co sklonilo do rozstania takie serdeczne przyjaciolki? Zerknela na pania Huane i zasepila sie. -Tymczasem - powiedziala surowo Raula corka Mylene - w zimie wzniesiono przed nas siedem spraw dotyczacych obcych kobiet. Musimy wiec sie teraz zastanowic, czy cudzoziemki powinny z nami pozostac, a jesli tak, to ktore? Arona otworzyla usta ze zdumienia. Wygnac te kobiety, kiedy zima jeszcze sie nie skonczyla? A co z ich dziecmi? Och, na poczatku jedne byly bardziej krzykliwe, halasliwe i niegrzeczne niz inne, jak Oseberg. Drugie zas bardzo niesmiale i trwozliwe; baly sie pobrudzic ubranie, plywac w rzece czy spocic sie poza domem. Te staly sie naturalnymi ofiarami takich zlosnic jak Roldeen corka Lennis, ktora teraz zjawila sie przed Starszymi Matkami razem z Yelen corka Ander i jej trojka dzieci. Roldeen poskarzyla sie, ze Karmont corka Yelen uzyla wobec niej przemocy. Karmont odwaznie stawila czolo temu oskarzeniu. -Ta dziewczyna - powiedziala szyderczo - jest tak duza i podla jak kazda on-kobieta i to ona dokuczala naszej siostrzyczce Betzy. Zapytajcie ja tylko! Betza corka Yelen byla niesmiala dziewczynka i nie chciala sie bawic z miejscowymi dziecmi. Kiedy Roldeen po raz pierwszy dala sie jej we znaki, pani Yelen oswiadczyla: -Zajme sie tym - i wielkimi krokami poszla do mlyna, zeby wszystko wygarnac Lennis, matce przesladowczym. Wrocila placzac i zapytala: -Do kogo sie zwracacie w tym przekletym przez Bogow miejscu, by uzyskac sprawiedliwosc i przestrzeganie nakazow przyzwoitosci? Lennis i jej dwie niedobre corki rowniez chcialy zlozyc jedna czy dwie skargi. -Rada Starszych! - zawolaly entuzjastycznie ich sasiadki. - Wnies to do Rady Starszych! - I, jak sie zdaje, zrobila to. Starsze Matki naradzaly sie krotko. -Roldeen corka Lennis ma trzymac sie z daleka od dzieci Yelen corki Ander, a one od niej, dopoki nie naucza sie ze soba wspolzyc. Nidoris corko Esthe, czy zechcesz nauczyc Betze corke Yelen co nieco z samoobrony, gdyz nie nauczyla sie tego od swoich starszych siostr? Naczelna pasterka wstala i rzekla: -Zrobie to, poniewaz wydaje mi sie, ze dwie najstarsze corki pani Yelen same przesladowaly innych. Mam pytanie do rady starszych w sprawie Rannulf corki Yelen. I opowiedziala cos nieslychanego. Jedna z jej pasterek, dziecko, ktore jeszcze nie zostalo Wtajemniczone, wyznala, ze nie podoba jej sie to, w co potajemnie bawila sie z nia Rannulf corka Yelen. -Bawily sie w wizyte Sokolnika - powiedziala Nidoris. - Gdzie tamto dziecko tego sie nauczylo? Czy mamy je traktowac jak mlodego Sokolnika? Starsze Matki naradzily sie z czarownica i z Nidoris. Dziewczynka-goniec pobiegla po Rannulfa. Arona uslyszala odwieczne oskarzenia malego dziecka: - Ona pierwsza zaczela! - Mloda kronikarka odlozyla zapisana tabliczke i siegnela po nastepna, lecz jej nie znalazla. -Egil? - zapytala. - Spojrzal na nia ponuro. - Czy moglabys mi podac jedna z moich tabliczek? - poprosila grzecznie. -Nie potrzebujesz ich do czegos takiego - oswiadczyl. -Wlasnie, ze potrzebuje! - wypalila i gdy nie chcial sie ruszyc, siegnela ponad nim, by mu ja odebrac. Stracila rownowage i upadla mu na kolana. Zlapal ja, przytrzymal i zblizyl twarz do jej ucha. - Egil - powiedziala ostro. - Pusc mnie i podaj mi tabliczke! -Kronikarko! - Glos Najstarszej Matki przecial wrzawe niczym lodowaty wiatr z Sokolej Turni. - Czy masz cos do powiedzenia na tym zgromadzeniu? Upokorzona dziewczyna odpowiedziala: -Egil corka Elyshabet nie chce mi oddac moich tabliczek i drazni sie ze mna! Powiedz jej, ze to nie czas na dziecinne figle! Egil puscil ja i uprzejmie podal jej trzy tabliczki, dodajac cicho, ale tak, ze wszyscy to uslyszeli: -Wystarczylo, zebys poprosila, moja droga. -Nie jestem "twoja droga"! - szepnela, bliska placzu ze wstydu i wscieklosci. Ledwie zdolala zanotowac werdykt rady starszych, ze Rannulf corka Yelen ma zaprzestac takich zabaw pod grozba Odlaczenia i ze trzeba, by pani Birka porozmawiala z pania Yelen w sprawie nauczenia go tego, co powinien wiedziec. -Czy powinno sie pozwolic cudzoziemkom na spotykanie z kupcami przybywajacymi z zewnatrz? - brzmialo nastepne pytanie. Wywolalo to tak glosna burze komentarzy, ze Najstarsza Matka musiala wstac, zeby je uciszyc. -Nie, nigdy! Dosc mamy wlasnych klopotow! -Co, jesli Sokolnicy dowiedza sie o tym? -Co, jesli wtargnie do nas wiecej obcych? Asta corka Lennis po raz pierwszy w zyciu podniosla reke na zgromadzeniu. -Mysle, ze mozemy wiele uzyskac od kupcow i od obcych - powiedziala drzacym glosem. - Przypomnijcie sobie, jakie dobre byly dla nas po Wielkim Poruszeniu! One znaja rzeczy, o ktorych nie mamy pojecia. -Nie w tym rzecz - sprzeciwila sie Natha dziecko Lorin. -Porozmawiamy o tym po powrocie do domu, mloda damo - warknela Lennis, ktora zawsze przewodzila frakcji izolacjonistek. Egil corka Elyshabet podniosl wtedy reke. -Wydaje mi sie, ze niektorzy z nas maja rodziny, ktore za nami tesknia. Czy nie powinnismy powiadomic ich, ze zyjemy i ze jestesmy tutaj bezpieczni? - zaproponowal. -Trafna uwaga! - wykrzyknal ktos i debata toczyla sie dalej przez ponad godzine. Arona, jedzac jablko, od czasu do czasu notowala wazniejsze punkty. Egil pochylil sie ku niej. -Wrzeszcza jak stado gesi, ktore wyczuly lisa - szepnal. -Czy masz cos wiecej do powiedzenia na tym zgromadzeniu, Panie Kronikarzu? - zapytala lodowatym tonem. -Zachowujesz sie jak jedna z tych msciwych dziewuch o ptasich mozdzkach, ktore stale ciagna sie za wlosy - powiedzial tak, jakby doznal zawodu. - Myslalem, ze jestes lepsza od reszty. - Zamilkl, gdy Huana corka Guntir podeszla do Rady Starszych. Noriel corka Auriki stanela naprzeciw niej z pochylona glowa, skrecajac chustke w wielkich czerwonych rekach. Najstarsza Matka podniosla wrzeciono. Pani Noriel zadarla do gory brode. Wygladala, jakby niedawno plakala. Czy pani Huana i z nia sie poklocila? O co tym razem poszlo? Starsze Matki zajely swoje miejsca, a male dziewczynki dodaly drew do przenosnych piecykow i przegarnely wegle. Huana spiorunowala wzrokiem kowalke. -Oskarzam kobiety z tej wioski o ohydne, nienaturalne praktyki. Nie wychodzicie za maz jak przyzwoite niewiasty. Nie macie pojecia, kto plodzi wasze dzieci. Parzycie sie jak dzikie zwierzeta podczas rui. No, a teraz, wiem, co jeszcze robicie! - zawolala msciwie. Poniewaz wypowiedziala wiekszosc tych obelg w swoim jezyku, tylko kilka sluchaczek podnioslo brwi. - A teraz ta, ta ona-mezczyzna, ktora wyglada i zachowuje sie jak mezczyzna, zaproponowala mi cos obrzydliwego! -Myslalam, ze mnie lubisz - wyjakala olbrzymia kowalka wycierajac oczy. - Wydawalo mi sie, ze dobrze nam sie zyje. - Zwrocila sie do starszyzny. - Zapytalam ja, czy zechcialaby byc moja siostra-przyjaciolka. Nigdy mi sie nie snilo, ze nie cierpi mnie tak bardzo, ze sie o to obrazi. Dysydentka zapytala lagodnie w jezyku Huany: -Czy zrozumialas, o co jej chodzilo? Cudzoziemka sie zachnela. -Zebym zostala jej zona! Przeciez nawet ta dziewka-kronikarka powiedziala mojemu synowi, ze Noriel znana jest z tego, iz kocha kobiety! Kowalka rozpromienila sie tak, jakby byla to najwieksza pochwala. Natychmiast potwierdzilo to kilka glosow z tlumu. -Nakarmila mnie i moje corki wtedy, gdy bylam taka chora - wykrzyknela jakas niewiasta - i poprosila tylko, zebysmy zrobily to samo, kiedy inna kobieta znajdzie sie w potrzebie. -Obronila mojego malego Jommy'ego przed ta wielka zlosnica Lennis - dodala pani Lorin - i zawsze byla dobra dla wszystkich. -Ona pierwsza zaoferowala cudzoziemkom pozywienie i dach nad glowa, kiedy przybyly do nas glodne i bezdomne - wtracila trzecia. I patrzcie, jak jej za to odplacily, przeszlo wszystkim przez mysl, choc nikt nie powiedzial tego na glos. Mloda, lecz duza i wlochata reka podniosla sie z miejsca, w ktorym siedziala rodzina Lishy i zbyt dobrze znany Aronie glos stwierdzil gladko: -Moje dobre damy, najwidoczniej mamy tu do czynienia z jeszcze jednym nieporozumieniem wyniklym z niewlasciwego tlumaczenia, gdyz wydaje mi sie, ze slowo, ktorego uzyla, znaczyloby w naszym jezyku "filantropka". Najstarsza Matka z wdziecznoscia skinela glowa. -Dziekuje ci, pani Egil. Moge cie jeszcze raz poprosic, zebys cos nam dzisiaj przetlumaczyla. - Arona zacisnela zeby ze zlosci. Raula corka Mylene wskazala wrzecionem na Huane i zapytala ja: -Jezeli poczulas sie tak bardzo obrazona, dlaczego zostalas z Noriel corka Auriki? -Wziela Oseberga na nauke. Dalabym za to wszystko z wyjatkiem mojego honoru - wyznala Huana z pochylona pokornie glowa. -Ja potrzebowalam uczennicy. - Pokrecila glowa Noriel. - Nie musialas udawac w tym celu przyjazni. - Wysmarkala sie energicznie. - I nie jestem Loyse corka Annet, zeby zmuszac kogos do mieszkania ze mna wbrew woli. - Lzy znow poplynely jej z oczu i odwrocila sie. -Ta sprawa wydaje sie prosta - oswiadczyla Najstarsza Matka. - Huana corka Guntir moze opuscic dom Noriel corki Auriki i udac sie, dokad zechce. Nie musialas wznosic przed nas takiej prostej sprawy. Czy jest cos jeszcze? -Tak! - zawolala gniewnie cudzoziemka. - Kazalyscie uczyc moja corke rzeczy, ktorych zadna przyzwoita panna nie powinna znac! Mylene zmarszczyla brwi. -Mysle, ze mamy tu do czynienia z jeszcze jedna roznica w obyczajach. Musze sie dowiedziec, czego uczy sie w twojej wiosce o panienstwie i kobiecosci. - Huana otworzyla usta. Gleboki rumieniec zalal jej twarz i zaslonila ja szalem. Najstarsza Matka zaproponowala lagodnie: - Nie Wtajemniczone nie musza tego sluchac. Dziewczeta, czy zabierzecie stad dzieci? -I chlopcow - wykrztusila Huana. Arona ze zlosliwa satysfakcja zobaczyla, jak wyprowadzono Egila razem z grupa malych dziewczynek. Pozniej Raula corka Mylene ponaglila cudzoziemke: -Co powiedziano ci o miesiaczce? Huana zamrugala oczami, zeby ukryc lzy wstydu. -Moja matka uderzyla mnie w twarz, zeby krew zarumienila mi policzki. Ostrzegla mnie, ze teraz moglabym przyniesc wstyd naszemu imieniu, wiec od tej pory musze skromnie sie zachowywac. I tego samego nauczylam Leatrice, chociaz Morghat rozpuscil ja i nie zawsze postepowala, jak na cnotliwa panne przystalo. -Ale czy dowiedzialas sie, skad sie biora corki? -Powiedziano mi, ze dzieci sa darem Bogow dla zameznych kobiet - odparla spiesznie Huana - lecz dla niezameznych sa owocem hanby. Dlatego kazda panna musi tak bardzo sie pilnowac. -Jednak Leatrice nie wiedziala, skad sie biora. Byla to pierwsza rzecz, o ktora mnie zapytala - wtracila kaplanka. -Chowalam ja tak, zeby byla niewinna jak male dziecko, bo kiedy panny wiedza o takich rzeczach, moze najsc je chetka, by tego sprobowac. W kazdym razie nie nalezy o tym mowic w obecnosci przyzwoitych ludzi - powiedziala rozpromieniona Huana. Mylene spochmurniala. -To okrutne posylac dziewczyne, zeby poczela dziecko, kiedy nie wie, co sie z nia stanie. A jesli nie chce miec dziecka? Moze sie okazac, ze ja do tego zmuszono. Huana prychnela pogardliwie. -Jezeli zostanie do tego zmuszona sila, jest zhanbiona i dlatego najlepiej obroni sie siedzac w domu i sluchajac matki! Moja matka wychowala mnie bardzo surowo, zeby nigdy nie padl na mnie nawet cien podejrzenia, tak jak wychowala ja jej matka. Jej matka byla bowiem sluzebna pewnej damy na zamku jednego z wielmozow i znala obyczaje wyzej od nas postawionych osob. Owdowiala przed przybyciem do Cedrowego Szczytu, ale Oseberg nosi imie jej ukochanego zmarlego malzonka. Czarownica odetchnela glebiej i spojrzala na Huane ze wspolczuciem, ale sie nie odezwala. -Huano corko Guntir, wyjasnij nam, co to jest "malzenstwo" - powiedziala Najstarsza Matka. Cudzoziemka spojrzala na nia z zaklopotaniem. -To znaczy, ze wydaje sie panne za jakiegos mezczyzne, zeby prowadzila jego dom, rodzila i wychowywala jego dzieci i - tu zaczerwienila sie - byla mu ulegla i zeby sluchala go przez wszystkie dni jej zycia albo jego. -Czy bylas szczesliwa prowadzac takie zycie? - Raula corka Mylene podniosla brwi. Huana zrobila sie purpurowa. -Zadna przyzwoita zamezna kobieta nigdy nie odpowiada na takie pytanie ani go nie zadaje! Przyzwoita niewiasta spelnia swoj obowiazek, to znaczy jest skromna panna, posluszna zona i czujna matka. Ja wypelnilam go bez wzgledu na wszystko! Mezczyzni, nawet wlasny maz, beda probowali sprowadzic cie z drogi cnoty, dzieci beda rzucaly ci wyzwanie i ganialy jak lobuziaki, albo wpadna w pazury dziwki, ktorej twoj syn zrobil dziecko, a ktora potem ma czelnosc twierdzic, ze jest jego ojcem. Inni moga smiac sie i szydzic ze mnie, ale ja nigdy nie uchybilam swoim obowiazkom! Pani Yelen nachylila sie do matki Brithis i szepnela przepraszajaco: -Ona zawsze miala bzika na punkcie przyzwoitosci. -Czy to znaczy, ze jest pelna zlosci jak ges jajek? - odpowiedziala kwasno Natha corka Lorin. - Ona nienawidzi wszystkiego i wszystkich. Czyz nie widzialysmy tego na wlasne oczy? Ale tym razem sie przeliczyla. Zaczekaj, a sama sie o tym przekonasz. - Ruchem glowy wskazala na siedzaca sztywno Noriel o twarzy nieruchomej jak maska. Najstarsza Matka znow podniosla swoje wrzeciono. -Huano corko Guntir - powiedziala lagodnie - nasze zwyczaje sluzyly nam dobrze od pokolen i, jak sie zdaje, lepiej niz wasze tobie. Tak jak Leatrice corka Huany... -Dziecko Morghata! - zawyla cudzoziemka. -...zostala Wtajemniczona, tak wszystkie obce panny beda uczone tego samego, co nasze. Ci z was, ktorzy sa plci meskiej, beda uczeni tego samego, czego uczono naszego Jommy'ego przed wielu laty. - Skinela glowa. - Mozesz teraz wrocic na swoje miejsce. Spojrzala na niebo i zarzadzila przerwe na goracy posilek. Huana rozejrzala sie dookola w blasku wyblaklego slonca. Bylo poludnie. Zimny wiatr szarpnal jej szalem. Pomyslala o cieplym, przytulnym domu przy kuzni i jego przyjaznym ognisku, gdzie wszystko urzadzone bylo tak, jak to lubila. Noriel dala jej wolna reke, prawie tak, jakby byla pania, nie zas sluzebna. Moglaby przygotowac dla nich smaczna ziolowa herbate i miske goracej zupy. Mogla - i nagle wydalo sie jej, ze ktos uderzyl ja w brzuch. Nie moze wrocic do domu przy kuzni. Dokad pojdzie? Nie miala krewnych, ktorzy mogliby ja przyjac. Jej ziomkowie spogladali na nia obojetnie, a niektore mieszkanki wioski triumfujaco. Chwycila Oseberga za reke. Chlopak popatrzyl na nia bezradnie. Brithis zas, ta mala lajdaczka, wyszczerzyla do niej zeby w zlym usmiechu. Znalazla bele siana w odleglym kacie stajni i zaczela plakac. Arona tymczasem zebrala swoje tabliczki i przemknela sie chylkiem do wyjscia. Maris przylaczyla sie do niej w drodze do Domu Kronik. Spojrzenie starej kronikarki bylo rownie zimne jak wiatr wiejacy z Sokolej Turni, jak ton Najstarszej Matki. -Zrobilas z siebie zalosne przedstawienie tego ranka - powiedziala do zaskoczonej dziewczyny. -Ja?! - wypalila Arona nie mogac pohamowac gniewu. - To Egil... -Dziecinne wykrety niegodne sa panny w twoim wieku, a zwlaszcza mojej uczennicy. -Alez, pani... - zaczela blagalnie dziewczyna. -Ani slowa wiecej, Arono corko Bethiah - rozkazala kronikarka, a potem przystanela. - Juz od jakiegos czasu chcialam przedyskutowac z toba bledy, ktore zrobilas w dokumentach dotyczacych cudzoziemcow. Dziewczyna nie mogla powstrzymac sie od placzu. Lzy poplynely z oczu i pocieklo jej z nosa, i musiala posluzyc sie chustka i skrajem szala. -Te cudzoziemki ciagle zmieniaja swoje imiona i opowiesci i od ich przybycia mialam wiecej do pisania niz kiedykolwiek dotad! Musialam tez udzielac lekcji Egil, a moj on-uczennica uwielbia dokuczac mlodszej od siebie nauczycielce. Probowalam, pani, probowalam, ale ostatniej jesieni byly takie dni, kiedy znikad nie mialam pomocy, gdyz ty tak czesto odchodzilas, zeby naradzac sie ze Starszymi Matkami! Maris skierowala sie w strone Domu Kronik. Kiedy tam weszly, nabrala kubkiem goracej wody z kotla, ktory zawsze wisial nad ogniskiem. Arona wytarla nos, podczas gdy jej pani wrzucila do kubka szczypte suszonych ziol. -Widze, ze to wszystko cie przeroslo - powiedziala w zamysleniu. - Moze powinnam wziac inna uczennice. Proponowano mi to. Arona zaniemowila. Inna uczennice zamiast niej?! Pomimo wszystkich Arony wysilkow! To niesprawiedliwe! Ale kiedy rzucila spojrzenie na nieruchoma jak maska twarz, zrozumiala, ze nie uzyje tych slow wobec Maris. "Proponowano mi to". Kto? Czyzby to Starsze Matki sie poskarzyly? Podjela ryzyko i teraz za to placi. Zabrala glos na zgromadzeniu i wpadla z Lowri do domu Dysydentki. Powinna byla... Nie, jeszcze raz zrobilaby to dla chorego dziecka, bez wzgledu na kare. Powinna byla wszakze milczec podczas zgromadzenia. Mogla to zrobic. Znowu rozbolala ja glowa. Wysaczyla ziolowa herbate i powoli zjadla talerz zupy. Spojrzala na swoja nauczycielke szukajac u niej pociechy, lecz jej nie znalazla. Czujac, jak robi jej sie slabo, goraczkowo sie zastanawiala, kim bedzie ta nowa uczennica? Czy okaze sie lepsza od niej? Skonczyla zupe, przeprosila Maris i wyszla z domu. Na zewnatrz poteznial zimny wiatr i niebo chmurzylo sie coraz bardziej. Przynioslo jej to ulge. Od ostrego swiatla po burzy zawsze bolaly ja oczy i glowa. Ulozyla zapisane tabliczki w skryptorium - czy robi to juz dla nowej dziewczyny? - i zaopatrzyla sie w nowe, owiniete w wilgotne reczniki. Zatrzymala sie w swojej izbie, by wziac czysta chustke do nosa i po namysle wziela dwie. Zawsze miala katar w brzydka pogode. Wrocila pospiesznie na swoje poprzednie miejsce w Domu Mulow i odsunela sie z bela siana, chcac siedziec samotnie. Kiedy Starsze Matki i mieszkanki wioski zaczely sie schodzic, zatrzymala Brithis i, sama nieszczesliwa, zapytala wspolczujaco: -Kuzynko, co zaszlo miedzy toba i Oseberg? Brithis podniosla wyzej glowe. -No coz, jesli ktoras jest tak zazdrosna, ze moze kochac tylko swoje dziecko, nie zasluguje na przyjaciolki. - Miala zaczerwieniona twarz i zapuchniete oczy. - Ta jej straszna matka przeciagnela ja na swoja strone - wyznala przygnebiona. - A niech tam! Ciesze sie, ze pani Noriel ja wyrzucila! Mam nadzieje, ze zamarznie, umrze z glodu, ze pozra ja wilki, ze znajda ja Sokolnicy i zabiora na Sokola Turnie i nakarmia nia swoje ptaki! Arona musiala sie rozesmiac i uscisnela mocno Brithis. Pogarda, jaka Egil okazywal dla takich przejawow zemsty, wydala sie jej jeszcze zabawniejsza i po chwili rowniez Brithis wybuchnela smiechem. Najstarsza Matka ponownie podniosla wrzeciono. Maris corka Guidas podeszla do niej razem z Egilem. -W sprawie petycji Egil corki Elyshabet, panny, ktora pragnie zostac uczennica kronikarki - zaczela Paula corka Mylene. Arona wypuscila ze zmartwialych nagle rak tabliczke, ktora upadla zapisana strona w bloto na dziedzincu Domu Mulow; zatarly sie niektore znaki. Ale dziewczyna prawie tego nie zauwazyla. Z otwartymi ustami wpatrywala sie w Egila i w Maris, dla ktorej pracowala tak ciezko i tak dobrze. Miala wrazenie, ze jej wnetrznosci zamarzly na kosc. Jeknela i lzy poplynely jej po policzkach. Miala wrazenie, ze peka jej glowa. -Petycja zatwierdzona - odrzekla Najstarsza Matka. Powiedziala jeszcze wiecej, lecz Arona slyszala tylko niezrozumiala paplanine. Nie mogla podniesc tabliczki ani niczego zapisac. Siedziala w szoku, kiedy podszedl do niej Egil. -Wyglada na to, ze odtad bedziemy razem pracowac! - powiedzial wesolo. - Ejze, Arono! Dlaczego placzesz? - Podal jej chusteczke. Na jego twarzy malowalo sie zaklopotanie i irytacja. - Czy nie cieszysz sie razem ze mna? Rozdzial dziewiaty Sokola Zima, Sokola Wiosna Promienie slonca wydawaly sie rownie zimne i mokre jak snieg, ktory wciaz lgnal do domow i stodol. Arona przetarla oczy i ruszyla z trudem szeroka, wydeptana sciezka do Domu Kronik. Byla wymizerowana i chuda. Zmeczenie i upor kladly sie cieniem na jej wkleslych policzkach. Wszyscy glodowali tej zimy.Od jutrzejszego ranka Egil on-corka Elyshabet (oby Jonkara wydarla szponami jej klamliwa dusze z pieknego ciala!) zamieszka w Domu Kronik. -Pani, jak moglas?! - wybuchnela spieszac, by dogonic stara kronikarke. Maris westchnela i wziela Arone za reke. -Mialas racje: jest za duzo pracy dla jednej osoby, a Egil kocha to tak samo jak ty. Zobaczysz, ze wszystko dobrze sie ulozy. -Czy slyszalas jego szalencze wypowiedzi o tym, co zrobi, kiedy zostanie kronikarka? - Nie ustepowala Arona. Maris zakaszlala, a potem zachichotala cicho. -Jak sobie przypominam, wszystkie inteligentne mlode dziewczyny maja oryginalne pomysly. Czy ty nie zamierzalas zmienic Dom Kronik w Dom Magii i nauczyc sie kazdego rytualu, jaki zdolalas znalezc, zeby pomagal ci w pracy? Dziewczyna nie odpowiedziala. Od przybycia obcych nie miala juz czasu na folgowanie swoim zamilowaniem. Nawet w samym srodku zimy musiala dawac lekcje Egilowi i az do bolu palcow robic na drutach nowa odziez na miejsce starej, ktora zniszczyla sie podczas Wielkiej Burzy. Ukryte za lozkiem jej wlasne zwoje pokryly sie kurzem. Spedzila te noc bezsennie. Mogla tylko miec nadzieje, ze Egil bedzie bardziej jej przyjacielem niz rywalem. Przyszedl o swicie. Mial wladcza postawe i gesty. Arona zjezyla sie, chociaz obiecala swojej pani, ze bedzie uprzejma. Maris nie czula sie dobrze i nie miala sil na glupstwa. -Wiem, ze klociliscie sie w przeszlosci - powiedziala lagodnie, obejmujac kazde ramieniem - ale teraz moje uczennice musza zapomniec o klotniach i stac sie jak jedna istota. Arono, badz tak grzeczna i pokaz Egil swoj pokoj, a potem wyjasnij, jakie sa jej obowiazki. - Miala zmeczony glos i wygladala na chora. Egil zagwizdal dziwnie zobaczywszy niski pokoj na strychu i zawieszone na kolkach suknie Arony, pozniej zas spojrzal na nia w zamysleniu. Na dole, kiedy powiedziala, iz po kolei beda wykonywac prace domowe, i podala mu miske do mycia naczyn, przechylil glowe na bok i rzekl: -Cieszysz sie z tego, prawda? Jak mogla sie z tego cieszyc? -Staram sie tylko byc sprawiedliwa - odparla zimno, nadal unikajac jego wzroku. -Jezeli jedna osoba lepiej zna sie na pracach polowych, a druga na domowych, czy nie byloby lepiej, gdyby kazda robila to, co umie najlepiej? - pokrecil glowa Egil syn Elyshabet. Toczyli ten spor od dawna. -Jesli pani Maris zechce zmienic ten zwyczaj, moze to zrobic, ale ja nie - odpowiedziala owijajac szalem rece i ramiona, zeby przyniesc wody. Egil poszedl za nia na zewnatrz, nabral wody i przyniosl wiadra. Mrugnal do Arony, kiedy kronikarka, widzac to, podala dziewczynie scierke do naczyn. Spiorunowala go spojrzeniem, on zas usmiechnal sie triumfujaco. Sprzeczali sie caly czas, myjac naczynia, idac do izby kronik, naprawiajac odziez, zamiatajac i wracajac do skryptorium. -Pierwsza rzecza, jaka zrobie - powiedzial chlopak w zamysleniu - to zajme sie ta okropna opowiescia o zdradzie i dodam do niej odpowiednia interpretacje. -Tylko sprobuj! - rzucila wyzywajaco Arona. - Dobrze wiesz, ze pani Maris czeka na dokladna relacje z wczorajszego zgromadzenia. -Och, nie zartuj - odparl kpiaco. - Relacje o tym, ze jedna babcia rozplakala sie, bo dziecko drugiej podbilo oko jej synowi? - Mial wszakze dosc sprytu, zeby ich pani nie dowiedziala sie o jego lenistwie. Przylozyl sie do pracy tak pilnie, jakby tylko o tym marzyl. Kiedy skonczyli, zwinal rekopisy i ostroznie zakorkowal kalamarz. Ale - Arona juz sie tego spodziewala - zrobil awanture przy skrobaniu wysuszonych warzyw na gulasz, ktory mieli zjesc na kolacje. Egil jest leniwa, pomyslala pogardliwie. Maris dostrzeze to pewnego dnia. Tej nocy zaczela sie rozbierac w pokoju, w ktorym mieli teraz mieszkac we dwoje. Odwrocila sie i zobaczyla, iz Egil wpatruje sie w nia tak, jakby chcial ja pozrec. -Egil, przestan - powiedziala stanowczo. - To niegrzecznie. Rozesmial sie cicho. -Arono, nigdy nie spodziewalam sie po tobie takiej falszywej skromnosci, bo przeciez wiesz, po co tu jestesmy. - Objal ja i trzymal w niedzwiedzim uscisku, calujac tak mocno jak za pierwszym razem. Zaskoczona, odwrocila sie i probowala sie uwolnic odpychajac dlonia jego podbrodek. -Przestan! - wyjakala. On jednak rozesmial sie ponownie i rzekl: -Jezeli chcesz zalatwic to w ten sposob... - Zobaczyla wtedy, ze byl jak Sokolnik, ktory mial wypelnic swoj obowiazek. Nie przyszla tutaj, by poczac dziecko! Skad Egilowi to przyszlo do glowy? Walczyla rekami, stopami, zebami, dopoki sie nie uwolnila. Potem, calkiem naga, zgramolila sie z drabiny. -Pani! - jeknela i zaczela szlochac. Stara kronikarka, ktora drzemala w bujanym fotelu przy ognisku, podniosla glowe i zwrocila na nia zamglone snem oczy. Arona uklekla przy Maris i polozyla jej glowe na kolanach. -On probowal zrobic to, co robia Sokolnicy! - wyszlochala. Uzyla koncowki zarezerwowanej dla Sokolnikow i samcow w okresie rui, dodajac ostra negacje. - Oswiadczyl, ze wiedzialam, iz tak bedzie. - Pani - poprosila - czy powiedzialas mu, ze moze to robic? Maris zamrugala oczami. -Czy mialas zly sen, moja droga? - zapytala wyraznie zmieszana. Jej twarz byla goraca od ognia. -Czy to sen?! - zawolala z jekiem Arona i w blasku ogniska wyciagnela ku niej podrapane i posiniaczone ramiona. -Walczylyscie ze soba. To godne pogardy, Arono - rzekla surowo kronikarka. -On probowal... pani? Czy mnie nie uslyszalas? -Wroc na gore, moja droga i pogodzcie sie. Arona zagryzla wargi i lzy poplynely jej z oczu. -To niesprawiedliwe posylac mnie, zebym poczela dziecko, nie mowiac mi o tym. Slyszalas, iz nawet Starsze Matki tak powiedzialy. Jezeli chcesz, aby Egil spal na gorze, ja bede spala tu na dole. Maris westchnela i przyjrzala sie Aronie. Zauwazyla, ze dziewczyna jest czyms wyraznie zdenerwowana, ale przeciez denerwowalo ja wiele rzeczy, odkad Egil corka Elyshabet przybyl do wioski. Co miala na mysli mowiac o dziecku? Nikt niczego takiego nie powiedzial, oswiadczyla surowo. Czy w takim razie wroci na gore? Arona wytarla nos wierzchem dloni. - Tylko wtedy, gdy powiesz Egilowi, ze nie wolno mu tego robic! - nie ustepowala. Staruszka przyjrzala sie jej jeszcze uwazniej. Dziewczyna wygladala na przerazona. Trudno bylo sobie wyobrazic pelnego szacunku, mowiacego lagodnym glosem Egila jako przesladowce, lecz stara kronikarka przypomniala sobie upokorzenia, jakich dawno temu doznala od rownie cichej i z pozoru lagodnej Pelial corki Kael. - Egil?! - zawolala. - Egil corko Elyshabet! Prosze, zejdz na dol. Chlopak narzucil na siebie koszule i spodnie, zastanawiajac sie szybko. Ta Maris corka Guidas zrobila go swoim uczniem zamiast Arony, umiescila ich w tej samej izbie i powiedziala im, ze musza byc teraz jak jedna istota. Coz innego moglo to oznaczac, jak nie to, ze dala mu Arone za zone? A Arona nie byla niewiniatkiem. Z wielu zrodel slyszal, jak dosadna edukacje otrzymywaly te kobiety Sokolnikow. Czyzby oczekiwala jakichs dzialan wstepnych? Pocalunkow, kwiatow, przysiag? Wiec bedzie je miala! Ale nie pozwoli, zeby traktowano go jak bandyte tylko dlatego, ze domagal sie swoich praw. Kiedy Egil zszedl na dol, Arona pobiegla na gore i szybko wlozyla swoje najgrubsze i najbardziej zaslaniajace jej postac szaty. Zaplotla warkocze i wlozyla miekkie trzewiki. Egil i Maris rozmawiali cicho. Stara kronikarka przerwala w pol zdania i rzekla: -Nie, Egil corko Elyshabet, ja nic z tego nie rozumiem. A teraz chce, zebyscie obie poszly na gore i przyrzekly zyc jak siostry tak dlugo, jak tu jestescie. Arona zbadala spojrzeniem twarz Egila w polmroku. Podjela decyzje. -Pozostane tutaj przy ognisku - odparla. Zarowno Maris jak i Egil pokrecili glowami. Przyjrzala sie zbyt muskularnym ramionom chlopaka i przypomniala sobie, jakie byly silne, gdy obejmowal ja wbrew jej woli. - Egil - powiedziala zrozpaczona - pojdziesz na gore. Ja nie bede tam mogla zasnac. Zostane tutaj i dotrzymam towarzystwa naszej pani. Zacisnal dlon na jej przedramieniu. -Nie badz niemadra, Arono - stwierdzil tonem przesladowcy, ktory bliski jest osiagniecia swego celu. Dziewczyna wbila swoje krotkie, mocne paznokcie w jego reke, ale bez powodzenia. -Pani! - krzyknela z rozpacza. Maris znowu podniosla glowe, tym razem calkowicie rozbudzona. -Nie chcialabym uwierzyc, ze wzielam na uczennice zlosnice - powiedziala stanowczo. - Arono, nie wolno ci sie jej bac. Musisz jednak nauczyc sie sama przed nia bronic. -Idz pierwszy, Egilu. Ja przyjde pozniej - nie wiedzac, co poczac, rzekla cicho dziewczyna. - Potem zas zwrocila sie do kronikarki: - Pani Lennis ma racje. Oni sa inni. - Wysmarkala sie w czysta chusteczke, ktora podala jej Maris. - Oni zachowuja sie jak Sokolnicy. Nie rozumiemy ich. Czy ty ich rozumiesz? Moze czarownica ich rozumie. - Spojrzala w strone drzwi. Staruszka pogladzila ja po wlosach. -Jest juz bardzo pozna pora dla kogos w wieku Dysydentki, lecz jesli rzeczywiscie obawiasz sie, ze Egil bedzie cie napastowala, mozesz spac ze mna tej nocy, ale tylko ten raz. Wiesz, ze bedziecie musialy nauczyc sie zyc razem. Arona wiedziala i to przerazalo ja najbardziej. Nastepnego ranka Egil, ubrany i uczesany, zblizyl twarz do jej twarzy. -Czego zadasz, moja mala siostrzyczko-przyjaciolko? - zapytal cicho. - Przysiegi, ze bede ci wierny przez cale zycie? Czy chcesz, zebym cie prosil na kolanach? Czy mam zaplacic twojej rodzinie? Wystarczy, ze mi to powiesz. Jestem tutaj obcy i nie znam waszych zwyczajow. -Egil, musisz poprosic - rzekla strapiona. -Wiec dobrze! Prosze teraz. -Nie. Jeszcze nie. Nie, kiedy boje sie ciebie. -Powiedzialas, ze wystarczy cie poprosic! - syknal z wsciekloscia. - Zrobilem to. A teraz mnie odtracasz?! Nie wiem, jaka gre prowadzisz, ale lepiej badz ze mna szczera. Uwolnila sie z jego objec. -Myslisz, ze jestem twoja wlasnoscia! - wykrzyknela wstrzasnieta. - Dobrze! Idz, zapytaj Loyse corke Annet, jak to osiagnac! I zostaw mnie sama! - Zabrala sie do swoich obowiazkow, a potem jela dalej opisywac ostatnie zgromadzenie, podsuwajac Egilowi pod nos stosowne fragmenty. Wpatrywal sie w nia w zamysleniu przez caly dzien: przy pisaniu i wykonywaniu prac domowych, przy posilkach i pozniej, kiedy siedzieli robiac na drutach przy ognisku, i na krotko przed snem. Wymowila sie wczesnie i kiedy uslyszala, ze wchodzi po drabinie, zeszla szybko na dol, ciagnac za soba swoj koc. -Musze go zacerowac. - Potem siedziala szyjac, poki oczy nie zaczely jej sie same zamykac. Egil nadal obserwowal ja jak kot mysia nore. Ziewnela wiec, przeciagnela sie i wyszla z domu wspomniawszy o ubikacji. Okrecila sie kocem i cicho wkroczyla na ledwie widoczna w mroku sciezke. Bylo za ciemno, zeby biec. Szla najszybciej jak mogla, wypatrujac przeszkod. Ktoredy do Domu Czarownicy? Z rowniny na zachodzie dobieglo ja ponure wycie jakiegos Psa Jonkary. Brzeg koca wlokl sie po mokrej, na poly zamarznietej ziemi. Wyczuwala stopami najmniejsze nawet nierownosci drogi, gdyz byla w miekkich trzewikach, ktore nosilo sie tylko w domu. Zatrzymala sie, oddychajac bezglosnie. Czyzby slyszala za soba jakis dzwiek? Jezeli Egil pojdzie za nia, wyda najglosniejszy jak zdola ostrzegawczy okrzyk i dopilnuje, zeby ta sprawa trafila przed rade starszych. Dlaczego tak sie zachowywal? Zupelnie jak Roldeen i Asta, corki Lennis. Zlapala oddech i ruszyla w dalsza droge. Znajome sciezki wygladaly zupelnie inaczej w mroku, a nie odwazyla sie wziac pochodni czy swiecy. Tuz za soba znow uslyszala bardzo ciche stapniecia. Zatrzymala sie. Cos miekkiego i puszystego okrecilo sie wokol jej nogi. Nachylila sie i dotknela cieplego futerka. -Miau? - zapytal znajomy glos. -Ruda Zaraza! - zawolala podnoszac kotke. Pozniej postawila ja na ziemi ze slowami: - Pokaz mi droge do Domu Czarownicy, koteczko. Dobrze? - Kotka pomknela do przodu. Arona za nia. Sciezka nie wydala sie jej znajoma, a noc byla bardzo zimna. Pomoz mi, Pani Czarownico, prosila w mysli dziewczyna, gdy mrozny wiatr szarpal jej wlosy. Miala wrazenie, ze uszy zmarzly jej na kosc, nos miala jak z lodu. Wlokla sie krok za krokiem. Nagle potknela sie o przydrozny kamien i osunela ciezko na kolano. Pani Czarownico! - wrzasnela w mysli. -Arono! Arono! - z oddali dobieglo wolanie Egila. Podniosla sie z trudem. Wtedy poczula, ze jej umyslem zawladnal umysl czarownicy. Jej nogi same zaczely kroczyc sciezka, ktora, jak jej sie przedtem wydawalo, prowadzila w niewlasciwa strone. Bez swiatla slonca, ksiezyca, gwiazd czy pochodni widziala kazdy szczegol na ziemi. Jej stopy poruszaly sie coraz szybciej i szybciej, az w koncu biegla niczym dziewczynka-goniec. Glos Egila rozbrzmiewal coraz glosniej. Ostatkiem sil wpadla w otwarte drzwi Domu Czarownicy i bez tchu rzucila sie do stop wychudlej staruszki w skromnej grubej szacie. -Usiadz - powiedziala beznamietnie Dysydentka. Kociol wisial nad ogniskiem i plynal z niego smaczny zapach zupy. Won warzyw i miesa z najstarszej on-gesi sprawialy wrazenie, jakby potrawa gotowala sie od wielu dni. Omal nie zemdlala osuwajac sie na drewniana lawe. -Arono! - wolal gdzies na zewnatrz Egil. Czarownica nalala zupy do czerwonej glinianej miski i podala Aronie lyzke z tego samego materialu, a potem wpatrzyla sie w przestrzen. Okrzyki ucichly i dziewczyna wyczula, ze Egil zawraca do Domu Kronik. Zadowolona z siebie Dysydentka nie odrywala spojrzenia od Arony, dopoki ta wszystkiego nie zjadla. -Wiedzialam, ze musi do tego dojsc - glos czarownicy dotarl do dziewczyny jakby z wielkiej odleglosci. Ruda Zaraza wskoczyla jej na kolana i z mruczeniem zwinela sie w klebek. Pozniej Dysydentka usiadla, by nawiazac kontakt myslowy ze stara kronikarka, ktorej zmysl telepatyczny byl ostrzejszy niz jej wzrok czy sluch. Egil przyszedl do Domu Czarownicy o swicie, a z nim oszolomiona Maris. Dysydentka posadzila ich obok siebie i Arony. -Mozemy wniesc te sprawe przed rade starszych albo zalatwic ja tutaj - powiedziala rozsadnie. Twarz starej kronikarki, ktora sposepniala na mysl o nastepnym zgromadzeniu, rozjasnila sie. Sciagnela na siebie hanbe, gdyz nie umiala utrzymac porzadku we wlasnym domu. -Maris, w zadnym wypadku dziewczyna i on-dziewczyna nie moga mieszkac w jednym pokoju, chyba ze zawra "malzenstwo", o ktorym mowila wczoraj Huana corka Guntir - wyjasnila z niechecia czarownica; jej siostry odrzucaly wszystko, co sie wiazalo ze sprawami plci. - Egil postepowal w zgodzie ze swoimi obyczajami. Kazdy pies otrzymuje jeden kasek, a nie dwa. Musimy teraz ostrzec wszystkich, zeby trzymaly on-dziewczyny i dziewczeta osobno. Czy ja zwolam zgromadzenie, czy ty to zrobisz? Egil milczac wpatrywal sie w Arone ponad miska z owsianka, ktora poczestowala ich gospodyni. -Nie moge uwierzyc, ze nie mialyscie pojecia... - odezwal sie wreszcie i urwal, gdy Dysydentka skinela glowa. - Arono, nigdy bym cie nie skrzywdzil. Bede z toba szczery. Chce, zebys zostala moja siostra-przyjaciolka - to najblizszy znaczeniem termin, jaki znam w naszym wspolnym jezyku, lecz jest tez inny, ktory wystepuje jedynie w starozytnych kronikach. Czy mnie rozumiesz? Arona przypomniala sobie najstarsze zwoje i wszystkie fragmenty dotyczace tej sprawy. -Rozumiem - stwierdzila - ale musze sie nad tym dobrze zastanowic. Czy bede zmuszona, tak jak powiedziala to Huana corka Guntir, byc ci ulegla i posluszna we wszystkim niczym niewolnica? -Nie, na Wielkich Bogow! Ta kobieta nienawidzi mezczyzn, malzenstwa i wszystkiego, co jest z tym zwiazane, poza powazaniem, ktore zapewnia tytul mezatki. Watpie tez, by jej dziadek kiedykolwiek ozenil sie z jej babka, chyba ze w wyobrazni tej ostatniej. Czy zauwazylas, ze Oseberg to nazwa miasta, a nie meskie imie? Kochalbym ciebie, troszczyl sie, bronil. Bylabys kims waznym, gdyz daleko juz zaszedlem ta droga. Nasi synowie mogliby byc znamienitymi obywatelami tego miasteczka. Mowil glownie w swoim jezyku, w ktorym bylo zbyt wiele dziwnych pojec, zeby Arona wszystko zrozumiala. Siedziala mierzac go nieprzeniknionym spojrzeniem piwnych oczu. -Czy wygladaloby to tak, jak w dawnych kronikach, ze on-siostry-przyjaciolki stali sie panami swoich malzonek? - zapytala w koncu. -To wszystko bajki i legendy! - powiedzial kpiaco. - Mam nadzieje, ze bylbym dla ciebie znacznie lepszy! Nie chcialbym jednak, zebys nasypala mi trucizny do zupy, gdy odezwe sie do ciebie opryskliwie. Rozejm? - Spogladajac na nia z powaga, wyciagnal reke. - Widze, ze urazilem twoje poczucie skromnosci i, prawde mowiac, przynosi ci to zaszczyt. - Wzial ja za reke nie jak przesladowca, lecz jak przyjaciel. - Ohydna plotka krazaca wsrod nas... cudzoziemcow... glosi, ze tutejsze dziewczeta nie wiedza, co to skromnosc. Teraz wiem, iz to nieprawda. Ale nie jestescie takie jak nasze panny. Czy przyjmujesz moje przeprosiny? -Przyjmuje - zgodzila sie niechetnie. Kiedy w powrotnej drodze Egil nalegal, ze przeniesie swoje rzeczy do piwnicy albo do stajni, jej podejrzenia zmalaly. Tej pierwszej nocy spala jednak lekkim snem, ubierajac sie i rozbierajac jak najszybciej, i - Maris dostalaby szalu, gdyby sie o tym dowiedziala - wziela ze soba do lozka noz kuchenny. Rozdzial dziesiaty Poszukiwanie madrosci Jestem uczennica kronikarki i pewnego dnia sama bede kronikarka". Arona wyjrzala z okienka na strychu i probowala przekonac sama siebie, ze tak bedzie. Do niedawna nigdy w to nie watpila. Egil byl zdecydowany objac urzad pani Maris. Czy ona o tym wiedziala? Ciezka zimna zaszkodzila zdrowiu starej, slabej kobiety. Teraz, kiedy nieliczne zielone zdzbla pokazaly sie w topniejacym sniegu, Rogata Dama zywila sie lepiej i dawala nieco wiecej mleka. Arona znajdowala tez swieze warzywa nad strumieniem i w lesie. Po nadal zimnych nocach nastepowaly cieplejsze dni. Ale stara kronikarka wciaz chorowala. Budzila sie pozno, oszolomiona i rozkojarzona i nie mogla nic zrobic przed posilkiem, a apetyt jej nie dopisywal. Wyszlo tak, ze Arona opiekowala sie swoja pania, podczas gdy Egil wzial na swe barki wiekszosc obowiazkow w Domu Kronik.W tamtych dniach byl lagodny i mily jak ukochana starsza siostra, niezmiennie uprzejmy, zawsze zwracal sie z szacunkiem do pani Maris i taktownie bral pod uwage zyczenia Arony. Z usmiechem uwolnil ja od najbardziej nieprzyjemnych prac. Z radoscia rozmawial o historii i legendach, bujajac sie na werandzie w fotelu i opierajac nogi na balustradzie. Uznajac swoj status mlodszego ucznia spal we frontowej izbie - pozostawil Aronie jej sypialnie na strychu. Zabiegal o jej przyjazn. Lagodnie i czule obejmowal ja i obsypywal pocalunkami, zdobywal sie na uprzejme gesty, slowem - zachowywal sie tak, jakby codziennie byly jej imieniny. Zaczynal zdania od "Kiedy bedziemy razem..." Mowil o dzieciach, ktore mu urodzi, i o swoich pragnieniach poczecia ich. Widzac ich razem Maris promieniala jak kochajaca matka. Marzyl o wspolpracy z Arona jako swa partnerka i siostra. Ale to on bedzie najstarszy, pomyslala Arona zlosliwie. Albowiem mimo tego wszystkiego pozostal dla niej lajdakiem i przesladowca. Nie zapomniala, ze czterokrotnie obejmowal ja wbrew jej woli, w tym raz w zwiazku z obrzydliwym figlem, ktory pograzyl ja w oczach jej pani. Kilka razy widziala tez, ze przypatrywal sie jej tak, jak kot mysiej dziurze. Czy pani Maris rowniez to zauwazyla? Pewnego dnia, kiedy kronikarka zapadla w gleboki sen, Arona pomyslala o swoich starych zwojach i poszla do izby kronik, zeby poszukac kawalka pergaminu. Zastala drzwi zaryglowane i skobel przewiazany gruba lina. -Czy to ty zawiazales skobel na drzwiach izby kronik, Egilu? - zapytala odnalazlszy go w skryptorium. Zajrzala mu przez ramie, by zobaczyc, co pisze, lecz Egil zaslonil jej widok. -Nie mozemy pozwolic, aby zablakane zwierzeta i ciekawskie dzieci tam zagladaly - odrzekl. W jego glosie brzmialo zaskoczenie i zawod, ze Arona nie odgadla tego od razu. -Tak, ale ja musze tam wejsc. -Jezeli musisz tam wejsc, wystarczy, ze mnie o to poprosisz - wyjasnil cierpliwie. Zlapala go oburacz za ramiona, probujac go odwrocic. -Bede pytala o pozwolenie tylko moja pania! - wybuchnela. - Nigdy nie zapytam o to drugiego ucznia! Dopoki ciebie tu nie bylo, nigdy nie zamykalysmy izby kronik, a dzieci i zwierzeta nigdy do niej nie zagladaly. - Odwrocila sie, pochwycila swoj noz i zaczela rozcinac wezel. Egil przestal pisac i stanal za nia. -Nielatwo bylo znalezc ten sznur - powiedzial ponuro. -Trudno - odrzekla i poczela przeszukiwac stos scinkow. Zauwazyla natychmiast, ze poprzekladal zwoje i ze kilka odlozyl na bok. Po dluzszych poszukiwaniach znalazla scinek tak maly, iz moglaby tylko napisac na nim swoje imie. - Czy to wszystko, co nam pozostalo? - zapytala. - Co sie stalo z reszta? -Dopilnuje, zebysmy dostali wiecej - odpowiedzial rownie cierpliwie jak przedtem. - Czemu nie zajrzysz, czy z pania Maris jest wszystko w porzadku? A jesli naprawde chcesz popracowac, zajmij sie ogrodem. -Mam swoja prace - odparowala. - Rzecz w tym, ze ktos postapil niegodziwie zagarniajac wszystek pergamin. Oddaj mi reszte, Egilu. Potrzebuje go. Teraz! Chlopak usmiechnal sie poblazliwie. -Grzeczna prosba zyskasz u mnie wiecej niz zloscia, najdrozsza. - Wyciagnietym ramieniem zagrodzil drzwi. Arona wzruszyla ramionami, odwrocila sie i zabrala sie do przegladania zwojow, ktore odlozyl na bok. -Dam ci trzy arkusze - powiedzial szybko. - To wszystko, bez czego moge sie obejsc. Opuszczajac go z cenna zdobycza, zajrzala do skryptorium. Zuzyl dwa razy tyle arkuszy zapisujac ballady, ktore dla niej spiewal. Zirytowalo ja to, zrozumiala jednak, ze nie chcial, by zaginely opowiesci jego ludu. Nigdy zreszta nie nauczyl sie dzielic sprawiedliwie. Ale dlaczego zamknal izbe kronik? Jacy to ludzie mieszkali w Cedrowym Szczycie? Odwiedzila Elthee Tkaczke tylko po to, by porozmawiac o Egilu z jego siostrzyczka. Lowri go uwielbiala. Nie opowiadala o zlosliwych figlach czy malostkowym okrucienstwie, tylko go chwalila. -Nikt nam nie dokucza, gdy on jest w poblizu. Leatrice corka Huany, najblizsza mu wiekiem wsrod cudzoziemcow, cedzila slowa, jakby dzielila cenne korzenie. -Jest przystojny i ambitny. Wszyscy mowia, ze pewnego dnia bedzie kims waznym. - Inaczej mowiac, Leatrice go nie znosila. Darann Mulniczka rzekla tak: -To dobry pracownik. Ma gladki jezyk. Jest apodyktyczny. Dobrze sobie radzil z mulami. -Egil? On jest wspanialy, najlepszy ze wszystkich - oswiadczyl entuzjastycznie Oseberg. Arona przysiadla na skraju stolu w kuzni. -Czy nie jest zazdrosny, ze znalazlas w Brithis siostre-przyjaciolke? -Zazdrosny? - Oseberg zagwizdal. - On sie z tego cieszy. Sam mi to powiedzial. Zreszta ona nie jest w jego typie. - Twarz mu sie wydluzyla. - Ale to straszne, ze widuje Brithis tylko dlatego, iz moja matka jest tam zupelnie sama. - Oseberg kochal Egila. Bez wzgledu na swoje maniery, mial dobre serce. Brithis zas ucieszyla sie, ze moze opowiedziec Aronie, jak sie jej zyje z on-cudzoziemcem. -Przyjemnie. Jak z siostra-przyjaciolka, tylko lepiej. Och, Oseberg ma kilka dziwnych zwyczajow - przyznala. - Byla strasznie przygnebiona, ze poszlam do Sokolnikow, i poprosila mnie, zebym juz tego nigdy nie robila. Zreszta teraz wcale tego nie potrzebuje! - Zachichotala i pochylila glowe, po czym zerknela w gore i dodala niesmialo: - Plodzenie dzieci w ten sposob jest przyjemne. Powinnas tego sprobowac. - Zastanawiala sie kilka minut. - Ona lubi, gdy wykonuje prace domowe, podczas gdy sama zajmuje sie reszta, ale jest taka silna i robi tak wiele, ze wlasciwie to jest sprawiedliwe. - Zacisnela usta. - Nie chciala jednak widywac sie ze mna, dopoki nie przekonala sie, ze jej straszna matka nie umrze z glodu, ani nie zamarznie. Przypuszczam, ze tak byc powinno: mimo wszystko to jej matka. Czy w Egilu bylo cos, czego ona, Arona, nie mogla dostrzec? Ostatnia wizyte zlozyla w nowym gospodarstwie, ktore matka Egila otrzymala w zamian za swoj kociol. Pani Elyshabet z podkasanymi spodnicami, w chustce na glowie, kopala w polu motyka. Egil obiecal jej: "Nie bedziesz musiala obrabiac ziemi, matko. Ja to wszystko zrobie". A potem uciekl do Domu Kronik, pozostawiajac ja sama na gospodarstwie, ktorego wcale nie pragnela, z ciezka praca, ktora nalezalo wykonac. Byl nie tylko klamca i zlosnikiem, ale w dodatku strasznie zepsutym czlowiekiem. Arona zatrzymala sie niezdecydowanie na sciezce, po czym ruszyla w strone domu matki swego rywala. -Wiesz, ze on jest najstarszy - powiedziala pani Elyshabet, kiedy siedzialy na werandzie popijajac goraca ziolowa herbate. - Przez tak dlugi czas nie moglam urodzic zywego dziecka. Mozliwe, ze za bardzo go rozpuscilismy. Nie mial ani wujow, ani kuzynow, ani starszych braci, ktorzy przywolaliby go do porzadku. I, oczywiscie, mial odziedziczyc piekarnie Haralda. - Spojrzala na Arone z ciekawoscia. Arona, ktora sama byla najstarsza w licznej rodzinie i od dziecka uwazana za te, ktora zostanie kims waznym, skinela glowa. Pani Elyshabet, taka nieporadna, gdy mowila miejscowym jezykiem, kiedy poslugiwala sie swoim, okazala sie rownie madra jak Starsza Matka. -Dlaczego pozwalasz mu, pani, mowic za siebie? - wypalila Arona. - I rozkazuje ci i zmusza do robienia tego, na co nie masz ochoty! Jestes przeciez jego matka, a on nadal jest panna! Dlaczego mysli, ze ciotka Noriel zachowywalaby sie jak Sokolnik i czemu zawsze jest taki pewny, ze tylko on ma racje? Elyshabet pokiwala glowa i rozesmiala sie cicho. -Nigdy nie spotkalas matki jego ojca. Norine w wielu sprawach byla taka sama fanatyczka jak Huana, ale nie brakowalo jej sprytu i miala gladki jezyk, ktorym umiala sie poslugiwac w razie potrzeby. Egil wzial to po niej i poki zyla, zawsze byl jej ulubiencem. Huana corka Guntir stanela w drzwiach i prychnela pogardliwie. Pani Elyshabet pokrecila glowa. -Nie moglam pozwolic, zeby umarla z glodu - powiedziala na swoje usprawiedliwienie. Arona slyszala ostatnio, ze Huana schronila sie w jednej z Goscinnych Chat, uprawiala tam ogrod i zyla pozyczajac niewielkie ilosci pozywienia i narzedzia od wyglodzonych mieszkanek wioski i swoich krewnych. Dostala za swoje, pomyslala msciwie tamtego dnia, przypomniawszy sobie zaplakana twarz ciotki Noriel. Ale Oseberg dziecko Morgatha nie zasluzyl sobie na to, by miec serce rozdarte pomiedzy swoja matka a jej nieprzyjaciolki. Egil natomiast otwarcie podziwial szalenstwo Huany i zaspiewal Aronie kilka ballad o kobietach, ktore wybraly smierc zamiast "hanby", kiedy sila poczeto w nich dziecko. Pragnac zrozumiec, co to ma wspolnego z partnerstwem, zaproponowanym przez kowalke, wysluchala jego wyjasnien z rosnacym zdumieniem. -Egilu! Przeciez to antynomia! A poza tym, gdyby nawet ciotka Noriel mogla to zrobic, nigdy by tak nie postapila! Pani Elyshabet byla za dobra i dlatego latwo dawala sie wykorzystywac ludziom takim jak Egil, pomyslala Arona i zrobilo sie jej ciezko na sercu. Czarownica nie chciala rozmawiac o Egilu, mowiac, ze nalezy szanowac prywatnosc ludzkiego umyslu, chyba ze w gre wchodzi czyjes zycie. Arona zagryzla wargi, myslac o Dysydentce. Czy pani czarownica bedzie mogla jej teraz pomoc? Ludzie zaczynali patrzec na nia dziwnie, gdy ich mijala, i kreslili odpedzajace Sokola znaki za jej plecami, by odwrocic zly los. -Oni obwiniaja mnie o nieszczescia, jakie spowodowalo Wielkie Poruszenie - powiedziala Aronie, kiedy ta zapytala ja otwarcie. -Uratowalas nas, pani, od najgorszego - zaprzeczyla dziewczyna przypomniawszy sobie noc spedzona w jaskini. -Pamietaja, ze to moje siostry zapoczatkowaly te wydarzenia - odparla lagodnie Dysydentka. - A jesli mialam dosc mocy, aby ocalic nas od najgorszego, dlaczego nie uratowalam przed wszystkim, co spadlo na nas tej zimy. To bardzo stara historia, moje dziecko. Przedstawie jednak radzie starszych twoje watpliwosci co do Egila. -Jest na to za wczesnie. - Arona pokrecila glowa. - Po ostatnim zgromadzeniu uslyszalam od wszystkich, ze nie chca wiecej klotni. A Egil zachowuje sie bardzo taktownie, kiedy w poblizu sa starsze niewiasty - dodala z gorycza. - Pani Maris nie chce slyszec o nim zlego slowa. Dziewczynie wydalo sie, ze obie wymowily w myslach "uwiad starczy", ale zadna nie odwazyla sie powiedziec tego glosno. Arona opuscila Dom Czarownicy i wrocila pielegnowac pania Maris. Kronikarka lezala w lozku, pokaszlujac i charczac, a kazdy oddech ja wyczerpywal. -Egil! - krzyknela Arona, ale nie otrzymala odpowiedzi. Pobiegla po uzdrowicielke. Pani Floree i jej pomocnica Hanna corka Elyshabet weszly do izby Maris. Kiedy uzdrowicielka przylozyla ucho do piersi chorej i kazala jej kaszlnac, Hanna zawolala: -Egil! - Jej twarz rozpromienila sie na widok brata. Chlopak podniosl swoja siostrzyczke i uscisnal ja mocno. -Witaj, sliczny kwiatuszku - rzekl lekko, po czym postawil ja znow na podlodze. - Na co choruje pani kronikarka? - zapytal otwarcie pania Floree, jakby w izbie nie bylo ani Arony, ani Hanny. -To zapalenie pluc. Przyrzadze jej napoj na kaszel. Okrywajcie ja cieplo i dawajcie jej duzo do picia. -Czy slyszalas, Arono? - spytal Egil. - Bede w izbie kronik - dodal i odszedl. Pani Floree podniosla brwi, lecz nic nie powiedziala. Nie mieli miodu. Arona zebrala wszystkie swoje zbedne ozdoby, by kupic za nie miod od Olwith Pszczelarki. Egil wysunal glowe ze skryptorium i podal jej bransolete ofiarowana przez Darann Mulniczke, co bylo ladnym gestem z jego strony. Ale co takiego pisal, ze zaniedbal calkowicie swoja chora pania? Przyjaciel, przesladowca, przesladowca, przyjaciel... - kim naprawde byl Egil corka Elyshabet? Pszczelarka mogla odstapic tylko troche miodu. Brithis, jej uczennica, byla w ciazy i potrzebowala go. Arona nagle zdecydowala sie na ostatni, desperacki krok. Poprosi kuzyna Jommy'ego, zeby udzielil rady jej i Starszym Matkom co do Egila. Jommy, pierwszy chlopiec, ktory kiedykolwiek zostal wychowany w Nadrzecznej Wiosce, mial skrecona stope. Wiekszosc bardzo chorych lub zdeformowanych corek polozna, za zgoda ich matek, skladala w ofierze Jonkarze. Jommy jednak byl chlopcem, a chlopcy nalezeli do Sokolnikow, ktorzy ofiarowywali Sokolej Bogini wszystkie kaleki. Lecz matka Jommy'ego, ktora nie miala corek i zblizala sie do wieku, gdy sie juz przestaje rodzic dzieci, przysiegla, ze go zatrzyma i wychowa tak jak dziewczynke. Swoim siostrom, ktore obawialy sie, ze mezczyzna w wiosce bedzie jak wilk w stadzie owiec, pani Eina powiedziala tak: -Psy sa corkami wilczyc, ale wzielysmy wilczeta tuz po urodzeniu, wychowalysmy je jak czlonkow naszych rodzin i teraz wszystkie jestesmy zadowolone. Pani Maris, wowczas mloda dziewczyna, wstawila sie za Jommym. -Pierwsza kobiete, ktora adoptowala wilcze szczenie, atakowano jako niebezpieczna dla wioski i dla nas wszystkich - oswiadczyla. - Pierwszym kobietom, ktore zrobily sobie wlocznie i noze do walki z dzikimi zwierzetami, powiedziano, ze sciagna na nas smierc z reki Sokolnikow. Pierwsza z nas, ktora pojechala na poszukiwanie metalu, omal Odlaczono za jej odwage i ze strachu przed Sokolnikami omal nie spalono domu tej, ktora pierwsza go zbudowala. Jakie zycie wiodlaby teraz kazda z nas, gdyby nie korzysci, ktore zapewnily nam wszystkim? Jeszcze jako chlopiec Jommy musial rozstrzygnac bardzo wazne problemy. Przez rok mieszkal na zewnatrz, obserwujac obyczaje obcych, i wrocil w atmosferze wielkiego skandalu, poniewaz zabil jednego z Sokolnikow. Teraz zyl na dobrowolnym wygnaniu, poszukujac madrosci. Co miesiac rada starszych posylala mu prowiant, on zas odsylal jako zaplate koc, jesli zdazyl go utkac. Zblizal sie czas takiej wymiany. Zazwyczaj ktoras z kobiet jechala do niego z obladowanym zywnoscia mulem. W nastepnym miesiacu miala to byc Arona. Ale zanim to nastapilo, jeszcze raz wezwano ja, aby prowadzila rozmowy z przybylymi z zewnatrz kupcami. Wartowniczki z Gory Obserwacyjnej wydaly okrzyk przepiorki. Gorski szlak byl wolny od sniegu i kupcy znow nim wyruszyli. Arona chwycila swoje welony i pobiegla. Obladowala pozyczonego mula garnkami i kocami, bez ktorych mogli sie obyc, i zabrala wszystkie swe ozdoby. Z przeciwnego kierunku przybyla Asta corka Lennis odziana w swoj najpiekniejszy stroj, z rowniez obladowanym towarami mulem. Kilka innych mieszkanek wioski wiodac osly i muly, a Nidoris nawet z mlodziutkim oswojonym konikiem, przylaczylo sie do niej przy Goscinnych Chatach. -Arono! - uslyszala wolanie. - Ty znasz jezyk kupcow. Czy moglabys w wolnych chwilach nauczyc mnie ich mowy? Mam troche cebuli i salatke z jajek dla twojej pani. -Nidoris, jaki ladny konik! - wykrzyknela ktoras. - Czy zlapalas ja po wypedzeniu owiec na pastwiska? - Pol tuzina dziewczat stloczylo sie wokol klaczki, zeby ja glaskac i podziwiac. Pierwsze mieszkanki Nadrzecznej Wioski widzac, ze na nizinie sa dzikie konie, probowaly je lapac i oswajac. Ale dokad mialy na nich jezdzic? Muly i osly rowniez do tego sie nadawaly, a latwiej bylo je wyzywic. Sokolnicy przeszywali swoimi dlugimi strzalami wszystkich jezdzcow, ktorych spotkali na zachodniej rowninie. Tak wiec konie byly ulubiencami, matkami mulow i dzikimi, stadnymi zwierzetami. -Kupcy jezdza na oswojonych koniach - powiedziala z usmiechem Nidoris. - Moze zechca kupic malenkiego konia, by go wychowac. Przywiazala klaczke do drzewa przy Goscinnych Chatach i rozejrzala sie dookola. -Te chaty sa niezle! - zawolala. - Na pewno spodobalyby sie pasterkom! W polu widzenia pojawila sie kupiecka karawana, dlugi szereg okolo dwudziestu jucznych koni, oslow i mulow. Przewodzil jej brodaty on-czlowiek ubrany w gruby skorzany kaftan. Mial przy sobie tyle nozy, co rzezniczka. Towarzyszyly mu jednak kobiety w oponczach z kapturami, w spodnicach-spodniach oraz Corka Gunnory w charakterystycznej szacie. Arona podbiegla do niej, by ja powitac, i zapytala: -A gdzie reszta twoich siostr? Tamta rozesmiala sie. -Zawsze bylo nas bardzo malo z tej strony Oceanu, moje dziecko, i wydaje mi sie, ze juz nas nie potrzebujecie. Ale jestesmy tutaj, jesli mozemy wam w czyms pomoc. Asta corka Lennis przebiegla spojrzeniem twarze kupcow w poszukiwaniu mlodzika, ktory rozmawial z nia ostatniej jesieni. Nie znalazlszy go, przyparla do muru brodatego mezczyzne, ktory wydawal sie przyjaznie nastawiony. -Czy to prawda, ze w waszej ojczyznie... - zaczela. Arona nie sluchala dluzej, gdyz dostrzegla w juku jednego z kupcow wlasnie to, czego potrzebowala. -Pergamin - mowila po kilku minutach. - Wyrabiamy go same, ale ktos zuzyl wszystek, nie biorac pod uwage, ze moze go zabraknac. - Kobieta-kupiec usmiechnela sie poblazliwie. - I miod na kaszel dla mojej pani. Nasze pszczoly bardzo zle zniosly Wielkie Poruszenie, a ich Najstarsza Matka tego nie przezyla. Niewiasta krotko naradzala sie z jednym z brodaczy. Arona uslyszala slowo "Lormt". Czy bylo to imie kronikarki? A moze nazwa wioski, ktorej tamta byla kronikarka? Zapytala o to. Kobieta przechylila na bok glowe i podniosla brwi. Brodaty kupiec powiedzial powaznie: -Lormt to miejsce, w ktorym przechowuje sie starozytne zwoje, i uczeni przybywaja tam, zeby poznawac zawarta w nich wiedze. Lezy mniej wiecej na polnocny wschod stad. - Przyjrzal sie gorom i czubkiem noza niedbale naszkicowal droge na piasku. - Opuscisz te gory, przejdziesz przez doline rzeki Es, do ktorej wpada wasza rzeka, a wtedy zobaczysz maly lancuch gorski laczacy sie z wielkim. Lormt lezy w miejscu, gdzie sie lacza, i tam sprzedajemy pergamin, o ktory nas prosisz. Po co ci on? Czy i ty jestes uczona? -Jestem uczennica - potwierdzila i zaczela sie targowac o pergamin, ktory mogl jej sprzedac. Pozniej zwrocila sie do jego towarzyszki: - Pani, opowiedz mi o zwyczajach waszego kraju. - I niebawem, poniewaz bolalo ja serce i rozpaczliwie potrzebowala dobrej rady, zapytala cudzoziemke, jak poradzic sobie z Egilem. Reszta kupcow otoczyla ja, a kazdy radzil cos innego. -Po prostu nie pozwol, zeby toba rzadzil - oswiadczyla jej pierwsza rozmowczyni, lecz nie wyjasnila, w jaki sposob Arona ma to zrobic. -Powiedz swoim krewnym, zeby stlukli go na kwasne jablko - podsunal brodaty on-czlowiek. Dobry pomysl. Szkoda, ze Arona nie byla krewna wojowniczej Lennis! A jesli juz o tym mowa, to Asta corka Lennis doskonale dawala sobie rade z takimi ludzmi jak Egil. Arona rozejrzala sie, ale jej nie zobaczyla. Gdzie sie podziala Asta? Nie znaczylo to, ze corka mlynarki byla jej przyjaciolka. Och, pewnie podjechala na koniec karawany i rozmawiala z jednym z kupcow, ktorych tak lubila. Arona prowadzila mula gleboko zamyslona. Coraz lepiej zdawala sobie sprawe, ze kazdy czyn Egila zmierzal ku temu, by uczynic go on-pania Domu Kronik. Syn Elyshabet posuwal sie do przesladowan i nekania ludzi, jezeli w ten sposob zapewnial sobie to, czego chcial. Kobieta-kupiec i jej on-czlowiek powiedzieli, ze taki sposob postepowania jest bardzo rozpowszechniony na zewnatrz. Nie znaczylo to jednak, ze byl regula. Zwrocila mula pani Darann z podziekowaniem i drobnym upominkiem i nadal pograzona w myslach weszla do kuchni Domu Kronik. Pani Maris najwidoczniej spala w srodkowej izbie, a Egil siedzial przy niej. Z ulga powiesila swoje welony, wziela pergamin i skierowala sie na strych. Zanim jednak wyszla z kuchni, uslyszala, ze Egil warknal cicho: -Umrzyj! Umrzyj, ty nikomu niepotrzebna stara babo i zejdz mi z drogi! Arona calym wysilkiem woli powstrzymala okrzyk oburzenia. Chwycila oponcze i pobiegla do Domu Zdrowia. Przed wejsciem odetchnela gleboko, zeby sie opanowac. -Moja pani czuje sie znacznie gorzej - powiedziala prawie spokojnie do uzdrowicielki. - Zaczynam sie zastanawiac, czy ktos, bog albo kobieta, nie zyczy jej zle. - Kiedy pani Floree wlozyla oponcze i zawolala swoja uczennice, Arona dodala: - Mam dosc pergaminu, zeby zapisac receptury dla ciebie i dla twojej pomocnicy. -Nakarmienie mojej uczennicy bedzie dostateczna zaplata - odrzekla sucho pani Floree, gdyz Hanna corka Elyshabet byla w wieku, kiedy dziewczynki sa wiecznie glodne. Arona pokrecila glowa. -Musialaby bic sie o to z Egilem. - Teraz bowiem rozgryzla jego charakter. Bede musiala walczyc z Egilem o Dom Kronik, pomyslala, a on stosuje niedozwolone chwyty. Jonkaro, pomoz mi. Nie wiem, jak walczyc z kims takim. Pani Maris umarla wtedy, gdy pierwsze ptaki zaczely zastanawiac sie nad zakladaniem gniazd, kiedy kobiety rozmawialy o oraniu pol, w miesiac po tym, jak Asta corka Lennis zniknela wraz ze wszystkimi towarami swojej matki, ku wielkiemu oburzeniu calej wioski. -To bylo zapalenie pluc - powtorzyla swa diagnoze pani Floree. - To zima ja tym obdarzyla, a nie zadna bogini. - Spojrzala z ukosa na Dom Czarownicy i nakreslila znak odpedzajacy Sokola, jakby to Dysydentka mogla zle zyczyc pani Maris. -Jestem pewien, ze zrobilas wszystko, co moglas, i jeszcze wiecej - pocieszal Arone Egil. Otarla lzy i spojrzala nan z oburzeniem. Jak mogl udawac, ze oplakuje Maris, kiedy zle jej zyczyl? Cala wioska przyszla z jadlem i darami, zeby uczcic pamiec zmarlej kronikarki. Wszystkie obowiazki zwiazane z przyjeciem gosci spadly na Arone. Nie probowala zmusic Egila, zeby jej w tym pomogl. Im mniej bedzie mial do czynienia z Domem Kronik, tym lepiej. -Arono! - przemowil do niej ostro jak matka do corki, ktora marzy na jawie. - Potrzebujemy wiecej piwa. -Wiec je przynies. Pokiwal glowa i mruknal cos do goscia, Olwith Pszczelarki. Uslyszala slowo "zrozpaczona". W koncu westchnal gleboko i sam przyniosl garnek z piwem. A pszczelarka zwrocila sie do Arony: -Kto teraz bedzie kierowal Domem Kronik? Dziewczyna podniosla glowe. Nie ulegnie Egilowi. Wiedziala jednak, ze on nie ustapi. Walczyc z nim? Nie zniesie tego. -Wniesiemy te sprawe przed rade starszych, ciotko Olwith - odrzekla. Ta pokiwala glowa. -Jeszcze wiecej podzialow w wiosce - powiedziala smutno. Rozdzial jedenasty Dzien sadu Starszyzna Nadrzecznej Wioski naradzala sie w Domu Zgromadzen w obecnosci Dysydentki, poniewaz sprawa dotyczyla jednego z cudzoziemcow. Czarownica byla wsrod nich, ale nie z nimi - Starsze Matki usiadly nieco z boku, obrzucajac ja takimi samymi zaniepokojonymi spojrzeniami jak cudzoziemcow, kiedy zjawili sie we wsi. Egil i Arona siedzieli przed nimi - w duzej odleglosci od siebie. Kiedy weszli do srodka, Egil spojrzal na nia gniewnie i Arona zrozumiala, ze przy pierwszej okazji wywrze na niej sroga zemste. Arona przemowila pierwsza:-Przybylam tu jako uczennica zmarlej Maris corki Guidas, zeby zajac jej miejsce. Sluzylam jej wiernie od dziecka. Po przybyciu cudzoziemcow moja pani wziela na nauke Egila, on-corke Elyshabet, zeby mi pomagal, gdyz czesto naradzala sie ze Starszymi Matkami, a pracy bylo wiecej, niz mogla wykonac jedna kobieta. Pozniej zachorowala i potrzebowala nas obojga do opieki. Ten czas jednak minal - powiedziala. - Dziekuje ci za pomoc, Egilu. Egil usmiechnal sie poblazliwie. -Kroniki dowodza, ze rzeczywiscie bylas przepracowana - przyznal - gdyz wiele jest w nich bledow i wniesionych przez ciebie poprawek. - Skinal glowa w strone Starszych Matek. - Nie martwcie sie. Poprawilem wszystko i nie dopuszcze, zeby sie to powtorzylo. Ale dlaczego - zwrocil sie znowu do Arony - nie moglibysmy zyc razem, tak jak pragnela tego nasza pani? Arona zadrzala i odetchnela gleboko. -Gdybys rzeczywiscie pomagal mi w opiece nad nasza pania i przy wypelnianiu innych obowiazkow w Domu Kronik, cieszylabym sie majac w tobie jednoczesnie ucznia i pomocnika - oswiadczyla. - O, Starsze Matki, on wykonywal tylko te prace, ktore lubil, i staral sie uniemozliwic mi pelnienie mojej funkcji. Przyznaje tez, ze w partnerskim zwiazku ze mna chce odgrywac role starszej siostry. Wymusza to psotami i nie cofa sie przed przesladowaniem mnie, jesli mu to odpowiada. Za zycia naszej pani robil to czesto za jej plecami. - Spojrzala na Dysydentke. - Przy pewnej okazji zachowal sie jak samiec w okresie rui. Pani czarownica powiedziala, ze zle nas zrozumial i ze sadzil, iz, zgodnie z obyczajami jego ludu, ma do tego prawo. Pani czarownico, ty znasz ich zwyczaje. Gdyby zostal moim pomocnikiem, czy znowu chcialby grac te role? Egil blyskawicznie podniosl reke. -To niesprawiedliwe! - Wszyscy odwrocili sie ku niemu, a Dysydentka skinela glowa. - Od samego poczatku przysiaglem sobie kochac Arone, troszczyc sie o nia i dobrze ja traktowac. To prawda, ze pragne jej tak, jak mezczyzna pragnie kobiety, ale jesli jest ona jedna z tych - w jego glosie brzmial teraz wstret - ktore uwazaja, iz wszyscy mezczyzni to zwierzeta, a akt plodzenia dzieci to cos, co trzeba wytrzymac zaciskajac zeby... Za to jej nie potepiam, skoro Sokolnicy uczynili go takim - dodal lagodnie. - Ja nie traktowalbym jej jak zwierze. -W takim razie, dlaczego mi dokuczales? Rozkazywales mi jak matka malemu dziecku? Pani Floree slyszala to na wlasne uszy, tak samo jak pani Olwith i wiele innych. Dlaczego sila przeszkadzales mi w wykonywaniu mojej pracy? Czemu na oczach wszystkich nie chciales mi oddac moich tabliczek i zamknales izbe kronik? - Corka Bethiah zrelacjonowala pokrotce kazdy z tych incydentow. - Pani czarownico, ty rozumiesz ich zwyczaje - odwolala sie do Dysydentki. - Czy takie zachowanie jest wsrod nich akceptowane? Czarownica podniosla rece uciszajac zebranych. -Odpowiadam na twoje pierwsze pytanie. Gdybyscie zostali partnerami, on uwazalby, ze ma prawo zachowywac sie, jak mowisz, niczym samiec w okresie rui, zgodnie z jego wola, a nie twoja. Takie bowiem sa ich obyczaje, on zas zamierza egzekwowac to, co uwaza za swoje prawo. Chcialby tez, jak to sama powiedzialas, byc starszym partnerem we wszystkim. Uwazalby siebie za kronikarza, ciebie zas za swoja pomocnice i podjalby wszystkie kroki, aby tak sie stalo. Te figle, o ktorych oboje wspominaliscie, mialy tylko jeden cel: zebys przyszla do niego, by moc dalej wykonywac swoj zawod. Oszolomiona dziewczyna usiadla. Wiec to tak... Nie pomyslala o tym. -Czy zaakceptowalabys to? - ciagnela Dysydentka. -Oczywiscie, ze nie! Udzielono glosu Egilowi. -Moglas dac mi to dobrowolnie - zasugerowal. - Czy watpisz w to, ze cie kocham, ze troszczylbym sie o ciebie i cie bronil? -Tylko wtedy, gdyby ci to odpowiadalo. Nie, gdybym sprzeciwila sie twojej woli. Starsze Matki - powiedziala ponuro - oboje nie mozemy byc kronikarzami Nadrzecznej Wioski. Sam to przyznal. Chyba ze - dodala, gdyz nowa mysl przyszla jej do glowy - ze on zapisywalby opowiesci i czyny swojego ludu, ja - naszego, a oboje te, ktore sa wspolne. Starsze Matki naradzily sie. Raula corka Mylene rzekla wtedy tak: -Jezeli nie mozecie razem mieszkac, dlaczego mialybysmy wybrac ciebie, nie zas Egila corke Elyshabet? Wszystko swiadczy o tym, ze Egil jest lepsza od ciebie kronikarka, bardziej pracowita, ladniej pisze, robi mniej bledow i, jak sama powiedzialas, jest od ciebie starsza. -Bardziej pracowity! - wybuchnela Arona. - Czcigodne Matki, kiedy on zamykal sie w izbie kronik piszac, jedna Jonkara wie co, moja pani lezala chora i to ja musialam ja pielegnowac. On nigdy tego nie zaproponowal! Moglabym walczyc z nim o dostep do izby kronik i kazac mu ja pielegnowac, ale - rozejrzala sie dookola i ciagnela ze lzami w oczach - on zyczyl jej zle, a nie dobrze. Raz wyszlam z domu, wrocilam po cichu i uslyszalam, ze mowil do niej: "Umrzyj! Umrzyj, ty nikomu niepotrzebna stara babo i zejdz mi z drogi"! Starsze Matki jeknely i znow zaczely konferowac. Pani Floree obrzucila Egila surowym spojrzeniem. Tylko Arona i czarownica zauwazyly, ze Egil wcale nie wygladal na zaskoczonego. Syn Elyshabet westchnal gleboko. -Powinienem byl raczej modlic sie o jej cudowne wyzdrowienie niz o lekka smierc - wyznal i zwiesil glowe. - Moja babka... - ciagnal drzacym glosem - umarla po dlugiej i ciezkiej chorobie, tak wycienczona i zbolala, ze nie moglem dluzej patrzec, jak sie meczy i modlilem sie do Bogow, zeby ja uzdrowili. Moj stary pies Dzwoniec zostal okaleczony przez dzika, kiedy bylem malym chlopcem - teraz oczy Egila zaszklily sie prawdziwymi lzami. - Nie moglem mu pomoc, ale musialem skrocic jego meki i pamietam, ze myslalem potem, iz ludzie sa bardziej milosierni dla swoich psow niz Bogowie dla ludzi. To wszystko. Jak on udaje! - pomyslala z oburzeniem Arona. Czarownica popatrzyla na nia porozumiewawczo. Kilka Starszych Matek mialo lzy w oczach, kiwaly glowami na znak zgody. Jedna z nich spojrzala z wyrzutem na Arone. Dysydentka poprosila o glos. -Wydaje mi sie, ze mamy rozstrzygnac, ktore z nich byloby lepszym kronikarzem. Arona rowniez podniosla reke. -Egil corka Elyshabet jest cudzoziemcem, ktory nie zna naszych opowiesci i zwyczajow. Czesto mowil mi, ze zamierza przepisac kroniki zgodnie ze swoimi zapatrywaniami i obyczajami, o ktorych jego matka mowi, iz sa takie jak Huany corki Guntir. Uwazam, ze powinnyscie zbadac zapiski kazdego z nas, nawet te, ktore sporzadzilismy do wlasnego uzytku, i w ten sposob przekonac sie, kto jak je przechowuje i o nie dba. Dam wam do wgladu wszystkie moje zwoje, nawet te, ktore napisalam jako dziecko. -Zgoda - powiedziala od razu pani Floree. - Te z nas, ktore umieja czytac, niech pojda ze mna do Domu Kronik. - A potem, ku wyraznej konsternacji wielu innych, dodala: - Czy przylaczysz sie do nas, pani czarownico? Ty takze znasz pismo i umysly kobiet. -Z radoscia - odrzekla Dysydentka, nakladajac oponcze. Kontrola byla dluga i meczaca. Kilka zwojow Egila zawieralo zapiski z dziejow jego ludu i Arona znow zadala sobie pytanie, czy nie lepiej by bylo zrobic go kronikarzem cudzoziemcow, a jej pozostawic kroniki Nadrzecznej Wioski. Ponownie wypowiedziala na glos te mysl. A wtedy Najstarsza Matka zapytala: -Gdzie jest zapis o zniknieciu Asty corki Lennis z kupcami i ze wszystkimi towarami jej matki? Arona przelknela sline i, ku swemu wstydowi, musiala wyznac, ze podczas choroby ich pani, kiedy Egil wykonywal cala prace kronikarki, nie pomyslala o tym, by sama odnotowac ten wielki skandal. Nawet o nim nie pamietala! Scisnelo ja w zoladku i znowu rozbolala ja glowa. Pani Floree rozwinela jeden z prywatnych zwojow Egila. -Wyglada to na nowa wersje historii, ktora opowiedzialas w jaskini, ale spisana z punktu widzenia Tsengana Szalenca - zauwazyla. Arona wytarla oczy i skinela glowa. -Egil czesto mowil, ze powinno sie ja opowiadac w taki wlasnie sposob. - Zaczekala, az jej slowa wryja sie w pamiec Starszym Matkom, po czym zaprowadzila je na gore. Zapiski Arony byly relacjami z jej przezyc i z przezyc innych ludzi i wiekszosc z nich sporzadzila jako dziecko. Rozwinela teraz jeden zwoj, rzucila okiem na ostatnia linie... -To zostalo zmienione! - zawolala z oburzeniem. Wskazala na ostatnie slowo. - Sporzadzilam je sama i na kazdym napisalam: "Znam to, poniewaz zapisalam wszystko wlasnorecznie i widzialam na wlasne oczy". Teraz zas konczy sie stwierdzeniem: "To kompletna bzdura". Egil zakrztusil sie i pospiesznie zakryl reka usta, lecz wlosy na jego gornej wardze nadal drzaly. -Egil! To juz nie jest figiel! - zawolala gniewnie dziewczyna. - Ty zmieniles tresc zapisu! -A skad wiesz, ze nie zrobila tego twoja pani, wyrazajac wlasna, sluszna opinie o tym, co bylo w srodku? - zapytal niewinnie. -Jakie jeszcze zwoje zmieniles? - pytala dalej Arona. - Och, Czcigodne Matki, teraz bedziemy musialy przejrzec je wszystkie! Najstarsza Matka westchnela i znalazlszy sobie miejsce usiadla, gdyz bolaly ja plecy i stopy, i nogi jej zdretwialy od dlugiego stania. Egil troskliwie przyniosl jej kubek goracej ziolowej herbaty. Pani Floree poslala Hanne do pani Gondrin po jedzenie i piwo. Inna mysl nasunela sie Aronie i dziewczyna spojrzala ze strachem na czarownice. -Starsze Matki - zauwazyla Dysydentka swoim melodyjnym, milym glosem - to potrwa dluzej niz jeden dzien. Poniewaz chodzi tu o sprawe przeinaczenia kronik, mysle, ze zarowno Egil jak i Arona powinni wrocic do domow swoich matek i mieszkac tam dopoty, dopoki nie skonczymy. Nalezy tez postawic straz przy izbie kronik. -Zgoda - oswiadczyla Raula corka Mylene obrzuciwszy dziewczyne karcacym spojrzeniem. Po powrocie do domu Bethiah Arona nie mogla zasnac. Lozko wydawalo sie jej waskie i obce, i nalezalo teraz do jednej z coreczek ciotki Nathy. Nie bylo tutaj malej rudej kotki, ktora zwijala sie w klebek przy stopach Arony i wedrowala po jej piersi tam i z powrotem, poszturchujac nosem, by naklonic ja do wstania. Siostry i kuzynki prosily ja halasliwie, zeby opowiedziala szczegolowo, o co chodzi w tej calej sprawie i o swym zyciu z Egilem. Karmont corka Yelen, ktorego wyglad wskazywal, ze wyrosnie na on-panne, zapytal, dlaczego nie dowiedziala sie, czego chcial Egil, i nie zazadala w zamian tego, czego sama pragnela. -Poniewaz chcemy tego samego - odparla lakonicznie. - Albo, w innych wypadkach, czegos wrecz przeciwnego. - Odsunela krzeslo i wstala od stolu, przy ktorym rodzina jadla kolacje. - Mamo, ciociu Natho, ciociu Yelen, naprawde nie jestem glodna - przeprosila. Uciekla na werande i zaczela plakac nad Maris, nad soba, nad kronikami i nad wszystkim, co sie wydarzylo, odkad Egil corka Elyshabet przybyl do ich wioski. Jezeli Egil wygra, co wtedy zrobi? Mogla mieszkac tutaj i codziennie chodzic do Domu Kronik, zeby miec oko na zwoje. Egil nie pozwolilby jej na to, ale czy moglby w tym przeszkodzic? Przypuscmy, ze tak sie stanie. Wtedy moglaby wykrasc kroniki i ukryc je gdzies w bezpiecznym miejscu. Tylko gdzie? A jesli Starsze Matki zrobia go kronikarzem Nadrzecznej Wioski? Przeciez moga zmusic ja, zeby je oddala. Zalozmy, ze schowalaby je w takim miejscu, ktorego by nigdy nie znalazly, i odmowila ich zwrotu? Najgorsze, co mogly zrobic, to ja wygnac. Szalona Bethiah Morderczyni zostala wygnana. Babka Anghard sama udala sie na wygnanie, i Peliel corka Lael, i kuzyn Jommy. Asta corka Lennis zbiegla z kupcami. Tak, w ten sposob mozna bylo uciec przed przesladowca. Gdyby tylko mogla porozmawiac z Jommym! Kroniki mowily, ze na wygnaniu czul sie bardzo samotny, lecz ze nie bylo to az tak straszne, jak mozna by sadzic. Jako tkacz bez trudu zarabial na zycie. Ale gdzie mogla zarobic na zycie wygnana kronikarka? Nagle usiadla na lozku. On-kupiec powiedzial jej, dokad moglaby uciec i gdzie starozytne zwoje bylyby zabezpieczone przed przeinaczeniem. Lormt! Nawet pokazal jej droge. Czy wyczul, ze zamierzala udac sie na wygnanie? Nie, nie dojdzie do tego. Rada starszych nigdy nie odda kronik cudzoziemcowi, komus, kto je zmienil, klamcy i przesladowcy, ktory zyczyl starej kronikarce smierci. Albo dadza mu jego zwoje, a jej zwoje jej ludu. Mialo to sens, dlaczego wiec Starsze Matki nie zgodzily sie na to od razu? Dlaczego tego nie zrozumialy? Przewrocila sie na lozku. Koce wydaly sie jej skrecone, poduszka zas twarda. Swedziala ja skora na glowie. Wstala i powoli rozczesala wlosy. Matki musza zobaczyc to jej oczami. Jesli nie, konsekwencje beda zbyt straszne, zeby o nich myslec. Mijaly dni i Starsze Matki zaczely utyskiwac. Czytanie kronik bylo ciezka praca. Za te niedogodnosc zaczely winic Arone. Uplynal caly miesiac i ktos inny zawiozl prowiant do Jommy'ego zwanego Madrym. Egil sprowadzil do Domu Kronik psa z hodowli Einy corki Parry i Parry corki Lorin. Nazwal go Kiel i bawil sie z nim godzinami. Arona miala stargane nerwy. Wreszcie pani Birka zawolala: -Arono! Chodz tutaj i powiedz mi, czy to zostalo zmienione? Dziewczyna podbiegla do kaplanki. Ta dlugim wezlastym palcem wskazala na ostatnie slowo w ostatnim zwoju Opowiesci o Myrrze Damie Lisicy spisanej przez jej siostre-przyjaciolke Warone, Dame Sokolice. Jeden niewielki znak akcentu zostal przeinaczony, co wystarczylo, zeby zmienic znaczenie z: "Uwazam to za prawdziwe, poniewaz opowiedzial mi to ktos godzien zaufania" na "Uwazam to za falszywe, poniewaz opowiedzial mi to ktos niegodzien zaufania". -Och, tak - powiedziala i lzy naplynely jej do oczu na mysl o tym swietokradztwie. - To zostalo zmienione i to przez kogos, kto chcial podwazyc wiarygodnosc tej opowiesci. Widzisz? Kiedy doszlo do konfrontacji, Egil usmiechnal sie nie tracac pewnosci siebie. -Czy jestes pewna? Kiedy po raz ostatni czytalas tej zwoj? - zapytal Arone. -Ponad rok temu. I co z tego? Nauczylam sie ich wszystkich na pamiec - odrzekla oburzona. - Mogles przeinaczyc dla zartu moje zapiski, nawet napisac na nowo stara opowiesc dla wlasnej rozrywki. Ale zmienic to, co zostalo napisane dawno temu? Och, Egilu, jak mogles?! - wybuchnela gniewnie. - I co jeszcze zrobiles? -Odnalazlem prywatne zapiski naszej pani - oswiadczyl szerokim gestem pokazujac skrawek pergaminu. -Jestem bardzo zawiedziona kaprysnym zachowaniem Arony corki Bethiah i dlatego mianuje Egila corke Elys-habet moja prawowita nastepczynia w Domu Kronik - przeczytala glosno Arona. Notatka byla podpisana oficjalnie: "Maris corka Guidas, Kronikarka" i zakonczona inicjalami, ktore byly jej znakiem rozpoznawczym. Litery byly nierowne, nakreslone drzaca reka chorej osoby. Arona z oslupieniem wpatrywala sie w pismo. -To falszerstwo! - krzyknela. - To nie jej charakter pisma, ale jego, chocby nie wiem jak wydawal sie podobny. -Dosc juz mamy twojej zlosliwosci, mloda damo. - Raula corka Mylene chwycila Arone za ramiona. - Cokolwiek masz do zarzucenia nowej kronikarce, daj upust swojej nienawisci gdzie indziej. -Najstarsza Matko - odezwala sie cicho czarownica - ten, kto przeinaczyl jedna kronike i chce za wszelka cene osiagnac swoj cel, moze przeinaczyc druga. Zaprosilyscie mnie tutaj jako jasnowidzaca, ktora zna prawde. Powiadam wiec teraz, ze Aronie mozna zaufac, Egilowi zas nie. Raula puscila dziewczyne i obrzucila Dysydentke twardym, podejrzliwym spojrzeniem. -Komu mozna zaufac, a komu nie? Powiedzialas, ze znasz jezyk i zwyczaje tych cudzoziemcow, ale czy wiesz tak duzo, jak twierdzisz? Czy obce ci sa sympatie i antypatie zwyklych kobiet? Mysle, ze nie! - Odwrocila sie i popatrzyla ponuro na dziewczyne. - Od przybycia cudzoziemcow Arona zmienila sie nie do poznania. Trzykrotnie przerywala zgromadzenia. Sporzadzila jeden zwoj pelen poprawek. Po dyletancku zajmuje sie magia, zamiast wykonywac swoja prace, i nie moze spojrzec obiektywnie na ziomkow Egila, tak jak ty nie mozesz patrzec obiektywnie na nia. Czyz nie stanelas miedzy nimi wbrew woli ich pani? Nienawisc Arony do Egila wywolala wsrod nas konflikt, ktory nie moze dluzej trwac, a obawiam sie, ze bedzie gorzej, jesli tych dwoje sie nie pogodzi. Co zas do tego, jaka bylaby kronikarka, mamy na to przedsmiertne slowa pani Maris! Czy ktokolwiek z obecnych moze zakwestionowac jej ostatnia wole? Dysydentka zaczela mowic, ale spojrzala na otaczajace ja stezale niby maski twarze i zamilkla. Najstarsza Matka Raula wyciagnela swoje wrzeciono. -Egil corko Elyshabet! - Chlopak nagle wyprostowal sie na cala swoja wysokosc. Najstarsza Matka spojrzala mu w oczy. - Czy przysiegasz na swoja matke i na swoje pramatki, na Dobra Boginie, pelen trwogi przed gniewem Jonkary, ze jesli zostaniesz kronikarzem, bedziesz kopiowac kroniki wiernie, tak jak je spisano? Nigdy nic w nich nie zmieniac, lecz poprawiac wlasne bledy? Wiernie rejestrowac wszystko, co dzieje sie w tej wiosce wtedy, gdy sie dzieje, niczego nie pomijajac i niczego nie zmieniajac? -Przysiegam. Raula corka Mylene cofnela sie o krok. -Egil corka Elyshabet zlozyla uroczysta przysiege, ze juz nigdy czegos takiego nie zrobi. Arono, czy bedziesz z nia wspolpracowala w tym dziele, jakbyscie byly corkami jednej matki? Niebo wydawalo sie przejrzyste jak krysztal wszedzie tam, gdzie Arona na nie spojrzala, i wszystkie dzwieki rozbrzmiewaly ostro i wyraznie. Miala wrazenie, ze jej umysl wolny jest od wszelkich uczuc, zarowno od strachu jak i oburzenia. Widziala wszystko takim, jakim bylo. -Tak jak juz powiedzialam, jesli ograniczy sie do swoich kronik, a ja do moich - odrzekla owijajac sie szalem. Najstarsza Matka westchnela, gdy Egil pokrecil lekko glowa. -Wiec nie ma nadziei, ze sie pogodzicie? - zapytala. -Nie. - Arona pomyslala o swoim ostatnim, desperackim planie, ktory ulozyla dwie noce temu. Miala wtedy nadzieje, ze nigdy nie bedzie musiala wprowadzic go w zycie. Zwrocila sie do Egila: - Ugotuje ci ostatni posilek, zanim - glos jej zadrzal - zanim wroce do domu mojej matki. W zamian za to zadam moich prywatnych zapiskow, piora, atramentu i polowy pergaminu, ktory kupilam od kupcow, a takze mojej rudej kotki. Nie zalezy ci na niej i nie zwracasz na nia uwagi. Egil usmiechnal sie. -Nie, moja mala Myrrho Lisico. Te okropne stare opowiesci nasunely zbyt wiele szalonych pomyslow do twojej slicznej glowki. Kot i zwoje sa twoje, ale przybory do pisania nie naleza do mnie i nie moge ich rozdawac. -Zaakceptuj ten posilek, Arono, i zakoncz w ten sposob spor - powiedziala nagle Dysydentka. - Bede jadla razem z toba, zeby ci udowodnic, iz nie ma tam nic trujacego. Starsze Matki, czyz nie mozemy podarowac Aronie piora, atramentu i kilku skrawkow pergaminu dla przywrocenia spokoju w wiosce? Trudno jest nie praktykowac jedynego zawodu, jaki sie zna. Najstarsza Matka spojrzala na smutna twarz dziewczyny i przyszlo jej na mysl, ze moze byla dla niej zbyt surowa. -Zgoda! - powiedziala spiesznie. Egil zgodnie skinal glowa. Rozdzial dwunasty Ucieczka Ognisko w Domu Kronik palilo sie jasnym, wysokim plomieniem o barwach zachodzacego slonca i slaby zapach zywicy rozchodzil sie od sosnowych szczap. Egil rozsiadl sie w najlepszym krzesle srodkowej izby i saczyl piwo, zerkajac jednym okiem na Arone. Dziewczyna odpowiedziala mu nerwowym usmiechem i dalej popijala swoje piwo, ale saczyla je wolniej niz Egil. Wyrobiona latami wewnetrzna dyscyplina powstrzymywala Dysydentke, tak ze nie wybuchnela smiechem, ktory bylby zupelnie nie na miejscu.Lezacy u stop Egila Kiel otrzymal prawie polowe miesa, ktore Arona kupila oddajac niemal wszystko, co miala. Pies bardziej cieszyl sie befsztykiem niz jego pan, warczal, szarpal mieso i merdal ogonem, az Egil w koncu musial sie rozesmiac i podrapac go za uszami. -Nie mow do niego "ona" - oswiadczyl szczerzac zeby. - W tej izbie jest tylko jedna suczka i to z wlasnej nieprzymuszonej woli. Gdzie byla trucizna? W slodkich ciastkach? A moze w chlebie? -W jarzynach - odparowala Arona wiedzac, ze ich nie cierpial. Zaslaniajac mala reka usta przeciagnela sie i ziewnela szeroko. Pies powarkiwal teraz ciszej nadstawiajac leb pod pieszczoty Egila. Ruda Zaraza wskoczyla Aronie na kolana i cicho zamruczala. Dziewczyna polaskotala kotke za uszami, ta zas poruszyla koncem ogona. Corka Bethiah nie pytajac Egila o pozwolenie, wziela jego talerz z resztkami jedzenia i postawila go na podlodze. Ruda Zaraza zeskoczyla i uszczesliwiona zaczela wylizywac talerz. Egil podniosl brwi i wypil duzy lyk piwa. -Z radoscia otrulabys kazdego mezczyzne, ktory stanalby ci na drodze, ale nie tego glupiego kota - przyznal. Nalal piwa do malej miseczki i postawil ja na podlodze. Kotka powachala i wychleptala nieco na probe. Arona zdawala sie zupelnie tym nie interesowac. Czarownica zas usmiechnela sie szeroko, ziewnela i przeciagnela sie. -Przechadzka na swiezym powietrzu dobrze by mi zrobila - powiedziala. - Arono, czy mozesz wskazac mi droge do, ach, malego domku? -Chyba tak - wymamrotala dziewczyna wstajac i zarzucila szal na ramiona. Egil nie odrywal oczu od obu kobiet. Kiedy tylko drzwi sie za nimi zamknely, rozlozyl sie na podlodze i uwaznie przygladal zwierzakom. Lezacy z wyciagnietymi przed siebie lapami szczeniak warknal cicho i machnal ogonkiem. Kotka zas przeszla pod broda Egila, zawrocila i przesunela ogonem tuz przed jego nosem. Egil zerwal sie na rowne nogi i kichnal, gdyz mial nos pelen kociej siersci. Potem rozsiadl sie w krzesle i saczyl piwo. Arona cos knula. Widzial to po jej zachowaniu. Czarownica rowniez o tym wiedziala i aprobowala jakis szalony pomysl tej niemadrej dziewczyny. Przed domem rozleglo sie ciche nucenie, lagodne jak kolysanka. Gdzies w oddali ktos spiewal stara ballade o pokoju i milosci. Egil westchnal, ogrzane powietrze slodko pachnialo. Kotka wskoczyla mu na kolana. Poglaskal ja leniwie i z reka na jej grzbiecie przymknal oczy. Glowa powoli opadla mu na bok. Zaczal chrapac. Arona z trudem ciela wielkim ciezkim nozem pozyczony od rzezniczki gruby sznur zamykajacy drzwi do izby kronik. Czarownica w milczeniu przeszla przez wysokie zielska otaczajace piwnice i wlozyla jej do reki siekiere. Dziewczyna podziekowala skinieniem glowy, rozejrzala sie i uderzyla siekiera w sznur - raz, dwa, trzy razy, rozcinajac go coraz glebiej, az w koncu pozostalo tylko kilka wlokien. Czarownica wyjela zza pazuchy swoj klejnot, ktory swiecil slabym niebieskim blaskiem niewidocznym juz na odleglosc palca, i przeciela sznur do konca. Ogromne drewniane drzwi piwnicy skrzypnely tak glosno, ze moglyby obudzic umarlego. Arona zamarla w pol ruchu, ale Dysydentka nawet nie drgnela. -Bedzie spal przynajmniej do rana, a nawet jeszcze dluzej, jezeli ogien nie zgasnie - powiedziala cicho. Nie slyszac zadnych podejrzanych dzwiekow, Arona wrocila do pracy. Egil zawiesil te drzwi po ostatniej burzy. Czy wiedzial, ze potrzeba dwoch kobiet, by je otworzyc? Napawalo go duma, ze drzwi sa takie mocne. Drzwi wreszcie stanely otworem i obie niewiasty zeszly na palcach do piwnicy, swiecac sobie tylko klejnotem Dysydentki. Arona bez wahania podeszla do polek ze zwojami, przejrzala je pobieznie, usunela drazki, po czym, zwinawszy jak najciasniej wybrane zwoje, powkladala do skorzanych cylindrow. -Nie beda go obchodzily relacje o tym "kto kogo urodzil", ani klotnie czy procesy - szepnela ponuro - tylko opowiesci bohaterskie i legendy o Pierwszych Wiekach. Jedna z kwestii spornych byla hipoteza Egila, ze ktos musial nauczyc mieszkanki wioski budowac domy, oswajac owce i konie i zabijac wloczniami wilki. -Czy ty moglabys tego dokonac? - docinal jej. - Albo ktos, kogo znasz? No wlasnie! I tu cie mam! W takim razie, kto je tego nauczyl? Chce sie tego dowiedziec. Z lasu dobieglo gruchanie golebia. Arona odpowiedziala wartowniczkom i wrocila do zwojow, dopoki nie wypelnila nimi czterech futeralow. Wtedy wyskoczyla z piwnicy, a Dysydentka tuz za nia. Leatrice corka Huany czekala z dwoma osiodlanymi mulami i z jeszcze jednym, obladowanym tobolami. Ksiezyc wzeszedl nad pozostalosciami Sokolej Turni. Jeden z mulow ryknal glosno. Czarownica polozyla reke na glowie zwierzecia, ktore zamilklo. Darann Mulniczka, prowadzaca muly obladowane cala zawartoscia Domu Czarownicy, zatrzymala sie tuz obok. -Tutaj dzieje sie cos podejrzanego - oswiadczyla. - Gdyby chodzilo o kogos innego niz pani czarownica, wezwalabym rade starszych. -Ona chce lapowke - przetlumaczyla cynicznie Leatrice w swoim jezyku. -Idz do domu, moja dobra kobieto. - Dysydentka rozesmiala sie cicho. - Nic nie widzialas. Mowilam i tobie, i wielu innym, ze czas juz, bym wrocila do Miejsca Czarownic. Mulniczka jakby sie zamyslila i jej twarz przybrala roztargniony wyraz. Cmoknela na swoje muly i smagnela galezia przodownika. Karawana ruszyla w droge. Arona podeszla cicho i ostroznie do drzwi Domu Kronik. -Kici... Ruda Zarazo... Kici, kici, kici. - Lecz kotka nie przyszla. Arona sprobowala wslizgnac sie do srodka, ale jej stopy nie ruszyly sie z miejsca. Uslyszala w myslach stanowczy glos czarownicy: -Kotka nie pojdzie. Nie! - zaprotestowala w duchu i zawolala kota za pomoca mysli. Ruda Zaraza przeciagnela sie i poszla do tylnej izby. -Pozwol jej odejsc! - rozkazala w mysli Dysydentka. - Ona jest pania samej siebie. Arona musiala sie z tym pogodzic. Spojrzawszy przez ramie na czworonozna przyjaciolke, szepnela bezglosnie "Zegnaj, koteczko". Potem podeszla do swojego mula. Tobolek, na ktory skladaly sie pasterskie spodnie, kaftan, oponcza i para butow, byly przywiazane do siodla. Szybko sie przebrala, na wierzch zas wlozyla suknie i oponcze. Wsunela za szarfe najwiekszy noz rzeznicki, teraz nieco stepiony w potyczce ze sznurem Egila, a mniejszy wsadzila do buta. Usadowila sie w siodle, cmoknela na wierzchowca i odjechala razem z czarownica. Arona czula sie dziwnie jadac w nocy prowadzacym na wschod szlakiem. Przyswiecal im tylko ksiezyc w pelni, ktory nie nadawal glebi cieniom, oraz gwiazdy. Dysydentka zgasila swoj swiecacy niebieskim blaskiem klejnot mowiac, ze zmeczylo ja to tak, jak dluga jazda. -Dlaczego to robisz, pani? - zapytala dziewczyna, kiedy byly juz gleboko w lesie. -Poniewaz mowilas prawde - odrzekla po prostu czarownica. - Przysieglam, ze nie bede sie wtracac, ale przyslowie mowi "dac po jednym zdzble kazdemu jagnieciu i owcy". - I zamilkla. W nocy lesne odglosy brzmialy inaczej, dziwniej. Arona nasluchiwala, czy nie rozlegnie sie wycie Psow Jonkary, lecz drapiezniki milczaly. Muly ciezko stapaly po podmoklym gruncie. Zajeta wlasnymi myslami dziewczyna odzywala sie rzadko, Dysydentka takze. Nawet w siodle morzyl ja sen. Niebawem ziewnela i zdrzemnela sie. Jej mul pochylil glowe i zaczal sie pasc. Ruszyly dalej dopiero wtedy, gdy zaspokoil glod. Przed switem minely malenka wiejska swiatynie z symbolem Dobrej Bogini. Pod drzewem ustawiono wyrzezbiony i pomalowany dojrzaly klos zboza opleciony obciazona owocami galezia. Tutaj czarownica zarzadzila postoj i przywiazala muly. Arona, mimo zmeczenia, zadbala o zmeczone wierzchowce - przyniosla im wody ze strumyka plynacego za swiatynia. Oporzadzily i wytarly zwierzeta i weszly pomodlic sie do swietego przybytku. Czarownica chciala rzucic rowniez jakis czar. Powietrze wewnatrz pachnialo swiezymi ziolami. Poczuly sie tak, jakby zgotowano im serdeczne przyjecie. -Czy wiedzialas o tej swiatyni? - zapytala Arona. - Zbudowaly ja dwie nasze siostry, Freyis corka Ingeldy i Ylsa corka Dorine oraz Ragny corka Grethir, jedna z Cor Gunnory. W ten sposob nasza wioska zaczela handlowac ze swiatem zewnetrznym. Dopoki ty nie przybylas, nasza jedyna z obcymi wiezia byly Corki Gunnory. -Arono, Arono, najpierw sen, a potem historia. - Dysydentka rozesmiala sie, ziewnela i przeciagnela. - Dobrej nocy, moje dziecko. Arona owinela sie kocem i oparla glowe na przyniesionym tu siodle. -Dobrej nocy - odpowiedziala zaspanym glosem. Kreta sciezka powoli piela sie pomiedzy dwoma lagodnymi, lesistymi zboczami w strone wschodzacego slonca. Arona corka Bethiah, z powodu krotkiego wzroku nie mogac polowac za pomoca wloczni czy haku, zastawila pulapki na drobna zwierzyne, gdy rozbily oboz nastepnej nocy, i zlapala nieostroznego krolika. Przespaly w swiatyni Gunnory dzien i noc. Wstaly wypoczete i pelne sil. Nikt ich nie scigal. -Tak myslalam - skomentowala czarownica. - Wiele trzeba, zeby twoje krajanki opuscily wioske. -Ukradzione kroniki to "niewiele?" - zapytala zdumiona dziewczyna. Czarownica pokiwala glowa ze wspolczuciem. Dotarly na rozstajne drogi. Dysydentka bez wahania wybrala szlak prowadzacy na polnoc, w gory. Tego wieczora, tuz przed zachodem slonca, minely zrujnowana wioske. Osmalone kamienie i sterczace resztki odrzwi, scian, rozwalone palenisko czy przewrocony komin dobitnie swiadczyly o nieszczesciu. -Czy to skutek Wielkiego Poruszenia? - zapytala z lekiem Arona. -Raczej wojny - odrzekla ze smutkiem czarownica. - To musiala byc wioska, z ktorej uciekli wasi nowi sasiedzi. Dziewczyna przyjrzala sie ruinom i otworzyla szerzej oczy, zastanawiajac sie nad przyczynami tego niszczycielskiego dzialania. -Kto mogl ich tak bardzo nienawidzic, pani czarownico? Dysydentka musiala jej tlumaczyc, co to takiego narody i armie, choc Arona do niedawna byla skryba i kronikarka i znala przeszlosc swego ludu. Lud zza morza, z ktorego pochodzila, byl luznym przymierzem Wielkich Domow na skraju Wielkiego Pustkowia, zlaczonych wiezami krwi, jezyka i obyczajow. Nie byl pokojowej natury: kazdej wiosny po zasiewach jego mezczyzni laczyli sie w grupy, dokonywali napadow na obce ludy i wracali tuz przed zbiorami z lupami do swoich malzonek, matek i siostr. Kazdy bowiem mezczyzna wojowal pod wezwaniem rodu swojej matki i nosil jej nazwisko. -Tym, czym matki sa dla corek - opowiadala Arona Dysydentce tej nocy przy ognisku - tym kazdy on-obronca byl dla on-dziecka swojej siostry i kazdy on-dziecko dla on-siostry jego matki. Ziemia nalezala do nas, kobiet. Uprawialysmy ja i trudnilysmy sie wszystkimi niezbednymi rzemioslami i zawodami, wyjawszy wyrob broni. Te gromady wojownikow i zlaczone luznym przymierzem rody, chociaz odwazne i waleczne, latwo ulegly orezowi pierwszego najezdzcy, ktory mial do dyspozycji armie. Niedobitki uciekly przez Wielkie Pustkowie, przez gory i morze pod wodza Pana Sokolow, a kleska i dlugotrwala ucieczka zmienily ich obyczaje nie do poznania. Arona zamknela oczy skladajac w duchu hold swoim przodkom, a potem rzekla: -Wydaje mi sie, pani czarownico, ze ich dalecy potomkowie nadal wedruja po tym pustkowiu dokonujac napadow na tych wielkich oswojonych koniach i z wizerunkami duchow opiekunczych swoich Domow na tarczach - lwa albo gorskiego kota, niedzwiedzia lub dzika, borsuka, wilka czy lisa, orla albo sokola - ktore nadal bronia ich w razie potrzeby. Dysydentka nagle miala widzenie. Ujrzala ni to mlodego, ni to starego mezczyzne przemierzajacego konno jakas rownine z wymalowanym na tarczy gorskim lwem, a jego ludzka postac ocieniala sylwetka wielkiego kota. Obok niego jechala kobieta z jej wlasnej rasy o bladej twarzy i ciemnych wlosach, odziana w wyhaftowany wedle swojego pomyslu tabard. Byla jego towarzyszka i malzonka. -Mysle, ze tak jest - odparla. - Ale ich siostr juz z nimi nie ma. -Wiem - powiedziala z roztargnieniem Arona. - Jestesmy tutaj. Przez ponad tydzien jechaly coraz wyzej i wyzej kreta sciezka, ktora stopniowo zamienila sie w szlak tak szeroki, ze oba muly mogly biec przy sobie. Obok rosnacych wzdluz traktu wiecznie zielonych sosen i swierkow zobaczyly wysokie, smukle drzewa o bialej korze, ktorych mlode listki drzaly przy najlzejszym powiewie. Z czasem zaczely sie pojawiac ludzkie siedziby. Wtedy zatrzymywaly sie i prosily gospodarzy o goscine. Arona widziala, ze czarownice traktowano z wielkim szacunkiem, jak Starsza Matke. Coraz czesciej widziala zamieszkujacych wspolnie mezczyzn i kobiety. Arona ubrana byla jak pasterka, w stroj stosowny do jazdy wierzchem i jak one ukrywala wlosy pod czapka. Wowczas rolnicy, mezczyzni i kobiety nazywali ja "chlopcem" i mowili do niej w okreslony sposob. Kiedy zas zdjela czapke, nazywali ja "dziewczyna" i przemawiali zupelnie inaczej. Jako "chlopiec" widziala, jak corki wiesniakow spogladaja na nia spod przymknietych powiek i mowia lagodnie jak golebice. Jako "dziewczyna" slyszala, jak ich synowie zwracaja sie do niej w taki sam sposob jak Egil, kiedy staral sie byc mily. Dysydentka wyjasnila jej najlepiej jak mogla, co to takiego milosc, malzenstwo i zaloty, lecz Arona miala dusze dziewicy, a gwalt, ktorego dokonal na niej nieznany Sokolnik, i ohydny podstep Egila wzbudzily w niej gleboka niechec do spraw ciala. Jedynym jej ustepstwem bylo stwierdzenie: -Pozostawiam to tym, ktorym sie podoba. Droga biegla teraz w dol, pomiedzy wzgorzami. Dysydentka zwrocila wzrok na zachod i zapatrzyla sie w przestrzen. -Juz niedlugo bede musiala cie opuscic - powiedziala. - Arono, jeszcze nie nauczylas sie rozpoznawac ludzi, a na drodze mozna spotkac najrozniejszych. Ale wiekszosc jest dobra i uczciwa. Jedz z bronia pod reka, a jesli wyczujesz, ze cos jest nie w porzadku, nie zatrzymuj sie, by to sprawdzic. - Zamilkla i przez chwile zdawala sie naradzac z kims bardzo oddalonym, wygladala jak w transie. Potem zdjela z szyi swoj amulet. -Zabierz go do Lormtu. Jest bardzo stary, lecz dla mnie nieprzydatny. Wyryte na nim runy mowia o jaskiniach Dawnego Ludu. Znalazlam go przed wielu laty wsrod wzgorz na zachod od Es, ale nie nadaje sie na uczona. Zreszta nie chce miec do czynienia z zadna ze starszych ras. - Usmiechnela sie krzywo. - Nasza wlasna przysparza dostatecznie duzo klopotow! Mozliwe jednak, ze uchroni cie on przed ludzkim zlem. On, a takze twoj wlasny rozum i sila. - Uscisnela swoja towarzyszke i nagle zniknela. Arona patrzyla na miejsce, w ktorym jeszcze przed chwila stala Dysydentka. A moze byla zludzeniem? Dziewczyna poczula sie bardziej samotna niz kiedykolwiek dotad i przypomniala sobie, ze dobrowolnie poszla na wygnanie, opuszczajac swoja rodzine, wioske, Dom Kronik i wszystko, co bliskie i drogie, znane od dziecka, od zawsze. Jej serce przepelnila gorycz i gniew na Egila i wszystkich takich jak on, na Starsze Matki, ktore wybraly go zamiast niej, i na cudzoziemcow, ktorzy od kolyski uczyli go, ze jest jak ksiezniczka i moze narzucac swoja wole wszystkim kobietom. -Oby umarl z glodu, zamarzl i pozarly go wilki! - powtorzyla przeklenstwo, ktore Brithis rzucila na Huane. - Oby znalezli go Sokolnicy i zabrali na Sokola Turnie, by nakarmic nim swoje ptaki. Oby kazdy, kogo spotka, potraktowal go tak, jak on mnie i moja pania, i oby plakal w nocy za tym, co utracil. - I wtedy wybuchnela placzem. Egil, teraz kronikarz Nadrzecznej Wioski, obudzil sie z bolem glowy i sklejonymi oczyma, jakby dosypano mu narkotyku do jedzenia. Slonce zblizalo sie ku zachodowi i ognisko dawno zgaslo. Kiel skomlal, nie mogac wyjsc na dwor, zalatwil sie pod drzwiami. Resztki wczorajszej kolacji staly na podlodze i na stole. Klebily sie nad nimi roje much. Widocznie jedzenie im nie zaszkodzilo. Czyzby wypil za duzo? Arona gniewala sie na niego. Przejdzie jej to. Nie potrafilaby trzymac sie z dala od Domu Kronik - ani od Egila - tak jak kon nie moglby przestac biec. Tylko z nim jednym z calej wioski mogla rozmawiac o rzeczach, ktore interesowaly ich oboje. Tak, z czasem zlosc jej przejdzie. Posunal sie za daleko, dzialal za szybko. Ta jego przekleta niecierpliwosc! Ale dluzsze, kilkumiesieczne zaloty powinny to naprawic. Przeciez on naprawde ja kocha. Arona musi o tym wiedziec, jesli Bogowie dali jej choc szczypte rozumu. Ziewnal, przeciagnal sie i przetarl zaspane oczy. Umyl twarz w zimnej wodzie i poszedl obejrzec swoje nowe wladztwo. Sznur na drzwiach izby kronik byl przeciety - znowu - wiadomo, kto to zrobil. Nie, ona nigdy nie bedzie mogla opuscic Domu Kronik. Brakowalo kilku zwojow. Nie znikly jego prywatne notatki i nudne relacje z zycia wiesniaczek i ich Rady Starszych, ale nie bylo fascynujacych, na pewno falszywych opowiesci o bohaterstwie i pomyslowosci, o wielkich czynach i ciezkich czasach, ktore tak kochala. -Arono! - zawolal. - Arono? - Pokiwal glowa, uczesal sie, przelknal kilka kesow i wyruszyl do domu jej matki. Bethiah jej nie widziala. -Czyz nie jest z toba? - zapytala i wyraznie byla o tym przekonana. Pomaszerowal wielkimi krokami sciezka prowadzaca do domu przy kuzni, a potem zaczal biec. Zadna z przyjaciolek Arony nie miala najmniejszego pojecia, gdzie dziewczyna sie podziala, wszystkie jednak myslaly, ze przebywa razem z nim. Oblal go zimny pot. -Arono! - ryknal biegnac w strone jaskin. Kilka wiesniaczek z pochodniami poszlo za nim. Nic jednak nie swiadczylo, ze mialaby tam przebywac. Nie mogl zapytac czarownicy. Mieszkanki wioski powiedzialy mu, ze zgodnie z planem wyjechala poprzedniego dnia. -Czy o tym nie wiedzialas? - zapytala oskarzycielskim tonem Najstarsza Matka, Raula corka Mylene. Arona zniknela, a wraz z nia polowa historii Nadrzecznej Wioski. Och, coz, pomyslal, tamte opowiesci i tak na pewno byly klamliwe. Kobiety rzadzace miastem. Jezdzcy-Zwierzolacy, ktorych pokonala armia zwyklych ludzi. Sokola Bogini mszczaca sie na smiertelnikach... Nadrzeczna Wioska obejdzie sie bez takich fantastycznych wymyslow. -Arono! - wolal zrozpaczony. - Dlaczego to zrobilas? Gdybym podejrzewal, ze te glupie historie tak wiele dla ciebie znacza, dalbym ci je w podarunku. Wroc do mnie i pozwol mi wynagrodzic krzywde, jaka ci wyrzadzilem. Rozdzial trzynasty Ropuchy Czy zasiadziesz przy moim ognisku? - Podrozny, ktory to zaproponowal, byl ubrany w stroj skromny, ale wyjatkowo czysty jak na wedrowca, i wytwornie sie wyrazal. Wdzieczna Arona zsiadla z mula, ktorego nazwala Lennis, i zblizyla sie do ognia. Nie wyczula niczego podejrzanego ani wtedy, ani pozniej, podczas rozmowy. Opowiedziala o swojej wyprawie do Lormtu, o walce z Egilem o urzad kronikarki i o decyzji rady starszych. On zas mowil o swojej zonie, o domu i corkach, ktore byly jego oczkiem w glowie. Pozniej corka Bethiah opowiedziala mu inne historie i oboje podzielili sie prowiantem i winem.Potem zdjela czapke. Mezczyzna otworzyl szerzej oczy. -Dziewczyna! Swietnie! Bogowie sa dla mnie laskawi ponad wszelka miare! Nie bede musial spac sam tej nocy! - Arona pokrecila glowa i cofnela sie, on zas wyjal ze swojej sakwy pasmo pieknej koronki. - Bede dla ciebie szczodry - powiedzial przymilnie. -Dziekuje, ale nie - odrzekla stanowczo, cofajac sie jeszcze dalej i siegajac po noz. Wtedy rzucil sie na nia, jedna reka zlapal za gardlo, druga zas wyciagnal swoj noz szybciej, niz zdolala to zauwazyc. -Kimze jestes, jak nie dziwka?! - warknal. - Dziewka zboja czyhajaca razem ze swoja banda na takich jak ja? -Podrozna! Mowilam juz! - krzyknela szamoczac sie i usilujac wyciagnac noz jedna reka, a druga wbijajac paznokcie w jego dlon. - Zaprosiles mnie, bym usiadla przy twoim ognisku, a teraz zachowujesz sie jak samiec w rui i mnie przesladujesz?! Och, Lennis miala racje co do takich jak ty. Nasza mlynarka - wyjasnila - a nigdy przedtem nie miala racji. Ale teraz, och... -Jezeli tego nie chcesz, to po co pokazalas, ze jestes dziewczyna? - zapytal z nie ukrywanym zdziwieniem. - Myslalem, ze to znaczy to, co kazdy mezczyzna pomyslalby, ze znaczy. Ile masz lat? I jaka jest twoja prawdziwa historia? -Czternascie, prawie pietnascie - wykrztusila Arona - i ten Egil, o ktorym mowilam, chcial, to znaczy, probowal... ucieklam... Mezczyzna sie cofnal. -Przykro mi z powodu tego, co sie stalo. Ale jesli chcesz kontynuowac te szalencza podroz, zachowaj przebranie chlopca dopoty, dopoki nie dotrzesz do swojej ciotki albo do kogo tam uciekasz, - Schowal noz i znow usiadl. - Juz nie musisz sie mnie obawiac. Wierze ci. Na wielkich bogow, sam mam corki. - Pokiwal glowa z litoscia. - No, no, zmuszona do wyboru miedzy lubieznym panem i podroza bez opieki. Moje dziewczeta spotkalby taki sam los, gdyby zle mi poszly interesy. Jak masz na imie? -Arona corka Bethiah. - Usiadla daleko od niego, lecz przyjela napitek, ktory ofiarowal jej na przeprosiny. Dlaczego on patrzy na nia z takim wspolczuciem? - Pani czarownica, ktora towarzyszyla mi przez czesc drogi, wiele mi opowiedziala, ale - glos jej zadrzal - nie wszystko. W tym kraju nawet male dzieci bawia sie w samoobrone. -Tak, wojny - zgodzil sie z nia. - Nie, twoja towarzyszka czarownica... Dobrze zrobilas wstepujac do niej na sluzbe. Dzielna z ciebie dziewczyna! Wiedz, ze twoja pani jest chroniona przed tym, co ty musialas zniesc. Przespij sie troche - dodal lagodnie. - Mozesz trzymac noz w reku na wszelki wypadek. Nie skrzywdze cie. Jednak wiekszosc mezczyzn... Tak, dobrze robisz wedrujac uzbrojona. Zasnela, lecz spala czujnie i obudzila sie zmeczona. Od tej pory bedzie podrozowala tylko z kobietami, albo samotnie. Nieokrzesani brodaci mezczyzni siedzacy przy ognisku zachichotali, gdy opowiadajacy dramatycznie znizyl dzwieczny, jeszcze momentami chlopiecy glos: -I lisowilk zawolal ze zdumieniem: "Siostro? Dlaczego nazywasz mnie siostra, ty glupia gasko?" A kiedy to powiedzial, ges uwolnila sie z pyska lisowilka i uciekla. I lisowilk nie skosztowal nawet jednego keska z malej brazowej gaski! Mezczyzni zarechotali, a ich dzieci zaklaskaly, zachecajac opowiadacza okrzykami. -Jeszcze! Jeszcze! - krzyknela mloda panna. Jej rodzina zgromadzila sie z jednej strony obozowiska. Opowiadacz imieniem Aron syn Bethiaha wstal, uklonil sie kobietom i dzieciom, po czym przelozyl reszte brzemienia jucznego mula do sakw przy siodle swojego wierzchowca, mula imieniem Lennis. Podrozowac z kobietami albo samotnie! Coz to za glupie przyrzeczenie w kraju, gdzie na drogach roilo sie od mezczyzn i zadna kobieta nie jedzie samotnie, chyba ze jest przyneta majaca zwabic nieostroznego wedrowca w pulapke! A te, ktore podrozuja z mezczyznami, nie maja nic do powiedzenia, i nie mozna nic z nimi zalatwic. Za kazdym razem z tego powodu serce Arony przepelnialo sie zolcia. Ksiezyca ubywalo i znowu przybylo, odkad opuscila Nadrzeczna Wioske. Pozostawila juz za soba szeroka doline rzeki Es i podazala w strone gor, gdzie lezal Lormt. Zmeczona, po raz ostatni wrocila wspomnieniami do swoich pierwszych przezyc w kraju cudzoziemcow. Jedni byli dobrzy, inni okrutni. Niektorzy przepedzali ja sprzed swoich drzwi jako wloczege, drudzy zas dzielili sie z nia ostatnim kawalkiem chleba. Wojna wycisnela niezatarte pietno na wszystkich. Domy byly w ruinie, pola lezaly odlogiem, a ziemie i skaly osmalila olbrzymia energia wyzwolona w noc Wielkiego Poruszenia. Zawarla transakcje z przywodca karawany. Sprzedala jucznego mula. Ze zdumieniem macala miedziane i srebrne monety. Takie male, niepozorne przedmioty, a maja tak wielkie znaczenie w handlu! Wspanialy pomysl w kraju zbyt wielkim, by mozna bylo prowadzic w nim handel wymienny. Monety. Odlane z zelaza plugi. Oswojone konie z metalowymi pierscieniami na kopytach. Ludzie, ktorzy utrzymywali sie wylacznie ze swojego rzemiosla, a nie jako rolnicy. I kobiety, o ktorych wspominal w swoich opowiesciach kuzyn Jommy, kobiety, ktore zyly z tego, ze pozwalaly mezczyznom zachowywac sie jak samcy w okresie rui. Mezczyzni, ktorzy cwiczyli z nia samoobrone, uwazajac za chlopca, ktorzy nigdy nie uczyliby samoobrony dziewczat, chociaz bardziej tego potrzebowaly. Arona zadrzala i dotknela swojego rzeznickiego noza. Gory, z grasujacymi czworonoznymi drapieznikami, beda z pewnoscia bezpieczniejsze niz niziny z dwunogimi bestiami. Podrapala swojego starego jucznego mula za uszami i poklepala po pysku. -Do widzenia, Raulo - powiedziala. - Nowy wlasciciel zwierzecia usmiechnal sie poblazliwie, a mul ryknal glosno. Dzieci znow sie rozesmialy i karawana ruszyla na zachod. Arona zas zwrocila nos Lennis na polnoc, w strone gor. Jechala tak kilka dni, oszczednie korzystajac z zapasow i zyjac z lasu jak pasterki z jej wioski. Chronila sie przed deszczem w szalasach z galezi okrytych ciasno tkanym kocem. W nocy przysluchiwala sie znajomym lesnym odglosom czujnie, ale bez leku. Az ktoregos dnia, w jasnym blasku stojacego w zenicie slonca uslyszala przytlumiony tetent kopyt dobiegajacy gdzies z tylu, z prawa. Znajdowala sie w miejscu, gdzie rozsuwaly sie strome sciany skalne. Sciezka wyprowadzila ja na lake. Paslo sie tam bydlo i rosly siegajace kolan dzikie kwiaty. Na przeciwleglym krancu laki stala walaca sie drewniana chalupa. Nowa byla tylko balustrada werandy, dluga i swietnie nadajaca sie do przywiazywania koni. Ale Arona jechala na powolnym mule, a nie na szybkim rumaku. Rozgladajac sie na wszystkie strony, ponaglila swego wierzchowca, lecz muly nie biegaja szybko. W oddali wysokie wzgorza strzelaly w gore po obu stronach drogi, ktora wiodla na przelecz miedzy szczytami. Odwrociwszy sie zobaczyla chmure pylu i majaczace w niej niewyrazne sylwetki. Jeden, dwoch, trzech jezdzcow. Byli jeszcze daleko, lecz zblizali sie coraz bardziej. Wyciagnela noz. Byla pewna, ze teraz dobrze by sie spisala, musialaby jednak stoczyc nierowna walke. Gdybyz zabrala luk i strzaly! Ale po co krotkowzrocznej dziewczynie taka bron? Powinna raczej zaufac swoim pulapkom. Zsunela sie z mula i jela grzebac w sakwach w poszukiwaniu pulapek na kroliki. Przez caly czas rzucala pelne obawy spojrzenia na droge. Przywiazala pulapke w poprzek drogi miedzy dwiema wierzbami o bialej korze, potem wcisnela pozostale wnyki do kieszeni i z calej sily walnela Lennis po zadzie. Mul ryknal i pobiegl w dol sciezki. Amulet Arony zaczal brzeczec. Mknac sciezka i rozpaczliwie szukajac jakiejs kryjowki, wziela go do reki. Nie ujdzie przed przesladowcami, gdyz wiekszosc mysliwych ma doskonaly wzrok. Pani Czarownico, modlila sie w mysli, skrecajac nagle na pobocze i miedzy zarosla. Mocy rzadzaca tym amuletem. Uratuj mnie i uratuj kroniki, gdyz inaczej wszystko to pojdzie na marne. Jonkaro, Sokola Bogini, Mscicielko Kobiet, uratuj mnie. Biegnac zestroila swoj umysl z amuletem, ktory brzeczal teraz glosniej i zaczal swiecic miekkim, szkarlatnym jak liscie w Sokolim Miesiacu swiatlem. Glebsze brzeczenie dobieglo od strony skalnej sciany z przodu i na lewo od niej. Dziwny dzwiek nasilil sie i zahuczal niby grzmot. Ogromna kamienna plyta odsunela sie jak zaslona i dziewczyna zobaczyla ziejacy za nia otwor. Mul stapal ciezko obok Arony i ryczac protestowal przeciwko stechlemu powietrzu o ostrym zapachu, ktore wydobywalo sie ze srodka. Wewnatrz swiecilo niesamowite niebieskie swiatlo, nieco za jaskrawe dla ludzkich oczu. Tetent konskich kopyt stawal sie coraz glosniejszy. Arona wahala sie tylko chwile. Obawa przed dobrze znanym losem, jaki spotkalby ja z rak zbojow, pokonala strach przed nieznanym. Odetchnela gleboko, przepchnela mula przez swietlna zaslone i ruszyla za nim, zeby sie nie rozmyslic. Przesladowcy tu za nia nie wejda, musieliby to byc niezwykli bandyci. Znalazla sie w wielkiej podziemnej krypcie, oswietlonej tym samym niebieskim blaskiem, ktory chronil wejscie. Delikatny swiezy zapach nasuwal mysl o jakiejs nienaturalnej czystosci. Nie zauwazyla jednak zrodla tego zapachu i swiatla. Mul stulil uszy i nie chcial isc dalej. Arona westchnela, daremnie szukajac wzrokiem czegos, do czego moglaby go przywiazac, ale nie znalazla. -Och, na odchody Jonkary, zostane... - mruknal w jej umysle jakis glos. Uslyszala go tak wyraznie jak swoj oddech. Byl to znajomy jej chrapliwy, spokojny, gderliwy glos. Odpowiedziala rowniez w mysli z wdziecznoscia: -Dobry mul!... - I poszla w glab krypty, rozgladajac sie dookola ze zdumieniem. Krypte wypelnialy loza stojace w rzedach. Na wszystkich spoczywaly istoty w cylindrycznych oslonach z takiego samego swiatla jak to, ktore chronilo jaskinie. Byli tu nie tylko ludzie. Wsrod ludzi przewazali mezczyzni, ale zobaczyla tez kobiety. Zatrzymala sie dluzej przy mlodej rudowlosej niewiescie w lsniacym srebrzystym stroju, ktory obciskal jej cialo jak druga skora. Lezaca miala na sobie buty i pozbawiony ozdob srebrny helm i trzymala dluga srebrna lance dziwnego ksztaltu, ktora - Arona skads to wiedziala - byla potezna bronia. Corka Bethiah zmarszczyla brwi. Czy miala prawo obudzic te wielka wojowniczke i uzyc takiego niezwyklego oreza przeciwko bandzie zwyklych rozbojnikow? Rownie dobrze moglaby zabic mysz toporem rzeznickim! Powiodla wzrokiem wzdluz rzedow lezanek i zauwazyla, ze niektorzy z mezczyzn wygladali zupelnie jak bandyci, ktorzy pozostali na zewnatrz. Kiedy przyszlo jej do glowy, ze musi kogos obudzic? I w jakim celu? -Obudz tego, kogo potrzebujesz najbardziej - dobiegla ja czyjas mysl. Arona stanela miedzy spiacymi, zamknela oczy, skoncentrowala sie i w koncu wyznala: -Nie wiem, kogo najbardziej potrzebuje, ale ufam, ze ty to wiesz. - Dopiero teraz bowiem uswiadomila sobie, ze sama jaskinia jest rozumna w sposob, ktorego nie pojmowala, i ponadto, ze mozna jej zaufac. W tej samej chwili wpadla w tak straszna panike, iz o malo nie stracila nad soba panowania: coz moze byc lepsza przyneta niz calkowite zaufanie? Jaskinia zdawala sie smiac z niej, chichotac ironicznie i skierowala ja do malego bocznego pokoiku, gdzie Arona mogla zaspokoic swoje potrzeby, umyc twarz i napic sie zimnej, smacznej wody ze sztucznego zrodla. -Niestety, moje zapasy ludzkiego pozywienia sa bardzo ograniczone - uprzedzila Arone. - Wojna, Ktora Zamknela Droge Na Wschod, przeciazyla moje urzadzenia. Ta wydaje sie mniej niszczycielska. - Jaskinia westchnela. - Wojny prowadzone za pomoca prymitywnej techniki zawsze sa takie. -Kim, czym jestes? - zapytala glosno dziewczyna. -Schronieniem - uslyszala w mysli. Pieczara zdawala sie namyslac. A potem przez subtelne zmiany kierunku otaczajacego Arone swiatla poprowadzila ja do lezanki, z ktorej podnosila sie istota o ohydnym, przerazajacym wygladzie. Byla niska, przysadzista i miala szara, gruzelkowata skore. Odziana byla jedynie w cos w rodzaju uprzezy. Arona poczula, ze sciska ja w zoladku. Istota wstala i spojrzala na nia wielkimi zoltymi oczami umieszczonymi po bokach glowy. Jej szerokie bezwargie usta poruszyly sie, ale to jaskinia przetlumaczyla Aronie slowa dziwolaga. -Witaj. Jestem Krakoth, niegdys kronikarz Doliny Grimmer. Dolina Grimmer! Corki Gunnory opowiadaly o Ropuchach. Arona patrzyla na jedna z nich! Nie rozmawiala z nia. Starajac sie opanowac mdlosci, wyciagnela reke. -Czcigodna Pani Ropucho, jestem Arona, niegdys kronikarka Nadrzecznej Wioski. -Witam cie, Malpoludko. - Krakoth mrugnela, a jej dolne i gorne powieki sie zetknely. -Malpoludko! - Gniew zajal miejsce strachu w sercu dziewczyny. -Ty nazywasz mnie Pania Ropucha - zarzucila jej Krakoth. Arona uswiadomila sobie, ze mowia w jej rodzinnym jezyku i ze rozmawiajac z ta ohydna istota uznala ja za czlowieka. I co z tego? Czyz nim nie jest? Pani Ropucha umiala mowic i wykonywala ten sam zawod co Arona. -Przepraszam - wyjakala. - Ale to jedyna nazwa twojego ludu, jaka znam. - Skoro Krakoth wykonywala znany tez ludziom zawod, zatem Ropuchy musialy miec wiele takich samych, pospolitych rzeczy jak ludzie. Malpoludy, pomyslala Arona i nagle rozesmiala sie glosno, oczami wyobrazni ujrzawszy swoje krewne i znajome porosniete sierscia, ze szpiczastymi pyskami i krotkimi ogonkami. Jednoczesnie wyobrazila sobie Ropucholudzi pasacych owce - co pelnilo role owiec w ich wiosce? - uprawiajacych ogrody, ropusze matki i ropusze dzieci... Krakoth zachichotala. -To zwyczaj ssakow - wyjasnila. - Nasze mlode same troszcza sie o siebie, az osiagna wiek, w ktorym moga nauczyc sie mowic i poznac cywilizowane obyczaje. Pozniej my, dorosli, dokonujemy wyboru miedzy nimi i zabieramy ich do naszych domow, by nam sluzyly, dopoki nie dorosna i nie ustatkuja sie na tyle, aby sie usamodzielnic. Przypomniawszy sobie niektore mieszkanki swojej wsi Arona osmielila sie powiedziec: -I zaloze sie, ze niektore z nich trzymane sa w posluszenstwie, zeby opiekowaly sie swoimi przybranymi rodzicami, nawet kiedy same juz sie zestarzeja. -Masz calkowita racje - odrzekla smutno Krakoth. - Jednak nasze mlode, kiedy podrosna, buntuja sie, czasem w gwaltowny sposob, przeciwko doroslym i wszystkiemu, co oni soba reprezentuja. Po roku zostaja wcielone do armii i poddawane surowej dyscyplinie przez dwa lata. Potem zajmuja miejsce wsrod doroslych i caly cykl zaczyna sie od nowa. Ale dosc o tym. Jaki mozemy zrobic interes? Arona, ktora uznala obrzedy Ropuch za tak dziwne, ze przekraczajace ludzkie zrozumienie, wysilkiem woli odwrocila od nich mysl. -Zgubilam droge do Lormtu i scigali mnie bandyci. Dlatego znalazlam sie tutaj. Jaskinia chyba mysli, ze potrzebuje czegos wiecej. W kazdym razie powiedziala mi, ze wlasnie z toba powinnam sie spotkac. Nie wiem, w jaki sposob pomozesz mi przemknac sie obok bandytow i kontynuowac podroz do Lormtu. -A co proponujesz mi w zamian za pomoc? - zapytala Krakoth ze sladem jakiegos zapalu w glosie. -A czego chcesz? - odparla Arona praktycznie jak kupiec. Krakoth namyslala sie chwile, po czym porzucila mysl o ubijaniu interesow i targowaniu sie. -Czy ludzie na zewnatrz nadal sa tak podejrzliwi w stosunku do innych form zycia jak wtedy, gdy spotkalismy sie ostatni raz? Arona zastanowila sie nad odpowiedzia. -Zwykli ludzie tak. Nie wiem, co mysla uczeni. Wszystkie historie, jakie opowiada sie o twoich pobratymcach, budza strach. -Wzielismy jedno z waszych mlodych doroslych, zeby przeprowadzic eksperyment - przyznala sucho Krakoth. - Miala w brzuchu mlode, tak jak to jest przyjete u ssakow. Gormvinowie chcieli sie przekonac, czy mozna dokonac w tym mlodym pewnych przerobek i ustanowic lacznosc myslowa miedzy naszymi rasami. Nikt z nas nie spodziewal sie, ze ta osoba zareaguje tak gwaltownie, ani ze bedzie tak lgnela do swojego mlodego. Jaka umowe zawarlo ze swoja towarzyszka, ze ta w zaden sposob nie chciala go opuscic? Nie sprawialo wrazenia bogatego. Arona o malo nie wybuchnela smiechem. Miotaly nia sprzeczne uczucia - niedowierzanie i przerazenie. Kimkolwiek byli ci Gormvinowie, mieli tak slabe pojecie o istotach ludzkich, ze mozna by nazwac ich dzialania niewinnymi, a nie zlymi. Czy takie czyny powszechnie popelniano wsrod Ropuch? Prawie na pewno. Uswiadomila sobie wtedy z rozbawieniem, ze tak jak jej obce byly zwyczaje ludzi, tak zwyczaje Ropuch ludziom. Czy byla to lekcja, jakiej chciala jej udzielic Pani Jaskinia? Chichot, ktory rozlegl sie w myslach Arony, potwierdzil to przypuszczenie. -A wiec chcesz zrozumiec ludzi... - odparla po namysle Arona. -Tak. Jezeli mi w tym pomozesz, dam ci reczna bron i maske iluzji. Ta bron nie zabija, chyba ze celowo tak sie ja ustawi. Paralizuje i usypia ofiare, ktora budzi sie z uczuciem strasznego klucia w calym ciele, dopoki nie odzyska nad nim wladzy. To dobry srodek zapobiegawczy przeciwko ewentualnemu atakowi. Twoi pobratymcy nie sa tak zaawansowani naukowo, zeby mogli rozebrac ja na czesci i odkryc jej tajemnice, gdyz inaczej nie sprzedalabym jej za tak niewielka usluge. -A maska iluzji? -Stwarza zludzenie strasznego potwora. - Krakoth zastanawiala sie przez minute. - Teraz wyobraza ludzkiego bandyte. Ustawie ja tak, zeby wyobrazala moja twarz, ale w taki sposob, by budzila przerazenie. - Wykrzywila sie jak dziecko probujace przestraszyc towarzysza zabaw. Arona nagle zrozumiala, ze odbiera te rozumna Ropuche jako uczona niewiaste o lagodnym usposobieniu - i wyobrazila sobie, ze inni ludzie, Malpoludy, nie spojrza na nia tak jak ona, Arona. -Twoja twarz wyda im sie tak dziwna, ze nie spojrza na nia po raz drugi - zapewnila ze smiechem. - Strach przed obcymi wciaz jest rozpowszechniony wsrod ludzi. Krakoth rozesmiala sie, wydajac gluchy rechot, do ktorego bylo przystosowane jej gardlo, i skinela glowa. Jeszcze wyregulowala cos i podala bron Aronie. Bron wygladala jak wielki wisior albo medalion. -Nie uzywaj go stale - ostrzegla. - Zrodlo mocy wyczerpie sie w ciagu kilku cyklow ksiezycowych. Tak samo jest z bronia, ale te swiatlo sloneczne znow naladuje, jezeli dasz mu na to dosc czasu, przynajmniej jeden dzien. Pani Ropucha rozsiadla sie wygodnie na lawce przystosowanej do jej ciala. Lawka przeznaczona dla Arony wysunela sie ze sciany jaskini naprzeciwko Krakoth. -Pozwol mi przeczytac te kroniki - powiedziala Ropucha - i bedzie to dostateczna zaplata. Bylo pozno i Arone dreczyl glod. Przeprosiwszy nowa znajoma wrocila do miejsca, w ktorym przywiazala swojego mula. Przykro jej bylo, ze tak dlugo pozostawila go na uwiezi. Moze zapaskudzil czysta podloge krypty? Znalazla go w metalowej zagrodzie zbudowanej przez jaskinie w taki sam sposob jak lawka jej i Krakoth, chrupiacego wiazke siana i popijajacego wode z kaluzy w niewielkiej niszy. Jezeli byla to iluzja, to zadziwiajaco prawdziwa. Przeszukala swoje sakwy i wyjela zawiniatko z prowiantem oraz kroniki w futeralach. -Jaskinio, czy Krakoth moze cos z tego zjesc? - zapytala. -Sprobuj - poradzila jej jaskinia. Dziewczyna zaniosla wszystko do zakatka z metalowymi lawkami. Krakoth otrzymala naczynie z jakas potrawa o rybim zapachu. Doszly do wniosku, ze przystosowanie sie do pokarmu drugiej rasy byloby zbyt trudne i zabraly sie ochoczo do jedzenia, kazda swojego prowiantu. Pozniej ze sciany wysunela sie lezanka dla Arony. Dziewczyna wpadla w panike. Czy inni zostali w ten sposob schwytani w pulapke? Poloz sie na lezance, a zasniesz i obudzisz sie dopiero wtedy, gdy zbudzi cie ktos obcy, moze po kilku wiekach, w dalekiej przyszlosci? -Jaskinio! - zawolala. - Nie chce spac dluzej niz jedna noc. Chce sie obudzic o wschodzie slonca. -Zrozumialam - odrzekla sucho jaskinia z pewnym tonem rozczarowania, przynajmniej tak sie wydalo Aronie. Minelo kilka dni. Krakoth nie tylko przeczytala przywiezione przez dziewczyne zwoje, ale tez zbadala je uwaznie za pomoca jakiegos przyboru na prawej rece. Barwne swiatelka tanczyly jak zywe w jego wnetrzu. Arona w zamian zapoznala sie z kronikami Ropuch, ktore pokazano jej w postaci ruchomych obrazow wyswietlanych na scianie krypty. Nie mogla jednak czytac po ropuszemu i jaskinia musiala jej tlumaczyc dziwaczne napisy. Zycie Ropuch wydalo jej sie obce i jakies puste, na pewno byli oni zrecznymi rzemieslnikami. Dolina Grimmer byla jedna z ich najmniejszych wiosek, calkowicie skoncentrowana wokol siedziby Gormvinow, gdzie dokonywano dziwnych rzeczy z ludzmi, z innymi formami zycia i nawet ze skalami. Zamieszkiwali ja Ropucholudzie, ktorzy brali dla siebie zywnosc w wielkich halach, wieczorem zas obserwowali obrazy poruszajace sie na scianach ich domow albo uprawiali cos w rodzaju gier zwiazanych z ich pozycja spoleczna. Niektore z rozumnych Ropuch jezdzily z wielka szybkoscia halasliwymi pojazdami po drogach, czesto rozbijajac jeden o drugi, o skaly czy drzewa, czasem tez walczyly ze soba dla przyjemnosci. -Dolina Grimmer z naszej strony zapory jest niewielkim miasteczkiem - wyjasnila Krakoth. - Nasze mlode nie maja innych zajec poza tym, co tutaj widzisz. Jezeli pracuje sie dla Gormvinow, prowadzi sie wygodne zycie i nie trzeba sie o nic troszczyc, gdyz zaspokajane sa wszystkie potrzeby. Jesli nie, coz, to jest male miasto. Wiele mlodych je opuszcza. Ale jest to jedyny osrodek prowadzacy badania nad Malpoludami, ach, przepraszam - istotami ludzkimi w tym rejonie, a ja sama jestem po trosze czlowiekologiem. - Przeciagnela sie i ziewnela. - Szkoda, ze nie mozesz zabrac naszych kronik do Lormtu, lecz tamci uczeni nie maja sposobu, by je odczytac. -Tak czy owak, wezme kopie i moze pewnego dnia bedzie to mozliwe. -Przepisanie ich zabraloby ci wiecej czasu niz ci go dano, Arono - powiedziala z lekkim rozczarowaniem Krakoth. - Dam ci jednak puszke z filmami, na wszelki wypadek. Pilnuj jej dobrze. Arona uznala, iz Krakoth zasluzyla sobie na cos wiecej. Chwycila Ropuche w objecia i pozegnala ja tak, jak mieszkanka jej wioski pozegnalaby serdeczna przyjaciolke. Krakoth steknela i otarla reka twarz. -Fiu! Ludzkie obyczaje sa naprawde dziwne! Nie obraz sie, Arono. Rozumiem, ze mialas dobre checi, ale nigdy wiecej tego nie rob. Egil, pomyslala nagle Arona. Powiedzialam to samo Egilowi. W takich samych okolicznosciach. Nic dziwnego, ze sie rozgniewal... Lecz bylo juz za pozno. Stal sie jej wrogiem, a ona jego. Ropucha nagle podniosla oczy. -Nazywalas mnie imionami uzywanymi przez skladaczki jajek. Ale ja do nich nie naleze. Dla scislosci: jestem jednym z rozsiewaczy nasienia, to nas tak nienawidzisz i tak sie boisz. - Zachichotala. - Musialem ci to wyznac, gdyz przyswoilem sobie pedanterie Laboratoriow. Zycze ci zdrowia, pomyslnosci i obys miala na swoje uslugi wiele inteligentnych mlodych, Arono. -Zycze ci tego samego, Pani on-Pani Krakoth! - zawolala dziewczyna. Wyprowadzila mula z metalowego boksu, odbezpieczyla swoj paralizator i opuscila jaskinie. Bandyci nie czekali na nia. Slonce stalo wysoko na niebie, kiedy ruszyla znow gorskim szlakiem do Lormtu. Przemysliwala nad lekcja, ktorej udzielila jej rozumna pieczara. Lekcja wcale nie byla jasna. Najwyrazniej w jakis sposob dotyczyla Ropuchy kronikarza. Tylko w jaki sposob? Pomimo swoich dziwnych obyczajow, wierzen i wygladu Krakoth w koncu okazal sie przyjacielem. Mimo to Arona nie chcialaby, zeby jej corka wpadla w rece owych Gormvinow. Czyzby ich znienawidzila? Nie, gdyz nie zrobili jej nic zlego. A gdyby zrobili? Moze postepowali zgodnie ze swoimi potrzebami i swoja natura? Czy mozna by nauczyc ich wlasciwego postepowania? Czy by to zaakceptowali? Chyba juz nigdy nie spotka zadnego z Ropucholudzi. Udzielona jej lekcja musiala miec rozleglejsze znaczenie. Dziwne istoty, dziwny wyglad, dziwne obyczaje. Tej wiosny juz sie z tym wszystkim zetknela i zetknie sie w przyszlosci. W jaki sposob? Z nienawiscia i strachem? Przypomniala sobie slowa ciotecznej babki Einy: "Psy sa corkami wilczyc, ale wzielysmy je do naszych domow, odpowiednio wychowalysmy i teraz naleza do naszych rodzin". Wilczyca porywa owce nie ze zlej woli, tylko zeby nakarmic swoje mlode. Czyz mozna ja za to nienawidzic? Dziala przeciez zgodnie ze swoja natura. Ale kobieta musi strzec swoich owiec i corek przed glodna wilczyca. Arona wspomniala mezczyzn i kobiety, ktorych spotkala w zewnetrznym swiecie. Czarownica powiedziala jej tak: "Kiedy wyczujesz, ze cos jest nie w porzadku, uciekaj". Nie mowila o zemscie. "Daj kazdemu psu po kasku" - rzekla o ludziach, ktorzy nie sprawiali wrazenia drapieznych. Nie wszyscy mezczyzni sa wilkami i nie wszystkie kobiety godne sa miana czlowieka, uswiadomila sobie dziewczyna. Czy taka byla lekcja, jakiej udzielily jej jaskinia i Ropucha? Ze nalezy w stosunkach ze wszystkimi istotami uwzgledniac ich potrzeby i nature? Czy znaczy to, ze trzeba unikac niebezpieczenstwa, ale nie nienawidzic i niepotrzebnie sie nie bac? W jakis sposob ta lekcja wydala sie taka prosta, ze moglaby ja zrozumiec nawet mala dziewczynka. Z pewnoscia to wszystko okaze sie bardzo pozyteczne w kraju cudzoziemcow i przyda sie w Lormcie. Zastanawiajac sie nad przyszloscia, okrazyla stroma skale. Chyba nigdy nie byla tak wysoko w gorach. Pod jej stopami rozciagal sie caly lancuch gorski, przesloniety niebieskawoszara mgielka. Podniosla oczy i tuz przed soba zobaczyla wielka kamienna budowle. To byl Lormt. Cos chwycilo ja za gardlo. Ponaglila swojego mula i przejechala przez brame. To wszystko, co do nas przywiozla. - W glosie Nolar brzmialo rozczarowanie. - Och, skopiowalam wszystkie najwczesniejsze legendy. Ale czymze sa dla nas zapiski z codziennego zycia tej osady-wiezienia, jesli nie ciekawostka? - Poruszyla sie w krzesle i niecierpliwie odsunela kosmyk wlosow, ktorym musnal jej policzek lagodny wiosenny wiatr. - Chociaz teraz lepiej ja rozumiem... - dodala. - Kiedys uwazalam, ze moj los jest gorzki, dopoki nie spotkalam Ostbora. Mysle jednak, ze mialam szczescie, iz nie urodzilam sie w wiosce Sokolnikow. -Nie wszystkie wioski sa do siebie podobne - odrzeklem. - Gorski Sokol i jego ludzie nie wzbudzali takiej nienawisci i strachu w swojej kobiecej wiosce. Niewiele wiem o zwyczajach Sokolnikow, a i to glownie ze slyszenia i plotek. Wiecej jednak wiem o mezczyznach i jestem pewien, ze Gorski Sokol nie mogl byc tak okrutny ani zaden z jego zolnierzy. -Mozliwe, ze to prawda - powiedziala z namyslem Nolar. - Mezczyzni sa rozni. Na przyklad moj ojciec i Ostbor roznili sie jak zima i wiosna. Niewykluczone wszakze, ze te zapiski sa wiecej warte, niz mi sie poczatkowo wydawalo. Ci, ktorzy kiedys beda sie kontaktowali z krajankami Arony, skorzystaja z nich jako przewodnika. A wiec - Nolar sie rozpromienila - przynajmniej to wszystko na cos sie przyda. -Tak, zmiany zachodza na naszych oczach. Dwa dni temu, kiedy pojechalem z Darrenem, by obejrzec niedawno zasadzony mlodnik, ktorym tak slusznie sie szczyci, spotkalem pewnego Sokolnika... -Czy byl to poslaniec pani Uny, a moze Gorskiego Sokola? -Wrecz przeciwnie. Byl to mlodzieniec, ktory z wlasnej woli zmienil swoje zycie i dobrze mu sie wiedzie, chociaz nie przyszlo mu to latwo. Ma zone i corke, i uwaza swoje zycie, choc dziwne, za bardzo przyjemne. Osiedlili sie w pewnej wiosce niedaleko stad. Jest tam mysliwym. Uwazam go za szczesliwego czlowieka. Mysle tez, ze powinnismy urzadzic spotkanie miedzy Eirann, jego bardzo zdolna i ukochana zona, i Arona, aby Arona mogla sie przekonac, ze zmiana sposobu zycia nie musi dokonac sie w przykry sposob. Ten Sokolnik nazywa sie Yareth i zapowiedzial swoj przyjazd z rodzina jeszcze tej wiosny. Jego zona jest zielarka i chcialaby zasiegnac porady w Lormcie. Do tej wizyty jednak nie doszlo, gdyz przeszkodzily jej Moce Ciemnosci. Podjely probe zgaszenia radosci zycia tego mlodego mysliwego. Z jego rozpaczy, wscieklosci, strachu i wreszcie triumfu narodzilo sie... Nie uprzedzajmy faktow. On zwyciezyl, lecz Ciemnosc nas tez zaatakowala. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/