Morska Twierdza - NORTON ANDRE
Szczegóły |
Tytuł |
Morska Twierdza - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Morska Twierdza - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Morska Twierdza - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Morska Twierdza - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Morska Twierdza
P. M. Griffin
Tytul oryginalu Storms of Victory
Przelozyla Ewa Witecka
Rozdzial pierwszy
Byla pozna wiosna i juz nie trzeba bylo rozpalac ognia w kominku, przynajmniej za dnia. W nocy, to co innego. Wilgoc i ziab od morza dawaly sie we znaki po zachodzie slonca i do walki z nimi ulozono polana w sypialni pani zamku.Una przeniosla spojrzenie ze stosu drew na okopcona kamienna sciane za nimi. Widok wygaszonego i ostyglego paleniska nie wplynal na nia kojaco, z niechecia wiec odwrocila wzrok.
Westchnela w duchu. Miala dostatecznie duzo powodow do przygnebienia, lecz nie mozna bylo przepedzic smutnych mysli rownie latwo jak odwrocic sie od kominka. Musi znalezc jakies wyjscie z trudnej sytuacji, w jakiej sie znalazla, a decyzjami, ktore podejmie, postanowi nie tylko o wlasnej przyszlosci, ale i o losie zaleznych od siebie ludzi.
Nie zamierzala sie buntowac przeciw ciazacej na niej odpowiedzialnosci. Od dawna przyzwyczaila sie do tego brzemienia, dzwigala je przeciez z roznym powodzeniem dzien po dniu, rok po roku, az wreszcie z trudem mogla sobie przypomniec dawno miniony czas pokoju.
Wojna rozgorzala nagle i nieoczekiwanie dla odosobnionych i izolowanych od siebie Dolin z tego rejonu, chociaz niektorzy co potezniejsi od Uny wielmoze z poludnia przewidzieli ja i usilowali sie przygotowac do niej. Nawet taki przebiegly wojownik jak ojciec Uny, Harvard w ostatnim roku pokoju przejmowal sie tylko szczesliwym wydarzeniem: jego ukochana malzonka po wielu latach wreszcie nosila w lonie dziecko. Dobrze ukryl zawod, gdy urodzila dziewczynke, i cieszyl sie, ze przezyla trudny porod. Ledwie minely dwa miesiace od uznania corki i nadania jej imienia, kiedy Alizon zwrocil swoje Psy i dziwne bronie przeciwko Krainie Dolin.
I taki byl poczatek strasznych lat, lat klesk i strat. Po raz pierwszy w dlugiej historii High Hallacku uparcie broniacy swojej niezaleznosci wielmoze zjednoczyli sie we wspolnej sprawie, gdy przekonali sie w koncu, ze w przeciwnym razie wrog kolejno ich pokona i podbije wszystkie Doliny. Lecz nawet po zawarciu tego porozumienia losy wojny jeszcze dlugo sie wazyly, nadzieja zas zwyciestwa byla tylko watlym plomykiem, ktory uparcie nie chcial zgasnac, i nie wynikala z logicznej oceny sytuacji. W koncu bieg wydarzen sie zmienil. Zolnierze High Hallacku przy pomocy swoich tajemniczych sprzymierzencow, Jezdzcow-Zwierzolakow z Wielkiego Pustkowia, powstrzymali, a pozniej wypedzili najezdzcow, zadajac im druzgocaca kleske i bez litosci scigajac niedobitkow.
Po zwyciestwie armie Krainy Dolin rozpuszczono do domow. Wielu zolnierzy ich juz nie odnalazlo albo zastali ruiny, gdyz Alizonczycy spustoszyli High Hallack na dlugo, nim zostali rozbici, a nie oszczedzali ani ludzi, ani wytworow ludzkich rak. Odbudowa zycia wlasnego i zycia posiadlosci okazala sie rownie trudna jak wojna, ktora wlasnie sie skonczyla, wymagala zas takiej samej odwagi i sily.
Dolinie Morskiej Twierdzy i jej sasiadom zostalo to oszczedzone. Zaden wrogi oddzial nie zapuscil sie do tego odleglego zakatka i go nie spustoszyl. Mieszkancy nie znali wiec glodu, a brak dostaw wykwintnych towarow nie dotknal wiesniakow zbyt biednych, by mogli sobie na nie pozwolic nawet w najlepszych czasach. Co zas do innych potrzeb, to wszystkie Doliny byly prawie samowystarczalne. Okoliczni mieszkancy handlowali miedzy soba, rzadko zapuszczajac sie nawet do Linny, zeby nabyc albo sprzedac towary. Wprawdzie poniesli duze straty, jak wszyscy w High Hallacku, ale dawali sobie jakos rade.
Una podniosla wyzej glowe. Morska Twierdza radzila sobie lepiej od innych. Majac do dyspozycji garsc starych lub niezdolnych do walki mezczyzn, ktorzy w miare swoich mozliwosci pomagali kobietom i mlodym chlopcom, delikatna i lagodna matka Uny sprawila, ze wlosc nie podupadla i pozostala wydajna. Pod jej kierunkiem wiesniacy konserwowali zamkowe mury i zabudowania, siali, zbierali plony, dbali o sprzet i o zwierzeta. Powodzilo im sie tak dobrze, ze nie tylko zaspokajali wlasne potrzeby, ale mogli tez przekazac niewielka nadwyzke zywnosci dla armii High Hallacku i jeszcze zrobic zapasy na czarna godzine.
Una opuscila glowe, gdy dume z osiagniec matki wyparly inne wspomnienia. Kiedy nieliczni ocaleli zolnierze wrocili do Doliny, byl wsrod nich i pan Harvard, ale jechal w napredce sporzadzonej lektyce, a nie na koniu. Po latach utarczek, ukladania bitewnych planow i forteli - przywodcy High Hallacku docenili zarowno jego odwage, jak i rady, choc nie nalezal do ich wewnetrznego kregu - otrzymal cios wlocznia w plecy podczas jednej z ostatnich bitew tej dlugiej wojny.
Przez wiele miesiecy malzonka i poddani pielegnowali go z oddaniem, obawiajac sie o jego zycie. Mial silna wole i serce, wiec przezyl, lecz juz nigdy nie odzyskal wladzy w nogach i w prawym ramieniu.
Harvard nie zalamal sie, jak staloby sie to z innymi na jego miejscu, ale poswiecil sie calkowicie zarzadzaniu swoja Dolina. Okaleczone cialo przestalo go sluchac, wiec z pokora czlowieka o wielkim sercu nadal polegal na wyprobowanych juz umiejetnosciach swojej malzonki i - w coraz wiekszym stopniu - na dorastajacej, chetnej do nauki corce, ktora stala sie ich wyslanniczka.
Ojciec wciagnal Une w sprawy, ktorymi zazwyczaj nie zajmowaly sie kobiety. Wiedzial, ze juz nie bedzie mial syna, a zarowno on sam, jak i jego pani pragneli, zeby rzady nad Dolina choc w czesci pozostaly w rekach ich rodu, ktory wladal nia od zasiedlenia High Hallacku.
Una z Morskiej Twierdzy okazala sie pojetna uczennica. Odziedziczone po matce zdolnosci laczyla z energia ojca i swoja wlasna miloscia do Doliny i jej mieszkancow.
Jednak w miare uplywu lat Harvardowi robilo sie coraz ciezej na sercu. Zdawal sobie bowiem sprawe z mozliwosci konfliktow i wyniszczajacych wasni, gdyby ukochana corka pozostawala niezamezna w chwili jego wlasnej smierci. Strata zony po krotkiej chorobie jeszcze bolesniej uswiadomila mu wlasna smiertelnosc. Postanowil zatem zabezpieczyc przyszlosc corki wydajac ja za pana Ferricka, swojego starego, zaufanego towarzysza broni, meza o silnym ramieniu i bystrym umysle. Ten wojownik mial wszystkie dane, by rzadzic posiadloscia, ktora mial otrzymac pewnego dnia wraz z reka jej dziedziczki.
Kojarzenie malzenstw przez rodzicow bylo norma wsrod moznych rodow Krainy Dolin i Una z Morskiej Twierdzy zaakceptowala decyzje ojca, uznajac, ze jest konieczna, i doceniajac jego trafny wybor. Malzenstwo zostalo zawarte i Una wraz ze swoim ludem odetchnela z ulga, ze zniknela jeszcze jedna grozba.
Ale zaledwie kilka tygodni pozniej los zadal Krainie Dolin nastepny bolesny cios. Tym razem nie byla to ludzka chciwosc, lecz okrutniejszy od niej wrog - choroba, ktora blyskawicznie przemknela przez kontynent z roznym wszakze skutkiem. Dla niektorych Dolin i ludzi okazala sie kilkudniowa mniej lub bardziej lagodna niemoca, dla innych jednak byla zabojcza.
Zaraza dotknela prawie caly ten rejon High Hallacku, a najbardziej Doline Morskiej Twierdzy. Jak to sie zwykle dzieje w takich przypadkach, zachorowali starcy, malenkie dzieci i co slabsi z doroslych, lecz tym razem jednak zapadli na nia rowniez mlodzi i silni. Trawila ich goraczka, kaszel i wielu zaniemoglo na zapalenie pluc, a z choroby wstali tylko nieliczni. Z jakby zlosliwa dokladnoscia choroba wybierala glownie mlodych mezczyzn, ktorzy dopiero zaczynali zastepowac poleglych w wojnie dojrzalych mezow. Ocalala tylko nieliczna garstka.
Una sama byla bliska smierci. Wyzdrowiala wprawdzie, ale kiedy odzyskala przytomnosc i nieco sil, dowiedziala sie, ze utracila zarowno ojca, jak i meza.
Gleboki zal po stracie Harvarda rozdzieral jej serce, lecz oplakiwala tez smierc Ferricka. Jakkolwiek znacznie od niej starszy, tak ze moglby byc raczej jej ojcem niz malzonkiem, i nie rozumiejacy potrzeb mlodej dziewczyny tak samo jak inni mezczyzni w jego wieku, jednak obchodzil sie z nia lagodnie, a nawet czule. Jako przyjaciel Harvarda, znal ja od urodzenia i darzyl prawdziwym uczuciem. Bylo to znacznie wiecej, niz moglo sie spodziewac wiele szlachetnie urodzonych panien.
Oczy Uny zablysly zielonym plomieniem. Umarl dobry czlowiek. To samo w sobie bylo dostatecznie zle. Ale jeszcze wiekszym nieszczesciem byl fakt, ze jego smierc narazila na niebezpieczenstwo tych, ktorych staral sie chronic.
Una z Morskiej Twierdzy nie buntowala sie przeciw wyrokom losu, ktory zmusil ja, zeby oficjalnie przejela rzady nad Dolina. Umiala rzadzic i w istocie cieszyla sie, iz moze spozytkowac wrodzone zdolnosci, gdyz niejeden raz udowodnila, ze je posiada. Przez kilka lat wszystko szlo dobrze. Wladala Dolina i pracowala wraz ze swoim ludem. Ich wspolne wysilki przynosily owoce. Nadmorski zamek kwitl, a nadzieja i radosc zycia znowu zagoscily w sercach wszystkich mieszkancow. Obecnie jednak jej wdowienstwo wystawialo na niebezpieczenstwo wszystko, co kochala, i wszystkich, ktorzy jej sluchali i uznawali jej wladze. Bedzie musiala okazac stanowczosc, w pelni swiadoma, ze moze nie zdolac zapobiec zlu. To, co uwazala za lekarstwo, moze latwo stac sie trucizna gorsza od choroby, ktora mialo wyleczyc.
Nic sie na to nie poradzi. Una wyprostowala sie i wyszla z sypialni do przyleglej wiekszej komnaty, w ktorej miala zwyczaj zajmowac sie sprawami swojej Doliny i spotykac ze swymi pomocnikami.
Przy duzym biurku siedzial maly chlopiec, chmurnym wzrokiem wpatrywal sie w gruba ksiege, nad ktora go posadzila, by nie przeszkadzal jej w podejmowaniu decyzji. Usmiechnela sie lekko. Tak jak przedtem jej rodzice, uwazala, ze Dolina byla tym silniejsza, im wiecej jej mieszkancow umialo czytac i pisac, a ten chlopiec, mimo ze wolal inne rozrywki, uczyl sie szybko i chetnie.
-Tomer, przyprowadz do mnie Rufona.
-Tak jest, pani. On chetnie poslucha, bo tak jak wszyscy ma powyzej uszu tych... ludzi z Kruczego Pola.
Skinela glowa. Latwo jej przychodzilo podzielac sympatie pazia do Rufona i niechec tegoz Rufona do aroganckich sasiadow - no i ten ukryty strach, ktory jak calun okrywal caly Morska Twierdza.
W zaden sposob nie okazala swoich uczuc.
-Biegnij wiec po niego - powiedziala lagodnym glosem i przygotowala sie wewnetrznie do spotkania.
Nie czekala dlugo. Ruf on niecierpliwie oczekiwal na to wezwanie i nie omieszkal stanac przed swa pania. Byl to dosc niski, krepy mezczyzna o nieregularnych acz przyjemnych rysach twarzy, ktora szpecila stara blizna na podbrodku. Nie mial prawego ramienia.
Wyprostowal sie przed Una i - jak przystalo - czekal, az sie do niego odezwie.
Powitala go, po czym od razu przystapila do sprawy, ktora ich wszystkich niepokoila.
-Czy nasi goscie jeszcze sa w lozkach?
-Tak, ale juz niedlugo beda domagac sie odpowiedzi, pani - dodal lagodnie, choc szorstko. Bal sie bardzo, ze corka Harvarda nie ma tak naprawde wyboru i bedzie musiala skapitulowac, a to okaze sie fatalne dla wszystkich.
Una wyczula jego mysli i tracac na chwile opanowanie, powiedziala gniewnie:
-Nie oddam Doliny Morskiej Twierdzy Oginowi z Kruczego Pola. Na Jantarowa Pania, nawet nie wyobrazaj sobie, ze moglabym podwazyc wasze zaufanie do mnie, dajac temu tyranowi wladze.
-W takim razie bedziesz musiala wybrac sobie innego malzonka, pani, i to szybko, gdyz inaczej Ogin zagarnie wszystko wbrew twojej woli.
-Kogo mam wybrac? - zapytala zmeczonym glosem. - Dolina Kruczego Pola jest najsilniejsza w okolicy. Ojciec Ogina zachowal swoja druzyne w nietknietym stanie w najprostszy ze sposobow - zostal w domu, kiedy jego sasiedzi wyruszyli na wojne. Zaraza zabrala mu mniej ludzi niz nam i nieszczescia ledwie ich musnely. Ma pelny garnizon, podczas gdy w innych Dolinach pozostalo zaledwie tylu wojownikow, ze z trudnoscia utrzymuja sie same i probuja nie dopuscic, by rozbojnicy zagniezdzili sie w tych stronach. Czy w tej sytuacji ktorys z naszych sasiadow zaryzykowalby, nie, nawet moglby zaryzykowac wystapienie przeciw Oginowi biorac mnie za zone lub zeniac ze mna swojego syna? Czy tak trudno sie domyslic, ze pan Kruczego Pola ucieszy sie z kazdego pretekstu, zeby przylaczyc do swojej majetnosci kazda bogatsza od naszej Doline? - Przeniosla na chwile spojrzenie na sciane, jakby chciala zobaczyc swiat rozciagajacy sie za nim. - Dolina Morskiej Twierdzy jest duza, ale nikt sie nie wzbogaci na tym, co wytwarza. Tylko glupiec ryzykowalby utrate swojej w zamian za nasza, przynajmniej do czasu, az wszystko powroci do normy.
Ale przeciez jest jeszcze sama pani Morskiej Twierdzy, pomyslal Rufon. Nigdy nie widzial piekniejszej od niej kobiety, panny czy mezatki, przewyzszala uroda nawet swoja matke, a to bylo niemale osiagniecie.
Una byla wysoka jak na kobiete ze swojej rasy, smukla, o tak delikatnej budowie ciala, ze wydawala sie krucha jak szklo. Miala dziecinnie male rece. Gdyby oparla reke w poprzek dloni Ruf ona, nie zmierzylaby jej szerokosci. Jej delikatnie rzezbione rysy twarzy - odpowiednio do reszty postaci - byly niezwykle subtelne i nie odpowiadaly nieco bardziej krzepkiemu idealowi wielbionemu przez jej ziomkow. Ciemnokasztanowe wlosy Uny, nawet zaplecione w gruby warkocz, siegaly bioder. Lecz najpiekniejsze byly jej oczy. Duze, szeroko rozstawione, ocienione dlugimi ciemnymi rzesami, zielone jak nefryt, kontrastowaly z jasna cera ozywiona lekkim rumiencem.
Spojrzenie Rufona zamigotalo. Pani Una oczywiscie miala racje. Wielmoze z High Hallacku zenili sie dla ziemi i wladzy, ktora zapewnialo posiadanie gruntow, albo dla duzego posagu. Uroda zony osladzala transakcje, ale po zawarciu umowy malzenskiej nie liczyla sie bardziej niz wartosc tego, co kobieta wniosla do zwiazku. A wielka szkoda, bo w calej Krainie Dolin znalazlbys niewiele kobiet piekniejszych od Uny z Morskiej Twierdzy czy lepiej od niej zarzadzajacych wloscia. Nie bardzo chcial to przyznac, gdyz, jego zdaniem, w jakims stopniu kolidowalo to z nakazami przyzwoitosci.
-W High Hallacku pozostalo wielu panow, ktorzy nie maja ani ziemi, ani zamkow - zauwazyl. - Jeszcze wiecej jest doswiadczonych zolnierzy i dowodcow, ktorzy nie wzgardziliby taka posiadloscia jak nasza.
Potrzasnela przeczaco glowa.
-Obcego? Moglabym tylko sprowadzic nam na kark nowego Ogina. Poza tym potrzebuje druzyny, nie zas pojedynczego czlowieka, tylko to zabezpieczy Doline.
-Co wiec zamierzasz, pani? Predzej czy pozniej bedziesz musiala dac im jakas odpowiedz.
-Nie, stary przyjacielu - odrzekla Una z usmiechem: - To bedzie twoje zadanie. Ogin wyslal poslow, zeby zalecali sie w jego imieniu. Dlatego odpowie im wyslannik Morskiej Twierdzy, a nie jego pani.
Spojrzala mu w oczy. Spowazniala, ale na jej twarzy nie odbijalo sie wahanie, i Rufon zrozumial, ze ma jakis plan, ktory zamierza wprowadzic w zycie.
Zawsze cechowal ja spokoj. Teraz zas, kiedy podjela decyzje, zdawala sie ja otaczac, oslaniac niby plaszczem aura spokoju. Nawet jej glos brzmial miekko, choc slowa byly stanowcze:
-Poinformujesz wyslannikow Ogina, iz jestem bardzo niezadowolona z ich przybycia. W ostatnie Gody wyjasnilam przeciez ich panu, ze obowiazki wobec mojej Doliny i mojego zmarlego malzonka jeszcze dlugo beda skupiac cala moja uwage. Poza tym ten, kto stara sie o reke pani Morskiej Twierdzy, powinien zjawic sie u niej osobiscie.
Rufon drgnal slyszac to ostatnie stwierdzenie, lecz niemal w tej samej chwili usmiechnal sie szeroko. Taki mezczyzna jak Ogin oczekiwal od kobiety wlasnie zrzedliwosci i zlego humoru. Szorstkie odrzucenie jego propozycji zadowoli go, wyjasni mu choc w czesci, dlaczego Una ociaga sie z przyjeciem jego ponownych zalotow, i sprawi, ze Ogin nie zaniepokoi sie o ostateczny rezultat.
-W kazdym razie zyskalibysmy przez to wiecej czasu, pani.
-Dostatecznie duzo, by sie zabezpieczyc, jezeli los bedzie sprzyjal moim planom. Teraz musze sie pospieszyc. Wydalam juz rozkazy, aby przygotowano "Kormorana" do podrozy, i chcialabym odplynac, zanim nasi nieproszeni goscie sie obudza.
-Odplyniesz? Dokad? - Wojownik spochmurnial.
-Oficjalnie do Linny, zeby zlozyc uszanowanie mojej szwagierce, chociaz wolalabym, aby nasi ludzie jak najdluzej zachowali ten fakt w tajemnicy. Jezeli zbyt dlugo nie bede wracac, powiesz im, ze postanowilam zostac przez jakis czas w Opactwie. Na pewno sie z tym pogodza, zwlaszcza kiedy dodasz, ze chce sie rozeznac w sprawie sprzedazy kilku naszych koni.
Rufon skinal glowa. Nikt, kto ja znal, nie moglby sobie wyobrazic, ze ucieknie chylkiem, by ukryc sie w Opactwie przed grozba, ktorej predzej czy pozniej bedzie musiala stawic czolo. Przed najazdem Psow z Alizonu konie z Doliny Morskiej Twierdzy byly wysoko cenione w tych okolicach High Hallacku. W minionych latach z koniecznosci nie powiekszano stada, ktorego rdzen pozostal nietkniety, podczas gdy reszte wyslano na wojne wraz z zolnierzami z Doliny. Wszystkim wyda sie wiec zrozumiale, ze pani Una sprobuje teraz odnowic hodowle i przewidujaco szuka zbytu dla przychowku.
Zrozumiale czy nie, na pewno nie to bylo powodem jej oddalenia sie teraz z Zamku.
-A gdzie bedziesz naprawde? - zapytal Rufon.
-Ja rzeczywiscie zobacze sie z ksienia Adicia. Kochamy sie i grzecznosc nakazuje mi ja odwiedzic. Pozniej - wzruszyla ramionami, jakby godzac sie w losem - wyrusze do Linny i dalej, albo powedruje na poludnie. Nie wroce, dopoki z pomoca Rogatego Pana nie znajde tego, czego szukam. - Unie nie wydalo sie dziwne czy niestosowne, ze wymienila imie, ktorego najczesciej wzywali zolnierze i mysliwi, sama tez potrzebowala pomocy.
-A czego lub kogo szukasz? - zapytal z ciekawoscia i troska w glosie.
-Najemnikow, duzego oddzialu. Odwaznych ludzi, ktorzy broniliby naszej sprawy do czasu, az w jakis sposob odtworzymy nasza wlasna druzyne.
-Pani! Nie wszystko, co... Czy zdajesz sobie sprawe, jakie ryzyko podejmujesz? I jak im zaplacisz, nawet jesli znajdziesz zolnierzy gotowych zaciagnac sie pod twoje sztandary?
-Tak, to niebezpieczne, ale wiem, czego szukam - odpowiedziala z westchnieniem. - Oddzialu czystych tarcz, najemnikow, z ktorych zachowania poznam, iz nie utracili dumy, przestrzegaja dyscypliny i gotowi sa dotrzymac przysiegi. Co do zaplaty, moze nie bedzie to takie trudne jak przed kilku laty. Wprawdzie zycie nadal jest ciezkie, a czasy niepewne, lecz w High Hallacku juz nie gorzeje wojna na pelna skale. Jezeli wezmiemy pod uwage, jak drogie sa kwatery i podroz przez morze, obowiazek eskortowania czy pilnowania twierdzy nie powinien sie wydac za trudny zwolnionym ze sluzby najemnikom, ktorych dowodcy dopiero sie zastanawiaja, co robic dalej. Musimy sie przygotowac na przyjecie czystych tarcz bez wzgledu na to, czy zdolam pozyskac dla siebie jakichs, czy tez nie. Przyszykujcie dla nich dolne izby w wiezy z wylaczeniem wielkiej sali, mieszkan sluzby i pomieszczen, w ktorych sie pracuje. W ten sposob nasi ludzie nie beda musieli znosic towarzystwa zakwaterowanych wsrod siebie obcych. Mamy przeciez wiele rodzin pozbawionych mezczyzn i miejsca starczy dla wszystkich.
Westchnela w duchu. Tak, na Jantarowa Pania, mieli duzo miejsca. Morska Twierdza zawsze miala za malo ludzi, a wojna i zaraza jeszcze bardziej przetrzebily mieszkancow.
-Jak sobie zyczysz, pani - odparl ukrywajac z trudem zaskoczenie.
Una usmiechnela sie nieznacznie. Wyswiadczy przysluge nie tylko swoim ludziom. Powinna byla dokladniej wyjasnic, jakich to wojownikow zamierza przyjac na sluzbe, ale nie zrobila tego w obawie, ze Ruf on pomysli, iz stracila rozum. Sama uznala, ze ta czesc jej planu jest czystym szalenstwem, a mimo to zdecydowala sie sprobowac. Jezeli jej sie powiedzie, potroi szanse zapewnienia bezpieczenstwa swojej Dolinie.
Na zdrowy rozum plan wydawal sie niemozliwy do zrealizowania, istniala wszakze niewielka szansa, ze zdola wprowadzic go w zycie. Druga Una, tak bliska jej sercu jak rodzona siostra i jej jedyna powierniczka w tej materii, zgodzila sie z nia, ze tylko sprowadzenie najemnikow do Morskiej Twierdzy umozliwi jej zachowanie niezaleznosci, chociaz obu nie podobal sie zamiar sprowadzenia obcych do starozytnej Doliny.
Podniosla glowe. Nadszedl czas.
-Zaopiekuj sie wszystkim, stary przyjacielu. Wroce tak szybko, jak to bedzie mozliwe i, mam nadzieje, w towarzystwie mieczy tak ostrych, ze zniecheca Ogina.
Rozdzial drugi
Wszystkich Sokolnikow uczono od dziecinstwa, jak zyc na wodzie i nad woda. Widu z nich pokochalo ten dziki, obcy zywiol i dobrowolnie nie szukalo innej sluzby poza statkami. Lecz gory oraz piekno i tajemniczosc wyzyn wywarly tak wielkie wrazenie na Tarlachu, ze przewyzszyly nawet zew oceanu. W przeszlosci jednak sluzac zarowno na okretach wojennych, jak i statkach handlowych, obecnie tez nie wyrzeklby sie podobnego zajecia, gdyby takie sie nadarzylo.W owej chwili nie mogl sie zdecydowac, co on i jego towarzysze powinni zrobic, ale wkrotce albo sam bedzie musial zdecydowac, albo pozwolic, zeby los dokonal za niego wyboru, oczywiscie, jezeli nie chcieli oddac tutejszym kupcom i karczmarzom ciezko zarobionych pieniedzy.
Los zle im sie przysluzyl, gdyz zostali zwolnieni ze sluzby z dala od glownych centrow handlowych High Hallacku. Linna nie byla zlym miastem, lecz ten maly i odizolowany od reszty kraju obszar nie mogl zapewnic pracy dla tak duzego oddzialu.
Przed najazdem Alizonczykow byla to mala osada zaspokajajaca potrzeby okolicznych ubogich Dolin, ktora nie zostala spustoszona podczas wojny jak wiekszosc High Hallacku. Byla wowczas jednym z nielicznych portow, ktore jeszcze pozostaly w rekach mieszkancow Krainy Dolin, w dodatku dogodnym i latwo dostepnym, tak ze mogly do niej zawijac sulkarskie statki. Jedne blokowaly wybrzeze, zeby uniemozliwic Alizonczykom otrzymanie posilkow, inne zas dowozily napadnietym tak poszukiwana bron lub rownie potrzebne oddzialy czystych tarcz, czesto zlozone z Sokolnikow pragnacych dobrze sprzedac swoje miecze i zolnierskie umiejetnosci.
Po wojnie Linna zachowala czesc uzyskanych wtedy korzysci. Sam port byl gleboki i osloniety przed zimowymi wichurami i sztormami nawet wowczas, gdy Lodowy Smok kasal najostrzej i ryczal najglosniej. Poza tym sulkarscy kapitanowie przekonali sie, ze przeplywajacy wzdluz brzegu prad morski prawie podwajal szybkosc, z jaka wiatry niosly ich statki do bogatszych portow na poludniu Krainy Dolin. Dlatego nadal tedy chetnie przeplywali, a wraz z nimi przybyli do Linny kupcy i drobni handlarze przyciagnieci obecnoscia obcych statkow. Wielu z nich osiadlo na stale, pozakladalo sklepy i kramy. Zasiedlili oni glownie otwarta przestrzen przylegajaca do murow malenkiego Opactwa, gdzie garstka poboznych Dam oddawala czesc Wiecznemu Plomieniowi. Wraz z nowymi czlonkami lokalnej spolecznosci dwie karczmy dolaczyly do pierwszej, znacznie powiekszonej, ktora stala nad morzem. Wszystkie tetnily zyciem podczas bardziej umiarkowanych por roku. Pomimo tych przemian Linna odzyskala wiele dawnych cech i stala sie spokojnym miasteczkiem, w ktorym od czasow zasiedlenia High Hallacku odbywaly sie jarmarki. Tarlach westchnal i poglaskal Syna Burzy. Sokol nie ruszyl sie ze swego miejsca na przedramieniu kapitana, podniosl tylko glowe i utkwil przenikliwe spojrzenie w czlowieku, ktorego wybral na towarzysza i brata. Wyczul dreczacy go niepokoj, lecz nie odezwal sie do niego w mysli wiedzac, iz tego nie pragnie.
Sokolnik znow westchnal. Tak, dobrze sie stalo, ze pokoj powrocil do Krainy Dolin, podobnie powoli wracal do Estcarpu po drugiej stronie morza. Wszedzie ludzie mieli dosc wojen, chcieli odbudowac zburzone domy i spokojnie przezyc pozostala czesc zycia, kazdy na swoj sposob. Wiekszosci z nich w koncu to sie uda i zapomna o bolu, ruinach i smierci.
Ale z Sokolnikami rzecz sie miala zupelnie inaczej. Kiedy po trzykroc przeklete Czarownice ruszyly z posad gory, niszczac nie tylko armie najezdzcow, ale zarazem i Gniazdo, przypieczetowaly tym los jego rasy. Tarlach byl o tym przekonany.
Sokolnicy prowadzili sobie wlasciwy tryb zycia, ktory inne ludy uwazaly za wyjatkowo surowy i uciazliwy. W odleglej przeszlosci przyplyneli na polnoc na sulkarskich statkach uciekajac przed grozaca im klatwa. Przywiezli ze soba kobiety i dzieci, lecz podrozowali razem tylko w tym sensie, ze kazda grupa trzymala sie z dala od drugiej, jakby nie laczyly ich wiezy pokrewienstwa. Rzadzace Estcarpem czarownice zabronily im wstepu do tego kraju ze wzgledu na sposob, w jaki traktowali swoje kobiety. Znalezli jednak schronienie i nowa ojczyzne w gorach na granicy miedzy Estcarpem a Karstenem. Zbudowali tam Gniazdo - siedzibe wojownikow zarabiajacych na zycie jako najemnicy - i ulokowali wciaz niebezpieczne kobiety w kilku wioskach, gdzie zyly w odosobnieniu. Tylko od czasu do czasu, o wyznaczonych porach roku, odwiedzali je wybrani mezczyzni, zeby z nimi spolkowac i w ten sposob zapewnic przetrwanie swej rasie. Z czasem ta zrodzona z koniecznosci segregacja poglebila w nich nienawisc i pogarde do wszystkich ludzkich i prawie ludzkich kobiet. Sokolnicy nie wiazali sie z zadnymi niewiastami na stale ani czasowo, wyjawszy te krotkie spotkania potrzebne do splodzenia nastepnego pokolenia wojownikow.
System ten dzialal sprawnie i zarowno kobiece wioski, jak i samo Gniazdo znajdowaly sie z daleka od sasiednich ludow. A przeciez nawet wtedy niektore kobiety odeszly z gor, wymknely sie gdzie indziej szukac lepszego zycia. Jak dlugo pozostana w swoich obecnych siedzibach na terenie Estcarpu? Przez jedno pokolenie? Dwa? Na pewno nie dluzej, nie mial co do tego watpliwosci. Wiedzial, iz mezczyzni z jego rasy nie wytrzymaliby takiego zycia majac do wyboru inne mozliwosci i wzory. Nie wierzyl wiec, ze i ich tymczasowe towarzyszki beda kontynuowac odwieczny tryb zycia.
Znow musnal piora wielkiego sokola. Czy nadejdzie w koncu taki dzien, gdy zaden ptak i zaden Sokolnik nie beda mogli sie dzielic myslami? Wtedy ich przeciwniczka wezmie na nich pomste, choc nigdy nie uwolnila sie do tego stopnia, aby uczynic to osobiscie.
Wzial sie w garsc, probujac zrzucic calun z duszy, Rogaty Pan wie, jak bardzo Tarlach jest zmeczony! Moze te mysli zrodzilo tylko zmeczenie...
Cichy powitalny skwir Syna Burzy przywrocil mu poczucie rzeczywistosci. Podniosl oczy. Zblizal sie do niego mezczyzna w zbroi i skrzydlatym helmie. Czarny sokol o bialej piersi siedzial wygodnie na jego nadgarstku. To byl porucznik Brennan.
-Jakie przynosisz nowiny, towarzyszu? - zapytal zmuszajac sie do lekkiego tonu, aby i jego zastepca nie wpadl w ponury nastroj.
-Zadnych. Wyszedlem sie przejsc i nacieszyc porankiem i zobaczylem ciebie. - Zawahal sie. - Co cie gnebi, Tarlachu.
-Po prostu sie zamyslilem. - Kapitan potrzasnal przeczaco glowa.
-Zamysliles sie widac gleboko, bo nie uslyszales, ze sie zblizamy. Ostatnio czesto ci sie to zdarza.
Tarlach nie odpowiedzial od razu, lecz skupil uwage na tym, co sie dzialo w porcie. Byly tam trzy statki. Dwa sulkarskie korabie wyladowaly beczki wina czy piwa. Trzeci statek, niewiadomego pochodzenia, zdawal sie szykowac do odplyniecia.
-Zaden z nich nie jest dostatecznie duzy, zeby mogl wziac nas na poklad - zauwazyl zmeczonym glosem.
-Z powrotem do Estcarpu czy tylko na poludnie?
-Jeszcze nie podjalem decyzji, ale tak czy inaczej na pewno znalezlibysmy sie tam w lepszej sytuacji niz obecna. Jestesmy tutaj juz cztery tygodnie i nie otrzymalismy zadnej oferty i, jak sadze, wcale jej nie otrzymamy. Moze nie znajdziemy juz odpowiedniego dla nas zajecia w Krainie Dolin.
Brennan przyjrzal sie swemu dowodcy.
-Nie wydajesz sie zmartwiony taka mozliwoscia. Czy chcesz, abysmy wrocili do Estcarpu?
Kapitan wzruszyl ramionami.
-Moglibysmy odpoczac w jednym z naszych obozow. Walczylismy prawie bez przerwy od przybycia do High Hallacku. - Wyprostowal sie. - Bez wzgledu na to, czy opuscimy ten kraj, czy w nim zostaniemy, zrobimy to calym oddzialem. Wyruszylismy jako kompania i wypada, zebysmy tak powrocili do naszego komendanta.
Porucznik zgadzal sie z nim, lecz nim zdazyl to glosno wypowiedziec, oba ptaki syknely gniewnie i wzlecialy do gory. W tej samej chwili dotarly do nich glosne krzyki i wrzawa pobliskiej walki.
Obaj Sokolnicy instynktownie pobiegli w strone zrodla halasu, ciemnej alejki oddzielajacej dwa magazyny portowe.
Zlozona z siedmiu mezczyzn banda lapaczy rekrutow (sadzac po tym, ze nie chcieli zranic ofiary mimo stawianego oporu), zagnala jakiegos samotnego wedrowca w waska i slepa pulapke. Probowali go obezwladnic, zanim ktokolwiek zwroci na nich uwage i pokrzyzuje im plany.
Napadniety byl chlopcem albo bardzo mlodym mezczyzna. Jego podrozna oponcza z kapturem wskazywala, iz pochodzil z tej okolicy, Wiecej nie mogli dostrzec, poniewaz stal odwrocony do nich bokiem, a faldy oponczy i kaptur zaslanialy twarz i cialo. Widzieli tylko miecz polyskujacy w jego reku.
Jeden z bandytow zaatakowal chlopca od tylu, chcac go powalic mocnym kijem, ktory trzymal w reku. Ku zdumieniu wszystkich mlodzik odwrocil sie blyskawicznie. Jego brzeszczot trafil we wlasciwe miejsce, zanim wiekszy i silniejszy od niego mezczyzna zdazyl podniesc bron.
Sokolnicy zobaczyli teraz jego twarz. Byla blada jak plotno i zasmucona, co swiadczylo, iz nigdy jeszcze nikogo nie zabil. Przerazenie nie zdazylo zablysnac w jego ogromnych oczach o barwie nefrytu, kiedy Tarlach wyciagnal miecz i przedarl sie przez pierscien bandytow, po drodze powalajac dwoch na ziemie.
Stanal miedzy napastnikami a ich ofiara.
-Zostawcie go.
-Nie robcie glupstw, scierwojady - doradzil im zimno Brennan. Zatrzymal sie u wejscia do alejki i obnazyl swoj miecz, by wesprzec argumentacje dowodcy.
Bandyci wahali sie tylko chwile i uciekli waskim przejsciem, mijajac po drodze porucznika, ktory nawet usunal im sie z drogi. Ich ofiara, ktora spodziewali sie pojmac bez trudu, okazala sie trudniejszym orzechem do zgryzienia niz sadzili, a nagle pojawienie sie Sokolnikow calkowicie zmienilo sytuacje. Nie mogli dorownac tym groznym, zaprawionym w bojach zolnierzom ani sokolom krazacym tuz nad ich glowami. Wszyscy wiedzieli, ze ptaki te uczono rozszarpywac w walce twarze i oczy przeciwnikow.
Tarlach nie czekal, az bandyci znikna im z oczu, ale chwycil za ramie ich niedoszla ofiare, ktora wciaz uwazal za chlopca.
-Czy nie jestes ranny?
Una z Morskiej Twierdzy potrzasnela przeczaco glowa, zbyt zszokowana tym, co sie wydarzylo i co wlasnie zrobila, by odpowiedziec slowami.
-Wiec chodz szybko. Jezeli wroca z posilkami, mozemy znalezc sie w pulapce.
Wzdrygnela sie przechodzac obok ciala mezczyzny, ktorego zabila. Cala sila woli zmusila sie, zeby w zaden inny sposob nie dac po sobie poznac, jak nia to wstrzasnelo, i nie odezwac sie, nawet podziekowaniem. Mieli racje. Tak, to miejsce mogloby stac sie pulapka. Zreszta najpewniej porzuca ja bardzo szybko, gdy tylko odkryja, iz jest kobieta. Nie moze do tego dopuscic. Musi tez miec pewnosc, ze calkowicie odzyskala panowanie nad soba, kiedy juz sie do nich odezwie.
Kapitan Sokolnikow zwolnil kroku, gdy tylko pozostawili za soba baseny portowe.
-Tutaj powinnismy byc w miare bezpieczni.
Una odsunela sie od niego. Nie spodoba mu sie fizyczny z nia kontakt, kiedy wyjawi im, kim jest, a przeciez musi to zrobic.
-Tak. Podobni im wloczedzy nie chcieliby stawic czola takim jak wy na otwartej przestrzeni.
Sokolnicy zesztywnieli. Nie byl to ani glos chlopca, ani glos mezczyzny. Una zsunela kaptur.
-Dziekuje wam, Ptasi Wojownicy, i waszym skrzydlatym towarzyszom.
-Niewielka to byla przysluga - odparl szorstko Tarlach odwracajac sie, zeby odejsc.
-Dla mnie byla bardzo wazna. Z trudem powstrzymal usmiech.
-Przypuszczam, ze tak bylo - przyznal.
-Stoj, kapitanie! - powiedziala szybko, gdy Sokolnicy znow poczeli sie od niej oddalac.
Oczywiscie nie znala ich stopni sluzbowych. Nie mogla tez odroznic jednego od drugiego z powodu helmow zaslaniajacych im twarze. Tylko nieliczni z jej ludu umieli odczytac ledwie widoczne znaki na ubraniach i zbrojach okreslajace stopien wojownikow Bractwa. Jednak juz dawno temu przekonala sie, ze kiedy ma sie do czynienia z obcym zolnierzem nieznanego stopnia, dobrze jest przyznac mu wysoka range. Nikt bowiem nie jest wolny od odrobiny proznosci.
Nie miala zreszta watpliwosci, ze mezczyzna, ktory ja uratowal, byl wazniejszy od swojego towarzysza. Tylko najwyzszy ranga oficer albo zolnierz o najdluzszym stazu sluzby mogl kontaktowac sie z ludzmi, wsrod ktorych przebywali Sokolnicy (dzialo sie tak nawet w ciasnych pomieszczeniach na statku) albo z tymi, ktorzy wynajmowali ich miecze.
Drzac w glebi duszy, ze straci dogodna sposobnosc, zeslana przez los, Una zmusila sie, zeby zapytac spokojnie i pewnym glosem:
-Czy jestescie czystymi tarczami?
Sokolnik skinal glowa. Utkwil szare oczy w jej oczach. Zarowno jej wyglad, zachowanie, jak i sposob mowienia wskazywaly, iz pochodzila z wysokiego rodu. Jej stroj, choc nie przesadnie bogaty, uszyty byl z dobrego materialu i prawie nie znoszony. Niewykluczone, ze mogla sobie pozwolic na wynajecie eskorty, jezeli jej potrzebowala. Inna sprawa, ze tylko glupota pozwolila jej wyobrazic sobie, iz Sokolnicy przysiegna kobiecie posluszenstwo.
-Nalezymy do wiekszego oddzialu, ktory nie moze sie podzielic.
-Wlasnie takiego potrzebuje. Dlatego przybylam do Linny. - Odetchnela gleboko i mowila dalej: - Duzo slyszalam o waszych zolnierskich umiejetnosciach, odwadze i szybkim refleksie od pana Harvarda. Mimo wszystko mialam nadzieje zwerbowac was do Doliny Morskiej Twierdzy. To, co zobaczylam, tylko spotegowalo to pragnienie. Obaj najemnicy drgneli lekko.
-Pana Harvarda?
Una poczula wielka ulge. To byl jej najwiekszy atut. Znali imie jej zmarlego ojca. Uznala, ze przynajmniej jej wysluchaja. A potem, no coz, mogla tylko opowiedziec im swoja historie i miec nadzieje.
-Jestem Una z Doliny Morskiej Twierdzy, jego corka, i wdowa po panu Ferricku, towarzyszu broni i dowodcy druzyny mego ojca podczas wojny. Naprawde jestem w potrzebie, Ptasi Wojownicy. Wiem, ze nie chcecie miec nic do czynienia z kobietami, ale prosze was, nie opuszczajcie mnie, zanim nie wysluchacie mojej opowiesci. Nie zabiore wam duzo czasu.
Dowodca Sokolnikow zacisnal wargi. Nagle odwrocil sie na piecie.
-Chodz z nami.
Kapitan nie zatrzymal sie, dopoki nie dotarl do najwiekszej karczmy w Linnie. Nawet wtedy przystanal tylko na moment, aby otworzyc drzwi. Wszedl do srodka, Una za nim, a na koncu Brennan, ktory cicho zamknal drzwi.
Wypelniajace wielka izbe postacie w helmach-maskach podniosly na nich wzrok. Zapadla grobowa cisza, gdy dostrzegli kobiete. Una czula zwrocone na siebie ze wszystkich stron zimne spojrzenia, jakby ona byla ohydnym potworem, sluga Cienia, ktory wlasnie wypelzl z jamy. Tylko sokoly wydawaly sie przyjaznie nastawione, a raczej wzglednie przyjaznie. W kazdym razie w ich myslach wyczula ciekawosc, nie zas bezsensowna zlosc, jaka okazywali ich panowie. Zadrzala w duchu i ucieszyla sie, ze nie ma mocy czytania w tamtych wrogich, pelnych nienawisci umyslach.
Tarlach nie zaproponowal jej, zeby usiadla na krzesle czy na lawce, ale stal obok niej.
-To jest Una z Morskiej Twierdzy, corka pana Harvarda. Twierdzi, iz przybyla do Linny w poszukiwaniu zolnierzy o czystych tarczach.
W jego slowach brzmiala dezaprobata tak wielka, ze prawie namacalna. To zly poczatek, pomyslala. Czekalo ja przesluchanie. W jaki sposob zdola przekonac tych mezczyzn i uzyskac od nich pomoc, nawet jesli uwierza, ze mowi prawde i ze istotnie jest w potrzebie?
Kapitan Sokolnikow wbil w nia twarde jak miecz spojrzenie.
-Jestes sama? Czy dlatego nosisz ubior chlopca?
-Tak, jestem sama. A co do mojego stroju, zapewnia mi on swobode ruchow, na jaka nie pozwalaja kobiece szaty. Urodzilam sie w Dolinie Morskiej Twierdzy i dobrze znaja mnie w Linnie. Gdybym sie nie przebrala, rownie dobrze moglabym rozglosic wszem wobec moje zamiary.
-Dlaczego zamierzasz powiekszyc garnizon Morskiej Twierdzy teraz, gdy w High Hallacku nie ma juz alizonskich oddzialow? W tym rejonie nie tocza sie walki.
-Morska Twierdza nie ma garnizonu - odpowiedziala stanowczo. - Zaraza ciezko nas dotknela i zabrala nie tylko mojego ojca i malzonka, ale i prawie wszystkich mezczyzn. W zasadzie pozostali tylko mlodzi chlopcy, ktorzy tylko z trudem moga uchodzic za wojownikow, i zaden z nich nie jest doswiadczonym zolnierzem, bo dotad walczyli tylko z bandami rozbojnikow. Pozostala nam jedynie garstka zdrowych mezczyzn i byloby szczytem glupoty sadzic, ze w prawdziwym starciu odwaga kobiet i dzieci sprosta doswiadczeniu i sile wojownikow.
Sokolnik milczal chwile.
-Jakie niebezpieczenstwo wam zagraza? - zapytal nieco mniej szorstkim tonem.
-Jak na razie jest to tylko mozliwe niebezpieczenstwo - odrzekla - lecz tylko glupiec by je zignorowal.
-Na tym swiecie jest wiecej glupcow niz moglabys sobie wyobrazic - mruknal Rorick, zastepca Brennana. Czesto bowiem wynajmowano zolnierzy o czystych tarczach na wiele tygodni czy miesiecy po czasie, kiedy mogli dzialac najbardziej skutecznie. Niekiedy szukano ich uslug dopiero wtedy, gdy juz nie mialo to sensu.
Tarlach uciszyl go spojrzeniem, po czym skupil znow uwage na Unie.
-Kogo sie obawiasz?
-Ogina, pana Kruczego Pola, Doliny przylegajacej do naszej. Pragnie on zawladnac Morska Twierdza. Jak dotad, probowal go uzyskac poprzez malzenstwo ze mna, ale kiedy w koncu zrozumie, iz jego zaloty nie maja zadnych szans, obawiam sie, ze ucieknie sie do ostrzejszych srodkow. Jego druzyna, a raczej podowczas druzyna jego ojca, nie brala udzialu w wojnie i dlatego praktycznie nie poniosla zadnych strat. W dodatku jego Dolina, jako jedyna w naszym rejonie, niewiele ucierpiala od zarazy.
-Dlaczego nie zrobil tego od razu, nie tracac czasu na zaloty?
Una zarumienila sie lekko, lecz podniosla wyzej glowe.
-Uwaza sie, iz nie jestem pozbawiona urody, Sokolniku. Ogin poczeka, przynajmniej jeszcze troche, chociazby tylko dlatego, ze moja dobrowolna kapitulacja pochlebilaby jego proznosci. Na pewno jest on silnym i atrakcyjnym mezczyzna. Ze swego punktu widzenia moze liczyc na powodzenie i byloby to dla niego oplacalne. Wprawdzie sasiednie Doliny sa oslabione, ale wolalby ich nie niepokoic, by nie zjednoczyly sie przeciw niemu. Alizonczycy nauczyli nas, ze taka strategia wiele znaczy, i Ogin na pewno nie zapomnial tej lekcji.
-A przeciez mowisz, ze jego wysilki pozyskania ciebie skazane sa na niepowodzenie? - pytal dalej Tarlach.
Skinela glowa.
-Ogin to prawdziwy tyran i nie moglibysmy zniesc, gdyby zawladnal Morska Twierdza. Nie moge wydac moich ludzi w rece kogos takiego jak on, nawet gdyby tylko to bylo tego przyczyna.
-Czy jest jeszcze cos?
-Mamy pewne podejrzenia, a sa one wystarczajaco powazne, zeby utwierdzic nas w przekonaniu, iz powinnismy walczyc dlugo i zaciekle, zanim zada nam kleske. - Zacisnela usta. - Cale polnocne wybrzeze High Hallacku jest urwiste, zaledwie z kilkoma portami, mnostwem niebezpiecznych skal, a sztormy zrywaja sie nagle, prawie bez ostrzezenia. Wszystkie statki, zarowno duze, jak i male, zawsze ryzykowaly zblizajac sie do brzegu. Nie obywalo sie bez katastrof, a zwazmy, ze handel nigdy tu nie kwitl, a nawet teraz nie jest duzy. To wszystko w jeszcze wiekszym stopniu odnosi sie do naszych wod.
Jej spojrzenie nagle stwardnialo, zaskakujac Sokolnika. Dostrzegl w jej oczach taki sam gniew i gotowosc do bezpardonowej walki, jakie dotad widzial tylko u wodzow toczacych boje w slusznej sprawie, ktorej losy dlugo sie wazyly.
Una nie zdawala sobie sprawy ani z reakcji Tarlacha, ani ze zmiany wyrazu swych oczu.
-Ostatnio w naszych okolicach zdarzylo sie wiele katastrof i duzo statkow doslownie zniknelo bez sladu. Nie ocalal nikt, kto moglby opowiedziec, co sie stalo. W prawie kazdym wypadku byly to statki handlowe o pelnych ladowniach.
-Czy to morskie wilki? - zapytal lodowatym tonem.
-Gorzej.
-Zboj zwabiajacy statki na skaly!
Sokolnik prawie wyplul te slowa. Kazdy, kto chociaz przez krotki czas sluzyl na morzu, zywil nienawisc do lotrow, ktorzy wywolywali katastrofy. Poza tym zabijali rozbitkow oszczedzonych przez morze, zeby ograbic ich z towarow i cennych przedmiotow. Tacy ludzie byli gorsi nawet od piratow, byli robactwem, ktore nalezalo rozdeptac...
-Nie jestesmy tego calkiem pewni - przestrzegla Una. - Nie mamy bowiem zadnych dowodow poza faktem, ze statki zaczely znikac wkrotce po tym, jak Ogin objal we wladanie swoja Doline. Ale jednoczesnie katastrof tych bylo zbyt malo, zebysmy mogli ustalic jakas prawidlowosc. Laczy sie to rowniez z jego zainteresowaniem Morska Twierdza. Moja Dolina nikomu nie przysporzy wielkiego bogactwa i nie pomoglaby panu Kruczego Pola w realizacji jego ambitnych planow. Mamy jednak dlugie, skaliste wybrzeze, na ktore Ogin moglby zwabiac statki.
-Mysle, ze lepiej by bylo, gdyby pan Ogin trzymal sie z daleka od twojej posiadlosci - zgodzil sie z nia Sokolnik. - Czy Krucze Pole graniczy bezposrednio z morzem?
-Tak, lecz na znacznie mniejszej przestrzeni. To bardzo dzikie wybrzeze, nawet jak na nasze strony, i jest tam dogodne miejsce, w ktorym Ogin moglby ukryc swoj rozbojniczy statek. Ta zatoczka dotychczas mu wystarczala. Ale jesli pragnie on w ten sam sposob zdobyc wiecej bogactw, a pozniej wladze, bedzie potrzebowal lepszego miejsca.
-I Morska Twierdza moglaby sie nia stac? Skinela glowa.
-Mamy zatoke, mala, lecz bardzo gleboka, ktora zapewnia dobre schronienie w kazdej porze z wyjatkiem najgwaltowniejszych sztormow.
-Ktos taki jest wrogiem wszystkich. Mialabys prawo zwrocic sie o pomoc do swoich sasiadow.
-Oni nie podejrzewaja go o to, chociaz wiedza, ze statki gina w naszych stronach. Ale juz powiedzialam, ze nasze wybrzeza zawsze cieszyly sie zla slawa. My, mieszkancy Morskiej Twierdzy, zyjemy najblizej Kruczego Pola, jestesmy najbardziej zwiazani z morzem i dlatego wywnioskowalismy wiecej od innych.
-Dobrze zrobilabys dzielac sie z nimi tymi wnioskami - powiedzial sarkastycznie Tarlach.
-Podejrzenia i to wysuwane przez kobiete? - odpowiedziala gorzko, ale zaraz pohamowala irytacje. - Zreszta, czyz zgodnie z nakazami honoru moglibysmy rzucic na kogos tak ciezkie podejrzenie nie poparte zadnymi dowodami? Przeciez mogloby na nim ciazyc latami, a nawet do konca jego zycia? Co sie zas tyczy pomocy, to okoliczni panowie wiedza, iz Ogin jest tyranem, ktory dysponuje liczna druzyna, i wola go nie zaczepiac, przynajmniej do czasu, az odzyskaja choc czesc dawnej sily.
Sokolnik milczal przez kilka minut, ktore wydaly sie Unie wiecznoscia.
-Czego wlasciwie oczekujesz od swoich czystych tarcz? - zapytal potem powoli.
-Przede wszystkim tego, ze odstrasza napastnika albo zapobiegna agresji - odparla. Zmarszczyla brwi, skupiajac mysli, by je przedstawic w jak najkrotszy i w najbardziej logiczny sposob. - Z kazdym miesiacem nasze zdolnosci obronne rosna, gdyz nasi mlodziency zdobywaja coraz nowe umiejetnosci, a starsi chlopcy dorastaja. Mozesz mi wierzyc, ze od dziecinstwa bez przerwy zaprawiali sie w zolnierskim rzemiosle.
Zmierzyla go wzrokiem.
-Tak samo jest z naszymi dziewczetami. Wiem, ze ci sie to nie spodoba, lecz podczas wojny musielismy wykorzystywac kazda pare rak, albo narazic sie na niepewna przyszlosc. Zreszta byl to tylko jeszcze jeden niekobiecy obowiazek, ktory musialysmy wziac na siebie, gdy nasi mezczyzni opuscili Doline. I kobiety niezle sobie z tym radzily, przynajmniej te dosc mlode, ktore jeszcze nie uwierzyly, ze sie do tego nie nadaja. - Zacisnela na chwile usta. - Na szczescie nasze kobiety od razu zajely sie uprawa roli, hodowla i rybolowstwem. W przeciwnym razie musielibysmy glodowac i zyloby sie nam znacznie gorzej.
-Mimo to nie chcecie wojny? - zapytal ostro Tarlach. Nie dosc, ze teraz musial wysluchiwac takich slow, to jeszcze w jej zamku jego ludzie sasiadowaliby z kobiecym garnizonem.
-Nie chcemy. Jestesmy jednak zdecydowani bronic sie, gdy zajdzie taka potrzeba. - Twarz Uny stezala jak maska. - Nasze Doliny zawsze walczyly z piratami napadajacymi od morza i z rozbojnikami chcacymi zagniezdzic sie na naszym wybrzezu i w naszych gorach, skad zagrazaliby wszystkim. Jesli da sie uzyskac niezbite dowody, wtedy wszyscy stana do walki. Zawsze tak bylo i tak byc musi nadal, inaczej bowiem podbiliby nas renegaci niegodni miana czlowieka.
-Dlaczego chcesz wynajac wlasnie Sokolnikow? - zapytal otwarcie. - Jasne jest, ze nie liczysz na znalezienie dowodow przeciw Oginowi. A jesli nawet, to sa przeciez inni najemnicy, wielu ich przybylo tu podczas wojny i tuz po niej. Z tych, ktorzy nie umieli walczyc, przezyli tylko nieliczni.
Pani Morskiej Twierdzy westchnela. Miala cicha nadzieje, ze to pytanie nie padnie. Jej odpowiedz na pewno nie spodoba sie kapitanowi Sokolnikow, ale wiedziala, iz bardziej powinna sie obawiac klamstw i polprawd.
Spojrzala mu prosto w oczy.
-Nie umiem walczyc, Ptasi Wojowniku, ani nie jestem przyzwyczajona podrozowac z wojownikami. Kazdy zolnierz o czystej tarczy to wielka niewiadoma. Jezeli dokonam zlego wyboru i wpuszcze do mojej prawie bezbronnej Doliny zdradziecki oddzial...
Opuscila zielone oczy, po czym znow je podniosla.
-Wsrod twoich ziomkow zdarzaja sie renegaci, ale ogolnie wiadomo, ze slowo Sokolnika jest jak przysiega. Gdy raz je da, nie zostanie pogwalcone ani z ducha, ani z litery. To samo mowia o waszej dyscyplinie. Zrobie wszystko, co w mojej mocy, zebyscie nie musieli sie stykac z moimi ludzmi czesciej niz to absolutnie konieczne. Jestescie zawodowymi zolnierzami, my zas nie i bedziemy naprawde szczesliwi porzucajac zolnierskie obowiazki, szczegolnie latem, kiedy powinnismy sie poswiecic naszym polom, zwierzetom i flocie rybackiej. Nie chcemy jednak miec wiecej klopotow z ludzmi, ktorzy maja nas bronic, niz z tymi, przed ktorymi maja nas bronic. Nie bede musiala sie obawiac, ze ty i twoi ludzie staniecie sie tyranami, traktujacymi ludzi z mojej Doliny jak slugi i niewolnikow, odbierajacymi im owoce ich pracy i patrzacymi na moje dziewki jak na pozbawione ogierow klacze majace zaspokajac wasze zachcianki. Udowodnily one, ze zasluzyly na cos wiecej.
Plomienny rumieniec zalal twarz Uny. Nie nawykla otwarcie rozprawiac o takich sprawach i nie umiala ukryc zazenowania i wstydu.
Tarlach dostrzegl jej zaklopotanie, ale zauwazyl tez jeszcze cos - spokoj i opanowanie, ktore zachowala mimo skrepowania i goraczkowej checi jak najszybszej realizacji celu. Nie byl to bezruch czy brak uczucia, ale raczej cecha charakteru zdajaca sie oslaniac cala jej istote. Czy inni takze to zauwazyli? - zastanowil sie. Jakze ktokolwiek moglby nie dojrzec osobistej godnosci i sily tej dziewczyny?
Szybko przywolal sie do porzadku.
-Jest jeszcze sprawa zaplaty - powiedzial krotko. Rozlozyla rece, ktore wydawaly sie za male, zeby mogla utrzymac w nich miecz, a przeciez widzial to na wlasne oczy.
-Nie moge zaproponowac wam tyle, ile nalezaloby sie pelnej kompanii podczas wojny. Oczywiscie Morska Twierdza moglaby zaoferowac taka zaplate wraz z utrzymaniem dla zolnierzy, dla waszych skrzydlatych towarzyszy i wierzchowcow, ale mniejszemu niz wasz oddzialowi. Nie sa to niesprawiedliwe warunki, gdyz nie angazuje was do walki, tylko do pilnowania. Mozliwe tez, ze bedziecie walczyc rzadko albo wcale. Przyznaje, ze moglibyscie zadac duzo od wielmozy, ktory musi stoczyc boj i potrzebuje tak duzej kompanii jak wasza.
Kilku zolnierzy poruszylo sie za plecami kapitana, ktory spojrzal spod polprzymknietych powiek. Nie zmienila tonu, wiec zdaje sobie sprawe, jak bystre sa jej uwagi, no i dobrze wie, co mowi. To Una z Morskiej Twierdzy od dlugiego juz czasu zarzadzala swoja posiadloscia, jednoczesnie kontaktujac sie z innymi Dolinami. Obojetne, kobieta czy nie, ona dobrze wie, co w trawie piszczy.
-Jak dlugo trwalaby nasza sluzba?
-Co najmniej dwanascie miesiecy. Dluzej, jezeli bedzie to nam wszystkim odpowiadalo, ale byloby dla nas korzystniej wynajac was na czas dluzszy.
Czekala teraz, starajac sie sprawic wrazenie spokojnej i pewnej siebie, lecz w glebi ducha daleko jej bylo do tego. Juz nie powinno byc wiecej pytan, tylko odpowiedz Sokolnikow na jej propozycje.
Ich dowodca rowniez zorientowal sie, ze nadeszla chwila podjecia decyzji. Rozejrzal sie po sali i przemowil:
-Otrzymasz nasza odpowiedz - ale nie natychmiast. Nie mam w zwyczaju wynajmowac naszych mieczy na dluzszy czas bez naradzenia sie z moimi oficerami.
-Oczywiscie, kapitanie, odejde teraz i wroce, kiedy sobie zazyczysz. - Wiedziala, ze chca sie naradzic we wlasnym gronie i byla gotowa uwzglednic to zrozumiale zyczenie.
-To nie potrwa dlugo.
-Dobrze. Zaczekam na zewnatrz.
Tarlach zawahal sie. Poza karczma moze zwrocic na siebie uwage, a tego wlasnie chciala uniknac przebierajac sie za chlopca. Powinien przynajmniej uchronic ja przed zdrada, bez wzgledu na to, czy przyjma u niej sluzbe, czy tez nie. Istniala tez mozliwosc, ze tamta banda porywaczy rekrutow moze znow sie na nia natknac i probowac sie zemscic za swa haniebna rejterade.
Wskazal drzwi na lewo od siebie. Prowadzily do mniejszej izby przeznaczonej dla uprzywilejowanych gosci, sluzacej tez do spotkan wymagajacych wiecej prywatnosci niz wspolna izba. Stala teraz pusta i zapewne nikomu nie bedzie potrzebna przed poludniowym posilkiem.
-Mozesz tam zaczekac, pani, jesli chcesz. Una skinela glowa i opuscila najemnikow.
Przez kilka sekund nikt nic nie mowil, dopoki bystrouche sokoly nie zameldowaly, ze Kobieta z Dolin oddalila sie od drzwi. Dopiero wtedy wszystkie oczy skierowaly sie na Tarlacha.
-Gdzie sie z nia spotkales? - zapytal Rorick. Tarlach zwiezle opisal atak, ktory udaremnil wraz z Brennanem.
-Kobyla machajaca mieczem! - prychnal Rorick.
-Swoim umiejetnosciom zawdziecza, ze nie rozbito jej glowy - zauwazyl obojetnie Brennan i zwrocil sie do Tarlacha: - Chyba nie zastanawiasz sie powaznie nad zlozeniem jej przysiegi?
-Wlasnie tak, na Rogatego Pana. Powiedziala prawde tak, jak ja widzi. Nasi skrzydlaci towarzysze tez sa co do tego zgodni i nie znalezli w niej nic zlego.
Sokoly nie