Andre Norton Morska Twierdza P. M. Griffin Tytul oryginalu Storms of Victory Przelozyla Ewa Witecka Rozdzial pierwszy Byla pozna wiosna i juz nie trzeba bylo rozpalac ognia w kominku, przynajmniej za dnia. W nocy, to co innego. Wilgoc i ziab od morza dawaly sie we znaki po zachodzie slonca i do walki z nimi ulozono polana w sypialni pani zamku.Una przeniosla spojrzenie ze stosu drew na okopcona kamienna sciane za nimi. Widok wygaszonego i ostyglego paleniska nie wplynal na nia kojaco, z niechecia wiec odwrocila wzrok. Westchnela w duchu. Miala dostatecznie duzo powodow do przygnebienia, lecz nie mozna bylo przepedzic smutnych mysli rownie latwo jak odwrocic sie od kominka. Musi znalezc jakies wyjscie z trudnej sytuacji, w jakiej sie znalazla, a decyzjami, ktore podejmie, postanowi nie tylko o wlasnej przyszlosci, ale i o losie zaleznych od siebie ludzi. Nie zamierzala sie buntowac przeciw ciazacej na niej odpowiedzialnosci. Od dawna przyzwyczaila sie do tego brzemienia, dzwigala je przeciez z roznym powodzeniem dzien po dniu, rok po roku, az wreszcie z trudem mogla sobie przypomniec dawno miniony czas pokoju. Wojna rozgorzala nagle i nieoczekiwanie dla odosobnionych i izolowanych od siebie Dolin z tego rejonu, chociaz niektorzy co potezniejsi od Uny wielmoze z poludnia przewidzieli ja i usilowali sie przygotowac do niej. Nawet taki przebiegly wojownik jak ojciec Uny, Harvard w ostatnim roku pokoju przejmowal sie tylko szczesliwym wydarzeniem: jego ukochana malzonka po wielu latach wreszcie nosila w lonie dziecko. Dobrze ukryl zawod, gdy urodzila dziewczynke, i cieszyl sie, ze przezyla trudny porod. Ledwie minely dwa miesiace od uznania corki i nadania jej imienia, kiedy Alizon zwrocil swoje Psy i dziwne bronie przeciwko Krainie Dolin. I taki byl poczatek strasznych lat, lat klesk i strat. Po raz pierwszy w dlugiej historii High Hallacku uparcie broniacy swojej niezaleznosci wielmoze zjednoczyli sie we wspolnej sprawie, gdy przekonali sie w koncu, ze w przeciwnym razie wrog kolejno ich pokona i podbije wszystkie Doliny. Lecz nawet po zawarciu tego porozumienia losy wojny jeszcze dlugo sie wazyly, nadzieja zas zwyciestwa byla tylko watlym plomykiem, ktory uparcie nie chcial zgasnac, i nie wynikala z logicznej oceny sytuacji. W koncu bieg wydarzen sie zmienil. Zolnierze High Hallacku przy pomocy swoich tajemniczych sprzymierzencow, Jezdzcow-Zwierzolakow z Wielkiego Pustkowia, powstrzymali, a pozniej wypedzili najezdzcow, zadajac im druzgocaca kleske i bez litosci scigajac niedobitkow. Po zwyciestwie armie Krainy Dolin rozpuszczono do domow. Wielu zolnierzy ich juz nie odnalazlo albo zastali ruiny, gdyz Alizonczycy spustoszyli High Hallack na dlugo, nim zostali rozbici, a nie oszczedzali ani ludzi, ani wytworow ludzkich rak. Odbudowa zycia wlasnego i zycia posiadlosci okazala sie rownie trudna jak wojna, ktora wlasnie sie skonczyla, wymagala zas takiej samej odwagi i sily. Dolinie Morskiej Twierdzy i jej sasiadom zostalo to oszczedzone. Zaden wrogi oddzial nie zapuscil sie do tego odleglego zakatka i go nie spustoszyl. Mieszkancy nie znali wiec glodu, a brak dostaw wykwintnych towarow nie dotknal wiesniakow zbyt biednych, by mogli sobie na nie pozwolic nawet w najlepszych czasach. Co zas do innych potrzeb, to wszystkie Doliny byly prawie samowystarczalne. Okoliczni mieszkancy handlowali miedzy soba, rzadko zapuszczajac sie nawet do Linny, zeby nabyc albo sprzedac towary. Wprawdzie poniesli duze straty, jak wszyscy w High Hallacku, ale dawali sobie jakos rade. Una podniosla wyzej glowe. Morska Twierdza radzila sobie lepiej od innych. Majac do dyspozycji garsc starych lub niezdolnych do walki mezczyzn, ktorzy w miare swoich mozliwosci pomagali kobietom i mlodym chlopcom, delikatna i lagodna matka Uny sprawila, ze wlosc nie podupadla i pozostala wydajna. Pod jej kierunkiem wiesniacy konserwowali zamkowe mury i zabudowania, siali, zbierali plony, dbali o sprzet i o zwierzeta. Powodzilo im sie tak dobrze, ze nie tylko zaspokajali wlasne potrzeby, ale mogli tez przekazac niewielka nadwyzke zywnosci dla armii High Hallacku i jeszcze zrobic zapasy na czarna godzine. Una opuscila glowe, gdy dume z osiagniec matki wyparly inne wspomnienia. Kiedy nieliczni ocaleli zolnierze wrocili do Doliny, byl wsrod nich i pan Harvard, ale jechal w napredce sporzadzonej lektyce, a nie na koniu. Po latach utarczek, ukladania bitewnych planow i forteli - przywodcy High Hallacku docenili zarowno jego odwage, jak i rady, choc nie nalezal do ich wewnetrznego kregu - otrzymal cios wlocznia w plecy podczas jednej z ostatnich bitew tej dlugiej wojny. Przez wiele miesiecy malzonka i poddani pielegnowali go z oddaniem, obawiajac sie o jego zycie. Mial silna wole i serce, wiec przezyl, lecz juz nigdy nie odzyskal wladzy w nogach i w prawym ramieniu. Harvard nie zalamal sie, jak staloby sie to z innymi na jego miejscu, ale poswiecil sie calkowicie zarzadzaniu swoja Dolina. Okaleczone cialo przestalo go sluchac, wiec z pokora czlowieka o wielkim sercu nadal polegal na wyprobowanych juz umiejetnosciach swojej malzonki i - w coraz wiekszym stopniu - na dorastajacej, chetnej do nauki corce, ktora stala sie ich wyslanniczka. Ojciec wciagnal Une w sprawy, ktorymi zazwyczaj nie zajmowaly sie kobiety. Wiedzial, ze juz nie bedzie mial syna, a zarowno on sam, jak i jego pani pragneli, zeby rzady nad Dolina choc w czesci pozostaly w rekach ich rodu, ktory wladal nia od zasiedlenia High Hallacku. Una z Morskiej Twierdzy okazala sie pojetna uczennica. Odziedziczone po matce zdolnosci laczyla z energia ojca i swoja wlasna miloscia do Doliny i jej mieszkancow. Jednak w miare uplywu lat Harvardowi robilo sie coraz ciezej na sercu. Zdawal sobie bowiem sprawe z mozliwosci konfliktow i wyniszczajacych wasni, gdyby ukochana corka pozostawala niezamezna w chwili jego wlasnej smierci. Strata zony po krotkiej chorobie jeszcze bolesniej uswiadomila mu wlasna smiertelnosc. Postanowil zatem zabezpieczyc przyszlosc corki wydajac ja za pana Ferricka, swojego starego, zaufanego towarzysza broni, meza o silnym ramieniu i bystrym umysle. Ten wojownik mial wszystkie dane, by rzadzic posiadloscia, ktora mial otrzymac pewnego dnia wraz z reka jej dziedziczki. Kojarzenie malzenstw przez rodzicow bylo norma wsrod moznych rodow Krainy Dolin i Una z Morskiej Twierdzy zaakceptowala decyzje ojca, uznajac, ze jest konieczna, i doceniajac jego trafny wybor. Malzenstwo zostalo zawarte i Una wraz ze swoim ludem odetchnela z ulga, ze zniknela jeszcze jedna grozba. Ale zaledwie kilka tygodni pozniej los zadal Krainie Dolin nastepny bolesny cios. Tym razem nie byla to ludzka chciwosc, lecz okrutniejszy od niej wrog - choroba, ktora blyskawicznie przemknela przez kontynent z roznym wszakze skutkiem. Dla niektorych Dolin i ludzi okazala sie kilkudniowa mniej lub bardziej lagodna niemoca, dla innych jednak byla zabojcza. Zaraza dotknela prawie caly ten rejon High Hallacku, a najbardziej Doline Morskiej Twierdzy. Jak to sie zwykle dzieje w takich przypadkach, zachorowali starcy, malenkie dzieci i co slabsi z doroslych, lecz tym razem jednak zapadli na nia rowniez mlodzi i silni. Trawila ich goraczka, kaszel i wielu zaniemoglo na zapalenie pluc, a z choroby wstali tylko nieliczni. Z jakby zlosliwa dokladnoscia choroba wybierala glownie mlodych mezczyzn, ktorzy dopiero zaczynali zastepowac poleglych w wojnie dojrzalych mezow. Ocalala tylko nieliczna garstka. Una sama byla bliska smierci. Wyzdrowiala wprawdzie, ale kiedy odzyskala przytomnosc i nieco sil, dowiedziala sie, ze utracila zarowno ojca, jak i meza. Gleboki zal po stracie Harvarda rozdzieral jej serce, lecz oplakiwala tez smierc Ferricka. Jakkolwiek znacznie od niej starszy, tak ze moglby byc raczej jej ojcem niz malzonkiem, i nie rozumiejacy potrzeb mlodej dziewczyny tak samo jak inni mezczyzni w jego wieku, jednak obchodzil sie z nia lagodnie, a nawet czule. Jako przyjaciel Harvarda, znal ja od urodzenia i darzyl prawdziwym uczuciem. Bylo to znacznie wiecej, niz moglo sie spodziewac wiele szlachetnie urodzonych panien. Oczy Uny zablysly zielonym plomieniem. Umarl dobry czlowiek. To samo w sobie bylo dostatecznie zle. Ale jeszcze wiekszym nieszczesciem byl fakt, ze jego smierc narazila na niebezpieczenstwo tych, ktorych staral sie chronic. Una z Morskiej Twierdzy nie buntowala sie przeciw wyrokom losu, ktory zmusil ja, zeby oficjalnie przejela rzady nad Dolina. Umiala rzadzic i w istocie cieszyla sie, iz moze spozytkowac wrodzone zdolnosci, gdyz niejeden raz udowodnila, ze je posiada. Przez kilka lat wszystko szlo dobrze. Wladala Dolina i pracowala wraz ze swoim ludem. Ich wspolne wysilki przynosily owoce. Nadmorski zamek kwitl, a nadzieja i radosc zycia znowu zagoscily w sercach wszystkich mieszkancow. Obecnie jednak jej wdowienstwo wystawialo na niebezpieczenstwo wszystko, co kochala, i wszystkich, ktorzy jej sluchali i uznawali jej wladze. Bedzie musiala okazac stanowczosc, w pelni swiadoma, ze moze nie zdolac zapobiec zlu. To, co uwazala za lekarstwo, moze latwo stac sie trucizna gorsza od choroby, ktora mialo wyleczyc. Nic sie na to nie poradzi. Una wyprostowala sie i wyszla z sypialni do przyleglej wiekszej komnaty, w ktorej miala zwyczaj zajmowac sie sprawami swojej Doliny i spotykac ze swymi pomocnikami. Przy duzym biurku siedzial maly chlopiec, chmurnym wzrokiem wpatrywal sie w gruba ksiege, nad ktora go posadzila, by nie przeszkadzal jej w podejmowaniu decyzji. Usmiechnela sie lekko. Tak jak przedtem jej rodzice, uwazala, ze Dolina byla tym silniejsza, im wiecej jej mieszkancow umialo czytac i pisac, a ten chlopiec, mimo ze wolal inne rozrywki, uczyl sie szybko i chetnie. -Tomer, przyprowadz do mnie Rufona. -Tak jest, pani. On chetnie poslucha, bo tak jak wszyscy ma powyzej uszu tych... ludzi z Kruczego Pola. Skinela glowa. Latwo jej przychodzilo podzielac sympatie pazia do Rufona i niechec tegoz Rufona do aroganckich sasiadow - no i ten ukryty strach, ktory jak calun okrywal caly Morska Twierdza. W zaden sposob nie okazala swoich uczuc. -Biegnij wiec po niego - powiedziala lagodnym glosem i przygotowala sie wewnetrznie do spotkania. Nie czekala dlugo. Ruf on niecierpliwie oczekiwal na to wezwanie i nie omieszkal stanac przed swa pania. Byl to dosc niski, krepy mezczyzna o nieregularnych acz przyjemnych rysach twarzy, ktora szpecila stara blizna na podbrodku. Nie mial prawego ramienia. Wyprostowal sie przed Una i - jak przystalo - czekal, az sie do niego odezwie. Powitala go, po czym od razu przystapila do sprawy, ktora ich wszystkich niepokoila. -Czy nasi goscie jeszcze sa w lozkach? -Tak, ale juz niedlugo beda domagac sie odpowiedzi, pani - dodal lagodnie, choc szorstko. Bal sie bardzo, ze corka Harvarda nie ma tak naprawde wyboru i bedzie musiala skapitulowac, a to okaze sie fatalne dla wszystkich. Una wyczula jego mysli i tracac na chwile opanowanie, powiedziala gniewnie: -Nie oddam Doliny Morskiej Twierdzy Oginowi z Kruczego Pola. Na Jantarowa Pania, nawet nie wyobrazaj sobie, ze moglabym podwazyc wasze zaufanie do mnie, dajac temu tyranowi wladze. -W takim razie bedziesz musiala wybrac sobie innego malzonka, pani, i to szybko, gdyz inaczej Ogin zagarnie wszystko wbrew twojej woli. -Kogo mam wybrac? - zapytala zmeczonym glosem. - Dolina Kruczego Pola jest najsilniejsza w okolicy. Ojciec Ogina zachowal swoja druzyne w nietknietym stanie w najprostszy ze sposobow - zostal w domu, kiedy jego sasiedzi wyruszyli na wojne. Zaraza zabrala mu mniej ludzi niz nam i nieszczescia ledwie ich musnely. Ma pelny garnizon, podczas gdy w innych Dolinach pozostalo zaledwie tylu wojownikow, ze z trudnoscia utrzymuja sie same i probuja nie dopuscic, by rozbojnicy zagniezdzili sie w tych stronach. Czy w tej sytuacji ktorys z naszych sasiadow zaryzykowalby, nie, nawet moglby zaryzykowac wystapienie przeciw Oginowi biorac mnie za zone lub zeniac ze mna swojego syna? Czy tak trudno sie domyslic, ze pan Kruczego Pola ucieszy sie z kazdego pretekstu, zeby przylaczyc do swojej majetnosci kazda bogatsza od naszej Doline? - Przeniosla na chwile spojrzenie na sciane, jakby chciala zobaczyc swiat rozciagajacy sie za nim. - Dolina Morskiej Twierdzy jest duza, ale nikt sie nie wzbogaci na tym, co wytwarza. Tylko glupiec ryzykowalby utrate swojej w zamian za nasza, przynajmniej do czasu, az wszystko powroci do normy. Ale przeciez jest jeszcze sama pani Morskiej Twierdzy, pomyslal Rufon. Nigdy nie widzial piekniejszej od niej kobiety, panny czy mezatki, przewyzszala uroda nawet swoja matke, a to bylo niemale osiagniecie. Una byla wysoka jak na kobiete ze swojej rasy, smukla, o tak delikatnej budowie ciala, ze wydawala sie krucha jak szklo. Miala dziecinnie male rece. Gdyby oparla reke w poprzek dloni Ruf ona, nie zmierzylaby jej szerokosci. Jej delikatnie rzezbione rysy twarzy - odpowiednio do reszty postaci - byly niezwykle subtelne i nie odpowiadaly nieco bardziej krzepkiemu idealowi wielbionemu przez jej ziomkow. Ciemnokasztanowe wlosy Uny, nawet zaplecione w gruby warkocz, siegaly bioder. Lecz najpiekniejsze byly jej oczy. Duze, szeroko rozstawione, ocienione dlugimi ciemnymi rzesami, zielone jak nefryt, kontrastowaly z jasna cera ozywiona lekkim rumiencem. Spojrzenie Rufona zamigotalo. Pani Una oczywiscie miala racje. Wielmoze z High Hallacku zenili sie dla ziemi i wladzy, ktora zapewnialo posiadanie gruntow, albo dla duzego posagu. Uroda zony osladzala transakcje, ale po zawarciu umowy malzenskiej nie liczyla sie bardziej niz wartosc tego, co kobieta wniosla do zwiazku. A wielka szkoda, bo w calej Krainie Dolin znalazlbys niewiele kobiet piekniejszych od Uny z Morskiej Twierdzy czy lepiej od niej zarzadzajacych wloscia. Nie bardzo chcial to przyznac, gdyz, jego zdaniem, w jakims stopniu kolidowalo to z nakazami przyzwoitosci. -W High Hallacku pozostalo wielu panow, ktorzy nie maja ani ziemi, ani zamkow - zauwazyl. - Jeszcze wiecej jest doswiadczonych zolnierzy i dowodcow, ktorzy nie wzgardziliby taka posiadloscia jak nasza. Potrzasnela przeczaco glowa. -Obcego? Moglabym tylko sprowadzic nam na kark nowego Ogina. Poza tym potrzebuje druzyny, nie zas pojedynczego czlowieka, tylko to zabezpieczy Doline. -Co wiec zamierzasz, pani? Predzej czy pozniej bedziesz musiala dac im jakas odpowiedz. -Nie, stary przyjacielu - odrzekla Una z usmiechem: - To bedzie twoje zadanie. Ogin wyslal poslow, zeby zalecali sie w jego imieniu. Dlatego odpowie im wyslannik Morskiej Twierdzy, a nie jego pani. Spojrzala mu w oczy. Spowazniala, ale na jej twarzy nie odbijalo sie wahanie, i Rufon zrozumial, ze ma jakis plan, ktory zamierza wprowadzic w zycie. Zawsze cechowal ja spokoj. Teraz zas, kiedy podjela decyzje, zdawala sie ja otaczac, oslaniac niby plaszczem aura spokoju. Nawet jej glos brzmial miekko, choc slowa byly stanowcze: -Poinformujesz wyslannikow Ogina, iz jestem bardzo niezadowolona z ich przybycia. W ostatnie Gody wyjasnilam przeciez ich panu, ze obowiazki wobec mojej Doliny i mojego zmarlego malzonka jeszcze dlugo beda skupiac cala moja uwage. Poza tym ten, kto stara sie o reke pani Morskiej Twierdzy, powinien zjawic sie u niej osobiscie. Rufon drgnal slyszac to ostatnie stwierdzenie, lecz niemal w tej samej chwili usmiechnal sie szeroko. Taki mezczyzna jak Ogin oczekiwal od kobiety wlasnie zrzedliwosci i zlego humoru. Szorstkie odrzucenie jego propozycji zadowoli go, wyjasni mu choc w czesci, dlaczego Una ociaga sie z przyjeciem jego ponownych zalotow, i sprawi, ze Ogin nie zaniepokoi sie o ostateczny rezultat. -W kazdym razie zyskalibysmy przez to wiecej czasu, pani. -Dostatecznie duzo, by sie zabezpieczyc, jezeli los bedzie sprzyjal moim planom. Teraz musze sie pospieszyc. Wydalam juz rozkazy, aby przygotowano "Kormorana" do podrozy, i chcialabym odplynac, zanim nasi nieproszeni goscie sie obudza. -Odplyniesz? Dokad? - Wojownik spochmurnial. -Oficjalnie do Linny, zeby zlozyc uszanowanie mojej szwagierce, chociaz wolalabym, aby nasi ludzie jak najdluzej zachowali ten fakt w tajemnicy. Jezeli zbyt dlugo nie bede wracac, powiesz im, ze postanowilam zostac przez jakis czas w Opactwie. Na pewno sie z tym pogodza, zwlaszcza kiedy dodasz, ze chce sie rozeznac w sprawie sprzedazy kilku naszych koni. Rufon skinal glowa. Nikt, kto ja znal, nie moglby sobie wyobrazic, ze ucieknie chylkiem, by ukryc sie w Opactwie przed grozba, ktorej predzej czy pozniej bedzie musiala stawic czolo. Przed najazdem Psow z Alizonu konie z Doliny Morskiej Twierdzy byly wysoko cenione w tych okolicach High Hallacku. W minionych latach z koniecznosci nie powiekszano stada, ktorego rdzen pozostal nietkniety, podczas gdy reszte wyslano na wojne wraz z zolnierzami z Doliny. Wszystkim wyda sie wiec zrozumiale, ze pani Una sprobuje teraz odnowic hodowle i przewidujaco szuka zbytu dla przychowku. Zrozumiale czy nie, na pewno nie to bylo powodem jej oddalenia sie teraz z Zamku. -A gdzie bedziesz naprawde? - zapytal Rufon. -Ja rzeczywiscie zobacze sie z ksienia Adicia. Kochamy sie i grzecznosc nakazuje mi ja odwiedzic. Pozniej - wzruszyla ramionami, jakby godzac sie w losem - wyrusze do Linny i dalej, albo powedruje na poludnie. Nie wroce, dopoki z pomoca Rogatego Pana nie znajde tego, czego szukam. - Unie nie wydalo sie dziwne czy niestosowne, ze wymienila imie, ktorego najczesciej wzywali zolnierze i mysliwi, sama tez potrzebowala pomocy. -A czego lub kogo szukasz? - zapytal z ciekawoscia i troska w glosie. -Najemnikow, duzego oddzialu. Odwaznych ludzi, ktorzy broniliby naszej sprawy do czasu, az w jakis sposob odtworzymy nasza wlasna druzyne. -Pani! Nie wszystko, co... Czy zdajesz sobie sprawe, jakie ryzyko podejmujesz? I jak im zaplacisz, nawet jesli znajdziesz zolnierzy gotowych zaciagnac sie pod twoje sztandary? -Tak, to niebezpieczne, ale wiem, czego szukam - odpowiedziala z westchnieniem. - Oddzialu czystych tarcz, najemnikow, z ktorych zachowania poznam, iz nie utracili dumy, przestrzegaja dyscypliny i gotowi sa dotrzymac przysiegi. Co do zaplaty, moze nie bedzie to takie trudne jak przed kilku laty. Wprawdzie zycie nadal jest ciezkie, a czasy niepewne, lecz w High Hallacku juz nie gorzeje wojna na pelna skale. Jezeli wezmiemy pod uwage, jak drogie sa kwatery i podroz przez morze, obowiazek eskortowania czy pilnowania twierdzy nie powinien sie wydac za trudny zwolnionym ze sluzby najemnikom, ktorych dowodcy dopiero sie zastanawiaja, co robic dalej. Musimy sie przygotowac na przyjecie czystych tarcz bez wzgledu na to, czy zdolam pozyskac dla siebie jakichs, czy tez nie. Przyszykujcie dla nich dolne izby w wiezy z wylaczeniem wielkiej sali, mieszkan sluzby i pomieszczen, w ktorych sie pracuje. W ten sposob nasi ludzie nie beda musieli znosic towarzystwa zakwaterowanych wsrod siebie obcych. Mamy przeciez wiele rodzin pozbawionych mezczyzn i miejsca starczy dla wszystkich. Westchnela w duchu. Tak, na Jantarowa Pania, mieli duzo miejsca. Morska Twierdza zawsze miala za malo ludzi, a wojna i zaraza jeszcze bardziej przetrzebily mieszkancow. -Jak sobie zyczysz, pani - odparl ukrywajac z trudem zaskoczenie. Una usmiechnela sie nieznacznie. Wyswiadczy przysluge nie tylko swoim ludziom. Powinna byla dokladniej wyjasnic, jakich to wojownikow zamierza przyjac na sluzbe, ale nie zrobila tego w obawie, ze Ruf on pomysli, iz stracila rozum. Sama uznala, ze ta czesc jej planu jest czystym szalenstwem, a mimo to zdecydowala sie sprobowac. Jezeli jej sie powiedzie, potroi szanse zapewnienia bezpieczenstwa swojej Dolinie. Na zdrowy rozum plan wydawal sie niemozliwy do zrealizowania, istniala wszakze niewielka szansa, ze zdola wprowadzic go w zycie. Druga Una, tak bliska jej sercu jak rodzona siostra i jej jedyna powierniczka w tej materii, zgodzila sie z nia, ze tylko sprowadzenie najemnikow do Morskiej Twierdzy umozliwi jej zachowanie niezaleznosci, chociaz obu nie podobal sie zamiar sprowadzenia obcych do starozytnej Doliny. Podniosla glowe. Nadszedl czas. -Zaopiekuj sie wszystkim, stary przyjacielu. Wroce tak szybko, jak to bedzie mozliwe i, mam nadzieje, w towarzystwie mieczy tak ostrych, ze zniecheca Ogina. Rozdzial drugi Wszystkich Sokolnikow uczono od dziecinstwa, jak zyc na wodzie i nad woda. Widu z nich pokochalo ten dziki, obcy zywiol i dobrowolnie nie szukalo innej sluzby poza statkami. Lecz gory oraz piekno i tajemniczosc wyzyn wywarly tak wielkie wrazenie na Tarlachu, ze przewyzszyly nawet zew oceanu. W przeszlosci jednak sluzac zarowno na okretach wojennych, jak i statkach handlowych, obecnie tez nie wyrzeklby sie podobnego zajecia, gdyby takie sie nadarzylo.W owej chwili nie mogl sie zdecydowac, co on i jego towarzysze powinni zrobic, ale wkrotce albo sam bedzie musial zdecydowac, albo pozwolic, zeby los dokonal za niego wyboru, oczywiscie, jezeli nie chcieli oddac tutejszym kupcom i karczmarzom ciezko zarobionych pieniedzy. Los zle im sie przysluzyl, gdyz zostali zwolnieni ze sluzby z dala od glownych centrow handlowych High Hallacku. Linna nie byla zlym miastem, lecz ten maly i odizolowany od reszty kraju obszar nie mogl zapewnic pracy dla tak duzego oddzialu. Przed najazdem Alizonczykow byla to mala osada zaspokajajaca potrzeby okolicznych ubogich Dolin, ktora nie zostala spustoszona podczas wojny jak wiekszosc High Hallacku. Byla wowczas jednym z nielicznych portow, ktore jeszcze pozostaly w rekach mieszkancow Krainy Dolin, w dodatku dogodnym i latwo dostepnym, tak ze mogly do niej zawijac sulkarskie statki. Jedne blokowaly wybrzeze, zeby uniemozliwic Alizonczykom otrzymanie posilkow, inne zas dowozily napadnietym tak poszukiwana bron lub rownie potrzebne oddzialy czystych tarcz, czesto zlozone z Sokolnikow pragnacych dobrze sprzedac swoje miecze i zolnierskie umiejetnosci. Po wojnie Linna zachowala czesc uzyskanych wtedy korzysci. Sam port byl gleboki i osloniety przed zimowymi wichurami i sztormami nawet wowczas, gdy Lodowy Smok kasal najostrzej i ryczal najglosniej. Poza tym sulkarscy kapitanowie przekonali sie, ze przeplywajacy wzdluz brzegu prad morski prawie podwajal szybkosc, z jaka wiatry niosly ich statki do bogatszych portow na poludniu Krainy Dolin. Dlatego nadal tedy chetnie przeplywali, a wraz z nimi przybyli do Linny kupcy i drobni handlarze przyciagnieci obecnoscia obcych statkow. Wielu z nich osiadlo na stale, pozakladalo sklepy i kramy. Zasiedlili oni glownie otwarta przestrzen przylegajaca do murow malenkiego Opactwa, gdzie garstka poboznych Dam oddawala czesc Wiecznemu Plomieniowi. Wraz z nowymi czlonkami lokalnej spolecznosci dwie karczmy dolaczyly do pierwszej, znacznie powiekszonej, ktora stala nad morzem. Wszystkie tetnily zyciem podczas bardziej umiarkowanych por roku. Pomimo tych przemian Linna odzyskala wiele dawnych cech i stala sie spokojnym miasteczkiem, w ktorym od czasow zasiedlenia High Hallacku odbywaly sie jarmarki. Tarlach westchnal i poglaskal Syna Burzy. Sokol nie ruszyl sie ze swego miejsca na przedramieniu kapitana, podniosl tylko glowe i utkwil przenikliwe spojrzenie w czlowieku, ktorego wybral na towarzysza i brata. Wyczul dreczacy go niepokoj, lecz nie odezwal sie do niego w mysli wiedzac, iz tego nie pragnie. Sokolnik znow westchnal. Tak, dobrze sie stalo, ze pokoj powrocil do Krainy Dolin, podobnie powoli wracal do Estcarpu po drugiej stronie morza. Wszedzie ludzie mieli dosc wojen, chcieli odbudowac zburzone domy i spokojnie przezyc pozostala czesc zycia, kazdy na swoj sposob. Wiekszosci z nich w koncu to sie uda i zapomna o bolu, ruinach i smierci. Ale z Sokolnikami rzecz sie miala zupelnie inaczej. Kiedy po trzykroc przeklete Czarownice ruszyly z posad gory, niszczac nie tylko armie najezdzcow, ale zarazem i Gniazdo, przypieczetowaly tym los jego rasy. Tarlach byl o tym przekonany. Sokolnicy prowadzili sobie wlasciwy tryb zycia, ktory inne ludy uwazaly za wyjatkowo surowy i uciazliwy. W odleglej przeszlosci przyplyneli na polnoc na sulkarskich statkach uciekajac przed grozaca im klatwa. Przywiezli ze soba kobiety i dzieci, lecz podrozowali razem tylko w tym sensie, ze kazda grupa trzymala sie z dala od drugiej, jakby nie laczyly ich wiezy pokrewienstwa. Rzadzace Estcarpem czarownice zabronily im wstepu do tego kraju ze wzgledu na sposob, w jaki traktowali swoje kobiety. Znalezli jednak schronienie i nowa ojczyzne w gorach na granicy miedzy Estcarpem a Karstenem. Zbudowali tam Gniazdo - siedzibe wojownikow zarabiajacych na zycie jako najemnicy - i ulokowali wciaz niebezpieczne kobiety w kilku wioskach, gdzie zyly w odosobnieniu. Tylko od czasu do czasu, o wyznaczonych porach roku, odwiedzali je wybrani mezczyzni, zeby z nimi spolkowac i w ten sposob zapewnic przetrwanie swej rasie. Z czasem ta zrodzona z koniecznosci segregacja poglebila w nich nienawisc i pogarde do wszystkich ludzkich i prawie ludzkich kobiet. Sokolnicy nie wiazali sie z zadnymi niewiastami na stale ani czasowo, wyjawszy te krotkie spotkania potrzebne do splodzenia nastepnego pokolenia wojownikow. System ten dzialal sprawnie i zarowno kobiece wioski, jak i samo Gniazdo znajdowaly sie z daleka od sasiednich ludow. A przeciez nawet wtedy niektore kobiety odeszly z gor, wymknely sie gdzie indziej szukac lepszego zycia. Jak dlugo pozostana w swoich obecnych siedzibach na terenie Estcarpu? Przez jedno pokolenie? Dwa? Na pewno nie dluzej, nie mial co do tego watpliwosci. Wiedzial, iz mezczyzni z jego rasy nie wytrzymaliby takiego zycia majac do wyboru inne mozliwosci i wzory. Nie wierzyl wiec, ze i ich tymczasowe towarzyszki beda kontynuowac odwieczny tryb zycia. Znow musnal piora wielkiego sokola. Czy nadejdzie w koncu taki dzien, gdy zaden ptak i zaden Sokolnik nie beda mogli sie dzielic myslami? Wtedy ich przeciwniczka wezmie na nich pomste, choc nigdy nie uwolnila sie do tego stopnia, aby uczynic to osobiscie. Wzial sie w garsc, probujac zrzucic calun z duszy, Rogaty Pan wie, jak bardzo Tarlach jest zmeczony! Moze te mysli zrodzilo tylko zmeczenie... Cichy powitalny skwir Syna Burzy przywrocil mu poczucie rzeczywistosci. Podniosl oczy. Zblizal sie do niego mezczyzna w zbroi i skrzydlatym helmie. Czarny sokol o bialej piersi siedzial wygodnie na jego nadgarstku. To byl porucznik Brennan. -Jakie przynosisz nowiny, towarzyszu? - zapytal zmuszajac sie do lekkiego tonu, aby i jego zastepca nie wpadl w ponury nastroj. -Zadnych. Wyszedlem sie przejsc i nacieszyc porankiem i zobaczylem ciebie. - Zawahal sie. - Co cie gnebi, Tarlachu. -Po prostu sie zamyslilem. - Kapitan potrzasnal przeczaco glowa. -Zamysliles sie widac gleboko, bo nie uslyszales, ze sie zblizamy. Ostatnio czesto ci sie to zdarza. Tarlach nie odpowiedzial od razu, lecz skupil uwage na tym, co sie dzialo w porcie. Byly tam trzy statki. Dwa sulkarskie korabie wyladowaly beczki wina czy piwa. Trzeci statek, niewiadomego pochodzenia, zdawal sie szykowac do odplyniecia. -Zaden z nich nie jest dostatecznie duzy, zeby mogl wziac nas na poklad - zauwazyl zmeczonym glosem. -Z powrotem do Estcarpu czy tylko na poludnie? -Jeszcze nie podjalem decyzji, ale tak czy inaczej na pewno znalezlibysmy sie tam w lepszej sytuacji niz obecna. Jestesmy tutaj juz cztery tygodnie i nie otrzymalismy zadnej oferty i, jak sadze, wcale jej nie otrzymamy. Moze nie znajdziemy juz odpowiedniego dla nas zajecia w Krainie Dolin. Brennan przyjrzal sie swemu dowodcy. -Nie wydajesz sie zmartwiony taka mozliwoscia. Czy chcesz, abysmy wrocili do Estcarpu? Kapitan wzruszyl ramionami. -Moglibysmy odpoczac w jednym z naszych obozow. Walczylismy prawie bez przerwy od przybycia do High Hallacku. - Wyprostowal sie. - Bez wzgledu na to, czy opuscimy ten kraj, czy w nim zostaniemy, zrobimy to calym oddzialem. Wyruszylismy jako kompania i wypada, zebysmy tak powrocili do naszego komendanta. Porucznik zgadzal sie z nim, lecz nim zdazyl to glosno wypowiedziec, oba ptaki syknely gniewnie i wzlecialy do gory. W tej samej chwili dotarly do nich glosne krzyki i wrzawa pobliskiej walki. Obaj Sokolnicy instynktownie pobiegli w strone zrodla halasu, ciemnej alejki oddzielajacej dwa magazyny portowe. Zlozona z siedmiu mezczyzn banda lapaczy rekrutow (sadzac po tym, ze nie chcieli zranic ofiary mimo stawianego oporu), zagnala jakiegos samotnego wedrowca w waska i slepa pulapke. Probowali go obezwladnic, zanim ktokolwiek zwroci na nich uwage i pokrzyzuje im plany. Napadniety byl chlopcem albo bardzo mlodym mezczyzna. Jego podrozna oponcza z kapturem wskazywala, iz pochodzil z tej okolicy, Wiecej nie mogli dostrzec, poniewaz stal odwrocony do nich bokiem, a faldy oponczy i kaptur zaslanialy twarz i cialo. Widzieli tylko miecz polyskujacy w jego reku. Jeden z bandytow zaatakowal chlopca od tylu, chcac go powalic mocnym kijem, ktory trzymal w reku. Ku zdumieniu wszystkich mlodzik odwrocil sie blyskawicznie. Jego brzeszczot trafil we wlasciwe miejsce, zanim wiekszy i silniejszy od niego mezczyzna zdazyl podniesc bron. Sokolnicy zobaczyli teraz jego twarz. Byla blada jak plotno i zasmucona, co swiadczylo, iz nigdy jeszcze nikogo nie zabil. Przerazenie nie zdazylo zablysnac w jego ogromnych oczach o barwie nefrytu, kiedy Tarlach wyciagnal miecz i przedarl sie przez pierscien bandytow, po drodze powalajac dwoch na ziemie. Stanal miedzy napastnikami a ich ofiara. -Zostawcie go. -Nie robcie glupstw, scierwojady - doradzil im zimno Brennan. Zatrzymal sie u wejscia do alejki i obnazyl swoj miecz, by wesprzec argumentacje dowodcy. Bandyci wahali sie tylko chwile i uciekli waskim przejsciem, mijajac po drodze porucznika, ktory nawet usunal im sie z drogi. Ich ofiara, ktora spodziewali sie pojmac bez trudu, okazala sie trudniejszym orzechem do zgryzienia niz sadzili, a nagle pojawienie sie Sokolnikow calkowicie zmienilo sytuacje. Nie mogli dorownac tym groznym, zaprawionym w bojach zolnierzom ani sokolom krazacym tuz nad ich glowami. Wszyscy wiedzieli, ze ptaki te uczono rozszarpywac w walce twarze i oczy przeciwnikow. Tarlach nie czekal, az bandyci znikna im z oczu, ale chwycil za ramie ich niedoszla ofiare, ktora wciaz uwazal za chlopca. -Czy nie jestes ranny? Una z Morskiej Twierdzy potrzasnela przeczaco glowa, zbyt zszokowana tym, co sie wydarzylo i co wlasnie zrobila, by odpowiedziec slowami. -Wiec chodz szybko. Jezeli wroca z posilkami, mozemy znalezc sie w pulapce. Wzdrygnela sie przechodzac obok ciala mezczyzny, ktorego zabila. Cala sila woli zmusila sie, zeby w zaden inny sposob nie dac po sobie poznac, jak nia to wstrzasnelo, i nie odezwac sie, nawet podziekowaniem. Mieli racje. Tak, to miejsce mogloby stac sie pulapka. Zreszta najpewniej porzuca ja bardzo szybko, gdy tylko odkryja, iz jest kobieta. Nie moze do tego dopuscic. Musi tez miec pewnosc, ze calkowicie odzyskala panowanie nad soba, kiedy juz sie do nich odezwie. Kapitan Sokolnikow zwolnil kroku, gdy tylko pozostawili za soba baseny portowe. -Tutaj powinnismy byc w miare bezpieczni. Una odsunela sie od niego. Nie spodoba mu sie fizyczny z nia kontakt, kiedy wyjawi im, kim jest, a przeciez musi to zrobic. -Tak. Podobni im wloczedzy nie chcieliby stawic czola takim jak wy na otwartej przestrzeni. Sokolnicy zesztywnieli. Nie byl to ani glos chlopca, ani glos mezczyzny. Una zsunela kaptur. -Dziekuje wam, Ptasi Wojownicy, i waszym skrzydlatym towarzyszom. -Niewielka to byla przysluga - odparl szorstko Tarlach odwracajac sie, zeby odejsc. -Dla mnie byla bardzo wazna. Z trudem powstrzymal usmiech. -Przypuszczam, ze tak bylo - przyznal. -Stoj, kapitanie! - powiedziala szybko, gdy Sokolnicy znow poczeli sie od niej oddalac. Oczywiscie nie znala ich stopni sluzbowych. Nie mogla tez odroznic jednego od drugiego z powodu helmow zaslaniajacych im twarze. Tylko nieliczni z jej ludu umieli odczytac ledwie widoczne znaki na ubraniach i zbrojach okreslajace stopien wojownikow Bractwa. Jednak juz dawno temu przekonala sie, ze kiedy ma sie do czynienia z obcym zolnierzem nieznanego stopnia, dobrze jest przyznac mu wysoka range. Nikt bowiem nie jest wolny od odrobiny proznosci. Nie miala zreszta watpliwosci, ze mezczyzna, ktory ja uratowal, byl wazniejszy od swojego towarzysza. Tylko najwyzszy ranga oficer albo zolnierz o najdluzszym stazu sluzby mogl kontaktowac sie z ludzmi, wsrod ktorych przebywali Sokolnicy (dzialo sie tak nawet w ciasnych pomieszczeniach na statku) albo z tymi, ktorzy wynajmowali ich miecze. Drzac w glebi duszy, ze straci dogodna sposobnosc, zeslana przez los, Una zmusila sie, zeby zapytac spokojnie i pewnym glosem: -Czy jestescie czystymi tarczami? Sokolnik skinal glowa. Utkwil szare oczy w jej oczach. Zarowno jej wyglad, zachowanie, jak i sposob mowienia wskazywaly, iz pochodzila z wysokiego rodu. Jej stroj, choc nie przesadnie bogaty, uszyty byl z dobrego materialu i prawie nie znoszony. Niewykluczone, ze mogla sobie pozwolic na wynajecie eskorty, jezeli jej potrzebowala. Inna sprawa, ze tylko glupota pozwolila jej wyobrazic sobie, iz Sokolnicy przysiegna kobiecie posluszenstwo. -Nalezymy do wiekszego oddzialu, ktory nie moze sie podzielic. -Wlasnie takiego potrzebuje. Dlatego przybylam do Linny. - Odetchnela gleboko i mowila dalej: - Duzo slyszalam o waszych zolnierskich umiejetnosciach, odwadze i szybkim refleksie od pana Harvarda. Mimo wszystko mialam nadzieje zwerbowac was do Doliny Morskiej Twierdzy. To, co zobaczylam, tylko spotegowalo to pragnienie. Obaj najemnicy drgneli lekko. -Pana Harvarda? Una poczula wielka ulge. To byl jej najwiekszy atut. Znali imie jej zmarlego ojca. Uznala, ze przynajmniej jej wysluchaja. A potem, no coz, mogla tylko opowiedziec im swoja historie i miec nadzieje. -Jestem Una z Doliny Morskiej Twierdzy, jego corka, i wdowa po panu Ferricku, towarzyszu broni i dowodcy druzyny mego ojca podczas wojny. Naprawde jestem w potrzebie, Ptasi Wojownicy. Wiem, ze nie chcecie miec nic do czynienia z kobietami, ale prosze was, nie opuszczajcie mnie, zanim nie wysluchacie mojej opowiesci. Nie zabiore wam duzo czasu. Dowodca Sokolnikow zacisnal wargi. Nagle odwrocil sie na piecie. -Chodz z nami. Kapitan nie zatrzymal sie, dopoki nie dotarl do najwiekszej karczmy w Linnie. Nawet wtedy przystanal tylko na moment, aby otworzyc drzwi. Wszedl do srodka, Una za nim, a na koncu Brennan, ktory cicho zamknal drzwi. Wypelniajace wielka izbe postacie w helmach-maskach podniosly na nich wzrok. Zapadla grobowa cisza, gdy dostrzegli kobiete. Una czula zwrocone na siebie ze wszystkich stron zimne spojrzenia, jakby ona byla ohydnym potworem, sluga Cienia, ktory wlasnie wypelzl z jamy. Tylko sokoly wydawaly sie przyjaznie nastawione, a raczej wzglednie przyjaznie. W kazdym razie w ich myslach wyczula ciekawosc, nie zas bezsensowna zlosc, jaka okazywali ich panowie. Zadrzala w duchu i ucieszyla sie, ze nie ma mocy czytania w tamtych wrogich, pelnych nienawisci umyslach. Tarlach nie zaproponowal jej, zeby usiadla na krzesle czy na lawce, ale stal obok niej. -To jest Una z Morskiej Twierdzy, corka pana Harvarda. Twierdzi, iz przybyla do Linny w poszukiwaniu zolnierzy o czystych tarczach. W jego slowach brzmiala dezaprobata tak wielka, ze prawie namacalna. To zly poczatek, pomyslala. Czekalo ja przesluchanie. W jaki sposob zdola przekonac tych mezczyzn i uzyskac od nich pomoc, nawet jesli uwierza, ze mowi prawde i ze istotnie jest w potrzebie? Kapitan Sokolnikow wbil w nia twarde jak miecz spojrzenie. -Jestes sama? Czy dlatego nosisz ubior chlopca? -Tak, jestem sama. A co do mojego stroju, zapewnia mi on swobode ruchow, na jaka nie pozwalaja kobiece szaty. Urodzilam sie w Dolinie Morskiej Twierdzy i dobrze znaja mnie w Linnie. Gdybym sie nie przebrala, rownie dobrze moglabym rozglosic wszem wobec moje zamiary. -Dlaczego zamierzasz powiekszyc garnizon Morskiej Twierdzy teraz, gdy w High Hallacku nie ma juz alizonskich oddzialow? W tym rejonie nie tocza sie walki. -Morska Twierdza nie ma garnizonu - odpowiedziala stanowczo. - Zaraza ciezko nas dotknela i zabrala nie tylko mojego ojca i malzonka, ale i prawie wszystkich mezczyzn. W zasadzie pozostali tylko mlodzi chlopcy, ktorzy tylko z trudem moga uchodzic za wojownikow, i zaden z nich nie jest doswiadczonym zolnierzem, bo dotad walczyli tylko z bandami rozbojnikow. Pozostala nam jedynie garstka zdrowych mezczyzn i byloby szczytem glupoty sadzic, ze w prawdziwym starciu odwaga kobiet i dzieci sprosta doswiadczeniu i sile wojownikow. Sokolnik milczal chwile. -Jakie niebezpieczenstwo wam zagraza? - zapytal nieco mniej szorstkim tonem. -Jak na razie jest to tylko mozliwe niebezpieczenstwo - odrzekla - lecz tylko glupiec by je zignorowal. -Na tym swiecie jest wiecej glupcow niz moglabys sobie wyobrazic - mruknal Rorick, zastepca Brennana. Czesto bowiem wynajmowano zolnierzy o czystych tarczach na wiele tygodni czy miesiecy po czasie, kiedy mogli dzialac najbardziej skutecznie. Niekiedy szukano ich uslug dopiero wtedy, gdy juz nie mialo to sensu. Tarlach uciszyl go spojrzeniem, po czym skupil znow uwage na Unie. -Kogo sie obawiasz? -Ogina, pana Kruczego Pola, Doliny przylegajacej do naszej. Pragnie on zawladnac Morska Twierdza. Jak dotad, probowal go uzyskac poprzez malzenstwo ze mna, ale kiedy w koncu zrozumie, iz jego zaloty nie maja zadnych szans, obawiam sie, ze ucieknie sie do ostrzejszych srodkow. Jego druzyna, a raczej podowczas druzyna jego ojca, nie brala udzialu w wojnie i dlatego praktycznie nie poniosla zadnych strat. W dodatku jego Dolina, jako jedyna w naszym rejonie, niewiele ucierpiala od zarazy. -Dlaczego nie zrobil tego od razu, nie tracac czasu na zaloty? Una zarumienila sie lekko, lecz podniosla wyzej glowe. -Uwaza sie, iz nie jestem pozbawiona urody, Sokolniku. Ogin poczeka, przynajmniej jeszcze troche, chociazby tylko dlatego, ze moja dobrowolna kapitulacja pochlebilaby jego proznosci. Na pewno jest on silnym i atrakcyjnym mezczyzna. Ze swego punktu widzenia moze liczyc na powodzenie i byloby to dla niego oplacalne. Wprawdzie sasiednie Doliny sa oslabione, ale wolalby ich nie niepokoic, by nie zjednoczyly sie przeciw niemu. Alizonczycy nauczyli nas, ze taka strategia wiele znaczy, i Ogin na pewno nie zapomnial tej lekcji. -A przeciez mowisz, ze jego wysilki pozyskania ciebie skazane sa na niepowodzenie? - pytal dalej Tarlach. Skinela glowa. -Ogin to prawdziwy tyran i nie moglibysmy zniesc, gdyby zawladnal Morska Twierdza. Nie moge wydac moich ludzi w rece kogos takiego jak on, nawet gdyby tylko to bylo tego przyczyna. -Czy jest jeszcze cos? -Mamy pewne podejrzenia, a sa one wystarczajaco powazne, zeby utwierdzic nas w przekonaniu, iz powinnismy walczyc dlugo i zaciekle, zanim zada nam kleske. - Zacisnela usta. - Cale polnocne wybrzeze High Hallacku jest urwiste, zaledwie z kilkoma portami, mnostwem niebezpiecznych skal, a sztormy zrywaja sie nagle, prawie bez ostrzezenia. Wszystkie statki, zarowno duze, jak i male, zawsze ryzykowaly zblizajac sie do brzegu. Nie obywalo sie bez katastrof, a zwazmy, ze handel nigdy tu nie kwitl, a nawet teraz nie jest duzy. To wszystko w jeszcze wiekszym stopniu odnosi sie do naszych wod. Jej spojrzenie nagle stwardnialo, zaskakujac Sokolnika. Dostrzegl w jej oczach taki sam gniew i gotowosc do bezpardonowej walki, jakie dotad widzial tylko u wodzow toczacych boje w slusznej sprawie, ktorej losy dlugo sie wazyly. Una nie zdawala sobie sprawy ani z reakcji Tarlacha, ani ze zmiany wyrazu swych oczu. -Ostatnio w naszych okolicach zdarzylo sie wiele katastrof i duzo statkow doslownie zniknelo bez sladu. Nie ocalal nikt, kto moglby opowiedziec, co sie stalo. W prawie kazdym wypadku byly to statki handlowe o pelnych ladowniach. -Czy to morskie wilki? - zapytal lodowatym tonem. -Gorzej. -Zboj zwabiajacy statki na skaly! Sokolnik prawie wyplul te slowa. Kazdy, kto chociaz przez krotki czas sluzyl na morzu, zywil nienawisc do lotrow, ktorzy wywolywali katastrofy. Poza tym zabijali rozbitkow oszczedzonych przez morze, zeby ograbic ich z towarow i cennych przedmiotow. Tacy ludzie byli gorsi nawet od piratow, byli robactwem, ktore nalezalo rozdeptac... -Nie jestesmy tego calkiem pewni - przestrzegla Una. - Nie mamy bowiem zadnych dowodow poza faktem, ze statki zaczely znikac wkrotce po tym, jak Ogin objal we wladanie swoja Doline. Ale jednoczesnie katastrof tych bylo zbyt malo, zebysmy mogli ustalic jakas prawidlowosc. Laczy sie to rowniez z jego zainteresowaniem Morska Twierdza. Moja Dolina nikomu nie przysporzy wielkiego bogactwa i nie pomoglaby panu Kruczego Pola w realizacji jego ambitnych planow. Mamy jednak dlugie, skaliste wybrzeze, na ktore Ogin moglby zwabiac statki. -Mysle, ze lepiej by bylo, gdyby pan Ogin trzymal sie z daleka od twojej posiadlosci - zgodzil sie z nia Sokolnik. - Czy Krucze Pole graniczy bezposrednio z morzem? -Tak, lecz na znacznie mniejszej przestrzeni. To bardzo dzikie wybrzeze, nawet jak na nasze strony, i jest tam dogodne miejsce, w ktorym Ogin moglby ukryc swoj rozbojniczy statek. Ta zatoczka dotychczas mu wystarczala. Ale jesli pragnie on w ten sam sposob zdobyc wiecej bogactw, a pozniej wladze, bedzie potrzebowal lepszego miejsca. -I Morska Twierdza moglaby sie nia stac? Skinela glowa. -Mamy zatoke, mala, lecz bardzo gleboka, ktora zapewnia dobre schronienie w kazdej porze z wyjatkiem najgwaltowniejszych sztormow. -Ktos taki jest wrogiem wszystkich. Mialabys prawo zwrocic sie o pomoc do swoich sasiadow. -Oni nie podejrzewaja go o to, chociaz wiedza, ze statki gina w naszych stronach. Ale juz powiedzialam, ze nasze wybrzeza zawsze cieszyly sie zla slawa. My, mieszkancy Morskiej Twierdzy, zyjemy najblizej Kruczego Pola, jestesmy najbardziej zwiazani z morzem i dlatego wywnioskowalismy wiecej od innych. -Dobrze zrobilabys dzielac sie z nimi tymi wnioskami - powiedzial sarkastycznie Tarlach. -Podejrzenia i to wysuwane przez kobiete? - odpowiedziala gorzko, ale zaraz pohamowala irytacje. - Zreszta, czyz zgodnie z nakazami honoru moglibysmy rzucic na kogos tak ciezkie podejrzenie nie poparte zadnymi dowodami? Przeciez mogloby na nim ciazyc latami, a nawet do konca jego zycia? Co sie zas tyczy pomocy, to okoliczni panowie wiedza, iz Ogin jest tyranem, ktory dysponuje liczna druzyna, i wola go nie zaczepiac, przynajmniej do czasu, az odzyskaja choc czesc dawnej sily. Sokolnik milczal przez kilka minut, ktore wydaly sie Unie wiecznoscia. -Czego wlasciwie oczekujesz od swoich czystych tarcz? - zapytal potem powoli. -Przede wszystkim tego, ze odstrasza napastnika albo zapobiegna agresji - odparla. Zmarszczyla brwi, skupiajac mysli, by je przedstawic w jak najkrotszy i w najbardziej logiczny sposob. - Z kazdym miesiacem nasze zdolnosci obronne rosna, gdyz nasi mlodziency zdobywaja coraz nowe umiejetnosci, a starsi chlopcy dorastaja. Mozesz mi wierzyc, ze od dziecinstwa bez przerwy zaprawiali sie w zolnierskim rzemiosle. Zmierzyla go wzrokiem. -Tak samo jest z naszymi dziewczetami. Wiem, ze ci sie to nie spodoba, lecz podczas wojny musielismy wykorzystywac kazda pare rak, albo narazic sie na niepewna przyszlosc. Zreszta byl to tylko jeszcze jeden niekobiecy obowiazek, ktory musialysmy wziac na siebie, gdy nasi mezczyzni opuscili Doline. I kobiety niezle sobie z tym radzily, przynajmniej te dosc mlode, ktore jeszcze nie uwierzyly, ze sie do tego nie nadaja. - Zacisnela na chwile usta. - Na szczescie nasze kobiety od razu zajely sie uprawa roli, hodowla i rybolowstwem. W przeciwnym razie musielibysmy glodowac i zyloby sie nam znacznie gorzej. -Mimo to nie chcecie wojny? - zapytal ostro Tarlach. Nie dosc, ze teraz musial wysluchiwac takich slow, to jeszcze w jej zamku jego ludzie sasiadowaliby z kobiecym garnizonem. -Nie chcemy. Jestesmy jednak zdecydowani bronic sie, gdy zajdzie taka potrzeba. - Twarz Uny stezala jak maska. - Nasze Doliny zawsze walczyly z piratami napadajacymi od morza i z rozbojnikami chcacymi zagniezdzic sie na naszym wybrzezu i w naszych gorach, skad zagrazaliby wszystkim. Jesli da sie uzyskac niezbite dowody, wtedy wszyscy stana do walki. Zawsze tak bylo i tak byc musi nadal, inaczej bowiem podbiliby nas renegaci niegodni miana czlowieka. -Dlaczego chcesz wynajac wlasnie Sokolnikow? - zapytal otwarcie. - Jasne jest, ze nie liczysz na znalezienie dowodow przeciw Oginowi. A jesli nawet, to sa przeciez inni najemnicy, wielu ich przybylo tu podczas wojny i tuz po niej. Z tych, ktorzy nie umieli walczyc, przezyli tylko nieliczni. Pani Morskiej Twierdzy westchnela. Miala cicha nadzieje, ze to pytanie nie padnie. Jej odpowiedz na pewno nie spodoba sie kapitanowi Sokolnikow, ale wiedziala, iz bardziej powinna sie obawiac klamstw i polprawd. Spojrzala mu prosto w oczy. -Nie umiem walczyc, Ptasi Wojowniku, ani nie jestem przyzwyczajona podrozowac z wojownikami. Kazdy zolnierz o czystej tarczy to wielka niewiadoma. Jezeli dokonam zlego wyboru i wpuszcze do mojej prawie bezbronnej Doliny zdradziecki oddzial... Opuscila zielone oczy, po czym znow je podniosla. -Wsrod twoich ziomkow zdarzaja sie renegaci, ale ogolnie wiadomo, ze slowo Sokolnika jest jak przysiega. Gdy raz je da, nie zostanie pogwalcone ani z ducha, ani z litery. To samo mowia o waszej dyscyplinie. Zrobie wszystko, co w mojej mocy, zebyscie nie musieli sie stykac z moimi ludzmi czesciej niz to absolutnie konieczne. Jestescie zawodowymi zolnierzami, my zas nie i bedziemy naprawde szczesliwi porzucajac zolnierskie obowiazki, szczegolnie latem, kiedy powinnismy sie poswiecic naszym polom, zwierzetom i flocie rybackiej. Nie chcemy jednak miec wiecej klopotow z ludzmi, ktorzy maja nas bronic, niz z tymi, przed ktorymi maja nas bronic. Nie bede musiala sie obawiac, ze ty i twoi ludzie staniecie sie tyranami, traktujacymi ludzi z mojej Doliny jak slugi i niewolnikow, odbierajacymi im owoce ich pracy i patrzacymi na moje dziewki jak na pozbawione ogierow klacze majace zaspokajac wasze zachcianki. Udowodnily one, ze zasluzyly na cos wiecej. Plomienny rumieniec zalal twarz Uny. Nie nawykla otwarcie rozprawiac o takich sprawach i nie umiala ukryc zazenowania i wstydu. Tarlach dostrzegl jej zaklopotanie, ale zauwazyl tez jeszcze cos - spokoj i opanowanie, ktore zachowala mimo skrepowania i goraczkowej checi jak najszybszej realizacji celu. Nie byl to bezruch czy brak uczucia, ale raczej cecha charakteru zdajaca sie oslaniac cala jej istote. Czy inni takze to zauwazyli? - zastanowil sie. Jakze ktokolwiek moglby nie dojrzec osobistej godnosci i sily tej dziewczyny? Szybko przywolal sie do porzadku. -Jest jeszcze sprawa zaplaty - powiedzial krotko. Rozlozyla rece, ktore wydawaly sie za male, zeby mogla utrzymac w nich miecz, a przeciez widzial to na wlasne oczy. -Nie moge zaproponowac wam tyle, ile nalezaloby sie pelnej kompanii podczas wojny. Oczywiscie Morska Twierdza moglaby zaoferowac taka zaplate wraz z utrzymaniem dla zolnierzy, dla waszych skrzydlatych towarzyszy i wierzchowcow, ale mniejszemu niz wasz oddzialowi. Nie sa to niesprawiedliwe warunki, gdyz nie angazuje was do walki, tylko do pilnowania. Mozliwe tez, ze bedziecie walczyc rzadko albo wcale. Przyznaje, ze moglibyscie zadac duzo od wielmozy, ktory musi stoczyc boj i potrzebuje tak duzej kompanii jak wasza. Kilku zolnierzy poruszylo sie za plecami kapitana, ktory spojrzal spod polprzymknietych powiek. Nie zmienila tonu, wiec zdaje sobie sprawe, jak bystre sa jej uwagi, no i dobrze wie, co mowi. To Una z Morskiej Twierdzy od dlugiego juz czasu zarzadzala swoja posiadloscia, jednoczesnie kontaktujac sie z innymi Dolinami. Obojetne, kobieta czy nie, ona dobrze wie, co w trawie piszczy. -Jak dlugo trwalaby nasza sluzba? -Co najmniej dwanascie miesiecy. Dluzej, jezeli bedzie to nam wszystkim odpowiadalo, ale byloby dla nas korzystniej wynajac was na czas dluzszy. Czekala teraz, starajac sie sprawic wrazenie spokojnej i pewnej siebie, lecz w glebi ducha daleko jej bylo do tego. Juz nie powinno byc wiecej pytan, tylko odpowiedz Sokolnikow na jej propozycje. Ich dowodca rowniez zorientowal sie, ze nadeszla chwila podjecia decyzji. Rozejrzal sie po sali i przemowil: -Otrzymasz nasza odpowiedz - ale nie natychmiast. Nie mam w zwyczaju wynajmowac naszych mieczy na dluzszy czas bez naradzenia sie z moimi oficerami. -Oczywiscie, kapitanie, odejde teraz i wroce, kiedy sobie zazyczysz. - Wiedziala, ze chca sie naradzic we wlasnym gronie i byla gotowa uwzglednic to zrozumiale zyczenie. -To nie potrwa dlugo. -Dobrze. Zaczekam na zewnatrz. Tarlach zawahal sie. Poza karczma moze zwrocic na siebie uwage, a tego wlasnie chciala uniknac przebierajac sie za chlopca. Powinien przynajmniej uchronic ja przed zdrada, bez wzgledu na to, czy przyjma u niej sluzbe, czy tez nie. Istniala tez mozliwosc, ze tamta banda porywaczy rekrutow moze znow sie na nia natknac i probowac sie zemscic za swa haniebna rejterade. Wskazal drzwi na lewo od siebie. Prowadzily do mniejszej izby przeznaczonej dla uprzywilejowanych gosci, sluzacej tez do spotkan wymagajacych wiecej prywatnosci niz wspolna izba. Stala teraz pusta i zapewne nikomu nie bedzie potrzebna przed poludniowym posilkiem. -Mozesz tam zaczekac, pani, jesli chcesz. Una skinela glowa i opuscila najemnikow. Przez kilka sekund nikt nic nie mowil, dopoki bystrouche sokoly nie zameldowaly, ze Kobieta z Dolin oddalila sie od drzwi. Dopiero wtedy wszystkie oczy skierowaly sie na Tarlacha. -Gdzie sie z nia spotkales? - zapytal Rorick. Tarlach zwiezle opisal atak, ktory udaremnil wraz z Brennanem. -Kobyla machajaca mieczem! - prychnal Rorick. -Swoim umiejetnosciom zawdziecza, ze nie rozbito jej glowy - zauwazyl obojetnie Brennan i zwrocil sie do Tarlacha: - Chyba nie zastanawiasz sie powaznie nad zlozeniem jej przysiegi? -Wlasnie tak, na Rogatego Pana. Powiedziala prawde tak, jak ja widzi. Nasi skrzydlaci towarzysze tez sa co do tego zgodni i nie znalezli w niej nic zlego. Sokoly nie podzielaly nieufnosci swoich ludzkich partnerow do kobiet, ale znacznie lepiej od Sokolnikow wyczuwaly wszelki falsz lub zle zamiary dotyczace kompanii. Oczywiscie natychmiast dostrzegaly zakusy Cienia czy prawdziwej Ciemnosci, lecz nie o to teraz chodzilo. -Ach tak? - warknal jakis zolnierz. - Niech wynajmie czyste tarcze ze swojego ludu i niech licho porwie jej klopoty. Dlaczego mamy sie przejmowac jej sprawami i to za mniejsza zaplate niz mozna by zazadac, sama zreszta to zauwazyla? -Przeszlo polowa naszej kompanii sluzyla jako mlodzi wojownicy w wojnie z Alizonczykami. Ilu z nas siedzialoby tu teraz, gdyby Harvard nie zaproponowal zmiany planu bitwy, oszczedzajac nam tym samym ataku, ktory moglby okazac sie dla nas fatalny? Koncowy rezultat bylby taki sam, ale tylko on jeden zatroszczyl sie o nas, zwyklych najemnikow, i uchronil nas przed pewna masakra. Co wiecej, wyznaczyl nam takie miejsce, ze moglismy przeprowadzic natarcie, ktore ostatecznie rozbilo Psy z Alizonu. Wydaje mi sie, ze wiele mu zawdzieczamy i choc jest to tylko dlug honorowy, nie mozemy splacic go inaczej jak pomagajac jego Dolinie, dlatego musimy przyjac te sluzbe. Tarlach przebiegl spojrzeniem po twarzach towarzyszy broni. -Jezeli zaakceptujemy te propozycje, wyjdzie to nam na korzysc. Jak to pani Una subtelnie nam przypomniala, niewielu jest teraz wielmozy potrzebujacych naszych mieczy. Moze to i dobrze? Jestesmy zmeczeni. Nasi chorzy zdrowieja wolniej niz powinni, nasi ranni jeszcze wolniej. Nasze wierzchowce sa oslabione, a nasz rynsztunek wymaga napraw i wymiany. Czas spedzony na pilnowaniu Morskiej Twierdzy pozwoli nam zmienic ten stan rzeczy nie placac nic karczmarzom, co wiecej, zyskamy nawet troche grosza, dosc, by oplacic powrot do Estcarpu bez naruszania naszych oszczednosci. Przez tlum zolnierzy przebiegl pomruk, nie byla to jednak dezaprobata. Kapitan wyczul przychylnosc i mowil dalej: -Odrzuce te propozycje, jezeli sluzba w Morskiej Twierdzy wydaje sie wam naprawde wstretna, ale jesli o mnie chodzi, uwazam, iz postapilibysmy glupio. -Pojedziemy tam - odpowiedzial burkliwie Brennan. - I dobrze o tym wiesz. To ty wyjdziesz na tym najgorzej, gdyz bedziesz musial miec do czynienia z ta dziewka, a nie my. -Wytrzymam to, co bede musial wytrzymac, towarzyszu - odparl z rezygnacja Tarlach, nie kryjac niecheci do tego aspektu ich sluzby. Rozdzial trzeci Zaledwie w dwie godziny pozniej kompania Sokolnikow opuscila Linne. Uregulowali sami swoje rachunki z karczmarzem nie zwracajac sie do Uny o poreczenie dlugow, ale za to - zgodnie z prawem - za jej pieniadze wyekwipowali sie i przygotowali do podrozy.Una przylaczyla sie do kompanii za miastem, z dala od oczu ciekawskich, ktorzy mogliby przekazac wiesc do nieprzyjaznych uszu. Pamietala wciaz, ze nowiny rozchodza sie morzem wzglednie szybko i wyprzedzilyby ich, gdyz musieli podrozowac ladem z braku duzego statku, ktory moglby zabrac na poklad jej nowa armie. Sama jechala na koniu lepszym od wierzchowcow Sokolnikow, na walachu wyhodowanym w Dolinie Morskiej Twierdzy. Nalezal przedtem do Opactwa, ale siostra jej zmarlego malzonka podarowala go bratowej, gdy Una poprosila o odstapienie lub wypozyczenie konia na dluzszy czas. Zrobilo sie jej cieplej kolo serca. Adicia nie wypytywala jej o cel przybycia do Linny, o dziwny stroj ani przyczyne szybkiego odjazdu, tylko pocalowala na pozegnanie, poblogoslawila w imieniu Wiecznego Plomienia i swoim wlasnym, a nastepnie wypuscila rzadko uzywana tylna brama w porze, kiedy reszta Dam byla pograzona w medytacjach. Una podniosla glowe. Byla dumna, ze zdolala opuscic miasto tak szybko i tak latwo, ze nie zmuszala do czekania swojej eskorty, ze tak dobrze umiala, jezdzic konno. To dobry poczatek, jednakze w przyszlosci bedzie musiala podtrzymywac swoja reputacje. Czekala ja dluga podroz i nie wolno jej ani oslabnac, ani wlec sie z tylu. Ci nienawidzacy kobiet mezczyzni spodziewaja sie tego; jesli spelni ich oczekiwania, rownie dobrze moga porzucic sprawe Morskiej Twierdzy razem z jej pania. Podroz nie byla przyjemna dla Uny. Miala potrwac przynajmniej trzy tygodnie i mogla jeszcze bardziej sie przeciagnac, gdyby napotkali jakies trudnosci. Na pierwszym etapie Sokolnicy parli naprzod. Rzekomo po to, zeby zyskac na czasie, zanim dotra w niedostepne okolice, przed ktorymi sama ich ostrzegala. W rzeczywistosci wyprobowywali ja, a moze nawet usilowali zlamac, zmusic, zeby poprosila o postoj albo o zwolnienie tempa. Postanowila twardo, ze tego nie zrobi, ze nie sprawi im tej przyjemnosci. Powodowala nia duma i koniecznosc zachowania twarzy. Zdawala sobie zreszta sprawe, jak niebezpieczna moze byc kazda zwloka. I tak juz dlugo przebywala poza Dolina. Moze za dlugo... W miare jak mijaly dni, Tarlach uwaznie obserwowal pania Morskiej Twierdzy probujac odgadnac, z kim naprawde ma do czynienia. Przyznal niechetnie, ze niezle daje sobie rade, ale widac bylo, ze trudy podrozy daja sie jej we znaki. Czasami pod koniec dnia wydawalo sie, ze tylko duma utrzymuje ja w siodle. Glupia! Czy rzeczywiscie da sie im zameczyc na smierc? Ogarnal go wstyd. To bylo niegodziwe. Osobiscie raczej pochwalilby a nie zganil wojownika za podobny upor, a ona musiala pokonac nie tylko ich niechec. Nietrudno bylo sobie wyobrazic, ze Une z Morskiej Twierdzy dreczy strach i niepokoj o opuszczona posiadlosc. Na przyspieszeniu podrozy zalezalo jej jeszcze bardziej niz im. Tarlach domyslajac sie tego zwolnil tempo jazdy. Chlebodawczyni miala dosc wlasnych klopotow i nie musieli ich jej przysparzac powodowani zwyklym gniewem i niechecia. Kompania Sokolnikow nie pozostala dlugo na rownym, tylko z nazwy zasiedlonym terenie, i przez wieksza czesc podrozy musiala przedzierac sie przez dzikie pustkowia, na ktorych moze nie stanela ludzka stopa. Nawet dla tych doswiadczonych zolnierzy jak oni droga chwilami stawala sie tak trudna, ze zsiadali z koni i prowadzili je za uzdy. Podrozowali wiec powoli i z wielkim trudem. Wprawdzie wysylali zwiadowcow jak kazda piesza lub konna kolumna, ale glownie polegali na bystrych oczach sokolow, ktore przynosily im wiesci. Zawsze meldowaly to samo: ani sladu jakichkolwiek oddzialow i zadnych zmian w terenie poza jedna - z kazda mila stawal sie on coraz trudniejszy do przebycia. I przez caly ten czas Una z Morskiej Twierdzy jechala z Sokolnikami ani nie opozniajac ich jazdy, ani nie proszac i pomoc w drodze, nie domagajac sie dodatkowych wygod czy lepszego pozywienia wieczorami. Miala pobladla, sciagnieta ze zmeczenia twarz, obolale cialo i dokuczaly jej wilgoc i chlod. Lecz jej oczy nigdy nie tracily blasku i zawsze usmiechala sie przyjaznie do kazdego ze swych milczacych towarzyszy podrozy, ktory przypadkiem sie do niej zblizyl. Nie zdarzalo sie to czesto. Sokolnicy przestrzegali zasad grzecznosci wymaganej od czystych tarcz w stosunku do tego, kto wynajmowal ich miecze, ale wedlug ich obyczajow to dowodca posredniczyl pomiedzy kompania a chlebodawca. Una wkrotce dobrze go poznala, chociaz nigdy nie wyjawil jej swojego imienia ani nie pojawil sie przed nia bez helmu. Czlowieka mozna rozpoznac i czesciowo osadzic jego charakter nie tylko po rysach twarzy. Sposob chodzenia, postawa, mowa, uklad ust, bystre, wciaz ocienione helmem oczy mowily bardzo wiele. A przede wszystkim jego sokol. Syn Burzy byl prawdziwym wladca nawet miedzy swoimi szlachetnymi pobratymcami i dobrze to swiadczylo o czlowieku, ktorego wybral na swojego towarzysza i partnera. Kapitan Sokolnikow czesto jechal obok Uny, pragnal bowiem dowiedziec sie jak najwiecej o terytorium, ktorego jego ludzie mieli strzec przez najblizsze dwanascie miesiecy i o ktore moze beda musieli walczyc. Kiedy zaczal ja wypytywac, nie liczyl, ze dowie sie od niej wiele, szybko sie jednak przekonal, iz trudno byloby lepiej trafic. Wiedza Uny o Dolinie i jej otoczeniu okazala sie zdumiewajaco dokladna i szczegolowa, prawie drobiazgowa. Takie informacje znalazlby tylko w meldunkach doswiadczonego zwiadowcy lub uslyszal z ust obiezyswiata, a nie pozyskal od dziedziczki jednej z Dolin High Hallacku. W kazdym opisie wyczuwal jej milosc do Morskiej Twierdzy, milosc tak gleboka i silna, ze prawie namacalna. Una znala i akceptowala mankamenty i slabosci swej Doliny na rowni z jej zaletami i pieknem. Zdawala sobie rowniez sprawe z jej mozliwosci gospodarczych i zadowalala sie odpowiednim do tego poziomem zycia. Gdyby wielmoze z Krainy Dolin byli do niej podobni, pomyslal ponuro Tarlach, nie istnialoby wcale zapotrzebowanie na ludzi jego profesji, niszczycielska wojna nie szalalaby calymi latami na tej spokojnej przeciez z natury ziemi, choc ani panowie, ani ich poddani nie byli jej sprawcami. Przypuszczal, ze Une cieszylo zycie w tej odcietej od reszty kraju posiadlosci, poniewaz tam sie urodzila. Slyszal jednakze cos niecos o zmarlym malzonku Uny, rozumial jego zamilowanie do samotnosci i prawdziwie ciezkiej pracy, jaka bylo zarzadzanie niebogata wloscia. Rzady nad najubozsza nawet Dolina byly wielce lakomym kaskiem. Malzenstwo z dziedziczka, tak jak w przypadku Ferricka, bylo marzeniem, marzeniem prawie nieosiagalnym kazdego zolnierza o czystej tarczy i kazdego dobrze urodzonego, lecz pozbawionego ziemi mlodszego syna. W High Hallacku wladza laczyla sie z dobrami ziemskimi skupionymi w rekach dziedzicznych panow, ktorzy zazdrosnie strzegli ojcowizny i dopiero w chwili smierci przekazywali ja jednemu spadkobiercy. Czlowiek z zewnatrz tylko poprzez udane malzenstwo mogl dostac sie do ich kregu i nawet teraz, gdy w wielu Dolinach nadal panowal chaos, a ich prawowici panowie nie zyli, nielatwo bylo wysunac do ktorejs pretensje - i utrzymac ja w swych rekach. Mozliwe, ze Ferrick pochodzil z tych stron. Spokoj tego miejsca wydawalby mu sie naturalny i nie bylby wada. Zreszta, kiedy objal swoja wlosc, byl juz w srednim wieku. Znajomosc z nim samym albo z jego krewnymi mogla sklonic starego Pana na Zamku do wysluchania i przyjecia prosby Ferricka o reke jedynej corki i dziedziczki. A sama dziedziczka? Tarlach spojrzal na jadaca obok niego kobiete. Una z Morskiej Twierdzy musiala byc bardzo mloda dziewczyna, gdy wydano ja za maz. Nie wspomniala dotad o krewnych swego malzonka, ale jesli istniala mozliwosc zawarcia z nimi przymierza albo uzyskania mniej oficjalnej pomocy, chcial o tym wiedziec. Na pewno bardzo by im to pomoglo w konfrontacji z chciwym sasiadem. -Czy pan Ferrick pochodzil z twoich stron, a moze byl twoim dalekim krewnym? - zapytal nagle. Una spojrzala na niego z zaskoczeniem. Sokolnik dotychczas nie pytal jej o sprawy osobiste. Zrozumiala jednak, o co mu chodzi, i potrzasnela przeczaco glowa. -Byl przyjacielem mojego ojca, prawie bratem. Jednakze moglby byc synem jego mlodosci, tak jak ja bylam corka jego podeszlego wieku. Przez wiele lat sluzyli jako zolnierze o czystych tarczach, zanim moj ojciec przybyl do Morskiej Twierdzy. -Czy pan Harvard wynajal takze jego miecz? - Spojrzal na nia ostro. Una zmarszczyla brwi, zirytowana jego zaskoczeniem. -Wy, Sokolnicy, mozecie slusznie byc uwazani za najlepszych zolnierzy najemnych, lecz nie jestescie jedynymi w tym zawodzie - odparla gniewnie - i nie tylko wy celujecie w zolnierskim rzemiosle. Moj ojciec walczyl tak dobrze, iz zdobyl wielkie bogactwa i rozporzadzil nimi tak madrze, ze mogl zdobyc reke mojej matki, chociaz byla pania zamku. Wpatrzyl sie w nia, zdumiony jej gwaltowna reakcja. -Nie chcialem powiedziec nic zlego o twoim ojcu, pani. Uspokoila sie rownie szybko, jak przedtem wpadla w gniew. -Wiem. Moge tylko powiedziec na swoje usprawiedliwienie, ze jestem zmeczona. Wyciagnela ku niemu reke, potem zarumienila sie i pospiesznie ja cofnela, gdy zesztywnial pod tym dotknieciem. -Przepraszam, kapitanie! - Zagryzla wargi. - Nie chcialam okazac sie nieuprzejma. Widzac, jak bardzo jest zrozpaczona, Tarlach przeklal siebie w duchu za brak opanowania. -To ja okazalem brak oglady, pani. Udowodnilas nam juz, ze chcesz nas wykorzystac w honorowej sprawie. -Mam taki zamiar, a w slad za mna postapia tak wszyscy moi ludzie - odpowiedziala z przygnebieniem - lecz niewielu z nas oswoilo sie z obcymi i trudno nam sie przyzwyczaic do obyczajow odmiennych od naszych. Mozliwe, ze w jakis sposob naruszymy wasze obyczaje, nieumyslnie, ale mozemy obrazic twoich wojownikow. Usmiechnal sie teraz, a zdarzylo sie to kilka razy w jej obecnosci. -Przyznaj nam choc odrobine rozsadku, pani. Najemnicy nie moga byc zbyt wrazliwi. Damy sobie rade, chyba ze zle oceniam wartosc twojego slowa. Czas plynal. Kompania Sokolnikow wedrowala powoli nierownym, ale najwyrazniej dosc dobrze utrzymanym szlakiem wijacym sie w gore najbardziej stromego ze zboczy, na jakie dotad natrafili. Gdyby bylo tylko troche bardziej spadziste, mieliby do czynienia z taka stromizna czy zapora, ktorej nie moglyby przebyc ich wierzchowce. Ale szczyt byl zaskakujaco plaski i tam Sokolnicy sciagneli wodze. Tarlach ogarnal wzrokiem lezaca u jego stop kraine i na chwile zaparlo mu dech z podziwu nad jej pieknem. Spogladal na podluzna, dosc szeroka doline opadajaca lagodnie do malenkiej zatoczki. Dalej po obu stronach strzelaly w niebo gory, niby odziani w zielen olbrzymi po wsze czasy zwroceni ku morzu. Upstrzona piana jaskrawoniebieska powierzchnia oceanu kolysala sie i polyskiwala w promieniach slonca. Uspokajala sie dopiero po dotarciu do zatoczki, gdzie rozigrane fale tanczyly nad bialym piaskiem. Lecz wszedzie poza tym jednym swoim ulubionym miejscem zaciekle atakowaly lad, ryczac i rozbijajac sie o urwiste pionowe skaly. Najsilniej wyladowywaly swoj szalony, niepohamowany gniew i, o dziwo, najmocniej dzialala tam magia oceanu, gdzie gory wpelzaly do wody dlugimi, niskimi i waskimi odnogami, ktore od polnocy i poludnia otaczaly i chronily zatoczke. Tam nawet w ten pogodny dzien morze pienilo sie biela, gdyz niezliczone mnostwo skal i niewiele od nich wiekszych wysepek stawalo mu na drodze. Nad tym wszystkim wznosila sie kopula nieba, a strzepiaste biale chmury i sylwetki morskich ptakow podkreslaly jej doskonale piekno. Dla zmeczonych oczu Tarlacha moglaby to byc wizja z Palacu Dzielnych, gdyby nie slady ludzkiej dzialalnosci stanowiace nieodlaczna czesc tego sielskiego krajobrazu. Zatoczka byla usiana statkami, chaty tulily sie do zielonych zboczy, gdzie nie siegaly rozwscieczone fale. Wokol rozciagaly sie pola uprawne i pastwiska, wypelniajace reszte doliny, a ponad wszystkim wznosila sie okragla wieza, smukla i okazala, na wysokim, lecz oslonietym przed wiatrami, pojedynczym skalnym filarze. Una wczesniej dokladnie opisala mu twierdze, a mimo to Sokolnik nie mogl oderwac od niej wzroku. Nigdy w zyciu nie widzial nic podobnego, choc zobaczyl wiele od dnia, w ktorym po raz pierwszy przypasal miecz. -Co to za czary? - szepnal. -Zadne! Twierdza jest stara, jak ci to juz mowilam. Byla stara, gdy moi przodkowie tu przybyli, ale to nie czary sprawiaja, ze nadal stoi, tylko odporne na dzialanie czasu kamienie i mistrzostwo zaginionych budowniczych. - Oczy Uny milosnie piescily okragla wieze. - Poza ta smukla skala, wszystko jest naszym dzielem. Cale wyposazenie z drewna, metalu i innych mniej trwalych materialow rozpadlo sie w proch przed naszym przybyciem do High Hallacku. Musielismy je odtworzyc i dbamy o nie od tego czasu. -Wspomnialas o innej starozytnej budowli. -O Kwadratowym Zamku. Mieszkali tam moi przodkowie, zanim postanowili przeniesc sie tutaj, by czerpac z wiekszych zasobow morza i ziemi. Naprawili go, lecz od tego czasu znow zamienil sie w ruine i pozostala zen tylko pierwotna skorupa. Znajduje sie w glebi ladu i nie widac go stad, ale na pewno go odwiedzisz podczas ogledzin naszej Doliny. Zamilkla na chwile. Podniosla na Sokolnika oczy, w ktorych malowaly sie jednoczesnie smutek i nadzieja. -No coz, Ptasi Wojowniku, teraz, gdy widzisz Morska Twierdze, co o niej sadzisz? Tarlach milczal przez chwile. Czyz mogl jej powiedziec, ze piekno i urok jej Doliny, widoczne nawet na pierwszy rzut oka, zapieralo mu dech w piersiach, ze spokoj i harmonia panujace w tym miejscu jak balsam koily jego dusze po okrucienstwach wojny i zniszczeniach, ktorych byl swiadkiem w ostatnich latach? -Wyglada, ze to wszystko jest warte troski jej pana - odparl. Zmruzyl oczy przygladajac sie gorom otaczajacym doline, oceniajac niebezpieczenstwa, ktore mogly sie w nich kryc, i ich przydatnosc do obrony. Dolina Morskiej Twierdzy skladala sie z obszaru, ktory wlasnie ogladaj i dwukrotnie wiekszych nieuzytkow, ale tylko ten skrawek nadawal sie do uprawy i byl na stale zasiedlony. Najpierw trzeba zabezpieczyc to miejsce, serce Doliny. Pozniej zrobi sie, co mozna, zeby strzec reszty. Mozliwe, ze zdola wykonac to zadanie pomimo rozmiarow Doliny i wzglednie szczuplych sil, ktorymi dysponowal. Gory stanowily prawdziwa zapore dla kazdego, kto chcialby tu sie wedrzec, zwlaszcza gdyby probowal wprowadzic wiekszy oddzial. Oni sami z trudem tutaj dotarli, a przeciez podrozowali szlakiem, ktory laczyl Doline ze swiatem zewnetrznym. -Czy wiele jest takich wejsc jak to? - zapytal nie odrywajac oczu od dalekich szczytow. -Tylko od strony morza. Miedzy innymi dlatego moi przodkowie postanowili tutaj sie osiedlic, zeby strzec jedynej drogi, ktora wrog moglby wtargnac do Doliny. Widzisz, wtedy nie wiedzielismy, co sie kryje w tej krainie, a liczne slady dowodzily, ze kiedys byla zamieszkana. -A co z tym Kwadratowym Zamkiem? Wiem z doswiadczenia, ze ludzie nie buduja twierdz, a szczegolnie twierdz z wielkich kamiennych blokow, jezeli nie musza czegos pilnowac lub przed czyms sie strzec. Twierdzisz, ze twoja Dolina w znacznej czesci nadaje sie do uprawy i na pastwiska i ze w tym rejonie High Hallacku nie ma wiekszych zloz metali. Nie wydaje mi sie wiec, ze to wlasciwosci tej ziemi przyciagnely tutaj Dawny Lud. -Dobrze to powiedziales, Ptasi Wojowniku. - Una powoli skinela glowa. - Zupelnie o tym zapomnialam. Jest jeszcze jedno wejscie, ale mozna sie nim dostac tylko do wlasciwej Doliny, nie zas do tego wawozu dostepnego jedynie stad albo od strony morza. I bardzo latwo mozna go bronic. -Na nic nam sie zda, jezeli nie bedzie tam zolnierzy, ktorzy mogliby go strzec. Kazde wejscie do twojej posiadlosci trzeba zbadac i odpowiednio traktowac, pani. Zdecydowany na wszystko napastnik moze zdzialac cuda z pozornie niewiele znaczacym wylomem. -Masz racje. Moja beztroska mogla drogo kosztowac Morska Twierdze. - Zacisniete na wodzach palce Uny zbielaly. Poczula na sobie spojrzenie szarych oczu. Po raz pierwszy nie patrzyly zimno, lecz z tak wielka sympatia, ze omal nie stracila panowania nad soba i musiala stoczyc wewnetrzna walke, by tego nie okazac. -Musisz tak bardzo mna pogardzac - szepnela. -Nie! Los obarczyl cie brzemieniem, ktorego nie nauczono cie dzwigac. Bylas tak madra, ze zdalas sobie sprawe, iz potrzebujesz pomocy kogos takiego jak my i jej poszukalas. - Usmiechnal sie. - Zakladam, ze interesuje cie zarowno nasze doswiadczenie, jak i nasze fizyczne mozliwosci. -Bardzo interesuje, Ptasi Wojowniku. Byla mu ogromnie wdzieczna. Ten twardy zolnierz ani jej nie potepil, ani nie potraktowal z gory. Trafnie osadzil jej polozenie i swoja role. Twarz Sokolnika sposepniala, kiedy skupil znow uwage na rozciagajacej sie w oddali dolinie i dziwnie zbudowanym zamku. To byla zupelnie inna sprawa. Nie mogl winic Uny za niedociagniecia w systemie obronnym Doliny, ale czyz nie miala doradcow? Musialo byc tam choc kilku mezczyzn obeznanych ze sztuka wojenna. -Co sie zas tyczy Kwadratowego Zamku, trzeba natychmiast wystawic tam straz. Gdybysmy byli najezdzcami, nasze miecze ociekalyby teraz krwia twoich ludzi. Pani Morskiej Twierdzy usmiechnela sie. -Mozliwe, ze gdybym nie byla z toba i nie czula sie swobodnie - i gdyby nie oczekiwano, iz wroce w takim towarzystwie - nie ujrzalbys tak spokojnego i pieknego widoku. Gdybyscie nie wypadli zadowalajaco w oczach wartownikow, w znacznie mniejszej liczbie cokolwiek byscie zobaczyli, pieknego czy brzydkiego. -Obserwatorzy? - Sokolnik zesztywnial. -Oczywiscie. Czy uwazales nas za kompletnych glupcow? Myslalam, ze zauwazyles, iz bylismy bacznie obserwowani przez ostatnie kilka mil. - Zobaczyla, ze spojrzal na Syna Burzy siedzacego na specjalnej grzedzie przymocowanej do wysokiego siodla, i dodala: - Nie obwiniaj waszych ptakow. Dysponujac tak nielicznymi silami musielismy nauczyc sie ostroznosci. Nasi mlodziency potrafia sie dobrze ukryc, a przeciez nikt nie bedzie siedzial na czubku drzewa w gorskim terenie, gdzie stojacy na polozonym wyzej miejscu nieprzyjaciel moglby go wykryc. W takich warunkach nawet wasi bystroocy towarzysze nie sa w stanie dostrzec pojedynczych, rozstawionych w duzej odleglosci od siebie wartownikow. Zwlaszcza kiedy nie emanuje od nich nienawisc czy inne silne uczucie, ktore zaalarmowaloby ich zmysly, ktore, jak sadze, sa bardziej wyostrzone od naszych. Tarlach zacisnal zeby. To niedopatrzenie moglo zle sie dla nich skonczyc. Czul sie upokorzony, ze stalo sie tak niemal w chwili przybycia do Doliny, ktorej mieli bronic. Pohamowal instynktowna chec odegrania sie na tej kobiecie. To przeciez nic nie zmieni, a tylko uwypukli slepote jego oddzialu. -Nalezaloby pogratulowac twoim ludziom - przyznal zgryzliwie. Una spokojnie skinela glowa przyjmujac pochwale, ale nie ciagnela tego tematu. Ten incydent moglby juz na samym poczatku powaznie zaklocic wspolprace, a nie stalo sie tak tylko dzieki opanowaniu Sokolnika. Nie zamierzala wiec dalej wystawiac go na probe. -Zejdzmy teraz na dol. Moi ludzie powinni byli juz przygotowac koszary, lecz nawet w takim wypadku ulokowanie was zajmie sporo czasu, a jest juz dosc pozno. Una ruszyla pierwsza waska, stroma droga, ktora prowadzila do jedynej bramy okraglej wiezy. Powital ja stojacy na bacznosc oddzial mlodocianych wartownikow, ale po chwili w bramie pojawil sie Rufon. Otworzyl usta, a potem zamknal je klapnieciem. Una z trudem powstrzymala sie od smiechu. Najwidoczniej ci, ktorzy poinformowali go, ze nadjezdza, zapomnieli dodac, w jakim towarzystwie. Zatroskala sie na chwile. Wiedziala, ze Rufon sie spoznil, poniewaz kazal przygotowac posilek, rozpalic ogien i przygotowac komnaty i kwatery najemnikow na ich przybycie. Nie watpila, ze zajal sie wszystkim bez wzgledu na swa wiare w powodzenie jej dzialan, tylko czy zrobil to wlasciwie? Czy cokolwiek w Dolinie, ktora praktycznie zarzadzaly kobiety, zdola na dlugo zadowolic Sokolnikow? Nie okazala zmartwienia, ale usmiechnela sie witajac swojego wasala i wsparla sie na jego ramieniu zsiadajac z konia. -Dziekuje - powiedziala dotknawszy stopami ziemi, lecz tak cicho, ze tylko on mogl ja uslyszec. - Sprowadzilam pomoc, ale na pewno i nowe problemy. -Bez watpienia - odrzekl wzruszonym glosem, a potem pokiwal glowa ze zdumienia. - Za pomoca jakich czarow to ci sie udalo? -Dzieki usmiechowi losu i niemal przesadzonej mojej osobistej katastrofie. Tylko prosze cie, przyjacielu, nie uzywaj slowa "czary" w zasiegu ich sluchu! Podskakuja wtedy jak kocieta. Zachichotal. -Nie obawiaj sie, pani Uno! Bedziemy troszczyc sie zarowno o ich osoby, jak i o ich uczucia. - Jego twarz zlagodniala. - Ciesze sie, ze znow jestes w domu, pani. -I ja sie ciesze. Spojrzala na zamek. -Chcialabym rozkwaterowac nasze czyste tarcze zaraz po oficjalnym powitaniu. Czy przygotowales dla nich miejsce w wiezy? - Na pewno nie mozna bylo ich ulokowac w zadnej z chat zamieszkanych przez jej ludzi. -Zrobilem, pani, tak jak rozkazalas. -Dobrze sie spisales. Pospiesz sie wiec teraz i przygotuj rowniez komnate pana Harvarda. Chcialabym, zeby zamieszkal tam ich dowodca. Rufon spochmurnial, ale zaraz sie opanowal. Kochal pana Harvarda i nie podobalo mu sie, ze obcy najemnik bedzie korzystal z jego komnaty, lecz rozsadek podpowiedzial, iz bylo to rozwazne posuniecie ze strony jego pani. Bez wzgledu na to, czy pani Una byla chlebodawczynia Sokolnikow czy nie, nie bedzie mile przez nich widziana, sama zas tez nie zechce szukac ich towarzystwa, ale jako suzerenka Morskiej Twierdzy musi i powinna mozliwie czesto spotykac sie z ich przywodca. Pozwoli to obu stronom na zachowanie prywatnosci bardziej niz to byloby mozliwe w kazdym innym przypadku oraz z powodu przynaleznosci rasowej tego mezczyzny. W ten sposob zabezpieczala sie przed skaza na honorze. Una spodziewala sie sprzeciwu, a przynajmniej niecheci ze strony Rufona, zaskoczylo ja zatem i sprawilo ulge, ze nie napotkala zadnego oporu. Moze wlasnie dlatego, ze tak latwo zdolala przekonac Rufona, zupelnie oniemiala, kiedy Sokolnik odrzucil z pogarda jej plan. Oczy Tarlacha zablysly gniewem, zanim jeszcze skonczyla mowic. -Oficerowie i zolnierze kompanii Sokolnikow pozostaja razem -przypomnial jej lodowatym tonem. Zabolalo ja to jak cios bata. -Dobrze - odburknela gniewnie - ale musze kontaktowac sie z toba. Uprzedz wiec swoich towarzyszy, ze chociaz jestem kobieta, czesto beda mnie spotykac w swoich kwaterach. Badz pewien, Ptasi Wojowniku, ze nie dogodze ci az tak, by zaprowadzic cie do swojej sypialni na narade. Moj lud takze ma wlasne obyczaje! Opanowala sie. Tak, mieszkancy High Hallacku mieli wlasne obyczaje, lecz nie kierowali sie w takim stopniu niedorzecznosciami, nawykami i ukrytymi lub nie ukrywanymi lekami jak Sokolnicy. -Komnata Pana na Zamku jest duza. We dwoch lub trzech moglibyscie uzywac jej bez przeszkod, a nawet, w wiekszej liczbie, jezeli tlok wam nie przeszkadza. Tarlach milczal chwile, najpierw zdumiony tym naglym wybuchem zwykle opanowanej kobiety, a potem upokorzony, kiedy domyslil sie, co ja sklonilo do wysuniecia tej drugiej propozycji. Normalnie nie przyjmowano najemnikow miedzy rodzine ich wysoko urodzonego chlebodawcy. Una zrobila dla niego wyjatek przez wzglad na obyczaje jego ludu. Opanowala tez irytacje, gdy odrzucil jej propozycje i otworzyla swoje komnaty dla wiekszej liczby cudzoziemcow... poniewaz byla przekonana, ze bal sie, by go nie rozdzielono z jego ziomkami. Nie wybuchnal gniewem. Gdyby sie nie opanowal, utwierdzilby ja tylko w blednym mniemaniu. Majac nadzieje, ze helm zaslaniajacy twarz pozwoli mu ukryc palacy wstyd, podniosl mitygujace reke. -To nie jest potrzebne. Okazalas sie bardziej przewidujaca ode mnie, pani Uno. Musze ci za to podziekowac. Skinela glowa, ale wciaz czul jej napiecie. Zmusil sie do usmiechu. -Bardzo rzadko tak dobrze traktuje sie zolnierzy o czystych tarczach. Zaskoczylas mnie calkowicie. Teraz jej twarz rozjasnila sie i jak za dotknieciem czarodziejskiej rozdzki stala sie otwarta i pogodna jak zawsze. -My z Morskiej Twierdzy mamy powody, zeby witac ich serdecznie, czyz nie tak? Tarlach postawil na posadzce swoje rzeczy i rozejrzal sie dookola. Wielka komnata sprawiala wrazenie wygodnej. Byla dobrze wyposazona w duze, masywne meble, dobrze wykonane, choc z miejscowych materialow i przez tutejszych rzemieslnikow. Nie zobaczyl egzotycznego drewna czy kosztownych inkrustacji, w ktorych lubowali sie bogatsi wielmoze z poludnia w dniach, kiedy w High Hallacku jeszcze panowal pokoj i mogli sobie pozwolic na taki zbytek. Komnata byla gotowa na jego przyjecie, mimo iz nie uprzedzono rzadcy, ze bedzie potrzebna: dobrze to swiadczylo o czeladzi Uny z Morskiej Twierdzy. Lozko bylo poslane, a zaslony odsuniete. Ogien trzaskal wesolo na kominku i jego cieplo poczynalo juz nagrzewac pomieszczenie. Swiece tkwily w lichtarzach czekajac, az zostana zapalone po zachodzie slonca. Podszedl do srodkowego z trzech okien, przerywajacych monotonie przeciwleglej sciany, i stanal przy nim przygladajac sie dolinie i zatoczce poza nia. Zblizal sie wieczor i slonce zachodzilo wsrod wspanialych plomiennych blaskow. Piekne, pomyslal. Okno bylo bardzo duze i mogl sie do woli nacieszyc widokami. Poniewaz komnata znajdowala sie wysoko, budowniczowie mogli zapewnic lepszy dostep dla swiatla i swiezego powietrza niz to bylo mozliwe na nizszych kondygnacjach albo w innych, bardziej tradycyjnych warowniach. Wlasnie tak bylo w Gniezdzie... Kazde okno zaopatrzono w ciezkie zelazne okiennice, by dobrze chronily wnetrze w razie niebezpieczenstwa, ale wyczul, ze dotad musialy stawic czolo tylko gwaltownym sztormom, ktore od czasu do czasu atakowaly od strony morza. Ogarnal go smutek. Wszystko to moglo zmienic sie tak niedlugo. Nie, nie zmieni sie! To on ma dopilnowac, zeby ta spokojna Dolina nie zaznala losu tak wielu posiadlosci w High Hallacku. Uslyszal stukanie i na jego wezwanie wielkie debowe drzwi otworzyly sie cicho. Podniosl reke witajac Brennana. -Witaj. Wejdz i zobacz, jak mieszka pan Doliny Morskiej Twierdzy. -Dosc wygodnie - skomentowal Brennan. omiatajac spojrzeniem ciemne, ciezkie meble i piekne gobeliny. Jemu takze spodobalo sie, ze docieralo tutaj tak duzo swiatla. - Bedziesz dobrze mieszkal, towarzyszu. -Zupelnie dobrze. Czy wszyscy juz sie ulokowali? -Bardzo wygodnie. W kazdym razie mieszkancy tej Doliny nie maja weza w kieszeni. Raczej nie bedziemy glodowac na sluzbie. - Brennan podszedl do okna. - Musialbys daleko wedrowac, zeby napotkac piekniejszy widok - zauwazyl z podziwem. - Zastanawiam sie, co jeszcze mozna zobaczyc z tej wysokosci. -Z drugiej strony? Przypuszczam, ze spory kawalek zatoki, no i oczywiscie gory. Kontrast powinien byc jeszcze ostrzejszy niz tutaj. -Kto jeszcze mieszka tu na gorze? -Tylko pani Una. - Tarlach mimo woli powiedzial to szorstko, ale zaraz potem wzruszyl ramionami. - Nie powinna za czesto mnie niepokoic. Sama takze bedzie chciala miec troche spokoju. Jego towarzysz wybuchnal smiechem. -To prawda, na dole znajdziesz go niewiele. - Spowaznial. - Jaki mamy przyjac tryb postepowania, Tarlachu? -Na poczatku bedziemy mieli latwe zycie, przynajmniej wy. Ja bede musial poswiecic wiele uwagi pani Unie i jezdzic z nia albo z jej zwiadowcami, musze poznac te Doline i jej okolice. Nie dotyczy to tylko mnie. Chce, zebyscie wszyscy zaznajomili sie z Morska Twierdza najlepiej i najszybciej, jak to tylko mozliwe. Przyprowadzajcie do mnie miejscowych mlodzikow, zebym mial dokladniejsze meldunki. Na pewno beda chcieli nam pomoc. Porucznik skinal glowa. Najemnicy zawsze ukladali takie piany po wejsciu na terytorium, na ktorym byc moze czekala walka. Znajomosc wlasnej ziemi i terytorium wroga zawsze pozwalala zmniejszyc straty, czasem bardzo znacznie, i czesto zapewniala im zwyciestwo. Po odejsciu Brennana dowodca Sokolnikow wrocil do okna. Odprezyl sie teraz, kiedy na jakis czas uwolnil sie od obowiazkow wzgledem swojego oddzialu. Czul sie tak zadowolony i swobodny, ze bez leku wypuscil Syna Burzy, zgodnie zreszta z jego wola. Wszystkie sokoly radowal i podniecal widok tej gorskiej krainy, pod wieloma wzgledami tak podobnej do ich utraconej ojczyzny. Tarlach cieszyl sie, ze mogl zapewnic ptakom swobode lotu w niebieskim przestworze. Sam po czesci tez przeciez moze korzystac z tej swobody. Rozdzial czwarty Wiosna ustapila miejsca wspanialemu latu nie zmieniajac nic w spokojnym zyciu Doliny Morskiej Twierdzy.Tarlach czesciej niz przypuszczal musial dotrzymywac towarzystwa pani zamku i wahal sie, czy powinien zastanawiac sie nad ich wzajemnym stosunkiem. Nie zdarzalo mu sie to czesto. Ulegl czarowi tej pieknej, dzikiej okolicy i szybko zdal sobie sprawe, ze pani Una byla najlepszym przewodnikiem, jakiego moglby zapragnac. Wykazywala niemal nadnaturalna znajomosc swojej wielkiej doliny, znala kazda jej piedz, kazda trawke. Z kazda wspolna wycieczka rosly jego zdumienie i podziw. Zafascynowal go ten swiat gor i morza, ale mimo to uznal, tak jak pani Morskiej Twierdzy, ze nie kazdy czlowiek dopatrzylby sie w tej krainie ziemskiego raju. Nie byla bogata. Tak, byla rozlegla, lecz tylko niewielka jej czesc nadawala sie do uprawy i najlepsze ziemie znajdowaly sie w wawozie, ktorego strzegla wysoka wieza. Tutaj mieszkancy uprawiali bawelne i pospolitsze rosliny zapewniajace utrzymanie im i ich zwierzetom, takim samym, jakie spotykalo sie w wiekszosci gorskich terenow; hodowano male bydlo o ciemnej siersci, drobne owce o czarnych glowach, ktorych mieso bylo znacznie smaczniejsze od nizinnych, a welna rzadsza, lecz dluzsza i mocniejsza, oraz troche poldzikich koz, swin, mulow, oslow i drobiu. Tylko tutejsze konie byly nadzwyczajne, tak wytrzymale i piekne, ze bardziej przypominaly bajeczne istoty z piesni minstrela niz istoty pochodzace z tego starozytnego, pelnego cierpien swiata. Mimo to doskonale nadawaly sie do pracy na roli, lowow albo do wypraw na najdziksze pustkowia i nawet najgorszy z nich, gdyby go odpowiednio ujezdzono, stalby sie rumakiem bojowym, za ktorego kazdy Sokolnik wynajalby swoj miecz na caly rok. Tarlach westchnal. Ani on sam, ani nikt z jego towarzyszy zapewnie nigdy nie stanie sie wlascicielem takiego wierzchowca. Tabun byl niewielki, hodowano konie tylko na zaspokojenie wlasnych potrzeb. Jarmarki, na ktorych mozna by je sprzedawac po rozsadnej cenie, po prostu odbywaly sie za daleko i droga byla zbyt uciazliwa, zeby oplacalo sie rozszerzyc hodowle. Nawet przed napascia Psow z Alizonu sprzedawano je tylko na odbywajacych sie co pol roku jarmarkach w Linnie. Moze to i dobrze. Morska Twierdza nigdy nie miala dosc mezczyzn, by wysylac ich na dlugie wyprawy handlowe. Dolina pani Uny nie wojowala ze swoimi sasiadami, ale przyciagala rozbojnikow, a jej skalisty brzeg - piratow. Byli oni wrogami wszystkich i wszyscy musieli z nimi walczyc, a przybywali tak czesto, ze kazda Dolina utrzymywala do walki z nimi garnizon doswiadczonych w bojach zolnierzy. Wiekszosc morskich bitew zawsze przypadala na Morska Twierdze, poniewaz jej port, chociaz za maly, zeby sprostac zwiekszonym polowom czy przyciagnac kupcow z portow na poludniu High Hallacku, byl jedynym schronieniem dla floty w tym rejonie. To wszystko sie nie liczylo, pomyslal, ani trudnosci gospodarcze, zagrozenie z morza czy z ladu, ani bestie w ludzkiej skorze. Tutaj mozna byc szczesliwym. Bylo to miejsce, w ktorym chcialo sie zapuscic korzenie, budowac i pracowac, i pracowac, stopic sie ze swiatem, ktory wital ludzi gotowych zyc w zgodzie z natura. W tej krainie jego bracia mogliby znalezc nowa ojczyzne i odzyskac dawna potege... Watek jego mysli przerwal sie, a raczej jal sie platac. Szept wiatru, przytlumiony szum fal i mile cieplo podzialaly kojaco i Tarlach pozwolil sobie na chwile odprezenia. Daleki, przenikliwy skwir wyrwal go z marzen na jawie. Spojrzal na niebo, odruchowo szukajac jego zrodla. Syn Burzy. Napelnila go zywiolowa radosc, gdy patrzyl, jak jego skrzydlaty brat szybuje w towarzystwie Slonecznego Promienia, partnera Brennana. Jego miesnie napiely sie mimo woli, jakby chcial przylaczyc sie do nich cialem, tak jak laczyl sie z nimi w duchu. Byl to pelen radosci lot i sokoly wyrazaly w ten sposob zadowolenie z pieknego dnia. Wczesniej jednak niejeden raz wzlecialy w powietrze w innym, bardziej powaznym celu, tak jak wszyscy ich bracia. Te ptaki byly mieszkancami niebieskich przestworzy, a Morska Twierdza umozliwila im wypelnienie ich instynktownych obowiazkow. Ich tegoroczne gniazdowanie okazalo sie tak pomyslne jak nigdy dotad od opuszczenia Gniazda, zanim zniszczenie domu zmusilo ich do wedrowki po swiecie. Jeszcze jeden taki wyleg, jeszcze jeden rok w tej Dolinie i przyszlosc tych czarno-bialych ptakow bedzie zapewniona. Byloby to wielkie osiagniecie i wielka pociecha, nawet jesli oni sami, ich ludzcy bracia odejda przedwczesnie. Nagle zaparlo mu dech. Una takze byla na brzegu. Zaczela isc w jego strone, ale uslyszala skwir sokolow i zatrzymala sie, by na nie popatrzec. Ku przerazeniu Tarlacha podniosla ramie w pozdrowieniu uzywanym przez jego lud, one zas... one odpowiedzialy przyjaznie, a nie tylko po prostu dajac do zrozumienia, ze ja zauwazyly! Zrozumiala je! Ta przekleta kobieta zrozumiala, co one powiedzialy i zrobily! Dotarl do niej w ciagu kilku chwil. Chwyciwszy ja mocno za ramie, obrocil twarza do siebie. -Ty czarownico! Jak smiesz wyprobowywac na nich swoje czary? Una szamotala sie przez moment, usilujac sie uwolnic, ale kiedy to jej sie nie udalo, znieruchomiala i tylko jej oczy plonely gniewem jak zielone latarnie. -Uzywasz dziwnych miar, Sokolniku! To, co dla ciebie jest tylko naturalna rozmowa z przedstawicielem innego gatunku, dla mnie ma byc zboczeniem, czyms ohydnym, czego sie obawiasz i co potepiasz. Odebral jej pogardliwe slowa jak policzek, ale nie ustapil. -Dla takich jak ty to jest nienaturalne. -W takim razie trudno jest mi zrozumiec, dlaczego kazde zwierze odpowiada na moje pozdrowienie i dobre zyczenia we wlasciwy jego gatunkowi sposob. Rozluznil uscisk na tyle, ze zdolala wyszarpnac ramie. -To prawda, ze te zdolnosci nie sa spotykane wsrod moich ziomkow i przez cale zycie staralam sie je ukrywac, aby nie uznano mnie za dziwadlo albo jeszcze cos gorszego, z uszczerbkiem dla honoru mojego domu. Nie zamierzalam rowniez ujawniac sie przed toba, ale pomyslalam, ze nie ma w tym nic zlego, skoro sokoly same mi odpowiedzialy. - Odwrocila sie od niego. - Przypuszczam, ze sie mylilam oczekujac od ciebie lepszego zachowania. Gdy wypowiadala te ostatnie slowa, jej glos stal sie ochryply i zadrzal lekko. Odwrocila sie i szybko odeszla droga, ktora tu przybyla. Tarlachowi serce sie scisnelo, gdyz wyczul w jej glosie bol i gniew. Sluszny gniew. Nie musial wysluchiwac wyrzutow obu sokolow, by o tym wiedziec. -Pani Uno! Pani Uno, zaczekaj! Kobieta zatrzymala sie i odwrocila do niego, lecz nie odezwala sie. Podszedl do niej i stanal w postawie lennika. -Przekroczylem swoje uprawnienia... -Tak. Zrobiles to - powiedziala Una mierzac go zimnym spojrzeniem. Wyprostowala sie. - Przygotuj swojego wierzchowca, kapitanie, i kaz przygotowac mojego. Sprawa czarow nie daje ci spokoju, wciaz tkwi w twoim umysle i dlatego rzucasz lekkomyslnie oskarzenia. Caly ten rejon jest prawie od nich wolny, mam jednak przyjaciolke, ktora wydalaby ci sie podejrzana. Nie jest sluzka Cienia, ale sam to osadzisz. Jezeli wydasz inny osad, lub jesli zbyt bedziesz sie jej obawial, opusc Doline i nie marnuj moich zasobow i czasu. Sokolnik oparl dlon na rekojesci miecza i sila woli zmusil sie, zeby go nie wyciagnac. -Uwazaj, kobieto. Przysieglismy sluzyc... -Do licha z twoja przysiega! Na co mi sie przydasz, jezeli bedziesz nienawidzil mnie bardziej niz moj wrog? Przeciez Ogin mimo wszystko jest mezczyzna - dodala gorzko. - Co cie obchodzi, ze moze zwabia statki na pewna zgube, aby powiekszyc swoje bogactwa? -Nieslusznie mnie oskarzasz! To oszczerstwo! -Nie przeszkadza ci to zle mnie traktowac. Przygotuj sie, Sokolniku. Musisz teraz podjac decyzje, czy ty i twoi zolnierze pozostaniecie u mnie na sluzbie, czy nie. Rozdzial piaty Wyjechali z okraglej wiezy w ponurym milczeniu. Tarlach zastanawial sie przez chwile, czy nie postepuje jak glupiec, nie mowiac nikomu, o co chodzi, i podrozujac z ta kobieta, ale pozniej przegnal te mysl. Tak, powodowala nim duma i gniew, lecz do jego obowiazkow nalezalo zapoznanie sie z miejscowymi warunkami, ktore mogly zadecydowac o losie jego kompanii i, na nieszczescie, dotyczylo to rowniez miejsc i zrodel mocy. Towarzyszyl im Syn Burzy i dowodca Sokolnikow wiedzial, ze cokolwiek Una zamierza, rozmyslnie nie uczyni nic zlego zadnemu z partnerow. Zdrada nie lezala w jej naturze. Musial to przyznac, chociaz miotala nim wscieklosc.Zadne nie przerwalo grobowego milczenia i w miare uplywu czasu najemnik czul sie coraz bardziej nieswojo. Nie zdawal sobie dotychczas sprawy, ze Pani Morskiej Twierdzy wciagala go do rozmowy, ale teraz uswiadomil sobie, jak cieszyla go jej reakcja na piekno Doliny, jej uwagi o tej ziemi i zdumiewajacym bogactwie zycia, ktore tu kwitlo, czesto zaskakujace odpowiedzi na jego komentarze. Teraz, kiedy ta wymiana mysli ustala, poczul sie tak, jakby poniosl niepowtarzalna strate, tym bardziej bolesna, ze poniosl ja z wlasnej winy. W koncu pchnal konia do przodu, az jego ogier zrownal sie z jej wierzchowcem. -Czy popelnilem tak ciezka zbrodnie? - zapytal posepnie. -Nie. Nie moge cie potepiac za to, kim jestes. Najbardziej gniewa mnie to, ze sam mnie do tego zmusiles. Spojrzala na niego ponuro. -Kobiety takze maja przyjaciolki. Cenimy ich bliskosc i zaufanie tak samo jak wy waszych przyjaciol. Cenie te moja przyjaciolke bardziej niz inni, moze dlatego, ze los dal mi tylko jedna taka towarzyszke, jedyna siostre mojej duszy. Nie mialam rodzenstwa i nawet jesli w sasiednich Dolinach byly dziewczeta w moim wieku, odleglosci uniemozliwily nam w dziecinstwie blizsze kontakty. Co do potomstwa naszych poddanych, moj ojciec uwazal, iz nie powinnam sie z nimi zbytnio spoufalac, zwlaszcza wtedy, gdy pogodzil sie z faktem, ze nie bedzie mial syna nastepcy. Mialam wiele zajec, ale w miare dorastania tesknilam za prawdziwa przyjaciolka, za kims, z kim moglabym sie dzielic moimi doswiadczeniami i przezyciami. Kiedy natrafilam na miejsce, do ktorego jedziemy, i odkrylam tam dziewczyne w moim wieku, kochajaca Morska Twierdze tak jak ja, wydalo mi sie, ze skierowala mnie tam sama Jantarowa Pani. Moja rowiesniczka nie tylko miala takie same zainteresowania jak ja, lecz takze nosila to samo imie. Usmiechnela sie wspominajac tamto spotkanie, ale niemal natychmiast znowu spowazniala. -Ona nie jest czlowiekiem, albo niezupelnie jest czlowiekiem tak jak my to rozumiemy, i nawet jeszcze jako dziecko zdawala sobie sprawe, ze powinna sie trzymac od nas z daleka, i dotad nie zmienila swego postepowania. Uslyszawszy glosne sapniecie Sokolnika skinela glowa. -Moglo mi wtedy grozic wielkie niebezpieczenstwo, ale mialam szczescie. Poza tym nie bylam glupiutkim dzieckiem. Chociaz bardzo pragnelam tej przyjazni, poszlam zarowno do mojej matki, jak i do nianki, ktora byla bardzo uzdolniona Madra Kobieta. Obie spotkaly sie z ta druga Una i pozwolily mi nadal sie z nia widywac, lecz nikogo innego do niej nie przyprowadzilam. Oczy Tarlacha pociemnialy z niepokoju. -Jezeli ta... Una nie jest zla, dlaczego uznalas za stosowne ukrywac jej istnienie? -Troche dlatego, ze ona tego pragnela, a troche wyniklo to z mojego polozenia. Corka pana zamku zawsze musi myslec i dzialac majac na wzgledzie dobro swojej Doliny, ja zas w dodatku bylam dziedziczka. Nie moglam sobie pozwolic, zeby uznano mnie za dziwaczke, albo zeby szeptano, iz kontaktuje sie z silami, od ktorych lepiej trzymac sie z daleka. Zaakceptowano bez oporu moj dar uzdrawiania, znacznie przekraczajacy wiedze, ktora nabywa kazda szlachetnie urodzona panna, poniewaz sluzy wszystkim i jest nieodlacznie zwiazany z moja plcia i pozycja spoleczna. Nie tak rzeczy by sie mialy z innymi talentami czy kontaktami majacymi jakikolwiek zwiazek z Moca. -Nie patrzono by przychylnym okiem na porozumiewanie sie ze zwierzetami i na przyjaznie z Dawnym Ludem? -Jednego by juz wystarczylo, zeby sprzeciwiono sie odziedziczeniu przeze mnie Doliny. -Zdolnosci wladania moca w tej lub innej postaci wystepuja wsrod mieszkancow wielu Dolin - przypomnial jej. - Rzadko budzi to oburzenie i niechec. -Tak, ale zwykle bywa to dar - albo przeklenstwo - odziedziczone po przodkach. W naszym rodzie nie ma takich tradycji, gdyz nigdy nie laczylismy sie z istotami z innej rasy czy gatunku. -Czyli to, co gdzie indziej jest uswiecone przez czas, mogloby wywolac tutaj zupelnie inna reakcje jako nowinka nie do przyjecia? -Tak, biorac pod uwage nature mojego ludu, zwlaszcza teraz. To, ze ja, kobieta, rzadze tak dlugo, wielu wydaje sie nienaturalne i w glebi serca im sie nie podoba. Bacznie spojrzal na nia. -A mimo to chcesz mnie zaprowadzic do swojej przyjaciolki? -Musze. Nie moge pozwolic, zebys mial co do mnie rozne watpliwosci, jezeli przyjdzie do tego, ze bedziesz musial dla mnie walczyc. Musisz byc przekonany, przynajmniej w glebi duszy, iz stoje po stronie Swiatla, a nie Ciemnosci. Pochylil glowe. -Chcialbym moc ci powiedziec, ze nie mam w stosunku do ciebie takich podejrzen. -Bedac tym, kim jestes, musisz je miec. -My mamy do tego powody, pani - powiedzial cicho. -Teraz, kiedy troche cie poznalam, nie moglabym sobie nawet wyobrazic, ze jest inaczej - odparla ze smutkiem. -Nie pytasz o te powody? -Nie mam prawa pytac - odrzekla na to Una. - To wylacznie sprawa Sokolnikow i to ich dzieje. Tarlach milczal przez kilka minut. -Zanim przybylismy do kraju, w ktorym zbudowalismy nasze Gniazdo, my, mezczyzni z mojej rasy, bylismy w niewoli. - Az przymknal oczy wspominajac te straszliwa historie. - Nie mozesz sobie nawet wyobrazic glebi i ciezaru tej niewoli narzuconej nam przez Adeptke Ciemnej Drogi. Nie byla czlowiekiem, choc miala ludzki wyglad, pochodzila z Dawnego Ludu. Ale pomimo calej swojej mocy nie mogla oddzialywac na nas bezposrednio. Potrzebowala do tego naszych kobiet. Kazda z nich mogla stac sie jej narzedziem i te, ktorymi sie poslugiwala, upodabnialy sie do niej, stawaly sie zle i okrutne, zyly tylko dla wlasnego wyniesienia i dla pognebienia i upodlenia innych... Wreszcie wyzwolilismy sie spod jej wladzy, jakkolwiek drogo za to zaplacilismy. Ucieklismy na sulkarskich statkach na polnoc, zabierajac ze soba te nasze kobiety, ktore pozostaly przy zyciu, ale traktowalismy je tak, jak to robimy dzisiaj. Tak... lecz nasze zwyciestwo nie bylo calkowite. Pokrzyzowalismy plany Ciemnej Adeptki. Uwiezilismy ja, ale nie zabilismy. Jej wola przetrwala i nie przestala szukac kobiety, ktora zdolalaby przelac krew majaca ja wyzwolic. Potem znow by nas zniewolila. Najwidoczniej zadna inna rasa nie mogla sluzyc jej szczegolnym celom. Zaden z nas nie mogl sobie pozwolic na to, by zwiazac sie trwale z kobieta, poniewaz za posrednictwem takiego zwiazku Adeptka znowu by nas dopadla. W miare uplywu lat, stuleci - wzruszyl ramionami - przypuszczam, ze koniecznosc stala sie cnota. Miejsce cieplejszych uczuc, ktore musieli zywic nasi przodkowie, zajela pogarda i nienawisc. I zostaly one niebawem przeniesione na wszystkie niewiasty, co bylo chyba nie do unikniecia, biorac pod uwage liczbe kobiet wladajacych moca w Estcarpie, ktore tym samym sa dla nas smiertelnie niebezpieczne. Urwal nagle, gdy nowa mysl przeszyla jego umysl z sila pikujacego w powietrzu sokola. -Nasze kobiety tez musza sie obawiac jej powrotu. Moze dlatego nigdy w wiekszej liczbie nie probowaly szukac innego zycia, chociaz Estcarp znajdowal sie tak blisko, ze moglyby szukac tam schronienia. - Wpatrzyl sie w dal. - One musza lekac sie znacznie gorszego losu niz my. Tak, bylismy zniewoleni, ale nie przestalismy byc ludzmi, pozostalismy soba. Te, ktore jej sluzyly, utracily ludzkie cechy. Tak, wygladaly jak prawdziwe kobiety, lecz ich dusze i umysly zmienily sie tak jak u tych, ktorzy przyjeli kolderskie klejnoty. -Czy wszystkie wasze kobiety byly tak uwiezione? - zapytala cicho Una. -Nie. Nasze dzieje mowia to wyraznie. Probowala zniewolic tylko te, ktorych potrzebowala, i wiekszosc z nich odmawiala i ginela z tego powodu, lecz zawsze kilka chetnie odpowiadalo na jej wezwanie, albo je do tego zmuszala. Taka byla jej moc i nasze nieszczescie, ze zadna Sokolniczka nie potrafila jej odmowic ani przezyc takiej odmowy, a kazda, ktora sobie podporzadkowala, mogla bez trudu zniewolic zwiazanych z nia mezczyzn. -Wiec po ucieczce z tej pulapki postanowiliscie nigdy nie wiazac sie z kobietami? -Czy podjelabys takie ryzyko, wiedzac, ze mozesz znowu sciagnac na siebie niewole? - odparowal. -Nie. Nie moglabym. Nawet za tak wysoka cene. - Una zamilkla na chwile. - Moze ratunkiem dla was, zarowno dla mezczyzn, jak i dla kobiet, byliby partnerzy z innych ludow. Powiedziales, ze wasza przeciwniczka zdawala sie potrzebowac tylko ludzi waszej krwi. - Przyjrzala mu sie w zamysleniu. - Gatunek, ktory nie umie sie zmienic chocby troche, skazany jest na zaglade, gdyz musi nadejsc czas, kiedy jakiejs zmiany nie mozna uniknac. Mysle, ze jest to prawdziwe zarowno dla zwierzat, jak i dla ludzi. -Mozliwe. Niewykluczone, ze niektorych z nas mozna by przekonac do wziecia na siebie takiego ryzyka, by reszta uniknela zaglady, ale czy sadzisz, pani, ze kobiety z jakiejs innej rasy przyszlyby do nas? Kobiety serdecznie nie cierpia naszych obyczajow. Ktoraz bylaby tak nierozsadna i wyobrazilaby sobie, ze nasze poddanie sie koniecznosci gwarantuje jej jednoczesnie zmiane naszego nastawienia? Postawy uksztaltowane przez wiele pokolen nie moga sie zmienic w jednej chwili tylko dlatego, ze kilku z nas dostrzeglo te potrzebe i zerwalo ze swoimi ziomkami, by tego dokonac. Zostaliby wygnani... Nigdy do tego nie dojdzie. -Nie? W takim razie boje sie o wasz los. Wasze kobiece wioski sa teraz w Estcarpie. Dawne dzieje zostana zapomniane, gdy istnieje mozliwosc zmiany trybu zycia na inny, bogatszy, zapewniajacy wieksza swobode - a takie zycie toczy sie przeciez we wzglednie niewielkiej stad odleglosci. Dodaj do tego straty, jakie na pewno poniesliscie od przybycia Kolderczykow. Twojemu ludowi zagraza wielkie, moze smiertelne niebezpieczenstwo, obojetne, czy zechcecie to uznac i stawic temu czolo, czy tez nie. Przygladala sie przez chwile Synowi Burzy siedzacemu w krolewskiej postawie na leku siodla. -Nie zalowalabym, gdybyscie sie wyrzekli niektorych waszych obyczajow, Sokolniku, ale to, czego dokonaliscie z tymi odwaznymi ptakami, nie moze zaginac. Caly swiat wiele by na tym stracil. Tarlach nie wiedzial, czy patrzec na te kobiete ze zdumieniem i lekiem, czy przeklinac ja za to, ze ujela w slowa nurtujace go obawy, jakby wyczytala to w jego umysle. Przebiegl go zimny dreszcz na te mysl. Wybral milczenie i szybka zmiane tematu rozmowy, zanim rozmowczyni odgadnie, jak cierpial od chwili zaglady Gniazda przeczuwajac zaglade swojej rasy. -Wytrzymamy, co bedziemy musieli wytrzymac - powiedzial tonem wykluczajacym dalsza dyskusje. - Ale co z toba, pani? Bardzo... ciekawi mnie twoj dar. Najwyrazniej mozesz porozumiewac sie z sokolami tak jak my. Czy potrafisz to robic rowniez z innymi zwierzetami? -I tak, i nie. Kazdy gatunek jest inny i moge czytac mysli jednych latwiej niz drugich. Wasze sokoly sa wspaniale. Nigdy nie wyobrazalam sobie, ze jakakolwiek istota poza kotem moze miec tak gleboki i bystry umysl. Zazwyczaj nie nawiazuje blizszych kontaktow z ptakami. Zawahala sie. -Zwracajac sie do nich nie mialam nic zlego na mysli i nie chcialam cie obrazic. Poniewaz bez zastrzezen odpowiedzialy na moje powitanie, uznalam, ze nie zrobilam nic niewlasciwego. -Ukrylas swoj dar komunikowania sie z nimi - powiedzial z wyrzutem. -Zawsze tak robie, z przyzwyczajenia. Nie mialam zlych zamiarow ani nie chcialam popelnic zlego uczynku. -Uznaje twoje racje - odpowiedzial po chwili. - A wiec mozesz do pewnego stopnia porozumiewac sie z cieplokrwistymi zwierzetami. A co ze stworzeniami o zimnej krwi? -Z niektorymi jaszczurkami, wezami oraz z ziemnowodnymi zwierzetami tak, nie moge jednak wcale, albo prawie wcale, skontaktowac sie za pomoca mysli z owadami, rybami lub podobnymi do nich istotami. - Odgadla jego nieme pytanie. - Nie umiem tez robic tego z ludzmi. Sokolnik dobrze panowal nad soba i mial dosc przyzwoitosci, zeby nie okazac ulgi. -Nie zawarlas wiec takich indywidualnych przyjazni jak my z naszymi skrzydlatymi bracmi i siostrami? - zapytal. -Nie mialam takiego szczescia. - Potrzasnela przeczaco glowa. - Chociaz wszystkie zwierzeta chca ze mna rozmawiac, zadne nie pozwolilo mi na taka bliskosc. Czy wasze sokoly naprawde wybieraja wojownika, z ktorym spedza reszte zycia? -Tak, ale sa od pisklecia naklaniane do szukania wsrod nas takiego towarzysza. Inne stworzenia nie oczekuja rownie bliskich stosunkow z ludzmi. Sprobuj sama z tym wystapic. Wybierz istote, ktora szanujesz, mozesz pokochac, i zrob pierwszy krok. - Zamilkl na chwile, po czym podjal: - Powinnas wybrac kota. Lubisz koty, a nie tylko uwaza sie je za odpowiednich towarzyszy dla ludzi, lecz takze mozna okazac im wielkie przywiazanie. Dokonawszy takiego wyboru nie bedziesz juz musiala ujawniac prawdziwej natury waszego zwiazku. - Tarlach usmiechnal sie. - Poza tym sa male. To bardzo korzystne, jezeli mozesz miec swojego przyjaciela ze soba zarowno w wielkiej sali, jak i w swojej komnacie. Rozesmiala sie. -Trafiles w sedno, Ptasi Wojowniku! Zapamietam to. - Spowazniala. - A co do reszty, jezeli naprawde mozna znalezc taka przyjazn, to jej poszukam i bede szanowac mojego przyjaciela. Milczenie, ktore zapadlo miedzy nimi, bylo teraz przyjazne i czesto je przerywali pod wrazeniem piekna okolicy, przez ktora przejezdzali. Dotarli do gorzystego serca posiadlosci. Una, znajac juz upodobania Sokolnika, pojechala stromym zboczem na szczyt, z ktorego roztaczal sie wspanialy widok. Wprawdzie wyzsze szczyty zaslanialy ocean, ale skaly, lasy, rozlegle przestrzenie porosniete wrzosem, janowcem i paprociami, bystre potoki wpadajace do nieprawdopodobnie przejrzystych jezior, hale zieleniace sie od slodkiej trawy lub ciemniejsze od nich podmokle torfowiska zachwycaly umysl i serce Tarlacha tak jak morski, lepiej mu znajomy bezkres. Uczucie to bylo tak silne, ze Tarlach poczul wyrzuty sumienia, jakby zdradzil Gniazdo i wszystko, czego symbolem byla zburzona twierdza. -Sa inne, znacznie wyzsze gory - powiedzial ostro, jakby chcac wyrwac sie spod uroku okolicy. -Na pewno i na pewno wspanialsze - zgodzila sie z nim - ale mysle, ze nie kochalabym ich tak jak te. Te gory sa moimi przyjaciolkami od najwczesniejszych lat i staly sie dla mnie wzorem piekna. Sokolnik odprezyl sie wysilkiem woli. Una nie zrobila mu nic zlego. Nie byla odpowiedzialna za jego slabosci i nie powinna cierpiec za jego nastroje zmieniajace sie, gdy tylko jakis wewnetrzny problem na chwile wytraca go z rownowagi. -Ze mna jest tak samo - odrzekl. - Urodzilem sie w gorach i po dzis dzien mnie przyciagaja. - Usmiechnal sie lagodnie. - Lecz odkad tu przybylem, uleglem rowniez urokowi oceanu, co nigdy dotad mi sie nie przytrafilo. - Spojrzal na nia. - Twoja Dolina rzuca czary, pani Uno. Musze to przyznac. Pani Morskiej Twierdzy rozejrzala sie po swoim krolestwie. -Tak - mruknela - i te czary wnosza spokoj do duszy. Skupila uwage na swojej Dolinie, ale kapitan Sokolnikow patrzyl na nia. Wyczuwszy jego spojrzenie, zapytala z zaskoczeniem: -Czy cos jest nie tak? Zaczerwienil sie lekko, gdyz nie zdawal sobie sprawy, ze przygladal sie jej tak uwaznie. -Nie, pani. Myslalem o twoim stosunku do twojej ziemi - dodal pospiesznie. - Rzadko spotyka sie cos takiego. -Chyba moje uczucia nie wydaja ci sie tak dziwne? Przypuszczam, ze podziela je wielu Panow na Zamku. Tarlach pokrecil glowa. -Nie, nie jest tak - odpowiedzial powoli - przynajmniej wsrod tych, z ktorymi sie zetknalem. Widza oni swoje wlosci oczami wladcow, rolnikow lub pasterzy i, oczywiscie, zolnierzy. Wszyscy tez uwazaja je za siedziby swoje i swoich przodkow i dlatego sa do nich przywiazani, ale ty patrzysz na swoja Doline oczami kochanki. Nieoczekiwany zimny podmuch sprawil, ze spojrzal w gore. Na jasnym dotad niebosklonie pojawily sie ciemne chmury. Sokolnik westchnal. W tych gorach burza nadciagala bardzo szybko i wygladalo na to, ze nie zdaza wrocic przed nia do zamku. Beda musieli znalezc kryjowke albo przemokna do nitki. Odwrocil sie do swojej towarzyszki. -Uciekamy czy sie chowamy? -I jedno, i drugie. Jestesmy juz blisko celu, tam znajdziemy schronienie. Powiedziawszy to pchnela konia i poczela zjezdzac ze zbocza z szybkoscia, ktora by przerazila najodwazniejszego nawet mezczyzne. Najemnik obserwowal ja przez chwile, zanim ruszyl jej sladem. Bez wzgledu na nie wiedziec jakie jeszcze inne talenty Uny z Morskiej Twierdzy, w zyciu spotkal niewielu ludzi, ktorzy jezdzili konno tak dobrze jak ona. Nie ujechali daleko w tym szalonym tempie, kiedy klacz Uny przeskoczyla, a raczej przeleciala przez wysoki zywoplot i zniknela Tarlachowi z oczu. Przylaczyl sie do niej po chwili wahania. Otworzyl szeroko oczy ze zdziwienia. Znalezli sie na malym polu otoczonym ze wszystkich stron ogrodzeniem z najprzerozniejszych krzewow, najnizszym wlasnie tam, gdzie przeszly wierzchowce. Pole porastala wysoka trawa i najwyrazniej nie pasly sie na nim zwierzeta, nie ono wszakze skupilo cala uwage Sokolnika. Wpatrzyl sie w otaczajacy je roslinny wal - ostrokrzew, fuksja, gorski jesion i rododendrony rosly tworzac pozornie jednolita mase, podczas gdy wrzosy, janowce i oszalamiajaca roznorodnosc barwnie kwitnacych roslin wypelniala kazda najmniejsza nawet przestrzen. Dostrzegl roze, dzikie roze, i naprzeciwko nich cieniutkie ciemnorozowe pnacze oplatajace az po wierzcholki drzewa, ktore sluzyly jako podpora, i spadajace kaskadami spomiedzy galezi. W innych miejscach burzyly sie polacie pachnacego kapryfolium. -To niewiarygodne - powiedzial po chwili milczenia. - Ale jak to powstalo? Sama nigdy nie moglabys tego dokonac. Nawet roze nie mogly tak sie rozrosnac przez cale twoje zycie, a te drzewa... Una rozesmiala sie. -Skadze, to nie ja je posadzilam. Tak, oczyscilam je troche i poprzycinalam, lecz na tym skonczylo sie moje uczestnictwo w tym dziele przyrody. -Wiec ktos musial jej dopomoc. Wiele z tych roslin zdziczalo, ale kiedys dotykala ich ludzka reka. To ludzie posadzili je w tym miejscu. Spadlo na nich kilka wielkich kropli deszczu i Una zlapala go za reke. -Chodz, bo sie utopimy i na nic pojdzie wysilek naszych koni! -A co z nimi? - zapytal pozwalajac sie prowadzic. -Nic im sie nie stanie. Patrz, juz znalazly dla siebie schronienie. Zaprowadzila swojego towarzysza pod wielki ostrokrzew. Liscie i galezie rozposcieraly sie nad nimi i wokol nich tworzac naturalny tunel prowadzacy w glab zywoplotu. Poszli nim az do podstawy starego drzewa. Tutaj galezie utworzyly dosc wysokie sklepienie i Sokolnik mogl sie wyprostowac. Pod drzewem lezal niski i podluzny szary glaz. Z wierzchu byl lekko zaokraglony i gladki. Una usiadla na kamieniu i usmiechnela sie do Tarlacha. -Witaj w Zielonej Alkowie. Usadowil sie obok pelen z trudem ukrywanego niepokoju. Nie zauwazyl jednak niczego podejrzanego w tym miejscu. Ale to, co Una opowiedziala mu o swojej imienniczce, wystarczylo, zeby czul sie nieswojo. -Kiedy odkrylas to uroczysko? -W dziecinstwie. W tamtych czasach uwielbialam myszkowac. Posluchaj! Slyszysz? Deszcz pada, a tutaj nie dociera ani jedna kropla! Musi zerwac sie rzesista ulewa, zeby woda przeniknela przez te liscie i galezie. Sokolnik zadrzal i ciasniej otulil sie plaszczem. -Wydaje sie, ze wystarczy dostatecznie silny wiatr. Usmiechnela sie. -Tylko slabe jego tchnienie. Spojrz w gore, jak galezie tam tancza. Zreszta gdybys nawet zmarzl jeszcze bardziej i przemokl do suchej nitki, to nic w porownaniu z tym, co musielibysmy tutaj wycierpiec od kasajacych chmur, gdyby nie wialo. -Kasajacych chmur? -Musiales o nich slyszec. To malenkie owady. Roja sie tysiacami i dziesiatkami tysiecy w zacienionych miejscach, kiedy nie ma wiatru albo jest za slaby, zeby je przepedzic. -Tak, slyszalem! Myje nazywamy wscieklymi drobinami. - Pokiwal glowa i powiedzial ponuro: - Pamietam pewna noc - sluzylem wtedy po raz pierwszy jako zolnierz o czystej tarczy - moja kompania czekala w zasadzce na nieprzyjaciela. Podobno zamierzal napasc na wlosc, ktora wynajela nasze miecze. Byl to goracy, duszny wieczor konca lata, gdy nawet najlzejszy podmuch nie poruszal powietrza... -I kasajace chmury byly na zewnatrz? -Szalaly, a nam kazano zachowac absolutna cisze. Nie osmielilismy sie nawet ruszyc reka, zeby je odpedzic, zreszta i tak na nic by sie to nie zdalo. -Biedacy! Czy najezdzcy w koncu sie zjawili? -Wlasnie ze nie. Przybyli dopiero miesiac pozniej i zupelnie inna droga. Bez powodzenia probowala ukryc kpiacy usmiech. -Chocby tylko to jedno powinno bylo cie sklonic do zmiany trybu zycia. -I tak zrobilem - przyznal. Dosiegnal ich jeszcze jeden podmuch. Una zadrzala i szczelniej otulila sie oponcza. Pozniej nagle wyprostowala sie i Tarlach poczul sciskanie w dolku. Przyjechali tu nie tylko w poszukiwaniu schronienia przed burza. -Gdzie jest twoja przyjaciolka? -Oczywiscie w swej wlasnej siedzibie. Chyba nie sadzisz, ze mieszka tutaj? Spotykamy sie w tym miejscu dlatego, ze obie bardzo je kochamy. -W jaki sposob ja wzywasz? -Tak naprawde to jej nie wzywam. Przeciez Una jest moja przyjaciolka, a nie sluzka. Po prostu przywoluje ja w mysli, ona tez mnie tak wola, kiedy proponuje mi spotkanie. Zazwyczaj to ja ja przyzywam, gdyz zjawia sie prawie natychmiast, podczas gdy ja musze dlugo jechac, zeby dotrzec do Zielonej Alkowy. - Una wstala. - Powinnam juz zaczac. -Tak. -Czy jestes pewny, ze zachowasz spokoj? - Przyjrzala mu sie uwaznie. -Tak! Przestraszyla sie. Popelnila blad zadajac mu to pytanie. Sama widziala, ze to wszystko bardzo mu sie nie podoba. Nic na to nie poradzi. Nic by sie nie zmienilo, gdyby wrocili do zamku poniechawszy celu. Zamknela oczy i zaczela przyzywac mysla swoja przyjaciolke. Tarlach obserwowal ja z niepokojem przez kilka minut. Kiedy nic sie nie zmienilo w ich najblizszym otoczeniu, poczul chwilowa ulge, ale ostrzegawczy syk Syna Burzy uzmyslowil mu, ze zwiodly go slabe ludzkie zmysly. Jeszcze prawie przez minute nie dostrzegl zadnej zmiany w Zielonej Alkowie, potem jednak powietrze przed nim zamigotalo i poczelo sie jakby rozciagac... Wydalo mu sie, ze spoglada na niesamowity korytarz. Na jego przeciwleglym koncu pojawila sie jakas postac. Najpierw ledwie widoczna, w miare zblizania sie coraz wyrazniejsza, zdawala sie raczej plynac w powietrzu niz isc. - W koncu, za wczesnie dla Tarlacha, stanela przed nimi, z pozoru rownie materialna jak oni sami. Wstrzasniety Sokolnik zerwal sie na nogi. Poszukal mysla i odnalazl Syna Burzy, ale wyczul w jego umysle takie samo zaskoczenie i niepewnosc, zrozumiale w tej niezwyklej sytuacji. Sokol nie czul strachu ani gniewu, jaki ogarnial instynktownie wszystkich jego pobratymcow w zetknieciu ze skaza lub dzielem Cienia. Nowo przybyla wydala mu sie bardzo obca, pomimo jej urody i Kadzacego nasladownictwa czlowieka. Najbardziej przerazilo go jej podobienstwo do Uny z Morskiej Twierdzy. Z twarzy i postaci sprawialy wrazenie jednej kobiety rozdzielonej na dwie za pomoca jakichs ohydnych czarow, ale przy blizszej obserwacji okazalo sie, ze istnieje miedzy nimi przepastna jak ocean roznica. Ta istota rowniez wydawala sie niezwykle spokojna, lecz nie byl to spokoj osoby, ktora pogodzila sie z dodatnimi i ujemnymi stronami zycia, z jego radosciami i smutkami i wszechobecna grozba smierci. Nie, ten sobowtor Uny nigdy nie zostal poddany zadnej probie, niczego sie nie obawial i nie mial stanac na wprost zadnego niebezpieczenstwa w przyszlosci, moze nawet nieskonczenie odleglej przyszlosci. Twarz tej kobiety byla nawet piekniejsza niz oblicze jej imienniczki, ale rysy wydawaly sie dziwnie wycyzelowane, jakby w jej zylach obok ludzkiej plynela tez krew innej rasy. Tylko zielone oczy zyly w tej nienaturalnie spokojnej twarzy. Jezeli Tarlach nie zdolal odczytac wszystkiego, co sie w nich krylo, to dostrzegl jednak cien jakiegos uczucia, smutku, a moze pragnienia, ktorego przyczyny nie odgadlby zaden czlowiek. Wszystko to zniknelo po chwili, gdyz na widok Uny radosc rozjasnila oczy i cala twarz zjawy. Chocby tylko to jedno musialo mu uswiadomic, ze laczy je silna wiez. I to takze sie zmienilo. Druga Una nagle go dostrzegla, a wtedy jakby niewidzialna zaslona ukryla przed nim jej osobowosc. Spojrzala pytajaco na swoja czlowiecza przyjaciolke. -Siostro? - Glos miala miekki jak Una, ale dziwnie wysoki, choc nie nieprzyjemny dla ucha. -To jest dowodca oddzialu, ktory przybyl nam na pomoc. Pomyslalam, ze powinien sie z toba spotkac, by sie upewnic, iz my z Doliny Morskiej Twierdzy nie przestajemy z Ciemnoscia. Sobowtor Uny utkwil w Tarlachu piekne zielone oczy. -Mam nadzieje, ze nie masz juz zadnych watpliwosci, kapitanie, a przynajmniej, ze wkrotce pozbedziesz sie ich do reszty. Ta Dolina i jej mieszkancy zawsze byli wolni od tej skazy, od najdawniejszych lat az po dzien dzisiejszy. - Usmiechnela sie. - Jesli o mnie chodzi, ja takze ja miluje i ciesze sie, ze mam okazje podziekowac ci za twoja pomoc. - Nie wspomniala o tym, ze przeciez byl najemnikiem, ktoremu dobrze zaplacono za jego uslugi; Una tez tego nie zrobila, przedstawiajac go swojej imienniczce. Tarlach pozdrowil ja unoszac reke. Z ulga odwolal sie do zwyczajow swojego ludu i nie odpowiedzial slowami. Nie byl pewny, czy druga Una stoi po stronie Swiatla, chociaz podpowiadal mu to jego wlasny instynkt i Syn Burzy. Nie wiedzial tez, co moglaby wyczytac z jego odpowiedzi i jak by na to zareagowala. Cofnal sie o kilka krokow, pozwalajac obu niewiastom porozmawiac sam na sam, jak powinien byl uczynic. Przeciez mimo wszystko tylko eskortowal Une z Morskiej Twierdzy. Obserwowal je walczac z instynktem, ktory nakazywal mu wlasnym cialem rozdzielic swoja pania od jej sobowtora. To nie byl tylko sobowtor! Serce uderzylo mu jak mlotem. Na Rogatego Pana! Ona jest czyms wiecej! Musial stoczyc sam ze soba prawdziwa walke w ciagu kilku nastepnych minut, ktore wydaly mu sie wiecznoscia. Zrozumial jednak, ze jesli teraz sie wtraci, zapewne nie zdola juz przekonac swojej chlebodawczyni. Musi zachowac spokoj, chyba ze zjawa wykona jakies wrogie posuniecie, na ktore bedzie mogl zgodnie z prawem zareagowac, jakkolwiek nawet nie odwazylby sie przewidywac wyniku swego dzialania. Wreszcie, a w istocie minelo zaledwie kilka chwil, spotkanie sie skonczylo i obca kobieta odeszla tym samym korytarzem, ktorym tu przybyla. Sokolnik znalazl sie u boku Uny, skoro tylko znow zostala sama, a jego skrzydlaty brat potwierdzil, ze Brama miedzy swiatami naprawde sie zamknela. Chwycil ja za rece. -Czego tamta od ciebie chce? - zapytal szorstko. Pani Morskiej Twierdzy chciala udzielic mu suchej odpowiedzi, ale dostrzegla zacisniete usta i wyczytala strach w jego oczach. -Nic. Jest moja przyjaciolka. -Ona jest toba! Uno, ona to druga ty, tak, nieco inna, ale jednak jest toba! Spojrzala na niego tak, jakby oszalal. -Nie jestesmy tym samym, nie myslimy identycznie, nie mamy tez takich samych upodoban i chociaz zachodzi miedzy nami uderzajace podobienstwo, nie dorownuje jej uroda. Wiem, ze niewiele to dla was znaczy, ale na pewno to zauwazyles. Co do reszty, dowiesz sie wszystkiego tylko wtedy, gdy uwierzysz mi na slowo. -Przyznaje, ze nie jestescie tym samym, i dzieki niech beda za to Rogatemu Panu, a przeciez... Tak, tworzycie jedna istote. Nie umiem wyjasnic, dlaczego i jak to sie dzieje, lecz tak wlasnie jest. A co do twojego wygladu, Uno z Morskiej Twierdzy, zle sie oceniasz. W oczach kazdego mezczyzny bylabys o wiele piekniejsza niz ta dziwna... stwora kiedykolwiek moglaby byc. Ty dzielilas zycie innych ludzi. Jestes zarazem silna i slaba, i dobra wlasnie z tego powodu... Urwal. Nie wiedzial, jak ujac w slowa pewne pojecia, jak w zrozumialy sposob opisac sytuacje calkowicie przekraczajaca wszystko, z czym sie kiedykolwiek zetknal albo o czym slyszal. Byl gleboko przekonany, ze nawet Czarownice z Estcarpu z cala ich tak wychwalana moca i wiedza, zupelnie nie umialyby sie w tym rozeznac. I po raz pierwszy w zyciu zapragnal, by choc jedna tu sie zjawila i pomogla im wyjasnic te tajemnice. -Uno, ona nie sluzy Ciemnosci. Przyznaje, pomylilem sie, ale mimo to, ja... obawiam sie, ze jest niebezpieczna, smiertelnie dla ciebie niebezpieczna. Nie rob nic, nie obiecuj nic, nie przyrzekaj bez glebokiego i dlugiego namyslu, gdyz mozesz zrobic cos, czego juz nie bedziesz mogla zmienic. Rozdzial szosty Nastepnego ranka Tarlach stal jak zwykle na plazy w cieniu wielkiego glazu. Morze nosilo slady wczorajszej burzy i Tarlach nie zazdroscil zolnierzom w widocznej w glebi zatoki niewielkiej lodce, ktorej wybryki bezwiednie obserwowal zajety rozmyslaniami o drugiej Unie.Byl calkowicie zaskoczony i zdziwiony odpowiedzia chlebodawczyni na swe oswiadczenie. Spodziewal sie wybuchu wscieklosci i prawie sprzeczki - a wydawaly mu sie nie do unikniecia - tymczasem nic sie nie stalo. Wprawdzie Una dzielnie bronila swojej przyjaciolki, czego przeciez nalezalo oczekiwac, ale skoro tylko opuscilo ja zdziwienie, nie obrazila sie na niego. Nie potepila go ani nie odrzucila otwarcie jego obaw. Przyznala z pewna pokora, ze naprawde nie wie, jak moglaby zbic jego argumenty, i ze nie zna zwyczajow Dawnego Ludu. Z tego powodu postanowila zachowac ostroznosc, ktora jej doradzil. Zlozyla tez podziekowanie za szybkie wykrycie niebezpieczenstwa, ktorego ani ona, ani dwie najblizsze jej osoby nie moglyby sobie nawet wyobrazic. Tarlach pochylil glowe. Okazal sie tak bardzo wyczulony na zagrozenie tylko dlatego, ze tamta Una byla kobieta i ze sama miala albo kontrolowala dostatecznie wielka moc, ze na kazde zawolanie mogla otworzyc Brame do ich swiata. Zastanowil sie, jak sam by zareagowal, gdyby to Una uznala za stosowne przestrzec go przed podejrzanymi przyjaciolmi. Ze wstydem musial przyznac, ze nie wysluchalby jej z takim samym szacunkiem i prawdopodobnie nie potraktowalby jej z grzecznoscia nalezna chlebodawczyni, ktora wynajela jego miecz. Nie byl wszakze tak gleboko zamyslony, zeby nie uslyszec powitania Syna Burzy, ktore sokol specjalnie zastrzegl dla swoich ludzkich braci. Gdy ptak opuscil jego ramie, by przylaczyc sie do Slonecznego Promienia, spojrzal w gore i podniosl reke witajac Brennana. Porucznik odpowiedzial tym samym gestem. -Wiedzialem, ze tu cie znajde, kapitanie. -Bywam tu dosc czesto. Lubie patrzec, jak zatoczka zmienia sie z kazda godzina i katem padania promieni slonecznych. Brennan spojrzal na niego. -Bardzo pociaga cie ta Dolina - stwierdzil Brennan i uwaznie przyjrzal sie dowodcy. Tarlach skinal glowa. -Morska Twierdza ma wiele do ofiarowania czlowiekowi. - Westchnal, powazniejac. - Mam nadzieje, ze nie dotrze tu wojna. Zasluzyla na lepszy los. -Watpie w to. Od naszego przybycia panuje pokoj. -Tak, ale tamten rozbojnik zacznie swoja robote dopiero podczas jesiennych i zimowych sztormow. -Zakladajac, ze w ogole dziala w tym rejonie. Nie zauwazylismy niczego, co by na to wskazywalo, nie bylo tez zadnych klopotow z tym panem Oginem. Nie zobaczylismy go nawet przelotnie. -Uprzedzono nas, ze tak bedzie, przynajmniej w lecie - odpowiedzial z wyrzutem jego dowodca. - Co sie zas tyczy pana Kruczego Pola, rozum mu nakazuje zachowac przez jakich czas spokoj, a potem znow uderzyc w konkury stosujac juz inna taktyke. -Tak, wlasnie, pani Una... Wczoraj dlugo nie wracaliscie. -Cos ty powiedzial? - Tarlach zesztywnial. -Nic. -Burza nas zaskoczyla i znalezlismy schronienie, a potem dlugo czekalismy, zanim ucichla - powiedzial ostrym tonem, jakiego bardzo rzadko uzywal w stosunku do swoich zolnierzy. - Czy wyobrazasz sobie, ze zbezczescilem te, ktorej zlozylem przysiege, gwalcac ja lub uwodzac? -Uwodzenie to bron klaczy. -Kazdego innego zabilbym za takie slowa! - warknal kapitan zacisnawszy dlon na rekojesci miecza. Brennan cofnal sie o krok. Nie potrzebowal lopotu skrzydel zaniepokojonych sokolow, ktore krazyly tuz nad ich glowami, by zrozumiec, jak straszny gniew rozgorzal w sercu jego przyjaciela. Sprawiedliwy gniew. Skrzywdzil go swymi slowami tylko dlatego, ze zirytowal sie dluga nieobecnoscia dowodcy poprzedniego dnia. -Prosze o wybaczenie, towarzyszu. Po prostu nie tylko ja sie niepokoilem, ze nie wracasz tak dlugo. Nikomu nic nie powiedziales o swoich planach i nawet nie wiedzielismy, gdzie zaczac cie szukac. Tarlach uspokoil sie. -Glupio postapilem - przyznal. - Tak naprawde, to pozwolilem sobie wyladowac zlosc na naszej chlebodawczyni i dzialalem pod wplywem gniewu. - Wzruszyl ramionami. - Co sie stalo, to sie nie odstanie. Mielismy dobre zamiary. Opowiedziala mi o pewnym miejscu Mocy i udalem sie tam, zeby je zbadac. Ona mnie tak zaprowadzila. -Co takiego?! Myslalem, ze Dolina Morskiej Twierdzy wolna jest od tej zarazy. -Moc tam dziala tylko od czasu do czasu. -Czy nosi skaze? -Ani ja, ani Syn Burzy nie zauwazylismy zadnych oznak. Dowodca Sokolnikow uswiadomil sobie, ze po prostu nie chce wyjawic towarzyszowi nic z wydarzen w Zielonej Alkowie. Byly zbyt dziwne i trudno byloby jakos je wyjasniac czy za cos reczyc, chociaz w glebi duszy byl przekonany, ze kobieta spoza Bramy nie zagraza nikomu poza Una z Doliny Morskiej Twierdzy. Z drugiej zas strony, gdyby opowiedzial te historie, skompromitowalby Une w oczach swoich zolnierzy. Nie moze do tego dopuscic. I tak juz musiala wydawac im sie podejrzana, gdyz Brennan nie okazalby swojego gniewu tak, jak to wlasnie zrobil. Poza tym jego podwladni coraz bardziej sie niecierpliwili nie majac nic do roboty i nie dostrzegajac nawet sladu zagrozenia, przed ktorym mieli bronic Doliny. W zasadzie to nie mialo znaczenia. Przysiegli sluzyc tutaj przez dwanascie miesiecy, ale zlozenie przysiegi kobiecie moglo spowodowac wzrost niezadowolenia, on zas nie chcial sila narzucac posluchu i dyscypliny zadnemu ze swoich wojownikow. Nie powinien w ten sposob oslabiac tej tak dobrej jednostki. Na szczescie porucznik chyba przyjal jego wyjasnienie i Tarlach, by nie dopuscic do dalszych pytan, zwrocil glowe ku morzu, ponownie koncentrujac uwage na malym statku kolyszacym sie na wzburzonych falach. Statek byl teraz znacznie blizej i kapitan spochmurnial przygladajac mu sie uwaznie. -Brennanie, ty dluzej sluzyles na morzu ode mnie. Co sadzisz o tym statku? Obserwuje go od mniej wiecej pol godziny. Czasami plynie szybko, czasami zas wolno, jakby z wiatrem, niekiedy zas zwraca sie burta do fal, tak jak teraz, chociaz w koncu zawsze ustawia sie do nich dziobem. -Prawdopodobnie jest w dosc dobrym stanie, ale nie podoba mi sie to, jak plynie. Nie porusza sie jak trzeba. Wydaje sie, ze czasami zaloga z trudem nad nim panuje - odparl porucznik po dluzszej chwili i nagle dodal: - Ten statek jest w niebezpieczenstwie! Spojrz, ktos tam wymachuje czyms bialym, moze koszula. -Wezwij mieszkancow Doliny. Moze tez go dostrzegli, a moze nie. Zostane tu na strazy. Porucznik skinal glowa i podbiegl w strone najblizszych chat, ale nie przebyl nawet dziesieciu metrow, kiedy zobaczyl grupe dziewczat i mlodziencow co sil w nogach pedzacych plaza do przycumowanych lodzi. Wiedzac, ze sprawa jest w dobrych rekach, wrocil do swojego dowodcy, gestem wyrazajac mlodym uznanie za gotowosc i szybkosc dzialania. Statek zostal wkrotce wziety na hol i wyciagniety na brzeg. Jego trzyosobowa zaloga, dobrze znana mieszkancom Doliny Morskiej Twierdzy, byla zmeczona, ale cala i zdrowa. Mezczyzni lowili ryby z dala od wybrzeza swojej Doliny, kiedy ster uderzyl w podwodna skale. Mogli uniknac zderzenia, lecz zbytnie zaufanie we wlasne sily uczynilo ich nieostroznymi, gdyz mieli do czynienia z dobrze sobie znanym niebezpieczenstwem. Z zapasowego wiosla zrobili drugi ster, ale wtedy fale zniosly ich z wod wlasnej Doliny. Skierowali sie wiec tutaj z zamiarem naprawienia swojej lodzi w zatoce Morskiej Twierdzy. Kiedy jednak wzburzone morze zagrozilo ich nowemu sterowi, przestraszyli sie i zaczeli wzywac pomocy. W okolicy bylo jeszcze kilka miejsc, do ktorych mogli przybic, woleli jednak ominac zatoczke Kruczego Pola. Wyznali, ze nie chcieli sie tam zapuszczac, gdyz zawsze uwazano tamto wybrzeze za niebezpieczne, a w ostatnich latach zyskalo ponadto zla slawe z powodu katastrof i zaginiec statkow. Tarlach i jego porucznik wymienili spojrzenia, gdy najstarszy z rybakow, konczac opowiesc o przygodach swojego statku, wypowiadal to ostatnie zdanie. Brennan skinal glowa. Sokolnicy potrzebowali takiego wlasnie uzasadnienia. Rybak naprawde sie bal, wiedzial o grozacym tam niebezpieczenstwie i wolal nie podejmowac ryzyka. Nie bedzie juz mowy o opuszczeniu Morskiej Twierdzy przed koncem ich sluzby. Rozdzial siodmy Przy pomocy miejscowych rybakow obcy zeglarze migiem naprawili swoja lodz i odplyneli jeszcze przed wieczorem.Od tej pory Sokolnicy odzyskali wiare w celowosc swojej sluzby i uznali rutynowe pelnienie strazy za rzecz wazna i potrzebna. Moze to nie pan Kruczego Pola powodowal katastrofy statkow, o ktorych tak pobieznie wspomniala trojka obcych rybakow, ale na pewno ktos to robil. Najemnicy zrozumieli, ze trzeba strzec portu Morskiej Twierdzy przed tym tajemniczym renegatem. Wprawdzie zrzadzeniem losu ta zagadka wyjasnila sie przynajmniej w czesci, lecz Tarlacha tego dnia i nawet nastepnego trapil ponury nastroj. Wolal zatem pozostac w swojej kwaterze, z dala od zolnierzy i mieszkancow Doliny; zajal sie rejestrami, przeklenstwem kazdego dowodcy odpowiedzialnego za wiecej niz garstke wojownikow. Kiedy przed poludniem uslyszal ciche pukanie do drzwi, niechetnie pozwolil wejsc intruzowi. Spojrzal spode lba na Pania Morskiej Twierdzy, ale zaraz glosne miauczenie zwrocilo jego uwage na malenka kotke, ktora tulila do siebie, i zajrzal w oczy zwierzatka swiecace tak jasno, ze wydawaly sie plonac. Wstal i wyszedl na spotkanie suzerenki. -Widze, ze juz sie zaprzyjaznilas ze swoja towarzyszka! -Wlasnie! - Zawahala sie. - Przepraszam, ze przeszkadzam ci w pracy, lecz wprost musialam ci ja przedstawic. Tylko tobie. - Owladnelo nia uniesienie. - Nigdy sobie nie wyobrazalam, ze to tak wyglada! -Ze mna bylo zupelnie tak samo, kiedy po raz pierwszy zostalem wybrany, pani! - Rozesmial sie. Tarlach poglaskal wskazujacym palcem malenkie stworzonko o szylkretowej masci. Robilo wrazenie zabawki zlozonej z futerka i wielkich, okraglych, nieuleklych oczu. -Jest rozkoszna i bedzie sliczna, kiedy urosnie. - Spojrzal na Une. - Ale jest jeszcze mlodziutka. Dlaczego wybralas tak niedojrzale zwierze? -Nie zrobilam tego celowo. Natknelam sie na nia dzis rano. Bronila sie zebami i pazurkami przed psem, ktory zapedzil ja do kata. Psisko nie zartowalo i pewnie wszystko by sie skonczylo w kilka sekund, gdybym sie nie wtracila. A ona nie zamierzala ani uciekac, ani sie poddac, choc grozila jej smierc. -Chyba nie odrywalas sama tego bydlaka? - zapytal szybko. -Skadze! Moja skora wciaz jest cala. Zrobilabym to, gdybym musiala, ale po prostu powiedzialam mu w mysli, zeby zajal sie tym, co do niego nalezy, i nie niepokoil slabszych, ktorymi powinien sie opiekowac. Odszedl przykladnie ukarany. -Czy twoja malenka przyjaciolka okazala ci wdziecznosc? - zapytal, maskujac ulge. -O, duzo wiecej! Zapytalam ja, gdzie moge znalezc jej matke, zeby ja do niej zaprowadzic, a ona nie chciala mi powiedziec ani mnie opuscic. - Una usmiechnela sie poblazliwie. - Jest bardzo uparta. -Pasujecie do siebie - odrzekl sucho. - Jak ja nazwalas? A moze jej krewni juz nadali jej imie? -Nazwalam ja Odwazna. Zasluzyla na to po tym nierownym pojedynku. -Rzeczywiscie. Tarlach wzial od Uny kotke i obejrzal uwaznie. -To piekne zwierze. Powinna pomyslnie sie rozwijac. Pamietaj jednak - dodal przypominajac sobie podniecenie, ktore go ogarnelo przy pierwszym sokolim piskleciu - ze uplynie jeszcze troche czasu, zanim bedziesz mogla zabierac ja ze soba na wyprawy. -Mysle, ze moje macierzynskie instynkty sa w porzadku, kapitanie - powiedziala cierpko, odbierajac mu Odwazna. Ich rece zetknely sie przy tym i Sokolnik zesztywnial. Z rozdraznieniem popatrzyl na Une. -Zlecilas mi najdziwaczniejsze z zadan, jakie kiedykolwiek mialem nieszczescie otrzymac - powiedzial z wsciekloscia. Zaraz jednak opanowal sie i dodal: - Jestem glupcem, w dodatku skonczonym gburem. To musi byc dla ciebie po dwakroc trudne do zniesienia. -Twoje towarzystwo nie wydaje mi sie nieprzyjemne - odpowiedziala odwracajac twarz. - Przywyklam patrzec na ciebie jak na prawdziwego przyjaciela, a nie tylko jak na sojusznika. Spod helmu wypelzl na policzki lekki rumieniec. -Jezeli mowiac to sprawilam ci przykrosc, prosze o wybaczenie. Wiesz, ze ja... nie chcialabym cie obrazic ani zniewazyc. -Obrazic? Twoje spojrzenie mowi co innego. Zrobil krok w jej strone. -Uno z Morskiej Twierdzy, bylabys oczkiem w glowie i podpora kazdego szlachcica, ktory zdolalby cie zdobyc na czas, jaki mu pozostal do wiecznosci. Za czesto slyszalem, jak wyglaszalas przeciwne poglady. Jestes niesprawiedliwa wobec siebie i Morskiej Twierdzy. Mogloby cie to sklonic do wybrania na malzonka mezczyzny nie zaslugujacego w pelni ani na ciebie, ani na twoja Doline. - Odwrocil sie od niej i mruknal: - Nie mam prawa tak do ciebie mowic. -Masz do tego pelne prawo. Czyz nie nazwalam cie moim przyjacielem? - W glosie Uny brzmial usmiech. Przyjrzala mu sie w zamysleniu. - Czy twoi towarzysze sprawiaja ci klopoty? Dostrzegla jego zaskoczenie, choc szybko sie opanowal. Trafila w sedno, ale Sokolnik nie chcial jej tego przyznac. -Dlaczego o to pytasz? - zapytal wymijajaco. -Poniewaz wlasnie tak byc powinno. Twoi zolnierze nie znosza bezczynnosci. Od waszego przybycia tutaj, ty masz wiecej do roboty niz reszta twojej kompanii. Teraz, gdy twoi podwladni odpoczeli i poznali juz troche Doline, nie wystarcza im pilnowanie jedynego do niej wejscia. Nie musza nawet strzec wawozu przy Kwadratowym Zamku, poniewaz zleciles to waszym sokolom. Chcieliby zajac sie czyms naprawde waznym. Ponadto irytuje ich moja obecnosc. - Opuscila na moment oczy. - Bezczynnosc musi jeszcze pogarszac sytuacje. -Masz bystry umysl, pani. Niewiele sie pomylilas, ale nie obawiaj sie, nie zlamiemy danej ci przysiegi i nie porzucimy Morskiej Twierdzy. - W jego oczach pojawil sie zimny blysk. - Rybacy z sasiedniej Doliny przekonali moich zolnierzy, ze ich obecnosc jest tu niezbedna. Wszyscy nienawidzimy zarowno piratow, jak i rozbojnikow zwabiajacych statki na skaly, i uwazamy jednych i drugich za nalezna nam zdobycz. -Dziekuje ci, Ptasi Wojowniku - powiedziala zachrypnietym nieco glosem i wyczul, ze bardzo ja martwila ta sprawa. -Zatrzymalaby nas tutaj przysiega, ktora zlozylismy - dodal sztywno. -Wiem o tym, ale dobrze sie stalo, nieskonczenie lepiej, ze dotrzymujecie jej dobrowolnie. Zadne z nich nie odezwalo sie przez kilka nastepnych minut. Tarlachowi ciazylo to milczenie, lecz oboje ogarnelo jakies skrepowanie, a on nie wiedzial, jak je przerwac. Wtedy Odwazna miauknela zdumiewajaco glosno jak na takie male kociatko, jakby chcac wyrazic niezadowolenie, ze przestala byc osrodkiem zainteresowania. Tarlach usmiechnal sie i znow ja poglaskal. -Jezeli mozesz rozstac sie na jakis czas z tym malenstwem, chcialbym, zebys pojechala ze mna. Wprawdzie kilkakrotnie obejrzalem wawoz przy Kwadratowym Zamku, ale jeszcze nie bylem w samej twierdzy. Zdaje sie, ze popelnilem blad. Na pewno moze ona jeszcze sluzyc jako wysunieta placowka. W naszej sprawie lub przeciw nam. -Wloze podrozny stroj, ty zas tymczasem kaz osiodlac konie. Idac do stajni Sokolnik spochmurnial. Do jego obowiazkow nalezalo sprawdzenie starego zamku pod wzgledem mozliwosci obronnych, tak jak to powiedzial Unie. Powinien tez byl zbadac, czy jakies slady nie wskazuja, iz posluguja sie nim sily Swiatla albo Ciemnosci. Nie potrzebowal takze przewodnika, bo droge znal wysmienicie. Potrzasnal gniewnie glowa. Czy kpil sam z siebie? Czy mu to sie podoba, czy nie, musi trzymac sie jak najblizej pani Morskiej Twierdzy. Jego przysiega nie okreslala dokladnie, jak ma jej bronic, ale uwazal, ze powinien oslaniac ja najlepiej, jak potrafi, zarowno przed czarami, jak i przed zwyklym orezem. Dlatego musial sie upewnic, ze nie zostanie wezwana na nastepne spotkanie ze zjawa, podczas gdy on bedzie gdzies daleko i nie zdola wrocic na czas. To powinno sie udac. Czul to. Sila tego wrazenia zaskoczyla go i nieco zaniepokoila, choc zdawal sobie sprawe, ze przywiazal sie do Morskiej Twierdzy. Nie chcial, by spadlo na nia nieszczescie. Nie dopusci, zeby uderzylo w pania Une. Z tego wlasnie powodu jego zachowanie i slowa staly w calkowitej sprzecznosci z wychowaniem, ktore otrzymal, i obecna pozycja. Jezeli Una poslubi nieodpowiedniego mezczyzne, czyniac go w ten sposob panem Doliny Morskiej Twierdzy, rezultat moze byc rownie zly jak wroga napasc, a moze jeszcze gorszy. W pewnym sensie szkoda, ze sam jest Sokolnikiem. Dwaj ostatni panowie Morskiej Twierdzy byli przeciez zolnierzami o czystych tarczach... Tarlach zatrzymal sie w pol kroku, a potem zaczal smiac sie cicho. Mezczyzn z jego rasy czesto oskarzano, ze maja zbyt wygorowane mniemanie o sobie. Czyz on sam teraz tego nie doswiadcza? Czyzby byl drugim Oginem, tak pelnym buty, ze wyobraza sobie, iz jego starania o reke Uny by sie powiodly? I nie przewiduje odmowy? Sama mysl o tym, iz moglby zostac Panem na Zamku, byla tak nieprawdopodobna, ze po prostu smieszna. Rozbawil go ten pomysl i nawet przez mysl mu nie przeszlo robic sobie wyrzuty z tego powodu. Jechali wyboistym i nierownym szlakiem. Przez wieksza czesc drogi musieli isc pieszo, prowadzac swoje wierzchowce, Una jednak kroczyla lekko, jakby szla po zarosnietej trawa alejce. Idac troche na skroty zaoszczedzili sporo czasu, a poniewaz nie musieli sie spieszyc, zatrzymali sie na nieprzewidziany odpoczynek po przebyciu szczegolnie trudnego odcinka drogi. Una usiadla w gestych wrzosach i gleboko odetchnela pachnacym powietrzem, upajajacym jak wino. Tarlach ulokowal sie obok, tez sie cieszac ta przerwa w podrozy. -Nic dziwnego, ze wytrzymywalas tempo naszego marszu, skoro cwiczylas w takim terenie. -Czy ide za szybko? - zapytala ze skrucha. - Znam te strony tak dobrze, ze mi to nie przeszkadza, ale ty... Sokolnik rozesmial sie tylko w odpowiedzi. -Zapominasz, ze kazdy teren jest dla mnie nowy. Takie tempo zbytnio mnie nie meczy. - Spojrzal na nia z ciekawoscia. - Jak nauczylas sie tak dobrze wedrowac przez dzikie pustkowia? Nigdy nie spotkalem kobiety w High Hallacku, ktora by potrafila tak chodzic, i tylko kilku mezczyzn, ale to byli doswiadczeni zwiadowcy albo mysliwi. Usmiechnela sie, zadowolona z pochwaly, choc i lekko zaklopotana. -Zawsze lubilam wedrowac, a ojciec zaszczepil we mnie przekonanie, ze ten, kto chce wladac jakas Dolina, powinien poznac ja gruntownie. -Czy to pan Harvard nauczyl cie walki na miecze? -Tak. Poczatkowo go to bawilo, ale mysle, ze stracil zapal pozniej, kiedy sie okazalo, ze dobrze nim wladam. - Westchnela. - Musze mu oddac te sprawiedliwosc, ze pozwolil mi dalej sie uczyc. Byl gleboko przeswiadczony, ze wszyscy powinni dbac o sprawnosc fizyczna, i nie uwazal szycia czy gry na lutni za zajecia tozsame z cwiczeniami. -To dlatego tak dobrze jezdzisz konno? -Tak, w pewnej mierze, chociaz musze przyznac, ze wszyscy mieszkancy naszej Doliny to umieja. Nasze konie sa tak wspaniale, ze wymagaja od nas doskonalosci. Wszystko inne byloby profanacja. - Jej oczy zablysly. - Ojciec nalegal nawet, bym nauczyla sie plywac i zeglowac, poniewaz sa to umiejetnosci niezbedne dla mieszkancow wybrzeza. - Una zmarszczyla brwi. - Nigdy jednak nie sadzil, ze bedzie mi potrzebna znajomosc taktyki, ze bede musiala rzadzic i dowodzic zagrozona Dolina. -Tego mozna sie nauczyc - powiedzial Sokolnik. - Sadzac po twoim zachowaniu w dniu, w ktorym sie spotkalismy, opanowalas juz podstawy strategii... Szybko odwrocila glowe, zagryzajac drzace wargi. To wspomnienie nie bylo przyjemne. Reka kapitana Sokolnikow tylko musnela jej reke. -Wybacz mi, pani - rzekl lagodnie. - Pierwsze zabojstwo silnie przezywa kazdy, nawet ci, ktorzy sa na nie przygotowani. Usmiechnela sie z wdziecznoscia. -Czy przy nastepnym jest latwiej? - zapytala. -Owszem, ale wiekszosci z nas nigdy nie sprawia przyjemnosci. Wszyscy wiemy, ze nalezy sie wystrzegac czlowieka, ktory lubi zadawac innym smierc. Tarlach zauwazyl jej wzrastajaca niecierpliwosc: chciala jechac dalej. Podniosl sie wiec i pomogl jej wstac. Wyruszyli w dalsza droge. Jechali tak jeszcze przez jakies dwie godziny, gdy Una nagle zatrzymala sie i w milczeniu wyciagnela przed siebie reke. Gesty dotad las urywal sie nagle w miejscu, w ktorym staneli. Wysoki klif strzelal przed nimi w niebo, a na jego szczycie znajdowala sie dziwaczna ruina o murach wciaz krzepkich, mimo brzemienia ciazacych na nich wiekow. Byl to zamek w ksztalcie kwadratu. Jego gladka fasade przerywalo tylko kilka szczelin wystarczajaco szerokich, by lucznik mogl z nich wycelowac i strzelic. Una z duma powiodla spojrzeniem po wysokich, masywnych murach twierdzy. -Kiedy moi przodkowie przybyli do High Hallacku, u zarania naszych dziejow, i dotarli do Morskiej Twierdzy, ta foteca wygladala prawie tak samo jak teraz. Wedlug slow owczesnego pana Doliny, duch tej krainy przybyl do niego we snie pod postacia mlodej szlachcianki, a niektorzy powiadaja, ze we wlasnym ksztalcie. Powiedzial, ze to miejsce bedzie nalezalo do niego i do jego rodu, ale za to beda mu sie rodzic tylko corki. Wielmoza przyjal warunki i jego nastepcy, a raczej nastepczynie, poniewaz w naszej rodzinie nigdy nie przyszedl na swiat chlopiec, oraz potomkowie tych, ktorzy z nim przybyli - po dzis dzien zamieszkuja Morska Twierdze. -A Krucze Pole i inne Doliny? -Zostaly zasiedlone w tym samym czasie, rownie spokojnie jak nasza, lecz nie nawiazaly zadnych kontaktow z tymi, ktorzy w odleglej przeszlosci rzadzili High Hallackiem. Mielismy wiele szczescia pod tym wzgledem. Gdzie indziej ludzie ulegli porazeniom, a ich rody wykleto, gdy zetkneli sie z Dawnym Ludem i tym, co po nim pozostalo. -Prawde powiedzialas, slyszalem o takich przypadkach - rzekl Tarlach po chwili milczenia, badajac wzrokiem starozytna budowle. - Czy mozemy wejsc do tego zamku bez obawy, a moze to jest niebezpieczne? Powiedzialas, ze juz dawno legl w ruinie. -Tak, odkad siegam pamiecia, ale mozemy go obejrzec, tylko zachowajmy ostroznosc. Chociaz pradawna twierdza okazala sie bardzo interesujaca, jej ogledziny nie zabraly im wiele czasu. Na samym dole znajdowala sie jedna wielka komnata. Trzy nastepne poziomy byly ze soba polaczone waskimi, kretymi schodami biegnacymi wewnatrz niewiarygodnie grubego muru. Komnaty, do ktorych tylko zagladali ze schodow, nie wchodzac na nie wzbudzajace zaufania zmurszale podlogi, byly wilgotne i ciemne, gdyz przez nieliczne waskie okna do srodka wpadalo niewiele swiatla. Schody konczyly sie waskim otworem drzwiowym, ktory wychodzil na otoczony parapetem dach. Z tego miejsca rozciagal sie wspanialy widok, ale nie dosc na tym. Mogli tez dojrzec w calej okazalosci jedyne przejscie, waski wawoz przecinajacy wysoki i stromy gorski masyw stanowiacy w tej stronie granice Doliny Morskiej Twierdzy. Za wawozem i pasmem gor lezalo Krucze Pole. -Chce je zbadac jeszcze raz, skoro juz jestesmy tak blisko - powiedzial Sokolnik. - Meldunki naszych sokolow sa uspokajajace i wyczerpujace, ale nie zawadzi, jezeli dowodca od czasu do czasu na wlasne oczy obejrzy jakis posterunek. -Dobrze, kapitanie. Jedzmy wiec. Droga w dol jest latwiejsza od tej, ktora przybylismy do Kwadratowego Zamku. Rozdzial osmy Dolina Kruczego Pola niewiele roznila sie od Morskiej Twierdzy. Po obu jej stronach rozciagaly sie dzikie, grozne i piekne gory. We wlosci Ogina bylo wiecej uprawnej ziemi i znacznie wezsze wybrzeze, ale nie mogli tego dostrzec stojac w miejscu, w ktorym spotykaly sie obie Doliny.-Tedy mogliby wtargnac najezdzcy - powiedzial Tarlach. - Nie chcialbym jednak sluzyc pod rozkazami dowodcy desperata, ktory by sie na to odwazyl. Tuzin zolnierzy moglby zniszczyc cala armie usilujaca tedy dotrzec do Morskiej Twierdzy. No, moze przesadzam. W kazdym razie zostalibysmy ostrzezeni i bez trudu urzadziloby sie na nich zasadzke. -Nawet gdyby sie przedarli, najpierw musieliby przebyc przestrzen, ktorej mozna latwo bronic, potem zas pojsc droga prowadzaca do samej Doliny - dodala Una. Sokolnik skinal glowa. -Trudne to zadanie, ale niszczacy statki rozbojnik zdolny jest do wszystkiego i nie nalezy go lekcewazyc. Una nagle jeknela. -O wilku mowa, a wilk tuz! Czy widzisz te kotline na prawo, po naszej stronie wawozu? Strumien plynie jej srodkiem. -Widze. Na tamtym brzegu jest jakis jezdziec. Czy to ktos z ludzi Ogina? -To sam Ogin, o ile mnie oczy nie myla. Uzywa dziwacznego siodla, ale to swietny jezdziec. Przez kilka sekund obserwowala pana Kruczego Pola. -On nas nie zauwazyl. Umykamy cichaczem, czy spotykamy sie z nim? -Chyba nie powinien tutaj przebywac? Przeciez to twoja ziemia. W High Hallacku nie panowala jednolita zasada nietykalnosci granic; zalezala od rejonu, tradycji przyjetej w danych Dolinach. -Nie, nie zrobil nic zlego - odparla. - Spory graniczne sa u nas rzadkoscia. Niewiele mozna wysledzic czy zniszczyc -jedynie w poblizu samych zamkow. Moglby zgodnie z prawem szukac swoich zblakanych zwierzat, polowac, a nawet tylko rozkoszowac sie jazda. -Albo rozpoznawac teren, tak jak my to robimy - odrzekl ponuro Tarlach. - Na pewno dowiedzial sie juz o obecnosci mojej kompanii w Morskiej Twierdzy i odgadl, dlaczego nas wynajelas. Moze teraz planuje wlasnie zadanie pierwszego ciosu, zeby oslabic nas przez zaskoczenie. -Tak, jedno albo drugie. Sokolnik zmruzyl na chwile oczy. -Chcialbym spotkac sie z twoim sasiadem. Ale niech sam na nas sie natknie. Zobaczymy, czy nas powita, czy sprobuje sie wycofac niepostrzezenie. Ostroznie zjechali na dol w taki sposob, by ich nie zauwazono, zanim sami nie beda na to przygotowani. Oboje z napietymi silnie nerwami wynurzyli sie w koncu na otwarta przestrzen, zastanawiajac sie, jak intruz zareaguje na ich obecnosc. Ogin od razu ich dostrzegl. Albo rzeczywiscie nie mial nic do ukrycia, albo dobrze nad soba panowal, bo zawolal do nich prawie w tej samej chwili. A raczej zawolal do Uny, ktora najwyrazniej natychmiast rozpoznal. Kiedy sie do niego zblizyli, Tarlach spostrzegl, ze intruz jest niezwyklym mezczyzna. Pan Kruczego Pola, choc sredniego wzrostu i krepej budowy, skladal sie chyba z samych muskulow bez odrobiny tluszczu. Jego twarz wydawala sie prawie kwadratowa, podobnie jak cala postac. Spod ciemnej opalenizny przebijala czerwonawa cera. Krzaczaste czarne brwi ocienialy ciemne oczy. Mial faliste krucze wlosy, przerzedzone nieco na czubku glowy, i regularne rysy. Tylko wargi, nienaturalnie waskie, sprawialy nieprzyjemne wrazenie szczeliny. Pochylil dwornie glowe, witajac pania sasiedniej Doliny. -Jestes daleko od domu, pani Uno - zauwazyl grzecznie po wymianie powitan. -Tak jak ty, panie. -Rzeczywiscie i w dodatku naruszylem twoje prawa. Ujezdzalem tego zrebca, kiedy zauwazylem pieknego jelenia i poczalem go scigac. -Przykro mi wiec, ze przeszkodzilam ci w polowaniu. Rozesmial sie. -Tylko pozwolilas mi zachowac twarz, pani. Moj kon, jeszcze calkiem niedoswiadczony, nie nadaje sie do polowania w takim terenie i stracilem zwierze z oczu. Spojrzal z ukosa na milczacego Sokolnika, ktory przez caly czas rozmowy trzymal sie nieco z tylu za swoja towarzyszka. -Obawiasz sie czegos, pani Uno, ze objezdzasz swoje ziemie eskortowana przez wojownika? Nie mialas tego w zwyczaju. -Sprawily to obecne niespokojne czasy, panie. Zbyt wielu wedruje po okolicy obcych, z ktorymi spotkanie mogloby zle sie skonczyc dla samotnej kobiety, jak zreszta i dla mezczyzny. Ogin zmierzyl zimnym spojrzeniem skrzydlaty helm Tarlacha. Wprawdzie spotkali sie przypadkiem, ale postanowil obrocic ten traf na swoj pozytek. -Z jednym wojownikiem, pani? Ten na nic ci sie nie przyda. Tylko marnujesz czas z takim jak on... Nie powiedzial nic wiecej. Nie zdazyl nawet przelknac sliny i znieruchomial w obawie, ze cienki jak igla czubek miecza Sokolnika przebije mu tchawice. -Do moich obowiazkow nalezy zarowno obrona dobrego imienia mojej suzerenki, jak i jej osoby, panie Kundlu - wycedzil z zimna furia Tarlach. Ogin uslyszal w tym glosie wlasna smierc. - Naruszyles jej czesc i ona postanowi o twoim losie. -Pusc go wolno - rozkazala Una. Pogarda malowala sie na jej twarzy i dzwieczala w slowach. -To, co sie stalo, zamyka kwestie miedzy nami, Oginie z Kruczego Pola. Nie wybacze ci obelgi, ktora mnie obrzuciles, a tym bardziej tego, ze oczerniles zolnierza, ktory objal przy mnie honorowa sluzbe. Pozwalam ci odejsc bez szwanku, ale jezeli on lub ktorys z jego towarzyszy jeszcze raz pojmie cie na moich ziemiach, bedzie mogl ukarac cie w sposob, jakiego wymaga skaza na honorze. A teraz odjedz, zanim zmienie rozkaz i pozwole, zeby pchnal cie mieczem! Pan Kruczego Pola przyjrzal sie opuszczonemu, lecz wciaz czujnemu brzeszczotowi w dloni najemnika, i nie przeciagal struny. Jego podstep spalil na panewce w sposob bardziej gwaltowny niz moglby przypuszczac. Teraz pozostalo mu tylko obliczyc poniesione straty i ukladac nowe plany realizacji celu, z ktorego bynajmniej nie zamierzal rezygnowac. Bez slowa zawrocil konia i ruszyl w strone swojej wlosci. Sokolnik odprowadzil go gniewnym spojrzeniem. -A to lajdak - mruknal wsciekle. - Powinienem byl rozprawic sie z nim na miejscu! -Byl na mnie rozgniewany, poniewaz go przechytrzylam do minimum zmniejszajac zagrozenie z jego strony. Mozliwe tez, ze chcial wbic klin pomiedzy twoich ludzi i mnie, ktorej zlozyliscie przysiege. -W takim razie jest rowniez glupcem. Sam nie wie, co to honor, a wyobraza sobie, iz wszyscy jestesmy do niego podobni? Wydaje sie, ze surowo osadzacie nasza rase, jezeli tak nas widzicie. -Mimo to zle postapilbys, zabijajac go z powodu jakiegos slowa. Tarlach przyjrzal sie Unie i wyczul w niej wielkie napiecie. Rzucona przez Ogina obelga gleboko ja dotknela. Ona tez stlumila w sobie gniew i urazona dume. Tak, ta kobieta godna jest rozkazywac mezom tak jak kazdy z suzerenow, pod ktorymi slugiwal podczas wojny z Alizonczykami i pozniej. -Nastapil miedzy wami otwarty rozbrat - zauwazyl. -To bylo nieuniknione, skoro powiedzial to, co powiedzial. - Westchnela. - Przypuszczam, ze z gory znal moja odpowiedz. Zorientowal sie, ze zdecydowalam sie stawic mu opor, odkad sprowadzilam zolnierzy o czystych tarczach do Morskiej Twierdzy. Nasi ludzie dopilnowali, zeby wiesc o tym dotarla tam, gdzie powinna, zaraz po waszym przybyciu. - Znowu westchnela. - Moze to i dobrze sie stalo? Teraz albo bedzie musial wystapic otwarcie przeciw nam, czego raczej nie zrobi, dopoki wasza kompania bedzie nas bronic, albo poprzestac na tym, co ma. Kapitan Sokolnikow wyprostowal sie. -Mam nadzieje, iz wkrotce bedziemy mogli polozyc kres temu jego poprzestawaniu - oswiadczyl spokojnie. Jezeli przedtem jeszcze zywil pewne watpliwosci, teraz nabral glebokiego przekonania, ze pan Kruczego Pola istotnie robil to wszystko, o co podejrzewali go mieszkancy Morskiej Twierdzy. - Ruszajmy w droge, pani. Robi sie pozno, a nie chcialbym rozbijac obozu w poblizu jego wlosci. U na kiwnela potakujaco glowa. Straciwszy wszelka nadzieje na zdobycie Doliny Morskiej Twierdzy przez malzenstwo, Ogin z Kruczego Pola mogl z powodzeniem zamyslac przeciw nim czarna zdrade. Jechali przez reszte dnia i caly wieczor tak szybko, jak pozwalal na to trudny teren. Tarlach zacieral umiejetnie slady, gdyz niejednokrotnie przekonal sie. ze jego zycie zalezalo od tego w takim samym stopniu, jak od zrecznosci we wladaniu mieczem. Ale i on mogl zrobic tylko tyle, gdyz Ogin przeciez wiedzial, w jakim kierunku pojechali i dokad. Kapitan spochmurnial, kiedy zatrzymala ich noc. Nie sposob bylo ukryc obozu tak, zeby nikt go nie odnalazl. -Chodz! - powiedzial nagle, kiedy skonczyli jesc wieczorny posilek. - Przenocujemy na drzewie. Una drgnela, ale poszla za nim bez slowa protestu. Zatrzymal sie pod jednym z lesnych olbrzymow wznoszacych sie nad nimi jak wieze. Za pomoca pasow wspieli sie po gladkim pniu i dotarli do najnizszej galezi, a potem do nastepnej, konara tak szerokiego, ze mogliby swobodnie stanac na nim i dojsc az do polowy, gdyby starczylo im na to odwagi. Tarlach nie mial takich zamiarow i Una poczula ulge, gdy oswiadczyl, iz nie beda musieli piac sie wyzej. Poruszajac sie bardzo ostroznie oparla sie o pien i z tego wzglednie bezpiecznego siedziska z nieszczesliwa mina rozejrzala sie po miejscu, w ktorym mieli spedzic noc. Nie bala sie wysokosci, ale nie chciala myslec o skutkach upadku, jaki grozil w razie utraty rownowagi. Jezeli Tarlach wyczul jej niepokoj, nie dal nic po sobie poznac. Zachowujac takie same srodki ostroznosci, usiadl obok niej. Pani Morskiej Twierdzy zebrala sie w sobie i przesunela nieco na prawo, zeby zrobic mu wiecej miejsca. Sokolnik objal ja ramieniem. -Nie ruszaj sie. Miejsca starczy dla nas obojga. Jezeli bedziemy czuwac na zmiane, powinnismy spedzic te noc niewygodnie, lecz bezpiecznie. -Jezeli Ogin nam na to pozwoli... - Usmiechnela sie mimo woli. -Jezeli pozwoli - zgodzil sie z nia Tarlach. - Mysle, ze jednak zostawi nas w spokoju. -Wiec dlaczego siedzimy tutaj jak para pozbawionych gniazda ptakow? Sokolnik rozesmial sie. -Zyje tylko dlatego, ze wczesnie nauczylem sie wystrzegac nawet najmniej prawdopodobnego niebezpieczenstwa. Ale gdybym uwazal, iz rzeczywiscie nam zagraza, nie pozwolilbym, bysmy w ogole sie zatrzymali. Una westchnela w duchu wiedzac, ze ma racje. -W kazdym razie - powiedziala po chwili milczenia - ja pierwsza bede czuwac. -Czy myslalas, ze pozwolilbym ci spac przez cala noc? - zapytal ostrzejszym tonem. -Moze tak, a moze nie. Wiem jednak, ze masz bardziej wyostrzone zmysly niz ja i lepiej ich uzyjesz nad ranem. Nie powinnismy sie niczego obawiac na poczatku nocy. Ogin nie mial ze soba wojownikow i nie probowalby scigac nas samotnie. Nawet gdyby w poblizu pozostawil kompanie zolnierzy, i tak musialby do nich wrocic, a potem, juz razem z nimi odnalezc nasze slady. Wprawdzie zatrzymalismy sie na noc. ale nie zdolalby szybko nas dogonic. W istocie rzeczy bardziej obawiam sie jakiejs zasadzki w poblizu mojej wiezy niz poscigu. Sokolnik spojrzal na nia z rosnacym szacunkiem. -Ocenilas sytuacje tak samo jak ja. Nie obawiaj sie. Bedziemy wypatrywac kazdej mozliwej zasadzki, chociaz tak naprawde nie sadze, ze nam grozi. Pan Kruczego Pola nie moze wiedziec, ze tutaj jestesmy, i jestem przekonany, iz podrozowal samotnie. Sama mi powiedzialas, ze zawsze tak postepujecie, chyba ze rozbojnicy grasuja w okolicy i brak eskorty moglby ich skusic do zrobienia zasadzki. - Ziewnal podkreslajac nastepne slowa: - A teraz, pani, wydaje mi sie, ze powinnismy sprobowac wypoczac najlepiej jak sie da. Tarlach jednakze nie zasnal natychmiast, choc dzien miniony byl meczacy i nadwatlil jego sily. Opieral sie troche o drzewo i troche o swoja towarzyszke. Nie obawial sie, ze spadnie. Obejmujace go smukle ramie Uny jest silne i zatrzyma go przynajmniej do chwili, az sie ocknie i zapobiegnie niebezpieczenstwu. Podniosl wzrok. Nawyet jego bystre oczy rozroznialy w gestym mroku tylko profil pani Morskiej Twierdzy. Ale i tego bylo az nadto, Zamknal znow oczy i pozwolil, zeby przepoilo go na skros poczucie jej bliskosci. Trawilo go jak plomien, pobudzalo kazdy nerw, rozpalalo zmysly. Pragnal wziac w ramiona te sliczna istote, spoczac obok niej i z nia... Wstrzasnal nim dreszcz wstretu do samego siebie i stlumil niepozadana namietnosc. Czy tego miala po nim oczekiwac? Czyzby mial skapitulowac tak latwo przed sila wywierajaca przemozny wplyw na wszystkich mezczyzn i w tak niehonorowy sposob? Pomijajac juz razace zlamanie dyscypliny, mysl, ze moglby naduzyc zaufania kobiety, ktora mial sie opiekowac, budzila w nim obrzydzenie. Una z Morskiej Twierdzy potrzebowala go teraz. Ufala mu i nigdy nie powinna sie domyslic, ze omal nie ulegl pokusie. Rozdzial dziewiaty Srodki ostroznosci, jakie przedsiewzial, okazaly sie widac co najmniej dostateczne, gdyz nie napastowani przez nikogo wrocili do Morskiej Twierdzy nastepnego ranka. Tam sie rozstali, Una - by powiadomic Rufona o tym, co im sie przydarzylo, Tarlach zas. by poinformowac swoich towarzyszy o pierwszym spotkaniu z przyszlym wrogiem.Skonczywszy opowiadac, kapitan z ponura mina rzucil sie na ciezkie rzezbione krzeslo, ktore mu przysunal Brennan. -Ten czlowiek w pelni zasluguje na nienawisc - mruknal. Podczas zdawania relacji wscieklosc na Ogina z Kruczego Pola owladnela nim z poprzednia sila. Nie musial jej ukrywac wsrod swoich towarzyszy. -Czy ten czlowiek jest umyslowo niedorozwiniety? - zapytal Rorick. - Co zamierzal osiagnac prowokujac was oboje w taki sposob? -Moze wlasnie to, co podsunela pani Una: oczerniajac ja wbilby klin pomiedzy nas. Na pewno byloby dla niego z korzyscia pozbawic ja ochrony naszych mieczy. Brennan rozesmial sie niewesolo. -A wiec pobladzil. Rzadko widywalem cie tak wzburzonego. -Nie lubie, kiedy ktos probuje mna manipulowac, jak glupiutkim dzieckiem - odrzekl pospiesznie dowodca. - A co wy o tym sadzicie? -Nie obchodzi nas rzucona przez niego obelga. Mysle, iz Ogin z Kruczego Pola przekona sie. ze teraz bardziej bedziemy sklonni do walki niz przedtem. -Tak i chyba zdaje sobie sprawe, ze popelnil blad. Badz tego pewny. Nie wyglada mi tez na czlowieka, ktory sam sobie krzyzuje wlasne plany. - Pokrecil glowa. - Zal mi czlowieka, ktory daje mu teraz powod do wyladowania zlosci. -Co o nim sadzisz? - przerwal mu Brennan. - Pomijajac to, ze go nie znosisz, jakim bylby przeciwnikiem? Tarlach poczal starannie dobierac slowa. -Jest inteligentny, zdolny, uparty i porywczy, ale poza tym, jak sadze, zazwyczaj lepiej panuje nad soba niz podczas spotkania z nami. Krotko mowiac, to niebezpieczny czlowiek. Nie watpie, ze potrafi naklonic podobnych sobie, by dobrze walczyli w jego sprawie. Nie odwazylbym sie lekcewazyc takiego wroga. -Jestes wiec przekonany, ze Morska Twierdza slusznie zyje pod strachem? Skinal glowa. -Tak, a po naszym wczorajszym spotkaniu obawiam sie, ze ten strach moze znalezc potwierdzenie w rzeczywistosci. Porucznik zmarszczyl brwi. -Jednego tylko nie rozumiem. Wyjasniono nam, jak to sie stalo, iz dysponuje on silnym i zdolnym do walki garnizonem, podczas gdy druzyny jego sasiadow sa znacznie slabsze, ale ludzie umiejacy zwabiac statki na pewna zaglade to zupelnie inna sprawa. Mieszkancy tej Doliny i nieliczni obcy korzystajacy z przybrzeznych wod sprawiaja wrazenie uczciwych i porzadnych. Na pewno nie zgodziliby sie tego robic nawet, gdyby ich do tego zmuszano. -Takich bandytow mozna wynajac. Odkad Ogin objal * we wladanie Krucze Pole, niejeden raz opuszczal swoja f wlosc nie mowiac sasiadom, dokad sie udaje. Rownie " dobrze mogl rekrutowac renegatow i gromadzic ich w jakiejs ukrytej norze. W takim wypadku mieszkancy jego Doliny nie wiedzieliby o niczym, a gdyby ktorys sie dowiedzial, pewnie by juz nie zyl, albo milczy ze strachu. Tarlach podszedl do dlugiego stolu sluzacego mu za biurko i rozlozyl na nim mape. W Sokolnikach przypuszczalny haniebny rozboj Ogina budzil wstret i nienawisc, ale w tej chwili zeszlo to na dalszy plan, gdyz nalezalo skupic uwage na czyms znacznie wazniejszym: na odparciu ewentualnej napasci na Doline Morskiej Twierdzy. Kompania Sokolnikow wciaz jeszcze byla zgromadzona wokol swoich oficerow i pograzona w dyskusji, kiedy Rufon wszedl do koszar. Tarlach skinal mu glowa na powitanie i spojrzal pytajaco. Stary zolnierz przyjal na siebie role posrednika miedzy najemnikami a mieszkancami Doliny, ktorzy utrzymywali z nimi kontakty. Sokolnik pomyslal, ze Rufon przybyl jako poslaniec Uny. Pani Morskiej Twierdzy nigdy dotychczas nie pojawila sie w ich kwaterach, chociaz miala do tego pelne prawo. Przypuszczenie okazalo sie sluszne i wkrotce potem Tarlach wszedl do wielkiej sali. Una stala na srodku, sama w owej chwili, jak oaza spokoju w morzu niezwyklej aktywnosci. Kapitan Sokolnikow zmruzyl oczy. Wprawdzie nie wygladalo to na panike, lecz nigdy dotad nie widzial tu takiej krzataniny. Czyzby cos bylo nie w porzadku? Kiedy zblizyl sie do Uny i zobaczyl powage malujaca sie na jej twarzy, uznal, ze sytuacja musi byc naprawde grozna. -Co sie stalo, pani? Jej oczy sciemnialy, gdy utkwila je w jego twarzy. -Czy Sokolnicy moge wykonywac prace nie zwiazane z walka? -Jakie prace? - zapytal z zaskoczeniem. -Nadciaga burza, jedna z najgwaltowniejszych, chociaz jeszcze nie pora na takie sztormy, a wieksza czesc naszego zboza nadal stoi w snopkach na polach. Jezeli nie zwieziemy ich przed burza, nasze zwierzeta beda glodowaly tej zimy. -Czy chcesz, zebysmy pomogli je zwiezc? -Tak, jesli nie uznacie, ze to was mogloby ponizyc. Bez waszej pomocy stracimy znaczna czesc zbiorow. -Nie jestesmy jak ci panowie, ktorzy uwazaja, ze prace wspierajace ich wlosci sa ponizej ich godnosci, pani. My takze kochamy nasze zwierzeta, chociaz nie sa takie piekne jak wasze, i nie chcemy, zeby glodowaly. Oczywiscie, ze ci pomozemy, ale tylko polowa kompanii bedzie mogla wziac udzial w zwozce, poniewaz reszta musi czuwac nad naszym bezpieczenstwem. -Ogin umie czytac oznaki zblizajacego sie sztormu rownie dobrze jak my. Nie przeprowadzi teraz ataku. -Mozliwe, jesli nadal jest w swoim zamku lub w jego poblizu. Ale na jego miejscu, gdybym byl juz w drodze, napadlbym na wrogow majac nadzieje, ze beda pracowali w polu, nie przygotowani do obrony, a potem ulokowalbym moja armie w zdobytym zamku albo w chatach czy innych zabudowaniach, jesli jeszcze beda staly, kiedy rozszaleje sie sztorm. -Jak zawsze masz racje w tych sprawach - przyznala Una z podziwem i wzdrygnela sie. - Jak straszne musi wydawac ci sie zycie, jezeli ciagle myslisz o wojnie i o zadawaniu smierci. -Jestem zolnierzem o czystej tarczy i wlasnie z powodu moich pogladow na zycie wynajmuje sie moj miecz. -Tak, a mimo to jest mi przykro, ze nie zaznales zycia j w pokoju. -My rowniez od czasu do czasu prowadzimy spokojne i zycie. - Usmiechnal sie Tarlach. - Gdyby tak nie bylo, J nie umialbym docenic, a tym bardziej cieszyc sie tym wszystkim, co tutaj zastalismy. Po prostu inne ludy rzadko nas widuja w takich chwilach. Na pewno nie zdarza sie to czesto podczas naszej sluzby w waszym kraju. - Szare oczy Sokolnika pociemnialy. - To zadanie byloby wyjatkiem od reguly, ale wkrotce nawet na Morska Twierdze moze runac fala gwaltu i nienawisci... -Moze Jantarowa Pani zaoszczedzi nam tego - powiedziala szybko Una - albo Rogaty Pan, gdyz jemu podlega wojna. Tarlach odegnal ponure mysli. -Moze to uczynia, choc i tak zamierzaja poddac nas innej probie, jezeli wlasciwie przewidzialas pogode. Oddalamy sie stad, pani, i dopilnujemy zbiorow. Sokolnicy trudzili sie przez cale popoludnie i wieczor. Staneli obok mieszkancow Doliny, scigajac sie z ciemniejacym zlowrogo niebem i potezniejacym wiatrem, zeby zwiezc niezwykle bogaty urodzaj pod dach, zanim zmiecie ; go nawalnica. Zmobilizowano do tego wszystkie wozy i zwierzeta pociagowe - konie, muly, woly i osly. Ciagnely wyladowane sianem i owsem fury, a gdy zbraklo wozow wlokly z pol przewiazane linami wielkie snopy. Przydzieleni do stodol i szop robotnicy od razu przenosili caly ladunek do srodka, starajac sie umiescic go na stosownym miejscu, zanim nadjechal nastepny. I chociaz niebo wygladalo groznie, deszcz nie spadl ani po poludniu, ani wieczorem. A kiedy Tarlach w koncu stanal w oknie swojej komnaty, skad roztaczal sie widok na pole i laki Morskiej Twierdzy, spojrzal z zadowoleniem na nagie pola, ktore nie zostalyby uprzatniete, gdyby nie pomoc jego zolnierzy. Zapadal wczesniejszy zmierzch, gdyz czarne chmury zaslanialy niebo i prawie zdusily gasnace slonce, dawalo ono jednak jeszcze dosc swiatla, zeby Sokolnik mogl dojrzec szachownice pol. Najmniejsze i najliczniejsze byly ogrody dostarczajace Dolinie owocow i warzyw. Nie uprzatnieto z nich plonow, poniewaz zbiory jeszcze nie dojrzaly. Takie malenkie pola, pomyslal i teraz jeszcze bardziej niz kiedykolwiek docenil madrosc tych, ktorzy otoczyli kazde wysokimi kamiennymi murami. Mury te nie tylko oslanialy rosliny przed nawalnicami, ale pomimo rzesistych deszczow i stromizny zbocza zatrzymywaly tez na miejscu starannie uprawiana ziemie. Bylo tak od zasiedlenia Doliny Morskiej Twierdzy i, taka mial nadzieje, nic sie nie zmieni tego wieczoru. Zadrzal. W wielkiej komnacie bylo zimno, mimo ze na kominku plonal huczacy ogien. Zamknawszy starannie okiennice i zaryglowawszy je, przygotowal sie do snu. Dalsze pozostawanie na nogach nie mialo sensu tej nocy. Rozdzial dziesiaty Ledwie Sokolnik polozyl sie do loza. lunal deszcz, lecz przez jakis czas byla to tylko rzesista ulewa. Potem, jakies dwie godziny po polnocy, silny podmuch wichury zatrzasl wieza. Wojownik obudzil sie i scisnal miecz, ktory zawsze spoczywal w zasiegu reki. Odlozyl go zaraz, gdy tylko zorientowal sie w sytuacji.Wstal szybko i podszedl do zaslonietego okiennicami najblizszego okna. Uchylil niewielki lufcik, lecz nie zobaczyl nic poza nieprzenikniona ciemnoscia. Odruchowo przymknal oczy, kiedy jaskrawe swiatlo napelnilo otaczajacy go swiat, i pospiesznie zamknal lufcik, by woda nie wtargnela do srodka. Wrocil do loza. Ryk wiatru chloszczacego kamienne sciany, huk piorunow i blyskawice rozdzierajace niemal bez przerwy niebo uniemozliwialy dalszy sen. Lezac tak i wsluchujac sie w odglosy nawalnicy, dowodca najemnikow byl przekonany, iz nie on jeden tej nocy sie cieszy, ze otaczaja go grube kamienne mury. Musial jednak zdrzemnac sie w pewnym momencie, poniewaz kiedy wrocila mu przytomnosc, stwierdzil, ze Syn Burzy bynajmniej nie delikatnie szturcha go w reke swoim ostrym dziobem. Wsrod huku wichury rozleglo sie ledwie doslyszalne pukanie. Zeskoczyl z loza. Wystarczylo mu swiatlo ognia wciaz tlacego sie na kominku i nie chcialo mu sie siegnac po swiece. Skoro jednak sokol nie uprzedzil go o grozacym mu niebezpieczenstwie, ale raczej naklanial do dzialania, nawet nie wyjasniajac, o co chodzi, pospieszyl do drzwi. Una. Byla ubrana w te same szaty, jakie miala na sobie, zanim odeszla do swojej komnaty. Trzymala swiece, ktorej plomien tanczyl, mimo ze starala sie go oslonic dlonia. Pora nocy i slabe swiatlo bijace od jej szeroko otwartych oczu i bladej jak plotno twarzy niczego nie wyjasnialy. Odwazna tulila sie do jej rekawa. Sokolnik wprowadzil Une do srodka, po czym ostroznie zamknal drzwi. -Pani, co sie stalo? - Nawet nie przyszlo mu do glowy obrazic pytaniem, czy przyczyna niepokoju jest sztorm. -Ona przyszla do mnie. Moja siostra. Ta druga Una. Zdal sobie sprawe, ze pobladl. Zapomnial oslonic sie plaszczem, chociaz w pokoju panowal chlod, a on byl obnazony do pasa. -Tutaj? - szepnal. -Tak. - Skinela glowa. - Powiedziala, ze moze poruszac sie swobodnie po wszystkich miejscach Dawnego Ludu. Zaprowadzil Une do jednego z dwoch krzesel, w ktore wyposazona byla jego komnata. -Czego chciala? Una odetchnela gleboko, by sie uspokoic. -Pozostalam dluzej na nogach, zeby wpisac do rejestru nasze zbiory i kilka innych spraw, ktore zaniedbalam. Mialam przygotowac sie do snu,... -Bylas sama? -Tylko z Odwazna. Czesto pracuje do pozna i kiedy to robie, zawsze odsylam moja dworke. -I ona wtedy przyszla? -Tak i to w wielkim pospiechu. Prawie juz wyszla ze swojego korytarza, zanim zauwazylam, ze w ogole sie otworzyl. Szybko przedstawila mi cel swojej wizyty. Najpierw opisala mi swoja nature i potwierdzila to, co wielu sadzilo o naszym swiecie, ze kiedys sily Swiatla i Ciemnosci walczyly tu ze soba dlugo i zaciekle, az wreszcie po strasznych zniszczeniach Swiatlo odnioslo czesciowe zwyciestwo. W ten sposob zdolalo jeszcze raz przywrocic tutaj zycie i trzymac w szachu licznych slugusow i dziela Cienia i Ciemnosci, ktorych nie moglo pokonac. -Jaka role odegrala ta druga Una w owej wojnie? -Zadnej, Byla tylko jej ofiara. - Zadrzala, ale nie z zimna. - W pewnym sensie miales racje co do jej natury. Jest mna, a raczej jest tym, kim bylabym, gdyby Cien nie zdolal wtargnac do naszego swiata, ale nie jest kompletna. Nie ma materialnego ciala ani swojego miejsca w zadnej epoce. Una zagryzla wargi, starajac sie opanowac w obecnosci mezczyzny, ktory nie tolerowalby ani slabosci, ani histerii, chociaz w tej sprawie kierowaly nia litosc i smutek, a nie strach. -Dlugo zadowalala sie swoja dotychczasowa rola i zmusila sie. zeby sie z nia pogodzic. Miala tylko nadzieje, ze nadejda i dla niej lepsze czasy. Ale warunki zmienily sie tak bardzo, ze poczula, iz dluzej tego nie wytrzyma. Odwieczna rownowaga zostala naruszona. Nie tylko w samym High Hallacku, lecz i w calym swiecie zaczeto poslugiwac sie moca, budzac dawno uspione sily w takim stopniu, ze uznala, iz nam wszystkim pozostalo niewiele czasu. Tak niewiele, ze jesli kiedykolwiek miala przezyc ludzkie zycie, prawdziwe zycie, postanowila zrobic to od razu. Tarlach zesztywnial, jakby wiedzial, co uslyszy za chwile, i jakby nie potrafil tego zaakceptowac. -Una chciala zlaczyc swoja dusze z moja, stac sie czescia mnie tak jak ja jej... -Nie! Pani Morskiej Twierdzy potrzasnela niecierpliwie glowa, uciszajac go. -W ten sposob zyskalaby zycie, ktorego tak pragnie, ja zas wiedze i klucz do ukrytej we mnie mocy. Twierdzi bowiem, ze mam taki dar. -Nie, Uno, ty nie... Tak mocno wpil jej palce w ramiona, ze sie skrzywila, lecz nie pozwolila sobie na okrzyk bolu. Zdawalo sie, iz prawie tego nie zauwazyl, rozluznil jednak ucisk. -Uno, jaka dalas jej odpowiedz? Kobieta z Dolin pochylila glowe. -Chcialam spelnic jej pragnienie. Blagala i argumentowala tak goraco... ale sie przestraszylam. Jakas ukryta czastka mojej istoty buntuje sie na sama mysl o tym, czego ode mnie zada. Walczylam sama ze soba i z moim egoizmem, lecz nie moglam sie zgodzic. Wtedy wtracila sie Odwazna. Wszystkimi silami umyslu i ciala probowala mnie zmusic, bym opuscila swa komnate i przyszla do ciebie. Wlasnie wtedy przypomnialam sobie obietnice, ktora ci zlozylam, i powiedzialam Unie, ze nie moge podjac decyzji natychmiast, pod wplywem emocji i podniecenia, ale musze rozwazyc wszystkie jej aspekty na spokojnie. Wybuchnela gniewem, nazywajac mnie tchorzem i najbardziej falszywa z przyjaciolek. A pozniej oswiadczyla, ze moge pozostac taka, jaka jestem, i stawic czolo zyciu pozbawiona oreza, ktory na zawsze pozostanie w ukryciu. Potem... potem wpadla do swojego korytarza i zniknela. -Chwala niech bedzie Rogatemu Panu - szepnal. Tarlach zdal sobie sprawe, ze rece mu sie trzesa, i odsunal sie pospiesznie. Tak dlugo byl slepy, pomyslal ponuro, swiadomie zamykal przed prawda oczy i dopiero to smiertelne niebezpieczenstwo sprawilo, ze przewidzial. Wiedzial juz, kim byla dla niego Una z Morskiej Twierdzy. Ni tylko pragnal zaspokoic wielkie pozadanie, jakie budzila w nim jej piekne cialo. Chcial, by byla jego towarzyszka,! pragnal ja kochac, strzec jej i z kazdym dniem byc jej| blizszy przez reszte zycia, chcial, by stala sie punktem ciezkosci jego zycia. -Uno, ta propozycja wywodzi sie z Ciemnosci. Gdybys ulegla, bylabys zgubiona, tak samo jak twoja... siostra. -Nie! Ona nie jest... -Ona sama nie, lecz sily Cienia sa podstepne, wystawiaja ludzi na pokusy. Pomysl o tym, co zaproponowala. Czyz nie taki wlasnie los spotkal nasze kobiety w dawnych czasach? One takze utracily indywidualnosc i staly sie jakby przedluzeniem Ciemnej Adeptki. - Urwal, bojac sie, ze glos mu zadrzy i ze w ten sposob sie zdradzi. - Niewazne, dlaczego tego od ciebie zazadala. Kazda istota jest bowiem jedyna w swoim rodzaju. Wszystko, co niszczy te wyjatkowosc, wszystko, co eliminuje lub znieksztalca umysl, wole czy dusze, uderza w same podstawy zycia, w jego najwieksza chwale i sile, w sam jego rdzen. Twoja lojalnosc i wielkodusznosc o malo nie zapedzily was obu w pulapke, a przeciez zadna sobie na to nie zasluzyla ani tego nie przewidziala. -Zadna z nas? Czy naprawde w to wierzysz? Po tym, co dopiero powiedziales? -Jezeli w jakis sposob jestescie jedna istota, to nie moge uznac, ze rozmyslnie chciala wyrzadzic ci tak dotkliwa krzywde. -Dzieki ci za to - odrzekla Una cicho. Spojrzala na niego. - Zawdzieczam cos wiecej niz zycie twojemu zdrowemu rozsadkowi i pomocy Odwaznej. -Nie zapominaj o sobie. To, co w tobie protestowalo przeciwko wysluchaniu jej prosby, nie bylo strachem, pani. -Moze nie, chociaz nie byl to rowniez rozsadek. Myslisz, ze miala racje? A jesli odwieczna rownowaga rzeczywiscie zostala zaklocona i moze pozostalo nam tylko niewiele czasu? Macie wiecej doswiadczenia w kontaktach z Moca niz ja, gdyz nie tylko tak wiele przez nia straciliscie, lecz takze walczyliscie u boku Jezdzcow Zwierzolakow, jezeli Rufon nie klamie. -Mowi prawde - odrzekl sztywno. - A co do reszty, naprawde nie wiem, pani. Tak, rzeczywiscie wyzwolono ogromne ilosci Mocy i obudzono uspione sily, to moge zaswiadczyc, ale czy moglbym powiedziec cos wiecej... - Wzruszyl ramionami. - Zaden czlowiek nie potrafi przewidziec przyszlosci. -Moze to dla naszego dobra? Dostatecznie dlugo zawracalam ci glowe, Ptasi Wojowniku, uznalam jednak, ze masz prawo dowiedziec sie o wszystkim. - Una wstala. -Nazywam sie Tarlach - powiedzial zmeczonym glosem, jakby przyznajac sie do kleski. Spojrzal ponuro na drzwi. - Gdybym byl Panem na Zamku, dzisiejszej nocy nie pozwolilbym ci odejsc z tej komnaty po tym, co cie spotkalo w twej wlasnej. -Nie moge pozostac - powiedziala cicho Una. I tak rzeczywiscie bylo. Latwo mogla dostac sie na jezyki, a niektorzy ludzie zawsze maja brudne mysli. Mezczyzna mogl zrobic wiele rzeczy niedozwolonych kobiecie nie tracac szacunku swoich poddanych i jesli nawet postepowal wbrew przyjetym obyczajom, zwykle nadal zachowywal wladze. Z Una bylo inaczej. Musiala zachowac nieposzlakowane imie, zeby nie naruszac swojej pozycji w czasie, kiedy potrzebowala poparcia wszystkich mieszkancow Doliny Morskiej Twierdzy. On rowniez nie mogl narazac sie na skandal. Jego Sokolnicy nie przyjeliby tego z usmiechem, jak to zrobilaby kazda inna kompania, a wyjasnienia jeszcze pogorszylyby wszystko. Musialby sie przyznac, ze zatail ich pierwsze spotkanie z druga Una, i na pewno zostalby za to surowo osadzony. -Pozostaw uchylone drzwi. Mysle, ze Syn Burzy i Odwazna zdolaja mnie zaalarmowac, jesli znowu bedzie probowala do ciebie dotrzec. -Czy sadzisz, ze Una probowalaby zmusic mnie sila? -Mam nadzieje, ze nie, ale gorzki zawod i rozpacz niejednego pchnely do czynow przeciwnych jego naturze - dobrych i zlych. Czy masz amulet Gunnory? -Tak, otrzymalam go w darze od mojej matki. -Wiec nos go zawsze przy sobie. Nie wiem, czy Jantarowa Pani zechcialaby lub mogla ci pomoc, twoja "siostra" bowiem nie sluzy Ciemnosci, lecz nie powinnismy pominac zadnego zabezpieczenia. -Mam go na szyi, -Dobrze. Spojrzal na nia. W migotliwym swietle wydawala sie taka drobna i bezbronna, ze z trudem pohamowal sie, by nie wziac jej w ramiona, oslonic przed nieszczesciem i pocieszyc. Wyciagnal tylko reke i delikatnie musnal palcami jej policzek, po czym znow ja opuscil. -Dziekuje ci za zaufanie, jakim mnie darzysz, Uno z Morskiej Twierdzy. Udowodnie, ze jestem tego wart, nawet gdybym mial narazic moja dusze, by zapewnic ci bezpieczenstwo. Rozdzial jedenasty Sztorm szalal przez nastepny dzien - jezeli mozna nazwac dniem posepny polmrok, w ktorym olowiane chmury szczelnie przeslanialy niebo - i jeszcze przez noc. Kapitan Sokolnikow niemal przez caly ten czas obserwowal nawalnice. Rozhukany, wsciekly zywiol zafascynowal go, zdumial, a takze nieco przerazil, choc w zamku nic mu nie grozilo. W tej burzy bylo cos, co dosieglo jadra jego istoty, zapalilo w nim jakas pierwotna iskre, pozostalosc czasow, kiedy ludzie chowali glowy pod skorami, kryli sie po krzakach, wykrotach - a w najlepszym wypadku, w jaskiniach.To rozszalaly ocean przyciagal go i trzymal przy oknie. Nie mogl oderwac od niego wzroku. Juz nieraz widzial wielkie sztormowe fale, ale nigdy nie przypuszczal, ze zobaczy cos podobnego w zatoce Morskiej Twierdzy. Spokojna zwykle zatoczka zmienila sie nie do poznania. Stala sie szersza, poniewaz woda zalala az po same szczyty dwa wysuniete w morze ramiona ladu, choc byly tak wysokie, ze wystawaly ponad falami podczas najwiekszych przyplywow, nawet dodatkowo wzmocnionych przez gwaltowne sztormy. Rozszalale wody wtargnely daleko w glab ladu, zalewajac wiekszosc polozonych nizej pastwisk. W pewnej chwili Tarlach zaczal sie obawiac o chaty stojace najblizej zatoki. Swiatla w oknach swiadczyly, ze ludzie ich nie opuscili w pore, a teraz nie mogli nawet myslec o ucieczce. Huraganowy wiatr na pewno zmiotlby ich do wody. Lecz chaty i otaczajace je pola pozostaly nietkniete, dowodzilo to wiedzy i zapobiegliwosci tych, ktorzy niegdys wybrali te miejsca. Ocean grozil, zalewal tereny nad zatoka, ale oszczedzil domy i ogrody Doliny Morskiej Twierdzy. Tarlach dobrze spal tej nocy i prawdopodobnie przespalby rowniez poranek, gdyby cos go nie obudzilo. Lezal nieruchomo, starajac sie odgadnac, co wyrwalo go ze snu. Nie wyczuwal niebezpieczenstwa i Syn Burzy go nie ostrzegl, ze cos jest nie w porzadku... Nagle uswiadomil sobie, ze cos sie zmienilo - to przycichl ryk nawalnicy. Wiatr juz nie chlostal tak gwaltownie scian zamku. W minionych godzinach zdazyl sie juz przyzwyczaic do glosnego huku i ta zmiana wystarczyla, by ocknely sie jego wyostrzone zmysly wojownika. Ubieral sie spokojnie, po czym ostroznie uchylil okiennicy. Burza rzeczywiscie uciszyla sie nieco, chociaz zachowala dosc mocy, by zaden zdrowy na umysle czlowiek nie wazyl sie z nia mierzyc. Wiatr i deszcz smagaly ziemie, a morze kolejny raz wycofalo sie prawie az do zatoki. Kamienne ostrogi po obu jej stronach byly niemal odsloniete i woda zalewala tylko ich podnoza i pobliskie skaly. Ale ocean sie nie uspokoil i jesli nawet atakujace brzeg fale nie byly juz takie ogromne, pozostaly niebezpieczne dla kazdego czlowieka, ktory musialby z nimi walczyc. Tarlach nagle zesztywnial i szerzej otworzywszy okiennice wychylil sie z waskiego okna, nie zwazajac na deszcz i wiatr. Na wodach zatoki dostrzegl jakis statek, sadzac z wygladu kupiecki korab, i Sokolnik od razu zorientowal sie, ze statkowi grozi powazne niebezpieczenstwo. Jeden maszt byl zlamany, mniej wiecej w polowie. Korab mial ostry przechyl i fale niemal bez przerwy zalewaly poklad. Nawet z tej odleglosci dostrzegl, ze statek plynal ociezale, jakby woda wdarla sie do ladowni, i nie reagowal na wysilki zalogi probujacej go podniesc. Wszystko to przemknelo Tarlach owi przez mysl w jednej chwili, podobnie jak pewnosc, ze w tych warunkach nikt inny statku nie zauwazyl. Wybiegl ze swojej komnaty i wzywajac wszechobecne straze wszczal alarm. Mieszkancy tej nadmorskiej Doliny doskonale znali niebezpieczenstwa i wymagania oceanu i mimo sztormu wiesc o zagrozonym statku rozeszla sie wsrod nich w przeciagu kilku minut, odkad zobaczyl go kapitan najemnikow. Niewiele jednak mogli zrobic. Lodzie byly gotowe, zalogi czekaly obok, nie mozna bylo jednak spuscic ich na wode. Odwazyliby sie wyplynac na morze poza zatoke, lecz nie zdolaliby pokonac spienionych, smiertelnie niebezpiecznych fal przybrzeznych. Nie mogli nawet zapalic sygnalnego ogniska, gdyz ulewny deszcz gasil plomien, zanim drwa na dobre sie zajely. Oficerowie Sokolnikow przylaczyli sie do Uny i Rufona w wielkiej sali i obserwowali rozpaczliwa walke uszkodzonego statku, dreczac sie wlasna bezsilnoscia. -On probuje wplynac do zatoki - powiedzial w koncu z lodowatym spokojem Rufon - ale jej kapitan nie zna naszych wybrzezy. Sa niebezpiecznie blisko klifow i jesli poplyna dalej tym samym kursem, na pewno nadzieja sie na polnocna ostroge albo na ktoras z okalajacych ja skal. Jesli do tego dojdzie, czeka ich zguba, poniewaz nie zdolamy poplynac lodzia, zeby zabrac rozbitkow. Ta ponura przepowiednia okazala sie az nadto trafna. Kupiecki statek powlokl sie w strone zatoki, nie podejrzewajac obecnosci groznych podwodnych skal. Lecz jego kapitan znal niejedno wybrzeze, a moze wyczul, ze cos nie jest w porzadku, gdyz sprobowal skierowac sie na zewnatrz i zdolal oplynac sarn cypel. Jednak uszkodzony korab znalazl sie potem w gaszczu miniaturowych wysepek i skal przybrzeznych i po kilku minutach stalo sie to, co musialo sie stac, Statek nadzial sie na skale z trzaskiem, ktory zagluszyl ryk morza i wiatru. Obserwatorzy dostrzegli tylko gwaltowny wstrzas kadluba i poruszylo ich to do glebi. Korab zostal rozdarty na dwoje. Jego dziob uniosl sie w powietrze, rufa zas pograzyla w rozwscieczonym oceanie. Skala, ktora skazala na zaglade siatek, przedluzyla zycie tym sposrod marynarzy, ktorzy w chwili katastrofy znajdowali sie na przednim pokladzie, Zadzialala jak korek, zatykajac dziure i utrzymujac dziob statku nieco nad powierzchnia morza, Nie bylo to ani wygodne, ani bezpieczne schronienie. Co kilka minut wielkie fale zalewaly dziob. Tylko fakt, ze nie byly to smiertelnie niebezpieczne uderzenia przybrzeznych fal, na jakis czas ocalil rozbitkow. Ale w najlepszym wypadku bedzie to tylko odroczenie wyroku smierci. Posiniaczone, odretwiale z zimna i wysilku rece stopniowo oslabna i w koncu puszcza sliskie deski nachylonego pod ostrym katem wraku, Trwalo to dlugo, dluzej niz mozna sie bylo spodziewac, ale marynarze zdazyli tymczasem zdac sobie sprawe, ze sa bardzo blisko brzegu, dostrzegli zamek i chaty, i obudzila sie w nich nadzieja, iz pomimo burzy jakos dotra do sadu. Przez godzine nic sie nie zmienilo. Pozniej wielka fala zalala dziob, a gdy znow go odslonila, trzech rozbitkow zniknelo. Po kwadransie woda uniosla jeszcze pieciu. Tarlach odwrocil sie od okna. -W zasadzie nie sa tak daleko od ladu. Gdyby dostarczyc im line, powinni przejsc w bezpieczne miejsce. -Tak - odpowiedzial Rorick - ale jak do nich dotrzec? Sa za daleko, zebysmy mogli im ja rzucic, nawet gdyby nie wial przeciwny wiatr. -Odpowiednio nakierowany skok do wody z klifu umozliwilby nurkowi przedostanie sie poza przybrzezne fale. Musialby byc dobrym plywakiem, bo tylko taki zdolalby dotrzec do wraku. Uslyszawszy te propozycje Una zbladla, -Ta czesc morza roi sie od skal. Nikt nie osmielilby sie skoczyc w fale nawet w pogodny dzien, kiedy sam ocean nie jest niebezpieczny. Niedoszly ratownik moglby roztrzaskac sie o jakas podwodna skale... -Narazajac jedno zycie ocalilibysmy wiele, pani - odrzekl spokojnie Tarlach. Una skinela glowa, chociaz domyslila sie, kto mialby byc tym plywakiem. -Przedstaw nam swoj plan, kapitanie. -Jest dosc prosty. Mialas racje mowiac, ze tylko przy odrobinie szczescia mozna by przezyc skok ze szczytu klifu. Nie moge sobie natomiast wyobrazic, zeby wyczerpany plywak wspial sie po linie do gory. To praktycznie niemozliwe, a przeciez tylko w ten sposob rozbitkowie zdolaliby dotrzec na lad. -Czy widzisz te szeroka polke skalna na jednej trzeciej wysokosci klifu? Latwo sie na nia dostac z pol rozciagajacych sie ponad zatoka i mozna tam ulokowac ludzi, ktorzy udzieliliby pomocy rozbitkom. Towarzysze Tarlacha skineli glowami. -Ja skocze z mniejszej polki znajdujacej sie tuz nad nia. Mozna tam umocowac jakos line tak, zeby ocaleli marynarze wpadli tylko w ramiona twoich ludzi, skoro znajda sie ponad woda. W ten sposob nie beda musieli probowac wspinaczki w gore skalnej sciany. -Jest to najlepszy plan, jaki mozna sobie wyobrazic - przyznal niechetnie Brennan - ale nie chcialbym, zebys to ty probowal wprowadzic go w zycie. -Ja go ulozylem i najlepiej plywam z calej naszej kampanii - stwierdzil Tarlach. Spojrzal na Une. - Nie mozemy brac pod uwage nikogo z twoich poddanych, pani. Wiekszosc jest za mloda i za slaba. Musiala przyznac mu racje, chociaz zrobila to z bolem serca. Nie miala dosc sil, by podjac sie tego sama, i wiedziala, iz kapitan trafnie ocenil jej ludzi. Tak, niewielu mogloby sie tego podjac, nawet w sprzyjajacych warunkach. W zgodzie z przesadem, ktoremu holdowali prawie wszyscy rybacy, wiekszosc mieszkancow Doliny Morskiej Twierdzy nie umiala plywac. Nie mogla tez niczego zabronic Tarlachowi, skoro jego towarzysze zaakceptowali ten ryzykowny plan. Rozdzial dwunasty Tarlach nie zwlekal, gdyz w kazdej chwili smierc mogla dosiegnac marynarzy desperacko uczepionych dzioba wraku. Pozostawiwszy swojego wierzchowca u podnoza klifu, zszedl stroma, ale dostepna sciezka na polke w dole, z ktorej mial niebawem skoczyc do morza, i dopiero stamtad wdrapal sie na polozony dziesiec stop wyzej mniejszy wystep.Nie byla to latwa wspinaczka i dyszal ciezko, kiedy wreszcie dotarl do celu. Zrzucil z siebie plaszcz, lecz zatrzymal obcisly stroj, noszony pod spodem. Okrywajacy cale cialo, uszyty z jednego kawalka skory, uchroni go przed zimnem i zapewni choc mizerna oslone przed skalami, na ktore nieuchronnie mial sie natknac. Sokolnik przywiazal lekka, mocna line, ktora zabral ze soba, do wysokiego kamiennego pinakla o tak doskonale pasujacym od tego celu ksztalcie i szerokosci, jakby specjalnie go po to stworzono. Na chropowatej powierzchni okrecil bardzo ostroznie line, by nie przetarla sie o ostra krawedz biegnaca prawie wzdluz calej dlugosci sterczyny. Przewiazal sie wolnym koncem liny w pasie, zawiazujac ja w wezel, ktory mial oprzec sie naciskom, ale rozwiazalby sie latwo, gdyby tego zechcial. Dostrzegl w dole jakis ruch i pochylil sie, zeby pomoc Unie wejsc na polke skalna. Wstala przy jego pomocy i naciagnela na wlosy kaptur swojej krotkiej oponczy, choc i tak juz byla cala mokra. Przypomnial sobie z roztargnieniem, iz nie lubila, kiedy woda splywa jej po plecach. Z pewnym zaklopotaniem dostrzegl, ze wziela ze soba Syna Burzy. Sokol kulil sie pod oponcza, sciskajac mocno szponami jej lewe ramie, zeby wiatr go nie zmiotl. Wprawdzie wiekszosc kompanii zgromadzila sie, zeby obserwowac dzialania swojego dowodcy, ale ich sokoly pozostaly w zamku, z dala od lodowatego deszczu i gwaltownej wichury, ktorej silniejszy powiew mogl cisnac ptakiem o klif albo stracic do oceanu. Uspokoil sie nieco zrozumiawszy, ze Kobieta z Dolin dostrzegla to niebezpieczenstwo i zatroszczyla sie o jego skrzydlatego partnera. Mogl zaufac Unie z Morskiej Twierdzy. Nie dopusci, zeby Synowi Burzy stalo sie cos zlego. -Nie powinnas byla tutaj przychodzic - powiedzial z wyrzutem. - Lepiej by bylo, gdybyscie poszukali schronienia na dole. -Chcialam zyczyc ci szczescia - odrzekla po prostu. Pragnela byc razem z nim, kiedy skoczy niemal na pewna smierc, nie mogla jednak mu tego wyznac, nie komus takiemu jak on. Tarlach mimo to ucieszyl sie z jej obecnosci. Zdala sobie z tego sprawe i zrozumiala, ze dobrze zrobila przychodzac tutaj. Scisnal jej mala raczke w swojej dloni i trzymal tak chwile, badajac wzrokiem oszalale morze w dole. Spokojniejszy obszar znajdowal sie tak daleko, tak bardzo daleko, pomyslal. Jego zuchwaly plan nie wydawal mu sie tak latwy do zrealizowania teraz, gdy spojrzal na droge, ktora mial przebyc z tego wysoko polozonego miejsca. Latwy czy nie, dluzej nie mozna zwlekac, bo zaden z tamtych nieszczesnikow nie doczeka nastepnego wschodu slonca. Wschodu? Nie zobacza nawet zachodu. Tak, bal sie. lecz ten strach nie byl ani nienaturalny, ani zbyt potezny i nie probowal stlumic go w sobie. Kazdy rozsadny czlowiek niepokoi sie narazajac swoje zycie, a on mial stawic czolo nie istocie tego samego gatunku, lecz rozhukanemu oceanowi. Tarlach wyprostowal sie. Tak, to godny przeciwnik i piekna bedzie mial smierc, jesli tak zechce los. Rzucil szybkie spojrzenie na stojaca obok niego kobiete i zal scisnal mu serce mocniej niz strach. Puscil jej reke, odwrocil sie i skoczyl do rozszalalego morza w dole. Mimo ze skoczyl bez namyslu, skok sie udal i Tarlach zanurzyl sie w wodzie wlasnie tam, gdzie zamierzal. Poplynal przed siebie. Nawet tutaj, poza biala linia przyboju, morze bylo bardzo wzburzone, a fale ogromne, pomyslal wiec, ze najlepiej zrobi pozostajac pod nimi jak najdluzej. Mial tez inny powod, zeby trzymac sie gleboko pod powierzchnia oceanu. Odgadl bowiem, ze fale atakujac zaciekle klify zachowuja czesc swojej mocy powracajac na pelne morze. Wykorzystujac ten odwrot, wykorzysta sily, ktore z natury beda staraly sie zniesc go z powrotem na brzeg. Tak wlasnie bylo i plynal z pradem wynurzajac sie na powierzchnie tylko po to, zeby zaczerpnac powietrza. Baczyl jednak, by nie zanurzyc sie zbyt gleboko. W niektorych miejscach ukryte prady byly tak silne, ze plywak nie zdolalby sie wyrwac z podwodnej pulapki, nie chcial zatem narazic sie na takie niebezpieczenstwo. Dobrze plywal i nurkowal, ale zadanie nie bylo latwe i posuwal sie do przodu powoli i z trudem. Wprawdzie ulewa zamienila sie w deszcz, ale burzowe chmury przepuszczaly niewiele swiatla, a jeszcze mniej przesaczalo sie go przez wzburzone fale, i widocznosc byla ograniczona. Sokolnik dostrzegal przeszkody tylko wtedy, kiedy wynurzal sie na powierzchnie, zeby zaczerpnac tchu. Widzial wowczas przelotnie wciaz odlegly cel; w polaczeniu z wyostrzonym wyczuciem kierunku pozwalalo mu to nie zboczyc z drogi. Lina ciazyla mu coraz bardziej, zwiekszajac opor wody, i ciagle dreczyla go mysl, ze sie o cos zaczepi. Wprawdzie przewidzial to niebezpieczenstwo i przywiazal z przodu rozwijajacy sie wciaz sznur, ale praktycznie nie wiedzial, co dzieje sie z lina poza nim. Probowal regulowac szybkosc jej rozwijania, lecz ostatecznie mogl tylko modlic sie, by go nie omotala, zanim wychynie z morza. Wszystko to wymagalo tak wielkiego wysilku, ze prawie nie czul zimna. Meczyl sie jednak szybko, odniesione zas zranienia spowodowaly, ze plynal ostroznie, a zatem jeszcze wolniej. Uniknal powaznych ran, lecz mimo oslony, jaka dawal mu skorzany stroj, ograniczona widocznosc pod woda i dzialanie pradow morskich sprawily, iz uderzyl sie mocno kilka razy, i niebawem jego cialo, a zwlaszcza barki i ramiona, zaczelo krwawic. Nie zwracal na to uwagi. Since i drasniecia nie liczyly sie w ostatecznym rozrachunku. Obawial sie natomiast, ze przedwczesnie straci sily. Wrak wciaz byl daleko, a on juz gonil resztkami sil. Istnialo powazne niebezpieczenstwo, ze tak zmeczy go walka z morzem, iz cialo przestanie byc posluszne jego woli. Czas plynal. Wrak byl juz blisko, znacznie blizej niz wtedy, gdy Tarlach po raz ostatni wynurzyl sie na powierzchnie. Dodalo mu to odwagi, ale wlasnie ta nowa pewnosc siebie, a moze zmeczenie - nigdy nie dowiedzial sie co - sprawily, ze stal sie nieostrozny. Podczas nastepnego nurkowania, sam o tym nie wiedzac, zmylil droge i znalazl sie w spienionych wodach okalajacych brzeg malenkiej wysepki. Wiatr smagnal go z calej sily i jednoczesnie zwalil sie na niego ogromny balwan, ktory jednak nie byl prawdziwa fala przyboju. Zanim zdazyl usunac mu sie z drogi, woda porwala go, uniosla wysoko do gory i uderzyla o kamienna sciane tak mocno, ze na moment zaparlo mu dech w piersi. Musial na chwile stracic przytomnosc, bo ocknal sie pod powierzchnia morza. Zakrztusil sie, gdyz bezwiednie wciagnal wode do pluc. Walczac z mrokiem, ktory probowal zawladnac jego umyslem, najemnik zdolal sie wynurzyc i w koncu uczepil sie frontowej sciany skaly. Jakkolwiek oszolomiony i czujac w plucach palacy bol, w koncu wyczolgal sie na wysepke, by znalezc sie po jej zawietrznej stronie. Nie bylo to schronienie bezpieczne, ale zawsze schronienie i mogl przytrzymac sie poszarpanego glazu, zanim odzyska sily, by dalej plynac, albo przygotuje sie na smierc. Przytulil sie do mokrej powierzchni nie zwazajac, ze ostre pakle rozdzieraly jego i tak juz podarty skorzany stroj i wpijaly sie w pokaleczone cialo, ktore to opadalo, to unosilo sie na falach. Trzymal sie skaly lewa reka. Prawa zwisala bezwladnie. Nie wiedzial, czy jest zlamana, czy tylko zdretwiala od uderzenia. Jak dotychczas nie czul bolu, chociaz widzial krew plynaca z glebokiego rozciecia na ramieniu. Jezeli zlamal bark lub ramie, to koniec, pomyslal. W takim stanie nie tylko nie zdola dotrzec do wraku, lecz nawet wrocic do brzegu. Watpil, czy mu sie to uda nawet przy mniej groznych obrazeniach, ktore teraz zauwazyl. W owej chwili nie mialo to zadnego znaczenia. Byl tak oszolomiony, ze mogl tylko trzymac sie poszarpanego glazu i miec nadzieje, ze jego zmysly znow sie wyostrza. Potrzasnal gwaltownie glowa, strzasajac krople saczacej sie krwi z rany tuz nad skronia, i zamknal oczy. Zyskal tylko tyle, ze krew poplynela obficiej, a poza tym zrobilo mu sie niedobrze. Stopniowo odzyskal jasnosc umyslu i opuscily go mdlosci. Dotknal ostroznie prawego ramienia i przekonal sie, ze moze znow nim poruszac. Tarlach niecierpliwie otarl krew z twarzy i oczu. Rana na glowie nie przestala krwawic, ale teraz krew tylko sie saczyla i uznal, ze nie powinien sie nia przejmowac. Takie obrazenia zawsze krwawily obficie. Sokolnik rozejrzal sie i odnalazl spojrzeniem wrak. Byl bardzo blisko. Zrozumial, ze bedzie musial zanurkowac jeszcze tylko dwa lub trzy razy, zanim do niego dotrze. Najbardziej niepokoila go lina. Ocalila go zaczepiwszy sie o skale w taki sposob, ze po utracie przytomnosci nie utopil sie ani fale nie uniosly go z powrotem, lecz jesli sie zaplatala albo przetarla, byl zgubiony, a wraz z nim ci, ktorych pragnal uratowac. Na mysl o rozbitkach do reszty rozjasnilo mu sie w glowie. Puscil skale i nurkujac zaczal sie cofac wzdluz liny. Los okazal sie laskawy. Lina okrecila sie wokol skaly tylko jeden raz. Zsunal ja bez trudu. Pozniej skierowal sie w strone wraku. Krotka przerwa dobrze mu zrobila. Oczywiscie nie odzyskal pelni sil, ale do przebycia zostala mu niewielka odleglosc. Na pewno mu sie uda. Zanurkowal dwukrotnie i wynurzajac sie po raz drugi znalazl sie na odleglosc ramienia od burty. Podplynal do dziobu, sprobowal sie na niego wdrapac, ale uniemozliwily mu to wilgotne, sliskie deski i ostry przechyl rozbitego statku. Nie dalby sobie rady bez pomocy uczepionych tam rozbitkow. Tarlach ledwie sie do nich zblizyl, kiedy niemal w tej samej chwili ogromna fala zalala wrak. Poczul, jak nim szarpnela, i wzdrygnal sie, zrozumiawszy, co musieli przez caly dzien wytrzymywac czepiajacy sie statku wyczerpani zeglarze. O dziwo, od czasu, gdy na jego oczach fale porwaly ostatnich nieszczesnikow, zaden wiecej nie zginal. Droga zabrala kapitanowi najemnikow niewiele czasu, a nadzieja dodala sil pozostalym. Z zaskoczeniem spostrzegl wsrod nich dwie kobiety. Obie zdaly sobie sprawe, ze nikt nie podjalby sie takiego czynu nie widzac sposobu na ich uratowanie. Zreszta nie mieli czasu do stracenia i Sokolnik, przywiazujac line do wraku, krzykiem - by wszyscy uslyszeli - przedstawil im swoj plan. Twarze marynarzy pojasnialy, kiedy skonczyl mowic, gdyz droga, jaka zaproponowal, wprawdzie zniechecilaby wypoczetych i silnych mezczyzn, ale nie ich. Rozbitkowie byli Sulkarczykami, zahartowanymi w walce z zywiolem. Byla to jedyna droga ratunku i dlatego postanowili nia pojsc. Kiedy Sokolnik odrzucil ich propozycje, nie zgadzajac sie ruszyc jako pierwszy, jedna z kobiet chwycila line, ktora nagle wydala sie wszystkim bardzo watla, i zaczela przesuwac po niej rece. Rozdzial trzynasty Una w napieciu obserwowala plynacego Tarlacha, nie odrywajac od niego wzroku, gdy znajdowal sie nad falami, i sledzac jego droge po rozwijajacej sie wciaz linie, kiedy nurkowal.Poniewaz wypadki, jakim ulegl, zdarzyly sie, gdy byl pod woda, los oszczedzil jej ich widoku, ale z najwiekszym przerazeniem zobaczyla ostatni, najgrozniejszy. Tarlach, uderzywszy o skale, stracil przytomnosc i w owej chwili nie bardzo wiedzial, co z nim sie dzieje. Una widzac to pomyslala, iz sie roztrzaskal. A gdy zniknal pod woda, byla przekonana, ze juz nigdy nie wyplynie. Nie chciala wierzyc wlasnym oczom, kiedy wynurzyl sie na powierzchnie. Radosc zalala jej serce, wiedziala jednak, ze jest ranny, moze powaznie. Trzymal sie skalnej wysepki w taki sposob, ze domyslila sie, iz nie moze zrobic nic wiecej. Mial jednak niewyczerpane zapasy sil, a raczej, poprawila sie, odwagi i po kilku minutach zanurkowal jeszcze raz. Nie spotkalo go juz nic zlego. Szybko doplynal i wdrapal sie na wrak - lecz zaraz musial stawic czolo kolejnemu niebezpieczenstwu. Ogarnial ja coraz wiekszy strach, gdy widziala, jak fale kolejno uderzaja w dziob rozbitego statku. Z tak duzej odleglosci nie mogla dostrzec, jakie odniosl obrazenia. Zauwazyla jednak, ze nie mogl wspiac sie bez pomocy i ze jeden z rozbitkow podtrzymywal go, jakby Tarlach ledwie zdolawszy przywiazac line zupelnie opadl z sil. Zadrzala. Czy Tarlach bedzie w stanie przejsc po linie, kiedy przyjdzie na to czas, czy tez pozostanie tam, gdzie byl, jako ofiara zlozona burzy dla uratowania innych? Pierwszy zeglarz wedrowal teraz po linie, powoli, z trudem. Bylo to ciezkie, meczace zadanie, lecz mozolna praca marynarzy wyrabia im miesnie. Ta kobieta dotarla w koncu na polke ponizej Uny i wpadla w ramiona ratownikow. Ludzie z Doliny wzniesli okrzyk radosci. Una przypuszczala, ze zawtorowali im rozbitkowie czekajacy swojej kolejki na wraku w zatoce, ale oczywiscie nic nie uslyszala. Drugi zeglarz rozpoczal ryzykowna przeprawe, lecz pani Morskiej Twierdzy nie lekala sie juz o jego bezpieczenstwo i skupila uwage na Tarlachu. Czy oczy ja mylily, czy tez kapitan Sokolnikow sam probowal trzymac sie wraku? Kiedy trzeci mezczyzna przeszedl po linie na polke skalna, jej przypuszczenie sie potwierdzilo i odprezyla sie nieco po raz pierwszy, odkad Sokolnik ja opuscil. Nagle znow zesztywniala. Czwarty zeglarz przebyl cwierc drogi. Wydawalo sie, iz nie bedzie mial z tym wiekszych trudnosci niz inni, a przeciez miala wrazenie, ze cos jest nie tak. Gorzej. Dzialo sie cos strasznego. Zmarszczyla brwi i wysilkiem woli skoncentrowala sie usilujac dostrzec przyczyne alarmu. Lina! Poruszala sie dziwnie, zbyt gwaltownie, za kazdym razem, kiedy Sulkarczyk przesuwal dalej rece. Z rozpacza przebiegla ja spojrzeniem od rozbitego kupieckiego statku az po miejsce, gdzie byla przywiazana do sterczyny na szerokim wystepie. Zbladla jak plotno. Lina obluzowala sie i zsunela, wprawdzie niewiele, ale teraz stykala sie z ostrym jak noz kamiennym wystepem. Z kazdym ruchem niczego nie podejrzewajacego marynarza przecieralo sie kilka kolejnych wlokien. Jeszcze troche i peknie. Zdala sobie sprawe, ze nikt nie uslyszy jej ostrzezenia. Co zrobic? Nie zdola dotrzec na nizsza polke, zanim lina sie zerwie. Lina peka! Una skoczyla desperacko i zlapala ja. Pekl jeden ze zwojow. Lina byla jeszcze na tyle dluga, ze dalaby sie przywiazac, a przynajmniej przyciagnac do skaly, by ta przejela wieksza czesc brzemienia. Nie miala na to dosc sil. Okrecila wiec sznur wokol rak, po czym objela skale ramionami, zamykajac petle wlasnym cialem w tejze samej chwili, w ktorej sie zerwal. Krzyknela, gdy lina zacisnela sie wokol jej dloni. Bol byl straszliwy, nieznosny, a przeciez musiala wytrzymac! Inaczej zginie reszta rozbitkow, i Tarlach, a jego smierc bedzie tylko niepotrzebnym gestem. Podziekowala goraco Najwyzszym Mocom za dobry pomysl ze skala i podszept co do wlasciwego momentu. Bez tego nie utrzymalaby marynarza i sama spadlaby z klifu. Przecisnela czolo do skaly, placzac z bolu, lecz jeszcze ciasniej owinela line wokol pokaleczonych rak. Nie dane jej bylo zaznac wytchnienia. Miala nadzieje, ze bedzie mogla z powrotem przywiazac line do glazu, kiedy idacy po niej mezczyzna dotrze na polke skalna, ale zanim to sie stalo, nastepny rozpoczal przeprawe. Musiala wiec wytrwac do konca. Nie wolno jej bylo stracic przytomnosci. Walczyla wiec zaciekle z fala mroku, ktora przynioslaby jej w bolu ulge nieswiadomosci. Meczarnie zdawaly sie trwac cala wiecznosc, miala wrazenie, ze nigdy sie nie skoncza, az nagle miazdzacy nacisk ustapil. Polprzytomna z bolu podniosla oczy i zobaczyla wysoka postac jednego z Sokolnikow trzymajacego mocno line. Drugi goraczkowo staral sie ponownie przywiazac ja do glazu. Chociaz Une uwolniono od liny, bol nie zelzal. Gwaltowny naplyw krwi sprawil, ze cierpienie stalo sie jeszcze straszniejsze. Wybuchnela lkaniem, choc bardzo sie tego wstydzila. Plonac ze wstydu, starala sie opanowac i w koncu jej sie to udalo. Najemnicy skonczyli przywiazywac line i podeszli do niej. W pierwszym rozpoznala porucznika, w drugim zas jego zastepce. Brennan uklakl i ujal w dlonie jej posiniaczone, zakrwawione rece tak delikatnie, ze nigdy by sie tego nie spodziewala po mezczyznie z jego rasy. -Odpocznij, pani - powiedzial. - Odpocznij i badz dobrej mysli. Nie szczedzac sil uratowalas im zycie przy pomocy Rogatego Pana. -Skad wiedziales? - wyjakala poprzez czerwonawa mgielke bolu. -Od sokola kapitana. Musial czekac, az wiatr sie uspokoi. Dopiero wtedy przylecial do nas. Ale na szczescie nie spoznil sie zbytnio. Czeka w dole na powrot naszego dowodcy - dodal uprzedzajac jej nastepne pytanie. - Nic mu sie nie stalo, zdazyl przed nastepnym porywem wichury. Jakby dla podkreslenia tych slow, silny podmuch smagnal ich tak, ze zaparlo im dech w piersiach i zadrzeli z zimna. Drugi Sokolnik okryl ja oponcza. Rozpoznala oponcze Tarlacha i zaprotestowala, ale oficer tylko sie rozesmial. -Dostanie inna, pani. Nie obawiaj sie. Pomogl jej wstac i - nie mogla zejsc majac okaleczone dlonie - zniosl ja nizej. Tam dopiero pozwolila przewiazac sobie rany, ale nie chciala odejsc. Oprzytomniala i byla swiadoma wszystkiego, co dzialo sie wokol niej. Nie bedzie szukac wygod i schronienia, zanim kapitan Sokolnikow nie wroci bezpiecznie na brzeg. Rozdzial czternasty Przywiazawszy line, Tarlach wykonal swoje zadanie i w tejze chwili opuscily go wszystkie sily. Wyczerpany, osunal sie na dziob wraku czujac, ze zmyje go nastepna lub kolejna fala.Ktos objal go ramieniem w stalowym uscisku. Podnioslszy oczy przekonal sie, iz pospieszyl mu z pomoca uczepiony najblizej niego marynarz, wysoki, poteznie zbudowany mezczyzna. Sokolnik zaczerwienil sie, poniewaz ten zeglarz, ktory juz tak wiele zniosl, musial jeszcze przezen tracic resztke sil. Jednak nie zaprotestowal, tylko skinal glowa na znak podziekowania. Alternatywa byla smierc, a on nie chcial utonac, dopoki krzepila go nadzieja na przezycie. Sulkarczyk bez trudu odgadl jego mysli i usmiechnal sie szeroko. -Traktuj to jako czesciowa odplate za dostarczenie nam liny, szczurze ladowy - powiedzial, po czym zebral sie w sobie, zeby przetrzymac atak nastepnej fali. Pierwsza kobieta cal za calem wedrowala wzdluz kolyszacej sie liny. Sokolnik obserwowal ja z zapartym tchem tak jak reszta rozbitkow. Byl wszakze zbyt wyczerpany, zeby krzyknac z radosci, kiedy dotarla do polki skalnej, chociaz radosc i triumf wypelnialy jego serce. Przeprawa udala sie i rozbitkowie poruszali sie szybciej, niz przypuszczal Sokolnik. Przygladal sie im uwaznie, zwracajac uwage na ich ruchy, starajac sie dostrzec podstawowe trudnosci i jak najlepiej im zaradzic. Jego kolej nadejdzie bardzo szybko i musi dokladnie wiedziec, co ma zrobic i jak przebyc droge najszybciej jak to mozliwe. Nie wiedzial, czy starczy mu sil - i czy w ogole zdola wrocic na klif. Powoli wracaly mu sily. Barczysty Sulkarczyk zapewnil mu odpoczynek, ktorego jego cialo potrzebowalo po nadmiernym wysilku, i mogl juz utrzymac sie sam, zanim czwarty rozbitek dotarl na brzeg. Zdawal sobie jednak sprawe, ze ta poprawa mogla byc zludna albo krotkotrwala, jak sie to juz raz zdarzylo. Odniosl obrazenia, niektore z nich pewnie powazne, i na pewno mu to nie ulatwi wedrowki po linie. Najbardziej niepokoilo go zranione ramie, obawial sie, ze mogloby uniemozliwic powrot. Tarlach zamknal oczy. Dokuczaly mu teraz wszystkie rany. Nie bolaly tak jak przedtem, ale bardzo piekly pod dzialaniem slonej wody. Bylo mu zimno i trzesly nim dreszcze tak jak wszystkimi pozostalymi na wraku. Wystawienie na zimno oslabia czlowieka, pomyslal kulac sie pod biczem nawalnicy, a jesli trwa to dostatecznie dlugo, moze nawet zabic. Skulony obok niego marynarz zesztywnial i podniosl oczy. Przedostatni rozbitek prawie przedostal sie na brzeg. Sulkarczyk w zamysleniu przeniosl spojrzenie z liny na Sokolnika. -Chodzmy razem - zaproponowal. -Nie. - Tarlach potrzasnal przeczaco glowa. Ta lina jest cienka. Moglaby nie wytrzymac naszego podwojnego ciezaru. Idz. Ja wykorzystam ostatnie minuty, zeby odpoczac, a potem pojde za toba. Marynarz skinal glowa i wzial line w rece. Sokolnik obserwowal go uwaznie. Obcy poruszal sie dosc szybko i nie mial takich trudnosci jak jego towarzysze, a przeciez nie tylko najdluzej pozostal na wraku, ale jeszcze przez pewien czas podtrzymywal najemnika. Jego sila i wytrzymalosc wydawaly sie niewiarygodne. Kapitan westchnal. Zeby tak za kilka minut miec chocby ich czesc... Nadeszla jego kolej. Przesuwal sie ostroznie wzdluz sliskiej burty, zanim wzial line w rece. Zaczekal, az przetoczyla sie nad nim wielka fala, najwieksza od jakiegos czasu, po czym uchwycil sie liny. Przez krotki czas od pasa w dol byl zanurzony w wodzie, stopniowo jednak znalazl sie poza zasiegiem nawet najbardziej spietrzonych fal. Nie mylil sie przewidujac, ze przeprawa bedzie trudna. Zastanawial sie, jak pozostalym udalo sie dotrzec do brzegu. Nie mogliby tego dokonac, gdyby nie byli wzglednie zdrowi, no i zaden ciezko ranny nie trzymalby sie tak dlugo zalewanego przez fale wraku. Ci, ktorzy odniesli jakies powazniejsze obrazenia podczas katastrofy statku albo utoneli razem z nim, albo wczesniej porwaly ich fale. Jak ci zeglarze, nawet jesli nie byli ranni, mogli to wszystko zniesc? Uwazal sie za zahartowanego, dlugo cwiczyl cialo w walce z bolem i trudnosciami, a przeciez nie wiedzial, czy jego ramiona wytrzymaja. Brzeg byl daleko, nieskonczenie daleko. Nie bedzie mogl odpoczac nawet na chwile i musial zdzierzyc przeszywajacy bol, ktory zaostrzal sie, kiedy lina podskakiwala przy kazdym jego ruchu. Gdyby mogl poruszac sie bardziej rytmicznie, zaoszczedzilby sobie wielu wstrzasow co kilka sekund rozdzierajacych miesnie, ale uniemozliwialo mu to zranione ramie. Wytrzymywalo caly ciezar jego ciala tylko przez ulamek sekundy. Polegal na lewym ramieniu z wyjatkiem chwil, gdy je odrywal, zeby uchwycic sie liny nieco dalej, i placil za to bolem. Niebawem mogl myslec tylko o jednym: skoncentrowal sie na tej strasznej, powolnej wspinaczce i cala sila woli zmuszal nerwy i miesnie do wysilku, ktory w normalnej sytuacji uznalby za nieprawdopodobny. Dlatego zaskoczylo go troche, kiedy nagle spostrzegl, ze znajduje sie juz blisko klifu. Bylo to tak, jakby ocknal sie z zaczarowanego snu i spojrzal w oczy rzeczywistosci. Widok tej pofaldowanej, prawie pionowej sciany skalnej ucieszyl go i napelnil otucha. Nadzieja dodala mu sil i przebyl pozostala przestrzen znacznie szybciej, chociaz ten ostatni odcinek byl bardziej nachylony pod ostrym katem i trudniejszy do pokonania. Wreszcie znalazl sie ponad polka, na ktorej czekali mieszkancy Doliny i jego Sokolnicy. Tak dobrze nad soba panowal, ze dopiero w nastepnej chwili zdolal rozewrzec palce i stanal na twardej skale. Przez kilka sekund wiedzial tylko, ze mu sie udalo, i czul, ze Brennan go podtrzymuje. Tarlach oparl sie na ramieniu porucznika. Kiedy niebezpieczenstwo minelo, poczul sie slaby jak mucha i zarowno jego umysl, jak i cialo zaczely domagac sie wypoczynku. Nagle rozjasnilo mu sie w glowie. Nie bylo tej, ktorej oczekiwal, ktora pragnal zobaczyc. -Una? Wtedy podeszla do niego, przepychajac sie przez otaczajacy go krag postaci o zamazanych twarzach. -Jestem tutaj, kapitanie. Powiedziala to energicznie, tonem podwladnej. Na pewno nie przez przypadek zwrocila sie od niego jako do dowodcy, a nie po imieniu, ktore powierzyl jej w sekrecie. Ona o wszystkim myslala... Uslyszal niewyraznie, jak polecila zaniesc go do pobliskiej chaty, by nie tracic czasu na transportowanie do bardziej oddalonego od brzegu zamku. Ucieszyl sie, ze moze wszystko powierzyc innym. Zaslona ciemnosci otulila go swymi miekkimi, nieprzeniknionymi faldami, zanim jeszcze Una skonczyla mowic. Rozdzial pietnasty Dowodca Sokolnikow budzil sie powoli. Znajdowal sie w nieznanym pomieszczeniu o wybielonych wapnem scianach, wypelnionym masywnymi, prostymi sprzetami. Swiatlo wpadajace pod ostrym katem przez malenkie okienko na wprost loza swiadczylo, ze byl pozny poranek.Zaskoczony usiadl bez zastanowienia. Lecz ten gwaltowny ruch wywolal taka fale bolu w calym ciele, ze opadl na poslanie z jekiem, ktorego nie zdazyl stlumic. Syn Burzy zlecial ze swojej grzedy na krokwi i usiadl na lozu, na przemian zawodzac jekliwie na znak troski i wyrzucajac swojemu towarzyszowi jego nieostroznosc. Una znalazla sie przy nim w tej samej chwili. -Spokojnie - powiedziala. - Nawet Sokolnik musi zaplacic za to, ze tak nie dba o siebie. Tarlach nie odpowiedzial. Utkwil wzrok w grubej warstwie bandazy spowijajacych jej rece od nadgarstkow po klykcie. -Co ci sie stalo? - zapytal. Wzruszyla ramionami, krzywiac sie lekko, jakby i ja bolaly miesnie. -Kilka skaleczen. Poprawie opatrunki, kiedy juz zostawie tu ciebie. Wczoraj nie mialam na to czasu. -Klamiesz! Masz zaczerwienione oczy. Czy plakalas z bolu? -Nie. Po prostu jestem zmeczona. - Pochylila glowe. - Wyrzadzilam ci krzywde. Prosze wiec o przebaczenie. -Czy kiedykolwiek zrobilas mi cos zlego? - Usiadl znow, tym razem nie zwracajac uwagi na bol miesni. -Skusilam cie za pomoca Morskiej Twierdzy. - Una zmusila sie, zeby odwrocic sie do niego twarza. - Wiedzialam, ze twoj lud kocha gory, i wykorzystalam to uczucie dla scementowania umowy z wami. -Twoja Dolina jest piekna, pani, i moim obowiazkiem bylo obejrzec ja dokladnie, tak jak twoim pokazac mi ja. -Tak, pokazac, ale ja pokazalam ci Morska Twierdze, jaka kocham, zrobilam wszystko, zebys i ty ja pokochal. Udalo mi sie to az za dobrze. -Nie ma w tym nic hanbiacego dla mnie. Dolina Morskiej Twierdzy to wlosc, ktora powinna zyskac szacunek i przywiazanie kazdego czlowieka honoru. Nagle zaparlo mu dech z przerazenia. Co jeszcze jej powiedzial? A innym? -Czy bylem taki chory ostatniej nocy? - zapytal ostroznie w obawie, ze glos mu zadrzy. -Chory? Nie, lecz byles niespokojny i pomyslalam, ze najlepiej bedzie, jesli to ja pozostane z toba. - Jako uzdrowicielka miala do tego prawo i nawet towarzysze Tarlacha musieli sie z tym pogodzic. -Zebym nie zdradzil istnienia twojej siostry-zjawy? -W pewnej mierze. Tutaj wchodzily w gre takze i jej potrzeby. Obdarzyla tego najemnika uczuciem, ktorego nie obudzil w niej zaden inny mezczyzna, a na pewno nie wybrany przez jej ojca malzonek. Kiedy Tarlach ulozyl ow smiertelnie niebezpieczny plan i oswiadczyl, ze sam zamierza wprowadzic go w zycie, zrozumiala cos, co od dawna tylko czula. Tarlach, kapitan Sokolnikow, ten dziwny, obcy wojownik, ktorego twarz zobaczyla dopiero wtedy, gdy oboje staneli na polce skalnej, byl mezem, ktorego wybraly jej umysl i serce. Nie osmielila sie o tym mowic i prawdopodobnie nigdy sie nie odwazy, -Nie musialam sie tym niepokoic.- Zmusila sie do usmiechu. - Powiedziales bardzo niewiele, mowiles jedynie o uczuciu, jakim darzysz Morska Twierdze, a przeciez twierdzisz, ze to nie przyniesie ci ujmy wsrod twoich towarzyszy. -Nie przyniesie - zapewnil ja ponownie. Poruszyl sie niespokojnie. Jej troska ucieszyla go, lecz zarazem wprawila w zaklopotanie. Una miala dosc wlasnych klopotow, zeby zawracac sobie glowe jego sprawami. Tarlach spochmurnial lekko, bo przyszlo mu do glowy nastepne pytanie. -Moje rany sa lekkie, gdyz nie czulbym sie tak dobrze -powiedzial powoli. - Dlaczego uznalas, ze ktos powinien ze mna zostac? - Nagle uswiadomil sobie, ze obserwowala go bardzo uwaznie, jakby obawiala sie, ze cos jest z nim nie w porzadku. -Mielismy powody, zeby obawiac sie niewielkiego pekniecia czaszki. - Una dotknela bandaza na jego skroni. - Dlatego nie odwazylam sie zostawic ciebie samego. - Jej zachowanie nagle sie zmienilo. - Czy nie odczuwasz teraz zawrotow glowy, czy obraz nie zamazuje ci sie przed oczami? -Nie. -Nic cie nie boli? -Nie bardziej, niz nalezaloby oczekiwac. Chlodne palce Kobiety z Dolin musnely jego czolo. -Nie masz tez goraczki. - Usmiechnela sie. - Mysle, ze mozesz bezpiecznie wrocic do zamku i oddac wlascicielom te chate. Sokolnik zobaczyl, ze przygotowano dla niego nowy mundur. -Jak tylko sie ubiore. -Kaze osiodlac twojego wierzchowca. Spojrzal na ramie, przypomniawszy sobie, ile sprawilo mu klopotu. Ono takze bylo zabandazowane. -A to? - spytal. -Brzydka, ale nie niebezpieczna rana. Nic poza tym. Nie ma ani sladu zakazenia groznego dla zycia. - Jej zielone oczy pociemnialy. - Moglaby cie zabic, chociaz jest mala... -To juz minelo - powiedzial cicho. Poruszyl ramionami, uwazajac na zranione prawe ramie i z ulga poczul, ze sztywnosc miesni zaczyna ustepowac. -Jak sie czuja rozbitkowie? - pytal dalej. -Wszyscy czuja sie dobrze. Chca ci podziekowac. - Pokrecila glowa i dodala ponuro: - Przezyli tylko szok po katastrofie i za dlugo przebywali w zimnej wodzie, zaden z nich nie ucierpial tak jak ty. Tarlach po prostu skinal glowa. Jej odpowiedz tylko potwierdzila jego przypuszczenia. -Twoj porucznik bardzo niepokoil sie o ciebie. Czy mam go przyslac? - Una ruszyla w strone drzwi. -Tak, oczywiscie, bo inaczej uwierzy, ze naprawde jestem ciezko ranny. Pospiesz sie z moim koniem - dorzucil.- Nie chcialbym, zeby mieszkancow tego domu zbytnio zmeczyli Sokolnicy i ci, ktorzy ich wynajmuja. Tarlach byl juz prawie ubrany, kiedy Brennan wszedl do izby. Kapitan naciagnal mundur i skrzywil sie, gdy zabolalo go obandazowane ramie, ktorym zbyt energicznie poruszyl. -Przypuszczam, ze musze sie z tym pogodzic przez dzien czy cos kolo tego. Porucznik rozesmial sie bez cienia wspolczucia. -Ciesz sie, ze ci dane to wytrzymac, przyjacielu. Jak sie czujesz? -Caly obolaly - przyznal - ale zdrowy. -Rogaty Pan byl z toba - odrzekl powaznie Brennan. -Jak to sie stalo, ze pani Una zostala ranna? -Nie powiedziala ci? Nie, ona nie zrobilaby tego... Porucznik opowiedzial o wszystkim, co wydarzylo sie na polce skalnej. -Zanim do niej dotarlismy, lina rozciela jej rece do kosci - zakonczyl. - Prawdziwy cud, ze nie przeciela sobie jakiegos nerwu czy sciegna, moglaby zostac kaleka. Pozostana jej tylko ledwie dostrzegalne blizny. - Pokrecil glowa i dodal z podziwem, chociaz niechetnie: - Niewielu z nas mialoby dosc sily woli, zeby zniesc tyle co ona. Jego dowodca usiadl na poslaniu. Zbladl jak plotno. -Co ze mnie za czlowiek, ze pozwolilem, aby czuwala przy mnie przez cala noc, kiedy sama byla ranna! - szepnal. -Bardziej potrzebowales pomocy, a ona sama tego chciala. - Brennan wzruszyl ramionami. -Nawet nie zauwazylem, ze byla ranna. -Nie byles w stanie niczego zauwazyc. Rozleglo sie stukanie i otrzymawszy pozwolenie Tarlacha Rorick podszedl do swoich towarzyszy. -Pani Una kazala osiodlac twojego ogiera i przyprowadzic go tutaj. - Przyjrzal sie krytycznie swojemu dowodcy. - Musze z przyjemnoscia stwierdzic, ze wygladasz lepiej niz wczoraj wieczorem. -Wyobrazam sobie, ze oznacza to, iz moge wygladac jeszcze lepiej - odrzekl sucho Tarlach i zarzucil oponcze na ramiona. - Chodzmy. Dostatecznie dlugo sprawialem klopot mieszkancom tego domu. Stanal na chwile w drzwiach, przygladajac sie nadmorskiemu krajobrazowi. Morze nadal bylo wzburzone, fale zas wysokie, ale pozostale slady sztormu zniknely. Slonce jasno swiecilo, powietrze bylo zdumiewajaco przejrzyste i mile cieple pomimo chlodnego wietrzyku. Barwy wydawaly sie bardziej zywe, zarowno bogate odcienie ocalalych kwiatow, jak i blekit nieba i niezwykly szmaragdowy kolor pol. Wszystko przetrzymalo burze w dobrym stanie, zarowno ogrody jak i pastwiska, z wyjatkiem tych, ktore zalala woda. Kamienne murki z powodzeniem obronily niewielkie skrawki ziemi, ktore im powierzono. Mieszkancy Doliny nie beda glodowali tej zimy. Tarlacha latwo bylo odroznic od innych Sokolnikow z powodu zabandazowanego ramienia i kiedy razem z pozostalymi oficerami wyszedl na zewnatrz, wszystkie oczy skierowaly sie na niego. Jego zolnierze usmiechneli sie, zastygajac w postawie na bacznosc, ale pamietajac wciaz, ze przebywaja wsrod ludzi innej rasy, nie odezwali sie ani nie zblizyli do niego. Mieszkancy Doliny rowniez pozostali tam, gdzie byli, lecz wydawalo sie, ze nie moga od kapitana oderwac wzroku, w ktorym malowalo sie prawie uwielbienie. Pomyslal, ze gdyby byl przybylym z zewnatrz ich panem i objal wladze nad Morska Twierdza dzieki malzenstwu z dziedziczka, nie musialby sie teraz obawiac o brak akceptacji. Gniewnie przegnal te mysl i przeklal sie w duchu za to, ze snuje marzenia, ktore nigdy sie nie spelnia. Bardziej pragnac o tym zapomniec, niz powodujac sie niecierpliwoscia, wsiadl na konia i puscil go klusem, kierujac sie do zamku. Rozdzial szesnasty Niedlugo potem przedstawiono Tarlacha marynarzom, ktorym uratowal zycie, wszystkim z wyjatkiem ich kapitana. Odgadl, ze tamten przebywal z sama pania zamku w jednej z jej komnat, a zwazywszy na pore dnia prawdopodobnie tej, w ktorej jadala. Una rzadko spozywala posilki w wielkiej sali, chyba ze jakas ceremonia czy zgromadzenie wymagalo jej obecnosci.Przypuszczenie to zyskalo potwierdzenie, kiedy Rufon przyniosl zaproszenie do zasiascia przy biesiadnym stole wraz z pania Una i jej gosciem. Sokolnik poszedl tam od razu. Wiele zawdziecza czlowiekowi, ktory podtrzymywal go przy dziobie rozbitego statku. Chcial mu podziekowac za pomoc i zlozyc wyrazy wspolczucia z powodu strat, ktore poniosl on i jego ludzie. Jeszcze zanim Tarlach wszedl do komnaty, Sulkarczyk podniosl sie z miejsca i pospieszyl ku niemu. Byl to mezczyzna o imponujacym wygladzie, regularnych rysach twarzy i ksztaltnym ciele, ktore pomimo niezwyklych rozmiarow mialo zrecznosc i wdziek ruchow szybujacego w niebie sokola. Slonce i wiatry wybielily mu wlosy sprawiajace wrazenie bialych przy jego opalonej twarzy. Sulkarczyk uscisnal mocno reke Tarlacha. -Cieszy mnie, ze dobrze sie czujesz, kapitanie. Jestem Elfthorn, kapitan "Pieknej Syreny". Sokolnik odwzajemnil uscisk. -A ja jestem rad, ze ty i twoja zaloga rowniez dobrze sie czujecie. -To tylko dzieki tobie. Dziekuje ci w moim wlasnym imieniu i w imieniu moich towarzyszy. -Przykro mi, ze nie moglem zaoferowac wam przyjemniejszej podrozy. - Skrzywil sie Tarlach. -Wszystko, co umozliwilo nam opuszczenie tego przekletego wraku, bylo laska niebios. - Jasnoniebieskie oczy Sulkarczyk a pociemnialy z bolu, ktory niepredko z nich zniknie. - Nie powinienem tak mowic o "Syrenie" - powiedzial cicho. - Nawet ginac starala sie nam pomoc. -To byl piekny statek. Boleje wraz z toba nad jej utrata. -Przezylem katastrofe razem z reszta mojej zalogi. To znacznie wiecej, niz moglismy oczekiwac. - Zmusil sie do usmiechu. Te slowa wymagaja duzej odwagi, pomyslal Sokolnik. Sulkarczycy plywali po morzu calymi klanami, kobiety pracowaly na ich statkach obok mezczyzn, a dzieci zdobywaly niezbedne umiejetnosci prawie od chwili, gdy nauczyly sie chodzic. Tak bylo zapewne i na pokladzie "Pieknej Syreny". Zadne z dzieci nie przezylo katastrofy. Sulkarczycy zyli z morza i nie oplakiwali utraty tego, co im zabralo, ale cierpieli w milczeniu i samotnosci, tak jak Sokolnicy w sercach, a nie na ustach noszac zalobe po swoich poleglych. Rozumial ich sile i bol, i wspolczul Elfthornowi tak, jakby ta straszna burza jego samego pozbawila calej kompanii. Zachowal jednak milczenie. Nie chcial rozdrapywac tych ran rozmawiajac dluzej na ten temat. Podczas posilku, a czekano z nim na Tarlacha, Sulkarczyk opowiedzial, jak nadciagnal silny sztorm i jak jego statek skutecznie sie przed nim bronil, az podmuch wiatru zlamal glowny maszt, a olbrzymia fala wylamala luki. Zalala wtedy ladownie statku i porwala tak wielu czlonkow zalogi, ze zabraklo ludzi do pompowania wody. Od tej chwili los "Pieknej Syreny" byl przesadzony i Elfthorn szukal miejsca, w ktorym moglby sie schronic uszkodzony korab. Chcial w ten sposob ocalic reszte zalogi i moze czesc ladunku. -Gunwold zbil pewnie teraz fortune. - Westchnal ciezko. -Gunwold? - powtorzyla obojetnie Una. -Czlowiek ze Starej Rasy, ale jeden z najlepszych kapitanow statkow, jakich znam. Jest wlascicielem i dowodca "Gwiazdy Dionu" i moim glownym rywalem. Scigalismy sie. Mielismy dostarczyc ladunek jedwabiu na rynki poludnia, gdyz tutaj ludziom nadal tak zle sie powodzi, ze nie kupiliby wiekszej ilosci. Obaj dobrze wiemy, ze ten statek, ktory pierwszy dobije do portu, sprzeda z wiekszym zyskiem towar. Ich pilot juz dawno temu musial przeprowadzic go przez te niebezpieczne wody i pewnie jest juz daleko, chyba ze spotkal go taki sam los jak mnie. Nie zrozumial milczenia, jakie zapadlo po jego slowach. -"Gwiazda" dotarla do Linny na kilka godzin przed "Syrena". W porcie byl tylko jeden statek, ktory mogl nas przeprowadzic, i Gunwold szybko zapewnil sobie jego uslugi. Musze mu oddac sprawiedliwosc, ze zaproponowal, iz podzieli sie ze mna oplata, gdyz znal zla slawe, jaka ciesza sie okoliczne wody, i wiedzial, ze poplyne za nim na oslep. Albowiem choc jestesmy rywalami, nie ma miedzy nami nienawisci. Jednak pilot nie zgodzil sie przeprowadzic dwoch statkow, twierdzac, iz nie moglby dobrze obsluzyc zadnego w razie zmiany pogody. Zamyslil sie i przeniosl spojrzenie z Uny na Tarlacha. -Co sie stalo? - zapytal nagle. -Zaden pilot nie obsluguje tego wybrzeza - powiedziala spokojnie Kobieta z Dolin. Elfthorn zacisnal usta, gdy zrozumial, co miala na mysli. -Pirat? -Podejrzewalismy zboja wabiacego statki na skaly - odpowiedziala - chociaz w tym przypadku to prawie to samo. Czy widziales kapitana tamtego korabia, rozmawiales z nim? Skinal glowa i opisal go najdokladniej jak zdolal. -To nie Ogin. -Na pewno by sie tam nie pokazal - wtracil Tarlach. - Zbyt dobrze go znaja. Ktos inny, jakis cudzoziemiec, musi sie kontaktowac z ewentualnymi ofiarami. -Zapomnijmy o nim na chwile - oswiadczyla z determinacja pani Morskiej Twierdzy. - Powinnismy teraz skoncentrowac sie na "Gwiezdzie Dionu", chociaz obawiam sie, ze niewiele mozemy dla niej zrobic. Zbyt wiele statkow, duzych i malych, zniknelo w tych stronach, odkad Ogin zostal panem Kruczego Pola, i nawet gdyby korab twojego rywala nie stal sie jego ofiara, taki sztorm, jaki niedawno przezylismy, moglby roztrzaskac cala flote. Trudno nam nawet przypuscic, dokad i jak daleko mogl go zapedzic. -A wiec mozemy tylko czekac na jakies wiesci o losie Gunwolda? -Nie - odparl Tarlach. - Dzis morze jeszcze jest wzburzone, ale jutro powinno sie uspokoic. Nasze lodzie beda mogly wyplynac, jak zawsze po wielkiej burzy. Una i ja poplyniemy jedna z nich i obejrzymy wybrzeze Doliny Kruczego Pola. I tak musielibysmy to zrobic ze wzgledu na zla slawe i niemal calkowita izolacje tego rejonu High Hallacku. O ile wiem, Krucze Pole ma niewiele lodzi przeznaczonych do takich poszukiwan. -Bardzo malo - potwierdzila Pani Morskiej Twierdzy - i zadna z nich sie nie nadaje do ratowania, rozbitkow na glebszych wodach. Ten obowiazek od dawna wziela na siebie moja Dolina. -Nasz plan jest jasny. Odplyniemy stad, jak tylko morze na to pozwoli. Sokolnik podszedl do Uny, kiedy opuscili sale biesiadna. -Jezeli ocean bedzie sie uspokajal tak szybko jak dotychczas, moze bedziemy mogli podniesc zagiel o swicie. -Rozkaze, zeby lodzie byly gotowe do podrozy o swicie. -Tymczasem, jak przypuszczam, musimy zrobic przeglad Doliny? Una spojrzala na niego ostro. Glos kapitana brzmial glucho, a to jej sie nie spodobalo. -Ja musze zrobic przeglad. Ty masz odpoczywac po wczorajszych przejsciach. Tarlach zaczal protestowac, ale potem wzruszyl ramionami, gdy zrozumial, ze zauwazyla jego nagle zmeczenie. -Dlaczego jestem taki zmeczony? - zapytal. - Przeciez tylko przejechalem konno z tamtej chaty do zamku, zjadlem suty posilek i spalem do pozna... -Twoje cialo sie naprawialo. To meczaca praca. Sadzac po twoich bliznach, w przeszlosci niejeden raz byles powaznie ranny. Musiales wowczas czuc sie tak samo jak teraz. -Tak - westchnal. - Mam nadzieje, ze tym razem nie bedzie trwalo to tak dlugo, jak juz sie zdarzalo. -Odpocznij pare godzin, a wszystko bedzie jak dawniej. - Usmiechnela sie. Zajrze do ciebie pozniej - dodala i odeszla. Kapitan Sokolnikow podniosl reke na pozegnanie, po czyni udal sie na pietro, na ktorym miescila sie jego kwatera. Wszedl do swojej komnaty i starannie zamknal za soba drzwi, zeby nikt mu nie przeszkadzal. Z ulga wyciagnal sie na lozu i zamknal oczy, lecz mysli nie dawaly mu spokoju. Byl tak wyczerpany, jakby wcale nie odpoczywal od chwili powrotu z "Syreny". Jezeli nie przyjdzie do siebie choc troche do nastepnego ranka, sam nie bedzie mogl nic zrobic i nie na wiele sie przyda swoim towarzyszom. Pomimo tych zmartwien zdrzemnal sie. a potem zasnal gleboko i obudzil sie dopiero po trzech godzinach. Odzyskal sily i znow czul sie soba. Pospieszyl wiec na poszukiwania pani Uny. Tak jak sie spodziewal, znalazl ja na jednym z pastwisk, niedawno zalanych przez morze. -Czy jest bardzo zle? - zapytal. -Nada sie dla owiec - odparla. - To dobrze, poniewaz bedziemy musieli zamknac im dostep do niektorych wyzej polozonych pastwisk. Poza tym chyba sprzyjalo nam szczescie. Nikt nie zostal ranny, zadnemu zwierzeciu nie stalo sie nic zlego, a woda tylko lekko uszkodzila zabudowania. Lodzie i ich wyposazenie sa w porzadku. -A zbiory? -Jeszcze nie obejrzalam ogrodow, ale zgodnie z tym, co mowia moi ludzie, wiekszosc przetrwala sztorm bez szwanku. Stracilismy troche owocow, lecz nie tak duzo, jak sie obawialismy. Co do innych plodow, winorosl i reszta upraw przetrzymaly lepiej lub gorzej. Gdy nieco pozniej obeszli ogrody, mieli powody do zadowolenia. Una dobrze okreslila stan wlosci. Rozstanie mialo byc krotkie. Tarlach chcial naradzic sie z reszta kompanii w sprawie przyszlych zadan, a potem wrocic do pani zamku, najszybciej jak to mozliwe, by wysluchac szczegolowej opowiesci o okolicznym wybrzezu, Nie spedzil duzo czasu ze swoimi Sokolnikami. Nie mieli nastepnego dnia zadnych zadan do wykonania, po prostu wiec przekazal im wszystko, czego dowiedzial sie od Elfthorna, i co w zwiazku z tym postanowiono. Potwierdzilo to realnosc niebezpieczenstwa zagrazajacego nie tylko Morskiej Twierdzy, lecz calemu temu rejonowi High Hallacku i wybrzezu. Ich pobyt zyskal przez to cel wiekszy niz zdobycie zaplaty. Byl lekko zaskoczony, gdy Rorick wyszedl za nim na zewnatrz, ale zwolnil kroku i zrownal sie z nim. -Dlaczego pozwalasz, zeby pani zamku towarzyszyla ci jutro? - zapytal tamten bez wstepu. Kapitan spojrzal na niego ostro, lecz gniew w jego sercu zgasl rownie szybko, jak rozgorzal. Zdumiala go wlasna glupota. Nawet nie zamierzal rozpoczynac poszukiwan bez Uny z Morskiej Twierdzy, ale skoro juz postawiono przed nim te kwestie, nie powinno go dziwic zaskoczenie porucznika. Byloby to niezwykle posuniecie nawet dla wojownika z jakiejs innej rasy. Poza tym mogl narazic sie na niebezpieczenstwo, chociaz mial szukac informacji, a nie klopotow. Czy sie odwazy, czy ma prawo sciagnac je na Une? Potrzasnal glowa, konczac tym wewnetrzna dyskusje. -Ona musi wziac w tym udzial. Pan Harvard albo pan Ferrick zrobiliby to, gdyby jeszcze zyli, a ona nie moze postapic inaczej. -Przypuszczam, ze masz racje - przyznal Rorik. - Nie wzialem tego pod uwage. Komus takiemu jak ona trudniej jest rzadzic. Czy nie wezmiesz nikogo z nas? -Nie. W Dolinie Kruczego Pola spodziewaja sie, ze lodzie z Morskiej Twierdzy pojawia sie na ich wodach w poszukiwaniu ofiar sztormu. Na wiesc, ze sa na nich Sokolnicy, Ogin moglby sie domyslic, iz chodzi nam o cos zupelnie innego. -Nigdy nie dopusci, zebyscie znalezli jego ofiary, nawet jezeli statek nadal jest na powierzchni oceanu - wskazal porucznik. -Dlaczego nie, jezeli obecnosc zaglowca da sie wyjasnic sztormem? Zreszta nie bedzie oczekiwal, ze przybedziemy tak szybko. Zmieniamy bowiem marszrute poszukiwan w taki sposob, zeby przybyc do jedynego portu Kruczego Pola na dzien wczesniej niz normalnie moglibysmy przyplynac. Bedzie przekonany, ze ma dosc czasu na zniszczenie wszystkich sladow napasci, zanim wrak zostanie znaleziony. Moze zabrac ladunek, kiedy tylko zechce, twierdzac, ze jego ludzie wyszli na plaze po burzy i odkryli tam to, co pozostalo z "Gwiazdy Dionu". -Przypuszczam, ze jego piracki statek bedzie przebywal na pelnym morzu. -Oczywiscie. Ogin nie zechce, zebysmy go zobaczyli. -Mozecie natknac sie na tych renegatow w trakcie rabunku. -Oznaczaloby to walke - przyznal ponuro kapitan. - To chyba jednak malo prawdopodobne, zwazywszy, jak Ogin ostroznie to robi, ale... tak, jest taka szansa. Dlatego musimy miec sie na bacznosci, zanim nie zyskamy pewnosci, ze ich przylapiemy na goracym uczynku. Gdybysmy znikneli tak jak inne jego ofiary, na pewno nie pomogloby to naszej sprawie. Rozdzial siedemnasty Ranek wstal pogodny i jasny. Swiat plawil sie w spokoju.Powietrze bylo cieple, wiatr ozywczy, lecz nie zimny, a zatoka przypominala z wygladu raczej srodladowe jezioro niz odnoge oceanu. Fale byly drobne i niewysokie, wydawalo sie, jakby powierzchnia morza nigdy bardziej sie nie marszczyla. Flotylla Doliny Morskiej Twierdzy podniosla kotwice o swicie. Kazda lodz wyruszyla ustalonym wczesniej kursem, zaplanowanym tak, zeby ich drogi przeciely sie w kilku miejscach, tworzac w ten sposob wzglednie gesta siatke pokrywajaca obszar, ktory nalezalo przeszukac. Zamkowe lodzie przylaczyly sie do pozostalych. Byly wsrod nich dwa smukle, szybkie statki, bardzo rozniace sie budowa od ciezkich rybackich lodzi uzywanych przez mieszkancow High Hallacku. Mimo ze wygladaly na lekkie, byly wytrzymale i wieksze od zwyklych lodzi i wlasnie im wyznaczono najdluzsza i najtrudniejsza marszrute - przez wody Kruczego Pola. Tarlach wolalby poplynac na "Mewie", gdyz uznal, ze jest szybsza i latwiej nia manewrowac, ale jako wieksza od siostrzanego statku miala prowadzic poszukiwania pelnym morzu, z dala od ladu. Lecz dla ich celu ta sprawnosc nie miala wiekszego znaczenia i ze spokojnym sumieniem wszedl na poklad "Kormorana", podajac reke Unie, ktora przeszla po waskim trapie tuz za nim. Ukradkiem przyjrzal sie pani Morskiej Twierdzy, szukajac oznak zmeczenia, ale wygladala na wypoczeta jak on sam. Tylko bandaze na jej rekach swiadczyly o tym, co przezyla, i nawet one ustapily miejsca waskim, prawie niezauwazalnym paskom tkaniny. Czekali na rufie, dopoki statek nie pozostawil za soba kamiennych ostrog, ktore okazaly sie smiertelnie niebezpieczne dla "Pieknej Syreny", i dopiero wtedy przeszli na dziob, by stamtad wypatrywac zaginionego kupieckiego korabia. Mieli to robic w wyjatkowych warunkach. "Kormoran" byl statkiem spacerowym Panow na Zamku, dlatego przymocowano do pokladu wygodne siedzenia z baldachimem. W ten sposob wlasciciel mogl cieszyc sie pieknem oceanu i wybrzeza nie wystawiajac sie na silne dzialanie slonca. Una i Tarlach nie musieli sie tez zajmowac obsluga statku: jej kapitan i czterech czlonkow zalogi zatroszcza sie o to. Wszyscy byli doroslymi, doswiadczonymi zeglarzami i w dodatku mezczyznami, co Tarlach przyjal z ulga, choc mial dosc taktu, zeby nie powiedziec tego swojej towarzyszce. Poczatkowo uznal, ze pieciu marynarzy to za duzo jak na tak maly statek, ale "Kormoran" czesto odbywal dlugie podroze wymagajace podwojnej wachty, i niekiedy czesc zalogi musiala brac udzial w walce. Lecz to bardziej agresywna "Mewa" szukala piratow i walczyla z nimi, kiedy probowali sie zagniezdzic w tej odludnej, odizolowanej od reszty High Hallacku okolicy. Kapitan Sokolnikow nie odrywal wzroku od wybrzeza, ktore mijali, wielkich, strzelajacych ku niebu skalistych i niedostepnych urwisk zwienczonych zielenia, a poza ni szaropurpurowych gor. Bol ostrzejszy niz pchniecie miecza przeszyl mu serce; Kiedys bedzie musial utracic to wszystko, odejsc stad... Nie zdawal sobie sprawy, jak wielki zal maluje sie na jego twarzy, zanim nie poczul lekkiego dotkniecia palcow Uny na grzbiecie dloni, ktora podswiadomie zacisnal na balustradzie. Odwrociwszy sie spostrzegl, ze patrzy na niego nie z litoscia, ale ze wspolczuciem glebokim jak wiecznosc. -Na pewno nie musisz odchodzic stad na zawsze - powiedziala miekko. - Morska Twierdza zawsze bedzie stala przed toba otworem. Lecz Sokolnik tylko potrzasnal glowa. -Nie wroce tu, skoro raz odejde, pani. Gdybym to zrobil, cierpialbym jeszcze bardziej. - Spojrzal znow na lad. - Pragne tej ziemi - szepnal glucho - a to niemozliwe dla kogos takiego jak ja. Kobieta z Dolin nie wypytywala go dluzej i na jakis czas zapadlo miedzy nimi milczenie. Oboje rozgladali sie po okolicy wypatrujac "Gwiazdy Dionu". Nie spodziewali sie jednak niczego znalezc, zanim nie dotra do wod Kruczego Pola. Mozliwe, ze Rorick mial racje i moga znalezc za wiele, pomyslal Tarlach. Jezeli "Gwiazda" rozbila sie podczas sztormu, albo za sprawa ludzi Ogina, jej ladunek powinien pozostac nietkniety, zakladajac oczywiscie, ze nie zatonela. Piracki statek na pewno byl niewielki, nie wiekszy od "Mewy" i chyba nie zdazylby oproznic ladowni "Gwiazdy" przy tak wysokiej fali. Rownie dobrze mogli sie z nim spotkac, gdy przybedzie po lupy. Zmruzyl oczy. Jak maja zareagowac w takim przypadku? W normalnych warunkach powinni pokonac piratow, gdyz zaloge "Kormorana" stanowili doswiadczeni zeglarze i zarazem zolnierze. Ale czy nie lepiej uniknac otwartego i58 konfliktu jeszcze przez jakis czas, udajac, ze o niczym nie wiedza? Ogin i jego ludzie mieli przeciez prawo zeglowac po wodach oceanu sasiadujacych z Kruczym Polem, badac odkryty tam wrak i zagarnac jego ladunek pod pretekstem, ze cala zaloga zginela. Nie mogliby wszakze udawac, ze piraci przybyli z Doliny Rozanego Wzgorza, sasiadujacej z Kruczym Polem, gdyz tamta wielka wlosc wcale nie miala portu ani zyznych, siegajacych morza wawozow i dolin, a wiec i statkow. -Jaki jest pan Rozanego Wzgorza? - zapytal nagle, nie mogac ukryc lekkiego zaklopotania, gdyz powinien byl zainteresowac sie tym znacznie wczesniej. -To porzadny czlowiek, zdolny rzadca i dobry pan. Markheim jest mlody, lecz jego wiek nie zaszkodzil Dolinie. Zarzadza nia sprawnie, a zaczal dwa lata temu, po smierci swojego ojca. -Zonaty? -Od poltora roku. Jego malzonka oczekuje teraz dziecka i czas rozwiazania jest bliski. - Usmiechnela sie. - Wydaje sie to nieco dziwne, poniewaz sama wyglada jak sliczne dziecko. -Markheim ma wiec powody, by sobie nie zyczyc, aby w tym rejonie Krainy Dolin zagniezdzili sie zboje wabiacy statki na skaly. Szkoda, ze jego posiadlosc jest tak oddalona od Morskiej Twierdzy. Bardzo by nam sie przydal taki sprzymierzeniec. -Zgadza sie - przytaknela w zamysleniu. - Potrzebowalby trzech dni forsownego marszu, zeby dojsc do twierdzy Ogina - o ile mozna tego dokonac w takim terminie - a jeszcze wiecej by mu zajelo dojscie do Morskiej Twierdzy. I to tylko wtedy, gdyby wczesniej dotarl do niego nasz poslaniec z prosba o pomoc. -Ale przybylby, prawda? -Na pewno. Jego dom i nasz zawsze trzymaly sie razem. Sokolnik milczal chwile. -Mysle, ze powinnismy sie z nim porozumiec - powiedzial powoli - i z pozostalymi panami okolicznych Dolin. Nawet jesli teraz niczego nie odkryjemy, nawet; jezeli Ogin jest calkowicie niewinny, opowiesc Elfthornt i ten wzrost liczby zaginionych statkow swiadcza, ze dzieje sie tu cos niedobrego. Morska Twierdza nie zdola sama wykorzenic tego zla. Una skinela glowa. Na jej slicznej twarzy malowala sie powaga. -To dobra propozycja. Jestesmy tutaj tak odizolowani od innych i tak przyzwyczajeni polegac tylko na sobie, ze nie dostrzegamy oczywistego rozwiazania problemu wtedy, kiedy wymaga on aktywnej wspolpracy z naszymi sasiadami. Koalicja, jaka zaproponowales, mialaby jeszcze jedna dobra strone - dodatkowo zniechecilaby potencjalnego agresora przeciwko kazdemu z jej czlonkow. Ogin nie najechalby jednej Doliny wiedzac, ze sciagnie na siebie polaczone sily reszty. -Chyba ze napadnie tylko po to, by urzadzic rzez, i potem znow sie wycofa, zacierajac wszelkie slady. -Czy myslisz, ze moglby tak postapic? - Una spojrzala na niego ostro. -Rozbojnik i pirat? Czemu nie, jezeli jest w to zamieszany, a uwazam, ze tak. Sadzac po tym, co zauwazylem podczas naszego krotkiego z nim spotkania, moglby szukac na nas zemsty, zwlaszcza gdyby zdolal zachowac nieskalana opinie. Gdyby jego ludzie wymordowali was wszystkich, moglby zagarnac przynajmniej czesc ziem Morskiej Twierdzy. Rozmawiali jeszcze przez dlugi czas, gdyz zawarcie skutecznego przymierza pomiedzy oddalonymi od siebie, samowystarczalnymi Dolinami bylo skomplikowanym zadaniem. Przerwali dyskusje dopiero wtedy, gdy slonce stanelo w zenicie i przygotowania do poludniowego posilku zostaly prawie zakonczone. Nie chcieli zdradzac swoich zamiarow marynarzom, ktorzy mieli z nimi jesc, zgodnie ze zwyczajem od dawna przyjetym na pokladzie obu zamkowych statkow. Po skonczonym posilku wszyscy powrocili do swoich obowiazkow. Nie byly one ciezkie dla marynarzy, a przynajmniej jeszcze nie, gdyz wial lekki wiatr i morze kolysalo sie lagodnie. Nikt tez nie spodziewal sie "Gwiazdy Dionu" ani niebezpieczenstwa, gdyz wciaz znajdowali sie na wodach Morskiej Twierdzy i potrwac to mialo do konca tego dnia. Nie nalezalo tez zapominac o niesieniu pomocy statkom sasiadow tylko dlatego, ze szukano jednego konkretnego korabia. "Kormoran" bedzie musial przeszukac te same rejony co zawsze po kazdej wiekszej burzy. Oczywiscie wypatrywali glownego celu tej wyprawy, bo sztorm nie respektuje wyznaczonych przez ludzi granic i mogl zagnac "Gwiazde" wszedzie. Poniewaz nie mogli kontynuowac poszukiwac w ciemnosciach, "Kormoran" zarzucil kotwice po zapadnieciu nocy i ci, ktorzy nie stali na wachcie, udali sie na spoczynek. Kajuty byly niewiarygodnie male, wyposazone jedynie w koje i skrzynie sluzaca jako siedzisko. Tarlach zszedl pod poklad razem z innymi, jakkolwiek wolalby dluzej pozostac na powietrzu. Nastepnej nocy jednak moze wcale lub prawie wcale nie beda mieli odpoczynku, nie nalezalo wiec marnowac okazji. Pozostawil szeroko uchylone drzwi, choc na zewnatrz byly chlod i wilgoc. Niewielkie pomieszczenie zbytnio mu przypominalo grob. Rozdzial osiemnasty Byl wczesny ranek, kiedy statek nalezacy do Morskiej Twierdzy znow wyruszyl w droge. Cala zaloga i pasazerowie pozostali na pokladzie, chociaz nie bylo ani tak cieplo, ani spokojnie jak poprzedniego dnia. Wszyscy czekali w napieciu. Poznym rankiem wplyna na wody Kruczego Pola, a wtedy...Przez caly czas obserwowali morze i wybrzeze wypatrujac zaginionego statku. Wyglad wybrzeza zmienial sie szybko, klify stawaly sie coraz bardziej strome i niebezpieczne i wciaz mniej bylo miejsc, w ktorych rozbojnicy mogliby wyladowac bezprawnie zdobyte lupy. Nie natrafili jednak na nic, nie znalezli zadnych sladow, ktore by potwierdzily, ze ich zadanie to cos wiecej niz gest dobrej woli ze strony mieszkancow Morskiej Twierdzy. Mimo to serce jak mlotem uderzylo w piersi Sokolnika, kiedy oplyneli waska, bardzo stroma gore o charakterystycznym wygladzie. Mineli Przyladek Panow, granice miedzy posiadlosciami Uny i Ogina. Plyneli teraz wzdluz wybrzeza Kruczego Pola. Una stojaca przy burcie podswiadomie wstrzymala oddech. Nic nie dostrzegajac odwrocila sie plecami do ladu, -Posilmy sie teraz - poradzila - chociaz jeszcze jest wczesnie. Na calym wybrzezu Kruczego Pola znam tylko jedno miejsce nadajace sie na kryjowke dla rozbojnikow i znajduje sie ono niedaleko stad. Opisala juz Tarlachowi zatoczke, o ktorej mowila, bardzo waska, dobrze chroniona i z latwym dostepem z plazy na szczyty klifow. Moglaby sie stac dogodnym portem dla uczciwego kupca, chociaz jej rozmiary wykluczaly wszelkie wieksze operacje, ale kanal wejsciowy blokowal na samym srodku wielki podwodny glaz zwany Kolebka od jego ksztaltu. Wylanial sie podczas najnizszych odplywow. Przez reszte czasu lezal w ukryciu, niewidzialny, smiertelnie niebezpieczny dla kazdego statku, ktory probowalby wplynac do zatoczki. Zaden korab i zadna lodz nie mogla nad nim przeplynac. Jego dwa wysokie zakonczenia, Wezglowie i Nogi, znajdowaly sie zaledwie pare stop pod powierzchnia morza, to pierwsze ledwie widoczne podczas odplywu. A poniewaz skala spoczywala w poprzek kanalu, tylko bardzo smukly korab - nawet "Mewa" bylaby za szeroka - moglby go wyminac. Dla statku o odpowiednich rozmiarach, zdolnosci manewrowania i odwaznej zalodze znajacej wejscie do zatoki, trudno byloby o lepiej chroniony czy bezpieczny port. Taki statek bylby niewidoczny dla kazdego z wyjatkiem obserwatora wpatrujacego sie prosto w wejscie, wysokie klify zas oslanialyby go przed prawie kazda nawalnica czy sztormowymi falami, nawet takimi, jakie rozszalaly sie podczas ostatniej strasznej burzy. Tarlach wiedzial, ze zatoczka jest dobrze ukryta. Mimo to z trudem powstrzymal okrzyk zaskoczenia, kiedy "Kormoran" oplynal jeszcze jedna z nie konczacej sie serii skalnych ostrog. Zorientowal sie bowiem, ze spoglada na to doskonale naturalne schronienie, a raczej na cos, co blokuje do niego dojscie, przechylony na bok wrak, ktory nadzial sie na smiercionosne Wezglowie Kolebki. Statek byl duzy, znacznie wiekszy niz "Piekna Syrena", ale Sokolnik nie dostrzegl zadnych sladow zycia ani na widocznej czesci pokladu, ani na plazy w glebi. Una przerwala milczenie, jakie zapadlo miedzy nimi na kilka dlugich sekund. -Czy ich wszystkich zmyly fale? - szepnela. -- Byc moze - odparl. - Wstrzas musial byc potezny i "Gwiazdy" nic nie ochroniloby przed falami. Zreszta do tego czasu kazdy rozbitek przenioslby sie na brzeg. Woda w zatoce jest niezwykle spokojna i latwo mozna wspiac sie po klifie. -Mylisz sie, Ptasi Wojowniku - wtracil sie kapitan "Kormorana". - Tak, latwo mozna dotrzec na brzegi i wspiac sie po skalnej scianie, ale skad nie znajacy tych stron ludzie wiedzieliby, dokad pojsc? Nawet gdyby odnalezli najblizsza ludzka siedzibe, dzieliloby ich od niej wielkie pustkowie. Nie mieliby ani ekwipunku, ani prowiantu na taka podroz, zwlaszcza jesli byli wsrod nich ranni. Na ich miejscu nie opuszczalbym wraku i liczyl, ze odnajdzie nas ktos, kto po kazdym wiekszym sztormie przeprowadza takie poszukiwania jak my. -Dobrze rozumujesz - zgodzil sie z nim Tarlach. - Albo zaloga zginela do ostatniego, albo rozbitkowie nadal sa na "Gwiezdzie Dionu". Pani Una i ja zaraz sie tam udamy. Ty, kapitanie, pozostaniesz na "Kormoranie" z dwojka swoich ludzi. Pozostali pojda z nami. Nalezacy do Morskiej Twierdzy statek zblizyl sie do wraku i pozostal przy nim dopoty, dopoki cala czworka nie przeszla na poklad "Gwiazdy", po czym wycofal sie na bezpieczna odleglosc od groznej skaly. Wrak byl przechylony pod tak ostrym katem, ze czworka ratownikow z trudem zdolala utrzymac sie na miejscu. Wkrotce odzyskali rownowage, ale nawet wtedy woleli miec w zasiegu reki cos, czego mogli sie uchwycic. Tarlach byl w najgorszej sytuacji. Tylko sila woli pokonal lek, puscil sie podparcia i wyprostowal. Zaschlo mu w ustach i nogi drzaly tak silnie, ze mial watpliwosci, czy sie na nich utrzyma. Zasmial sie wtedy z siebie w duchu i wszystko znow wrocilo na swoje miejsce. Wprawdzie wrak nie byl calkowicie bezpiecznym schronieniem, lecz nie byl tez szczatkiem statku, ktorego trzymal sie przed kilkoma dniami. Una nie dostrzegla jego chwilowego przerazenie i Tarlach w dobrym nastroju skupil sie na dzialaniu. "Gwiazda Dionu" byla przechylona w strone plazy, w przeciwna strona niz wejscie do zatoki i otwarte morze. Ratownicy jeszcze nie oddalili sie zbytnio od nadburcia, kiedy stracili z oczu "Kormorana". Nie spodobalo sie to Tarlachowi, chociaz wiedzial, ze dzieki temu podczas poszukiwan beda zaslonieci przed oczami niepowolanych. Nie dostrzega jednak takze zblizajacego sie niebezpieczenstwa, a on obawial sie, ze piracki statek moze pojawic sie w kazdej chwili. Mimo tego zagrozenia nie chcial wyslac Syna Burzy. Bystre oczy sokola dostrzeglyby zblizajacy sie korab, ale marynarze rowniez mieli dobry wzrok i wiekszosc z nich znala morskie ptaki. Jezeli zobacza Syna Burzy, bez trudu odgadna jego nature. Nawet gdyby znajdowal sie tak wysoko i daleko, ze nie mogliby rozroznic jego wyrazistego, czarno-bialego upierzenia, obecnosc drapieznego ptaka w poblizu ich kryjowki na pewno wyda im sie podejrzana. Wszyscy w okolicy wiedzieli, iz pani Morskiej Twierdzy wynajela kompanie Sokolnikow, i morskim rozbojnikom nie spodoba sie mysl, ze najemnicy wzieli udzial w zwyklej wyprawie ratunkowej. Beda probowali sie dowiedziec, czy ich brudne sprawki nie wyszly na jaw. Ratownicy zas na pewno zauwaza rabusiow w pore i z latwoscia unikna konfrontacji, ale nie cofna juz szkody. Ogin zorientuje sie bowiem, ze pani Morskiej Twierdzy podejrzewa go o morski rozboj. Bylby skonczonym glupcem, gdyby nie zaprzestal tej zbrodniczej dzialalnosci dopoty, dopoki nie odprawi ona Sokolnikow. Wtedy prawdopodobnie zaatakuje i zniszczy jej Doline. A jesli nawet nie posunie sie tak daleko, znow zacznie sciagac na skaly kupieckie statki. Jezeli zachowa ostroznosc, jego sasiadka, nie majac dowodow, niewiele bedzie mogla zrobic. I nadejdzie czas, kiedy Ogin stanie sie tak potezny, ze nie bedzie sie musial nikogo obawiac. Nie mozna do tego dopuscic. Pan Kruczego Pola musi nadal czuc sie bezpieczny. Musza go obserwowac, dopoki jego wina nie zostanie potwierdzona, a on sam i jego mordercy pojmani. Gdyby mogli dokonac tego teraz, choc w czesci, tym lepiej. Chociaz Sokolnik uznal, ze powinien zatrzymac przy sobie Syna Burzy, dreczyl go niepokoj. Zbyt latwo bowiem mogli znalezc sie w pulapce. Obawial sie o "Kormorana" tak jak o nich samych. Na pelnym morzu statek panow Morskiej Twierdzy bez trudu przescignie albo pokona kazdego przeciwnika, ale w tym waskim kanale braklo miejsca do manewrow. Beda musieli dzialac szybko i oddalic sie jak najpredzej, zeby zaniesc wiesc o katastrofie "Gwiazdy Dionu" i ulozyc plany zgodnie z dowodami, ktore tutaj znajda. Pokrecil glowa czujac zniechecenie i rozczarowanie. Moze wcale nie bylo rozbojnikow? Moze statek po prostu odlaczyl sie od pilota podczas burzy i zaloga, widzac zatoke, poszukala w niej schronienia nie wiedzac o niebezpieczenstwie czajacym sie tuz pod powierzchnia morza? Jezeli tak sie rzeczy mialy, "Gwiazde Dionu" spotkal zly los, gdyz wielkie fale prawdopodobnie przenioslyby ja ponad srodkowa czescia kamiennej zapory lub w Nogach. Wezglowie Kolebki okazalo sie jednak za wysokie i to na nie natrafila. Twarz Tarlacha stezala jak maska. Rownie dobrze ktos mogl ja tam poslac. Morski rozbojnik nie odwazylby sie zaatakowac statku podczas sztormu, lecz Ogin albo jego czlowiek mogli bez trudu zwabic ofiare w to miejsce i pozwolic, zeby Kolebka zrobila za nich brudna robote. Powstrzymal sie od dalszych rozwazan. To na nic sie nie zda. Kupiec sam musialby opowiedziec im o tym, co sie wydarzylo. Niczego wiecej nie dowiedzieli sie na pokladzie wraku. Wielka sztormowa fala zmyla z niego wszystkie male i lezace luzem przedmioty. Pozostala tylko jedna szalupa, w istocie lodka o plaskim dnie, przypuszczalnie dlatego, ze przechyl statku zapewnil jej dobra oslone, ale nic poza tym. Jezeli zgineli tu ludzie, ocean, ktorych zabil, zabral ich ciala. -Obejrzyjmy kajuty - zaproponowal Sokolnik, chociaz nie ludzil sie nadzieja. Znizyl glos, mimo ze nie musieli zachowywac milczenia. Dawszy znak Unie i dwom marynarzom, zeby za nim nie szli, skierowal sie do najblizszej z dwoch kajut. Rozbitkowie powinni byli schronic sie w nich przez wzglad na ich rozmiary i umiejscowienie. Kiedy zblizyl sie drzwi, siedzacy mu na ramieniu Syn Burzy nagle zesztywnial, rozlozyl skrzydla i wyciagnal szyje syczac gniewnie. Tarlach zatrzymal sie. Wiec to tak. Jego towarzysz nie bal sie, lecz w kubryku cos bylo nie w porzadku. Przyspieszyl kroku i podszedl do drzwi. Pchnal je lekko i otworzyly sie szeroko. Zajrzawszy do srodka, stal nieruchomo przez chwile i jego spojrzenie stwardnialo. A zatem burza oszczedzila czesc zalogi, poniewaz w kajucie byli ludzie, martwi ludzie, ktorych zabili ich pobratymcy, nie zas szalenstwo natury. Jeden z marynarzy lezal w poblizu drzwi. Silne uderzenie jakiegos ciezkiego przedmiotu zmiazdzylo mu czaszke i jego mozg mieszal sie z krwia rozlana na podlodze. Przy stole siedzialy cztery trupy. Tych zabito mieczem w chwili, gdy probowali wstac i sie bronic. Ostatni mezczyzna lezal na zaimprowizowanej koi na prawo od wejscia z unieruchomiona w lupkach lewa noga. Poderznieto mu gardlo, jakby po drodze. Na widok tego nieszczesnika Una zachwiala sie i odwrocila twarz; wbrew poleceniu Tarlacha po kilku chwilach przylaczyla sie do Sokolnika wraz z dwojka marynarzy z "Kormorana". Byla jednak silna i szybko sie opanowala. -Nie spodziewali sie tego, co ich spotkalo z rak ludzi, ktorzy tu weszli - szepnela przez zacisniete zeby. -Tak, oczekiwali pomocy i przyjazni. Widac to po ich postawie - zgodzil sie Sokolnik. Objal Une ramieniem, jakby podswiadomie chcial ja oslonic przed niebezpieczenstwem. Szybko zdal sobie jednak sprawe, ze ten gest byl niepotrzebny i pospiesznie ja uwolnil. Spojrzal w strone drzwi. -Chodzmy stad - powiedzial. - To miejsce mi sie nie podoba. -Czy nie powinnismy wszystkiego obejrzec, kapitanie? - zapytal stojacy blizej nich marynarz imieniem Santor. - Mozemy wiele sie dowiedziec. Dziennik okretowy... Sokolnik potrzasnal przeczaco glowa. -Zabierzemy go, pozniej sie z nim zapoznamy. Chce obejrzec ladownie, a potem opuscic ten wrak, zanim zbojecki statek wroci. Nie mozemy stawic mu czola podzieleni, w waskim kanale, gdzie nie sposob walczyc. -Moze oni juz ograbili "Gwiazde" - podsunal drugi marynarz. - Mieli na to caly wczorajszy dzien. -Watpie, w kazdym razie na pewno niecalkowicie. Mysle, ze statek Ogina jest niewielki i nie moge sobie wyobrazic, zeby byl w stanie obrocic wiecej niz pare razy, chyba ze bardzo by im sie spieszylo. Jego zaloga nie moglaby tez wniesc wiekszej ilosci zrabowanego jedwabiu na szczyt klifu, bo chociaz latwo sie tam wspiac z golymi rekami, sprawa wyglada inaczej, gdy sie cos niesie. Zreszta nie pozostawiliby go na plazy zbyt dlugo, gdyz groziloby mu zniszczenie przez przyplyw. Spojrzal na Une. -Czy sa tu jakies jaskinie, ktorych morze nie zalewa podczas przyplywu? -Nie, inaczej wspomnialabym o nich. W to nie watpil. Mieszkancy Doliny Morskiej Twierdzy bardzo dobrze znali to wybrzeze, nie tylko morska granice swojej posiadlosci, lecz takze Kruczego Pola i Rozanego Wzgorza, i dzieki temu w minionych latach ocalili zycie wielu rybakom i zeglarzom. W zakres tej wiedzy wchodzilo uksztaltowanie terenu, dna oceanicznego i znajomosc pradow morskich. Wyszli z zalanej krwia kajuty. Tarlach starannie zamknal drzwi. Pani Morskiej Twierdzy pospieszyla do nadburcia, zeby przekazac zalodze "Kormorana" wiesci o tym, co znalezli. Mezczyzni poszli za nia, gdyz woleli miec jakies oparcie z boku niz przejsc bez trzymania przez nachylony pod ostrym katem poklad. Nagle sokol zaskwirzyl cicho. Tarlach rzucil sie przed siebie, chwycil w powietrzu Une i pociagnal ze soba na deski pokladu. -Kladzcie sie! - syknal do idacych za nim marynarzy. Posluchali, zbyt zaskoczeni, zeby protestowac lub zadawac pytania. Po chwili Sokolnik zaczal pelznac po pokladzie w strone nadburcia. Reszta poszla w jego slady. Burta wraku byla wysoka i solidnie zbudowana, ale pekla w kilku miejscach podczas sztormu i od uderzenia o skale. Przez jedna z takich szczelin zobaczyli to, co zaalarmowalo Syna Burzy, smukly czarny korab zmierzajacy w ich strone. Dziob obcego statku wydawal sie dziwnie ciezki w stosunku do swej wielkosci. Wzmocniony. A wiec taranowal swoje ofiary. Zaloga "Kormorana" rowniez zauwazyla grozace jej niebezpieczenstwo i probowala uciec, lecz napastnik znajdowal sie pomiedzy nimi a pelnym morzem, wrak zas prawie zamykal droge do zatoki, nie mogli wiec wplynac do niej dostatecznie szybko. Mieli bardzo ograniczone pole manewru. To wystarczylo. Majac na pokladzie zaledwie polowe zalogi, zaskoczona atakiem zwrotnego statku, ktory najwidoczniej niejeden raz tak walczyl, "Kormoran" byl skazany na zaglade. Napastnik uderzyl w jego srodek, wpychajac go na wbity na skale wrak "Gwiazdy Dionu". Korab Morskiej Twierdzy trwal tak przez chwile, po czym roztrzaskal sie na kawalki. Kapitan zginal od razu, zmiazdzony przez szczatki wlasnego statku. Pozostali wskoczyli do wody, ale ledwie zdolali znow sie wynurzyc, kiedy zasypano ich strzalami. Lucznicy strzelali tak celnie, ze widac bylo, iz czesto sie cwiczyli w tym zajeciu. Tarlach spiorunowal spojrzeniem ukrytego obok siebie marynarza, gdy ten zaczal klac. Jezeli sie teraz zdradza, oni takze zostana zabici. Polozenie bylo niewesole. Rozbojnicy na pewno przeszukaja wrak. Cala czworka nie zdola dobrze sie na nim ukryc, a proba stawienia oporu bylaby samobojstwem. - Cofnijcie sie i zesliznijcie do wody - rozkazal nagle. Una ruszyla od razu, lecz marynarze zamarli, utkwiwszy w nim spojrzenia. -Co was zatrzymuje? - zapytal niecierpliwie. -Ja umiem troche plywac - odrzekl Santor - ale Nordis nie ma o tym pojecia. -Nie umiesz plywac? - Tarlach zwrocil sie do drugiego marynarza. -Nie. -Potrzymam cie, jesli bedzie to konieczne, oprzemy sie o nakladke zagla. Pospieszcie sie, bo nas zauwaza! Marynarze mieli nieszczesliwe miny, nie mieli jednak wyboru, przeczolgali sie wiec przez poklad i dolaczyli do Uny, ktora trzymala sie balustrady po przeciwnej stronie. Sokolnik zrobil to chwile pozniej. Tarlach i Una jako pierwsi szybko i bezszelestnie przecisneli sie przez balustrade, a potem zawisli na rekach. Ta czesc wraku znajdowala sie znacznie blizej wody i wpadli do niej z niewielkiej wysokosci. Pani Morskiej Twierdzy natychmiast poplynela w strone cienia rzucanego przez wrak i zatrzymala sie dopiero przy jego burcie. Uczepila sie kamiennego kla, na ktory wbila sie "Gwiazda Dionu". Po kilku chwilach marynarze rowniez znalezli sie w wodzie i trzech mezczyzn skulilo sie obok Uny w cieniu rozbitego statku. Nie byla to wygodna pozycja, gdyz stali na podwodnej skale, opierajac sie o wielki kadlub, ktory mogl ich zmiazdzyc, gdyby choc troche sie przesunal w ich strone. Smierc grozila im rowniez z gory. Tak jak przewidzial kapitan Sokolnikow, zaloga pirackiego korabia szukala na wraku rozbitkow z "Kormorana". Od razu rozpoznali mezczyzne, ktory przewodzil tej bandzie i nia kierowal. Ponad cichym pluskiem fal uslyszeli wyraznie jego glos. Poznali go i w ich sercach rozgorzalo pragnienie zemsty. Tarlach bezglosnie poruszyl wargami, dziekujac Rogatemu Panu za to, ze zamknal drzwi kubryku i ze nic tam nie ruszyli. Mordercy szukali dokladnie i widocznie wiedzieli, czego szukaja, ale nic nie znalezli, gdyz czworka ratownikow nie zostawila zadnych sladow. Wreszcie zaloga pirackiego statku zgromadzila sie na pokladzie. -Wiec nie wysadzili swoich. To dobrze. Nie pozbylibysmy sie tak latwo ludzi Uny, gdyby byli ostrzezeni i uzbrojeni. - Znow dotarl do uciekinierow glos Ogina. -Co oni robili tak daleko, na twoim terytorium? - zapytal ktos z akcentem poludniowca. - Czy cie podejrzewaja? Pan Kruczego Pola rozesmial sie pogardliwie. -Skadze. To sztorm ich tu przyciagnal. Mieszkancy Doliny Morskiej Twierdzy to litosciwi ludzie - wyjasnil kpiacym tonem. - Po burzy zawsze wysylaja swoje lodzie najszybciej jak to tylko mozliwe, zeby udzielic pomocy statkowi, ktory wpadl w tarapaty. Dlatego wlasnie nalegalem, bysmy trzymali sie z dala od tego miejsca, na pelnym morzu. Gdyby nas o cos podejrzewali, mielibysmy spore klopoty z pokonaniem ich, zwlaszcza zas tego statku. Byl szybki i zwrotny. -Bedziemy musieli skonczyc, zanim ktos tu przyplynie szukajac "Kormorana"... - Ogin skupil uwage na ladunku "Gwiazdy Dionu". -Przeciez mozemy zatopic jeszcze jeden statek - wtracil ochryply glos. -Nie badz glupcem! Ile statkow moze tutaj zniknac w ciagu tygodnia nie sciagajac na nas podejrzen? Jak ci sie zdaje, dlaczego w przeszlosci pozwalalem przeplywac korabiom wyladowanym cennymi towarami, jesli nie z obawy, ze nasi sasiedzi sie o tym dowiedza? Krucze Pole nie moze walczyc z kazdym panem Doliny i z kazdym kapitanem statku w High Hallacku. Zapamietajcie sobie, ze jesli ja zgine, nie pozyjecie dlugo bez mojej opieki i pomocy. Wtedy wtracil sie poludniowiec. Byl chyba zastepca Ogina i pragnal w takim samym stopniu uniknac humorow swego pana, jak ten zapedzic wszystkich do roboty. -Tak czy inaczej, musimy sie pospieszyc. Nie wiem nic o chmurach, jesli to nie sa sztormowe psy. Kilku rabusiow zgodzilo sie z nim, przeklinajac niepogode, ktora opozni ich prace, i niebezpieczenstwo, ze wrak sie rozpadnie, zabierajac na dno lepsza czesc cennego, delikatnego ladunku. Przytrafilo sie im to juz z innym kupieckim statkiem, ktory zwabili na te podwodna skale. Zanim zaczeli wyladunek, pan Kruczego Pola rozkazal im wyniesc trupy z kabiny i obciazywszy je wrzucic do wody, usuwajac tym samym wszelkie niezbite dowody gwaltu. Nawet gdyby przybyl tu jakis statek z Morskiej Twierdzy - jeszcze zanim rozbojnicy zatopia "Gwiazde Dionu" - jego zaloga niczego nie bedzie podejrzewala i nie znajdzie krwawych plam na pokladzie i w kubryku. Rozdzial dziewietnasty Una wzdragala sie za kazdym razem, kiedy trupy wpadaly do morza. Wystarczylby kaprys losu i ratownicy rowniez dolaczyliby do nich. Zdradzilby ich nawet cichy dzwiek. Nie watpili w to, gdyz tak wyraznie slyszeli glosy rozbojnikow i ich ruchy.Tarlach wzial ja w ramiona niemal w tej samej chwili, gdy dotarli do burty wraku. Na skale, na ktorej stali, bylo malo miejsca, a Una w dodatku byla o kilka cali nizsza od swoich towarzyszy. Przytulil ja mocniej do siebie. Wiedzial, co przeszla, dobrze znal obezwladniajacy strach, jaki budzi bezsilnosc i wstyd, ze jest sie swiadkiem zbrodni, ktorej nie mozna zapobiec. Czul przenikliwy chlod morskiej wody, ktory dawal sie im we znaki, a stanie sie jeszcze dokuczliwszy, kiedy woda, w ktorej teraz byli zanurzeni, bedzie wysysala coraz wiecej ciepla z ich cial. Nawet Syn Burzy, ktory sie nie zamoczyl, gdyz wczepil sie w burte "Gwiazdy Dionu", dygotal w wilgotnym powietrzu, smagany zimnym wiatrem. Mogli to wytrzymac i musza. Ani wody oceanu, ani powietrze nie bylo tak zimne, zeby ich zabily w dajacym sie przewidziec czasie, chociaz gwaltowne skurcze miesni wywolane przez chlod mogly przyczynic sie do ich smierci - nie byliby w stanie plywac. Obawiali sie tego tak samo, jak wykrycia przez ludzi Ogina, ale musieli to uznac za jedna z mozliwosci. Zagrazalo im inne, znacznie wieksze niebezpieczenstwo. Ich wrogowie dlugo beda pracowac tego dnia i nawet kiedy zejda z pokladu "Gwiazdy Dionu", uciekinierzy nie beda mogli przed noca opuscic niepewnego schronienia. A tymczasem zacznie sie przyplyw. Wlasciwie juz sie zaczal, chociaz ta zmiana byla jeszcze niedostrzegalna. Ale wkrotce, o wiele dla nich za wczesnie, poziom wody pocznie sie podnosic, az w koncu nie beda mieli na czym stac. Ta obawa zbyt szybko okazala sie uzasadniona. Morze dosieglo szyi Sokolnika, potem podbrodka. Pochylil glowe, zeby wylac wode z helmu, a w koncu zdjal go i wrzucil do oceanu. Una spojrzala na Tarlacha, po czym przylgnela do niego jeszcze mocniej. Bez helmu-maski wydawal sie bezbronny, jakby stal nagi przed swiatem i podswiadomie oslonila go swoim cialem jak tarcza. Stali tak tylko krotki czas, Sokolnik musial ja bowiem puscic, zeby zajac sie Nordisem, ktory nie umial plywac. Una niebawem zmuszona byla pomagac Santorowi, gdyz ten potrafil tylko krotko utrzymac sie na wodzie; dlugo w niej by nie wytrzymal i od niej bedzie zalezalo jego zycie przez nastepne godziny oczekiwania. Los sprzyjal im w tym, ze piraci dosc pozno przeszli na poklad wraku. Piracka zaloga podjela pospiesznie przeprawe z "Gwiazdy Dionu" na plaze, ale potem zblizajacy sie zachod slonca zmusil ich do zajecia sie ladunkiem na ladzie, by nie porwaly go fale przyplywu. Uciekinierzy nie musieli wiec obawiac sie, ze zostana odkryci - jezeli nie opuszcza swojego schronienia. Nie wolno im bylo tego robic dopoty, dopoki mogli ich dostrzec nikczemnicy pracujacy na plazy i powyzej na szczycie klifu. Dopiero kiedy przyjazny mrok rozpostarl plaszcz nad swiatem, Tarlach ostroznie wysunal sie z cienia wraku, ciagnac za soba Nordisa. Ciemnosci zapadly na czas, Przyplyw przysporzyl im trosk i niewygod, ale byl jednak ich sojusznikiem. Balustrada "Gwiazdy Dionu" znajdowala sie teraz znacznie blizej, prawie w zasiegu reki. Gdyby poziom wody byl nizszy, nie wiadomo, czy zdolaliby wspiac sie na poklad wraka, zwlaszcza ze byli oslabieni i zmarznieci. Bylo to trudne zadanie. Tarlach probowal wdrapac sie na pochylona burte statku i nie udalo mu sie to, nie zdolal tez doskoczyc tam z dolu. Nordis, ktorego teraz podtrzymywala pani Morskiej Twierdzy, patrzyl, jak Sokolnik z powrotem wpada do morza. Tarlach potrzebowal jakiejs mocnej podpory, o ktora moglby sie oprzec, jesli w ogole mial w ten sposob dostac sie na poklad. -Dobrze plywasz, Ptasi Wojowniku - powiedzial marynarz. - Gdybys mnie podtrzymal i pomogl mi skoczyc, moze zdolalbym tam sie dostac i wciagnac pozostalych. -Tak, to mogloby sie udac - odparl szybko najemnik. Ledwie to powiedzial, Una i drugi zeglarz podplyneli do niego z obu stron. Wsparty z obu stron, chwycil Nordisa i zebral sie w sobie. Marynarz skinal glowa. -Teraz! -Skoczyl, a kapitan podrzucil go w gore resztkami sil. Przez krotka chwile Tarlach myslal, ze i ta proba sie nie uda, ale Nordis uczepil sie balustrady. Wisial tam przez moment, po czym zaczal piac sie w gore. Mial silne ramiona, dobrze znal statki i niebawem zniknal za burta. ginelo wszakze kilka dlugich jak wiecznosc sekund, nim spuscil line pozostalym uciekinierom. Potem wspial sie drugi zeglarz. Teraz obaj musieli doslownie wciagnac Une i Tarlacha. Oboje opadli z sil walczac z woda i chlodem i podtrzymujac nie umiejacych plywac towarzyszy. Gdy znalezli sie ponad powierzchnia morza, przekonali sie, ze sa bezsilni jak dzieci. Wial ostry, lodowaty wiatr. Wbijal sie w ich ciala przez przemoczona odziez jak tysiac sztyletow. Tak, sprawial bol rownie silny jak ciosy noza i wkrotce moze okazac sie rownie niebezpieczny, pomyslal Sokolnik. Mogl sie przed nim bronic tylko w jeden sposob: skulic sie przy wysokiej burcie "Gwiazdy" i miec nadzieje, ze go choc troche osloni. Ale Nordis i Santor na to nie pozwolili. Przezyli to samo co ich pani i Sokolnik. zachowali jednak sily i teraz oni ich podtrzymywali. -Poczujesz sie lepiej, jak tylko schowamy sie przed wiatrem, kapitanie - powiedzial cicho Nordis, pamietajac, jak daleko rozchodzily sie w tym miejscu dzwieki. - Odpoczniesz w kajucie. Znalezli sie tam w ciagu kilku minut i zamkneli drzwi. Sokolnik szedl juz wowczas pewniejszym krokiem, ale z ulga osunal sie na krzeslo, ktore podsunal mu Nordis. W kajucie nie bylo tak zimno jak na zewnatrz. Tarlach niemal natychmiast poczul sie lepiej i zawstydzil sie, ze siedzi, kiedy im wszystkim nadal zagraza niebezpieczenstwo. Zaczal wstawac, lecz Santor usmiechnal sie szeroko i polozyl mu reke na ramieniu, by go powstrzymac. -Pozostan tutaj z pania Una przez jakis czas, Ptasi Wojowniku. Teraz nasza kolej. Poza tym sadze, ze lepiej znamy statki, nawet tak duze jak ten. Za ta kajuta jest nastepna. Ktos w niej mieszkal i bedziemy mogli uzyc jego rzeczy. Wydaje mi sie. ze tamte lajdaki jeszcze wszystkiego iii e zlupily. -Nie mieli na to czasu. Idzcie tam, ale uwazajcie ze swiatlem, -W zatoce nikt nie mieszka, i zreszta ksiezyc nam wystarczy zamiast swiecy. Nie bylo ich przez jakis czas i powrocili z pelnymi rekami. -Los sie do nas usmiechnal - oswiadczyl triumfalnie Santor. - Znalezlismy dostatecznie duzo odziezy dla nas wszystkich, dobrej jakosci, ale to nic dziwnego, gdyz byla to kajuta kapitana. -Nie sadze, zeby mial nam za zle to. ze ich uzyjemy - odpowiedzial Tarlach, sciagajac z siebie mokre odzienie. Una przebrala sie rownie szybko. Odwrociwszy sie plecami do swoich towarzyszy, zdjela podrozny stroj i wlozyla ubranie martwego marynarza. Zwrocila sie do mezczyzn twarza i usmiechnela szeroko. -To wielka poprawa naszej sytuacji, towarzysze. Gdybysmy jeszcze tylko znalezli cos do jedzenia i picia, bedziemy mieli dosc sil do ucieczki. Niestety, ta nadzieja okazala sie plonna. Wprawdzie odkryli w kajucie kapitana nieco wina, ale nic do jedzenia. Przeszukawszy pospiesznie statek, przekonali sie, ze woda zalala zarowno kuchnie jak i spizarnie. Tarlach wzruszyl ramionami. Zawiedli sie w swoich nadziejach, lecz to nie bylo ani wazne, ani niebezpieczne. Dotra do Morskiej Twierdzy albo zgina na dlugo, zanim glod zagrozi ich zyciu albo zdrowiu. Pragnienie to zupelnie co innego, ale nie chcial o tym myslec. Musza przystapic do dzialania bez wzgledu na to, czy ugasza pragnienie, czy tez nie. Mogli uciec tylko plaskodenna lodka nadal uwiazana do pokladu. Nikomu nie podobala sie mysl o podrozy nia, a najmniej Tarlachowi, nie mieli jednak wyboru, jesli chcieli przezyc. Gdyby towarzysze Tarlacha byli zahartowanymi w bojach, umiejacymi doskonale plywac Sokolnikami, mogliby zaatakowac i zdobyc statek rozbojnikow, pomimo ich przewagi liczebnej, lecz ta trojka nie byla zdolna do takiego wyczynu. Nie, beda musieli poplynac ta mala lodka, ktora wydawala sie niezmiernie krucha nawet doswiadczonym marynarzom. Wiedzieli wszakze, ze szczescie jej sprzyja, gdyz przetrwala zarowno straszny sztorm, jak i katastrofe statku. Moze i im sie powiedzie, kiedy do niej wsiada. Dobrze sie stalo, ze mogli tak o niej myslec, gdyz nastepna burza morska byla coraz blizej. Fale stawaly sie wciaz wyzsze i wyzsze, a ciemne chmury przeslonily prawie cale niebo i ksiezyc, ktory bardzo jasno swiecil tej nocy. Wyplyniecie na morze w taka pogode niemal rownalo sie samobojstwu. Jezeli jednak tu pozostana, na pewno zgina. Wszyscy woleliby umrzec podczas proby ocalenia zycia, niz zginac jak zaloga "Gwiazdy Dionu". Wspomnienie o zabitych marynarzach umocnilo ich w tym postanowieniu. Jesli podejma te probe, moze ocaleja, a przynajmniej ktores z nich, i zaswiadcza o wszystkim, co zobaczyli i uslyszeli. Jezeli zgina, nie potwierdza podejrzen o zbrodniczej dzialalnosci Ogina, Santor i Nordis w milczeniu obejrzeli lodke i stwierdzili ze jest cala. Nawet wiosla pozostaly. Fale zmyly reszte wyposazenia, ale ze wzgledu na rozmiary lodzi nigdy nie bylo go wiele. Marynarze zabrali tez kilka wiader, zeby w razie potrzeby wyczerpywac nimi wode, gdyz uznali to za niezbedne, po czym oswiadczyli, ze lodz jest gotowa do drogi. Tarlach rozkazal wszystkim napic sie wina. Nie warto bylo pozostawiac go na pozniej - na kazde z nich wypadlo zaledwie po pol czary - powinni zas wypic cokolwiek, jesli nie maja nic do jedzenia. Jeszcze raz zeglarze objeli kierownictwo, cicho i zrecznie spuscili lodke na lekko wzburzone morze. Po raz ostatni spojrzeli na niebezpieczny brzeg, i skulili sie, najdalej od siebie, jak tylko to bylo mozliwe, i zaczeli wioslowac, kierujac lodz w strone otwartego morza. Rozdzial dwudziesty Nie obawiali sie juz, ze zostana dostrzezeni, jakkolwiek trzymali sie jak najblizej dna lodki, dopoki nie pozostawili wraku daleko za soba. Noc byla ciemna i mglista i jeszcze lepiej ukryla ich przed wzrokiem nieprzyjaciol, nawet gdyby ci zwrocili go na "Gwiazde Dionu". Wiatr wial tak silnie, ze zagluszyl cichy plusk wiosel.Odetchneli z ulga, kiedy wyplyneli z waskiego wejscia do zatoki, okrazyli skalna ostroge i wreszcie stracili z oczu wrak i tych, ktorzy zwabili go na skaly. Ku zaskoczeniu wszystkich Tarlach polecil plynac w strone otwartego morza, a nie rownolegle do brzegu. -Ta lodka nie nadaje sie na gleboka wode, kapitanie - zaryzykowal Nordis - a co dopiero podczas zlej pogody... -Jezeli pozostaniemy blisko brzegu, fale zepchna nas na klif albo na rafy. Una wyprostowala sie nagle, odgadlszy to, czego Tarlach nie odwazyl sie powiedziec glosno. -Moze nieco dalej spotkamy "Mewe". -"Mewa"! Tak, ona pozostanie na morzu, poniewaz w poblizu nie ma zadnego portu, do ktorego moglaby szybko zawinac! - zawolal Nordis. -Ta nawalnica nie powinna powstrzymac statku od dalszych poszukiwan - dodal zywo Santor. - Burza bedzie niewiele silniejsza od tych, ktore "Mewa" tyle juz razy przetrzymala. Nic nigdy nie dorowna ostatniemu sztormowi. W jego glosie brzmiala posepna nuta mimo nadziei na ocalenie, ktora podsunela mu Una. Wszyscy zdawali sobie sprawe, ze chociaz ta burza nie bedzie zbyt gwaltowna, okaze sie niebezpieczna dla ludzi probujacych plynac w taka pogode w kruchej lupinie. -Zapomnij o "Mewie" - ostrzegl go ostrym tonem Sokolnik. - Jesli ja spotkamy, bedziemy mieli powod do radosci, ale takie spotkanie wymagaloby raczej cudu niz usmiechu losu. Nasze zycie bedzie zalezalo od tej lodki, naszej sily i od niczego wiecej. Slowa Tarlacha ostudzily zapal reszty. Mial racje i jezeli Una zywila w duchu slaba nadzieje na spotkanie z drugim statkiem nalezacym do Morskiej Twierdzy, nie probowala z nim dyskutowac. Powinni raczej zapomniec o nadziei, zeby pozniej gorzko sie nie zawiesc, gdyz nieunikniona w takim przypadku zmiana nastroju w polaczeniu z wyczerpaniem i furia zywiolow moglaby odebrac im chec do walki o zycie. Dowodca Sokolnikow i pani Una chwycili za wiosla. Marynarze nie zaprotestowali wiedzac, ze tych dwoje umie sie nimi poslugiwac wystarczajaco sprawnie, by wyplynac na pelne morze i skierowac lodke ku Dolinie Morskiej Twierdzy. Ich wlasne, wieksze doswiadczenie bedzie potrzebne dopiero pozniej i do tego czasu powinni wypoczac, zeby we wlasciwej chwili moc przejac odpowiedzialnosc za zycie calej czworki. Sztorm nie rozszalal sie od razu, a raczej podpelzl do nich, jakby bal sie pokazac. Deszcz zaczal padac, ledwie opuscili zatoczke Kruczego Pola, ale przez dlugi czas byla to tylko zacinajaca mzawka. Wiatr, chociaz lodowaty, dopiero stopniowo przeksztalcil sie w zawieruche. Ocean najlepiej przygotowal sie do tego, co miaio nadejsc, lecz i on zwlekal jakis czas. zanim wybuchnal gniewem. Ale i tak burza dala im sie we znaki. Miesnie Tarlacna bolaly od walki z falami tak niskimi i ostrymi, ze wydawalo mu sie, iz lodka w ogole nie posuwa sie do przodu, mimo to nie zgodzil sie, by ktos zastapil go przy wioslach. Powodowala nim duma i poczucie obowiazku. Pani Una, choc tak szczupla i delikatna, nie przerywala takiej samej pracy. Dopoki ona sie nie podda, on rowniez tego nie zrobi, chyba ze zupelnie straci sily. Ta para ustapila miejsca dwojce marynarzy dopiero wtedy, gdy deszcz zamienil sie w ulewe i wiatr wprawil w szal fale. Kapitan skulil sie na rufie lodzi, trzymajac sokola na kolanach, ogrzewajac go i oslaniajac swoim cialem. Jego towarzysz umieral. Zdawal sobie z tego sprawe, chociaz ostateczny moment jeszcze nie nadszedl. Targala nim rozpacz, gdyz byl bezsilny. Nie mogl nic dla niego zrobic, nawet lepiej zaslonic przed deszczem. Swiadomy, ze nikomu tym nie pomoze, Tarlach rozmyslal goraczkowo. W owej chwili mysli tak mu sie poplataly, iz z trudem obserwowal wioslarzy. Una przycupnela obok niego. Nie widzial jej twarzy, gdyz siedziala z pochylona glowa, lecz jej zgarbione ramiona wskazywaly, ze byla jeszcze bardziej wyczerpana niz on sam. Nic dziwnego. Ta kobieta walczyla nie tylko z bolem, lecz takze ze zmeczeniem, glodem, pragnieniem i zimnem. Morska sol i wilgoc dotarly do obrazen na jego ciele i chociaz zadne z nich, poza rana na ramieniu, ktora bardzo go teraz bolala, nie bylo grozne, wszystkie dawaly mu sie we znaki. Mogl wyobrazic sobie bol targajacy jej pokaleczonymi rekami, prawie czul, ile ja kosztowalo kazde uniesienie i opuszczenie wiosla... Jeknal, gdy zwalila sie na niego lodowata fala. Balwan przetoczyl sie ponad nimi, ale oto juz zblizal sie nastepny, zalewajac lodke. -Czerpcie wode! - ryknal Nordis. - Czerpcie albo utoniemy! Tarlach skoczyl wykonac ten rozkaz, Una rowniez. Pracowali goraczkowo, az lodz zrobila sie lekka i wioslarze znow mogli nia kierowac. Nie mogli wszakze odpoczac, ani teraz, ani w nastepnych; godzinach. Deszcz lal jak z cebra, byl to prawdziwy potop wystarczajaco obfity, by wypelnic lodke, a w dodatku wydawalo sie, ze co trzecia fala wlewa sie przez burty. Owej straszliwej nocy Nordis i Santor dali dowody swoich zeglarskich umiejetnosci i wielkiej odwagi. To oni walczyli z rozkolysanym stateczkiem, sterowali nim, starali sie zwrocic go dziobem do fal, zeby nie nabieral wody. Tarlach i pani Una, skuleni na rufie, niejeden raz widzieli w dziwnym, przerazajacym blasku rozdzieranego blyskawicami nieba, jak obaj zeglarze to unosili sie nad nimi prawie pionowo, gdy lodz wspinala sie na kolejna wielka fale, to pod soba, kiedy spadala pozniej w gigantyczna wodna doline. Tarlach oparl czerpak na kolanie oprozniwszy lodz z wody po raz tysieczny, przynajmniej tak mu sie zdawalo. Wiedzial, ze nie zdazy odpoczac, zanim znow bedzie musial uniesc reke. Wtedy wlasnie wyczul pustke. Drugi umysl juz nie kontaktowal sie z jego umyslem. -Nie! - jeknal. Cialo zniklo. Nie mial nawet tego, nawet tego nie zdolal uratowac. -Tak nie jest! - Una zacisnela lodowate palce na jego dloniach. - Nie wierz w to, jeszcze nie. Na pewno ktores z nas wyczuloby jego smierc, Tarlachu. On... Czy rzeczywiscie bylo z nim tak zle, kiedy ostatni raz sie nim zajmowales? -Nie. Spojrzal na nia. Z calej duszy chcial miec nadzieje i obawial sie cierpienia, jezeli wszystko okaze sie tylko poboznym zyczeniem. -Wiec gdzie... -Moze polecial po pomoc. -W taka zawieruche? - zapytal pogardliwie. -Przyznaj przynajmniej, ze bedzie sie staral ze wszystkich sil, tak jak my. Nie mogl pomoc nam tutaj, ale jesli byl w stanie poleciec mimo przemoczonych skrzydel... Chyba uwierzysz, ze bedzie probowal? -Tak, wciaz mogl latac - przyznal po chwili - i ten sztorm nie jest taki niebezpieczny jak tamten. - Zamknal oczy. - Niech Rogaty Pan strzeze go i mu pomaga. -I Gunnora. Uciszyla ja kolejna fala i oboje rzucili sie w wir nie konczacej sie walki z morzem. Wstal swit i przeminal, nim sztorm przycichl, i slonce dawno juz wzeszlo, nim deszcz przestal padac. Cala czworka siedziala zgarbiona na swoich miejscach, zbyt zmeczona, by radowac sie odpoczynkiem. Tarlach zacisnal usta. Nie, to nie bylo wlasciwe sformulowanie. Nadal doswiadczali niewygod, choc zmienila sie ich natura. Wciaz musieli walczyc ze wzburzonym morzem i ostrym wiatrem, a jesli deszcz przestal ich nawet dreczyc, to wkrotce jego miejsce zajmie pragnienie. Una zobaczyla, jak zlizuje sol z warg, i dotknela jego ramienia. -Zdolalam zlapac troche deszczowki. Wyciagnela do niego jeden z czerpakow. -Przykro mi, ze wystarczy jej tylko na pare lykow, ale nie moglam jej lapac, poki lodz ciagle nabierala wody, a deszcz przestal padac zaraz potem. -Przykro? Pani, wrocilas nam nadzieje! Moze ta woda uratuje nam zycie. Wzial od niej czerpak. Rzeczywiscie bylo tam tylko niewiele zyciodajnego plynu. Wypil jeden lyczek. Lecz zanim go przelknal, najpierw oplukal nim usta i dopiero potem pozwoli! mu sie saczyc do spragnionego gardla. Woda miala slonawy smak, ale nigdy tak sie nie rozkoszowal wybornym winem w dobrych czasach jak teraz ta odrobina deszczowki. Zaraz potem oddal czerpak Unie. Ona rowniez wypila tyle sarno co on, po czym wyciagnela naczynie do pozostalych towarzyszy. Ci spostrzegli, jak niewiele pozostalo w nim wody i potrzasneli przeczaco glowami. -Juz niedlugo bedziemy w domu, pani - powiedzial Nordis. - Wypij za nas. -Napijcie sie obaj - rozkazal ostro dowodca Sokolnikow. Obaj zeglarze zesztywnieli, -Nie mamy w zwyczaju odbierac slabszym od nas... Sokolnik podniosl rece do gory, zeby ich uspokoic. -Pani na Zamku potrzebuje teraz naszej sily. Zle jej sie przysluzymy sami sie oslabiajac dla jej chwilowej wygody. Marynarze opuscili oczy i wypili reszte wody, po raz ostatni, zanim dotra w bezpieczne miejsce, po raz ostatni, jezeli nie zrobia tego bardzo szybko. Godziny mijaly powoli. Poczatkowo uciekinierzy niepokoili sie spodziewanym poscigiem, gdyz sztorm, chociaz gwaltowny, nie powstrzymalby statku Ogina, gdyby tylko jego kapitan tego zapragnal, ale pozniej sie odprezyli. Uwazali, zeby nie pozostawic zadnych sladow na pokladzie "Gwiazdy Dionu". a brak lodki, jesli rozbojnicy w ogole to zauwaza, zloza na karb zlej pogody. Nie zocza tez brakujacych ubran, bo najwyrazniej nie przeszukali kajuty, z ktorej je zabrano, rozbitkowie zas wzieli ze soba swoje rzeczy. Nie, nie musieli bac sie Kruczego Pola, chyba ze los znow zacznie ich przesladowac i wrogowie ich odnajda. Sokolnik i Kobieta z Dolin ponownie chwycili za wiosla, aby dac odpoczac zmeczonym marynarzom, lecz byli tacy slabi, ze mogli to robic zaledwie pare godzin, zanim znow musieli je oddac. Wioslowanie przychodzilo im z wielkim trudem, a przeciez nie odwazyli sie robic przerw dluzszych niz kilka sekund podczas zmiany zespolu. Morze wciaz bylo wzburzone - sztorm prawdopodobnie wcale nie ustal, tylko przycichl na jakis czas - i fale atakowaly lodke, jakby rozgniewane, ze walka trwa tak dlugo. Uciekinierzy musieli uzyc resztek sil i wszystkich zeglarskich umiejetnosci, zeby tylko utrzymac na wodzie swoj malenki stateczek; nie mogli poplynac w strone Doliny Morskiej Twierdzy. W miare jak mijal czas, cenny czas, ktorego nie mieli za wiele, z wolna tracili ducha. Ciemne chmury przeslanialy niebo, nie dokuczaly wiec im palace promienie slonca, ale tylko to nioslo ulge. Pragnienie stalo sie prawdziwa tortura odbierajaca sily miesniom i umyslom. Pamietali tez, ze powrot sztormu, a wszystkie znaki wskazywaly, iz cisza nie potrwa dlugo, oznaczal, ze czeka ich jeszcze jeden taki dzien. Jezeli przezyja... Wioslarze musieli sie juz zmieniac co pol godziny z powodu wyczerpujacej pracy i postepujacej utraty sil. Inaczej nie byliby w stanie uniesc wiosla. Po trzeciej takiej zmianie Tarlach wzial w dlonie rece Uny. Bandaze przesiakniete byly krwia. Nic nie powiedzial sciskajac dlugie biale palce, gdy staral sie je rozgrzac, przekazac im czastke swojego ciepla. Jak dlugo jeszcze wytrzyma? Miala silna wole i silne cialo, chociaz wydawalo sie takie delikatne, lecz to, co musieli zniesc, powaliloby z nog najsilniejszego mezczyzne, a co dopiero te szczupla niewiaste. Juz samo to, ze nie miala duzych rezerw tluszczu ani silnych muskulow, skazywalo ja na smierc... -Zagiel! Uslyszawszy krzyk Nordisa Tarlach podniosl oczy. Na horyzoncie ukazal sie sam wierzcholek masztu. Oblizal spieczone wargi. Czy powinni probowac go przywolac? Potrzebowali pomocy, bardzo jej potrzebowali, ale nawet obcy statek, bez jakichkolwiek powiazan z Oginem z Kruczego Pola, moze okazac sie niebezpiecznym srodkiem transportu dla siedzacej obok niego urodziwa kobiety. Obaj zeglarze i sama Pani Morskiej Twierdzy rowniez zdawali sobie sprawe z tego niebezpieczenstwa. Santor wypowiedzial na glos dreczace wszystkich obawy. -Od czasu do czasu na tych wodach zegluja piraci, tak samo jak ci, ktorzy moga zle potraktowac ludzi potrzebujacych pomocy. Ale to rzadko sie zdarza, i nie mozemy odrzucic szansy na pomoc tylko dlatego, ze sie boimy spotkania z nimi. Kiedy bedziemy zblizali sie do tego statku, pani Una i ty, Ptasi Wojowniku, ukryje sie w wodzie. Jezeli stwierdzimy, ze to wrog, przynajmniej wy bedziecie zywi i wolni. Zgodzili sie, gdyz nie mieli innego wyboru, chociaz wszyscy wiedzieli, ze w razie takiego nieszczescia niedlugo przezyja swoich towarzyszy. Uciekinierzy czekali w napieciu, obserwujac oddalony statek. W tej samej chwili Tarlach wyprostowal sie, czujac niewyslowiona ulge i radosc, gdyz dostrzegl na tle zachodzacego slonca sylwetke Syna Burzy szybujacego wysoko na niebie. -Mozemy oszczedzic sobie nurkowania. To "Mewa"! Rozdzial dwudziesty pierwszy Kapitan probowal opanowac podniecenie. Statek Morskiej Twierdzy nadal byl bardzo daleko, a ich lodka wygladala jak malenka kropka na wzburzonym morzu. Moze dostrzegl ich tylko jego skrzydlaty towarzysz? Na pokladzie "Mewy" nie bylo Sokolnikow i moze ptak nie zdolal powiadomic zalogi o swoim odkryciu, chociaz w jakis sposob skierowac ich w te strone. Santor powiedzial, ze "Mewa" znacznie oddalila sie od wyznaczonego kursu...Inni rowniez zdawali sobie z tego sprawe. Nordis zabral byl z kajuty "Gwiazdy Dionu" biala tunike. Zdjal ja teraz i zaczal nia wymachiwac w strone "Mewy", podczas gdy pozostali mezczyzni wioslowali tak szybko, jak mogli. Pomimo ich wysilkow i wysilkow sokola i odmawianych w duchu modlitw, przez dlugi czas wydawalo im sie, ze nie zostali zauwazeni, i ze beda musieli samotnie stawic czolo morzu i wichurze tak jak przedtem. I kiedy tracili resztki nadziei, wiekszy statek wykonal zwrot. Nie minelo wiele minut, gdy staneli na pokladzie "Mewy" otoczeni tlumem zaciekawionych, stroskanych marynarzy. Sokolnik niemal z gniewem uciszyl ciekawskich. Una stala tuz obok, mimo woli opierajac sie o niego, i czul, iz wyteza wszystkie sily, zeby nie upasc. -Najpierw zajmijcie sie wasza pania i tymi dwoma - warknal. - Bedziemy mieli dosc czasu na rozmowy. Sucha odziez, pozywienie i cieply napoj zdzialaly cuda i niebawem Tarlach, jako dowodca rozbitkow z "Kormorana", opowiedzial szczegolowo ich przygody. Sluchacze milczeli, gdy skonczyl mowic. Kiedy opisal, jak znalezli zamordowanych marynarzy na pokladzie wraku, a potem zaglade "Kormorana" i zabojstwo jego zalogi, marynarze z Doliny Morskiej Twierdzy nie mogli powstrzymac okrzykow gniewu i oburzenia. Uciszyla ich dopiero opowiesc o ucieczce i przezyciach ocalalej czworki. Minelo kilka sekund, zanim ktokolwiek zabral glos. -Czeka, nas krwawa praca i mamy prawo zadac zemsty za te zbrodnie - powiedzial w koncu kapitan "Mewy" - ale to musi teraz poczekac. Sztorm jeszcze nie ustapil. Proponuje, zebysmy przed nim uciekli i ukladali plany wojny w Morskiej Twierdzy, gdy pani Una i kapitan odpoczna. Zgadzacie sie? Una skinela glowa. -Tak, chyba ze kapitan uzna, iz lepiej od razu zaatakowac Krucze Pole i piracki statek. -Nie, nie mamy teraz na to sil. Chociaz goraco tego pragne. - Westchnal. - Tak jest lepiej. Chce miec pewnosc, ze kiedy uderzymy, skonczymy z nimi szybko. - I dodal zimno, glosem tak pelnym nienawisci, ze wszyscy, ktorzy go slyszeli, wzdrygneli sie w duchu: - Ogin z Kruczego Pola umrze. Niewazne, czy zginie z mojej reki, czy na moich oczach z reki kogo innego, lecz od tej chwili jest juz tylko trupem. Przysiegam na moja dusze. Tarlach nie mogl zasnac, mimo wielkiego zmeczenia. Glowe mial nabita ponurymi myslami, oskarzal sam siebie i nie obronila go przed soba nawet nienawisc do pana Kruczego Pola. Tak niewiele zdzialal od przybycia do gorskiej Twierdzy... Nie, to zmniejszalo jego wine. Tak wielu zawiodl, doznal tylu niepowodzen, on, ktory przysiagl strzec... Syn Burzy sfrunal z wybranego przez siebie miejsca na podnozku koi i usiadl w zasiegu reki swojego partnera. Sokolnik poglaskal ptaka. Marynarze dobrze go traktowali i zajeli sie nim w odpowiedni sposob, kiedy dotarl na statek przemoczony i wyczerpany lotem. Owineli go recznikiem, wysuszyli i ogrzali, a potem dobrze nakarmili. Co wiecej, okazali mu nalezny szacunek, rozumiejac, ze przyniosl wazne nowiny, i starajac sie go zrozumiec, az w koncu zdolal doprowadzic ich do rozbitkow. Jego dlon znieruchomiala w polowie pieszczoty. Syn Burzy mialby prawo go opuscic, gdyz jego towarzysz popelnil wielki blad, a jednak jako prawdziwy przyjaciel o nic go nie oskarzal. Czlowiek moglby dlugo szukac kogos takiego wsrod ludzi. Sokol zwrocil glowe w strone drzwi i zaskwirzyl cicho. Tarlach usiadl. Una rowniez nie spala. Skontaktowala sie z Synem Burzy, upewnila sie, ze Tarlach nie spi, i poprosila, by do niej przyszedl. Najemnik narzucil oponcze na tunike, ktora dal mu kapitan "Mewy", i pospieszyl waskim korytarzem do kajuty pani Morskiej Twierdzy. Trzymal sie blisko sciany, by nie upasc, gdyz statek kolysal sie i trzasl pod naporem sztormu, ktory znow rozszalal sie na zewnatrz. Przerazenie chwycilo go za serce. Wiedzial, na jakie przyjecie sobie zasluzyl u Uny, i przewidywal, ze ujawni swoje sluszne oburzenie, moze nawet go odesle, chociaz to bylo mniej prawdopodobne, gdyz potrzebowala zolnierzy o czystej tarczy. Rozsadek mowil mu, iz powinien sie pogodzic z konsekwencjami blednej oceny sytuacji. Wiedzial jednak, ze on sam moze sie zalamac, jesli Una potraktuje go pogardliwie, a co gorsza, powie, iz sie na nim zawiodla, Nie moglby nawet zywic do niej urazy. Wbrew jego woli jej szacunek nabral dla niego wielkiego znaczenia. Stanal przed jej drzwiami. Zawahal sie tylko na chwile, zanim zapukal. Nie zhanbi sie tchorzostwem. To spotkanie musi sie odbyc, teraz albo za kilka godzin. Raczej niech sie skonczy jak najszybciej, potwierdzajac jego obawy, badz je usuwajac. Nawet rozpacz byla lepsza niz ta przekleta niepewnosc... Una lezala w ubraniu na koi. Odprezyla sie i odpoczela i nawet w meskim stroju wygladala pieknie. Nagle zdal sobie sprawe, ze nigdy dotad nie zaprosila go do swoich prywatnych komnat. Wskazala na skrzynie, ktora najwidoczniej byla typowa czescia wyposazenia takiej kajuty, a sama przeniosla sie w nogi koi, zeby moc usiasc obok niego. Spojrzal na jej swiezo obandazowane rece. -Jak z nimi jest? -W porzadku. Nie stalo sie nic zlego, chociaz przypuszczam, ze blizny moga byc nieco glebsze, niz sie spodziewalam. A co z twoimi ranami? -Sa nieznaczne. - Wzruszyl ramionami. Glos mial przytlumiony, gdyz ze wszystkich sil staral sie ukryc miotajace nim uczucia. Una schwycila go za reke, tak jak wtedy, gdy sadzil, ze stracil Syna Burzy. -Tarlachu, co cie dreczy? Widze to od jakiegos czasu. Dzwigasz jakies zwiekszajace sie brzemie. Opuscil oczy, ale nie probowal ukryc udreki. Nie potrafil tego zrobic w jej obecnosci. -Nawet teraz obarczam cie dodatkowymi klopotami - szepnal z gorycza. - Moim obowiazkiem bylo chronic cie, pani, dopilnowac, zeby nie zagrozilo ci zadne niebezpieczenstwo czy niewygody, a ty tyle przeze mnie wycierpialas. - Dotknal bandazy na jej dloniach. - Ocalilas mi zycie na tamtej polce skalnej i przy tym sama o malo sie nie okaleczylas. Od tamtej nocy... -Jestem prawowita wladczynia Doliny Morskiej Twierdzy. Nie wyrzekne sie odpowiedzialnosci, ktora na mnie spoczywa, a takze wszystkich moich obowiazkow, zwlaszcza tych, ktore lacza wszystkie ludzkie istoty. -Ja rowniez mialem swoje obowiazki i nie wypelnilem ich nalezycie. -W jakim sensie? - zapytala ostro. -Gdybym poslal w gore Syna Burzy, kiedy weszlismy na poklad "Gwiazdy Dionu", nie znalezlibysmy sie tam jak w pulapce. Obawialem sie, ze ludzie Ogina moga go dostrzec i rozpoznac, dowiadujac sie w ten sposob o naszych podejrzeniach. Uznalem to za wieksze niebezpieczenstwo niz ich atak przez zaskoczenie. Ta bledna ocena sytuacji przyczynila sie do smierci trojga ludzi i sciagnela na nas to wszystko, co potem przezylismy. Spojrzala na niego. Jej zielone oczy zablysly gniewem. -Albo udajesz glupca, albo jestes tak dumny, ze nie pozwala ci to myslec rozsadnie - powiedziala dajac wyraz irytacji. - Mozliwe, ze zbladziles, ale my przynajmniej zyjemy i wiemy o winie Ogina. -Przezylismy tylko dzieki przypadkowi. -Dzieki przypadkowi i twojemu postepowaniu. Zyciem rzadzi przypadek. Czy nie mozesz sie pomylic, Tarlachu z ludu Sokolnikow? Odwrocil twarz. -Nie wtedy, kiedy ciazy na mnie taka odpowiedzialnosc. Una rozchylila usta. Powinna byla sie domyslic... omal tego nie wyznal i to niejeden raz... ale zeby uczucie to bylo tak glebokie... Pochylila glowe, by nie wyczytal z jej twarzy, ze wszystko odgadla. Jakakolwiek reakcja z jej strony, wywolana porywem serca czy chlodna kalkulacja, tylko zwiekszy bol i uczyni jego polozenie jeszcze trudniejszym. Musi i bedzie ciagnac te rozmowe, jakby byli tylko towarzyszami broni, ktorych laczy przyjazn i wspolne interesy. Nawet tego bylo jednak dla niego za wiele i nie mogl sie do tego przyznac. Sokolnik podjal widac bardzo podobna decyzje i kiedy po kilku sekundach znow sie do niej odwrocil, sprawial wrazenie calkowicie opanowanego i zadowolonego. -Dzieki ci skladam, pani, za twoja wyrozumialosc - rzekl, zdajac sie w ten sposob klasc kres temu, co ich ku sobie ciagnelo. Zauwazyla z ulga, ze nie mial pojecia, iz odgadla jego uczucia. Pomyslala, ze teraz odejdzie, ale Tarlach pozostal, przygladajac sie jej uwaznie. -Niewiele powiedzialas, kiedy wspomnialam o akcji, ktora musimy podjac przeciwko Oginowi - oswiadczyl w koncu. - Chcialbym sie dowiedziec, co o tym sadzisz. -Nawet jesli mam odmienne zdanie niz ty? -Nawet wtedy, pani. Mowimy o wojnie, a nie tylko o obronie, ty zas jestes odpowiedzialna za swoja Doline. Westchnela, wiedzac, co musi powiedziec, i nienawidzac samej siebie. -Nie chce, zeby nasza starozytna kraina ponownie splynela krwia, a zwlaszcza nie chce, by Morska Twierdza byla ta Dolina, ktora rozpocznie wojne. - Wyprostowala sie. - Moje pragnienia sie nie licza. Tutaj zagniezdzilo sie potworne zlo. Musimy je stad wykorzenic bez wzgledu na cene. Sokolnik skinal glowa, a potem usmiechnal sie lekko. Zrobilo mu sie lzej na sercu. Una wygladala tak dobrze, mimo straszliwych przejsc, a jej poparcie dla jego planow dodalo mu otuchy, gdyz on sam tez nie chcial znow ogladac rozlewu krwi w High Hallacku i wbrew wskazaniom rozsadku zaczal watpic, czy ma do tego prawo. Wstal ze skrzyni. Kiedy ten podwojny ciezar spadl mu z serca, wreszcie ogarnelo go zmeczenie i poczul zawrot glowy. -Lepiej pojde - powiedzial. - Powinnismy dac odpoczynek naszym umyslom, zanim dotrzemy do twojego zamku. -Dobrze odpocznij, moj towarzyszu - odparla cicho. - Stoczyles juz zazarty boj dla Morskiej Twierdzy. Rozdzial dwudziesty drugi Przez cala te noc Tarlach spal tak gleboko, ze jego sen moglby byc cieniem smierci; nie slyszal huku nawalnicy, nie wiedzial, jak dzielnie i z jakim trudem walczyla z nia zaloga "Mewy".Kiedy sie w koncu obudzil, zobaczyl pogodne niebo i ledwie pomarszczona powierzchnie oceanu. Lezal nieruchomo kilka dlugich sekund, pozwalajac sobie na rozkosz powolnego przebudzenia, jakby byl wielmoza w swoim wlasnym lozu w czasie pokoju. Wiedzial bowiem, gdzie sie znajduje, i instynktownie wyczul, ze wokol niego panuje spokoj i ze jest bezpieczny. W koncu wstal i ubral sie w polozone na skrzyni szaty, znow poruszajac sie rozmyslnie powoli. Miesnie prawie go nie bolaly, gdy sie przeciagal. Zastanowil sie z roztargnieniem, czy mozna uodpornic sie na zmeczenie tak jak na trudy zycia najemnego zolnierza. Kiedy wyszedl na poklad, powital go kapitan "Mewy" i opisal mu sztorm, jak szalal ubieglej nocy. Pozniej podal mu ich pozycje w odniesieniu do celu podrozy. -Spales tak dlugo, ze obawialismy sie, iz bedziemy musieli zaniesc cie do zamku - zakonczyl usmiechajac sie szeroko. Tarlach odpowiedzial usmiechem. -Mysle, ze jakos dobudzilibyscie mnie. Bylby ze mnie ciezki ladunek. - Rozejrzal sie dookola. - Czy inni juz wstali? -Nie. Ty jestes pierwszy. Juz wkrotce powinni sie obudzic. Sokolnik zdal sobie sprawe, ze jest bardzo glodny i poprosil o jedzenie. Przyniesiono mu je szybko, domyslil sie wiec, ze sie tego spodziewano. Ledwie zaczal sie posilac wraz z Synem Burzy, kiedy przylaczyli sie jego towarzysze z "Kormorana". Bylo dobrze po poludniu, kiedy wreszcie ich oczom ukazal sie po trzykroc upragniony widok okraglego zamku oraz chat i pol szukajacych ochrony. Niebawem znalezli sie na brzegu. Tarlach natychmiast udal sie do zamku. Zatrzymal sie tylko po to, by nakazac pasazerom i zalodze "Mewy" milczenie. Zrobil wyjatek dla Uny, ktora musiala spotkac sie z najblizszymi krewnymi zamordowanych marynarzy. Kodeks honorowy Morskiej Twierdzy nie pozwalal utrzymywac ich bez potrzeby w trwodze i niepewnosci. Dlatego Una poszla oddzielnie do kazdej rodziny, zeby poinformowac jej czlonkow o stracie, jaka poniesli, i poprosic, zeby jeszcze przez krotki czas oplakiwali swoich zmarlych w tajemnicy. Kapitan Sokolnikow wezwal Brennana i Roricka na narade, ktora jak wywnioskowali z jego zachowania, miala byc bardzo wazna. Przywolal tez Ruf ona, ale gdy juz wszyscy sie zgromadzili, powiedzial im tylko, ze obecnosc Uny jest konieczna. Nikt nie zasypywal go pytaniami, chociaz jego ponura mina i milczenie wskazywaly, ze sytuacja jest powazna. Szare oczy Tarlacha pociemnialy, gdy w koncu pojawila sie Pani Morskiej Twierdzy. Jej nieruchoma, bledsza niz zwykle twarz swiadczyla, ze ma ciezkie zadanie do spelnienia. Pospieszyl ku niej. Na chwile zacisnal palce na jej dloni. Bardzo dobrze znal ten bol i bylo mu ciezko na sercu, gdy pomyslal, ile razy bedzie go czula, zanim skonczy sie rozlew krwi. Wszyscy utkwili w nim spojrzenia i Sokolnik nie zwlekajac dluzej zlozyl raport o wszystkim, co przeszli i co zobaczyli. Mowil lakonicznie, nie okazujac emocji, nie chcial bowiem sklonic swoich sluchaczy do nie przemyslanej akcji. Opisal okropne zbrodnie, ktore wymagaly zastosowania nadzwyczajnych srodkow. O przyjeciu lub odrzuceniu jego propozycji musial zadecydowac rozsadek i tylko rozsadek, nie zas uczucia. Podobnie jak to sie stalo na pokladzie "Mewy", sluchacze dlugo milczeli po tym, gdy skonczyl mowic. Pierwszy zwrocil sie do niego Ruf on. -Czy uwazasz atak za nasza jedyna odpowiedz? -Tak, juz to powiedzialem. Oszczedzenie Ogina rownaloby sie hodowaniu ziaren zarazy w twoim wlasnym domu. Takiemu czlowiekowi nigdy nie mozna zaufac, nawet jesli strach przed odwetem powstrzymywalby go od zbrodni przez lata i dziesiatki lat. Pewnego dnia znow by zaatakowal. Weteran spojrzal na swoja suzerenke. -Ja rowniez tak uwazam, pani, ale wojna to nielatwe zadanie, jak sie wszyscy o tym przekonalismy. Czy zgadzasz sie z nim? -Wiem, ze nieszczescie i smutek niemal na pewno beda rezultatem naszego dzisiejszego wyboru, lecz Pan Kruczego Pola juz podjal za nas decyzje. Nie mozemy pozwolic, zeby dalej popelnial takie zbrodnie. Popieram kapitana, tak jak mu to juz powiedzialam. Pani Morskiej Twierdzy, oficjalnie zwrocila sie do Tarlach a. -Niech wiec tak sie stanie, kapitanie. Dolina nasza jest w stanie wojny i ty bedziesz ja prowadzil. Wolalabym jednak wiecej zrobic dla swoich i dla twoich ludzi, niz z moim blogoslawienstwem narazic ich na niebezpieczenstwo. -Ty zrobisz, co do ciebie nalezy. Co do reszty, to moja kompania bedzie prowadzila wojne. Inaczej nie wynajelabys naszych mieczy, kiedy dostrzeglas cien, ktory na was padl. -Mimo to wojownicy Morskiej Twierdzy beda wam towarzyszyc w takim charakterze, jaki sam okreslisz - powiedziala stanowczo. - Nie nalezymy do rasy, ktora pozwala, by inni wykonywali za nich najciezsza prace. -Wiem o tym - odparl usmiechajac sie wreszcie. -Jak zamierzasz prowadzic te wojne, kapitanie? - zapytal Rufon. Dokonali juz wyboru; pozostalo im tylko ulozenie planow i wprowadzenie ich w zycie. -Najszybciej, jak to mozliwe - odpowiedzial najemnik bez namyslu, co swiadczylo, iz przemyslal juz cala rzecz. - Dluga kampania bylaby katastrofalna dla Morskiej Twierdzy, ale jezeli ruszymy w pole dostatecznie szybko, powinnismy oszczedzic zarowno naszym ludziom jak i mieszkancom Kruczego Pola wielu zniszczen i smierci. Jego szare oczy blyszczaly, przeszywajac spojrzeniem jak oczy sokola. -Powiedzialas, pani, ze Ogin nie ma bliskich krewnych, ktorzy odziedziczyliby po nim Krucze Pole? -Zadnych. -Powiedz mi, Rufonie, czy mieszkancy jego Doliny beda walczyli do konca, czy poddadza sie, kiedy przekonaja sie, ze Ogin nie zyje i ze silny oddzial stoi przed ich bramami? Starszy mezczyzna zastanawial sie jakis czas. -Poddadza sie, jezeli beda miec calkowita pewnosc, ze zostana oszczedzeni. Pod rzadami Ogina i jego ojca musieli nauczyc sie tak wielkiej uleglosci, jakiej nie zaakceptowalaby zadna inna Dolina w tym rejonie High Hallacku. -Czy ma sprzymierzenca wsrod okolicznych panow? Una potrzasnela przeczaco glowa. -Nie. Ani on, ani jego dom nie jest lubiany, sa bowiem przybyszami i nie przestrzegali naszych obyczajow. Jego dziadek ozenil sie z dziedziczka Kruczego Pola i po kilku latach poslubil pewna dame z nizin, kiedy jego pani zmarla w pologu. - Usmiechnela sie ponuro. - My, gorale, z trudem przyzwyczajamy sie do zmian. -Musial miec jakies powiazania z pierwotnymi panami tej Doliny. Kto odziedziczylby Krucze Pole, gdyby nie malzenstwo z kobieta z zewnatrz? -Morska Twierdza. Nie mozemy jednak protestowac przeciwko legalnemu malzenstwu. -Nie, pani, nie sugeruje, zebysmy wystapili z takim zadaniem. Moze to jednak pomoc nam w zdobyciu tej Doliny i w szybkim zawarciu trwalego pokoju, jezeli usuniemy Ogina i jesli, jak twierdzisz, ludzie dlugo pamietaja. -Czy przed marszem na zamek Ogina zamierzasz zaatakowac zaloge pirackiego statku? - zapytal Rufon. -Tak - odpowiedzial Tarlach. - To oni popelnili te zbrodnie i musza za to zaplacic. Chce sie z nimi rozprawic, zanim zdolaja sie ukryc albo uciec z tych stron. Przede wszystkim musimy jak najpredzej usunac Ogina. Jezeli bowiem uda mu sie zamknac w swojej twierdzy, czeka nas dluga i zacieta walka, ktora moze byc smiertelnie niebezpieczna dla obu Dolin. -Czy nie przesadzasz, skupiajac nasze plany wokol mozliwosci, ze pan Kruczego Pola bedzie wsrod swoich zbojow, kiedy uderzymy? - spytal Brennan. - Wydaje mi sie, ze spedza wiekszosc czasu wsrod wygod w swoim zamku. -Normalnie mialbys racje, ale Ogin wie. ze lodzie z Morskiej Twierdzy beda szukaly "Kormorana". Bardzo watpie, czy bedzie chcial porzucic swoja bande mordercow w obliczu grozby ataku, gdyby ktoras z naszych lodzi zbytnio sie zblizyla, zwlaszcza jesli "Gwiazda Dionu" nadal tkwi nietknieta na skale, -A jesli sie rozdziela? - nie ustepowal porucznik. -Wtedy przygotujemy sie do oblezenia, majac nadzieje, iz nie potrwa dlugo. -Jego ludzie sa zbyt zastraszeni, abysmy mogli liczyc na ich wystapienie, gdy dowiedza sie juz, dlaczego zaatakowalismy Krucze Pole - ostrzegla go Una. -Tak, ale z tych samych powodow nie powinni dlugo stawiac oporu i mysle, ze nie zechca stoczyc zacietej bitwy. Kapitan Sokolnikow wielkimi krokami podszedl do waskiego okna i przez moment patrzyl na zatoke, zanim znow sie do nich odwrocil. -Chce, zeby przemalowano "Mewe" na szaro i pokryto czarnymi i bialymi plamkami zarowno kadlub jak i zagle. -Tak sie stanie - zapewnil go Rufon. - A co z innymi lodziami? -Wyslij je od razu, takie jakie sa. Niech Ogin przyzwyczai sie do widoku floty Morskiej Twierdzy. Zamierzam trzymac "Mewe" z dala od brzegu az do zmierzchu. Ciemnosci w polaczeniu z kamuflazem sprawia, ze stanie sie niewidoczna niemal do chwili, gdy zaatakujemy rozbojnikow. Ale jesli juz nas zauwaza, chcialbym, zeby niczego nie podejrzewali. -A jesli "Gwiazda Dionu" nadal tkwi na skalach? -Lodz lub lodzie, ktore ja odnajda jako pierwsze, musza oczywiscie ja obejrzec. Wtedy nie bedzie tam juz niczego, co mogloby obudzic podejrzenia, i nasi ludzie bez trudu odegraja swoja role. Wydaje mi sie jednak, ze juz jej nie zastana. Albo zatopil ja sztorm, albo ludzie Ogina po ograbieniu z towarow. -Piracki statek moze natknac sie na nasze lodzie wyslane na poszukiwania. Tarlach pokrecil przeczaco glowa. -Ogin nie popelni tego samego bledu po raz drugi. Jego korab bedzie za dnia trzymal sie z dala od brzegu. To drugi powod, dla ktorego chce wplynac do jego portu, gdy juz zdazy w nim sie ukryc. - Spochmurnial. - Jest niewielka szansa, ze w ogole pozostanie na morzu, ale sadze, ze jego zaloga bedzie wolala spedzic noc w bezpiecznym porcie i zdola to przeforsowac. Ten statek przeznaczony jest do szybkich atakow, a nie do dlugotrwalych podrozy. Ocean zas jest nadal tak wzburzony, ze pobyt na pokladzie korabia bedzie bardzo nieprzyjemny, chyba ze zarzuca kotwice w dobrej kryjowce. -Moze poczeka az do nocy, zanim wyruszy do swojej bazy - zasugerowal Rorik. -Mysle, ze nie. Jest za duzy, zeby probowac przeplynac obok Kolebki noca. -"Mewa" rowniez. -Dlatego powinnismy byc tam przed nim. - Zamilkl na chwile, wyobrazajac sobie ten atak. - Bedziemy musieli uderzyc szybko i szybko zwyciezyc. Ludzie Ogina bardzo dobrze znaja te zatoke. Jezeli damy im dosc czasu na manewr, moga wciagnac nas w niebezpieczne miejsce. "Mewa" jest za duza, zeby mogla swobodnie tam sie poruszac. Jezeli to w ogole bedzie mozliwe, powinnismy nie dopuscic, by ktokolwiek wdrapal sie na klif i ostrzegl zaloge twierdzy, inaczej bedziemy mieli twardy orzech do zgryzienia. Jesli wyslemy oddzialy ladowe i rownoczesnie zaatakujemy piracki statek, na pewno nam sie uda. -A co zrobimy po pokonaniu rozbojnikow? - zapytala Una. -Pomaszerujemy do twierdzy, zabierajac ze soba zywych jeszcze mordercow razem z cialem Ogina. - Zacisnal usta. - Ten nigdy nie da wziac sie zywcem. -Zdobycie zamku z taka liczba wojownikow, ktora moze zabrac "Mewa", to trudne zadanie nawet dla Sokolnikow - skomentowal sucho Brennan, ale jego oczy usmiechaly sie, gdyz na tyle dobrze znal swojego dowodce, by wiedziec, ze ma gotowa odpowiedz na to zastrzezenie. -I tak by bylo, towarzyszu - Tarlach usmiechnal sie szeroko - lecz reszta naszej floty wroci do domu po pozornych poszukiwaniach i znow poplynie, tym razem do Kruczego Pola. Powinni dotrzec do tamtej zatoczki jakies szesc godzin po nas, przywozac zapasy i reszte naszej kompanii. Zolnierze z Morskiej Twierdzy pomaszeruja ladem, prowadzac nasze konie, i spotkaja sie z nami w drodze. Czy moglibyscie zaproponowac najlepsze miejsce do takiego spotkania, pani Uno, Rufonie? - dodal. -Jest wiele dobrych miejsc - odrzekl Rufon. - Czy moge zobaczyc mape, pani, zeby pamiec mnie nie zawiodla i kapitan mogl sam wybrac najlepsze miejsce? Sama przyniosla mape i w niedlugim czasie dokonali wyboru. Tarlach wpatrywal sie w mape przez kilka sekund, jakby niepokoila go pewna mysl. W koncu westchnal, podniosl oczy i utkwil wzrok w Unie. -Kolumna ladowa bedzie sie skladala z twoich zolnierzy, pani. Wiem, ze wiele wymagam, ale chcialbym, zebys wyruszyla z nimi - powiedzial. Wywolalo to gwaltowne protesty pozostalej trojki mezczyzn, lecz uciszyl ich niecierpliwym gestem. -Zastanowcie sie, dobrze? Jacy ludzie poddaliby sie oddzialowi najemnikow, nawet jesli towarzyszyliby im mieszkancy sasiedniej Doliny? Pani Una rzadzi Morska Twierdza i jej rod od pokolen cieszy sie szacunkiem w calym tym rejonie High Hallacku. Jej obecnosc dopomoze nam przekonac garnizon Kruczego Pola i tych, ktorych on broni, zeby szybko sie poddali. -Wezme w tym udzial - wtracila Una, zanim rozgorzala dalsza dyskusja - ale nie w marszu. Poplyne na "Mewie". -Pani... - zaczal Tarlach. -Teraz ty sie zastanow, kapitanie! Gdzie najbardziej bedzie potrzebna uzdrowicielka? Przy rannych czy z dala od nich? Przez chwile bala sie, ze mimo wszystko Tarlach jej odmowi, ale potem schylil glowe. Wszyscy widzieli, iz zrobil to z najwyzsza niechecia. Znala sie tak dobrze na leczeniu, ze musial sie zgodzic, by pomagala jego wojownikom. Wszyscy zamilkli na jakis czas, az wreszcie Una spojrzala na dowodce najemnikow. -A co, jesli ktoras z naszych lodzi, ktore rzekomo wyruszyly na poszukiwania, natknie sie na piracki statek? - zapytala. - Nie moglaby udawac, ze go nie zauwazyla. Tarlach usmiechnal sie. -Dobre pytanie. To malo prawdopodobne, ale mozliwe. Wtedy powita go i zapyta, czy nie widzial "Kormorana", zadajac tez inne pytania, ktorych nalezaloby oczekiwac podczas podobnego spotkania. Nasi wrogowie na pewno beda mieli przygotowane wyczerpujace odpowiedzi wlasnie na taka okazje. Dowodcy Morskiej Twierdzy naradzali sie jeszcze dlugo, poki nie ustalili planow kampanii, po czym sie rozstali. Tarlach udal sie do kwater Sokolnikow, Una zas miala zwrocic sie do swoich ludzi i przygotowac flotylle zgodnie z instrukcjami kapitana. Rozdzial dwudziesty trzeci Przygotowania zostaly zakonczone dopiero w polowie nastepnego dnia i armia Morskiej Twierdzy szykowala sie do wymarszu.Una przyszla do komnaty Tarlacha, zeby omowic sprawy, ktore mogly przyjsc mu do glowy od czasu ich ostatniego spotkania. Sokolnik mial na sobie ciemna oponcze i wysoki helm-maske. Serce scisnelo sie Unie na ten widok, chociaz sie tego spodziewala. W mundurze wydawal sie daleki i obcy. Kiedy jednak spojrzala w widoczna spod helmu czesc twarzy, opuscila ja depresja. Czlowiek nie zmienil sie nakladajac mundur. Rozmawiali tylko krotki czas - na naradzie poprzedniego wieczoru omowili juz wszystko, co nalezalo - ale Sokolnik nie chcial opuscic komnaty, by przylaczyc sie do czekajacych na dole towarzyszy. Stala wiec obok niego, obserwujac ozywiony ruch w niewielkim porcie. Tarlach przeniosl spojrzenie na statek, ktorym mieli niebawem poplynac, i pokiwal glowa z uznaniem pelnym zdumienia. -Twoi ludzie dobrze sie spisali - powiedzial do Uny. - Wiem, gdzie "Mewa" zarzucila kotwice, a mimo to musze sam siebie przekonywac, ze ja widze. Dla tych ktorzy nie beda sie jej spodziewali, bedzie prawie niewidoczna. -Modle sie, o to. Nagle odwrocil sie od okna, jakby nie mogl dluzej zniesc tego widoku. -Wolalbym, zebys nam nie towarzyszyla, pani. -Musze. -Wiem, lecz choc dobrze wladasz mieczem, nie powinnas brac udzialu w walce. -Zdaje sobie z tego sprawe. Bede trzymala sie z daleka, chyba ze wynik okaze sie tak dla nas niekorzystny, iz bede musiala sie bronic. Reka Sokolnika oparta o kamienna sciane zbielala, tak mocno ja przycisnal. -Dziwi mnie, ze chcesz znow oddac sie pod moja opieke. -Powierzylabym ci moja dusze niesmiertelna - szepnela zarliwie. W tej samej chwili kotka zwana Odwazna wrzasnela i syknela. Lezala dotad zwinieta w klebek w nogach loza Tarlacha, gdzie sie wdrapala, kiedy Una postawila ja na podlodze po wejsciu do komnaty Sokolnika. Teraz jednak stala z wygietym grzbietem i stulonymi uszami. Jednoczesnie Syn Burzy wydal swoj okrzyk bojowy. Ludzie odwrocili sie blyskawicznie. Powietrze przed nimi zaczelo migotac. Sokolnik stanal pomiedzy Una z Morskiej Twierdzy a dziwnym zjawiskiem. Byla to brama, taka sama jak ta, ktora widzial w Zielonej Alkowie. Nie mogli stad uciec. Tarlach nawet nie probowal przedrzec sie do drzwi. Wyciagnal wiec miecz z pochwy i z bijacym sercem czekal na to, co sie mialo stac. Tak jak przedtem pojawila sie postac kobiety, zblizajac sie do nich jak z wielkiej odleglosci. Widmowa Una weszla do komnaty i stanela przygladajac sie im uwaznie. Tarlach nie wyczytal wiele z jej twarzy, ale uznal, ze nie maluje sie na niej gniew ani nawet zaskoczenie. Raczej zrozumienie i niecierpliwosc. -Nie obawiaj sie, Ptasi Wojowniku - powiedziala dziwnie wysokim glosem. - Przybylam, zeby was ostrzec, a nie po to, by zwracac sie z prosbami do mojej siostry. Sokolnik pochylil glowe, lecz lewa reka powstrzymal Pania Morskiej Twierdzy, ktora odruchowo chciala podejsc do widziadla. -W takim razie witamy cie, ale mysle, ze najlepiej bedzie, jezeli pozostaniesz w pewnej odleglosci od nas. Usiadz, jesli chcesz, pani. Za toba jest krzeslo - powiedzial. Spochmurniala. -Czy zamek nalezy teraz do ciebie, ze witasz i wydajesz rozkazy tym, ktorzy maja tu sprawy do zalatwienia? -Zamek nie, lecz to jest moja kwatera. Nowo przybyla usmiechnela sie. Wydala mu sie teraz prawie identyczna z Una z Morskiej Twierdzy. -Przepraszam cie, kapitanie. Tarlach poczekal, az usiadla. Jej twarz niemal natychmiast znowu spowazniala. Bez watpienia, przybyla skloniona jakims waznym powodem. -Wspomnialas cos o ostrzezeniu, pani - ponaglil ja w koncu. Skinela powoli glowa. -Tak. Oboje zauwazyliscie, ze w przeciwienstwie do reszty High Hallacku w tym rejonie nie ma aktywnych pozostalosci Dawnego Ludu, ze ruiny sa tylko ruinami, a nie osrodkami na poly uspionej Mocy. prawda? -Tak, wiemy o tym. -Stalo sie tak nie dzieki przypadkowi, ale indywidualnej i zbiorowej odwadze i determinacji tych, ktorzy niegdys tu mieszkali. W dawnych czasach ludnosc tego swiata byla liczniejsza, zamozniejsza i znacznie bardziej zroznicowana, wiele nieczlowieczych ras sasiadowalo z podobnymi do nas istotami. Ten rejon zamieszkiwali ludzie wladajacy moca, zarowno mezczyzni jak i kobiety, chociaz te ostatnie w znacznie wiekszym stopniu. W poblizu nich osiedlil sie pewien Adept, w wiezy, ktora wzniosl za pomoca swej sztuki na szczycie skaly zagradzajacej wejscie do pewnej zatoczki... -Na Kolebce! - jeknela Una. -Wlasnie. I tak jak zbyt wielu jemu podobnych, w swojej arogancji i pragnieniu zdobycia jeszcze wiekszej mocy i wiedzy wykorzystywal sily, ktore nalezalo zostawic w spokoju. Otwieral tez bramy, ktore nigdy nie powinny prowadzic do takiego swiata jak nasz. Poniewaz sam byl zly, skutki jego dzialalnosci okazaly sie bardziej grozne niz w wielu innych miejscach, zarowno dla niego samego, jak i dla jego sasiadow. Zawolal i otrzymal odpowiedz, nie od slugi Cienia, ale od jakiegos poteznego wladcy Ciemnosci. Jego twierdza i wszystko, co w niej bylo, zniknelo wtedy w ogniu i wichrze. Okoliczni mieszkancy wiedzieli o jego eksperymentach i wywnioskowali, ze nic dobrego z tego nie wyniknie. Nikt z nich jednak nie przewidzial, jak straszna bedzie to katastrofa. Zjednoczyli sie, by go powstrzymac, lecz zbyt pozno. Rozdzielili sie wtedy, mezczyzni i kobiety, wiedzac, ze juz sie nigdy nie zobacza. Czarodziejki polaczyly swoja moc, stawily opor temu wladcy Ciemnosci i stoczyly z nim tak wielka bitwe, jaka nie miala miejsca ani przedtem, ani potem w calym tym rejonie. W koncu osiagnely swoj cel. Otworzyly brame do jego siedziby i zdolaly go do niej zagonic. Ale zeby na zawsze zamknac to przejscie, musialy pojsc za swoim wrogiem do tamtej koszmarnej krainy. Ukonczyly swoja prace, uratowaly ojczyzne, lecz nie mogly juz powrocic. Pozostaly wiec w tym strasznym wiezieniu, chronione poteznymi czarami, i nie oszalaly tylko dlatego, ze spia snem tak glebokim jak smierc. -A mezczyzni z tego ludu? - spytal Tarlach. -Pozostala pierwsza brama, ktora pochlonela tego przekletego adepta i jego zamek. Ja takze nalezalo zamknac, ale byla dobrze strzezona. Tamten wladca Mroku pozostawil na jej strazy swojego Psa, ktorego najpierw musieli pokonac, wiedzac - jeszcze nim go zaatakowali - ze jesli walka sie przeciagnie, jego pan moze wrocic. A wtedy przepadnie wszystko, co osiagneli takim ogromnym kosztem. Bylo ich niewielu, gdyz zostali zdziesiatkowani podczas wczesniejszych potyczek ze slugami Adepta i stworami, ktore przywolal. Pies odebral wibracje z boju, ktory jego pan stoczyl z czarodziejkami. Byl przygotowany na wszystko i zamierzal sie zemscic. Wiekszosc czarodziejow zginela podczas ataku. Ocalala garstka zapedzila Psa do bramy i resztkami sil zamknela ja. Wszyscy umarli z wysilku i ran odniesionych w bitwie. -A ich dzieci? - zapytala czlowiecza Una. - Musialy byc za male, zeby walczyc. -Zadne nie ocalalo. Wszystkie zostaly zamordowane wraz z ich opiekunami podczas pierwszej, strasznej napasci tamtej Ciemnej Mocy. To wlasnie ta rzez i sposob, w jaki sie dokonala, zaalarmowala doroslych, uswiadamiajac im, czemu beda musieli stawic czolo. -To przerazajaca i piekna opowiesc - odrzekl po dluzszym milczeniu Sokolnik - ale co ona ma z nami wspolnego poza tym, ze daje nam przyklad wielkiej odwagi i poswiecenia? -Tamci mezczyzni nie byli dosc silni, zeby w pelni osiagnac swoj cel. Nie odeslali Psa do jego pana, lecz uwiezili go w bramie jak w pulapce. Oslabl i z ran odniesionych w walce z nimi, i z glodu, gdyz nie mogl sie pozywic przez niezliczone wieki od chwili, gdy zostal uwieziony. Teraz jednak przelano krew w Kolebce i wokol niej, uwolniono bol, strach i gniew ofiar, a takze zadze krwi i chciwosc mordercow. Pies Ciemnosci nasycil sie i probuje sie uwolnic. Kiedy mu sie to uda, badzcie pewni, ze jego pan niedlugo tu wroci. Po kolei popatrzyla w oczy Unie i Tarlachowi. - Nie ma teraz ludzi doswiadczonych we wladaniu taka polaczona moca, ktora by znow uwiezila tamte stwory. Nawet Czarownice z Estcarpu u szczytu swojej potegi mialyby z tym trudnosci, a jeszcze nie przyszly do siebie po dokonaniu zmiany oblicza Ziemi. Zaden pojedynczy czlowiek nie moze sie przeciwstawic ktoremus z nich. Jezeli brama sie otworzy i przedostana sie do naszego swiata, dotkna go takie straszliwe zniszczenia, jakich nie zaznano nawet w najgorszych dniach tamtej starozytnej wojny. -Wiec ostrzegasz nas i jednoczesnie mowisz, ze czeka nas zaglada? - zapytal Sokolnik. - Czy o to ci chodzilo, kiedy probujac podporzadkowac Une swojej woli, powiedzialas jej, ze mamy niewiele czasu? -Odpowiedz na drugie pytanie brzmi: nie. Moja przepowiednia byla wynikiem ogolnej oceny sytuacji. Uznalam, ze naszemu swiatu grozi niebezpieczenstwo z powodu zaklocenia odwiecznej rownowagi miedzy Swiatlem i Ciemnoscia i przebudzenia uspionych sil. O nowym zagrozeniu dowiedzialam sie niedawno, gdyz rzez przy Kolebce przebudzila moje zmysly wyczuwajace niebezpieczenstwo. Przedtem nie mialam o tym pojecia, tak jak wy. - Zmierzyla Tarlacha spojrzeniem, jakby zastanawiala sie, czy bedzie mogl udzwignac brzemie, ktore zlozyl na niego los, i ciagnela: - Wcale nie twierdze, ze czeka was zaglada, ale postarajcie sie skonczyc z tym zlym czlowiekiem jak najszybciej, potem zas zwroccie sie o pomoc do Jantarowej Pani i Rogatego Pana - ktory jest jej malzonkiem, Sokolniku - by oczyscic to miejsce i dobrze zabezpieczyc je na przyszlosc. A przede wszystkim, Uno, moja siostro, dopilnuj, zeby ta skala nie stala sie oltarzem, na ktorym zlozona zostanie ofiara z krwi pomordowanych ludzi. Znowu zamilkla. Miala smutek na twarzy, kiedy ponownie zwrocila sie do najemnika. -Nie ma pewnych informacji dla ciebie lub twoich ludzi, Ptasi Wojowniku, ale dysponuje wiedza, o ktorej zapomnieliscie, i jedno moge ci powiedziec. Klatwa, ktorej obawiacie sie od tak dawna, moze wkrotce przestac wam zagrazac, albo odzyskac dawna sile. Jesli o mnie chodzi, wierze, ze stanie sie to pierwsze, gdyz wiele ras zamieszkuje ten swiat i tylko wasza podatna jest na to niebezpieczenstwo. - Widzac gwaltowny ruch Tarlacha skinela glowa. - Znam wasze dzieje. To Cien i zniszczenia, jakie spowodowalo jego wtargniecie, sa odpowiedzialne za utrate tak wielkiej wiedzy rozpowszechnionej niegdys w waszym swiecie. Jestem Una, ktora istnialaby, gdyby do tego nie doszlo. Twoj lud przybyl tutaj jako jeden z pierwszych i powinien byl najlepiej sie do nowego zycia przystosowac. Spadlo na was nieszczescie i teraz zaglada grozi wam wszystkim. Mowie to dlatego, ze chociaz weszliscie jedna brama, inna brama moze was ocalic, albo ocalic najlepszych z was. - Zwrocila sie do Uny: - Prosze cie, zebys mi wybaczyla moje szorstkie slowa, siostro. Mialas racje obawiajac sie Ciemnosci. Uwierz mi tylko, ze nie dostrzeglam, do czego doprowadzi zaproponowane przeze mnie rozwiazanie, dopoki sie nad tym nie zastanowilam. Skrzywdzilam cie i masz prawo mnie unikac, ale przyjaznimy sie od tak dawna, najpierw jako dwie samotne dziewczynki, potem zas kobiety. Nie chcialabym stracic twojej przyjazni nawet dla tak waznej sprawy. -Nie stracisz - odparla stanowczo Pani Morskiej Twierdzy. - Nadal masz miejsce w moim sercu. -Dziekuje ci, droga siostro, za wszystko. Moze juz sie wiecej nie spotkamy. Chcialabym zyczyc ci szczescia w czekajacej cie walce i w zyciu, bez wzgledu na to, czy bedzie ono dlugie, czy krotkie. Powiedziawszy to, widmowa Una wstala i weszla do swojej bramy-korytarza. Po chwili zniknela im z oczu. Tarlach przygarnal do siebie Pania Morskiej Twierdzy, jakby obawial sie, ze nawet teraz moze wciagnac ja zamykajaca sie brama. Puscil ja dopiero wtedy, gdy brama zniknela. -Uno, chcialbym, zebys towarzyszyla moim zolnierzom... Spojrzala mu w oczy i zrozumial, ze glazy jej starozytnego zamku bylyby bardziej ulegle. -Pod zadnym pozorem nie pozwole, zebys tylko ty przyjal na siebie cala odpowiedzialnosc. Razem bedziemy ja ponosic, ty jako dowodca moich zolnierzy, ja zas dlatego, ze to moja Dolina i ze ta wojna wybuchnie z mojej woli. Bedziemy dzielic sie skutkami dopoty, dopoki sie nie skonczy. - Dodala miekko: - Czy pozylabym dlugo, gdyby Ciemnosc wtargnela do naszego swiata, Tarlachu? -Nie. Jezeli tamta brama sie otworzy, wszyscy zginiemy - przyznal. - Pochlonelaby nas predzej czy pozniej. - Wyprostowal sie. - Czas isc. Czy mam przekazac innym te nowiny? Una zastanawiala sie chwile. -Nie - powiedziala w koncu. - W kazdym razie nie moim ludziom. I tak musza walczyc. Po co budzic w nich nowy strach, jezeli nic, co zrobia, nie zmniejszy ryzyka? Beda obstawali przy ataku na sama Kolebke. Pokrecil z niechecia glowa, -Tak jak ty nie chcialbym obciazac ich dodatkowym brzemieniem tego, czego nie beda mogli kontrolowac. Niech skoncentruja sie na walce z ludzmi bez leku, ze obudza zle sily. Wszystko bylo gotowe, kiedy weszli do wielkiej sali. Szybko pozegnali sie z tymi, ktorzy nie mogli im towarzyszyc. Ruszyli w strone statku majacego zawiezc ich na pole bitwy, ktora mogla zdecydowac o losie ich swiata. Elfthorn wraz z cala swoja zaloga stal u wejscia do zamku, ale zamiast jak inni zyczyc im szczescia, zrownal sie z nimi. -Prosze cie o laske, kapitanie. -Czego pragniesz, przyjacielu? - zapytal Tarlach. chociaz odgadl, o co go poprosza. -O miejsce na pokladzie "Mewy". Powiedzialem wam, ze Gunwold i ja bylismy rywalami, ale nie dzielila nas nienawisc. Nie wspomnialem jednak, ze wychowywalismy sie na jednej barkentynie. Chcialbym pomscic jego smierc i cierpienia, ktore zadal wam pan Kruczego Pola, wam, ktorzy ocaliliscie zycie mnie i moim ludziom, a potem przyjeliscie nas tak dobrze. -Masz je, takze udzial w desancie. Twoja sila i odwaga bardzo nam sie przydadza w walce, jaka nas czeka. Rozdzial dwudziesty czwarty Tarlach stal na pokladzie "Mewy" obserwujac surowe i piekne wybrzeze Kruczego Pola. Zdjal helm-maske i otulil sie oponcza, ktora moglby nosic kazdy z marynarzy Morskiej Twierdzy. Bedac tak blisko wykonania swego zadania, nie chcial, zeby wrog w jakikolwiek sposob odgadl ich prawdziwe zamiary. Szczegolnie zalezalo mu na tym, by nie dowiedziano sie o obecnosci Sokolnikow na pokladzie "Mewy", zanim nadejdzie czas ataku.Poczatkowo byl pelen napiecia, gdyz przypomnial sobie nagla panike, jakiej ulegl na "Gwiezdzie Dionu", ale ta nieprzyjemna reakcja juz sie nie powtorzyla i Tarlach czul, ze sie od niej uwolnil na zawsze. Mimo to byl w zlym nastroju. Jezeli plany zawioda, jego ukochana Doline czekaja miesiace rzezi i zniszczen. Wiedzial, ze ani on sam, ani nikt z jego kompanii nie chcial myslec o podobnej strasznej perspektywie. Niewiele wiecej wiedzial o uczuciach, jakie jego towarzysze zywili do Morskiej Twierdzy. Tak, lubili te Doline, lecz nie zdziwilby sie, gdyby sie okazalo, ze wiekszosc z nich lub nawet wszyscy przywiazali sie do niej tak jak on. Te gory rzucaly potezne czary... Potrzasnal glowa. Moze w ten sposob tylko sam przed soba ukrywal, usprawiedliwial wieksza slabosc, probujac przypisac swoje uczucia innym. Zamknal oczy. Przerazenie, z ktorym walczyl, nagle chwycilo go za serce tak mocno, ze musial uchwycic sie balustrady, aby nie ugiac sie pod jego atakiem. Czy to wszystko ma jakiekolwiek znaczenie, jezeli rzez, do ktorej wkrotce dojdzie w poblizu Kolebki, dostarczy Psu Ciemnosci potrzebnego mu jeszcze pozywienia? Uwierzyl widmowej Unie. Wierzyl w prawdziwosc jej ostrzezenia. w grozaca im wszystkim zaglade, i zadrzal namysl, ze atak, ktorym bedzie dowodzil, sprowadzi to nieszczescie na High Hallack i moze na caly swiat. Tego bylo za wiele. Zbyt wielka to odpowiedzialnosc jak na jednego czlowieka... -Tarlachu? Odwrocil glowe, uslyszawszy ciche wolanie. Byl tak pograzony w myslach, ze nie uslyszal lekkich krokow Uny. -Przedtem bylo juz dostatecznie zle - powiedzial nie kryjac przed nia strachu, jaki nim owladnal. Przeciez ona rowniez to wszystko wytrzymala. Jak mogli nie drzec z leku? Nikt zdrowy na umysle nie przyjalby tego wyzwania bez obawy. -Dobrze zrobilismy zachowujac to w tajemnicy - odrzekla. - Nie mam doswiadczenia w prowadzeniu wojny, ale mysle, ze gdyby sie dowiedzieli, zmniejszyloby to ich zdolnosc do walki nawet z ludzmi. - Odetchnela gleboko. - Czy powinnismy dalej wprowadzac w zycie nasze plany, Tarlachu? Una powiedziala nam, ze musimy powstrzymac Ogina, lecz cena moze byc smierc nas wszystkich. -Musimy - odpowiedzial stanowczo. - Jezeli on i jego rzeznicy pozostana przy zyciu, beda nadal zywic Psa Ciemnosci, skoro juz zdolali go obudzic. Gdybym nie byl o tym gleboko przekonany, nie zaryzykowalbym bitwy w zatoczce, nawet jesli oznaczaloby to, ze wszyscy unikna kary za zbrodnie. - Pochylil glowe i wpatrzyl sie w ocean nie widzacymi oczami. - To jedno z najwiekszych naszych zmartwien. Tak wiele od nas zalezy, a przeciez wlasciwie nie mamy wyboru. Kapitan zadrzal i ciasniej otulil sie oponcza pod smagnieciem zimnego podmuchu, przenikajacego przez gruby material z taka latwoscia, jakby go wcale nie bylo. Spojrzal z niepokojem na niebo, ale nie dostrzegl tam nic niepokojacego. Ten chlodny wiatr byl tylko oznaka szybko zblizajacej sie jesieni, a nie zwiastunem sztormu. Unie przyszla do glowy ta sama mysl. -Wyglada na to, ze zima przyjdzie wczesniej w tym roku i ze bedzie sroga. -Tak. -Jezeli wojna sie przeciagnie... -Nie planuje tego - odparl nieco za ostro Tarlach. Po chwili opanowal sie i dodal: - Przepraszam cie, pani. Sprobuj przynajmniej tym sie nie martwic. Zakladajac, ze los bedzie nam sprzyjal, powinnismy zmusic Krucze Pole do kapitulacji, zanim Lodowy Smok naprawde da sie nam we znaki. Podniosl wzrok i z ponura mina przyjrzal sie wielkim klifom. -Przygotuj sie teraz, pani. Do ataku pozostalo niewiele czasu. Przywodcy Morskiej Twierdzy znow stali na pokladzie "Mewy" bezglosnie mknacej w strone zatoczki. Serce Tarlacha bilo jak mlotem, co zawsze kojarzyl z nadchodzaca bitwa, i pomodlil sie w duchu, gdyz wiedzial, ze niebawem moze trafic do Palacu Meznych. Jeszcze tylko kilka minut. Tylko kilka... Nagle zobaczyl zbyt dobrze znana skalna ostroge oslaniajaca baze rozbojnikow, wprawdzie tylko sam cypel, ale i tak rozpoznal ja od razu. Jej wyglad na dlugo wryl mu sie w pamiec. Pozostali zolnierze wyszli spod pokladu, Sokolnicy i zaloga "Mewy". Pracujac w smiertelnej ciszy odwiazali szalupe, ktora tkwila dotad na pokladzie "Mewy" jak wielki albatros, i kiedy wypelnila sie wojownikami, spuscili ja na morze. Miala plynac za statkiem i wysadzic zolnierzy na brzeg, by zajeli pozycje na plazy i na klifie, gdy jej macierzysty korab toczyc bedzie boj z piratami. Byl pozny wieczor i ciemniejace niebo nadalo oceanowi brudnoszara barwe. Tarlach pocieszal sie mysla, ze tylko oczy tak bystre jak oczy jego sokola zdolalyby dostrzec dwie malenkie lupinki na takim tle. Groziloby im wielkie niebezpieczenstwo, gdyby zauwazono ich sylwetki na niebie, ale umiejetny kamuflaz zmniejszal ryzyko. Bylo jeszcze jasno i widzieli wnetrze zatoki. Nic nie blokowalo wejscia. "Gwiazda Dionu" zniknela, jakby nigdy jej tam nie bylo. Zadna widoczna golym okiem zapora nie lezala miedzy nimi a piracka baza, poprawil sie w mysli. Kolebka pozostala, czyhajac pod powierzchnia wody na nastepna ofiare. Wzdrygnal sie mimo woli. Przy tak wysokim przyplywie jak teraz wlasciwie nic nie zdradzalo ukrytego niebezpieczenstwa, bezradne bylo nawet oko doswiadczonego zeglarza. Nie rozmyslal dlugo o zaporze umieszczonej tam przez sama nature. Niech sie tym martwia marynarze. On mial co innego do roboty. Piracki statek nie tylko wplynal do zatoki, ale i zarzucil kotwice, jego zaloga najwidoczniej zamierzala spedzic w niej noc. Tkwil na samym jej srodku, pod zwinietymi zaglami. Kilku mezczyzn krzatalo sie po pokladzie z niedbalymi minami ludzi, ktorzy nie oczekuja niespodzianek ani ze strony pogody, ani swoich pobratymcow. Pozostali zapewne byli pod pokladem. Na plazy, niemal calkowicie zalanej przez fale, Tarlach nie dostrzegl nikogo. Nie przypuszczal tez, by piraci zbudowali dla siebie schronienie na smaganym wiatrami szczycie klifu. Nie zauwazyl wartownikow i nie spodziewal sie ich znalezc. Wiedli bowiem tutaj zbyt spokojne i bezpieczne zycie, zeby narazac sie na takie niedogodnosci jak wystawianie wart. Zacisnal dlon na rekojesci miecza. Byli teraz bardzo blisko pirackiego korabia. Ile jeszcze zdolaja przebyc, nim zostana dostrzezeni? Koniec! Jeden z marynarzy na pokladzie pirackiego statku nagle spojrzal w ich strone. Patrzyl tak, jakby nie wierzyl wlasnym oczom, po czym krzykiem zaalarmowal swoich towarzyszy. W tym czasie "Mewa" znajdowala sie w waskim kanale, prawie rownolegle do Kolebki. Tarlachowi zaschlo w ustach. Czy zdazy przeplynac? Piratom udalo sie to, ale statek Morskiej Twierdzy byl nieco szerszy i mial glebsze zanurzenie. "Mewa" minela niebezpieczne miejsce i wplynela na wody zatoki. Nie zwlekajac rzucila sie na zdobycz. Obroncy rozpaczliwie probowali przygotowac swoj korab do walki, lecz atak nastapil zbyt szybko. Napastnicy starli sie z nimi, ledwie tamci zdolali podniesc kotwice. Kapitan Sokolnikow doskonale pamietal, jak dobrych zboje mieli lucznikow. Jego wlasni zolnierze zastrzelili ich na samym poczatku starcia, po czym polaczyli statki i przeskoczyli na poklad pirackiej jednostki. Walka byla zacieta i sroga, gdyz rozbojnicy dobrze wiedzieli, jaki los ich czeka, gdy dostana sie do niewoli. Tarlach mial racje przypuszczajac, ze Ogin potrafi zagrzac podobnych sobie ludzi do walki w swojej sprawie. Skupiwszy sie wokol niego, walczyli tak jak nigdy. Sokolnicy zas bili sie tak jak zawsze, uporczywie, skutecznie, ofiarnie, atakowali jednakze bardziej zazarcie niz zwykle. Zbrodnie popelnione przez przeciwnikow wydawaly im sie szczegolnie ohydne, jako ze bardzo czesto sami sluzyli na sulkarskich statkach. Poza tym kazdy z nich chcial pomscic zaloge "Kormorana" i cierpienia swojego dowodcy. Elfthornem zas powodowala przede wszystkim nienawisc i pragnienie zemsty, nigdy jednak nie pozwolil sobie na nieostroznosc, chociaz z calego serca pragnal smierci renegatow, ktorzy zdradziecko i wymordowali zaloge "Gwiazdy Dionu". W jednakowym stopni uzywal w walce sily i umiejetnosci. Tarlach zobaczyl, jak przebil mieczem cialo pirata, podniosl je na brzeszczocie, a potem wyrzucil za burte jak gnijacy kawalek miesa. Byl to jeden z nielicznych powiazanych ze soba choc wyrywkowych obrazow, ktore kapitan zapamietal z tej bitwy. Jako pierwszy wskoczyl na poklad zbojeckiego korabia, w sam srodek grupy marynarzy gotowych do odparcia ataku. Zdolal na chwile odciagnac ich uwage od swoich towarzyszy, dzieki czemu mogli dotrzec niemal bez strat do przeciwnika, ale sam zostal okrazony. Znalazl sie w trudnej sytuacji. Otaczali go zaprawieni w bojach wojownicy, a jego towarzysze nie mogli sie szybko do niego przebic przez krag rozbojnikow. Ci ostatni zdawali sobie sprawe, ze ich jedyna nadzieja ocalenia jest wzajemne wsparcie, dlatego tez stawiali zaciekly opor napastnikom usilujacym rozdzielic ich na mniejsze grupy, latwiejsze do rozbicia. Ich determinacja nie dawala Tar-lachowi nadziei na uwolnienie ani odpoczynku w walce o zycie. Mijaly minuty, pomoc nie nadchodzila. Jego polozenie stawalo sie rozpaczliwe. Zaden zolnierz nie moze jednoczesnie bronic sie ze wszystkich stron. Kapitan wiedzial, ze czeka go smierc. Odbil pchniecie z prawa. Miecz pirata odskoczyl od jego kolczugi, ale przebil mu ramie. Chwile pozniej Tarlach otrzymal cios w plecy. Wprawdzie brzeszczot sie zeslizgnal, lecz Tarlach stracil rownowage i przez chwile nie mogl sie bronic przed nastepnym przeciwnikiem, ktory zaatakowal go z przodu. Rozbojnik rzucil sie na niego, ale jego triumfujacy usmiech zamienil sie we wrzask przerazenia i bolu, kiedy Syn Burzy jak furia runal nan z gory rozszarpujac oczy i twarz, tak ze jego ofiara z radoscia chyba zginela w nastepnej chwili od miecza Sokolnika. Nagle nacisk wokol Tarlacha zelzal. Brennan i Elfthorn, kazdy z innej strony, przebili sie do niego. Ten ostatni po prostu nabijal wrogow na miecz i ciskal do morza. Dopiero teraz Tarlach mogl rozejrzec sie dookola, szukajac czlowieka, ktorego pragnal zabic. Wkrotce go zauwazyl i zaczal przedzierac sie przez tlum walczacych. Pan Kruczego Pola byl dzielnym szermierzem i zabil kilku wojownikow, zanim kapitan dotarl do niego i wyzwal go na pojedynek. Ogin nie wiedzial, kogo ma przed soba. Nawet nie podejrzewal, ze ktos zdolal uciec z "Kormorana", a poza tym, jak wiekszosc obcych, nie odroznial jednego Sokolnika od drugiego. Dlatego nie rozpoznal w Tarlachu zolnierza, ktory eskortowal Une tego dnia, kiedy spotkali sie w poblizu Kwadratowego Zamku. Mimo to odgadl zamiary najemnika. Dostrzegl swoja smierc w na poly przeslonietych helmem oczach i przeszedl go zimny dreszcz. Zrozumial, ze zginie w tym starciu. Zdawal sobie takze sprawe, ze przewaga jest po stronie jego przeciwnika. Zmeczyl sie juz, wczesniej zostal ranny, bol zas w polaczeniu z wyczerpaniem i utrata krwi spowolnil jego ruchy i ulatwil zadanie zreczniejszemu szermierzowi, jakim byl Sokolnik. Chociaz Tarlachem miotala zimna nienawisc, nie igral z przeciwnikiem, gdy zorientowal sie, ze zwyciezy. Nie lezalo to w zwyczaju wojownikow jego rasy. Walczyli ze soba zaledwie kilka minut i pan Kruczego Pola zginal z jego reki, jeszcze zanim runal na poklad. Kilku pozostalych przy zyciu zbojow zostalo szybko zabitych, gdyz zaden nie prosil o litosc i nikt nie zamierzal ich oszczedzac. Bitwa toczyla sie rowniez i na brzegu, jakkolwiek na znacznie mniejsza skale. Tarlach pomylil sie sadzac, ze piraci nie wystawia wartownikow na klifach, ale los sprzyjal mu jak rzadko. Okazalo sie bowiem, iz mieli oni tylko chronic zrabowane towary przed robactwem i dzikimi zwierzetami. Wszyscy spali podczas ataku i napastnicy znalezli sie na szczycie klifu, zanim wartownicy zorientowali sie, ze cos jest nie w porzadku. Umarli szybko, nie zadajac atakujacym strat tak wielkich, jakie mogliby zadac. Wszyscy odczuli zaskoczenie, prawie zawod, ze dlugo oczekiwana potyczka skonczyla sie tak szybko, lecz uczucie to niebawem ustapilo i Sokolnicy wzniesli miecze do gory w tradycyjnym gescie zwyciestwa. Zrobili to dwukrotnie, kazdy wojownik najpierw podniosl swoj brzeszczot, po czym go opuscil, a nastepnie uniesli miecze tych sposrod swoich towarzyszy, ktorzy nie mogli tego zrobic. Bylo ich kilka, gdyz zwyciestwo mialo swoja cene, i niektore z brzeszczotow nalezaly do zabitych, reszta zas do ciezko rannych. Rozdzial dwudziesty piaty Ten rytual obudzil Une z jakiegos transu. Obserwowala bitwe z pokladu "Mewy", tak jak polecil jej Tarlach, gdyz lek o Sokolnika zacmil nawet jej obrzydzenie do rzezi, ktorej byla swiadkiem. Teraz, kiedy wszystko sie skonczylo, chciala tylko do niego pobiec, znalezc sie w jego ramionach, upewnic sie, ze jest zdrow i caly.Nie mogla sobie pozwolic na cos takiego. Opanowala sie i przyjela postawe zgodna ze swa ranga. Przeszla na zalany krwia poklad pirackiego korabia, pozwalajac, by podtrzymywal ja Santor, i ruszyla w strone grupy zlozonej z Elfthorna i oficerow Sokolnikow. Zobaczywszy krew na ramieniu Tarlacha, przyspieszyla kroku. Kiedy podeszla do niego, odsunela rozcieta skore pancerza. -Oczysc to i zabandazuj - powiedziala lakonicznie do Brennana, chociaz odetchnela z ulga w duchu, gdyz rana byla tylko cieciem, dlugim, ale nie glebokim. Odwrocila sie znow do kapitana. -Gdzie polozyliscie swych ciezko rannych? -Sa tam, na pokladzie, poki sie nimi nie zajmiemy, tylko jeden pozostal na szczycie klifu. Potem przeniesiemy ich na "Mewe" i po opatrzeniu ran przewieziemy do gorskiej Twierdzy. Una spojrzala badawczo na Syna Burzy, ale zrobila to tylko po to, by ukryc, iz moze z nim sie porozumiewac. Wiedziala juz, ze sokol, choc zalany krzepnaca krwia, nie byl ranny. Dwoch jego pobratymcow potrzebowalo jej pomocy tak samo jak kilku Sokolnikow. Nie obawiala sie, ze zle ja przyjma. Wprawdzie najemnicy wiedzieli, jak opatrywac rany, ale tak dobra uzdrowicielka jak ona byla rzadkoscia. Nie watpila wiec, ze radzi beda z jej pomocy w powazniejszych przypadkach, a nie tylko sie jej podporzadkuja. Co sie zas tyczylo zabitych, zwloki Sokolnikow mialy zostac przewiezione do Morskiej Twierdzy. Ich przeciwnicy zas pochowani tutaj, we wspolnej mogile - z wyjatkiem Ogina, ktorego cialo zamierzano zabrac do Kruczego Pola, na dowod, ze jego pan nie zyje. Poniewaz jedyna ofiara ataku na klif byla zbyt ciezko ranna, by przetransportowac ja na "Mewe", Una udala sie na brzeg w towarzystwie Sokolnikow i Elfthorna, ktorzy poszli obejrzec plaze, magazyn i zgromadzone tam towary. Siedziala przy tym rannym przez dlugi czas, a kiedy w koncu wstala, zgarbila sie i zwiesila glowe. Przyniosla mu ulge w cierpieniu, gdyz zdolala go uspic, ale nie mogla mu pomoc i jak sadzila, nie udaloby sie to nikomu innemu. Wlocznia rozdarla mu dol brzucha rozcinajac wnetrznosci nie w jednym, lecz w kilku miejscach. Jego sokolica siedziala na polce nad koja, na ktorej polozono jej partnera. Ona rowniez wiedziala, ze otrzymal smiertelna rane, jeszcze zanim Una go zbadala, i skwirzyla tak zalosnie, ze serce jej sie scisnelo. Czy Odwazna rowniez bedzie tak cierpiala, jesli ona sama zginie? Czy i ja trapilby taki sam bol, gdyby stracila kotke? Posadzila sobie ptaka na ramieniu, glaszczac go, starajac sie pocieszyc, na znak, ze go rozumie i ze mu wspolczuje, lecz nie probowala naklonic, aby opuscil to miejsce razem z nia. Tych dwoje pozostanie razem az do smierci czlowieka. Pozniej, jak powiedzial jej Tarlach, sokolica polaczy sie z innym wojownikiem po okresie zaloby, oczywiscie jezeli tego zapragnie. Poniewaz Kobieta z Dolin nie mogla nic wiecej zrobic, pozostawila umierajacego najemnika pod opieka towarzyszy i przygotowala sie do powrotu na "Mewe". Na pokladzie statku bylo kilku rannych, ktorym bedzie mogla pomoc. Elfthorn pomogl ulozyc rannych i zapewnil im opieke podczas powrotnej podrozy do Morskiej Twierdzy, po czym zameldowal kapitanowi Sokolnikow, ze wszystko jest gotowe, choc wiedzial, iz odplyna dopiero za jakis czas. Tarlach zabronil bowiem przeplywac obok Kolebki, poki nie zrobi sie dostatecznie jasno, by mogli to zrobic bezpiecznie. Zeglarz nie zazdroscil sytuacji, w jakiej sie znalazl kapitan. Kilku Sokolnikow bylo ciezko rannych, w tym dwoch bardzo ciezko. Jezeli nie znajda sie jak najszybciej pod opieka, moga umrzec. On sam, jako dowodca scisle ze soba zwiazanej grupy ludzi, rozumial, jak taki rozkaz mogl, nie, musial bolec Tarlacha, i wiedzial, ze nikt nie zdejmie z Sokolnika tego brzemienia i nie pomoze mu go dzwigac. Kapitan Sokolnikow przeniosl spojrzenie na stojaca na kotwicy "Mewe". Jak sie czuli na jej pokladzie ranni i czy najciezej ranni przezyja te noc i powrot do Morskiej Twierdzy? Zdawal sobie sprawe, ze kilka nastepnych godzin zadecyduje o ich losie. Ta zacieta bitwa drogo ich kosztowala. Siedmiu wojownikow poleglo, czternastu niebezpiecznie raniono, dwoch zas ciezko. Jego kompania nie przetrwa jako zdolna do walki jednostka, jezeli nadal bedzie ponosila tak wielkie straty. Westchnal. Los im sprzyjal przynajmniej w tym, ze przyjeli sluzbe u Pani Morskiej Twierdzy. Inni panowie nie traktowali tak dobrze najemnikow poleglych lub rannych w swej sprawie, oni zas nie musieli sie obawiac, ze ludzie Uny zle sie z nimi obejda. Nagle serce zabilo mu jak mlotem, lecz potem zmarszczyl brwi. Minie jeszcze kilka godzin, zanim swit rozleje sie po niebie. Dlaczego wiec tak wyraznie widzi oba statki w zatoce? Dlaczego niebo pojasnialo na zachodzie? Ponura czerwona poswiata pojawila sie w mroku ponad Kolebka, przeksztalcila sie w swiatlo, a potem w ogien, zly, martwy ogien, ktory zdawal sie rzucac wyzwanie samej naturze i zyciu. Inni rowniez zauwazyli to zjawisko, choc jeszcze nikt nie podejrzewal, ze obserwuje zwiastuna zaglady. Nie watpili wszakze, ze luna byla oznaka wielkiej Mocy nie majacej nic wspolnego ze Swiatlem. Bali sie, ale na razie wyciagneli miecze i czekali. Nawet sokoly nie przewidywaly jeszcze prawdziwych rozmiarow katastrofy, kiedy glosnym skwirem rzucaly wyzwanie Ciemnosci. Wtedy Tarlach zobaczyl Pania Morskiej Twierdzy kroczaca szybko w strone morza. Zatrzymala sie dopiero wowczas, gdy dotarla na sam skraj cypla i zwrocila sie twarza do plonacej bramy otwierajacej sie ponad Kolebka. -Uno, nie! Sokolnik nie zdawal sobie sprawy, ze zaczal biec, dopoki nie zatrzymal sie obok niej. -Co chcesz zrobic? - zapytal szorstko. -Co bede mogla. Moja siostra powiedziala mi. ze mam magiczne zdolnosci i zapasy mocy... -Uspionej i nie umiesz nia wladac! -Musze podjac probe, Tarlachu. Lepiej bedzie, jesli zgine probujac powstrzymac tego stwora niz plaszczac sie przed nim ze strachu. Na Panne i Matrone! Dostrzegli we wnetrzu tego nienaturalnego ognia zarys wielkiej nieksztaltnej glowy, ktora zdawala sie skladac glownie ze szczek wypelnionych rzedami zebow. Widzieli je nawet z tak wielkiej odleglosci. Kapitan zamknal oczy, ale otworzyl je po chwili. Widok potwora przerazal go, nie mogl jednakze oderwac od niego wzroku. Pies Ciemnosci byl jeszcze spetany. Szamotal sie, probujac zerwac ostatnie cienkie zapory oddzielajace go od swiata zywych, ktory od tak dawna pragnal spustoszyc. Juz wkrotce, moze za kilka minut, odzyska wolnosc. Una z Morskiej Twierdzy spojrzala na Tarlacha. -Powinienes byc razem ze swoimi towarzyszami - powiedziala lagodnie. - Idz teraz do nich. -Zlozylem przysiege tobie. -Zwalniam cie z niej, Tarlachu. To przekracza wszystko, czemu przysiegales stawic czolo. - Nie wierzyla, ze przezyje, ale mogla choc jemu przedluzyc zycie o kilka sekund. -Nas laczy cos wiecej niz przysiega. -Cos wiecej - potwierdzila spokojnie. -Wiec pozwol mi, jesli mam umrzec na tej plazy, zeby stalo sie to u twego boku. Odwrocil sie ku morzu i zblizajacej sie zagladzie. Zginie, lecz w sprawie Uny, probujac jej bronic do ostatniej chwili zycia, jaka mu pozostala. Przede wszystkim zas przysiagl sobie w duchu, ze zapewni jej lzejsza smierc od tej, ktora zadalby uwieziony za brama potwor, smierc czysta i prawdziwa, zeby jej szlachetna dusza mogla odejsc Ostatnia Droga. Sprobowal odeslac Syna Burzy i reszte sokolow, gdyz jesli odleca, ocala zycie, albo chociaz je przedluza, ale zaden nie chcial porzucic swojego partnera. One rowniez podejma walke z Psem Ciemnosci w obronie swojego swiata. Brama otwiera sie! Z zaskoczeniem spostrzegl, ze Una skoczyla do przodu i nie rzucil sie za nia tylko dlatego, ze zdal sobie sprawe, iz Pani Morskiej Twierdzy wciaz stoi obok niego! Widmowa Una! Ta, ktora jego pani nazywala siostra, kroczyla wsrod fal, po falach. Zatrzymala sie dopiero w polowie drogi pomiedzy wybrzezem a brama. Przez chwile stala nieruchomo jak kamienna kolumna, po czym wskoczyla do bramy w momencie, gdy ta sie otwarla. To nie podobizna kobiety to zrobila, lecz swiatlo, strzala oslepiajaco zielonego ognia, ktora wdarla sie do tego straszliwego przejscia i uderzyla w wynurzajacego sie zen stwora. Noc zmienila sie w dzien, kiedy zielony i czerwony plomien zmagaly sie ze soba, starajac sie pozrec przeciwnika. Blyskawica rozdarla niebo i powietrze wokol nich zrobilo sie przerazliwie zimne. Wreszcie wszystko sie skonczylo i nikt, kto obserwowal te bitwe, nie umialby powiedziec, czy trwala kilka minut czy tez wiele godzin. Nadprzyrodzone swiatla zniknely, czerwone nagle, zielone zas falowalo lagodnie w powietrzu nad Kolebka, az wreszcie rozplynelo sie w aksamitnym mroku nocy. Una oparla sie o Tarlacha. Plakala cicho. - Nie chcielismy jej dac zycia, ktorego tak pragnela, a ona oddala takie, jakie miala, za nas. Sokolnik nic nie odpowiedzial, tylko przytulil ja mocniej, lecz lez, ktore poplynely mu z oczu, nie wywolal tamten oslepiajacy blask. Rozdzial dwudziesty szosty Minelo kilka minut, zanim opanowal sie na tyle, zeby spokojnie odwrocic sie od oceanu. Podtrzymujac ramieniem Une, ruszyl w strone swoich towarzyszy.Elfthorn pospieszyl przejac opieke nad Pania Morskiej Twierdzy, ale Tarlach tylko spojrzal na niego, a zeglarz szybko cofnal sie o krok. Dowodca Sokolnikow puscil Une dopiero wtedy, kiedy sie wyprostowala i mogla dalej isc o wlasnych silach. Musieli teraz wszystko wytlumaczyc. Kobieta z Dolin opowiedziala o ostrzezeniu, ktore przekazala im Una ze swiata duchow, i przedstawila szczegolowo powody, dla ktorych zachowali to wszystko w tajemnicy przed wojownikami. Przeprosila ich za to. Nie powiedziala nic o osobistej wiezi laczacej ja z widmowa Una. Sokolnicy zadali jej tylko kilka pytan, jakby niepomni podobienstwa miedzy nia a widmem. Niebawem mogla ich zostawic i szukac odpoczynku, ktorego tak bardzo potrzebowalo jej cialo, umysl i dusza. Najemnicy nie mieli jednak litosci nad Tarlachem. Mieli zal do niego za milczenie. Kapitan wiedzial, ze jesli ich nie przekona, po zakonczeniu sluzby w Morskiej Twierdzy jego kompania przestanie istniec jako oddzial. Cierpliwie powtorzyl to wszystko, co Una opowiedziala im o powodach, dla ktorych zdecydowali sie zatrzymac w tajemnicy wiedze o prawdziwym niebezpieczenstwie. -A gdybyscie o tym wiedzieli, czy cos by to zmienilo? - zapytal na koncu. - Nie moglismy walczyc z tym stworem, lek zas przed jego przebudzeniem utrudnilby wam walke z tymi, ktorych byliscie w stanie pokonac. Na rozbite Gniazdo, czy sadzicie, ze rzucilbym sie w sam srodek piratow, gdybym sie nie obawial, ze Pies moze sie uwolnic, jesli walka sie przedluzy? Mialem wyjatkowe szczescie, ze wyszedlem z tego zywy. -W porzadku, Tarlachu - powiedzial pospiesznie Rorick. - Przypuszczam, ze masz racje, ale na widok tego potwora zrobilo nam sie tak zimno, jakby zmrozil nas Lodowy Smok. -Powinniscie sie czuc tak, jak ja sie czulem - odparl polglosem. Te slowa wywolaly wspolczujace usmiechy niejednego z jego towarzyszy. Porucznik takze sie usmiechnal, lecz jego oczy nadal spogladaly twardo. -Co laczylo te widmowa kobiete z pania Una? Ich wzajemne podobienstwo dowodzi, ze istniala miedzy nimi jakas wiez. Wsrod wojownikow zapanowalo milczenie. Niepokoilo ich, co dowodca im na to odpowie i co o tym wie. -Nie wystarczy, ze jestem najemnikiem? Czy mam jeszcze byc jej powiernikiem, zeby dyskutowala o czyms takim ze mna? - odparl z irytacja. -Moze jestes. Powiedzial to jeden z zolnierzy stojacych na skraju kregu otaczajacego kapitana. Tarlach gwaltownym ruchem zwrocil ku niemu glowe. Nie wytrzymal dluzej i wpadl w zlosc. -Pani Una wiedziala o grozacym nam niebezpieczenstwie. Zbyt dobrze wiem, co przeszla, odkad sie o tym dowiedzielismy. Mozna przyjac, ze jakies uczucie laczylo >> z istota, ktora nas uratowala. Jezeli nie potrafimy zdobyl sie na wspolczucie, to nie wiem, jak mozemy sie nazwac, lecz na pewno nie ludzmi! Omiotl spojrzeniem swoich towarzyszy. W jego slowach bylo dosc prawdy, by sie uspokoili. Opanowal sie. Nie powinien dalej rozwijac tego tematu, gdyz na nic sie to nic zda, a moze wyrzadzic wiele zlego. Opuscil ich, wymawiajac sie zmeczeniem, prawdziwy^ i widocznym na pierwszy rzut oka. Znalazl zaciszne miejsce pod sciana klifu i owinal sie oponcza. W ciagu kilku minut zapadl w kamienny sen. Brennan obudzil go o swicie. -Przykro mi, Tarlachu, ale powinienes wstac. -Czy flota przyplynela? - zapytal siadajac i przecierajac oczy. -Tak. -Co z przeprawa na brzeg? -Dobrze. Wszyscy powinni juz tam byc, kiedy cos zjesz. -Czy "Mewa" odplynela? -O brzasku, tak jak rozkazales. -Doskonale. A ranni? -Wszyscy zyja. Uwazam, ze to zasluga Uny z Morskiej Twierdzy. Tarlach wstal. -To dobre wiesci. Tak naprawde to tego nie oczekiwalem. - Z zadowoleniem przyjrzal sie krzataninie na plazy. - Wszystko rzeczywiscie idzie dobrze. Wyruszymy, jak tylko zapanuje porzadek. Sokolnicy zazwyczaj walczyli i podrozowali konno, ale poniewaz rownie dobrze bili sie na morzu, mogli wiec takze niezle sprawowac sie jako piechota. Przemaszerowali przez pustkowie Kruczej Doliny szybko, bez trudu, nie napotkali tez ani naturalnych przeszkod, ani oporu ze strony ludzi. Z ostroznosci wypatrywali wrogich oddzialow, ale raczej nie obawiali sie takiego spotkania. Ich droga wiodla przez odludne, dzikie tereny, a w dodatku ludzie Ogina przywykli trzymac sie wioski i otaczajacego ja kregu pol uprawnych. Mie mieli zadnych powodow do tak dalekich wedrowek, gdyby zas nawet tego zapragneli, nie odwazyliby sie ani nie byli tak szaleni, aby sprzeciwic sie wlasnemu panu. Sokolnicy mogli byc prawie pewni, ze nikt ich nie zobaczy i nie przeszkodzi w marszu. Przebyli pustkowie tak predko, ze dotarli do miejsca spotkania nieco wczesniej, niz to przewidywal plan, i musieli ukryc sie w poblizu, zanim nie dolaczy do nich oddzial z Doliny Morskiej Twierdzy. Nie musieli dlugo czekac. Kolumna ta, z Rufonem na czele, wedrowala rownie szybko jak oni i oba oddzialy polaczyly sie na kilka godzin przed wyznaczonym czasem. Dysponujac polaczona armia, najezdzcy nie kryli sie juz wsrod pustkowia na skraju Kruczej Doliny, ale ruszyli w szyku bojowym do twierdzy Ogina. Maszerowali w tak szybkim tempie, ze wiesniacy i zolnierze nie wiedzieli o ich natarciu, dopoki nie weszli nagle na pastwiska Doliny wczesnym rankiem, kiedy pasterze pedzili bydlo. Wojownicy z Kruczego Pola i mieszkajacy w poblizu zamku wiesniacy zdolali sie w nim schronic, musieli jednak pozostawic swoj dobytek. Zapasy zywnosci zgromadzone w twierdzy beda musialy im wystarczyc na czas oblezenia. I poplynely dni meczacych rokowan, podczas ktorych Una i Tarlach starali sie wynegocjowac kapitulacje Kruczego Pola. Pokazano obroncom cialo Ogina, zeby udowodnic, iz nie musza ani bac sie go, ani dochowywac mu wiernosci. Opowiedziano im o napasci na "Kormorana" i ucieczce rozbitkow. Zlozono przysiege, ze zycie mieszkancow Doliny i zalogi twierdzy bedzie oszczedzone oraz ze ich ziemia i domy nie zostana zlupione - potwierdzal to los tych, ktorzy nie zdolali sie schronic w zamku. Bylo to trudne zadanie i przez jakis czas wydawalo sie niewykonalne, lecz Tarlach slusznie ocenil wplyw, jaki bedzie miala obecnosc Uny, waga jej slowa i szacunek, ktorym darzono jej rod. Tak wiec w koncu obroncy opuscili sztandar domu Ogina na znak, ze sie poddaja. Chwile pozniej wielka brama otwarla sie i wyszedl z niej ochmistrz. Stanal w oczekiwaniu przed zamkiem. -Chodzmy do niego, kapitanie. - Pani Morskiej Twierdzy spojrzala na dowodce najemnikow. -To nie moje miejsce - odparl krotko, pamietajac o podejrzeniach swoich towarzyszy. Una opuscila oczy. -Masz racje. Nie powinnismy narazac na niebezpieczenstwo jednoczesnie obu dowodcow sil Morskiej Twierdzy. Tarlach i stojacy w poblizu Sokolnicy uslyszawszy te cicho wypowiedziane slowa zesztywnieli jak uderzeni, ale kapitan wyczytal z twarzy Kobiety z Dolin, ze nie miala do niego zalu. Uznala jego stwierdzenie za sluszna nagane. -Wybacz mi - powiedzial Tarlach. - Jako dowodca twoich wojsk musze ci towarzyszyc, chocby nawet nie bylo moim obowiazkiem strzec cie. -Czy chcecie eskorte? - zapytal Brennan. -Nie, to mogloby przerazic obroncow. A nie wykurzylibysmy ich bez dlugiego oblezenia. Ale rozstaw lucznikow i trzymaj ich w pogotowiu - dodal ponuro Tarlach - na wypadek, gdyby co innego mysleli, a co innego mowili. Podniosl reke na pozegnanie i dosiadl konia. Sokolnik zrownal sie z Una i jechal po jej prawej rece, co bylo pogwalceniem przyjetego obyczaju, lecz chcial jak najlepiej oslonic ja swoja tarcza, gdyby zasypano ich strzalami. Wydawalo mu sie, ze jechali cala wiecznosc, choc w rzeczywistosci przebyli niewielka odleglosc. Oboje dobrze zdawali sobie sprawe, ze narazeni sa na atak obroncow zamku. Sokoly krazyly w gorze i lucznicy mieli strzelac, gdyby zycie ich dowodcow znalazlo sie w niebezpieczenstwie. Niepotrzebnie jednak bali sie zdrady i niepomyslnego zbiegu okolicznosci. Spotkali sie z ochmistrzem. Zapewniwszy go jeszcze raz, ze nic nie grozi jego podwladnym, Una z Morskiej Twierdzy przyjela kapitulacje Kruczego Pola i oficjalnie objela rzady nad zdobyta Dolina. Rozdzial dwudziesty siodmy Zaprowadzenie porzadku w Dolinie Kruczego Pola pod kierunkiem wyznaczonego przez Une ochmistrza potrwalo jakis czas, lecz mieszkancy byli przyzwyczajeni do sluchania rozkazow. Dlatego przejecie rzadow dokonalo sie znacznie szybciej i latwiej niz mozna by sie tego spodziewac.Kiedy dowodcy Morskiej Twierdzy uznali, ze w Kruczym Polu bedzie panowal spokoj, wrocili do swojej Doliny pozostawiwszy tylko niewielki garnizon. Powitanie, jakie im zgotowano, zdumialo wszystkich, a Sokolnicy nie mogli sie nadziwic, ze witano ich rownie serdecznie jak miejscowych wojownikow. Bylo to wielka rzadkoscia, gdyz ci, ktorzy wynajmuja swoje miecze za zloto, mogli tylko zlota oczekiwac w zamian, bez wzgledu na to, jak dobrze sie bili. Co do pani Uny, nie bedzie mogla odetchnac spokojnie w najblizszych tygodniach i miesiacach. Wyslala na najszybszych rumakach poslancow, by poinformowali sasiadow Morskiej Twierdzy o tym, co sie wydarzylo w Kruczym Polu, i o przyczynach inwazji na te Doline. Mieli oni tez zapewnic, ze nie zamierza wojowac z nikim innym i ze wypowiedziala Oginowi wojne, chcac zapobiec dalszym zbrodniom. Obserwujac odjazd swojego ostatniego wyslannika, Pani Morskiej Twierdzy westchnela. Latwo jest dawac zapewnienia, ale czy zostana rownie latwo przyjete? Dobrze wiedziala, ze minie wiele miesiecy, zanim sasiednie Doliny oslabia czujnosc. Przedluzyla juz umowe z Sokolnikami na ow niebezpieczny okres, kiedy to strach sasiadow moglby zamienic sie w panike i sklonic do napasci na jej wlasna posiadlosc, gdyby nie chronila jej silna druzyna. Zielone oczy Uny pociemnialy. Potrzebowala teraz najemnikow jeszcze bardziej niz kiedykolwiek i miala nadzieje, ze nie pokpi sprawy, przedstawiajac swoja propozycje Tarlachowi. Gdyby bowiem tak sie stalo, odjechalby natychmiast ze swoimi zolnierzami, bez wzgledu na wczesniejsze obietnice dalszej sluzby. Nie mogla jednak uwazac sie za czlowieka honoru, gdyby tego nie zrobila. Na mysl o Tarlachu ogarnal ja wielki smutek. Jak dobrze by im bylo ze soba, gdyby nalezal do jakiejkolwiek innej rasy, lecz juz pogodzila sie z tym, ze wszystko, co moglo zaistniec, bedzie musialo umrzec przy narodzinach. Gdyby byla mloda dziewczyna, pelna optymizmu i wlasciwej temu wiekowi nietolerancji, moze spodziewalaby sie, ze Tarlach jej poslucha i zlaczy swoje zycie z jej zyciem, porzucajac pradawne, przestarzale obyczaje. I na pewno zareagowalaby gniewem, gdyby nie odwazyl sie postapic zgodnie z nakazami swego serca. Jako dorosla kobieta nie mogla zrobic ani jednego, ani drugiego. Dla Sokolnika jego towarzysze-bracia byli wszystkim. Poza dziwna przyjaznia ze swymi ptakami, nie mieli doslownie nic. Nawet Gniazdo, z ktorego byli tak dumni, przestalo istniec. Tak, Tarlach kochal Doline Morskiej Twierdzy, ale naprawde cenilby ja jako swoja wlasnosc tylko wtedy, gdyby stala sie bezpieczna siedziba dla jego rasy. Czy mogla sie spodziewac, ze zwiazek z nia wystarczylby kapitanowi najemnikow, ze zastapilby mu cale dotychczasowe zycie? Musi zachowac spokoj dopoty, dopoki nie bedzie mogla twierdzaco odpowiedziec na to pytanie. Za bardzo kochala i szanowala Tarlacha, zeby tego sie domagac od niego. Zamknela oczy. Z czasem moglby ja znienawidzic, ona zas - litowac sie nad nim. Zadne uczucie nie bylo tego warte. Nie mozna do tego dopuscic. Przyrzekla sobie cos w duchu: Tarlach z ludu Sokolnikow jest jej prawdziwym malzonkiem i chociaz nie moze ludzic sie nadzieja, ze kiedykolwiek sie polacza, pozostanie jedynym mezczyzna jej zycia. Nie wyjdzie za maz, nawet gdyby przez to mial wygasnac jej rod. Nigdy z wlasnej woli nie przyjmie w lono nasienia innego mezczyzny i nie zaakceptuje jego pieszczot. Kapitan Sokolnikow z zaskoczeniem przyjal prosbe Pani Morskiej Twierdzy, zeby jak najszybciej przybyl dotrzymac jej towarzystwa, ale poszedl tam od razu. Byl troche zdenerwowany. Zadne nie wspomnialo slow wypowiedzianych na plazy w zatoce Kruczego Pola, kiedy wydawalo sie, ze wkrotce oboje zgina straszna smiercia. Nie chcial wyruszyc ostatnia droga nie wyznawszy jej prawdy, i radosc zalewala mu serce, gdy tylko sobie przypomnial, jak przyznala, ze odwzajemnia jego uczucie. Lecz to, co przyrzeka sie w chwili smierci, nie zawsze moze zrealizowac sie w zyciu. Wierzyl w to, naprawde wierzyl, ze oboje z tym sie pogodzili. Opuscil wzrok i znow go podniosl. Oczywiscie, ze sie z tym pogodzili. Doswiadczyli jednak pewnej niewielkiej pociechy. Po powrocie z Kruczego Pola wspolpracowali ze soba blizej niz kiedykolwiek przedtem i potrwa to jeszcze wiele miesiecy. Sprawialo im to przyjemnosc, a jezeli rozstanie bedzie bolesne, no coz, trzeba bedzie jakos sobie z tym radzic. Nie musza teraz o tym rozmyslac. Una odpowiedziala na jego stukanie z szybkoscia, swiadczaca, ze czekala na niego. Tarlach z ciekawoscia rozejrzal sie po komnacie, sam nie wiedzac, czego oczekiwal i czujac jakis lekki zawod, gdyz tak dobrze wszystko pasowalo do wyobrazenia, jakie mial o prywatnym apartamencie szlachetnie urodzonej damy. Meble byly piekniejsze i wygodniejsze niz gdzie indziej w zamku; niektore z nich co nieco roznily sie od swoich odpowiednikow w jego komnacie, gdyz sluzyly innym celom. Roznorakie draperie i zaslony loza z wdziekiem laczyly skomplikowane kwietne wzory z wizerunkami zwierzat i ptakow, ktore wygladaly jak zywe. Krosno z nie dokonczona robotka stalo w slupie swiatla wpadajacego przez okno. Tylko w jednym rogu dostrzegl sprzet swiadczacy o jej odpowiedzialnosci i zainteresowaniach. Bylo to biurko podobne do tego, ktore stalo w jego komnacie, a poza nim szafa na mapy, ksiegi i zwoje, potrzebne do pracy Panu na Zamku. Na biurku lezala sterta drobno zapisanych kart. Una musiala pracowac, zanim przyszedl. Usmiechnal sie widzac, jak szybko Odwazna zajela miejsce, ktore opuscila jej towarzyszka. Usiadla na papierach w krolewskiej pozie i spokojnie, ale bardzo uwaznie przygladala sie ludziom, jakby bardzo interesowal ja rezultat tego spotkania. Wziawszy pod uwage wiez laczaca ja z Pania Morskiej Twierdzy, bylo to bardzo mozliwe. Sokolnik zacisnal usta i skupil uwage na Unie. Stala przy srodkowym oknie. Rozciagal sie za nim widok taki, jak sobie wyobrazal, a nawet jeszcze piekniejszy. Ze wzgledu na pore roku Una miala na sobie welniana suknie takiej samej barwy jak jej oczy. Rozciete rekawy odslanialy jasnozielona podszewke. Tak jak wiekszosc jej strojow, ta suknia tez przylegala ciasno w pasie i spadala ku ziemi obszernymi faldami. Wlosy przewiazane byly w skomplikowany sposob szeroka wstazka w kolorze nefrytu. Kiedy w koncu odwrocila sie do niego, zobaczyl na srodkowym palcu jej prawej reki pierscien z pieknym szmaragdem. Na jej widok serce mu sie scisnelo. Byla taka piekna, byla wcieleniem jego marzen o duszy i ciele. Czy ubrala sie tak celowo, zeby zmusic go do powtorzenia tego, co jej wtedy powiedzial, i sklonic do zrobienia nastepnego kroku? Zrobilo mu sie wstyd. Una z Morskiej Twierdzy nie wykorzystalaby w ten sposob ani jego, ani zadnego innego mezczyzny. Gdy to sobie uzmyslowil, ogarnal go jeszcze wiekszy smutek i zal za tym, co bedzie musial utracic. Bez wzgledu na to, jakie Pani Morskiej Twierdzy miala zamiary, ugodzila go bolesnie kazac mu sie zjawic w miejscu, gdzie pragnal sie znalezc w zupelnie innym charakterze. Nie dal jednak nic po sobie poznac. Zasalutowal. -Wzywalas mnie, pani? - spytal, gdyz wydawalo sie, ze nie bardzo wiedziala, jak zaczac. -Prosilam cie, zebys przyszedl - poprawila go. - Czy Elfthorn otrzymal to, co pozostalo z ladunku "Gwiazdy Dionu"? -Tak jak rozkazalas i jak powinno sie stac. On i Gunwold wychowali sie na jednym statku i Elfthorn bardzo przezyl jego smierc. Oboje umilkli, czujac sie niezrecznie. Una bezowocnie usilowala znalezc odpowiednie slowa, ktore by w niczym nie zaszkodzily jej wlasnym planom. Moze go straci, gdy przedstawi swoja propozycje? Pomyslala, ze tutaj znacznie trudniej jest z nim rozmawiac, W innych pomieszczeniach okraglej wiezy i w Dolinie byli towarzyszami - ona Pania na Zamku, on dowodca jej druzyny. Lecz w jej wlasnej komnacie Sokolnik byl jej prawdziwym malzonkiem... Nie mialo to teraz znaczenia. Nie moglo. Kochala tego mezczyzne i powinna mu to udowodnic. Podniosla glowe i spojrzala mu w oczy. - Mam dla ciebie propozycje, Sokolniku, propozycje, ktora przyniesie korzysc obu naszym ludom, ale twojemu wieksza niz mojemu. -Przedstaw ja - odparl ukrywajac zaskoczenie i ulge, gdyz nie byl pewny, czy zdola oprzec sie jej prosbom. W glebi serca wiedzial, ze wolalby splonac na wolnym ogniu niz patrzec na jej cierpienie. Znajac ja dosc dobrze, nie spodziewal sie po niej zadnych prosb, a jej slowa potwierdzily to przekonanie. Nie chciala rozmawiac o niemozliwym dla obu stron zwiazku. Nic dobrego nie wynikloby z tego dla jego towarzyszy. -Mam teraz dwie Doliny. Sokolnik usmiechnal sie mimo woli slyszac ponury ton, jakim to powiedziala. -Wielu panow cieszyloby sie z tego. -Wielu panow nie obawia sie rozlewu krwi! - Uspokoila sie, po czym mowila dalej: - Pomiedzy Morska Twierdza i Kruczym Polem rozciaga sie spory szmat ziemi, rownie dobry, a moze nawet lepszy od tego, ktory wy, Sokolnicy, kontrolowaliscie, zanim Czarownice ruszyly z posad gory. Jest to podobny do tamtego teren, ma wszakze jedna zalete wiecej - zapewnia latwiejszy dostep do oceanu. Gdybym oddala wam Krucze Pole i zawarla z wami traktat pozwalajacy nam wspolnie korzystac z dzikiego pustkowia Morskiej Twierdzy, twoj lud mialby nowa siedzibe, gdzie moglby rosc w sile i odbudowac Gniazdo. -Czy wiesz, co mowisz? - jeknal, nie wierzac wlasnym uszom. -Tak jak sie teraz rzeczy maja, Sokolnikom grozi wymarcie - odpowiedziala. - Poznalam was na tyle dobrze, zeby na to nie pozwolic, l moge wam w tym dopomoc. Moze nie kontroluje bramy miedzy swiatami tak jak moja siostra, lecz mam ziemie, ktora moze stac sie dla was nowa ojczyzna. Zmruzyla oczy, kiedy nie zareagowal ani slowem, ani gestem. -Czy myslisz, ze zastawiam na ciebie jakas pulapke? Powiedzialam prawde. Nie pragne Kruczego Pola. Sama mysl o tym, ze mialabym go zatrzymac zdobywszy w taki sposob, jest dla mnie wstretna, chociaz sklonily mnie do tego wazne powody. Co do reszty, nie chce stac i patrzec, jak jakis lud, kazdy lud, gasnie jak gwiazdy rano, jezeli moge temu zapobiec. Bylby to ohydny czyn, czyn wywodzacy sie z glebin Ciemnosci. W swietle tego wszystkiego musialam przedstawic ci te propozycje! -Wierze ci, Uno z Morskiej Twierdzy - powiedzial spokojnie kapitan. - Lecz co z twoim ludem i z mieszkancami Kruczego Pola? Czy w ten sposob nie wyrzadzisz im wielkiej krzywdy? -Jak ci juz kiedys powiedzialam, samo zycie jest ryzykowne, ale w tym wypadku nie wierze, zebys ty i twoi zolnierze albo nastepne pokolenia zlamaly przysiege, ktora zlozycie. Nie zaproponowalabym tego zadnym innym zolnierzom o czystych tarczach, Tarlachu, ani wielmozy czy wodzowi innego ludu. Tylko Sokolnicy udowodnili, ze sa ludzmi honoru i ze moge zlozyc im taka oferte. Na poczatku musze jednak postawic jednak jeden warunek: mieszkancy obu Dolin musza byc przez was traktowani z szacunkiem, zarowno mezczyzni jak i kobiety, wojownicy i wiesniacy. Nie pozwole, zebyscie ich krzywdzili i obrazali z powodu pewnych waszych niepozadanych obyczajow. Zawahala sie, po czym ciagnela: -Z tego wlasnie powodu, poniewaz udowodnilismy, ze potrafimy ze soba dobrze wspolpracowac, dam Krucze Pole tobie, a nie calemu waszemu ludowi czy jakiemus innemu waszemu przywodcy. To ty zawrzesz ze mna traktat w ich imieniu i bedziesz pozniej ich reprezentowal we wszystkich innych sprawach. -Uno! Umilkla, dajac mu czas na uspokojenie. Jezeli pierwsza czesc propozycji go zaskoczyla, to druga wprawila w oslupienie. -Czy poszczegolni Sokolnicy moga wladac ziemia w swoim wlasnym imieniu? -To nie jest zakazane - odrzekl powoli. - Taki problem jeszcze nigdy dotad wsrod nas nie zaistnial. Nie znamy swojego potomstwa - dodal po namysle. -Watpie, by tak bylo wiecznie. - Opuscila oczy. - Chodzi o to, Tarlachu, ze ufam ci bardziej niz komukolwiek innemu i... i nie chce przez cale zycie utrzymywac tak bliskich kontaktow z mezczyzna, ktory bedzie mna pogardzal. Znow sie zawahala. -Czy mialbys klopoty z wyzszymi ranga oficerami Sokolnikow? -Tak. Wszyscy ludzie maja swoja dume, ale bez wzgledu na to, co inni o nas sadza, nie jestesmy nierozumni. Jezeli zdolam ich przekonac, zeby zaakceptowali mnie jako Pana na Zamku, pozwola mi dzialac jako takiemu w odniesieniu do Kruczej Doliny. Takze wobec Morskiej Twierdzy, gdyz niewielu chcialoby obcowac z toba na takiej podstawie. Przyjrzal sie jej uwaznie. -Korzysci dla nas sa oczywiste. A co na tym zyska Morska Twierdza? -Moze nie tak wiele - odrzekla szczerze. - Bedziemy mieli zapewniona ochrone ze strony najlepszych najemnych zolnierzy w naszym swiecie, przynajmniej od czasu znikniecia Dawnego Ludu, a moze jeszcze wczesniej, jak to zostanie wyszczegolnione w naszym traktacie. Poza tym chetnie przyjmiemy od was zloto i bedziemy z wami handlowali. - Usmiechnela sie widzac jego zaskoczenie. - Nazwales nasze konie najlepszymi, jakie kiedykolwiek widziales. Majac w waszych kompaniach i kolumnach stalych odbiorcow, moglibysmy powiekszyc stado do przynajmniej takich rozmiarow, jakie moze wyzywic nasza Dolina. Zasluguja na to zarowno nasze wierzchowce jak i Morska Twierdza. Wy zas bedziecie dosiadac rumakow, jakich nigdy nie mieli Sokolnicy, odkad dotarli do High Hallacku. -To nie jest moja ostateczna odpowiedz - odrzekl powoli, jakby do siebie - gdyz nie wiem nawet, czy zyskam dostatecznie silne poparcie, zeby sprowadzic tutaj choc jedna z kobiecych wiosek. -Nie - powiedziala - jezeli chcesz powiedziec, ze wasze kobiety zawsze beda tak ulegle jak w przeszlosci. Chyba nie spodziewasz sie, ze pomoge w utrzymaniu ich w takim stanie, prawda? -Nie, pani, na pewno nie. Usmiechnal sie lekko. -W ten sposob zyskalbys na czasie. - Westchnela. - Nie przetrwacie dlugo jako odrebny lud zyjac z laski innych. Majac wlasna ziemie, bedziecie mogli znowu sami sie utrzymac, tak jak dawniej, i moze uda sie wam rozwiazac trudnosci, z ktorymi sie borykacie. Musicie zrobic to sami, Tarlachu. Nikt za was nie znajdzie odpowiedzi na te pytania. -A tym bardziej umowa - zgodzil sie z nia i dodal ponuro: - Obawiam sie, ze nielatwo nam bedzie przelknac niektore z tych rozwiazan. - Powiedziawszy to, milczal dlugi czas. - Twoje slowa maja swoje dobre strony - powiedzial w koncu. - Kazde zasluguje na uwage. Jego glos brzmial dziwnie, jakby mowil pod przymusem, a widoczna spod helmu jego twarz byla sciagnieta i blada. -Bierzesz na siebie powazne ryzyko, czyz nie tak? - zapytala lagodnie. Zamknal oczy. -Jezeli przedstawie taka propozycje moim dowodcom, a oni odrzuca ja jako przeklety kobiecy podstep, stane sie w ich oczach czyms na ksztalt wscieklego psa. -Czy sadzisz, ze tak bedzie w tym przypadku? Potrzasnal przeczaco glowa. -Niezupelnie. Mysle, ze jesli dobrze to przedstawie, moja kompania mnie poprze, podobnie jak inne. Ale znajda sie i tacy, ktorzy zawsze trzymali sie w scislej izolacji od innych ludow. Tworza oni znaczna czesc naszego Bractwa i ci na pewno nigdy mi tego nie wybacza. - Glos mu sie juz zalamywal, pospiesznie wiec przeniosl wzrok na okno. - Mam wsrod nich przyjaciol, towarzyszy mlodosci... Una polozyla mu reke na ramieniu. -Nie musisz brac w tym udzialu. Moge sama bezposrednio zlozyc te oferte i prowadzic rokowania z tym, kogo wyznacza wasi dowodcy. -Nie, pani. Wytrzymam, co bede musial wytrzymac. Nas, Sokolnikow, od dziecka uczy sie odpowiedzialnosci. Nie ma znaczenia, ze czasem jest to bardziej niebezpieczne niz smierc czy rany. -A nas, mieszkancow Doliny Morskiej Twierdzy, uczy sie nie narazac na niebezpieczenstwo innych, kiedy sami mozemy temu zaradzic. -To na nic sie nie zda, pani. - Usmiechnal sie smutno. - Zaden Sokolnik nie wysluchalby takiej propozycji od kobiety, a ja narazilbym sie na taki sam gniew i kare za to, ze ja poparlem. Wyprostowal ramiona, jak czesto to robil w obliczu trudnego zadania. -Ja sie tym zajme, pani Uno z Morskiej Twierdzy. Jest to tak wazne dla terazniejszosci i przyszlosci mojego ludu, ze nie moge nawet myslec o odrzuceniu tej szansy. Kobieta z Dolin opuscila powieki, po czym znow je podniosla. -A wiec umowa stoi - powiedziala powoli, zmeczonym glosem, jakby oslabla po ciezkiej walce - chociaz przypuszczam, ze minie duzo czasu, zanim zawrzemy ostateczny traktat. -Moze nie tak duzo. Ty pamietasz o naszych potrzebach, a ja bede staral sie tak samo dbac o twoich ludzi. Oboje zamilkli. Nie mieli juz nic wiecej do powiedzenia na ten temat. Teraz nadeszla pora glebokich przemyslen. Tarlach jednak zwrocil sie ku oknu. Una dala tak wiele jego rasie, nie tylko Doline, lecz i dalsze zycie, a on nie ofiarowal jej w zamian niczego. Nie liczylo sie, iz tak bardzo cenil jej dar, ze gotow byl zaryzykowac wygnanie i hanbe. Spelnil tylko swoj obowiazek wojownika w obliczu zaglady grozacej jego ludowi. Powoli siegnal do malej skorzanej sakiewki u pasa. Pomyslal, ze moze podswiadomie zamierzal to zrobic, gdyz inaczej wlozylby Talizman na szyje, jak zawsze w minionych latach, a nie schowal do mieszka. -Uno, nie mam ziemi ani zlota, ktorymi moglbym w zamian cie obdarowac, ale prosze cie, bys przyjela to ode mnie. Kobieta z Dolin wziela sakiewke i otworzyla ja ostroznie. Wyciagnela z niej cienki srebrny lancuszek. Na widok wisiora az jeknela z zachwytu i radosci. Byl to maly, srebrny, po mistrzowsku odlany sokol nurkujacy w locie z czerwonym jak krew kamieniem w szponach. -Och, Tarlachu, jakiez to piekne! -To cos wiecej - powiedzial takim tonem, ze popatrzyla na niego uwaznie. -Moc? - zapytala z niedowierzaniem. -W pewnym sensie. Kazdy Sokolnik po osiagnieciu wieku meskiego wykonuje takiego sokola. Mozna miec tylko jednego w danym okresie zycia. Mozna go dac w podarunku, tak jak ja to teraz robie, albo go zgubic, nie sposob jednak ukrasc go lub zabrac wlascicielowi bez jego zgody. Cecha ta przechodzi na obdarowanego, chociaz nie na przypadkowego znalazce. - Spojrzal posepnie na Talizman i dodal: - Ten, kto go ma, moze prosic o pomoc kazdego Sokolnika i kazdy oddzial Sokolnikow, pod warunkiem, ze zrobi to w slusznej sprawie i ze nie splami to naszego honoru. -Dziekuje ci, Tarlachu - odrzekla cicho Una. - Nigdy nie naduzyje twojego daru. Mowiac to wlozyla lancuszek na szyje, a potem spokojnie wsunela srebrnego sokola pod suknie. Dal go otwarcie, tak jak przedtem wyjawil jej swoje imie, ale nie wymagal i nie zadal, by trzymala dar tak blisko siebie. Byl to rodzaj podarunku z jej strony, podziekowanie za zaufanie i zapewnienie, ze go nie zawiedzie. W tej chwili Tarlach przestal nad soba panowac. Odwrocil sie, by ukryc grymas bolu na twarzy. -Uno - szepnal zduszonym glosem. - Przysiegam ci na Rogatego Pana, ze gdyby mojemu ludowi nie grozila zaglada, ofiarowalbym ci znacznie wiecej, a przynajmniej probowalbym to zrobic. Poprosilbym cie tez o cos wiecej... Kobieta z Dolin podeszla do niego i Tarlach wzial ja ramiona. Pocalowal w usta, znajdujac odzwierciedlenie swojej namietnosci i tesknoty. Objal ja mocniej. Mogliby nawet zaspokoic zadze, ktora ich trawila, dajac i biorac. Una nie byla panna, lecz wdowa, ktora poznala objecia mezczyzny... Lecz przegnal te mysl zaraz, jak tylko sie pojawila. Opanowal sie cala sila woli, gdyz jego cialo plonelo, rozluznil uscisk i cofnal sie o krok. Zadne z nich nie szukalo zaspokojenia i Tarlach w glebi duszy nie wierzyl, by Una, choc kochajaca, oddalaby mu sie dobrowolnie, gdyby tego od niej zazadal. Pani Morskiej Twierdzy podniosla na niego oczy. Ona rowniez pokonala wlasne pozadanie i teraz z trudem wstrzymywala lzy. -Dalabym ci reke i mienie, moj malzonku - powiedziala z jakas zawzietoscia. - Dopoki jestem pania siebie, zaden inny mezczyzna nie uzyska ode mnie ani jednego, ani drugiego. Wyprostowala sie. -Nie znaczy to, ze wyzbywam sie wszelkiej nadziei, Tarlachu z ludu Sokolnikow. My, mieszkancy High Hallacku, nauczylismy sie zyc nadzieja, mimo ponurych osadow rozumu podczas wojny z Alizonczykami. Nie chcialabym, zebys i ty sie jej wyrzekl. Nikt nie wie, co go czeka - ani co mozna utkac z nici, ktore los jeszcze zlaczyl. Moze mimo wszystko osiagniemy cel, ktory teraz wydaje sie nam niemozliwy do zrealizowania. - Odetchnela gleboko i usmiechnela sie. - Chodzmy stad, kapitanie. Niech nie znam pana Markheima, jezeli wkrotce nie przybedzie do nas z wizyta. Musimy przygotowac sie na jego powitanie i zapewnic go o naszych jak najuczciwszych zamiarach. Pozostali szybko pojda w jego slady. Razem wyszli z komnaty i kazde zdawalo sobie sprawe, ze czekaja ich trudne dni i ze beda musieli stawic czolo temu wyzwaniu i wszelkim innym, ktore przyniesie im zycie. Wiedzieli tez, ze ich przyszlosc zalezec bedzie od ich wlasnych decyzji i czynow. Jednej nocy nie wystarczylo na wysluchanie tej opowiesci o Morskiej Twierdzy. Wyczulem, ze Sokolnik, ktory ja opowiadal, raz zaczawszy, spieszyl sie wypowiedziec reszte. Moze dlatego, ze chcial lepiej zrozumiec wlasne uczucia i pytania, ktorych sobie przedtem nie zadawal. Kiedy wreszcie skonczyl, zapragnalem powrozyc z magicznych krysztalow. Nie ulozyly sie w sokole oczy, tak jak w przypadku Pyry, lecz w postrzepiona czerwona linie, a nad nia druga, szara, i zrozumialem, ze grozi mu niebezpieczenstwo. Chcialem jeszcze porozmawiac z tym Ptasim Wojownikiem, ale otrzymal wiesc, ze pani Una w koncu przeplynela morze, by razem z nim prowadzic poszukiwania. Natychmiast opuscil Lormt, by wyjechac jej na spotkanie. Bylem dziwnie poruszony i wybralem sie na spacer za mury Lormtu tylko w towarzystwie Corki Burzy i Rawit. Dwukrotnie wydalo mi sie, ze chmury dziwnie ulozyly sie na niebie - nie na wschodzie, gdzie w Escore potyczki z silami Ciemnosci wybuchaly niespodziewanie, lecz na zachodzie - nad krajem, ktoremu jak myslelismy, wojna juz nie grozila. Zaswedziala mnie prawa reka i odruchowo siegnalem po miecz, ktorego juz nie nosilem. Pozniej zlapalem sie na tym, ze nasluchuje, czy wiatr nie przyniesie dzwieku rogu Straznikow Granicznych. Wtedy zrozumialem, ze blednie sadzilem, iz juz nigdy nie bede prowadzil aktywnego zycia; los mial dla mnie w zanadrzu niejedna niespodzianke. Nie, ta walka jeszcze sie nie skonczyla i mnie nie ominie. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-01-23 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/