Marcus Daniel - Ex vitro

Szczegóły
Tytuł Marcus Daniel - Ex vitro
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Marcus Daniel - Ex vitro PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Marcus Daniel - Ex vitro PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Marcus Daniel - Ex vitro - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: DANIEL MARCUS Tytul: Ex vitro (Ex Vitro) Z "NF" 7/98 I Sala łączności była dziwnym miejscem. Jax miał ochotę przylgnąć całym ciałem do metalowej ściany ciasnego pomieszczenia, do bezgłośnej maszynerii słabo pachnącej ozonem i ciepłem. Płaszczyznę nad jego głową rozświetlał szereg żółtych wskaźników, a przed nim wisiał szary, pusty ekran niczym otwarte usta. Surowe wnętrze ożywiał tylko faks z reklamą oprogramowania, który Maddy przylepiła taśmą do ściany. INSTANT ACCESS, jakiś program do błyskawicznego odzyskiwania plików - pierwsze słowo, wyróżnione niebieskim kolorem i zapisane pochyłą czcionką, ciągnęło za sobą rozmazane smugi oznaczające szybkość. Coś jednak przyciągało go do tego miejsca i samotnie spędzał tu czas, kiedy tylko miał okazję. Wyobrażał sobie siebie jako światełko na końcu cypla, latarnię morską pośród bezmiarów ciemnego oceanu. Usłyszał hałas za plecami i odwrócił się. W drzwiach stała Maddy. Właśnie skończyła trening i bluzę miała wilgotną od potu. Czarne kędziory otaczały jej twarz, na bladych policzkach wystąpiły mocne rumieńce. - Co się dzieje? - spytała, wciąż jeszcze trochę zdyszana. - Nie słyszałam żadnego wezwania... - Nic - odparł. - Po prostu tu siedzę. Okropna mgła, nawet nie możemy popatrzeć na cylindrowce. Maddy wzruszyła ramionami. Cylindrowce nie bardzo ją interesowały - jej radar nie zatrzymywał się na niczym, co istniało krócej niż milion lat. Natomiast sam Tytan był dla niej tym, czym krwawo lśniący, fasetowany rubin dla gemmologa. Amoniakalne morza, rozległe pola lawowe pocięte żyłami woskowatych, zamarzniętych węglowodorów. Na podstawie odczytów ultradźwiękowych Maddy tworzyła mapę skorupy i płaszcza księżyca. Jax nigdy nie widział u niej takiego zaangażowania, ale wiadomości z domu były jak siła odpływu, ciągnąca ją w przeciwną stronę. - Coś nowego w laserowęźle? - spytała. Jax wiedział, że po odszyfrowaniu pytanie brzmiałoby: "Wojna?". A dokładniej: "Co jeszcze złego się stanie, zanim wrócimy do domu?" Miała rodzinę w Unii Europejskiej, w Paryżu, a nadchodzące wiadomości denerwowały ją, bo laserowęzeł nie podawał całej prawdy. Odczytywanie komunikatów przypominało odgadywanie kształtu i struktury przedmiotu na podstawie cienia, jaki rzucał na białe, świetliste tło. Wiedzieli, że kilka dni temu Daleki Wschód wystrzelił minipocisk nuklearny w jedną z należących do Unii wysp- faktorii na Oceanie Indyjskim, oskarżywszy Unię o wtargnięcie na cudze terytorium. W odwecie Unia zmieniła w obłok pary Dżakartę. Doprowadziło to do pojedynczych konfrontacji sił lądowych w Nowej Zelandii i ogólnego potrząsania szabelkami, ale następnych pocisków nuklearnych nie wystrzelono. Północnoamerykańska Koalicja Wolnego Handlu i Rosyjska Hegemonia umyły ręce i czekały, zalecając opanowanie i dialog na specjalnym posiedzeniu Ligi oraz utrzymując siły lądowe i kosmiczne w pełnej gotowości. - Daleki Wschód narobił krzyku o bombie supernowej, ale nikt naprawdę nie wierzy, że Azjaci są aż tak szaleni. Koalicja Wolnego Handlu każe wszystkim trzymać się z daleka od elektrowni wiatrowych na południowym Atlantyku; to nic nowego, przynajmniej od czasu Johannesburga. - Jax pokręcił głową. - Oczywiście Sieć dostała kompletnego świra. Ruch jak nigdy... Zrobiła krok w jego stronę, a on wstał i otoczył ją ramionami. Stali tak przez kilka minut i z wolna ich oddychanie połączył jeden rytm. Czuć było od niej pot i woń sprzętu do badań hydroponicznych, którego używała wcześniej tego ranka. Napięte mięśnie jej pleców rozluźniły się pod dotykiem jego rąk, przeszły w uległą jędrność. Zaczęła ocierać się o niego i delikatnie pchnęła go z powrotem na fotel. - Poczekaj - powiedział. - Nie tutaj. Chodźmy do strąka. Maddy skinęła głową bez słowa i odwróciła się, sięgając za siebie po jego rękę. Chwycił jej dłoń i razem zagłębili się w wąski korytarz. Mijali przejścia prowadzące do części sypialnej, kuchni, laboratoriów. Na końcu korytarza wznosił się niczym abstrakcyjna rzeźba lśniący, zdeformowany kawał obsydianu, który Maddy przywiozła tu z lawowej równiny Tytana. Powierzchnia głazu utleniła się w atmosferze stacji, nabierając tęczowego połysku. W boku wykuty był ręcznym laserem prymitywny stopień, a nad nim widać było okrągły, otwarty właz. Maddy puściła rękę Jaxa, stanęła na stopniu i wciągnęła się do środka. Jax wsunął się za nią, by znaleźć się wewnątrz kryształowej bańki, otoczonej morzem wirującej mgły. Wyhodowali strąk z jednego kryształu, tworząc przezroczystą, pięciometrową półkulę. Ściany miał cienkie i lekkie, lecz dość mocne, by oparły się działaniu zabójczej mieszanki węglowodorów, z których składała się atmosfera Tytana. Mgła właśnie trochę się przerzedzała i Jax widział przez nią lodowaty krajobraz, połyskujący ponurym, rozproszonym światłem. Na brzegu pobliskiego amoniakalnego morza zauważył stado cylindrowców. Ich błyszczące chitynowe ciała rozproszyły się na lawowej plaży, tworząc nieregularny wzór, jak pocięte koncentryczne romby, i przemieszczały się powoli. Maddy była już rozebrana i stała przodem do niego, czekając. Jax zsunął szorty i jeszcze raz otoczył ją ramionami. Stali tak, kołysząc się wolno, potem opuścili się na wyłożoną dywanem podłogę. Kiedy Maddy szczytowała, przez stado cylindrowców przebiegł niezauważony dreszcz. Zaraz potem rozkosz Jaxa posłała następną falę drżenia z przeciwnego końca stada. Fale zderzyły się i rozproszyły, lecz każda odcisnęła na drugiej swój kształt. Jax delikatnie wyplątał się z objęć Maddy, starając się jej nie zbudzić. Jęknęła cicho jeden raz i odwróciła się na drugi bok, a po chwili znów zaczęła oddychać regularnie. Rysy jej twarzy były rozluźnione i nie wyrażały zupełnie nic, jakby sen był czarną dziurą, z której nie mogła wydostać się nawet najdrobniejsza cząstka osobowości. Przez mgnienie twarz Maddy wydawała się Jaxowi całkowicie obca - tak dotkliwie bliska, że owa bliskość stała się czymś nieznanym. Wyciągnął rękę, by jej dotknąć; drżąca dłoń zawisła nad łukiem jej policzka. Jakie to dziwne, pomyślał, my dwoje tutaj, pośrodku nicości, z domem nie łączy nas nic oprócz elektromagnetycznej efemerydy. Duchy. Czym jesteśmy dla siebie, gdy wokół nas nie ma niczego? Tworzymy własny świat, zawsze to robiliśmy. Poznali się podczas studiów podyplomowych na Sorbonie - Maddy zajmowała się fizyką planetarną, a Jax dynamiką systemów. Oboje dążyli do sukcesu i jaśnieli wśród obiecujących studentów niczym gwiazdy na firmamencie swoich wydziałów, a siła przyciągająca ich do siebie była równie potężna jak ich zapał do pracy naukowej. Musieli przejść serię załamań i nauczyć się, jakich granic żadne z nich nie może przekroczyć, ale w końcu udało im się osiągnąć stan pewnej równowagi. Jax wciąż jednak wyczuwał, że ich związek jest jak żywa istota, nieliniowy filtr, który zawsze reaguje na bodźce nie tak, jak można by się spodziewać. Każde z nich było idealnym kandydatem dla Grupy Sun, galaktycznego konsorcjum zajmującego się rozwojem przemysłu, głównie górnictwa, farmaceutyki i łączności satelitarnej - wszystko oparte na szeroko zakrojonych badaniach i eksploracji nieznanych zakątków galaktyki. Jako para doskonale nadawali się na jedną z elitarnych ekip badawczych tej firmy. Po zakończeniu trzyletniego okresu pracy na stacji doświadczalnej - szczególnie gdyby "porośli w pióra" dokonując ciekawego odkrycia, które mogłoby przynieść konsorcjum zyski - mieliby w Sun na tyle mocną pozycję, że mogliby rozpocząć własne badania. Cylindrowce na pewno zasługiwały na uwagę. Były najwyższą formą życia w spartańskim ekosystemie Tytana. Czarne, pozbawione jakichkolwiek cech szczególnych stworzenia w kształcie pocisku, mniej więcej wielkości psa. Wylegiwały się na płyciznach amoniakalnych mórz, oddychając metanem i żywiąc się wszystkim, co organiczne - prymitywnymi porostami, których pojedyncze kępki porastały nierówną powierzchnię księżyca, lśniącymi kawałkami węglowodorowego lodu, zalegającego tu i tam jak morena, a nawet sobą nawzajem. Jax mógł na nie patrzeć godzinami. Zachowywały się prawie jak zwierzęta w stadzie, łącząc się w geometryczne skupiska, przemieszczając się, tworząc nowe układy. Osobno sprawiały wrażenie istot bardziej prymitywnych niż pszczoły; ich system nerwowy składał się z jednego zwoju, znajdującego się przy szerszym końcu korpusu, na którym skupiły się światłoczułe plamki wzrokowe. Były automatami zbudowanymi z żywych komórek - każdy reagował tylko na bodźce pochodzące od najbliższego sąsiada. A jednak wzajemnie oddziaływując na siebie, tworzyły złożone, zmienne konfiguracje. Mgła znowu zgęstniała w jednolity całun. Wydawała się jaśnieć własnym światłem, bladą poświatą perłowej barwy. Jax myślał o cylindrowcach, zastanawiał się, co robiły. Zamknął oczy i wyobraził sobie zmieniający się wolno w ciemności układ świetlistych punktów, rozciągnięty owal otaczający figurę geometryczną o ostrych krawędziach i prostych liniach. II Maddy wzięła następny liść z cedzidła z sałatą i włożyła go do ust. Smak był tak gorzkosłodko zielony, tak pełny i ziemski, że łzy napłynęły jej do oczu. - Sałata z ostatnich zbiorów jest naprawdę niezła - powiedziała. - Chyba wreszcie uporałam się z hydroponiczną chemią. - Najwyższy czas - odparł Jax. Podniósł wzrok znad zębacza, którego właśnie patroszył. Połyskliwe wnętrzności ryby, świeżo wyłowionej ze zbiornika hodowlanego, wylały się na deskę do krojenia. Krew poznaczyła ręce Jaxa czerwonymi smugami i wypełniła małą kuchnię intensywną, ostrą wonią. - Poprzednia partia miała dziwny posmak, jakby zgniły. Czekałem, aż mnie brzuch rozboli. - Tak? No to pierdol się! - Odniosła wrażenie, że słowa zawisły w powietrzu między nimi, jakby wzięły się nie wiadomo skąd, nie od niej. Poczuła, jak na policzki występują jej rumieńce, ale teraz mogła już tylko brnąć dalej. - Zawsze możesz wziąć tę robotę na siebie. Na twarzy Jaxa odbiły się zaskoczenie i uraza. Otarł sobie policzek, zostawiając na nim krwawą smugę, i pochylił się z powrotem nad rybą. Jego wielkie dłonie poruszały się szybko i pewnie. Maddy odczuła napięcie fizycznie, jakby był to ktoś trzeci, kto nagle stanął między nimi. Wzięła głęboki wdech i wolno wypuściła powietrze. Jeszcze raz. Wdech, uspokajam swoje ciało. Wydech, skupiam się na obecnej chwili. Wdech, wsłuchuję się, wsłuchuję. Wydech, szmer wędrującego powietrza przywraca mi moje prawdziwe ja. Zrobiła krok w jego stronę i położyła dłoń na jego ramieniu. Spojrzał na nią. Pocałowała go w policzek, czując smak krwi. - Przepraszam, kochanie - powiedziała. - Nerwy mi trochę puszczają przez te wiadomości o wojnie. Nie wytrzymam zbyt długo - zagryzła wargę. - Niech tylko zrobi się gorzej niż jest, a wezwę Sun, żeby nas stąd zabrali. Chcę być tam, gdzie moi rodzice. - Daj spokój, Maddy, jak zacznie się prawdziwy rozpierdziel, lepiej być wszędzie, byle nie w Paryżu; zmienią go w chmurę plazmy. - Urwał, gdy zobaczył wyraz jej twarzy, po czym wyciągnął rękę, by dotknąć jej ramienia. - Przykro mi, ale wiesz, że to prawda. Naprawdę chcesz znaleźć się w punkcie zerowym? - opuścił rękę. - Poza tym za przerwanie badań przywalą nam niezłą grzywnę i na zawsze stracimy ich poparcie. - Możemy sobie na to pozwolić. Jax wzruszył ramionami. - Możemy sobie pozwolić na grzywnę, jasne, ale będziemy musieli zaczynać od zera z inną grupą, a to nie będzie łatwe. - Maurice nam to załatwi. Maurice Enza był ich sponsorem w Grupie Sun. Składał się w większości z cybernetycznych protez, zastępujących między innymi oczy i narządy mowy, i w wieku stu trzydziestu dwóch lat wciąż jeszcze pisał teksty dla wydawnictw bioekonomicznych. Maddy darzyła go czcią. Jax szanował go, ale w duchu uważał go za wampira i zawsze zachowywał wobec niego uprzejmy dystans. - Maurice może ma tyle lat co Elvis, ale nie jest bogiem. Maddy zamknęła oczy. Wdech, uspokajam swoje ciało. Wydech, wsłuchuję się, wsłuchuję. Otworzyła oczy i spojrzała na niego uważnie. Wyraz twarzy miał poważny i szczery. Nie był zwykłym gnojkiem i nie zgrywał ważniaka. Maddy uśmiechnęła się łagodnie. - Zobaczymy, co będzie dalej, i wtedy zdecydujemy, dobrze? Zębacz był pyszny - soczyste białe mięso w czarnej, chrupiącej skórce, przyprawionej na sposób cajuński. Sałata smakowała Maddy jeszcze bardziej, gdy pomyślała, że własnoręcznie ją wyhodowała, pielęgnując pieczołowicie sadzonki ułożone na siatce zanurzonej w pożywce mineralnej, aż wyrosły z nich dorodne, liściaste rośliny o splątanych korzeniach, wplecionych w wilgotną gąbkę podłoża. Jedli razem w milczeniu. Z głośników salonu dochodziły łagodne dźwięki koncertu skrzypcowego Bacha, tworzące zgrabny łuk melodyczny nad stłumionym szumem urządzeń klimatyzacyjnych. Dziwne jest takie silne uzależnienie od zmysłowych doznań, pomyślała Maddy, od tych ziemskich przyjemności, kiedy tkwimy w tej puszce na dnie oceanu lodowatej trucizny, półtora miliarda klików od większości osób, które kocham. Gdzie wszystko się rozpada. Słuchanie Bacha, co za ironia. Pokręciła głową. Dysonans percepcji. Jax popatrzył na nią i uśmiechnął się. - Co jest? - A, nic, chyba... Nie wiem - wyciągnęła ręce przed siebie, dłońmi do góry, jakby oceniała wagę niewidzialnej paczki. Żyłkowana skała śmigała po obu stronach, rozmazując się w migotliwą szarość. Od czasu do czasu Maddy wynurzała się na otwartą przestrzeń i wtedy na krótką chwilę ukazywały się jej odległe ściany, wyłaniały się stalaktyty i stalagmity, łączące się w pustce, by uformować skomplikowane, bulwiaste kształty, demonicznie zielone we wzmocnionej podczerwieni. Potem dolne partie skały skakały w górę i ponownie zakrywały widok. Odczyt na wyświetlaczu w lewym dolnym rogu obrazu pokazywał, na jakiej głębokości pod powierzchnią się znajdowała. Maddy ujrzała uskok rozwierający się po lewej stronie i skierowała się ku niemu, otwierając prawą przepustnicę swojego odrzutowca, nieco tandetnej maszyny w stylu Ducha Rogersa, którą zaprogramowała tak, aby wzbogacić obraz wirtualny, dać mu konkretne odniesienie. Bez tego łatwo stracić orientację - choroba symulacyjna. Ruszyła tunelem uskoku w głąb Tytana, mijając rozległe, mroczne obszary, których nie naniosła jeszcze na swoją mapę. Uskok wił się i skręcał, miejscami rozciągał się w szeroką rozpadlinę, to znów zwężał do rozmiarów pęknięcia niewiele szerszego niż płaszczyzna naprężeń w zdeformowanej skale. Maddy zmniejszyła szybkość i wcisnęła guzik wyświetlacza wirtualnego. Trójwymiarowe obrazy struktury naprężeń w skale ukazały się wokół niej w postaci świecących linii, fraktalnych neonowych kresek, rozsypujących się w coraz to mniejsze sploty żył mineralnych. Przez chwilę stroiła urządzenie, aż na wyświetlaczu pozostały tylko świecące sploty rozrzucone na tle głębokiej, aksamitnej czerni. Sam uskok był powykręcaną przestrzenią zimnego ognia. Unosiła się w ciemności, otoczona światłem. To właśnie znam, pomyślała. To wygląda znajomo. W tej chwili mogła równie dobrze oglądać geosymulację skorupy ziemskiej. Wyniki elastoplastycznej deformacji są niezmienne bez względu na czyny Boga i człowieka. Stochastyczne, fraktalne, osobliwie złożone struktury można było mimo wszystko zrozumieć, przewidzieć z pewną dozą dokładności i przedstawić dla większej przejrzystości w przestrzeni fazowej jakiegoś mniejszego układu dynamicznego. Wszystko to było muzyką dla ucha naukowca. Gorzej brzmiało w roli metafory osobistych uczuć Maddy, która w rodzinnych stronach znała wielu ludzi prowadzących niepokojąco proste życie - praca, rodzina, owczy pęd za przyjemnościami miały w nim wyznaczone miejsca, oddziałując na siebie w obrębie bezdusznego układu, którego granice wcale nie były fraktalne. Nie znalazła wspólnego języka z tymi ludźmi; nie potrafiła zrozumieć ich motywów. Trajektorię jej życia wyznaczała bardziej chaotyczna topologia. Małą cząstką swego jestestwa Maddy czuła swoje ciało w czasie rzeczywistym, z kaskiem na głowie, wtulone w miękko obity fotel w ciemnej, nijakiej kabinie. A w laboratorium - pogrążony w biostazie embrion, promienny punkt świetlny w jej myślach. Mogła wyobrazić sobie niewiarygodnie powolne bicie serca, dokładnie takie, jakie wystarczało do utrzymania go w bezpiecznej odległości od progu śmierci. W chwilach wewnętrznego spokoju wyobrażała sobie, że to serce bije w niej i czuła, jak jej świadomość kurczy się, by przybrać formę maleńkiej bryłki z ciała i krwi, cudu kodowanych białek. Jedna część Jaxa, jedna część Maddy. Coś innego niż zwykła suma dwóch składników. Zwykle potrafiła to znieść, ta świadomość istnienia tego czegoś, tępy, ciągły ucisk na skraju umysłu. Ale czasami czuła ból w najgłębszych zakamarkach swego jestestwa, jak gdyby to coś zostało z niej wyrwane i zostawiło po sobie krwawiącą, zakażoną jamę. Jak mogło żyć bez niej? A ona bez niego? Wkrótce zamierzała powiedzieć Jaxowi. III Wyłączył głośnik skafandra. Świszczący szmer jego oddechu i oceaniczna fala muzyki krwi natychmiast wypełniły mu uszy. Dzienne niebo Tytana sklepiało się nad nim jak gigantyczna odwrócona misa ciemnozielononiebieskiej barwy, przechodzącej na horyzoncie w siny fiolet. Fotochemiczny smog rozrzedził się w delikatną mgiełkę rozmazującą ostrość widzenia, tak że wznoszący się w górze Sol wyglądał jak błyszczący diament za zaparowaną szybą. Jax czuł niemalże fizycznie przytłaczający ciężar niewidocznego Saturna, zawieszonego w przestrzeni, zasłoniętego bryłą Tytana. Przeszedł już wybrzeżem około jednego klika. Stacja zniknęła z pola widzenia i poczuł, że samotność poprawiła mu humor. Jego śladem postępowało stado około dwudziestu cylindrowców, przemieszczające się płynnym ruchem prawie jak pojedynczy organizm. Nie był pewien, czy to one pierwsze zaczęły posuwać się za nim, czy też on poszedł za nimi, ale nie miał wątpliwości, że teraz zdawały sobie sprawę z jego obecności. Kiedy przystanął, one też się zatrzymały. Przeszedł jeszcze kawałek skalistym brzegiem, a stado podążyło za nim niczym ameba, wysuwając długą, cienką nibynóżkę, którą zaraz wchłonęło z powrotem. To był pierwszy raz, kiedy okazały coś w rodzaju reakcji na zewnętrzny bodziec. Coś w rodzaju świadomego działania. Czym jesteście? Stado rozciągnęło się przed nim w długi, falisty łuk, wygięty jak koryto starej rzeki. Zamknął oczy i skoncentrował się tak mocno, jak tylko potrafił. Powiedzcie mi, kim jesteście. W myślach ujrzał, jak wzór - kręta linia świetlistych punktów - lekko faluje. Otworzył oczy. Powiedzcie mi. Kolejna fala przebiegła przez stado. Włączył radio. - Maddy, możesz włożyć skafander i przyjść tutaj? Chcę... - Coś ty, kurwa, robił? Próbuję się z tobą połączyć od godziny - mówiła cienkim głosem, w którym słychać było napięcie. - Wyłączyłem głośnik i... - Możesz tu przyjść? - długa pauza. - Proszę cię. Holowizor był włączony, ale Maddy wpatrywała się apatycznie w przestrzeń obok. W przezroczystym, szklanym sześcianie Jax widział upiorny, migotliwy obraz pełen ognia i dymu. - ...w odwecie zdetonowały 50-kilotonową bombę nad Manilą. Aktualnie liczbę ofiar ocenia się na... Spojrzała na niego. Miała podpuchnięte oczy. - Paryż. Słowo wstrząsnęło nim prawie tak, jakby ktoś go uderzył. - Cholera. Co jeszcze? Pokręciła głową. - Wszystko pęka w szwach. Koalicja Wolnego Handlu i Rosja starały się dotąd nie wtrącać, ale to tylko sprawa czasu. - ...specjalne posiedzenie, ale nie odezwała się jeszcze Rada Dyrektorów Naczelnych... - Sun się zgłosiło? Znów pokręciła głową. Wyglądała jak ofiara wypadku: szklany wzrok, powolne ruchy. - ...siły lądowe zmiażdżyły wojska Mitsubishi niedaleko Sydney. Broń konwencjonalna... Jax gwałtownie machnął ręką przed płytką w ścianie. Głośność laserowęzła zmalała do szmeru. Holowizor wciąż migotał jaskrawymi obrazami płonących miast. Jax podszedł do Maddy i ujął ją za ramię. Siedziała sztywno, jakby nie zdawała sobie sprawy z jego obecności; ramię miała twarde, jak z drewna. Obiema rękami zaczął masować jej napięte mięśnie, ale odtrąciła go. Stał za nią przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, co robić. Od czasu do czasu Maddy wydawała długie, drżące westchnienie. Wreszcie spojrzała na niego. - Co my teraz zrobimy? Wzruszył ramionami. - A co możemy zrobić? Tutaj da się żyć tak długo, jak tylko zechcemy; ekologia stacji jest stabilna. Prowadźmy dalej badania i poczekajmy, aż Sun nas stąd zabierze. Ledwie to powiedział, poczuł przypływ paniki na samą myśl o opuszczeniu Tytana. Zamknął oczy i na tle aksamitnej czerni ukazała się ruchoma matryca białych, pulsujących punktów. Koncentryczne romby, rozchodzące się powoli. Otworzył oczy. Maddy wpatrywała się w niego. - Prowadzić badania? A po co? Nawet nie wiemy, czy w ogóle jest jeszcze jakaś Grupa Sun. Musimy dowiedzieć się, co tam zostało, wrócić, jeśli to możliwe. Możemy pomóc. Jax milczał przez dłuższą chwilę. - Przede wszystkim musimy przeżyć, Maddy - rzekł wolno. - Utrzymać sprawność systemów, ciągnąć badania. Spróbuję wywołać Maurice'a i dowiedzieć się, jak wygląda ich sytuacja, ale nie mam pojęcia, kiedy będą mogli po nas przylecieć. Myślę, że jesteśmy zdani tylko na siebie. - Jeśli mają wolny statek, chcę wracać do domu - powiedziała Maddy. - Luna, jakiś O'Neill, wszystko jedno. Teraz nasze miejsce jest tam. Jax zmusił się do uśmiechu dodającego otuchy. - Dobrze, Maddy, zobaczymy, co mogą zrobić. Dostaniemy odpowiedź nie wcześniej niż za trzy godziny... - Sto siedemdziesiąt cztery minuty. - ...oczywiście pod warunkiem, że w ogóle uda nam się z nimi połączyć. Te rzeczy - wykonał ruch ręką w stronę holowizora - przypuszczalnie są do nas retransmitowane z któregoś O'Neilla... - Właściwie z laserowęzła nie można się dowiedzieć, co rzeczywiście tam się dzieje; entropia informacji jest za wysoka. Nie będziemy znać całej prawdy, dopóki nie zapytamy kogoś, kto wie. Więc zróbmy to. Razem przeszli korytarzem do sali łączności. Jax zalogował się, ustalił protokół i przetransmitował z pamięci adres Maurice'a. Ekran przed nim ział pustką. Część pustej płaszczyzny uelastyczniła się niewidocznie, gotowa przekształcić głos Jaxa w bity i przerzucić je do satelity retransmisyjnego oczekującego na sygnały w jednym z Punktów Trojańskich Tytana. Oczywiście wizualne potwierdzenie odbioru nie pojawiło się - dialog był niemożliwy. Przekazywanie wiadomości przez przestwór lat świetlnych dzielący stację od Ziemi zawsze wzbudzało w Jaxie uczucie, że jego słowa znikają w studni. Z tyłu wyczuwał obecność Maddy jak burzową chmurę. - Maurice. Tu Jax i Maddy ze stacji na Tytanie. - Jasne. A niby skąd mieliby nadawać? - Proszę, określ naszą sytuację. Jesteśmy... - Zabierz nas stąd, Moe - wtrąciła Maddy. - Proszę cię. Chcemy lecieć do domu. Jax rzucił jej spojrzenie pełne irytacji i zwrócił się z powrotem do ekranu. - Proszę, określ naszą sytuację - powtórzył. - Bez odbioru. Ignorując Maddy, spróbował zalogować się do węzła Maurice'a w Sieci, lecz nie mógł znaleźć na drugim końcu stabilnej fali nośnej. Spróbował połączyć się przez Lunę, przez Olympus Mons, przez O'Neille. - Ciężka sprawa - powiedział kręcąc głową i odwrócił wzrok od ekranu. Maddy nie było. Zajrzał do salonu. Pusto. W holowizorze para półprzezroczystych postaci żywo gestykulowała w gorączce dyskusji, ale Jax nie mógł rozróżnić słów. Kuchnia, laboratoria, część sypialna - wszędzie pusto. Sprawdziwszy wszystkie pomieszczenia, dotarł do końca korytarza i wciągnął się do strąka. Maddy leżała zwinięta na piankowym materacu, oddychając głęboko. Przeszedł obok niej, zbliżył się do ściany kopuły i wpatrzył się w mgłę. Widział je, rozciągnięte w wolno falującą linię nieopodal amoniakalnego morza. Falowanie nasilało się, aż linia rozpadła się na kilka części, które utworzyły szereg pierścieni. Wolno, jeden po drugim, pierścienie zaczęły się łączyć i w końcu wzór płynnie przeszedł w zespół koncentrycznych rombów, rozchodzących się powoli. Był w tym sens i coś to znaczyło, Jax miał co do tego pewność, ale zrozumienie unosiło się gdzieś poza zasięgiem jego umysłu. Czym jesteście? Delikatny odgłos dzwonka z sali łączności wytrącił Jaxa z zamyślenia. Trzy godziny? Stałem tu trzy godziny? Omiótł wzrokiem wnętrze kopuły, zatrzymując spojrzenie na Maddy, która leżała w pozycji płodowej, wznosząc i opuszczając ramiona w miarowym rytmie. Przekroczył ją i opuścił się przez właz na zewnątrz strąka. Nie było obrazu, ale Jax rozpoznał matowe brzmienie syntezatora głosu Maurice'a. - Przepraszam za brak obrazu; obowiązują nas ścisłe ograniczenia szerokości pasma. I zużycia mocy, więc będę musiał mówić krótko. Walki prawie ustały, z wyjątkiem paru miejsc. Ziemia jest w dość fatalnym stanie: Europa, Japonia, Indonezja... ostatnio mówi się o miliardzie ofiar. Koalicja Wolnego Handlu właściwie wyszła z tego obronną ręką. Rosja też, ale dostanie jej się duża porcja opadów radioaktywnych z Dalekiego Wschodu. Grupa Sun montuje zespół na O'Neillu II, coś w rodzaju ekipy odbudowy. Przyda nam się tutaj każda pomoc, ale musimy też ciągnąć długofalowe badania. Sami się zgłosiliście, ale szczerze mówiąc, moglibyście się nam przydać. Wysyłamy statek do wszystkich stacji badawczych, żeby pozbierać tych, co chcą wrócić. Stary rudowiec ze Strefy, ulepszony, bo z napędem jonowym. To wszystko, co możemy teraz zrobić. Zawiadomcie mnie, na co się decydujecie. Nie chcemy grzać do was deltą V, jeśli to nie jest konieczne. Jax usłyszał, jak na szmer fali nośnej nakłada się upiorny syk międzyplanetarnego białego szumu. Przesłuchał relację ponownie. Słowa zaczęły się zlewać, granice poszczególnych znaczeń rozpływały się jak podgrzany wosk. Przesłuchał relację jeszcze raz. IV Balansowała na krawędzi jawy i snu. W przestrzeni jej świadomości ścigały się obrazy dymu i ognia, eksplodujących słońc. Była na barce-poduszkowcu na Sekwanie, siedziała za sterami. Ostry zapach mchu i mokrych kamieni, kiedy przelatywała pod mostem. Na pokładzie przed nią jej rodzice i siostry, usadowieni pod niebiesko-białym parasolem. Wszyscy z drinkami, roześmiani. Niskie, szare chmury nabrzmiałe groźbą deszczu. Wtem niewiarygodnie jaskrawe światło rozlało się na niebie na wschodzie - drugie słońce przedarło się przez chmury. Parasol stanął w płomieniach, rodzina w jednej chwili zmieniła się w słupy pochodni. Sekwana wrzała, przelewając się przez burty barki... Otworzyła oczy. W półmroku wisiała nad nią twarz Jaxa. Położył dłoń na jej ramieniu. - Sny? Skinęła głową, wciąż pod wrażeniem sennej mary. - Tak. Jax pogładził ją po ręce. - Odebrałem odpowiedź od Maurice'a - powiedział po chwili. - Jesteśmy zdani na siebie, Maddy. On nie ma pojęcia, kiedy będą mogli do nas przylecieć. Odczuła to tak, jakby ktoś ją uderzył. Tropizm pchający ją ku rodzinnym stronom promieniował z samego środka jej jestestwa, z jej pierwszej czakry. Odmowa przeszyła ją falą paniki. Zamknęła oczy. Oddychać, oddychać. Wdech, uspokajam swoje ciało. Wydech, szmer wędrującego powietrza przywraca mi moje prawdziwe ja. Wdech, oddycham spokojnie, białe słońce rośnie na wschodzie. Wydech, wsłuchuję się, wsłuchuję, Sekwana przelewa się przez burty barki. Wdech, prastary kamienny most osiada, rozmiękczony gorącem. Wydech, słupy ognia tańczą na pokładzie barki, tłamszone ciosami wiatru. - Maddy. - Zatrzepotała powiekami i znów otwarła oczy. - Z tobą wszystko w porządku? Spojrzała na niego badawczo. Jego pociągła, szczupła twarz, tak znajoma, odziana w maskę troski. Powoli pokręciła głową. - Nie - powiedziała. - Nic nie jest w porządku. Maddy nie miała na sobie swojego skafandra od tygodni, dlatego teraz obcierał ją pod pachami i w kroku. Obejrzała się na stację, tak bardzo nie na miejscu w tej obcej okolicy, przyczepioną jak jakaś narośl do ciemnej skały spowitej strzępiastą mgłą. Strąk błyszczał w przyćmionym świetle. Wyobraziła sobie Jaxa, rozciągniętego nago na piankowym materacu wewnątrz kopuły. Wciąż jeszcze czuła lekki ból po stosunku. Jax zrobił to szybko i bez czułości, prawie brutalnie. Było jej wszystko jedno, leżała bezwładnie, poddając mu się biernie. Miała orgazm bez krzty radości, który przebiegł przez nią jak fala, nie zostawiając po sobie śladu. Gdy doszła do brzegu amoniakalnego morza, zatrzymała się. Na kamienistej plaży rozbijały się z pluskiem drobne fale. Spojrzała na pojemnik, który miała ze sobą. Zwykły przedmiot z polerowanego metalu, taka niewinna rzecz. Nie zastanawiając się dłużej, wcisnęła przycisk umieszczony we wgłębieniu w boku puszki. Górny brzeg otoczyła cienka pętla i z pojemnika wyleciał obłok pary, który natychmiast zamarzł, zmieniając się w chmurę roziskrzonych kryształków. Odkręciła pokrywę i wytrząsnęła zawartość puszki do morza. Skorupy metaloszklanego oplotu, pajęcze skręty węża z plastyku, kawałki kruchej, zamarzniętej pianki. Nawet nie dojrzała skrawka ciała, które kryły. Kilka metrów dalej skupiło się przy brzegu małe stado cylindrowców, rozłożone obojętnie w układzie początkowym. Przełożył Piotr Goraj DANIEL MARCUS W latach 1994 - 1995 opublikował kilka opowiadań na łamach "Asimov's Science Fiction Magazine", "Fantasy & Science Fiction" oraz "SF Age". Jego debiut wywarł na tyle silne wrażenie na czytelnikach i krytykach, że w roku 1995 autor znalazł się wśród kandydatów do przyznawanej corocznie Nagrody im. Johna W. Campbella dla "najlepszego nowego pisarza". Nie spoczął jednak na laurach, czego najlepszym dowodem niniejsze mroczne i brutalne opowiadanie. (anak)