Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Maberry Jonathan - Joe Ledger (1) - Pacjent zero PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Od autora
Część pierwsza. Sztywny
Część druga. Bohaterowie
Część trzecia. Bestie
Część czwarta. Zabójcy
Epilog
Strona 3
Strona 4
Tytuł oryginału: Patient Zero
Copyright © 2009 by Jonathan Maberry
Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Jaonna Figlewska
Korekta: Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce oraz opracowanie graficzne okładki: Dark Crayon
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Wydanie II
ISBN 978-83-7480-931-3
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 228134743
e-mail:
[email protected]
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor:
Firma Księgarska Olesiejuk
Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. 227213000
www.olesiejuk.pl
Skład wersji elektronicznej:
[email protected]
Strona 5
Powieść ta dedykowana jest często niewidocznym i zapomnianym
bohaterom, którzy działają w tajnych służbach i w wywiadzie.
Strona 6
Od autora
Większość zawartych w tej powieści informacji dotyczących
techniki jest zgodna z obecnym stanem wiedzy. Z bardzo
nielicznymi wyjątkami sprzęt szpiegowski, systemy
komputerowe i broń wykorzystywane przez fikcyjny Wojskowy
Departament Nauki są prawdziwe, choć niektóre z tych sprzętów
nie są jeszcze dostępne na rynku.
Choroby prionowe, w tym śmiertelna bezsenność rodzinna,
również są prawdziwe. Pasożyty i choroby wykorzystywane
przez Gen2000 są jednak całkowicie fikcyjne, choć
zainspirowane podobnymi patogenami znanymi obecnej nauce.
Wielu ludzi udzieliło mi pomocy, porad i informacji. Wszelkie
błędy, jakie jeszcze pozostały, są moją winą. Poza tym dziękuję:
Michaelowi Sicilii z Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego;
wspaniałej ekipie z Philadelphia Forensic Science Bureau pod
kierownictwem głównego inspektora Keitha R. Sadlera i kapitana
Daniela Castro; Kenowi Colussi, dowódcy wydziału policji
w Lower Makefield; Frankowi Sessie; dr. Bruno Vincentowi
z Institut de Pharmacologie Moleculaire et Cellulaire; dr.
Kennethowi Storeyowi z Uniwersytetu Carleton; profesorowi
Pawłowi P. Liberskiemu z Zakładu Patologii Molekularnej
i Neuropatologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi; i dr.
Peterowi Lukacsowi.
Strona 7
Część pierwsza
Sztywny
Bohater nie jest odważniejszy od zwykłego człowieka, ale jest
odważny pięć minut dłużej.
Ralph Waldo Emerson
Strona 8
Rozdział pierwszy
Jeśli w ciągu tygodnia musiałeś dwa razy zabić tego samego
terrorystę, to coś musi być nie tak – z twoimi umiejętnościami
albo z twoim światem.
A moim umiejętnościom nie można nic zarzucić.
Strona 9
Rozdział drugi
Ocean City, Maryland, sobota, 27 czerwca,
10:22
Dopadli mnie na plaży. Naprawdę niezła robota. Zostałem
otoczony przez trzech facetów – dwaj stanęli z przodu, a jeden
wielki z tyłu, dokładnie w chwili, kiedy otwierałem drzwi
samochodu. Nie rzucali się w oczy, po prostu trzej masywni
goście w szarych garniakach, których nie uszyto na miarę,
bardzo pocących się w upale.
Ten na szpicy uniósł swobodnie ręce. Był upalny sobotni
poranek, a ja miałem na sobie spodenki kąpielowe i hawajską
koszulę w syreny narzuconą na podkoszulek z Tomem Pettym.
Do tego japonki i ray-bany. Moja spluwa, z założoną osłoną
spustu, pozostała w zamkniętej na klucz skrzynce na narzędzia
w bagażniku. Poszedłem na plażę, by sprawdzić, jak w tym roku
obrodziły plażowe króliczki. Od czasu strzelaniny miałem wolne,
w poniedziałek czekała mnie rozmowa w tej sprawie w wydziale
wewnętrznym. Sytuacja w magazynie była naprawdę paskudna,
więc dostałem przymusowy urlop, żeby wszystko sobie
przemyśleć.
Nie spodziewałem się kłopotów, nie powinienem mieć
kłopotów, a ci goście otoczyli mnie w sposób, który miał wywołać
jak najmniejsze zamieszanie. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
– Pan Ledger...?
– Detektyw Ledger – poprawiłem w imię zasad.
Ani śladu uśmiechu na twarzy gościa na szpicy, jedynie
Strona 10
minimalne skinienie. Miał głowę jak wiadro.
– Chcielibyśmy, żeby pan z nami poszedł – powiedział.
– Odznaka albo spadajcie.
Wiadrogłowy spiorunował mnie wzrokiem, ale wyciągnął
odznakę FBI i uniósł ją. Skończyłem czytać na inicjałach.
– O co chodzi?
– Czy mógłby pan pójść z nami?
– Nie jestem w pracy, panowie, o co chodzi?
Żadnej odpowiedzi.
– Macie świadomość, że za trzy tygodnie mam zacząć szkolenie
w Quantico?
Żadnej odpowiedzi.
– Chcecie, żebym pojechał za wami swoim samochodem?
Nie zamierzałem spróbować im się wyślizgnąć, ale moja
komórka została w schowku terenówki, a miałem wielką ochotę
zadzwonić do porucznika i sprawdzić, o co chodzi. Cała sytuacja
wydawała mi się dziwna. Nie niebezpieczna, ale dziwna.
– Nie, po wszystkim odwieziemy pana na miejsce.
– Po czym?
Żadnej odpowiedzi.
Spojrzałem na niego, a później na jego towarzysza.
Wyczuwałem za plecami gościa z tyłu. Byli masywni i dobrze
zbudowani – nawet kątem oka widziałem, że Wiadrogłowy
opiera ciężar na podeszwach stóp i zachowuje doskonałą
równowagę.
Drugi facet z przodu przechylił się lekko na prawo. Miał
wielkie kostki dłoni, ale żadnych blizn. Raczej boks niż sztuki
walki – bokserzy noszą rękawice.
Robili wszystko niemal idealnie, z jednym wyjątkiem –
podeszli zbyt blisko mnie. Nie należy podchodzić tak blisko.
Ale wydawali się autentyczni. Trudno jest podrobić ten
charakterystyczny wygląd FBI.
– W porządku – powiedziałem.
Strona 11
Rozdział trzeci
Ocean City, Maryland, sobota, 27 czerwca,
10:31
Wiadrogłowy usiadł obok mnie na tylnym siedzeniu, a pozostali
dwaj z przodu. Ten, który wcześniej stał z tyłu, teraz prowadził
rządowego forda crown victoria. Dwaj na przodzie mówili tak
mało, że równie dobrze mogli być mimami. Włączona
klimatyzacja, wyłączone radio. Cudownie.
– Mam nadzieję, że nie wracamy do samego Baltimore.
Co by oznaczało ponad trzy godziny jazdy, a ja miałem piasek
w kąpielówkach.
– Nie.
Były to jedyne słowa, które Wiadrogłowy powiedział podczas
jazdy. Usadowiłem się wygodnie i czekałem.
Wybrzuszenie kabury świadczyło, że jest leworęczny.
Usadowił mnie po swojej prawej, przez co poła jego marynarki
utrudniłaby mi sięgnięcie po jego spluwę, a on sam mógłby
odepchnąć mnie prawą ręką, jednocześnie sięgając po broń.
Profesjonalne i dobrze przemyślane. Ja postąpiłbym niemal tak
samo.
Ja jednak nie trzymałbym się skórzanego uchwytu nad
drzwiami, jak on to robił.
Był to jego drugi niewielki błąd i zastanawiałem się, czy mnie
sprawdza, czy też między jego szkoleniem i instynktami jest
niewielka luka.
Usadowiłem się wygodnie i próbowałem zrozumieć, co się
Strona 12
dzieje. Jeśli to miało coś wspólnego z wydarzeniami w dokach,
jeśli z jakiegoś powodu wpakowałem się w tarapaty, na miejscu
zamierzałem od razu zadzwonić do prawnika. I przedstawiciela
związków zawodowych też. Nie ma mowy, żeby to była
standardowa procedura. Chyba że chodziło o Bezpieczeństwo
Krajowe, a w takim przypadku wezwałbym prawnika oraz
zadzwonił do swojego kongresmena. To, co zrobiłem
w magazynie, było całkowicie uzasadnione i nie pozwolę, by
ktokolwiek twierdził, że jest inaczej.
Od osiemnastu miesięcy pracowałem dla jednego z tych
wspólnych oddziałów specjalnych, które zaczęły wyrastać jak
grzyby po deszczu po jedenastym września. Kilku policjantów
z Baltimore, paru gości z Filadelfii i D.C., a do tego federalni: FBI,
NSA, ATF i parę innych skrótów, które widziałem po raz
pierwszy w życiu. Nikt właściwie nic nie robił, ale wszyscy
chcieli trzymać palec na pulsie na wypadek, gdyby wydarzyło się
coś korzystnego, to znaczy dla kariery.
W pewnym sensie zostałem zwerbowany. Od kiedy przed
kilku laty dostałem odznakę, miałem sporo szczęścia i udało mi
się zakończyć dochodzenia w ponadprzeciętnej liczbie spraw,
w tym dwóch, które miały luźne powiązania z organizacjami
terrorystycznymi. Oprócz tego odsłużyłem cztery lata w wojsku,
znałem podstawy arabskiego i farsi. Właściwie znałem podstawy
wielu języków. Nie mam problemów z językami, przez co byłem
najlepszym kandydatem do inwigilacji. Większość ludzi, których
podsłuchiwaliśmy, posługiwała się mieszaniną angielskiego
i różnych języków Bliskiego Wschodu.
Oddział specjalny zapowiadał się nieźle, ale rzeczywistość
wyglądała zupełnie inaczej: umieścili mnie w furgonetce
z podsłuchami i przez większość ostatniego roku piłem
stanowczo zbyt dużo kawy z Dunkin’ Donuts i czułem, że tyłek
mi wiotczeje.
Grupka niezbyt ważnych gości, podejrzanych o terroryzm
Strona 13
i luźno powiązanych z szyitami, miała rzekomo planować
przemyt potencjalnej broni biologicznej, tak nam w każdym
razie powiedziano. Oczywiście nie poznaliśmy żadnych
szczegółów, a w takiej sytuacji inwigilacja jest nużąca i zazwyczaj
oznacza marnowanie czasu. Kiedy my (to znaczy gliniarze)
spytaliśmy ich (to znaczy grube ryby z Bezpieczeństwa
Krajowego), czego właściwie szukamy, napotkaliśmy mur
milczenia.
Wiecie tylko to, co musicie wiedzieć. Z tego właśnie powodu
nie jesteśmy wcale aż tak bezpieczni. Tak naprawdę przyczyna
była banalna – gdyby powiedzieli nam coś więcej, moglibyśmy
odegrać zbyt istotną rolę przy aresztowaniu, a wtedy oni nie
mogliby przypisać sobie tak wielkich zasług.
Przez to wpakowaliśmy się w kłopoty jedenastego września,
a na moje oko od tego czasu sytuacja wcale się nie poprawiła.
A później, w poniedziałek, moją uwagę zwróciła pewna
rozmowa z komórki, którą podsłuchiwaliśmy. Pojawiło się w niej
jedno nazwisko – Jemeńczyka El Mudżahida, całkiem grubej ryby
wśród terrorystów – które znajdowało się też na liście
najbardziej poszukiwanych. A gość mówił o nim, jakby El
Mudżahid był w jakiś sposób powiązany z tym, co robiła ekipa
z magazynu. Nazwisko El Mudżahida znajdowało się na
wszystkich listach Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego,
a w furgonetce miałem tak mało roboty, że przeczytałem je po
kilka razy.
Ponieważ to ja przyniosłem wiadomość, mogłem wziąć udział
w ataku zaplanowanym na wtorek rano. Trzydziestu gości
w czarnych mundurach BDU z kevlarowymi osłonami, kamerami
na hełmach i pełnym osprzętem antyterrorystycznym. Cały
oddział został podzielony na czteroosobowe drużyny – dwaj
goście z MP5, szpica z glockiem kaliber .40 i jeden z remingtonem
870. W mojej drużynie to ja byłem tym ze strzelbą. Błyskawicznie
wpadliśmy do portowego magazynu przez wszystkie drzwi
Strona 14
i okna. Granaty błyskowo-hukowe, snajperzy na okalających
budynkach, liczne punkty wejścia i mnóstwo wrzasku. „Szok
i groza” w wydaniu miejscowym – czyli zaskoczenie
i przytłoczenie, by ci w środku byli zbyt oszołomieni
i zdezorientowani, nie mogąc tym samym stawić oporu. Nikt nie
chciał powtórki z OK Corral.
Mojej drużynie przydzielono tylne wejście prowadzące do
niewielkiego doku. Stała tam elegancka smukła motorówka. Nie
nowa, ale urocza. Kiedy czekaliśmy na sygnał, gość obok mnie –
mój kumpel Jerry Spencer z policji DC – cały czas spoglądał na
łódź. Nachyliłem się do niego i zanuciłem melodię z Policjantów
z Miami, a on się uśmiechnął. Wybierał się na emeryturę, a ta
motorówka pewnie wyglądała jak bilet do raju.
Dostaliśmy sygnał i nagle zrobiło się bardzo głośno.
Wysadziliśmy stalową zasuwę na tylnych drzwiach i weszliśmy
do środka, wrzeszcząc, by wszyscy stanęli nieruchomo i rzucili
broń. Podczas służby w policji w Baltimore brałem udział
w piętnastu, może osiemnastu tego rodzaju akcjach i tylko dwa
razy ktoś był dość głupi, by wyciągnąć broń. Gliniarze się nie
popisują, przestępcy przeważnie też nie. Nie chodzi o to, kto ma
większe jaja, ale o tak przytłaczającą przewagę, by w ogóle nie
trzeba było strzelać. Pamiętam, że kiedy chodziłem na szkolenie
jednostek taktycznych, dowódca kazał wygrawerować na płycie
cytat z Silverado i powiesił go na sali: „Nie chcę cię zabić, a ty nie
chcesz umrzeć”. To chyba powiedział Danny Glover. Tak brzmi
motto.
Dlatego źli goście zazwyczaj po prostu stoją z oszołomionymi
minami i wszyscy jęczą, że są niewinni, bla bla bla.
Nie tym razem.
Jerry, który był najstarszy w jednostce specjalnej, szedł na
szpicy, ja tuż za nim, a za mną dwaj inni goście. Kopniakiem
wyważyliśmy drzwi, przebiegliśmy krótkim korytarzem, gdzie
na ścianach wisiały oprawione w ramki zaświadczenia,
Strona 15
i wpadliśmy do dużej sali konferencyjnej po lewej. Wielki
dębowy stół, na nim co najmniej tuzin laptopów. Tuż za
drzwiami znajdował się niebieski pojemnik wielkości budki
telefonicznej oparty o ścianę. Wokół stołu siedziało ośmiu gości
w garniturach.
– Stać! – ryknąłem. – Ręce do góry i...
Więcej nie powiedziałem, bo cała ósemka nagle zerwała się
z miejsc i wyciągnęła broń. OK Corral, bez żadnych wątpliwości.
Kiedy ci z wydziału wewnętrznego poprosili mnie, żebym
przypomniał sobie, ile pocisków wystrzeliłem i do kogo
dokładnie strzelałem, tylko się zaśmiałem.
Dwunastu gości w sali i wszyscy strzelają. Jeśli ten ktoś nie jest
ubrany jak twoi kumple – i można z rozsądną dozą pewności
stwierdzić, że nie jest też postronnym cywilem – to najpierw się
strzela, a później szuka osłony. Wystrzeliłem wszystkie pociski
z remingtona, rzuciłem go i wyjąłem glocka. Wiem, że kaliber .40
to standard, ale zawsze sądziłem, że .45 jest bardziej
przekonujący.
Powiedzieli, że zabiłem czterech wrogich bojowników. Nie
robię nacięć na spluwie, więc wierzę im na słowo. Wspominam
o tym, ponieważ jeden z nich był trzynastym mężczyzną na sali.
Tak, wiem, mówiłem, że ich było ośmiu, a nas czterech, ale
w czasie wymiany ognia zauważyłem poruszenie po prawej
i zobaczyłem, że klapa dużego niebieskiego pojemnika wisi luźno
na zawiasach, a zamek został odstrzelony.
Klapa otworzyła się i na zewnątrz wytoczył się mężczyzna. Nie
był uzbrojony, więc do niego nie strzelałem, skupiłem się na
gościu za nim, który siał dookoła z chińskiego karabinu
szturmowego QBZ-95 – wcześniej widziałem go jedynie
w gazetach. Nigdy się nie dowiedziałem, dlaczego go miał i skąd,
do diabła, wziął amunicję, ale te pociski przebiły tarczę Jerry’ego,
który upadł.
– Skurwysyn! – ryknąłem i wpakowałem dwie kule w pierś
Strona 16
napastnika.
I wtedy wpadł na mnie ten drugi gość, ten trzynasty facet.
Mimo całego zamieszania od razu pomyślałem sobie
„narkoman”. Był blady i spocony, śmierdział szambem i patrzył
dookoła szklistym wzrokiem.
Chory sukinsyn próbował mnie ugryźć, ale kevlarowe
wzmocnienie uratowało mi rękę.
– Złaź! – krzyknąłem i uderzyłem go lewą ręką z taką siłą, że
powinien się przewrócić, ale tylko się zachwiał.
Przepchnął się obok mnie i ruszył w stronę jednego z naszych,
który blokował drzwi. Pomyślałem, że kieruje się w stronę
uroczej motorówki na zewnątrz, więc odwróciłem się i bez trudu
wpakowałem mu dwie kulki w plecy. Krew zalała ściany, a on
uderzył o ziemię i przeleciał półtora metra, aż zatrzymał się
oparty o tylne drzwi. Wróciłem do sali, położyłem ogień
osłonowy i wyciągnąłem Jerry’ego zza stołu. Nadal oddychał.
Reszta mojej drużyny wciąż siekała salę ogniem automatycznym.
Usłyszałem strzały dochodzące z innej części magazynu, więc
zostawiłem swoich, żeby się rozejrzeć. Natrafiłem na trzech
wrogów za całkiem niezłą osłoną, zza której zasypywali ogniem
jedną z pozostałych drużyn. Wykorzystałem dwa ostatnie pociski
w magazynku na dwóch z nich, trzeciego załatwiłem wręcz
i nagle było po wszystkim.
W ostatecznym rozrachunku jedenastu rzekomych
terrorystów zostało postrzelonych, w tym sześciu śmiertelnie,
wliczając w to kowboja z chińskim karabinem szturmowym
i tego, któremu strzeliłem w plecy – według dokumentów
nazywał się Javad Mustapha. Właśnie zaczęliśmy przeglądać
dokumenty, kiedy do środka wparowała banda federalnych
w czarnych mundurach i wykopała nas wszystkich na ulicę.
Mnie to nie przeszkadzało. Chciałem zobaczyć, co z Jerrym.
Okazało się, że nikt z naszych nie zginął, choć ośmiu musiało
trafić do szpitala, głównie z popękanymi żebrami. Kevlar
Strona 17
zatrzymuje pociski, ale nie może powstrzymać siły uderzenia.
Jerry miał popękany mostek i czuł się żałośnie. Medycy położyli
go na szpitalnym wózku, ale był na tyle przytomny, że pomachał
do mnie, zanim go zabrali.
– Jak się czujesz, człowieku? – spytałem, kucając obok niego.
– Stary i obolały. Ale wiesz co... ukradnij dla mnie tę
motorówkę, a będę się czuł młody i żwawy.
– Niezły plan. Zaraz się do tego wezmę, staruszku.
Wskazał brodą na moją rękę.
– A jak twoje ramię? Medycy powiedzieli, że ten świr cię
pogryzł.
– E tam, nawet nie przebił skóry.
Pokazałem mu, miałem tylko paskudny siniec.
Zabrali Jerry’ego, a ja zacząłem odpowiadać na pytania,
niektóre z nich zadawali federalni w mundurach bez insygniów.
Javad nie był uzbrojony, ja strzeliłem mu w plecy, więc czekało
mnie rutynowe śledztwo, ale porucznik powiedział mi, że sprawa
jest oczywista. Wszystko wydarzyło się we wtorek rano, a dziś
była sobota.
Dlaczego więc znalazłem się w aucie z trzema federalnymi?
Nie odzywali się.
Dlatego usadowiłem się wygodnie i czekałem.
Strona 18
Rozdział czwarty
Easton, Maryland, sobota, 27 czerwca, 11:58
Posadzili mnie w pomieszczeniu, w którym znajdowały się dwa
krzesła, stół i wielkie okno panoramiczne z zaciągniętą zasłoną.
Pokój przesłuchań, choć wedle szyldu znajdowaliśmy się
w Archiwum Baylor. Wylądowaliśmy gdzieś w Easton, kawałek
w bok od Route 50, ponad sto kilometrów od miejsca, z którego
mnie zabrali. Wiadrogłowy kazał mi usiąść.
– Mogę dostać szklankę wody?
Zignorował mnie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Czekałem ponad dwie godziny. Nie robiłem zamieszania.
Znałem tę metodę. Człowieka zostawia się samego, żeby dojrzał.
Wątpliwości i nieczyste sumienie robią się szczególnie
dokuczliwe w samotności. Ja nie miałem nieczystego sumienia
i absolutnie żadnych wątpliwości. Po prostu brakowało mi
informacji, więc uważnie rozejrzałem się po pomieszczeniu,
a później czekałem zatopiony w rozmyślaniach na temat liczby
skąpych bikini, jakie widziałem tego ranka na plaży. Byłem
niemal w stu procentach pewien, że liczba ta wynosiła
dwadzieścia dwa, z czego co najmniej osiemnaście
użytkowniczek miało wszelkie prawo nosić stringi. To był udany
dzień na plaży.
Facet, który w końcu się pojawił, był potężny, doskonale
ubrany, około sześćdziesiątki, choć bez śladu wiążącej się
z wiekiem słabości. Z drugiej strony nie wyglądał na twardziela,
fanatyka siłowni czy zawodowego sierżanta.
Strona 19
Nie, po prostu robił wrażenie kompetentnego. Na takich gości
zwraca się uwagę.
Usiadł naprzeciwko mnie. Miał na sobie granatowy garnitur,
czerwony krawat, białą koszulę i przyciemniane okulary, które
nie pozwalały odczytać jego spojrzenia. Pewnie celowo. Do tego
krótkie włosy, wielkie dłonie i twarz zupełnie bez wyrazu.
Wiadrogłowy wszedł do środka z korkową tacą, na której
znajdowały się dwie szklanki, dzbanek wody, dwie serwetki oraz
ciasteczka. Z tego wszystkiego najbardziej zaskoczyły mnie
ciasteczka. W takich sytuacjach człowiek zazwyczaj nie dostaje
ciasteczek, to musiała być jakaś sztuczka.
Kiedy Wiadrogłowy wyszedł, facet w garniturze się odezwał:
– Nazywam się Church.
– W porządku – powiedziałem.
– A pan to detektyw Joseph Edwin Ledger, policja Baltimore,
trzydzieści dwa lata, kawaler.
– Próbuje mnie pan spiknąć ze swoją córką?
– Odbył pan trwającą czterdzieści pięć miesięcy służbę
wojskową, po czym odszedł do rezerwy. W czasie służby nie brał
pan udziału w żadnych znaczących działaniach i operacjach
wojskowych.
– Kiedy byłem w wojsku, nie działo się nic szczególnego,
a przynajmniej w mojej części świata.
– A jednak pańscy dowódcy, a szczególnie sierżant
prowadzący unitarkę, piszą o panu w samych superlatywach.
Dlaczego?
Nie czytał z akt. Nie miał przy sobie żadnych papierów.
Wpatrywał się we mnie zza okularów, nalewając nam obu po
szklance wody.
– Może jestem mistrzem wazeliniarstwa.
– Nie – sprzeciwił się. – Proszę się poczęstować ciasteczkiem. –
Przesunął talerzyk w moją stronę. – W pańskich aktach jest
również kilka notatek sugerujących, że jest pan mądralą
Strona 20
światowej klasy.
– Naprawdę? Chce mi pan powiedzieć, że przeszedłem przez
eliminacje na szczeblu krajowym?
– I najwyraźniej uważa się pan za zabawnego.
– Twierdzi pan, że tak nie jest?
– Decyzja wciąż jeszcze nie zapadła. – Wziął ciasteczko,
wafelek waniliowy, i odgryzł kawałek. – Pański ojciec zamierza
zrezygnować z funkcji komendanta policji, by ubiegać się
o stanowisko burmistrza.
– Mam nadzieję, że możemy liczyć na pański głos.
– Pański brat również jest policjantem w Baltimore,
detektywem drugiego stopnia w wydziale zabójstw. Jest od pana
o rok młodszy, ale przewyższa pana stopniem. Został w domu,
gdy pan bawił się w żołnierza.
– Dlaczego tu jestem, panie Church?
– Jest pan tutaj, ponieważ chciałem poznać pana osobiście.
– Mógłby pan to zrobić w poniedziałek na posterunku.
– Nie.
– Mógłby pan do mnie zadzwonić i umówić się ze mną na
spotkanie w jakimś neutralnym miejscu. W Starbucksie też mają
ciastka.
– Za duże i za miękkie. – Znów odgryzł kawałek wafelka. –
Poza tym tu jest wygodniej.
– Żeby...?
Nie odpowiedział.
– Po odejściu do rezerwy zapisał się pan do akademii
policyjnej i ukończył ją z trzecią lokatą. Nie pierwszą?
– Było nas dużo.
– Jak sądzę, mógłby pan być pierwszy, gdyby pan zechciał.
Wziąłem ciastko – oreo – i obróciłem je w palcach.
– W ciągu ostatnich kilku tygodni przed egzaminami
końcowymi poświęcił pan kilka nocy na pomoc w nauce innym
oficerom – powiedział. – W efekcie dwaj z nich poradzili sobie