Krantz Judith - Córka Mistrala
Szczegóły |
Tytuł |
Krantz Judith - Córka Mistrala |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Krantz Judith - Córka Mistrala PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Krantz Judith - Córka Mistrala PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Krantz Judith - Córka Mistrala - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
JUDITH KRANTZ
CÓRKA MISTRALA
Mistral's daughter
Przełożyła Agnieszka Dorota Gostwanowicz
Strona 2
Dla Ginette Spanier
Która otworzyła przede mną drzwi Paryża
Z serdecznymi pozdrowieniami na pamiątkę wielu lat przyjaźni
Dla Steve'a
Któremu oddałam całą miłość
Bez niego ta książka nigdy by nie powstała
Żywię głęboką wdzięczność dla następujących
przyjaciół za odpowiedzi na moje pytania:
Jean Garcin, Le President, Conseil General de
Vaucluse
Jacques and Marie - France Mille
z Le Prieure, Villeneuve - les - Avignon
Bill Weinberg z Wilhelmina Agency
Karen Hilton i Faith Kates z Wilhelmina Agency
Joe Downing
Aaron Shikler
Micheline Swift
Betty Dorso
Grace Mirabella z „Vogue'a”
Ann Heilperin z Van Cleff and Arpels
Strona 3
1
Fauve przebiegła przez westybul trzepocząc czerwonym jak znak
stopu płaszczem przeciwdeszczowym i przecisnęła się przez drzwi windy
na ułamek sekundy przed ich zasunięciem. Zdyszana, usiłowała złożyć
wielką pasiastą parasolkę, żeby woda nie kapała na ludzi stłoczonych
razem z nią, ale ręce miała przyciśnięte do boków i unieruchomione.
Wcześniej rano Fauve miałaby prawie całą windę dla siebie, ale w
ten deszczowy, wrześniowy poranek 1975 roku nie było na Manhattanie
ani jednej wolnej taksówki. Musiała bez końca czekać na autobus na
Madison Avenue i przebiec resztę drogi, przecinając Pięćdziesiątą Siódmą
ulicę. Ociekająca wodą i zgnieciona, ostrożnie przekręciła szyję, by
przyjrzeć się ściśniętym obok. Czy ktokolwiek wysiądzie przed dziesiątym
piętrem? Zdała sobie sprawę, że nie ma na to żadnej nadziei. Zgrzytającą,
wiekową windę tak powoli jadącą do góry w biurowcu Carnegie Hall
wypełniała wyczuwalna chmura napięcia i przerażenia. Oprócz windziarza
tę małą przestrzeń zajmowały stłoczone młode kobiety, zastygłe w
milczącym, zawziętym i pełnym strachu skupieniu. Każda z nich wyrosła
w przeświadczeniu, że bez kwestii jest najpiękniejszą dziewczyną w
swojej szkole, mieście, stanie.
Ta przejażdżka windą stanowiła ostatni krok do celu, o którym
gorączkowo marzyły całymi latami. Miały przed sobą próbę w Lunel
Agency, najsłynniejszej agencji modelek na świecie, agencji o
największym prestiżu i największych wpływach. Fauve czuła niemal
nieznośny ciężar drżącego niepokoju i nerwowego oczekiwania
pulsującego wokół niej. Zamknęła oczy i modliła się o koniec jazdy.
- Casey pytała, czy cię nie widziałem - odezwał się do Fauve
Strona 4
windziarz tak głośno, że wszyscy usłyszeli. - Czeka na ciebie na górze.
- Dzięki, Harry. - Fauve zgarbiła się, jeszcze głębiej wsuwając głowę
w kołnierz płaszcza, usiłując zniknąć z pola widzenia dwudziestu par oczu,
które, jak wyczuła, natychmiast zwróciły się na nią falą wrogiego
zainteresowania. Jej profil został poddany ze wszystkich stron ocenie, gdy
sąsiadki, nie ukrywając chęci współzawodnictwa, przesunęły wzrokiem od
jej czoła do podbródka - i nie znalazły żadnej skazy. Stojące za nią
oceniały jej wzrost i ich przygnębienie aż drgało w powietrzu, gdy
stwierdziły, że dorównuje albo przewyższa wzrostem każdą z nich. Nawet
z tyłu windy żadna dziewczyna nie miała widoku zasłoniętego tak
całkowicie, żeby nie zauważyć pożaru rozburzonych włosów Fauve, tak
przesadnie rudych, że mógł to być tylko naturalny kolor.
Podczas tego przeglądu panowała absolutna cisza.
- Jesteś modelką, tak? - spytała dziewczyna stojąca z prawej strony
Fauve z oskarżeniem i rozpaczliwą zazdrością w głosie.
- Nie, ja tu tylko pracuję. - Fauve wyczuła ulgę, która nastała w
windzie, jakby to była jakaś namacalna substancja. Wyprostowała się,
teraz już niewidzialna i cudownie nieważna. Gdy tylko drzwi windy
otworzyły się na dziesiątym piętrze, wypadła na korytarz i nie oglądając
się za siebie wbiegła w drzwi Lunel Agency.
Wiedziała dokładnie, co zrobią dziewczęta idące za nią. Każda z nich
stanie w kolejce, która zaczęła się formować pół godziny temu, do
otwartego przeglądu odbywającego się rano trzy razy w tygodniu, w
agencji założonej ponad czterdzieści lat temu przez Maggy Lunel, babkę
Fauve Lunel. Z wielu tysięcy stawiających się rocznie dziewcząt
przyjmowano zaledwie trzydzieści.
Strona 5
Idąc szybko do swego gabinetu Fauve pomyślała, że z tych
wszystkich dziewcząt w windzie może jedna ma minimalny cień drobnego
ułamka szansy na sukces. Może jedna z nich ma tę cechę, którą wszyscy w
agencji nazywają „błyskiem”. Otwierając drzwi do swego biura, na
których tabliczka głosiła „Dyrektor, Dział Kobiecy” zastanawiała się, skąd
one mają wiedzieć, że nigdy nie wystarcza być po prostu piękną?
***
Casey d'Augustino, asystentka Fauve, podniosła z zaskoczeniem
głowę znad egzemplarza sygnalnego „Vogue'a”, który przeglądała
przysiadłszy na fotelu. Nieduża, o kędzierzawych włosach,
dwudziestopięcioletnia Casey była o kilka lat starsza od Fauve.
- Wyglądasz, jakby poszukiwała cię Policja Konna - parsknęła
śmiechem, rozbawiona wyrazem twarzy Fauve.
- Właśnie uciekłam furiom... ugrzęzłam w windzie z całą grupą
obiecujących panien.
- Dobrze ci tak za spóźnienie.
- Jak często mi się to zdarza? - zapytała Fauve z nutą łagodnej
wojowniczości w głosie, zrzuciła płaszcz przeciwdeszczowy i z
westchnieniem ulgi zagłębiła się w fotelu. Zdjęła mokre buty i położyła na
biurku stopy w żółtawozielonych rajstopach. W złą pogodę zawsze
ubierała się ciepło i dzisiaj miała na sobie pomarańczowy sweter z golfem
i fioletowe tweedowe spodnie.
- Rzadko - przyznała Casey - ale nie musisz przepraszać, jeszcze
zdążyłaś na kryzys tygodnia.
- Kryzys? - Fauve wyjrzała przez szklane drzwi swego gabinetu
unosząc pytająco rude brwi. Wszędzie widziała normalną działalność
Strona 6
agencji, dziesiątki sekretarek rozmawiających przez całe baterie telefonów.
Dopóki działają telefony, w Lunel nie będzie żadnego prawdziwego
kryzysu.
- Kłopoty z Jane - rzekła Casey z niepokojąco poważną miną.
- Znowu! - Fauve, która zaczęła coś machinalnie rysować w
notatniku leżącym na biurku, trzasnęła ołówkiem w blat z taką siłą, jakby
to był młotek sędziego, który właśnie wydał wyrok śmierci. - Po moim
ostrzeżeniu w zeszłym tygodniu. Znowu kłopoty?
- Była umówiona na wczoraj z „Bazaarem” - zdjęcia robił Arthur
Brown. Bunny, jego stylistka, zadzwoniła z samego rana, absolutnie sina...
- Wiedziałaś, że „siny” to czarny z niebieskim? - przerwała jej
pośpiesznie Fauve, niespecjalnie chcąc, żeby jej tak pechowo rozpoczęty
dzień został kompletnie zniszczony przez najnowsze wiadomości o Jane,
najlepszej modelce z Lunel, dziewczynie, która pracowała tylko pod swym
zwykłym imieniem, nie potrzebując żadnych chwytliwych, wymyślnych
określeń, jakie nadawały sobie inne, była bowiem najlepszą błękitnooką
blondynką na świecie, posiadając urodę o sile kataklizmu, do której nie
stosowały się żadne „jeżeli”, „i” czy „ale”. Jane miała to w sobie, w
samych kościach, nieodparcie. Była jedyną modelką, jaką znała Fauve,
która była zupełnie zadowolona ze swego wyglądu, nieznośna Jane, która
wiedziała, że jest doskonała.
- Sina z wściekłości - ciągnęła Casey. - Jane pojawiła się wczoraj
spóźniona o dwie godziny, co Bunny przewidziała, bo Jane zawsze się
spóźnia. Nie o to chodzi. Miała brudne włosy. To też nie był problem, bo
stylistka je umyła. Jane zaczęła śmiertelnie obrażać faceta od makijażu, ale
wybaczył jej, bo bardzo lubi być obrażany.
Strona 7
Następnie poczuła się zbyt słabo, żeby pracować, bo nie jadła lunchu,
więc nakarmiono ją, posyłając po trzy gatunki jogurtu, zanim jej
dogodzono. Potem musiała zadzwonić do swego osobistego doradcy
astrologicznego, co trwało pół godziny. Jak dotąd wszystko w normie.
Bunny zsiniała dlatego, że po całodziennym nadskakiwaniu Jane „Bazaar”
i tak nie zrobił jej tego zdjęcia. Nie pozwoliła obciąć sobie włosów.
Fauve zerwała się na nogi. Jej śliczna, pełna życia twarz stanowiła
studium niedowierzania, a wielkie, szare oczy rozszerzyły się oburzeniem.
- Jane wiedziała, że to wstępniak na temat urody. Wiedziała, że muszą
obciąć jej włosy o pięć centymetrów - o to właśnie chodziło. Cholera! W
następnym sezonie różnica w długości włosów wynosi zaledwie pięć
centymetrów - wyjaśniłyśmy to sobie w zeszłym miesiącu, kiedy przyjęła
to zlecenie.
- Tak, ale widzisz, Jane rozmyśliła się. Jej astrolog powiedział, żeby
nie wprowadzała żadnych zmian, dopóki słońce nie zbliży się do Neptuna.
- To jest to! Jane musi odejść. Dzisiaj rozwiążę z nią umowę.
- Och, Fauve... - jęknęła Casey myśląc o planie Jane szczelnie
wypełnionym zleceniami na trzy miesiące naprzód.
- Nic z tego. Musieliśmy świecić oczami za Jane o jeden raz za dużo.
Jak mam oczekiwać, że inne dziewczęta będą dobrze się zachowywać i
ciężko pracować, jeśli puszczę jej to płazem?
- Jeśli rozwiążesz umowę, jutro będzie pracować dla Forda lub
Wilhelminy. Ludzie zniosą wszystko, żeby tylko ją mieć - jest tylko jedna
Jane - ostrzegła poważnie Casey.
- Nie masz racji, Casey. Zawsze, prędzej czy później, będzie inna
Jane - powiedziała cicho Fauve. - Ale jest tylko jedna Lunel.
Strona 8
- Dobry argument. Przyjęłam. Nie chcesz jednak omówić tego z
Maggy? - spytała Casey.
- Z Maggy! - wykrzyknęła Fauve ze zdziwieniem. - Nie miała dzisiaj
przyjść - jest piątek. - Gdy jej babka wyjeżdżała na swe zwykłe, długie
weekendy, Fauve przejmowała całą odpowiedzialność za firmę.
- Powiedziała mi, że za bardzo pada, żeby wyjechać na wieś przed
sobotą. Szefowa jest w swoim gabinecie - poinformowała Casey.
- Oczywiście, że powiem jej o Jane - rzekła Fauve z namysłem.
- Jeszcze jakieś problemy?
- Tylko jeden, na który nic nie poradzisz. Zajmuje się nim Pete -
odparła Casey mając na myśli człowieka od napraw telefonów, który
spędzał połowę każdego tygodnia na doprowadzaniu do ładu setki wyjść
na zewnątrz i dziesiątków połączeń wewnętrznych. - Coś się poplątało w
jednym z telefonów sekretarek - odbiera telefony do jakiejś wariatki, a
wariatka odbiera telefony do nas. Mówi wszystkim, żeby dobrze się
wypłakali, a potem wzięli zimny prysznic, dwie aspiryny... i żeby się
modlili.
- Zaszkodzić nie zaszkodzi - rzekła Fauve otwierając pchnięciem
drzwi gabinetu. Skierowała się do wielkiego narożnego biura, gdzie od
dawna nad światem modelek królowała Maggy Lunel.
***
Niektóre wielkie piękności starzeją się wdzięcznie; inne trzymają się
kurczowo pewnego okresu z własnej przeszłości i usiłują w nim pozostać,
z każdym rokiem jednak po trochu więdnąc; inne z kolei tracą urodę
zupełnie nagle, tak że może ją odtworzyć jedynie przelotnie wyobraźnia
ludzi, z którymi się spotykają. Maggy Lunel postarzała się bezwiekowo. Z
Strona 9
odległości sześciu metrów nadal była tą siedemnastolatką, która niegdyś
była najśliczniejszą modelką na całym Montparnasse. Z odległości trzech
metrów wyraźnie była najbardziej wyrafinowaną kobietą w Nowym Jorku,
kobietą, ożywiającą swą szczupłą figurę werwą, którą usiłowały
naśladować całe pokolenia. Z bliższej odległości nie można było poznać,
że jest po sześćdziesiątce, bo jej potężny czar nie zostawiał miejsca na
takie małostkowe obliczenia.
- Magali! Jaka szkoda z tym wyjazdem... czy Darcy bardzo jest
zawiedziony? - Fauve podbiegła, by ucałować babkę, nazywając ją jej
prawdziwym imieniem, do czego nie miał prawa nikt inny.
- Trochę zrzędził, ale potem zadzwonił do Herba Mayesa i umówili
się na lunch w „21”, co natychmiast podniosło go na duchu -
odpowiedziała Maggy ściskając wnuczkę. - Wczoraj wieczorem
powiedzieli w radiu, że jest awaria prądu, więc odmówiłam współpracy...
Jakoś tracę swoje słynne słodkie usposobienie, gdy muszę się skradać przy
świecach i piec hot doga w kominku.
- A ja myślałam, że jesteś bardziej romantyczna - koniec kolejnego
złudzenia. W każdym razie bardzo się cieszę, że tu jesteś. Postanowiłam
pozbyć się Jane... - Fauve spojrzała na Maggy na wpół pytająco, na wpół
stanowczo.
- Zastanawiałam się, kiedy do tego dojdzie. Założyłam się o to z
Loulou trzy miesiące temu.
Fauve otworzyła usta z zaskoczenia. Loulou, szefowa sekretarek i
serdeczna przyjaciółka Maggy, na niemożliwe do przewidzenia
zachowanie Jane zawsze reagowała jedynie zrezygnowaniem.
- Kto wygrał? - wykrztusiła.
Strona 10
- Oczywiście Loulou. Mimo pięciu lat usiłowań nie wygrałam
jeszcze z Loulou ani jednego zakładu. Może jednak... pewnego dnia... -
Maggy uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami. Pomyślała, że tego
ponurego poranka Fauve wygląda szczególnie czarująco w tej dzikiej
kombinacji ubrań i w żółtozielonych rajstopach. Nikt z Les Fauves, szkoły
malarstwa, na cześć której otrzymała swe imię, nie potrafiłby się jej
oprzeć. Właściwie, zdaniem Maggy, nie potrafiłby się jej oprzeć żaden
mężczyzna, choć powiedzenie tego Fauve nie byłoby może najlepszą
rzeczą. Nie dlatego, że jest próżna, ale mogłoby to zabrzmieć jak naturalna
stronniczość zwykłej babki. Od dziesiątków lat Maggy miała najlepiej w
świecie wyszkolone oko do wykrywania urody i żywiła do losu głęboką
wdzięczność za to, że Fauve nie postanowiła być modelką. Mogła zostać
najlepszą z nich - na swój własny sposób przewyższyć ją samą - ale
Maggy nigdy nie chciała, by Fauve wybrała taką właśnie karierę.
- Która godzina? - spytała nagle Fauve. - Zostawiłam zegarek w
domu - takie są skutki pośpiesznego ubierania się, a nie chcę przegapić
nowej reklamy twarogu, którą zrobiła Angel.
- Prawie dziesiąta trzydzieści.
- Dobrze. Akurat. Włączyć twój telewizor? - Fauve pokazała ręką na
telewizor, za pomocą którego Maggy śledziła różne reklamy, w których
pojawiały się jej dziewczęta. - A może jesteś zajęta? Bo mogę obejrzeć na
własnym.
- Nie, zostań tu, kochanie. Też chciałabym ją zobaczyć. Słyszałam,
że Angel przeprowadza wywiady z biznesmenami... idzie jej tak dobrze,
jak można się było spodziewać.
Fauve włączyła telewizor i usiadła w fotelu przed biurkiem Maggy.
Strona 11
Obie kobiety zwróciły uwagę na ekran, a w ciągu trzydziestu
zdumiewających sekund, Angel udało się przekonać je nawet, że twaróg z
chudego mleka może być obiektem czci smakosza.
Gdy reklama skończyła się, pogratulowały sobie uściśnięciem dłoni
śmiejąc się razem, każda na tę samą, pełną radości nutę wyzwolenia ze
wszystkich konwenansów; śmiechem, na którego dźwięk wszyscy, którzy
go słyszeli, zatrzymywali się, by go posłuchać, i gorąco pragnęli usłyszeć
go jeszcze raz.
- Słusznie przesunęłaś Angel na Dużą Tablicę - rzekła Maggy. - Ten
kawałek powinni nadawać bez końca.
- Już ją widzę, jak próbuje zdecydować, czy kupić za honorarium
blok mieszkaniowy czy stado bydła. Zadowoli się pewnie Jaguarem.
Gdy Fauve sięgała, by wyłączyć telewizor, na ekranie ukazał się
napis „Wiadomość specjalna” i dziewczyna poczekała, żeby dowiedzieć
się, co zaszło. Pojawiła się szybko mówiąca prezenterka.
Julien Mistral, uważany za największego żyjącego malarza Francji,
zmarł dzisiaj na zapalenie płuc w swoim domu na południu Francji.
Artysta miał siedemdziesiąt pięć lat. Jego córka, madame Nadine Dalmas,
była obecna przy jego śmierci. Szczegóły w południe.
Nie poruszyła się ani Fauve, ani Maggy. Zastygły w fotelach na całą
długość następnej reklamy. Nagle Maggy zerwała się i wyłączyła
telewizor, ale Fauve nadal siedziała nieruchomo ze zgaszonym wzrokiem.
Maggy podeszła do niej, pochyliła się, położyła jej ręce na ramionach i
przyciągnęła nieruchomą rudą głowę do piersi.
- Mój Boże, mój Boże, usłyszeć to w taki sposób - mruknęła
kołysząc Fauve w ramionach.
Strona 12
- Nie czuję niczego. Absolutnie niczego. Powinnam coś czuć,
prawda? - powiedziała Fauve prawie zbyt cicho, żeby Maggy usłyszała.
- To ta nagłość... ja też niczego nie czuję, ale to się zmieni. - Przez
chwilę milczały obie, mocno przytulone, nie słysząc jęku syreny
przebijającego się przez hałas ruchu na Pięćdziesiątej Siódmej ulicy. Julien
Mistral umarł i dla obu tych kobiet, które go kochały, czas się zatrzymał.
Na biurku Maggy stała jedna fotografia w ramce. Jak gdyby łączyły
się z nią po tym ciosie, każda z nich spojrzała na to zdjęcie Teddy,
największej modelki wszechczasów, dziewczyny, która była córką Maggy,
kochanką Juliena Mistrala i matką Fauve.
W końcu Maggy wstała i puściła Fauve. Jej francuska praktyczność
zwyciężyła powstrzymywane uczucia i powiedziała jej, co musi się teraz
stać.
- Fauve, pogrzeb... będziesz musiała pojechać. Chodź - pojadę z tobą
do mieszkania. Pomogę ci się spakować. Casey odbierze dla ciebie bilet na
samolot.
Fauve poruszyła się po raz pierwszy od usłyszenia komunikatu.
Podeszła do jednego z okien i wyjrzała na deszcz. Odezwała się do Maggy
nie odwracając głowy.
- Nie.
- Co to znaczy „nie”? Nie rozumiem.
- Nie, Magali, nie mogę pojechać.
- Fauve, jesteś w szoku. Twój ojciec nie żyje. Wiem, że nie
rozmawiałaś z nim ponad sześć lat, ale oczywiście musisz pojechać na
jego pogrzeb.
- Nie, Magali, nie, nie pojadę. Nie pojadę. Nie mogę.
Strona 13
2
Paryż był en fete, zakochany w sobie. Był majowy poniedziałek 1925
roku i wszyscy sąsiedzi zgadzali się ze sobą, że nigdy za ich pamięci
kasztany nie dźwigały aż tylu kremowych piramid kwiatów. Znajdowali
czas, by zauważyć pochód błękitnych dni i gwiaździstych nocy tylko
wtedy, gdy nie byli zajęci plotkowaniem, bo nigdy w całej historii tej
stolicy wszystkich stolic ferment światów sztuki, mody i towarzystwa nie
dawał tak pikantnego, odurzającego wina.
Tego majowego poranka Chanel była zajęta w swojej pracowni
tworzeniem pierwszego małego, czarnego kostiumu; tego ranka Colette
wygładzała gorszący rękopis „La Fin de Cheri”. Młody Hemingway i na
wpół ślepy James Joyce pili razem o świcie w jakimś lokalu, a Mistinguett
miała poprzedniego wieczora premierę w Casino de Paris, po raz kolejny
udowadniając z niezawodnością wielkiego toreadora domagającego się
oklasków tłumu, że sztuka schodzenia ze schodów należy do niej. Bracia
Cartier kupili najbardziej niezwykły naszyjnik na świecie, trzy
nieskazitelne sznury różowych pereł, zebranie których zajęło dwa wieki - a
wielu zastanawiało się, komu go sprzedadzą.
Naszyjniki z pereł nic nie obchodziły Maggy Lunel, stojącej na rogu
ulicy na Montparnasse, zwanej Carrefour Vavin. Pochłaniała drugie
śniadanie, garść gorących smażonych ziemniaków właśnie kupionych u
ulicznego sprzedawcy za cztery centymy. Była w Paryżu mniej niż
dwadzieścia cztery godziny i stwierdziła, że ucieczka z domu w Tours w
wieku siedemnastu lat w poszukiwaniu przeznaczenia, to sprawa
piekielnie zaostrzająca apetyt.
Przechodnie na rue de la Grandę Chaumiere odwracali się, by rzucić
Strona 14
na nią okiem po raz drugi, a nawet i trzeci. Stała, jakby chodnik należał do
niej, wysoka, o długich nogach i rękach, nie zażenowana i najwyraźniej
nieświadoma sprzeczności między jej twarzą i ubraniem. Mała chłopięcą,
sportową sylwetkę będącą właśnie w modzie, a ubrała się w
najmodniejszą, schludną plisowaną spódnicę z granatowej serży,
przykrywającą kolana, i białą bluzkę z krepy, wykładaną na spódnicę,
ściągniętą paskiem poniżej talii.
Lecz w czasach gdy żadna dama, bogata czy uboga, nie pokazywała
się na ulicy bez kapelusza, miała odkrytą głowę, a jej twarz nie była
wymodelowana i pomalowana na podobieństwo lalki - cherubinka o
ustach w kształcie serca, pokryta grubą warstwą pudru i różu, co cieszyło
się takimi względami, że kobietom wszędzie udało się wyglądać tak samo.
Miała mocną, zuchwałą urodę czasów, które nadejdą dopiero za ćwierć
wieku. Jej kości policzkowe były dwoma bułatami pod naciągniętą białą
skórą, a głowę na długiej szyi nosiła dumnie jak sztandar wojenny.
W czasach gdy wszystkie kobiety ścinały włosy, jej spadały długą,
prostą falą, lśniącą jak ciemnopomarańczowy dżem z moreli, a jej grube,
niemodnie nie wyskubane brwi były tylko o parę odcieni ciemniejsze nad
oczyma rozstawionymi prawie zbyt szeroko. Szczere, błyszczące i szeroko
otwarte, jaśniały świeżością białek i żółtozielonymi tęczówkami
przypominającymi kieliszek Pernoda nie rozcieńczonego wodą. Wargi
Maggy były tak pełne i widoczne, że stanowiły centrum jej twarzy, sygnał
tak wyraźny jak drogowskaz.
Maggy Lunel z żalem żująca resztki ziemniaków wyglądała jak
wielki złocisty kot w podmuchu wiatru. Nic w jej pewnej siebie postawie
nie zdradziłoby postronnemu obserwatorowi jej wieku, ale skórę miała
Strona 15
delikatną i świeżą jak dłonie niemowlęcia, a jej dobrze uformowany,
prosty nos był nakrapiany delikatnymi piegami.
Maggy wytarła ręce chusteczką i rozejrzała się po Carrefour Vavin.
Stała o krok od bulwaru Raspail. Po drugiej stronie tej szerokiej ulicy
zaczynała się rue Delambre. Z jej miejsca na chodniku wydawało się, że
wszystkie inne ulice schodzą w dół. Mała uczucie, że znajduje się na
szczycie łagodnego wzgórza pośrodku wielkiej, otwartej przestrzeni, jakby
to skrzyżowanie było główną aleją wielkiego miasta, stanowiąc samo w
sobie skończoną całość. W każdym kierunku rozciągał się rozległy widok
świeżego, wietrznego wiosennego nieba, przeszytego czubkami
kwitnących kasztanów. Lecz w tym widoku nie było nic spokojnego.
Samo powietrze przenikały iskry energii i nawet gołębie wyglądały na
zajęte. Maggy wydawało się, że przechodnie nieomal biegną do swych
tajemniczych miejsc przeznaczenia.
Och, pomyślała, jak szaleńczo chcę zgnieść Paryż w zębach, żuć i
żuć aż obejmę to miasto w posiadanie, tę zamkniętą skrzynię pełną
budzących pożądanie skarbów. Niecierpliwie przesunęła ciężar ciała z
jednej nogi na drugą, chcąc już zacząć, i zaczęła lekko uderzać o chodnik
zgrabnym pantofelkiem na obcasie „Louis” i zapinanym z boku na pasek,
kręcąc głową, bo chciała zajrzeć do środka każdej przejeżdżającej
taksówki, tak ogarnięta ciekawością i zapałem, że nie zauważyła, iż sama
stała się obiektem zainteresowania rosnącej wokół niej grupy ludzi. Była
to dziwaczna zbieranina: młode kobiety w tanich, kolorowych ubraniach,
stare kobiety w fartuchach i kapciach; dziadkowie z papierosami lub
fajkami i małe dzieci ciągnące matki za ręce; chłopcy i dziewczynki, które
z pewnością powinny być w szkole, a wszyscy czekali w atmosferze pełnej
Strona 16
rezygnacji cierpliwości, co sprawiało, że Maggy wyglądała jak nerwowa
klaczka napierająca na barierę startową.
Stopniowo utworzyli wokół niej nieregularne koło. Rozmowy
ucichły, stali patrząc na obcą i trącając się łokciami.
- Czekasz na kogoś? - spytała hoża trzydziestopięcioletnia kobieta.
Maggy podniosła zdumiony wzrok, spojrzała po kole i uśmiechnęła się.
- Cała w tym moja nadzieja, madame. Jestem we właściwym
miejscu, prawda?
- To zależy.
- To giełda modelek? Czy to nie tutaj czeka się na pracę jako
modelka?
- To tu - powiedział dwunastoletni chłopiec spoglądając na nią z
żarliwym zainteresowaniem. - Ja też jestem z branży. Jeszcze nawet się nie
urodziłem, kiedy po raz pierwszy mnie malowano - pochwalił się. - Ale
moja mama była w ostatnim miesiącu.
- Zamknij się, durniu - powiedziała jego matka, popychając go za
siebie.
- Ty nie jesteś modelką - rzekła oskarży cielsko. Instytucja foire aux
modeles powstała jakieś siedemdziesiąt pięć lat temu na Montmartre, gdy
zawodowe modelki zbierały się wokół fontanny na Place Pigalie, a artyści
przychodzili tam, by je wynająć. Kiedy malarze przenieśli się na
Montparnasse, modelki poszły za nimi i nadal w każdy poniedziałkowy
ranek wystawały na ulicy czekając na pracę.
Od pokoleń żyły z tego zajęcia całe rodziny i pojawienie się wśród
nich Maggy zostało powitane z wielką niechęcią, jaką każda grupa
zawodowców okazuje oczywistemu amatorowi.
Strona 17
- Jeśli ktoś zapłaci, by mnie malować - odparowała Maggy - to czy
nie będę wtedy modelką?
- A więc sądzisz, że to wszystko, tak? To cholernie ciężka praca,
moja śliczna młoda damo.
- Świetnie - rzekła Maggy stanowczo, wpychając ręce do kieszeni
spódnicy i stając prosto i pewnie w swych ciasnych, nowych pantoflach.
Modelki, które przysunęły się bliżej, aby posłuchać tej rozmowy,
zastawiając chodnik, nagle wycofały się i wszystkie spojrzały na ładną
dziewczynę w ciasno dopasowanym, zielonym jak jadeit kapeluszu w
kształcie hełmu, tkwiącym na krótko ostrzyżonych, ciemnych włosach.
Kroczyła zamaszyście ulicą z uwieszonymi u obu ramion, wpatrzonymi w
nią mężczyznami. Gdy spostrzegła Maggy, powiodła po niej fachowo
wzrokiem. Uniosła w zdumieniu brwi i wzruszyła lekceważąco
ramionami. Rzuciła na tyle głośno, żeby wszyscy ją usłyszeli: - A więc
takie dzikuski przyjeżdżają teraz z prowincji, tak? Ta tyka do fasoli
najwyraźniej nigdy nie widziała nożyczek. Zastanawiam się, czy w ogóle
słyszała o mydle i wodzie... gdzieś tu mocno zalatuje podwórkiem. -
Roześmiała się pogardliwie, udając, że nie słyszy wywołanej przez jej
uwagi fali chichotów i zniknęła w głębi ulicy.
- Kto to jest ta... osoba? - zapytała Maggy z oburzeniem.
- To Kiki de Montparnasse, a ty jej nawet nie rozpoznałaś? To jest
dopiero modelka - królowa nas wszystkich. - Kobieta z zadowoleniem
podkreśliła ignorancję Maggy. - Wszyscy znają Kiki i Kiki zna
wszystkich. Ty rzeczywiście jesteś zielona.
Maggy już chciała coś powiedzieć, gdy poczuła na ramieniu czyjąś
rękę, która gwałtownie ją odwróciła.
Strona 18
- Co my tu mamy? - Patrzyło na nią dwóch mężczyzn. Ten, który to
powiedział, był niższy od niej, ubrany w modną oblamowaną marynarkę i
nieskazitelnie wyprasowane spodnie. W krawacie miał wpiętą ozdobną
szpilkę, a na głowie nosił na bakier słomkowy kapelusz. Miał małe,
sprytne oczy i uśmiech pokazujący drobne, żółte zęby.
Drugi mężczyzna był tak monumentalny jak ogromne drzewo, o
które się opierał. Jego oczy, błękitne jak otwarta woda, niepokoiły
spokojem i niewzruszonością spojrzenia. Miał 193 centymetry wzrostu i
sprawiał wrażenie dzikości, ale i szlachetności, które w tej zatłoczonej
miejskiej scenerii zaskakiwało podwójnie, ponieważ nie było
utemperowane miejskim obyczajem czy innymi względami. Mógłby być
alpinistą spoglądającym z wysokości zdobytego szczytu na świat leżący w
dole. Miał wspaniałą głowę arogancko osadzoną na szerokiej, mocnej szyi,
szerokie, otwarte czoło, wydatny, śmiały nos i szerokie usta. Włosy miał
ciemnorude, kędzierzawe i zmierzwione. Gdy patrzył taksująco na Maggy,
wyglądał jak wyłaniający się z przeszłości, dzielny kawaler na koniu w
drodze do bitwy - mimo brązowych spodni ze sztruksu, jakie nosili
robotnicy, i rozpiętej pod szyją niebieskiej koszuli.
- Jak myślisz, Mistral? - zwrócił się do niego niższy. Ujął Maggy pod
brodę i powoli odwrócił jej głowę. - Bardzo interesujące, co? Oczy -
bardzo ciekawy kolor. I jest coś zdecydowanie niezwykłego - nawet
dziwnego - w tych ustach, odrobinkę kanibalistyczne, nie powiedziałbyś?
Van Dongen niewiele by z tym zrobił. - Dotknął włosów Maggy, jakby
były jakimś materiałem w sklepie, rozcierając je między kciukiem i
palcem wskazującym. - Hmmm... przynajmniej są czyste i nie obcięte.
Maggy stała zesztywniała z zaskoczenia. Nigdy w życiu nie dotykał
Strona 19
jej tak żaden mężczyzna. W odruchowej samoobronie skupiła się na
neutralnym przedmiocie, trzech pęczkach porów, które trzymał jak książkę
pod pachą wyższy mężczyzna. Gdy palce niższego uniosły jej włosy znad
uszu, by mógł się przyjrzeć jej profilowi, postąpiła do przodu, wyciągnęła
rękę i chwyciła duży por za włochate, szarawe korzenie. Podniosła go do
ust i przegryzła na pół, upuszczając na chodnik długie, zielone liście.
Mężczyzna w oblamowanej marynarce, Vadim Legrand, znany wszystkim
jako „Vava”, opuścił rękę i patrzył, jak Maggy żuje. Odgryzła jeszcze
jeden kęs.
- Mogłabyś poprosić - powiedział Julien Mistral.
- Jak się ogląda zwierzęta w zoo, trzeba je także karmić - odparła
Maggy energicznie poruszając szczęką. Mistral nie uśmiechnął się.
- Mistral - rzekł Vava zdecydowanym tonem - wezmę ją do akademii
i zobaczę, jak wygląda. Chodźmy. - Gestem nakazał Maggy, aby poszła za
nim do akademii malarstwa przy rue de la Grande Chaumiere odległej o
kilka kroków.
- Dlaczego? Już pan na mnie patrzył. Czego jeszcze pan chce? -
sprzeciwiła się Maggy.
- Chce zobaczyć twoje cycki - wyjaśnił chłopiec z ważną miną.
- Tutaj? Teraz? - spytała z oszołomieniem. Matka chłopca roześmiała
się złośliwie.
- Rusz dupę, dziewczyno. Dalej, rozbierz się w pustej klasie tak jak
my wszystkie. Myślisz, że chowasz coś specjalnego, czego jeszcze nie
widzieli? Och, te debiutantki! Myśli, że to z masy perłowej.
- Idziesz czy nie? Zdecyduj się - ponaglił ją Vava. - Tak naprawdę to
nie potrzebuję dzisiaj modelki.
Strona 20
- Tak - Maggy usłyszała własny głos. - Oczywiście.
Odwróciła się i poszła za nim szybkim krokiem, usiłując zniknąć z
oczu tłumu modelek zanim zauważą falę gorąca, jaką poczuła na twarzy,
rumieniec prześladujący ją przez całe życie.
- Czekaj, Vava. - Mistral przegonił ją jednym krokiem i zatrzymał
mniejszego malarza. - Ja wezmę tę dziewczynę.
- Ja ją pierwszy zobaczyłem.
- A cóż to za różnica, do diabła? Czy nie mylisz mnie czasem z kimś,
kogo to obchodzi, Vava?
Vava zaprezentował swój żółty uśmiech.
- To już dwunasty raz jak robisz mi coś takiego.
- Kiedy czegoś chcę, a nie tylko, żeby ci dokuczyć.
- Ach, brawo! To najbliższa przeprosinom rzecz, jaka kiedykolwiek
wyszła z twoich ust, Mistral. Weź ją. Weź ją! I tak muszę popracować nad
portretem madame Blanche. Nikt nie kupuje twoich rzeczy, więc masz
czas, by zaspokajać ciekawość. Powiedz mi tylko, czy stać cię na
opłacanie modelki?
- A kogo stać, do diabła? Ale nie stać mnie też na spędzanie czasu na
malowaniu pochlebnych portretów bogatych kobiet - odrzekł obojętnym
tonem Mistral, nie dbając o to, czy Vava się obrazi.
- Chodź - powiedział Mistral do Maggy, żegnając się z Vavą krótkim
uściskiem ręki. Wyjął scyzoryk, obciął korzenie od kolejnego pora, podał
go jej i ruszył bulwarem du Montparnasse nie oglądając się, czy idzie za
nim. Maggy wzięła por i wetknęła go jak chusteczkę do kieszeni chłopca,
który przedtem z nią rozmawiał, i popędziła za Mistralem gwiżdżąc
fragment jawajskiej melodii - natrętnie chwytliwej muzyki tanecznej, która