Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Widerski Adam - Proroctwo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Copyright © by Adam Widerski, 2021
Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022
All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz
udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa
pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Zdjęcie na okładce: © by Blackmoon9/iStock
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek,
[email protected]
Ilustracje wewnątrz książki: © by Blackmoon9/iStock
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-8290-124-5
Wydawnictwo WasPos
Warszawa
Imprint Mroczne Historie
Wydawnictwo WasPos
Warszawa
Wydawca: Agnieszka Przyłucka
[email protected]
www.waspos.pl,
tel:691962519
Strona 5
Spis treści
Strona tytułowa
Karta redakcyjna
Dedykacja
Cytat
Prolog
1
2
3
4
5
6
7
8
9
10
11
12
13
14
15
16
17
Notatnik Barkasa
Epilog
Posłowie
Strona 6
Natalio,
Ty we mnie wierzyłaś!
Dzięki Tobie jest ta książka!
Strona 7
Prawda człowieka to przede wszystkim to, co ukrywa.
André Malraux
Książka jest całkowicie fikcją literacką, a zbieżność
imion, nazwisk lub sposobu postępowania bohaterów
pełniących funkcje państwowe czy samorządowe jest
przypadkowa i niezamierzona. Autor osadził fabułę w
realnych miejscach, próbując oddać ich prawdziwy
wygląd, z zastrzeżeniem dostosowania do powieści.
Strona 8
Prolog
16/17 listopada 2010 r.
– Kocham cię, Renia – powiedział z czułością między
pocałunkami wysoki, szczupły blondyn.
Trzymał w objęciach drobną osiemnastolatkę. Sam miał
zaledwie rok więcej. Poznali się niecały miesiąc temu na
lokalnej dyskotece. Burza loków. Wyrazisty makijaż. Od razu
mu się spodobała. Podobnie jak jej obcisła sukienka, sięgająca
ledwie za pupę, oraz kabaretki. Włożyła je mimo kilku stopni.
Spotkali się godzinę temu. Większość czasu pochłaniało im
okazywanie namiętności poprzez łapczywe pocałunki oraz
intymne pieszczoty. W zamierzeniu szli na szczyt Ślęży. Był to
pomysł Roberta.
– Ja ciebie też – szepnęła, dotykając chłopaka w okolicy
krocza.
Jęknął zadowolony. Jego dłoń powędrowała pod sukienkę.
Może spełni swój plan jak najszybciej.
– Chodź. Już niedaleko.
Pociągnął dziewczynę za rękę. Szli około dziesięciu minut,
spoglądając wciąż na siebie. Mrok był nieprzenikniony, a cisza
wręcz nieziemska. Światło z latarek skakało w rytm kroków.
Robert nie bał się, że zgubi drogę. Znał prawie wszystkie szlaki
na Ślężę, a ten służący za trasę gospodarczą był najprostszy.
Strona 9
Poszczególne trakty często się przenikały. Ścieżka pięła się
niezbyt stromo, przez co stanowiła dłuższy odcinek.
Pokonali ostatni zakręt i wyszli wprost na rozległy szczyt
góry, tuż obok schodów prowadzących do nieczynnego kościoła.
Robert nigdy nie był przesadnie religijny, ale zarys murów i
panująca wokół cisza przyprawiały go o gęsią skórkę.
– Upiornie tutaj – wyznała Renia ze strachem, obciągając
sukienkę, jakby wstydziła się swojego stroju.
Robert nie chciał pozwolić, aby lęk popsuł jego zamierzenia.
Przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował czule, pieszcząc
jej piersi.
– Ze mną nic ci się nie stanie – szepnął do ucha. –
Przeżyjemy cudowne chwile.
Popchnął ją delikatnie w stronę jamy znajdującej się tuż przy
podstawie schodów. Wyglądała jak jaskinia, ale miała około
dziesięciu metrów długości. Każdy mieszkaniec Masywu Ślęży
wiedział, że jest to krypta, w której mieściły się pozostałości
fundamentów po ruinach zamku piastowskiego. Archeolodzy
szukali ich intensywnie. Podobno odkryto jakieś fragmenty, ale
prace ustały ze względów finansowych. Wnęka była
wykorzystywana przez okolicznych mieszkańców w zupełnie
odmiennych celach. Wydrążony otwór zawierał liczne kamienie,
korzenie drzew i inne podziemne części roślin.
– Do jaskini? – Renia przystanęła niepewnie. – Boję się.
– Nie bój się, będzie cudownie. Ze mną nic ci nie grozi –
powtórzył i pocałował ją ponownie.
Uległa, wchodząc do groty. Przywarli do siebie, oddając się
namiętności. Żadna część ciała nie była dla nich niedostępna.
Robert odwrócił dziewczynę plecami do siebie. Przywarł do
niej. Szeptał czułe słówka, pieszcząc dłonią piersi. Druga
powędrowała między nogi. Renia oparła się rękoma o wilgotną
ścianę. Pochyliła się, a Robert zwinnym ruchem ściągnął jej
Strona 10
kabaretki i bieliznę. Kobieta poczuła pod stopami coś
miękkiego, gdy wszedł w nią mocno.
– Nadepnęłam na coś dziwnego – jęknęła.
Niczego nie widzieli, ponieważ wyłączone latarki odłożyli na
bok.
– Ziemia jest miękka po deszczu – odparł od niechcenia.
Buzował w nim testosteron, któremu dał upust poprzez
gwałtowne pchnięcia. Jaskinię przeszyły dźwięk uderzeń ciał
oraz jęki dziewczyny, zwielokrotnione echem. Robert
wykonywał ruchy frykcyjne tak energicznie, że w pewnej chwili
stopa Reni przesunęła się po miękkim podłożu. Oboje stracili
równowagę, padając na nieregularny kształt. Ona pierwsza
włączyła latarkę, której światło odbiło się od szeroko otwartych
oczu pozbawionych życia.
Wydarła się na całe gardło, wybiegając z jaskini. Nie
zwracała nawet uwagi na opuszczoną do kolan bieliznę.
Strona 11
1
Łódź, 17 listopada 2010 r.
– Wyglądasz jak tragarz w nowojorskim hotelu Hilton. – Łukasz
Majski zaśmiał się, spoglądając na swojego przyjaciela, a
jednocześnie zawodowego partnera w Czwartym Komisariacie
w Łodzi.
Wysoki na metr dziewięćdziesiąt, odznaczający się sporą
muskulaturą mężczyzna szedł w jego kierunku bardzo
chwiejnym krokiem obładowany bagażami. W jednej ręce
dzierżył czerwoną walizkę, w drugiej słusznych rozmiarów
ekotorbę wypełnioną po brzegi rozmaitymi rzeczami. Zielonym
kocem, popielatą poduszką, owalną kosmetyczką czy
granatową bluzą polarową, której zagniecenia pokazywały, że
została potraktowana pięścią podczas schodzenia po schodach
bloku mieszkalnego mieszczącego się przy Marii Skłodowskiej-
Curie.
– Żartowniś się znalazł. Łukasz Daniec z dwoma laskami u
boku – sapnął Piotr Krzyski, doczłapując do nowiutkiego subaru
legacy.
Był w szoku, gdy dowiedział się, że Urząd Miasta wraz z
Komendą Miejską zrobili mu taki prezent jako rekompensatę za
straty materialne poniesione podczas ostatniego śledztwa z
alkoholowym mordercą w roli głównej1. Samochód przyciągał
wzrok. Wszystko za sprawą lakieru – jasnoniebieski metalik –
Strona 12
oraz dołączonych sportowych progów. Szpanerski bajer, ale
mało praktyczny tam, dokąd się wybierali.
Krzyski zrzucił torby na chodnik obok Majskiego
opierającego się o otwartą klapę bagażnika. Następnie zdjął
napięty do granic możliwości plecak, który jego partnerka,
Marta Bukowska, podała mu przed wyjściem z mieszkania.
Wylądował on tuż pod nogami przyjaciela. Mężczyzna stęknął z
wysiłku i złapawszy się za łydkę, energicznie ją rozmasował.
– Kolejny skurcz?
– Nie, lubię się tak pomiziać po nodze w jesienne
przedpołudnie – prychnął Krzyski, na co Majski wybuchnął
śmiechem.
Wzajemnie przekomarzanie się było ich normalnym
sposobem komunikacji. Zarówno podczas pracy policyjnej, jak i
prywatnie. Znali się przez większość swojego ponad
trzydziestoletniego życia. Razem ukończyli Wyższą Szkołę
Policyjną w Szczytnie, a potem dostali robotę w wydziale
kryminalnym w jednym z łódzkich komisariatów pod wodzą
charyzmatycznego inspektora Ryszarda Walskiego,
piastującego jednocześnie funkcję komendanta jednostki.
Wspólnie dochrapali się również stopnia komisarza.
– Śmiej się, śmiej, zaraz ja pęknę ze śmiechu, gdy będziesz
upychał torby. Ciekawe, gdzie je wciśniesz.
Majski podążył wzrokiem na tył auta. Mina mu zrzedła.
Bagażnik był wypełniony niemal całkowicie. Nie było szans,
żeby jeszcze coś wcisnąć. Pozostało jedynie wrzucić walizki na
tylną kanapę. Kilkugodzinna jazda czterech dorosłych osób w
tak szczelnie wypełnionym samochodzie nie była jednak
wymarzonym rozpoczęciem ich odgórnie zarządzonego urlopu.
– Jedziemy raptem na dwa tygodnie. Po co im tyle tego?
Majski wskazał wejście do bloku zdecydowanym ruchem
ręki. Na drugim piętrze znajdowało się mieszkanie Piotra
Strona 13
Krzyskiego, w którym Marta i jego żona Alicja pakowały
ostatnie „najpotrzebniejsze” rzeczy.
Działo się tak już od ponad dwóch godzin, a liczba bagaży
zwiększała się wraz z każdym kursem.
– Nawet nie wyobrażasz sobie, ile jeszcze zostało mniejszych
tobołów – westchnął przeciągle Krzyski.
– Mówiłem, żeby kupić trumnę. – Majski wskazał głową dach
samochodu.
– Po moim trupie.
– Zmieściłbyś się tam.
– Nie po to dostałem odpicowane cacuszko, żeby szpecić je
boxem dachowym. – Piotr popukał się palcem wskazującym w
czoło. Zmierzył przyjaciela wzrokiem do stóp do głów. – A ty już
się ubrałeś, jakbyś wybierał się na tamten świat.
– Grunt to się dobrze prezentować, a nie jak flejtuch.
Tym razem Krzyski parsknął śmiechem. Uwielbiał
przebywać z partnerem, mimo że różnili się w niemal
wszystkich aspektach: od sposobu bycia aż po styl ubierania.
Popielaty polar, pognieciony, czarny podkoszulek z logo
browaru oraz jeansy i niebieskie trampki wypadały mizernie
przy eleganckim swetrze, wyprasowanej, bordowej polówce,
materiałowych spodniach z kieszeniami oraz wygodnych
półbutach. Nawet fryzura Łukasza była dopieszczona w
przeciwieństwie do bardzo krótkiego jeża partnera. Podobnie
było z charakterem. Majski był uporządkowany, lubił harmonię
i ład. Notował wszystko skrupulatnie. Krzyski zaś chaotyczny,
spontaniczny, nieokiełzany, a czasami brutalny. Jedną cechę
mieli wspólną – poczucie humoru. Tworzyli zgrany duet
śledczych i uzyskiwali wysoki poziom skuteczności. A
przynajmniej tak było do ostatniej sprawy, nad którą pracowali
w lipcu obecnego roku.
Otwierał już usta, aby odgryźć się przyjacielowi, gdy
przenikliwy dźwięk klaksonu rozniósł się po parkingu.
Strona 14
Mężczyźni zwrócili głowy w kierunku bramy wjazdowej. Tuż za
nią stał bordowy jeep liberty na dolnośląskich tablicach
rejestracyjnych.
– Co ona tu robi? – zapytał zaskoczony Krzyski, odwracając
się do partnera, który oparł się na kontuzjowanej nodze
podczas próby upewnienia się, że za kierownicą siedzi dobrze
znana im osoba.
Gdyby w ostatniej chwili nie złapał się brzegu samochodu,
runąłby jak długi. Krzyski podskoczył, aby pomóc mu odzyskać
równowagę, ale Łukasz odtrącił jego rękę.
– Zamiast mnie obmacywać, lepiej otwórz bramę, bo zaraz
komuś okna wylecą od tego ciągłego trąbienia.
Piotr pogrzebał w kieszeni polaru. Jak na złość niewielki
pilot schował się na samym dnie, przykryty kluczami od auta,
dokumentami oraz zużytymi chusteczkami. Wyszarpnął je
wszystkie i przy akompaniamencie spadających rzeczy wcisnął
jeden z guzików na owalnym przekaźniku.
Po kilkunastu sekundach zaparkował przed nimi
zeszłoroczny model jeepa wypolerowany i świecący od
niedawnego mycia ze specjalną warstwą wosku. Policjanci znali
go doskonale. Mimo że formalnie właścicielka była zatrudniona
w Komendzie Miejskiej przy ulicy Sienkiewicza, to ze względu
na rozwiązywanie spraw kryminalnych z całego miasta przez
ich wydział, pracowała głównie w jednym z gabinetów w tak
zwanej „Czwórce”.
– Czołem, moi podopieczni. Gotowi na regenerację na
zboczach tajemniczej góry? – zapytała zdumionych mężczyzn
Krystyna Wojak, wysiadając zgrabnie z terenowego auta.
Postura pięćdziesięcioośmiolatki nie pasowała do gabarytów
samochodu. Kobieta była bardzo drobna, o pociągłej twarzy i
kasztanowych włosach. Wyróżniała ją ponadczasowa elegancja
w ubiorze. Krzyski i Majski nie pamiętali, żeby kiedykolwiek
widzieli Krystynę w innym stroju niż odświętna garsonka.
Strona 15
– Co ty tutaj robisz? – wyraził zdziwienie Piotr.
– Mówiłaś, że będziesz na nas czekać na miejscu, szykując
niespodziankę – włączył się Łukasz, wygładzając energicznie
zagniecenie na rękawie.
– Rzeczywiście myślałam, że pojadę od razu po odprawie u
inspektora Walskiego, ale po rozmowie z miejscowymi
pracownicami okazało się, że muszę skoczyć na zakupy. Poza
tym, wiecie, pakowanie… – Zwróciła wzrok na pełen bagażnik,
uśmiechając się niewinnie. – Widzę, że też macie z tym
problem.
Krzyski machnął rękoma w geście lekceważenia i
zrezygnowania. Majski zaś wzruszył ramionami z miną
mówiącą: „Ach, te kobiety”.
– Resztę zapakujecie do mnie. – Spojrzała na zegarek.
Jedenasta. Cmoknęła, kręcąc głową. – Trzeba pogonić
dziewczyny, bo jeszcze dzisiaj idziemy na wycieczkę.
– Jaką? – dopytał się Łukasz.
– To będzie coś, co pozwoli wam zapomnieć o
zmartwieniach, a wzbudzi w was zachwyt.
– Mówisz o Ślęży? – zagadnął Majski.
Pierwotnie wyjazd był nie po jego myśli. Wolał wrócić do
pracy. Świadomy był jednak swojego stanu fizycznego, który
dyskredytował go zupełnie. Szybki research internetowy o
miejscu wyjazdu wprawił go w zaciekawienie.
– Wiesz, jak to brzmi? – dodał Piotr.
– Domena śledczego. Wszędzie doszukuje się intrygi –
stwierdziła teatralnie poważnym tonem, nachylając się do
Krzyskiego. Uśmiechnęła się tajemniczo. – Szkolna młodzież
przeżyła, więc też dacie radę. A teraz w drogę!
– Idźcie po dziewczyny, a ja przeładuję co nieco z subaru do
twojego jeepa – zarządził Krzyski, chwytając leżące na
chodniku torby.
Strona 16
Krystyna Wojak rzuciła w jego kierunku kluczyki i raźnym
krokiem podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je na
oścież, czekając na Majskiego, który z tylnej kanapy subaru
wyciągnął dwie kule. Bez nich nie postawiłby więcej niż
kilkanaście kroków, z powodu usztywnionego przez ortezę
prawego kolana. Następnie ruszył w stronę bloku powolnym,
nieregularnym tempem.
Krzyski obserwował, jak oboje znikają we wnętrzu budynku.
Właśnie o to chodziło. Rzucił niedbale torby do połowy
zapełnionego bagażnika jeepa i oparł się plecami o tylne drzwi.
Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego,
mocno się zaciągając.
Zamknął oczy, wsłuchując się w szum liści, kołysanych
jesiennymi podmuchami wiatru. Było ich wiele na drzewach
mimo połowy listopada. Wszystko za sprawą wyjątkowo
wysokich temperatur w dzień i w nocy. Jednym słowem nic,
tylko upajać się prawdziwą polską złotą jesienią. Niestety
Krzyskiemu nie było to dane. Problemy zaczęły się ponownie
kumulować. Postanowił jeszcze raz przeanalizować wydarzenia
z ostatnich miesięcy.
To śledztwo wywróciło jego życie do góry nogami. O ile
fizycznie doszedł już do siebie, to psychicznie był strzępkiem
nerwów. Z dnia na dzień czuł się coraz gorzej, a nagromadzone
emocje potrzebowały upustu. I znalazły go.
Odpalił kolejnego papierosa. No właśnie. Papierosy. Jedyna
trwała pamiątka po sprawie. A na dodatek wulgaryzmy,
nerwowe i zbyt gwałtowne reagowanie na zwykłe sytuacje.
Czasami trudno mu było się kontrolować. Wszystko wiązało się
z kilkoma jego utrapieniami.
Głównie relacja z jego ukochaną Martą. Porwanie i gwałty
wpędziły ją w silną depresję. Opiekował się nią z całych sił. Był
czuły, wyrozumiały, pomocny, biegł na każde zawołanie.
Pocieszał, przytulał albo po prostu towarzyszył, gdy zapadała w
Strona 17
marazm. Siedziała wtedy z podkurczonymi nogami na
podłodze, ściskając kolana, wpatrując się w jeden punkt.
Potrafiła tak trwać nawet godzinę. Dwoił się i troił, aby pomóc
jej wrócić do normalnego życia. Nie poddawał się, chociaż
ciągle widział pustkę w jej oczach.
Pomimo tych prób między nimi panował chłód. Gesty były
wymuszone, a kontakt fizyczny został ograniczony do minimum.
Kością niezgody była również ciąża kobiety. Wieść o tym spadła
jak grom z jasnego nieba. Kiedy opadły emocje, pojawiła się
radość z bycia ojcem. Marta jednak bała się dotykać czy mówić
do rozwijającego się płodu. Unikała tematu, a gdy wypływał,
jeszcze bardziej zamykała się w sobie i płakała nieustannie.
Musiał przyznać, że zaczynał zazdrościć Łukaszowi. Nie
żmudnej rehabilitacji, ponieważ obawiał się, że jego przyjaciel
może nigdy nie wrócić do całkowitej sprawności. Tylko postawy
jego żony Alicji. Podczas każdego spotkania Krzyski widział jej
promienną radość. Nie dziwił się temu. Odzyskała męża, który
jedną nogą znajdował się na tamtym świecie. Od czasu
poprzedniego śledztwa nie pracowała. Postanowiła, że wróci do
życia zawodowego dopiero, kiedy Łukasz będzie w pełni
sprawny. Poświęcała mu cały swój czas.
Krzyski wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, stanowiącą
idealne podsumowanie jego sytuacji. Powoli zaczynał także
tracić cierpliwość względem efektów pracy Krystyny Wojak.
Kobieta pełniła rolę psychologa policyjnego dla łódzkiej policji.
Pomagała funkcjonariuszom i wyciągała ich z różnego rodzaju
traum oraz depresji po nieoczekiwanych wydarzeniach, od
dobrych piętnastu lat. W ramach kompleksowej opieki udzielała
również pomocy rodzinom mundurowych. Mogła pochwalić się
sukcesami w przezwyciężeniu zapaści emocjonalnej i
ułatwieniu powrotu do pracy wielu policjantom.
Podobnie było z nimi. Po sprawie alkoholowego mordercy,
jeszcze podczas kilkutygodniowego pobytu w szpitalu, Marta
Strona 18
została objęta pomocą psychologiczną w postaci regularnych
spotkań z Krystyną Wojak. Z początku odbywały się one trzy
razy w tygodniu, a po wypisaniu zmniejszono ich częstotliwość
do dwóch. Były bardzo emocjonalne.
Krzyski nie wiedział, co dalej o tym myśleć. Odnosił
wrażenie, że stan jego ukochanej ustabilizował się, a ich relacja
w końcu całkowicie wygaśnie. Resztki nadziei podtrzymywały
zapewnienia Krystyny, że widzi znaczną poprawę i choć przed
Martą długa droga do wyjścia z depresji, to symptomy zmiany
postrzegania siebie są wyraźne. A zaproponowany pomysł może
je bardziej uwidocznić.
Chciał w to wierzyć, dlatego się zgodził. Aczkolwiek w jego
głowie od razu pojawiły się wątpliwości, co tak naprawdę dają
rozmowy z Krystyną.
Mieli do tej formy pomocy różny stosunek. Majski uważał, że
są przydatne i pomagają mu „stanąć na nogi” po wybuchu w
domu podejrzanego na początku poprzedniego śledztwa,
otarciu się o śmierć, długiej hospitalizacji i rehabilitacji.
Krzyski natomiast podchodził sceptycznie do swoich spotkań
z psycholożką już od początku pracy w policji. Obecnie jeszcze
bardziej się to nasiliło. Powód był prozaiczny. Nie powiedział jej
całej prawdy o wszystkich wydarzeniach podczas ostatniej
sprawy. Ukrywał je, co spowodowało, że wymigiwał się od
dalszych rozmów od ponad miesiąca.
Oczywiście nie chodziło o porwanie Marty przez
alkoholowego mordercę czy wykorzystanie przez niego
wspomnień z traumatycznego dzieciństwa komisarza. Umysł
mężczyzny od czterech miesięcy zaprzątała feralna noc z
posterunkową Kamilą Podolską. Noc, która zmieniła wiele.
Zdradził swoją ukochaną w newralgicznym momencie. Nie
planował tego, mimo że przed poznaniem Marty podchodził
dość swobodnie do związków i wierności. Jednakże alkohol i
załamanie nerwowe zrobiły swoje.
Strona 19
To nie tylko moja wina… – Tak często próbował tłumaczyć
sobie zdradę.
Niemniej czuł się coraz gorzej po przenikliwych
spojrzeniach Marty. Był niemal pewny, że przejrzała go na
wylot i domyśla się wszystkiego.
Chciał jej wyznać prawdę jak na świętej spowiedzi, lecz
zawsze się powstrzymywał.
Nikomu o tym nie powiedział. Ani Marcie, ani Krystynie, ani
najbliższemu przyjacielowi Łukaszowi, choć dotychczas nie
mieli przed sobą tajemnic. Ochota na rozmowę rosła po wyjściu
Majskiego ze szpitala z każdym tygodniem, lecz Piotr nie mógł
się przełamać. Zawsze odkładał to na później.
Ma inne zmartwienia na głowie – powtarzał sobie, gdy
zostawali na osobności.
Zresztą domyślał się, jakiej rady udzieliłby mu partner –
wyznanie prawdy. A tego nie potrafił zrobić, wstydził się, a
przede wszystkim nie zdecydował jeszcze kiedy, jak i czy w
ogóle przyzna się do zdrady.
Dodatkowy problem stanowiła postawa Kamili Podolskiej,
zwanej Kami. Krzyski nie pozostawił jej złudzeń. Kochał tylko
Martę. Sądził, że Kami to zaakceptuje. Niestety. Pisała do niego
co jakiś czas, wylewając swoje tęsknoty oraz namawiając go do
porzucenia ukochanej. Długo lekceważył wiadomości, ale w
końcu nie wytrzymał. Odpisał jej kilkanaście dni temu w sposób
zdecydowany. Cisza, która nastała, przekonywała go, że
posterunkowa odpuściła i zrozumiała ich relację. A
przynajmniej żywił taką nadzieję.
Aż do wczorajszego poranka i narady u komendanta
inspektora Walskiego…
***
– Myślisz, że przywróci nas do wydziału? – zagadnął z dziecinną
ciekawością Majski. – Może chce nas poprosić o pomoc w
Strona 20
aktualnym śledztwie?
– Napaliłeś się na tę wizytę jak szczerbaty na suchary.
Gadasz ciągle o tym samym – skomentował Krzyski.
Kolejne pytania i przemyślenia partnera coraz bardziej go
denerwowały. Piotr cieszył się, że do Czwartego Komisariatu na
Kopernika są niecałe cztery kilometry. Inaczej musiałby zakleić
Łukaszowi usta taśmą, znalezioną rano w schowku.
– Nigdzie nie słyszałem, że Łódź została opanowana przez
seryjnych morderców. A poza tym przypomnij sobie naszego
kochanego komendanta. Szybciej przyjechałby do ciebie i rzucił
akta na stół, niż błagał o pomoc.
– W sumie racja. Tylko w takim razie po co nas wzywał do
jednostki?
– Nie mam zielonego pojęcia. Może po prostu stęsknił się za
najlepszymi śledczymi w stanie spoczynku.
Obaj parsknęli śmiechem.
Krzyski ruszył z piskiem opon ze skrzyżowania
Bandurskiego z Jana Pawła. Czekał na to od dobrych kilkunastu
minut, gdyż zator spowodowany porannym ruchem ciągnął się
od Poleskiego Domu Kultury. Gdy w końcu dojeżdżali do
świateł, te jak na złość zmieniły się na czerwone.
Niestety dalsza trasa nie pozwoliła na rozwinięcie rajdowych
umiejętności. Tuż za stacją benzynową korek rozpoczął się na
nowo. Komisarz westchnął w duchu, spoglądając z ukosa na
Majskiego. Łukasz był w doskonałej formie psychicznej. Tak
doskonałej, że aż męczącej, o czym świadczyło dalsze
perorowanie o porannym telefonie ich szefa. Ponadto
zafascynował się poprzednim śledztwem, które rozłożył
dosłownie na czynniki pierwsze. Parę dni temu podczas
wspólnego oglądania meczu piłkarskiego zrozumiał, dlaczego
przyjaciel tak postępuje.