Widerski Adam - Proroctwo

Szczegóły
Tytuł Widerski Adam - Proroctwo
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Widerski Adam - Proroctwo PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Widerski Adam - Proroctwo PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Widerski Adam - Proroctwo - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Strona 4 Copyright © by Adam Widerski, 2021 Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2022 All rights reserved Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej. Redakcja: Kinga Szelest Korekta: Aneta Krajewska Zdjęcie na okładce: © by Blackmoon9/iStock Projekt okładki: Patrycja Kiewlak Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek, [email protected] Ilustracje wewnątrz książki: © by Blackmoon9/iStock Wydanie I - elektroniczne ISBN 978-83-8290-124-5 Wydawnictwo WasPos Warszawa Imprint Mroczne Historie Wydawnictwo WasPos Warszawa Wydawca: Agnieszka Przyłucka [email protected] www.waspos.pl, tel:691962519 Strona 5 Spis treści Strona tytułowa Karta redakcyjna Dedykacja Cytat Prolog 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 Notatnik Barkasa Epilog Posłowie Strona 6 Natalio, Ty we mnie wierzyłaś! Dzięki Tobie jest ta książka! Strona 7 Prawda człowieka to przede wszystkim to, co ukrywa. André Malraux Książka jest całkowicie fikcją literacką, a zbieżność imion, nazwisk lub sposobu postępowania bohaterów pełniących funkcje państwowe czy samorządowe jest przypadkowa i niezamierzona. Autor osadził fabułę w realnych miejscach, próbując oddać ich prawdziwy wygląd, z zastrzeżeniem dostosowania do powieści. Strona 8 Prolog 16/17 listopada 2010 r. – Kocham cię, Renia – powiedział z czułością między pocałunkami wysoki, szczupły blondyn. Trzymał w objęciach drobną osiemnastolatkę. Sam miał zaledwie rok więcej. Poznali się niecały miesiąc temu na lokalnej dyskotece. Burza loków. Wyrazisty makijaż. Od razu mu się spodobała. Podobnie jak jej obcisła sukienka, sięgająca ledwie za pupę, oraz kabaretki. Włożyła je mimo kilku stopni. Spotkali się godzinę temu. Większość czasu pochłaniało im okazywanie namiętności poprzez łapczywe pocałunki oraz intymne pieszczoty. W zamierzeniu szli na szczyt Ślęży. Był to pomysł Roberta. – Ja ciebie też – szepnęła, dotykając chłopaka w okolicy krocza. Jęknął zadowolony. Jego dłoń powędrowała pod sukienkę. Może spełni swój plan jak najszybciej. – Chodź. Już niedaleko. Pociągnął dziewczynę za rękę. Szli około dziesięciu minut, spoglądając wciąż na siebie. Mrok był nieprzenikniony, a cisza wręcz nieziemska. Światło z latarek skakało w rytm kroków. Robert nie bał się, że zgubi drogę. Znał prawie wszystkie szlaki na Ślężę, a ten służący za trasę gospodarczą był najprostszy. Strona 9 Poszczególne trakty często się przenikały. Ścieżka pięła się niezbyt stromo, przez co stanowiła dłuższy odcinek. Pokonali ostatni zakręt i wyszli wprost na rozległy szczyt góry, tuż obok schodów prowadzących do nieczynnego kościoła. Robert nigdy nie był przesadnie religijny, ale zarys murów i panująca wokół cisza przyprawiały go o gęsią skórkę. – Upiornie tutaj – wyznała Renia ze strachem, obciągając sukienkę, jakby wstydziła się swojego stroju. Robert nie chciał pozwolić, aby lęk popsuł jego zamierzenia. Przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował czule, pieszcząc jej piersi. – Ze mną nic ci się nie stanie – szepnął do ucha. – Przeżyjemy cudowne chwile. Popchnął ją delikatnie w stronę jamy znajdującej się tuż przy podstawie schodów. Wyglądała jak jaskinia, ale miała około dziesięciu metrów długości. Każdy mieszkaniec Masywu Ślęży wiedział, że jest to krypta, w której mieściły się pozostałości fundamentów po ruinach zamku piastowskiego. Archeolodzy szukali ich intensywnie. Podobno odkryto jakieś fragmenty, ale prace ustały ze względów finansowych. Wnęka była wykorzystywana przez okolicznych mieszkańców w zupełnie odmiennych celach. Wydrążony otwór zawierał liczne kamienie, korzenie drzew i inne podziemne części roślin. – Do jaskini? – Renia przystanęła niepewnie. – Boję się. – Nie bój się, będzie cudownie. Ze mną nic ci nie grozi – powtórzył i pocałował ją ponownie. Uległa, wchodząc do groty. Przywarli do siebie, oddając się namiętności. Żadna część ciała nie była dla nich niedostępna. Robert odwrócił dziewczynę plecami do siebie. Przywarł do niej. Szeptał czułe słówka, pieszcząc dłonią piersi. Druga powędrowała między nogi. Renia oparła się rękoma o wilgotną ścianę. Pochyliła się, a Robert zwinnym ruchem ściągnął jej Strona 10 kabaretki i bieliznę. Kobieta poczuła pod stopami coś miękkiego, gdy wszedł w nią mocno. – Nadepnęłam na coś dziwnego – jęknęła. Niczego nie widzieli, ponieważ wyłączone latarki odłożyli na bok. – Ziemia jest miękka po deszczu – odparł od niechcenia. Buzował w nim testosteron, któremu dał upust poprzez gwałtowne pchnięcia. Jaskinię przeszyły dźwięk uderzeń ciał oraz jęki dziewczyny, zwielokrotnione echem. Robert wykonywał ruchy frykcyjne tak energicznie, że w pewnej chwili stopa Reni przesunęła się po miękkim podłożu. Oboje stracili równowagę, padając na nieregularny kształt. Ona pierwsza włączyła latarkę, której światło odbiło się od szeroko otwartych oczu pozbawionych życia. Wydarła się na całe gardło, wybiegając z jaskini. Nie zwracała nawet uwagi na opuszczoną do kolan bieliznę. Strona 11 1 Łódź, 17 listopada 2010 r. – Wyglądasz jak tragarz w nowojorskim hotelu Hilton. – Łukasz Majski zaśmiał się, spoglądając na swojego przyjaciela, a jednocześnie zawodowego partnera w Czwartym Komisariacie w Łodzi. Wysoki na metr dziewięćdziesiąt, odznaczający się sporą muskulaturą mężczyzna szedł w jego kierunku bardzo chwiejnym krokiem obładowany bagażami. W jednej ręce dzierżył czerwoną walizkę, w drugiej słusznych rozmiarów ekotorbę wypełnioną po brzegi rozmaitymi rzeczami. Zielonym kocem, popielatą poduszką, owalną kosmetyczką czy granatową bluzą polarową, której zagniecenia pokazywały, że została potraktowana pięścią podczas schodzenia po schodach bloku mieszkalnego mieszczącego się przy Marii Skłodowskiej- Curie. – Żartowniś się znalazł. Łukasz Daniec z dwoma laskami u boku – sapnął Piotr Krzyski, doczłapując do nowiutkiego subaru legacy. Był w szoku, gdy dowiedział się, że Urząd Miasta wraz z Komendą Miejską zrobili mu taki prezent jako rekompensatę za straty materialne poniesione podczas ostatniego śledztwa z alkoholowym mordercą w roli głównej1. Samochód przyciągał wzrok. Wszystko za sprawą lakieru – jasnoniebieski metalik – Strona 12 oraz dołączonych sportowych progów. Szpanerski bajer, ale mało praktyczny tam, dokąd się wybierali. Krzyski zrzucił torby na chodnik obok Majskiego opierającego się o otwartą klapę bagażnika. Następnie zdjął napięty do granic możliwości plecak, który jego partnerka, Marta Bukowska, podała mu przed wyjściem z mieszkania. Wylądował on tuż pod nogami przyjaciela. Mężczyzna stęknął z wysiłku i złapawszy się za łydkę, energicznie ją rozmasował. – Kolejny skurcz? – Nie, lubię się tak pomiziać po nodze w jesienne przedpołudnie – prychnął Krzyski, na co Majski wybuchnął śmiechem. Wzajemnie przekomarzanie się było ich normalnym sposobem komunikacji. Zarówno podczas pracy policyjnej, jak i prywatnie. Znali się przez większość swojego ponad trzydziestoletniego życia. Razem ukończyli Wyższą Szkołę Policyjną w Szczytnie, a potem dostali robotę w wydziale kryminalnym w jednym z łódzkich komisariatów pod wodzą charyzmatycznego inspektora Ryszarda Walskiego, piastującego jednocześnie funkcję komendanta jednostki. Wspólnie dochrapali się również stopnia komisarza. – Śmiej się, śmiej, zaraz ja pęknę ze śmiechu, gdy będziesz upychał torby. Ciekawe, gdzie je wciśniesz. Majski podążył wzrokiem na tył auta. Mina mu zrzedła. Bagażnik był wypełniony niemal całkowicie. Nie było szans, żeby jeszcze coś wcisnąć. Pozostało jedynie wrzucić walizki na tylną kanapę. Kilkugodzinna jazda czterech dorosłych osób w tak szczelnie wypełnionym samochodzie nie była jednak wymarzonym rozpoczęciem ich odgórnie zarządzonego urlopu. – Jedziemy raptem na dwa tygodnie. Po co im tyle tego? Majski wskazał wejście do bloku zdecydowanym ruchem ręki. Na drugim piętrze znajdowało się mieszkanie Piotra Strona 13 Krzyskiego, w którym Marta i jego żona Alicja pakowały ostatnie „najpotrzebniejsze” rzeczy. Działo się tak już od ponad dwóch godzin, a liczba bagaży zwiększała się wraz z każdym kursem. – Nawet nie wyobrażasz sobie, ile jeszcze zostało mniejszych tobołów – westchnął przeciągle Krzyski. – Mówiłem, żeby kupić trumnę. – Majski wskazał głową dach samochodu. – Po moim trupie. – Zmieściłbyś się tam. – Nie po to dostałem odpicowane cacuszko, żeby szpecić je boxem dachowym. – Piotr popukał się palcem wskazującym w czoło. Zmierzył przyjaciela wzrokiem do stóp do głów. – A ty już się ubrałeś, jakbyś wybierał się na tamten świat. – Grunt to się dobrze prezentować, a nie jak flejtuch. Tym razem Krzyski parsknął śmiechem. Uwielbiał przebywać z partnerem, mimo że różnili się w niemal wszystkich aspektach: od sposobu bycia aż po styl ubierania. Popielaty polar, pognieciony, czarny podkoszulek z logo browaru oraz jeansy i niebieskie trampki wypadały mizernie przy eleganckim swetrze, wyprasowanej, bordowej polówce, materiałowych spodniach z kieszeniami oraz wygodnych półbutach. Nawet fryzura Łukasza była dopieszczona w przeciwieństwie do bardzo krótkiego jeża partnera. Podobnie było z charakterem. Majski był uporządkowany, lubił harmonię i ład. Notował wszystko skrupulatnie. Krzyski zaś chaotyczny, spontaniczny, nieokiełzany, a czasami brutalny. Jedną cechę mieli wspólną – poczucie humoru. Tworzyli zgrany duet śledczych i uzyskiwali wysoki poziom skuteczności. A przynajmniej tak było do ostatniej sprawy, nad którą pracowali w lipcu obecnego roku. Otwierał już usta, aby odgryźć się przyjacielowi, gdy przenikliwy dźwięk klaksonu rozniósł się po parkingu. Strona 14 Mężczyźni zwrócili głowy w kierunku bramy wjazdowej. Tuż za nią stał bordowy jeep liberty na dolnośląskich tablicach rejestracyjnych. – Co ona tu robi? – zapytał zaskoczony Krzyski, odwracając się do partnera, który oparł się na kontuzjowanej nodze podczas próby upewnienia się, że za kierownicą siedzi dobrze znana im osoba. Gdyby w ostatniej chwili nie złapał się brzegu samochodu, runąłby jak długi. Krzyski podskoczył, aby pomóc mu odzyskać równowagę, ale Łukasz odtrącił jego rękę. – Zamiast mnie obmacywać, lepiej otwórz bramę, bo zaraz komuś okna wylecą od tego ciągłego trąbienia. Piotr pogrzebał w kieszeni polaru. Jak na złość niewielki pilot schował się na samym dnie, przykryty kluczami od auta, dokumentami oraz zużytymi chusteczkami. Wyszarpnął je wszystkie i przy akompaniamencie spadających rzeczy wcisnął jeden z guzików na owalnym przekaźniku. Po kilkunastu sekundach zaparkował przed nimi zeszłoroczny model jeepa wypolerowany i świecący od niedawnego mycia ze specjalną warstwą wosku. Policjanci znali go doskonale. Mimo że formalnie właścicielka była zatrudniona w Komendzie Miejskiej przy ulicy Sienkiewicza, to ze względu na rozwiązywanie spraw kryminalnych z całego miasta przez ich wydział, pracowała głównie w jednym z gabinetów w tak zwanej „Czwórce”. – Czołem, moi podopieczni. Gotowi na regenerację na zboczach tajemniczej góry? – zapytała zdumionych mężczyzn Krystyna Wojak, wysiadając zgrabnie z terenowego auta. Postura pięćdziesięcioośmiolatki nie pasowała do gabarytów samochodu. Kobieta była bardzo drobna, o pociągłej twarzy i kasztanowych włosach. Wyróżniała ją ponadczasowa elegancja w ubiorze. Krzyski i Majski nie pamiętali, żeby kiedykolwiek widzieli Krystynę w innym stroju niż odświętna garsonka. Strona 15 – Co ty tutaj robisz? – wyraził zdziwienie Piotr. – Mówiłaś, że będziesz na nas czekać na miejscu, szykując niespodziankę – włączył się Łukasz, wygładzając energicznie zagniecenie na rękawie. – Rzeczywiście myślałam, że pojadę od razu po odprawie u inspektora Walskiego, ale po rozmowie z miejscowymi pracownicami okazało się, że muszę skoczyć na zakupy. Poza tym, wiecie, pakowanie… – Zwróciła wzrok na pełen bagażnik, uśmiechając się niewinnie. – Widzę, że też macie z tym problem. Krzyski machnął rękoma w geście lekceważenia i zrezygnowania. Majski zaś wzruszył ramionami z miną mówiącą: „Ach, te kobiety”. – Resztę zapakujecie do mnie. – Spojrzała na zegarek. Jedenasta. Cmoknęła, kręcąc głową. – Trzeba pogonić dziewczyny, bo jeszcze dzisiaj idziemy na wycieczkę. – Jaką? – dopytał się Łukasz. – To będzie coś, co pozwoli wam zapomnieć o zmartwieniach, a wzbudzi w was zachwyt. – Mówisz o Ślęży? – zagadnął Majski. Pierwotnie wyjazd był nie po jego myśli. Wolał wrócić do pracy. Świadomy był jednak swojego stanu fizycznego, który dyskredytował go zupełnie. Szybki research internetowy o miejscu wyjazdu wprawił go w zaciekawienie. – Wiesz, jak to brzmi? – dodał Piotr. – Domena śledczego. Wszędzie doszukuje się intrygi – stwierdziła teatralnie poważnym tonem, nachylając się do Krzyskiego. Uśmiechnęła się tajemniczo. – Szkolna młodzież przeżyła, więc też dacie radę. A teraz w drogę! – Idźcie po dziewczyny, a ja przeładuję co nieco z subaru do twojego jeepa – zarządził Krzyski, chwytając leżące na chodniku torby. Strona 16 Krystyna Wojak rzuciła w jego kierunku kluczyki i raźnym krokiem podeszła do drzwi wejściowych. Otworzyła je na oścież, czekając na Majskiego, który z tylnej kanapy subaru wyciągnął dwie kule. Bez nich nie postawiłby więcej niż kilkanaście kroków, z powodu usztywnionego przez ortezę prawego kolana. Następnie ruszył w stronę bloku powolnym, nieregularnym tempem. Krzyski obserwował, jak oboje znikają we wnętrzu budynku. Właśnie o to chodziło. Rzucił niedbale torby do połowy zapełnionego bagażnika jeepa i oparł się plecami o tylne drzwi. Wygrzebał z kieszeni paczkę papierosów. Odpalił jednego, mocno się zaciągając. Zamknął oczy, wsłuchując się w szum liści, kołysanych jesiennymi podmuchami wiatru. Było ich wiele na drzewach mimo połowy listopada. Wszystko za sprawą wyjątkowo wysokich temperatur w dzień i w nocy. Jednym słowem nic, tylko upajać się prawdziwą polską złotą jesienią. Niestety Krzyskiemu nie było to dane. Problemy zaczęły się ponownie kumulować. Postanowił jeszcze raz przeanalizować wydarzenia z ostatnich miesięcy. To śledztwo wywróciło jego życie do góry nogami. O ile fizycznie doszedł już do siebie, to psychicznie był strzępkiem nerwów. Z dnia na dzień czuł się coraz gorzej, a nagromadzone emocje potrzebowały upustu. I znalazły go. Odpalił kolejnego papierosa. No właśnie. Papierosy. Jedyna trwała pamiątka po sprawie. A na dodatek wulgaryzmy, nerwowe i zbyt gwałtowne reagowanie na zwykłe sytuacje. Czasami trudno mu było się kontrolować. Wszystko wiązało się z kilkoma jego utrapieniami. Głównie relacja z jego ukochaną Martą. Porwanie i gwałty wpędziły ją w silną depresję. Opiekował się nią z całych sił. Był czuły, wyrozumiały, pomocny, biegł na każde zawołanie. Pocieszał, przytulał albo po prostu towarzyszył, gdy zapadała w Strona 17 marazm. Siedziała wtedy z podkurczonymi nogami na podłodze, ściskając kolana, wpatrując się w jeden punkt. Potrafiła tak trwać nawet godzinę. Dwoił się i troił, aby pomóc jej wrócić do normalnego życia. Nie poddawał się, chociaż ciągle widział pustkę w jej oczach. Pomimo tych prób między nimi panował chłód. Gesty były wymuszone, a kontakt fizyczny został ograniczony do minimum. Kością niezgody była również ciąża kobiety. Wieść o tym spadła jak grom z jasnego nieba. Kiedy opadły emocje, pojawiła się radość z bycia ojcem. Marta jednak bała się dotykać czy mówić do rozwijającego się płodu. Unikała tematu, a gdy wypływał, jeszcze bardziej zamykała się w sobie i płakała nieustannie. Musiał przyznać, że zaczynał zazdrościć Łukaszowi. Nie żmudnej rehabilitacji, ponieważ obawiał się, że jego przyjaciel może nigdy nie wrócić do całkowitej sprawności. Tylko postawy jego żony Alicji. Podczas każdego spotkania Krzyski widział jej promienną radość. Nie dziwił się temu. Odzyskała męża, który jedną nogą znajdował się na tamtym świecie. Od czasu poprzedniego śledztwa nie pracowała. Postanowiła, że wróci do życia zawodowego dopiero, kiedy Łukasz będzie w pełni sprawny. Poświęcała mu cały swój czas. Krzyski wyrzucił z siebie wiązankę przekleństw, stanowiącą idealne podsumowanie jego sytuacji. Powoli zaczynał także tracić cierpliwość względem efektów pracy Krystyny Wojak. Kobieta pełniła rolę psychologa policyjnego dla łódzkiej policji. Pomagała funkcjonariuszom i wyciągała ich z różnego rodzaju traum oraz depresji po nieoczekiwanych wydarzeniach, od dobrych piętnastu lat. W ramach kompleksowej opieki udzielała również pomocy rodzinom mundurowych. Mogła pochwalić się sukcesami w przezwyciężeniu zapaści emocjonalnej i ułatwieniu powrotu do pracy wielu policjantom. Podobnie było z nimi. Po sprawie alkoholowego mordercy, jeszcze podczas kilkutygodniowego pobytu w szpitalu, Marta Strona 18 została objęta pomocą psychologiczną w postaci regularnych spotkań z Krystyną Wojak. Z początku odbywały się one trzy razy w tygodniu, a po wypisaniu zmniejszono ich częstotliwość do dwóch. Były bardzo emocjonalne. Krzyski nie wiedział, co dalej o tym myśleć. Odnosił wrażenie, że stan jego ukochanej ustabilizował się, a ich relacja w końcu całkowicie wygaśnie. Resztki nadziei podtrzymywały zapewnienia Krystyny, że widzi znaczną poprawę i choć przed Martą długa droga do wyjścia z depresji, to symptomy zmiany postrzegania siebie są wyraźne. A zaproponowany pomysł może je bardziej uwidocznić. Chciał w to wierzyć, dlatego się zgodził. Aczkolwiek w jego głowie od razu pojawiły się wątpliwości, co tak naprawdę dają rozmowy z Krystyną. Mieli do tej formy pomocy różny stosunek. Majski uważał, że są przydatne i pomagają mu „stanąć na nogi” po wybuchu w domu podejrzanego na początku poprzedniego śledztwa, otarciu się o śmierć, długiej hospitalizacji i rehabilitacji. Krzyski natomiast podchodził sceptycznie do swoich spotkań z psycholożką już od początku pracy w policji. Obecnie jeszcze bardziej się to nasiliło. Powód był prozaiczny. Nie powiedział jej całej prawdy o wszystkich wydarzeniach podczas ostatniej sprawy. Ukrywał je, co spowodowało, że wymigiwał się od dalszych rozmów od ponad miesiąca. Oczywiście nie chodziło o porwanie Marty przez alkoholowego mordercę czy wykorzystanie przez niego wspomnień z traumatycznego dzieciństwa komisarza. Umysł mężczyzny od czterech miesięcy zaprzątała feralna noc z posterunkową Kamilą Podolską. Noc, która zmieniła wiele. Zdradził swoją ukochaną w newralgicznym momencie. Nie planował tego, mimo że przed poznaniem Marty podchodził dość swobodnie do związków i wierności. Jednakże alkohol i załamanie nerwowe zrobiły swoje. Strona 19 To nie tylko moja wina… – Tak często próbował tłumaczyć sobie zdradę. Niemniej czuł się coraz gorzej po przenikliwych spojrzeniach Marty. Był niemal pewny, że przejrzała go na wylot i domyśla się wszystkiego. Chciał jej wyznać prawdę jak na świętej spowiedzi, lecz zawsze się powstrzymywał. Nikomu o tym nie powiedział. Ani Marcie, ani Krystynie, ani najbliższemu przyjacielowi Łukaszowi, choć dotychczas nie mieli przed sobą tajemnic. Ochota na rozmowę rosła po wyjściu Majskiego ze szpitala z każdym tygodniem, lecz Piotr nie mógł się przełamać. Zawsze odkładał to na później. Ma inne zmartwienia na głowie – powtarzał sobie, gdy zostawali na osobności. Zresztą domyślał się, jakiej rady udzieliłby mu partner – wyznanie prawdy. A tego nie potrafił zrobić, wstydził się, a przede wszystkim nie zdecydował jeszcze kiedy, jak i czy w ogóle przyzna się do zdrady. Dodatkowy problem stanowiła postawa Kamili Podolskiej, zwanej Kami. Krzyski nie pozostawił jej złudzeń. Kochał tylko Martę. Sądził, że Kami to zaakceptuje. Niestety. Pisała do niego co jakiś czas, wylewając swoje tęsknoty oraz namawiając go do porzucenia ukochanej. Długo lekceważył wiadomości, ale w końcu nie wytrzymał. Odpisał jej kilkanaście dni temu w sposób zdecydowany. Cisza, która nastała, przekonywała go, że posterunkowa odpuściła i zrozumiała ich relację. A przynajmniej żywił taką nadzieję. Aż do wczorajszego poranka i narady u komendanta inspektora Walskiego… *** – Myślisz, że przywróci nas do wydziału? – zagadnął z dziecinną ciekawością Majski. – Może chce nas poprosić o pomoc w Strona 20 aktualnym śledztwie? – Napaliłeś się na tę wizytę jak szczerbaty na suchary. Gadasz ciągle o tym samym – skomentował Krzyski. Kolejne pytania i przemyślenia partnera coraz bardziej go denerwowały. Piotr cieszył się, że do Czwartego Komisariatu na Kopernika są niecałe cztery kilometry. Inaczej musiałby zakleić Łukaszowi usta taśmą, znalezioną rano w schowku. – Nigdzie nie słyszałem, że Łódź została opanowana przez seryjnych morderców. A poza tym przypomnij sobie naszego kochanego komendanta. Szybciej przyjechałby do ciebie i rzucił akta na stół, niż błagał o pomoc. – W sumie racja. Tylko w takim razie po co nas wzywał do jednostki? – Nie mam zielonego pojęcia. Może po prostu stęsknił się za najlepszymi śledczymi w stanie spoczynku. Obaj parsknęli śmiechem. Krzyski ruszył z piskiem opon ze skrzyżowania Bandurskiego z Jana Pawła. Czekał na to od dobrych kilkunastu minut, gdyż zator spowodowany porannym ruchem ciągnął się od Poleskiego Domu Kultury. Gdy w końcu dojeżdżali do świateł, te jak na złość zmieniły się na czerwone. Niestety dalsza trasa nie pozwoliła na rozwinięcie rajdowych umiejętności. Tuż za stacją benzynową korek rozpoczął się na nowo. Komisarz westchnął w duchu, spoglądając z ukosa na Majskiego. Łukasz był w doskonałej formie psychicznej. Tak doskonałej, że aż męczącej, o czym świadczyło dalsze perorowanie o porannym telefonie ich szefa. Ponadto zafascynował się poprzednim śledztwem, które rozłożył dosłownie na czynniki pierwsze. Parę dni temu podczas wspólnego oglądania meczu piłkarskiego zrozumiał, dlaczego przyjaciel tak postępuje.