Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Werber Bernard - Trylogia mrówcza (3) - Rewolucja mrówek PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
LA REVOLUTION DES FOURMIS
Copyright © Editions Albin Michel S.A. – Paris 1996
Published by arrangement with Literary Agency “Agence de l’Est”
Copyright © 2008 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2008 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Redakcja: Marcin Grabski i Olga Rutkowska
Korekta: Barbara Meisner
Konsultacja merytoryczna: Paweł Zawidlak
ISBN: 978-83-7999-404-5
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2015
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Strona 4
Spis treści
Dedykacja
Motto
Pierwsze rozdanie: KIER
Drugie rozdanie: PIK
Trzecie rozdanie: KARO
Czwarte rozdanie: TREFL
Podziękowania
Przypisy
Strona 5
Dla Jonathana
Strona 6
1+1
=3
(w każdym razie wierzę w to z całego serca)
Encyklopedia wiedzy względnej
i absolutnej
EDMUND WELLS
Strona 7
Pierwsze rozdanie:
KIER
Strona 8
1. KONIEC
Ręka otwiera książkę.
Oczy biegną od lewej do prawej strony, a potem, kiedy sięgną już końca linijki,
schodzą niżej.
Oczy otwierają się szerzej.
Powoli słowa interpretowane przez mózg dają początek obrazowi, ogromnemu
obrazowi.
W głębi czaszki włącza się wewnętrzny, gigantyczny panoramiczny ekran. To
początek.
A pierwszy obraz przedstawia…
2. SPACER PO LESIE
…olbrzymi wszechświat, granatowy i lodowaty.
Przyjrzyjmy się bliżej temu obrazowi i zróbmy zbliżenie na obszar obsypany
miriadami różnokolorowych galaktyk.
Na końcu ramienia jednej z tych galaktyk: stare połyskujące słońce.
Obraz wysuwa się jeszcze bardziej do przodu.
Wokół tego słońca: malutka i ciepła planeta pokryta żyłkami opalizujących
obłoków.
Pod tymi chmurami fiołkowo-różowe oceany, obrębione kontynentami
w kolorze ochry.
A na tych kontynentach: łańcuchy górskie, równiny i kłębiące się turkusowe
lasy.
Pod konarami drzew: tysiące gatunków zwierząt. A pośród nich dwa, które
osiągnęły wyjątkowy poziom ewolucji.
Słychać odgłos kroków.
Ktoś przeszedł przez wiosenny las.
Była to młoda istota ludzka płci żeńskiej. Miała długie gładkie i ciemne włosy.
Ubrana była w czarny żakiet i długą spódnicę w takim samym kolorze. Na
Strona 9
jasnoszarej tęczówce jej oczu wyrysowane były skomplikowane motywy o niemal
wypukłym reliefie.
Tego marcowego poranka kobieta szła zdecydowanym krokiem. Raz po raz jej
klatka piersiowa unosiła się z wysiłkiem.
Kilka kropli potu perliło się na czole i powyżej ust. Kiedy zsunęły się do warg, od
razu je połknęła.
Ta młoda dziewczyna o jasnoszarych oczach nazywała się Julie i miała
dziewiętnaście lat. Przemierzała las w towarzystwie swojego ojca, Gastona, i psa
Achillesa, gdy nagle stanęła jak wryta. Przed nią wznosił się niczym palec ogromny
głaz z piaskowca zawieszony nad wąwozem.
Podeszła tuż pod głaz.
Wydawało się jej, że w dole dostrzega prowadzącą do niecki drogę, z dala od
ubitych ścieżek.
Uniosła dłonie do ust i krzyknęła:
– Hej, hej, tato! Chyba odkryłam nową drogę. Chodź za mną!
3. CIĄG DALSZY
Pędzi przed siebie. Zbiega po zboczu. Biegnie slalomem, starając się omijać młode
pączki topoli, które wznoszą się wokół niej niczym purpurowe spadochrony.
Bicie skrzydeł. Motyle rozwijają swoje ozdobione galonami żagle i mielą
powietrze, ścigając się.
Naraz piękny liść przyciąga jej uwagę. Tak, to ten wyśmienity gatunek, który
sprawia, że zapomina się o wszystkim, co miało się zamiar zrobić. Przerywa swój
bieg, podchodzi bliżej.
Wspaniały liść. Wystarczy pociąć go na małe kawałki, nieco rozetrzeć,
a następnie pokryć warstwą śliny, aż zacznie fermentować, tworząc białą kulkę
wypełnioną aromatyczną i słodką grzybnią. Jednym cięciem żuwaczki stara
mrówka rudnica odcina łodyżkę u podstawy i unosi liść nad głową, niczym
rozłożysty żagiel. Niestety, owad nie zdaje sobie zupełnie sprawy z zasad
żeglowania. Mimo swoich twardych mięśni, stara mrówka jest zbyt lekka, by
stanowić dla liścia przeciwwagę. Straciwszy równowagę, zatacza się. Ze
wszystkich sił chwyta się gałęzi, lecz podmuch wiatru jest zbyt silny. Odrywa się
Strona 10
od ziemi.
Zdąża jeszcze puścić swój łup, zanim ten uniesie się zbyt wysoko.
Liść miękko opada, zataczając kręgi w powietrzu.
Stara mrówka obserwuje go i stwierdza, że nic się nie stało. Są jeszcze inne,
mniejsze.
Liść spada i spada, falując. Dużo czasu zajmuje mu wylądowanie na ziemi.
Ślimak również zwraca uwagę na ten przepiękny liść topoli. Zanosi się na
pyszny podwieczorek!
Jaszczurka dostrzega ślimaka, szykuje się do połknięcia go, gdy także zauważa
liść. Wygodniej będzie poczekać, aż ślimak go zje – będzie wtedy tłuściejszy.
Czekając w bezpiecznej odległości, przygląda się posiłkowi ślimaka.
Łasica trafia na ślad jaszczurki i postanawia ją pożreć, gdy naraz zauważa, że ta
zdaje się czekać, aż ślimak zje swój liść, zatem również postanawia się wstrzymać.
Wśród gałęzi trzy istoty uzupełniające się w systemie ekologicznym czyhają jedna
na drugą.
W pewnej chwili do ślimaka zbliża się drugi osobnik tego gatunku. A jeśli będzie
chciał porwać jego skarb? Nie tracąc czasu, ślimak zabiera się do jedzenia
smakowitego liścia i pochłania go aż do ostatniego włókna.
Ledwie ukończył swój posiłek, jaszczurka rzuca się na niego i połyka niczym
nitkę makaronu. Nadszedł czas dla łasicy, żeby zapolować z kolei na jaszczurkę.
Wyskakuje z ukrycia wśród korzeni, pędzi, lecz nagle uderza w coś miękkiego…
4. NOWA DROGA
Dziewczyna o jasnoszarych oczach nie zauważyła nadbiegającej łasicy.
Wyskakując z zarośli, zwierzątko zderzyło się z jej nogami.
Podskoczyła z wrażenia, a jej stopa poślizgnęła się na skraju piaskowej skały.
Z trudem łapiąc równowagę, spoglądała w dół, w głęboką przepaść. „Byle nie
upaść”. Najważniejsze, żeby nie upaść.
Dziewczyna zamachała rękami, mieszając powietrze i próbując odzyskać
równowagę. Niewiele brakowało. Czas jakby zwolnił swój bieg.
Spadnie? Nie spadnie?
Przez chwilę sądziła, że uda jej się z tego wyjść cało, lecz nagły powiew wiatru
Strona 11
przemienił jej długie czarne włosy w potargany woal.
Wszystko sprzysięgło się, żeby upadła na złą stronę. Popchnął ją wiatr. Jej stopa
znowu się poślizgnęła. Ziemia usunęła się spod stóp. Jej jasnoszare oczy otworzyły
się szeroko. Źrenice się rozmyły. Rzęsy zatrzepotały.
Młoda dziewczyna bezwolnie zaczęła zsuwać się do jaru. Kiedy spadała, długie
czarne włosy pokryły jej twarz tak, jakby chciały ją chronić. Próbowała się wczepić
w nieliczne rośliny porastające zbocze, ale te wymykały się spomiędzy jej palców,
pozostawiając jej ledwie swoje kwiaty i iluzje. Staczała się teraz po kamieniach.
Nierówności terenu były zbyt duże, aby była w stanie się podnieść. Poparzyła się
o kurtynę pokrzyw, próbowała wczepić się w kępę jeżyn, a potem stoczyła się na
dywan paproci, gdzie miała nadzieję, że wreszcie się zatrzyma. Niestety, gęste
łodygi skrywały kolejny jar, o jeszcze bardziej stromych zboczach. Na kamieniach
poobcierała sobie ręce. Kolejna kępa paproci okazała się równie zdradliwa jak
poprzednia. Dziewczyna przebiła się przez nią i spadała dalej. Wszystkiego razem
pokonała siedem ścian roślin, znowu otarła sobie skórę, tym razem wpadając
w dzikie maliny, a nad nią, niczym obłok gwiazd, wznosiły się teraz kłęby kwiatów
mniszka. Wciąż się zsuwała.
Uderzyła stopą o wielki i zaostrzony kamień, a po chwili poczuła przeszywający
ból w pięcie. Na koniec wpadła do kałuży wypełnionej beżowym błotem, która
powitała ją jak lepka przystań. Usiadła, wstała, wytarła się kiścią traw. Wszystko
było beżowe. Ubranie, twarz, włosy, wszystko pokryte było błotnistą ziemią. Czuła
ją także w ustach, a jej smak był gorzkawy. Młoda dziewczyna o jasnoszarych
oczach rozmasowywała obolałą piętę. Jeszcze nie całkiem otrząsnęła się ze
zdziwienia, kiedy poczuła jak coś zimnego i śliskiego przesuwa się po jej
nadgarstku. Przeszedł ją dreszcz. Wąż. A raczej węże! Wpadła prosto do ich
gniazda, a one teraz starały się do niej przylgnąć.
Krzyknęła z przerażenia.
Chociaż węże nie mają słuchu, to jednak niezwykle wrażliwy język pozwala im
odbierać wibracje powietrza. Dla nich ten krzyk zabrzmiał jak detonacja. Teraz
one z kolei były przerażone i uciekały we wszystkich kierunkach. Zaniepokojone
wężowe matki przygarnęły do siebie małe wężyki, zwijając się nerwowo w kształt
litery „S”.Dziewczyna przesunęła dłonią po twarzy, odsunęła kosmyk włosów,
który zakrywał jej oczy, wypluła gorzką ziemię i spróbowała wspiąć się po zboczu.
Strona 12
Było jednak zbyt stromo, a ból w pięcie był coraz silniejszy. Postanowiła jednak
usiąść i zawołać.
– Na pomoc! Tato, na pomoc! Jestem tutaj, na samym dole. Pomóż mi! Na
pomoc!
Krzyczała tak przez dłuższy czas. Daremnie. Była teraz sama, na dnie przepaści,
a ojciec nie przybywał jej z pomocą. Czyżby i on się zgubił? W takim razie kto
odnajdzie ją w tym gęstym lesie, daleko za masywami paproci?
Dziewczyna o jasnoszarych oczach oddychała głęboko, starając się uspokoić
mocno bijące serce. „Jak wydostać się z tej pułapki?”. Otarła błoto, które przywarło
jej do czoła, i popatrzyła wokół siebie. Po prawej stronie, na brzegu niecki,
dostrzegła trochę ciemniejszy obszar przecinający wysokie trawy. Z trudem bo
z trudem, ale ruszyła w tę właśnie stronę. Oset i cykoria maskowały wejście do
czegoś w rodzaju tunelu wykopanego w ziemi. Zastanawiała się, jakież to zwierzę
mogło zbudować tę ogromną norę. Za duże jak na zająca, lisa czy borsuka.
A niedźwiedzi w tym lesie nie było. A może to kryjówka wilka?
W każdym razie było wystarczająco dużo miejsca, żeby osoba średniego
wzrostu mogła wejść. Czuła się trochę nieswojo, decydując się tam zagłębić, ale
liczyła na to, że przejściem tym uda się jej w końcu dokądś dotrzeć. Na czworaka
ruszyła gliniastym korytarzem.
Poruszała się po omacku. Było tam coraz ciemniej i coraz bardziej zimno. Jakaś
kulista forma pokryta kolcami wymknęła się spod jej dłoni. Bojaźliwy jeż zwinął
się w kulkę na jej drodze, a po chwili pomknął w przeciwną stronę. Ona zaś
posuwała się dalej, w całkowitych ciemnościach, słysząc wokół siebie trzepotanie.
Ze schyloną głową posuwała się do przodu, opierając się na łokciach i kolanach.
Dość długo trwało, zanim jako dziecko najpierw nauczyła się stać prosto, a potem
chodzić. Podczas gdy większość niemowląt zaczyna chodzić mając rok, jej zabrało
to osiemnaście miesięcy. Pozycja pionowa wydawała się dla niej stanowczo zbyt
niepewna. Na czterech łapkach było zdecydowanie bezpieczniej. Można było
z bliska przyjrzeć się temu, co leżało na podłodze, a jeśli się spadało, to z mniejszej
wysokości. Zresztą z chęcią pozostałą część swojej egzystencji spędziłaby na
poziomie wykładziny, gdyby jej matka i opiekunki nie zmuszały jej do stania
prosto.
Tunel wydawał się nie mieć końca… Żeby dodać sobie odwagi i podążać dalej,
Strona 13
zmusiła samą siebie do podśpiewywania takiej oto wyliczanki:
Zieloną myszkę,
Która po trawie biegnie,
Złapmy za ogonek
I pokażmy tym panom.
A panowie ci rzekną:
Zanurzcie ją w oliwie,
Zanurzcie ją w wodzie,
A zrobi się z niej gorący ślimaczek!
Trzy czy cztery razy, za każdym razem coraz głośniej, powtarzała tę piosenkę.
Jej nauczyciel śpiewu, profesor Yankélévitch, nauczył ją operować wibracjami
głosu tak, aby tworzył on obronny kokon. Ale tutaj było naprawdę zbyt zimno, żeby
wydzierać się na cały głos. Po pewnym czasie z wyliczanki pozostała jedynie para
wydobywająca się z zimnych ust, która potem przemieniła się w rzężący oddech.
Niczym dziecko, które trwając w uporze, chce dobrnąć aż do samego kresu
głupoty, ani przez chwilę nie pomyślała o tym, by zawrócić. Julie czołgała się pod
naskórkiem planety.
Wydało się jej, że w oddali widzi jakieś światełko.
Wycieńczona pomyślała, że to halucynacja, gdy nagle światło rozpadło się na
wiele drobnych migocących na żółto światełek; niektóre z nich pulsowały.
Dziewczyna o jasnoszarych oczach pomyślała przez chwilę, że podziemia te
pełne są diamentów. Przysuwając się bliżej, rozpoznała świetliki, fosforyzujące
insekty, które obsiadły idealny sześcian.
Sześcian?
Wyciągnęła palce i natychmiast świetliki zgasły i znikły. Julie nie mogła liczyć
na swój wzrok w całkowitych ciemnościach. Dotknęła tego sześcianu, odwołując
się do najbardziej odległych obszarów zmysłu dotyku. Był gładki. Twardy. Zimny.
Nie był to ani kamień, ani też odłamek jakiegoś głazu. Rączka, zamek… Był to
przedmiot wykonany ludzką ręką.
Malutka walizka w kształcie sześcianu.
Ledwie żywa ze zmęczenia, wydostała się wreszcie z tunelu. Na górze radosne
szczekanie uzmysłowiło jej, że ojciec ją odnalazł. Stał tam razem z Achillesem,
Strona 14
a swoim miękkim głosem krzyczał gdzieś z oddali:
– Julie, jesteś tam, moja córeczko? Odpowiedz, proszę, daj mi jakiś znak!
5. ZNAK
Głową wykonuje ruch po linii trójkąta. Liść topoli rozdziera się. Stara mrówka
rudnica chwyta inny i kosztuje go, stojąc u podnóża drzewa, nie czekając, aż
sfermentuje. Nawet jeśli posiłek nie jest zbyt smaczny, jest przynajmniej
wzmacniający. Zresztą i tak nie przepada za liśćmi topoli, woli mięso, ale
ponieważ nic jeszcze nie jadła od momentu ucieczki, nie może wybrzydzać.
Zjadłszy, nie zapomina o tym, by się umyć. Końcem pazura chwyta długi prawy
czułek i przyciąga go ku przodowi, aż do pyszczka. Następnie przesuwa czułek pod
żuwaczkami, kierując do otworu gębowego, i ssie, aby go oczyścić.
Pokrywszy oba czułki pianką ze śliny, wygładza je maleńką szczoteczką
mieszczącą się poniżej piszczeli.
Stara rudnica przeciąga mocno stawy odwłoka, klatki piersiowej i szyi.
Pazurkami oczyszcza także setki swoich siatkowych oczu. Mrówki nie mają
powiek, które chroniłyby i nawilżały ich oczy – jeśli zaniedbają ciągłe przecieranie
soczewek ocznych, po jakimś czasie są w stanie odróżniać jedynie niewyraźne
kształty.
Im czystsze są oczy, tym lepiej widzą, co się przed nimi znajduje. No proszę, tu
coś jest. Wielkie, wręcz olbrzymie, pokryte kolcami, rusza się.
Uwaga, niebezpieczeństwo: gigantyczny jeż wychodzi z jamy!
Trzeba uciekać, i to szybko. Jeż – ogromna kula składająca się z ostrych żądeł –
szarżuje z otwartą paszczą.
6. SPOTKANIE Z KIMŚ ZADZIWIAJĄCYM
Była pogryziona na całym ciele. Instynktownie obmyła odrobiną śliny najgłębsze
ukąszenia. Kuśtykając, zaniosła sześcienną walizeczkę do swojego pokoju. Na
chwilę usiadła na łóżku. Powyżej na ścianie, od lewej do prawej strony, wisiały
plakaty z Callas, Che Guevarą, Doorsami i Attylą Hunem.
Strona 15
Julie z trudem podniosła się, żeby pójść do łazienki. Wzięła gorący prysznic
i nacierała się energicznie mydełkiem o zapachu lawendy. Potem owinęła się
w wielki ręcznik, wsunęła stopy w gąbczaste papucie i zabrała się do oczyszczania
czarnych ubrań z beżowej ziemi, którą były pokryte.
Nie było mowy o tym, żeby założyć z powrotem buty. Jej poraniona pięta
powiększyła się dwukrotnie. W głębi szafki znalazła parę starych letnich
sandałów, których rzemyki miały tę podwójną zaletę, że nie opierały się na pięcie,
a duży palec pozostawał odsłonięty. Owszem, Julie miała małe, ale jednocześnie
bardzo szerokie stopy. Tymczasem większość producentów butów proponowała
obuwie wąskie i długie, co powodowało u niej nieprzyjemny skutek w postaci
bolesnych nagniotków. Jeszcze raz rozmasowała piętę. Po raz pierwszy wydawało
się jej, że odczuwa wszystko to, co znajduje się wewnątrz tej części stopy, jakby
kości, muskuły i ścięgna czekały właśnie na ten moment, żeby dać o sobie znać.
Teraz były obecne w całej okazałości na samym końcu nogi. Istniały.
Manifestowały swoją obecność, wysyłając sygnały o ratunek.
Cichym głosem pozdrowiła ją: „Dzień dobry, moja pięto”. Rozbawiło ją witanie
się z cząstką własnego ciała. Zainteresowała się piętą tylko dlatego, że była ona
obolała. Ale gdy dobrze się nad tym zastanowić, to właściwie czyż nie zdarza jej się
myśleć o zębach tylko wtedy, gdy pojawia się próchnica? Podobnie odkrywamy, że
istnieje wyrostek robaczkowy dopiero wtedy, gdy następuje atak. W taki sam
sposób musi istnieć w ciele cała masa różnych organów, których istnienia nie
podejrzewała dlatego właśnie, że nie były one na tyle nieuprzejme, żeby wysyłać jej
sygnał, że cierpią.
Jej wzrok znowu powędrował ku walizce. Była zafascynowana tym
przedmiotem wydobytym z wnętrzności ziemi. Biorąc walizkę w ręce, potrząsnęła
nią. Skrzyneczka była ciężka. Zestaw pięciu przycisków, każdy z kodem, strzegł
zamknięcia.
Walizeczka wykonana była z grubego metalu. Potrzebny byłby młot
pneumatyczny, żeby się przewiercić przez jej ściankę. Julie przyjrzała się
dokładniej zamkowi. Na każdym z pięciu przycisków były wyryte cyfry i symbole.
Manewrowała, zdając się na przypadek. Miała może jedną szansę na milion, żeby
wpaść na właściwą kombinację.
Znowu potrząsnęła walizeczką. W środku coś było, jakiś pojedynczy przedmiot.
Strona 16
Tajemnica coraz bardziej rozbudzała jej ciekawość.
Do pokoju wszedł ojciec: wysoki, rudy, silny facet z wąsami. W spodniach do gry
w golfa wyglądał na szkockiego myśliwego.
– I jak, lepiej? – zapytał.
Kiwnęła głową.
– Wpadłaś na teren, na który można się dostać tylko przebijając się przez
prawdziwą ścianę pokrzyw i ostu – wyjaśnił. – Coś jakby polanę, którą natura stara
się ukryć przed ciekawskimi i spacerowiczami. Miejsce nie jest nawet zaznaczone
na mapie. Całe szczęście, że Achilles wywąchał, że tam byłaś! Co byśmy zrobili bez
psów?
Pogłaskał czule irlandzkiego setera, który wszedł wraz z nim do pokoju, a teraz,
jakby w odpowiedzi, oślinił nogawkę jego spodni i zaszczekał radośnie.
– Ha, co za historia! – powiedział ojciec. – Dziwny ten zamek zabezpieczony
kombinacją cyfr. Może to coś w rodzaju sejfu, którego nie udało się otworzyć
włamywaczom?
Julie wstrząsnęła czarnymi włosami.
– Nie – odpowiedziała.
Ojciec zważył przedmiot w ręce.
– Gdyby w środku były jakieś monety albo sztabki, ważyłoby to znacznie więcej,
a gdyby tam były zwoje banknotów, słyszelibyśmy, jak obijają się jedne o drugie.
Może jakaś torba z narkotykami porzucona przez przemytników. A może… bomba.
Julie wzruszyła ramionami.
– A gdyby tak w środku była ludzka głowa?
– W takim razie najpierw łowcy z plemienia Jivaros musieliby ją zmniejszyć –
odrzekł ojciec. – Twoja skrzyneczka nie jest na tyle duża, żeby zmieściła się w niej
ludzka głowa normalnych rozmiarów.
Spojrzał na zegarek, przypomniał sobie o ważnym spotkaniu i wyszedł. Jego
pies, zadowolony bez żadnych wyraźnych powodów, poszedł za nim, merdając
ogonem i głośno posapując.
Julie raz jeszcze potrząsnęła walizką. Bez wątpienia było tam coś miękkiego,
a jeśli była to głowa, to po takim obracaniu we wszystkie strony, z pewnością
złamała jej już nos. Nagle walizka wzbudziła w niej odrazę i pomyślała sobie, że
lepiej będzie się nią już nie zajmować. Za trzy miesiące zdawała maturę i nie
Strona 17
chciała zimować czwarty rok w maturalnej klasie, czas więc najwyższy zająć się
powtarzaniem materiału.
Julie wyciągnęła książkę do historii i zabrała się do czytania. Rok 1789.
Rewolucja francuska. Zdobycie Bastylii. Chaos. Anarchia. Najważniejsze postaci:
Marat, Danton, Robespierre, Saint-Just. Terror. Gilotyna…
Krew, krew i jeszcze raz krew. „Historia jest jedną wielką rzezią” – pomyślała,
naklejając plaster na jednym ze skaleczeń, które się znowu otworzyło. Im dłużej
czytała, tym większe narastało w niej obrzydzenie. Myśl o gilotynie przypomniała
jej obraz odciętej głowy w walizce.
Pięć minut później, uzbrojona w gruby śrubokręt, zaatakowała zamek. Walizka
opierała się jednak skutecznie. Julie wzięła młotek i uderzyła w śrubokręt, żeby
zwiększyć jeszcze efekt dźwigni, ale rezultat był taki sam. Pomyślała więc:
„Potrzebne byłoby imadło”, a zaraz potem: „Cholera, nie dam sobie z tym rady”.
Wróciła do książki i do rewolucji francuskiej. Trybunał ludowy. Konwencja.
Hymn Rouget de Lisle’a. Flaga niebiesko-biało-czerwona. Wolność – Równość –
Braterstwo. Wojna domowa. Mirabeau. Chénier. Proces króla. I wciąż gilotyna…
Jak można interesować się taką masakrą? Słowa wchodziły jednym okiem,
a wychodziły drugim.
Skrobanie w jednej z drewnianych belek przyciągnęło jej uwagę. Ten pracujący
termit podsunął Julie pewną myśl.
Słuchać.
Przyłożyła ucho do zamka w walizce i powolutku przesunęła pierwszy przycisk.
Wychwyciła coś jakby leciutkie stuknięcie zapadki. Zębaty trybik znalazł swój
odpowiednik. Julie cztery razy powtórzyła tę operację. W końcu mechanizm
zaskoczył, a zamek zazgrzytał. Bardziej zatem skuteczniejszy od gwałtownych
działań z użyciem śrubokrętu i młotka okazał się jej wyostrzony słuch.
Oparty o framugę drzwi, ojciec zapytał ją ze zdziwieniem:
– Udało ci się to otworzyć? W jaki sposób?
Przyjrzał się zamkowi, na którym można było odczytać: „1 + 1 = 3”.
– Hm…, nic nie mów, już wiem. Zastanowiłaś się. Jest tak: szereg liczbowy, ciąg
symboli, szereg liczbowy, ciąg symboli, szereg liczbowy, ciąg symboli, szereg
liczbowy, ciąg symboli i wreszcie szereg liczbowy i ciąg symboli. Wydedukowałaś,
że chodzi o równanie. A potem pomyślałaś, że ktoś, kto chciałby zachować
Strona 18
tajemnicę, nie zastosuje logicznego równania w rodzaju dwa plus dwa równa się
cztery. Spróbowałaś więc z jeden plus jeden równa się trzy. Takie równanie można
często znaleźć w dawnych rytuałach. Oznacza ono, że dwa połączone talenty są
czymś więcej niż prostym ich zsumowaniem i dodaniem do siebie.
Ojciec uniósł rude brwi i wygładził wąsy.
– Naprawdę tak się do tego zabrałaś?
Julie popatrzyła na niego z leciutką przekorą w jasnoszarych oczach. Ojciec nie
lubił, kiedy się z niego żartowało, ale nic nie powiedział. Uśmiechnęła się.
– Nie.
Nacisnęła na guzik. Sprężyna w jednej chwili uniosła przykrywkę sześciennej
walizki.
Ojciec i córka nachylili się.
Podrapane dłonie Julii chwyciły to, co było w środku, i położyły na biurku
w świetle lampy.
Była to książka. Wielka i gruba księga, z której wysuwały się miejscami
poprzyklejane kartki.
Na okładce wielkimi stylizowanymi literami wykaligrafowano:
ENCYKLOPEDIA WIEDZY WZGLĘDNEJ I ABSOLUTNEJ
PROFESORA EDMUNDA WELLSA
Gaston zaczął zrzędzić.
– Dziwny tytuł. Rzeczy są albo względne, albo absolutne. Nie mogą być
jednocześnie i takie, i takie. Jest w tym antynomia.
Poniżej, mniejszymi literami, uwaga:
TOM III
A jeszcze niżej – rysunek: okrąg z wpisanym weń trójkątem, z wierzchołkiem
u góry, a w nim jeszcze coś przypominającego literę „Y”. Gdy lepiej się temu
przyjrzeć, ramionami „Y” były mrówki dotykające się nawzajem czułkami. Mrówka
po lewej stronie była czarna, mrówka po prawej stronie – biała, a mrówka
w środku, jako odwrócona podstawa litery „Y”, była w połowie biała i w połowie
czarna.
Strona 19
Wreszcie pod trójkątem powtórzony był wzór pozwalający otworzyć zamek
sześciennej walizeczki:
1+1=3
– Wygląda jak grymuar – mruknął ojciec.
Julie widząc, że okładka jest całkiem nowa, uznała z kolei, że wręcz odwrotnie.
Pogładziła dłonią okładkę. Była śliska i miła w dotyku.
Dziewczyna o czarnych włosach i jasnoszarych oczach otworzyła księgę na
pierwszej stronie i zaczęła czytać.
7. ENCYKLOPEDIA
Dzień dobry! Dzień dobry, nieznany czytelniku.
Dzień dobry ci po raz trzeci lub dzień dobry po raz pierwszy.
Tak naprawdę to, czy odkryjecie tę książkę na początku, czy na końcu, nie ma
większego znaczenia.
Książka ta jest bronią, która ma zmienić świat.
Nie, nie śmiejcie się. To jest możliwe. Możecie to zrobić. Wystarczy tylko czegoś
naprawdę chcieć i może się to stać. Bardzo mała przyczyna może wywołać bardzo
duży skutek. Mówi się, że uderzenie skrzydeł motyla w Honolulu wystarczy, by
wywołać tajfun w Kalifornii. A przecież wasz oddech wywołuje ruch silniejszy od
tego, który wywołany jest uderzeniem skrzydeł motyla, nieprawdaż?
Ja jestem martwy. Przykro mi, gdyż będę mógł wam pomóc jedynie pośrednio,
tylko przez tę książkę.
A proponuję przeprowadzić rewolucję. Albo może raczej, powinienem powiedzieć,
„ewolucję”. Ponieważ nasz bunt wcale nie musi być naznaczony przemocą ani też
nie musi być spektakularny jak rewolucje w przeszłości.
Widzę ją bardziej jako rewolucję duchową. Jako bunt mrówek. Dyskretnie i bez
przemocy. Jako serię drobnych posunięć, które mogą wydawać się bez znaczenia,
lecz które dodane jedne do drugich, ostatecznie pozwolą przenosić góry.
Myślę, że błędem dawnych rewolucji była niecierpliwość i nietolerancja. Utopiści
myśleli jedynie o najbliższej przyszłości. Dlatego, że za wszelką cenę chcieli jeszcze
za życia zobaczyć owoce swojej pracy. Trzeba zaś pogodzić się z tym, że chociaż to
my sadzimy roślinę, to kto inny ją zerwie znacznie, znacznie później.
Strona 20
Rozmawiajmy o tym wspólnie. Tak długo, jak długo trwał będzie nasz dialog, od
was zależy, czy będziecie mnie słuchać, czy nie. (Potrafiliście wsłuchać się już
w zamek, a zatem jest to dowód na to, że potraficie słuchać, prawda?)
Możliwe też, że się mylę. Nie jestem mentorem ani guru, ani świętym. Jestem
człowiekiem świadomym tego, że przygoda ludzka zaledwie się rozpoczyna.
Jesteśmy jedynie prehistorycznymi ludźmi. Nasza niewiedza jest nieograniczona
i wszystko należy dopiero wymyślić.
Tyle jest do zrobienia… A wy jesteście zdolni dokonać tak wielu cudów.
Jestem jedynie falą, która wchodzi w interferencję z waszą falą jako czytelnika.
Interesujące jest właśnie to spotkanie-interferencja. I dlatego każdy czytelnik będzie
odbierać tę książkę inaczej. Trochę tak, jakby była ona czymś żywym i jej sens
zmieniałby się w zależności od wiedzy, wspomnień i wrażliwości konkretnego
czytelnika.
A jak będę oddziaływał jako „książka”? Po prostu opowiadając wam proste
historie o rewolucjach, utopiach, o zachowaniach ludzi i zwierząt. I to wy
powinniście odkryć, co z tego wynika. To wy musicie wyobrazić sobie odpowiedzi,
które pomogą wam podążać własną drogą. Ja osobiście bowiem nie mam wam
żadnej prawdy do zaproponowania.
Jeśli będziecie tego chcieli, ta książka będzie czymś żywym. I mam nadzieję, że
stanie się ona dla was przyjacielem; takim przyjacielem, który będzie mógł pomóc
wam w waszej przemianie i w przeobrażaniu świata. A teraz, jeżeli jesteście gotowi
i pragniecie tego, proponuję, abyśmy wspólnie wykonali, i to natychmiast, coś
ważnego: przewróćmy kartkę.
Edmund Wells
Encyklopedia wiedzy względnej i absolutnej, tom III
8. ZARAZ NASTĄPI EKSPLOZJA
Kciuk i palec wskazujący prawej dłoni delikatnie musnęły róg strony, uchwyciły
i już miały ją przewrócić, gdy z kuchni rozległ się głos.
– Do stołu! – krzyknęła matka.
To nie był już czas na czytanie.
Julie miała teraz dziewiętnaście lat, była szczupła. Jej czarne, błyszczące włosy,