Konrad #3 Ostrze - FERRING DAVID

Szczegóły
Tytuł Konrad #3 Ostrze - FERRING DAVID
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Konrad #3 Ostrze - FERRING DAVID PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Konrad #3 Ostrze - FERRING DAVID PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Konrad #3 Ostrze - FERRING DAVID - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ferring David Konrad #3 Ostrze OstrzeDavid Ferring Stanislaw Belina Tom III trylogii Konrad Tytul oryginalu: Warblade 1998 Wydawnictwo MAG Rozdzial pierwszy [top] - Konrad! - wysyczal znajomy glos. - Czekalismy na ciebie.Litzenreich i Ustnar lezeli na ziemi. Nadzy i ukrzyzowani. Ich dlonie i stopy przybito gwozdziami do skaly.Ale nie byly to ich jedyne rany. Po umeczonych cialach jencow splywaly czerwone strumyczki saczace sie z niezliczonych skaleczen. Zakneblowano ich, aby nie mogli krzyczec.Konrad zorientowal sie, ze pozostawiono miedzy nimi wolne miejsce - dla niego. Obok, na kamieniu, przygotowano juz podluzne gwozdzie.Wokol lezacych postaci klebilo sie mnostwo nagich ksztaltow - malych, bezplciowych, bezwlosych i humanoidalnych. Przypominaly dzieci, Konradowi wydawalo sie, ze slyszy ich placz, ale pod zadnym innym wzgledem nie byly do nich podobne.Wokolo staly dziesiatki karlow o wielkich, znieksztalconych glowach, ogromnych, rozowych oczach i cialach bialych jak u robakow. Byli jakas odmiana jaskiniowych zwierzolakow o dlugich jezykach, ostrych klach, napecznialych cielskach i krotkich ogonach. Ich skora pokryta byla luskami, a na koncu kazdej konczyny znajdowaly sie trzy szpony. Przepychali sie i tloczyli, goraczkowo pragnac napic sie krwi z ran czarownika i krasnoluda. To wlasnie owe monstra wydawaly te okropne zawodzenia i wycia pelne pozadania zywego ciala.Krwawiace rany ofiar zapewne byly sladami ich ukaszen. Stwory zaczely juz swoja kanibalska uczte.Byl tu tez Srebrne Oko. Stal blisko Gaxara, trzymajac przed soba tarcze z tajemniczym zlotym herbem. Wysunal jezyk i Konrad przypomnial sobie pocalunek skavena, gdy gryzon zlizywal jego krew. Znajdowaly sie tu rowniez jakies inne potwory, ale Konrad nie widzial ich dokladnie. Staly na wysokiej, skalnej polce z drugiej strony jaskini, jak widzowie czekajacy na przedstawienie.Wzrok Konrada zarejestrowal wszystko to w niecala sekunde - te sama sekunde, w ktorej przerzucil miecz do lewej dloni, prawa siegnal do ukrytej pod plaszczem kabury, wydobyl z niej nowa bron, wycelowal i wystrzelil.Byla to jednoreczna kusza o precyzyjnie wykonanym mechanizmie, skladajacym sie z mosieznych kolek i stalowych trybow. Pietnastocentymetrowy belt tkwil juz na miejscu, cieciwa z drutu byla naciagnieta. Konrad cwiczyl poslugiwanie sie ta bronia przez ostatni tydzien.Gaxar mogl byc Szarym Prorokiem, ale nie mial wystarczajaco szybkiego refleksu, aby sie uratowac. Pocisk trafil go w prawe oko, odrzucajac do tylu. Probowal wyszarpnac belt prawa reka - ale kikut nie byl wystarczajaco sprawny. Bez najmniejszego dzwieku powoli przewrocil sie i zastygl w bezruchu.Rozlegl sie straszliwy wrzask, ryk do tego stopnia mrozacy krew w zylach, ze Konrad zamarl na chwile. Krzyczal Srebrne Oko, zrozpaczony smiercia swego pana. Szczuroczlek rzucil sie w strone Konrada, ale oficer z Altdorfu zastapil mu droge. Ich miecze uderzyly o siebie.Konrad odrzucil kusze i skoczyl do przodu, tnac mieczem atakujacego go pierwszego karlowatego drapieznika. Odcieta glowa stwora wrzeszczala, lecac przez krypte.Konrad zabijal blade obrzydlistwa, rojace sie w jaskini. Skakaly na niego ze skal, usilujac wbic mu pazury w twarz. Inne chwytaly go za nogi, szarpiac jego cialo, probujac przewrocic swoja masa. Odrzucal je kopniakami, odrywal od siebie, cial i uderzal sztychem, rozdeptywal. Dzwieki, ktore wydawaly umierajac, byly jeszcze gorsze od odglosow ich uczty.Dotarl do Litzenreicha i pochylil sie, wyrywajac mu knebel z ust. W tym czasie kilka skarlowacialych mutantow skoczylo na niego i omal nie stracil rownowagi. Przy tej liczbie wrogow, gdyby znalazl sie na ziemi, nie mialby najmniejszej szansy.- Magia! - wrzasnal. - Czar!- Uwolnij mi reke - poprosil slabym glosem czarownik.Konrad odrzucil niebezpieczny ciezar. Jego miecz zawirowal. Kilka znieksztalconych glow odpadlo, rozbryzgujac naokolo krew. Znowu pochylil sie, na prozno usilujac wyciagnac palcami gwozdz z prawej dloni Litzenreicha.- Reka, pociagnij reke!Konrad spelnil polecenie i choc na cwieku pozostaly fragmenty kosci i skrwawionego ciala, dlon maga odzyskala swobode ruchow. Czarownik krzyknal, podniosl gwaltownie prawa reke i jego wrzask obnizyl tonacje, przemieniajac sie w zaklecie. Z zakrwawionego wskazujacego palca strzelila blyskawica.Inkantacji odpowiedzial szalenczy wrzask, gdy pierwszy dreczyciel przemienil sie w ognista kule. Potem zaczal plonac nastepny, za nim jeszcze jeden, az cala jaskinie wypelnil odor palonego miesa.Konrad przeszedl teraz do Ustnara, zabijajac po drodze kolejnych przygarbionych troglodytow. Wsunal klinge pod glowke cwieka tkwiacego w przegubie krasnoluda, oparl sztych o ziemie i podwazyl gwozdz. Ustnar wyciagnal uwolniona reke, schwycil jednego z napastnikow za gardlo i zgniotl mu grdyke, gdy tymczasem Konrad uwalnial mu druga dlon.Wstretnych stworow bylo coraz mniej, a mimo wszystko atakowaly z taka sama szalencza wsciekloscia. Gdy Konrad uwalnial druga noge Ustnara, Litzenreich zdolal oswobodzic sie i wstal. Miecz Konrada pekl na pol, kiedy ostatni cwiek wylazil ze skaly.Rozejrzal sie wokolo. Oficer z Altdorfu lezal na ziemi i wyglad jego skulonego ciala swiadczyl o tym, ze nie zyje. Nigdzie nie bylo widac Srebrnego Oka ani Gaxara. Skaven musial uciec, zabierajac ze soba cialo pana. Postaci na skalnej polce rowniez chyba zniknely. Wszyscy pigmejscy mutanci albo juz nie zyli, albo stawali sie ofiarami ognistej zemsty Litzenreicha i teraz umierali w plomieniach, wypelniajac powietrze odorem spalonego ciala.Konrad, Litzenreich i Ustnar stali, spogladajac na siebie. Krew ciekla z ich ran. Byli sami wsrod smierci i zniszczenia. Slychac bylo tylko ich ciezkie oddechy i dzieciece kwilenie smiertelnie rannych bestii.Nagle rozlegl sie jeszcze inny dzwiek. Dobiegal z glebi jednego z tuneli prowadzacych do krypty. Konrad rozpoznal go bez trudu - byly to bojowe okrzyki zwierzolakow Chaosu. Ale te zwierzolaki nie beda karlowate ani bezbronne i bedzie ich wiecej niz da sie policzyc.- Rzeka! - rozkazal Konrad. - To nasza jedyna szansa wydostania sie stad!Podbiegli do brzegu. Rzeka wydawala sie niczym nie roznic od innych, a jej pokryta piana woda pedzila korytem wyzlobionym w skale i znikala w niskim otworze na skraju krypty.- Nienawidze wody! - burknal Ustnar. I wskoczyl w fale.Zniknal pod powierzchnia i pojawil sie po kilku sekundach w polowie drogi do sciany krypty. Litzenreich jakby sie wahal, wiec Konrad popchnal go reka. Czarownik wpadl do wody, a potem jego podskakujaca na falach glowa przepadla w glebi tunelu.Konrad odrzucil helm, zerwal plaszcz i sciagnal polpancerz. Zrzucil kopniakiem jeden but, ale na pozbycie sie drugiego nie starczylo juz czasu. Dostrzegl w jednym z korytarzy blysk czerwonych oczu, po czym pojawila sie nastepna para, a za nia jeszcze jedna. Wskoczyl do rzeki i nie wynurzal sie, pozwalajac, aby szybki nurt niosl go w strone tunelu.Na chwile przed zniknieciem w otworze Konrad uniosl glowe nad powierzchnie i rozejrzal sie. Na skalnej polce w dalszym ciagu znajdowaly sie dwie postaci. Teraz mogl dokladnie im sie przyjrzec.Jedna z nich byl Czaszkolicy.Tym razem nie mogl sie mylic. Mimo uplywu pieciu lat pamietal go, jakby to bylo wczoraj. To samo chude cialo, ta sama lysa glowa, ktora zdawala sie nie miec ciala na kosciach.U jego boku stal ktos, kogo Konrad rowniez nie widzial piec lat, ale takze nigdy nie moglby zapomniec, aczkolwiek z zupelnie innego powodu. Teraz byla starsza, ale rowniez poznal ja natychmiast.Na krotka chwile ich oczy spotkaly sie. Jego - zielone i zlote, jej - czarne jak wegielElyssa...W tej samej chwili wezbrany nurt wody wciagnal Konrada w mrok tunelu i bylo to wszystko, co mogl sobie potem przypomniec.Pamietal.Przez ponad piec lat wierzyl, ze Elyssa nie zyje, ze zostala zamordowana, gdy ich wioske napadla i calkowicie zniszczyla pustoszaca kraj armia zwierzolakow. Az do tej pory Konrad byl przekonany, ze tylko jemu udalo sie ocalec.Atak mial miejsce pierwszego dnia lata, w swieto Sigmara. Kilkanascie godzin wczesniej Konrad probowal opuscic wioske, ale nie udalo mu sie przemknac przez otaczajacy doline pierscien wrogich wojsk. Ubrany w skore zabitego zwierzolaka i zmuszony do powrotu przez plemie skavenow, stal sie swiadkiem calkowitego zniszczenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek mial.A pozniej, przemykajac wsrod ruin i zgliszcz, dotarl wreszcie do dworu, ludzac sie nadzieja, ze moze zdola ocalic dziewczyne. Ale dom rodziny Kastringow tez plonal i w jego wnetrzu nikt nie mogl przezyc. Zaden czlowiek.Ale spomiedzy szalejacych plomieni wylonila sie nie tknieta zywiolem, przypominajaca szkielet nieludzka postac. Konrad nazwal ja w mysli Czaszkolicym.Uniosl luk i wyslal jedna ze swoich czarnych strzal w serce stwora. Gdyby wychudzona postac byla czlowiekiem, zginelaby natychmiast. Ale Czaszkolicy jedynie wyciagnal strzale z nagiej piersi... na ktorej nie pojawila sie krew, nie bylo widac rany.Konrad odwrocil sie i uciekl. On ocalal, ale nikt inny nie mial najmniejszej szansy. Byl o tym przekonany.Elyssa...Elyssa, ktora byla pierwsza i, jak do tej pory, jedyna miloscia Konrada.Elyssa, ktora nadala mu imie.Elyssa, ktora odmienila jego zycie.I ktora ofiarowala mu kolczan, luk oraz strzaly, a kazdy z tych przedmiotow nosil na sobie tajemniczy herb. Taki sam jaki widnial na tarczy, ktora obecnie poslugiwal sie Srebrne Oko.Czaszkolicy musial wiec pojmac dziewczyne i dla jakichs szatanskich celow zachowal ja przy zyciu az do tej chwili.Po niepowodzeniu sprzed pieciu lat mial jeszcze jedna szanse ocalenia Elyssy.Zapuscil sie w labirynty pod Altdorfem, aby wydostac Litzenreicha i Ustnara z cel, do ktorych zostali wtraceni przez wladze miasta. Mial dlug wdziecznosci wobec Ustnara, jezeli nie wobec obydwu wiezniow. Krasnolud byl jedynym ocalalym czlonkiem grupy, ktora wyrwala go ze szponow Gaxara i uwolnila z wiezienia, do ktorego wtracily go podstepne machinacje maga poszukujacego spaczenia skavenow. Konrad jednak za pozno dotarl do Litzenreicha i Ustnara. Tym razem oni znalezli sie w mocy Szarego Proroka.Konrad byl pewien, ze zabil Gaxara. Ale Srebrne Oko uciekl, zabierajac tarcze, z powodu ktorej Konrad scigal obu skavenow od Middenheimu do stolicy Cesarstwa.Teraz jednak nie miala ona zadnego znaczenia, podobnie jak Litzenreich i Ustnar. Liczyla sie jedynie Elyssa.Chcial wrocic, poplynac z powrotem do krypty, w ktorej widzial dziewczyne, ale prad wody byl zbyt silny i niosl go nieublaganie waskim przepustem. Uswiadomil sobie, ze to Elyssa nauczyla go plywac.Wniosla tak wiele do jego zycia, ze z trudem przypominal sobie cokolwiek sprzed dnia, w ktorym sie spotkali. Zupelnie jakby do tamtego momentu nie zyl prawdziwym zyciem. Byla corka pana wlosci, a on chlopskim wyrostkiem, ktory pracowal w gospodzie. Ocalil jej zycie, zabijajac zwierzolaka, ktory zaatakowal ja na skraju lasu. W zamian za to dala mu osobowosc... ale w dalszym ciagu nie wiedzial, kim naprawde byl ani skad pochodzil.Szalejacy nurt nie wypelnial calkowicie tunelu i gdy Konrad wyplynal na powierzchnie staral sie trzymac usta zamkniete i oddychac jedynie przez nos. Czesc sciekow stolicy byla odprowadzana do podziemnej rzeki, ale nie byla to jednak najbardziej zapaskudzona woda, w jakiej zdarzylo mu sie plywac.Nie widzial niczego w ciemnosci i wiekszosc czasu przebywal pod woda, obijajac sie o kamienie po obu stronach tunelu. Doszedl do wniosku, ze lepiej narazic sie na obrazenia konczyn, niz rozwalic sobie glowe o obnizajace sie nagle sklepienie.Gdy po raz trzeci wyplynal, aby nabrac powietrza, zauwazyl, ze ciemnosc przed nim nie jest juz tak kompletna. Byla noc i mogl zblizac sie do miejsca, w ktorym rzeka wyplywala spod miasta. Skoro tak, wyjscie mogla zamykac brona, rodzaj przegrody, ktora pozwalala swobodnie przeplywac wodzie, ale jednoczesnie uniemozliwiala intruzom przedostanie sie do miasta systemem kanalizacyjnym. Poza tym przy wylocie kanalu mogly byc wystawione straze.Przeciez gdy Konrad i oficer zobaczyli, ze dwie cele na dolnym poziomie wojskowego wiezienia sa puste, dowodca strazy wydal rozkaz, by Litzenreichowi i Ustnarowi uniemozliwiono ucieczke podziemna rzeka. I teraz zapewne wartownicy czekali na kazdego, kto wyloni sie z ujscia tunelu.Po raz pierwszy, zamiast pozwolic unosic sie pradowi, podjal probe zmniejszenia predkosci, z jaka niosla go woda. Nurt byl zbyt silny, by plynac w przeciwna strone, ale postanowil sprobowac. Zwolnil nieco, ale roznica byla niemal niezauwazalna. Wyciagnal na oslep reke, w nadziei, ze uda mu sie zlapac jakis wystep skalny i zatrzymac. W przeciwnym razie wkrotce i tak zakonczy swoj splyw, rzucony na kraty czy jakakolwiek inna przegrode zamykajaca wylot tunelu.Czern zmienila sie w szarosc i wydalo mu sie, ze widzi zarys otworu. Gdzie sa Litzenreich i Ustnar? Czy potezny nurt cisnal nimi o gruba siatke i uderzenie odebralo im przytomnosc? A moze prad wody wciagnal ich pod powierzchnie i utoneli?Szarawa plama zblizala sie coraz bardziej, w miare jak prad zdawal sie unosic Konrada ze wzrastajaca szybkoscia. A potem dostrzegl odlegly blask. Albo na zewnatrz tunelu bylo juz jasno, albo byly to pochodnie oczekujacych straznikow. Obrocil sie tylem, przygotowujac na nieuniknione zderzenie z metalowymi pretami stanowiacymi czesc systemu obronnego miasta.I nagle znalazl sie na zewnatrz tunelu. Przegradzajaca podziemna rzeke krata z zaostrzonych pretow byla rozerwana i wygieta na zewnatrz. Byl to niewatpliwie rezultat dzialania magii Litzenreicha.Teraz znajdowal sie w o wiele szerszej i glebszej rzece. Musial to byc Reik. Wydostal sie z Altdorfu, poza obreb miejskich murow.Ujrzal latarnie przy wylocie tunelu i trzymajace je niewyrazne postacie, uslyszal glosy... i nagly okrzyk.- Tam! Jeszcze jeden!Zanurkowal gwaltownie i strzala uderzyla w wode tuz przy jego twarzy. Woda zmienila tor jej lotu i grot minal ramie Konrada o pare centymetrow. Kolejna strzala przemknela kolo jego piersi. Konrad zanurzyl sie glebiej, zawrocil i zaczal plynac pod prad, w strone miasta. Mial nadzieje, ze zolnierze nie spodziewali sie takiego wybiegu. Nurt nie byl tak silny jak w podziemnej rzece.Przez chwile zastanawial sie, o co chodzi zolnierzom, ale w zaistnialej sytuacji wolal nie wdawac sie z nimi w dyskusje.Jego pierwotny plan zakladal uwolnienie Litzenreicha i Ustnara z cel, a potem wspolna ucieczke z miasta. Nie mial powodu zatrzymywac sie dluzej w Altdorfie - bylo malo prawdopodobne, by przebywal tu Srebrne Oko - a udzielenie pomocy w ucieczce dwoch wiezniow oznaczalo, ze sam rowniez nie mogl zostac.Teraz jednak musial powrocic, dostac sie z powrotem do stolicy; Cesarstwa, gdzie Czaszkolicy wiezil Elysse.Przestal plynac i odwrocil sie na plecy. Ostroznie unoszac twarz ponad powierzchnie wody, zlapal oddech. Byl gotow w kazdej chwili ponownie zanurkowac. Zobaczyl swiatla jakies czterdziesci metrow w dole rzeki, na drugim brzegu. Chwilowo byl bezpieczny i mial nadzieje, ze mag i krasnolud rowniez.Wymkniecie sie patrolowi milicji nie powinno sprawic Litzenreichowi specjalnego problemu. Chociaz on i Ustnar byli ranni, nadzy i bezbronni, znalazlszy sie poza miastem, bez trudu mogli stawic czolo kazdemu niebezpieczenstwu.Konrad bardzo by chcial, aby obaj byli tu razem z nim. Byliby bardzo pozytecznymi towarzyszami w czasie wyprawy w nie znana siec korytarzy pod miastem. Ustnar, ze wzgledu na swoja znajomosc tuneli i umiejetnosc walki, Litzenreich - dzieki wiedzy magicznej.Przez chwile myslal o Wilku. Gdzie sie obecnie znajduje? Moze w Kislevie, na granicy? Czy granica nadal istnieje, czy tez hordy z polnocy zalaly juz kraj? Ale gdyby sprawy ulozyly sie az tak zle, wiadomosci dotarlyby juz do Altdorfu i sierzant Taungar, werbujac Konrada do gwardii cesarskiej, z cala pewnoscia wspomnialby o szykujacej sie kampanii.Plynal wolno w gore rzeki. Byl to chyba najlepszy sposob przedostania sie do stolicy, ale mury miasta znajdowaly sie daleko i najwyrazniej wcale sie nie zblizaly. Nurt Reiku byl jednak dosc silny, a Konrad czul ogarniajace go coraz wieksze zmeczenie, zupelnie jakby walczyl z jakims bezlitosnym przeciwnikiem. Pamietal, ze przez rzeke przerzucono plywajaca zapore, uniemozliwiajaca statkom dalsza zegluge w gore Reiku bez zezwolenia i uiszczenia naleznych oplat.Rzeke zawsze przegradzano na noc i widzial, ze cala ta jej czesc jest bardzo dobrze oswietlona. Z cala pewnoscia objeta byla rowniez stalym nadzorem, zwlaszcza po ogloszeniu alarmu. Lepiej byloby wiec znalezc jakas inna droge. Zaczal szukac miejsca, zeby wyjsc z wody.Jednak brzegi nie opadaly do rzeki w zwykly sposob. Nawet poza murami miejskimi caly Reik byl obramowany wysokimi nabrzezami, do ktorych cumowaly statki i barki oczekujace na wplyniecie do stolicy. Skierowal sie do polnocnego brzegu, ktory zdawal sie mniej zatloczony.Chociaz zdarzylo sie tak wiele, uswiadomil sobie, ze minela zaledwie godzina od chwili, gdy przyszedl do koszar. Bylo jeszcze stosunkowo wczesnie i na jednostkach zacumowanych wzdluz rzeki panowal dosyc ozywiony ruch. Musial uwazac, aby go nie zauwazyli ani nie uslyszeli ludzie pelniacy wachte na pokladach statkow i lodzi.Pomiedzy pelnomorskim zaglowcem kupieckim a skromna barka rzeczna widniala trzydziestometrowa luka i Konrad wplynal w nia. Schwycil wystrzepiona line, zwisajaca z pacholka znajdujacego sie przy gornej krawedzi wysokiego na trzy metry nabrzeza. Przez kilka minut tkwil nieruchomo, unoszac jedynie glowe nad powierzchnie wody. Oparty o drewniane pale lapal oddech, rozgladajac sie jednoczesnie wokolo i w gore, aby zorientowac sie, czy zostal zauwazony. Noc byla ciemna, zaden z ksiezycow jeszcze nie wzeszedl.Wreszcie zaczal wychodzic z wody. W wiekszosci wypadkow na taka wysokosc wspialby sie po linie w ciagu dwoch, trzech sekund. Byl jednak wyczerpany, lina mokra i sliska, wiec przebycie polowy drogi trwalo dwa razy dluzej.Uslyszal nad soba glosy. Podniosl wzrok i ujrzal patrzace na niego dwie twarze. Zamarl nieruchomo w nadziei, ze moze go nie zauwazyli w ciemnosciach. Wtedy jednak lina zakolysala sie lekko i zaczela unosic. Wciagali go na gore. Wlasnie mial zamiar puscic ja i ponownie schronic sie w rzece, gdy ktorys z mezczyzn zawolal do niego.- Trzymaj sie, stary! Wyciagniemy cie...Mowili z nieznanym akcentem. Nie byli altdorfskimi zolnierzami - zapewne marynarzami z odleglej czesci Imperium, ktorzy uznali, ze Konrad wpadl do rzeki z jakiejs zacumowanej wyzej lodzi.Zgubil but w tunelu i jedynymi przedmiotami, ktore mogly zdradzic jego obecny zawod, byly pas i pochwa. Teraz, gdy nie mial miecza, byly bez wartosci. Jedna reka rozpial wiec pas i upuscil go do wody.- Dobrze se radzisz, stary. Zara cie wyciagniem.Dwaj mezczyzni wyholowali go na gore i wyciagneli rece, aby zlapac go pod pachy. Nie chcac ryzykowac, przyjal pomoc tylko jednego z nich. Gdyby to byla pulapka, obezwladniliby go bez trudu. Sekunde lub dwie pozniej byl juz na nabrzezu. Marynarz puscil go i razem z kolega spojrzeli na Konrada i wybuchneli smiechem..- Dzieki - powiedzial. Zatoczyl sie na bok, udajac, ze stara sie zlapac rownowage. - Nie moge sie przyzwyczaic, ze ziemia nie rusza mi sie pod nogami.- Taa - skinal glowa ten, ktory zlapal go pod ramie. - Wiemy. Gdzie twoj statek?Konrad kciukiem wskazal w gore rzeki, w strone miasta.- O tam, tam. Wszystko bedzie w porzadku. Dzieki. Nic mi nie jest. A moze chcecie sie napic? Moze wpadlibysmy gdzie na jednego, co?- Chiba kiedy indziej, stary - odparl drugi marynarz. - Widzi mi sie, ze masz juz dosyc. Pewnie nie chcesz jeszcze raz plusnac w te wache, no nie?Konrad energicznie pokrecil kilkakrotnie glowa.- Nie - oswiadczyl. - Nie. Nie. - cofnal sie nieco, zataczajac z lekka. - Ale nastepnym razem, nastepnym razem ja stawiam. Dobra?- Dobra.Pomachal swoim ratownikom i wolno ruszyl wzdluz nabrzeza. Domyslal sie, ze w dalszym ciagu go obserwuja, sprawdzajac, czy nie zboczy z kursu i nie wleci ponownie do Reiku. Dotarl na wysokosc barki, odwrocil sie, pomachal do nich i ruszyl dalej. Gdy obejrzal sie powtornie, nie bylo ich juz widac.Wyprostowal sie, otarl wode z twarzy i zaczal sie zastanawiac, w jaki sposob ponownie wejsc do miasta. Altdorf byl stolica Cesarstwa. Nie zamykal wszystkich bram o zmierzchu. Jego obywatele wieczorem nie barykadowali sie w domach z obawy przed stworami, wychodzacymi noca na lowy. W miescie nie marnowano godzin ciemnosci, tak jak dzialo sie to w wielu miejscowosciach Cesarstwa. Altdorf czul sie bezpieczny, poniewaz bylo tam dosc wojska, aby chronic ludzi przed jakimkolwiek niebezpieczenstwem.Istotnie, Altdorf nie musial sie obawiac niczego, co mogloby mu zagrozic spoza miejskich murow, ale Konrad odkryl, ze najwieksze niebezpieczenstwo lezy pod fundamentami stolicy.Szedl wzdluz nabrzeza w strone bialych murow miasta, do miejsca, gdzie ostatnia potezna wieza wydawala sie wyrastac z glebin rzeki. W normalnych okolicznosciach nie mialby zadnych problemow z przekroczeniem bramy. Za kilka miedziakow lapowki dla wartownikow marynarze, ktorych statki cumowaly w dole rzeki, wchodzili i wychodzili z Altdorfu o dowolnej porze. Najczesciej odwiedzanym przez nich miejscem byla Ulica Setki Gospod, ale korzystali rowniez z innych nocnych atrakcji, ktore najwieksze miasto Cesarstwa mialo do zaproponowania zarowno swoim mieszkancom, jak i gosciom.Ostroznie, starajac sie trzymac w cieniu, Konrad zblizyl sie do wejscia. Odniosl wrazenie, ze brama rzeczna jest lepiej strzezona niz bylo to konieczne. Jej otoczenie zostalo dobrze oswietlone i widac bylo, ze oprocz zwyklej strazy sluzbe wartownicza pelnia rowniez zolnierze. Kilku marynarzy z rozmaitych krajow wyklocalo sie, chcac opuscic miasto, ale zanim pozwolono im na to, kazdy z nich byl dokladnie przesluchany i sprawdzony.Kilku mezczyzn nadchodzacych z drugiej strony przepuszczono bez takich trudnosci. Milicja sprawdzala jedynie wychodzacych. Najprawdopodobniej miala rozkaz znalezc maga i krasnoluda. Gdyby Ustnar sprobowal wyjsc, nawet milicja nie mialaby problemu z rozpoznaniem zbiega. Konrad zastanawial sie, w jaki sposob mieli zamiar zlapac czarownika. Byc moze na wartowni znajdowal sie jakis mag, ktory mogl wykryc znajdujacego sie w poblizu kolege po fachu.Gdyby nie byl przemoczony do suchej nitki i mial przy sobie kilka monet, wszedlby do stolicy zupelnie bez trudu, ale ociekal woda i nie mial ani grosza. Zlota korona, otrzymana od Taungara w chwili werbunku, przepadla. Teraz, w nocy i przy zaczynajacych sie zimowych chlodach, jego ubranie dlugo nie wyschnie. Juz dygotal z zimna i wiedzial, ze musi jak najszybciej zmienic odziez.Konrad obserwowal marynarzy, ktorych wypuszczano z miasta. Najczesciej szli grupkami, on zas potrzebowal samotnego wedrowca, poniewaz swoj plan musial zrealizowac szybko i po cichu. Poza tym ten, ktorego wypatrywal, powinien miec mniej wiecej jego wymiary. Czekal cierpliwie. Wreszcie z bramy wylonil sie marynarz, ktorego wzrost i tusza wydawaly sie odpowiednie. Szedl bardzo wolno, starajac sie zachowac rownowage, ale mimo wszystko zataczal sie lekko.- Skurwysyny - mamrotal pod nosem. - Altdorfskie skurwysyny - obejrzal sie, popatrzyl na miasto i splunal przez ramie.- Masz zupelna racje, stary - przytaknal Konrad, wychodzac z ciemnosci.- Taa - burknal pijany zeglarz. - Najpierw zabieraja nam cala forse, a potem nie chca wypuscic z tego przekletego miasta.- Jasne - oznajmil Konrad i objal mezczyzne za ramiona.- Jestes caly mokry - zauwazyl marynarz, probujac sie uwolnic, Konrad podniosl reke, zakryl dlonia usta mezczyzny, aby go uciszyc, a potem wciagnal go w mrok. Zeglarz probowal sie bronic, ale na prozno. Otrzymal szybkie uderzenie zacisnieta piescia w glowe i znieruchomial. Sekunde pozniej lezal juz na ziemi. Jeszcze pol minuty i Konrad rozebral go z wierzchniej odziezy. Potem sam szybko zerwal z siebie ubranie i nalozyl koszule, kurtke, spodnie i buty pijanego marynarza.Przekonal sie, ze mezczyzna mowil prawde. W Altdorfie dokladnie oczyszczono go z pieniedzy. Konrad zapial klamre marynarskiego pasa i obejrzal przypiety do niego sztylet. Mial krotkie, waskie ostrze i zapewne wlasciciel uzywal go do patroszenia ryb. Odcial z nowej kurtki metalowe guziki. Udajac monety, powinny mu; pomoc dostac sie do miasta. Mial nadzieje, ze straznicy nie beda mieli ochoty scigac go z powodu kilku groszy. Gdyby jednak okazalo sie inaczej, tym gorzej dla nich.- Dzieki, kolego - szepnal do lezacego marynarza. - W Altdorfie wszyscy jestesmy skurwysynami.Naciagnal mocniej czapke na mokre wlosy i podszedl do bramy, sciskajac w dloni trzy lsniace, metalowe guziki. Odziez lezala na nim w miare dobrze, chociaz buty byly luzne i ocieraly kostki nog. Wartownik w bramie ledwo spojrzal na Konrada i gestem kazal mu isc dalej.- Jakos nie zgarniacie dzisiaj zbyt wiele, Haraldzie - uslyszal zolnierza, zwracajacego sie do jednego z wartownikow.- Szkoda, ze wy, chlopaki, nie mozecie postac tu kazdej nocy - odparl wysoki mezczyzna z mosiezna odznaka. - Ale przypuszczam, ze gdybyscie to robili, wojacy, sami zaczelibyscie brac swoja dzialke.Konrad minal obu oficerow i znalazl sie ponownie za murami Altdorfu. Rozdzial drugi [top] Konrad zdawal sobie sprawe, ze jedynym sposobem powrotu do podziemnej jaskini, w ktorej widzial Elysse i Czaszkolicego, jest powtorne przebycie tej samej trasy. Wiedzial, ze jesli nawet odnajdzie droge do jaskini, na pewno dawno juz ich tam nie bedzie, ale musial podjac te probe.Oznaczalo to, ze musi wrocic do budynku dowodztwa, a stamtad zejsc na dol przez wojskowe wiezienie. Spodziewal sie, ze w koszarach bedzie panowalo zamieszanie. Byc moze zwierzolaki, ktore slyszal w tunelu, sprobowaly nawet przedrzec sie do stolicy.Gdy dotarl do bramy, przez chwile obserwowal, stojac ukryty w cieniu. Odniosl wrazenie, ze panuje tu taki sam spokoj jak w czasie jego pierwszego przybycia na kwatere. Dwaj piechurzy pilnowali otwartej bramy, ale stali oparci o mur i rozmawiali ze soba po cichu. Wszystko wskazywalo na to, ze nikt w pelni nie uswiadomil sobie znaczenia tego, co sie stalo.Zbieglo dwoch wiezniow, a oficer, ktory odkryl ucieczke, wyruszyl na ich poszukiwania, wydawszy uprzednio rozkazy, zeby pilnowano wszystkich wyjsc z miasta. Oficer jednak nie zyl, a wiadomosc o jego smierci mogla jeszcze tu nie dotrzec. Moze przypuszczano, ze w dalszym ciagu sciga zbiegow, podazajac za nimi przez podziemny labirynt. A jezeli odnaleziono jego cialo, nie natrafiajac na zaden slad stworow, uznano, iz zostal zamordowany przez Litzenreicha i Ustnara.Gdyby bowiem wiedziano, ze oficer padl ofiara skavenow, a horda stworow Chaosu jest tak blisko, wtedy koszary bylyby postawione na nogi i wszystkie sily wojskowe Altdorfu szykowalyby sie do wziecia udzialu w wyprawie przeciwko podstepnym najezdzcom.Infiltracja skavenow wciaz byla tajemnica, nikt o niej nie slyszal. Wydawac sie moglo, ze wie o niej tylko Konrad. Moze to i lepiej. W pojedynke bedzie mial chyba wieksza szanse odnalezienia Elyssy. Wielka wyprawa odwetowa niewatpliwie wywolalaby przedwczesny alarm i ci, w ktorych niewoli znajdowala sie dziewczyna, mieliby wystarczajaco duzo czasu, aby uciec ze swoja zakladniczka.Konrad musial przedostac sie pod miasto przez lochy pod koszarami. Tam rowniez moglby sie zaopatrzyc w niezbedna bron i zbroje. Poprzednio nie mial klopotow z wejsciem do koszar, ale wtedy ubrany byl w mundur gwardii cesarskiej, a na helmie powiewal mu szkarlatny oficerski pioropusz. Teraz jednak jego cywilna odziez wygladala o wiele mniej imponujaco.Zdjal czapke i wetknal ja do kieszeni. Jego wlosy byly sciete tak krotko, ze juz zdazyly wyschnac, a tego rodzaju fryzura dobrze pasowala do ascetycznego wygladu typowego dla kadry oficerskiej altdorfskich pulkow. Konrad zblizyl sie ukradkiem do kwatery glownej milicji. Teraz cofnal sie do miejsca, w ktorym nie byl juz widoczny od strony wejscia, a potem wyprostowal sie i stukajac obcasami tak glosno, jak potrafil, ruszyl zdecydowanym krokiem w strone bramy.- Baa...cznosc! - rozkazal.Slyszac rozkaz, dwaj wartownicy wyprezyli sie, gdy Konrad wylonil sie z mroku.- Na wprost patrz! - polecil.Obydwaj patrzyli obok niego, trzymajac w wyprostowanych prawych rekach halabardy pochylone dokladnie pod tym samym katem. Konrad przeszedl miedzy nimi przez brame i przecial dziedziniec, kierujac sie w strone ceglanego budynku wartowni.Kolejny wartownik stal przy drzwiach i uwaznie obserwowal Konrada zblizajacego sie do niego pewnym krokiem.- Kto idzie? - zapytal, kladac dlon na rekojesci miecza.- Panie! - warknal Konrad. - Zwracaj sie do mnie "panie", albo ukarze cie za bezczelnosc.- Panie! - powtorzyl straznik, stukajac obcasami. Zerknal w strone wartowni.Byl to ten sam zolnierz, ktory pelnil sluzbe wtedy, gdy Konrad przybyl tu po raz pierwszy.- Spocznij - rzucil lagodniejszym tonem Konrad. - Oczekuje mnie twoj dowodca.Gdy zrownal sie ze straznikiem, ten odwrocil sie, zeby go przepuscic.- Znam cie! - powiedzial nagle.Byl bardzo spostrzegawczy. Rozpoznal Konrada w slabym swietle, mimo ze mial on wtedy na sobie zupelnie inna odziez i jego twarz czesciowo przeslanial helm.Wartownik zdazyl do polowy wydobyc miecz z pochwy, ale Konrad trzymal juz w dloni sztylet marynarza. Korpus straznika chroniony byl pancerzem oraz kolczuga, wiec reka Konrada wystrzelila do gory, zadajac pchniecie w gardlo. Nie mial czasu na polsrodki. Straznik zginal, poniewaz zbyt dobrze pelnil sluzbe... i poniewaz nie byl wystarczajaco szybki.Konrad zacisnal dlon na ustach zolnierza, aby uciszyc jego ostatni okrzyk, i podtrzymal osuwajace sie na ziemie cialo. Potem wyjal ofierze miecz z reki. Trzymajac w jednej rece miecz, a w drugiej sztylet, przebiegl przez drzwi wejsciowe.- Gunther? Co sie dzieje?Konrad dostrzegl wewnatrz budynku najpierw jedna postac w zbroi, zmierzajaca w strone wejscia, a potem nastepna. Byl pewien, ze upora sie z obydwoma, zanim zorientuja sie, co sie dzieje, ale nie wiedzial, ilu jeszcze zolnierzy jest w srodku. Chcial przedostac sie bezglosnie, przemknac niepostrzezenie przez koszary i dostac sie do polozonych w dole tuneli. Gdyby nawet przedarl sie przez tak wielu przeciwnikow, stalby sie zwierzyna, a nie mysliwym. Sprawa byla juz przegrana, nalezalo sie wycofac.Machnal mieczem, przecinajac line, podtrzymujaca wiszaca nad wejsciem lampe oliwna. Gdy spadla na ziemie, kopnieciem poslal ja w glab wartowni. Tam rozleciala sie na kawalki, oblewajac plonaca ciecza podloge i sciany. W ciagu kilku sekund pojedynczy plomien przerodzil sie w szalejacy pozar. Konrad odwrocil sie i popedzil w strone glownej bramy. Dwaj wartownicy zaczeli rozgladac sie wokolo.- Pali sie! - wrzasnal, biegnac w ich strone. - Pali sie!Zolnierze rzucili sie w strone ognia. Jeden z nich nagle zatrzymal sie i krzyknal w strone kolegi, ktory rowniez sie zawahal.- Zostancie na posterunkach! - zawolal Konrad. - Oglosze alarm.Zanim zdolali wrocic, podjac decyzje i zagrodzic mu droge, Konrad przebiegl obok nich i znalazl sie na placu przed brama. Nie zwalnial tempa do chwili, gdy znalazl sie w odleglosci kilku przecznic. Dopiero wtedy oparl sie o mur piekarni i rozejrzal. Nie bylo sladu poscigu, ale widzial chmure gestego, czarnego dymu unoszacego sie wolno w ciemne niebo.Zastanawial sie, co robic dalej.Musial pozostac w Altdorfie ze wzgledu na Elysse. Jedynym znanym mu miejscem w stolicy byl Palac Cesarski. Moglby powrocic i dalej sluzyc w cesarskim elitarnym oddziale wojskowym udajac, ze wydarzenia kilku ostatnich godzin nie maja zadnego zwiazku z jego osoba.Konrad ruszyl w powrotna droge do koszar gwardii cesarskiej. Wybral okrezna, dalsza trase przez most Karla-Franza, prowadzacy do poludniowej czesci miasta. Wciaz zaciskal w dloni miecz wartownika. I nagle uswiadomil sobie, ze w obecne tarapaty wpedzila go bron innego poleglego zolnierza.Gdy wzial udzial w szturmie na fortece skavenow polozona gleboko pod Middenheimem, walczyl mieczem nalezacym do jednego z zolnierzy miasta-fortecy - tego, ktorego zabil. Gaxar i Srebrne Oko uciekli z podziemnej kryjowki, zabierajac ze soba wieznia, ktory wedlug Litzenreicha byl sobowtorem samego cesarza.Konrad wiedzial, ze Gaxar potrafil tworzyc ozywiencow, bedacych idealnymi replikami ludzi, poniewaz sam stoczyl pojedynek z taka wlasnie kopia - dzielem Szarego Maga. Jezeli Gaxar rzeczywiscie stworzyl replike Karla-Franza, uczynil to z jednego tylko powodu. Aby dokonac zamiany na tronie Cesarstwa...Litzenreich stwierdzil wowczas, ze Gaxar musi udac sie do Altdorfu poprzez podziemia skavenow, labirynt tuneli, ktory laczyl wszystkie miasta i miasteczka, nekane przez szczuroludzi. Ta sama droga chcial powedrowac Konrad, aby odnalezc Srebrne Oko, a zwlaszcza jego tarcze z herbem, ktory znajdowal sie na luku, kolczanie i strzalach. Konrad byl przekonany, ze tajemniczy zloty symbol - piesc w pancernej rekawicy pomiedzy dwiema skrzyzowanymi strzalami - ma niezwykle znaczenie. Uwazal, ze gdyby zdolal dowiedziec sie czegos o tych fragmentach uzbrojenia, a moze nawet ustalic tozsamosc ich poprzedniego wlasciciela, rozwiazalby zagadke wlasnego pochodzenia.Zdarzenia w Middenheimie zmusily rowniez Litzenreicha do opuszczenia Miasta Bialego Wilka. Wyruszyl do Altdorfu, aby kontynuowac badania nad zastosowaniem spaczenia. W rezultacie Konrad, Litzenreich i Ustnar, jedyny pozostaly przy zyciu czlonek krasnoludzkiej sluzby maga, przybyli do Altdorfu tym samym dylizansem. Ale po przyjezdzie krasnolud i czarownik natychmiast zostali aresztowani za zlamanie cesarskiego prawa.Uzywanie spaczenia bylo zakazane, chyba ze robiono to w sluzbie Cesarstwa. Kara byla smierc i z Middenheimu wyslano wiadomosc, ze na wolnosci znajduja sie dwaj niebezpieczni przestepcy. Nie bylo nakazu aresztowania Konrada, poniewaz nikt nie wiedzial, ze towarzyszy Litzenreichowi, a nikomu poza ta trojka nie udalo sie przezyc bitwy w zorganizowanej przez Gaxara rafinerii spaczenia. Ale sierzant Taungar z gwardii cesarskiej zauwazyl, ze Konrad ma miecz z symbolem wilczego lba oznaczajacym, ze bron pochodzi z middenheimskiego pulku. Taungar znal Konrada z czasow, gdy razem walczyli w Kislevie, podczas oblezenia Praag. Sierzant wiedzial, jak doskonalym wojownikiem jest Konrad i chcial go zwerbowac do gwardii cesarskiej jako instruktora. W zamian obiecal zachowac dyskrecje w sprawie middenheimskiego miecza.Takie rozwiazanie odpowiadalo Konradowi. Musial zatrzymac sie w Altdorfie, ale nie mial zamiaru przebywac w szeregach gwardii zbyt dlugo.Wydawalo sie rowniez, ze niewiele dluzej potrwa jego przynaleznosc do strazy przybocznej cesarza.Miecz straznika byl funkcjonalna bronia, moze jedynie troche za ciezka i nie najlepiej wywazona. Nie mogl sie rownac z klinga, ktora walczyl w podziemiach Middenheim, ani z mieczem gwardii cesarskiej, ktory pekl, gdy podwazal ostatni gwozdz, ktorym przybito Ustnara do ziemi.Na moscie bylo pusto. Konrad przechylil sie nad balustrada i upuscil orez wartownika w ciemne wody Reiku. Nie cierpial byc bez broni, ale poniewaz noz marynarza rowniez przestal byc uzyteczny, postapil z nim tak samo. Wyciagnal czapke z kieszeni kurtki i nalozyl ja na glowe. Moze, jezeli ktos go zauwazy, pomoze ona ukryc jego tozsamosc.Gdy naciagal welniana czapke niemal na same oczy, spostrzegl krew na prawej rece i przedramieniu. Nalezala do wartownika. Zdjal kurtke i najlepiej jak potrafil wytarl skore rekawem, plujac na grzbiet dloni, aby zmyc zaschnieta krew, a potem rzucil kurtke przez balustrade mostu. Luzne buty za bardzo halasowaly, wiec takze wyladowaly w rzece.Bruk byl lodowato zimny i para oddechu unosila sie przed nim chmura, gdy ponownie ruszyl w strone palacu. Potezny budynek byl czarnym cieniem na nocnym niebie, a sylwetka wiezy rysowala sie ostro na tle otaczajacych ja gwiazd.Wejscie do koszar, w ktorych sluzyl, moglo byc bardziej klopotliwe niz dostanie sie do wojskowej kwatery glownej. Mogl bez problemow przejsc przez brame, ale wtedy musialby tlumaczyc, co sie stalo z jego mundurem. Wychodzac kilka godzin temu nie planowal powrotu, a wiec teraz musial sprawiac wrazenie, ze w ogole nie opuszczal kwatery. Nie mial przepustki i nigdzie nie rejestrowano jego wyjscia. Wartownicy, ktorzy widzieli jak przechodzil przez brame, nie podejrzewali, ze wychodzi bez zezwolenia. Nie musieli wiec meldowac o tym fakcie, a jezeli dopisze mu choc troche szczescia, nikt nie bedzie ich przesluchiwal.Idac na bosaka, Konrad czul sie tak, jakby cofnal sie do czasow, gdy w jego zyciu jeszcze nie bylo Elyssy. Nadal bez trudu zamienial sie w cien wsrod cieni i umial poruszac sie cicho, niewidocznie. Dzieki temu karczmarz, u ktorego wtedy sluzyl, nigdy nie orientowal sie, gdzie jest jego poslugacz. Potem, przez piec lat pracy dla Wilka, nauczyl sie rowniez umiejetnosci maskowania i podstepow niezbednych, by przezyc w Kislevie, na granicy pomiedzy ludzkoscia a nieludzkoscia.Konrad czesto przenikal przez stanowiska wroga i chociaz wrogowie byli podludzmi, ich zmysly czesto przewyzszaly ludzkie. Nazywano ich zwierzolakami, poniewaz nie dysponowaly zadnymi szlachetnymi cechami rodzaju ludzkiego, ale byly czujnie jak bestie. Lepiej widzialy w ciemnosciach, slyszaly niemal nieslyszalne dzwieki, ich wech wyczuwal najslabszy nawet zapach przeciwnika. Te ostatnia przewage niwelowano tlumiac go innym, bardziej intensywnym odorem. Nie raz Konrad ukrywal swoje czlowieczenstwo pod zapachowym kamuflazem zwierzecej krwi.Tej nocy jego przeciwnik nie mial tak wyostrzonych zmyslow. Straznicy w palacu byli tylko ludzmi, a poza tym jego kolegami. Ale gdyby popelnil blad i dal sie zauwazyc, mogl sie spodziewac tylko jednego. Na intruza czekal belt wystrzelony bez ostrzezenia z kuszy.Gdy po raz pierwszy znalazl sie w obrebie murow fortecy, przede wszystkim zbadal caly system obrony. Ta wiedza mogla sie przydac, gdyby zaistniala koniecznosc opuszczenia tego miejsca w pospiechu. Znal juz wszystkie stanowiska wartownikow, wszystkie baszty obronne, wszystkie punkty obserwacyjne. Pory patroli czesto ulegaly zmianie, takze zmiany wart przeprowadzano w nieregularnych odstepach czasu. Kiedy kilkakrotnie wyprawial sie, aby zbadac Altdorf, wychodzil z palacu wlasnymi, nieoficjalnymi drogami. Tym razem sytuacja wygladala nieco inaczej. Wartownicy mieli zapobiec wtargnieciu intruzow, a nie wyjsciu jednego z ich grona.Tej nocy nie moglo sie zdarzyc nic, co zaklociloby rutynowe obchody patroli w obrebie cytadeli. Nic, co wzbudziloby jakiekolwiek podejrzenia. Nie wolno mu bylo w zaden sposob zwrocic na siebie uwagi strazy - ich sluzba musiala pozostac zwykla rutynowa sprawa - jak do tej pory.Przez jakis czas obserwowal glowne wejscie. Przygladal sie uwaznie, gdy zatrzymano do kontroli dylizans z ubranymi w liberie woznica i pocztylionem. Ruch byl obecnie bardzo niewielki, poniewaz cesarz przebywal z wizyta w Talabheim. Konrad wiedzial, ze gdyby monarcha znajdowal sie w palacu, pojazdy przyjezdzalyby i wyjezdzaly az do poznych godzin nocnych, a ambasadorzy, arystokraci, dworzanie, kupcy i sluzba kreciliby sie, spelniajac swoje obowiazki lub poszukujac przyjemnosci.Wartownicy porozmawiali z woznica i pocztylionem, otworzyli drzwi pojazdu, zasalutowali i sprawdzili dokumenty pasazerow. Jeden z nich obejrzal spod dylizansu, zanim w koncu straznicy pozwolili mu przejechac przez dziedziniec. Widzac jak przeprowadzana jest kontrola, Konrad zrezygnowal z tego sposobu przedostania sie do srodka. Ale do cytadeli mozna bylo przedostac sie wieloma innymi drogami, nie tylko przez bramy.Wszystko sprowadzalo sie do wspinania i skokow, czekania i skradania sie. Konrad wspinal sie wiec po zewnetrznej czesci muru pomiedzy dwiema basztami obserwacyjnymi, gdzie mial najwieksze szanse przedostac sie nie zauwazony. Wdrapywal sie wolno, sprawdzajac kazdy chwyt, kazde miejsce, w ktore wczepial sie czubkami palcow stop. Wreszcie blyskawicznie przeskoczyl przez parapet i wyladowal na polozonym nizej dachu stajni. Tutaj, lezac nieruchomo na gontach, poczekal, az straznicy przejda z jednego konca muru na drugi. Nastepnie wolno przedostal sie przez dalsze dachy. Wspinal sie na nie i zeslizgiwal w dol, kryjac sie za kominami, az wreszcie zszedl na dol i przez strzelnice przemknal do sali, w ktorej byl zakwaterowany.Chociaz mial ten sam stopien, co inni rekruci, ze wzgledu na przydzielone stanowisko instruktora walki i w uznaniu jego zaslug wojskowych, Konradowi wyznaczono osobna nisze sypialna. Dostal sie do niej nie zauwazony przez nikogo, ale wciaz nie mogl pozwolic sobie na odpoczynek. Utracil miecz, helm, zbroje, mundur i teraz musial zajac sie uzupelnieniem tych brakow.***- Tyle lat sluze w gwardii imperialnej, ale nigdy nie widzialem takiego apelu.Taungar chodzil tam i z powrotem, patrzac z niedowierzaniem na zolnierzy ustawionych na dziedzincu palacowym do porannego przegladu.- Zdarzalo sie, ze moi ludzie tracili helmy, gubili bluzy albo portki. Bywalo, ze przepadaly im ostrogi. Od czasu do czasu ktorys gubil prawie wszystko. Zapodziewaly im sie miecze, lance, sztylety, rekawice, buty, napiersniki, tarcze czy konie. Ale nigdy, nigdy nie zdarzylo mi sie, aby tak wielu moich ludzi utracilo w tym samym czasie tak wiele przedmiotow! Brakuje calego, kompletnego munduru. Czy sam sobie odszedl? Czy to Dzien Blaznow? Na pewno nie. A nawet gdyby byl, gwardia cesarska nie jest miejscem na urzadzanie sobie kretynskich dowcipow. Wcale mnie to nie bawi. I kazdy, kto utracil chocby jeden kawalek galonu nie bedzie smial sie przez miesiac! Dostanie zakaz opuszczania koszar, prace poza kolejnoscia i utraci miesieczny zold - skoro ma taki talent do tracenia rzeczy. A poza tym, bedzie musial odkupic wszystko, co zgubil. Jak mozna od was oczekiwac, ze ochronicie cesarza, skoro nawet nie potraficie upilnowac mundurow, ktore laskawie pozwolil wam nosic? Wy bezuzyteczna bando niekompetentnych idiotow. Nie mam pojecia, po co w ogole pozwolono wam zaciagnac sie do gwardii. Nie nadajecie sie nawet do sluzby w armii. Nie nadajecie sie nawet do miejskiej strazy.W swoim nowym mundurze Konrad patrzyl obojetnie przed siebie, gdy Taungar przechodzil przed nim, opieprzajac ponad polowe swoich podkomendnych. Nie mial mozliwosci dotrzec do magazynu kwatermistrza i zdobyc w nim brakujace umundurowanie i bron. Zamiast tego musial skonfiskowac wszystko, co mu bylo potrzebne u innych zolnierzy w sali sypialnej koszar - pare butow od jednego, pas od drugiego i tak dalej. W rezultacie skompletowal cale oporzadzenie. Wiele czasu zajelo mu upewnienie sie, ze wszystko dobrze na nim lezy. Gdyby byli bardziej czujni, Konradowi nie udalaby sie ta sztuczka, a oni unikneliby kary. Wojskowa sprawiedliwosc byla subiektywna i surowa. Tylko tego mogl sie spodziewac kazdy, kto zaciagnal sie do wojska. Byc moze bedzie to dla nich pozyteczna lekcja. Uswiadomia sobie, ze nigdy nie powinni czuc sie bezpieczni bez wzgledu na to, gdzie sie znajduja i ze nigdy nie powinni nikomu ufac.Wszyscy stali w szyku, na bacznosc, bez napiersnikow, spodni czy tez innych utraconych elementow wyposazenia. O swicie w koszarach zapanowalo straszliwe zamieszanie, gdy przed switem gwardzisci zaczeli ubierac sie po ciemku. Ci, ktorzy pierwsi zauwazyli, ze cos im zginelo, probowali zdobyc brakujace elementy wyposazenia u mniej spostrzegawczych kolegow i wybuchlo kilka bojek. Zaczely sie poszukiwania, ale bez rezultatow. Bo tez i niczego nie mozna bylo znalezc - Konrad wszystko mial na sobie.- Ubieglej nocy wojsku udalo sie podpalic wlasna wartownie - ciagnal dalej Taungar. - Gdybyscie wy byli na ich miejscu, przypuszczam, ze udaloby sie wam spalic caly palac! Z ich wiezienia zbieglo dwoch wiezniow, wartownik nie zyje, a oficer zaginal.Taungar zatrzymal sie przed Konradem.- Twierdza, ze odpowiedzialnosc za wszystko, co sie stalo, ponosi czlonek gwardii cesarskiej - helm Konrada nie byl w stanie zaslonic wszystkich swiezych ranek i zadrapan na jego twarzy. Sierzant wpatrywal sie w niego przez chwile i dodal - Ale oczywiscie wojacy klamia, zeby ukryc wlasna nieudolnosc.A wiec nie znaleziono poleglego oficera i nie zostala przekazana zadna wiadomosc o skavenach lub jakichs innych bestiach z piekla rodem gniezdzacych sie w podziemiach Altdorfu. Nawet stolica Cesarstwa nie byla bezpieczna przed tymi splodzonymi przez ciemnosc stworami. A moze wlasnie ze wzgledu na swoja stolecznosc Altdorf stal sie glownym osrodkiem dzialan Chaosu?Miasto stalo sie stolica Sigmara, gdy dwa i pol tysiaca lat temu zjednoczyl on osiem zwalczajacych sie ludzkich plemion. Wtedy nazywalo sie Reikdrof. W dalszym ciagu pozostawalo sercem Cesarstwa - a najszybszym sposobem zabicia wiekszosci istot bylo zadanie im ciosu w serce. A to oznaczalo zamach na samego cesarza, Karla-Franza z domu Wilhelma Drugiego.Moze teraz, gdy cesarz znajdowal sie poza stolica, nie bylo bezposredniego niebezpieczenstwa. Jezeli Gaxar zamierzal zastapic Karla-Franza stworzonym przy pomocy swojej nekromantycznej sztuki sobowtorem, po smierci Szarego Maga najprawdopodobniej zaniechano realizacji jego planu. Wszak Gaxar byl jedyna istota, ktora potrafila kontrolowac tego stwora, ktory teraz zapewne utracil juz pozory zycia. Litzenreich na pewno wiedzialby, jak przestawia sie sytuacja. Swego czasu mag zapowiadal, ze ma zamiar pokrzyzowac Gaxarowi plan umieszczenia na tronie ozywionego czarami uzurpatora. Czarownik i Szary Prorok byli odwiecznymi wrogami.Zabity przez Konrada wartownik byl jedynym czlowiekiem, ktory moglby go rozpoznac. Ani straznicy przy bramie, ani towarzyszacy mu zolnierz i oficer w lochach nie mieli czasu ani okazji, aby przyjrzec mu sie dokladniej. W kazdym razie wszystko wskazywalo na to, ze cesarska gwardia nie potraktowala powaznie wysunietych przez wojsko oskarzen. Obie te formacje nie zywily do siebie szczegolnej sympatii.Ale Taungar patrzyl na Konrada tak, jakby podejrzewal, ze jego podwladny mial jakis zwiazek z wydarzeniami minionej nocy.- Wszyscy regulaminowo ubrani - polecil sierzant, ponownie rozpoczynajac swoja wedrowke tam i z powrotem wzdluz szeregu - jeden krok wystap!Konrad i siedmiu gwardzistow wykonalo rozkaz.- Ty, ty i ty, za mna biegiem marsz!Konrad wraz z dwoma towarzyszami ruszyl za sierzantem. Okazalo sie, ze zostali czlonkami pocztu, ktory wspinal sie dwiescie stop na przedostatni poziom palacu, na ostatni bastion, gdzie - wysoko nad miastem, nad calym panstwem - co ranka rozwijano cesarskie sztandary. W czasie calej dotychczasowej sluzby Konrada jeden z drzewcow zawsze pozostawal pusty. Byl to zlocony maszt flagowy, na ktorym podnoszono osobisty sztandar wladcy, gdy ten przebywal w swojej rezydencji.W tym miejscu, nad ktorym gorowalo jedynie stanowisko obserwacyjne na wiezy, mialo sie u stop cale rozposcierajace sie w dole miasto. Konrad widzial wojskowe koszary, choc nie dostrzegl juz zadnego sladu pozaru. Ujrzal Reik i brame w bialych murach obronnych, przez ktora powrocil do Altdorfu. Spogladal ponad czerwonymi dachami murow i przez chwile zastanawial sie, jak daleko do tej pory zdolali uciec Litzenreich i Ustnar.Mial wrazenie, ze gdyby sie pochylil, moglby podniesc znajdujace sie w dole budynki, jak domki dla lalek, i zobaczyc, gdzie Czaszkolicy ukryl Elysse.Gdy uroczystosc dobiegla konca i ostatnie nuty trabki herolda wciaz odbijaly sie echem od widniejacej nieopodal kopuly katedry Sigmara, dowodca warty poprowadzil zolnierzy spiralnymi schodami z powrotem w dol.Taungar i Konrad jako ostatni zaczeli te dluga wedrowke i gdy przez chwile byli sami, sierzant oznajmil:- Bede dzis wieczorem w "Wypoczynku Wedrowca". Rozdzial trzeci [top] Slowa Taungara nie byly rzuconym mimochodem zaproszeniem towarzyskim. Sierzanci i szeregowcy nie nawiazywali przyjazni, a "Wypoczynek Wedrowca" nie byl knajpa, ktora zazwyczaj odwiedzaliby czlonkowie gwardii cesarskiej. Konrad ubrany byl tak jak w chwili przybycia do Altdorfu i mial przepustke pozwalajaca mu na opuszczenie koszar na caly wieczor. Szedl do gospody okrezna droga, az przez mosty: najpierw Sigmara, a potem Oswalda Bohatera. Przechodzac przez pierwszy z nich, wyrzucil reszte marynarskiej odziezy, ktora po powrocie do koszar ukryl w sienniku. Wreszcie dotarl do karczmy.Lokal nie roznil sie od tysiecy innych karczm. Byl zatloczony i gwarny, wszedzie slyszalo sie rozmowy, smiechy i klotnie. Sciany oraz sufit czarne byly od odkladajacej sie przez dziesieciolecia sadzy, a powietrze przesycal zapach ale, kwasny odor zwietrzalego piwa rozlewanego i wsiakajacego przez lata w podloge, a takze uderzajacy do glowy chmielowy aromat swiezego piwa, ktore wciaz warzono za sala dla gosci.Poczatkowo nie zauwazyl Taungara, pomyslal wiec, ze sierzant jeszcze nie przyszedl. W koncu zobaczyl go siedzacego w kacie. Przez moment mial jednak watpliwosci, czy rzeczywiscie jest to jego dowodca. Niektorzy po zdjeciu zbroi wygladali na mniejszych, ale nie Taungar. Nie byl wprawdzie wysokim mezczyzna, ale dobrze zbudowanym i umiesnionym. Cywilna odziez dziwnie nie pasowala do jego wygladu i pokrytej szramami twarzy. Mogl sie ubrac jak doker albo robotnik, wybral zas stroj bogatego kupca. Mial na sobie dobrze skrojona kurtke z filcu, dopasowane do niej spodnie, koszule z niebieskiej satyny i zoltawy jedwabny szalik owiniety wokol szyi, spiety zlota spinka o jakims skomplikowanym wzorze. Obciete niemal tak samo krotko jak u Konrada siwe wlosy byly staranie wyszczotkowane. Na biodrze wisiala pochwa ze sztyletem o maksymalnej dlugosci klingi, na jaka zezwalano cywilom. Rekojesc sztyletu sprawiala wrazenie wykonanej ze srebra.Palil fajke, a na stole stal przed nim prawie pelen puchar wina. Konrad skinal glowa na znak, ze go poznaje i mial zamiar zawrocic w strone beczek w drugim kacie sali, ale Taungar przywolal go skinieniem glowy.- Dziewko! - ryknal, jakby musztrowal swoj oddzial.Konrad usiadl naprzeciwko swojego sierzanta. Po kilku minutach przez tlum przecisnela sie mloda dziewczyna, z trudem trzymajac w rekach tace zastawiona kuflami pelnymi piwa. Postawila ja przed nimi na stole.Mogla miec najwyzej jakies dwanascie lat, prawie biale wlosy a w jej wygladzie bylo cos, co przypominalo Konradowi osobe, o ktorej wolalby nie pamietac. Gdy stawiala przed nim kufel, jej lagodne, orzechowe oczy dostrzegly, ze ja obserwuje. Usmiechnela sie. Taungar zaplacil, a on