Ferring David Konrad #3 Ostrze OstrzeDavid Ferring Stanislaw Belina Tom III trylogii Konrad Tytul oryginalu: Warblade 1998 Wydawnictwo MAG Rozdzial pierwszy [top] - Konrad! - wysyczal znajomy glos. - Czekalismy na ciebie.Litzenreich i Ustnar lezeli na ziemi. Nadzy i ukrzyzowani. Ich dlonie i stopy przybito gwozdziami do skaly.Ale nie byly to ich jedyne rany. Po umeczonych cialach jencow splywaly czerwone strumyczki saczace sie z niezliczonych skaleczen. Zakneblowano ich, aby nie mogli krzyczec.Konrad zorientowal sie, ze pozostawiono miedzy nimi wolne miejsce - dla niego. Obok, na kamieniu, przygotowano juz podluzne gwozdzie.Wokol lezacych postaci klebilo sie mnostwo nagich ksztaltow - malych, bezplciowych, bezwlosych i humanoidalnych. Przypominaly dzieci, Konradowi wydawalo sie, ze slyszy ich placz, ale pod zadnym innym wzgledem nie byly do nich podobne.Wokolo staly dziesiatki karlow o wielkich, znieksztalconych glowach, ogromnych, rozowych oczach i cialach bialych jak u robakow. Byli jakas odmiana jaskiniowych zwierzolakow o dlugich jezykach, ostrych klach, napecznialych cielskach i krotkich ogonach. Ich skora pokryta byla luskami, a na koncu kazdej konczyny znajdowaly sie trzy szpony. Przepychali sie i tloczyli, goraczkowo pragnac napic sie krwi z ran czarownika i krasnoluda. To wlasnie owe monstra wydawaly te okropne zawodzenia i wycia pelne pozadania zywego ciala.Krwawiace rany ofiar zapewne byly sladami ich ukaszen. Stwory zaczely juz swoja kanibalska uczte.Byl tu tez Srebrne Oko. Stal blisko Gaxara, trzymajac przed soba tarcze z tajemniczym zlotym herbem. Wysunal jezyk i Konrad przypomnial sobie pocalunek skavena, gdy gryzon zlizywal jego krew. Znajdowaly sie tu rowniez jakies inne potwory, ale Konrad nie widzial ich dokladnie. Staly na wysokiej, skalnej polce z drugiej strony jaskini, jak widzowie czekajacy na przedstawienie.Wzrok Konrada zarejestrowal wszystko to w niecala sekunde - te sama sekunde, w ktorej przerzucil miecz do lewej dloni, prawa siegnal do ukrytej pod plaszczem kabury, wydobyl z niej nowa bron, wycelowal i wystrzelil.Byla to jednoreczna kusza o precyzyjnie wykonanym mechanizmie, skladajacym sie z mosieznych kolek i stalowych trybow. Pietnastocentymetrowy belt tkwil juz na miejscu, cieciwa z drutu byla naciagnieta. Konrad cwiczyl poslugiwanie sie ta bronia przez ostatni tydzien.Gaxar mogl byc Szarym Prorokiem, ale nie mial wystarczajaco szybkiego refleksu, aby sie uratowac. Pocisk trafil go w prawe oko, odrzucajac do tylu. Probowal wyszarpnac belt prawa reka - ale kikut nie byl wystarczajaco sprawny. Bez najmniejszego dzwieku powoli przewrocil sie i zastygl w bezruchu.Rozlegl sie straszliwy wrzask, ryk do tego stopnia mrozacy krew w zylach, ze Konrad zamarl na chwile. Krzyczal Srebrne Oko, zrozpaczony smiercia swego pana. Szczuroczlek rzucil sie w strone Konrada, ale oficer z Altdorfu zastapil mu droge. Ich miecze uderzyly o siebie.Konrad odrzucil kusze i skoczyl do przodu, tnac mieczem atakujacego go pierwszego karlowatego drapieznika. Odcieta glowa stwora wrzeszczala, lecac przez krypte.Konrad zabijal blade obrzydlistwa, rojace sie w jaskini. Skakaly na niego ze skal, usilujac wbic mu pazury w twarz. Inne chwytaly go za nogi, szarpiac jego cialo, probujac przewrocic swoja masa. Odrzucal je kopniakami, odrywal od siebie, cial i uderzal sztychem, rozdeptywal. Dzwieki, ktore wydawaly umierajac, byly jeszcze gorsze od odglosow ich uczty.Dotarl do Litzenreicha i pochylil sie, wyrywajac mu knebel z ust. W tym czasie kilka skarlowacialych mutantow skoczylo na niego i omal nie stracil rownowagi. Przy tej liczbie wrogow, gdyby znalazl sie na ziemi, nie mialby najmniejszej szansy.- Magia! - wrzasnal. - Czar!- Uwolnij mi reke - poprosil slabym glosem czarownik.Konrad odrzucil niebezpieczny ciezar. Jego miecz zawirowal. Kilka znieksztalconych glow odpadlo, rozbryzgujac naokolo krew. Znowu pochylil sie, na prozno usilujac wyciagnac palcami gwozdz z prawej dloni Litzenreicha.- Reka, pociagnij reke!Konrad spelnil polecenie i choc na cwieku pozostaly fragmenty kosci i skrwawionego ciala, dlon maga odzyskala swobode ruchow. Czarownik krzyknal, podniosl gwaltownie prawa reke i jego wrzask obnizyl tonacje, przemieniajac sie w zaklecie. Z zakrwawionego wskazujacego palca strzelila blyskawica.Inkantacji odpowiedzial szalenczy wrzask, gdy pierwszy dreczyciel przemienil sie w ognista kule. Potem zaczal plonac nastepny, za nim jeszcze jeden, az cala jaskinie wypelnil odor palonego miesa.Konrad przeszedl teraz do Ustnara, zabijajac po drodze kolejnych przygarbionych troglodytow. Wsunal klinge pod glowke cwieka tkwiacego w przegubie krasnoluda, oparl sztych o ziemie i podwazyl gwozdz. Ustnar wyciagnal uwolniona reke, schwycil jednego z napastnikow za gardlo i zgniotl mu grdyke, gdy tymczasem Konrad uwalnial mu druga dlon.Wstretnych stworow bylo coraz mniej, a mimo wszystko atakowaly z taka sama szalencza wsciekloscia. Gdy Konrad uwalnial druga noge Ustnara, Litzenreich zdolal oswobodzic sie i wstal. Miecz Konrada pekl na pol, kiedy ostatni cwiek wylazil ze skaly.Rozejrzal sie wokolo. Oficer z Altdorfu lezal na ziemi i wyglad jego skulonego ciala swiadczyl o tym, ze nie zyje. Nigdzie nie bylo widac Srebrnego Oka ani Gaxara. Skaven musial uciec, zabierajac ze soba cialo pana. Postaci na skalnej polce rowniez chyba zniknely. Wszyscy pigmejscy mutanci albo juz nie zyli, albo stawali sie ofiarami ognistej zemsty Litzenreicha i teraz umierali w plomieniach, wypelniajac powietrze odorem spalonego ciala.Konrad, Litzenreich i Ustnar stali, spogladajac na siebie. Krew ciekla z ich ran. Byli sami wsrod smierci i zniszczenia. Slychac bylo tylko ich ciezkie oddechy i dzieciece kwilenie smiertelnie rannych bestii.Nagle rozlegl sie jeszcze inny dzwiek. Dobiegal z glebi jednego z tuneli prowadzacych do krypty. Konrad rozpoznal go bez trudu - byly to bojowe okrzyki zwierzolakow Chaosu. Ale te zwierzolaki nie beda karlowate ani bezbronne i bedzie ich wiecej niz da sie policzyc.- Rzeka! - rozkazal Konrad. - To nasza jedyna szansa wydostania sie stad!Podbiegli do brzegu. Rzeka wydawala sie niczym nie roznic od innych, a jej pokryta piana woda pedzila korytem wyzlobionym w skale i znikala w niskim otworze na skraju krypty.- Nienawidze wody! - burknal Ustnar. I wskoczyl w fale.Zniknal pod powierzchnia i pojawil sie po kilku sekundach w polowie drogi do sciany krypty. Litzenreich jakby sie wahal, wiec Konrad popchnal go reka. Czarownik wpadl do wody, a potem jego podskakujaca na falach glowa przepadla w glebi tunelu.Konrad odrzucil helm, zerwal plaszcz i sciagnal polpancerz. Zrzucil kopniakiem jeden but, ale na pozbycie sie drugiego nie starczylo juz czasu. Dostrzegl w jednym z korytarzy blysk czerwonych oczu, po czym pojawila sie nastepna para, a za nia jeszcze jedna. Wskoczyl do rzeki i nie wynurzal sie, pozwalajac, aby szybki nurt niosl go w strone tunelu.Na chwile przed zniknieciem w otworze Konrad uniosl glowe nad powierzchnie i rozejrzal sie. Na skalnej polce w dalszym ciagu znajdowaly sie dwie postaci. Teraz mogl dokladnie im sie przyjrzec.Jedna z nich byl Czaszkolicy.Tym razem nie mogl sie mylic. Mimo uplywu pieciu lat pamietal go, jakby to bylo wczoraj. To samo chude cialo, ta sama lysa glowa, ktora zdawala sie nie miec ciala na kosciach.U jego boku stal ktos, kogo Konrad rowniez nie widzial piec lat, ale takze nigdy nie moglby zapomniec, aczkolwiek z zupelnie innego powodu. Teraz byla starsza, ale rowniez poznal ja natychmiast.Na krotka chwile ich oczy spotkaly sie. Jego - zielone i zlote, jej - czarne jak wegielElyssa...W tej samej chwili wezbrany nurt wody wciagnal Konrada w mrok tunelu i bylo to wszystko, co mogl sobie potem przypomniec.Pamietal.Przez ponad piec lat wierzyl, ze Elyssa nie zyje, ze zostala zamordowana, gdy ich wioske napadla i calkowicie zniszczyla pustoszaca kraj armia zwierzolakow. Az do tej pory Konrad byl przekonany, ze tylko jemu udalo sie ocalec.Atak mial miejsce pierwszego dnia lata, w swieto Sigmara. Kilkanascie godzin wczesniej Konrad probowal opuscic wioske, ale nie udalo mu sie przemknac przez otaczajacy doline pierscien wrogich wojsk. Ubrany w skore zabitego zwierzolaka i zmuszony do powrotu przez plemie skavenow, stal sie swiadkiem calkowitego zniszczenia jedynego domu, jaki kiedykolwiek mial.A pozniej, przemykajac wsrod ruin i zgliszcz, dotarl wreszcie do dworu, ludzac sie nadzieja, ze moze zdola ocalic dziewczyne. Ale dom rodziny Kastringow tez plonal i w jego wnetrzu nikt nie mogl przezyc. Zaden czlowiek.Ale spomiedzy szalejacych plomieni wylonila sie nie tknieta zywiolem, przypominajaca szkielet nieludzka postac. Konrad nazwal ja w mysli Czaszkolicym.Uniosl luk i wyslal jedna ze swoich czarnych strzal w serce stwora. Gdyby wychudzona postac byla czlowiekiem, zginelaby natychmiast. Ale Czaszkolicy jedynie wyciagnal strzale z nagiej piersi... na ktorej nie pojawila sie krew, nie bylo widac rany.Konrad odwrocil sie i uciekl. On ocalal, ale nikt inny nie mial najmniejszej szansy. Byl o tym przekonany.Elyssa...Elyssa, ktora byla pierwsza i, jak do tej pory, jedyna miloscia Konrada.Elyssa, ktora nadala mu imie.Elyssa, ktora odmienila jego zycie.I ktora ofiarowala mu kolczan, luk oraz strzaly, a kazdy z tych przedmiotow nosil na sobie tajemniczy herb. Taki sam jaki widnial na tarczy, ktora obecnie poslugiwal sie Srebrne Oko.Czaszkolicy musial wiec pojmac dziewczyne i dla jakichs szatanskich celow zachowal ja przy zyciu az do tej chwili.Po niepowodzeniu sprzed pieciu lat mial jeszcze jedna szanse ocalenia Elyssy.Zapuscil sie w labirynty pod Altdorfem, aby wydostac Litzenreicha i Ustnara z cel, do ktorych zostali wtraceni przez wladze miasta. Mial dlug wdziecznosci wobec Ustnara, jezeli nie wobec obydwu wiezniow. Krasnolud byl jedynym ocalalym czlonkiem grupy, ktora wyrwala go ze szponow Gaxara i uwolnila z wiezienia, do ktorego wtracily go podstepne machinacje maga poszukujacego spaczenia skavenow. Konrad jednak za pozno dotarl do Litzenreicha i Ustnara. Tym razem oni znalezli sie w mocy Szarego Proroka.Konrad byl pewien, ze zabil Gaxara. Ale Srebrne Oko uciekl, zabierajac tarcze, z powodu ktorej Konrad scigal obu skavenow od Middenheimu do stolicy Cesarstwa.Teraz jednak nie miala ona zadnego znaczenia, podobnie jak Litzenreich i Ustnar. Liczyla sie jedynie Elyssa.Chcial wrocic, poplynac z powrotem do krypty, w ktorej widzial dziewczyne, ale prad wody byl zbyt silny i niosl go nieublaganie waskim przepustem. Uswiadomil sobie, ze to Elyssa nauczyla go plywac.Wniosla tak wiele do jego zycia, ze z trudem przypominal sobie cokolwiek sprzed dnia, w ktorym sie spotkali. Zupelnie jakby do tamtego momentu nie zyl prawdziwym zyciem. Byla corka pana wlosci, a on chlopskim wyrostkiem, ktory pracowal w gospodzie. Ocalil jej zycie, zabijajac zwierzolaka, ktory zaatakowal ja na skraju lasu. W zamian za to dala mu osobowosc... ale w dalszym ciagu nie wiedzial, kim naprawde byl ani skad pochodzil.Szalejacy nurt nie wypelnial calkowicie tunelu i gdy Konrad wyplynal na powierzchnie staral sie trzymac usta zamkniete i oddychac jedynie przez nos. Czesc sciekow stolicy byla odprowadzana do podziemnej rzeki, ale nie byla to jednak najbardziej zapaskudzona woda, w jakiej zdarzylo mu sie plywac.Nie widzial niczego w ciemnosci i wiekszosc czasu przebywal pod woda, obijajac sie o kamienie po obu stronach tunelu. Doszedl do wniosku, ze lepiej narazic sie na obrazenia konczyn, niz rozwalic sobie glowe o obnizajace sie nagle sklepienie.Gdy po raz trzeci wyplynal, aby nabrac powietrza, zauwazyl, ze ciemnosc przed nim nie jest juz tak kompletna. Byla noc i mogl zblizac sie do miejsca, w ktorym rzeka wyplywala spod miasta. Skoro tak, wyjscie mogla zamykac brona, rodzaj przegrody, ktora pozwalala swobodnie przeplywac wodzie, ale jednoczesnie uniemozliwiala intruzom przedostanie sie do miasta systemem kanalizacyjnym. Poza tym przy wylocie kanalu mogly byc wystawione straze.Przeciez gdy Konrad i oficer zobaczyli, ze dwie cele na dolnym poziomie wojskowego wiezienia sa puste, dowodca strazy wydal rozkaz, by Litzenreichowi i Ustnarowi uniemozliwiono ucieczke podziemna rzeka. I teraz zapewne wartownicy czekali na kazdego, kto wyloni sie z ujscia tunelu.Po raz pierwszy, zamiast pozwolic unosic sie pradowi, podjal probe zmniejszenia predkosci, z jaka niosla go woda. Nurt byl zbyt silny, by plynac w przeciwna strone, ale postanowil sprobowac. Zwolnil nieco, ale roznica byla niemal niezauwazalna. Wyciagnal na oslep reke, w nadziei, ze uda mu sie zlapac jakis wystep skalny i zatrzymac. W przeciwnym razie wkrotce i tak zakonczy swoj splyw, rzucony na kraty czy jakakolwiek inna przegrode zamykajaca wylot tunelu.Czern zmienila sie w szarosc i wydalo mu sie, ze widzi zarys otworu. Gdzie sa Litzenreich i Ustnar? Czy potezny nurt cisnal nimi o gruba siatke i uderzenie odebralo im przytomnosc? A moze prad wody wciagnal ich pod powierzchnie i utoneli?Szarawa plama zblizala sie coraz bardziej, w miare jak prad zdawal sie unosic Konrada ze wzrastajaca szybkoscia. A potem dostrzegl odlegly blask. Albo na zewnatrz tunelu bylo juz jasno, albo byly to pochodnie oczekujacych straznikow. Obrocil sie tylem, przygotowujac na nieuniknione zderzenie z metalowymi pretami stanowiacymi czesc systemu obronnego miasta.I nagle znalazl sie na zewnatrz tunelu. Przegradzajaca podziemna rzeke krata z zaostrzonych pretow byla rozerwana i wygieta na zewnatrz. Byl to niewatpliwie rezultat dzialania magii Litzenreicha.Teraz znajdowal sie w o wiele szerszej i glebszej rzece. Musial to byc Reik. Wydostal sie z Altdorfu, poza obreb miejskich murow.Ujrzal latarnie przy wylocie tunelu i trzymajace je niewyrazne postacie, uslyszal glosy... i nagly okrzyk.- Tam! Jeszcze jeden!Zanurkowal gwaltownie i strzala uderzyla w wode tuz przy jego twarzy. Woda zmienila tor jej lotu i grot minal ramie Konrada o pare centymetrow. Kolejna strzala przemknela kolo jego piersi. Konrad zanurzyl sie glebiej, zawrocil i zaczal plynac pod prad, w strone miasta. Mial nadzieje, ze zolnierze nie spodziewali sie takiego wybiegu. Nurt nie byl tak silny jak w podziemnej rzece.Przez chwile zastanawial sie, o co chodzi zolnierzom, ale w zaistnialej sytuacji wolal nie wdawac sie z nimi w dyskusje.Jego pierwotny plan zakladal uwolnienie Litzenreicha i Ustnara z cel, a potem wspolna ucieczke z miasta. Nie mial powodu zatrzymywac sie dluzej w Altdorfie - bylo malo prawdopodobne, by przebywal tu Srebrne Oko - a udzielenie pomocy w ucieczce dwoch wiezniow oznaczalo, ze sam rowniez nie mogl zostac.Teraz jednak musial powrocic, dostac sie z powrotem do stolicy; Cesarstwa, gdzie Czaszkolicy wiezil Elysse.Przestal plynac i odwrocil sie na plecy. Ostroznie unoszac twarz ponad powierzchnie wody, zlapal oddech. Byl gotow w kazdej chwili ponownie zanurkowac. Zobaczyl swiatla jakies czterdziesci metrow w dole rzeki, na drugim brzegu. Chwilowo byl bezpieczny i mial nadzieje, ze mag i krasnolud rowniez.Wymkniecie sie patrolowi milicji nie powinno sprawic Litzenreichowi specjalnego problemu. Chociaz on i Ustnar byli ranni, nadzy i bezbronni, znalazlszy sie poza miastem, bez trudu mogli stawic czolo kazdemu niebezpieczenstwu.Konrad bardzo by chcial, aby obaj byli tu razem z nim. Byliby bardzo pozytecznymi towarzyszami w czasie wyprawy w nie znana siec korytarzy pod miastem. Ustnar, ze wzgledu na swoja znajomosc tuneli i umiejetnosc walki, Litzenreich - dzieki wiedzy magicznej.Przez chwile myslal o Wilku. Gdzie sie obecnie znajduje? Moze w Kislevie, na granicy? Czy granica nadal istnieje, czy tez hordy z polnocy zalaly juz kraj? Ale gdyby sprawy ulozyly sie az tak zle, wiadomosci dotarlyby juz do Altdorfu i sierzant Taungar, werbujac Konrada do gwardii cesarskiej, z cala pewnoscia wspomnialby o szykujacej sie kampanii.Plynal wolno w gore rzeki. Byl to chyba najlepszy sposob przedostania sie do stolicy, ale mury miasta znajdowaly sie daleko i najwyrazniej wcale sie nie zblizaly. Nurt Reiku byl jednak dosc silny, a Konrad czul ogarniajace go coraz wieksze zmeczenie, zupelnie jakby walczyl z jakims bezlitosnym przeciwnikiem. Pamietal, ze przez rzeke przerzucono plywajaca zapore, uniemozliwiajaca statkom dalsza zegluge w gore Reiku bez zezwolenia i uiszczenia naleznych oplat.Rzeke zawsze przegradzano na noc i widzial, ze cala ta jej czesc jest bardzo dobrze oswietlona. Z cala pewnoscia objeta byla rowniez stalym nadzorem, zwlaszcza po ogloszeniu alarmu. Lepiej byloby wiec znalezc jakas inna droge. Zaczal szukac miejsca, zeby wyjsc z wody.Jednak brzegi nie opadaly do rzeki w zwykly sposob. Nawet poza murami miejskimi caly Reik byl obramowany wysokimi nabrzezami, do ktorych cumowaly statki i barki oczekujace na wplyniecie do stolicy. Skierowal sie do polnocnego brzegu, ktory zdawal sie mniej zatloczony.Chociaz zdarzylo sie tak wiele, uswiadomil sobie, ze minela zaledwie godzina od chwili, gdy przyszedl do koszar. Bylo jeszcze stosunkowo wczesnie i na jednostkach zacumowanych wzdluz rzeki panowal dosyc ozywiony ruch. Musial uwazac, aby go nie zauwazyli ani nie uslyszeli ludzie pelniacy wachte na pokladach statkow i lodzi.Pomiedzy pelnomorskim zaglowcem kupieckim a skromna barka rzeczna widniala trzydziestometrowa luka i Konrad wplynal w nia. Schwycil wystrzepiona line, zwisajaca z pacholka znajdujacego sie przy gornej krawedzi wysokiego na trzy metry nabrzeza. Przez kilka minut tkwil nieruchomo, unoszac jedynie glowe nad powierzchnie wody. Oparty o drewniane pale lapal oddech, rozgladajac sie jednoczesnie wokolo i w gore, aby zorientowac sie, czy zostal zauwazony. Noc byla ciemna, zaden z ksiezycow jeszcze nie wzeszedl.Wreszcie zaczal wychodzic z wody. W wiekszosci wypadkow na taka wysokosc wspialby sie po linie w ciagu dwoch, trzech sekund. Byl jednak wyczerpany, lina mokra i sliska, wiec przebycie polowy drogi trwalo dwa razy dluzej.Uslyszal nad soba glosy. Podniosl wzrok i ujrzal patrzace na niego dwie twarze. Zamarl nieruchomo w nadziei, ze moze go nie zauwazyli w ciemnosciach. Wtedy jednak lina zakolysala sie lekko i zaczela unosic. Wciagali go na gore. Wlasnie mial zamiar puscic ja i ponownie schronic sie w rzece, gdy ktorys z mezczyzn zawolal do niego.- Trzymaj sie, stary! Wyciagniemy cie...Mowili z nieznanym akcentem. Nie byli altdorfskimi zolnierzami - zapewne marynarzami z odleglej czesci Imperium, ktorzy uznali, ze Konrad wpadl do rzeki z jakiejs zacumowanej wyzej lodzi.Zgubil but w tunelu i jedynymi przedmiotami, ktore mogly zdradzic jego obecny zawod, byly pas i pochwa. Teraz, gdy nie mial miecza, byly bez wartosci. Jedna reka rozpial wiec pas i upuscil go do wody.- Dobrze se radzisz, stary. Zara cie wyciagniem.Dwaj mezczyzni wyholowali go na gore i wyciagneli rece, aby zlapac go pod pachy. Nie chcac ryzykowac, przyjal pomoc tylko jednego z nich. Gdyby to byla pulapka, obezwladniliby go bez trudu. Sekunde lub dwie pozniej byl juz na nabrzezu. Marynarz puscil go i razem z kolega spojrzeli na Konrada i wybuchneli smiechem..- Dzieki - powiedzial. Zatoczyl sie na bok, udajac, ze stara sie zlapac rownowage. - Nie moge sie przyzwyczaic, ze ziemia nie rusza mi sie pod nogami.- Taa - skinal glowa ten, ktory zlapal go pod ramie. - Wiemy. Gdzie twoj statek?Konrad kciukiem wskazal w gore rzeki, w strone miasta.- O tam, tam. Wszystko bedzie w porzadku. Dzieki. Nic mi nie jest. A moze chcecie sie napic? Moze wpadlibysmy gdzie na jednego, co?- Chiba kiedy indziej, stary - odparl drugi marynarz. - Widzi mi sie, ze masz juz dosyc. Pewnie nie chcesz jeszcze raz plusnac w te wache, no nie?Konrad energicznie pokrecil kilkakrotnie glowa.- Nie - oswiadczyl. - Nie. Nie. - cofnal sie nieco, zataczajac z lekka. - Ale nastepnym razem, nastepnym razem ja stawiam. Dobra?- Dobra.Pomachal swoim ratownikom i wolno ruszyl wzdluz nabrzeza. Domyslal sie, ze w dalszym ciagu go obserwuja, sprawdzajac, czy nie zboczy z kursu i nie wleci ponownie do Reiku. Dotarl na wysokosc barki, odwrocil sie, pomachal do nich i ruszyl dalej. Gdy obejrzal sie powtornie, nie bylo ich juz widac.Wyprostowal sie, otarl wode z twarzy i zaczal sie zastanawiac, w jaki sposob ponownie wejsc do miasta. Altdorf byl stolica Cesarstwa. Nie zamykal wszystkich bram o zmierzchu. Jego obywatele wieczorem nie barykadowali sie w domach z obawy przed stworami, wychodzacymi noca na lowy. W miescie nie marnowano godzin ciemnosci, tak jak dzialo sie to w wielu miejscowosciach Cesarstwa. Altdorf czul sie bezpieczny, poniewaz bylo tam dosc wojska, aby chronic ludzi przed jakimkolwiek niebezpieczenstwem.Istotnie, Altdorf nie musial sie obawiac niczego, co mogloby mu zagrozic spoza miejskich murow, ale Konrad odkryl, ze najwieksze niebezpieczenstwo lezy pod fundamentami stolicy.Szedl wzdluz nabrzeza w strone bialych murow miasta, do miejsca, gdzie ostatnia potezna wieza wydawala sie wyrastac z glebin rzeki. W normalnych okolicznosciach nie mialby zadnych problemow z przekroczeniem bramy. Za kilka miedziakow lapowki dla wartownikow marynarze, ktorych statki cumowaly w dole rzeki, wchodzili i wychodzili z Altdorfu o dowolnej porze. Najczesciej odwiedzanym przez nich miejscem byla Ulica Setki Gospod, ale korzystali rowniez z innych nocnych atrakcji, ktore najwieksze miasto Cesarstwa mialo do zaproponowania zarowno swoim mieszkancom, jak i gosciom.Ostroznie, starajac sie trzymac w cieniu, Konrad zblizyl sie do wejscia. Odniosl wrazenie, ze brama rzeczna jest lepiej strzezona niz bylo to konieczne. Jej otoczenie zostalo dobrze oswietlone i widac bylo, ze oprocz zwyklej strazy sluzbe wartownicza pelnia rowniez zolnierze. Kilku marynarzy z rozmaitych krajow wyklocalo sie, chcac opuscic miasto, ale zanim pozwolono im na to, kazdy z nich byl dokladnie przesluchany i sprawdzony.Kilku mezczyzn nadchodzacych z drugiej strony przepuszczono bez takich trudnosci. Milicja sprawdzala jedynie wychodzacych. Najprawdopodobniej miala rozkaz znalezc maga i krasnoluda. Gdyby Ustnar sprobowal wyjsc, nawet milicja nie mialaby problemu z rozpoznaniem zbiega. Konrad zastanawial sie, w jaki sposob mieli zamiar zlapac czarownika. Byc moze na wartowni znajdowal sie jakis mag, ktory mogl wykryc znajdujacego sie w poblizu kolege po fachu.Gdyby nie byl przemoczony do suchej nitki i mial przy sobie kilka monet, wszedlby do stolicy zupelnie bez trudu, ale ociekal woda i nie mial ani grosza. Zlota korona, otrzymana od Taungara w chwili werbunku, przepadla. Teraz, w nocy i przy zaczynajacych sie zimowych chlodach, jego ubranie dlugo nie wyschnie. Juz dygotal z zimna i wiedzial, ze musi jak najszybciej zmienic odziez.Konrad obserwowal marynarzy, ktorych wypuszczano z miasta. Najczesciej szli grupkami, on zas potrzebowal samotnego wedrowca, poniewaz swoj plan musial zrealizowac szybko i po cichu. Poza tym ten, ktorego wypatrywal, powinien miec mniej wiecej jego wymiary. Czekal cierpliwie. Wreszcie z bramy wylonil sie marynarz, ktorego wzrost i tusza wydawaly sie odpowiednie. Szedl bardzo wolno, starajac sie zachowac rownowage, ale mimo wszystko zataczal sie lekko.- Skurwysyny - mamrotal pod nosem. - Altdorfskie skurwysyny - obejrzal sie, popatrzyl na miasto i splunal przez ramie.- Masz zupelna racje, stary - przytaknal Konrad, wychodzac z ciemnosci.- Taa - burknal pijany zeglarz. - Najpierw zabieraja nam cala forse, a potem nie chca wypuscic z tego przekletego miasta.- Jasne - oznajmil Konrad i objal mezczyzne za ramiona.- Jestes caly mokry - zauwazyl marynarz, probujac sie uwolnic, Konrad podniosl reke, zakryl dlonia usta mezczyzny, aby go uciszyc, a potem wciagnal go w mrok. Zeglarz probowal sie bronic, ale na prozno. Otrzymal szybkie uderzenie zacisnieta piescia w glowe i znieruchomial. Sekunde pozniej lezal juz na ziemi. Jeszcze pol minuty i Konrad rozebral go z wierzchniej odziezy. Potem sam szybko zerwal z siebie ubranie i nalozyl koszule, kurtke, spodnie i buty pijanego marynarza.Przekonal sie, ze mezczyzna mowil prawde. W Altdorfie dokladnie oczyszczono go z pieniedzy. Konrad zapial klamre marynarskiego pasa i obejrzal przypiety do niego sztylet. Mial krotkie, waskie ostrze i zapewne wlasciciel uzywal go do patroszenia ryb. Odcial z nowej kurtki metalowe guziki. Udajac monety, powinny mu; pomoc dostac sie do miasta. Mial nadzieje, ze straznicy nie beda mieli ochoty scigac go z powodu kilku groszy. Gdyby jednak okazalo sie inaczej, tym gorzej dla nich.- Dzieki, kolego - szepnal do lezacego marynarza. - W Altdorfie wszyscy jestesmy skurwysynami.Naciagnal mocniej czapke na mokre wlosy i podszedl do bramy, sciskajac w dloni trzy lsniace, metalowe guziki. Odziez lezala na nim w miare dobrze, chociaz buty byly luzne i ocieraly kostki nog. Wartownik w bramie ledwo spojrzal na Konrada i gestem kazal mu isc dalej.- Jakos nie zgarniacie dzisiaj zbyt wiele, Haraldzie - uslyszal zolnierza, zwracajacego sie do jednego z wartownikow.- Szkoda, ze wy, chlopaki, nie mozecie postac tu kazdej nocy - odparl wysoki mezczyzna z mosiezna odznaka. - Ale przypuszczam, ze gdybyscie to robili, wojacy, sami zaczelibyscie brac swoja dzialke.Konrad minal obu oficerow i znalazl sie ponownie za murami Altdorfu. Rozdzial drugi [top] Konrad zdawal sobie sprawe, ze jedynym sposobem powrotu do podziemnej jaskini, w ktorej widzial Elysse i Czaszkolicego, jest powtorne przebycie tej samej trasy. Wiedzial, ze jesli nawet odnajdzie droge do jaskini, na pewno dawno juz ich tam nie bedzie, ale musial podjac te probe.Oznaczalo to, ze musi wrocic do budynku dowodztwa, a stamtad zejsc na dol przez wojskowe wiezienie. Spodziewal sie, ze w koszarach bedzie panowalo zamieszanie. Byc moze zwierzolaki, ktore slyszal w tunelu, sprobowaly nawet przedrzec sie do stolicy.Gdy dotarl do bramy, przez chwile obserwowal, stojac ukryty w cieniu. Odniosl wrazenie, ze panuje tu taki sam spokoj jak w czasie jego pierwszego przybycia na kwatere. Dwaj piechurzy pilnowali otwartej bramy, ale stali oparci o mur i rozmawiali ze soba po cichu. Wszystko wskazywalo na to, ze nikt w pelni nie uswiadomil sobie znaczenia tego, co sie stalo.Zbieglo dwoch wiezniow, a oficer, ktory odkryl ucieczke, wyruszyl na ich poszukiwania, wydawszy uprzednio rozkazy, zeby pilnowano wszystkich wyjsc z miasta. Oficer jednak nie zyl, a wiadomosc o jego smierci mogla jeszcze tu nie dotrzec. Moze przypuszczano, ze w dalszym ciagu sciga zbiegow, podazajac za nimi przez podziemny labirynt. A jezeli odnaleziono jego cialo, nie natrafiajac na zaden slad stworow, uznano, iz zostal zamordowany przez Litzenreicha i Ustnara.Gdyby bowiem wiedziano, ze oficer padl ofiara skavenow, a horda stworow Chaosu jest tak blisko, wtedy koszary bylyby postawione na nogi i wszystkie sily wojskowe Altdorfu szykowalyby sie do wziecia udzialu w wyprawie przeciwko podstepnym najezdzcom.Infiltracja skavenow wciaz byla tajemnica, nikt o niej nie slyszal. Wydawac sie moglo, ze wie o niej tylko Konrad. Moze to i lepiej. W pojedynke bedzie mial chyba wieksza szanse odnalezienia Elyssy. Wielka wyprawa odwetowa niewatpliwie wywolalaby przedwczesny alarm i ci, w ktorych niewoli znajdowala sie dziewczyna, mieliby wystarczajaco duzo czasu, aby uciec ze swoja zakladniczka.Konrad musial przedostac sie pod miasto przez lochy pod koszarami. Tam rowniez moglby sie zaopatrzyc w niezbedna bron i zbroje. Poprzednio nie mial klopotow z wejsciem do koszar, ale wtedy ubrany byl w mundur gwardii cesarskiej, a na helmie powiewal mu szkarlatny oficerski pioropusz. Teraz jednak jego cywilna odziez wygladala o wiele mniej imponujaco.Zdjal czapke i wetknal ja do kieszeni. Jego wlosy byly sciete tak krotko, ze juz zdazyly wyschnac, a tego rodzaju fryzura dobrze pasowala do ascetycznego wygladu typowego dla kadry oficerskiej altdorfskich pulkow. Konrad zblizyl sie ukradkiem do kwatery glownej milicji. Teraz cofnal sie do miejsca, w ktorym nie byl juz widoczny od strony wejscia, a potem wyprostowal sie i stukajac obcasami tak glosno, jak potrafil, ruszyl zdecydowanym krokiem w strone bramy.- Baa...cznosc! - rozkazal.Slyszac rozkaz, dwaj wartownicy wyprezyli sie, gdy Konrad wylonil sie z mroku.- Na wprost patrz! - polecil.Obydwaj patrzyli obok niego, trzymajac w wyprostowanych prawych rekach halabardy pochylone dokladnie pod tym samym katem. Konrad przeszedl miedzy nimi przez brame i przecial dziedziniec, kierujac sie w strone ceglanego budynku wartowni.Kolejny wartownik stal przy drzwiach i uwaznie obserwowal Konrada zblizajacego sie do niego pewnym krokiem.- Kto idzie? - zapytal, kladac dlon na rekojesci miecza.- Panie! - warknal Konrad. - Zwracaj sie do mnie "panie", albo ukarze cie za bezczelnosc.- Panie! - powtorzyl straznik, stukajac obcasami. Zerknal w strone wartowni.Byl to ten sam zolnierz, ktory pelnil sluzbe wtedy, gdy Konrad przybyl tu po raz pierwszy.- Spocznij - rzucil lagodniejszym tonem Konrad. - Oczekuje mnie twoj dowodca.Gdy zrownal sie ze straznikiem, ten odwrocil sie, zeby go przepuscic.- Znam cie! - powiedzial nagle.Byl bardzo spostrzegawczy. Rozpoznal Konrada w slabym swietle, mimo ze mial on wtedy na sobie zupelnie inna odziez i jego twarz czesciowo przeslanial helm.Wartownik zdazyl do polowy wydobyc miecz z pochwy, ale Konrad trzymal juz w dloni sztylet marynarza. Korpus straznika chroniony byl pancerzem oraz kolczuga, wiec reka Konrada wystrzelila do gory, zadajac pchniecie w gardlo. Nie mial czasu na polsrodki. Straznik zginal, poniewaz zbyt dobrze pelnil sluzbe... i poniewaz nie byl wystarczajaco szybki.Konrad zacisnal dlon na ustach zolnierza, aby uciszyc jego ostatni okrzyk, i podtrzymal osuwajace sie na ziemie cialo. Potem wyjal ofierze miecz z reki. Trzymajac w jednej rece miecz, a w drugiej sztylet, przebiegl przez drzwi wejsciowe.- Gunther? Co sie dzieje?Konrad dostrzegl wewnatrz budynku najpierw jedna postac w zbroi, zmierzajaca w strone wejscia, a potem nastepna. Byl pewien, ze upora sie z obydwoma, zanim zorientuja sie, co sie dzieje, ale nie wiedzial, ilu jeszcze zolnierzy jest w srodku. Chcial przedostac sie bezglosnie, przemknac niepostrzezenie przez koszary i dostac sie do polozonych w dole tuneli. Gdyby nawet przedarl sie przez tak wielu przeciwnikow, stalby sie zwierzyna, a nie mysliwym. Sprawa byla juz przegrana, nalezalo sie wycofac.Machnal mieczem, przecinajac line, podtrzymujaca wiszaca nad wejsciem lampe oliwna. Gdy spadla na ziemie, kopnieciem poslal ja w glab wartowni. Tam rozleciala sie na kawalki, oblewajac plonaca ciecza podloge i sciany. W ciagu kilku sekund pojedynczy plomien przerodzil sie w szalejacy pozar. Konrad odwrocil sie i popedzil w strone glownej bramy. Dwaj wartownicy zaczeli rozgladac sie wokolo.- Pali sie! - wrzasnal, biegnac w ich strone. - Pali sie!Zolnierze rzucili sie w strone ognia. Jeden z nich nagle zatrzymal sie i krzyknal w strone kolegi, ktory rowniez sie zawahal.- Zostancie na posterunkach! - zawolal Konrad. - Oglosze alarm.Zanim zdolali wrocic, podjac decyzje i zagrodzic mu droge, Konrad przebiegl obok nich i znalazl sie na placu przed brama. Nie zwalnial tempa do chwili, gdy znalazl sie w odleglosci kilku przecznic. Dopiero wtedy oparl sie o mur piekarni i rozejrzal. Nie bylo sladu poscigu, ale widzial chmure gestego, czarnego dymu unoszacego sie wolno w ciemne niebo.Zastanawial sie, co robic dalej.Musial pozostac w Altdorfie ze wzgledu na Elysse. Jedynym znanym mu miejscem w stolicy byl Palac Cesarski. Moglby powrocic i dalej sluzyc w cesarskim elitarnym oddziale wojskowym udajac, ze wydarzenia kilku ostatnich godzin nie maja zadnego zwiazku z jego osoba.Konrad ruszyl w powrotna droge do koszar gwardii cesarskiej. Wybral okrezna, dalsza trase przez most Karla-Franza, prowadzacy do poludniowej czesci miasta. Wciaz zaciskal w dloni miecz wartownika. I nagle uswiadomil sobie, ze w obecne tarapaty wpedzila go bron innego poleglego zolnierza.Gdy wzial udzial w szturmie na fortece skavenow polozona gleboko pod Middenheimem, walczyl mieczem nalezacym do jednego z zolnierzy miasta-fortecy - tego, ktorego zabil. Gaxar i Srebrne Oko uciekli z podziemnej kryjowki, zabierajac ze soba wieznia, ktory wedlug Litzenreicha byl sobowtorem samego cesarza.Konrad wiedzial, ze Gaxar potrafil tworzyc ozywiencow, bedacych idealnymi replikami ludzi, poniewaz sam stoczyl pojedynek z taka wlasnie kopia - dzielem Szarego Maga. Jezeli Gaxar rzeczywiscie stworzyl replike Karla-Franza, uczynil to z jednego tylko powodu. Aby dokonac zamiany na tronie Cesarstwa...Litzenreich stwierdzil wowczas, ze Gaxar musi udac sie do Altdorfu poprzez podziemia skavenow, labirynt tuneli, ktory laczyl wszystkie miasta i miasteczka, nekane przez szczuroludzi. Ta sama droga chcial powedrowac Konrad, aby odnalezc Srebrne Oko, a zwlaszcza jego tarcze z herbem, ktory znajdowal sie na luku, kolczanie i strzalach. Konrad byl przekonany, ze tajemniczy zloty symbol - piesc w pancernej rekawicy pomiedzy dwiema skrzyzowanymi strzalami - ma niezwykle znaczenie. Uwazal, ze gdyby zdolal dowiedziec sie czegos o tych fragmentach uzbrojenia, a moze nawet ustalic tozsamosc ich poprzedniego wlasciciela, rozwiazalby zagadke wlasnego pochodzenia.Zdarzenia w Middenheimie zmusily rowniez Litzenreicha do opuszczenia Miasta Bialego Wilka. Wyruszyl do Altdorfu, aby kontynuowac badania nad zastosowaniem spaczenia. W rezultacie Konrad, Litzenreich i Ustnar, jedyny pozostaly przy zyciu czlonek krasnoludzkiej sluzby maga, przybyli do Altdorfu tym samym dylizansem. Ale po przyjezdzie krasnolud i czarownik natychmiast zostali aresztowani za zlamanie cesarskiego prawa.Uzywanie spaczenia bylo zakazane, chyba ze robiono to w sluzbie Cesarstwa. Kara byla smierc i z Middenheimu wyslano wiadomosc, ze na wolnosci znajduja sie dwaj niebezpieczni przestepcy. Nie bylo nakazu aresztowania Konrada, poniewaz nikt nie wiedzial, ze towarzyszy Litzenreichowi, a nikomu poza ta trojka nie udalo sie przezyc bitwy w zorganizowanej przez Gaxara rafinerii spaczenia. Ale sierzant Taungar z gwardii cesarskiej zauwazyl, ze Konrad ma miecz z symbolem wilczego lba oznaczajacym, ze bron pochodzi z middenheimskiego pulku. Taungar znal Konrada z czasow, gdy razem walczyli w Kislevie, podczas oblezenia Praag. Sierzant wiedzial, jak doskonalym wojownikiem jest Konrad i chcial go zwerbowac do gwardii cesarskiej jako instruktora. W zamian obiecal zachowac dyskrecje w sprawie middenheimskiego miecza.Takie rozwiazanie odpowiadalo Konradowi. Musial zatrzymac sie w Altdorfie, ale nie mial zamiaru przebywac w szeregach gwardii zbyt dlugo.Wydawalo sie rowniez, ze niewiele dluzej potrwa jego przynaleznosc do strazy przybocznej cesarza.Miecz straznika byl funkcjonalna bronia, moze jedynie troche za ciezka i nie najlepiej wywazona. Nie mogl sie rownac z klinga, ktora walczyl w podziemiach Middenheim, ani z mieczem gwardii cesarskiej, ktory pekl, gdy podwazal ostatni gwozdz, ktorym przybito Ustnara do ziemi.Na moscie bylo pusto. Konrad przechylil sie nad balustrada i upuscil orez wartownika w ciemne wody Reiku. Nie cierpial byc bez broni, ale poniewaz noz marynarza rowniez przestal byc uzyteczny, postapil z nim tak samo. Wyciagnal czapke z kieszeni kurtki i nalozyl ja na glowe. Moze, jezeli ktos go zauwazy, pomoze ona ukryc jego tozsamosc.Gdy naciagal welniana czapke niemal na same oczy, spostrzegl krew na prawej rece i przedramieniu. Nalezala do wartownika. Zdjal kurtke i najlepiej jak potrafil wytarl skore rekawem, plujac na grzbiet dloni, aby zmyc zaschnieta krew, a potem rzucil kurtke przez balustrade mostu. Luzne buty za bardzo halasowaly, wiec takze wyladowaly w rzece.Bruk byl lodowato zimny i para oddechu unosila sie przed nim chmura, gdy ponownie ruszyl w strone palacu. Potezny budynek byl czarnym cieniem na nocnym niebie, a sylwetka wiezy rysowala sie ostro na tle otaczajacych ja gwiazd.Wejscie do koszar, w ktorych sluzyl, moglo byc bardziej klopotliwe niz dostanie sie do wojskowej kwatery glownej. Mogl bez problemow przejsc przez brame, ale wtedy musialby tlumaczyc, co sie stalo z jego mundurem. Wychodzac kilka godzin temu nie planowal powrotu, a wiec teraz musial sprawiac wrazenie, ze w ogole nie opuszczal kwatery. Nie mial przepustki i nigdzie nie rejestrowano jego wyjscia. Wartownicy, ktorzy widzieli jak przechodzil przez brame, nie podejrzewali, ze wychodzi bez zezwolenia. Nie musieli wiec meldowac o tym fakcie, a jezeli dopisze mu choc troche szczescia, nikt nie bedzie ich przesluchiwal.Idac na bosaka, Konrad czul sie tak, jakby cofnal sie do czasow, gdy w jego zyciu jeszcze nie bylo Elyssy. Nadal bez trudu zamienial sie w cien wsrod cieni i umial poruszac sie cicho, niewidocznie. Dzieki temu karczmarz, u ktorego wtedy sluzyl, nigdy nie orientowal sie, gdzie jest jego poslugacz. Potem, przez piec lat pracy dla Wilka, nauczyl sie rowniez umiejetnosci maskowania i podstepow niezbednych, by przezyc w Kislevie, na granicy pomiedzy ludzkoscia a nieludzkoscia.Konrad czesto przenikal przez stanowiska wroga i chociaz wrogowie byli podludzmi, ich zmysly czesto przewyzszaly ludzkie. Nazywano ich zwierzolakami, poniewaz nie dysponowaly zadnymi szlachetnymi cechami rodzaju ludzkiego, ale byly czujnie jak bestie. Lepiej widzialy w ciemnosciach, slyszaly niemal nieslyszalne dzwieki, ich wech wyczuwal najslabszy nawet zapach przeciwnika. Te ostatnia przewage niwelowano tlumiac go innym, bardziej intensywnym odorem. Nie raz Konrad ukrywal swoje czlowieczenstwo pod zapachowym kamuflazem zwierzecej krwi.Tej nocy jego przeciwnik nie mial tak wyostrzonych zmyslow. Straznicy w palacu byli tylko ludzmi, a poza tym jego kolegami. Ale gdyby popelnil blad i dal sie zauwazyc, mogl sie spodziewac tylko jednego. Na intruza czekal belt wystrzelony bez ostrzezenia z kuszy.Gdy po raz pierwszy znalazl sie w obrebie murow fortecy, przede wszystkim zbadal caly system obrony. Ta wiedza mogla sie przydac, gdyby zaistniala koniecznosc opuszczenia tego miejsca w pospiechu. Znal juz wszystkie stanowiska wartownikow, wszystkie baszty obronne, wszystkie punkty obserwacyjne. Pory patroli czesto ulegaly zmianie, takze zmiany wart przeprowadzano w nieregularnych odstepach czasu. Kiedy kilkakrotnie wyprawial sie, aby zbadac Altdorf, wychodzil z palacu wlasnymi, nieoficjalnymi drogami. Tym razem sytuacja wygladala nieco inaczej. Wartownicy mieli zapobiec wtargnieciu intruzow, a nie wyjsciu jednego z ich grona.Tej nocy nie moglo sie zdarzyc nic, co zaklociloby rutynowe obchody patroli w obrebie cytadeli. Nic, co wzbudziloby jakiekolwiek podejrzenia. Nie wolno mu bylo w zaden sposob zwrocic na siebie uwagi strazy - ich sluzba musiala pozostac zwykla rutynowa sprawa - jak do tej pory.Przez jakis czas obserwowal glowne wejscie. Przygladal sie uwaznie, gdy zatrzymano do kontroli dylizans z ubranymi w liberie woznica i pocztylionem. Ruch byl obecnie bardzo niewielki, poniewaz cesarz przebywal z wizyta w Talabheim. Konrad wiedzial, ze gdyby monarcha znajdowal sie w palacu, pojazdy przyjezdzalyby i wyjezdzaly az do poznych godzin nocnych, a ambasadorzy, arystokraci, dworzanie, kupcy i sluzba kreciliby sie, spelniajac swoje obowiazki lub poszukujac przyjemnosci.Wartownicy porozmawiali z woznica i pocztylionem, otworzyli drzwi pojazdu, zasalutowali i sprawdzili dokumenty pasazerow. Jeden z nich obejrzal spod dylizansu, zanim w koncu straznicy pozwolili mu przejechac przez dziedziniec. Widzac jak przeprowadzana jest kontrola, Konrad zrezygnowal z tego sposobu przedostania sie do srodka. Ale do cytadeli mozna bylo przedostac sie wieloma innymi drogami, nie tylko przez bramy.Wszystko sprowadzalo sie do wspinania i skokow, czekania i skradania sie. Konrad wspinal sie wiec po zewnetrznej czesci muru pomiedzy dwiema basztami obserwacyjnymi, gdzie mial najwieksze szanse przedostac sie nie zauwazony. Wdrapywal sie wolno, sprawdzajac kazdy chwyt, kazde miejsce, w ktore wczepial sie czubkami palcow stop. Wreszcie blyskawicznie przeskoczyl przez parapet i wyladowal na polozonym nizej dachu stajni. Tutaj, lezac nieruchomo na gontach, poczekal, az straznicy przejda z jednego konca muru na drugi. Nastepnie wolno przedostal sie przez dalsze dachy. Wspinal sie na nie i zeslizgiwal w dol, kryjac sie za kominami, az wreszcie zszedl na dol i przez strzelnice przemknal do sali, w ktorej byl zakwaterowany.Chociaz mial ten sam stopien, co inni rekruci, ze wzgledu na przydzielone stanowisko instruktora walki i w uznaniu jego zaslug wojskowych, Konradowi wyznaczono osobna nisze sypialna. Dostal sie do niej nie zauwazony przez nikogo, ale wciaz nie mogl pozwolic sobie na odpoczynek. Utracil miecz, helm, zbroje, mundur i teraz musial zajac sie uzupelnieniem tych brakow.***- Tyle lat sluze w gwardii imperialnej, ale nigdy nie widzialem takiego apelu.Taungar chodzil tam i z powrotem, patrzac z niedowierzaniem na zolnierzy ustawionych na dziedzincu palacowym do porannego przegladu.- Zdarzalo sie, ze moi ludzie tracili helmy, gubili bluzy albo portki. Bywalo, ze przepadaly im ostrogi. Od czasu do czasu ktorys gubil prawie wszystko. Zapodziewaly im sie miecze, lance, sztylety, rekawice, buty, napiersniki, tarcze czy konie. Ale nigdy, nigdy nie zdarzylo mi sie, aby tak wielu moich ludzi utracilo w tym samym czasie tak wiele przedmiotow! Brakuje calego, kompletnego munduru. Czy sam sobie odszedl? Czy to Dzien Blaznow? Na pewno nie. A nawet gdyby byl, gwardia cesarska nie jest miejscem na urzadzanie sobie kretynskich dowcipow. Wcale mnie to nie bawi. I kazdy, kto utracil chocby jeden kawalek galonu nie bedzie smial sie przez miesiac! Dostanie zakaz opuszczania koszar, prace poza kolejnoscia i utraci miesieczny zold - skoro ma taki talent do tracenia rzeczy. A poza tym, bedzie musial odkupic wszystko, co zgubil. Jak mozna od was oczekiwac, ze ochronicie cesarza, skoro nawet nie potraficie upilnowac mundurow, ktore laskawie pozwolil wam nosic? Wy bezuzyteczna bando niekompetentnych idiotow. Nie mam pojecia, po co w ogole pozwolono wam zaciagnac sie do gwardii. Nie nadajecie sie nawet do sluzby w armii. Nie nadajecie sie nawet do miejskiej strazy.W swoim nowym mundurze Konrad patrzyl obojetnie przed siebie, gdy Taungar przechodzil przed nim, opieprzajac ponad polowe swoich podkomendnych. Nie mial mozliwosci dotrzec do magazynu kwatermistrza i zdobyc w nim brakujace umundurowanie i bron. Zamiast tego musial skonfiskowac wszystko, co mu bylo potrzebne u innych zolnierzy w sali sypialnej koszar - pare butow od jednego, pas od drugiego i tak dalej. W rezultacie skompletowal cale oporzadzenie. Wiele czasu zajelo mu upewnienie sie, ze wszystko dobrze na nim lezy. Gdyby byli bardziej czujni, Konradowi nie udalaby sie ta sztuczka, a oni unikneliby kary. Wojskowa sprawiedliwosc byla subiektywna i surowa. Tylko tego mogl sie spodziewac kazdy, kto zaciagnal sie do wojska. Byc moze bedzie to dla nich pozyteczna lekcja. Uswiadomia sobie, ze nigdy nie powinni czuc sie bezpieczni bez wzgledu na to, gdzie sie znajduja i ze nigdy nie powinni nikomu ufac.Wszyscy stali w szyku, na bacznosc, bez napiersnikow, spodni czy tez innych utraconych elementow wyposazenia. O swicie w koszarach zapanowalo straszliwe zamieszanie, gdy przed switem gwardzisci zaczeli ubierac sie po ciemku. Ci, ktorzy pierwsi zauwazyli, ze cos im zginelo, probowali zdobyc brakujace elementy wyposazenia u mniej spostrzegawczych kolegow i wybuchlo kilka bojek. Zaczely sie poszukiwania, ale bez rezultatow. Bo tez i niczego nie mozna bylo znalezc - Konrad wszystko mial na sobie.- Ubieglej nocy wojsku udalo sie podpalic wlasna wartownie - ciagnal dalej Taungar. - Gdybyscie wy byli na ich miejscu, przypuszczam, ze udaloby sie wam spalic caly palac! Z ich wiezienia zbieglo dwoch wiezniow, wartownik nie zyje, a oficer zaginal.Taungar zatrzymal sie przed Konradem.- Twierdza, ze odpowiedzialnosc za wszystko, co sie stalo, ponosi czlonek gwardii cesarskiej - helm Konrada nie byl w stanie zaslonic wszystkich swiezych ranek i zadrapan na jego twarzy. Sierzant wpatrywal sie w niego przez chwile i dodal - Ale oczywiscie wojacy klamia, zeby ukryc wlasna nieudolnosc.A wiec nie znaleziono poleglego oficera i nie zostala przekazana zadna wiadomosc o skavenach lub jakichs innych bestiach z piekla rodem gniezdzacych sie w podziemiach Altdorfu. Nawet stolica Cesarstwa nie byla bezpieczna przed tymi splodzonymi przez ciemnosc stworami. A moze wlasnie ze wzgledu na swoja stolecznosc Altdorf stal sie glownym osrodkiem dzialan Chaosu?Miasto stalo sie stolica Sigmara, gdy dwa i pol tysiaca lat temu zjednoczyl on osiem zwalczajacych sie ludzkich plemion. Wtedy nazywalo sie Reikdrof. W dalszym ciagu pozostawalo sercem Cesarstwa - a najszybszym sposobem zabicia wiekszosci istot bylo zadanie im ciosu w serce. A to oznaczalo zamach na samego cesarza, Karla-Franza z domu Wilhelma Drugiego.Moze teraz, gdy cesarz znajdowal sie poza stolica, nie bylo bezposredniego niebezpieczenstwa. Jezeli Gaxar zamierzal zastapic Karla-Franza stworzonym przy pomocy swojej nekromantycznej sztuki sobowtorem, po smierci Szarego Maga najprawdopodobniej zaniechano realizacji jego planu. Wszak Gaxar byl jedyna istota, ktora potrafila kontrolowac tego stwora, ktory teraz zapewne utracil juz pozory zycia. Litzenreich na pewno wiedzialby, jak przestawia sie sytuacja. Swego czasu mag zapowiadal, ze ma zamiar pokrzyzowac Gaxarowi plan umieszczenia na tronie ozywionego czarami uzurpatora. Czarownik i Szary Prorok byli odwiecznymi wrogami.Zabity przez Konrada wartownik byl jedynym czlowiekiem, ktory moglby go rozpoznac. Ani straznicy przy bramie, ani towarzyszacy mu zolnierz i oficer w lochach nie mieli czasu ani okazji, aby przyjrzec mu sie dokladniej. W kazdym razie wszystko wskazywalo na to, ze cesarska gwardia nie potraktowala powaznie wysunietych przez wojsko oskarzen. Obie te formacje nie zywily do siebie szczegolnej sympatii.Ale Taungar patrzyl na Konrada tak, jakby podejrzewal, ze jego podwladny mial jakis zwiazek z wydarzeniami minionej nocy.- Wszyscy regulaminowo ubrani - polecil sierzant, ponownie rozpoczynajac swoja wedrowke tam i z powrotem wzdluz szeregu - jeden krok wystap!Konrad i siedmiu gwardzistow wykonalo rozkaz.- Ty, ty i ty, za mna biegiem marsz!Konrad wraz z dwoma towarzyszami ruszyl za sierzantem. Okazalo sie, ze zostali czlonkami pocztu, ktory wspinal sie dwiescie stop na przedostatni poziom palacu, na ostatni bastion, gdzie - wysoko nad miastem, nad calym panstwem - co ranka rozwijano cesarskie sztandary. W czasie calej dotychczasowej sluzby Konrada jeden z drzewcow zawsze pozostawal pusty. Byl to zlocony maszt flagowy, na ktorym podnoszono osobisty sztandar wladcy, gdy ten przebywal w swojej rezydencji.W tym miejscu, nad ktorym gorowalo jedynie stanowisko obserwacyjne na wiezy, mialo sie u stop cale rozposcierajace sie w dole miasto. Konrad widzial wojskowe koszary, choc nie dostrzegl juz zadnego sladu pozaru. Ujrzal Reik i brame w bialych murach obronnych, przez ktora powrocil do Altdorfu. Spogladal ponad czerwonymi dachami murow i przez chwile zastanawial sie, jak daleko do tej pory zdolali uciec Litzenreich i Ustnar.Mial wrazenie, ze gdyby sie pochylil, moglby podniesc znajdujace sie w dole budynki, jak domki dla lalek, i zobaczyc, gdzie Czaszkolicy ukryl Elysse.Gdy uroczystosc dobiegla konca i ostatnie nuty trabki herolda wciaz odbijaly sie echem od widniejacej nieopodal kopuly katedry Sigmara, dowodca warty poprowadzil zolnierzy spiralnymi schodami z powrotem w dol.Taungar i Konrad jako ostatni zaczeli te dluga wedrowke i gdy przez chwile byli sami, sierzant oznajmil:- Bede dzis wieczorem w "Wypoczynku Wedrowca". Rozdzial trzeci [top] Slowa Taungara nie byly rzuconym mimochodem zaproszeniem towarzyskim. Sierzanci i szeregowcy nie nawiazywali przyjazni, a "Wypoczynek Wedrowca" nie byl knajpa, ktora zazwyczaj odwiedzaliby czlonkowie gwardii cesarskiej. Konrad ubrany byl tak jak w chwili przybycia do Altdorfu i mial przepustke pozwalajaca mu na opuszczenie koszar na caly wieczor. Szedl do gospody okrezna droga, az przez mosty: najpierw Sigmara, a potem Oswalda Bohatera. Przechodzac przez pierwszy z nich, wyrzucil reszte marynarskiej odziezy, ktora po powrocie do koszar ukryl w sienniku. Wreszcie dotarl do karczmy.Lokal nie roznil sie od tysiecy innych karczm. Byl zatloczony i gwarny, wszedzie slyszalo sie rozmowy, smiechy i klotnie. Sciany oraz sufit czarne byly od odkladajacej sie przez dziesieciolecia sadzy, a powietrze przesycal zapach ale, kwasny odor zwietrzalego piwa rozlewanego i wsiakajacego przez lata w podloge, a takze uderzajacy do glowy chmielowy aromat swiezego piwa, ktore wciaz warzono za sala dla gosci.Poczatkowo nie zauwazyl Taungara, pomyslal wiec, ze sierzant jeszcze nie przyszedl. W koncu zobaczyl go siedzacego w kacie. Przez moment mial jednak watpliwosci, czy rzeczywiscie jest to jego dowodca. Niektorzy po zdjeciu zbroi wygladali na mniejszych, ale nie Taungar. Nie byl wprawdzie wysokim mezczyzna, ale dobrze zbudowanym i umiesnionym. Cywilna odziez dziwnie nie pasowala do jego wygladu i pokrytej szramami twarzy. Mogl sie ubrac jak doker albo robotnik, wybral zas stroj bogatego kupca. Mial na sobie dobrze skrojona kurtke z filcu, dopasowane do niej spodnie, koszule z niebieskiej satyny i zoltawy jedwabny szalik owiniety wokol szyi, spiety zlota spinka o jakims skomplikowanym wzorze. Obciete niemal tak samo krotko jak u Konrada siwe wlosy byly staranie wyszczotkowane. Na biodrze wisiala pochwa ze sztyletem o maksymalnej dlugosci klingi, na jaka zezwalano cywilom. Rekojesc sztyletu sprawiala wrazenie wykonanej ze srebra.Palil fajke, a na stole stal przed nim prawie pelen puchar wina. Konrad skinal glowa na znak, ze go poznaje i mial zamiar zawrocic w strone beczek w drugim kacie sali, ale Taungar przywolal go skinieniem glowy.- Dziewko! - ryknal, jakby musztrowal swoj oddzial.Konrad usiadl naprzeciwko swojego sierzanta. Po kilku minutach przez tlum przecisnela sie mloda dziewczyna, z trudem trzymajac w rekach tace zastawiona kuflami pelnymi piwa. Postawila ja przed nimi na stole.Mogla miec najwyzej jakies dwanascie lat, prawie biale wlosy a w jej wygladzie bylo cos, co przypominalo Konradowi osobe, o ktorej wolalby nie pamietac. Gdy stawiala przed nim kufel, jej lagodne, orzechowe oczy dostrzegly, ze ja obserwuje. Usmiechnela sie. Taungar zaplacil, a ona podniosla tace i ruszyla dalej.Jej usmiech byl taki sam jak Krysten - cieply, uczciwy, ale rowniez kpiarski.Krysten, ktora niemal kochal, ktora opuscil, gdy wyjechal z kopalni w poszukiwaniu swiatyni krasnoludow. Schwytana wowczas przez armie najezdzcow z polnocy byc moze juz nie zyla. Mial tylko nadzieje, ze umarla szybko i bez cierpien. Nagle uswiadomil sobie, jak bardzo ja kochal.Konrad podniosl kufel i jednym haustem oproznil go do polowy.Taungar obserwowal go przez chwile, az wreszcie sie odezwal:- Czy chcialbys mi powiedziec, co sie stalo?Konrad wzruszyl ramionami.- Nie musisz nic wyjasniac, ale moze bede w stanie ci pomoc.Konrad spojrzal na niego. Taungar byl weteranem wielu kampanii, przezyl wiecej niz Konrad mogl sobie wyobrazic. Sluzyl we wszystkich zakatkach Imperium, walczyl i zwyciezal wszelkiego rodzaju przeciwnikow. Ludzi i innych. Konrad rozejrzal sie wokolo, przygladajac sie siedzacym w karczmie gosciom. Niektorzy z nich znajdowali sie w zasiegu glosu.- Najlepszym miejscem do prowadzenia rozmow, ktorych tresc powinna zostac w tajemnicy, jest takie, w ktorym panuje halas - stwierdzil Taungar. - A najlepszym miejscem dla tych, ktorzy pragna byc nie zauwazeni, jest takie, gdzie jest pelno ludzi. A wiec?..Konrad wypil jeszcze jeden lyk piwa.- Chaos - oznajmil cicho i Taungar pokiwal ze zrozumieniem glowa.Czesto uzywane slowo, ale niewielu rozumialo jego sens - nawet Konrad nie byl pewien jego prawdziwego znaczenia. Zreszta wiekszosc ludzi w ogole sie nim nie interesowala. Zajeci swoimi codziennymi sprawami, nawet nie podejrzewali jego istnienia i nie zdawali sobie sprawy z jego wplywu na ich zycie i caly swiat.- Jest tutaj - dodal Konrad. - W Altdorfie.Taungar pociagnal ze swojej fajki i wypuscil dym pomiedzy zebami.- Wiem o tym - rzekl.- Od jak dawna? Od Praag?- Jeszcze wczesniej. I rozpoznalem wrogie sily, ktore przewodzily oblezeniu. Niemal zginalem. Jestem podobny do ciebie. Obaj zyjemy na krawedzi smierci. Bylem w armii, ktora przelamywala oblezenie i niewiele brakowalo, a nie przezylbym tej akcji. Czasem wyobrazam sobie, ze rzeczywiscie nie zyje, ze od tamtych czasow jestem duchem. - Taungar usmiechnal sie na te mysl i wypil lyk wina. - Kiedy czlowiek sie starzeje, coraz bardziej uswiadamia sobie, ze jest smiertelny, Konradzie. Gdy bylem mlodszy, czesto ryzykowalem, walczylem, nie przejmujac sie swoim losem - wypil kolejny lyk i odstawil puchar.- Wiem o Chaosie - ciagnal dalej. - Jakies dwadziescia lat temu bylem jednym z tych, ktorzy poszli do zamku Drachenfels, aby uprzatnac balagan. Wstapilem do gwardii cesarskiej, zeby walczyc za cesarza - to byly czasy Luitpolda - aby bronic jego i Cesarstwa. Bylem mlody i niewinny, ale wyroslem z jednego i drugiego. Wszystkie moje poglady o tym swiecie ulegly calkowitej zmianie, gdy znalezlismy sie w Szarych Gorach i natknelismy na nieprawdopodobne stwory, jakie zyly w twierdzy wielkiego maga. Torturowalismy je, wieszalismy, palilismy, ale nie bylismy w stanie usunac ich z pamieci. Byly wyjatkowo koszmarne: bardziej zwierzece niz zwierzeta, gorsze niz zle. Byly calkowitym zaprzeczeniem wszystkiego, co ludzkie. Byly Chaosem.- I sa tutaj, w Altdorfie - rzekl Konrad. - Spiskuja przeciwko miastu.- Zawsze spiskuje sie przeciwko cesarzowi - odparl bardzo spokojnie Taungar.- Skaveni chca go zastapic sobowtorem.- Nie moze byc gorszy niz Karl-Franz.Konrad spojrzal na Taungara ze zdziwieniem. Nie byla to reakcja, jakiej mozna by sie spodziewac po czlonku gwardii cesarskiej. Wspomnial o spisku Gaxara tylko dlatego, bo potrzebowal pomocy Taungara, ktora niewiele miala wspolnego z ochrona Karla-Franza. Mial nadzieje, ze Taungar zechce go wesprzec. Potrzebny byl mu ktos, kto zna Altdorf i wiedzialby, w jaki sposob odnalezc ukryte przejscia pod miastem.- Czy cesarz cos dla mnie zrobil? - zapytal Taungar, zauwazywszy zdziwiona mine Konrada. - Sluzylem mu wiernie przez cwierc wieku, ale wciaz jestem sierzantem. Kobaltowy pioropusz jest wszystkim, co osiagne, poniewaz nie urodzilem sie w odpowiedniej rodzinie. Wiele czasu uplynelo, zanim do mnie dotarlo, Konradzie, ze nalezy sluzyc wylacznie samemu sobie. Nie obowiazuje wiernosc wobec nikogo, tylko wobec samego siebie. Wszystko, co bede robil w przyszlosci, bede robil wylacznie w swoim wlasnym, najlepiej pojetym interesie.- Ale... co bedzie, jezeli Cesarstwo zostanie zaatakowane przez legiony Chaosu... jezeli staniemy sie niewolnikami ciemnosci?- Jestesmy niewolnikami, wcale o tym nie wiedzac. Czyz jeden pan moze byc gorszy od drugiego?- Nie mozemy dopuscic do triumfu Chaosu!- To jedynie mit rozpowszechniany przez naszych wladcow, by zmusic nas do posluszenstwa. Zyjemy w leku, aby oni zyli w luksusie.- A co z Praag? To nie byl mit. Mowiles przeciez, ze omal tam nie zginales! A co z tymi wszystkimi obrzydliwymi stworami, ktore zabiles w zamku Drachenfels?- Walka w tak zwanej slusznej sprawie nie dala mi nic poza ranami i cierpieniami. Dlaczego mialoby mnie obchodzic, co dzieje sie z cesarzem i Imperium? Dopoki zyje i teraz, kiedy mam juz za soba ponad polowe zycia, chce dla siebie wszystkiego, co najlepsze.Slowa Taungara znalazly odzew w umysle Konrada. Tak bardzo przypominaly jego wlasne rozwazania. Wszak dla niego najwazniejszym zadaniem bylo ocalenie Elyssy. Zastanawial sie, jaka cene jest gotow zaplacic za jej bezpieczenstwo. Jezeli cena za dziewczyne byloby zycie cesarza, nie mial watpliwosci, ze wybralby Elysse. Uswiadomienie sobie tego faktu brzmialo niemal jak herezja. Ale przeciez na miejsce Karla-Franza przyszedlby inny cesarz. Ktokolwiek, kto wystepowalby w roli symbolicznej glowy panstwa. Ale Elyssa byla tylko jedna.Tego rodzaju mysli nie byly jedynie czczymi dywagacjami.Gaxar spiskowal przeciwko cesarzowi - a Elyssa byla w tej samej podziemnej krypcie, w ktorej byl Szary Mag.- Mowie ci to - ciagnal dalej Taungar - poniewaz nie chce, abys stracil w zyciu tyle, co ja.Konrad pokrecil glowa.- Nie, nie. Musimy byc w stanie robic jedno i drugie. Walczyc z Chaosem i realizowac nasze wlasne cele. Jedno nie wyklucza drugiego.- Nic nie rozumiesz. Jestes bardzo podobny do mnie, Konradzie, do takiego, jakim bylem niegdys - mowiac te slowa Taungar wpatrywal sie uparcie w Konrada, trzymajac oburacz przeguby rak mlodszego mezczyzny. - Musisz mi pozwolic, abym ci udowodnil, ze mam racje. Przekonasz sie, gdy zobaczysz dowod.Konrad nie tego oczekiwal. Zrozumial, ze nie uzyska od sierzanta pomocy. Byl sam - jak zawsze. Tylko on jeden wiedzial o Elyssie i dbal o jej los. Cokolwiek nalezalo zrobic, tylko on mogl i chcial podjac taka probe.Konrad szarpnieciem uwolnil rece i wstal.- Wracam do koszar - oznajmil.- Byloby lepiej, gdybys poszedl ze mna - powiedzial Taungar. Nie musial juz niczego dodawac. Konrad zdawal sobie sprawe, ze sierzant musi wiedziec o jego udziale we wczorajszej ucieczce z wiezienia i ze jezeli tylko zechce, bedzie mogl zadenuncjowac Konrada.Siegnal po kufel i napil sie. Mial niewielki wybor. Byl bez broni i chociaz uwazal, ze w razie potrzeby moglby dac sobie rade z Taungarem, kolejna smierc jeszcze bardziej skomplikowalaby jego sytuacje.- Jegomosc, ktorego odwiedzimy, przypadkiem jest rowniez w dobrych stosunkach z Mathiasem, doradca Wielkiego Teogonisty - oznajmil Taungar. -Jezeli chcesz, mozesz mu opowiedziec swoja historie o uzurpatorze, a potem zostanie ona przekazana dalej zwykla droga sluzbowa. To jedyny sposob, aby cie wysluchano, ktoz bowiem uwierzylby szeregowcowi albo nawet sierzantowi gwardii cesarskiej?Wypil ostatni lyk wina, a kiedy wstal, Konrad wreszcie mogl dokladnie zobaczyc wzor na jego zlotej broszy. Przedstawial dwie nagie kobiety splecione w uscisku. Taungar usmiechnal sie i dodal:- Ale sadze, ze zdolamy ci wytlumaczyc, ze naprawde twoj interes polega na czyms zupelnie innym. Mozemy isc?Przecisneli sie przez tlum. Taungar szedl pierwszy i w pewnej chwili obejrzal sie, aby sprawdzic, czy Konrad idzie za nim. W tym samym momencie zderzyl sie z niosaca kufle blondynka. Poslizgnela sie, taca wypadla jej z rak, a zawartosc kufli rozlala sie na podloge. W sali na chwile zapadla cisza. Ludzie ogladali sie, ale wkrotce znowu rozlegly sie rozmowy, smiechy i sprzeczki.Taungar zaklal i wytarl krople piwa, ktore zmoczyly mu spodnie. Obszedl naokolo dziewczyne, ktora kleczala, podnoszac puste naczynia.Konrad zatrzymal sie i spojrzal na sluzaca. Teraz nie przypominala mu juz Krysten, ale raczej jego samego. Przypomnial sobie wszystkie lata przepracowane w karczmie Brandenheimera. Byl niewiele wiecej niz niewolnikiem, bitym i kopanym za kazdym razem, gdy w czyms zawinil, a nawet wtedy, gdy nie zrobil nic zlego.- Trudi! - zawolal krepy, lysiejacy mezczyzna, nadbiegajac z drugiego konca karczmy. - Cos ty narobila?Niewatpliwie byl to wlasciciel i Konrad domyslal sie, ze dziewczyne czeka lanie. Zrobil krok do przodu. Tego wieczoru rownie dobrze ciegi moze zebrac karczmarz.- Bardzo mi przykro, herr Runze - powiedziala.- Mnie rowniez - odparl mezczyzna. - Eee, mniejsza z tym. To byly tylko zlewki. Ta banda nie jest juz w stanie o tej porze poczuc jakiejkolwiek roznicy.Runze odwrocil sie i wrocil tam, skad przyszedl. Konrad rozluznil dlon. Trudi spojrzala na niego, usmiechnela sie jeszcze raz i przez moment znowu wygladala jak Krysten - takie same wlosy, twarz, oczy...Konrad odwrocil wzrok i wyszedl w noc za Taungarem.** *Konrad zastanawial sie, czy moglby po prostu dyskretnie odlaczyc sie do Taungara i porzucic sluzbe w gwardii cesarskiej, ale wiedzial, ze znalazlby sie wowczas w gorszej sytuacji. Jezeli nie powroci do palacu, straci miejsce, z ktorego moglby dzialac. Nie moglby pozostac w miescie, poniewaz gwardia poszukiwalaby go jako dezertera. Nie mialby dokad isc, zadnych kontaktow, pieniedzy i broni, a bez tego jego szanse odnalezienia Elyssy stalyby sie jeszcze mniejsze.Fakt, ze Taungar wcale nie jest lojalnym gwardzista, mogl sie okazac korzystny dla Konrada. Slowa sierzanta swiadczyly, ze bierze on udzial w jakiejs przestepczej dzialalnosci. Prawdopodobnie to wlasnie mial na mysli, gdy twierdzil, ze od tej pory bedzie dzialal, majac na wzgledzie tylko wlasne interesy. Altdorf byl portem, zapewne chodzilo wiec o udzial w przemycie. Cla na niektore importowane wyroby byly bardzo wysokie i ci, ktorzy mieli moznosc dostarczania takich luksusow, dorabiali sie fortun. A czlonkowie bandy przemytnikow najprawdopodobniej lepiej znali podziemne miasto pod Altdorfem niz gwardia cesarska.Taungar zapewne prowadzil go na spotkanie z innym zleceniodawca, szefem tajnej organizacji, dla ktorej pracowal. Zrozumiale, ze taki czlowiek zna doradce Wielkiego Teogonisty kultu Sigmara, poniewaz bogaci i wplywowi ludzie czesto mniej szanowali prawo niz biedota. Konrad pamietal slowa Litzenreicha, ze ukladaja oni prawo tak, aby dzialalo na ich korzysc. Byl sklonny przyznac mu racje. Gdyby bogaty obywatel zostal przylapany na lamaniu prawa, jego sedziami okazaliby sie rowni mu stanem, ktorzy zapewne ukaraliby go w mozliwie jak najlagodniejszy sposob. Ale, oczywiscie, nie dotyczylo to liczniejszej i mniej zamoznej czesci spoleczenstwa. Bez wzgledu na to, jak drobne bylo wykroczenie, wymierzano za nie bardzo surowa kare - bolesna albo czasem nawet w najwyzszym wymiarze.Zold, jaki otrzymywal Konrad jako czlonek gwardii, byl bardzo niski, a poza tym nie mogl go otrzymac przed odsluzeniem miesiaca. Niezaleznie od rozwoju wydarzen watpil czy w tym momencie bedzie jeszcze w Altdorfie, ale nie mial nic przeciwko zarobieniu paru koron. Najemnicy na polnocnej granicy zawsze marzyli o zrobieniu wielkiego majatku. Nawet Wilkowi takie ambicje finansowe nie byly obce, o czym swiadczylo zorganizowanie ekspedycji w poszukiwaniu starego zlota krasnoludow i klejnotow w zagubionej swiatyni w gorach Kislevu. Wilk, Konrad i Anvila istotnie odnalezli taka swiatynie, ale nie bylo w niej ukrytego bezcennego skarbu, lecz horda jaskiniowych goblinow.Minelo juz ponad piec lat od momentu wziecia Elyssy do niewoli. Konrad probowal nie myslec o straszliwych katuszach, jakie z cala pewnoscia musiala przezyc w tym czasie. Teraz, gdy wiedzial, ze dziewczyna wciaz jeszcze zyje, wszystkie zmysly nakazywaly mu nie tracic ani chwili i natychmiast odnalezc ja i uwolnic. Ale gdy rozwazyl te sprawe logicznie, uswiadomil sobie, ze w porownaniu ze wszystkimi torturami, ktore dziewczyna zniosla do tej pory, kilka dni nie moglo uczynic specjalnej roznicy.Problem polegal na tym, ze Czaszkolicy mogl juz opuscic miasto, zabierajac ze soba jenca. Gdyby tak sie stalo, Konrad juz bylby sie spoznil. Gdyby jednak bylo inaczej, mial w ciagu nastepnych dni szanse precyzyjnie wszystko przemyslec i zaplanowac. Gdyby udalo mu sie wytropic stwora, ktorego nazywal Czaszkolicym, w jaki sposob bylby w stanie zabic istote, umiejaca wyciagnac sobie strzale z serca, nie pozostawiajac nawet sladu rany?Pamietal doskonale nienaturalnie chuda postac zapewne jedynego czlowieka bioracego udzial w napadzie i masakrze mieszkancow rodzinnej wioski. Tak ludzki, a zarazem tak obcy. Gdy wtedy wyszarpnal ze swojej piersi strzale, na ktorej nie widac bylo najmniejszego sladu krwi, obejrzal uwaznie herb i dopiero pozniej przelamal drzewce. Ten gest sprawial wrazenie, jakby Czaszkolicy rozpoznal zloty znak. Podobnie Wilk, ujrzawszy herb na kolczanie Konrada, zachowal sie tak, jakby juz go kiedys widzial.Idac przez miasto obok Taungara, Konrad ziewal. Od dwoch nocy nie wysypial sie i czul sie wyczerpany. Nie byl obecnie tak sprawny jak na granicy. Jego sily zostaly nadszarpniete w czasie wielotygodniowej niewoli u bandy rabusiow Kastringa, a uwiezienie w spizowej zbroi jeszcze bardziej nadwatlilo jego witalnosc. Minely niecale dwa tygodnie od przybycia do Altdorfu. Sluzac w gwardii, bardzo staral sie odtworzyc swoje miesnie i wytrzymalosc.Rany, ktore odniosl w czasie bitwy stoczonej pod ziemia z karlowatymi, zwierzoksztaltnymi stworami, byly jedynie powierzchownymi zadrapaniami i ugryzieniami. Ale takie, pozornie niewinne obrazenia czesto okazywaly sie najgrozniejsze. Slina, ktora przy ugryzieniu przedostala sie do krwi, mogla byc trujaca i zabic ofiare wolno i bardzo bolesnie. Ale zeby i pazury miesozercow zwyciezonych ubieglej nocy przez Konrada chyba nie byly pokryte taka smiercionosna wydzielina, poniewaz obrazenia na jego lewym ramieniu i dloni goily sie bardzo dobrze. Gdy pelnil sluzbe w Kislevie, niemal stracil ramie z powodu gangreny, ktora wdala sie w rane. Konczyne ocalil mu wtedy elf obdarzony magicznymi zdolnosciami uzdrawiajacymi i od tej pory rany na lewej rece Konrada goily sie o wiele szybciej niz na innych czesciach ciala.Elyssa rowniez dysponowala ukryta moca uzdrawiajaca. Wyleczyla obrazenia, ktore odniosl zabijajac atakujacego ja zwierzolaka. Byc moze wlasnie owe talenty magiczne ocalily jej zycie, gdy wioska zostala zdobyta przez sily Chaosu.Konrad nie lubil przebywac w osadach i miastach. Czul sie w nich zamkniety. Fortyfikacje Altdorfu sprawialy wrazenie stworzonych po to, aby trzymac mieszkancow wewnatrz, a nie by uniemozliwic napastnikom wdarcie sie do srodka. Mial uczucie, ze prawie kazdy, z kim sie tu spotykal, mogl byc potencjalnym wrogiem, a on nie byl w stanie go rozpoznac. Na granicy nie bylo z tym problemow, ale w miescie sytuacja wygladala zupelnie inaczej. W miescie nie bylo zwierzolakow, w kazdym razie nie na powierzchni. Tu byli jedynie ludzie. Ale ludzie sa najbardziej zdradzieckimi, najbardziej niebezpiecznymi przeciwnikami.Ze wzgledu na swoje bogactwo Altdorf mial wiecej zlodziei i rabusiow niz kazde inne miasto. Glowne ulice byly szerokie, oswietlone przez cala noc i regularnie patrolowane, ale Konrad wciaz nasluchiwal, czy za jego plecami nie rozlegnie sie na bruku odglos krokow. Kazdy lotrzyk, ktory podjalby ryzyko, moglby znalezc cos wiecej niz by sie spodziewal. Tylko banda rzezimieszkow moglaby odwazyc sie napasc na dwoch sprawnych i trzezwych mezczyzn. Ale bandyci niekoniecznie musieli odznaczac sie zdrowym rozsadkiem. Konrad rozgladal sie wiec wokolo i szerokim lukiem omijal kazdy zaulek, obok ktorego przechodzili. Pozostawali w polnocnym rejonie miasta, kierujac sie w strone handlowej dzielnicy, az w koncu ujrzeli cel wedrowki.Dom stal na szczycie wzgorza w odleglosci jakichs dwustu metrow od granic miasta, otoczony bialymi murami, bedacymi dokladna kopia murow miasta. Byla tam rowniez wewnetrzna fosa, ktora przekroczyc mozna bylo po zwodzonym moscie, usytuowanym za potezna, drewniana brama. Taungar dal znac o ich przybyciu, stukajac ciezka, zelazna kolatka w ksztalcie legendarnego mlota bojowego Sigmara, Ghalmaraza.Szczuply chlopiec, w wieku moze pietnastu lub szesnastu lat, natychmiast otworzyl drzwi i sklonil sie nisko, wpuszczajac ich do srodka. Byl ubrany caly na bialo - pantofle, obcisle spodnie, luzna bluza, okragla czapka, wszystko bylo biale. Poprowadzil ich do budynku znajdujacego sie posrodku otoczonego murem ogrodu. Teren oswietlony byl lampami ozdobionymi znakiem slynnej, dwuogoniastej komety, ktora pojawila sie na niebie Starego Swiata w chwili narodzin Sigmara. Z kazdej padal podwojny promien swiatla, ukazujac urzadzony z przepychem ogrod.Znajdowalo sie tu kilka fontann. W srodku kazdej widnialy rzezby przedstawiajace groteskowe postaci umierajacych orkow i goblinow, a z ich ran tryskaly strugi wody imitujace krew. Prawdopodobnie przedstawialy wrogow, ktorzy padli pod ciosami mlota Sigmara podczas bitwy na Przeleczy Czarnego Ognia. Od fontann bieglo kilka strumieni, wijacych sie meandrami po terenie parka Przerzucono przez nie mostki, bedace miniaturowymi kopiami szesciu mostow Altdorfu. Pomiedzy tymi strumykami, wpadajacymi do wewnetrznej fosy, lezaly wysepki porosniete egzotycznymi drzewami i krzewami. Choc byla juz zima, na galeziach niektorych z nich w dalszym ciagu wisialy owoce.Dom o bialych scianach i czerwonym dachu stal posrodku ogrodu. Mury wzniesiono z cegiel z motywem podwojnej komety. Kazda z dachowek miala ksztalt podwojnej glowicy bojowego mlota, a okna - zarys osmioramiennych gwiazd. Przed samym wejsciem przerzucony byl jeszcze jeden mostek. Sluga otworzyl drzwi, sklonil sie i gestem zaprosil Taungara i Konrada do hollu.- Czy moge zabrac wasze plaszcze, panowie? - zapytal kolejny sluga czekajacy w sieni.Konrad uswiadomil sobie, ze jest to dziewczyna, identycznie ubrana i w podobnym wieku, jak poprzedni sluzacy. Jej wlosy wsuniete byly pod biala czapeczke. Powiesila ich plaszcze na ozdobnym wieszaku i poprowadzila obu gosci szerokim korytarzem o scianach wylozonych boazeria z ciemnego drewna i obwieszonych gobelinami oraz obrazami przedstawiajacymi rozmaite zwyciestwa Sigmara. Kilka krysztalowych kandelabrow migotalo plomykami swiec. Dziewczyna zastukala do drzwi przy koncu hollu, otworzyla je, po czym uklonem zaprosila Konrada i Taungara do srodka. Znalezli sie obszernej komnacie. Staly w niej pod scianami eleganckie serwantki, rzezbione skrzynie i najrozmaitszego rodzaju bogato zdobione meble.- Rolf! To cudowne, ze cie widze!Taungara powital mezczyzna, ktory pospieszyl im na spotkanie. Byl przecietnego wzrostu, ale mial zdecydowanie wiekszy niz przecietny obwod talii. Wydawal sie ukrywac swoja tusze pod luzna, jasnoblekitna szata, ale jego wysilki nie byly uwienczone jakims szczegolnym powodzeniem. Musial miec okolo piecdziesiatki, a jego tluste policzki pokrywala siatka popekanych zylek. Wlosy mial szpakowate i przerzedzone, zwiazane na karku wstazka dopasowana barwa do koloru szaty. W upierscienionej dloni trzymal zdobiony rubinami srebrny puchar.Objal ramionami Taungara, przytulajac mocno do siebie i calujac w oba policzki. Konrad zastanawial sie, czy gospodarz pochodzi z Bretanii, gdzie mezczyzni zachowywali sie tak w stosunku do innych mezczyzn.- Witaj Wernerze - rzekl Taungar. - To jest Konrad, czlowiek, o ktorym ci mowilem - odwrocil sie do swojego towarzysza. - A to Werner Zuntermein - przedstawil gospodarza.- Ach, Konrad! - zawolal Zuntermein, kierujac sie w jego strone. - Jakze jestem rad z zawarcia tej znajomosci.Konrad cofnal sie, aby uniknac usciskow, ale Zuntermein zamiast go objac, podniosl reke i poglaskal Konrada po twarzy.- Co sie stalo? Walczyliscie? - westchnal i pokrecil glowa. - Chlopcy zawsze pozostana chlopcami - stal, wpatrujac sie w Konrada. - Jaki przystojny. A oczy, jakie niezwykle!Konrad mial oczy roznego koloru. Jedno i drugie na pierwszy rzut oka bylo zielone, ale przyjrzawszy sie blizej, mozna sie bylo zorientowac, ze lewe jest wlasciwie zlote. Swego czasu roznica nie polegala tylko na barwie. Lewe oko ostrzegalo go o niebezpieczenstwo, poniewaz czesto byl w stanie zobaczyc nim to, co mialo sie stac i odpowiednio sie przygotowac. W miare uplywu lat ten dar proroczego widzenia stawal sie coraz bardziej kaprysny i w koncu zniknal, gdy Litzenreich wydobyl Konrada ze spizowej zbroi.Konrad odchylil sie do tylu, aby uniknac dotkniecia Zuntermeina- Szkoda, ze masz te szramy - dodal Zuntermein. - Ale, niestety, nic na tym swiecie nie jest doskonale. Siadajcie. Cos do picia? - nie czekajac na odpowiedz strzelil palcami i kolejny sluzacy napelnil dwa puchary zdobione drogimi kamieniami.Konrad usiadl tak daleko od Zuntermeina, jak to bylo mozliwe. Sluzacy podal mu puchar, ktory byl zapewne wart tyle koron, ile Konrad bylby w stanie zarobic przez piec lat w gwardii cesarskiej Czymkolwiek zajmowal sie Zuntermein bylo to z cala pewnoscia dochodowe zajecie. Sluzacy ubrany byl w tym samym stylu, co po zostala dwojka, ale Konrad nie byl w stanie zorientowac sie, jakie plci jest ten trzeci.- Rolf powiedzial mi, ze moglbys zostac jednym z nas - oznajmil Zuntermein, sadowiac sie na sofie, na ktorej pomiesciloby sie dwoch ludzi o normalnych wymiarach.- Wyznawca Sigmara? - zapytal Konrad.- Niezupelnie - odparl Zuntermein.Konrad podniosl kielich do warg, korzenny aromat uderzyl go w nozdrza. Domyslal sie, ze blady plyn jest bardzo mocny, a moment wymagal zachowania pelnej sprawnosci umyslu. Przez chwile trzymal srebrny puchar przy ustach, udajac ze pije, a potem go opuscil. Taungar nie skonczyl w karczmie swojego wina, ale teraz lykal niezwykly napoj, jakby umieral z pragnienia.- Zna pan doradce Wielkiego Teogonisty? - zapytal Konrad uznajac, ze nadeszla pora, aby przejac inicjatywe.- Mathiasa? Tak, owszem. Ale wyjechal razem z cesarzem.- Skaveni zamierzaja zabic cesarza i zastapic go sobowtorem.Zuntermein milczal przez kilka sekund. A potem wypil lyk wina i rzucil od niechcenia:- Doprawdy?- Tylko tyle ma pan do powiedzenia? Musimy ostrzec cesarza.- Jezeli wiesz o tym spisku, Konradzie i jezeli nie jest on jedynie jakas glupia pogloska, jakich wiele ciagle krazy, jestem pewien, ze ci, ktorzy chronia drogiego Karla-Franza, rownie dobrze zdaja sobie sprawe z niebezpieczenstwa. Wszak tydzien bez przynajmniej tuzina zagrozen jego osoby jest doprawdy bardzo nudny. Nie obawiaj sie, cesarz jest najdokladniej pilnowanym czlowiekiem w Starym Swiecie."Jezeli ochrona cesarza przejmuje sie swoimi obowiazkami w takim samym stopniu, jak Taungar i Zuntermein, to Karl-Franz ma powazne klopoty" - pomyslal Konrad, ale nie odezwal sie ani slowem. W koncu musial myslec o sprawach wazniejszych niz los cesarza. Upil lyk wina, ktore okazalo sie rzeczywiscie tak mocne, jak oczekiwal. Przelknal je powoli, czujac jak cieplo splywa gardlem i promieniuje przez cale cialo. Zauwazyl, ze Taungar podsuwa swoj pusty puchar sluzacemu, aby go ponownie napelnil.- Mam wrazenie, ze sluzyles w Kislevie? - zapytal Zuntermein. - Byles tam w czasie oblezenia Praag?Konrad dwukrotnie skinal glowa.- Poznales juz swiat lepiej niz wiekszosc ludzi w ciagu calego zycia - mowil dalej Zuntermein. - To znaczy, prawdziwy swiat. Wiemy, jaki jest, co sie dzieje i bedzie dzialo. My... - leniwym ruchem reki wskazal Konrada, Taungara i siebie. - Wiemy. I mozemy to wykorzystac.- A co to takiego?- Chaos - stwierdzil Zuntermein.Konrad nie odpowiedzial.- Pustkowia Chaosu - dodal Zuntermein, kolyszac zawartoscia pucharu i wpatrujac sie w nia. - Co twoim zdaniem tam robiles, Konradzie? Broniles granicy przed najezdzcami z polnocy? Powstrzymywales Chaos? Ale Chaosu nie mozna zatrzymac przy pomocy zbrojnej sily, poniewaz nie ma on granic. Jest jak powietrze, ktorym oddychamy. Znajduje sie wszedzie. Tutaj - w Cesarstwie, w Altdorfie - podniosl glowe i spojrzal Konradowi w oczy. - W tym pokoju.Konrad popatrzyl na Taungara, ktory sie nie odezwal. Usmiechal sie tylko i popijal przyprawione wino.- Powietrze, ktorym oddychamy - powtorzyl Zuntermein. - Chaosu potrzebujemy tak samo jak powietrza do oddychania. To jest jedno i to samo.Konrad odstawil puchar na intarsjowany stolik i zaczal podnosic sie z miejsca, ale sie rozmyslil. Wyjscie stad byloby czczym gestem, poniewaz nie mial dokad pojsc. Postanowil towarzyszyc Taungarowi, wiec teraz musial pozostac i wysluchac, co Zuntermein mial do powiedzenia, chociaz, podobnie jak wczesniej w karczmie, nie takiej rozmowy sie spodziewal. Czul, ze jest spokojny, rozluzniony i nic mu nie grozi. Rownie dobrze mogl pozostac i skonczyc swoj napoj.- Niektorzy wierza, ze ludzkosc jest tworem Chaosu - kontynuowal Zuntermein. - I dlatego wlasnie ludzie sa jego najlepszym slugami. Ale Chaos sluzy takze i nam, a nagrody, ktore daje, sa nit do pogardzenia.Konrad rozesmial sie krotko, pogardliwie.- Nie szydz z tego, Konradzie - rzekl Zuntermein spokojnie. - Ja juz zostalem dotkniety Chaosem.- Co ma to znaczyc? - zapytal Konrad, ale znal juz odpowiedz.Zuntermein rowniez zdawal sobie z tego sprawe. Usmiechnal sie do Konrada i wypil lyk wina.- Nie mozesz z tym walczyc, Konradzie. Jestes czescia Chaosu, a on czescia ciebie.- Czego pan chce?- Mozemy nawzajem sobie pomoc, Konradzie. Przylacz sie do nas. W twoim zyciu bylo tak wiele bolu. Nadeszla pora na zadoscuczynienie. Nadszedl czas na radosc, na przyjemnosci.- Nie - zaprotestowal Konrad, wstajac z miejsca. - Nie sadze abysmy mieli jeszcze jakis temat do omowienia, herr Zuntermein.- Wernerze, nazywaj mnie Wernerem - gospodarz rowniez sie podniosl. - Mialem nadzieje, ze zostaniemy przyjaciolmi, Konradzie.- A wiec pomylil sie pan.- Przynajmniej nie rozstawajmy sie jako wrogowie.Zuntermein wyciagnal prawa dlon, Konrad odruchowo odpowiedzial tym samym gestem i uscisneli sobie rece w wojskowy sposob, sciskajac dlonia przegub. Reka Zuntermeina stawala sie cieplejsza, bardzo ciepla, podczas gdy przegub Konrada byl coraz zimniejszy. Probowal sie uwolnic, ale bez skutku. Cale ramie mial unieruchomione i calkowicie pozbawione sil zyciowych.Zuntermein byl czarownikem...- Wiem, gdzie ona jest - oznajmil i puscil reke.Konrad zatoczyl sie do tylu i zaczal rozcierac lodowata prawa reke lewa dlonia, starajac sie z powrotem ja ozywic.- Kto? - spytal Konrad wiedzac, ze odpowiedz moze byc tylko jedna.- Ta, o ktorej myslisz.- Gdzie jest? Zaprowadz mnie do niej!- To nie takie proste, Konradzie - Zuntermein zamknal oczy i dotknal czola czubkami palcow prawej dloni. - Jednak moze uda sie cos zalatwic - otworzyl oczy i sie usmiechnal. - Istotnie, moglbys ja spotkac... jezeli obiecasz przyjsc na jedno z naszych spotkan towarzyskich i powaznie rozwazyc mozliwosc przylaczenia sie do nas.- Zrobie wszystko, co powiesz, wszystko, co zechcesz.- Ciesze sie - odparl Zuntermein. - Rolfie, odprowadz Konrada. W ciagu kilku dni przysle wiadomosc.Taungar wstal i podszedl do drzwi, ktore sluzacy przed nim otworzyl. Konrad wyszedl w slad za nim do hollu.W dalszym ciagu rozcieral swoje przedramie, czujac jak odretwienie stopniowo ustepuje. Chcial zadac jeszcze wiele pytan, ale nie wiedzial, od czego zaczac.- Za kilka dni - szepnal Zuntermein i pocalowal go w lewy policzek. Konrad cofnal sie w sama pore, aby uniknac drugiego calusa. Rozdzial czwarty [top] Kolejny swit, kolejne rozwiniecie cesarskich sztandarow wysoko nad palacem, stolica i Imperium. Konrad spogladal na polnoc, gdzie mogl dostrzec czerwony dach domu Zuntermeina.Nigdy nie wierz czarownikowi...Ale wlasciwie nie mial wyboru. Odnalezienie Elyssy na wlasna reke bylo beznadziejnym przedsiewzieciem.Tylko raz zdradzil komus imie dziewczyny. Stalo sie to wtedy, gdy Wilk ogladal czarny kolczan, a Konrad wyjasnil mu, ze dostal go od Elyssy.Dotykajac Konrada, Zuntermein poznal jego najtajniejsza mysl - o Elyssie - i to wykorzystal. Chcial go sklonic, by sie do niego przylaczyl, ale rownie dobrze mogl klamac. Skad bowiem mogl wiedziec, gdzie jest Elyssa? Konrad mial zamiar wrocic do domu Zuntermeina. Gdyby okazalo sie, ze dziewczyny tam nie ma - wyjdzie natychmiast - ale przedtem zemsci sie na czarowniku.Kilka dni. Zuntermein powiedzial, ze za kilka dni cos bedzie wiedzial.Konrad zerknal na stojacego na bacznosc Taungara, salutujacego rozwijanym wlasnie bogato haftowanym sztandarom. Sierzant zwerbowal go do gwardii cesarskiej, a teraz zamierzal zrobic z nie go wyznawce Chaosu...Czy Zuntermein istotnie byl czcicielem Chaosu? Konrad raczej w to watpil. Pamietal Kastringa i jego poganski oddzial. W ciagu minionych lat zetknal sie z niezliczona liczba innych fanatykow. Znal cene ich bluznierczej wiary. Kosztowala ich wszystko. Przeksztalcali sie, stajac na wpol zwierzetami, na wpol ludzmi, zmieniajac w koncu w zwierzolakow, prawdziwe twory Chaosu, zdeformowane na duszy i na ciele.Moze rzeczywiscie za ta szacowna fasada, w domu ozdobionym swietymi symbolami Mlota Sigmara, mieszkal wyznawca Chaosu. Bardzo prawdopodobne, ze byla to najnowsza moda wsrod bogaczy w Altdorfie. Taungar wplatal sie w te sprawe byc moze dlatego, ze mozna bylo na niej zrobic pieniadze.- Potrzebuje troche gotowki - powiedzial Konrad do sierzanta, gdy ponownie jako ostatni opuszczali mury obronne. - A takze przepustke. Musze dzis wyjsc na miasto.Taungar spojrzal na niego. Pamietal slowa Zuntermeina - chociaz nie mogl wiedziec, kogo czarownik mial na mysli, mowiac "ona" - i zdawal sobie sprawe, ze Konrad musi powrocic. Skinal glowa.- Piec koron ci wystarczy? - zapytal. - Moge zwolnic cie ze sluzby dzis po poludniu.Konrad skinal glowa i po ranku poswieconym na cwiczeniu walki na topory wyszedl z palacu. Tak jak poprzedniego wieczoru, byl ubrany w cywilne ubranie, poniewaz nie wykonywal zadnych oficjalnych czynnosci.Przeszedl przez Altdorf, czujac taki sam niepokoj, jak ubieglej nocy. Wolalby sie znalezc zupelnie gdzie indziej, wszedzie, byle nie w najwiekszym miescie Cesarstwa.Jedynym miastem, w ktorym przebywal dluzej, bylo Praag, ale znalazl sie tam w zupelnie innych okolicznosciach. Zdobyte i zajete przez oddzialy Chaosu Praag zostalo odbite, po czym zrownano je z ziemia i odbudowano od nowa. Wiekszosc budynkow Altdorfu bylo wiec o wiele starsza. Ulice stolicy przebiegaly wedlug planu przyjetego tysiace lat temu, a niektore domy staly w miejscach, ktore zamieszkiwano bez przerwy od czasow Sigmara.A jednak nie budynki, bez wzgledu na ich wiek, wywieraly szczegolny wplyw na Konrada; ani ulice, ani zaulki, wybrukowane na pradawnej ziemi, ktora od wiekow nie widziala slonecznego swiatla. Caly ciezar historii przypominal przytlaczajace Konrada opary. Mial wrazenie, ze nie moze sie ruszyc, nie wpadajac na kogos. Nawet gdy nikogo nie bylo w poblizu, duchy z tak wielu tysiacleci zdawaly sie przegradzac mu droge. W porownaniu z tym miastem nawet ponure, zasniezone rowniny Kislevu byly o wiele przyjazniejsze.Byc moze to tylko wielkie skupisko ludzi wywieralo na nim tak niepokojace wrazenie. Przypomnial sobie, co powiedzial Zuntermein: ze ludzie sa tworami Chaosu...Czy taka byla prawda? W takim razie istnialo tu najwieksze skupisko energii Chaosu, z jakim kiedykolwiek sie zetknal. Nic tez dziwnego, ze takie okazaly sie jego reakcje.A skoro Konrad sam byl teraz stworzeniem Chaosu, a podobienstwa sie odpychaja... tak przynajmniej stwierdzil kiedys Litzenreich. Czy nie dlatego wlasnie sily Chaosu byly podzielone i nieustannie ze soba walczyly? Wszak legiony przekletych bostw toczyly ze soba bezustanne wojny. Bez przerwy trwala bitwa jednej armii zla przeciwko drugiej.Litzenreich uwazal, iz zlo nie jest synonimem Chaosu. Chaos po prostu istnial, a ludzie jedynie warunkowali jego byt. Litzenreich porownywal Chaos do wody, a Zuntermein do powietrza, ale Konrad nie wierzyl ani jednemu, ani drugiemu.Byl uwieziony wewnatrz zbroi ze spizu - zbroi Chaosu, co oznaczalo, ze zostal skazony Chaosem. Litzenreich uwolnil go z metalowego wiezienia, ale uzyl w tym celu spaczenia... Mag przy znal potem, ze tajemnicza substancja w rzeczywistosci pochodzil z pustkowi i uwaza sie, iz jest przyczyna wszelkich mutacji i wlasnie ona stworzyla zwierzolakow.Konrad byl wiec podwojnie przeklety.A Zuntermein to wyczul.Konrad byl pewien, ze czarownik wykorzystal swe magiczne zdolnosci. Najprawdopodobniej rowniez majatek zdobyl dzieki nim, a nie kultowi Chaosu. Tego rodzaju zwiazek wplynalby przeciez na jego wyglad. Takze czary pozwolily mu przeniknac w mysli Konrada i umozliwily tak szybkie odnalezienie Elyssy - jezeli istotnie tego dokonal.Starajac sie - aczkolwiek bez wiekszego sukcesu - nie myslec o dziewczynie i o tym, co moze zdarzyc sie w ciagu kilku nastepnych dni, probowal skupic sie na innej sprawie. Przybyl przeciez do Altdorfu z jednego powodu: tarczy, ktora poslugiwal sie Srebrne Oko, gdy walczyli pod Middenheimem. Konrad chcial wiedziec gdzie skaven znalazl tarcze. Mial rowniez nadzieje, ze dowie sie czegos o zlotym herbie. Byl to problem, ktory intrygowal go ponad dziesiec lat, od chwili gdy Elyssa dala mu luk, strzaly i dziesiec strzal w kolczanie z czarnej, karbowanej skory. A teraz wreszcie pojawila sie okazja...** *Poza Palacem Cesarskim i Katedra Sigmara, Kolegium Heraldyczne bylo najstarszym budynkiem, jaki Konrad kiedykolwiek widzial. Miescilo sie na tylach domow, w zaulku, ktory niegdys musial byc o wiele szerszy. Przesmyk miedzy domami byl tak ukryty, ze poczatkowo wcale go nie zauwazyl. W rezultacie musial sie cofnac kreta, boczna ulica. Wszystkie pozostale budynki w sasiedztwie byly budowane i odbudowywane wiele razy, natomiast pradawne kolegium zapadlo sie do polowy w ziemie, jakby uswiadamiajac sobie swoj wiek i probujac sie ukryc. Przez wieki wyrzucane przez mieszczan smiecie i odpadki nagromadzily sie gruba warstwa, az poziom jezdni sie podniosl, a nizsze pietra kolegium staly sie suterena. Dach pokryty byl gontem i dachowkami, z ktorych kazda wydawala sie innego rozmiaru i barwy, swoja roznorodnoscia pokazujac, jak wiele razy dach byl remontowany. Wszystkie mury, luki i szczyty byly przekrzywione. Caly budynek pochylil sie ze starosci, jak kaleka, ktoremu jakims cudem udalo sie przetrwac pomimo znieksztalcajacych go zmian.Konrad zszedl po wydeptanych stopniach i zastukal do drzwi. Nizej istnial jeszcze przynajmniej jeden poziom - Konrad zauwazyl, ze drzwi byly osadzone w dawnym oknie. Drewno osypywalo sie pod dotknieciem palcow. Nikt nie odpowiedzial, popchnal wiec drzwi, ktore otworzyly sie ze skrzypieniem zardzewialych zawiasow, a potem wszedl w mrok.W srodku pachnialo jednoczesnie kurzem i wilgocia. Konrad odczekal kilka sekund, aby jego oczy przywykly do ciemnosci. W oddali dostrzegl migoczace swiatlo i ruszyl w jego kierunku waskim korytarzem. Podloga byla nierowna, sciany powykrzywiane. Gdy wzrok Konrada przyzwyczail sie juz do braku swiatla, zauwazyl, ze wzdluz calego korytarza umieszczono tablice - niektorej okragle, inne w ksztalcie stylizowanej tarczy, a na kazdej z nich znajdowal sie odmienny wzor. Uswiadomil sobie, ze sa to herby, setki herbow, a widzac, jak farba na nich wyblakla lub sie osypala, wywnioskowal, ze musialy byc bardzo stare. Na scianach dostrzegl kilka luk w miejscach, skad tarcze spadly i niczego juz tam nie umieszczono.Przygladajac sie im, nastapil na cos, co peklo pod jego ciezarem. Pochylil sie, aby obejrzec dokladniej ten przedmiot. Byla to jedna z brakujacych tarcz przedstawiajaca srebrny krzyz na czerwonym tle z jakimis czarnymi sylwetkami ptakow mysliwskich w jednym z pol. Pozostalych trzech figur nie byl w stanie rozpoznac, poniewaz gdy nadepnal tarcze farba odpadla. Odlozyl dwa przerdzewiale kawalki i ponownie ruszyl w strone swiatla.Korytarz rozszerzal sie, tworzac wieksze pomieszczenie. Sciany, od sufitu do podlogi, zastawione byly tysiacami stojacych na polkach ksiazek. Regaly zostaly scisle wypelnione, a inne ksiazki pietrzyly sie w stosach na podlodze. Nic nie bylo tu proste, polki wyginaly sie pod rozmaitymi katami, nawet sterty ksiazek na podlodze nie staly pionowo, ale przechylaly sie w rozne strony, Wszystko pokryte bylo kurzem i pajeczynami, zupelnie jakby od wiekow niczego tu nie ruszano.A jednak w samym srodku pokoju, przy biurku pelnym dokumentow i rekopisow sypiacych sie na podloge, siedzialo dwoch ludzi. Pomiedzy nimi stala latarnia. Byli tak zajeci badaniami, iz wydawalo sie, ze nie dostrzegaja goscia. Przegladali rozmaite ksiegi, robiac notatki na lezacych przed nimi kartach pergaminu.- Dobry wieczor - odezwal sie Konrad. W niezwyklej ciszy biblioteki jego glos zabrzmial bardzo glosno.Zaden z mezczyzn przez kilka sekund nie zwracal na niego uwagi, az wreszcie mlodszy podniosl glowe. Mlodszy w porownaniu ze swoim kolega, poniewaz mial mniej wiecej szescdziesiat lat i siwe wlosy, jakby przyproszone kurzem. Ten drugi, wygladajacy na przynajmniej o trzydziesci lat starszego, dalej zajmowali sie swoja praca.- Przyszedl pan w sprawie sciekow? - zapytal mlodszy bibliotekarz.- Nie - odparl Konrad. - W sprawie herbu.Mezczyzna westchnal, przesuwajac okulary na czubek nosa i przetarl oczy.- Szkoda. Wie pan, na najnizszym poziomie sa trzy stopy wody i sytuacja moze sie jedynie pogorszyc. Niektore utracone materialy sa bezcenne, po prostu nie do zastapienia.- A herb? - przypomnial mu Konrad.- Przyszedl pan w niewlasciwe miejsce. Tutaj sa archiwa. Jezeli chce pan kupic herb, musi pan pojsc do nowego budynku.- Bylem tam i przyslano mnie tutaj."Nowy budynek" mial przynajmniej dwiescie lat. Byl w zdecydowanie lepszym stanie i pracowalo w nim wiecej ludzi. Gdy urzednik przy pierwszym biurku uslyszal, o co Konradowi chodzi, pokrecil tylko glowa, a nastepnie skierowal go do starego kolegium. Za swoje uslugi zazadal korone.- O co chodzi? - spytal archiwista, przesuwajac okulary z powrotem na miejsce.- Chcialbym, zeby mi pan objasnil pewien herb. Moze pan to zrobic?- Wie pan, ze bedzie pan musial zaplacic? Mamy obowiazek pobierac oplate za nasze opinie.- Moge zaplacic - potwierdzil Konrad, podrzucajac na dloni cztery korony.Archiwista wzial kawalek papieru, a potem gestem przywolal Konrada. Starszy skryba w dalszym ciagu nie podnosil glowy. Siedzial pochylony nad lezacym na biurku pergaminem, zagladajac od czasu do czasu do znajdujacej sie obok niego poteznej ksiegi.- Moze mi pan opisac ten klejnot? Bardzo dokladnie, z kazdym szczegolem. Niektore herby sa tak podobne do innych, ze tylko specjalista moze ustalic roznice.- Rysunek jest bardzo prosty.- To, co wydaje sie proste dla laika, moze okazac sie bardzo skomplikowane dla specjalisty.Konrad spojrzal na skrybe, ktorego twarz pozostala jednak zupelnie obojetna.- Zacznijmy wiec od tynktur.- Od czego?- No, wie pan, od barw heraldycznych - mezczyzna wskazal reka szereg sterczacych przed nim gesich pior.Konrad w tym momencie zorientowal sie, ze sa one zanurzone w kalamarzach z tuszami o roznych barwach.- Sa tylko dwie - oznajmil Konrad. - Zlota i czarna.- My nazywamy je or i sable.- A rysunek przedstawia pare skrzyzowanych strzal...- Czyli fleche en croix.- ...i pomiedzy nimi dlon w pancernej rekawicy.- Poing maille.- Strzaly i rekawice sa zlote. Cala reszta jest czarna. Przynajmniej zazwyczaj.- Zazwyczaj?- Na strzalach wzor jest odwrocony. Strzaly sa z czarnego drewna z waska zlota obwodka kolo upierzenia, a rysunek zostal wyciety w zlocie tak, ze widac pod spodem drewno.- A wiec fleches, jest sable dans or, zamiast or dans sable?- Skoro tak pan twierdzi.- Gdzie pan widzial ten herb? Na ecusson?- Na czym?- Na tarczy.- Tak. Zloto na czarnym. Podobnie na luku i kolczanie.- Archet i carquois - mezczyzna sporzadzil kolejna notatke, a potem zaczal zadawac dalsze pytania. - Pod jakim katem sa strzaly? Czy ich groty skierowane sa w gore, czy w dol? I czy sa bardzo duze w stosunku do drzewcow? A czy upierzenie jest bardzo duze w proporcji do drzewcow? Z ktorej reki jest piesc, dexter czy sinister! Czy widac palce? Z ktorej strony jest kciuk? Jak w stosunku do czubkow strzal umieszczona jest podstawa piesci? Jak do dlugosci strzal ma sie rozmiar piesci?Odpowiedzial na wszystkie pytania tak precyzyjnie, jak tylko potrafil, a skryba kazda odpowiedz notowal na papierze. Konrad zastanawial sie, ile czasu wymagaloby sporzadzanie opisu, gdyby herb byl bardziej skomplikowany.- Dobrze - mezczyzna wzial nastepny kawalek papieru i z szeregu kalamarzy wyjal pioro. Minute pozniej zapytal: - Czy tak wygladal?Gestem poprosil Konrada, aby przyjrzal sie temu, co robi. Czarnym atramentem naszkicowal na bialym papierze strzaly i piesc w pancernej rekawicy. Wygladaly dokladnie tak, jak je Konrad zapamietal.- Tak jest.- Zapewne jest dosyc stary. Pozniejsze herby sa zazwyczaj bardziej skomplikowane, czesciowo z estetycznych powodow, a czesciowo dlatego, ze wszystkie podstawowe wzory zostaly juz wykorzystane.- Nie ma takiego herbu.Tym razem odezwal sie starszy mezczyzna. Odlozyl swoje pioro oraz ksiege, ktora studiowal. Wstal z trudem i spojrzal na ilustracje sporzadzona przez towarzysza. Byl przygarbiony, jakby wciaz sleczal nad praca, przechylal sie tez na bok, chociaz wcale nie siegal po ciezki tom. Sprawial wrazenie, jakby sam nadal sobie ksztalt najlepiej pasujacy do ukladu biblioteki. Albo byc moze pracowal tu tak dlugo, ze jego cialo wykrzywilo sie i powyginalo pod nieublaganym cisnieniem czasu, tak samo jak kolumny i cegly kolegium.- Ale przeciez go widzialem - zaprotestowal Konrad.- Mogl pan widziec ten sam wzor na roznych czesciach uzbrojenia - odparl mlodszy mezczyzna obserwujac, jak jego kolega wolno kustyka przez pomieszczenie. - Ale to nie oznacza, ze sa elementem herbu.- Czy nie moze pan sprawdzic? Poszukac w jednej z waszych ksiag?- Nie ma takiej potrzeby. Herr Renemann jest encyklopedia, jezeli chodzi o heraldyke. Jezeli stwierdzil, ze nie ma takiego herbu, to znaczy, ze taki herb nie istnieje.- Ale przeciez nie moze znac wszystkich.- Jednak zna.- A jesli to bardzo stary herb, taki, ktory juz nie jest uzywany?- Wtedy tez istnieje. Wie pan, rodzina moze wymrzec, ale jej herb pozostaje. Mamy go gdzies w naszych aktach.- W takim razie pochodzi spoza Imperium.- Nie. Nasze dane obejmuja caly Stary Swiat od Albionu do Ksiestw Granicznych, od Kislevu do Krolestw Estalijskich. Nie chcemy ryzykowac pomylki i nadania w Altdorfie herbu, ktory byc moze juz nalezy, na przyklad, do jakiegos szlachetnego domu w Magritcie. Chociaz te sprawy nie sa juz w kompetencji mojego wydzialu - mezczyzna pokrecil ze smutkiem glowa. - Herb, ktory pan opisal, nie istnieje. Jezeli jednak pan chce, moze pan podjac niezbedne kroki, aby powolac go do zycia. Jestesmy w stanie spowodowac, ze taki herb zostalby nadany panu i pana potomkom. W dalszym ciagu mozemy to robic - rozpromienil sie na te mysl, kiwajac glowa z aprobata.Konrad byl calkowicie pewien, ze Renemann sie myli. Piesc w pancernej rekawicy i skrzyzowane strzaly nie mogly byc zwyklymi ozdobkami na czesciach uzbrojenia.- Chyba jednak nie skorzystam - rzekl. - Ile jestem panu winien?- Dwie korony?Konrad polozyl dwie monety na lewej dloni mezczyzny.- Wspomnial pan o wymarlych rodach. Czy przechowujecie dane o herbowych rodzinach?- Tak.- Chce dowiedziec sie czegos o rodzinie Kastringow.- Skad pochodzili?- Z wioski w Ostlandzie niedaleko miasta Ferlangen.Byla to jego wlasna wioska, w ktorej zyl odkad siegal pamiecia, chociaz nigdy nie mial wrazenia, ze jest z nia naprawde zwiazany. Jezeli wioska miala jakas nazwe, Konrad nigdy jej nie poznal. On sam rowniez nie mial imienia, dopoki nie nadala mu go Elyssa Elyssa, ktorej rodowe nazwisko brzmialo Kastring.Skryba przesunal okulary na czubek nosa i spojrzal nad nimi powoli przypatrujac sie bibliotecznym regalom. Po raz pierwszy wstal ze stolka i zrobil krok w strone najblizszego szeregu regalow. Przez kilka chwil wodzil po nich wzrokiem, a potem odwrocil sie w strone regalu kolo wejscia. Stal zdecydowanie za daleko, aby odczytac slowa, tam gdzie jeszcze byly widoczne na grzbietach ksiag, Mozna bylo odniesc wrazenie, ze spodziewa sie, iz znajdzie wlasciwy informator nie ruszajac sie z miejsca.- Aha! - rzekl, jakby zorientowal sie dokladnie, w ktorym tomie znajduje sie genealogia Kastringow. Podszedl do odleglych polek i skinieniem reki dal znak Konradowi, aby szedl za nim.- Tutaj - oznajmil mezczyzna, gdy dotarli do wypelnionych ksiazkami polek. - Piec rzedow od tej, siodmy, osmy i dziewiaty wolumin od tej odwroconej do gory nogami w czerwonej oprawie. Widzisz?- Zatytulowana Chron Ost XXXVI, Jul-Kel?Mezczyzna spojrzal na Konrada i kiwnal glowa.- Niech ja pan stamtad zdejmie, dobrze? Jest pan chyba zreczniejszy ode mnie.Zaden ze znajdujacych sie w sasiedztwie tomow nie mial chocby podobnego tytulu. Jakby ksiazki w calej bibliotece byly ustawione bez zadnego systemu. Ta, ktora wymienil skryba, stala zbyt wysoko, by do niej dosiegnac, wiec Konrad rozejrzal sie wokolo, poszukujac drabiny. Musiala tu byc, poniewaz tylko przy jej pomocy mozna bylo dotrzec do gornych polek.- Niech pan skorzysta z tego - poradzil mezczyzna, wskazujac na sterte ksiazek obok siebie.- Jezeli tak pan sobie zyczy.Konrad wspial sie na jeden z nizszych stosow ksiazek, a potem na wyzszy, wykorzystujac rozsypujace sie stare tomy zamiast stopni. W dalszym ciagu nie mogl siegnac tam, gdzie chcial. Postawil wiec jedna stope na ksiazkach znajdujacych sie na najblizszej polce, siegnal do gory i zdolal wsunac czubki palcow pod grzbiet potrzebnego tomu. Wyciagal go powoli, cal po calu. Schwycil go, gdy spadal, a potem zeskoczyl na podloge.- Trzymamy tu kopie jedynie wspolczesnych materialow - poinformowal skryba. Polozyl tom na szczycie stosu rozpadajacych sie ksiazek i otworzyl na pierwszej stronie. - Oryginaly sa w nowym budynku. Ten prawdopodobnie wymagal uzupelnien, ale trudno sie temu dziwic. Mamy pewne braki personalne, jak zapewne mogl pan zauwazyc - zaczal kartkowac ksiege. - Jest... Kastring.Na gornej czesci karty narysowany byl herb, ktory Konrad poznal bez trudu - niebieska, ulozona poziomo reka, rozdzielajaca dwie polowy tarczy. Na gornym polu przedstawiono dwie wieze polaczone murem z blankami - czerwone na bialym tle. Na dolnym prawym znajdowal sie sygnet, srebrny na purpurowym tle, a umieszczony na nim herb byl powtorzeniem calego klejnotu Kastringow.- Zamek i pierscien - skomentowal bibliotekarz krecac glowa. - Podoba mi sie to, ze klejnot na pierscieniu musi malec w nieskonczonosc. Ale czego chcial sie pan dowiedziec?Konrad stal przy nim i czytal wpis, ktory konczyl sie w dolnej czesci strony. Ksiega istotnie wymagala aktualizacji. Nie wspomniano w niej, ze dwor Kastringow zostal spalony, a rodzina wymordowana.- Wedlug tego - zauwazyl - Kastring mial trzech synow - Wilhelma, Sigismunda i Friedricha. A co z corka?- Pozwoli pan, ze popatrze - palec mezczyzny przesunal sie po drzewie genealogicznym rodu. - Szlachetnie urodzony Wilhelm Kastring. Ozenil sie z Ulrica Augenhaus z Middenheimu. Prosze zwrocic uwage, ze najstarszy syn nazwany zostal imieniem ojca, Rodzinna tradycja. Dwaj inni synowie...- Dlaczego nie wspomniano o corce? Poniewaz byla najmlodsza i nie zdazono jej wpisac?- Mozliwe, choc watpie. Widzi pan, z genealogicznego punktu widzenia corki nie sa zbyt wazne. Jedynym zadaniem kobiety jest dostarczac synow. To oni zachowuja nazwisko i przedluzaja rod, Corki uwazane sa czesto za niepotrzebny zbytek - od chwili urodzin do zamazpojscia, poniewaz aby malzenstwo doszlo do skutku, rodzinie pana mlodego nalezy wyplacic posag. Ale nawet jesli istotnie w rodzinie Kastringow byla jakas corka, powinno sie ja zapisac. Dla porzadku. Czy to wszystko?Konrad skinal glowa. Mezczyzna zamknal ksiege i polozyl na niej reke.- Prosze ja tu zostawic. Trzeba ja uaktualnic. Moze ktoregos dnia... - wzruszyl ramionami.Konrad ponownie odliczyl monety. Bibliotekarz przetarl rece, by oczyscic je z kurzu i brudu. Konrad dal mu cztery korony. Rozwazal, czy nie poprosic o rysunek tajemniczego herbu, skoro juz za niego zaplacil, ale zrezygnowal.- Dziekuje - rzekl mezczyzna i wlozyl monety do kieszeni bluzy. - Jezeli kiedykolwiek bedzie pan czegos od nas potrzebowal, chetnie sluzymy informacja.Cala ta wizyta nic nie dala. Udowodniono mu tylko, ze Elyssa i herb w ogole nie istnialy... A przeciez wiedzial, ze i w jednym, i w drugim przypadku nie jest to prawda.- Jest pan calkowicie pewien, ze nie ma takiego herbu?- Jezeli istnieje - odparl bibliotekarz - to nie pieczetuje sie nim zaden czlowiek.Zaden czlowiek...Slowa te dzwieczaly echem w myslach Konrada przez dwa nastepne dni. Bibliotekarz prawdopodobnie mial na mysli sztandary i proporce, ktorymi poslugiwali sie wojownicy Chaosu, ale Konrad wiedzial, ze wszystkie te flagi i znaki zawieraly bluznierczy symbol bostwa, ktore czcili czlonkowie danego oddzialu. Skrzyzowane strzaly i piesc w pancernej rekawicy nie byly skazone takim balwochwalstwem.Gdy wkrotce po napadzie Konrad powrocil do swojej wsi, jedynymi sladami istniejacego tu kiedys zycia byly wypalone w ziemi zarysy budynkow. Pan Wilhelm i pani Ulrica musieli zginac w piekle, ktore pochlonelo ich dwor, i az do przedwczoraj Konrad sadzil, ze Elyssa stracila zycie razem z rodzicami.Jej bracia o wiele wczesniej opuscili doline, aby zrobic kariere w swiecie i jeden z nich stal sie pozniej dreczycielem Konrada w czasie dlugiej i nuzacej, wedrowki z Kislevu do Cesarstwa.Konrad stal sie jencem bandy wyznawcow krwawego boga Khorne'a, ktorej szlak, znaczony smiercia i zniszczeniami, siegnal daleko poza granice Polnocnych Pustkowi. Sprawca jego niewoli byl Gaxar. Udajacy czlowieka Szary Mag oszukal Konrada, a potem ogluszyl. Gdy Konrad nieco pozniej odzyskal zmysly, okazalo sie, ze jest ofiara przeznaczona dla lowcy dusz. Ale przywodca krwiozerczej bandy ciagle nosil herb Kastringow na swojej zbroi. Konrad poznal go i to ocalilo mu zycie - przynajmniej na jakis czas.Bez wzgledu na to, czy byl to Wilhelm, Sigismund czy Friedrich, zaczal juz placic wysoka cene za swoja wystepna wiare. Twarz i cialo Kastringa ulegly przemianie, z czaszki wyrastaly rogi, skore pokrylo futro, a zeby zmienily sie w kly.Jego banda maruderow byla zbieranina bestii, ale to Konrada traktowano jak zwierze w klatce, dreczono i torturowano. W koncu wywarl straszliwa pomste, zabijajac dziesiatki psioglowych mutantow podczas krwawej bitwy, ktora mogla zacmic nawet ich ponure ceremonie. A ostatnim, ktory zginal, byl sam Kastring, nadziany na kopie Konrada - kopie rycerza ze spizu...Kastring w rozmowie o Elyssie stwierdzil, ze nie jest ona jego prawdziwa siostra. Prawdopodobnie tez Elyssa nie zdawala sobie sprawy, ze z jej pochodzeniem wiazaly sie jakies watpliwosci. Kastring nie znal dokladnie szczegolow, ale utrzymywal, ze Elyssa byla tylko jego siostra przyrodnia - jezeli w ogole istnialy miedzy nimi jakies wiezy krwi. Byc moze mowil prawde i moglo to tlumaczyc, dlaczego jej imie nie zostalo wpisane w rodowe spisy Kastringow.Elyssa znalazla luk i strzaly gleboko w podziemiach dwom, Konrad zapytal wiec Kastringa, czy zna herb przedstawiajacy piesc w pancernej rekawicy i skrzyzowane strzaly."Moze elfa? - zastanawial sie Kastring. - Moze jakos zwiazany jest z elfami?"Czy Konrad widzial wiec fragmenty elfiego uzbrojenia? Czy Srebrne Oko poslugiwal sie teraz tarcza elfow? Elfy byly rownie wysokie jak ludzie i byc moze Konrad nauczyl sie lucznictwa, korzystajac z ich broni?Ludzie i elfy mogli wydawac wspolne potomstwo, a wiec moze ojciec Elyssy byl elfem?Zaden czlowiek...Slowa te rozbrzmiewaly w myslach Konrada przez nastepne dwa dni... A potem nadeszlo wezwanie Zuntermeina. Rozdzial piaty [top] Dom zdawal sie dzis calkowicie odmieniony.Z zewnatrz wygladal dokladnie tak samo, jak przed trzema wieczorami. Konrada i Taungara wpuscil w obreb zewnetrznych murow ten sam ubrany na bialo sluzacy, ktory poprowadzil ich przez iluminowany ogrod. Szli miniaturowymi mostkami nad kretymi strumieniami, az do drzwi domu.Natomiast wnetrze uleglo calkowitemu przeksztalceniu.Mloda sluzaca oczekiwala na nich w holu i dzisiaj od razu bylo widac, ze jest kobieta. Biala liberia znikla zastapiona przez rozowa, jedwabna szate, odslaniajaca prawa piers. Nie miala czapki i widac bylo, ze jej wlosy rowniez sa rozowe. Byly ufarbowane i rozpuszczone, siegaly do polowy plecow. Przypominala Konradowi kogos lub cos, chociaz nie byl w stanie przypomniec sobie, co to takiego.- Czy moge zabrac wasze ubrania, panowie? - zapytala.Kilka dni temu dom byl bardzo cichy, teraz wypelnial go gwar. Z pomieszczen wzdluz calego korytarza dobiegaly odglosy smiechu i rozmow, a rytm wielkiego bebna zdawal sie wstrzasac calym budynkiem do fundamentow. Dziwny, slodki zapach przesycal powietrze zamglone wijacymi sie cieniutkimi smugami roznokolorowych dymow. Nie bylo najmniejszej watpliwosci, ze odbywa sie jedno ze spotkan towarzyskich Zuntermeina. Liczbe gosci mozna bylo ocenic widzac wieszak pelen ubran. Nawet na podlodze lezaly stosy roznej odziezy, nie tylko plaszczy.Konrad zdjal kurtke i podal sluzacej, ktora niedbale rzucila ja na ziemie. A potem zauwazyl, ze Taungar nie poprzestal na zdjeciu plaszcza. Dalej zrzucal kolejne czesci ubrania.- Wszystko - powiedzial, dajac Konradowi znak reka, zeby sie rozebral.Byl juz nagi. Mial na sobie jedynie swoje kosztownosci, zapewne noszone zawsze, nawet pod mundurem. Powyzej lokci znajdowaly sie dwie srebrne bransolety z wygrawerowanymi na ich powierzchniach skomplikowanymi znakami, a do zlotego lancucha na szyi umocowany byl wisior w takim samym ksztalcie. Byl to krag ze sterczacym z niego czyms, co przypominalo wychylona w prawo rekojesc miecza, ktorej gorna czesc tworzyla mniejszy krag. Konrad widywal ten znak na proporcach i sztandarach wielu oddzialow diabolicznych wojownikow, z ktorymi walczyl i ktorych zabijal na granicy.Sluzaca podala Taungarowi szate podobna do tej, ktora miala na sobie, ale w pastelowoblekitnym kolorze. Nalozyl ja przez glowe.- Dalej! - odezwal sie do Konrada. - Nie badz taki wstydliwy!Niechec Konrada do pozbycia sie odziezy wynikala z faktu, ze oznaczaloby to rozstanie sie ze sztyletem, ktory ukryl za cholewa prawego buta, oraz drugim, zatknietym za pasek spodni.Byl prawie pewien, ze Zuntermein zwabil go tu pod falszywym pretekstem. Malo prawdopodobne, aby dzis w nocy Elyssa znalazla sie w tym domu. Ale gdyby tak sie stalo, dalsze dzialania Konrada bylyby oczywiste: musial z nia uciec. W jaki sposob mial tego dokonac, nie bardzo jeszcze wiedzial, ale niewatpliwie bron mogla sie przydac.Ale Elyssa mogla sie pojawic jedynie za pozwoleniem Czaszkolicego - ktory zapewne rowniez bylby tu obecny.Konrad staral sie nie myslec o takiej mozliwosci. Postac Czaszkolicego w dalszym ciagu mrozila mu krew w zylach. Tamtego dnia, gdy rodzinna wioska zostala zniszczona przez bande maruderow, Konrad byl swiadkiem wielu okropnych widokow, ale obraz niewiele rozniacej sie od szkieletu postaci Czaszkolicego, przechodzacej go bez szwanku przez plomienie pozerajace dwor Kastringow, byl z nich najstraszliwszy.Przez nastepne lata Konrad zetknal sie z wieloma jeszcze bardziej zdumiewajacymi przejawami odpornosci. Widzial stwory porabane do tego stopnia, ze mogly jedynie pelzac na pokrwawionych kikutach nog lub macek, ale wciaz nie chcialy umierac; widzial obciete konczyny, ktore zdawaly sie zyc wlasnym zyciem i stawaly sie nowymi zolnierzami wrogich hord; obserwowal, jak martwi wstaja i wracaja do walki przeciwko zywym, chociaz ich gnijace, pelne robakow cialo odpadalo od kosci, gdy kustykali do boju.Ale mimo to, wciaz przesladowalo go wspomnienie Czaszkolicego. Wiele zjawisk, ktore widzial, i spraw, z ktorymi sie zetknal, czesto napawalo go lekiem. Strach jednak pomagal wojownikowi w czasie bitwy, wyostrzajac jego zmysly i reakcje. Najezdzcy zdawali sie nie znac strachu, poniewaz wszelkiego rodzaju ludzkie uczucia byly im obce. Nigdy sie nie bali, ale i nigdy nie byli dzielni. Odnosilo sie wrazenie, ze zyja po to, aby walczyc i ginac, zabijac i byc zabijanymi. Czesto wydawalo sie, ze nie ma dla nich znaczenia, kto cierpi, jezeli tylko w walce padaly ofiary. Najezdzcy zabijali bez wyboru, sojusznika czy wroga, i nie obchodzilo ich nawet to, ze mordowano ich samych.Konrad wolalby jednak stawic czolo calemu legionowi takich berserkerow, niz ponownie spotkac sie z Czaszkolicym...Elyssa byla najwazniejsza osoba w jego zyciu. Bez niej w dalszym ciagu bylby nikim i zapewne juz by nie zyl, poniewaz nie ucieklby podczas masakry wioski. Czaszkolicy byl najstraszliwsza istota, jaka kiedykolwiek widzial. Swiadomosc, ze Elyssa tak dlugo przebywala w jego niewoli, byla wrecz odrazajaca.Dlatego Konrad mial przy sobie dwa ukryte sztylety. Mial niewielka nadzieje, ze uda mu sie ich uzyc, ale musial podjac taka probe. Jezeli bowiem Czaszkolicy zdolal przezyc trafienie strzala w serce, cios nozem bedzie dla niego rownie nieszkodliwy jak ugryzienie pchly dla smoka.Ale nie mial wyboru, musial postapic zgodnie z poleceniem Taungara. Konrad zdjal ubranie, wsuwajac drugi sztylet za cholewe lewego buta, i nalozyl dluga, jedwabna szate. Byla jaskrawo zolta i - podobnie jak szaty Taungara i sluzacej - skrojona w taki sposob, ze pozostawiala odslonieta prawa piers. Czul sie idiotycznie w tym stroju, ale jego samopoczucie nie mialo zadnego znaczenia. Trzy dni temu powiedzial Zuntermeinowi prawde - dla Elyssy jest gotow na wszystko.Tego wieczora swiece w kandelabrach byly czerwone i widmowa poswiata oswietlaly korytarz, przez ktory prowadzila ich dziewczyna. Gobeliny i obrazy na scianach rowniez byly inne niz poprzednio. Zamiast zwyciestw Sigmara, najwiekszego bohatera ludzkosci, przedstawialy najbardziej wyuzdane sceny, na jakie mogl zdobyc sie zdeprawowany ludzki umysl.Konrad nigdy dotad nie widzial tak wielu obrzydliwych obrazow i z trudem mogl uwierzyc, ze tego rodzaju ohydne perwersje mozna bylo wymyslic, a co dopiero wykonac. Mezczyzni, kobiety, zwierzeta polaczeni w najbardziej wyuzdanych formach kopulacji. Kazda scena obrzydliwsza od poprzedniej. Obrazy przedstawialy chyba to, jak stworzona zostala ohydna rasa, znana pod nazwa zwierzolakow. Dowodzily one, ze istotnie jej czlonkowie byli bekarcim potomstwem powstalym z rozpustnych zwiazkow pomiedzy ludzmi a bestiami.- Rolf! Konrad! Jakze sie ciesze, ze przyjeliscie moje zaproszenie.Byl to Zuntermein, chociaz Konrad rozpoznal go z trudem. Gospodarz mial na sobie zwiewna szafranowa szate, odslaniajaca prawa piers. Piers kobiety. Nie ulegalo jednak watpliwosci, ze cale cialo Zuntermeina jest cialem mezczyzny, mimo ze wargi mial uszminkowane, a popekane zylki na policzkach ukryte zostaly pod warstwa rozu. Z platkow uszu zwisaly dlugie kolczyki, ktorych wzor byl identyczny z widniejacym na wisiorze Taungara. Gospodarz - tlusty, jaskrawo ubrany, z siwymi wlosami przykrytymi zolta peruka - stanowil karykature szczuplej sluzacej. Dziewczyna pozostala na zewnatrz i zamknela za nimi drzwi.Zuntermein uscisnal Taungara i ucalowal go w oba policzki. Konrad cofnal sie, aby uniknac tych serdecznosci, i szybko obrzucil spojrzeniem pomieszczenie.- Teraz jestesmy szesciorgiem - oznajmil Zuntermein, gestem reki wskazujac pozostale osoby. - Szesc razy szesc - pierscienie na jego palcach blysnely w plomieniach swiec, a wino przelalo sie przez krawedz krysztalowego kielicha.- Czy ona jest tutaj? - zapytal Konrad.- Cierpliwosci, drogi chlopcze. Noc jest jeszcze mloda. Jedzmy, pijmy i weselmy sie. A jezeli bedziesz dobry, jezeli bedziesz naprawde dobry, wtedy... - Zuntermein usmiechnal sie i odwrocil, wciaz obejmujac Taungara za ramiona.Wszyscy w pokoju byli ubrani w takie same stroje. Ich kolory trudno bylo rozroznic w szkarlatnym swietle. Wydawalo sie, ze jest tu tyle samo mezczyzn, co kobiet, chociaz trudno bylo to ustalic.Mlody sluzacy, ktory w czasie poprzedniej wizyty podawal im przyprawione wino, wreczyl teraz ozdobne puchary zdjete z zastawionej tacy. Konrad wciaz nie byl w stanie ustalic czy jest to mezczyzna, czy kobieta. Odslonieta prawa piers wygladala niewatpliwie jak piers mezczyzny, ale blekitne wlosy slugi byly dlugie i ufryzowane, twarz pokryta pudrem i rozem. Konrad mial juz odmowic napoju, ale uznal, iz najlepiej bedzie udawac, ze przylaczyl sie do zabawy. Wzial puchar i przylozyl go do ust, ale przez zacisniete wargi nie przedostala sie ani kropla.Byl to ten sam pokoj, w ktorym znajdowal sie poprzednio, ale rowniez zmieniony nie do poznania. Eleganckie meble zniknely, a na ich miejscu znalazly sie jedwabne poduszki zascielajace podloge. Na scianach wisialy dlugie aksamitne draperie. Dudnienie dobiegalo od strony dwoch bebnow, w ktore uderzal golymi dlonmi potezny, lysy mezczyzna. W rogu, obok niego, siedziala drobna kobieta, ktora szarpala struny harfy. Instrument ten wydawal sie nie pasowac do tak halasliwego akompaniamentu, ale mimo to rytm owego dziwnego duetu posiadal hipnotyczna moc.Wokol rozlegaly sie dzwieki, unosily zapachy, roztaczaly widoki. Konrad wprawdzie nie ulegal pokusom, ale czul, ze jego zmysly zostaly niemal przytloczone tym, co dzialo sie naokolo. Powietrze bylo geste od woni najrozmaitszych egzotycznych substancji. Rozpoznawal korzen omamow, a takze wiele innych zakazanych aromatow. Czul sie coraz bardziej oszolomiony samym oddychaniem tym powietrzem.Wszyscy rozmawiali i smiali sie, tanczyli i calowali. Tymczasem Konrad wciaz pozostawal tylko obserwatorem. Wedrowal po pokoju udajac, ze pije, i starajac sie, aby jego brak zaangazowania w jak najmniejszym stopniu rzucal sie w oczy.W tym czasie dzwieki stawaly sie glosniejsze, zapachy intensywniejsze, widoki coraz bardziej nieprzyzwoite.- Konrad! - zawolal jeden z podpitych biesiadnikow, klepiac go w plecy. - To jest zycie, co?Popatrzyl na usmiechnieta twarz, ktora pojawila sie tuz przy jego twarzy. Wydawala sie znajoma. Sprobowal wyobrazic ja sobie pod helmem gwardii cesarskiej i wreszcie poznal czlowieka, ktory go zaczepil. Byl to kapitan Holwald, oficer, ktory dowodzil pocztem podnoszacym kazdego ranka cesarskie sztandary nad palacem. Konrad zastanawial sie, jak wielu innych gwardzistow jest tu obecnych.- Tak jest, panie - przytaknal.- Panie? Panie! - Holwald rozesmial sie i wino pocieklo mu struzka po brodzie. - Tu wszyscy jestesmy sobie rowni, Konradzie, Mow mi Manfred. A jak ty masz na imie, Konradzie?- To wlasnie moje imie. I nazwisko. Moje jedyne nazwisko.- A oto Sybille - oznajmil Holwald, wskazujac kobiete u swego boku. - Przywitaj sie z Konradem Konradem, Sybille.Wysoka, jasnowlosa i bardzo kobieca Sybille na nagiej piersi miala wytatuowany ten sam runiczny znak, ktory posiadali wszyscy z wyjatkiem Konrada. Byla zdecydowanie mniej odurzona niz jej towarzysz. Zlustrowawszy z nieukrywanym podziwem Konrada, spojrzala mu w oczy i usmiechnela sie.- Przynies mi jeszcze cos do picia, Manfredzie - polecila, nie spojrzawszy nawet na Holwalda.Kapitan odszedl chwiejnym krokiem, a Sybille przysunela sie blizej Konrada.- Werner wie, jak urzadzic dobra zabawe - powiedziala.Konrad kiwnal glowa. Zabawa, dobre sobie. Spotkanie gwaltownie przeksztalcalo sie w wieczor rozpusty, ktory mogl byc traktowany jako dziwaczna orgia bogatych i znudzonych mieszkancow stolicy, ale nie mial nic wspolnego z Chaosem. Po prostu zaspokajali swoje niskie instynkty, oddajac sie dostepnym dzis wieczor hedonistycznym przyjemnosciom, poniewaz pozniej beda musieli znowu nalozyc ubrania i powrocic do zwyklych, szacownych zajec.A czego innego sie spodziewal? Podniosl do ust puchar i tym razem wypil lyk. Plyn byl gesty jak smietanka, rzeczywiscie mocny, jak sie spodziewal, a gdy go przelknal, mietowy posmak rozgrzal mu usta i gardlo.- Probowales tego? - spytala Sybille, biorac go za reke i prowadzac przez pokoj. - Sa cudowne. Musze poprosic kuchmistrza Wernera o przepis - wskazala srebrna tace na stole i zaczerpnawszy z niej dlonia nieco potrawy podniosla ja do ust.- Nie, dziekuje - odparl Konrad, poznajac danie.Jego glownym skladnikiem byly grzyby, chetnie jedzone przed bitwa przez niektorych zolnierzy na granicy. Twierdzili, ze dzieki nim sa odporni na rany. Byc moze, poniewaz rzeczywiscie niewielu, ktorzy spozyli taki posilek, odnosilo jakiekolwiek rany - zazwyczaj gineli. Niektorzy twierdzili, ze grzyby zmieniaja ich zdolnosc postrzegania i pozwalaja lepiej wyczuc niebezpieczenstwo. Konrad uwazal, ze jest akurat odwrotnie. Ich zmysly ulegaly takiemu przytepieniu, ze nie obchodzilo ich, czy zostana zabici. Grzyby sprawialy, ze niewiele roznili sie od zwierzolakow.- Chyba niezbyt sie rozluzniles, Konradzie - stwierdzila Sybille, nie wypuszczajac reki Konrada ze swojej dloni.Byla wyjatkowo ladna i wrazenia tego nie psuly nawet zielone wlosy. Konrad zorientowal sie, ze w innej sytuacji moglby ja nawet uznac za pociagajaca. Sybille musiala zauwazyc, ze patrzy na nia w szczegolny sposob, poniewaz nagle pochylila sie do przodu i go pocalowala. Konrad poczul cieplo jej nagiej piersi na swoim ciele i nie opieral sie, przynajmniej do chwili, gdy w czasie pocalunku probowala mu wcisnac do ust nieco grzybow.Cofnal sie, pijac kolejny lyk wina. Trzymal puchar miedzy nimi, jakby naczynie bylo tarcza, a Sybille nieprzyjacielem, ktorego trzeba poskromic.- Daj mi troche twojego wina - powiedziala. Konrad podal jej swoj puchar. - Ale nie tak - odsunela od siebie kielich. - Najpierw ty sie napij. Chce je sprobowac z twoich ust.Pokrecil glowa i wreszcie uwolnil reke, nie chcac nawet jej dotykac.- Jestes miedzy przyjaciolmi - powiedziala Sybille. - Wszyscy tu jestesmy przyjaciolmi - rozejrzala sie. - Dlaczego nie mielibysmy sie przylaczyc do zabawy?Konrad zauwazyl, ze on i Sybille byli wlasciwie jedynymi osobami, ktore jeszcze staly. Teraz w pokoju panowala niemal calkowita cisza. Wszyscy byli zajeci czyms zupelnie innym. Niewazne bylo, kto legl z kim. Dobosz i harfistka nie grali juz na instrumentach, ale robili cos calkowicie odmiennego. Trzeci sluzacy znajdowal sie w objeciach kogos o rownie nieokreslonej plci. Taungar udowadnial, ze sluzaca o rozowych wlosach potrafi cos wiecej niz tylko prowadzic gosci przez palacyk. Nawet kapitan Holwald w czasie krotkiej rozlaki z Sybille zdolal znalezc sobie inne partnerki. Ale nigdzie nie bylo ani sladu Zuntermeina, ktory powinien latwo rzucac sie w oczy. Jego nieobecnosc zaniepokoila Konrada.Dlonie Sybille zaczely bladzic po jego ciele. Odpychal ja, poczatkowo lagodnie, potem bardziej zdecydowanie. Wzruszyla ramionami, odwrocila sie i szybko znalazla gorace przyjecie gdzie indziej.Bez wzgledu na to czy Zuntermein byl czarodziejem, czy nie, nadeszla pora, by go odnalezc i stawic mu czolo. Konrad ruszyl przez pokoj do miejsca, gdzie za atlasowymi draperiami ukryte byly drzwi.W tej samej chwili opadla zaslona po drugiej stronie pokoju, Podczas pierwszej wizyty Konrada byla tam sciana, ktora teraz jednak zniknela, odslaniajac ukryte pomieszczenie.I Zuntermeina. Stal na podwyzszeniu przed wielkim posagiem swojego wystepnego boga, a przy nim znajdowala sie dziewczyna - bezbronna i naga.Nie byla jednak Elyssa.W przeciwienstwie do dziewczyny na podwyzszeniu, Elyssa byla wysoka, szczupla i dlugonoga. Jej wlosy byly grube, proste i kruczoczarne; dziewczyny natomiast krotkie, jasne, delikatne i falujace. Oblicze Elyssy bylo owalne, nos dosc wydatny i prosty, ta zas miala okragla twarz, maly i zadarty nos. Oczy Elyssy byly tak czarne, ze teczowka i zrenica niemal nie roznily sie barwa, a nie piwne.Przed Konradem stala nie Elyssa.To byla Krysten...!***Nieco pozniej, zanim Konrad zdolal zareagowac na ten widok, od tylu mocno schwycily go ramiona, calkowicie unieruchamiajac.Ogromny posag przedstawial istote na wpol meska, na wpol zenska. Lewa strona jego humanoidalnego ciala posiadala meskie cechy, podczas gdy prawa nalezala niewatpliwie do kobiety. Na jego czaszce znajdowaly sie dwie pary rogow, sterczace spomiedzy dlugich, zlotych wlosow. Postac, ubrana w stroj z jasnego aksamitu nalozonego na kaftan kolczy, trzymala w lewej dloni jaspisowe berlo, a w lewej maly sztylet.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Niemal sparalizowany Konrad popatrzyl na monstrualny posag. Byl zarazem odpychajaco brzydki, a jednak, w jakis paradoksalny sposob, piekny.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Wszyscy, ktorzy przed paroma zaledwie sekundami z zapalem uczestniczyli w orgii, teraz kleczeli i jak bluzniercza modlitwe wyspiewywali dwie sylaby imienia swojego duchowego pana i wladcy.To wlasnie oni tworzyli swietokradcze zgromadzenie, tu wlasnie znajdowala sie balwochwalcza swiatynia, a Zuntermein byl poganskim kaplanem.Czarownik w dalszym ciagu mial na sobie ten sam stroj jak poprzednio, ale juz nie wygladal w nim komicznie. Zmienil sie w plemiennego szamana odzianego w rytualne szaty. Swiecidelka, ktore mial na sobie, staly sie magicznymi talizmanami, makijaz - barwami wojennymi, peruka byla identycznej barwy jak zlota grzywa jego pana i stanowila oznake religijnej wladzy.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!- Slaanesh...Slaanesh, jedno z najpotezniejszych bostw w panteonie Chaosu, byl panem rozkoszy, bogiem hedonizmu i cielesnego pozadania.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Konrad znal to imie i przypomnial sobie, ze symbol obojnaczego bostwa stworzono z polaczenia starodawnego znaku meskosci i znaku kobiecosci - kola ze strzala skierowana do gory i w prawo oraz kola z umieszczonym na nim krzyzem. Ten wlasnie motyw widnial na bizuterii wiernych albo ich tatuazach.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Oltarz bostwa rozwiazlosci i deprawacji dominowal nad postacia Zuntermeina i pietrzyl sie groznie nad jego bezbronna ofiara.Krysten stala z opuszczona glowa przed spiewajacym tlumem. Wokol szyi miala owiniety lancuch, a Zuntermein trzymal w dloni jego drugi koniec, jakby byla jakims dzikim zwierzeciem, ktore musial poskromic- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Zuntermein uniosl dlon i spiew umilkl.- Dotrzymalem obietnicy - oznajmil, spogladajac w dol, na Konrada. - Wiem, ze bylbys rozczarowany, gdybym tego nie zrobil.Konrad wierzyl, ze Krysten nie zyje, ze zginela tak samo jak piec lat temu Elyssa. Sadzil, ze obie zostaly zabite w Sigmarzeit, pierwszego dnia lata. Dzisiaj w nocy mial nadzieje zobaczyc Elysse. A teraz, wiedzial, ze obie kobiety zyja... Przynajmniej na razie...- Zauwazylem, ze sprawiasz wrazenie, jakby nasza goscinnosc niezbyt przypadla ci do gustu - rzekl Zuntermein, jakby on i Konrad byli zupelnie sami i prowadzili prywatna rozmowe. - Byc moze nie mamy do zaproponowania niczego, co mogloby ci sie spodobac. Moge to zrozumiec. Kazdy ma inne upodobania, jedni bardziej wyrafinowane, inni mniej. Ale pragniemy dostarczac naszym gosciom takich przyjemnosci, jakich najbardziej pragna. Teraz juz nie masz zadnych wymowek, Konradzie. Posiadamy dokladnie to, czym mozemy cie kusic.Slyszac imie Konrada, Krysten po raz pierwszy sie poruszyla. Uniosla lekko glowe i popatrzyla przed siebie. Gdy ujrzala Konrada, jej oczy rozszerzyly sie i zrobila krok do przodu. Mogla przesunac sie tylko tyle, poniewaz lancuch ograniczal jej ruchy. Wyciagnela do niego rece.- Konradzie - szepnela blagalnie. - Konradzie.- Pusc ja! - wrzasnal i po raz pierwszy zaczal wyrywac sie z uscisku ramion, trzymajacych go za kark i konczyny. Prawie nie mogl sie poruszac, zupelnie jakby cale jego cialo tez skrepowane bylo lancuchami. Jego przeciwnicy byli mistrzami w obezwladnianiu. Byli wsrod nich Taungar i Holwald.- Nie badz glupi - oznajmil Zuntermein. - Zadalem sobie wiele trudu z twojego powodu, Konradzie. Powinienes byc mi bardzo zobowiazany, chociaz, jak sadze, na twoja wdziecznosc nie moge liczyc. Czyz nie jestes rad, ze ponownie widzisz swoja przyjaciolke?- Czy nic ci sie nie stalo? - zamiast dopowiedziec magowi-kaplanowi, Konrad zwrocil sie z pytaniem do dziewczyny. Zdawal sobie sprawe, ze to, co mowi, jest zupelnie bez sensu, ale nie mogl wymyslic niczego innego.Krysten pokrecila glowa, ale jej gest swiadczyl raczej o dezorientacji niz byl proba odpowiedzi.- Myslalam - odezwala sie. - Myslalam... - patrzyla na Konrada, a po jej policzkach splywaly lzy. Wytarla je czubkami palcow.- Pusc ja! - wrzasnal ponownie. Uswiadomil sobie, ze tylko tego pragnie i jego zadanie wcale nie jest bez sensu.- Wyobrazam sobie, Konradzie, jak bardzo sie cieszysz widzac, ze twoja piekna przyjaciolka jest bezpieczna. Mam wrazenie, ze nie widziales jej od dosyc dawna, prawda? A to oznacza, ze macie wiele do nadrobienia. Zapewne cudownie byloby pocalowac ja znowu, przytulic. Pomysl o czekajacej cie przyjemnosci. Sadze, ze powinienes nam pokazac, jak bardzo ci jej brakowalo.Konrad patrzyl na niego, doskonale zdajac sobie sprawe z tego, co mag ma na mysli. Oczekiwano od niego, ze bedzie sie zachowywal w rownie nieskrepowany sposob jak wszyscy pozostali goscie. Konrad przysiagl, ze uczyni wszystko, aby ocalic Elysse, ale odnosilo sie to rowniez do Krysten. Zamierzal spelnic kazde polecenie, chociaz zdawal sobie sprawe, ze bez wzgledu na to, jak bardzo ponizy siebie i Krysten, Zuntermein nie ma zamiaru pozwolic im dozyc switu.Opuscil oczy i skinal glowa.- Cokolwiek kazesz - rzekl cicho.- Wiedzialem, ze mnie zrozumiesz - stwierdzil Zuntermein. - Przyprowadzcie go tutaj.Konrada popchnieto w strone stopni prowadzacych na podwyzszenie. Przypomnial sobie, ze gdy byl jencem bandy Kastringa schwytala ona grupke maruderow wyznajacych inne bostwo. Ci, ktorzy wiezili Konrada, byli wyznawcami Khorne'a, a tamci - Slaanesha. Czciciele boga krwi i ci, ktorzy wielbili boga rozkoszy, byli zaprzysieglymi wrogami, albowiem zasady ich wiary diametralnie sie roznily.Kastring przygotowywal dla wyznawcow Slaanesha bardzo specjalny rodzaj smierci, zadbawszy, aby umierali o wiele dluzej i w wiekszych cierpieniach niz ktorakolwiek z ofiar, ktore jego podwladni tak regularnie skladali lowcy dusz. Wyznawcy dwoch bostw nienawidzili sie i pogardzali soba nawzajem - a sami bogowie wiecznie toczyli walke, rywalizujac o wladze nad krolestwem Chaosu.Zuntermein z trudnoscia odciagnal Krysten na kraniec oltarza. Wsunela dlonie pod lancuch, dzieki czemu metalowe ogniwa nie wrzynaly sie jej w gardlo, natomiast, aby utrzymac Konrada przy krawedzi podwyzszenia, potrzebne byly trzy pary silnych rak.- Przytrzymajcie ja - rozkazal Zuntermein i jeden z ludzi obezwladniajacych Konrada rozluznil chwyt i podszedl do maga, aby wziac od niego lancuch Krysten.- Mowisz szczerze? - zapytal mag, podchodzac wolno do Konrada. - Rzeczywiscie masz zamiar zademonstrowac swoje uczucie do niej... do nas?W glowie Konrada tkwilo dotad tylko jedno - w jaki sposob zabic Zuntermeina. Na razie jednak rozpaczliwie staral sie zmienic bieg swoich mysli - wyobrazic sobie, ze razem z Krysten spelniaja perwersyjne zadanie maga.Zuntermein oparl dlon o nagi tors Konrada i byl to lodowato zimny dotyk. Konrad czul, jak cieplo opuszcza jego cialo, ale nie bylo to istotne. Wazne bylo jedynie to, co czarownik wykradal z jego umyslu.- Nie powinienes byl probowac mnie oszukac - westchnal Zuntermein, robiac krok do tylu. - Chciales wyrzadzic mi krzywde! - pokrecil ze smutkiem glowa. - Coz za przykrosc. Gdy spotkalismy sie po raz pierwszy, mialem nadzieje, ze zostaniemy dobrymi przyjaciolmi. Niestety, nic z tego. A wiec, jezeli nie uczynisz tego, czego od ciebie zadam...- Nie! - krzyknal Konrad.- Tak - usmiechnal sie Zuntermein.Konrad znowu zaczal sie szarpac. Teraz trzymalo go tylko dwoch ludzi, ale czul sie o wiele slabszy, zupelnie jakby mrozacy krew dotyk czarownika pozbawil go rowniez sil.Bezradnie obserwowal, jak Zuntermein wolnym krokiem przechodzi przez podest, kierujac sie w strone Krysten. Dziewczyna probowala przed nim uciec, ale mezczyzna trzymajacy metalowa smycz nie pozwalal jej sie cofnac. Uderzyla czarownika, ale nie zwracajac uwagi na jej ciosy wyciagnal reke, aby poglaskac ja po policzku. Po tym dotknieciu zaprzestala goraczkowych ruchow i sie uspokoila. Rece Krysten ciagle sie poruszaly, ale w bardzo zwolnionym tempie.Zuntermein spojrzal na Konrada.- Jest rozkosz w rozkoszy - rzekl. - I jest rozkosz...Siegnal do gory, do lewej dloni poteznego posagu i wyjal z niej sztylet. W reku maga noz nie wydawal sie juz taki maly, poniewaz bron zostala wykonana na ludzka miare. Byl to sztylet gwardii cesarskiej i Konrad wiedzial, ze jest to jeden z tych, ktore mial przy sobie.-...w bolu!- Nie! - z ust Konrada wyrwal sie pelen cierpienia wrzask.- Slaanesh, Slaanesh - zebrani znowu zaczeli wyspiewywac imie swojego obrzydliwego bostwa. Ich poczatkowo ciche glosy narastaly do crescendo, az wreszcie rozbrzmiewaly glosniej niz poprzednio. - Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!!! Slaanesh!!!Zuntermein podszedl do Krysten, ktorej dlonie wciaz unosily sie wolno, probujac go odepchnac. Skinal glowa mezczyznie, ktory zdjal z jej szyi lancuch i odsunal sie na bok. Mag-kaplan pochylil sie nad dziewczyna i szepnal jej cos na ucho. Potem pocalowal ja w oba policzki - i podal jej noz...- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Przez chwile Konrad nie zdawal sobie sprawy z tego, co sie dzieje. Oczekiwal, ze Zuntermein uzyje noza, aby torturowac Krysten. Ale teraz ona miala sztylet. Jej szkliste, niewidzace oczy opetanej skierowaly sie w strone Konrada i dziewczyna wolno ruszyla w jego strone, unoszac do gory ostrze.Znajdowala sie pod wladza Zuntermeina i mag na pewno kazal jej zabic Konrada!- Krysten! - zawolal. - Krysten!Wiedzial jednak, ze jego wolanie nie wystarczy, by wyrwac dziewczyne z hipnotycznego transu. Znowu sprobowal sie uwolnic, ale byl rownie bezsilny jak Krysten. Oboje byli wiezniami Zuntermeina. Konrad juz nie kontrolowal swojego ciala, a dusza Krysten byla podporzadkowana czarownikowi.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Krysten przysunela sie do Konrada. Z kazdym jej krokiem zbliza sie smierc. W najokrutniejszej postaci - smierci z reki kochanki.Uswiadomil sobie, ze po to wlasnie zostal tu zwabiony. Aby zginac, zlozony w ofierze wladcy rozkoszy.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!Dziewczyna zatrzymala sie metr przed Konradem. W wyciagnietej rece trzymala noz skierowany w jego gardlo. Jej twarz byla zupelnie bez wyrazu, oczy patrzyly nic nie widzac.- Krysten! - krzyknal ponownie.Mrugnela i dlon z nozem drgnela lekko.Szepnela cos. Konrad pomyslal, ze jest to jego imie, ale slowo zostalo zagluszone rytualnym zaspiewem.- Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh! Slaanesh!- Krysten!I nagle dziewczyna odzyskala calkowicie panowanie nad swoim cialem i umyslem. Jej konczyny utracily nienaturalna sztywnosc i Krysten usmiechnela sie przelotnie. Powtorzyla jeszcze raz to slowo, tym razem o wiele glosniej. I wreszcie wykrzyknela je na cale gardlo, Jednoczesnie trzymane przez nia ostrze opadlo na piers Konrada.- KHORNE...! Rozdzial szosty [top] - KHORNE...!Czubek ostrza cial na ukos przez piers Konrada, pozostawiajac krwawa rane.Gdy w sali rozbrzmialo imie znienawidzonego boga-rywala, pelen przejecia chor akolitow zamilkl gwaltownie, a Konrad poczul, ze przytrzymujace go dlonie rozluznily uchwyt... A wtedy sie wyswobodzil.Wbil lewy lokiec w twarz Taungara, miazdzac nos sierzanta, ktory wrzasnal z bolu, zrobil krok do tylu i spadl na stloczony pod nim tlum.Holwald trzymal prawe ramie jenca nieco dluzej, do momentu gdy Konrad z polobrotu uderzyl go piescia w krtan, zgniatajac ja jednym poteznym ciosem. Ofiara nie byla w stanie nawet jeknac z bolu, a Konrad wsunal mu kant dloni pod podbrodek i szarpnal gwaltownie do tylu. Kark Holwalda pekl z obrzydliwym trzaskiem i kapitan umarl, zanim jeszcze dotknal podlogi.Mezczyzna, ktory trzymal lancuch Krysten, rzucil sie w jej strone. Twarz mial wykrzywiona grymasem nienawisci, palce wyciagnietych dloni byly zakrzywione niczym szpony. Dziewczyna nie poruszyla sie od chwili, gdy ciela Konrada nozem, ale teraz sie obrocila. Zrobila niewielki unik, a potem wbila sztylet w brzuch atakujacego ja wyznawcy Slaanesha. Steknal z bolu i zaskoczenia i po chwili przewrocil sie na ziemie, wyszarpujac noz z dloni Krysten.Zabila fanatyka dokladnie wedlug wskazowek Konrada, ktory jakis czas temu uczyl ja bronic sie przed napascia. Spojrzal na dziewczyne, ale jej twarz zmieniona byla nie do poznania. Jej rysy wykrzywial pelen wrogosci grymas pozbawiony nawet cienia dawnej niewinnosci. Uwolniona od zaklecia Zuntermeina, znajdowala sie pod wladza o wiele potezniejszej mocy.Chociaz krew splywala po piersi Konrada, nie czul zadnego bolu. Odniosl juz wiele powazniejszych ran. Gdyby chciala go zabic, mogla zrobic to szybkim i celnym ciosem w serce. Byla to kolejna umiejetnosc, ktorej ja nauczyl.Ale wcale nie pragnela smierci Konrada - ale jego krwi...- Khorne...! - zawolala ponownie, unoszac do gory dlonie w modlitwie do boga krwi.Konrad wyczul jakis ruch nad swoja glowa i spojrzal w gore, Posag Slaanesha wydawal sie migotac. Jego ksztalty rozplywaly sie, rysy zmienialy, a na podium zaczela zstepowac inna ogromna postac. Odziana byla w spizowa zbroje, siedziala na tronie ustawionym na kosciach swoich ofiar, trzymala potezny topor bojowy i tarcze ze znakiem w ksztalcie X.Przypomnial sobie, jak niedawno stal przed podobnym oltarzem. Wtedy dziewczyna-zwierze o imieniu Silk ostrzem noza nakreslila identyczny runiczny krzyz na piersi jednego z jencow Kastringa...Dotknal piersi, czujac ciepla wilgoc splywajaca z rany, jakby i sam skladal ofiare bogowi smierci i cierpienia.Wydawalo sie, ze czas zamarl, rozciagajac sie w nieskonczonosc. Krysten spojrzala na Konrada i ich oczy wreszcie sie spotkaly. Wydawalo sie, ze jej zrenice plonely czerwienia, jakby sam Khorne dawal Konradowi szanse zlozenia przysiegi krwi... A wiec jedynym sposobem ucieczki przed wyznawcami Slaanesha jest przylaczenie sie do ich najbardziej znienawidzonego wroga?Puls bil mu gwaltownie, serce lomotalo i krew zaczela obficiej saczyc sie z rany.Krysten stala sie jedna z wyznawczyn Khorne'a. Wszystkie pragnienia Konrada przebudzily sie ponownie, gdy przypomnial sobie namietnosci, ktore z nia dzielil. Pragnal byc z nia znowu, mniejsza o to, za jaka cene; chcial rowniez uciec ze swiatyni Slaanesha, rowniez bez wzgledu na cene.A jednak cos go powstrzymywalo: swiadomosc tego, jak wysoka bylaby ta cena. Zdawal sobie sprawe, ze byloby to cos wiecej niz jego zycie.Krysten usmiechnela sie, przyzywajac go gestem.A potem krzyknela.Nie byl to jednak krzyk uwielbienia, skierowany do czczonego przez nia obrzydliwego bostwa, ale wrzask wywolany najstraszliwszym bolem. Cale cialo dziewczyny skulilo sie ogarniete spazmem cierpienia i Krysten runela na podloge, wijac sie w drgawkach.Dokonal tego Zuntermein. Wystarczylo pare sekund i czarownik ponownie spetal dziewczyne swa magiczna moca.Khorne zostal odegnany. Oltarz Slaanesha znowu stal sie widoczny i lada chwila Zuntermein mogl rzucic czar na Konrada. A przeciwko tego rodzaju magicznym atakom nie byl w stanie sie obronic.Zaczal dzialac natychmiast. Nie mial broni, a zarazem nie chcial dotknac czarownika golymi rekami, obawiajac sie magii, ktora moglaby przeplynac pomiedzy ich cialami. Wyskoczyl w gore, w strone jaspisowego berla, ktore posag Slaanesha trzymal w prawej dloni. Konrad wyszarpnal pokryte kunsztownymi rzezbami i zwienczone symbolem berlo z dloni posagu, po czym skoczyl na Zuntermeina, ktory wznosil wlasnie rece, aby rzucic nastepne zaklecie.Zanim mag zdolal wypowiedziec chocby jedna sylabe inkantacji, Konrad uciszyl go, wbijajac trzonek berla w jego usta, a potem wepchnal go do gardla.I przekonal sie, ze maga mozna zabic rownie latwo jak zwyklego czlowieka. Byli smiertelni, a wiec mogli umrzec.Zuntermein umarl.Przed chwila dzwiek wykrzyknietego nagle imienia wrogiego bostwa sprawil, ze tlum wiernych umilkl i znieruchomial. Teraz jednak wszyscy odzyskali glosy i zdolnosc poruszania sie. Fanatycy wspinali sie juz na podwyzszenie, wywrzaskujac swoja zadze krwi. Konrad cisnal zwloki Zuntermeina w strone schodow, przewracajac kilku napastnikow.Wyszarpnal noz z ciala ofiary Krysten i rzucil sie do przodu, atakujac dwoch pierwszych mezczyzn, ktorzy zdolali wedrzec sie na podium. Jeden runal, a z jego rozchlastanego gardla trysnela fontanna krwi. Drugi upadl z wyrwanym z dloni Konrada sztyletem tkwiacym w sercu.Chociaz zaden z jego przeciwnikow nie mial broni, fanatykow atakowalo zbyt wielu, aby mozna sie bylo z nimi uporac w pojedynke. Tego rodzaju dysproporcja sil rzadko kiedy zniechecala go do walki, ale teraz jego umysl zaprzatalo co innego. Musial wydostac stad Krysten.Spojrzal na wiszacy w gorze kandelabr, na tkwiace w nim swiece i ich czerwone plomienie, a nastepnie przeniosl spojrzenie na atlasowe zaslony okrywajace sciany tajemnej swiatyni.Konrad odwrocil sie w strone oltarza i jeszcze raz skoczyl na gigantyczny posag. Tym razem jednak schwycil palec Slaanesha, podciagnal sie po konczynach figury jak po stopniach, wspial na rogata glowe bostwa i stamtad siegnal w strone bogato zdobionej lampy. Znajdowala sie metr poza zasiegiem jego reki, wiec Konrad rzucil sie w gore, chwytajac za jej dolna krawedz. Polaczony ciezar lampy i jego ciala wyrwal lancuch, na ktorym byla umocowana do sufitu, i Konrad razem z nia runal w dol. Spadl na stojacych pod nim fanatykow, sciagajac na nich ciezka lampe. Tam, gdzie rozsypaly sie odlamki krysztalu, znowu trysnela krew.Wiekszosc swiec zgasla w chwili upadku, ale kilka palilo sie dalej. Bijac i kopiac, Konrad uwolnil sie i wyszarpnal dwie swiece z gniazd, w ktorych byly osadzone. Trzymajac je w dloniach, podbiegl do jednej ze scian i przylozyl plomien do draperii. Material natychmiast zajal sie ogniem, ktory w ciagu kilku chwil gwaltownie sie rozprzestrzenil.Oderwawszy z nastepnej zaslony kawal aksamitu, Konrad zwinal go w kule i zapalil od szalejacych plomieni. Gdy cisnal go przez cala szerokosc pomieszczenia, material rozpalil sie mocniej, jak wystrzelona z balisty beczka ze smola, a draperie na przeciwleglej scianie rowniez zaczely sie palic.Okrzyki pelne nienawisci bardzo szybko zmienily sie w rozpaczliwe wrzaski strachu. Fanatycy, zamiast atakowac Konrada, probowali uniknac plomieni. Nie wszystkim udalo sie jednak wystarczajaco szybko usunac na bok. Przeciw nim Konrad uzywal golych dloni zamiast broni. Nie sprawialo mu roznicy czy przeciwnikiem jest mezczyzna, czy kobieta. Wszyscy stawali sie ofiarami Konrada przedzierajacego sie z powrotem na podium i do Krysten.Lezala na wznak. Jej oczy byly otwarte, powieki nieruchome. Nadprzyrodzony atak Zuntermeina nie pozostawil zadnych widocznych obrazen i dziewczyna wciaz jeszcze zyla.- Konrad - westchnela, gdy uklakl obok niej. - Myslalam, ze nie zyjesz...- Nie umarlem - odparl, wsuwajac rece pod jej kolana i plecy. - Ty rowniez nie umrzesz - obiecal.Krysten jeknela z bolu, gdy Konrad ja podnosil. Przeniosl ja obok oltarza, w dol po schodach, przez klebiacy sie dym, i w strone plomieni. Plonely juz nie tylko zaslony, ogien ogarnal wszystko. Wewnatrz swiatyni panowal absolutny chaos. Obok Konrada przebiegl oszalaly fanatyk z plonacymi wlosami. Inni rozpaczliwie szarpali na sobie palace sie szaty, a straszliwy zar pokrywal ich ciala peczniejacymi pecherzami.Draperie na scianach spalily sie, odslaniajac drzwi na korytarz. Przy nich zgromadzila sie grupa fanatykow, ale straszliwy zar uniemozliwial im dalsza ucieczke. Przepychali sie do przodu, ale natychmiast cofali sie szybko na srodek sali - jedynego miejsca nie objetego jeszcze plomieniami. Pozar szalal wzdluz scian, a jezyki ognia juz lizaly lapczywie podloge i sufit.Swiatynia pelna byla dymu i smrodu palacych sie cial. Rozbrzmiewaly przerazliwe wrzaski i huk pozogi.Jeszcze chwila i ogien zniszczy juz wszystko.Konrad przeniosl Krysten przez plomienie, ktore w tym momencie jakby sie rozstapily. Na chwile powstala droga, sciezka, ktora tylko on byl w stanie wyczuc i ktora nie stanowila czesci tego pokoju, Atldorfu, czy nawet tego swiata...Szedl pomiedzy sczernialymi zwlokami wrogow w strone jedynego miejsca w sali, ktorego nie ogarnal jeszcze ogien. Gdy dotarl do drzwi, otworzyl je kopniakiem i wyszedl do znajdujacego sie za nimi korytarza. Byl bezpieczny.Drzwi zatrzasnely sie za nim z hukiem. Chwile przedtem Konrad widzial ogromny stos pogrzebowy i byl swiadkiem straszliwej smierci w plomieniach wszystkich, ktorych uwiezila pozoga.Uswiadomil sobie, ze drzwi musialy zostac zatrzasniete przez przeciag wywolany gwaltownym naplywem powietrza wciaganego przez szalejace w pomieszczeniu pieklo, ale jednoczesnie wiedzial, ze skazanych na zaglade wyznawcow Slaanesha uwiezilo cos wiecej niz ogien. Jakas grozna sila trzymala ich wsrod plomieni, uniemozliwiala ucieczke, a jednak pozwolila mu wyjsc i wyniesc Krysten. I chociaz zar plomieni byl straszliwy, nie osmalil mu wet wlosow.Gdy znalezli sie w korytarzu, nagle zapanowaly spokoj i cisza. Nie dolatywal tu nawet swad spalenizny. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze pozar szaleje gdzies daleko stad. Podtrzymujac Krysten jedna reka, dotknal dlonia sciany i cofnal ja gwaltownie. Drewniana boazeria byla goraca, bardzo goraca. Konrad zrozumial, ze lada chwila ogien wyrwie sie zza otaczajacych ich scian.Przeszedl na koniec korytarza i polozyl dziewczyne na stosie ubran. Skrzywila sie z bolu. Do tej pory oczy miala zamkniete, teraz jednak otworzyla je znowu i usmiechnela sie na widok Konrada.- Ciesze sie, ze zyjesz - powiedziala cicho.- A ja, ze ty zyjesz - odparl i pocalowal ja w czolo.Uniosla glowe i objawszy go za szyje przyciagnela do siebie, aby pocalowal ja w usta - i poczul smak cieplej krwi. Spojrzal na swoje rece i zobaczyl, ze sa nia pokryte. Przez chwile myslal, ze pochodzi ona z jego ran, ale nagle uswiadomil sie, ze to krew Krysten. Przy oltarzu odniosl wrazenie, ze oczy Krysten sa czerwone, ale teraz cale jej cialo przybralo te barwe. Wygladala jakby ktos obdarl ja zywcem ze skory.- Musimy isc - powiedzial, uwalniajac sie z jej objec, i wstal.Usmiechnal sie, chcac w ten sposob ukryc przed nia swoj niepokoj. Rozejrzal sie, szukajac dla niej jakiegos okrycia, i znalazl najpierw jeden, a potem drugi plaszcz z zielonego aksamitu. Takie plaszcze nosili dworzanie w palacu, ale dotychczasowi wlasciciele na pewno nie beda juz ich potrzebowali. Konrad owinal nimi Krysten.Rozchylila usta do nastepnego pocalunku i Konrad spelnil jej zyczenie. Tym razem krwi bylo jeszcze wiecej.- Dlaczego mnie opusciles? - zapytala. I umarla.Konrad z niedowierzaniem spojrzal na jej cialo. Zdjal z policzka Krysten luzne pasemko blond wlosow, otarl krew z twarzy i po raz ostatni dotknal czubkami palcow warg. A potem naciagnal jeden z aksamitnych plaszczy na glowe dziewczyny i otulil ja nim, jakby ukladal do snu.Wstal, odnalazl swoja odziez i szybko sie ubral. Drugi sztylet wciaz tkwil w cholewie jego buta.Krysten odeszla, pozostalo jedynie jej cialo. Konrad polozyl reszte ubran na zwloki i wokol nich, a potem wyjal swiece z kinkietu i podpalil stos odziezy. Nastepnie ruszyl korytarzem dalej, przykladajac plomien do gobelinow i wszystkiego, co moglo sie palic. Wreszcie dotarl do prowadzacych na zewnatrz drzwi. Wyszedl w noc.Tu czekal juz na niego mlodziutki sluzacy. Trzymal w reku wlocznie i gwaltownym pchnieciem usilowal trafic Konrada w brzuch. Ten zrobil krok w bok i schwycil przesuwajace sie obok jego biodra drzewce. Szarpnal, przyciagajac chlopaka do siebie, prosto na klinge sztyletu.Sluzacy jeknal z bolu, gdy ostrze wbilo sie w jego piers. A kiedy uswiadomil sobie, ze umiera, z jego ust wyrwal sie okrzyk rozpaczy.Konrad zabil go. Wolno, z zimna krwia i bez litosci. Zadawal ciosy raz za razem, az biala liberia stala sie calkowicie czerwona. Dopiero wtedy stracil kopniakiem cialo do fosy, ktorej wody zabarwily sie wyplywajaca krwia.Nastepnie przeszedl przez ogrod otaczajacy dwor Zuntermeina. Gdy dotarl do bramy, obejrzal sie. Ten ogien byl o wiele bardziej widowiskowy niz pozar wartowni.***Konrad poznal Zuntermeina po spotkaniu w karczmie z Taungarem. Mloda sluzaca przypomniala mu Krysten i dlatego, gdy mag sondowal jego umysl, odnalazl w nim Krysten.I dzieki temu, po trwajacej tak wiele miesiecy rozlace, Konrad ponownie sie z nia spotkal."Nie istnieje cos takiego jak przypadek" - czesto powtarzal Wilk. Albo to twierdzenie bylo prawda, albo jego odwrotnosc: mialo miejsce zbyt wiele przypadkow. Wydarzylo sie zbyt wiele rzeczy, ktore nie sposob bylo przypisac slepemu trafowi. Tak wiele splatajacych sie ze soba zdarzen moglo stanowic jedynie czesc jakiegos wiekszego wzoru, ale Konrad znajdowal sie zbyt blisko, aby odnalezc w nim swoje miejsce.Po powrocie ze swiatyni krasnoludow, ktora odkryli wspolnie w Wilkiem i Anvila, Konrad przekonal sie, ze przygraniczna kopalnia zostala zniszczona, a wszyscy jej mieszkancy zabici lub wzieci do niewoli. Wygladalo na to, ze ocalal tylko jeden czlowiek, jednoreki mezczyzna o imieniu Heinler, ktory jednak w rzeczywistosci byl skavenem Gaxarem. Szary Mag przybral postac gornika i zniszczyl wieze obserwacyjne, umozliwiajac najezdzcom skryte podejscie do umocnionej osady.Nie znalazlszy wsrod ruin ciala Krysten, Konrad uznal, ze stala sie jencem poganskich hord. Tropiac lupiezcze armie, wyjawil Gaxarowi, ze powodem jego poscigu jest chec odnalezienia i ocalenia porwanej dziewczyny.Wtedy Gaxar go ogluszyl. A gdy Konrad sie ocknal, byl jencem bandy czcicieli Khorne'a. Krysten zostala pojmana w kopalni przez inna grupe wyznawcow Khome'a i odebrano jej cos wiecej niz cialo. Zdeprawowano ja, skloniono, aby zaczela oddawac czesc krwawemu bogowi. A potem, w jakis sposob, dostala sie w rece Zuntermeina.Konrad uciekl z oddzialu Kastringa zakladajac zbroje spizowego wojownika, rycerza nazywanego przez Wilka bratem blizniakiem. Byla to ta sama postac, ktora Konrad i Elyssa widzieli przejezdzajaca przez wioske dzien przed tym, jak roj oszalalych zwierzolakow calkowicie zniszczyl wszystkich i wszystko w obrebie doliny.Ze spizowego wiezienia uwolnil Konrada Litzenreich. Takze przez Litzenreicha Gaxar stracil prawa lape. To wlasnie czarownik przekonal Konrada, ze po zniszczeniu gniazda skavenskiego maga przez wojska Middenheimu Gaxar musial skierowac sie do Altdorfu.I rzeczywiscie, Szary Prorok znalazl sie w stolicy Cesarstwa - podobnie jak Elyssa... Czaszkolicy... i Krysten.Nie bylo czegos takiego jak przypadek.Konrad mial wrazenie, ze zaplatal sie w gigantyczna siec i przez caly czas gmatwa sie w niej coraz bardziej. Pajecze nici wydawaly sie laczyc wszystkich ludzi, ktorych kiedykolwiek znal - zarowno wrogow, jak i przyjaciol.Elysse i Kastringa; Kastringa i Gaxara; Gaxara i Krysten; Krysten i Zuntermeina...Wilka i spizowego rycerza; spizowego rycerza i Litzenreicha...Elysse i Czaszkolicego; Czaszkolicego i Gaxara...Srebrne Oko i zloty herb; zloty herb i Elysse...Przypadek...Tak wielu z nich znalazlo sie w glebokich lochach pod Altdorfem: Litzenreich, Gaxar, Srebrne Oko, Elyssa, Czaszkolicy...I on sam.Nie laczyla ich ze soba tylko pojedyncza nic. Kazdego wiazalo kilka krzyzujacych sie, powiazanych w roznoraki sposob splotow. I niezaleznie od tego, gdzie rozpoczynal swoje poszukiwania, za kazdym razem wracal do punktu wyjscia.Chaos...Byl pionkiem Chaosu rzuconym bezradnie na laske wiatrow losu, kawalkiem drewna dryfujacego tam, gdzie zechca poniesc go prady i fale morskie, wyrzucanym na jakis obcy brzeg, a nastepnie porywanym nastepnym przyplywem. Wierzyl, ze przybycie do Altdorfu bylo jego wlasna decyzja, ale sie mylil. Wszystko, co czynil bylo graniem roli, ktora wyznaczylo mu przeznaczenie.A poza tym stal sie stworzeniem mroku, odmienionym przez spaczen znajdujacy sie w spizowych okowach, ktore tak dlugo go wiezily. Pozniej jeszcze bardziej zostal skazony przez nowa doze tej piekielnej substancji uzytej przez Litzenreicha do wydostania go ze zbroi.Zuntermein rozpoznal pietno, jakie Chaos wycisnal na Konradzie. Konrad zas wiedzial, ze nigdy nie zdola uciec przed tym pietnem. Skaveni nawet wechem potrafili wyczuc przesycajacy jego cialo spaczen.Czy kiedy Krysten wykrzyknela imie lowcy dusz, rzeczywiscie przywolala wizje krwawego wladcy? Przez kilka chwil Konrad wierzyl, ze na oltarzu widzi Khorne'a i czul wtedy, jak coraz bardziej pragnie zlozyc hold jego przekletym mocom. Czyzby okrutne bostwo przydalo mu jakas poganska potege, ktora pozwolila mu uciec?Tym razem bylo inaczej niz wowczas, gdy walczyl z jaskiniowymi goblinami w starozytnej swiatyni krasnoludow pod gorami Kislevu. Teraz nie czul w sobie zadnej ozywiajacej go nieludzkiej mocy. Kiedy zabijal Zuntermeina i walczyl przeciwko wyznawcom Slaanesha, nie mial wrazenia, ze zostal jakos odmieniony. To jego wlasna nienawisc przydala mu sil niezbednych do walki z poganskimi wrogami.Jednak uciekl razem z Krysten ze skazanej na zaglade swiatyni, gdy tymczasem wszyscy inni zgineli. Nie mogl zaprzeczyc, ze odniosl wrazenie, ze jakas nadnaturalna sila pomogla mu przetrwac, przeprowadzajac go calego i zdrowego przez zabojcze plomienie.Czy ocalil go wlasnie krwawy bog po to, aby nastepnie zazadac za swoja pomoc ofiary, ktora stala sie Krysten?Konrad nie mogl znac odpowiedzi i nie mial zamiaru zastanawiac sie nad tym problemem. Ani teraz, ani nigdy.Przede wszystkim musial wydostac sie z Altdorfu. Siec oplatywala go coraz mocniej, wciagajac go do srodka, gdzie czekalo na niego to, co mialo byc jego przeznaczeniem. Dlatego musial koniecznie opuscic stolice.Wiedzial, ze moze uciec z miasta bez najmniejszej trudnosci i zdawal sobie sprawe, ze najrozsadniej byloby zabrac przed odejsciem nieco kosztownosci Zuntermeina. Uwazal jednak, ze w calym palacyku byla tylko jedna cenna rzecz. Przez wiele miesiecy wierzyl, ze Krysten umarla. Teraz stalo sie to prawda.A kiedy opuszczal miasto, przemykajac sie w nocy obok strazy jak cien, byl pewien, ze nigdy juz tu nie powroci. Rozdzial siodmy [top] Mogl udac sie wszedzie, gdzie mial ochote, do kazdego miejsca w Imperium albo poza nim - ale nigdzie nie chcialo mu sie isc ani nic robic.Jego jedynym zawodem byla wojaczka i moglby poszukac pracy jako najemnik w dowolnym kraju znanego swiata. Zawsze toczono jakies wojny i bitwy, zawsze trzeba bylo walczyc, zabijac, grabic i niszczyc. Moglby wrocic do Kislevu, dalej brac udzial w wiecznej bitwie przeciwko najazdowi armii z Polnocnych Pustkowi. Na granicy przynajmniej wiadomo bylo kim sa nieprzyjaciele - nie tak jak w Altdorfie.W stolicy dworzanie Karla-Franza mogli byc fanatykami Slaanesha, a przyboczna gwardia cesarza dowodzili wyznawcy Chaosu.Konrad chcial znalezc sie mozliwie jak najdalej od Altdorfu, panujacych tu zdrad i intryg, ale czesc jego istoty wciaz pozostawala w murach cesarskiej stolicy.Byla to pamiec o Elyssie, krotki moment, gdy ich oczy spotkaly sie, zanim prad podziemnego potoku uniosl go z jaskini. Dziewczyna tak dlugo byla wazna czescia jego zycia, ze nie byl w stanie usunac jej ze swojego umyslu. Do niedawna byl przekonany, ze zginela. A teraz, kiedy wiedzial, ze ocalala, coraz wiecej czasu poswiecal na rozmyslania o niej.Konrad znajdowal sie w identycznej sytuacji jak przed pierwszym spotkaniem z Elyssa. Wtedy jego jedynym dobytkiem bylo ubranie i noz. W chwili obecnej rowniez posiadal tylko to, i niczego wiecej nie potrzebowalKrysten umarla w jego ramionach. Konrad staral sie teraz pogodzic z faktem, ze utracil rowniez Elysse. Byc moze fizycznie wciaz jeszcze zyla, ale dusza jej juz dawno temu musiala zostac spetana. Jezeli Krysten zostala znieprawiona w ciagu kilku krotkich miesiecy, to Elyssa w ciagu tych lat, ktore minely od momentu jej uwiezienia, niewatpliwie stala sie jedna z przekletych. Tak dlugo byla wiezniem Czaszkolicego, ze musiala zostac skazona poganskimi wplywami. Teraz zapewne byla jego wspolniczka i sojuszniczka oraz takim samym stworem Chaosu jak on sam.Dla Krysten meka sie skonczyla, dla Elyssy jeszcze trwala.A Konrad nie mogl zrobic niczego, oprocz jednego - zapomniec o niej. Ale to bylo prawie niemozliwe.Przybyl do Altdorfu, scigajac skavena Srebrne Oko, posiadajacego tajemnicza tarcze. Ale teraz, gdy jego pan zginal, byc moze szczurzy wojownik uciekl z tuneli pod cesarska stolica. Spisek, ktory mial na celu zastapienie cesarza jego sobowtorem, z chwila smierci Gaxara stracil swoj sens.Po ucieczce ze stolicy Konrad ruszyl na poludnie przez Las Reikwald. Przypominal mu ostepy, w ktorych spedzil wczesne lata zycia. Przez kilka pierwszych dni mial wrazenie, ze powrocil do takiej wlasnie egzystencji.W puszczy bylo wiele zwierzyny, co oznaczalo, ze w okolicy jest niewiele zmutowanych drapieznikow. Wiekszosc ptakow i zwierzat nie byla scierwojadami. Nie zylyby dlugo, pozerajac szczatki zmasakrowanych przez zwierzolakow ofiar.Las Cieni wygladal na bardzo stary. Bylo w nim wiele odwiecznych, omszalych drzew. Swego czasu Konrad urazal wszechobecny odor rozkladu za cos oczywistego, poniewaz nie wiedzial, ze moze byc inaczej. Teraz zdawal sobie sprawe, ze nie tylko wiek powykrecal pnie i konary i sprawil, ze drzewa ulegaly rozkladowi - bylo to pietno Chaosu. W Ostlandzie lasy wciaz zamieszkiwalo mnostwo zwierzolakow, potomkow tych, ktore dwa wieki wczesniej wziely udzial w ostatniej wielkiej inwazji Chaosu. Ziemie te wciaz nie mogly sie uporac ze skutkami najazdu, jak rowniez z wplywem obecnosci paskudnych stworow wciaz kryjacych sie w najciemniejszych ostepach.Spotykalo sie je w calym znanym swiecie, ale w tej czesci Imperium, tak blisko stolicy, bylo mniej tego rodzaju odmiencow. Gdy Konrad byl mlody, jego dar przewidywania wielokrotnie uchronil go przed niebezpieczenstwem. Ale nawet bez tej umiejetnosci proroczego widzenia czul sie bezpieczniejszy w tym lesie niz dawniej, w swojej rodzinnej dolinie. Drzewa byly zdrowsze i nie sprawialy groznego wrazenia. W Lesie Cieni szeregi pni tworzyly czesto wrazenie nieprzeniknionych murow, ktore mialy powstrzymac napastnikow albo tworzyly labirynt uniemozliwiajacy ucieczke.Zima zblizala sie szybko. Konrad nie mial zamiaru pozostawac w lesie dluzej niz to bylo konieczne. Bez konia nie odjechalby daleko, co oznaczalo, ze bedzie musial zatrzymac sie w pierwszej napotkanej wiosce. Ale nie mial pieniedzy, zeby zaplacic za pokoj w gospodzie.Wioska byla wieksza niz ta, w ktorej sie wychowal. Znajdowala sie na skrzyzowaniu drog. Drogowskaz informowal, ze szlak prowadzil w jedna strone do Carroburga, a w druga do Altdorfu. W najwiekszym budynku miescila sie karczma i zajazd. Na wywieszce nad drzwiami widnial napis "Pod Szarym Gronostajem" i wyobrazenie tego zwierzecia.Powinien miec cos, co moglby sprzedac. Zalowal, ze nie ma ze soba luku i kolczanu, ktore ulatwilyby zadanie. Zdolal jednak zlapac w sidla mloda lanie. Sprawil zwierze, przerzucil przez ramie i skierowal sie do wioski.Konrad przypomnial sobie moment swojego przybycia do Ferlangen. Niosl wtedy na sprzedaz krolika, a w konsekwencji zostal skazany na smierc za klusownictwo. Wyrok wydal baron Otto Krieshmier, mezczyzna, ktorego Elyssa miala poslubic.Krieshmier i Elyssa - kolejna nitka w pajeczynie, w ktora byl zaplatany.Ocalil go wowczas Wilk, wyzywajac Krieshmiera na pojedynek i zabijajac za to, ze baron oszustwem pozbawil go kiedys jakiejs sumy pieniedzy.Wilk i Krieshmier - kolejna nitka...Tym razem Konrad mogl stoczyc swoja wlasna walke. Nie byl juz tym samym przerazonym mlodzieniaszkiem jak piec i pol roku temu. Nikt nie osmielilby sie zarzucic mu klusownictwa, nie zapewniwszy sobie uprzednio towarzystwa garsci zbrojnych, ktorzy poparliby oskarzenie. Mimo to byl ostrozniejszy i do "Szarego Gronostaja" wszedl dopiero po zmierzchu, tylnymi drzwiami i ukryl swoja zdobycz za rzedem barylek.Przy palenisku kuchennym chlopak obracal prosie na roznie. Na krzesle bujanym na dwoch plozach siedzial mezczyzna z nogami opartymi na stole. Przezuwal kawalek miesa. Zaden z nich nie zauwazyl Konrada, ktory cicho zamknal drzwi i stanal za ich plecami. Nagle mezczyzna sie odwrocil. Ujrzal Konrada, stracil rownowage i runal jak dlugi na podloge. Lezal na plecach, sciskajac w dloni rekojesc miecza, na ktorej widniala cesarska korona. Byl to miecz gwardii cesarskiej.- Nie podchodz blizej - ostrzegl mezczyzna. - Jestem z gwardii cesarskiej.Chociaz Konrad zauwazyl miecz, bardzo watpil, ze ma do czynienia z gwardzista. Mezczyzna mial za dlugie wlosy i brode oraz zbyt pospolita wymowe jak na oficera. A poza tym, chociaz byl odpowiedniego wzrostu, nadmierna tusza dyskwalifikowala go jako czlonka elitarnych oddzialow cesarza.- Jestes wlascicielem?- Bo co?- To ja zadaje pytania. Jestes wlascicielem?- Nie - odparl mezczyzna wstajac i cofajac sie. Sciskal w dloni rekojesc miecza, ale oceniwszy wzrokiem Konrada najwyrazniej doszedl do wniosku, ze dobywajac broni wykazalby sie brakiem rozsadku.- Sprowadz go - rozkazal Konrad.- Idz po Netzlera - zwrocil sie do chlopca falszywy gwardzista.- Powiedzialem, zebys ty go zawolal - oznajmil Konrad, odsuwajac krzeslo i siadajac.Mezczyzna patrzyl na niego przez chwile, az wreszcie otworzyl wewnetrzne drzwi i wyszedl z kuchni. Chlopak spojrzal na Konrada.- Dieter nie sluzy w gwardii cesarskiej - oznajmil chlopak i rozesmial sie, zupelnie jakby nigdy w zyciu nie widzial niczego glupszego. - Nie potrafil nawet upilnowac kuchni - dodal i rozesmial sie ponownie.Konrad rowniez sie usmiechnal. Chlopak mial jakies osiem, dziewiec lat, brudna twarz, odziez w strzepach i robil dokladnie to, czym Konrad zajmowal sie pietnascie lat temu. W karczmie Brandenheimera Konrad musial wykonywac najbrudniejsze, najnudniejsze i najciezsze prace. Tak wygladalo cale jego dziecinstwo, ale w przeciwienstwie do tego chlopca nigdy nie mial okazji do smiechu. Zawsze musial milczec, nawet udawac, ze w ogole jest niemowa. Do momentu spotkania z Elyssa nie mial nawet ochoty odezwac sie do kogokolwiek.- Lepiej zacznij znowu obracac rozen, bo ci sie swinia przypali - odezwal sie Konrad i chlopak szybko wrocil do swojego zajecia.Chwile pozniej drzwi ponownie otworzyly sie szeroko i do kuchni wkroczyl karczmarz. Szczuply, bez tak charakterystycznego dla jego branzy wydatnego brzucha piwosza, bardziej sprawial wrazenie zamoznego kupca. Dieter wszedl za nim do kuchni i stanal na bacznosc, jakby pelnil warte.- Co sie dzieje? - zapytal gospodarz.- Mam pewna handlowa propozycje, ktora moze byc korzystna dla nas obydwu, herr Netzler - oswiadczyl Konrad.- To zawsze mnie interesuje, herr...?- Taungar - odparl Konrad. Nazwisko sierzantowi juz do niczego nie moglo sie przydac, podczas gdy Konrad mial powody, by zachowac swoje w tajemnicy.- Przynies herr Taungarowi cos do picia, Dieterze. Na co ma pan ochote?- Piwo.- Piwo - powtorzyl Netzler, siadajac naprzeciwko Konrada.- Hans - Dieter zwrocil sie do chlopca kuchennego. - Piwo.- Sam je przynies - polecil Dieterowi Netzler. - A potem wez sie do roboty - gdy drzwi zamknely sie za mezczyzna, wyjasnil Konradowi: - Sluzy w gwardii cesarskiej - usmiechnal sie, a Hans rozesmial sie w glos.- I przychodzi tu pracowac po sluzbie? - zapytal Konrad.- Wyglada na to, ze przez caly czas jest po sluzbie. Ale dosc o tym. Co moge dla pana zrobic?- Wiecej ja moge zrobic dla pana.- Sadzilem, ze tak wlasnie pan odpowie.- Mam troche swiezego towaru, ktory moze pan zechce kupic.- Co?Konrad spojrzal na rozen.- Dziczyzne - odparl.- Mam nadzieje, ze nie cesarska dziczyzne.- Bedzie taka, jezeli przyjdzie tu, zeby cos zjesc.- Karl-Franz jadl tu obiad i kosztowal cos innego. Danie, ktore mielismy wlasnie do zaproponowania.Dieter wrocil niosac kufel piwa. Z trzaskiem postawil go na stole, popchnal w strone Konrada i wyszedl. Kufel byl napelniony tylko do polowy.- Na zewnatrz, z lewej, za barylkami - powiedzial Konrad, upijajac lyk piwa, a potem oprozniajac kufel dwoma duzymi haustamiNetzler wyszedl tylnymi drzwiami, wrocil, skinal glowa i zapytal:- Ile?Targowali sie przez chwile.-...i to jest moja ostateczna cena - oswiadczyl wreszcie karczmarz.- Zgoda.- I nie zazadam zaplaty za ten kufel piwa.- W takim razie - rzekl Konrad, gestem glowy wskazujac pusty kufel - poprosze o druga polowe.***Jeszcze kilka piw, posilek skladajacy sie z chleba, wieprzowiny i rzepy, lozko na nocleg i polowy pieniedzy Konrada juz nie bylo. Nic dziwnego, ze Netzler ubieral sie jak bogaty kupiec. Byl nim rzeczywiscie."Szary Gronostaj" byl wiekszy niz Konrad poczatkowo przypuszczal. Byl tez czyms wiecej niz tylko karczma, obslugujaca wiesniakow. Raczej mozna by go uznac za zajazd, w ktorym podrozni spedzali noc przed ruszeniem w dalsza droge przez Imperium. Na pietrze znajdowaly sie usytuowane nieco na uboczu prywatne pokoje przeznaczone dla arystokratow z Altdorfu, ktorzy przybywali tu ze stolicy na noc przyjemnosci. W tym celu "Szary Gronostaj" byl w stanie dostarczyc czegos wiecej niz tylko wiktu i noclegu.Konrad pil powoli, siedzac samotnie w kacie i obserwujac wszystko wokol. Zauwazyl zaslony z drugiej strony sali, ktore skrywaly schody prowadzace na nastepne pietro. Goscie na galerii woleli pic importowane wina i egzotyczne likiery zamiast miejscowego piwa, a poslugujace tam dziewczyny byly najmlodsze i najladniejsze sposrod pracujacych w karczmie. Zapewnic mogly cos wiecej niz tylko napoje wyskokowe.Konrad obserwowal przede wszystkim Dietera. Wydawalo sie, ze zatrudniono go, aby pilnowal porzadku w lokalu i niezle mu szlo wbijanie pijakom rozumu do glowy oraz wyrzucanie ich za drzwi. Konrad spojrzal przez okno i zobaczyl, ze znowu zaczal padac snieg. Uswiadomil sobie, iz pobyt w gospodzie bedzie go kosztowal jedna sarne na dwa dni. Ale moze bylo inne wyjscie...Dieter najwyrazniej spedzal wiekszosc czasu pijac z dwoma przyjaciolmi. Konrad spostrzegl, ze wlasnie on zawsze przynosil nowe kufle z piwem, ktore napelnial z jednej z wielkich beczek, ale nigdy nie placil. Od czasu do czasu Dieter obchodzil sale jak na patrolu, trzymajac dlon na rekojesci miecza, a Netzler niezmiennie zagladal minute pozniej, wygladajac zza drzwi prowadzacych do sali albo przechylajac sie przez balustrade galerii.- Dieter! - krzyknal Konrad, gdy mezczyzna zaczal swoja kolejna runde. - Chodz tu.- Czego chcesz? - zapytal Dieter podchodzac.Konrad odczekal, az mezczyzna znajdzie sie w odleglosci metra, a potem popchnal w jego strone kufel.- Przynies mi nastepne piwo.Dieter wytrzeszczyl oczy.- Co?- Slyszales. Przynies mi nastepne piwo.- Nie jestem zadnym cholernym poslugaczem.- Widzialem, co robisz. Obslugiwales swoich przyjaciol. I nie placili. A wiec przynies mi darmowe piwo... Albo powiem Netzlerowi.- Tylko mi nie groz! Jestem cesarskim gwardzista!Konrad wyciagnal sztylet i polozyl go przed soba na stole. Skomplikowany wzor na klindze swiadczyl, ze jest to bron gwardii cesarskiej. Splunal Dieterowi na buty i oswiadczyl:- Klamiesz, beko tluszczu.- Powtorzysz to jeszcze raz - przestrzegl go Dieter, dobywajac miecza. - a zginiesz.- Co mam powtorzyc? Ze klamiesz, czy ze jestes beka tluszczu?- I to, i to!- A wiec klamiesz i jestes beka tluszczu.W calej karczmie zapanowala prawie kompletna cisza. Wszystkie oczy w sali i na galerii wpatrzone byly w Konrada i Dietera. Netzler znajdowal sie wsrod patrzacych i tylko on nie tkwil nieruchomo. Przepychal sie korytarzem w strone przeciwnikow.- Jaaaa! - wrzasnal Dieter i pchnal mieczem w piers Konrada.Konrad wciaz siedzial na krzesle i tylko przechylil sie w bok. Sztych miecza minal go i wbil sie w otynkowana sciane, przy ktorej siedzial. Odsunal sie, wstal zza stolu, po czym wyrznal Dietera w brzuch i gdy ten padal, poprawil ciosem w kark. Falszywy gwardzista runal na ziemie jak worek. Walka byla skonczona, ale zeby pokazac wszystkim, ze traktuje sprawe powaznie, Konrad kopnal Dietera kilka razy w zebra i Dieter zaczal pluc piwem, ktore wypil w ciagu minionych dwoch godzin.Wsunawszy sztylet do pochwy, Konrad podniosl miecz Dietera i zobaczyl, ze kiedys klinga zlamala sie przy jelcu i zostala niechlujnie przyspawana. Konrad wbil sztych w podloge, a nastepnie skrecil rekojesc. Gdy zostala mu w reku, upuscil ja takze.- Gwardia cesarska, tez mi cos - powiedzial do Netzlera, gdy wreszcie gospodarz dotarl do niego. Pozostali goscie wracali juz do swoich napitkow i rozmow.- Jest klamca i zlodziejem.- Wiem. Ale potrzebuje kogos do tej roboty. Jego poprzednik zostal pchniety nozem miesiac temu i wykrwawil sie na podworzu.- Potrzebuje pan kogos lepszego niz on.- Masz na mysli siebie?- Tak.Netzler zerknal w strone stolu, przy ktorym siedzieli kumple Dietera, a potem przeniosl wzrok na Konrada. Doskonale bylo widac, ze zdaje sobie sprawe z tego, co sie dzieje. Obydwaj mezczyzni sprawiali wrazenie, ze to, co stalo sie z Dieterem, niezbyt ich obchodzi.Konrad podszedl do stolu, przy ktorym pili obaj mezczyzni. Wzial stojace przed nimi kufle i wylal ich zawartosc na podloge.- Nie zaplaciliscie za nie - wyjasnil. - A wiec nie bedziecie pic.Spojrzeli na niego ze zloscia i probowali wstac, ale zalapal ich za wlosy i stuknal glowami.- Uwazam, ze powinniscie zaplacic za wszystko, co juz wypiliscie. Wedlug mnie - pol litra. Macie ochote na drugie? - wciaz trzymal ich za wlosy i zrobil taki gest, jakby chcial ponownie zderzyc ich glowy.- Nie - odparl jeden z mezczyzn, podczas gdy jego towarzysz siegnal do sakiewki i rzucil na stol garsc monet.- Dziekuje, panowie - oznajmil Konrad, zgarniajac pieniadze. - Zycze dobrej zabawy.- Pozbadz sie go - rzekl Netzler, gdy Konrad przyniosl mu zaplate. Skinal glowa w strone Dietera. - A potem przyjdz do mnie.Konrad szarpnieciem podniosl gramolacego sie niezdarnie Dietera. Wsunal do pochwy zlamana klinge, wetknal mu za pazuche rekojesc, na wpol zawlokl go do glownych drzwi wejsciowych i wypchnal na zewnatrz, w snieg.- Musisz tylko dopilnowac, zeby nie bylo klopotow - oswiadczyl gospodarz chwile pozniej. - Jezeli cos sie zdarzy, zajmij sie wszystkim tak, jak uznasz za sluszne. Zalatw sprawe po cichu, dyskretnie, a ja nie chce o niczym wiedziec. Czasami bedziesz musial pomagac przy koniach albo zajac sie jakimis innymi pracami.- Nie bede podawal napojow - oznajmil Konrad - sprzatal ze stolow, zamiatal. Wykonalem swoja porcje tych zajec w pierwszym okresie zycia.- Oczywiscie. Zamieszkasz w jednym pokoju z Hansem, dostaniesz pelne wyzywienie, mozesz pic w rozsadnych granicach, a jezeli ktoras z dziewczat na gorze nie bedzie zajeta, mozesz sie z nimi dogadac.- Za co? Ile bedzie mi pan placil?Znowu zaczeli sie targowac, a kiedy doszli do porozumienia, Netzler dodal:- A kiedy bedziesz mial wolny czas, kupie wszystko, co przyniesiesz z lasu.Jedynym zawodem Konrada byla zolnierka i moglby poszukac zatrudnienia jako najemnik w dowolnym kraju. Zostal jednak straznikiem w karczmie.Praca w zajezdzie sprawiala wrazenie powrotu do lat wczesnej mlodosci i poczatkowo nieustannie powracal mysla do dni spedzonych w gospodzie rodzinnej wioski. Zapach fermentujacego piwa, mnostwo codziennych zadan niezbednych do funkcjonowania karczmy, wszystko przypominalo mu o dawnych czasach. Teraz jednak do wykonywania wiekszosci prac bylo wiele innych osob i zadna z nich nie zbierala takich ciegow jak Konrad od Otta Brandenheimera."Szary Gronostaj" mial rowniez inne uroki. Konrad spedzal wiele czasu z dziewczynami podajacymi napoje na galerii dla specjalnych gosci oraz obslugujacymi swoich klientow za drzwiami, ktore z niej prowadzily. Czasami, gdy ostatni gosc poszedl do domu albo zasnal, siadywal razem z nimi przy szklaneczce, aby porozmawiac i pozartowac.Ale tej nocy, gdy przybyli po niego jezdzcy, zajmowal sie z Gina i Marcella czyms zupelnie innym...***Zaczal sie nowy rok. Najgorsza czesc zimy byla juz za nimi. Oba ksiezyce staly wysoko i swiecily najjaskrawiej. Chociaz uwaga Konrada byla rozproszona, powinien uslyszec zblizajace sie konie, ale dopiero przeszywajacy noc mrozacy krew w zylach krzyk uswiadomil mu, ze cos sie dzieje.Bylo wiele odmian krzykow i w czasie swojego zycia Konrad slyszal juz wszystkie. Rozpoznal wrzask najstraszliwszego przerazenia, ktory urwal sie tak gwaltownie, ze przyczyna tego mogla byc tylko smierc. Krzyczal mezczyzna i Konrad juz wiedzial, ze wlasnie zamordowano Netzlera.Odepchnal obie dziewczyny, ktore teraz obejmowaly go ze strachu, a nie z namietnosci, i chwytajac odziez oraz sztylet, wyjrzal przez okno. A wtedy zobaczyl jezdzcow przed "Szarym Gronostajem". Swiatlo ksiezyca blyszczalo na spizowych helmach i napiersnikach. Chociaz ciemnosc nie pozwalala mu rozpoznac barwy, Konrad wiedzial, ze maja ozdobione szamerunkami szkarlatne mundury z guzikami z masy perlowej, a ich obfite pioropusze oznaczaja stopien wojskowy.Byli czlonkami gwardii cesarskiej.Dwaj znajdowali sie pod oknem, trzymajac dodatkowe osiodlane konie bez jezdzcow. W ciemnych postaciach bylo cos dziwnego, ale Konrad nie mial czasu, aby zastanawiac sie nad tym dluzej. Musial uciekac, a zadanie wcale nie bylo latwe. Przybysze nalezeli do najlepszych wojsk w calym Imperium, otoczyli gospode - i niewatpliwie przyszli po niego.Mial juz luk i kolczan pelen strzal, ale znajdowaly sie na dole w pokoju, ktory dzielil z chlopcem kuchennym. Najwyrazniej jacys gwardzisci byli juz w gospodzie, ale gdyby mogl dostac sie tam przed nimi, bylby w stanie ustrzelic paru jezdzcow i zmniejszyc dysproporcje.Gina podeszla ostroznie do okna, wyjrzala na zewnatrz i jeknela, widzac grozne postaci na podworzu.- Nie idz - szepnela blagalnie. - Ochron nas.- Nie zrobia wam nic zlego - zapewnil obie dziewczyny Konrad i w tej samej chwili z glebi gospody rozlegl sie kolejny wrzask. Tym razem krzyczala kobieta i tez byl to przedsmiertny krzyk.- Szybko - powiedzial, przywolujac dziewczyny. - Na dach.Owinely sie w koce i wyszly za nim na korytarz. Otwieraly po drodze kolejne drzwi, dajac gestami znaki pozostalym kobietom, aby szly za nimi. Gdy znalezli sie przy drabinie na strych, Konradowi towarzyszyla juz cala piatka.- Cicho - szepnal, pomagajac dziewczynom wspinac sie po szczeblach. - Jeden dzwiek i wszyscy zginiemy.Zdazyl zbadac strych tuz po zamieszkaniu w karczmie. Byla to rozlegla, zakurzona przestrzen pelna zapomnianych gratow, przez dziesieciolecia gromadzonych pod krokwiami. Gdy dziewczyny wdrapaly sie juz na gore, Konrad cofnal sie korytarzem i ostroznie wyjrzal przez balustrade galerii. Co jakis czas rozlegal sie nowy wrzask, obwieszczajacy o nowym morderstwie. Wszystko wskazywalo na to, ze intruzi wycinali w pien wszystkich, zachowujac sie jak banda maruderow lub rabusiow - ale podejrzewal, ze tym wlasciwie stala sie gwardia cesarska.Musieli sie w niej znajdowac inni wyznawcy Slaanesha, nie tylko Taungar i Holwald, i jakims sposobem udalo im sie wytropic Konrada w jego kryjowce. Nie mogli miec pewnosci, ze jest w "Szarym Gronostaju", ale nie przejmowali sie takim drobiazgiem. Podobnie jak cale potomstwo Chaosu, stwory te zyly jedynie dla rzezi i zadawania smierci. Nikt nie zostanie oszczedzony.Konrad mial jedynie noz i raczej niewielkie szanse, by dotrzec do luku i strzal. Chwile pozniej jego obawy potwierdzil przedsmiertny krzyk Hansa. Musieli znalezc chlopaka i przeciac jego krotki zywot. Wkrotce zabojcy wymorduja wszystkich na parterze i udadza sie na nastepne pietro. Szukanie kryjowki na strychu w nadziei, ze zdola sie ukryc w ciemnosciach, bylo bez sensu.Bedzie musial zaskoczyc pierwszego z odmienionych gwardzistow, ktory wejdzie na galerie, zabic go nozem, zabrac mu miecz i przez jakis czas zatrzymac pozostalych napastnikow. Schody byly waskie i tylko jeden z nich mogl po nich wchodzic. Ponownie podszedl do stop drabiny.- Hej! - syknal i nad jego glowa pojawila sie przestraszona twarz Marcelli. - Zabieram drabine. Zamknijcie wlaz, a nie zorientuja sie, ze tam jestescie. Macie sztylety?Zobaczyl blysk kling. Dziewczyny mialy do samoobrony noze - ale te nie pomoglyby im w starciu z gwardzistami.- Zrobcie dziure w strzesze - polecil Konrad. - Jezeli bedziecie musialy, wyjdzcie kolo komina kuchennego.Wzial drewniana drabine, ale nie odstawil jej na bok, poniewaz od razu staloby sie oczywiste, do czego miala tu sluzyc. Wrocil korytarzem i mial wlasnie zrzucic ja z balkonu, gdy na szczycie schodow pojawil sie pierwszy gwardzista. Konrad dostrzegl jedynie refleks spizowej zbroi, ale runal prosto na przybysza, uzywajac konca drabiny jako tarana. Trafil gwardziste w piers i zepchnal go na dol.Zrzucil drabine z balkonu, wyciagnal noz z pochwy i wbiegl do pokoju, z ktorego wyszedl zaledwie dwie minuty temu. Zamknal za soba drzwi, podparl je krzeslem, po czym bezszelestnie otworzyl okno i stanal na waziutkim gzymsie. Dwaj jezdzcy ciagle znajdowali sie na dole, podobnie jak konie, ktore trzymali dla swoich towarzyszy masakrujacych mieszkancow zajazdu.Jedyna szansa ucieczki bylo zdobycie konia. Nalezalo wiec zabic obu gwardzistow i zniknac stad, zanim pozostali zorientuja sie, co zaszlo. Od ziemi dzielilo go jakies siedem metrow, do pancernych jezdzcow nieco mniej. Byli zbyt daleko od siebie, aby mogl zaatakowac ich jednoczesnie.Konrad skoczyl na blizszego jezdzca nogami do przodu, stracajac go z siodla. Przetoczyl sie po ziemi i rzucil na mezczyzne, ktorego wlasnie wysadzil z siodla - ale to wcale nie byl czlowiek...A wiec dlatego jezdzcy robili tak dziwne wrazenie. Nie byli ludzmi, ale zwierzolakami. Zwierzolakami w mundurach gwardii cesarskiej!Ten, ktorego Konrad przewrocil, mial glowe byka, zielone, okragle oczy i bardzo jasna siersc. Otrzasnawszy sie z zaskoczenia, Konrad wbil sztylet w kark stwora, ktorego przyciskal do ziemi. Goraca krew trysnela z rany i zwierzolak ryknal, umierajac.Gdy podobna do byka istota wciaz wila sie w agonii, Konrad zerwal sie i natychmiast musial zrobic unik, poniewaz miecz drugiego bykoczleka przecial powietrze nad jego glowa. Skoczyl do przodu, wbijajac klinge sztyletu miedzy skorzane pasy spizowego polpancerza. Znowu trysnela skazona krew i ponownie rozlegl sie zwierzecy wrzask bolu i wscieklosci.Konrad nie mial dosc czasu, by wykonczyc drugiego przeciwnika. Konie z puszczonymi luzno cuglami cofaly sie plochliwie, ale Konradowi udalo sie schwycic wodze jednego z nich. Chwile pozniej jego lewa stopa tkwila juz w strzemieniu i popedzil konia, zanim jeszcze dobrze usadowil sie w siodle.Nagle przed koniem pojawil sie cien. W swietle ksiezycow blysnela stal i kon runal do przodu. Konradowi udalo rzucic sie w bok, zanim przygniotlo go martwe zwierze.Probujac wstac, skrecil stope i osunal sie z powrotem na bruk. Zanim zdolal wstac, otoczyly go zwierzolaki: trzy, cztery, a wreszcie piec.Sztychy mieczy dotykaly jego ciala. Konrad mocniej scisnal rekojesc sztyletu. Piec gwardyjskich mieczy przeciwko jednemu gwardyjskiemu sztyletowi. Podkuty obcas mocno przycisnal jego reke do bruku i Konrad musial wypuscic bron. Inny but odrzucil kopniakiem sztylet.- To on, to on! - krzyknal bardzo czlowieczy glos.Za mrocznymi sylwetkami zwierzolakow stal Dieter. To wlasnie on musial przyprowadzic jezdzcow, ale ten fakt nie mial specjalnego znaczenia. Konrad staral sie policzyc przeciwnikow. Zabil jednego, zranil drugiego, otaczalo go pieciu, a przy Dieterze stal kolejny.- Widzicie? Jestem jednym z was - stwierdzil Dieter, zwracajac sie do stojacego obok niego napastnika. - Jestem z gwardii cesarskiej.Osmy zwierzolak musial byc dowodca oddzialu i dopiero teraz dobyl miecza. Przywolal gestem Dietera, ktory zrobil krok do przodu. I nagle jednym, zamaszystym ruchem stwor scial Dieterowi glowe. Potoczyla sie w ciemnosc, a cialo wolno osunelo sie na ziemie.Dowodca przywolal dwoch wojownikow, ktorzy cofneli sie i po chwili skierowali do karczmy. Ich nieludzki wodz, kulejac, ruszyl w strone Konrada. Jego ukryte pod pancerzem cialo musialo byc jeszcze bardziej powykrecane i zdeformowane niz u pozostalych.Nagle rozblyslo swiatlo. Dwaj przybysze zapalili pochodnie i wniesli je do gospody. W ich poswiecie Konrad dostrzegl twarz dowodcy. Byla jeszcze straszliwsza niz otaczajacych go bykoglowych zwierzolakow.Kiedys musial byc czlowiekiem, ale zostal ciezko doswiadczony przez los. Chociaz jego twarz prawie w calosci zakrywal helm, widac bylo, ze byla bezksztaltna masa poczernialego, jakby roztopionego ciala. Nie mial warg, nosa, prawe oko sprawialo wrazenie bardzo wielkiego, poniewaz powieki ulegly spaleniu; w miejscu lewego ziala dziura.Trzymal sztych miecza przy gardle Konrada, a goraca, lepka krew Dietera skapywala z ostrza.Taungar - albo raczej to, co z niego zostalo. Rozdzial osmy [top] "Szary Gronostaj" zaplonal blyskawicznie. Jego wysuszona, drewniana konstrukcja palila sie jak papier. W blasku szalejacych plomieni Konrad spogladal na straszliwie znieksztalcone rysy Taungara.Cale jego cialo musialo byc zniszczone w rownym stopniu jak twarz. Wydawalo sie niemozliwe, aby komukolwiek udalo sie wydostac z piekla, ktore ogarnelo dwor Zuntermeina, i rownie nieprawdopodobne, aby ktos tak potwornie okaleczony jak Taungar mogl w ogole utrzymac sie przy zyciu.Oddech mial chrapliwy i nierowny, zupelnie jakby jego pluca wciaz byly pelne dymu. Zeby mial czarne jak wegiel, jak pniaki spalonych drzew. Gdy mowil, jego pozbawione warg usta wykrzywialy sie jeszcze bardziej, a slowa wydobywaly sie z nich swiszczacym szeptem.- Dlatego mnie oszszszczedzono i wybawiono od ognia - wysyczal, lapiac haust powietrza pomiedzy kazda sylaba. - Zzzebym mogl cie zzzabic, zzzdrajco.- Sam jestes zdrajca, Taungarze - warknal Konrad. - Zdrajca wszystkich ludzi.Taungar wcisnal sztych miecza w miekkie cialo pod broda Konrada i kilka kropli jego krwi zmieszalo sie z krwia Dietera.- Musiszszsz cierpiec, jak ja cierpialem - wyszeptal. - Wciazzz cierpie, a ty bedziesz cierpial przez wiecznosc.Nacisnal mocniej i kropelki krwi polaczyly sie w strumyk. Jeszcze troche i klinga przecielaby tchawice Konrada, ale Taungar cofnal miecz i gestem przywolal zwierzolakow. Dwoch postawilo:Konrada na nogi, a trzeci poszedl zbadac powalonego towarzysza. Bestia nie zyla i bykoczlek ruszyl do stwora, ktorego Konrad ranil. Siedzial on na ziemi, starajac sie zatrzymac krew wyplywajaca z rany w boku.Dwoch pozostalych dalej buszowalo po gospodzie, podpalajac wszystko, co sie dalo. Chociaz rece pary przytrzymujacej Konrada byly jak z zelaza, Taungar odkustykal na bezpieczna odleglosc. Musial pamietac, jak Konrad zdolal sie uwolnic, gdy to on byl jednym z tych, ktorzy mieli go poskromic w szatanskiej swiatyni Zuatermeina.- Modl sie do swojego boga o pomoc - powiedzial kpiaco. Zapewne wierzyl, ze Konrad, podobnie jak Krysten, jest wyznawca, Khorne'a.- Nie potrzebuje pomocy, zeby rozprawic sie z toba i twoim bastardzim bogiem!Taungar wydal rozkaz w gardlowym jezyku mutantow - cios w skron niemal pozbawil Konrada przytomnosci. Jeden ze zwierzolakow uderzyl go piescia twarda jak skala. Glowa poleciala mu do przodu, a krew z rany zaczela splywac po twarzy. A potem drugi stwor oderwal pas materialu z bluzy Konrada i wetknal mu do ust jako knebel.Konrad zastanawial sie, czy ci odmienieni gwardzisci maja ludzkie ciala pod pancerzami i czy piesc, ktora go uderzyla, byla tak twarda, poniewaz stala sie zmutowanym kopytem. Stali wyprostowani jak ludzie, ale czy ich ciala pokrywalo blade futro? Ich oddechy cuchnely, nieludzkie glowy mialy nadnaturalne rozmiary, a w spizowych helmach widnialy wywiercone otwory, przez ktore sterczaly pokrecone rogi. Wiedzial, ze pragneli jego krwi rownie silnie jak Taungar.Konrad zostal zakneblowany, trzymano go tak mocno, ze mial wrazenie, iz jest od stop do glow zakuty w kajdany. Nie mial broni, otaczaly go zwierzolaki, ktore sprawialy wrazenie czlonkow elitarnego oddzialu wojskowego Cesarstwa. Czul, jak zar bijacy od plonacego zajazdu pali jego cialo. Goraco nie wywieralo wiekszego wrazenia na jego straznikach, chronionych przez zbroje i ich zwierzece skory, a Taungarowi juz nic nie moglo zaszkodzic.Wygladalo na to, ze tylko Taungarowi udalo sie uciec z ruin poganskiej swiatyni Zuntermeina. Czy mial zamiar zemscic sie w podobny sposob i spalic Konrada zywcem? Czy wlasnie dlatego rozkazal podpalic gospode, aby cisnac go w plomienie? Ale Taungar zapowiadal mu powolna smierc, a fanatycy Chaosu, mowiac o morderstwie i torturach, zazwyczaj nie przesadzali.Konrad mial jedynie nadzieje, ze jego straznicy w ktoryms momencie oslabia chwyt. Kazdy z nich byl od niego wyzszy i ciezszy, obaj mieli bron i zbroje. Gdy dwojka podpalaczy powroci z gospody, stosunek sil stanie sie dla niego bardzo niekorzystny. Trzymano go tak mocno, iz mial wrazenie, ze jesli zacisna dlonie jeszcze choc troche, jego kosci i cialo zostana zmiazdzone.- Zassstanawialem ssie, co zrobie, jezeli cie zzznajde, Konradzie - szepnal Taungar. - Mialem tyle pomyssslow.Konrad byl w stanie dostrzec tylko dolna polowe ciala Taungara. Ujrzal, jak gwardzista uniosl miecz i ponownie wsunal klinge pod brode swojego jenca. Uzyl go jako dzwigni, aby uniesc glowe Konrada i przekonac sie, ze wciaz jest przytomny. Spojrzeli na siebie i jedyne oko Taungara blysnelo w pozostalosci twarzy.- Zzzaczne od twoich oczu - dodal Taungar i sztych miecza nagle dotknal dolnej powieki lewego oka Konrada.Ten odruchowo szarpnal glowa do tylu i zdolal poruszyc sie o pare centymetrow, zanim ponownie nie unieruchomila go pancerna rekawica jednego z bykoludzi. Czubek klingi powrocil do lewego oka, tym razem celujac prosto w zrenice. Miecz wciaz oblepiony byl krwia, jego ostrze blysnelo w swietle plomieni i Konrad uswiadomil sobie, ze jest to ostatnia rzecz, jaka zobaczy jego lewe oko.Probowal odsunac sie choc troche albo odwrocic glowe, ale nie byl w stanie tego zrobic. Zacisnal powieki, szykujac sie na bol w chwili, gdy galka oczna zostanie nadziana na miecz Taungara.I nagle jego glowa odskoczyla gwaltownie do tylu i sie odwrocila. Poczul, jak ostrze ociera sie o jego policzek, rozcinajac cialo i zahaczajac o kosc, a potem zaczal padac...Tylko zaczal, poniewaz jeden ze straznikow trzymal go w dalszym ciagu - drugi jednak puscil go, wydajac przerazliwy jek bolu.Konrad otworzyl oczy i zobaczyl jak Taungar spoglada za jego plecy. Bez wahania obrocil sie na piecie i wbil prawa piesc w byczy pysk fanatyka, ktory wciaz sciskal jego lewe ramie. Drugi zwierzolak wil sie na ziemi, krzyczac - i umierajac. Uderzenie Konrada odrzucilo ocalalego straznika krok do tylu, a chwile pozniej rowniez zawyl w smiertelnej mece trafiony w plecy.Odskakujac w bok przed atakujacym Taungarem, Konrad wyrwal z ust knebel, zerknal za siebie i zobaczyl za plecami postac w zbroi. Miala na sobie czarny pancerz, trzymala czarny miecz, ktorym zabila straznikow, a na glowie miala czarny helm w ksztalcie glowy zwierzecia, glowy...Wilka!- Jest moj! - wrzasnal Konrad, gdy czarny rycerz opuscil miecz, aby przeszyc nim Taungara.Wilk odsunal sie w bok i Taungar chwiejnym krokiem przebiegl obok niego. Konrad schwycil miecz jednego z umierajacych zwierzolakow, wiec Taungar odwrocil sie, aby stawic mu czolo. Bykoczlek, ktory opatrywal towarzysza ranionego wczesniej przez Konrada, rzucil sie na Wilka, ktory skrzyzowal z nim klingi.Taungar i Konrad spogladali na siebie. Byly sierzant uniosl miecz pionowo, salutujac przeciwnikowi w pojedynku. Konrad powtorzyl jego gest.- Kiedy stales sie niewolnikiem Chaosu? - zapytal.Taungar wolno pokrecil swoja zdeformowana glowa i gdzies z glebi jego gardla wydobyl sie paskudny, zduszony dzwiek - cos, co zapewne mialo byc smiechem.- Niewolnikiem? Nnnigdy! W Praag stalem sie wolny. Myslalem, ze zginalem, ale wtedy naprawde zzzaczalem zyc.- Ale juz dlugo nie pozyjesz!Opuscili miecze, skrzyzowali je i dwie klingi gwardii cesarskiej przez chwile dotykaly sie lekko - a potem zaczela sie walka na smierc i zycie.Konrad zaatakowal gwaltownie, chcac szybko wykonczyc przeciwnika. Jego przewaga wydawala sie oczywista. Dysponowal pelnia sil, gdy tymczasem cialo Taungara byla poskrecane i znieksztalcone ogniem. Ale dawny sierzant byl wytrawnym szermierzem i nadrabial doswiadczeniem tam, gdzie ustepowal zrecznoscia. Wlasnie te umiejetnosci pomogly mu utrzymac sie przy zyciu wystarczajaco dlugo, aby stac sie weteranem, ale dopiero jego poddanie sie Chaosowi pozwolilo mu przetrwac pozar domu Zuntermeina.Taungar byl rowniez ubrany w zbroje, chroniaca go przed wiekszoscia ciosow Konrada. Ten zas musial odskakiwac poza zasieg jego miecza za kazdym razem, gdy sierzantowi udawalo sie minac jego obrone. Gdyby zostal trafiony, oznaczaloby to jego koniec. I tak krwawil juz z ran na szyi, glowie i policzku.Klingi dzwonily o siebie i niemal jak echo rozlegaly sie odglosy uderzajacych mieczy dwoch pozostalych przeciwnikow. Potem rozlegl sie pelen bolu, zwierzecy wrzask i przeciwnik Wilka runal, a jego zawodzace wycie bylo zalobnym lamentem nad wlasna niechybna smiercia. Wilk pozostawil swojego przeciwnika, wijacego sie i kopiacego nogami w kaluzy krwi, i ruszyl, by dobic zwierzolaka ranionego wczesniej przez Konrada. Stwor usilowal sie podniesc, ale udalo mu sie jedynie pelzac. Niedaleko.A Konrad wciaz nie byl w stanie pokonac swojego przeciwnika. Nawet majac tylko jedno oko, Taungar byl w stanie dokladnie ocenic wymierzone w niego ciosy, sparowac je i zaatakowac samemu. Jego zmysly byly silniejsze niz ludzkie, chociaz on sam byl czyms mniej niz czlowiekiem. Tkwiace w nim wrogie moce zapewnialy sierzantowi tak wielka sile.Obydwaj walczyli tylko mieczami, nie parujac ciosow tarczami. Zabite przez Wilka zwierzolaki byly uzbrojone w gwardyjskie miecze - jeden z nich podniosl Konrad. A wiec drugi lezal gdzies w poblizu. Zaczal sie cofac w strone zwlok, a Taungar zaatakowal tak gwaltownie, ze Konrad nieomal przewrocil sie potykajac o pierwsze cialo. Klinga Taungara przeciela powietrze, niemal pozbawiajac go glowy. Konrad pochylil sie, schwycil drugi miecz i gwaltownie odwrocil sie w strone przeciwnika.Trzymal teraz bron rowniez w lewej rece, chowajac ja za plecami, i walczyl jedynie mieczem w prawej rece. Gdy Taungar chwile pozniej zaatakowal z wypadu, Konrad zwiazal swoja klinga klinge jego miecza, zablokowal ja na jelcu i zaczal coraz dalej odpychac w bok ramie przeciwnika.A potem zadal cios drugim mieczem, wbijajac go prosto w pozostale oko Taungara. Glownia przeszyla mozg i wyszla z tylu czaszki.Usta bylego sierzanta otworzyly sie szeroko, zanim jednak zdolal krzyknac, wypelnila je krew, uciszajac go na zawsze. Konrad pchnal nieco mocniej lewa reka, puscil rekojesc i Taungar runal na wznak.Konrad rozejrzal sie wokolo. Wszystkie zwierzolaki lezaly na ziemi, a ich ciala oswietlaly plomienie palacej sie gospody. Wszystkie zabil Wilk - jezeli rzeczywiscie byl to Wilk.W czarna zbroje mogl byc ubrany ktokolwiek. Chociaz najwyrazniej byl sojusznikiem, ktory przyszedl Konradowi z pomoca, fakt ten znaczyl niewiele. Rownie dobrze mogl byc wrogiem nie tylko ktoregos z zabitych, ale i Konrada.Czarna postac wbila glownie miecza w ziemie.- Wyczysc go - rozkazala. To rzeczywiscie byl Wilk.Zdjal helm i Konrad ujrzal twarz czlowieka, ktory byl jego panem, ale stal sie przyjacielem. Biale wlosy i brode wciaz mial krotko przyciete, a zaostrzone zeby i czarny tatuaz sprawialy, ze jego twarz przypominala pysk zwierzecia, ktorego nazwe przybral.- W srodku sa jeszcze dwa - poinformowal Konrad, opuszczajac miecz i wycierajac krew pokrywajaca mu polowe twarzy. Odwrocil sie w strone gospody. Ogien buchal z kazdego okna i drzwi.- Wiem - rzekl Wilk. - I juz z niej nie wyjda.Nie tylko one, uswiadomil sobie Konrad, odskakujac gwaltownie przed plonacym kawalkiem drewna. Gospoda stala sie huczacym pieklem. Strzecha plonela gwaltownie i nagle wieksza jej czesc sie zapadla. Konrad mial nadzieje, ze dziewczyny uciekly przez dach, poniewaz nikt, kto przebywal na strychu, nie mogl ujsc z zyciem. Cala gospoda gwaltownie przeksztalcila sie w jedno ogromne ognisko.- Wyczysc go - powtorzyl Wilk. - Jestes mi winny dwa dni.- I masz zamiar zazadac nastepnych pieciu lat sluzby za to, ze znowu ocaliles mi zycie? - zapytal Konrad, biorac do reki czarny miecz.- Gdybym za kazdym razem, gdy ratowalem ci zycie, zadal pieciu lat sluzby, pracowalbys dla mnie przez wiecznosc - Wilk pokrecil glowa z kpiarskim zdziwieniem. - Nie moge pojac, w jaki sposob udalo ci sie przezyc tyle miesiecy beze mnie.Niegdys Wilk pojedynkowal sie z Otto Krieshmerem i zabil go, ratujac Konrada przed stryczkiem. Konrad zgodzil sie wowczas sluzyc najemnikowi jako giermek przez rowne piec lat. Okres ten prawie minal, gdy zostawil rannego Wilka pod opieka Anvili i ruszyl na poszukiwanie rycerza ze spizu. Nie wspomnial, ze wkrotce przedtem to on ocalil Wilkowi zycie, uwalniajac go z niewoli goblinow, poniewaz Wilk doskonale o tym wiedzial.- Jak mnie znalazles? - zapytal Konrad.Wilk wzruszyl ramionami.- Przypadek - odparl.- Nie ma czegos takiego jak... - zaczal Konrad i w tej samej chwili zauwazyl, ze Wilk usmiecha sie, odslaniajac zaostrzone zeby.Wytarl czarna klinge do czysta o plaszcz jednego ze zwierzolakow, a Wilk tymczasem zniknal w ciemnosci. Gdy pojawil sie ponownie, dosiadal czarnego rumaka i prowadzil jucznego konia. Wierzchowiec musial byc nastepca Polnocy, bialego ogiera zabitego przez gobliny, ktore wziely Wilka do niewoli.- Ruszajmy - rzekl Wilk, biorac miecz i chowajac go do pochwy.Konrad mial ochote zapytac "Dokad?", ale zamiast tego zaczal szukac wierzchowca dla siebie.Zawsze przestrzegano go przed dotykaniem broni nieprzyjaciela. Byla czesto skazona kontaktem z poprzednimi wlascicielami. Dopiero niedawno Konrad uswiadomil sobie, ze chodzilo tu o skazenie Chaosem - nie znal tego slowa, ale wiedzial, jakie sa jego zdradzieckie skutki. Teraz juz sam zaliczal sie do przekletych.Po raz pierwszy trzymal tego rodzaju bron po powrocie do swojej wioski albo raczej miejsca, w ktorym kiedys byla jego wioska. Trzy purpurowo-zlote stwory zanurkowaly na niego oraz Wilka i wtedy zmusil jednego z nich do wypuszczenia miecza. Gdy go podniosl, poczul jak cale cialo ogarnia gwaltowna fala mocy. Od tej pory stykal sie z wieloma innymi egzemplarzami nieludzkiej broni, ale nigdy wiecej nie wyczul w nich takiej uspionej potegi.Miecz, ktorym walczyl z Taungarem, nie roznil sie od innych. Zbadal go, myslac o zwierzolaku, do ktorego poprzednio nalezal. Czy ten stwor rzeczywiscie byl czlonkiem gwardii cesarskiej? Jak wielu zolnierzy tej elitarnej jednostki zostalo w podobny sposob skazonych wplywem Chaosu? Jak wielu z nich sluzylo Slaaneshowi, a nie cesarzowi?A jak bylo z innymi zolnierzami oddzialow stacjonujacych w Altdorfie? Czy oni rowniez zostali w podobny sposob zwerbowani? Komu mozna bylo ufac w strazy miejskiej, w armii Reiklandu i w pozostalych cesarskich pulkach? Jak wielu pozostalo lojalnych cesarzowi, a jak wielu zaprzedalo sie mocom ciemnosci?Taungar byl czlonkiem cesarskiej strazy przybocznej, ale okazal sie zdrajca, jednym z przekletych. Konrad zrozumial teraz, dlaczego sierzant zupelnie sie nie przejal slyszac o spisku Gaxara, w wyniku ktorego Karl-Franz mial zostac zastapiony przez uzurpatora. I chociaz Konrad uznal, ze zagrozenie musialo zniknac wraz ze smiercia Szarego Proroka, wcale nie musialo to byc prawda. Czaszkolicy wciaz zyl. A przeciez przebywal razem z Gaxarem i musial byc scisle zwiazany z jego diabolicznym planem.Konrad wzial pochwe i wsunal do niej miecz. Nie zainteresowal sie zadnymi elementami zbroi... Zbyt dobrze pamietal spizowy pancerz i pulapke, w ktora zostal zlapany. Udalo mu sie odnalezc swoj sztylet, a potem podszedl do jednego z koni, ktore nie uciekly daleko od ognia, chwycil cugle i wskoczyl na siodlo.Wilk nie skomentowal jego wyboru. Podal mu wodze jucznego konia i Konrad ruszyl za najemnikiem przez ciemna i cicha wioske. Wszystkie drzwi byly zamkniete, okna zasloniete okiennicami, a mieszkancy kryli sie, ogarnieci przerazeniem, przed niszczaca eksplozja przemocy, ktora wdarla sie w ich spokojne zycie.Odjezdzajac, Konrad spojrzal w strone karczmy. Plomienie nie buchaly tak gwaltownie, bo nie mialo juz co sie palic. Do switu zostana jedynie zgliszcza i kilka poczernialych kosci wsrod dymiacych popiolow.Wilk rowniez spojrzal przez ramie.- Szkoda - oznajmil. - Na wiele mil wokolo bylo to jedyne miejsce, gdzie mozna bylo sie napic.***- Zobaczylem ich na trakcie w polowie drogi miedzy tamta wiocha a Altdorfem - wyjasnil Wilk. Siedzieli przy ognisku, ktore Konrad rozpalil, aby ogrzewalo ich w czasie dlugich godzin dzielacych od switu. - I postanowilem pojechac za nimi, zeby sie przekonac, o co im chodzi. A potem zobaczylem ciebie.- A co robiles na drodze? - spytal Konrad.Wilk zapatrzyl sie w ogien, az w koncu sie odezwal:- Bylem w stolicy, a potem wyjechalem. Moglem ruszyc dowolnym szlakiem, ale wybralem te droge. Albo moze zostala wybrana dla mnie? - wpatrywal sie w plomienie, a w koncu zapytal: - A ty Konradzie, co robiles od pierwszego dnia lata?Konrad wzruszyl ramionami, nie wiedzac ani od czego ma zaczac, ani ile chcialby powiedziec Wilkowi. Bylo wiele spraw, ktorych wolal nie wyjawiac nikomu. Wilk byl oprocz Elyssy najwazniejsza osoba w jego zyciu, ale tak wiele zdarzylo sie od chwili, gdy udali sie kazdy swoja droga, ze teraz wydawal mu sie wlasciwie kims obcym.- Widzialem wojownika ze spizu - rzekl Konrad. - Czy Anvila powiedziala ci o tym?Wilk skinal glowa.- Ostatni raz widzialem go piec lat wczesniej, dokladnie piec lat. W przeddzien zniszczenia mojej wioski przez horde zwierzolakow. A dzien po tym, jak spotkalem go w Kislevie, kopalnia zostala zniszczona przez wojsko najezdzcow.W mroku Wilk ponownie skinal glowa.- Znalazles go?- Zanim zszedlem z gor, juz zniknal. - to byla prawda, ale prawda byl rowniez fakt, ze nieco pozniej Konrad odnalazl wojownika ze spizu. Nie wspomnial o tym jeszcze i nie wiedzial, czy kiedykolwiek to zrobi. - Kiedys mi powiedziales, ze byl twoim bratem, bratem-blizniakiem i ze spotkal go los gorszy od smierci. Zostal stworem Chaosu?- Tak.- Jak sie to stalo?Wilk milczal chwile. Wciaz patrzyl w plomienie ogniska i Konrad doszedl do wniosku, ze juz nie odpowie, gdy jego towarzysz zaczal mowic.- Jestem starszy o kilka minut. Fizycznie bylismy identyczni, tyle tylko ze moje wlosy byly biale, a jego czarne. Pod kazdym innym wzgledem bylismy jednak swoimi przeciwienstwami. Moze poczatkowo roznilo nas niewiele, ale Jurgen stal sie... inny. Jego zainteresowanie magia i czarnymi sztukami doprowadzilo go do skazenia. Zaczal wierzyc, ze jest tylko polowa czlowieka, ze nie stanie sie caloscia, dopoki nie zniszczy mnie i nie pochlonie mej duszy. Byl przekonany, ze musi mnie zabic, musi uczynic to, uzywajac broni, a nie magii. Stworzyl spizowa zbroje, aby posluzyc sie nia w czasie walki ze mna. Ale... tak sie nie stalo.Wilk zamilkl ponownie i Konrad zastanawial sie, czy jego towarzysz kiedykolwiek opowiadal o tym komukolwiek. Wciaz wpatrywal sie w plomienie, ale jego oczy widzialy cos bardzo odleglego - dawno miniona czesc jego zycia.- Zdradzony przez najblizsza osobe - rzekl cicho Konrad, wspominajac cos, co Wilk powiedzial wkrotce po ich spotkaniu, ale ten nie uslyszal albo udal, ze nie slyszy.Konrad zastanawial sie rowniez nad zbroja Wilka, czarnym pancerzem, ktory najemnik nosil od tak dawna. Mial tez ciezki, czarny miecz oraz czarna tarcze bez zadnego herbu - te same, co piec lat temu. Rzadko ktorym elementom uzbrojenia udawalo sie wytrzymac tak dlugo, poniewaz krew zwierzolakow i ich wstretnych sojusznikow dzialala jak kwas, powodujac rdzawienie metalu, jego nadwatlenie i kruchosc. Miecz Wilka przelal wiele takiej krwi, ale jego klinga nie nosila zadnych sladow uszkodzen. Czy istnial jakis zwiazek miedzy zbroja ze spizu a czarna zbroja? Ta pierwsza zawierala spaczen... ale ta druga?Gdyby byl to ktos inny, a nie Wilk, Konrad podejrzewalby, ze w produkcji czarnej zbroi zastosowano jakies magiczne procesy. Ale Wilk zawsze nienawidzil magii i magow - zapewne nienawisc ta wynikala ze zdrady jego brata blizniaka.Jurgen von Neuwald wykonal zbroje ze spizu, a Litzenreich ja rozmontowal. Brat Wilka i mag z Middenheimu: kolejny watek. Im wiecej Konrad wiedzial, tym bardziej skomplikowana stawala sie oplatajaca go siec.Spizowa zbroja musiala pozrec Jurgena, wysysajac jego sily zyciowe dokladnie tak samo, jak zaczynala pozerac Konrada. Pancerz Chaosu nosilo zapewne wielu innych wojownikow, nie tylko Jurgen i Konrad. Wszystkich zniszczyl bez reszty. Jurgen byl pierwszy, Konrad ostatni i tylko on zdolal sie ocalic.Konrad czekal, az Wilk zacznie mowic dalej, ale cisze przerywalo jedynie potrzaskiwanie palacych sie szczap i odlegle pohukiwanie sowy w lesie. Bez slowa dotknal bandaza na szyi. Krew juz wyschla, rana zaczynala sie zasklepiac i dlatego nieco rozluznil pasek materialu. Glowe i policzek mial identycznie opatrzone.Niegdys Konrad martwilby sie, ze zginie od trucizny na klindze przeciwnika. Pozornie niewinne skaleczenie moglo spowodowac smierc w meczarniach, jak po ugryzieniu jadowitego weza. Ale w ciagu minionych lat byl wielokrotnie ranny i zawsze wracal do zdrowia. Przestal sie wiec przejmowac takimi obrazeniami. Istniala mozliwosc bolesnej smierci w przypadku, gdyby drobna rana zaczela sie paskudzic zamiast goic, ale teraz bylo to juz bardzo malo prawdopodobne.Przez chwile Konrad myslal o Taungarze i o tym, co sie z nim stalo. Przeciez sierzant wspominal, ze w czasie oblezenia Praag nieomal zginal; tymczasem stal sie stworem Chaosu. Czy to wlasnie niekiedy zdarzalo sie wojownikom, ktorzy walczyli z najezdzcami z polnocy? Zaczynalo ich zatruwac obecne zewszad skazenie. Rana wcale nie musiala byc smiertelna, ale powodowala przemiany, podobnie jak ugryzienie wampira moglo spowodowac smierc albo stworzyc kolejnego takiego samego stwora. Niewykluczone, ze miedzy innymi dzieki temu legiony przekletych stawaly sie coraz liczniejsze, poniewaz rekrutowaly nowych wojownikow z tych oddzialow, ktore usilowaly odrzucic je z powrotem w piekielne regiony, w ktorych sie wylegly.W kilku krotkich zdaniach Wilk wiecej powiedzial o swoim wczesniejszym zyciu niz w ciagu pieciu lat, w czasie ktorych Konrad mu sluzyl. Wpatrywal sie w swoja przeszlosc i chociaz wszystko wskazywalo na to, ze nie ma juz zamiaru powiedziec niczego wiecej o bracie, pierwszym wojowniku ze spizu, Konrad mial jednak wiecej pytan.- Gdy spotkalismy sie po raz pierwszy - odezwal sie - mialem kolczan z czarnej karbowanej skory. Pamietasz?Poczatkowo sadzil, ze Wilk znowu go nie uslyszal, ale po kilku sekundach jego towarzysz pokrecil glowa.- Byl na nim zloty herb - tlumaczyl dalej Konrad. - Piesc w pancernej rekawicy pomiedzy para skrzyzowanych strzal. Zapytalem cie, czy poznajesz ten znak. Zaprzeczyles, ale odnioslem wrazenie, ze wydal ci sie znajomy.- Tak - przyznal Wilk po uplywie kilku dalszych sekund. - Pamietam. Juz wczesniej widzialem taki herb, na tarczy.Tarcza! Tarcza, ktora teraz nalezala do skavena, przezwanego przez Konrada Srebrnym Okiem. Ale byla to kolejna nitka w pajeczynie...- Do kogo nalezala? - zapytal Konrad.Znowu zapadla cisza, az wreszcie Wilk sie odezwal:- Do wroga. Wroga, ktory mogl mnie zabic, ale oszczedzil mi zycie.- Kto to taki?Musial byc to ktos, kto byl dawniej wlascicielem luku i strzal, przekazanych Konradowi przez Elysse. Kolejna nitka laczaca Wilka i Elysse.- Elf - odparl Wilk.- Elf? - tlumaczyloby to informacje, jaka Konrad otrzymal w Kolegium Heraldycznym, ze tajemniczy herb nie nalezal do czlowieka.- Bylismy wrogami. Mogl mnie zabic. Nie zrobil tego.- Kiedy?- Dwadziescia lat temu - Wilk pokiwal wolno glowa, jakby odliczajac kolejno rok po roku. - A moze wiecej.- Gdzie?- Na wschodzie, w Middenheimie.Czy rzeczywiscie moglo to sie wiazac z przeszloscia Elyssy? Moze jej ojcem byl elf i dziewczyna nieswiadomie przekazala Konradowi bron, ktora nalezala do jej prawdziwego rodzica?- Niedaleko miejsca, gdzie sie spotkalismy? - zapytal Konrad.- Byc moze.- Co sie stalo z elfem, z jego bronia?- Nie wiem. Staralem sie o nim zapomniec... do chwili, gdy zobaczylem cie z tym kolczanem.- Jak sie nazywal?Wilk wzruszyl ramionami.Konrad odchylil sie do tylu i spojrzal w gwiazdy. Od chwili, gdy Mannslieb skryla sie za horyzontem, noc stala sie jeszcze ciemniejsza. Wiekszy ksiezyc otrzymal swoja nazwe na czesc Mananna, boga morz. "Ukochana Mananna" byla tej nocy w pelni i pojawi sie ponownie za dwadziescia piec dni. Ale Morrslieb w dalszym ciagu stala wysoko na niebie i jej niesamowity blask slabo oswietlal okolice. Nazwana na czesc boga smierci Morra, miala nieregularny ksztalt i nie sposob bylo przewidziec, kiedy sie pojawi. Czasem byla wieksza, kiedy indziej mala, a jej ksztalt zdawal sie zmieniac niemal co noc. Jedna z legend twierdzila, ze "Ukochana Morra" sklada sie calkowicie ze spaczenia. Bylo to wierzenie rozpowszechnione wsrod wyznawcow Chaosu, ktorzy organizowali swoje bluzniercze ceremonie, gdy Morrslieb wydawala sie najwieksza. Banda Kastringa, ktorej bostwem byl Khorne, skladala jej ofiary za kazdym razem, gdy mniejszy ksiezyc byl w pelni. Tak bylo rowniez dzisiejszej nocy i dlatego dowodzeni przez Taungara fanatycy Slaanesha zapolowali na Konrada.- Co sie stalo z Anvila? - zapytal Konrad, poniewaz wydalo mu sie, ze kobieta-krasnolud jest jedyna istota, ktora nie ma zwiazku z czymkolwiek w jego zyciu.- Przez wiele dni kopiowala wszystkie runy w swiatyni, jakie udalo sie jej znalezc - odparl Wilk. - Na szczescie gobliny juz nie wrocily. Gdy odzyskalem sily na tyle, aby moc wyruszyc w podroz, zeszlismy z gor, odnalezlismy konie, ktore nam zostawiles, i wrocilismy do kopalni. Albo raczej do tego, co z niej zostalo. I tam sie pozegnalismy. Anvila ruszyla do Gor Kranca Swiata, bo miala zamiar wrocic na uniwersytet w Everpeak, czyli, jak mowia krasnoludy, w Carac-a-Carak, "Wiecznej Drodze na Szczyt". Zamierzala napisac ksiazke o swoich odkryciach. A ja pojechalem na wschod i w koncu znalazlem sie w Altdorfie. Od mojego ostatniego pobytu wiele sie tam zmienilo i wszystko na gorsze. Nie mialem co robic w stolicy, a wiec wyjechalem. No, i sie spotkalismy.W wygladzie najemnika nie zaszly wielkie zmiany w porownaniu z dniem ich pierwszego spotkania. Wyjatek stanowila jedynie twarz, na ktorej pojawilo sie wiecej zmarszczek i blizn.- Czy cesarz wrocil do Altdorfu? - zapytal Konrad.- Postanowil spedzic zime w Talabheim, ale kraza pogloski o jakichs romantycznych przyczynach, ktore sklonily go do pozostania. Rzekomo wyslal cesarzowa z powrotem do Altdorfu wcale nie dlatego, ze tak bardzo zajmowaly go sprawy panstwowe. Niektorzy twierdza, ze ma romans z siostrzenica Arcylektora Anglima, inni uwazaja, ze sama ksiezna Elise Kreiglitz-Untermensch cieszy sie cesarska przychylnoscia, a jeszcze inni glosza, ze spedza kazda noc w Swiatyni Sigmara - za kazdym razem z inna kaplanka.Wilk rozesmial sie.- Czasami zaluje, ze nie nosze aksamitnej peleryny. Bylby ze mnie wspanialy dworak, doskonale potrafilbym rozsiewac plotki i wymyslac pogloski. Ale przypuszczam, ze bardzo by mi brakowalo wielu innych rzeczy w zyciu - siegnal za pazuche, podrapal sie i wyciagnal reke, trzymajac zacisniety kciuk i palec wskazujacy, w ktorej trzymal pchle. - Ale w cesarskim palacu pchly sa szlachetniejszego gatunku.- Gdy cesarz powroci do Altdorfu, zostanie zabity i zastapiony na tronie przez kogos, kto bedzie go udawal.Wilk skinal glowa tak obojetnie, jakby poinformowano go, jaka jest pora dnia. Szturchnal patykiem drewno w ognisku, a potem dorzucil kilka nowych kawalkow- Skad o tym wiesz? - zapytal. - Udalo ci sie wykrecic od opowiedzenia czegokolwiek o tym, co dzialo sie z toba.- Opuscilem Kislev - wyjasnil Konrad - i pojechalem do Middenheimu. Potem przybylem do Altdorfu i wreszcie znalazlem sie tutaj - starannie pomijal milczeniem Kastringa, spizowa zbroje, Litzenreicha, Gaxara i skavenow.Po raz pierwszy od poczatku calej rozmowy Wilk popatrzyl wprost na Konrada, chociaz uplynelo sporo czasu, zanim odezwal sie ponownie.- Jestes jakis inny - stwierdzil. - Cos cie odmienilo. Jestes jakis inny niz wtedy, gdy powrociles po przelamaniu oblezenia Praag, chociaz wlasnie wtedy widziales tyle okrucienstw, musiales walczyc z niewiarygodnymi stworami. A to oznacza, ze od naszego rozstania zdarzylo sie z toba cos o wiele, wiele gorszego. W twojej duszy jest mrok, Konradzie.Konrad nigdy nie slyszal, aby Wilk uzywal tego rodzaju sformulowan. Chociaz jego towarzysz glosil, ze jest wyznawca Sigmara i ze swego czasu mial zamiar wstapic do Zakonu Kowadla, nigdy nie odznaczal sie szczegolna religijnoscia. W gruncie rzeczy Konrad nasladowal Wilka w dosc obojetnym stosunku do modlitw i ceremonii religijnych. Uwage zolnierzy na granicy oddzielajacej ludzkosc od piekielnych najezdzcow bardziej zaprzataly problemy, w jaki sposob przezyc niz jak zostac zbawionym.- Chaos - powiedzial Konrad. - To byly ostatnie slowa, ktore wypowiedziales, zanim opuscilem swiatynie krasnoludow. Co chciales przez to powiedziec? To bylo ostrzezenie, ale...Wilk ziewnal, przeciagnal sie i rzekl:- Jutro ruszymy do Jalowych Krain...- Jalowych Krain?- Zrobisz, co kaze - oznajmil Wilk. - Przynajmniej przez nastepne dwa dni. I jezeli masz choc troche rozsadku, pozostaniesz ze mna tak dlugo, jak bedzie to potrzebne. Teraz wiem, ze jestes wybranym...- Wybranym?- Tym, kogo musze przyprowadzic. Jest ktos, kogo musisz spotkac, kto moglby odpowiedziec na wszystkie twoje pytania, kto bedzie ci mogl powiedziec, co naprawde zdarzylo sie z toba w ciagu minionych miesiecy.Konrad spojrzal oslupialym wzrokiem na Wilka. Ktos, kto moglby odpowiedziec na wszystkie jego pytania?I gdy patrzyl nad migoczacymi plomieniami ogniska, uswiadomil sobie, ze maja z Wilkiem wiecej wspolnego niz poprzednio. Zbroja Jurgena von Neuwalda i uzyty do wyzwolenia ze spizowego wiezienia spaczen napietnowaly Konrada, ale juz o wiele wczesniej Wilk zostal skazony uwodzicielskim pocalunkiem Chaosu. Rozdzial dziewiaty [top] Jalowe Krainy lezaly na zachod od Reikwaldu i dotarcie do granicy zajelo Konradowi i Wilkowi zdecydowanie wiecej niz dwa dni. Minelo juz piec lat sluzby Konrada, ale zaden z nich w ogole o tym nie wspomnial.Jalowe Krainy byly niegoscinne i pozbawione zycia, a zimny wiatr od Morza Srodkowego bez przerwy omiatal ich rowniny. Tereny te byly tak slabo zaludnione, ze w calym regionie znajdowalo sie tylko jedno miasto. Byl nim Marienburg, najwiekszy port w calym Starym Swiecie. Ale Wilk nie tam prowadzil Konrada, wiec nie zatrzymywali sie ani w wioskach, ani w folwarkach, gdzie zyla pozostala czesc ludnosci Jalowych Krain.Wilk nie mowil nic o celu ich wedrowki, ani kogo tam spotkaja, i Konrad wkrotce przestal zadawac pytania. Jechali wspolnie przez Jalowe Krainy, aby spotkac tajemnicza istote, ktora zdola odpowiedziec na wszystkie pytania Konrada na temat Chaosu.Albo przynajmniej mogl udawac, ze tak wlasnie zamierzal los, ze nie moze nic zrobic, tylko zgodzic sie, aby niosl go dalej wytyczonym przez siebie kursem. A im dalej podazal na zachod, tym wieksze ogarnialo go przeswiadczenie, ze wymyka sie z pajeczyny, ktora grozila uwiezieniem go w splatanych niciach jego wlasnego zycia.Wilk odmowil takze odpowiedzi na pytanie, gdzie i jak zostal skazony Chaosem. Konrad doskonale to rozumial. Sam tez nie mial ochoty rozmawiac o swoim uwiezieniu w spizowej zbroi. Jednakze fakt, ze Wilk zdolal przetrwac tak dlugo od chwili swojego skazenia i w dalszym ciagu byl nieublaganym wrogiem Chaosu, dawal Konradowi nowa nadzieje. Wiedzial, ze zetkniecie ze spaczeniem skazalo go na ostateczna zaglade, ale moze zdola opoznic swoja nieunikniona zgube.Przez caly czas ich znajomosci Wilk walczyl z Chaosem, chociaz nigdy nie uzywal tego slowa. Wilk zdawal sobie sprawe, ze walka przybiera rozne postacie, a swiatu grozi niebezpieczenstwo z wielu stron. Poniewaz byl wojownikiem, postanowil zwalczac legiony piekla w jedyny znany sobie sposob - sila oreza. Wykorzystywal ja, aby powstrzymac hordy z polnocy, ktore staraly sie przelamac linie obrony w Kislevie, i odniosl na tym polu wielkie sukcesy. Zorganizowana przez niego armia najemnikow zdolala nawet odepchnac barbarzynskie hordy poza granice. Wtedy jednak nastapil moment, w ktorym najezdzcy uderzyli na poludnie, niszczac gornicze miasteczko i mordujac wszystkich jego mieszkancow. Albo prawie wszystkich. Krysten byla ostatnia ofiara.Konrad i Wilk jechali dalej przez dzika okolice, dzien za dniem. Nazwa Jalowych Krain calkowicie odpowiadala rzeczywistosci. Trawa byla wysuszona i pozolkla, rzadko rosnace drzewa byly karlowate i poskrecane. Roslinnosci zaledwie wystarczalo, aby wyzywic kilka dzikich ptakow i niewielkich zwierzat, ktore udalo sie im zobaczyc. Nic dziwnego, ze ludnosci bylo tu tak niewiele. Wygladalo to tak, jakby caly kraj zostal zagarniety przez Chaos, a nastepnie porzucony jako bezwartosciowy.Nie napotkali drog, poniewaz nie zylo tu wystarczajaco duzo ludzi, aby z nich korzystac. Na pozbawionej zycia ziemi nie bylo nawet prymitywnych szlakow, wiec Konrad zastanawial sie, skad Wilk wie, w ktora strone sie skierowac.Wreszcie Konrad zobaczyl na horyzoncie zielony punkt. W miare jak odleglosc sie zmniejszala, przeksztalcil sie w kepe drzew. Prawie zapadl zmierzch, wiec rozlozyli oboz na noc. Nastepnego ranka zorientowali sie, ze lasek jest mala wyspa roslinnosci, calkowicie otoczona przez szerokie jezioro. Jednak sama tylko obecnosc wody nie mogla tlumaczyc zyznosci tego skrawka ziemi. Sprawial niemal wrazenie zamku otoczonego fosa z drzewami zamiast murow.- Tutaj wlasnie mieszka Galea - oznajmil Wilk, sciagajac cugle konia, gdy dotarli do brzegu jeziora.- Kim jest Galea? - zapytal Konrad, chociaz nie bardzo wierzyl, ze otrzyma odpowiedz.- Najmadrzejsza osoba na swiecie - Wilk spojrzal na Konrada i sie usmiechnal. - Przynajmniej w Starym Swiecie.- Powie mi wszystko, co chce wiedziec?- I wiele takich rzeczy, o ktorych nie widziales, ze chcesz wiedziec.- Czy juz tu byles?- Tak - Wilk pokiwal z namyslem glowa.- W takim razie ruszajmy - Konrad skierowal konia w strone wody.- Nie - Wilk zatrzymal go ruchem reki. - Musisz sie tam przedostac sam. Na bosaka, z gola glowa, bez broni i zbroi.Konrad spogladal na niego przez kilka sekund.- Skoro tak twierdzisz - zsiadl z konia, rozpial pas z mieczem, odlozyl sztylet i zdjal buty. Potem znowu spojrzal na wode. - Jestes pewien, ze sie nie mylisz?- Tak. Tu nie jest gleboko. Mozesz przejsc w brod.Wyspa miala srednice okolo piecdziesieciu metrow i znajdowala sie w takiej samej odleglosci od brzegu.- Gdy dojdziesz do polowy - dodal Wilk - musisz zanurzyc sie z glowa. Trzykrotnie.- Jestes pewien tego wszystkiego?- Tak. Bylem tutaj raz, a nikomu nie wolno wracac.Konrad patrzyl na Wilka. Wierzyl mu bez reszty, ale mimo wszystko czul sie nieswojo. Wszak od pobytu jego towarzysza w tym miejscu musialo minac wiele lat i sytuacja mogla sie zmienic.- Wszystko, co zechce wiedziec? - zapytal, spogladajac na wyspe.- Tak. I nie jedz niczego, niczego nie dotykaj, nie probuj niczego zabrac. Musisz rowniez wziac ze soba jakis prezent.- Co?- To - rzekl Wilk i podal Konradowi maly grzebien z kosci sloniowej. - Mialem go ze soba od dawna, przygotowany na ten wlasnie dzien.Konrad obejrzal grzebien. Nie sprawial wrazenia czegos szczegolnego. Schowal go do kieszeni bluzy.- Czy chcesz mi powiedziec cos jeszcze o Galei?- Bedziesz wiedzial wszystko, gdy znajdziesz sie na miejscu. Dla mnie byla to niespodzianka, wiec nie chce ci psuc twojej.- Lepiej, zeby ta wyprawa byla tego warta.- Bedzie - zapewnil Wilk.Konrad odwrocil sie i wszedl do wody. Byla bardzo zimna, a po kilku krokach siegnela mu do pasa.- Czy moge przeplynac? - zawolal.- Nie wiem, ale pamietaj, zeby calkowicie zanurzyc sie pod powierzchnie, gdy dotrzesz na srodek."To jak bicie poklonow w swiatyni" - pomyslal Konrad, robiac wolno dwa nastepne kroki. Woda siegnela mu do piersi, ale dalej glebokosc juz sie nie zwiekszala. Przeplynal reszte drogi, na srodku zanurkowal trzykrotnie i podazyl dalej.Gdy wychodzil na brzeg, zobaczyl, ze bloto powyzej linii wody jest biale. Wygladalo na tak stare, ze pochylil sie, wzial cala garsc i przyjrzal mu sie dokladniej. Zauwazyl, ze widnieja w nim kawalki kosci i nagle uswiadomil sobie, ze kosci sa jedynym skladnikiem bialego blota! Cala wyspa otoczona byla murem ze zmielonych kosci, wyrzuconych tu przez wody jeziora.Czy taki byl los tych, ktorzy nie zachowali odpowiedniej etykiety? Tych, ktorzy nie zdjeli nakrycia glowy, nie odlozyli mieczy? Albo zapomnieli zlozyc odpowiedniego holdu w polowie przeprawy przez jezioro...Jezeli tak, ofiar, ktore zginely w zimnych wodach, musialy byc setki, moze tysiace. Konrad wzdrygnal sie i wytarl dlonie w wilgotne spodnie, starajac sie nie myslec, z czego je wlasciwie wyciera.Wyspa wydawala sie teraz wieksza niz widziana z brzegu. O wiele wieksza. I gdy spojrzal na brzeg, na ktorym pozostawil Wilka, nie zobaczyl niczego poza woda.Powinien byl widziec oddalony o piecdziesiat metrow brzeg, ale rozposcieralo sie przed nim jedynie jezioro, ktore przeplynal. Sprawialo wrazenie rownie szerokiego jak Morze Szponow, od ktorego brzegow oddzielaly ich setki mil. Nagle mial ochote zawrocic, ale uznal, ze nie byloby to rozsadne, ze nigdy nie zdola dotrzec do przeciwleglego brzegu, ktory obecnie mogl sie znajdowac w odleglosci wielu mil. Byl to zapewne kolejny czynnik, ktory zwiekszal liczbe ofiar pochlonietych przez jezioro i dodawal ich zbielale kosci do tych, ktore otaczaly juz zielona wyspe.Gdy Konrad ruszyl w glab wyspy, zorientowal sie, ze jest o wiele cieplej niz kilka minut temu, a jego ubranie szybko wysycha w tej temperaturze. Slonce wisialo niemal prosto nad glowa, wyzej niz widzial je kiedykolwiek dotad. Niebo mialo gleboki odcien blekitu - kolor, jaki widywal jedynie w srodku lata. Nigdy dotad nie widzial tez takich egzotycznych roslin i drzew. Zaskoczyl go ten widok. Odniosl wrazenie, ze znalazl sie w zupelnie innym kraju.Byc moze tak wlasnie sie stalo. Nie dotarl na jakas zwykla wyspe. Mial uczucie, ze przekraczajac wode, dotarl na zupelnie inny kontynent...Rozgladal sie wokolo oszolomiony, gdy uslyszal nagle ryk, ktory natychmiast sprowadzil go na ziemie. Odruchowo siegnal po noz. Od kiedy siegal pamiecia, zawsze mial jakis przy sobie. Pierwszym byl sztylet o falistej klindze, ukradziony zolnierzowi z oddzialu, ktory przybyl do wioski, aby oczyscic ze zwierzolakow te czesc lasu. Wiele lat pozniej Wilk wyjasnil mu, ze jest to kris, bron pochodzaca z drugiego konca swiata. Najnowszy sztylet Konrad otrzymal wraz z calym ekwipunkiem, zaciagajac sie do gwardii cesarskiej. Ale teraz nie mial nic.Ryk stawal sie coraz glosniejszy, coraz blizszy. Przez geste poszycie skradala sie w jego strone jakas drapiezna bestia i Konrad szybko rozejrzal sie wokol siebie, poszukujac wzrokiem czegos, co moglby uzyc jako bron. Galaz mogla posluzyc za maczuge, siegnal wiec w gore, aby ja oblamac z najblizszego drzewa. Zanim jednak zacisnal na niej dlon, przypomnial sobie ostrzezenie Wilka: nie dotykaj tam niczego.Zawahal sie, a potem cofnal. Jego jedyna bronia bylo to, z czym przyszedl na swiat i co do tej pory dobrze mu sluzylo - gole rece.Chwile pozniej pojawil sie i sam stwor, zblizajac sie do niego pewnym krokiem. Byl to wielki, czarny kot, na ktorego piersi, na czarnym futrze, widnial bialy romb. Spodziewal sie ujrzec jakiegos nadnaturalnego potwora, tymczasem pojawil sie jedynie lampart o gladkim, lsniacym futrze i dlugich, ostrych klach. Zwierze zwolnilo, a potem stanelo. Jego ogon poruszal sie wolno, a potem zwierze otworzylo szeroko paszcze i ryknelo wyzywajaco.Wolalby miec do czynienia ze zwierzolakiem, bo ten zaatakowalby natychmiast. Dzialania dzikiego zwierzecia byly mniej przewidywalne i dlatego to bardziej niebezpieczne.- Witaj - rozlegl sie glos u boku Konrada. Odwrocil sie gwaltownie.Cztery czy piec metrow od niego stala mloda dziewczyna i gryzla jablko. Miala jakies osiem lat, czarne wlosy splecione w dwa warkocze, bose nogi; ubrana byla w wiesniacza sukienke wielokrotne latana i cerowana. Na jej umorusanej buzi widniala dosc dziwna mina, ktorej Konrad nie byl w stanie zrozumiec.- Eee... Witaj - odparl i zerknal na czarnego lamparta.- Nie zrobi ci krzywdy - oswiadczyla dziewczynka. - Chyba ze bedziesz niedobry. Masz dla mnie prezent?Konrad wciaz obserwowal zwierze, ktore bez przerwy cicho porykiwalo.- Przyszedlem spotkac sie z Galea. Wiesz, gdzie on jest?- To ja jestem Galea.Konrad znowu zerknal na dziewczynke.- To ja - powtorzyla i odgryzla kolejny kes jablka. - Naprawde.Konrad spojrzal na nia z oslupieniem. Najmadrzejsza istota na swiecie. To wlasnie musiala byc niespodzianka, o ktorej wspomnial Wilk.- Kto cie tu przyprowadzil? - zapytala.- Wilk. Wolfgang von Neuwald.Galea skinela glowa.- Pamietam. Przyniosl mi bransolete, a ja mu powiedzialam, ze chcialabym grzebien...Wydawalo sie niemozliwe, ze Wilk widzial dziewczynke w czasie swojej bytnosci na wyspie, ze z nia rozmawial. Nawet gdyby udal sie tu natychmiast po opuszczeniu granicy, kilka tygodni przed spotkaniem Konrada, mogla miec wowczas zaledwie dwa albo trzy lata.Wydawalo sie niemozliwe, a jednak sie zdarzylo.- To dla ciebie - rzekl Konrad, podajac grzebyk z kosci sloniowej.- Och, dziekuje! - zawolala Galea, robiac krok do przodu i przyjmujac prezent. Ujela jeden z warkoczy i obejrzala postrzepiony kawalek szmatki, ktora byl przewiazany. - Nastepnym razem chcialabym dostac wstazke. Chyba jedwabna. I czerwona...- Nastepnym razem? - zapytal Konrad, spogladajac jej w oczy. I nagle uswiadomil sobie, co dziwnego dostrzegl w jej wygladzie.Miala oczy jak kot. Byly calkowicie zlote, bez sladu bialek, a zrenice tworzyly waski, czarny owal.Spojrzal na lamparta, ktory przestal pomrukiwac. Oczy mial takie same jak dziewczyna. Dokladnie takie same. A jej wlosy byly tak czarne jak futro zwierzecia.Galea wrocila do lamparta i wyciagnela reke, zeby podrapac go po karku. Jej glowa siegala grzbietu zwierzecia, ktore zaczelo mruczec, gdy drapala je za uszami.- Jak sie nazywasz? - spytala.- Konrad.- Chodz ze mna, Konradzie - powiedziala. Odwrocila sie i ruszyla pomiedzy drzewami ze swoim oswojonym lampartem u boku. Konrad obejrzal sie i w dalszym ciagu nie mogl zobaczyc niczego poza powierzchnia wody. Ruszyl za Galea w glab wyspy.* **Powiedzial jej. Wszystko. O sprawach, z ktorych nigdy dotad nikomu sie nie zwierzyl, lecz teraz mogl je wreszcie wyrzucic z glebi duszy.Siedzieli na trawie, ukryci przed sloncem wsrod kepy drzew, a olbrzymi lampart spoczywal u boku Galei. Nie prosila go, aby jej opowiadal o sobie, ale gdy tylko spojrzal w jej madre, kocie oczy, od razu wiedzial, co powinien zrobic. Chociaz Konrad nie wiedzial, dlaczego tak sadzi, byl pewien, ze robi to z wlasnej woli, ze Galea nie stosuje wobec niego swojej nadnaturalnej mocy.Opowiedzial jej historie swojego zycia od najwczesniejszych dni do momentu ponownego spotkania z Wilkiem. Wspominal wszystkich ludzi, z ktorymi zetknal sie w ciagu ostatnich kilku lat, i o ich wzajemnych powiazaniach. Opowiedzial o tajemniczym zlotym herbie - pancernej piesci pomiedzy dwiema skrzyzowanymi strzalami, o walce z goblinami w zagubionej swiatyni krasnoludow i owym niezwyklym przyplywie sil zyciowych, jakiego doswiadczyl w czasie masakry zielonych wrogow, a takze o dziwnym zludzeniu, ze walczy mlotem bojowym, a nie toporem. Mowil o uwiezieniu w spizowej zbroi i skazeniu go spaczeniem. Opisal dziwne wizje, jakich doswiadczal, gdy Litzenreich i jego krasnoludy wyzwalali go ze spizowego pancerza, uwazajac za umarlego. O tym, jak wydawalo mu sie, ze wedruje wsrod gwiazd, o zmartwychwstaniu w swoim poprzednim ciele, o wspomnieniach, ktore do niego nie nalezaly, o pomyleniu smierci Elyssy ze smiercia Evane, pierwszej milosci Sigmara, zamordowanej przez bande goblinow. O tym fakcie Konrad dowiedzial sie w swoim snie, a potwierdzil go pozniej, czytajac historie zycia Sigmara.Wieksza czesc tej historii opowiadal spontanicznie, bez najmniejszego przymusu, jakby przygotowywal ja od dawna, chociaz czasami Galea musiala podpowiedziec mu jakies slowo, poprosic o wyjasnienia lub o jakies szczegoly. Niekiedy lapal sie na tym, ze powtarza cos, co juz powiedzial, dla podkreslenia jakiegos fragmentu. Az wreszcie zakonczyl opowiesc.Zupelnie zapomnial, ze pozornie zwraca sie do malej dziewczynki, poniewaz zdawal sobie sprawe, ze naprawde Galea wcale nie jest dzieckiem.Przez caly czas, gdy Konrad mowil, siedziala bez ruchu. Teraz rozpuscila wlosy i zaczela czesac je grzebykiem z kosci sloniowej. Przypominaly Konradowi wlosy Elyssy, ale staral sie odpedzic te skojarzenia. Wkrotce jego mysli zaprzatnely inne sprawy. Galea, czeszac wlosy, zaczela mowic. Tym razem to ona opowiadala, a Konrad mogl jedynie siedziec, sluchac i zdumiewac sie.- Wyobraz sobie - zaczela - ze swiat jest wyspa, wyspa otoczona Chaosem. Niekiedy wody przyplywu wzbieraja wyzej i swiatu grozi, ze zostanie calkowicie zatopiony. Tak wlasnie dzieje sie obecnie.Ludzkosc uksztaltowala sie wiele tysiacleci temu, gdy swiat rowniez byl zalany Chaosem, gdy jego surowa materia najpierw zestalila sie pod postacia spaczeniowego kamienia i pylu. Jego dzialanie w mniejszym stopniu dotknelo elfy i krasnoludy niz nowa rase, znana jako ludzie. Mialy one swoje czasy szczytowego rozwoju, stanowily wtedy przewodnie rasy. Gdy jednak ludzkosc wystapila jako pretendent do dominacji nad swiatem, nie byl on juz taki jak dawniej. Zmieszanie spaczenia z substancjami naszego swiata doprowadzilo do powstania Pustkowi Chaosu i gwaltownego zwiekszenia liczby mutantow, ktore zyly tam juz wczesniej, ale teraz zaczely pojawiac sie wszedzie. Zwierzolaki sa rezultatem pojawienia sie na tym swiecie Chaosu, podobnie jak gobliny, orki, skaveni i wszelkiego rodzaju inne ohydne, znieprawione istoty.Ludzi rowniez mozna uznac za twor Chaosu.W granicach tego, co nazywamy Starym Swiatem, krasnoludy zastapily elfy, ktore przeplynely Zachodni Ocean. Wszystko zdawalo sie wskazywac na to, ze krasnoludy utraca swe ziemie na rzecz goblinoidowatych ras. Pojawilo sie niebezpieczenstwo, ze mutanty wkrotce stana sie panami ziem na zachod od Gor Krawedzi Swiata. Wtedy jednak osiem walczacych ze soba ludzkich plemion, ktore zamieszkiwaly te tereny, zostalo zjednoczonych przez Sigmara. Ten zawarl sojusz z krasnoludami, ktore daly mu swoj swiety mlot bojowy, Ghalmaraza. Sprzymierzency zniszczyli armie goblinow w bitwie na Przeleczy Czarnego Ognia. Dzialo sie to dwa i pol tysiaca lat temu, a Sigmar Mlotodzierzca - Mlot na Gobliny - zalozyl Imperium.Sigmar jest obecnie czczony jako bog. Ma swoja katedre w Altdorfie, swiatynie na calym znanym swiecie i niezliczone rzesze wyznawcow. Wszyscy mieszkancy Imperium sa jego dziecmi i to zarowno w metaforycznym, jak i doslownym sensie tego slowa. Zyl tak dawno, ze fakt iz kazdy czlowiek wywodzi sie z jego linii, wydaje sie czyms nieuniknionym. W kazdym jest jakas czastka Sigmara.Galea przerwala i spojrzala na Konrada.- W tobie jest wiecej Sigmara niz w innych - oznajmila.Spojrzal na nia podejrzliwie. Moze swoja opowiescia zasugerowal Galei taki wlasnie zwiazek z Sigmarem. Powiedzial jej przeciez o bitwie z goblinami, w czasie ktorej wyobrazal sobie, ze walczy mlotem bojowym, a nie toporem, a takze ze posiada niemal nadnaturalna sile. Wyjawil takze swoj sen, w ktorym jego przeszlosc splotla sie z zyciem Sigmara.- Nie staram sie ci pochlebic - rzekla Galea. - Sam juz podejrzewasz, ze Sigmar wyznaczyl ci jakis cel. I masz racje.- Jaki cel? - zapytal Konrad. - Jaki?- Nie znam przyszlosci, chociaz gdy przybyl tu Wilk, wiedzialam, ze ktoregos dnia przyprowadzi do mnie kogos. Takie jest jego zadanie, Konradzie. Od dnia, w ktorym sie spotkaliscie, jest twoim przewodnikiem.Konrad nic nie odpowiedzial, zbyt zajety zastanawianiem sie nad wszystkim, co wynikalo z wyjasnien Galei.- Jestes wazny dla Sigmara - mowila dalej. - A to oznacza, ze masz wielu wrogow, ktorzy pragna pokrzyzowac jego zamiary. Szczegolnie jeden posluguje sie swoimi roznymi slugami, aby zrealizowac swoje podle zamysly.Konrad doskonale wiedzial, o kim mowi Galea.- Czaszkolicy! Kim on jest? Czego ode mnie chce?Tym razem Galea nic nie odpowiedziala.- Powiedz mi cos wiecej o Sigmarze - poprosil Konrad.- Pol wieku po koronowaniu sie na cesarza - podjela opowiesc Galea - Sigmar powrocil w Gory Krawedzi Swiata, aby odniesc Ghalmaraza krasnoludom. Od tej pory nie widzialo go juz zadne ludzkie oko i uwaza sie, ze jego doczesne cialo zginelo. Cialo stanowi czesc materialnego swiata, ale dusza czesciowo jest Chaosem. W chwilach najwiekszego napiecia smiertelnik moze siegnac po wewnetrzne zasoby duszy i tym samym czerpac swoja moc bezposrednio z Chaosu. Po smierci ludzki duch powraca do Chaosu, aby przylaczyc sie do innych dusz albo oczekiwac na reinkarnacje. Niewiele dusz sie odradza, ale te, ktore to spotyka, staja sie coraz potezniejsze po kazdych powtornych narodzinach.Chaos jest niekiedy nazywany Morzem Zagubionych Dusz. Moga one zespolic sie w wieksza calosc, tworzac skupisko energii powstalej z polaczenia podobnych duchow. Te osrodki energii sa wiec stworzone przez sama esencje zycia i znane jako moce Chaosu. Albo bogowie Chaosu...I dlatego mozna twierdzic, ze ludzie uczynili bogow na swoj ksztalt i podobienstwo, podczas gdy sami bogowie wywierali wplyw na ludzkosc. Albo moze jest tylko jeden bog, a wszyscy inni sa jedynie jego rozmaitymi postaciami? Czy jest tylko jedna dusza, ktora dziela wszyscy ludzie? Czy ta jedna dusza stanowi czesc jednego boga, czy tez jeden bog jest czescia jednej duszy?Dobro i Zlo, Porzadek i Chaos. Czy jedno moze istniec bez drugiego? A moze sa jedynie odmiennymi przejawami tego samego wierzenia?Wiem tyle tylko, czego sie nauczylam. Poznalam wiele. Byc moze pewne sprawy wydaja sie sprzeczne, ale mozemy sie opierac jedynie na naszych wspomnieniach i naszej wierze w doswiadczenia nas samych i innych. A jednak ludzkie wspomnienia sa zawodne i nie mozna na nich calkowicie polegac. Moze zadne z nich nie sa prawdziwe, a moze tylko niektore. To, co mi powiedziales, moglo nigdy sie nie zdarzyc albo nie jest tym, za co je bierzesz. Moze krasnoludy nigdy nie mieszkaly w Starym Swiecie, a starodawna swiatynia, ktora odnalazles, mogla powstac poprzedniego dnia. Cos, o czym czytamy w ksiegach historycznych, moze zostalo napisane wczoraj, a kurz, ktory spoczywa na wytartych okladkach tych tomow, zostal stworzony zaledwie przed chwila. Nie ma i nie moze byc na to dowodu.Galea powiedziala Konradowi to i o wiele wiecej, a potem oznajmila, ze niczemu nie mozna wierzyc. On sam dobrze juz wiedzial, ze cos, co moglo byc prawda jednego dnia, nastepnego moglo stac sie falszem.- Czemu powiedzialas mi o tym wszystkim? - zapytal.- Poniewaz powinienes wiedziec - odparla.Patrzyl na nia, starajac sie przeniknac poza postac malej dziewczynki, poza jej kocie oczy.- Kim jestes?- Jestem ta, ktora zostala zbawiona. Wiele lat temu bylam opetana przez mroczna strone Chaosu. Przez dlugi czas bylam demonem.Konrad dobrze znal to slowo, ale z trudem mogl sobie wyobrazic, co oznaczalo.- Zostalam jednak wyzwolona przez potezniejsza sile, podobna do tej, ktora przyciagala cie w twojej wizji zycia po zyciu - ale nieskonczenie potezniejsza. I jej teraz sluze.Biala golebica usiadla na ramieniu Galei. Dziewczynka wziela ptaka do reki i zaczela gladzic jego piora. Golebica zaczela gruchac, podobnie jak czarny lampart mruczal, gdy gladzila jego siersc.- Co musze zrobic? - zapytal Konrad.- Musisz zrobic to, co musisz.- Kim jestem?Galea usmiechnela sie i pokrecila glowa. Konrad nie wiedzial, czy oznacza to, ze nie chce, czy tez, ze nie moze odpowiedziec.Schwycila golebice jedna reka i nagle rzucila ja w strone lamparta. Jeden kes, mlasniecie i ptak zniknal w gardle wielkiego kota.***Gdy Konrad wszedl do zimnej wody i zaczal plynac z powrotem, od razu pojawil sie drugi brzeg jeziora. Byl zadowolony i nie mial ochoty opuszczac wyspy, ale nie bylo juz niczego, o czym chcialby sie jeszcze dowiedziec. Dopiero gdy dotarl do drugiego brzegu, uswiadomil sobie, ze w gruncie rzeczy Galea powiedziala mu bardzo niewiele. Nie wszystko musialo byc prawda, o wiekszosci spraw juz wiedzial i niewazne, czy byla to prawda, czy nie. Galea wyjasnila istote Chaosu, ale jej interpretacja nie musiala byc prawdziwa.Pomimo wszystko, to czego sie dowiedzial, podnioslo go na duchu. Swiat mial sens, a on - powazna role do odegrania; nie watpil, ze w tym przypadku Galea powiedziala mu prawde. Dowiedzial sie, ze poza tym swiatem jest inny - rozleglejsza plaszczyzna istnienia i to, co dzialo sie w jednym, mialo znaczacy wplyw na wydarzenia w drugim. Wszystko bylo powiazane ze soba, tak samo jak laczyly sie ze soba wszystkie wazne osoby w jego zyciu. Jeszcze nie potrafil okreslic wzoru, ale przynajmniej wiedzial, ze istnieje i moze kiedys zdola zrozumiec go w calosci.Konrad nie dowiedzial sie niczego o swoim pochodzeniu, ale mialo to niewielkie znaczenie w porownaniu ze swiadomoscia swojej roli w dziejach. Przeszlosc byla juz nieistotna, poniewaz nie miala na niego wplywu. Wszystko, co bedzie robil teraz i w przyszlosci, bedzie mialo dla niego o wiele wieksze znaczenie.Gdy wyszedl z powrotem na brzeg, Wilk czekal na niego przy ognisku. Zapadl juz wieczor i Konrad popatrzyl na zachodzace slonce.- Nie wiedzialem, ze nie bylo mnie tak dlugo - rzekl, grzejac sie przy ogniu.- Wiesz, ze to byly trzy dni?- Trzy dni?- Tam czas biegnie inaczej.Konrad popatrzyl na miejsce, w ktorym do niedawna przebywal i kiwnal potakujaco glowa.- A teraz dokad? - spytal Wilk.Odpowiedz mogla byc tylko jedna. Wilk do tej pory byl przewodnikiem Konrada, ale ta rola dobiegla konca.- Do Altdorfu - odparl Konrad.- Ja rowniez. Jechalem w strone granicy, bo tam znajdowal sie nieprzyjaciel. Teraz wrog jest w stolicy i wiem, jak sobie z nim radzic - Wilk schwycil rekojesc miecza, wyciagajac do polowy klinge, a potem wsunal ja z powrotem do natluszczonej, czarnej pochwy tak gwaltownie, jakby wbijal ostrze w cialo przeciwnika.Konrad wciaz spogladal na wyspe Galei. Sprawiala wrazenie takiej malej, pograzonej w mroku, ale dobrze wiedzial, ze slonce ciagle swieci nad jej rozlegla przestrzenia."Wiem teraz, ze jestes wybrany - powiedzial Wilk po walce z mutantami w mundurach gwardii cesarskiej. - Tym, ktorego musze przyprowadzic". - I przywiodl go tutaj.Czy dlatego wiele lat temu Wilk uczynil Konrada swoim giermkiem? Czy wszystko, co zdarzylo sie w czasie nastepnych lat, mialo jedynie przywiesc go do Galei?Konrad przypomnial sobie, ze propozycja Wilka, aby zostal jego giermkiem, padla dopiero wowczas, gdy zobaczyl w jego dloni czarny kolczan z tajemniczym herbem.- Mozemy dotrzec do Marienburga w kilka dni - dodal Wilk. - A potem poplynac lodzia w gore Reiku do Altdorfu.Patrzac na miejsce, ktore sprawialo wrazenie wyspy na srodku jeziora, Konrad zastanawial sie, jak odbylo sie spotkanie Wilka z Galea. Jak dawno mialo ono miejsce i kto go tutaj przyprowadzil? I kto odwiedzil ja poprzednio, gdy poprosila o bransoletke, ktora przywiozl jej Wilk?Nie zapytal o to, poniewaz wiedzial, ze Wilk mu nie odpowie. Zastanawial sie jednak, czy ktoregos dnia sam tu powroci i bedzie stal w tym miejscu, w czasie gdy ktos inny poplynie przez jezioro. Moze przy nastepnej okazji powinien kupic nieco czerwonej wstazki i miec ja przy sobie do momentu, gdy nastapi czas, by zaprowadzic kogos do wiecznego dziecka. Rozdzial dziesiaty [top] Niecaly wiek temu Jalowe Krainy byly czescia Cesarstwa, jednak w miare uplywu lat burmistrzowie Marienburga uzyskiwali dla swojego miasta szereg zamorskich koncesji handlowych, ktore skrepowaly ruchy kupcow z wnetrza panstwa i sprawily, ze to Marienburg stal sie jednym z niewielu okien Cesarstwa na swiat. Przy poparciu Bretanii Jalowe Krainy ostatecznie dokonaly secesji i uzyskaly niepodleglosc.Brzegi ujscia Reiku dzielila mila, ale w delcie znajdowalo sie wiele wysepek i w rezultacie rzeka wpadala do oceanu przez szereg waskich kanalow. Marienburg zostal wybudowany na tych wlasnie wyspach i poszczegolne dzielnice miasta polaczone byly licznymi mostami. Tylko jeden kanal zostal poglebiony na tyle, aby mogly nim plywac najwyzsze nawet statki. Jego brzegi spinal jeden most, tak wysoko sklepiony, ze miescily sie pod nim najdluzsze maszty. Nazwany zostal Wysokim Mostem. Przebiegajacy pod nim glowny tor zeglugowy znajdowal sie w poludniowej czesci Marienburga, a na jego brzegach lezaly baseny portowe.Miasto otoczone bylo murami, ktore bronily przed napadami piratow i chronily suwerennosci panstwa, a przewazajaca czesc duzych domow przypominala fortece. Wilk wyjasnil, ze nalezaly one do bogatych rodzin kupieckich, ktorych przodkowie-zalozyciele sami byli zapewne piratami lub korsarzami. Konradowi zaimponowalo swego czasu portowe miasto Erengrad na granicy Kislevu, ktore jednak w porownaniu z rozmiarami i wspanialoscia najwiekszego portu Starego Swiata kojarzylo mu sie raczej z zapadla wioska rybacka.Razem z Wilkiem spogladali na miasto i polozona za nim rede w szerokiej zatoce, gdzie wszystkie statki staly na kotwicy oczekujac na przyplyw, ktory pozwoli im wejsc do portu. Jednostki byly najrozmaitszych ksztaltow i rozmiarow, a piloci i urzednicy celni przeplywali od jednego zagranicznego statku do drugiego na pokladach licznych lodek z powiewajaca flaga z herbem Marienburga - syrena trzymajaca miecz w prawej rece, a sakiewka monet w lewej.- Chodzmy sie napic - zaproponowal Wilk. - Chociaz, skoro znalazles sie w miescie, moze sie zdarzyc, ze kazda tutejsza karczma pojdzie z dymem.- Myslalem, ze jedziemy do Altdorfu.- Pojdziemy do jednej z portowych gospod. Tam najlatwiej znajdziemy jakis statek. A kiedy juz tam bedziemy, rownie dobrze mozemy sie odswiezyc po podrozy.- A jak zaplacimy za przejazd?- Mam troche pieniedzy - oznajmil Wilk i byla to chyba najbardziej zadziwiajaca rzecz, jaka Konrad kiedykolwiek od niego uslyszal.Przez caly czas sluzby u Wilka ogolna suma zarobkow Konrada nie przekroczyla garsci koron. Wilk od samego poczatku nigdy nie mial pieniedzy. Gdy podazali na granice Kislevu, dal jucznego konia za miejsca na pokladzie statku plynacego do Praag rzeka Lynsk. Wilk mial nadzieje zbic majatek, sluzac jako najemnik w kopalni zlota, i marzyl o niewyobrazalnych bogactwach zdobytych w zagubionej swiatyni krasnoludow.- A co ze spiskiem i planami zamiany cesarza na sobowtora? - zapytal, gdy jechali w strone Reiku.Obydwaj wiedzieli, ze jest to przyczyna ich powrotu do Altdorfu. Ale do tej pory nie rozmawiali na ten temat. Aczkolwiek Karl-Franz nie zaliczal sie do bezposrednich potomkow Sigmara, byl zarazem ostatni z jego dynastii - i dlatego musial byc chroniony.Jeszcze kilka miesiecy temu Konrad nie interesowal sie cesarzem, ale od tej pory wiele sie wydarzylo. Teraz orientowal sie, na czym polega jego misja i czego oczekuje od niego Sigmar.Poczatkowo nie chcial wyjawic wszystkiego, co sie z nim dzialo w czasie miesiecy, ktore minely od opuszczenia Kislevu, a teraz, kiedy znowu byl razem z Wilkiem, wszystko to przestalo miec jakiekolwiek znaczenie.- Skaven zrobil sobowtora cesarza - powiedzial. - Widzialem go.Swego czasu Konrad byl wiezniem Gaxara w lochach gleboko pod Middenheimem, ale podczas ataku ludzi na kryjowke skavenow, gdy Konrad walczyl ze Srebrnym Okiem, Gaxara widziano z jakims innym zakladnikiem. Litzenreich rozpoznal go jako cesarza. Nie mogl to byc prawdziwy Karl-Franz, lecz jego replika. Konrad widzial pozniej portrety cesarza - podobienstwo rzeczywiscie bylo calkowite.Nie byl to pierwszy sobowtor wykonany przez Gaxara. Szary Mag sporzadzil rowniez replike Konrada - ktora Konrad pokonal i zabil.- Skaven chcialby posiadac sobowtora Karla-Franza tylko dlatego, aby moc zamordowac prawdziwego cesarza i zastapic go marionetka - kontynuowal Konrad. - Gwardia cesarska musi nalezec do spisku i dlatego probowali mnie zabic, kiedy go wykrylem.- Mozliwe.- Mozliwe?- Byc moze gwardzisci stali sie wyznawcami Slaanesha, a bostwem skavenow jest przeciez Rogaty Szczur. Malo prawdopodobne, by te dwa kulty zechcialy ze soba wspolpracowac. Skaveni, ewentualnie, mogliby polaczyc swoje sily z hordami Nurgle'a, ale nie ze slugami wladcy rozkoszy. Predzej bym przypuszczal, ze poprzegryzaja sobie gardla.- Ale zwalczajace sie sily Chaosu niekiedy wspoldzialaja, gdy oczekuja, ze bedzie to korzystne dla wszystkich stron. Wiesz dobrze o tym. A zniszczenie cesarza, symbolu oporu ludzkosci, byloby doskonalym celem dla wyznawcow obu bostw.A Konrad domyslil sie, kto stworzyl ow sojusz przekletych - Czaszkolicy.Widzial go zaledwie dwa razy, ale przypominajaca szkielet postac zawsze kryla sie w cieniu, spiskujac i pociagajac za sznurki swych marionetek.To Czaszkolicy musial pokierowac spizowym rycerzem, wywabiajac Konrada ze swiatyni krasnoludow, a potem zadbal, aby zbroja znalazla sie na miejscu, aby pojmac Konrada po jego ucieczce z niewoli bandy Kastringa. Chcial, aby Konrad zginal, pochloniety przez zbroje Chaosu, ale jego plany zawiodly.Zapewne rowniez Czaszkolicy sprawil, ze Krysten wpadla w lapy Zuntermeina. Skazona stykaniem sie ze zdeprawowana wiara w Khorne'a w czasie niewiarygodnej podrozy z Kislevu do Altdorfu, stala sie zakladniczka kultu Slaanesha. Krysten byla przyneta, ktora miala zwabic Konrada, ale i tym razem udalo mu sie ujsc calo.I to Czaszkolicy mial Elysse...- Moze - powtorzyl Wilk. - Ale co mozemy zrobic?- Mozemy go ostrzec. Powiedziec mu, ze gwardia cesarska to sami zdrajcy, ze skaveni maja zamiar go zabic.- Chcesz powiedziec, ze trzeba mu wyslac list?- Nie!- Masz racje. Poczta nie jest juz taka jak dawniej. Pewnie doreczyliby go za pozno.Konrad spojrzal ostro na Wilka.- Nie traktujesz sprawy zbyt powaznie.Wilk popatrzyl na niego kpiarsko.- A ty zbyt sie nia przejmujesz.Zdawal sie wiedziec, ze Konrad ma inny motyw, by powrocic do Altdorfu, chociaz az do tej pory Konrad nie przyznal sie do tego nawet sam przed soba.Elyssa zostala skazona Chaosem i Konrad doszedl do wniosku, ze zostala zgubiona na wieki. Ale Galea byla kiedys przekleta w jeszcze wiekszym stopniu niz Elyssa, a jej dusza zostala zbawiona. Moze wiec i Elysse rowniez da sie ocalic?- Co, wedlug ciebie, powinnismy zrobic? - zapytal.- Jak sam powiedziales, ostrzec cesarza. Jezeli nie wrocil jeszcze do Altdorfu, poplyniemy rzeka do Talabheim i znajdziemy go tam.- Albo zatrzymamy sie w Altdorfie i sprobujemy zorientowac sie, co sie dzieje... i to powstrzymac.- Zwyciezyc gwardie cesarska, zwyciezyc skavenow, znalezc i zlikwidowac uzurpatora? Tylko we dwojke? - chociaz Wilk staral sie zachowac powage, nie potrafil ukryc usmiechu.- Masz lepszy pomysl?- Moze.Konrad czekal i czekal.- Co? - przynaglil go w koncu.- Napadniemy na miasto.- Tylko we dwojke?- Nie, z innymi. Zorganizujemy armie najemnikow, ktora zaatakuje Altdorf. Korzystajac z zamieszania, wslizniemy sie do miasta i sprawdzimy, co dzieje sie naprawde.- Zaatakujemy stolice Cesarstwa? Rzeczywiscie, niezle zamieszanie. A gdzie znajdziemy te armie?- Tutaj - Wilk wskazal miasto u ich stop. - Wszyscy nienawidza Altdorfu i jego mieszkancow, nawet ja - a przeciez stamtad pochodze. Altdorfczycy sa tacy zarozumiali wierzac, ze stanowia elite ludnosci Cesarstwa, a nawet Starego Swiata i innych krain. Ograbimy miasto, spalimy je!Konrad wytrzeszczyl oczy.Wilk wzruszyl ramionami.- Moze bedziesz mogl spalic kilka karczm, Konradzie. Te, w ktorych sprzedaja najgorsze piwo.- Jak zdolamy zorganizowac tu armie?- Mozemy zwolac tu taka armie, jaka bedziemy chcieli. Taka, ktora narobi wystarczajaco duzo halasu, zwroci na siebie uwage i da sie wyrznac, absorbujac mnostwo cennego czasu... podczas gdy my zrobimy to, co trzeba.Na granicy Wilk nie wahalby sie poswiecic grupy swoich ludzi, jezeli uznalby to za konieczne. Potraktowalby ich jako przynete, pozwalajaca zwabic klany Chaosu w pulapke, aby pozniej je unicestwic. Nigdy nie uwazal tych ludzi za prawdziwych wojownikow. Wiekszosc zoldakow, ktorzy nazywali siebie najemnikami, traktowal z rowna pogarda jak poganskie oddzialy, z ktorymi walczyli. Ich jedynym zadaniem bylo umrzec. Jezeli przed smiercia zdolali zabic troche nieprzyjaciol, Wilk uwazal to za dodatkowa premie.Mordercy, zlodzieje, bandyci, rzezimieszki, robactwo Cesarstwa - nazywali sie najemnikami wierzac, ze przywlaszczony sobie tytul uprawomocni ich tchorzliwe okrucienstwo. Z tego wlasnie powodu Wilk stwierdzil kiedys, ze woli uwazac sie za "zolnierza fortuny", poniewaz nie zyczy sobie, aby kojarzono go z rynsztokowymi smieciami, dzieki ktorym walka za pieniadze tak zle sie kojarzy.Gdy Wilk i Konrad po raz pierwszy przybyli do kopalni zlota, znajdowali sie tam juz ludzie wynajeci jako straznicy. Niewiele roznilo ich od gornikow, ktorzy bez wyjatku byli przestepcami i odbywali tu swoje wyroki. Straznicy prawdopodobnie uciekli z rodzinnych stron, aby uniknac wiezienia, natomiast gornicy mieli pecha, bo dali sie zlapac.Dopiero po objeciu dowodztwa przez Wilka zwerbowano prawdziwych zolnierzy, ludzi, ktorzy wiedzieli jak walczyc twarza w twarz, zamiast wbijac przeciwnikowi noz w plecy; szkolonych przez wiele lat, zdyscyplinowanych i poslusznie wykonujacych rozkazy - przynajmniej w wiekszosci przypadkow. Rabusie i mordercy wygineli, podczas gdy prawdziwi wojownicy spelnili swoje zadanie. Wtedy zawodowa armia Wilka zaczela spychac najezdzcow i zamiast czekac, by zaatakowali kopalnie, sama przejela inicjatywe.Marienburg znajdowal sie na granicy Starego Swiata i tu wlasnie gromadzily sie wyrzutki z wszystkich ziem i krajow, byl to bowiem najdalszy punkt, do ktorego mogli dotrzec. Miasto pelne bylo zbiegow, kryminalistow uciekajacych przed sadem i kara, dezerterow, ktorzy uciekli, gdy tylko ich statek zawinal do portu, bandziorow gotowych poderznac tuzin gardel za kubek gorzalki. Bylo to idealne miejsce, by zwerbowac oddzial pseudonajemnikow.- Znajdziemy nasza armie w portowych karczmach? - zapytal Konrad.- Otoz to. A przy okazji mozemy wypic pare kufelkow.Konrad rozesmial sie i pokrecil glowa.- Mam nadzieje, ze masz duzo pieniedzy. Bedzie ci potrzebna fortuna, zeby wyposazyc te armie i doprowadzic ja do Altdorfu.- Znajdziemy sponsorow - odparl Wilk. -Sfinansuja wyprawe za udzial w lupach.Konrad, sluchajac tych wyjasnien, obserwowal Wilka i zaczal sie zastanawiac, czy jego kompan rzeczywiscie ma zamiar ograbic Altdorf i tylko dlatego chce wrocic do stolicy Cesarstwa.- Beda sie spodziewali zabojczych lupow - zakonczyl Wilk. - I w jakims sensie beda mieli racje - usmiechnal sie paskudnie, blyskajac zaostrzonymi zebami.- Moze jednak lepiej przedostac sie do Altdorfu tylko we dwoch - zasugerowal Konrad.- O, nie - Wilk pokrecil glowa. - Wiedza, ze nie zostales zabity i spodziewaja sie twojego powrotu... Ale nie oczekuja najazdu. Im wiecej ludzi, tym lepiej.Konrad nie wyzbyl sie watpliwosci, ale uznal, ze dyskusja w tym momencie bylaby proznym zajeciem. Dojechali do brzegu rzeki, ktory wyznaczal granice miasta. Wlasciwy Marienburg zaczynal sie po drugiej stronie kanalu, ale przez lata na poludniowym brzegu rowniez wyrosly liczne budynki i cumowalo tu kilka statkow. Wozy oraz karety przeprawiano przez rzeke promem, ale jezdzcy i piesi mogli przedostac sie na drugi brzeg po Wysokim Moscie.Zblizal sie zmierzch. Niebo gwaltownie ciemnialo, gdy Konrad spojrzal na most. Przypominal dluga droge, ktora wije sie po zboczu gory, prowadzac w strone bram Middenheimu. Chociaz do Miasta Bialego Wilka docieralo sie po szeregu wiaduktow i szersza oraz wyzej polozona droga, szlak wiodacy do Marienburga byl tez bardzo malowniczy. Na poludniowym brzegu wzniesiona zostala wysoka, kamienna wieza, a droga wila sie wokol jej zewnetrznej strony, prowadzac coraz wyzej i wyzej.Glowny most w Erengradzie mial dluzsze przeslo, ale byl wzniesiony z drewna, a jego srodkowa czesc mogla byc podnoszona jak most zwodzony. Natomiast Wysoki Most zostal zbudowany w calosci z poteznych blokow kamiennych. Dopasowane do siebie, tworzyly szeroki luk utrzymywany wlasnym ciezarem. Na przeciwleglym, polnocnym brzegu most opieral sie o skaliste urwisko, do ktorego mocowaly go dwie solidne kolumny.Mytnik wzial od Wilka monety, a straznicy u podstawy wiezy ledwo zerkneli na nich i machnieciem reki kazali im ruszac dalej. Dwaj jezdzcy zaczeli wspinaczke. Ich konie wolno podazaly spiralna jezdnia ku wierzcholkowi stopniowo zwezajacemu sie ku gorze. Chociaz Konrad nie byl juz sluzacym Wilka, jak zazwyczaj prowadzil jucznego konia i obserwowal rozposcierajacy sie ponizej ciemniejacy krajobraz.Na wschodzie, tam skad przyjechali, znajdowaly sie pustynne tereny, ktore daly Jalowym Krainom swoja nazwe. Na polnocy, za zatoka, lezalo Morze Szponow o szarych i groznych wodach. Z poludnia, od Altdorfu, z glebi Cesarstwa plynela rzeka Reik, ktorej doplywy rozposcieraly sie daleko - do Czarnych Gor, Sudenlandu, Averlandu, Stirlandu, Gor Kranca Swiata, a na polnocy az do Kislevu. A przed nimi lezal sam Marienburg i wlasciwie widac bylo tylko to miasto i jego swiatla, wyspy i mosty, domy i sklepy, stajnie i karczmy, rynki i sklady, koszary i swiatynie, rzeki i statki.Most byl wezszy niz Konrad oczekiwal, a jego krawedzie chronione byly niskimi parapetami. Wiatr na tej wysokosci byl ostry, uderzal lodowatymi powiewami i Konrad cieszyl sie, ze na druga strone nie jest zbyt daleko.Jechal przed Wilkiem po kamiennym luku i ujrzal dwoch jezdzcow, zblizajacych sie z przeciwnej strony. Poczatkowo nie zwracal na nich uwagi, starajac sie nie myslec o tym, jak blisko jest krawedzi i jak daleko w dole jest rzeka.Pierwszy jezdziec byl niski, krepy i rudobrody - krasnolud. Drugi byl czlowiekiem w czarnych szatach z opuszczonym kapturem, o dlugiej, siwiejacej brodzie.Konrad sciagnal nieco cugle i zjechal na bok, dajac podazajacym z naprzeciwka wystarczajaco duzo miejsca na wyminiecie. W tejze chwili po raz pierwszy spojrzal dokladniej na krasnoluda - i rozpoznal go.Jednoczesnie uslyszal gniewny okrzyk Wilka:- Litzenreich!***Wilk dobyl miecza i zawrocil konia w strone maga, ale Ustnar zajechal mu droge. Krasnolud trzymal juz w dloni topor bojowy o podwojnym zelezcu, ktory do tej pory mial przewieszony przez ramie. Wilk byl w zbroi, ale z odkryta glowa, podczas gdy Ustnar ubrany byl w grube futra chroniace go przed chlodem.- Z drogi, kurduplu! - warknal Wilk. - Albo umrzesz pierwszy!- Nawet nie probuj - mruknal Ustnar, zataczajac luk toporem.- Czyzby byl jakis problem? - zainteresowal sie Litzenreich.- Problem? Problem! - wrzasnal Wilk, wskazujac mieczem maga. - To ty jestes problemem, sukinsynu! Ale nie na dlugo!- Wilk! - ostrzegl go Konrad, poganiajac konia. - On jest czarownikiem...Jedna blyskawica Litzenreich mogl cisnac plonace cialo Wilka poza parapet mostu - a przy okazji rowniez trupa Konrada.- Wiem - syknal Wilk. - I miedzy innymi dlatego musi umrzec! - machnal mieczem w strone Ustnara. - Precz!Krasnolud zatrzymal czarna klinge toporzyskiem i obaj popatrzyli na siebie wscieklym wzrokiem. Zaden z nich jeszcze nie probowal przelamac obrony przeciwnika, ale w ciagu kilku sekund mogla sie zaczac prawdziwa walka.Podmuch mroznego wiatru rozwial wlosy Konrada, ktory spojrzal w dol i ujrzal cien statku przeplywajacego waskim kanalem pod mostem. Ostatnie promienie slonca odbijaly sie od powierzchni rzeki, ktora wydawala sie byc bardziej oddalona niz w rzeczywistosci.Nie mial zadnych pretensji do Litzenreicha i Ustnara, ale Wilk byl jego towarzyszem i gdyby doszlo do walki, Konrad stanalby u jego boku. W normalnych okolicznosciach nawet tak zajadly wojownik jak Ustnar mialby niewielkie szanse z Wilkiem, ale te okolicznosci trudno bylo uznac za normalne, a czarownik byl idealnym sojusznikiem w kazdej bitwie.- Precz! - powtorzyl Wilk.Tym razem ciecie bylo szybsze i mocniejsze, ale Ustnar sparowal je z rowna zrecznoscia i sila.- Nie! - odparl Ustnar. - To ty odejdz! Z drogi! - i machnal toporem jeszcze szybciej, mocniej i blizej ciala przeciwnika.Konrad spojrzal na Litzenreicha.- Czy nie mozemy rozejsc sie w pokoju?- Nie! - zawolal Wilk i jego czarna klinga znowu wyskoczyla do przodu. Tym razem prawie sie nie powstrzymywal.- Pokoj! - parsknal Litzenreich. - On... ten facet... nie zna takiego slowa.- Facet! Nie dziwie sie, ze zapomniales, jak sie nazywam. Myslales, ze zginalem, prawda? Zostawiles mnie, zebym zginal. Ale teraz jestem tu, zeby cie zabic. Wilk! Tym wlasnie jestem. Nie bedziesz mial czasu zapomniec, bo to jest twoja ostatnia chwila!Kolejne ciecie mieczem, kolejny zamach toporem.- Nie rozumiem, dlaczego narzekasz - stwierdzil Litzenreich. - Przeciez nie umarles. Gdyby stalo sie inaczej, nie byloby cie tutaj.Wilk nie byl w nastroju do dyskusji. Zrobil finte w lewo, cofnal sie, a gdy Ustnar przechylil sie, aby sparowac cios, pochylil sie do przodu w strzemionach i zadal pchniecie. Ustnar uchylil sie w pore, sztych minal go i teraz Wilk musial robic unik przed spadajacym toporem krasnoluda.Obaj walczacy i ich konie zajmowali wieksza czesc szerokosci mostu i Konrad mogl jedynie obserwowac, jak pojedynek staje sie coraz bardziej zazarty. Litzenreich trzymal wodze swojego konia lewa reka i Konrad spodziewal sie, ze lada chwila wyciagnie prawa, by z wyprostowanych palcow strzelic w Wilka piorunem. Ale mozna bylo odniesc wrazenie, ze mag zadowala sie jedynie rola widza. A potem Konrad spostrzegl jego prawa reke albo raczej to, co z niej zostalo. Przewiazane kawalkiem skory przedramie czarownika konczylo sie na przegubie.To przez Litzenreicha Gaxar stracil prawa lape, chociaz Konrad nie wiedzial, w jakich okolicznosciach. A potem, gdy Litzenreich gleboko pod Altdorfem dostal sie do niewoli Szarego Maga, jego konczyny zostaly przybite do ziemi. Wtedy rozkazal Konradowi, aby uwolnil mu prawa dlon, aby mogl rzucac czary przeciwko atakujacym ich karlowatym troglodytom. Ale magowie nie mogli leczyc wlasnych ran i wszystko wskazywalo na to, ze okaleczona dlon Litzenreicha nie zagoila sie po tym, jak zostala sila oderwana od gwozdzia, ktorym byla przybita do skaly. Gaxar zginal, ale zemscil sie na magu.Gdy Konrad przygladal sie wczesniej Wysokiemu Mostowi, zauwazyl szereg postaci idacych po kamiennym przesle. Teraz uswiadomil sobie, ze kiedy razem z Wilkiem podazali stroma spiralna droga do gory, nie spotkali nikogo jadacego z naprzeciwka. Jedynymi osobami, ktorych napotkali na moscie, byli Litzenreich i Ustnar. Czterech jezdzcow, piec koni i poza nimi nikt inny nie probowal przejechac po moscie. Konrad odniosl wrazenie, ze cos jest nie w porzadku. Zapadajaca ciemnosc nie powinna byla przeszkodzic innym podroznym w przekraczaniu mostu z poludnia na polnoc.Wilk i Ustmar walczyli zajadle, wymieniajac ciosy. Litzenreich jednak zachowywal sie tak, jakby pojedynek niezbyt go interesowal. Odrzucil kaptur, przechylil glowe na bok nadsluchujac i wolno spojrzal w kierunku, z ktorego przyjechal wraz z Ustnarem. Drugi koniec mostu osadzony byl w stromym zboczu skalnym i czarny granit po obu stronach kolumn zostal wydrazony, tworzac przejscia prowadzace bezposrednio na most.Na horyzoncie zamigotal niewyrazny ksztalt. Wschodzil Morrslieb, mniejszy ksiezyc, tak wazny dla wyznawcow Chaosu.I nagle pojawili sie na moscie - grozne postacie pedzace w ich strone...- Skaveni! - wrzasnal Konrad, puszczajac wodze jucznego konia i wyciagajac miecz.Spojrzal przez ramie i zobaczyl jeszcze jedna bande szczuroludzi, pedzaca od strony wiezy z drugiej strony mostu. Trzej ludzie oraz krasnolud zostali zaatakowani z obu stron, przylapani na samym srodku przez dzikich napastnikow.Konrad zabil pierwszego. Zrobil unik przed zamaszystym ciosem i z rozwalonego cieciem owlosionego gardla prowadzacego atak stwora trysnela fontanna krwi. Drugi skaven zaatakowal mierzac sztychem w brzuch Konrada. Odbil cios glownia i pchnal bestie w wyszczerzona paszcze, gdy rozpedzona wpadla na jego konia.Wilk i Ustmar przerwali pojedynek i odwrocili sie - krasnolud, by bronic Litzenreicha, najemnik, aby przylaczyc sie do Konrada. Ich glownie ciely szarzujace na nich zmutowane szczury. Konrad widzial blyski jaskrawego swiatla padajace zza jego plecow, czul odor palonego miesa i wiedzial, ze Litzenreich walczy ze wspolnymi wrogami, korzystajac z magicznych mocy.Obaj z Wilkiem gorowali nad drapiezna horda, ale Konrad wolal w takich sytuacjach walczyc pieszo. Siedzac na konskim grzbiecie, zablokowany na moscie, pozbawiony przestrzeni pozwalajacej na jakis manewr, byl lepszym celem i latwiej byloby sciagnac go na dol. Zanim jednak zdazyl zsiasc, kon runal pod nim z podcietymi nogami. Wyskoczyl z siodla, a Wilk zrobil to samo. Walczyli teraz ramie w ramie.Skaveni bardzo rzadko bili sie walczac ostrze przeciwko ostrzu. Ich taktyka bardziej polegala na ataku przewazajacymi silami z zasadzki. Gniezdzili sie pod ziemia i woleli atakowac w cuchnacych tunelach, gdzie ich wzrok dawal im przewage w ciemnosci.Ale teraz postanowili walczyc na otwartej przestrzeni, na Wysokim Moscie. Wszystkie inne okolicznosci dzialaly jednak na ich korzysc - zasadzka, liczebna przewaga, nadciagajaca noc.Byli uzbrojeni w zabkowane miecze i zakrzywione ostrza osadzone na dlugich drzewcach. Konrad rozpoznal znak umieszczony na ich tarczach, proporcach i wytatuowany na ciele - krag z prowadzaca ku srodkowi pionowa linia i dwoma innymi liniami, biegnacymi od srodka do krawedzi kregu. Byl to klanowy znak skavenow, dowodzonych przez Gaxara, z ktorymi walczyl pod Middenheimem.Teraz skaveni chyba nie mieli dowodcy. Byli zajadli, silni, dzicy - zbyt dzicy. W czasie bitwy potrzebne bylo jednak cos wiecej niz sama sila - trzeba bylo posiadac mozg, nie tylko miesnie. Drapiezcy byli do tego stopnia opetani zadza krwi, ze ich przewaga liczebna stracila znaczenie. Wszyscy chcieli atakowac jednoczesnie i w rezultacie przeszkadzali sobie nawzajem. Wiele szczuroludzi ogarnietych szalem bojowym zostalo rannych szalenczymi ciosami zadawanymi przez ich wlasnych pobratymcow, ale nie zwazajac na nic, rzucali sie do przodu, ryczac i plujac.Poczatkowo Konrada i Wilka chronily jedynie ciala zabitych koni, ale wkrotce trupy zabitych skavenow powiekszyly te barykade.Konrad wypatrywal Srebrnego Oka. Gdyby tu sie znajdowal, tlumaczyloby to ten nieoczekiwany atak - obronca Gaxara chcial pomscic smierc swojego pana. Ale Konrad nigdzie nie mogl go wypatrzyc.Z mieczem w jednym reku i sztyletem w drugim, walczyl tak zaciekle, jak dawno tego nie czynil. Nocne powietrze przeszywaly wrzaski napastnikow oraz bojowe okrzyki jego i Wilka. Szczuroludzie wyli atakujac i wyli umierajac. Kamienie mostu byly sliskie od krwi skavenow, lsniacej w widmowym swietle Morrslieba.Konrad zadawal ciecia i sztychy mieczem, zabijajac z bezlitosna skutecznoscia. Odcinal konczyny i glowy, rozpruwal brzuchy i gruchotal kosci. Pomagal sobie nogami i sztyletem, kopiac rannych, zadajac ciosy tym, ktorych nie udalo mu sie skutecznie obezwladnic. Nawet na kikutach nog i rak wciaz mogli sie czolgac, wciaz mogli kasac.Nagle wszystko sie uspokoilo. Cisza nie zapadla, poniewaz wiele ohydnych bestii wylo jeszcze, gdy krew wyplywala z ich smiertelnych ran, a pluca chwytaly ostatni haust powietrza.- Jak za dawnych czasow - Wilk zwrocil sie do Konrada, spogladajac na scene rzezi i wycierajac rekawica krew z twarzy.W czasie starcia wydawalo sie, ze z obu koncow mostu atakuje ich caly legion nieludzi, ale wokol nich mozna bylo naliczyc zaledwie kilkanascie cial..Nagle rozlegl sie jeszcze jeden krzyk i ostatni, oszalaly skaven przeskoczyl pagorek trupow, rzucajac sie w strone Konrada i Wilka. Obaj zareagowali jednoczesnie, nabijajac stwora na swoje klingi - czarna i gwardyjskiego miecza. Szczuroczlek zachwial sie, szarpany drgawkami, i zawyl. Wilk zdazyl wyciagnac glownie z ciala umierajacej bestii, ale bron Konrada zostala wyszarpnieta z jego dloni. Probowal schwycic ja powtornie, ale reke mial sliska od krwi.Ostatni wrog zatoczyl sie na krawedz mostu, na prozno starajac sie wyjac miecz Konrada z piersi, ale udalo mu sie jedynie obciac pazury ostrzem klingi. Wpadl na niski parapet, zatoczyl sie i przewrocil do tylu. Zaczal spadac w dol, w strone powierzchni Reiku, az jego przedsmiertne, pelne bolu wycie stawalo sie coraz cichsze.- Wszystko w porzadku? - zapytal Wilk.- Chyba tak - Konrad byl caly zachlapany lepka krwia, ale tylko niewielka jej czesc wyplywala z jego ran.Odwrocili sie w strone Litzenreicha i Ustnara, ktorzy rowniez ocaleli. Ich konie takze zostaly zabite, a wokol pietrzyl sie stos zakrwawionych i osmalonych ohydnych stworow. Mag i krasnolud popatrzyli na Konrada i Wilka.- Rozejm - zaproponowal Konrad, zwracajac sie jednoczesnie do Wilka i Litzenreicha.Ustnar opieral sie na ociekajacym krwia toporze. Wiadomo bylo, ze zrobi wszystko, co poleci mu czarownik.- Bardzo dobrze - zgodzil sie Litzenreich. - Wyglada na to, ze mamy wspolnego wroga, co jest dobrym punktem wyjscia do negocjacji.- Sprawa nie jest zakonczona, Litzenreich - oznajmil Wilk, ale rowniez przytaknal skinieniem glowy. A potem powiedzial Konradowi: - Ale przede wszystkim trzeba sie napic...Chcial podac Konradowi miecz, aby oczyscil klinge, ale przypomnial sobie, ze minelo juz wyznaczonych piec lat sluzby. Wytarl bron o derke pod siodlem i wyjal to, co bylo mu potrzebne z jukow zabitego konia. Jeden ze skavenow drgal jeszcze, wiec Wilk dobil go paroma kopniakami.- Gdyby mieli choc troche rozsadku - powiedzial - poczekaliby, az pozabijamy sie nawzajem.Litzenreich powiedzial cos do Ustnara ogladajacego trupy skavenow. Konrad, ktory utracil miecz, zaczal ogladac bron, ktora poslugiwali sie napastnicy. Byla jednak powazna roznica pomiedzy poslugiwaniem sie mieczem gwardii cesarskiej, uzywanym jedynie przez wyznawce Chaosu, a bronia, ktora zawsze nalezala do jednego z przekletych. Pozostawil na miejscu ich skazone klingi, nie dotykajac ich nawet.Stwory musialy ocalec ze szturmu na ich leza pod Middenheimem. Miasto Bialego Wilka znajdowalo sie w odleglosci setek mil, ale prowadzilo z niego do Marienburga jedno z podziemnych przejsc, ktore laczyly wszystkie miejsca zamieszkane przez skavenow. Wszedzie, gdzie zyli ludzie, najprawdopodobniej znajdowaly sie rowniez leza szczuroludzi.Dlaczego jednak ten klan przybyl do Jalowych Krain? Prawdopodobnie ich cel byl tylko jeden - aby jego, Konrada, odnalezc i zabic. Litzenreich takze mial ogromny udzial w zniszczeniu gniazda skavenow gleboko pod Altdorfem. Szczuroludzie byc moze chcieli rowniez zemscic sie na magu.- Skad znasz Litzenreicha? - zapytal Konrad.- Z Middenheimu. To bylo... - Wilk przerwal. - Znasz go? No tak, przeciez wiesz, ze jest magiem.Konrad kiwnal glowa.- Spotkalismy sie.Wilk czekal na dalsze wyjasnienia, ale poniewaz sie ich nie doczekal, mowil dalej:- Gdy przybylem do Ferlangen i spotkalem ciebie, przybylem prosto z Middenheimu. Tam Litzenreich niemal stal sie przyczyna mojej smierci.Wilk i Litzenreich...Kolejna nitka w pajeczynie spowijajacej Konrada. Jej pasma zaciskaly sie coraz bardziej, jak petla na gardle. Rozdzial jedenasty [top] Wilk i Ustnar szli przodem w strone zejscia z mostu, trzymajac miecz i topor w pogotowiu na wypadek nastepnego ataku. Doszli do polnocnej krawedzi, obok kamiennych kolumn, i przez wykuty w skale tunel skierowali sie do serca Marienburga.Mytnik urzedujacy przy wejsciu na most lezal martwy, zolnierze w wartowni rowniez byli zakrwawionymi trupami, zmasakrowanymi przez skavenow. To samo musialo sie stac z ludzmi z drugiej strony mostu.Gdy cala czworka ostroznie zjechala kreta droga z Wysokiego Mostu, Mannslieb wzeszedl na wschodzie, rozpraszajac cienie, ktore mogly kryc nastepnych wrogow, i oswietlajac droge do miasta. Nizej pod nimi widnialy swiatla domow, slychac bylo glosy, a po ulicach przesuwalo sie pare niewyraznych ksztaltow. Nikt jeszcze nie zdawal sobie sprawy z tego, co stalo sie zaledwie sto metrow dalej, wysoko nad ich glowami.I chyba nikt sie nie dowie. O swicie na moscie zapewne nie bedzie juz ani jednego martwego zwierzolaka, poniewaz ich ciala znikna w ciagu nocy, usuniete przez skavenow z Marienburga. Pozostana jedynie ciala tajemniczo zamordowanych straznikow i piec zabitych koni.Dotarli do rzeki niedaleko miejsca, gdzie pochylnia opadala ku zimnym i ciemnym wodom Reiku. Konrad wszedl prosto do rzeki. Wciaz trzymajac sztylet w prawej rece zanurzyl sie calkowicie, aby zmyc pokrywajaca jego cialo i odziez posoke skavenow, a takze obmyc rany. Wilk w czasie walki mial na sobie czarna zbroje, wiec musial zmyc z metalu krew, mozg i okruchy kosci zabitych bestii, zanim zaschna w smierdzaca skorupe. Pochylil sie przy krawedzi wody i umyl twarz.Jezeli bylo to w ogole mozliwe, Ustnar byl jeszcze bardziej brudny niz Konrad. Brode i wlosy mial posklejane krwia skavenow. Mimo to bardzo niechetnie zabral sie do mycia. Stal i przygladal sie, jak Konrad zdejmuje ubranie, az wreszcie jego obrzydzenie do pokrywajacych go cuchnacych szczatkow wzielo gore nad niechecia do wody. Sciagnal wierzchnie futra, a potem wolno wszedl do rzeki i z glowa zanurzyl sie pod powierzchnie, nie wypuszczajac jednak z dloni topora. Konrad i krasnolud stali od siebie w odleglosci dwoch metrow, obserwujac sie czujnie, ale nie odezwali sie ani slowem.Tylko Litzenreich nie zostal splamiony wraza krwia, wiec czekal na gorze pochylni. Trzymal przed soba rece, jakby je badal, porownujac lewa dlon z miejscem, gdzie powinna znajdowac sie prawa.Bez wzgledu na to, jak dokladnie Konrad myl swoje cialo i ubranie, nie mogl sie pozbyc cuchnacego odoru smierci. Aby sie oczyscic, powinien sie wymoczyc w goracej wodzie, a ubranie spalic. Wyszedl z rzeki na nabrzeze, wyzal koszule i ja nalozyl. Wykonujac te czynnosci, dygotal z zimna i slyszal, jak Ustnar kicha za jego plecami. Cieszyl sie, ze jego wlosy nie sa tak dlugie jak u krasnoluda, i ze odrastajaca broda nie jest tak gesta jak dawniej.- Musimy znalezc jakies miejsce na nocleg - odezwal sie do niego Wilk. - Gdzies, gdzie bedziesz mogl sie osuszyc i ogrzac, a ja - oczyscic.- Przylaczymy sie do was - oznajmil Litzenreich.- Doprawdy? - zapytal Wilk.- Musimy omowic rozne sprawy.- Niczego nie bede z toba omawiac, ty zdradziecki sukinsynu. Zniknij mi z oczu, zanim... - Wilk schwycil za rekojesc miecza i Ustnar wbiegl po pochylni, aby stanac pomiedzy nim a Litzenreichem.- Powinnismy zachowac nasz rozejm - powiedzial mag. - Mamy chyba wspolne interesy. Wszak znalezlismy sie na moscie dokladnie w tym samym momencie, chociaz podazalismy w przeciwnych kierunkach, i tak samo jak wy, zostalismy zaatakowani przez te bestie. Czy to nasze spotkanie bylo tylko zbiegiem okolicznosci?- Tak!Wilk poczul, ze Konrad mu sie przyglada i wzruszyl ramionami.Przypadek, szansa, szczescie. Wilk nie wierzyl w nic takiego.- No dobrze - zgodzil sie. - Porozmawiamy.Tak tez zrobili.Istnienie Marienburga zalezalo od morza i wpadajacej do niego rzeki. Bylo to miasto polozone w rownym stopniu na ladzie, jak i na wodzie. Jego mosty byly czyms wiecej niz tylko polaczeniami pomiedzy poszczegolnymi dzielnicami. Stanowily czesc miasta w takim samym stopniu jak kazda z jego ulic. Byly wybudowane nad woda, a nie na ladzie, ale najszersze z nich w niczym nie ustepowaly ulicom w dowolnej czesci Cesarstwa. Wzdluz mostow wznosily sie domy, sklepy i karczmy.Czterech sojusznikow z przymusu znalazlo pokoje w gospodzie "Pod Osmioma Dzwonami", stojacej na srodku jednego z mostow przerzuconych nad Tussenkanal, jednym z wielu odgalezien Reiku. Pierwszym zadaniem Konrada byla wanna z goraca woda, drugim - komplet nowego ubrania. Odziez zapewne nalezala poprzednio do jakiegos goscia, ktory nie byl w stanie zaplacic rachunku, ale byla o wiele czystsza od tej, ktora wyrzucil.Wilk zazadal, aby wieczerze podano im do pokoju, dzieki czemu jego rozmowy z Litzenreichem nie mogl uslyszec nikt niepowolany. Bylo juz za pozno, aby ukryc fakt, ze cala czworka jest razem. Ustnar prawie sie nie odzywal przez caly wieczor, a Litzenreich zachowywal sie tak, jakby jego towarzysz w ogole nie istnial. Krasnolud siedzial z toporem u boku, gotow rozsiekac Wilka, gdyby ten tylko osmielil sie zagrozic magowi. Pas z przywieszonym czarnym mieczem Wilka byl przewieszony przez oparcie krzesla.Konrad byl rownie malomowny. Mial niewiele do powiedzenia, ale uznal, ze moze wiele sie dowiedziec, sluchajac. W czasie jedzenia z trudem udawalo mu sie trzymac oczy otwarte. Po raz pierwszy od wielu tygodni przebywal w zamknietym pomieszczeniu i bylo mu cieplo. Zar bijacy od ognia wprawial go w odretwienie, a przeciez jeszcze przed walka ze szczuroludzmi byl zmeczony dluga podroza do Marienburga i wolalby raczej wyspac sie niz jesc.- Przechodzilem mostem, zeby wsiasc na lodz do Altdorfu - wyjasnil Litzenreich. - A ty?Wilk zastanawial sie moment, zanim udzielil odpowiedzi. Wyraznie nie dowierzal magowi, co Konrad mogl doskonale zrozumiec, i mial opory przed wyjawieniem swoich zamiarow. Powoli zul kes baraniny, potem obejrzal dokladnie chrzastke wydobyta z ust, az wreszcie podjal decyzje, co powinien odpowiedziec.- Dopiero co przyjechalismy do Marienburga i rowniez mamy zamiar poplynac do Altdorfu - oznajmil zgodnie z prawda.- Przebywalem tu jakis czas, ale uznalem, ze nadeszla pora wrocic do stolicy.- Wrocic?- Bylem gosciem altdorfskiego garnizonu. To dluga historia, ale twoj przyjaciel... - Litzenreich wskazal widelcem Konrada.- Konrad - rzekl Wilk.- Tak, troche o tym wie - czarownik potarl kikut prawej reki. - Podazalem dalej w dol rzeki, chociaz nie rzeka. Wreszcie dotarlem do Marienburga. Bylem zdania, ze doskonale nada sie do moich celow. Poniewaz jest portem, mozna tu znalezc wszelkie udogodnienia, jezeli sie wie, gdzie szukac i o kogo pytac. I jezeli mozna zaplacic zadana cene. Oczywiscie wiesz, o jakiej substancji mowie, prawda?- O spaczeniu - warknal Wilk i popatrzyl najpierw na Litzenreicha, a potem na Konrada, uswiadamiajac sobie, ze ow tajemniczy pierwiastek polaczyl tych dwoch mezczyzn. - Wiesz, czym jest spaczen?Konrad skinal glowa. Wiedzial, albo uwazal, ze wie, ale zdawal sobie rowniez sprawe z tego, ze niczego nie moze byc pewny.- Spaczen jest wytworem Chaosu - rzekl Wilk. - A Chaos jest zrodlem calej magii. Czy wiesz o tym?Konrad ponownie skinal glowa, chociaz nie uswiadamial sobie, kiedy sie o tym dowiedzial. Moze byla to jedna z rzeczy, o ktorych powiedziala mu Galea albo stopniowo zaczal zdawac sobie sprawe z tego faktu w czasie swoich kontaktow z Litzenreichem.- Magia i Chaos sa takim samym zlem - oswiadczyl Wilk.Litzenreich rozesmial sie, rozpryskujac jedzenie po calym stole i pokrecil z niedowierzaniem glowa.Konrad doszedl do wniosku, ze Wilk jest uprzedzony do magii, poniewaz z jej powodu spotykalo go w zyciu samo zlo - poczynajac od zdrady brata, a konczac na tym, co uczynil mu Litzenreich. W chwili obecnej Konrad nie wierzyl juz we wszystko, co uslyszal od Wilka - czy kogokolwiek innego. Wiazanie magii ze zlem bylo zbyt wielkim uproszczeniem. Moze Litzenreich mial racje: Chaos wcale nie musial byc zlem. Po prostu byl, stanowil czesc tego swiata. Skutki dzialania Chaosu, zarowno pozytywne, jak i negatywne, mozna bylo roznie interpretowac.- Magia uratowala mi zycie - stwierdzil.- Nauka - poprawil go Litzenreich.Konrad jednak nie mial na mysli sposobu, w jaki zostal wydobyty ze spizowej zbroi. Podniosl do gory prawa dlon.- Tamten elf - rzekl do Wilka. - Pamietasz?Litzenreich spojrzal na reke Konrada, a potem przeniosl wzrok na swoja.- Zostales wyleczony przez elfa? - zapytal i Konrad skinal glowa. - Szkoda, ze nie moglem znalezc zadnego, zeby mi pomogl. Sadzilem, ze magia elfow dziala tylko na elfy, ale twoje slowa dowodza, iz ich sztuka bez przerwy sie rozwija. Dlatego wlasnie musze wrocic do Altdorfu. Musze miec wiecej spaczenia, zeby dalej prowadzic badania. W Marienburgu jest go bardzo malo.- I przypuszczasz, ze ci pomozemy? - spytal Wilk.- Wierze, ze bedziemy pomagali sobie nawzajem. Po co chcesz sie dostac do Altdorfu?Wilk spojrzal na Konrada, a potem odpowiedzial Litzenreichowi.- Nie mamy nic szczegolnego do roboty, wiec pomyslelismy, ze moglibysmy uratowac cesarza i ocalic Cesarstwo. Konrad mi powiedzial, ze skaveni maja zamiar wyrzadzic jakas psote i ze kopia Karla-Franza czeka, aby zastapic oryginal.- Zgadza sie. Zostala sporzadzona przez Gaxara.- Gaxara!- Tak, ale on juz nie zyje. Konrad zabil go w katakumbach Altdorfu, kiedy uciekalem - zerknal na prawa reke. - Albo raczej moja wieksza czesc.Konrad obserwowal Wilka, ktory wyszczerzyl zeby w grymasie wscieklosci. Oczy jego towarzysza byly szeroko otwarte, piesci zacisniete, a miesnie przypominaly napiete powrozy.Litzenreich przewiozl do Middenheimu uwiezionego w spizowej zbroi Konrada, ktory gleboko pod tym miastem po raz pierwszy zetknal sie z Gaxarem w jego skaveniej postaci. Ale na dlugo przedtem wlasnie w Middenheimie Litzenreich porzucil Wilka, skazujac go na niemal pewna smierc. Najwidoczniej ta zdrada miala jakis zwiazek z Gaxarem. Czy to Szary Prorok niemal go zabil?Wilk i Gaxar...** *Mozna bylo odniesc wrazenie, ze Konrad niczego nie zrobil z wlasnej, nieprzymuszonej woli i jedynie odgrywa wyznaczona mu role. Bez wzgledu na to, co robil, zawsze mogl sie poruszac wylacznie w granicach skomplikowanej sieci, ktorej nici laczyly wszystko, co znal.Teraz siedzial, przygladal sie i sluchal, jak Wilk i Litzenreich, ktory zdazyl juz opowiedziec jego kompanowi o niedawnych wydarzeniach w Middenheimie i Altdorfie, planuja nastepna czesc jego zycia.- Byles bardzo zajety, Konradzie - stwierdzil Wilk. - Zawsze chcialem jeszcze raz spotkac sie z Gaxarem i wyrownac z nim rachunki, ale wyglada na to, ze oszczedziles mi klopotu - spojrzal na Litzenreicha i mowil dalej: - Ale skoro Gaxar nie zyje, co stalo sie ze stworzonym przez niego uzurpatorem? Czy on rowniez umarl?- Niekoniecznie - odpowiedzial Litzenreich. - Gaxar musial ozywic zwloki, przeksztalcajac je na obraz i podobienstwo cesarza. Sobowtor byl juz ozywiencem, wiec niby jak mogl umrzec?- Ale bez skavenskiej magii, ktora utrzymywalaby go w calosci, rozpadlby sie calkowicie.- Jestem pewien, ze replika ciagle istnieje. Najtrudniejsza sprawa bylo jej stworzenie i dlatego uwazam, ze w dalszym ciagu moze funkcjonowac. Istnieje wielu Szarych Magow, ktorzy moga sie tym zajac. Nawet bez Gaxara skaveni sa w stanie zrealizowac swoj plan i zamienic cesarza.Konrad tak wlasnie podejrzewal, ale zdawal sobie sprawe, ze Litzenreicha wcale nie obchodzi los cesarza. Czarownik przyznal przeciez, ze zalezy mu wylacznie na spaczeniu. W Altdorfie znajdowali sie skaveni, co oznaczalo, ze jest tam rowniez ta magiczna substancja. Musial jednak przekonac Wilka, ze szczuroludzie w dalszym ciagu zagrazaja Karlowi-Franzowi i ze tylko on moze zapobiec niebezpieczenstwu.Byc moze byla to nawet prawda, albo jej czesc.Litzenreich byl wiezniem skavenow w katakumbach pod Altdorfem i nie mial ochoty ponownie dac sie zlapac. Musial wierzyc, ze jego powrot do stolicy bylby mniej niebezpieczny, gdyby Wilk i Konrad pomagali jemu, a on im.- Nasze interesy sa zbiezne? - rzekl Wilk, powtarzajac jedno z poprzednich zdan Litzenreicha.- Tak.Wilk wzruszyl ramionami.- Moze.- Tak - nalegal Litzenreich.- W takim razie pojedziemy do Altdorfu razem.Konrad przez chwile zastanawial sie, czy Litzenreich przekonal Wilka przy pomocy swoich sil magnetycznych. Obaj rozmowcy siedzieli naprzeciwko siebie i mag patrzyl w czasie rozmowy prosto na Wilka. Gdy ten jednak spojrzal na Konrada, z jego spojrzenia mozna bylo wywnioskowac, ze z przyjemnoscia poderznalby magowi gardlo.- Dobrze - zgodzil sie Litzenreich, podnoszac w toascie kielich z winem.Wilk i Konrad podniesli kufle. Ustnar popatrzyl przez okno na pograzone w mroku miasto i beknal.- Kiedy odplywamy? - spytal mag.- Gdy tylko bedzie gotowa nasza armia.- Nasza armia?- Ustnar ze swoim toporem moze sie przydac - stwierdzil Wilk. - Ty rowniez potrafisz zrobic pare sztuczek, ale zeby dostac sie do stolicy, potrzeba bedzie czegos jeszcze. Mamy zamiar najechac Altdorf na czele armii najemnikow.- Uwazasz ten pomysl za rozsadny?- Nie wiem, ale to nasza najlepsza szansa.- Jezeli wymaszerujesz z najemnikami na Altdorf, beda wiedzieli, ze nadchodzimy.- Beda o tym wiedzieli, gdy tylko zaczne werbunek. A poza tym, poplyniemy rzeka, a nie pomaszerujemy.- Rozumiem - powiedzial Litzenreich, kiwajac glowa. Wypil lyk wina, a potem wytarl usta grzbietem lewej dloni. Na srodku dloni, tam gdzie byla przybita do ziemi, widniala zaogniona szrama. - Manewr pozorujacy? Uwazam, ze najlepiej byloby, gdybysmy poszli tylko w czworke. Czy tak zrobimy, gdy twoje wojska zaatakuja miasto?- Tak.- Czy werbunek najemnikow nie zajmie zbyt duzo czasu?- Moze.- Mam lepszy pomysl.Wilk westchnal.- Jaki?- Zamiast werbowac armie, a potem wynajmowac lodzie, zeby ja przewiezc, czy nie lepiej byloby zmobilizowac jeden lub dwa pirackie okrety? W Marienburgu sa cesarscy szpiedzy, ktorzy szybko zorientuja sie, co sie dzieje i zamelduja do stolicy. Zeby jednak sie upewnic, ze dowiedza sie o planowanym ataku, namowimy bandytow, aby w czasie rejsu w gore rzeki spalili pare wiosek nad Reikiem. Sadze, ze nie powinnismy miec z tym trudnosci.Wilk popatrzyl ze zdziwieniem na Litzenreicha. Najwyrazniej strategiczne myslenie maga wywarlo na nim wrazenie i jednoczesnie bylo widac, ze nie chce dac tego po sobie poznac.- Byc moze - powiedzial i przytaknal ruchem glowy. - Powinnismy zejsc ze statkow daleko przed Altdorfem, poniewaz wladze nie dopuszcza, aby doplynely gdzies w poblize miasta. Najprawdopodobniej zablokuja rzeke, zeby nie dac piratom szansy na przeprowadzenie ataku, i wysla wojska, by ich zniszczyly. Juz samo to powinno wystarczajaco odwrocic uwage i ulatwic nam dostanie sie do miasta.- Doskonale - rzekl Litzenreich. - Ocalimy cesarza przed skavenami, a za swoje uslugi zazadam tyle spaczenia, ile zdolaja odnalezc.Mozliwe, ze beda musieli stawic czolo czemus wiecej niz tylko skavenom, pomyslal Konrad, ale pewnie Litzenreichowi jest to obojetne. Jedyna rzecza, jaka kiedykolwiek sie interesowal, byl spaczen, a zmutowane szczury byly najbardziej prawdopodobnym zrodlem uzyskania tej substancji. Dlatego planowal powrot do stolicy, zanim jeszcze spotkal Wilka i Konrada.- Pomimo moich talentow - dodal Litzenreich, przenoszac spojrzenie z Wilka na Konrada, a potem na Ustnara - zawsze lubie miec wsparcie zrecznych wojownikow z bronia na podoredziu.- Bedzie ci potrzebny nowy miecz, Konradzie - zauwazyl Wilk.- A co z lukiem i strzalami? - spytal Konrad.- Chlopska bron - odparl Wilk, usmiechajac sie lekko.Strzala z luku Konrada ocalila Wilka przed zlozeniem w ofierze przez gobliniego czarownika. Gdy Konrad wszedl do podziemnej swiatyni, w ktorej trzymano Wilka, szaman zginal pierwszy.- Nigdy nie miales wlasnego miecza, prawda? - mowil dalej Wilk. - A wiec najwyzsza pora - dotknal rekojesci czarnego miecza, a Ustnar schwycil za toporzysko.- Kowal Magnin cieszy sie dobra opinia - ciagnal Wilk, nie zwracajac uwagi na krasnoluda. - Mozemy mu zlozyc wizyte po zakonczeniu naszych spraw w Altdorfie.- Jezeli chcesz miecz - powiedzial Litzenreich - moze bede mogl pomoc.- Potrafisz zrobic magiczny miecz? - parsknal szyderczo Wilk.- Ustnar zna najlepszego miecznika w Marienburgu - zauwazyl Litzenreich, pierwszy raz wspominajac o krasnoludzie. - Jak sie nazywa?- Barra - mruknal Ustnar.- Zrobil Ustnarowi nowy topor. Polecilbys jego umiejetnosci?- Tak, panie.- Jezeli chcesz miecz, Barra ci go zrobi.- Moge obejrzec topor? - zapytal Wilk, wyciagajac reke.- Obejrzec mozesz - odparl Ustnar i popatrzyl na swoja bron o podwojnym zelezcu. - Ale, zeby go dotknac, bedziesz musial wyciagnac go sobie z glowy.Wilk usmiechnal sie.- Pewnego dnia, Ustnarze, wrocimy do tego, co nam dzisiaj przerwano - odwrocil sie do Konrada. - Chcesz miecz?Konrad wzruszyl ramionami.- Nie mam miecza i oczywiscie potrzebuje go, ale nie wiem, czy chce miec go na wlasnosc. Gdy przychodzi do walki, wazny jest czlowiek, nie bron.- Czlowiek i bron. Kiedy bede szukal jakichs piratow, ktorzy zechcieliby sprobowac sil w grabieniu Altdorfu, mozesz kazac zrobic sobie miecz. Jestem pewien, ze Ustnar z radoscia przedstawi cie Barrowi.Konrad i Ustnar popatrzyli po sobie.- Z radoscia - mruknal Ustnar.- Litzenreich moze sie przydac - stwierdzil Wilk, gdy mag i krasnolud poszli.- Podobnie mysli o nas - odparl Konrad.- Dopoki on i my mamy o sobie takie same zdanie, wszystko powinno dobrze sie ulozyc. Wole miec Litzenreicha przy sobie, bo dzieki temu przynajmniej dokladnie wiem, gdzie ten skurwysyn jest.- Czy zrobimy tak, jak mowiles? Znajdziemy bande piratow, zeby zaatakowac Altdorf?- Tak.- W jaki sposob chcesz ich namowic?- Obietnicami o niewyobrazalnych bogactwach - poniewaz Altdorf jest najbogatszym miastem Cesarstwa i Starego Swiata - i klamstwami. Przekonam ich, ze stolica jest dojrzalym owocem, gotowym do zerwania, a ja mam klucz od sadu - usmiechnal sie. - Przeczytalem to kiedys w ksiazce, chociaz mam wrazenie, ze dotyczylo jakiegos haremu w Arabii.- Uwierza ci?- Nie wiem, ale to moje zmartwienie. Pomysl, jakiego rodzaju miecz chcialbys miec. Kiedy bedziesz juz mial wlasna bron, przygotowana wedlug twoich wymagan, nigdy wiecej nie bedziesz chcial uzywac innej klingi.O tym wlasnie myslal z zatroskaniem Konrad, gdy poszedl do swojego pokoju. W czasie minionych lat utracil tyle mieczy... Ten, ktory dzisiaj wyrwano mu z dloni, byl po prostu ostatnim z dlugiej serii. Lamaly sie w walce albo psuly na skutek zetkniecia z jadowita krwia wroga. Miecz byl tylko mieczem, narzedziem do zabijania. Jedne byly lepsze od drugich, ale nauczyl sie poslugiwac wszystkimi typami. Uczyli go specjalisci, najemnicy sluzacy na granicy, ktorych Wilk wyznaczal jako jego instruktorow, i uczyl sie sam.Chociaz czul sie znuzony, sen nie chcial nadejsc. Zbyt silnie przezywal wydarzenia minionych godzin, a takze to, co czekalo go w najblizszych dniach.Zostali zaatakowani przez horde skavenow, co oznaczalo, ze wrogowie juz wiedzieli o ich obecnosci w Marienburgu. Miasta zawsze wzbudzaly w Konradzie niepokoj. Malenki pokoj w "Osmiu Dzwonach" przypominal pulapke. Pomimo przeciagu, lezal przy otwartym oknie ze sztyletem w reku w nadziei, ze jesli karczma zostanie napadnieta, bedzie mogl skoczyc do przeplywajacej w dole rzeki.Konrad zastanawial sie nad planem ataku na Altdorf. Byl pomyslany jako dywersja, dzieki ktorej cala czworka latwiej przedostanie sie do miasta. Ale co bedzie, jezeli piratom uda sie przedrzec przez linie obrony miasta? Co bedzie, jezeli skorumpowana gwardia cesarska i wszystkie inne armie przekletych, ktore potajemnie zamieszkiwaly Altdorf, przylacza sie do napastnikow, aby spalic i zlupic stolice? Czy nie o to wlasnie chodzilo legionom Chaosu?Wszystko, co pozostanie ze stolicy cesarstwa, stanie sie ruinami i zgliszczami, idealnym srodowiskiem dla skavenow. Szczuroludzie juz nie beda dluzej zamieszkiwaly labiryntow pod miastem, poniewaz caly Altdorf bedzie nalezal do nich. Rozdzial dwunasty [top] - Ustnar? Jak topor?- Swietnie.W ustach Ustnara byl to prawdziwy komplement, najprawdopodobniej cos, co niemal mozna bylo uznac za przejaw entuzjazmu. Bez przerwy jednak mine mial obojetna.Barra rowniez byl krasnoludem, ale jego geste wlosy i broda byly niemal biale. Sprawial wrazenie rownie szerokiego jak wysokiego, tors i konczyny pokryte mial poteznymi miesniami. Mimo chlodu byl rozebrany do pasa, mial na sobie jedynie kilt i sandaly. Cialo splywalo mu potem - musial wyjsc na zewnatrz, aby ochlonac. Za drzwiami, przed ktorymi stal Barra, Konrad dostrzegl blask zarzacych sie wegli, czul tez fale goraca plynace od paleniska.Dzialo sie to dzien po tym, jak Wilk i Litzenreich postanowili polaczyc sily. Ustnar prowadzil Konrada przez ulice i mosty Marienburga, nie odzywajac sie ani slowem. Konrad ocalil go przed skavenami w podziemiach Altdorfu, ale mozna bylo odniesc wrazenie, ze ow fakt jest niegodny wspomnienia, a coz dopiero podziekowan. Krasnolud prawdopodobnie uwazal nawet, ze wyrownali rachunki. Wszak uwolnil Konrada w podobnej sytuacji w katakumbach Middenheimu, chociaz udal sie tam, aby wyrwac z lap skavenow swojego brata. Ale Varsung juz nie zyl, a wiec Ustnar i dwa towarzyszace mu krasnoludy ocalily Konrada. Oba krasnoludy, Hjornur i Joukelm, rowniez juz nie zyly.Kuznia stala samotnie w zrujnowanej czesci miasta. Wszystkie okoliczne budynki byly albo wypalone, albo mialy drzwi i okna pozabijane deskami. Sam warsztat rowniez kiedys musial znajdowac sie w oplakanym stanie, ale w chwili obecnej wieksza czesc uszkodzen zostala zalatana nowym drewnem. Prace remontowe w dalszym ciagu trwaly i na dachu siedzial jeszcze jeden krasnolud, wymieniajac polamane gonty. Wygladal mlodo, ale prawdopodobnie byl dwa razy starszy od Konrada. Na jego ramieniu przycupnal kruk, jakby nadzorujac prace.- Konrad chce miecz - oznajmil Ustnar, ruchem glowy wskazujac Konrada.Barra bardzo szybko powiedzial cos w jezyku krasnoludow. Ustnar odpowiedzial rownie szybko, bez przerwy wskazujac Konrada. Chociaz troche rozumial po krasnoludzku, Konrad nie byl w stanie niczego pojac z tej wymiany zdan, ale wyraznie widzial, ze Barra jest zly.Barra przez chwile przygladal sie uwaznie Konradowi, a potem wolno pokiwal glowa.- Mozesz zaplacic? - zapytal w staroswiatowym.Konrad poklepal sie po kieszeni i zadzwonily w niej zlote korony, ktore otrzymal od Wilka.- Ulubiony dzwiek Barry.Konrad poznal wymowe Barry. Gdy po raz pierwszy ja slyszal, wydawala mu sie calkowicie niezrozumiala. Kilku ludzi mowiacych w taki sposob sluzylo jako najemnicy na granicy. Pochodzili z kraju, ktory lezal na polnocy Albionu, znanego rowniez jako Albany, mieszkancy woleli jednak nazwe Scotia. Twardzi i odwazni zolnierze, nie zwracajacy uwagi na wlasne bezpieczenstwo, nie wycofywali sie nigdy, nie baczac na to, jak wielka przewaga dysponowal przeciwnik. Rzadko dozywali poznego wieku. W koncu Konrad nauczyl sie ich dziwnego jezyka.Chociaz krasnoludy mialy swoja wlasna pradawna ojczyzne, zalozyly swoje osady w calym Starym Swiecie. Barra musial wiec przybyc do Marienburga ze Scotii.- Specjalny miecz - rzekl Ustnar.- Dobry miecz - poprawil go Konrad.- Barra robi tylko dobre miecze. Wszystko, co robi Barra, jest najlepsze - wskazal na zakrzywione kawalki metalu ustawione wzdluz draga przy drzwiach, ktore najwyrazniej byly jego dzisiejsza produkcja. - Nawet podkowy.Wypelniwszy swoje zadanie, Ustnar odwrocil sie i odszedl. Konrad i Barra obserwowali, jak wychodzi z podworza.- Barra woli raczej robic bron niz cos innego - przesunal dlonia po podkowach, ktore zadzwieczaly pod jego dotykiem. - Ale Barra musi zarobic na zycie.- Chce...Krasnolud podniosl dlon i Konrad umilkl.- Barra wie, czego chcesz. Barra wie lepiej niz ty, czego chcesz. Barra zrobi, co Barra chce, a to jest to, czego ty chcesz.- Ale...Znowu nakazujacy milczenie gest, ktoremu Konrad sie podporzadkowal.- Co wiesz o mieczach?- Wiem, jak ich uzywac.- Wyciagasz miecz z pochwy, walczysz, zabijasz, chowasz miecz z powrotem do pochwy. Co jeszcze wiesz?Konrad w milczeniu wzruszyl ramionami.- Barra wie wszystko o mieczach. Barra wie, co nikt inny nie wie. A czego nie wie Barra, nie wie nikt.- Ja zas czuje, kiedy trzymam dobry miecz - rzekl Konrad, wyciagajac prawa reke i wyobrazajac sobie, ze sciska w dloni rekojesc. To samo dotyczy rowniez koni, pomyslal. Mogl dac sobie rade z kazdym wierzchowcem i mogl szybko ustalic, jakiego rodzaju zwierze najlepiej bedzie sie nadawalo pod siodlo, ale nie byl w stanie wyjasnic, skad ma te wiedze. Miedzy jezdzcem a koniem istniala wiez, podobna do zwiazku miedzy szermierzem a jego bronia.- Ale Barra wie, jak zrobic dobry miecz, wspanialy miecz. I Barra zrobi go dla ciebie, co?- Tak - przytaknal Konrad.A wtedy Barra dodal:- Jezeli Barra uzna, ze jestes wystarczajaco dobry, zeby miec miecz Barry...- Co?- Lodnar! - zawolal kowal do krasnoluda na dachu. - Dwa miecze!- Co? - powtorzyl Konrad. - Mam udowodnic co jestem wart, zanim zrobisz dla mnie miecz?- Tak. Przyprowadzil cie tutaj Ustnar, a to wazne. Ale musisz pokazac, ze jestes godny sztuki Barry.- A czy konie, ktorym przybijesz to do kopyt - powiedzial Konrad, wskazujac reka podkowy - sa wszystkie warte twojej sztuki?- To rzemioslo Barry - wyjasnil. - Sztuka Barry sa klingi.Barra wprawdzie zirytowal Konrada, ale rowniez rozbawil go pomyslem udowodnienia swojej wartosci. Przygladal sie, jak mlody krasnolud schodzi po drabinie. Gdy znalazl sie juz na ziemi, kruk zerwal sie z jego ramienia i usiadl na dachu nad drzwiami. Lodnar byl szczuplejszy od Barry i mial ciemna brode. Wszedl do kuzni i po chwili wrocil z dwoma mieczami. Podal je Barrowi, ktory wreczyl jeden Konradowi.Miecz byl doskonaly, znakomicie wywazony, o odpowiednim ciezarze, swietnej, prostej klindze, z wysmienitymi ostrzami i sztychem. Rekojesc mial owinieta miekka skora. Konrad wykonal kilka gwaltownych ciosow i zaslon - bardziej popisujac sie przed Barra, niz chcac wyprobowac miecz. Bylby szczesliwy, gdyby mogl posiadac te bron i uzywac jej w walce. Mial ochote zapytac o cene. Przeciez chyba nie musial miec miecza specjalnie wykutego dla niego, skoro ten byl bardziej niz odpowiedni.- Bardzo zgrabnie - zauwazyl Barra, gdy Konrad zakonczyl swoj wyimaginowany pojedynek. - Ruszasz sie jak wojownik, a twoje blizny swiadcza, ze musiales brac udzial w paru bitwach. Ale jak dobrze potrafisz walczyc? Sprobuj zrobic pare pchniec. - uniosl prawa reka miecz.- Nie obawiasz sie, ze moge cie zabic?- Zabijesz Barre i Barra nie bedzie mogl zrobic ci miecza.- Ale jezeli cie zabije, czy oznacza to, ze bylbym dla ciebie wystarczajaco dobrym szermierzem, zeby zrobic dla mnie miecz?Barra rozesmial sie i nagle zadal pchniecie w brzuch Konrada. Gdyby ten nie zablokowal i nie odbil glowni, mialby juz pietnascie centymetrow stali w bebechach. Barra mogl powstrzymac cios zanim by doszedl celu, ale czy by tak zrobil...?Walczyli i Konrad wlasciwie wcale nie markowal. Pojedynek z przeciwnikiem, ktorego miecz poruszal sie na innej wysokosci niz miecz kogos rownego wzrostem, byl trudniejszy. Barra byl doswiadczonym szermierzem, co bylo rzadkoscia u krasnoludow, ktore zawsze wolaly poslugiwac sie toporem. Technike mial niezbyt wyrafinowana i wymachiwal mieczem jak toporem, ale jego refleks i umiejetnosc przewidywania byly bardzo dobre. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze serio stara sie zranic Konrada i niezbyt go obchodzi, czy rana bedzie smiertelna.Zeby zdenerwowac krasnoluda, Konrad nagle przerzucil miecz do lewej dloni i walczyl dalej. Kryl sie za garda i nie przechodzil do ataku, a po pol minuty znowu zaczal walczyc prawa reka. Zamarkowal ruch lewa reka, cofnal ja szybko, gdy miecz Barry skoczyl w te strone, i udal, ze znowu chce przelozyc bron. Barra szybko zareagowal, zeby sparowac nastepny cios, ale wtedy Konrad rzucil sie z mieczem wysunietym do przodu w prawej rece. Chwile pozniej odskoczyl do tylu, a na piersi Barry pojawil sie czerwony krzyz, dwie krwawe linie przecinajace sie na torsie krasnoluda w miejscu, gdzie znajdowalo sie jego serce.Barra cofnal sie i spojrzal na krew splywajaca po spoconej piersi. Opuscil miecz.- Nie dziwie sie, ze zarabiasz na zycie robieniem podkow - powiedzial Konrad. - Ilu klientow zabiles?- Niewielu - odparl Barra i usmiechnal sie.- Ale jezeli kazales Ustnarowi, aby udowodnil, co jest wart, dziwie sie, ze w ogole jeszcze zyjesz.- Niekiedy Barra dziwi sie, ze Barra zyje - usmiechnal sie jeszcze szerzej i oddal miecz Lodnarowi. - Barra zrobi ci miecz, Konradzie. Ale nigdy i nikomu nie powiesz, od kogo masz ten miecz. Rozumiesz? - znowu spowaznial.Konrad skinal glowa. Zorientowal sie, ze o to spierali sie Barra i Ustnar - o wyjawienie Konradowi, kto zrobil topor krasnoluda. Barra nie byl do wynajecia. On sam wybieral, komu wykonac bron.- Daj Lodnarowi troche pieniedzy - Barra odwrocil sie i poszedl do kuzni.Konrad niechetnie oddal miecz i siegnal do kieszeni.- Ile?Wilk dal mu garsc koron i w koncu powiedzial, skad pochodza pieniadze. Starozytna swiatynia krasnoludow nie byla calkowicie pozbawiona skarbow. Wielkie soczewki, przez ktore kierowano swiatlo z powierzchni gory w podziemia, wykonane byly z polszlachetnych kamieni. Chociaz eksplozja prochu Anvili pokruszyla je na kawalki, okazaly sie warte okragla sume.- Dziesiec koron - odparl Lodnar. - Po to, by sie upewnic, ze traktujesz sprawe powaznie. Jutro przynies troche wiecej.Konrad odliczyl dziesiec zlotych monet, kladac je na dloni krasnoluda. Lodnar wlozyl pieniadze do kieszeni i zaczal wchodzic po drabinie. Kruk przefrunal na jego ramie.- Czy jutro bedzie gotow? - zapytal Konrad.Lodnar popatrzyl na niego.- Barra mial racje. Niewiele wiesz o mieczach.** *Gdy Konrad wrocil nastepnego ranka, zobaczyl stojacych na podworku Ustnara i Lodnara. Mowil wylacznie mlody krasnolud. Kruk siedzial na dachu, nad drzwiami, wygladajac jak zywy herb. A w kuzni, razem z Barra, znajdowal sie Litzenreich. Konrad zaczal sie pocic, gdy tylko wszedl do rozgrzanego wnetrza, ale mag najwyrazniej czul sie tu rownie dobrze jak krasnolud.- Rozmawiamy o twoim mieczu - wyjasnil Litzenreich.- A jaki ma to zwiazek z toba? - zapytal Konrad. Jezeli jemu samemu nie pozwolono powiedziec Barrowi, jakiej chce broni, to dlaczego mag mialby miec wiekszy wplyw na jej powstanie?- Jezeli masz byc ze mna - oznajmil Litzenreich - musisz miec najlepszy miecz, jaki moze istniec. Wybieramy sie do Altdorfu i nawet nie jestes w stanie sobie wyobrazic, jaka sila dysponuja ci, przeciwko ktorym wystapimy. Bedziesz potrzebowal calej pomocy, jaka bedziesz mogl dostac. Musisz miec specjalny miecz.Ustnar to samo powiedzial Barrowi poprzedniego dnia, a teraz Konrad uswiadomil sobie dokladnie, co oznacza slowo "specjalny".Spaczen...- Nie chce miec nic wspolnego z tym swinstwem!- Troche za pozno zaczynasz sie tym martwic, nie sadzisz? - zauwazyl Litzenreich. Nie chcac, zeby Barra go uslyszal, wyszedl z kuzni, dajac Konradowi znak, aby poszedl za nim.- Nie chce, zeby mnie jeszcze bardziej skazil - wyjasnil Konrad. - I gdyby Wilk wiedzial, co robisz...- Wiec nic mu nie mow.W pojeciu Wilka spaczen byl zlem i nie przyjmowal zadnych argumentow w tej sprawie, chociaz Galea rowniez i jemu musiala wyjasnic pochodzenie tej substancji. A moze kazdemu gosciowi na jej tajemniczej wyspie opowiadala inna historie? Konrad nie rozmawial z Wilkiem o Galei i jej slowach. Mial wrazenie, ze przejal jej wiedze, ale nie byl stanie dyskutowac na temat tego, o czym sie dowiedzial.- Jezeli ten miecz ma w sobie spaczen, nie dotkne go - oswiadczyl.- Czy myslisz, ze mam ochote stracic te niewielka ilosc spaczenia, jaka jeszcze posiadam? - zapytal Litzenreich. - Dysponuje tylko odrobina, ta, ktora zdobylem na skavenach na moscie, i staram sie ja wykorzystac jak najlepiej. Potrzebuje cie, Konradzie. Musisz miec miecz. A twoj miecz wymaga spaczenia. Powinienes zwalczac Chaos Chaosem. Nie ma innej drogi.- Ale ja sam jestem Chaosem! Jego czescia. Zostalem tak skazony spaczeniem, ze skaveni moga mnie wyczuc wechem.- Wszyscy jestesmy czescia Chaosu, a Chaos czescia nas. Spaczeniowy pyl w mieczu pomoze zrownowazyc twoje niepozadane chaotyczne sklonnosci. Jezeli wierzysz, ze juz jestes przeklety, to co masz do stracenia? Ale w tym moze byc twoje ocalenie.Konrad popatrzyl na Litzenreicha. Wiedzial, ze magowi nie mozna ufac, ale zdawal sobie sprawe, ze musi podjac ryzyko.- A dzieki spaczeniowi - dodal Litzenreich - bedziesz mial wiecej szans na realizacje swojej misji w Altdorfie... czymkolwiek w rzeczywistosci jest.Czarodziej najwyrazniej podejrzewal, ze Konrad ma inne powody, aby udac sie w gore Reiku, niz tylko uratowanie cesarza Karla-Franza, a Konrad zastanawial sie, czy Litzenreich ma w stolicy Cesarstwa swoja wlasna tajna misje do zrealizowania.Czy rzeczywiscie wracal, aby zdobyc wiecej spaczenia? Mial obsesje na punkcie tej substancji i Konrad dobrze wiedzial, ze mag zrobilby wszystko, byle tylko zgromadzic jak najwiecej zapasow. W stolicy juz go raz aresztowano i oskarzono o zdrade. Gdyby wykryto go w miescie, czekala go kara smierci. W takich okolicznosciach nikt nie powrocilby z wlasnej woli, ale goraczka spaczeniowa sprawiala, ze Litzenreich byl slepy na wszelkie niebezpieczenstwo.Wreszcie Konrad skinal glowa.- Powiedz mu, zeby kontynuowal - polecil Litzenreich i Lodnar wrocil do kuzni.Litzenreich i Ustnar stali na zewnatrz, ale Konrad ruszyl w strone drzwi i zaczal sie przygladac, jak Barra z Lodnarem przystepuja do pracy.Barra wybral kilka wsteg metalu z rozmaitych stosow, znajdujacych sie w warsztacie - jedna z lsniacej stali, jedna z ciemnego zelaza, inna sprawiajaca wrazenie wykonanej ze srebra, kolejna, przypominajaca spiz, i jeszcze jedna o blekitnawym odcieniu, ktorej Konrad nie rozpoznal. Wszystkie byly mniej wiecej tych samych rozmiarow.W tym czasie Lodnar rozgrzewal w palenisku maly, metalowy pojemnik. Przedmiot ten sprawial wrazenie formy, do ktorej lano roztopione zloto, by je uformowac w sztaby. Wyjawszy forme z plomieni, poczekal az ostygnie, by pozniej umiescic w niej rozmaite olejki i proszki, po czym rozmieszal je na papke. Barra zbadal powstala mieszanke, zamieszal ja znowu i dodal jeszcze kilka kropli gestego plynu. Powiedzial cos do Lodnara, ktory wyszedl, by przyprowadzic Litzenreicha.Mag wszedl do srodka z krasnoludem, siegnal za pazuche i wyjal amulet zawieszony na lancuchu. Amulet byl czarny i mial ksztalt odwroconej piramidy - zapewne znajdowal sie w nim pyl spaczeniowy, ktory Ustnar zebral od martwych skavenow na Wysokim Moscie.Litzenreich zdjal lancuch z szyi, otworzyl piramide i nasypal szarego proszku do masy. Potrzasnal amuletem jedna reka, upewniajac sie, ze w srodku nie pozostalo ani troche rafinowanego pylu spaczeniowego, a potem dokladnie przemieszal wszystko. Rozmawial z Barra po cichu i wreszcie krasnolud wzial pierwszy wybrany kawalek metalu. Malym pedzelkiem Litzenreich rozprowadzil spaczeniowe ciasto po powierzchni stali.Wykonywal te czynnosc czterokrotnie i za kazdym razem na wierzchu kladziona byla nowa sztabka, dzieki czemu masa tworzyla warstwe pomiedzy rozmaitymi odmianami metalu. Zwiazane razem drutem, uformowaly wiazke mniej wiecej o rozmiarach miecza.Powiesiwszy z powrotem amulet na szyi, Litzenreich wyszedl z kuzni. Minal Konrada, ale nagle zatrzymal sie i spojrzal w dol.- Co to takiego? - zapytal.Konrad popatrzyl na wzor, ktory bezmyslnie nakreslil na ziemi trzymanym w dloni patykiem. Byl to herb, ktory znajdowal sie na luku i strzalach otrzymanych od Elyssy, ale piesc w pancernej rekawicy okazala sie zbyt trudna do narysowania i starl te czesc butem.- Dwie skrzyzowane strzaly - odparl. - A bo co?- Dwie? - Rzekl Litzenreich. - Czy cztery?Pochylil sie. Litzenreich zamazal narysowane przez Konrada opierzenia strzal i dodal groty. Dwie strzaly mialy je teraz z kazdego konca.- W dalszym ciagu sa tylko dwie - rzekl zdziwiony Konrad.Litzenreich wysunal palec wskazujacy i narysowal dwie linie przechodzace przez punkt, w ktorym strzaly sie przecinaly - jedna pionowa, a druga pozioma. Potem rowniez dodal groty na ich koncach. Teraz wzor przypominal szprychy kola.- Osiem strzal Chaosu - wyjasnil mag. Podniosl sie i pokazal Konradowi amulet zawieszony na szyi.Na kazdej z odwroconych trojkatnych powierzchni znajdowal sie zloty, miniaturowy wzor - ten sam wzor, ktory Litzenreich narysowal na ziemi.- To symbol unikany przez wszystkich, poza Czarnymi Magami - oznajmil Litzenreich, a potem odwrocil sie i odszedl. Ustnar podazyl za nim.Gdy Konrad spojrzal w dol, elementy, ktore Litzenreich dodal do rysunku, zniknely. Pozostaly jedynie strzaly naszkicowane przez Konrada. Zatarl wzor butem, starajac sie nie myslec, czy elfi herb mogl rzeczywiscie byc zwiazany z symbolem Chaosu, i zerknal przez drzwi kuzni.Barra polozyl wiazke metalu bokiem na rozzarzonych weglach w palenisku. Podczas gdy Lodnar dmuchal miechami, podsycajac ogien, wsunal koniec wiazki w jego najgoretsza czesc. W miare wzrostu temperatury, metal zaczal zmieniac kolor, a masa pomiedzy warstwami wydzielala pecherzyki, syczac.Konrad podszedl blizej, przygladajac sie, co robia krasnoludy. Nie zwracaly na niego uwagi. Chociaz znajdowal sie kilka metrow od paleniska, owionelo go straszliwe goraco, wiec po kilku minutach zdjal wierzchnia odziez.Nieco pozniej Barra przeniosl kleszczami metal z paleniska na kowadlo i zaczal miarowo walic ciezkim mlotem w rozpalony koniec sztaby. Co chwila przerywal, uwaznie ogladal swoje dzielo, obracajac wiazke pieciu pasow metalu, a potem uderzal znowu. Metal ciemnial stygnac i krasnolud odwinal kleszczami druciana petle z dolnej czesci sztaby, a potem przeniosl wiazke z powrotem do ognia. Tym razem w najgoretszej czesci paleniska ulozyl fragment, z ktorego odwinal drut. Gdy uznal, ze metal uzyskal odpowiednia temperature, ponownie polozyl go na kowadle i zaczal uderzac mlotem. Powtarzal te czynnosci do momentu, gdy cala sztaba zostala poddana temu samemu procesowi. Byla teraz dluzsza i szersza niz poprzednio, a piec oddzielnych paskow zostalo zespolonych w jedna calosc.Potem Barra i Lodnar wyszli na dwor, zeby ochlonac, i kazdy z nich wypil duszkiem kilka kubkow wody. Konrad wyszedl za nimi zalujac, ze na zewnatrz nie ma kislevskiej zimy.- Nie przejmujesz sie faktem, ze pracujesz ze spaczeniem? - zapytal Barre.Krasnolud ryknal smiechem.- Scottia jest daleko na polnocy i tam nawet dzieci buduja zamki ze spaczeniowego blota. Tej substancji jest tu mniej niz we krwi Barry - grubym palcem dotknal krzyza, ktory Konrad narysowal sztychem miecza na wysokosci jego serca.- A ty? - Konrad zapytal Lodnara.- To dla mnie kolejna praca.- A co z toporem Ustnara? Czy w nim rowniez jest spaczen?- To tajemnica - odparl Barra. - Pomiedzy Ustnarem i Barra. Mozesz sprobowac go zapytac.Konrad wiedzial, ze moze sprobowac, ale zdawal sobie sprawe, ze bylaby to jedynie strata czasu.- Do roboty - polecil Barra. - Wracasz do srodka?Wilk wyraznie stwierdzil, ze prowadzi bardzo delikatne negocjacje, byloby wiec najlepiej, gdyby mogl spotkac sie z pirackim dowodca sam na sam. Ani Ustnar, ani Litzenreich nie byli jego ulubionymi towarzyszami, a nikogo innego w Marienburgu nie znal. Konrad mogl pojsc sie czegos napic do jednej z licznych karczm w miescie, co po straszliwym upale w kuzni byloby nawet wskazane, ale praca Barry i Lodnara dziwnie go zainteresowala i dlatego odpowiedzial:- Tak.Wrocili do kuzni, gdzie Lodnar umiescil czubek mocnego dluta w jednej trzeciej odleglosci od konca metalowej sztaby i przecial ja niemal na wylot. Powtorzyl te czynnosc w polowie pozostalej dlugosci, po czym uderzeniami mlota zlozyl sztabe w zaznaczonych miejscach. W rezultacie obrabiany kawalek metalu mial dlugosc zredukowana do jednej trzeciej, ale grubosc powiekszona trzykrotnie. Poszczegolne warstwy posmarowano jeszcze wieksza iloscia oleistej masy spaczeniowej, po czym jeden koniec zostal wsuniety gleboko pomiedzy rozpalone do czerwonosci wegle. Proces rozgrzewania i kucia, kucia i rozgrzewania trwal do momentu, az sztaba metalu stala sie jednolita bryla o pietnastu warstwach grubosci.Praca ta trwala caly dzien, a potem nastepny, zas Konrad placil kazdego dnia po dziesiec koron.Wieczorami Ustnar przychodzil do kuzni, aby mase spaczeniowa i metal, w ktorym uwieziono istote Chaosu, zabrac na przechowanie. On i Litzenreich nocowali za kazdym razem w innej gospodzie. Konrad zastanawial sie, czy czarownik przypadkiem nie ma nadziei, ze zapach spaczenia przywabi skavenow, dzieki czemu zdobedzie jeszcze wiecej tajemniczej substancji.***Pod koniec trzeciego dnia bylo trzysta szescdziesiat zlaczonych cieniutkich warstw metalu. Konrad liczyl dokladnie i wiedzial, ze pomiedzy kazda warstwa znajdowala sie spaczeniowa masa. Metalowe plaszczyzny byly bardzo cienkie, ale dzieki swoim odmiennym kolorom doskonale widoczne. Barra nazywal sztabe metalu "kesem". Miala mniej wiecej wymiary miecza, jak wowczas, gdy byla jeszcze piecioma wstegami metalu.- Jutro - oznajmil Barra - zacznie sie prawdziwa praca. Zakladajac, ze skaveni nie ukradna w nocy kesa. Kiedy bedziesz go nosil, miecz przyciagnie ich, jak ser myszy!Barra sie rozesmial, ale Konradowi nie bylo do smiechu. Wtedy jednak uswiadomil sobie, ze nie sprawi to wiekszej roznicy. Szczuroludzie i tak potrafili wyczuc spaczen plynacy w jego zylach. Miecz nie zwroci wiekszej uwagi niz jego wlasne, skazone cialo.- Oczywiscie, nie tylko skavenow - mowil dalej Barra. - Zrobie tak wspanialy miecz, ze kazdy zechce go miec. Bedziesz musial zabijac wiecej ludzi i nieludzi z powodu tej glowni. Ale dzieki niej latwiej uda ci sie zwyciezac wrogow. Potrzebujesz dobrego miecza, poniewaz masz dobry miecz, a poniewaz masz dobry miecz, potrzebujesz dobrego miecza - rozesmial sie znowu.Chociaz Konrad nie do konca wiedzial, do jakiego stopnia Barra mowi powaznie, dobrze rozumial, co krasnolud ma na mysli. Rabusie chetniej wybiora swoja ofiare wsrod bogatych albo tych, ktorzy sprawiaja wrazenie zamoznych. Jezeli Konrad bedzie nosil miecz, ktory sprawia wrazenie drogiego, zwroci na siebie wieksza uwage. Obserwujac prace, jaka Barra wlozyl w przygotowanie odkuwki, Konrad zdawal sobie sprawe, ze bedzie to wyjatkowy okaz mistrzowskiego rekodziela.- W takim razie - powiedzial - zrob tak, aby wygladal jak zwyczajna bron - dopoki go nie dobede. Nie chce fikusnego jelca ani zdobionej glowicy, a pochwa powinna byc tylko wygodna.Barra na samym poczatku oswiadczyl, ze zrobi mecz w taki sposob, jaki sam uzna za sluszny, ale teraz skinal glowa z aprobata. Jednak mialo minac jeszcze kilka dni, zanim miecz byl na tyle gotow, by zajac sie jelcem i glowica.Dni mijaly, a Konrad kazda godzine i minute spedzal w kuzni, obserwujac jak Barra dalej zajmuje sie swoim rzemioslem, swoja sztuka, a Lodnar pomaga mu w pieczolowitym przeksztalcaniu surowca w idealna klinge.Powoli wylanial sie ksztalt miecza: stopniowo zwezajaca sie ku sztychowi glownia o wyszlifowanych ostrzach, zbieg sztychu, zbrocza na plazach. Dwukrotnie cala klinga byla nagrzewana w palenisku, a potem zanurzana gwaltownie w glebokim korycie pelnym wody, gdzie syczala, wznoszac kleby pary. Odbywal sie proces hartowania, dzieki ktoremu metal byl utwardzany, a przez caly czas glownia miecza byla kuta, szlifowana i polerowana wieloma rozmaitymi narzedziami, wykorzystywanymi przy roznych etapach obrobki. Polerowano ja i oliwiono, oliwiono i polerowano. Barra ani razu nie wykonal zadnego pomiaru. Wszystko robione bylo na oko, na dotyk, w oparciu o talent, sztuke, o lata doswiadczenia.Zostal przyspawany jelec - ciemny i funkcjonalny, z solidnej stali, o lekko wygietych ku gorze wasach. Sama rekojesc, owinieta brazowym zamszem, zapewniala dobry chwyt, swietnie wchlaniala pot i krew, i latwo mozna ja bylo wymienic, gdy za bardzo przemokla. Glowica, zwykla mosiezna kulka, zostala przysrubowana na wierzchu rekojesci. Jelec, rekojesc, glowica, wygladaly zupelnie zwyczajnie. Ale glownia, sama glownia...- O ile miecz nie jest dwureczny - wyjasnil Barra - jego punkt rownowagi powinien znajdowac sie w odleglosci mniej wiecej trzech cali od jelca. Oczywiscie sposob wykonania klingi, jej rozmiary i przekroj maja wplyw na wywazenie, ale wazny jest rowniez ciezar glowicy. Barra uwaza, ze najlepsza jest mala glowica i taka powinna najlepiej pasowac do tego miecza... i do ciebie.Konrad mial wielka ochote wziac bron do reki, ale Barra trzymal ja mocno, wyjasniajac rozmaite elementy konstrukcji.- Dzieki poglebieniu zbroczy klinga jest lzejsza, chociaz nie traci wcale wytrzymalosci. Te rozmaite warstwy metalu sprawiaja, ze miecz jest o wiele bardziej sprezysty i mocny. Jak wiesz, jest w nim pyl spaczenia. A takze srebro - Barra przygryzl dolna warge, odslaniajac zeby. - Dobry na wampiry! - rozesmial sie.- Tak - zgodzil sie Konrad, wyciagajac reke w strone wypolerowanej broni.- A dzieki tym wszystkim warstwom - rzekl Barra, odsuwajac klinge - samo ostrze jest o wiele mocniejsze i wytrzymalsze. Przekonasz sie, ze ponowne naostrzenie nie jest zbyt trudne. Dopilnuj, zeby robic to jednakowo po obu stronach, wolno, po kilka cali.- Tak, tak.- Barra da ci oselke, za dodatkowa doplate.Krasnolud ujal bron prawa dlonia, podniosl ja i obracal, sprawdzajac, czy nie ma jakichs usterek. Ostrze polyskiwalo w czerwonej poswiacie padajacej z paleniska. Kowal wyszedl na zewnatrz, a Konrad ruszyl za nim. Na podworzu stal woz i Lodnar trzymal cugle konia stojacego pomiedzy dyszlami. Zwierze bylo bardzo sploszone. To, co znajdowalo sie na samym wozie, bylo osloniete wielka plachta brezentu. Lodnar podal Barrowi klucz.- Musiales slyszec historie o kowalach, ktorzy wbijaja nowe klingi w zywe cialo, aby zahartowac metal - powiedzial Barra, podchodzac do tylnej czesci wozu.Konrad skinal glowa. Teraz juz wiedzial, co znajduje sie pod plotnem. Czul juz jego zapach.- Ale to do niczego. Barra probowal ten sposob. Zar rozmiekcza glownie i chociaz cialo sprawia wrazenie bardzo miekkiego, jest w nim duzo kosci, ktore moga uszkodzic goracy metal. A po takiej pracy, kto mialby na to ochote? Ale zbiornik wypelniony krwia moze zupelnie dobrze spelnic taka role.Zsunal brezent z tylnej czesci wozu, odslaniajac klatke. W jej wnetrzu znajdowal sie zwierzolak.Obrzydliwy stwor cofnal sie przed naglym swiatlem i szarpnal pazurami jednej lapy solidne kraty. Druga lapa zmutowala sie w zakrzywiona klinge. Mial dwa metry wzrostu, wezowy ogon i pokryty byl zielonkawymi luskami. Na ptasiej glowie o ostrym dziobie i malych, czarnych oczkach, widnial grzebien z zoltych kolcow. Z klow sciekal mu jad, a pazury na nogach i lapie byly ostre jak brzytwa.- Zlapano go w ubieglym tygodniu - wyjasnil kowal. - Dostal sie do miasta sciekami i zabil troje dzieci, ktore bawily sie na brzegu jednego z kanalow. W kazdym razie Barra ma nadzieje, ze zabil je przed rozszarpaniem i pozarciem ich wnetrznosci.- Dlaczego nie zabito go zaraz po zlapaniu?- Poniewaz jest cenny. Zwierzolakow wykorzystuje sie w czasie zawodow sportowych, w walkach z innymi mutantami, ze stadami psow, a czasem nawet z ludzmi. Pokazy na arenie. Stosuje sie je do wabienia innych bestii, a niekiedy bojowych mutantow rozmnaza sie w niewoli. To nielegalne, ale na zakladach zarabia sie mnostwo pieniedzy.- A co to tu robi? - zapytal Konrad, chociaz zaczal juz podejrzewac.- Kupilem go - wyjasnil Barra, spogladajac na warczacego jenca. - Moze pomysl wbijania rozpalonego do czerwonosci ostrza w zywe cialo jest mitem, ale niezle brzmi. Jak zauwazyles, Barra jest tradycjonalista i dlatego wykonanie miecza zajmuje tak wiele czasu - i dlatego miecze Barry sa najlepsze. A Barra ci mowi, ze twoja glownia jest jedna z najlepszych. Barra robi miecze, a one odchodza. To niewlasciwe, Barra powinien uzyc tego miecza zanim ty to zrobisz, poniewaz ta glownia najpierw nalezala do Barry. Barra zada dla siebie prawa pierwszej krwi, aby poswiecic ja jako ofiare dla bogow Barry i jego przodkow. Dla bogow ognia, stali i broni.Wyciagnal reke w strone klatki i wsunal klucz do zamka, obrocil go, a potem szybko odskoczyl do tylu, gdy okratowane drzwi otworzyly sie gwaltownie i reptilion wyrwal sie na wolnosc. Jego drapiezna paszcza otworzyla sie i wysunal sie z niej rozdwojony jezyk, gdy potwor wysyczal glosno swoje nieludzkie wyzwanie. Ale zanim jego nogi dotknely ziemi, Barra ponownie skoczyl do przodu i lsniace ostrze przebilo luski zdeformowanego torsu. Gejzer krwi wytrysnal z rany, a potem rozleglo sie wycie potwora. Klinga byla tak ostra, ze Barra nawet nie poczul, jak przebija obrzydliwe cielsko.Bryzgajac krwia i jadem, wyjac z wscieklosci i bolu, potwor stanal nad Barra. Jednym ruchem przeksztalconego przedramienia moglby przeciac krasnoluda na pol, a uderzenie wijacego sie ogona roztrzaskaloby mu czaszke.Zmutowana konczyna ciela z rozmachem, ale Barra zrecznie odskoczyl na bok, parujac chitynowe ostrze nowym mieczem. Paszcza zwierzolaka atakowala, pazury machaly w powietrzu, ogon uderzal, ale kowal odpowiadal na kazdy atak pchnieciem lub cieciem klingi. Wygladalo to tak, jakby jego szermiercze umiejetnosci zwiekszaly sie z kazda chwila, dorownujac wspanialosci broni, ktora walczyl.Mutant ryczal coraz glosniej, gdy Barra wytaczal jego trujaca krew. Atakowal coraz bardziej szalenczo. Jednak kazda proba konczyla sie niczym. Bestia nie potrafila sie bronic, jedyna znana forma walki narzucana jej przez instynkt byl atak.W miare jak spadaly na nia dalsze nieublagane ciosy, jej wzywajace ryki zmienily sie w pelne desperacji wrzaski. Ruchy potwora stawaly sie coraz wolniejsze i bardziej niezgrabne, gdy wykrwawial sie na smierc. Krasnolud nie rabal stwora, on go cwiartowal. Albo raczej przeprowadzal powolna wiwisekcje, wycinajac kawalki ciala, wnetrznosci, obnazajac kosci...Ale potwor nie chcial umierac. Wciaz wyl i szarpal sie, chociaz cale jego cialo tworzylo krwawa mase. W pewnym momencie Barra przerwal preparowanie reptiliona i cofnal sie, by obejrzec miecz. A potem znowu ruszyl do przodu, uniosl klinge i cial od gory, przecinajac luski i sciegna, kosci i naczynia krwionosne. Glowa zwierzolaka potoczyla sie po ziemi, a cialo padlo, by wic sie w obrzydliwej parodii zycia.Krasnolud oparl miecz o kolo wozu. Klinga byla lepka od swiezej krwi. Odsunal sie od broni, nie spuszczajac jej z oczu, a potem wskazal ja gestem dloni.- Jest twoj - rzekl i skierowal sie do kuzni.- Masz - Lodnar podal mu kawal szmaty w zamian za ostatnia porcje zlotych koron.Konrad przeszedl po mokrym od krwi bruku i ujal prawa dlonia rekojesc miecza. Uklakl przed nim i wytarl do sucha jednym dlugim ruchem. I wtedy po raz pierwszy zobaczyl glownie dokladnie.Byla rzeczywiscie wspaniala.Jej powierzchnia przypominala rtec - kiedy patrzylo sie na nia pod nieco innym katem, zdawala sie lekko drzec. Na plazach widnialy zylkowania, jak klejnoty o nieskonczenie odmiennych fasetach, sprawiajace niekiedy wrazenie plomienistych wirow jasniejacych tym bardziej, im glebiej siegaly ich spirale, a czasami wygladajacych jak skrzace sie pryzmaty, z ktorych na cala dlugosc klingi rozlewala sie jasnosc.Zbrocze w srodku klingi przypominalo wyryta przez tysiaclecia doline, odslaniajaca rozne warstwy prastarych skal, cala wielobarwna tecze, wytworzona przez piec pierwotnych warstw metalu.A sztych i krawedzie byly niewiarygodnie ostre i mialy trudna do okreslenia barwe. Byla czyms o wiele wiecej niz tylko suma ich poprzednich odcieni. Zostaly one zwielokrotnione dodatkiem ognia i powietrza, chlodzacej je wody i rozgrzewajacych wegli. Kazda warstwe metalu mozna bylo odroznic nawet tam, gdzie klinga przechodzila w sztych - wszystkie trzysta szescdziesiat: piec metali skladowych potrojonych i podwojonych, potem znowu potrojonych i podwojonych, i podwojonych raz jeszcze.Wreszcie Konrad podniosl miecz, trzymajac go mocno w dloni, czujac jego ciezar i wywazenie.Wzniosl go wysoko nad glowe, jakby zwyciestwo juz nalezalo do niego.Jakby ta klinga zawsze stanowila czesc jego osoby. Rozdzial trzynasty [top] Konrad do tej pory wlasciwie nie interesowal sie, jakim mieczem walczy. Po prostu byla to bron i nie mialo znaczenia, z czego jest wykonana ani skad pochodzi. Mial juz wiele mieczy, ale obchodzilo go jedynie, czy spelniaja swoja funkcje.Ale to, czego byl ostatnio swiadkiem, sprawilo, ze zaczal na najprostszy ze sztyletow spogladac z szacunkiem. Kazdy z nich byl bowiem poczatkowo bezksztaltnym kawalkiem zelaza, ktory uzyskal ostateczna forme dzieki umiejetnosciom wioskowego kowala. A jeszcze wczesniej metal byl bryla rudy, wykopana z ziemi, przetopiona i odlana w sztaby. Konrad orientowal sie nieco, jak przebiega taki proces, poniewaz widzial obrobke zlota w kopalni w Kislevie.Myslal o pieciu metalach, ktore posluzyly do wykonania jego miecza i zastanawial sie, gdzie mogly byc wykopane. Czy kazdy z nich pochodzil z innego rejonu swiata, byl sprowadzony przez rozlegly ocean z odleglego kontynentu, aby ostatecznie wszystkie razem zostaly przekute w jedna glownie?Na granicy zniszczona bron bylo czesto przetapiana, a uzyskany metal wykorzystywany ponownie. Nigdy jednak nie robiono tego z orezem pokonanych wojownikow Chaosu, poniewaz mogl on skazic czysty metal, spowodowac jego gwaltowna korozje i zniszczenie. Wszelkie metale byly bardzo cenne i niewykluczone, ze niektore z materialow wykorzystanych przez Barre w nowym mieczu niegdys stanowily czesc broni wojownikow z odleglych krajow, ktorzy walczyli w pradawnych bitwach. Ludzie, ktorzy nosili te klingi, dawno umarli, przemienili sie w proch, ale ich bron odrodzila sie w wyjatkowym mieczu Konrada.A ktoregos dnia, dawno po tym, jak Konrad umrze i zostanie zapomniany, jego klinga stanie sie czescia calego arsenalu legionu przyszlych wojownikow: grotow wloczni i strzal, zelezcow toporow, glowni mieczy i sztyletow.Konrad mogl jedynie miec nadzieje, ze czas ten okaze sie bardzo odlegly i ze jego nowy miecz odsunie w czasie ow dzien, gdy ostatecznie padnie w walce.Ale gdy patrzyl na rzeke Reik, uswiadamial sobie, ze podroz ta coraz bardziej przybliza dzien smierci. Byl przekonany, ze Czaszkolicy i Elyssa wciaz znajduja sie w Altdorfie. Zupelnie, jakby nadal posiadal dar przepowiadania, domyslal sie, ze spotka ich oboje, gdy tylko dotrze do cesarskiej stolicy. Wiedzial takze, ze nie przezyje walki z Czaszkolicym. Lecz "starcie to bylo czyms, do czego zmierzalo cale jego zycie, i tak jak nie mogl powstrzymac sie przed oddychaniem, nie byl w stanie zrezygnowac z tej podrozy.Konrad spedzal mozliwie jak najwiecej czasu na pokladzie, poniewaz pod nim czul sie jak w klatce. Jego dlon spoczela na rekojesci miecza, gdy spojrzal na zagle pirackiego okretu. Tak jak nigdy nie zastanawial sie, w jaki sposob robiony jest miecz, do tej pory nie myslal tez o tym, jak okret moze zeglowac w gore rzeki, pod prad i pod wiatr.Po raz pierwszy w zyciu plynal lodzia w gore rzeki Lynsk, z Erengradu do Praag, ale wtedy nie interesowal sie ani statkiem, ani tym, dzieki czemu sie porusza. Wtedy nie zwrocil prawie wcale uwagi na statek i sposob jego funkcjonowania. Byl zbyt zajety ogladaniem nowego kraju, przez ktory przeplywali. Teraz jednak przez caly czas obserwowal okret, poniewaz wolal to od zastanawiania sie nad tym, co go czeka po przybyciu do Altdorfu.Wilk namowil dwoch piratow do pozeglowania w strone stolicy, tlumaczac im, ze miasto jest slabo bronione, poniewaz armia zostala oslabiona wyslaniem wielu oddzialow na granice w Kislevie. Przekonal rowniez dowodcow, ze jest jedynym czlowiekiem, ktory potrafi odkryc sekret niezmierzonych bogactw miasta. Kazdy statek byl zwykla, kupiecka lajba, ale jego ladunek na pewno trudno bylo uznac za zwyczajny. Powierzchnia pod pokladami zatloczona byla bezlitosnymi rzezimieszkami, ludzmi, ktorzy przez cale zycie siali smierc i zniszczenie, atakujac bezbronne statki i rabujac ich towar. Zazwyczaj mieli dwoch nieprzyjaciol - okret, ktory atakowali, i ocean. Morze potrafilo byc rownie niebezpiecznym i nieublaganym przeciwnikiem jak piraci, ale na Reiku, ku swemu zadowoleniu, nie mieli takich wrogow.Zamiast tego, siedzieli ukryci pod pokrywami lukow. Niezliczone barylki piwa i rozrywki, ktore sami sobie zorganizowali, sprawialy, ze zachowywali sie cicho. Ale nie za bardzo. Jedynie w nocy, gdy statki cumowaly do brzegu na okres ciemnosci, pozwalano im wyjsc na poklad.Okrety trzymaly sie daleko od siebie, jakby nic je ze soba nie laczylo. Plan Wilka zakladal, ze pierwsza jednostka powinna wplynac do Altdorfu i zacumowac u szczytu jednej z wielu kei portowych. Drugi okret mial wtedy przestac sie maskowac, wytoczyc dziala zakamuflowane jako ladunek pokladowy, i rozpoczac bombardowanie stolicy. Artylerie przetransportowano na jego poklad z szybkich, oceanicznych jednostek, na ktorych piraci zazwyczaj zeglowali. Armaty byly potezne, odlane z metalu i ozdobione smokami oraz rozmaitymi hieroglifami. Wykonano je w Kitaju, a artylerzysci rowniez pochodzili z tego slynnego kraju. W sklad zalog obu okretow wchodzili ludzie ze wszystkich stron swiata.Bombardowanie artyleryjskie mialo na celu odwrocenie uwagi, gdy piraci na pokladzie pierwszego okretu rozpoczna swoj atak. Tak przynajmniej powiedzial im Wilk...Wszyscy czterej - Wilk, Konrad, Litzenreich i Ustnar - znajdowali sie na pierwszym okrecie. Przepisy w Marienburgu byly bardzo liberalne, dzieki czemu przed odplynieciem w gore rzeki nie przeprowadzono na okrecie zadnej kontroli. Na Reiku bylo kilka miejsc, gdzie przeplywajace jednostki zatrzymywano pod murami fortec i pobierano oplaty zeglugowe. Zalezaly one od rodzaju przewozonego ladunku, ale wiekszosc celnikow wolala prowadzic pertraktacje bez trudzenia sie wyprawa na poklad kontrolowanego statku. Urzednicy przywykli do zalatwiania spraw z przemytnikami i, o ile ich prywatne stawki byly regulowane, z radoscia stosowali ulgowe taryfy celne.Reik byl najwazniejsza rzeka w Cesarstwie i calym Starym Swiecie. Jego zrodla znajdowaly sie daleko na poludniowym zachodzie, w obrebie Gor Kranca Swiata. Jedno z nich znajdowalo sie na Przeleczy Czarnego Ognia i wedlug legend wytrysnelo w miejscu, w ktorym Sigmar pierwszy raz odlozyl Ghalmaraz po zwyciestwie nad goblinami.Reik byl najdluzsza ze wszystkich rzek i jego wody niosly wiele statkow oraz okretow rozmaitego typu i rozmiarow. Koryto bylo tak szerokie i glebokie, ze do stolicy mogly doplywac nawet oceaniczne jednostki. Gdy przeplywaly pod mostami, nie trzeba bylo opuszczac nawet najwyzszych masztow, poniewaz srodkowa czesc kazdego mostu na rzece dawala sie podniesc lub obrocic, by przepuscic statek.Piracki okret plynal wolno w gore rzeki, mijajac wioski i miasta, ktore wyrosly na jej brzegach. Wszystkie one musialy stanowic zrodlo pokusy dla rabusiow, chociaz nad kazda miejscowoscia pietrzyl sie grozny zamek, wzniesiony na wysokim wystepie skalnym. Mijali pojedyncze farmy, samotne wiatraki, opadajace tarasami pola winnic i ciagnace sie milami nieprzebyte puszcze. Rzeka rzadko kiedy biegla prosto na dlugim odcinku; prawie zawsze wila sie w glebokich dolinach albo tworzyla zakola na zyznych pastwiskach, niosac okret coraz blizej Altdorfu.Mijaly dni i noce. Konrad byl zadowolony, ze jego miecz nie rzuca sie w oczy. Kazdy z piratow chetnie by go zabil, aby tylko zdobyc te klinge, mimo ze podobno byli sojusznikami. Wiadomo, iz szeregowi piraci, a takze ich oficerowie, zabijali nawet dla skromniejszych lupow. Konrad rzadko kiedy widywal kapitana okretu, wszystkimi codziennymi sprawami kierowal pierwszy oficer.Pochodzil ze Estalijskich Krolestw i przedstawil sie Konradowi jako Guido. Wyjasnil, ze nie moze podac rodowego nazwiska, poniewaz w jego zylach plynie krolewska krew i dlatego woli zachowac anonimowosc. Konrad pomyslal sobie wowczas, ze jesli chce sie zachowac incognito, najlepiej nie mowic, ze usiluje sie to zrobic.- Ucieklem na morze - rzekl Guido - a teraz jestem otoczony ladem. Kiedy na niego patrze, robi mi sie niedobrze, bo przez caly czas jest taki nieruchomy.Guido byl mniej wiecej trzydziestoletnim mezczyzna, sredniego wzrostu oraz szczuplej budowy ciala i w niczym nie przypominal pirata, jakiego wyobrazal sobie Konrad. Byl dobrze wychowany, wyksztalcony i byc moze rzeczywiscie wysokiego rodu. Zawsze elegancko ubrany, zmienial odziez codziennie, a wszyscy na pokladzie okretu wykonywali jego rozkazy z najwiekszym pospiechem. Jego wladza wynikala ze stanowiska, a nie z sily fizycznej. Jedynym przypadkiem czegos, co mozna bylo nazwac klopotami na pokladzie, byla sytuacja, kiedy mocowanie topsla nie odpowiadalo wymaganiom Guida. Dwaj odpowiedzialni za to niedociagniecie marynarze zostali natychmiast wychlostani, a Guido obserwowal cala egzekucje w czasie, gdy golil go chlopak okretowy. Nawet kapitan de Tevoir traktowal swojego pierwszego oficera z szacunkiem, naleznym raczej dowodcy niz podwladnemu.- Moi przodkowie byli bandytami i rabusiami - wyjasnil Guido. - Setki lat temu wykroili sobie kawalek Estalii i zostali jego wladcami. Ale tam nie ma dla mnie miejsca. Moj najstarszy brat odziedziczyl tron po moim ojcu zanim jeszcze przyszedlem na swiat. Mialem szczescie, ze pozwolil mi przezyc. Ja mialem szczescie, ale on nie. Pewnego dnia wroce, strace Alphonso z tronu i sam zagarne krolestwo - wzruszyl ramionami. - Jezeli kiedykolwiek zadam sobie trud powrotu do tej dziury.Przygladal sie przeplywajacej obok zaglowej barce, kierujacej sie w dol rzeki. W jego wzroku bylo cos drapieznego i z cala pewnoscia zalowal, ze nie moze zrezygnowac z kamuflazu i ograbic mijanego statku.Poczatkowo Konrad staral sie unikac Guida. Nie chcial miec do czynienia z czlowiekiem, ktorego bedzie musial zdradzic, a moze nawet zabic. Trudno bylo jednak trzymac sie na uboczu, przebywajac na pokladzie tak niewielkiej jednostki, i obaj mezczyzni coraz wiecej czasu zaczeli spedzac w swoim towarzystwie. Guido pozyczal mu ksiazki, opowiesci, jakich Konrad nawet sobie nie wyobrazal. Dopiero po jakims czasie uswiadomil sobie, ze czyta zwykle basnie, wymyslone historie, ktorych podobienstwo do rzeczywistych wydarzen bylo bardzo niewielkie. Gdy tylko sie o tym przekonal i uznal, ze nie musi studiowac tych ksiazek tak pilnie jak wszystkich, ktore czytal poprzednio, zaczal doskonale bawic sie tymi nieprawdopodobnymi historiami. A opowiesci Guida byly prawie tak samo atrakcyjne jak historie, ktore czytal Konrad.Od chwili opuszczenia rodzinnej wioski Konrad podrozowal z jednego konca Cesarstwa w drugi, a nawet poza jego granice. Ale Guido przewedrowal caly swiat, a nawet oplynal go dookola, powracajac do miejsca, z ktorego wyruszyl.Konrad nie mial pojecia, jak wiele z tego, co uslyszal, bylo i prawda, ani jak wiele z tego, co opowiadal Guido, rzeczywiscie zdarzylo sie piratowi, ale fascynowaly go historie o rozmaitych krajach oraz zamieszkujacych je ludziach i stworach.- Bylem wszedzie - powiedzial Guido. - Widzialem wszelkiego rodzaju ludzi, i zabijalem - mowiac te slowa, przeciagnal palcem po gardle, usmiechajac sie ponuro.Dopiero w tym momencie Konrad uswiadomil sobie, z kim ma do czynienia - z zimnokrwistym zabojca, kims, kto bez wahania zabilby bezbronne niemowle. Na tym polegalo zycie Guida - na mordach i grabiezy - i po to na pokladzie tego okretu plynal do Altdorfu. Staral sie o najwyzsza nagrode w Starym Swiecie, o sama stolice Cesarstwa. Nie mialo znaczenia, ile osob bedzie musialo ucierpiec lub zginac, jezeli tylko Guido oraz jego towarzysze zarobia na tej rozbojniczej wyprawie.Przeplyneli bez klopotow poza Carroburg, gdzie rzeka Bogen wpadala do Reiku, i wreszcie zatrzymali sie jakies dwadziescia mil ponizej stolicy, pomiedzy wioskami Rottefach i Walfen.- Pora, zebysmy zeszli na brzeg - odezwal sie Wilk do kapitana. - Musimy pojsc przodem na zwiady.Po raz pierwszy od wyplyniecia z Marienburga na pokladzie znalezli sie wszyscy trzej towarzysze Konrada. Wielu czlonkow zalogi wspielo sie na maszty, gdzie zwijali zagle, inni cumowali statek do brzegu.- Alez oczywiscie - przytaknal de Tevoir. - Zdobedziesz konie w nastepnej wiosce?- Tak.- Bedziesz potrzebowal tylko dwoch.- Dwoch? - zapytal Wilk i chwile pozniej jego dlon spoczela na rekojesci czarnego miecza.Konrad zareagowal w tej samej chwili, poniewaz uswiadomil sobie, co kapitan ma na mysli, i po raz pierwszy zaczal dobywac swoja nowa bron. Jednak zaden z nich nie okazal sie wystarczajaco szybki. Natychmiast skrepowaly ich liny rzucone przez marynarzy na rejach. Litzenreich i Ustnar rowniez zostali schwytani, chociaz krasnolud zdolal zerwac pierwsze spowijajace go sznury. Zanim jednak udalo mu sie machnac toporem, cios w glowe ogluszyl go i powalil na poklad.- Dwa konie - powtorzyl de Tevoir. - Jeden dla ciebie, drugi dla niego - wskazal reka Litzenreicha. - Macie wrocic przed switem, w przeciwnym bowiem razie ci dwaj zgina.Bylo prawie poludnie. Gdy Konrad odwrocil sie, zobaczyl statek wyplywajacy zza zakretu. Rozpoznal drugi okret piracki. Przylaczali sie do nich po raz pierwszy od opuszczenia portu.- To za malo czasu - zaprotestowal Wilk.- Do switu - powtorzyl de Tevoir. - Musicie obaj wrocic tu do switu, albo...- Wrocimy - zgodzil sie Wilk i spojrzal na Konrada.- A do tej pory zalatwicie wszystko tak, zebysmy mogli spokojnie wplynac do Altdorfu. Razem.- Oczywiscie - oswiadczyl Wilk, jakby takie byly jego plany od samego poczatku.Kapitan wydal rozkaz. Najemnika i maga uwolniono z wiezow.- Jezeli was tu nie bedzie - dodal de Tevoir - i tak dalej poplyniemy w gore rzeki. Ale na pokladzie bedzie nas juz mniej - na wypadek, gdyby Konrad nie byl pewien, o co mu chodzi, wskazal kordelasem jencow.Konrad szarpnal sznurami, ale na prozno. Schwytano go i przywiazano mocno do grotmasztu. Rozpieto mu pas i zabrano nowy miecz. Nie mial najmniejszej szansy go wydobyc, uzyc w walce, wytoczyc nim krew nieprzyjaciela.Oparty o nadburcie Guido obserwowal, jak Wilk i Litzenreich odchodza. Odwrocil sie, gdy Ustnara podniesiono i przywiazano do tego samego masztu, co Konrada. Stali odwroceni plecami do siebie, a pierwszy oficer przeszedl wolno przez poklad i stanal przed Konradem. Wyciagnal reke, a jeden z piratow podal mu pas z mieczem Konrada.- Ja na ich miejscu - powiedzial - wcale bym nie wrocil.- Ale oni nie sa toba - odparl Konrad.- Nie, ale czy sadzisz, ze wroca?Konrad nic nie odpowiedzial.- A ty? - zapytal Guido.- Tak.Guido wolno skinal glowa.- Pewnie tak. Wilk tez. Mag - nie.To wlasnie niepokoilo Konrada. Litzenreich myslal tylko o sobie. Nie zechce powrocic, chocby po to, zeby pomoc Ustnarowi. Nawet gdyby nie wiazalo sie to z zadnym niebezpieczenstwem, Litzenreich nie zrobilby nic, co nie lezaloby w jego wlasnym interesie. A powrot na piracki okret na pewno do takich nie nalezal.- Ale musza powrocic obaj - przypomnial Guido, obracajac glowe na poludniowy wschod, w strone Altdorfu. Spojrzal na bron, ktora trzymal w reku, ujal pochwe w lewa, a rekojesc w prawa dlon, po czym zaczal powoli wyciagac klinge z naoliwionej pochwy.- Ladny - rzekl. - Doprawdy, bardzo ladny.***- Gdyby to ode mnie zalezalo - powiedzial Guido po poludniu - rozwiazalbym cie, Konradzie. Ale musze spelniac rozkazy. Pewnie nie chcialbys zostac uwolniony, gdyby krasnolud pozostal zwiazany. Moge ufac tobie, ale nie jemu. Rozumiesz moj problem? I swoj?- Po prostu zamknij sie, dobra? - warknal wsciekle Konrad.- Czyzby moje gadanie cie irytowalo? W takim przypadku bede dalej mowil.Konrad czul sie bardzo zmeczony, rece i nogi zesztywnialy mu zupelnie. Zwiazano go po mistrzowsku. Prawie nie mogl sie poruszac, a mimo to sznury nie wrzynaly mu sie w cialo i nie utrudnialy krazenia krwi.- Nie jestesmy glupi - mowil dalej Guido. - Przynajmniej niektorzy. Czy naprawde przypuszczaliscie, ze pozwolimy wam wszystkim odejsc? W naszej branzy czesto bierzemy zakladnikow. Niektorzy ludzie sa zbyt cenni, aby ich zabic i mozna ich zatrzymac dla okupu. Ile jestes wart, Konradzie? Czy jest ktos, kto zaplacilby za twoja wolnosc? Nie? To samo ze mna. Jestesmy tacy do siebie podobni. Obaj mamy tylko imie, chociaz jakos watpie, ze jestes szlachetnej krwi. A jezeli mowimy juz o krwi, mam wrazenie, ze wkrotce stracisz sporo swojej. Oczywiscie, razem z zyciem. Czy kiedykolwiek myslales choc troche o krwi, Konradzie? Zastanawiam sie, po co ja mamy? Do czego jest nam potrzebna?Guido przerwal na chwile, jakby zastanawiajac sie nad natura krwi, a potem rzekl:- Czy chcialbys, zebym ci poczytal, Konradzie? Na przyklad slynna opowiesc o odleglej Lustrii?- Nie.- A moze historie o tym, co stalo sie kiedys nieszczesnemu ulicznikowi w Naggaroth?- Nie.- A o jednej z moich przygod w Arabii?- Nie!- Niektorym nie sposob dogodzic - westchnal Guido, ktorego coraz bardziej bawila irytacja Konrada. - Zdajesz sobie sprawe, ze ktoregos dnia bede opowiadal o tym, jak bralem udzial w grabiezy Altdorfu. Ten fakt przejdzie do historii. Jaka szkoda, ze tego nie ujrzysz. Ale zapewniam cie, ze tam bedziesz - powieszony na rei. Kapitan de Tevoir uwaza, ze ciala najnowszych ofiar przynosza szczescie okretowi. Zastanawiam sie, w jaki sposob cie zabije?Konrad przygryzl dolna warge, cala sila woli powstrzymujac sie, by nie odpowiedziec.- Uwazam, ze powinien zrobic to twoim mieczem. Bardzo wlasciwe i poetyczne, nie sadzisz? Wykonanie egzekucji na tobie bede uwazal za zaszczyt, Konradzie. A mozesz mi wierzyc, zrobie to szybko i tak bezbolesnie, jak to mozliwe.Konrad przygryzl warge jeszcze mocniej i poczul smak krwi Zacisnal piesci i zamknal oczy. Czyzby mial zostac pierwszym czlowiekiem, ktory padnie od tej wspanialej klingi wykutej specjalnie dla niego?- Ale co z krasnoludem? Co mam z nim poczac? Obciac mu glowe jego toporem?- Moze wepchniesz sobie swoja glowe w tylek? - warknal Ustnar, odzywajac sie po raz pierwszy od chwili jego uwiezienia. - Tam powinna sie znalezc twoja geba.- Mozemy to zrobic z twoim paskudnym lbem - stwierdzil Guido. - Czy taka bedzie twoja przedsmiertna wola?- Kaz sie zmutowac! - burknal Ustnar.- Moze powinnismy urzadzic wam pojedynek - zaproponowal Guido. - Walczylibyscie ze soba. Dzieki temu jeden z was by zginal. Zaloga uwielbia ogladac takie pojedynki i dzieki temu ma mniejsza ochote bic sie ze soba. Czlowiek przeciwko krasnoludowi, miecz przeciwko toporowi. Moglibyscie uzywac swojej broni. Moze powinienem zasugerowac to de Tevoirowi.- Wydaje sie, ze nie masz zadnych watpliwosci, iz Wilk i Litzenreich nie wroca - rzekl Konrad. Inna sprawa, ze sam rowniez byl tego niemal pewien.- Wiem, ze nie wroca - odparl Guido. - No dobra, nie moge tu tak stac i gadac przez caly dzien. W przeciwienstwie do was dwoch mam cos do roboty.Reszta dnia mijala powoli. Konradowi zdawalo sie, ze na rzece jest mniej lodzi niz zazwyczaj, ale rownie dobrze moglo to byc zludzenie. Wyobrazal sobie mnostwo rzeczy - ze wojenna flota z Altdorfu lada moment zaatakuje pirackie okrety albo ze batalion wojska zrobi to samo od strony brzegu, lub ze Wilk i Litzenreich wroca, aby ich ocalic.Ale nic sie nie stalo. Okrety staly spokojnie przy brzegu rzeki. Deski ich poszycia poskrzypywaly w rytm lekkiego kolysania. Na pokladach marynarze ostrzyli miecze i noze, szykujac sie do czekajacego ich szturmu na najwieksze miasto Starego Swiata.Zapadla noc, a razem z mrokiem nadciagnal chlod. Na wschodzie pojawil sie Mannslieb, ale nie wznoszac sie zbyt wysoko nad horyzontem, kilka godzin pozniej zsunal sie za widnokrag. Morrslieb nie pojawil sie wcale. Konrad z przyjemnoscia powitalby mniejszy ksiezyc, nie baczac na jego widmowe swiatlo. Na pokladach nie zapalono latarni i dwa okrety wtopily sie w ciemnosc. Spogladal na gwiazdy, nie mogac i nie chcac zasnac. Zastanawial sie, czy dozyje nastepnego switu.Obudzil go odglos cichych krokow na deskach pokladu. Poczatkowo rozzloscil sie sam na siebie, ze jednak zasnal, a potem zaczal czujnie wsluchiwac sie w te nowe dzwieki. Niebo wciaz bylo czarne i nic nie zapowiadalo jeszcze wschodu slonca. A wiec to jeszcze nie po niego, uznal. Poza tym zblizal sie tylko jeden czlowiek.Niedaleko masztu stalo dwoch wartownikow, ale to nie oni sie poruszali. Dzwiek byl tak slaby, ze zapewne zaden z nich go nie uslyszal. Mozliwe zreszta, ze obaj zasneli. Konrad uslyszal, jak ginie pierwszy marynarz. Zostal zabity tak sprawnie, ze jego towarzysz w ogole sie nie zorientowal. Potem znowu rozlegl sie dzwiek ostrza przecinajacego grdyke i drugie cialo osunelo sie na poklad.Konrad poczul, ze krepujace go sznury zostaly przeciete i odwrocil sie, aby popatrzec na twarz Wilka.- Zabierajmy sie stad - znajomy glos szepnal do niego i Ustnara.Znajomy, ale nie Wilka. Uwolnil ich Guido.Nie bylo czasu na zadawanie pytan i razem z krasnoludem podazyli za niewyrazna sylwetka pierwszego oficera. Zaprowadzil ich do burty statku, a potem, po drabince sznurowej, do czekajacej w dole malej lodki. Guido ujal wiosla i ruszyli w gore rzeki. Plyneli wolno pod prad, oddalajac sie od dwoch pirackich okretow, a zblizajac do Altdorfu. Guido wioslowal godzine, az wreszcie niebo nad wzgorzami na wschodzie zaczelo rozowiec. Wtedy skierowal lodz do poludniowego brzegu rzeki i przybil do blotnistej lachy.- Jestesmy - oznajmil, skladajac wiosla. A potem siegnal za siebie i wyciagnal miecz Konrada i topor Ustnara.Konrad wstal i zapial pas z mieczem. Ustnar popatrzyl na Guida, a potem zarzucil topor na plecy. Wreszcie cala trojka wyszla z lodzi, wyciagnela ja na brzeg i ukryla w gestych zaroslach kilka metrow od wody.- O co tu chodzi? - zapytal Konrad.- Wilk zwerbowal mnie w Marienburgu - wyjasnil Guido. - Wiedzial, ze de Tevoir nie pozwoli wam odejsc. Moim zadaniem bylo uwolnic kazdego ewentualnego zakladnika pozostawionego na okrecie.- A co z tego bedziesz mial? - zapytal Ustnar, podejrzliwie przygladajac sie piratowi.- Uznalem, ze w dniu dzisiejszym zdrowiej dla mnie bedzie znalezc sie na ladzie niz na statku. No, i korzystniej finansowo.Wygladalo na to, ze Guido w dalszym ciagu wierzy, iz Wilk ma zamiar zaatakowac skarbiec Cesarstwa - i byc moze, pomyslal Konrad, wcale sie nie myli...- Wilk i Litzenreich czekaja na nas w Altdorfie - powiedzial Guido. - ale oba okrety pierwsze doplyna do miasta. Zanim my tam dotrzemy, w Altdorfie powinno byc dosc goraco. Rozdzial czternasty [top] Guido sie mylil. Dwa pirackie okrety nie dotarly przed nimi do Altdorfu. Ten, na ktorym uwiezieni byli Konrad i Ustnar, zostal zatopiony przez cesarskie wojska, ktore zablokowaly rzeke. Druga jednostka, ziejac ogniem z armat, zdolala sie jednak przebic przez przegradzajaca rzeke flotylle i poplynela w gore Reiku w strone stolicy. Cala trojka zdolala obejsc blokujace rzeke okrety zanim zaczela sie bitwa i z brzegu obserwowala starcie. Wojskowe oddzialy Altdorfu patrolowaly teren po obu stronach Reiku. Ich zadaniem bylo zabicie wszystkich rozbitkow z pierwszego okretu pirackiego i dopilnowanie, by zadna grupa wrogow nie byla w stanie dotrzec do miasta droga ladowa. Najwyrazniej dowodztwo obroncow uwazalo, ze walki na rzece sa czescia polaczonych dzialan.Wyminiecie wszystkich patroli zajelo Konradowi, Ustnarowi i Guido nieco czasu. Po wielogodzinnym uwiezieniu krasnolud rwal sie do boju, chcac zemscic sie za to, co mu sie przytrafilo, i na dobra sprawe nie mialo dla niego znaczenia, kogo zabije. W pewnym momencie ukrywali sie w odleglosci dwunastu metrow od pieszego patrolu. Ustnar scisnal topor ze wszystkich sil, jakby powstrzymujac bron, by sama nie rzucila sie na zolnierzy. Zapewne zdawal sobie sprawe, ze chwilowo musi stlumic zadze krwi. Zolnierze mieli nad nimi zbyt wielka przewage liczebna i krasnolud nie mogl liczyc na to, ze zdola sie przeciwstawic wojskowej potedze miasta i przezyc."Gdy dotrzemy do Altdorfu - pomyslal Konrad - bedziemy musieli stawic czola nie tylko wojsku. Naszym wrogiem bedzie kazdy - zarowno piraci, ktorzy atakowali miasto, jak i sily, ktore go bronily, a takze wszystkie przeklete stwory mieszkajace pod stolica. A co z gwardia cesarska? Czy kazdy czlowiek w mundurze strazy przybocznej cesarza zostal przeciagniety na strone Chaosu, stal sie jego niewolnikiem?"Na dlugo zanim zobaczyli biale mury miasta, ponownie uslyszeli odglos kanonady. Ocalaly okret piracki bombardowal Altdorf. Widzieli pozary w stolicy i chmury gestego, czarnego dymu, unoszace sie z rozmaitych zrodel ognia. Wygladalo na to, ze Wilkowi udalo sie zorganizowac dzialania odwracajace uwage obroncow.- Gdzie jest Wilk? - zapytal Konrad.- Spotkamy sie z nim o zmierzchu - odparl Guido.Czyli, gdy dotra do miasta. Czekala ich dluga droga, a marsz musial przebiegac wolno, poniewaz, aby uniknac zolnierzy, trzymali sie z dala od lesnych sciezek.- A Litzenreich? - zapytal Ustnar.- Kto wie? - odparl Guido.Konrad zastanawial sie, czy opuszczajac okret, mag zdawal sobie sprawe, ze Wilk umowil sie z Guidem, ze ten uwolni zakladnikow de Tevoira - i czy w ogole go to obchodzilo. Ale Litzenreich zadbal, by nowa bron Konrada zawierala spaczen, a czarownik nigdy niczego nie robil bez powodu.Ustnar spelnilby kazde polecenie Litzenreicha. Guido robil wrazenie czlowieka, ktory ma zamiar zrabowac tyle, ile zdola uniesc. Oprocz zorganizowania podrozy do Altdorfu i calego obecnego zamieszania, Wilk musial zaplanowac rowniez dalsze dzialania. A Konrad znowu mial wrazenie, ze jest niesiony biegiem wydarzen. Uswiadamial sobie jednak, ze teraz bylo to cos wiecej. Oddzielne czesci jego zycia zaczynaly przynajmniej do siebie pasowac, tworzac wzor, ktory byl w stanie niemalze rozpoznac. Mial zamiar pokrzyzowac plany przekletych, uniemozliwic im nalozenie cesarskiej korony na glowe uzurpatora. Konrad byl pewien, ze Czaszkolicy tkwi w samym centrum tego zbrodniczego spisku, a to oznaczalo, ze walka z ta tajemnicza postacia jest nieunikniona.Ale pragnal w tej chwili czegos wiecej niz tylko walki. Pragnal stanac oko w oko z Czaszkolicym.A takze odnalezc Elysse, bez wzgledu na to, co sie z nia stalo.Minionej nocy, kiedy byl wiezniem na pokladzie okretu de Tevoira, przypuszczal, ze nie ujrzy nastepnego dnia. Ale umarl nie on, lecz dowodca piratow. Konrad widzial, jak de Tevoir zginal, wydostajac sie na brzeg po zatopieniu okretu.Nadciagala nastepna noc i tym razem Konrad juz nie watpil, ze nie ujrzy switu. Wiedzial o tym...Z ich punktu obserwacyjnego widzial, ze drugiemu okretowi pirackiemu nie udalo sie przedrzec za mury miejskie, skad moglby skuteczniej bombardowac Altdorf. Jednostka znajdowala sie na srodku rzeki, ostrzeliwala umocnienia i odpierala wszelkie proby abordazu. Trudno bylo jednak dostrzec, co dzieje sie naprawde, poniewaz obserwacje utrudnial zapadajacy zmierzch oraz snujace sie dymy wystrzalow i pozarow.Gdy zblizyli sie do miasta, Konrad spostrzegl, ze widocznosc ogranicza nie tylko snujacy sie dym. Na rzece pojawiala sie niesamowita, blada mgla, ktorej kleby zbijaly sie, laczac z nadciagajaca noca i najwyrazniej powodujac wczesniejsze zapadniecie mroku. Geste opary ograniczaly jednak nie tylko widzenie, ale i inne zmysly. Niektore dzwieki stawaly sie glosniejsze, podczas gdy inne byly zdecydowanie wygluszone.Odlegly szczek broni i wrzaski umierajacych, rozlegajace sie nad rzeka, wydawaly sie pochodzic od calej walczacej armii. W miescie widac bylo o wiele wiecej zniszczen niz bylby w stanie dokonac jeden piracki okret - bez wzgledu na to, jak wielu bandytow znajdowalo sie na jego pokladzie - a przeciez zaden z morskich rozbojnikow nie wyladowal jeszcze w stolicy.Czy legiony Chaosu wybraly ten wlasnie moment, aby powstac przeciwko wojskom cesarskim? Czy to byl prawdziwy cel zorganizowanego przez Wilka dywersyjnego ataku? Konrad pamietal, ze jego towarzysz, podobnie jak on sam, rowniez zostal ogarniety dzialaniem Chaosu. Ale czy skazenie objelo cale cialo Wilka? W jakim stopniu jego okryte czarna zbroja cialo uleglo mutacji?Guido prowadzil. Oddalili sie od Reiku, kierujac na ukos w strone poludniowo-zachodniego kranca miejskich murow. Bitwa na rzece byla niewidoczna, ale dobrze slyszalna. Konrad bez przerwy obserwowal blanki. Gdyby choc jeden z obroncow przypadkiem spojrzal w dol, natychmiast by ich zobaczyl i cala trojke naszpikowano by strzalami. Ale baszty sprawialy wrazenie opuszczonych. Mgla znad rzeki zaczela przesuwac sie nad ladem i otaczac miasto, jakby podazajac ich sladem. Poczatkowo snula sie na wysokosci kostek, ale powoli zaczela wznosic sie ku gorze. Byla zimna, bardzo zimna i przeszywala Konrada jak kislevski wiatr. Wzdrygnal sie, czujac jak chlod przeszywa go do szpiku kosci.Dotarli do waskiej furty umieszczonej przy jednej z glownych bram prowadzacych do stolicy. Zarowno wrota, jak i mniejsze drzwi byly dokladnie zamkniete, dowodzac tym samym jak powaznie potraktowano sytuacje w miescie. Altdorf chlubil sie, ze mozna wejsc do niego nawet w srodku nocy. Przeciez nie byl zapadla, glucha wioska, zamieszkana przez ludzi bojacych sie nocy i jej stworow.Mgla podniosla sie na wysokosc twarzy Guida. Zatrzymal sie, oparl o mur i przylozyl dlon do ust, usilujac stlumic nagly kaszel. Konrad ledwo go widzial, a Ustnar w ogole zniknal w oparach.- Poczekajmy - szepnal Guido, podnoszac kolnierz, zeby oslonic usta.- Podobno znasz droge - powiedzial Konrad, spogladajac w strone wiez nad potezna brama. One rowniez sprawialy wrazenie nieobsadzonych przez wojsko.- Bylem wszedzie - odparl Guido i ogarnela go mgla. Znajdowal sie w odleglosci metra, ale zupelnie nie bylo go widac.Konrad wydobyl swoj nowy miecz. Robil tak wiele razy od chwili, gdy Barra wykul dla niego klinge, chociaz ani razu nie uczynil tego na pokladzie pirackiego okretu. Poczatkowo jedynie podziwial bron, pragnac uzyc jej w walce. Teraz trzymal obnazony miecz, poniewaz czul sie bezpieczniej z bronia w reku. W tej chwili po raz pierwszy uwierzyl, ze bedzie musial sie nia posluzyc.Mgla wciskala sie chlodem w nozdrza Konrada i palila jego skore. Staral sie oddychac plytko, nabierajac mozliwie jak najmniej nienaturalnego powietrza w pluca.Uslyszal uderzenia dzwonu. Ten dzwiek musial dobiegac z daleka, chociaz brzmial dosc blisko. W czasie pobytu w Altdorfie slyszal go kazdego wieczoru. Byl to sygnal zapadniecia zmierzchu, chociaz opary spowodowaly, ze trudno bylo ustalic czy to dzien, czy noc.A potem dobiegl go inny dzwiek i odwrocil sie gwaltownie. Furta, przed ktora stali, otworzyla sie nagle i pojawily sie w niej dwie postaci - Wilka, w jego czarnej zbroi, i Litzenreicha, w ciemnych szatach. Trojka przybyszow szybko przeszla na druga strone murow i Wilk ponownie zamknal za nimi wejscie, odcinajac doplyw bladej mgly.- Zajelo to wam troche czasu - powiedzial.Konrad oskarzycielskim gestem wyciagnal palec w strone Guida.- On jest z nami - wyjasnil Wilk. - Czyzbym zapomnial ci o tym powiedziec? - usmiechnal sie, obnazajac zaostrzone zeby.Trzymal helm pod pacha. Jezeli nawet cialo uleglo przemianie, nie mialo to wplywu na tatuaz zdobiacy jego twarz.W obrebie murow nie bylo ani sladu mgly. Poza najemnikiem i magiem nie bylo widac nikogo innego. Zupelnie jakby cala stolica byla wyludniona.Wilk zatrzymal sie nagle i odwrocil, spogladajac na miasto.- Czemu jest ciemno? - zapytal, dobywajac czarny miecz i spojrzal na Litzenreicha. - Gdzie sa wszyscy?A wiec kilka sekund temu musialo byc tu swiatlo i ulice pelne ludzi.Teraz panowala niemal kompletna czern. Za murami byl zmierzch, a tutaj srodek nocy. Na niebie widac bylo jedynie Morrslieba, rzucajacego zielonkawa poswiate na stolice Cesarstwa. Widmowy ksiezyc wydawal sie wiekszy i blizszy niz kiedykolwiek. Zdawal sie wisiec bezposrednio nad Palacem Cesarskim, niemal dotykajac umocowanej do wierzcholka wiezy repliki bojowego mlota Sigmara.Wszedzie panowala cisza. Jakby poza murami nie trwala rozpaczliwa walka, jakby w jego granicach nie bylo powstania wywolanego przez kryjace sie tu legiony Chaosu.Konrad ujrzal gwaltowny ruch u swoich stop i natychmiast pchnal mieczem. Rozlegl sie pisk, a gdy uniosl klinge, zobaczyl nabitego na nia szczura. Cisnal wijace sie cialo w bok i zauwazyl, ze po ulicach przemykaja tysiace tych stworzen. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze jest to miasto gryzoni, ze w obrebie murow stolicy nigdy nie mieszkala ludzka istota.Otoczone mrozna mgla miasto znajdowalo sie pod wladza poteznego czaru.Zerknal na Litzenreicha, ktory mruczal cos pod nosem i rytualnym gestem wyciagal swoja laske, najwyrazniej przygotowujac jakies wlasne zaklecie, ktore mialoby oslonic jego i towarzyszy.- I co teraz? - zapytal Wilka.- Oczywiscie, ocalimy cesarza - odparl Wilk. - A coz by innego?- Ocalimy cesarza? - powtorzyl Guido. - Przed kim?Konrad ponownie przeniosl wzrok na Litzenreicha. Wygladalo na to, ze nie sprzeciwia sie oswiadczeniu Wilka. Mag obserwowal biegajace stada szczurow i potakujaco skinal glowa. Za wydarzenia w stolicy Cesarstwa musieli byc odpowiedzialni skaveni, a to oznaczalo, ze do swojej zdeprawowanej magii musieli uzywac spaczenia.- Do Palacu Cesarskiego - oznajmil Wilk, nakladajac helm. W czasie pobytu w Altdorfie cesarz rezydowal wlasnie tam, a wiec najwidoczniej powrocil ze swojej wyprawy do Talabheim.Wilk odwrocil sie i zacial isc szybkim krokiem. Litzenreich i Ustnar ruszyli za nim, to samo zrobil Konrad.- Nic nie wiem o ratowaniu cesarza - oznajmil Guido, rownajac krok z Konradem. - Ale nie mam zamiaru pozostac tu sam jak palec.Altdorf byl najwiekszym miastem Starego Swiata, a jednak sprawial wrazenie calkowicie nie zamieszkanego - jezeli nie liczyc stad szczurow. W domach i karczmach palily sie swiatla, lecz w srodku nie bylo widac nikogo. Tak samo na ulicach - znajdowala sie na nich tylko ich piatka.Ale Konrad nagle uswiadomil sobie, ze nie sa sami. Na placu widac bylo wiele niewyraznych ksztaltow. Dziesiatki nieruchomych, przezroczystych postaci stawalo sie widocznych dopiero wowczas, gdy sie do nich zblizali. Byli to mieszkancy Altdorfu, przypominajacy teraz postaci na obrazie - ale o wiele mniej materialne.Czy wszyscy juz nie zyli, a to byly ich duchy?Ale woz nie mogl posiadac ducha, a bezposrednio przed nim znajdowal sie wlasnie pojazd zaprzezony w dwa konie. Konrad wyciagnal reke, zeby dotknac boku jednego ze zwierzat i jego dlon zaglebila sie w eteryczne cialo jak w wode. Jego palce natychmiast zdretwialy pod wplywem paralizujacego chlodu.Natychmiast cofnal reke, poruszajac palcami i potrzasajac nimi, aby przywrocic im cieplo i sprawnosc, a potem szybkim krokiem wyminal zamarle zjawy.Cywile uciekajacy przed napascia, wojska spieszace do walki: wszyscy stali sie duchami - czyms wiecej niz trupami, ale mniej niz zyjacymi.A wszyscy rzeczywiscie umra, gdy tylko Chaos ostatecznie zacisnie w swej piesci stolice.***Konrad biegl bezszelestnie, w swietle ksiezyca jego cialo nie rzucalo cienia. Gdy dostrzegl swoich czterech towarzyszy, odniosl wrazenie, ze poruszaja sie w zwolnionym tempie. Biegli jak postaci widziane we snie. Wydawalo mu sie, ze porusza sie normalnie, ale utrzymywal to samo tempo, co pozostali, a wiec jego wlasne ruchy musialy byc w rownym stopniu zwolnione.Konrad cieszyl sie, ze trzyma w dloni rekojesc miecza - cos, co mogl czuc i czemu mogl zaufac. Pragnal spotkac wroga, nawet setke wrogow - i byl przekonany, ze nie bedzie musial dlugo czekac. Weszli do palacu glownym wejsciem. Bramy byly otwarte na osciez, ale intruzow nie okrzyknieto, poniewaz na posterunkach nie bylo wartownikow, nawet widmowych.Gwardia cesarska odpowiadala za ochrone palacu, ale skoro wszyscy stali sie slugami Slaanesha, ich nieobecnosc latwo bylo wytlumaczyc. Za kazdym razem, gdy Morrslieb byl w pelni, nadchodzila noc, w czasie ktorej Chaos dysponowal pelna moca.A Konrad nie znalazl sie nigdy dotad w sytuacji, ktora bylaby rownie grozna. Wszystko wokol sprawialo wrazenie, jakby legiony Chaosu staly tuz pod Altdorfem i w kazdym momencie mury moglyby peknac, a stolica na zawsze stac sie czescia przekletych Pustkowi Chaosu.Wilk zatrzymal sie na dziedzincu. Byl pusty, poza widmowym oddzialem kawalerii. Rycerze byli Templariuszami Sigmara, a jezdzcy i konie zastygli jak niesamowite posagi. Litzenreich i Ustnar dopedzili go, a potem do calej trojki dolaczyl Konrad oraz Guido, i wszyscy spojrzeli w strone stojacego przed nimi ogromnego gmachu.- Co sie dzieje? - Konrad zapytal Litzenreicha.- Nic - odparl Litzenreich. - Zupelnie nic. Swiat przestal sie poruszac. Czas stanal - rozejrzal sie wokolo. - To robi duze wrazenie, prawda?Konrada i jego towarzyszy zjawisko to nie dotknelo, nie dotknelo tez szczurow, ktore zazwyczaj zamieszkiwaly kanaly pod miastem. A czas rowniez nie musial zastygnac dla tych, ktorzy rzucili ten powazny czar temporalny - przekletych stworow, ktore zagarnely Palac Cesarski.Wilk uniosl czarny miecz, Konrad swoja nowa klinge, Guido kordelas, Ustnar topor, a Litzenreich magiczna rozdzke. Cala piatka ramie w ramie zaczela wchodzic biegnacymi szerokim lukiem schodami, ktore prowadzily do palacowego wejscia. Kamienne stopnie byly ogromne, zupelnie jakby zbudowano je dla gigantow, i wszystko wewnatrz glownego budynku rowniez bylo skonstruowane w nadnaturalnej skali.Pierwsze drzwi byly tak wielkie, ze niemal moglby przez nie wplynac piracki okret de Tevoira. Znajdujaca sie za nimi sala byla rozlegla, a jej wysoko sklepione sufity podpieraly przypory, na ktorych wyrzezbiono wszelkiego rodzaju mityczne istoty i stwory. Wszedzie pod scianami, jak oddzialy wojska, staly gigantyczne posagi dawnych cesarzy, odzianych we wspaniale ceremonialne szaty.Marmurowe schody po obu stronach komnaty prowadzily na wyzsze poziomy palacu, gdzie toczyla sie codzienna procedura zarzadzania Cesarstwem, oraz do prywatnych apartamentow cesarza.- Tedy - oznajmil Litzenreich, wskazujac rozdzka bezposrednio przed siebie.Wilk zawahal sie, ale Konrad nie. Ruszyl biegiem w strone luku. Wiedzial, ze za nim kazda komnata poswiecona jest kolejnemu wladcy. Wypelnione trofeami i lupami z zapomnianych dawno wojen sale ozdobione byly obrazami i gobelinami, ilustrujacymi cala historie kazdego panowania.A w samym srodku pomieszczenia umieszczony byl kamienny cokol, na ktorym spoczywaly doczesne szczatki cesarza. Niektore umieszczone byly w kamiennych trumnach, inne w zlotych sarkofagach. Czasami byly to pokryte zlotem kosci, a czasami na cokole nie bylo niczego. Altdorf nie zawsze byl stolica Cesarstwa i wielu wladcow pochowano gdzie indziej. Ale kazdy mial w palacu swoja sale i przy kazdym cokole, bez wzgledu na to czy byl pusty, czy nie, stal wartownik z gwardii cesarskiej. Gwardia byla nie tylko ochrona obecnego cesarza, ale rowniez wszystkich poprzednich.Cala czworka podazyla za Konradem, ktory wszedl do pierwszej sali poswieconej Luitpoldowi, ojcu Karla-Franza. Jego cialo spoczywalo w wysadzanej drogimi kamieniami trumnie, na wieku ktorej umieszczono podobizne zmarlego. Oswietlala ja widmowa poswiata Morrslieba, wpadajaca przez umieszczona w sklepieniu rozete z witrazem. Obok cokolu stal wartownik w lsniacym mundurze. Wszystko wydawalo sie byc jak zwykle - z ta tylko roznica, ze wartownik nie byl czlowiekiem...W przeciwienstwie do wszystkich poza obrebem palacu, straznik na pewno nie byl bezcielesnym duchem. Byl, podobnie jak ci, ktorzy zaatakowali karczme "Pod Szarym Gronostajem", zwierzolakiem o byczym lbie z rogami i sterczacymi z pyska klami.Konrad mial go juz zaatakowac, gdy spostrzegl, ze stwor sprawia wrazenie w rownym stopniu martwego jak Luitpold. Bestia stala nie oddychajac, nawet nie mrugajac oczami, wydawala sie tak samo pozbawiona zycia jak posagi w zewnetrznym holu i jak wszyscy inni w Altdorfie.W dzien i w nocy swiete komnaty oswietlone byly wonnymi swiecami umieszczonymi w kinkietach na scianach. W ich swietle bylo jednak cos dziwnego i Konrad zatrzymal sie, aby obejrzec jedna ze swiec. Byla zapalona, ale plomien sie nie kolysal, z perfumowanego wosku nie unosil sie zaden zapach, a swiatlo nie dawalo cienia. Zawahal sie chwile, a nastepnie przesunal dlonia przez plomien. Poczul chlod, zupelnie jakby plomien byl z lodu. Zadrzal i najpierw sprobowal zdmuchnac plomien, a potem ugasic go, zaciskajac knot miedzy kciukiem, a palcem wskazujacym. Bez skutku. Cala piatka ruszyla dalej. Nastepna komnata okazala sie podobna do pierwszej: trumna strzezona przez zwierzolaka w mundurze gwardii cesarskiej, otoczona pamiatkami po cesarzu, ozdobiona wyobrazeniami przedstawiajacymi sceny jego tryumfow i oswietlona niesamowitym blaskiem ksiezyca oraz widmowymi plomieniami swiec.Kazde nastepne pomieszczenie bylo starsze od poprzedniego, poniewaz wybudowano je po smierci cesarza, ktoremu bylo poswiecone. Tam, gdzie pozwalala na to przestrzen zbudowano korytarze - niekiedy zakrecajace pod katem prostym, niekiedy prowadzace na inny poziom. Przechodzenie z jednej sali do drugiej, cofanie sie o cale wieki w czasie, przypominalo wedrowke po labiryncie.Wilk, ktory biegl kilka krokow za Konradem, zawolal nagle:- Teraz umrzesz!Konrad odruchowo odskoczyl w bok i odwrocil sie, wznoszac swoj nowy miecz - ale okrzyk Wilka adresowany byl do kogos innego, jakiejs niewidzialnej istoty.Najemnik machnal czarnym mieczem, przecinajac klinga puste powietrze. A potem rzucil sie do przodu, unoszac szybko tarcze, jakby zaslanial sie przed ciosem.Konrad patrzyl z niedowierzaniem, jak Wilk zostaje odrzucony do tylu ciezarem bezcielesnego wroga i uderza w antyczna szafke z bezcenna kolekcja porcelany, zmieniajac ja w drobny pyl. Potem Wilk ponownie rzucil sie do ataku na przeciwnika, ktory byl widoczny tylko dla niego i pchnal mieczem w pustke.Trzej pozostali towarzysze Konrada poszli dalej, podczas gdy on sam zatrzymal sie w nadziei, ze zdola pomoc Wilkowi - ale nie byl w stanie dostrzec wroga.Wilk walczyl z nieznanym przeciwnikiem z przeszlosci. Byla to wiec jego prywatna walka. Konrad powinien isc dalej. Musial isc dalej.Odwrocil sie i ruszyl za magiem, krasnoludem i piratem przez kolejna sale, bezglosnie kroczac po marmurowej podlodze.Minute pozniej Ustnar padl ofiara widmowego wroga z przeszlosci. Mijal wlasnie starozytny sarkofag, gdy nagle wykrzyknal krasnoludzkie przeklenstwo bojowe i szeroko zamachnal sie toporem, wbijajac wzrok w cos, czego nikt inny nie byl w stanie dostrzec. Bron wykonana dla niego przez Barre czynila spustoszenie w sanktuarium. Zwierzolak w mundurze gwardzisty nie byl jego wrogiem, ale zamaszyste ciecie przecielo na pol pancerz i wartownika. Obie czesci osunely sie wolno na podloge, ale nie wyplynela z nich ani jedna kropla krwi.Topor Ustnara w poszukiwaniu wroga, ktory zdawal sie chowac za materialnymi przedmiotami, raz za razem przecinal powietrze i wszystko, co znalazlo sie w jego zasiegu. Gobeliny szly w strzepy, plotno obrazow pekalo, fragmenty antycznych zbroi rozlatywaly sie na boki, krucha kamienna trumna spadla z cokolu, na ktorym spoczywala od wiekow i pekla, wysypujac na podloge kruche kosci cesarza. Ustnar odrzucil kopniakiem czaszke, wykrzykujac kolejne straszliwe przeklenstwo i rzucil sie znowu na niewidzialnego wroga, niszczac wszystko, co znajdowalo sie na jego drodze.I tym razem Konrad niczego nie mogl dostrzec. Zdawal sobie jednak sprawe, ze nic nie powinno go zatrzymywac, podazyl wiec dalej w glab palacu, przez sale z grobami i pamiatkami po cesarzach, ktorzy zyli i umarli pietnascie wiekow temu. Odglosy walki Ustnara wkrotce ucichly, jakby stlumione odlegloscia - lub uplywem czasu.Czul chlod, chlod jeszcze silniejszy niz wowczas, gdy mgla ogarniala jego cialo, ale po skorze splywaly drazniace krople potu. Przez chwile spogladali na siebie z Litzenreichem i widac bylo, ze mag rowniez zastanawia sie, kto nastepny ulegnie tajemnym mocom broniacym palacu. Szli razem, rozdzielajac sie jedynie po to, by wyminac kolejny cokol i strzegacego go zmutowanego straznika, a Guido nie odstepowal ich na krok.- Prosze! - krzyknal blagalnym glosem Litzenreich, padajac na kolana i wbijajac wzrok w pustke: w nic i we wszystko.Ale nawet blagajac, wyciagnal przed siebie rozdzke i szykowal czar - celowal w niewidzialne zagrozenie i lada chwila mial posluzyc sie swa magiczna moca, by zadac cios.Nagle cala komnate rozjasnily smugi wielobarwnych blyskawic, wystrzelone przez niewidzialnego dla innych wroga i pomknely w strone Litzenreicha. Przy pomocy swej rozdzki odtracal je, jak szermierz parujacy ciosy klinga. A potem z powrotem stanal na nogi, przechodzac do ataku i strugi energii wystrzelily z jego rozdzki.Przebywanie w sasiedztwie Litzenreicha bylo grozniejsze niz towarzystwo Ustnara, wiec Konrad pozostawil maga, by dalej sam prowadzil swoj pojedynek. Razem z Guidem ruszyli do nastepnej sali umarlych, a potem do kolejnej i dalej. Kazda komnata, przez ktora przechodzili, byla krokiem w przeszlosc w ich wedrowce przez stulecia.Az wreszcie dotarli do ostatniego sanktuarium. Sali poswieconej samemu Sigmarowi. Rozdzial pietnasty [top] O Sigmarze Mlotodzierzcy opowiadano wiecej legend niz o jakimkolwiek innym cesarzu, a jednak poswiecona mu sala byla niemal pusta. Sigmar zalozyl Cesarstwo. Sciany sanktuarium pokryte byly poswieconymi mu, licznymi fryzami, ale wszystkie obrazy i rzezby wykonano dlugo po panowaniu Sigmara. Pierwszy cesarz zyl dwa i pol tysiaca lat temu i nie wiedziano go od chwili, gdy wyruszyl w swoja ostatnia podroz na Przelecz Czarnego Ognia, aby oddac Ghalmaraz krasnoludom. W kazdym razie nie widzial go zaden przedstawiciel ludzkiej rasy. Na cokole, gdzie powinny spoczywac jego doczesne szczatki, lezala czarna, aksamitna poduszka, a na niej jedyna znana relikwia z okresu jego panowania. Byla to rekojesc sztyletu, ktory Sigmar mial przy sobie w czasie bitwy na Przeleczy Czarnego Ognia.Konrad zatrzymal sie. Tutaj droga sie konczyla, poniewaz ta komnata byla ostatnia i znajdowaly sie w niej tylko jedne drzwi. Rozejrzal sie wokolo, zdajac sobie sprawe, ze to, co go czeka, jest wlasnie tutaj. Popatrzyl do gory, widzac za witrazem znieksztalconego Morrslieba. W kazdej komnacie nekropolii ksiezyc tkwil dokladnie w tej samej pozycji. Normalnie przesuwal sie przez nocne niebo o wiele szybciej. Ale dzisiejszej nocy zamarl nieruchomo. Czas rzeczywiscie przestal istniec. Czasu nie bylo - i czas byl wszystkim.Spojrzal na Guida, ktory odpowiedzial mu spojrzeniem. Pirat zmarszczyl brwi i podniosl dlon do ust. Otworzyl usta, jakby chcial cos powiedziec i Konrad zobaczyl, jak jezyk pirata porusza sie - i nagle uswiadomil sobie, ze to nie moze byc jezyk. Brazowy, pokryty futrem...Z ust Guida wylonila sie glowa szczura!Jeden policzek pirata napecznial i pekl, a przez cialo przedarl sie zakrwawiony pysk nastepnego szczura. Lewe oko zniknelo i z oczodolu wylonil sie trzeci gryzon - jego ostre zeby wpily sie w galke oczna.Cale cialo Guida trzeslo sie i dygotalo, a potem nagle rozpadlo sie na kawalki, gdy cale stado zakrwawionych szczurow wydobylo sie z jego brzucha, piersi, ramion i nog. Byl pozerany od wewnatrz, a jego ludzki ksztalt podtrzymywal jedynie szkielet.Konrad patrzyl z przerazeniem, jak ubranie Guida i kordelas padaja na ziemie. Piszczaca horda szczurow rozproszyla sie po komnacie, znikajac w dziurach w scianach.Rzeczywiscie, byla to skavenska magia. Gwardia cesarska mogla stac sie wyznawcami Slaanesha, ale to sludzy Rogatego Boga zwabili Konrada do samego centrum Palacu Cesarskiego.Trzymajac mocno nowy miecz, Konrad przypomnial sobie, ze spaczen w klindze zostal zabrany szczuroludziom, ktorzy zaatakowali go na Wysokim Moscie. Czy skaveni ci byli swiadoma ofiara, majaca zwabic go w gore Reiku? A gdy plynal do Altdorfu, wlasnie skonstruowany przez skavenow Guido dopilnowal, aby udalo mu sie uciec z pirackiego okretu?A teraz Konrad ponownie byl sam, co czesto zdarzalo sie w jego zyciu. Mial sucho w ustach, serce dudnilo mu w piersi, dlonie mial suche.Zostal wciagniety w pulapke. Jedyna droga ucieczki byla ta, ktora przyszedl. Odwrocil sie - i zobaczyl pedzacego w jego strone zdeformowanego stwora. Pojawil sie i zniknal, jakby nigdy nie istnial.Potwor mial przezroczyste cialo i byl jednym z najbardziej prymitywnych mutantow, z jakimi Konrad sie zetknal - kustykal niezgrabnie, mial pozlepiane szare futro, kly sterczace z psiego pyska i pazury na palcach nog i lap. Uzbrojony byl w zardzewialy miecz.Bestia wydawala sie znajoma, ale Konrad nie wiedzial, skad ja zna. Podniosl miecz i zadal szybki cios w kark mutanta, starajac sie sciac mu glowe. Miecz przeszedl na wylot, nie napotykajac zadnego oporu. Zjawa zaczela sie jednak rozplywac, ale natychmiast na jej miejsce pojawil sie nastepny zwierzolak.Ten z kolei byl wielki, z odwrocona glowa, ubrany w kawalki spatynowanej zbroi. Wymachiwal toporem wyrastajacym z przegubu prawej reki. Tego Konrad rozpoznal. Byla to bestia, ktora Konrad zabil w dniu zniszczenia jego wioski, obdarl ze skory i przebral w nia. Probowal zabic stwora ponownie, wbijajac mu miecz w piers, ale mutant juz sie rozwiewal i natychmiast pojawil sie nastepny potwor - tym razem skaven.W tej samej chwili Konrad przypomnial sobie, kiedy po raz pierwszy widzial poprzednie monstrum. Byl to zwierzolak, zabity przez niego, gdy atakowal Elysse. Wtedy, w czasie ich pierwszego spotkania, ocalil dziewczynie zycie.Cial na odlew skavena, ktory rowniez rozplynal sie w powietrzu, ustepujac miejsca stworowi sprawiajacemu wrazenie na wpol owada i na wpol czlowieka. Mial ludzkie nogi i cialo mrowki z czterema gornymi konczynami, wyrastajacymi z czarnego odwloku. Podobnie jak cala reszta, insektoid byl dawna ofiara Konrada. Zabil stwora strzala z luku podczas ataku na wioske. Kolejny duch, jak wszyscy dotychczasowi przeciwnicy. Odniosl wrazenie, ze atakuja go widma wszystkich zwierzolakow, jakie padly z jego reki - za kazdym razem, gdy zadawal cios, przeciwnik znikal, a na jego miejsce pojawial sie nastepny. Konrad czul, ze slabnie.Gdy zmaterializowala sie kolejna bestia - tym razem nad jego glowa, sprobowal uniesc miecz, ale mial wrazenie, ze bron jest zbyt ciezka. Tym razem jego przeciwnikiem okazal sie jeden z latajacych stworow, na ktorego Konrad natknal sie powracajac z Wilkiem do zniszczonej wioski. Potwor byl bardziej materialny niz poprzednie, ale mimo to miecz Konrada nie byl w stanie go zranic. Podobnie jak w poprzednich przypadkach, klinga przeszla bez oporu przez pokryta luskami skore i niematerialne cialo.I nagle Konrad zauwazyl, ze jego bron takze staje sie przezroczysta - podobnie jak jego reka! Wydalo mu sie, ze rekaw kurtki zniknal, zniknela tez skora. Widzial zyly, ktorymi plynela krew, sciegna do tej pory przykryte miesniami. A potem rozwialy sie rowniez one, pozostawiajac jedynie zbielale kosci, ktore takze zniknely, jakby pochlonely je tysiaclecia.Jego energia wysaczala sie przez miecz, przeplywala w stwory, ktore usilowal zniszczyc. Zamiast tego - one go zabijaly. Stawaly sie coraz silniejsze i bardziej materialne, a jego sily zyciowe nikly. Konrad zdawal sie ginac, a jego cialo stawalo sie niewidzialne.Cofnal sie, nie chcac poslugiwac sie mieczem, poniewaz zorientowal sie, w jaki sposob go oslabiano. Pyl spaczeniowy pochodzil od skavenow i wlasnie spaczen wysysal jego sily zyciowe.Kiedy jednak Konrad zaprzestal prob obrony, latajacy zwierzolak natarl gwaltowniej, tnac mieczem. Bron przeszla przez cialo Konrada nie pozostawiajac sladu, ale kradnac czesc jego cielesnosci.Wokol niego materializowalo sie coraz wiecej ohydnych ksztaltow, cieni jego dawnych ofiar. Zginely dawno temu, ale robily wrazenie o wiele bardziej zywych niz Konrad. Teraz on nalezal do krolestwa cieni. Gasl coraz szybciej, gdy tymczasem jego wrogowie wywrzaskiwali niemy okrzyk tryumfu, z kazda chwila materializujac sie coraz bardziej. A jednoczesnie, z kazda chwila Konrad rozplywal sie coraz bardziej.Poczul, ze jest coraz silniej przyciskany do cokolu, na ktorym lezala jedyna relikwia Sigmara - mocniej i mocniej...Wysunal do tylu lewa reke, probujac sie oprzec o postument i zobaczyl, jak jego palce przenikajac gleboko w kamien. Przesuwajac reke przez cokol, przez atlasowa poduszke, dotknal wreszcie szczatkow sztyletu i nagle poczul pod palcami antyczna rekojesc z kosci sloniowej. Schwycil ja mocno i w tej samej chwili jego dlon odzyskala ksztalt i barwe.Konrad znowu zobaczyl swoja dlon - a takze klinge noza. Metal sztyletu Sigmara, ktory zmienil sie w rdzawy pyl cale wieki temu, ponownie stal sie widoczny - ostry i lsniacy, jakby dopiero co zostal wykuty. Konrad poczul cieplo plynace wzdluz jego ramienia, ktore szybko tracilo swoja przezroczystosc.Stopniowo znowu stawal sie soba, a nawet czyms wiecej niz soba. Fala energii ogarniala jego cialo, odtwarzajac utracona sile. Poczul sie calkowicie wypoczety i rzucil sie na horde wrogow. Zniszczyl ich juz raz i teraz musial zrobic to raz jeszcze.Teraz, zamiast pozbawiac go ducha, klinga ze spaczeniem dodawala Konradowi nowych sil. Miecz przecinal powietrze - i ohydne cielska - zabijajac ozywiencow. Nalezeli do pomiotu Chaosu, z ktorym walczyl na granicy Kislevu. I skoro hordy te odrodzily sie w sercu Cesarstwa, musial zwyciezyc je raz jeszcze. Ich zmutowane ciala zgnily dawno temu, ale teraz niszczyl ich dusze, skazujac je na wieczny niebyt.Poslugiwal sie trzymanym w lewej dloni ostrzem Sigmara, aby odpedzic od siebie horde ozywiencow, tnac ciala, ktore nie byly juz cialami i ktore tracily materialnosc w takim samym tempie, w jakim powracaly jego wlasne sily.Mial tez uczucie, jakby bronia wladala jakas zewnetrzna moc, jakby mial wladze nad prawa czescia swojego ciala, podczas gdy lewa znajdowala sie pod wplywem jakiejs potezniejszej istoty. Czul sie jak kiedys, w czasie bitwy z jaskiniowymi goblinami. Wiedzial, ze wtedy byl prawdziwie nawiedzony, zmuszony do najwiekszego wyczynu potega duchowej mocy, ktora wladala cala jego istota."W kazdym jest jakas czastka Sigmara - powiedziala mu Galea. - W tobie jest wiecej Sigmara niz w kimkolwiek innym".Konrad ponownie byl wybranym wojownikiem Sigmara, niszczacym najezdzcow, ktorzy osmielili sie napasc najstarsza swiatynie bostwa.Natychmiast uswiadomil sobie wszystko. To nie skaveni zwabili tu Konrada, chociaz tak im sie wydawalo. Byl to duch Sigmara, ktory skierowal Konrada do tego miejsca, do tego czasu.Konrad otworzyl swoj umysl przed zalozycielem Cesarstwa, przed czlowiekiem, ktory stal sie bogiem.Razem, jak jedna istota walczaca w jednym ciele, niszczyli pulki przekletych, odrzucali je z powrotem w otchlan ciemnosci, ktora je splodzila.Tryskaly rzeki niewidzialnej krwi, odpadaly dziesiatki niematerialnych konczyn, pekaly niewidzialne kosci, rozpadaly ciala. Wszystkie dotychczasowe lata krwawych walk Konrada skoncentrowaly sie w jednym gigantycznym paroksyzmie smierci. Ponownie zabijal robactwo Chaosu, z ktorym zawsze walczyl. Gobliny w swiatyni krasnoludow i poganski wodz Kastring, bladzi jaskiniowcy pod Altdorfem i kaplan Slaanesha - Zuntermein, sierzant - zdrajca Taungar i banda skavenow, ktora zaatakowala ich na moscie w Marienburgu.Atakujacy byli jedynie slabymi wcieleniami ich dawnych postaci, na zawsze skazanymi na wygnanie sila miecza Konrada i wewnetrzna moca swietego sztyletu Sigmara.I nagle bylo juz po bitwie. Wszyscy wrogowie zostali zniszczeni i Konrad znowu zostal sam. Duch Sigmara powrocil do swiata, w ktorym obecnie przebywal, a Konrad czul sie zarazem wyczerpany i odrodzony.Rozejrzal sie wokolo i odniosl wrazenie, ze nic sie nie zmienilo. Gwardia cesarska wciaz stala na swoich miejscach, wciaz nieruchoma, wciaz pod postacia bykoludzi. Morrslieb rzucal swoje upiorne swiatlo na mauzoleum, a plomienie swiec tkwily nieruchomo.Konrad spojrzal na sztylet trzymany w lewej rece, ktora ponownie do niego nalezala, i widzial, jak ostrze powoli rozplywa sie w nicosc. Ze sztyletu Sigmara znowu zostala krucha, kosciana rekojesc. Odlozyl relikwie z powrotem na czarna, atlasowa poduszke. Az nagle, poza szczatkami Guida na marmurowej posadzce, wszystko bylo tak jak w chwili, gdy wszedl do komnaty.Jezeli nie liczyc Srebrnego Oka...***- Konradzie - wysyczal skaven. - Czy masz zamiar sprobowac zabic mnie jeszcze raz...?Szczuroczlek stal w rogu komnaty, zupelnie jakby zmaterializowal sie z cieni. Wygladal jak Srebrne Oko, mial te same znaki plemienne, te sama skompletowana z roznych kawalkow zbroje, metalowe zeby, kawalek spaczenia zamiast lewego oka, miecz o zebatym ostrzu i trojkatna tarcze, na ktorej widnial zloty herb, przedstawiajacy piesc w pancernej rekawicy i skrzyzowane strzaly. Ale jego glos nie przypominal glosu Srebrnego Oka.- Gaxar! - zawolal Konrad.- A ktoz by inny?Konrad podniosl miecz i rzucil sie na skavena.- Stac! - rozkazal Gaxar, unoszac swoj miecz. - Stoj! Jeden krok, a cesarz zginie!Dopiero teraz Konrad spostrzegl, ze przeksztalcony Szary Mag nie stoi sam w polmroku. Z jego prawej strony widniala ludzka postac, ktora Konrad poznal z obrazow i monet. Byl to Karl-Franz z domu Wilhelma Drugiego, cesarz we wlasnej postaci. Albo tez sobowtor, ktorego Gaxar stworzyl w swojej kryjowce w podziemiach Middenheimu.- To nie cesarz - odparl Konrad, ale jednak stanal.- Moze i nie - przyznal Gaxar. - Ale jezeli ten nie jest cesarzem, musi nim byc tamten!Wskazal w lewa strone, a tam obok niego stal w mroku nastepny czlowiek. Kolejny cesarz Karl-Franz.Jeden z nich byl prawdziwym imperatorem, ale ktory? A moze obaj byli uzurpatorami stworzonymi za posrednictwem nekromantycznych umiejetnosci Gaxara.- Wiem, ze potrafisz nadac umarlym pozory zycia - rzekl Konrad. - Ale w jaki sposob ozywiles siebie?- Dzieki mojemu lojalnemu czlonkowi strazy przybocznej. Kiedy mnie zabiles, Fenbrod uczynil mi zaszczyt i zjadl moje wnetrznosci - mozg, serce i watrobe. Spozyl to, co stanowilo kwintesencje mojej osoby, dzieki czemu moglem odrodzic sie w jego ciele.- A Fenbrod? - Konrad nie znal wczesniej prawdziwego imienia Srebrnego Oka, ale tez specjalnie go to nie obchodzilo.- W jego ciele istnialo miejsce tylko dla jednego z nas. Uczynil tak, jak lojalny sluga zrobic powinien - poswiecil sie dla mnie. Musze przyznac, ze to przyjemne uczucie, miec znowu dwie lapy, chociaz brak oka jest niemily.- A wiec zabijajac cie, wyswiadczylem ci przysluge?- Ha! - Gaxar zasmial sie ochryple. - Teraz ja cie zabije, Konradzie. Ale kiedy ty umrzesz, umrzesz na zawsze!- A co z tarcza? - zapytal Konrad.- Tarcza? - zdziwil sie Gaxar.- Skad masz te tarcze?Gaxar przez chwile spogladal na trzymana w reku poobijana pawez.- A skad mam wiedziec? - burknal. - Walczmy!- Dlaczego?- Dlaczego? Dlaczego! Poniewaz chce cie zabic, Konradzie. Dlatego! Teraz dysponuje sila Fenbroda, a takze moimi magicznymi umiejetnosciami. Mam zamiar cie zniszczyc. Zabicie mnie nikomu nie moze ujsc plazem - Gaxar ponownie zaniosl sie swoim szczekajacym smiechem.Byc moze wspomnienia straznika zostaly wymazane w chwili, gdy Szary Prorok zawladnal jego futrem i koscmi, i dlatego Gaxar nic nie wiedzial o tarczy. Ale musial wiedziec cos o Elyssie, poniewaz dziewczyna znajdowala sie w podziemnej komnacie razem ze skavenskim czarownikiem i przygladala sie jak krzyzowano Litzenreicha i Ustnara - a byla tam razem z Czaszkolicym.Konrad wzruszyl ramionami i zrobil krok do tylu.- Nie masz odwagi walczyc? Nie chcesz ocalic swojego cesarza?- Mojego cesarza? A dlaczego mialoby mnie obchodzic, co sie z nim stanie?- Zabije go! Zabije! - wrzasnal Gaxar i groznie odwrocil sie w strone postaci z prawej strony. Zatrzymal sie jednak nagle i odwrocil gwaltownie, mierzac klinga w druga, identyczna sylwetke. - Ci ludzie sa tacy podstepni, tacy podstepni!Blizniacze postaci mialy na sobie identyczne ubrania i staly bez ruchu. Chociaz nie przypominaly posagow jak cesarscy gwardzisci, stojacy na posterunkach w calym palacu, bylo oczywiste, ze Gaxar rzucil na nie czar i nie sa w stanie postepowac zgodnie ze swoja wolna wola. Ale tylko jeden z nich mogl ja kiedykolwiek posiadac. Drugi zawsze byl wytworem Szarego Maga, przywiezionym przezen z Middenheimu do stolicy.Schwytany przez skavenow prawdziwy cesarz mial wlasnie byc zamieniony na swojego sobowtora, marionetke skavenow. Ta operacja niewatpliwie zostala zaplanowana na dzisiejsza noc. Gdyby Karla-Franza udalo sie zastapic sluga Chaosu, trudno bylo sobie wyobrazic wszystkie koszmarne konsekwencje tego faktu.- No, to go zabij - rzekl Konrad, udajac calkowita obojetnosc.- Nie! - krzyknal Gaxar. - Ty go zabij! Wybieraj, Konradzie. Ktory z nich ma zyc, a ktory umrzec? Jeden z nich jest prawdziwym Karlem-Franzem? Musisz wybrac, a potem zabic tego drugiego!- A dlaczego ja?- Poniewaz tak ci rozkazuje!Przeszywajace spojrzenie Gaxara zdawalo sie przewiercac przez oczy Konrada do jego mozgu. Probowal odwrocic wzrok, ale bylo za pozno. Gaxar zahipnotyzowal go i nagle poczul, ze wolno posuwa sie do przodu. Probowal sie zatrzymac, ale na prozno. Jego prawa reka zaczela podnosic miecz, ale to nie on mial zadecydowac, ktory Karl-Franz umrze. Gaxar zadba, by przezyl uzurpator, by na tronie zasiadla jego marionetka.Ponad glowa Gaxara znajdowal sie fryz przedstawiajacy koronacje pierwszego cesarza. Zwrocil uwage Konrada, poniewaz to nie Sigmar byl na nim koronowany. Na tronie zasiadal skaven - Rogaty Szczur we wlasnej osobie...A jezeli zginie Karl-Franz, umrze ostatni ze spadkobiercow Sigmara - zamordowany przez Konrada.Konrad zrobil kolejny krok do przodu i klinga uniosla sie jeszcze wyzej. Zbierajac wszystkie zasoby energii, Konrad zdolal wymamrotac dwie sylaby:- Sigmar - wyszeptal.W oddali rozlegl sie odglos, dudnienie przypominajace odlegla kanonade. Byc moze piracki okret zdolal przedrzec sie przez zapore na Reiku i bombarduje Altdorf. Konrad poczul, ze ziemia drzy i spojrzal w dol w sama pore, by zobaczyc, jak marmurowe plyty pod jego stopami pokrywaja szczeliny i pekniecia. Caly swiat musialo ogarnac zamieszanie wstrzasajace fundamentami, na ktorych wzniesiona byla stolica Cesarstwa i palac.Idac dalej, Konrad potknal sie i niemal upadl. Moze byl to wynik trzesienia ziemi, a moze fakt, ze hipnotyczna kontrola Gaxara zaczela slabnac. Sprzeciwial sie jeszcze bardziej, probujac odeprzec wrogi wplyw skavena i skupil sie na swoich wlasnych mocach umyslowych, ktorych ukryte glebie dopiero niedawno odkryl.- Sigmar - powiedzial jeszcze raz, tym razem glosniej i slowo to dodalo mu wystarczajaco duzo sil, by krzyknac: - Sigmar!W oddali rozjarzyl sie gwaltowny, jaskrawy blysk, ktory przedarl sie przez rozete witraza i Konrad podniosl glowe w sama pore, aby zobaczyc podwojny zygzak rozcinajacej niebo blyskawicy. Byl tak jasny, ze calkowicie przytlumil makabryczna poswiate Morrslieba.Nad palacem rozlegl sie grzmiacy huk. Piorun musial trafic w szczyt wierzy wybudowanej z granitowych blokow przywiezionych z Przeleczy Czarnego Ognia i caly wielki budynek zadygotal jeszcze raz. Tym razem zygzakowata szczelina przeciela sciane.Gaxar z niepokojem spojrzal w gore, uwalniajac Konrada ze swoich nadnaturalnych pet.I nagle, bez ostrzezenia, sufit pekl pod uderzeniem gigantycznego, kamiennego bloku..Konrad odskoczyl do tylu, zas Gaxar w bok, a potezny odlamek skalny spadl pomiedzy nimi, rozbryzgujac kamienne okruchy po calej komnacie.Pomieszczenie wypelnily chmury pylu, ale nagle zapanowala cisza. Nie bylo widac ani cesarza, ani uzurpatora. A gdy kurz i kamienne okruchy opadly, Konrad zobaczyl, co uderzylo w mauzoleum Sigmara. Byla to kopia mlota Ghalmaraza, ktora spadla z palacowej wiezy. Trzykrotnie wiekszy od czlowieka kamienny mlot bojowy zostal stracony piorunem i spadl prosto na centralna sale tego skrzydla palacu. W suficie widniala ogromna dziura, ale widac przez nia bylo jedynie niebo i gwiazdy. Morrslieb zniknal. Wszystkie swiece palily sie normalnie i ich plomienie kolysaly sie pod wplywem wiatru, dmacego przez otwor w sklepieniu.Na antycznym fryzie Sigmar wrocil na swoje prawowite miejsce na cesarskim tronie.Konrad odwrocil sie, slyszac jakis dzwiek. Potezne uderzenie przewrocilo gwardziste stojacego w komnacie. Teraz jednak wstal i rzucil sie na Konrada, wznoszac miecz do ciosu.Czas ruszyl znowu, serce gwardzisty zaczelo bic ponownie, ale bylo to serce mutanta. Wciaz pozostawal sluga przekletych, czcicielem wladcy rozkoszy.Bron Konrada smagnela gardlo stwora, prawie odcinajac mu glowe. Trysnela krew, bestia wrzasnela i umarla.Obrociwszy sie, Konrad zauwazyl, ze jedna z dwoch postaci, ktore zostaly magicznie zniewolone przez Gaxara, stoi wyprostowana i rozglada sie wokolo z calkowicie zdezorientowana mina. Druga lezala zmiazdzona wielka granitowa rzezba i byla obecnie jedynie masa rozkladajacego sie miesa. Legendarny mlot Sigmara zabral kolejna ofiare. Uzurpator ponownie byl tylko trupem.Gaxar stal nieruchomo przez kilka sekund, jakby oszolomiony gwaltowna zmiana sytuacji. Konrad podbiegl i zaslonil Karla-Franza przed skavenem.- Jestem... - powiedzial z wahaniem cesarz. - Jestem... - Potrzasnal glowa i zachwial sie lekko.Nagle rozlegl sie odglos wielu krokow, zmierzajacych w strone sali. Do sali wpadlo kilku gwardzistow. Kiedys najbardziej lojalni sludzy cesarza, teraz nie mieli w sobie ani krzty czlowieczenstwa. Z ich byczych pyskow wyrwal sie bojowy ryk.Konrad zerknal w strone Gaxara, ale nie mial juz czasu, by zabic Szarego Maga - zabic go ponownie - zanim dosiegna go gwardzisci. Zaslonil soba cesarza. Musial obronic Karla-Franza za kazda cene. Taka byla jego misja, dlatego Sigmar go tu sprowadzil. Cale dotychczasowe zycie stanowilo przygotowanie do tej wlasnie chwili.Walczyl, a jego nowa klinga uderzala sztychem, by zabic nastepna ofiare, a po chwili ciela na odlew, trafiajac kolejna. W komnacie dzwieczala zderzajaca sie stal, rozlegaly sie krzyki umierajacych mutantow. Konrad zapamietal sie w walce, wykrzykujac zawolanie bojowe rownie glosno jak jego wrogowie, dajacy upust zadzy krwi. I umierali z przedsmiertnym wrzaskiem wsrod przelewanej bezlitosnie ich nieludzkiej krwi.W pomieszczeniu pojawily sie nowe postaci, ale to nie mialo juz zadnego znaczenia. Konrad i tak walczyl z przewazajacym wrogiem. Umrzec mogl tylko raz i niewazne czy atakowal go tuzin wrogow, czy setka.Nagle zobaczyl czarne ostrze przecinajace powietrze i wiedzial, ze nie jest juz sam. Wilk byl razem z nim. Przewaga wroga zmniejszyla sie o polowe i Konrad zaczal walczyc ze zdwojonym zapalem. Zaplonela blyskawica i rozblysk jaskrawego swiatla rozjasnil sale. Litzenreich wlaczyl sie do walki.We wnetrzu palacu zadudnily pedzace kopyta. Konrad spojrzal w strone nastepnej sali podejrzewajac, ze przybyly posilki dla przekletych. W tej samej chwili do komnaty wpadl konny rycerz - Templariusz Sigmara - a jego czerwona kopia przeszyla jednego z przeobrazonych gwardzistow.Do sanktuarium Sigmara wjechali nastepni jezdzcy, wlaczajac sie do walki. Byla to kawaleria uwieziona w zastyglym czasie na dziedzincu palacu. Helmy rycerzy zwienczone byly rogami - natomiast rogi ich przeciwnikow wyrastaly bezposrednio z czaszek.Gaxar kryl sie w kacie komnaty, czekajac na chwile, w ktorej moglby rzucic sie na Karla-Franza. Uznal jednak, ze w tej chwili roznica sil jest zbyt wielka i obrocil sie gwaltownie. Obok jego stop w podlodze pojawil sie otwor, wylot tunelu otwierajacego sie na jego magiczny rozkaz, i skaven ruszyl w te strone, przygotowujac sie do ucieczki.- Gaxar! - zawolal Konrad, a Szary Mag sie zawahal.Odwrocil sie, a moze raczej w taki sposob zareagowala zachowana w nim czastka osobowosci wojownika. Cialo Srebrnego Oka musialo zachowac jego odruchy i nawyki. Wyzwania nie mozna bylo zignorowac.Skaven usmiechnal sie, odslaniajac metalowe zeby, i oblizal wargi. Konrad przypomnial sobie szorstki dotyk jezyka Srebrnego Oka, kiedy ten oblizywal jego krew, smakujac spaczen przeplywajacy przez zyly. Gaxar - jezeli to rzeczywiscie Gaxar sprawowal kontrole nad szczurzym ksztaltem - podniosl zebaty miecz, zaslonil sie tajemnicza tarcza i rzucil na Konrada.Walczyli, wymieniajac ciosy. Gaxar mial przewage, poniewaz mogl chronic sie za trojkatna tarcza. Ale to skaven sie bronil, zdajac sobie sprawe z tego, ze znalazl sie w pulapce. Nawet gdyby udalo mu sie pokonac Konrada, w zrujnowanej komnacie bylo wielu rycerzy, z ktorymi rowniez musialby walczyc. A oni nie atakowaliby w pojedynke. Kilku rycerzy zsiadlo z koni i zwartym szykiem otoczylo Cesarza. Konrad katem oka dostrzegl Wilka i Litzenreicha obserwujacych morderczy pojedynek. Zaden z nich nie pozwolilby Szaremu Magowi ujsc z zyciem - chociaz Litzenreich pewnie moglby pojsc na jakas ugode, gdyby mial szanse zdobycia spaczenia.Nowa klinga Konrada uderzala o zakrzywiony miecz Gaxara. Czesciowo pochodzila od skavenow i nadeszla pora, aby posmakowala skavenskiej krwi. Ostrze cielo przez brazowe futro - na kurz, ktory gruba warstwa pokrywal marmurowa posadzke, zaczela kapac krew. Gaxar zawyl z bolu, a Konrad ponownie zaatakowal. Sztych miecza wbil sie w piers Gaxara, a potem cial go przez prawa lape. Jeszcze wiecej krwi, nowe szczurze piski. Gaxar walczyl jeszcze zacieklej, rzucajac sie do przodu, ulatwiajac tym samym kontrataki. I znowu krew i piski.Skaven walczyl coraz rozpaczliwiej. Nagle cisnal tarcza w Konrada, obrocil sie i rzucil w utworzony przez siebie tunel. Ale zaden skaven nie byl w stanie biec szybciej niz czlowiek i Konrad dopedzil Szarego Maga, zanim tamtemu udalo sie uciec. Schwycil go za ogon i szarpnal do tylu. Gaxar zawyl, bardziej z wscieklosci niz z bolu. Odwrocil sie, odcial wlasny ogon, zeby sie uwolnic, i popedzil dalej. Na chwile udalo mu sie zwiekszyc dystans i niemal zdolal dotrzec do dziury w ziemi, gdy Konrad wbil sztych miecza pomiedzy plyty zbroi, w grzbiet szczuroczleka. Skaven zamarl na moment, a Konrad cofnal miecz. Gaxar odwrocil sie wolno. Krew tryskala mu z rany w piersi i na grzbiecie.Uniosl miecz, jakby chcial zadac cios, ale bron wypadla mu z lapy. Otworzyl paszcze, ale nie wydobyl sie z niej zaden dzwiek. Upadl, umierajac, zanim dotknal podlogi. W tej samej chwili zniknal czarny otwor, ktory skaven otworzyl swoja magia.Konrad opuscil wzrok na powalonego wroga. Uniosl miecz, przygladajac sie krwi. Bron zalsnila w swietle swiec i skavenska posoka wyraznie podkreslala rozne warstwy metalu, lsniac w rozmaitych odcieniach.- To Gaxar - wyjasnil Konrad Wilkowi i Litzenreichowi, ruchem glowy wskazujac trupa skavena. Popatrzyl na nich uwaznie: - Ustnar? - zapytal.- Nie zyje - odparl Wilk. Zgubil gdzies helm i na jego twarzy widac bylo swieze slady ciec. Zbroje mial powgniatana i porysowana, kilku fragmentow brakowalo.Litzenreich nie wygladal lepiej. Odziez mial poszarpana, czesc wlosow na glowie i w brodzie sprawiala wrazenie spalonych, na twarzy widac bylo pecherze i slady poparzen. Jego laska poczerniala od ognia, a straszliwy zar zmienil jej czubek w kawalek wegla drzewnego.- Kim jestescie?Cala trojka spojrzala w strone cesarza, ktory przecisnal sie miedzy dwoma rycerzami.- To Konrad - wyjasnil Wilk. - To Litzenreich. A ja nazywam sie... Wilk - zawahal sie, ale nie podal prawdziwego nazwiska.- Niewiele pamietam z tego, co sie wydarzylo - oznajmil Karl-Franz. - Ale zdaje sobie sprawe, ze zawdzieczam wam zycie - spojrzal na rozkladajace sie cialo sobowtora, przygniecione kopia Rozbijacza Glow. - Jak sadze, szczegolnie tobie - dodal, zwracajac sie do Konrada. Mowil powoli, jakby w obcym jezyku. - Musze odpoczac. Ale zostaniecie nagrodzeni, wszyscy. Nie zapomne. Odwrocil sie i zostal odprowadzony przez dwoch swoich Templariuszy.- Zapomni - powiedzial Wilk, przygladajac sie cesarzowi opuszczajacemu zrujnowana komnate. Wszyscy kawalerzysci wyszli, prowadzac konie - i pozostawiajac za soba martwych zwierzolakow.Jedyna rzecza, ktora pozostala nienaruszona, byl kamienny cokol w samym srodku rozleglej sali, a takze lezace na nim aksamitna poduszka i kosciana rekojesc sztyletu Sigmara.- Ocalilismy cesarza - powiedzial ze zmeczeniem Konrad. - Ocalilismy Cesarstwo. Czy nie to wlasnie powinnismy zrobic?- Doprawdy? Wiedzialem, ze po cos tu przyszlismy - Wilk sie usmiechnal. Otarl twarz grzbietem reki, rozmazujac pot i krew po swoich tatuazach. Trzymal w reku ociekajacy krwia miecz.Konrad uklakl, aby obejrzec trojkatna tarcze mozliwie najdokladniej, nie dotykajac jej. Byla stara i poszczerbiona, ze sladami rdzy w miejscach, w ktorych odpadla czarna farba. Zloty herb byl jednak prawie nietkniety i wiernie powtarzal wzor na strzalach, luku i kolczanie, ktore dawno temu dala mu Elyssa.- Czy to tarcza elfa? - zapytal Konrad.Wilk wzruszyl ramionami, wyraznie dajac do zrozumienia, ze nie ma ochoty wspominac elfa, ktory go pokonal, a potem oszczedzil mu zycie.Czy cale to uzbrojenie nalezalo do prawdziwego ojca Elyssy, elfa? I gdzie Srebrne Oko zdobyl te tarcze?Litzenreich ogladal cialo Gaxara, obchodzac je naokolo i stukajac o podloge swoja nadpalona laska. Powiedzial cos tak cicho, ze Konrad nie doslyszal slow, a potem dalej mruczal cos do siebie. Az nagle, gdy otwor w podlodze otworzyl sie ponownie, Konrad uswiadomil sobie, ze mag rzuca czar.W podlodze ziala czarna dziura, dokladnie w tym samym miejscu, co wlot do tunelu stworzony przez Gaxara. Litzenreich popatrzyl w dol i Wilk przylaczyl sie do niego.Konrad uswiadomil sobie, ze niemal nadszedl juz swit. Cala noc zostala ukradziona przez Chaos.W coraz silniejszym swietle Konrad dostrzegl stopnie prowadzace w dol od wyczarowanego przez Litzenreicha wejscia. Musialo to byc jakies tajne przejscie pod palacem.- Czy powinnismy tam wejsc? - zapytal Litzenreich, wpatrujac sie w ciemna glebie.Musial wierzyc, ze w dole gniezdzi sie wiecej skavenow, a tam, gdzie zamieszkuja zwierzolaki, powinien byc i spaczen - a spaczen byl zrodlem magii.Wilk skinal glowa i Konrad zastanowil sie, dlaczego jego towarzysz moze miec ochote wejsc w podmiejski labirynt. Moze dlatego, ze bylo to miejsce skazone Chaosem, a dla Wilka oznaczalo to jeszcze wiecej wrogow, z ktorymi moglby walczyc.Obydwaj towarzysze spojrzeli na Konrada. Wcale nie mial ochoty na powrot do zdradzieckich labiryntow pod Altdorfem, ale jednoczesnie byl pewien, ze jeszcze raz musi zaglebic sie w podziemny swiat.Wszak byla tam Elyssa.A takze Czaszkolicy.Konrad podniosl czarna tarcze, przelozyl lewa reke przez petle uchwytu i zacisnal w dloni miecz. Tak jak w przypadku nowego miecza, odniosl wrazenie, ze tarcza zostala wykonana dla niego.Wilk wzial jedna z wielkich swiec i ruszyl do tunelu, Litzenreich zabral druga i przylaczyl sie do niego. Konrad rowniez wyjal jedna z perfumowanych swiec z kinkietu, a potem spojrzal w gore i zobaczyl na nocnym niebie pierwsze slady blekitu.Zdajac sobie sprawe, ze moze juz nigdy nie zobaczy swiatla dziennego i nie powroci z podziemnego swiata, Konrad po raz ostatni odetchnal powietrzem na powierzchni i ruszyl za swoimi towarzyszami tam, gdzie wiedzial, ze prawdopodobnie znajdzie swoj grob. Rozdzial szesnasty [top] Wykute w litej skale tunele byly dokladnie takie, jak pod Middenheimem. Podobnie jak przejscia znajdujace sie pod Miastem Bialego Wilka, zapewne zostaly wybudowane przez krasnoludy. Na dlugo przed pojawieniem sie ludzi Stary Swiat zamieszkany byl przez krasnoludy - a przed nimi przez elfy. Krasnoludy wybudowaly tunele na obszarze tego, co dzisiaj bylo Cesarstwem, laczac wiele ze swoich miast i miasteczek. Ich porzucone siedziby zostaly zajete przez mlodsza rase ludzka, ale siec przejsc pozostala.Ludzie zajeli miasta, ale tunele nalezaly teraz do skavenow...Wszystko bylo tak dobrze znane Konradowi: smrod zmutowanych gryzoni wypelniajacych waski tunel, w ktory zaglebiali sie trzej ludzie. Szczuroludzie mogli wyczuc spaczen, bedacy obecnie czescia Konrada, ale on rowniez rozpoznawal je wechem.Nienawidzil skavenow bardziej niz jakichkolwiek innych stworow Chaosu. Jego nienawisc wywodzila sie z czasow, kiedy byl wieziony przez Gaxara. Moze wiazalo sie to z faktem, ze skaveni tak bardzo przypominali ludzi, a jednoczesnie tak diametralnie sie od nich roznili. Byli inteligentni, dobrze zorganizowani, ale jednoczesnie wydawali sie niemal parodia ludzi i ich cech.Wilk nienawidzil kazdego przejawu Chaosu z rowna zajadloscia. Dla niego skaveni nie byli ani lepsi, ani gorsi od dowolnego pomiotu z piekla rodem. Przypominali robactwo, ktore nalezalo wytepic jak wszystkie inne mutanty. Natomiast stosunek Litzenreicha do skavenow byl niejednoznaczny. Potrzebowal ich, poniewaz to wlasnie oni rafinowali spaczen - a Litzenreich potrzebowal go, aby prowadzic to, co nazywal swoimi "badaniami".Konrad byl bardzo zdenerwowany wiedzac, ze wszedzie naokolo sa skaveni. Szedl z tylu za towarzyszami i nie widzial nic przed soba, gdy zaglebiali sie w labirynt ciemnych, wilgotnych korytarzy. Prowadzil Wilk. Z kazdym krokiem szli coraz dalej, ale czy rzeczywiscie on byl przewodnikiem?Nie tylko skaveni mieszkali gleboko pod Altdorfem i uzywali tych tuneli. Bardzo czesto napotykali plonace latarnie, ktorych nie potrzebowali skaveni. Jakie wiec inne stwory zyly w tych glebinach? Kimkolwiek byly, Konrad mniej sie ich obawial niz zdradzieckich szczuroludzi.Czas mijal, znajdowali sie coraz glebiej i Konrad zaczal sie uspokajac. Czemu Gaxar byl sam? Czy to mozliwe, ze pod Altdorfem nie bylo innych skavenow, ze wszyscy opuscili miasto? Moze jakies inne istoty objely w posiadanie ich nory i dlatego szczuroludzie nie zaatakowali.W tej samej chwili jednak zaatakowali...Nagle rozlegly sie przed nimi obrzydliwe piski skavenow i szczek metalu o metal, gdy Wilk mieczem zaczal odpierac obrzydliwych napastnikow. Konrad probowal przejsc do przodu, ale droge zagradzal mu Litzenreich, ktory wcale nie mial ochoty zblizac sie do rejonu zagrozenia. Konrad przecisnal sie obok niego do obszernej jaskini, ktora niespodziewanie otworzyla sie przed nimi. Pieczara byla niska, ale rozlegla i oswietlalo ja kilka latarni wiszacych na scianach. Konrad niemal wolal, by swiatla nie bylo, poniewaz wtedy nie widzialby zwartych szeregow dziesiatkow skavenow, zapewne czekajacych cierpliwie, az nieostrozni ludzie wylonia sie z ciemnosci.Konrad przylaczyl sie do Wilka i razem walczyli przeciwko naplywajacej fali zmutowanych szczurow. Ich klingi ciely wrogow, powalajac ich, rozcinajac na pol. Wkrotce obaj byli obryzgani skavenska posoka, ale na miejsce kazdego zabitego stwora pojawial sie nastepny. Wszyscy przeciwnicy byli szczurzymi wojownikami wzrostu czlowieka, uzbrojonymi jak zwykle w zebate miecze i wlocznie z hakowatymi grotami. Ale gdy tracili bron, walczyli zebami i pazurami. Mimo swojej tarczy, Konrad wkrotce krwawil z wielu ran.Zamiast utrzymywac pozycje w tunelu, z ktorego wyszli, Wilk ruszyl do przodu, nacierajac na szeregi skavenow, wycinajac przejscie wsrod hordy wrogow. Po drugiej stronie jaskini widnial kolejny tunel i tam wlasnie najemnik zdawal sie kierowac. Konrad ruszyl za nim, walczyli ramie przy ramieniu. Ich klingi ciely i kluly, gdy bronili jeden drugiego.Litzenreich przeszukiwal zwloki skavenow sprawdzajac, czy ktorys z nich ma przy sobie spaczen, ale zaden z zyjacych stworow go nie atakowal. Skupily cala swa uwage na Konradzie i Wilku. Konrad przypuszczal, ze mag ochrania sie jakims czarem. Teraz, kiedy odnalazl zrodlo spaczenia, nie potrzebowal juz sojusznikow. Ale w tej samej chwili Litzenreich wstal, podniosl swoja laske i jaskinie przeciela jaskrawa smuga swiatla. Jednego ze skavenow, ktory zamachnal sie, by ciac Konrada, nagle spowily plomienie i stwor zawyl przerazliwie, palac sie zywcem. Mag zaczal przedzierac sie przez jaskinie, zabijajac kazdego sakvena, ktory osmielil sie stanac mu na drodze.Wilk wycinal krwawy szlak wsrod szczuroludzi, a jego miecz nie spoczywal ani przez chwile. Walczac, wykrzykiwal jedno ze swoich zwierzecych zawolan bojowych i wreszcie razem z Konradem dotarl do drugiego kranca jaskini. Litzenreich przylaczyl sie do nich kilka sekund pozniej. Wiele dziesiatkow skavenow lezalo martwych lub umierajacych, spalonych lub palacych sie, ale w pomieszczeniu bylo ich jeszcze bardzo duzo. A z tunelu, ktorym nadeszli trzej ludzie, wysypywaly sie nowe posilki.Horda skavenow zaatakowala z nowym zapalem. Wilk wepchnal swoich towarzyszy do tunelu za soba, a nastepnie zajal pozycje u jego wlotu, blokujac wejscie wlasnym cialem i mieczem.- Idz! - krzyknal do Konrada, ktory ledwo go zrozumial, poniewaz glos najemnika brzmial bardzo dziwnie.A wtedy zauwazyl twarz Wilka.Zaczela sie zmieniac. Czolo cofnelo sie, szczeki wysunely i splaszczyly, biale wlosy na glowie i w brodzie pokryly cala twarz, a zaostrzone zeby wydluzyly sie jak kly. Podobnie wygladal, gdy gobliny wziely go do niewoli, chociaz wtedy Konrad uznal, ze zawodzi go wzrok.A wiec w taki sposob Wilk zostal skazony Chaosem.Przybieral obraz zwierzecia, ktorego nazwe nosil. Stawal sie wilkolakiem...Zmienial sie ksztalt jego ciala, nie tylko twarz. Pochylil sie nizej, jego korpus rozciagnal sie i zbroja pekla, gdy wilcze cialo wyrwalo sie z czarnego metalu.- Idz!Jego slowa byly juz calkowicie niezrozumiale. Przypominaly jedynie zwierzecy ryk, ale Konrad wiedzial, co musza oznaczac.Najemnik przemienil sie w wielkiego, bialego wilka. Nie mial juz zbroi, a jedynie lancuch na szyi - lancuch, na ktorym trzymano Wilka w niewoli, i ktory nosil po to, aby przypominal mu, by nigdy wiecej nie wpasc w rece wroga. Czarny miecz lezal na ziemi. Wilki nie potrzebuja broni. Ich potezne szczeki sa w stanie blyskawicznie zmiazdzyc gardlo skavena, a pazury rozpruc mu brzuch.- Tedy - rozkazal Litzenreich.Mag szybko ruszyl w glab drugiego tunelu. Konrad zawahal sie, ale poslusznie podazyl jego sladem. Tak jak w komnacie na gorze, gdy Wilk zostal zmuszony do walki z niewidzialnym wrogiem, rowniez teraz w niczym nie mozna mu bylo pomoc. Istota, ktora kiedys byla Wilkiem, nie potrzebowala ludzkiego wsparcia, by zniszczyc kazdego skavena usilujacego ja wyminac. Tunel dudnil wilczymi rykami i piskami gryzoni.Mineli kilka skrzyzowan i poczatkowo Litzenreich wybieral kierunek bez wahania, ale po pewnym czasie zwolnil tempo marszu.Odglosy walki dzwieczaly echem w labiryncie tuneli i teraz juz slychac bylo okrzyki bolu nie tylko skavenow. Bojowe powarkiwania Wilka przerywane byly teraz bolesnym wyciem. Stanal sam przeciwko ogromnej gromadzie nieprzyjaciol i jego kleska byla nieunikniona. Bronil dostepu do tunelu, aby Konrad mogl isc dalej. Nie mogl wiec upasc na duchu i zawiesc towarzysza.Szedl dalej, ale zatrzymal sie Litzenreich.- Idz dalej w tym kierunku - powiedzial ledwo slyszalnym glosem.- Co tam znajde?Czarownik pokrecil glowa.- Musze wrocic - rzekl niemal szeptem.W slabym swietle Konrad ujrzal jego twarz. Nagle postarzala sie. Bardzo. Do tej pory Litzenreich sprawial wrazenie mezczyzny w srednim wieku, ale teraz widac bylo po nim jego prawdziwy wiek. Okolona biala broda twarz pokryta byla glebokimi zmarszczkami, lewa reka byla wychudzona i poskrecana. Stal zgarbiony, zgiety niemal wpol i byl najstarszym czlowiekiem, jakiego Konrad kiedykolwiek widzial.- Juz raz opuscilem Wilka - mowil dalej Litzenreich. Oddychal szybko, plytkimi haustami. - Wtedy, gdy grozila mu smierc. Byc moze wyrownam rachunek, jezeli umrzemy razem. A poza tym, razem moze zdolamy powstrzymac skavenow nieco dluzej. Po to, abys ty mogl isc dalej.- Ale dlaczego? - zapytal Konrad. - Dokad?Sedziwy mag zdawal sie nie slyszec jego slow. Ruszyl z powrotem tunelem, powracajac do odglosow bitwy. Jego przygarbiona postac zniknela w mroku.Litzenreich byl starcem. Wilk bestia. I obaj mieli wkrotce zginac po to, aby Konrad mogl pojsc dalej ciagnacym sie przed nim czarnym tunelem.Stal chwile bez ruchu. Nie chcial zaglebiac sie w ciemnosc kryjaca niewiadoma. Jego skazani na zaglade towarzysze zdawali sie lepiej od niego wiedziec, dlaczego sie tu znalazl i co go czeka.Podjal decyzje. Zawrocil i pobiegl z powrotem. On i Wilk byli towarzyszami od tak dawna, ze nie mogl go porzucic, a Litzenreich takze stal sie jego sojusznikiem. Przezyja wspolnie albo razem zgina.Pedzil tunelami, kierujac sie dzwiekami rozpaczliwej walki i wreszcie dojrzal w tunelu przed soba slabe swiatelko. Powietrze przesycone bylo ostrym odorem skavenskiej krwi.Gdy dotarl do jaskini, zatrzymal sie i ogarnal spojrzeniem scene rzezi. Cale stada skavenow lezaly pokotem, ale nie mniejsza ich liczba walczyla dalej. Wilk znajdowal sie wsrod nich, bardziej martwy niz zywy. Nie byl juz bialym, lecz czerwonym wilkiem, poniewaz kazdy skrawek jego siersci sklejala krew - i wieksza jej czesc musiala nalezec do niego. Krwawil z setki ran, ale walczyl. Jego szczeki zatrzaskiwaly sie, pazury szarpaly. Mogl zginac w kazdej chwili, zalany fala nacierajacych z wrzaskiem skavenow.Litzenreich rowniez sie tu znajdowal. Stal kolo wylotu tunelu, ale wrogowie znowu nie zwracali na niego uwagi, jakby nie przedstawial zadnego niebezpieczenstwa.Konrad zdawal sobie sprawe, ze to ostateczna bitwa. Z podziemnej sali nie bylo juz drogi odwrotu. Ale czyz mozna bylo lepiej zginac niz z mieczem w dloni, walczac u boku towarzyszy przeciwko najbardziej znienawidzonemu wrogowi?Ruszyl do przodu, ale zatrzymal sie, gdy Litzenreich odwrocil sie gwaltownie i spojrzal na niego.Mag skierowal swoja laske w strone Konrada, dajac mu znak, by sie cofnal, a potem skierowal ja ku gorze i wystrzelil z niej bialy zygzak blyskawicy. Chwile pozniej rozlegl sie ogluszajacy trzask, odglos pekajacych poteznych blokow skalnych i cale sklepienie jaskini sie zapadlo. Niezliczone tony glazow runely w dol, miazdzac wszystkich - skavenow, czlowieka i tego, ktory kiedys byl czlowiekiem.Ani Litzenreich, ani Wilk nie mogli przezyc tego kataklizmu.Zgineli, aby Konrad mogl kontynuowac swoje dzielo i nie pozostalo mu nic innego, jak tylko zawrocic i ruszyc przed siebie.Poszedl, zaglebiajac sie w mrok, na spotkanie z przeznaczeniem. ***Minawszy miejsce, w ktorym zawrocil Litzenreich, gdzie tunel rozdzielil sie na dwa korytarze, Konrad intuicyjnie wybral lewe odgalezienie. Na nastepnym mrocznym skrzyzowaniu skrecil w prawo, znowu kierujac sie wewnetrznym przekonaniem, ze musi isc w tym wlasnie kierunku, chociaz wciaz nie orientowal sie, jaki bedzie punkt docelowy. Mial niemal wrazenie, ze widzi dalsza droge - zupelnie jakby utracony dar przewidywania powrocil, by nim kierowac.Z zagadkowa tarcza w jednej dloni i nowym mieczem w drugiej, Konrad zanurzal sie coraz bardziej w polmrok. Droge oswietlaly mu migoczace latarnie, ktorych refleksy wabily go coraz dalej i dalej.Panowala calkowita cisza. Nie bylo dobiegajacego z oddali szczeku broni, pelnych bolu przedsmiertnych wrzaskow. Wyjscie z jaskini zostalo calkowicie zablokowane przez spadajace bloki skalne i zadna horda gryzoni nie byla w stanie go scigac - przynajmniej chwilowo.Ale ten podziemny swiat byl krolestwem skavenow, ktore z cala pewnoscia znaly kazdy szlak w labiryncie pod cesarska stolica. Konrad domyslal sie, ze juz niedlugo pozostanie sam. Nasluchiwal odglosow zblizania sie wrogow.Na razie jedynymi dzwiekami byl odglos jego butow stapajacych po zimnej, kamiennej podlodze i tarczy ocierajacej sie od czasu do czasu o wilgotne sciany waskiego korytarza. Puls Konrada zdazyl juz sie uspokoic po zacieklej walce w jaskini, ale wciaz czul krew mknaca przez jego zyly. Wydawalo mu sie, ze slyszy swoje dudniace serce i ze dzwiek ten ostrzega wszystkich kryjacych sie przed nim wrogow.Byc moze do szczuroludzi dolaczyly juz stada ich ohydnych sojusznikow. Kazdy stawiany przez niego krok zblizal go do nastepnej zasadzki, kazda mijajaca sekunda mogla niesc grozbe ataku. Ale po jednym kroku nastepowal drugi, a potem jeszcze jeden i wciaz nie bylo sladu skavenow. Konrad wchodzil coraz glebiej w podziemia miasta, coraz bardziej oddalal sie od powierzchni.Momentami mial wrazenie, jakby nie panowal nad swoim cialem. Gdyby nawet chcial sie zatrzymac i zawrocic, nie bylby w stanie tego zrobic. Znajdowal sie tu, gdzie skierowalo go przeznaczenie, w obliczu tego, co mial dokonac, i musial odegrac wyznaczona mu role. Po to Wilk i Litzenreich oddali swoje zycia.Dotarl do nastepnego skrzyzowania, bez namyslu skrecil w lewo i zobaczyl przed soba odlegle swiatlo. Jego zrodlem nie bylo jednak swiatlo jednej z mijanych olejnych lamp. Jego natezenie nie ulegalo zmianie i znajdowalo sie na poziomie ziemi, jakby saczylo sie pod framuga drzwi.Ruszyl ostroznie przed siebie. Rzeczywiscie, bezposrednio przed nim znajdowaly sie drzwi. Sprawialy wrazenie jakby zamykaly wyjscie z labiryntu tuneli, poniewaz padalo zza nich dzienne swiatlo. Ale przeciez bylo to zupelnie niemozliwe - wszak znajdowal sie zbyt gleboko pod ziemia.Konrad zatrzymal sie przy koncu korytarza, na odleglosc klingi miecza od drewnianych drzwi. Sprawialy znajome wrazenie, zupelnie jakby powinien je rozpoznac. Serce ponownie zaczelo mu szybciej bic, a na rozgrzane cialo wystapil zimny pot. Rozejrzal sie wokolo, popatrzyl przez ramie w nieprzenikniona ciemnosc. W waskim tunelu wciaz panowala calkowita cisza, a jednak czul, ze nie jest juz sam. Cos znajdowalo sie przed nim, cos czekalo rowniez za drzwiami.Cos albo ktos.Otwarcie drzwi bylo latwa rzecza, ale przerazala go mysl o tym, co moze za nimi odnalezc.Otarl przedramieniem pot z czola. Twarz mial lepka od krwi z jego wlasnych ran i wytoczonej z zabitych skavenow.Konrad nie orientowal sie, jak dlugo stal w ciemnosci, z mieczem gotowym do zadania ciosu temu czemus, co pojawi sie przed nim, gdy otworza sie drzwi. Ale sie nie otworzyly. Wiedzial, ze musi to zrobic sam.Dotknal sztychem miecza drewniana deske, wyciagnal reke, pchnal drzwi i jednym susem przeskoczyl prog, natychmiast szykujac sie do obrony przed spodziewanym atakiem.Tak jak oczekiwal, nie znalazl sie na zewnatrz.Byl w srodku... w srodku karczmy Adolfa Brandenheimera!Drzwi zatrzasnely sie za Konradem, wiezac go w przeszlosci, w karczmie, gdzie pracowal przez wieksza czesc zycia.Wszystko bylo zludzeniem, wizja przeszlosci, ktora miala go spetac. Karczma splonela w dniu, gdy hordy Chaosu calkowicie zniszczyly wioske.W srodku nie bylo ludzi, ale kazdy szczegol stanowil idealna kopie detali oryginalnego budynku. Na palenisku plonal ogien, klepisko pokrywala sloma, staly prymitywne stoly i lawy, sufit czernial od sadzy. Konrad zauwazyl, ze przez okna widac kawalek wioski. Nad ogniem piekl sie dzik, na stole, przed barylkami z piwem, staly cynowe kufle. Mozna bylo odniesc wrazenie, ze lada chwila Brandenheimer wrzasnie na Konrada, aby obrocil rozen albo napelnil kufle.Ale karczmarz nie zyl juz od dawna. Konrad widzial, jak glowa Brandenheimera posluzono sie zamiast pilki w koszmarnym meczu, ktory triumfujace mutanty rozegraly po rzezi urzadzonej w wiosce.Nic tu nie bylo prawdziwe.Uwage Konrada zwrocilo nagle cos, czego poprzednio nie bylo w karczmie. Wreszcie poruszyl sie, wolno zmierzajac w strone stolu, na ktorym lezal ow obcy przedmiot.Bylo to owalne lusterko, ktorego ramka i raczka zrobione zostaly ze srebra wysadzanego drogimi kamieniami.Lusterko Elyssy.W nim wlasnie po raz pierwszy zobaczyl wlasna twarz, ujrzal, ze jego oczy roznia sie od siebie barwa, i tak wiele innych szczegolow...To rowniez musial byc czar, ale nagle zorientowal sie, ze zsuwa tarcze z lewego ramienia, kladzie ja na stole i podnosi lusterko. Nie mial ochoty spogladac w jego tafle, ale nie mogl sie przed tym powstrzymac. Przygladal sie swojemu odbiciu - brodatej, ochlapanej krwia twarzy - i przypomnial sobie, ze juz sie takim widzial - dokladnie takim.Nagle wydalo mu sie, ze jego twarz sie rozplywa, zamieniona przez oblicze kogos innego, kogos o wiele mlodszego, ale o oczach, z ktorych rowniez kazde bylo innego koloru - jedno zielone, drugie zlote.I uswiadomil sobie, ze patrzy na siebie takiego, jakim byl dawniej, widzial swoja mloda twarz z dnia, kiedy po raz pierwszy popatrzyl w lustro - dokladnie to samo lustro.Poczul za soba czyjas obecnosc i odwrocil sie gwaltownie.To byl Czaszkolicy!Siedzial przy jednym ze stolow, popijajac piwo z kufla.- Napijesz sie? - zaproponowal, podsuwajac Konradowi drugi kufel. - Wygladasz jakby ci sie przydal lyczek piwa.Konrad skoczyl do przodu, z zakrwawiona klinga wymierzona w siedzaca postac. Czaszkolicy nawet nie drgnal. Jego blada postac byla jak dawniej nienaturalnie chuda, na glowie przypominajacej trupia nie bylo ani jednego wloska. Byl ubrany w stroj dworzanina - zielona peleryne, haftowana bluze, eleganckie spodnie i wyglansowane buty, ale nie widac bylo u jego boku rapiera z ozdobna garda. Wszystko wskazywalo na to, ze jest bez broni.Spojrzal na sztych miecza, znajdujacy sie kilka cali od jego torsu, i wypil lyk piwa.- Nawet kiedy bylem czlowiekiem, nie mialem serca - oznajmil, usmiechajac sie ironicznie.Nie bylo watpliwosci, co mial na mysli. Jego aluzja dotyczyla owego momentu, gdy Konrad trafil go strzala w piers - i nie wytoczyl ani kropli krwi.Konrad czekal od tak dawna na chwile, gdy bedzie mial szanse zabic Czaszkolicego. Ale jak mozna zgladzic niesmiertelnego?Do tej pory przypuszczal, ze w czasie spotkania z Czaszkolicym bedzie przerazony, ale zamiast leku czul ogromny spokoj. Wiele bowiem zdarzylo sie od chwili, gdy po raz pierwszy spotkal te wychudzona postac, ktora wyszla bez szwanku z piekla, w jakie zmienil sie dwor Kastringow. Konrad pozniej widzial wiele dziwniejszych rzeczy i byl swiadkiem jeszcze bardziej niewiarygodnych zdarzen.Spogladali na siebie. Nieludzkie spojrzenie oczu, w ktorych nawet nie drgnela powieka, wydalo mu sie dziwnie znajome. Zarowno teczowki, jak i zrenice byly czarne jak wegiel - dokladnie tak samo jak u Elyssy.- Gdzie jest Elyssa? - zapytal Konrad. - Co z nia zrobiles? Jezeli wyrzadziles jej krzywde...- Nigdy nie skrzywdzilbym rodzonej corki.- Twojej corki?- Juz ci mowilem - kiedys bylem czlowiekiem. Dlaczegoz wiec nie mialbym miec corki?- Ale... - Konrad potrzasnal glowa. W glowie klebil mu sie w wir sprzecznych mysli i wspomnien, pomyslow i podejrzen.Doszedl juz do wniosku, ze wszystkie czesci jego zycia byly ze soba zwiazane, ze wszyscy ludzie, z ktorymi sie zetknal, sa polaczeni jakas niewidzialna siecia, ktora wiezi go w nieublagany sposob. I to wlasnie Czaszkolicy uplotl te kunsztowna platanine nici, w ktore Konrad byl zaplatany od tak dawna. Byl pajakiem, wciagajacym go do wnetrza swej smiercionosnej pulapki, a tu znajdowalo sie jego gniazdo.- Odloz miecz, Konradzie - oznajmil Czaszkolicy. - Stal nie moze mnie zabic, nawet jezeli do metalu klingi domieszano pyl spaczenia.Konrad patrzyl na widmowa postac, ktora od tak dawna go przesladowala.- Wiem wszystko - odparl Czaszkolicy, odpowiadajac na nie zadane pytanie. - Napij sie - dodal i jego kosciste palce ponownie przesunely kufel w strone Konrada.Konrad wciaz trzymal miecz wymierzony w swojego odwiecznego wroga, ale odlozyl lustro na stol i ujal kufel lewa reka. Podniosl naczynie do ust, powachal napoj, a potem sprobowal- Kim jestes? - zapytal i wypil duzy haust.- Ojcem Elyssy.- Kim jestes? - powtorzyl Konrad. - Jakiemu podlemu bostwu Chaosu sluzysz? Kimkolwiek on jest, twoj podstepny plan zawiodl. Karl-Franz zyje i wciaz jest cesarzem. Spisek skavenow sie nie udal.- Skaveni! - Czaszkolicy rozesmial sie bez cienia wesolosci w glosie. Wypil kolejny lyk piwa i ponownie spojrzal na Konrada. - Cesarz nie ma tu zadnego znaczenia, Konradzie. Ty natomiast jestes o wiele wazniejszy dla przyszlosci Cesarstwa. I dlatego musisz umrzec. Dlatego juz kilkakrotnie probowalem spowodowac twoja smierc.- Wioska? - rzekl Konrad.- Zostala zniszczona, aby mozna bylo cie zabic. A potem kopalnia - Czaszkolicy wzruszyl ramionami niemal ludzkim gestem. -I kilka innych przypadkow. Jestes bardzo odporny. Dlatego zostales sprowadzony wlasnie tutaj, w podziemia Altdorfu, aby mozna cie bylo usunac. Spisek przeciwko cesarzowi byl jedynie podstepem, ktory mial doprowadzic do twojej zguby. Ale byc moze nie powinienem byl powierzac skavenom dziela twego zniszczenia.Konrad pokrecil z niedowierzaniem glowa, starajac sie zrozumiec to, co przed chwila uslyszal. Byl o wiele wazniejszy od cesarza?- Pewnie by sie im udalo - dodal Czaszkolicy. - gdyby nie ci dwaj, mag i najemnik. Poswiecili sie, abys mogl przezyc. Tylko ludzie dobrowolnie rezygnuja ze swego zycia, na rzecz swego pobratymca - znowu napil sie piwa. - Niemal czuje sie dumny, ze nalezalem kiedys do tego gatunku.- Nigdy nie moglbys byc jednym z mojego gatunku - rzucil wyzywajaco Konrad.- Ale nim bylem, zanim stalem sie... - Czaszkolicy przerwal w pol zdania.- Stales sie kim? - zapytal Konrad.W Czaszce wciaz jeszcze bylo widac wiele ludzkich cech. Nie mozna bylo dostrzec zadnych objawow mutacji i nie nosil symboli zadnego z bostw Chaosu. Byl jednym z przekletych. Jego pan zapewne wynagrodzil go umiejetnoscia przechodzenia przez ogien i przezycia ran, ktore musialy dla kazdej innej zywej istoty okazac sie smiertelne. Czaszkolicy musial byc nie jakims zwyczajnym sluga, ale jednym z Szermierzy ktoregos z wrogich bostw.- Czy masz zamiar mnie zabic? - zapytal Konrad, nie slyszac odpowiedzi na poprzednie pytanie.- Gdybym chcial, moglbym cie zabic w twojej wiosce - odparl Czaszkolicy - ale ja nie zabijam.- Nie... Wysylasz innych, zeby to zrobili.Koscista postac podniosla kufel, w gescie uznania dla szybkiej orientacji Konrada.I nagle Konrad uswiadomil sobie, ktoremu wladcy Chaosu Czaszkolicy sluzy. Tylko jeden uczynil z podstepu i zdrady sztuke i manipulowal kazda inna istota, dla wlasnej perwersyjnej przyjemnosci. Niekiedy znany byl jako Zmieniajacy Drogi albo jako Wielki Spiskowiec; inni mowili o nim jako o Tworcy Losu albo Mistrzu Fortuny.- Tzeentch! - syknal.- Ty rowniez moglbys sluzyc mojemu panu, Konradzie - oznajmil Czaszkolicy.- Co?!Konrad wciaz stal nad nieczlowiekiem, a jego nowa klinga mierzyla w piers Szermierza.- Masz do odegrania wielka role w przyszlosci Cesarstwa i Starego Swiata. Czemu nie mialbys jej odegrac tak, aby przyniosla korzysc wlasnie tobie? Wcale nie musimy byc wrogami, jezeli mamy szanse byc sojusznikami, Konradzie.- Co to za podstep?- Podstep? Ja? - Czaszkolicy rozesmial sie. Popatrzyl obok Konrada na trojkatna tarcze. - Sadzilem, ze cie to zainteresuje?Konrad uwazal dotad, ze tarcza nalezala kiedys do elfa, ktory byl prawdziwym ojcem Elyssy. Ale teraz wiedzial, ze Czaszkolicy mowi prawde i istotnie jest ojcem dziewczyny. Mieli takie same oczy i wlasnie po nim musiala odziedziczyc magiczny talent.- Dlaczego powinno mnie to zainteresowac? - zapytal Konrad.- Herb. Taki sam jak na strzale, ktora we mnie wypusciles. Dlatego dalem te tarcze czlonkowi strazy przybocznej Gaxara, abys mogl ja zobaczyc i ruszyc w poscig.- Ty mu ja dales? A skad ja miales?- Od twojego ojca.- Co..?Konrad wpil spojrzenie w czarne oczy Czaszkolicego. Calkowicie zdezorientowany, opuscil na chwile wzrok i popatrzyl na owalne lustro. Powinien byl w jego tafli zobaczyc odbicie Czaszkolicego, ale zamiast tego, ujrzal inna postac siedzaca przy stole.Elyssa!Czaszkolicy zniknal. Na jego miejscu siedziala Elyssa. Byc moze nigdy go tu nie bylo i to dziewczyna przybrala postac swojego ojca - albo moze Szermierz Tzeentcha teraz ukrywal sie, udajac swoja corke.Czarne wlosy dziewczyny siegaly pasa. Miala na sobie biala, welniana suknie bez zadnych ozdob. Postarzala sie od chwili, gdy Konrad ja poznal i teraz patrzyla na niego ze zlosliwym rozbawieniem. Bylo to spojrzenie, ktore juz widzial i przypomnial sobie, iz jego dar przewidywania dawno temu przepowiedzial mu, ze Elyssa sie zmieni i pewnego dnia stanie sie przyczyna jego smierci.Teraz wlasnie nastapil ow dzien.Spogladali na siebie i widzial swoje odbicie w jej czarnych oczach.- Dalam ci imie - powiedziala. - Dalam ci wszystko. Uczynilam cie, Konradzie.- A ja cie kochalem - odparl.Elyssa byla stworem Chaosu. Zapewne zawsze nim byla i byc moze rzeczywiscie Chaos mozna bylo zwalczyc jedynie Chaosem.Jeszcze mocniej zacisnal dlon na rekojesci miecza."To juz nie Elyssa - powiedzial sobie. - To nie dziewczyna, ktora kochalem, ktora wciaz kocham".Zatoczyl luk mieczem, mierzac klinga w jej kark i zamknal oczy na moment przed tym, jak metal przecial cialo dziewczyny, odrabujac jej glowe.- Jeszcze sie spotkamy, Konradzie - rozlegly sie ciche slowa. Konrad nie wiedzial, czy rzeczywiscie je slyszal, czy tez ow glos, ktory mogl nalezec zarowno do Elyssy, jak i do Czaszkolicego, zabrzmial jedynie w jego wyobrazni.Patrzyl na lezaca na podlodze odcieta glowe, starajac sie nie zwracac uwagi na krew mieszajaca sie z kurzem. Oczy Elyssy byly otwarte i wydawaly sie spogladac prosto na niego, ale nie bylo w nich nienawisci. Sprawiala wrazenie znowu mlodej, rysy jej twarzy byly pelne spokoju i pogody. Moze ta smierc byla ocaleniem, zbawieniem jej duszy.Konrad zamknal na chwile powieki i odmowil w mysli modlitwe. Przypomnial sobie cos jeszcze z tego waznego dnia sprzed pieciu lat - przyszle wspomnienie tego wlasnie wydarzenia. Wtedy wyobrazil sobie Elysse martwa.Konradowi udalo sie dotrzec tak daleko jedynie dzieki mocy zawartej w jego nowym mieczu, ale spaczen nie wystarczal, by zabic Szermierza Chaosu.I chociaz Elyssa byc moze umarla, ten los na pewno nie spotkal Czaszkolicego.Obraz karczmy zaczal sie rozplywac. Miraz sie konczyl. Sciany, podloga i sklepienie z powrotem stawaly sie czescia podziemnej jaskini.Konrad podniosl trojkatna tarcze, nasunal ja na lewe ramie i zacisnal w dloni miecz. Czul, jakby stanowila czesc jego osoby, podobnie jak luk i strzaly, ktore otrzymal od Elyssy. Wszystkie te przedmioty nalezaly dawniej do elfa... I czy rzeczywiscie elf byl jego ojcem?Czaszkolicy wcale nie mial powodu, zeby powiedziec mu prawde, klamstwo lezalo w jego naturze.Gdy uluda zniknela, Konrad uswiadomil sobie, ze przezwyciezyl przeznaczenie, ktore skazalo go na smierc.Zginela Elyssa. Jej obcieta glowa i martwe cialo lezaly na podlodze tunelu. Jedyne dowody podstepu Czaszkolicego.Nie istnialo wiec cos takiego jak przeznaczenie. Los Konrada zalezal wylacznie od niego samego, od jego umyslu i dloni.Spojrzal przed siebie i ujrzal niezliczone pary czerwonych slepi patrzace na niego z mroku.Byl panem swojego zycia i nic nie bylo mu z gory przeznaczone - ale mial jeszcze wiele bitew do stoczenia, przeciwnikow do zabicia, podbojow do dokonania.Konrad ucalowal jelec swego miecza, podniosl bron w milczacym salucie dla Sigmara, a potem ruszyl przed siebie tunelem w gaszcz czekajacych wrogow.Jego klinga spadala na ich zwierzece ciala.Tarcza, ktora byc moze stanowila wlasnosc jego ojca, odbijala smiercionosne ciosy.Konrad przebijal sie przez ohydne hordy Chaosu, kierujac sie przed siebie, w boj, na spotkanie swiatla. [top] This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-29 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/