Klucz do Polnocy - KOONTZ DEAN R

Szczegóły
Tytuł Klucz do Polnocy - KOONTZ DEAN R
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Klucz do Polnocy - KOONTZ DEAN R PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Klucz do Polnocy - KOONTZ DEAN R PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Klucz do Polnocy - KOONTZ DEAN R - podejrzyj 20 pierwszych stron:

DEAN R. KOONTZ Klucz do Polnocy THE KEY TO MEDNIGHT Przelozyl: Jan Kabat Wydanie oryginalne: 1979 Wydanie polskie: 1995 Czesc pierwsza Joanna Jakis odglos; Ze stracha na wroble opadly szmaty. BONCHO, 1670-1714 1 Bylo ciemno. Joanna Rand podeszla do okna. Stala tam przez dluzsza chwile, naga, drzaca - wpatrywala sie przez opuszczone zaluzje na uspione Kioto.Wiatr wiejacy od strony dalekich wzgorz uderzal swym chlodnym podmuchem w obluzowana szybe, ktora pobrzekiwala lekko. O czwartej nad ranem, Kioto bylo ciche, nawet tu, w Gion, dzielnicy rozrywek, pelnej nocnych klubow i lokali z gejszami. Kioto, duchowe serce Japonii, bylo fascynujaca mieszanina neonow i starych swiatyn, plastikowej tandety i pieknego, recznie ciosanego kamienia, najgorszych przykladow wspolczesnej, blyszczacej architektury wystrzelajacej w gore tuz obok palacow i bogato zdobionych sanktuariow, pokrytych patyna wiekow. Ta metropolia, dzieki jakiemus tajemniczemu polaczeniu tradycji i masowej kultury, pozwolila jej znow uwierzyc w trwalosc rodzaju ludzkiego i wzmacniala jej chwiejna czasem wiare w sile indywidualizmu. Ziemia obraca sie dookola Slonca; spoleczenstwo zmienia sie bezustannie; miasto rozrasta sie; ludzie tworza nowe pokolenia; ja tez bede dazyc przed siebie. Ta mysl zawsze przynosila jej ukojenie, gdy tak stala w ciemnosci, samotna, niezdolna do snu, chorobliwie ozywiona silnym lecz nieokreslonym strachem, ktory nawiedzal ja kazdej nocy. Troche spokojniejsza, ale wciaz podekscytowana, Joanna wlozyla czerwony, jedwabny szlafrok i ranne pantofle. Jej szczuple dlonie wciaz drzaly, ale mogla juz nad nimi zapanowac. Czula sie skrzywdzona, wykorzystana i odtracona, jakby istota z jej koszmaru przybierala fizyczna forme i raz za razem, brutalnie gwalcila ja w czasie snu. Mezczyzna o stalowych palcach siega po strzykawke... Ten pojedynczy obraz byl wszystkim, co pozostalo z jej snu. Byl tak wyrazisty, ze mogla w kazdej chwili przywolac jego niepokojace szczegoly: dotyk owych metalowych palcow, skrzyp przekladni, ktore nimi poruszaly, swiatlo odbijajace sie od mechanicznych klykci. Zapalila nocna lampke i rozejrzala sie po znajomym pokoju. Wszystko bylo na swoim miejscu, a w powietrzu unosil sie tylko jej wlasny zapach, ale zastanawiala sie, czy naprawde byla tu sama przez cala noc. Wstrzasnal nia dreszcz. 2 Joanna zeszla waska klatka schodowa do biura na parterze. Byla prawie pewna, ze spotka tu fantoma ze snu. Zapalila swiatlo, i rozejrzala sie wokol, tak jak wczesniej w pokoju na gorze. Mosiezna lampa rzucala liliowy blask na polki z ksiazkami, rattanowe meble i obrazy malowane na papierze ryzowym. W pokoju panowal polmrok lisci palm, rosnacych w donicach. Wszystko w porzadku.Biurko bylo zawalone papierami, ktore nalezalo przejrzec, ale Joanna nie miala nastroju do pracy. Potrzebowala drinka. Zewnetrzne drzwi biura prowadzily do koktajlbaru. W Ksiezycowym Blasku panowal polmrok: nad matowymi niebieskimi lustrami za barem palily sie dwie nocne lampy. W ich blasku krawedzie szkla lsnily niczym ostrza nozy. Przy kazdym z czterech wyjsc plonely niesamowitym swiatlem zielone zarowki. Przy barze staly stolki, dalej byla glowna sala, gdzie przed nieduza, podniesiona scena ustawiono szescdziesiat stolikow i dwie setki krzesel. Bylo cicho i pusto. Joanna weszla za kontuar i nalala sobie szklanke sherry z lodem. Wysaczyla troche, westchnela i wtedy dotarl do jej swiadomosci jakis ruch przy otwartych drzwiach biura. Mariko Inamura, wiceszefowa klubu, tez zeszla z gory. Mariko, zawsze skromna, miala na sobie bufiasty, brazowy szlafrok kapielowy, ktory wydawal sie o dwa numery na nia za duzy. W tym obszernym stroju przypominala raczej mala dziewczynke niz dojrzala kobiete. Jej czarne wlosy, zazwyczaj podtrzymywane dwiema szpilkami z kosci sloniowej, opadaly na ramiona. Podeszla do baru i usiadla na jednym ze stolkow. -Masz ochote na drinka? - spytala Joanna. -Napilabym sie wody. - Mariko usmiechnela sie. -Wez sobie cos mocniejszego. -Nie. Tylko wode. -Chcesz, zebym poczula sie jak pijaczka? -Nie jestes pijaczka. -Dzieki za zaufanie - powiedziala Joanna. - Ale tak czy inaczej wychodzi na to, ze kazdego wieczoru, mniej wiecej o tej samej porze, laduje przy barze. I nie po to, zeby napic sie wody. - Odstawila szklanke. Mariko podniosla ja i obracala powoli w palcach, ale nie pila. Joanna obserwowala ja z zachwytem. Mariko miala wrodzony wdziek, ktory przeksztalcal jej najprostszy gest w maly teatr. Miala trzydziesci lat, dwa lata mniej niz Joanna, duze, czarne oczy i delikatne rysy. Zdawala sie byc nieswiadoma swojej atrakcyjnosci, a pokora dodawala jej wdzieku i urody. Zjawila sie w Ksiezycowym Blasku w tydzien po wieczorze inauguracyjnym. Potrzebowala tej posady ze wzgledu na mozliwosc podciagniecia sie przy Joannie w angielskim, potrzebowala tez pieniedzy. Dala do zrozumienia, ze zamierza popracowac w klubie rok lub dwa, a potem zdobyc stanowisko sekretarki szefa w jednym z tych duzych amerykanskich przedsiebiorstw, ktore mialy swe filie w Tokio. Minelo szesc lat i Mariko nie uwazala juz Tokio za cos pociagajacego, przynajmniej nie w porownaniu z zyciem, jakie teraz prowadzila. Ksiezycowy Blask rzucil swoj urok takze na Mariko. Byl najwazniejszy w jej zyciu, zupelnie tak samo jak w zyciu Joanny. Zamkniety - oderwany od swiata, od gwarnych ulic Gion - Ksiezycowy Blask przywodzil na mysl klasztor buddyjskich mnichow, wznoszacy sie gdzies w zapomnianej przeleczy gorskiej. Noca lokal byl pelen gosci, jednak zewnetrzny swiat nie mial tu dostepu. Kiedy zamykano klub i obsluga szla do domu, miejsce nabieralo jakiejs mistycznej, uniwersalnej tajemniczosci. Niebieskie swiatla, lustrzane sciany, srebrno-szare zdobienia w stylu art-deco, wszystko to sprawialo, ze Ksiezycowy Blask mogl byc wszedzie - w kazdym miejscu, poczawszy od lat 30. naszego wieku. Byl miejscem ze snu. Obie kobiety - Joanna i Mariko - potrzebowaly tego niezwyklego sanktuarium. Narodzilo sie miedzy nimi niespodziewane, siostrzane uczucie i wzajemna troska. Zadna z nich nie nawiazywala latwo przyjazni. Mariko byla serdeczna i czarujaca, ale wciaz zadziwiajaco niesmiala, jak na kobiete pracujaca w nocnym lokalu w Gion. Byla wciaz spokojna, pelna rezerwy, cicha i usuwajaca sie w cien Japonka z innej epoki. Joanna stanowila jej przeciwienstwo pod wzgledem temperamentu - byla pelna zycia i przebojowa, miala jednak problemy, by przekroczyc granice bliskosci, poza ktora znajomosc przeksztalca sie w przyjazn. Dlatego robila co mogla, by zatrzymac przy sobie dziewczyne. Z kazdym rokiem dopuszczala ja do coraz wiekszego udzialu w zarzadzaniu Ksiezycowym Blaskiem i oferowala jej coraz wyzsza pensje, a Mariko odplacala ciezka praca. Zdecydowaly, nawet o tym nie mowiac, ze rozstanie nie jest ani pozadane, ani konieczne. Teraz, po raz pierwszy Joanna zastanawiala sie dlaczego wlasnie Mariko? Sposrod tych wszystkich, ktorzy mogliby byc jej przyjaciolmi, dlaczego wybrala Mariko? Byla taktowna i nigdy nie wypytywala o szczegoly z przeszlosci Joanny, nigdy nie wciagala jej w intymne zwierzenia, co tak wielu ludzi uwaza za nieodlaczny skladnik przyjazni. Nie musi sie obawiac, ze Mariko kiedykolwiek stanie sie wscibska. Nigdy nie bedzie probowala dowiedziec sie o niej zbyt duzo. Ta mysl zaskoczyla Joanne. Nie rozumiala samej siebie. Co mogla odkryc Mariko? Co miala do ukrycia? Joanna nie miala sekretow. Trzymajac w reku szklanke z sherry, wyszla zza baru i usiadla na stolku. -Znow przysnil ci sie ten koszmar - powiedziala Mariko. -To tylko sen. -Koszmar - upierala sie Mariko. - Ten, ktory przesladowal cie juz tysiac razy? -Nie tysiac - zaprotestowala. - Dwa tysiace... trzy. -Obudzilam cie? Bylo gorzej niz zwykle? -Nie. Tak jak zawsze. -Myslalam, ze zostawilam wlaczony telewizor... -Byl gorszy niz zwykle - zgodzila sie w koncu Joanna. - Przykro mi, ze cie obudzilam. -Ach tak? Zdawalo mi sie, ze wyswietlaja stary film o Godzilli. Joanna usmiechnela sie. - Masz na mysli te moje wrzaski? -Tokio walace sie w gruzy, tlumy uciekajace w panice... -Zgoda. To byl koszmar, nie zaden sen. -Martwie sie o ciebie. -Nie ma powodu. Jestem twarda dziewczyna. -Znow go widzialas... mezczyzne o metalowych palcach? -Nigdy nie moge zobaczyc jego twarzy. Tylko dlonie, te wstretne, stalowe palce... albo tylko tyle pamietam. W tym snie jest chyba cos jeszcze, ale znika, gdy sie budze. - Drgnela i napila sie troche sherry. Mariko polozyla dlon na jej ramieniu i scisnela je lekko. -Mam wuja, ktory jest... -Hipnotyzerem. -Psychiatra - uscislila Mariko. - Lekarzem. Stosuje hipnoze... -Slyszalam juz o nim mnostwo razy - powiedziala Joanna. - Naprawde nie jestem zainteresowana. -Z jego pomoca moglabys przypomniec sobie caly sen. Moglabys zajrzec w przeszlosc i znalezc przyczyne koszmaru. Joanna wpatrywala sie w swoje wlasne odbicie w niebieskim lustrze nad barem i wreszcie powiedziala: -Nie sadze, bym kiedykolwiek chciala poznac te przyczyne. Przez chwile milczaly. W koncu Mariko powiedziala: -Nie podobalo ci sie, ze zrobiono z niego bohatera. Joanna uniosla brwi. -Z kogo? -Z Godzilli. Mysle o tych pozniejszych filmach, tych, w ktorych walczyl w obronie Japonii. To takie glupie... Przeciez nasze potwory musza byc naprawde przerazajace. Musza nas naprawde straszyc. -Czy to zdanie z jakiejs tajemniczej Ksiegi Wschodu? Filozofia zen? -Czasem strach jest potrzebny - dziala oczyszczajace. -Biiip-biiip-biiip - Joanna zaczela nasladowac sygnal zanurzenia lodzi podwodnej. -Plyne w niezglebionym oceanie tajemniczej japonskiej mentalnosci - Joanna znizyla glos do szeptu i wykonala teatralny gest. -Ale kiedy staniemy twarza w twarz z demonami... - ciagnela nie zrazona Mariko. -Coraz glebiej, glebiej... - ironizowala Joanna. -...i probujemy sie ich pozbyc... -Glebiej, glebiej, glebiej... -...wtedy potrzebny jest strach... -Ta nagla iluminacja zmiazdzy mnie... jak robaka. - Joanna sie usmiechnela. -...oczyszcza nas... -...stoje na krawedzi objawienia... -...i dopiero wtedy jestesmy naprawde wolni. -...no, nareszcie przejrzalam... -Nie, ty jestes slepa, nie mozesz przejrzec, za bardzo kochasz swoj strach. -Oto ja. Ofiara bezsensownych fobii. - Joanna dopila sherry. -Ty wciaz nie rozumiesz Japonczykow. -Kto nie rozumie? - odezwala sie Joanna glosem niewiniatka. -Mam nadzieje, ze Godzilla zjawi sie jednak w Kioto. -Po co? Zeby promowac nowy film. -Jesli sie zjawi, to bedzie to prawdziwy Godzilla, Godzilla Japonczykow. -Dobrze. -Kiedy tylko ciebie zobaczy, ujrzy twoje blond wlosy - bez wahania ruszy w twoja strone. -Chyba mylisz go z King Kongiem. -Rozgniecie cie na miazge na najbardziej zatloczonej ulicy Kioto, a wdzieczni Japonczycy beda wiwatowac na jego czesc. -Bedziesz za mna tesknic, Mariko? -Alez skad! Posprzata sie ulice, a Ksiezycowy Blask znow ozyje. I to bedzie moj lokal. -A kto bedzie spiewal? -Goscie. -Dobry Boze! To bedzie karakao-bar! -Potrzebuje tylko starych nagran Engelberta Humperdincka. -Jestes bardziej przerazajaca niz sam Godzilla! Popatrzyly na siebie z usmiechem. 3 Alex Hunter pomyslal z rozbawieniem, ze gdyby jego podwladni w Stanach zobaczyli go dzisiejszego wieczoru przy kolacji w Ksiezycowym Blasku, byliby zdumieni jego zachowaniem. Znali go jako wymagajacego szefa, ktory oczekuje od pracownikow perfekcji i szybko pozbywa sie tych, ktorzy nie moga sprostac jego oczekiwaniom, jako czlowieka, ktory jest zawsze sprawiedliwy, ale nic ponad to, jako czlowieka, ktory rzadko zdobywa sie na skapa pochwale, czesciej na ostra krytyke. W Chicago znano go jako kogos malomownego, zbyt malomownego, kogos, kto bardzo rzadko sie usmiecha. Ludzie mu zazdroscili i szanowali go, ale z pewnoscia niezbyt lubili. Pracownicy jego biura i agenci terenowi byliby wiec zdezorientowani, bo teraz gawedzil przyjacielsko z kelnerami i bez przerwy sie usmiechal.Zdawalo sie, ze nie jest zdolny do zabojstwa, a jednak bylo inaczej - zdarzylo sie to dwa razy. Kiedys wpakowal szesc kul w piers czlowieka, ktory nazywal sie Ross Baglio. Za drugim razem wbil w gardlo jakiegos mezczyzny ostro zakonczony kawalek kija od miotly. Lecz w obu przypadkach dzialal scisle w obronie wlasnej. Tutaj, w Gion, wygladal jak bardzo elegancki biznesmen na urlopie. To spoleczenstwo, ta obca, niczym nie skrepowana kultura, tak rozna od amerykanskiego stylu zycia, mialy znaczny wplyw na jego doskonale samopoczucie. Nieskonczenie mili i grzeczni Japonczycy wywolywali na jego twarzy usmiech. Alex byl w tym kraju dopiero od dziesieciu dni, ale nie mogl sobie przypomniec, by kiedykolwiek czul sie choc w polowie tak swobodnie i naturalnie jak teraz. Jedzenie tez oczywiscie mialo swoje znaczenie. W Ksiezycowym Blasku karmili znakomicie. Japonska kuchnia zmieniala sie w zaleznosci od pory roku, znacznie bardziej niz jakakolwiek inna znana Alexowi. Bylo wazne, by kolor kazdej potrawy podkreslal to, co bylo na sasiednim talerzu, a takze by wspolgral z barwa i wzorem porcelany, na ktorej podawano te wszystkie wyszukane dania. Alex rozkoszowal sie kolacja pasujaca doskonale do zimnego, listopadowego wieczoru. Postawiono przed nim delikatna drewniana tace z porcelanowym garnuszkiem, w ktorym znajdowaly sie grube plastry rzodkwi daikon, czerwonawe kawalki osmiornicy i wreszcie konnyaku - galaretowata potrawa, przyrzadzona z diabelskiego jezyka. Zlobiona, zielona czarka zawierala aromatyczna, goraca musztarde, ktora mozna bylo namascic z uwaga kazdy specjal. Na szarym polmisku ustawiono dwie miseczki - czarna i czerwona, jedna z zupa akadashi, w ktorej plywaly grzyby, druga z ryzem, a na prostokatnym talerzu podano surowego, morskiego leszcza, garnirunek w trzech rodzajach i filizanke drobno posiekanej daikon jako przyprawe. Byl to idealny, zimowy posilek: jedzenie tresciwe i odpowiednio smutne w kolorze. Polykajac ostatni kawalek leszcza, Alex Hunter przyznal sie przed samym soba, ze to nie japonska goscinnosc, ani tez doskonalosc kuchni sa zrodlem jego znakomitego samopoczucia. Ten dobry nastroj wynikal z radosnego podniecenia, z jakim oczekiwal pojawienia sie na malej scenie Joanny Rand. Punktualnie o osmej przygasly swiatla, kurtyna rozsunela sie i orkiestra zagrala w nowej aranzacji "Sznur perel". Zespol nie mogl dorownac zadnej ze slynnych orkiestr: Goodmana, Millera, czy Dorseya, ale byl zaskakujaco dobry. W koncu wykonawcy urodzili sie, wychowali i cwiczyli oddaleni od zrodel tej muzyki o tysiace mil i o kilkadziesiat lat. Pod koniec piosenki, gdy publicznosc zaczela entuzjastycznie klaskac, orkiestra zaczela grac "Ksiezycowy Blask", a na scene wyszla Joanna Rand. Serce zaczelo bic mu szybciej; czul gwaltowne uderzenia pulsu. Joanna byla szczupla i pelna wdzieku, choc nie podlegala kanonom klasycznej urody - nos ani waski, ani dostatecznie szeroki. Jej policzki nie byly dosc wysokie, by usatysfakcjonowac arbitrow z miesiecznika Vogue, jej broda byla kobieca, ale mocno zarysowana. Niebieskie oczy o kilka odcieni ciemniejsze niz wyplowialy, zamglony blekit, charakterystyczny dla modelek poszukiwanych na okladki czy do reklamowek telewizyjnych. Byla polyskujacym zlotem zjawiskiem o bursztynowej skorze i kaskadzie platynowych wlosow. Joanna wygladala na trzydziesci lat, a nie szesnascie; ale wlasnie dzieki temu jej uroda zyskiwala - nie byla sztuczna; doswiadczenie i charakter, widoczne na jej twarzy, podkreslaly jej piekno. Miala wspanialy glos. Spiewala czysto, z lekkim drzeniem, ktore przecinalo geste powietrze i zdawalo sie wywolywac wibracje. Choc lokal byl pelny, a wszyscy pili, w czasie jej wystepu nie bylo slychac zadnych rozmow; publicznosc byla skupiona, uwazna i zasluchana. Juz kiedys poznal te kobiete, w innym miejscu, w innym czasie. Tylko ze nie mogl sobie przypomniec, gdzie i kiedy. Jej twarz byla natretnie znajoma, zwlaszcza oczy. Tak naprawde czul, ze gdzis i kiedys znal ja bardzo dobrze, nawet intymnie. Gdyby jednak spotkali sie wczesniej, z pewnoscia zapamietalby kazdy szczegol tego spotkania. Patrzyl. Sluchal. Chcial trzymac ja w ramionach. 4 Gdy Joanna Rand skonczyla ostatnia piosenke i brawa w koncu ucichly, orkiestra zaczela grac numery taneczne. Na waskim parkiecie stloczyly sie pary. Przy stolikach podjeto przerwane rozmowy; slychac bylo od czasu do czasu wybuch smiechu, czy melodyjny brzek sztuccow. Tak jak kazdego wieczoru, Joanna przez chwile przygladala sie swemu krolestwu, stojac na brzegu sceny. Byla z siebie dumna. Prowadzila cholernie dobry lokal.Joanna Rand byla nie tylko restauratorka, byla rowniez mistrzynia w zawieraniu stosunkow towarzyskich. Nie znikala za kurtyna po pierwszym wystepie, by czekac w garderobie na nastepny o dwudziestej drugiej. Schodzila ze sceny szeleszczac jedwabna, plisowana suknia i przechodzila wolno miedzy stolikami, sluchajac komplementow, klaniajac sie i przyjmujac uklony, zatrzymujac sie od czasu do czasu, by spytac, czy kolacja byla dobra, witajac nowe twarze i rozmawiajac chwile ze stalymi bywalcami. Dobra kuchnia, romantyczna atmosfera i wysokiej klasy rozrywka wystarczaly do stworzenia dochodowej restauracji, to trzeba jeszcze czegos, by lokal stal sie legenda. Taki sukces byl jej potrzebny. Wiedziala, ze ludziom schlebia osobiste zainteresowanie wlasciciela lokalu, i ze te czterdziesci minut jakie spedzala na sali miedzy wystepami sa warte niezliczonych jenow zarobionych na interesach. Przystojny Amerykanin ze starannie przystrzyzonymi wasami byl tutaj po raz trzeci z rzedu. Podczas dwoch poprzednich wieczorow zamienili ze soba nie wiecej niz kilka slow, ale Joanna czula, ze juz niedlugo pozostana nieznajomymi. Kazdy jej wystep obserwowal siedzac przy malym stoliku obok sceny i wpatrywal sie w nia tak intensywnie, ze zmuszala sie, by nie patrzec w jego strone. Bala sie, ze zapomni slow piosenki. Po kazdym wystepie, gdy krazyla wsrod gosci, wiedziala doskonale, nawet na niego nie patrzac, ze obserwuje kazdy jej ruch. Czula sile jego spojrzenia. Choc jego wzrok sprawial, ze dostawala gesiej skorki, odczuwala jednak dziwna przyjemnosc i byla bardziej niz zadowolona. Gdy dotarla do jego stolika, wstal i usmiechnal sie - wysoki, barczysty mezczyzna, ktoremu udalo sie zachowac europejska elegancje wbrew nie sprzyjajacym warunkom fizycznym. Byl ubrany w czarnoszary garnitur z kamizelka, z Savile Row, recznie szyta koszule z irlandzkiego jedwabiu, calosc uzupelnial perlowoszary krawat. -Gdy spiewa pani "Te niemadre rzeczy" albo "Zyskalas przewage" to... no coz, przypomina mi sie Helen Ward, z czasow, kiedy wystepowala z Bennym Goodmanem - odezwal sie pierwszy. -To bylo piecdziesiat lat temu - powiedziala Joanna. - Nie moze pan pamietac Helen Ward. -Przyznaje, ze nigdy jej nie widzialem na koncercie. Mam dopiero czterdziesci lat, ale kolekcjonuje jej plyty i wydaje mi sie, ze jest pani od niej lepsza. -Pan mi schlebia - powiedziala Joanna. - Czy jest pan milosnikiem jazzu? -Zwlaszcza swingu. -W takim razie lubimy to samo. -Na to wyglada - stwierdzil, rozgladajac sie po sali - i Japonczycy tez. To mnie zdumiewa, ale oni kochaja te muzyke. Choc wywodzi sie z czasow, ktore woleliby zapomniec. -Uwielbiani swing. - Zawahal sie. - Zamowilbym dla pani butelke koniaku, ale poniewaz pani jest tu wlascicielka, nie sadze, by bylo to na miejscu. -Ja panu kupie koniak. Podsunal jej krzeslo, na ktorym usiadla. Do stolika podszedl kelner w bialej marynarce, klaniajac sie obydwojgu. -Yamada-san, burande wo ima onegai, shimasu. Remy Martin - Joanna zwrocila sie do niego. -Hai, hai - powiedzial Yamada. - Sugu. - Ruszyl szybko w kierunku baru. Alex Hunter nie spuszczal z niej wzroku. -Naprawde ma pani wspanialy glos. Lepszy niz Martha Tilton, Margaret McCrae, Betty Van... -Ella Fitzgerald? Zastanawial sie przez chwile, po czym stwierdzil: -No coz, to nie jest piosenkarka, z ktora mozna by pania porownywac. -Ach tak? - Joanna rozesmiala sie. - Wiec nie jestem lepsza od Elli Fitzgerald. -No nie - usmiechnal sie Alex. -Dobrze. Ciesze sie, ze pan to powiedzial. Juz zaczelam podejrzewac, ze nie stosuje pan zadnych kryteriow. -Stosuje bardzo wysokie kryteria - powiedzial cicho. Spojrzenie jego ciemnych oczu dzialalo na nia niby wyladowanie elektryczne. Poczula prad przebiegajacy przez jej cialo. Miala wrazenie, ze nie tylko obnaza ja wzrokiem - mezczyzni robili to kazdego wieczoru, ale ze obnaza cos wiecej niz tylko jej cialo, ze odkrywa rowniez jej mozg i ujawnia wszystko, co warto o niej wiedziec, kazdy najbardziej ukryty zakatek ciala i mysli. Nigdy jeszcze nie spotkala takiego mezczyzny. Wydawalo sie, ze wszystkie poza nia, istoty ludzkie na ziemi przestaly dla niego nagle istniec. I znow poczula te dziwna mieszanine niepokoju i przyjemnosci. Gdy przyniesiono dwa kieliszki Remy Martin, wykorzystala te przerwe jako pretekst, by odwrocic od niego wzrok. Zaczela saczyc koniak i zamknela oczy. Gdy znalazla sie w tej dobrowolnej ciemnosci, zrozumiala, ze mezczyzna, patrzac prosto w jej oczy, przekazuje jej w jakis magiczny sposob owa intensywnosc, zawarta w jego spojrzeniu. Do jej swiadomosci przestaly docierac odglosy lokalu: brzek kieliszkow, smiech i rozmowy, nawet muzyka... Teraz to wszystko powrocilo, jak cisza rozlewajaca sie z wolna po straszliwej eksplozji. Otworzyla w koncu oczy. -Nie znam nawet panskiego nazwiska. -Jest pani pewna? Mam wrazenie... ze juz sie kiedys spotkalismy. -Nie przypominam sobie. - Zmarszczyla brwi. -Moze to dlatego, ze wydaje mi sie pani taka bliska... Nazywam sie Alex Hunter. -Ze Stanow Zjednoczonych. -Z Chicago. -Pracuje pan dla jakiejs amerykanskiej firmy? -Nie. Pracuje sam dla siebie. -W Japonii? -Jestem na miesiecznym urlopie. Wyladowalem w Tokio osiem dni temu. Myslalem, ze spedze tu dwa dni, ale i tak juz jestem dluzej. Zostaly mi jeszcze trzy tygodnie. Moze zostane tutaj, w Kioto i dam sobie spokoj z innymi planami. Anata no machi wa hijo ni kyomi ga arimasu. -Tak - powiedziala - to najbardziej interesujace miasto w Japonii, jesli moge wyrazic wlasne zdanie. Ale cala Japonia jest fascynujaca, panie Hunter. -Prosze mi mowic Alex. -Jest mnostwo do ogladania takze na innych wyspach, Alex. -Moze powinienem przyjechac tu w przyszlym roku, zeby zwiedzic te miejsca. Ale w tej chwili wydaje mi sie, ze wszystko, co chcialbym zobaczyc w Japonii, jest wlasnie tutaj. Wpatrywala sie w niego, wytrzymujac spojrzenie tych upartych ciemnych oczu. Nie miala pojecia, co o nim myslec. Byl typowym samcem, ktory od razu ujawnia zamiary. Joanna byla dumna ze swojej sily i niezaleznosci w interesach, ale rowniez w zyciu uczuciowym. Rzadko plakala i nigdy nie tracila panowania nad soba. Cenila zimna krew i byla obsesyjnie niezalezna. Zawsze wolala dominowac w zwiazkach z mezczyznami. Sama decydowala, kiedy i jak ma sie rozwinac jej przyjazn z partnerem, i lubila, gdy tylko od niej zalezalo, czy owa przyjazn przeksztalci sie w cos wiecej. Miala ustalone poglady na temat wlasciwego i pozadanego tempa, z jakim rozwija sie romans. W innej sytuacji nie przypadlby jej do gustu mezczyzna - tak bezposredni jak Alex Hunter. A jednak taki pociagajacy... Udawala, ze nie dostrzega niczego wiecej jak tylko przypadkowe zainteresowanie jej osoba. Rozejrzala sie po sali, udajac, ze kontroluje kelnerow i sprawdza, czy goscie sa zadowoleni, po czym napila sie koniaku i stwierdzila: -Bardzo dobrze mowi pan po japonsku. Pochylil glowe. -Arigato. -Do itashimashite. -Jezyki to jedno z moich hobby - powiedzial. - Podobnie jak swing. I dobre restauracje. A jak juz mowimy o restauracjach, biorac pod uwage, ze Ksiezycowy Blask jest otwarty tylko wieczorem, to czy zna pani jakis lokal w poblizu, w ktorym mozna zjesc lunch? -Jest takie miejsce przecznice dalej. Cudowna restauracyjka urzadzona wokol ogrodu z fontanna. Nazywa sie Mizutani. -Bedzie znakomita. Zjemy jutro lunch w Mizutani? Byla zaskoczona pytaniem, ale jeszcze bardziej wlasna natychmiastowa odpowiedzia. -Tak. Bedzie mi bardzo milo. -W poludnie? -Tak. W poludnie. Intuicyjnie wyczuwala, ze cokolwiek sie wydarzy miedzy nia i tym mezczyzna, dobrego czy zlego, bedzie zupelnie inne niz to, czego dotad doswiadczyla. 5 Mezczyzna o stalowych palcach siega po strzykawke...Joanna Rand usiadla wyprostowana na lozku, zlana potem, bez tchu, probujac przez chwile chwycic dlonmi umykajaca ciemnosc, zanim odzyskala rownowage i zapalila lampke. Byla sama. Odrzucila posciel i zerwala sie z lozka z pospiechem wywolanym przez strach, ktorego nie potrafila pojac. Chwiejac sie dotarla na srodek pokoju i zatrzymala sie drzac ze strachu i niepewnosci. Powietrze w pokoju bylo chlodne, zle. Wyczuwala mieszanine mocnych srodkow antyseptycznych, ktore nie pasowaly przeciez do jej sypialni: amoniak, lizol, alkohol, gryzace substancje bakteriobojcze. Wziela gleboki oddech, potem jeszcze jeden, ale gryzace opary gdzies umknely, zanim zdazyla zlokalizowac ich zrodlo. Kiedy powietrze bylo juz czyste, musiala przyznac z niechecia, jak zawsze, ze tak naprawde ten obcy zapach wcale nie istnial. Byl pozostaloscia jej snu, owocem jej wyobrazni, albo - co bardziej prawdopodobne - fragmentem wspomnien. Choc nie pamietala, by kiedykolwiek byla chora czy ranna, to w jakims stopniu wierzyla, ze naprawde lezala kiedys w pokoju szpitalnym, w ktorym unosil sie ten charakterystyczny zapach. Tam, gdzie stalo sie z nia cos strasznego, cos, co bylo zrodlem powracajacego wciaz koszmaru sennego. Poszla do bialo-zielonej lazienki i nalala sobie szklanke wody. Wrocila do lozka, usiadla na jego brzegu, napila sie, wsliznela pod koldre i po krotkim wahaniu zgasila swiatlo. Za oknem, w bezruchu poprzedzajacym swit, rozlegl sie krzyk ptaka. Duzy ptak. Przerazliwy krzyk. Trzepot skrzydel. Obok okna. Piora otarly sie z szelestem o szybe. Potem pozeglowal w noc, krzyczac coraz slabiej i ciszej. 6 Alex przypomnial sobie, gdy siedzial w lozku czytajac, gdzie i kiedy po raz pierwszy zobaczyl te kobiete. Nie nazywala sie wtedy Joanna Rand.Obudzil sie w srode, o szostej trzydziesci, w swoim apartamencie w hotelu Kioto. Czy to na wakacjach, czy w pracy zawsze wstawal wczesnie, a kladl sie pozno. Nie musial spac wiecej niz piec godzin, by czuc sie odswiezonym i gotowym do dzialania. Byl wdzieczny naturze za swoj nietypowy metabolizm. Zyskiwal przewage nad tymi, ktorzy byli wiekszymi od niego niewolnikami materaca. Dla Alexa, ktory z wyboru i z natury lubil zgarniac najwyzsza stawke, sen byl szczegolnie obmierzla forma niewolnictwa, a kazda noc chwilowa smiercia, ktora trzeba przezyc, ale ktora nie mozna sie rozkoszowac. Czas poswiecony na sen byl czasem straconym, zaniechanym, ukradzionym. Oszczedzajac trzy godziny kazdej nocy, zyskiwal dodatkowe tysiac sto godzin w roku. Tysiac sto godzin na czytanie ksiazek, ogladanie filmow i uprawianie milosci, ponad czterdziesci piec "wolnych" dni na obserwacje, studiowanie, uczenie sie... i robienie pieniedzy. Komunal, ze czas to pieniadz byl jednak prawda. A pieniadz, wedlug filozofii Alexa, byl jedynym pewnym sposobem osiagniecia dwoch najwazniejszych rzeczy: niezaleznosci i godnosci, z ktorych kazda znaczyla dla niego nieskonczenie wiecej niz milosc, seks, przyjazn, uznanie czy cokolwiek innego. Urodzil sie w biednej rodzinie. Dla jego rodzicow, pary nieuleczalnych alkoholikow, slowo "godnosc" bylo rownie pustym dzwiekiem jak slowo "odpowiedzialnosc". Gdy byl dzieckiem, poprzysiagl sobie, ze odkryje sekret bogactwa. I poznal go, zanim przekroczyl dwudziestke: czas. Otoz sekretem bogactwa byl czas. Zaczal wiec z zapalem korzystac ze swej wiedzy. W ciagu dwudziestu lat rozsadnego gospodarowania czasem jego majatek netto wzrosl z tysiaca dolarow do ponad dwunastu milionow. Jego zwyczaj poznego chodzenia spac i wczesnego wstawania, choc tylko czesciowo zgodny z niesmiertelna rada Benjamina Franklina, odegral znaczaca role w tym fenomenalnym sukcesie. W normalnych warunkach wzialby prysznic, ogolil sie i ubral w ciagu dwudziestu minut. Tego ranka pozwolil sobie na male ustepstwo - wzial ksiazke i zostal w lozku. W koncu byl na wakacjach. Teraz siedzac podparty poduszkami, z ksiazka na kolanach, uswiadomil sobie, kim byla Joanna Rand. Gdy czytal, jego podswiadomosc, niechetna marnowaniu czasu, pracowala nad rozwiazaniem zagadki Joanny. -Lisa - wyszeptal. Lisa. Dwanascie lat starsza, inne uczesanie. Dziecieca pulchnosc dwudziestolatki zniknela z jej twarzy. Byla teraz dojrzala kobieta, ale wciaz byla Lisa. Wstal z lozka, wykapal sie i ogolil. Patrzyl na odbicie swoich gladkich policzkow w lustrze, potem podniosl wzrok i spojrzal sobie w oczy. Nie widzial fotografii Lisy Chelgrin od przynajmniej 10 lat. Powoli, chlopie. Moze podobienstwo nie jest tak duze, jak myslisz. Jak bedziesz mial w reku zdjecia, to byc moze sie okaze, ze Joanna Rand ma tyle wspolnego z Lisa Chelgrin, co zyrafa z kucykiem szetlandzkim. Ubral sie i usiadl przy biurku w skromnie urzadzonym salonie apartamentu. Staral sie przekonac sam siebie, ze kazdy moze miec sobowtora, niespodziewanego blizniaka. Wpatrywal sie przez dluzsza chwile w telefon stojacy na srodku biurka, po czym stwierdzil: Tyle tylko, ze tak naprawde nigdy nie wierzylem w czysty przypadek. Stworzyl jedna z najwiekszych agencji detektywistycznych w Stanach Zjednoczonych i doswiadczenie nauczylo go, ze kazdy zbieg okolicznosci byl tylko pozorem, wierzcholkiem gory lodowej, a o ilez wiecej krylo sie ponizej linii wody. Nigdy nie mial respektu dla zbiegow okolicznosci i dlatego, ze odkrywal logiczne zwiazki w wydarzeniach, ktorych zdawalo sie nic ze soba nie laczyc. Przysunal telefon i zamowil rozmowe do Stanow. Wreszcie dodzwonil sie do swojego biura o osmej trzydziesci rano czasu Kioto i o czwartej trzydziesci po poludniu, czasu Chicago. Rozmawial z Tedem Blakenshipem, najwyzej postawionym czlowiekiem w firmie. -Ted, chcialbym, zebys osobiscie poszedl do archiwum i wyciagnal wszystko, co dotyczy Lisy Chelgrin. Chce miec te materialy tutaj w Kioto jak najszybciej. Nie wysylaj tego poczta kurierska. Daj jednemu z naszych mlodszych pracownikow terenowych, a potem wyslij go najblizszym lotem we wlasciwym kierunku. Blakenship dobieral starannie slowa. Mowil powoli: -Alex, czy to znaczy, ze sprawa znow jest... aktualna? -Nie jestem pewien. -Czy jest szansa, ze ja w koncu znalazles? -Najprawdopodobniej scigam tylko cienie i nic z tego nie wyniknie. Wiec nie rozmawiaj z nikim o tym, nawet z wlasna zona. -Oczywiscie. -Sam pojdz do archiwum. Nie wysylaj tam sekretarki. Nie chce, zeby zaczely sie plotki. -Rozumiem. -A urzednik, ktory bedzie to przewozil, nie powinien wiedziec, co wiezie. -Nie bede go w nic wtajemniczac. Ale sluchaj, Alex... jesli ja znalazles, to jest to naprawde wiadomosc, co? -Sensacyjna - zgodzil sie Alex. - Zadzwon do mnie, jak juz wszystko pozalatwiasz i daj mi znac, kiedy mam sie spodziewac przesylki. -Zadzwonie. Alex odlozyl sluchawke i podszedl do okna, z ktorego obserwowal samochody na zatloczonych ulicach. Stal i patrzyl w dol. Wszyscy zdawali sie doceniac znaczenie czasu; wszyscy gdzies spieszyli. Gdy tak patrzyl, jeden z rowerzystow zrobil blad w ocenie odleglosci, gdy probowal przejechac miedzy dwoma samochodami. Uderzyla go biala honda. Czlowiek i rower zmienili sie nagle w slizgajaca sie, przewalajaca, podskakujaca platanine nog i poskrecanych kol, rur i kierownicy. Rozlegl sie pisk hamulcow, wstrzymano ruch, a w kierunku rannego pospieszyli ludzie. Alex, ktory nie byl przeciez zabobonny, odniosl dziwne wrazenie, ze oto niebiosa zsylaja mu zly znak, a on sam pedzi na zlamanie karku ku nieuniknionej katastrofie. 7 W poludnie spotkal sie z Joanna w Mizutani. Gdy ja zobaczyl uswiadomil sobie, ze obraz jaki przechowal w pamieci mial tyle z nia wspolnego, co zdjecie Niagary z prawdziwym pieknem dzikiego wodospadu. Byla olsniewajaca - mienila sie zlotem, ruchem, zyciem, a blekit jej oczu byl o wiele glebszy niz zdolal to zapamietac, choc minela zaledwie jedna noc odkad widzial ja po raz ostatni. Ujal jej dlon i pocalowal, nie dlatego ze byl przyzwyczajony do europejskich obyczajow, ale dlatego ze pragnal dotknac ustami jej skory.Mizutani byla restauracja typu o-zashiki, co znaczylo, ze sala byla podzielona przegrodkami z ryzowego papieru na male, prywatne pokoiki, gdzie serwowano japonskie potrawy. Sufit nie byl zbyt wysoki, wznosil sie nie wiecej niz osiemnascie cali nad glowa Alexa, a podloge pokrywalo starannie wypolerowane drewno sosnowe, ktore wydawalo sie przezroczyste i glebokie jak morze. Gdy Alex i Joanna znalezli sie w westybulu, zmienili buty na miekkie pantofle. Podazyli za drobna, mloda hostessa do malego pokoiku, gdzie usiedli obok siebie na podlodze, na cienkich ale wygodnych poduszkach, ulozonych przed niskim stolikiem. Mieli przed soba okno, za ktorym rozciagal sie widok na otoczony murem ogrod. O tej porze roku nie bylo tu kwiatow, ale widac bylo kilka odmian doskonale utrzymanych, wiecznie zielonych roslin i dywan mchu, ktory nie zdazyl jeszcze zbrazowiec przed zima. Na srodku ogrodu wznosila sie wysoka na siedem stop skalna piramida, z ktorej tryskala woda, splywajaca waskimi strumykami do plytkiego, drzacego jeziorka. Jedli mizutaki, biale mieso kurczaka uduszone w glinianym garnku i przyprawione cebulkami, rzodkiewkami i ziolami. Dostali jeszcze kilka malenkich filizanek parujacej sake, ktora jest wysmienita, gdy pije sie ja goraca, ale ktora przypomina w smaku skwasniale francuskie wino, gdy jest zimna. Caly czas rozmawiali o muzyce, japonskich obyczajach i sztuce, o filmach, ksiazkach i sprawach osobistych. Alexa kusilo, zeby wymowic to magiczne imie - Osa Chelgrin. Chwilami wydawalo mu sie, ze posiada jakas psychiczna zdolnosc wyczytywania z zachowania podejrzanego oznak winy czy niewinnosci, z tego przelotnego wyrazu twarzy, ktory pojawia sie w chwili oskarzenia, z drzenia glosu. Jednak Alex nie mial ochoty rozmawiac z Joanna o zniknieciu Lisy Chelgrin, dopoki nie uslyszy, gdzie sie urodzila i wychowala, gdzie nauczyla sie spiewac, dlaczego przyjechala do Japonii. Biografia Joanny Rand mogla byc tak doskonale prawdopodobna, ze przekonalaby go, iz ta kobieta naprawde jest ta, za ktora sie podaje, i jej podobienstwo do dawno zaginionej Lisy Chelgrin to tylko przypadek. W takiej sytuacji poruszanie calej tej sprawy nie mialoby sensu. Bylo zatem wazne, by udalo mu sie naklonic ja do mowienia o sobie. Ale sie opierala, nie z jakiegos tajemniczego powodu, ale po prostu dlatego, ze byla skromna. Alex rozumial jej opory, czul zazenowanie, gdy musial mowic o sobie, nawet w rozmowach z bliskimi przyjaciolmi; lecz, o dziwo, w jej towarzystwie jego zahamowania znikaly. W koncu, probujac bez powodzenia wniknac w przeszlosc Joanny, opowiedzial jej prawie cala historie swojego zycia. -Naprawde jestes prywatnym detektywem? - spytala. -Tak. -Trudno uwierzyc. A gdzie twoj prochowiec? -W pralni. Probuja usunac z niego te paskudne krwawe plamy. -I nie nosisz kabury na szelkach. -Pija mnie w ramie. -Nie nosisz w ogole broni? -W lewej dziurce nosa mam miniaturowy pistolecik. -Daj spokoj. Mowie powaznie. -Nie jestem tu w interesach, a wladze japonskie nie lubia amerykanskich turystow, ktorzy nosza przy sobie bron. -Zawsze sadzilam, ze prywatny detektyw musi byc troche... no, niechlujny... -Och, dziekuje ci bardzo! -...i skryty, zawsze patrzy przez ramie, zezuje, jest uzbrojony po zeby, sentymentalny, zimny, cyniczny. -Sam Spade grany przez Humpreya Bogarta. Ten biznes juz tak nie wyglada - powiedzial Alex. - Jesli kiedykolwiek tak wygladal. Wykonujemy glownie codzienna robote, rzadko trafia sie cos niebezpiecznego. Sprawy rozwodowe, tropienie dluznikow, zbieranie materialu dowodowego dla obroncow w procesach kryminalnych. Ciagle zapewniamy ochrone bogatym i slawnym, no i ochraniamy domy towarowe. Nie jest to nawet w polowie tak romantyczne i fascynujace jak w wydaniu Bogarta, obawiam sie. -Coz... moze i tak - powiedziala Joanna. - Ale to wciaz jest o wiele bardziej romantyczne niz praca ksiegowego. Przerwala i podniosla do ust kawalek kurczaka. Jadla tak delikatnie jak Japonczycy, ale ze zdrowym, nie skrywanym i zdecydowanie erotycznym apetytem. Alex obserwowal ja ukradkiem, gdy przelykala kes kurczaka i saczyla swoja sake; sile szczeki, plynny ruch miesni jej szyi i cudowna linie warg. Odstawila filizanke: -Jak doszlo do tego, ze zaczales pracowac w tak nietypowym zawodzie? -Dosc wczesnie postanowilem, ze nie bede biedny, tak jak moi rodzice i sadzilem, ze wystarczy byc prawnikiem, by stac sie kims nieprawdopodobnie bogatym. Wiec korzystajac z kilku stypendiow i utrzymujac sie z kilku nocnych zajec, zdolalem ukonczyc college, a pozniej prawo. -Z wynikiem summa cum laude? - spytala. -Skad wiesz? - Byl zaskoczony. -Jestes obsesyjny, porywczy. -Naprawde? Powinnas byc prywatnym detektywem. -Samantha Spade. Co wydarzylo sie pozniej? -Spedzilem rok w duzej firmie w Chicago, ktora specjalizowala sie w obsludze prawnej duzych korporacji. Nienawidzilem tego zajecia. -Ale to przeciez niezly sposob zarabiania pieniedzy? -Przecietna placa wynosi obecnie osiemdziesiat tysiecy dolarow rocznie, a wtedy byla jeszcze nizsza, zwlaszcza dla kogos, kto dopiero zaczynal. Kiedy bylem mlody wydawalo mi sie, ze to mnostwo pieniedzy, ale szybko sie przekonalem, ze trzeba jeszcze zaplacic podatek. To, co mi zostawalo, nigdy nie pozwoliloby mi zasiasc za kierownica rolls-royce'a. -I tego wlasnie pragnales, takiego stylu zycia? -A dlaczego nie? W dziecinstwie doswiadczylem czegos wrecz przeciwnego. Nie ma nic uszlachetniajacego w biedzie. Ale po paru miesiacach pisania raportow i grzebania sie w materialach pojalem, ze naprawde duze pieniadze zarabiaja tylko stare wygi z duzych firm. Zanim dotarlbym na szczyt, mialbym na karku piecdziesiatke. Gdy ukonczyl dwadziescia piec lat, Alex Hunter zorientowal sie, ze prywatna ochrona mienia bedzie dziedzina intensywnego rozwoju przez kilka nastepnych dziesiecioleci. Opuscil wiec firme prawnicza, by zwiazac sie z liczaca piecdziesieciu pracownikow Agencja Bonnera, gdzie zamierzal poznac interes od podszewki. Gdy mial zaledwie trzydziesci lat, mogl sobie pozwolic na wziecie pozyczki z banku, zeby odkupic od Bonnera agencje. Pod jego kierownictwem firma wkroczyla agresywnie we wszystkie dziedziny ochroniarskiego biznesu, nie wylaczajac sprzedazy, instalacji i konserwacji elektronicznych systemow ochrony. Teraz agencja Bonner-Hunter miala dwa tysiace pracownikow i biura w jedenastu miastach. -Masz swojego rolls-royce'a? - spytala Joanna. -Dwa. -Czy zycie jest lepsze z rolls-royce'em? -To jest pytanie z filozofii zen. -A ty sie wymigujesz. -Pieniadze nie sa ani brudne ani szlachetne, sa neutralne. To po prostu nieodlaczny skladnik kazdej cywilizacji. Ale twoj talent to dar od Boga. Przygladala mu sie w milczeniu przez dluzsza chwile, a on zdawal sobie sprawe, ze wlasnie go osadza. Odlozyla swoje paleczki i przylozyla do ust chusteczke. -Wiekszosc mezczyzn, ktorzy zaczynali od niczego i zgromadzili ogromna fortune przed czterdziestka, bylaby nieznosnymi egomaniakami. -Wcale nie. Nie ma we mnie nic wyjatkowego. Znam mnostwo bogatych ludzi, a wiekszosc z nich jest w kazdym calu tak skromna jak urzednik biurowy. Ale juz dosc o mnie. Chcialbym uslyszec cos o tobie. Jak sie znalazlas w Japonii, w Ksiezycowym Blasku? -Nic ciekawego. Moje zycie jest bardzo nudne. Albo chciala ukryc swa przeszlosc, albo byla w oczywisty sposob oniesmielona. Nie byl pewien, o ktora z tych mozliwosci chodzi. Wciaz jednak zachecal ja do zwierzen. Wreszcie zaczela mowic. Kelnerka, mila kobieta o okraglej twarzy, ubrana w biale yukata i krotka, kasztanowa kurtke, przyniosla deser: kawalki mandarynki z drobniutko pokrojonymi migdalami i kokosem. -Urodzilam sie w Nowym Jorku Ale nie pamietam wiele. Moj ojciec zarzadzal jednym z tych ogromnych przedsiebiorstw. Kiedy skonczylam dziesiec lat awansowal na kierownicze stanowisko w zarzadzie jednej z brytyjskich filii. Dorastalam w Londynie i tam studiowalam. -Co studiowalas? -Przez jakis czas muzyke... potem jezyki orientalne. Zainteresowalam sie Wschodem, bo zakochalam sie w japonskim studencie. Mieszkalismy razem przez rok. Nasz romans sie skonczyl, ale moje zainteresowanie Wschodem pozostalo. -Kiedy przyjechalas do Japonii? -Prawie dwanascie lat temu - odpowiedziala. Akurat wtedy, gdy zniknela Lisa Chelgrin - pomyslal. Podniosla za pomoca paleczek kolejny plasterek mandarynki i zjadla z widocznym zadowoleniem. Zlizala cieniutka nitke kokosa, ktory przylgnal do kacika jej ust. Przypominala plowego kota; gietkiego, przepelnionego energia kinetyczna. Jakby czytala jego mysli, podniosla glowe z kocia gracja i poslala mu glebokie spojrzenie. Jej oczy kryly w sobie kocie harmonijne sasiedztwo przeciwienstw: sennosc polaczona z calkowita trzezwoscia, czujnosc zmieszana z zimna obojetnoscia, dumne wyobcowanie obok pragnienia czulosci. -Moi rodzice zgineli w wypadku samochodowym w czasie wakacji w Brighton. Nie mialam krewnych w Stanach, nie chcialam tam wracac. A Wielka Brytania wydala mi sie nagle okropnie ponura, pelna zlych wspomnien. Kiedy wyplacono mi polise ojca i zalatwiono formalnosci spadkowe, wzielam pieniadze i wyjechalam do Japonii. -W poszukiwaniu tego studenta? -Och nie. Wtedy to juz bylo skonczone. Wyjechalam, poniewaz wydawalo mi sie, ze polubie ten kraj. I polubilam. Spedzilam tu kilka miesiecy jako turystka, a potem wzielam sie do pracy i zaczelam spiewac muzyke pop w nocnym klubie w Jokohamie. Zawsze mialam niezly glos, ale zadnego doswiadczenia scenicznego. Na poczatku szlo mi beznadziejnie, ale sie uczylam. -Jak znalazlas sie w Kioto? -Po drodze bylo jeszcze Tokio. I lepsza praca niz ta w Jokohamie. Duzy lokal nazywany Ongaku, Ongaku. -Muzyka, Muzyka - przetlumaczyl Alex. - Znam to miejsce. Bylem tam zaledwie piec dni temu! -Wowczas ten klub mial calkiem niezla, wlasna orkiestre. Muzycy byli gotowi postawic wszystko na jedna karte. Niektorzy z nich mieli pojecie o jazzie, a ja nauczylam ich wszystkiego, co sama umialam. Szefowie byli z poczatku nastawieni sceptycznie, ale goscie od razu zachwyceni. - Ten pierwszy triumf byl milym wspomnieniem dla Joanny. Usmiechnela sie i wpatrywala w ogrod nie widzacymi oczyma, jakby wracala do przeszlosci. -To bylo wtedy szalone miejsce, dzikie i ekscytujace. Bylam glowna atrakcja przez dwa lata. Gdybym chciala zostac, to prawdopodobnie wciaz bym tam spiewala. Ale w koncu pojelam, ze zrobie lepiej, jesli zaczne pracowac dla samej siebie, we wlasnym klubie. -Ongaku, Ongaku nie jest juz takie, jak je opisalas - powiedzial Alex. - Juz nie. Zbyt wiele utracilo wraz z twoim odejsciem. Juz nie drzy w posadach. Nawet sie nie poruszy. Joanna wybuchnela smiechem i odrzucila glowe do tylu, by odsunac sprzed twarzy dlugi kosmyk wlosow. Ten gest upodobnil ja do uczennicy-mlodziutkiej, delikatnej, niewinnej siedemnastolatki. I wtedy, przez te krotka chwile byla nie tylko podobna do Lisy Chelgrin. Byla Lisa. -Przyjechalam do Kioto ponad szesc lat temu, w lipcu. Bylo to w czasie dorocznego Gion Matsuri. -Matsuri... festiwalu. -Tak. To najwspanialsza uroczystosc w miescie. Przyjecia, wystawy, imprezy artystyczne. Udostepniono publicznosci stare domy na Muromachi, w ktorych mozna bylo obejrzec rodzinne skarby i cenne pamiatki. Byla parada najwiekszych i najpiekniej udekorowanych platform - wszystkie wspaniale. Zostalam tydzien dluzej, zakochalam sie w Kioto, nawet w tym powszednim, codziennym. Poswiecilam wieksza czesc moich oszczednosci na wykupienie budynku, ktory teraz jest znany jako Ksiezycowy Blask. Niezbyt fascynujaca historia Joanny Rand, dziewczyny-przedsiebiorcy. Ostrzegalam cie, ze bedzie nudna w porownaniu z twoja. W calej opowiesci nie ma ani jednego morderstwa i ani jednego rolls-royce'a. -Nie ziewnalem ani razu. Jestem zafascynowany - powiedzial Alex. -Probuje, by Ksiezycowy Blask wygladal jak knajpa Ricka, Cafe Americain, z Casablanki. Ale ta fascynujaca, niebezpieczna i romantyczna historia, ktora przytrafila sie Bogartowi, mnie jakos nie chce sie przytrafic i nigdy sie nie przytrafi. Jestem jak piorunochron, ktory przyciaga tylko zwykle zdarzenia. Ostatni wiekszy kryzys, to uszkodzenie zmywarki... Alex nie mial pewnosci, czy wszystko, co powiedziala Joanna Rand bylo prawda, ale byl zadowolony. Jej krotka biografia wydawala sie przekonujaca - zarowno pod wzgledem sposobu przedstawienia, jak i szczegolow. Choc miala opory, by mowic duzo o sobie, nie wyczuwalo sie w jej glosie wahania i falszu. Kiedy juz zaczela, zadnego sladu niepokoju klamcy. Jej historia, jako piosenkarki w nocnym klubie w Jokohamie i Tokio byla niewatpliwie prawdziwa. Gdyby klamala, wymyslilaby cos innego, nie historie, ktora tak latwo mozna sprawdzic i zweryfikowac. Natomiast czesc dotyczaca Wielkiej Brytanii i rodzicow, ktorzy zgineli podczas wakacji w Brighton... prawde powiedziawszy, nie wiedzial, co o tym sadzic. Jako cos, co mialo okryc tajemnica cale jej zycie poprzedzajace wyjazd do Japonii bylo skuteczne, ale zbyt gladkie. Ponadto, bylo kilka drobnych punktow, w ktorych jej biografia stykala sie z biografia Lisy Chelgrin, co wydawalo sie Alexowi podejrzanym nagromadzeniem zbiegow okolicznosci. Joanna przekrecila sie na swojej poduszce i usiadla na wprost niego. Jej kolana dotknely jego nog, sprawiajac, ze odczuwal przyjemny, wewnetrzny dreszcz. -Masz jakies plany na reszte popoludnia? - spytala. - Gdybys mial ochote na zwiedzanie, to chetnie bede przez pare godzin twoim przewodnikiem. -To mile z twojej strony, ze chcesz poswiecic mi swoj czas. Ale wiem, ze musisz pilnowac interesu. Przerwala mu ruchem reki. -Mariko moze zajac sie klubem az do otwarcia. Nie musze sie tam pokazywac przynajmniej do szostej. -Mariko? - spytal. -Mariko Inamura. Wiceszefowa w Ksiezycowym Blasku. Spotkanie z nia to najlepsza rzecz, jaka mi sie przytrafila w Japonii. Jest inteligentna, godna zaufania i pracowita jak demon. Alex po cichu powtorzyl to imie pare razy, az sie upewnil, ze je zapamietal. Postanowil przeprowadzic dluga i wyczerpujaca rozmowe z Mariko. Z pewnoscia wiedziala o przeszlosci Joanny Rand wiecej, niz ona sama byla sklonna mu zdradzic. -No coz - powiedzial - jesli jestes pewna, ze masz czas, to chetnie skorzystam. Alex mial nadzieje, ze juz podczas lunchu zdola ustalic prawdziwa tozsamosc Joanny. Ale wciaz niczego nie byl pewny. Jej niespotykanie ciemne oczy zdawaly sie ciemniec jeszcze bardziej. Wpatrywal sie w nie zauroczony. Joanna Rand czy Lisa Chelgrin? Nie mogl sie zdecydowac, ktora z nich. 8 Na prosbe Joanny hostessa z Mizutani zatelefonowala do przedsiebiorstwa taksowkowego Sogo, i po niecalych pieciu minutach zjawil sie samochod - czarny woz z czerwonym napisem. Joanna byla zachwycona kierowca. Nikt nie pasowalby lepiej do ich krotkiej przejazdzki. Byl pomarszczonym, siwowlosym starym czlowiekiem o ujmujacym usmiechu, ktory ujawnial brak jednego zeba. Wyczul romans zawiazujacy sie miedzy Joanna i Alexem i przerywal im tylko wtedy, gdy chcial sie upewnic, ze nie przeoczyli czegos interesujacego. Korzystal z wstecznego lusterka, by zerkac na nich, zawsze z aprobata widoczna w jasnych oczach.Przez ponad godzine krazyli na chybil trafil po pelnym zabytkow miescie, zdajac sie na wybor kierowcy. Joanna zwracala uwage Alexa na stare domy, swiatynie, nie przerywajac swojej opowiesci o historii i architekturze Japonii. Usmiechal sie i zadawal wciaz nowe pytania. Patrzyl na nia rownie czesto, jak na miasto, a ona znow czula te zniewalajaca sile jego osobowosci. Stali na swiatlach obok Muzeum Narodowego, kiedy stwierdzil: -Intryguje mnie twoj akcent. -Jaki akcent? -To nie Nowy Jork, prawda? -Nie wiedzialam, ze mam w ogole jakis akcent. -Nie, to nie Nowy Jork. Boston? -Nigdy nie bylam w Bostonie. -Ale to i tak nie Boston. Bardzo trudno sie zorientowac. Moze brytyjska angielszczyzna. Moze to wlasnie to. -Mam nadzieje, ze nie - powiedziala Joanna. - Nigdy nie lubilam Amerykanow, ktorzy przejmuja brytyjski akcent po spedzeniu kilku lat w Anglii. To mi sie wydaje sztuczne. -To nie angielski akcent. Przygladal jej sie, rozwazajac ten problem, i gdy taksowka ruszyla ponownie wykrzyknal: -Juz wiem, co to jest! Chicago! -To ty pochodzisz z Chicago - zauwazyla Joanna - a ja przeciez nie mowie tak jak ty. -Alez tak. Odrobine. -Skad. Poza tym nie bylam w Chicago. -Musialas mieszkac gdzies w Illinois - nie rezygnowal Alex. Przez chwile miala wrazenie, ze jego usmiech jest nieszczery i wymuszony. -Nie - powiedziala - nigdy nie bylam w Illinois. Wzruszyl ramionami. -No coz, w takim razie mylilem sie. - Wskazal na budynek, widniejacy przed nimi, po lewej strome. - Dziwne miejsce. Co to jest? Znow podjela sie roli przewodnika, ale dreczyla ja mysl, ze pytania dotyczace jej akcentu nie byly przypadkowe. Ten nagly zwrot w rozmowie mial jakis sens, ktory jej umykal. Przebiegly ja ciarki, jak echo dreszczy, ktore nawiedzaly ja kazdej nocy, gdy budzil ja koszmar senny. 9 Gdy dotarli do zamku Nijo, zaplacili za taksowke i dalej szli pieszo. Odwrocili sie od malego samochodu, ktory wlaczyl sie do ruchu, i podazyli w slad za trzema innymi turystami w kierunku ogromnej, pokrytej zelazem Wschodniej Bramy. Joanna zerknela na Alexa i zobaczyla, ze jest pod wrazeniem.-Tak wlasnie wyobrazam sobie zamek! - Ale po chwili potrzasnal glowa. - Tyle ze kloci sie z japonskim stylem. -Jestem bardzo zadowolona, ze to mowisz - westchnela Joanna. - Gdyby zamek Nijo podobal ci sie za bardzo, to jak ty sam moglbys mi sie podobac? -Chodzi ci o to, ze powinienem powiedziec to, co usly