KKZ 04 - Czwarty lipca - PATTERSON JAMES
Szczegóły |
Tytuł |
KKZ 04 - Czwarty lipca - PATTERSON JAMES |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
KKZ 04 - Czwarty lipca - PATTERSON JAMES PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie KKZ 04 - Czwarty lipca - PATTERSON JAMES PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
KKZ 04 - Czwarty lipca - PATTERSON JAMES - podejrzyj 20 pierwszych stron:
PATTERSON JAMES
KKZ 04 - Czwarty lipca
James PATTERSON
MAXINE PAETRO
Podziekowania i wyrazy wdziecznosci skladamy: kapitanowi Richardowi Conklinowi, wzorowemu policjantowi z Biura Sledczego Departamentu Policji w Stamford w stanie Connecticut, oraz doktorowi Humphreyowi Germaniukowi, lekarzowi sadowemu w hrabstwie Trumbell w stanie Ohio, cieszacemu sie powszechnym szacunkiem nauczycielowi anatomii patologicznej i doskonalemu praktykowi. Za cenne wskazowki jestesmy winni specjalne podziekowanie Mickeyowi Shermanowi, wybitnemu obroncy w sprawach kryminalnych.Jestesmy takze wdzieczni Lynn Colomello, Ellie Shurtleff, Lindzie Guynup Dewey i Yukie Kito za ich nieoceniona pomoc w korzystaniu ze zrodel Internetu.
Czesc 1
Nie ma sprawiedliwosci
Rozdzial 1
Byl powszedni dzien, dochodzila czwarta rano, kiedy Jacobi zajechal naszym samochodem przed Lorenzo - byl to niechlujny, wynajmowany na godziny "turystyczny" hotel w dzielnicy Tenderloin w San Francisco, ktora jest tak zakazana, ze nawet slonce nie dociera do jej uliczek. Nim tam dojechalismy, krazyly mi po glowie rozne domysly.Przy krawezniku staly juz trzy czarno-biale wozy policyjne, a Conklin, pierwszy policjant, ktory znalazl sie na miejscu, ogradzal tasma cala strefe. Pomagal mu w tym inny funkcjonariusz, nazwiskiem Les Arou.
-Kto jest ofiara? - zapytalam obu policjantow.
-Bialy mezczyzna, pani porucznik. Niecale dwadziescia lat, wylupiaste oczy, zalatwiony na amen - zameldowal Conklin. - Pokoj dwadziescia jeden. Nie ma sladow wlamania. Ofiara jest w wannie, tak samo jak poprzednia.
Po wejsciu do hotelu poczulismy odor moczu i wymiotow. Nie bylo boyow hotelowych, windy ani zadnej obslugi. Nocni goscie wycofali sie w mrok korytarza, z wyjatkiem mlodej prostytutki, ktora odciagnela Jacobiego na strone.
-Daj mi dwadziescia dolarow - powiedziala do niego. -
Mam licencje.
Jacobi dal jej dziesiatke w zamian za karteczke, po czym
9
zwrocil sie do recepcjonisty z pytaniami dotyczacymi ofiary: czy byla w towarzystwie, czy miala karte kredytowa, czy cpala? Obeszlam lukiem chwiejacego sie na klatce schodowej narkomana i wspielam sie na drugie pietro. Drzwi do pokoju 21 byly otwarte, pilnowal ich zoltodziob policyjny.-Dobry wieczor, porucznik Boxer.
-Juz jest rano, Keresty.
-Tak jest, prosze pani - odparl potulnie, odnotowujac moje przyjscie i podsuwajac mi formularz do podpisu.
W kwadratowym pokoju o boku troche ponad trzy i pol metra bylo ciemniej niz na korytarzu. Bezpiecznik byl przepalony, a cienkie zaslony na tle oswietlonych latarniami okien wygladaly jak zjawy. Uwazalam, by na nic nie nadepnac, i probowalam odgadnac, co w tym wnetrzu stanowilo slady zbrodni, a co nie. Bylo tu cholernie duzo roznych rzeczy, lecz swiatla bardzo malo.
Promien latarki oswietlil po kolei potluczone fiolki na podlodze, materac ze starymi plamami krwi, sterty smieci i mnostwo porozrzucanej odziezy. W rogu pokoiku znajdowalo sie cos w rodzaju kuchenki. Plytka byla jeszcze goraca, a na dnie zlewu lezaly narkomanskie akcesoria. Powietrze bylo geste, niemal lepkie. Powiodlam snopem swiatla po kablu przedluzacza. Byl wlaczony do gniazdka przy zlewie, przechodzil pod zapchana umywalka i konczyl sie w wannie.
Kiedy zobaczylam martwego chlopca, poczulam skurcz zoladka. Mial jasne wlosy, bezwlosa piers, byl nagi i chudy. Na pol lezal w wannie, pod nosem i na wargach zebrala mu sie piana. Przewod elektryczny prowadzil do archaicznego tostera, polsniewajacego pod powierzchnia wody.
-Cholera - zaklelam, patrzac na Jacobiego, ktory wszedl do lazienki. - Znow to samo.
-Upieczony na amen - stwierdzil.
Jako szef wydzialu zabojstw, nie mialam w swoich obowiazkach zajmowania sie praca detektywistyczna loco crimini, ale w takich przypadkach jak ten po prostu nie umialam trzymac sie na dystans.
10
Kolejny chlopak zostal zabity pradem. Dlaczego? Czy stal sie przypadkowa ofiara przemocy, czy bylo w tym cos osobistego? Wyobrazilam sobie, jak zwijal sie z bolu, kiedy przez jego cialo plynal prad, ktory zatrzymal serce.Nogawki moich spodni nasiakaly coraz wyzej woda, zebrana na popekanej kafelkowej podlodze. Unioslam stope i zamknelam nia drzwi lazienki, wiedzac z gory, co na nich zobacze. Drzwi zareagowaly wysokim piskiem zawiasow, ktore z cala pewnoscia nigdy nie byly oliwione.
Na drzwiach widnialy trzy slowa, napisane sprayem. Po raz drugi w ciagu paru tygodni patrzylam na ten sam napis, zastanawiajac sie, co moze oznaczac.
NIE MA SPRAWIEDLIWOSCI.
Rozdzial 2
Przypadek moglby wskazywac na szczegolnie makabryczne samobojstwo, gdyby nie to, ze brakowalo pojemniczka ze sprayem. Uslyszalam, ze Charlie Clapper i jego ekipa kryminalistyczna zaczynaja w pokoju obok wypakowywac swoj sprzet. Stanelam z boku, gdy fotograf robil zdjecia ofiary, po czym wyjelam z kontaktu wtyczke kabla.Charlie zmienil przepalony bezpiecznik.
-Dzieki Ci, Boze - mruknal, kiedy wreszcie w tym
straszliwym wnetrzu zablyslo swiatlo.
Bylam zajeta przetrzasaniem odziezy ofiary w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu tozsamosci, gdy w drzwiach stanela Claire Washburn, naczelny lekarz sadowy San Francisco i moja najblizsza przyjaciolka.
-Obrzydliwosc - powiedzialam, kiedy weszlysmy do
lazienki. Claire jest oaza ciepla w moim zyciu, osoba blizsza
mi od mojej wlasnej siostry. - Chyba tego nie wytrzymam.
-Co chcesz zrobic? - zapytala lagodnie.
Przelknelam z trudem, usilujac pokonac zaciskajaca mi gardlo
obrecz. Pogodzilam sie w zyciu z wieloma rzeczami, ale nigdy nie zdolalam sie ppgodzic z zabijaniem dzieci.
-Mam ochote wyjc zatyczke z wanny.
12
W jasnym swietle ofiara wygladala na jeszcze bardziej zmaltretowana. Claire przykucnela obok wanny, wcisnawszy swoje obfite ksztalty w przestrzen odpowiednia dla kogos przynajmniej o polowe chudszego.-Obrzek plucny - orzekla, obejrzawszy z bliska rozowa
piane u wylotu nosa i jamy ustnej. Przyjrzala sie drobnym
siniakom wokol oczu i na wargach. - Dostal niezly wycisk,
zanim zabili go pradem.
Wskazalam na glebokie, pionowe przeciecie na kosci policzkowej.
-A to skad sie wzielo?
-Przypuszczam, ze od raczki tostera. Wyglada na to, ze grzmocili chlopaka opiekaczem, zanim wrzucili go do wody.
Reka denata spoczywala na brzegu wanny. Claire podniosla ja delikatnie i przekrecila.
-Nie ma stezenia posmiertnego. Cialo jest nadal cieple, a zsinienie blednie. Nie zyje najwyzej od dwunastu godzin, prawdopodobnie nie dalej niz od szesciu. Brak wyraznych oznak, kiedy nastapila smierc. - Przesunela reka po zmierzwionych wlosach chlopca, po czym palcami w rekawiczce uniosla sina gorna warge. - Dawno nie byl u dentysty. Moze to zbieg?
-Moze. - Zamyslilam sie i przez dobra minute milczalam.
-Nad czym sie zastanawiasz, Linds?
-Mam wrazenie, ze to moj kolejny John Doe.
Przypomnialam sobie bezdomnego nastolatka, Johna Doe,
ktory zostal zamordowany w podobnym miejscu, wkrotce po rozpoczeciu przeze mnie pracy w wydziale zabojstw. To byla jedna z moich najtrudniejszych spraw, a jego smierc, mimo uplywu dziesieciu lat, nadal mnie dreczyla.
-Wiecej bede mogla powiedziec dopiero wtedy, gdy ten
mlody czlowiek znajdzie sie na moim stole - oswiadczyla
Claire.
Jacobi po raz drugi wetknal glowe do lazienki.
-Informator doniosl, ze zapamietana czesc numeru tablicy
13
rejestracyjnej nalezy do mercedesa - powiedzial. - Znow czarnego.Czarnego mercedesa zauwazono przy okazji innego zabojstwa dokonanego pradem. Poczulam przyplyw adrenaliny. Sprawa nabrala dla mnie osobistego znaczenia. Postanowilam sama wytropic zbrodniarza, ktory zabijal chlopcow, i zamknac go, zanim zdazy zrobic to znowu.
Rozdzial 3
Minal tydzien od koszmarnego zabojstwa w hotelu Lorenzo. Technicy kryminalistyczni ciagle jeszcze borykali sie z obfitoscia sladow w pokoju 21, a zapamietane przez naszego informatora trzy cyfry tablicy rejestracyjnej byly albo nieprawdziwe, albo tylko czesciowo prawdziwe. Co do mnie, budzilam sie co rano wsciekla i w ponurym nastroju, bo sledztwo utknelo w martwym punkcie.Mysl o zabitych chlopcach przesladowala mnie przez cala droge do Susie, gdzie umowilam sie wieczorem z dziewczynami. U Susie byla lokalem w bliskim sasiedztwie, gdzie serwowano ostro przyprawione, lecz smaczne potrawy karaibskie, jasnym, tetniacym zyciem miejscem o kolorowych scianach wymalowanych gabka.
Jill, Claire, Cindy i ja traktowalysmy ten lokal jako azyl i miejsce spotkan naszego klubu. Nasze szczere rozmowy, nieskrepowane zaleznosciami sluzbowymi ani procedurami postepowania, czesto byly jedynym sposobem unikniecia tygodni biurokratycznego bicia piany. U Susie rodzily sie pomysly rozwiazania wielu spraw.
Zobaczylam z daleka Claire i Cindy w "naszym" boksie na tylach lokalu. Claire zasmiewala sie z jakiejs historyjki Cindy, co bylo wspanialym widowiskiem, gdyz Claire byla urodzona
15
smieszka, a Cindy dowcipna dziewczyna i najlepszym reporterem "Chronicie" od spraw kryminalnych. Brakowalo oczywiscie Jill.-Zamawiam to samo co wy - oznajmilam, wslizgujac sie do boksu obok Claire. Na stole stal dzbanek z margarita i cztery szklanki. Dwie z nich byly puste. Nalalam sobie do szklanki i spojrzalam na moje przyjaciolki, odczuwajac niemal magiczna wiez, ktora nas polaczyla po wszystkim, przez co razem prze-szlysmy.
-Wygladasz, jakby trzeba ci bylo zrobic kroplowke - zazartowala Claire.
-I tak sie czuje. Wbij mi igle. - Wypilam lyk lodowatego koktajlu, otworzylam lezaca przy lokciu Cindy gazete i zaczelam ja przegladac. Na siedemnastej stronie, w dziale miejskim, znalazlam notatke zatytulowana: POSZUKUJE SIE INFORMACJI W SPRAWACH ZABOJSTW W DZIELNICY TENDERLOIN.
-Moim zdaniem ten temat jest wazny - powiedzialam.
-Zabici wloczedzy nie trafiaja na pierwsze strony - mruknela wspolczujaco Cindy.
-To wszystko wyglada bardzo dziwnie - oswiadczylam. - Z jednej strony mamy za duzo informacji. Siedem tysiecy odciskow palcow, wlosy, wlokna, tone bezuzytecznego DNA z dywanu, ktorego nie czyszczono od czasu, gdy Nixon byl dzieckiem. - Przerwalam na moment, by zdjac gumke z kucyka i roztrzasnac wlosy. - Z drugiej strony przy takiej liczbie potencjalnych donosicieli, jacy kreca sie po dzielnicy Tenderloin, trafilismy tylko na jeden gowniany slad.
-Chujowo, Linds. - Cindy popatrzyla na mnie. - Czy Tracchio siedzi ci na tylku?
-Nie - odparlam, odpedzajac wspomnienie o dzielnicy Tenderloin stukaniem palcem po stole. - Jak pisze zabojca, nie ma sprawiedliwosci.
-Pofolguj sobie, kochanie - probowala uspokoic mnie Claire. - Z czasem sie w to wgryziesz. Zawsze ci sie udaje.
16
-W porzadku, koniec tematu. Jill zrobilaby mi pieklo za narzekanie.-Na pewno powiedzialaby: "To zaden problem" - zasmiala sie Cindy, wskazujac na puste krzeslo. Podnioslysmy szklanki i tracilysmy sie.
-Za Jill! - zawolalysmy rownoczesnie.
Napelniwszy jej szklanke, po kolei wypilysmy z niej po lyku - ku pamieci Jill Bernhardt, zastepcy prokuratora okregowego i naszej najblizszej przyjaciolki, ktora zostala zamordowana zaledwie przed kilkoma miesiacami. Bardzo nam jej brakowalo, czemu dalysmy wyraz, dzielac sie wspomnieniami. Tymczasem kelnerka Loretta zastapila pusty dzbanek po mar-garicie pelnym.
-Widze, ze jestes cala rozswiergotana - powiedzialam
do Cindy, kiedy zrelacjonowala nam swoje ostatnie przezycia.
Poznala nowego faceta, hokeiste z zespolu Rekinow w San
Jose, w zwiazku z czym byla w doskonalym nastroju. Claire i ja
wypytywalysmy ja o szczegoly przy dzwiekach strojacego
instrumenty zespolu reggae i po chwili wszystkie spiewalysmy
piosenke Jimmy'ego Cliffa, wybijajac takt lyzeczkami na
szklankach.
Margarita dzialala rozluzniaj aco i wkrotce wszystkie trzy bylysmy odprezone. Nagle odezwal sie moj nextel. Dzwonil Jacobi.
-Spotkajmy sie na ulicy, Boxer. Jestem przecznice od ciebie. Mamy namiar na mercedesa.
Moglam odpowiedziec: "Jedz sam. Jestem po sluzbie". Ale to byla moja sprawa, wiec nie zrobilam tego. Zostawiwszy na stole troche drobnych, poslalam dziewczynom pocalunki i ruszylam ku wyjsciu. Morderca mylil sie przynajmniej co do jednego: sprawiedliwosc nie umarla.
Rozdzial 4
Usiadlam obok Jacobiego w naszym nieoznakowanym szarym crown vicu.-Dokad jedziemy? - zapytalam.
-Do dzielnicy Tenderloin - powiedzial. - Zauwazono, ze kreci sie tam czarny mercedes. W takiej dzielnicy tej klasy woz rzuca sie w oczy.
Inspektor Warren Jacobi byl dawniej moim partnerem. Zniosl dobrze moj awans, mimo ze byl ode mnie o dziesiec lat starszy i mial o siedem lat dluzszy staz sluzbowy. Nadal prowadzilismy razem specjalne sprawy i choc mi podlegal, czulam sie zobowiazana uderzyc sie w piersi.
-Wypilam troche U Susie.
-Piwa?
-Margarity.
-Troche to znaczy ile?
-Poltorej szklanki - odparlam, nie przyznajac sie do jednej trzeciej, ktora wypilam za Jill.
-Dasz rade mi towarzyszyc?
-Oczywiscie. Czuje sie dobrze.
-Nie pozwole ci prowadzic.
-Nie bede sie upierala.
-Na tylnym siedzeniu jest termos
18
-Z kawa?-Nie. Pusty, dla ciebie, jesli bedziesz chciala sie wysikac, bo nie mamy czasu na zatrzymywanie sie.
Rozesmialam sie i siegnelam po termos. Jacobi byl specjalista od niewybrednych zartow. Kiedy skrecilismy z Mission na poludnie w Szosta Ulice, zauwazylam w strefie jednogodzinnego parkowania samochod odpowiadajacy opisowi.
-Spojrz, Warren. To nasz pupilek.
-Masz dobre oko, Boxer.
Nie liczac naglego skoku mojego cisnienia, nic na Szostej Ulicy nie nastapilo. Przed nami ciagnal sie rzad ponurych witryn sklepowych i pustych jednopokojowych mieszkan z oknami zabitymi dykta. Po jezdni snuli sie zataczajacy sie faceci, a inni chrapali na chodnikach, przykryci lachmanami. Jakis odrazajacy oberwaniec ogladal blyszczacy czarny samochod.
-Watpie, zeby mu to poprawilo samopoczucie - mruk
nelam. - To auto wyglada jak steinway na zlomowisku.
Powiadomilam operatora o naszej pozycji i zatrzymalismy sie pol przecznicy od mercedesa. Wbilam do komputera jego numery rejestracyjne i po chwili otrzymalam odpowiedz. Samochod byl zarejestrowany na nazwisko doktora Andrew Cabota, zamieszkalego w Telegraph Hill.
Zadzwonilam do ratusza i poprosilam Cappy'ego o sprawdzenie, czy w bazie danych NCIC nie ma informacji o doktorze, i oddzwonienie. Potem rozsiedlismy sie z Jacobim mozliwie wygodnie, przygotowujac sie do dlugiego oczekiwania. Kimkolwiek byl ten Cabot, jego pobyt w dzielnicy slumsow wygladal podejrzanie. Zwykle zasadzki sa nudne jak flaki z olejem, ale tym razem bebnilam nerwowo palcami po desce rozdzielczej. Gdzie sie podziewal Andrew Cabot? Co robil w takiej dzielnicy?
Dwadziescia minut pozniej woz zamiatajacy ulice -jasno-zolty potwor blyskajacy swiatlami i trabiacy ostrzegawczo - wjechal jak kazdej nocy na chodnik. Wykolejency podniesli sie z ziemi, by uniknac jego szczotek. W slabym swietle latarni ulicznych widac bylo fruwajace strzepy papieru.
19
Potwor przeslonil nam na chwile pole obserwacji, a kiedy przejechal, oboje z Jacobim zauwazylismy zamykajace sie rownoczesnie z dwoch stron drzwi mercedesa.Samochod ruszyl.
-Zaczynamy taniec - powiedzial Jacobi.
Musielismy odczekac kilka pelnych napiecia sekund, bo miedzy nas i sciganych wsliznela sie rdzawoczerwona camry. Nadalam przez radio wiadomosc: "Sledzimy czarnego mercedesa - Queen Zebra Whisky Dwa Szesc Charlie - jedzie Szosta Ulica na polnoc, w strone Mission. Potrzebne wsparcie innych jednostek w tym rejonie... Och, psiakrew!".
Przeklenstwo wyrwalo mi sie z powodu koniecznosci szybkiego przyspieszenia, bo kierowca mercedesa niespodziewanie, bez jakiejkolwiek przyczyny, wcisnal pedal gazu do deski, zostawiajac Jacobiego i mnie w obloku pylu.
Rozdzfal 5
Patrzylam z niedowierzaniem, jak tylne swiatla mercedesa staja sie coraz mniejsze, a dystans miedzy nami rosnie, gdyz camry bardzo powoli skrecala, zamierzajac zaparkowac na zwolnionym miejscu.Zlapalam mikrofon i wrzasnelam przez glosnik naszego wozu:
-Zwolnij droge! Jedz naprzod!
-Niech go szlag! - zaklal Jacobi.
Wlaczyl okratowane reflektory i swiatla stroboskopowe. Kiedy zawyla nasza syrena, przedarlismy sie obok camry, zaczepiajac o jej tylne swiatlo.
-Brawo, Warren - pochwalilam go.
Przemknelismy przez skrzyzowanie z Howard Street, a ja
wlaczylam kod 33.
Jedziemy Szosta na polnoc, jestesmy na poludnie od Market. Scigamy czarnego mercedesa. Wzywam wszystkie wozy znajdujace sie w tym obszarze do przylaczenia sie do akcji.
Dlaczego go scigacie?
Prowadze sledztwo w sprawie zabojstwa.
Adrenalina rozsadzala mi zyly. Chcielismy zatrzymac mercedesa, a ja modlilam sie, zeby nikt nie zginal, jesli sie pomylilismy. Radiowozy podawaly swoje pozycje, my zas - majac
21
przynajmniej dziewiecdziesiatke na liczniku - przecielismy na czerwonym swietle Mission.Moja noga podswiadomie przycisnela wyimaginowany hamulec, gdy Jacobi przecinal Market, najwieksza i najbardziej zatloczona ulice w miescie, o tej porze pelna autobusow, tramwajow i samochodow.
-Zjezdza w prawo! - krzyknelam do Jacobiego.
Na skrzyzowaniu mercedes skrecil ostro w Taylor. Bylismy za nim o dwie dlugosci wozu, lecz nie dosc blisko, by moc w ciemnosci dostrzec, kto siedzi za kierownica - i kto trzyma w reku odbezpieczony granat.
Mercedes wjechal w Ellis, kierujac sie na zachod. Minelismy hotel Coronado, gdzie mialo miejsce pierwsze zabojstwo pradem. Czyzby to byl rejon dzialania mordercy? Sukinsyn znal te ulice rownie dobrze jak ja.
Samochody zjezdzaly nam z drogi, a my z wyjaca syrena gnalismy ulicami z prekoscia stu dwudziestu kilometrow na godzine, jadac pod gore z pedalem gazu wcisnietym do dechy. Na szczycie wzniesienia samochod przez pare sekund szybowal w powietrzu, ladujac w koncu po drugiej stronie na prowadzacej w dol pochylosci, ale mimo to w Leavenworth zgubilismy mercedesa, gdyz piesi i samochody zablokowali nam droge na skrzyzowaniu.
Poczulam ulge, kiedy znowu odezwal sie jeden z radiowozow:
Widzimy go, pani porucznik. Czarny mercedes, jedzie na zachod wzdluz Turk, sto dziesiec na godzina.
W Hyde dolaczyl do poscigu kolejny radiowoz.
-Cos mi mowi, ze zmierzaja do Polk - powiedzialam do Jacobiego.
-Mnie tez.
Zostawiwszy pogon innym jednostkom, pojechalismy skrotem obok Krim's and Kram's Palace przy Fine Junk na rogu Turk i wjechalismy w Polk, kierujac sie na polnoc. Od ulicy odchodzilo kilkanascie jednokierunkowych alejek. Przejezdza-
22
jac obok, przepatrywalam kolejno kazda z nich. Minelismy w ten sposob Willow, Ellis i 01ive.-Widze go, to on! - krzyknelam do Jacobiego.
Mercedes z przebita prawa tylna opona skrecil za teatrem
Mitchell Brothers w Larkin, zarzuciwszy na zakrecie. Musialam sie obiema rekami przytrzymac deski rozdzielczej, gdy Jacobi bral zakret w slad za nim. Kierowca mercedesa stracil kontrole nad pojazdem, ktory odbil sie od zaparkowanej przy krawezniku furgonetki, wpadl na chodnik i uderzyl w skrzynke pocztowa. Uslyszelismy chrzest rozdzieranego metalu, kiedy skrzynka przebijala podwozie samochodu, ktory zatrzymal sie ze sterczaca ku gorze pod katem czterdziestu pieciu stopni maska i bokiem od strony kierowcy pochylonym w dol, ku rynsztokowi.
Spod otwartej maski zaczela sie wydobywac para - najwyrazniej przewod chlodnicy nie wytrzymal uderzenia. W powietrzu rozszedl sie swad spalonej gumy i landrynkowy zapach plynu chlodniczego.
Jacobi zatrzymal samochod. Pobieglismy ku mercedesowi z pistoletami w reku.
-Rece do gory! - krzyknelam. - Policja!
Siedzacy w wozie ludzie byli unieruchomieni poduszkami powietrznymi. Dopiero kiedy zeszlo powietrze, moglam zobaczyc ich twarze. Oboje byli bialymi dziecmi w wieku od trzynastu do pietnastu lat. Widac bylo, ze sa przerazeni.
Kiedy zblizalismy sie do nich z wycelowanymi pistoletami, zaczeli krzyczec.
Rozdzial 6
Serce tak mi lomotalo, ze prawie bylo je slychac. Czulam, ze ogarnia mnie wscieklosc. Doktora Cabota nie bylo w samochodzie, chyba zeby mial tyle lat co Doogie Howser. Te dzieciaki musialy byc wariatami, fanatykami szybkiej jazdy, zlodziejami samochodow... albo wszystkim naraz.Trzymalam pistolet wycelowany w boczne okienko, w strone kierowcy.
-Podnies rece w gore. Dobrze. Dotknij sufitu.
Doznalam wstrzasu, stwierdziwszy, ze to dziewczyna. Po jej
twarzy plynely geste lzy. Miala krotkie, ufarbowane na rozowo i kolczasto nazelowane wlosy, ale nie byla umalowana i nie miala kolczykow na twarzy: klasyczny typ punka z magazynu "Seventeen". Kiedy podniosla rece, zobaczylam na jej czarnej koszulce odlamki szkla. Miala na szyi lancuszek z imieniem na plakietce.
Ze skrucha przyznaje, ze sie na nia rozdarlam. Ale bylismy swiezo po poscigu, ktory mogl sie skonczyc dla nas wszystkich tragicznie.
-Co ty, do cholery, wyprawiasz, Saro?
-Przepraszam... - Zaniosla sie lkaniem. - To dlatego,
ze mam tylko legitymacje kursanta. Co ze mna zrobicie?
To bylo niewiarygodne.
24
-Uciekalas przed policja dlatego, ze nie masz prawa jazdy? Jestes nienormalna?-On nas zabije - wymamrotal drugi pasazer, tykowaty chlopak, zwisajacy bokiem na przypinajacych go do siedzenia pasach.
Mial blond wlosy, opadajace na wielkie brazowe oczy. Z nosa ciekla mu krew - prawdopodobnie byl zlamany uderzeniem poduszki powietrznej. Po policzkach plynely mu lzy.
-Nie zdradzcie nas, prosze. Przyjmijcie, ze samochod zostal skradziony, a nas wypusccie. Tata naprawde nas zabije.
-Niby za co? - zapytal drwiaco Jacobi. - Nie spodoba mu sie nowy ksztalt maski samochodu za szescdziesiat tysiecy dolarow? Trzymajcie rece tak, zebysmy je widzieli, i bardzo powoli wylazcie.
-Nie moge. Jestem unieruchomiony - zaszlochal chlopiec. Wytarl nos wierzchem dloni, rozsmarowujac krew po twarzy. Potem zwymiotowal na tablice rozdzielcza.
-Cholera! - zaklal Jacobi.
Ludzki odruch niesienia pomocy wzial gore nad ostroznoscia. Schowalismy bron. Do otwarcia wypaczonych drzwiczek kierowcy musielismy uzyc polaczonych sil. Siegnawszy reka do wnetrza, wylaczylam zaplon, po czym pomoglismy dzieciakom wydobyc sie z wozu i stanac na nogach.
-Pokaz mi swoja legitymacje kursanta, Saro - powiedzialam. Zastanawialam sie, czy jej ojcem byl doktor Cabot i czy dzieci rzeczywiscie mialy podstawy, zeby sie go bac.
-Zaraz ja pokaze - odparla. - Jest w moim portfelu.
Jacobi byl zajety wzywaniem ambulansu przez radio. Dziewczyna siegnela do wewnetrznej kieszeni zakietu i wydobyla z niej cos, co zmrozilo mi krew w zylach.
Zdazylam tylko krzyknac: PISTOLET! Ulamek sekundy pozniej padl strzal.
Rozdzial 7
Mialam wrazenie, ze czas zwolnil bieg, kazda sekunda roznila sie od poprzedniej, ale w rzeczywistosci wszystko zamknelo sie w niecalej minucie.Wzdrygnelam sie i obrocilam, czujac uderzenie pocisku w lewy bark. Nastepny strzal trafil mnie w udo. Usilowalam zachowac przytomnosc, by zrozumiec, co sie dzieje, lecz nogi sie pode mna ugiely i upadlam na ziemie. Wyciagnelam reke do Jacobiego, na ktorego twarzy malowal sie szok.
Nie stracilam przytomnosci. Widzialam, jak chlopiec strzelal do Jacobiego: blam-blam-blam. Potem podszedl do niego i kopnal go w glowe. Uslyszalam glos dziewczyny: "Ma dosc, Sammy. Zmywajmy sie stad".
Nie czulam bolu, tylko wscieklosc. Umysl mialam jasny. Najwyrazniej zapomnieli o mnie. Namacalam mojego dziewie-ciomilimetrowego glocka, tkwiacego w kaburze przy pasie, wyciagnelam go i usiadlam.
-Rzuc bron! - krzyknelam, celujac do Sary.
-Pieprz sie, suko! - odkrzyknela, ale jej twarz wykrzywil strach. Skierowala w moja strone lufe swojego 0,22 i wystrzelila trzy pociski. Slyszalam, jak uderzaja w chodnik wokol mnie.
Wiadomo, jak trudno trafic z pistoletu w cel, ale zrobilam to, czego mnie nauczono. Wycelowalam w srodek piersi Sary
26
i dwukrotnie nacisnelam spust: bum-bum. Twarz dziewczyny zapadla sie, gdy padala na ziemie. Sprobowalam sie podniesc, ale udalo mi sie tylko ukleknac na jedno kolano.Umazany krwia chlopiec trzymal w reku pistolet. Wycelowal go we mnie.
-Rzuc go! - krzyknelam.
-Zabilas moja siostre!
Znow przycisnelam dwukrotnie spust: bum-bum. Cialo chlopca zwiotczalo, pistolet wysliznal mu sie z reki. Przewracajac sie, krzyknal glosno.
Rozdzial 8
Na moment nad ulica Larkin rozpostarla sie zlowroga cisza. Potem daly sie slyszec rozne dzwieki - gdzies w jakims mieszkaniu radio gralo muzyke rap. Uslyszalam ciche jeki chlopca i syreny nadjezdzajacych wozow policyjnych.Jacobi nie dawal znaku zycia. Zawolalam go, lecz nie zareagowal. Siegnelam do pasa po nextel i nadalam wiadomosc:
Ranni lub zabici: dwoje funkcjonariuszy i dwie osoby cywilne. Potrzebna ekipa ratunkowa. Przyslijcie natychmiast dwa ambulanse.
Dyspozytor zaczal mnie wypytywac: skad dzwonie, jaki jest numer mojej odznaki, i jeszcze raz, skad dzwonie. Co z toba, pani porucznik? Odpowiedz!
Wszystkie dzwieki falowaly: to cichly, to narastaly. Wypuscilam z reki radiotelefon i oparlam glowe na chodniku, ktory wydal mi sie bardzo miekki. Zastrzelilam dzieci! Widzialam na ich twarzach szok, kiedy padaly. Boze, co ja zrobilam?
Pod karkiem i pod noga czulam kaluze cieplej krwi. Powtorzylam w mysli przebieg zdarzenia - tym razem kazalam im oprzec rece na dachu, nalozylam kajdanki i obszukalam ich. Tak jak nalezalo postapic: madrze i kompetentnie.
Oboje z Jacobim zachowalismy sie niewybaczalnie glupio... i teraz wszyscy umrzemy. To byla moja ostatnia mysl, zanim ogarnal mnie litosciwy mrok.
Czesc 2 Niezaplanowane wakacje
Rozdzial 9
Na poboczu Ocean Colony Road, prowadzacej przez najpiekniejsza czesc Half Moon Bay, stal szary samochod. Siedzacy w nim mezczyzna nie byl czlowiekiem rzucajacym sie w oczy, ale nie pasowal do tego otoczenia. Co wiecej, podgladanie ludzi mieszkajacych w bialym domu w stylu kolonialnym ze stojacymi na podjezdzie luksusowymi samochodami nie bylo legalnym zajeciem.Obserwator podniosl do oka cyfrowy aparat nie wiekszy od pudelka zapalek. Bylo to urzadzenie wysokiej klasy, o bardzo pojemnej pamieci, z dziesieciokrotnym zoomem.
Ustawiwszy zblizenie tak, by obejmowalo kuchenne okno, pstryknal rodzine zgromadzona we wnece jadalnej, spozywajaca zdrowe platki zbozowe i odbywajaca poranne pogaduszki.
Punktualnie o 8.06 Caitlin 0'Malley otworzyla frontowe drzwi. Miala na sobie szkolny mundurek, fioletowy plecak i po jednym zegarku na kazdym przegubie. Jej dlugie kasztanowe wlosy lsnily.
Obserwator zrobil nastolatce zdjecie, nim wsiadla do stojacego na podjezdzie czarnego terenowego lexusa. Zaraz potem uslyszal dalekie dzwieki rocka ze stacji FM.
Postawiwszy aparat na desce rozdzielczej, wyjal ze schowka niebieski notes z cienkopisem i starannym, niemal kaligraficznym pismem zrobil notatke.
31
Wszystkie szczegoly byly istotne. Polecenia Prawdy byly rozkazem.O 8.09 drzwi domu znowu sie otworzyly. Doktor Ben 0'Malley mial na sobie garnitur z szarej welny i czerwona muszke, przypieta pod kolnierzykiem bialej wykrochmalonej koszuli. Odwrocil sie do swojej zony Lorelei, cmoknal ja w usta, po czym ruszyl sciezka prowadzaca na ulice.
Wszystko zgadzalo sie co do minuty.
Malenki aparat caly czas rejestrowal obrazy. Zzzzt. Zzzzt. Zzzzt.
Doktor zaniosl worek ze smieciami do niebieskiego pojemnika przy krawezniku. Wciagnawszy nosem powietrze, rozejrzal sie na prawo i lewo, nie zatrzymujac wzroku na szarym samochodzie i siedzacym w nim mezczyznie, po czym ruszyl w slad za corka do terenowki. Chwile pozniej wyjechal tylem na Ocean Colony Road i pojechal na polnoc w strone autostrady prowadzacej do Cabrillo.
Zapisawszy to wszystko, Obserwator wlozyl notes i cienkopis z powrotem do schowka.
Przywolal w pamieci postac dziewczynki o ladnej, myslacej twarzyczce, w swiezo wyprasowanym mundurku i czystych bialych podkolanowkach. Bylo to tak rozczulajace, ze poczul lzy pod powiekami. Tak bardzo roznila sie od ojca w jego nijakim, drobnomieszczanskim stroju.
Jedna tylko rzecz mu sie podobala u Bena 0'Malleya: jego chirurgiczna pedanteria. Liczyl na nia. Nie znosil byc zaskakiwany.
Rozdzial 10
W glebinach mojego mozgu czyjs glos zawolal: "Hej, Linds!".
Oprzytomnialam w ulamku sekundy i odruchowo chcialam siegnac po bron, ale okazalo sie, ze nie moge sie ruszyc. Czyjas ciemna twarz, oswietlona z tylu mglistym bialym swiatlem, pochylala sie nade mna.
-Wieszczka Cukrowa? - zaryzykowalam.
-Bywalo, ze nazywano mnie gorzej - zasmiala sie Claire. Lezalam na jej stole, a to znaczylo, ze jest ze mna krucho.
-Claire? Slyszysz mnie?
-Mowisz wystarczajaco glosno i wyraznie, kochanie. - Objela mnie delikatnie. - Witaj wsrod zywych.
-Gdzie ja jestem?
-W San Francisco General. W sali pooperacyjnej.
Mgla ustepowala. Przypomnialam sobie mroczny chlod ulicy
Larkin i tamte dzieci. I Jacobiego, lezacego na chodniku.
-Jacobi... - wymamrotalam, podnoszac pytajacy wzrok na Claire. - Nie zyje?
-Jest na oddziale intensywnej opieki, kochanie. Nie poddaje sie. - Claire usmiechnela sie. - Spojrz, kto przyszedl, Lindsay. Odwroc glowe.
Z ogromnym wysilkiem przetoczylam wazaca sto ton glowe
33
w prawo i zobaczylam przystojna twarz Molinanego. Byl nieogolony, powieki mu opadaly ze zmeczenia i troski, ale na jego widok moje serce rozspiewalo sie jak kanarek.-Joe! Powinienes byc w stolicy.
-Jestem przy tobie, skarbie. Kiedy sie dowiedzialem, co sie stalo, natychmiast przylecialem.
Gdy mnie calowal, poczulam na policzkach jego lzy. Dobrze wiedzial, jaka sie czuje zalamana.
-Ona nie zyje, Joe. Boze, kompletnie nawalilam.
-Z tego, co wiem, nie mialas wyboru.
Poczulam na twarzy dotyk jego szorstkiego policzka.
-Zostawilem przy telefonie numer mojego pagera. Slyszysz mnie, Lindsay? Wroce tu rano.
-Co, Joe? Co powiedziales?
-Sprobuj sie troche przespac, Lindsay.
-Dobrze, Joe. Postaram sie...
Rozdzial 11
Jesli istnieli swieci, to Heather Grace, pielegniarka, ktora zdobyla dla mnie wozek, byla jedna z nich. Siedzialam w nim przy lozku Iacobiego we wpadajacym, przez okno sali intensywnej opieki swietle poznego popoludnia, rozlewajacym sie na niebieskim linoleum podlogi. Moj byly partner zostal trafiony dwoma pociskami. Jeden naruszyl pluco, drugi przebil nerke, a od kopniaka, ktory zlamal mu nos, jego twarz przybrala barwe blyszczacego baklazana.
To byly moje trzecie odwiedziny u niego w ciagu trzech dni, lecz choc robilam, co moglam, zeby poprawic mu humor, caly czas byl w ponurym nastroju. Mial zamkniete oczy, wiec myslalam, ze spi. Nagle jego spuchniete powieki odrobine sie rozchylily. W waskich szparkach blysnely zrenice.
-Czesc, Warren.
-Czesc, slicznotko.
-Jak sie czujesz?
-Jak najwieksza dupa wolowa na swiecie. - Zakaszlal z wyraznym bolem, a ja skrzywilam sie wspolczujaco.
-Nie martw sie, kolego.
-Mamy przechlapane, Boxer.
-Wiem.
-Nie moge przestac o tym myslec. To mi sie bez przerwy
35
sni. - Przerwal, macajac sie po zabandazowanym nosie. - Dzieciak do mnie strzela, a ja trzymam w reku kutasa.-Myslalam, ze to byl twoj telefon komorkowy, Jacobi. Nie rozesmial sie. Zle to wrozylo.
-Nic nas nie usprawiedliwia.
-Nasze dobre intencje nas usprawiedliwiaja.
-Dobre intencje? Mam je gdzies. Nastepnym razem powin
nismy okazac mniej serca, a wiecej rozumu.
Mial oczywiscie racje. Sluchajac go, przytakiwalam, myslac jednoczesnie o nastepstwach tego incydentu. Na przyklad, czy kiedykolwiek bede czula sie w porzadku, trzymajac w reku pistolet? Czy zdobede sie na to, aby strzelic? Nalalam Jacobiemu wody do szklanki i wlozylam do niej slomke.
-To moja wina. Powinnam byla skuc to dziecko.
-Nawet nie zaczynaj, Boxer. Oboje powinismy byli... a ty prawdopodobnie ocalilas mi zycie.
Katem oka zarejestrowalam jakis ruch przy drzwiach. Do sali wszedl nasz komendant, Anthony Tracchio, niosac pudelko ze slodyczami. Byl w schludnym cywilnym ubraniu i mial przylizane wlosy. Wygladal jak nastolatek, wybierajacy sie na pierwsza randke. No, moze niezupelnie...
-Jacobi, Boxer. Ciesze sie, ze was widze. Jak zdrowko? -
Tracchio nie byl zlym facetem. Podobalam mu sie, ale we mnie
nigdy nie zaiskrzylo. Zawirowal niepewnie na palcach, po czym
podszedl do Jacobiego.
-Mam nowe wiadomosci.
Nastawilismy uszu.
-Dzieci Cabota zostawily w Lorenzo odciski palcow. - W jego oczach zapalily sie ogniki. - Sammy Cabot przyznal sie.
-Niech to kule bija. Naprawde? - wyrzezil Jacobi.
-Przysiegam na glowe mojej matki. Powiedzial pielegniarce, ze oboje z siostra zabawiali sie dzieciakami, ktore uciekly z domu. Grali z nimi w "kapiel albo kula".
-Pielegniarka to poswiadczy?
36
-Oczywiscie. Dala mi slowo, ze to zrobi.-"Kapiel albo kula". Cholerni gowniarze! - prychnal Jacobi.
-Sprawa jest zakonczona. W sypialni dziewczyny znalezlismy notatki i zbior historii kryminalnych. Miala obsesje na punkcie morderstw. Ale dosc tego. Zdrowiejcie spokojnie i o nic sie nie martwcie. A to od zespolu - oznajmil, wreczajac mi pudelko czekoladek od Ghirardellego i karte z zyczeniami powrotu do zdrowia z mnostwem podpisow. - Jestesmy z was dumni.
Rozmawialismy jeszcze przez chwile, a na odchodnym przekazalismy mu podziekowania dla naszych przyjaciol z Palacu Sprawiedliwosci. Kiedy sobie poszedl, wzielam Jacobiego za reke. Fakt, ze omal nie zginelismy we wspolnej akcji, wytworzyl miedzy nami glebsza wiez niz przyjazn.
-To byly gnojki - powiedzialam.
-Tak. Przestanmy o nich myslec.
Nie chcialam sie z nim sprzeczac. Dzieci Cabota byly mordercami, ale to nie umniejszalo horroru, ktory nadal przezywalam na wspomnienie, ze musialam do nich strzelac. I nie zmienilo zamiaru, ktory nosilam w sobie od dawna.
-Powiem ci cos, Jacobi. Zastanawiam sie nad rzuceniem tej pracy. Mam zamiar odejsc ze sluzby.
-Daj spokoj... wcale tak nie myslisz.
-Mowie powaznie.
-Nie odejdziesz, Boxer.
Wygladzilam faldy na jego kocu, po czym przycisnelam guzik, wzywajac pielegniarke, zeby mnie zawiozla do mojego pokoju.
-Spij dobrze, kolego.
-Dzieki. O nic sie nie martw.
Pochylilam sie i pocalowalam go w nieogolony policzek - pierwszy raz w zyciu. Wiedzialam, ze sprawi mi to bol, ale za to Jacobi sie usmiechnal.
Rozdzial 12
Dzien byl wspanialy -jak z kolorowych ksiazek dla dzieci. Zlociste slonce, cwierkanie ptakow i zapach letnich kwiatow. Nawet drzewa na szpitalnych trawnikach zdazyly wypuscic swieze liscie od czasu, gdy ostatnio bylam na dworze, co mialo miejsce przed trzema tygodniami.
Ale moj powrot do normalnego zycia zaklocalo jakies podskorne przeczucie, ze cos jest nie w porzadku. Przyszlo mi do glowy, ze moze to przejaw paranoi, mialam jednak wrazenie, ze cala sprawa bedzie miala dalszy ciag.
Zielony subaru forester mojej siostry Cat okrazyl eliptyczny podjazd pod szpital i skierowal sie ku bramie. Moje dwie siostrzenice podskakiwaly na tylnym siedzeniu i wymachiwaly raczkami. Przypieta pasami na siedzeniu pasazera, poczulam, ze ogarnia mnie pogodniejszy nastroj. Zaczelam nawet nucic piosenke: "Coz za cudowny dzien dzis nastal...".
-Ciociu Lindsay, nie wiedzialam, ze umiesz spiewac - pisnela szescioletnia Brigid, siedzaca z tylu.
-Jasne, ze umiem. Spiewalam i gralam na gitarze przez caly czas, kiedy bylysmy w college'u, prawda, Cat?
-Nazywalysmy ja Pierwsza Czterdziestka - potwierdzila moja siostra. - Byla jak zywa szafa grajaca.
38
-Co to jest szafa grajaca? - zapytala dwuipolletnia Me-redith.
Rozesmialysmy sie.
-To cos podobnego do odtwarzacza plyt kompaktowych,
tylko bardzo wielkie i na stare plyty. - Wytlumaczylam im, co
to sa stare plyty.
Opuscilam szyba, pozwalajac wiatrowi rozwiewac moje dlugie jasne wlosy. Jechalysmy Dwudziesta Druga Ulica w strona pomalowanych na pastelowe kolory dwu- i trzypoziomowych wiktorianskich domow, pnacych sie rzedami po zboczu Potrero Hill na szczyt i ciagnacych sie dalej wzdluz linii grzbietu.
Cat zapytala mnie o plany na przyszlosc, na co zareagowalam wzruszeniem ramion. Powiedzialam jej, ze bede swiadkiem w sledztwie dotyczacym ostatniej strzelaniny i ze mam kupe czasu, poniewaz zostalam "ranna podczas pelnienia obowiazkow", i moge ten czas z pozytkiem zuzyc na przyklad na uporzadkowanie szaf i posortowanie starych zdjec, przechowywanych w pudelkach po butach.
-Mam lepszy pomysl. Zostan u nas i zregeneruj sily -
zaproponowala Cat. - W przyszlym tygodniu jedziemy do
Aspen. Zamieszkaj w naszym domu. Penelope bedzie miala
towarzystwo.
-Kto to jest Penelope? Dziewczynki zaczely chichotac.
-Pytam jeszcze raz: kim jest Penelope?
-To nasza przyjaciolka - odpowiedzialy jednoczesnie.
-Zastanowie sie nad tym - obiecalam siostrze, kiedy
skreciwszy w lewo, podjechala pod niebieska wiktorianska
kamienice, ktora nazywalam moim domem.
Gdy gramolilam sie z samochodu, w czym pomagala mi Cat, na frontowych schodkach pojawila sie Cindy, a przed nia moja slodka Martha, ktora rzucila sie na mnie, omal nie zbijajac mnie z nog, lizac po twarzy i szczekajac tak glosno, ze balam sie, iz zagluszy moje podziekowania dla Cindy za zaopiekowanie sie nia.
39
Pomachawszy wszystkim na pozegnanie, wspielam sie po schodach, marzac o goracym prysznicu i dlugim snie we wlasnym lozku. Nagle zadzwonil dzwonek przy drzwiach.-Dobrze, dobrze - wymamrotalam. Domyslalam sie, ze
to poslaniec z kwiatami.
Zeszlam ze schodow i otworzylam drzwi. Przed progiem stal nieznajomy mlody mezczyzna w bojowkach barwy khaki i bluzie sportowej z napisem "Santa Clara". W reku trzymal koperte i usmiechal sie. Nie mialam zaufania do jego falszywego usmieszku.
-Lindsay Boxer?
-Pomylka - odparlam cynicznie. - Zdaje sie, ze mieszka w Kansas.
Mlody czlowiek nie przestawal sie usmiechac... a ja juz wiedzialam, ze moje przeczucie, iz sprawa sie nie skonczyla, nie bylo objawem paranoi.
Rozdzial 13
-Bierz go! - rozkazalam Marcie.
Spojrzala na mnie i zamachala ogonem. Wytresowane owczarki szkockie znaja wiele komend, lecz nie ma wsrod nich "Bierz go!". Odebralam koperte z rak chlopaka, ktory cofnal sie z rekami podniesionymi w gore. Zatrzasnelam drzwi laska.
Koperta sprawiala wrazenie, jakby zawierala jakies urzedowe pismo. Wrociwszy na gore do mieszkania, zanioslam ja na szklany stol na tarasie, z ktorego rozciagal sie widok na zatoke San Francisco, i umiescilam ostroznie moj zbolaly odwlok na krzesle. Martha oparla leb na moim zdrowym udzie, a ja ja glaskalam, patrzac na wode i poddajac sie hipnotyzujacemu falowaniu lsniacej powierzchni.
W koncu nie moglam juz dluzej wytrzymac, wiec rozdarlam koperte i znalazlam w niej urzedowy dokument.
Dokument byl w zargonie prawniczym, w ktorym powtarzaly sie takie zwroty jak "wezwanie do sadu", "nakaz stawienia sie", "powodztwo" i tym podobne. Po chwili zorientowalam sie, o co w nim chodzi. Doktor Andrew Cabot pozywal mnie za "zabicie niewinnej osoby, nieuzasadnione uzycie przemocy i zachowanie niezgodne z regulaminem policyjnym". Wnosil o wstepne przesluchanie najdalej w ciagu tygodnia oraz zajecie
41
mojego mieszkania i wszelkich dobr, ktore moglabym sprobowac ukryc przed rozprawa, a takze zablokowanie mojego rachunku bankowego.Cabot mnie pozywal!
Poczulam rownoczesnie zimno i goraco, kiedy uswiadomilam sobie te kolosalna niesprawiedliwosc. Owszem, popelnilam blad, zaufawszy tym dzieciom, ale nieuzasadnione uzycie przemocy? Zachowanie niezgodne z regulaminem? Zabicie niewinnej osoby?
Te "niewinne" dzieci mialy pistolety!
Strzelaly do nas, kiedy my schowalismy bron. Zanim odpowiedzialam ogniem, kazalam im rzucic pistolety. Mialam swiadka, Jacobiego. To byl klasyczny przypadek samoobrony.
Mimo to poczulam sie niepewnie. Prawde mowiac, bylam przerazona.
Juz sobie wyobrazalam tytuly w gazetach. Opinia publiczna podniesie larum: slodkie dzieciaki zastrzelone przez gline. Prasa to podchwyci. Zostane napietnowana w telewizyjnym magazynie sadowym.
Powinnam natychmiast zatelefonowac do Tracchia, dostac obronce z urzedu, zebrac dowody... ale nie bylam w stanie sie ruszyc. Siedzialam jak skamieniala na krzesle, sparalizowana mysla, ze przeoczylam cos istotnego.
Cos, co moglo mi rzeczywiscie zaszkodzic.
Rozdzial 14
Obudzilam sie zlana potem pod przykryciem egipskich bawelnianych przescieradel. Polknelam pare tabletek tylenolu i niebieska pigulke valium, ktore mi dal psychiatra, po czym wpatrzylam sie w desen swiatel latarni ulicznych na suficie.
Przetoczywszy sie ostroznie na zdrowy bok, spojrzalam na zegar. Bylo pietnascie minut po polnocy. Spalam zaledwie godzine, ale mialam wrazenie, ze obudzilam sie z dlugiego snu.
-Martha! Chodz do mnie!
Moja towarzyszka wskoczyla na lozko i przytulila sie do mnie. Juz po minucie jej nogi zaczely drgac, zajete zaganianiem owiec, a ja tymczasem ciagle od nowa rozwazalam warianty najnowszego, slicznie skomponowanego pocieszenia Tracchia "o nic sie nie martw", ktore brzmialo:
"Bedziesz potrzebowala dwoch adwokatow, Boxer. Z ramienia Departamentu Policji bedzie cie reprezentowal Mickey Sherman, ale potrzebny ci bedzie drugi adwokat w przypadku... no coz, w przypadku, jesli zrobilas cos wykraczajacego poza regulamin sluzby".
Czy to oznaczalo, ze jestem zdana sama na siebie?
Mialam nadzieje, ze lekarstwa wyprowadza moj umysl z przykrej rzeczywistosci w dobroczynna kraine snu, ale tak sie nie stalo. Rozmyslalam o nastepnym dniu - o spotkaniach, na
43
ktore umowilam sie z Sliermanem i moim adwokatem, mloda kobieta o nazwisku Castellano. Molinari goraco mi ja polecal - a skoro wyrazal sie o niej entuzjastycznie sam wicedyrektor Departamentu Bezpieczenstwa, musiala byc cos warta.Po namysle doszlam do wniosku, ze w tych okolicznosciach jestem wystarczajaco zabezpieczona, ale nastepny tydzien mial byc pieklem. Do tego czasu musialam cos ze soba zrobic.
Przyszedl mi do glowy dom Cat. Nie bylam u niej od dwoch lat, czyli od kiedy wprowadzila sie do niego po rozwodzie. Polozenie domu bylo przepiekne. Zaledwie czterdziesci minut drogi na poludnie od San Francisco, a widok zatoki Half Moon przywodzil na mysl raj. Polksiezyce piaszczystych plaz, sek-wojowe lasy, panorama oceanu - i do tego perspektywa wylegiwania sie na tarasie Cat oraz pozbycia sie obrzydliwych wspomnien w czerwcowym sloncu.
Nie moglam wytrzymac do rana. Kilkanascie minut po polnocy zadzwonilam do siostry. Sej glos byl schrypniety od snu.
-Oczywiscie, Lindsay, moja propozycja jest nadal aktualna. Przyjedz, kiedy zechcesz. Wiesz, gdzie chowam klucze.
Usilowalam myslec o Half Moon Bay, lecz gdy tylko zapadalam w drzemke, sniac o raju, budzilam sie z sercem lomoczacym jak pociag na zwrotnicach. Wiszaca nade mna sprawa sadowa zdominowala moje mysli, nie potrafilam skupic sie na niczym innym.
Rozdzial 15
Nad gmachem Sadu Miejskiego przy ulicy McAllister 400 zebraly sie burzowe chmury, a ulewny deszcz zmywal chodniki. Zostawiwszy w domu laske, wspinalam sie po sliskich stopniach budynku, opierajac sie na ramieniu Mickeya Shermana, adwokata, reprezentujacego miasto San Francisco. Okolicznosci zmusily mnie, by szukac w nim oparcia nie tylko w taki sposob.
Minelismy doktora Andrew Cabota i jego adwokata Masona Broylesa, ktorzy pod gaszczem czarnych parasoli udzielali wywiadu prasie. Jedyna pociecha bylo to, ze nikt mnie nie fotografowal.
Przechodzac, rzucilam szybkie spojrzenie na Masona Broylesa. Mial polprzymkniete powieki, czarne, opadajace na czolo wlosy i pogardliwy grymas ust. Uslyszalam, ze mowi cos o "okrucienstwie porucznik Boxer", i pomyslalam, ze gdyby mogl, pewnie by mnie wypatroszyl. Natomiast twarz doktora Cabota miala sztywnosc kamiennej maski.
Moj adwokat otworzyl ciezkie stalowo-szklane drzwi i weszlismy do foyer sadu. Mickey byl cwanym wyga sadowym, szanowanym za upor i swoisty wdziek. Nienawidzil przegrywac, co zreszta rzadko mu sie zdarzalo.
-Sluchaj, Lindsay - powiedzial, skladajac parasol - Broyles gra pod publiczke, bo to glosna sprawa. Nie pozwol mu dobrac sie do siebie. Masz tu mnostwo przyjaciol.
45
Pokiwalam glowa, myslac o tym, ze posadzilam Sama Cabota na wozku inwalidzkim na reszte zycia, a jego siostre wpakowalam do rodzinnego grobowca. Ich ojcu nie zalezalo na moim mieszkaniu i zalosnie niskim koncie bankowym - chcial mnie zniszczyc. Wynajal do tego celu najodpowiedniejszego faceta.Poszlismy z Mickeyem tylna klatka schodowa i wsliznelismy sie do sali C na pierwszym pietrze. W tym malym surowym wnetrzu o pomalowanych na szaro scianach, z wychodzacym na ulice pojedynczym oknem, za kilka minut moglo sie zdarzyc wszystko.
Zeby wygladac w miare oficjalnie bez przywdziewania sluzbowego munduru, przypielam do klapy mojego granatowego kostiumu znaczek policji San Francisco. Usiadlszy obok Mi-ckeya, powtarzalam sobie jego wskazowki. "Kiedy Broyles bedzie ci zadawal pytania, unikaj dlugich wyjasnien. Odpowiadaj:>>tak, prosze pana<<,>>nie, prosze pana<<. Bedzie probowal cie sprowokowac, zeby udowodnic, ze masz porywczy charakter i dlatego pociagnelas za spust".
Do tej pory nie uwazalam siebie za osobe o porywczym charakterze, ale teraz bylam zla. Walczylam uczciwie. Takie bylo orzeczenie prokuratora okregowego, ktory mnie oczyscil z zarzutow. Ale teraz znow znalazlam sie na celowniku. W miare zapelniania sie sali widzami slyszalam za soba coraz wiecej wrogich szeptow.
"Zdaje sie, ze to ta policjantka, ktora strzelala do dzieci. Tak, to ona".
Poczulam na ramieniu czyjas dlon. Odwrociwszy sie, ujrzalam Joego. Oczy mi sie zaszklily, przykrylam jego dlon wlasna i w tym momencie zobaczylam mojego drugiego adwokata, mloda Amerykanke o azjatyckich rysach i niezwyklym nazwisku: Yuki Castellano. Pozdrowiwszy nas, usiadla obok Mickeya.
-Prosze wstac, sad idzie! - zawolal wozny. Gwar w sali urwal sie jak nozem ucial.
Wszyscy wstali. Wysoki sad w osobie Rosy Algierri zajal swoj fotel. Sedzina Algierri byla wladna oddalic powodztwo,
46
a ja wyleczylabym dusze i cialo, podsumowala swoje zycie. Mogla jednak rowniez uznac powodztwo i wowczas czekala mnie sprawa sadowa, ktora zniszczylaby wszystko, co bylo drogie mojemu sercu.-Jak twoje samopoczucie, Lindsay? - zapytal Mickey.
-Jeszcze nigdy nie czulam sie lepiej.
Popatrzyl na mnie i uspokajajaco uscisnal moja reke. Minute pozniej moje serce zaczelo gwaltownie lomotac, gdy Mason Broyles podniosl sie ze swojego miejsca, by przedstawic pozew przeciwko mnie.
Rozdzial 16
Adwokat Cabota poprawil mankiety i stal w milczeniu, az napiecie na sali zrobilo sie niemal nie do wytrzymania. Ktos na galerii zakaszlal nerwowo.
-Wzywam na swiadka lekarza sadowego, doktor Claire
Washburn - powiedzial Broyles.
Moja najlepsza przyjaciolka stanela na miejscu dla swiadkow.
Mialam ochote pomachac do niej, usmiechnac sie, mrugnac - ale oczywiscie moglam tylko na nia patrzec. Broyles rozgrzal sie kilkoma latwymi lobami, a potem nastapily szybkie pilki i smecze.
-Czy dziesiatego maja wieczorem przeprowadzila pani sekcje zwlok Sary Cabot? - zapytal.
-Tak.
-Co moze nam pani powiedziec o jej ranach?
Wszystkie oczy obserwowaly Claire, gdy przed udzieleniem
odpowiedzi zajrzala do swojego oprawnego w skore notesu.
-Odkrylam w jej piersiach dwie rany od kul, blisko siebie.
Rana A, usytuowana w lewej gornej czesci piersi, pietnascie
centymetrow od lewego obojczyka i szesc centymetrow na
lewo od plaszczyzny symetrii ciala, byla rana przelotowa.
Zeznanie Claire bylo bardzo wazne dla mnie, lecz ja myslami bylam daleko od sali sadowej. Ujrzalam siebie, stojaca w slabym
48
swietle latarni na Larkin Street. Widzialam, jak Sara wyjmuje z zakietu pistolet i strzela do mnie. Upadlam i przetoczylam sie, przybierajac pozycje na brzuchu."Rzuc bron!".
"Pieprz sie, suko".
Strzelilam dwukrotnie. Dziewczyna upadla zaledwie kilka metrow ode mnie. Zabilam ja i choc uwolniono mnie od odpowiedzialnosci, sumienie szeptalo mi: jestes winna, winna, winna.
Sluchalam zeznania Claire, kiedy opisywala drugi strzal, ktory trafil Sare w mostek.
-Nazywamy to K-piec - kontynuowala Claire. - Kula przeszla przez worek osierdziowy, serce i utkwila w czwartym kregu piersiowym, skad wyciagnelam czesciowo pozbawiony oslony, zdeformowany pocisk sredniej wielkosci, koloru miedzi.
-Czy to byl pocisk kalibru dziewiec milimetrow?
-Tak.
-Dziekuje, doktor Washburn. Skonczylem z tym swiadkiem, Wysoki Sadzie.
Mickey oparl dlonie na stole i wstal.
-Doktor Washburn, czy Sara Cabot umarla natychmiast?
-Z cala pewnoscia. W ciagu jednego do dwoch skurczow serca, ktore zostalo przebite przez oba pociski.
-Rozumiem. Czy zmarla strzelala z broni przed smiercia?
-Tak. U podstawy jej wskazujacego palca bylo zaciemnienie, odpowiadajace odciskowi spustu pistoletu.
-Skad pani wie, ze to slad po oddanym strzale?
-A skad pan wie, ze panska matka jest panska matka? Na tej samej podstawie - odparla z blyskiem w oczach Claire. - Bo jest pan do niej podobny. - Poczekala chwile, az ucichna smiechy, po czym mowila dalej: - Sfotografowalam to zaciemnienie i przeprowadzilam test na obecnosc obcych cial w skorze. Pobrana probka zostala poddana badaniu laboratoryjnemu i dala pozytywny wynik, potwierdzajac moja hipoteze.
-Czy zmarla mogla strzelic do porucznik Boxer po tym, jak zostala trafiona?
49
-Nie wiem, jakim cudem zmarly moze do kogos strzelac,panie Sherman.
Mickey kiwnal glowa.
-Zwrocila pani uwage na trajektorie pociskow, doktor Washburn?
-Owszem. Strzaly padly pod katem czterdziestu siedmiu do czterdziestu dziewieciu stopni.
-Mozemy wiec byc absolutnie pewni, ze Sara Cabot strzelila pierwsza do porucznik Boxer, a porucznik odpowiedziala ogniem, lezac na ziemi.
-Moim zdaniem tak wlasnie bylo.
-Czy dzialanie porucznik Boxer mozna nazwac "nieuzasadnionym uzyciem przemocy", "zabiciem niewinnej osoby" albo "zachowaniem niezgodnym z regulaminem policyjnym"?
Broyles zaprotestowal gwaltownie, ale sedzina podtrzymala jego sprzeciw. Mickey podziekowal Claire i zwolnil ja. Wracajac do mnie, usmiechal sie. Poczulam sie nieco odprezona i nawet odpowiedzialam mu usmiechem. Ale to byl dopiero poczatek przesluc