PATTERSON JAMES KKZ 04 - Czwarty lipca James PATTERSON MAXINE PAETRO Podziekowania i wyrazy wdziecznosci skladamy: kapitanowi Richardowi Conklinowi, wzorowemu policjantowi z Biura Sledczego Departamentu Policji w Stamford w stanie Connecticut, oraz doktorowi Humphreyowi Germaniukowi, lekarzowi sadowemu w hrabstwie Trumbell w stanie Ohio, cieszacemu sie powszechnym szacunkiem nauczycielowi anatomii patologicznej i doskonalemu praktykowi. Za cenne wskazowki jestesmy winni specjalne podziekowanie Mickeyowi Shermanowi, wybitnemu obroncy w sprawach kryminalnych.Jestesmy takze wdzieczni Lynn Colomello, Ellie Shurtleff, Lindzie Guynup Dewey i Yukie Kito za ich nieoceniona pomoc w korzystaniu ze zrodel Internetu. Czesc 1 Nie ma sprawiedliwosci Rozdzial 1 Byl powszedni dzien, dochodzila czwarta rano, kiedy Jacobi zajechal naszym samochodem przed Lorenzo - byl to niechlujny, wynajmowany na godziny "turystyczny" hotel w dzielnicy Tenderloin w San Francisco, ktora jest tak zakazana, ze nawet slonce nie dociera do jej uliczek. Nim tam dojechalismy, krazyly mi po glowie rozne domysly.Przy krawezniku staly juz trzy czarno-biale wozy policyjne, a Conklin, pierwszy policjant, ktory znalazl sie na miejscu, ogradzal tasma cala strefe. Pomagal mu w tym inny funkcjonariusz, nazwiskiem Les Arou. -Kto jest ofiara? - zapytalam obu policjantow. -Bialy mezczyzna, pani porucznik. Niecale dwadziescia lat, wylupiaste oczy, zalatwiony na amen - zameldowal Conklin. - Pokoj dwadziescia jeden. Nie ma sladow wlamania. Ofiara jest w wannie, tak samo jak poprzednia. Po wejsciu do hotelu poczulismy odor moczu i wymiotow. Nie bylo boyow hotelowych, windy ani zadnej obslugi. Nocni goscie wycofali sie w mrok korytarza, z wyjatkiem mlodej prostytutki, ktora odciagnela Jacobiego na strone. -Daj mi dwadziescia dolarow - powiedziala do niego. - Mam licencje. Jacobi dal jej dziesiatke w zamian za karteczke, po czym 9 zwrocil sie do recepcjonisty z pytaniami dotyczacymi ofiary: czy byla w towarzystwie, czy miala karte kredytowa, czy cpala? Obeszlam lukiem chwiejacego sie na klatce schodowej narkomana i wspielam sie na drugie pietro. Drzwi do pokoju 21 byly otwarte, pilnowal ich zoltodziob policyjny.-Dobry wieczor, porucznik Boxer. -Juz jest rano, Keresty. -Tak jest, prosze pani - odparl potulnie, odnotowujac moje przyjscie i podsuwajac mi formularz do podpisu. W kwadratowym pokoju o boku troche ponad trzy i pol metra bylo ciemniej niz na korytarzu. Bezpiecznik byl przepalony, a cienkie zaslony na tle oswietlonych latarniami okien wygladaly jak zjawy. Uwazalam, by na nic nie nadepnac, i probowalam odgadnac, co w tym wnetrzu stanowilo slady zbrodni, a co nie. Bylo tu cholernie duzo roznych rzeczy, lecz swiatla bardzo malo. Promien latarki oswietlil po kolei potluczone fiolki na podlodze, materac ze starymi plamami krwi, sterty smieci i mnostwo porozrzucanej odziezy. W rogu pokoiku znajdowalo sie cos w rodzaju kuchenki. Plytka byla jeszcze goraca, a na dnie zlewu lezaly narkomanskie akcesoria. Powietrze bylo geste, niemal lepkie. Powiodlam snopem swiatla po kablu przedluzacza. Byl wlaczony do gniazdka przy zlewie, przechodzil pod zapchana umywalka i konczyl sie w wannie. Kiedy zobaczylam martwego chlopca, poczulam skurcz zoladka. Mial jasne wlosy, bezwlosa piers, byl nagi i chudy. Na pol lezal w wannie, pod nosem i na wargach zebrala mu sie piana. Przewod elektryczny prowadzil do archaicznego tostera, polsniewajacego pod powierzchnia wody. -Cholera - zaklelam, patrzac na Jacobiego, ktory wszedl do lazienki. - Znow to samo. -Upieczony na amen - stwierdzil. Jako szef wydzialu zabojstw, nie mialam w swoich obowiazkach zajmowania sie praca detektywistyczna loco crimini, ale w takich przypadkach jak ten po prostu nie umialam trzymac sie na dystans. 10 Kolejny chlopak zostal zabity pradem. Dlaczego? Czy stal sie przypadkowa ofiara przemocy, czy bylo w tym cos osobistego? Wyobrazilam sobie, jak zwijal sie z bolu, kiedy przez jego cialo plynal prad, ktory zatrzymal serce.Nogawki moich spodni nasiakaly coraz wyzej woda, zebrana na popekanej kafelkowej podlodze. Unioslam stope i zamknelam nia drzwi lazienki, wiedzac z gory, co na nich zobacze. Drzwi zareagowaly wysokim piskiem zawiasow, ktore z cala pewnoscia nigdy nie byly oliwione. Na drzwiach widnialy trzy slowa, napisane sprayem. Po raz drugi w ciagu paru tygodni patrzylam na ten sam napis, zastanawiajac sie, co moze oznaczac. NIE MA SPRAWIEDLIWOSCI. Rozdzial 2 Przypadek moglby wskazywac na szczegolnie makabryczne samobojstwo, gdyby nie to, ze brakowalo pojemniczka ze sprayem. Uslyszalam, ze Charlie Clapper i jego ekipa kryminalistyczna zaczynaja w pokoju obok wypakowywac swoj sprzet. Stanelam z boku, gdy fotograf robil zdjecia ofiary, po czym wyjelam z kontaktu wtyczke kabla.Charlie zmienil przepalony bezpiecznik. -Dzieki Ci, Boze - mruknal, kiedy wreszcie w tym straszliwym wnetrzu zablyslo swiatlo. Bylam zajeta przetrzasaniem odziezy ofiary w poszukiwaniu jakiegokolwiek dowodu tozsamosci, gdy w drzwiach stanela Claire Washburn, naczelny lekarz sadowy San Francisco i moja najblizsza przyjaciolka. -Obrzydliwosc - powiedzialam, kiedy weszlysmy do lazienki. Claire jest oaza ciepla w moim zyciu, osoba blizsza mi od mojej wlasnej siostry. - Chyba tego nie wytrzymam. -Co chcesz zrobic? - zapytala lagodnie. Przelknelam z trudem, usilujac pokonac zaciskajaca mi gardlo obrecz. Pogodzilam sie w zyciu z wieloma rzeczami, ale nigdy nie zdolalam sie ppgodzic z zabijaniem dzieci. -Mam ochote wyjc zatyczke z wanny. 12 W jasnym swietle ofiara wygladala na jeszcze bardziej zmaltretowana. Claire przykucnela obok wanny, wcisnawszy swoje obfite ksztalty w przestrzen odpowiednia dla kogos przynajmniej o polowe chudszego.-Obrzek plucny - orzekla, obejrzawszy z bliska rozowa piane u wylotu nosa i jamy ustnej. Przyjrzala sie drobnym siniakom wokol oczu i na wargach. - Dostal niezly wycisk, zanim zabili go pradem. Wskazalam na glebokie, pionowe przeciecie na kosci policzkowej. -A to skad sie wzielo? -Przypuszczam, ze od raczki tostera. Wyglada na to, ze grzmocili chlopaka opiekaczem, zanim wrzucili go do wody. Reka denata spoczywala na brzegu wanny. Claire podniosla ja delikatnie i przekrecila. -Nie ma stezenia posmiertnego. Cialo jest nadal cieple, a zsinienie blednie. Nie zyje najwyzej od dwunastu godzin, prawdopodobnie nie dalej niz od szesciu. Brak wyraznych oznak, kiedy nastapila smierc. - Przesunela reka po zmierzwionych wlosach chlopca, po czym palcami w rekawiczce uniosla sina gorna warge. - Dawno nie byl u dentysty. Moze to zbieg? -Moze. - Zamyslilam sie i przez dobra minute milczalam. -Nad czym sie zastanawiasz, Linds? -Mam wrazenie, ze to moj kolejny John Doe. Przypomnialam sobie bezdomnego nastolatka, Johna Doe, ktory zostal zamordowany w podobnym miejscu, wkrotce po rozpoczeciu przeze mnie pracy w wydziale zabojstw. To byla jedna z moich najtrudniejszych spraw, a jego smierc, mimo uplywu dziesieciu lat, nadal mnie dreczyla. -Wiecej bede mogla powiedziec dopiero wtedy, gdy ten mlody czlowiek znajdzie sie na moim stole - oswiadczyla Claire. Jacobi po raz drugi wetknal glowe do lazienki. -Informator doniosl, ze zapamietana czesc numeru tablicy 13 rejestracyjnej nalezy do mercedesa - powiedzial. - Znow czarnego.Czarnego mercedesa zauwazono przy okazji innego zabojstwa dokonanego pradem. Poczulam przyplyw adrenaliny. Sprawa nabrala dla mnie osobistego znaczenia. Postanowilam sama wytropic zbrodniarza, ktory zabijal chlopcow, i zamknac go, zanim zdazy zrobic to znowu. Rozdzial 3 Minal tydzien od koszmarnego zabojstwa w hotelu Lorenzo. Technicy kryminalistyczni ciagle jeszcze borykali sie z obfitoscia sladow w pokoju 21, a zapamietane przez naszego informatora trzy cyfry tablicy rejestracyjnej byly albo nieprawdziwe, albo tylko czesciowo prawdziwe. Co do mnie, budzilam sie co rano wsciekla i w ponurym nastroju, bo sledztwo utknelo w martwym punkcie.Mysl o zabitych chlopcach przesladowala mnie przez cala droge do Susie, gdzie umowilam sie wieczorem z dziewczynami. U Susie byla lokalem w bliskim sasiedztwie, gdzie serwowano ostro przyprawione, lecz smaczne potrawy karaibskie, jasnym, tetniacym zyciem miejscem o kolorowych scianach wymalowanych gabka. Jill, Claire, Cindy i ja traktowalysmy ten lokal jako azyl i miejsce spotkan naszego klubu. Nasze szczere rozmowy, nieskrepowane zaleznosciami sluzbowymi ani procedurami postepowania, czesto byly jedynym sposobem unikniecia tygodni biurokratycznego bicia piany. U Susie rodzily sie pomysly rozwiazania wielu spraw. Zobaczylam z daleka Claire i Cindy w "naszym" boksie na tylach lokalu. Claire zasmiewala sie z jakiejs historyjki Cindy, co bylo wspanialym widowiskiem, gdyz Claire byla urodzona 15 smieszka, a Cindy dowcipna dziewczyna i najlepszym reporterem "Chronicie" od spraw kryminalnych. Brakowalo oczywiscie Jill.-Zamawiam to samo co wy - oznajmilam, wslizgujac sie do boksu obok Claire. Na stole stal dzbanek z margarita i cztery szklanki. Dwie z nich byly puste. Nalalam sobie do szklanki i spojrzalam na moje przyjaciolki, odczuwajac niemal magiczna wiez, ktora nas polaczyla po wszystkim, przez co razem prze-szlysmy. -Wygladasz, jakby trzeba ci bylo zrobic kroplowke - zazartowala Claire. -I tak sie czuje. Wbij mi igle. - Wypilam lyk lodowatego koktajlu, otworzylam lezaca przy lokciu Cindy gazete i zaczelam ja przegladac. Na siedemnastej stronie, w dziale miejskim, znalazlam notatke zatytulowana: POSZUKUJE SIE INFORMACJI W SPRAWACH ZABOJSTW W DZIELNICY TENDERLOIN. -Moim zdaniem ten temat jest wazny - powiedzialam. -Zabici wloczedzy nie trafiaja na pierwsze strony - mruknela wspolczujaco Cindy. -To wszystko wyglada bardzo dziwnie - oswiadczylam. - Z jednej strony mamy za duzo informacji. Siedem tysiecy odciskow palcow, wlosy, wlokna, tone bezuzytecznego DNA z dywanu, ktorego nie czyszczono od czasu, gdy Nixon byl dzieckiem. - Przerwalam na moment, by zdjac gumke z kucyka i roztrzasnac wlosy. - Z drugiej strony przy takiej liczbie potencjalnych donosicieli, jacy kreca sie po dzielnicy Tenderloin, trafilismy tylko na jeden gowniany slad. -Chujowo, Linds. - Cindy popatrzyla na mnie. - Czy Tracchio siedzi ci na tylku? -Nie - odparlam, odpedzajac wspomnienie o dzielnicy Tenderloin stukaniem palcem po stole. - Jak pisze zabojca, nie ma sprawiedliwosci. -Pofolguj sobie, kochanie - probowala uspokoic mnie Claire. - Z czasem sie w to wgryziesz. Zawsze ci sie udaje. 16 -W porzadku, koniec tematu. Jill zrobilaby mi pieklo za narzekanie.-Na pewno powiedzialaby: "To zaden problem" - zasmiala sie Cindy, wskazujac na puste krzeslo. Podnioslysmy szklanki i tracilysmy sie. -Za Jill! - zawolalysmy rownoczesnie. Napelniwszy jej szklanke, po kolei wypilysmy z niej po lyku - ku pamieci Jill Bernhardt, zastepcy prokuratora okregowego i naszej najblizszej przyjaciolki, ktora zostala zamordowana zaledwie przed kilkoma miesiacami. Bardzo nam jej brakowalo, czemu dalysmy wyraz, dzielac sie wspomnieniami. Tymczasem kelnerka Loretta zastapila pusty dzbanek po mar-garicie pelnym. -Widze, ze jestes cala rozswiergotana - powiedzialam do Cindy, kiedy zrelacjonowala nam swoje ostatnie przezycia. Poznala nowego faceta, hokeiste z zespolu Rekinow w San Jose, w zwiazku z czym byla w doskonalym nastroju. Claire i ja wypytywalysmy ja o szczegoly przy dzwiekach strojacego instrumenty zespolu reggae i po chwili wszystkie spiewalysmy piosenke Jimmy'ego Cliffa, wybijajac takt lyzeczkami na szklankach. Margarita dzialala rozluzniaj aco i wkrotce wszystkie trzy bylysmy odprezone. Nagle odezwal sie moj nextel. Dzwonil Jacobi. -Spotkajmy sie na ulicy, Boxer. Jestem przecznice od ciebie. Mamy namiar na mercedesa. Moglam odpowiedziec: "Jedz sam. Jestem po sluzbie". Ale to byla moja sprawa, wiec nie zrobilam tego. Zostawiwszy na stole troche drobnych, poslalam dziewczynom pocalunki i ruszylam ku wyjsciu. Morderca mylil sie przynajmniej co do jednego: sprawiedliwosc nie umarla. Rozdzial 4 Usiadlam obok Jacobiego w naszym nieoznakowanym szarym crown vicu.-Dokad jedziemy? - zapytalam. -Do dzielnicy Tenderloin - powiedzial. - Zauwazono, ze kreci sie tam czarny mercedes. W takiej dzielnicy tej klasy woz rzuca sie w oczy. Inspektor Warren Jacobi byl dawniej moim partnerem. Zniosl dobrze moj awans, mimo ze byl ode mnie o dziesiec lat starszy i mial o siedem lat dluzszy staz sluzbowy. Nadal prowadzilismy razem specjalne sprawy i choc mi podlegal, czulam sie zobowiazana uderzyc sie w piersi. -Wypilam troche U Susie. -Piwa? -Margarity. -Troche to znaczy ile? -Poltorej szklanki - odparlam, nie przyznajac sie do jednej trzeciej, ktora wypilam za Jill. -Dasz rade mi towarzyszyc? -Oczywiscie. Czuje sie dobrze. -Nie pozwole ci prowadzic. -Nie bede sie upierala. -Na tylnym siedzeniu jest termos 18 -Z kawa?-Nie. Pusty, dla ciebie, jesli bedziesz chciala sie wysikac, bo nie mamy czasu na zatrzymywanie sie. Rozesmialam sie i siegnelam po termos. Jacobi byl specjalista od niewybrednych zartow. Kiedy skrecilismy z Mission na poludnie w Szosta Ulice, zauwazylam w strefie jednogodzinnego parkowania samochod odpowiadajacy opisowi. -Spojrz, Warren. To nasz pupilek. -Masz dobre oko, Boxer. Nie liczac naglego skoku mojego cisnienia, nic na Szostej Ulicy nie nastapilo. Przed nami ciagnal sie rzad ponurych witryn sklepowych i pustych jednopokojowych mieszkan z oknami zabitymi dykta. Po jezdni snuli sie zataczajacy sie faceci, a inni chrapali na chodnikach, przykryci lachmanami. Jakis odrazajacy oberwaniec ogladal blyszczacy czarny samochod. -Watpie, zeby mu to poprawilo samopoczucie - mruk nelam. - To auto wyglada jak steinway na zlomowisku. Powiadomilam operatora o naszej pozycji i zatrzymalismy sie pol przecznicy od mercedesa. Wbilam do komputera jego numery rejestracyjne i po chwili otrzymalam odpowiedz. Samochod byl zarejestrowany na nazwisko doktora Andrew Cabota, zamieszkalego w Telegraph Hill. Zadzwonilam do ratusza i poprosilam Cappy'ego o sprawdzenie, czy w bazie danych NCIC nie ma informacji o doktorze, i oddzwonienie. Potem rozsiedlismy sie z Jacobim mozliwie wygodnie, przygotowujac sie do dlugiego oczekiwania. Kimkolwiek byl ten Cabot, jego pobyt w dzielnicy slumsow wygladal podejrzanie. Zwykle zasadzki sa nudne jak flaki z olejem, ale tym razem bebnilam nerwowo palcami po desce rozdzielczej. Gdzie sie podziewal Andrew Cabot? Co robil w takiej dzielnicy? Dwadziescia minut pozniej woz zamiatajacy ulice -jasno-zolty potwor blyskajacy swiatlami i trabiacy ostrzegawczo - wjechal jak kazdej nocy na chodnik. Wykolejency podniesli sie z ziemi, by uniknac jego szczotek. W slabym swietle latarni ulicznych widac bylo fruwajace strzepy papieru. 19 Potwor przeslonil nam na chwile pole obserwacji, a kiedy przejechal, oboje z Jacobim zauwazylismy zamykajace sie rownoczesnie z dwoch stron drzwi mercedesa.Samochod ruszyl. -Zaczynamy taniec - powiedzial Jacobi. Musielismy odczekac kilka pelnych napiecia sekund, bo miedzy nas i sciganych wsliznela sie rdzawoczerwona camry. Nadalam przez radio wiadomosc: "Sledzimy czarnego mercedesa - Queen Zebra Whisky Dwa Szesc Charlie - jedzie Szosta Ulica na polnoc, w strone Mission. Potrzebne wsparcie innych jednostek w tym rejonie... Och, psiakrew!". Przeklenstwo wyrwalo mi sie z powodu koniecznosci szybkiego przyspieszenia, bo kierowca mercedesa niespodziewanie, bez jakiejkolwiek przyczyny, wcisnal pedal gazu do deski, zostawiajac Jacobiego i mnie w obloku pylu. Rozdzfal 5 Patrzylam z niedowierzaniem, jak tylne swiatla mercedesa staja sie coraz mniejsze, a dystans miedzy nami rosnie, gdyz camry bardzo powoli skrecala, zamierzajac zaparkowac na zwolnionym miejscu.Zlapalam mikrofon i wrzasnelam przez glosnik naszego wozu: -Zwolnij droge! Jedz naprzod! -Niech go szlag! - zaklal Jacobi. Wlaczyl okratowane reflektory i swiatla stroboskopowe. Kiedy zawyla nasza syrena, przedarlismy sie obok camry, zaczepiajac o jej tylne swiatlo. -Brawo, Warren - pochwalilam go. Przemknelismy przez skrzyzowanie z Howard Street, a ja wlaczylam kod 33. Jedziemy Szosta na polnoc, jestesmy na poludnie od Market. Scigamy czarnego mercedesa. Wzywam wszystkie wozy znajdujace sie w tym obszarze do przylaczenia sie do akcji. Dlaczego go scigacie? Prowadze sledztwo w sprawie zabojstwa. Adrenalina rozsadzala mi zyly. Chcielismy zatrzymac mercedesa, a ja modlilam sie, zeby nikt nie zginal, jesli sie pomylilismy. Radiowozy podawaly swoje pozycje, my zas - majac 21 przynajmniej dziewiecdziesiatke na liczniku - przecielismy na czerwonym swietle Mission.Moja noga podswiadomie przycisnela wyimaginowany hamulec, gdy Jacobi przecinal Market, najwieksza i najbardziej zatloczona ulice w miescie, o tej porze pelna autobusow, tramwajow i samochodow. -Zjezdza w prawo! - krzyknelam do Jacobiego. Na skrzyzowaniu mercedes skrecil ostro w Taylor. Bylismy za nim o dwie dlugosci wozu, lecz nie dosc blisko, by moc w ciemnosci dostrzec, kto siedzi za kierownica - i kto trzyma w reku odbezpieczony granat. Mercedes wjechal w Ellis, kierujac sie na zachod. Minelismy hotel Coronado, gdzie mialo miejsce pierwsze zabojstwo pradem. Czyzby to byl rejon dzialania mordercy? Sukinsyn znal te ulice rownie dobrze jak ja. Samochody zjezdzaly nam z drogi, a my z wyjaca syrena gnalismy ulicami z prekoscia stu dwudziestu kilometrow na godzine, jadac pod gore z pedalem gazu wcisnietym do dechy. Na szczycie wzniesienia samochod przez pare sekund szybowal w powietrzu, ladujac w koncu po drugiej stronie na prowadzacej w dol pochylosci, ale mimo to w Leavenworth zgubilismy mercedesa, gdyz piesi i samochody zablokowali nam droge na skrzyzowaniu. Poczulam ulge, kiedy znowu odezwal sie jeden z radiowozow: Widzimy go, pani porucznik. Czarny mercedes, jedzie na zachod wzdluz Turk, sto dziesiec na godzina. W Hyde dolaczyl do poscigu kolejny radiowoz. -Cos mi mowi, ze zmierzaja do Polk - powiedzialam do Jacobiego. -Mnie tez. Zostawiwszy pogon innym jednostkom, pojechalismy skrotem obok Krim's and Kram's Palace przy Fine Junk na rogu Turk i wjechalismy w Polk, kierujac sie na polnoc. Od ulicy odchodzilo kilkanascie jednokierunkowych alejek. Przejezdza- 22 jac obok, przepatrywalam kolejno kazda z nich. Minelismy w ten sposob Willow, Ellis i 01ive.-Widze go, to on! - krzyknelam do Jacobiego. Mercedes z przebita prawa tylna opona skrecil za teatrem Mitchell Brothers w Larkin, zarzuciwszy na zakrecie. Musialam sie obiema rekami przytrzymac deski rozdzielczej, gdy Jacobi bral zakret w slad za nim. Kierowca mercedesa stracil kontrole nad pojazdem, ktory odbil sie od zaparkowanej przy krawezniku furgonetki, wpadl na chodnik i uderzyl w skrzynke pocztowa. Uslyszelismy chrzest rozdzieranego metalu, kiedy skrzynka przebijala podwozie samochodu, ktory zatrzymal sie ze sterczaca ku gorze pod katem czterdziestu pieciu stopni maska i bokiem od strony kierowcy pochylonym w dol, ku rynsztokowi. Spod otwartej maski zaczela sie wydobywac para - najwyrazniej przewod chlodnicy nie wytrzymal uderzenia. W powietrzu rozszedl sie swad spalonej gumy i landrynkowy zapach plynu chlodniczego. Jacobi zatrzymal samochod. Pobieglismy ku mercedesowi z pistoletami w reku. -Rece do gory! - krzyknelam. - Policja! Siedzacy w wozie ludzie byli unieruchomieni poduszkami powietrznymi. Dopiero kiedy zeszlo powietrze, moglam zobaczyc ich twarze. Oboje byli bialymi dziecmi w wieku od trzynastu do pietnastu lat. Widac bylo, ze sa przerazeni. Kiedy zblizalismy sie do nich z wycelowanymi pistoletami, zaczeli krzyczec. Rozdzial 6 Serce tak mi lomotalo, ze prawie bylo je slychac. Czulam, ze ogarnia mnie wscieklosc. Doktora Cabota nie bylo w samochodzie, chyba zeby mial tyle lat co Doogie Howser. Te dzieciaki musialy byc wariatami, fanatykami szybkiej jazdy, zlodziejami samochodow... albo wszystkim naraz.Trzymalam pistolet wycelowany w boczne okienko, w strone kierowcy. -Podnies rece w gore. Dobrze. Dotknij sufitu. Doznalam wstrzasu, stwierdziwszy, ze to dziewczyna. Po jej twarzy plynely geste lzy. Miala krotkie, ufarbowane na rozowo i kolczasto nazelowane wlosy, ale nie byla umalowana i nie miala kolczykow na twarzy: klasyczny typ punka z magazynu "Seventeen". Kiedy podniosla rece, zobaczylam na jej czarnej koszulce odlamki szkla. Miala na szyi lancuszek z imieniem na plakietce. Ze skrucha przyznaje, ze sie na nia rozdarlam. Ale bylismy swiezo po poscigu, ktory mogl sie skonczyc dla nas wszystkich tragicznie. -Co ty, do cholery, wyprawiasz, Saro? -Przepraszam... - Zaniosla sie lkaniem. - To dlatego, ze mam tylko legitymacje kursanta. Co ze mna zrobicie? To bylo niewiarygodne. 24 -Uciekalas przed policja dlatego, ze nie masz prawa jazdy? Jestes nienormalna?-On nas zabije - wymamrotal drugi pasazer, tykowaty chlopak, zwisajacy bokiem na przypinajacych go do siedzenia pasach. Mial blond wlosy, opadajace na wielkie brazowe oczy. Z nosa ciekla mu krew - prawdopodobnie byl zlamany uderzeniem poduszki powietrznej. Po policzkach plynely mu lzy. -Nie zdradzcie nas, prosze. Przyjmijcie, ze samochod zostal skradziony, a nas wypusccie. Tata naprawde nas zabije. -Niby za co? - zapytal drwiaco Jacobi. - Nie spodoba mu sie nowy ksztalt maski samochodu za szescdziesiat tysiecy dolarow? Trzymajcie rece tak, zebysmy je widzieli, i bardzo powoli wylazcie. -Nie moge. Jestem unieruchomiony - zaszlochal chlopiec. Wytarl nos wierzchem dloni, rozsmarowujac krew po twarzy. Potem zwymiotowal na tablice rozdzielcza. -Cholera! - zaklal Jacobi. Ludzki odruch niesienia pomocy wzial gore nad ostroznoscia. Schowalismy bron. Do otwarcia wypaczonych drzwiczek kierowcy musielismy uzyc polaczonych sil. Siegnawszy reka do wnetrza, wylaczylam zaplon, po czym pomoglismy dzieciakom wydobyc sie z wozu i stanac na nogach. -Pokaz mi swoja legitymacje kursanta, Saro - powiedzialam. Zastanawialam sie, czy jej ojcem byl doktor Cabot i czy dzieci rzeczywiscie mialy podstawy, zeby sie go bac. -Zaraz ja pokaze - odparla. - Jest w moim portfelu. Jacobi byl zajety wzywaniem ambulansu przez radio. Dziewczyna siegnela do wewnetrznej kieszeni zakietu i wydobyla z niej cos, co zmrozilo mi krew w zylach. Zdazylam tylko krzyknac: PISTOLET! Ulamek sekundy pozniej padl strzal. Rozdzial 7 Mialam wrazenie, ze czas zwolnil bieg, kazda sekunda roznila sie od poprzedniej, ale w rzeczywistosci wszystko zamknelo sie w niecalej minucie.Wzdrygnelam sie i obrocilam, czujac uderzenie pocisku w lewy bark. Nastepny strzal trafil mnie w udo. Usilowalam zachowac przytomnosc, by zrozumiec, co sie dzieje, lecz nogi sie pode mna ugiely i upadlam na ziemie. Wyciagnelam reke do Jacobiego, na ktorego twarzy malowal sie szok. Nie stracilam przytomnosci. Widzialam, jak chlopiec strzelal do Jacobiego: blam-blam-blam. Potem podszedl do niego i kopnal go w glowe. Uslyszalam glos dziewczyny: "Ma dosc, Sammy. Zmywajmy sie stad". Nie czulam bolu, tylko wscieklosc. Umysl mialam jasny. Najwyrazniej zapomnieli o mnie. Namacalam mojego dziewie-ciomilimetrowego glocka, tkwiacego w kaburze przy pasie, wyciagnelam go i usiadlam. -Rzuc bron! - krzyknelam, celujac do Sary. -Pieprz sie, suko! - odkrzyknela, ale jej twarz wykrzywil strach. Skierowala w moja strone lufe swojego 0,22 i wystrzelila trzy pociski. Slyszalam, jak uderzaja w chodnik wokol mnie. Wiadomo, jak trudno trafic z pistoletu w cel, ale zrobilam to, czego mnie nauczono. Wycelowalam w srodek piersi Sary 26 i dwukrotnie nacisnelam spust: bum-bum. Twarz dziewczyny zapadla sie, gdy padala na ziemie. Sprobowalam sie podniesc, ale udalo mi sie tylko ukleknac na jedno kolano.Umazany krwia chlopiec trzymal w reku pistolet. Wycelowal go we mnie. -Rzuc go! - krzyknelam. -Zabilas moja siostre! Znow przycisnelam dwukrotnie spust: bum-bum. Cialo chlopca zwiotczalo, pistolet wysliznal mu sie z reki. Przewracajac sie, krzyknal glosno. Rozdzial 8 Na moment nad ulica Larkin rozpostarla sie zlowroga cisza. Potem daly sie slyszec rozne dzwieki - gdzies w jakims mieszkaniu radio gralo muzyke rap. Uslyszalam ciche jeki chlopca i syreny nadjezdzajacych wozow policyjnych.Jacobi nie dawal znaku zycia. Zawolalam go, lecz nie zareagowal. Siegnelam do pasa po nextel i nadalam wiadomosc: Ranni lub zabici: dwoje funkcjonariuszy i dwie osoby cywilne. Potrzebna ekipa ratunkowa. Przyslijcie natychmiast dwa ambulanse. Dyspozytor zaczal mnie wypytywac: skad dzwonie, jaki jest numer mojej odznaki, i jeszcze raz, skad dzwonie. Co z toba, pani porucznik? Odpowiedz! Wszystkie dzwieki falowaly: to cichly, to narastaly. Wypuscilam z reki radiotelefon i oparlam glowe na chodniku, ktory wydal mi sie bardzo miekki. Zastrzelilam dzieci! Widzialam na ich twarzach szok, kiedy padaly. Boze, co ja zrobilam? Pod karkiem i pod noga czulam kaluze cieplej krwi. Powtorzylam w mysli przebieg zdarzenia - tym razem kazalam im oprzec rece na dachu, nalozylam kajdanki i obszukalam ich. Tak jak nalezalo postapic: madrze i kompetentnie. Oboje z Jacobim zachowalismy sie niewybaczalnie glupio... i teraz wszyscy umrzemy. To byla moja ostatnia mysl, zanim ogarnal mnie litosciwy mrok. Czesc 2 Niezaplanowane wakacje Rozdzial 9 Na poboczu Ocean Colony Road, prowadzacej przez najpiekniejsza czesc Half Moon Bay, stal szary samochod. Siedzacy w nim mezczyzna nie byl czlowiekiem rzucajacym sie w oczy, ale nie pasowal do tego otoczenia. Co wiecej, podgladanie ludzi mieszkajacych w bialym domu w stylu kolonialnym ze stojacymi na podjezdzie luksusowymi samochodami nie bylo legalnym zajeciem.Obserwator podniosl do oka cyfrowy aparat nie wiekszy od pudelka zapalek. Bylo to urzadzenie wysokiej klasy, o bardzo pojemnej pamieci, z dziesieciokrotnym zoomem. Ustawiwszy zblizenie tak, by obejmowalo kuchenne okno, pstryknal rodzine zgromadzona we wnece jadalnej, spozywajaca zdrowe platki zbozowe i odbywajaca poranne pogaduszki. Punktualnie o 8.06 Caitlin 0'Malley otworzyla frontowe drzwi. Miala na sobie szkolny mundurek, fioletowy plecak i po jednym zegarku na kazdym przegubie. Jej dlugie kasztanowe wlosy lsnily. Obserwator zrobil nastolatce zdjecie, nim wsiadla do stojacego na podjezdzie czarnego terenowego lexusa. Zaraz potem uslyszal dalekie dzwieki rocka ze stacji FM. Postawiwszy aparat na desce rozdzielczej, wyjal ze schowka niebieski notes z cienkopisem i starannym, niemal kaligraficznym pismem zrobil notatke. 31 Wszystkie szczegoly byly istotne. Polecenia Prawdy byly rozkazem.O 8.09 drzwi domu znowu sie otworzyly. Doktor Ben 0'Malley mial na sobie garnitur z szarej welny i czerwona muszke, przypieta pod kolnierzykiem bialej wykrochmalonej koszuli. Odwrocil sie do swojej zony Lorelei, cmoknal ja w usta, po czym ruszyl sciezka prowadzaca na ulice. Wszystko zgadzalo sie co do minuty. Malenki aparat caly czas rejestrowal obrazy. Zzzzt. Zzzzt. Zzzzt. Doktor zaniosl worek ze smieciami do niebieskiego pojemnika przy krawezniku. Wciagnawszy nosem powietrze, rozejrzal sie na prawo i lewo, nie zatrzymujac wzroku na szarym samochodzie i siedzacym w nim mezczyznie, po czym ruszyl w slad za corka do terenowki. Chwile pozniej wyjechal tylem na Ocean Colony Road i pojechal na polnoc w strone autostrady prowadzacej do Cabrillo. Zapisawszy to wszystko, Obserwator wlozyl notes i cienkopis z powrotem do schowka. Przywolal w pamieci postac dziewczynki o ladnej, myslacej twarzyczce, w swiezo wyprasowanym mundurku i czystych bialych podkolanowkach. Bylo to tak rozczulajace, ze poczul lzy pod powiekami. Tak bardzo roznila sie od ojca w jego nijakim, drobnomieszczanskim stroju. Jedna tylko rzecz mu sie podobala u Bena 0'Malleya: jego chirurgiczna pedanteria. Liczyl na nia. Nie znosil byc zaskakiwany. Rozdzial 10 W glebinach mojego mozgu czyjs glos zawolal: "Hej, Linds!". Oprzytomnialam w ulamku sekundy i odruchowo chcialam siegnac po bron, ale okazalo sie, ze nie moge sie ruszyc. Czyjas ciemna twarz, oswietlona z tylu mglistym bialym swiatlem, pochylala sie nade mna. -Wieszczka Cukrowa? - zaryzykowalam. -Bywalo, ze nazywano mnie gorzej - zasmiala sie Claire. Lezalam na jej stole, a to znaczylo, ze jest ze mna krucho. -Claire? Slyszysz mnie? -Mowisz wystarczajaco glosno i wyraznie, kochanie. - Objela mnie delikatnie. - Witaj wsrod zywych. -Gdzie ja jestem? -W San Francisco General. W sali pooperacyjnej. Mgla ustepowala. Przypomnialam sobie mroczny chlod ulicy Larkin i tamte dzieci. I Jacobiego, lezacego na chodniku. -Jacobi... - wymamrotalam, podnoszac pytajacy wzrok na Claire. - Nie zyje? -Jest na oddziale intensywnej opieki, kochanie. Nie poddaje sie. - Claire usmiechnela sie. - Spojrz, kto przyszedl, Lindsay. Odwroc glowe. Z ogromnym wysilkiem przetoczylam wazaca sto ton glowe 33 w prawo i zobaczylam przystojna twarz Molinanego. Byl nieogolony, powieki mu opadaly ze zmeczenia i troski, ale na jego widok moje serce rozspiewalo sie jak kanarek.-Joe! Powinienes byc w stolicy. -Jestem przy tobie, skarbie. Kiedy sie dowiedzialem, co sie stalo, natychmiast przylecialem. Gdy mnie calowal, poczulam na policzkach jego lzy. Dobrze wiedzial, jaka sie czuje zalamana. -Ona nie zyje, Joe. Boze, kompletnie nawalilam. -Z tego, co wiem, nie mialas wyboru. Poczulam na twarzy dotyk jego szorstkiego policzka. -Zostawilem przy telefonie numer mojego pagera. Slyszysz mnie, Lindsay? Wroce tu rano. -Co, Joe? Co powiedziales? -Sprobuj sie troche przespac, Lindsay. -Dobrze, Joe. Postaram sie... Rozdzial 11 Jesli istnieli swieci, to Heather Grace, pielegniarka, ktora zdobyla dla mnie wozek, byla jedna z nich. Siedzialam w nim przy lozku Iacobiego we wpadajacym, przez okno sali intensywnej opieki swietle poznego popoludnia, rozlewajacym sie na niebieskim linoleum podlogi. Moj byly partner zostal trafiony dwoma pociskami. Jeden naruszyl pluco, drugi przebil nerke, a od kopniaka, ktory zlamal mu nos, jego twarz przybrala barwe blyszczacego baklazana. To byly moje trzecie odwiedziny u niego w ciagu trzech dni, lecz choc robilam, co moglam, zeby poprawic mu humor, caly czas byl w ponurym nastroju. Mial zamkniete oczy, wiec myslalam, ze spi. Nagle jego spuchniete powieki odrobine sie rozchylily. W waskich szparkach blysnely zrenice. -Czesc, Warren. -Czesc, slicznotko. -Jak sie czujesz? -Jak najwieksza dupa wolowa na swiecie. - Zakaszlal z wyraznym bolem, a ja skrzywilam sie wspolczujaco. -Nie martw sie, kolego. -Mamy przechlapane, Boxer. -Wiem. -Nie moge przestac o tym myslec. To mi sie bez przerwy 35 sni. - Przerwal, macajac sie po zabandazowanym nosie. - Dzieciak do mnie strzela, a ja trzymam w reku kutasa.-Myslalam, ze to byl twoj telefon komorkowy, Jacobi. Nie rozesmial sie. Zle to wrozylo. -Nic nas nie usprawiedliwia. -Nasze dobre intencje nas usprawiedliwiaja. -Dobre intencje? Mam je gdzies. Nastepnym razem powin nismy okazac mniej serca, a wiecej rozumu. Mial oczywiscie racje. Sluchajac go, przytakiwalam, myslac jednoczesnie o nastepstwach tego incydentu. Na przyklad, czy kiedykolwiek bede czula sie w porzadku, trzymajac w reku pistolet? Czy zdobede sie na to, aby strzelic? Nalalam Jacobiemu wody do szklanki i wlozylam do niej slomke. -To moja wina. Powinnam byla skuc to dziecko. -Nawet nie zaczynaj, Boxer. Oboje powinismy byli... a ty prawdopodobnie ocalilas mi zycie. Katem oka zarejestrowalam jakis ruch przy drzwiach. Do sali wszedl nasz komendant, Anthony Tracchio, niosac pudelko ze slodyczami. Byl w schludnym cywilnym ubraniu i mial przylizane wlosy. Wygladal jak nastolatek, wybierajacy sie na pierwsza randke. No, moze niezupelnie... -Jacobi, Boxer. Ciesze sie, ze was widze. Jak zdrowko? - Tracchio nie byl zlym facetem. Podobalam mu sie, ale we mnie nigdy nie zaiskrzylo. Zawirowal niepewnie na palcach, po czym podszedl do Jacobiego. -Mam nowe wiadomosci. Nastawilismy uszu. -Dzieci Cabota zostawily w Lorenzo odciski palcow. - W jego oczach zapalily sie ogniki. - Sammy Cabot przyznal sie. -Niech to kule bija. Naprawde? - wyrzezil Jacobi. -Przysiegam na glowe mojej matki. Powiedzial pielegniarce, ze oboje z siostra zabawiali sie dzieciakami, ktore uciekly z domu. Grali z nimi w "kapiel albo kula". -Pielegniarka to poswiadczy? 36 -Oczywiscie. Dala mi slowo, ze to zrobi.-"Kapiel albo kula". Cholerni gowniarze! - prychnal Jacobi. -Sprawa jest zakonczona. W sypialni dziewczyny znalezlismy notatki i zbior historii kryminalnych. Miala obsesje na punkcie morderstw. Ale dosc tego. Zdrowiejcie spokojnie i o nic sie nie martwcie. A to od zespolu - oznajmil, wreczajac mi pudelko czekoladek od Ghirardellego i karte z zyczeniami powrotu do zdrowia z mnostwem podpisow. - Jestesmy z was dumni. Rozmawialismy jeszcze przez chwile, a na odchodnym przekazalismy mu podziekowania dla naszych przyjaciol z Palacu Sprawiedliwosci. Kiedy sobie poszedl, wzielam Jacobiego za reke. Fakt, ze omal nie zginelismy we wspolnej akcji, wytworzyl miedzy nami glebsza wiez niz przyjazn. -To byly gnojki - powiedzialam. -Tak. Przestanmy o nich myslec. Nie chcialam sie z nim sprzeczac. Dzieci Cabota byly mordercami, ale to nie umniejszalo horroru, ktory nadal przezywalam na wspomnienie, ze musialam do nich strzelac. I nie zmienilo zamiaru, ktory nosilam w sobie od dawna. -Powiem ci cos, Jacobi. Zastanawiam sie nad rzuceniem tej pracy. Mam zamiar odejsc ze sluzby. -Daj spokoj... wcale tak nie myslisz. -Mowie powaznie. -Nie odejdziesz, Boxer. Wygladzilam faldy na jego kocu, po czym przycisnelam guzik, wzywajac pielegniarke, zeby mnie zawiozla do mojego pokoju. -Spij dobrze, kolego. -Dzieki. O nic sie nie martw. Pochylilam sie i pocalowalam go w nieogolony policzek - pierwszy raz w zyciu. Wiedzialam, ze sprawi mi to bol, ale za to Jacobi sie usmiechnal. Rozdzial 12 Dzien byl wspanialy -jak z kolorowych ksiazek dla dzieci. Zlociste slonce, cwierkanie ptakow i zapach letnich kwiatow. Nawet drzewa na szpitalnych trawnikach zdazyly wypuscic swieze liscie od czasu, gdy ostatnio bylam na dworze, co mialo miejsce przed trzema tygodniami. Ale moj powrot do normalnego zycia zaklocalo jakies podskorne przeczucie, ze cos jest nie w porzadku. Przyszlo mi do glowy, ze moze to przejaw paranoi, mialam jednak wrazenie, ze cala sprawa bedzie miala dalszy ciag. Zielony subaru forester mojej siostry Cat okrazyl eliptyczny podjazd pod szpital i skierowal sie ku bramie. Moje dwie siostrzenice podskakiwaly na tylnym siedzeniu i wymachiwaly raczkami. Przypieta pasami na siedzeniu pasazera, poczulam, ze ogarnia mnie pogodniejszy nastroj. Zaczelam nawet nucic piosenke: "Coz za cudowny dzien dzis nastal...". -Ciociu Lindsay, nie wiedzialam, ze umiesz spiewac - pisnela szescioletnia Brigid, siedzaca z tylu. -Jasne, ze umiem. Spiewalam i gralam na gitarze przez caly czas, kiedy bylysmy w college'u, prawda, Cat? -Nazywalysmy ja Pierwsza Czterdziestka - potwierdzila moja siostra. - Byla jak zywa szafa grajaca. 38 -Co to jest szafa grajaca? - zapytala dwuipolletnia Me-redith. Rozesmialysmy sie. -To cos podobnego do odtwarzacza plyt kompaktowych, tylko bardzo wielkie i na stare plyty. - Wytlumaczylam im, co to sa stare plyty. Opuscilam szyba, pozwalajac wiatrowi rozwiewac moje dlugie jasne wlosy. Jechalysmy Dwudziesta Druga Ulica w strona pomalowanych na pastelowe kolory dwu- i trzypoziomowych wiktorianskich domow, pnacych sie rzedami po zboczu Potrero Hill na szczyt i ciagnacych sie dalej wzdluz linii grzbietu. Cat zapytala mnie o plany na przyszlosc, na co zareagowalam wzruszeniem ramion. Powiedzialam jej, ze bede swiadkiem w sledztwie dotyczacym ostatniej strzelaniny i ze mam kupe czasu, poniewaz zostalam "ranna podczas pelnienia obowiazkow", i moge ten czas z pozytkiem zuzyc na przyklad na uporzadkowanie szaf i posortowanie starych zdjec, przechowywanych w pudelkach po butach. -Mam lepszy pomysl. Zostan u nas i zregeneruj sily - zaproponowala Cat. - W przyszlym tygodniu jedziemy do Aspen. Zamieszkaj w naszym domu. Penelope bedzie miala towarzystwo. -Kto to jest Penelope? Dziewczynki zaczely chichotac. -Pytam jeszcze raz: kim jest Penelope? -To nasza przyjaciolka - odpowiedzialy jednoczesnie. -Zastanowie sie nad tym - obiecalam siostrze, kiedy skreciwszy w lewo, podjechala pod niebieska wiktorianska kamienice, ktora nazywalam moim domem. Gdy gramolilam sie z samochodu, w czym pomagala mi Cat, na frontowych schodkach pojawila sie Cindy, a przed nia moja slodka Martha, ktora rzucila sie na mnie, omal nie zbijajac mnie z nog, lizac po twarzy i szczekajac tak glosno, ze balam sie, iz zagluszy moje podziekowania dla Cindy za zaopiekowanie sie nia. 39 Pomachawszy wszystkim na pozegnanie, wspielam sie po schodach, marzac o goracym prysznicu i dlugim snie we wlasnym lozku. Nagle zadzwonil dzwonek przy drzwiach.-Dobrze, dobrze - wymamrotalam. Domyslalam sie, ze to poslaniec z kwiatami. Zeszlam ze schodow i otworzylam drzwi. Przed progiem stal nieznajomy mlody mezczyzna w bojowkach barwy khaki i bluzie sportowej z napisem "Santa Clara". W reku trzymal koperte i usmiechal sie. Nie mialam zaufania do jego falszywego usmieszku. -Lindsay Boxer? -Pomylka - odparlam cynicznie. - Zdaje sie, ze mieszka w Kansas. Mlody czlowiek nie przestawal sie usmiechac... a ja juz wiedzialam, ze moje przeczucie, iz sprawa sie nie skonczyla, nie bylo objawem paranoi. Rozdzial 13 -Bierz go! - rozkazalam Marcie. Spojrzala na mnie i zamachala ogonem. Wytresowane owczarki szkockie znaja wiele komend, lecz nie ma wsrod nich "Bierz go!". Odebralam koperte z rak chlopaka, ktory cofnal sie z rekami podniesionymi w gore. Zatrzasnelam drzwi laska. Koperta sprawiala wrazenie, jakby zawierala jakies urzedowe pismo. Wrociwszy na gore do mieszkania, zanioslam ja na szklany stol na tarasie, z ktorego rozciagal sie widok na zatoke San Francisco, i umiescilam ostroznie moj zbolaly odwlok na krzesle. Martha oparla leb na moim zdrowym udzie, a ja ja glaskalam, patrzac na wode i poddajac sie hipnotyzujacemu falowaniu lsniacej powierzchni. W koncu nie moglam juz dluzej wytrzymac, wiec rozdarlam koperte i znalazlam w niej urzedowy dokument. Dokument byl w zargonie prawniczym, w ktorym powtarzaly sie takie zwroty jak "wezwanie do sadu", "nakaz stawienia sie", "powodztwo" i tym podobne. Po chwili zorientowalam sie, o co w nim chodzi. Doktor Andrew Cabot pozywal mnie za "zabicie niewinnej osoby, nieuzasadnione uzycie przemocy i zachowanie niezgodne z regulaminem policyjnym". Wnosil o wstepne przesluchanie najdalej w ciagu tygodnia oraz zajecie 41 mojego mieszkania i wszelkich dobr, ktore moglabym sprobowac ukryc przed rozprawa, a takze zablokowanie mojego rachunku bankowego.Cabot mnie pozywal! Poczulam rownoczesnie zimno i goraco, kiedy uswiadomilam sobie te kolosalna niesprawiedliwosc. Owszem, popelnilam blad, zaufawszy tym dzieciom, ale nieuzasadnione uzycie przemocy? Zachowanie niezgodne z regulaminem? Zabicie niewinnej osoby? Te "niewinne" dzieci mialy pistolety! Strzelaly do nas, kiedy my schowalismy bron. Zanim odpowiedzialam ogniem, kazalam im rzucic pistolety. Mialam swiadka, Jacobiego. To byl klasyczny przypadek samoobrony. Mimo to poczulam sie niepewnie. Prawde mowiac, bylam przerazona. Juz sobie wyobrazalam tytuly w gazetach. Opinia publiczna podniesie larum: slodkie dzieciaki zastrzelone przez gline. Prasa to podchwyci. Zostane napietnowana w telewizyjnym magazynie sadowym. Powinnam natychmiast zatelefonowac do Tracchia, dostac obronce z urzedu, zebrac dowody... ale nie bylam w stanie sie ruszyc. Siedzialam jak skamieniala na krzesle, sparalizowana mysla, ze przeoczylam cos istotnego. Cos, co moglo mi rzeczywiscie zaszkodzic. Rozdzial 14 Obudzilam sie zlana potem pod przykryciem egipskich bawelnianych przescieradel. Polknelam pare tabletek tylenolu i niebieska pigulke valium, ktore mi dal psychiatra, po czym wpatrzylam sie w desen swiatel latarni ulicznych na suficie. Przetoczywszy sie ostroznie na zdrowy bok, spojrzalam na zegar. Bylo pietnascie minut po polnocy. Spalam zaledwie godzine, ale mialam wrazenie, ze obudzilam sie z dlugiego snu. -Martha! Chodz do mnie! Moja towarzyszka wskoczyla na lozko i przytulila sie do mnie. Juz po minucie jej nogi zaczely drgac, zajete zaganianiem owiec, a ja tymczasem ciagle od nowa rozwazalam warianty najnowszego, slicznie skomponowanego pocieszenia Tracchia "o nic sie nie martw", ktore brzmialo: "Bedziesz potrzebowala dwoch adwokatow, Boxer. Z ramienia Departamentu Policji bedzie cie reprezentowal Mickey Sherman, ale potrzebny ci bedzie drugi adwokat w przypadku... no coz, w przypadku, jesli zrobilas cos wykraczajacego poza regulamin sluzby". Czy to oznaczalo, ze jestem zdana sama na siebie? Mialam nadzieje, ze lekarstwa wyprowadza moj umysl z przykrej rzeczywistosci w dobroczynna kraine snu, ale tak sie nie stalo. Rozmyslalam o nastepnym dniu - o spotkaniach, na 43 ktore umowilam sie z Sliermanem i moim adwokatem, mloda kobieta o nazwisku Castellano. Molinari goraco mi ja polecal - a skoro wyrazal sie o niej entuzjastycznie sam wicedyrektor Departamentu Bezpieczenstwa, musiala byc cos warta.Po namysle doszlam do wniosku, ze w tych okolicznosciach jestem wystarczajaco zabezpieczona, ale nastepny tydzien mial byc pieklem. Do tego czasu musialam cos ze soba zrobic. Przyszedl mi do glowy dom Cat. Nie bylam u niej od dwoch lat, czyli od kiedy wprowadzila sie do niego po rozwodzie. Polozenie domu bylo przepiekne. Zaledwie czterdziesci minut drogi na poludnie od San Francisco, a widok zatoki Half Moon przywodzil na mysl raj. Polksiezyce piaszczystych plaz, sek-wojowe lasy, panorama oceanu - i do tego perspektywa wylegiwania sie na tarasie Cat oraz pozbycia sie obrzydliwych wspomnien w czerwcowym sloncu. Nie moglam wytrzymac do rana. Kilkanascie minut po polnocy zadzwonilam do siostry. Sej glos byl schrypniety od snu. -Oczywiscie, Lindsay, moja propozycja jest nadal aktualna. Przyjedz, kiedy zechcesz. Wiesz, gdzie chowam klucze. Usilowalam myslec o Half Moon Bay, lecz gdy tylko zapadalam w drzemke, sniac o raju, budzilam sie z sercem lomoczacym jak pociag na zwrotnicach. Wiszaca nade mna sprawa sadowa zdominowala moje mysli, nie potrafilam skupic sie na niczym innym. Rozdzial 15 Nad gmachem Sadu Miejskiego przy ulicy McAllister 400 zebraly sie burzowe chmury, a ulewny deszcz zmywal chodniki. Zostawiwszy w domu laske, wspinalam sie po sliskich stopniach budynku, opierajac sie na ramieniu Mickeya Shermana, adwokata, reprezentujacego miasto San Francisco. Okolicznosci zmusily mnie, by szukac w nim oparcia nie tylko w taki sposob. Minelismy doktora Andrew Cabota i jego adwokata Masona Broylesa, ktorzy pod gaszczem czarnych parasoli udzielali wywiadu prasie. Jedyna pociecha bylo to, ze nikt mnie nie fotografowal. Przechodzac, rzucilam szybkie spojrzenie na Masona Broylesa. Mial polprzymkniete powieki, czarne, opadajace na czolo wlosy i pogardliwy grymas ust. Uslyszalam, ze mowi cos o "okrucienstwie porucznik Boxer", i pomyslalam, ze gdyby mogl, pewnie by mnie wypatroszyl. Natomiast twarz doktora Cabota miala sztywnosc kamiennej maski. Moj adwokat otworzyl ciezkie stalowo-szklane drzwi i weszlismy do foyer sadu. Mickey byl cwanym wyga sadowym, szanowanym za upor i swoisty wdziek. Nienawidzil przegrywac, co zreszta rzadko mu sie zdarzalo. -Sluchaj, Lindsay - powiedzial, skladajac parasol - Broyles gra pod publiczke, bo to glosna sprawa. Nie pozwol mu dobrac sie do siebie. Masz tu mnostwo przyjaciol. 45 Pokiwalam glowa, myslac o tym, ze posadzilam Sama Cabota na wozku inwalidzkim na reszte zycia, a jego siostre wpakowalam do rodzinnego grobowca. Ich ojcu nie zalezalo na moim mieszkaniu i zalosnie niskim koncie bankowym - chcial mnie zniszczyc. Wynajal do tego celu najodpowiedniejszego faceta.Poszlismy z Mickeyem tylna klatka schodowa i wsliznelismy sie do sali C na pierwszym pietrze. W tym malym surowym wnetrzu o pomalowanych na szaro scianach, z wychodzacym na ulice pojedynczym oknem, za kilka minut moglo sie zdarzyc wszystko. Zeby wygladac w miare oficjalnie bez przywdziewania sluzbowego munduru, przypielam do klapy mojego granatowego kostiumu znaczek policji San Francisco. Usiadlszy obok Mi-ckeya, powtarzalam sobie jego wskazowki. "Kiedy Broyles bedzie ci zadawal pytania, unikaj dlugich wyjasnien. Odpowiadaj:>>tak, prosze pana<<,>>nie, prosze pana<<. Bedzie probowal cie sprowokowac, zeby udowodnic, ze masz porywczy charakter i dlatego pociagnelas za spust". Do tej pory nie uwazalam siebie za osobe o porywczym charakterze, ale teraz bylam zla. Walczylam uczciwie. Takie bylo orzeczenie prokuratora okregowego, ktory mnie oczyscil z zarzutow. Ale teraz znow znalazlam sie na celowniku. W miare zapelniania sie sali widzami slyszalam za soba coraz wiecej wrogich szeptow. "Zdaje sie, ze to ta policjantka, ktora strzelala do dzieci. Tak, to ona". Poczulam na ramieniu czyjas dlon. Odwrociwszy sie, ujrzalam Joego. Oczy mi sie zaszklily, przykrylam jego dlon wlasna i w tym momencie zobaczylam mojego drugiego adwokata, mloda Amerykanke o azjatyckich rysach i niezwyklym nazwisku: Yuki Castellano. Pozdrowiwszy nas, usiadla obok Mickeya. -Prosze wstac, sad idzie! - zawolal wozny. Gwar w sali urwal sie jak nozem ucial. Wszyscy wstali. Wysoki sad w osobie Rosy Algierri zajal swoj fotel. Sedzina Algierri byla wladna oddalic powodztwo, 46 a ja wyleczylabym dusze i cialo, podsumowala swoje zycie. Mogla jednak rowniez uznac powodztwo i wowczas czekala mnie sprawa sadowa, ktora zniszczylaby wszystko, co bylo drogie mojemu sercu.-Jak twoje samopoczucie, Lindsay? - zapytal Mickey. -Jeszcze nigdy nie czulam sie lepiej. Popatrzyl na mnie i uspokajajaco uscisnal moja reke. Minute pozniej moje serce zaczelo gwaltownie lomotac, gdy Mason Broyles podniosl sie ze swojego miejsca, by przedstawic pozew przeciwko mnie. Rozdzial 16 Adwokat Cabota poprawil mankiety i stal w milczeniu, az napiecie na sali zrobilo sie niemal nie do wytrzymania. Ktos na galerii zakaszlal nerwowo. -Wzywam na swiadka lekarza sadowego, doktor Claire Washburn - powiedzial Broyles. Moja najlepsza przyjaciolka stanela na miejscu dla swiadkow. Mialam ochote pomachac do niej, usmiechnac sie, mrugnac - ale oczywiscie moglam tylko na nia patrzec. Broyles rozgrzal sie kilkoma latwymi lobami, a potem nastapily szybkie pilki i smecze. -Czy dziesiatego maja wieczorem przeprowadzila pani sekcje zwlok Sary Cabot? - zapytal. -Tak. -Co moze nam pani powiedziec o jej ranach? Wszystkie oczy obserwowaly Claire, gdy przed udzieleniem odpowiedzi zajrzala do swojego oprawnego w skore notesu. -Odkrylam w jej piersiach dwie rany od kul, blisko siebie. Rana A, usytuowana w lewej gornej czesci piersi, pietnascie centymetrow od lewego obojczyka i szesc centymetrow na lewo od plaszczyzny symetrii ciala, byla rana przelotowa. Zeznanie Claire bylo bardzo wazne dla mnie, lecz ja myslami bylam daleko od sali sadowej. Ujrzalam siebie, stojaca w slabym 48 swietle latarni na Larkin Street. Widzialam, jak Sara wyjmuje z zakietu pistolet i strzela do mnie. Upadlam i przetoczylam sie, przybierajac pozycje na brzuchu."Rzuc bron!". "Pieprz sie, suko". Strzelilam dwukrotnie. Dziewczyna upadla zaledwie kilka metrow ode mnie. Zabilam ja i choc uwolniono mnie od odpowiedzialnosci, sumienie szeptalo mi: jestes winna, winna, winna. Sluchalam zeznania Claire, kiedy opisywala drugi strzal, ktory trafil Sare w mostek. -Nazywamy to K-piec - kontynuowala Claire. - Kula przeszla przez worek osierdziowy, serce i utkwila w czwartym kregu piersiowym, skad wyciagnelam czesciowo pozbawiony oslony, zdeformowany pocisk sredniej wielkosci, koloru miedzi. -Czy to byl pocisk kalibru dziewiec milimetrow? -Tak. -Dziekuje, doktor Washburn. Skonczylem z tym swiadkiem, Wysoki Sadzie. Mickey oparl dlonie na stole i wstal. -Doktor Washburn, czy Sara Cabot umarla natychmiast? -Z cala pewnoscia. W ciagu jednego do dwoch skurczow serca, ktore zostalo przebite przez oba pociski. -Rozumiem. Czy zmarla strzelala z broni przed smiercia? -Tak. U podstawy jej wskazujacego palca bylo zaciemnienie, odpowiadajace odciskowi spustu pistoletu. -Skad pani wie, ze to slad po oddanym strzale? -A skad pan wie, ze panska matka jest panska matka? Na tej samej podstawie - odparla z blyskiem w oczach Claire. - Bo jest pan do niej podobny. - Poczekala chwile, az ucichna smiechy, po czym mowila dalej: - Sfotografowalam to zaciemnienie i przeprowadzilam test na obecnosc obcych cial w skorze. Pobrana probka zostala poddana badaniu laboratoryjnemu i dala pozytywny wynik, potwierdzajac moja hipoteze. -Czy zmarla mogla strzelic do porucznik Boxer po tym, jak zostala trafiona? 49 -Nie wiem, jakim cudem zmarly moze do kogos strzelac,panie Sherman. Mickey kiwnal glowa. -Zwrocila pani uwage na trajektorie pociskow, doktor Washburn? -Owszem. Strzaly padly pod katem czterdziestu siedmiu do czterdziestu dziewieciu stopni. -Mozemy wiec byc absolutnie pewni, ze Sara Cabot strzelila pierwsza do porucznik Boxer, a porucznik odpowiedziala ogniem, lezac na ziemi. -Moim zdaniem tak wlasnie bylo. -Czy dzialanie porucznik Boxer mozna nazwac "nieuzasadnionym uzyciem przemocy", "zabiciem niewinnej osoby" albo "zachowaniem niezgodnym z regulaminem policyjnym"? Broyles zaprotestowal gwaltownie, ale sedzina podtrzymala jego sprzeciw. Mickey podziekowal Claire i zwolnil ja. Wracajac do mnie, usmiechal sie. Poczulam sie nieco odprezona i nawet odpowiedzialam mu usmiechem. Ale to byl dopiero poczatek przesluchania. Napotkawszy wzrok Broylesa, przestraszylam sie. W jego oczach ujrzalam to, co za chwile mialo nastapic. Niemal przebieral nogami z niecierpliwosci, by powolac nastepnego swiadka. Rozdzial 17 -Prosze wymienic swoje nazwisko - powiedzial do niskiej brunetki po trzydziestce. -Berty D'Angelo. Ciemne oczy kobiety za wielkimi okularami w rogowej oprawce powedrowaly ukradkiem ku mnie, po czym wrocily do Broylesa. Spojrzalam na Mickeya Shermana i wzruszylam ramionami. Nigdy przedtem jej nie widzialam. -Jaki ma pani zawod? -Jestem dyplomowana pielegniarka w San Francisco General. -Czy wieczorem i w nocy dziesiatego maja pelnila pani dyzur na oddziale pogotowia? -Tak. -Czy pobrala pani probke krwi Lindsay Boxer, pozwanej w dzisiejszej sprawie? -Tak. -Dlaczego pobrano od niej probke? -Przygotowywalismy ja do operacji wyjecia kul i dalszych zabiegow. Grozila jej smierc. Stracila duzo krwi. -Wiem, wiem - rzekl niecierpliwie Broyles, opedzajac sie machaniem reki od tego komentarza jak od natretnej muchy. - Prosze nam powiedziec o tej probce krwi. 51 -To normalna procedura. Zeby przeprowadzic transfuzje, trzeba znac grupe krwi pacjenta.-Pani D'Angelo, mam przed soba wynik badania krwi porucznik Boxer tego wieczoru. Ma spora objetosc. - Broyles rzucil na pulpit swiadka gruby plik papierow i dzgnal go wskazujacym palcem. - Czy to pani podpis? -Tak. -Chcialbym, zeby pani spojrzala na linijke, ktora jest podkreslona. Swiadek cofnela glowe, jakby zwietrzyla cos zlego. Personel pogotowia czul sie czescia sil bezpieczenstwa i staral sie nas chronic. Teraz tez pielegniarka najwyrazniej probowala uchylac sie od pytan Broylesa. -Prosze mi powiedziec, co to jest? - zapytal Broyles. -To? Ma pan na mysli Z.A.? -Czy ten skrot oznacza "zawartosc alkoholu"? -Tak. -Co oznacza liczba zero-przecinek-zero-szescdziesiat siedem? -Ta liczba oznacza, ze poziom alkoholu wynosil szescdziesiat siedem miligramow na sto centymetrow szesciennych krwi. Broyles usmiechnal sie triumfujaco i znizyl glos. -W tym przypadku wskazuje na poziom alkoholu w organizmie porucznik Boxer, prawda? -Tak. -Pani D'Angelo, czy ten poziom oznacza osobe pijana? -O takiej osobie mowimy, ze jest "pod wplywem", ale... -Tak czy nie? -Tak. -Nie mam wiecej pytan - zakonczyl Broyles. Poczulam sie, jakby mnie ktos uderzyl w glowe ciezkim mlotem. Boze, te przeklete margarity U Susie. Moje serce musialo na chwile przestac pracowac, bo pobladlam i omal nie zemdlalam. 52 Mickey odwrocil sie ku mnie. Na jego twarzy malowalo sie nieme pytanie: "Dlaczego mi nie powiedzialas?".Patrzylam na niego z otwartymi ustami, kompletnie zdruzgotana. Nie moglam zniesc jego niedowierzajacego wzroku, kiedy nie dysponujac niczym procz wlasnej sprawnosci umyslowej, wstawal i podchodzil do swiadka. Rozdzial 18 W sali C miejskiego sadu San Francisco nie bylo lawy przysieglych i znajdowalo sie tam tylko dwanascie rzedow siedzen. Trudno byloby znalezc bardziej kameralne sadowe wnetrze, totez odnioslam wrazenie, ze wszyscy wstrzymali oddech, gdy Mickey zblizal sie do swiadka. Pozdrowil pania D'Angelo, na ktorej twarzy malowala sie ulga, jakby Broyles zwolnil jaod siedzenia na rozzarzonych weglach. -Mam tylko pare pytan - zaczal. - Do przemywania ran uzywa sie alkoholu etylowego, prawda? Czy mozliwe, zeby ten alkohol dostal sie do krwiobiegu? Betty D'Angelo miala mine, jakby miala sie rozplakac. -Do przemywania ran uzywamy betadiny. Nie stosujemy alkoholu. Mickey nie skomentowal tej odpowiedzi, tylko zwrocil sie do sedziny z prosba o przerwe. Rosa Algierri wyrazila zgode. Reporterzy rzucili sie do drzwi, a ja probowalam powiedziec Mickeyowi, jak bardzo mi przykro, ze mu nie powiedzialam o tych nieszczesnych margaritach. -Jestem skonczonym glupcem - odparl bez urazy. - Czytalem wynik badania i nie zwrocilem uwagi na Z.A. -Zupelnie o tym zapomnialam - wymamrotalam ze skrucha. 54 Opowiedzialam Mickeyowi, ze kiedy Jacobi zadzwonil do mnie, nie bylam na sluzbie i siedzialam u Susie. Powiedzialam mu, ile wypilam, i ze jesli nawet bylam nieco wstawiona, kiedy wsiadalam do samochodu, poscig za mercedesem calkowicie mnie otrzezwil.-Czy masz zwyczaj wypijac pare drinkow przy kolacji? - zapytal Mickey. -Tak. Robie to pare razy w tygodniu. -Wiec tak: drinki przy kolacji sa u ciebie normalne, a zero-przecinek-zero-szescdziesiat siedem uznaje sie za dopuszczalna granice. Przekroczenie jej zaburza percepcje. Zostalas postrzelona. Czulas bol. Moglas zginac. Zabilas... i cierpisz z tego powodu. Polowa postrzelonych kompletnie nie pamieta okolicznosci. Zwazywszy na to, przez co przeszlas, zachowalas sie bez zarzutu. Odetchnelam z ulga. -Co bedzie dalej? -Coz, wiemy przynajmniej, co mieli w zanadrzu. Mozliwe, ze powolaja na swiadka Sama Cabota, a jesli bede mial szanse dobrac sie do tego malego skurwiela, nasze bedzie na wierzchu. Sala zapelnila sie powtornie i Mickey zabral sie do pracy. Ekspert od balistyki poswiadczyl, ze pociski wyjete z mojego ciala zostaly wystrzelone z pistoletu Sary Cabot, procz tego mielismy nagrana w szpitalu tasme wideo z zeznaniem Jaco-biego, ktory byl swiadkiem strzelaniny. Choc bardzo cierpial, dokladnie opisal wydarzenia owej nocy dziesiatego maja. Zaczal od wypadku smochodowego. -Telefonowalem po ambulans, kiedy uslyszalem strzaly. Odwrocilem sie i zobaczylem, ze porucznik Boxer pada na ziemie. Sara Cabot strzelila dwa razy, kiedy Boxer nie miala pistoletu w rece. Potem chlopiec strzelil do mnie z rewolwe ru. - Ostroznie dotknal reka obandazowanego torsu. - To ostatnia rzecz, jaka pamietam przed utrata przytomnosci. Zeznanie Jacobiego bylo korzystne, ale nie przewazylo mar-garity. 55 Mogla mi pomoc tylko jedna osoba. Ja. Mdlilo mnie i rwaly mnie rany. Nie mialam pojecia, czy zdolam sie uratowac, czy jedynie pogorsze sytuacje.Moj adwokat spojrzal na mnie cieplymi brazowymi oczami. Spokojnie, Lindsay. Wywolano moje nazwisko. Kiedy wstalam, Mickey zaprosil mnie na miejsce swiadka. Rozdzial 19 W ciagu lat mojej pracy bywalam wielokrotnie swiadkiem, ale pierwszy raz w zyciu musialam bronic samej siebie. Po latach stawania w obronie obywateli sama stalam sie celem ich ataku. Gotowalam sie z wscieklosci, lecz nie moglam pozwolic, by sie zorientowano, co czuje. Wstalam, zlozylam przysiege nad wytartym egzemplarzem Biblii i powierzylam moj los adwokatowi. Mickey od razu przeszedl do sedna. -Lindsay, czy wieczorem dziesiatego maja bylas pijana? -Panie Sherman, prosze nie zwracac sie do swiadka po imieniu - wtracila sie sedzina. -Dobrze. Pani porucznik, czy byla pani tamtej nocy pijana? -Nie. -Dobrze. Cofnijmy sie w czasie. Czy byla pani wtedy na sluzbie? -Nie. Moj dyzur skonczyl sie o piatej po poludniu. Mickey wypytal mnie szczegolowo o wydarzenia tamtego wieczoru, a ja odpowiedzialam na wszystkie pytania. Przyznalam sie, ile drinkow wypilam U Susie, i powiedzialam o telefonie od Jacobiego. Oswiadczylam, iz nie klamalam, mowiac Jacobiemu, ze jestem w wystarczajaco dobrej formie, by z nim pojechac. 57 Kiedy Mickey zapytal, dlaczego odpowiedzialam na wezwanie, skoro bylam po sluzbie, wyjasnilam:-Jestem policjantka przez dwadziescia cztery godziny na dobe. Jesli partner mnie potrzebuje, sluze mu pomoca. -Gdy zauwazyliscie ten podejrzany samochod, co bylo potem? - zapytal Mickey. -Ruszyl z duza szybkoscia, a my pojechalismy za nim. Osiem minut pozniej kierowca stracil nad nim panowanie i rozbil go. -Czy byl jakikolwiek powod, zeby obawiac sie Sary i Sama Cabotow, kiedy stwierdziliscie, ze potrzebuja medycznej pomocy po wypadku? -Nie. Byli dziecmi. Podejrzewalam, ze ukradli samochod albo popelnili jakies inne wykroczenie. Mamy z tym do czynienia codziennie. -Co zrobiliscie potem? -Inspektor Jacobi i ja schowalismy bron i przyszlismy im z pomoca. -Kiedy znow wyjela pani pistolet? -Dopiero po tym, jak oboje zostalismy postrzeleni i po nakazaniu podejrzanym, zeby rzucili bron. -Dziekuje, pani porucznik. Nie mam wiecej pytan. Powtorzylam w mysli swoje zeznanie i uznalam je za zadowalajace. Rzuciwszy okiem na sale, zobaczylam, ze Joe sie usmiechnal i kiwnal aprobujaco glowa. Mickey odwrocil sie tylem do mnie. -Swiadek do panskiej dyspozycji - powiedzial do Broylesa. Rozdzial 20 Adwokat' Cabota siedzial w milczeniu, patrzac na mnie. Trwalo to tak dlugo, ze mialam ochote krzyczec. Byl to stary chwyt prokuratorski, a on go opanowal do perfekcji. W ciasnej sali zaczal sie podnosic gwar, na co sedzina zareagowala uderzeniem mlotka, zmuszajac Broylesa do dzialania. Patrzylam mu prosto w oczy, kiedy do mnie podchodzil. -Prosze nam powiedziec, pani porucznik, jak zgodnie z regulaminem powinien postepowac policjant w trakcie zatrzymywania przestepcy? -Zblizyc sie z wyciagnieta bronia, kazac wyjsc podejrzanym z samochodu, rozbroic ich, nalozyc kajdanki i opanowac sytuacje. -Czy tak wlasnie postapiliscie, pani porucznik? -Podeszlismy z wyciagnieta bronia, ale pasazerowie samochodu nie mogli wyjsc o wlasnych silach. Schowalismy bron, zeby im pomoc. -To bylo naruszenie regulaminu, prawda? -Naszym obowiazkiem bylo przyjsc im z pomoca. -Chcieliscie byc mili wobec tych dzieci, tak? Musi pani jednak przyznac, ze naruszyliscie przepisy, prawda? -Popelnilam blad! - wybuchnelam. - Ale te dzieciaki krwawily i wymiotowaly. Samochod mogl sie w kazdej chwili zapalic... 59 -Wysoki Sadzie...-Prosze ograniczyc sie do odpowiedzi na pytania, porucznik Boxer. Oparlam sie mocno na krzesle. Widzialam wielokrotnie Broylesa na sali sadowej i przypomniala mi sie jego umiejetnosc wynajdywania slabych punktow u przeciwnika. Wlasnie znalazl taki u mnie. Do tej pory wyrzucalam sobie, ze nie skulam tych malolatow. Jacobi, majacy za soba ponad dwadziescia lat w sluzbie, tez zostal wyrolowany. Ale, na Boga, robi sie tylko to, na co pozwalaja okolicznosci. -Spojrzmy na to z innej strony - powiedzial Broyles. - Czy pani zawsze stara sie postepowac zgodnie z przepisami? -Tak. -W takim razie co mowia przepisy o wypelnianiu obowiazkow w stanie nietrzezwym? -Sprzeciw! - krzyknal Mickey, zrywajac sie na nogi. - Swiadek zeznala, ze pila alkohol, ale nie ma dowodu, ze byla nietrzezwa. Broyles usmiechnal sie z wyzszoscia i odwrocil tylem do mnie. -Nie mam wiecej pytan, Wysoki Sadzie. Czulam, ze mam pod pachami ogromne mokre plamy. Zeszlam z podwyzszenia dla swiadka, zapominajac o rannej nodze, dopoki ostry bol nie przywrocil mi poczucia rzeczywistosci. Pokustykalam do mojego krzesla, czujac sie jeszcze gorzej niz przedtem. Spojrzalam na Mickeya, ktory sie usmiechnal do mnie, chcac mi dodac odwagi, wiedzialam jednak, ze ten usmiech jest sztuczny. Jego zmarszczone czolo swiadczylo o zmartwieniu. Rozdzial 21 Zaskoczyl mnie sposob, w jaki Mason Broyles manewrowal wydarzeniami dziesiatego maja, by obciazyc mnie cala wina. Byl dobry w swoim zawodzie i musialam uzyc calej sily woli, by siedziec spokojnie i zachowac obojetny wyraz twarzy, kiedy wyglaszal swoja przemowe. -Wysoki Sadzie - zaczal - Sara Cabot nie zyje, zostala zastrzelona przez Lindsay Boxer. Trzynastoletni Sam Cabot bedzie do konca zycia przykuty do wozka inwalidzkiego. Pozwana przyznala, ze nie zastosowala sie do procedury policyjnej. Zgadzam sie, ze moi klienci popelnili pewne bledy, ale od mlodocianych nie mozna oczekiwac, zeby potrafili wlasciwie ocenic sytuacje. Natomiast funkcjonariusze policji po to sa szkoleni, by dac sobie rade w kazdych okolicznosciach. W omawianym tutaj przypadku pozwana nie opanowala sytuacji, poniewaz byla pijana. Krotko mowiac, gdyby Lindsay Boxer dokladnie wypelniala swoje obowiazki, ta tragedia nie moglaby sie wydarzyc i nie byloby nas dzis na tej sali. Przemowienie Broylesa oburzylo mnie, ale musialam przyznac, ze bylo przekonujace. Gdybym siedziala na widowni, zamiast na lawie oskarzonych, uznalabym jego racje. Kiedy Mickey wstal, by wyglosic swoj wywod, tetno krwi w moich uszach stalo sie tak glosne, jakbym miala w glowie kapele rockowa. 61 -Wysoki Sadzie, to nie porucznik Boxer wlozyla naladowane pistolety do rak Sary i Sama Cabotow - zaczal Mi- ckey. - Wzieli je sami. Niesprowokowani zaczeli strzelac do nieuzbrojonych funkcjonariuszy policji, a moja klientka od powiedziala ogniem dopiero w samoobronie. Jej jedyna wina jest to, iz byla wyrozumiala wobec obywateli, ktorzy okazali sie bezwzgledni wobec niej. Najsprawiedliwszym werdyktem, Wysoki Sadzie, byloby oddalenie powodztwa i umozliwienie tej wspanialej policjantce powrotu do pelnienia swoich obowiaz kow bez obciazania jej wina i plamienia karty jej wybitnych osiagniec jako stroza porzadku publicznego. Mickey skonczyl swoja przemowe predzej, niz sie spodziewalam. Po jego ostatnich slowach nastala cisza. Znow ogarnal mnie lek. Kiedy usiadl kolo mnie, na sali daly sie slyszec rozne mysie odglosy: szelest papierow, stukanie klawiszy laptopow, skrzypienie krzesel widzow. Ujelam pod stolem reke Mickeya, modlac sie: "Dobry Boze, spraw, zeby sedzina oddalila powodztwo". Rosa Algierii poprawila okulary na nosie, lecz jej twarz pozostala nieodgadniona. W koncu znuzonym glosem wydala zwiezly wyrok. -Wierze, iz pozwana zrobila wszystko, co mogla, zeby opanowac sytuacje, ale watpliwosci budzi we mnie fakt, ze byla pod wplywem alkoholu. Zginal czlowiek. Sara Cabot nie zyje. Istnieje wystarczajaco duzo powodow, by powierzyc sprawe lawie przysieglych. Rozdzial 22 Zaszokowana, uslyszalam orzeczenie, iz rozprawa odbedzie sie w ciagu paru tygodni. Wszyscy wstali, kiedy sedzina opuszczala sale, a potem otoczyl mnie tlum ludzi. Byly wsrod nich niebieskie mundury, ale niektorzy moi koledzy unikali mojego wzroku. Podstawiono mi pod nos wachlarz mikrofonow. Caly czas trzymalam Mickeya za reke. Nalezalo nam sie oddalenie pozwu. Powinnismy byli je uzyskac. Mickey pomogl mi wstac. Szlam za nim, kiedy przebijal sie przez tlum, na plecach czulam reke Joego. We czworo, razem z Yuki Castellano, wyszlismy z sali i ruszylismy w strone schodow. Zatrzymalismy sie na dole, u wylotu klatki. -Wychodzac z sadu, trzymaj podniesiona glowe - polecil mi Mickey. - Kiedy zaczna krzyczec: "Dlaczego zabilas te dziewczyne?", nie odpowiadaj, tylko idz powoli do samochodu. Nie usmiechaj sie i nie patrz z wyzszoscia, ale nie pozwol sie ukrzyzowac mediom. Nie zrobilas niczego zlego. Wroc do domu i nie odpowiadaj na telefony. Pozniej do ciebie przyjade. Tymczasem deszcz przestal padac. Wyszlismy z gmachu poznym pochmurnym popoludniem, na zewnatrz czekal na nas 63 tlum. Nie powinnam sie dziwic, setki ludzi chcialy zobaczyc policjantka, ktora zastrzelila nastolatke.Mickey i Yuki odlaczyli sie od nas, zeby udzielic informacji prasie. Bylam pewna, iz Mickey mysli w tej chwili nie o mnie, lecz o obronie Depertamentu Policji i wladz miasta. Szlismy z Joem wsrod rozwrzeszczanej cizby napierajacych na nas ludzi ku czekajacemu przy bocznej ulicy samochodowi. Tlum skandowal: "Morderczyni dzieci, morderczyni dzieci...". Mialam wrazenie, ze ludzie chca mnie ukamienowac pytaniami. Co sobie myslalas, porucznik Boxer? Co sie czuje, kiedy zabija sie dzieci? W tlumie rozpoznalam twarze reporterow telewizyjnych: Carlosa Vegi, Sandry Dunne, Kate Morley... Udzielalam im wywiadow, bedac swiadkiem w innych procesach. Staralam sie unikac ich wzroku i nie patrzec w obiektywy kamer ani na transparenty z napisami: UKROCIC BRUTALNOSC POLICJI! Maszerowalam do samochodu, noga w noge z Joem, patrzac prosto przed siebie. Gdy tylko zatrzasnely sie za nami drzwi czarnego sedana, kierowca wlaczyl wsteczny bieg, wjechal tylem w Polk Street, po czym zawrocil i ruszyl w strone Potrero Hill. -Broyles mnie po prostu zamordowal... - poskarzylam sie Joemu. -Sedzina poznala sie na tobie, wie, jakim jestes czlowiekiem. Bylo jej przykro, ze musiala tak postapic. -Nie pracuje sama, Joe. Wszyscy koledzy patrza na mnie. Policjanci, ktorymi dowodze, spodziewaja sie po mnie wzorowego postepowania. Czy po tej rozprawie beda mieli dla mnie szacunek? -Lindsay, wszyscy uczciwi ludzie w tym miescie trzymaja za ciebie kciuki. Jestes szlachetnym czlowiekiem i doskonala policjantka. Jego slowa sprawily, ze sie zupelnie rozkleilam - choc wczesniej nie zdolaly tego dokonac zlosliwe przytyki Masona 64 Broylesa. Polozylam glowe na eleganckiej niebieskiej koszuli Joego i kiedy mnie tulil i pocieszal, pozwolilam plynac dlugo powstrzymywanym lzom.-Juz dobrze - wymamrotalam po chwili. Joe podal mi chusteczke, zebym mogla wytrzec twarz. - To katar sienny. Wysokie stezenie pylkow zawsze powoduje, ze placze. Rozesmial sie i przytulil mnie mocno do siebie. Samochod jechal pod gore. Kiedy przekroczylismy Dwudziesta Ulice, zobaczylismy rzedy pastelowych wiktorianskich domkow, stojacych w regularnych odstepach. -Najchetniej zrezygnowalabym z pracy - oswiadczylam. - Ale to by znaczylo, ze czuje sie winna. -Te "dzieci" to mordercy, Lindsay. Zadna lawa przysieglych nie stanie po ich stronie. To po prostu niemozliwe. -Mozesz mi to obiecac? Joe znow mnie przytulil, lecz nie odpowiedzial. Wiedzialam, ze wierzy mi bez zastrzezen, ale nie chcial zlozyc obietnicy, ktorej byc moze nie mogl dotrzymac. -Musisz zaraz wracac? - spytalam w koncu. -Bardzo chcialbym zostac, ale niestety nie moge. Praca Molinariego rzadko mu pozwalala na wymykanie sie do mnie. -Kiedys bede robil tylko to, na co bede mial ochote - powiedzial czule. -Ja tez. Czy kiedykolwiek tak bedzie? Moze to tylko naiwne marzenia? Polozylam mu glowe na ramieniu. Trzymalismy sie za rece i przezywalismy w ciszy ostatnie chwile, ktore musialy nam wystarczyc na dlugie tygodnie. Przed moim domem pocalowalismy sie, mruczac slowa pozegnania. Dopiero w ciszy swojego mieszkania uswiadomilam sobie, jak bardzo jestem wyczerpana psychicznie. Wszystko mnie bolalo od zachowywania chwackiej postawy. Najgorsze bylo to, ze nie mialam widokow na odprezenie. Pzesluchanie - zamiast ocalic moja reputacje i pozwolic mi odzyskac wiare 65 w siebie - okazalo sie jedynie proba kostiumowa przed wlasciwa rozprawa.Czulam sie jak zmeczony plywak, ktory znajduje sie bardzo daleko do brzegu. Polozylam sie z Martha do wielkiego miekkiego lozka, owinelam kocami po szyje i poczekalam, az nadejdzie sen, ktory wkrotce ogarnal mnie jak gesta mgla, przeslaniajac wszelkie zmartwienia. Rozdzial 23 Promien rannego slonca przedarl sie przez chmury w momencie, gdy wrzucilam do explorera ostatnia walizka, zapielam pasy i wyjechalam tylem z podjazdu. Cieszylam sie, ze wyjezdzam z miasta; to samo musiala czuc Martha, ktora z glowa wystawiona przez okno entuzjastycznie machala ogonem, wywolujac calkiem niezly powiew. Jazda w szczycie porannego ruchu odbywala sie - jak kazdego powszedniego dnia - skokami, wiec wykorzystalam jedna z przerw, by odbyc ostatnia krotka rozmowe z szefem. -Na twoim miejscu spieprzalbym stad jak najpredzej - powiedzial Tracchio. - Jestes zawieszona w obowiazkach sluzbowych, wiec uznaj to za wakacje i odpocznij. Zrozumialam, co chcial mi zakomunikowac miedzy wierszami. Do czasu rozstrzygniecia procesu stanowilam klopot dla wydzialu. Wiec mam sie zmyc? Tak jest, szefie. Nie ma problemu, szefie. W glowie klebily mi sie goraczkowe spekulacje dotyczace wstepnego przesluchania, polaczone z obawa o wynik czekajacego mnie procesu. Potem pomyslalam, ze chyba w tej 67 sytuacji powinnam skorzystac z propozycji Cat i zamieszkac w jej domu.Dwadziescia minut pozniej jechalam na poludnie szosa numer jeden, wijaca sie wsrod ogromnych, stumetrowych glazow. Z prawej strony o skalisty brzeg rozbijaly sie fale Pacyfiku, z lewej wyrastaly wysokie zielone wzgorza. -Hej, Boo - odezwalam sie do suki, uzywajac jej pieszczotliwego drugiego imienia. - Jedziemy na wakacje. Potrafisz powiedziec: wa-ka-cje? Martha odwrocila swoj slodki pysk i obdarzyla mnie dlugim, kochajacym spojrzeniem, po czym znowu wsadzila nos w strumien powietrza, powracajac do obserwowania nadbrzeznej trasy. Obiecalam jej program, ktory z entuzjazmem zaakceptowala, wiec musialam go zrealizowac. Wzielam ze soba pare rzeczy majacych mi w tym pomoc: pol tuzina ksiazek, moje zwariowane komedie na wideo i stara gitare Seagull, ktora mialam od dwudziestu lat i na ktorej od czasu do czasu grywalam. Kiedy wschodzace slonce rozjasnilo droge, moj nastroj sie poprawil. Dzien zapowiadal sie wspaniale i caly byl do mojej dyspozycji. Wlaczywszy radio, wyszukalam stacje nadajaca stare kawalki rock and rolla. Dyskdzokej jakby czytal w moich myslach. Puszczal hity lat siedemdziesiatych i osiemdziesiatych, przenoszac mnie w przeszlosc, do wspomnien z dziecinstwa, z czasow college'u i setek nocy spedzonych z moim damskim zespolem muzycznym w barach i kawiarniach. Znowu byl czerwiec i znowu konczylam szkole - moze na zawsze. Podkrecilam glosnosc. Muzyka mnie porwala. Zaczelam wtorowac radiu, najpierw tylko nucac knajpiane utwory rockowe z Los Angeles i inne przeboje tamtych lat. Potem juz pelnym glosem zaspiewalam Hotel California i You Make Loving Fun, a kiedy Springsteen wyrykiwal przez glosniki swoje Bom to Run, grzmocilam do 68 taktu rekami po kierownicy, przeniknieta duchem tej piosenki po konce wlosow. Moja euforia udzielila sie Marcie, ktora zaczela skowyczec, gdy Jackson Brown spiewal Running on Empty.Ta ostatnia piosenka przypomniala mi o czyms. Konczyla sie benzyna. Lampka paliwa migala ostrzegawczo, sygnalizujac, ze jade na rezerwie. Rozdzial 24 Najblizsza stacja benzynowa znajdowala sie juz w Half Moon Bay. Byla to mala, niezalezna stacja, ktora jakims cudem uniknela wchloniecia przez kartele naftowe - sielskie miejsce ze zbiornikami pod wiata z galwanizowanej stali i recznie wymalowanym nad drzwiami biura szyldem CZLOWIEK NA KSIEZYCU. Kiedy wysiadlam i probowalam pozbyc sie kurczu w przestrzelonej nodze, podszedl do mnie facet w wieku dwudziestu paru lat, wycierajac po drodze rece kawalkiem szmaty. Powiedzialam mu, jakiej benzyny ma mi nalac, po czym poszlam do automatu z napojami przed biurem. Rozejrzawszy sie po placu, zauwazylam na nim mnostwo chwastow, kolyszace sie sterty zuzytych opon i kilka samochodowych wrakow. Gdy podnosilam do ust puszke z zimna dietetyczna cola, w glebi garazu zobaczylam samochod, na widok ktorego mocniej zabilo mi serce. Byl to brazowy pontiac bonneville z 1981 roku, dokladnie taki sam, jaki mial moj wuj Dougie, kiedy jeszcze chodzilam do sredniej szkoly. Podeszlam do niego i zajrzalam do kabiny, a potem pod otwarta maske. Akumulator byl pokryty zaschnietym elektrolitem, myszy poprzegryzaly kable, ale reszta mechanizmow wygladala dobrze. 70 Przyszedl mi do glowy pewien pomysl. Podajac pracownikowi stacji karte kredytowa, wskazalam kciukiem samochod i spytalam:-Czy ten stary bonneville jest na sprzedaz? -Prawda, ze piekny? - Chlopak usmiechnal sie do mnie spod daszka baseballowki, po czym polozyl moja karte na podkladce, oparl ja na udzie, przesunal nad nia czytnikiem i dal mi do podpisania paragon. -Moj wuj kupil sobie taki w roku, w ktorym go wyprodukowano. -Naprawde? Teraz to juz rzadkosc. -Na chodzie? -Bedzie. Pracuje nad nim. Karoseria jest w niezlym stanie. Trzeba mu tylko zamontowac nowy rozrusznik, alternator i troche innych rzeczy. -Chcialabym sama go wyremontowac. Znam sie na tym. Zainwestuje w niego. Pracownik stacji znow sie usmiechnal i poprosil, zebym mu zaproponowala cene, wiec podnioslam w gore cztery palce. -Za malo - odparl. - Ten woz dla niektorych wart jest najwyzej piec centow, a dla innych tysiac dolarow. Podnioslam wyprostowana dlon, machajac piecioma palcami. -Piecset to moja ostatnia cena za tego kota w worku. Chlopak przez dluzsza chwile myslal, a we mnie tymczasem narastalo pragnienie, zeby miec ten samochod. Kiedy chcialam juz podniesc oferte, powiedzial: -W porzadku, ale wezmie go pani tak, jakjest. Bez gwarancji. -Jest do niego podrecznik? -W schowku. Dodam klucz do kol i kilka srubokretow. -Umowa stoi. Przybilismy dlonie, potem piesci, na koniec podalismy sobie rece. -Nazywam sie Keith Howard. -A ja Lindsay Boxer. -Dokad mam ci podrzucic ten zlom, Lindsay? 71 Tym razem ja sie usmiechnelam. Caveat emptor - "Niech kupujacy ma sie na bacznosci" - ale trudno. Podalam Keithowi adres mojej siostry i powiedzialam, jak sie tam dostac.-Wjedziesz na wzgorze, skrecisz w Miramontes i doje dziesz do Sea View. Niebieski dom po prawej stronie, drugi od konca drogi. Keith skinal glowa. -Przyholuje go pojutrze w ciagu dnia, jesli ci to pasuje. -W porzadku. - Wgramolilam sie z powrotem do ex-plorera. Keith przechylil glowe i usmiechnal sie zalotnie. -Czy my sie skads znamy, Lindsay? -Nie - odparlam, smiejac sie. - Ale wszystko przed nami. Facet ze stacji benzynowej chcial mnie poderwac! Mialam tyle lat, ze moglam byc jego... starsza siostra. Usmiechnal sie do mnie znowu. -Powodzenia, Lindsay. Gdybys potrzebowala wyciagarki do silnika albo czegokolwiek, jestem do dyspozycji o kazdej porze. -Zadzwonie - obiecalam, choc wcale nie mialam takiego zamiaru. Mimo to, zatrabiwszy na pozegnanie, nadal sie usmiechalam. Rozdzial 25 Aleja Sea View stanowila polaczenie lancucha slepych zaulkow, prowadzacych w strone morza, oddzielonych od polkolistego brzegu zatoki pasem wydmowej trawy o szerokosci pol kilometra. Kiedy otworzylam drzwi samochodu, owial mnie podmuch orzezwiajacej morskiej bryzy. Przez dobra minute stalam, patrzac na uroczy dom Cat z facjatkami, werandami i rosnacymi wzdluz frontowego plotu slonecznikami. Potem wyjelam klucze z wneki nad nadprozem i otworzylam drzwi do krolestwa mojej siostry. W srodku bylo pelno wygodnych wyscielanych mebli i polek z ksiazkami, a ze wszystkich pokoi rozposcieral sie wspanialy widok na zatoke. Czulam, ze wreszcie splywa na mnie odprezenie, i znow przyszla mi do glowy mysl o wycofaniu sie ze sluzby. Moglabym zamieszkac w podobnym miejscu. Moglabym sie budzic codziennie, myslac o zyciu, nie o smierci. Czy potrafilabym tak zyc? Otworzywszy przesuwane drzwi, prowadzace na tylny taras, zobaczylam w ogrodzie miniaturowy domek. Byl pomalowany niebieska matowa farba, podobnie jak dom, i otaczal go plotek z bialych sztachetek. Zeszlam po tylnych schodkach w slad za Martha, ktora pobiegla przodem z nosem przy ziemi. Spodziewalam sie, ze niebawem poznam Penelope. 73 Rozdzial 26Penelope okazala sie wlochata czarna wietnamska swinia o pekatym brzuchu. Przydreptala do mnie, sapiac i pochrzakujac, wiec przechylilam sie przez plot i poczochralam ja po glowie. -Czesc, slicznotko - powiedzialam na powitanie. "Czesc, Lindsay" - zachrumkala. Na jej domku wisiala przypieta kartka, wiec weszlam do zagrody, zeby ja przeczytac. Byl to "Regulamin Chatki Swinki" w formie listu Penelope do mnie. Droga Lindsay, przeczytaj to uwaznie. 1) Potrzebuje miski zarcia dla swinek dwa razy dziennie i miski swiezej wody. 2) Lubie takze pomidory winogronowe, krakersy z maslem orzechowym i brzoskwinie. 3) Przychodz do mnie codziennie i rozmawiaj ze mna. Uwielbiam zagadki i melodie piosenki SpongeBob SauarePants. 4) Gdybym zachorowala, moim weterynarzem jest dr Monghil, ktory mieszka w miescie, a moimi opiekunkami sa Carolee i Allison Brown. Allison nalezy do moich najlepszych przyjaciolek. Ich numer telefonu jest przy aparacie w kuchni. 74 5) Nie musisz zabierac mnie ze soba do domu. Chyba nie powinnam tam wchodzic.6) Jesli podrapiesz mnie pod broda, mozesz miec trzy zyczenia. Masz prawo zazadac absolutnie wszystkiego. Regulamin byl podpisany trzema duzymi iksami i odciskiem spiczastej raciczki. Regulamin Chatki Swinki, kto by pomyslal! Cat, ty zartownisiu! Nakarmiwszy Penelope, przebralam sie w swieze dzinsy i lawendowa bluze sportowa, po czym w towarzystwie Marthy usiadlam z gitara na frontowej werandzie. Slony zapach oceanu, przemieszany z zapachem roz, sprawil, iz po kilku akordach wrocilam myslami do mojej pierwszej wizyty w Half Moon Bay. Bylo to o tej samej porze roku. Powietrze pachnialo tak jak teraz plaza i rozami, a ja zajmowalam sie moim pierwszym sledztwem dotyczacym zabojstwa. Ofiara byl mlody czlowiek, ktory zostal zamordowany w pokoju obskurnego hoteliku w dzielnicy Tenderloin. Mial na sobie tylko T-shirt i jedna biala skarpetke bez piety. Byl rudy, mial uczesane wlosy i gardlo przeciete od ucha do ucha - jego glowa byla niemal oddzielona od tulowia. Kiedy przekrecilismy go na brzuch, zobaczylam na jego posladkach czerwone pregi, jakby go wychlostano. Nazwalismy go Johnem Doe i nadalismy mu numer 24. Wierzylam wowczas, ze znajde jego morderce. T-shirt pochodzil z Distillery, turystycznej restauracji w niedalekim Moss Beach, polozonym na polnoc od Half Moon Bay. To byl nasz jedyny trop - i choc przeczesalam cale to miasteczko oraz sasiednie osiedla, nie trafilam na zaden inny slad. Teraz, po dziesieciu latach, zagadka smierci Johna Doe numer 24 nadal pozostawala niewyjasniona. Nie zostal pomszczony przez system sprawiedliwosci, nikt sie o niego nie upomnial, ale dla mnie to pierwsze sledztwo nie bylo po prostu jedna z wielu niewyjasnionych spraw. Bylo jak stara rana, ktora boli, kiedy pada deszcz. 75 Rozdzial 27Kiedy zamierzalam pojechac do miasta na kolacje, na trawniku przed domem wyladowal egzemplarz wieczornej gazety. Podnioslszy ja, przeczytalam tytul artykulu na pierwszej stronie: POLICJA ZWOLNILA GLOWNEGO PODEJRZANEGO O ZABOJSTWA DOKONANE W CRESCENT HEIGHTS. To mnie zainteresowalo. Przeczytalam artykul do konca. Kiedy 5 maja znaleziono Jake'a i Alice Daltry zamordowanych w ich domu w Crescent Heights, komendant policji Peter Stark oglosil, ze schwytano sprawce, ktory przyznal sie do zbrodni. Swiadkowie zeznali, iz Antonio Ruiz, lat 34, konserwator urzadzen w California Electric and Gas, nie mogl byc owego dnia w domu Daltrych, gdyz pracowal na swojej zmianie i przez caly czas byl na widoku swoich wspolpracownikow. Panstwu Daltry poderznieto gardla. Policja nie ujawnila, czy przed smiercia byli torturowani. Z dalszej czesci artykulu wynikalo, iz Ruiz, ktory wykonywal jakies prace naprawcze u Daltrych, oswiadczyl, ze przyznanie sie do zabojstwa zostalo na nim wymuszone. W artykule jeszcze 76 raz zacytowano Starka, ktory poinformowal, ze "policja bada inne watki".Poczulam znajomy niepokoj we wnetrznosciach. "Policja bada inne watki" bylo okresleniem oznaczajacym zaprzestanie poszukiwan, a moja policyjna natura chciala koniecznie wiedziec jak, dlaczego i kto. Wiedzialam tylko gdzie. Crescent Heights bylo jednym z osiedli przy szosie nr 1. Lezalo na peryferiach Half Moon Bay, zaledwie dziewiec kilometrow od miejsca, w ktorym sie znajdowalam. Rozdzial 28 Mam piec minut, zeby wejsc i wyjsc - powiedzial sobie Obserwator. - Ani minuty wiecej. Wysiadajac z szarej furgonetki zaparkowanej przy Ocean Colony Road, zanotowal dokladny czas. Tego ranka byl w przebraniu kontrolera licznikow: mial na sobie ciemnobrazowy kombinezon z bialo-czerwona naszywka nad prawa kieszenia na piersiach. Nasunal nizej na czolo daszek czapki i pomacal sie po kieszeniach, sprawdzajac, czy skladany noz i aparat fotograficzny sana swoich miejscach. Wyjal ze schowka samochodu podkladke do wypisywania rachunkow i tubke kitu i wsadzil je sobie pod pache. W miare marszu waska sciezka wzdluz domu 0'Malleya, jego oddech stawal sie coraz szybszy. Przy jednym z piwnicznych okienek zatrzymal sie, naciagnal lateksowe rekawiczki, a potem, poslugujac sie nozem do szkla i przyssawka, wykroil w szybie kwadratowy otwor o boku majacym okolo czterdziestu centymetrow. Na moment znieruchomial, przeczekujac warczenie psa sasiadow, po czym wsliznal sie nogami naprzod do piwnicy. Byl wewnatrz. Jakie to latwe. Piwniczne schody prowadzily do niezamknietych drzwi kuchni, pelnej luksusowych sprzetow gospodarstwa domowego 78 i rozmaitych gadzetow. Zauwazyl przylepiony do telefonu numer kodu alarmowego. Zanotowal go sobie w pamieci.Dzieki, doktorku. Jestes kretynem. Wyjal z kieszeni swoj miniaturowy szpiegowski aparat fotograficzny, nastawil go na trojklatkowe sekwencje i wykonal panorame calego pomieszczenia. Zzzzt-zzzt-zzzt. Zzzzt-zzzt-zzzt. Wspiawszy sie po schodach na gore, zobaczyl, ze drzwi do sypialni sa szeroko otwarte. Stal przez moment na progu, chlonac wszystkie atrybuty dziewczecosci tego pokoju: lozko z baldachimem, pogniecione kremoworozowe przescieradla, plakaty religijne i dotyczace ochrony przyrody. Caitlin... jestes slodka. Skierowal obiektyw aparatu na toaletke, zzzt-zzzt-zzzt, fotografujac kredki do warg, flakoniki perfum i otwarte pudelko podpasek. Wciagnal nosem dziewczecy zapach, przejechal kciukiem po szczotce do wlosow i schowal do kieszeni zebrane z niej pasemko dlugich rudozlotych wlosow. Opusciwszy pokoj, wszedl do przyleglej meskiej sypialni, przesiaknietej zapachem potpourri. W nogach lozka stal wielki plazmowy telewizor. Obserwator otworzyl szufladke nocnej szafki. Pogrzebawszy w niej, znalazl pol tuzina plikow fotografii owinietych gumkami. Zdjal gumke z jednego z nich i rozlozyl fotografie jak talie kart. Potem zlozyl je z powrotem i schowawszy wszystkie pliki z powrotem do szuflady, sfotografowal caly pokoj. W pewnej chwili zauwazyl w drzwiach szafy malenkie szklane oczko, nie wieksze niz guzik koszuli. Ogarnal go strach. Czyzby zostal nagrany na wideo? Otworzywszy drzwi szafy, zobaczyl na jej tylnej sciance magnetowid, ustawiony na malej poleczce. Ale przycisk nagrywania byl wylaczony. Odetchnal z ulga. Wiedzial, ze dobrze wykonal swoje zadanie. Przed zejsciem do piwnicy zrobil panoramiczne zdjecia 79 wszystkich pokoi na pietrze, ze wszystkimi zakamarkami. Wszystko razem zajelo mu nieco ponad cztery minuty.Wyszedlszy przez okienko, wycisnal z tubki waleczek kitu dookola calej ramy i umiescil kawalek szyby na dawnym miejscu. Kiedy bedzie gotow, wejdzie ta sama droga- ale tym razem tylko po to, zeby torturowac, a potem zabic. Rozdzial 29 Ledwie uchylilam frontowe drzwi, Martha wyskoczyla na dwor, wyciagajac mnie na drugim koncu smyczy w oslepiajacy blask slonca. Do plazy bylo blisko. Kiedy szlysmy w te strone, nagle skads pojawil sie czarny pies, ktory rzucil sie na Marthe. Suka wyrwala mi sie z reki i uciekla. Zaczelam krzyczec, ale przestalam, kiedy poczulam potezne uderzenie z tylu. Upadlam, przygnieciona czyms i kims. Psiakrew! Wygrzebawszy sie spod splatanej kupy metalu i czyjegos ciala, podnioslam sie, gotowa oddac uderzenie. Niech to szlag! Jakis idiota wladowal sie we mnie rowerem i teraz gramolil sie na nogi. Mial nieco ponad dwadziescia lat, rzednace wlosy i okulary w rozowych oprawkach, zwisajace z jednego ucha. -So-ophieee! - zawolal. - Sophie, NIE RUSZ! Oba psy byly juz na krawedzi wody. Czarny pies posluchal rozkazu. Zatrzymal sie i odwrocil leb w strone swojego pana, ktory nasadzil okulary na nos i spojrzal na mnie zmartwiony. -Tak mi p-p-przykro. Nic sie pani nie stalo? - spytal, probujac opanowac jakanie. -Za chwile ci odpowiem - burknelam, gotujac sie ze 81 zlosci. Pokustykalam ulica ku Marcie, ktora stulila uszy i czlapala ku mnie z przegrana mina.Obmacalam ja, sprawdzajac, czy nie ma ran, nie zwracajac uwagi na usprawiedliwianie sie rowerzysty, ktory poinformowal mnie, ze Sophie jest szczeniakiem i jeszcze nigdy nie zrobila nikomu krzywdy. -W-w-wezme samochod i zawioze p-p-pania do szpitala. -Do szpitala? Nie trzeba, nic mi nie jest. - Suka tez byla cala, mimo to nadal bylam rozzloszczona. Mialam ochote rozerwac faceta na strzepy, lecz coz, takie wypadki sie zdarzaja. -Jak z pani noga? -Nie martw sie o moja noge. -Jest pani pewna? Wzial Sophie na smycz i przedstawil sie. -Bob Hinton. - Wreczyl mi wizytowke. - Prosze ja zachowac, na wypadek gdyby pani potrzebowala dobrego adwokata. -Lindsay Boxer. - Wzielam od niego wizytowke. - Potrzebny mi dobry adwokat. Zostalam przejechana przez jakiegos faceta ze szczeniakiem rottweilerem. Usmiechnal sie niepewnie. -Nigdy pani nie widzialem w naszym miescie. Wskazalam palcem niebieski dom. -Moja siostra Catherine tu mieszka. - Poniewaz zmierzal w tym samym kierunku, poszlismy razem piaszczysta sciezka, wiodaca przez pas traw ku morzu. Powiedzialam Hintonowi, ze pracuje w wydziale zabojstw policji San Francisco i spedzam parotygodniowy urlop w domu mojej siostry. -A wiec jest pani policjantka. Coz, ma pani tutaj pole do popisu. Te wszystkie morderstwa zdarzyly sie w niedalekiej okolicy. Mialam wrazenie, ze oblano mnie jednoczesnie zimna i goraca woda. Zaczerwienilam sie, ale w brzuchu poczulam w bryle lodu. Nie mialam ochoty myslec o morderstwach, ktore tu 82 mialy miejsce. Chcialam sie odtruc. Odpoczac od pracy. A juz na pewno nie mialam ochoty dluzej rozmawiac z tym slepo-wronem, chociaz wydawal sie dosc mily.-Sluchaj, musze juz isc - oswiadczylam. Sciagnelam smycz Marthy, zeby miec ja blisko przy nodze. - Na przyszlosc badz ostrozniej szy - powiedzialam przez ramie na odchodnym. - Staraj sie patrzec pod nogi. Zeszlam jak moglam najpredzej z piaszczystego urwiska na plaze, byle tylko znalezc sie daleko od Boba Hintona. Co z oczu, to z glowy. Rozdzial 30 Woda byla za zimna, zeby poplywac, wiec usiadlam ze skrzyzowanymi nogami na krawedzi przyplywu, patrzac na linie horyzontu, gdzie niebieskie wody zatoki spotykaly sie z wielkimi falami Pacyfiku. Martha biegala tam i z powrotem wzdluz brzegu, podnoszac tumany piasku. Wystawilam twarz do slonca, delektujac sie jego cieplem, i nagle cos twardego uklulo mnie w kark. Znieruchomialam. Przestalam nawet oddychac. -Zastrzelilas tamta dziewczyne - uslyszalam z tylu czyjs glos. - Nie wolno ci bylo tak postapic. Z poczatku nie moglam sie zorientowac, czyj to glos. Moj mozg pracowal goraczkowo, usilujac odgadnac, kto to mogl byc. Co powinnam odpowiedziec? Siegnelam reka za siebie, zeby wyjac bron, i wtedy zobaczylam jego twarz. Ujrzalam w jego oczach nienawisc. Ujrzalam strach. -Nie ruszaj sie! - krzyknal, wbijajac mi otwor lufy w kregoslup. Po calym moim ciele strugami splywal pot. - Zabilas moja siostre. Zabilas ja bez powodu! Przypomnialam sobie pustke w oczach Sary Cabot, kiedy padala na ziemie. -Przykro mi - wymamrotalam. 84 -Klamiesz. Wcale ci nie jest przykro, a wiesz czemu? Bonie ma sprawiedliwosci. Podobno czlowiek nie slyszy kuli, ktora go trafia, ale tak sie pisze w powiesciach. Huk wystrzalu, ktory mi przebil kregoslup, zagrzmial w moich uszach jak eksplozja bomby. Osunelam sie na piasek sparalizowana. Nie moglam mowic ani zatamowac wyplywajacej ze mnie krwi, ktora waska struzka sciekala do zimnej wody zatoki. Jak moglo do tego dojsc? Musialo byc cos, co uszlo mojej uwagi. Cos, co powinnam byla zrobic. Nalozyc im kajdanki! Kiedy o tym myslalam, otworzylam oczy. Lezalam na boku, w zacisnietych piesciach mialam piasek. Obok mnie siedziala Martha, dyszac mi w twarz. Sprawiedliwosc jednak istniala. Usiadlam, objelam ja ramionami i zanurzylam twarz w jej futrze. Nie potrzebowalam psychologa, by zrozumiec, dlaczego przysnil mi sie taki sen. Bylam po prostu przesiaknieta horrorem ostatnich wydarzen. Tkwilam w nim po uszy. -Wszystko w porzadku - powiedzialam do Marthy. Klamalam w zywy kamien. Rozdzial 31 Martha zabawiala sie gonieniem ptakow po plazy, a ja podnioslam glowe i przez chwile wydawalo mi sie, ze koluje wysoko wsrod kwilacych mew. Gdy rozmyslalam o moich ostatnich przezyciach i o niepewnej przyszlosci, zobaczylam Joego. Usmiechal sie, mruzac niebieskie oczy przed sloncem. -Czesc, laleczko - powiedzial. -Boze, kogoz to przyniosl mi przyplyw. Pomogl mi wstac. Kiedy sie pocalowalismy, znow poczulam w srodku znajome zmyslowe goraco. -Jak ci sie udalo wykombinowac wolny dzien? - zapytalam, nie wypuszczajac go z objec. -Niczego nie rozumiesz. Jestem w pracy. Przeczesuje wybrzeze, sprawdzam, czy nie ma gdzies infiltracji terrorystycznej - zazartowal. - Porty i plaze. To moje ostatnie zadanie. -Myslalam, ze przyjechales, by ustalic dzisiejszy kolor alarmu. -To tez. - Powachlowal mnie krawatem. - Widzisz, jaki jest? Zolty. Podobalo mi sie, ze potrafi zartowac ze swojego trudnego zadania, byc moze ratujac sie w ten sposob przed depresja. 86 Nasze wybrzeze bylo dziurawe jak sito, a Joe doskonale zdawal sobie z tego sprawe.-Nie smiej sie ze mnie - mruknal i znow mnie pocalo wal. - To ciezka praca. Rozesmialam sie. -Praca bez odrobiny sceptycyzmu prowadzi do otepienia. -Mam cos dla ciebie - oswiadczyl, kiedy szlismy po molo. Wyjal z kieszeni pakiecik, zawiniety w bibulke. - Sam to zapakowalem. Pakiecik byl zaklejony skoczem, a wstazke zastepowal narysowany przez Joego pasek, skladajacy sie z liter X i O. Rozerwawszy bibulke, zobaczylam srebrny lancuszek z medalionem. -Ma cie chronic przed niebezpieczenstwami - rzekl Joe. -Alez to Kokopelli! Kochanie, skad wiedziales? - Podnioslam maly krazek do oczu. -Twoja ceramika od Hopiego nasunela mi ten pomysl. -Sliczny. I jest mi bardzo potrzebny - powiedzialam, odwracajac sie do niego plecami, zeby zapial mi lancuszek na szyi. Odgarnawszy wlosy z mojego karku, pocalowal mnie w szyje. Dotyk jego warg i szorstkich policzkow sprawil, ze przebiegl mnie dreszcz. Westchnelam, odwrocilam sie i z powrotem wtulilam sie w jego ramiona. Od dawna o tym marzylam. Chcialam go pocalowac jedynie dziekczynnie, lecz moj pocalunek stawal sie coraz glebszy i bardziej namietny. W koncu odsunelam sie od niego. -Pora uwolnic cie od tego ubrania - oswiadczylam. Rozdzial 32 Goscinna sypialnia w domu Cat byla pomalowana na brzoskwiniowy kolor i bardzo przestronna. Pod oknem stalo podwojne lozko. Marynarka Joego pofrunela na krzeslo, po niej niebieska dzinsowa koszula i zolty krawat. Podnioslam rece, a on delikatnie sciagnal mi przez glowe skapy biustonosz. Wzielam jego dlonie w swoje i polozylam sobie na piersiach. Ich cieplo sprawilo, ze poczulam sie lekka jak piorko. Nim moje szorty znalazly sie na podlodze, bylam juz bardzo podniecona. Lezac na lozku, patrzylam, jak konczy sie rozbierac i kladzie obok mnie. Boze, jaki on byl przystojny. Objal mnie ramionami. -Mam cos dla ciebie, Lindsay - powiedzial. Wtulona w jego szyje, rozesmialam sie. To, co dla mnie mial, czulam bardzo wyraznie. -Nie tylko tamto - mruknal. Otworzywszy oczy, zobaczylam, iz wskazuje palcem na slowo napisane niezdarnie dlugopisem na jego piersi. Lindsay. Napisal sobie na sercu moje imie. -Jestes zabawny - stwierdzilam, smiejac sie. -Nie. Jestem romantyczny - odparl. Rozdzial 33 W przypadku Joego liczyl sie nie tylko seks. Byl dla mnie zbyt wazny, zeby o nim myslec jak o przystojnym miesniaku, z ktorym przyjemnie sie kochac i nic wiecej. Za to "wiecej" placilam jednak wysoka cene. Kiedy nasze obowiazki pozwalaly nam na spotkanie, czulismy, ze laczy nas niemal magiczna wiez. Ale nadszedl swit, Joe musial wracac do Waszyngtonu, a ja nie wiedzialam, kiedy znow sie spotkamy ani czy znow kiedykolwiek bedzie nam tak dobrze. Mowi sie, ze milosc przychodzi, gdy czlowiek jest do niej gotow. Czy ja juz bylam gotowa? Ostatni mezczyzna, ktorego kochalam tak bardzo jak Joego, zginal straszna smiercia. A Joe? Co o nim wiedzialam? Sparzyl sie na swoim malzenstwie. Czy jeszcze kiedykolwiek bedzie potrafil komus zaufac? Lezac przy nim, czulam sie rozdarta: serce pragnelo zburzenia wszelkich murow, ale rozum nakazywal zabezpieczyc sie przed bolem rychlego rozstania. -Gdzie jestes, Linds? -Tu. Przy tobie. Objelam go mocno, wracajac mysla do biezacej chwili. Calowalismy sie i piescili tak dlugo, az wreszcie stalo sie nie 89 do zniesienia. Polaczylismy sie znowu - i bylo wspaniale. Wyznalam mu, ze jest mi cudownie i ze on sam jest cudowny.-Kocham cie, Linds - zamruczal. Krzyczalam jego imie, powtarzalam, ze go kocham, a kiedy ogarnely mnie fale rozkoszy, zapomnialam o wszystkich moich obawach. Kiedy potem lezelismy spleceni, lapiac oddech i stopniowo wracajac do rzeczywistosci, nagle zadzwonil dzwonek przy drzwiach. -Cholera - westchnelam. - Udajmy, ze nie slyszymy. -Musimy otworzyc - odparl miekko. - To moze byc ktos do mnie. Rozdzial 34 Przeturlalam sie nad nim, wlozylam moje obciete dzinsy, narzucilam koszule Joego i poszlam otworzyc drzwi. Na werandzie stala przystojna piecdziesiecioletnia kobieta. Na twarzy miala pytajacy usmiech. Byla zbyt modnie ubrana, by mogla byc Swiadkiem Jehowy - miala na sobie stroj do tenisa i sweter od Lilly Pulitzer - nie mogla tez byc agentem federalnym, bo byla zbyt pogodna. Przedstawila sie jako Carolee Brown. -Mieszkam przy Cabrillo Highway, poltora kilometra stad na polnoc. Niebieski wiktorianski dom z lancuchowym ogrodzeniem. -Znam ten dom. To szkola, prawda? -Tak, to ten. Nie chcialam byc nieuprzejma, ale czulam sie glupio, stojac w drzwiach z rozczochranymi wlosami i twarza podrapana zarostem Joego. -Czym moge pani sluzyc, pani Brown? -Jestem doktor Brown, ale mow do mnie Carolee. Masz na imie Lindsay, prawda? Moja corka i ja pomagamy twojej siostrze przy Penelope. To dla ciebie. - Wreczyla mi polmisek przykryty aluminiowa folia. -Och, Cat mi o tobie wspominala. Wybacz, ze cie nie zapraszam do srodka, ale... 91 -Nie przejmuj sie. Nie przyszlam do ciebie z wizyta, tylkojako kucharka. Witaj w Half Moon Bay. Zamienilysmy jeszcze pare slow, po czym pozegnalysmy sie i Carolee wsiadla do samochodu. Schylilam sie, by podniesc poranna gazete, i wracajac do sypialni, rzucilam okiem na pierwsza strone. Dzien mial byc sloneczny, a sledztwo dotyczace morderstwa w Crescent Heights utknelo w martwym punkcie. Trudno bylo uwierzyc, ze w tak pieknym miejscu zostali zamordowani ludzie. Strescilam Joemu tresc artykulow na temat sledztwa, po czym odwinelam aluminiowa folie z polmiska. -Sasiadka przyniosla nam pieguski - oznajmilam. -Czy to cos takiego jak czekoladowe zajaczki wielkanocne? -Mysle, ze tak. Joe patrzyl na mnie swoimi blekitnymi oczami. -Swietnie wygladasz w mojej koszuli. -Dzieki za komplement. -Ale bez niej jeszcze lepiej. Usmiechnelam sie i odstawilam polmisek. Powoli odpielam guziki jego pieknej niebieskiej koszuli i pozwolilam jej opasc na podloge. Rozdzial 35 -Ja tez kiedys mialem taka swinke - pochwalil sie Joe, kiedy stalismy wieczorem przy zagrodzie Penelope. -Nie bujaj. Przeciez pochodzisz z Queens. -W Queens sa podworka na tylach domow, Linds. Nasza swinka nazywala sie Alphonse Pignole. Karmilismy ja makaronem i eskariola, smazona na tluszczu z odrobina cinzano. Uwielbiala to. -Zmyslasz! -Wcale nie. -Co sie z nia stalo? -Zjedlismy ja na jednym ze slynnych przyjec rodziny Molinari. W jablkowym sosie. Spostrzegl na mojej twarzy niedowierzanie. -No dobrze. Troche cie oklamalem. Kiedy dostalem sie do college'u, Al przeniosl sie do wielkiego domu na polnoc od Nowego Jorku. Cos ci pokaze. Wyciagnal reke po oparte o domek grabie, a Penelope na ten widok natychmiast zaczela chrumkac i pokwikiwac. Joe odpowiedzial jej w ten sam sposob. -To sie nazywa swinski jezyk - wyjasnil, smiejac sie. Siegnal grabiami przez plot i podrapal Penelope po grzbiecie. 93 Padla na kolana, po czym z jekiem rozkoszy przewrocila sie na grzbiet i w tej pozycji, z nogami w powietrzu, znieruchomiala.-Masz mnostwo talentow - stwierdzilam. - A propos, mozesz wypowiedziec trzy zyczenia. Rozdzial 36 Slonce sklanialo sie juz ku zachodowi, kiedy we troje - Joe, Martha i ja - zasiedlismy do kolacji na tarasie wychodzacym na zatoke. Jedlismy kurczaka z rozna, przyprawionego wedlug przepisu mojej mamy sosem barbecue, i wypilismy dwie butelki wina Cherry Garcia i Chunky Monkey. Siedzielismy przytuleni, sluchajac swierszczy i muzyki z radia, wpatrzeni w plomyki swiec, tanczace w podmuchach lekkiej cieplej bryzy. Potem spalismy z przerwami, budzac sie od czasu do czasu, zeby sie dotknac, posmiac, kochac. Jedlismy czekoladowe pieguski, opowiadalismy sobie sny, po czym spleceni znowu zasypialismy. O swicie sygnal telefonu komorkowego Joego przywrocil nas do rzeczywistosci. -Tak, prosze pana. Zdaze - powiedzial i zamknal telefon. Otworzyl ramiona i przygarnal mnie do siebie. Pocalowalam go w szyje. -O ktorej przyjedzie po ciebie samochod? -Za pare minut. Obserwowalam z podziwem, jak sie ubiera w ciemnym pokoju - zdolal to zrobic w ciagu stu dwudziestu sekund. 95 Przeswitujacy pod zaslonami pojedynczy promien swiatla wystarczyl, zebym zobaczyla, jaki jest smutny.-Nie wstawaj - zaprotestowal, kiedy odrzucilam przescieradlo. Przykryl mnie nim az po brode i pocalowal kilkanascie razy w usta, policzki i oczy. -Chce ci powiedziec, ze spelnilas moje trzy zyczenia. -Jakie one byly? -Jednym z nich bylo cherry garcia. Reszty nie zdradze. Rozesmialam sie i pocalowalam go. -Kocham cie, Lindsay. -Ja tez cie kocham. -Zadzwonie do ciebie. Wstrzymalam sie od zapytania kiedy. Rozdzial 37 Spotkali sie we troje wczesnym rankiem w Coffee Bean, zeby porozmawiac. Usiedli na lezakach na kamiennym tarasie. Sciana gestej mgly przeslaniala widok na zatoke. Byli sami. Dyskusja miala burzliwy przebieg, dotyczyla planowanego zabojstwa. Jedno z nich, o pseudonimie Prawda, w czarnej skorzanej kurtce i dzinsach, powiedzialo do pozostalych: -No dobrze, zrelacjonujcie mi to jeszcze raz. Obserwator pedantycznie odczytal ze swojego notatnika rozklad dnia 0'Malleyow, ich zwyczaje i wlasne spostrzezenia. Tropiciel nie musial byc taki dokladny. Namierzyl rodzine i byl zadowolony, ze Obserwator potwierdzil jego przypuszczenie. Zaczal gwizdac melodie starego bluesa Crossroads. Urwal, kiedy Prawda zgromila go spojrzeniem. Byla drobnej budowy, ale miala dominujaca osobowosc. -Twoje odkrycia sa bardzo istotne - powiedziala do Obserwatora - ale nie jestem do konca przekonana. Uwaga ta wzburzyla go. Poluzowal kolnierz swojego swetra i pogrzebal wsrod fotografii. Wybral kilka zblizen i dlugopisem zakreslil kolka wokol niektorych szczegolow. -To obiecujacy poczatek - stwierdzil Tropiciel. Prawda machnela lekcewazaco reka. 97 -Nie pleccie bzdur. Chce miec lepsze. - Po chwili dodala: - To rozkaz. Na tarasie pojawila sie kelnerka Maddie w obcislych biodrow-kach i skapym bezrekawniku, eksponujacym gladka kraglosc brzucha. -To sie nazywa puszczanie oka brzuchem - westchnal Tropiciel. Pozadanie w jego oczach odbieralo mu sporo uroku. Maddie obdarzyla go bladym usmiechem, dolala kawy do kubkow i wyjela bloczek. Prawda zamowila dla siebie jajecznice na boczku i swieze buleczki cynamonowe. Tropiciel i Obserwator takze cos zamowili, lecz w przeciwienstwie do Prawdy ledwie tkneli to, co im przyniosla kelnerka. Rozmawiali dalej przyciszonym glosem, rozwazajac rozne aspekty sytuacji. Prawda patrzyla na mgle, nie zabierajac glosu w dyskusji, ale pilnie sie przysluchiwala. Jej plan nabieral coraz wyrazniejszych ksztaltow. Rozdzial 38 Dzien ciagnal sie, jakby ktos bardzo powoli rozkladal zolty koc plazowy. Jaka szkoda, ze Joe nie mogl dzielic go ze mna. Zapakowalam Marthe do samochodu i pojechalysmy do miasta na zakupy. Jadac Cabrillo Highway, zobaczylam tablice: Szkola Bayside, Departament Pomocy Dzieciom stanu Kalifornia. Z prawej strony stal wielki niebieski dom w wiktorianskim stylu. Pod wplywem naglego impulsu skrecilam na podjazd. Siedzialam przez dluzsza chwile, patrzac na dom, plac zabaw i wysokie ogrodzenie z lancuchow. Potem zamknelam woz i ruszylam zwirowa sciezka ku masywnym, debowym drzwiom. Otworzyla mi otyla czarna kobieta w wieku okolo dwudziestu pieciu lat. -Dzien dobry - powiedzialam. - Szukam doktor Brown. -Prosze wejsc. Jest w pokoju nauczycielskim. Nazywam sie Maya Abboud. Naleze do grona pedagogicznego. -Co to za szkola? - '- zapytalam, idac za nia waskimi ciemnymi korytarzami, a potem schodami na drugie pietro. -Glownie dla dzieci, ktore uciekly ze swoich domow. Te, ktore tu trafily, sa szczesliwe. Zobaczylam szereg malych klas, pokoj telewizyjny i dzieci w roznym wieku, od zupelnie malych po prawie dorosle. Daleko im bylo do dzieci z Olivera Twista, niemniej fakt, iz nie mialy domow, byl przygnebiajacy. 99 Pani Abboud doprowadzila mnie do progu jasnego pokoju z wieloma oknami, w ktorym siedziala Carolee Brown, i odeszla. Na moj widok Carolee zerwala sie i podbiegla do mnie.-Witaj, Lindsay! -Przejezdzalam tedy i postanowilam cie przeprosic za moja wczorajsza niegoscinnosc. -Och, przestan. Nie znalas mnie, a ja przyjechalam bez uprzedzenia. Ciesze sie, ze mnie odwiedzilas. Jest tu ktos, kto chcialby cie poznac. Powiedzialam Carolee, ze nie moge zostac na dluzej, ale zapewnila mnie, iz zajmie mi to najwyzej minute. Poszlam za nia na plac zabaw, gdzie zobaczylam ladna ciemnowlosa dziewczynke, siedzaca przy stole ustawionym w cieniu drzewa i grajaca w policjantow i terrorystow. -To moja corka Allison - przedstawila ja Carolee. - Ali, to jest Lindsay, ciocia Brigid i Meredith. Jest porucznikiem policji. Twarz dziewczynki rozpromienila sie, gdy na mnie spojrzala. -Wiem, kim jestes. Bedziesz sie opiekowala Penelope. -Owszem, Ali, ale tylko przez pare tygodni. -Penelope jest bombowa, prawda? Umie czytac w myslach. Kiedy wraz z mama odprowadzaly mnie do samochodu, przez cala droge szczebiotala na temat swojej przyjaciolki swinki. -To wspaniale, ze jestes policjantka-powiedziala, biorac mnie za reke. -Czemu? -Bo to znaczy, ze potrafisz dac sobie rade w kazdej sytuacji. Zastanawialam sie, do czego to sie odnosilo, ale dziewczynka nagle scisnela mi palce i pobiegla do mojego samochodu. Martha warczala, machajac przy tym ogonem. Kiedy ja wypuscilam, zaczela tanczyc wokol Allison i lizac ja po twarzy. Z trudem udalo nam sie z Carolee rozdzielic dziecko i suke. Postanowilysmy spotkac sie w najblizszym czasie. Kiedy na odjezdnym machalam do nich przez otwarte okienko, przyszla mi do glowy mysl, ze mam nowa przyjaciolke. Rozdzial 39 Obserwator stukal nerwowo w kierownice samochodu, czekajac, az Lorelei 0'Malley wreszcie wyjedzie. Koniecznosc powtornego wlamywania sie do domu nie napawala go radoscia. W koncu kobieta ukazala sie w progu i zamknela za soba drzwi. Odjechala malym czerwonym mercedesem, nie ogladajac sie. Obserwator wysiadl z samochodu. Mial na sobie niebieska sportowa marynarke, takie same spodnie i okulary przeciwsloneczne - regulaminowy stroj terenowego kontrolera kompanii telefonicznej. Ruszyl szybkim krokiem w strone domu. Tak jak poprzednio, zatrzymal sie przy piwnicznym okienku i wlozyl rekawiczki. Nastepnie, uzywajac noza mysliwskiego, przecial kit, wyjal szklo i wsliznal sie do piwnicy. Poszedl szybko po schodach prosto do sypialni 0'Malleyow. Znalazlszy sie tam, otworzyl szafe, odsunal na bok sterte bielizny i zajal sie kamera wideo, stojaca na poleczce przymocowanej do tylnej sciany szafy. Wyjawszy z kamery tasme, schowal ja do kieszeni. Na jej miejsce wlozyl pierwsza z brzegu sposrod bezladnej sterty innych, lezacych na tej samej polce, z trudem opierajac sie checi poukladania ich. Nastepnie zabral pakiet fotografii, schowanych w szufladzie nocnego stolika. 101 Byl w domu zaledwie dwie minuty i dwadziescia sekund, gdy nagle uslyszal trzask frontowych drzwi.Zrobilo mu sie sucho w ustach. W ciagu tylu dni obserwacji jeszcze nikt nie wrocil tak szybko po porannym wyjezdzie z domu. Wszedl do szafy i przykucnal za ruchoma zaslona ubran, zamykajac za soba drzwi. Dywan tlumil kroki, wiec kiedy galka w drzwiach szafy nagle sie przekrecila, zaskoczylo go to. Nie mial czasu na myslenie. Drzwi do szafy stanely otworem, a warstwy odziezy sie rozchylily, odslaniajac skulonego Obserwatora. Lorelei 0'Malley westchnela glosno i obronnym gestem przycisnela rece do piersi. Po chwili jej twarz pociemniala. -Znam cie - powiedziala. - Co tu robisz? Obserwator wyjal noz. Na ten widok Lorelei krzyknela przerazliwie. Wiedzial, ze nie ma wyboru. Skoczyl na nia, dlugie ostrze wniknelo gleboko w brzuch, odcinajac przy tym guziki niebieskiej jedwabnej sukni. Kobieta wila sie i krzyczala, ale Obserwator trzymal ja mocno w uscisku, ktory postronnemu obserwatorowi mogl sie wydac milosnym. -O Boze, dlaczego to robisz? - jeknela Lorelei. Po chwili galki jej oczu wywrocily sie, a glos ucichl, przechodzac w wes tchnienie. Trzymajac kobiete jedna reka za kark, Obserwator cial nozem miekka tkanke brzuszna, przebijajac aorte. Krew nie trysnela, ale zaczela sie wylewac strumieniem jak woda z wiadra, az pod Lorelei zalamaly sie kolana i runela na rzad butow, stojacych na dnie szafy. Obserwator uklakl i przylozyl dwa palce do jej arterii szyjnej. Powieki kobiety jeszcze lekko drgaly. Pozostalo mu wystarczajaco duzo czasu, by zrobic to, co nalezalo. Podciagnal niebieska spodnice Lorelei, wysunal ze szlufek swoich spodni pasek i bil umierajaca kobiete po posladkach, dopoki nie przestala oddychac. Rozdzial 40 Trudno bylo sobie wyobrazic gorszy obrot spraw. Obserwator siedzial w furgonetce na parkingu przy Kelly Street, naprzeciw pietrowego budynku, w ktorym doktor przyjmowal pacjentow. Spojrzal na Tropiciela, sprawiajacego wrazenie oszolomionego i speszonego. Potem wrocil do obserwowania parkingu, oceniajac natezenie ruchu przyjezdzajacych i odjezdzajacych samochodami klientow pobliskich sklepow. Kiedy doktor Ben 0'Malley ukazal sie na progu, szturchnal Tropiciela lokciem. Popatrzyli na siebie. -Przygotuj sie - rzekl Obserwator. Wysiadl z furgonetki i pobiegl za doktorem. Dogonil go, nim tamten wsiadl do swojej terenowki. -Doktorze, dzieki Bogu, ze pana zlapalem. Potrzebna mi jest panska pomoc. -Co sie stalo, synu? - spytal lekarz. Widac bylo, ze jest zaskoczony i lekko poirytowany. -Chodzi o mojego przyjaciela. Cos mu jest. Nie wiem, czy to padaczka, czy atak serca. Nie znam sie na tym. Moze jeszcze cos innego. -Gdzie on jest? -Tam. - Obserwator wskazal na furgonetke, stojaca kilkanascie metrow dalej. - Blagam, prosze sie pospieszyc. 103 Pobiegl naprzod, ogladajac sie, czy doktor za nim idzie. Kiedy dotarl do samochodu, otworzyl szeroko drzwi od strony pasazera i odstapil na bok, zeby 0'Malley mogl zobaczyc lezacego w poprzek przedniego siedzenia Tropiciela.Doktor zajrzal w glab wnetrza. Siegnawszy reka, uniosl powieke Tropiciela. Wzdrygnal sie, czujac na karku ostrze noza. -Wsiadaj do samochodu - rozkazal Obserwator. -Nie waz sie pisnac - dodal Tropiciel, zdrow, czarujacy i spokojny. - Jesli krzykniesz, zabijemy cala twoja rodzine. Rozdzial 41 Zwiazany i zakneblowany doktor przetoczyl sie z halasem na tyl furgonetki, kiedy wjezdzali na strome wzniesienie. Obserwator uslyszal ten odglos. -Moze tutaj? - spytal Tropiciela. Spojrzal we wsteczne lusterko, po czym skrecil z drogi pomiedzy kepy drzew i stanal. Zaciagnal reczny hamulec. Tropiciel wyskoczyl z samochodu, otworzyl drzwi i dzwignal lekarza do pozycji siedzacej. -W porzadku, doktorku, czas ruszac w droge - rzekl, zrywajac z jego ust tasme. - Chcesz cos jeszcze powiedziec? Moze masz jakies ostatnie zyczenie. -Czego ode mnie chcecie?! - wybuchnal doktor 0'Mal-ley. - Powiedzcie otwarcie. Pieniedzy? Dam wam pieniadze. Narkotykow? Jakie wam tylko sie zamarza. -To naprawde glupie, doktorku - mruknal Tropiciel. - Nawet jak na ciebie. -Przestancie mnie dreczyc. Pomozcie mi... - skamlal lekarz. - Pomozcie mi, prosze. -Prosi, zeby mu pomoc - zadrwil Obserwator. -Co takiego wam zrobilem? - zalkal 0'Malley. Potezny kopniak wyrzucil go z furgonetki. Wyladowal na zwirowym poboczu drogi. 105 -To bedzie latwiejsze, niz myslisz - pocieszyl go Tropiciel, pochylajac sie do ucha doktora. - Po prostu pomysl o rzeczach, ktore lubisz... i pozegnaj sie z nimi. Uderzyl kamieniem w tyl czaszki lekarza i rozbil ja jak skorupke jajka. 0'Malley nigdy nie zobaczyl tego kamienia. Tropiciel otworzyl noz i unioslszy glowe doktora za szpakowate wlosy, podcial mu gardlo z taka obojetnoscia, jakby kroil melon. Teraz z kolei Obserwator, uzywajac wlasnego paska zamiast pejcza, wychlostal 0'Malleya po posladkach, zostawiajac na bialej skorze lekarza brazowawe pregi. -Czujesz to? - spytal umierajacego mezczyzne. Tropiciel starl koszula lekarza odciski wlasnych palcow z noza, po czym rzucil go daleko razem z kamieniem w dol zbocza, miedzy drzewa, krzaki i wysokie szeleszczace trawy. Potem wzieli doktora za rece i nogi i zaniesli na skraj klifu. Rozhustawszy zwiotczale cialo, rzucili je na komende "trzy" w dol urwiska. Sluchali, jak spada na krzaki i toczy sie w dol, coraz nizej, do jakiegos miejsca, w ktorym pozostanie ukryte, dopoki kojoty nie rozwlocza resztek anonimowego szkieletu. Rozdzial 42 Brzdakalam na gitarze, siedzac na frontowej werandzie, gdy nagle uslyszalam potworny szczek. Byl to, jak sie okazalo, samochod transportowy jadacy serpentynami Sea View Avenue. Skrzywilam sie z niezadowoleniem, dopoki nie zobaczylam, co wiezie na platformie. Moj nowy nabytek. Bonneville z 1981 roku. Kierowca pomachal do mnie reka. -Dzien dobry. Dostawa dla pieknej pani. Poznalam go. Facet ze stacji benzynowej "Czlowiek na Ksiezycu". Usmiechalam sie, patrzac, jak Keith operuje dzwigniami opuszczajacymi ladunek. Kiedy bonneville stal juz na czterech kolach, chlopak wysiadl z kabiny i kolyszacym sie krokiem podszedl do mnie. -Skad wiesz, ze uda ci sie uruchomic to truchlo? - zapytal, siadajac na stopniu schodow. -Dlubalam troche przy roznych silnikach - odparlam. - Glownie przy wozach patrolowych. -Jestes mechanikiem? - Zagwizdal z podziwem. - O kurcze! Wiedzialem, ze nie jestes zwykla laleczka. -Nie calkiem mechanikiem. Jestem glina. -Klamiesz. 107 -Nie klamie - odpowiedzialam, rozsmieszona jego zaskoczeniem. Wyciagnal ku mnie muskularna reke. -Pozwolisz? - zapytal i wzial ode mnie gitare. Pokaz, co umiesz, kolego, pomyslalam. Polozyl sobie gitare na kolanach, zagral pare akordow, po czym zaspiewal na caly glos kilka zwrotek melodramatycznej piosenki country z rewii Moja dziewczyna mnie porzucila. Zrobil to w tak afektowany sposob, ze nie moglam sie powstrzymac od smiechu. Po zakonczeniu wykonal parodystyczny uklon i zwrocil mi gitare. -A ty w czym sie specjalizujesz? - zapytal. -W rocku i w bluesie. Wlasnie komponuje nowa piosenke. Dopracowuje niektore partie. -Mam pomysl. Porozmawiajmy o tym przy kolacji. Znam fajna restauracje rybna w Moss Beach. -Dzieki, Keith. To milo z twojej strony, ale jestem zajeta. - Wskazalam na medalion od Kokopellego, ktory mi dal Joe. -Szkoda. Przyznaje, ze zlamalas mi serce. -Och, jakos to przezyjesz. -Mowie prawde. Stracilem dla ciebie glowe. Piekna kobieta, w dodatku zna sie na silnikach. Czego wiecej moze oczekiwac mezczyzna? -Uspokoj sie, Keith. - Poklepalam go po ramieniu. - Lepiej pokaz mi moj nowy samochod. Zeszlam po stopniach z werandy, a Keith podazyl za mna. Powiodlam dlonia po blotniku bonneville'a, otworzylam drzwiczki i usiadlam za kierownica. Ogarnelo mnie uczucie przestron-nosci i komfortu, deska rozdzielcza byla taka sama, jaka zapamietalam z dawnych lat: pelna zegarow i roznych gadzetow. Keith oparl sie o dach. -To dobry zakup, Lindsay-powiedzial. - Nie sprzedal bym ci grata. W kufrze jest moja zapasowa skrzynka z narze dziami, ale gdybys miala jakis problem, zadzwon. 108 -Dam sobie rade.Usmiechnal sie z zaklopotaniem, zdjal czapke, rozczochral piaskowe wlosy, po czym na powrot wlozyl czapke i rzekl: -Coz, zycze ci powodzenia. Pomachalam mu, kiedy odjezdzal. Potem przekrecilam kluczyk zaplonu w moim nowym nabytku. Nie bylo zadnej reakcji. Silnik nie zaskoczyl, nawet nie zachrobotal. Byl martwy jak zaba przejechana przez ciezarowke. Rozdzial 43 Sporzadziwszy liste czesci, ktore musialam kupic, spedzilam reszte dnia na pucowaniu karoserii bonneville'a mikstura znaleziona w skrzynce Keitha z narzedziami. Bylam zadowolona, bo udalo mi sie doprowadzic zmatowiala powierzchnie do metalicznego brazu. Bylam w trakcie podziwiania wlasnego dziela, kiedy z okna przejezdzajacego samochodu wyrzucono wieczorna gazete. Zlapawszy ja w locie, otrzymalam od gazeciarza pochwale: -Bombowy chwyt! Rozwinelam cienka lokalna "Gazette" i na pierwszej stronie zobaczylam krzyczacy tytul: ZONA MIEJSCOWEGO DOKTORA ZASZTYLETOWANA WE WLASNYMDOMU! DOKTOR ZAGINAL. Stalam jak wmurowana na trawniku, czytajac artykul.Lorelei 0'Malley, zone doktora Bena 0'Malleya, znaleziono dzis po poludniu zasztyletowana w ich domu przy Ocean Colony Road. Okolicznosci wskazuja, ze byla ofiara nieudanego wlamania. Pietnastoletnia Caitlin po powrocie ze szkoly znalazla 110 zwloki macochy w szafie w sypialni. Maz ofiary, doktor 0'Malley, szanowany lekarz rodzinny i dlugoletni czlonek miejscowej spolecznosci, zaginal.Komendant policji, Peter Stark, zalecil licznie zebranym pod komisariatem ludziom, by zachowali spokoj, ale byli czujni. "Ostatnie zabojstwa wykazujapewne cechy podobienstwa - oswiadczyl komendant miejscowej policji, Peter Stark. - Nie wolno mi ich ujawnic, gdyz zaszkodziloby to sledztwu. Moge jedynie przyrzec, iz policja nie spocznie, dopoki sprawca tych morderstw nie zostanie ujety". Indagowany przez reporterow Stark powiedzial: "Ostatni raz widziano doktora 0'Malleya okolo poludnia. Wyszedl na lunch, lecz nie wrocil do gabinetu ani nie zadzwonil. Na tym etapie sledztwa nie mozna postawic mu zadnych zarzutow". Zlozylam gazete i zapatrzylam sie bezmyslnie na malownicze, kryte gontem domy przy Sea View Avenue. Cos sie we mnie buntowalo. Bylam policjantka, ktora nie miala nic do roboty. Nie chcialam czytac o zabojstwach. Chcialam informacji z pierwszej reki. Odlozywszy miksture, ktorej uzywalam do polerowania samochodu, wrocilam do domu i polecilam kompanii telefonicznej zaaranzowanie polaczenia konferencyjnego. Poczulam sie nagle samotna bez moich dziewczyn. Rozdzial 44 Operator polaczyl mnie najpierw z Claire. Kiedy uslyszalam jej aksamitny glos, zrobilo mi sia cieplej na sercu. -Czesc, laleczko. Wysypiasz sie? Jestes juz troche opalona? - zapytala. -Staram sie, motylku, ale mozg mam jak chomik na kolowrotku. -Nie marnuj swojego zawieszenia, Lindsay, blagam. Chryste, co ja bym dala za odrobine urlopu. -Linds, musze przyznac, ze bez ciebie jest zupelnie do dupy - wtracila druga moja przyjaciolka, ktora tez do nas dolaczyla. Mlodzienczy glos Cindy wibrowal podnieceniem. -Szkoda, ze nie ma was tutaj - powiedzialam. - Niebieskie niebo i zolty piasek... i nic poza tym. Odwiedzil mnie Joe i zostal do nastepnego dnia. Cindy opowiedziala mi o swojej drugiej randce z hokeista, ktory ja ciagnal do lozka, a ja zrewanzowalam sie Keithem, blondynem ze stacji benzynowej. -Ma ze dwadziescia lat i jest podobny do Brada Pitta. Podwala sie do mnie. -Czuje sie przy was jak stara, znudzona mezatka - westchnela Claire. -Chcialabym sie nudzic z Edmundem - stwierdzila Cindy. 112 Przekomarzanie i wesoly nastroj rozmowy sprawily, iz mialam wrazenie, ze siedzimy wszystkie razem przy nastrojowo oswietlonym stoliku u Susie.Nastepnie, jak to zwykle robilysmy, przeszlysmy na tematy zawodowe. -Co powiesz o tych ostatnich morderstwach? - spytala Claire. -Ludzie w miescie sa przerazeni. Pare tygodni temu zabito mlode malzenstwo, a dzis rano zamordowano kobiete... jakis kilometr stad. -Widzialam to w wiadomosciach - powiedziala Cindy. - Krwawa jatka. -Owszem. To mi zaczyna wygladac na robote jakiegos szalenca. Mozecie sobie wyobrazic, jak mnie irytuje, ze nie wolno mi dzialac. Chcialabym przeszukac miejsca zbrodni. Nienawidze siedziec na uboczu. -Coz, moze cie zainteresuje pewna ciekawostka - wtracila Claire. - Znam ja z protokolu lekarza sadowego, ktory dokonal ogledzin zwlok pary zamordowanej przed paroma tygodniami w Crescent Heights. Oboje zostali wy-chlostani. Przed oczami stanal mi John Doe numer 24. On tez zostal zarzniety i wychlostany. -Claire, jestes pewna, ze zostali wychlostani? -Absolutnie. Mieli slady na plecach i posladkach. W tym momencie uslyszalam sygnal zgloszenia. Spojrzawszy na nazwisko na wyswietlaczu, odnioslam wrazenie, ze przeszlosc zaatakowala terazniejszosc. -Zaczekajcie, dziewczyny - powiedzialam, naciskajac klawisz polaczenia. -Lindsay, mowi Yuki Castellano. Masz chwile, zeby porozmawiac? Nadal bylam polaczona z Claire i Cindy, ale potrzebowalam nieco czasu, by wrocic do poprzedniego tonu po rozmowie z moja pania adwokat w sprawie o strzelanine na Larkin Street. 113 Yuki powiedziala, ze zadzwoni nastepnego dnia rano. Kiedy wrocilam do rozmowy z dziewczynami, po mojej glowie krazyly denerwujace mysli.Na pare dni udalo mi sie uciec od wszystkiego - od wszystkiego, procz nieuchronnie zblizajacego sie procesu, ktory mial zadecydowac o moim zyciu. Rozdzial 45 Cienki sierp ksiezyca rzucal skapy blask. Obserwator szedl sciezka przez wydmowe trawy. Byl w czarnym dresie, na glowie mial welniana kominiarke, w reku trzymal swoj miniaturowy aparacik fotograficzny. Najpierw przez pewien czas obserwowal pare pieszczaca sie na koncu plazy, a potem skierowal obiektyw w strone stojacych w odleglosci stu metrow domow przy zewnetrznej petli Sea View Avenue. Jego celem byl niebieski dom z mnostwem okien i podwojnymi zaslonami od strony tarasu. Zobaczyl przechadzajaca sie po salonie porucznik Boxer. Miala na sobie cienki bialy T-shirt, wlosy spiela z tylu, zeby nie opadaly na szyje. Rozmawiala przez telefon, bawiac sie lancuszkiem na szyi. Widzial pod koszulka zarys jej pelnych, sprezystych piersi. Ladne ma pani cycki, pani porucznik. Wiedzial dokladnie, kim jest Lindsay, czym sie zajmuje i czemu przeniosla sie do Half Moon Bay. Chcial jednak wiedziec wiecej. Ciekawilo go, z kim rozmawia przez telefon. Moze z tym ciemnowlosym facetem, ktory byl u niej poprzedniej nocy i odjechal czarna sluzbowa limuzyna. Zastanawial sie, kim jest ten mezczyzna i czy wroci. 115 Zastanawial sie tez, gdzie Lindsay trzyma bron.Zrobil jej kilka zdjac: jak sie usmiecha, marszczy brwi, rozpuszcza wlosy, przytrzymuje sluchawke miedzy podbrodkiem a barkiem, jak jej sie unosza piersi, kiedy spina wlosy. Przez pokoj przeszedl pies, polozyl sie przy oszklonych drzwiach i zaczal wygladac na taras. Obserwator mial wrazenie, ze patrzy prosto na niego. Odszedl kawalek wzdluz plazy w strone pieszczacej sie pary, po czym przecial pas traw, wracajac do miejsca, gdzie zaparkowal samochod. Wyjawszy ze schowka notes, otworzyl go na stronie, na ktorej starannie wykaligrafowanymi literami zapisal nazwisko Lindsay. Porucznik Lindsay Boxer. Swiatlo latarni bylo dostatecznie jasne, by mozna bylo cos dopisac. Napisal: Ranna. Samotna. Uzbrojona i niebezpieczna. Czesc 3 Z powrotem w siodle Rozdzial 46 Ledwie pierwszy brzask zarozowil niebo, wyrwal mnie ze snu glosny sygnal telefonu. Siegnawszy po ciemku do aparatu, po czwartym sygnale wymacalam sluchawke. -Mowi Yuki. Mam nadzieje, ze cie nie obudzilam. Jestem w samochodzie i mam tylko chwile, ale wszystko ci szybko opowiem. Yuki miala zywy temperament i byla inteligentna. Wiedzialam, ze lubi rozmawiac, prowadzac samochod z szybkoscia stu czterdziestu kilometrow na godzine. -W porzadku, zaczynaj - odparlam, podkladajac sobie pod plecy poduszki. -Sam Cabot wyszedl ze szpitala. Wczoraj zlozyl zeznanie pod przysiega. - Mowila z szybkoscia karabinu maszynowego. - Odwolal swoje przyznanie sie do morderstwa w hotelu, ale o to niech sie martwi prokurator okregowy. Jesli chodzi o ciebie, zeznal, iz strzelilas pierwsza, nie trafilas go, a kiedy Sara i on odpowiedzieli ogniem w samoobronie, ty ich polozylas. Pieprzone bzdury! Wiemy, jak bylo naprawde, oni tez to wiedza, ale taka jest Ameryka. Moze plesc, co mu sie zywnie podoba. Westchnelam ciezko, a Yuki kontynuowala: -Problem w tym, ze ta zalosna mala menda budzi ogromne wspolczucie. Sparalizowany, przykuty do wozka, z szyja w gip- 119 sowym kolnierzu i trzesaca sie dolna warga. Wyglada jak cherubinek, przetracony...-...przez brutalna, rwaca sie do cyngla suke policyjna - dodalam. -Chcialam powiedziec, ze wyglada jak przetracony przez szesnastokolowa ciezarowke, ale co to w koncu za roznica? - Yuki rozesmiala sie. - Spotkajmy sie i ustalmy strategie dzialania. Na kiedy mozesz sie ze mna umowic? Moj terminarz byl dziewiczo czysty, natomiast Yuki przez trzy nastepne tygodnie miala prawie kazda godzine zajeta spotkaniami, zeznaniami pod przysiega i rozprawami. Mimo to znalazla wolny termin na kilka dni przed rozprawa. -W tej chwili media podgrzewaja atmosfere - mowila dalej. - Puscilismy przeciek, ze jestes u przyjaciol w Nowym Jorku, wiec nie beda cie napastowac. Lindsay? Slyszysz mnie? -Slysze. - Dzwonilo mi w uszach, gapilam sie na wentylator pod sufitem. -Radze, zebys odpoczywala, jesli mozesz. Staraj sie nie rzucac w oczy. Reszte zostaw mnie. W porzadku. Wzielam prysznic, wlozylam lniane biodrowki i rozowy T-shirt, a potem wyszlam z kubkiem kawy na podworze. Nakladajac Penelope jedzenie do koryta, zapytalam ja: -Ile zarcia moze zezrec wielka swinia, jesli zre swinskie zarcie? Kto by pomyslal. Miejska dziewczyna rozmawia ze swinia! Siedzac na tarasie w wietrze od morza, rozwazalam rade Yuki: "Odpoczywaj i nie rzucaj sie w oczy". Mialoby to sens, gdybym nie odczuwala przemoznej checi dzialania. Chcialam wplywac na bieg rzeczy, walic po lbach, naprawiac zlo. Taki mialam charakter i nic na to nie moglam poradzic. Gwizdnawszy na Marthe, zeszlam do explorera. Postanowilam pojechac do Crescent Heights - do domu, w ktorym popelniono podwojne morderstwo. Rozdzial 47 -Niedobry piesku - odezwalam sie do Marthy - czy ty w ogole wiesz, co to znaczy pakowac sie w klopoty? - Martha spojrzala na mnie swoimi rozbrajajacymi brazowymi oczami, pomachala ogonem i wrocila do obserwowania usianego wielkimi kamieniami pobocza. Jadac na poludnie szosa numer jeden, poczulam sie znow w swoim zywiole. Po pieciu kilometrach, w Crescent Heights, skrecilam w strone skupiska domow, stojacych na zboczu wzgorza polozonego na cyplu Half Moon Bay. Wspinalam sie zwirowana jednopasmowa droga pod gore, dopoki nie zobaczylam miejsca zbrodni. Wjechalam na podjazd i zgasilam silnik. Dom byl uroczy. Mial trzy dwuspadowe facjatki, ogrod otoczony plotem z nieregularnych bierwion opalowych przymocowanych do poziomych poprzeczek byl pelen kwiatow, a na recznie zrobionej skrzynce pocztowej widnialo nazwisko "Daltry". Wszystko to bylo otoczone kilometrami zoltej plastikowej tasmy. Miejsce zbrodni. Wstep wzbroniony. Zarzadzenie policyjne. Probowalam zrozumiec, jak moglo dojsc do tego, ze w tym przytulnym malym domku zamordowano brutalnie dwoje ludzi. Zbrodnie w takich miejscach nigdy sie nie zdarzaja. 121 Co zwabilo morderce do tego domu? Czy zabojstwo bylo wykonane na zlecenie, czy czysto przypadkowe?-Zostajesz! - powiedzialam do Marthy, wysiadajac z samochodu. Morderstwo mialo miejsce przed piecioma tygodniami i przez ten czas policja przestala dbac o przestrzeganie swojego zarzadzenia. Kazdy, kto chcial pomyszkowac wokol domu, mogl to zrobic, byle nie wlamywal sie do srodka. Zauwazylam mnostwo sladow roznych ludzi: odciski stop na grzadkach, niedopalki papierosow na sciezkach, puszki po napojach na trawniku. Weszlam przez otwarta brame, dalam nura pod tasma i nie spieszac sie, okrazylam caly dom, przypatrujac sie uwaznie szczegolom. Pod krzakami lezala porzucona pilka do koszykowki, a na tylnych schodach dziecieca tenisowka, jeszcze mokra od nocnej rosy. Zauwazylam, iz jedno z piwnicznych okien zostalo wyjete z ramy i stalo oparte o sciane domu. Sprawca prawdopodobnie wlasnie tamtedy wszedl do srodka. Dziwna rzecz: im dluzej przebywalam w tym miejscu, tym mocniej bilo mi serce. Czulam sie nieswojo, bo zamiast kierowac sledztwem, musialam zakrasc sie chylkiem, jakby nie wolno mi bylo tu przebywac, bo sprawe prowadzil ktos inny. Ale przyciagnelo mnie tutaj to, czego poprzedniego wieczoru dowiedzialam sie od Claire. Panstwo Daltry nie byli pierwszymi ofiarami morderstwa, ktorych przed smiercia wychlostano. Kogo jeszcze potraktowano w ten sam sposob? Czy te zbrodnie mialy jakies odniesienie do mojego nierozwiazanego morderstwa Johna Doe numer 24? "Odpoczywaj i nie rzucaj sie w oczy", polecila mi Yuki. Usmiechnelam sie, przypomniawszy sobie te rade. Wsiadlam do explorera, poklepalam moja futrzasta towarzyszke po grzbiecie i zjechalam zwirowka do szosy. W ciagu dziesieciu minut powinnysmy dotrzec do centrum Half Moon Bay. Chcialam obejrzec dom 0'Malleyow. Rozdzial 48 Po obu stronach Ocean Colony Road stal sznur samochodow policyjnych. Emblematy na drzwiczkach swiadczyly, iz miejscowa komenda dostala w koncu tak potrzebne wsparcie ze strony policji stanowej. Przejezdzajac obok domu, zobaczylam umundurowanego funkcjonariusza pilnujacego frontowych drzwi. Drugi sprawdzal tozsamosc wchodzacych. Detektywi i technicy kryminalistyki wchodzili i wychodzili w nieregularnych odstepach czasu. Na trawniku sasiedniego domu stal namiot mediow, skad miejscowy sprawozdawca nadawal na zywo reportaz z Half Moon Bay. Zaparkowawszy samochod przed nastepna przecznica, cofnelam sie pieszo ku domowi, wtapiajac w garstke gapiow, ktorzy z chodnika po przeciwnej stronie przygladali sie akcji policji. Moj punkt obserwacyjny byl niezly; stojac wsrod przypadkowych ludzi, moglam weryfikowac swoje obserwacje, majac nadzieje na jakas informacje z wewnatrz. Pierwszym spostrzezeniem bylo to, iz domy ofiar maja sie tak do siebie jak dzien do nocy. Crescent Heights bylo osiedlem ludzi niezamoznych, ze skromnymi domami na zboczu wzgorza, odgrodzonymi od zatoki halasliwa szosa numer jeden. Ocean Colony mialo prywatne pole golfowe. Dom 0'Malleyow i oko- 123 liczne rezydencje otaczaly najpiekniejsze rzeczy, jakie mozna nabyc za pieniadze. Co moglo laczyc ludzi, ktorzy w nich mieszkali?Przyjrzalam sie dokladnie utrzymanym w kolonialnym stylu domowi 0'Malleyow. Mial lupkowy dach i drewniane skrzynki pod scianami, pelne ozdobnych roslin. Zadalam sobie to samo pytanie, co w poprzednim przypadku: co zwabilo morderce do tego domu? Czy bylo to zabojstwo na zlecenie, czy wypadek przy pracy? Podnioslam wzrok na niebieskie zaluzje w oknach na pietrze, gdzie w sypialni zostala zamordowana Lorelei 0'Malley. Czy ona rowniez zostala wychlostana? Wpatrywalam sie w dom tak intensywnie, ze zwrocilam na siebie uwage. Podszedl do mnie rumianolicy mlody nadgorliwiec w policyjnym mundurze. -Chcialbym zadac pani pare pytan. Cholera. Gdybym mu pokazala odznake, facet sprawdzilby mnie w bazie danych. Rozglosilby wiadomosc: "Porucznik Lindsay Boxer odwiedzila miejsce zbrodni". Najdalej za dwadziescia minut do domu Cat dzwoniliby reporterzy, a jej trawnik zamienilby sie w biwak. Popatrzylam na niego z niewinna mina. -Przejezdzalam tedy przypadkowo. Juz odjezdzam. Pomachalam mu reka, odwrocilam sie i ruszylam szybko w strone explorera, ale kiedy przejezdzalam kolo domu, zauwazylam, ze zapisal numer rejestracyjny. Psiakrew! Rozdzial 49 Urocza mala knajpka nosila nazwe ptaka, kormorana, ktorego kunsztowna rzezba zwisala z sufitu nad drewnianym barem. Do wyboru bylo szesc rodzajow beczkowego piwa, w sali grala glosna muzyka i klebil sie piatkowy tlum wieczornych bywalcow. Rozejrzawszy sie, spostrzeglam Carolee Brown, siedzaca przy stoliku w poblizu baru. Byla w spodniach i jask-raworozowym pulowerze, na szyi miala zloty lancuszek z krzyzykiem. Zywicielka swinki, ktora ma wychodne. Zobaczyla mnie ulamek sekundy pozniej niz ja ja. Usmiechnela sie promiennie, gestem zachecajac mnie, bym sie przysiadla. Kiedy przecisnelam sie do niej przez tlum, wstala, zeby mnie usciskac. Zamowilysmy piwo Nikczemny Piotrus i linguini z malzami, po czym -jak to sie zwykle zdarza przy spotkaniach kobiet - juz po niecalej minucie zaczelysmy rozmawiac o sprawach osobistych. Carolee wiedziala od Cat o strzelaninie, w wyniku ktorej dostalam sie pod walec kalifornijskiego wymiaru sprawiedliwosci. -Zle ocenilam sytuacje, bo oboje byli dziecmi - wyjasnilam Carolee. - Kiedy postrzelili mojego partnera i mnie, musialam ich unieszkodliwic. 125 -Niedobrze, Lindsay.-Wiem. Zabilam dziecko. Nigdy nie myslalam, ze jestem do tego zdolna. -Oni cie do tego zmusili. -To byli mordercy, Carolee. Wczesniej zabili innego dzieciaka, a kiedy ich przylapalismy, uznali, ze maja tylko jedno wyjscie. Ale kto by sie spodziewal, ze dzieci z takiej rodziny jak ci dwoje moga byc zbrodniarzami. -Coz... mialam do czynienia z setkami mlodocianych przestepcow, ktorzy przewineli sie przez moja szkole, i wiem, ze dzieci z uszkodzona psychika zdarzaja sie we wszystkich srodowiskach. Kiedy napomknela o dzieciach z uszkodzona psychika, przezylam deja vu... Zobaczylam sama siebie jako mala dziewczynke, rzucona przez cala sypialnie i wpadajaca do komody. "Nie odpyskowuj mi, panienko". Na progu stal chwiejacy sie ojciec, krol dzungli. Ja tez bylam takim dzieckiem. Z trudem wrocilam myslami do Kormorana. -A jak jest z toba, Lindsay? - zapytala Carolee. - Jestes samotna? Rozwiedziona? -Mam faceta, ktory jest dla mnie prawdziwa bratnia dusza - odparlam, zadowolona ze zmiany tematu. - Ale nie wiem, czy cos z tego wyjdzie. Carolee popatrzyla na mnie znaczaco. -Kiedy przynioslam ci ciasteczka, byl u ciebie, prawda? Usmiechnelam sie na wspomnienie koszuli Joego, w ktorej otworzylam jej drzwi. Chcialam o nim opowiedziec, ale nagle za plecami Carolee zauwazylam jakis ruch. Juz wczesniej zwrocilam uwage na trzech facetow przy barze, pijacych piwo. W ktoryms momencie dwaj z nich wyszli. Ten, ktory zostal, byl bardzo przystojny: mial ciemne falujace wlosy, regularna twarz, nosil okulary bez oprawek i byl ubrany w wyprasowane spodnie i koszulke polo od Ralpha Laurena. Barman wytarl scierka kontuar i zapytal go: -Co panu nalac? 126 -Teraz prosze o ciemne... i nie mialbym nic przeciwko tamtej wysokiej blondynce na zakaske.Choc slowom tym towarzyszyl urzekajacy usmiech, czulam, ze w mezczyznie jest cos zlego. Zachowywal sie, jakby byl napakowanym bankierem JP Morganem, ale w odroznieniu od tamtego sprawial wrazenie faceta zyjacego ze sprzedazy wlasnych wdziekow. Kiedy okrecil sie na stolku i wbil we mnie wzrok, miesnie szczeki same mi sie zacisnely. Rozdzial 50 Z zawodowego nawyku odruchowo ocenilam jego parametry: bialy mezczyzna, wzrost okolo stu osiemdziesieciu pieciu centymetrow, waga mniej wiecej osiemdziesiat piec kilogramow, wiek czterdziesci do czterdziestu dwoch lat, bez znakow szczegolnych, z wyjatkiem gojacej sie rany miedzy kciukiem i wskazujacym palcem prawej reki, wygladajacej na rane od noza. Zszedl ze stolka przy barze i ruszyl ku nam. -To moja wina - powiedzialam cicho do mojej towarzyszki. - Niepotrzebnie na niego spojrzalam. - Pochylilam sie ku Carolee, probujac go zniechecic, ale to go nie odstraszylo. -Co slychac u pieknych pan? Jestescie tak urocze, ze nie moglem sie powstrzymac, zeby nie zlozyc wam uszanowania. -Dziekujemy. To milo z panskiej strony - odparla Carolee, po czym odwrocila sie do niego plecami. -Nazywam sie Dennis Agnew - mowil dalej, niezrazo-ny. - Nie znamy sie oczywiscie, lecz latwo to zmienic. Pozwolicie, ze sie przysiade? Stawiam kolacje. -Dzieki, Dennis - odparlam - ale jest nam dobrze we wlasnym towarzystwie. Zrozum nas, jestesmy na randce. Przez twarz faceta przelecial cien, jakby na moment przygaslo swiatlo, jednak juz po sekundzie wrocila mu pewnosc siebie, okraszona czarujacym usmiechem. 128 -Nie wierze, ze moze wam byc ze soba az tak dobrze,nawet jesli jestescie dziewczetami, ktore nie lubia facetow. Ale to mi nie przeszkadza, przeciez to tylko kolacja. Dennis Agnew byl absurdalnym konglomeratem galanterii i prostactwa, lecz niezaleznie od tego, jakie mial zamiary, wolalam, zeby sobie poszedl. -Sluchaj, Dennis - powiedzialam, pokazujac mu wyjeta z torebki odznake policyjna. - Jestem oficerem policji, a nasza rozmowa ma charakter osobisty, rozumiesz? Pulsowanie zylki na skroni Dennisa zdradzalo, ile wysilku kosztowalo go zachowanie na twarzy wyrazu pewnosci siebie. -Nie powinna pani byc taka opryskliwa, pani oficer. Zwla szcza w stosunku do ludzi, ktorych pani nie zna. Powedrowal z powrotem do baru, polozyl na kontuarze troche bilonu i przed wyjsciem spojrzal jeszcze raz w nasza strone. -Uwazaj na siebie. Jeszcze sie zobaczymy - warknal, wychodzac drzwiami prowadzacymi na parking. -Dobra robota, Lindsay. - Carolee wyciagnela wskazujacy palec i zdmuchnela wyimaginowany dym z konca lufy. -Co za menda - mruknelam. - Widzialas wyraz jego twarzy? Jakby nie miescilo mu sie w glowie, ze ktos moglby go splawic. Co on o sobie mysli? Ze jest George'em Clooneyem? -Coz... - powiedziala moja nowa przyjaciolka - jego mamusia i lustro utwierdzaja go w przekonaniu, ze nikt nie zdola mu sie oprzec. Wybuchnelysmy smiechem i tracilysmy sie kieliszkami. Zrobilo nam sie wesolo. Carolee byla tak sympatyczna, ze czulam sie w jej towarzystwie, jakbysmy sie znaly od lat. Doprowadzila do tego, ze przestalam myslec o Dennisie Agnew, mordercach i trupach, a nawet o czekajacej mnie rozprawie. Przywolalam reka kelnera i zamowilam nastepna kolejke Nikczemnego Piotrusia. Rozdzial 51 Tropiciel ukryl swoj nowy noz pod przednim siedzeniem samochodu, wysiadl i wszedl do sklepu spozywczego. Poczul sie odswiezony klimatyzacja i pokrzepiajacym widokiem pojemnikow pelnych wody mineralnej, owocowych napoi i piwa. Szczegolna przyjemnosc sprawil mu widok niewysokiej ciemnowlosej kobiety w kosztownym dresie firmy Fila, stojacej w kolejce do kasy. Wiedzial, ze nazywa sie Annemarie Sarducci i wlasnie skonczyla popoludniowy jogging. Kupi butelke importowanej wody zrodlanej, a potem pojdzie pieszo do domu nad zatoka i spozyje wraz z rodzina kolacje. O Annemarie wiedzial juz bardzo duzo: ze wazy czterdziesci piec kilogramow i nosi biustonosz numer 3, ze jest dumna ze swoich ksztaltow, ze pieprzy sie ze swoim osobistym trenerem, ze jej syn sprzedaje narkotyki szkolnym kolegom i ze jest chorobliwie zazdrosna o wlasna siostre, Juliette, ktora ma stala role w serialu telewizyjnym, kreconym w Los Angeles. Wiedzial rowniez, ze byla autorka blogu pod pseudonimem Grzeszna Roza. Od dawna byl prawdopodobnie jej najwierniejszym czytelnikiem. Wpisal sie rowniez pod wlasnym pseudonimem do jej "ksiegi gosci": Podoba mi sie twoj sposob myslenia. TROPICIEL. 130 Napelnil papierowy kubek mocna czarna kawa ze stojacego w rogu sklepu termosu, po czym stanal w kolejce za pania Sarducci. Wpadl na nia niby przypadkiem, ocierajac sie przy tym o jej piers.-Och, przepraszam. Jak sie masz, Annemarie? - zagadnal ja. -Nie szkodzi. Czesc - odpowiedziala, zbywajac go znudzonym spojrzeniem i kiwnieciem glowy. Podala kasjerce, mlodej dziewczynie o ziemistej cerze, pieciodolarowy banknot, odebrala reszte za swoja butelke wody i odeszla, nie powiedziawszy nawet do widzenia. Patrzyl za nia, jak wychodzi ze sklepu, kolyszac kuszaco biodrami. Zawsze poruszala sie w ten sposob. Za pare godzin przeczyta jej dziennik na internetowej stronie, wszystkie perwersyjne sprosnosci, z ktorymi nie chciala sie zdradzac przed ludzmi w swoim codziennym zyciu. Zobaczymy sie jeszcze, Grzeszna Rozo. Rozdzial 52 Kiedy zadzwonila do mnie Carolee z prosba, zebym zaopiekowala sie przez pare godzin Allison, mialam ochote jej odpowiedziec: "Nie nadaje sie na nianke" - ale nim odmowa przeszla mi przez gardlo, przekonala mnie. -Ali teskni do swinki - powiedziala. - Uszczesliwisz ja, jesli pozwolisz jej odwiedzic Penelope, a ja w tym czasie zaplombuje sobie zab trzonowy. Bede ci bardzo wdzieczna, Lindsay. Pol godziny pozniej Ali wyskoczyla z furgonetki swojej matki i przybiegla do frontowych drzwi. Ciemne lsniace wlosy miala upiete po obu stronach glowy w dwie kitki, a wszystko, w co byla ubrana, lacznie z tenisowkami, mialo rozowy kolor. -Czesc, Ali. -Przynioslam jablka - oswiadczyla, mijajac mnie i biegnac w glab domu. - Zobaczysz, co zaraz bedzie. -Aha - mruknelam, udajac zainteresowanie. Gdy tylko otworzylam drzwi od podworza, Penelope przy-truchtala do plotu i zaczal sie koncert przerazliwych kwikow i chrzakan. Allison odpowiadala jej w ten sam sposob. Kiedy bylam juz pewna, ze sasiedzi lada moment wezwa kogos z organizacji ochrony zwierzat, Allison usmiechnela sie do mnie. 132 -To jest wlasnie swintuszenie - wyjasnila.-Trudno sie domyslic - odparlam, odwzajemniajac usmiech. -To naprawde jest mowa - przekonywala mnie Allison. Poczochrala swinie po grzbiecie, a Penelope natychmiast przewrocila sie na plecy, po czym zamarla z czterema nogami w gorze z wyrazem blogiej szczesliwosci na pysku. - Kiedy Penelope byla jeszcze prosiaczkiem, zyla w wielkim domu nad morzem ze swinkami z calego swiata - mowila dalej Allison. - Calymi wieczorami rozmawiala z nimi, a w dzien robila im pedicure. -Naprawde tak bylo? -Swinie sa madrzejsze, niz nam sie zdaje - powiedziala. - Penelope wie bardzo duzo. Wiecej, niz ludzie mysla. -Nic na ten temat nie wiem - stwierdzilam. -Posluchaj, Lindsay: ty bedziesz karmila ja jablkami, a ja jej pomaluje kopytka. -Naprawde? -Ona tego chce. Uwierzywszy jej zapewnieniom, iz mozna przyprowadzic swinke na tylny taras, zrobilam, co mi kazala. Penelope chrupala podawane jej po kolei jablka, a Allison malowala jej kopytka rozowym lakierem do paznokci, rozmawiajac rownoczesnie z nami obiema. -Gotowe, Penny - oswiadczyla, zadowolona z wyniku. - Teraz niech wyschna. - Zwrocila sie do mnie. - A co potrafi Martha? -Owczarki szkockie tez maja swoj jezyk. Martha na rozkaz zagania owce. -Pokaz mi. -A gdzie tu widzisz owce? -Zartujesz sobie ze mnie! -Troche. Ale wiesz, co mi sie najbardziej podoba w Marcie? Ze dotrzymuje mi towarzystwa i ostrzega w nocy, kiedy wyczuje niedobrego czlowieka albo uslyszy halas. 133 -Ale ty masz pistolet, prawda? - Na slodkiej twarzyczce Ali pojawil sie wyraz przebieglosci.-Tak. Mam pistolet. -No, no! Pistolet i do tego pies. Jestes twardzielem, Lind-say. Jestes najfajniejsza osoba, jaka znam. Rozesmialam sie. Nie przypuszczalam, ze moga istniec takie urocze dzieci. Bylam zaskoczona, ze tak predko ja polubilam. Przyjechalam do Half Moon Bay, zeby podsumowac swoje dotychczasowe zycie, ale nagle wyobrazilam sobie dom, a w nim siebie, Joego i mala dziewczynke. Musialam dosc dlugo obracac w glowie te szokujaca mysl, gdyz na podworzu pojawila sie Carolee z wykrzywiona nowo-kaina twarza. Nie do wiary, ze uplynely dwie godziny. Zalowalam, ze Ali musi juz isc. -Wroc predko - powiedzialam, sciskajac ja na pozeg nanie. - Przychodz, kiedy tylko bedziesz miala ochote. Rozdzial 53 Stalam na ulicy, machajac za nimi, dopoki furgonetka Carolee nie zniknela za krzywizna Sea View Avenue. Wkrotce jednak ozyla mysl, ktora przez caly czas drzemala w odleglych zakamarkach mojego mozgu. Przynioslam laptopa do salonu, usadowilam sie w miekkim fotelu i polaczylam z rejestrem skazanych, NCIC. Po minucie juz wiedzialam, ze doktor Ben 0'Malley, lat czterdziesci osiem, byl dwukrotnie notowany za przekroczenie szybkosci, a przed pieciu laty zostal aresztowany za prowadzenie w stanie nietrzezwym. Dwukrotnie byl zonaty i tylez razy owdowialy. Z pierwsza zona, o imieniu Sandra, mial corke Caitlin. W 1994 roku Sandra powiesila sie w ich garazu. Jego druga zone, Lorelei, o panienskim nazwisku Breen, aresztowano w 1998 roku za kradziez w sklepie. Po zaplaceniu grzywny zwolniono ja. Wczoraj zostala zamordowana. Miala trzydziesci dziewiec lat. Potem wprowadzilam do komputera nazwisko Alice i Jake'a Daltrych. Po chwili na ekranie ukazala sie odpowiedz. Byli malzenstwem od osmiu lat, zostali zamordowani we wlasnym domu w Crescent Heights, osierocili dwoch szescioletnich chlopcow, blizniakow. Przypomnialam sobie to urocze miejsce: drewniany dom, widok na zatoke, porzucona pilka do koszy- 135 kowki i pojedyncza dziecieca tenisowka. Po chwili z powrotem zajelam sie komputerem.Jake przed malzenstwem z Alice byl niezlym zbereznikiem. Kliknelam wykaz jego wykroczen: naklanianie mezczyzn do nierzadu i podrobienie podpisu na czekach ubezpieczenia spolecznego ojca, za co dostal szesc miesiecy - ale przez ostatnie osiem lat byl w porzadku i pracowal w miejskiej pizzerii. Jego zona, Alice, miala czyste konto. Nie byla notowana nawet za taki drobiazg jak przekroczenie czerwonego swiatla lub potracenie czyjegos wozu przy wyjezdzaniu tylem z parkingu supermarketu. Mimo to zostala zamordowana. Cos tu sie nie zgadzalo. Zadzwonilam do Claire, ktora odezwala sie po pierwszym sygnale. Przystapilam od razu do rzeczy. -Claire, czy mozesz nieco dla mnie poweszyc? Szukam jakiegos powiazania miedzy zabojstwami Lorelei 0'Malley oraz Alice i Jake'a Daltry. -Oczywiscie, Lindsay. Zadzwonie do paru moich kolegow. Moze cos z tego wyjdzie. -Sprawdz takze Sandre 0'Malley. Powiesila sie w tysiac dziewiecset dziewiecdziesiatym czwartym. Porozmawialysmy jeszcze przez chwile, najpierw o jej mezu Edmundzie i pierscionku z szafirem, ktory dal jej w rocznice slubu, a potem o malej dziewczynce imieniem Ali, ktora potrafila rozmawiac ze swinia. Po odlozeniu sluchawki mialam wrazenie, ze oddycham swiezszym powietrzem. Juz mialam wylaczyc komputer, gdy zainteresowal mnie pewien szczegol. Obronca Lorelei 0'Malley, kiedy stanela przed sadem za kradziez pary kolczykow wartosci dwudziestu dolarow, byl miejscowy adwokat, Bob Hinton. Znalam Boba Hintona. W kieszeni moich szortow nadal tkwila jego wizytowka... od owego poranka, kiedy mnie przejechal swoim dziesieciobiego-wym rowerem. Ten facet byl mi winien przysluge. Rozdzial 54 Biuro Boba Hintona bylo malenka klitka na Main Street, wcisnieta pomiedzy Starbucksa i bank. Z nadzieja, iz mimo soboty zastane go w pracy, otworzylam szklane drzwi. Mialam szczescie: za duzym drewnianym biurkiem zobaczylam jego lysiejaca glowe, pochylona nad egzemplarzem "San Francisco Examiner". Kiedy mnie ujrzal, zrobil gwaltowny ruch reka, przewracajac przy tym kubek z kawa, ktora rozlala sie na gazecie. Zdazylam zobaczyc zdjecie na pierwszej stronie, zanim zmienila sie w brazowa plachte. Przedstawialo jasnowlosego chlopca w wozku inwalidzkim. Sam Cabot. Koszmar, przesladujacy mnie w snach. -Przepraszam, Bob. Nie chcialam cie przestraszyc. -Nie masz za co p-p-przepraszac - odparl. Poprawil okulary w rozowych oprawkach i wyjawszy kilka papierowych serwetek z szuflady biurka, przykryl plame. - Rozgosc sie, prosza. -Dzieki. Zaraz usiade. Spytal, jak mi sie zyje w Half Moon Bay, na co odpowiedzialam, ze staram sie wypelniac sobie czas roznymi zajeciami. -Wlasnie czytalem o tobie, pani porucznik - rzekl, wy cierajac plikiem serwetek pierwsza strone gazety. 137 -W nanosekundowym swiecie nic sie nie ukryje - zauwazylam z usmiechem. Powiedzialam mu, ze zainteresowalam sie zabojstwami, ktore mialy miejsce w okolicach mojego domu, i spytalam, co wie na ten temat.-Znalem Lorelei 0'Malley. Bylem jej adwokatem na rozprawie i udalo mi sie ja wybronic - powiedzial bez zarozumialosci. - O Benie wiem niewiele. Ludzie mowia, ze musial miec cos wspolnego ze smiercia Lorelei, ale nie wyobrazam sobie, zeby byl zdolny do zabicia macochy Caitlin. Dziecko doznalo wystarczajaco silnego wstrzasu po samobojstwie matki. -Gliny zawsze w pierwszym rzedzie podejrzewaja meza. -Jasne, wiem. Mam przyjaciol w policji. Wychowalem sie w Half Moon Bay i zaraz po ukonczeniu studiow prawniczych zaczalem tu praktykowac. Wole byc mala rybka w sadzawce. -Jestes zbyt skromny, Bob. - Wskazalam na sciane ze zdjeciami gubernatora i innych dygnitarzy, sciskajacych mu reke. Procz zdjec byly jeszcze starannie oprawione dyplomy uznania. -Ach, to - mruknal, wzruszajac ramionami. - Coz, zajmuje sie troche praca spoleczna na rzecz wykorzystywanych albo porzuconych dzieci. Bronie ich w sadzie i dbam o to, by ich prawa byly zachowywane. -To bardzo chwalebne - stwierdzilam. Zaczelam cieplej myslec o tym sympatycznym facecie, zauwazylam tez, iz czul sie ze mna coraz swobodniej. Od chwili rozlania kawy ani razu sie nie zajaknal. Rozparl sie wygodniej na krzesle i wskazal na zdjecie z ceremonii wreczania nagrod w ratuszu. Sciskal na nim dlon komus, kto wreczal mu medal. -Widzisz tego faceta? - zapytal, wskazujac eleganckiego mezczyzne, siedzacego na podium w rzedzie innych. - To Ray Whittaker. Mieszkal razem z zona Molly w Los Angeles, ale lato spedzali tutaj. Pare lat temu zostali zamordowani we wlasnej sypialni. Czy wiesz, Lindsay, ze ofiary tych wszystkich morderstw zostaly wychlostane, a potem podcieto im gardla? 138 -Slyszalam o tym. - Na moment przestalam go sluchac,oswajajac sie z wiadomoscia o jeszcze jednej zbrodni sprzed paru lat. Dlaczego wszystkie ofiary zostaly wychlostane? Od jak dawna dzialal morderca? Kiedy ponownie wlaczylam uwage, byl juz w pozniejszej fazie relacji o Whittakerach. -...bardzo mili ludzie. On byl fotografikiem, ona grywala niewielkie rolki w Hollywood. Te morderstwa nie maja zadnego wytlumaczenia. Wszyscy ci ludzie byli porzadnymi obywatelami. Najgorsze jest to, ze ich dzieci poszly do rodzin zastepczych albo do krewnych, ktorych ledwie znaly. Zal mi ich. - Potrzasnal glowa i westchnal. - Staram sie zostawiac tego rodzaju problemy w biurze, ale to mi sie nie udaje. -Wiem cos o tym - odparlam. - Jesli masz chwile, opowiem ci o sprawie, ktora mnie meczy od dziesieciu lat. Rozdzial 55 Bob wstal, podszedl do ekspresu stojacego na regale z aktami i nalal nam po kubku kawy. -Mam mnostwo czasu - oznajmil. - Nie podobaja mi sie ceny w Starbucksie. - Usmiechnal sie do mnie. - Ani cala ta banda japiszonow, ktorzy tam szpanuja. Popijajac letnia kawe z mlekiem w proszku, opowiedzialam Bobowi o moim pierwszym przypadku morderstwa. -Znalezlismy go w zapuszczonym hoteliku w dzielnicy Mission. Widzialam przedtem zwloki, ale na taki widok nie bylam przygotowana. Byl mlody, gdzies miedzy siedemnastym a dwudziestym pierwszym rokiem zycia. Kiedy weszlam do pokoju, lezal na plecach z rozkrzyzowanymi rekami i nogami, w kaluzy zakrzeplej krwi, pokryty rojem much. Wspomnienie bylo tak natarczywe, ze poczulam skurcz w gardle, jak wowczas w pokoju hotelowym, kiedy prosilam Boga, zeby mnie stamtad zabral. Musialam wypic lyk obrzydliwej kawy Boba, by odzyskac zdolnosc mowienia. -Mial na sobie tylko dwie sztuki odziezy: zwykla skarpetke bez piety firmy Hanes, jakich setki tysiecy sprzedano owego roku w calym kraju, i T-shirt z nadrukiem "Distillery". Znasz to miejsce? Bob skinal glowa. 140 -Zaloze sie, ze poczawszy od tysiac dziewiecset trzydziestego roku kazdy turysta, przejezdzajacy przez Half Moon Bay, jadl w tej restauracji.-Masz racje. To zadna wskazowka. -W jaki sposob umarl? -Podcieto mu gardlo. Na posladkach mial pregi, jakby go zbito pejczem. Czy to ci sie z czyms kojarzy? Bob znow pokiwal glowa. Sluchal z napieciem, wiec kontynuowalam swoja relacje. Powiedzialam mu, ze potem przez wiele tygodni usilowalismy zdobyc jakakolwiek informacje w miescie i w Half Moon Bay. -Nikt nie znal ofiary, Bob. W bazie danych nie bylo jego odciskow palcow, a pokoj, w ktorym zmarl, byl tak brudny, ze cialo bardzo szybko zaczelo sie rozkladac. Nie mielismy zadnego punktu zaczepienia. Nikt tez nie zglosil sie po zwloki. To ostatecznie nie jest niczym niezwyklym: tego samego roku mielismy az dwudziestu trzech podobnych Johnow Doe. Ale pamietam do dzis wyraz niewinnosci na jego twarzy. Mial niebieskie oczy, jasnorude wlosy... a teraz, po tylu latach, znow mamy morderstwa sygnowane w ten sam sposob. -Wiesz, co dla mnie jest rzeczywiscie przerazajace, Lind-say? Uczucie, ze zabojca moze byc ktos, kto mieszka w tym miescie... Przerwal mu sygnal telefonu. -Robert Hinton - rzucil do sluchawki. W nastepnej sekundzie zbladl jak sciana. Przez chwile trwala cisza, przerywana jego potakiwaniem: -Aha... aha... - W koncu rzekl: - Dzieki za informa cje. - Odlozyl sluchawke i popatrzyl na mnie. - Dzwonil moj przyjaciel, ktory pracuje w "Gazette" - wyjasnil. - Ben 0'Malley nie zyje. Cialo znalazly dzieci podczas zabawy w lesie. Rozdzial 56 Rodzice Jake'a Daltry mieszkali na osiedlu mieszkaniowym w Palo Alto, trzydziesci minut jazdy na poludniowy wschod od Half Moon Bay. Zaparkowalam explorera na ulicy przed ich kremowego koloru domem, jednym z tuzina identycznych przy Brighton Street. Drzwi otworzyl tegi nieogolony mezczyzna o szarych przerzedzonych wlosach, ubrany we flanelowa koszule i niebieskie spodnie na tasiemce. -Czy pan Richard Daltry? -Z nikim nie rozmawiamy - odparl i zatrzasnal drzwi. To mnie nie zrazilo. Bywalam juz gorzej przyjmowana. Wyjelam odznake i ponownie zadzwonilam do drzwi. Tym razem otworzyla mi drobna kobieta w perkalowej sukni w kroliczki, o wlosach ufarbowanych henna. -Czym moge sluzyc? -Lindsay Boxer, porucznik policji San Francisco - przedstawilam sie, pokazawszy moja odznake. - Badam sprawe pewnego dawnego zabojstwa, ktorego sprawcy nie zostali wykryci. -Co to ma wspolnego z nami? -Istnieje podobienstwo miedzy tamta sprawa a smiercia Jake'a i Alice Daltrych. 142 -Jestem matka Jake'a. Mam na imie Agnes - powiedziala,otwierajac szerzej drzwi. - Przepraszam za mojego meza. Oboje jestesmy w stresie. Prasa jest taka nachalna. Poprowadzila mnie w glab domu, pachnacego Cytrynowa Gwarancja, do kuchni, w ktorej nic sie prawdopodobnie nie zmienilo od czasow, kiedy Hinckley strzelal do Reagana. Siadlysmy przy czerwonym stole z laminatu, ustawionym pod oknem, z ktorego byl widok na podworze. Dwaj mali chlopcy bawili sie samochodzikami w piaskownicy. -Moje biedne wnuki... - westchnela pani Daltry. - Dlaczego to je spotkalo? Skulone ramiona i glebokie zmarszczki na twarzy swiadczyly o jej bolesnych przezyciach. Widac bylo, ze bardzo potrzebowala rozmowy z kims, kto jeszcze nie znal calej historii. -Prosze mi opowiedziec, jak to sie stalo - zachecilam ja. - O wszystkim, co pani wie. -Jake byl narowistym dzieckiem - zaczela. - Nie tyle zlym, co krnabrnym, rozumie pani. Kiedy poznal Alice, zmienil sie w ciagu jednego dnia. Byli w sobie zakochani i bardzo chcieli miec dzieci. Kiedy urodzili sie chlopcy, Jake przysiagl, ze bedzie ojcem, do ktorego mozna miec szacunek. Kochal ich, pani porucznik, i dotrzymywal przyrzeczenia. Stal sie dobrym czlowiekiem, a ich malzenstwo bylo wzorowe. Przerwala, potrzasajac ze smutkiem glowa. Polozyla reke na sercu. Nie byla w stanie dalej mowic, a jeszcze nie opowiedziala mi niczego o morderstwie. Spuscila glowe, kiedy jej maz wszedl do kuchni. Spojrzal na mnie, wzial z lodowki piwo, trzasnal drzwiczkami i wyszedl. -Richard nadal jest na mnie zly - wyznala kobieta. -Dlaczego, Agnes? Polozylam dlon na jej odslonietym ramieniu. Gdy to zrobilam, w jej oczach blysnely lzy. -Powiedz - poprosilam cicho. Wyjela chusteczke i przycisnela ja do oczu. -Mialam odebrac chlopcow ze szkoly - wyszlochala. - 143 Wstapilam przedtem do domu Jake'a i Alice, zeby spytac, czy nie trzeba im mleka albo soku. Jake lezal nagi w przedpokoju, a Alice na schodach. Oboje nie zyli.Patrzylam z napieciem na Agnes, zachecajac ja wzrokiem, by mowila dalej. -Zmylam krew - dodala z westchnieniem. Spojrzala na mnie, jakby sama zasluzyla na chloste. - Ubralam ich, bo nie chcialam, zeby ktos ich ogladal w takim stanie. -Zatarlas slady zbrodni - stwierdzilam. -Nie chcialam, zeby chlopcy zobaczyli krew. Rozdzial 57 Miesiac wczesniej nie zachowalabym sie tak wobec Agnes Daltry. Bylabym zbyt skupiona na zadaniu, ktore nalezalo wykonac. Teraz jednak wstalam i przytulilam ja. Oparla mi glowe na ramieniu i zaczela spazmatycznie plakac. Wiedzialam, co wywolalo te lzy. Okazalam jej wspolczucie, ktorego nie doczekala sie od meza. Ramiona Agnes drzaly, a ja podzielalam jej bol, jakby byla bliska mi osoba, jakbym kochala jej rodzine tak samo silnie jak ona. Jej placz wzruszyl mnie do tego stopnia, iz wspomniawszy osoby, ktore kochalam - mame, Chrisa, Jill - rowniez poczulam sie osamotniona. Uslyszalam daleki dzwiek dzwonka do drzwi. Trzymalam jeszcze Agnes w ramionach, gdy do kuchni wszedl jej maz. -Ktos do ciebie - powiedzial. Parowal zloscia i jakims kwasnym zapachem. -Do mnie? - zdziwilam sie. Mezczyzna czekajacy w dziennym pokoju moglby byc malarskim studium brazowego koloru. Nosil brazowa sportowa marynarke, brazowe spodnie i krawat w brazowe pasy. Mial kasztanowate wlosy, geste brazowe wasy i twarde brazowe oczy. 145 Jedynym elementem niepasujacym do tych wszystkich brazow byla jego czerwona z wscieklosci twarz.-Porucznik Boxer? Nazywam sie Peter Stark. Jestem komendantem policji w Half Moon Bay. Prosze ze mna. Rozdzial 58 Zaparkowalam explorera na miejscu "dla gosci" przed pokrytym szara dachowka barakiem komisariatu policji. Peter Stark wysiadl ze swojego samochodu i ruszyl po chrzeszczacym zwirze w strone budynku, nie obejrzawszy sie ani razu na mnie. Potraktowalam to jako wyraz zaufania do kolezanki po fachu. Pierwsza rzecza, jaka mi sie rzucila w oczy po wejsciu do jego biura, bylo starannie oprawione w ramki motto na scianie za biurkiem: Wypelniaj swoje obowiazki i rob to dobrze. Obrzucilam wzrokiem panujacy w pokoju balagan: wszystkie powierzchnie zalegaly sterty papierow, stare kserokopie i faksy. Na scianach wisialy poprzekrzywiane i zakurzone fotografie Starka stojacego nad trupami zabitych zwierzat z mina triumfatora. Zdjal marynarke, demonstrujac potezna piers i ramiona goryla, po czym powiesil ja na haku obok drzwi. -Siadaj. Slyszalem o tobie, porucznik Boxer - powiedzial, przegladajac liste wiadomosci telefonicznych. Od chwili spotkania w domu Daltrych nie spojrzal mi w oczy. Zdjelam z krzesla kask motocyklowy, polozylam go na ziemi i usiadlam. -Co ty sobie, do cholery, myslisz? - zapytal. -Nie rozumiem. -Jakim prawem weszysz na moim podworku?! - wybuch- 147 nal, swidrujac mnie wzrokiem. - O ile wiem, jestes zawieszona w czynnosciach sluzbowych, czyz nie tak?-Z calym szacunkiem, nie wiem, do czego pan zmierza. -Nie rob ze mnie durnia, Boxer. Podobno latwo siegasz po bron. Moze faktycznie bez powodu zastrzelilas te dzieciaki. -Wolnego! Posluchaj... -Moze sie przestraszylas, stracilas panowanie nad soba albo jeszcze cos. Z tego wynika, ze jestes niebezpieczna. Czy juz rozumiesz? Zorientowalam sie, do czego zmierza. Facet przewyzszal mnie stopniem i najwyrazniej chcial mnie dotknac. Mimo to zachowalam uprzejmy wyraz twarzy. -Mysle, ze ostatnie morderstwa maja zwiazek z zabojstwami, ktorymi sie zajmowalam. Morderca zostawil te same slady. Moglibysmy sobie nawzajem pomoc. -Nie uzywaj przy mnie slowa "my", Boxer. Czeka cie sprawa w sadzie. Nie wtracaj sie do mojego sledztwa i nie nachodz moich swiadkow. Spaceruj, czytaj, rob, co chcesz, bylebys trzymala sie z dala ode mnie. Kiedy sie znow odezwalam, moj glos byl tak napiety, ze linoskoczek moglby po nim przejsc na drugi koniec pokoju. -Na twoim miejscu zainteresowalabym sie raczej psycho pata, ktory chodzi tutejszymi ulicami. Zastanowilabym sie, co zrobic, zeby go zlikwidowac. Bylabym zadowolona, gdyby wielokrotnie odznaczony inspektor zaoferowal mi pomoc, ale jak widze, roznimy sie pogladami. Moje male expose sprawilo, ze zaniemowil. Skorzystalam z okazji, by wyjsc z podniesionym czolem. -Wiesz, gdzie mnie szukac - powiedzialam, opuszczajac pokoj. Niemal slyszalam glos mojej adwokatki, szepczacy mi do ucha: "Odpoczywaj. Staraj sie nie rzucac w oczy". Chyba robilas sobie ze mnie jaja, Yuki. Dlaczego nie poradzilas mi jeszcze, zebym grala na harfie? Zapalilam silnik i wyjechalam z parkingu. Rozdzial 59 Jechalam Main Street, klnac pod nosem, gdyz przyszlo mi do glowy kilka dodatkowych rzeczy, ktore powinnam byla powiedziec szefowi tutejszej policji. Nagle zauwazylam, ze zegar paliwa wskazuje prawie zero. Uwazaj, Lindsay! Nie masz benzyny! Zajechalam do Czlowieka na Ksiezycu i stanelam przy pompie, ale poniewaz Keith sie nie pokazywal, ruszylam po asfalcie do jego sklepu. Otworzylam drzwi do warsztatu, w ktorym radio ryczalo na pelny regulator piosenke Doorsow Riders on the Storm. Na scianie po prawej wisial kalendarz z fotografia Miss Czerwca, ktorej jedynym okryciem byly wlosy. Nad nia znajdowala sie wspaniala kolekcja firmowych emblematow z masek roznych samochodow - bentleyow, jaguarow, mase-ratich - zamontowanych w charakterze trofeow na polakiero-wanych kostkach drewna. Tlusty pomaranczowy kot spal zwiniety w klebek w jednej z opon. Patrzylam z podziwem na czerwone porsche, stojace na kanale. Keith w dzinsach i roboczych butach cos pod nim dlubal. -Fajny wozek - odezwalam sie. Spod samochodu wychylila sie usmarowana, lecz usmiechnieta twarz. -Podoba ci sie, prawda? - Wylazl z kanalu, wytarl szmata 149 rece i sciszyl muzyka. - Czesc, Lindsay. Masz klopoty z bon-neville'em?-Nie mam zadnych. Wymienilam alternator i swiece. Silnik mruczy jak ten rudy facet. -To Hairball - poinformowal mnie Keith, drapiac kota pod broda. - Moj kot obronny. Pare lat temu przyjechal tu na tlumiku furgonetki i juz zostal. -Niesamowite. -Jechal tak az z Enchino. Poparzyl sobie lapy, ale juz wszystko w porzadku, prawda, kolego? Spytal, czy przyjechalam po benzyne. Odpowiedzialam, ze tak. Wyszlismy z garazu w cieple popoludniowe slonce. -Ogladalem cie wczoraj wieczorem w telewizji - poinformowal mnie Keith, gdy wysokooktanowa benzyna wlewala sie z bulgotem do pojemnego zbiornika explorera. -Naprawde? -Tak. Wieczorne wiadomosci nadaly rozmowe z twoim adwokatem. Pokazali twoje zdjecie... jak sie martwisz - rzekl, usmiechajac sie do mnie. - Rzeczywiscie jestes glina. -Nie wierzyles mi? Wzruszyl ramionami ze skrucha. -Chyba nie do konca. Ale zrobilas to, co nalezalo, Lindsay. Nawet gdybys nie byla glina. Ofuknelam go, a on sie rozesmial. Opowiedzialam mu o sprawie, ktora mi wytoczyl Cabot - przedstawilam mu ja bardzo ogolnie, pomijajac szczegoly i moje prywatne odczucia. Keith okazal sie wspolczujacym facetem; rozmawialo mi sie z nim znacznie przyjemniej niz z komendantem Starkiem. Zaczelam sie dobrze czuc w jego towarzystwie nie tylko dlatego, ze byl podobny do Brada Pitta. Podniosl maske explorera, wyjal bagnet ze zbiornika oleju, a potem spojrzal mi prosto w oczy. Trwalo to wystarczajaco dlugo, zebym zdazyla zauwazyc, iz zrenice jego jasnoniebieskich oczu byly brazowo nakrapiane, jakby posypane drobinami zlotego pylu, i otoczone granatowymi obwodkami. 150 -Trzeba dolac oleju - uslyszalam jego glos. Poczulam, ze sie czerwienie.-Jasne. Oczywiscie. Otworzyl puszke castrom i zaczal wlewac go do silnika. W trakcie tej czynnosci wlozyl wolna reke do tylnej kieszeni dzinsow i przybral nonszalancka poze. -Zaspokoj moja ciekawosc - poprosil. - Opowiedz mi o twoim przyjacielu. Rozdzial 60 Otrzasnawszy sie z chwilowego zauroczenia, opowiedzialam mu o Joem: jaki jest wspanialy, dowcipny, delikatny i inteligentny. -Pracuje w stolicy w Departamencie Bezpieczenstwa We wnetrznego. -Jestem pod wrazeniem - mruknal Keith. Zauwazylam, ze nim zadal mi nastepne pytanie, przelknal sline. -Kochacie sie? Skinelam glowa, przywolujac w pamieci twarz Joego i myslac o tym, jak bardzo do niego tesknie. -Ma szczescie ten Manicotti. -Molinari - poprawilam go i usmiechnelam sie. -Jakkolwiek sie nazywa... ma szczescie - stwierdzil, zamykajac maske samochodu. Chwile pozniej przed garaz zajechal czarny sedan z tablicami wypozyczalni samochodow. -Cholera - zaklal pod nosem Keith. - Przyjechal Pan Porsche, a jego woz jeszcze nie jest gotowy. Wreczajac Keithowi moja MasterCard, spojrzalam na "Pana Porsche", ktory wlasnie wysiadl z wypozyczonego samochodu. -Hej, Keith! - zawolal z daleka. - Co z moim wozem? 152 Chwileczke... znalam tego faceta. W dziennym swietle wygladal nieco starzej, lecz byl bez watpienia tym samym odrazajacym facetem, ktory podrywal mnie i Carolee w Kormoranie. Dennis Agnew.-Daj mi jeszcze piec minut! - odkrzyknal Keith. Zanim zdazylam go wypytac o tego parszywca, zniknal w warsztacie, a Agnew skierowal sie prosto ku mnie. Kiedy sie zblizyl na odleglosc paru krokow, oparl reke na masce mojego samochodu i rzucil mi spojrzenie, ktore trafilo mnie miedzy oczy. Na jego twarzy wykwital powoli oskarzycielski usmiech. -Widze, ze odwiedzasz slumsy. A moze po prostu lubisz swieze mieso? Kiedy zastanawialam sie nad cieta odpowiedzia, podszedl do nas Keith. -Nazywasz mnie miesem? - zapytal, stajac kolo mnie. Jego promienny usmiech kontrastowal z sarkastycznym usmiesz kiem Agnew. - Masz szczescie, ze jestem wyrozumialy, ty stary zboku. To juz nie' byly zarty. Przez dluzsza chwile mierzyli sie wzrokiem, zaden nie ustepowal. W koncu Agnew zdjal reke z mojego samochodu. -Juz dobrze, Panie Mieso. Chce obejrzec moj wozek. Keith puscil do mnie oko i oddal mi karte. -Badz ze mna w kontakcie, dobrze? -Jasne. Ty tez. Wsiadlam do samochodu i zapuscilam silnik, lecz jeszcze przez chwile postalam, patrzac, jak Agnew idzie za Keithem do warsztatu. Facet byl niewatpliwie zdeprawowany, nie wiedzialam tylko do jakiego stopnia. Rozdzial 61 W nocy zle spalam. Co jakis czas budzily mnie strzepy niedorzecznych snow. Rankiem, pochylona nad umywalka, mylam zeby, dyszac pragnieniem zemsty. Bylam zirytowana i wsciekla na komendanta Starka. Swoimi grozbami uniemozliwil mi pojscie tropem, ktory mogl doprowadzic do rozwiazania sprawy Johna Doe numer 24. Bylam prawie pewna, ze jego zabojca nadal dziala w Half Moon Bay. Dzwoniac szklankami i naczyniami stolowymi w kuchni, nakarmilam Marthe, zaparzylam kawe i zjadlam talerz pszennych platkow. Od czasu do czasu rzucalam okiem na ekran malego telewizora, nastawionego na poranne wiadomosci, gdy nagle na ekranie ukazal sie czerwony pasek z napisem: NAJSWIEZSZE WIADOMOSCI. NA ZYWO. Przed domem z sekwojowego drewna, odgrodzonym zolta tasma od ulicy, stala mloda kobieta, reporterka lokalnej telewizji. Na jej twarzy malowala sie zgroza, a glos dzwieczal tragiczna nuta na tle halasu tlumu klebiacego sie na obrzezach kadru. -Dzis rano, o godzinie siodmej trzydziesci, w domu na Outlook Road znaleziono martwe ciala Annemarie i Josepha Sarduccich. Pociete i czesciowo obnazone zwloki rodzicow odkryl trzynastoletni syn, Anthony. Przed chwila rozmawialismy na ten temat z komendantem policji, Peterem Starkiem. 154 Nastapilo ciecie i w kolejnej scenie ukazal sie Stark na stopniach komisariatu, otoczony tlumem reporterow, walczacych o zajecie jak najlepszego miejsca. Byli wsrod nich takze przedstawiciele wielkich sieci telewizyjnych. Wszystko razem sprawialo wrazenie oblezenia.Zwiekszylam glosnosc. -Komendancie Stark, czy to prawda, ze Sarducci zostali zarznieci jak prosieta? -Szefie! Tutaj! Czy Joe Sarducci zginal pierwszy? Czy zostali znalezieni przez wlasnego syna? -Hej, Pete, kogo podejrzewacie? Patrzylam na twarz Starka, ktory wlasnie zostal zmuszony do podjecia decyzji mogacej zawazyc na jego zyciu. Czy powinien powiedziec prawde, czy sklamac, by uspokoic opinie publiczna i jednoczesnie nie zdradzic zabojcy, co na jego temat wie? Ale konsekwencje takiego klamstwa mogly byc powazne. Dawno temu widzialam podobny wyraz twarzy u komendanta Moose, kiedy po Waszyngtonie grasowal snajper. -Wybaczcie, ale nie moge powiedziec nic wiecej - oswiad czyl Stark. - Zginely kolejne dwie osoby, jednak dla dobra sledztwa nie moge zdradzic szczegolow morderstwa. Pracujemy nad tym. Poinformujemy opinie publiczna, gdy tylko bedziemy mieli cos istotnego do zakomunikowania. Przysunelam sobie krzeslo do telewizora i usiadlam, wpatrzona w ekran. Mimo iz mialam do czynienia z wieloma morderstwami, ten przypadek mna wstrzasnal. Bylam do tego stopnia wzburzona zuchwaloscia mordercy, ze cala sie trzeslam. Nie przypuszczalam, ze tak silnie zareaguje. Przylapalam sie na tym, ze mowie do elektronicznego obrazu Starka na trzynastocalowym ekranie, jakbym byla jednym z reporterow przed komisariatem. -Kto to robi, komendancie? Kto, do diabla, zamordowal tylu ludzi? Czesc 4 Zgryzoty Rozdzial 62 Kiedy przybylam na miejsce, wlasnie wynoszono z domu zwloki. Zaparkowalam na trawniku, pomiedzy dwoma wozami policyjnymi, i spojrzalam na dom, wspaniala kompozycje ze szkla i drewna sekwoi. Tlum gapiow rozstapil sie, by pozwolic przejsc sanitariuszom, ktorzy zeszli po schodach z noszami, po czym wsuneli dwa plastikowe worki w otwarte tylne drzwi ambulansu. Ogarnal mnie niewypowiedziany smutek, mimo iz nie znalam ani Annemarie, ani Josepha Sarduccich. Przepchnelam sie przez tlum i skierowalam ku frontowym drzwiom, ktorych pilnowal umundurowany funkcjonariusz. Stal spokojnie, zalozywszy rece z tylu. Usmiechnal sie do mnie, lustrujac jednoczesnie uwaznym spojrzeniem, co wskazywalo, iz nie jest nowicjuszem. Postanowilam to wykorzystac i pokazalam mu odznake. -Szef jest wewnatrz, pani porucznik. Przycisnawszy guzik dzwonka, uslyszalam pierwsze nuty Czterech por roku Vivaldiego. Komendant Stark otworzyl drzwi, ale kiedy mnie zobaczyl, zacisnal zeby. -Czego tu, do cholery, szukasz? - spytal. -Chce ci, do cholery, pomoc - odpowiedzialam. - Moge wejsc? 159 Przez chwile patrzylismy sobie w oczy ponad progiem. W koncu Stark zmiekl.-Czy ktos ci juz kiedys powiedzial, ze jestes jak ciern w dupie? - spytal, usuwajac sie na bok, zeby mnie przepuscic. -Owszem. Ale dziekuje. -Nie mnie dziekuj. Zadzwonilem do mojego przyjaciela w policji San Francisco. Charlie Clapper powiedzial, ze jestes dobra policjantka. W polowie swoich opinii sie nie myli. Nie zadaj, zebym cie przepraszal. -Czy rzeczywiscie uwazasz, ze potrafisz kogokolwiek przeprosic? Minawszy go, poszlam przez hol do salonu, ktorego okna wychodzily na niedaleka plaze. Wyposazenie wnetrza bylo w surowym stylu skandynawskim: proste drewniane meble, recznie tkane dywany, kolekcja sztuki abstrakcyjnej - i choc Sarducci juz nie zyli, czulam ich obecnosc w przedmiotach, ktore po nich zostaly. Zastanowilo mnie, ze na parterze nie ma ani jednej odgrodzonej przez policje strefy. Ktoredy morderca dostal sie do wnetrza? -Moge sie porozgladac? - spytalam komendanta. -Bydlak wlamal sie przez swietlik dachowy - powiedzial Stark, jakby czytal w moich myslach. Rozdzial 63 Pierwszym wrazeniem po wejsciu do glownej sypialni bylo uczucie nie tyle chlodu, co pustki, jakby sam pokoj poniosl straszliwa strate. Opuszczone rolety na otwartych oknach klekotaly na wietrze jak kosci szkieletow dawno zmarlych ludzi. Sklebiona bielizna poscielowa o barwie arktycznego lodu byla spryskana krwia, ktorej widok sprawial, ze pokoj wydawal sie jeszcze zimniejszy. Kilku technikow kryminalistycznych pakowalo do woreczkow bibeloty ze stolikow nocnych, odkurzalo dywan, posypywalo proszkiem rozne powierzchnie w poszukiwaniu odciskow palcow. Gdyby nie slady krwi, nic by nie wskazywalo na to, ze dokonano tu zbrodni. Pozyczylam rekawiczki chirurgiczne, po czym przyjrzalam sie z bliska rodzinnej fotografii Sarduccich, stojacej na komodzie. Annemarie byla mala i seksowna, a Joe sprawial wrazenie dobrodusznego olbrzyma. Na zdjeciu otaczal dumnie ramieniem zone i syna. Komu moglo zalezec na ich smierci i dlaczego? -Annemarie miala poderzniete gardlo - powiedzial Stark, przerywajac tok moich mysli. - Glowa byla prawie oddzielona od tulowia. - Wskazal na przesiakniety krwia dywanik kolo lozka. - Tutaj lezala. Joego nie bylo w sypialni, kiedy jazabito. 161 Podkreslil, iz krew Annemarie na lozku rozlala sie promieniscie, a plamy nie byly rozsmarowane.-Nie ma sladow walki - dodal po chwili. - A Joe zginal w lazience. Poszlam za Starkiem do bialej marmurowej lazienki. Slady krwi byly tylko na jednej bocznej scianie, na ktorej widnial czerwony pas na wysokosci kolan. Krew sciekala w dol, laczac sie z krzepnaca kaluza na podlodze. Mozna bylo sobie wyobrazic zarys ciala Joego w miejscu, w ktorym upadl. Kucnelam, zeby sie lepiej przyjrzec. -Intruz musial zastac Annemarie sama w lozku - powiedzial Stark. - Przypuszczam, ze to bylo tak: zatyka jej usta reka i pyta: "Gdzie jest twoj maz?". Moze zreszta nie pytal, bo uslyszal szum spuszczanej wody. Szybko z nia konczy, po czym zaskakuje Joego w toalecie. Joe slyszy otwieranie drzwi i mowi: "Kochanie...". Podnosi glowe zdziwiony: "Chwileczke, kim ty jestes? Czego chcesz?". -Ta krew jest z rany na szyi - stwierdzilam, wskazujac na czerwony pas krwi nisko na scianie. - Morderca kazal Joemu kleknac, zeby moc nad nim dominowac, bo Joe byl od niego wyzszy. -Tak - potwierdzil komendant. - Wyglada na to, ze kiedy Joe byl na czworakach, morderca stanal za nim, podniosl mu glowe za wlosy i... - Stark przeciagnal palcem po grdyce. Zadalam mu jeszcze kilka pytan. Nic nie zostalo skradzione. Syn zamordowanych niczego nie slyszal. Przyjaciele i sasiedzi zeznali, iz Sarducci byli szczesliwym malzenstwem i nie mieli wrogow. -Dokladnie jak w przypadku Daltrych - zauwazyl Stark. - A takze 0'Malleyow. Nie ma narzedzi zbrodni, nie ma sladow, brak jakichkolwiek motywow. Ofiary nie mialy ze soba nic wspolnego. - Widac bylo, ze jest przygnebiony. - Jedyna wspolna cecha tych zabojstw jest to, ze wszystkie ofiary byly malzenstwami - mruknal. - Ale co to za wskazowka? 162 Osiemdziesiat procent mieszkancow Half Moon Bay to malzenstwa. Cale pieprzone miasto, lacznie ze mna, jest smiertelnie przerazone.Skonczywszy ten wywod, zebral sie w sobie, probujac nie wygladac na zdesperowanego. Spojrzal w bok, wepchnal tyl koszuli do spodni i przygladzil sobie wlosy. Potem popatrzyl mi w oczy. -O czym myslisz, porucznik Boxer? Zaimponuj mi czyms! Rozdzial 64 Nie bylo mi dane obejrzec cial, a wynikow laboratoryjnych nie mozna sie bylo spodziewac wczesniej niz za kilka dni. Mimo to przelknelam sarkazm Starka i powiedzialam mu to, co juz dawniej podejrzewalam. -Mordercow bylo dwoch. Stark pokrecil glowa. -Bzdura - burknal. Zabrzmialo to, jakby splunal. -Wez pod uwage nastepujace fakty - powiedzialam. - Nie ma sladow walki, a Joe byl ogromny jak niedzwiedz. Dlaczego nie probowal walczyc z napastnikiem? Sprobuj za stanowic sie nad takim przebiegiem wydarzen: Joe zostal wy prowadzony z sypialni pod grozba uzycia noza. Musial robic to, co mu kazano, bo zabojca numer dwa zostal w sypialni razem z Annemarie. Stark rozgladal sie po wnetrzu, usilujac wyobrazic sobie przebieg wydarzen zgodnie z moja hipoteza. -Chcialabym obejrzec pokoj ich syna - oswiadczylam. Juz od progu zauwazylam, ze Anthony Sarducci jest inteligentnym chlopcem. Mial interesujace ksiazki, terrarium pelne dziwnych stworzen i potezny komputer. Najbardziej jednak zainteresowaly mnie wgniecenia na dywanie w miejscu, gdzie normalnie przy biurku stalo krzeslo. Ktos je przesunal. W jakim celu? 164 Rozejrzawszy sie po pokoju, zobaczylam, ze krzeslo stoi przy drzwiach.Przypomnial mi sie policjant, stojacy na strazy przed wejsciem do domu Sarduccich. Chlopiec niczego nie slyszal. Jak by sie to wszystko potoczylo, gdyby bylo inaczej? -Czy ktos przestawil to krzeslo? - spytalam, pokazujac je palcem. -Niczego nie ruszono w tym pokoju. -Zmienilam zdanie - poinformowalam Starka. - Napastnikow bylo nie dwoch, ale trzech. Dwaj z nich zajeli sie zabijaniem, a jeden pilnowal chlopca... na wypadek gdyby sie zbudzil. Siedzial na krzesle, przy drzwiach. Komendant odwrocil sie sztywno, wyszedl na korytarz i wrocil z mloda kobieta, technikiem z ekipy kryminalistycznej. Zaczekala przed progiem, az wyjdziemy, a potem zakleila drzwi tasma. -Nie chce mi sie w to wierzyc, pani porucznik - powie dzial Stark. - Wolalbym, zebysmy mieli do czynienia tylko z jednym psychopata. Patrzylismy sobie w oczy. Nagle Stark sie usmiechnal. Jego usmiech trwal sekunde, po czym zgasl. -Nie mow o tym nikomu - rzekl. - Zdaje sie, ze wlasnie powiedzialem "my". Rozdzial 65 Bylo pozno po poludniu, kiedy wyszlam z domu Sarduccich. Pojechalam na poludniowy wschod ulica Cabrillo; w glowie klebilo mi sie od szczegolow zbrodni i rozmowy z komendantem. Kiedy sie dowiedzialam, iz Sarducci, podobnie jak wszystkie inne ofiary podwojnych morderstw, zostali wychlostani, poinformowalam go, ze juz kiedys mialam do czynienia z tymi mordercami. Opowiedzialam mu o Johnie Doe numer 24. Mimo iz nie mialam zadnych dowodow na to, ze istnieje jakis zwiazek miedzy moim Johnem Doe i morderstwami w Half Moon Bay, bylam o tym gleboko przekonana. Dziesiec lat pracy w wydziale zabojstw nauczylo mnie, ze choc techniki wlaman sie zmieniaja, podpis zawsze zostaje taki sam. Podrzynanie gardla polaczone z chlosta bylo dosc specyficznym modus operandi. Kilka przecznic od domu Sarduccich musialam sie zatrzymac na czerwonym swietle. Hamujac, spojrzalam we wsteczne lusterko i zobaczylam jadacy za mna bardzo szybko czerwony sportowy samochod. Spodziewalam sie, ze stanie, ale on nawet nie zwolnil. To bylo niewiarygodne. Wlepilam oczy we wsteczne lusterko, 166 patrzac na samochod, ktory zblizal sie do mnie po kolizyjnym kursie.Przycisnelam klakson, lecz to nie pomoglo: samochod dalej rosl mi w oczach. Czyzby kierowca rozmawial przez komorke i w ogole mnie nie widzial? Zastrzyk adrenaliny podzialal. Czas podzielil sie na ulamki sekund. Przycisnelam pedal gazu i szarpnelam kierownica w prawo, by uniknac zderzenia, zjezdzajac z jezdni na trawnik przed domem i po drodze rozbijajac wozek ogrodowy. Zatrzymalam sie na pniu daglezji. Wlaczywszy blyskawicznie wsteczny bieg, wycofalam ex-plorera na jezdnie, dewastujac przy tym trawnik. Nastepnie ruszylam w poscig za wariatem, ktory omal nie przejechal przez tylne siedzenia mojego samochodu i ktory nawet sie nie zatrzymal, zeby sprawdzic, czy mi sie nic nie stalo, kiedy uderzylam w drzewo. Skurwiel mogl mnie zabic. Goniac czerwony samochod, zblizylam sie don wystarczajaco, by rozpoznac w nim porsche. Ze strachu polaczonego z wsciekloscia dostalam wypiekow na twarzy. Przyciskalam pedal do konca, jadac za autem, ktore gwalcilo przepisy ruchu, raz po raz przekraczajac podwojna zolta linie. To byl samochod, w ktorym Keith montowal miske olejowa. Woz Dennisa Agnew. Kilometr za kilometrem jechalam za nim najpierw szosa biegnaca wzgorzami do San Mateo, a potem dalej na poludnie zaniedbana droga prowadzaca do El Camino Real, przechodzaca rownolegle do torow kolejowych do Caltrain. Nagle, bez wlaczenia kierunkowskazu, porsche skrecilo ostro w prawo, wjezdzajac do centrum handlowego. Z piskiem opon zrobilam to samo, zatrzymujac sie na niemal pustym parkingu. Wylaczylam silnik i kiedy moje galopujace serce nieco zwolnilo, rozejrzalam sie. Centrum handlowe skladalo sie w wiekszosci z malych, tanich sklepikow. Byl tu sklep z czesciami samochodowymi, alkoholami,,jednodolarowy" i inne. Na koncu kompleksu stal kwad- 167 ratowy budynek z czerwonym neonem w oknie wystawowym: "Salon rozrywki. Tylko dla doroslych. Dziewczeta na zywo". Przed upstrzonym plakatami frontonem budynku stal samochod Dennisa Agnew.Zaparkowalam explorera dwadziescia metrow od porno-shopu i weszlam do wnetrza. Rozdzial 66 "Salon rozrywki" byl obskurna nora, oswietlona jaskrawym swiatlem zawieszonych pod sufitem lamp i blyskajacymi neonami. Z lewej strony staly polki z utensyliami: prezerwatywy z wypustkami i sztuczne penisy w krzykliwych kolorach oraz naturalnej wielkosci czesci ciala z przypominajacego ludzka skore plastiku. Po prawej byly automaty z napojami i przekaskami - byl to posilek dla milosnikow filmow, tkwiacych w malych boksach z ekranikami wideo i z joystickami w rekach przezywajacych upojne fantazje erotyczne. Idac waskim przejsciem wzdluz rzedow ekranikow, czulam na sobie mnostwo oczu. Bedac jedyna kobieta w "salonie", odnioslam wrazenie, ze choc ubrana w spodnie i marynarke, bardziej sie wyrozniam, niz gdybym byla calkiem naga. Kiedy szlam ku recepcjoniscie, poczulam, ze mam towarzystwo. -Lindsay? Drgnelam nerwowo, ale Dennis Agnew wydawal sie zachwycony moim widokiem. -Czemu mozemy przypisac zaszczyt goszczenia cie tutaj, pani porucznik? Zostalam przylapana wsrod regalow i stojakow z penisami i nadmuchiwanymi lalami i wiedzialam, ze podobnie jak wol 169 w rzezni, znajdujacy sie juz na pochylni, mam tylko jedna mozliwosc: isc dalej.Biuro Agnew bylo kwadratowym, jasno oswietlonym pomieszczeniem bez okien. Usiadl na krzesle za biurkiem z plastikowym blatem, wskazujac mi czarna skorzana sofe, pamietajaca lepsze czasy. -Wole postac. To nie potrwa dlugo - odpowiedzialam. Jeszcze na progu rozejrzalam sie po wnetrzu. Wszystkie sciany byly obwieszone zdjeciami slicznotek w stringach, zadedykowanymi "Randy'emu Longowi", i reklamowymi fotosami goracych momentow, przedstawiajacych Randy'ego Longa z partnerkami. Procz nich bylo kilka fle-szowych zdjec Agnew, pozujacego do wspolnej fotografii z usmiechnietymi facetami w ubraniach. Cos mi zaczelo switac. Kiedy przyjrzalam sie twarzom tych mlodych, dobrze zapowiadajacych sie mezczyzn, rozpoznalam geby pozniejszych gangsterow. Dwaj sposrod nich juz nie zyli. Sekunde pozniej uswiadomilam sobie, iz Dennis Agnew i mlody dlugowlosy Randy Long z fotosow to jedna i ta sama osoba. Agnew byl gwiazda porno. Rozdzial 67 -A wiec, czym moge sluzyc, pani porucznik? - zapytal z usmiechem Dennis Agnew. Ulozywszy papiery na biurku w uporzadkowany stos, zgarnal do reki luzna kupke pierscieni erekcyjnych, przez chwile przesypywal je z jednej reki do drugiej, a potem polozyl je na biurku. -Nie wiem, jakie miales intencje - odparlam - ale tam, skad przyjechalam, zepchniecie samochodu z drogi jest przestepstwem. -Pomowmy serio, Lindsay. Czy ci nie przeszkadza, ze bede do ciebie mowil po imieniu? - Splotlszy rece, obdarzyl mnie swoim reklamowym usmiechem. - Otoz nie mam pojecia, o czym mowisz. -Nie pieprz. Dwadziescia minut temu musialam zjechac z jezdni. Mogli zginac ludzie. Ja tez moglam zginac. -Och, nie. To niemozliwe - odparl Agnew, marszczac brwi i potrzasajac glowa. - Na pewno bym to zauwazyl. Mysle, ze przyjechalas, bo chcialas sie ze mna spotkac. To mnie rozwscieczylo. Nie tylko dlatego, ze byl smieciem majacym szybki samochod, lecz takze z powodu jego szyderczej pozy. -Widzisz te dziewczeta? - spytal, wskazujac kciukiem za siebie, na sciane obwieszona zdjeciami. - Wiesz, dlaczego 171 robia taki cyrk? Ich poczucie wlasnej wartosci jest tak male, ze wydaje im sie, iz ponizajac sie wobec mezczyzn, poprawia swoje mniemanie o sobie. Czy to nie smieszne? Spojrz na siebie. Przyjezdzajac tu, ponizylas sie. Czy poczulas, ze twoje mniemanie o sobie wzrasta?-Ty arogancki kretynie... - Sluchajac tych idiotyzmow, sama zaczelam belkotac. Nagle uslyszalam za soba czyjs glos: -Chcesz sie tu zaangazowac? W drzwiach stal niski mezczyzna w taniej zielonej marynarce, ciasno opinajacej rozdety brzuch piwosza. Oparty o futryne, lustrowal mnie wzrokiem. Jego spojrzenie rozbieralo mnie do naga. -Rick Monte, porucznik Lindsay Boxer z wydzialu zabojstw w San Francisco - przedstawil nas sobie Agnew. - Pani porucznik przyjechala tu na wakacje... a przynajmniej tak twierdzi. -Dobrze sie pani u nas bawi? - spytal Rick. Byl niski, wiec mowil do mojego biustu. -Doskonale, ale w kazdej chwili moge zjawic sie tutaj z oficjalna wizyta. Kiedy to powiedzialam, poczulam uklucie w sercu. Co ja wyczyniam? Bylam zawieszona w czynnosciach sluzbowych, co wiecej, znajdowalam sie poza granica mojej jurysdykcji. Scigalam prywatnym samochodem miejscowego obywatela. Nie mialam zadnego oparcia, wiec gdyby ktorys z tych wypierdkow zatelefonowal ze skarga, zostalabym dyscyplinarnie ukarana, a byla to ostatnia rzecz, jakiej moglabym sobie zyczyc pare dni przed rozprawa. -Gdybym nie byl pewny, ze tak nie jest, myslalbym, ze jestes zmartwiona - rzekl szyderczym tonem Dennis. - Nie ponioslas zadnej szkody z mojej winy, pamietaj o tym. -Kiedy zobaczysz mnie nastepnym razem - odpowiedzialam przez zacisniete zeby - radze ci sie odwrocic i odejsc jak najdalej. 172 -Och, przepraszam. Cos mi sie musialo pomylic. Wydawalo mi sie, ze to ty przyjechalas za mna. Juz mialam sie odgryzc, lecz w ostatniej sekundzie powstrzymalam sie. Facet mial racje. Nie zrobil mi niczego zlego, nawet mnie nie obrazil. Wyszlam z jego biura, przeklinajac siebie za to, ze przyjechalam do tego bagna. Kiedy szlam do wyjscia, zastapil mi droge mlody muskularny facet z wytatuowanymi na piersiach plomieniami, wystajacymi spod T-shirtu. -Zejdz mi z drogi, kochasiu - wycedzilam, probujac sie obok niego przecisnac. Nie ruszajac sie z przejscia, wyciagnal do mnie rece. Usmiechal sie wyzywajaco. -No, mamuska, chodz do Rocca - powiedzial. -W porzadku, Rocco - wtracil sie Agnew. - Ta pani jest moim gosciem. Pozwol, ze cie odprowadze, Lindsay. Siegnelam do klamki, lecz Agnew oparl sie o drzwi, blokujac je. Byl tak blisko, ze przed oczami mialam tylko jego twarz: widzialam kazdy por w jego skorze, kazda zylke w przekrwionych oczach. Wcisnal mi do reki kasete wideo. Okladka obiecywala rewelacyjny wystep Randy'ego Longa w Dlugiej, wyczerpujacej nocy. -Obejrzyj to sobie przy okazji. Na drugiej stronie zapisa lem ci moj numer telefonu. Cofnelam sie o krok i kaseta upadla na podloge. -Z drogi! - syknelam. Odsunal sie na tyle, ze moglam otworzyc drzwi. Kiedy go mijalam, trzymal reke przy rozporku i usmiechal sie. Rozdzial 68 Kiedy obudzilam sie nastepnego ranka, wciaz myslalam o tej gnidzie. Wzielam ze soba kawe na werande i czekajac, az wystygnie, zabralam sie do usuwania klekotu w silniku bon-neville'a. Regulowalam zawory za pomoca szczelinomierza, gdy pod dom podjechal jakis samochod i zaparkowal na podjezdzie. Uslyszalam trzask drzwiczek. -Lindsay? Jestes tam? -Pewnie polknela ja ta zlota krypa. Wynurzylam sie spod maski, wytarlam rece ircha i wpadlam w objecia Cindy i Claire. Splecione ramionami, podskakiwalysmy w kolko, kwiczac z radosci, razem z Martha, ktora do tej pory spala na werandzie. -Bylysmy w sasiedztwie - wyjasnila Claire, kiedy skon czylysmy taniec. - Przyszlo nam do glowy, ze wpadniemy do ciebie, by sprawdzic, w jakie nowe klopoty zdazylas sie wpa kowac. Co to jest, Lindsay? Myslalam, ze te wszystkie pozera cze benzyny sa zakazane i dawno trafily na zlom. Rozesmialam sie. -Nie mow niczego zlego o moim pupilku. -Czy to jezdzi? -Malo powiedziane. Po prostu fruwa. 174 Dziewczyny wreczyly mi obwiazany wstazkami koszyk od Nordstroma, pelen najlepszych kosmetykow do kapieli i pielegnacji ciala, a potem po glosowaniu, ktore przynioslo jednomyslny wynik, wsiadlysmy do bonneville'a, zeby sie przejechac.Opuscilam elektrycznie otwierane szyby, wielkie biale opony zaczely sie toczyc po drodze, zefirek od zatoki mierzwil nam wlosy. Zwiedziwszy sasiedztwo Cat, ruszylysmy pod gore i wtedy Claire pokazala mi jakas koperte. -Omal bym zapomniala. To od Jacobiego. Zerknelam na duza manilowa koperte, ktora mi podala. Poprzedniego wieczoru zatelefonowalam do mojego bylego partnera, proszac go o przyslanie wszystkiego, co mu sie uda znalezc na temat Dennisa Agnew vel Randy'ego Longa. Opowiedzialam Cindy i Claire o moim pierwszym przypadkowym spotkaniu z Agnew w barze Kormoran, o sprzeczce w warsztacie Keitha i niedoszlej kraksie. Potem szczegolowo zrelacjonowalam im moja wizyte w Salonie Rozrywki. -Tak sie wyrazil? - wykrzyknela z oburzeniem Cindy, kiedy przytoczylam opinie Agnew, ze kobiety ponizaja sie wobec mezczyn po to, by wzmocnic poczucie wlasnej wartosci. Policzki jej sie zarozowily, byla wkurzona po czubek glowy. - Ten facet powinien zostac zmiazdzony i wyjety spod prawa. Rozesmialam sie. -Taka sama galerie slawy, jaka ma Agnew, widzialas w biurze Tony'ego w Bada Bing. Zdjecia z podpisami krolo wych porno i cwaniakow. Claire, zobacz, co jest w tym liscie. Claire wyjela z koperty trzy spiete razem kartki, opatrzone notatka Jacobiego: "Wyslac poczta". -Przeczytaj to glosno, jesli Lindsay nie ma nic przeciwko temu - zaproponowala Cindy, wychylajac sie nad oparciem przedniego fotela. -Same drobne wykroczenia: prowadzenie w stanie nietrzezwym, napad, stosowanie przemocy w domu, odsiadka w Folsom. Ale jest jeszcze cos, Linds. Piec lat temu zostal 175 oskarzony o morderstwo pierwszego stopnia. Sprawa zostala umorzona.Siegnawszy do kartek, odlepilam odreczna notatke Jacobiego i przeczytalam ja glosno: "Ofiara byla przyjaciolka Agnew. Bronil go Ralph Brancusi". Nie musialam tego komentowac. Wszystkie wiedzialysmy, ze Brancusi jest znanym adwokatem. Tylko bogaci mogli sobie na niego pozwolic. Z jego uslug korzystali przede wszystkim gangsterzy. Rozdzial 69 Po powrocie do domu Cat zastalysmy na podjezdzie samochod policyjny, z ktorego wysiadl Peter Stark. Wygladal jak zwykle ponuro: mial zmarszczone czolo, a w oczach udreke, ktora udzielala sie otoczeniu. -O co chodzi, komendancie? Co sie stalo? -Lekarz sadowy zaczyna sekcje zwlok Sarduccich - odparl, mruzac oczy przed blaskiem slonca. - Potraktuj to jako formalne zaproszenie. Poczulam fale podniecenia, aleje przed nim ukrylam. Przedstawilam mu Cindy i Claire. -Doktor Washburn jest naczelnym lekarzem sadowym w San Francisco - powiedzialam. - Czy moze nam towarzyszyc? -Oczywiscie, dlaczego nie? - mruknal. - Przyda sie kazda pomoc. Czegos sie nauczylem, prawda? Cindy spojrzala na nas troje i zorientowala sie, ze zaproszenie jej nie obejmuje. Byla przeciez dziennikarka. -Rozumiem - powiedziala. - Zostane tu, nie ma problemu. Wzielam ze soba laptop, wiec bede mogla po pracowac. Wsiadlysmy z Claire do bonneville'a i pojechalysmy za komendantem. 177 -To niewiarygodne - stwierdzilam z entuzjazmem. - Dopuscil mnie do sprawy.-Co ja robie? - mruknela Claire, potrzasajac glowa. - Pomagam ci we wplatywaniu sie w te sprawe, podczas gdy obie wiemy, ze powinnas trzymac tylek na werandzie, oprzec nogi na poreczy i popijac gin z tonikiem. Rozesmialam sie. -Przyznaj, ze ciebie tez to wciagnelo. Ty rowniez nie potrafilabys zrezygnowac. -Jestes wariatka - oswiadczyla. Spojrzala na mnie i obie rozesmialysmy sie. - Zabijasz mnie, Lindsay. Mowie serio. Ale to twoj tylek, kochanie. Dziesiec minut pozniej zjechalysmy za samochodem Starka z szosy i wjechalysmy do Moss Beach. Rozdzial 70 Kostnica miescila sie w suterenie Centrum Medycyny im. Elizabeth Seton. W nieskazitelnie czystym, wylozonym bialymi kafelkami pomieszczeniu pachnialo jak w oddziale mrozonej zywnosci w supermarkecie. Gdzies na tylach cicho szemrala lodowka. Kiwnelam glowa dwom technikom kryminalistycznym, ktorzy wkladali odziez ofiar do papierowych toreb i narzekali na biurokratyczne bledy w harmonogramie procedury. Skierowalam sie do stolu sekcyjnego, znajdujacego sie w centralnym punkcie pomieszczenia. Mlody asystent lekarza sadowego zmywal gabka i wezem ciala Sarduccich. Kiedy podeszlam do stolu, zamknal wode i odszedl na bok. Joseph i Annemarie lezeli nadzy w jasnym swietle lamp. Na blyszczacych cialach obydwojga nie bylo zadnych sladow, z wyjatkiem obrzydliwych ran w poprzek gardel. Twarze mieli spokojne jak dzieci. Moja intymna wiez ze zmarlymi przerwala Claire, wypowiadajac glosno moje imie. Odwrociwszy sie, zobaczylam mezczyzne z siatka na siwych wlosach, w niebieskim kostiumie chirurgicznym i plastikowym fartuchu. Byl lekko przygarbiony, drobnej budowy, na twarzy 179 mial krzywy usmiech, jakby cierpial na porazenie nerwu twarzowego albo doznal udaru.-Lindsay, przedstawiam ci doktora Billa Ramosa, patologa medycyny sadowej. Bill, to jest porucznik Lindsay Boxer z wydzialu zabojstw Departamentu Policji San Francisco. Podej rzewa, ze istnieje zwiazek miedzy obecnymi morderstwami a jej dawnym nierozwiazanym przypadkiem. Kiedy sie witalismy, wszedl Stark. -Doktorze, powtorz jej to, co mi powiedziales przez telefon. -Dlaczego jej tego nie pokazac? - zapytal Ramos. - Samir, chce obejrzec plecy tej kobiety - powiedzial do swojego asystenta. - Przekrecmy ja tak, zeby lezala na boku. Samir skrzyzowal kostki Annemarie, lewa nad prawa, a doktor chwycil jej reke za lewy przegub. Razem przekrecili ja na bok. Zobaczylam siedem zoltawych znakow biegnacych w poprzek posladkow zmarlej. Kazdy mial szerokosc centymetra i dlugosc okolo osmiu centymetrow. -Uderzenia zostaly zadane z duza sila, choc sprawiaja wrazenie lekkich - oswiadczyl Ramos. - Samir, obrocmy teraz pana Sarducciego. Kiedy przekrecali cialo, glowa trupa przetoczyla sie na bok. -Spojrzcie - rzekl doktor. - To samo mamy tutaj. Liczne, ledwie widoczne rownolegle otarcia. Nie maja czer- wonobrazowego koloru, jaki mialyby, gdyby uderzenia wymie rzono, kiedy byl jeszcze zywy, nie sa tez zolte, o barwie pergaminu, co by oznaczalo, ze zostaly zadane po smierci. Podniosl glowe, chcac sie upewnic, ze zrozumialam. -Uderz mnie w twarz, a potem strzel mi dwukrotnie w piers. Cisnienie krwi bedzie niewystarczajace, by na twarzy powstal siniak, ale jakis slad zostanie, jesli serce bedzie praco walo chocby jeszcze przez moment. Nacial skalpelem jeden ze sladow na plecach mezczyzny, przecinajac nienaruszona tkanke i blady slad po uderzeniu. 180 -Brazowawy kolor, widoczny pod otarciem, nazywamy "zogniskowanym krwiakiem o wyraznych brzegach". Zgodzi sie pani ze mna, doktor Washburn - mowil dalej Ramos - iz przeciecie arterii szyjnej i nerwu blednego zatrzymalo jego serce niemal natychmiast, lecz nie natychmiast. Kiedy go bito, wykonalo jeszcze przynajmniej jedno uderzenie.-Te ciosy zostaly zadane cum mortem, tuz przed lub w momencie smierci. Zabojca chcial, by ofiara czula, ze jest bita. -To wyglada na osobiste porachunki - skomentowal Stark. -Tak. Moim zdaniem mordercy nienawidzili swoich ofiar. Po tych slowach w pomieszczeniu zalegla cisza. -Slady na Joem sa wezsze niz slady na Annemarie - zauwazyla Claire. -Tak - zgodzil sie Ramos. - Prawdopodobnie uzyto innych narzedzi. -Przypominaja slady paska - wtracilam sie. - Czyzby zostaly zadane dwoma roznymi paskami? -Nie moge tego jednoznacznie potwierdzic, ale to calkiem mozliwe - odparl Ramos. Claire sprawiala wrazenie nie tylko skupionej, lecz takze ponurej. -O czym myslisz? - zapytalam ja. -Nie chce cie zmartwic, Lindsay, ale to mi cos przypomina. Te slady wygladaja dokladnie jak na twoim Johnie Doe. Rozdzial 71 Bylo juz po polnocy, gdy Obserwator wracal z plazy. Wspiawszy sie na piaszczyste urwisko, poszedl szeroka sciezka wsrod ostow i gestej wydmowej trawy na wschod, az dostrzegl kreta droge ciagnaca sie wzdluz zatoki. Obserwujac dom, nie zauwazyl klody lezacej w poprzek sciezki. Wyrzucil do przodu rece, zeby zamortyzowac upadek, ale mimo to wyladowal twardo na brzuchu z rekami pelnymi piasku i ostrej trawy. Podniosl sie szybko na kolana i pomacal po wewnetrznej kieszeni marynarki. Nie bylo w niej aparatu. -Cholera, cholera! - zaklal. Wsciekly, opadl na czworaki, macajac rekami piasek. Czul zbierajacy sie na gornej wardze pot, ktory wysychal w chlodnym powietrzu. Plynely minuty, powoli zaczela ogarniac go rozpacz. W koncu odnalazl swoj drogocenny miniaturowy aparacik, zagrzebany w piasku obiektywem w dol. Podmuchal na soczewke, zeby usunac brud, skierowal obiektyw w strone domow i spojrzal przez wizjer. Delikatne zadrapania na plastikowym obiektywie sprawialy, ze obraz byl zamglony. Niedobrze. Klnac pod nosem, spojrzal na zegarek. Bylo czternascie minut 182 po polnocy. Ruszyl w strone domu, w ktorym mieszkala Lind-say. Skoro zoom stal sie bezuzyteczny, musial podejsc blizej.Doszedlszy do konca pola, przeszedl nad barierka i stanal na chodniku, pod latarnia na slupie. W domu siostry Lindsay Boxer, drugim od konca drogi, palilo sie swiatlo. Wszedlszy z powrotem w mrok, Obserwator powedrowal na przelaj przez sasiednie ogrody ku domowi i w koncu przykucnal za zywoplotem z ligustru, biegnacym wzdluz salonu. Z bijacym sercem wyprostowal sie i zajrzal przez panoramiczne okno. Gang byl w komplecie: Lindsay w swoim T-shircie z nadrukowanym emblematem policji San Francisco, ciemnowlosa Claire w zlotym kaftanie i wreszcie Cindy, z burza jasnych wlosow zwiazanych w wezel na czubku glowy, owinieta szczelnie kordonkowym szlafrokiem, spod ktorego wystawaly jedynie nogawki rozowej pidzamy i gole stopy. Kobiety prowadzily ozywiona dyskusje, przerywana od czasu do czasu wybuchami smiechu. Gdyby tylko, do cholery, mogl sie zorientowac, o czym rozmawiaja... Przypomnial sobie ostatnie wydarzenia i towarzyszace im okolicznosci. Krzeslo w dziecinnym pokoju. Wprawdzie zadnego z nich to nie zdradzalo, ale popelnili blad, i to z jego winy. Czy dalsze prowadzenie dzialalnosci nie bylo zbyt ryzykowne? Tyle jeszcze trzeba zrobic! Obserwator czul na sobie wplyw kumulujacego sie stresu. Trzesly mu sie rece, palilo go w piersi. Nie mogl juz dluzej czekac. Rozejrzal sie, by sprawdzic, czy ktos nie wyprowadza psa lub nie wyrzuca smieci, po czym wyszedl zza zywoplotu w swiatlo latami. Przeskoczyl barierke i ruszyl ciemna sciezka prowadzaca na plaze. Nalezalo podjac decyzje co do Lindsay Boxer. Decyzja nie nalezala do latwych. Ta kobieta byla policjantka. Rozdzial 72 Obudzilam sie wczesnie rano z mysla, ktora wyplynela z glebin mojej swiadomosci jak morswin z morskiej toni. Wypuscilam Marthe do ogrodu, nastawilam kawe do zaparzenia i wyjelam moj laptop. Pamietalam, co mi powiedzial Bob Hinton: ze przed dwoma laty w Half Moon Bay zabito dwoje innych ludzi - Raya i Molly Whittakerow, ktorzy przyjechali na wakacje. Ray byl fotografikiem, Molly grywala pomniejsze rolki w Hollywood. Weszlam przez Internet do bazy danych NCIC, zeby ich sprawdzic. Idac potem do sypialni, zeby zbudzic dziewczyny, bylam jeszcze w szoku. Kiedy juz sie ubraly i zasiadly za stolem przy kawie i babeczkach, opowiedzialam im, czego sie dowiedzialam o Whit-takerach. -Oboje byli zboczencami. Ray siedzial za kamera, a Molly uprawiala seks z dziecmi. Z chlopcami, dziewczynkami... bez roznicy. Zamknieto ich za to, ale zostali uniewinnieni. Wiecie, kto byl ich adwokatem? Znow Brancusi. Dziewczyny zbyt dobrze mnie znaly, zeby nie wiedziec, czym to pachnie. Przypomnialy mi, ze czeka mnie sprawa, ze 184 powinnam byc ostrozna, i choc zbadanie mozliwosci istnienia zwiazku Whittakerow z Dennisem Agnew wydawalo sie logicznym krokiem, znajdowalam sie poza terenem mojej jurysdykcji, nikt za mna nie stal i pakowalam sie w duze klopoty.Powtorzylam wiele razy: "rozumiem... oczywiscie...", a kiedy zegnaly sie ze mna na podjezdzie, musialam przyrzec, ze bede grzeczna dziewczynka. Claire objela dlonmi moja twarz. -Powinnas sie zastanowic, czy nie wrocic do domu, Lind-say - powiedziala na pozegnanie. -Masz racje - odparlam. - Pomysle o tym. Usciskaly mnie tak, jakbysmy mialy sie juz nigdy nie zobaczyc, i szczerze mowiac, dopiero wtedy to do mnie dotarlo. Kiedy Claire wycofywala samochod z alejki, Cindy wychylila sie przez okno. -Zadzwonie wieczorem. Zastanow sie nad tym, co ci powiedzialysmy. Zrob to koniecznie, Lindsay. Poslalam im pocalunki i wrocilam do domu. Odszukalam moja torebke, ktora wisiala na klamce, sprawdzilam, czy jest w niej telefon, odznaka i pistolet, po czym wsiadlam do ex-plorera. Do miasta bylo blisko. Zaparkowalam przed komisariatem policji. W glowie mialam natlok mysli. Komendant byl w swoim pokoju. Siedzial z kubkiem kawy przed komputerem, a na stojacym obok krzesle lezalo pudelko z paczkami. -One cie zabija - mruknelam. Zabral paczki z krzesla, zebym mogla usiasc. -Moim zdaniem smierc od paczkow nie jest taka zla. O co chodzi, Lindsay? -O to - odparlam. Polozylam na bezladnej stercie papierow na biurku kartke z informacjami na temat Dennisa Agnew. - Whittakerowie zostali wychlostani, czyz nie? -Tak. Oni pierwsi. 185 -Podejrzewasz kogos o to morderstwo?Komendant kiwnal glowa. -Nie moglem mu tego wtedy udowodnic, podobnie jak teraz, ale obserwujemy go caly czas. - Wzial do reki raport o Agnew i oddal mi. - Wiemy o nim wszystko. Jest naszym podejrzanym numer jeden. Rozdzial 73 Siedzialam po zachodzie slonca na werandzie, brzdakajac na gitarze, kiedy zobaczylam dalekie swiatla samochodu, ktory powoli jechal pod gore, az zatrzymal sie przed domem Cat. Zeszlam z werandy na powitanie. Kierowca wysiadl, zeby otworzyc drzwiczki siedzacemu na tylnym siedzeniu pasazerowi. -Rozumiem - powiedzialam z usmiechem zdolnym rozproszyc ciemnosci. - Tak sie zlozylo, ze byles w sasiedztwie. -Jestes bardzo domyslna - rzekl Joe, obejmujac mnie w talii. - Myslalem, ze cie zaskocze. Polozylam mu dlon na piersiach. Mial na sobie swiezo wyprasowana biala koszule. -Podejrzewam, ze to reakcja na telefon od Claire. -Nie tylko od niej. Cindy rowniez do mnie zadzwonila. - Rozesmial sie z zaklopotaniem. - Pozwol zaprosic sie na kolacje. -Hmmm. A moze zjemy w domu? -Zgoda. Na znak Joego sedan odjechal. -Chodz - powiedzial, biorac mnie w ramiona i calujac. Ktorys raz z rzedu zdumialo mnie, ze jego pocalunek potrafi we mnie wzniecic taki zar. Gdy ogarnela mnie fala goraca, 187 przyszla mi do glowy ostatnia umiarkowanie dorzeczna mysl: to kolejna romantyczna przerwa w twoim burzliwym zyciorysie, Lindsay.Kiedy objal dlonmi moja twarz i znow mnie pocalowal, stracilam resztki zdrowego rozsadku. Po wejsciu do domu kopnieciem zamknelam za nami drzwi, oplotlam ramionami jego szyje i pozwolilam mu zaprowadzic sie tylem do sypialni. Po chwili znalazlam sie w lozku, a on przystapil do rozbierania mnie, zaczynajac od butow. Robiac to, calowal po kolei kazda odslaniana czesc mojego ciala. Boze, jestem naga, pomyslalam. Zostal na mnie tylko Ko-kopelli. Zdyszana, siegnelam po Joego, ale go nie znalazlam. Otworzylam oczy i zobaczylam, ze sie rozbiera. Byl piekny. Muskularny, opalony, zgrabny. I gotow dla mnie. Los byl dla mnie przyjazny. Jeszcze piec minut temu myslalam o czekajacych mnie przejsciach z prawem i sprawiedliwoscia, a tymczasem spotkalo mnie to! Otworzylam ramiona i Joe nakryl mnie swoim cialem. -Tesknilem do ciebie - rzekl. -Zamknij sie - mruknelam. Ugryzlam go lekko w dolna warge, po czym poddalam sie jego niecierpliwym ustom, obejmujac go wszystkimi konczynami. Gdy godzine pozniej wyszlismy z sypialni boso i potargani, na dworze bylo zupelnie ciemno. Martha machala ogonem, co oznaczalo: "Jestem glodna". Dalam jej jesc, po czym przyrzadzilam pyszna salatke z musztardowym winegretem i cienko krojonym parmezanem. Postawilam na ogniu wode na makaron, a Joe dodal do pomidorowego sosu bazylie, czosnek i oregano, mieszajac wszystko razem. Wkrotce powietrze w kuchni nabralo boskiego aromatu. Jedlismy przy kuchennym stole, dzielac sie przezyciami ostatniego tygodnia. Relacja Joego byla jakby zywcem przeniesiona z CNN: samochody pulapki, przemyt na lotniskach, spiecia polityczne i tak dalej. Kiedy wspolnie zmywalismy 188 naczynia, opowiedzialam mu o moich spotkaniach z Agnew, pomijajac ich najbardziej irytujace momenty.Widzialam, jak zaciskal szczeki, gdy o tym mowilam. -Udaj, ze tego nie slyszales - zaproponowalam, napelniajac jego kieliszek winem i calujac go przy okazji w czolo. -Zadasz ode mnie, zebym udawal, iz nie jestem na ciebie wsciekly za to, ze pakujesz sie w takie niebezpieczenstwo. Chryste, czy oni wszyscy zapomnieli, ze jestem glina? Na dodatek wysokiej klasy. Pierwsza kobieta porucznikiem w San Francisco i tak dalej. Zmienilam temat. -Lubisz Katharine Hepburn i Cary'ego Granta? - za pytalam go. Zwinelismy sie na sofie i ogladalismy Opiekuna do dziecka, jedna z moich ulubionych zwariowanych komedii. Przy scenie, w ktorej Cary Grant chodzi na czworakach za terierem, trzymajacym w pysku kosc dinozaura, pokladalam sie ze smiechu, choc nie pierwszy raz ogladalam ten film. Joe obejmowal mnie ramieniem i takze ryczal ze smiechu. -Jesli kiedys zlapiesz mnie na robieniu tego samego z Mar ina, nie pytaj dlaczego. Rozesmialam sie. -Kocham cie, Lindsay. -Ja tez cie kocham. Pozniej w nocy, zasypiajac w wygieciu jego ciala, pomyslalam: to mezczyzna, ktorego nigdy sie nie ma dosc. Rozdzial 74 Przez kuchenne okna wpadalo oslepiajace swiatlo. Joe, stojac nad patelnia, przyrzadzal jajecznice na bekonie. Kiedy nalewalam kawe do kubkow, wyczytal w moich oczach pytanie, ktorego nie wypowiedzialam glosno. -Zostane tu, dopoki po mnie nie zatelefonuja. Jesli chcesz, zastanowimy sie razem nad tymi morderstwami. Wsiedlismy do explorera; Joe usiadl za kierownica, a ja obok, z Martha na kolanach. Przejechalismy bardzo wolno obok przeszklonego domu Sarduccich nad zatoka; opowiedzialam Joemu wszystko, co na ich temat wiedzialam. Potem pojechalismy kreta gruntowa droga do Crescent Heights i zatrzymalismy sie przed rudera Daltrych. Dom Daltrych byl idealnym przykladem budynku, ktory ulegl dewastacji z powodu popelnionego w nim morderstwa. Na frontowym trawniku rosly chwasty, drzwi i okna byly zabite deskami, a na krzakach niczym skrzydla zoltych ptakow lopotaly odcinki tasmy policyjnej. -To calkiem inna klasa socjoekonomiczna niz Sarducci - zauwazyl Joe. -Tak. Mam wrazenie, ze w tych wszystkich morderstwach nie chodzi o pieniadze. Zjechalismy explorerem ze wzgorza i po paru minutach 190 znalezlismy sie w graniczacym z polem golfowym osiedlu Ocean Colony, w ktorym zyli i umarli O'Malleyowie. Przed frontem bialego domu w kolonialnym stylu, z niebieskimi zaluzjami, widniala tablica z napisem: NA SPRZEDAZ - a na podjezdzie stal lincoln.Zaparkowalismy przy krawezniku. Minute pozniej z domu wyszla blondynka w rozowej sukni od Lilly Pulitzer. Zamknela drzwi na klucz, ale na nasz widok jej wargi rozciagnely sie w grubo uszminkowanym usmiechu. -Dzien dobry - przywitala nas. - Jestem Emily Harris z agencji nieruchomosci Pacific Homes. Przykro mi, ale dom mozna ogladac tylko w niedziele. Nie moge pokazac go teraz panstwu, bo jestem umowiona w miescie... Musialam miec mocno zawiedziona mine, bo pani Harris dodala: -Zrobmy inaczej. Po wyjsciu z domu prosze zostawic klucze w skrzynce pocztowej, dobrze? Wysiadlszy z samochodu, ruszylismy pod reke ku domowi, sprawiajac wrazenie malzenstwa pragnacego uwic gniazdko. Weszlismy po stopniach na ganek, po czym otworzylismy frontowe drzwi domu 0'Malleyow. Rozdzial 75 Wnetrze domu zostalo zdezynfekowane, odmalowane i odpicowane - wszystko po to, by uzyskac najwyzsza cene. Zatrzymalam sie na chwile w glownym holu, po czy poszlam za Joem spiralna klatka schodowa na gore. Znalazlam go w glownej sypialni, przypatrujacego sie drzwiom szafy. -Tu byl maly otwor, widzisz, Linds? Na wysokosci oczu. Zostal zaszpachlowany. - Zarysowal paznokciem nie calkiem jeszcze stwardniala substancje. -Judasz? -Judasz w szafie... - mruknal Joe. - Nie sadzisz, ze to dziwne? Chyba ze 0'Malleyowie krecili amatorskie filmy. Postanowilam sie dowiedziec, czy wsrod kolekcji filmow Randy'ego Longa byly amatorskie filmy pornograficzne i czy policjanci natkneli sie u 0'Malleyow na ukryta kamere. Lecz jesli nawet tak, to co z tego? W filmowaniu doroslych przez doroslych, niezaleznie od filmowanych scen, nie bylo niczego nielegalnego. Weszlam do swiezo odmalowanej szafy, zsunelam na jedna strone druciane wieszaki, po czym przytrzymalam je reka, zeby przestaly brzeczec. W tym momencie zauwazylam pod swieza farba drugi zaszpachlowany otwor w tylnej scianie szafy. 192 Wydlubalam szpachle i serce zabilo mi gwaltownie, gdy zobaczylam, ze otwor przechodzi przez sciana sypialni.Zdjelam z preta wieszak, wyprostowalam drut i wsunelam go do dziurki. -Joe, mozesz sprawdzic, gdzie on wychodzi? Czekajac na pociagniecie z drugiej strony, mialam wrazenie, ze drut jest zywa istota. Po kilku sekundach Joe wrocil. -W drugiej sypialni. Powinnas to obejrzec, Lindsay. W sasiednim pokoju pozostalo troche mebli: lozko z koronkowym baldachimem, przyklad pretensjonalnosci wyposazenia calego domu, i ozdobne lustro od podlogi do sufitu, przymocowane do sciany. Joe pokazal mi jeden z kwiatowych elementow rzezbionej drewnianej ramy, maskujacy wywiercony w niej otwor. -Boze, to przeciez sypialnia ich corki! Czy te swinie ja podgladaly? A moze filmowaly? W drodze do domu Cat cisnely mi sie do glowy rozne pytania. Czemu sluzyl ten drugi judasz? Jakimi ludzmi byli 0'Mal-leyowie? Dlaczego filmowali swoja corke? Czy to mogl byc czujnik elektronicznego stroza? A moze cos znacznie mniej niewinnego? Myslalam o odkrytym przez nas judaszu, zastanawiajac sie nad jego mozliwymi przeznaczeniami, lecz zadne z nich nie przynosilo odpowiedzi na pytanie, czy mogl miec zwiazek z morderstwem. Rozdzial 76 Wrocilismy do domu Cat przed dwunasta. Poszlismy do sypialni moich siostrzenic, zeby na ich korkowej planszy wiszacej na scianie naszkicowac schemat wszystkiego, co wiedzielismy o morderstwach. Znalazlam pisaki i karton, po czym przyciagnelam do planszy dwa czerwone plastikowe stoleczki. -Zacznijmy od tego, co wiemy - rzekl Joe, przypinajac zolty karton do planszy. -Okolicznosci morderstw wskazuja na trzech sprawcow. Lekarz sadowy orzekl, iz jego zdaniem uzyto roznych nozy i roznych paskow, co potwierdzaloby moja teorie, ale brak jakichkolwiek dowodow: nie mamy ani jednego wlosa, zadnego wlokienka, odcisku palca czy odrobiny DNA. To tak, jakby rozpracowywac jakas sprawe z lat czterdziestych. Zespol kryminalistyczny nic nam nie pomoze. -Jakie widzisz wspolne cechy tych wszystkich zabojstw? -Widze cos we mgle... - mruknelam, zawieszajac dlonie w powietrzu jak wrozka nad krysztalowa kula. - Stark powiedzial, ze wszystkie ofiary byly malzenstwami. A potem dodal: "To nic nie znaczy. Osiemdziesiat procent tutejszej populacji to malzenstwa". Joe napisal na arkuszu nazwiska wszystkich ofiar. 194 -Mow dalej.-Wszystkie malzenstwa, oprocz Whittakerow, mialy dzieci. Whittakerowie najmowali sie dziecieca pornografia, a Caitlin 0'Malley mogla byc wykorzystywana. Ale to tylko domysly. Zakladajac, ze w gre wchodzila pornografia, rodzice mogli miec powiazania z miejscowymi bossami na tym rynku, a poprzez nich ze zorganizowana przestepczoscia... jednak to rowniez tylko domysly. Na koniec jedno spostrzezenie: moj John Doe nie miesci sie w tej charakterystyce. -Moze to pierwsze morderstwo bylo niezamierzone - podsunal Joe - a dopiero wszystkie pozostale zostaly dokonane z premedytacja. -Hmmm. - Spojrzalam na polke pod oknem, gdzie staly szklane donice. Rosnace w nich slodkie ziemniaki wypuszczaly na parapet wasy i swieze zielone liscie. - W tym jest pewien sens. Mozliwe, iz moj John Doe zostal zabity w afekcie. To by znaczylo, ze morderca lub mordercy przez dlugi czas po pierwszym zabojstwie nie czuli potrzeby dokonania nowej zbrodni. Podpis jest taki sam, ale jakie sa powiazania? -Nie wiem jeszcze. Kontynuuj swoje rozumowanie. -Mamy osiem podobnych morderstw w promieniu kilkunastu kilometrow. Wszystkim ofiarom poderznieto gardla z wyjatkiem Lorelei 0'Malley, ktora wypatroszono. Cala osemka, lacznie z Johnem Doe, zostala wychlostana. Motyw nieznany. Glownym podejrzanym jest byly gwiazdor porno, oslizla gnida. -Sprobuje czegos sie dowiedziec - rzekl Joe. Rozdzial 77 Kiedy skonczyl rozmawiac z FBI, wzielam pisak, a on podzielil sie ze mna swoimi informacjami. -Zadna z ofiar nigdy nie nastreczala klopotow: nie dokonala ciezkiego przestepstwa, nie zmienila nazwiska ani nie miala powiazan z Dennisem Agnew. Co do facetow z Salonu Rozrywki, to Ricardo Montefiore, alias Rick Monte, byl skazany za rajfurstwo, wulgarne zachowanie i napad. Rocco Benuto, wykidajlo w tym porno-shopie, ma niewiele na sumieniu: jedna kradziez i jedno wlamanie do sklepu spozywczego w New Jersey, kiedy mial dziewietnascie lat... bez broni. -Nie wyglada na seryjnego morderce. Joe kiwnal glowa i kontynuowal: -Wszyscy trzej to tylko kompani pomniejszych gangste row. Byli widywani na ich przyjeciach, dostarczali im dziew czyny. Jesli chodzi o Dennisa Agnew, to juz wiesz, ze w dwu tysiecznym roku byl oskarzony o zabojstwo, ale skarge od dalono. -Wyciagnal go z tego Ralph Brancusi. Joe znowu kiwnal glowa. -Ofiara byla gwiazdka porno z Urbana w stanie Illinois. Miala dwadziescia pare lat, byla uzalezniona od heroiny i kil- 196 kakrotnie siedziala za prostytucje. Zanim zniknela na dobre, byla jedna z przyjaciolek Agnew.-Na dobre? To znaczy, ze nie znaleziono ciala? -Nie. -Wiec nie wiadomo, czy miala przeciete gardlo. -Przykro mi, ale nie. Objelam rekami podbrodek. Doznalam frustrujacego uczucia, iz tkwie w samym srodku horroru, nie majac ani jednego punktu zaczepienia! Ale odstepy miedzy kolejnymi morderstwami stawaly sie coraz krotsze. Moj John Doe zostal zabity przed dziesieciu laty, Whittakerowie osiem lat pozniej, Daltry poltora miesiaca temu, a ostatnie dwa podwojne morderstwa popelniono w ciagu tygodnia. Joe usiadl obok na niskim stolku, wzial mnie za reke i oboje zapatrzylismy sie na notatki, przypiete do korkowej planszy. Kiedy sie odezwalam, moj glos zabrzmial, jakby ciasny pokoj dziewczynek stal sie nagle wneka rezonansowa. -Oni nabrali przyspieszenia, Joe. Zamierzaja znow to zrobic. -Jestes pewna? - zapytal. -Tak. Czuje to. Rozdzial 78 Obudzil mnie irytujacy dzwiek telefonu przy lozku. Podnioslam sluchawke po drugim sygnale, stwierdzajac, iz Joego nie ma, a do krzesla, na ktorym lezaly jego rzeczy, jest przypieta kartka. -Joe? -Tu Yuki, Lindsay. Zbudzilam cie? -Nie. Jestem juz na nogach - sklamalam. Po trwajacej piec minut rozmowie w tempie karabinu maszynowego odechcialo mi sie spac. Przeczytalam sympatyczna pozegnalna kartke od Joego, po czym wlozylam dres, wzielam Marthe na smycz i pobieglam z nia na plaze. Od zatoki wial rzeski wiatr. Pobieglysmy na polnoc, lecz zanim zdazylysmy pokonac jaki taki dystans, uslyszalam wolanie. Naprzeciw nam biegla drobna figurka. -Lindseee, Lindseee! -Allison! Jak sie masz? Ciemnooka dziewczynka objela mnie w pasie, po czym rzucila sie na Marthe, zeby ja tez usciskac. -Ali, chyba nie jestes tu sama? -Jestesmy na wycieczce - oswiadczyla, wskazujac na grupe ludzi i parasolek daleko na plazy. Kiedy podeszlysmy 198 blizej, uslyszalam dzieci spiewajace: Yolee-yolee-yolee, piosenke z Rozbitka, i zobaczylam nadchodzaca z naprzeciwka Carolee.Usciskalysmy sie, po czym Carolee przedstawila mnie "swoim" dzieciom. -Co to za kundel? - spytal mnie plowowlosy jedenasto-lub dwunastoletni chlopiec z dredami. -Martha nie jest kundlem, tylko owczarkiem szkockim. -Nie jest podobna do Lassie - stwierdzila mala dziewczynka o truskawkowych lokach i podbitym oku. -Nie, bo owczarki szkockie moga wygladac roznie. To specjalna rasa. Pochodza z Anglii i Szkocji, gdzie spelniaja wazna funkcje. Pasa owce i bydlo. Skupilam na sobie ich uwage, a Martha patrzyla na mnie, jakby wiedziala, ze o niej mowa. -Owczarki szkockie tresuje sie, zeby sluchaly rozkazow wlascicieli, ale to madre psy, ktore nie tylko lubia to, co robia: one traktuja stado, ktore pasa, jak swoje, i uwazaja sie za nie odpowiedzialne. -Wydaj jej rozkaz! Pokaz, jak ona to robi, Lindsay - poprosila mnie Ali. Usmiechnelam sie do niej. -Kto ma ochote byc owca? - zapytalam. Wiekszosc dzieci zachichotala drwiaco, ale czworo z nich - z Ali jako piata- zglosilo sie na ochotnika. Kazalam "owcom" rozproszyc sie i biec wzdluz plazy, po czym spuscilam Marthe ze smyczy. -Martha! Zaganiaj! - dalam jej rozkaz. Suka pogonila w slad za grupka. Dzieci piszczaly i probowaly umknac, nie potrafily jednak jej przescignac. Martha byla szybsza i rachliw-sza; z glowa przy ziemi, szczekajac przy ich pietach i patrzac na nie groznym wzrokiem, doprowadzila do tego, ze skupily sie w ciasna gromadke. -Do mnie! - zawolalam. Martha, biegajac wokol stadka zgodnie z ruchem wskazowek zegara, przypedzila dzieci na brzeg. - Ode mnie! - Martha zawrocila i okrazajac dzieci 199 w przeciwnym kierunku, pogonila je w strone klifu. Dzieci chichotaly radosnie.-Wystarczy! - zawolalam i wtedy moja czarno-biala psina, pilnujac, zeby dzieci sie nie rozproszyly, zagnala je - zdyszane i rozbrykane - z powrotem na ich koce. -Martha, stoj - powiedzialam. - Spisalas sie doskonale, kochanie. Martha zaszczekala w odpowiedzi na pochwale. Dzieci klaskaly i gwizdaly, a Carolee rozdala kubki z sokiem pomaranczowym, zeby wzniosly toast na nasza czesc. Kiedy po jakims czasie przestalysmy z Martha byc w centrum zainteresowania, odciagnelam na bok Carolee i powiedzialam jej o mojej rozmowie z Yuki. -Zrobisz mi przysluge? - spytalam. -Kazda, jakiej zazadasz - odpowiedziala. Po chwili dodala: - Bylabys fantastyczna matka, Lindsay. Rozdzial 79 Pozegnawszy sie z Carolee i z dziecmi, wspielysmy sie z Martliana urwisko i po przejsciu trawiastego pola wyszlysmy na Miramontes Street. Gdy znalazlam sie na chodniku, zobaczylam w odleglosci okolo stu metrow mezczyzne, ktory skierowal w moja strona maly aparat fotograficzny. Byl tak daleko ode mnie, ze dostrzeglam jedynie odbicie slonca w obiektywie, pomaranczowa bluze sportowa i gleboko nasunieta na czolo czapke baseballowa. Nie czekal, az podejde blizej. Kiedy sie zorientowal, ze go zauwazylam, odwrocil sie i szybko odszedl. Mozliwe, ze robil jedynie zdjecie krajobrazu albo byl reporterem prasy brukowej, ktora mnie w koncu namierzyla. Przyspieszone bicie mojego serca moglo byc rownie dobrze wynikiem obsesji, jednak wracajac do domu czulam niepokoj. Ktos mnie sledzil. Ten ktos nie chcial, zebym go zauwazyla. Kiedy znalazlam sie w domu, zdjelam z lozka posciel i spakowalam moje rzeczy. Potem nakarmilam Penelope. -Mam dla ciebie dobra wiadomosc, Penny - powiedzialam, zmieniajac swince wode. - Carolee i Allison przyrzekly, ze cie pozniej odwiedza. Juz widze te jablka, ktore wkrotce bedziesz chrupala. 201 Schowalam do torebki pozegnalna kartke od Joego i rozejrzawszy sie kontrolnie po wnetrzu, ruszylam ku wyjsciu.-Wracamy do domu - zakomunikowalam Marcie. Zapakowalam rzeczy do explorera i pojechalysmy do San Francisco. Rozdzial 80 O siodmej wieczorem weszlam do Indigo, nowej restauracji przy ulicy McAllister, odleglej tylko o dwie przecznice od budynku sadu, ktorego bliskosc powinna byla odebrac mi apetyt. Przeszlam wzdluz wylozonego boazeria baru do wysoko sklepionej glownej sali restauracyjnej. Maitre d'hotel sprawdzil moje nazwisko na liscie, a potem zaprowadzil do przystrojonej niebieskim aksamitem sali bankietowej, gdzie przy stoliku siedziala Yuki, wertujac w oczekiwaniu na mnie plik papierow. Usciskalysmy sie, a ja uswiadomilam sobie, jak bardzo ucieszylam sie z naszego spotkania. -Co u ciebie, Lindsay? -Swietnie, z wyjatkiem momentow, kiedy sobie przypominam, ze w poniedzialek zaczyna sie moja rozprawa. -Wygramy ja - zapewnila mnie. - Nie martw sie. -Glupio z mojej strony, ze sie denerwuje. Udalo mi sie usmiechnac. Nie chcialam przyznac, ze jestem bardziej niespokojna, niz to okazywalam. Mickey Sherman przekonal moich przelozonych, ze jesli bede reprezentowana przez adwokata kobiete, zostaniemy lepiej potraktowani, i ze Yuki Castellano swietnie sie do tego nadaje. Chcialabym byc rownie pewna tego jak on. Mimo iz spotkalysmy sie pod koniec roboczego dnia, Yuki 203 wygladala swiezo i promiennie. Przede wszystkim jednak wygladala mlodo. Zamawiajac wraz z mojadwudziestoosmioletnia adwokat kolacje, nerwowo obracalam w palcach mojego Ko-kopellego.-Co stracilam przez ten czas, kiedy mnie tu nie bylo? - zapytalam Yuki. Odsunelam smazonego okonia z pasternako-wym puree, specjalnosc szefa kuchni Lany'ego Piaskowego, na bok talerza, dziobiac bez wiekszego apetytu salatke z wloskiego kopru z piniolami i marchewkowo-estragonowym wine-gretem. -Dobrze, ze cie nie bylo, Lindsay, bo w miescie zerowaly rekiny - odparla Yuki. Zauwazylam, ze nawet gdy patrzy mi w oczy, jej rece ani na moment nie przestaja byc czyms zajete. - Komentarze redakcyjne i telewizyjne wywiady z oburzonymi rodzicami ida na okraglo, dwadziescia cztery godziny na dobe przez siedem... Ogladalas Sobotni wieczor na zywol -Nigdy tego nie ogladam. -To byla parodia filmu z Clintem Eastwoodem. Ochrzczono cie Brudna Harriet. -Cholera - mruknelam, krzywiac sie. - Ktos chcial, zebym sie stala slawna. -Bedzie jeszcze gorzej - powiedziala Yuki, mocujac sie ze spinka w swoich dlugich wlosach. - Sedzina Achacoso zgodzila sie na transmisje telewizyjna na zywo z sali sadowej. I jeszcze jedno: Sam Cabot bedzie zeznawal. Wlasnie dostalam liste swiadkow powoda. -To chyba dobrze, prawda? Przeciez przyznal sie do zabojstw dokonanych pradem elektrycznym. Mozemy to wykorzystac! -Obawiam sie, ze nie, Lindsay. Jego adwokaci zglosili wniosek o odrzucenie przez sad jego przyznania sie przed pielegniarka na oddziale pogotowia, poniewaz nie nastapilo w obecnosci jego rodzicow. Posluchaj... - Yuki scisnela moje rece - nie wiemy, co powie Sam, ale rozloze go, badz spokojna. Nie mozemy go jednak postawic w stan oskarzenia na podstawie 204 jego przyznania sie. To bedzie pojedynek na slowa: zeznanie trzynastolatka przeciw zeznaniu pijanej policjantki.-A ty mi mowisz: nie martw sie, bo... -Bo prawda wyjdzie na jaw. Przysiegli to istoty ludzkie, wiekszosc z nich wypila w zyciu niejednego drinka. Mysle, ze stwierdza, iz masz prawo wypic od czasu do czasu pare margarit, i uznaja to za normalne. Najsilniejszym naszym argumentem, Lindsay, jest fakt, ze chcialas pomoc tym dzieciakom, a to nie jest zbrodnia. Rozdzial 81 -Kiedy sie znajdziesz w gmachu sadu, nie zapominaj, ze masz proces - powiedziala, gdy w zapadajacym chlodnym zmierzchu szlysmy do garazu opery przy Van Ness. Zjechalysmy winda w dol do poziomu, na ktorym zostawila swoja ciemnoszara dwudrzwiowa acure, i juz po chwili jechalysmy Golden Gate Avenue do mojej ulubionej knajpki, chociaz tego dnia postanowilam ograniczyc sie wylacznie do coli. Tak na wszelki wypadek. -Przyjedz zwyklym samochodem: w zadnym wypadku nie policyjnym, nie szpanerska terenowka albo czyms podobnym - dodala Yuki. -Mam czteroletniego explorera z wgnieceniem w drzwiach. Wystarczy? -Wlasnie o taki chodzi - rozesmiala sie. - Doskonaly. A to, co mialas na sobie podczas wstepnej rozprawy, tez bylo dobre. Ciemny kostium, znaczek policji San Francisco w klapie, zadnych innych ozdob. Kiedy opadna cie reporterzy, usmiechaj sie uprzejmie, ale nie odpowiadaj na zadne pytania. -Zostawie to tobie. -Bingo - odparla, zatrzymujac samochod przed knajpka U Susie. Po wejsciu do srodka poczulam przyplyw optymizmu. Zespol 206 kalipso wprowadzil biesiadujacych w mily nastroj; nawet wlascicielka lokalu w jaskraworozowym sarongu tanczyla limbo na srodku parkietu. Obie moje najlepsze przyjaciolki machaly do nas z "naszej" lozy na tylach sali. Dokonalam prezentacji:-Claire Washburn, Yuki Castellano. Yuki, Cindy Thomas. Moje przyjaciolki wyciagnely rece i po kolei uscisnely dlon Yuki. Sadzac po napieciu widocznym na ich twarzach, obie byly tak samo jak ja przejete czekajaca mnie ciezka proba. Sciskajac dlon Yuki, Claire powiedziala: -Jestem przyjacioka Lindsay... i nie musze cie informowac, ze jestem tez swiadkiem oskarzenia. Cindy oswiadczyla: -A ja pracuje dla "Chronicie" i bede zadawala niegrzeczne pytania poza sala sadowa. -I tak jak to macie w zwyczaju, porabiesz Lindsay na male kaski - stwierdzila Yuki. -Oczywiscie. -No dobrze, ale teraz ja sie nia zaopiekuje. Wiem, ze czeka nas ciezka przeprawa, na pewno jednak wygramy. Przybilysmy sobie rece za pomyslny wynik. Na srodku stolika spotkalo sie osiem dloni. -Walcz, druzyno, walcz - powiedzialam ze smiechem. Od razu poczulam sie odprezona i podniesiona na duchu. Patrzylam z radoscia, jak Yuki zdejmuje zakiet, a Claire nalewa margarite wszystkim oprocz mnie. -Tego jeszcze nie probowalam - mruknela podejrzliwie Yuki. -Najwyzszy czas, pani mecenas. To trzeba pic powoli, delektujac sie - pouczyla ja Claire. - A teraz opowiedz nam o sobie. Zacznij od poczatku. -Zgoda. Pewnie dziwicie sie, skad mam takie smieszne nazwisko? - zaczela Yuki, zlizujac sol z gornej wargi. - Po pierwsze, musicie wiedziec, ze Japonczycy i Wlosi sa bardzo rozni. Ich potrawy, na przyklad surowe kalamarnice z ryzem, 207 sa przeciwienstwem scungilli marinara z makaronem. - Rozesmiala sie; miala uroczy smiech przypominajacy dzwiek dzwoneczkow. - Kiedy moja skromna, drobna, japonska mama poznala na wymianie studenckiej mojego barczystego, wlosko-amerykanskiego tate, byl to klasyczny przypadek magnetyzmu serc - mowila dalej we wlasciwym sobie rytmie karabinu maszynowego. - Moj przyszly ojciec zaproponowal mojej przyszlej mamie: "Pobierzmy sie, poki sie jeszcze kochamy", wiec zrobili to po trzech tygodniach od momentu, kiedy sie poznali. Dziewiec miesiecy pozniej przyszlam na swiat.Wyznala nam, ze konserwatywna japonska rodzina jej matki miala sporo uprzedzen do "mieszancow" i ze rodzice przeprowadzili sie do Kalifornii, kiedy miala szesc lat. Pamietala dobrze, co czuje dziecko, dreczone w szkole z powodu pochodzenia. -Od czasu, gdy bylam dosc duza, zeby ogladac w telewizji Perry'ego Masona, chcialam zostac prawnikiem - powiedziala z blyskiem w oczach. - Nie chce sie przechwalac, ale wierzcie mi, ze dostalam celujacy stopien z prawa Boalta, a od chwili skonczenia studiow scigam sie z Duffy i Rogers. Jestem zdania, ze warunkiem efektywnosci czlowieka jest motywacja, wiec powinnyscie mnie zrozumiec. Zawsze przekonywalam sama siebie, ze nie wystarczy byc madra i dobra... trzeba byc najlepsza. Jesli chodzi o Lindsay, wasza wieloletnia przyjaciolke i moja nowa, to wiem z absolutna pewnoscia, ze jest niewinna. I mam zamiar to udowodnic. Rozdzial 82 Choc Yuki uprzedzila mnie o histerii w mediach, nastepnego ranka zaskoczyl mnie widok tlumu, klebiacego sie na centralnym placu miasta. Po obu stronach Mc Allister staly samochody z antenami satelitarnymi na dachach, zmuszajac tlum do przeciskania sie ulica, co powodowalo blokade ruchu pojazdow w strone ratusza i budynku sadu. Zaparkowalam w garazu przy Van Ness, oddalonym o trzy przecznice od sadu, skad poszlam pieszo, probujac zachowac incognito. Na prozno. Zostalam szybko rozpoznana i reporterzy rzucili sie na mnie, podstawiajac mi przed twarz mikrofony i kamery i zadajac pytania, na ktore nie umialabym odpowiedziec nawet wtedy, gdybym je rozumiala. /Oskarzenia o "brutalnosc policji", zlosliwosci i nieznosna wrzawa tlumu sprawily, ze poczulam zawrot glowy i ogarnal mnie smutek. Bylam dobra policjantka, do cholery. Jak moglo dojsc do tego, iz ludzie, ktorym przysieglam sluzyc, zwrocili sie w tak obrzydliwy sposob przeciw mnie? Carlos Vega z telewizji KRON byl w tej chwili na topie dzieki relacji zatytulowanej "Proces Brudnej Harriet". Byl zawzietym malym czlowieczkiem, znanym z tego, ze ludzi, z ktorymi przeprowadzal wywiady, wypytywal w tak grzeczny sposob, iz nie czuli, ze sa patroszeni. Wiedzialam, jaki jest, 209 poniewaz juz raz przeprowadzal ze mna wywiad, wiec kiedy mnie zapytal: "Czy masz zal do Cabotow za wytoczenie ci sprawy?" - prawie na niego warknelam.Bylam o krok od udzielenia panu Vedze ostrej reprymendy za wieczorne wiadomosci, kiedy ktos wyciagnal mnie za lokiec z tlumu reporterow. Probowalam sie wyswobodzic z uscisku - dopoki sie nie zorientowalam, ze moj wybawca jest w mundurze. -Conklin! - zdumialam sie. - Chwala Bogu. -Trzymaj sie mnie, Lou - powiedzial, torujac nam droge przez tlum ku szpalerowi policjantow, ktory oslanial dostep do sadu. Serce we mnie uroslo na widok moich kolegow, ktorzy utworzyli lancuch z rak, by mnie zabezpieczyc przed naporem gawiedzi, kiwali do mnie glowami, kiedy ich mijalam, lub rzucali przyjazne uwagi: -Daj im popalic! -Glowa do gory, Lindsay! Spostrzeglam Yuki stojaca na stopniach sadu pomiedzy ludzmi i skierowalam sie prosto do niej. Podziekowalam Conk-linowi, po czym musialysmy uzyc polaczonych sil, zeby rozewrzec ciezkie stalowo-szklane drzwi, prowadzace do gmachu. Wspielysmy sie po marmurowych schodach na pierwsze pietro i po chwili weszlysmy do imponujacej, wylozonej wisniowa boazeria sali rozpraw. Wszystkie glowy obrocily sie ku nam. Wygladzilam swiezo wyprasowany kolnierzyk, przejechalam reka po wlosach i ruszylam z Yuki po pokrytej dywanem podlodze do stolu prokuratora. Ostatnie kilka minut spowodowalo, ze nabralam nieco pewnosci siebie, lecz wewnatrz wszystko sie we mnie gotowalo. Jakim prawem cos takiego mnie spotyka? Rozdzial 83 Yuki przepuscila mnie przy stoliku przodem, zebym usiadla obok "srebrnowlosego i srebrnoustego" Mickeya Shermana. Podnioslszy sie odrobine, uscisnal mi reke. -Witaj, Lindsay. Doskonale wygladasz. Jak samopoczucie? -Nigdy nie czulam sie lepiej - wychrypialam. Oboje wiedzielismy, ze zaden normalny czlowiek, bedacy w mojej sytuacji, nie moze miec dobrego samopoczucia. Wazyly sie losy calej mojej kariery. Jesli lawa przysieglych uzna mnie za winna, cale moje zycie legnie w gruzach. Doktor Andrew Cabot z zona zazadali odszkodowania w wysokosci 50 milionow dolarow, i choc 49,99 milionow z tej sumy zaplaciloby miasto San Francisco, i tak zostalabym finansowo zrujnowana, a co gorsza do konca zycia nazywano by mnie Brudna Harriet. Yuki ulokowala sie obok mnie. Komendant Tracchio siegnal reka ponad barierka i uscisnal mi pokrzepiajaco ramie, co mnie bardzo wzruszylo, gdyz nie spodziewalam sie po nim takiego gestu. Moment pozniej podniosl sie gwar. Do sali wkroczyli swiadkowie powodow - "dream team" - zajmujac miejsca naprzeciw nas. Zaraz potem do sali wszedl wyprostowany jak kij doktor Cabot i jego jasnowlosa zona w zalobnym stroju. Usiedli za swoimi adwokatami i natychmiast wbili we mnie wzrok. 211 Rozedrgana twarz Andrew Cabota wyrazala bol i z trudem powstrzymywana wscieklosc; Eva Cabot byla uosobieniem bezmiernej rozpaczy, ktora miala sie nigdy nie skonczyc. Byla matka, ktorej corke zabilam z niewytlumaczalnych powodow, a syna uczynilam kaleka. Wlepione we mnie szare, czerwono obwiedzione oczy wyrazaly dzika furie.Eva Cabot nienawidzila mnie. Zyczyla mi smierci. Kojaca dlon Yuki na moim przegubie przerwala moj pojedynek wzrokowy z pania Cabot, nie dosc wczesnie jednak, by uniknac zarejestrowania go przez kamere. -Wszyscy wstac! - zawolal wozny. W ogluszajacym halasie przesuwanych krzesel na sale wkroczyla sedzina Achacoso. Poczulam oszolomienie. To bylo to. Za chwile mial sie zaczac moj proces. Rozdzial 84 Wybieranie lawy przysieglych zajelo prawie trzy dni. Juz po pierwszym - poniewaz nie moglam dluzej wytrzymac bezustannie dzwoniacego telefonu i mrowia reporterow wokol mojego malutkiego domu - spakowalam troche rzeczy i przeprowadzilam sie z Martha do trzypokojowego apartamentu Yuki w strzezonym wiezowcu w Crest Royal. Z dnia na dzien przybywalo reporterow i roslo napiecie medialne. Prasa dolewala oliwy do ognia, przedstawiajac szczegolowe charakterystyki etniczne i socjoekonomiczne wszystkich osob wybranych na sedziow przysieglych i oczywiscie oskarzajac nas o uprzedzenia rasowe. Robilo mi sie niedobrze, kiedy obserwowalam, jak obie strony akceptuja badz odrzucaja potencjalnych jurorow na podstawie rzeczywistego albo wyimaginowanego uprzedzenia do mnie. Kiedy nie zgodzilismy sie kolejno na czworo Latynosow i czarnych, podczas nastepnej przerwy powiedzialam Yuki, co mysle na ten temat. -Czy to nie ty mi sie kiedys zwierzalas, jakie to uczucie byc dyskryminowana z powodu przynaleznosci rasowej? -Tu nie chodzi o przynaleznosc rasowa, Lindsay. Wszyscy ci, ktorych nie zaakceptowalismy, mieli negatywne zdanie o policji. Bywa, ze ludzie nie sa swiadomi wlasnych uprzedzen, dopoki nie zostana o to zapytani. Czesto tez, zwlaszcza przy 213 wielkich procesach takich jak ten, klamia, by miec swoj kwadrans rozglosu. Mamy prawo do przesluchania kandydatow na przysieglych. Zaufaj nam. Jezeli cos zaniedbamy, bedziemy ugotowani, zanim zacznie sie proces.Pozniej tego samego dnia nasi przeciwnicy kategorycznie, bez uzasadnienia, odrzucili trzy osoby: dwie kobiety - ktore mogly miec do mnie przyjazny, matczyny stosunek - i strazaka o nazwisku McGoey, ktory przypuszczalnie nie mialby mi za zle nawet kilku litrow margarity. Przed uplywem trzeciego dnia - chociaz zadna ze stron nie byla usatysfakcjonowana - udalo sie wybrac dwanascioro mezczyzn i kobiet oraz troje zastepcow. O drugiej po poludniu Mason Broyles podniosl sie, by przedstawic pozew swoich klientow. Sposob, w jaki ta nedzna kreatura zaprezentowala zarzuty Cabotow wobec mnie, nie przysnilby mi sie nawet w najgorszym koszmarze. Rozdzial 85 Broyles wygladal, jakby poprzedniej nocy przespal pelne osiem godzin. Mial swieza cere, a na sobie klasyczny granatowy garnitur od Armaniego. Jasnoniebieska wykrochmalona koszula harmonizowala z kolorem jego oczu. Wstal i bez zagladania do notatek rozpoczal mowe, zwracajac sie najpierw do sedziny i lawy przysieglych: -Wysoki Sadzie, panie i panowie w lawie przysieglych. Zeby zrozumiec, co sie wydarzylo wieczorem dziesiatego maja, nalezy wniknac w umysly dwojga dzieci, ktore znalazly klu czyki do nowego mercedesa swojego ojca, gdy rodzicow nie bylo w domu, i dla kaprysu postanowily sie przejechac. Nie powinny byly tego robic, ale to przeciez byly dzieci. Sara miala pietnascie lat. Sam Cabot, uczen osmej klasy, jest o dwa lata mlodszy. Broyles odwrocil sie od lawy przysieglych i stanal na wprost swoich klientow, jakby chcial powiedziec: "Spojrzcie na twarze tych ludzi. Spojrzcie na ich cierpienie, spowodowane brutalnoscia policji". Zwrociwszy sie znow do przysieglych, podjal przerwane przemowienie: -Sara usiadla za kierownica. Dzieci pojechaly do Tender- loin District, dzielnicy znanej z wysokiej przestepczosci. Jechaly 215 drogim samochodem. Ni stad, ni z owad zaczal je scigac inny woz. Sam Cabot opowie wam, do jakiego stopnia oboje z siostra byli przerazeni tym poscigiem. Wyla syrena, blyskaly reflektory i swiatla kogutow, ulica wydawala im sie jakas diabelska dyskoteka. Gdyby byla wsrod nas Sara, potwierdzilaby, ze tak sie przestraszyla scigajacego ich samochodu, iz stracila kontrole nad mercedesem i rozbila go. Powiedzialaby wam, ze gdy w koncu zorientowala sie, iz goni ich policja, byla przerazona z powodu swojej ucieczki, rozbicia samochodu ojca i prowadzenia bez prawa jazdy. Do tego wszystkiego jej mlodszy brat zostal ranny.Najbardziej zas bala sie tego, ze policja ma bron. Ale Sara Cabot, ktora byla w szkole o dwie klasy wyzej niz inne dzieci w jej wieku, dziewczynka o ilorazie inteligencji sto szescdziesiat i wielkich mozliwosciach, niczego nam juz nie powie, poniewaz nie zyje. Nie zyje, gdyz pozwana, porucznik Lindsay Boxer, dwukrotnie strzelila jej w serce. Porucznik Lindsay Boxer strzelala rowniez do nieletniego Sama Cabota, zdolnego, powszechnie lubianego chlopca, kapitana druzyny pilkarskiej, mistrza w plywaniu, wybitnego sportowca. Sam Cabot nigdy juz nie bedzie gral w pilke ani plywal. Nie bedzie wstawal ani spacerowal, nie bedzie mogl samodzielnie ubrac sie ani umyc. Juz nigdy nie wezmie do reki widelca czy ksiazki. Gdy Broyles malowal ow tragiczny obraz, w sali daly sie slyszec stlumione westchnienia. Adwokat zamilkl i nic nie mowiac, stal przez dluzsza chwile - w zaczarowanym kregu, stworzonym wokol siebie i swych pograzonych w smutku klientow - chwile zawieszenia w rzeczywistosci i w czasie, wywolujac odpowiedni nastroj. W trakcie wielu lat praktyki doszedl w tym do perfekcji, stajac sie dzieki temu gwiazda adwokatury. Wlozyl rece do kieszeni, odslaniajac granatowe szelki, i spuscil wzrok na blyszczace czubki swoich butow, jak gdyby on takze zostal przygnieciony ciezarem tragedii, ktora wlasnie 216 przedstawil. Wygladalo to, jakby sie modlil, choc bylam pewna, ze nigdy tego nie robi.Nie pozostawalo mi nic innego, jak siedziec w milczeniu i patrzec na nieruchoma twarz sedziny. Kiedy napiecie osiagnelo szczyt, Broyles przerwal cisze i konkluzje swojego przemowienia wyglosil zwiezle i szybko. -Panie i panowie, dowiecie sie wkrotce od swiadkow, ze wieczorem owego dnia porucznik Boxer nie miala sluzby i pila. Mimo to wsiadla do policyjnego wozu, a potem uzyla broni. Dowiecie sie rowniez, ze Sara i Sam Cabot mieli pistolety. Rzecz w tym, iz porucznik Boxer ma wystarczajace doswiadczenie, by wiedziec, jak rozbroic dwoje przestraszonych dzieci, ale owej nocy zlamala wszelkie przepisy. Co do jednego! Porucznik Boxer jest odpowiedzialna za smierc Sary Cabot, mlodej kobiety, ktorej obiecujaca przyszlosc zostala w ciagu jednej dramatycznej sekundy zamknieta. Porucznik Boxer jest rowniez odpowiedzialna za uczynienie Sama Cabota kaleka do konca zycia. Prosimy, byscie po wysluchaniu dowodow uznali porucznik Lindsay Boxer za winna uzycia przesadnych srodkow przymusu i zlamania regulaminow policyjnych, co przynioslo niepotrzebna smierc Sary Cabot i trwale kalectwo Sama Cabota. Z uwagi na te niedajace sie naprawic straty prosimy o przyznanie powodom sumy piecdziesieciu milionow dolarow na opieke medyczna dla Sama Cabota, opieke, ktorej bedzie potrzebowal do konca zycia, oraz jako zadoscuczynienie za jego cierpienia i bol rodzicow. Prosimy takze o dodatkowe sto milionow tytulem odszkodowania retorsyjnego, by zasygnalizowac miejscowej policji, a takze policji wszystkich miast w calym kraju, ze tego rodzaju zachowanie jest nie do przyjecia. Nie wolno patrolowac ulic po pijanemu. Rozdzial 86 Kiedy uslyszalam, ze Sam Cabot, ow cyniczny maly psychol, zostal przedstawiony jako niedoszla gwiazda sportowa, zrobilo mi sie niedobrze. Mistrz plywacki? Kapitan druzyny pilkarskiej? Jak to sie ma do popelnionych przez niego morderstw albo do kul, ktore wpakowal Warrenowi Jacobiemu? Yuki wstala, by zabrac glos, a ja usilowalam zachowac neutralny wyraz twarzy. -Wieczor dziesiatego maja wypadl w piatek, ktory dla porucznik Boxer byl zakonczeniem ciezkiego tygodnia pracy - zaczela Yuki. Jej slodki, melodyjny glos zadzwieczal w sali sadowej jak dzwoneczek. - W Tenderloin zamordowano dwoch mlodych ludzi, a porucznik Boxer byla zaszokowana brutalnos cia tej zbrodni i zmartwiona brakiem jakichkolwiek sladow. Yuki szla wzdluz lawy przysieglych, sunac dlonia po poreczy i kolejno zagladajac w oczy wszystkim przysieglym. Oczy lawnikow uwaznie sledzily szczupla mloda kobiete o twarzy w ksztalcie serca i blyszczacych brazowych oczach, akcentujaca lekkimi sklonami tulowia kazde wypowiadane slowo. -Jako oficer kierujacy wydzialem zabojstw policji San Francisco, porucznik Boxer jest odpowiedzialna za wszystkie sprawy w miescie, dotyczace morderstw. Ten przypadek szcze golnie ja zaniepokoil, gdyz ofiary byly nieletnie. 218 W dniu, o ktorym mowimy, porucznik Boxer byla juz po sluzbie. Przed kolacja wypila pare drinkow w towarzystwie przyjaciolek. W trakcie posilku zadzwonil Warren Jacobi, inspektor pierwszego stopnia, ktory byl kiedys jej partnerem, a poniewaz aktualnie prowadzona sprawa byla bardzo trudna, zajmowali sie nia wspolnie.Inspektor Jacobi poswiadczy, iz zadzwonil do porucznik Bo-xer, by jej powiedziec, ze na poludnie od Market Street zauwazono mercedesa, ktorego widziano w poblizu obu miejsc zbrodni. Wielu ludzi na miejscu porucznik Boxer odpowiedzialoby: "Spadaj! Jestem po sluzbie. Nie mam ochoty spedzic calej nocy w samochodzie policyjnym". Ale to byla sprawa przez nia prowadzona, co wiecej, chciala zatrzymac sprawcow, zanini zdaza popelnic nastepne morderstwo. Wsiadajac do wozu policyjnego, poinformowala inspektora Jacobiego, ze wypila pare drinkow, ale jej sprawnosc umyslowa i fizyczna na tym nie ucierpialy. Panie i panowie, powodztwo polozy szczegolny nacisk na slowo "pijana". Twierdze, ze bedzie to znieksztalcenie stanu faktycznego. -Sprzeciw, Wysoki Sadzie. To wyrazanie pogladu. -Oddalony. Prosze usiasc, panie Broyles. -Prawda jest taka - mowila dalej Yuki, stajac na wprost lawy przysieglych - ze porucznik Boxer rzeczywiscie byla po paru drinkach. Ale nie byla nietrzezwa, nie zataczala sie, nie belkotala, nie mowila od rzeczy i tak dalej. Poza tym porucznik Boxer nie usiadla za kierownica. Wypite drinki nie mialy nic wspolnego z wydarzeniami tamtego wieczoru. Pozwana jest oskarzona o strzelanie z broni sluzbowej do mlodej dziewczyny. Ale dowiecie sie, ze porucznik Boxer, oficer policji, nie byla jedynym uczestnikiem zajscia, ktory mial w reku bron. "Ofiary" - Yuki zgiela palce w powszechnie znanym gescie, symbolizujacym cudzyslow - nie tylko mialy przy sobie bron, lecz takze strzelaly pierwsze, zamierzajac zabic obydwoje policjantow. Rozdzial 87 Mason Broyles zerwal sie, wsciekly, na rowne nogi. -Sprzeciw, Wysoki Sadzie! Obrona drwi z ofiar i schodzi z tematu. To nie Sara i Sam Cabot sa sadzeni, tylko porucznik Boxer. -Rzecz w tym, ze nie powinna - odparla Yuki, kontynuujac atak. - Moja klientka nie zrobila nic zlego. Absolutnie nic! Znalazla sie tu, bo powodowie cierpia i chca, zeby ktos im zaplacil za strate, niezaleznie od tego, kto ma racje. -Sprzeciw! Wysoki Sadzie! Wyrazanie pogladu. -Podtrzymany. Pani Castellano, prosze zachowac swoja opinie na przemowienie koncowe. -Tak jest, Wysoki Sadzie. Przepraszam. Yuki podeszla do stolika i zajrzala do swoich notatek, po czym wrocila na poprzednie miejsce, jakby wcale nie zostala upomniana. -Wieczorem w dniu, o ktorym mowa, owe wzorowe dzieci Cabotow zwrocily uwage policji. Jechaly z predkoscia ponad stu kilometrow na godzine zatloczonymi ulicami, dla zabawy, nie dbajac o bezpieczenstwo publiczne. To ciezkie przestepstwo. Byly uzbrojone... to jeszcze ciezsze, przestepstwo... a kiedy Sara Cabot rozbila samochod \asjLa, oboje z bratem zostali wyciagnieci z wraka przez dwojat;wspolczujacych funkcjona- 220 riuszy policji, ktorzy mieli schowana bron i wypelniali swoje obowiazki, polegajace na dbaniu o bezpieczenstwo i sluzeniu spoleczenstwu, a przede wszystkim niesieniu pomocy.Uslyszycie swiadectwo policyjnych ekspertow od balistyki, ktorzy wam powiedza, ze pociski wydobyte z cial porucznik Boxer i inspektora Jacobiego zostaly, wystrzelone z broni, jaka mieli mlodzi Cabotowie: te pierwsze z pistoletu Sary, drugie z pistoletu Sama. Dowiecie sie rowniez, ze Sara i Sam strzelali do obojga funkcjonariuszy, choc nie zostali przez nich zaatakowani. Kiedy porucznik Boxer lezala na ziemi, bliska smierci na skutek utraty niemal jednej trzeciej krwi, kazala powodom rzucic bron, ale jej nie posluchali. Zamiast tego Sara Cabot strzelila do niej trzykrotnie, na szczescie chybiajac. Dopiero wowczas porucznik Boxer odpowiedziala ogniem. Gdyby ktokolwiek inny... bankier, piekarz czy nawet.buk-macher... zastrzelil kogos w samoobronie, nie byloby zadnej rozprawy. Ale jesli broni sie oficer policji, wszyscy, chca go roz... -Sprzeciw! Bylo juz jednak za pozno na sprzeciw. Z twarzy doktora Cabota zniknely resztki opanowania, odslaniajac wyraz wscieklosci. Poderwawszy sie na rowne nogi, zrobil ruch w strone Yuki, jakby chcial sie na nia rzucic. Mason Broyles przytrzymal swojego klienta, ale na sali powstal tumult, mimo iz sedzina Achacoso raz po raz uderzala mlotkiem w stol. -Przykro mi, Wysoki Sadzie. Nie moge kontynuowac - stwierdzila Yuki. -Och nie. Nie pozwole na to, zeby rozprawa zamienila sie w pyskowke. Wozny, prosze oproznic sale. Oboje adwokatow zapraszam do mojego,.pokoju - powiedziala sedzina. Rozdzial 88 Kiedy sad wznowil posiedzenie, oczy Yuki swiecily jasnym blaskiem. Domyslalam sie, iz miala swiadomosc, ze wrazenie, jakie wywarla na przysieglych, bylo warte reprymendy, ktora otrzymala od sedziny. Broyles powolal pierwszego swiadka: Betty D'Angelo, pie-? legniarke na oddziale pogotowia, ktora opatrywala mnie owego wieczoru, gdy zostalam postrzelona. D'Angelo stanowczo potwierdzila swoje zeznania z wstepnego przesluchania - ze poziom alkoholu w mojej krwi wynosil 0,067 i w zaden sposob nie moze sie zgodzic z zarzutem, iz bylam nietrzezwa, a osobe o takim poziomie okresla sie jako "bedaca pod wplywem". Drugim swiadkiem Broylesa byla moja przyjaciolka, doktor Claire Washburn. Powiedziala, ze jest glownym lekarzem sadowym, i potwierdzila, iz przeprowadzala sekcje zwlok Sary Cabot. -Doktor Washburn, czy dalo sie ustalic przyczyne smierci Sary Cabot? Poslugujac sie rysunkiem figury ludzkiej, Claire pokazala, w ktorym miejscu moje pociski trafily Sare. -Tak. Odnalazlam w ciele tej dziewczyny dwie rany od kul. Pocisk A wszedl w tym miejscu, w lewa gorna czesc piersi, przebil klatke piersiowa Sary Cabot miedzy trzecim i czwartym 222 lewym zebrem, przebil gorny plat lewego pluca, przeszedl przez worek osierdziowy, przebil lewa komore serca i zatrzymal sie w klatce piersiowej po lewej stronie.Pocisk B - kontynuowala Claire, pokazujac kijkiem miejsce na rysunku - przebil mostek dwanascie centymetrow ponizej lewego barku, nastepnie przebil serce i utkwil w czwartym kregu piersiowym. Czlonkowie lawy przysieglych siedzieli jak urzeczeni, sluchajac relacji Claire o tym, co moje pociski zrobily z sercem Sary Cabot, lecz gdy Broyles skonczyl swoje pytania, Yuki zabrala sie do szczegolowego sondowania mojej przyjaciolki. -Czy moze nam pani opowiedziec o katach, pod jakimi pociski weszly w cialo, doktor Washburn? - spytala. -Strzaly padly od dolu w gore, z wysokosci kilkunastu centymetrow nad ziemia. -Czy Sara Cabot umarla natychmiast? -Tak. -A zatem mozna powiedziec, ze Sara Cabot byla zbyt martwa, zeby strzelac do kogos po tym, gdy sama zostala trafiona. -Zbyt martwa, pani Castellano? O ile wiem, istnieje jedynie pojecie martwa. Yuki potrzasnela glowa. -Ujme to inaczej. Z udowodnionego faktu, iz porucznik Boxer otrzymala dwie kule z broni Sary Cabot, mozna wnioskowac, ze dziewczyna strzelala pierwsza, gdyz umarla natychmiast po tym, jak porucznik Boxer ja trafila. -Tak. Sara Cabot umarla natychmiast po otrzymaniu pocisku. -Jeszcze jedno pytanie... - powiedziala Yuki po chwili milczenia, jakby musiala sie przedtem namyslic. - Czy przeprowadzila pani badanie toksycznosci krwi panny Cabot? -Tak. Pare dni po sekcji. -Jaki byl wynik badania? -Odkrylam w organizmie Sary Cabot amfetamine. 223 -Byla na haju?-W terminologii medycznej nie istnieje takie pojecie, ale owszem, miala dwadziescia trzy miligramy amfetaminy na litr krwi. W tym sensie byla na haju. -Jak amfetamina wplywa na organizm? - zapytala Yuki. -To silny srodek pobudzajacy centralny system nerwowy, wywolujacy szeroka game efektow. Z poczatku powoduje przyplyw dobrego samopoczucia, ale u uzywajacych jej przez dluzszy czas wystepuja przykre skutki, lacznie z paranoja i myslami samobojczymi, a nawet morderczymi. -Czy moze doprowadzic do morderczego dzialania? -Z cala pewnoscia. -Dziekuje, doktor Washburn. Wysoki Sadzie, nie mam wiecej pytan do swiadka. Rozdzial 89 Kiedy Claire zeszla z podium, poczulam sie podniesiona na duchu. Nie na dlugo. Mason Broyles powolal nastepnego swiadka. Doktor Robert Goldman, wasaty mezczyzna o kasztanowatych wlosach, po zaprzysiezeniu zaczal opowiadac o straszliwych okaleczeniach ciala Sama, spowodowanych moimi pociskami. Uzywajac tego samego rysunku czlowieka co Claire, Goldman pokazal tor mojego pierwszego pocisku, ktory po przeszyciu jamy brzusznej Sama zatrzymal sie na osmym kregu piersiowym, gdzie tkwil do tej pory. -Ten pocisk sparalizowal Sama od pasa w dol - oswiadczyl, gladzac sie po wasach. - Drugi pocisk trafil w podstawe karku, po czym przeszedl przez trzeci kreg szyjny, paralizujac wszystko ponizej szyi. -Doktorze, czy Sam Cabot bedzie mogl znow chodzic? - zapytal Broyles. -Nie. -Czy bedzie mogl uprawiac seks? -Nie. -Czy bedzie mogl samodzielnie oddychac i korzystac z przyjemnosci zycia? -Nie. 225 -Czy to znaczy, ze jest do konca zycia skazany na wozek?-Tak. -Swiadek do pani dyspozycji - rzekl Broyles do Yuki, wracajac na swoje miejsce. -Nie mam pytan do swiadka - odparla. -Powodztwo wzywa Sama Cabota - oznajmil Broyles. Spojrzalam z lekiem na Yuki, po czym obie spojrzalysmy za siebie. Z tylu sali otworzyly sie drzwi i weszla mloda opiekunka, pchajac przed soba blyszczacy chromem jenkinson supreme, cadillac w kategorii wozkow inwalidzkich. Sam Cabot w sportowym chlopiecym plaszczyku i krawacie wygladal drobno i krucho; w niczym nie przypominal bestialskiego psychopaty, ktory zanim postrzelil Jacobiego, zamordowal dla rozrywki dwoch mlodych ludzi. Gdyby nie znajomy wyraz jadowitosci w brazowych oczach, nigdy bym go nie poznala. Kiedy spojrzal na mnie, podskoczylo mi serce. Poczulam strach, wyrzuty sumienia i litosc. Patrzylam na szumiacy aparat do oddychania, przymocowany pod siedzeniem wozka, ciezka metalowa skrzynke z mnostwem galek i wskaznikow, z ktorej prowadzila cienka plastikowa rurka, przechodzaca blisko lewego policzka Sama. Przed ustami mial mala elektroniczna krtan. Wzial do ust wylot rurki powietrznej. Powietrze ze sprezarki napelnilo mu pluca, czemu towarzyszyl makabryczny odglos zasysania. Odglos powtarzal sie co trzy lub cztery sekundy, za kazdym razem, kiedy Sam bral oddech. Opiekunka przywiozla Sama na stanowisko dla swiadkow. -Wysoki Sadzie - powiedzial Broyles - poniewaz nie wiemy, jak dlugo potrwa przesluchiwanie Sama, chcielibysmy wlaczyc sprezarke do kontaktu, zeby oszczedzic baterie. -Oczywiscie - odparla sedzina. Technik wlaczyl dlugi pomaranczowy kabel do kontaktu w scianie, po czym usiadl za plecami Cabotow. Nie mogac zrobic nic innego, patrzylam na Sama. 226 Szyje mial usztywniona, a glowe przymocowana do oparcia krzesla za pomoca opaski zalozonej na czolo, co wygladalo, jakby go poddawano jakiejs sredniowiecznej torturze. Bylam pewna, ze tak wlasnie sie czul.Wozny, wysoki mlody mezczyzna w zielonym mundurze, podszedl do Sama. -Prosze podniesc prawa reke. Chlopak potoczyl oczami z boku na bok, nabral nieco powietrza, po czym przemowil do malej zielonej skrzynki glosowej. Niesamowity, denerwujacy dzwiek, ktory sie z niej wydobyl, mial byc odtad juz na zawsze jego glosem. -Nie moge - powiedzial. Rozdzial 90 Glos Sama byl nieludzki, ale jego mloda twarz i mala, watla postac sprawialy, ze wygladal bardzo krucho i bezbronnie. Na galerii daly sie slyszec glosy wspolczucia. Wozny zwrocil sie do sedziny Achacoso. -Co mam zrobic, Wysoki Sadzie? -Odbierz przysiege. -Czy przysiegasz mowic prawde i tylko prawde? -Przysiegam - odparl Sam Cabot. Broyles usmiechnal sie do niego, po czym dal lawie przysieglych wystarczajaco duzo czasu, by zdazyla uslyszec, zobaczyc i wczuc sie w budzacy litosc stan Sama Cabota oraz wyobrazic sobie, jakim pieklem stalo sie jego zycie. -Nie denerwuj sie - rzekl do niego Broyles. - Po prostu powiedz prawde. Opowiedz nam, co sie wydarzylo tamtego wieczoru. Zadal mu na rozgrzewke kilka prostych pytan, przerywajac, gdy chlopiec bral do ust rure do oddychania. Odpowiedzi Sama skladaly sie z urywanych zdan, dlugosc kazdej frazy zalezala od ilosci powietrza, jaka zdolal nabrac do pluc przed nastepnym przylozeniem ust do rury. Broyles zapytal go, ile ma lat, gdzie mieszka, do jakiej szkoly chodzil, i dopiero potem przeszedl do istotnych pytan. 228 -Sam, czy pamietasz, co sie wydarzylo dziesiatego maja wieczorem?-Nigdy tego nie zapomne... dopoki bede zyl - odparl Sam, wypowiadajac slowa seriami miedzy kolejnymi zassaniami powietrza z rury. - Mysle tylko o tym... i chociaz sie staram... nie moge ani na chwile przestac... Ona zabila tego wieczoru moja siostre... i zrujnowala mi zycie. Yuki poderwala sie z miejsca. -Sprzeciw, Wysoki Sadzie. -Mlody czlowieku - powiedziala sedzina. - Wiem, ze to trudne, ale zechciej ograniczyc swoje odpowiedzi scisle do pytan. -Wrocmy do poczatku, Sam - rzekl cieplym glosem Mason Broyles. - Opowiedz nam o wydarzeniach tamtego wieczoru krok po kroku. -Duzo rzeczy sie wydarzylo - wycharczal Sam, po czym nabral powietrza. - Ale nie pamietam... wszystkiego. Pamietam, ze wzielismy... samochod taty... i przestraszylismy sie... Uslyszelismy coraz blizsze... syreny. Sara nie miala... prawa jazdy. Potem wybuchla... poduszka powietrzna... Zapamietalem tylko... tamta kobiete... jak strzelala do Sary... Nie wiem dlaczego... to zrobila. -Doskonale, Sam. Dobrze ci idzie. -Zobaczylem blysk - kontynuowal chlopiec, wlepiwszy we mnie oczy. - I potem moja siostra... lezala niezywa. -Tak. Wiemy o tym. Powiedz nam teraz, Sam, czy pamietasz, kiedy porucznik Boxer strzelila do ciebie? Chlopak potoczyl glowa z boku na bok, na tyle, na ile pozwalala obejma na jego czole. Potem zaczal plakac. Rozdzierajacy serce szloch przerywalo co kilka sekund zasysanie powietrza, wzmocnione elektronicznie przez skrzynke glosowa. Byl to nieludzki odglos, niepodobny do niczego, co kiedykolwiek slyszalam w zyciu. Po moim kregoslupie przebiegl dreszcz. Bylam pewna, ze wszyscy poczuli to samo. 229 Mason Broyles podszedl predko do Sama i siegnawszy do kieszeni na piersiach po chusteczke, wytarl mu oczy i nos.-Chcesz, zebysmy zrobili przerwe? -Nie... prosze pana... dam rade - odparl chlopiec, wciaz chlipiac. -Swiadek do pani dyspozycji - rzekl Broyles do Yuki, rzucajac nam wyzywajace spojrzenie. Rozdzial 91 Yuki podeszla do trzynastoletniego mordercy, ktory z twarza zaczerwieniona od placzu budzil jeszcze wieksze wspolczucie. -Czujesz sie troche lepiej, Sam? - spytala. Oparla rece na kolanach i lekko sie pochylila, zeby mu spojrzec w oczy. -Zastanawiam sie... chyba tak - wychrypial. -Ciesze sie - powiedziala Yuki, prostujac sie i cofajac o kilka krokow. - Postaram sie, by moje pytania trwaly krotko. Co robiles dziesiatego maja w dzielnicy Tenderloin? -Nie wiem... prosze pani... Sara prowadzila. -Zaparkowaliscie samochod przed hotelem Balboa. Po co? -Zeby kupic gazete... tak mi sie zdaje... Chcielismy pojsc do kina. -Czy w hotelu Balboa jest kiosk z gazetami? -Mysle, ze tak. -Sam, czy wiesz, jaka jest roznica miedzy prawda i klamstwem? -Oczywiscie. -I wiesz, ze przysiagles mowic prawde? -Jasne. -Dobrze. W takim razie powiedz, po co zabraliscie z soba pistolety? -To byly... pistolety taty - odparl chlopiec. Zrobil przerwe 231 dla nabrania oddechu, a moze chcial sie zastanowic nad odpowiedzia. - Wyjalem pistolet ze schowka... bo myslalem, ze ci ludzie... chca nas zabic.-Nie wiedzieliscie, ze to policja chce was zatrzymac? -Bylem przerazony... nie ja prowadzilem... wszystko potoczylo sie tak szybko. -Sam, czy byles tego wieczoru na amfie? -Nie wiem, co to jest. -Amfetamina. Inaczej amfa, prochy albo lod. -Nie zazywalem narkotykow. -Rozumiem. Czy pamietasz wypadek? -Slabo. -Czy przypominasz sobie, ze po wypadku porucznik Boxer i inspektor Jacobi pomogli ci wyjsc z samochodu? -Nie, bo mialem oczy zalane krwia... Poduszka zlamala mi nos... Nagle zobaczylem pistolety... i nastepna rzecz, ktora pamietam... ze do nas strzelaja. -Czy widziales, ze inspektor Jacobi strzelal? Oczy chlopca rozszerzyly sie. Czyzby pytanie go zaskoczylo? A moze probowal sobie przypomniec? -Myslalem, ze chce mnie uderzyc - wycharczal po chwili. -Wiec pamietasz, ze do niego strzelales? -Czy chcial mnie aresztowac? Yuki nie dawala za wygrana. Poczekala, az chlopiec nabierze powietrza. -Sam, dlaczego chciales zastrzelic inspektora Jacobiego? -Nie przypominam sobie... zebym do niego strzelal. -Przyznaj sie: jestes pod opieka psychiatry, prawda? -Tak... bo jestem zalamany... bo zostalem sparalizowany... bo ta kobieta zabila moja siostre. -W porzadku, pomowmy o tym. Powiedziales nam, ze porucznik Boxer zabila twoja siostre. Czy nie zauwazyles, ze twoja siostra pierwsza strzelila do porucznik Boxer? Czy nie widziales, ze porucznik Boxer lezy na ziemi? -Nie pamietam tego. 232 -Sam, zdajesz sobie sprawe, ze zeznajesz pod przysiega?-Mowie prawde - odparl i znow zaczal plakac. -W porzadku. Byles kiedykolwiek w hotelu Lorenzo? -Sprzeciw, Wysoki Sadzie. Do czego prowadzi to pytanie? -Prosze odpowiedziec, pani Castellano. -Zaraz to wyjasnie, Wysoki Sadzie. Niech mi bedzie wolno zadac jeszcze jedno pytanie. -Prosze. -Sam, czy to prawda, ze jestes glownym podejrzanym w sprawie o podwojne morderstwo? Sam probowal odwrocic glowe od Yuki. -Panie Broyles... - wycharczal rozdzierajacym serce, mechanicznie wspomaganym glosem. Ucichl, bo zabraklo mu powietrza. -Sprzeciw, Wysoki Sadzie! Zarzut nieudowodniony! - zagrzmial Broyles, przekrzykujac szmer glosow, ktory podniosl sie na sali, oraz uderzenia mlotka sedziny Achacoso. -Zadam skreslenia tego pytania z protokolu! - wrzeszczal Broyles. - Prosze Wysoki Sad o poinstruowanie przysieglych, zeby nie brali go pod uwage... Nim sedzina zdazyla zareagowac, Sam zamrugal gwaltownie. -Powoluje sie na poprawke - powiedzial. Nim wyjasnil, co ma na mysli, nabral powietrza. - Powoluje sie na Piata Poprawke, na podstawie... W tym momencie spod wozka, na ktorym siedzial, dobiegl przerazliwy dzwiek syreny alarmowej. Wsrod przysieglych i na galerii daly sie slyszec okrzyki przerazenia, gdyz wskazowka zegara cisnienia w aparacie do oddychania Sama spadla do zera. Andrew Cabot zerwal sie z krzesla, popychajac technika w strone wozka. -Zrob cos! Zrob cos! Cala sala wstrzymala oddech, kiedy technik uklakl przy wozku, manipulujac pokretlami. Po chwili udalo mu sie naprawic urzadzenie i alarm umilkl. Slychac bylo glosne szszszsz, 233 gdy Sam czerpal zyciodajne powietrze, a w nastepnej sekundzie na sali zapanowal zgielk.-Nie mam wiecej pytan do swiadka. - Yuki musiala niemal krzyknac, zeby sedzina ja uslyszala. -Sad zawiesza posiedzenie - oglosila Achacoso, uderzajac mlotkiem w pulpit. - Rozprawa zostanie wznowiona jutro o dziewiatej rano. Rozdzial 92 Kiedy sala opustoszala, Yuki wyprostowala sie na swoja pelna wysokosc stu piecdziesieciu siedmiu centymetrow, zwracajac sie do sedziny. -Wysoki Sadzie! Wnosze o uniewaznienie procesu - oswiadczyla. Sedzina gestem przywolala ja do siebie. Mickey oraz Broyles i jego asystent rowniez do niej podeszli. Uslyszalam, jak Yuki mowi: -Przez ten pieprzony alarm lawa przysieglych moze nie byc obiektywna. -Czy pani podejrzewa powoda, iz zainscenizowal ow "pieprzony alarm"? - spytala sedzina. -Oczywiscie, ze nie, Wysoki Sadzie. -Co pan na to, panie Broyles? -Przepraszam za moj jezyk, sedzino, ale gowno smierdzi. To, co lawa przysieglych zobaczyla, jest jedna z wielu przykrosci, jakie Sam Cabot bedzie musial znosic do konca zycia. Aparatura moze zawiesc i wtedy chlopiec umrze. Lawa przysieglych zobaczyla to na wlasne oczy. Nie sadze, zeby ten incydent byl silniejszym argumentem w naszym powodztwie niz paraliz Sama i smierc jego siostry. -Zgadzam sie z panem. Uchylam wniosek, pani Castellano. Rozprawa zostanie wznowiona jutro rano, zgodnie z planem. 235 Rozdzial 93Nie wiem, ktora z nas byla bardziej zaszokowana, ja czy Yuki. Zeszlysmy na dol po betonowych stopniach schodow przeciwpozarowych i bocznymi drzwiami wyszlysmy na Polk, oddajac Mickeya na pozarcie mediom. Yuki sprawiala wrazenie zaskoczonej... i zawstydzonej. -Zeznanie Sama bylo koszmarem - powiedziala ochryp lym glosem. - Alarm spowodowal, ze cala moja kontra legla w gruzach. Wyobrazilam sobie, co kazdy pomyslal na twoj temat: "Boze, co ona zrobila temu biednemu dziecku!". Wracajac do garazu, wybralysmy najbardziej okrezna i zarazem najmniej interesujaca trase. W tunelu pod Van Ness musialam przytrzymac Yuki, bo nie zauwazyla czerwonego swiatla. -O Boze, o Boze, o Boze - powtarzala raz po raz, wznoszac za kazdym razem rece ku niebu. - Coz za farsa. Wzorcowa parodia procesu! -Nie jest tak zle, Yuki - probowalam ja pocieszyc. - Przysiegli uslyszeli to, co powinni uslyszec. Dzieciaki pojechaly do Tenderloin. Nie mialy tam zadnego interesu, za to mialy bron. Wszyscy dowiedzieli sie, ze Sam jest podejrzanym w sledztwie w sprawie zabojstwa i ze zostanie postawiony w stan oskarzenia. Znaleziono odciski jego palcow na brzegu wanny, w ktorej tamten biedny chlopak zostal zamordowany pradem. 236 On i Sara zabili obu tych chlopcow, Yuki. Sam Cabot jest potworem. Przysiegli o tym wiedza.-Nie jestem pewna, czy wiedza. Nie moge sobie pozwolic na powtorne poinformowanie ich, ze jest podejrzany, poniewaz nie zostal postawiony w stan oskarzenia. Lawa przysieglych moze nawet pomyslec, ze ucieklam sie do prowokacji. Co oczywiscie zrobilam. Weszlysmy do Opera Plaza, centrum handlowego z restauracjami, kinami i ksiegarnia na parterze, i zjechalysmy winda do podziemnego garazu, gdzie nie bez trudu odszukalysmy samochod Yuki. Zapielysmy pasy, Yuki zapuscila silnik i ruszylysmy. Myslalam juz o nastepnym dniu procesu. -Jestes przekonana, ze to dobry pomysl, zebym zeznawala? - zapytalam. -Absolutnie tak. Mickey i ja jestesmy co do tego calkowicie zgodni. Musimy doprowadzic do tego, zeby wspolczucie lawy przysieglych przelalo sie na ciebie, a zeby to sie powiodlo, jej czlonkowie musza cie posluchac i zobaczyc, z jakiego materialu jestes zrobiona. Dlatego musisz zeznawac. Rozdzial 94 Noca nad miastem zebraly sie ciezkie burzowe chmury. Deszcz wisial w powietrzu. Z okna kuchenki Yuki widac bylo tylko jedno wielkie morze szarosci. Dziwna rzecz, wlasnie takie San Francisco najbardziej lubilam: mgliste i burzowe. Napilam sie kawy i nakarmilam Marthe, po czym wyszlysmy na krotki spacer po Jones Street. -Musimy sie pospieszyc, Boo - powiedzialam, czujac powiew wilgoci. - Dzis jest wielki dzien. Mamusia zostanie zlinczowana. Dwadziescia minut pozniej przyjechal po nas Mickey. Weszlismy do gmachu sadu kwadrans przed osma, unikajac tym samym spotkania z rozgoraczkowanym tlumem w ostatniej chwili przed rozprawa. Mickey i Yuki usiedli w sali sadowej B obok siebie i szeptem wdali sie w polemike. Dyskusja musiala byc goraczkowa, gdyz rece Yuki caly czas trzepotaly jak ptaszki. Siedzialam zapatrzona w strugi deszczu za oknem, podczas gdy elektryczny zegar na bocznej scianie odmierzal uplywajace minuty. Poczulam czyjas reke na ramieniu. 238 -Jesli mam byc szczery, to ten alarm byl jedna z najgorszych rzeczy, z jaka kiedykolwiek zetknalem sie podczas rozprawy - powiedzial Mickey, pochylajac sie ku mnie nad ramieniem Yuki. - Czuje obrzydzenie na mysl, iz Broyles mogl manipulowac przy przewodzie elektrycznym, ale nie wykluczam, ze wyrezyserowal ten spektakl.-Naprawde tak myslisz? -Zeby byc pewnym, nalezaloby zbadac przyczyne uszkodzenia. Teraz nasza kolej na atak. Musimy pokazac lawie przysieglych dwie rzeczy: ze ten chlopak nawet na kolkach nadal jest potworem i to, ze jestes doskonalym glina. -Nie martw sie o swoje zeznanie, Lindsay - dodala Yuki. - Gdybysmy cie przygotowali, nie bylabys naturalna. Kiedy zostaniesz wezwana, po prostu opowiedz, jak to wszystko przebieglo. Jesli czegos nie bedziesz pewna, przerwij i zastanow sie. Nie okaz, ze czujesz sie winna. Badz soba, przykladna policjantka, taka jaka jestes. -Postaram sie-odparlam. Potem powtorzylam to jeszcze raz w myslach. Niebawem sala zaczela sie zapelniac ludzmi w mokrych plaszczach, niektorzy konczyli otrzasac parasole z wody. Po chwili weszli nasi przeciwnicy. Rzucili z halasem aktowki na swoj stol, Broyles skinal nam kurtuazyjnie glowa, nie kryjac zwycieskiego wyrazu twarzy. Facet byl w swoim zywiole. Transmisja telewizyjna z sali sadowej, reporterzy wszystkich sieci. Kazdy czekal, by przeprowadzic wywiad z Masonem Broylesem. Patrzylam katem oka, jak sciska dlon Cabota i caluje w policzek jego zone. Pomogl nawet pielegniarce Sama ustawic na miejscu wozek. Wyraznie dyrygowal wszystkimi, niewykluczone wiec, ze alarm byl jego dzielem. -Dobrze spales, Sam? To doskonale - powiedzial do chlopca. Co do mnie, mialam uczucie, ze koszmar po przedniego dnia zaczyna sie od nowa. Powtarzajacy sie co pare sekund odglos zasysania powietrza przez Sama 239 byl dla mnie przykrym przypomnieniem, jaka krzywde mu wyrzadzilam, sama oddychalam z poczuciem winy.Otworzyly sie boczne drzwi i na sale wkroczyla dwunastka sprawiedliwych oraz troje zastepcow, zajmujac miejsca na lawach dla przysieglych. Sedzina, trzymajac w rece papierowy kubek z kawa, usiadla na swoim miejscu i tak zaczal sie drugi dzien rozprawy. Rozdzial 95 Yuki, wygladajaca rewelacyjnie w szarym kostiumie i perlach, spokojna i opanowana, rozpoczela atak od powolania na swiadka dyspozytorki, Carli Reyes. Zaczela od zadania kilku ogolnych pytan na temat jej obowiazkow i przebiegu dyzuru dziesiatego maja. Nastepnie odtworzyla tasme z nagraniem mojego dlugiego, prawie pieciominutowego wzywania na pomoc wozow patrolowych, podawania trasy naszego poscigu i rozmow innych funkcjonariuszy. Elektrostatyczny szum propagacji i skrotowe, urywane rozmowy w tle wywolaly u mnie przyplyw adrenaliny. Wrocilam mysla do owego poznego wieczoru, kiedy sledzilismy dwoje podejrzanych w czarnym mercedesie. Uslyszelismy glos Jacobiego, wzywajacy ambulans do pasazerow rozbitego samochodu, urwany po paru glosnych odglosach wystrzalow. Na ten dzwiek podskoczylam na krzesle. Poczulam, ze poca mi sie rece i zaczelam sie trzasc. Sekunde pozniej uslyszalam wlasny cichnacy glos, wzywajacy karetke pogotowia. "Cztery osoby ranne: dwoje funkcjonariuszy i dwoje cywilow". Potem przestraszony glos Carli Reyes: "Porucznik Lindsay, co z toba? Odezwij sie!". -Myslalam, ze ja stracilismy - powiedziala Carla do 241 Yuki z podium dla swiadkow. - Lindsay jest jednym z naszych najlepszych oficerow.Broyles zadal jej kilka nijakich pytan, po czym Yuki powolala nastepnego swiadka. Mike Hart, ekspert od balistyki, potwierdzil, iz pociski wydobyte z mojego ciala zostaly wystrzelone z pistoletu Sary Cabot, a wyjete z ciala Jacobiego - z pistoletu Sama. Broyles nie mial pytan do Mike'a, wiec Yuki zaprosila na podium Jacobiego. Lzy zakrecily mi sie w oczach, kiedy moj stary przyjaciel i partner szedl na stanowisko dla swiadka. Mimo iz stracil sporo na wadze, poruszal sie ciezko. Z trudem dzwignal sie na podium. Yuki poczekala, az naleje sobie wody do szklanki, po czym zadala mu standardowe pytanie: ile lat przepracowal w policji i jaka czesc z tego w wydziale zabojstw. Potem zapytala: -Inspektorze Jacobi, od jak dawna zna pan porucznik Boxer? -Od siedmiu lat. -Czy mial pan okazje pracowac z nia przed owym wieczorem dziesiatego maja? -Tak. Przez trzy lata bylismy partnerami. -Czy poprzednio byl pan z nia w sytuacjach, kiedy musiala uzyc broni? -Tak. Wielokrotnie. -Co pan moze powiedziec o jej zachowaniu w stresowych sytuacjach? -Zachowuje sie znakomicie. Otoz trzeba wiedziec, ze wychodzac na ulice, czlowiek zawsze jest w stresie, gdyz czesto sie zdarza, ze z niczego robi sie nagle cos. -Inspektorze, czy kiedy spotkal sie pan tego wieczoru z porucznik Boxer, czuc bylo od niej alkohol? -Nie. -Czy wiedzial pan, ze pila? 242 -Tak. Powiedziala mi o tym.-Dlaczego panu powiedziala? -Bo chciala, zebym o tym wiedzial. Zebym mogl ja wykopac z samochodu, gdybym zechcial. -Czy znajac ja tyle lat, moze pan powiedziec, ze zachowala pelna sprawnosc? -Oczywiscie. Miala lotny umysl, jak normalnie. -Czy gdyby byla wstawiona, zabralby ja pan na zadanie? -Wykluczone. Yuki poprosila Warrena, by opowiedzial, co sie zdarzylo tamtego wieczoru, od jego przyjazdu po mnie do knajpki U Susie az po ostatni szczegol, jaki zapamietal. -Cieszylem sie, ze udalo nam sie wyciagnac dzieciaki z wraka. Balem sie, ze zbiornik paliwa przecieka i lada moment moga wyleciec w powietrze. Rozmawialem z nasza dyspo- zytorka, Carla Reyes, ktora tam siedzi. Powiedzialem jej, ze Sam ma zlamany nos od wybuchu poduszki powietrznej i ze dzieci moga miec wewnetrzne obrazenia. Niczego sie nie spodziewalem. -Co ma pan na mysli, inspektorze? -Nie spodziewalem sie, ze kiedy bylem zajety wzywaniem karetki, ten maly skurwiel postanowil mnie zabic. Mason Broyles oczywiscie zaprotestowal i sedzina upomniala Jacobiego. Bylam zachwycona, ze Warren pokazal pazur, nazywajac Sama Cabota skurwielem. Kiedy porzadek zostal przywrocony, Yuki zadala mojemu dawnemu partnerowi ostatnie pytanie: -Inspektorze, sadze, ze zna pan opinie srodowiska policyjnego na temat porucznik Boxer. Jaka ona jest? -W dwoch slowach? Jest swietnym policjantem. Rozdzial 96 Broyles niczego nie zyskal, przesluchujac Jacobiego. Warren odpowiadal "tak" lub "nie" i nie dal sie zlapac na haczyk, gdy Broyles zarzucil mu, iz opieszale wypelnial swoje obowiazki, zawarte w regulaminach policji San Francisco. -Zrobilem dla dobra obojga dzieci, co bylo w mojej mocy, i dziekuje Bogu, ze panski klient nie okazal sie lepszym strzelcem, bo inaczej nie moglbym tu dzis zeznawac - powiedzial na koniec. W czasie ogloszonej przez sedzine przerwy na lunch poszlam na trzecie pietro, gdzie znalazlam spokojny kat miedzy automatem do coli a sciana, skad zatelefonowalam do Joego i usciskalam go wirtualnie poprzez dzielace nas trzy strefy czasowe. Przeprosil mnie z dziesiec razy, ze nie moze byc przy mnie w San Francisco, gdyz jest w polowie zakrojonego na szeroka skale sledztwa, dotyczacego bezpieczenstwa lotnisk od Bostonu po Miami. Zadowoliwszy sie kesem kanapki z szynka i lykiem kawy z automatu, wrocilam na sale sadowa i usiadlam obok Yuki. Kiedy rozprawa zostala wznowiona, nastapil moment, ktorego najbardziej sie obawialam: zostalam wezwana na stanowisko dla swiadka. Yuki, stanawszy przede mna w taki sposob, zebym nie widziala rodziny Cabotow, poslala mi promienny usmiech. 244 -Pani porucznik Boxer, czy przestrzega pani regulaminow policyjnych?-Tak. -Czy tamtej nocy byla pani pijana? -Nie. Bylam na kolacji z przyjaciolkami. Wypilam pare drinkow, zanim dostalam telefon od Jacobiego. -Byla pani na sluzbie? -Nie. -Czy picie poza sluzba narusza przepisy? -Nie. -Z chwila kiedy pani wsiadla do samochodu z inspektorem Jacobim, znow byla pani na sluzbie. -Tak. Czulam sie w pelni sprawna, pod kazdym wzgledem. I twierdze tak nadal. -Czy moze pani o sobie powiedziec, iz zawsze stosuje sie scisle do przepisow policyjnych? -Owszem, ale przepisy nie obejmuja wszystkich przypadkow. Czasem staje sie wobec nieprzewidzianej sytuacji i wowczas nalezy podjac samodzielna decyzje. Na prosbe Yuki zrelacjonowalam przebieg zdarzen do momentu, gdy razem z Jacobim wyswobodzilismy dzieci z wraka. -Popelnilam blad, gdyz oboje wygladali bardzo zalosnie. Bylo mi ich zal. -Dlaczego bylo ich pani zal? -Oboje plakali. W dodatku Sam krwawil, wymiotowal i prosil mnie. -O co pania prosil? -Powiedzial: "Prosze nie mowic o tym ojcu. On mnie zabije". -Co pani wtedy zrobila? -Jak juz zeznal inspektor Jacobi, musielismy wyciagnac ich z samochodu, gdyz grozilo niebezpieczenstwo, ze wybuchnie bak. Schowalam bron, zeby moc obiema rekami chwycic za drzwiczki, i wraz z Jacobim otworzylismy je. -Prosze dalej, pani porucznik. 245 -Kiedy wyciagnelismy ich z wozu, powinnam byla zalozyc Sarze kajdanki. Zamiast tego potraktowalam ja jak ofiare ciezkiego wypadku drogowego. Kiedy zazadalam od niej okazania prawa jazdy, wyjela pistolet i strzelila, trafiajac mnie w bark i udo. Upadlam na ziemie.-Co robil w tym momencie inspektor Jacobi? -Telefonowal po ambulans. -A jego pistolet? -Byl schowany w kaburze. -Jest pani tego pewna? -Tak. Schowal bron, zanim zaczal telefonowac. Tuz przed postrzeleniem mnie przez Sare krzyknelam do niego: "Pistolet!". Zobaczylam, ze sie obraca i widzi, jak padam. W nastepnej sekundzie Sam Cabot strzelil do niego, dwukrotnie trafiajac. -Czy jest pani pewna, ze to sie tak odbylo, pani porucznik? Nie stracila pani przytomnosci? -Nie. Przez caly czas bylam przytomna. -Czy inspektor Jacobi stracil przytomnosc? -Tak. Myslalam, ze nie zyje. Widzialam, jak Sam Cabot kopnal go w glowe, a on nie probowal sie bronic ani sie nie poruszyl. -Zobaczyla pani, ze Sam Cabot kopnal inspektora w glowe. Co bylo potem, pani porucznik? -Moze mysleli, ze ja tez nie zyje, bo zachowywali sie, jakby o mnie zapomnieli. -Sprzeciw. Swiadek wyciaga wnioski. -Podtrzymany. -Prosze nam powiedziec, co pani widziala, slyszala i robila. - Yuki usmiechnela sie do mnie, probujac dodac mi otuchy. - Jak dotad idzie pani bardzo dobrze. Pochylilam glowe, starajac sie skoncentrowac. -Uslyszalam, jak Sara mowi do Sama, ze powinni sie zmyc z tego miejsca. Wyjelam pistolet z kabury i kazalam Sarze rzucic bron. Nazwala mnie kurwa, po czym kilkakrotnie strzelila w moja strone. Dopiero wtedy odpowiedzialam ogniem. 246 -Co sie potem dzialo?-Sara upadla na ziemie, a Sam zaczal krzyczec, ze zabilam jego siostre. Kazalam mu rzucic pistolet, lecz nie posluchal. Wtedy strzelilam rowniez do niego. -Prosze powiedziec, pani porucznik, czy chciala pani wyrzadzic krzywde tym dzieciom? -Nie. Oczywiscie, ze nie. Zaluje z calego serca, ze wszystko tak sie potoczylo. -Czy uwaza pani, ze ta tragedia by sie nie wydarzyla, gdyby Sara i Sam Cabot nie mieli broni? -Sprzeciw! - krzyknal Broyles. - Naklanianie swiadka do wnioskowania na jego korzysc. Sedzina zadarla glowe i spojrzala przez okulary w czarnej oprawie na sufit. Po chwili namyslu rzucila krotko: -Podtrzymany. -Pani porucznik, czy to prawda, ze w ciagu dziesieciu lat pracy w wydziale zabojstw trzydziesci siedem razy doprowadzila pani do aresztowania mordercow i otrzymala pietnascie wyroznien oraz dwadziescia pochwal za wzorowa sluzbe? -Nie liczylam ich, ale to mozliwe. -Krotko mowiac, pani porucznik Boxer, Departament Policji San Francisco zgodzilby sie z opinia inspektora Jacobie-go na twoj temat. Jest pani doskonala policjantka. -Sprzeciw. Obronca wyglasza przemowienie. -Dziekuje, pani porucznik. Skonczylam, Wysoki Sadzie. Rozdzial 97 Przestalam myslec o Yuki z chwila, gdy sie odwrocila. Czas sie dla mnie cofnal, znow przezywalam gehenne owego strasznego wieczoru. Swiszczacy odglos oddychania Sama kojarzyl mi sie z chlupotem slonej wody, omywajacej moje otwarte rany, a morze twarzy na sali z falujaca powierzchnia, w ktorej jak w zwierciadle odbijal sie moj stan ducha. Bylam straszliwie zmeczona, obolala i dreczyly mnie wyrzuty sumienia. Rozpoznalam szescioro czlonkow rodziny Cabotow po podobienstwie do Sary i Sama oraz po wyrazie wscieklosci w oczach. Procz nich twarze policjantow, mezczyzn i kobiet, z ktorymi pracowalam od lat. Spotkalam wzrok Jacobiego, ktory pokazal mi wyciagniety w gore kciuk. Chcialam sie do niego usmiechnac, lecz zmierzal juz ku mnie Mason Broyles. Nie zawracal sobie glowy grzecznosciami. -Pani porucznik Boxer, czy strzelala pani do mojego klienta i jego siostry w intencji zabicia ich? Kiedy probowalam rozszyfrowac podtekst tego pytania, w moich uszach zadzwieczal alarmowy dzwonek. Czy strzelalam, by zabic? Tak, ale jak tu sie przyznac, ze chcialam zabic te dzieciaki? -Przepraszam, panie Broyles. Czy zechcialby pan powto rzyc pytanie? 248 -Ujme to inaczej. Jesli ow incydent mial przebieg zgodnyz pani zeznaniem, to znaczy Sara i Sam Cabot odmowili odrzucenia broni, dlaczego nie ograniczyla sie pani do unie szkodliwienia ich? Czemu nie strzelala pani na przyklad w nogi lub w rece? Nie odpowiadalam, usilujac to sobie przypomniec. Sara stoi naprzeciw mnie na chodniku. Uderzenia pociskow. Wstrzas. Bol. Wstyd. -Slucham, pani porucznik? -Strzelalam w samoobronie, panie Broyles. -Dziwne, ze tak celnie, zwazywszy na to, ze byla pani pijana. -Sprzeciw. Nekanie swiadka. -Podtrzymany. Prosze sie pilnowac, panie Broyles. -Tak jest, Wysoki Sadzie. Czegos tu nie rozumiem, pani porucznik. Trafila pani dwukrotnie w serce Sary... to bardzo maly cel, zgodzi sie pani ze mna, prawda? Dlaczego nie strzelila pani tak, by dziewczyna mogla przezyc? Dlaczego nie strzelila pani w reke, w ktorej trzymala pistolet? -Wysoki Sadzie, odpowiedz na to pytanie juz padla. -Cofam pytanie. Wiemy, co pani zrobila, pani porucznik - powiedzial szyderczo Broyles. - Wiemy bardzo dobrze, jaki jest tego efekt. Rozdzial 98 Uslyszalam glos Yuki: -Wznawiam przesluchanie swiadka, Wysoki Sadzie. Podeszla do mnie energicznym krokiem i poczekala, az spojrze jej w oczy. -Pani porucznik, czy w chwili oddawania strzalow do Sama i Sary Cabot pani zycie bylo w niebezpieczenstwie? -Tak. -Co mowia o takiej sytuacji przepisy policyjne? Mam na mysli sformulowanie instruktazowe. -Strzelasz w srodek masy w celu zmniejszenia zagrozenia. Kiedy zagrozenie znika, przestajesz strzelac. Strzelanie w srodek masy czesto przynosi smiertelny skutek. Nie wolno ryzykowac, strzelajac w konczyny, gdyz mozna chybic i dana osoba bedzie dalej strzelac, a ty musisz miec pewnosc, ze nie zabije ciebie lub innych ludzi. -Czy mogla pani postapic inaczej, niz strzelajac w taki sposob, jak to pani zrobila? -Nie. W sytuacji, gdy oboje uzyli smiercionosnych narzedzi, absolutnie nie. -Dziekuje, pani porucznik. Teraz rozumiemy, dlaczego mialo to taki przebieg. 250 Schodzac z podium dla swiadka, poczulam kolosalna ulge. Gdy tylko wrocilam na miejsce, sedzina zakonczyla rozprawe.-Spotykamy sie jutro o dziewiatej - oglosila. Yuki, Mickey i kilku adwokatow z jego biura uformowalo wokol mnie pierscien ochronny, po czym bocznymi drzwiami wyszlismy z gmachu sadu i wsiedlismy do czarnego lincolna, ktory na nas czekal przy ulicy Polk. Przez przyciemnione szyby widzialam plakaty z moja podobizna i napisami "Rewolwerowiec na wolnosci" lub "Brudna Harriet" w rekach ludzi skandujacych moje nazwisko. -Dalas sobie doskonale rade, Lindsay - stwierdzil Mickey i poklepal mnie po ramieniu, lecz jego brazowe oczy nie patrzyly wesolo, a dolna czesc twarzy pozostala wydluzona. -Nie powinnam byla sie zawahac... po prostu nie wiedzialam, co powiedziec. -To nic wielkiego. Jedziemy teraz na kolacje. Musze podyskutowac z Yuki nad jej koncowym przemowieniem. Bedzie nam milo, jesli sie do nas przylaczysz. -Jezeli moja obecnosc nie jest konieczna, to wolalabym, zebyscie mnie podrzucili do mieszkania Yuki. Nie chce wam przeszkadzac. Trzymajac w rece klucze, patrzylam przez przyciemnione szyby na przesuwajace sie za oknami ulice, ktore tak dobrze znalam. Wiedzialam, ze spatalaszylam. Kilka sekund wahania wystarczylo, zeby wszyscy w sali odczytali moje mysli. Przysiegli rozeszli sie do domow z przekonaniem, ze strzelalam do tych dzieci, zeby je zabic. Najgorsze, ze tak bylo naprawde. Rozdzial 99 Przerazliwy dzwonek telefonu wyrwal mnie z resztek nocnych koszmarow. Lezalam sztywno i nieruchomo, probujac sie zorientowac, gdzie jestem. Dzwonek odezwal sie ponownie, tym razem zabrzmial mniej agresywnie, mniej irytujaco. Siegnelam po lezaca na nocnym stoliku komorke i otworzylam klapke, lecz dzwoniacy juz sie rozlaczyl. Zbudzona o szostej rano, w dodatku w podlym nastroju, zaczelam grzebac wsrod moich rzeczy w goscinnej sypialni Yuki, szukajac dresu i adidasow. Ubralam sie szybko, zapielam Marcie obroze, wzielam ja na smycz, po czym wymknelysmy sie z Crest Royal w brzask wstajacego switu. Przypomnialam sobie okolice z nadzieja, ze dam rade przebiec trzy kilometry po plaskim terenie i lagodnych pochylosciach. Ruszylam wzdluz Jones Street na polnoc, zaczynajac od wolnego truchtu. Klucie w stawach uprzytomnilo mi, jak bardzo nie lubie biegac. Wypielam smycz z obrozy Marthy, zeby nie wywinac orla, gdyby mi oplatala nogi. Potem zmusilam sie do szybszego biegu wzdluz spadzistej czesci Jones, dopoki bol zardzewialych miesni nie zagluszyl nadal dreczacego mnie bolu w barku i w nodze. Mimo iz nienawidzilam biegac, zmeczenie fizyczne bylo jedyna mozliwoscia wyrwania sie z depresji, spowodowa- 252 nej rozprawa. I choc moje sciegna krzyczaly z bolu, dobrze bylo slyszec tetent wlasnych butow na asfalcie i czuc pot, wysychajacy w chlodnym powietrzu budzacego sie dnia.Biegnac caly czas na polnoc po Jones, minelam skrzyzowanie z Vallejo Street i dotarlam na szczyt Russian Hill. Przed soba mialam wysepke Alcatraz z blyskajaca latarnia morska i bajeczny widok na wyspe Angel. Moj umysl wyzwolil sie z wiezow, tylko serce nadal bilo przyspieszonym rytmem, tym razem jednak w wiekszym stopniu byl to efekt wysilku niz stresu i lekow. Znieczulona przyplywem boskich endorfin, pobieglam dalej przez Hyde. Zatrzymalam sie na skrzyzowaniu z urocza uliczka Lombard, biegnaca lukiem w dol wzgorza ku Leavenworth, czekajac na zielone swiatlo. Truchtalam w miejscu, wywijajac ramionami, szczesliwa, ze mam jeszcze pol godziny, zanim poranny szczyt zakorkuje calkowicie ulice i chodniki. Kiedy zmienilo sie swiatlo, pobieglam dalej. Wybrana przeze mnie trasa cieszyla oczy zachwycajacymi widokami, mimo iz gdzieniegdzie snuly sie jeszcze poranne mgly znad zatoki: prowadzila przez najpiekniejsze ulice miasta, pelne zabytkowych domow. Kiedy dobiegalysmy z Martha do Chinatown, uslyszalam za soba pisk opon i glos: -Pies powinien byc na smyczy, prosze pani. Obejrzalam sie, wyrwana ze swojego swiezo osiagnietego pogodnego nastroju. Zobaczylam jadacy tuz za mna samochod policyjny. Stanelam i przywolalam psa do nogi. -O rety, to nasza pani porucznik. -Dzien dobry, Nicolo - powiedzialam zadyszana do mlodego gorliwca. - Jak sie masz, Friedman - przywitalam kierowce. -Jestesmy z pania, Lou - rzekl Friedman. - Nie chodzi o to... co teraz... - Zaplatal sie. - Chce powiedziec, ze brak nam pani porucznik... to znaczy ciebie. -Dziekuje. - Usmiechnelam sie. - Nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Zwlaszcza dzis. 253 -Niech pies biegnie sobie luzem.-Nie, nie. Miales racje, Nicolo. Wezme ja na smycz. -Chodzi o przestrzeganie przepisow? -Tak. To cala ja. -Powodzenia, pani porucznik. -Dzieki, chlopcy. Odjechali, mrugajac na pozegnanie swiatlami. Przywolalam Marthe, wzielam ja na smycz, po czym skrecilam w Clay Street i poszlam pod gore w strone Jones. Nim dotarlam do recepcji budynku, w ktorym mieszkala Yuki, rozplynely sie we mnie wszystkie blokady. Pare minut pozniej stalam juz pod goracym prysznicem i to byla dla mnie prawdziwa nagroda. Osuszywszy sie jednym z wielkich frotowych recznikow kapielowych Yuki, wytarlam zaparowane lustro i przyjrzalam sie krytycznym okiem wlasnemu odbiciu. Skore mialam rozowa, oczy czyste. Przebieglam moj dystans w przyzwoitym czasie, nawet wlaczajac w to incydent ze smycza psa. Nic mi nie dolegalo. Wygram czy przegram, bede ta sama osoba co przedtem. Tego nie bedzie mi w stanie odebrac nawet Mason Broyles. Rozdzial 100 Adwokat Cabotow stal przy swoim stoliku przed ekranem laptopa, zbierajac sie do wygloszenia podsumowania. Jesli nie liczyc swiszczacego oddychania Sama, w sali sadowej panowala kompletna cisza. Broyles podszedl do sedziow przysieglych, pozdrowil ich wazeliniarsko i rozpoczal koncowe przemowienie. -Wszyscy zgadzamy sie co do tego, ze praca policji nie jest latwa. Szczerze mowiac, nie podjalbym sie wykonywania takiej pracy. Policjanci, majac codziennie do czynienia z niebez piecznym elementem i groznymi sytuacjami, czesto musza w ulamku sekundy podejmowac trudne decyzje. To nieodlaczne elementy tej pracy, ktore porucznik Lindsay Boxer musiala zaakceptowac, kiedy przyjmowala odznake. Zlozyla przysiege, ze bedzie przestrzegala prawa i stala na strazy bezpieczenstwa obywateli. Nie ulega watpliwosci, iz nie mozna wywiazac sie z tych obowiazkow, kiedy sie jest pijanym. Ktos z tylu sali zaczal glosno kaszlec, zaklocajac retoryczna tyrade adwokata. Broyles wlozyl rece do kieszeni i czekal cierpliwie, dopoki kaszel nie ucichl. Kiedy znowu zapadla cisza, podjal wywod w miejscu, w ktorym skonczyl. -Slyszelismy wszyscy wczorajsze zeznanie pani porucznik Boxer. Interesujace jest w nim to, iz zaprzecza temu, do czego 255 nie moze sie przyznac... i przyznaje do tego, czemu nie moze zaprzeczyc. Pozwana zaprzecza zarzutowi, ze w zadnym wypadku nie powinna byla wsiadac do samochodu. Ale funkcjonariuszowi nie wolno wykonywac obowiazkow sluzbowych, jesli jest pijany. Porucznik Boxer musi przyznac, ze naruszyla regulaminy policyjne. I musi przyznac, ze zabila Sare Cabot oraz zrujnowala zycie Samowi.Panie i panowie, przepisy policyjne istniejapo to, by zapobiec takim tragicznym strzelaninom jak ta, ktora miala miejsce dziesiatego maja wieczorem. Te przepisy nie powstaly po owym incydencie. Zostaly sprawdzone na przestrzeni dlugiego czasu i sa sensowne. Kazdy policjant wie, iz do podejrzanego samochodu nalezy podejsc z wyciagnieta bronia, by pokazac pasazerom, ze jest sie przedstawicielem wladzy. Wie, ze nalezy rozbroic podejrzanych, tak by nikt nie ucierpial. Podszedl do swojego stolika i wypil cala szklanke wody. Mialam chec skoczyc na niego i glosno zaprotestowac przeciw wypaczaniu prawdy, lecz nie pozostawalo mi nic innego, jak siedziec w milczeniu, a tymczasem on, spojrzawszy najpierw w strone kamer, powedrowal z powrotem do przysieglych, ktorzy wydawali sie zafascynowani jego przemowieniem. -Sara i Sam Cabot byli niewinnymi dziecmi, ktore naruszyly prawo. Wzieli bez pozwolenia samochod ojca i uciekali przed poscigiem policji. Brakowalo im dojrzalosci i zdrowego rozsadku. Jest dla mnie oczywiste, iz mimo swojej inteligencji wymagali troskliwszej ochrony niz dorosli w identycznej sytuacji. Tymczasem porucznik Boxer nie zapewnila im takiej ochrony, poniewaz nie zastosowala sie do podstawowych przepisow policyjnych. Postanowila "sluzyc i chronic" w stanie upojenia alkoholowego. W wyniku tego postanowienia zginela wyjatkowa dziewczyna, a mlody czlowiek, ktory mial nieograniczone mozliwosci, zostal na reszte zycia przykuty do wozka inwalidzkiego. Broyles zlozyl dlonie, jakby sie modlil. Musialam przyznac, ze to bylo wzruszajace. Zaczerpnawszy gleboko powietrza, 256 wypuscil je w postaci westchnienia, ktore mialo byc rozpaczliwym apelem do lawy przysieglych.-Panie i panowie sedziowie przysiegli, prosze was o sprawiedliwa decyzje przy rozpatrywaniu postawionego przeze mnie wniosku o przyznanie mojemu klientowi sumy stu piecdziesieciu milionow dolarow. Nie robcie tego jedynie ze wzgledu na rodzine Cabotow. Zrobcie to ze wzgledu na wlasne rodziny, na moja... ze wzgledu na wszystkie rodziny i wszystkich obywateli naszego miasta. Uznanie pozwanej za winna jest jedynym sposobem zabezpieczenia spoleczenstwa przed podobnymi tragediami. Rozdzial 101 Yuki zamknela notebook i wyszla na otwarta przestrzen przed lawami przysieglych. Zwrociwszy ku nim swoja urocza twarz, powitala ich grzecznie. Zlozylam dlonie, starajac sie nie myslec o przejmujacym przemowieniu Masona Broylesa. -Przedstawiony na tej sali przypadek budzi ambiwalentne uczucia - zaczela Yuki. - Z jednej strony mamy tragedie, ktora trwale dotknela rodzine Cabotow, z drugiej doskonalego policjanta, ktory zostal nieslusznie oskarzony o spowodowanie tej tragedii. Poniewaz chodzi tutaj o dzieci, ten przypadek ma szczegolnie emocjonalny charakter. Podkreslam to z naciskiem, gdyz waszym zadaniem jest osadzic te sprawe na podstawie faktow, a nie emocji. Nie ma nic nagannego w tym, ze policjant po sluzbie, w piatek wieczorem, ma ochote wypic pare drinkow. Policjanci tez sa ludzmi. Skoro zadaniem policji jest sluzyc spoleczenstwu przez dwadziescia cztery godziny na dobe, nie byloby nic zlego takze w tym, gdyby porucznik Boxer odpowiedziala inspektorowi Jacobiemu, ze nie jest w formie. Ale porucznik Boxer jest policjantka z powolania. Poszla za glosem obowiazku i w rezultacie wpakowala sie w klopoty. Slyszeliscie twierdzenie powodow, ze porucznik Boxer byla pijana. W istocie rzeczy nie byla nawet podchmielona. I choc 258 w innym przypadku spozyty alkohol mogl byc przyczyna tragedii, tutaj to wcale nie on ja spowodowal. Zwroccie, prosze, uwage na te istotna roznice.Porucznik Boxer nie popelnila zadnych bledow wieczorem dziesiatego maja z powodu zwolnionej reakcji lub niewlasciwego osadu sytuacji. Jedynym bledem porucznik Boxer bylo okazanie powodom nadmiernego wspolczucia. Ludzmi winnymi smierci Sary i kalectwa Sama Cabota byli oni sami. Dwoje mlodych, zepsutych, bogatych dzieciakow nie mialo owego feralnego wieczoru lepszego pomyslu, niz wyjsc z domu po to, by skrzywdzic innych, co w efekcie przynioslo nieszczescie im samym. Panie i panowie, wypadki, ktore mialy miejsce w dniu dziesiatego maja, byly efektem lekkomyslnego zachowania i uzycia smiercionosnych narzedzi przez Sama i Sare Cabotow. To oni uzyli pistoletow jako pierwsi, nie porucznik Boxer. Ten fakt jest rozstrzygajacy. Yuki przestala mowic, a ja przezylam moment grozy na mysl, iz moze zapomniala, jaka ma byc konkluzja jej obronczej mowy. Przesunela w palcach naszyjnik z perel, ozdabiajacy dekolt jedwabnej bluzki, po czym znow zwrocila sie do przysieglych. Odetchnelam, uswiadamiajac sobie, ze po prostu zbierala mysli. -Zwykle gdy jakis policjant idzie pod sad, to w takich sprawach jak Rodneya Kinga lub Abnera Louimy. Za to, ze zbyt szybko pociagnal za spust, kogos skatowal lub naduzyl wladzy. Lindsay Boxer zostala pozwana za to, ze zrobila cos wrecz przeciwnego. Schowala pistolet, gdyz dzieci Cabotow wydawaly sie bezradne i rzeczywiscie znajdowaly sie w niebezpieczenstwie. Jednak powodowie znieksztalcili prawde, zamieniajac jej ludzkie uczucia w stosunku do dzieci w "niezastosowanie sie do przepisow sluzbowych". Wybaczcie mi, ale to podlosc. Porucznik Boxer postapila wedlug regulaminu: zblizyla sie do samochodu z wyciagnieta bronia. Kiedy jednak zobaczyla, ze Sam Cabot jest ranny, pospieszyla ofiarom wypadku z pomoca. Postapila zgodnie z przepisami. 259 Inspektor Jacobi, zasluzony funkcjonariusz majacy za soba dwadziescia piec lat pracy w policji San Francisco, postapil tak samo. Slyszeliscie jego zeznanie. Schowal pistolet i gdy wraz z porucznik Boxer wyciagneli dzieci z wraka, zajal sie wezwaniem pogotowia.Czyz to nie jest postepowanie, jakiego wszyscy oczekiwalibysmy od policji? Wyobrazcie sobie, ze sami staliscie sie ofiarami takiego wypadku. Albo wasze dzieci. Ale dzieci Cabotow, zamiast podziekowac tym policjantom, zaczely do nich strzelac z zamiarem ich zabicia. Kiedy inspektor Jacobi padl na ziemie, Sam kopnal go w glowe. Czy ich agresywnosc byla wywolana narkotykami? A moze byla to zwykla zadza mordu? Nigdy sie tego nie dowiemy. Wiemy natomiast z cala pewnoscia, iz porucznik Boxer zostala postrzelona jako pierwsza i ze odpowiedziala ogniem w samoobronie. To jest fakt. A samoobrona, panie i panowie, jest dzialaniem nie tylko zgodnym z przepisami, ale i wymaganym od funkcjonariusza policji. Porucznik Boxer powiedziala wam, iz oddalaby wszystko, zeby Sara Cabot zyla, a ten mlody czlowiek mogl miec w pelni sprawne cialo. Istota sprawy tkwi w fakcie, iz wypadki dnia dziesiatego maja nie byly efektem pozaru wznieconego przez Lindsay Boxer. Ona starala sie ten pozar ugasic. Do oczu naplynely mi lzy wdziecznosci dla Yuki. Jak wspaniale byc broniona z takim zaangazowaniem. Zagryzalam dolna warge, sluchajac, jak konczy swoja mowe. -Panie i panowie przysiegli. Wysluchaliscie w tym tygodniu mnostwa zeznan, znoszac cierpliwie halas medialny wokol tej sprawy. Wiem, ze oczekujecie konkluzji, by udac sie na narade. Prosimy, byscie uznali porucznik Boxer za winna tego, iz jest policjantka, z ktorej powinnismy byc dumni, ze jest wspolczujacym i oddanym swojej pracy bezinteresownym przedstawicielem prawa. I prosimy, abyscie ja oczyscili z oszczerczych zarzutow, ktore zostaly przeciw niej podniesione. Rozdzial 102 -Co powiesz na to, zeby wyjsc dzis frontowymi drzwiami? - zapytal Mickey, biorac mnie pod reke. - Jest piatek. Przysiegli zapewne nie ustala werdyktu przed koncem tygodnia, a zatem, moim zdaniem, teraz jest najbardziej odpowiedni moment na spotkanie z prasa. Wyszlismy na korytarz, ja w srodku, pomiedzy moimi adwokatami, potem po marmurowych schodach zeszlismy w dol i z gmachu na ulice McAllister. Naroznik Sadu Miejskiego jest sciety pod pewnym katem, tak iz budynek stoi ukosem do szerokiego skrzyzowania i wypielegnowanego parku po przeciwleglej stronie Civic Center Plaza. W porownaniu z ciemnosciami wnetrz sadu, blask slonca byl oslepiajacy. I jak codziennie od poczatku mojego procesu, ulica McAllister byla tak zatloczona samochodami prasowymi i furgonetkami telewizji satelitarnej, zaparkowanymi wzdluz kraweznika, ze poza nimi niewiele bylo widac. Scena przypominala oblezenie gmachu sadu podczas procesu O. J. Simpsona. To samo napedzane adrenalina szalenstwo, nieliczace sie z prawda. Istota procesu nie byla warta swiatowego zasiegu. Czas antenowy, uzalezniony od widowni telewizyjnej, jest wyznaczany wskaznikami ogladalnosci, reklamami i innymi czynnikami. Gwiazda natomiast bylam ja. 261 Reporterzy natychmiast mnie zauwazyli i opadli jak psy krolika. Mickey mial przygotowane oswiadczenie, lecz nie dano mu dojsc do slowa.-Panie Sherman, jak dlugo, panskim zdaniem, przysiegli beda obradowali? -Nie wiem, ale jestem pewny, ze niezaleznie od tego, ile im to zajmie czasu, oczyszcza porucznik Boxer z wszelkich zarzutow. -Pani porucznik Boxer, a jesli zostanie pani uznana za winna... -To sie nie moze zdarzyc - odpowiedziala za mnie Yuki. -Pani Castellano, to pani pierwszy duzy proces. Czy jest pani zadowolona ze swojego wystepu? Kilka metrow od nas podobny tlum reporterow otoczyl Masona Broylesa, jego klientow i pomocnikow. Kamery rejestrowaly kazdy ruch pielegniarki, kiedy prowadzila wozek Sama Cabota po drewnianej pochylni i umieszczala go w furgonetce. Reporterzy szli obok Sama, zasypujac go pytaniami, mimo iz jego ojciec robil, co mogl, zeby go zaslonic. W tlumie dziennikarzy zauwazylam Cindy. Patrzylam, jak przeciska sie ku mnie przez gaszcz ludzi, scisnietych jak sardynki w puszce. Nie zauwazylam, ze Mickey rozmawia z kims przez telefon komorkowy. Chwile pozniej poczulam na ramieniu jego reke. Byl szary na twarzy. -Wlasnie dostalem poufna informacje z biura pisarza sado wego! - krzyknal mi do ucha. - Przysiegli maja dwa pytania. Przecisnelismy sie przez tlum na ulice, do czekajacego na nas samochodu Mickeya.Yuki i ja usiadlysmy z tylu, Mickey kolo kierowcy. -Co chca wiedziec? - zapytala Yuki, gdy tylko zamknely sie za nami drzwiczki. Samochod ruszyl w strone Redwood, jadac powoli przez tlum. Mickey odwrocil sie ku nam. -Chca, zeby im dostarczyc wynik badania poziomu al koholu we krwi Lindsay. 262 -Chryste... - jeknela Yuki. - Jak moga jeszcze miec watpliwosci?-A to drugie? - spytalam z niepokojem Mickeya. - Powiedziales, ze maja dwa pytania. Zauwazylam, ze sie zawahal. Chcial zataic przede mna odpowiedz, ale nie mial wyjscia. -Chca wiedziec, czy istnieje limit sumy, jaka moga przy znac powodowi. Rozdzial 103 Wstrzas zaczal sie od jelit i wywolal rezonans w splocie slonecznym, skad rozszedl sie po calym ciele. Mialam wrazenie, ze moj zoladek opadl, a w gardle poczulam gorzki smak zolci. Wyobrazalam sobie przegranie procesu w postaci niezbyt groznych nastepstw: pracy na kiermaszach dobroczynnych, czytania ksiazek na tarasie jakiegos domku plazowego i tym podobnych smiesznych zajec. Nie wzielam pod uwage destrukcyjnego wplywu tego faktu na moja psychike. Siedzaca kolo mnie Yuki szepnela: -Boze, to moja wina. Nie powinnam byla mowic: "Uznajcie ja za winna tego, ze byla dobrym policjantem". To byl teatralny gest. Sadzilam, ze wypadnie dobrze, ale sie pomylilam. -Wyglosilas fantastyczne przemowienie - odparlam ponurym glosem. - Te pytania nie maja nic wspolnego z tym, co powiedzialas. Otulilam sie rekami i opuscilam glowe. Moi adwokaci zaczeli dyskutowac. Slyszalam, jak Mickey pociesza Yuki, ze okret jeszcze nie zatonal, ale pytanie, ktore narodzilo sie w mojej glowie, przypominalo przeskakiwanie igly w rowku starej plyty: Jak to mozliwe? Jak to mozliwe? Jak to mozliwe? Rozdzial 104 Kiedy znow zaczelam sie przysluchiwac prowadzonej w samochodzie dyskusji, Mickey byl w trakcie wyjasniania Yuki jakiejs kwestii. -Sedzina dala im wyniki badan ze szpitala i kopie zeznania pielegniarki. Powiedziala, zeby nie troszczyli sie o wysokosc odszkodowania, bo to ona ustala. - Przesunal reka po twarzy, co uznalam za gest rozdraznienia. - Yuki, wykonalas wspaniala robote. Mowie powaznie. Nie wierze, ze przysiegli kupia wersje Broylesa, to po prostu niemozliwe. Nie wyobrazam sobie, jak moglibysmy dzialac inaczej. W tym momencie zadzwonila komorka Yuki. -Przysiegli wrocili z narady - oznajmila. Zamknawszy klapke, zacisnela dlon na telefonie, az jej zbielaly palce. - Ustalili werdykt. Probowalam wybiec mysla w przyszlosc, ale na drodze stanelo mi slowo "werdykt". Przeprowadzilam analize skladniowa, probujac miedzy jego literami i sylabami doszukac sie czegos budzacego nadzieje. Pamietalam ze szkoly, ze wyraz ten pochodzi z laciny i oznacza mowienie prawdy. Czy ten werdykt bedzie oparty na prawdzie? Spoleczenstwo San Francisco zaufa opinii przysieglych. Mickey kazal kierowcy zawrocic i juz po paru minutach 265 powtarzalam: "Bez komentarza... Bez komentarza...", idac przez tlum reporterow za Yuki i Mickeyem, a potem wspinajac sie po stromych stopniach sadu.Usiedlismy na swoich miejscach w sali B, nasi przeciwnicy na swoich. Ktos glosno wypowiedzial moje imie. W ciszy oczekiwania zabrzmialo jak glos z innego czasu i przestrzeni. Odwrocilam glowe. -Joe! -Przyjechalem prosto z lotniska, Lindsay. Wyciagnelismy do siebie rece, nasze palce splotly sie na krociutka chwile ponad ramionami siedzacych za mna ludzi. Potem znow sie odwrocilam. Zajmujacy miejsca po obu stronach sali kamerzysci wycelowali obiektywy. Chwile pozniej - w niespelna godzine od momentu, kiedy opuscilismy sale - sedzina i przysiegli wrocili z gabinetow i usiedli na swoich miejscach. Wozny oglosil wznowienie rozprawy. Rozdzial 105 Uplynelo sporo czasu, nim czlonkowie lawy przysieglych sie rozlokowali, a panie poprawily spodnice i polozyly torebki. W koncu byli gotowi. Zauwazylam, ze tylko dwoje z nich patrzylo na mnie. Zrezygnowana, sluchalam apatycznie, jak sedzina pyta przysieglych, czy ustalili werdykt. Przewodniczacy, piecdziesiecio-kilkuletni Murzyn nazwiskiem Arnold Benoit wstal, wygladzil swoja sportowa marynarke i odpowiedzial: -Ustalilismy, Wysoki Sadzie. -Prosze przekazac werdykt woznemu. Moj oddech stal sie przyspieszony, podobnie jak oddech Sama, siedzacego po przeciwnej stronie przejscia. Kiedy sedzina rozkladala pojedyncza kartke, serce walilo mi jak mlotem. Rzuciwszy na nia okiem, oddala ja woznemu, a ten zwrocil ja przewodniczacemu lawy przysieglych. Twarz sedziny pozo-. stala obojetna. -Nakazuje wszystkim obecnym na sali, zeby zachowali spokoj, niezaleznie od werdyktu - oznajmila. - W porzadku, panie przewodniczacy. Prosze odczytac werdykt. Przewodniczacy wyjal okulary z kieszeni marynarki, otworzyl je powoli i wsunal sobie na nos. -"My, lawa przysieglych, upowaznionych do wydania 267 werdyktu w wyzej wymienionym procesie, uznajemy oskarzona porucznik Lindsay Boxer za niewinna wszystkich postawionych jej zarzutow".-Czy werdykt jest jednoglosny? -Tak, Wysoki Sadzie. To bylo tak niespodziewane, iz nie bylam pewna, czy sie nie przeslyszalam. Kiedy powtorzylam w myslach slowa przewodniczacego, bylam prawie pewna, iz lada moment uslysze slowa sedziny uniewazniajace werdykt. Dopiero gdy Yuki chwycila mnie za rece i ujrzalam usmiech na jej twarzy, zorientowalam sie, ze to nie jest gra mojej wyobrazni. Przysiegli staneli po mojej stronie. Ktos krzyknal: -Nie! Nie! Nie mozecie tego zrobic! To byl Andrew Cabot. Stal za krzeslem Masona Broylesa, ktory siedzial z pobladla twarza, ponury i przegrany. Po chwili jednak wstal i zazadal, by zapytac przysieglych, jak glosowali. Poniewaz jego zadanie bylo uprawnione, sedzina oznajmila: -Po wywolaniu numeru krzesla prosze wstac i powiedziec sadowi, jak pani lub pan glosowal. Odpowiedzi byly jednakowe. -Niewinna. -Niewinna. -Niewinna... Znalam to slowo od dawna, lecz nie bylam pewna, czy je przedtem rozumialam. W objeciach moich adwokatow plawilam sie w uczuciu ogromnej ulgi. Czegos podobnego czlowiek moze prawdopodobnie doswiadczyc jedynie w chwilach odkupienia... takich jak ta. Bylam wolna i sercem wzlatywalam ku niebu. Czesc 5 Miauczenie kota Rozdzial 106 Niebo bylo melancholijnie szare, kiedy wraz z Martha wychodzilysmy z mojego mieszkania, by wyjechac z San Francisco. Poruszajac sie skokami w porannym szczycie, przysluchiwalam sie jednym uchem radiowym komunikatom o pogodzie. Jadac ulica Potrero, myslalam o komendancie Tracchio. Poprzedniego dnia, kiedy spotkalismy sie w Palacu Sprawiedliwosci, zaproponowal mi, zebym wrocila do pracy, a ja bylam tym tak poruszona, jakby mnie zaprosil na randke. Wystarczylo, zebym sie zgodzila. Gdybym to zrobila, musialabym rano pojechac do ratusza, wydac instrukcje ludziom udajacym sie w teren, zabrac sie do nierozwiazanych spraw i gory papierkowej roboty. Stanelabym znow na czele oddzialu. Ale choc widzialam, ze komendantowi bardzo na tym zalezy, odmowilam. -Mam jeszcze urlop, szefie. Jest mi potrzebny. Powiedzial, ze mnie rozumie, nie bylo to jednak mozliwe. Ja sama nie wiedzialam, co chce zrobic ze swoim zyciem. Czulam, ze nie bede tego wiedziala, dopoki nie odkryje przyczyny morderstw w Half Moon Bay. Te nierozwiazane zabojstwa staly sie czescia mnie samej. Instynkt podpowiadal mi, ze jesli bede wystarczajaco uparta, 271 znajde sukinsyna, ktory zabil mojego Johna Doe i wszystkich pozostalych. W tej chwili nie zalezalo mi na niczym wiecej.Dotarlszy do szosy numer 280, pojechalam nia na poludnie, a kiedy znalazlam sie za miastem, opuscilam szyby i zmienilam stacje. Nim minela dziesiata, mialam juz zupelnie rozwiane wlosy. Sue Hall na fali 99,7 FM prezentowala moje ulubione stare przeboje. -Dzis od rana nie pada - trajlowala. - Mamy pierwszy lipca, cudowny szary dzien, miasto jest skapane w perlowej mgle. Czyz to nie za te mgle kochamy San Francisco? Potem z glosnikow poplynela piosenka: Fly Like an Eagle. Spiewalam ja pelnym glosem razem z wokalistka, melodia wpompowywala mi tlen do krwi, podnoszac moj nastroj powyzej warstwy ozonu. Bylam wolna. Koszmar rozprawy zostawal za mna jak szosa we wstecznym lusterku. Ujrzalam nagle moja przyszlosc, otwarta jak autostrada przed maska samochodu. Jakies trzydziesci kilometrow za miastem Marcie zachcialo sie siusiu, wiec zatrzymalam sie na parkingu Taco Bell w miejscowosci Pacifica. Stala tam drewniana chalupa, zbudowana w latach szescdziesiatych, zanim komisja do spraw architektury krajobrazu zorientowala sie, co sie dzieje. W rezultacie w jednym z najpiekniejszych miejsc na wybrzezu postawiono prawdopodobnie najpaskudniejszy budynek na swiecie. W przeciwienstwie do innych parkingow z barami szybkiej obslugi, rozsianych wzdluz autostrady biegnacej wysoko nad linia wybrzeza, ten byl niemal na poziomie morza. Od plazy dzielil go tylko lancuch skal, za ktorymi az po horyzont rozposcieral sie ogrom blekitnych wod Pacyfiku. Kupilam meksykanskie cynamonowe churro i pojemnik z czarna kawa, po czym usiadlam na jednym z glazow. Jedzac, 272 obserwowalam muskularnych wytatuowanych facetow, surfujacych na wysokich falach przyboju, a Martha biegala po fosforyzujacym szarym piasku. Siedzialam tam, dopoki slonce nie wypalilo mgly.Kiedy nasycilam oczy wspanialym widokiem, zawolalam Marthe i ruszylysmy w dalsza droge. Dwadziescia minut pozniej wjechalysmy do Half Moon Bay. Rozdzial 107 Przejechalam przez babel na asfalcie stacji benzynowej Czlowiek na Ksiezycu i zatrabilam staccato, dopoki Keith nie wynurzyl sie ze swojej dziupli. Zdjal besballowke, potrzasnal jasnymi wlosami, wlozyl czapke z powrotem, usmiechnal sie i wolnym krokiem podszedl do mnie. -No, no. Popatrzcie, kto przyjechal. Kobieta Roku - powiedzial, kladac dlon na glowie Marthy. -Masz na mysli mnie? - spytalam, smiejac sie. - Jestem szczesliwa, ze to sie skonczylo. -Rozumiem cie. Widzialem w wiadomosciach tego Sama Cabota. Budzil taka litosc, ze zaczalem sie o ciebie bac. Ale nie ma o czym mowic, juz po krzyku. Moje gratulacje. Podziekowalam mu za troske i poprosilam o napelnienie baku, a potem wyjelam z wiadra gumowa wycieraczke do mycia okien i wyczyscilam przednia szybe. -Co bedziesz teraz robic, Lindsay? Wrocisz do pracy w wielkim miescie? -Nie zaraz. Nie jestem jeszcze gotowa, wiesz, jak to jest... Ledwie skonczylam, zauwazylam katem oka czerwona plame, przejezdzajaca skrzyzowanie. Kierowca na moj widok zwolnil, po czym dodal gazu i pojechal dalej. 274 Wystarczylo byc w miescie piec minut, zeby znow sie natknac na Dennisa Agnew.-Zostawilam tu bonneville'a - powiedzialam, patrzac na oblok pylu za znikajacym porsche. - Procz tego mam w tym miescie interes do zalatwienia. Spostrzegl, ze patrze za oddalajacym sie samochodem Dennisa. -Nie moge tego zrozumiec - rzekl. Krecac glowa, wlozyl koncowke weza do baku explorera. Dzwonek sygnalizowal liczbe przepompowywanych litrow. - To naprawde zly facet. Nie wiem, czemu kobiety tak bardzo lubia pakowac sie w klopoty. -Kpisz sobie ze mnie - mruknelam. - Sadzisz, ze sie nim interesuje? -A nie? -Owszem, ale nie w taki sposob, jak myslisz. Moje zainteresowanie Dennisem Agnew jest czysto profesjonalne. Rozdzial 108 Kiedy jechalysmy do domu Cat, Martha, warczac szalenczo, przeskoczyla z tylnego siedzenia na przednie, a gdy zaparkowalam na podjezdzie, wyskoczyla przez otwarte okno i stanela przed drzwiami wejsciowymi, popiskujac i machajac fre-netycznie ogonem. -Uspokoj sie, Boo - powiedzialam. - Miej troche cierpliwosci. Wlozylam klucz do dziurki i otworzylam drzwi. Martha wpadla do srodka. Zadzwonilam do Joego i nagralam sie na poczte glosowa: "Czesc, Molinari. Jestem w domu Cat. Zadzwon, kiedy bedziesz mogl". Potem zadzwonilam do Carolee i zostawilam jej wiadomosc, ze zwalniam ja i Allison z opiekowania sie Penelope. Sprzatajac dom, myslalam o zabojstwach w Half Moon Bay. Ugotowalam na kolacje spaghetti i groszek z puszki, postanowiwszy zrobic nastepnego dnia troche zakupow w sklepie spozywczym. Pozniej zanioslam laptop do pokoju moich siostrzenic i postawilam go na polce biurka. Zauwazylam, ze pnacza slodkich ziemniakow na parapecie urosly o kilkanascie centymetrow, a na korkowej planszy dziewczynek nadal widnialy notatki, ktore do niej przypielismy z Joem. 276 Zapiski, przedstawiajace tlo wszystkich morderstw i okropnosci, jakich dopuscili sie zabojcy wobec malzenstw Whittakerow, Daltrych, Sarduccich i 0'Malleyow oraz wobec mojego pojedynczego Johna Doe, niczego nam nie podsunely.Usiadlszy przed laptopem, weszlam do bazy danych FBI, otwierajac program internetowy VICAP, pozwalajacy odszukac informacje na temat osob zatrzymanych za szczegolnie brutalne przestepstwa i majacy za zadanie pomoc organom scigania w powiazaniu rozproszonych materialow wywiadowczych, dotyczacych seryjnych morderstw. Strona miala szybka wyszukiwarke, a policjanci calego kraju umieszczali na niej najswiezsze dane. Wprowadzalam po kolei hasla: "chlosta, wymierzona cum mortem", "malzenstwo zamordowane w lozku" i oczywiscie "poderzniete gardlo", ktore przynioslo lawine odpowiedzi. Godziny mijaly i zaczelam nieostro widziec, wiec zawiesilam polaczenie internetowe i polozylam sie na lozku jednej z moich siostrzenic, chcac przez kilka minut odpoczac. Kiedy sie ocknelam, na dworze bylo juz kompletnie ciemno. Mialam wrazenie, ze zbudzil mnie jakis nieznany dzwiek. Zegar na kamerze wideo wskazywal 2:17, a ja odnioslam niepokojace wrazenie, ze nie moge sie ruszyc, bo jestem obserwowana. Zamrugalam w ciemnosci i zobaczylam przemykajaca przez pole mojego widzenia czerwona plamke. Byl to powidok czerwonego porsche, co mi przypomnialo niektore sceny z moich konfliktowych spotkan z Agnew, najpierw w Kormoranie, potem w warsztacie Keitha. A takze na ulicy, kiedy omal nie doszlo do karambolu. Myslalam dalej o Agnew. Wrazenie, ze jestem obserwowana, laczylo sie w mojej wyobrazni tylko z nim. Postanowilam wstac i przeniesc sie na reszte nocy do mojego pokoju, kiedy uslyszalam serie strzalow i dzwiek rozbijanej szyby. Wokol mnie posypaly sie odlamki szkla. Pistolet! Pistolet! Psiakrew, gdzie ja zostawilam pistolet? Rozdzial 109 Reakcja Marthy byla szybsza od mojej. Zeskoczyla z lozka i wpelzla pod nie. Przetoczylam sie po podlodze i wsunelam pod lozko tuz po niej, wciaz usilujac sobie przypomniec, gdzie jest moja bron. Nagle sobie przypomnialam. Byla w mojej torbie w dziennym pokoju, w ktorym znajdowal sie rowniez najblizszy telefon. Jak moglam byc tak nieostrozna? Czy zgine tutaj, zamknieta w pulapce? Serce walilo mi tak mocno, ze az bolalo. Unioslam glowe ponad podloge i usilowalam cos zobaczyc w slabym zielonym swietle zegara wideokamery. Obmacywalam wzrokiem wnetrze pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, czym moglabym sie bronic. Pokoj byl zatloczony wielkimi pluszowymi zwierzakami i mnostwem lalek, ale brakowalo w nim kija baseballowego lub hokejowego - nie bylo w nim niczego, czym moglabym sie posluzyc w walce. Nie moglam nawet rzucic w napastnika telewizorem, bo byl przykrecony do sciany. Podpelzlam po drewnianej podlodze do drzwi i zamknelam je. Niemal w tej samej chwili znow zagrzmiala kanonada - seria z pistoletu maszynowego przeorala front domu, niszczac 278 wnetrze dziennego pokoju i goscinnej sypialni na koncu korytarza. W tym momencie uswiadomilam sobie cel napadu.Moja sypialnia. Pelznac na brzuchu, wymacalam noge drewnianego krzeNla i podsunelam je do drzwi, po czym przechylilam je na tylnycli nogach i wklinowalam jego oparcie pod galke. Potem wzielam drugie krzeslo i roztrzaskalam je o komode. Sciskajac w gwici odlamana noge, kucnelam pod sciana. Bylam w beznadziejnej sytuacji. Nie moglam liczyc Ot piu, ktory schowal sie pod lozkiem. Moja jedyna bronia byla ROga od krzesla. Gdyby ktos wylamal te drzwi, zamierzajac mnie zabic, nie mialabym zadnej szansy. Rozdzial 110 W oczekiwaniu na odglos krokow po drugiej stronie wyobrazilam sobie wywalone kopniakiem drzwi i siebie, rzucajaca sie z noga od krzesla na napastnika, pokladajaca nadzieja w Bogu, iz zdolam go ogluszyc. Nic sie jednak nie dzialo. Panowala kompletna cisza. W miare uplywu czasu, odmierzanego zmieniajacymi sie cyframi na zegarze wideokamery, obnizyl sie we mnie poziom adrenaliny. Powoli zaczal ogarniac mnie obled. Wyprostowawszy sie, nasluchiwalam przez chwile pod drzwiami, po czym otworzylam je i zaczelam isc przed siebie dlugim korytarzem, kryjac sie we framugach i za zalamaniami scian. Dotarlszy do salonu, wymacalam moja torbe, lezaca na kanapie. Pistolet byl na swoim miejscu. Dzieki Ci, Boze. Wybierajac na klawiaturze komorki 911, wyjrzalam przez szczeliny w zaluzjach. Ulica byla pusta, ale spostrzeglam cos blyszczacego na trawniku przed domem. Co to moglo byc? Zglosilam dyspozytorowi moje nazwisko, stopien, numer odznaki i powiedzialam, ze strzaly padly przed domem numer 265 przy Sea View. -Sa ranni? -Nie, ale zamelduj o tym komendantowi Starkowi. -Zrobilem to, pani porucznik. Kawaleria jest juz w drodze. Rozdzial 111 Uslyszalam syreny i zobaczylam blyskajace koguty na dachach samochodow policyjnych, nadjezdzajacych Sea View. Kiedy otworzylam drzwi, Martha wypadla na dwor, pognala do widocznego w swietle ksiezyca przedmiotu w ksztalcie weza, lezacego na trawniku, i zaczela go obwachiwac. -Co tam masz, Martha? Co znalazlas, malutka? - Pode szlam do niej. Komendant Peter Stark wysiadl z samochodu i z latarka w reku ruszyl w nasza strone. Uklakl obok mnie. -Nic ci sie nie stalo? -Nie. Wszystko w porzadku. -Czy to jest to, co mysle? - zapytal. Na ziemi lezal meski pasek do spodni. Waski, z brazowej skory, z blyszczaca prostokatna klamra, mogl miec troche ponad metr dlugosci i poltora centymetra szerokosci. Zwykly pasek - taki, jakich uzywala prawdopodobnie polowa mieszkancow stanu. Mial na sobie rdzawobrazowe plamy na metalowych czesciach. -Dobrze by bylo - powiedzialam do Starka, odpedzajac od siebie koszmarna mysl, ze to ja mialam zginac od kul - gdyby ten pasek okazal sie dowodem rzeczowym. Rozdzial 112 Trzy wozy patrolowe staly przy krawezniku, ich radia trzeszczaly i wypluwaly wiadomosci. W domach przy Sea View zapalaly sie swiatla, ludzie w pidzamach i szlafrokach, szortach i podkoszulkach wychodzili na zewnatrz z rozczochranymi wlosami, na ich wymietych snem twarzach malowalo sie przerazenie. Frontowy ogrodek Cat byl oswietlony reflektorami samochodow. Policjanci, po krotkiej rozmowie z komendantem, rozproszyli sie po okolicy. Paru mundurowych zaczelo zbierac luski po pociskach, a dwaj detektywi w cywilnych ubraniach zabrali sie do przesluchiwania sasiadow. Zaprowadzilam Starka do domu i razem obejrzelismy rozbite szyby, drzazgi z mebli i podziurawione kulami wezglowie lozka w "mojej" sypialni. -Domyslasz sie, kto to mogl zrobic? - spytal Stark. -Nie - odparlam. - Moj samochod stoi na podjezdzie, wiec byl widoczny z ulicy, ale nikomu nie powiedzialam, ze tu przyjade. -A czemu przyjechalas? Zastanawialam sie, jak mu to wytlumaczyc, gdy uslyszalam wolajace mnie glosy Allison i Carolee. Podszedl do nas mlody policjant o rozowych odstajacych uszach i powiedzial Starkowi, ze mam gosci. 282 -Nie moga tu wejsc - rzekl Stark. - Na milosc boska,czy ktos rozciagnal tasme na ulicy? Mundurowy policjant poczerwienial na twarzy, przyznajac, ze nie. -Dlaczego, psiakrew? Pierwsza zasada: zabezpieczyc sla dy. Zabierz sie do tego. Wyszlam za policjantem na frontowe schody, gdzie wpadlam w objecia matki i corki. -Jedno z moich dzieci podsluchuje pasmo policyjne - wyjasnila Carolee. - Przybylam, gdy tylko sie dowiedzialam. O Boze, Lindsay, jak ty wygladasz! Spojrzalam na siebie. Odlamki szkla poprzecinaly mi skore na przedramionach, a krew ze skaleczen poplamila koszule. Wszystko razem wygladalo bardziej szokujaco, niz na to zaslugiwalo. -Drobiazg - odparlam. - Pare zadrapan, nic wiecej. -Nie zostaniesz tu chyba? To jakies szalenstwo. - Wyraz twarzy Carolee swiadczyl, jak bardzo byla przejeta i przestraszona. - W moim domu jest mnostwo miejsca. -To dobry pomysl - uslyszalam z tylu glos Starka, ktory wyszedl z domu. - Pojedz do swojej milej przyjaciolki. Wezwalem ekspertow kryminalistyki, ktorzy przez reszte nocy beda wyciagali pociski ze scian i przeczesywali otoczenie. -Zostane - powiedzialam. - To dom mojej siostry. Nigdzie sie stad nie rusze. -W porzadku, ale nie zapominaj, ze ta sprawa nie podlega twojej kompetencji, to my sie nia zajmujemy. Nie wyreczaj nas. -Nie wyreczac was? Jak ci sie zdaje, kim ja jestem? -Badz rozsadna, ktos chcial cie zabic. Przykro mi, ale taka jest prawda. -Dzieki za informacje. Nie domyslilabym sie sama. Komendant odruchowo przygladzil wlosy. -Zostawie na podjezdzie woz patrolowy na reszte nocy. Moze nawet na dluzej. Kiedy pozegnalam sie z Carolee i Allison, komendant poszedl 283 do swojego wozu i wrocil z papierowa torba. Poslugujac sie dlugopisem, podniosl pasek z trawnika i schowal go do torby, a ja wrocilam do domu i zamknelam za soba drzwi.Polozylam sie do lozka, ale oczywiscie nie moglam zasnac - policjanci wchodzili i wychodzili, krecili sie pod domu, smiali, trzaskali drzwiami - przede wszystkim jednak przeszkadzala mi gonitwa mysli. Ktos podziurawil kulami dom i zostawil swoj bilet wizytowy. Czy bylo to ostrzezenie pod moim adresem, zebym trzymala sie z dala od Half Moon Bay? A moze strzelec chcial mnie zabic? Co bedzie, kiedy sie dowie, ze przezylam? Pograzona w myslach, glaskalam po glowie Marthe, ktora nadal sie trzesla. Rozdzial 113 Obudzil mnie promien slonca, wpadajacy przez okno. Zdezorientowana, otworzylam oczy, zobaczylam niebieska tapete i zdjecie mojej matki na komodce - i po chwili wszystko wrocilo na swoje miejsce. Spalam w lozku Cat, gdyz o drugiej w nocy seria pociskow przebila okno, dziurawiac wezglowie lozka w goscinnym pokoju kilkanascie centymetrow powyzej miejsca, w ktorym powinna spoczywac moja glowa. Martha wpychala mi do reki wilgotny nos, dopoki nie spuscilam nog z lozka. Wlozylam na siebie cos z garderoby Cat - splowiale dzinsy i koralowa bluzke z glebokim dekoltem. Zadna z tych rzeczy nie byla w moim stylu ani kolorze. Przeczesalam grzebieniem wlosy, wyczyscilam zeby i poszlam do salonu. Technicy z ekipy kryminalistycznej nadal byli zajeci wyciaganiem pociskow ze scian, wobec tego przygotowalam dla wszystkich kawe i kanapki, po czym zapytalam o rezultaty poszukiwan. Znalezli dwanascie dziewieciomilimetrowych pociskow w scianach salonu i goscinnej sypialni, a jeden przebil gorna, otwierana czesc okna w pokoju dziewczynek. Pociski i luski byly juz umieszczone w woreczkach, opatrzonych metryczkami, fotografowanie dziur zostalo zakonczone i eksperci pakowali 285 swoj sprzet. W ciagu godziny caly kram mial sie znalezc w laboratorium.-Dobrze sie pani czuje? - Jeden z technikow, wysoki trzydziestoletni przystojniak o wielkich orzechowych oczach, pokazal w usmiechu rzad rownych zebow. Spojrzalam na zniszczenia, odlamki szkla, kawalki tynku. -Nie. Chce mi sie rzygac - odparlam. - Musze posprzatac, naprawic okna, uporzadkowac ten... ten caly burdel. -Mam na imie Artie - przedstawil sie, wyciagajac do mnie reke. Uscisnelam ja. -Milo mi - odparlam. -Moj wujek Chris ma firme Pogromcy Klopotow. Chcesz, zebym do niego zadzwonil? Zrobi blyskawicznie wszystko co trzeba. Ty masz wazniejsze sprawy na glowie. Podziekowalam mu i przyjelam oferte. Potem wzielam torebke i wyszlam z Martha na tyl domu. Nakarmiwszy swinke, obeszlam dom i pochylilam sie do okienka samochodu patrolowego, stojacego na podjezdzie. -Nazywasz sie Noonan, prawda? -Tak, prosze pani. -Dalej pilnujesz domu? -Tak, prosze pani. Zostaniemy tu przez jakis czas. Cala brygada czuwa nad pania: komendant i my wszyscy. Cos tu rzeczywiscie smierdzi. -Milo mi, ze sie o mnie troszczycie. I tak bylo naprawde. Jasne swiatlo dnia nadalo strzelaninie realnosci. Ktos w nocy przejechal ta urocza uliczka i ostrzelal dom Cat seria z pistoletu maszynowego. Czulam sie wytracona z rownowagi. Musialam opuscic to miejsce, by odzyskac panowanie nad soba. Na dzwiek kluczykow samochodowych Martha polozyla uszy po sobie i zaczela gwaltownie machac ogonem. -Nie mamy jedzenia - zakomunikowalam jej. - Co powiesz na probna przejazdzke bonneville'em? Rozdzial 114 Martha wskoczyla na jednoczesciowe przednie siedzenie "wielkiej zlotej krypy". Zapielam pasy i przekrecilam kluczyk. Kiedy przy drugiej probie silnik zapalil, skierowalam bonnevil-le'a w strone miasta. Zamierzalam udac sie do delikatesowego sklepu na Main Street, ale bladzac uliczkami w sasiedztwie domu Cat, w pewnej chwili uswiadomilam sobie, ze przez caly czas jedzie za mna ten sam niebieski sedan taurus. Wydawalo sie, ze rozmyslnie trzyma sie z tylu za mna, bo dotrzymywal mi tempa. Poczulam gesia skorke na mysl, ze moge byc obserwowana. Czyzby ktos mnie sledzil? A moze bylam juz w takim stanie, ze widzialam zagrozenie nawet tam, gdzie go nie bylo? Wjechalam w ulice Magnolia i skrecilam w Main, mijajac tamtejsze male sklepy: Muzyczna Bude, Wiadomosci Moon, Zarcie i Picie. Probowalam sobie wmowic, ze po prostu zrobilam sie przewrazliwiona, ale nie... gdy tylko zostawilam taurusa o jedna lub dwie przecznice za soba, po kolejnym skrzyzowaniu znow go ujrzalam w lusterku. -Trzymaj sie, mala. Spacer sie skonczyl - powiedzialam do Marthy, ktora wystawila usmiechniety pysk przez okno. 287 Na koncu Main skrecilam w prawo na szose numer 92, stanowiaca pepowine laczaca Half Moon Bay z Kalifornia.Ruch na dwupasmowce byl gesty; wlaczylam sie w sznur pojazdow, jadacych z predkoscia siedemdziesieciu pieciu kilometrow na godzine zderzak w zderzak w strefie zakazu przekraczania czterdziestu. Podwojna zolta linia ciagnela sie nieprzerwanie przez siedem kilometrow, az do miejsca, w ktorym na drugim koncu zbiornika wodnego szosa 92 laczyla sie z autostrada. Jechalam w kolumnie samochodow, nie zwracajac uwagi na szescdziesieciometrowe urwisko z prawej strony, w odleglosci metra od kol samochodu, i porosniete karlowatymi drzewami zbocze po lewej. Niebieski sedan jechal caly czas za mna. Dzielily nas trzy inne samochody. To nie byla paranoja. Naprawde ktos mnie sledzil. Zastanawialam sie, czy ten ktos chcial mnie tylko przestraszyc, czy tez byl to tamten nocny strzelec i teraz czekal na okazje do bezposredniego strzalu. Szosa 92 laczyla sie z autostrada, ale na ostatnim zakrecie w prawo znajdowalo sie zwirowane miejsce postojowe z piecioma stolami piknikowymi. Nie sygnalizujac swojego zamiaru, blyskawicznie zakrecilam kierownica w prawo. Chcialam zjechac z szosy, pozwolic taurusowi mnie minac, zobaczyc przy tym twarz kierowcy, zanotowac numery rejestracyjne i przede wszystkim zejsc mu z oczu. Ale zamiast trzymac sie nawierzchni, jak zrobilby to moj explorer, bonneville zarzucil na zwirze w taki sposob, ze znalazlam sie z powrotem na szosie, za podwojna zolta linia, na wprost nadjezdzajacych z przeciwka pojazdow. Taurus musial mnie minac, nie zauwazylam go jednak. Manewrowalam kierownica, usilujac wyprowadzic samochod z poslizgu. W tym momencie zgasly lampki na desce rozdzielczej. Hamulce i wspomaganie kierownicy przestaly dzialac, alternator wysiadl, silnik byl rozgrzany niemal do czerwonosci, a ja 288 slizgalam sie bezradnie na srodku szosy, pompujac pedal zepsutego hamulca.Czarna ciezarowka musiala zrobic gwaltowny skret, zeby nie zetrzec mnie na miazge burta. Kierowca, trabiac, obrzucil mnie stekiem wyzwisk, ale bylam tak zadowolona, ze udalo mu sie mnie ominac, iz mialam ochote go pocalowac. W koncu bonneville zatrzymalo sie na poboczu szosy w chmurze pylu, za ktorym nic nie bylo widac. Wysiadlam na gumowych nogach i oparlam sie o maske. Zauwazylam, ze trzesa mi sie rece. Polowanie na mnie na razie sie skonczylo. Wiedzialam jednak, ze to dopiero poczatek. Ktos mial mnie na celowniku, ja zas nie mialam pojecia kto ani dlaczego. Rozdzial 115 Zadzwonilam z komorki do warsztatu Czlowiek na Ksiezycu i polaczylam sie z automatyczna sekretarka Keitha. -Keith, mam klopoty. Mowi Lindsay. Odezwij sie, prosze. Kiedy zadzwonil, podalam mu moje wspolrzedne. Dwadziescia minut, ktore uplynely, nim przyjechal z laweta, wydalo mi sie wiekiem. Wciagnal bonneville'a na platforme, przypieczetowujac moj a sromotna kleske, a j a usiadlam obok na siedzeniu pasazera. -Pamietaj, ze to luksusowy samochod, Lindsay - powie dzial z nagana w glosie. - Nie wolno nim jezdzic po wariacku. Na milosc boska, on ma ponad dwadziescia lat. -Wiem, wiem. Zapadla dluzsza cisza. -Masz ladna bluzke. -Dziekuje. -Mowie serio - powiedzial, co sprawilo, ze sie usmiech nelam. - Powinnas stale chodzic w takich laszkach. Kiedy znalezlismy sie w warsztacie, otworzyl maske bon-neville'a. -Hej! Pasek wentylatora jest zerwany. -Hej! Domyslilam sie tego. -Czy wiesz, ze awaryjnie mozna go zastapic kawalkiem rajstop? 290 -Wiem. Moze to dziwne, ale wsrod samochodowych narzedzi nie bylo ani jednej pary rajstop.-Mam pomysl. Odkupie od ciebie ten samochod. Dam ci sto dolcow wiecej. -Chwileczke, niech sie zastanowie. Nie. Usmiechnal sie i zaproponowal, ze mnie odwiezie do domu. Nie wypadalo mi odrzucic tej oferty. Zwierzylam mu sie z tego, czego nie opowiedzialam jeszcze Joemu i co ukrylam przed moimi przyjaciolkami, poniewaz i tak by sie dowiedzial. Zrelacjonowalam mu wypadki ubieglej nocy. -Myslisz, ze ktos cie sledzi? Czemu nie wrocisz do miasta, Lindsay? Powinnas tak zrobic. -Bo nie moge zostawic tych morderstw na lasce losu. Nie moge teraz wyjechac. Zwlaszcza kiedy ktos wpakowal w dom mojej siostry tuzin pociskow. Keith spojrzal na mnie zawiedzionym wzrokiem. Poprawil daszek czapki Gigantow, jednoczesnie biorac zakrety na drodze. -Czy ktos ci kiedys powiedzial, ze jestes uparta? -Jasne. U gliny to dodatnia cecha. Domyslalam sie, co chce mi dac do zrozumienia. Sama juz nie wiedzialam, czy jestem odwazna, czy glupia. Ale nie bylam jeszcze gotowa do powrotu. Rozdzial 116 Kiedy oboje z Keithem dojechalismy do domu Cat, na podjezdzie stalo kilka samochodow: explorer, woz patrolowy, furgonetka szklarza z wymalowana na burtach reklama: "Okna to my" i woz Pogromcy Klopotow - wielki furgon z logo firmy na niebieskim metaliku karoserii. Podziekowalam Keithowi za podwiezienie i weszlam z Mar-tha do domu, gdzie potezny mezczyzna ze starannie przycietym wasikiem i wiankiem ciemnych wlosow na glowie czyscil odkurzaczem sofe. Na moj widok "wujek Chris" wylaczyl odkurzacz i przedstawil sie. -Krecilo sie tu pelno wscibskich reporterow - zakomunikowal. - Powiedzialem im, ze pani nie wroci, dopoki wszystko nie zostanie doprowadzone do porzadku. Dobrze zrobilem? -Doskonale. Pierwszorzednie. -A pare minut temu byl tu komendant Stark. Prosil, zeby pani do niego zadzwonila. Nie zwracajac uwagi na "47", blyskajace na liczniku wiadomosci, zadzwonilam z kuchennego telefonu na posterunek. Zglosila sie dyzurna funkcjonariuszka. -Komendant udziela wywiadu - poinformowala mnie. - Czy ma zadzwonic do pani, kiedy skonczy? -Bardzo mi na tym zalezy. 292 -Dopilnuje tego, pani porucznik.Odlozylam sluchawke i powedrowalam korytarzem do pokoju siostrzenic. Koce dalej lezaly na podlodze. Szyba w okienku byla wybita, a jeden z oderwanych pedow slodkich ziemniakow wysycha! na podlodze. Okazalo sie, ze powaznie zniszczylam komode, kiedy w nia walnelam krzeslem. Caly ten pokoj, pelen pluszowych zwierzat, wydawal sie mnie oskarzac. Co by bylo, gdyby tu byly dzieci? Jak bys sie wtedy czula, Lindsay? Przyciagnelam nieuszkodzone krzeslo przed korkowa plansze, usiadlam i spojrzalam na moje notatki dotyczace morderstw. Oczy podswiadomie skupily sie na szczegole, ktory mnie naj* bardziej intrygowal. Zdarza sie, iz czlowiek nie dostrzega rzeczy widocznych golym okiem, dopoki nie jest gotow, zeby je zobaczyc. Ujrzalam swiatelko w tunelu: judasze w szafie 0'Malleyow. Przebrawszy sie, zaprowadzilam Marthe do Penelope. -Pobawcie sie razem. Potem okrazylam explorerem samochod szklarza i wyjechalam na ulice. Wracalam do miasta. Rozdzial 117 Obserwator jechal na polnoc niebieskim taurusem szosa numer 280, biegnaca przez Hillsborough rownolegle do autostrady. Myslal o roznych rzeczach, przede wszystkim jednak o Lindsay Boxer. Ta kobieta wywolywala w nim bardzo rozne uczucia. W pewnym stopniu ja podziwial; za to, ze udalo jej sie przezyc, ze sie nie poddala. Za to, ze odmowila wycofania sie, zrezygnowania, powrotu tam, skad przyszla. Ale to, ze postanowila stanac im na drodze, zle jej wrozylo. Kiedy trzeba bylo cos z nia zrobic, nie zabili jej. Zabicie policjanta, zwlaszcza kogos takiego jak ona, grozilo wielka oblawa. Cala policja San Francisco zwalilaby sie im na glowe, a pewnie takze FBI. Zwolnil przy drogowskazie do Trousdale i zjechal w dol. Po przejechaniu dwoch kilometrow skrecil w prawo przy ogromnym szpitalu Peninsula, a potem jeszcze raz w prawo, na poludnie, w ulice El Camino Real. Dwie przecznice dalej znalazl stacje benzynowa Exxon. Zatrzymawszy sie na niej, wszedl do sasiedniego minimarketu. Pare minut wedrowal wsrod polek, kupujac drobne rzeczy: butelke wody mineralnej, batonik Clifa, gazete. Zaplacil cycatej nastolatce przy kasie cztery dolary i dwa- 294 dziescia centow za swoje zakupy i dodatkowo dwadziescia dolarow za benzyne. Po wyjsciu ze sklepu rozlozyl gazete i na pierwszej stronie znalazl opis nocnego zajscia, zatytulowany: DOM, W KTORYM ZATRZYMALA SIE INSPEKTOR POLICJI, OSTRZELANY Z PISTOLETUMASZYNOWEGO Relacji towarzyszylo zdjecie Lindsay w mundurze, natomiast prawa kolumne zajmowal proces Cabota. Sam Cabot zostal oskarzony o podwojne morderstwo, "ciag dalszy na stronie 2".Zwinawszy starannie gazete, Obserwator polozyl ja na siedzeniu pasazera i napelnil zbiornik. Potem zapuscil silnik i ruszyl w strone domu. Spotka sie z Prawda pozniej. Moze nie zabija Lindsay w podobny sposob jak tamtych. Moze zrobia tak, zeby na zawsze zniknela. Rozdzial 118 Gabinet doktora 0'Malleya miescil sie w pietrowym domu przy Kelly Street. Z prawej strony drzwi wisiala mosiezna tabliczka z jego nazwiskiem. Przycisnawszy guzik dzwonka, poczulam przyplyw adrenaliny. Zdawalam sobie sprawe, iz komendant skopalby mi tylek za wchodzenie na jego teren, ale musialam cos sprawdzic. Lepiej bylo prosic go o przebaczenie po fakcie, niz zwrocic sie o pozwolenie, ryzykujac odmowe. Kiedy zabrzeczal elektryczny zamek, pchnelam drzwi. Poczekalnia byla po lewej stronie: mala, kwadratowa, z wyscielanymi szara tkanina meblami i mnostwem porozwieszanych na scianach kondolencji. Za otwartym okienkiem recepcyjnym siedziala niemloda kobieta o siwiejacych wlosach. -Jestem porucznik Boxer z policji San Francisco - powiedzialam, pokazujac odznake. Powiedzialam jej, ze pracuje nad stara sprawa morderstwa, ktore wykazuje pewne cechy podobienstwa do zabojstwa doktora 0'Malleya. -Policja juz nas przesluchiwala - odparla, przenoszac wzrok z odznaki na moj ujmujacy usmiech, w ktory obleklam twarz specjalnie dla niej. - To sie ciagnelo calymi godzinami. -Zajme pani tylko pare minut. 296 Zasunela okienko z matowego szkla i za moment pojawila sie na progu wewnetrznego pomieszczenia.-Nazywam sie Rebecca Falcone - przedstawila sie. - Prosze wejsc. W srodku znajdowaly sie dwie inne kobiety, rowniez w srednim wieku. -To Mindy Heller, dyplomowana pielegniarka - powie dziala pani Falcone, wskazujac siwiejaca blondynke w stroju pielegniarki, z gruba warstwa makijazu na powiekach, wy rzucajaca plastikowe opakowania po ciasteczkach do kubla ze smieciami. - A to jest Harriet Schwartz, nasza kierownicz ka - przedstawila rozlozysta kobiete w czerwonym dresie, siedzaca przed starym komputerem. - Zaczelysmy pracowac u Bena jeszcze przed wielka powodzia. Przywitalam sie ze wszystkimi, powtorzylam, kim jestem i po co przyszlam. -Wspolczuje wam z powodu tej straty. - Potem powiedzialam, ze potrzebuje pomocy z ich strony. Czegokolwiek, co mogloby choc odrobine rozswietlic te sprawe. -Powiedziec pani prawde? - Harriet Schwartz odwrocila sie od komputera i odchyliwszy sie na krzesle, usmiechnela sie do swoich wspomnien. - Ten czlowiek byl jak rysunek Picassa: kompozycja linii. Patrzac na nie, domyslasz sie, ze stanowia osobe. Miedzy liniami pustka... -Byl dobrym lekarzem - wtracila Mindy Heller - ale poza tym okazal sie pretensjonalnym, skrytym, zarozumialym facetem. Potrafil zachowywac sie podle w stosunku do swoich pracownikow. - Spojrzala na swoje kolezanki. - Nie wierze jednak, ze zostal zabity tylko za to, ze byl swinia. -Wiec jest pani zdania, ze 0'Malleyowie byli przypadkowymi ofiarami? -Wlasnie. Po prostu tym razem padlo na nich. Wszystkim to powtarzam. Spytalam, czy ktorakolwiek z pozostalych ofiar byla pacjentem doktora 0'Malleya, ale odmowily odpowiedzi. 297 -Musimy chronic tajemnice naszych pacjentow, z pewnoscia pani to rozumie, jestem jednak pewna, ze komendant Stark udzieli pani odpowiedzi na wszystkie pytania - odparla pani Heller. Trudno. Zapisalam na karteczce numer mojej komorki i polozylam ja na biurku Harriet Schwartz. Podziekowalam kobietom za poswiecony mi czas, ale czulam sie zawiedziona. Doktor 0'Malley mogl byc tym wszystkim, co mi o nim mowily pracownice, nie zmienialo to jednak faktu, ze po raz ktorys z rzedu zabrnelam w slepy zaulek. Kiedy otwieralam drzwi, zeby wyjsc na ulice, ktos zlapal mnie za ramie. To byla Rebecca Falcone. Wyraz napiecia na jej twarzy swiadczyl o niepokoju. -Musze z pania porozmawiac na osobnosci - szepnela. -Gdzie mozemy sie spotkac? - spytalam. -W Towarzystwie Kawowym Half Moon Bay. Wie pani, gdzie to jest? -W tym malym pasazu handlowym na koncu Main? Skinela glowa. -Koncze prace o dwunastej trzydziesci. -Bede czekala. Rozdzial 119 Siedzialysmy na tylach restauracji, w poblizu toalet, przy malenkim stoliku, nasze kolana niemal sie stykaly. Przed nami stala kawa i salatki, ale Rebecca nie jadla. Milczac, przesuwala na lancuszku na szyi maly zloty krzyzyk. Najwyrazniej nie byla jeszcze gotowa do rozmowy. Rozumialam jej dylemat. Zamierzala mi przekazac istotna informacje, lecz nie chciala, zeby sie o tym dowiedzialy jej przyjacioki. -Nic nie powiedzialam, rozumiemy sie? - odezwala sie w koncu. - A juz na pewno nic nie wiem o morderstwach. Ale Ben sprawial ostatnio wrazenie, jakby ogarnal go cien. -Co przez to rozumiesz? -Byl bardzo kaprysny, warczal na swoich pacjentow, czego przedtem nigdy nie robil. Kiedy go spytalam, co sie z nim dzieje, nie przyznal sie, ze ma problemy. -Znalas Lorelei? -Jasne. Poznali sie w kosciele i szczerze mowiac, zaskoczylo mnie, iz Ben sie z nia ozenil. Mam wrazenie, ze czul sie samotny, a ona sie nim zaopiekowala. - Westchnela. - Lorelei byla bardzo prostolinijna. Miala nature dziecka i lubila robic zakupy. Nie miala wrogow. -Interesujace spostrzezenie - zauwazylam. 299 Wystarczyla ta drobna zacheta, zeby Rebecca wyjawila mi to, o czym od poczatku zamierzala powiedziec. Wygladala jak ktos, kto stoi na krawedzi trampoliny, a basen jest daleko w dole.Nabrala powietrza i skoczyla. -Czy wiesz, co sie stalo z pierwsza pania 0'Malley? - zapytala. - Czy wiesz, ze Sandra 0'Malley popelnila samobojstwo? Ze powiesila sie w garazu? Rozdzial 120 Poczulam pelzajace mrowienie na linii wlosow, ktore czesto wrozylo przelom. -Tak - przyznalam. - Czytalam o tym. Wiesz cos na ten temat? -To bylo zupelnie niespodziewane - odparla. - Nikt nie wiedzial... nie mialam pojecia, ze ona jest w takiej depresji. -Dlaczego, twoim zdaniem, byla w depresji? Rebecca dlubala widelcem w salatce. W koncu odlozyla go, nie tknawszy potrawy. -Nigdy sie tego nie dowiedzialam. Ben na ten temat milczal, ale gdybym miala zgadywac, powiedzialabym, ze sie nad nia znecal. -W jaki sposob? -Ponizal ja. Traktowal ja jak gowno. Wzdrygam sie na samo wspomnienie o tym, jakimi slowami sie do niej zwracal. - Uniosla ramiona i wtulila w nie podbrodek, podkreslajac tym gestem swoj lek. -Czy sie komus poskarzyla? -Nie. Sandra nigdy by tego nie zrobila. Byla taka ulegla, taka lagodna. Nie pisnela nawet slowkiem, kiedy wdal sie w romans. Kola moich mysli krecily sie, lecz jeszcze nie zlapaly twardego gruntu. Rebecca wydela z niesmakiem wargi. 301 -Spotykal sie z ta sama kobieta od lat i robil to nadal po slubie z Lorelei. Jestem pewna. Wydzwaniala do gabinetu az do dnia jego smierci.-Rebecca - powiedzialam cierpliwie, choc z trudem wytrzymywalam napiecie - jak ta kobieta sie nazywa? Paru mezczyzn przeszlo obok naszego stolika w drodze do toalety. Rebecca wyprostowala sie na krzesle. Kiedy drzwi sie za nimi zamknely, nachylila sie ku mnie i szepnela: -Emily Harris. Znalam to nazwisko. Przypomnialam sobie jej jaskrawo wymalowane usta i wzorzysta suknie. -Czy to ona prowadzi agencje nieruchomosci Pacific Homes? -Tak. Rozdzial 121 Emily siedziala przy swoim biurku w dlugim waskim pomieszczeniu z rzedem biurek pod jedna ze scian. Konwencjonalny usmiech, przylepiony do jej ladnych ust, poszerzyl sie, kiedy mnie poznala. -Och, dzien dobry - powiedziala. - Spotkalam pania i jej meza pare tygodni temu przed domem przy Ocean Colony Road, prawda? Ma pani ladnego psa. -Nie pomylila sie pani - odparlam. - Jestem porucznikiem policji San Francisco. Nazywam sie Lindsay Boxer. - Pokazalam jej odznake. Jej usmiech momentalnie zgasl. -Zeznawalam juz przed policja. -To swietnie. W takim razie ma juz pani wprawe. Przyciagnelam do jej biurka krzeslo i usiadlam. -Wiem, ze byla pani bliska przyjaciolka doktora 0'Mal-leya - powiedzialam. -Owszem, i wcale nie wstydze sie tego. Ten czlowiek byl nieszczesliwy w swoim domu, a ja nie zagrazalam jego malzenstwu i z pewnoscia nie mialam nic wspolnego ze smiercia Bena. Obserwowalam pania Harris, jak porzadkuje wszystkie bloczki, piora i papiery, uklada je pod katami prostymi. O czym ta pedantka w tej chwili mysli? Co wiedziala o 0'Malleyach? 303 -Jest pani posrednikiem w sprzedazy jego domu?-Na milosc boska, to nie powod, zeby kogos zabijac. Czy pani oszalala? Jestem jednym z najlepszych agentow sprzedazy nieruchomosci w tej okolicy. -Prosze sie uspokoic, pani Harris. Nie zarzucam pani morderstwa. Chce tylko poznac jego okolicznosci, bo pracuje nad innym nierozwiazanym przypadkiem, podobnym do tego. -W porzadku. Jestem jeszcze wstrzasnieta, wie pani, jak to jest. -Jasne, rozumiem. Czy dom jest juz sprzedany? -Jeszcze nie, ale mam wstepna oferte. -To swietnie. Czy nie zechcialaby pani pokazac mi tego domu, pani Harris? Byc moze zna pani odpowiedz na kilka pytan, ktore mnie nurtuja. Mam nadzieje, ze przy pani pomocy rozwiazemy zagadke morderstwa Bena 0'Malleya. Rozdzial 122 Na stole w foyer lezaly ulotki agencji Pacific Homes. Od czasu, gdy z Joem zwiedzilismy ten piekny dom przy Ocean Colony Road, procz swiezych kwiatow w wazonach nie nastapily w nim zadne zmiany. -Zechce mi pani towarzyszyc na gore? - poprosilam posredniczke. Pani Harris wzruszyla ramionami, polozyla klucze obok lilii i ruszyla przede mna po schodach. Kiedy dotarlysmy do drzwi glownej sypialni, cofnela sie. -Wolalabym tam nie wchodzic - powiedziala, spojrzaw szy na seledynowe sciany sypialni i nowy zielony dywan. Potrafilam sobie wyobrazic scene morderstwa rownie dobrze jak ona. Zaledwie trzy tygodnie temu cialo Lorelei 0'Malley lezalo z rozprutym brzuchem trzy metry od miejsca, w ktorym stalysmy. Przemogla sie jednak i niechetnie weszla za mna do sypialni. Pokazalam jej zamalowany otwor w drzwiach szafy wnekowej i nadal widoczny slad paznokcia Joego na szpachli. -Do czego sluzyl ten otwor? - spytalam ja. -Przeciez to oczywiste - odparla. - Ben nagrywal na tasmie sceny seksu z Lorelei. Powiedzial mi, ze juz z nia nie sypia, ale z tego wynika, ze mnie oszukiwal. 305 Jej twarz sie wykrzywila. Wyjela z torebki kilka niebieskich chusteczek higienicznych i przycisnawszy je do oczu, zaczela cicho lkac.-O Boze, o Boze - zawodzila. Po chwili wysmarkala nos, odchrzaknela i powiedziala: - Moj zwiazek z Benem nie mial nic wspolnego z jego smiercia. Mozemy juz stad wyjsc? Nie! Musze ja zatrzymac, pomyslalam. Jesli mialam szanse czegos sie od niej dowiedziec, to tylko w tym miejscu i teraz. -Pani Harris! -Jezu Chryste, mow do mnie po imieniu. Zwierzam ci sie z osobistych spraw. -Emily, powiedz mi, co ty o tym wszystkim sadzisz. Bardzo mi na tym zalezy. -Dobrze. Wiesz o Sandrze? Kiwnelam glowa, co przynioslo taki sam efekt jak wyjecie szpunta z beczki. -Chyba nie myslisz, ze sie nie martwilam, kiedy popelnila samobojstwo, bo Ben spotykal sie ze mna. - Przylozyla chusteczki do spuchnietych oczu, gdyz znow zaczela plakac. - Powiedzial, ze Sandra jest psychiczna i dlatego od niej nie odchodzi. Ale kiedy sie zabila, przestalam sie z nim widywac. To trwalo rok. Potem pojawila sie na scenie ksiezniczka Lorelei. Ben doszedl do wniosku, ze im wczesniej sie ozeni, tym lepiej dla Caitlin, wiec coz moglam powiedziec. Bylam zamezna. Zaczelismy sie znow spotykac, przewaznie u mnie, czasem w motelach. Zeby bylo smieszniej, mam wrazenie, ze Lorelei w ogole sie nie interesowala Caitlin. Benem zreszta tez nie za bardzo. Oboje wykorzystywalismy te sytuacje. Nazywalam go Jego Ksiazeca Moscia Charlesem, a on mnie Camilla. Bardzo mi go teraz brak. Wiem, ze mnie kochal. Wstrzymalam sie od dodania: "na tyle, na ile perfidny, oszukanczy lajdak potrafi kochac". Zamiast tego otworzylam drzwi do szafy i zaprosilam posredniczke nieruchomosci do wnetrza. -Wejdz, Emily. 306 Pokazalam jej otwor w tylnej scianie szafy.-'- Ten drugi przechodzi przez mur... do pokoju Caitlin. Emily westchnela i zakryla sobie twarz dlonmi. -Nigdy tego nie zauwazylam. Nic o tym nie wiem! Chce stad wyjsc. - Odwrociwszy sie, wybiegla z sypialni. Uslysza lam stukot jej wysokich obcasow na schodach. Dogonilam ja w momencie, gdy juz otworzyla wyjsciowe drzwi i wyszla na zewnatrz. -Emily! -To zbyt bolesne. - Jej piers falowala. Zamknela za nami drzwi i przekrecila klucz w zamku. - Czy nie mozesz zrozumiec, ze ja go kochalam? -Widze to - mruknelam, odprowadzajac ja do samochodu. Stanelam obok drzwiczek kierowcy, kiedy zapalala silnik. - Jeszcze tylko jedna rzecz... czy Ben znal Dennisa Agnew? Emily zwolnila reczny hamulec i obrocila ku mnie zalana lzami twarz. -Co? Cos ty powiedziala? Czyzby sprzedawal nasze filmy tej gnidzie? Nie czekala na odpowiedz. Zakrecila kierownica i wcisnela pedal gazu do deski. -Uwazam to za potwierdzenie - mruknelam do siebie, patrzac na malejacego lincolna. Rozdzial 123 Przy koncu Sea View Avenue minelam powoli jadacy woz patrolowy. Pomachalam do niego reka, po czym skrecilam w prawo na podjazd przed domem Cat i zaparkowalam explorera obok bonneville'a, ktorego Keith musial przyprowadzic podczas mojej nieobecnosci. Wpuscilam Marthe do domu i dalam jej biskwita. Zauwazylam mrugajaca lampke automatycznej sekretarki. Wlaczywszy odtwarzanie, usiadlam obok z notesem, zeby porobic zapiski. Joe, Claire i Cindy pytali z niepokojem, co sie ze mna dzieje, proszac o oddzwonienie. Czwarta wiadomosc byla od Carolee Brown z zaproszeniem na kolacje u niej. Kolejna byla od komendanta Starka. Jego glos dzwieczal znuzeniem: "Boxer, mamy wyniki ekspertyzy laboratoryjnej tego paska. Zadzwon do mnie". Od samego rana Stark i ja bawilismy sie w berka. Klelam, szukajac numeru jego telefonu. W koncu go znalazlam. -Prosze poczekac, pani porucznik - powiedzial dyzurny funkcjonariusz. - Znajde go przez radio. Przez dluzszy czas sluchalam trzeszczenia pasma policyjnego, stukajac miarowo palcem po kuchennym blacie. Doliczylam do siedemdziesieciu dziewieciu, nim uslyszalam w sluchawce jego glos. 308 -Boxer?-Jestem zaskoczona tak szybkim wynikiem badania laboratoryjnego. Czego sie dowiedzielismy? -Nie bez powodu jest szybki. Na pasku nie ma odciskow palcow, co mnie nie dziwi, ale jesli nie liczyc krowiego DNA, nie znaleziono nic wiecej. Ci dranie posmarowali sprzaczke odrobina bydlecej krwi. -Cholera! Daj mi sie zastanowic. -Wiem, to wszystko jest do dupy. Sluchaj, musze konczyc. Burmistrz chce, zeby mu zdac relacje z sytuacji. Rozlaczyl sie, a mnie zrobilo sie go zal. Poszlam na taras, usiadlam na plastikowym krzesle i oparlam nogi na balustradzie, jak mi radzila Claire. Patrzylam na blekitne wody zatoki, czesciowo przesloniete moimi sandalamai i ogrodem sasiadow. Znow pomyslalam o pasku, znalezionym nad ranem na trawniku, i plamie krwi, ktora niczego nie wyjasnila. Jedno bylo jasne. Mordercy nie chcieli mnie zabic. Pasek mial tylko napedzic mi strachu. Zastanawialam sie, dlaczego mnie nie zabili. Nie rozwiazalam sprawy Johna Doe i teraz, po dziesieciu latach, znow tu weszylam. Przez caly ten czas zabojcy byli na wolnosci, a wszystko, czym dysponowali stroze prawa, bylo kupa zludnych pytan "co by bylo, gdyby" i,jak to jest, ze", ktore do niczego nie prowadzily. Nie wiedzielismy dlaczego. Nie wiedzielismy kto. I nie wiedzielismy, gdzie uderza ponownie. Cala reszta byla miauczeniem kota. Rozdzial 124 Rodziny. Plaga wspolczesnej cywilizacji, maska, pod ktora ukrywaja sie najgorsze szumowiny. Tak przynajmniej myslal owego wieczoru Obserwator. Otworzywszy boczne drzwi, wszedl do pomieszczenia gospodarczego rozowo otynkowanego domu wysoko przy Cliff Road. Farleyowie wyjechali na ten wieczor z domu, czujac sie z racji swojego bogactwa i pozycji spolecznej tak bezpiecznie, ze nawet nie przychodzilo im do glowy, by zamykac drzwi na klucz. Z pakamery wiodly drzwi do przeszklonej kuchni, rozswietlonej ostatnimi promieniami zachodzacego slonca. Tylko rekonesans, napomnial sie Obserwator. Musze wejsc i wyjsc w ciagu pieciu minut, jak zawsze. Z wewnetrznej kieszeni miekkiej skorzanej marynarki wyjal aparat i zrobil serie cyfrowych zdjec wysokich szyb, przedzielonych slupkami w takich odstepach, ze mozna sie bylo miedzy nimi przecisnac. Zzzzt, zzzt, zzzt. Z kuchni przeszedl szybko do salonu Farleyow, z widokiem na zbocze wzgorza. Za oknami bursztynowe swiatlo nadawalo wlochatej korze eukaliptusow wyglad ludzkiej skory; drzewa przypominaly starych mezczyzn, ze zrozumieniem i aprobata sledzacych jego poczynania. 310 Tylko rekonesans, napomnial sie powtornie. Sytuacja sie skomplikowala: stala sie zbyt ryzykowna, by mogli realizowac swoje plany. Szybko wspial sie po schodach na pietro, zapamietujac stopnie, ktore najglosniej skrzypialy, i wyprobo-wujac solidnosc poreczy. Poszedl korytarzem, zatrzymujac sie na progach wszystkich otwartych pomieszczen, zeby sfotografowac wnetrza i przyjrzec sie szczegolom. Zapoznawal sie z pokojami jak policjant, przygotowujacy sie do przesluchania podejrzanych.Wszedlszy do glownej sypialni, spojrzal na zegarek. Minely trzy minuty. Pospiesznie otwieral i zamykal drzwi szaf, wchlaniajac zapachy Very Wang i Hermesa. Wrocil do kuchni i juz mial opuscic dom, kiedy przypomnial sobie o piwnicy. Mial jeszcze dosc czasu, zeby rzucic na nia okiem. Otworzyl drzwi i zbiegl w dol. Po lewej miescil sie spory skladzik na wina, na wprost pralnia, ale najbardziej go zainteresowaly kryjace sie w polmroku tajemnicze drzwi po prawej. Byly zabezpieczone szyfrowym zamkiem. Obserwator znal sie na takich zamkach. Mial bardzo sprawne rece. Pokrecil tarcza w lewo, dopoki nie wyczul drobnego oporu, potem w prawo i znow w lewo. W zamku pstryknelo i drzwi stanely otworem. W slabym swietle rozpoznawal znajdujace sie tam urzadzenia: komputer, drukarke laserowa, ryzy papieru fotograficznego wysokiej jakosci, kamere wideo i aparaty cyfrowe przystosowane do robienia zdjec w ciemnosci. Na kontuarze lezal gruby plik odbitek fotograficznych. Wszedl szybko do wnetrza i zamknawszy za soba drzwi, wlaczyl swiatlo. Przeprowadzal tylko rozpoznanie, nic wiecej. Jedno z wielu, jakich juz dokonal. Ale to, co zobaczyl w pelnym swietle, wzburzylo go do glebi. Rozdzial 125 Zblizajac sie do wiktorianskiego budynku szkoly z internatem, ktora byla zarazem mieszkaniem Carolee, juz z daleka czulam w powietrzu zapach sosu marinara. Osloniwszy reka oczy przed odbiciem ostatnich promieni slonca w setkach malych szybek w oknach, zapukalam mosiezna kolatka do wielkich frontowych drzwi. Otworzyl mi dwunastoletni ciemnoskory chlopiec. -Witam pania policjantke - powiedzial. -Masz na imie Eddie, prawda? -Tak, jestem Sprytny Eddie - odparl, usmiechajac sie. - Skad pani wie? -Mam dobra pamiec. -To dobrze. Policjant musi miec dobra pamiec. Kiedy weszlam do "mesy" - wielkiej, przestronnej jadalni z widokiem na szose - zostalam powitana oklaskami. Carolee usciskala mnie i posadzila u szczytu stolu. -To nasze honorowe miejsce - oswiadczyla. Allison usiadla po mojej lewej stronie, a Fern, mala ruda dziewczynka, stoczyla walke, by moc usiasc przy mnie po prawej. Poczulam sie mile przyjeta, jakbym byla czlonkiem tej wielkiej "rodziny". Wokol stolu krazyly misy spaghetti i faska salaty z oliwa 312 i octem, do tego tace z kawalkami wloskiego chleba, a dzieci zasypywaly mnie pytaniami i zagadkami, na ktore odpowiadalam, wzbudzajac od czasu do czasu aplauz.-Kiedy bede duza - szepnela Ali - chce byc taka jak ty. -A wiesz, czego ja chce? Kiedy bedziesz duza, chce, zebys byla soba. Rozesmiana Carolee zaklaskala w dlonie. -Zrobcie chwile przerwy. Niech biedna kobieta cos zje. Przyszla tu jako gosc, a nie jedno z dan dla was na kolacje. Podnioslszy sie z miejsca, by przyniesc z szafki butelke coli, polozyla mi dlon na ramieniu. -Wybacz im. Po prostu cie kochaja - powiedziala. -Ja tez je kocham. Kiedy naczynia byly juz umyte, a dzieci poszly na gore odrabiac lekcje, Carolee i ja zanioslysmy nasze kubki z kawa na werande wychodzaca na plac zabaw. Siedzialysmy na bujakach w zapadajacym zmierzchu, sluchajac cykania swierszczy. Milo bylo miec przyjaciolke w tym miescie: tego wieczoru poczulam, ze jestesmy sobie bardzo bliskie. -Czy sa jakies nowe wiadomosci w zwiazku z ostrzelaniem domu Cat? - spytala. W jej glosie brzmial niepokoj. -Nie, ale czy przypominasz sobie faceta, z ktorym mialysmy scysje w Kormoranie? -Dennisa Agnew? -Tak. On mnie przesladuje, Carolee. A komendant nie ukrywa, ze podejrzewa go o tamte morderstwa. Carolee wygladala na zdziwiona, moze nawet wstrzasnieta. -Naprawde? Trudno mi to sobie wyobrazic. Jest z cala pewnoscia menda... ale watpie, zeby byl morderca. Usmiechnelam sie. -To samo mowilo sie o Jeffreyu Dahmerze. Zapadla cisza. Wial lekki wietrzyk, Carolee siedziala z zalozonymi rekami, ja bebnilam palcami po poreczy krzesla i obie rozmyslalysmy o mordercach. 313 -Bardzo tu spokojnie, prawda? - odezwala sie po dluzszej chwili Carolee.-Cudownie. Uwielbiam taka cisze. -Zlap jak najszybciej tego maniaka, dobrze? -Sluchaj, Carolee, jesli spotkasz sie z czymkolwiek, co ci sie wyda podejrzane, zadzwon pod dziewiecset jedenascie, a potem do mnie. -Jasne, dzieki. Zrobie tak. - Po chwili dodala: - Oni zawsze kiedys w koncu wpadaja, prawda, Lindsay? -Prawie zawsze - odparlam, wiedzac dobrze, iz wcale tak nie jest. Ci prawdziwie przebiegli nie tylko nie wpadali, ale nawet nie bywali notowani. Rozdzial 126 W nocy snily mi sie koszmary: strzaly z przejezdzajacych samochodow, wychlostane zwloki, bezimienni mordercy bez twarzy. Zbudzilam sie o szarym, chmurnym poranku: takim, ktory zniecheca do wstania z lozka. Poniewaz jednak obie z Martha potrzebowalysmy ruchu, wlozylam moj niebieski dres, przypasalam pod pacha kabure z pistoletem i schowalam w kieszeni dzinsowej kurtki komorke. Nastepnie obie z Martha wyruszylysmy w strone plazy. Z zachodu nadciagal front burzowy z chmurami tak nisko nad woda, ze krazace w nich mev^y wygladaly jak sterowce z drugiej wojny swiatowej, ktore ogladalam na kronikach filmowych. Na plazy bylo niewielu biegaczy i spacerowiczow, poza tym znajdowali sie w tak duzej odleglosci przed nami i z tylu, ze spuscilam Marthe ze smyczy. Natychmiast pogonila za stadkiem siewek, rozpraszajac je, a ja ruszylam umiarkowanym tempem na poludnie. Nie ubieglam nawet pol kilometra, gdy zaczelo padac. Poczatkowe rzadkie krople szybko zgestnialy, tworzac na piasku male kratery i utwardzajac powierzchnie. Odwrocilam sie, by sprawdzic, gdzie jest Martha, ktorej od dluzszego czasu nie widzialam. Okazalo sie, ze biegnie jakies 315 sto metrow za mna, tuz za mezczyzna w zoltym plaszczu przeciwdeszczowym z kapturem.Wystawilam twarz na padajacy ukosem deszcz i ruszylam w dalsza droge. Nagle uslyszalam jazgotliwe szczekanie Marthy. Szczypala tamtego faceta po pietach, jakby go zaganiala. -Martha! - krzyknelam. - Wystarczy! Byl to rozkaz powrotu, lecz suka calkowicie go zignorowala. Pogonila faceta pod katem prostym w stosunku do mnie, w strone trawiastych wydm. W tym momencie zorientowalam sie, ze to nie zabawa. Martha mnie bronila. Skurwysyn. Okazalo sie, ze znow bylam sledzona. Rozdzial 127 Krzyknelam do niego: "Hej! Zatrzymaj sie, to da ci spokoj!" - ale ani on, ani suka nie posluchali. Pobieglam za nimi, lecz wspinanie sie po piaszczystym szescdziesieciometrowym stoku bylo rownie szybkie jak bieganie pod woda. Schyliwszy sie nisko, pomagajac sobie rekami, dotarlam w koncu do trawiastego plaskowyzu pola biwakowego Francis Beach. Podczas wspinaczki deszcz przykleil mi wlosy do twarzy, tak ze przez dobra chwile bylam calkowicie oslepiona. Kiedy wreszcie zdolalam odslonic oczy, stwierdzilam, ze sytuacja wymknela mi sie spod kontroli. Rozgladalam sie goraczkowo dookola, ale nigdzie nie moglam dostrzec mezczyzny, ktory mnie sledzil. Psiakrew! Znow mi sie wymknal. -Mar-thaaaa! Zobaczylam w pewnej odleglosci na przemian znikajaca i pojawiajaca sie zolta plamke. Facet kluczyl miedzy toaletami, nadal scigany przez podgryzajaca mu piety Marthe. Uciekal przez teren piknikowy, usilujac pozbyc sie jej kopniakami. Wyciagnawszy moja dziewiatke, krzyknelam: "Stoj! Policja!", ale mezczyzna w przeciwdeszczowym plaszczu okrazyl stoly piknikowe i pobiegl ku kolorowej furgonetce, stojacej na parkingu. Martha, warczac groznie, zlapala go za lydke, nie pozwalajac 317 mu wskoczyc do samochodu. Krzyknelam powtornie: "Policja!" i pobieglam ku niemu z wycelowanym pistoletem.-Na kolana! - rozkazalam, bedac juz blisko. - Trzy maj rece tak, zebym je widziala. Kladz sie na brzuchu. Na tychmiast! Mezczyzna w zoltym plaszczu usluchal rozkazu. Podeszlam do niego w deszczu i wycelowawszy pistolet w jego plecy, sciagnelam mu z glowy kaptur. Ujrzalam znajome jasne wlosy, lecz przez dluga chwile nie bylam w stanie uwierzyc wlasnym oczom. Odwrocil ku mnie twarz, jego oczy zdawaly sie miotac iskry wscieklosci. -Keith! Co ty tu robisz? Co sie dzieje? -Nic, nic, nic. Chcialem cie tylko ostrzec. -Czyzby? Dlaczego nie zadzwoniles? Dyszalam, zmeczona pogonia. Serce mi walilo: ba-bum, ba-bum. Boze! Trzymalam w reku naladowany pistolet. Znow! Kopnieciami rozrzucilam mu nogi, po czym obszukalam go. W skorzanej pochwie na biodrze znalazlam buckmaster, dzie-wieciocalowy noz mysliwski. Wyjelam go i odrzucilam na bok.' Sytuacja przestala byc niewinna. -Powiedziales "nic"? -Lindsay, porozmawiajmy. -Jestes aresztowany. -Za co? -Za noszenie ukrytej broni. Stanelam w taki sposob, zeby widzial jednoczesnie pistolet i moja twarz, ktora nie pozostawiala watpliwosci, ze jestem gotowa pociagnac za spust. -Masz prawo milczec - oswiadczylam. - Wszystko, co powiesz, zostanie wykorzystane przed sadem przeciwko tobie. Jesli nie masz wlasnego adwokata, dostaniesz obronce z urzedu. Zrozumiales swoje prawa? -Zle mnie oceniasz, Lindsay. 318 -Zrozumiales swoje prawa?-Zrozumialem. Poszukalam komorki w kieszeni kurtki. Keith wiercil sie, jakby mial zamiar rzucic sie do ucieczki. Martha obnazyla zeby. -Lez spokojnie, Keith. Nie zmuszaj mnie, zebym do ciebie strzelila. Rozdzial 128 Znajdowalismy sie we troje "w pudle" - malym, wylozonym szarymi kafelkami pokoju przesluchan w komisariacie policji. Komendant zdazyl mi juz powiedziec, ze ma watpliwosci. Zna Keitha Howarda od kilkunastu lat jako mechanika w warsztacie Czlowiek na Ksiezycu i wie, ze nie interesuje go nic poza regularnym doplywem gotowki i podrasowywaniem samochodow. Na szczescie nie upieral sie przy swojej opinii... dzieki Bogu, bo zauwazylam u Keitha cos, co mnie szczerze przerazilo. Ten sam nieublagany wyraz oczu, jaki widywalam u socjopatow. Siedzialam naprzeciw niego przy porysowanym metalowym stoliku, oboje ociekalismy woda. Komendant opieral sie o sciane w narozniku, a inni policjanci obserwowali nas zza szyby, majac nadzieje, iz sie nie pomylilam i ze niebawem znajda sie lepsze dowody winy zatrzymanego niz noz i moj instynkt. Po aresztowaniu Keith jakby zapadl sie w sobie; nie wygladal juz na swoje dwadziescia siedem lat, lecz znacznie mlodziej. -Nie potrzebuje adwokata - powiedzial, kierujac to oswiadczenie pod moim adresem. - Szedlem za toba. Dziewczyny zawsze wiedza, kiedy sie podobaja facetom. Dobrze o tym wiesz, wiec powiedz im to, co? 320 -Twierdzisz, ze mnie sledziles?-Nie. Szedlem za toba. To zasadnicza roznica, Lindsay. -Nie moge tego pojac. Dlaczego za mna szedles? -Wiesz dlaczego! Ktos chcial cie zabic. -Wiec dlatego strzelales do domu mojej siostry? -Ja? To nie ja. - Glos mu sie zalamal. Ukryl twarz w zlozonych dloniach. - Podobalas mi sie... od samego poczatku, a teraz obracasz to przeciwko mnie. -Nie wkurzaj mnie, ty wypierdku - odezwal sie po raz pierwszy komendant. Zrobil krok do przodu i trzepnal Kei-tha po glowie. - Badz mezczyzna. Przyznaj sie, co tam robiles! Keith polozyl glowe na stole i toczac nia z boku na bok, zaczal jeczec. Ten jek nie byl szczery, mial wywolac wrazenie, iz pochodzi z dna otchlani ludzkiej nedzy i strachu. Ale zadne jeki na swiecie nie mogly mu pomoc. Niedawno dalam sie wyrolowac, nabrawszy sie na czyjes krokodyle lzy, i byla to nauczka, ktorej nigdy nie zapomne. -Keith, zal mi ciebie, przyjacielu - powiedzialam spokoj nie. - Wdepnales w niezle szambo, wiec teraz nie badz glupi. Powiedz, co przeskrobales, zebysmy mogli znalezc jakies oko licznosci lagodzace, zanim przedstawimy to prokuratorowi okregowemu. Pomoge ci, Keith, masz moje slowo. Powiedz, czy znajdziemy na twoim nozu slady krwi? -Nieee... - wychrypial. - Nie zrobilem niczego zlego. Rozluznilam napiete miesnie twarzy, po czym objelam dlon mi jego rece i usmiechnelam sie do niego. -Chcesz, zebysmy ci zdjeli kajdanki? Spojrzalam na komendanta, ktory skinal glowa, wyjal z kieszonki koszuli kluczyki i otworzyl zamek. Keith odzyskal panowanie nad soba. Potrzasnawszy dlonmi, otworzyl zamek blyskawiczny plaszcza, zdjal go, przewiesil przez oparcie krzesla, a potem sciagnal sweter, ktory mial pod plaszczem. Gdybym w tym momencie stala, nogi by sie pode mna ugiely i upadlabym na podloge. 321 Mial na sobie pomaranczowy T-shirt z napisem "Distillery", nazwa restauracji turystycznej w Moss Beach przy szosie numer jeden.Byla to wierna kopia koszulki, ktora mial na sobie John Doe numer 24, gdy dziesiec lat temu zostal pobity, a nastepnie zamordowany. Rozdzial 129 Keith spostrzegl, iz przypatruje sie jego koszulce. -Podoba ci sie? - spytal z szelmowskim usmieszkiem, jakby byl u siebie w warsztacie. - Jest niepowtarzalna - do dal. - Distillery juz nie sprzedaje T-shirtow. Niezaleznie od tego, czy byla to prawda, czy nie, blizniacza koszulka spoczywala w magazynku z dowodami rzeczowymi w Palacu Sprawiedliwosci. Postanowilam przyprzec go do muru. Zadalam mu serie pytan. -Gdzie byles poprzedniej nocy, Keith? -Masz pistolet? -Przed czym chciales mnie ostrzec? -Powiedz cos, w co moglabym uwierzyc. Z poczatku odpowiadal arogancko, potem polzartem, czasem wpadal w melodramatyczne tony albo milczal. Po polgodzinie Stark przejal paleczke i zaczal go wypytywac o ofiary ostatnich morderstw. Keith przyznal, iz znal je. Znal zreszta prawie wszystkich, ktorzy mieszkali w Half Moon Bay. Byli klientami jego malej stacji benzynowej przy skrzyzowaniu. -Widziano cie, przyjacielu, jak wychodziles z domu Sar- 323 duccich tej nocy, kiedy ich zamordowano - oswiadczyl komendant, patrzac na Keitha wzrokiem, ktory moglby przewiercic stalowa plyte. - Mamy na to swiadka.-Nie rozsmieszaj mnie, Pete. To kiepski dowcip. Nie posunelismy sie ani o krok naprzod, a tymczasem Keith mogl w kazdej chwili zazadac: "Oskarzcie mnie o noszenie noza i wypusccie", do czego mial prawo i co oznaczaloby koniecznosc wypuszczenia go za kaucja. Wstalam od stolu i popatrzylam na Starka nad glowa Keitha. -Wiesz co, komendancie? - powiedzialam wspolczujacym tonem. - On niczego nie zrobil. Miales racje. On nie ma w sobie zla. Spojrz na niego, to ciemna zarowa, niezrownowazona umyslowo. Chce powiedziec, Keith, ze bardzo mi przykro. Jestes zrecznym mechanikiem, ale idiotyzmem byloby sadzic, ze odwazylbys sie kogos zabic. -Tak, marnujemy tylko czas - dodal komendant, natychmiast zrozumiawszy moj zamysl. - Ten maly gnojek jest zdolny najwyzej do podkradania monet z parkometrow. Keith spojrzal na niego, potem na mnie, w koncu znow na niego. -Wiem, do czego zmierzacie - wycedzil. Zignorowalam go, mowiac dalej do komendanta: -Mysle, ze miales racje co do Agnew. Ten facet ma jaja, zeby zalatwiac ludzi wlasnymi rekami. Patrzec, jak sie zwijaja z bolu, jak umieraja. I jest inteligentny, bo umie sie z tego wywinac. -Racja. Agnew musi byc w to zamieszany - stwierdzil komendant, przygladzajac sobie wlosy z tylu glowy. - To jedyna mozliwosc. -Nie powinniscie tak mowic - burknal Keith. Spojrzalam na niego pytajacym wzrokiem. -Keith, ty przeciez znasz dobrze Agnew - powiedzia lam. - Co o nim sadzisz? Czy to on? Wygladalo to tak, jakby lont dopalil sie do konca i gdzies gleboko pod ziemia wybuchla bomba. Najpierw byl wstrzas, 324 potem dudnienie i na koniec wszystko rozlecialo sie na kawalki.-Dennis Agnew? - zachnal sie Keith. - Ten zboczony maniak porno? Ma szczescie, ze go nie zabilem. A wierzcie mi, myslalem o tym. Uderzyl zlozonymi dlonmi w blat stolu z taka sila, ze piora, notatnik i puszki z napojami podskoczyly. -Jestem jasniejsza zarowa, niz myslisz, Lindsay. Zabicie tych ludzi bylo dla mnie najlatwiejsza rzecza pod sloncem. Rozdzial 130 Mial na twarzy ten sam wyraz zimnej furii jak wowczas, gdy przylozylam mu pistolet do karku. To byl Keith, ktorego nie znalam. -Mylicie sie kompletnie co do mnie - oswiadczyl. - Dalem sie podpuscic, ale nie szkodzi. Rzygam tym wszystkim. Nie ma sprawiedliwosci. Zesztywnialam, kiedy to powiedzial. "Nie ma sprawiedliwosci". Te same slowa wymalowali na scianach w hotelu Caboto-wie po zabiciu swoich ofiar, a takze dziesiec lat temu zabojca Johna Doe numer 24. -Co to znaczy: "Nie ma sprawiedliwosci"? Patrzyl na mnie zimnymi, niebieskimi oczami. -Jestes przeciez inteligentna. Domysl sie sama. -Nie pogrywaj ze mna, Keith. Ja przeciez walcze o spra wiedliwosc. Powiedz, co przez to rozumiesz? W koncu ustapil i zaczal zeznawac. Sytuacja bedaca marzeniem kazdego policjanta: rejestrowany przez kamere wideo, opowiedzial nam o wszystkim od poczatku do konca, podal nazwiska i daty oraz szczegoly, ktore mogl znac tylko zabojca. Zeznal, iz przy kazdym z morderstw uzyl innego noza i innego pasa. Opisal dokladnie wszystko, lacznie ze sposobem, w jaki zalatwil Bena 0'Malleya. 326 -Uderzylem go kamieniem w glowe, potem podcialemmu gardlo, a noz wyrzucilem w krzaki. Relacjonowal ciag zdarzen w uporzadkowany sposob, jakby ukladal karty w pasjansie. Prawdziwosc szczegolow nie budzila najmniejszych watpliwosci. Kazdy byl wystarczajacy do skazania go, mimo to trudno mi bylo uwierzyc, ze dokonal tych wszystkich krwawych zbrodni w pojedynke. -Zabiles Joego i Annemarie Sarduccich calkiem sam? Bez walki? Czyzbys byl czlowiekiem pajakiem? -Zaczynasz wreszcie kumac, Lindsay. - Przysunal sie do mnie ze zgrzytem krzesla po podlodze tak blisko, ze nasze twarze niemal sie stykaly. - Wzialem ich na swoj urok osobisty - rzekl. - Mozesz mi wierzyc. Powiedz prokuratorowi, ze dzialalem sam. Masz racje, jestem czlowiekiem pajakiem. -Ale czemu to zrobiles? Czym oni ci zawinili? Keith potrzasnal glowa, jakby mi wspolczul. -Nie potrafisz tego zrozumiec, Lindsay. -Sprobuj mi to wyjasnic. -Nie - odparl. - Dosc mam juz gadania. Na tym sie skonczylo. Przeczesal palcami jasne wlosy, wypil reszte coli i usmiechnal sie czarujaco jak aktor po spektaklu, wywolany przed kurtyne. Mialam ochote rozwalic mu piescia twarz, zeby zetrzec z niej wyraz triumfu. Jak ten facet mogl zarznac tylu ludzi? Czemu nie chcial powiedziec, dlaczego to zrobil? Ale porzadni obywatele mogli wreszcie odetchnac z ulga. Keith Howard zostal aresztowany, sfotografowany, zdjeto mu odciski palcow, zalozono na powrot kajdanki i przed przetransportowaniem do wiezienia w San Francisco wsadzono do tymczasowego aresztu. Nim opuscilam budynek, wstapilam do biura Starka. -Czym sie jeszcze martwisz, Boxer? Dlaczego nie triumfujesz? -Cos mi tu nie gra, szefie. On kryje innych. Jestem tego pewna. 327 -Zdaje ci sie. Wiesz co? Ja mu wierze. Powiedzial, ze jestinteligentniejszy, niz nam sie zdaje, a ja jestem sklonny sie z tym zgodzic. Usmiechnelam sie do niego zmeczonym usmiechem. -Do diabla, Boxer, przeciez sie przyznal. Ciesz sie, ze ges jest juz upieczona. Pozwol, ze pierwszy pogratuluje ci sukcesu. Udane schwytanie sprawcy i udane przesluchanie. Dzieki Bogu, ze to sie nareszcie skonczylo. Rozdzial 131 Zadzwonil telefon, wybijajac mnie z glebokiego snu. Zdawalo mi sie, ze jestem w Kansas. Wymacalam po ciemku sluchawke. -Kto mowi? - zachrypialam. -To ja, Lindsay. Przepraszam, ze dzwonie tak wczesnie. -Joe. - Przysunelam blizej zegar. Czerwone cyfry pokazywaly 5.15. Poczulam uklucie niepokoju. - Co sie stalo? Wszystko u ciebie w porzadku? -U mnie tak - odparl. Glos mial spokojny, cieply i jak zwykle seksowny. - Za to kolo twojego domu zebral sie caly tlum. -Widzisz to przez GPS? -Nie. W telewizji. Wlasnie wlaczylem telewizor. -Poczekaj chwile. Podeszlam do okna i odchylilam rog zaslony. Na trawniku przed domem krecilo sie kilku reporterow, a technicy rozciagali kable miedzy kamerami i wozami telewizji satelitarnej, ktore staly sznurem przy drodze i wygladaly jak pociag pierwszych imigrantow jadacych na Zachod. -Masz racje - powiedzialam, wrociwszy z powrotem do lozka. - Niech to szlag trafi. Jestem oblezona. Zakopalam sie z powrotem w poscieli i polozywszy telefon na poduszce, poczulam taka bliskosc Joego, jakby nie dzielily nas trzy strefy czasowe. 329 Rozmawialismy ponad dwadziescia minut, umowilismy sie na spotkanie, kiedy wroce do miasta, a na koniec przeslalismy sobie fure pocalunkow. Potem wstalam z lozka, cos na siebie wlozylam, zrobilam lekki makijaz i wyszlam przed dom.Natychmiast zbiegli sie reporterzy, podsuwajac mi przed twarz wachlarz mikrofonow. Mruzac oczy w jasnym swietle poranka, oswiadczylam: -Przykro mi, chlopcy, ze was zawiode, ale chyba rozu miecie, ze nie moge nic powiedziec. Sprawe prowadzi komen dant Stark, wiec z nim powinniscie rozmawiac. To wszystko! Weszlam z powrotem do domu, zatrzaskujac drzwi przed gradem pytan. Usmiechnelam sie do siebie, zamknelam zasuwe, wylaczylam dzwonek telefonu i zabralam sie do usuwania moich notatek z planszy korkowej dziewczynek. W trakcie tego zajecia zadzwonil telefon komorkowy. Cindy i Claire zamowily u operatora rozmowe konferencyjna ze mna. -Sprawa jest zamknieta - zakomunikowalam im, powtarzajac slowa komendanta. - Przynajmniej tak mi powiedziano. -A jak jest naprawde, Lindsay? - zapytala powatpiewajaco moja dociekliwa przyjaciolka Cindy. -Dobre pytanie. -Aha. Powiedz, w czym rzecz? -Powiem ci, ale to nie do publikacji. Chlopak jest dumny, ze dostal sie do gabinetu slawy jako psychopatyczny morderca. Nie mam pewnosci, czy to jego wylaczna zasluga. -Czy przyznal sie do zabicia Johna Doe? - spytala Claire. -Trafilas w dziesiatke, motylku - powiedzialam. - Nastepne dobre pytanie. -Wiec jak? -Nie, nie przyznal sie. -A co ty o tym myslisz? -Sama nie wiem, co o tym sadzic, Claire. Myslalam, ze ten, kto zabil tych ludzi, zabil rowniez Johna Doe. Mozliwe, ze sie mylilam. Rozdzial 132 Byla to niezwykla dla mnie sytuacja: siedzialam na tylnym siedzeniu wozu patrolowego, obok mnie Martha. Rozpiawszy guziki zakietu, opuscilam szyba, chlonac atmosfere narastajacego na Main Street napiecia. Skauci i strazacy dekorowali na bocznej ulicy samobiezne platformy na kolach, obok stroila instrumenty orkiestra marszowa. Mezczyzni na drabinach rozwieszali w poprzek ulicy transparenty, na slupach latarni powiewaly flagi panstwowe, niemal czulo sie zapach grillowanych kielbasek. Byl Czwarty Lipca. Moj towarzysz, funkcjonariusz Noonan, wysadzil nas przed komisariatem, gdzie stal komendant Stark, otoczony kordonem reporterow i gapiow. Kiedy przecisnelam sie przez tlum, z komisariatu wyszedl mi naprzeciw burmistrz, Tom Hefferon. Byl w koszulce polo, szortach koloru khaki i rybackim kapeluszu, przykrywajacym lysiejacy czubek glowy. Uscisnal mi dlon ze slowami: -Mam nadzieje, pani porucznik, ze odtad wszystkie urlopy bedzie pani spedzala w Half Moon Bay. - Potem popukal w mikrofon, zeby uciszyc tlum. - Dziekuje wszystkim za przybycie. Dzisiejszy dzien nie bez przyczyny zasluguje na miano Dnia Niepodleglosci - zaczal drzacym ze wzruszenia glosem. - Jestesmy wolni, znow mozemy cieszyc sie urokami 331 zycia. - Podniosl reke, by uciszyc aplauz. - Oddaje glos naszemu komendantowi policji, Peterowi Starkowi.Szef policji wystapil w pelnej gali: w uniformie z mosieznymi guzikami, lsniaca odznaka i z pistoletem u pasa. Kiedy sciskali sobie dlonie z burmistrzem, kaciki jego ust sie uniosly i pierwszy raz, odkad go znalam, zobaczylam, ze sie usmiechnal. Potem odchrzaknal i pochylil sie nad mikrofonem. -Aresztowalismy podejrzanego, ktory przyznal sie do popelnienia morderstw, budzacych groze wsrod mieszkancow Half Moon Bay. Rozlegly sie wiwaty, niektorzy zaczeli plakac. Do podwyzszenia podszedl maly chlopiec, wreczajac komendantowi zapalony zimny ogien. -Dziekuje, Ryan. To moj syn - wyjasnil komendant zdlawionym ze wzruszenia glosem. - Potrzymaj go jeszcze, dobrze? - Przygarnawszy chlopca do siebie, polozyl mu reke na ramieniu i kontynuowal przemowienie. Oswiadczyl, iz policja zrobila wszystko, co do niej nalezalo, i ze reszta jest w gestii prokuratora okregowego i sadu. Podziekowal mi "za nieocenione wsparcie udzielone miejscowej policji", po czym przy jeszcze wiekszym aplauzie podal synowi brazowy medal na tasiemce. Jeden z policjantow wzial od chlopca zimny ogien, a ten zawiesil medal na szyi Marthy. Jej pierwsze odznaczenie. -Dobry pies - powiedzial komendant. Potem podziekowal wszystkim swoim podwladnym i policji stanowej za trud, wlozony w "zlikwidowanie tej jednoosobowej fali przestepczosci, ktora kosztowala zycie niewinnych obywateli". Jesli chodzi o mnie, to schwytanie mordercy przywrocilo mi dawna opinie. Znow bylam "cholernie dobrym glina". Lecz choc plawilam sie w tym momencie w blasku slawy, przez caly czas nurtowala mnie pewna niepokojaca mysl. Byla jak tamten maly chlopiec, wymachujacy zimnym ogniem, ciagnacy tate za rekaw i domagajacy sie zwrocenia na niego uwagi. Co bedzie, jesli sie okaze, iz jednoosobowa fala przestepczosci" jeszcze sie nie skonczyla? Rozdzial 133 Tego wieczoru gejzery ogni sztucznych nad Pillar Point i huki petard przywodzily na mysl bitwe poteznych armii. Przykrylam glowe poduszka, lecz to niewiele pomoglo. Moja bohaterska suka wlazla pod lozko i wcisnela sie pod sama sciane. -Nie boj sie, Boo. To sie niedlugo skonczy. Glowa do gory. Ledwie zasnelam, obudzil mnie metaliczny chrobot klucza w zamku. Martha tez go uslyszala. Wyskoczyla spod lozka i groznie warczac, pobiegla do frontowych drzwi. Ktos chcial wejsc do domu. Wszystko potoczylo sie bardzo predko. Wymacawszy pistolet, spelzlam z lozka na dywanik, po czym z bijacym sercem zaczelam sie skradac ku frontowym drzwiom, przesuwajac reka po scianie, by policzyc framugi drzwi oddzielajace moj pokoj od salonu. Kiedy ujrzalam wchodzaca do domu ciemna postac, serce skoczylo mi do gardla. Przykucnelam, objelam dlonmi rekojesc pistoletu, po czym wycelowalam go w ciemna sylwetke i krzyknelam: -Trzymaj lapy tak, zebym je widziala! Juz! Uslyszalam przerazliwy pisk. We wpadajacym przez otwarte drzwi swietle ksiezyca ujrza- 333 lam przerazona twarz mojej siostry. Trzymala w ramionach male dziecko, ktore rowniez piszczalo.Niewiele brakowalo, zebym sama zaczela krzyczec. Zdjelam palec ze spustu, wyprostowalam sie i opuscilam bron. -Cat, to ja. Strasznie mi przykro. Wystarczy, Martha! Uspokoj sie! -Lindsay? - Cat podeszla do mnie, poprawiajac sobie w ramionach Meredith. - Czy ten pistolet jest naladowany? Szescioletnia Brigid kryla sie za matka. Przytulila twarz do nadmuchiwanego zwierzatka i wybuchnela spazmatycznym placzem. Trzesly mi sie rece, w uszach lomotala krew. Boze, moglam zabic moja siostre. Rozdzial 134 Polozylam bron na stole i porwalam Cat i Meredith w objecia. -Tak mi przykro - powtorzylam. - Przepraszam. -Dzwonilam i dzwonilam - zatkala Cat w okolicach mojej szyi. Potem odsunela sie ode mnie. -Nie zaaresztujesz mnie, prawda? Podnioslam Brigid z ziemi, pocalowalam ja w mokry policzek i polozylam dlon na jej glowce. -Martha ani ja nie mialysmy zamiaru cie wystraszyc, kochanie. -Zostaniesz z nami, ciociu Lindsay? -Tylko do jutra, fafelku. Cat zapalila swiatlo i popatrzyla na zaszpachlowane otwory po pociskach w scianach. -Nie podnosilas sluchawki - powiedziala - a automatyczna sekretarka mowila, ze juz nie moze przyjac wiecej wiadomosci. -To byly telefony od reporterow - wyjasnilam. Serce jeszcze sie we mnie nie uspokoilo. - Wybacz, ze tak cie przerazilam. Cat wolna reka przyciagnela moja glowe do twarzy i pocalowala mnie w policzek. -Mozna sie bylo ciebie naprawde przestraszyc. 335 Poszlysmy z Cat i dziewczynkami do ich pokoju, gdzie wreszcie emocje z nas opadly. Przebralysmy dzieci w pidzamki i polozylysmy do lozeczek.-Sluchalam wiadomosci - powiedziala Cat, kiedy zamknely sie za nami drzwi do pokoju dziewczynek. - Czy to prawda, ze zlapalas morderce i ze okazal sie nim Keith? Ja go znam. Nawet mi sie podobal. -Rozumiem cie. Mnie tez sie podobal. -Co to za woz stoi na podjezdzie? Wyglada jak samochod wuja Dougiego. -Wiem. To moj prezent dla ciebie. -Naprawde? Nie zartujesz? -Dar dla domu, Cat. Chce, zebys go miala. Usciskalysmy sie znowu i tym razem dlugo trzymalam ja w objeciach. Chcialam jej powiedziec: "Juz wszystko w porzadku. Dorwalismy sukinsyna", lecz zamiast tego oswiadczylam: -Jutro go wyprobujemy. Zyczylam siostrze dobrej nocy, a gdy odkrecila kurki w lazience, by wziac kapiel, poszlam z Martha korytarzem do mojej sypialni. Otworzywszy drzwi, wlaczylam swiatlo i zmartwialam. Niewiele brakowalo, zebym znow krzyknela. Rozdzial 135 Na moim lozku siedziala Allison, osmioletnia coreczka Caro-lee. Sam ten fakt byl dosc niepokojacy, ale jeszcze bardziej zaniepokoil mnie jej wyglad. Byla boso, w cienkiej siatkowej koszulce nocnej i miala buzie zalana lzami. Odlozywszy pistolet, pospieszylam ku niej, ukleklam i polozylam jej rece na ramionach. -Co sie stalo, kochanie? Czemu placzesz? Dziewczynka przytulila sie do mnie i objela z calej sily za szyje. Trzesla sie z zimna i od placzu. Tulac Allison w ramionach, zarzucilam ja pytaniami, nie dajac czasu na odpowiedz: -Jestes ranna? Jak sie tu dostalas? Co sie stalo, na milosc boska? -Drzwi byly otwarte, wiec weszlam - zachlipala. Po tych slowach z tajemniczej rany, ktorej nie moglam rozpoznac, poplynely nowe lzy. Odsunelam ja od siebie, zeby sprawdzic, czy nie jest ranna. Stopy miala brudne i pokaleczone. Dom Cat byl oddalony o jakis kilometr od szkoly, a zeby sie tu dostac, trzeba bylo przejsc przez szose. Allison przyszla pieszo. Ponownie sprobowalam czegos sie od niej dowiedziec, ale dziewczynka odpowiadala bez ladu i skladu. Tulila sie do mnie, zanoszac sie placzem i spazmatycznie lapiac oddech. 337 Wciagnelam dzinsy na niebieska jedwabna pidzame, wlozylam adidasy i przypasawszy pod pacha kabure z glockiem, zamaskowalam go dzinsowa kurtka. Potem ubralam Ali w moja bluze z kapturem i zostawiwszy Marthe w sypialni, poszlam z mala w ramionach do drzwi.-Kochanie - powiedzialam do rozhisteryzowanego dziecka - wracamy do domu. Rozdzial 136 Samochod Cat stal tuz za explorerem, blokujac wyjazd, ale kluczyki do bonneville'a tkwily w stacyjce. Wielka zlota krypa stala na wprost wyjazdu. Przypasalam Ali na tylnym siedzeniu, usiadlam za kierownica i przekrecilam kluczyk. Silnik zapalil gladko. Zblizajac sie do szosy numer jeden, wlaczylam prawy kierunkowskaz, zeby pojechac pod rozswietlonym od sztucznych ogni niebem na polnoc, w strone szkoly. Ku mojemu zdumieniu Allison krzyknela: -NIE! Zobaczylam we wstecznym lusterku jej blada twarzyczke z szeroko otwartymi oczami. Pokazywala palcem na poludnie. -Chcesz, zebym pojechala w tamta strone? -Pospiesz sie, Lindsay, blagam! Jej strach i niecierpliwosc byly elektryzujace. Nie pozostalo mi nic innego, jak jej zaufac, wiec skrecilam na poludnie. Jechalam tak dlugo, dopoki Ali przed jakims odgalezieniem nie szepnela: -Wjedz tutaj. Kanonada czwartolipcowych fajerwerkow tloczyla adrenaline do mojego nadwerezonego systemu nerwowego. Mialam za soba zbyt duzo strzelaniny w ostatnim czasie, zeby kazdy huk nie kojarzyl mi sie z wystrzalem z broni palnej. 339 Pedzilam bonneville'em po kretej gruntowej nawierzchni Cliff Road, wchodzac w zakrety z poslizgiem, jak na rajdzie. Przypomnialy mi sie slowa Keitha: "Nie wolno tak jezdzic, Lindsay. To luksusowy samochod".Jechalam tunelem eukaliptusow, konczacym sie otwartym widokiem ze szczytu wzgorza. Przed nami z lewej strony stal okragly otynkowany dom, przylegajacy do zbocza. Spojrzalam we wsteczne lusterko. -Co teraz, Ali? Jak daleko jeszcze? Allison wskazala palcem dom w ksztalcie wiezy. -To tu - szepnela ledwie doslyszalnie. Rozdzial 137 Zjechalam na pobocze i przyjrzalam sie domowi: dwupietrowa budowla z wielkich tafli szkla i betonu. Na najnizszym poziomie widac bylo dwie poruszajace sie waskie wiazki swiatla. Latarki. Procz nich w domu nie bylo zadnych innych swiatel. Ludzie znajdujacy sie wewnatrz z cala pewnoscia nie byli mieszkancami domu. Pomacalam sie po kieszeniach dzinsowej kurtki z nieprzyjemnym uczuciem, ze robie to na prozno: zostawilam moja komorke przy lozku. Ujrzalam ja w wyobrazni, jak lezy kolo zegara. Cholera. Nie mialam radia w samochodzie, nie mialam wsparcia i nie mialam kamizelki kuloodpornej. Jezeli w domu byli przestepcy, wejscie do niego w pojedynke nie bylo najlepszym pomyslem. -Ali, musze wrocic po pomoc - powiedzialam. -Nie, Lindsay - szepnela. - Jesli pojedziesz, wszyscy umra. Odwrociwszy sie na siedzeniu, wyciagnelam reke, zeby ja poglaskac po twarzy. Miala wygiete w podkowke usta, a wyraz zaufania w jej oczach chwytal za serce. 341 -Poloz sie na siedzeniu - polecilam jej. - Czekaj tu na mnie i nie ruszaj sie, dopoki nie wroce.Ali polozyla sie na brzuchu i przywarla twarza do siedzenia. Poklepalam ja delikatnie po plecach, po czym wysiadlam z samochodu i zamknelam za soba drzwi. Rozdzial 138 Ksiezyc jasno swiecil nad pagorkowatym terenem: nierownosci rzucaly dlugie, zwodnicze cienie, wygladajace jak bezdenne przepascie. Skradajac sie wzdluz linii przydroznych krzakow, okrazylam otwarta przestrzen i znalazlam sie na pochylosci opadajacej ku slepej scianie domu. Pod sciana stal duzy samochod terenowy, obok widnialy proste drewniane drzwi prowadzace do domu. Nie byly zamkniete na klucz. Przekreciwszy galke, znalazlam sie w srodku. Posuwajac sie po omacku, dotarlam do obszernej kuchni. Idac dalej, weszlam do wielkiego, wysoko sklepionego pokoju, jasno oswietlonego ksiezycem. Trzymajac sie scian, omijalam dlugie skorzane sofy i wielkie donice z palmami i trawa pampasowa. Spojrzalam w gore w sama pore, by zdazyc zauwazyc promien latarki, zanim znikl u szczytu klatki schodowej. Wyjelam pistolet i wbieglam po dwa stopnie naraz po miekko wylozonych schodach. Znalazlszy sie na pietrze, przykucnelam, nasluchujac. Procz wlasnego zdyszanego oddechu uslyszalam ciche szmery, dochodzace z pokoju na koncu korytarza. Nagle nocna cisze rozdarl przerazliwy pisk. Pobieglam korytarzem, przekrecilam galke i kopnieciem otworzylam drzwi. 343 Jednym rzutem oka ocenilam sytuacje. W pokoju stalo ogromne lozko, na ktorym siedziala kobieta, oparta o wezglowie. Czarno ubrana postac trzymala noz przy jej gardle.-Rece do gory - krzyknelam. - Rzuc noz! -Za pozno - odparla postac. - Wynos sie stad. Siegnelam do kontaktu i zapalilam swiatlo. Nie moglam uwierzyc wlasnym oczom: to, co ujrzalam, bylo wstrzasajace, straszliwe, niewiarygodne. Postacia z nozem byla Carolee Brown. Rozdzial 139 Moja przyjaciolka byla o krok od popelnienia morderstwa. Stalam jak sparalizowana, a moj mozg probowal oswoic sie z czyms niemieszczacym sie w glowie. Kiedy rzeczywistosc do mnie dotarla, zaczelam dzialac. -Cofnij sie od tej kobiety, Carolee! - wrzasnelam. - Trzymaj rece tak, zebym je widziala. -Lindsay - odpowiedziala irytujaco rzeczowym tonem. - Jeszcze raz cie prosze, zebys sobie poszla. Ta kobieta musi umrzec i nikt mnie nie powstrzyma. -Mowie po raz ostatni - oswiadczylam, odciagajac kurek. - Odloz noz, bo inaczej cie zastrzele. Kobieta na lozku jeczala, a Carolee oceniala wzrokiem dzielaca nas odleglosc, obliczajac, czy wystarczy jej czasu na przeciecie gardla kobiety, zanim ja sama dosiegnie kula z mojego pistoletu. Ja tez to obliczalam. -Popelniasz kolosalny blad - powiedziala z zalem Carolee. - Jestem wartosciowa kobieta, Lindsay. A ta tutaj, Melissa Farley, to zwykly smiec. -Odloz noz, bardzo powoli - rozkazalam jej, zaciskajac rece na kolbie glocka tak mocno, ze pobielaly mi kostki. Czy 345 strzelilabym do Carolee, gdybym musiala? Nie bylam tego pewna.-Nie zastrzelisz mnie - stwierdzila. -Zdaje sie, ze zapomnialas, kim jestem. Carolee znow zaczela cos mowic, ale powstrzymal ja wyraz determinacji na mojej twarzy. Strzelilabym do niej, a ona byla wystarczajaco inteligentna, by to zrozumiec. Usmiechnawszy sie blado, rzucila mi noz pod nogi. Kopnelam go pod komode i kazalam jej sie polozyc. -Na kolana! - krzyknelam. - Rece przed siebie. Przycisnelam ja do podlogi, kazalam splesc dlonie za karkiem i skrzyzowac nogi w kostkach, po czym ja obszukalam, nie znajdujac niczego procz cienkiego skorzanego paska, zapietego wokol talii. Dopiero potem spojrzalam na kobiete w lozku. -Melissa? Jestes cala? Zadzwon pod dziewiecset jedenas cie. Powiedz, ze zamierzano popelnic zbrodnie i ze policjant potrzebuje pomocy. Kobieta siegnela do telefonu przy lozku, nie odrywajac ode mnie oczu. -Maja mojego meza -jeknela. - Jakis czlowiek zabral Eda do lazienki. Rozdzial 140 Idac za wzrokiem Melissy Farley, spojrzalam na drzwi po lewej stronie lozka. Powoli sie otworzyly i wyszedl z nich mezczyzna. Stapal sztywno, a w jego oczach, przeslonietych spryskanymi krwia okularami, czailo sie szalenstwo. Kiedy sie zblizal, zobaczylam, ze ma na sobie czarny T-shirt przesiakniety krwia, w lewej rece trzyma wlasny pasek od spodni ze srebrna sprzaczka, a w prawej wielki noz mysliwski. Wybieglam mysla naprzod, wyobrazajac sobie nie to, do czego to ostrze zostalo przed chwila uzyte, lecz czego dokona za moment. -Rzuc noz! - krzyknelam. - Natychmiast, bo cie za strzele! Mezczyzna usmiechnal sie ponuro; sprawial wrazenie czlowieka gotowego na smierc. Z nozem w reku zblizal sie do mnie. Moj caly swiat zawezil sie nagle do bezposrednich dzialan, jakie musialam podjac, zeby przezyc. Zostalam wzieta w dwa ognie. Carolee znajdowala sie za moimi plecami i byla wolna. Czlowiek z nozem natychmiast to zauwazyl. Po jego wargach przemknal usmiech. -P...p...podnies sie! - rozkazal Carolee. - Wezmiemy ja z obu stron. 347 Zastanawialam sie, co sie stanie, jesli do niego strzele. Byl juz nie dalej niz trzy metry ode mnie. Gdybym nawet trafila go w serce, mogl zdazyc mnie zabic.Mezczyzna zblizal sie coraz bardziej. Wycelowalam w niego, polozylam palec na spuscie... i w tym momencie Melissa Farley zeskoczyla z lozka i pobiegla do lazienki. -Nie! - krzyknelam do niej. - Zostan tutaj! -Musze isc do mojego meza! Nie uslyszalam, ze drzwi za mna sie otworzyly. Nie uslyszalam, ze ktos wszedl do pokoju. I nagle sie okazalo, ze jest juz wewnatrz. Byla to Allison. -Bobby, nie! - pisnela. Na jedna dluga sekunde wszystko zamarlo. Rozdzial 141 Mezczyzna, ktorego Allison nazwala Bobbym, stanal jak skamienialy. Obserwowalam jego twarz, na ktorej malowalo sie zmieszanie. -Allison... - wymamrotal. - Skad ty tutaj? Powinnas byc w domu. Bobby! Jakanie nic mi wczesniej nie podpowiedzialo, ale teraz poznalam go. To byl Bob Hinton, miejscowy prawnik, ktory mnie przejechal rowerem. Nie mialam czasu sie zastanowic, jak go umiescic w biezacej sytuacji. Allison zachowywala sie jak w transie: wysunela sie zza mnie, podbiegla do Boba Hintona i objela go raczkami w pasie. Chcialam ja powstrzymac, lecz nim to zrobilam, Hinton otoczyl dziewczynke ramionami i przytulil. -Siostrzyczko - szepnal - mialas zostac w domu. Nie powinnas tego ogladac. Ucisk w moich piersiach zelzal, lecz pot na dloniach sprawil, ze spust stal sie sliski. Dalej jednak trzymalam Hintona na muszce. Przesunelam sie w bok, by miec lepszy kat do strzalu, a wtedy Hinton odwrocil oszolomiona dziewczynke twarza ku mnie. Sam rowniez wygladal na oszolomionego. -Bob - powiedzialam, starajac sie, by zabrzmialo to 349 przekonujaco. Chcialam, zeby mi uwierzyl. - Wybieraj: albo odrzucisz noz i klekniesz, albo odstrzele ci glowe.Kucnal i schowal twarz za glowa Allison, traktujac ja jak tarcze. Wiedzialam, ze zaraz przylozy jej noz do szyi i kaze mi rzucic bron. Musialabym go posluchac. Ale to, co nastapilo, bylo niespodziewane. Na jego twarzy pojawil sie wyraz bezbrzeznego smutku. Przytulil policzek do policzka dziewczynki i westchnal: -Och, Ali, jestes za mala, zeby to zrozumiec. Potrzasnela glowa. -Wiem o wszystkim, Bobby. Musisz sie poddac, a ja musze opowiedziec to Lindsay. Migniecie czerwieni odwrocilo moja uwage od rozgrywajacej sie przede mna niezwyklej sceny. Z drzwi lazienki wypadla Melissa Farley. Caly przod jej nocnej koszuli byl ciemny od krwi. -'Ambulans! - wydyszala. - Blagam, wezwijcie am bulans! Ed jeszcze zyje. Rozdzial 142 Dziesiec minut pozniej uslyszalam lomot wirnikow helikoptera i wycie syren samochodow patrolowych, ktore z blyskajacymi kogutami na dachach nadjezdzaly kreta droga pod gore od strony miasta. Melissa Farley byla w lazience przy mezu. -Allison - powiedzialam do malej - zejdz na dol i ot worz policjantom drzwi. Bob nadal trzymal ja w ramionach. Popatrzyla na mnie szeroko otwartymi oczami. Jej wargi trzesly sie od powstrzymywanego placzu. -Idz, kochanie - odezwala sie Carolee z miejsca, w kto rym lezala na podlodze. - Juz po wszystkim. Twarz Boba zapadla sie, pojawil sie na niej wyraz przygnebienia. Objal ramionami dziewczynke, a ja bezwiednie wstrzymalam oddech. Po chwili ja wypuscil. Kiedy Allison byla juz bezpieczna poza sypialnia, zawrzal we mnie gniew. -Za kogo wy sie macie? Jak mogliscie sobie wyobrazac, ze nie zostaniecie zlapani? Podeszlam do Hintona, wyrwalam mu noz z reki, kazalam oprzec rece o sciane i obszukujac go, pouczylam o przyslugujacych mu prawach. 351 -Rozumiesz swoje prawa? Rozesmial sie.-Lepiej niz inni. Znalazlam przy nim narzedzia do ciecia szkla i aparat fotograficzny. Odebralam mu to wszystko i zmusilam go do polozenia sie na podlodze obok Carolee, sama zas usiadlam na brzegu lozka, trzymajac oboje pod lufa. Nie przymknelam oczu nawet na moment, dopoki nie uslyszalam odglosu ciezkich krokow na schodach. Rozdzial 143 Bylo po trzeciej nad ranem, kiedy znow sie znalazlam na komisariacie policji. Komendant Stark zamknal sie w pokoju przesluchan z Bobem Hintonem, opisujacym szczegolowo wszystkie zabojstwa, ktorych sia dopuscil w Half Moon Bay wespol z Carolee i Keithem. Zabralam Carolee do pokoju komendanta. Miedzy nami na zasmieconym biurku stal stary magnetofon Sony. Jeden z detektywow przyniosl nam kawe w papierowych kubkach, po czym stanal przy drzwiach, a ja zaczelam przesluchiwac Carolee. -Mysle, ze byloby lepiej, gdybym porozmawiala z moim adwokatem - powiedziala apatycznie. -Mowisz o Bobie? W takim razie musialybysmy dlugo czekac - warknelam. - Wlasnie w tej chwili cie sypie, a ja chcialabym wreszcie to wszystko wyjasnic. Zdjela pasemko wlosow z czarnej jedwabnej bluzki, po czym zaplotla wymanikiurowane dlonie na podolku. Milczac, usmiechala sie z zaklopotaniem. Nie pozostawalo mi nic innego, jak siedziec i patrzec na nia. Carolee byla moja przyjaciolka, zwierzalysmy sie sobie, powiedzialam, zeby do mnie dzwonila w razie jakiejkolwiek potrzeby. Uwielbialam jej coreczke. 353 Nawet w obecnej sytuacji zachowywala sie z godnoscia i wydawala sie zrownowazona.-Moze chcialabys innego adwokata? - zapytalam. -Mniejsza o to - odparla. - To juz nie ma znaczenia. -W takim razie czemu nie chcesz ze mna porozmawiac? Wlaczywszy magnetofon, wymienilam moje nazwisko, date, godzine, numer odznaki i nazwisko przesluchiwanej osoby. Potem cofnelam tasme i odtworzylam nagranie, zeby sprawdzic, czy magnetofon jest sprawny. Usatysfakcjonowana, rozsiadlam sie wygodnie na obrotowym krzesle komendanta. -W porzadku, Carolee. Slucham cie. Czarujaca kobieta w kreacji od Donny Karan milczala jeszcze przez chwile, probujac uporzadkowac mysli. Potem zaczela zeznawac. -Musisz zrozumiec, Lindsay, ze oni na to zasluzyli - powiedziala z przekonaniem. - Whittakerowie zajmowali sie dziecieca pornografia. Daltry glodzili swoje blizniaki. Byli wyznawcami jakiegos ortodoksyjnego kultu religijnego, ktory zabranial karmic dzieci do syta. -Nie przyszlo ci do glowy, ze powinnas zawiadomic kuratora? -Meldowalam o tym wielokrotnie, ale Jake i Alice byli sprytni. W spizarni mieli pelno jedzenia na pokaz, lecz dzieci trzymali na granicy smierci glodowej. -A doktor 0'Malley? Dlaczego zabiliscie jego i zone? -Handlowal wlasna corka za posrednictwem Internetu. W jej sypialni byla kamera. Ta glupia Lorelei wiedziala o tym. Caitlin tez o tym wiedziala. Mam nadzieje, ze dziadkowie zapewnia jej opieke, jakiej potrzebuje. Zaluje, ze sama nie bede mogla sie nia zajac. W miare jak mowila, coraz lepiej uprzytamnialam sobie bezmiar jej etnocentryzmu. Razem ze swoimi wspolnikami uznala, ze ich zyciowa misjajest uwolnienie Half Moon Bay od osob, ktore maltretowaly dzieci. Spelniali wszystkie funkcje aparatu sprawiedliwosci - byli sedziami, lawa przysieglych 354 i katami. W relacji Carolee uzasadnienie ich dzialalnosci brzmialo niemal sensownie.Jesliby pominac zbrodnie, ktorych dokonali. -Carolee... zamordowaliscie osmioro ludzi. Przerwalo nam pukanie do drzwi. Policjant uchylil je lekko i zobaczylam za nimi komendanta. Mial szara ze zmeczenia twarz. Wyszlam do niego na korytarz. -Dzwonili ze szpitala w Coastside - powiedzial. - Hinton okazal sie bardzo skuteczny. Wrocilam do pokoju komendanta i usiadlam z powrotem na obrotowym krzesle. -Nie osmioro, tylko dziewiecioro, Carolee. Ed Farley umarl przed chwila. -I dzieki Bogu - odparla. - Kiedy przeszukacie szope na tylach podworza, bedziecie musieli przyznac mi medal. Farleyowie handlowali nieletnimi dziewczetami meksykanskimi. Sprzedawali je w calym kraju w celach seksualnych. Zawiadom FBI, Lindsay. To duza sprawa. Widac bylo, ze sie odprezyla, ja zas usilowalam przelknac te nowa rewelacje. Pochylila sie konfidencjonalnie ku mnie. Zdumial mnie wyraz uniesienia malujacy sie na jej twarzy. -Chcialam ci o tym powiedziec, kiedy tylko sie poznalys my - dodala. - Nikt sie nim nie interesowal procz ciebie. Mowie o twoim Johnie Doe. To scierwo nazywalo sie Brian Miller, a jego zabojca bylam ja. Rozdzial 144 Wyznanie Carolee bylo tak szokujace, ze dopiero po pewnym czasie dotarlo do mojej swiadomosci. Zabila mojego Johna Doe. Smierc tego chlopca ciazyla mi przez dziesiec lat. Carolee byla przyjaciolka mojej siostry. Okazalo sie, ze zabojczyni Johna Doe i ja poruszalysmy sie po rownoleglych sciezkach, ktore w koncu zbiegly sie w tym pokoju. -Podobno skazany ma prawo do ostatniego papierosa, prawda, Lindsay? -Do diabla, tak - odparlam. - Pal, ile zechcesz. Siegnelam na polke biblioteki po karton marlboro. Otworzywszy go, wyjelam paczke papierosow i wraz z pudelkiem zapalek polozylam przy lokciu Carolee. Umieralam z niecierpliwosci, by sie dowiedziec czegos o chlopcu, ktorego smierc przez tyle lat byla uzasadnieniem sensu mojej pracy. -Dziekuje - powiedziala Carolee. Nauczycielka, dobra matka, mscicielka maltretowanych dzieci. Zdarla z paczki celofan i wyjela papierosa. Blysnela zapalka, w powietrzu rozszedl sie zapach siarki. -Keith przyszedl do mojej szkoly, gdy mial zaledwie dwanascie lat, tyle ile moj syn Bob - wyznala. - Obaj byli uroczymi chlopcami, majacymi przed soba przyszlosc. 356 Potem opowiedziala o pojawieniu sie w jej szkole Briana Millera, starszego od nich zbiega i wloczegi, ktory zdobyl jej zaufanie i zostal wychowawca w szkole.-Brian ich gwalcil, zarowno Boba, jak i Keitha. Mial taki wielki noz komandoski, ktorym ich terroryzowal. Powiedzial, ze jesli komukolwiek sie poskarza, porznie nim dziewczynki. W jej oczach pojawily sie lzy. Pomachala dlonia, udajac, ze wywolal je dym. Reka, w ktorej trzymala kubek z kawa, drzala. Zalegla cisza. Jedynym dzwiekiem w pokoju byl cichy szum tasmy w magnetofonie Sony. Znow zaczela mowic, tym razem znacznie ciszej. Pochylilam sie ku niej, nie chcac uronic ani slowa. -Brian odebral tym chlopcom niewinnosc, godnosc osobista i poczucie wlasnej wartosci. Kiedy mu sie znudzili, zniknal. -Czemu nie zawiadomilas policji? -Zawiadomilam, ale nim Bobby mi wszystko wyznal, uplynelo sporo czasu. Policja nie byla zbytnio zainteresowana poszukiwaniem zbiegow z mojej szkoly. Minely lata, zanim Keith znow zaczal sie usmiechac. Bob doznal jeszcze wiekszego urazu psychicznego. Gdy podcial sobie zyly, musialam cos z tym zrobic. Nieswiadomie przesuwala po przegubie pasek od zegarka - pelnym wdzieku kobiecym ruchem - ale twarz miala wykrzywiona gniewem, ktory wydawal sie rownie niepohamowany jak przed dziesieciu laty. -Co bylo dalej, Carolee? -W koncu odnalazlam Briana. Mieszkal w hoteliku w Ten-derloin, utrzymujac sie ze sprzedawania wlasnego ciala. Zaprosilam go do restauracji na dobry posilek, podlany duza iloscia wina. Przypomnialam mu, jak bardzo go kiedys lubilam, a on to kupil. Uwierzyl, ze dalej jestesmy przyjaciolmi. Poprosilam go o wytlumaczenie, czemu krzywdzil chlopcow. Powiedzial, ze laczylo go z nimi "romantyczne uczucie". - Rozesmiala sie. - Czy przyszloby ci do glowy cos podobnego? Strzasnela popiol do popielniczki z aluminiowej folii. 357 -Poszlam z nim do jego pokoju. Mialam ze soba rzeczy,ktore zostawil w szkole: T-shirt, ksiazke, troche drobiazgow. Kiedy sie odwrocil, chwycilam go z tylu za glowe i podcielam mu gardlo jego wlasnym nozem. Nie mialam pojecia, ze jestem zdolna do czegos takiego. Probowal krzyczec, ale mial przeciete struny glosowe. Lezal, umierajac, a ja bilam go jego wlasnym pasem. To bylo fantastyczne uczucie, Lindsay. Ostatnim obra zem, ktory zarejestrowal przed smiercia jego mozg, byla moja twarz. Ostatnim glosem, ktory uslyszal, byl moj glos. Znow stanal mi przed oczami John Doe numer 24, ozywiony dzieki relacji Carolee. Jesli nawet byl taki, jak go opisala, nie przestal byc ofiara, skazana i zgladzona bez sadu. Klamra spinajaca "moich" zabojcow bylo to, co Carolee napisala na scianie pokoju hotelowego. "Nie ma sprawiedliwosci". Zostalo to wowczas zacytowane we wszystkich relacjach prasowych, a dziesiec lat pozniej odkryto u Sary Cabot makabryczny zbior wycinkow prasowych na temat morderstw. Ona i jej brat uzyli tego samego motta jako swojej pieczeci. Podsunelam Carolee notatnik i podalam jej pioro. Drzaca reka zaczela pisac. Przechyliwszy na bok piekna glowe, powiedziala: -Napisze, ze zrobilam to dla dzieci. Ze zrobilam to dla wszystkich dzieci. -W porzadku, Carolee. Opowiedzialas swoja wersje. -Ale czy ty mnie rozumiesz, Lindsay? Trzeba bylo je ratowac. Musialam sie tym zajac. Jestem dobra matka. Nie spuscila oczu, kiedy na nia patrzylam. Wokol jej twarzy klebil sie dym z papierosa. -Potrafie zrozumiec nienawisc do ludzi, ktorzy wyrzadzili tak potworna krzywde dzieciom - odparlam - ale nigdy nie zaakceptuje morderstwa. Nie wiem, jak moglas nie pomyslec przy tym wszystkim o Allison. Rozdzial 145 Szlam ponura uliczka, jak na ironie nazywajaca sie Gold Street, dopoki nie dotarlam do ceglanego wejscia z wielkim niebieskim neonowym napisem "Bix" nad drzwiami. Otworzywszy je, uslyszalam bluesa, granego na pianinie, i przeniknal mnie dreszcz wzruszenia. Wysoki sufit, dym papierosow nad dlugim mahoniowym barem i ornamenty w stylu art deco przypominaly nielegalne bary z lat dwudziestych na hollywoodzkich filmach. Podeszlam do szefa sali, ktory mi powiedzial, ze przybylam pierwsza. Zaprowadzil mnie po schodach na pietro i posadzil na miekkim krzesle w jednej z loz w ksztalcie podkowy, z widokiem na sale barowa i parkiet do tanca na parterze. Kazalam sobie podac dark stormy - piwo imbirowe z rumem Goslinga z czarnym korkiem. Popijalam go, kiedy przyszla moja najlepsza na swiecie przyjaciolka. -Skads cie znam - oswiadczyla Claire. Wsliznela sie do lozy, po czym dlugo trzymala mnie w uscisku. - Jestes ta facetka, ktora rozwiazala cala kupe spraw bez pomocy przyjaciolek. -I przezyla, zeby im o tym opowiedziec. -Niewiele brakowalo, jak slyszalam. 359 -Nie zaczynaj jeszcze - poprosila Cindy, siadajac obokmnie z drugiej strony. - Chce tego posluchac. Oczywiscie w celu upublicznienia, Lindsay, jesli nie masz nic przeciwko temu. Mysle, ze zaprezentowanie sylwetki naszego asa wydzialu zabojstw nie jest niczym nagannym. Pocalowalam ja w policzek. -Bedziesz to musiala uzgodnic z naszym oficerem od public relations. -Jestes straszna formalistka... -jeknela, oddajac mi pocalunek. Claire i Cindy zamowily egzotyczne drinki, ktore byly specjalnoscia baru. Niebawem zjawila sie Yuki. Byla w swoim oficjalnym stroju, poniewaz przyszla prosto z biura, ale w jej czarnych lsniacych wlosach pojawilo sie szykowne rude pasemko, ktorego przedtem nie bylo. Na stole pojawily sie ostrygi i krewetki, a recznie skrobany tatar zostal przez kelnera przyprawiony przy naszym stole. Kiedy mialysmy juz co jesc i pic, opowiedzialam dziewczynom o akcji w domu na wzgorzu. -Najdziwniejsze jest to, ze sie bardzo zaprzyjaznilam z Carolee - powiedzialam - i niczego nie podejrzewalam. -Zawiodla cie intuicja - stwierdzila Cindy. -To prawda. Moja siostre tez. -Nie sadzisz, ze Carolee chciala cie miec na oku, bo szukalas mordercy Briana Millera? - spytala Claire. -Pewnie tak. W mysl zasady: "Z przyjaciolmi nalezy byc w dobrych stosunkach, ale z wrogami w lepszych". -Za Johna Doe numer dwadziescia cztery - wzniosla toast Yuki. - Wreszcie masz te sprawe z glowy. -Za sprawe z glowy - powtorzylysmy, tracajac sie kieliszkami. Zamowilysmy zabnice, plaszczke w szparagach, homara ze spaghetti i steki ze szkockiej wolowiny. Kiedy pochlanialysmy te wspaniale potrawy, kazdej z nas udalo sie-mimo iz mowilysmy jedna przez druga- opowiedziec, czym ostatnio sie zajmowala. 360 Cindy opisala humorystyczna wpadke wlamywacza do bankow, ktorego zlapano, bo napisal "pocalujcie mnie w dupe" na wlasnym dowodzie wplaty.-Zostawil na miejscu ten kwit i uciekl z kasa-powiedziala Cindy. - Gdy wrocil do domu, gliny juz na niego czekaly. Ten przypadek stal sie ozdoba mojego kacika "Zlodziejskie matoly". -Ja tez mam cos do twojego kacika! - zawolala Yuki. - Moj klient... nie wymienie jego nazwiska... jest pasierbem jednego z moich partnerow, wiec musialam go bronic. Gliny zapukaly do jego drzwi, szukajac podejrzanego o wlamanie. Moj klient nic nie wiedzial o wlamaniu. Wpuscil ich, mowiac: "Mozecie chodzic po calym domu, z wyjatkiem strychu". -I co dalej? - poganialysmy ja, ciekawe dalszego ciagu. Yuki wypila lyk swojego drinka i spojrzala na nas. -Gliny mialy pozwolenie sedziego na przeszukanie domu. Moj klient prowadzil na strychu, pod specjalnymi lampami, hydroponiczna uprawe marihuany. Rozprawa bedzie w przy szlym tygodniu. Ryknelysmy smiechem. Rozmowa toczyla sie wartko; czulam sie szczesliwa, ze znow jestesmy razem. Wiazaly nas wspolne przezycia, bylo nam razem dobrze - takze z nowa przyjaciolka, Yuki, ktora jednomyslnie zostala przyjeta do bandy za uratowanie mi tylka. Mialysmy juz zamowic deser, gdy nagle zobaczylam znajoma sylwetke siwowlosego mezczyzny, ktory odrobine utykajac, zmierzal ku naszemu stolikowi. -Boxer - powiedzial Jacobi, calkowicie ignorujac moje przyjaciolki. - Jestes mi potrzebna. Samochod czeka. Odruchowo zacisnelam dlon na swiezo oproznionej szklance, a moje serce wskoczylo na wysokie obroty. Przed oczami przesuwaly mi sie po kolei sceny poscigu za samochodem i strzelaniny - jakbym ogladala pokaz slajdow. -Co sie stalo? - spytalam. Pochylil sie ku mnie, jakby chcial mi cos powiedziec do ucha, lecz zamiast tego pocalowal mnie w policzek. 361 -Nic sie nie stalo - odparl. - Mialem zamiar przywitaccie tortem, ale twoje przyjaciolki mi to wyperswadowaly. Wybuchnelam smiechem. -Dzieki, Jacobi. - Polozylam mu reke na ramieniu. - Usiadz i pomoz nam zjesc deser. -Z przyjemnoscia. Wcisnal sie z trudem do lozy, a my wszystkie stloczylysmy sie na drugim siedzeniu, zeby mial wiecej miejsca. Kelner przyniosl zamowiony przez Jacobiego schlodzony dom peri-gnon, a kiedy napelnil nam kieliszki, wszyscy moi przyjaciele, starzy i nowi, wzniesli toast za moj powrot. -Za Lindsay. Witaj w domu! Epilog Rozdzial 146Pierwszy tydzien po moim powrocie do pracy mial intensywnosc huraganu piatego stopnia. Telefon dzwonil bez przerwy, co kilka minut wpadali do mojego pokoju policjanci, zadajac ode mnie przyspieszenia dzialan w kilkudziesieciu otwartych sprawach. Wszystko bylo w stanie czerwonego alarmu. Ale zasadniczy problem jawil mi sie teraz wyrazniej niz kiedykolwiek. Srednia wykrywalnosc zbrodni przez nasz departament wahala sie w okolicach piecdziesieciu procent, co nas lokowalo wsrod najgorszych wynikow, osiaganych przez wielkomiejskie brygady. Rzecz polegala nie na tym, ze bylismy gorsi od innych; po prostu zostalismy przytloczeni liczba przestepstw, dysponujac zbyt mala kadra, ktora stopniowo sie wykruszala. Nie bylo tygodnia, zeby ktorys z policjantow nie musial isc do szpitala. Gdy rankiem owego piatkowego dnia Jacobi zapukal w szybke moich drzwi, poprosilam go, by wszedl. -Lindsay, na Ocean Beach byla strzelanina. Dwaj mezczyzni zabici. Jeden woz jest na miejscu, drugi w drodze, ale koledzy ciagle zadaja wsparcia. Swiadkowie sa wystraszeni i zaczynaja zwiewac. -Gdzie jest twoj partner? 365 -Ma urlop za nadgodziny.Za szybami przepierzenia widzialam przy biurkach moich ludzi. Jedynym policjantem, przed ktorym nie lezala gora akt samych najpilniejszych spraw, bylam ja. Wlozylam przewieszony przez oparcie krzesla zakiet. -Mysla, ze zdazymy - powiedzialam do mojego bylego partnera. - Opowiedz, co wiesz. -Dwa gangi, jeden z Daly City, drugi z Oakland, spotkaly sie na parkingu obok plazy. Zbieglismy po schodach na McAllister. Jacobi otworzyl woz i usiadl za kierownica. -Zaczeli od nozy, potem przeszli do pistoletow. Dwoch zabitych na miejscu, jeden ranny. Dwaj sprawcy zostali za trzymani. Jeden z nich przed aresztowaniem wbiegl do morza i ukryl pistolet w piasku dna. Wyobrazilam sobie te scenerie, przygotowujac sie do czekajacego mnie zadania, polegajacego na dopasowaniu kawalkow ukladanki. -Bedziemy potrzebowali nurkow - oswiadczylam, przy trzymujac sie deski rozdzielczej, kiedy Jacobi wchodzil z po slizgiem w zakret na rogu Polk. Poslal mi jeden ze swoich rzadkich usmiechow. -Z czego sie cieszysz, Jacobi? -Przepraszam, Lindsay. - Podniosl glos, probujac przebic sie przez wycie syreny. - Cos sobie pomyslalem. -Co takiego? -Lubie z toba pracowac, Boxer. Ciesze sie, ze znow jestes w siodle. powiesci Jamesa Pattersona MIESIAC MIODOWY Nora Sinclair jest piekna, inteligentna i bardzo seksowna, mezczyzni doslownie traca dla niej glowe. Pracuje jako dekoratorka wnetrz dla bogatych klientow, ceni sobie zycie na wysokim poziomie. Dziwnym zbiegiem okolicznosci mezczyzni, z ktorymi sie wiaze, umieraja na atak serca, konto Nory zas powieksza sie o milionowe kwoty. Tajemniczy zgon ostatniego narzeczonego zwraca uwage tajnego agenta FBI, Johna 0'Hary. Pod przybranym nazwiskiem zawiera blizsza znajomosc z Nora i podejmuje z nia gre. Stopniowo przestaje byc pewien, czy poszukuje sprawiedliwosci, czy moze ulega fatalnemu zauroczeniu. Jak szybko Nora zorientuje sie, z kim naprawde ma do czynienia? NA SZLAKU TERRORU Niezidentyfikowany oddzial zolnierzy zmusza do ewakuacji mieszkancow Sunrise Valley w amerykanskiej Newadzie. Chwile pozniej bomba o poteznej sile razenia zrownuje miasteczko z ziemia. Odpowiedzialnosc za ten terrorystyczny atak bierze na siebie Wilk - zabojca bez twarzy, przywodca rosyjskiej mafii w USA, od dawna tropiony przez FBI i czarnoskorego policjanta, Alexa Crossa. Wilk grozi detonacja ladunkow nuklearnych w Londynie, Paryzu, Frankfurcie i Nowym Jorku. Uczestniczac w sledztwie prowadzonego przez polaczone sily FBI, Scotland Yardu i Interpolu, Cross ma zaledwie cztery dni, by zapobiec niewyobrazalnej tragedii i znalezc rozwiazanie najwiekszej z zagadek - kim naprawde jest terrorysta grozniejszy od al-Kaidy? TRZY OBLICZA ZEMSTY Porucznik Lindsay Boxer, kierujaca wydzialem zabojstw w San Francisco, jest przypadkowym swiadkiem eksplozji bomby w willi magnata przemyslowego Mortona Lightowera. Kilka dni pozniej ma miejsce kolejne zabojstwo przemyslowca, tym razem przy pomocy poteznej trucizny. Do serii zbrodni przyznaje sie w e-mailu wyslanym do przyjaciolki Lindsay, reporterki San Francisco Chronicie, grupa lub osoba podpisana jako August Spies ("Sierpniowi Szpiedzy"). Oglasza, iz prowadzi wojne przeciw "chciwym i skorumpowanym" i co trzy dni bedzie zabijal kolejne osoby. Tropy zamachowcow prowadza Lindsay i FBI do srodowiska uniwersyteckiego Berkeley, osrodka radykalow z lat 60, oraz ekscentrycznego profesora Roberta Lemouza, eksperta od spraw globalizacji. Kiedy z reki tajemniczego Augusta Spiesa ginie najblizsza przyjaciolka Lindsay, trzy kobiety tworzace nieoficjalna grupe dochodzeniowa (policjantka, lekarz sadowy i reporterka) poprzysiegaja mu zemste... RATOWNIK Szczescie w koncu usmiecha sie do skromnego plazowego ratownika z Bostonu, Neda Kelly'ego. Udaje mu sie poderwac wspaniala dziewczyne - piekna i bogata Tess McAuliffe. Zanim jednak zaczna wspolne zycie, Ned musi zalatwic ostatnia sprawe - pomoc kumplom ukrasc warte 60 milionow dolarow obrazy Picassa, Cezanne'a i Pollocka. Skok na ekskluzywna rezydencje okazuje sie mistyfikacja - obrazow juz tam nie ma! Tego samego wieczoru niedoszli zlodzieje zostaja bestialsko zamordowani; ginie takze Tess. Podejrzenia padaja na Neda, ktory wcale nie zamierza oddawac sie w rece policji. Tropem uciekiniera rusza mloda agentka FBI, Ellie, specjalizujaca sie w kradziezy dziel sztuki. Nie przypuszcza, ze wkrotce sama zechce pomoc swojej zwierzynie. This file was created with BookDesigner program bookdesigner@the-ebook.org 2010-11-07 LRS to LRF parser v.0.9; Mikhail Sharonov, 2006; msh-tools.com/ebook/