Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Hilton L.S. - Maestra (3) - Ultima PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału:
Ultima
Copyright © L S Hilton 2016
Originally published in the English language as Ultima
by Bonnier Publishing Fiction, London
The moral rights of the author have been asserted.
Copyright © 2018 for the Polish edition
by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2018 for the Polish translation
by Wydawnictwo Sonia Draga
ebook lesiojot
Projekt graficzny okładki: Gray318 & Blacksheep-uk.com
Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Zdjęcie autorki: © Derrick Santini
Redakcja: Łukasz Kuć
Korekta: Edyta Malinowska-Klimiuk, Edyta Antoniak-Kiedos
ISBN: 978-83-8110-740-2
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.
ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail:
[email protected]
www.soniadraga.pl
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2018
Strona 4
Z podziękowaniami dla Michaela Platta
Strona 5
Prolog
W noc przed aukcją szliśmy przez miasto, trzymając się za ręce.
Patrzyłam na Londyn jakby nowymi oczyma. Był wyjątkowo łagodny
wieczór, latarnie wzdłuż Embankment rozświetlały taflę wijącej się
jak ogon rzeki, a w St. James’s Park nieruchome cienie pod ciężkimi
od letniego listowia drzewami mieniły się odcieniami fioletu.
Później, w naszej sypialni, kiedy mnie pocałował, na jego ustach
nadal majaczył mój zapach. Nie zapalając światła, otworzyłam okno.
Chciałam poczuć na swojej rozgrzanej skórze słodkie, brudne
londyńskie powietrze. Następnie uklękłam nad jego twarzą, a moje
wargi sromowe rozchyliły się wokół jego języka. Powoli wygięłam się
do tyłu w kierunku jego fiuta i podparłam na rękach. Moje ciało
trwało naprężone w oczekiwaniu jak struna, a potem on obrócił
mnie na bok, tak że nogi wyciągnęłam wzdłuż jego klatki piersiowej.
Pocałował mnie w kostkę i wśliznął się we mnie. Poruszał się leniwie,
przytrzymując mnie otwartą dłonią za brzuch.
– Ti amo, Judith. Kocham cię.
– Udowodnij to.
– Gdzie mam ci się spuścić?
Wszędzie, wykrzyknęłam w duchu.
– W cipę. Spuść mi się we włosy, do gardła, na skórę, w tyłek.
Pragnę cię do ostatniej kropli. Chcę cię pić, upić się twoją spermą.
Znowu mnie obrócił, tak że klęczałam na czworaka, trzymając się
rękami wezgłowia. Chwycił mnie za nadgarstek, wykręcił mi rękę
i przytrzymał ją na plecach, tak że padłam twarzą na poduszki.
Wtedy wszedł we mnie z całą mocą jednym, ciężkim ruchem.
Rozłożyłam szerzej nogi, otwierając przed nim swoją wilgotną
szparkę.
– Jeszcze?
Kolejne pchnięcie.
– Jeszcze?
Strona 6
Ukląkł za mną i wsunął we mnie palec, potem dwa, a w końcu trzy.
– Chcę usłyszeć, jak o niego błagasz. No, dalej, błagaj o mojego
fiuta.
– Proszę, nie przestawaj. Musisz mnie zerżnąć. Proszę.
– Grzeczna dziewczynka.
Byłam tak mokra, że aż ześliznął się ze mnie, ale potem przeszył
mnie znowu. Sięgnęłam pod udem i ujęłam w dłoń jego jądra, a on
zaczął poruszać się szybciej, docierając do mojego najczulszego
punktu, aż w końcu doszłam, wijąc się z rozkoszy i wydając z siebie
pojedynczy, gwałtowny jęk.
– A teraz odwróć się i otwórz usta.
Później, gdy już leżeliśmy, ucałowałam go w powieki, kąciki ust
i delikatne zagłębienie pod uchem.
– Czy mogę cię o coś zapytać? – Położyłam głowę w zgięciu jego
szyi, ustami wyczuwając znajomy, miarowy puls.
– O co tylko chcesz, kochanie.
– Kiedy dokładnie zamierzałeś mnie zabić?
Nadal leżał spokojnie. Nie wyczułam napięcia ani żadnej innej
reakcji. W końcu uniósł się na łokciu i dotknął wargami moich ust.
Był to pocałunek z czułą obietnicą bólu.
– Jutro, kochanie. Albo pojutrze.
Strona 7
CZĘŚĆ PIERWSZA
MATERIAŁ
1.
Sześć miesięcy wcześniej
Nigdy przedtem nie byłam na południu Włoch i wszystko
wskazywało na to, że ta wizyta będzie nie tylko krótka, ale też
i ostatnia. Głównie dlatego, że Romero da Silva, inspektor włoskiej
Guardia di Finanza, celował mi prosto w serce. Staliśmy gdzieś na
kalabryjskiej plaży – a dokładniej: na betonowej platformie
wrzynającej się we wzburzone, pachnące siarką morze. Jakieś sto
metrów dalej cumował potężny, zardzewiały tankowiec połączony
grubą, gumową rurą ze znajdującym się obok nas sześciennym
budynkiem oczyszczalni wody. Rozważałam, czy nie popłynąć do
tego statku, ale da Silva ostrzegł mnie już, że jeśli nie zabije mnie on,
to wcześniej czy później zrobią to prądy morskie. I chociaż w ciągu
ostatnich kilku godzin zrozumiałam, że przy jego umiejętności
prowadzenia podwójnego życia, zwodzenia i oszukiwania moje
zabiegi trąciły amatorszczyzną, uwierzyłam mu. Z drugiej strony,
ryzyko mnie zawsze kręciło. No i widziałam coś, czego da Silva nie
widział: za jego plecami powoli, acz zdecydowanie wzdłuż plaży
szedł w naszym kierunku mężczyzna. Nie był raczej przypadkowym
spacerowiczem, ponieważ trzymał w rękach karabin.
– Albo zakończymy wszystko tutaj, albo wrócisz ze mną
i sprawdzimy, czy uda nam się przez jakiś czas razem pracować.
Głos da Silvy był równie opanowany jak jego dłoń na pistolecie.
– Pracować razem? – syknęłam.
Mogłam pomyśleć o wszystkich rzeczach, jakie zrobiłam,
Strona 8
zdarzeniach, które mnie tu przywiodły, o tym, kim byłam i kim się
stałam. Ale nie pomyślałam.
– No, dalej – odparłam. – Zrób to. Strzelaj.
W chwili, gdy rozległ się strzał, da Silva wyglądał na bardziej
zaskoczonego ode mnie, ale trudno się dziwić – drugi raz w ciągu
tygodnia ktoś próbował mnie zabić. Jednak kula nie została
wystrzelona z caracala da Silvy, który nadal celował w moją klatkę
piersiową, tylko zza jego pleców, z plaży. Zachowując pozycję,
inspektor powoli odwrócił głowę, aż zobaczył postać u podnóża
klifu. Mężczyzna wystrzelił ostrzegawczo w powietrze. Kusiło mnie,
by zauważyć, że przynajmniej tamten traktuje sprawę poważnie, ale
to nie był odpowiedni moment. Czułam, jak w ostrym, grudniowym
powietrzu rozchodzi się zapach prochu.
– Dziewczyna. Zostaw dziewczynę! – krzyknął nieznajomy.
– Umiesz pływać? – syknęłam do mojego niedoszłego zabójcy.
– Prądy – odpowiedział powoli da Silva. – One naprawdę mogą
zabić.
– Złap się mnie – poleciłam. – Puść mnie przodem, a potem chwyć
się rury.
– A jeśli cię zastrzeli?
– Przed chwilą sam chciałeś to zrobić.
– Dziewczyna! – Mężczyzna wycelował w nas. Da Silva rzucił się
w przód, chwycił mnie za ramię, przyciągnął do siebie, a następnie
wykonał piruet, zupełnie jakbyśmy tańczyli. Teraz to on miał za
plecami falujące morze, a karabin był wymierzony we mnie. Niezbyt
korzystna zmiana.
– Powiedziałem: puść ją! – Nieznajomy zbliżał się zaśmieconym
brzegiem. Zasłaniając się moim ciałem, z ręką pod moją brodą da
Silva zrobił krok w tył, a potem jeszcze jeden. Po kolejnym poczułam,
jak rozluźnia uścisk i w końcu mnie puszcza. Natychmiast padłam na
beton i w tym samym momencie usłyszałam nad głową świst kuli.
Rozległ się plusk, a potem zapadła długa cisza. Odwróciłam głowę.
Chwilę wcześniej da Silva powiedział mi, że prądy wykończyłyby
mnie w kilka minut, ale jemu udało się dopłynąć do rury. Zaplótł na
Strona 9
niej ręce i przykleił do niej obmywane spienionymi falami ciało.
Mężczyzna z karabinem zaczął biec wzdłuż plaży. Wiedziałam, że za
jakieś dwadzieścia sekund mnie dopadnie, więc nie miałam zbyt
wiele czasu do namysłu. Rura znajdowała się naprawdę niedaleko
i wystarczyłoby kilka ruchów ramion, bym do niej dotarła.
Przetoczyłam się po betonie, wstrzymałam oddech i wpadłam do
wody.
Da Silva nie kłamał. Prąd podpowierzchniowy był tak silny, że
niemal go słyszałam – gęsty, natarczywy nurt wijący się poniżej
dudniącej pod wpływem ciśnienia rury. Zimno zaparłoby mi dech
w piersiach, ale prąd zrobił to wcześniej. Puchowa kurtka, teraz
przypominająca gruby przemoczony całun, owinęła mi się wokół
głowy. Oślepiona solą morską panicznie młóciłam ramionami wodę,
szukając punktu zaczepienia, aż w końcu wynurzyłam się na
powierzchnię. W chwili, gdy próbowałam się chwycić karbowanej
powierzchni rury, kolejny pocisk przeszył powietrze. Zarzuciłam
jedną nogę na gumę i otarłam się twarzą o oślizłą powierzchnię.
Kołysząc się na falach, zębami ściągnęłam kurtkę z ramienia
i wyjęłam prawą rękę z rękawa. Chwyciłam nią rurę i uwolniłam
lewą rękę, a wtedy fala uderzyła mnie prosto w twarz i stęchła woda
ściągnęła ze mnie w końcu ten cholerny ciuch. Byłam mniejsza niż da
Silva, a rura zbyt szeroka, bym mogła się pod nią schronić i nadal
oddychać. Musiałam posuwać się wzdłuż niej do połowy wynurzona,
podciągając się na rękach. W ten sposób widziałam przynajmniej, co
się dzieje, ale pożałowałam tego, gdy zobaczyłam, że nieznajomy
z plaży siada okrakiem na rurze w miejscu, gdzie łączyła się ona
z platformą, i szykuje się do kolejnego strzału. Po chwili wystrzelił
znowu, ale nie celował we mnie. Musiał zejść niżej, więc da Silva
zapewne był w wodzie. Mężczyzna z karabinem poruszał się
ostrożnie naprzód jak Komancz, ściskając udami grubą gumową
kolumnę. Na kołyszącym się tankowcu nie widać było żywego ducha.
Czy to tam się zmierzymy? O ile oczywiście dotrzemy na pokład…
Nie miałam żadnego narzędzia do obrony poza spinką do włosów
schowaną w tylnej kieszeni dżinsów. Włożyłam je zeszłego wieczoru
Strona 10
w Wenecji, kiedy byłam jeszcze przekonana, że da Silva chce mnie
aresztować pod zarzutem morderstwa. Kiedy życie było jeszcze
spokojne. Gdybym miała czas, mogłabym się rozmarzyć.
Była to szpiczasta, dziesięciocentymetrowa spinka typu
„krokodylek”, którą można spiąć włosy w kok. Rozprostowałam
skostniałe palce i wyciągnęłam ją z kieszeni. Myśl, Judith. Spinka to
żadna broń, nawet gdyby facet z karabinem pozwolił mi się zbliżyć.
Co prawda wykazał się rycerskością, ale wątpiłam, żeby miał jakieś
skrupuły, jeśli chodzi o „szkody uboczne”. Wetknęłam krokodylka
między zęby i ruszyłam dalej, rozpaczliwie pokonując kilka kolejnych
metrów, a potem nabrałam powietrza i ześliznęłam się bokiem do
wody, chwytając rurę nogami i jednocześnie sięgając po spinkę.
Z zaciśniętymi powiekami, by chronić oczy przed solą, dotknęłam
pod udem sztywnych gumowych fałd, a następnie wbiłam w nie
metalowe ostrze krokodylka. Weszło gładko. Z całej siły trzymając
się rury, natychmiast wyciągnęłam spinkę.
Sprężona woda wystrzeliła na zewnątrz, gwałtownie zarzucając
gumową kolumną w prawo niczym ogonem gigantycznego
grzechotnika. Strumień momentalnie wypchnął mnie na
powierzchnię, a chwilę później kolejna fala wciągnęła mnie pod
wodę. Próbowałam opleść rurę rękami, ale była zbyt gruba i nie
miałam żadnego punktu zaczepienia, więc fala znowu buchnęła we
mnie i ponownie wepchnęła mnie pod powierzchnię. Po kilku
ruchach ramion wynurzyłam się, lecz czułam, że nurt nadal ciągnie
mnie w kierunku tryskającego strumienia. Facet z bronią zniknął.
Dysząc, przebierałam nogami i odkrztuszałam palącą gardło wodę
morską. Tankowiec nadal znajdował się jakieś pięćdziesiąt metrów
ode mnie, ale prąd pchał mnie z zatrważającą prędkością
w przeciwnym kierunku. Wiedziałam, że nie ma sensu opierać się
wodzie. Czułam się wyczerpana i obciążona ubraniami. Pozostało mi
tylko dryfowanie. Bezradnie unosiłam się przez chwilę na falach.
Pozwoliłam, by głowa opadła mi z powrotem na powierzchnię
nieczułej głębi. Zdumiona spostrzegłam, że nie czuję już zimna.
– Hej! Tutaj!
Strona 11
Zastanawiałam się przez chwilę, dlaczego nie słyszę silnika łodzi.
Również głos da Silvy niemal całkowicie zagłuszyła pieśń
świszczących w mojej głowie kul. Mimo to jego krzyki zmąciły mój
dziwny, łagodny spokój. Dlaczego nie rezygnował i po prostu mnie
nie zostawił? Pomyślałam, że mogę przynajmniej pozbawić go tej
satysfakcji. Przestałam poruszać nogami i ześliznęłam się w otchłań
morza.
Kiedy otworzyłam oczy, było ciemno. To znaczy, miałam wrażenie,
że jest noc, ponieważ spod czarnych jak węgiel chmur co jakiś czas
błyskał sierp księżyca. Obudziło mnie zimno. Moje ciało obleczone
w przemoczone, sztywne od soli ubrania drżało, a zęby szczękały jak
u nakręcanej zabawki. Leżałam chyba na drewnianym dnie, które
boleśnie uderzało mnie w plecy, ilekroć łódka podskoczyła na fali.
Szum silnika wwiercał się soplami w moje pulsujące uszy.
W poświacie rzucanej przez rząd ledowych świateł na rufie ujrzałam
da Silvę siedzącego spokojnie za sterem. Przez chwilę myślałam, że
mogę być w piekle – może zostałam skazana na wieczny rejs
Styksem w towarzystwie da Silvy? – ale ból w udach i dokuczliwe
pragnienie sugerowały, że nadal przebywam w świecie żywych. I nie
była to wcale pocieszająca myśl. Gdy próbowałam usiąść, uderzyłam
głową w tylną ławkę. Słysząc to, da Silva się odwrócił.
– Czyli nic ci nie jest.
Moja naga prawa ręka była niewygodnie wyciągnięta nad głową.
Kiedy spróbowałam nią poruszyć, poczułam jak metal wokół
nadgarstka ociera się o mokrą skórę. Da Silva przykuł mnie
kajdankami do ławki.
– Obok ciebie stoi butelka wody.
Wyczułam po omacku plastikową szyjkę. Evian smakowała lepiej
niż Chateau Lafite rocznik siedemdziesiąty trzeci.
– Ty gnoju – zagaiłam rozmowę.
– Nie rozumiem…
– Ocaliłam ci życie. Tam na plaży! Facet mógł cię zastrzelić.
Strona 12
Zastrzeliłby mnie zamiast ciebie!
– Ja też cię uratowałem, prawda?
Musiałam przyznać, że była w tym pewna logika.
– Dokąd płyniemy?
– Zamknij się.
– Zimno mi.
– Zamknij się.
Wyciągnęłam obolałe nogi jak mogłam najdalej, ale między moimi
stopami a da Silvą nadal była znaczna przerwa. Wiedziałam, że
nawet jeśli uda mi się wykopać go za burtę, skuta kajdankami nie
dosięgnę rumpla. A co potem? Nie miałam przy sobie pieniędzy,
telefonu ani dokumentów. Gdybym dotarła na ląd – nawet nie
miałam pojęcia, jak daleko od niego jesteśmy – mogłabym
ewentualnie przejechać autostopem te ponad tysiąc kilometrów do
swojego mieszkania w Wenecji. Mieszkania, w którym obecnie
znajdowały się zwłoki. Niezbyt zachęcająca perspektywa. Poza tym
czułam się okropnie. Mdliło mnie po opiciu się słonej wody, bolały
mnie posiniaczone kończyny i w grudniową noc drżałam
z wyziębienia w przemoczonych dżinsach i koszulce z krótkim
rękawem. Rzucona gdzieś na koniec świata, tkwiłam na łódce ze
skorumpowanym włoskim gliniarzem, który – najwyraźniej sam
również ścigany – kilka godzin temu zamierzał mnie zabić. Niezłe
wakacje.
– Skąd masz łódź?
– Powiedzmy, że pożyczyłem. Z tankowca. Nie miałem czasu, by
pytać o pozwolenie, więc ją po prostu odcumowałem.
– Widziałeś, co się stało z naszym przyjacielem?
– Mówiłem ci, że z tymi prądami nie ma żartów. Już nam nie
zagraża. A tak na marginesie, chyba kazałem ci się zamknąć?
– Muszę się wysikać – jęknęłam.
– Możesz sikać w spodnie. Nie rozkuję cię.
– Uroczo.
– Miałaś się, kurwa, zamknąć.
Nie miałam nic do roboty, więc zajęłam się obserwowaniem chmur
Strona 13
rozciągniętych w mroku jak pajęczyna. Kiedy się znudziłam,
przeniosłam wzrok na da Silvę. A gdy i to mnie znużyło, jakimś
cudem zasnęłam.
Kolejny raz obudziłam się, słysząc chrobot wyciąganej na brzeg
łodzi. Da Silva pochylił się, by mnie rozkuć, subtelnie umieścił kolano
na moim brzuchu i oparł się na nim całym ciężarem ciała. Słysząc
kroki na piasku, zorientowałam się, że nie jesteśmy sami, chociaż
widok przysłaniała mi klatka piersiowa da Silvy.
– Możesz zepchnąć łódź. – Głos włoskiego gliniarza brzmiał
spokojnie, ale pod zapachem soli na jego skórze wyczułam woń
potu. Bał się. – Wstawaj.
Podniosłam się ostrożnie. Tył łódki nadal znajdował się na wodzie.
Poczułam jak czyjeś ręce wsuwają mi się pod pachy i unoszą moje
ciało. Wpatrywałam się w ciemność, próbując dostrzec twarz, ale
gdy tylko moje stopy dotknęły dna łodzi, ktoś przewiązał mi oczy,
szybko i profesjonalnie. Wiedziałam, iż nie ma najmniejszego sensu
krzyczeć.
– Wy ją będziecie prowadzić, ja pójdę za wami. – Da Silva mówił po
włosku, ale jakimś specyficznym południowym dialektem, który
ledwie rozumiałam.
Poczułam, jak dwóch mężczyzn chwyta mnie za łokcie.
– Tędy, signorina. – Mówiący zionął cebulą i rybą. Moje zdrętwiałe
z zimna nogi protestowały, gdy chwiejnym krokiem próbowałam
wspiąć się po stromym brzegu.
– Chwileczkę. Zatrzymujemy się. – Rybny mówił tonem
opanowanym i rzeczowym, jakby przeprowadzał taką akcję już wiele
razy. – Teraz wsiądziemy do samochodu. Dobrze. Attenzione alla
testa1.
Pod swymi posiniaczonymi plecami poczułam miękką, skórzaną
poduszkę. Rybny nachylił się nade mną i zapiął mi pas, podczas gdy
samochód osiadł pod ciężarem pozostałych mężczyzn. Zrobiło się
ciepło, rozkosznie, kojąco, luksusowo. Gdybym mogła trwać w tym
stanie, umarłabym szczęśliwa.
1 Attenzione alla testa (wł.) – Uwaga na głowę.
Strona 14
Najpierw próbowałam liczyć sekundy, by się zorientować, jak
bardzo oddaliliśmy się od morza, ale szybko przestałam.
Wiedziałam, że strategie stosowane w przypadku porwania nie
bardzo mi się przydadzą, ponieważ nie było osoby, której by na mnie
tak zależało, że porywacze mogliby jej wysłać moje obcięte ucho.
Prawdopodobnie wieźli mnie na wieś, w jakieś odludne miejsce, by
mnie zastrzelić i wrzucić moje ciało do rowu.
– Czas wysiadać. – Usłyszałam głos da Silvy, gdy ucichł silnik.
Powtórzyliśmy niewygodny manewr z dłonią Rybnego na mojej
głowie.
– Tutaj.
Lęk ścisnął mnie za serce. Zebrałam resztki sił, by powstrzymać
chęć ucieczki. Usłyszałam szczęk klucza w zamku, a potem ktoś
popchnął mnie kilka kroków do przodu. Głośny trzask. Mimowolnie
zadrżałam, ale to był jedynie odgłos zapalanego światła, które
delikatnie rozjaśniło mrok pod opaską na moich oczach.
– Stój w miejscu – rozkazał da Silva. – Kiedy usłyszysz, że drzwi się
zamykają, możesz rozwiązać przepaskę, ale nie wcześniej. Okej?
Zmusiłam się do kiwnięcia głową. Ponownie usłyszałam kroki,
skrzypienie zawiasów, trzaśnięcie drzwiami. Zapadła cisza zakłócana
jedynie brzęczeniem nagiej żarówki.
Pomieszczenie wyglądało jak garaż albo przybudówka: ściany
z pustaków, zakurzona, betonowa podłoga, żadnych okien.
W jednym rogu leżał brudny, niebieski śpiwór, obok stało plastikowe
krzesło ogrodowe, a przy nim wiadro. Na krześle leżała męska
koszula oraz złożony z zadziwiającą starannością ręcznik. Obok
ujrzałam dwulitrową butelkę wody oraz porcelanowy talerz
w kwiaty, a na nim kanapkę i pomarańczę. Nic więcej. Przez kilka
minut drżałam pod ścianą, nasłuchując, czy nie wracają. Gdy
uznałam, że jestem całkiem sama, rzuciłam się na kanapkę. Wielkimi
kęsami pożerałam suche kawałki chleba z szynką, łykami wody
przepychając je przez moje podrażnione solą gardło. Kiedy ostatni
Strona 15
raz jadłam? Dwa dni temu? Kiedy skończyłam, nabrałam wody
w dłoń i obmyłam z soli piekącą twarz, a potem odkleiwszy od nóg
mokre dżinsy, ściągnęłam je z siebie i włożyłam koszulę. Pomarańczę
zostawiłam sobie na później. Miło będzie czekać na coś smacznego.
Zrobiłam kilka rundek po betonowej podłodze, rozprostowując
zmęczone kończyny – ot, i cała rozrywka na ten wieczór. Przez jakiś
czas nasłuchiwałam ponownie pod drzwiami, ale niczego nie
usłyszałam – ani odgłosu zapalanej zapalniczki, ani stłumionych
rozmów, ani niecierpliwego szurania. Po tej stronie nie było klamki.
Popchnęłam drzwi i przez moment czekałam na odgłos
odryglowywania. Gdziekolwiek byłam, na razie mnie tu zostawili.
Usiadłam na podłodze, obrałam pomarańczę i podzieliłam ją na
cząstki. Czy karmiliby mnie, gdyby chcieli mnie zabić? A tak w ogóle,
to kim oni są? Pewnie kolegami da Silvy, chociaż raczej nie nosili
mundurów Guardia di Finanza. Zatęchły śpiwór nie wyglądał
zachęcająco, ale wsunęłam się do niego, opatuliłam i zwinęłam
w kącie jak larwa. Światło nagiej żarówki rzucało cienie
w zakurzonych rogach pomieszczenia.
Rozdarta pomiędzy wyczerpaniem a czujnością na zmianę
budziłam się i zasypiałam. Kiedy zapadałam w sen, podświadomość
wyświetlała mi przed oczami serię obrazów z ostatnich kilku dni:
szkielet Alvina Spencera opadający z trzaskiem na podłogę mojego
mieszkania w Wenecji, przesłuchanie przez da Silvę na komisariacie,
długą, odbywającą się w ciszy podróż wzdłuż włoskiego wybrzeża.
Po przebudzeniu próbowałam zebrać myśli, ale kiedy Cameron
Fitzpatrick wszedł przez drzwi ze stertą zakrwawionej bielizny,
zdałam sobie sprawę, że nadal jestem pogrążona w gorączkowych
majakach. Fitzpatrick nie żył. Wiedziałam o tym, ponieważ zabiłam
go kilka lat wcześniej w Rzymie. Da Silva też tam wówczas był. Po
chwili zobaczyłam, jak inspektor steruje łodzią pod sennym, czarnym
niebem, którego fale zaraz zmieniły się w wodę wypełniającą
wannę – zimną, pachnącą migdałami wodę, która łagodnie, bardzo
Strona 16
delikatnie ciągnęła mnie w dół…
Obudziło mnie własne chrapliwe sapanie. Leżałam zesztywniała na
betonowej podłodze w mdłej poświacie żarówki. Z początku nie
miałam pojęcia, czy minęło kilka minut czy dni. Pod drzwiami
dostrzegłam ledwie widoczną smugę światła. Przyczołgałam się do
niej w śpiworze jak gąsienica, chwyciłam butelkę z wodą i z trudem
usiadłam.
Wydawało mi się, że gram w grę, której zasady sama wymyśliłam,
a okazało się, że przypadkiem wplątałam się w zupełnie inną. W grę,
która zaczęła się dawno temu i której zasad nie znałam.
Wygrzebałam się ze śpiwora, otrząsnęłam się i próbowałam zebrać
skołowane myśli.
Słysząc cichutki szmer, zadrżałam. Szczur? Cholera, a może
skorpion? Ale to był tylko żuk – wielkości mojego kciuka, z grubym,
błyszczącym pancerzem. Obserwowałam przez, jak mi się wydawało,
kilka godzin, jak bezsensownie trzepoce skrzydłami o betonowe
ściany, aż w końcu padł na podłogę, żałośnie pomachał nogami
i chyba zdechł. Ostrożnie pstryknęłam jego kruchy pancerz. Nie
poruszył się. Za to ja, co ciekawe, wyraźnie się ożywiłam. Używając
papieru, w który była zawinięta kanapka, podniosłam robala,
położyłam go na środku podłogi i podarłam na kawałki skórkę
pomarańczy. Następnie chwyciłam za pasmo swoich zmatowiałych
od soli morskiej włosów i pociągnęłam, aż udało mi się je wyrwać,
a potem owinęłam je wokół jednego z kawałków skórki. Oto Judith.
Położyłam ją obok żuka. A to będzie da Silva. Romero da Silva. Który
cały czas był obok. Da Silva był gliną. Skorumpowanym gliną.
Przywiózł mnie tutaj, do Kalabrii. Po co? Ułożyłam kolejne kawałki
skórki wokół żuka jak cyfry na tarczy zegara. Po zewnętrznej stronie
każdego z kawałków paznokciem napisałam inicjał. To Rupert, mój
dawny szef, kierownik działu w londyńskim domu aukcyjnym British
Pictures, gdzie kiedyś pracowałam jako stażystka, a potem
asystentka. A tutaj – wyryłam kolejną literę – to marszand Cameron
Fitzpatrick. Rupert i Fitzpatrick próbowali naciągnąć dom akcyjny,
sprzedając falsyfikat. Po tym, jak Rupert mnie zwolnił, ukradłam ten
Strona 17
obraz, a następnie zabiłam Fitzpatricka. Usunęłam z okręgu cząstkę
skórki oznaczoną „F”. Przy sprzedaży falsyfikatów Fitzpatrick
współpracował z włoskim bankiem oraz mężczyzną, którego znałam
pod nazwiskiem Moncada. Podpisałam fragment skórki „M” i szybko
położyłam obok kolejny kawałek. To Cleret. Renaud Cleret. Kolega
da Silvy z policji. Zabiłam go. Pstryknięciem wystrzeliłam skórkę poza
krąg.
Co potem? Poczułam się pobudzona, miałam cel. Potem
przeprowadziłam się do Wenecji i przybrałam nową tożsamość.
Judith Rashleigh zniknęła. Stałam się Elisabeth Teerlinc, kuratorką
wystaw i właścicielką galerii Gentileschi. Ostrożnie wyciągnęłam
nitkę ze stęchłej koszulki i owinęłam ją wokół skórki Judith. A potem
wokół kolejnej, oznaczonej literą „K” – jak Kazbich. Moncada
handlował z Kazbichem, który z kolei działał na zlecenie Baleńskiego.
Następny kawałek skórki. Kazbich i Baleński wspólnie prali brudne
pieniądze pozyskane ze sprzedaży broni i lokowali je w dziełach
sztuki. Pstryknięciem wyrzuciłam poza krąg Moncadę i Baleńskiego.
Obaj już nie żyją. Kto więc został?
Piórko ze śpiwora oznaczyło kolejną postać: Jermołow. Paweł
Jermołow, bogaty rosyjski kolekcjoner sztuki. Kazbich próbował
sprzedać mu Caravaggia. A przynajmniej twierdził, że to Caravaggio.
Razem z Jermołowem rozpracowałam powiązanie pomiędzy
Kazbichem, Moncadą i Baleńskim. Jermołowa zostawiłam w kręgu.
Jedyną rzeczą, której do tej pory nie rozumiałam i nie dostrzegałam,
była obecność da Silvy, który cały czas czaił się w ciemności. Cały
czas mnie obserwował. Mamrotałam nad kupką śmieci jak kapłanka
voodoo. „A” – jak Alvin Spencer. Alvin mi po prostu… zawadzał.
Błąkający się po świecie sztuki szczyl z kontaktami w domu
aukcyjnym, w którym dawniej pracowałam. Trochę za bardzo się
mną interesował, dlatego musiał zniknąć. Niestety, jakimś cudem
nie całkiem pozbyłam się dowodów. Wzięłam do ręki kawałek skórki
i położyłam go obok żuka. Da Silva dowiedział się o Alvinie i udawał,
że chce mnie aresztować. Tyle że tego nie zrobił. Leżałam
i kontemplowałam ułożone w mozaikę fetysze.
Strona 18
Da Silva chciał, żebym dla niego pracowała. Tak powiedział na
plaży. A jeśli nie zechcę? Pewnie łatwiej będzie pozbyć się mnie tutaj
niż w Wenecji. Wiedziałam, że z pewnością ma kontakty, znajomych,
których może wezwać – takich jak mężczyźni, którzy przywieźli mnie
tutaj. Gdziekolwiek jest owo „tutaj”. Mafia. Uznałam, że łatwiej
będzie mi się przetoczyć niż wstać, gdyż moje nogi nie były
w najlepszej formie, więc podczołgałam się do obierek i ułożyłam je
ponownie wokół żuka. Moncada pracował dla mafii. Kazbich
i Baleński też mieli z nią powiązania. Da Silva był brakującym
ogniwem. Podekscytowana podreptałam ludzikami ze skórek bliżej
żuka. Byłam jak dziecko bawiące się figurkami z klocków Lego.
Mieszkając w Wenecji, dowiedziałam się całkiem sporo na temat
mafii – na przykład tego, że wielu wpływowych ludzi we Włoszech
nadal zaprzecza jej istnieniu. Jedną z takich osób był na przykład
arcybiskup Palermo, który jakieś dwadzieścia lat temu był
przesłuchiwany w procesie przeciwko mafii i zapytany o to, czym
ona jest, odpowiedział, że o ile mu wiadomo, to marka detergentu.
A później okazało się, że kościół na Sycylii miał bliskie powiązania
z bossami Cosa Nostry. To publiczne zaprzeczenie stanowi najlepszy
dowód na to, że mafia do cna przeniknęła włoskie społeczeństwo.
Bo jeśli udało jej się zwerbować biskupa, to dlaczego nie policjanta?
To by tłumaczyło łatwość, z jaką da Silva zdołał mnie tu przywieźć.
Ale skoro miał takie powiązania, to kim był ów zabójca z plaży,
którego ciało spływało teraz ku wybrzeżu Apulii? Gdy stanęłam oko
w oko z tym pytaniem, mój przemoczony umysł odmówił
posłuszeństwa i ponownie zasnęłam, tym razem głęboko. A kiedy się
przebudziłam, światło pod drzwiami zdążyło już zniknąć.
Leżałam na boku z głową na śpiworze. Musiałam znowu zasnąć.
Była noc i zrobiło się jeszcze zimniej niż wcześniej. Czułam, że
w niewidocznym świecie za murami mojego więzienia panuje
jeszcze gęstszy i jeszcze łagodniejszy bezruch. Mój wzrok
powędrował w kierunku ułożonej przeze mnie i tylko dla mnie
Strona 19
zrozumiałej mozaiki. Poza kręgiem leżała kulka z chleba. Podniosłam
ją i zaczęłam obracać w palcach, aż zmiękła, a wtedy uformowałam
z niej kształt, który miał przypominać maleńkie, pulchne ciałko.
Katherine. Moja siostrzyczka Katherine.
W komisariacie w Wenecji przyznałam się do zabicia Alvina
Spencera. Cóż innego mogłam zrobić, skoro jego zwłoki siedziały na
fotelu w moim mieszkaniu? Nie byłam w stanie się ich pozbyć.
A kiedy da Silva zapytał mnie, dlaczego to zrobiłam, do głowy
przyszła mi jedynie Katherine. Moja biedna mała siostrzyczka, która
utonęła w pachnącej migdałami kąpieli.
Nigdy nie myślałam o Katherine. Nie mogłam sobie na to pozwolić.
Ponieważ kiedy to robiłam, wspomnienia zaczynały się mieszać
i zacierać, mętne jak woda po dodaniu do niej olejku. Wiesz, co
zrobiłaś. Ale to nie była twoja wina. Nie była, prawda? To była wina
twojej matki.
Pospiesznie zgarnęłam wszystkie elementy układanki, chwiejnym
krokiem przeszłam przez pomieszczenie i wrzuciłam je do służącego
za toaletę wiadra. Tam było ich miejsce. Żuk podskoczył obrzydliwie
pośród śmieci.
Nie jestem w stanie powiedzieć, ile czasu spędziłam w tym
prowizorycznym więzieniu, ale były to chyba trzy dni. Drugi raz
obudziłam się, gdy za plecami usłyszałam walenie w drzwi. Głos
mówiący po włosku z silnym akcentem, który rozpoznałam jako
należący do Rybnego, kazał mi stanąć w rogu twarzą do ściany
i zawiązać na oczach przepaskę. Pędem wykonałam polecenie.
Potem usłyszałam skrzypnięcie trzech rygli i Rybny wszedł do środka.
Nie odezwał się. Słyszałam, jak przechodzi przez pomieszczenie
i stawia coś na posadzce, a potem lekkie chlupotanie, gdy zabrał
wiadro. Cieszyłam się, że musi to robić, bo to go upokarzało. Drzwi
ponownie się otworzyły i zamknęły. Przez tę krótką chwilę
próbowałam poczuć zapach spalin albo liści oliwnych, może nawozu
lub choćby chleba – czegokolwiek, co mogłoby sugerować, gdzie się
Strona 20
znajduję. Ale czułam jedynie woń kurzu. Znowu usłyszałam dźwięk
ryglowania i głos Rybnego informujący, że mogę już zdjąć przepaskę
z oczu. Podbiegłam do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać. Rozpoznałam
cichnący odgłos kroków Rybnego, a potem dźwięk odpalanego
silnika.
Dostawa składała się z kolejnej butelki wody, paczki wilgotnych
chusteczek, jeszcze jednej kanapki z szynką, paczki herbatników
z czekoladą, małego, postrzępionego ręcznika, banana i jogurtu
truskawkowego. Żadnej łyżeczki. Obmyłam się najlepiej, jak
mogłam, i włożyłam z powrotem wilgotne dżinsy, które zaczynały już
pachnieć stęchlizną. Nadal owinięta śpiworem zjadłam powoli
przyniesiony posiłek, świadomie smakując każdy kęs. Miło by było
zapalić, ale uznałam, że krótki detoks mi nie zaszkodzi. Wyczyściłam
zęby wilgotną chusteczką i szorstkim wnętrzem skórki od banana.
Ta sama procedura powtórzyła się kolejnego dnia. Część czasu
spędziłam, chodząc w tę i z powrotem i dla rozgrzewki robiąc
pompki oraz burpees, czyli ćwiczenie łączące przysiad, deskę
i wyskok. Plastik z kubka po jogurcie był zbyt cienki, by zrobić z niego
jakąś broń, ale pomyślałam, że mogę się zaczaić za drzwiami,
zamachnąć się na Rybnego wiadrem i uciec, gdy on będzie ocierał
z oczu moje siki. Odgłos jego kroków sugerował, że schodził w dół,
a potem skręcał w lewo, w kierunku samochodu, więc mogłam
pobiec w prawo. Tylko dokąd? Nawet jeśli Rybny nie miał przy sobie
broni, nie było pewności, że jest sam. No i nie miałam też butów,
ponieważ tenisówki, które włożyłam w Wenecji, zniknęły w morzu.
Panująca wokół cisza wskazywała na to, że znajduję się na odludziu,
więc musiałam sobie odpowiedzieć na podstawowe pytanie: Jeśli
nawet zdołam uciec z tej komórki – czy co to właściwie jest – to jak
daleko zdołam dobiec po nierównym terenie ścigana przez jednego
lub więcej mężczyzn, z których jeden będzie nieźle wpieniony po
kąpieli w gównie? Czy dałabym radę udusić Rybnego przepaską na
oczy? Nie byłaby to moja pierwsza próba morderstwa w tym stylu,
ale tym razem nie miałabym po swojej stronie ani przewagi siły, ani
elementu zaskoczenia. A w porównaniu z Alvinem Spencerem, który