15730
Szczegóły |
Tytuł |
15730 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
15730 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 15730 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
15730 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Józef Kardynał Ratzinger
W drodze do Jezusa Chrystusa
Przełożył ks. Jarosław Merecki SDS
Wydawnictwo SALWATOR
Kraków
Spis treści
Wstęp
1. W drodze do Jezusa Chrystusa
"Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9).
Oblicze Jezusa w Piśmie Świętym
2. Zraniony strzałą piękna.
Krzyż i nowa "estetyka" wiary
3. Komunikacja i kultura.
Nowe drogi ewangelizacji w trzecim tysiącleciu
4. Postać Odkupiciela
Chrystus - Odkupiciel wszystkich ludzi
Wyjątkowość i uniwersalność Chrystusa i Jego Kościoła
5. Widzieć Chrystusa. Postać Chrystusa w zwierciadle opowieści o kuszeniu
6. Chleb codzienny i chleb eucharystyczny.
Medytacja na Uroczystość Bożego Ciała
7. Eucharystia - communio - solidarność.
Chrystus obecny i działający w sakramencie
8. Epilog
Powszechność i katolickość
Czy Katechizm Kościoła Katolickiego jest na czasie? Refleksje w
dziesięciolecie jego publikacji
Źródła
Wstęp
Pośród kryzysu, w jakim znajduje się chrześcijaństwo w różnych częściach
świata, postać Jezusa z Nazaretu pozostaje zadziwiająco aktualna. Przemawia
ona również do ludzi, którzy nie są chrześcijanami: Islam uznaje Go za
proroka; w Indiach wielu ludzi ma w swoich domach obrazy Jezusa. Chrystus
Kazania na Górze, który tak głęboko poruszył Gandhiego, dla wielu
indyjskich niechrześcijan stał się posłańcem Bożej dobroci, dzięki któremu
rozbłyska w świecie światło Wiecznego. Przytoczona przez Ewangelie
synoptyczne opowieść o cierpiącej kobiecie, która dotyka z tyłu szat Jezusa
i natychmiast zostaje uzdrowiona, powtarza się w różny sposób również w
naszych czasach.
Tej wielorakiej obecności postaci Jezusa towarzyszy jednak - w samym
chrześcijaństwie - niepokojący kryzys chrystologii. Zaczął się on od tego,
że pod powierzchnią dogmatu chciano na nowo odkryć człowieka - Jezusa,
powracając do prostoty Ewangelii; szybko okazało się jednak, że opisanej w
Ewangeliach postaci Jezusa nie da się zredukować do łagodnego przyjaciela
ludzi, że również Jezus Ewangelii rozsadza ramy tego, co ludzkie, stawiając
człowieka wobec fundamentalnych pytań i decyzji. Aby mimo wszystko znaleźć
pociechę i nie narażać się na kwestionowanie własnego obrazu świata,
zaczęto dokonywać rozróżnień w samych Ewangeliach. W szerokich kręgach;
również wśród ludzi wierzących, rozpowszechnił się dzisiaj obraz Jezusa,
który niczego nie wymaga, nikogo nie gani, przyjmuje wszystkich i wszystko,
który we wszystkim mówi nam "tak": doskonałe przeciwieństwo Kościoła, o ile
ma on jeszcze odwagę wymagać i wprowadzać porządek. Taki obraz Chrystusa
odnalazł F. Schulz w swojej analizie najnowszych modlitw używanych w
liturgii Kościoła ewangelickiego. Spotkał się w nich z podwójną
"dechrystologizacją": "Najpierw przestaje się wspominać osobę Chrystusa...
a następnie dokonuje się przesunięcia akcentów, które polega na tym, że do
Chrystusa nie odnosi się określeń wyrażających Jego wyższość, lecz
podkreśla się Jego solidarność z ludźmi". Zanika sama postać Jezusa, co ma
wyrażać szacunek dla naszych niechrześcijańskich bliźnich; postać ta
przemienia się z "Pana" (słowo, którego się unika) w człowieka, który nie
jest nikim innym, jak rzecznikiem wszystkich ludzi. Jezus Ewangelii jest
zupełnie inny - wymagający, odważny. Jezus, który przyznaje rację
wszystkim, jest zjawą, snem, a nie kimś rzeczywistym. Jezus Ewangelii nie
jest z pewnością kimś dla nas wygodnym. Ale właśnie w ten sposób odpowiada
na najgłębsze pytania naszego życia, które - czy tego chcemy, czy nie
-poszukuje Boga, poszukuje nieskończoności, poszukuje zaspokojenia, które
przekracza wszelkie granice. Musimy powrócić do tego rzeczywistego Jezusa.
Zamiar ten stoi u podstaw tej niewielkiej książeczki, którą czytelnik ma w
ręce. Jej poszczególne rozdziały powstały przy różnych okazjach, ale
wszystkie stanowią próbę odkrycia autentycznej postaci Jezusa. Tekst
"Uniwersalność i katolickość" przenosi pytanie o Chrystusa na pytanie o
Kościół, bez którego nie ma rzeczywistej obecności Chrystusa w świecie.
Rozdział dotyczący Katechizmu Kościoła Katolickiego, który zamyka tę
książkę, tylko pozornie nie mieści się w jej temacie. W nowożytności kryzys
wiary w Chrystusa rozpoczął się od zmienionego sposobu czytania Pisma
Świętego, który jako jedyny miał być naukowy. Pytanie o to, jak należy
czytać Biblię, jest nierozdzielnie związane z pytaniem o Chrystusa. W
przypadku kwestii sakramentu i liturgii chodzi o obecność Jezusa między
nami - o Chrystusa, który jest obecny dzisiaj. Problematyka
moralno-teologiczna dotyka kwestii "ortopraksji": w jaki sposób wiara staje
się życiem? Mam nadzieję, że książeczka ta, pomimo wszelkich jej braków,
będzie stanowiła pomoc w drodze do Chrystusa.
Rzym, wspomnienie św. Bonawentury 2003
Józef Kardynał Ratzinger
W DRODZE DO JEZUSA CHRYSTUSA
"Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca" (J 14, 9).
Oblicze Jezusa w Piśmie Świętym
Widzenie Jezusa w Ewangelii według św. Jana
Mowy pożegnalne Jezusa, które przytacza św. Jan w swojej Ewangelii,
poruszają się w swoistej przestrzeni rozciągającej się pomiędzy czasem a
wiecznością, pomiędzy teraźniejszością pasji i widoczną już na horyzoncie
nową obecnością Jezusa - męka jest bowiem zarazem "wywyższeniem" Jezusa. Z
jednej strony swój cień rzuca na nie zdrada, zaparcie się, wydanie Jezusa
na hańbę krzyża, z drugiej jednak wydaje się, że wszystko to zostało już
przezwyciężone przez nadchodzącą chwałę. Jezus określa pasję jako odejście,
które prowadzi do nowego, pełniejszego przyjścia, jako drogę, którą
uczniowie już znają. Na pytanie zdziwionego Tomasza: "Panie, nie wiemy,
dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?", Jezus odpowiada zdaniem, które
stało się podstawowym tekstem chrystologicznym: "Ja jestem drogą i prawdą,
i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie". To
objawienie wywołuje jednak nowe pytanie, czy też lepiej: nową prośbę, którą
tym razem wyraża Filip: "Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy". Jezus
odpowiada na nie nowym objawieniem, które od innej strony wprowadza w
głębię Jego samoświadomości i w głębię wiary Kościoła: "Kto Mnie widzi,
widzi także i Ojca" (J 14, 2-9). Odwieczna tęsknota człowieka, który
pragnie zobaczyć Boga, przybrała w Starym Testamencie formę "poszukiwania
Bożego oblicza". Uczniowie Jezusa są ludźmi, którzy poszukują oblicza Boga.
Dlatego przyłączyli się do Jezusa i poszli za Nim. Filip przedstawia teraz
Panu tę tęsknotę i otrzymuje zaskakującą odpowiedź, która wyraża zarazem
całą nowość Nowego Testamentu: Tak, Boga można zobaczyć. Kto widzi
Chrystusa, widzi Boga.
Ta odpowiedź, określająca chrześcijaństwo jako religię spełnienia, jako
religię Bożej obecności, wywołuje jednak natychmiast nowe pytanie. Ukazuje
ona, co oznacza owo "już i jeszcze nie", które stanowi podstawowy rys życia
chrześcijanina. Następne pytanie brzmi bowiem tak (przynajmniej dla całego
chrześcijaństwa poapostolskiego): Jak można zobaczyć Chrystusa i to
zobaczyć Go tak, żeby jednocześnie widzieć w Nim Ojca? W Ewangelii według
św. Jana pytanie to nie pojawia się podczas rozmów w Wieczerniku, lecz w
Niedzielę Palmową. Św. Jan mówi tam, że Grecy, którzy przybyli na święta do
Jerozolimy, przychodzą do Filipa - a zatem, do ucznia, który w Wieczerniku
zada Jezusowi pytanie o widzenie Ojca. Filip pochodził z Betsaidy, która
była najsilniej zhellenizowaną częścią Ziemi Świętej. Grecy przedstawiają
mu swoją prośbę: "Panie, chcemy ujrzeć Jezusa" (J 12, 21). Jest to prośba
świata pogańskiego, ale jednocześnie prośba wszystkich ludzi wierzących w
Chrystusa, nasza prośba: chcemy ujrzeć Jezusa. Jak to możliwe? Filip i
Andrzej przedstawiają tę prośbę Jezusowi. Jego odpowiedź jest tajemnicza,
podobnie jak większość Jego odpowiedzi na wielkie pytania ludzkości, które
zadawane Mu są w czwartej Ewangelii. Ewangelista nie mówi nam, czy doszło
do spotkania Jezusa z owymi Grekami. Odpowiedź Jezusa otwiera raczej
nieoczekiwany w tym kontekście horyzont. W prośbie tej Jezus widzi
wprawdzie zapowiedź swojego uwielbienia, ale o tym, jak bliżej wygląda to
uwielbienie, mówi w następujący sposób: "Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w
ziemię, nie obumrze, zostanie samo jedno, ale jeśli obumrze, przynosi plon
obfity" (J 12, 24). Uwielbienie dokonuje się w pasji. To ona rodzi obfity
plon, to znaczy (tak możemy uzupełnić te słowa): Kościół pogan, spotkanie
między Chrystusem i Grekami, którzy reprezentują tu wszystkie ludy ziemi.
Odpowiedź Jezusa przekracza chwilę obecną i sięga daleko w przyszłość: Tak,
Grecy Mnie zobaczą - i to nie tylko ci Grecy, którzy przyszli teraz do
Filipa, lecz cały świat Greków. Zobaczą Mnie, ale nie w Moim ziemskim,
historycznym życiu, nie "według ciała" (por. 2 Kor 5, 16); zobaczą Mnie
poprzez pasję. Poprzez pasję nie przychodzę już tylko do pewnego
geograficznego miejsca, ale do całego świata, który chce widzieć Ojca.
Jezus zapowiada swoje przyjście poprzez zmartwychwstanie, w mocy Ducha, a
zarazem zapowiada nowe widzenie, które dokonuje się w wierze. Pasja nie
pozostaje przy tym czymś przeszłym, lecz jest raczej jedynym miejscem, w
którym i poprzez które można Go zobaczyć. Jezus rozszerza metaforę
obumierającego ziarna, które tylko dzięki temu, że obumiera,
wydaje plon, odnosząc ją do ludzkiego życia oraz do życia wiary: "Ten, kto
kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie,
zachowa je na życie wieczne. Kto zaś chciałby Mi służyć, niech idzie za
Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa" (J 12, 25-26). Widzenie
dokonuje się w naśladowaniu, które jest życiem w miejscu, w którym znajduje
się Jezus, a miejscem tym jest pasja. W niej - i tylko w niej - obecna jest
Jego chwała.
Co się tu dokonuje? Pojęcie widzenia nabiera nieoczekiwanej dynamiki.
Widzenie dokonuje się przez sposób życia, który nazywamy naśladowaniem;
poprzez wejście w pasję Jezusa. Wówczas można zobaczyć w Nim również i
Ojca. Dopiero wtedy swoje pełne znaczenie uzyskują słowa proroka, które św.
Jan cytuje na zakończenie opowieści o męce: "Będą patrzeć na Tego, którego
przebili" (J 19, 37; por. Za 12, 10). Widzenie Jezusa, w którym widzimy
również Ojca, jest aktem całej egzystencji. Z językowego punktu widzenia
musimy dodać, że pojęcie "oblicza Bożego" nie pojawia się w tych tekstach
św. Jana. Są one jednak ściśle związane z jednym z centralnych wątków
Starego Testamentu, w którym cały szereg tekstów opisuje istotę postawy
pobożności jako "poszukiwanie Bożego oblicza". Pomimo różnicy
terminologicznej istnieje głęboka ciągłość pomiędzy Janowym patrzeniem na
Chrystusa i starotestamentalnym poszukiwaniem Bożego oblicza. W Drugim
Liście św. Pawła do Koryntian znajdujemy wyrażenie, które łączy te dwie
rzeczywistości: św. Paweł mówi o chwale Bożej, która lśni na obliczu
Chrystusa (por. 2 Kor 4, 6). Powrócimy jeszcze później do tej sprawy. Św.
Jan i św. Paweł odsyłają nas do Starego Testamentu: nowotestamentalne
teksty o widzeniu Boga w Chrystusie są głęboko zakorzenione w pobożności
Izraela, a poprzez nią dotykają całej historii religii, czy też lepiej:
skierowują niejasne widzenie historii religii na Chrystusa i w ten sposób
prowadzą je ku odpowiedzi. Jeśli chcemy zrozumieć nowotestamentalną
teologię oblicza Bożego, to musimy powrócić do Starego Testamentu. Dopiero
wówczas będziemy mogli zrozumieć całą jej głębię.
Poszukiwanie Bożego oblicza w Starym Testamencie
Słowo panim - oblicze - pojawia się w Starym Testamencie około czterysta
razy; mniej więcej połowa tekstów odnosi się do istot ludzkich lub do
tajemniczych istot pośrednich, takich jak Cherubini i Serafini. Około
jednej czwartej tekstów, czyli mniej więcej sto, dotyczy samego Boga. Już
sam fakt obecności tego słowa w całej literaturze starotestamentalnej
wskazuje na doniosłość idei, którą wyraża. Za chwilę poddamy bliższej
analizie kilka charakterystycznych wyrażeń: "poszukiwać oblicza Bożego",
"blask Bożego oblicza" itd. Jak mamy rozumieć tę
tęsknotę za widzeniem w religii, która wydaje się wykluczać widzenie z
kultu i z pobożności? Co ma na myśli Izraelita, który poszukuje Bożego
oblicza, a zarazem wie, że żaden obraz Boga nie jest możliwy? Cały zakres
tego słowa i różne wyrażenia, w których jest ono używane, próbowano
powiązać z formami kultu pogańskiego, np. "widzenie oblicza" miałoby
oznaczać oglądanie obrazu, "światło oblicza" miałoby wskazywać na bóstwa
astralne itd. Hipotez tych nie da się udowodnić, nie znalazły też one
uznania wśród badaczy. Można jednak zgodzić się na to, że mówienie o
poszukiwaniu Bożego oblicza w pewien sposób nawiązuje do kultu obrazów. Na
tym tle tym bardziej widać wielkość kroku, którego dokonano w Starym
Testamencie. Obraz zostaje odrzucony, ale poszukiwanie oblicza pozostaje.
Urzeczowienie bóstwa, jego rzeczowa forma zanika, ale Bóg zachowuje swoje
"oblicze". Boga nie da się przedstawić, ale pozostaje On kimś, kto ma
twarz, która widzi i która może być widziana. Zostaje tu odrzucona stara
kultowa forma, która materializowała Boga i sprowadzała Go do tego, co
szczegółowe. W ten jednak sposób odsłania się jej głębszy sens: Bóg ma
twarz, jest osobą. W swoim Biologicznie niezwykle dokładnym artykule
Simian-Yofre tak opisał tę sytuację: "panim, który może wyrażać uczucia i
reakcje, odnosi się do podmiotu zwracającego się ku innym... do podmiotu
relacji, panim jest pojęciem, które opisuje relacje". Możemy powiedzieć, że
właśnie dzięki słowu panim odrzucenie kultu obrazów doprowadziło do
powstania pojęcia osoby, które miało wyrażać relację. Oprócz słowa param,
do tej samej idei prowadzi również słowo śem - wymienienie imienia:
starotestamentalny Bóg objawia swoje imię i dzięki temu można Go wzywać.
Również imię jest pojęciem wyrażającym relację: ten, kto ma imię, może
słyszeć i przemawiać, a z drugiej strony może być też nazywany tym
imieniem. Filozofia grecka wypracowała ideę istoty, ale nie odkryła pojęcia
i istoty osoby. W filozofii tej istnieje jedynie jednostka, która jest
jednak tylko jednym z wielu wyrazów istoty. Ostatecznie liczy się tylko
istota. Ten szczegółowy byt, do którego odnosimy pojęcie osoby, został
natomiast odkryty na drodze wiary biblijnej, kiedy po odrzuceniu obrazu,
odsłoniło się to, co się pod nim kryło, tj. istota, która może widzieć i
być widziana, która może słyszeć i mówić i do której można się zwracać.
Dlatego słusznie w języku greckim panim oddawano słowem prosopon (twarz), a
zatem słowem, które w filozofii greckiej nie było używane jako termin
techniczny. Trafne było też łacińskie tłumaczenie prosopon jako persona.
Słowo persona otrzymało tu też swoje znaczenie filozoficzne. Nie było
również przypadkiem, że opracowanie tej nowej intuicji, wgląd w tajemnice
osoby stało się możliwe w ramach dyskusji na temat Trójcy Świętej.
A zatem: hebrajski termin panim uznaje Boga za osobę, za zwróconą ku nam
istotę, która słyszy i mówi, która może nas kochać i może odczuwać gniew
-za Boga, który jest ponad wszystkim, ale mimo to posiada oblicze. W tym
właśnie człowiek jest do Niego podobny, jest Jego obrazem; na podstawie
oblicza człowiek może rozpoznać, kim jest i jaki jest Bóg. Tego właśnie
oblicza poszukuje, na to oblicze jest zdany. Ważny wydaje mi się fakt, że u
podstaw obu pojęć - "imienia" i "oblicza" - leży z jednej strony głęboka
duchowa intuicja, która stała się możliwa dopiero po odrzuceniu
zewnętrznego obrazu, a z drugiej jednak nie prowadzi to po prostu do
stworzenia pojęcia; zmysłowy ogląd i idea twarzy pozostają nadal istotne.
Na podstawie choćby kilku przykładów spróbujmy jednak przyjrzeć się
sposobowi, w jaki słowo panim obecne jest w wierze i pobożności Izraela..
Po pierwsze, spotykamy je w postawie "poszukiwania Bożego oblicza".
"Szczyćcie się Jego świętym imieniem,- niech się weseli serce szukających
Pana! Rozmyślajcie o Panu i Jego potędze, szukajcie zawsze Jego oblicza!"
(Ps 105, 3-4). Psalm 24. mówi o warunkach, jakie trzeba spełnić, jeśli chce
się wejść do świętego miejsca Bożego: przede wszystkim trzeba mieć czyste
ręce i czyste serce. Zostaje to następnie wyrażone w słowach: "Takie jest
pokolenie tych, co Go szukają, co szukają oblicza Boga Jakubowego (Ps 24,
6). Oba psalmy mówią o dostępie do miejsca świętego, o wejściu Arki
Przymierza do. świątyni. Mamy tu zatem na pewno do czynienia z kontekstem
kultu: z Bożym obliczem spotyka się w świątyni, poszukuje się Go w drodze
do niej. Znaczenie słów psalmu wykracza jednak poza sam kult. U proroka
Ozeasza jest to jeszcze wyraźniejsze: "Pójdę (...) i wrócę do mojej
siedziby, aż zacznę pokutować i szukać mego oblicza" (Oz 5, 15). To
poszukiwanie jest postawą, która angażuje całego człowieka,- tylko wówczas
gdy w całej swojej istocie człowiek będzie "sprawiedliwy", to zgodnie z
wolą Bożą, wejdzie na drogę spotkania z obliczem Bożym. "Nakaz poszukiwania
oblicza Jahwe - jak słusznie stwierdza Simian-Yofre -jest powszechny i
nieprzemijający". Pięknie ukazuje to Psalm 17. Jest to modlitwa
sprawiedliwego, któremu zagrażają nieprzyjaciele,- nic nie jest jednak w
stanie sprowadzić go z drogi Bożej. Na zakończenie psalmu ukazane są dwa
sposoby życia: po jednej stronie znajdują się ludzie, którzy żyją wyłącznie
tym, co materialne. Cierpiący sprawiedliwy mówi do Pana bez cienia
zazdrości: " [ich] brzuch napełniasz Twymi dostatkami; których synowie
jedzą do syta, a resztę zostawiają swoim małym dzieciom". Swój los widzi
jednak inaczej: "Ja zaś w sprawiedliwości ujrzę Twe oblicze, powstając ze
snu, nasycę się Twoim widokiem". Tęskni on za zupełnie różnym nasyceniem,
które jest całkiem inne niż napełnienie brzucha. Sprawiedliwy syci się
widokiem Boga. Wie, że jego poszukiwanie doprowadzi do widzenia. Istotne są
w tym tekście dwie rzeczy. Po pierwsze, tym, co uzdalnia człowieka do
widzenia Boga, jest sprawiedliwość. W tym pojęciu wyraża się podstawowa
zasada starotestamentalnej pobożności; jest to starotestamentalny
odpowiednik tego, co w Nowym Testamencie i w Kościele nazywa się "wiarą".
Sprawiedliwość jest formą życia, która kieruje się Słowem Bożym.; jest
słuchaniem tego słowa i wypełnianiem go. Moglibyśmy powiedzieć:
sprawiedliwość oznacza życie zgodne z wolą Bożą. Psalm 17. nawiązuje zatem
do tego, z czym spotkaliśmy już w Psalmie 24.: poszukiwanie Bożego oblicza
jest postawą, która obejmuje całe życie; jeśli człowiek ma zobaczyć Boże
oblicze, musi najpierw zostać w całości przemieniony przez Boga. Po drugie,
widzenia, które stanowi zaspokojenie wszelkich tęsknot i pełnię szczęścia,
sprawiedliwy oczekuje "po powstaniu ze snu". Tym samym tekst psalmu
wyraźnie wychodzi poza ziemską egzystencję człowieka; sprawiedliwy oczekuje
na przebudzenie, po którym rozpoczyna się właściwe życie. To właśnie różni
go od jego bezbożnych nieprzyjaciół, którzy za szczęście i cel ludzkiego
życia uznają tylko chwilowe spełnienie, sukces i materialne nasycenie.
Pozostają oni w tym, co materialne, a tym samym trwają w czasowym
ograniczeniu ziemskiego życia. Jeśli życie jest tak ograniczone, to
"sprawiedliwość" nie może być jego miarą,- należy raczej wykorzystywać
wszelkie możliwości zdobycia sukcesu i zaspokojenia potrzeb. Sprawiedliwość
jako życie zgodne z wolą Bożą wskazuje poza to, co czysto materialne, poza
czystą czasowość ziemskiego życia. W tym sensie kierowanie się Bożym prawem
i postawa eschatologiczna są ze sobą ściśle związane. Nawet jeśli nie
pojawia się idea nowego życia, to jednak eschatologiczne ukierunkowanie
życia jest oczywiste dla tego, kto w swoim życiu szuka Bożego oblicza i
wie, że zobaczy je "po przebudzeniu". Poszukiwanie Bożego oblicza
wyprowadza poza czas, eschatologiczna nadzieja jest wpisana w jego istotę.
W Starym Testamencie mamy jednak również do czynienia z wychyleniem ku
przyszłości. W Psalmie 24. widzieliśmy powiązanie poszukiwania Bożego
oblicza z kultem; zarazem jednak stwierdziliśmy, że poszukiwanie to
wykracza poza kult. W Psalmie 17. nie znajdujemy elementu kultowego, ale w
większości innych tekstów ze Starego Testamentu wyrażenie "poszukiwać
Bożego oblicza" ma znaczenie kultyczne. Każdy z trzech kalendarzy
liturgicznych (por. Wj 23, 14-19; 34, 18-26; Pwt 16, 1-17) dwukrotnie
wspomina o Bożym obliczu. Za pomocą prawie takiego samego sformułowania
mówi się tam o ciążącym na mężczyznach obowiązku trzykrotnego odwiedzenia
miejsca świętego ("aby oglądać oblicze JHWH"). "Księga Powtórzonego Prawa
(31, 11) nakazuje, aby co siedem lat odczytywano Prawo całemu ludowi, który
w Święto Namiotów przybył (z Jerozolimy) do miejsca świętego, aby "oglądać
Boże oblicze""n. Sprawowanie kultu staje się spotkaniem z Bogiem, swego
rodzaju widzeniem, które w świetle całego tekstu okazuje się jednak
rodzajem wskazującej poza siebie samą antycypacji.
Ten ogólny horyzont staje się jeszcze bardziej wyraźny, jeśli przyjrzymy
się wyrażeniom mówiącym o świetle Bożego oblicza i o ukryciu Bożego
oblicza.
Dla człowieka Starego Testamentu światło i życie są ze sobą ściśle
powiązane. Jeśli mówi się o blasku Bożego oblicza, to tym samym mówi się o
Bogu jako o źródle życia. W Psalmie 4. znajdujemy modlitwę: "Wznieś ponad
nami, o Panie, światłość Twojego oblicza!" (4, 7); psalmista prosi w ten
sposób o życie i zbawienie. W innych tekstach słowa te dotyczą żyzności
ziemi, wyzwolenia i rozmnożenia się: "O Boże, odnów nas i rozjaśnij swe
oblicze, abyśmy doznali zbawienia" (por. Ps 80, 4.8.20). Mówi się również o
oświeceniu serca, tak aby człowiek mógł poznać swoje grzechy (por. Ps 90,
8).i odwrotnie: kiedy Bóg odwraca swoje oblicze, wszystko przemienia się
ostatecznie w proch. Dlatego prośba o to, aby Bóg nie ukrywał swojego
oblicza, jest prośbą o życie, o zdolność widzenia, bez którego nic nie może
być dobre. Milczenie Boga, ukrycie Jego oblicza jest najwyższą formą kary.
Dla grzesznika owo ukrycie Boga może być źródłem fałszywej pewności: wydaje
się, że Bóg w ogóle nie istnieje. Można spokojnie żyć bez Niego i przeciw
Niemu - tak się przynajmniej wydaje. Ale właśnie ta pewność bezbożnika jest
jego najgłębszym nieszczęściem. Czy w czasie milczenia Boga, kiedy Jego
oblicze wydaje się nierozpoznawalne, nie powinniśmy z pewną dozą
przerażenia zastanowić się nad znaczeniem ukrycia Boga? Czy nie powinniśmy
widzieć w tym prawdziwego nieszczęścia świata, a jednocześnie tym głośniej
i bardziej natarczywie prosić Boga, aby ukazał swoje oblicze? Czy w tej
sytuacji poszukiwanie oblicza Boga nie staje się tym bardziej pilne?
Mojżesz i Chrystus
Na zakończenie tych odniesień do starotestamentalnych podstaw
nowotestamentalnego patrzenia na twarz Chrystusa i na twarz Boga chciałbym
przytoczyć jeszcze jeden tekst, do którego - jak to wspomnieliśmy -
nawiązał św. Paweł. W Drugim Liście do Koryntian 3,4-4,6 odczytał go na
nowo w świetle Chrystusa, tak że właśnie na tym przykładzie dobrze widać
zarówno nowość chrześcijaństwa, jak i wewnętrzną jedność obydwu
Testamentów. Mam tu na myśli tekst z Księgi Wyjścia (rozdz. 32-34), w
którym opisany jest najpierw grzech Izraela, hołd złożony złotemu cielcowi,
a następnie ukaranie grzeszników i zmaganie się Mojżesza z Bogiem. Mojżesz
błaga Boga, aby ponownie przyjął lud, od którego chce się całkowicie
odwrócić. Błaganie Mojżesza osiąga swój szczyt w propozycji: "Oto niestety
lud ten dopuścił się wielkiego grzechu. (...) Przebacz jednak im ten
grzech! A jeśli nie, to wymaż mnie natychmiast z Twej księgi, którą
napisałeś" (Wj 32, 31-32). W rozdziale 33. nasz temat pojawia się w dwóch
tekstach, między którymi istnieje pewnego rodzaju napięcie. Obydwu tym
tekstom przypisano wielkie znaczenie w chrześcijańskim poszukiwaniu oblicza
Boga. Najpierw mówi się o tym, że Mojżesz wielokrotnie rozmawiał z Bogiem:
"A Pan rozmawiał z Mojżeszem twarzą w twarz, jak się rozmawia z
przyjacielem" (33, 11). Na końcu rozdziału Mojżesz błaga Boga: "Spraw, abym
ujrzał Twoją chwałę". Odpowiedź brzmi: "Nie będziesz mógł oglądać mojego
oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać
przy życiu.(...) Oto miejsce przy Mnie, stań obok skały. Gdy przechodzić
będzie moja chwała, postawię cię w rozpadlinie skały i położę rękę moją na
tobie, aż przejdę. A gdy cofnę dłoń, ujrzysz Mnie z tyłu, lecz oblicza
mojego nie ukażę tobie" (33, 18-23).
Po jednej stronie mamy rozmowę twarzą w twarz, tak jak się rozmawia między
przyjaciółmi, a po drugiej niemożność ujrzenia Bożego oblicza w tym życiu;
człowiek może zobaczyć Boga tylko "z tyłu". Jest rzeczą jasną, że w
chrześcijańskim odczytaniu Starego Testamentu tekst ten musiał nabrać
nowego znaczenia. Chrześcijanie, o czym świadczy mowa św. Stefana (por. Ap
7, 17), pamiętali o obietnicy z Księgi Powtórzonego Prawa: "Pan, Bóg twój,
wzbudzi dla Ciebie proroka spośród twoich braci, podobnego do mnie. Jego
będziesz słuchał" (Pwt 18, 15). Izrael pamiętał też o melancholijnym
stwierdzeniu, które kończy Księgę Powtórzonego Prawa: "Nie powstał więcej w
Izraelu prorok podobny do Mojżesza, który by poznał Pana twarzą w twarz"
(Pwt 34, 10). W swojej mowie św. Stefan chce powiedzieć, że Jezus z
Nazaretu jest spełnieniem obietnicy. Jezus, podobnie jak Mojżesz, ofiarował
siebie na górze jako przebłagalną ofiarę. Propozycja Mojżesza nie została
przyjęta. Chrystus natomiast rzeczywiście stał się dla nas grzechem,
przyjmując na siebie przekleństwo (por. Ga 3, 13). Odtąd wstawia się za
nami u Ojca (por. J 2, 1). Chrystus stał też zawsze twarzą w twarz z Ojcem
- bardziej niż prorok, bardziej niż przyjaciel - jako Syn. Mógł widzieć
oblicze Boże, na Jego twarzy widzimy chwałę Bożą (por. 2 Kor 4, 6). Od tej
chwili poszukiwanie Bożego oblicza stało się dla ludzi bardziej konkretne:
polega ono na spotkaniu z Chrystusem, na przyjaźni z Tym, który nie nazywa
nas już sługami, lecz przyjaciółmi (por. J15, 15).
O ile fakt, że Mojżesz rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz był dla
chrześcijańskiego czytelnika wyraźnym odniesieniem do Chrystusa, to odmowa
ukazania oblicza i ograniczenie się do zobaczenia Boga "z tyłu" nie mogło
dotyczyć Jezusa. Postać Mojżesza wyraża zatem jednocześnie tajemnicę
Chrystusa i drogę Jego uczniów; drugi tekst musiał zatem odnosić się do
nich, to jest do wszystkich wierzących w Chrystusa, również do nas. Taka
jest podstawowa idea, którą w interpretacji 33. rozdziału Księgi Wyjścia
kierowali się Ojcowie Kościoła; interpretacja tego trudnego tekstu o
widzeniu Boga "od tyłu", w rozpadlinie skały, poprzez Boże dłonie, które
zasłaniają nasze oczy, różni się oczywiście u poszczególnych Ojców. Do mnie
w sposób szczególny przemawia zawsze interpretacja św. Grzegorza z Nyssy.
Zobaczenie Boga tylko "od tyłu" może oznaczać, że Boga możemy spotkać tylko
wówczas, gdy idziemy za Jezusem; możemy Go zobaczyć jedynie poprzez
naśladowanie Jezusa, które polega na pójściu za Nim, a zatem również na
pójściu za Bogiem.
"Mojżesz, który chciał zobaczyć Boga, został tak pouczony: iść za Bogiem
wszędzie tam, gdzie On prowadzi, to widzieć Boga". Interpretacja 33.
rozdziału Księgi Wyjścia u św. Grzegorza z Nyssy jest oczywiście znacznie
szersza i obejmuje całą tematykę Bożego piękna, które pociąga nas do góry,
a także problematykę wewnętrznej drogi człowieka ku górze (PG 44, 400 A -
409 B).
Widzenie Boga realizuje się na tym świecie poprzez naśladowanie Chrystusa,-
widzenie jest wyruszeniem w drogę, skierowaniem całego naszego życia na
żyjącego Boga. Kierunek zaś wskazuje nam Chrystus swoją drogą, ale przede
wszystkim przez paschalną tajemnicę cierpienia, śmierci, zmartwychwstania i
wniebowstąpienia.
Widzenie Chrystusa w życiu chrześcijanina
Centralny starotestamentalny tekst o widzeniu Bożego oblicza doprowadzi nas
zatem do Nowego Testamentu. Co zatem jest nowe w Nowym Testamencie? Tym, co
nowe, nie jest idea, lecz fakt, a jeszcze lepiej: osoba - Jezus Chrystus.
Przez odniesienie do Jego osoby różnorodne motywy starotestamentowej
pobożności zostają na nowo uporządkowane i otrzymują - i to właśnie po
zburzeniu świątyni - nową rzeczywistość. On sam jest obliczem Boga dla nas.
Na podstawie tego przekonania powstała wielka sztuka ikony. Ikony nie mogą
oczywiście stanowić końca naszego poszukiwania Bożego oblicza. To samo
dotyczy również acheiropoieta, tj. tych obrazów, które - według tradycji -
nie zostały wykonane przez człowieka i które stanowiły inspirację dla ikon
Chrystusa. Spór pomiędzy kultem ikon i obrazoburstwem dotyczył właśnie tego
punktu: ikona nie może się stać niezależnym obrazem, dzięki któremu Bóg
będzie w pewnym sensie materialnie namacalny. Musi ona zawierać w sobie
dynamikę, która sama z siebie prowadzi poza ikonę; powinna być wyzwaniem do
wyruszenia w drogę, do poszukiwania oblicza Boga -wezwaniem, które
wyprowadza nas poza to, co materialne, nieustannie utrzymując nas na drodze
naśladowania, która w tym życiu nigdy się nie kończy. Jeśli mielibyśmy
wyrazić to w technicznym języku teologii, to moglibyśmy powiedzieć: ikona
zawiera w sobie dynamikę eschatologiczną; tylko wówczas, gdy patrzymy na
nią w ten sposób, widzimy ją właściwie. W XIX wieku, w nawiązaniu do tej
inspiracji oraz do późnośredniowiecznych form pobożności, rozwinął się kult
Bożego oblicza. Znajduje on swój szczyt u św. Teresy z Lisieux, która
nazywa siebie Teresą "od Dzieciątka Jezus" i "od świętego oblicza". Obydwa
tytuły nawiązują do kenozy Jezusa, do Jego stania się małym, do Jego
zstąpienia w nędzę ludzkiej egzystencji. O ile pierwszy tytuł podkreśla
bardziej to, co jest nam bliskie w owym uniżeniu, to drugi z nich uwypukla
aspekt pasji, gdyż na tym świecie oblicze Chrystusa jest "głową we krwi i
ranach"; przez to właśnie ukazuje ono tajemnicę Bożej miłości i prawdziwą
twarz Boga.
Bliższe spojrzenie pozwala nam odróżnić wymiary aspektu chrześcijańskiego,
zakorzenionego w Nowym Testamencie poszukiwania oblicza Chrystusa i oblicza
Boga. Podstawowy jest wymiar naśladowania -skierowanie całego życia na
spotkanie z Jezusem. Jego centralnym elementem jest miłość bliźniego, która
widzi oblicze Ukrzyżowanego w ubogich, słabych, cierpiących. Miłość ta
potrafi zobaczyć w nich Jezusa; w służbie potrzebującym kocha Go, jest Mu
bliska, widzi Go i dotyka (por. 25, 31-46). Z drugiej jednak strony Jezusa
możemy rozpoznać w ubogich tylko wówczas, gdy poznaliśmy już Jego oblicze,
a ono staje się nam szczególnie bliskie w tajemnicy Eucharystii, w której
uobecnia się zmaganie Mojżesza z Bogiem na górze: Pan stoi na górze, stając
się dla nas grzechem. W ten sposób staje się obumarłym ziarnem, dając nam
wszystkim siebie w Eucharystii -jako prawdziwy chleb życia daje siebie w
nasze ręce. Tym samym Eucharystia staje się widzeniem; doświadczyli tego
uczniowie idący do Emaus. Rozpoznajemy Go przy łamaniu chleba, nasze oczy
otwierają się. W Eucharystii patrzymy na Tego, który został przebity,
patrzymy na "głowę we krwi i ranach". W ten sposób poznajemy Go i uczymy
się Go rozpoznawać w ubogich. W tym sensie częścią pobożności liturgicznej
jest osobista pobożność pasyjna, wewnętrzne spotkanie z Jezusem, a także
pobożność ludowa. Z tych spotkań z Jezusem powstaje prawdziwa ikona, która
prowadzi nas do Niego, jednocześnie zawsze prowadząc do bliźniego.
W tych dwu nierozdzielnie ze sobą związanych sposobach patrzenia na twarz
Jezusa możemy odnaleźć jeszcze trzeci element, a mianowicie element
eschatologiczny. Tak jak patrzenie na ikonę wyprowadza zawsze poza nią, tak
też sprawowanie Eucharystii zawiera w sobie podobną dynamikę: jest ona
wyjściem na spotkanie nadchodzącego Chrystusa, jest tym "przebudzeniem", w
którym On sam nasyci nas swoim widokiem trójjedynego Boga. W ten sposób
również pochylenie się nad bliźnim, zaangażowanie społeczne, przekracza
chwilę obecną. Oczywiście, miłość czyni to, co jest teraz konieczne, stara
się zaradzić obecnym problemom cierpiących i potrzebujących. Teologia
polityczna próbowała zastąpić taką pomoc zaangażowaniem w tworzenie
lepszego świata. Jest to jednak roszczenie, w którym jednostka staje się
narzędziem projektów politycznych, a same te projekty pozostają
nierzeczywiste. Ale przysłowiowe ziarno prawdy jest obecne również tutaj:
pomoc okazana jednostce stanowi część zmagania miłości, zmagania wiary, w
którym chodzi o przyjście królestwa Bożego. Królestwo Boże nie jest
oczywiście polityczną konstrukcją człowieka, lecz darem Boga, którego nie
możemy wymusić. Ma on jednak coś wspólnego z naszym naśladowaniem Jezusa,
który przyszedł służyć -w tym sensie, że miłość, która oprócz rzeczy
materialnych, nie daje również Boga, nie prowadzi do Niego i nie skierowuje
ku Jego obliczu, daje zawsze za mało. Miłość bliźniego oraz kult są
zapowiedzią tego, co w tym świecie pozostaje przedmiotem nadziei. Ale
właśnie dlatego są one mocą nadziei, która prowadzi ku prawdziwemu
uzdrowieniu i prawdziwemu nasyceniu - ku widzeniu Bożego oblicza.
Perspektywa: Religie i wiara
Na zakończenie musimy jeszcze raz powrócić do pytania o związek tej
biblijnej formy życia z całą historią religii. Widzieliśmy, że odejście od
kultu obrazów, w którym zachowano jednak poszukiwanie oblicza Boga,
doprowadziło do poznania Boga osobowego, a tym samym w ogóle do poznania
tego, kim jest osoba. W tym miejscu rozchodzą się drogi dziejów religii.
Wielkie formy religii, które nie znają osobowego Boga, takie jak
neoplatonizm, buddyzm czy też główne nurty hinduizmu, uznają bogów, do
których można się modlić, którzy mogą pomagać, ale również szkodzić. Tych
bogów można przedstawić w obrazach; mają oni twarz, w pewien sposób są
osobami. Owi "bogowie" nie są jednak Bogiem. Są oni mocami istniejącymi w
przestrzeni pośredniej, poza którą wielu nie wychodzi. Nie przynależą
jednak do przestrzeni tego, co ostateczne, całkowicie inne, właściwe. Ta
właściwa rzeczywistość, którą Plotyn nazywa "jednią" istniejącą poza
wszelkim bytem i wszelkim imieniem, a która w wizji buddyjskiej jest
absolutną "nicością", nie ma imienia i twarzy. Właściwym celem wszelkich
oczyszczeń i uzdrowień jest wyjście z obszaru imion i twarzy, z obszaru
podziałów i relacji, i wejście w przestrzeń bezimiennej "jedni" czy też
"nicości". Nowość religii biblijnej polega na tym, że ów pierwotny byt,
prawdziwy "Bóg", którego nie można przedstawić w żadnym obrazie, ma jednak
twarz i imię, jest osobą. Dlatego zbawienie nie polega na zanurzeniu się w
tym, co bezimienne, lecz w "nasyceniu się Jego obliczem", co staje się
naszym udziałem w chwili przebudzenia. Chrześcijanin wychodzi naprzeciw
temu przebudzeniu, naprzeciw temu uczuciu nasycenia w patrzeniu na
Ukrzyżowanego, w patrzeniu na Jezusa Chrystusa.
Zraniony strzałą piękna.
Krzyż i nowa "estetyka" wiary
W modlitwie brewiarzowej z okresu Wielkiego Postu każdego roku porusza mnie
paradoks, który znajduje się w nieszporach z poniedziałku czwartego
tygodnia. Znajdujemy tam dwie antyfony - jedną na czas Wielkiego Postu,
drugą na okres Wielkiego Tygodnia - które są wprowadzeniem do Psalmu 45.
Każda z nich daje nam jednak zupełnie odmienny klucz interpretacyjny do
tego psalmu. Jest to psalm, który opisuje zaślubiny króla, jego piękno,
cnoty, misję; następnie zaś przechodzi w hymn na cześć małżonki. W okresie
Wielkiego Postu psalm ów rozpoczyna i kończy ta sama antyfona, która
używana jest w ciągu całego roku liturgicznego; jest to trzeci wers z
psalmu, który brzmi: "Tyś najpiękniejszy z synów ludzkich, wdzięk rozlał
się na twoich wargach". Kościół odczytuje ten psalm jako prorocko-poetycki
opis oblubieńczej relacji między Chrystusem a Kościołem. W Chrystusie widzi
najpiękniejszego z ludzi; wdzięk, który rozlewa się na Jego wargach,
wskazuje na wewnętrzne piękno Jego słów, na blask Jego przesłania.
Przedmiotem zachwytu nie jest zatem tylko zewnętrzne piękno postaci
Odkupiciela: w Jezusie rozbłyska raczej piękno prawdy, piękno samego Boga,
które nas porywa, zadając nam niejako ranę miłości, budząc w nas święty
eros popychający nas wraz z oblubienicą-Kościołem ku miłości, która nas
wzywa. Ale w poniedziałek Wielkiego Tygodnia Kościół zmienia antyfonę; tym
razem wprowadzeniem do Psalmu 45. jest wers z Księgi Izajasza: "Nie miał on
wdzięku ani też blasku, aby chciano na niego popatrzeć, ani wyglądu, by się
nam podobał" (Iz 53, 2). Jak to mamy rozumieć? "Najpiękniejszy z ludzi"
staje się odpychający, tak że nie chcemy na Niego patrzeć; Piłat stawia Go
przed tłumem ze słowami: Ecce homo, chcąc w ten sposób wzbudzić litość nad
Tym, który został pobity i umęczony, nad człowiekiem, w którym nie
pozostało nic z zewnętrznego piękna. w. Augustyn, który w młodości napisał
książkę o pięknie, wielki miłośnik piękna w słowie, w muzyce, w obrazie,
silnie odczuwał ten paradoks i widział, że grecka filozofia piękna została
w tym miejscu nie tyle odrzucona, co dramatycznie zakwestionowana: Trzeba
było na nowo zapytać o to, czym jest piękno, trzeba go było doświadczyć w
inny sposób. W kontekście tego paradoksu św. Augustyn mówił o dwóch
"trąbach": dźwięki wydobywa ten sam oddech - ten sam Duch - ale są one
sobie przeciwstawne. Św. Augustyn wiedział, że paradoks jest
przeciwstawieniem, ale nie sprzecznością. Obydwa słowa pochodzą od tego
samego Ducha, z którego natchnienia powstało całe Pismo; Duch jednak używa
w nim różnych dźwięków i właśnie dzięki temu stawia przed naszymi oczyma
całość prawdziwego piękna i prawdy. Tekst Izajasza nasuwa najpierw pytanie,
którym zajmowali się Ojcowie Kościoła: czy Chrystus był piękny, czy nie? Za
tym pytaniem kryje się jednak bardziej radykalna kwestia: czy prawdziwe
jest piękno, czy też może to raczej brzydota prowadzi nas do właściwego
postrzegania rzeczywistości? Kto wierzy w Boga, który właśnie w
zniekształconej postaci Ukrzyżowanego objawił siebie jako miłość "do końca"
(por. J 13, 1), ten wie, że piękno jest prawdą, a prawda - pięknem;
cierpienie Chrystusa poucza go jednak również o tym, że piękno prawdy
obejmuje okaleczenie, ból, a nawet mroczną tajemnicę śmierci, i że piękno
to można odnaleźć tylko przez przyjęcie bólu, a nie niezależnie od niego.
Intuicyjne przeczucie, że piękno jest również związane z cierpieniem,
obecne jest już w świecie greckim. Pomyślmy tu choćby o Fajdrosie Platona.
Platon widzi spotkanie z pięknem jako ozdrowieńczy wstrząs, który "porywa"
człowieka i wyprowadza go poza niego samego. Człowiek, mówi Platon, zagubił
właściwą sobie doskonałość, która była mu przypisana na początku. Dlatego
nieustannie poszukuje owej pierwotnej postaci. Przypomnienie i tęsknota
pobudzają go do poszukiwania, a piękno wyrywa go z wygody codziennego życia
- sprawia, że człowiek zaczyna cierpieć. Moglibyśmy powiedzieć: człowieka
trafia strzała tęsknoty, rani go, ale jednocześnie uskrzydla, pociąga go w
górę. W Uczcie Arystofanes stwierdza, że kochający nie wiedzą, czego
właściwie chcą od siebie. Okazuje się bowiem, że ich dusze pragną czegoś
innego niż tylko przyjemności. Tego "innego" dusza nie potrafi jednak
wyrazić: "Dusza przeczuwa tylko, czego tak naprawdę chce i sobie samej mówi
o tym w zagadkach". W XIV wieku u prawosławnego teologa Mikołaja Kabasilasa
- w jego książce o życiu Chrystusa - odnajdujemy to samo doświadczenie, z
tym tylko, że u Platona cel tęsknoty pozostawał jeszcze nieokreślony. Teraz
zostaje on pojęty w sensie chrześcijańskim: "Ludzie mający w sobie potężną
tęsknotę, która przekracza ich naturę, tak że pragną oni więcej niż to
przysługuje człowiekowi, zostali zranieni przez samego Oblubieńca; ich oczy
zostały dotknięte promieniem Jego piękna. Wielkość tej rany zdradza
strzała, a pragnienie wskazuje na tego, kto ją wystrzelił".
Piękno rani, ale właśnie dzięki temu budzi ono człowieka do jego
najwyższego przeznaczenia. To, co mówią najpierw Platon, a potem, półtora
tysiąca lat później, Kabasilas,. nie ma nic wspólnego ani z powierzchownym
estetyzmem, ani z irracjonalizmem, z ucieczką od jasności i powagi rozumu.
Piękno jest poznaniem, co więcej, jest najwyższą formą poznania, gdyż
poprzez piękno człowiek zostaje dotknięty prawdą w całej jej wielkości.
Kabasilas jest całkowicie Grekiem w tym, że na początku umieszcza
poznanie: "Przyczyną miłości jest poznanie - stwierdza - poznanie rodzi
miłość". Czasami - mówi dalej Kabasilas - poznanie może być tak silne, że
oddziałuje podobnie, jak napój miłosny. Kabasilas nie pozostaje w sferze
stwierdzeń ogólnych. W swoim sięgającym podstaw myśleniu odróżnia dwa
sposoby poznania. Pierwszy to poznanie przez pouczenie, które jest
poznaniem z drugiej ręki, nie prowadząc do zetknięcia z samą
rzeczywistością. Drugim jest natomiast poznanie przez własne doświadczenie,
przez zetknięcie się z samymi rzeczami. "Dopóki nie zakosztowaliśmy danej
istoty, nie kochamy przedmiotu tak, jak powinniśmy go kochać". Dotknięcie
strzałą piękna, która rani człowieka, jest prawdziwym poznaniem - jest
poruszeniem przez rzeczywistość, przez - jak mówi Kabasilas -"osobistą
obecność samego Chrystusa". Głębokie poruszenie pięknem Chrystusa jest
poznaniem, które jest głębsze i bardziej rzeczywiste niż czysto racjonalna
dedukcja. Nie oznacza pomniejszenia znaczenia refleksji teologicznej,
dokładnego i ścisłego myślenia. Refleksja ta pozostaje czymś absolutnie
koniecznym. Ale nie powinniśmy z tego powodu pomniejszać wagi wstrząsu
wywołanego spotkaniem serca z pięknem jako prawdziwego poznania czy też
całkowicie go odrzucać. Oznaczałoby to zubożenie zarówno nas samych, jak i
wiary i teologii. Ten sposób poznania powinniśmy odnaleźć na nowo - taka
jest właśnie pilna potrzeba chwili.
Na tych intuicyjnych przeczuciach Hans Urs von Balthasar zbudował swój Opus
magnum estetyki teologicznej . Wiele wątków tego dzieła przeniknęło do
teologii, ale jego podstawowa inspiracja, jego istotne przesłanie nie
zostało właściwie podjęte. Nie jest to oczywiście wyłącznie problem
teologii, ale również duszpasterstwa, które powinno prowadzić człowieka do
spotkania z pięknem. Argumenty trafiają często w pustkę, ponieważ w naszym
współczesnym świecie mamy aż nazbyt wiele konkurujących ze sobą
argumentacji. Człowiekowi prawie spontanicznie nasuwa się myśl, którą
średniowieczni teologowie wyrazili w ten sposób: rozum ma nos z wosku, tj.
jeśli jesteśmy tylko dostatecznie zręczni, możemy go wykręcić w różnych
kierunkach. Wszystko wydaje się przekonujące, rozsądne -komu zatem mamy
wierzyć? Spotkanie z pięknem może stać się uderzeniem strzały, która rani
duszę i w ten sposób otwiera jej oczy, tak że teraz - na podstawie własnego
doświadczenia - dysponuje ona odpowiednim kryterium, które pozwala jej na
ocenę argumentów. Mam wciąż w pamięci koncert, który po przedwczesnej
śmierci Karla Richtera prowadził w Monachium Leonard Bernstein. Siedziałem
obok ewangelickiego biskupa Johannesa Hanselmanna. Kiedy triumfalnie
wybrzmiał ostatni dźwięk jednej z wielkich kantat Bacha, spontanicznie
popatrzyliśmy na siebie i równie spontanicznie powiedzieliśmy: "Ten, kto to
słyszał, wie, że wiara jest prawdziwa". Muzyka ta wyraża tak niesłychaną
siłę obecnej w niej rzeczywistości, że człowiek wie -nie przez
wnioskowanie, ale przez wstrząs - że coś takiego nie może pochodzić z
pustki; mogło się to zrodzić jedynie z mocy prawdy, która uobecnia się w
natchnieniu kompozytora. Czy nie to samo przeżywamy wówczas, gdy czujemy
się poruszeni ikoną Trójcy Świętej Rublowa? W sztuce ikony, ale również w
wielkich dziełach romantyzmu czy gotyku, zostało uzewnętrznione
doświadczenie, o którym pisze Kabasilas. Paul Evdokimov przekonująco
wskazuje na to, jaką wewnętrzną drogę zakłada tworzenie ikon. Ikona nie
jest odbiciem tego, co postrzegalne zmysłowo; wymaga ona - jak mówi
Evdokimov - "postu patrzenia". Spostrzeżenie wewnętrzne musi się wyzwolić z
wrażeń zmysłowych i przez modlitwę i ascezę nauczyć się nowego, głębszego
widzenia, przejść od tego, co zewnętrzne, do głębi rzeczywistości, tak aby
artysta zobaczył to, czego zmysły jako takie nie widzą, a co mimo wszystko
jaśnieje w tym, co zmysłowe: blask chwały Boga, "chwałę Bożą na obliczu
Chrystusa" (por. 2 Kor 4, 6)24. Patrzenie na ikonę - i w ogóle na wielkie
dzieła sztuki chrześcijańskiej - wprowadza nas na wewnętrzną drogę, na
drogę wyjścia poza siebie, i w ten sposób - poprzez oczyszczenie wzroku i
serca - stawia nas przed pięknem lub przynajmniej przed jego promieniem.
Nieraz już mówiłem, że w moim przekonaniu prawdziwą apologią
chrześcijaństwa, dowodem jego prawdziwości - niezależnie
od wszystkiego, co negatywne - są z jednej strony święci, a z drugiej
piękno, które zrodziło się z wiary. Aby wiara mogła dzisiaj wzrastać, my
sami musimy iść na spotkanie ze świętymi i na spotkanie z pięknem,
prowadząc na nie ludzi, których spotykamy.
Teraz musimy jednak odpowiedzieć na jeszcze jeden zarzut. Odrzuciliśmy już
twierdzenie, że mamy tu do czynienia z ucieczką w irracjonalność, z czystym
estetyzmem. Prawdą jest bowiem coś przeciwnego: właśnie w ten sposób rozum
zostaje wyzwolony ze swego zamroczenia i uzdolniony do działania.
Poważniejszy jest dzisiaj inny zarzut: przesłanie piękna zostaje bowiem
zakwestionowane przez kłamstwo, przemoc, zło. Czy piękno może być prawdą?
Czy w gruncie rzeczy nie jest złudzeniem? Czy rzeczywistość nie jest w
istocie zła? Obawa, że strzała piękna nie prowadzi nas ostatecznie do
prawdy, lecz do kłamstwa, że właściwą "prawdą" okazuje się to, co brzydkie
i prostackie, niepokoiła ludzi wszystkich czasów. W naszych czasach
wyrażono ją w stwierdzeniu, że po Oświęcimiu nie można już pisać wierszy.
Po Oświęcimiu nie da się już mówić o dobrym Bogu: gdzie był Bóg, kiedy
ludzi wysyłano do gazu? Zarzut ten, dla którego już przed Oświęcimiem
historia ludzkich okrucieństw dostarczyła wystarczająco wiele powodów,
pokazuje w każdym razie, że czysto harmonijne pojęcie piękna nie jest
wystarczające, aby stawić czoła powadze zakwestionowania Boga, prawdy,
piękna. Apollo, który dla Platońskiego Sokratesa był "Bogiem", który
wyrażał niezmącone piękno jako to, co rzeczywiście boskie - nie wystarczy.
W ten sposób powracam do biblijnych "dwóch trąb", od których wyszliśmy w
naszej refleksji, tj. do paradoksu, który polega na tym, że o Chrystusie
można powiedzieć zarówno: "Tyś najpiękniejszy z synów ludzkich", jak i:
"Nie miał On wdzięku (...) ani wyglądu, by się nam podobał". W pasji
Chrystusa wspaniała grecka estetyka, z jej przeczuciem dotknięcia
nienazywalnej Boskości, nie zostaje zniesiona, lecz przekroczona. Ten,
który jest samym pięknem, pozwolił, aby Go bito w twarz, aby Go opluwano,
aby ukoronowano Go cierniami - całun turyński świadczy o tym w poruszający
sposób. Ale właśnie w tym zniekształconym obliczu jaśnieje prawdziwe,
ostateczne piękno: piękno miłości, która jest miłością "aż do końca" i w
ten sposób okazuje się silniejsza niż kłamstwo i przemoc. Ten, kto zobaczył
takie piękno, wie, że mimo wszystko ostatecznym wymiarem świata jest
prawda, a nie kłamstwo. To nie kłamstwo jest "prawdziwe", lecz właśnie
prawda. Wybieg kłamstwa polega właśnie na tym, że podaje się ono za
ostateczną prawdę świata: Poza mną nie ma już nic; przestańcie szukać
prawdy czy też nawet kochać prawdę,- jeśli to czynicie, jesteście w
błędzie. Ikona Ukrzyżowanego wyzwala nas od tej rozpowszechnionej dzisiaj
pokusy. Zakłada ona jednak, że damy się zranić