Henley Virginia - Pirat i poganka
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Henley Virginia - Pirat i poganka |
Rozszerzenie: |
Henley Virginia - Pirat i poganka PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Henley Virginia - Pirat i poganka pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Henley Virginia - Pirat i poganka Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Henley Virginia - Pirat i poganka Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
VIRGINIA HENLEY
PIRAT
I
POGANKA
A R T - Kielce
Kielce 1993
- Ach cóż to za kogut - wyszeptała przez ściśnięte
gardło.
Młoda kobieta miała tę dziką, niekonwencjonalną urodę, w której sposób
bycia współgrał z wyglądem. Patrzyła na ptaka długo, zamierając niemal
ze wzruszenia. Był to z pewnością, największy kogut, jakiego widziała.
Mrużyła oczy z wyrazem rozkoszy, jakby do końca niepewna, czy zmysły
jej nie łudzą. Syciła się nadzieją że już za chwilę będzie do niej należał.
Oblizywała zmysłowo wargi.
Był to rzeczywiście wspaniały okaz. Starając się go nie spłoszyć, zaczęła
kusić go niskim, uwodzicielskim głosem.
- No, chodź, mój maleńki. Jeszcze tylko parę kroków i będziesz mój.
Nie wstydź się. W końcu to tylko mały grzeszek - szeptała kusząco. - Taka
chwila zdarza się raz w życiu. Ach, jaki jesteś wielki! Chyba nie okażesz
się dla mnie zbyt duży. - Po chwili zaczęła znów mówić głosem pełnym
nadziei i wyciągnęła do niego rękę. - Pozwól mi się dotknąć, pogłaskać.
"A może lepiej nic" - pomyślała. Wydawało się, że za chwilę się cofnie.
Jednak, gdy już była niemal pewna, że za chwilę to się wreszcie stanie,
zawahała się. Czy sprosta temu, co postanowiła? Nie myślała o tym wcześniej,
choć od dawna miała już na to ochotę. Wiedziała jednak, że jeśli zrobi to
pierwszy raz, będzie to już powtarzać, gdy trafi się okazja. Przez moment
przeraził ją jego ogrom. "A jeśli zrobi mi krzywdę?" Może poczynić nieodwracalne
szkody, gdy tylko da mu po temu okazję. Odrzuciła jednak
trwożne myśli. Wzięła głęboki oddech i rzuciła się w jego kierunku.
5
1
Tłuste kogucisko zaskrzeczało przeraźliwie, bijąc skrzydłami tak mocno,
że z trudem go utrzymała. Jednak głód, który skręcał jej wnętrzności, sprawił,
że ptaka nie wypuściła. Zamknęła oczy i przekręcała jego szyję, aż był
całkiem, całkiem martwy.
Lady Summer St. Catherine miała czarne błyszczące włosy, kaskadą
opadające na plecy, skręcone na końcach w naturalne loki. Orzechowe oczy,
ocienione czarnymi rzęsami, zmieniały kolor od brązu po barwę jesiennych
liści. Ich kąciki unosiły się lekko ku górze, co uzasadniało jej przezwisko
Cat*, które zdecydowanie wolała od swojego imienia, to bowiem wydawało
jej się zbyt pretensjonalne. Miała szerokie usta, tak samo skłonne do dąsu,
złości, jak i perlistego śmiechu; usta koloru dojrzałych wiśni. Brzoskwiniowa
cera pięknie kontrastowała z chmarą kruczoczarnych włosów.
Była szczupła i długonoga jak młode źrebię. Tkanina przyciasnej, chłopięcej
koszuli opinała wyraźnie zarysowane piersi. Miała na sobie obszarpane,
przykrótkie spodnie i zakurzone długie buty, z których wyrósł jej młodszy
brat, wicehrabia Spencer.
Wicehrabia Spencer St. Catherine także nie znosił swojego imienia
i reagował tylko na przezwisko Spider**. Kornwalijska posiadłość, w której
mieszkali, nosiła nazwę Roseland i zajmowała dwa i pół hektara pozostałych
z potężnego niegdyś majątku. Dziś nie była w stanie dać utrzymania nawet
jednemu służącemu czy ogrodnikowi, zarastała więc chwastami, stając się
obrazem opuszczenia i zaniedbania. Matka Cat nie żyła; żył tylko ojciec,
choć wiele by dała za to, by było odwrotnie. Do ojca nie żywiła żadnych
uczuć poza nienawiścią. Był zawsze samolubnym, bezwzględnym, wiecznie
pijanym bydlakiem, któremu nieobcy był żaden grzech znany człowiekowi.
Matka zmarła przy narodzinach Spencera, gdy Cat miała trzy lata. Po
wielu latach dowiedziała się od plotkującej służby, że jej matka z trudem
przeżyła poród Cat i lekarz uprzedził Randala St. Catherine'a bez ogródek,
że następne dziecko ją zabije.
- To po co urodziła mi dziewczynę ? - wrzeszczał, - Nie poprzestanę,
dopóki nie da mi syna.
- Jeśli zajdzie znów w ciążę, będzie to morderstwo z premedytacją -
* Wyraz dwuznaczny. W języku angielskim cat oznacza "kot"; można go również
uznać za skróconą formę nazwiska bohaterki: Catherine (przyp. tłum.).
** ang. spider - "pająk".
6
ostrzegał doktor.
St. Catherine wzruszył ramionami.
- Wtedy będę mógł się znów ożenić z młodszą i zdrową kobietą, która
zadowoli mnie w łóżku.
Zanim jednak żona dała mu syna i posłusznie opuściła ziemski padół,
jego świat zburzyła wojna domowa. Parlament złożył ster państwa w silne
ręce Oliwiera Cromwella. St. Catherine szybko zdecydował się na zmianę
barw, gdyż uznał, że lojalność wobec starego króla może skończyć się utratą
majątku, zaś przynależność do arystokracji zagraża wręcz życiu.
Zadeklarował się więc po stronie nowego, surowego porządku zakazującego
picia, hazardu, dziwek i wszelkich innych uciech, które czynią życie
dżentelmena znośnym. Minęło wiele lat, zanim porządek ten został zmieciony,
gdyż Anglicy doszli wreszcie do wniosku, że wpadli z deszczu pod
rynnę. Przemysł upadał, zbiory były złe. Wszyscy zubożeli, obnosząc smutne
twarze nad równie smutnymi, nędznymi szatami okrywającymi ich ciała.
W dużych i mniejszych miastach roiło się od szpiegów Cromwella. Najmniejszy
szmer niezadowolenia był wystarczającym powodem, by znaleźć się
w więzieniu. Kornwalijczycy opierali się znacznie silniej niż mieszkańcy
reszty kraju. Jednak, o ile ludzie honoru, tacy jak Grenvile'owie czy Helfordowie,
ryzykowali majątkiem i życiem, by przywrócić monarchię Stuartów,
inni, jak St. Catherine, robili wszystko, by przyspieszyć upadek własnych
majątków. Roseland stała się jaskinią hazardu w czasie, gdy zakazano gry,
pijaństwa i rozpusty. St. Catherine oszukiwał w grze i szulerka stała się
wkrótce drugą naturą jego dzieci. W roku 1660, gdy Karol II szczęśliwie
powrócił na tron, zaszły także istotne zmiany w życiu St. Catherine'a. Wyruszył
do Londynu i utkwił w odmętach tego piekielnego miasta na wiele
lat. Jedynym powodem, dla którego wracał do Roseland, była chęć ograbienia
jego ścian z reszty cennych obrazów i wyprzedaż pozostałych jeszcze koni.
Podczas ostatniej jego bytności przed czterema miesiącami Cat wyprowadziła
ze stajni swego ulubionego konia. Została z nim przez całą noc,
a Randal, jak nazywała ojca, szalał ze złości, rzucając na jej głowę najgorsze
wyzwiska. Następnie wyjechał, zabrawszy ze sobą służbę.
Cat przedzierała się przez gęste krzaki otaczające doskonale utrzymaną
posiadłość Helford. Tylko raz, jak dotąd, przekroczyła jej granice. Było to
tej nocy, gdy ratując Ebony'ego przed sprzedażą, poprowadziła go przez
7
rozległe łąki graniczące z Hclford i ukryła na jednej z licznych polanek
stanowiących część ogrodu. Cisy, przycięte w szczególny sposób, tworzyły
wysokie ciemne ściany, które nie dopuszczały słońca i sprawiały, że nawet
w gorący dzień panował tam przyjemny chłód. Ciągnące się w nieskończoność
cisowe aleje były ciche i trochę niesamowite.
Majątek Helford zajmował obszar dwieście pięćdziesiąt hektarów
ciągnących się od wybrzeża wzdłuż rzeki Helford aż do miasta Helson. Sam
dom był położony na wzgórzu podobnie jak Roseland. Choć oba majątki
oddalone były od siebie prawie dwa kilometry, z St. Catherine można było
zobaczyć kominy, wieże i fragmenty dachu pałacu Helford, o ile znad morza
nie napłynęła gęsta mgła.
Cat, siedząc na koniu, cicho nuciła jakąś melodię. Zbliżając się do domu,
dostrzegła brata, pomachała do niego wesoło i zawołała:
- Spider, udało ci się zdobyć parę jajek?
Zatrzymał się gwałtownie i na jego twarzy pojawił się wyraz rozpaczy.
- Cat, do pioruna! Wysyłasz mnie, żebym ukradł parę jajek, co może
zrobić nawet pięcioletnie dziecko, a sama porywasz się na takiego koguta!
Uświadomiła sobie, że podrażniła jego męską dumę.
- Spider, przysięgam ci. Wyszedł prosto na mnie przez dziurę w płocie.
Niewiele brakowało, żebym go zdeptała. Co miałam zrobić? Powiedzieć
mu, żeby chwilę poczekał, i jechać po ciebie?
- Wszystko jedno - powiedział ponuro. - Nadal twierdzę, że ukręcanie
łbów kogutom to nie zajęcie dla damy.
Kiwnęła potakująco głową i rzuciła mu ptaka. Uśmiechnął się szeroko.
- Ale ptaszysko! Założę się, że narobił straszliwego wrzasku.
Uśmiechnęła się na wspomnienie tej sceny.
- Bałam się okropnie, że nadejdzie gajowy, ale i tak poradziłabym sobie
jakoś. Przecież prawo zajmuje się głównie kwestią własności ziemi. Ten
kogut Helforda znalazł się na naszej posiadłości.
- Przez tego bękarta nie ma już królików, na które mógłbym zastawić
sidła. Wytępili je wszystkie tylko dlatego, że podgryzały cenne krzewy wokół
pałacu Helford.
Poszli w stronę drzwi kuchennych. W Roseland było przepięknie o tej
porze roku. Winorośl pokrywała ściany pałacu z czerwonej cegły, kapryfolium
porastało wszystkie ścieżki. Wczesne wiosenne róże i fiołki rywa-
8
lizowały z żonkilami, które złociły się między drzewami obsypanymi
kwieciem. Trawnik przed pałacem pokryty był świeżą zielenią, jednak swój
zadbany wygląd zawdzięczał nie ogrodnikom, ale temu, że Cat pasła na nim
dwa konie, które im pozostały. Nie mieli owsa ani innej paszy, więc konie
musiały zadowolić się miękką trawą.
Za domem Cat założyła ogród warzywny. Rośliny, które tam rosły,
niejednokrotnie już uratowały ich przed głodem. Teraz jednak wyczerpały
się zasoby zarówno warzyw, jak i jabłek. O tej porze roku ogród był piękny,
ale jego urodą nie można było napełnić żołądków. Wyrosła już młoda cebula,
było też nieco ziemniaków nie większych niż kamyki. Cat westchnęła ciężko,
nastawiając garnek z wodą. Musiała oskubać koguta, wypatroszyć go i umyć.
Wiele czasu upłynie, zanim apetyczny aromat gotowanego mięsa rozejdzie
się po kuchni.
- Stary tym razem zniknął na dłużej - powiedział Spider.
- Nie ma go już cztery miesiące - odpowiedziała.
- Zastanawiam się, kiedy ten diabeł wróci - dodał Spider z lekkim
drżeniem w głosie. - Nie powiem, żebym dbał o to, czy go jeszcze kiedykolwiek
zobaczę, ale stary Randal przywozi zawsze ze sobą mnóstwo żarcia,
napoje i służbę.
- Niech diabli wezmą tego człowieka! - mruknęła Cat. - Musimy
później naprawić łódź. Jak już nie będzie nic do jedzenia, zostaną nam ryby.
Gdy już napełnimy brzuchy tym ptaszyskiem, zejdziemy do podziemia
sprawdzić, czy przypływ nie przyniósł czegoś, co może nam się przydać.
Zbadamy też, w jakim stanie jest nasz rodowy j a c h t .
Pałac stał na kamiennym wzgórzu, a w jego naturalnych grotach
przygotowano piwnice. Tajny korytarz prowadził do groty, którą zalewał
przypływ. Podczas odpływu można tam było znaleźć baryłkę koniaku albo
inny towar z przemytniczych statków. Przycumowali swoją łódeczkę u ujścia
groty, uprzednio naprawiwszy uszkodzenia z ostatniego sztormu.
Po powrocie Spider usnął przy kuchennym stole, czekając na posiłek.
Cat patrzyła na chłopca ze ściśniętym sercem. Miał dopiero czternaście lat,
choć starał się wyglądać na więcej. Był bardzo szczupły, a przez ostatni rok
wyrósł jak trzcina. Zdawało się, że wystające kolana i łokcie przedziurawią
za chwilę przyciasne zniszczone ubranie.
Lady Summer St. Catherine nie bywała w mieście, gdyż obawiała się
9
ośmieszyć w towarzystwie. Dama bez pieniędzy, ubrań, służby łatwo mogła
stać się przedmiotem drwin. By zniechęcić intruzów, umieściła na płotach
napisy: "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony." Miała swój Roseland i to
jej w zupełności wystarczało.
Spider był inny. Bez obaw kontaktował się z miejscową młodzieżą i był
przez nią akceptowany. Jego przyjaciółmi byli synowie farmerów, rybaków
i syn karczmarza. Nie mieli oni jednak pojęcia, że Spider jest wicehrabią,
i uważali go za jednego z chłopców stajennych w pobliskim majątku.
Cat, czekając na posiłek, zaczęła wspominać wydarzenia poranka. To
był dla niej zawsze szczególny moment, choć robiła tylko to, co stało się
już rytuałem. Niezależnie od pogody zawsze o świcie dosiadała Ebony'ego
i mknęła samotnie wzdłuż plaży na powitanie słońca.
Ten południowy zakątek Kornwalii miał ciepły klimat, a jego wybrzeże
urozmaicone było przez zatoki i ujścia licznych strumieni. Niskie zbocza
pokrywały dzikie egzotyczne kwiaty, powietrze było balsamiczne niezależnie
od pogody. Poranki bywały mgliste i dopiero później słońce wyłaniało się
zza oparów. Wiatr, który gwałtownie rozwiewał jej włosy, bywał chłodny
i nie zawsze przyjemny. Jednak to miłe południowe wybrzeże wyraźnie
kontrastowało z północną Kornwalią, tak niedaleką. Tam klimat był okrutny.
Nad Atlantykiem, wzburzonym przez częste sztormy, wznosiły się poszarpane,
pozbawione roślinności wzgórza. Ten zróżnicowany klimat tłumaczył
diabelskie moce, które, zdaniem niektórych, zawładnęły duszami wielu
Kornwalijczyków. Także Cat uważała, że to właśnie burzyło jej krew. Jakże
inaczej mogłaby tłumaczyć to, że każdego ranka coś ciągnie ją na morski
brzeg.
Wróciła myślami do kuchni. Jeśli nie przestanie marzyć, nigdy nie
doczekają się posiłku. Westchnęła nad okrucieństwem życia. Biedne kury.
Całe życie znoszą jajka, a potem kończą z odciętym łbem w jakimś garnku.
Ale to był przecież kogut i nie miała zamiaru użalać się nad tym męskim
przedstawicielem gatunku.
2
Odsunęli wylizane do czysta talerze i oparli nogi na
stole. Rozsiedli się wygodnie przy kominku, wreszcie najedzeni do syta.
Oczy Spidera zamykały się same, ale uśmiech od ucha do ucha nie schodził
z jego twarzy.
- Zastanawiam się, co powiedziałby lord Helford, wiedząc, że tak
najedliśmy się na jego koszt.
- Ba! Jest taki bogaty, ma z pięćdziesiątkę służby, która zbija bąki,
zamiast dbać o posiadłość, której on sam nigdy nie odwiedza. Jeśli o mnie
chodzi, to ten przeklęty lord Helford może sobie zgnić w piekle. Mam
nadzieję, że męczą go dziś senne koszmary, gdziekolwiek jest - powiedziała
oblizując jeszcze raz palce.
Jednak lord Helford wcale nie miał koszmarnej nocy. Kończył właśnie
kolację w majątku Arlington w towarzystwie najbardziej znaczących ludzi.
Baron Arlington, sekretarz stanu, zatrudniał najlepszych francuskich kucharzy
i jednomyślnie ogłoszono go ponownie najwspanialszym gospodarzem
w Londynie. Tego wieczoru nie wydawał ani balu, ani bankietu, a jednak
potrawy były równie wspaniałe jak późniejsze, nader śmiałe, rozrywki.
By zaostrzyć apetyty gości, zaproszono nagie tancerki madame Bennet.
Wystąpiły, by uprzyjemnić konsumpcję wędzonego pstrąga, którego popijali
szampanem, ostatnio przywiezioną z Francji sensacją. Panowie, zgromadzeni
przy stole, mieli przy tym okazję, by wybrać sobie towarzyszkę późniejszych
zabaw. Następnie zajęli się jedzeniem i interesami.
Twarz króla stawała się coraz bardziej ponura w miarę, jak słuchał
11
udzielanych mu rad.
Książę Buckingham przyglądał się każdemu z uczestników spotkania,
jakby chciał w każdym znaleźć jakiś słaby punkt, który w przyszłości
mógłby wykorzystać.
Sir Thomas Clifford, lord Ashley i gadatliwy Szkot Lauderdale prowadzili
ożywioną rozmowę, a Jack Grenvile, obdarowany niedawno tytułem hrabiego
Bath, i hrabia Helford przyglądali się temu z powściągliwym rozbawieniem.
- Panowie! Flota holenderska usiłuje wymazać Anglię z mapy. Chciałbym
poznać waszą opinię, co powinniśmy w tej sytuacji zrobić - powiedział
w końcu Karol.
Bardzo go upokorzyło pojmanie angielskich okrętów przez holenderską
flotę. Anglicy byli dumni ze swej marynarki. Król wiedział, że jedynym
sposobem, by uczynić jego naród wielkim, był rozwój morskiego handlu.
Anglia musi panować nad morzami albo na zawsze pogrąży się w ubóstwie.
- Wobec ponawiających się napaści - wycedził Buckingham - jedyną
odpowiedzią jest wojna.
Karol zareagował natychmiast:
- Wojna wymaga pieniędzy, książę. Nie wszyscy mamy tak pełne kieszenie
jak ty.
Lord Jerzy Villiers, książę Buckingham, miał jeden z największych majątków
w Anglii.
Buckingham nie dał się sprowokować.
- A co z posagiem królowej?
Karol uniósł wzrok.
- Tych trzystu tysięcy funtów nie mam jeszcze w szkatule. Szpiedzy
donoszą, że Portugalczycy proponują wypłacenie prawie połowy posagu
w cukrze i korzeniach zamiast w złocie.
-' Cukier, korzenie i temu podobne p r z y j e m n o ś c i - powiedział
Buckingham z irytacją - są skutkiem tego, że te sprawy powierzono
Clarendonowi.
Edward Hyde, hrabia Clarendon i zarazem kanclerz Anglii, stawał się
obiektem podejrzeń z powodu samej tylko nieobecności na dworze. Nienawidzili
go wszyscy, z wyjątkiem króla.
- Portugalia nie poślubiła mnie - powiedział Karol. - Poślubiła morską
potęgę Anglii. Dlatego Portugalczycy oddali nam swoje cenne kolonie
12
w Bombaju i Tangerze. Teraz Holandia drwi sobie z naszej potęgi.
Każdy z mężczyzn, zgromadzonych w tym pokoju, w okresie ostatnich
trzech lat zbił ogromny majątek, z nawiązką odbijając sobie chude lata, które
spędził na wygnaniu. Lecz tylko głupiec nie byłby w stanie przegapić okazji
zrobienia majątku w Londynie przy prowadzonej tam polityce nie tłumionej
niczym przedsiębiorczości. Teraz więc na nich powinna spoczywać odpowiedzialność
za to, by cała Anglia prosperowała tak, jak powinna.
- Wszystko zawsze sprowadza się do pieniędzy, czy mówimy o dziwkach,
czy o ojczyźnie - powiedział powoli lord Lauderdale.
- Potrzebuję więcej pieniędzy: na okręty, na szpiegów, na łapówki -
westchnął Karol.
- Musimy nadal nękać okręty holenderskie, nie wypowiadając jednak
wojny - powiedział Arlington.
- Już dwa lata ich ścigamy i jak dotąd, nie widać efektów - powiedział
król.
- Pozwólcie mi zgromadzić przeciwko Holendrom okręty kaperskie -
zaproponował Ruark Helford. W czasach Cromwella był kapitanem na
jednym z takich okrętów napadających na flotę walczącą po jego stronie.
Jack Grenvile uśmiechnął się.
- Niech mi ktoś pokaże Kornwalijczyka, który nie jest w duszy piratem.
- Ty z pewnością wiesz, o czym mówisz - odpowiedział z uśmiechem
Ruark.
Karol spojrzał na niego.
- Najchętniej posłałbym cię do Kornwalii. To siedlisko przemytników.
Nic dziwnego,, że moja szkatuła jest pusta. Dziś każdy wie, jak unikać
płacenia podatku od trunków. Przecież wszystko, co jest sprowadzane do
Anglii, powinno być opodatkowane, czy to tytoń z Ameryki, wino z Francji,
czy szkło weneckie. A cóż się dzieje? Statki, zamiast płynąć do Londynu
i opłacić podatek, wślizgują się tylnymi drzwiami wzdłuż brzegów Kornwalii.
Postanowiłem mianować cię sędzią i wysokim komisarzem całego regionu.
Chwytaj i karz przemytników, a podatki same zaczną napływać do mojej
kasy.
Helford uniósł lekko brwi i spojrzał na króla, który, czekając na
odpowiedź, lekko kiwał głową.
13
- Tak... To nawet byłoby coś więcej niż tylko chwytanie drobnych
przemytników. Baza w Konwalii stanowiłaby też dobrą przykrywkę dla
moich szpiegów.
- Dobre sobie! Po co pytasz nas o radę, jeśli znasz odpowiedzi na
wszystkie pytania? - powiedział powoli Buckingham.
- Cóż... Jeśli choć jeden z nas wykorzystuje swoje szare komórki, pozostali
mogą pofolgować innym organom - zażartował Clifford.
Spotkanie skończyło się o północy. Lord Helford odprowadził króla do
pałacu. Szli powoli przez ogrody Mulberry, rozciągające się po jego zachodniej
stronie.
- Nie sądziłem, że dożyję takiej nocy, której Wasza Wysokość wróci
potulnie do żony - powiedział ze śmiechem Ruark.
Król spojrzał na niego z błyskiem w oku.
- Nie jestem jedynym, który potrzebuje następcy... Ty nie jesteś ode mnie
dużo młodszy.
- Byłbym w stanie znieść żonę, gdybym nie był zmuszony oglądać jej
poza sypialnią - odpowiedział z kamienną twarzą Helford.
- Nie masz specjalnego doświadczenia w tolerowaniu kobiet, Ruark.
Dwaj mężczyźni wyglądali jak bracia. Obaj dysponowali zwierzęcą siłą
wynikającą z ich potężnych postur. Mieli ciemne włosy, ciemną karnację
i nieskazitelne maniery.
- Wracając do przemytników - powiedział cicho Karol - to mniejsze
szkody przynosi napływ towarów niż przenikanie informacji przez wybrzeże
Kornwalii. Zatrzymaj przeciek informacji o mojej flocie do Holandii. Proszę
cię, Ruark.
- Zakończę natychmiast moje interesy w Londynie i gdy tylko glejt
upoważniający mnie do kaperstwa będzie gotowy, opuszczę miasto.
- A może powinienem prosić cię, byś przekazał ten glejt twojemu bratu,
Rory'emu? - zapytał Karol.
Ruark Helford zesztywniał.
- Rory nie żyje - powiedział cicho.
- To zwykłe pogłoski wymyślone przez tego łotra z nie znanych nam
powodów - powiedział Karol, nie tłumiąc podniecenia w głosie.
- Czy to jest rozkaz. Wasza Wysokość? - zapytał Ruark lodowatym
tonem.
14
Karol skinął głową.
- Sądzę, że nie możemy zrezygnować z jego usług.
- Proszę przekazać moje ukłony królowej, Wasza Wysokość - powiedział
Ruark, składając formalny ukłon.
Karol stłumił uśmiech. Wiedział, że trafił w słabe miejsce wspominając
pirata Rory'ego.
- Przekaż pozdrowienia swojej damie. Nie zazdroszczę ci konieczności
wyjaśnienia jej, dlaczego musisz wyjechać do Kornwalii.
Ruark Helford zmarszczył brwi.
- Nie opowiadam się kobietom, sir.
Karol roześmiał się.
- Pewnego dnia trafi kosa na kamień, Helford. Taki jest los wszystkich
libertynów, przyjacielu.
Cat przeciągnęła się i wstała od kuchennego stołu, by zapalić lampę.
- Dokąd idziesz? - zapytał Spider i ziewnął.
- Muszę zejść na dół, aby obejrzeć łódź.
- Przecież możemy to zrobić rano - zaprotestował.
- Jest odpływ. Idź spać. Dam sobie radę.
- Nie możesz iść tam sama - powiedział zdecydowanie. W jego głosie
nie było już senności. - Kto ma się o ciebie troszczyć, jeśli nie ja?
Zadał to pytanie z wrodzoną arogancją dorosłego mężczyzny. Ogarnął
ją lęk na myśl, że ten chłopiec, którym tak długo się opiekowała, stanie się
wkrótce mężczyzną. Przez krótką chwilę zapragnęła, żeby to się nigdy nie
stało, ale szybko zgromiła się za takie niegodziwe, samolubne myśli.
Wzięła latarnię i ruszyli razem przez piwnice do wyżłobionej w skałach
groty. Wykwity soli znaczyły linię przypływu, wypełniając ostrym zapachem
ich nozdrza. Pochylili głowy, by prześlizgnąć się przez wąskie przejście.
Nagle Cat dostrzegła światło odbijające się w wodzie i przeraziła się. Było
bardzo blisko, prawie przy brzegu. W tej samej chwili uprzytomnili sobie,
że jest to prawdopodobnie statek, na którym światło ich latarni zostało
przyjęte jako oczekiwany znak. Cat szybko zdmuchnęła płomyk i zaraz potem
dostrzegli statek. Była to mała francuska fregata. Żagle miała zwinięte, ale
najwyraźniej wszyscy bardzo się starali, aby pomimo to płynęła jak
15
najszybciej. Po morzu niosły się głosy: - Vile! Patrouille marine!
Oboje znali nieco francuski i zrozumieli, że na statku dostrzeżono okręt
patrolowy marynarki. Płynął on po wzburzonym morzu i choć widzieli, że
Anglicy są jeszcze daleko, to dystans wciąż się zmniejszał,
- Dam la mer! - padł rozkaz, po którym nastąpiły cztery stłumione
pluśnięcia.
- Wrzucają ładunek do morza - powiedziała Cat. - Jeśli ich schwytają
i przeszukają statek, nie znajdą dowodów, chyba że Anglicy będą mieli
dość czasu, by poczekać, aż wypłynie zatopiony ładunek.
- Planche a bouteilles? - zapytał jakiś głos dochodzący ze statku.
Odpowiedź była natychmiastowa.
- Qui, qui. Embariller. Sel, sel.
- Co on powiedział? - zapytała Cat.
- Sel znaczy "sól". Embariller znaczy "zapakowana w beczki". To musi
być ryba - odpowiedział niezadowolony Spider.
- Nie, nie! On zapytał kapitana, czy wyrzucić także planche a bouteilles.
To drewniane skrzynki na butelki. Już wiem, co zrobili! - krzyknęła podniecona.
Włożyli do ładunku bryły soli, żeby zatonął. Po kilku godzinach sól
się roztopi i gdzieś o świcie ładunek sam wypłynie.
Spider stwierdził z zadumą:
- Czyż to nie jest zadziwiające, jak łatwo czyjeś nieszczęście staje się
dobrodziejstwem dla kogoś innego? W świecie istnieje pewien rodzaj równowagi.
- Ale musimy się spieszyć i wykazać dużo przebiegłości - roześmiała
się Cat. - Wróćmy do kuchni i prześpijmy się parę godzin. Trzeba poczekać
na przypływ.
Do świtu brakowało jeszcze dobrej godziny, gdy mieli już wszystko,
czego szukali. Morze wyrzuciło na brzeg cztery duże skrzynki koniaku i pięć
skrzynek markowego szampana, po pięćdziesiąt butelek w każdej. Cat nie
słyszała nigdy o szampanie, ale vin to było wino. Przypływ wykonał za nich
całą robotę.
Ryzykując zaledwie lekkie zamoczenie, przechwycili całą kontrabandę.
Ustawili towar u wejścia do groty i teraz pozostało im tylko czekać, aż
przypływ przyniesie skrzynki wprost do ich piwnicy.
16
Nieco później tego ranka Cat osiodłała Ebony'ego i pogalopowała na
powitanie dnia. Dziś spodziewała się na plaży towarzystwa. Ostrożnie zbliżyła
się do miejsca, w którym dostrzegła dwie małe figurki. Przyspieszyła
bieg konia. Wkrótce, zarówno w żyłach amazonki, jak i konia krew zaczęła
szybciej krążyć. Woda była jeszcze wysoka i koń był zanurzony po kolana.
Nonszalancko opryskała dwóch mężczyzn, którzy najwyraźniej czegoś szukali.
- Dzień dobry - bąknęli, wyraźnie speszeni tym, że ich odkryła.
Skinęła im głową od niechcenia i czekała. W końcu jeden z nich odważył
się zapytać:
- Czy nie widziała pani czegoś na plaży, milady?
Spojrzała na nich podejrzliwie.
- Nie jesteście chyba rabusiami statków, którzy ściągają je na skały? -
zapytała zuchwale tonem pełnym niechęci.
Zaprzeczyli gwałtownie.
- Ależ skąd, proszę pani. Taki tam drobny przemyt, nic więcej. Przysięgamy.
- Gdybyście okazali się rabusiami, natychmiast zawiadomiłabym władze
- ostrzegła.
- Nie, nie! - powiedział młodszy mężczyzna. - Mój ojciec ma tu
w Mawnan gospodę. Oczekiwaliśmy dostawy koniaku.
- Przejechałam dziś kilka kilometrów i niczego na plaży nie widziałam. -
Uśmiechnęła się. - Wie pan, tym Francuzom nie można ufać.
- To prawda, milady - odpowiedzieli, wiedząc już, że kłamie.
Uderzyła konia ostrogami i zatrzymała się, jakby przyszła jej nagle do
głowy jakaś myśl.
- Jeśli macie pieniądze, mogę wam dostarczyć parę beczek koniaku
i, powiedzmy, z pięćdziesiąt butelek francuskiego wina z piwnicy mojego
ojca - powiedziała.
Spojrzeli domyślnie jeden na drugiego, zastanawiając się, jak tej dziewczynie
udało się przed nimi znaleźć i ukryć ładunek. Byli jednak bezradni.
Miała nad nimi tę przewagę, że mogła ściągnąć im na kark władze.
- Przyślijcie dziś po południu do Roseland jakiś wóz i człowieka, żeby
przeniósł beczułki z piwnicy - powiedziała wesoło.
Zawróciła konia i pomknęła ścigając się z wiatrem.
17
Lord Randal St. Catherine po raz pierwszy czuł smród
własnego ciała i był to smród strachu. Los odwrócił się ostatnio od niego
i wszystko, co mu pozostało, to jeden elegancki ubiór i dobrze resorowany
powóz. "Muszę jutro jechać do Roseland" - pomyślał. Ale los jeszcze raz
okazał mu swoje ciemne oblicze, a zapadająca noc okazała się szczególna.
Zły los, pech, przeznaczenie... Jakkolwiek by to nazwać... Stanęło to za nim
przy stole gry w Groom Porter's Lodge.
Zaczął wcześnie, powoli podnosząc stawkę. Po kilku godzinach nie
musiał już szachrować, żeby wygrywać. Za sprawą jakiejś diabelskiej mocy
właściwe karty same wpadały mu do ręki. Jakby zawarł pakt z diabłem. Karty,
które były mu potrzebne, odkrywały się same.
Gdy wygrał już cztery tysiące funtów, rozsądek nakazał mu zakończyć
grę. Zamówił podwójny koniak, myśląc z satysfakcją, że wchodząc do kasyna
nie miał dość pieniędzy, żeby sobie pozwolić nawet na małą lampkę.
Wychodząc na brukowaną ulicę, zauważył, że jest niezwykle pusto.
Banki, w których nie było już klientów, wydawały się brzydkie i zaniedbane.
Wilgoć, przepełnienie i chciwość właścicieli domów sprawiły, że Londyn
stał się śmierdzącą kloaką. On sam, podobnie jak sieć otwartych ścieków
biegnących wzdłuż ulic, stał się częścią tego miasta.
Górne piętra domów zasłaniały się wzajemnie, ograniczając dopływ
światła i powietrza. Wszystko to okryte było całunem nocy.
"Niech piekło porwie wszystkich stangretów na świecie!" - zaklął pod
nosem. Spoglądając wzdłuż ulicy, zastanawiał się, w której knajpie uda mu
się znaleźć swojego. Podszedł do rogu, spojrzał przez szybę Rose and Crown,
3
19
skręcił i zaklął znów. gdy czarny kot przebiegł mu drogę.
Zobaczył swój powóz naprzeciwko Cock and Bull. Rozejrzał się i ruszył
przed siebie. Ulice Londynu były niebezpieczne nawet dla żebraków, nie
mówiąc już o osobach z bardziej zasobnymi portfelami. Usłyszał z tyłu ciche
kroki. Obejrzał się i stwierdził, że to jakiś elegancki dżentelmen w kapeluszu,
którego rondo ocieniało twarz.
Ruszył pośpiesznie w stronę powozu. Wiedział, że w środku znajdzie
metalową sztabę, używaną, gdy powóz grzęznął w błocie. Wyciągnął rękę,
by otworzyć drzwi, i w tym momencie usłyszał ten szczególny dźwięk, jaki
wydaje szpada wyciągana z pochwy. Wówczas właśnie poczuł smród swojego
potu. Odwrócił się, by spojrzeć śmierci w twarz, i wtedy dosięgło go
ostrze. Wbiło się między żebra, jakby był tylko kawałkiem jagnięcia upieczonego
przez francuskiego kucharza.
Czując w ustach dziwny metaliczny smak, uświadomił sobie, że nie jest
to zwykły napad rabunkowy, ale morderstwo z premedytacją dokonane przez
dżentelmena, którego miał pecha oszukać podczas gry. Był to ktoś tak samo
wyrachowany, jak on.
Gdy odnalazł go stangret, leżał na ziemi, do której już należał, ale tliły
się w nim jeszcze okruchy życia.
- Lil - szepnął. - Lady Richwood...
Stangret, obawiając się zostawić go samego, zrezygnował z szukania
pomocy. Podniósł go i wsadził do powozu. Ledwie usłyszał słowa, wyszeptane
przez zaciśnięte zęby: "Cockspur... numer pięć".
Wskoczył na kozioł i zaciął konie. Pomknął krętymi uliczkami Londynu
aż do brzegu Tamizy. Musiał mocno ściągnąć cugle, by skręcić w małą
uliczkę Cockspur. Wyciągnął St. Catherine'a z powozu i wniósł go po schodach
małego eleganckiego domu. Odźwierny w liberii otworzył mu drzwi.
Odsunął go i wszedł do holu. Usiłował postawić St. Catherine'a, ale uświadomił
sobie, że pozbawiony oparcia, zwali się na podłogę.
Przystojna kobieta koło czterdziestki pojawiła się kilka minut później.
Spojrzała zdumiona na St. Catherine'a. Ten otworzył oczy i szepnął:
- Lil, umieram...
- Właśnie widzę - powiedziała bezdusznym tonem. Zawsze potrafiła
znaleźć właściwą odpowiedź. - Randal, mój drogi. Dlaczego w chwili, gdy
życie zadaje ostateczny cios. mężczyzna zawsze zwraca się do kobiety, która
z całej rodziny jest z nim najbliżej spokrewniona. - Przerwała na chwilę jakby
20
dla uzyskania lepszego efektu i mówiła dalej. - Niezależnie od tego, jak
niegodziwie potraktował tę kobietę w przeszłości. - Wygładziła fałdy
eleganckiej sukni. - Czy mam sama na to odpowiedzieć? Ponieważ kobieta,
niezależnie od tego, jak została kiedyś potraktowana, nie zamknie drzwi przed
bratem, nawet jeśli jest on jej śmiertelnym wrogiem.
- Lil... - westchnął gwałtownie. Jego twarz była blada jak sama śmierć. -
Poślij po moją córkę.
- Nie omieszkam tego zrobić, Randal. Bądź spokojny.
Nakazała stangretowi, by zaniósł rannego na górę.
- Byłeś zawsze niewiarygodnym brutalem. Nawet w tej ostatniej minucie
musiałeś zniszczyć mój nowy dywan - drwiła. Odwróciła się do odźwiernego
i rozkazała krótko: - Zaprowadź konie i powóz do wozowni, James.
Założę się, że nie ma grosza przy duszy.
Odprawiła pokojówkę i przeszła do małej, zbytkownie urządzonej sypialni.
- Rozbierz go - rzuciła polecenie stangretowi, który położył Randala
na łóżku.
Spojrzała spokojnie na ranę. Przy każdym najpłytszym oddechu wypływała
z niej krew zmieszana z bąbelkami powietrza. Bez słowa wzięła
prześcieradło, oddarła z niego szeroki pasek i owinęła go ściśle wokół rany.
- Lekarza - jęknął.
- Lekarz? - zaśmiała się szyderczo Lil. - Chyba masz na myśli grabarza.
- Jesteś... okrutna, Lil - powiedział chrapliwie.
- Tak. Jestem okrutna. A powiedzieć ci, dlaczego? Wyrzuciłeś mnie
z Roseland, gdy miałam zaledwie piętnaście lat, tylko dlatego, że chciałam
codziennie jeść. Szybko więc nauczyłam się polegać na własnym rozumie.
Aby nie zginąć, wyszłam za mąż za starca. Tego się po mnie nie spodziewałeś,
prawda? Nie przypuszczałeś, że zostanę lady Richwood? Ale gdy
uznałeś, że możesz mieć z tego jakieś korzyści, uczepiłeś się mojego męża
i tkwiłeś przy nim, aż wysuszyłeś jego szkatułę do dna. No cóż, lord Richwood
nic mi nie zostawił, ale umożliwił mi dostanie się na dwór. I tylko
dzięki temu przetrwałam, drogi bracie. Teraz mam suknie, służbę, poczucie
bezpieczeństwa i nie mam zamiaru z tego zrezygnować.
- Dziwka - powiedział z szyderstwem w głosie.
21
Skrzywiła lekko wargi.
- Stosunki, Randal. Dyskretne związki między damą o świeżo rozkwitłych
wdziękach a dżentelmenami na dworze Jego Wysokości, Ktoś tak
grubiański jak ty nazwałby to kupczeniem własnym ciałem, ale właśnie to
uczyniło mnie okrutną.
Wyszła z pokoju zabrawszy stangreta.
- Chodź, zapłacę ci to, co jest ci winien - powiedziała do niego po raz
pierwszy głosem bardziej ożywionym.
- Czy mam przyjść jutro? - zapytał niepewnie.
- Na twoim miejscu spisałabym go na straty. Choćby był tak bogaty jak
Buckingham, nawet nadworny lekarz nie zapewniłby mu więcej niż dzień,
dwa dni, życia.
Stangret dotknął daszka, klnąc na kobietę w duchu, że zatrzymała konia
i powóz. Dobrze, że chociaż wypłaciła mu pobory.
Lil wysłała odźwiernego po lekarza, usiadła przy biurku i wzięła do ręki
pióro. Przyłożyła je na chwilę do policzka i po chwili zaczęła pisać równym,
eleganckim pismem.
Lady Summer St. Catherine,
Twój ojciec uległ groźnemu wypadkowi.
Przyjedź natychmiast.
Ciotka Lil
Lady Richwood zaadresowała list i poleciła, by natychmiast przekazano
go do furgonu pocztowego odjeżdżającego do Plymouth. Potem stanęła przy
oknie i wbiła wzrok w czarne ulice.
- No cóż, lady Summer. Ty otrzymałaś wszelkie korzyści płynące z dobrego
urodzenia, których mnie pozbawiono. Ciekawe, jak sobie teraz z tym
poradzisz. Zatrzymaj więc zarówno ból, jak i wydatki. Ja nie chcę ani jednego,
ani drugiego - powiedziała półgłosem.
Przeszła powoli przez pokój i wzięła do ręki karafkę z koniakiem.
"Jak to naprawdę jest? - pomyślała. - Przecież ja wcale nie jestem okrutna".
Otarła łzę i wróciła do brata. Wiedziała, że czeka ją bezsenna noc.
-A niech to wszyscy diabli! - zaklęła Cat, gdy rzuciła okiem na liścik
od ciotki. - Coś takiego! Pierwsze pieniądze, które trafiły nam się od tak
dawna, i muszę je stracić na podróż do Londynu. To cholernie w jego stylu.
- Czy coś się stało Randalowi? - zapytał Spider.
- To list od ciotki Lil, jego siostry. Wygląda na to, że miał wypadek i chce
mnie natychmiast widzieć.
- Pewnie jakiś rozwścieczony mąż, któremu przyprawił rogi, zranił
go w pojedynku.
- A która kobieta chciałaby na niego spojrzeć! Wiecznie pijany. Prędzej
przyłapano go na szulerce. A teraz, gdy potrzebna mu pielęgniarka, przypomniał
sobie o mnie.
- Do Londynu jest ponad trzysta kilometrów. Ile czasu ci to zajmie? -
zapytał z powątpiewaniem.
- Nie narażę przecież Ebony'ego na taką podróż. Do diabła! Randal
z pewnością nie jest tego wart. Jedźmy do Falmouth zobaczyć, czy nie trafi
się jakiś statek do Portsmouth. Stamtąd złapię dyliżans do Londynu.
Cat zamartwiała się o Spidera. Zostawić go samego? Nie mówiła jednak
nic na ten temat. Brat także myślał ze złością, że nie powinien pozwolić,
by Cat pojechała sama do tego oddalonego o tyle kilometrów, przeklętego
miasta, ale nawet nie proponował jej swego towarzystwa.
Wiedziała, że na statku będzie zimno, wzięła więc ciepły żakiet, a na
gładko przyczesane włosy włożyła włóczkową czapeczkę. Gdy jechali tak
do Falmouth, przygodny obserwator mógł wziąć ich za braci.
Po niespełna godzinnej podróży dotarli na miejsce. W jednej z portowych
tawern Cat wzięła kufel piwa i zaczęła wypytywać obecnego tam
marynarza o ruch statków. Obserwując mężczyzn, szybko zorientowała się,
że jeden z nich jest Amerykaninem. Przysiadła się więc do niego i odchyliwszy
się do tyłu na krześle, podjęła rozmowę.
- Z Karoliny? - zapytała leniwie.
-Z Virginii - odpowiedział jej olbrzym z jasną czupryną.
- Interesy? - zapytała.
- Może - odparł wymijająco.
- Wybierasz się może do Portsmouth albo do Londynu?
- Może - powtórzył.
- Jaki towar? - zapytała nonszalancko.
23
- Ryba - odpowiedział szybko.
Zrozumiała i uśmiechnęła się do niego. Skończyła pić piwo, otarła usta
rękawem i usiadła normalnie.
- Chyba przed wyruszeniem przez kanał będziesz się chciał pozbyć
towaru?
Skinął głową.
- Bez towaru popłynę szybciej.
- Co byś powiedział, gdyby ktoś miał dobre miejsce do przechowania
beczek z rybami? Mógłbyś wtedy łatwo prześlizgnąć się przez celników
w Londynie i znaleźć tam kupca na swój towar. Oczywiście, mógłbyś dostarczyć
go lądem i to na koszt odbiorcy.
Kapitan zastanawiał się, czy może jej zaufać. W końcu zapytał:
- A co wy będziecie z tego mieli?
- Gdy już ukryjemy towar, zabierzesz mnie swoim statkiem do Portsmouth.
Dobili targu i kapitan poszedł po załogę. Gdy zostali sami, Cat powiedziała
szybko do Spidera:
- Gdy mnie już nie będzie, wyjmij tytoń z beczek i dobrze ukryj. Za resztę
pieniędzy kup jakiejś taniej ryby i załaduj do beczek.
- Możesz już więcej nic nie mówić. - Spider chwycił w lot to, o co jej
chodzi.
- Gdy przybędą po swoją rybę, nieźle się wściekną. - Cat błysnęły
oczy na samą myśl o podstępie.
Cat z niepokojem przyglądała się załodze barkasa. Byli to nieokrzesani
ludzie, niejeden otarł się pewnie o więzienie. Dreszcz przebiegł jej po plecach.
Owinęła się szczelnie żakietem i podniosła kołnierz. Gdy została sama ze
Spiderem, powiedziała do niego cicho:
- Jak już będziemy w grocie, leć na górę i przynieś pistolety Randolfa.
Mogą nam się przydać.
Skinął głową ze zrozumieniem. Na miejscu szybko rozładowali towar.
Widać było, że część już gdzieś sprzedali, bo było tego wszystkiego czterdzieści
baryłek. Po wyładunku Cat pomachała Spiderowi ręką na pożegnanie
i ruszyli. Nie chciała czułego pożegnania z bratem w obecności amerykańskiej
załogi, ale też nie potrzebowała mówić Spiderowi, że wróci najszybciej, jak
będzie mogła.
24
Na pokładzie Seagulla wymościła sobie wygodne gniazdko na zwoju
lin i oparła się o reling. Cat kochała morze. Podniecało ją. Nic nie. mogło
się równać z jego dzikością, nieokiełznaniem. Morze nigdy nie pozwoli nad
sobą zapanować ani człowiekowi, ani jakiejkolwiek sile. Jest zawsze groźne.
Wywoływało w jej duszy to wspaniałe uczucie kontaktu z czymś absolutnie
jedynym, niepowtarzalnym, dawało jej nieograniczone poczucie swobody.
Gdzieś między północą a świtem Randal St. Catherine odezwał się do
siostry siedzącej przy jego łóżku:
- Lekarz powiedział... że to już koniec... prawda?
Lil pochyliła się nad nim. W świetle świec widziała wyraźnie jego szarą
twarz i gasnące oczy. Wzięła do ręki karafkę.
- Napij się trochę koniaku, Randal. Zawsze go lubiłeś.
Odsunął jej rękę i pokręcił przecząco głową.
- Notes... papiery. Pod siedzeniem... - Zakasłał. Po chwili odpoczynku
mówił dalej: - Summer... ona będzie wiedziała... czarny człowiek.
- Czarny człowiek? - usiłowała zgadywać Lil. - Czy chcesz powiedzieć,
że pod siedzeniem powozu masz ukryty notes, i chcesz, żebym przekazała
go twojej córce? Pójdę w takim razie i spróbuję go znaleźć.
Wzięła świecę i pospiesznie wyszła z pokoju. Domyślała się, że notes
zawiera jakieś cenne informacje, w przeciwnym wypadku nie ukrywałby
go. Weszła do powozu i zaczęła szukać. Początkowo nie udało jej się, dopiero
sięgając głębiej, chwyciła zwój zapieczętowanego papieru i maty oprawiony
w skórę notes. Usiadła i otworzyła go. Spojrzała na znaki zapisane na stronicach,
ale nie mogła nic zrozumieć. Były tam nazwy miejscowości w Kornwalii,
daty i nazwiska, które także jej nic nie mówiły. Poszła szybko na górę
zadać parę pytań Randalowi, ale szybko zrozumiała, że się jej to już nie uda.
Randal wypił całą karafkę koniaku i to przyspieszyło jego kres.
Cat zjawiła się w Portsmouth o świcie. Mewy krążyły nad kutrami,
dopominając się głośno o rybę.
Szybko udało jej się złapać poranny dyliżans do Londynu. Co prawda
cena, której od niej żądali, wydała się horrendalna, ale Cat zdołała przekonać
woźnicę; żeby za niższą opłatą pozwolił jej podróżować na koźle. Podróż
przeciągała się. Na każdym wzniesieniu pasażerowie musieli wysiadać i iść
25
pieszo, by ulżyć koniom. Dopiero po pięciu godzinach dotarli do rogatek.
Gdy dojeżdżali do Londynu, Cat przyglądała się zagrodom pełnym owiec
i krów i nie potrafiła dostrzec różnicy między wsią a osadami otaczającymi
miasto. Zaraz jednak zobaczyła majestatyczne wieże kościołów, górujące
nad miastem, i ogarnęło ją podniecenie.
Uszy atakowała kakofonia dźwięków: kościelne dzwony i krzyki tragarzy,
przekupniów i dostawców piwa. W jej nozdrza wpadał niemiły smród otwartych
ścieków, gnijących warzyw, końskiego potu i nie mytych ciał. .
Rozglądała się wokół z ciekawością. Chłonęła każdy szczegół tego największego
na świecie miasta. Przejechali po wielkim moście, na którym stały
też domy i sklepy, i wjechali przez bramę w murach, otaczających miasto.
Cat zauważyła panujący na ulicy tłok i zaczęła się zastanawiać, co wygnało
tych wszystkich ludzi z domów. Szybko jednak pomyślała, że jest to
pewnie normalny obraz miasta. Z ogromnym zdziwieniem dostrzegła, że
między kalekami i żebrakami przechadzały się wspaniale ubrane pary. Niektóre
damy miały twarze przysłonięte maskami, inne, wyraźnie służące, robiły
zakupy.
Na domach przybite były tabliczki informujące o zakładach rzemieślniczych
i biurach. W drzwiach warsztatów stali terminatorzy, zachęcając do
korzystania z ich usług. Tragarze pochylali się pod ciężkimi pakunkami, inni
pchali po bruku wózki załadowane tak wysoko, że zdawało się, iż za chwilę
wszystko zwali się na ziemię.
Widziała dzieci śpiewające dla zarobku na ulicy, kieszonkowców i złodziei
peruk, którzy byli zmorą mieszkańców. Widziała eleganckich kawalerów
na koniach i pijanych mężczyzn przed gospodą. Dyliżans zwolnił, by
przepuścić dorożki, ciężkie powozy i furmanki z bagażem. Usłyszała też całą
gamę przekleństw, których nie znała, a które wykrzykiwał woźnica zrywając
perukę, gdy jakiś powóz zatamował ruch.
Cat była zachwycona miastem i jego energią. Uświadomiła sobie, że jeśli
nie chce pozostać w tyle, musi nauczyć się gonić jak inni.
Tuż przy stacji dyliżansu znajdowała się gospoda. Zapytała służącą, która
myła schody, jak dostać się na Cockspur Street, gdzie mieszkała ciotka.
- A czegoj! - wrzasnęła dziewczyna, słysząc adres tej modnej dzielnicy.
- No, mówże, głupia dziwko! - krzyknęła rozzłoszczona Cat.
- Wynocha stąd! - zawołała oburzona dziewczyna i chlusnęła pomy-
26
jami na buty Cat.
Cat chwyciła ją za włosy i powiedziała dobitnie:
- Jak mi natychmiast nie powiesz, jak dostać się na Cockspur Street,
wytarzam twoją twarz w ulicznym kurzu.
- O Boże! Mordują!
- Chyba cię naprawdę zamorduję, jeśli mi nie powiesz - zagroziła Cat.
- Idźta przez Fleet do Strandu... Potem prosto prawie do pałacu.
Cat ruszyła, mrucząc pod nosem: "Patrzcie ich, wielcy londyńczycy! To
ja, Cat St. Catherine, czy tego chcecie, czy nie". W tym momencie skurcz
głodu skręcił jej wnętrze. Kupiła jakiś pasztecik z cielęciną i poszła przed
siebie.
Fascynował ją każdy szczegół. Przyglądała się sklepom, stanęła przed
apteką, w której sprzedawali środki na potencję, i przed sklepem z butami
po nieboszczykach. Na każdym rogu stała gospoda i prawie każda miała
w nazwie coś królewskiego. Przyjrzała się z ciekawością małym kominiarczykom,
od stóp do głów pokrytym sadzą. Zauważyła łowcę szczurów
z wiązką martwych zwierzaków na kapeluszu.
Nim doszła do Strandu i znalazła Cockspur Street, była już cała pokryta
kurzem i bolały ją nogi. Zauważyła, że w tej części miasta ulice są czyste,
a domy pokryte świeżymi tynkami. Wbiegła po schodach domu z numerem
piątym i głośno zastukała. Odźwierny, który otworzył jej drzwi, spojrzał tylko
na nią i krzyknął:
- Zmiataj stąd, hultaju!
Wsunęła but między drzwi a futrynę, sięgnęła za pazuchę i wyciągnęła
pistolet. Oczy służącego mało nie wyszły z orbit.
- Pomocy! Rabusie! - wrzasnął.
Wtedy usłyszała spokojny, kobiecy głos:
- James, cokolwiek by tu się działo, nie zapominaj, że w domu jest
żałoba.
Cat obejrzała damę, elegancką od czubka platynowych loków, przez
wymalowaną twarz, jedwabną suknię, wachlarz z kości słoniowej i perskiego
kota na łańcuszku, i zapytała niepewnym głosem:
- Ciocia Lil?
Drobna kobieta spojrzała na nią z obojętnością.
27
- Jestem Summer, ale mówią do mnie Cat. - Schowała pistolet i wyciągnęła
list od ciotki.
Lady Richwood oniemiała ze zdziwienia. Powoli doszła do siebie i wykrztusiła
wreszcie:
- Nadzwyczajne. Wchodź tu, zanim cię ktoś zobaczy. - Stojąc tak i patrząc
na dziewczynę, która okazała się jej siostrzenicą, Lil poczuła, że serce
topi się w niej jak wosk. - Ach, dziecko, co on z tobą zrobił? - Oczy Lil
zaszkliły się. Nie czuła sympatii do lady Summer St. Catherine, przypuszczając,
że jest ona nadętą i zepsutą dziedziczką Roseland, ale okazało się,
że stała przed nią dziewczyna, którą pozbawiono wszelkich przywilejów.
Wyglądała na wyraźnie zaniedbaną. - Wejdź i siadaj, kochanie. Obawiam
się, że mam dla ciebie smutną wiadomość. - Westchnęła głęboko. - Twój
ojciec zmarł tej nocy.
Cat zdjęła czapeczkę i włosy rozsypały się wokół jej głowy. Nie
odczuwała żalu, nie odczuwała i radości.
- Czuję się jak odrętwiała - powiedziała i siadła ciężko na eleganckiej
sofie krytej brokatem.
- Summer, kochanie. Nie musisz mi niczego tłumaczyć. To mój brat
i doskonale wiem, jakim był bydlakiem. W domu nie ma już jego ciała.
Zabrano go do kościoła św. Jana na uroczystości pogrzebowe. Nie czekałam
z tym, bo nie wiedziałam, czy przyjedziesz.
- Nie będę miała czym zapłacić za pogrzeb. Co mam zrobić? - zapytała
bezradnie Cat.
- Cóż, chyba obie mamy dość duże doświadczenie, jak radzić sobie bez
pieniędzy. - Zdjęła obrożę z szyi perskiego kota i pozwoliła mu wskoczyć
na sofę. - Ale po kolei. Wyglądasz, jakbyś nie jadła od tygodnia.
- Jadłam dwukrotnie.
- Dziś?
- Nie. W tym tygodniu.
- Widzę, że nie opuszcza cię dobry humor, kochanie. Potrzebujemy
czegoś, co nas odpręży. A na deser podadzą nam truskawki. Ogromnie je
lubię - mówiła. - Najpierw jednak cię nakarmię, wykąpiesz się i dopiero
potem zajmiemy się tym, co kobiety lubią najbardziej, czyli pogadamy.
Lil przyniosła jej białą nocną koszulę ozdobion