Grzechy01 - Judith Gould
Szczegóły |
Tytuł |
Grzechy01 - Judith Gould |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Grzechy01 - Judith Gould PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Grzechy01 - Judith Gould PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Grzechy01 - Judith Gould - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Judith Gould
Strona 3
Grzechy
Strona 4
Tom I
Czy można w zgodzie żyć z pyszałkami,
Co ponad błiźnich dumnie się wynoszą,
Słabymi gardzą, łaski silnych proszą?
Czemu tak trudno jest współżyć z
głupcami?
Grzechem jest ich poczęcie, poród -
matki łkaniem,
Ich życie - pomyłek nieszczęsnych
tłumami,
A śmierć - okropnym, powolnym
konaniem.
Strona 5
John Webster „Księżna d’Amalfi”, akt
IV
DZISIAJ Wtorek, 9 stycznia
Rozdział 1
Samolot lądował na odległym pasie
startowym. Przez okienko mogła dojrzeć
podwójne rzędy świateł, które migotały
w wirującej mgiełce. Siedziała sama w
małej kabinie dla pasażerów,
niecierpliwie wyczekując, kiedy
wreszcie będzie mogła stąd wyjść.
Czekał na nią na końcu pola startowego.
Jak daleko mógł sięgnąć pamięcią,
zawsze pragnął tylko tej jednej kobiety,
która ciągle mu się wymykała. Właśnie
Strona 6
stanęła w drzwiach odrzutowca, miękka
i delikatna jak jedwab, krucha jak
porcelana, a jednocześnie twarda jak
stal. Tyle lat czekał na nią cierpliwie.
Wezwała go niecałą godzinę temu.
Zaczęła iść ku niemu gibka i sprężysta,
rozjaśniona światłem reflektorów.
Wysokie obcasy stukały o beton. Ruszył
ku niej spiesznie i spotkali się w
połowie drogi. Uścisnęli się mocno.
Kiedy go objęła, zamknął oczy, a chwilę
później poczuł, że się odsunęła.
- Witaj, kochanie - powiedział ciepło. -
Zaraz po twoim telefonie wsiadłem w
samochód. Ile masz czasu?
- Już straciłam godzinę, bo musiałam
Strona 7
nadłożyć drogi. Za niespełna godzinę
muszę wracać.
- Jest aż tak źle?
W milczeniu skinęła głową.
Poszli w kierunku jego samochodu.
Otworzył drzwi, a kobieta wsunęła się
do środka i starannie podciągnęła
spodnie na kolanach. Obszedł auto i
usiadł obok niej, po stronie kierowcy.
Bez słowa sięgnął do wewnętrznej
kieszeni na piersi i wyjął złożony
kawałek papieru. Czek na jedenaście
milionów dolarów. Jej oczy
spochmurniały.
Strona 8
- Nie - powiedziała stanowczo. - Nie po
to tu przyleciałam.
- Proszę, chcę ci pomóc. Weź to -
nalegał łagodnie. Uśmiechnęła się
przepraszająco.
- Przykro mi, nie mogę. - Wpatrywała
się teraz w przednią szybę, na coś, co
tylko ona mogła zobaczyć.
- Gdybyś zmieniła zdanie… - urwał i
położył czek na tablicy rozdzielczej w
zasięgu jej ręki. Kilkanaście metrów
dalej migotały światła samolotu; okrągłe
okienka rzucały błyszczącą poświatę.
Godzinę później siedział w samochodzie
sam, wsłuchując się w narastający
Strona 9
warkot silników, kiedy odrzutowiec
odrywał się od ziemi, by zniknąć w
ciemnościach.
Jeszcze długo po tym, gdy wygaszono
światła pasa startowego, mężczyzna
siedział tam i wpatrywał się w noc.
Zawsze w najtrudniejszych chwilach
przede wszystkim pragnęła być blisko
niego.
Czek wciąż leżał na desce.
Rozdział 2
Karl von Eiderfeld spojrzał na zegarek
od Piageta. Minuta po ósmej,
informowały cyfry na tarczy wykonanej
ze złota i lazurytu. Jeszcze pięć godzin
Strona 10
do wyjścia, pomyślał ponuro. Siedział
w swoim luksusowym apartamencie w
hotelu Pierre na stylowym krześle,
nerwowo bębniąc palcami w rzeźbione
oparcie. Rzadko zdarzało mu się być tak
zdenerwowanym. Wszyscy, którzy go
znali, twierdzili, że Karl von Eiderfeld
zawsze panuje nad swoim życiem, tak
samo jak nad losami innych ludzi.
Wysoki, szczupły von Eiderfeld
roztaczał wokół siebie aurę arystokraty,
co działało na ludzi tak silnie, że prawie
nie dostrzegali, że był albinosem. Skórę
miał przeraźliwie białą, a wąska głowa,
pokryta przerzedzonymi siwymi
włosami, przywodziła na myśl trupią
czaszkę. Jego niesamowite różowe oczy
Strona 11
i rzadko spotykana bladość nie mogły
przyćmić władczej postawy, mimo że
był już wyniszczony wiekiem. I
absolutnie nic nie mogło zaszkodzić
bogactwom Karla i jego fabrykom stali,
flocie tankowców, rafineriom i
niezliczonym milionom dolarów.
Karl von Eiderfeld stworzył swoje
przemysłowe imperium na popiołach
powojennych Niemiec. Tysiącletnia
Rzesza runęła. Zwycięzcy złamali ducha
narodu.
Koleiny czołgów przeorały krainę, po
której kiedyś kroczył niezwyciężony
Barbarossa. Miasta legły w gruzach.
Niedawne Wielkie Niemcy były jedną
rozległą ruiną.
Strona 12
Ale von Eiderfeld nie czuł się
nieszczęśliwy. Nie wierzył w klęskę.
Poza tym z Ameryki napływały
olbrzymie pieniądze w związku z
planem Marshalla… Tak, Karl dostrzegł
wielkie możliwości dla tych, którzy
chcieliby się zająć odbudową
pokonanego Vaterlandu. A była to
jeszcze większa szansa dla tych, którzy
patrzyli w przyszłość, mieli wyobraźnię
i odwagę, dla tych, którzy potrafili
załatwiać sprawy. Nawet nieistotne
sprawy. Małe sprawy, choćby takie jak
ta, gdzie można dostać najbardziej
potrzebne rzeczy. Artykuły, za które
zasobniejsi obywatele chcieli płacić.
Dużo płacić.
Strona 13
Karl wiedział, gdzie znajdują się
zapomniane zapasy cennego propanu.
Pod osłoną nocy po cichu wykopał
cylindry z tajnych składów i
przetransportował gaz konnymi
furgonami do opuszczonej wytwórni win
w Moselle River. Zajęło mu to dwa
miesiące, ale zimą zwróciło się
tysiąckrotnie. Natura była po jego
stronie, bo tego roku przyszła
najmroźniej sza od lat zima. Brakowało
opału i paliwa. Karl sprzedał propan,
zarobił fortunę i uruchomił swoją
pierwszą fabrykę stali.
W 1946 roku Karl von Eiderfeld stał się
jednym z twórców powojennego boomu
przemysłowego. Jego fabryki pomagały
Strona 14
odbudowywać spalone miasta i
zbombardowane drogi, dostarczając
niezbędnych materiałów. Jego rafinerie
zapewniały dopływ paliwa potrzebnego
do funkcjonowania kolei i całej
gospodarki. A jego statki dostarczały to
paliwo do Hamburga, Bremy i
Bremenhaven. Wkrótce znalazł się w
czołówce przemysłowej kraju. I odkrył
coś bardzo interesującego. Im więcej
gromadził, tym szybciej jego majątek się
pomnażał. To były czary. Pieniądze
rzeczywiście robiły pieniądze.
Do roku 1946 Karl stał się milionerem.
Do 1960 jego przedsiębiorstwa wyszły
poza granice kraju i rozwinęły się w
koncerny o zasięgu ogólnoświatowym. A
Strona 15
dziś? Teraz jego pozycja jednego z
trzech największych i najbardziej
wpływowych potentatów
przemysłowych w całym Zagłębiu Ruhry
była niepodważalna.
Karl rozejrzał się bacznie po
zaciemnionym, luksusowo
umeblowanym salonie znajdującym się
na piętnastym piętrze hotelu Pierre.
Sześć okien apartamentu wychodziło na
Piątą Aleję. Widok Central Parku był
wspaniały, ale von Eiderfeld nigdy go
nie
podziwiał. Grube adamaszkowe zasłony
zawsze pozostawały zaciągnięte. Jego
delikatne oczy, pozbawione naturalnej
pigmentacji, były ogromnie wrażliwe na
Strona 16
światło.
W swoim nowojorskim apartamencie
nie miał nic niemieckiego. Te wnętrza
jak gdyby żywcem przeniesiono z
Wersalu. Ściany salonu pokrywały
drogocenne osiemnastowieczne
boazerie, niedawno zabrane z pałacyku
we Francji i dostarczone statkiem do
Nowego Jorku. Ułożono je pod czujnym
okiem dekoratora i historyka sztuki. Z
sufitu zwisały dwa wspaniałe
kandelabry z weneckiego szkła. W
błyszczącym weneckim lustrze odbijały
się sofy i krzesła w stylu Ludwika XVI -
wszystkie wyściełane prawdziwym
adamaszkiem. Oczywiście materiał był
oryginalny: przetarty, wyblakły i
Strona 17
pocerowany. Na ścianach wisiały
oprawione w pozłacane ramy trzy
obrazy Moneta, dwa Goi i jeden mały
Fragonarde.
Skończywszy oględziny, von Eiderfeld z
wyrazem zamyślenia na twarzy podniósł
się z krzesła i zaczął powolnymi
krokami spacerować po pokoju. To był
dzień, na który czekał przez te wszystkie
lata.
Powinien czuć triumf, jak zawsze, kiedy
udało mu się dokonać zemsty. Ale tym
razem to co innego. Zemsta ma gorzki
smak, kiedy czeka się na nią zbyt długo.
Pokiwał głową. Zawsze błyskawicznie
niszczył swoich wrogów niczym anioł
Strona 18
mściciel. Mając potężną Von Eiderfeld
Industrien GmbH za sobą, nigdy nie
musiał czekać na to zbyt długo. Ale w
każdej regule zawsze istnieje jakiś
wyjątek. Jego wyjątkiem była Helenę
Junot. Czuł się wobec niej bezsilny jak
Goliat wobec Dawida. Jej broń wszakże
była jedyną, z jaką musiał się liczyć: ta
kobieta znała pewne sprawy. Jego
sprawy. A jej wiedza z biegiem lat nie
traciła na wartości. Nawet przeciwnie,
stawała się z upływem czasu coraz
cenniejsza. Dała Helenę kontrolę nad
ludźmi. I ta kobieta go wykorzystała.
Został zmuszony do kupna udziałów jej
wydawnictwa. Nie chciał mieć z nianie
wspólnego, ale postawiła sprawę jasno.
Wiedział, że ta kobieta nie blefuje.
Strona 19
Niebezpieczeństwo wciąż wisiało nad
jego głową jak miecz Damoklesa.
Rozumiał to aż za dobrze.
Tak, pomyślał, Helenę Junot,
założycielka Helenę Junot International,
Inc., wydawca „Les Modes”,
najsławniejszego na świecie magazynu
dla kobiet, była kimś więcej niż piękną
kobietą. Dużo więcej. Była
błyskotliwym, zdolnym do szantażu
potworem o stalowej woli. Krótko
mówiąc, stała się niebezpieczna. Mogła
go zniszczyć. Już raz prawie
wykorzystała swoją wiedzę; pamiętał to
doskonale.
I nie miał złudzeń. To mogło się
Strona 20
powtórzyć.
Znajoma nienawiść sprawiła, że zrobiło
mu się gorąco. Gott im Himmel! Jakże
nią gardził. Westchnął. Ale dzisiaj on i
wszyscy pozostali mogli wreszcie stanąć
do ostatecznej rozprawy z tą kobietą.
Czas Helenę Junot się kończył.
Była ósma czterdzieści rano, kiedy
podróżujący pierwszą klasą Marcello
d’Itri zabrał się do mdłego śniadania
serwowanego przez włoskie linie
lotnicze. Odchylony do tyłu w fotelu
wyciągnął pusty kieliszek po szampanie
w kierunku stewardesy.
- Już nalewam, proszę pana -
odpowiedziała z uśmiechem.