Galaktyczni Rozbitkowie - NORTON ANDRE
Szczegóły |
Tytuł |
Galaktyczni Rozbitkowie - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Galaktyczni Rozbitkowie - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Galaktyczni Rozbitkowie - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Galaktyczni Rozbitkowie - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDRE NORTON
Galaktyczni Rozbitkowie
ROZBITKOWIE
TOM II CYKLU ROSS MURDOCK
(Tlumacz: Wieslawa i Pawel Czajczynscy)
www.scan-dal.prv.pl
l
Goraco -zapowiadal sie upalny dzien. Lepiej sprawdzic zrodlo w zaroslach, zanim jeszcze slonce rozpali ziemie. To jedyna woda na niezmierzonej przestrzeni nagich skal... Czy aby na pewno?Travis Fox pochylil sie do przodu w siodle, aby przyjrzec sie rozowawo zoltemu pasowi pustyni, jaki oddzielal go od odleglej linii zielonych jalowcow kontrastujacych z plowozolta bylica, ktora wyznaczala granice zarosli. To byla ziemia jalowa, odpychajaca surowoscia kazdego, oprocz rdzennych mieszkancow.
W innych zakatkach swiata pustynie dawno juz nawodniono. Tam, gdzie niegdys wznosily sie piaszczyste wydmy, teraz byly pola uprawne. Ludzkosc coraz szybciej uniezalezniala sie od kaprysow pogody i warunkow klimatycznych. Jednak ta pustynia nie zmienila sie, poniewaz kraj, na ktorego obszarze lezala, byl na tyle bogaty, ze nie trzeba bylo pozyskiwac kolejnych terenow pod, uprawy.
Pewnego dnia ta pustynia rowniez zniknie, a wraz z nia zginie kultura tutejszych mieszkancow. Od pieciuset, a moze nawet od tysiaca lat-nikt nie wiedzial, kiedy pierwszy szczep Apaczow przybyl na to terytorium-w kanionach, na piaszczystych pustkowiach a i w dolinach mieszkali twardzi pustynni wojownicy, ktorzy nauczyli sie zyc w bardzo ciezkich warunkach, w jakich nikt inny nie zdolalby przetrwac bez stalych dostaw zapasow. Przez wiele stuleci walczyli o utrzymanie swej ziemi, a ich przodkowie pozostali tu i zyli w rownie surowych, trudnych warunkach.
Zrodlo w zaroslach... Travis bezwiednie stukal brazowymi palcami w lek siodla, odliczajac kolejne lata. Dziewietnascie... dwadziescia... Dwudziesty rok od ostatniej wielkiej suszy. Jesli Chato sie nie mylil, oznaczalo to, ze okresowo zabraknie wody, ktora powinna tu byc. Starzec mial slusznosc, przewidujac niezwykle suche lato tego roku.
Gdyby Travis pojechal do zrodla, a to okazaloby sie wyschniete, stracilby wiekszosc dnia, a kazda chwila byla droga. Musza przeprowadzic zwierzeta do wodopoju. Z drugiej strony, gdyby zawrocil do kanionu Hohokam i pomylil sie, wowczas Whelan mialby prawo zarzucic mu glupote. Jego brat uparcie ignorowal rady Starszyzny. I to wlasnie on byl glupcem.
Travis zasmial sie cicho. Biale Oczy - swiadomie uzyl slow, jakimi stary wojownik okreslal tradycyjnego wroga jego ludu. .
-Pinda-lick-o-yi- powiedzial glosno. Biale Oczy nie wiedzialy wszystkiego. A niektorzy z nich od czasu do czasu nawet sie do tego przyznawali.
Rozesmial sie raz jeszcze, tym razem z siebie i z wlasnych mysli. Podrap farmera, a znajdziesz Apacza tuz pod jego wysuszona sloncem skora. Travis zmusil laciatego konia do galopu, wkladajac w to wiecej sily, niz bylo konieczne. Pojedzie do Hohokam i dzisiaj bedzie Apaczem. Tym razem mu sie uda.
Whelan uwazal, ze gdyby Apacze zyli tak jak Biale Oczy i zrezygnowali ze starych przyzwyczajen, zyskaliby wszystko co najlepsze od swoich odwiecznych wrogow. Nie widzial niczego dobrego w przeszlosci i nawet same rozwazania na temat Starszyzny, tego, co zrobili i dlaczego, uznawal za niepotrzebna strate czasu. Travis zagryzl wargi, czujac gorycz rozczarowania, rownie silna jak przed rokiem.
Srokacz zwinnie kluczyl miedzy glazami lezacymi wzdluz koryta wyschnietego potoku. To dziwne, ze na tak suchej ziemi wciaz widoczne byly slady wody. Ciagnace sie milami rowy irygacyjne wykorzystywane przez Starszyzne rozcinaly skapane sloncem polacie nieoslonietej ziemi, ktora od wiekow nie zaznala kojacego dotyku wilgoci. Travis popedzil konia pod ostre zbocze i skrecil na zachod. Czul, jak slonce przypieka mu plecy, przenikajac przez cienki material wyblaklej koszuli.
Watpil, zeby Whelan wiedzial o kanionie Hohokam. Wzmianki o tym miejscu pojawialy sie jedynie w opowiesciach o dawnych czasach, ktore przechowywali w pamieci ludzie tacy jak Chato.A Whelan nie znal opowiesci Chato. Choc byl Apaczem, odrzucal tradycje swego ludu i zyl tak, jakby przynalezal do swiata Bialych. Chato prezentowal Odmienna postawe. Ignorowal istnienie Bialych Oczu i calkowicie odizolowal sie od ich swiata.
Kiedys Travisowi wydawalo sie, ze mozliwa jest trzecia droga: polaczenie nauki bialego czlowieka z wiedza Apaczow. Sadzil, ze znalazl ludzi, ktorzy sie z nim zgadzali. Ale wszystko to minelo rownie szybko, jak wyparowalaby kropla wody spuszczona na jeden z lezacych tu kamieni. Teraz sklanial sie ku opinii Chato, ktory przekazal mu wiedze, jakiej nie posiadal Whelan, wiedze o ich ziemi.
Ojciec Chato. Travis znow zaczal odliczac. Taft, ojciec Chato mialby teraz sto dwadziescia lat. Urodzil sie w dolinie Hohokam, w czasie gdy jego rodzina ukrywala sie przed zolnierzami w niebieskich mundurach.
Chato znal zaginiony kanion. Zaprowadzil tam Travisa, ktory wtedy byl jeszcze na tyle maly, ze ledwo mogl opasac krotkimi nozkami brzuch konia. Potem Travis wciaz powracal do tego miejsca. Intrygowaly go domy Hohokam, a znajdujace sie tam zrodlo wody jeszcze nigdy nie zawiodlo. W sezonie zielone orzechowce dostarczaly mnostwa owocow, a niektore gatunki drzew owocowych wciaz rodzily. Kiedys byl to ogrod - teraz ukryta oaza.
Travis zaglebial sie w labirynt kanionow, odtwarzajac w myslach zapomniany szlak, gdy nagle uslyszal buczenie. Instynktownie sciagnal wodze. Wiedzial, ze cien klifu stanowi wystarczajaca kryjowke. Spojrzal w gore.
-Helikopter! - krzyknal. Widok nowoczesnego smiglowca na prastarej pustyni wprawil go w zdumienie.
Czyzby to Whelan sledzil poczynania brata? Kiedy o wschodzie slonca Travis wyjezdzal z rancza. Bili Redhorse, wnuk Chato, wlasnie naprawial silnik. Nie. to niemozliwe, zeby Whelan tracil paliwo na podroze po pustyni. Teraz, kiedy wojna wisiala na wlosku, zmniejszono dostawy i z helikopterow korzystano tylko w naglych wypadkach. Do codziennych prac uzywano koni.
Grozba wojny... Travis myslal o tym, patrzac Jak dziwna maszyna znika za zalomem skaly. Jak daleko siegal pamiecia, gazety, radio i telewizja nieodmiennie donosily o rozmaitych konfliktach. Raz po raz dochodzilo do lokalnych walk, potem zawierano rozejmy i prowadzono nie konczace sie negocjacje. Przed kilkoma miesiacami w Europie wydarzylo sie cos dziwnego-wielki wybuch na polnocy. Czerwoni nie wyjasnili, co sie stalo, lecz krazyla pogloska, ze jakas nowa bomba wymknela sie spod kontroli i eksplodowala. Te epizody mogly stanowic wstep do powaznego rozlamu miedzy Wschodem a Zachodem.
Ograniczano coraz to nowe prawa i szeptano o nadchodzacych klopotach. Znow nalozono embargo na dostawy paliwa. Wyczuwalo sie napiecie...
Tutaj, na pustyni, latwo bylo o tym nie myslec. Skalne sciany staly tu, zanim Apacze przybyli z polnocy, i prawdopodobnie beda stac nadal - choc moze radioaktywne - kiedy Biale Oczy ponownie wykurza stad prawowitych mieszkancow.
Helikopter polecial w strone kanionu. Travis zastanawial sie, jaka misja przywiodla w te strony stalowego ptaka. Byl pewien, ze nie jest to smiglowiec ktoregos z miejscowych farmerow. Gdyby pilot szukal pojedynczych sztuk bydla, ktore oddalily sie od stada, zataczalby kola. Czyzby poszukiwacze? Obecnie nie slyszalo sie o zadnych ekspedycjach rzadowych, a w ciagu ostatnich pieciu lat drobiazgowo kontrolowano wszelkie wyprawy poszukiwawcze.
Travis znalazl ukryty zakret prowadzacy do kanionu. Srokacz stapal ostroznie, a jezdziec badawczo przygladal sie ziemi. Nie dostrzegl zadnego sladu, co swiadczylo, ze od dlugiego czasu nikt tedy nie przejezdzal. Cmoknal jezykiem i kon przyspieszyl. Gdy ujechali moze dwie mile wijaca sie sciezka, Travis raptownie zatrzymal wierzchowca.
Ostrzezenie przyniosl powiew lekkiego wiatru. Nie byl to pustynny wiatr, brzemienny goracem i pylem; niosl zapach jalowca. Srokacz tez rozpoznal znajoma won. Woda! Na ziemi dokola widnialy jednak slady ludzkiej bytnosci.
Travis wyciagnal z olstrow strzelbe i zeskoczyl z siodla. Jezeli od ubieglego roku nie zaszly tu zadne zmiany, u wejscia do ukrytego kanionu znajdowala sie dobra kryjowka. Moglby rozejrzec sie niepostrzezenie. Teraz dotarly do niego zapachy swiadczace niezbicie o istnieniu jakiegos obozowiska: won drzewnego dymu, kawy, smazonego bekonu.
Bez trudu wspial sie do upatrzonego miejsca. W dole pachnialy sosny - teraz znacznie silniej skapane w slonecznym zarze - swiergotaly ptaki, rozpowiadajac o swoich troskach i niepokojach. Byla tam rowniez zielona plama, zasilany zrodlem stawek, w ktorym odbijal sie goracy blekit nieba. Miedzy woda a szeroka plytka jaskinia, kryjaca kamienne miasto Starszyzny, stal helikopter. Jakis mezczyzna krzatal sie przy ognisku, drugi poszedl do stawu po wode.
Travis byl pewien, ze to nie farmerzy. Zachowywali sie, jakby rozbijali oboz. W cieniu rzucanym przez niewielka kepe drzew dostrzegl zrolowane koce. Nie zauwazyl jednak narzedzi do kopania, zadnych wskazowek swiadczacych o tym, ze ma przed soba poszukiwaczy.
Mezczyzna wrocil znad stawu, postawil napelnione wiadro przy ogniska i usiadl po turecku przed duza paczka. Wyjal z niej cos, co moglo byc nowoczesna przenosna radiostacja.
Kiedy zaczal wysuwac antene, srokacz za plecami Travisa zarzal ostrzegawczo. Wiedziony odwiecznym instynktem, Indianin odwrocil sie na kolanach z bronia w pogotowiu. Ale strzelba napotkala inna lufe, skierowana prosto w jego piers.
Szare oczy ponad nieruchoma lufa patrzyly na niego z chlodnym dystansem, gorszym niz wypowiedziana grozba. Travis Fox mial sie za godnego potomka najtwardszych wojownikow, teraz jednak zdal sobie sprawe, ze ani on, ani zaden z jego ziomkow nie stanal nigdy oko w oko z takim czlowiekiem. Mezczyzna byl mlody, ale na jego szczuplej chlopiecej twarzy matowalo sie zdecydowanie.
-Rzuc to! - rozkazal tonem nie znoszacym sprzeciwu. Travis wypuscil strzelbe z rak; zsunela mu sie po nodze i upadla na piaszczyste zbocze,
-Wstawaj. Nie ociagaj sie. I schodz tam. - Kolejne polecenia zostaly wypowiedziane rownie kategorycznym tonem.
Travis wstal i ruszyl w dol zbocza. Nie wiedzial, w co wdepnal, ale nie watpil, ze to cos paskudnego.
Mezczyzna przy ognisku i ten z radiostacja obserwowali spokojnie, jak nadchodzi. Niewiele sie roznili od okolicznych bialych farmerow. Travis spojrzal na nich ponownie i nagle zdal sobie sprawe, ze twarz mezczyzny przy ognisku jest mu znajoma. Tak, na pewno widzial juz kiedys tego czlowieka.
-Skad go wytrzasnales, Ross? - zapytal mezczyzna z radiostacja.
-Lezal na grani, podgladal - odparl zapytany. Mezczyzna, ktory krzatal sie przy ognisku, wstal, wytarl rece w jakas szmate i ruszyl w ich kierunku. Byl najstarszy z trojki nieznajomych, mial zaskakujaco jasne blekitne oczy, kontrastujace z ciemna karnacja. Travis wyczul, ze to on jest przywodca grupy. I znow pojawilo sie niewyrazne wspomnienie twarzy tego czlowieka. Ale dlaczego te twarz otaczala czarna obwodka?
Nieznajomy nie spieszyl sie z zadawaniem pytan. Travis patrzyl mu prosto w oczy, starajac sie zachowac spokoj.
-Apacz-rzekl mezczyzna.
Bylo to bardziej stwierdzenie niz pytanie. Pomoglo jednak Travisowi lepiej ocenic nieznajomego. Niewielu ludzi potrafilo na pierwszy rzut oka odroznic Apacza od Hopi, Nawaja czy Ute.
-Farmer? - Tym razem bylo to pytanie i Travis udzielil prawdziwej odpowiedzi. Coraz mocniej utwierdzal sie w przekonaniu, ze w przypadku tego Bialego Oka milczenie nie przyniesie niczego dobrego.
-Z farmy Double A - odparl.
Pare minut wczesniej mezczyzna obslugujacy radiostacje rozlozyl mape. Teraz przejechal po niej palcem wskazujacym i pokiwal glowa.
-Najblizsze pasmo na wschod - rzekl. - Ale niemozliwe, zeby tak daleko na pustyni szukal sztuk bydla, ktore oddalily sie od stada.
-Woda. - Przywodca wskazal na staw. - Z tego zrodla wody korzystala Starszyzna.
Posrednio bylo to kolejne pytanie i Travis zdal sobie sprawe, ze odpowiada automatycznie.
-Przodkowie je znali. - Broda wskazal na ruiny w wielkiej, plytkiej jaskini. - Nigdy nie wysychalo, nawet w zlych latach.
-A mamy zly rok. - Mezczyzna potarl dlonia podbrodek, nie spuszczajac niebieskich oczu z jenca. - Komplikacja, jakiej nie przewidzielismy. A wiec pedzicie tu bydlo w suchych latach, synu?
-Nie - odparl Travis. - Niewielu Apaczow wie o tym miejscu. Niewielu chce sluchac opowiesci starcow. - Wciaz intrygowalo go dokuczliwe wspomnienie szczuplej twarzy. I ta czarna otoczka dokola niej. Rama! Tak, rama obrazu! Portret nieznajomego wisial nad biurkiem doktora Morgana, na uniwersytecie.
-Ale ty chcesz sluchac - powiedzial mezczyzna, obrzucajac Indianina badawczym spojrzeniem, zupelnie jakby chcial czytac w jego myslach.
-Tak istotnie jest. - Travis bezwiednie uzyl innego narzecza, probujac przypomniec sobie cos wiecej.
-Co my teraz z toba zrobimy? - odezwal sie mezczyzna z radiostacja, wstajac leniwie. - Jak myslisz, Ashe? Pojdzie do chlodni? - Moze tam na gore? - Wskazal kciukiem na ruiny.
Ashe! Doktor Gordon Ashe! Travis wreszcie dopasowal nazwisko do osoby. I zrozumial, dlaczego ten czlowiek znalazl sie w tym miejscu. Ashe byl archeologiem. Ale Travis nie musial widziec radiostacji czy obozowiska, aby sie domyslic, ze nie jest to ekspedycja poszukujaca starozytnych reliktow. Co zatem doktor Ashe i jego ludzie robia w Kanionie Umarlych?
-Opusc rece, synu - powiedzial Ashe. - Wszystko bedzie w porzadku, jesli dobrowolnie zostaniesz tu przez jakis czas.
-Jak dlugo? - spytal Travis.
-To zalezy - odparl archeolog.
-Zostawilem tam mojego konia. Musi sie napic wody.
-Ross, przyprowadz tego konia.
Mlodzieniec zarzucil na ramie bron osobliwych ksztaltow i wspial sie po zboczu. Niebawem wrocil, prowadzac srokacza. Travis zdjal siodlo z wierzchowca, napoil go i powrocil do obozowiska, gdzie czekal na niego Ashe.
-A wiec powiadasz, ze niewielu ludzi wie o tym miejscu? - rzekl archeolog.
Travis wzruszyl ramionami.
-Jeszcze jeden czlowiek z Double A. Jest bardzo stary. Jego ojciec urodzil sie tutaj dawno temu, kiedy Apacze walczyli z wojskiem. Nikogo innego to miejsce nie interesuje.
-A zatem w tych ruinach nigdy nie prowadzono poszukiwan?
-Raz.
-Kto?
Travis odsunal z czola kapelusz.
-Ja - odpowiedzial krotko.
-Ach tak? - Ashe wyjal paczke papierosow i poczestowal wszystkich. Travis bezwiednie siegnal po papierosa.
-Przyjechaliscie tu, zeby kopac? - zapytal.
-W pewnym sensie - odparl Ashe, ale kiedy zerknal na pueblo nad urwiskiem, Travisowi przyszlo do glowy, ze archeolog widzi cos o wiele ciekawszego niz pokruszone bloki wysuszonej sloncem cegly.
-Sadzilem, ze interesuje pana glownie okres przed Majami, doktorze Ashe. - Kucnal i wyjal z ogniska tlaca sie galazke, zeby przypalic papierosa. Czul satysfakcje na widok zaskoczenia malujacego sie na twarzy archeologa.
-Znasz mnie! - Slowa Ashe'a zabrzmialy jak wyzwanie. Travis pokrecil glowa.
-Znam doktora Prentissa Morgana - wyjasnil.
-Teraz rozumiem! Jestes jednym z jego blyskotliwych chlopcow!
-Nie - padla szybka odpowiedz, ktora zabrzmiala niczym ostrzezenie, by nie drazyc dalej.
Archeolog wlasciwie odczytal intencje Travisa i nie zadal kolejnego pytania.
-Zarcie gotowe, Ashe? - spytal czlowiek przy radiostacji.
Ross podszedl do ogniska i siegnal po patelnie. Travis spojrzal na jego reke. Skora poorana byla bliznami. Apacz juz kiedys widzial podobne szramy - pozostalosc po glebokich, bolesnych oparzeniach. Odwrocil pospiesznie wzrok, kiedy mlodzieniec rozkladal jedzenie na talerze, i wyjal wlasny prowiant z sakw przytroczonych do siodla.
Jedli w milczeniu, ale bylo to dziwnie towarzyskie milczenie. Napiecie spowodowane nieoczekiwanym spotkaniem opadlo. Travis nie czul juz wzburzenia na mysl o tym, ze dal sie podejsc w tak prosty sposob. Zastapila je ciekawosc. Pragnal dowiedziec sie czegos wiecej o tych ludziach, poznac przyczyne ich obecnosci w tym kanionie. Ten mlody Ross byl doskonalym tropicielem. Musial miec sporo doswiadczenia, skoro z taka latwoscia go podszedl. Apacz chcial blizej przyjrzec sie broni Rossa. To nie byl konwencjonalny rewolwer. Mezczyzna nosil go zawsze w pogotowiu, tak jakby w kazdej chwili spodziewal sie naglego ataku.
Travis bacznie obserwowal trzech mezczyzn. Dostrzegl, ze Ashe i Ross znacznie sie roznia od swego towarzysza. On mial jasna karnacje i sprawial wrazenie nieco flegmatycznego. Oni zas byli sniadzi, poruszali sie zwinnie i bezszelestnie, caly czas zachowujac czujnosc. Im dluzej przygladal sie calej trojce, tym bardziej byl pewien, ze nie przybyli tu, aby badac ruiny na urwisku. Podejrzewal, ze wykonywali o wiele powazniejsza, moze nawet smiertelnie niebezpieczna misje.
Nie zadawal pytan, zadowolony, ze do nich nalezy pierwszy krok. Buczenie nadajnika przerwalo spokoj panujacy w malym obozowisku. Radiowiec blyskawicznie zalozyl sluchawki na uszy i po chwili przekazal wiadomosc.
-Trzeba wznowic procedure. Dzisiaj w nocy zaczna sprowadzac sprzet!
2
No i co? - Spojrzenie Rossa przeslizgnelo sie po Travisie i spoczelo na Ashe'u.-Czy ktokolwiek wie, ze tu jechales? - spytal archeolog.
-Chcialem sprawdzic wszystkie zrodla wody. Jezeli nie wroce na ranczo w rozsadnym czasie, zaczna mnie szukac. - Travis nie widzial powodu, by dodawac, ze Whelan nie przejalby sie, gdyby brat nie wrocil w ciagu dwudziestu czterech godzin, spodziewal sie bowiem, iz poszukiwanie wody moze potrwac nawet pare dni.
-Mowisz, ze znasz Prentissa Morgana. Jak dobrze?
-Przez jakis czas na uniwersytecie bylem w jednej z jego grup.
-Jak sie nazywasz?
-Fox. Travis Fox.
Operator zerknal na mape i powiedzial:
-Double A nalezy do Foxa...
-To moj brat. Pracuje dla niego.
-Grant - Ashe zwrocil sie do operatora - oznacz to jako pilne i przeslij do Kelgarriesa. Popros, zeby sprawdzili Foxa.
-Mozemy go odeslac, gdy tylko przyjdzie pierwszy transport, szefie. Przechowaja go w bazie, ile bedziesz chcial - zaproponowal Ross, jakby Travis przestal byc osoba z krwi i kosci i stanowil tylko zbedny balast.
Ashe potrzasnal glowa.
-Posluchaj, Fox, nie chcemy ci robic klopotow. Miales po prostu pecha, ze akurat dzisiaj tu zaszedles. Szczerze mowiac, nie mozemy sciagac na siebie uwagi. Ale jesli dasz mi slowo, ze nie przekroczysz tego wzgorza, poki co zostawimy sprawy tak, jak stoja.
Opuszczenie tego miejsca bylo ostatnia rzecza, jakiej Travis pragnal. Rozbudzili juz jego ciekawosc i nie mial zamiaru sie stad ruszac, chyba zeby usuneli go sila. A to, jak sobie w duchu obiecal, bedzie wymagalo od nich sporego wysilku.
-Umowa stoi - powiedzial.
Ashe myslal juz o czyms innym.
-Mowisz, ze tu troche kopales. Co znalazles?
-Zwykle rzeczy: troche ceramiki, kilka grotow strzal. Prawdopodobnie pochodza z okresu przedkolumbijskiego. W tych gorach mnostwo takich ruin.
-Czego sie pan spodziewal, szefie? - zapytal Ross.
-Coz, byla niewielka szansa - odparl dwuznacznie Ashe. - Ten klimat swietnie konserwuje. Znalezlismy kosze, tkaniny, kosci, ktore przetrwaly...
-Wezme te kosci i kosze w zamian za inne rzeczy. - Ross przylozyl okaleczona reke do piersi i potarl blizny druga dlonia, jakby koil, bol w ciagle dokuczajacej ranie. - Lepiej zapalic swiatla, skoro chlopcy wpadna dzisiaj w nocy.
Ross i Ashe zaczeli ustawiac na lace male plastikowe kanistry w rownych odstepach, w dwoch rzedach. Travis domyslil sie, ze , oznaczaja ladowisko. Jego rozmiary wskazywaly, ze oczekuja helikopterow znacznie wiekszych niz ten, ktory juz wyladowal w kanionie. Gdy skonczyli, Ashe usiadl, opierajac sie plecami o drzewo i zaczal przegladac gruby notes, a Ross przyniosl rolke papy i rozwinal ja.
Wyjal piec kamiennych grotow. Mialy charakterystyczny ksztalt , i byly zbyt dlugie jak na groty do strzal. Travis rozpoznal szczegolny ksztalt i wzor platkowych ostrzy! Bylo to rekodzielo o wiele lepsze od pozniejszych wyrobow jego ludu, chociaz duzo starsze. Juz wczesniej mial okazje podziwiac kunszt zapomnianego producenta broni. Groty ludzi Folsom! Wienczyly wlocznie mysliwych, ktorzy polowali na mamuty, gigantyczne bizony, niedzwiedzie i lwy alaskanskie.
-Czlowiek Folsom tutaj? - Travis zauwazyl, ze Ross rzucil mu zaciekawione spojrzenie, a Ashe oderwal wzrok od notesu.
Mlodszy mezczyzna wzial ostatni grot z rzedu i podal Apaczowi. Ten delikatnie ujal go w dlonie. Grot byl idealny, wspanialy. Obrocil go w palcach.
-Imitacja - powiedzial.
Czy aby na pewno? Juz wczesniej trzymal w reku groty Folsom i niektore, mimo iz bardzo stare, zachowaly sie w rownie idealnym stanie jak ten. Tyle ze z tym... bylo cos nie tak. Nie potrafil sprecyzowac, co.
-Dlaczego tak sadzisz? - zapytal Ashe.
-O jego autentycznosci zaswiadczyl Stefferds - wtracil Ross, siegajac po nastepny grot.
Jednak Travis byl pewny swej oceny, mimo odmiennej opinii Jednego z najwiekszych autorytetow w dziedzinie archeologii.
-Czuje, ze cos z nim nie tak.
Ashe skinal na Rossa, ktory podniosl trzeci kamienny grot. Na pierwszy rzut oka ten rowniez stanowil kopie pierwszego. Travis przeminal palcem wzdluz wyzlobien luszczacej sie krawedzi i zrozumial, Ze to wlasnie jest pierwowzor. Podzielil sie tym spostrzezeniem.
-No, no. - Ross przygladal sie grotom. - Dowiedzielismy sie czegos nowego - wymamrotal na wpol do siebie.
-Nie pierwszy raz - stwierdzil Ashe. - Pokaz mu swoja bron.
Ross zmarszczyl brwi. Przez chwile zdawalo sie, ze odmowi, lecz w koncu spelnil polecenie. Apacz odlozyl ostroznie pradawny grot, wzial bron i przyjrzal jej sie uwaznie. Mimo iz ksztaltem przypominala rewolwer, znacznie sie od niego roznila. Gdy wycelowal w pien drzewa, zauwazyl, ze kolba wcale nie jest wygodna, jakby dlon, dla ktorej zostala wykonana, nie byla podobna do jego reki.
Im dluzej trzymal bron, tym wiecej zauwazal szczegolow rozniacych ja od klasycznego rewolweru czy pistoletu. Nie podobalo mu sie to dziwne wrazenie...
Polozyl rewolwer kolo krzemowego grotu i spojrzal na oba przedmioty. Wyczuwal w nich wspolne dziedzictwo wieku. W przypadku grotu to odczucie wydawalo sie jak najbardziej na miejscu. Ale dlaczego rewolwer oddzialywal na niego podobnie? Przyzwyczail sie juz polegac na tym osobliwym szostym zmysle, jaki posiadal. Fakt, te w tej chwili zawiodl, wytracal go z rownowagi.
-Ile lat ma ta bron? - zapytal Ashe.
-Niemozliwe, zeby... - Travis zaprotestowal wbrew wewnetrznemu przekonaniu. - Nie uwierze, ze jest rownie stara jak ten grot wloczni!
-Bracie - Ross przyjrzal mu sie z dziwnym wyrazem twarzy - tak wlasnie jest! - Wsunal dziwny rewolwer do kabury. - Mamy tu zgadywacza czasu, szefie.
-Taki dar wcale nie nalezy do rzadkosci - skomentowal Ashe. - Widzialem juz podobne przypadki.
-Ale pistolet nie moze byc az tak stary! - upieral sie Travis.
Lewa brew Rossa uniosla sie sardonicznie, a usta ulozyly sie w kpiacy polusmieszek.
-Nic o nim nie wiesz, bracie - zauwazyl. - Nowy rekrut? - To pytanie skierowal do Ashe'a, ktory zmarszczyl brwi, lecz w koncu usmiechnal sie tak cieplo, ze przez moment Travis poczul sie nieswojo. Ten usmiech jednoznacznie wskazywal, iz Ashe i Ross od dawna tworza zgrany zespol, i zarazem odgradzal ich od nowo poznanego.
-Nie spiesz sie, chlopcze. - Archeolog wstal i podszedl do nadajnika. - Jakies wiesci z frontu?
-Trzask-trzask, prask-prask - zachnal sie operator. - Gdy tylko poradze sobie z jednym zakloceniem na pasmie, trafiam na inne. Moze kiedys skonstruuja takie walkie-talkie, ze czlowiekowi nie beda pekac bebenki w uszach. Nie, poki co, nic nowego.
Travisowi nasuwalo sie mnostwo pytan. Byl jednak pewny, ze na wiekszosc z nich uzyskalby wymijajace odpowiedzi. Probowal dopasowac ten pistolet do ukladanki wskazowek i domyslow, i przekonal sie, ze mu sie to nie udaje. Zapomnial o wszystkim, kiedy Ashe usiadl ponownie i zaczal mowic jak archeolog. Z poczatku Travis tylko sluchal, potem zdal sobie sprawe, ze coraz czesciej odpowiada, wyraza wlasne opinie, a raz czy dwa osmielil sie nawet sprzeciwic rozmowcy. Wiedza Apacza, ruiny posrod skal, czlowiek Folsom - pytania Ashe'a mialy szeroki zasieg. Travis dopiero wtedy zrozumial, ze archeolog sprawdza jego wiedze, gdy zaczal mowic swobodnie, z zapalem czlowieka, ktoremu od dawna odmawiano mozliwosci ekspresji.
-Wyglada, ze ciezko im sie kiedys zylo - stwierdzil Ross, gdy Indianin zakonczyl opowiesc o tym, jak w dawnych czasach Apacze wykorzystywali to obozowisko.
Wtem nadajnik ozyl i Grant zalozyl sluchawki na uszy. Ulozyl sobie notes na kolanach i zaczal bardzo szybko pisac.
Travis spojrzal na cienie kladace sie na klifach. Zblizal sie zachod slonca, a on zaczynal sie niecierpliwic. Czul sie, jakby siedzial w teatrze i oczekiwal na podniesienie kurtyny, albo ze spluwa w reku oczekiwal nadciagajacych klopotow.
Ashe wzial od Granta zagryzmolona kartke i porownal ja z innymi zapiskami w notesie. Ross leniwie zul dlugie zdzblo trawy. Sprawial wrazenie ospalego, ale Travis podejrzewal, ze gdyby tylko zrobil jakis niewlasciwy ruch, mezczyzna natychmiast by sie rozbudzil.
-Ten kraj musial byc kiedys gesto zaludniony - odezwal sie Ross. - To wyglada na zwyczajny blok mieszkalny. Na sto albo dwiescie osob. Tak czy siak, jak oni tu zyli? Przeciez to mala dolina.
-Na polnocny zachod jest jeszcze jedna dolina z wyraznie zaznaczonymi rowami irygacyjnymi - wyjasnil Travis, - Poza tym polowali: na indyki, jelenie, antylopy, nawet na bizony - jesli tylko dopisalo szczescie.
-Gdyby czlowiek znal jakis sposob na zerkniecie w przeszlosc, moglby sie wiele nauczyc...
-Chodzi ci o uzycie Vis-Texu na podczerwien? - zapytal Travis obojetnym tonem. Z satysfakcja patrzyl, jak pryska spokoj jego rozmowcy. - My, Indianie, nie ubieramy sie w koce i nie nosimy juz pior we wlosach. Niektorzy z nas czytaja ksiazki, ogladaja telewizje i chodza do szkoly. Ale Vis-Tex, ktorego dzialanie widzialem, nie byl zbyt skuteczny. - Zdecydowal sie na zgadywanke. - Zamierzacie tu przetestowac nowy model?
-W pewnym sensie tak.
Travis nie oczekiwal odpowiedzi. Ashe udzielil jej jednak, ku wyraznemu zdumieniu Rossa.
Fotografowanie przeszlosci przy uzyciu fal podczerwieni zakonczylo sie sukcesem w eksperymentach prowadzonych dwie dekady wczesniej - pod koniec lat piecdziesiatych. Wowczas rejestrowano stan (przed kilku godzin. Pozniej proces ten udoskonalono i przedmioty pojawialy sie na filmach nagrywanych tydzien po ich zniknieciu z danego punktu. Travis uczestniczyl kiedys w prowadzonym przez doktora Morgana pokazie eksperymentalnego Vis-Texu. Jesli rzeczywiscie maja nowy model, ktorym mozna siegnac w glab historii! Wzial gleboki oddech i utkwil wzrok w ruinach puebla. Zwizualizowanie przeszlosci mialoby kolosalne znaczenie! Usmiechnal sie na mysl o tym.
-Jezeli rzeczywiscie macie taki model, i jesli zadziala, wiele rozdzialow historii trzeba bedzie napisac na nowo - rzekl.
-Nie tej historii, ktora znamy. - Ashe wyciagnal papierosy i poczestowal ich. - Synu, teraz jestes czescia tego przedsiewziecia, czy ci sie to podoba czy nie. Nie mozemy cie puscic wolno. Rozumiesz, sytuacja jest krytyczna. A wiec... otrzymasz szanse na werbunek.
-Do czego? - zainteresowal sie Travis.
-Do projektu Folsom Jeden. - Ashe zapalil papierosa. - W kwaterze glownej sprawdzono cie dokladnie. Sklaniam sie do stwierdzenia, ze opatrznosc maczala palce w twoim pojawieniu sie tu akurat dzisiaj. Wszystko pasuje idealnie.
-Az za bardzo? - Czolo Rossa przeciela gleboka bruzda.
-Nie - odparl Ashe. - Jest tym, za kogo sie podaje. Nasz czlowiek sprawdzil Double A i rozmawial z Morganem. On nie jest szpiclem.
Jakim szpiclem? - zastanawial sie Travis. Najwyrazniej zwerbowali go w swoje szeregi, ale chcial sie dowiedziec, dlaczego i po co. Uwazal, ze najlepiej bedzie, jesli zapyta wprost.
-Jestesmy tu, aby zobaczyc swiat lowcow Folsom - wyjasnil mu Ashe.
-Wysoko pan mierzy, doktorze. Musi pan dysponowac wspanialym Vis-Texem, skoro moze pan zajrzec dziesiec tysiecy lat wstecz.
-Bardziej prawdopodobne, ze jeszcze dalej - poprawil go Ashe. - Poki co, nie jestesmy pewni.
-Po co to cale "cicho-sza"? Obserwacja jakiegos wedrownego, prymitywnego plemienia powinna sie odbywac przy udziale telewizji, ekip wiadomosci...
-Prymitywni tubylcy nie interesuja nas tak bardzo jak inne rzeczy.
-Na przyklad, skad pochodzi ta bron - wtracil Ross. Znow pocieral naznaczona bliznami reke, a Travis rozpoznal w jego oczach ten sam cien, ktory ujrzal podczas pierwszego spotkania u wejscia do kanionu. Bylo to spojrzenie wojownika szykujacego sie do bitwy.
-Przez jakis czas bedziesz musial wierzyc nam na slowo - rzekl Ashe. - To dziwna robota i z koniecznosci scisle tajna - uzywajac okreslenia naszych czasow.
Zjedli kolacje i Travis przeprowadzil srokacza na waski, polozony nizej skraj kanionu, dostatecznie daleko od zaimprowizowanego ladowiska. Tuz po zmierzchu wyladowal pierwszy z transportowych smiglowcow. Wkrotce Apacz stal w jednej linii z pozostalymi mezczyznami, przekazujac paczki i pudla z maszyny do schronu w niewielkim gaiku. Pracowali, nie tracac energii na zbyteczne ruchy, z predkoscia, ktora sugerowala, ze czas jest drogi. Travis zauwazyl, iz zarazil sie od innych potrzeba pospiechu. Pierwsza maszyna, oprozniona z ladunku, uniosla sie w powietrze i znikla w ciemnosciach. Zaledwie po kilku minutach kolejny smiglowiec zajal jej miejsce. Ponownie uformowali lancuch do rozladunku, tym razem przekazujac sobie ciezsze skrzynie, ktorych podniesienie wymagalo sily dwoch mezczyzn.
Zanim odlecial czwarty helikopter, Travisa bolal juz kregoslup i ramiona. Do pomocy przyszlo kolejnych czterech mezczyzn. Prawie nie rozmawiali, koncentrujac sie na rozladunku i ukladaniu towaru. Gdy tylko czwarty smiglowiec odlecial, Ashe podszedl do Travisa w towarzystwie jakiegos mezczyzny.
-Oto on. - Polozyl dlon na ramieniu Indianina i obrocil go twarza w strone nowo przybylego.
Mezczyzna byl wyzszy od doktora i emanowal pewnoscia siebie. Obrzucil Travisa bacznym spojrzeniem, a potem usmiechnal sie.
-Jestes dla nas sporym klopotem, Fox - powiedzial.
-Albo brakujacym ogniwem - poprawil Ashe. - Fox, to major Kelgarries, nasz dowodca.
-Porozmawiamy pozniej - obiecal Kelgarries. - Zanosi sie na pracowita noc.
-Zejsc z ladowiska! - zawolal ktos z linii flar. - Laduje nastepny. Odbiegli na bok, robiac miejsce dla piatego helikoptera, i praca ruszyla na nowo. Major stal w rzedzie i razem z innymi przerzucal pudla i skrzynie. Rzeczywiscie nie bylo czasu na rozmowe.
Ktory to rozladunek, siodmy czy osmy? Travis probowal policzyc, rozprostowujac zesztywniale palce. Wciaz byla noc, ale pogaszono juz flary. Wszyscy usiedli wokol ogniska. Pili kawe i jedli kanapki, ktore przylecialy z ostatnim ladunkiem. Mowili niewiele. Travis widzial, ze pozostali mezczyzni sa zmeczeni nie mniej niz on.
-Czas spac, bratku. Nareszcie mozna odpoczac! - powiedzial Ross pomiedzy ziewnieciami. - Potrzebujesz czegos? Koca, czegokolwiek?
Travis, otepialy z wyczerpania, pokrecil przeczaco glowa.
-Mam koc przy siodle - odparl. Zasnal, zanim zdazyl sie dobrze ulozyc.
W swietle poranka obozowisko wygladalo na niezorganizowane. Ludzie jednak sprawnie radzili sobie z sortowaniem sprzetu. Pracowali tak, jakby czesto robili cos podobnego. W pewnej chwili Travis, ktory wlasnie pomagal przeniesc w inne miejsce wielki kosz, podniosl wzrok i napotkal spojrzenie majora.
-Poswiec mi chwile, Fox - rzekl Kelgarries. Odeszli na bok.
-Pogmatwales zycie i sobie, i nam, mlody czlowieku - podjal major. - Szczerze mowiac, nie mozemy cie wypuscic - dla twojego i naszego dobra. Musimy trzymac ten projekt w tajemnicy, a kilku twardzieli az sie pali, zeby wydusic z ciebie to, co o nas wiesz. Tak wiec albo cie wtajemniczymy, albo pojdziesz do chlodni. Wybieraj. Doktor Morgan za ciebie poreczyl.,
Travis poczal narastajace napiecie. Co oni znowu wymyslili? Wspomnienia zawirowaly mu w glowie. Ale skoro rozmawiali z Prentissem Morganem, pewnie wiedza, co zdarzylo sie w zeszlym roku... i dlaczego. Najwyrazniej wiedzieli, poniewaz Kelgarries kontynuowal:
-Fox, czasy uprzedzen rasowych juz minely. Wiem o ofercie Hewitta zlozonej wladzom uniwersytetu. Wiem tez, co sie stalo, kiedy zaczal wywierac naciski, zeby cie skreslono z listy czlonkow ekspedycji. Ale uprzedzenia moga sie rozciagac w dwoch kierunkach - niezbyt dlugo mu sie opierales, prawda?
Travis wzruszyl ramionami.
-Moze pan slyszal okreslenie "obywatel drogiej kategorii", majorze. Czy zdaje pan sobie sprawe, jak traktuje sie Indian w tym kraju? Dla tlumu jestesmy i zawsze bedziemy brudnymi, ignoranckimi dzikusami. Nie mozna walczyc, kiedy przeciwnik dysponuje calym arsenalem. Hewitt udzielil dotacji uniwersytetowi, aby zrobiono cos waznego. Zazadal, zebym odpadl z tego programu. Gdybym sie zgodzil, by doktor Morgan walczyl o mnie, Hewitt sprzatnalby mu czek sprzed nosa tak szybko, ze od samego tarcia papierek zajalby sie ogniem. Znam Hewitta i wiem, co nim powoduje. Poza tym, praca doktora Morgana byla wazniejsza... - Travis umilkl raptownie. Czemu, u diabla, powiedzial Kelgarriesowi tak duzo? Po co tlumaczyl, dlaczego odszedl z uniwersytetu i wrocil na ranczo? Majorowi nic do tego.
-Na szczescie, nie zostalo juz wielu ludzi pokroju Hewitta. I zapewniam cie, ze my nie poslugujemy sie jego metodami. Jezeli sie do nas przylaczysz, gdy juz Ashe wprowadzi cie pokrotce w nasze sprawy, staniesz sie jednym z nas. Boze, czlowieku-major uderzyl reka w zakurzone bryczesy - nie obchodzi mnie, czy ktos jest niebieskim Marsjaninem o dwoch glowach i czterech otworach gebowych - jesli tylko trzyma jezyk za zebami i robi swoje! Tutaj liczy sie tylko, co sie robi, a sadzac ze slow Morgana, moglbys sie przydac. Zastanow sie i daj mi znac, co postanowiles. Jezeli zdecydujesz nie wchodzic do gry, dzis wieczorem cie odtransportujemy. Powiesz bratu, ze wykonujesz jakies zlecenie rzadowe, a my po prostu przez jakis czas bedziemy pilnowali, zebys siedzial cicho. Przykro mi, ale wlasnie w taki sposob trzeba bedzie to zalatwic.
Travis usmiechnal sie na te obietnice. Uwazal, ze sam moze sie stad bezpiecznie ulotnic jesli tylko zechce. Postanowil troche przycisnac majora.
-Wyprawa w przeszlosc, by schwytac czlowieka Folsom... -Ale Kelgarries we slyszal, poniewaz zdazyl sie juz odwrocic i wlasnie odchodzil. Travis, podazajac za nim, natknal sie na Ashe'a.
Archeolog skladal trojnog ze smuklych pretow z uwaga i delikatnoscia, z jaka traktuje sie kruche i drogocenne przedmioty. Zerknal w gore, kiedy cien Travisa przeslonil jego dzielo.
-Postanowiles do nas dolaczyc, aby zerknac w przeszlosc?
-Naprawde uwazasz, ze potraficie tego dokonac? .
-Nieograniczamy sie tylko do obserwowania tych ludzi. - Ashe wlozyl delikatnie srube.-My tam bylismy.
Travis otworzyl szeroko oczy. Mogl przyjac do wiadomosci, ze nowy, udoskonalony Vis-Tex umozliwia spojrzenie w historie czy nawet prehistorie. Jednak podrozowanie w czasie bylo czyms zupelnie innym.
-To najprawdziwsza prawda.- Ashe uporal sie ze sruba. Przeniosl uwage z trojnogu na rozmowce. Na jego twarzy malowala sie stanowczosc i determinacja.- I zamierzamy tam wrocic.
-Po czlowieka Folsom? - zapytal Apacz z niedowierzaniem.
-Po statek kosmiczny.
3
To nie byl sen, nawet jeden z tych najbardziej realistycznych. Widzial Ashe'a przebierajacego palcami, jego brazowa twarz rysujaca sie na de czerwono-zoltych scian klifu i sypiacych sie ruin. To, co mowil archeolog, wydawalo sie Travisowi najdziksza fantazja.-... wiec odkrylismy, ze Czerwoni poznali tajemnice podrozy w czasie i wielokrotnie przenosili sie do przeszlosci. Co dawaly im te podroze? Tego bardzo dlugo nie potrafilismy ustalic. Dopiero niedawno odkrylismy, ze oni znalezli szczatki - bardzo zle zachowane -statku kosmicznego. Lezal w lodach Syberii razem z zamrozonymi cialami mamutow i kilkoma trafnymi wskazowkami, ktore sugerowaly wlasciwa ere, jaka mieli badac. Zatarli slady najlepiej, jak potrafili, ustawiajac stacje przekaznikowe w innych epokach. Zaryzykowalismy i przez przypadek trafilismy na jedna z nich. Czerwoni, przechwytujac naszych agentow czasu, pokazali wrak statku, ktory pladrowali kilka tysiecy lat wczesniej.
Ta historia miala sens. Travis mechanicznie podal Ashe'owi maly klucz, ktorego archeolog szukal, macajac w kepach trawy.
-Ale jak ten statek sie tam znalazl?- zapytal.- Czy na Ziemi istniala jakas wczesna cywilizacja, ktora znala podroze w czasie?
-Tak wlasnie sadzilismy - az do chwili, gdy znalezlismy ten statek. Frachtowiec z ladunkiem zszedl z kursu i zgubil sie w trakcie jakiejs galaktycznej ucieczki. Ten swiat mogl byc dla nich tak samo niebezpieczny jak rafa na morzu, ale z jakiejs przyczyny musieli tu ladowac. Znalezlismy w bazie Czerwonych film, na ktorym zarejestrowano okolo tuzina takich wrakow. Niektore znajdowaly sie po tej stronie Atlantyku.
-Zamierza pan tu kopac, w poszukiwaniu jednego z nich? Ashe rozesmial sie.
-A jak sadzisz, co bysmy znalezli po okolo pietnastu tysiacach lat i pietrzeniach sie ladu, czy nawet lokalnej dzialalnosci wulkanicznej? Chcemy, zeby nasz statek byl w jak najlepszym stanie.
-Do badan?
-Ostroznie. Gdybys spytal Rossa Murdocka, podalby ci dobry powod do zachowania ostroznosci. Jako jeden z naszych agentow, wszedl na poklad statku, ktory pladrowali Czerwoni. Kiedy osaczyli go w kabinie nawigacyjnej, przypadkowo wlaczyl system komunikacyjny, wzywajac tym samym prawdziwych wlascicieli. Nie uradowali ssa na widok Czerwonych.- pojawili sie nagle i zniszczyli ich baze czasu na tym poziomie, a potem scigali ich, niszczac kolejne stacje. Pamietasz ten wybuch na Baltyku na poczatku tego roku, o ktorym tak szybko ucichlo? To kosmiczny patrol, czy jak tam oni siebie nazywaja, polozyl kres projektowi Czerwonych. Z tego, co wiemy, jeszcze nie odkryli, ze my interesowalismy sie i w dalszym ciaga interesujemy ta sama rzecza, A zatem, jesli znajdziemy tu statek, dokladnie go sobie obejrzymy.
-Interesuje was ladunek? .
-Takze. Ale przede wszystkim zalezy nam na wiedzy konstruktorow, stanowi ona bowiem klucz do kosmosu.
Travis poczul, jak po plecach przebiegl mu dreszcz emocji. Ludzkosc siegala ku gwiazdom juz prawie od dwoch generacji. Odniosla wprawdzie pewne sukcesy, ale znacznie wiecej bylo druzgoczacych porazek. A poza tym - czym jest pomyslny lot na Ksiezyc w porownaniu z podrozami do gwiazd czy nawet do innych galaktyk?
Ashe usmiechnal sie, czytajac z wyrazu twarzy Travisa.
-Ty tez to czujesz, prawda?
Apacz pokiwal bezwiednie glowa. Patrzyl na kanion i probowal uwierzyc, ze gdzies tutaj, uwieziony w stalych murach czasu, czeka na nich wrak statku kosmicznego. Nie potrafil jednak sobie wyobrazic, jak ten kraj wygladal w czasach pluwialnych. Deszcze padajace przez wieksza czesc roku niewatpliwie zamienily w mokradla tereny lezace poza ramionami kurczacych sie lodowcow, niezbyt daleko na polnoc.
-Ale dlaczego groty Folsom? - Z gmatwaniny faktow i domyslow wybral ten problem na poczatek.
-Wyslalismy agentow, ktorzy wcielili sie w role starozytnych Celtow i Tatarow - a nawet ich przodkow z epoki brazu. Teraz prawdopodobnie bedziemy musieli wykreowac kilku wlacznikow Folsom. Jedna z pierwszych i najwazniejszych regul tej gry mowi, ze me wolno ingerowac w naturalny bieg czasu. Dlatego nie moze byc mowy o prawdziwej tozsamosci naszych agentow. Nie mamy pojecia, co mogloby sie stac, gdyby ktos wmieszal sie w strumien znane nam histerii, i ufamy, ze nigdy nie bedziemy musieli tego doswiadczyc na wlasnej skorze.
-Mysliwi - powiedzial powoli Travis, ledwo zdajac sobie sprawe, ze w ogole cos mowi. - Mamuty, mastodonty, wielblady, wilki, tygrysy szablozebne...
-Dlaczego cie interesuja?
-Dlaczego? - Travis powtorzyl niczym echo i umilkl, aby rozwazyc powody. Dlaczego jego reakcja na odmalowany przez Ashe'a obraz prehistorycznych mysliwych byla wizja ladu zamieszkanego przez dziwne bestie, na ktore jego wspolplemiency nigdy nie polowali? A moze polowali? Czyzby lowcy Folsom byli jego przodkami, tak jak starozytni Celtowie byli praojcami Ashe'a? Czul silne podekscytowanie. Zapragnal zobaczyc swiat, ktory jemu wspolczesni znali jedynie z niewyraznych i czesto sprzecznych sladow widocznych na skalach, z garsci krzemieni, polamanych kosci, dawno wygaslych ognisk. - Moi rodacy zyli z myslistwa jeszcze dlugo po tym, jak twoi przystosowali sie do innego trybu zycia- odpowiedzial wreszcie.
-Zgadza sie.-W tonie Ashe'a pobrzmiewala nuta satysfakcji. - A teraz podaj mi tamten pret.
Powrocil do pracy. Travis zostal przy nim i pomagal archeologowi najlepiej, jak potrafil. Wiedzial, ze dokonal wyboru, jakiego zyczyl sobie Kelgarries: postanowil stac sie czescia tej niewiarygodnej przygody.
Kolejne dwa dni spedzili bardzo pracowicie, przygotowujac ekwipunek do wyprawy w przeszlosc. Zastosowali odpowiednie trzonki do imitacji grotow, potem eksperymentowali z wyrzutnia. Bron, ktora w koncu stworzyli, skutecznoscia dwukrotnie przewyzszala oryginalna. Za pomoca dlugiej na dwie stopy wyrzutni mozna bylo ciskac oszczep na odleglosc dobrych stu piecdziesieciu krokow albo nawet dalej. Travis zdawal sobie sprawe z ogromnych zalet tych wloczni. Nic dziwnego, ze tak uzbrojeni mysliwi osmielali sie atakowac mamuty i inne gigantyczne ssaki tego okresu.
Oprocz wloczni mieli krzemienne noze, odpowiedniki tych, jakie znalezli w pozostalosciach po obozowiskach ludzi Folsom. Travisa przesladowalo przeczucie, ze uzyje noza i wloczni, odgrywajac role prehistorycznego lowcy. Byl tego pewien. Dowiedzial sie od Rossa, ze pozostaly sprzet dla agentow czasu trafi do bazy dopiero wowczas, gdy eksperci przejrza filmy z przeszlosci.
Trzeciego dnia Kelgarries i Ashe wyruszyli na wyprawe zwiadowcza. Zaladowali helikopter po brzegi i wylecieli z kanionu. Wrocili po tygodniu. Filmy, ktore przywiezli, natychmiast wyslano do centrum dowodzenia. Jeszcze tej samej nocy Ashe dolaczyl do Travisa i Rossa. Polozyl sie przy ognisku, wzdychajac ze zmeczenia i radosci.
-Trafiliscie? - zapytal Ross.
Szef pokiwal glowa. Ciemne smugi pod oczami nadawaly jego twarzy wyraz zdeterminowania.
-Wrak tam jest, a na obrzezach tego terytorium zlokalizowalismy mysliwych. Mysle jednak, ze mozemy postepowac zgodnie z planem numer jeden. To plemie jest nieliczne, a w okolicy chyba nie ma innych. Nasze domysly okazaly sie sluszne: ten obszar byl bardzo rzadko zaludniony. Nie ma potrzeby wysylania zwiadowcow, zeby zintegrowali sie z plemieniem - wystarczy, jesli beda na biezaco sledzic ruchy koczownikow.
-A transfer?
Ashe zerknal na zegarek.
-Harvey i Logwood montuja nowa stacje. Zajmie im to okolo czterdziestu osmiu godzin. Nie mamy czasu na omawianie szczegolow, Ekipa technikow wchodzi, gdy tylko zwiadowcy przekaza nam wiadomosc, ze teren jest czysty. W kwaterze glownej analizuja raporty filmowe. Dostarcza nam reszte sprzetu mozliwie jak najszybciej.
Travis poruszyl sie niespokojnie. Kto wejdzie w sklad grupy zwiadowcow? Chcial o to spytac, majac nadzieje, ze on rowniez. Ale pomny na wydarzenia sprzed roku, ktore zniweczyly mnostwo planow, teraz trzymal jezyk za zebami. Ross przyszedl mu z pomoca.
-Kto robi pierwszy skok, szefie?
-Ty i ja, i nasz przyjaciel - dodal, wskazujac na Apacza - jesli tylko zechce.
-Mowisz serio? - zapytal Travis z niedowierzaniem.
Ashe siegnal po stojacy przy ognisku dzbanek kawy.
Fox, jezeli tylko nie zamierzasz odskoczyc, zeby na pierwszym lepszym mamucie przetestowac te bron z krzemiennymi grotami. ktora skonstruowales, mozesz isc z nami. Glownie dlatego, ze jestes swoj chlop, albo raczej staniesz sie sam, gdy cie wtajemniczymy. I moze potrafisz sie lepiej przystosowywac niz my. Omawianie szczegolow podrozy w czasie zwykle zajmowalo wiele tygodni. Zapytaj Rossa; on ci powie, jak wyglada w naszym fachu kurs wkuwania danych. Teraz jednak nie mamy tygodni. Mamy jedynie dni, ktorych zreszta robi sie coraz mniej z kazdym wschodem slonca. A zatem stawiamy na ciebie, na Rossa, na mnie. Ale musisz zrozumiec jedno: ja dowodze sekcja, rozkazy pochodza ode mnie. A glowna zasada brzmi: robota na pierwszym miejscu! Trzymamy sie z dala od tubylcow, nie mieszamy sie w zadne wydarzenia. Przenosimy sie tam tylko po to, zeby zapewnic bezpieczenstwo i spokoj naszym technikom podczas badania wraku. A to moze wcale nie byc latwe.
-Dlaczego? - spytal Ross.
-Poniewaz nasz statek nie wyladowal tak dobrze jak ten, w ktorym natknales sie na Czerwonych. Z tego, co widac na filmach, porzadnie grzmotnal o ziemie. Mozliwe, ze bedziemy musieli z niego zrezygnowac i odnalezc numer drugi z naszej listy. Przypuszczam jednak, ze zgode komisji na dalsze badania uzyskamy tylko pod warunkiem, ze znajdziemy cos interesujacego na pokladzie pierwszego statku.
-Moze przydaloby sie wciagnac do sprawy kogos z komisji? - zasugerowal Ross.
Ashe wyszczerzyl zeby w usmiechu.
-Chcesz stracic prace, chlopcze? Daj im sie przyjrzec naszym znaleziskom, a szybko poloza na nich swoje lapska.
Trzy dni pozniej rozpoczeli ostatnie przygotowania do podrozy. Towarzyszyl im niski, schludnie ubrany mezczyzna. Obserwowal bacznie cala trojke przez gorna czesc dwuogniskowych okularow, wyglaszajac raz po raz szorstkie krytyczne uwagi. Rozebrali sie i natarli dokladnie kremem otrzymanym od instruktora. Wkrotce ich opalona skora nabrala barwy matowobrazowej, charakterystycznej dla ludzi, ktorzy bez wzgledu na pogode nosza nader skapy przyodziewek.
Ashe i Ross wlozyli szkla kontaktowe, aby ich oczy byly ciemnobrazowe jak oczy Travisa. Krotko ostrzyzone wlosy ukryli pod mistrzowsko wykonanymi perukami ze sztywnych czarnych wlosow, ktore opadaly im na ramiona i splywaly niczym grzywa kucyka miedzy lopatkami.
Nastepnie kazdy kladl sie kolejno na plecach, a charakteryzator, wzorujac sie na kadrach z filmu, malowal im na piersiach, ramionach, brodach i gornych czesciach kosci policzkowych wzory symulujace tatuaze. Poddajac sie tym meczarniom, Travis przygladal sie calkowicie ucharakteryzowanemu archeologowi. Gdyby nie widzial wszystkich etapow tej transformacji, nie domyslilby sie, ze pod skora dzikusa kryje sie doktor Gordon Ashe.
-Ciesze sie, ze mozemy nosic sandaly - skomentowal tenze "dzikus", zaciskajac rzemienie utrzymujace kombinacje przepaski biodrowej i kiltu z grubej skory.
Ross wlasnie wsunal gole stopy w prymitywne obuwie.
-Miejmy nadzieje, ze nie zawioda, gdy bedziemy musieli brac nogi za pas, szefie - powiedzial, lustrujac sandaly powatpiewajacym wzrokiem.
Wreszcie wszyscy trzej staneli w szeregu do ostatecznego przegladu, ktory przeprowadzili charakteryzator i Kelgarries. Major trzymal na ramieniu jakies futra i teraz rzucil po jednym kazdemu z mezczyzn
-Lepiej sie z nimi nie rozstawajcie. Tam bywa zimno. No dobrze, helikopter czeka.
Travis przerzucil futro przez ramie i wzial do reki trzy wlocznie, ktore wczesniej uzbroil w groty. Kazdy otrzymal taka sama broni worek z zapasami.
Helikopter wylecial z kanionu Hohokam na szeroka przestrzen pustyni i po jakims czasie wyladowal przed skrupulatnie zakamuflowana konstrukcja. Kelgarries przekazal Ashe'owi ostatnie instrukcje.
-Macie dzien... w razie potrzeby dwa. Zatoczcie kolo na jakies piec mil, jesli wam sie uda. Reszta nalezy do was.
Ashe skinal glowa.
-Dobrze. Odezwiemy sie, gdy tylko bedziemy mogli przeslac sygnal: "czysto".
Ukryta konstrukcja, obok ktorej walalo sie mnostwo skrzyn, skladala sie z czterech scian i podlogi. Nie miala dachu. Agenci weszli do srodka i patrzyli, jak panel zamyka sie za nimi, a wokol ich cial strzelaja strumienie promieni. Travis poczul mrowienie w kosciach i miesniach, a potem uklucie paniki, kiedy dziwne szarpniecie skrecilo mu trzewia i wycisnelo powietrze z pluc. Utrzymal sie na nogach tylko dzieki temu, ze podparl sie wloczniami. Na sekunde lub dwie caly swiat zatonal w mroku. W koncu Travis zlapal oddech i otrzasnal sie, jakby wyskoczyl z rwacej rzeki. Ross wykrzywil usta w usmiechu i podniosl kciuk do gory w wymownym gescie.
-Koniec podrozy. Ruszamy...
Wciaz znajdowali sie w skrzyni, kiedy jednak Ashe popchnal panelowe drzwi, nie zobaczyli sterty skrzyn, lecz nieregularne, skaliste wzniesienia. Wspinajac sie na nie w slad za swoimi kompanami, Apacz z zaciekawieniem patrzyl na zupelnie odmienny swiat, w jakim sie znalezli. Znikla pustynia ze spieczonymi sloncem skalami. Rownina, porosnieta szorstka- miejscami siegajaca ud, miejscami pasa - tama, przechodzila w oddali w lagodne wzgorza. Trawiasty ocean konczyl sie na skraju jeziora, ktore rozciagalo sie po horyzont w kierunku polnocnym. Travis zobaczyl tam kepy krzakow i niewielkich drzewek. Ledwo dostrzegl poruszajace sie powoli ksztalty. Domyslil sie, ze to pasace sie zwierzeta.
Swiecilo slonce, lecz zimny, porywisty wiatr chlostal lodowatymi biczami polnagie cialo Travisa. Mezczyzna narzucil futro na ramiona, pozostali zwiadowcy poszli jego sladem. Przenikliwie chlodne powietrze wrecz ociekalo wilgocia. Kazdy powiew wiatru niosl ze soba nowe zapachy, ktorych Apacz nie potrafil zidentyfikowac. Swiat, ktory ogladal, wydawal sie rownie surowy i ponury jak ten, w ktorym Travis zyl dotychczas, lecz byla to zupelnie inna surowosc.
Ashe pochylil sie i przetoczyl na bok jeden z pobliskich glazow, odkrywajac mala skrzynke. Z worka z zapasami wyjal trzy miniaturowe glosniki i wreczyl po jednym swym towarzyszom.
-Wetknijcie je do lewego ucha - polecil, robiac tak ze swoim. Nacisnal klawisz z boku pudelka. Natychmiast rozlegl sie niski, przenikliwy dzwiek. - To sygnal naprowadzajacy. Dziala jak radar i w razie potrzeby sprowadzi nas tutaj.
-Co to takiego?
Na polnocy wykwitla smuga dymu spychana wiatrem w podluzny slad szarobialej pary. Z ksztaltu chmury Travis wywnioskowal, ze nie jest to pozar lasu, chociaz niewatpliwie ogien musial byc ogromny.
Ashe spojrzal w gore, jakby od niechcenia.
-Wulkan - stwierdzil. - Ta czesc swiata jeszcze nia zdazyla sie ustatkowac. Kierujemy sie na polnocny zachod, wzdluz brzegow jeziora. W ten sposob powinnismy natrafic na wrak.
Ruszyl rownym krokiem i Travis domyslil sie, z