Chaos #2 Bron Chaosu - KAPP COLIN

Szczegóły
Tytuł Chaos #2 Bron Chaosu - KAPP COLIN
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Chaos #2 Bron Chaosu - KAPP COLIN PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Chaos #2 Bron Chaosu - KAPP COLIN PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Chaos #2 Bron Chaosu - KAPP COLIN - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAPP COLIN Chaos #2 Bron Chaosu COLIN KAPP Przeklad: Stefania Szczurkowska Pod niebem koloru olowiu, nad planeta Monai zawisla grozba nieszczescia. Od pol roku nieprzerwanie padal snieg. Zmienil ksztalt gor, wznoszacych sie ponad stolica, zwana Edel. Miliony ton zlowrogiej, bialej masy czekaly na nieuchwytny znak, by polaczyc sie w katastrofalnej lawinie. Skute lodem miasto, przycupniete u podnoza wypietrzonych gor, obserwowalo odmienione szczyty z lekkim zdumieniem, lecz bez specjalnej paniki. Dlugi, granitowy grzbiet byl uswieconym przez czas obronca, ktory chronil miasto przed zbytnimi szkodami, rozdzielajac wielkie osuwiska i odwracajac ich bieg.Od wschodu, posuwajac sie korytem zmarznietej i unieruchomionej przez sniegi Spring River, torowal sobie droge w kierunku Edel niewielki sniegochod. Prowadzacy pojazd Asbell patrzyl tylko na droge bezposrednio przed soba. On i jego towarzysz jechali juz bardzo dlugo, a obslugiwanie ukladu sterowania sniegochodu bylo uciazliwe i meczace. W kabinie panowal nieznosny upal i zaduch. W dodatku potezne cialo Asbeela spoczywalo na nieodpowiednim dlan skladanym siedzeniu, a trzesacy sie w czasie jazdy zelazny drazek sterowy obijal bolesnie wewnetrzna strone jego muskularnych ud. Siedzacy w tyle pojazdu Jequn patrzyl na sniegi, ktore zawisly w bezruchu nad Edel. Byl nieco nizszy niz Asbeel, jego twarz ozywialy bezustanne rozmyslania. W ciemnych, inteligentnych oczach jak w zwierciadle odbijaly sie tajemne obawy i natretne, dziwne przeczucia. Z rysunku wznoszacych sie szczytow odczytal poslanie, ktorego kompan nie dostrzegl. Zachowywal to dla siebie tak dlugo, az niezliczone wspolczynniki pomyslnego rownania utwierdzily go w przerazajacej pewnosci. -Asbeel, jedziemy w pulapke. -Jestes pewien? - Kierowca nawet nie drgnal, ale wywolana goracem i zmeczeniem ospalosc opadla zen jak zsuwajacy sie z ramion plaszcz. W jednej chwili stal sie czujnym zwierzeciem, zwierzeciem, w ktore zmienily go trening i doswiadczenie. -Jestem pewien. Widze to wyraznie. Drzenie szronu na drzewach. -Ja widze tylko szron. -Na ostrych iglach krzewow jest lekka, podwojna dyfrakcja. We wszechswiecie tworzy sie napiecie. -Musisz miec bardziej wrazliwe oczy od moich. -Nie czujesz, jak wzrasta naprezenie? Tu, w tym miejscu, zasada przyczynowosci ulegla zawieszeniu. Katastrofa, ktora powinna nastapic wczesniej, zostala odlozona na nasz przyjazd. Jezeli wejdziemy do Edel, pulapka zatrzasnie sie. -Bron Chaosu? - spytal Asbeel. -A coz by innego? Wkraczamy przeciez do glownego centrum. Powinnismy sie domyslic, ze wczesniej czy pozniej wyprobuja ja na nas. -Poprzednio zwyciezylismy. Zobaczymy, czy i tym razem sie uda. W odleglosci dwoch kilometrow od Edel, Asbeel zboczyl z kursu i skierowal sniegochod w wyrab skalny. Tam wyciszyl silnik i przesiadl sie do tylu kabiny, do Jequna. -Jak rozumiem, jeden z nas musi pojsc do Edel, aby skontaktowac sie z Kasdeya. Mamy przed soba lancuchy przyczynowo - skutkowe. Pierwszy - w ktory wplatane jest Edel - zostal zawieszony. Drugi - sprowadza jednego z nas do punktu zgodnosci. Tylko jeden z nas moze udac sie do Edel i przezyc. Drugi nie ma teoretycznie zadnych szans. -Powstaje pytanie - powiedzial Jequn - ktory z nas obu powiazany jest z grozaca Edel katastrofa. Scisle mowiac, co nas tu sprowadza? -Kasdeya. Poprosil nas, bysmy go zabrali. Ja pilotowalem statek, ale ty ustalales czas. Byc moze obaj jestesmy w to wmieszani. -Nigdy w zyciu! Mozna obliczyc kierunki dwoch lancuchow przyczynowo - skutkowych i tak ustalic prawdopodobienstwo, aby zagwarantowac, ze przetna sie w miejscu katastrofy. Jednak operowanie trzema lub wieksza iloscia lancuchow prawdopodobnie w ogole nie jest mozliwe. Zdarzenia te musza byc zaplanowane w odniesieniu do jednego z nas i tylko jednego. Nie mamy jednak dosc informacji, by moc ustalic, do ktorego. -A jesli zalozyc, ze zaden z nas nie wejdzie do Edel? -Wtedy Kasdeya z pewnoscia umrze. Obecnie Bron Chaosu robi wszystko, aby utrzymac jakas wielka katastrofe w przyrodzie. Mowiac to, Jequn przebiegl wzrokiem sylwetki otaczajacych ich skal, odczytujac sposob w jaki naprezenie we wszechswiecie zakloca smuge swiatla, odbijajacego sie od gor. W oddali, wysoko, jakby w stanie utajenia wisialy potencjalne lawiny. - Wykorzystuja chyba te mloda gwiazde, aby cala jej energie uzyc do tej operacji. Jezeli nie nastapi wkrotce zgodnosc, cos musi trzasnac. Kiedy to sie stanie, cala energia zostanie wyzwolona w postaci jednego wszechpoteznego wybuchu, ktory rozwali ten obszar do cna. -Co proponujesz? -Juz ci mowie. Wysiade tu i wezme ze soba balon, ty zas odjedz kilka kilometrow w glab rowniny. Poszukaj takiego miejsca, w ktorym nie bedzie naturalnych uskokow terenu. Dopoki tam nie dotrzesz, postaram sie nie prowokowac Chaosu. Potem sprobuje dostac sie do Kasdei. Kiedy to wszystko sie zacznie, szybko ruszaj z powrotem i uratuj nas obu. -A co bedzie, jezeli Bron Chaosu wymierzona jest w ciebie? -Nie martw, sie! Nie po raz pierwszy oszukam Chaos. Dopoki spelnione sa rownania entropii, nie dokonuje on precyzyjnie selekcji. Jesli zajdzie koniecznosc, smierc kogos innego zastapi moja. Istnieli jednak jeszcze inni obserwatorzy, o ktorych nie wiedzieli pasazerowie sniegochodu. Niecodzienni przybysze goscili w Obserwatorium Glebokiej Przestrzeni Galaktycznej, polozonym w poprzek doliny, wysoko, na wystawionym na dzialanie wiatrow plaskowyzu. Blisko calego kompleksu obserwatorium wyladowaly zalogi dwoch statkow kosmicznych, tworzac jadro sieci obserwacyjnej, skierowanej nie w przestrzen kosmiczna, lecz na gorskie wzniesienia nad Edel i na okolice spowitej sniegami doliny. Rozmieszczenie punktow obserwacyjnych pozwalalo na jedyne w swoim rodzaju spojrzenie na zagrazajace Edel niebezpieczenstwo. Do tej pory utrzymujace sie nad miastem w stanie niewatpliwej rownowagi sniegi nie dawaly powodu do ponurych przeczuc, wynikajacych z prognoz komputera. Wypisywane na cala szerokosc paskow wydruki Chaosu sugerowaly wyzwolenie sie znaczenie potezniejszej energii anizeli ta, ktorej dostarczyc mogla sama lawina. Prognoza sprowadzila wscibskie statki z planety Terra, ktore spoczywaly teraz na tym posepnym wystepie skalnym Monai. Spodziewano sie czegos niezwyklego, ale nic takiego nie znaleziono. W rzeczywistosci, jedyne godne zainteresowania wydarzenie stanowilo nieoczekiwane pojawienie sie na ekranie teledetektora malego sniegochodu. Na pokladzie statku - laboratorium "Heisenberg", Nad-inspektor Przestrzeni Cass Hover zazadal obrazu i przedstawiono mu zblizenie z zainstalowanego na skraju plaskowyzu teledetektora. Hover z nachmurzona mina odczytal znaki identyfikacyjne umieszczone na ciemnym kadlubie sniegochodu. -Miejscowy? Kapitan Rutter zaprzeczyl ruchem glowy. -Wszystko wskazuje na to, ze nie. Przypuszczalnie gdzies z okolic New Sark - powiedzial. - Na pewno bedzie zalowal, ze odbyl te podroz. Jesli wydruk Chaosu jest wiarygodny, to zrobi sie tu prawdziwe pieklo mniej wiecej w tym czasie, gdy ten pojazd dotrze do Edel. -Co sie dzieje? - spytal glos z tylu. Mowiacy byl wysokim, ciemnym, brodatym mezczyzna w czarnym plaszczu, tak mocno opietym w ramionach, jak gdyby ta wiez z ubraniem miala charakter odwiecznej symbiozy. - Mozesz jeszcze raz sprawdzic czas? -Oczywiscie! - Rutter skinieniem palca odkomenderowal dwoch technikow. - co masz na mysli Saraya? -Nie cierpie tajemnic, to wszystko - odparl ze zloscia mezczyzna w czerni. - Zwlaszcza w tej pracy. Dopiero co ponownie zbadalismy sniegi nad Edel i dokonalismy obliczen najgorszego przypadku wyzwolenia sie energii. Stanowi on prawie niewymierna czesc zmian entropii przewidzianych rownaniem Chaosu. Musi tu istniec jeszcze jakis inny wspolczynnik. -Zgadza sie, kapitanie. - Jeden z technikow podal Rutterowi waski pasek wydruku. = - Jesli ten sniegochod bedzie nadal podazal w tym samym kierunku i z ta sama predkoscia, jego droga przejdzie przez punkt Omega Chaosu dokladnie w centrum Edel. -I musi to oznaczac cos wiecej niz zgodnosc. - Mezczyzna w czerni gladzil brode, zamyslony. - Skierujcie na sniegochod - aparature detekcyjna i sprobujcie ustalic, skad przybyl i kto jest w srodku. -Jezeli dobrze cie rozumiem - powiedzial Hover - ten pojazd musi byc wyposazony w kilka glowic termojadrowych, skoro ma spelniac rownanie entropii. -Watpie, aby to bylo az tak proste - odrzekl Saraya. - Rutter, jak zareagowaly wladze Edel na prognoze naglego unicestwienia? -Z uprzejmym, ale niedowierzajacym usmiechem. Sily na wypadek zagrozenia sa w pelnej gotowosci, ale cale te cwiczenia uwaza sie raczej za szkoleniowe. -Miejmy nadzieje, ze na ich szczescie sprawa tak wlasnie sie przedstawia. Jesli tak jest w istocie, to wielka przepowiednia Chaosu po raz pierwszy okazalaby sie bezpodstawna. -Zawsze stawialem wrozby Chaosu na rowni z przepowiedniami astrologicznymi - zlosliwie zawyrokowal Hover, lamiac sobie wlasnie glowe, jak wyregulowac ostrosc ekranow. -A to dlatego, ze prognozowanie przyciagnelo zbyt wiele osob, ktore nie maja ani wiadomosci, ani dostatecznych srodkow finansowych. Nawet w Centrum Chaosu nie zapanowala jeszcze nauka w scislym znaczeniu tego slowa. Gdybym osobiscie mial jakies watpliwosci, juz samo istnienie tego sniegochodu, zmierzajacego wprost do Omegi Chaosu, skloniloby mnie do przemyslen. -W takim razie przykro mi, ze musze cie rozczarowac, Saraya, ale pojazd wlasnie zboczyl z kursu i skierowal sie w strone skal.. -Do diabla! - Mezczyzna w czerni pochylil sie nad ekranami, aby sprawdzic informacje. Nastepnie wycofal sie do tylnej czesci pomieszczenia z aparatura i zaczai przegladac jakies notatki. Oczy kapitana Ruttera i Hovera spotkaly sie. Wymienili pelne niewiary i powatpiewania spojrzenia. Pozniej odliczanie wsteczne Chaosu pochlonelo cala ich uwage. Wkrotce na statku - laboratorium w pomieszczeniu z aparatura jedynym dajacym sie slyszec dzwiekiem byl przytlumiony szmer urzadzen klimatyzacyjnych. Zainteresowanie wywolane przybyciem sniegochodu przeistoczylo sie w spokojna obserwacje tablic rozdzielczych przyrzadow i ekranow monitorow. Jednoczesnie czujnik Chaosu rozpoczal z wolna odliczanie wsteczne do teoretycznego poczatku katastrofy. Omega minus dziesiec. Hover musial bez przerwy regulowac ostrosc teledetektora, ktory uporczywie odmawial dawania wyraznego obrazu. Inni technicy mieli podobne problemy. Omega minus osiem... Ciemna postac w plaszczu wertowala szybko arkusze notatek, przypominajac skapca, ktory liczy swoj majatek. Omega minus szesc... Wyraz twarzy technika laserowego obserwujacego na monitorze sniegi nad Edel nie wskazywal, by w polu widzenia zachodzily istotne zmiany. Omega minus cztery... Kapitanowi Rutterowi przeszkadzaly sie skoncentrowac powtarzajace sie zaklocenia wizji, ktore mogl dostrzec jedynie katem oka i wylacznie dlatego, ze w pomieszczeniu ustal wlasciwie wszelki ruch. Zaniepokoil sie. Moglby przysiac, ze cos zamigotalo nad lewym ramieniem Nad-inspektora Hovera. Omega minus dwa... Pantograf urzadzenia samopiszacego zaczal dzialac jak oszalaly, z coraz wieksza dokladnoscia szkicujac zarys figury w ksztalcie duzego oka. Kiedy komputery Chaosu potwierdzily zagrazajaca katastrofe, krzyzujace sie w srodku wykresu linie danych przypadly dokladnie w miejscu przeciecia sie duzych i malych osi oka. Rysunek wypelnil ekran. Sam srodek niewidocznej zrenicy znalazl sie dokladnie w... Omega Chaosu! Kompletny brak natychmiastowej reakcji wywolal prawdopodobnie rownie silny wstrzas psychiczny, jaki spowodowalby wybuch gwaltownej aktywnosci. Obserwatorzy zastygli w oslupieniu. Ich uwaga skupila sie na przyrzadach, na wypadek gdyby te pominely cos waznego w niezmiennych sygnalach odczytow danych. W tym czasie zza skal ponownie ukazal sie sniegochod i ruszyl w kierunku, z ktorego przybyl. Mezczyzna w czerni, z twarza wyrazajaca gleboka nieufnosc, rzucil notatki na podloge i przesunal sie w strone pulpitu z przyrzadem samopiszacym, aby sprawdzic wedrujace oko. W zaden sposob nie wplynelo to na rozwiazanie zagadki. -Co teraz robimy? - spytal po chwili Rutter. - Zdaje sie, iz jedynym nieszczesciem, jakie sie wydarzy bedzie to, ze wrocimy wszyscy do domow czujac sie" jak ktos, kogo obrzucono zgnilymi jajkami. Ta uwaga spowodowala spadek napiecia. Technicy rozluznili sie i odchylili na oparcie foteli. Troche usmiechali sie z ulga, ze nic sie nie dzieje, a troche marszczyli brwi z niezadowolenia, ze tak jest. Tylko Hover, przycupniety obok monitora manipulowal pokretlami starajac sie utrzymac ostrosc obrazu. -Trzymaj to! - Nagla komenda Nad-inspektora podzialala na zebranych prawie jak elektrowstrzas. - Ktos wysiadl ze sniegochodu i podaza teraz pieszo do miasta. -Jestes pewien, Cass? - Saraya juz byl obok. -Sam zobacz. - Hover przeszedl do jednego z glownych monitorow, ktory dawal calkiem wyrazny obraz terenu od miejsca, gdzie zatrzymal sie sniegochod, az po krance Edel. Kilka czarnych punkcikow na przewaznie monotonnym tle znaczylo wyraznie slady, gdzie mezczyzna przecieral sobie droge w glebokim sniegu, ciagnac za soba line z jakims pakunkiem na koncu. -Po jakie licho zamecza sie ta piesza wedrowka? - dziwil sie Rutter. - Sniegochod nie popsul sie przeciez, tylko ruszyl z powrotem ta sama droga. - Spojrzal na Saraye w oczekiwaniu odpowiedzi i natychmiast zaczal tego zalowac. Dziwna namietnosc malujaca sie na twarzy mezczyzny w czerni byla nieco przerazajaca. -Powiem ci dlaczego - zaczal Saraya. - Poszczegolne kawalki nagle zaczynaja do siebie pasowac. Mysle, ze ten czlowiek w jakis sposob orientuje sie w prognozie Chaosu. Jakby chcial pokonac te przeszkode. -Wytlumacz mi to prostymi slowami - poprosil Rutter. Mezczyzna w czerni przysunal sie blizej monitora, a jego glos zadrzal z emocji. -Prognozy Chaosu poddaja analizie lancuchy przyczynowo - skutkowe za pomoca odczytywania na zmiane wzorow entropii dla rozszczepiajacych sie lancuchow. Zdarzenia entropii przyrownac mozna do perel nanizanych na sznur, gdzie osie wskazuja zgodnosc przyczyny i skutku. Przy odpowiedniej ilosci informacji lancuch odczytac mozna albo do tylu, albo do przodu w czasie. -Prosilem prostymi slowami - powiedzial Rutter zalosnym glosem. Saraya zlekcewazyl go, a oczy zapalaly mu niebywalym zachwytem. -Wyobraz sobie lezacy na stole sznur perel. Potem wyobraz sobie drugi sznur, przecinajacy go pod katem prostym, gdzie jedna perly - jedno zdarzenie entropii - jest wspolna dla obu lancuchow. -Rysuje mi sie obraz, ale nie idea. -Zbieznosc. Przyczyna rodzi skutek, a skutek podaza za przyczyna. Nie widzisz, do czego zmierzam? -Nie za bardzo. -W przypadku perly wspolnej dla obu lancuchow, nastepstwo przyczyny i skutku musi byc w kazdym z nich spelnione do konca, bo inaczej zdarzenie entropii nie zajdzie. Z punktu widzenia filozofii i praktyki jest niemozliwe, by zaistnial skutek, jezeli brakuje przyczyny, lub by istniala przyczyna nie powiazana w sposob bezposredni ze skutkiem. -Jezli chcesz powiedziec to, co jak, mysle, mowisz, nie zycze sobie tego sluchac - stwierdzil Rutter. - Konsekwencje przyprawiaja mnie o koszmarny bol glowy. -Konsekwencje, moj wojskowy przyjacielu, sa takie, ze kierujacy losem Edel lancuch przyczyn i skutkow powiazany jest w jakims punkcie z lancuchem sterujacym tym wlasnie facetem. W jakis sposob on juz od ponad jedenastu minut przezwycieza prognoze Chaosu. Przy takiej szybkosci, z jaka ten czlowiek sie porusza, minie blisko godzina, zanim dotrze do Omegi Chaosu. Majac taki talent mozna by zmienic ksztalt wszechswiata. -Czy to znaczy, ze Omega Chaosu nie zaistnieje? -Nic z tych rzeczy. Entropia wzmaga sie, co sygnalizuje, ze zachodzace zdarzenie jest czescia zarejestrowanego Chaosu. Juz jutro bedzie to tylko historia. Nic nie moze zmienic faktu, ze tak sie musi stac. -Ktos przeciez to opoznil - rozsadnie zauwazyl Rutter. -Ale jakim kosztem? Taka zwloke mozna osiagnac jedynie naruszajac strukture wszechswiata. Wzdrygam sie na mysl, ile to musi pochlonac energii. Poniewaz wiemy, ze wszechswiat jest plastyczny, ta konkretna ilosc energii zostanie wyzwolona wowczas, gdy punkt zbieznosci zostanie wreszcie osiagniety. -Co mogloby wytlumaczyc roznice miedzy potencjalem energii dostepnej w Edel i energia potrzebna do spelnienia rownan Chaosu - uzupelnil nadchodzacy Hover. -Wiesz, Cass, mysle, ze udalo ci sie trafic w sedno. Do licha! Powinienem pomyslec o tym wczesniej. Ten facet na dole nie ma dostepu do tak wielkiej energii. Musi tym kierowac cos albo ktos inny - ktos, kto ma fantastycznie opanowana technike Chaosu. -Wciaz jestem niepocieszony - stwierdzil Rutter - na mysl o wiszacej w powietrzu katastrofie, ktorej warunkiem jest przybycie jednego czlowieka. - odwrocil sie na widok podchodzacego mezczyzny i zaczal badawczo przygladac sie informacji, ktora zostala mu wreczona. - Wyniki naszej kontroli sniegochodu. Jak przypuszczalem, jest z New Sark. Wynajety z wypozyczalni sprzetu transportowego przez dwoch facetow, ktorzy przybyli z nadprzestrzeni kilka godzin temu. Podali swoje nazwiska: Jequn i Asbell. -Hm! - zareagowal mezczyzna w czerni. - Zmarszczyl czolo, co swiadczylo o glebokich rozmyslaniach. - Co jeszcze wykryliscie? -Policja z New Sark wykonala dla nas test sprawdzajacy galaktyczny rejestr osobowy. Trudzili sie na prozno. Ustalono, ze planeta, z ktorej pochodza ci ludzie, formalnie nie istnieje, podobnie jak oni sami. Pojazd przybyl z tak daleka, ze pracownicy kosmodromu nie potrafia nawet okreslic jego napedu. -Jasne, ze nie potrafia! - Te ostatnie slowa Saraya powiedzial na uboczu, do siebie samego. - Kapitanie Rutter, prosze wydac policji polecenie, by sprobowala zaaresztowac mezczyzne w sniegochodzie po jego powrocie do New Sark. Rozmyslnie powiedzialem "sprobowac", poniewaz musieliby byc diabelnie przebiegli, zeby im sie to udalo. Nad-inspektorze Hover, widzisz tego faceta tam w dole, na plaskowyzu? Chce go miec w Centrum Chaosu na Terra, calego i zdrowego. Bez wzgledu na koszty i sposob osiagniecia tego celu. Chce miec tylko pewnosc, ze tak sie stanie... Masz na te misje nadzwyczajne pelnomocnictwo galaktyki. -Naprawde uwazasz, Saraya, ze on jest az tak wazny? -Jestem tego pewny. Obecnie nie ma w naszej galaktyce nikogo wazniejszego, ani tez potencjalnie bardziej niebezpiecznego. Jest jedyny w swoim rodzaju, a w miejsce, w ktore sie uda, wymierzona zostanie Bron Chaosu. -Bron Chaosu? A coz to takiego? -Sam, do diabla, chcialbym wiedziec! -Ja sam go dopadne! - powiedzial Hover. - Pozniej wyjasnisz mi cala sprawe. Niech ktos przygotuje lotnie. -Pojde z toba - powiedzial Rutter. -Nie! - Mezczyzna w czerni wkroczyl zdecydowanie. - Ten facet juz dawno bedzie w Edel zanim Nad-inspektor zdola go dosiegnac. Bez wzgledu na to, na co Chaos czeka, Edel runie dokladnie w tym momencie. Jesli poprawnie odczytamy rownanie entropii, okaze sie, ze niewielu pozostanie przy zyciu. Nad-inspektor otrzymal specjalne przygotowanie, by moc przezyc w takich okolicznosciach - ty nie. Kapitan niechetnie spogladal na Hovera, kiedy ten wciagal na siebie cieple ubranie. Rutter moglby przysiac, ze nad ramieniem Nad-inspektora migotalo cos kosmatego. Widzial to szczegolnie wyraznie na tle ciemnego wnetrza szafki. Kiedy jednak przyjrzal sie dokladniej, nie odkryl nic szczegolnego. Zaintrygowany, sprawdzil lacznosc radiowa z wyruszajacym w droge Hoverem, a potem skoncentrowal sie na wychwyceniu na monitorze samotnej postaci poruszajacej sie po plaskowyzu. Gdy ta zniknela, obserwowal krance miasta. W atmosferze dzialo sie cos dziwnego - obraz stawal sie osobliwie rozdwojony. 2. Mozolny marsz czlowieka przez sniegi sledzony byl z pelnym udreki niepokojem na monitorach o starannie ustawionej ostrosci obrazu, domysly na temat zawartosci paczki, ktora mezczyzna ciagnal ze soba w siatce, okazaly sie dziwnie bezowocne. Pytanie o ewentualna uzytecznosc tego rodzaju obciazenia pozostawalo otwarte. Niebawem czlowiek wdrapal sie na wzniesienie. Szlo mu sie jakby lzej po ubitych sladach, az wreszcie dotarl na obrzeza miasta. Jednoczesnie, z dala od zabudowan, wyladowala lotnia Hovera. Widac bylo, jak Nad-inspektor szybko dogania swoja ofiare.Jesli facet swiadomy byl przybycia lotni, nie dal tego po sobie poznac. Uwage mial skoncentrowana na tym, by ciagnac ladunek po mozliwie najbardziej gladkim terenie. Sprawial wrazenie, ze bez przerwy obserwuje wiszace ponad urwiskiem grozne masywy sniegu. Rutter wlaczyl kilka skierowanych wczesniej na miasto i wyprobowanych kamer z teleobiektywami. Uzyskal kilka zblizen ujetej od tylu sylwetki mezczyzny - sylwetki czlowieka, ktory tak przedziwnie kusil los. Nie przynioslo mu to nowych informacji, jednak wszystkie otoczone byly czerwonymi obwodkami, ktore stopniowo ograniczaly pole widzenia i sprawialy wrazenie promienistej aury postaci. W tych okolicznosciach bylo to niezwykle niepokojace. Bylo rzecza oczywista, ze dzialanie tego czlowieka mialo okreslony cel. chociaz mijajac zabudowania Edel wielokrotnie znikal obserwatorom, powracal w pole widzenia w dajacym sie przewidziec punkcie. Mozna bylo przypuszczac, ze obserwowany obiera najkrotsza droge wprost do centrum miasta. -Znajdz mi plan Edel - odezwal sie nagle mezczyzna w czerni. - Wciaz mowimy o Omedze Chaosu, ale nie sadze, aby komukolwiek z nas przyszlo do glowy spojrzec, co sie obecnie dzieje w epicentrum. Rutter wydostal plan i rozwinal go na pulpicie. Przedstawial on miasto w typowym ukladzie, jakich wiele zalozono na roznych planetach po Wielkim Exodusie z Terry. Przodkowie przyjeli geometryczny uklad ulic, rozchodzacych sie promieniscie z centrum. Srodek miasta stanowil pierscien w postaci rozleglego rozbudowanego kompleksu administracyjnego miejscowych wladz oraz siedziby Rady Konfederacji Przestrzeni Monai. W punkcie Omega Chaosu swa druga mlodosc przezywaly dawne gmachy rzadowe Edel, przeksztalcone w miedzygwiezdne centrum handlowe. Kiedy Rutter na powrot zaczal obserwowac sylwetke z trudem posuwajacego sie naprzod mezczyzny, nagle zaparlo mu dech w piersiach. Na srodku szerokiej jezdni, niedaleko epicentrum Omegi Chaosu - w miejscu, gdzie byl dobrze widoczny - mezczyzny zawrocil gwaltownie i pobiegl w kierunku paczki przymocowanej do konca liny. Przez chwile patrzyl prosto w odlegle kamery i chociaz grube, cieple ubranie maskowalo zarys sylwetki, wyraznie bylo widac malujace sie na twarzy napiecie. -To jest to! - wykrzyknal Saraya. - On wie cos, czego my nie wiemy. - Chwycil podreczny radiotelefon. - Nad-inspektorze, uwazaj na siebie. Chyba cos sie zacznie. Nasz przyjaciel wyglada, jakby zajrzal do samego piekla. -Zgadza sie. Widze go wlasnie. Ale nic sie nie dzieje takiego, co by swiadczylo... Mezczyzna ukleknal i zaczal energicznie szarpac osniezony pakunek. Nagle cos rozwinelo sie tuz obok niego. Wygladalo to jak biala, nadmuchiwana pilka. Zaklocenia obrazu staly sie tak silne, ze ostatnie faza czynnosci byla juz niewidoczna - w polu widzenia pozostala tylko zamazana plama. Wszystkie oczy na statku - laboratorium zwrocone byly na monitory sprawdzajace fizyczne parametry - parametry, ktore moglby zasygnalizowac poczatek katastrofy. Jednak nie czulosc monitorow, ale zmysly ludzkie odkryly wreszcie paralizujaca prawde. Wraz z uderzeniem podziemnego pioruna cala dolina doznala tak gwaltownego wstrzasu, ze nawet stabilizatory statkow - laboratoriow, znajdujacych sie na wielkim plaskowyzu, mialy trudnosci z utrzymaniem pionu. Jeden z technikow wydal przerazliwy krzyk, uswiadomiwszy sobie ogrom katastrofy. Najpierw cala dolina, jak wzburzone morze, podniosla sie niewiarygodnie wysoko w gore i zatrzesla, a potem opadla na powrot, pozostawiajac postrzepiona otchlan, ktora ciagnela sie od wschodu do zachodu, mniej wiecej wzdluz dawnego koryta Spring River. Po pierwszym wstrzasie zaklocenia na ekranach ustapily. Przed nierozumiejacymi oczami obserwatorow przeplywaly, marszczac powierzchnie doliny, kolejne powstale pod ziemia fale. Wydawalo sie, ze cala okolica poruszana jest gigantycznymi, podziemnymi walami wodnymi. Wygladalo to jak morze bez wody, pelne suchych fal, rozbijajacych sie z wsciekloscia u podnoza skarpy, na ktorej wznosilo sie Edel. Te fale, z ich ponurymi grzbietami, zatapialy cale dzielnice miasta. Ta jego czesc, ktorej nie pochlonela rozpeknieta ziemia, zostala porozrywana na kawalki przez naplywajace skaly. Niewzruszona trwalosc ziemi, na ktorej czlowiek osmielil sie wznosic budowle, stala sie teraz jawnie przedmiotem obmyslanego, diabelnego spisku, ktorego celem bylo zrownanie wszystkiego do plaskiej, niczym nie wyrozniajacej sie powierzchni posypanej mialkim pylem. Nie koniec na tym. Z przerazeniem i fascynacja obserwatorzy patrzyli na olbrzymia, rozpedzona lawine, ktora fale wstrzasu zmusily do splyniecia w dol, w kierunku Edel. Nawet gory zostaly rozdarte. Wielkie kawaly skal odlamaly sie i zeslizgnely potezna masa, tworzac wysoki i niebezpieczny stos na granitowej ostoi na tylach zbocza skarpy, to spietrzenie odlamow zmiazdzylo podstawe wielkiej granitowej skaly. Cale zbocze zaczelo niespodziewanie odchylac sie na zewnatrz pod napierajacym ciezarem i z przerazliwa powolnoscia odpadac w dol, miazdzac niemal jedna trzecia zrujnowanego miasta. W slad za tym sunela naprzod wyzwolona z wczesniejszego skrepowania lawina, grzebiac wszystko to, czego nie roznioslo czolo skarpy. -Quod erat demonstrandum! - wyglosil Saraya po dlugim milczeniu. Staral sie usunac ze swego glosu najmniejsze slady emocji. - Rutter, czy nadal masz lacznosc z Nad-inspektorem? -Teraz, w samym srodku tego wszystkiego? - z niedowierzaniem odpowiedzial pytaniem na pytanie kapitan. Z gorycza patrzyl na odmieniony krajobraz, nad ktorym wisial nisko oblok opadajacego pylu. -Ponawiaj proby nawiazania lacznosci, dopoki nie otrzymasz odpowiedzi, albo nie stwierdzisz, ze nie zyje. Ale przede wszystkim skoncentruj swoje wysilki na odnalezieniu czlowieka, ktorego sledzil Hover. Wbrew temu, co moze sie wydawac, istnieje bardzo duze prawdopodobienstwo, ze jeszcze zyje. Jesli jest tym, za kogo go uwazam, musial przystapic do dzialania bardzo dobrze przygotowany. I chce go miec, kapitanie. Wiedziec to, co on wie - to moze sie okazac podstawowym warunkiem przetrwania rasy ludzkiej. Czy to jasne? -Nie - odparl Rutter. - Ale to mi nie przeszkodzi w wykonaniu twoich rozkazow. Wezwiemy posilki, a potem ruszymy w droge do miasta jednym ze statkow - laboratoriow. Jesli sa tam jeszcze jacys ludzie w kawalkach wiekszych niz porcje siekanego miesa, przyniesiemy ich tu w plastikowych torebkach, a posortuje sie ich pozniej. -Patrz, sniegochod wraca - zameldowal technik, zwracajac sie bezposrednio do Sarai. Wskazal terenowy teledetektor, na ktorym calkiem wyraznie widoczny byl obraz pojazdu poruszajacego sie pierwotnym kursem. - Musial czekac poza zasiegiem wstrzasow. -To znaczy, ze on takze ma nadzieje odnalezc wsrod ocalalych kogos bardzo specjalnego - powiedzial tajemniczy mezczyzna, otulajac scislej ramiona czarnym plaszczem. Hover wyraznie zobaczyl swa ofiare na kilka sekund przed rozpetaniem sie straszliwego zametu. Mezczyzna kleczal na ziemi przed swoim pakunkiem i sciagal z niego biala od sniegu siatke, ktora maskowala zawartosc w ksztalcie kulistego, oplywowego straka. Samo urzadzenie nie bylo znane Nad-inspektorowi, za to jego przeznaczenie natychmiast stalo sie jasne. Kiedy pierwszy podziemny wstrzas sprawil, ze ziemia zapadla sie, jak poklad miotanego burza statku, mezczyzna rozlupal strak. Ogromne platki skulily sie wokol niego, tworzac zwarty kokon, ktory pecznial coraz bardziej, przyjmujac wreszcie ksztalt piki o srednicy okolo pieciu metrow. Nad-inspektor natychmiast wszystko zrozumial. Urzadzenie to bylo dosc dziwne i niewatpliwie stanowilo swego rodzaju ratownicza kapsule kosmiczna. Mezczyzna znajdowal sie teraz w kokonie utworzonym z kilku superwytrzymalych koncentrycznych balonow. Mogly mu zagrozic tylko potezne, skierowane do wewnatrz sily. Jednoczesnie byl chroniony przed wszelkiego typu wstrzasami jak w kolysce. Na dodatek, z uwagi na swa lekkosc i ksztalt, kula byla doskonale przystosowana do swobodnego poruszania po rozsypujacej sie powierzchni, gdzie cos ciezszego wpadloby w pulapke i zostalo zmiazdzone. Nad-inspektor zmuszony byl przerwac swe rozwazania i poszukac ratunku, ktory jemu umozliwilby przetrwanie. Nim zdolal obmyslec jakis plan, ziemia znow podniosla sie pod jego stopami. Sztywny chodnik ulicy rozlecial sie na kawalki, popekal tysiacami szczelin, ktore otwieraly sie i zamykaly jak wyglodzone, gotowe polknac czlowieka szczeki. Hovera rzucilo na ziemie i o wlos uniknal smierci, gdy z pobliskiego domu odpadl kawalek walacego sie muru i runal na jezdnie tuz przy nim. Kiedy obracal sie usilujac ocenic wielkosc obecnego niebezpieczenstwa, nastepna fala podziemnego wstrzasu spowodowala, ze reszta strzaskanego domu runela wprost na niego. -Pomoz mi, Talloth! Jestem w niebezpieczenstwie! - wolanie skierowane bylo do czegos niematerialnego, co unosilo sie nad ramieniem Hovera. -Wierzysz we mnie? -Znalazles cholernie dobry moment na zadawanie pytan. Czyz nie dziele z toba mojego istnienia? Czego chcesz? Krwi? Ziemia podniosla sie i poruszyla gwaltownie jak rozszalaly kon pod jezdzcem. nawierzchnia rozstapila sie szeroko i zanim Hover zdolal zrobic cokolwiek, spadl w glab ruchomej piekielnej jamy. -Talloth...! W miare jak spazm ziemi mijal, sciany lochu zaczely sie zamykac. W gorze caly rzad budynkow, rozhustanych najpierw na powoli wyginajacych sie zelaznych szkieletach, wreszcie runal. Spadajacy gruz splywal jak kaskady rozszalalej wody, przykrywajac miejsce, w ktorym jak w ciasnej, grobowej pulapce, zagrzebany byl Nad-inspektor. -Tali... Czas zatrzymal sie. Wydawalo sie, ze jakas potezna lapa chwycila caly wszechswiat w swoje szpony, wstrzymujac wszelki ruch. Spadajace z nieba kamienne mury zamarly w absolutnym bezruchu, rozstapily sie poszarpane krawedzie dolu, do ktorego Hover wpadl. Ze wszystkiego co znajdowalo sie wkolo, tylko jemu pozostawiono mozliwosc poruszania sie. Czas cofnal sie o jakas abstrakcyjna liczbe krokow, Wpadl, wpadal, wpadnie, stal na ziemi, o ktorej wiedzial, ze sie rozstapi. Wreszcie wydostal sie z poteznej rozpadliny, opuszczajac zasieg spadajacych cegiel. Potem Talloth - brunatne bostwo symbiotyczne, zyjace na ramieniu Hovera, rozluznilo uscisk, ktorym powstrzymalo nieublagany bieg czasu. Wydawalo sie, ze przez kilka rozszalalych sekund ulegla zwielokrotnieniu szybkosc zachodzacych wokol zjawisk. Coraz to nowe szczeliny otwieraly sie i zamykaly jak zaciskajace sie szczeki, z nieba lecialy cale sciany. Przyspieszone wznoszenie sie ziemi wywolalo wstrzasy, ktore wyrzucily Nad-inspektora w powietrze. Wyladowal na plecach i czekal wytrwale, az wszechswiat zacznie sie znow krecic w normalnym tempie. Kiedy czas ponownie zaczal plynac z pozadana szybkoscia, Hover usiadl i rozejrzal sie. Krajobraz byl zmieniony nie do poznania. Edel stanowilo mase startych na proch ruin. Potezna skarpa po prostu zniknela z horyzontu. Co najmniej jedna trzecia dawnego obszaru miasta pokryta zostala tak gruba warstwa tego wszystkiego, co niosla ze soba lawina, ze wszelkie proby odnalezienia pozostalych przy zyciu byly z gory skazane na niepowodzenie. Hover otrzasnawszy sie z niedawnych przezyc, usilowal ocenic swoja sytuacje. Byl silnie potluczony i potwornie bolala go prawa noga. Uznal jednak, ze kosci ma cale. Przymocowany; w pasie i na piersi sprzet przetrwal nienaruszony. Kiedy jednak zobaczyl, w jak oplakanym stanie znajdowaly sie urzadzenia lacznosciowe - splaszczone jak od uderzen mlota - uswiadomil sobie, ze Talloth uratowal go doslownie w ostatniej chwili. -Dzieki ci, stary - wyszeptal do czegos niematerialnego, co drzalo mu na ramieniu. - Odczekales do ostatniej chwili. -Jesli masz jakies obiekcje - powiedzial Talloth - zawsze moge cie tam umiescic z powrotem i zostawic. -Zaponijmy juz o tym! - Hover przetrzasal teren w poszukiwaniu sladow bialej kuli, w ktorej schronil sie tropiony przezen czlowiek, niczego nie znalazlszy, poczatkowo uznal, ze musiala ona zostac w jakis sposob zmiazdzona i zagrzebana. Jednak potem zauwazyl plame wyraznie bielsza od zmieszanego z ziemia sniegu. Gdy doszedl na miejsce, zastal otwarta kule, z ktorej spuszczone bylo powietrze, porzucona i pusta. Nie opodal lezaly zwloki jakiegos mlodego czlowieka. Wygladalo na to, ze ktos umyslnie rozwalil mu glowe. Po sledzonym przez Hovera osobniku wszelki slad zaginal. Sytuacja byla trudna. Wlasciwie nie bylo sposobu, by mogl wsrod ocalalych z katastrofy, wloczacych sie teraz po zniszczonym miescie, rozpoznac czlowieka, ktorego szukala. Jedyne wyjscie to zmierzac do miejsca, ktore, jak mniemal, stanowilo epicentrum Omega Chaosu. Istniala nadzieja, ze znajdzie tam cos, co wyjasniloby cel przybycia sciganego do Edel. Budynki Konfederacji Przestrzeni Monai wznosily sie na ogromnej platformie budowlanej. Same domy na pierwszy rzut oka sprawialy wrazenie stosunkowo malo zniszczonych. Dopiero staranniejsza lustracja ujawnila, ze wszystkie sciany popekaly i teraz sa tylko luznymi kawalkami poprzylepianymi do odksztalconego szkieletu budowli. Poza tym niemal calkowicie zawalily sie starsze budynki - zewnetrzne mury rozlecialy sie, pozostaly tylko silnie wzmocnione stropy. Po lezacej na ziemi tablicy Hover zorientowal sie, ze tu wlasnie zlokalizowane bylo miedzygwiezdne centrum handlowe. W naglym przeblysku intuicji zrozumial, iz teraz nalezy szukac najprawdopodobniej juz dwoch osob, a nie jednej. Zawrocil, probujac isc tamta droga, ktora wchodzil do Edel. Byla ona w duzej czesci zniszczona i musial zbaczac w miejscach, gdzie przerywaly ja zalegajace stosy stosy gruzu. Pamietajac jak Sarai podkreslal wage jego misji, Hover byl zmuszony ignorowac krzyki uwiezionych w gruzach ludzi, albo prosby tych, ktorzy probowali ich ratowac. Czasami bylo mu niezmiernie trudno zachowac stanowczosc, zwlaszcza, gdy w slad za nim lecialy przeklenstwa. Jednak nadzwyczajne pelnomocnictwo, ktore otrzymal, nie pozostawialo mu wyboru. Wreszcie doszedl na kraniec miasta, do rowniny. Nawet tutaj teren byl prawie nierozpoznawalny. Na tym obrzydliwym pustkowiu absolutnie plaska niegdys ziemia byla teraz spekana i pobruzdzona jak gdyby jakis olbrzym rozgrzebal ja w bezmyslnym szale zniszczenia. Hover czekal. Byl czujny, w pogotowiu. Patrzyl badawczo na kazdy kladacy sie w zapadajacym z wolna zmierzchu cien. Jeden ze statkow - laboratoriow wystartowal z plaskowyzu i wysoka trajektoria przelecial mu ponad glowa, ku centrum Edel. Odnotowal ten fakt bez specjalnego zainteresowania. Zrobil zalozenie, ze mezczyzna, ktorego szukal, przybyl do Edel po kogos. Bez wzgledu na to, czy proba powiodla sie, czy nie, czlowiek ten musial przynajmniej usilowac wracac, i to prawdopodobnie ta sama trasa. Hover postanowil zagrodzic mu droge i uniemozliwic ucieczke. Wkrotce uzyskal dowody na to, ze jego przeczucia byly sluszne. Chociaz niczego nie zobaczyl, uslyszal zawodzenie silnika sniegochodu, forsujacego gorzysty teren. Maszyna zmierzala do celu, poruszajac sie wyraznie w lewo w stosunku do miejsca, w ktorym obecnie sie znajdowal. Szybko ruszyl naprzod, by przeciac jej droge. Biegnac, odbezpieczal jednoczesnie bron. Palce odnalazly pocisk obezwladniajacy i wsunely go do miotacza natychmiast po tym, jak zauwazyl niewyrazne kontury wyjezdzajacego z doliny sniegochodu. Skulony nisko nad ziemia, odpalil. Swietlna smuga pozostawiona przez pocisk wskazywala, ze siegnal on celu. Hover odwrocil sie natychmiast, zatykajac uszy. Na plecach poczul silny podmuch fali uderzeniowej. Miekka, rozorana ziemia wygluszyla trwajacy zaledwie ulamek sekundy odglos wystrzalu i bylo raczej malo prawdopodobne, aby halas mogl byc slyszalny w wiekszej odleglosci. Sniegochod zaczal zwalniac, az zatrzymal sie, kiedy ogluszony kierowca stracil nad nim panowanie. Hover podbiegl do wlazu pojazd szybko dostal sie do srodka i chcac miec pewnosc, ze ogluszony mezczyzna niepredko znowu przystapi do gra, umiescil za uchem spiacego niewielki, samoprzylepny plaster z obezwladniajacym srodkiem narkotycznym. Zapalil przednie reflektory, dajac w ten sposob sygnal swietlny i wyskoczyl na zewnatrz, kryjac sie w ciemnosci. Zatoczyl wielkie kolo, aby nie znalezc sie w zasiegu swiatel, po czym przycisniety do wysokiej zaspy snieznej czekal, az ktos wpadnie w zastawiona przez niego pulapke. Nie trwalo to dlugo, wkrotce z ukrycia wyskoczyla ciemna postac i pobiegla prosto do sniegochodu. sposob, w jaki poruszal sie biegnacy, nie wskazywal raczej, aby zdawal on sobie sprawe, ze z kierowca jest cos nie w porzadku. Smialo wgramolil sie do srodka. Hover wystrzelil pocisk gazowy, trafiajac dokladnie w ciagle otwarty wlaz. Odliczyl powoli do dwudziestu, aby srodek obezwladniajacy o krotkotrwalym dzialaniu zdazyl sie rozpylic, po czym wyjal nastepny plaster z odurzajacym narkotykiem i poszedl zajac sie drugim wiezniem. I to byl jego najwiekszy blad. Ktos wyskoczyl z ciemnosci. Niewiarygodnie silnymi rekami zadal nadisnpektorowi serie dobrze wymierzonych ciosow, ktore mimo grubego, cieplego ubrania pozbawily go wladzy w rekach i nogach. Przytomny, niezdolny jednak do jakiegokolwiek ruchu, runal jak kloda. Czyjas noga po mistrzowsku przeturlala go w snop swiatel reflektorow. Napastnik przyjrzal mu sie badawczo, by ustalic, kim jest. -Nad-inspektor przestrzeni we wlasnej osobie! Niewazne, nawet dla ciebie ta gra jest o wiele za trudna. Nie probuj sie do niej przylaczac, dopoki nie wiesz, o co w niej chodzi i nie rozumiesz prawidel. Przekaz te wiadomosc Sarai. I powiedz mu, ze wysyla ja Kasdeya. Po krotkiej przerwie Sniegochod ruszyl ponownie, skrecajac w nowo obranym kierunku. Nagle zaczal szybko jechac tylem. Hover byl teraz zadowolony, ze mial zdretwiale od ciosow konczyny. Tak naprawde, to nawet nie czul bolu, kiedy gasienice miazdzyly mu obie nogi. Na ramieniu niepewnie zamigotal Talloth. Nie uznal, aby interwencja byla konieczna, gdyz obrazenia Nad-inspektora nie sprawialy wrazenia smiertelnych. 3. "I co tam widac w dole, Rozdzko?" O"Dwoch ludzi usuwa szkody po nawalnicy." Terranski Instytut Badan Zjawisk Chaosu znany jest powszechnie pod nazwa Centrum Chaosu. Nad-inspektor przestrzeni Jym Wildheit slyszal o nim wielokrotnie i teraz, gdy wchodzil szerokimi szklanymi drzwiami do budynku administracji i zameldowal swoje przybycie, zzerala go ciekawosc. Nie mial najmniejszego pojecia, dlaczego zostal tu wezwany z drugiego kranca galaktyki. "Przyjrzyj sie uwaznie i opisz szczegoly". "Na blyszczaco - zielone tablice spada mlot, niezgodnie w fazie z dzwiekiem. Z roznicy czasu moge z grubsza obliczyc odleglosc". Gdy wszedl na sale obrad, od razu zrozumial dlaczego tak dbano o srodki bezpieczenstwa. Prawdopodobnie po raz pierwszy zebrano na jednej planecie wszystkich dwunastu nad-inspektorow przestrzeni. Byli w komplecie, tuzin ludzi, do obowiazkow ktorych nalezala ochrona cywilizacji w porozrzucanych na wielkich przestrzeniach imperiach galaktycznych. Byli legendarnymi panami wszechswiata, a ich wladza przewyzszala wladze rzadzacych planetami namiestnikow i krolow. Byli postrachem tyranow i piratow przestrzeni. Wildheit z uczuciem ulgi zauwazyl, ze mimo wplywu, jaki nad-inspektorzy mieli na losy galaktyki, nadal pozostali oni zupelnie zwyczajnymi ludzmi. Nad-inspektor Hover, poruszajacy sie na elektrycznym wozku ktorym bedzie musial poslugiwac sie az wyrosna mu nowe nogi, zaszczepione w procesie klonowania - podkreslal tym kruchosc ich istnienia, z ktorej i tak az nazbyt dobrze zdawali sobie sprawe. "Zamknij oczy, mala. co teraz widzisz?" "Niewielkie wibracje swiadczace o zmianach entropii. Miesnie prowadza mlot. Gwozdz reaguje. Z Chaosu wylania sie porzadek. Entropia spada. Wszechswiat kreci sie znowu." Na sali byl jakis czlowiek, ktorego Wildheit nie znal. Caly w czerni, w obszernym plaszczu splywajacym z ramion. Jego ubior wskazywal, ze pochodzi z dalekiego swiata. Nie pozdrawial nikogo z wchodzacych, tylko siedzial zgarbiony, podpierajac brode piesciami, dokladnie pod wielkim portretem Brona, zalozyciela Federacji. Jego szare oczy bez przerwy cos sledzily, jak gdyby w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania, ktorych nikt nie umial nawet zadac. "Zobacz, co dzieje sie z czasem, Rozdzko. No i co tam widac?" "Iskry w mozgu, wydajace rozkazy miesniom. Umysl przeciw Chaosowi. Entropia maleje." Glowny Nad-inspektor Delfan, ktory jako jedyny sposrod obecnych na sali mial ordery przypiete do skadinad scisle funkcjonalnego munduru, przywolal zgromadzonych do porzadku. -Zapewne ciekawi jestescie, dlaczego zaryzykowalismy oderwanie wszystkich dwunastu nad-inspektorow przestrzeni od zajec i sciagnelismy ich na Terre. Fakt, ze uznalismy to za konieczne wskazuje na powage sytuacji. Panowie, prawda jest nastepujaca: Federacja Galaktyki zaatakowana zostala wielce niebezpieczna i zdradziecka bronia. Dziesiec lat jej dzialani zniszczy wszystko, co stworzylismy w przestrzeni podczas dwoch tysiecy lat. Wsrod sluchaczy przeszedl szmer niedowierzenia. Nad-inspektor Tun Tse zglosil zastrzezenie. -Poglad ten jest trudny do przyjecia - rozpoczal. - Osobiscie mam wiadomosci o trzech sektorach przestrzeni, a moi koledzy o reszcie. Gdyby istnialo takie zagrozenie, dowiedzielibysmy sie o nim jako pierwsi. -Wiecie o tym, tylko nie bierzecie faktow za to, czym sa w istocie. Na przyklad smierc generala Caligori w poblizu Harmony. -Wybuch na jednym ze slonc wyjalowil statek. Dzielo Boga. -W taki razie Bog dosc wyraznie przestal nam sprzyjac. Tylko w ubieglym roku sto osiemdziesiat konkretnych osob zmarlo w wyniku klesk zywiolowych. -Stu osiemdziesieciu? - Tun Tse byl wsciekly. - Galaktyka jest ogromna. Liczba ofiar klesk zywiolowych winna isc w miliardy. -Nie kwestionuje tego, ale mowilem o konkretnych osobach. Sa to w szczegolnosci najwspanialsze umysly naszych czasow - uczeni i praktycy, ktorych geniusz wytycza drogi dla calej rasy ludzkiej. Statystycznie wskazniki smiertelnosci byl w ich przypadku tysiac razy wyzszy anizeli wspolczynnik prawdopodobienstwa. Panowie, prowadzone przez nas badania nie pozostawiaja watpliwosci, iz najlepsi z tych, ktorzy ksztaltuja nasza przyszlosc, sa rozmyslnie eliminowani. Ludzkosc usmiercana jest metodycznie, poczynajac od najlepszych. -Ofiary klesk zywiolowych? - Tun Tse chcial uzyskac pewnosc. -General Caligori padl ofiara wybuchu na jednym ze slonc. Nikt przed nim nie osiagal tak skutecznych wynikow w rozwijaniu potencjalu naszej broni przestrzennej. Prezydent Bruant zostal zabity w trakcie wielkiego zderzenia meteorow na Berbec. Bez jego talentu w rzadzeniu, Stu Swiatom znow groza wzajemne wewnetrzne wojny. Statek Juliusa Oraina zostal zniszczony w czasie wirujacej burzy. Mozg ofiary zabral ze soba do grobu kilka teorii, ktore mogly zapewnic nam dostep do nieograniczonych zrodel na wieczne czasy. Ta lista nie ma konca. Nasze calkowite panowanie w przestrzeni zagrozone jest zespolem tych selektywnych katastrof. "Spojrz w niebo, Rozdzko. Co tam widac?" "Poza pedzacymi chmurami i wielkim okiem cyklonu przeplywaja dlugie, powolne fale entropii, laczac sie w szczytowym punkcie z szybko przemieszczajacym sie czolem fali uderzeniowej". -Wydaje mi sie, ze tkwi w tym wewnetrzna sprzecznosc. Jak moze istniec selektywny zespol przypadkowych zdarzen? - spytal Tun Tse, ktorego zdziwienie zdawalo sie wyrazac odczucia jego kolegow. - A co chciales powiedziec, wspominajac o broni? -Odpowiedzi udzieli Saraya, szef Centrum Chaosu. Trudno bedzie wam zgodzic sie z tym, co powie. Prosze, abyscie sluchali j uwaznie i bez uprzedzen, poniewaz przyszly ksztalt ludzkosci j moze zalezec od tego, czy teraz dobrze wszystko zrozumiecie. Mezczyzna w czerni rozpostarl plaszcz, jak przypiete skrzydla, ktore moglyby go uniesc w powietrze. -Panowie, Nad-inspektor Delfan przedstawil juz problem j w ogolnych zarysach. Centrum Chaosu, przy pomocy nad-inspektora Hovera, od jakiegos czasu probuje znalezc rozwiazanie. Nie posunelismy sie zbyt daleko, a to, do czego doszlismy, nie podoba sie nam. Na poczatek poprosze was o dokonanie subtelnej myslowej inwersji: nie jest tak, ze wielkie nieszczescia przytrafiaja sie waznym ludziom, lecz wazni ludzie sa obecni, gdy zdarzaja sie wielkie nieszczescia. -Ta subtelnosc zupelnie mi sie wymyka - powiedzial Tun Tse. -To bardzo proste. W calej galaktyce kazdego dnia zdarzaja sie katastrofy. Jedni w nich gina, inni sie ratuja. Kazdemu czlowiekowi przytrafiaja sie w zyciu takie przypadki, kiedy z ledwoscia unika smierci. Nad-inspektorze Wildheit, czy do tej pory nadazasz za tokiem mojego rozumowania? -Nie moge sie nie zgodzic z tym, co mowisz. Sam wiele razy o wlos uniknalem nieszczescia. -Sprobuj sie zatem zastanowic. Zalozmy, ze jeden z tych prawie smiertelnych wypadkow zdarzylby sie inaczej - wczesniej lub pozniej, troche bardziej w lewo albo w prawo, szybciej lub wolniej. -Wtedy prawdopodobnie nie uslyszelibyscie kilku historyjek, ktore chce wam opowiedziec, bo by mnie tu w ogole nie bylo - odparl Wildheit. -No wlasnie! Zblizamy sie do sedna sprawy. Przyjmijmy, ze istnieje jakies urzadzenie zdolne do modyfikowania warunkow katastrofy i takiego ich doboru, by dana jednostka miala prawie zerowa szanse przezycia danego zdarzenia. -I tu przestajemy sie rozumiec. Nie wyobrazam sobie czegos takiego. -Jednak wszystkie zebrane przez nas dowody wskazuja, ze takie urzadzenie istnieje. Hover i ja wlasnymi oczami obserwowalismy skutecznosc jego dzialania. Z braku lepszego okreslenia, nazwijmy je Bronia Chaosu. -Spytam wprost - odezwal sie Tun Tse. - Czy chcesz powiedziec, ze to urzadzenie samo stwarza katastrofy? -Nie. Powoduje jedynie dyslokacje zdarzenia, ktore i tak nastapi. Samego zdarzenia nie mozna ani kreowac, ani tez anulowac, poniewaz jest zapisane w ukladach entropii, ktore nazywamy Chaosem. -Moge sie mylic - powiedzial Hover - ale czy w Edel Bron nie powiekszyla skali katastrofy? -Owszem. I to z calkiem prostej przyczyny. Nie da sie zahamowac zdarzenia, ktore miesci w sobie miliardy ergow energii bez uzycia takiej samej ilosci energii o ujemnym potencjale, dla zachowania rownowagi. Im dluzej trwa proces hamowania, tym wiecej energii musi doplynac. Kiedy w koncu przestanie sie nad tym panowac, natychmiast wyzwolona zostaje cala energia. -Nadal nie jestem przekonany - stwierdzil Wildheit. - Nawet uznajac, ze masz racje, wciaz nie wiadomo, kto wymyslil cos takiego i dlaczego wyprobowuje to na nas. -Nie wydaje mi sie, aby byly w tym wzgledzie jakies watpliwosci. Odkad wtargnelismy w przestrzen, ekspansja czlowieka wzrasta w postepie geometrycznym. Juz w tej chwili badamy mozliwosci zaludnienia innych galaktyk. Ktos chce nas powstrzymac, i to szybko. Wytrzebienie naszych czolowych umyslow zdaje sie byc bardziej oplacalnym rozwiazaniem anizeli totalna wojna we wszechswiecie. Na dluzsza mete moze sie takze okazac bardziej skuteczne. -Czy nie mamy zadnych sladow, ktore wskazywalyby sprawcow? -Chcialbys sie - zastanowic nad tym, ile moze byc we wszechswiecie obcych ras? A ile z nich moze wpasc w panike z powodu naszej ekspansji? Mam kilka podejrzen, nad-inspektorze, ale brak mi najmniejszego nawet dowodu. Dlatego zostalo zwolane to spotkanie. Znacie obszary i granice przestrzeni najlepiej ze wszystkich zyjacych. Potrzebujemy waszej pomocy, bo jezeli my nie odnajdziemy i nie zniszczymy Broni Chaosu, ona zniszczy nas. Delfan ponownie objal przewodnictwo obrad. -Sprawa byla dyskutowana w Komitecie Bezpieczenstwa Rady Glownej. Nasze instrukcje zalecaja wspolprace z Centrum Chaosu w zakresie zlokalizowania Broni i ustalenia, kto sie nia posluguje. Jezeli pomyslnie wykonamy to zadanie, mozemy liczyc na wsparcie sil zbrojnych w dziele zniszczenia przeciwnika. Cass Hover oddelegowany jest do Centrum Chaosu, aby kierowal stamtad lacznoscia. Jym Wildheit przejmuje obowiazki szefa operacyjnego. Reszta otrzyma konkretne zadania we wlasciwym czasie. W obecnym stadium opinia publiczna nie zostanie poinformowana. Moim obowiazkiem jest powiadomic was, iz oficjalnie znajdujemy sie w stanie wojny, chociaz pierwsza rzecz, jaka musimy zrobic - to odnalezc przeciwnika. Umieszczony na stole konferencyjnym komunikator wydal piskliwy dzwiek. Saraya podniosl sluchawke i sluchal z grobowa mina, zadajac kilka krotkich pytan. Nagle gwaltownym ruchem odlozyl aparat i zerwal sie na rowne nogi. -Panowie, niebezpieczenstwo jest tuz tuz. Jeden z komputerow Chaosu ma podstawowa linie odniesienia wysrodkowana na tym wlasnie budynku. Rysunek tej linii zniknal przed chwila z gornej czesci wykresu. Jesli nasza interpretacja jest prawidlowa, od kolejnej katastrofy, ktora rozegra sie tu, w tym miejscu, dziela nas cztery minuty. Proponuje szybka ewakuacje calego gmachu. "Jakie dostrzegasz znaki na niebie?" "Wzbieraja jakies ciemne sily - potezniejsze niz burze, czarniejsze niz absolut, czerwiensze niz ogien. Bezmiar nieszczescia, smierc i zaglada. Umysly chwytane w sidla Chaosu... Rozpoczela sie wojna!" Prom kosmiczny "Spanier" wszedl na orbite wokolziemska i przygotowal sie do wytracania szybkosci w trakcie trzech pelnych okrazen kuli ziemskiej. Obliczanie kursu bylo calkowicie zautomatyzowane, dlatego kapitan nie mial przy pulpicie sterowniczym zbyt wiele do roboty. Spogladal tylko od czasu do czasu na urzadzenia rejestrujace, popijajac z przeciwniewazkosciowej torebki zielony sok cytrynowy z Wenus. Statek, po wylaczeniu silnikow spadal swobodnie, a delikatne dzialanie mechanizmow hamujacych dawalo zalodze i trzystu znuzonym brakiem ciazenia podroznym przyjemne, choc slabe uczucie sily ciazenia. Po zakonczeniu pierwszego okrazenia, odczyt danych na przyrzadach byl zgodny z wykazem. Komputery samoczynnie uruchomily kanary informacji, przekazujac dane do portu przeznaczenia na terenie Alaski. Jednak cos zaczelo s