Dziewczyny z Portofino - e-book
Szczegóły |
Tytuł |
Dziewczyny z Portofino - e-book |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Dziewczyny z Portofino - e-book PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Dziewczyny z Portofino - e-book PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Dziewczyny z Portofino - e-book - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Salon Cyfrowych Publikacji ePartnerzy.com.
Strona 3
ukażą się:
Halina Pawlowská
Zdesperowane kobiety
postępują desperacko
Ena Lucía Portela
Sto butelek na ścianie
Sonia Raduńska
Białe zeszyty
Christine Angot
Kazirodztwo
Strona 4
grażyna plebanek
dziewczyny z po
rtofino
Strona 5
I
Ze szpitala wychodzimy osobno. Hanka jedzie do
domu i k∏adzie po˝egnalny list na poduszce w sypialni rodzi-
ców, par´ godzin póêniej wsiada do pociàgu do Berlina.
Wychodz´ nied∏ugo po niej, Êciskam w r´ku wypis
po zabiegu. Id´ chodnikiem zalanym rudawym Êwiat∏em
popo∏udnia, przy kraw´˝niku szeleszczà liÊcie. Kiedy
wchodz´ na jezdni´, kilka z nich wpada za mnà na bia∏e
krechy Êwie˝o odmalowanych pasów. Patrz´ w gór´ Ksià˝´-
cej – ˝eby z∏apaç autobus jadàcy na osiedle, musia∏abym iÊç
do placu Trzech Krzy˝y. Zawracam na postój taksówek.
Nie mam czasu, musz´ znaleêç Agnieszk´, wszystko jej
wyt∏umaczyç.
„Dlaczego powiedzia∏aÊ jej dopiero teraz?” – zapyta-
∏a wczoraj matka, siadajàc przy mnie na szpitalnym ∏ó˝ku.
„Co pani powiedzia∏a tej dziewczynie?” – dopytywa∏a si´
kobieta spod okna, po tym jak Agnieszka wybieg∏a z sali.
Gdybym powiedzia∏a szeÊç lat temu – te˝ bym jà straci∏a?
Taksówka staje przed Êmietnikiem w naszej uliczce.
Wysiadam i biegn´ na przedostatnie pi´tro, do mieszkania
Agnieszki. W progu staje macocha. Nie, nie ma jej, nie,
nie wie, kiedy wróci. Schodz´, pcham drzwi mojej klatki,
7
Strona 6
z trudem wdrapuj´ si´ po oÊmiu stopniach. Matka ju˝ cze-
ka w przedpokoju. „Znalaz∏aÊ jà?” – pyta. Kr´c´ przeczàco
g∏owà.
Nast´pnego dnia ze szpitala wychodzi Mania. Os∏a-
nia trzydniowà córk´ przed promieniami jesiennego s∏oƒca,
jakby ukradkiem wdychajàc zapach ciemnych w∏osków i ˝ó∏-
tawej skóry noworodka. Ojciec Mani idzie troch´ z ty∏u,
w r´ku niesie torb´ ze skromnà wyprawkà.
Znowu pukam do mieszkania Agnieszki. Nie ma? Nie
wiadomo, kiedy b´dzie?... Nie wierz´. Macocha kiwa g∏owà
ze wspó∏czuciem. Siadam na poci´tej scyzorykami ∏awce.
Przetràci∏am nasz Êwiat.
Nie widzia∏y go. Sta∏y i wpatrywa∏y si´ w to,
co rozciàga∏o si´ za nieckà.
– Chcecie robiç „widoczki”? – zapyta∏a Mania,
ale nie odpowiedzia∏y. Posz∏a za ich wzrokiem i zatka-
∏a usta r´kà.
Za placem budowy wznosi∏a si´ ha∏da. Zwarta
i kràg∏a jak dó∏ ba∏wana, sta∏a na stra˝y posiekanego
wykopkami krajobrazu, nietkni´ta i wynios∏a. Ruszy∏y
z miejsca, nie odrywajàc od niej oczu, min´∏y druty,
kawa∏ki desek, okrà˝y∏y ∏ukiem nieruchome maszyny,
py∏ zrytej ziemi przesypywa∏ si´ mi´dzy paskami
sanda∏ów. Gdy podesz∏y blisko, dostrzeg∏y na boku
góry Êlady podeszew, jakby ktoÊ usi∏owa∏ wspiàç si´
na szczyt. Bez powodzenia – kontury urywa∏y si´ po
kilku Êlizgni´ciach.
Wyciàgn´∏y r´ce, ˝eby dotknàç góry.
– Ej, gówniary! – us∏ysza∏y.
Szed∏ do∏em niecki, wspina∏ si´ mozolnie po
zboczu, ma∏y jak robak, mog∏yby go w∏o˝yç mi´dzy
8
Strona 7
p∏atki kwiatów, kawa∏ki srebrnej folii, przykryç
szk∏em.
– Leziecie do zboczeƒców?! Sà tam, na górze!
Stanà∏ przed nimi, nagle zogromnia∏y, ze s∏oƒ-
cem za plecami. Nie widzia∏y jego twarzy, us∏ysza∏y za
to Êmiech. Cofn´∏y si´ i wpad∏y na ha∏d´. Cieƒ drgnà∏
i zakry∏ je do po∏owy.
Wtedy us∏ysza∏y krzyk, wysoki, podobny do
ptasiego. Spojrza∏y na otwarte usta Mani, poderwa∏y
si´ i pogna∏y, na oÊlep, byle dalej od s∏ów, które za
nimi wykrzykiwa∏. Bieg∏y, grz´znàc po kostki w wil-
gotnej ziemi, p´dzi∏y przez pole, kluczy∏y mi´dzy
pagórkami, wreszcie dopad∏y bloków.
– Cco to?... – zacz´∏a Agnieszka, opar∏szy si´
o Êcian´ pokrytà drobnym ˝wirem.
– Czy to by∏ robotnik? – zgi´∏a si´ wpó∏ Beata.
Mania podciàgn´∏a zrolowane przy kostkach
podkolanówki.
– Jaki robotnik! To by∏ zboczeniec!
Pod koniec zimy Beata wysz∏a przed klatk´
i opar∏a si´ policzkiem o metalowy s∏up. Przed nià by∏
chodnik u∏o˝ony z kwadratowych p∏yt, za nià prze-
szklone drzwi i nakrapiane szaro schody, górà bieg∏
podparty szeÊcioma s∏upami a˝urowy dach, przez któ-
ry przebija∏o blade s∏oƒce.
Beata zamieszka∏a na osiedlu pierwsza. Co-
dziennie wychodzi∏a przed klatk´, ale nie dochodzi∏a
dalej ni˝ do pierwszej pary s∏upów. Wciska∏a twarz
w chropowatà faktur´ metalu, udajàc, ˝e nie widzi
r´ki machajàcej w kierunku drugiej, Êrodkowej pary
s∏upów.
9
Strona 8
– Idê si´ pobawiç! – artyku∏owa∏y bezg∏oÊnie
usta babki uwi´zionej za kuchennà szybà, ale Beata
tkwi∏a przy s∏upie nieporuszona.
Nie wierzy∏a, ˝e kiedykolwiek dojdzie do dru-
giej, a tym bardziej trzeciej, ostatniej pary s∏upów. Jak
stra˝nicy pilnowa∏y osiedla, a ona nie zna∏a zakl´cia,
które pozwoli∏oby je minàç.
Wskakiwa∏a na drzwi klatki i wozi∏a si´ na nich,
przymykajàc oczy, a obraz bloków stojàcych naprze-
ciwko, takich samych jak ten, do którego si´ wprowa-
dzili, czteropi´trowych, z p∏askimi, pozbawionymi
kominów dachami, rozmazywa∏ si´ pod powiekami.
Nie by∏o widaç ciemnych okien ani tego, ˝e tylko
u nich wiszà firanki.
Kiedy Ênieg le˝àcy na pagórkach wokó∏ bloków
stopnia∏ i sp∏ywa∏ bràzowymi smugami, ˝∏obiàc w zie-
mi leje, do przedostatniej klatki podesz∏a dziewczyn-
ka. Przesz∏a pod a˝urowym dachem i stan´∏a naprze-
ciwko niej.
– Masz takà samà czapk´ jak ja – powiedzia∏a.
Wzi´∏a jà za r´k´ i razem min´∏y s∏upy.
Agnieszka nie widzia∏a Êniegu mi´dzy blokami,
bo wprowadzi∏a si´, gdy robotnicy posadzili forsycje
pod blokiem naprzeciwko. Pokaza∏a Beacie piwnice
obmiecione Êwiat∏em zachlapanych farbà ˝arówek
i nisze pod balkonami, gdzie chowa∏y si´, gdy pada∏
deszcz. Razem czatowa∏y na pomaraƒczowà Êmieciar-
k´, a potem bieg∏y za nià, gdy odje˝d˝a∏a, sapiàc ast-
matycznie, rozkolebana na nierównej drodze u∏o˝onej
z betonowych p∏yt.
Po Wielkanocy w ulic´ wjecha∏y buldo˝ery i wy-
równa∏y zwa∏y ziemi. Robotnicy wlali mi´dzy bloki
10
Strona 9
j´zor asfaltu, ob∏o˝yli go betonowymi kraw´˝nikami
i pouk∏adali p∏yty chodnikowe mi´dzy nowà jezdnià
a Êcianami bloków; kobiety w granatowych fartuchach
wsadzi∏y do betonowych donic fioletowe i ˝ó∏te bratki.
Gdy odjecha∏y, Beata i Agnieszka usiad∏y na no-
wiutkiej ∏awce. Ulica zamkn´∏a si´ przed nimi, sta∏a si´
ca∏oÊcià, w której pozalepiano wszelkie szczeliny, tak
by nikt nie móg∏ w nie wsadziç ciekawskich palców.
Wskakiwa∏y na brzegi donic z bratkami i ucieka∏y
przed dozorczynià albo nabiera∏y wiosennej wody do
kubków po serkach homogenizowanych, dosypywa∏y
do niej ziemi i robi∏y nikomu niepotrzebnà zup´. Po
kilku dniach zostawi∏y kubki i ruszy∏y przed siebie.
Na koƒcu uliczki zatrzyma∏y si´ niepewnie.
¸apiàc równowag´ na rozchybotanej Êcie˝ce-prowi-
zorce, ruszy∏y w stron´ przystanku. Sta∏ za k∏´bem
kabli i stertà zardzewia∏ych blach; za nim, nad jezdnià,
którà z rzadka jeêdzi∏y samochody, kuca∏a k∏adka-po-
kurcz, przecinajàc w poprzek alej´ starych topoli.
Za przystankiem natkn´∏y si´ na budynek. Kan-
ciasty, ochlapany Êwie˝ym tynkiem, jaÊnia∏ promienia-
mi s∏oƒca odbitymi w wystawowych szybach. Pode-
sz∏y bli˝ej i zauwa˝y∏y ma∏à postaç opartà plecami
o szyb´. Wylizywa∏a coÊ z zag∏´bienia r´ki; na widok
Beaty i Agnieszki podnios∏a ubrudzonà na pomaraƒ-
czowo twarz, wysun´∏a otwartà d∏oƒ i zapyta∏a:
– Chcecie or´˝ady?
Mieszka∏a w bloku, przy którym le˝a∏y zwoje
kabli. Mia∏a puste miejsca zamiast górnych jedynek,
w∏osy mysiego koloru zwiàzane gumkà recepturkà
i p∏aski klucz zwisajàcy z szyi na czerwonym sznurku.
– Jestem Mania – powiedzia∏a.
11
Strona 10
Wesz∏y za nià do sklepu. W Êrodku pachnia∏o
Êcierkà do pod∏óg i Êwie˝ym pieczywem, które le˝a∏o
na drucianej pó∏ce nad d˝emami. Mania wsadzi∏a do
koszyka pó∏ bochenka i plastikowy worek z mlekiem.
– Jedzcie, póki Êwie˝y – powiedzia∏a, urywajàc
kawa∏ skórki z cz´Êcià Êrodka.
Posz∏y niezr´cznie za jej przyk∏adem. Chleb je-
dzony palcami by∏ pyszny. Beata nie mog∏a nadziwiç
si´, skàd w nim tyle smaku, i rwa∏a nast´pne k´sy,
dopóki po∏ówka nie znik∏a. Wtedy Mania wsta∏a,
otrzepa∏a sukienk´ z okruchów i wskaza∏a drugà
stron´ ulicy.
– A tam ju˝ by∏yÊcie? – zapyta∏a.
Pokr´ci∏y przeczàco g∏owami. Za blokami góry
ziemi by∏y wy˝sze i ciemniejsze.
– Tam mogà byç niewypa∏y, mama mówi∏a... –
szepn´∏a Beata, ale Mania ju˝ ruszy∏a przed siebie.
By∏a ni˝sza od nich i tak chuda, ˝e widoczne pod
bluzkà ∏opatki porusza∏y si´ jak u ma∏ego kota. Posz∏y
za nià ∏àkà poroÊni´tà pokrzywami i suchymi badyla-
mi. Wkrótce straci∏y z oczu bloki i wesz∏y na zryte
maszynami pole. Nie by∏o tu roÊlin ani budynków,
a szelest folii z mlekiem brzmia∏ w panujàcej doko∏a
ciszy jak odg∏os zaciskania wielkich szcz´k.
Gdy dotar∏y do niecki, na której dnie majaczy∏a
jakaÊ niedokoƒczona budowla, Mania stan´∏a.
– Chcecie robiç „widoczki”? – zapyta∏a.
Mog∏yby pod kawa∏kami szk∏a u∏o˝yç kolorowe
p∏atki, drobiny folii lub b∏yszczàcych kamyków, mo-
g∏yby w∏o˝yç tam martwego robaka, a potem przysy-
paç ca∏oÊç ziemià, zakreÊliç palcami malutkie kr´gi
i odsunàç grudki ziemi. Tak robi∏y dziewczynki, które
12
Strona 11
chcia∏y mieç wspólne sekrety, nawet rodzice uwa˝ali
to za ∏adnà zabaw´ pod warunkiem, ˝e szk∏o nie mia-
∏o ostrych brzegów i nie pochodzi∏o ze Êmietnika.
– Chcecie robiç widoczki? – powtórzy∏a.
Nie odpowiedzia∏y, wpatrzone w ha∏d´.
Nie posz∏y tam wi´cej tej wiosny. Znów wskaki-
wa∏y na donice albo siada∏y pod klatkami i patrzy∏y na
podje˝d˝ajàce wozy meblowe, z których m´˝czyêni
wynosili stare ∏ó˝ka, zgrabne tapczany, wielkie szafy
lub niskie komody. Kobiety wietrzy∏y poÊciel na bal-
konach zawalonych zwojami linoleum i malarskimi
drabinkami albo sadzi∏y pelargonie do drewnianych
skrzyƒ uczepionych parapetów. Z okien ciàgn´∏y za-
pachy sma˝eniny i piski dzieci.
Kobieta, która do nich podesz∏a, mia∏a bia∏à
bluzk´ i spódnic´ w szkockà krat´, za r´k´ prowadzi∏a
identycznie ubranà dziewczynk´.
– Poznajcie si´, to jest Magda – powiedzia∏a. –
Nie ma ˝adnych kole˝anek, czuje si´ bardzo samotna.
Pobawicie si´ z nià?
Magda uÊmiechn´∏a si´, a potem pomacha∏a
matce na po˝egnanie.
– Mam mnóstwo kole˝anek, ale na starym
mieszkaniu – prychn´∏a, kiedy bia∏a bluzka znikn´∏a
w klatce schodowej. Wyciàgn´∏a czyÊciutkà gum´
i rzuci∏a: – Skacz´ pierwsza.
Beata i Agnieszka stan´∏y naprzeciwko siebie
i w∏o˝y∏y nogi w gum´. Magda skaka∏a, a one patrzy-
∏y na czarne lakierki, pozbawionà obcasów kopi´ bu-
tów matki, migajàce mi´dzy bia∏ymi kreskami.
– Teraz ja – podnios∏a si´ z ∏awki Mania.
13
Strona 12
– Gramy do skuchy – wzruszy∏a ramionami
Magda. – A ja jeszcze nie skusi∏am, prawda?
Przesuwa∏y gum´ z kostek na kolana i z kolan
na uda, a˝ Beat´ rozbola∏y nogi od stania.
– Moja kolej – powiedzia∏a, ale Magda nawet na
nià nie spojrza∏a.
– Jak nie chcesz graç z nami, to nie musisz! Ona
mo˝e trzymaç gum´ – powiedzia∏a, wskazujàc Mani´
zgarbionà na ∏awce.
– Ja te˝ chc´ skakaç – burkn´∏a Mania.
Magda przystan´∏a i poprawi∏a kucyk.
– Wyliczajmy! Ene due rike fake, torba borba
usme smake, eus deus kosmateus i morele baks! – do-
tkn´∏a palcem bia∏ej bluzki z bufkami, o której mówi∏a,
˝e jest „bukle”. – No i widzicie? Oliwa zawsze spra-
wiedliwa! Ja skacz´!
Agnieszka wyj´∏a nogi z gumy, która sflacza∏a
u stóp Beaty.
– Nie skaczesz, tylko odpadasz! – powiedzia∏a.
– Wylicza si´ tak d∏ugo, a˝ zostanie tylko jedna!
– Co ty gadasz! – Magda zrobi∏a krok w ty∏ i roz-
stawi∏a szeroko nogi w lakierkach. – Pad∏o na mnie, jak
nie wierzysz, to patrz: ene due rike fake, torba borba...
– Sama jesteÊ torba borba! – krzykn´∏a Agnieszka.
Magda otworzy∏a usta, a potem podnios∏a do
twarzy r´ce zwini´te w pi´Êci. Wyglàda∏a, jakby mia∏a
si´ rozp∏akaç, ale zamiast tego sykn´∏a:
– Ja jestem „torba borba”? Jak chcecie skakaç,
to kupcie sobie w∏asnà gum´!
Par´ dni póêniej znów skaka∏a, a guma miga∏a
rozpi´ta mi´dzy nogami dwóch dziewczyn, które do-
piero si´ tu wprowadzi∏y. Przydeptywa∏a jà starannie,
14
Strona 13
nie patrzàc na Beat´, Agnieszk´ i Mani´. Wzruszy∏y
ramionami i posz∏y dalej, na trzepak.
Odkry∏y go na poczàtku lata. Sta∏ pod Êlepà
Êcianà bloku – ˝ó∏ty, na dwóch metalowych nogach,
podtrzymujàcych dwie poprzeczne belki. Wspina∏y si´
po piramidzie u∏o˝onej z resztek p∏yt chodnikowych,
owija∏y nogami wokó∏ ch∏odnego metalu poprzeczki
i podciàgnàwszy si´ na r´kach, siada∏y.
Pewnego dnia, gdy zwisa∏y z belki jak nietope-
rze, zobaczy∏y, ˝e do trzepaka podesz∏a dziewczyna.
By∏a wy˝sza od nich, mia∏a potargane, si´gajàce pasa
w∏osy, a w r´ku trzyma∏a b∏yszczàcà pi∏eczk´ na gum-
ce. Chwil´ si´ im przyglàda∏a, przekrzywiajàc g∏ow´,
w koƒcu za∏o˝y∏a gumk´ na Êrodkowy palec i zacz´∏a
odbijaç pi∏k´ z takà szybkoÊcià, ˝e widzia∏y tylko roz-
mazany ruchem kszta∏t.
– Naucz´ was, ale najpierw poka˝cie mi, jak
wisieç – uÊmiechn´∏a si´, a jej usta widziane do góry
nogami wygi´∏y si´ w podkow´.
Zacz´∏y schodziç z trzepaka, ale zanim stan´-
∏y na ziemi, zza rogu wypad∏a zdyszana starsza ko-
bieta, chwyci∏a dziewczyn´ za r´k´ i odciàgn´∏a
od trzepaka.
Przez kilka nast´pnych dni oglàda∏y nowà z da-
leka, jak w towarzystwie opiekunki chodzi∏a po alej-
kach. Z g∏adko zaczesanymi w∏osami, ubrana w ró˝o-
wy p∏aszcz i dobrane pod kolor podkolanówki, sz∏a,
ko∏yszàc biodrami, jakby taƒczy∏a. Gdy mija∏a trzepak,
spoglàda∏a w przeciwnà stron´. Podpatrzy∏y, ˝e
przedpo∏udniami wsiada do samochodu, jedynego,
który oprócz Êmieciarki i wozów meblowych wje˝d˝a∏
w ich ulic´.
15
Strona 14
– Je˝d˝à do ¸azienek. Szofer wozi jà i gosposi´
– powiedzia∏a Magda, kiedy przesta∏a si´ na nie
gniewaç. – Ma na imi´ Krzysia. Jej mama jest panià
z telewizji, a tata piosenkarzem.
Gdy podbieg∏a do nich po raz drugi, znów mia-
∏a potargane w∏osy. Pokaza∏a im, jak odbijaç pi∏k´, ale
kiedy próbowa∏y same, pi∏ka ucieka∏a, dopóki starcza-
∏o gumki. Potem musia∏y jà oddaç, bo znów przybieg∏a
zadyszana gosposia. Ale nast´pnego dnia podesz∏y
do nich obie, a Krzysia powiedzia∏a: „Pani Ró˝a mówi,
˝e jeÊli chcecie si´ ze mnà bawiç, to musicie iÊç pod
mojà klatk´”.
Od tej pory pod okiem gosposi gra∏y w gum´,
odbija∏y pi∏eczk´, przymierza∏y pierÊcionki i jad∏y cze-
kolad´ z Peweksu. Mania przynosi∏a Krzysi torebki
z oran˝adà w proszku, Agnieszka ciastka z budyniem,
które robi∏a niania, a Beata opowiada∏a o osiedlu, któ-
rego tamta nie mog∏a zobaczyç, bo pani Ró˝a pilnowa-
∏a, ˝eby nie odchodzi∏a spod okna. Mówi∏a o trzepaku,
na którym nikt nie trzepie dywanów, o przystanku, na
którym wysiadajà jadàcy z miasta rodzice, o k∏adce,
którà przemierzajà wieczorem jej babka i niania
Agnieszki wracajàce do swoich mieszkaƒ, o sklepie
i wzniesieniu za blokiem, sp∏aszczonym na górk´ dla
dzieci, pokrytà ˝ó∏knàcà trawà o s∏odkawym zapachu.
Na koƒcu wspomnia∏a o ha∏dzie.
– By∏yÊcie tam? – zapyta∏a Krzysia.
Spojrza∏y na nià zdziwione – do tej pory raczy∏a
si´ ciastkami lub czekoladà (nie widzia∏y, ˝eby wylizy-
wa∏a oran˝ad´ z zag∏´bienia d∏oni) i bez wi´kszych
emocji s∏ucha∏a cichego g∏osu Beaty.
– By∏yÊcie tam, na tej górze?
16
Strona 15
– Tam si´ nie da wejÊç – wzruszy∏a ramionami
Agnieszka.
Krzysia unios∏a brwi.
– Nie? A dlaczego?
Zamilk∏y i popatrzy∏y po sobie.
– Bo... bo nie – odpar∏a Mania.
Krzysia przyjrza∏a im si´ uwa˝nie.
– Posz∏abym tam, gdybym by∏a na waszym
miejscu. Sama nie mog´, bo ona mnie pilnuje – skin´∏a
g∏owà w stron´ okna, z którego wychyli∏a si´ w∏aÊnie
pani Ró˝a.
– Ooobiad! – zawo∏a∏a i schowa∏a si´ jak kuku∏-
ka do zegara.
– Same widzicie – odpar∏a Krzysia, ignorujàc
wo∏anie. – Was przynajmniej nikt nie pilnuje!
– Ooobiad!
– Ale niania... – zacz´∏a Agnieszka.
Krzysia machn´∏a lekcewa˝àco r´kà.
– E, tam! Idêcie na ha∏d´ – powiedzia∏a
i uÊmiechn´∏a si´ do nich proszàco. – No, idêcie...
A potem wszystko mi opowiecie.
Pod koniec sierpnia Krzysia zaprosi∏a Beat´,
Agnieszk´ i Mani´ na swoje dziesiàte urodziny. Mania
zamiast recepturki mia∏a na w∏osach kokard´, w której
czu∏a si´ g∏upio, Beata czerwonà, troch´ za szerokà
w pasie spódnic´ na szelkach, a Agnieszka niebieskà
sukienk´ z bia∏ym ko∏nierzem, który uwiera∏ jà w szyj´.
Pani Ró˝a kaza∏a im zdjàç buty, zaprowadzi∏a do ∏azien-
ki, gdzie umy∏y r´ce, a potem ustawi∏a przed drzwiami
du˝ego pokoju. Wesz∏y, wypychajàc jedna drugà.
Mieszkanie Krzysi musia∏o byç lustrzanym od-
biciem ich mieszkaƒ, ale ten pokój wyglàda∏, jakby
17
Strona 16
zgodnie z potocznà nazwà rzeczywiÊcie by∏ du˝y.
Na sosnowych krzy˝akach mebli kontiki rozpi´te by∏y
kremowe poduchy, pod∏og´ przykrywa∏ jasny futrzak,
a pod Êcianami sta∏ sprz´t grajàcy i cudeƒko – malutki
kolorowy telewizor.
Drgn´∏y, us∏yszawszy za sobà dyskretne kaszl-
ni´cie. Kobieta w bia∏ym r´czniku owini´tym wokó∏
g∏owy i szlafroku frotté otulajàcym szczup∏e cia∏o
przyglàda∏a im si´ z bladym, pasujàcym do stroju
uÊmiechem.
– Krzysia tyle o was mówi∏a!
Przesz∏y za nià przez obwieszony lustrami
przedpokój, min´∏y sypialni´ z rozp∏aszczonym na
pod∏odze, przykrytym futrzanà kapà ∏o˝em i stan´∏y
przed bia∏ymi drzwiami. Matka Krzysi otworzy∏a je,
nie doczekawszy si´ odpowiedzi na swoje pukanie.
Oniemia∏y na widok ró˝owych firanek podpi´tych
kokardami, owini´tego tiulem ∏ó˝ka i ró˝owych podu-
szek, o które opiera∏y si´ lalki w d∏ugich sukniach.
Komoda i fotel na biegunach pomalowane by∏y na
bia∏o i tylko adapter stojàcy na niskim stoliku obok
kolekcji p∏yt wydawa∏ si´ nie pasowaç do reszty.
Krzysia sta∏a pod oknem ubrana w bia∏à sukien-
k´, na której koronki walczy∏y o lepsze z haftami, a na
w∏osach, szyi i przegubach ràk po∏yskiwa∏y ozdoby,
których jeszcze nie widzia∏y.
– Masz ju˝ swoich goÊci – uÊmiechn´∏a si´ mat-
ka. Mówi∏a cicho, jakby ba∏a si´, ˝e mo˝e kogoÊ obu-
dziç. – Czekamy jeszcze tylko na Magd´, tak?
– Nie zaprasza∏am Magdy – burkn´∏a Krzysia.
Popatrzy∏a na szczup∏e stopy matki i obróci∏a w pal-
cach pi∏eczk´ na gumce.
18
Strona 17
Matka Êcisn´∏a mocniej pasek szlafroka.
– Wiesz, ˝e to córka przyjació∏...
– Jest g∏upia.
– Skoro zaprosi∏aÊ wszystkie siedmiolatki z oko-
licy, mog∏aÊ pami´taç i o niej! – sykn´∏a. – I wyrzuç
wreszcie ten odpustowy Êmieç – wskaza∏a pi∏k´.
Zanim pani Ró˝a, post´kujàc z wysi∏ku, wstawi-
∏a do Êrodka ma∏y stolik na rzeêbionych nogach i za-
stawi∏a go porcelanowymi talerzykami, zdà˝y∏y obej-
rzeç wi´kszoÊç lalek i miniaturowych serwisów do ka-
wy, ukrytych w bia∏ych wiklinowych koszach. Krzysia
zdmuchn´∏a dziesi´ç Êwieczek, a gosposia na∏o˝y∏a im
po kawa∏ku tortu.
– Nie lubisz Magdy? – zapyta∏a Beata.
Objedzone siedzia∏y na puszystym dywanie, któ-
ry Mania g∏aska∏a, kiedy myÊla∏a, ˝e na nià nie patrzà.
– To gówniara – skrzywi∏a si´ Krzysia. Podwin´-
∏a nogi pod siebie, moszczàc si´ wygodniej w bujanym
fotelu. – MyÊli, ˝e jak ojciec przywozi jej ciuchy z Za-
chodu, to jest wa˝na.
Z kuchni dobieg∏ szum wody i brz´k talerzy.
Pani Ró˝a sprzàta∏a po przyj´ciu. Krzysia drgn´∏a
i spojrza∏a na nie uwa˝nie.
– Zapisali mnie do szko∏y baletowej – powie-
dzia∏a. – B´dà mnie te˝ woziç na lekcje angielskie-
go i francuskiego, i jeszcze czegoÊ, nie pami´tam
dok∏adnie.
– B´dziesz taƒczyç? – westchn´∏a Agnieszka.
– Nie b´d´ ju˝ mog∏a si´ z wami bawiç – prze-
rwa∏a Krzysia, marszczàc brwi. – Dlatego chc´, ˝eby-
Êcie coÊ zrobi∏y... CoÊ, co b´dzie naszà tajemnicà.
Waszà i mojà!
19
Strona 18
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym Salon Cyfrowych Publikacji ePartnerzy.com.