9917
Szczegóły |
Tytuł |
9917 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9917 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9917 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9917 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIES�AW WERNIC
SKARBY MACKENZIE
ILUSTROWA� S. ROZWADOWSKI
CZYTELNIK � WARSZAWA � I980
Copyright by Wies�aw Wernic, Warszawa I980
ISBN 83�07�00I09�9
Antykwariusz
� Wierzy pan w duchy, doktorze?
Drgn��em, a� zatrzeszcza�o oparcie krzes�a. Odruch ca�kowicie zrozumia�y, je�li uwzgl�dni� fakt, �e odk�d rozpocz��em lekarsk� praktyk�, �aden z moich pacjent�w nie zada� mi tak zaskakuj�cego pytania.
Zapewne twarz moja odzwierciedla� musia�a os�upienie, bo pan Adrian Fremont spojrza� na mnie badawczo i znowu zagadn��:
� Czy �le si� wyrazi�em? Chodzi mi o duchy, upiory i inne niezrozumia�e zjawiska.
Rzeczowym tonem rozpocz��em wst�pne badania:
� Cierpi pan na b�le g�owy?
Wyba�uszy� na mnie bladoniebieskie oczy, a oblicze jego przybra�o wyraz zdziwienia.
� Nie... nie cierpi� � odpar� z wahaniem � lecz czemu...
� A mo�e jakie� zaburzenia wzrokowe? � przerwa�em mu w po�owie zdania. � Zdarza si� panu podw�jne widzenie?
� Ale�, doktorze! Nic z tych rzeczy. Jestem zdrowy jak przys�owiowa ryba.
� Na pewno � grzecznie przytakn��em. � Ale zdarza si�, �e chory nie orientuje si� w swych dolegliwo�ciach.
� To nieporozumienie, doktorze � roze�mia� si�. � Nie przyszed�em po lekarsk� porad�.
� No to prosz� mi wyja�ni�, o co w�a�ciwie chodzi? Wspomnia� pan o duchach. Widzia� pan je?
� Jak dot�d, nie! � wykrzykn��. � Lecz... chcia�bym je ujrze�.
Znowu drgn��em. Jak dot�d, pan Adrian Fremont by� dla mnie uosobieniem stateczno�ci i rzeczowego spojrzenia na �wiat i jego zjawiska. Zna�em go tak dobrze, jak mo�na pozna� cz�owieka, kt�rego widywa�em prawie co tydzie�, lecz za to od lat. By� w�a�cicielem antykwariatu w Milwaukee � moim rodzinnym mie�cie. Wielki sklep Fremonta zawsze wype�niony bywa� najrozmaitszymi starociami: od mebli pocz�wszy, na broszkach i pier�cieniach sko�czywszy. Ma�o si� znam na tego rodzaju handlu. Antykwariusz zaklina� si�, �e posiadane przez niego na sprzeda� przedmioty licz� sobie nie mniej ni� sto lat. Wierzy�em na s�owo. Od czasu do czasu odwiedza�em magazyn nabywaj�c niekiedy drobiazgi, przede wszystkim zwi�zane z dawn� histori� Indian. Czy autentyczne? By� mo�e, przynajmniej tak mi si� wydaje. Ju� nie pami�tam pierwszego nabytku. Od lat odwiedza�em antykwariat i w jego wn�trzu sp�dzi�em wiele interesuj�cych godzin.
Fremont mia� trzech pracownik�w, wi�c gdy ilo�� klient�w mala�a, zw�aszcza w przedwieczornej porze, po�wi�ca� mi sporo czasu prezentuj�c co ciekawsze przedmioty i opowiadaj�c o ich dziejach. Szczyci� si� tym, i� jest przedstawicielem trzeciego ju� pokolenia antykwariuszy. Obecnie firma ta uchodzi�a w Milwaukee za najwi�ksz�, najbardziej godn� uwagi ze wzgl�du na sw� solidno�� i wysok� warto�� oferowanych towar�w. Z jej us�ug korzysta�y nawet muzea.
M�j niespodziewany go��, jak pami�tam, nigdy nie chorowa�. Nigdy nie by� moim pacjentem. Dlatego zaskoczy�a mnie jego wizyta, a jeszcze bardziej przedziwne pytanie, jakim j� rozpocz��. I zdumiewaj�ce stwierdzenie: �chcia�bym ujrze� ducha".
Moje my�li galopowa�y w g�owie niczym stado sp�oszonych antylop i w mig wyobrazi�em sobie powsta�� sytuacj�. Zdarza si� przecie�, i� najbardziej normalni, jak si� to potocznie okre�la, ludzie pod wp�ywem silnych wzrusze� lub kra�cowego przem�czenia na pewien czas zatracaj� r�wnowag� umys�ow� � �eby rzec delikatnie. Bez pomocy lekarskiej taki brak r�wnowagi mo�e doprowadzi� do ci�kich schorze� psychicznych. Prawdopodobnie Fremont znajdowa� si� w podobnym stanie. Jego dziwaczne pytania nale�a�o traktowa� powa�nie, bagatelizuj�c twierdzenie, �e jest �zdrowy jak ryba".
� Wi�c c� z tymi duchami? � zapyta�em. � Jak one wygl�daj�?
� Albo ja wiem? � odpowiedzia� pytaniem na pytanie. � Stwierdzi�em jedynie �lady ich dzia�alno�ci.
� Jakie� to �lady?
� Zaraz panu poka�� � poda� mi wielk� kopert�, kt�r� przez ca�y czas naszej rozmowy trzyma� na kolanach. � Prosz� wyj��, doktorze. Za chwil� zrozumie pan wszystko i przestanie uwa�a� mnie za wariata.
Wydoby�em z koperty ��tawy, w czworo z�o�ony sztywny arkusz. Rozpostar�em na biurku. By�a to mapa.
W jej lewym rogu widnia� drukowany napis: �Brytyjska P�nocna Ameryka". A poni�ej: �Za zgod� dedykowana Szanownej Kompanii Zatoki Hudsona. Zawieraj�ca najnowsz� informacj�, kt�rej dostarczaj� dokumenty. Przez uni�onego s�ug� � J. Arrowsmitha". Druk by� wyblak�y, ca�a mapa � r�wnie�, jednak wszystkie zaznaczone na niej szczeg�y dawa�y si� �atwo odczyta�. Zgodnie z tytu�em obejmowa�a p�nocn� cz�� Stan�w Zjednoczonych oraz ca�y obszar Kanady. Podzielona r�owymi liniami na okr�gi administracyjne � dzi� ju� nie istniej�ce lub istniej�ce w zupe�nie innych granicach � pe�na nazw cz�ciowo nieaktualnych; z punktu widzenia praktycznej u�yteczno�ci kiepsk� przedstawia�a warto��. Wyrazi�em g�o�no sw� opini�, lecz zaraz doda�em:
� Ch�tnie bym jednak j� kupi�.
� Ba � odpar� Fremont. � To jeszcze nie wszystko. Prosz� odwr�ci� arkusz.
Uczyni�em to.
� No i co pan widzi, doktorze?
� Napis. Ma�o wyra�ny, lecz chyba daj�cy si� odczyta�.
� A jak�e, mo�na odczyta�. Dokona�em tego bez trudu i nic nie rozumiem. Niech pan spr�buje.
Pocz��em wolno sylabizowa�: �Dla osoby, kt�ra to odczyta..."
� Ciekawe � zauwa�y�em. � A dalej... co� tu jest zamazane.
� Mo�e pom�c?
� Nie, nie. Ju� wiem: �Wielkie Jezioro Nied�wiedzie, odnoga Keith, p�nocny kraniec, Przyl�dek Lisa, wsch�d od pasma wzg�rz. Szuka�...�
Tu pismo si� urywa�o. Ponownie odwr�ci�em map�, odnalaz�em Wielkie Jezioro Nied�wiedzie, a w nim odnog� Keith i... nic wi�cej.
� Interesuj�ce � stwierdzi�em.
� Interesuj�ce?! � wykrzykn�� go��. � Pan jeszcze nie zna ca�ej historii. Tego napisu wczoraj nie by�o. Po prostu nie istnia�!
� Przepraszam, nie bardzo rozumiem. Sk�d pan ma t� map�?
� Kupi�em j� wczoraj. Mo�e pan s�ysza�, doktorze, o �mierci Riddle'a?
Pokr�ci�em g�ow� na znak przeczenia.
� No, producenta lamp naftowych.
� Wi�c od niego naby� pan map�? *
� Od spadkobierc�w. Nie tylko map�, r�wnie� nieco innych starodruk�w. Allan Riddle posiada� spor� bibliotek�. Po co j� kompletowa�, nie mam poj�cia. Wiele ksi��ek wygl�da�o tak, jakby ich nigdy nie tkn�a d�o� czytelnika. Za to oprawy! A� b�yszcza�y od srebrnych i z�otych zdobie�! Lecz spadkobiercom wida� ten fakt nie zaimponowa�. Postanowili pozby� si� ksi��ek. Opr�cz mnie zainteresowa�o si� t� spraw� jeszcze kilku nabywc�w. Ja wybra�em jedynie starsze i rzadkie druki. Mi�dzy nimi w�a�nie t� mapk�. Niech mi pan wierzy, doktorze, obejrza�em j� dok�adnie. Na miejscu kupna i u siebie w sklepie. Na odwrocie nie istnia� �aden napis! Dzi� po po�udniu pomy�la�em, �e mo�e pana zainteresowa� tak rzadki starodruk. Odbito go przecie� w I832 roku.
� Nie taki znowu stary � zaprzeczy�em. Fremont, jak zwykle przy podobnych okazjach, podnosi� dodatnie cechy oferowanego artyku�u.
� No... zawsze� to pi��dziesi�t dziewi�� lat. �adny wiek. Sprzeda�em panu, bodaj�e przed trzema laty, rzadk� map� Meksyku. Chyba si� pan nie zawi�d� na mnie?
� Oczywi�cie, �e nie. By� to z wielu wzgl�d�w unikat. Bardzo mi si� przyda� podczas podr�y w tamte strony, lecz to, co mi pan teraz prezentuje, nie stanowi rzadko�ci.
� A ten napis?
� Napis nic nie znaczy, urwany w po�owie zdania. Mog� kupi� map� dla mapy, lecz nie dla tych kilku s��w.
Si�gn��em po fajk� i pocz��em j� nape�nia� tytoniem.
Wobec zwyk�ego pacjenta nie o�mieli�bym si� na taki gest, lecz Fremont przyszed� do mnie w czysto handlowych celach, a ca�e gadanie o duchach nie by�o, jak pocz�tkowo s�dzi�em, skutkiem nerwowych zaburze�, lecz naiwn� reklam� towaru.
� Prosz� pos�ucha�, doktorze. Powtarzam: wczoraj ten napis nie istnia�. Dzi� po po�udniu, obejrzawszy jeszcze raz arkusz, odkry�em pismo.
� Mo�e wczoraj nie obejrza� pan dok�adnie � mrukn��em.
� Daj� pan s�owo honoru! � zaperzy� si�.
� Zgoda. Kto� panu sp�ata� figla. I tyle. Mo�e kt�ry� z pa�skich subiekt�w?
� Wykluczone � zaprotestowa�. � Zatrudniam wy��cznie ludzi powa�nych, a poza tym nie rozstawa�em si� z map� ani na chwil�. Po zamkni�ciu sklepu zabra�em j� do mieszkania. I w�wczas raz jeszcze obejrza�em. Nie by�o napisu.
� Mo�e w nocy? Na przyk�ad kt�re� z pa�skich dzieci?
� Mam tylko dwu doros�ych syn�w. Jeden studiuje w wojskowej akademii w Westpoint, drugi na Hazardzie. Odwiedz� mnie dopiero podczas lata. Chyba teraz zrozumia� pan, dlaczego pyta�em o duchy? Tylko one mog�y tego dokona�.
Powstrzyma�em si� od �miechu i powt�rnie si�gn��em po map�. Nie mog�em lekcewa�y� zapewnie� antykwariusza. Lecz jak�e? Napis �sam si� napisa�"? Przyjrza�em mu si� raz jeszcze. Litery wygl�da�y nieco ko�lawo, jak gdyby ich autor niezbyt dawa� sobie rad� z pi�rem lub kre�li� s�owa pospiesznie i w niewygodnej pozycji. Barwa atramentu mia�a rudy odcie�, co wyda�o mi si� dziwne, lecz przecie� pod dzia�aniem s�onecznych promieni czer� p�owieje.
� I co pan teraz o tym s�dzi, doktorze?
Doprawdy nie wiedzia�em, co mam s�dzi�. A� nag�a my�l kt�r� w takich wypadkach nazywamy �odkrywcz�", za�wita�a mi w g�owie. Podnios�em si� zza biurka i z rozpostartym arkuszem podszed�em do kominka, w g��bi kt�rego buzowa� z�ocisty p�omie�.
� Co pan robi? � zaniepokoi� si� antykwariusz. � Mapa si� spali!
� B�d� uwa�a�.
To rzek�szy przysun��em papier do ognia. Widzia�em, jak Fremont obserwuje ze strachem me poczynania.
Prawie �e uni�s� si� w fotelu i opad� w jego g��b, dopiero gdy si� cofn��em.
Moje przewidywania okaza�y si� s�uszne.
� Oto pa�skie duchy � stwierdzi�em weso�o. � Czy wczoraj wieczorem, id�c spa�, nie po�o�y� pan tej mapy w blisko�ci ognia?
� W blisko�ci ognia? �eby straci� tak cenny dokument?
� A jednak mapa musia�a przez pewien czas le�e� w s�siedztwie �r�d�a ciep�a. To jest dla mnie pewne.
� Do czego pan zmierza, doktorze?
� S�ysza� pan o atramencie sympatycznym?
� A jak�e. Jaki� chemiczny wynalazek, co to litery znikaj� po napisaniu, a p�niej nale�y papier posmarowa� kwasem i wszystko ukazuje si� na nowo.
� Przesada z tym chemicznym wynalazkiem. Wystarczy u�y� p�ynu zawieraj�cego du�y procent bia�ka. Pismo wyschnie bez �ladu, lecz pod wp�ywem gor�ca bia�ko si� zetnie, a pismo czy rysunek stan� si� czytelne. Pan musia� przypadkowo po�o�y� map� w pobli�u ognia, ja uczyni�em to rozmy�lnie. Prosz� spojrze�.
Zerwa� si� z fotela jak d�gni�ty szpilk�.
� Istotnie! � wykrzykn��. � Doktorze, pan jest nadzwyczajny!
� Ka�dy lekarz co� nieco� wie o podstawowych zasadach chemii.
Powodem entuzjazmu Fremonta by� fakt, �e tajemnicze litery pod wp�ywem mego zabiegu sta�y si� jeszcze wyra�niejsze, a w miejscu, w kt�rym zdanie si� urywa�o, wyst�pi� jego dalszy ci�g. Po s�owie ,,szuka�" ujrzeli�my obaj: ,,Zatoki Russela. I�� wzd�u� strumienia, 500 krok�w prawym brzegiem. Cztery sosny na pag�rku, dziesi�� krok�w na p�noc od ska�y. Tu kopa�. Worki sk�rzane. Kenneth nie �yje, Clum zabity. Jackson i Hancock wr�c� wieczorem, albo nie wr�c�. Nie mam naboi, noga boli. Listopad I888. Fast".
Spojrza�em na Fremonta. Fremont spojrza� na mnie. Opad� na fotel, a ja po raz drugi tego wieczoru si�gn��em po fajk�.
� I co pan na to, doktorze?
� Je�li to nie makabryczny �art, odkryli�my zako�czenie tragedii, kt�ra rozegra�a si� o tysi�c mil st�d. Pewnie teraz ju� mi pan tej mapy nie sprzeda.
� Oczywi�cie �e nie. Ja... j� panu ofiaruj�!
� Nie, nie � zaprotestowa�em. � Nie mog� przyj��...
� Prosz� wys�ucha� mnie do ko�ca. Dam panu map� pod warunkiem, �e nikomu pan jej nie poka�e. Przynajmniej do pewnego czasu.
� To oznacza, �e nie b�d� m�g� pochwali� si� nabytkiem? Wobec tego rezygnuj�.
� Ale� dlaczego?!
� Poniewa� chc� j� kupi�.
� Przecie�... przecie� to �mieszne.
� Tylko pozornie. Ja t� map� pragn� sprezentowa� przyjacielowi. By� mo�e, �e zaciekawi go tajemnicza notatka.
� Tego pragn� unikn�� � stwierdzi� ponuro.
� Chodzi o napis? Jakie� mo�e mie� on znaczenie?
� Olbrzymie! Prosz� pomy�le� o sk�rzanych workach.
� Chce pan do nich zajrze�? � za�artowa�em.
� A pan nie? Kt� odgadnie, co zawieraj�? Mo�e cenne przedmioty sprzed setek lat? Jaka� okazja dla ka�dego zbieracza staroci!
� W�tpi� � odpar�em. � Daleka p�noc nigdy nie stanowi�a o�rodka kultury. Worki co najwy�ej wype�nione s� z�otym piaskiem, chocia� nigdy nie s�ysza�em, aby w tamtych stronach trafiono na bonanz�.
� Co najwy�ej z�oty piasek � powt�rzy� w os�upieniu. � Czy pan to m�wi powa�nie?
� Bardzo powa�nie, zreszt� to tylko m�j domys�, na niczym nie oparty. Prosz� zastanowi� si� nad odleg�o�ci�, jaka nas dzieli od jeziora i odnogi Keith, oraz nad ryzykiem poszukiwa�, kt�rych efektem mo�e by� gar�� nikomu niepotrzebnych �mieci.
� Odleg�o��? Hm... przecie� pan, doktorze, niejeden ju� raz wyprawia� si� w dalek� drog�.
� Czemu� pan sam nie wybierze si� po skarby?
� Ja? Nigdy nie pr�bowa�em dalekich wycieczek. Nawet poci�giem. Nie dla mnie takie wyprawy.
� Ani dla mnie � wpad�em mu w s�owo. � �eby dotrze� do celu, trzeba wielu tygodni, a mo�e nawet miesi�cy uci��liwej w�dr�wki. A poza tym miejsce, w kt�rym mog�oby co� by�, zosta�o tak kiepsko oznaczone, �e zda� by si� trzeba wy��cznie na szcz�liwy traf.
� Rozumiem � odpar�. � Ale wspomnia� pan o swym przyjacielu, kt�rego zainteresowa�aby mapa. Czy to pewny cz�owiek? To znaczy, czy mo�na mu zaufa�?
� R�cz� za niego.
� Ten przyjaciel oczywi�cie bywa u pana, doktorze.
� Bywa � odpar�em zwi�le.
� A nie spodziewa si� pan wkr�tce go ujrze�?
� Nie spodziewam.
Natarczywo�� antykwariusza nie przypad�a mi do smaku. Doda�em wi�c:
� Nie s�dz�, aby wpad� do mnie wcze�niej ni� z pocz�tkiem wiosny.
� M�g�by pan mnie do niego skierowa�?
� Ba, nie znam obecnego miejsca jego pobytu. Zreszt�, prosz� nie przywi�zywa� zbyt wielkiego znaczenia do s�owa �zainteresowanie". Powiedzia�em, �e by� mo�e przyjaciela zaciekawi�aby pa�ska mapa, lecz to wcale nie oznacza, �e ruszy na wypraw� do Wielkiego Jeziora Nied�wiedziego.
� Bardzo przepraszam, doktorze, �e zabra�em panu tyle cennego czasu � Fremont wsta� z fotela. � Je�li wolno, wpadn� tu za kilka dni. Mo�e otrzyma pan jakie� wiadomo�ci od swego przyjaciela. I... przepraszam raz jeszcze... czy nie chodzi tu o pana Gordona?
Spryciarz! S�dz�, �e od pocz�tku wiedzia�, o kogo chodzi.
� By� mo�e, by� mo�e � odpar�em wymijaj�co i pospiesznie u�cisn��em mu d�o�.
Sk�oni� si�, si�gn�� po map�, lecz wbrew mym nadziejom, zamiast mi j� wr�czy� � wpakowa� do koperty. I odszed�.
� Uff � odetchn��em g�o�no, gdy trzasn�y drzwi.
W kilka minut p�niej odwiedzi� mnie normalny pacjent. Po nim drugi i trzeci. Dziwna rozmowa ulecia�a mi z pami�ci a� do p�nego wieczoru. Wtedy, ju� rozci�gni�ty w ��ku, otworzy�em pierwsz� stron� ksi��ki spoczywaj�cej na nocnym stoliku. Tyle razy ju� przeze mnie czytanej, nigdy nudnej.
Je�li �eglarskie gaw�dy o morzach,
Burze, przygody, upa�y i s�ota,
Kutry i wyspy, drogi i bezdro�a,
Piraci, z�o�a ukrytego z�ota;
Je�li opowie��, kt�rej tarapaty
Tum po staremu opisa� i prze�y�,
Tak jak mnie kiedy�, w dniach dawnych, przed laty,
Dzi� si� m�drzejszej spodoba m�odzie�y �
To bardzo dobrze... *
Robert Louis Stevenson �Wyspa skarb�w". T�um. (z ang.) W�odzimierz Lewik. I wyd. ukaza�o si� w I833 r.
Zamkn��em tomik, przykr�ci�em knot naftowej lampy. Ciemno�� nocy wtargn�a przez okno, lecz nie ogarn�a ca�ego pokoju. Od strony kominka bieg�a szeroka �cie�ka blasku.
Zamy�li�em si�, wpatrzony w t� �cie�k�, bo s�owa wiersza � niejako prologu do s�ynnej powie�ci Roberta Louisa Stevensona � skierowa�y me dumania ku
dalekiej przesz�o�ci i r�wnocze�nie ku niedawnej rozmowie z w�a�cicielem antykwariatu.
�Burze, przygody, upa�y i s�ota" � powt�rzy�em z pami�ci. Ile� ich prze�y�em od czasu, gdy u boku Karola Gordona po raz pierwszy ruszy�em na w�dr�wk� ku preriom i g�rom Kanady. Dziesi�� lat! Jak ten czas biegnie!
Kutry i wyspy nie znaczy�y co prawda naszego szlaku, lecz drogi i bezdro�a, zw�aszcza bezdro�a, pryska�y kurzem spod kopyt naszych koni.
Mapa Fremonta, sympatyczny atrament i informacja, kt�ra � je�li nie by�a dzie�em dowcipnisia, mog�a dotyczy� jedynie �ukrytego z�ota" � m�wi�c s�owami Stevensona. Mo�e w formie z�otego py�u, mo�e w formie grubych jak groch ziarn nuggetu?
Nigdy nie pr�bowa�em podczas swych wycieczek para� si� kilofem lub �opat�. Karol Gordon � nim poznali�my si� � szuka� w Czarnych G�rach, w Dakocie, ��tych skarb�w ziemi, zreszt� nie bez powodzenia. Jednak by� to bardzo kr�tki okres jego �ycia. Karol okaza� si� odporny na ,,z�ot� gor�czk�" i od lat zajmowa� si� czym� pewniejszym � polowaniem na futerkowe zwierz�ta, czyli traperstwem. Ten rzadki ju� dzi� zaw�d doprowadzi� go pewnego roku do prog�w szpitala, w kt�rym w�wczas pracowa�em jako chirurg. St�d znajomo��, rych�o przekszta�cona w przyja��, umocnion� p�niej kolejnymi wyprawami w barwny �wiat pierwotnej przyrody.
Corocznie wraz z Karolem Gordonem wyrusza�em konno w g��b ziem rzadko zasiedlonych, a takich po dzi� dzie� nie brakuje na niezmiernie rozleg�ych obszarach P�nocnej Ameryki. Jesieni� wraca�em do rodzinnego Milwaukee, aby na nowo podejmowa� lekarsk� praktyk�, a Karol po parotygodniowym odpoczynku rusza� samotnie na dalek� p�noc w pogoni za srebrnymi lub b��kitnymi lisami, tropi�c nied�wiedzie, skunksy, �biki, rysie i cennego gronostaja. Popyt na ich futra zwi�ksza� si� z roku na rok.
Zawsze podziwia�em niewyczerpane si�y mego przyjaciela. Na dobr� spraw� m�g� ju� zaniecha� swych �owieckich eskapad, kupi� farm� czy domek i �y� beztrosko z nagromadzonych oszcz�dno�ci. Nie potrafi� jednak d�ugo przebywa� w zbiorowiskach miejskich lub wiejskich i chocia� nie zalicza� si� do odludk�w, daleka przestrze� bardziej go n�ci�a ni� towarzystwo cz�owieka.
Sk�d wiedzia� o nim Fremont? To bardzo prosta sprawa. Moje zainteresowania wszystkim, co w jakikolwiek spos�b ��czy�o si� z dawnymi dziejami Ameryki, sprowokowa�y w�a�ciciela antykwariatu nie tylko do wyszukiwania interesuj�cych mnie przedmiot�w, lecz r�wnie� do wielu, niekiedy naiwnych, czasem wr�cz �miesznych pyta�. Nie kry�em si� ze swymi upodobaniami, wi�c i moje w�dr�wki utkwi�y w pami�ci Fremonta. A skoro moje � to i Karola. Wszystko razem dobrze sobie po��czy� pan antykwariusz, co �wiadczy�o o jego bystrej orientacji. I tak, skoro tajemniczy napis ukaza� si� na odwrocie mapy, umys� Adriana Fremonta skojarzy� Karola i moje ekspedycje z jeziorem Wielkiego Nied�wiedzia. Oto mia� dwu ludzi godnych zaufania. Czemu wi�c nie zwierzy� si� im z odkrycia, ba � nam�wi� do przemierzenia p�nocnego szlaku? Tym, co znajd� w workach, podziel� si� przecie� z antykwariuszem. Tak sobie wyobrazi�em tok jego rozumowania. A worki? Moja odpowied� udzielana Fremontowi (�co najwy�ej z�oty piasek") by�a jedynie przypuszczeniem. Lecz je�li nie z�oto, to co? Drogie kamienie? Co m�g� znale�� w p�nocnej dziczy jaki� Fast? Kim by�? Traperem czy geologiem, naukowcem czy poszukiwaczem skarb�w, jednym z w��cz�g�w przetrz�saj�cych pobrze�a nieznanych strumieni i kamieniste �cie�ki g�r czy te� zwyk�ym rabusiem?
Do licha! Co mnie to wszystko obchodzi?
Naci�gn��em ko�dr� na g�ow�, a sen szybko przerwa� me rozmy�lania.
Nast�pnego dnia okaza�o si�, �e Fremont zapocz�tkowa� seri� niespodziewanych wizyt. Jeszcze nie zd��y�em si� ogoli�, gdy uszu mych dobieg� g�os dzwonka u wej�ciowych drzwi. P�niej rozleg�y si� posuwiste kroki mojej gosposi, szcz�k zamka i jaki� g�os m�ski, kt�ry wyda� mi si� znajomy. Na koniec tupot n�g oddali� si� w g��b mieszkania i raptownie ucich�. W szparze uchylonych drzwi �azienki zasycza� przera�liwy szept Katarzyny:
� Panie doktorze!
� Co takiego?
� Przyszed� pan Carr.
� Kto?! � wykrzykn��em.
� Pan Carr. On ju� tu kiedy� by�, ale bardzo dawno.
� By� � odpar�em. � Prosz� przygotowa� �niadanie dla dwu os�b.
Co� tam mrukn�a i pocz�apa�a do kuchni.
Piotr Carr, z powodu w�os�w i brody przez niekt�rych zwany Czarnym Piotrem, po latach zawita� w progi mego domu! Ile� to czasu min�o od chwili, w kt�rej go ostatnio widzia�em. I gdzie? W Oklahomie � przypomnia�em sobie.
Piotr Carr para� si�, odk�d go pozna�em, poszukiwaniem minera��w. Chyba z niez�ym skutkiem; wspomina� mi kiedy� o p�czniej�cym rachunku w jednym z bank�w. Ale te� samotne w�dr�wki, jakie odbywa�, pe�ne by�y niebezpiecze�stw. Podczas jednej ze swych wypraw w G�ry Skaliste o ma�o nie postrada� �ycia. Tylko dzi�ki pomocy przygodnego opiekuna zdo�a� dotrze� do Milwaukee. Prosto do... szpitala. Mia� z�amanych par� �eber, zwichni�t� i zranion� nog�, mn�stwo siniak�w. Na szcz�cie nie dozna� powa�niejszych obra�e� wewn�trznych. Jako chirurg zaj��em si� pacjentem, polubi�em go, poniewa� nigdy nie traci� poczucia humoru. Gdy opuszcza� szpital, dzi�kowa� mi tak wylewnie, a� wstyd mi si� zrobi�o. Przysi�ga�, �e o mnie nigdy nie zapomni i je�li tylko trafi si� okazja...
Pu�ci�em to mimo uszu. Ka�dy co bardziej wymowny pacjent zawsze zapewnia� mnie o swej dozgonnej wdzi�czno�ci, a p�niej szybko zapomina�. Jednak tym razem dozna�em mi�ego rozczarowania. Los tak pokierowa� mymi krokami, �e podczas eskapad u boku Karola Gordona a� trzykrotnie (je�li mnie pami�� nie myli) natkn��em si� na Czarnego Piotra. I to w jakich okoliczno�ciach!
Podczas tych spotka� Piotr dwukrotnie pom�g� nam wydoby� si� z nie byle jakich tarapat�w. I oto teraz jawi� si� niespodziewanie, gdy ju� s�dzi�em, �e na zawsze znikn�� z mego �ycia.
Spieszy�em si� z myciem tak bardzo, i� sp�ukuj�c myd�o z ostrza brzytwy o ma�o nie postrada�em palca. Na koniec, wy�wie�ony i wyelegantowany, szybkim krokiem wszed�em do gabinetu. M�czyzna zag��biony w fotelu wsta� i odwr�ci� si�. Tak, to by� Piotr Carr. Zmieni� si� nieco, przyty�, twarz nabra�a okr�g�o�ci, znik�a broda, lecz czupryna pozosta�a tak samo kruczoczarna, a cera ciemna od s�o�ca i wichr�w dalekich przestrzeni.
Wzruszenie na sekund� �cisn�o mi gard�o. On chyba r�wnie� dozna� podobnego uczucia, bo przez d�ug� chwil� stali�my nie mog�c zdoby� si� na s�owo powitania.
� Piotrze! � krzykn��em pierwszy. � Ale� niespodzianka!
U�cisn�� mi d�o� tak mocno, �e mr�wki przesz�y po palcach.
� Nic si� pan nie zmieni�, doktorze. Ile to ju� lat?
� Pi��.
� Mo�e wpad�em nie w por�?
� Co znowu?! W sam� por�. Prosz� na �niadanie.
Ruszyli�my, nim Katarzyna zdo�a�a upora� si� z nakryciem sto�u w jadalnym pokoju.
� Co si� z panem dzia�o? � zagadn��em pierwszy, przysuwaj�c go�ciowi grzanki.
� Zmiany, wielkie zmiany, doktorze. Nie odgadnie pan.
� Nawet nie pr�buj�.
� Wi�c prosz� sobie wyobrazi�... zosta�em rolnikiem.
Zdumienie na chwil� odj�o mi mow�.
� Dziwi si� pan. Ja r�wnie� dziwi� si� sam sobie. Ale fakt pozostaje faktem.
� Naby� pan farm�? � odzyska�em g�os.
Co jak co, ale w moim mniemaniu farmerstwo zupe�nie nie pasowa�o do osoby Piotra.
� Jeszcze lepiej, doktorze, znacznie lepiej. Prosz� sobie wyobrazi�, �e przed czterema laty o�eni�em si�! Z c�rk� rolnika, jedynaczk�. I obecnie gospodaruj� razem z te�ciem. Nie ma pan poj�cia, jaki si� ze mnie zrobi� farmer.
� Gratuluj�. Po tylu latach w��cz�gi w�asny dach nad g�ow�. To sukces.
Skrzywi� si� zabawnie.
� Oczywi�cie, jednak niekiedy co� mnie ci�gnie... i gdyby nie �ona... � urwa�. � Obrastam t�uszczem, doktorze, starzej� si�. Ech, do licha! Cz�owiek przywyk� do innego �ycia.
� Teraz pan tak m�wi? A przed czterema laty?
� Wtedy czu�em zm�czenie w ko�ciach. Ale ja tu nie przyjecha�em narzeka� � zmieni� temat. � Co porabia pan Gordon?
Wyja�ni�em mu w kilku s�owach, �e m�j przyjaciel nadal para si� traperstwem, �e letni� por� jak dawniej ruszymy w daleki �wiat, �e w ubieg�ym roku sp�dzili�my kilka miesi�cy w Meksyku. Powesela�.
� Ciesz� si� � zauwa�y� � �e jeste�cie obaj w dobrej formie. Dawne czasy nie ze wszystkim jeszcze si� sko�czy�y. Dobre i to. Gdy samemu nie mo�na, przyjemnie us�ysze�, �e inni nie zapomnieli o ko�skim grzbiecie, siodle i dobrej pukawce w r�ku.
� Sk�d takie my�li, Piotrze? Co� nie uk�ada si� w domu?
� Och, nie! Wszystko gra jak najlepiej. Mam �on�, kt�rej niejeden m�g�by pozazdro�ci�, mam trzyletniego syna, gospodarstwo przynosi spore dochody, a te�ciowie... tylko do rany przy�o�y�.
� Wi�c? � zagadn��em.
� Ci�gle mi si� marz� dalekie wyprawy... To wszystko.
� Na pewno: wszystko?
� Daj� na to s�owo.
� Wobec tego nie jest �le. Ostatecznie ma pan sporo ruchu, du�o s�o�ca, co wida� po pa�skiej cerze, i chyba przyjemn� prac�. Czy chcia�by pan, aby syn by� poszukiwaczem?
� Nie, nigdy! Zimno mi si� robi na sam� my�l o tym.
� No, prosz�! �wietnie pan ocenia, Piotrze, sw�j by�y zaw�d. Ile� to razy grozi�a panu �mier� lub kalectwo? Przecie� poznali�my si� w wyniku bardzo powa�nego wypadku. Nie chcia�bym ponownie �ata� pana.
� �wi�te s�owa. Wszystko si� zgadza, lecz c� mog� poradzi� na to, �e mnie ci�gnie?...
� Przesta� o tym my�le� � odpar�em, dobrze wiedz�c, �e niewiele to pomo�e.
� To nie�atwe. A pan, doktorze, wyrzek�by si� swych letnich wypraw? Czy mo�e s� mniej niebezpieczne od moich?
Celnie trafi�, spryciarz! Ja mia�bym si� wyrzec swej najwi�kszej przyjemno�ci? Przenigdy!
� Jednak � powiedzia�em � por�wnanie nie jest �cis�e. Po pierwsze dlatego, �e nie je�d�� samotnie. Po drugie, nie czeka mnie w Milwaukee ani �ona, ani dziecko, ani uprawa roli. Po trzecie, mog� ka�dego dnia przerwa� w�dr�wk�, a pan, Piotrze, na pewno nie odst�pi�by z�otej �y�y dop�ty, dop�ki by pan jej nie prze�o�y� do swego worka. Czy nie tak?
� Oczywi�cie, �e tak. Tylko greenhorn post�pi�by inaczej. Jednak prosz� nie s�dzi�, �e z�oto przewr�ci�o mi w g�owie, a dla kawa�ka ��tego metalu straci�bym zdrowy rozs�dek. Nie bonanza mnie ci�gnie, doktorze, w �wiat, ale... ale w�a�nie ten �wiat.
� Rozumiem. Prosz� nala� sobie kawy. W jakich stronach pan mieszka?
� W Minnesocie, niedaleko Duluth, nad Jeziorem G�rnym.
� I co pana �ci�gn�o tutaj?
� No... ch�� ujrzenia pana, doktorze.
� Bardzo mnie to cieszy, ale... tak naprawd�?
� Przysi�gam, �e nic innego.
Uwierzy�em, chocia� przysz�o mi to z niejakim trudem. Piotr by� porz�dnym, jak to zwykle si� okre�la, cz�owiekiem, lecz nag�e, bezinteresowne odwiedziny, po pi�ciu latach milczenia, jako� do� nie pasowa�y.
Po �niadaniu przeszli�my do gabinetu i rozsiedli�my si� przed kominkiem.
� Tam, gdzie ja mieszkam � zacz�� Carr � jak�� mil� * od naszego domu le�y podobne gospodarstwo. Liczna rodzina, chyba z siedem czy osiem os�b.
Zaj��em si� nabijaniem fajki, wielce zaciekawiony, ku czemu zmierza m�j go��.
� To jest rodzina Sayers�w. Od dawna zasiedzia�a.
Tacy sobie ludzie, ani lepsi, ani gorsi od innych. Za to nasi najbli�si s�siedzi. Cz�sto ich odwiedzam.
Milcz�co zapali�em fajk� nie rzek�szy ani s�owa. Carr by� znanym gadu�� i wszelkie pr�by przerwania potoku jego s��w nie przynios�yby wynik�w. Co najwy�ej, obrazi�bym go�cia.
� W rodzinie Sayers�w by� tylko jeden godny uwagi cz�owiek. Osiemdziesi�cioletni dziadek, g�owa rodu. Gdy przy kt�rej� tam wizycie przypadkowo us�ysza�, �e para�em si� poszukiwaniem minera��w, nabra� do mnie niezrozumia�ej sympatii.
U�miechn��em si�. Na pewno nie istnia� �aden ,,przypadek", to Piotr sam pochwali� si� sw� przesz�o�ci�.
� P�niej � m�wi� dalej Carr � okaza�o si�, �e Gerard (takie nosi� imi�) w pewnym okresie swego �ycia r�wnie� poszukiwa� minera��w.
� Ano � wtr�ci�em wydmuchuj�c k��b dymu � trafi� sw�j na swego.
� W�a�nie! Tak mo�na powiedzie�. Tylko �e jako� nie umia�em rozezna� z tej gadaniny, kiedy i gdzie odbywa� swe w�dr�wki. I z jakim skutkiem. Nieco p�niej powiedzia� mi jego syn, �e farma nale�a�a dawniej nie do Gerarda, lecz do jego brata, kt�ry nie mia� innych spadkobierc�w, a zgin��, gdy sp�oszone konie przewr�ci�y w�z. Z tego wynika�o, �e Gerard Sayers nie naby� ziemi za swoje w�asne pieni�dze. Nie nudz� pana, doktorze?
I mila r�wna si� ok. I600 m.
� Ale� nie � zaprotestowa�em.
� Prosz� o cierpliwo��. Zaraz us�yszy pan co� bardzo ciekawego. Pewnego dnia, by�a to niedziela, pojecha�em z �on� do s�siad�w. Spotka�o nas rozczarowanie: zastali�my tylko dziadka i dwoje najm�odszych podrostk�w. Reszta rodziny wybra�a si� rankiem do jakich� odleg�ych krewniak�w. Mimo rozczarowania nie wypada�o nam tak od razu wraca�. Tym bardziej �e Gerard ucieszy� si� na nasz widok.
� Pewnie � mrukn��em � zostawi� niedo��nego starca z dwojgiem dzieci...
� Nie takie znowu dzieci, doktorze. A co si� tyczy Gerarda, mylne ma pan o nim wyobra�enie. Osiemdziesi�t lat, to prawda, lecz gdyby go pan widzia� przy sianokosach, a to m�cz�ce zaj�cie, lub przy obrz�dzaniu koni! �eby nie siwe w�osy i pomarszczona twarz, mo�na by przypuszcza�, �e to m�odzieniaszek.
� No, no... � wyrazi�em podziw.
� Ot� � m�wi� � w�a�nie tamtej niedzieli Gerard szepn�� mi, �e ma co� wa�nego do powiedzenia. W cztery oczy. Wyszli�my z domu. Wyprowadzi� mnie a� poza zagrod�.
�Jak ci si� powodzi�o?" � zagadn�� mnie niespodziewanie, siadaj�c na kopulastym szczycie pobliskiego pag�rka.
Nie poj��em, o co mu chodzi.
,,No... pytam o twe eksplorerskie osi�gni�cia".
Odpar�em, �e nie�le.
�A nie wybra�by� si� raz jeszcze?"
Dos�ownie zatka�o mnie, doktorze. Spojrza�em mu prosto w oczy s�dz�c, �e sobie pokpiwa, ale by� powa�ny niczym kot czatuj�cy na mysz.
U�miechn��em si�. Por�wnanie by�o nie tyle trafne, co zabawne.
� Odpar�em, �e mam ju� do�� w��cz�gi � ci�gn�� Piotr � co zreszt� niezupe�nie pokrywa si� z prawd�. Lecz co innego t�sknota za przygod�, a co innego taka nag�a propozycja.
�Dlaczego?" � zapyta� Gerard.
�Dlatego � stwierdzi�em � �e chocia� w��cz�ga bardzo mi odpowiada, nigdy nie zdo�am pozby� si� strachu przed ryzykiem, z jakim wi��� si� wszelkie poszukiwania skarb�w ziemi".
�Boisz si�?"
�Nie boj� si� � zaprzeczy�em energicznie � lecz chodzi mi o to, �e cz�sto po miesi�cach w��cz�gi wraca si� z niczym".
�H�... a gdyby tak kto� ci powiedzia�, �e gdzie� tam spoczywaj� w ziemi skarby? I �e tylko wystarczy wzi�� kilof, ruszy� na wskazane miejsce i kopa�. Co ty na to?"
Ci�gle nie mog�em poj��, o co mu chodzi.
�Skarby w ziemi?!" � wykrzykn��em. ��y�a z�ota czy rudy srebra?"
�Ani jedno, ani drugie" � odrzek�. �Po prostu skarb i tyle".
�Czemu� go sam nie wykopa�?"
�Zbyt ju� stare s� moje nogi i droga daleka, lecz ty, Piotrze..."
�Masz syna" � zauwa�y�em.
�Nic z tego! On si� st�d nie ruszy. To przecie� farmer! Gdy mu proponowa�em, obr�ci� wszystko w �art. Nie, nie..."
�A gdzie� te skarby?" � zapyta�em, bo mimo wszystko zaciekawi�y mnie jego s�owa.
Zerkn�� na mnie podejrzliwie.
�A po co ci ta wiadomo��, skoro nie chcesz mi pom�c?"
�Prawda" � przyzna�em i na tym zako�czy�a si� owa pogaw�dka.
Dodam, �e Gerard Sayers zobowi�za� mnie do z�o�enia przysi�gi, �e nie powt�rz� nikomu ani s�owa.
� Jednak powt�rzy�e� � zauwa�y�em. � Chocia�, moim zdaniem, ca�e to bajanie o skarbach nie posiada �adnego praktycznego znaczenia. Ciekawe, ile ju� os�b przede mn� dowiedzia�o si� o sprawie?
� Nikt! � wykrzykn�� Piotr. � Nikt poza panem, doktorze.
� Lecz przecie� przyrzek�e�...
� P�niej Gerard zwolni� mnie z przyrzeczenia, bo historia wcale na tym si� nie zako�czy�a.
� A wi�c istnieje ci�g dalszy?
� Ba, a� dwa dalsze ci�gi. Gdzie� jesieni� stary Sayers znowu pocz�� mnie namawia� do zainteresowania si� jego skarbem. Dzie� by� ciep�y, prawdziwe india�skie lato *. Ruszyli�my ca�� gromadk� na spacer po r�yskach �ci�tych zb�. Wtedy to Gerard poci�gn�� mnie za r�kaw. Nie zauwa�eni przez innych, pozostali�my w tyle. W�wczas zagadn��, czy zastanowi�em si� nad jego propozycj�. Odpar�em twierdz�co, �eby mu sprawi� przyjemno��, bo tak naprawd�, to sprawa szybko wywietrza�a mi z g�owy.
�I do jakiego wniosku doszed�e�, Piotrze?" � zapyta�.
��e to nie dla mnie".
�Czemu?"
��aden cz�owiek na �wiecie nie wyruszy na niebezpieczn� wypraw� tylko dlatego, �e mu kto� tam powie o jakich� skarbach, nie wiadomo gdzie spoczywaj�cych. Nadal nie wiem, co to ma by�".
Sayers �achn�� si�. Stwierdzi�, �e nie jest ,,kim� tam" i �e powinienem by� domy�li� si�, o co chodzi.
Mia�em ju� powy�ej uszu tej gadaniny. Przed nami posuwa�a si� spacerkiem rodzina Sayers�w, a obok nich moja �ona z synem i m�j te��. Zapragn��em przy��czy� si� do nich, lecz by�oby grubia�stwem zostawi� Gerarda samego, wi�c pocz��em marzy�...
� Piotrze � przerwa�em mu w po�owie zdania. � Czy nie lepiej opu�ci� nieistotne szczeg�y? Wierz�, i� przyby� pan do mnie w wa�nej sprawie, ale jak dot�d nic si� nie dowiedzia�em.
India�skie lato � odpowiednik naszego babiego lata
Zmiesza� si�.
� Bardzo mi przykro, doktorze. Nie jestem gadu�� (by�o to wierutne k�amstwo!), dobrze o tym pan wie po tylu latach znajomo�ci. Je�li jednak wspominam o nieistotnych, jak pan zauwa�y�, szczeg�ach, to po to tylko, aby ukaza� wyra�ny obraz sytuacji, w jakiej si� znalaz�em. Im wi�cej szczeg��w, tym �atwiej b�dzie panu wyci�gn�� w�a�ciwe wnioski.
� Zgoda � ust�pi�em. � A wi�c s�ucham.
� Na czym to ja stan��em? Aha! Ot� musia�em po raz drugi da� s�owo, �e nikomu nie zdradz� tajemnicy. W�wczas Gerard, zni�aj�c g�os do szeptu, o�wiadczy�, �e ten skarb to ani z�oto, ani srebro w swym pierwotnym stanie, lecz po prostu z�ote monety i, by� mo�e, drogocenne kamienie. Zaniem�wi�em. Chyba ka�dy zaniem�wi�by na tak� wiadomo��. W chwil� p�niej ogarn�a mnie weso�o��. Jeszcze dot�d nie s�ysza�em, aby na naszej pi�knej ameryka�skiej ziemi ktokolwiek dokopa� si� monet zamiast z�otej �y�y.
�Nie �miej si� � nakaza� surowym g�osem � nim nie wys�uchasz mnie do ko�ca. I pami�taj, �e da�e� s�owo".
�Pami�tam" � przytakn��em. ��aden Carr nigdy nikogo nie zawi�d�".
�Wiesz, co to by�a rebelia Rzeki Czerwonej?"
Odpar�em, i� o Rzece Czerwonej wiem tylko tyle, �e p�ynie na granicy Teksasu i Oklahomy i wpada do dolnej Missisipi. Na to Gerard krzykn��, �e nie mam o niczym poj�cia, �e chodzi tu o zupe�nie inn� Rzek� Czerwon�. T� mianowicie, kt�ra posiada �r�d�a w stanie Minnesota, bo wyp�ywa z Jeziora Czerwonego. I jeszcze doda�, �e skoro mieszkam w Minnesocie od tylu lat, powinienem o tym wiedzie�, chyba �e nie jestem poszukiwaczem, za jakiego si� poda�em, lecz zwyk�ym rolnikiem! Zbeszta� mnie tak, �e powinienem by� obrazi� si�, jednak ciekawo�� kaza�a mi uszy po�o�y� po sobie.
� Rzeczywi�cie istnieje Rzeka Czerwona i w Minnesocie � wtr�ci�em. � Wlewa swe wody do rzeki Assiniboin, a wraz z ni� wpada do jeziora Winnipeg, w po�udniowej Kanadzie. Opowiadaj dalej, Piotrze.
� Nigdy nie s�ysza�em o �adnej rebelii nad Rzek� Czerwon�, doktorze. Gerard wyt�umaczy�, �e by� to bunt Metys�w przeciwko osadnictwu bia�ych. Bunt zosta� st�umiony, a przyw�dca rebelii uciek� z Kanady do Stan�w. Jednak, jak m�wi� Sayers, ten przyw�dca nie da� za wygran� i przed pi�ciu czy sze�ciu laty zbuntowa� si� po raz drugi, tym razem w okr�gu Saskatchewan * wchodz�cym w sk�ad kanadyjskich Terytori�w P�nocno�Zachodnich. S�ysza� pan co� o tym, doktorze?
� Owszem.
� Wi�c co to by�a za rebelia? Gerard m�wi� tak zawile, �e niewiele z tych zawi�o�ci pozosta�o w mej g�owie.
� Mo�e p�niej, Piotrze? � zaproponowa�em. � Jak sko�czysz sw� opowie��.
� Zgoda � odpar� z pewnym oci�ganiem. � Ot�... ta druga, wed�ug Gerarda, nazywa�a si� rebeli� Saskatchewanu. G��wny przyw�dca pobuntowa� Metys�w i Indian, w miejscowo�ci Batoche utworzy� rz�d, proklamuj�c okr�g Saskatchewan samodzielnym pa�stwem. Podobno w czasie bardzo krwawych walk Metysi zniszczyli i zrabowali wiele farm, posterunk�w policji i faktorii Kompanii Zatoki Hudsona. Jak mi m�wi� Gerard, samych pieni�dzy mia�o by� dziesi�tki tysi�cy funt�w i dolar�w. Batoche zosta�o zdobyte, lecz nie odzyskano ani centa czy pensa. I tu, doktorze, dochodz� do sedna rzeczy. Gerard o�wiadczy�, �e pieni�dze te zosta�y wywiezione na dalek� p�noc i tam ukryte. A on wie, w jakim miejscu. Co pan na to?
� Nic a nic � odpar�em. � Jaka� bajeczka, niewarta chwili uwagi.
� S�owo w s�owo powiedzia�em to samo Gerardowi. Obrazi� si� na mnie i od tamtego dnia, gdy odwiedza�em Sayers�w, albo wychodzi� z domu, albo ukrywa� si� w innej izbie. Nie ma pan kapinki whisky, doktorze? W gardle mi zasch�o.
. Okr�g Saskatchewan przekszta�cony zosta� znacznie p�niej, bo dopiero w 1905 r., w kanadyjsk� prowincj�, istniej�c� po dzi� dzie�.
� Ale� oczywi�cie!
Przynios�em butelk�, dzbanek z wod� i szklank�.
� Pan nie pije, doktorze?
� Dla mnie to jeszcze zbyt wcze�nie.
� Ju� po jedenastej � mrukn�� podnosz�c szklank� do ust.
Spojrza�em na zegarek. Rzeczywi�cie! Piotr Carr bawi� u mnie od trzech godzin. I przez ten ca�y czas usta mu si� nie zamyka�y. C� dziwnego, �e mu w gardle zasch�o?
Siedzieli�my w milczeniu. Piotr wolno poci�ga� ze szklanki, a ja drwi�em sam z siebie. Oczekuj�c co najmniej jakich� wa�nych informacji, uraczony zosta�em banialukami.
� To wszystko, Piotrze? � zapyta�em.
� Gdzie tam! Gdybym tylko tyle mia� do powiedzenia, nie zawraca�bym panu g�owy.
� Wi�c? � zach�ci�em go.
� Rok prawie min�� od tamtego czasu, a� pewnego ranka przygna� ch�opak od Sayers�w wzywaj�c mnie do Gerarda. Osiod�a�em konia i pojechali�my. Stary siedzia� w fotelu, w sadzie za domem. Zauwa�y�em, �e wygl�da� kiepsko, nawet bardzo kiepsko. Jego mowa sta�a si� be�kotliwa, chwilami nawet niezrozumia�a. Poda� mi r�k�, a gdy wnuk odszed�, kaza� sprawdzi�, czy w pobli�u nie ma nikogo. Spe�ni�em jego ��danie.
�S�uchaj, Piotrze � odezwa� si� po chwili milczenia � co by�o, to by�o, a co jest, to jest". Zabrzmia�o to zupe�nie bez sensu. �S�uchaj, Piotrze � powt�rzy� � gniewa�em si� na ciebie. Ju� mi przesz�o i nie ma o czym gada�. Przysu� si� do mnie".
Zrobi�em, o co prosi�. Teraz kaza� pochyli� si� nad sob�. Wyci�gn�� z bocznej kieszeni kurty kopert� z szarego papieru.
�Schowaj to".
Schowa�em.
�I nie zgub" � przestrzega�. �Nie pokazuj nikomu, chyba... chyba �e to b�dzie cz�owiek godny zaufania i znaj�cy si� na rzeczy. Przyrzekasz?"
Po raz trzeci z�o�y�em przyrzeczenie i zapyta�em, o co mu chodzi.
�Da�em ci map�, Piotrze" � wyja�ni�. �Pilnuj jej jak �renicy swego oka. Na niej jest zaznaczone miejsce, w kt�rym zakopano skarby Mackenzie. Rozumiesz?"
Musia�em zrobi� g�upi� min�, bo spojrza� na mnie surowo.
�Zapomnia�e�, o czym ci ju� dwukrotnie m�wi�em?"
Pospiesznie, aby starca nie denerwowa�, odpar�em, �e �wietnie pami�tam.
�To dobrze" � pochwali�. �Ze mn� jest kiepsko, a nie chcia�bym, �eby ten papier dosta� si� w niepowo�ane r�ce".
�Przecie� masz rodzin�, Gerardzie. Syna, synow�, wnuki..." � oponowa�em.
�Nie, nie" � zaprzeczy� s�abym g�osem. �Nic im z tego nie przyjdzie. Nawet nie b�d� pr�bowali. Co najwy�ej map� zniszcz�, albo te� jaki� spryciarz wycygani j� od nich. Chocia�... i on nic nie pojmie. Je�li potrafisz znale�� kilku dzielnych, Piotrze, ruszaj na p�noc. Szkoda by�oby... To s� skarby Mackenzie � wyszepta� � ale nazwa fa�szywa, o tym wie zaledwie kilku ludzi, lecz chyba �aden nie �yje. Przed czterema laty ostatni z nich przekaza� mi map� i udzieli� odpowiednich wyja�nie�". �Jak to si� sta�o?" � zapyta�em nieco oszo�omiony. �Kto ci da� map�? Dlaczego m�wisz: skarby Mackenzie, je�li to fa�szywa nazwa? Czy ma to zwi�zek z rzek� na dalekiej p�nocy, czy z nazwiskiem osoby, kt�ra je ukry�a?"
,,Powoli, powoli" � wymamrota�. �B�d� cierpliwy, a wszystko dokumentnie wy�o��. Nastaw uszu, Piotrze..."
Lecz w tym momencie nasza pogaw�dka uleg�a przerwaniu. Przybieg� syn Gerarda z wiadomo�ci�, �e przyjecha� lekarz. Wzi�li�my starca pod ramiona i zaprowadzili do domu. Po�egna� si� ze mn� i prosi�, abym jeszcze raz pofatygowa� si� do niego. Najbli�szego ranka. I na tym historia si� ko�czy, doktorze.
� Jak to: ko�czy? Nie odwiedzi� pan Sayers�w?
� Owszem, owszem. Tylko, �e stary Sayers zmar� tej nocy. Nawet nie �mia�em pyta�, czy zostawi� jakie� polecenie. Pan rozumie, doktorze. W takim rozgardiaszu!
� No tak. Pora nie by�a odpowiednia.
� Dopiero po pogrzebie skierowa�em rozmow� na Gerarda. Nie, nie przekaza� dla mnie ani s��wka. I tak zosta�em z map� i nie doko�czonym wyznaniem. Bi�em si� z my�lami, co mam pocz�� z t� zagadk�. Ani z kim si� naradzi�, ani komu zwierzy�. Powsta�yby z tego plotki. Wie pan na pewno, jacy s� rolnicy: okropne gadu�y. Nawet m�j te�� nie jest lepszy. Kt�rego� dnia szcz�liwy pomys� za�wita� w mej g�owie. Przypomnia�em sobie dawne lata, wsiad�em do poci�gu i oto jestem! A teraz, doktorze...
� A teraz, Piotrze � wpad�em mu w s�owo � poka�esz mi t� swoj� map�.
� W�a�nie, w�a�nie � zgodzi� si� skwapliwie i si�gn�� d�oni� za pazuch�.
Koperta by�a nieco pomi�ta, ze �ladami zadrapa� i plam. Obejrza�em j� z obu stron, nie widnia� na niej �aden napis. Wydoby�em zawarto��: z�o�on� we czworo kartk� grubego papieru barwy szarej, co� w rodzaju kartonu do pakowania. Roz�o�y�em. Ukaza� si� rysunek, nieco zatarty, lecz przecie� czytelny.
� Zdaje si� � rzek�em � �e ten, kto mozoli� si� nad rysunkiem, nie siedzia� przy biurku.
� Mo�e. Lecz prosz� zauwa�y�, �e u�yto najpierw o��wka, a dopiero p�niej atramentu. S�dz�, doktorze, �e ka�da z tych dwu czynno�ci dokonana zosta�a w innych warunkach i w innym miejscu.
� I w innym czasie � doda�em. � Zgadzam si� z tob�, Piotrze. A teraz popatrzmy uwa�niej. Oczywi�cie, �e to mapa. Czego, u licha?
Odpowiedzie� by�o trudno. Na pierwszy rzut oka � wr�cz niemo�liwie. Pocz��em dok�adnie ogl�da� rysunek.
� Mo�e to co� wsp�lnego w rzek� Mackenzie? � zauwa�y� Carr podnosz�c si� z fotela i staj�c za mymi plecami. � Sayers m�wi� o skarbach Mackenzie.
Pokr�ci�em przecz�co g�ow�.
� Nie widz� tu �adnej wielkiej rzeki z wyj�tkiem czego�, co jest najwy�ej strumykiem. A poza tym ani jednej nazwy!
� Z tym najwi�ksza bieda � westchn�� Carr. � Gerard mia� mi dopowiedzie� szczeg�y, lecz biedak nie zd��y�.
� Hm... wygl�da to na p�wysep. Z trzech stron wyra�nie naszkicowano lini� brzegow�. Powy�ej uj�cia rzeki, na l�dzie, widz� jakie� krzy�yki...
� Prosz� odwr�ci�. Wydaje mi si�, �e na odwrocie znajduj� si� wyja�nienia dotycz�ce tych w�a�nie krzy�yk�w.
Post�pi�em za rad� Piotra. I oto, co ujrza�em: w lewym rogu arkusza niezdarnymi kulfonami napisano, a raczej naskrobano, co nast�puje: ,,Od uj�cia rzeczki wzd�u� brzegu 500 krok�w. Cztery sosny na pag�rku. Od najwy�szej odmierz dziesi�� krok�w na p�nocny wsch�d. Ska�a. Tam kop".
Po�o�y�em map� na biurku. Mo�e zblad�em z wra�enia, a mo�e jaki� skurcz twarzy zwr�ci� uwag� Piotra, bo zapyta� zaniepokojonym g�osem:
� Co panu, doktorze?
� Nic, nic � powiedzia�em szybko. � Po prostu zastanawiam si�, jaki obszar ma pokazywa� ta mapa?
� I do jakiego wniosku pan doszed�?
� Do �adnego � odpar�em staraj�c si� nada� g�osowi ton szczero�ci. Czy� mia�em prawo wyjawi� Carrowi swe przypuszczenia? Takiemu gadule?
Przecie� tekst napisu na odwrocie mapy nies�ychanie przypomina� s�owa umieszczone na innej mapie! Mapie Adriana Fremonta! Zbieg okoliczno�ci? O nie! Zbyt pasowa�o jedno do drugiego. Czy�by narysowany tu p�wysep stanowi� powi�kszony fragment mapy Fremonta, czyli pobrze�e Wielkiego Jeziora Nied�wiedziego?
W g�owie pocz�o mi szumie� z wra�enia. Wezwa�em Katarzyn�, aby przynios�a drug� szklank�. Nape�ni�em j�. (Piotr skorzysta� z okazji i dope�ni� swoj�). Wychyli�em prawie duszkiem. Od razu poczu�em si� lepiej.
� My�l�, Piotrze � rzek�em � �e przyda�aby si� nam jeszcze jedna para oczu i to osoby, kt�ra przedrepta�a r�ne dzikie �cie�ki.
�ykn�� powt�rnie i pokiwa� g�ow�.
� Pan Gordon � stwierdzi�.
� W�a�nie jego mia�em na my�li.
� Lecz gdzie on jest teraz?
Wzruszy�em ramionami.
� Bobruje w jakiej� g�uszy. Mo�e na Labradorze? Wspomina� o nim. Lecz zwierz�ce tropy r�wnie dobrze mog�y go zawie�� nad Wielkie Jezioro Niewolnicze lub nad P�nocn� Saskatchewan.
� Co pocz��? � zafrasowa� si�.
� Czeka� � stwierdzi�em kr�tko.
� Tylko czeka�? Jak d�ugo? Zauwa�y�em, �e zmartwi� si� i westchn��.
� Przecie� � powiedzia�em � i tak o tej porze roku d�u�sza wyprawa by�aby niemo�liwa. Popatrz, co dzieje si� za oknem.
Za szyb� huraganowy wiatr sypa� g�stymi p�atami �niegu.
� Prawda � stwierdzi� melancholijnie. � Na pociech� niech�e mi pan opowie, doktorze, o rebelii Rzeki Czerwonej.
Podnios�em si� zza biurka, podszed�em do p�ki, na kt�rej sta�y tomy mej podr�cznej biblioteczki, i po kr�tkim szperaniu wydoby�em p�kat� ksi�g� po�wi�con� dziejom Kanady. Siad�em, przewr�ci�em kilkana�cie kartek, a� trafi�em na poszukiwany fragment.
� Jest! � rzek�em z triumfem. � Niech pan pos�ucha.
Troch� zerkaj�c na zadrukowan� stron�, troch� z pami�ci stre�ci�em Carrowi kr�tk�, lecz krwaw� histori� powstania kanadyjskich Metys�w.
W 1869 roku, w wyniku zag�szczenia si� gospodarstw rolniczych na terenie kanadyjskiej prowincji Ontario oraz na obszarach przyleg�ych stan�w ameryka�skich: Wisconsin i Michigan, nowi osadnicy pocz�li przesuwa� dotychczasow� granic� ziem uprawnych ku zachodowi i p�nocy. Rozbudowa dr�g jeszcze bardziej przyspieszy�a kolonizacj� dziewiczych dot�d teren�w. Jednak obszary te nie by�y ca�kowicie bezludne. Penetrowa�a je od lat spora liczba Metys�w, nie osiad�ych nigdzie na sta�e grup my�liwc�w �yj�cych z �owiectwa i handlu sk�rami. Zw�aszcza dolina Rzeki Czerwonej by�a terenem polowa�. Zasiedlenie tych ziem przez �blade twarze" musia�o po�o�y� kres wielkim �owom i wielkiemu handlowi. W�wczas to Metysi wyst�pili zbrojnie przeciw osadnikom. Pod wodz� Ludwika Riela, p�krwi Indianina, w�a�nie nad Rzek� Czerwon� utworzyli sw�j rz�d, g�osz�cy, �e Kanada nie ma �adnych praw do teren�w preriowych. Powstanie wkr�tce pad�o w ogniu walk z bia�ymi. Ludwik Riel schroni� si� na terenie Stan�w Zjednoczonych.
W szesna�cie lat p�niej, w roku I885, podobna sytuacja zaistnia�a na obszarach po�udniowego Saskatchewanu � okr�gu wchodz�cego w sk�ad Terytori�w P�nocno�Zachodnich. Metysi, wypierani przez bia�ych osadnik�w, wezwali Ludwika Riela. Zjawi� si� bardzo szybko i w miejscowo�ci Batoche utworzy� rz�d proklamuj�cy oderwanie Saskatchewanu od Kanady. Riel przypuszcza�, �e Indianie przy��cz� si� do powstania i �e z takimi si�ami potrafi zniszczy� rozrzucone i s�abe posterunki Konnej Policji, jedynej si�y zbrojnej w tamtych stronach. W celu zaopatrzenia si� w bro� postanowi� zdoby� Prince Albert nad P�nocn� Saskatchewan. Jednak oddzia�y policji przys�ane z miasta Regina zapobieg�y zdobyciu Prince Albert. R�wnocze�nie obroni�y si�, do czasu przybycia ochotniczych posi�k�w ze wschodu, posterunki P�nocno�Zachodniej Konnej Policji nad Jeziorem Kaczym oraz w Fort Pitt. Batoche zosta�o zdobyte, Riel dosta� si� do niewoli. Skazany przez s�d na kar� �mierci, zgin�� 16 listopada I885 roku.
� Oto wszystko, Piotrze.
� Tylko tyle? � rozczarowa� si�.
� Czego chcesz wi�cej? Szczeg��w? Poszukaj po ksi�garniach, na pewno znajdziesz dok�adniejszy opis.
Machn�� lekcewa��co r�k�, co oznacza� mog�o, �e rezygnuje z mej rady. Piotr na pewno nie zalicza� si� do mi�o�nik�w drukowanego s�owa.
� Dzi�kuj�, doktorze � odpar�. � Dobre i to, chocia� niewiele nam pomo�e w tej sprawie.
� Nam? � zdziwi�em si�. � O kim my�lisz?
� No... o panu, doktorze, i o Karolu Gordonie. Jestem pewien, �e moje odkrycie bardzo go zainteresuje.
Tak oto Piotr Carr przes�dza� spraw� udzia�u Karola i mnie w 'wyprawie na dalek� p�noc. Nale�a�o go wyprowadzi� z b��du. Odpar�em wi�c, �e zainteresowanie si� moje (i na pewno Karola) map� wcale nie oznacza ch�ci uczestniczenia w awanturniczym przedsi�wzi�ciu. Jest spraw� bardziej ni� w�tpliw�, aby Karol po powrocie z p�nocy zechcia� znowu gna� na p�noc. Co za� do mnie, �skarbami Mackenzie" (jak je nazwa� Gerard Sayers) nie ekscytowa�em si� zbytnio.
W tym sensie przemawia�em przez kilka minut i chyba ostudzi�em jego zapa�. Dlaczego tak musia�em post�pi�? Czy istotnie by�a dla mnie ca�kowicie oboj�tna dziwna historia, o jakiej prawie r�wnocze�nie dowiedzia�em si� z dwu �r�de�: od Piotra i od Fremonta? Owszem, interesowa�a mnie. Lecz wola�em o tym zamilcze�. Je�li bowiem zdradz� sw� prawdziw� opini� na ten temat, Piotr got�w uzna� takie o�wiadczenie za r�wnoznaczne ze zgod� na podr�. Wr�ci na farm� i � jako niepoprawny gadu�a � pocznie si� chwali�, �e wyrusza na dalek� wypraw� z dwoma znakomitymi traperami. Nie lubi� plotek. Wynikaj� z nich jedynie k�opoty.
Pogaw�dzili�my jeszcze o tym i o owym, lecz chocia� Carr wielokrotnie powraca� do tematu skarb�w, ja go nie podtrzymywa�em. Wreszcie pocz�� si� �egna� i odszed�, mimo �e zaprasza�em go na nocleg. Przed odej�ciem nieoczekiwanie przekaza� mi sw� map�.
� B�dzie u pana bezpieczniejsza.
� A c� jej mo�e grozi�?
� Wszystko. Nie rozporz�dzam odpowiednim schowkiem w mojej cha�upie. Mo�e si� wi�c zdarzy�, �e dzieci wyci�gn� ten papier, aby sporz�dzi� z niego latawiec, albo te� ktokolwiek inny u�yje go na podpa�k� w piecu. Niech pan we�mie. B�d� spokojniejszy.
Wzi��em. I to g��wnie z obawy przed jego gadulstwem.
Zanotowa�em dok�adny adres Piotra, przyrzekaj�c zawiadomi� go listownie o powrocie Gordona. I na tym zako�czy�y si� nieoczekiwane odwiedziny. Drug� po�ow� dnia sp�dzi�em pracowicie na przyjmowaniu pacjent�w. Nie twierdz�, �e my�l o skarbach Mackenzie ca�kowicie wywietrza�a mi z g�owy, jednak opukuj�c i os�uchuj�c chorych nie my�la�em ani o Piotrze, ani o Fremoncie. Dopiero p�nym wieczorem i chyba tylko z braku jakiejkolwiek innej rozrywki, wydoby�em z biurka map� i pocz��em j� studiowa�.
Krzy�yki, napis na odwrocie, zarys l�du otoczonego z trzech stron wod� i... ani jednej nazwy geograficznej!
Ogrza�em map� w blasku padaj�cym z kominka w z�udnej nadziei, �e i teraz, podobnie jak na mapie antykwariusza, uka�� si� litery utrwalone atramentem sympatycznym. Nic si� nie pokaza�o. To mog�oby �wiadczy�, �e nie przez r�ce tej samej osoby przesz�y obie mapy. �adna z nich � traktowana oddzielnie � nie posiada�a warto�ci informacyjnej. Pierwsza, Fremonta, ukazuj�c olbrzymie obszary kraju, przedstawia�a Wielkie Jezioro Nied�wiedzie w skali, kt�ra uniemo�liwia�a dok�adne oznaczenie miejsca ukrycia rzekomego skarbu. Krzy�yk postawiony na p�nocnym brzegu p�wyspu m�g� oznacza� punkt znajduj�cy si� o kilka mil od wybrze�a w kierunku po�udniowym, zachodnim lub p�nocnym. Nawet odszukanie ska�y, o kt�rej wspomina� napis na odwrocie, lub czterech sosen w takim stanie rzeczy dawa�o mniej szans od przys�owiowego odnalezienia szpilki w stogu siana!
Druga mapa (Carra) by�a bardziej dok�adna, lecz bez nazw geograficznych, bez d�ugo�ci i szeroko�ci geograficznej � stanowi�a prawdziw� zagadk�. Ile� bowiem p�wysp�w na �wiecie, ile� w samej tylko Kanadzie mog�o mie� podobny kszta�t? I chyba tylko jaki� wybitny kartograf po �mudnych badaniach potrafi�by ustali�, czego dot