Snyder Zipha K. - Kupidyn bez głowy
Szczegóły |
Tytuł |
Snyder Zipha K. - Kupidyn bez głowy |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Snyder Zipha K. - Kupidyn bez głowy PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Snyder Zipha K. - Kupidyn bez głowy PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Snyder Zipha K. - Kupidyn bez głowy - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Zilpha K. Snyder
Kupidyn bez głowy
Larry.emu - zawsze i wciąż Rozdział pierwszy Dawid zastanawiał się często, jak
to się stało, że w tej właśnie chwili, kiedy jego macocha wyjeżdżała z Willi
Westerleyów po Amandę, on siedział na podeście schodów na długość ręki od
kupidyna bez głowy. Kiedy Molly pokazała się u stóp schodów, wiedział, że
wyjeżdża, gdyż miała pantofle na nogach i ani śladu farb na rękach i sukni. Była
jego macochą od trzech tygodni i, jak to malarka, chodziła po domu ubrana bardzo
swobodnie. - Och, jesteś - zwróciła się do Dawida. - Jadę właśnie po Amandę.
Przypilnujesz małych, kiedy mnie nie będzie? Byli przed chwileczką na dole, koło
huśtawki. Dawid obiecał, że przypilnuje, i Molly wyszła, posyłając mu uśmiech od
drzwi. Siedział jeszcze chwilę rozkoszując się głęboką ciszą wielkiego starego
domu, zupełnie teraz pustego. I już wtedy, nim się cokolwiek wydarzyło, wyczuwał
coś niesamowitego w tym miejscu na podeście schodów. Był to centralny punkt,
jakby serce starego domu. A również znakomity punkt obserwacyjny z widokiem na
liczne drzwi i oba halle, ten na dole i na piętrze. Po chwili Dawid wstał i
poszedł szukać na dworze swego małego brata i siostrzyczek. Huśtał ich, póki się
nie zmęczył, a potem zabrał całe towarzystwo na górę do pokoju, w którym
mieszkał ze swoim małym braciszkiem Blairem. Dzieci wyciągnęły jakieś zabawki, a
Dawid widząc, że są zajęte, wziął książkę i ułożył się na parapecie okiennej
niszy, skąd obejmował wzrokiem podjazd. Trochę czytał, ale głównie wyglądał
samochodu Molly i zastanawiał się nad przyszłością - i nad Amandą. Amanda,
dwunastoletnia córka Molly, mieszkała ze swoim ojcem, zanim tata Dawida ożenił
się z Molly, a teraz miała zamieszkać z matką i rodziną Stanleyów. Każdy, kto po
tylu latach zajmowania pozycji najstarszego z rodzeństwa nagle dostaje starszą
siostrę - Dawid miał jedenaście lat - musi zamyślić się nad przyszłością. A
Dawid czuł, że Amanda może dać człowiekowi więcej do myślenia niż przeciętna
siostra. To wrażenie na temat Amandy miało źródło w kilku zasłyszanych uwagach,
ale przede wszystkim w przeczuciu. Przeczucia były częstym zjawiskiem w rodzinie
Dawida - w rodzinie ze strony matki - a przeczucie, jakie go nachodziło w
związku z Amandą, było wyjątkowo silne. Coś jakby ostrzeżenie, że powinien
oczekiwać niebywałych zmian po wejściu Amandy do rodziny Stsanleyów. Owe drobne
zasłyszane uwagi, jakie wymknęły się Molly czy tatusiowi, nie były
najistotniejszym źródłem owego przeczucia. Najważniejszy był pewien szczególny
wyraz twarzy - wyraz twarzy Amandy w czasie jedynego ich wspólnego spotkania.
Widział ją dotychczas tylko raz, bo przez cały ten okres, kiedy Molly i tata
chodzili ze sobą, Amandzie udawało się trzymać na uboczu. Tata ją oczywiście
widywał, ale za każdym razem, kiedy projektowano wspólny wypad dla obu rodzin,
Amanda miała jakieś bardzo ważne przeszkody - czy to test, do którego musiała
się przygotować, czy grypę żołądkową. Zawsze, z wyjątkiem tego jednego jedynego
wspólnego pójścia do zoo, dawno temu, kiedy tata i Molly się poznali. Dawid nie
zwracał owego popołudnia specjalnej uwagi na Amandę, bo w głowie mu nie postało,
że zostanie kiedyś jego siostrą, a poza tym bardzo był zajęty trzymaniem Blaira
z dala od zwierząt. Blair świetnie się rozumiał z większością zwierząt, więc
właściwie nie groziło mu niebezpieczeństwo, tyle że dozorcy zwierząt nie bardzo
się potrafili poznać na Blairze. Dawid pamiętał, że powiedział dzień dobry
Amandzie, kiedy tata ich sobie przedstawiał - i że Amanda nie odpowiedziała.
Rysował mu się w pamięci mglisty obraz ciemnawych włosów i czerwonej sukienki,
ale najlepiej zapamiętał wyraz twarzy Amandy. Przez całe popołudnie, za każdym
razem kiedy się do niej zbliżał, rzucała mu niezmiennie takie samo spojrzenie.
Po kilku podobnych spojrzeniach człowiek normalnie zaczyna przypuszczać, że
powinien obejrzeć podeszwy swoich butów, zwłaszcza jeśli znajduje się w zoo.
Dawid sprawdził, podeszwy były czyste, ale tego spojrzenia nie zapomniał. A więc
zasłyszane uwagi, jak również instynkt ostrzegały go, że powinien być gotów
właściwie na wszystko, i przypuszczał... miał nadzieję, że jest gotów. Kiedy
mały volkswagen Molly skręcił z szosy w długi, piaszczysty podjazd, Dawid
uklęknął na parapecie i uchylił okno, żeby wyjrzeć przez szparę. Szkła w starych
witrażowych oknach miały powierzchnię nierówną i mało można było przez nie
zobaczyć, zwłaszcza jeśli człowieka ciekawiły szczegóły. Samochód podjechał na
podjazd prowadzący na werandę, ale przez chwilę nikt z niego nie wysiadał. Dawid
sądził, że Molly gada z Amandą. Na pewno mają sobie dużo do powiedzenia, to
oczywiste. Od chwili kiedy się ostatni raz widziały, tata i Molly pobrali się,
wyjechali w podróż poślubną, wrócili i przenieśli wszystkie rzeczy oraz
Stanleyowskie dzieci do starej Willi Westerleyów na wsi, gdyż był to jedyny dom
odpowiednio duży i tani. A przez cały ten czas Amanda mieszkała ze swoim ojcem w
południowej Kalifornii. Wciąż jeszcze patrzył i czekał, kiedy za nim, w pokoju,
rozległ się głośny rumor, a potem wrzask, jakby ktoś nadepnął kotu na ogon.
Dawid bez odwracania głowy wiedział, co się stało. Kiedy ostatni raz sprawdzał,
co dzieci robią, Janie wznosiła w kącie jakąś budowlę, Ester czyściła podłogę
dziecinnym odkurzaczem, a Blair zwinął się na łóżku Dawida i smacznie spał.
Ester podbiegła teraz do Dawida i wdrapała się na parapet, a po przeciwnej
stronie pokoju Janie podnosiła się wolno z zaciśniętymi zębami i złym wyrazem w
oczach. Ester wsunęła się za Dawida i spoglądała zza jego pleców na Janie,
która, jak zwykle, gotowa była czymś rzucać. - Uspokój się, Janie - rozkazał
Dawid. - Połóż to. O co chodzi? - Tesser kopnęła moją zagrodę dla koni - cedziła
Janie. Tesser było to imię, jakim ochrzciła się Ester, nim zdołała własne
wymówić prawidłowo. - Nie - tłumaczyła Ester zza pleców Dawida. - Ja jej nie
kopnęłam. Ja się na nią przewróciłam. Janie szła dalej naprzód. - Janie -
powiedział Dawid. - Jak ciśniesz tym koniem, to go stłuczesz. - Stłuczesz Tesser
- szepnęła ESter. Dawid roześmiał się, a Janie po chwili spuściła wzrok na
porcelanowego konika, którego trzymała w ręku, i krew zaczęła odpływać z jej
twarzy. Dawid odwrócił się znowu do okna. Pewno Amanda jest już w domu, a on nie
zdążył zauważyć, jak wchodziła. Ale w dalszym ciągu siedziała z Molly w
samochodzie. Wtem Molly otworzyła gwałtownie drzwiczki i wyskoczyła. Zatrzasnęła
je za sobą i ruszyła szybkim krokiem przez podjazd i po schodkach, zostawiając
Amandę samą. Dawid nie widział dokładnie twarzy Molly, ale coś w sposobie
trzymania ramion i głowy kazało mu pomyśleć, że ona chyba płacze. Przez kilka
następnych chwil Amanda siedziała w samochodzie, potem powoli, nieśpiesznie
otworzyła dzrwiczki i wysiadła. Ujrzawszy ją Dawid wychylił się gwałtownie,
wciskając Ester w kąt wykuszu okiennego. - O rany! - jęknął z cicha. Usłyszawszy
to Ester przesunęła mu głowę pod pachą tak, że jej buzia znalazła się w szparze
okiennej pod jego twarzą. - O rany! - szepnęła. - A co to? - Dawid nie
odpowiedział, więc Ester stuknęła go potylicą w podbródek. - Co to? -
powtórzyła. - To? - Dawid powoli potrząsnął głową. - To jest nasza nowa siostra,
Tesser. - I dalej gapili się razem. Przez kilka pierwszych chwil naprawdę
myślał, że to, co sterczy z głowy Amandy, to jakieś druty i sprężyny, dopiero
potem zrozumiał, że to włosy. Posplatała je w masę cienkich, sztywnych długich
warkoczyków i część upięła w ogromnej pętli na głowie. Ramiona jej okrywał
jaskrawy długi szal z wystrzępioną frędzlą, a poniżej kolan zwisało coś
czarniawego z odprutym obrąbkiem. Wysiadła z samochodu i stała przez chwilę
spoglądając za matką; Dawid widział niemal całą jej twarz. Teraz, kiedy ją znowu
oglądał, przypomniał sobie to, co mu uleciało z pamięci: bardzo ciemne brwi,
drobny nos i te usta, które się od czasu do czasu wyginały w coś, co wyglądało
jak uśmiech odwrócony do góry nogami. Ale nie przypominał sobie znamienia na
czole. Miało kształt trójkąta, a kiedy ruszała głową, chwytało i odbijało
światło niczym malutkie lusterko. Stała tak chwilę spoglądając za matką z tym
wywróconym uśmiechem na ustach, potem sięgnęła do wnętrza samochodu. Najpierw
wyciągnęła stamtąd coś, co wyglądało jak ogromna kopulasta klatka przykryta
ręcznikiem kąpielowym, a dalej kilka wielkich walizek. Potem otworzyła kufer i
zaczęła wyciągać pudła, masę kartonowych pudeł, wypełnionych chyba czymś bardzo
ciężkim. Ustawiła wszystkie pudła, walizki i klatkę przy podjeździe. Właśnie
wyciągała dwie mniejsze klatki, kiedy wzrok jej na chwilę pobiegł ku górze i
Dawid myślał już, że go zobaczyła w szparze okna. Ale zabrała się z powrotem do
roboty i ustawiła wszystko przy podjeździe. Wówczas obróciła się powoli, z
rozmysłem i spojrzała wprost na Dawida i Ester. Nie mogło być żadnych
wątpliwości. Patrzyła dostatecznie długo, by upewnić Dawida, że ich widzi, potem
skinęła głową i zrobiła ruch ręką. Zarówno skinienie, jak gest dłoni mówiły:
"zejdź no tutaj". Dawid zeskoczył z parapetu wykuszu i zamknął okno. Ester
spojrzała na niego pytająco. - Ta nowa siostra... powiedziała tak - stwierdziła
ESter robiąc ręką ruch: "chodź no tutaj". - Wiem - kiwnął głową Dawid. Otworzył
ponownie okno i wychylił się na zewnątrz. - Czy... czy chcesz, żebym tam zszedł?
- zawołał. Amanda wydęła wargi w swoim wywróconym uśmiechu i skinęła głową
powoli i zdecydowanie. Wskazała stos walizek i pudeł. Dawid zrozumiał. - Dobrze!
- zawołał. - Zaraz schodzę! - Schodzę - powtórzyła Ester zsuwając się również z
parapetu. Dawid spojrzał na nią ze zmarszczonym czołem, ale wzruszył ramionami i
dał pokój. Jeśli zacznie się teraz z nią spierać, zaraz zainteresuje się tym
Janie, a nawet Blair może się obudzić i również zechce schodzić. Jeden ogon
lepszy niż trzy. Skinął więc Ester i zwrócił się do Janie: - Schodzę na dół
pomóc nosić pudła i bagaże. Janie ledwo na nich spojrzała i dalej odbudowywała
zagrodę dla swoich koni. Umyślnie tak powiedział, żeby uśpić jej czujność - i
udało się. Wszyscy w rodzinie nie cierpieli nosić bagaży. Na krętych schodach
Dawid ujął Ester za rękę, bo zazwyczaj schodziła stawiając na każdym stopniu
obie nogi, jedną po drugiej, co trwało w nieskończoność, lecz kiedy znaleźli się
na dole, puścił małą. Wiedział z doświadczenia, iż wiele osób w jego wieku widzi
coś śmiesznego w tym, że całe młodsze rodzeństwo nie odstępuje go na krok.
Istniała, rzecz jasna, tego przyczyna - matka ich, nim umarła przed rokiem,
długo chorowała i Dawid bardzo często był jedynym opiekunem dzieci. Ale przecież
trudno to było wszystkim tłumaczyć. Zawsze się skręcał na wspomnienie, jak Ester
powiedziała kiedyś do niego: "mamo" w obecności jednego znajomego chłopaka,
który się nazywał Skip Hunter. Oczywiście Ester wcale nie uważała go za swoją
matkę. Była wtedy bardzo malutka i oprócz słowa "mama" niewiele potrafiła
powiedzieć. Ale Skip rozgadał to wszystkim naokoło i koledzy przez długi czas
przezywali Dawida "Mamusią". Ester wlokła się jeszcze kilka kroków z tyłu, kiedy
Dawid wyszedł na stopień werandy. Zobaczył teraz, że znamię na czole Amandy to
opalizujący trójkąt zrobiony z jakiejś metalicznej substancji. Amanda stała bez
ruchu spoglądając na nadchodzących i tylko jej wzrok przesuwał się od Dawida do
Ester i z powrotem - długie obojętne spojrzenie spod nie zmrużonych powiek. -
Cześć - powiedział Dawid, ale Amanda wciąż wpatrywała się w nich bez słowa, a
trwało to tak długo, że już się zaczął zastanawiać, czy ona i teraz, kiedy mają
mieszkać pod jednym dachem, nie będzie się chciała do niego odzywać. Było to
wręcz niesamowite i Dawid z dużym wysiłkiem opanowywał nerwowe skurcze twarzy i
rąk, kiedy tak stał i czekał. Wreszcie Amanda westchnęła mówiąc jednocześnie: -
Ty jesteś Dawid? Dawid, rad, że się ta niesamowita cisza skończyła, przytaknął,
o wiele za entuzjastycznie. - A ta tutaj? - Amanda wskazała Ester. - Która to?
Mówiła takim tonem, że Dawid spojrzał, czy siostrze czego nie brak, może jej
leci z nosa albo zapomniała włożyć jakiejś części garderoby - ale wszystko było
w porządku. Ester nie wyglądała specjalnie efektownie, ot, normalnie, jak
czteroletnia dziewczynka: mała, krzepka, o prostych ciemnych włosach i krągłych
różowych policzkach. - To jest... - zaczął, lecz Ester mu przerwała. - To jest
Tesser - pokazała na siebie palcem przytykając go do nasady nosa. - Co ona
powiedziała? - spytała Amanda. - Powiedziała "Tesser" - wyjaśnił Dawid. - Ona
tak siebie nazywa. Amanda wydała się Dawidowi nieco bardziej niż dotąd
zainteresowana. - A dlaczego? - Nie wiem - odparł. - Czemu nazywasz siebie
Tesser? - Bo ja jestem Tesser - oznajmiła ESter. - Ona tak wymawia imię Ester -
tłumaczył Dawid. - Och - wzruszyła ramionami Amanda. - Tylko tyle? Myślałam, że
może to jej imię duchowe. - Jej co? - zdumiał się Dawid. - Jej imię duchowe. -
Aha - powiedział Dawid. Ester pociągnęła go z tyłu za koszulę. Burknął, żeby
przestała, i odepchnął jej rączkę, ale pociągnęła znowu. Wreszcie spytał: - O co
chodzi? - A ona kiwnęła paluszkiem, żeby się schylił. - Szeptu, szeptu! -
zaszemrała. Dawid westchnął. Ester nigdy nie wrzeszczała ani nie ciskała niczym
jak Janie, ale była potwornie uparta. Wiedział, że lepiej pozwolić jej od razu
na te "szeptu, szeptu", inaczej będzie się upominała bez końca. Przykucnął, żeby
mogła sięgnąć do jego ucha, a ona pochyliła się nad nim i zaczęła swoje
"Szuszuszuszuszu". Nigdy nie można było zrozumieć ani słowa z szeptów Ester, ale
tym razem jasne było, o co jej chodzi, bo cały czas wskazywała na głowę Amandy.
- Ona zdaje się chciałaby wiedzieć, co znaczą te twoje włosy i to, co masz na
czole - powiedział Dawid. - Moje włosy? - zdziwiła się Amanda, jakby nie było w
nich nic nadzwyczajnego. - Dlaczego je... tego... tak posplatałaś w te
warkoczyki. - Och! Są częścią składową mojego stroju obrzędowego. To również -
tu wskazała trójkąt na czole. - To jest mój ośrodek władzy. "Władzy?" - chciał
zapytać Dawid, kiedy nagle Ester pisnęła z przejęciem. Podniosła róg ręcznika
kąpielowego i zajrzała do klatki. - To ptak - oświadczyła. - Popatrz, Dawid.
Wielki, ogromny ptak. - Tak - kiwnął głową Dawid. - Jeszcze jaki wielki! Wygląda
jak kruk. Czy to czasem nie kruk? Amanda podniosła klatkę i szczelnie owinęła
ręcznikiem. - Nie całkiem - odparła. - Ja zaniosę klatkę, a ty możesz wziąć
pudło z książkami. A ty - zwróciła się do Ester - możesz zabrać neseser. Pudło z
książkami było wielkie i ciężkie. Dawid zataczał się lekko na schodach. Amanda
szła za nim niosąc w jednej ręce dużą klatkę, a w drugiej małą. Za nią
wdrapywała się powoli, schodek po schodku, Ester. Kiedy dotarli do pokoju, który
Molly wybrała dla Amandy, Dawid przysiadł na pudle i dyszał ciężko. Pokój był
mały, lecz interesujący, z mansardowym oknem i skośnym wielospadowym sufitem.
Amanda rozglądała się chłodnym wzrokiem, z twarzą bez wyrazu. Dawid nie mógł
nawet odgadnąć, czy jej się pokój podoba, czy nie. Potem przypomniał sobie, o co
miał ją spytać, kiedy zaczęli wchodzić na schody. - Co chciałaś powiedzieć przez
"nie całkiem"? Czy to kruk, czy nie kruk? Jak to może być "nie całkiem" kruk?
Amanda odwinęła ręcznik, a kruk przesunął się boczkiem po żerdzi i z
wściekłością usiłował dziobnąć ją w palce. - To jest nie całkiem kruk -
wyjaśniła. - W gruncie rzeczy to jest mój Pobratymiec. Nie wiem, czy
kiedykolwiek słyszałeś to słowo, ale ten kruk jest moim Pobratymcem. Rozdział
drugi Dawid nie miał zielonego pojęcia, o czym mówiła Amanda nazywając tego
wielkiego czarnego kruka swoim Pobratymcem. Przez chwilę więc tylko kiwał głową
w nadziei, że powie coś więcej, z czego będzie można choć trochę zrozumieć. Ale
ona tylko stała i patrzyła na niego opuściwszy kąciki ust i uniósłszy jedną
brew. - Nigdy nie słyszałeś o Pobratymcach? - zapytała wreszcie. - No... Chyba
tak... to mi brzmi trochę... - tu przerwał i uśmiechnął się - bratersko. Wargi
Amandy zadygotały i znowu zacisnęły się w łuk. Westchnęła. - To ma zupełnie inne
znaczenie. Pobratymiec to coś, co ma formę zwierzęcia czy ptaka, ale naprawdę
jest duchem. To duch, który żyje z okultystą i jest łącznikiem między nim a
światem nadprzyrodzonym. - Światem nadprzyrodzonym? Jakim światem
nadprzyrodzonym? - Są różne rodzaje nauk tajemnych wprowadzających w świat
nadprzyrodzony - wyjaśniła Amanda. - Dopiero zaczęłam je poznawać i jeszcze nie
wiem, w czym będę się specjalizować. Mam przyjaciółkę, Leah, która już studiuje
od lat i praktycznie biorąc, wie wszystko o okultyzmie, ale ona interesuje się
przede wszystkim zwykłym czarnoksięstwem. Ja się jeszcze nie całkiem
zdecydowałam. Rozważam różne możliwości. - Jakie na przykład? Ale właśnie w tej
chwili Amanda zobaczyła, co robi Ester. Podczas ich rozmowy mała przyszła
wreszcie, położyła neseserek na środku pokoju i ruszyła prosto do klatki kruka
pod oknem. - Hej, odejdź stamtąd! - zawołała Amanda. Dawid zobaczył, że
wszystkie dziesięć palców Ester oraz nos tkwią wewnątrz klatki. Coś tam gadała
do kruka, ale nie słyszał poszczególnych słów. - Odejdź stamtąd! - krzyknęła
znowu Amanda. Przeskoczyła przez pokój i oderwała małą od klatki. Ester
wpatrywała się w nią okrągłymi ze zdumienia oczyma. - Dziobnie cię! -
wrzeszczała Amanda. - Podziobie cię jak... - zreflektowała się, potem dodała: -
Chcesz, żeby ci wydziobał oczy? - Obróciła się do Dawida i wzruszyła ramionami.
- Smarkacze - mruknęła. - Nie jestem do nich przyzwyczajona. Ester schowała się
za brata i wyglądała zza jego pleców. - Czy ta nowa siostra będzie też wszystkim
rzucała? - spytała. - Nie - odparł Dawid. - Ona się na ciebie nie gniewa. Ona
tylko chciała, żeby cię kruk nie dziobnął. - Ale on wcale nie chciał. Amanda
prychnęła. - Słuchaj, mała, kiedy ten kruk chce dziobać, to nie mówi, że chce,
tylko dziobie. Popatrz no - wyciągnęła ręce. - Tutaj, tutaj i tutaj. Na dłoniach
i palcach miała liczne czerwone strupy. Dawid spojrzał na kruka. Nie miał
przyjaznej miny, to prawda. Siedział przycupnięty na żerdzi z głową wciśniętą w
skrzydła i wpatrywał się bezustannie w Amandę złymi żółtymi oczyma. Za każdym
razem, kiedy robiła krok w jego kierunku, wykręcał ku niej głowę i otwierał
dziób. - Jak to się dzieje, że cię dziobie, jeśli jest twoim Pobratymcem? -
zapytał Dawid i w tej samej chwili pożałował pytania. Amanda musiała mieć cały
zestaw chłodnych spojrzeń, a to, które teraz rzuciła na Dawida, było jednym z
najchłodniejszych i najdłuższych. - Po prostu dlatego - powiedziała i zamilkła
na dobrą chwilę, co w jakiś sposób było bardziej obraźliwe niż słowa. - Dlatego,
że mam go dopiero od kilku dni. Leah powiada, że za mało miałam czasu na
nawiązanie łączności. Trzeba na to dłuższego okresu i trzeba również
odpowiednich obrzędów. Właśnie zaczęłam je odprawiać. Dawid przykucnął przy
klatce, a kruk przysunął się bliżej, otwierając groźnie dziób. - Gdzie go
zdobyłaś? - spytał Dawid. - W Santa Monica, kilka dni temu. Na dzień przed
wyjazdem tu, do was. To się tak dziwnie złożyło - Amanda pochyliła się, a oczy
jej się rozszerzyły i rozbłysły. - Widzisz - tu rozejrzała się wkoło ukradkiem,
tajemniczo i zniżyła głos do napiętego, podnieconego szeptu - najbardziej
niesamowite jest to, że czytałam ksiąŻkę o Pobratymcach i akurat w kilka dni
później weszłam całkiem przypadkiem do sklepu zoologicznego, koło domu ojca, a
jak weszłam, to usłyszałam głośny skrzek, spojrzałam i zobaczyłam, jak się we
mnie wpatruje, wodził za mną wszędzie oczyma. A kiedy go zobaczyłam, przejęło
mnie takie dziwne uczucie - miałam niemal wizję - i wiedziałam, że muszę go
mieć. Więc powiedziałam wieczorem tatusiowi o tym kruku, a on mi dał pieniądze -
ot, tak bez żadnego gadania. Dawid był zafascynowany. Patrząc na twarz Amandy
opowiadającej o kruku, miał takie wrażenie, jakby patrzył na rzeźbioną w
górskiej skale twarz, ożywioną nagle w zdumiewający, dramatyczny sposób. Tak był
pochłonięty staraniem, żeby nic z tego nie stracić - tajemniczości, zawieszenia,
podniecenia i tych sekretnych, znaczących spojrzeń, które nie całkiem pojmował -
że niemal przestał rozumieć, co ona mówi. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że
powinien odpowiedzieć, dopóki Amanda nie powtórzyła: - A on dał mi pieniądze,
ot, tak, bez żadnego gadania. - Naprawdę? Ile kosztował? - Prawie czterdzieści
dolarów. - Kupa forsy! Amanda wzruszyła ramionami. - Mój tata ma masę pieniędzy.
Doskonale rozumiał, co ja przeżywałam widząc tego kruka. On rozumie wszystko,
czym ja się interesuję, okultyzm i w ogóle. Zaraz po kupieniu tego kruka
poszliśmy do biura podróży i wymieniliśmy bilet, który mi mama przysłała, na
wcześniejszy o dobę, żebym mogła pobyć jeden dzień z moją przyjaciółką, Leah.
Postanowiliśmy nie dzwonić do mamy i nie zawiadamiać jej o tym. Wzięłam po
prostu taksówkę z lotniska i pojechałam prosto do domu Leah, a potem, dziś rano,
zadzwoniłam do mamy, żeby mnie zabrała stamtąd, a nie z lotniska. - Tak -
powiedział Dawid. - Słyszałem, jak Molly mówiła o tym tacie dziś rano, zaraz po
twoim telefonie. Amanda pochyliła się ku niemu. - Słyszałeś? I co mówiła? Była
wściekła? - NIe wiem, czy była wściekła. Wydawała się chyba zmartwiona. Oczy
Amandy zwęziły się, ale nie powiedziała ani słowa. Schodzili właśnie na dół po
następny ładunek pudeł i waliz, kiedy Dawidowi przyszło do głowy, by
zainteresować się, gdzie też jest Molly. Widział, jak biegła do domu, ale potem
już nie wychodziła. Dziwne, że nie przyszła pomóc Amandzie rozgościć się w nowym
pokoju. - Gdzie Molly? - spytał. - Nie wiem - odparła Amanda i Dawid stwierdził,
że przybrała znowu poprzedni kamienny wyraz twarzy. - Pewno gdzieś się tam
wścieka. Trochę się pokłóciłyśmy po drodze. Dawid w ostatniej chwili powstrzymał
pytanie "o co?", bo pomyślał sobie, że Amanda mogłaby powiedzieć, że to nie jego
sprawa. Ale niepotrzebnie się kłopotał, Amanda wyraźnie chciała o tym mówić. -
Zrozum, przede wszystkim matka nie znosi Leah, mojej najlepszej przyjaciółki. W
każdym razie nie chce, żebym się z nią przyjaźniła. Leah to moja najlepsza
przyjaciółka od dwóch lat, odkąd się rodzice rozwiedli, a mama przeprowadziła
się ze mną do tego samego domu, w którym mieszka Leah z matką. Ale moja mama
zawsze się sprzeciwiała, żebyśmy były przyjaciółkami. - Czemu? - Kto ją tam wie?
- odparła Amanda. Doszli właśnie do podjazdu i Amanda segregowała resztę bagażu.
Oddzielała to, co miała nieść sama, od tego, co miał zabrać Dawid. Jemu
zostawiła wszystkie pudła z książkami. Ona nigdy nie powie wprost, że nie znosi
Leah. Mówi tylko, że Leah jest ode mnie starsza i że za dużo czasu poświęca
zjawiskom nadprzyrodzonym i takie różne rzeczy. I nie bardzo jej się podoba, że
Leah nigdy się do niej nie odzywa. - Nigdy się do niej nie odzywa? - zdziwił się
Dawid. - Jak to? - Och, ona nic nie ma przeciwko mamie, próbowałam jej to
wytłumaczyć. Po prostu dorośli są Leah zbędni. Ona do własnej matki też się nie
odzywa. Dawid niemal przestał na chwilę słuchać, tak się nad tym zamyślił - że
ktoś może się nigdy nie odzywać do własnej matki. Ale Amanda mówiła dalej: - Tak
czy inaczej mama była wściekła, że tata pozwolił mi wcześniej wyjechać i zostać
na noc u Leah. Wyrzucała mi, jak mogłam sama jechać na lotnisko i sama brać
taksówkę, ale to przecież takie głupie. Zawsze sama jeżdżę taksówkami, jak
mieszkam z moim tatą. Robiłam to już setki razy. A zresztą musiałam jechać do
Leah, bo miałam u niej masę moich rzeczy. - Słyszałem, jak Molly mówiła wczoraj,
że macie się zatrzymać w drodze powrotnej przy tym domu, gdzie mieszkałyście
dawniej, i zabrać twoje rzeczy. - Pewno, zatrzymałybyśmy się na chwilkę i tyle.
Wcale bym się nie widziała z Leah. No więc razem z tatusiem zmieniliśmy trochę
te plany. Dawid skinął głową. - Ale nie o to głównie poszło - ciągnęła Amanda. -
Kłóciłyśmy się przede wszystkim o moje ubranie. Ona nie chciała, żebym dzisiaj
nosiła moje szaty obrzędowe. - Nie pozwala ci się tak ubierać? - Och, na ogół
jakoś mi nie prawi kazań na ten temat, ale dzisiaj dostała naprawdę jakiegoś
bzika. Że niby przyjeżdżam tutaj po raz pierwszy i tra la la. Powiedziała, że
śmiertelnie wystraszę dzieci. - Jakoś nas nie wystraszyłaś śmiertelnie. Amanda
prychnęła. - Pewno, że nie. Nic ją nie obchodzi, że dla mnie to okropnie ważne
chodzić właśnie dzisiaj w szatach obrzędowych. Widzisz, dzisiaj jest bardzo
ważny dzień dla pewnego gatunku czarnoksięstwa. Leah dowiedziała się o tym
wczoraj, podczas specjalnych obrzędów, których dopełniła, żeby sprawdzić, jaki
jest właściwy dzień, w którym można nawiązać kontakt z Pobratymcami.
Stwierdziłyśmy, że muszę właśnie dzisiaj nosić mój strój i przestrzegać
wszelkich tabu i w ogóle, bo inaczej nigdy nie nawiążę kontaktu z Rolorem. Dawid
otworzył usta, by zapytać, ale Amanda go uprzedziła. - Rolor to imię mojego
Pobratymca. To słowo Siły z dawnych pieśni magicznych o krukach. - Rolor to imię
kruka? - Tak, ale jeszcze nie zdążyłam go tak nazwać. Czekam, aż nawiążemy
kontakt. - Dałbym głowę, że nazywałaś go zupełnie inaczej, kiedy cię dziobał.
Ester dotarła wreszcie do nich, więc Amanda zaczęła rozdawać bagaże do
niesienia. Dawid dostał następne pudło z książkami, a Amanda wzięła walizkę i
drugą klatkę. Nie pozostał już żaden drobiazg do niesienia, więc wyciągnęła dla
Ester dwie książki z pudła Dawida. Bardzo się dobrze złożyło, bo to pudło było
jeszcze cięższe niż poprzednie. Kiedy się znaleźli na podeście schodów, Dawid
zobaczył Blaira i Janie wychodzących z jego pokoju. Szli spokojnie, póki Janie
nie spostrzegła Amandy. Wówczas, z twarzą zapaloną jak włączony komputer, wpadła
biegiem do pokoju Amandy ciągnąc za sobą Blaira. Nim Dawid zdążył się do nich
dowlec, Janie terkotała jak karabin maszynowy. - Dzień dobry - mówiła. - Wiem,
kto ty jesteś. Ja jestem Janie Victoria Stanley, mam sześć lat, ale jestem
bardzo rozwinięta na swój wiek. Ty jesteś Amanda Randall, masz dwanaście lat,
Molly jest twoją matką, więc ty jesteś naszą siostrą i... - Zamknij się -
rozkazał Dawid i Janie zamilkła na chwilę. Amanda odwróciła się do niego z
wyrazem, który zaczynał już poznawać, chociaż wciąż go zdumiewał. Jak jej się
udawało przybierać tak znudzoną i zbrzydzoną minę bez jednego drgnienia mięśnia
w tej śmiertelnej masce? - Co to takiego? - spytała. - Gadająca lala? Dawid
uśmiechnął się. Janie była dziewczynką bardzo małą na swój wiek, o wdzięcznej
lalczynej buzi. Miała dołeczki na policzkach, niebieskie okrągłe oczy, długie
frędzlaste rzęsy oraz różne inne cechy, o których Amanda z pewnością wkrótce się
dowie - na przykład, że jest o wiele sprytniejsza, głośniejsza i bardziej
nieznośna niż przeciętna sześciolatka. Dawid był pewny, że Amanda odczuje to
bardzo szybko na własnej skórze, i miał słuszność. - Co jest w tej klatce? -
wybuchnęła Janie po mniej więcej minucie milczenia. - Co jest w tych dwóch
małych klatkach? Co ci się stało z włosami? Co to jest, co masz przylepione na
czole? Janie zawsze zadawała pytania szybciej, niż można by na nie odpowiedzieć.
Amanda nawet nie próbowała. Powiedziała: - To kruk i trzymaj się od niego z
daleka. - Oraz: - to wąż i jaszczurka: legwan rogaty, od nich też trzymaj się z
daleka. - A potem przestała odpowiadać, i zaczęła układać rzeczy w komodzie.
Janie po chwili dała spokój, usiadła obok Ester przy klatce kruka i zaczęła
opowiadać małej wszystko o tych ptakach. Tłumaczyła jej, co kruki jedzą i jakie
wydają odgłosy i że kruk krukowi oka nie wykole. To był jeszcze jeden zwyczaj
Janie. Jeśli nie zadawała pytań, na które nikt nie mógł odpowiedzieć,
odpowiadała na pytania, których nikt nie zadawał. Amanda dalej rozpakowywała
rzeczy. Wreszcie Blair ruszył się od progu, gdzie dotąd stał, i wszedł do
pokoju. Oparł się o komodę i uśmiechnął do Amandy. Ta spojrzała na niego i
odwróciła wzrok, ale po chwili spojrzała znowu. Każdemu było trudno oderwać oczy
od Blaira, zwłaszcza kiedy się uśmiechał. Blair był jasnowłosy i niebieskooki,
jak Janie, ale buzię miał inną. Molly powiadała, że Blair ma taką twarz, jaką
się bardzo rzadko spotyka u prawdziwych ludzi. Mówiła, że musi dać spokój
wszelkim próbom namalowania portretu Blaira, bo bez względu na technikę zawsze
jej wychodzi jak aniołek na bożonarodzeniowej kartce. Amanda spojrzała na Blaira
kilka razy, wreszcie spytała: - Kto ty jesteś? Blair poruszył wargami, lecz nie
wydobył się z nich żaden dźwięk. - Czy ten z kolei nie gada? - zapytała Dawida.
- Blair mówi - wyjaśnił Dawid. - Tylko niewiele. - Co za ulga - mruknęła Amanda.
- On i Ester mają dopiero po cztery lata. To bliźnięta. - Tak, słyszałam, że
macie tu jakieś bliźniaki. Kiedy raz jeszcze ruszyli po ostatnią już część
bagażu Amandy, zabrali ze sobą trójkę małych, żeby ich nie zostawiać sam na sam
z krukiem. Mieli do wniesienia tylko jedną małą walizkę i jedno pudło z
książkami. To ostatnie pudło było największe. - Masz masę książek - stwierdził
Dawid. - Wiem. Tu, w tym pudle, jest część mojej biblioteki nauk tajemnych.
Rozumiesz - o czarnej magii, spirytyzmie, czarnoksięstwie i takich sprawach. -
Bomba! - ucieszył się Dawid. Wyciągając kilka książek dla Janie i bliźniąt do
niesienia zaczął już odczuwać to miłe podniecenie, jakie zawsze budziła w nim
biblioteka. Magia szczególnie go interesowała, czytał wiele książek na ten
temat, ale większości tych, które znajdowały się w pudle Amandy, nigdy nie
widział na oczy. Dwie pierwsze, jakie wyjął, nosiły tytuły: "Nawiedzane domy" i
"Czarnoksięstwo nowoczesne". Na okładce tej o czarnoksięstwie było
czarno_czerwone nocne niebo i blady księżyc przecięty cienką wężowatą chmurą. -
Ojejku. Czy mógłbym kilka pożyczyć? - Nikomu nigdy nie pożyczałam tych książek,
tylko Leah - powiedziała Amanda. - Poza tym, nie wyglądasz mi na odpowiedniego.
- Odpowiedniego do czego? - Do spraw nadnaturalnych. Aha, spod jakiego jesteś
znaku? - Co to znaczy spod znaku? - Ooooch - jęknęła Amanda. Brzmiało to jak
połączenie prychnięcia i jęku. - Znaku! Znaku Zodiaku. Astrologicznego znaku.
Dawid potrząsnął głową. Amanda znowu prychnęła niedowierzająco. - Kiedy masz
urodziny? - pytała z tą przesadną cierpliwością, z jaką niektórzy dorośli
tłumaczą coś małym dzieciom. Kiedy Dawid odpowiedział jej, że drugiego
października, pokiwała głową, jak osoba, dla której sprawa stała się jasna. - To
wszystko tłumaczy - oświadcyła. Wzięła ostatnią walizkę i ruszyła po schodach.
Za nią szedł Dawid z pudłem, a za nim rzędem trójka małych, każde z kilkoma
książkami. Ale mimo że górna warstwa książek została wyjęta, pudło było bardzo
ciężkie. Dawid z trudem dowlókł się do podestu. - Idźcie dalej - powiedział. -
Ja zaraz przyjdę. - Wciągnął pudło na podest, a sam rozłożył się obok na
plecach. Amanda usiadła o stopień wyżej i rzecz jasna dzieci też się zatrzymały.
Blair i Ester usiedli obok Dawida, ale Janie przelazła mu nad głową, niemal
nadeptując na ucho, i usadowiła się koło Amandy. - Nie podoba ci się nasz nowy
dom? - pytała. - On ma nazwę. Nazywa się Stara Willa Westerleyów. Mieszkałaś już
kiedy w domu, który ma nazwę? Bo my nie. I ma szesnaście i pół pokoju. Dawid
jęknął. - Nic podobnego. NIe ma tylu. - Owszem ma. Sama liczyłam. Wczoraj je
liczyłam. Prawda, Tesser? - Więc musiałaś liczyć i werandę, i łazienki, i
wszystko. Weranda i łazienki się nie liczą. - Łazienki się liczą - oznajmiła
Janie. - Więc je wliczyłam. Jest szesnaście i pół. Nie zachwycasz się swoim
nowym domem? Co, Amanda? W ciszy, jaka teraz nastąpiła, Dawid dźwignął się do
pozycji siedzącej. Amanda wpatrywała się w Janie wsparłszy podbródek na pięści.
- Nowym? - powiedziała wreszcie. - Nowym domem? Ten mi wygląda dosyć staro. -
Wiem - odparła Janie. - On jest okropnie stary. Dawid powiada, że są w nim
tajemne przejścia i ukryte skarby i nawet duchy. Amanda spojrzała na Dawida.
Dawid potrząsnął głową myśląc: "Ty wstrętna gaduło!" - Tego nie mówiłem -
powiedział po chwili. - Mówiłem tylko, że w takim domu mogłoby to wszystko być.
- I Dawid ich szukał - ciągnęła Janie. - Z miarką. Dawid wstał i zaczął podnosić
pudło, ale Amanda siedziała dalej, tarasując mu drogę. - Z miarką? - powtórzyła.
Dawid usiadł. - Słyszałem, jak się mierzy ściany w starych domach. Mierzy się z
zewnątrz, a potem od wewnątrz i jeśli się miara nie zgadza, to pewno tam jest
jakiś ukryty pokój albo przejście. Amanda w zamyśleniu pokiwała głową. Wciąż nie
zmieniając pozycji, z podbródkiem na pięści zaczęła się rozglądać po tej części
domu, którą można było objąć wzrokiem z podestu. A dużo można było zobaczyć. Na
wprost podestu, niemal na jego wysokości, wisiał w hallu wielki żyrandol, a
dalej nad frontowymi drzwiami znajdowało się półokrągłe okno o kolorowych
szybkach. Kiedy słońce stało nisko, promienie wpadały przez okienne szybki i
rozpryskiwały się w kryształach żyrandola na tysiące drżących plamek czerwieni,
zieleni i złota. Drzwi frontowe były szerokie i masywne, osadzone w rzeźbionych
framugach z ciemnego lśniącego drzewa. Z hallu na prawo i lewo prowadziły drzwi
do saloniku, bawialni i jadalni, a przechyliwszy się przez poręcz można było
zobaczyć w głębi również i drzwi do kuchni. Same schody stanowiły jeden z
najładniejszych elementów domu. Nie były specjalnie szerokie, ale zrobione z
tego samego ciemnego lśniącego drzewa, z bogato rzeźbionymi poręczami. Na końcu
każdej kondygnacji znajdowały się bardzo ozdobne słupki. Rzeźba ich wyobrażała
grubą winorośl pnącą się ku górze, gdzie znajdowała się wielka drewniana kula, a
po obu stronach winorośli drewniane tłuste kupidynki wspinały się na palce i
dotykały kuli pulchnymi paluszkami. Ojciec Dawida powiadał, że ta poręcz jest
bardzo oryginalna i na swój wiek w doskonałym stanie. Zaledwie w kilku miejscach
widać było w drzewie odpryski czy pęknięcia, a jednemu kupidynkowi, tu na
podeście, brakowało głowy. Dawid sięgnął ręką i pomacał miejsce, gdzie powinna
się znajdować głowa kupidyna. - Kto to zrobił? - spytała Amanda. - Nie wiem -
odparł Dawid. - Nie my. To się musiało stać bardzo dawno temu. Widzisz, ktoś
wypolerował to miejsce, z którego się odłamała, i powlekł politurą. - Myśmy tego
nie zrobili - zapewniała ją Janie. - To ktoś inny. Ale czemu oni jej nie
przykleili z powrotem, Dawid? Czemu on nie ma głowy? Czy miał kiedy głowę? - Na
pewno miał - Dawid westchnął. - Przecież wszystkie pozostałe mają. Uważaj! Janie
właziła wszystkim na nogi i palce, by przejść do kupidyna bez głowy. Kucnęła
tak, że niemal dotykała go nosem. - Biedny, kochany kupidynek - zaczęła
melodramatycznie. Dawid już wiedział, co będzie dalej. Janie przechodziła fazę
rozsmakowywania się w makabrze. - Biedny mały kupidynek - mówiła. - Bawił się
rozkosznie ze swoimi małymi braciszkami, a tu nagle przyszedł taki wielki
wygłodniały olbrzym ze straszną, ogromną siekierą i łups... - Zamknij się, Janie
- zawołał Dawid dostatecznie głośno, by ją zagłuszyć, bo Blair i Tesser robili
już wielkie oczy. - I biednemu małemu kupidynkowi główka spadła z szyjki... -
podjęła natychmiast Janie. - Janie! Zamknij się! - wrzasnął Dawid. - Nie
słuchaj, Tesser, wcale tak nie było. - A jak było? - spytała Ester. - Po prostu
inne kupidynki wzięły tę głowę i schowały dla kawału. - Nic podobnego -
zaprotestowała Janie. - To był ten wielki ol... - Słuchaj, Janie - Dawid złapał
ją za ramiona, przewrócił na wznak, siadł na niej okrakiem i zatkał jej usta.
Czasami był to jedyny sposób, by zmusić Janie do słuchania. - Słuchaj, Janie.
Zabrali mu głowę i schowali dlatego, że za wiele mówił. Tak to bywa, kiedy ktoś
za dużo gada. Janie przestała bełkotać i zamknęła usta, a Dawid nagle
uprzytomnił sobie, że niemal zapomniał o Amandzie, która siedziała i patrzyła.
Zerknął na nią, puszczając Janie, ale niewiele mu to dało. Amanda siedziała w
dalszym ciągu z podbródkiem wspartym na pięści, przyglądając się im wszystkim.
Bardzo to było tajemnicze, że się nigdy nie wiedziało, co ona myśLi. Rozdział
trzeci Kiedy Amanda miała już wszystkie swoje rzeczy w pokoju, weszła do środka
i zamknęła drzwi na klucz zostawiając rodzeństwo na korytarzu. Bliźniaki czekały
chwilę, a potem zeszły na dół, Janie zaczęła przenosić okólnik dla koni do
swojego pokoju, a Dawid poszedł do siebie i wziął książkę, którą ostatnio
czytał. Zostawił drzwi otwarte i wysunął swój duży wygodny fotel do czytania
tak, żeby widzieć drzwi pokoju Amandy. Czytał dłuższy czas, lecz Amanda nie
wyszła. Na ogół Dawid bardzo lubił czytać, a teraz był w środku bardzo dobrej
książki, ale tego popołudnia trudno mu było śledzić jej wątek. Przejmował go
nieuzasadniony niepokój. Raz, kiedy przechodził do łazienki, usłyszał jakiś
dźwięk w pokoju Amandy. Był niski, miarowy i ciągnął się monotonnie. Nieco
później doszedł do wniosku, że trzeba iść i sprawdzić, czy Janie nie robi
czegoś, czego robić nie powinna. Co prawda teraz, kiedy w rodzinie była matka,
Dawid nie był już odpowiedzialny za młodsze rodzeństwo, przynajmniej w czasie,
kiedy Molly była w domu. Ale cóż mu szkodzi pomóc jej od czasu do czasu.
Przecież jest do tego przyzwyczajony. Przeszedł więc znowu pod drzwiami Amandy,
skąd dalej dochodził ten monotonny dźwięk. Zatrzymał się i słuchał chwilę, kiedy
cichy śpiewny dźwięk urwał się nagle i donośny głos powiedział "au!". Dalej
potoczył się szereg słów już nie tak dobitnych. Ale dostatecznie wyraźnych, by
wiadomo było, o co chodzi. Brzmiało to tak: - Ty... szuszuszu kruku! Zobaczysz,
że cię szuszuszuszu, ty szuszuszu! Potem rozległ się głośny brzęk, jakby coś
uderzyło o druty, potem skrzek i kroki. Dawid szybko ruszył korytarzem. Kiedy
zbliżał się czas kolacji, a Amanda wciąż nie otwierała drzwi, Dawid dał spokój
czytaniu i zszedł na dół, do kuchni. Zastał tam Molly, która skrobała jarzyny.
Chyba nic jej nie dolegało, tylko była cichsza niż zwykle i miała jakby
zaczerwienione oczy. Dawid powiedział "cześć" i stał w progu, czekając.
Zazwyczaj to wystarczało, żeby Molly zaczęła. Była na ogół bardzo rozmowna. Ale
powiedziała tylko: - Cześć, Dawid. - A potem, po dłuższej chwili: - Widziałeś
Amandę? - Oczywiście. Pomogłem jej zanieść rzeczy do pokoju. - To ładnie. -
Dawid czekał, ale już nie powiedziała nic więcej o Amandzie. Wreszcie podszedł i
zajrzał do zlewu. - Skończyłaś obierać? - spytał. - Nie, zostały mi jeszcze
kartofle. - Och, ja je obiorę. Molly uśmiechnęła się zabawnym, drżącym uśmiechem
i przez jeden niezręczny moment zdawało się Dawidowi, że gotowa jest go
uściskać. Wytłumaczył więc szybko, że nie ma nic przeciwko obieraniu kartofli,
bo to zabawne obierać łupinę tak, żeby się jak najdłużej nie zrywała. Molly
zabrała się więc do czegoś innego, a Dawid skończył obierać kartofle. Podczas
obierania zerkał na nią od czasu do czasu. Molly nie sprawiała na nim specjalnie
matczynego wrażenia, pewno dlatego, myślał, że ogromnie się różniła od jego
matki. Matka była bardzo niezwykłą osobą. Pozostała w jego wspomnieniu jak ktoś
ze snu, nie tylko dlatego, że nie żyła już od przeszło roku. Zawsze była
troszeczkę z innego świata - piękna, delikatna, niepewna i pełna dziwnych myśli
o wszystkim, myśli, które nie przychodzą do głowy zwykłym ludziom. Molly była
zupełnie inna. Nosiła na co dzień dżinsy i stare workowate koszule poplamione
farbami, bo była malarką. Drobna i żywa, ciemne włosy wiązała w koński ogon i
chodziła przeważnie na bosaka. Wszystko, z wyjątkiem malowania, robiła szybko,
zawzięcie i bardzo często nieskutecznie. Na ogół obracała to wówczas w żart, od
czasu do czasu jednak złościła się naprawdę, ale tylko chwileczkę. Dawid nie
potrafił jeszcze traktować MOlly jak matki, ale jej osoba już mu teraz nie
przeszkadzała. Ogromnie się zmienił jego stosunek do niej. Na początku strasznie
mu się podobała, kiedy się przyjaźniła z tatą i chodziła na spacery z całą
rodziną i robiła im kolację, w dniach, w których gosposia miała wychodne.
Uważał, że jest ogromnie miła i zabawna, bo śmiała się i bawiła z młodszymi
dziećmi, a Dawida traktowała niemal jak dorosłego. Ale potem, kiedy się
dowiedział, że ona i tata mają zamiar się pobrać, na jakiś czas całkiem zmienił
zdanie. Zaczął dostrzegać w niej różne rzeczy. Na przykład to, że krzyczy, jak
się złości, i to, jak się ubiera, i to, że zaczyna się tak zachowywać, jakby
Tesser i Blair, i Janie byli jej własnością, a przecież oni należeli do mamy,
która tak niedawno umarła, mimo że jej niemal wcale nie pamiętali. Ale Dawid ją
pamiętał. Potem jednak zaczął się przyzwyczajać do osoby Molly. Miał z nią kilka
poważnych rozmów, prosiła go o radę, pytała, jak postępować z małymi, bo
przecież opiekował się nimi tak długo i tak dobrze. I raz pojechał z nią na
poszukiwanie domu. A to był właśnie ten dzień, kiedy znaleźli stary dom
Westerleyów. Obydwoje od razu go polubili. Znalezienie odpowiedniego domu było
ogromnym problemem. Musiał mieć co najmniej cztery pokoje sypialne i niedużo
kosztować. Molly szukała bardzo długo, nim znaleźli ten dom, i wprost nie mogła
własnym uszom uwierzyć, kiedy usłyszała, jaki jest wielki i tani. Dopiero
później zaczęło się okazywać, skąd ta niska cena. Jednym powodem była odległość
od miasta. Ale tata mówił, że dla niego dojazdy to nie problem, bo profesorowie
z college.u mają nieregularnie rozłożone zajęcia i nie będzie musiał jeździć w
godzinach szczytu.Jeszcze innym powodem był wiek budynku i jego stan. Nie można
powiedzieć, że dom został przez poprzednich właścicieli zapuszczony. Pośrednik
sprzedaży nieruchomości powiedział Molly, że ten stary budynek znajduje się w
zdumiewająco dobrym stanie i właściwie mówił prawdę. Mieszkały tu całe życie
dwie staruszki i zawsze bardzo o niego dbały. Był czysty, regularnie malowany,
dokonywano w nim odpowiednich reperacji. Problem w tym, że nie był w ogóle
unowocześniany czy przerabiany od co najmniej pół wieku. Na przykład w
ubikacjach pociągało się jeszcze rączkę na łańcuszku, a wanny stały na wysokich
żelaznych orlich pazurach obejmujących żelazne kule. Na Ester zrobiły za
pierwszym razem ogromne wrażenie. Wpatrywała się w nie jak urzeczona, a potem
opadła na czworaki, żeby im się lepiej przyjrzeć. - Co to jest? - spytała
Dawida. - Nogi - odparł Dawid. - To są nogi wanny. Ester odsunęła się szybko. -
To wanny chodzą? - spytała. Nic dziwnego, że Ester nigdy w życiu nie widziała
podobnej wanny, ale były tam rzeczy, jakich nawet Dawid nigdy nie oglądał. Na
przykład lodownia zamiast lodówki i bardzo hałaśliwy bojler wmontowany przy
piecu na drzewo, gdzie woda grzała się tylko wtedy, kiedy w piecu się paliło.
Molly mówiła, że cała kuchnia tego domu powinna od dawna być w jakimś muzeum i
znajdzie się tam na pewno, kiedy tylko ona zdobędzie dość pieniędzy, żeby kupić
nową. Molly mówiła, że uwielbia stare domy, ale uczyć się w tej kuchni gotowania
na ogromną rodzinę po tym, jak się gotowało tylko dla Amandy w nowoczesnym
mieszkaniu - to dość, żeby człowiek dostał bzika. Molly nakrywała właśnie wielki
okrągły stół na środku kuchni - na siedem osób, teraz po przyjeździe Amandy -
kiedy rozległ się warkot samochodu ojca. Wyszła natychmiast na spotkanie. Dawida
dobiegły słowa: - Och, Jeff, jak się cieszę, żeś wrócił. Co za dzień... - a
potem zniżyła głos i już nic nie słyszał. Jeszcze przez kilka minut siedzieli
razem na dworze. Kiedy weszli, tata Dawida mówił coś o Amandzie, ale nim Dawid
zdążył się zorientować, o co chodzi, z dworu weszły bliźniaki i Molly zmieniła
temat. Amanda spóźniła się na kolację. Janie zaczęła o niej mówić od pierwszej
chwili przy stole. - Przyjechała Amanda - oznajmiła tacie. - Pomogliśmy jej
zanieść rzeczy na górę, do pokoju. - Słyszałem - powiedział tata. - Ma kruka,
bardzo niebezpiecznego, i węża, i legwana, i takie specjalne ubranie na różne
magiczne uroczystości... Janie przerwała nagle. Wszyscy podnieśli wzrok i
zobaczyli Amandę, stojącą w drzwiach kuchni. W dalszym ciągu ubrana była w swój
strój obrzędowy, a twarz miała absolutnie bez wyrazu z wyjątkiem tego
wywróconego do góry nogami lekkiego uśmiechu. - Cześć - powiedział Dawid, a za
nim wszyscy po kolei. Po sekundzie milczenia Blair dorzucił cichutko swoje
"cześć" jak ostatni dźwięk do długiego stukotu. Amanda nie odpowiedziała.
Rozejrzała się tylko po nich wszystkich - było to długie, chłodne, krytyczne
spojrzenie. Dawid widywał prawie identyczny wyraz na twarzy Molly, kiedy
patrzyła na zdecydowanie zły obraz. Ale Amanda miała ten wyraz niemal wprawiony
w twarz. Potrafiła nawet żuć i przełykać nie zmieniając go ani odrobinę. Podczas
całej kolacji odpowiadała tylko "tak" lub "nie", jeśli tata czy Molly zadawali
jej pytania wprost. Przez pewien czas rozmowa się rwała. Na ogół jedynym
problemem przy stole Stanleyów było to, że wszyscy mówili naraz, ale tego
wieczora następowały długie, nerwowe, milczące przerwy. Wreszcie Molly zapytała
Janie, co robiła całe popołudnie, i Janie zaczęła opowiadać o okólniku dla
swoich koni i o charakterach tych wszystkich porcelanowych, plastikowych i
wyimaginowanych zwierząt, które tam biegały, i raz wreszcie gadanina Janie
przyniosła wszystkim ulgę. Chyba pierwszy raz w życiu Janie skończyła posiłek
nie usłyszawszy, że ma być cicho. Tej nocy Dawid długo nie mógł zasnąć i
rozmyślał o różnych sprawach, ale przede wszystkim o Amandzie. Myślał o tym jej
ociężałym zimnym spojrzeniu, jakim ogarniała tatę, kiedy się do niej zwracał.
Przypominało ono spojrzenie Skipa Huntera, jakim obrzucał pana Endicotta,
nauczyciela w szóstej klasie, nawet kiedy pan Endicott na niego krzyczał. Skip
mieszkał zaledwie o dwa domy od dawnego domu Stanleyów w mieście i prawdę mówiąc
bardziej był sąsiadem niż przyjacielem, ale spędzał z Dawidem trochę czasu
podczas weekendów. Przychodził zwykle do niego popatrzeć na kolekcję płazów. Ale
potem Dawid musiał się pozbyć kolekcji, bo ich druga z kolei gosposia po śmierci
matki dostawała histerii na widok węża. Skip przestał wówczas przychodzić, gdyż
właściwie bardziej lubił węże niż Dawida. Tak się złożyło, że Dawid też nie
bardzo lubił Skipa, ale Skip go na pewien sposób ciekawił. Skip przyciągał