9826

Szczegóły
Tytuł 9826
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9826 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9826 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9826 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Caroline Janice Cherryh Kassandra Otaczaj�ce j� morze ognia sta�o si� nie do wytrzymania. Alicja otworzy�a drzwi mieszkania z�g��bokim przekonaniem, �e tym razem potrafi ju� powstrzyma� si� od krzyku. W�r�d p�omieni wymaca�a zimny metal klamki... Przez wal�ce zewsz�d k��by dymu dostrzeg�a zarys schod�w na tyle wyra�nie, by u�wiadomi� sobie, �e mo�e nimi zej�� nie ryzykuj�c, i� zwal� si� pod jej ci�arem. Stukni�ta Alicja. Nie spieszy�a si�. P�omienie by�y coraz wi�ksze. Ale �mia�o wst�pi�a w�nie i�zacz�a schodzi� na d�. Winda nie dzia�a�a - rozbi�a si� przecie� w�swoim szybie. Po kilku chwilach by�a ju� na parterze i�mog�a odwr�ci� wzrok od czerwonego rozpalonego �ywio�u: jaki� duch powiedzia� jej �dzie� dobry�... to stary Willis. Chudy i�przezroczysty walczy� ze strzelaj�cymi w�g�r� p�omieniami. Mrugn�a porozumiewawczo i�odpowiedzia�a na pozdrowienie. Otwieraj�c bram�, k�tem oka dostrzeg�a nerwowe ruchy jego g�owy. Na zewn�trz toczy� si� normalny popo�udniowy ruch - ci�ka masa �elastwa przewala�a si� po jezdni jak tocz�ca si� bezkszta�tna bry�a. Ledwie znalaz�a si� na ulicy, dom run��. Czarne, okopcone i�popalone ceg�y poch�on�o piek�o dymu i�ognia. Stary Willis podskoczy� bezradnie, jego ubranie zapali�o si�, upad� i�po chwili by� ju� tylko kupk� �mierdz�cego, spalonego mi�sa. Tak jak ka�dego dnia... Lecz tym razem Alicja ju� nie krzycza�a, prawie nie odczu�a strachu. Zignorowa�a otaczaj�ce j� ze wszystkich stron zwa�y cegie�. Min�a zaaferowan� czym� zjaw�, kt�ra tym razem nie mog�a zak��ci� jej spokoju. Kawiarnia Kingsleya sta�a na swoim miejscu, wci�� ca�a w�przeciwie�stwie do otaczaj�cych j� budynk�w. By�o to sta�e miejsce jej popo�udniowej ucieczki. Tu czu�a si� pewnie. Gdy otworzy�a drzwi, jak zwykle powita� j� brz�k zawieszonego nad nimi dzwoneczka. Podobni do cieni go�cie spojrzeli na ni� i�wymienili szeptem jedn� tylko uwag�: �Stukni�ta Alicja�. Szept zaniepokoi� j�. Zlekcewa�y�a jednak spojrzenia i�obecno�� innych i�wcisn�a si� w�najdalszy k�t nosz�cy tylko nieznaczne �lady po�aru. W O�J N�A - g�osi� t�ustymi literami napis na ladzie. Wzdrygn�a si� i�spojrza�a na pochylaj�ce si� nad ni� oblicze Sama Kingsleya. - Kawy - powiedzia�a kr�tko - i�kanapk� z�szynk�. Zawsze by�o tak samo. Nigdy nie zmienia�a formy zam�wienia. Stukni�ta Alicja. Opanowa�o j� przygn�bienie. Stan ten powraca� ka�dego miesi�ca gdy szpital odsy�a� j� do domu. A�potem - najp�niej po tygodniu znowu wraca�a do kliniki, do przezroczystych - jak wszyscy wok� - lekarzy. Bo szpital te� p�on��. Gryz�cy dym przetacza� si� przez b��kitne, aseptyczne korytarze. W�zesz�ym tygodniu przebieg� obok niej p�on�cy pacjent. Brz�kn�o nakrycie. Sam postawi� na stoliku kaw�, a�po chwili wr�ci� z�kanapk�. Opu�ci�a g�ow� i�trzymaj�c w�jednym r�ku prze�roczyste uszko p�kni�tej, porysowanej fili�anki, drug� podnosi�a do ust przezroczyste jedzenie z�na wp� zniszczonej porcelanowej zastawy. By�a na szcz�cie tak g�odna, �e przesta�a zwraca� uwag� na towarzysz�ce jej stale zjawy. Nawet najstraszliwsze obrazy widziane setki razy trac� swoj� moc oddzia�ywania. ju� nie krzycza�a na widok cieni. Uspokoi�a my�li - przed ni� sta�o jedzenie, kt�rego domaga� si� wyg�odzony �o��dek. I�to wszystko. Reszta si� nie liczy. Popatrzy�a na swoj� czarn�, zbyt obszern� kurtk�, znoszon� niebiesk� bluzk� i�szare d�ugie spodnie. Ka�dego wieczoru pra�a ten sw�j sta�y str�j, suszy�a go i�nast�pnego dnia wk�ada�a znowu. Innym rzeczom pozwala�a spokojnie wisie� w�szafie. Ba�a si� ich, sprawia�y bowiem wra�enie nierzeczywistych. Lekarzom nie opowiada�a o�tym. �ycie, kt�re rozgrywa�o si� jedynie pomi�dzy murami szpitali i�chwilami sp�dzonymi poza nimi, nauczy�o ja nieufno�ci. Wiedzia�a ju� doskonale, co mo�e im powiedzie�. Lekarze dawali jej pigu�ki. Sprowadza�y one sen odsuwaj�cy gdzie� daleko tupot st�p i�krzyki docieraj�ce do jej pokoju. K�adli j� do ��ka zawieszonego wysoko ponad ruinami strzelaj�cymi ogniem i�wype�nionymi krzykami rozpaczy. Nie zwierza�a si� jednak ze wszystkich swoich odczu�. Lata sp�dzone w�szpitalu nauczy�y j� milczenia. Skar�y�a si� jedynie na swoje przywidzenia i�niepokoje. I�dostawa�a coraz wi�ksze ilo�ci czerwonych pastylek. Opuszczona bezwiednie fili�anka zadzwoni�a nagle uderzywszy gwa�townie o�spodek. Nawet nie pr�bowa�a wyjrze� przez pop�kane okno na zewn�trz, gdzie p�on�y masy metalowego z�omu. Tak jak ka�dego dnia zamar�a w�bezruchu. Sam przyni�s� jej nast�pn� kaw�. Pi�a j� powoli, pragn�c w�niesko�czono�� rozci�gn�� czas sp�dzony w�tym miejscu. P�niej zdecydowa�a si� zam�wi� jeszcze jedn�. Matowo zad�wi�cza� dzwoneczek. Jaki� m�czyzna zamkn�� drzwi i�usiad� przy kontuarze. Widzia�a go nadspodziewanie wyra�nie. Przygl�da�a mu si� zaskoczona, serce wali�o jej jak m�ot. Nieznajomy zam�wi� kaw� i�wsta� na chwile, by w�stoisku z�gazetami wybra� jaki� dziennik. Potem wr�ci� na swoje miejsce i�czekaj�c a� kawa wystygnie zag��bi� si� w�lekturze doniesie�. Ze swego miejsca Alicja mog�a dostrzec tylko jego plecy. Zniszczony br�zowy p�aszcz, stercz�ce nieco nad ko�nierzem w�osy. Nagle przybysz jednym haustem wypi� kaw�, po�o�y� drobne na kontuarze i�od�o�y� gazet�. M�oda, Pe�na �ycia sylwetka pomi�dzy cieniami! Nie zwracaj�c uwagi na pozosta�ych go�ci m�czyzna ruszy� do wyj�cia. Na ten widok Alicja poderwa�a si� ze swojego k�ta. - Hej - zawo�a� za ni� Sam. Przez chwile grzeba�a w�portmonetce w�poszukiwaniu drobnych, ale gdy us�ysza�a dzwonek zamykanych drzwi rzuci�a na lada banknot nie zwracaj�c uwagi na jego nomina�. Nag�a obawa nape�ni�a jej usta metalicznym smakiem. M�czyzna by� ju� na zewn�trz! B�yskawicznie opu�ci�a kawiarnie. Jego plecy znika�y w�a�nie w�t�umie. Potyka�a si�, przebija�a przez k��bi�ce si� mrowie zjaw i�przeskakiwa�a p�omienie. Kilkakrotnie ugodzi�y j� bezbole�nie od�amki gruzu, krzykn�a, ale bieg�a dalej. Duchy kr�ci�y si� wok�, spogl�da�y na ni� i�oddala�y si� - zupe�nie jak on. Goni�a go jednak wytrwale. Gdy wreszcie dopad�a �ciganego i�zosta�a dostrze�ona, zabrak�o jej tchu. - O�co chodzi? - zapyta�. Nie zwr�ci�a uwagi na pytanie. By�a zbyt zdziwiona tym, �e w�a�nie on nie zauwa�a r�nicy pomi�dzy ni� i�otaczaj�cymi ich zjawami. Nie mog�a zdoby� si� na odpowied�. Zirytowany ruszy� dalej, a�ona podrepta�a za nim. �zy p�yn�y jej po twarzy, gwa�townie wdychane powietrze pali�o gard�o. Prze�roczy�ci ludzie przygl�dali si� jej z�zainteresowaniem. Nieznajomy przyspieszy� kroku. Szed� pewnie przez ruiny i�p�omienie. Jaka� �ciana zawali�a si� raptownie. Tym razem Alicja krzykn�a. M�czyzna odwr�ci� si� gwa�townie wzbijaj�c chmura kurzu i�kopciu. Jego twarz wyra�a�a z�o�� i�poruszenie. Patrzy� na ni� dok�adnie tak samo jak inni. Przera�one matki odsuwa�y od nich swoje dzieci. Jaka� grupka m�odzie�y wyba�uszy�a na ni� martwe oczy. - Niech pan poczeka - wydusi�a z�siebie. Otworzy� usta jakby chcia� j� ofukn��. Zn�w ogarn�o j� przera�enie. W�nie daj�cym ciep�a p�omieniu na jej twarzy wyra�nie wida� by�o strumienie zimnych �ez. Wyraz twarzy m�czyzny zmieni� si�. Pogrzeba� w�kieszeni i�wyci�gn�� z�niej gar�� drobnych. Chcia� wcisn�� je jej do r�ki. Energicznie pokr�ci�a g�ow� i�zacz�a ociera� �zy - spojrza�a w�g�r� i�zobaczy�a jak nast�pny budynek staje w�p�omieniach. - Co si� sta�o? - zaniepokoi� si�. - Czy trzeba pani w�czym� pom�c? - Prosz�... - tyle tylko zdo�a�a z�siebie wydoby�. Spojrza� na wpatruj�ce si� zewsz�d bezmy�lnie duchy i�wolno ruszy� przed siebie. Sz�a obok niego staraj�c si� skupi� na tym, by nie krzycze� na widok przejrzystych sylwetek snuj�cych si� po wypalonych ruinach dom�w i�poskracanych cia� rozci�gni�tych na t�tni�cej ruchem ulicy. - Jak si� pani nazywa? - zdecydowa� si� wreszcie na rozmow�. Odpowiedzia�a. Od czasu do czasu spogl�da� na ni�. Zmarszczy� czo�o i�uni�s� brwi. Mia� m�odzie�cz�, sympatyczn� twarz. Tylko niewielka zmarszczka ko�o ust sprawia�a, �e wygl�da� nieco starzej od niej. Spos�b, w�jaki si� jej przygl�da�, nie by� zbyt przyjemny. Ale Alicja przyjmowa�a to spokojnie - gotowa by�a znie�� wszystko by�e pozosta� w�towarzystwie tej jedynej w�okolicy naprawd� �ywej osoby. Mimo okazywanej przez niego niech�ci wsun�a mu r�ka pod ramie i�pog�adzi�a delikatnie zniszczon� sk�r� jego p�aszcza. Nie broni� si� ju� przed tym. Po pewnym czasie ramie nieznajomego obj�o jej plecy. Poszli przed siebie jak para zakochanych. Na wysoko�ci sklepu �elaznego Tennsa m�czyzna chcia� skr�ci� w�boczn� uliczk�. Alicja a� cofn�a si� na widok tego, co w�niej ujrza�a. Post�pi� jeszcze krok do przodu zanim zorientowa� si�, �e dziewczyna stan�a. Odwr�ci� si� ku niej. Gdy stan�li twarz� w�twarz, jego sylwetka przes�oni�a nieco czerwie� p�omieni wielkiego po�aru, kt�ry ogarnia� w�a�nie ulic�. - Nie id� tam - poprosi�a. - A�dok�d chcia�aby� i��? Wzruszy�a bezradnie ramionami i�wskaza�a na drug� strona g��wnej ulicy. Zacz�� przemawia� do niej jak do dziecka zaniepokojonego jakimi� straszyd�ami. Uspokaja� j�. To by�o obudzone nagle wsp�czucie. Ale mo�na te� by�o przyj��, �e to jedynie zdawkowe pocieszenie. Tak czy inaczej odczu�a ulg�. Zrozumia�a jego intencje i�uspokoi�a si�. Nazywa� si� Jim. Przyby� zaledwie wczoraj do miasta. Teraz szuka pracy: Nie zna tu nikogo. Alicja zrozumia�a nagle jak bardzo jest bezradny. Gdy sko�czy� - popatrzy�a na niego ze wsp�czuciem. Nag�a zmiana zaskoczy�a go - przygl�da� si� jej badawczo. - Nie jestem wariatk� - powiedzia�a. By�o to k�amstwo, kt�re ka�dy w�tym mie�cie m�g� zweryfikowa�. Ka�dy, ale nie on, bo on nie zna� nikogo. Jego twarz wygl�da�a na rzeczywist�. Ma�e zmarszczki nadawa�y jej w�chwilach zamy�lenia wyraz nag�ej ostro�ci. W�innej sytuacji Alicja przestraszy�aby si� takiej twarzy, ale teraz przera�a�a j�, jedynie my�l, �e i�ona mog�aby si� upodobni� do bezmy�lnych, przezroczystych masek zjaw. - Wygl�da na to, �e mamy wojn� - powiedzia�. Milcza�a staraj�c si� nie widzie� nic opr�cz niego. Palcami �ciska�a kurczowo jego rami�. - Kiedy jest wojna - powt�rzy� - wszystko zwariowa�o i�ka�dy musi zwariowa�. Powiedziawszy to po�o�y� r�ce na jej ramionach i�obr�ci� j� w�stron� parku, w�kt�rym zielone li�cie fruwa�y w�r�d popalonych szkielet�w drzew. Szli wolno brzegiem jeziora. I�pierwszy raz od bardzo d�ugiego czasu Alicja mog�a g��boko odetchn��. Kupili troch� kukurydzy dla ptak�w, usiedli na poro�ni�tej traw� skarpie i�rzucali ziarno podobnym do duch�w �ab�dziom. Obok nich przechadza�o si� wiele przezroczystych postaci. Sprawia�y wra�enie przewa�nie starych ludzi, kt�rzy nie zwracaj�c uwagi na okro�pie�stwo czas�w spokojnie rozmy�laj� o�swoich sprawach. - Widzisz ich - odwa�y�a si� w�ko�cu odezwa� - takich chudych i�siwych? Jim nie zrozumia�, o�co jej chodzi i�wzruszy� tylko ramionami. Pow�strzyma�a si� przed powt�rzeniem pytania. Podnios�a si� z�ziemi i�wpatrzy�a w�horyzont, nad kt�rym dym skr�ca� si� w�podmuchach wiatru jak gigantyczna flaga. - Mog� zafundowa� ci obiad? - spyta� niespodziewanie. Odwr�ci�a si� ku niemu i�poniewa� by�a na to przygotowana zmusi�a si� do nie�mia�ego, desperackiego u�miechu. - Oczywi�cie - odparta wiedz�c, �e za tym zaproszeniem kryje si� co� wi�cej. By�a na to gotowa i�chcia�a, by wszystko sta�o si� jak najszybciej. Parali�owa� j� jednak strach, �e Jim porzuci j� dzi� w�nocy albo jutro rano. Nie mia�a przecie� �adnych do�wiadcze� z�m�czyznami. Nie mia�a poj�cia jak ma si� zachowywa�, co powinna robi� i�m�wi�, aby powstrzyma� go przed odej�ciem. Wiedzia�a tylko, �e musi to i�tak nast�pi�, gdy pewnego dnia Jim odkryje, �e ma naprawd� do czynienia z�wariatk�. Nawet jej rodzice nie mogli znie�� tej �wiadomo�ci - tylko na pocz�tku odwiedzali j� cz�sto w�szpitalu, p�niej jedynie z�okazji �wi�t, w�ko�cu zaprzestali i�tego. Nawet nie wie gdzie teraz mieszkaj�. Pomi�ta jak kiedy� przepowiedzia�a pijanemu synowi s�siad�w, co si� z�nim stanie. Wykrzycza�a to. A�potem ca�e miasto twierdzi�o, �e to ona wrzuci�a go do wody... Stukni�ta Alicja. �Przywidzenie� - orzekli lekarze - �ale nie niebezpieczne�. Wypuszczono j�. Potem przysz�y czasy szk� specjalnych i�publicznych. I coraz cz�stsze pobyty w�szpitalach. Trankwilizator. W domu uspokaja�y j� czerwone pigu�ki. My�l o�nich wywo�a�a pot na jej r�kach. Tabletki sprowadza�y senno��. I�niszczy�y sny. Zaciska�a usta, �eby przeciwstawi� si� nadchodz�cej panice. Potem przekonywa�a siebie, �e pastylki nie s� jej wi�cej potrzebne. Przynajmniej tak d�ugo, jak d�ugo nie by�a samotna. Wsun�a mu r�k� pod rami� i�sz�a z�nim po stopniach wiod�cych z�parku na ulice pewnie i�spokojnie, bezpieczna i�uciszona. I nagle stan�a jak wryta. Ogie� znikn��. Upiorne budowle wyrasta�y w�g�r� poszczerbionymi, bezokiennymi szkieletami. Przez zwa�y gruz�w przedziera�y si� postacie duch�w. Pr�bowa� poci�gn�� j� za sob�, ale i�tym razem nie ruszy�a si� z�miejsca. Przyjrza� si� jej zdziwiony i�obj�� j� ramieniem. - Przecie� ty ca�a dr�ysz. Czy jest ci zimno? Pokr�ci�a przecz�co g�ow� i�zacz�a si� �mia�. Ogie�, przekl�ty ogie�, znikn��. Stara�a si� poczyta� to za dobry omen. Przywidzenia min�y. Wpatrzy�a si� w�jego na serio zatroskane oblicze. Jego zak�opotanie wyzwoli�o w�niej atak niepohamowanego �miechu. - Jestem po prostu g�odna - powiedzia�a. Obiad jedli w��Fosie�. On w�swojej znoszonej marynarce, ona w�swojej postrz�pionej na brzegach i�powypychanej na �okciach kurtce. Pozostali go�cie ubrani byli znacznie lepiej i�cz�sto spogl�dali ze zdziwieniem w�ich stron�. Posadzono ich przy oddalonym od drzwi stoliku, by nie rzucali si� w�oczy nowo przybywaj�cym go�ciom. Na bezpostaciowej tacy przyniesiono im pop�kane szklanki i�zniszczone nakrycia. Przez rozwarte rany sufitu, poprzez ci�kie szk�o rozbitego �yrandola przygl�da�y si� im zimne, oboj�tne gwiazdy. Ruiny. Zimne, spokojne ruiny. Alicja rozejrza�a si� ostro�nie. Mo�na �y� w�ruinach. Pod warunkiem, �e nie p�onie w�nich ogie�. Zw�aszcza, gdy obok siedzi Jim, kt�rego �miech odp�dza wszystkie smutki. Co prawda w�tej chwili jego twarz wyra�a ogromne przygn�bienie, ale w�a�ciwie mog�a to zrozumie�. Wyda� na ten obiad wi�cej pieni�dzy ni� m�g� sobie na to pozwoli�. Nigdy nie s�dzi�a, �e zobaczy ten lokal od �rodka. A�przecie� z�ca�� �wiadomo�ci� powiedzia�a mu, �e tu ju� by�a. W jaki� spos�b wyrz�dzi�a mu tym krzywd� - jemu, na kt�rego zaufaniu tak bardzo jej zale�a�o. U�miechn�a si� smutno, a�on zauwa�y� to i�skwitowa� jedynie kolejnym zmarszczeniem czo�a. Pe�na obaw, by jej smutek nie zrani� go jeszcze bardziej, roze�mia�a si� g�o�no. Stukni�ta Alicja. Mo�e by� dzi� wieczorem zaj�ty i�porzuci j�, je�li nie b�dzie ostro�na. Stara�a si� wiec by� milsza i�bardziej radosna. Nagle sale restauracyjn� wype�ni�y muzyczne d�wi�ki. Rozmowy innych konsument�w umilk�y. G�o�nik podawa� nic nie znacz�c� informacje: - Do bunkra... bunkra... bunkra... Rozleg�y si� okrzyki, przewracano krzes�a. Alicja ockn�a si� ze swego zadumania i�poczu�a szarpi�ce j�, zimne z�przera�enia, mocne r�ce Jima. Widzia�a jego wykrzywion� strachem twarz - wykrzykiwa� jej imi�, chwyci� j� za ramiona poci�gaj�c j� za sob�. Na zewn�trz uderzy�o w�ni� zimne powietrze, przypomina�o okropny widok ruin. Przezroczyste sylwetki rzuci�y si� tam, gdzie przedtem widzia�a najbardziej rozszala�e p�omienie. I w�tym momencie zrozumia�a co to znaczy. - Nie!!! - krzykn�a i�szarpn�a go za r�k�. - Nie!- powt�rzy�a. Na wp� Przezroczy�ci p�dzili w�stron� ruin. Jim skapitulowa� przed jej niespodziewan�, nag�� stanowczo�ci�, chwyci� wyci�gni�t� ku sobie r�k� i�bieg� za ni� pod pr�d rozp�dzonej masy uciekaj�cych. Syreny wy�y przera�liwie. Biegli tak d�ugo, a� znalaz�a wolne przej�cie przez ruiny. Drzwi kawiarni Kingsleya, gdzie na opuszczonych sto�ach sta�o ciep�e jeszcze jedzenie, by�y na wp� otwarte. Przebiegli na zapiecze do kuchni, a�potem w�d�, do ciemnej, zimnej piwnicy, nie poznaczonej �ladami ognia. Byli sami. Nikt nie pod��y� za nimi. Potem ziemia st�kn�a tak cicho, �e mo�na by�o to poczu�, ale nie us�ysze�. G�os syren umilk� nagle i�ju� si� nie powt�rzy�. Le�eli w�ciemno�ciach mocno wtuleni w�siebie dr��c ze strachu i�z zimna. A�nad nimi przez wiele godzin szala�o piek�o ognia. Od czasu do czasu do wn�trza piwnicy wdziera� si� gryz�cy w�oczy k��b dymu. W�pewnym momencie drgn�y ceglane �ciany i�gdzie� w�g��bi korytarza posypa�y si� zwa�y gruzu. Ziemia znowu zadr�a�a. �oskot przybli�y� si�, ale nie dosi�gn�� ich schronienia. Rankiem powietrze wci�� przesi�kni�te by�o zapachem ognia. Jim i�Alicja ostro�nie wydobyli si� na zewn�trz w�szare �wiat�o dnia. Wok�, jak okiem Biegn��, sta�y ciche, wypalone ruiny. Budynki zatraci�y ju� sw� prze�roczysto��. Duchy znikn�y. Gdzieniegdzie p�o�y� si� jeszcze ogie�. Jim pobieg� cicho przed siebie jakby za najbli�szym zakr�tem spodziewa� si� ujrze� inny widok. Widz�c jednak wsz�dzie ten sam obraz zniszczenia, zap�aka�. Gdy Alicja dogoni�a go wci�� jeszcze mia� mokre oczy. S�ucha�a go ze zrozumieniem, kiedy w�nag�ym porywie zacz�� t�umaczy� jej, �e trzeba znale�� co� do jedzenia i��e jak najszybciej musz� opu�ci� miasto. - To oczywiste - powiedzia�a tylko. A potem z�przera�eniem zacisn�a oczy, by nie widzie� tego, co dostrzeg�a na jego twarzy. Gdy otworzy�a je znowu - obraz nie zmieni� si�. Jim stawa� si� przezroczysty, a�jego twarz pochlapana by�a krwi�. Zatoczy�a si� i�Jim musia� podtrzyma� j�, by nie upad�a. - Co si� sta�o? - spyta� troskliwie - co� nie tak? Nie mog�a mu odpowiedzie�, nie chcia�a. Przed oczyma przesun�a jej si� posta� tamtego pijanego ch�opca, a�potem wiele innych. Nagle odwr�ci�a si� i�zacz�a ucieka�. Zrozumia�a labirynt dr�cz�cych j� przez tyle lat sn�w na jawie, kt�re dzi� sta�y si� rzeczywisto�ci�. - Alicjo! - zawo�a� za ni� zaskoczony Jim i�zacz�� biec w�jej kierunku. - Nieee... - krzykn�a, gdy odwr�ciwszy si� ujrza�a na jego drodze chwiej�c� si� �cian�. Chcia�a powstrzyma� go gestem r�k. Jim wyci�gn�� przed siebie ramiona jakby pragn�� j� w�nie pochwyci� i�w tym momencie wszystko zakry�y tumany py�u i�kurzu. Gdy chmura opad�a ujrza�a wystaj�ce z�rumowiska wci�� wyci�gni�te martwe r�ce. Sta�a przez chwile w�milczeniu, bezradnie opu�ciwszy ramiona. Potem otar�a wykrzywion� b�lem twarz, odwr�ci�a si� i�posz�a przed siebie martwymi ulicami. Niebo zaci�gn�o si� deszczowymi chmurami. Alicje opanowa� spok�j. Spad�y pierwsze krople deszczu. Zauwa�y�a je, ale ich nie poczu�a. Po pewnym czasie deszcz rozszala� si� i�martwe miasto sta�o si� zimne i�odpychaj�ce. Posz�a brzegiem martwego jeziora mijaj�c szpalery czarnych, martwych drzew. W�ruinach, kt�re niegdy� by�y �Fos��, znalaz�a sznur szklanych pere�. Gdy nast�pnego dnia jaki� �upie�ca pragn�� pozbawi� j� jedzenia roze�mia�a si� tylko widz�c jego prze�roczysto��. Powiedzia�a mu prosto w�oczy, �e nast�pi� ju� jego kres. Potem wr�ci�a do swojej kryj�wki. Po�o�y�a si� w�r�d ruin, kt�re nie przedstawia�y ju� dla niej �adnego niebezpiecze�stwa. To by� ju� koniec wizji. �y�a z�dnia na dzie� wzbogaciwszy sw�j str�j o�sznur szklanych koralik�w. Bo przecie� mo�na �y� w�ruinach gdy ogie� ju� wygas�. I�gdy snuj�ce si� w�r�d nich upiory nale�� ju� do przesz�o�ci. Raz na zawsze. przek�ad: A. W.