9700
Szczegóły |
Tytuł |
9700 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9700 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9700 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9700 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Peter Zsoldos
ZADANIE
Prze�o�y� TOMASZ KULISIEWICZ
ISKRY WARSZAWA 1982
Tytu� orygina�u: A Feladat
Rozdzia� pierwszy
Szarpn�� drzwi, uderzy�a go w pier� fala gor�ca. Przemkn�a mu
przez g�ow� my�l, �eby schroni� si� z powrotem do windy. Wtedy
zobaczy� Normana. Le�a� na pod�odze obok �luzy prowadz�cej na
poziom trzynasty. Odsun�� go, chcia� otworzy� �luz�, aby dosta� si�
ni�ej, do pozosta�ych, ale pokrywa nie ust�pi�a. Nawet przez prze-
grod� oddzielaj�c� poziomy czu� dr�enie pracuj�cych pe�n� moc�
urz�dze� ch�odz�cych. Mimo to gor�co by�o nie do wytrzymania.
Z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�, nie by� w stanie zapobiec w��-
czeniu ch�odzenia tego poziomu przez automatyk� Galatei. A wte-
dy...
Podni�s� Normana i wci�gn�� go do windy. Czu�, �e fala upa�u
pod��a za nimi. Ruszyli w g�r�. Tamci czterej pozostali tam na
zawsze, ich zw�glone zw�oki unosi� pomi�dzy stygn�cymi �cianami
nap�ywaj�cy szeroki strumie� kwasu w�glowego. Wiedzia�, �e ko-
niec ulega tylko ma�emu odroczeniu, czeka go inna �mier�, strasz-
niejsza.
W sterowni po�o�y� Normana na fotelu Jarviego, przed pulpitem
sterowniczym nap�d�w, a nie na zwyk�ym miejscu Normana. Za-
cz�� zdziera� z niego spalone strz�py ubrania, ale po chwili przesta�.
Je�li nawet odzyska przytomno��, b�dzie potrzebowa� tylko �rodk�w
znieczulaj�cych, niczego wi�cej. Powl�k� si� do kabiny lekarskiej,
znalaz� p�yn na rany po oparzeniach, �rodek przeciwb�lowy, kofein�
i fortfer. Od razu za�y� dwie tabletki, mimo �e wed�ug przepisu nie
wolno by�o bra� wi�cej ni� jedn� naraz. Gili gwizda� teraz na prze-
Pisy, chcia� czu� si� �wie�y i wypocz�ty � dop�ki tylko mo�na.
Postawi� pude�eczka na stole i si�gn�� do kieszeni bluzy. Wy-
ci�gn�� ma�� kopert� i otworzy� j�. P�ytka wysun�a mu si� z r�ki,
z�apa� j� jednak i podni�s� pod �wiat�o. By�a zupe�nie czarna, tak
czarna, jak ostatnia kratka znajduj�cego si� na jej brzegu paska
kontrolnego. Zgni�t� j� w palcach i wypu�ci� z r�ki. Patrzy� bez-
my�lnie, jak opada na pod�og�. Powinien zrobi� sobie analiz� krwi,
oczywi�cie p�niej.
Ruszy� z powrotem i nagle zakr�ci�o mu si� w g�owie. To nie-
mo�liwe, tak pr�dko, pomy�la�, to tylko napi�cie, zm�czenie. Zaraz
zacznie dzia�a� fortfer.
Nape�ni� strzykawk� pneumatyczn� �rodkiem znieczulaj�cymi do-
da� do niego kofeiny. Zerwa� z uda Normana strz�py spodni i wy-
szuka� najmniej spalon� powierzchni� sk�ry. Strzykawka cicho za-
sycza�a. Starannie roztar� palcami ma�y p�cherzyk, kt�ry powsta�
pod sk�r�. Twarz i szyj� spryska� mu ignisolem, nawet je�li ju� ni-
czego nie uleczy, to chocia� ujmie mu troch� cierpienia � i tak b�-
dzie go mia� a� nadto. Wreszcie usiad� i czeka�. Mo�e up�yn�� kil-
ka godzin, zanim Norman odzyska przytomno��. Najlepiej by�oby,
gdyby jej ju� nie odzyska�. Maxim, Sid, Jarvi i Eddie nie �yj�, im
dw�m tak�e ju� niewiele zosta�o. Galatea nie uniesie si� ju� z tej
planety i nie powr�ci na Ziemi�.
Pr�bowa� sobie uzmys�owi�, jak mog�o doj�� do katastrofy. Za-
nim umrze, musi jeszcze podyktowa� do pami�ci koordynatora ostat-
ni raport.
By� w kabinie lekarskiej, kiedy us�ysza�, jak Jarvi przez sie� og�l-
n� wzywa na poziom reaktor�w Maxima i Sida. M�wi� co� o wzro�-
cie g�sto�ci strumienia neutron�w, ale Gili nie zwraca� na to uwagi,
to by�a sprawa in�ynier�w. Nied�ugo potem Eddie poprosi� o przy~
s�anie windy do dolnej �luzy � w�a�nie wr�ci� z zewn�trz. Maxim
pos�a� mu wind� z poziomu reaktor�w i poprosi� go, by wysiad� na
ich poziomie, jak ju� tu jest, bo nie chc� pracowa� robotami. M�g�
to powiedzie� tylko dlatego, �e poziom promieniowania by� ju� do��
wysoki. Po to, aby wy��czy� automatyczne bezpieczniki robot�w �
�eby nie dzia�a�o na nie promieniowanie �� potrzeba troch� czasu.
P�niej pami�ta� ju� tylko g�os Jarviego, kt�ry krzycz�c wzywa�
Normana. Gili te� si� poderwa�, ale sp�ni� si�, Norman ju� odje-
cha�. Musia� poczeka�, a� winda wr�ci. Nacisn�� guzik pi�tnastego
poziomu, lecz winda dojecha�a tylko do dwunastego i zatrzyma�a
si�, szarpi�c okropnie. Tymczasem sterowanie w��czy�o ju� pe�ne
ch�odzenie na trzy nast�pne poziomy, na kt�rych przy reakto-
rach � nie wiadomo z jakiej przyczyny � rozp�ta�o si� piek�o.
To by�o wszystko, co wiedzia�. Mo�e wyci�gnie reszt� z koor-
dynatora.
Koordynator zezna� tylko � j�zykiem krzywych i liczb � Gili
uzna� za zb�dne prze��czenie go na kontakt s�owny � �e Jarvi chcia�
co� sprawdzi� wewn�trz os�ony drugiego reaktora, dlatego go zatrzy-
ma�. Przeka�niki moderator�w, nie wiadomo dlaczego, nie zadzia-
�a�y, natomiast ukaza� si� sygna� o ich prawid�owej pracy i Jarvi
zacz�� otwiera� os�on�. Podczas tego zauwa�y� gwa�towny wzrost
promienipwania. Wtedy zamiast robot�w wezwa� Maxima i Sida.
Koordynator nie m�g� oczywi�cie wiedzie� o powrocie Eddiego. Mo-
deratory zosta�y przez drugi system zabezpieczaj�cy wsuni�te mi�-
dzy pr�ty paliwowe od razu we wszystkich czterech reaktorach na-
raz. Sta�o si� to ju� na bezpo�redni rozkaz koordynatora. Ten sam
system w��czy� maksymalne ch�odzenie zagro�onych poziom�w. Gili
wiedzia�, �e w takich wypadkach koordynator zachowuje si� jak
�ywe stworzenie, chroni Galate� i siebie nie przejmuj�c si�, czy mo-
�e tym komukolwiek zaszkodzi�. Przeka�niki pierwszego systemu
oczywi�cie posz�y z dymem, jak wszystko tam na dole. Ju� nigdy nie
b�dzie mo�na ustali�, co by�o przyczyn� drobnego uszkodzenia,
przez kt�re Yarvi dosta� fa�szywy sygna� zezwalaj�cy na otwarcie
os�ony.
W ka�dym b�d� razie reaktory by�y wy��czone, wi�c dalsze ch�o-
dzenie nie mia�o ju� sensu. Gili wy��czy� agregaty ch�odnicze. Kil-
ka tygodni pracy dobrych mechanik�w i wszystko b�dzie jak nowe.
Dopiero gdy si� nad tym g��biej zastanowi�, poczu� si� nieswojo.
Zapominasz, Gili, �e ty ju� nie masz z tym nic wsp�lnego. Ciekawe,
a w�a�ciwie oczywiste, �e cz�owiek stara si� nie dopu�ci� do siebie
my�li, �e jest skazany na �mier�. A ty jeste� ju� skazany, Gili.
Norman zacz�� j�cze�, ale Gili na pr�no m�wi� do niego, ranny
nie odpowiada�. Nadpalone rz�sy Normana zadrga�y. W �wietle lamp
sterowni napi�ta, jakby nadmuchana maska, kt�ra jeszcze niedaw-
no by�a twarz�, po�yskiwa�a czerwono pod pow�ok� ignisolu. Tak,
Norman. Nienawidzili si� wzajemnie, obaj z tej samej przyczyny,
z tego samego powodu. Norman nie znosi� Gilla, bo ten ci�gle na-
st�powa� mu na pi�ty, Gili za� Normana, bo wiecznie wydawa�o mu
si�, �e jeszcze p� kroku i go do�cignie. Zgrzytaj�c z�bami musieli
uznawa� wzajemnie swoje zalety, ale nigdy nie zawarli pokoju. Gdy-
bym dwa lata wcze�niej odszed� od Beansa, my�la� Gili, odk�d zna-
laz� si� naprzeciwko opartej na do�wiadczeniu i dawanej mu do od-
czucia wy�szo�ci Normana, Norman za�... Nie wyobra�a� sobie, �eby
Norman wyra�a� to w tak uog�lnionej formie. Je�li Norman cze-
pia� si� czego�, to zawsze chodzi�o mu .o konkrety. Nagle na �rodek
sterowni wp�yn�o biurko Andronowa. Za nim siedzia� sam An-
dronow � �ysiej�cy, mrugaj�cy oczami. �Dlaczego w�a�nie Nor-
- man?" � us�ysza� sw�j g�os z oddali prawie pi�tnastu lat. �Dlaczego
w�a�nie on? Zadufany, nieludzki, nie maj�cy poj�cia o tym, jak po-
st�powa� z lud�mi! M�wi� to jako psycholog! Nie mog� odpowiada�
za t� wypraw�, je�li to Norman b�dzie dow�dc�". �A wi�c wycofuje
si� pan", mamrota� Andronow, celowo udaj�c g�upiego. �Nie, ale
prosz� zrozumie�..." Wreszcie zm�czy� si� i pozwoli�, aby Andronow
go przekona�. Norman mia� wspania�e noty, jest astronaut� pierw-
szej klasy, nawet je�li ma, powiedzmy, hm, troch� twardy spos�b
post�powania. Zn�w chcia� przerwa� Andronowowi, ale ten zmie-
ni� taktyk�. Z �a�osnym wyrazem twarzy zacz�� si� skar�y�, jak
ci�ko mu podo�a� obowi�zkom koordynuj�cego. Ca�y czas musi bra�
pod uwag� proporcje udzia��w pa�stw, uczestnicz�cych w programie
bada� mi�dzygwiezdnych, a i tak wszyscy s� w ko�cu niezadowo-
leni, to znaczy wszyscy ci, kt�rzy po starcie zostaj� na Ziemi. Przy-
zwyczai� si� ju� do tego, �e wtr�caj� si� do jego ci�kiej i odpowie-
dzialnej pracy ludzie z zewn�trz, nie znaj�cy si� na rzeczy, ale
w�a�nie Gili nie powinien o tym zapomina�... Nie b�dzie prosi� o ze-
zwolenie Gilla, tylko o dymisj� dla siebie samego, bo jak wida� nie
potrafi ju� wype�nia� swoich obowi�zk�w. �Przecie� ty tam zosta-
�e�", wykrzywi� si� w grymasie u�miechu Gili, patrz�c na zjaw�,
kt�ra rozp�yn�a si� przestraszona. �A ja polecia�em i w�a�nie za-
raz umr�".
Machn�� r�k�. Przecie� nie ma i nie mo�e by� �adnego zwi�zku
mi�dzy katastrof� a faktem, �e dow�dc� by� Norman. Najwy�ej
chcia�by�, Gili, �eby by� taki zwi�zek. Blisko�� �mierci czyni widocz-
nie cz�owieka pod�ym, ca�e szcz�cie, �e przy okazji r�wnie� szcze-
rym. Sformu�owa� raport i podyktowa� go koordynatorowi, nasta-
wiwszy uprzednio transmisj� g�osow�. Ostatnim zdaniom towarzy-
szy�y j�ki Normana.
Jego czerwon� mask� pomarszczy� wysi�ek i b�l, wracaj�cy razeff
ze �wiadomo�ci�. Twarz Normana przypomina�a Gillowi nowo na-
rodzone niemowl�. Tak wygl�daj� wysi�ki przychodz�cego na �wiat,
takie s� skurcze poprzedzaj�ce pierwsze oddechy, takie s� alarmu-
j�ce reakcje zmys��w, na pr�no szukaj�cych otuchy w zimnym, nie-
zrozumia�ym i strasznym �wiecie. Niemowl� potrafi jednak wykrzy-
cze� z siebie to przera�aj�ce napi�cie, pomaga mu to rozpocz�� �y-
cie, tymczasem Norman...
Pierwsze j�ki b�lu jeszcze przez d�u�sz� chwil� rozbrzmiewa�y
po�r�d �cian sterowni, zanim Norman ca�� si�� woli ukszta�towa� je
w s�owa:
� Pi�... pi�...
� Poczekaj, zaraz przynios�.
Pop�dzi� do kuchni. Nape�ni� p�ynem elastyczn� gruszk�, tak�, ja-
kiej u�ywali w stanie niewa�ko�ci. Ostro�nie wsun�� koniec cien-
kiej rurki mi�dzy opuchni�te wargi Normana.
� Uwa�aj, Norman, ostro�nie...
Po pierwszych �ykach Norman uspokoi� si�:
� Jeszcze...
Gili zn�w podni�s� gruszk� do jego ust, ale Norman odwr�ci� si�
od niej:
� Ile... jeszcze mam... czasu...
� Nie wiem. � Nie potrafi� k�ama�.
� A... raport...
� Jest ju� w koordynatorze.
� Przyczyny...
� Chwilowa awaria przeka�nik�w pierwszego systemu zabezpie-
czaj�cego. Przeka�niki si� popali�y, teraz ju� nie ma czego bada�.
Norman kiwn�� g�ow�, odpoczywa�. Po chwili jego sklejone po-
wieki rozchyli�y si� na milimetr. Gili zdawa� sobie spraw�, jakim
b�lem p�aci� Norman za ten drobny ruch, wiedzia� te�, �e robi to
na pr�no.
� Dlaczego... tak... ciemno?
Gili nie odpowiedzia� ani s�owem. Norman zamkn�� z powrotem
oczy.
� Rozumiem... o�lep�em... Gili... dane...
Chcia� jeszcze m�wi�, ale przeszkodzi� mu gwa�towny atak kaszlu,
nim nadesz�o krztuszenie si�, jeszcze gorsze ni� poprzednio, i Nor-
zn�w straci� przytomno��. Gili wyczu� w bezw�adnie zwisaj�-
cej race przyspieszony puls. Norman jeszcze �y�. Na ekranach ste-
rowni astra ziele� ro�linno�ci powoli ciemnia�a. Zmierzcha�o. Wyjd�.,
kiedy ta chwila nadejdzie, pomy�la�. Nie potrafi�by wyt�umaczy�,
dlaczego nie chce umiera� na Galatei, wiedzia� tylko, �e wyjdzie,
�e b�dzie szed� pomi�dzy krzewami, �e jeszcze raz zwr�ci twarz
ku s�o�cu. Nawet je�li b�dzie wtedy deszcz.
Do tego czasu musi jeszcze wiele zrobi�. Wt�rne promieniowanie
rozprzestrzeni si� w ci�gu kilkudziesi�ciu lat z poziomu reaktor�w
ma ca�y kad�ub Galatei, potem zaniknie. Na pewien czas radioaktyw-
ne stan� si� i jego ko�ci. Tylko koordynator pozostanie poza zasi�-
giem promieniowania. Trzeba mu poda� wszystkie wyniki bada�,
zgromadzone przez ca�� wypraw�, niech ci, kt�rzy przyjd� po nas,
nie zaczynaj� wszystkiego od pocz�tku.
Sko�czy� ju� prawie z materia�ami Sida i Maxima, z mikrofil-
mami danych astronomicznych i geologicznych, kiedy poczu�, �e jest
zm�czony i ot�pia�y. Ko�czy�o si� dzia�anie fortferu. Wyj�� z kiesze-
ni nast�pn� tabletk�, ale w chwili, kiedy podnosi� j� do ust, poczu�
md�o�ci. Spojrza� na zegarek. Poczu� te� dziwny niepok�j. Faza po-
cz�tkowa � os�abienie, md�o�ci, z�e samopoczucie � wszystko si�
zgadza�o.
Coraz mocniej kr�ci�o mu si� w g�owie, odchyli� si� do ty�u na
oparcie fotela, obawia� si� wymiot�w. Czu�, jak g�ow� �ciska mu
obr�cz b�lu,- zaraz potem odni�s� wra�enie, jakby od �rodka co�
t�uk�o mu w czaszk�. Nie trzeba si� przejmowa�, to te� przejdzie.
Za kilka godzin poczuje si� nawet lepiej. Zmusi� si� do �ledzenia
transmisji danych. Co prawda i tak transmisja zostanie automatycz-
nie zatrzymana na ko�cu danych Maxima.
O�wietlenie nagle przygas�o, przera�any spojrza� na wska�nik za-
silaczy. Wszystkie pokazywa�y normalne napi�cie, ale ju� im nie ufa�.
Ok�ama�y wtedy Jarviego... Na tablicy sterowniczej pojawi�y si� ko-
lorowe p�atki, zab�ys�y o�lepiaj�ce gwiazdy, pod�oga sterowni za-
cz�a si� ko�ysa�...
J�k Normana przywr�ci� mu �wiadomo��. Straci� przytomno��
chyba n�/>jakie� p� godziny. Czu� si� teraz rze�ko, min�o ot�pienie.
Norman nie potrafi� odpowiedzie� na pytanie, ile czasu ju� go wo-
�a�, ani czy go co� boli. Zn�w chcia� pi�, niecierpliwi� si�, popalony-
mi palcami pr�bowa� dosi�gn�� gruszki, wreszcie chwyci� Gilla za
r�k� i �cisn�� razem z gruszk�. Nap�j trysn�� mu do ust. Zach�ysn��
si� i zani�s� ci�kim kaszlem.
Teraz te� przypomina� Gillowi niemowl�, niecierpliwe, �apczywe,
kapry�ne niemowl�. Krople napoju zwil�y�y j�zyk i gard�o Normana.
� Da� ci co� na b�le?
Norman pokr�ci� g�ow�.
� A dane...
Gili spojrza� r\a g�rny pojemnik czytnika transmisji. By� ju�
pusty.
� Raporty Sida i Maxima ju� wczytane.
� Reszt�... Szybko reszt�! Dane Eddiego... najwa�niejsze... dla-
czego nie zacz��e� od nich... nie rozumiesz?
Rozumia� i przyzna� Normanowi racj�.Wyniki bada� Eddiego by-
�y najwa�niejszym osi�gni�ciem ca�ej wyprawy.
� Nawet najdrobniejsze szczeg�y... � Normanowi gniew do-
dawa� si� � wszystko jedno, czy uwa�asz co� za wa�ne czy nie,
czy�by� nie mia� cho� tyle fantazji?...
Gili nie odpowiada�. Mia� mu wytyka�, �e to w�a�nie Norman
chcia� w nim kiedy� wyt�pi� ca�� fantazj�? Bez sensu.
� Zanie� mnie do mojej kabiny... � m�wi� dalej Norman. �
Ty te� nie mo�esz tu siedzie�. Promieniowanie... I zaraz ode-
�lij wind�.
Gili si�gn�� do wy��cznik'a.
� Odes�a�em.
� I to ty, taki s�ynny lekarz, biolog, do tego cybernetyk, �eby�
ty o tym nie pomy�la�... � z�o�ci� si� Norman.
� Tak, jeste� lekarzem � mamrota� do siebie Gili � a tu masz
umieraj�cego. To ju� nie ty i Norman, a lekarz i umieraj�cy. Do-
t�d masz nad nim przewag�, dop�ki zdajesz sobie z tego spraw�.
� Sprawd� klimatyzacj�. � Szept Normana cich� coraz bardziej
mimo ogromnych wysi�k�w. � Uwa�aj, �eby nam tu nie przynios�a
jakich� aktywnych �mieci... i nie... nie zapomnij, �e... nie mo�esz
umrze�... dop�ki tu...
Dalszego ci�gu Gili nie m�g� si� ju� domy�li� z bezszelestnego ru-
chu warg.
Nie�atwo by�o pozbiera� wszystkie materia�y Eddiego. W dwa ty-
godnie po_ wyl�dowaniu Eddie trafi� na pierwszy szkielet ludzki,
kt�ry zreszt� ju� nast�pnego dnia wspania�omy�lnie przekaza� Gillo-
wi, bo znalaz� r�wnie� �ywych mieszka�c�w planety. Od tej chwili
Eddie, antropolog wyprawy, znajdowa� si� tylko w jednym z dw�ch
stan�w psychicznych � rado�ci lub zw�tpienia. Mieszka�cy plane-
ty byli boja�liwi i podejrzliwi. Eddie goni� za nimi z uproszczonym,
przeno�nym modelem konsocjatora w r�kach, kt�ry w tym wykona-
niu nie wa�y� wi�cej ni� dziesi�� kilogram�w. Gili bieg� ko�o niego,
uwa�aj�c, by nic mu si� nie sta�o. Wreszcie uda�o si� im zap�dzi� w
k�t trzech ludzi. Tamci byli przera�eni, ale kiedy zorientowali si�, �e
nie s� w sytuacji bez wyj�cia, skoczyli z maczugami na zbli�aj�ce-
go si� do nich z �agodnym u�miechem Eddiego. Gili og�uszy� ich
pistoletem infrad�wi�kowym, Eddie za�, ogromnie podniecony przy-
mocowa� do czaszki najstarszego z pojmanych jedn� z p�kul przy-
rz�du. Gdyby Gili nie upar� si�, aby zwi�za� schwytanego, ten po
przebudzeniu zabi�by Eddiego jednym uderzeniem, okaza�o si� bo-
wiem, �e w kr�pych cia�ach tych istot kryje si� niewiarygodna si�a.
Dw�ch pozosta�ych znajduj�cych si� w stanie p�przytomno�ci, w
jaki mo�na kogo� wprowadzi� w �ci�le okre�lonym, w�skim prze-
dziale, po zmniejszeniu energii podd�wi�k�w, Gili odprowadzi� do��
daleko. W wypadku p�l nieci�g�ych � pistoletem nie mo�na bowiem
osi�gn�� jednolitego nat�enia pola � trzeba niema�ej zr�czno�ci
i wprawy, by ten, kogo chcemy prowadzi�, na nowo nie zosta� pozba-
wiony przytomno�ci, lub te� nie wymkn�� si� spod dzia�ania przy-
rz�du. Zanim pu�ci� ich wolno, zwi�kszy� na chwil� energi� pod-
d�wi�k�w. Dwie chwiej�ce si� postacie osun�y si� na ziemi�. Kiedy
ockn� si� po kilku minutach, nie b�d� ju� niczego pami�ta�. Eddie
kl�cza� przy istocie miotaj�cej si� na ziemi. Na g�owie mia� drug�
p�kul� przyrz�du. Le��cy rozpaczliwie stara� si� uwolni� z wi�z�w,
� Nic, Gili, zupe�nie nic! Tylko strach i ch�� ucieczki!
� A s�owa, poj�cia?
� Jakie� s�, ale w tym stanie podniecenia...
� Daj, ja spr�buj�!
Za�o�y� kask na g�ow� i w tej samej chwili ogarn�o go przera-
�enie. Uciekaj, uciekaj, krzycza�o wszystko w nim i wok� niego,
mi�nie gwa�townie napi�y si�. Eddie obserwowa� go zaniepokojony.
� Trzeba zmieni� wsp�czynnik transmisji. Dobrze, Eddie, �e nie
uciek�e�, gdzie pieprz ro�nie!
Gili tak�e nie osi�gn�� du�o lepszego rezultatu. Odnajdowa�, a
�ci�lej odczuwa� tylko takie poj�cia, jak drzewo, krzak, je��, biec...
To natomiast, co by�oby najwa�niejsze, uzyskanie kontaktu, nie uda-
�o si� ani wtedy, ani p�niej. Eddie musia� si� zadowoli� ukrytymi
kamerami i mikrofilmami. Potem miesi�cami m�czy� si�, analizuj�c
nagrania i pr�buj�c zestawi� s�ownik. Nie m�g� go nawet wypr�bo-
wa�, bo ci pierwotni ludzie w wyniku wypraw Eddiego coraz wi�k-
szym �ukiem obchodzili Galate�. Eddie zacz�� za nimi lata� heli-
kopterem, ale szum silnika przera�a� ich jeszcze bardziej. Wtedy
spr�bowa� goni� ich balonem nape�nionym helem. Wiatr targa� nim
w prawo i lewo. Rzeczywi�cie balon porusza� si� bezszelestnie, ale
Eddie, miotaj�cy si� jak paj�k na ko�cu linki, wygl�da� do�� prze-
ra�aj�co. W ko�cu jednak balonowi zawdzi�cza�, �e troch� ponad
200 kilometr�w od Galatei odkry� bardziej rozwini�te plemi�. Co
prawda i tu nie powiod�a si� pr�ba nawi�zania kontaktu, ale Eddie
uzyska� now� mo�liwo�� filmowania, wtykania mikrofon�w w ka�d�
szczelin� skaln� i zestawiania nowego s�ownika. Stale rosn�ca masa
film�w, nagra� i notatek zacz�a zalewa� jego kabin�, laboratorium
filmowe i d�wi�kowe, a wreszcie sanktuarium mikrofilm�w, na kt�-
rego drzwiach, jako symbol uszanowania wielowiekowej tradycji,
widnia�a tabliczka z napisem: �Biblioteka".
Gili wzruszy� ramionami. Nie spos�b by�o uporz�dkowa� tych
materia��w. Z pocz�tku nawet pr�bowa� ostrzec tych, kt�rzy przyj-
d�, cho� pomy�la�, �e to nie ma sensu, szybko sami si� zorientuj�,
�e musz� to zrobi�. Nie potrafi� wykrzesa� w sobie ani iskierki sym-
patii dla tych, kt�rzy przyb�d� za nimi na t� planet�. Oni b�d� �ywi,
on umar�y. Jego czaszka, je�li j� znajd�, wykrzywi si� w grymasie
nieprzejednanej nienawi�ci do tych, kt�rzy odeszli. Wyobra�a� sobie,
jak id�, rozgl�daj�c si� przera�eni, po korytarzach Galatei, z prze-
ra�eniem miesza si� g��boko ukrywana rado�� z tego, �e oni maj�
wi�cej szcz�cia, przynajmniej do tego momentu. �ongluj�c u�o-
�onymi wysoko jeden na drugim pude�kami film�w przeni�s� je po
kolei do sterowni. Nastawi� normaln� pr�dko�� transmisji, tak�, aby
m�g� kontrolowa� jako�� film�w.
Jedna z rolek by�a powodem szczeg�lnej dumy Eddiego, zacz��
wi�c od niej. Zdj�cia powsta�y w obozowisku wy�ej rozwini�te-
go plemienia.
Pod urwiskiem skalnym wzbija�a si� w niebo cienka wst��eczka
sinoszarego dymu. Wok� paleniska, otoczonego kamieniami, przy-
kucn�y kobiety. Ich nagie cia�a okrywa�y tylko si�gaj�ce do pasa
w�osy i ma�e fartuszki. Na zboczu u st�p urwiska baraszkowa�y
dzieci, m�czy�ni hordy le�eli troch� dalej, na skraju krzew�w.
Bardzo to idylliczny obrazek, pomy�la� Gili, dobrze, �e bez przeka-
zywania zapachu. Ale co dla mnie jest tylko smrodem, dla nich sta-
nowi obron�. Smr�d przypalonych ko�ci oraz straszliwy zaduch roz-
k�adaj�cych si� sk�r ju� od dawna skojarzy� si� drapie�nikom
z ogniem, z rzucanymi w ich kierunku p�on�cymi �agwiami i z pa-
l�cymi sier�� iskrami. Czterdzie�ci tysi�cy lat temu moi przodkowie
�mierdzieli tak samo, a ich kobiety tak sam� daleko odbiega�y od
mojego idea�u kobiety... Trzeba zreszt� przyzna�, �e ci tutaj s�
o wiele bardziej podobni do ludzi, ni� te ow�osione stworzenia, kt�-
re kr�ci�y si� po lesie wok� Galatei, zanim odstraszy� ich nauko-
wy zapa� Eddiego. Ci tutaj na pewno ob�upuj� kamienie, szlifuj�
ju� ko�ci, jeszcze tylko par� tysi�cy lat, a zaczn� pr�bowa� obra-
bia� kamie�...
Ca�kiem r�wni faceci. Nast�pna wyprawa b�dzie mia�a zaj�cie,
mo�e nawet powiedzie si� nawi�zanie kontaktu. Ale c� mi z tego?
Spojrza� na nieprzytomnego Normana i ogarn�a go rozpacz. Ka�-
da chwila, kt�ra mu jeszcze pozosta�a, utraci�a ju� wszelki sens.
Sensem �ycia jest tylko sens �yj�cej kom�rki, bez niej, po jej �mier-
ci, wszystko jest ju� fa�szywe, jest tylko samooszukiwaniem si�. To,
co pozostanie w pami�ci koordynatora, b�dzie martwe, nawet je�li
jest wa�ne dla ludzko�ci. O ile tylko nie spr�buje...
Siedzia� wyprostowany w fotelu, jakby oczekiwa� w nast�pnej
sekundzie jakiej� ogromnej, nigdy jeszcze dot�d nie do�wiadczonej
pr�by. Pomys� b�ysn�� na chwil�, ale ju� pod��a� za nim cie� go-
ryczy. Gdyby nie przysz�o mu to do g�owy, umiera�by sobie w poko-
ju ducha. Wiedzia� jednak, �e ju� nie mo�e uciec, musi do ko�ca
przej�� drog�, wyznaczon� w chwili narodzin tego pomys�u. Nie-
jasne s� jeszcze szczeg�y, trzeba je obmy�li�, wyliczy�, trzeba wal-
czy�... Jest bardzo ma�o czasu, ale jak tylko wstanie, zacznie praco-
wa�, dop�ki nie padnie z n�g. Musi to jednak zrobi� i zrobi to!
Teraz dopiero zorientowa� si�, �e podczas tych rozmy�la� wpatry-
wa� si� w Normana, nie zauwa�aj�c zreszt� jego istnienia. Nie, nie
powiem mu ani s�owa, cho� by�oby to moje jedyne, najpi�kniejsze
zwyci�stwo nad nim, pomy�la�. Co prawda, zarazem i ostatnie. Cie-
kawe, co by on ,na to powiedzia�? �eby i jego? Nie zrozumia�by chy-
ba, �e z nim ju� nie mo�na tego zrobi�. Po oskar�eniu o brak fan-
tazji nast�pi�oby oskar�enie o samolubstwo. A tego przecie� nikt
nie ma prawa powiedzie�, po tym, co zrobi�...
Pomys�, kt�ry dot�d opl�tywa� go mackami jak o�miornica, nagle
wyzwoli� si�. Gili zacz�� go teraz ocenia� krytycznie. Jest realny, je-
go wykonaniu przeszkodzi� m�g�by tylko brak czasu. W sytuacji
wy�cigu z czasem ca�y problem Normaina � i to nie tego dzisiej-
szego, umieraj�cego Normana � wydawa� si� nieistotny.
Poderwa� si�, zatrzyma� transmisj� i podszed� do koordynatora.
Przejrza� wszystkie wolne sektory pami�ci, skasowa� sporo danych,
kt�re uzna� za zbyteczne.' Chwil� p�niej przysz�o mu na my�l, �e
z tym zawsze jeszcze zd��y i pobieg� do gabinetu lekarskiego. Tylko
spokojnie! Niezdarnie wbi�^ sobie ig��, b�l uk�ucia by� zaskakuj�co
ostry. Stara� si� zachowywa� normalnie. Normalnie? A jak si� prze-
konasz, czy rzeczywi�cie jeste� normalny? � Nie wiem � wyma-
mrota�, m�cz�c si� ze szkie�kiem przykrywkowym � ale w�a�nie
na tym polega ca�e ryzyko.
W podzielonym na kwadraty polu widzenia mikroskopu zoba-
czy� znajomy widok. Trzy razy liczy� limfocyty � na razie wszyst-
ko by�o jeszcze w porz�dku � przynajmniej pod mikroskopem.
Sprawdzi jeszcze raz za sze�� godzin, mo�e wtedy dowie si� czego�
konkretnego. Dok�adnie zapisa� wyniki badania krwi, potem si�gn��
po now�, czyst� kartk� papieru.
Ze szkicem schematu po��cze� upora� si� w kilka minut. Na pa-
pierze wygl�da�o to do�� prosto, ale co z monta�em? Nie mo�e st�d
przenosi� do sterowni wbudowanych przyrz�d�w. Trzeba b�dzie
przeci�gn�� kable, b�dzie mia� na par� godzin roboty z lutowaniem
i pod��czaniem. Przez pewien czas nie mo�e ju� bra� fortferu, stan
jasno�ci umys�u, jaki nast�puje dzi�ki jego dzia�aniu, nie jest sta-
nem nienormalnym, ale jednak lepiej uwa�a�.
Nie mia� k�opot�w z wej�ciami koordynatora, konektory zgadza�y
si� z ko�c�wkami kabli. Wi�ksz� trudno�� sprawia�o rozwini�cie z
b�bn�w kabli na korytarzu. Musia�y by� r�wno u�o�one wzd�u� sty-
ku pod�ogi i �ciainy, bo inaczej potyka�by si� o nie ci�gn�c nast�pne.
W gabinecie lekarskim by�o bardzo ma�o miejsca, musia� odkr�-
ci� od pod�ogi st� i przesun�� go pod drzwi. B�dzie co prawda mu-
sia� za ka�dym razem przez niego prze�azi�, ale w ten spos�b uzys-
ka� du�o lepszy dost�p do przyrz�d�w. Tu ju� musia� lutowa�, przez
� czas pracowa� kl�cz�c, potem trzeba by�o po�o�y� si� na brzu-
chu. W�cieka� si� na konstruktor�w, lutuj�c ciasno upakowane ko�-
c�wki. Zreflektowa� si� co prawda, �e jest niesprawiedliwy, kon-
struktorzy doprawdy nie mogli przewidywa� takiego po��czenia.
Kiedy sko�czy� prac� i wsta�, czu� si� jak po�amany, ale z za-
dowoleniem rozejrza� si� po przewr�conym do g�ry nogami pokoju.
Na ko�cu zdemontowa� he�m du�ego konsocjatora. Musia� go zamie-
ni� z jednym z he�m�w ze sterowni. Urz�dzenia te optymistyczni
konstruktorzy Galatei umie�cili tam ze szczytnym przeznaczeniem
�nawi�zania kontaktu z inteligentnymi przedstawicielami innych cy-
wilizacji". Dot�d wszystkim tylko zawadza�y i gdyby to nie Nor-
man by� dow�dc�, dawno le�a�yby ju� w magazynie.
Na kr�tko przed p�noc�, wstrzymuj�c oddech, zdecydowa� si� na
pr�bne po��czenie. Zerka� co chwila na zegar sterowni. Swojego
czasu w instytucie testowali prostsze urz�dzenia ca�ymi miesi�cami.
Teraz, je�li tylko b�dzie dzia�a� prawid�owo przez p� godziny, musi
zacz��, inaczej zabraknie mu czasu.
Norman le�a� jeszcze ci�gle cicho, ale Gili nie chcia� ryzykowa�,
�e ocknie si� akurat w krytycznym momencie. Wci�gn�� do pneuma-
tycznej strzykawki du�� dawk� �rodka uspokajaj�cego i przycisn��
b�yszcz�cy przyrz�d do ramienia Normana.
Dow�dca drgn��.
� Gili... Co?...
Strzykawka przechyli�a si� w r�ku Gilla jakby przypadkiem. Jej
dyszka skierowana by�a w �y�� biegn�c� pod sk�r� przedramienia.
Norman mamrota� co� jeszcze, a� wreszcie g�owa opad�a mu na ra-
mi�. Na Ziemi odebraliby ci za to dyplom, Gili, pomy�la�. A prze-
cie� nie zabi�em go, jeszcze mo�e odzyska� przytomno��. Zreszt� on
zrobi�by to samo na moim miejscu.
Wierzy�, �e test si� uda i od razu b�dzie m�g� rozpocz�� w�a�ciw�
prac�. Pobieg� wi�c, by zrobi� nast�pn� analiz� krwi.
Tym razem limfocyt�w by�o o dwadzie�cia procent mniej. Skrzy-
wi� si�. Sz�o to zbyt szybko. Je�li jednak teraz si� przestraszy,
wszystko na nic. Ma pracowa� tak, jakby widzia� tylko wyniki ana-
lizy sprzed sze�ciu godzin.
Wr�ci� i jeszcze raz sprawdzi� system. Dzia�a� ju� poprawnie dwa-
dzie�cia osiem minut. Wystarczy. Pod��czy� sterowanie pilota auto-
matycznego. Dumny by� ze swego pomys�u, gdyby na to nie wpad�,
zastanawia�by si� teraz, jak mo�e sterowa� programem, kt�rego
efekt dzia�ania zale�y w�a�nie od jego zupe�nego spokoju.
D�ugo mo�ci� si� w fotelu, zanim znalaz� p�le��c� pozycj�, w kt�-
rej, jak s�dzi�, wytrzyma bez ruchu pi�tna�cie minut. By�a wygodna,
a� za wygodna. Je�li przymknie oczy, na pewno za�nie. Mo�e od--
�o�y� wszystko do rana? B�dzie wtedy bardziej wypocz�ty. W ci�-
gu o�miu godzin od katastrofy ilo�� limfocyt�w we krwi spad�a mu
jednak o dwadzie�cia procent i je�li teraz za�nie, taki zm�czony,
up�ynie zn�w nast�pne osiem godzin, zanim si� pozbiera. Nie, musi
zrobi� to teraz!
Przymkn�� oczy, palce pow�drowa�y do przycisk�w steruj�cych
na por�czy fotela. Zebra� w sobie wszystkie si�y, by dok�adnie wy-
obrazi� sobie czekaj�ce go pi�tna�cie minut i przycisn�� guzik.
Nie m�g� dok�adnie kontrolowa�, czy udaje mu si� nad��a� za
programem. W pewnej chwili poczu�, �e dalej nie wytrzyma. S�o-
wa i obrazy k��bi�y sd� chaotycznie, oblecia� go strach, �e pope�nia
g�upstwo. A w�a�nie strach by� najwi�kszym g�upstwem. Lepsze
s� te m�tne obrazy, one mog� jeszcze zosta� uporz�dkowane na
jakim� ukrytym poziomie �wiadomo�ci, natomiast strach nie prze-
strzega ustalonych regu� gry. Ba� si� kl�ski w takiej chwili jest
w�a�nie kl�sk�. Rozlu�ni� mi�nie i patrzy� na obrazy, jak dziecko
patrzy na kalejdoskop. Bardzo ostro�nie spr�bowa� skoncentrowa�
si� na tym, aby by�y to obrazy domu, wspomnienia Ziemi, nawet
je�li mia�by to by� nudny korytarz instytutu, klatki ze zwierz�ta-
mi do�wiadczalnymi, obrazy ruchliwej ulicy, ludzkie twarze widzia-
ne z bliska, kt�re do niego przemawiaj�, lub do kt�rych on m�wi.
Dyskutuj�, s�yszy nawet ich g�osy, tak, to Herzer i dobry stary
Laurens! To dobrze, bardzo dobrze! Mo�e to go naprowadzi, to, �e
my�li o nich. Uspokoi� si� powoli, czu�, �e potrafi kontynuowa� pro-
gram. D�ugi �a�cuch zale�no�ci logicznych znowu powr�ci� i Gili
poczu� ogarniaj�ce go uczucie szcz�cia. Wszystko jedno, czy umrze,
czy te� uda si� rzecz, kt�rej po�wi�ci� reszt� spokoju, te par� go-
dzin �ycia, kt�re mu pozosta�y. My�l to pot�ga rz�dz�ca �wiatem.
To takie proste, a dopiero teraz si� o tym przekona�. Automat ci-
chym buczeniem sygnalizowa� zako�czenie programu, ale Gili nie
otwiera� oczu. Z rado�ci� odnalezionego na nowo szcz�cia prze�li-
zgiwa� si� pod coraz ciemniejszymi sklepieniami snu.
Rozdzia� drugi
Przypomnia� mu si� Norman i �rodki uspokajaj�ce. Rozbudzi�o go
to natychmiast. Norman le�a� w tej samej pozycji, co wieczorem,
oddycha� bardzo nieregularnie. Przy wydechu pojawia�a mu si� w
k�cikach ust bulgocz�ca kropelka pienistej krwi i sp�ywa�a w d�
w�skim strumyczkiem. Plama krwi na podg��wku poszerza�a si�
powoli i nieub�aganie. Gili zapi�� Normanowi pasy i uni�s� go z fo-
telem do pozycji p�siedz�cej, �eby u�atwi� mu oddychanie. Nie da-
wa� ju� Normanowi �adnych lekarstw, przed�u�y�oby to tylko nie-
potrzebne cierpienia. Zreszit� w tej chwili Norman by� nieprzytomny
i niczego nie czu�. Gili postanowi� ju� wi�cej nie ingerowa�.
Dok�adne przetestowanie programu wymaga�oby kilku tygodni
pracy wielu ludzi. Zdecydowa�, �e wybierze losowo sze�� sekwencji.
Na ich sprawdzenie starczy godzina, wi�cej czasu nie ma. Nie zna-
laz� �adnego b��du, ale nie potrafi� si� z tego cieszy�. Przespa� dzie-
wi�� godzin, lecz mimo to by� zm�czony, bola� go �o��dek. Powi-
nien co� zje��, lecz na sam� my�l o jedzeniu zrobi�o mu si� nie-
dobrze. Rozgryz� tabletk� fortferu i czeka� niecierpliwie, a� ust�pi
niezno�ny szum w g�owie. Musi u�o�y� sobia prac� tak, aby to, co
wymaga wysi�ku fizycznego, wykona� jeszcze tego samego dnia.
Niestety, roboty na nic mu si� nie przydadz�. Lepiej nawet, �e po-
zostan� wy��czone tam, gdzie s� teraz � w magazynie. Je�li pod-
dane zostan� dzia�aniu wt�rnego promieniowania, to ich uk�ad ste-
ruj�cy mo�e ulec zak��ceniu. Zwariowane roboty na wymar�ym
statku kosmicznym to �wietny temat do powie�ci sensacyjnej. Jemu
by�o to zupe�nie niepotrzebne.
Zacz�� od tego, co wymaga�o pracy na zewn�trz Galatei. D�ugo
gramoli� si� po schodach opuszczonych po g�adkim pancerzu statku.
Czu� si� bardzo os�abiony, gdy tylko spojrza� w d�, kr�ci�o mu si�
w g�owie. Z tej wysoko�ci drzewa wygl�da�y jak krzaki. Poczu�
ulg�, gdy m�g� ju� wej�� do dolnego korytarza poprzez �luz�. A�
do po�udnia przeci�ga� kable i uk�ada� je na schodach oraz w kory-
tarzu. Modelem cybernetycznym ca�ego systemu by�o proste -ste-
rowanie sekwencyjne. W por�wnaniu do wymog�w stawianych na
przyk�ad podczas lotu pilotowi automatycznemu system by� nawet
do�� prosty. Ustali� d�ugo�� p�tli sterowania i jeszcze raz wyszed�
na zewn�trz, �eby sprawdzi� dzia�anie ca�o�ci. By� zadowolony z re-
zultatu, lecz pr�ba bardzo go zm�czy�a. Postanowi� odpocz�� przez
jakie� p� godziny w fotelu sterowni. Oczywi�cie nie usiedzia� spo-
kojnie nawet dwudziestu minut. Zbli�a�o si� po�udnie, ba� si�, �e
w miar� up�ywu czasu b�dzie coraz s�abszy. Poderwa� si� i ruszy�
po filmy Eddiego.
Bra� bez wyboru, co si� tylko nawin�o pod r�k� w laboratorium
i w bibliotece. B�dzie m�g� w nich przebiera�, jak ju� zaniesie je
wszystkie do sterowni. Kiedy szed� po nast�pne ta�my, za trzecim
czy czwartym razem poczu�, �e ogarnia go jakie� dziwne uczucie
zmiany. Co� si� zmieni�o, co� by�o inaczej ni� poprzednio... Ale co
takiego? Na pr�no szuka�, m�cz�ca niepewno�� pozbawi�a go cier-
pliwo�ci. � Je�li ju� masz zwidy, lepiej zostaw to wszystko � za-
mrucza� do siebie i ruszy� jeszcze raz do biblioteki.
Dopiero tam, gdy si�ga� po nast�pn� szpul�, zrozumia�, co si�
sta�o � Norman. W sterowni panowa�a cisza. Ju� si� odwraca�, aby
tam pobiec, ale rozmy�li� si� i dalej wyci�ga� ta�my z- p�ek. Nie
mo�e sobie pozwoli� na �pusty kurs". Ka�d� drobin� energii musi
po�wi�ci� swemu planowi, ka�de marnotrawstwo zmniejsza szans�
powodzenia. Id�c korytarzem pomy�la�, �e Norman post�pi�by tak
samo. Po c� jednak szuka� usprawiedliwienia? Sam jest ju� takim
samym trupem jak Norman. R�nica polega tylko-na tym, �e wszy-
stko, co w nim jeszcze �yje, nie przesta�o dzia�a� i my�le�, dop�ki
to konieczne, to jest do wykonania zadania.
Zani�s� ta�my do urz�dzenia transmisji i dopiero potem podszed�
do Normana. G�owa opad�a mu na pier�, nie wida� by�o twarzy.
Musi go zanie�� na d�. Popalona sk�ra by�a jeszcze ciep�a, a cia-
�o jeszcze bezw�adne. D�wigaj�c je poczu�, jak ta oboj�tna bezw�ad-
no�� zwi�ksza jego ci�ar. Ci�ko dysza�, w d�ugim korytarzu pro-
wadz�cym do kabin zacz�� si� ju� zatacza� od �ciany do �ciany.
Pierwsza by�a kabina Sida, nie Normana, ale by�o mu wszystko
jedno. Pchn�� drzwi i razem z niesionym ci�arem run�� na w�skie
��ko. By� wyczerpany, tak bardzo wyczerpany, i� zdawa�o mu si�,
�e zaraz za�nie. Poczu� na karku wilgo� � krew tamtego.
Wsta�, wyci�gn�� r�cznik, wytar� si�, si�gn�� do kieszeni, wyj��
i rozgryz� kolejn� tabletk� fortferu. Usiad� i zacz�� si� gapi� na
obrazek wisz�cy nad p�k�. Z prostych, srebrzystych ramek zagl�-
da� mu w oczy wielki Albert. By�o to s�ynne zdj�cie- starego uczo-
nego � nad bez�adem papier�w, nad wielkim biurkiem, nad nie-
porz�dnymi fa�dami ubrania aureola siwych w�os�w otacza�a twarz
pozrfaczon� bruzdami zastanowienia � a mo�e rozczarowania?
Wspania�ej technice fotograficznej nale�a�o zawdzi�cza�, i� po
tylu latach kopie zrobione z orygina�u by�y a� tak dobre. Ale co
wsp�lnego ma to zdj�cie z Sidem? Albo z tym, �e Sid, Norman,
a wreszcie i ja � wszyscy zginiemy? Wielki Albert patrzy� na
niego bezradnie. Zreszt� on nie patrzy na mnie ani na Normana,
traktuje nas jak powietrze. Patrzy przez �ciany kabiny, przez po-
dw�jny pancerz Galatei, przez zielone drzewa, przez pag�rki... Gdzie
spogl�da?
Wsta� i odwr�ci� si� ty�em do zdj�cia. Znalaz� ma��, tward� po-
duszeczk� Sida, kt�r� pod�o�y� Normanowi pod g�ow�. Potem za-
kry� go a� po ramiona le��c� w nogach ��ka ko�dr�, wyg�adzaj�c
j� starannie, by nie pozosta�a ani jedna fa�dka.
Zastanawia� si� przez chwil�, czerwon� mask�, kt�ra jeszcze osie-
mna�cie godzin temu by�a twarz� Normana, pozostawi� odkryt�.
A mo�e wielki Albert chce widzie� w�a�nie jego, a mo�e Norman
zechce go o co� zapyta�?...
Zg�upia�e�, Gili.
Czu�, �e fortfer zaczyna dzia�a�. Ruszy� do sterowni zamykaj�c
za sob� drzwi kabiny.
Rozdzia� trzeci
O dziewi�tej wieczorem poczu�, �e ma gor�czk�. T�tno podskoczy�o
mu do ponad stu na minut�, a mi�dzy �wiadomo�� i �wiat zewn�-
trzny wciska� si� t�py b�i g�owy. Do p�nocy jeszcze to jako� wy-
trzymywa�, p�niej podda� si� i wy��czy� transmisj� danych. Chcia�
zrobi� kilka test�w na dotychczasowych danych, co najmniej ze
dwie lub trzy pr�bki, ale trz�s�y mu si� r�ce i obawia� si�, �e przy
przeszukiwaniu adres�w co� skasuje. Koordynator nie przejmuje
si� stanem zdrowia operatora, nie uwzgl�dnia poprawki na to przy
wykonywaniu rozkaz�w. Odchyli� si� do ty�u na oparcie, czu�, jak
ogarnia go zawr�t g�owy. Zdawa�o mu si�, �e pod czaszk� otworzy-
�a si� czarna studnia nie�wiadomo�ci. Run�� w ni�, spada� w d�,
ci�gn�c za sob� koordynator, sterowni�, Galate�, ca�� t� planet�.
Wreszcie jedynym towarzyszem upadku pozosta� strach, kt�ry prze-
trwa� a� do rana i otrzyma� nowe posi�ki, gdy Gili obudzi� si� i po-
czu�, �e nie w�ada lew� nog�.
Dlaczego w�a�nie to, przecie� mog�o wyst�pi� tyle innych obja-
w�w, pomy�la� rozgoryczony. Gard�o dra�ni�o mu jakie� okropne,
uparte sw�dzenie. Kaszla�, a wstrz�saj�ce nim ataki nios�y ze sob�
md�o�ci � tego si� jednak spodziewa�. Ale je�eli parali� b�dzie po-
st�powa� dalej, to nie ma szans na dalsz� prac�. Do pojemnika urz�-
dzenia transmisji napcha� tyle ta�m z danymi, ile si� tylko zmie�ci-
�o, a potem na czworakach pope�zn�� w stron� magazynu.
Roboty mog� si� teraz przyda�. Starczy�by nawet jeden, ale mu-
si go tu jako� przyprowadzi�. Norman post�pi� bardzo g�upio, ka-
��c mu odes�a� wind�, on za� okaza� si� jeszcze wi�kszym g�upcem,
wykonuj�c to polecenie. Starczy�o opu�ci� j� na poziom �smy czy
21
dziesi�ty, byle nie w bezpo�rednie s�siedztwo reaktor�w. Tymcza-
sem tam winda dosta�a tak� dawk� promieniowania, �e teraz nie
mo�e jej podci�gn�� nawet w pobli�e pe�nej film�w sterowni.
Ze schodami pierwszych trzech poziom�w da� sobie jeszcze ja-
ko� rad�, od czwartego ju� si� toczy� �api�c si� r�koma czego tylko
m�g�. Drog� powrotn� odby� uczepiony szerokich ramion Wani, pa-
trz�c zadowolony, jak robot ostro�nie i zr�cznie wchodzi po scho-
dach.
Wania nale�a� do Maxima, to on nada� mu to imi�. Wania by�,
je�li nie najm�drzejszym, to na pewno najbardziej niezawodnym
robotem na statku. Bez wzgl�du na to, jaki jest niezawodny i jego
b�dzie musia� wy��czy�, kiedy ju� sko�czy.
Do nast�pnego popo�udnia wszystko sz�o nie�le. Wania po kolei
przynosi� rolki filmu, a Gili wybiera� te, kt�re mia�y trafi� do pa-
mi�ci koordynatora. Po po�udniu zacz�� znowu kaszle� i musia�
wszystko przerwa�. Wania kilka razy cierpliwie prosi� o powt�rze-
nie polecenia. On jednak na pr�no stara� si� co� wykrztusi� i a�
posinia� od kaszlu. Robot obserwowa� go uwa�nie swoimi szlifo-
wanymi soczewkami oczu.
� Zatrzymaj si� � wybe�kota� wreszcie na tyle wyra�nie, �e
i Wania zrozumia�.
Robot pos�usznie zamar�, lecz Gili straci� przytomno��.
Kiedy si� ockn��, zda� sobie spraw�, �e ma ju� bardzo ma�o cza-
su. Zdr�twienie lewej strony cia�a dosz�o ju� do biodra, przy ka�-
dym wdechu mia� wra�enie, jakby k�u�o go tysi�ce igie�, czu�, �e
z k�cika ust co� �cieka mu na szyj�. G�uche t�tnienie krwi rozsa-
dza�o mu czaszk� uderzeniami ma�ych m�oteczk�w.
Przymkn�� oczy i pr�bowa� si� skoncentrowa�. Podstawowe mo-
du�y wszystkich program�w s� ju� w pami�ci. Koordynator musi
da� sobie rad� na podstawie tylko tych danych, kt�re uda�o mu
si� wczyta� do tej pory.
Ju� nie m�g� dalej pracowa�, liczy� si� jednak z t� ewentualno-
�ci� od samego pocz�tku. Teraz wezwie Wani�, aby go st�d zabra�...
To jedyna sprawa, kt�r� przegapi�, nie mo�e tu przecie� pozosta�.
Jest ju� za s�aby na to, �eby uwiesi� si� Wani na szyi, gdy b�dzie
go sprowadza� ze schod�w. Musi go jednak odci�gn�� jak najdalej
od koordynatora. Tylko jak mu to przekaza�? Ju� po po�udniu Wa-
nia nie m�g� go zrozumie�.
Ostro�nie, boj�c si� wywo�a� nowy atak kaszlu, spr�bowa� wy-
pchn�� j�zykiem zg�stnia�� krew. Sp�yn�a mu po brodzie a� na
pier�, przez rozchylon� koszul�.
� Wania...
Robot sta� przy czytniku, tam gdzie zosta� zatrzymany po po-
�udniu. Gili zaryzykowa� g��bszy oddech. Je�li zn�w zacznie ka-
szle�...
� Wania...
� Tak jest!
� Chod� tu...
Wania ruszy� okr��aj�c r�g pulpitu sterowniczego i zatrzyma� si�
przy fotelu. Gili czu� zbli�aj�cy si� atak kaszlu.
� Schyl si�!...
G�owa Wani dotkn�a kurtki Gilla.
� Zatrzymaj si�.
R�ka Gilla dwa razy- zsun�a si� po pancerzu robota, ale wstrzy-
ma� oddech i dalej pr�bowa�.
� Do g�ry!
Nogi zapl�ta�y mu si� gdzie� na podn�ku fotela, lecz nie m�g�
ich ju� podci�gn��.
� Cofnij si�!
Robot wycofa� si� i wyci�gn�� go z fotela. Stopy Gilla g�o�no
uderzy�y o pod�og�. Wania okr��y� zn�w pulpit i ci�gn�� go dalej.
Czu� ogromny b�l, lecz strach przed kaszlem zag�usza� go skutecz-
nie. Mo�e jeszcze wytrzyma a� do fotela przy radioteleskopie.
� W lewo...
Te sze�� metr�w rozci�ga�o si� w niesko�czono��, mimo i� robot
porusza� si� do�� szybko. Gili zwolni� chwyt, mi�nie odm�wi�y
mu pos�usze�stwa.
� Zatrzymaj si�...
Run�� na pod�og� obok fotela, uderzaj�c g�ow� o por�cz. Zamro-
czy�o go. Tego ba� si� jeszcze bardziej ni� kaszlu � nie zdo�a wy- ,
��czy� Wani!...
�wiat�o w sterowni zacz�o s�abn��, na plecach poczu� ogromn�
fal� gor�ca.
� Schyl si� � szepn�� � schyl si�!
Szeroka klatka piersiowa Wani powoli zacz�a si� zbli�a�. Gili
w ko�ysz�cym si� falowaniu �wiadomo�ci, w rosn�cych ciemno�-
23
ciach zbli�a� si� i oddala� od robota. Cierpliwie czeka�, a� zbli�y si�
ten jeden, jedyny raz, wiedzia�, �e sta� go ju� tylko na ostateczny
wysi�ek. Wreszcie natrafi� palcami na wy��cznik i w kad�ubie Wani
co� cicho trzasn�o.
Robot pochyli� si� ju� za mocno, a wy��czenie dosi�g�o go pod-
czas ruchu. Straci� r�wnowag�, jego trzystukilowe cielsko zachwia-
�o si� i run�o na le��cego pod nim cz�owieka. Gili w ostatnim b�y-
sku �wiadomo�ci poczu�, �e jest mu za to wdzi�czny.
Rozdzia� czwarty
Vai �y� w tym szczeg�lnym i wa�nym okresie, kiedy To umilk�o.
Jego s�uch pami�ta� jeszcze z dzieci�stwa wycie Tego, przera�aj�-
cy, ostry g�os, kt�ry przetacza� si� nad lasem, a potem cichn�� w
chrapliwym bulgotaniu, przypominaj�cym j�k zdychaj�cego pod
ciosami maczug zwierz�cia. W takich razach � je�li �wiat�o prze-
dziera�o si� jeszcze przez g�szcz ga��zi � doro�li m�czy�ni hordy,
powa�ni ojcowie, rozdymaj�c szerokie nozdrza, by uchwyci� s�aby
zapach zdobyczy, zapuszczali si� ostro�nie w chaszcze. To wy�o bo-
wiem tylko wtedy, gdy zabija�o. Zawsze po takim ryku gdzie� w
krzakach le�a�o nieruchome, jeszcze ciep�e cielsko jakiego� miesz-
ka�ca puszczy � mi�so, mi�so, kt�rym mogli napcha� �o��dki.
Cz�onkowie hordy nie mogli rozmy�la� nad zwi�zkiem przyczyno-
wo-skutkowym mi�dzy wyciem Tego a ubitymi zwierz�tami �
cho�by dlatego, i� nie wiedzieli, co to jest zwi�zek przyczynowo-
-skutkowy. Tak samo zreszt�, jak Vai nie m�g�by wyt�umaczy�
swym m�odszym pobratymcom, �e by� kiedy� taki czas, kiedy To
wy�o. Lud Vaia stara� si� ze wszystkich si� zdobywa� ogromnym
wysi�kiem artyku�owania s��w �wiat tera�niejszy. �By�o" drzema�o
w pami�ci uczu� i my�li, �b�dzie" � w niejasnych, pal�cych na-
dziejach jako niepewne przed�u�enie tera�niejszo�ci. Dlatego Vai
1 jego towarzysze �ow�w nie mieli poj�cia o tym, �e cztery poko-
lenia przed nimi To nigdy nie wy�o � nie m�wi�c ju� o tym, �e
wcze�niej nie by�o Tego wcale.
Czasami � lecz nie zbyt cz�sto � To zawodzi�o ich, na pr�no
Przeszukiwali krzaki po us�yszeniu wycia. Szybko jednak rozcza-
rowanie ust�powa�o wzmocnionej pewno�ci, gdy przy nast�pnej
okazji znajdowali �up.
Dzi�ki Temu horda nigdy nie g�odowa�a, ale fakt ten nie roz-
pie�ci� ich za bardzo. Musieli broni� mi�sa przed dzikimi psami
i innymi drobnymi drapie�nikami. To bowiem � nie potrafili co
prawda sformu�owa� takiego spostrze�enia � zabija�o bez wyboru
tylko stworzenia wi�ksze od nich. Obok Dwurogiego w obr�conych
w zielon� mas� krzewach le�a� Zab�jca; bia�y brzuch �wieci� w
oboj�tne niebo. Jego pazury, d�ugie jak palce, czerwieni�y si� ju�
od krwi Dwurogiego, dopadni�tego w ostatnim skoku. Widocznie
chwil� p�niej To dosi�g�o i Zab�jc�. Ma�y otw�r o zw�glonych
brzegach nikn�� w obfitym, ��tym futrze Zab�jcy; w fa�dach gru-
bej sk�ry Dwurogiego by� niewidoczny. Od�r spalenizny miesza�
si� z zapachem rozdeptanych ro�lin i ziemi, zrytej przez Dwuro-
giego.
Od�r ten, uderzaj�c w ich nozdrza budzi� dwa wspomnienia: og-
nia i b�yskawicy. Horda zna�a ju� ogie�, ale nie potrafi�a go jeszcze
przechowywa�. Uzyskiwa�a go z pni drzew zapalonych przez b�ys-
kawic� i chroni�a wielkim cho� daremnym wysi�kiem w nadziei,
�e stanie si� ich wieczyst� w�asno�ci�. Zwykle jednak gasi� go
deszcz albo te� niezauwa�alnie ogie� wygasa� sam jakiej� cichej
nocy, gdy nikt nie obudzi� si�, aby przed�u�y� mu �ycie.
Tam, gdzie polowa�o -To, nie by�o wida� ognia, �adne gromy nie
towarzyszy�y straszliwemu uderzeniu, kt�re potrafi�o obali� na zie-
mi� nawet ogromne cielsko Dwurogiego. Horda ba�a si� piorun�w
dosi�gaj�cych j� nawet pod drzewami. Czego� takiego To nigdy nie
robi�o i dlatego nie bali si� go, przynajmniej jeszcze wtedy si� nie
bali. To wy�o, zabija�o, a oni odnajdywali �up i walczyli o niego
ze wszystkich si� z dzikimi psami. Potem To zn�w wy�o i zn�w za-
czynali szuka�. Taki by� porz�dek rzeczy.
Kiedy To przesta�o wy� na zawsze, Vai nie potrafi� podzieli� si�
swym l�kiem z towarzyszami, kt�rych na pewno ta cisza nape�ni�a
niezrozumia�ym niepokojem. Czekali na g�os, lecz w puszczy pa-
nowa�a cisza. Nadesz�a noc, potem nast�pna, a burczenie w pustych
�o��dkach jeszcze bardziej zwi�ksza�o ich niepok�j. Kiedy �wiat�e
po raz trzeci ukaza�o si� na niebie, najodwa�niejsi z hordy ruszyli
w kierunku �rodka du�ej, p�askiej doliny, gdzie strzela�o wysoko
ponad drzewa sk�pane w promieniach �wiat�a � To. Skradali si�
po cichu, g��d przyda� im tyle odwagi, �e nawet nie zauwa�yli,
kiedy przeszli przez teren, na kt�rym zwykle szukali ofiar Tego.
Przez pewien czas krzewy przes�ania�y widok �wietlistej wie�y Te-
go, wyszli jednak wreszcie na otwart� przestrze� i stan�li przed
Tym. By�o ogromne, wi�ksze ni� cokolwiek, co widzieli do tej po-
ry, albo co sobie potrafili wyobrazi�. Ich wzrok niepewnie prze-
�lizgiwa� si� po o�lepiaj�cych, b�yszcz�cych ob�o�ciach, kt�rych
z niczym nie potrafili por�wna�. To milcza�o, stoj�c nieruchomo,
i lud Vaia, kt�ry wiedzia� tylko, �e ruch oznacza �ycie � �ycie,
kt�rym trzeba zaw�adn��, albo przed kt�rym trzeba ucieka�, by
nie sta� si� jego zdobycz� � lud Vaia zbli�y� si� odwa�nie do Tego.
Szerokie nozdrza z nadziej�, �apczywie wch�aniaj� �wie�e powie-
trze poranka, g��boko osadzone oczy mru�y�y si� od bij�cej od
Tego jasno�ci, mi�nie przygi�tych lekko w kolanach krzywych i sil-
nych n�g napina�y si�, by, gdy poczuj� wymarzony zapach mi�sa,
rzuci� si� naprz�d. Byli g�odni, bardzo g�odni, a dar mi�sa op�nia�
si� coraz bardziej.
Zamiast niego znienacka opad� ich l�k, tak straszny l�k, �e Vai
nie pami�ta� w ca�ym swoim �yciu tak ostrego odczucia. Najstrasz-
niejsze by�o to, �e nie wiedzieli, co si� sta�o.
W obr�bie otaczaj�cej ich rzeczywisto�ci nic si� nie zdarzy�o, nie
drgn�� nawet jeden li��, nie trzasn�a ga��zka � strach nadchodzi�
ze �rodka, z ich w�asnych cia�. Uciekaj, uciekaj, ratuj si�, krzycza�
w nich jaki� straszny g�os i lud Vaia rzuci� si� do ucieczki. Biegli
przez krzaki z takim ha�asem, jak stado Dwurogich sp�oszone przez
Zab�jc�, a przecie� lud Vaia potrafi� porusza� si� najciszej ze
wszystkich stworze� puszczy. Z garde� wyrwa� im si� ten sam
ochryp�y krzyk, kt�ry s�yszeli wewn�trz siebie.
U st�p wzg�rza osun�li si� bez tchu na ziemi�. Gdyby zjawi� si�
tu teraz Zab�jca, m�g�by ich poszarpa� na sztuki, panika nie zo-
stawi�a w ich mi�niach nawet tyle si�y, aby mogli dowlec si� do
nast�pnego drzewa. D�ugo tak le�eli, rzucaj�c nieme, przera�one
spojrzenia to na siebie, to na krzaki, obawiaj�c si�, �e zn�w na-
dejdzie ten okropny, niezno�ny l�k i nie b�d� mieli nawet si�y do
ucieczki. Potem zn�w us�yszeli g�os, ale ten pochodzi� ju� ze �wia-
ta zewn�trznego, spoza nich. Znali ten g�os i poczuli, jak zbiera im
si�, �lina. Tak wy�y dzikie psy � ten d�wi�k towarzyszy� im od
narodzin � wycie ps�w odganianych od mi�sa. Ruszyli w jego kie-
runku.
Czas p�yn��, strach pozosta� ju� za nimi zamieniaj�c wspomnie-
nie w zakaz. Przez kilka lat rami� wskazuj�ce w kierunku doli-
ny � i do tego przera�ony wyraz twarzy � by�y �rodkiem prze-
kazania m�odszemu pokoleniu w�asnych do�wiadcze�. Tamci prze-
kazywali to p�niej swym synom, powtarzaj�c gesty, lecz nie zna-
j�c ju� i nie szukaj�c ich znaczenia ani sensu. Kiedy Vai poczu�, �e
zaczyna traci� z�by oraz � co odczu� na w�asnej sk�rze przepycha-
j�c si� do zdobyczy pomi�dzy nie zwa�aj�cymi na niego m�odymi �
�e ju� nied�ugo przestanie nale�e� do grona czcigodnych, zakaz
przerodzi� si� w prawo. Szukaj zdobyczy, kt�r� na pewno znajdziesz
gdzie� w krzakach, ale nie zbli�aj si� nigdy w kierunku Tego ani
te� w stron� otaczaj�cych go pag�rk�w! Je�li tam p�jdziesz, spotka
ci� straszna kara!
Prawo to nie by�o przyczyn� zag�ady ludu Vaia, lecz przyspie-
szy�o j� i u�atwi�o. By�o tak silne, �e kiedy Lud �owc�w, nie wie-
dz�cy o istnieniu Tego, zepchn�� przez przypadek hord� Vaia w za-
kazan� dolin�, nikt z jej cz�onk�w nie �mia� przekroczy� zakl�te-
go kr�gu. Wymordowano ich wszystkich tam pod pag�rkiem i Dau,
Pierwszy, z zadowoleniem i powag� patrzy� na rze�, jak� urz�dzili
jego my�liwi.
Dauowi wszystko si� udawa�o, od czasu kiedy na ko�cu wielkiej
bijatyki skr�ci� kark swemu poprzednikowi, �wczesnemu Pierwsze-
mu, i zosta� wodzem stada. Odt�d to on by� pierwszym przy ko-
rzystaniu ze zdobyczy lub kr�cej i og�lniej: Pierwszym. Jemu przy-
pada�y najlepsze k�ski, naj�adniejsze kobiety, najlepsze schronienie
przed deszczem. Nie ma nawet sensu wylicza�, w czym i kiedy jest
pierwszy, bo w�a�nie on to okre�la, wed�ug swego uznania lub chwi-
lowego kaprysu. Od pewnego czasu i to coraz silniej odzywa�o si�
w nim przeczucie, �e b�dzie tak dop�ty, dop�ki nie znajdzie si�
silniejszy od niego.
Posiada� w�adz� oraz posiada� i ba� si� o ni� to dwa kolejne
etapy �ycia w�adcy. Dau okrucie�stwem i �apczywo�ci� pr�bowa�
zd�awi� w sobie obaw�, kt�r� odczuwa� coraz silniej. Czu�, �e po-
�r�d my�liwych jego stada jest ju� nast�pny Pierwszy, kt�ry mo�e
jeszcze nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale dzie� ten nadej-
dzie tak nieub�aganie, jak nadchodz�ce po sobie pory roku. Dla
�owc�w czas by� ju� poj�ciem uchwytnym, potrafili pos�ugiwa� si�
mow� � nawet lubili gadanin�, bo �wiat, kt�ry da� si� opisa� s�o-
wami, ni�s� im ci�gle nowe rado�ci. Dau potrafi� wi�c zastanawia�
si� nad tym, dlaczego wcze�niej nie odczuwa� obawy. Przecie� ju�
w chwili zwyci�stwa wiedzia�, powinien wiedzie�, �e i on zostanie
kiedy� pokonany. Pragn�� zdobyczy, a gdy j� uzyska�, chcia� no-
wej. Wiedzia�, �e dop�ki my�liwi b�d� mieli pe�ne �o��dki, nie
zwr�c� si� przeciw niemu. A mo�e