9700

Szczegóły
Tytuł 9700
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9700 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9700 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9700 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Peter Zsoldos ZADANIE Prze�o�y� TOMASZ KULISIEWICZ ISKRY WARSZAWA 1982 Tytu� orygina�u: A Feladat Rozdzia� pierwszy Szarpn�� drzwi, uderzy�a go w pier� fala gor�ca. Przemkn�a mu przez g�ow� my�l, �eby schroni� si� z powrotem do windy. Wtedy zobaczy� Normana. Le�a� na pod�odze obok �luzy prowadz�cej na poziom trzynasty. Odsun�� go, chcia� otworzy� �luz�, aby dosta� si� ni�ej, do pozosta�ych, ale pokrywa nie ust�pi�a. Nawet przez prze- grod� oddzielaj�c� poziomy czu� dr�enie pracuj�cych pe�n� moc� urz�dze� ch�odz�cych. Mimo to gor�co by�o nie do wytrzymania. Z miejsca, w kt�rym si� znajdowa�, nie by� w stanie zapobiec w��- czeniu ch�odzenia tego poziomu przez automatyk� Galatei. A wte- dy... Podni�s� Normana i wci�gn�� go do windy. Czu�, �e fala upa�u pod��a za nimi. Ruszyli w g�r�. Tamci czterej pozostali tam na zawsze, ich zw�glone zw�oki unosi� pomi�dzy stygn�cymi �cianami nap�ywaj�cy szeroki strumie� kwasu w�glowego. Wiedzia�, �e ko- niec ulega tylko ma�emu odroczeniu, czeka go inna �mier�, strasz- niejsza. W sterowni po�o�y� Normana na fotelu Jarviego, przed pulpitem sterowniczym nap�d�w, a nie na zwyk�ym miejscu Normana. Za- cz�� zdziera� z niego spalone strz�py ubrania, ale po chwili przesta�. Je�li nawet odzyska przytomno��, b�dzie potrzebowa� tylko �rodk�w znieczulaj�cych, niczego wi�cej. Powl�k� si� do kabiny lekarskiej, znalaz� p�yn na rany po oparzeniach, �rodek przeciwb�lowy, kofein� i fortfer. Od razu za�y� dwie tabletki, mimo �e wed�ug przepisu nie wolno by�o bra� wi�cej ni� jedn� naraz. Gili gwizda� teraz na prze- Pisy, chcia� czu� si� �wie�y i wypocz�ty � dop�ki tylko mo�na. Postawi� pude�eczka na stole i si�gn�� do kieszeni bluzy. Wy- ci�gn�� ma�� kopert� i otworzy� j�. P�ytka wysun�a mu si� z r�ki, z�apa� j� jednak i podni�s� pod �wiat�o. By�a zupe�nie czarna, tak czarna, jak ostatnia kratka znajduj�cego si� na jej brzegu paska kontrolnego. Zgni�t� j� w palcach i wypu�ci� z r�ki. Patrzy� bez- my�lnie, jak opada na pod�og�. Powinien zrobi� sobie analiz� krwi, oczywi�cie p�niej. Ruszy� z powrotem i nagle zakr�ci�o mu si� w g�owie. To nie- mo�liwe, tak pr�dko, pomy�la�, to tylko napi�cie, zm�czenie. Zaraz zacznie dzia�a� fortfer. Nape�ni� strzykawk� pneumatyczn� �rodkiem znieczulaj�cymi do- da� do niego kofeiny. Zerwa� z uda Normana strz�py spodni i wy- szuka� najmniej spalon� powierzchni� sk�ry. Strzykawka cicho za- sycza�a. Starannie roztar� palcami ma�y p�cherzyk, kt�ry powsta� pod sk�r�. Twarz i szyj� spryska� mu ignisolem, nawet je�li ju� ni- czego nie uleczy, to chocia� ujmie mu troch� cierpienia � i tak b�- dzie go mia� a� nadto. Wreszcie usiad� i czeka�. Mo�e up�yn�� kil- ka godzin, zanim Norman odzyska przytomno��. Najlepiej by�oby, gdyby jej ju� nie odzyska�. Maxim, Sid, Jarvi i Eddie nie �yj�, im dw�m tak�e ju� niewiele zosta�o. Galatea nie uniesie si� ju� z tej planety i nie powr�ci na Ziemi�. Pr�bowa� sobie uzmys�owi�, jak mog�o doj�� do katastrofy. Za- nim umrze, musi jeszcze podyktowa� do pami�ci koordynatora ostat- ni raport. By� w kabinie lekarskiej, kiedy us�ysza�, jak Jarvi przez sie� og�l- n� wzywa na poziom reaktor�w Maxima i Sida. M�wi� co� o wzro�- cie g�sto�ci strumienia neutron�w, ale Gili nie zwraca� na to uwagi, to by�a sprawa in�ynier�w. Nied�ugo potem Eddie poprosi� o przy~ s�anie windy do dolnej �luzy � w�a�nie wr�ci� z zewn�trz. Maxim pos�a� mu wind� z poziomu reaktor�w i poprosi� go, by wysiad� na ich poziomie, jak ju� tu jest, bo nie chc� pracowa� robotami. M�g� to powiedzie� tylko dlatego, �e poziom promieniowania by� ju� do�� wysoki. Po to, aby wy��czy� automatyczne bezpieczniki robot�w � �eby nie dzia�a�o na nie promieniowanie �� potrzeba troch� czasu. P�niej pami�ta� ju� tylko g�os Jarviego, kt�ry krzycz�c wzywa� Normana. Gili te� si� poderwa�, ale sp�ni� si�, Norman ju� odje- cha�. Musia� poczeka�, a� winda wr�ci. Nacisn�� guzik pi�tnastego poziomu, lecz winda dojecha�a tylko do dwunastego i zatrzyma�a si�, szarpi�c okropnie. Tymczasem sterowanie w��czy�o ju� pe�ne ch�odzenie na trzy nast�pne poziomy, na kt�rych przy reakto- rach � nie wiadomo z jakiej przyczyny � rozp�ta�o si� piek�o. To by�o wszystko, co wiedzia�. Mo�e wyci�gnie reszt� z koor- dynatora. Koordynator zezna� tylko � j�zykiem krzywych i liczb � Gili uzna� za zb�dne prze��czenie go na kontakt s�owny � �e Jarvi chcia� co� sprawdzi� wewn�trz os�ony drugiego reaktora, dlatego go zatrzy- ma�. Przeka�niki moderator�w, nie wiadomo dlaczego, nie zadzia- �a�y, natomiast ukaza� si� sygna� o ich prawid�owej pracy i Jarvi zacz�� otwiera� os�on�. Podczas tego zauwa�y� gwa�towny wzrost promienipwania. Wtedy zamiast robot�w wezwa� Maxima i Sida. Koordynator nie m�g� oczywi�cie wiedzie� o powrocie Eddiego. Mo- deratory zosta�y przez drugi system zabezpieczaj�cy wsuni�te mi�- dzy pr�ty paliwowe od razu we wszystkich czterech reaktorach na- raz. Sta�o si� to ju� na bezpo�redni rozkaz koordynatora. Ten sam system w��czy� maksymalne ch�odzenie zagro�onych poziom�w. Gili wiedzia�, �e w takich wypadkach koordynator zachowuje si� jak �ywe stworzenie, chroni Galate� i siebie nie przejmuj�c si�, czy mo- �e tym komukolwiek zaszkodzi�. Przeka�niki pierwszego systemu oczywi�cie posz�y z dymem, jak wszystko tam na dole. Ju� nigdy nie b�dzie mo�na ustali�, co by�o przyczyn� drobnego uszkodzenia, przez kt�re Yarvi dosta� fa�szywy sygna� zezwalaj�cy na otwarcie os�ony. W ka�dym b�d� razie reaktory by�y wy��czone, wi�c dalsze ch�o- dzenie nie mia�o ju� sensu. Gili wy��czy� agregaty ch�odnicze. Kil- ka tygodni pracy dobrych mechanik�w i wszystko b�dzie jak nowe. Dopiero gdy si� nad tym g��biej zastanowi�, poczu� si� nieswojo. Zapominasz, Gili, �e ty ju� nie masz z tym nic wsp�lnego. Ciekawe, a w�a�ciwie oczywiste, �e cz�owiek stara si� nie dopu�ci� do siebie my�li, �e jest skazany na �mier�. A ty jeste� ju� skazany, Gili. Norman zacz�� j�cze�, ale Gili na pr�no m�wi� do niego, ranny nie odpowiada�. Nadpalone rz�sy Normana zadrga�y. W �wietle lamp sterowni napi�ta, jakby nadmuchana maska, kt�ra jeszcze niedaw- no by�a twarz�, po�yskiwa�a czerwono pod pow�ok� ignisolu. Tak, Norman. Nienawidzili si� wzajemnie, obaj z tej samej przyczyny, z tego samego powodu. Norman nie znosi� Gilla, bo ten ci�gle na- st�powa� mu na pi�ty, Gili za� Normana, bo wiecznie wydawa�o mu si�, �e jeszcze p� kroku i go do�cignie. Zgrzytaj�c z�bami musieli uznawa� wzajemnie swoje zalety, ale nigdy nie zawarli pokoju. Gdy- bym dwa lata wcze�niej odszed� od Beansa, my�la� Gili, odk�d zna- laz� si� naprzeciwko opartej na do�wiadczeniu i dawanej mu do od- czucia wy�szo�ci Normana, Norman za�... Nie wyobra�a� sobie, �eby Norman wyra�a� to w tak uog�lnionej formie. Je�li Norman cze- pia� si� czego�, to zawsze chodzi�o mu .o konkrety. Nagle na �rodek sterowni wp�yn�o biurko Andronowa. Za nim siedzia� sam An- dronow � �ysiej�cy, mrugaj�cy oczami. �Dlaczego w�a�nie Nor- - man?" � us�ysza� sw�j g�os z oddali prawie pi�tnastu lat. �Dlaczego w�a�nie on? Zadufany, nieludzki, nie maj�cy poj�cia o tym, jak po- st�powa� z lud�mi! M�wi� to jako psycholog! Nie mog� odpowiada� za t� wypraw�, je�li to Norman b�dzie dow�dc�". �A wi�c wycofuje si� pan", mamrota� Andronow, celowo udaj�c g�upiego. �Nie, ale prosz� zrozumie�..." Wreszcie zm�czy� si� i pozwoli�, aby Andronow go przekona�. Norman mia� wspania�e noty, jest astronaut� pierw- szej klasy, nawet je�li ma, powiedzmy, hm, troch� twardy spos�b post�powania. Zn�w chcia� przerwa� Andronowowi, ale ten zmie- ni� taktyk�. Z �a�osnym wyrazem twarzy zacz�� si� skar�y�, jak ci�ko mu podo�a� obowi�zkom koordynuj�cego. Ca�y czas musi bra� pod uwag� proporcje udzia��w pa�stw, uczestnicz�cych w programie bada� mi�dzygwiezdnych, a i tak wszyscy s� w ko�cu niezadowo- leni, to znaczy wszyscy ci, kt�rzy po starcie zostaj� na Ziemi. Przy- zwyczai� si� ju� do tego, �e wtr�caj� si� do jego ci�kiej i odpowie- dzialnej pracy ludzie z zewn�trz, nie znaj�cy si� na rzeczy, ale w�a�nie Gili nie powinien o tym zapomina�... Nie b�dzie prosi� o ze- zwolenie Gilla, tylko o dymisj� dla siebie samego, bo jak wida� nie potrafi ju� wype�nia� swoich obowi�zk�w. �Przecie� ty tam zosta- �e�", wykrzywi� si� w grymasie u�miechu Gili, patrz�c na zjaw�, kt�ra rozp�yn�a si� przestraszona. �A ja polecia�em i w�a�nie za- raz umr�". Machn�� r�k�. Przecie� nie ma i nie mo�e by� �adnego zwi�zku mi�dzy katastrof� a faktem, �e dow�dc� by� Norman. Najwy�ej chcia�by�, Gili, �eby by� taki zwi�zek. Blisko�� �mierci czyni widocz- nie cz�owieka pod�ym, ca�e szcz�cie, �e przy okazji r�wnie� szcze- rym. Sformu�owa� raport i podyktowa� go koordynatorowi, nasta- wiwszy uprzednio transmisj� g�osow�. Ostatnim zdaniom towarzy- szy�y j�ki Normana. Jego czerwon� mask� pomarszczy� wysi�ek i b�l, wracaj�cy razeff ze �wiadomo�ci�. Twarz Normana przypomina�a Gillowi nowo na- rodzone niemowl�. Tak wygl�daj� wysi�ki przychodz�cego na �wiat, takie s� skurcze poprzedzaj�ce pierwsze oddechy, takie s� alarmu- j�ce reakcje zmys��w, na pr�no szukaj�cych otuchy w zimnym, nie- zrozumia�ym i strasznym �wiecie. Niemowl� potrafi jednak wykrzy- cze� z siebie to przera�aj�ce napi�cie, pomaga mu to rozpocz�� �y- cie, tymczasem Norman... Pierwsze j�ki b�lu jeszcze przez d�u�sz� chwil� rozbrzmiewa�y po�r�d �cian sterowni, zanim Norman ca�� si�� woli ukszta�towa� je w s�owa: � Pi�... pi�... � Poczekaj, zaraz przynios�. Pop�dzi� do kuchni. Nape�ni� p�ynem elastyczn� gruszk�, tak�, ja- kiej u�ywali w stanie niewa�ko�ci. Ostro�nie wsun�� koniec cien- kiej rurki mi�dzy opuchni�te wargi Normana. � Uwa�aj, Norman, ostro�nie... Po pierwszych �ykach Norman uspokoi� si�: � Jeszcze... Gili zn�w podni�s� gruszk� do jego ust, ale Norman odwr�ci� si� od niej: � Ile... jeszcze mam... czasu... � Nie wiem. � Nie potrafi� k�ama�. � A... raport... � Jest ju� w koordynatorze. � Przyczyny... � Chwilowa awaria przeka�nik�w pierwszego systemu zabezpie- czaj�cego. Przeka�niki si� popali�y, teraz ju� nie ma czego bada�. Norman kiwn�� g�ow�, odpoczywa�. Po chwili jego sklejone po- wieki rozchyli�y si� na milimetr. Gili zdawa� sobie spraw�, jakim b�lem p�aci� Norman za ten drobny ruch, wiedzia� te�, �e robi to na pr�no. � Dlaczego... tak... ciemno? Gili nie odpowiedzia� ani s�owem. Norman zamkn�� z powrotem oczy. � Rozumiem... o�lep�em... Gili... dane... Chcia� jeszcze m�wi�, ale przeszkodzi� mu gwa�towny atak kaszlu, nim nadesz�o krztuszenie si�, jeszcze gorsze ni� poprzednio, i Nor- zn�w straci� przytomno��. Gili wyczu� w bezw�adnie zwisaj�- cej race przyspieszony puls. Norman jeszcze �y�. Na ekranach ste- rowni astra ziele� ro�linno�ci powoli ciemnia�a. Zmierzcha�o. Wyjd�., kiedy ta chwila nadejdzie, pomy�la�. Nie potrafi�by wyt�umaczy�, dlaczego nie chce umiera� na Galatei, wiedzia� tylko, �e wyjdzie, �e b�dzie szed� pomi�dzy krzewami, �e jeszcze raz zwr�ci twarz ku s�o�cu. Nawet je�li b�dzie wtedy deszcz. Do tego czasu musi jeszcze wiele zrobi�. Wt�rne promieniowanie rozprzestrzeni si� w ci�gu kilkudziesi�ciu lat z poziomu reaktor�w ma ca�y kad�ub Galatei, potem zaniknie. Na pewien czas radioaktyw- ne stan� si� i jego ko�ci. Tylko koordynator pozostanie poza zasi�- giem promieniowania. Trzeba mu poda� wszystkie wyniki bada�, zgromadzone przez ca�� wypraw�, niech ci, kt�rzy przyjd� po nas, nie zaczynaj� wszystkiego od pocz�tku. Sko�czy� ju� prawie z materia�ami Sida i Maxima, z mikrofil- mami danych astronomicznych i geologicznych, kiedy poczu�, �e jest zm�czony i ot�pia�y. Ko�czy�o si� dzia�anie fortferu. Wyj�� z kiesze- ni nast�pn� tabletk�, ale w chwili, kiedy podnosi� j� do ust, poczu� md�o�ci. Spojrza� na zegarek. Poczu� te� dziwny niepok�j. Faza po- cz�tkowa � os�abienie, md�o�ci, z�e samopoczucie � wszystko si� zgadza�o. Coraz mocniej kr�ci�o mu si� w g�owie, odchyli� si� do ty�u na oparcie fotela, obawia� si� wymiot�w. Czu�, jak g�ow� �ciska mu obr�cz b�lu,- zaraz potem odni�s� wra�enie, jakby od �rodka co� t�uk�o mu w czaszk�. Nie trzeba si� przejmowa�, to te� przejdzie. Za kilka godzin poczuje si� nawet lepiej. Zmusi� si� do �ledzenia transmisji danych. Co prawda i tak transmisja zostanie automatycz- nie zatrzymana na ko�cu danych Maxima. O�wietlenie nagle przygas�o, przera�any spojrza� na wska�nik za- silaczy. Wszystkie pokazywa�y normalne napi�cie, ale ju� im nie ufa�. Ok�ama�y wtedy Jarviego... Na tablicy sterowniczej pojawi�y si� ko- lorowe p�atki, zab�ys�y o�lepiaj�ce gwiazdy, pod�oga sterowni za- cz�a si� ko�ysa�... J�k Normana przywr�ci� mu �wiadomo��. Straci� przytomno�� chyba n�/>jakie� p� godziny. Czu� si� teraz rze�ko, min�o ot�pienie. Norman nie potrafi� odpowiedzie� na pytanie, ile czasu ju� go wo- �a�, ani czy go co� boli. Zn�w chcia� pi�, niecierpliwi� si�, popalony- mi palcami pr�bowa� dosi�gn�� gruszki, wreszcie chwyci� Gilla za r�k� i �cisn�� razem z gruszk�. Nap�j trysn�� mu do ust. Zach�ysn�� si� i zani�s� ci�kim kaszlem. Teraz te� przypomina� Gillowi niemowl�, niecierpliwe, �apczywe, kapry�ne niemowl�. Krople napoju zwil�y�y j�zyk i gard�o Normana. � Da� ci co� na b�le? Norman pokr�ci� g�ow�. � A dane... Gili spojrza� r\a g�rny pojemnik czytnika transmisji. By� ju� pusty. � Raporty Sida i Maxima ju� wczytane. � Reszt�... Szybko reszt�! Dane Eddiego... najwa�niejsze... dla- czego nie zacz��e� od nich... nie rozumiesz? Rozumia� i przyzna� Normanowi racj�.Wyniki bada� Eddiego by- �y najwa�niejszym osi�gni�ciem ca�ej wyprawy. � Nawet najdrobniejsze szczeg�y... � Normanowi gniew do- dawa� si� � wszystko jedno, czy uwa�asz co� za wa�ne czy nie, czy�by� nie mia� cho� tyle fantazji?... Gili nie odpowiada�. Mia� mu wytyka�, �e to w�a�nie Norman chcia� w nim kiedy� wyt�pi� ca�� fantazj�? Bez sensu. � Zanie� mnie do mojej kabiny... � m�wi� dalej Norman. � Ty te� nie mo�esz tu siedzie�. Promieniowanie... I zaraz ode- �lij wind�. Gili si�gn�� do wy��cznik'a. � Odes�a�em. � I to ty, taki s�ynny lekarz, biolog, do tego cybernetyk, �eby� ty o tym nie pomy�la�... � z�o�ci� si� Norman. � Tak, jeste� lekarzem � mamrota� do siebie Gili � a tu masz umieraj�cego. To ju� nie ty i Norman, a lekarz i umieraj�cy. Do- t�d masz nad nim przewag�, dop�ki zdajesz sobie z tego spraw�. � Sprawd� klimatyzacj�. � Szept Normana cich� coraz bardziej mimo ogromnych wysi�k�w. � Uwa�aj, �eby nam tu nie przynios�a jakich� aktywnych �mieci... i nie... nie zapomnij, �e... nie mo�esz umrze�... dop�ki tu... Dalszego ci�gu Gili nie m�g� si� ju� domy�li� z bezszelestnego ru- chu warg. Nie�atwo by�o pozbiera� wszystkie materia�y Eddiego. W dwa ty- godnie po_ wyl�dowaniu Eddie trafi� na pierwszy szkielet ludzki, kt�ry zreszt� ju� nast�pnego dnia wspania�omy�lnie przekaza� Gillo- wi, bo znalaz� r�wnie� �ywych mieszka�c�w planety. Od tej chwili Eddie, antropolog wyprawy, znajdowa� si� tylko w jednym z dw�ch stan�w psychicznych � rado�ci lub zw�tpienia. Mieszka�cy plane- ty byli boja�liwi i podejrzliwi. Eddie goni� za nimi z uproszczonym, przeno�nym modelem konsocjatora w r�kach, kt�ry w tym wykona- niu nie wa�y� wi�cej ni� dziesi�� kilogram�w. Gili bieg� ko�o niego, uwa�aj�c, by nic mu si� nie sta�o. Wreszcie uda�o si� im zap�dzi� w k�t trzech ludzi. Tamci byli przera�eni, ale kiedy zorientowali si�, �e nie s� w sytuacji bez wyj�cia, skoczyli z maczugami na zbli�aj�ce- go si� do nich z �agodnym u�miechem Eddiego. Gili og�uszy� ich pistoletem infrad�wi�kowym, Eddie za�, ogromnie podniecony przy- mocowa� do czaszki najstarszego z pojmanych jedn� z p�kul przy- rz�du. Gdyby Gili nie upar� si�, aby zwi�za� schwytanego, ten po przebudzeniu zabi�by Eddiego jednym uderzeniem, okaza�o si� bo- wiem, �e w kr�pych cia�ach tych istot kryje si� niewiarygodna si�a. Dw�ch pozosta�ych znajduj�cych si� w stanie p�przytomno�ci, w jaki mo�na kogo� wprowadzi� w �ci�le okre�lonym, w�skim prze- dziale, po zmniejszeniu energii podd�wi�k�w, Gili odprowadzi� do�� daleko. W wypadku p�l nieci�g�ych � pistoletem nie mo�na bowiem osi�gn�� jednolitego nat�enia pola � trzeba niema�ej zr�czno�ci i wprawy, by ten, kogo chcemy prowadzi�, na nowo nie zosta� pozba- wiony przytomno�ci, lub te� nie wymkn�� si� spod dzia�ania przy- rz�du. Zanim pu�ci� ich wolno, zwi�kszy� na chwil� energi� pod- d�wi�k�w. Dwie chwiej�ce si� postacie osun�y si� na ziemi�. Kiedy ockn� si� po kilku minutach, nie b�d� ju� niczego pami�ta�. Eddie kl�cza� przy istocie miotaj�cej si� na ziemi. Na g�owie mia� drug� p�kul� przyrz�du. Le��cy rozpaczliwie stara� si� uwolni� z wi�z�w, � Nic, Gili, zupe�nie nic! Tylko strach i ch�� ucieczki! � A s�owa, poj�cia? � Jakie� s�, ale w tym stanie podniecenia... � Daj, ja spr�buj�! Za�o�y� kask na g�ow� i w tej samej chwili ogarn�o go przera- �enie. Uciekaj, uciekaj, krzycza�o wszystko w nim i wok� niego, mi�nie gwa�townie napi�y si�. Eddie obserwowa� go zaniepokojony. � Trzeba zmieni� wsp�czynnik transmisji. Dobrze, Eddie, �e nie uciek�e�, gdzie pieprz ro�nie! Gili tak�e nie osi�gn�� du�o lepszego rezultatu. Odnajdowa�, a �ci�lej odczuwa� tylko takie poj�cia, jak drzewo, krzak, je��, biec... To natomiast, co by�oby najwa�niejsze, uzyskanie kontaktu, nie uda- �o si� ani wtedy, ani p�niej. Eddie musia� si� zadowoli� ukrytymi kamerami i mikrofilmami. Potem miesi�cami m�czy� si�, analizuj�c nagrania i pr�buj�c zestawi� s�ownik. Nie m�g� go nawet wypr�bo- wa�, bo ci pierwotni ludzie w wyniku wypraw Eddiego coraz wi�k- szym �ukiem obchodzili Galate�. Eddie zacz�� za nimi lata� heli- kopterem, ale szum silnika przera�a� ich jeszcze bardziej. Wtedy spr�bowa� goni� ich balonem nape�nionym helem. Wiatr targa� nim w prawo i lewo. Rzeczywi�cie balon porusza� si� bezszelestnie, ale Eddie, miotaj�cy si� jak paj�k na ko�cu linki, wygl�da� do�� prze- ra�aj�co. W ko�cu jednak balonowi zawdzi�cza�, �e troch� ponad 200 kilometr�w od Galatei odkry� bardziej rozwini�te plemi�. Co prawda i tu nie powiod�a si� pr�ba nawi�zania kontaktu, ale Eddie uzyska� now� mo�liwo�� filmowania, wtykania mikrofon�w w ka�d� szczelin� skaln� i zestawiania nowego s�ownika. Stale rosn�ca masa film�w, nagra� i notatek zacz�a zalewa� jego kabin�, laboratorium filmowe i d�wi�kowe, a wreszcie sanktuarium mikrofilm�w, na kt�- rego drzwiach, jako symbol uszanowania wielowiekowej tradycji, widnia�a tabliczka z napisem: �Biblioteka". Gili wzruszy� ramionami. Nie spos�b by�o uporz�dkowa� tych materia��w. Z pocz�tku nawet pr�bowa� ostrzec tych, kt�rzy przyj- d�, cho� pomy�la�, �e to nie ma sensu, szybko sami si� zorientuj�, �e musz� to zrobi�. Nie potrafi� wykrzesa� w sobie ani iskierki sym- patii dla tych, kt�rzy przyb�d� za nimi na t� planet�. Oni b�d� �ywi, on umar�y. Jego czaszka, je�li j� znajd�, wykrzywi si� w grymasie nieprzejednanej nienawi�ci do tych, kt�rzy odeszli. Wyobra�a� sobie, jak id�, rozgl�daj�c si� przera�eni, po korytarzach Galatei, z prze- ra�eniem miesza si� g��boko ukrywana rado�� z tego, �e oni maj� wi�cej szcz�cia, przynajmniej do tego momentu. �ongluj�c u�o- �onymi wysoko jeden na drugim pude�kami film�w przeni�s� je po kolei do sterowni. Nastawi� normaln� pr�dko�� transmisji, tak�, aby m�g� kontrolowa� jako�� film�w. Jedna z rolek by�a powodem szczeg�lnej dumy Eddiego, zacz�� wi�c od niej. Zdj�cia powsta�y w obozowisku wy�ej rozwini�te- go plemienia. Pod urwiskiem skalnym wzbija�a si� w niebo cienka wst��eczka sinoszarego dymu. Wok� paleniska, otoczonego kamieniami, przy- kucn�y kobiety. Ich nagie cia�a okrywa�y tylko si�gaj�ce do pasa w�osy i ma�e fartuszki. Na zboczu u st�p urwiska baraszkowa�y dzieci, m�czy�ni hordy le�eli troch� dalej, na skraju krzew�w. Bardzo to idylliczny obrazek, pomy�la� Gili, dobrze, �e bez przeka- zywania zapachu. Ale co dla mnie jest tylko smrodem, dla nich sta- nowi obron�. Smr�d przypalonych ko�ci oraz straszliwy zaduch roz- k�adaj�cych si� sk�r ju� od dawna skojarzy� si� drapie�nikom z ogniem, z rzucanymi w ich kierunku p�on�cymi �agwiami i z pa- l�cymi sier�� iskrami. Czterdzie�ci tysi�cy lat temu moi przodkowie �mierdzieli tak samo, a ich kobiety tak sam� daleko odbiega�y od mojego idea�u kobiety... Trzeba zreszt� przyzna�, �e ci tutaj s� o wiele bardziej podobni do ludzi, ni� te ow�osione stworzenia, kt�- re kr�ci�y si� po lesie wok� Galatei, zanim odstraszy� ich nauko- wy zapa� Eddiego. Ci tutaj na pewno ob�upuj� kamienie, szlifuj� ju� ko�ci, jeszcze tylko par� tysi�cy lat, a zaczn� pr�bowa� obra- bia� kamie�... Ca�kiem r�wni faceci. Nast�pna wyprawa b�dzie mia�a zaj�cie, mo�e nawet powiedzie si� nawi�zanie kontaktu. Ale c� mi z tego? Spojrza� na nieprzytomnego Normana i ogarn�a go rozpacz. Ka�- da chwila, kt�ra mu jeszcze pozosta�a, utraci�a ju� wszelki sens. Sensem �ycia jest tylko sens �yj�cej kom�rki, bez niej, po jej �mier- ci, wszystko jest ju� fa�szywe, jest tylko samooszukiwaniem si�. To, co pozostanie w pami�ci koordynatora, b�dzie martwe, nawet je�li jest wa�ne dla ludzko�ci. O ile tylko nie spr�buje... Siedzia� wyprostowany w fotelu, jakby oczekiwa� w nast�pnej sekundzie jakiej� ogromnej, nigdy jeszcze dot�d nie do�wiadczonej pr�by. Pomys� b�ysn�� na chwil�, ale ju� pod��a� za nim cie� go- ryczy. Gdyby nie przysz�o mu to do g�owy, umiera�by sobie w poko- ju ducha. Wiedzia� jednak, �e ju� nie mo�e uciec, musi do ko�ca przej�� drog�, wyznaczon� w chwili narodzin tego pomys�u. Nie- jasne s� jeszcze szczeg�y, trzeba je obmy�li�, wyliczy�, trzeba wal- czy�... Jest bardzo ma�o czasu, ale jak tylko wstanie, zacznie praco- wa�, dop�ki nie padnie z n�g. Musi to jednak zrobi� i zrobi to! Teraz dopiero zorientowa� si�, �e podczas tych rozmy�la� wpatry- wa� si� w Normana, nie zauwa�aj�c zreszt� jego istnienia. Nie, nie powiem mu ani s�owa, cho� by�oby to moje jedyne, najpi�kniejsze zwyci�stwo nad nim, pomy�la�. Co prawda, zarazem i ostatnie. Cie- kawe, co by on ,na to powiedzia�? �eby i jego? Nie zrozumia�by chy- ba, �e z nim ju� nie mo�na tego zrobi�. Po oskar�eniu o brak fan- tazji nast�pi�oby oskar�enie o samolubstwo. A tego przecie� nikt nie ma prawa powiedzie�, po tym, co zrobi�... Pomys�, kt�ry dot�d opl�tywa� go mackami jak o�miornica, nagle wyzwoli� si�. Gili zacz�� go teraz ocenia� krytycznie. Jest realny, je- go wykonaniu przeszkodzi� m�g�by tylko brak czasu. W sytuacji wy�cigu z czasem ca�y problem Normaina � i to nie tego dzisiej- szego, umieraj�cego Normana � wydawa� si� nieistotny. Poderwa� si�, zatrzyma� transmisj� i podszed� do koordynatora. Przejrza� wszystkie wolne sektory pami�ci, skasowa� sporo danych, kt�re uzna� za zbyteczne.' Chwil� p�niej przysz�o mu na my�l, �e z tym zawsze jeszcze zd��y i pobieg� do gabinetu lekarskiego. Tylko spokojnie! Niezdarnie wbi�^ sobie ig��, b�l uk�ucia by� zaskakuj�co ostry. Stara� si� zachowywa� normalnie. Normalnie? A jak si� prze- konasz, czy rzeczywi�cie jeste� normalny? � Nie wiem � wyma- mrota�, m�cz�c si� ze szkie�kiem przykrywkowym � ale w�a�nie na tym polega ca�e ryzyko. W podzielonym na kwadraty polu widzenia mikroskopu zoba- czy� znajomy widok. Trzy razy liczy� limfocyty � na razie wszyst- ko by�o jeszcze w porz�dku � przynajmniej pod mikroskopem. Sprawdzi jeszcze raz za sze�� godzin, mo�e wtedy dowie si� czego� konkretnego. Dok�adnie zapisa� wyniki badania krwi, potem si�gn�� po now�, czyst� kartk� papieru. Ze szkicem schematu po��cze� upora� si� w kilka minut. Na pa- pierze wygl�da�o to do�� prosto, ale co z monta�em? Nie mo�e st�d przenosi� do sterowni wbudowanych przyrz�d�w. Trzeba b�dzie przeci�gn�� kable, b�dzie mia� na par� godzin roboty z lutowaniem i pod��czaniem. Przez pewien czas nie mo�e ju� bra� fortferu, stan jasno�ci umys�u, jaki nast�puje dzi�ki jego dzia�aniu, nie jest sta- nem nienormalnym, ale jednak lepiej uwa�a�. Nie mia� k�opot�w z wej�ciami koordynatora, konektory zgadza�y si� z ko�c�wkami kabli. Wi�ksz� trudno�� sprawia�o rozwini�cie z b�bn�w kabli na korytarzu. Musia�y by� r�wno u�o�one wzd�u� sty- ku pod�ogi i �ciainy, bo inaczej potyka�by si� o nie ci�gn�c nast�pne. W gabinecie lekarskim by�o bardzo ma�o miejsca, musia� odkr�- ci� od pod�ogi st� i przesun�� go pod drzwi. B�dzie co prawda mu- sia� za ka�dym razem przez niego prze�azi�, ale w ten spos�b uzys- ka� du�o lepszy dost�p do przyrz�d�w. Tu ju� musia� lutowa�, przez � czas pracowa� kl�cz�c, potem trzeba by�o po�o�y� si� na brzu- chu. W�cieka� si� na konstruktor�w, lutuj�c ciasno upakowane ko�- c�wki. Zreflektowa� si� co prawda, �e jest niesprawiedliwy, kon- struktorzy doprawdy nie mogli przewidywa� takiego po��czenia. Kiedy sko�czy� prac� i wsta�, czu� si� jak po�amany, ale z za- dowoleniem rozejrza� si� po przewr�conym do g�ry nogami pokoju. Na ko�cu zdemontowa� he�m du�ego konsocjatora. Musia� go zamie- ni� z jednym z he�m�w ze sterowni. Urz�dzenia te optymistyczni konstruktorzy Galatei umie�cili tam ze szczytnym przeznaczeniem �nawi�zania kontaktu z inteligentnymi przedstawicielami innych cy- wilizacji". Dot�d wszystkim tylko zawadza�y i gdyby to nie Nor- man by� dow�dc�, dawno le�a�yby ju� w magazynie. Na kr�tko przed p�noc�, wstrzymuj�c oddech, zdecydowa� si� na pr�bne po��czenie. Zerka� co chwila na zegar sterowni. Swojego czasu w instytucie testowali prostsze urz�dzenia ca�ymi miesi�cami. Teraz, je�li tylko b�dzie dzia�a� prawid�owo przez p� godziny, musi zacz��, inaczej zabraknie mu czasu. Norman le�a� jeszcze ci�gle cicho, ale Gili nie chcia� ryzykowa�, �e ocknie si� akurat w krytycznym momencie. Wci�gn�� do pneuma- tycznej strzykawki du�� dawk� �rodka uspokajaj�cego i przycisn�� b�yszcz�cy przyrz�d do ramienia Normana. Dow�dca drgn��. � Gili... Co?... Strzykawka przechyli�a si� w r�ku Gilla jakby przypadkiem. Jej dyszka skierowana by�a w �y�� biegn�c� pod sk�r� przedramienia. Norman mamrota� co� jeszcze, a� wreszcie g�owa opad�a mu na ra- mi�. Na Ziemi odebraliby ci za to dyplom, Gili, pomy�la�. A prze- cie� nie zabi�em go, jeszcze mo�e odzyska� przytomno��. Zreszt� on zrobi�by to samo na moim miejscu. Wierzy�, �e test si� uda i od razu b�dzie m�g� rozpocz�� w�a�ciw� prac�. Pobieg� wi�c, by zrobi� nast�pn� analiz� krwi. Tym razem limfocyt�w by�o o dwadzie�cia procent mniej. Skrzy- wi� si�. Sz�o to zbyt szybko. Je�li jednak teraz si� przestraszy, wszystko na nic. Ma pracowa� tak, jakby widzia� tylko wyniki ana- lizy sprzed sze�ciu godzin. Wr�ci� i jeszcze raz sprawdzi� system. Dzia�a� ju� poprawnie dwa- dzie�cia osiem minut. Wystarczy. Pod��czy� sterowanie pilota auto- matycznego. Dumny by� ze swego pomys�u, gdyby na to nie wpad�, zastanawia�by si� teraz, jak mo�e sterowa� programem, kt�rego efekt dzia�ania zale�y w�a�nie od jego zupe�nego spokoju. D�ugo mo�ci� si� w fotelu, zanim znalaz� p�le��c� pozycj�, w kt�- rej, jak s�dzi�, wytrzyma bez ruchu pi�tna�cie minut. By�a wygodna, a� za wygodna. Je�li przymknie oczy, na pewno za�nie. Mo�e od-- �o�y� wszystko do rana? B�dzie wtedy bardziej wypocz�ty. W ci�- gu o�miu godzin od katastrofy ilo�� limfocyt�w we krwi spad�a mu jednak o dwadzie�cia procent i je�li teraz za�nie, taki zm�czony, up�ynie zn�w nast�pne osiem godzin, zanim si� pozbiera. Nie, musi zrobi� to teraz! Przymkn�� oczy, palce pow�drowa�y do przycisk�w steruj�cych na por�czy fotela. Zebra� w sobie wszystkie si�y, by dok�adnie wy- obrazi� sobie czekaj�ce go pi�tna�cie minut i przycisn�� guzik. Nie m�g� dok�adnie kontrolowa�, czy udaje mu si� nad��a� za programem. W pewnej chwili poczu�, �e dalej nie wytrzyma. S�o- wa i obrazy k��bi�y sd� chaotycznie, oblecia� go strach, �e pope�nia g�upstwo. A w�a�nie strach by� najwi�kszym g�upstwem. Lepsze s� te m�tne obrazy, one mog� jeszcze zosta� uporz�dkowane na jakim� ukrytym poziomie �wiadomo�ci, natomiast strach nie prze- strzega ustalonych regu� gry. Ba� si� kl�ski w takiej chwili jest w�a�nie kl�sk�. Rozlu�ni� mi�nie i patrzy� na obrazy, jak dziecko patrzy na kalejdoskop. Bardzo ostro�nie spr�bowa� skoncentrowa� si� na tym, aby by�y to obrazy domu, wspomnienia Ziemi, nawet je�li mia�by to by� nudny korytarz instytutu, klatki ze zwierz�ta- mi do�wiadczalnymi, obrazy ruchliwej ulicy, ludzkie twarze widzia- ne z bliska, kt�re do niego przemawiaj�, lub do kt�rych on m�wi. Dyskutuj�, s�yszy nawet ich g�osy, tak, to Herzer i dobry stary Laurens! To dobrze, bardzo dobrze! Mo�e to go naprowadzi, to, �e my�li o nich. Uspokoi� si� powoli, czu�, �e potrafi kontynuowa� pro- gram. D�ugi �a�cuch zale�no�ci logicznych znowu powr�ci� i Gili poczu� ogarniaj�ce go uczucie szcz�cia. Wszystko jedno, czy umrze, czy te� uda si� rzecz, kt�rej po�wi�ci� reszt� spokoju, te par� go- dzin �ycia, kt�re mu pozosta�y. My�l to pot�ga rz�dz�ca �wiatem. To takie proste, a dopiero teraz si� o tym przekona�. Automat ci- chym buczeniem sygnalizowa� zako�czenie programu, ale Gili nie otwiera� oczu. Z rado�ci� odnalezionego na nowo szcz�cia prze�li- zgiwa� si� pod coraz ciemniejszymi sklepieniami snu. Rozdzia� drugi Przypomnia� mu si� Norman i �rodki uspokajaj�ce. Rozbudzi�o go to natychmiast. Norman le�a� w tej samej pozycji, co wieczorem, oddycha� bardzo nieregularnie. Przy wydechu pojawia�a mu si� w k�cikach ust bulgocz�ca kropelka pienistej krwi i sp�ywa�a w d� w�skim strumyczkiem. Plama krwi na podg��wku poszerza�a si� powoli i nieub�aganie. Gili zapi�� Normanowi pasy i uni�s� go z fo- telem do pozycji p�siedz�cej, �eby u�atwi� mu oddychanie. Nie da- wa� ju� Normanowi �adnych lekarstw, przed�u�y�oby to tylko nie- potrzebne cierpienia. Zreszit� w tej chwili Norman by� nieprzytomny i niczego nie czu�. Gili postanowi� ju� wi�cej nie ingerowa�. Dok�adne przetestowanie programu wymaga�oby kilku tygodni pracy wielu ludzi. Zdecydowa�, �e wybierze losowo sze�� sekwencji. Na ich sprawdzenie starczy godzina, wi�cej czasu nie ma. Nie zna- laz� �adnego b��du, ale nie potrafi� si� z tego cieszy�. Przespa� dzie- wi�� godzin, lecz mimo to by� zm�czony, bola� go �o��dek. Powi- nien co� zje��, lecz na sam� my�l o jedzeniu zrobi�o mu si� nie- dobrze. Rozgryz� tabletk� fortferu i czeka� niecierpliwie, a� ust�pi niezno�ny szum w g�owie. Musi u�o�y� sobia prac� tak, aby to, co wymaga wysi�ku fizycznego, wykona� jeszcze tego samego dnia. Niestety, roboty na nic mu si� nie przydadz�. Lepiej nawet, �e po- zostan� wy��czone tam, gdzie s� teraz � w magazynie. Je�li pod- dane zostan� dzia�aniu wt�rnego promieniowania, to ich uk�ad ste- ruj�cy mo�e ulec zak��ceniu. Zwariowane roboty na wymar�ym statku kosmicznym to �wietny temat do powie�ci sensacyjnej. Jemu by�o to zupe�nie niepotrzebne. Zacz�� od tego, co wymaga�o pracy na zewn�trz Galatei. D�ugo gramoli� si� po schodach opuszczonych po g�adkim pancerzu statku. Czu� si� bardzo os�abiony, gdy tylko spojrza� w d�, kr�ci�o mu si� w g�owie. Z tej wysoko�ci drzewa wygl�da�y jak krzaki. Poczu� ulg�, gdy m�g� ju� wej�� do dolnego korytarza poprzez �luz�. A� do po�udnia przeci�ga� kable i uk�ada� je na schodach oraz w kory- tarzu. Modelem cybernetycznym ca�ego systemu by�o proste -ste- rowanie sekwencyjne. W por�wnaniu do wymog�w stawianych na przyk�ad podczas lotu pilotowi automatycznemu system by� nawet do�� prosty. Ustali� d�ugo�� p�tli sterowania i jeszcze raz wyszed� na zewn�trz, �eby sprawdzi� dzia�anie ca�o�ci. By� zadowolony z re- zultatu, lecz pr�ba bardzo go zm�czy�a. Postanowi� odpocz�� przez jakie� p� godziny w fotelu sterowni. Oczywi�cie nie usiedzia� spo- kojnie nawet dwudziestu minut. Zbli�a�o si� po�udnie, ba� si�, �e w miar� up�ywu czasu b�dzie coraz s�abszy. Poderwa� si� i ruszy� po filmy Eddiego. Bra� bez wyboru, co si� tylko nawin�o pod r�k� w laboratorium i w bibliotece. B�dzie m�g� w nich przebiera�, jak ju� zaniesie je wszystkie do sterowni. Kiedy szed� po nast�pne ta�my, za trzecim czy czwartym razem poczu�, �e ogarnia go jakie� dziwne uczucie zmiany. Co� si� zmieni�o, co� by�o inaczej ni� poprzednio... Ale co takiego? Na pr�no szuka�, m�cz�ca niepewno�� pozbawi�a go cier- pliwo�ci. � Je�li ju� masz zwidy, lepiej zostaw to wszystko � za- mrucza� do siebie i ruszy� jeszcze raz do biblioteki. Dopiero tam, gdy si�ga� po nast�pn� szpul�, zrozumia�, co si� sta�o � Norman. W sterowni panowa�a cisza. Ju� si� odwraca�, aby tam pobiec, ale rozmy�li� si� i dalej wyci�ga� ta�my z- p�ek. Nie mo�e sobie pozwoli� na �pusty kurs". Ka�d� drobin� energii musi po�wi�ci� swemu planowi, ka�de marnotrawstwo zmniejsza szans� powodzenia. Id�c korytarzem pomy�la�, �e Norman post�pi�by tak samo. Po c� jednak szuka� usprawiedliwienia? Sam jest ju� takim samym trupem jak Norman. R�nica polega tylko-na tym, �e wszy- stko, co w nim jeszcze �yje, nie przesta�o dzia�a� i my�le�, dop�ki to konieczne, to jest do wykonania zadania. Zani�s� ta�my do urz�dzenia transmisji i dopiero potem podszed� do Normana. G�owa opad�a mu na pier�, nie wida� by�o twarzy. Musi go zanie�� na d�. Popalona sk�ra by�a jeszcze ciep�a, a cia- �o jeszcze bezw�adne. D�wigaj�c je poczu�, jak ta oboj�tna bezw�ad- no�� zwi�ksza jego ci�ar. Ci�ko dysza�, w d�ugim korytarzu pro- wadz�cym do kabin zacz�� si� ju� zatacza� od �ciany do �ciany. Pierwsza by�a kabina Sida, nie Normana, ale by�o mu wszystko jedno. Pchn�� drzwi i razem z niesionym ci�arem run�� na w�skie ��ko. By� wyczerpany, tak bardzo wyczerpany, i� zdawa�o mu si�, �e zaraz za�nie. Poczu� na karku wilgo� � krew tamtego. Wsta�, wyci�gn�� r�cznik, wytar� si�, si�gn�� do kieszeni, wyj�� i rozgryz� kolejn� tabletk� fortferu. Usiad� i zacz�� si� gapi� na obrazek wisz�cy nad p�k�. Z prostych, srebrzystych ramek zagl�- da� mu w oczy wielki Albert. By�o to s�ynne zdj�cie- starego uczo- nego � nad bez�adem papier�w, nad wielkim biurkiem, nad nie- porz�dnymi fa�dami ubrania aureola siwych w�os�w otacza�a twarz pozrfaczon� bruzdami zastanowienia � a mo�e rozczarowania? Wspania�ej technice fotograficznej nale�a�o zawdzi�cza�, i� po tylu latach kopie zrobione z orygina�u by�y a� tak dobre. Ale co wsp�lnego ma to zdj�cie z Sidem? Albo z tym, �e Sid, Norman, a wreszcie i ja � wszyscy zginiemy? Wielki Albert patrzy� na niego bezradnie. Zreszt� on nie patrzy na mnie ani na Normana, traktuje nas jak powietrze. Patrzy przez �ciany kabiny, przez po- dw�jny pancerz Galatei, przez zielone drzewa, przez pag�rki... Gdzie spogl�da? Wsta� i odwr�ci� si� ty�em do zdj�cia. Znalaz� ma��, tward� po- duszeczk� Sida, kt�r� pod�o�y� Normanowi pod g�ow�. Potem za- kry� go a� po ramiona le��c� w nogach ��ka ko�dr�, wyg�adzaj�c j� starannie, by nie pozosta�a ani jedna fa�dka. Zastanawia� si� przez chwil�, czerwon� mask�, kt�ra jeszcze osie- mna�cie godzin temu by�a twarz� Normana, pozostawi� odkryt�. A mo�e wielki Albert chce widzie� w�a�nie jego, a mo�e Norman zechce go o co� zapyta�?... Zg�upia�e�, Gili. Czu�, �e fortfer zaczyna dzia�a�. Ruszy� do sterowni zamykaj�c za sob� drzwi kabiny. Rozdzia� trzeci O dziewi�tej wieczorem poczu�, �e ma gor�czk�. T�tno podskoczy�o mu do ponad stu na minut�, a mi�dzy �wiadomo�� i �wiat zewn�- trzny wciska� si� t�py b�i g�owy. Do p�nocy jeszcze to jako� wy- trzymywa�, p�niej podda� si� i wy��czy� transmisj� danych. Chcia� zrobi� kilka test�w na dotychczasowych danych, co najmniej ze dwie lub trzy pr�bki, ale trz�s�y mu si� r�ce i obawia� si�, �e przy przeszukiwaniu adres�w co� skasuje. Koordynator nie przejmuje si� stanem zdrowia operatora, nie uwzgl�dnia poprawki na to przy wykonywaniu rozkaz�w. Odchyli� si� do ty�u na oparcie, czu�, jak ogarnia go zawr�t g�owy. Zdawa�o mu si�, �e pod czaszk� otworzy- �a si� czarna studnia nie�wiadomo�ci. Run�� w ni�, spada� w d�, ci�gn�c za sob� koordynator, sterowni�, Galate�, ca�� t� planet�. Wreszcie jedynym towarzyszem upadku pozosta� strach, kt�ry prze- trwa� a� do rana i otrzyma� nowe posi�ki, gdy Gili obudzi� si� i po- czu�, �e nie w�ada lew� nog�. Dlaczego w�a�nie to, przecie� mog�o wyst�pi� tyle innych obja- w�w, pomy�la� rozgoryczony. Gard�o dra�ni�o mu jakie� okropne, uparte sw�dzenie. Kaszla�, a wstrz�saj�ce nim ataki nios�y ze sob� md�o�ci � tego si� jednak spodziewa�. Ale je�eli parali� b�dzie po- st�powa� dalej, to nie ma szans na dalsz� prac�. Do pojemnika urz�- dzenia transmisji napcha� tyle ta�m z danymi, ile si� tylko zmie�ci- �o, a potem na czworakach pope�zn�� w stron� magazynu. Roboty mog� si� teraz przyda�. Starczy�by nawet jeden, ale mu- si go tu jako� przyprowadzi�. Norman post�pi� bardzo g�upio, ka- ��c mu odes�a� wind�, on za� okaza� si� jeszcze wi�kszym g�upcem, wykonuj�c to polecenie. Starczy�o opu�ci� j� na poziom �smy czy 21 dziesi�ty, byle nie w bezpo�rednie s�siedztwo reaktor�w. Tymcza- sem tam winda dosta�a tak� dawk� promieniowania, �e teraz nie mo�e jej podci�gn�� nawet w pobli�e pe�nej film�w sterowni. Ze schodami pierwszych trzech poziom�w da� sobie jeszcze ja- ko� rad�, od czwartego ju� si� toczy� �api�c si� r�koma czego tylko m�g�. Drog� powrotn� odby� uczepiony szerokich ramion Wani, pa- trz�c zadowolony, jak robot ostro�nie i zr�cznie wchodzi po scho- dach. Wania nale�a� do Maxima, to on nada� mu to imi�. Wania by�, je�li nie najm�drzejszym, to na pewno najbardziej niezawodnym robotem na statku. Bez wzgl�du na to, jaki jest niezawodny i jego b�dzie musia� wy��czy�, kiedy ju� sko�czy. Do nast�pnego popo�udnia wszystko sz�o nie�le. Wania po kolei przynosi� rolki filmu, a Gili wybiera� te, kt�re mia�y trafi� do pa- mi�ci koordynatora. Po po�udniu zacz�� znowu kaszle� i musia� wszystko przerwa�. Wania kilka razy cierpliwie prosi� o powt�rze- nie polecenia. On jednak na pr�no stara� si� co� wykrztusi� i a� posinia� od kaszlu. Robot obserwowa� go uwa�nie swoimi szlifo- wanymi soczewkami oczu. � Zatrzymaj si� � wybe�kota� wreszcie na tyle wyra�nie, �e i Wania zrozumia�. Robot pos�usznie zamar�, lecz Gili straci� przytomno��. Kiedy si� ockn��, zda� sobie spraw�, �e ma ju� bardzo ma�o cza- su. Zdr�twienie lewej strony cia�a dosz�o ju� do biodra, przy ka�- dym wdechu mia� wra�enie, jakby k�u�o go tysi�ce igie�, czu�, �e z k�cika ust co� �cieka mu na szyj�. G�uche t�tnienie krwi rozsa- dza�o mu czaszk� uderzeniami ma�ych m�oteczk�w. Przymkn�� oczy i pr�bowa� si� skoncentrowa�. Podstawowe mo- du�y wszystkich program�w s� ju� w pami�ci. Koordynator musi da� sobie rad� na podstawie tylko tych danych, kt�re uda�o mu si� wczyta� do tej pory. Ju� nie m�g� dalej pracowa�, liczy� si� jednak z t� ewentualno- �ci� od samego pocz�tku. Teraz wezwie Wani�, aby go st�d zabra�... To jedyna sprawa, kt�r� przegapi�, nie mo�e tu przecie� pozosta�. Jest ju� za s�aby na to, �eby uwiesi� si� Wani na szyi, gdy b�dzie go sprowadza� ze schod�w. Musi go jednak odci�gn�� jak najdalej od koordynatora. Tylko jak mu to przekaza�? Ju� po po�udniu Wa- nia nie m�g� go zrozumie�. Ostro�nie, boj�c si� wywo�a� nowy atak kaszlu, spr�bowa� wy- pchn�� j�zykiem zg�stnia�� krew. Sp�yn�a mu po brodzie a� na pier�, przez rozchylon� koszul�. � Wania... Robot sta� przy czytniku, tam gdzie zosta� zatrzymany po po- �udniu. Gili zaryzykowa� g��bszy oddech. Je�li zn�w zacznie ka- szle�... � Wania... � Tak jest! � Chod� tu... Wania ruszy� okr��aj�c r�g pulpitu sterowniczego i zatrzyma� si� przy fotelu. Gili czu� zbli�aj�cy si� atak kaszlu. � Schyl si�!... G�owa Wani dotkn�a kurtki Gilla. � Zatrzymaj si�. R�ka Gilla dwa razy- zsun�a si� po pancerzu robota, ale wstrzy- ma� oddech i dalej pr�bowa�. � Do g�ry! Nogi zapl�ta�y mu si� gdzie� na podn�ku fotela, lecz nie m�g� ich ju� podci�gn��. � Cofnij si�! Robot wycofa� si� i wyci�gn�� go z fotela. Stopy Gilla g�o�no uderzy�y o pod�og�. Wania okr��y� zn�w pulpit i ci�gn�� go dalej. Czu� ogromny b�l, lecz strach przed kaszlem zag�usza� go skutecz- nie. Mo�e jeszcze wytrzyma a� do fotela przy radioteleskopie. � W lewo... Te sze�� metr�w rozci�ga�o si� w niesko�czono��, mimo i� robot porusza� si� do�� szybko. Gili zwolni� chwyt, mi�nie odm�wi�y mu pos�usze�stwa. � Zatrzymaj si�... Run�� na pod�og� obok fotela, uderzaj�c g�ow� o por�cz. Zamro- czy�o go. Tego ba� si� jeszcze bardziej ni� kaszlu � nie zdo�a wy- , ��czy� Wani!... �wiat�o w sterowni zacz�o s�abn��, na plecach poczu� ogromn� fal� gor�ca. � Schyl si� � szepn�� � schyl si�! Szeroka klatka piersiowa Wani powoli zacz�a si� zbli�a�. Gili w ko�ysz�cym si� falowaniu �wiadomo�ci, w rosn�cych ciemno�- 23 ciach zbli�a� si� i oddala� od robota. Cierpliwie czeka�, a� zbli�y si� ten jeden, jedyny raz, wiedzia�, �e sta� go ju� tylko na ostateczny wysi�ek. Wreszcie natrafi� palcami na wy��cznik i w kad�ubie Wani co� cicho trzasn�o. Robot pochyli� si� ju� za mocno, a wy��czenie dosi�g�o go pod- czas ruchu. Straci� r�wnowag�, jego trzystukilowe cielsko zachwia- �o si� i run�o na le��cego pod nim cz�owieka. Gili w ostatnim b�y- sku �wiadomo�ci poczu�, �e jest mu za to wdzi�czny. Rozdzia� czwarty Vai �y� w tym szczeg�lnym i wa�nym okresie, kiedy To umilk�o. Jego s�uch pami�ta� jeszcze z dzieci�stwa wycie Tego, przera�aj�- cy, ostry g�os, kt�ry przetacza� si� nad lasem, a potem cichn�� w chrapliwym bulgotaniu, przypominaj�cym j�k zdychaj�cego pod ciosami maczug zwierz�cia. W takich razach � je�li �wiat�o prze- dziera�o si� jeszcze przez g�szcz ga��zi � doro�li m�czy�ni hordy, powa�ni ojcowie, rozdymaj�c szerokie nozdrza, by uchwyci� s�aby zapach zdobyczy, zapuszczali si� ostro�nie w chaszcze. To wy�o bo- wiem tylko wtedy, gdy zabija�o. Zawsze po takim ryku gdzie� w krzakach le�a�o nieruchome, jeszcze ciep�e cielsko jakiego� miesz- ka�ca puszczy � mi�so, mi�so, kt�rym mogli napcha� �o��dki. Cz�onkowie hordy nie mogli rozmy�la� nad zwi�zkiem przyczyno- wo-skutkowym mi�dzy wyciem Tego a ubitymi zwierz�tami � cho�by dlatego, i� nie wiedzieli, co to jest zwi�zek przyczynowo- -skutkowy. Tak samo zreszt�, jak Vai nie m�g�by wyt�umaczy� swym m�odszym pobratymcom, �e by� kiedy� taki czas, kiedy To wy�o. Lud Vaia stara� si� ze wszystkich si� zdobywa� ogromnym wysi�kiem artyku�owania s��w �wiat tera�niejszy. �By�o" drzema�o w pami�ci uczu� i my�li, �b�dzie" � w niejasnych, pal�cych na- dziejach jako niepewne przed�u�enie tera�niejszo�ci. Dlatego Vai 1 jego towarzysze �ow�w nie mieli poj�cia o tym, �e cztery poko- lenia przed nimi To nigdy nie wy�o � nie m�wi�c ju� o tym, �e wcze�niej nie by�o Tego wcale. Czasami � lecz nie zbyt cz�sto � To zawodzi�o ich, na pr�no Przeszukiwali krzaki po us�yszeniu wycia. Szybko jednak rozcza- rowanie ust�powa�o wzmocnionej pewno�ci, gdy przy nast�pnej okazji znajdowali �up. Dzi�ki Temu horda nigdy nie g�odowa�a, ale fakt ten nie roz- pie�ci� ich za bardzo. Musieli broni� mi�sa przed dzikimi psami i innymi drobnymi drapie�nikami. To bowiem � nie potrafili co prawda sformu�owa� takiego spostrze�enia � zabija�o bez wyboru tylko stworzenia wi�ksze od nich. Obok Dwurogiego w obr�conych w zielon� mas� krzewach le�a� Zab�jca; bia�y brzuch �wieci� w oboj�tne niebo. Jego pazury, d�ugie jak palce, czerwieni�y si� ju� od krwi Dwurogiego, dopadni�tego w ostatnim skoku. Widocznie chwil� p�niej To dosi�g�o i Zab�jc�. Ma�y otw�r o zw�glonych brzegach nikn�� w obfitym, ��tym futrze Zab�jcy; w fa�dach gru- bej sk�ry Dwurogiego by� niewidoczny. Od�r spalenizny miesza� si� z zapachem rozdeptanych ro�lin i ziemi, zrytej przez Dwuro- giego. Od�r ten, uderzaj�c w ich nozdrza budzi� dwa wspomnienia: og- nia i b�yskawicy. Horda zna�a ju� ogie�, ale nie potrafi�a go jeszcze przechowywa�. Uzyskiwa�a go z pni drzew zapalonych przez b�ys- kawic� i chroni�a wielkim cho� daremnym wysi�kiem w nadziei, �e stanie si� ich wieczyst� w�asno�ci�. Zwykle jednak gasi� go deszcz albo te� niezauwa�alnie ogie� wygasa� sam jakiej� cichej nocy, gdy nikt nie obudzi� si�, aby przed�u�y� mu �ycie. Tam, gdzie polowa�o -To, nie by�o wida� ognia, �adne gromy nie towarzyszy�y straszliwemu uderzeniu, kt�re potrafi�o obali� na zie- mi� nawet ogromne cielsko Dwurogiego. Horda ba�a si� piorun�w dosi�gaj�cych j� nawet pod drzewami. Czego� takiego To nigdy nie robi�o i dlatego nie bali si� go, przynajmniej jeszcze wtedy si� nie bali. To wy�o, zabija�o, a oni odnajdywali �up i walczyli o niego ze wszystkich si� z dzikimi psami. Potem To zn�w wy�o i zn�w za- czynali szuka�. Taki by� porz�dek rzeczy. Kiedy To przesta�o wy� na zawsze, Vai nie potrafi� podzieli� si� swym l�kiem z towarzyszami, kt�rych na pewno ta cisza nape�ni�a niezrozumia�ym niepokojem. Czekali na g�os, lecz w puszczy pa- nowa�a cisza. Nadesz�a noc, potem nast�pna, a burczenie w pustych �o��dkach jeszcze bardziej zwi�ksza�o ich niepok�j. Kiedy �wiat�e po raz trzeci ukaza�o si� na niebie, najodwa�niejsi z hordy ruszyli w kierunku �rodka du�ej, p�askiej doliny, gdzie strzela�o wysoko ponad drzewa sk�pane w promieniach �wiat�a � To. Skradali si� po cichu, g��d przyda� im tyle odwagi, �e nawet nie zauwa�yli, kiedy przeszli przez teren, na kt�rym zwykle szukali ofiar Tego. Przez pewien czas krzewy przes�ania�y widok �wietlistej wie�y Te- go, wyszli jednak wreszcie na otwart� przestrze� i stan�li przed Tym. By�o ogromne, wi�ksze ni� cokolwiek, co widzieli do tej po- ry, albo co sobie potrafili wyobrazi�. Ich wzrok niepewnie prze- �lizgiwa� si� po o�lepiaj�cych, b�yszcz�cych ob�o�ciach, kt�rych z niczym nie potrafili por�wna�. To milcza�o, stoj�c nieruchomo, i lud Vaia, kt�ry wiedzia� tylko, �e ruch oznacza �ycie � �ycie, kt�rym trzeba zaw�adn��, albo przed kt�rym trzeba ucieka�, by nie sta� si� jego zdobycz� � lud Vaia zbli�y� si� odwa�nie do Tego. Szerokie nozdrza z nadziej�, �apczywie wch�aniaj� �wie�e powie- trze poranka, g��boko osadzone oczy mru�y�y si� od bij�cej od Tego jasno�ci, mi�nie przygi�tych lekko w kolanach krzywych i sil- nych n�g napina�y si�, by, gdy poczuj� wymarzony zapach mi�sa, rzuci� si� naprz�d. Byli g�odni, bardzo g�odni, a dar mi�sa op�nia� si� coraz bardziej. Zamiast niego znienacka opad� ich l�k, tak straszny l�k, �e Vai nie pami�ta� w ca�ym swoim �yciu tak ostrego odczucia. Najstrasz- niejsze by�o to, �e nie wiedzieli, co si� sta�o. W obr�bie otaczaj�cej ich rzeczywisto�ci nic si� nie zdarzy�o, nie drgn�� nawet jeden li��, nie trzasn�a ga��zka � strach nadchodzi� ze �rodka, z ich w�asnych cia�. Uciekaj, uciekaj, ratuj si�, krzycza� w nich jaki� straszny g�os i lud Vaia rzuci� si� do ucieczki. Biegli przez krzaki z takim ha�asem, jak stado Dwurogich sp�oszone przez Zab�jc�, a przecie� lud Vaia potrafi� porusza� si� najciszej ze wszystkich stworze� puszczy. Z garde� wyrwa� im si� ten sam ochryp�y krzyk, kt�ry s�yszeli wewn�trz siebie. U st�p wzg�rza osun�li si� bez tchu na ziemi�. Gdyby zjawi� si� tu teraz Zab�jca, m�g�by ich poszarpa� na sztuki, panika nie zo- stawi�a w ich mi�niach nawet tyle si�y, aby mogli dowlec si� do nast�pnego drzewa. D�ugo tak le�eli, rzucaj�c nieme, przera�one spojrzenia to na siebie, to na krzaki, obawiaj�c si�, �e zn�w na- dejdzie ten okropny, niezno�ny l�k i nie b�d� mieli nawet si�y do ucieczki. Potem zn�w us�yszeli g�os, ale ten pochodzi� ju� ze �wia- ta zewn�trznego, spoza nich. Znali ten g�os i poczuli, jak zbiera im si�, �lina. Tak wy�y dzikie psy � ten d�wi�k towarzyszy� im od narodzin � wycie ps�w odganianych od mi�sa. Ruszyli w jego kie- runku. Czas p�yn��, strach pozosta� ju� za nimi zamieniaj�c wspomnie- nie w zakaz. Przez kilka lat rami� wskazuj�ce w kierunku doli- ny � i do tego przera�ony wyraz twarzy � by�y �rodkiem prze- kazania m�odszemu pokoleniu w�asnych do�wiadcze�. Tamci prze- kazywali to p�niej swym synom, powtarzaj�c gesty, lecz nie zna- j�c ju� i nie szukaj�c ich znaczenia ani sensu. Kiedy Vai poczu�, �e zaczyna traci� z�by oraz � co odczu� na w�asnej sk�rze przepycha- j�c si� do zdobyczy pomi�dzy nie zwa�aj�cymi na niego m�odymi � �e ju� nied�ugo przestanie nale�e� do grona czcigodnych, zakaz przerodzi� si� w prawo. Szukaj zdobyczy, kt�r� na pewno znajdziesz gdzie� w krzakach, ale nie zbli�aj si� nigdy w kierunku Tego ani te� w stron� otaczaj�cych go pag�rk�w! Je�li tam p�jdziesz, spotka ci� straszna kara! Prawo to nie by�o przyczyn� zag�ady ludu Vaia, lecz przyspie- szy�o j� i u�atwi�o. By�o tak silne, �e kiedy Lud �owc�w, nie wie- dz�cy o istnieniu Tego, zepchn�� przez przypadek hord� Vaia w za- kazan� dolin�, nikt z jej cz�onk�w nie �mia� przekroczy� zakl�te- go kr�gu. Wymordowano ich wszystkich tam pod pag�rkiem i Dau, Pierwszy, z zadowoleniem i powag� patrzy� na rze�, jak� urz�dzili jego my�liwi. Dauowi wszystko si� udawa�o, od czasu kiedy na ko�cu wielkiej bijatyki skr�ci� kark swemu poprzednikowi, �wczesnemu Pierwsze- mu, i zosta� wodzem stada. Odt�d to on by� pierwszym przy ko- rzystaniu ze zdobyczy lub kr�cej i og�lniej: Pierwszym. Jemu przy- pada�y najlepsze k�ski, naj�adniejsze kobiety, najlepsze schronienie przed deszczem. Nie ma nawet sensu wylicza�, w czym i kiedy jest pierwszy, bo w�a�nie on to okre�la, wed�ug swego uznania lub chwi- lowego kaprysu. Od pewnego czasu i to coraz silniej odzywa�o si� w nim przeczucie, �e b�dzie tak dop�ty, dop�ki nie znajdzie si� silniejszy od niego. Posiada� w�adz� oraz posiada� i ba� si� o ni� to dwa kolejne etapy �ycia w�adcy. Dau okrucie�stwem i �apczywo�ci� pr�bowa� zd�awi� w sobie obaw�, kt�r� odczuwa� coraz silniej. Czu�, �e po- �r�d my�liwych jego stada jest ju� nast�pny Pierwszy, kt�ry mo�e jeszcze nawet nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale dzie� ten nadej- dzie tak nieub�aganie, jak nadchodz�ce po sobie pory roku. Dla �owc�w czas by� ju� poj�ciem uchwytnym, potrafili pos�ugiwa� si� mow� � nawet lubili gadanin�, bo �wiat, kt�ry da� si� opisa� s�o- wami, ni�s� im ci�gle nowe rado�ci. Dau potrafi� wi�c zastanawia� si� nad tym, dlaczego wcze�niej nie odczuwa� obawy. Przecie� ju� w chwili zwyci�stwa wiedzia�, powinien wiedzie�, �e i on zostanie kiedy� pokonany. Pragn�� zdobyczy, a gdy j� uzyska�, chcia� no- wej. Wiedzia�, �e dop�ki my�liwi b�d� mieli pe�ne �o��dki, nie zwr�c� si� przeciw niemu. A mo�e