Ostemplowane gwiazdy - NORTON ANDRE
Szczegóły |
Tytuł |
Ostemplowane gwiazdy - NORTON ANDRE |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Ostemplowane gwiazdy - NORTON ANDRE PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Ostemplowane gwiazdy - NORTON ANDRE PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Ostemplowane gwiazdy - NORTON ANDRE - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Andre Norton
Ostemplowane gwiazdy
Przelozyli Danuta i Piotr Teczynscy
Tytul oryginalu: postmarked the Stars
SCAN-dal
Rozdzial 1
Nagle przebudzenie
Czolgal sie na czworakach poprzez gesta mgle i lepkie bloto, w ktorym prawie tonal. Nie mogl oddychac... a jednak musial isc... wydostac sie stad...Bardzo wychudzony czlowiek lezal bezwladnie na lozku. Ramiona mial szeroko rozpostarte. Rekoma bezsilnie szarpal sklebione przykrycie, a jego glowa, nieznacznie podwyzszona, obracala sie wolno to w jedna, to w druga strone w bezustannej, smiertelnej udrece.
Wilgotny dotyk zatrzymujacego go, lepkiego blota... ale musi isc dalej! To jest konieczne... musi!
Lapal powietrze z takim trudem, ze kazdy oddech przyprawial go o dreszcz, wstrzasajacy calym wychudlym cialem. Z wysilkiem sprobowal sie podniesc, choc oczy mial nadal zamkniete.
W pewnym momencie zrozumial, ze juz nie czolga sie przez zadne moczary wsrod mgly. Kiedy podniosl wyzej glowe, zobaczyl zamiast nich sciany pomieszczenia, ktore zdawaly sie wznosic i opadac w rytm jego ciezkiego oddechu.
Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Krolowa Slonca, rejestr Ziemi numer 565-724910-JK - przeczytal te slowa, jakby stanowily one czesc ognistoszkarlatnego znaku wydrukowanego na ciezkiej zaslonie, ktora mial przed oczami. Cos mu to przypominalo, chociaz... ale czy rzeczywiscie rozumial te slowa? On... tak, to on byl Danem Thorsonem. A Krolowa Slonca...
Oddychajac z trudem, na wpol krzyczac poderwal swoje cialo, tak ze teraz juz siedzial, a nie lezal na lozku. Jednak wciaz musial trzymac sie mocno, gdyz powierzchnia pod nim, ktora powinna zapewnic bezpieczenstwo i stabilnosc, koziolkowala i plywala.
Mimo to przypomnienie, kim jest, przelamalo jakas bariere, mogl teraz normalnie myslec. Nadal byl smiertelnie chory i mial zawroty glowy, ale potrafil zmusic sie do uporzadkowania zdarzen z najblizszej przeszlosci. A przynajmniej czesci z nich. Jest Danem Thorsonem, obecnie szefem transportu na Krolowej, poniewaz jego przelozony Van Ryck przebywa teraz w odleglych swiatach i przylaczy sie do nich najwczesniej pod koniec tej podrozy. I oto znajduje sie na wolnym frachtowcu Krolowa Slonca...
Ale gdy Dan ostroznie odwrocil glowe, zrozumial, ze nie bylo to prawda. Nie znajdowal sie w znajomej kabinie na pokladzie statku... byl w jakims nie znanym mu pokoju. Ogladal dokladnie otoczenie w poszukiwaniu jakichs wskazowek, ktore pomoglyby kulejacej pamieci. Bylo tu lozko, na ktorym wlasnie lezal, i dwa skladane krzesla przy scianie. Nie bylo zadnego okna, ale pod sufitem znajdowal sie otwor wentylacyjny. Bylo tez dwoje zamknietych drzwi. Umieszczony na suficie szklany pret dawal blade swiatlo. Byl to surowy pokoj, calkiem podobny do celi. Cela... zaczal sobie cos przypominac. Pochwycil ich patrol pocztowy. To jest cela... Nie! To wszystko zostalo wyjasnione - wysuneli skrzydla na Xecho, gotowi do wyruszenia w swoja pierwsza podroz z poczta na Trewsworld...
Gotowi do drogi! Dan sprobowal stanac na nogi, jak gdyby te slowa byly zakleciem. O malo sie nie przewrocil, ale posuwajac sie wzdluz sciany zdolal jakos zachowac rownowage, narazajac tylko swoj zoladek na ciezka probe. Zlapal sie najblizszych drzwi, ktore ustapily pod ciezarem jego ciala i zobaczyl, ze cudem trafil do lazienki. Ogarnely go gwaltowne mdlosci.
Ciagle drzac z oslabienia, ochlodzil sie woda. Zauwazyl, ze gdzies podziala sie bluza od munduru, chociaz nadal mial na sobie spodnie i buty astronauty.
Woda i co dziwniejsze takze nudnosci przywracaly mu przytomnosc. Powlokl sie z powrotem do pokoju wypelniajacego sie gwiazdami, gdy tylko probowal myslec. Ostatnim jego wspomnieniem bylo... Co?
Wiadomosc... jaka wiadomosc? Ze zarejestrowano przesylke do zabrania na standardowych warunkach pierwszenstwa. Przez kilka sekund wydawalo mu sie, ze widzi wyraznie pokoj sluzbowy szefa transportu na Krolowej i stojacego w drzwiach technika lacznosci Tanga Ya.
Ostania minuta przed odlotem... ostatnia minuta! Krolowa odprawiona do odlotu!
Ogarnela go panika. Nie pamietal, co sie wowczas zdarzylo. Wiadomosc... z pewnoscia opuscil statek... ale, gdzie jest? I - co wazniejsze jaka jest data? Krolowa kursuje wedlug rozkladu lotu, jest bowiem statkiem pocztowym. Od jak dawna znajduje sie tutaj? Z pewnoscia nie polecieli bez niego! A swoja droga, tak samo interesujace jak pytanie "gdzie", jest pytanie "dlaczego"...
Przetarl reka mokre czolo. Dziwne. Ociekal potem, a jednak wewnetrznie trzasl sie z zimna. Zobaczyl mundur... Zatoczyl sie w kierunku lozka i zaczal ogladac cisniete na nie ubranie.
Nie nalezalo do niego. Nie bylo w kolorze cieplego brazu, jaki nosili astronauci. Mialo barwe krzykliwego, choc wyblaklego, szkarlatu i bylo przyozdobione skomplikowanym haftem. Poniewaz jednak marzl, naciagnal je na siebie. Zwrocil sie w strone drzwi, ktore, jak sadzil, musza wyprowadzic go stad na zewnatrz... gdziekolwiek sie znajduje! Krolowa jest gotowa do odlotu, a jego nie ma na pokladzie...
Nogi nadal uginaly sie pod nim, lecz byl w stanie utrzymac sie na nich i przejsc kilka krokow. Drzwi ustapily pod lekkim naciskiem i znalazl sie na korytarzu, wzdluz ktorego ciagnal sie dlugi szereg kolejnych drzwi. Wszystkie byly zamkniete. Ale w odleglym koncu pomieszczenia dostrzegl luk, zza ktorego dochodzily dzwieki i widac bylo jakis ruch. Dan, wciaz probujac przypomniec sobie wiecej faktow, skierowal sie w te strone. Wiadomosc, aby odebrac... z pewnoscia natychmiast opuscil Krolowa. Nagle przystanal, aby spojrzec na swoje cialo pod zgniecionym, nie dopietym mundurem, nazbyt ciasnym i za krotkim na niego. Jego pas bezpieczenstwa... tak, ciagle mial go na sobie. Ale...
Poszukal prawa reka. Wszystkie kieszenie byly puste, z wyjatkiem tej jednej, ktora zawierala jego znaczek identyfikacyjny, lecz byla to rzecz bezuzyteczna dla zlodzieja. Reagowal on na przemiany chemiczne zachodzace w jego ciele. Gdyby tylko wzial go ktos inny, po kilku minutach zawarte w nim informacje zostalyby wymazane. A wiec zostal obrabowany.
Ale dlaczego znalazl sie w tym pokoju? Gdyby zostal napadniety, porzucono by go w miejscu rabunku! W glowie czul ogien... to nie bylo bolesne potluczenie czy guzy. Oczywiscie istnieja srodki dzialajace na uklad nerwowy, za pomoca ktorych mozna obezwladnic czlowieka. A jesli dmuchnieto mu w twarz gazem usypiajacym... Ale dlaczego znalazl sie w tym pokoju?
Pozniej bedzie mial czas na rozwiazywanie zagadek. Krolowa gotowa do odlotu... musi dostac sie na Krolowa! Gdziez sie jednak znajduje? Ile ma czasu? No tak, z pewnoscia nie odlecieli bez niego. W lej sytuacji na pewno przybeda go szukac. Zaloga Krolowej Slonca stanowila zbyt zgrana grupe przyjaciol, zeby zostawic jednego ze swych czlonkow na odleglej planecie, nie podejmujac akcji ratunkowej.
Teraz mogl sie przynajmniej sprawniej poruszac i mial jasny umysl. Obciagnawszy mundur, ktorego nie byl wstanie jednak zapiac, zblizyl sie do zakonczonego lukiem wyjscia z korytarza i rozejrzal sie. Duzy pokoj wydal mu sie znajomy. Do polowy byl zastawiony ciagnacymi sie wzdluz sciany kabinami, wewnatrz ktorych staly na stolach tace do podawania posilkow. Reszte powierzchni zajmowal automat rejestrujacy, bank danych i ekran do wyswietlania serwisow informacyjnych. To byl... byla...
Nie mogl przypomniec sobie nazwy, ale rozgladal sie w jednym z tych malych, tanich barow znajdujacych sie na lotnisku i zaopatrujacych w zywnosc glownie czlonkow zalog oczekujacych na odprawe. Wczoraj jadl przy tym stoliku z Ripem Shannonem i Alim Kamilem... ale czy to bylo rzeczywiscie wczoraj?
Krolowa i czas odlotu... niepokoj znow scisnal mu serce. Ale przynajmniej nie oddalil sie zbytnio od lotniska. Chociaz w tym swiecie, gdzie suchy lad stanowily zaledwie archipelagi wysp na plytkich, parujacych morzach, nawet nie mozna bylo oddalic sie wiele kilometrow od lotniska, by wciaz pozostawac na tym samym skrawku ladu.
To wszystko nie mialo teraz zadnego znaczenia. Musi dostac sie z powrotem na Krolowa, Postanowil skupic cale swoje sily, aby osiagnac ten cel. Stawial ostrozne kroki, jeden za drugim, kierujac sie ku najblizszym drzwiom.
Widzial, albo tylko mu sie zdawalo, ze jeden z ludzi siedzacych w najblizszej kabinie poderwal sie, tak jakby chcial go zatrzymac. Byc moze wygladal na kogos potrzebujacego pomocy. Ale niech tylko dostanie sie na Krolowa...
Dan ani nie wiedzial, ani nie troszczyl sie o to, czy zwraca na siebie uwage. Wazny byl w tej chwili fakt, ze na zewnatrz znajdowal sie wolny slizgacz. Wyjal swoj znaczek identyfikacyjny i w chwili gdy usiadl, a raczej runal na siedzenie, odpowiednio go podlaczyl i wcisnal przycisk "start".
Uporczywie wpatrywal sie w pas startowy. Jeden..., dwa... trzy statki! A jako ostatnia w szeregu stala Krolowa! Dokona tego! Dygotal wraz z silnikiem slizgacza. Osiagnal maksymalna predkosc, choc nie pamietal, jak uruchomil silnik. Wygladalo to prawie tak, jakby maszyna wyczula jego strach i zniecierpliwienie i sama go prowadzila.
Wlaz towarowy Krolowej byl zamkniety, ale oczywiscie tego sam dopilnowal. Rampa wystawala jeszcze na zewnatrz. Slizgacz gwaltownie zahamowal i Dan zszedl z niego na rampe. Zaczal posuwac sie, reka za reka, wzdluz poreczy. Postepowal naprzod wylacznie dzieki ogromnej sile woli, gdyz powrocilo oslabienie i zawroty glowy. Nagle rampa zaczela drzec! Przygotowywali sie do odlotu!
Dan zdobyl sie na ostateczny wysilek, by dotrzec do konca rampy, a potem przeszedl przez wlaz. Nie byl w stanie dostac sie do wlasnej kabiny tak szybko, aby zdazyc zapiac pasy. Dokad isc? Najblizsza byla kabina Vana Rycka... w gore, po drabince.
Musial pokonac wlasne cialo. Dan nie zdawal sobie sprawy z tego, ze szarpie sie z linka, uderza w drzwi kabiny, dociera do koi i pada na poslanie. Ogarnela go ciemnosc.
Tym razem nie snil, ze przedziera sie przez geste bagno i zaslone z pary. Czul silny ucisk gniotacy mu klatke piersiowa i ostre pazurki na brodzie. Dan otworzyl oczy i napotkal zaciekawiony wzrok kota. Sindbad, ulubieniec zalogi, ponownie dotknal go nosem i wbil swoje pazury w obolale cialo Dana z taka sila, ze ten zaprotestowal.
Choc, z drugiej strony, otoczenie, w ktorym sie teraz znajdowal, bylo mu dobrze znane. To byl Sindbad. To znaczy, ze dotarl na Krolowa, ktora wlasnie znalazla sie w przestrzeni poza planeta. Poczul niezmierna ulge.
Po chwili dopiero zaczal myslec o czyms innym. Probowal przypomniec sobie, co sie z nim dzialo... Wyszedl, aby odebrac zarejestrowana przesylke i zostal gdzies napadniety oraz obrabowany. Tylko kiedy: przed czy po odebraniu pakunku? Pojawilo sie nowe zmartwienie. Jesli podpisal odbior, wowczas on, a wlasciwie cala zaloga Krolowej bylaby odpowiedzialna za poniesiona strate. Im predzej zlozy raport kapitanowi Jellico, tym lepiej.
-Tak - powiedzial glosno i odepchnal Sindbada, zeby usiasc. - Dostac sie do starego.
Jego samopoczucie w barze bylo straszne. Teraz nie bylo lepiej. Musial sie trzymac koi i zamykac oczy, by nie upasc. Nie mial pewnosci, czy w ogole potrafi sie poruszac o wlasnych silach. W sciane wmontowany byl mikrofon. Dostac sie do niego i poprosic o pomoc... Moze zostal otruty? Czy to mozliwe, zeby oni... tajemniczy oni... czy on... czy to cos... co go zaatakowalo, uzylo trucizny? Kiedys, dawno temu, znajdowal sie juz w tak beznadziejnym stanie. To bylo na Sargol, gdy po sukcesie w polowaniu na gorpa, zgodnie z tamtejszym zwyczajem, wzial udzial w ceremonialnym piciu... i przyplacil to choroba. Tau... lekarz Tau...
Dan otworzyl usta, zlapal zebami zwisajacy ze sciany plik mikrofilmow i podciagnal sie do gory. Zdolal wyszarpnac jeden mikrofon, ale gdy chcial nacisnac klawisz umozliwiajacy polaczenie z izolatka chorych, oslabl tak bardzo, ze klawisze rozmazywaly mu sie przed oczami. Musial zaryzykowac.
Gdy sie podniosl, poczul, ze nie powinien wracac na koje. Kiedy stal, resztki sily zdawaly sie tlic w nim jeszcze. Byc moze, gdyby teraz sprobowal sie wydostac... Musi przeciez zlozyc raport Jellico. Musi...
Dotknal stopa czegos miekkiego i uslyszal ostrzegawczy pomruk Sindbada. Wielki kot, urazony w swej godnosci przez nadepniecie na ogon, pacnal lapa w but Dana.
Przepraszam. - Dan, probujac uniknac zderzenia z reszta cielska Sindbada, zatoczyl sie w przod i wypadl za drzwi, w ciemnosc korytarza. Wyciagnal rece przed siebie, aby chwycic sie czegos, co pozwoliloby zachowac mu rownowage. Kapitan... musi zlozyc raport...
Co...?
Dan wprawdzie nie stanal na glowie wspinajacego sie po drabince czlowieka, ale byl tego bliski. Tak, jak w starciu z Sindbadem, probowal uniknac zderzenia i odskoczyl upadajac na ziemie. Nadchodzacy czlowiek nie mogl go nawet podtrzymac. Przed oczami Dana zamajaczyly rysy twarzy Alego Kamila. Obraz zniknal, gdy Dan poczul czyjs uscisk.
-Pojsc... zlozyc... raport - powiedzial Dan. - Zobaczyc... kapitana...
-Na Piec Nazw Stayfola, co sie dzieje! - Kamil oparl go o sciane. Twarz Kamila byla przez chwile wyrazna, po czym znow zasnula ja mgla.
Zobaczyc Jellico - powtorzyl Dan. Wiedzial, ze to mowi, ale nie slyszal wlasnego glosu. Nie mogl tez wyzwolic sie z uscisku Kamila.
Na dol... chodz... - uslyszal.
Nie na dol... do gory! Musi isc zobaczyc sie z Jellico...
Znalezli sie na drabince. Widocznie Ali zrozumial. Tyle tylko, ze szli w dol... w dol... Chcac odzyskac zdolnosc jasnego myslenia, Dan potrzasnal glowa, co tylko wzmoglo mdlosci. I to w takim stopniu, ze nic mial odwagi w ogole sie poruszac. Zawisl na drabince, jedynej stalej rzeczy w krazacej wokol niego przestrzeni.
Jakies rece wyciagnely sie do niego. Mowil cos z wysilkiem, ale jego slowa nie mialy zadnego sensu.
-Zlozyc raport... - Mimo kolosalnego wysilku, by mowic wyraznie, z jego gardla wydobywal sie jedynie charczacy szept.
Dwoje ludzi znajdowalo sie przy nim. Ali i ktos jeszcze. Dan nie byl w stanie odwrocic glowy, zeby zobaczyc kto. A oni prowadzili go w strone drzwi kabiny. Ali pchnal je plecami i przeszli przez nie, ciagnac Dana miedzy soba.
Nagle mgla rozciagajaca sie przed oczami Dana zniknela na dluzsza chwile. Nadal bezwladnie zwisal pomiedzy dwojgiem podtrzymujacych go ludzi, ale widzial wyraznie. Tak jakby doznal szoku na widok czlowieka, lezacego na koi.
Mezczyzna spal spokojnie, wciaz zapiety w pasy startowe, jak gdyby nie ocknal sie po starcie. Jego mundur... glowa... twarz...
Dan szarpnal sie, tak ze zdolal rozluznic uscisk trzymajacych go ludzi. Ich zaskoczenie musialo byc takie samo, jak jego wlasne. Potykajac sie, zrobil jeden lub dwa kroki w kierunku koi i zaczal intensywnie wpatrywac sie w lezacego czlowieka. Ten mial zamkniete oczy, byl najwyrazniej uspiony lub nieprzytomny. Podtrzymujac sie jedna reka w celu zachowania rownowagi, Dan wyciagnal druga, chcac dotykiem upewnic sie, czy ktos rzeczywiscie tam lezy, czy przypadkiem jego oczy nie klamia. Poniewaz twarz lezaca po przeciwnej, lekko uniesionej stronie koi byla jego wlasna, ktora widywal w lustrach, patrzyl w dol na... siebie!
Pod palcami wyczuwal twarde miesnie i kosci. Jakies cialo rzeczywiscie lam lezalo, ale twarz... czy byla to wizja bioraca sie z jego choroby? Dan odwrocil glowe. Stal za nim Kamil, a wraz z nim Frank Mura, steward kuchenny. Obaj gapili sie na faceta lezacego na koi.
-Nie! - Dan z lkaniem zaprzeczyl temu, co widzial. Ja... ja jestem... to ja! Ja jestem Danem Thorsonem! I wyrecytowal te sama formule, ktora przyszla mu do glowy w barze, zaraz po przebudzeniu:
-Dan Thorson, asystent szefa transportu, wolny frachtowiec Krolowej Slonca, rejestr Ziemi numer 565-724910-JK.
Znaczek identyfikacyjny! Ma dowod! Teraz wydobyl go ze swojej kieszeni w pasie i trzymal tak, by i oni mogli go widziec i dowiedziec sie, ze naprawde jest Danem Thorsonem. Ale jesli on byl Danem Thorsonem, to kim byl...
-Co sie dzieje?
Tau! Lekarz Tau! Dan z ulga odetchnal i pomimo ze nadal trzymal sie koi, zwalil sie na podloge. Ten bedzie wiedzial, kim on jest. Dlatego, ze on i Craig Tau przeszli razem bardzo wiele na Khatcie.
Ja jestem Dan - powiedzial. - Moge to udowodnic. Ty jestes Craig Tau i obaj bylismy na Khatcie, gdzie uzyles magii, zeby zmusic Limbuloo do polowania na samego siebie. A... a... - drzaca reka wskazal na Alego - ty jestes Ali Kamil, ktorego znalezlismy uwiezionego w labiryncie na Limbo. A ty ... ty jestes Frank Mura. Grajac na fujarce wprowadziles nas do tego labiryntu. Tak wiec udowodnil im, kim jest. Nikt oprocz Dana Thorsona nie wiedzialby tego wszystkiego. Musza mu teraz uwierzyc.
Ale zatem kto - a wlasciwie co lezy na jego koi, ubrane w jego mundur? Poznawal go dzieki lacie, ktora przyszyl trzy dni temu. On jest Danem Thorsonem...
Ja jestem Danem Thorsonem... - Teraz juz nie tylko trzesly mu sie rece, lecz drzal na calym ciele. Wygladalo na to, ze choroba znow go atakuje. Nic nie mogl na to poradzic. Byc moze... byc moze to wszystko bylo czyms w rodzaju szalenstwa!
-Ostroznie! Chwyc go, Kamil! - Tau byl juz przy nim. Dan znow znalazl sie w lazience i wymiotowal.
-Czy mozesz go trzymac? - uslyszal glos Taua tak niewyrazny, jakby dochodzil z duzej odleglosci. - Bede musial dac mu zastrzyk. Zostal...
-Otruty, jak sadze. - Dan wiedzial, ze sam to mowi. Nie potrafilby jednak powiedziec, czy mowi na glos. W tej samej chwili znow ogarnela go ciemnosc.
Ocknal sie po raz trzeci; tym razem jednak budzil sie powoli. Tym, co przywrocilo mu swiadomosc, nie byl ucisk na klatke piersiowa ani drapanie kocich pazurkow. Bylo to raczej poczucie spokoju, tak jakby zrzucil z siebie jakis ciezar. Przez dluzsza chwile czul sie nawet dobrze, az do momentu, w ktorym zaczal sobie przypominac pewne fakty.
Pamietal cos... cos dotyczacego raportu dla kapitana. Dan myslal bardzo wolno. Otworzyl oczy, odwrocil lekko glowe i obraz zdarzen wyostrzyl sie. Znajduje sie w izolatce dla chorych. Choc nigdy przedtem tu nie lezal, kabina wydawala mu sie znajoma. Poruszyl sie nieco i w tym momencie w drzwiach pojawil sie lekarz.
-Znow razem z nami, co? Zobaczymy... - Sprawnie zabral sie do pracy, tzn. zbadal Dana. Calkiem niezle, choc w zasadzie powinienes byc juz martwy.
Martwy? Byl martwy. Dan zmarszczyl brwi. W jego koi spoczywalo jakies cialo.
-Ten czlowiek w mojej koi? zadal pytanie.
-Nie zyje. A ty, jak sadze, jestes teraz wystarczajaco gotow... - Tau podszedl do mikrofonu. Izolatka chorych wzywa kapitana.
Kapitan... raport dla kapitana! Dan sprobowal wstac, lecz Tau juz nacisnal guzik, zapewniajac mu oparcie powstale przez podniesienie czesci lozka. Powrocilo lekkie drzenie, ktore po chwili ustapilo.
-Ten czlowiek... jak...
Z powodu zlego stanu serca zabilo go przyspieszenie. Nie byl to dobry pomysl, proba wydostania sie z planety powiedzial Tau.
-Jego... jego twarz...
Tau wzial z pobliskiej polki plastikowa maske i zblizyl ja do twarzy Dana. Cale szczescie, ze zamiast oczu miala dziury. Dan bowiem odniosl wrazenie, jakby spojrzal w lustro. Po rozciagnieciu od tylu, maska pokryta blond wlosami, takimi, jak jego wlasne, uzyskala forme calej glowy.
-Kim on byl? - W masce bylo cos okrutnego. Dan szybko odwrocil od niej wzrok. Czul sie tak, jakby patrzyl na samego siebie, oslabionego i cierpiacego na stole operacyjnym.
-Mielismy nadzieje... mamy nadzieje... ze ty wiesz odparl Tau. Teraz kapitan chce z toba rozmawiac.
Tak jakby byla to oficjalna wizyta, wszedl kapitan Jellico. Na jego sniadej twarzy, z blizna po ranie od kuli, ciagnaca sie wzdluz jednego policzka, jak zwykle nie mozna bylo dostrzec zadnych uczuc. Popatrzyl na trzymana przez Taua maske, a nastepnie na Dana.
-Dobra robota - skomentowal. - Nie wykonano jej w pospiechu.
-Powiedzialbym takze, ze nie zrobiono jej na naszej planecie, Xecho. - Ku zadowoleniu Dana Tau odlozyl maske na bok. To jest robota fachowca.
Kapitan podszedl do Dana i wyciagnal reke z fotografia jakiegos mezczyzny . Na jego dloni widnialy trzy kolorowe litery "d". Oznaczaly czlowieka. Jego skora nie przypominala brazowej opalenizny pozostalych czlonkow zalogi, lecz byla lekko zbielala, chociaz musial byc Ziemianinem lub w kazdym razie przybyszem z ziemskiej kolonii. W niewzruszonym spojrzeniu jego oczu i spokojnych rysach twarzy krylo sie cos niepokojacego. Wlosy mial rzadkie, piaszczystobrazowe, brwi waskie i poskubane, a na skorze policzkow ciemne plamy. Dan zupelnie go nie znal.
-Kto...? - rozpoczal Dan.
-Facet ukryty pod tym. Jellico wskazal na maske. Nie znasz go?
-Nigdy go nie widzialem... o ile sobie przypominam. W swoim bagazu mial twoje rzeczy, podrobiony znaczek identyfikacyjny i te maske. Zostal wyslany na poklad, aby udawac ciebie. A gdzie byles ty?
Dan strescil swoje przygody od chwili obudzenia sie w barze, dodajac to, co pamietal na temat zagubionej przesylki... jesli zostala zagubiona.
-Moze poinformowac policje portowa? - zasugerowal niesmialo.
-Ale nie o fakcie grabiezy, jak sadze. Jellico patrzyl na trzymana w dloniach fotografie, tak jakby moca swojego spojrzenia mogl z niej wydobyc jakies rozwiazanie zagadki. - To przedsiewziecie wymagalo wielu przygotowan. Twierdze, ze jego celem bylo umieszczenie czlowieka na pokladzie.
-Zaokretowanie szefa transportu, panie kapitanie - gwaltownie poprawil Dan - ktory mialby dostep do...
-To teza mozliwa do przyjecia. - Jellico zdecydowanie skinal glowa. - Mialby dostep do raportow o zaladunku... Co takiego przewozimy, co byloby warte tak niebezpiecznego dzialania?
Dan, ktoremu po raz pierwszy powierzono pelnij odpowiedzialnosc za towar, byl w stanie wyrecytowac cala jego liste. Pospiesznie odtworzyl ja w pamieci. Ale nie bylo na niej niczego... niczego tak waznego. Maski nie wykonywano by z blahego powodu. Zwrocil sie do lekarza:
-Zostalem otruty?
-Tak. Gdyby nie odpornosc organizmu, ktora osiagnales podczas ceremonialnego picia na Sargol... - Tau potrzasnal glowa. - Cokolwiek bylo ich zamiarem: zabicie cie czy jedynie wylaczenie z gry na dluzszy czas, w normalnych warunkach powinno cie to wykonczyc.
-Zatem on mial byc mna... jak dlugo? zapytal Dan wlasciwie samego siebie, ale kapitan udzielil odpowiedzi:
Sadze, ze nie dluzej niz na czas podrozy na Trewsworld. Po pierwsze, pomimo dobrego ekwipunku, nie bylby w stanie grac swojej roli przed towarzyszami z zalogi, ktorzy naprawde cie znaja. Dokonanie tego wymagaloby wymiany calej pamieci, a na to nie mieli ani czasu, ani mozliwosci. Opusciles statek i -jak widac - powrociles nan w przeciagu jednego xechojanskiego dnia. Wymiana pamieci zabiera przynajmniej jeden dzien planetarny. Nie mogl w tym czasie udawac chorego, gdyz wowczas zajmowalby sie nim Tau. Pozostawalo mu udawac, ze pochlania go praca, gdyz jest to pierwsza jego podroz, podczas ktorej zarzadza towarem. No i mialby mozliwosc sprawdzania tasm i tym podobnych materialow. Podroz na Trewsworld nie nalezy do dlugich. Moglby przy odrobinie szczescia przebyc ja cala, i zapewne zamierzal tego dokonac pod takim pretekstem.
Po drugie, sa tylko dwie przyczyny, ktore mogly sprowadzic go na poklad... Albo zabieral cos, co musial przetransportowac osobiscie, albo mial inny bardzo wazny powod, aby w takim przebraniu dostac sie na Trewsworld. Zostal zdemaskowany glownie przez przypadek: dzieki temu, ze ty przezyles juz taki wewnetrzny wstrzas na Sargol i ich trucizna nie zadzialala, a poza tym on sam okazal sie nie przygotowany do podrozy kosmicznej.
-Czy przyniosl cos ze soba? - zapytal Dan. - Zarejestrowana przesylke... sadze, ze poszukiwali jej od samego poczatku, jednak zaplanowali, iz zgarna ja w Trewsworld, zamiast napadac na mnie na Xecho.
-W tym tkwi problem! - odparl Jellico. Przy tym ten czlowiek zostal sprawdzony przez komorke na rampie, a nikogo z nas przy tym nie bylo. Nie wiemy wobec tego czy cos ze soba przyniosl czy nie. W kabinie niczego nie bylo, a do ladowni nie mial dostepu.
-Ale do skarbca mogl miec - odparl Dan. - Zostawilem go na wpol zapieczetowany, gdyz nie moglem go zamknac, zanim nie nadejdzie przesylka. Jellico podszedl do mikrofonu. - Shannon! - zawolal, zeby przywolac asystenta astronawigatora. - Zejdz do skarbca na drugim pokladzie. Zobacz czy jest w pelni zapieczetowany, czy nie! Dan sprobowal odgadnac, gdzie jeszcze, skoro ladownie byly w pelni zaplombowane, mozna by ukryc cos na Krolowej?
Rozdzial 2
Zagubione i odnalezione wspomnienie
-Dwie ladownie calkowicie zaplombowane, skarbiec opieczetowany w polowie - glos Ripa rozlegl sie z laczacego kabiny glosnika dostatecznie glosno, aby i Dan go uslyszal. Kapitan Jellico spojrzal w jego strone, a ten skinal glowa.-Tak jak je zostawilem. Musze sprawdzic skarbiec...
Intruz nie byl w stanie otworzyc w pelni zaplombowanych komor, w ktorych spoczywala wieksza czesc ladunku, ale nie ta najcenniejsza. To skarbiec byl przeznaczony do przechowywania towarow rejestrowanych i wymagajacych specjalnej ochrony. Jednak w kabinie Dana oprocz martwego ciala nie znaleziono niczego. Z faktu, iz czlowiek zapial pasy, wynika w oczywisty sposob, ze zamierzal odbyc podroz, a nie wykorzystac przebranie do jednorazowego napadu na Krolowa. Zatem, jesli rzeczywiscie wniosl cos na poklad, to bedzie lepiej, jezeli jak najszybciej dowiedza sie co.
Kiepsko wygladasz... zaczal Tau, ale Dan juz siedzial.
-Pozniej wszyscy mozemy kiepsko wygladac, jesli ja sie teraz nie pozbieram! - odparl zawziecie. Krolowa przewozila juz kiedys bez wiedzy zalogi zabojczy towar i wspomnienie tamtego zdarzenia jeszcze dlugo towarzyszyc bedzie calej ekipie wyprawy. Drewno zabrane na statek na Sargol bylo zakazone stworzeniami zdolnymi zmieniac swe zabarwienie, w zaleznosci od tego, czego dotknely. Zwierzatka te przenosily srodek nasenny, ktory gnebil zaloge jak plaga.
Dan byl pewien, ze dzieki inspekcji w skarbcu przekona sie, czy na pokladzie jest czy tez nie ma jakiegos nie zarejestrowanego towaru. Albowiem szef ladowni, dzieki dlugiej praktyce w swym zawodzie, pamietal o kazdym ladunku.
Pozwolili mu wszystko sprawdzic. Bezpieczenstwo Krolowej bylo sprawa najwazniejsza. Tau wiec podal ramie Danowi, aby ten mogl sie na nim oprzec, a kapitan osobiscie szedl po drabince, wyciagajac ramiona tuz przed nim, by wesprzec oslabionego kolege.
Dan potrzebowal pomocy przez caly czas. gdy szli do skarbca. Przez dluga chwile trzymal sie kurczowo Tau, serce mu walilo i z trudem lapal oddech. Slowa lekarza, ze byl bliski smierci, zdawaly sie znajdowac potwierdzenie. Dan potknal sie i przystanal, by odpoczac.
Trewsworld byla graniczaca z Xecho, slabo skolonizowana planeta. Poczta, ktora przewozili do jej jedynego portowego miasta, nie wazyla wiele: mikrofilmy z informacjami z zakresu rolnictwa i komunikacji, prywatna korespondencja pomiedzy osadnikami z odleglych swiatow oraz pakiet oficjalnych tasm dla patrolu pocztowego. Bylo bardzo malo materialow wymagajacych specjalnej ochrony, a ich zasadnicza czesc stanowily skrzynie z embrionami, tj. zarodkami zywych organizmow.
Poniewaz import zwierzat domowych odbywal sie na wiekszosci swiatow bardzo rzadko, kazdy taki ladunek wymagal zachowania najwyzszej ostroznosci. A dzialacze zajmujacy sie ochrona przyrody, okreslili zasady, co wolno, a czego nie wolno przewozic. Zbyt wiele razy w przeszlosci bezmyslnie naruszano naturalne srodowisko niektorych planet poprzez sprowadzanie takich form zycia, ktorym nie zapewniano odpowiednich warunkow rozwoju. Moglo to prowadzic do powstania lancucha niekontrolowanych produktow, ktore stawaly sie raczej zagrozeniem zycia, a nie zrodlem zysku, jakiego spodziewali sie importerzy.
Po przeprowadzeniu dokladnych badan pozwalano sprowadzac embriony wylacznie w celu wzbogacenia zycia na niektorych planetach. Krolowa przewozila wlasnie w zapieczetowanych kontenerach piecdziesiat takich embrionow. Byly to piskleta lafsmerow. Zostaly wyhodowane laboratoryjnie i byly bardzo drogocenne. Na Trewsworld rozwinal sie odpowiedni dla nich klimat, a ptactwo to stanowilo poszukiwany towar na duzym obszarze przestrzeni kosmicznej. Dorosle okazy oskubywano raz do roku z ich wspanialego puchu, a mieso pisklat bylo niezmiernie delikatne. Gdyby lafsmery sie rozmnozyly, pierwsi osadnicy na planecie mieliby towar eksportowy, ktory znacznie umocnilby ich pozycje w handlu miedzy galaktykami.
Zdaniem Dana, wlasnie te ptaki byly "skarbami" przewozonymi przez Krolowa. Skrzynie zostaly zabezpieczone podwojnymi zasuwami i zapakowane w sposob chroniacy je przed wstrzasami. Sam tego dopilnowal. Pakunki byly nietkniete i zabezpieczone. Kilka innych toreb i skrzyn bylo rowniez nie uszkodzonych. W koncu Dan stwierdzil, ze o tyle, o ile on sobie przypomina, nic nie bylo tu ruszane. Ale mimo tego, gdy Tau pomogl mu wyjsc, zalozyl u wyjscia podwojna pieczec, tak jak powinien byl to zrobic przed startem Krolowej.
Zanim cialo nieznajomego zostalo zapieczetowane w worku i zamrozone, Tau poddal je szczegolowym badaniom, ktore potwierdzily fakt, ze obcy umarl z powodu zlego stanu serca, zbyt przeciazonego przy starcie. Czlowiek ten prawdopodobnie pochodzil z Ziemi. Trudno bylo okreslic jego wiek, a poza tym rownie dobrze mogl pochodzic z innych swiatow, ktorych mieszkancy sa tak blisko spokrewnieni z Ziemianami, ze nie mozna ich rozroznic. Nikt z zalogi Krolowej nie widzial wczesniej tego mezczyzny. Pomimo badan lekarzowi nie udalo sie takze otrzymac i okreslic nazwy trucizny, uzytej wobec Dana.
Znaczek identyfikacyjny zostal sfalszowany w doskonaly sposob. Jellico stal wlasnie ogladajac go ze wszystkich stron, tak jakby sam ten przedmiot mogl dostarczyc jakiegos klucza do rozwiazania zagadki.
-Taki staranny plan swiadczy o tym, ze to musiala byc bardzo wazna akcja. Mowisz, ze wezwanie do odbioru przesylki poleconej przeszlo przez wieze kontrolna lotniska? - zapytal Dana.
-Zgodnie z przepisami. Nie ma zadnego powodu, aby podejrzewac podstep.
-Prawdopodobnie wiadomosc byla rzetelna. Kazdy mogl im ja przekazac skomentowal Steen Wilcox, astronawigator. - Nic niezwyklego w tym nie dostrzegasz?
-Nic - westchnal ciezko Dan. Byl tylko pelniacym obowiazki w zastepstwie Vana Rycka. (Och, jakze chcialby teraz, zeby zazwyczaj wszechwiedzacy szef transportu byl tutaj, a on sam mogl wrocic do mniej odpowiedzialnej roli asystenta.) Ale wiedzial przynajmniej, co przewoza. Osobiscie ukladal wiekszosc towarow w specjalnych pojemnikach. Tym, co zlozono oddzielnie, byly skrzynie z zarodkami i klatka z brachami. Klatka z brachami! To byla jedyna rzecz, o ktorej zapomnial. Glownie dlatego, ze jej zwierzeta, jako zywe i wymagajace opieki istoty, zostaly umieszczone w strefie Mury, nie opodal pomieszczenia gromadzacego plony z roslin hodowanych w sztucznych warunkach, na pokladzie statku.
-Co z brachami? - zapytal Dan.
-Nic. Natychmiast odpowiedzial Tau. - Zagladam do nich codziennie. Samica spodziewa sie wlasnie mlodych, co prawda nie wczesniej, niz wyladujemy, ale trzeba jej dogladac.
Dan rozmyslal o brachach. Byly pospolitymi stworzeniami na Xecho, najwiekszymi zwierzetami rodzimymi, to znaczy ladowymi.
Ale w porownaniu z innymi nie byly tak bardzo duze. Dorosly samiec siegal Danowi mniej wiecej do kolan; samica byla nieco wieksza. Zabawne, sympatyczne stworzenia, pokryte miekkim wlosiem, ktore nie bylo ani futrem, ani puchowymi piorami, ale przypominalo troche i jedno, i drugie. Mialy kremowy kolor, ciemniejszy u samcow, z lekkim odcieniem rozu u samic. Samce posiadaly dodatkowe faldy skory pod gardlem i kiedy je nadymaly, robily sie one szkarlatne. Na czubku wydluzonej glowy znajdowal sie ostry rog, ktory sterczal nad spiczasta, waska mordka. Rog sluzyl do rozprawiania sie z ulubionym pokarmem skorupiakami, ktore trzeba przed zjedzeniem otworzyc. Na uszach brachy mialy pierzaste fredzelki. Zwierzeta te mozna bylo latwo oswoic, ale obecnie, od czasu gdy pierwsi osadnicy na planecie prowadzili nielegalny handel ich skorami, znajdowaly sie na Xecho pod scisla ochrona prawna. Czasem, wylacznie w ramach umow naukowych, eksportowano wybrane pary dla specjalistow - biologow. W tym tez celu wieziono brachy do laboratorium na Trewsworld. Stworzenia te z jakichs powodow zdawaly sie stanowic zagadke dla wiekszosci zoologow i na wielu roznych planetach naukowcy poswiecali czas na szczegolowe badania nad nimi.
-No tak - powiedzial Dan po krotkiej chwili. Przegladal wlasnie tasme, na ktorej utrwalano wszystkie towary... nigdzie niczego nie dostrzegl. Wciaz byl jedynie martwy czlowiek, ktory najwyrazniej stanowil zaledwie czesc bardzo dokladnie przygotowanego planu.
-Wiec... - Wilcox wygladal tak, jakby mial przystapic do rozwiazywania jednego ze swoich ukochanych zadan matematycznych. I to takiego, ktore po raz pierwszy spotkal i wlasnie podziwial jego zawilosc. - Jesli nie zrobiono tego dla przechwycenia ladunku, to musi chodzic o czlowieka. Przebranie przygotowano albo po to, zeby przeprowadzic go przez oba porty, albo tylko przez jeden. Ryzykowal, ze go odkryjemy i aresztujemy. No i morderstwo, poniewaz z pewnoscia zamierzali cie sprzatnac. - Skinal na Dana. - A to jest bardzo wysoka cena. Jakie sa wiadomosci na temat tego, co sie dzieje na Trewsworld?
Wszyscy wiedzieli, ze polityka planetarna bywa niebezpiecznym zajeciem. Wolni kupcy z ostroznosci nie opowiadali sie po zadnej ze stron. Astronautom wbijano do glowy twierdzenie, ze sam statek jest ich planeta i jemu winni sa wiernosc przede wszystkim. Zabroniono uczestnictwa w lokalnym zyciu rodzinnych galaktyk. Trudno bylo sie tej regule poddac, kiedy wszyscy wokol dyskutowali o pewnych zdarzeniach. Wiedzieli jednak, ze nie wolno im lamac tej zasady. Dan, jak dotad, nie musial jeszcze nigdy wybierac pomiedzy bezpieczenstwem statku a checia poparcia czyjegos stanowiska lub przeciwstawienia sie mu. Zawsze towarzyszylo mu szczescie i pozostawalo miec nadzieje, ze i tym razem go nie opusci. Nie rozumial, dlaczego niektorzy mieli takie problemy.
-Z tego, co wiem, nic niezwyklego. - Jellico nadal uderzal znaczkiem identyfikacyjnym o swoja dlon. - Gdyby cos sie dzialo, zostalibysmy ostrzezeni glownym rozkazem. Te trase wyznaczono w wyniku porozumienia obu stron. Wraz z umowa otrzymalismy wszystkie pozostale dokumenty i materialy.
-Zawsze pozostaje powiedzial Ali - grozba Inter-Solaru.
Inter-Solar... Dwa razy w przeszlosci Krolowa Slonca miala klopoty z ta spolka. I oba razy wygrala starcie. Spolki, ze swymi rozleglymi szlakami handlowymi, setkami statkow, tysiacami, a nawet milionami pracownikow zatrudnionych wzdluz galaktycznych drog komunikacyjnych, rywalizowaly ze soba o kontrole nad handlem z kazda nowa planeta. Wolne frachtowce takie jak Krolowa Slonca, niczym zebracy na uczcie, zbieraly okruszki zysku, ktore zostaly wzgardzone przez bogaczy.
Krolowa Slonca miala umowe na zabranie z Sargol kamieni Koros... Dazac do jej dotrzymania kapitan stoczyl nawet pojedynek z czlowiekiem Inter-Solaru. To wlasnie Inter-Solar przyczynil sie do ogloszenia Krolowej zarazonym statkiem, gdy tajemnicza plaga, ktora nieswiadomie wraz z ladunkiem zabrali na poklad, powalila wiekszosc zalogi. Statek i zycie ludzi uratowaly tylko wytrwalosc i determinacja mlodszych czlonkow zalogi, ktorych ominela choroba. Nadali oni z portu apel, odwolujacy sie, w istocie wbrew prawu, ale za to skutecznie, do ogolu Ziemian.
Za drugim razem kapitan Jellico, lekarz Tau i Dan zniszczyli reprezentantom Inter-Solaru ich nielegalny handel na Khatcie, gdzie zostali na prosbe Glownego Straznika.
Tak wiec ludzie Inter-Solaru nie darzyli Krolowej sympatia, a jej zaloga - znalazlszy sie w jakichkolwiek tarapatach - zawsze sklonna byla w pierwszym rzedzie wlasnie ich podejrzewac o spowodowanie klopotow. Dan wzial gleboki oddech. To mogl byc Inter-Solar! Oni mieli odpowiednie srodki i warunki do przeprowadzenia takiego planu. Podczas pobytu Krolowej na Xecho nie bylo na planecie zadnego statku Inter-Solaru - bylo to terytorium Porozumienia Miedzyplanetarnego, ale to nie mialo znaczenia. Mogli przyslac tam swojego czlowieka z innego systemu, np. na neutralnym wahadlowcu. Ale jesli byla to zaplanowana akcja Inter-Solaru...
To mogliby byc oni - rzekl Jellico. - Jednak watpie w to. Faktem jest, ze rzeczywiscie nie darza nas cieplymi uczuciami, ale jestesmy dla nich bardzo malo znaczacym problemem. Gdyby dostrzegli szanse zaspawania nam rur bez klopotow, prawdopodobnie by to zrobili. Ale zeby przeprowadzic jakis dokladnie opracowany plan... co to, to nie. Przewozimy poczte i jakiekolwiek klopoty doprowadzilyby do sledztwa ze strony Patrolu, a to mogloby zle sie dla nich skonczyc. Nie wykluczam Inter-Solaru, ale nie uwazam ich za glownego podejrzanego. Porozumienie nic donosi nic na temat klopotow politycznych na Trewsworld, a zatem...
-Jest sposob, zeby dowiedziec sie czegos wiecej. - Tau koncem palca bebnil bezmyslnie o krawedz wiszacej polki, a Dan obserwowal te czynnosc. Craig Tau interesowal sie magia czy raczej tymi nie wyjasnionymi mocami i talentami, ktorych prymitywni ludzie na pol tysiacu swiatow uzywali, by osiagnac swoje cele. Wiedze o tych sprawach wykorzystal na Khatcie do tego, zeby wydostac ich z pulapki. Podczas tamtej akcji to wlasnie beben w duzym stopniu posluzyl do przywolania sily,
ktorej uzyl do zlamania woli strasznego, odprawiajacego czary medrca. Wowczas tylko Dan, zgodnie z rozkazami Tau, uderzyl w beben.
Teraz Danowi sie wydawalo, jakby jakas mysl przeplynela z umyslu lekarza do jego wlasnego. Choc nie przypisywal sobie nadzwyczajnych zdolnosci, Tau dopuszczal mozliwosc, ze to wlasnie dzieki nim tak dobrze pokonal wroga na Khatcie.
-Nie mozesz przypomniec sobie, co wydarzylo sie pomiedzy twoim opuszczeniem statku a przebudzeniem w barze? - zapytal lekarz. Dan przestal sie interesowac bebniacym palcem i odparl:
-Chcesz dokonac badania poza pamiecia? Czy to sie uda? - dopytywal sie Jellico.
-Nie mozna powiedziec, zanim sie nie sprobuje. Dan jest odporny na pewne zaklecia. Chociaz nie mozemy powiedziec, jak bardzo. Jednak martwy czlowiek nosil jego mundur, co oznacza, ze prawdopodobnie sie spotkali. Jesli Dan chcialby sprobowac, zbadanie jego umyslu moze dostarczyc nam jakichs wyjasnien.
Dan mial ochote krzyknac "nie". Tego typu badania stosowano na polecenie sadu wobec kryminalistow. Dzieki nim - jesli pacjent byl dosc ulegly - mozna bylo wydobyc z niego informacje na temat kazdego wydarzenia z jego zycia, lacznie z najwczesniejszymi wspomnieniami z dziecinstwa. Ale ich nie interesowala tak odlegla przeszlosc a jedynie ostatnie wypadki. Dan widzial pewien sens w propozycji Tau.
-Przeprowadzimy badania dotyczace jedynie tego okresu, kiedy nie bylo cie na statku. - Tau chyba rozumial przyczyne jego zastrzezen. Ale i to moze sie nie udac, nie jestes dobrym obiektem. Ponadto nie wiemy, jakie zmiany w procesach chemicznych zachodzacych w twoim ciele mogla wywolac trucizna. W pewnym sensie takie badanie moze ci pomoc, poniewaz bedziemy mogli okreslic zmiany, jakie mogla spowodowac w twoim organizmie podana ci dawka.
Dan poczul znow ten sam chlod, ktory porazil go, gdy walczyl o odzyskanie sily w barze. Czy Tau sadzi, ze doznal on urazu psychicznego? Ale przeciez pamietal wszystkie zaladowane na poklad towary, a tasmy potwierdzily sprawnosc jego pamieci. Byl tylko pewien krotki okres, ktory wymknal sie z pamieci Dana i ktory Tau chcial zbadac. Nie mogl sie zdecydowac... niechec do wynikow, jakie moze przyniesc eksperyment lekarza oraz przekonanie, ze nie chce wiedziec, czy narkotyk spowodowal w jego organizmie jakies uszkodzenia, sprawily, iz nie mogl podjac decyzji. Wiedzial jednak, ze jesli sie nie zgodzi, niewiedza moze okazac sie w najblizszej przyszlosci znaczenie gorsza niz dzisiejsze wahanie.
-Dobrze - powiedzial, chociaz nastepnie przez sekunde lub dwie zalowal, ze nie odmowil.
Poniewaz statek pozostawal w nadprzestrzeni, wystarczyl tylko jeden straznik dyzurujacy na mostku. Obowiazek ten powierzono Ripowi. Stad tez zarowno kapitan, jak i Wilcox towarzyszyli Tau w przygotowaniach do przeprowadzenia badan.
Jellico przyniosl magnetofon i tasmy, by nagrac opowiesci Dana. Tau zrobil pacjentowi zastrzyk, aby wprawic go w stan uspienia. Dan uslyszal cichy szmer, a potem...
Szedl w dol rampy troche zaniepokojony i jednoczesnie oburzony tym, ze w ostatniej chwili wzywano go do odebrania poleconej przesylki. Na szczescie slizgacz lotniskowy stal zaparkowany w poblizu. Wgramolil sie do niego, podlaczyl swoj znaczek identyfikacyjny i skierowal pojazd ku bramie.
-Deneb - powtorzyl glosno nazwe miejsca, do ktorego mial sie udac. Przypominal sobie niejasno, ze jest to stolowka niezbyt odlegla od lotniska. Dobrze chociaz, ze nie musi leciec daleko. Tasme pocztowa mial przy sobie i by otrzymac przesylke, potrzebowal tylko nagrania glosu i odcisku kciuka jej nadawcy.
Slizgacz dotarl do bramy i Dan w poszukiwaniu restauracji rozejrzal sie po biegnacej w dol od lotniska drodze. Xecho, lezaca na skrzyzowaniu szlakow, byla portem zlecen dla statkow przenoszacych sie z jednego sektora do drugiego. Dlatego miala wprawdzie otaczajaca lotnisko dzielnice kawiarn, stolowek i hotelikow dla zalog kosmicznych, ale byla ona ciasna i ponura w porownaniu z podobnymi dzielnicami, otaczajacymi porty na innych swiatach. Tutaj byla to po prostu jedna ulica, zapchana parterowymi budynkami - i to wszystko.
Upal panujacy poznym popoludniem byl jak zwykle intensywny. Danowi bylo szczegolnie goraco, poniewaz mial na sobie kompletny mundur. Musi zalatwic te sprawe jak najszybciej. Wypatrywal budynku, w ktorym mial sie zglosic. Te same jasne swiatla, ktore ulatwialy poruszanie sie noca, teraz mylily droge. Stracil wiec troche czasu, zanim dotarl na miejsce znajdujace sie miedzy sklepem ze starymi przedmiotami a barem, ktory pamietal, gdyz jadl w nim poprzedniego dnia.
Na ulicy nie bylo wielu ludzi - upal zatrzymal wiekszosc mieszkancow planety w domach. Dan szedl tak szybko, jak tylko pozwalal mu na to lejacy sie z nieba zar.W pewnej chwili minal dwoch astronautow. Lecz nie przyjrzal sie blizej zadnemu z nich.
Wejscie do wnetrza Deneb bylo niemal doslownie przejsciem z goracego pieca w chlodny polmrok. Uwolnil sie od koszmarnego xechojanskiego dnia. Nie byla to restauracja, a raczej nocny bar. Dan poczul niepokoj, nie bylo w zwyczaju, aby ktos z przesylka wymagajaca specjalnej ochrony oczekiwal w takim miejscu. Ale w koncu byla to jego pierwsza podroz pocztowa i Dan nie mial podstaw, by oceniac, co jest normalne, a co nie. jesli otrzyma nagranie glosu i odcisk kciuka, wowczas Krolowa bedzie odpowiedzialna tylko i wylacznie za bezpieczne przetransportowanie przesylki, nie zas za jej zawartosc. Gdyby mial jakies szczegolne watpliwosci, wystarczy, ze wstapi w drodze powrotnej do biura bezpieczenstwa na lotnisku i zlozy dodatkowe nagranie, chroniace Krolowa przed podejrzeniami o udzial w jakiejs ciemnej aferze.
Wzdluz przeciwleglej sciany stal szereg kabin wyposazonych w tace do podawania napojow oraz posiadajacych miejsce dla palaczy. Znajac dzielnice otaczajace porty, Dan domyslal sie, ze mozna tu zamowic takze narkotyki, jesli zna sie wlasciwe haslo. Bylo tu bardzo spokojnie. W najdalszej kabinie siedzial jakis pijany astronauta. Stala przed nim pusta szklanka, a jego palce wciaz zaciskaly sie na niej kurczowo.
Nie dostrzegl nikogo wiecej, a mala kabina obok drzwi byla pusta. Przez chwile lub dwie Dan oczekiwal niecierpliwie. Z pewnoscia to nie ten pijany z rogu poslal po niego. W koncu zastukal w kratke przeslaniajaca otwor w kabinie - kasie. Wewnatrz rozlegl sie halas glosniejszy, niz sie tego spodziewal.
-Ciszej, ciszej...
Slowa zostaly wypowiedziane w miedzyplanetarnym jezyku, ale w taki "syczacy" sposob, ze zlewaly sie w cos, co bylo po prostu seria dzwiekow "s". Zaslona w tyle kabiny odsunela sie na bok i weszla kobieta - to znaczy osoba plci zenskiej na tyle czlekoksztaltna, aby mozna ja zaliczyc do ludzkiego gatunku, pomimo bladej, pokrytej drobnymi luskami skory i wlosia zwieszajacego sie wokol ramion. Ale rysy twarzy miala dosc zblizone do jego wlasnych, calkiem ludzkie. Nosila waskie spodnie z metalicznej tkaniny i kurtke bez rekawow z puszystego futra. Srebrno-miedziana maska, ze zwieszajacymi sie czesciowo na nos zwojami metalu, zakrywala jej oczy i czolo. Zachowywala poze ziemskiej pewnosci siebie, ktora Dan widywal ostatnio na tej planecie.
Sukienka w wytwornym, ziemskim stylu, choc sluzyla za przebranie, tak nie pasowala do tej obskurnej dziury, jak nie na miejscu byloby picie tu szampana.
-Pan sobie zyczy...? - znow ta syczaca wymowa.
-Szanowna Damo, ktos zwrocil sie do statku pocztowego Krolowa Slonca z prosba o zabranie przesylki poleconej.
Wasz znaczek identyfikacyjny, Szanowny Czlowieku?
Dan wyjal go, a ona pochylila lekko glowe, tak jakby maska przeslaniala jej wzrok (a jej rozmowcom wyraz jej twarzy).
Ach! Tak, jest taka paczka. - Kto jest nadawca?
Tedy prosze. Nie odpowiedziala na jego pytanie i otwierajac wejscie do kabiny, gestem zaprosila Dana do srodka. Aby mogl przejsc, odsunela zaslone.
Korytarz byl wlasciwie waskim tunelem, tak waskim, ze Dan ramionami ocieral o sciany. Automatycznie zwolnila sie belka wejsciowa, i drugie drzwi, wbudowane w sciane, rozsunely sie, kiedy do nich podszedl.
Pokoj, w ktorym sie znalazl, kontrastowal z obskurna, ogolnie dostepna, czescia Deneb. Ozdobiony byl tapeta przedstawiajaca egzotyczne krajobrazy. A jednak, pomimo piekna scian, Dan poczul nagle taki smrod, ze niemal go zatkalo. Nie mogl jednak dostrzec zrodla tego okropnego zapachu. Zobaczyl natomiast mezczyzne, rozwalonego w wielkim lozu. Gdy wszedl Dan, tamten nie podniosl sie, i nie powital go, jedynie uwaznie mu sie przyjrzal. Kobieta szybko przeszla obok Dana w drugi koniec pokoju i podniosla metalowa skrzynke w ksztalcie zblizonym do szescianu, ktorego kazdy bok mial dwie dlonie dlugosci.
-To zabieracie - powiedziala.
Kto podpisuje? - Dan przeniosl wzrok z kobiety na mezczyzne, ktory nadal wpatrywal sie w niego z takim uporem, ze obserwowany poczul sie nieswojo.
Jesli to potrzebne, ja to zrobie - rzekl mezczyzna.
-To konieczne. - Dan wydobyl przyrzad nagrywajacy i skierowal obiektyw na skrzynke.
-Co robisz?! - Kobieta krzyknela tak gwaltownie, jakby zamierzal wytracic jej paczke z rak.
-Pobieram oficjalne nagranie - powiedzial.
Przyciskala do siebie przesylke tak mocno, ze wygladalo to na probe zakrycia wlasnym cialem jak najwiekszej powierzchni skrzynki.
-Wysylacie to statkiem - wyjasnil Dan - wiec musicie postepowac zgodnie z przepisami.
Znow wygladalo na to, jakby oczekiwala na jakis znak ze strony mezczyzny, lecz on ani sie nie poruszyl, ani tez nie przestal wpatrywac sie w Dana. Ostatecznie, z widoczna niechecia, kobieta postawila skrzynke na krawedzi malego stolu i cofnela sie o krok. Pozostala jednak w poblizu, z rozpostartymi rekoma, gotowa porwac przesylke w bezpieczne miejsce w przypadku jakiegokolwiek niebezpieczenstwa.
Dan nacisnal klawisz, zrobil zdjecie ladunku, a potem wyciagnal mikrofon, by zarejestrowac glos na tasmie dzwiekowej.
Szanowna Damo, prosze potwierdzic, ze wysylacie pakunek statkiem jako przesylke polecona. Podajcie swoje nazwisko, dzisiejsza date, a potem przylozcie kciuk do rolki tasmy... dokladnie tutaj.
Dobrze. Jesli takie sa przepisy, zatem musze to zrobic. - Ale podniosla skrzynke i pochylajac sie w przod, zeby wziac mikrofon, trzymala ja przed soba.
Tyle tylko, ze nie dokonczyla tego gestu. Zamiast tego reka wyciagnieta po mikrofon walnela Dana w brzuch, a paznokciem niezwyklej dlugosci skaleczyla jego cialo. Przez moment byl zbyt oszolomiony, aby wykonac jakikolwiek ruch. Nagle zdretwiala mu reka i bezwladnie opadla, a tasma spadla na podloge. Mial jedynie tyle sily, zeby odwrocic sie do drzwi, ale nie zdolal zrobic chocby jednego kroku w ich kierunku. Jego ostatnim wyraznym wspomnieniem byl fakt, ze upadl na kolana. Rownoczesnie odwrocil nieco glowe, tak ze napotkal swidrujace spojrzenie faceta lezacego na lozu. Tamten ani drgnal.
Nie zdarzylo sie nic wiecej az do chwili, gdy przedzieral sie przez okolice pelna mgly, unoszacej sie nad blotami. I po raz drugi przebudzil sie w pokoju sasiadujacym z barem, aby odbyc powrotna droge na Krolowa.
Ocknal sie wsrod towarzyszy stloczonych w izolatce chorych. Pochylal sie nad nim Tau, ktory orzezwiajacym zastrzykiem przywrocil mu pelna swiadomosc tego, gdzie sie znajduje. Tym razem jednak, dzieki eksperymentowi lekarza, przypomnial sobie wszystko, co sie z nim dzialo od chwili opuszczenia Krolowej.
Rozdzial 3
Klopoty z ladunkiem
-Urzadzenie nagrywajace. - Dan wypowiedzial swoja pierwsza mysl.-Jedyna z rzeczy nalezacych do ciebie, ktorej nieznajomy nie przyniosl ze soba - odpowiedzial Jellico.
-A skrzynka?
-Tu jej nie ma. Mogla byc tylko przyneta.
Dan jakos w to nie wierzyl. Zachowanie kobiety, na tyle, na ile je pamietal, swiadczylo o czyms wrecz przeciwnym. A moze zamierzali calkowicie skupic jego uwage na ladunku, po to, zeby nie byl przygotowany na jej atak?
Wiedzial, ze zgromadzeni w malej izbie chorych slyszeli kazdy szczegol opowiesci o jego przezyciach. Podczas badania, kiedy odzyskiwal pamiec, ujawnil zdarzenia z niedalekiej przeszlosci, a jego relacje nagrano na tasmie. Tak wiec pewne fakty, choc bylo ich niewiele, staly sie jasne.
-W jaki sposob dostalem sie z Deneb do baru? - zastanawial sie. Bylo jeszcze cos, co z trudem sobie przypominal. Niejasne, dokuczliwe wspomnienie twarzy, ktora zobaczyl przelotnie i nie zdolal jej dokladnie zapamietac. Czy, kiedy po przebudzeniu wychodzil z baru, widzial w zewnetrznym pokoju tego mezczyzne, ktory siedzial tak milczaco, podczas gdy zaatakowala go kobieta? Nie byl tego pewien.
-Mogli zaniesc cie tam jako pijanego zauwazyl Ali. - W dzielnicy otaczajacej port jest to calkiem normalna sprawa. Zreszta o ile dobrze zrozumialem, kiedy wychodziles, tez mogles sprawiac takie wrazenie.
-Musialem dostac sie z powrotem na statek odparowal Dan. Myslal o skrzynce, ktorej tak pilnowala tamta kobieta. Nie byla duza, akurat taka, zeby bez trudu