9675

Szczegóły
Tytuł 9675
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9675 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9675 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9675 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maciej Kuczy�ski �YCIE JEST MY�L� Cz�� I Od Autora Ju� od swojego zarania ludzko�� intuicyjnie wiedzia�a, �e istnienie nie ogranicza si� do wymiaru materialnego. Niestety (na szcz�cie tylko na kr�tko � tego jestem pewien), da�a si� zba�amuci� materialistycznym prorokom nauki. Ich niedobitki jeszcze dzi� powtarzaj� ze �lepym uporem te dwa os�awione, g�upie, puste, nieszcz�sne s�owa Jacquesa Monoda, kt�re ju� na zawsze pozostan� ha�b� nauki XX wieku i pomnikiem ograniczenia umys�u ludzkiego: konieczno�� i przypadek. Konieczno�� i przypadek... Poniewa� jednak naukowcy m�wi�cy o tw�rczym dzia�aniu przypadku, czyli chaosu, dyskwalifikuj� si� sami, zostawmy ich w spokoju i pozw�lmy, tak jak dinozaurom, odej�� do niebytu. Dzisiaj ju� inni tworz� awangard� poznania. Wci�� powi�ksza si� grupa fizyk�w i biolog�w, kt�rzy zaczynaj� dostrzega� realno�� niedostrzeganego dotychczas czynnika, mo�e nawet wymiaru rzeczywisto�ci, animuj�cego �wiat zjawisk. Wiedz� oni doskonale, �e w wielu zakresach mo�liwo�ci poznania metodami naukowymi zosta�y wyczerpane i dalszy post�p b�dzie mo�liwy jedynie wtedy, gdy zostanie uznane istnienie rzeczywisto�ci z�o�onej. Zaskakuj�ce, jak bardzo zbli�aj� si� tym do do�wiadcze� mistycznych, o ca�e epoki wyprzedzaj�cych powstanie nauki! W ksi��ce tej podejmuj� pr�b� wskazania wielu takich okien, do kt�rych w ko�cu dotar�a nauka i przez kt�re obawia si� wyjrze�, w przeczuciu, �e tam, po drugiej stronie, �szkie�ko i oko� nie przydadz� si� na nic. Hipoteza, kt�r� tu rozwin�, u wielu wzbudza najzaci�tszy sprzeciw, cho� jej przes�anki wcale nie s� kruche. Uzna�em, i� warto by g�os zabra� w�a�nie amator, nie kr�powany rygorami prac naukowych, nie obawiaj�cy si� z�o�liwo�ci specjalist�w, mog�cy swobodnie m�wi� o rzeczach ca�kiem nowych. Zreszt�, gdy grozi katastrofa, ka�dy pomys� wskazuj�cy ratunek jest cenny. A przecie� my i nasz ziemski �wiat, za nasz� zreszt� przyczyn�, zbli�amy si� do katastrofy. I zagro�enie to nie przychodzi z materialnego wymiaru, jak mog�oby si� wydawa�. Wszelkie jego namacalne oznaki w przyrodzie s� tylko skutkiem i odbiciem tego, co dzieje si� w tej sferze, tym obszarze, kt�ry bardziej ni� zmys�om i cia�u, bli�szy jest ludzkiemu umys�owi oraz �wiadomemu i nie�wiadomemu my�leniu. 3 �ycie jest my�l� Fizyka i biologia, ta druga nauka nawet cz�ciej, w swoich odkryciach, nie tylko zreszt� najnowszych, dotar�y wielokrotnie do takiej granicy, poza kt�r� wida� ju� inny plan rzeczywisto�ci. B�d� go nazywa� �subtelnym�, jest bowiem nieuchwytny dla zmys��w i aparat�w pomiarowych, chocia�, na liczne sposoby objawia swe istnienie w spos�b po�redni. Gdy nauczymy si� go bada�, stwierdzimy by� mo�e, i� mi�dzy obu planami nie ma wyra�nej granicy; przenikaj� si� wzajemnie, ten pierwszy jest na drugim osnuty, oba za� tworz� nierozdzieln� ca�o��. Wszystko, co widzimy w naturze: kszta�ty chmur i drzew, pokr�j �wierk�w i d�b�w, wykr�j li�ci klonu, kszta�t skrzyde� motyli, postacie �yrafy i foki, ich ruchy i zachowania, taniec pszcz� i tokowanie g�uszc�w, kocie ruchy kota i w�owe w�a, w�dr�wki ptak�w przez p� globu, ��wi przez oceany, wszystko to w tajemniczy spos�b niezmienne powtarzaj�ce si� w ka�dym pokoleniu, cho� nie dziedziczone przez geny, jest takie dlatego, �e wspiera si� na niewidzialnej kanwie odwiecznych wzorc�w, obecnych wsz�dzie w przestrzeni. One to sprawiaj�, �e nowo powstaj�ca istota, wyrastaj�ca czy to z nasienia brzozy, czy z jaja pingwina, u�o�y swoje, mno��ce si� przez podzia�y, kom�rki w kszta�t drzewa albo ptaka. Z kolei one, jako ca�o��, zdo�aj� si� porozumie� i przyjm� zachowania od wiek�w utrwalone dla brz�z i pingwin�w. Te subtelne wzorce nie tylko kszta�tuj� organizmy, ale kieruj� te� ich zachowaniem, instynktownym u zwierz�t, nie�wiadomym lub �wiadomym u ludzi. Nasza �wiadomo�� jednak ma zdolno�� przekszta�cania tych wzorc�w i stwarzania nowych. To ludzki umys� stworzy� wzorzec zabijania cz�owieka czy niszczenia p�odu przez matk�, wzorzec odchodzenia od �wiadomego istnienia, powrotu w mrok wegetatywnego bytu ni�szych zwierz�t i ro�lin, do czego s�u�� narkomania i alkoholizm. Wzorce s� zapewne pierwszym elementem tego g��bszego planu istnienia, jaki zdo�ali�my odkry� z pomoc� obiektywnej obserwacji i jaki mo�emy bada�, przynajmniej w po�redni spos�b. Zanim to uczynimy, spr�bujmy okre�li�, od czego chcemy odej��, jak� sk�r� zrzuci�, jakiego pozby� si� ograniczenia, aby bez przeszk�d m�c odda� si� nowemu my�leniu, stworzy� now� wizj� istnienia. Tym czytelnikom, kt�rzy ju� dawno uko�czyli szko��, chcia�bym przypomnie� teori� Darwina, czy raczej jej wsp�czesn� odmian�, do�� odleg�� zreszt� od pierwowzoru. To j� w�a�nie b�dziemy musieli odrzuci� jako nieprzydatn� skorup�. Poniewa� �ycie powsta�o raz tylko, niemal cztery miliardy lat temu i jak s�dzimy, ju� si� nie tworzy, jest rzecz� oczywist�, �e wszystkie jego wsp�czesne postacie musz� pochodzi� od form dawniejszych, kt�re si� przekszta�ci�y. Spos�b tych przekszta�ce� � wbrew temu, do czego usi�uj� nas przekonywa� uczeni nast�pcy Darwina � pozostaje do dzisiaj wielk� tajemnic�. Wed�ug uwsp�cze�nionej teorii ewolucji, ka�dy osobnik zwierz�cia czy ro�liny r�ni si� od pozosta�ych pewnymi cechami. Niekt�re z nich u�atwiaj� swoim nosicielom obfitsze mno�enie si�, dzi�ki czemu, rzekomo, staj� si� czynnikiem doboru naturalnego, stopniowo wypieraj�cego z populacji inne osobniki, nie posiadaj�ce tych cech, a wi�c, jak si� to powiada �gorzej 4 przystosowane�. Sumuj�c drobne zmiany zachodz�ce poprzez pokolenia, populacja danego gatunku przekszta�ca si� w inny. Tak wi�c, dla przemiany borsuka w tygrysa potrzebne by�yby drobne zmiany na poziomie genetycznym, czyli w tre�ci gen�w, i bardzo d�ugie, geologiczne okresy, pozwalaj�ce na zgromadzenie si� w borsuczym ciele cech tygrysich. Borsuk stopniowo przesta�by by� sob�, staj�c si� tygrysem. Zarazem potrzebny by�by nacisk �rodowiska, kt�ry wyeliminowa�by niezdolne do prze�ycia borsuki, pozostawiaj�c osobniki o coraz wi�kszej ilo�ci cech tygrysich. Jedn� ze s�abo�ci takiej hipotezy jest jej niezdolno�� wyt�umaczenia, dlaczego �adna z postaci przej�ciowych, a w ci�gu milion�w lat powinno ich by� wiele, nigdy si� nie zachowa�a. Nie odnaleziono ich ani w materiale kopalnym, ani we wsp�czesnym �wiecie. Wygl�da wi�c raczej na to, �e �ewolucja� odbywa si� skokami. �Odkrycie przez Barghoorna w Swazilandzie mikrob�w sprzed 3.400 milion�w lat prowadzi do wstrz�saj�cego wniosku: przemiana nieo�ywionej materii w bakterie zaj�a mniej czasu ni� przej�cie od bakterii do du�ych, z�o�onych organizm�w. �ycie towarzyszy�o Ziemi niemal od pocz�tku istnienia Planety.� (Lynn Margulis i Dorion Sagan, Microcosmos: four billion years of microbial evolution. New York 1986: Touchstone). Mutacje, stopniowo przekszta�caj�ce organizm, maj� powstawa� w wyniku zmian gen�w oraz zmian struktury i liczby chromosom�w. Obliczono nawet, �e w jednym genie, w jednym pokoleniu, zmiany wyst�puj� z cz�stotliwo�ci� od 105 do 106. Istotnie, aby takie zmiany mog�y si� zsumowa� i to w sensowny spos�b, potrzebne s� niewiarygodnie d�ugie okresy. Ale id�my dalej. Mutacje gen�w s� wywo�ywane przez promieniowanie jonizuj�ce (promienie Rentgena, gamma i korpuskularne), nadbiegaj�ce z kosmosu lub wytwarzane przez pierwiastki promieniotw�rcze. Wp�yw maj� tak�e inne czynniki, jak promieniowanie ultrafioletowe, du�e wahania temperatury czy substancje chemiczne. Obserwujemy te� mutacje naturalne, powodowane wewn�trzkom�rkowymi, nieznanymi nam przyczynami, uwa�ane r�wnie� za pozbawione wszelkiej celowo�ci i wywo�uj�ce r�wnie bezcelowe zmiany na poziomie organizm�w. Przy takich za�o�eniach droga ewolucji by�aby tylko �lepym b��dzeniem od jednej postaci do drugiej, przy czym jedynym czynnikiem, w kt�rym mo�na by poszukiwa� celowego dzia�ania dla przemiany borsuka w tygrysa, by�by dob�r naturalny, czyli mechanizm eliminacji borsuk�w i form po�rednich przez tylko im nieprzyjazne �rodowisko. Poniewa� jednak takie czynniki, jak zanikanie las�w czy nadmiar wody, och�odzenie czy ocieplenie klimatu s� tak�e ca�kowicie losowe, w istocie o �adnej celowo�ci nie mo�e tu by� mowy. Co si� jednak stanie, je�li wyka�emy, �e ewolucja nie wymaga bardzo d�ugiego czasu (co zosta�o w ostatnich latach ju� powszechnie uznane) i �e w przyrodzie nie ma form przej�ciowych (co te� jest faktem niepodwa�alnym)? A ponadto, �e posta� organizm�w nie mo�e by� zapisana w genach (co spr�buj� w tej ksi��ce wykaza�) i wreszcie, �e mutacje gen�w nie s� wcale tak przypadkowe, jak si� wydawa�o? No c�, wtedy jasne si� stanie, �e trzeba odej�� od dotychczasowej wiary w bezw�ad, martwot�, pustk� mechanizmu wszech�wiata i uzna�, �e �yje on, my�li i oddycha, jest inteligentny, wra�liwy, przewiduj�cy, czu�y na najs�absze sygna�y, �e m�drze i celowo prowadzi odwieczn� prac� nad kierowaniem swych twor�w ku coraz wy�szym postaciom istnienia. Niezwyk�a z�o�ono�� przyrody i wyj�tkowo�� zjawiska �ycia od dawna nasuwa�y tym, kt�rych to zastanawia�o, nie tylko intuicyjny, ale i rozumowy wniosek, �e kryje si� za nimi co� wi�cej ni� tylko cz�stki elementarne i ich fizyko-chemiczne oddzia�ywania. Tym czym� by�a narzucaj�ca si�, nieodzowna, nieodparta konieczno�� istnienia programu. Dzi�, w dobie informatyki, tej oczywisto�ci niepodobna ju� d�u�ej przemilcza� czy pomija�. 5 By� mo�e najbardziej zdumiewaj�cy pomnik ludzkiej g�upoty i ograniczenia wystawiaj� nam ci uczeni, kt�rzy utrzymuj�, �e nieobj�te i niewiarygodnie z�o�one, a przy tym niepoj�cie harmonijne dzie�o budowy wszech�wiata i �ycia obywa si� bez programu! I m�wi� to ludzie, kt�rzy dobrze wiedz�, �e nawet po to, by w�o�y� pantofle i zapa�� w fotelu, potrzebny jest zamys�, potem plan i zgodne z nim dzia�anie. Wprawdzie w obliczu wymownej obecno�ci komputer�w na ich w�asnych biurkach musieli si� zgodzi�, �e taki program istnieje, �e jest zapisany w genach, nadal jednak utrzymuj�, �e powsta� na drodze przypadkowych mutacji materia�u genetycznego i �e jego dzia�anie nie wykracza w zasadzie poza obr�b gatunk�w. Najnowsze odkrycia rozprawi�y si� ju� i z tym pogl�dem. Odczytana cz�� DNA to wy��cznie program ograniczony do struktury bia�ek i obs�ugi ich produkcji w kom�rce. W dodatku nie wyja�niaj�cy, JAK zosta� napisany. Gdy sta�o si� to oczywiste, prawdziwie dociekliwe umys�y j�y gdzie indziej poszukiwa� obja�nienia, ruszaj�c za tropem tajemniczej �przyczyny kszta�tuj�cej�. Koncepcja nie jest ca�kiem nowa. Ju� w czasach Platona, wiemy o tym z przekaz�w filozofa, istnia�o przekonanie o idealnych wzorcach dla ka�dej z widzialnych rzeczy. Niematerialne wyobra�enia doskona�ej kuli, tr�jk�ta czy ko�a, by�y wzorcami dla materializuj�cych si�, w mniej ju� doskona�y spos�b, ku�, k� czy tr�jk�t�w, odtwarzanych przez kryszta�y, kwiaty czy te� ludzkie d�onie. Do takiej idei �p�l morfogenetycznych� powr�ci� w 1922 r. Aleksander Gurwicz w Rosji i niezale�nie od niego, w 1925 r., Paul Weiss w Wiedniu. Pola te i zapisane w nich wzorce mia�yby jaki� stopie� �materialno�ci�, by�yby jednak utworzone z substancji tak rzadkiej i wyposa�one w tak ma�e energie, i� by�yby nieuchwytne dla naszych prymitywnych urz�dze�. Ale mog�yby si� z nimi ��czy� najg��bsze warstwy naszego pod�wiadomego umys�u, kt�ry by je odczytywa� i stosowa� si� do nich. W sta�ej ��czno�ci z nimi pozostawa�yby te� �ywe kom�rki wszelkich organizm�w, a tak�e cz�stki elementarne i moleku�y, kt�re z nich czerpa�yby wzory dla swych kszta�t�w, oddzia�ywa� i zachowa�. Kolejnymi zwolennikami idei stali si� Brian Goodwin i ostatnio Rupert Sheldrake, kt�ry przedstawi� najbardziej wsp�czesn� i bodaj najlepiej uzasadnion� wersj� hipotezy p�l morfogenetycznych. Sheldrake okre�li� ten nieznany czynnik, kt�ry jest odpowiedzialny za kszta�ty przyrody i instynkty �ywych istot, jako przyczyn� kszta�tuj�c� (formative causation). Przyczyna ta oddzia�ywa�aby na struktury materialne poprzez rezonans morficzny (morphic resonance) tych struktur z wzorcami istniej�cymi w postaci p�l morfogenetycznych (morphogenetic fields), (Rupert Sheldrake, A New Science of Life, Granada Publishing Ltd., 1983). Morphe to po grecku kszta�t, genesis � powstawanie. Pola te, o nieznanym charakterze, utrwalaj� w sobie wzorce dla kszta�t�w, proces�w rozwoju i zachowa� wszelkich twor�w przyrody. Dzia�aj� poprzez czas i przestrze�, s� wszechobecne. Wed�ug Sheldrake�a: �Rozwijaj�cy si� organizm istnia�by wewn�trz pola morfogenetycznego, a pole prowadzi�oby i kontrolowa�o form� rozwoju tego organizmu�; (za: Rene� Weber, Poszukiwanie Jedno�ci, Nauka i Mistyka, Wyd. Pusty Ob�ok, Warszawa 1990). Pola te nie zosta�y raz na zawsze dane w sko�czonej i niezmiennej postaci w chwili Wielkiego Wybuchu. Gdy po raz pierwszy proton zwi�za� si� z elektronem, tworz�c pierwszy atom wodoru, stworzy� wzorzec, za kt�rym post�powa�y kolejne protony i elektrony, a ka�de powt�rzenie utrwala�o ten uk�ad, nabieraj�cy wyrazisto�ci i si�y. Dzi�, po miliardach lat ci�g�ych powt�rze�, wzorzec atomu wodoru jest niewiarygodnie mocno utrwalony i obdarzony olbrzymi� energi�, a tak�e odporny na zmiany. Inne jednak wzorce, podatne s� na zmiany; im m�odsze, tym podatno�� wi�ksza. St�d ci�g�e przekszta�canie si� �wiata: przemiana jednych gatunk�w w drugie, czy odmiany ludzkich obyczaj�w. 6 Nie b�d� tu wnika� w prawdopodobne szczeg�y p�l morfogenetycznych. S�dz�, �e to, co powiedzia�em, wystarcza dla uchwycenia og�lnego sensu, a reszta zarysuje si� sama w miar� rozwoju tej ksi��ki. Jej celem jest poszukiwanie, moimi w�asnymi drogami, owej wci�� tajemniczej, niewidzialnej podszewki �wiata materialnego, kt�r� tworz� wzorce morfogenetyczne, wskazanie jej obecno�ci i u�wiadomienie roli pe�nionej w �wiecie zjawisk i w �yciu cz�owieka. S�dz�, i� niedaleka jest chwila, gdy poszukiwania te, prowadzone po omacku i niezbyt systematycznie przez nielicznych, osamotnionych badaczy, zostan� zast�pione prawdziwymi badaniami i zyskaj� miano dziedziny naukowej. Dziedziny nie nazwanej jeszcze. Zajmowa� si� ona b�dzie zjawiskami z pogranicza nauki i obszaru transcendentalnego, nie s�dz� jednak, aby mo�na tu by�o m�wi� o wyra�nej granicy. Zapewne przej�cie mi�dzy tymi dwoma obszarami odbywa si� p�ynnie, jeden stanowi przed�u�enie drugiego. Obszar zjawisk uwa�anych obecnie za transcendentalne, przechodzi w spos�b ci�g�y w obszar materialny. Oba pozostaj� cz�ciami tego, co nazywamy przyrod�. Tego dnia, gdy rzeczywisto�� p�l morfogenetycznych stanie si� dla nas pewnikiem, to co transcendentalne usunie si� do jeszcze g��bszych poziom�w istnienia. Poniewa� nikt tego dotychczas nie zrobi�, niechaj mi b�dzie wolno zaproponowa� nazw� dla tej nowej dziedziny bada�, znajduj�cej si� in statu nascendi. Uzasadnione b�dzie jej z�o�enie z dwu s��w, z greckiego mystik�s � tajemny i �aci�skiego natura � przyroda, jako �e mamy do czynienia z tajemniczymi zjawiskami przyrody. Tak wi�c otrzymaliby�my spolszczone brzmienie: misnatyka (angielskie: the mysnatics). Zbyt ma�a oka�e si� te� pojemno�� nazw przyj�tych ju� kilkana�cie lat temu przez Sheldrake�a. Sta�o si� oczywiste, �e jego pola morfogenetyczne okre�laj� nie tylko kszta�t organizm�w i instynkty, ale tak�e programy �ycia umys�owego, programy pami�ci, �wiadomo�ci, wzorce zachowa� pojedynczych i ca�ych ich �a�cuch�w, wzorce uczu�, stan�w umys�u, a w ko�cu nadrz�dne wzorce �operacyjne�, zawieraj�ce programy powstawania nowych wzorc�w, ich wymazywania, ich przekszta�cania i ��czenia si� jednych z drugimi. Po�r�d nich tak�e pot�ny, jeden z najwa�niejszych, wzorzec-program tego zjawiska, jakim jest materia o�ywiona. Tak wi�c misnatyka operowa�aby poj�ciami takimi jak wzorce misnatyczne, maj�ce posta� p�l misnatycznych, wchodz�cych w rezonans misnatyczny z tworami, kt�re nazywamy obecnie materialnymi. 7 Tajemniczy p�askowy� W 1976 roku sp�dzi�em szereg tygodni w tropikalnym, deszczowym lesie w dorzeczu Orinoko. Przedzieraj�c si� z maczet� przez g�szcze, co krok napotyka�em ro�linne konstrukcje, pochodz�ce jakby wprost z kre�larskich desek in�ynier�w. Widzia�em czterdziestometrowe pnie wznosz�ce si� ku g�rze stalowoszarym kad�ubem, podobnym do n�g platform wiertniczych i tak samo jak one maj�ce u podstawy pot�ne tr�jk�tne przypory, jakby wyci�te ze stalowych p�yt i przyspawane do drzewa. Z bliska mo�na si� by�o przekona�, �e i one s� �ywym drewnem, stanowi�cym jedno�� z pniem. Ro�lina znalaz�a wi�c nowy spos�b przyrastania tkanek. Nie koncentryczny, wok� osi pnia i konar�w, ale p�ytowy. Najwi�ksze z owych tr�jk�tnych p�yt osi�ga�y powierzchnie oko�o sze�ciu metr�w kwadratowych, przy grubo�ci od kilku do kilkunastu centymetr�w. Napotyka�em te� drzewa, kt�re w inny spos�b broni�y si� przed przewr�ceniem. Ich pie�, podzielony przy ziemi na liczne ramiona, tworzy� piramid� czy te� sto�ek, o podstawie wielokrotnie szerszej ni� �rednica w�a�ciwego, pojedynczego pnia. Widzia�em pn�cza wpe�zaj�ce na drzewa spiral� okr��aj�c� pie�. Chroni�o je to przed odpadni�ciem od sztywnej podpory. A tak�e inne, osi�gaj�ce ten sam cel odmiennym sposobem � pe�za�y wzwy� prosto, jak pr�ty stalowe, trzy, pi�� albo dziesi�� takich p�d�w z r�nych stron pnia, niczym do niego nie przyczepione. Pomi�dzy sob� jednak ��czy�y si� uko�nymi wyrostkami, tworz�c plecionk� otaczaj�c� drzewo. Ogl�da�em te� liany, przerzucone od drzewa do drzewa, jak wisz�ce mosty. Mia�y �odygi przypominaj�ce p�askie ta�my szeroko�ci d�oni. �rodkiem tej ta�my bieg� ci�g falistych wg��bie� i wypuk�o�ci, kt�re usztywnia�y lian�, podobnie jak kratownica mostowa, z t� jednak przewag� nad dzie�em in�ynier�w, �e dzia�a�a skutecznie we wszystkich p�aszczyznach. Lecz absolutnym �przebojem� okaza� si� Ficus benjamina, drzewko hodowane tak�e w Europie. Jego pie� spleciony z czterech, zawsze czterech, nie zro�ni�tych ze sob� �odyg, wprawi� mnie w najwy�sze zdumienie. Gdy wtedy ogl�da�em fikusy w tropikalnym lesie, podziwia�em jedynie genialny �pomys�� drzewa, kt�re tym sposobem uodporni�o si� na dzia�anie wielokro� wi�kszych si�, ni� gdyby pie� by� pojedynczy o tej samej �rednicy. Zafascynowany, zrobi�em w�wczas szkice. Dopiero po latach, pisz�c t� ksi��k� i ogl�daj�c �wczesne rysunki, zrozumia�em, jak cenne mam w r�ku wskazanie, �e kszta�tu pnia nie okre�laj� geny. Przecie� gdyby tak by�o, oznacza�oby to, �e kom�rki wzrostowe, u szczytu ka�dej �odygi, znaj� swoje po�o�enie w przestrzeni, w stosunku do trzech pozosta�ych �odyg, znaj� sw�j kolejny numer i swoje miejsce w splocie, aby zgodnie z tym m�c zagina� �odyg�. I robi� to we w�a�ciwej chwili, we w�a�ciwym kierunku i pod w�a�ciwym k�tem, w �cis�ym wsp�dzia�aniu z pozosta�ymi trzema �odygami. Niepodobna sobie wyobrazi�, by kom�rki drzewa, ukryte pod kor�, mia�y tak� orientacj� i zdolno�� dokonania pomiar�w. Lecz to jest mniejszym problemem w por�wnaniu z samym matematycznym zapisem splotu. Oczywi�cie, my umiemy to zrobi�. Krzywe zakre�lane przez �odygi daj� si� uj�� wzgl�dnie prostym wzorem. Wz�r mo�na zapisa� 8 liniowo, kodem binarnym i umie�ci� na nici DNA, wyra�ony za pomoc� kodon�w zasadowych, oznaczaj�cych �jeden� oraz �zero�. Trudno�ci zaczynaj� si� w chwili, gdy sobie u�wiadomimy, �e kom�rki musia�yby prowadzi� nieomyln� �nawigacj� w przestrzeni. Aby zagina� �odyg� w idealnej zgodzie z matematycznym zapisem, musia�yby mie� sta�y, przestrzenny uk�ad odniesienia. On by pozwala� okre�la� trzy przestrzenne wsp�rz�dne dla ka�dej z kom�rek. Takiego uk�adu nie ma i nie istnieje te� aparat kom�rkowy, zdolny do prowadzenia tego typu pomiar�w. Nie ma, tym bardziej, pami�ci, kt�ra by notowa�a, jakie fazy budowy s� ju� zako�czone. Dopiero na tej podstawie hipotetyczne centrum logistyczne kom�rek mog�oby decydowa� o nast�pnym, konstrukcyjnym kroku. Lecz tego typu centrum kom�rki te� nie maj�. Dlatego jedynym, narzucaj�cym si� przypuszczeniem, jest hipoteza wzorca, swoistego szablonu, istniej�cego poza kom�rkami i oddzia�ywuj�cego na nie z zewn�trz. Zosta�my jeszcze nad Orinoko. Znalaz�em si� na p�askowy�u, wyniesionym ponad otaczaj�c� r�wnin� blisko tysi�cmetrowymi, pionowymi �cianami. By�a to jakby wyspa na powierzchni Ziemi, zwana przez Indian tepui. P�askowy� Sarisari�ama by� niedost�pny dla ludzi � wyl�dowali�my tam helikopterem � lecz zamieszkany przez liczne, endemiczne gatunki ro�lin. Jedna z nich, nosz�ca nazw� Brocchinia hechtioides, ros�a lub lepiej powiedzie� przebywa�a na pozbawionych gleby powierzchniach kwarcytowych. Kwarcyt to p�prze�roczysta, r�owa, twarda jak stal i podobna do szk�a ska�a. Padaj�ce tam cz�sto ulewne deszcze sprawiaj�, �e ka�dy kamyk czy ziarenko ziemi s� natychmiast zmywane w przepa�� bezdennych szczelin. Jak wi�c poradzi�y sobie ro�liny nie maj�ce si� w czym zakorzeni�? Po prostu zrezygnowa�y z tego! Takie okre�lenie sugeruje jednak akt �wiadomy. U�ywam go celowo, bo w tej nag�ej zmianie obyczaju ro�liny z pewno�ci� bra� udzia� inny czynnik ni� przystosowywanie si� drog� przypadkowych mutacji, trwaj�cych tysi�ce tysi�cleci. Korzenie, pospolicie s�u��ce do zakotwiczenia ro�liny w pod�o�u i do zaopatrywania jej w czerpan� z gleby wod� i sk�adniki od�ywcze, tutaj zmieni�y swe funkcje. Nie mog�c zag��bi� si� w szklanej p�ycie, ca�kowicie ods�oni�te, tworzy�y sztywne, nie tr�j- ale wielonogi podtrzymuj�ce krzaczek, kt�ry mo�na by�o przestawia� r�k� z miejsca na miejsce. Zadanie zaopatrzenia ro�liny w wod� musia�y wi�c przej�� mieczykowate li�cie. Rosn�c pionowo ku g�rze i zachodz�c na siebie kraw�dziami, utworzy�y g��bokie i szczelne kielichy, chwytaj�ce wod� deszczow�, sk�d by�a ona rozprowadzana po ca�ej ro�linie, tak�e w d�, do korzeni, cho� zazwyczaj obieg p�yn�w w tkankach ro�linnych odbywa si� w przeciwnym kierunku, wbrew sile ci��enia. Lecz nie koniec na tym. Te sztuczne zbiorniczki cennej wody zosta�y natychmiast wykorzystane przez inne gatunki. Pojawi�y si� w nich liczne pierwotniaki i owady, a wpadaj�ce do nich nasiona kie�kowa�y, wyrasta�y w okaza�e ro�linki i zakwita�y. Niekt�re Brocchinia wygl�da�y jak �ywe wazony z bukietami nie swoich kwiat�w. Wyjmuj�c taki bukiet z wody mo�na by�o zaobserwowa� na jego korzeniach ca�y system b�oniastych balonik�w wype�nionych wod�. To dopiero przezorno�� i nieufno�� wobec gospodarza! Zdarza�y si� przecie� d�u�sze okresy bezdeszczowe lub wyciekanie wody z �wazonu�. A ro�lina, kt�ra mia�a w�asny zapas w p�cherzykach, mog�a si� tego nie obawia�. Mo�na by w niesko�czono�� ci�gn�� opowie�� o tym �a�cuchu wzajemnych zale�no�ci, jakimi spleciona jest amazo�ska puszcza, o tych wynalazkach, przemy�lnych zastosowaniach nieodmiennie nasuwaj�cych my�l o jakim� rodzaju inteligencji, stymuluj�cej ich powstawanie. Paleontologia i anatomia por�wnawcza, wspierane przez genetyk� i biochemi�, nie pozostawiaj� w�tpliwo�ci, �e gatunki maj� wsp�lne pochodzenie. Mechanizm ewolucji, nawet w jego najbardziej uwsp�cze�nionym, neodarwinowskim wydaniu, co jednak odczuwa intuicyjnie 9 wielu laik�w, a zaczyna uznawa� coraz wi�ksza liczba biolog�w, jest nie do utrzymania. Sk�aniaj� si� do tego najwybitniejsi biolodzy, cz�sto wyra�aj�c swoje pogl�dy w okr�ny albo �artobliwy spos�b, aby nadmiernie nie szokowa� koleg�w, wyznaj�cych jeszcze tradycyjne pogl�dy. Francis Crick, nagrodzony Nagrod� Nobla za wsp�udzia� w odkryciu kodu genetycznego zapisanego w podw�jnej helisie DNA, po wielu latach stricte naukowych bada�, doszed� do wniosku, �e w ramach znanych nam fizyko-chemicznych w�a�ciwo�ci moleku�, �ycie wyewoluowa� nie mog�o. A przecie� �ycie na Ziemi istnieje. Jest to fakt niepodwa�alny (pod warunkiem, oczywi�cie, �e to, czego doznajemy, nie jest ca�kowitym z�udzeniem). C� wobec tego mo�e uczyni� powa�ny naukowiec, kt�ry zdaje sobie spraw� z nieprawdopodobnego wr�cz skomplikowania proces�w zachodz�cych w �ywej kom�rce i ma �wiadomo��, �e dochodzi do nich wy��cznie dlatego, �e dziej� si� wewn�trz b�ony kom�rkowej, podczas gdy poza ni� natychmiast by usta�y, poniewa� przecz� wielu podstawowym prawom. Cho�by zasadzie entropii, czyli naturalnego d��enia do ni�szych stan�w energetycznych, mniejszego skomplikowania, do rozpadu, och�odzenia, bezruchu, bezw�adu. Crick, nie chc�c rezygnowa� ze swego �wiatopogl�du naukowego, nie mog�c, czy nie chc�c przyzna� otwarcie (a szkoda!), �e wed�ug jego najlepszej wiedzy i znajomo�ci przedmiotu, powstanie �ycia, nie tylko tu, na Ziemi, ale i gdziekolwiek w Kosmosie, jest cudem, kt�ry m�g� si� dokona� wy��cznie dzi�ki udzia�owi Jakiego� rodzaju inteligencji � dokona� literackiego zabiegu, kt�ry nikogo jednak nie powinien zmyli�. W swej ksi��ce �ycie jako takie, (Life Itself, Its Origin and Nature London 1982, Macdonald), wydanej tak�e w Polsce, wysun�� hipotez� �panspermii kierowanej�, jak j� nazwa�. Wed�ug niej jaka� odleg�a cywilizacja gwiezdna, zagro�ona w swoim istnieniu, aby uratowa� zjawisko �ycia w og�le, mia�aby wys�a� do wielu uk�ad�w planetarnych rakiety z pojemnikami wype�nionymi prostymi a odpornymi organizmami jednokom�rkowymi. Jeden z pojemnik�w m�g� wpa�� do oceanu ziemskiego ponad trzy miliardy lat temu i zap�odni� go �yciem. Zdaje si�, �e kamufla� uda� si� Crickowi zbyt dobrze i chyba nikt nie dostrzeg� prawdziwej intencji znakomitego biologa. Przecie� gdyby uwa�a� on, �e tylko ziemskie warunki nie sprzyja�y samotnemu powstaniu �ycia, spr�bowa�by zapewne przesun�� ten proces na inn� planet� i cho�by naszkicowa�, niezb�dne w tym celu, jego zdaniem, warunki fizyko-chemiczne. Nie uczyni� tego. Nie wspomnia� nawet s�owem, i� taka koncepcja jest mo�liwa, zamiast tego przedstawi� do�� sztuczn� historyjk� � przypowie�� o wysoce �wiadomych istotach, zasiewaj�cych Kosmos �yciem. Milczeniem pomin�� pochodzenie tych istot i spos�b powstania �ycia na ich planecie. Pochodzenia �ycia w og�le! Pojmijmy to w�a�ciwie � w ksi��ce o istocie �ycia, napisanej przez naukowca biologa o g��bokiej wiedzy, po�wi�conej niemal w ca�o�ci roztrz�saniu nieprawdopodobie�stwa tego zjawiska � nie pada �adna pr�ba obja�nienia. Dlaczego? Bo w istocie to, co chcia� nam Crick powiedzie�, to wniosek do jakiego doszed� uczony po kilku dziesi�cioleciach �mudnych studi�w � o niemo�liwo�ci naturalnego, samoczynnego pojawienia si� �ycia. W tym �wietle historyjka Cricka o obcych istotach to nic innego, jak podana w modnym przebraniu przypowie�� o stw�rczej inteligencji. Tak to trzeba zrozumie�. Potrzebny by� inteligentny bodziec, potrzebne jego nieustanne dzia�anie, aby zjawisko �ycia mog�o na naszej planecie powsta� i utrzyma� si�. Rewelacje uczonego, kt�ry zreszt� nie jest ju� osamotniony w swych pogl�dach, powinny nas sk�oni� do od�wie�enia spojrzenia na przyrod�. I do samodzielnego poszukiwania g��bszych prawd ukrytych pod podr�cznikowymi og�lnikami. Powr��my wi�c na wenezuelski p�askowy� � tepui Sarisari�ama. O wczesnym, tropikalnym zmroku zapalali�my lampy benzynowe o�wietlaj�ce ustawione pod p��ciennymi dachami sto�y. 10 �wiat�o natychmiast przyci�ga�o setki i tysi�ce ciem. Zdarza�y si� wieczory, kiedy trzeba by�o gasi� lampy, taka masa tych puszystych owad�w spada�a na ob�z. Zdawa�o si�, �e pod czystym niebem rozszala�a si� �nie�na nawa�nica lub kto� obsypuje nas pierzem z rozprutych poduszek. By�a to, z drugiej strony, znakomita okazja do studi�w nad ubarwieniem tych nocnych motyli i nad zjawiskiem mimetyzmu. Nie by�o w naszej ekipie entomologa, ale jak si� okaza�o, �mami zainteresowa�a si� za�oga helikoptera. Pilot i mechanik, zabezpieczywszy na noc maszyn�, nie mieli ju� wiele do roboty i to oni pierwsi rozpocz�li zabaw� w rozszyfrowywanie kamufla�y stosowanych przez te motyle. Prowadz�c nocny tryb �ycia, dzie� sp�dzaj� one w bezruchu, kryj�c si� w zakamarkach kory, w szczelinach, dziuplach czy pod li��mi. Wiele te� przysiada na pniach albo g�azach bez �adnej os�ony. S� w tym czasie bezbronnymi ofiarami ptak�w i drobnych owado�ernych, kt�re nieustannie przeszukuj� pnie, ga��zie, listowie i ska�y, tropi�c k�ski bia�kowego po�ywienia. Wi�ksze szans� ukrycia si� maj� te �my, kt�re rysunkiem i barw� upodobni�y si� do t�a, na kt�rym sp�dzaj� dzie�. Po kilku wieczorach uda�o nam si� wyodr�bni� co najmniej kilkana�cie rodzaj�w kamufla�y. By�a tam �ma przypominaj�ca dwa zielone listki z rysunkiem �y�kowania; znale�li�my krzew na kt�rym sp�dza�a dnie, nie r�ni�c si� w�wczas niczym od listowia. By�a inna, o rysunku pop�kanej kory, jeszcze inna z imitacjami kolc�w. Nasz najwy�szy podziw i prawdziwie filozoficzn� zadum� wzbudzi�y jednak te okazy, kt�re mia�y na ciemnym tle skrzyde� ja�niejszy rysunek mniejszej �my, jakby zwr�conej g�ow� w stron� odw�oka. Czemu to s�u�y�o? Mo�e malowana �ma przypomina�a gatunek wyj�tkowo niesmaczny i omijany przez ptaki? Taki rodzaj mimikry zosta� ju� wcze�niej odkryty i opisany naukowo. A mo�e chodzi�o o to, �e ptak spostrzeg�szy rysunek, si�gnie dziobem tam, gdzie spodziewa si� g�owy, a w�wczas, dziobni�ta w koniec odw�oka �prawdziwa� �ma, z nienaruszon� g�ow�, zdo�a si� zerwa� i uciec? Jednak i to wra�enie zblad�o, gdy kt�rego� wieczora ujrzeli�my my na palu podpieraj�cym dach przera�aj�ce, zimno patrz�ce na nas, nieruchome oczy. Ta �ma, wielko�ci niemal d�oni, ukazywa�a na jednej parze skrzyde� wyrazisty rysunek lekko sko�nych i gro�nych w wyrazie oczu, jakby ma�ego drapie�nika. Jakie� by�o nasze dalsze zdumienie, gdy oczy przymkn�y si� niby przys�oni�te powiekami, a za chwil� rozwar�y z wolna. Ptak, kt�ry by znalaz� ten k�sek, z pewno�ci� rzuci�by si� do panicznej ucieczki, aby samemu nie zosta� po�artym. Tam, na p�askowy�u, w te niezwyk�e wieczory, nikt z nas nie mia� w�tpliwo�ci, �e podobnych rzeczy nie m�g� stworzy� �lamazarny dob�r naturalny, sp�dzaj�cy tysi�clecia na oczekiwaniu przypadkowych mutacji, drobnymi dotkni�ciami p�dzla maluj�cych skrzyd�a. Nie mogli�my zrozumie�, dlaczego zoolodzy, znaj�cy te i jeszcze bardziej uderzaj�ce przyk�ady, upieraj� si� przy roli przypadku. A przecie� z punktu widzenia matematyki prawdopodobie�stwo ca�kowicie przypadkowego, �lepego zabarwienia kom�rek w precyzyjny, symetryczny wz�r, wcale nie przypadkowo na�laduj�cy ju� istniej�cy u innego organizmu, a do tego g��boko celowy jako narz�dzie przetrwania � jest praktycznie r�wne zeru! Spr�bujmy rozsypywa� na stole dziesi�� tysi�cy paciork�w w pi�ciu kolorach tak d�ugo, a� utworz� rysunek przypominaj�cy wz�r na skrzyd�ach pospolitego motyla �pawie oczko�. Mo�na straci� na to ca�e w�asne �ycie, �ycie dzieci i setki dalszych pokole� i nic nie osi�gn��. Wi�kszo�� biolog�w b�dzie jednak nadal twierdzi�a, �e w ci�gu stu tysi�cy lat jest to mo�liwe. Ba! Przecie� na tym nie koniec. Nie wystarczy utworzenie si� wzoru, �ma musi by� jeszcze �przywi�zana� do sta�ego miejsca odpoczynku dziennego. Gdyby zacz�a siada� na nieodpowiednim drzewie czy kamieniu, ca�y wysi�ek ewolucji poszed�by na marne. Ciekawe, co j� sk�ania do tego, aby w morzu ga��zi, pni, li�ci, ska�, g�az�w, co rano wyszukiwa� ten jeden jedyny skrawek pod�o�a, podobny do jej grzbietu. Rzecz jasna ona o tym nie wie, nigdy nie 11 widzia�a swej szaty i nie por�wnywa�a jej z niczym. Entomolog powie, �e nie ma takiej potrzeby. �m� po prostu kieruje instynkt i ka�e jej siada� na danym krzewie od milion�w motylich pokole�, instynkt podtrzymywany przez jej zesp� gen�w. Za� wz�r skrzyde�, zapisany w tym�e zespole przez czysty przypadek, jedynie zwi�ksza szans� przetrwania siadaj�cych tu osobnik�w, co z kolei utrwala i rozpowszechnia obyczaj. Albo te� inaczej: najpierw powsta� li�� na plecach, a potem, nie�wiadoma tego �ma, siadaj�c przypadkowo na odpowiednim krzaku, usz�a dziobom napastnik�w i mog�a przekaza� potomstwu zar�wno rysunek, jak i zami�owanie do krzaka. To samo mia�oby si� powtarza� tysi�ce razy z niezliczonymi motylami, chrz�szczami, owadami, przypominaj�cymi suche patyki, chru�cikami, rybami, g�sienicami, kameleonami, gadami, nawet futerkowcami (jak tygrys i trzciny!) � kt�re zaludniaj� nasz� planet�. I to mia�by by� przypadek?! Przecie� to oczywista zasada! Proces, kt�ry odbywa si� powszechnie i stale, jest uporz�dkowany, logiczny i celowo wbudowany w gmach natury. Przecie� ta prawdziwa orgia kamufla�u, to szale�stwo przebra�, ujawnia nie co innego � a w�a�nie metod�! Tak, to jest metoda stosowana przez gatunki, aby ograniczy� �miertelno�� do koniecznego minimum, zapewniaj�cego i drapie�nikom, i ofiarom prze�ycie. Nie ma tutaj miejsca na szkicowanie prawdopodobnych scenariuszy powstania zjawiska mimetyzmu, ale kiedy si� widzi �y�kowany listek i siedz�c� na nim �m� o identycznym ubarwieniu, w�wczas nie ma si� w�tpliwo�ci, �e pomi�dzy ro�lin� a owadem zaistnia� jaki� rodzaj wymiany informacji. Mo�e w�a�nie za po�rednictwem czynnika trzeciego? �e za wiele w tym dowcipu, fantazji, celowo�ci, inteligencji, rozumu i przewidywania, aby to uzna� za zwyk�y przypadek? Wiedz� to Indianie, dlatego czcz� duchy przyrody, dostrzegaj�c je w ka�dej ro�linie, zwierz�ciu czy minerale. Ciekawe, �e artysta, kt�ry cudownie namalowa� kwiaty albo konie, ludzk� twarz czy pejza�, jest wys�awiany za sw� wra�liwo��, inteligencj�, talent, wielko�� ducha. Analizuj�c jego dzie�o nikt nie pr�buje t�umaczy�, �e to moleku�y farby utlenione czy przypadkowo zmieszane z niew�a�ciwym olejem, po�o�one na gruncie, kt�ry przez przypadek �ona malarza obla�a arakiem, da�y now� gam� kolor�w, kontrasty czy co� w tym rodzaju. Nikt nie ma te� w�tpliwo�ci, �e temat i kszta�ty odwzorowanych postaci oczywi�cie zrodzi�y si� w umy�le malarza. Ka�dy przecie� wie, �e machanie p�dzlem z zawi�zanymi oczami, cho�by przez milion lat, nie doprowadzi�oby do namalowania �Nocnej stra�y� Rembrandta! Przypadkowe stworzenie rysunku be�owej kory z pomara�czowymi kolcami na skrzyd�ach motyla i przywi�zanie owada do krzewu, kt�ry tak� w�a�nie ma kor�, r�wnie� nie mo�e si� zdarzy� dzi�ki machaniu p�dzlem na �lepo, nawet przez miliard lat. Darwini�ci wyszydzaj� dziewi�tnastowieczn� literatur�, kt�ra �rozp�ywa si� nad cudami przyrody. Wytykaj� egzaltacj� opisom niedo�cignionych kszta�t�w, barw kwiat�w, zdumiewaj�cych przystosowa� owad�w, bogactwa i przemy�lno�ci przyrody. Zapewne egzaltacja nie u�atwia dog��bnego poznania, jednak paradoksalnie, w�a�nie ona, wspierana intuicj�, bli�sza jest zrozumienia przyrody ni� modyfikowany darwinizm, kt�ry nam proponuje przyrod�-robota � maszyn� do losowania, zapominaj�c, b�d� co b�d� w dobie kwitn�cej informatyki, o takim drobiazgu jak program. Mo�e w�a�nie do tego potrzebna by�a rewolucja komputerowa i gwa�towny rozw�j informatyki, aby�my zrozumieli, �e bez programu nic, opr�cz chaosu, si� nie dzieje. Za ka�dym zjawiskiem stoi program, s� nim prawa przyrody, najlepiej przez nas rozpoznane w zakresie chemii i fizyki. Opis ruch�w falowych czy zachowania si� neutrino w polu magnetycznym, jest w�a�nie programem, raz na zawsze tej cz�stce nadanym. Tak jest te� na wszystkich poziomach materialnego �wiata. Dlatego nie jest on chaosem i przewidywalne s� procesy w nim zachodz�ce. Rozw�j i �mier� gwiazd odbywaj� si� wed�ug programu czytelnego dla astrofizyk�w. Przypadek gra w kosmosie marginaln� rol�. Je�li gra j� w og�le! Nie ma podstaw, by przypuszcza�, �e 12 procesy zachodz�ce w materii o�ywionej, po stokro� bardziej z�o�one, a przez to i po stokro� bardziej podatne chaosowi, obywaj� si� bez w�asnych praw czyli program�w i �e rz�dzi nimi przypadek! A jednak, nie dostrzegaj�c tego, ewolucjoni�ci uchwycili si� swego spostrze�enia, �e geny od czasu do czasu ulegaj� uszkodzeniom, i powtarzaj� w niesko�czono�� tez� o stw�rczej roli omy�ek na pa�mie DNA. Ameryka�ski popularyzator bada� nad kopalnymi szcz�tkami cz�owieka, Robert Ardrey, w swojej ksi��ce African Genesis, pisze z ewolucyjnych zagadek, jak� opowiedzia� mu s�ynny antropolog, dr. L.S.B. Leakey, poszukuj�cy w Afryce najdawniejszych kopalnych �lad�w cz�owieka. Dzia�o si� to w Nairobi, w ogrodzie pe�nym kwitn�cych kwiat�w. Leakey pokaza� swemu go�ciowi jeden z nich, nieco podobny do hiacynta o koralowym zabarwieniu, sk�adaj�cy si� z wielkiej ilo�ci drobnych kwiatk�w. Przy bli�szych ogl�dzinach ka�dy z kwiatk�w, o d�ugo�ci oko�o centymetra, okaza� si� skrzyde�kami owada! Ca�a kolonia ciem, przyczepionych do jakiej� uschni�tej �odygi, sk�ada�a si� na kwiat, tak realistycznie odtworzony, i� chcia�o si� go pow�cha�. Ardrey, zdumiony tym uderzaj�cym przyk�adem mimetyzmu zbiorowego, wspomnia� o innych, znanych mu przypadkach mimetyzmu, szczeg�lnie o �mach na�laduj�cych li�cie albo kor�. Na to Leakey rzuci� od niechcenia, i� �aden kwiat podobny do tego, stworzonego przez owady, nie istnieje w przyrodzie! Ten koralowy kwiat by� ich w�asnym wynalazkiem. Chc�c si� ukrywa� w pe�nym blasku dnia, na otwartej przestrzeni, wcale nie poszukiwa�y jako wzoru �adnej konkretnej ro�liny. Odtworzy�y jedynie og�lny zarys korony wielokwiatowej. I mog�y go odtwarza� w ka�dym miejscu i w dowolnej chwili, znalaz�szy jedynie odpowiedni� �odyg�. Zanim min�o os�upienie Ardrey�a, Leakey dorzuci� co� jeszcze bardziej nieprawdopodobnego. Opowiedzia�, �e w jego muzeum entomolodzy wyhodowali wiele pokole� tych ciem, odkrywaj�c, �e z ka�dego miotu jajeczek z�o�onych przez samic� wyl�ga si� przynajmniej jeden owad ze skrzyd�ami zielonymi, nie koralowymi, pewna ilo�� takich, kt�re maj� skrzyd�a o po�rednich odcieniach i wi�kszo��, kt�ra ma skrzyd�a koralowe. Ardrey pochyli� si� ponownie nad kwiatem i stwierdzi�, �e na samym czubku widnieje pojedynczy, zielony p�czek, a poni�ej niego kr�g zielono-koralowych p�atk�w. Dalsze mia�y ju� pe�n�, �yw� barw� koralow�. Leakey potrz�sn�� patykiem. Sp�oszona kolonia wzlecia�a w jednej chwili trzepoc�cym rojem, nie r�ni�cym si� od pospolitego roju jakichkolwiek innych nocnych motyli. Po chwili zacz�y zn�w siada� na patyku, k��bi�c si� bez�adnie, wspinaj�c po w�asnych grzbietach w pozornym chaosie. Ruch ten nie by� jednak przypadkowy. Zielony przodownik zaj�� sw� pozycj� na szczycie, otoczony po�rednio zabarwionymi osobnikami. Wkr�tce kwiat zn�w znieruchomia� w swej pierwotnej postaci, tak doskonale chroni�cej �my przed zakusami zawsze g�odnych ptak�w. Ardrey szuka� potem obja�nienia tego fenomenu, rzecz jasna bezskutecznie. Specjali�ci nie umieli wyt�umaczy�, jak si� to dzieje, �e spo�r�d identycznych jajeczek, zawieraj�cych identyczne geny, jedno buduje owada z zielonymi skrzyd�ami, kilkana�cie z zielono-koralowymi, pozosta�e z koralowymi. A przy tym ka�dy z owad�w ma wrodzon� wiedz� o swoim miejscu na abstrakcyjnym patyku, na abstrakcyjnej ��ce. W ko�cu jedyna odpowied�, jak� Ardrey uzyska�, brzmia�a: owady s� o dobre 300 milion�w lat ewolucji starsze od cz�owieka. Panowie! Co� si� kryje za zjawiskami przyrody i pe�ne przemy�lno�ci, dowcipu, humoru mru�y do was oko, a wy, g�usi i �lepi, powtarzacie w odr�twieniu: �czas i przypadek�, �czas i przypadek�, �czas i... 13 Dinozaury i zi�by Uwa�a si� powszechnie, �e tak zwane nisze ekologiczne s� zajmowane przez gatunki ro�linne i zwierz�ce wtedy, gdy przypadkowo osi�gni�te przystosowanie im to umo�liwi. Je�li wi�c pewne mutacje p�jd� w niew�a�ciwym kierunku, nisza, stawiaj�ca szczeg�lne wymagania, nigdy nie zostanie zasiedlona. Gor�ce �r�d�a wulkaniczne, niszcz�ce w ci�gu kilku sekund struktury bia�kowe przez ugotowanie kom�rek, nie by�yby wi�c nigdy zasiedlone przez �yj�ce w nich szczepy bakterii, gdyby przypadkowo nie pojawi� si� w ich okolicy mutant, odporny na wysok� temperatur�. Poniewa� jednak rola przypadku w ewolucji nie zosta�a ani udowodniona, ani obja�niona i jest nadal zwyk�� hipotez� o coraz w�tlejszych podstawach, nic nie stoi na przeszkodzie odmiennym twierdzeniom. Wydaje si�, �e pusta nisza jest wyzwaniem, na kt�re organizm odpowiada. Pod naciskiem potrzeby organizm, np. bakteryjny, dokonuje przemiany i odpowiednio uzbrojony wkracza na obszar dotychczas dla� niedost�pny, znajduj�c tam i pokarm, i �rodowisko do �ycia. Taki punkt widzenia ma ju� oparcie w odkryciach biolog�w. Przed kilku laty dr Cairns z dwoma kolegami z wydzia�u biologii Uniwersytetu Harwarda (wg. �Nature�) sprawdzali, w jaki spos�b zmutowane bakterie Escherischia coli, nie mog�ce si� �ywi� cukrem laktoz�, zachowaj� si� na diecie czysto laktozowej. Powinoy zgin��, gdy� ich gen odpowiadaj�cy za produkcj� enzymu laktazy, niezb�dnego do rozk�adania cukru, na skutek mutacji straci� t� w�a�ciwo��. Okaza�o si� jednak, ku zdumieniu badaczy, �e zamiast g�odowa�, nieoczekiwanie wielka ilo�� bakterii pod naciskiem ostatecznego zagro�enia zdo�a�a przekszta�ci� sw�j gen, wyprodukowa� laktaz�, od�ywia� si� i rozmna�a�! To zaskakuj�ce spostrze�enie, zreszt� jedno z wielu podobnych (jak np. og�lnie znane, b�yskawiczne przystosowywanie si� wirus�w grypy do uprzednio zab�jczych dla nich szczepionek), powinno pobudzi� najwy�sz� uwag� legionu badaczy! Wskazuje przecie� ono, �e przekszta�cenia gen�w, a wi�c ewolucja na poziomie molekularnym, nie wymagaj� d�ugich okres�w i s� oczywi�cie celowe, a nie przypadkowe. Pozwala nam to inaczej spojrze� na ca�y proces przemian, na p�ynno�� form i proces�w w �wiecie o�ywionym, ka�e poszukiwa� w miejsce przypadku innego sprawczego czynnika, z pewno�ci� bardziej inteligentnego ni� bezw�adny mechanizm machiny losowej. Przypadek Escherischia coli jest nie do obja�nienia w ramach obowi�zuj�cego dogmatu. Spr�bujmy go wi�c zanalizowa�. Chromosom Escherischia, zawarty w j�drze tej bakterii, jest pasmem DNA o kszta�cie zamkni�tego pier�cienia, wzd�u� kt�rego rozmieszczone s� geny. Geny, to odcinki DNA z zakodowanymi w nich swoistymi przepisami na budow� r�nych cz�stek bia�kowych. Dokonajmy skrajnego uproszczenia tego schematu, zak�adaj�c, �e geny te s� zapisane nie kodem zasadowym, ale literami swojej nazwy. Tak wi�c nasz zmutowany i przez to nieczynny gen b�dzie zamiast L-A-K-T-A-Z-A brzmia� np. L-U-K-T-A-T-A. Fa�szywy odczyt uniemo�liwia syntez� czynnej cz�stki bia�ka. Cz�owiek, przeczytawszy ten zapis, po kr�tkim namy�le jest w stanie wskaza�, kt�re litery trzeba zast�pi� innymi, aby 14 przywr�ci� pierwotne, prawid�owe brzmienie. Ale to samo, czyli konieczno�� �namys�u�, bez wzgl�du na to, w jaki spos�b by to przebiega�o, dotyczy tak�e kom�rki! Kom�rka, aby dokona� naprawy uszkodzonego genu niezb�dnego do jej prze�ycia, musi: � �chcie� prze�y�, � �wiedzie�, �e w otoczeniu jest obfito�� cukru, � �wiedzie�, �e cukier jest zwi�zkiem, kt�ry po skomplikowanej przer�bce chemicznej mo�e by� przez ni� przyswojony, � �wiedzie�, �e jedna z faz przer�bki wymaga u�ycia enzymu laktazy, � �wiedzie�, �e jej gen laktazy jest uszkodzony, � �zna� tre�� uszkodzonego genu, � �zna� tre�� genu prawid�owego, aby m�c dokona� naprawy, � �mie� wol�, czyli motywacj� dokonania naprawy. Spr�bujmy udowodni� teraz, �e dla tradycyjnie pojmowanej kom�rki jest to niemo�liwe. Nadal skrajnie upraszczaj�c, pomi�my rozwa�ania nad tym, kto lub co dokonuje ca�ej tej koncepcyjnej pracy (odpowiadaj�cej procesowi my�lenia w ludzkim umy�le), a niezb�dnej dla dokonania poprawki. Pozosta�my przy jednym tylko elemencie: sk�d kom�rka wie, �e zamiast L-U-K-T-A-T-A, gen winien brzmie� L-A-K- TA- Z-A? Jedyn� postaci� pami�ci, jedynym organem s�u��cym przechowywaniu informacji, jak� znamy u kom�rek, s� pasma DNA (lub RNA i w pewnym sensie �a�cuchy bia�kowe, b�d�ce te� liniowym, aminokwasowym zapisie informacji o sobie samych). Wytwarzaj� one swoje kopie, kt�re podczas podzia�u kom�rek s� przekazywane kom�rkom potomnym. Zapis genetyczny jest wi�c sposobem zapami�tywania struktury bia�ka i syntetyzowania go na podstawie takiego odziedziczonego zapisu. Je�li jakiego� genu nie ma w kom�rce, oznacza to tyle, �e ona go nie pami�ta, nie zna wzoru danego bia�ka, nic nie wie o jego istnieniu i nie mo�e go wytwarza�. Jak wi�c kom�rka Escherischia coli mo�e zapisa� struktur� laktazy nic, ale to nic nie wiedz�c o laktazie? Je�eli to jednak czyni, to znaczy, �e dokonuje cudu! I to w�a�nie jeden z tych cud�w, o kt�rych w dalszym ci�gu b�dzie po wielokro� mowa. Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem nieprawdopodobnym, przecz�cym logice, zdrowemu rozs�dkowi, niemo�liwym w sensie informatycznym: kom�rka nie mo�e przetwarza� danych, kt�rych nie posiada! Jest tylko jedno rozwi�zanie: wyj�cie poza b�on� kom�rkow�, a to oznacza zerwanie z dogmatem! Je�li si� zgodzimy, �e pami�� o strukturze laktazy istnieje poza kom�rkami coli, w�wczas nie trzeba b�dzie odwo�ywa� si� do cudu. W istocie tylko i wy��cznie w ten spos�b mo�na sobie wyobrazi� dzia�anie kom�rek. Wz�r laktazy czerpi� z zewn�trz. Lecz sk�d w takim razie? S� dwa �r�d�a mo�liwe: jedno, to geny laktazy istniej�ce w innych kom�rkach coli rozproszonych po �wiecie. W tym wypadku informacja musia�aby by� przekazywana w nieznany nam spos�b, by� mo�e zbli�ony do telepatycznego. Drugim �r�d�em, zgodnym z hipotez� wzorc�w misnatycznych, by�by ten obszar, w kt�rym wzorce s� utrwalone w subtelnej, nie znaj�cej czasu ani przestrzeni postaci, dost�pnej wszystkiemu, co istnieje. Tak wi�c obecny tam wzorzec laktazy wchodzi�by w jaki� rodzaj �rezonansu� z kom�rk� coli, b�d�c� w �rodowisku cukrowym i objawiaj�c� potrzeb� takiego rezonansu dla uruchomienia proces�w naprawczych. P�jd�my teraz dalej tropami tych wzorc�w i spr�bujmy wykaza�, �e przyroda pos�uguje si� nimi w spos�b inteligentny. By� taki okres w dziejach Ziemi, gdy praca nad przekszta�caniem si� organizm�w a� wrza�a, a kieruj�ca ni� inteligencja i jej wzorce po prostu �dymi�y z przegrzania�. �Oko�o 600 milion�w lat temu nie by�o organizm�w bardziej z�o�onych ni� bakterie, wielokom�rkowe algi i jednokom�rkowy plankton. (...) Wtedy, 543 miliony lat temu, we wczesnym kambrze, w ci�gu nie wi�cej ni� 10 milion�w lat pojawi�y si� stworzenia z z�bami i 15 czu�kami i szczypcami, nagle si� materializuj�c. W wybuchu tw�rczo�ci, jakiego nie by�o przedtem ani potem, przyroda naszkicowa�a plan w�a�ciwie ca�ego kr�lestwa zwierz�t. (...) Od 1987 r. odkrycia wielkich z�� skamienia�o�ci na Grenlandii, w Chinach, na Syberii i ostatnio w Namibii, wykaza�y, �e okres biologicznych innowacji nast�pi� w rzeczywisto�ci w tym samym momencie geologicznym na ca�ym �wiecie�. (Madeleine J. Nash, When life exploded, Time 1995, December 5). Wyzwaniem, na kt�re trzeba by�o odpowiedzie�, sta�a si� pusta powierzchnia l�d�w. W tym czasie gdy w morzu �ycie a� kot�owa�o si� w dziesi�tkach tysi�cy postaci, l�dy i ocean powietrzny le�a�y jeszcze od�ogiem. Pierwszego wyj�cia z wody dokona�y ro�liny, po nich owady i ryby, gdy mog�y ju� liczy� na ro�linny i owadzi pokarm. Owadom twardy grunt pod nogami nie wystarczy� na d�ugo. Miotane wiatrami i unoszone ciep�ymi pr�dami, szybko zasmakowa�y w lotach, w powietrznym �ywiole i wytworzy�y przyrz�dy do latania. Niebawem wa�ki o 60 cm rozpi�to�ci skrzyde� j�y �miga� nad l�dem i wod�. Sk�pe dane paleontologiczne nie pozwalaj� powiedzie�, ile razy powt�rzy� si� fenomen wyj�cia z wody. Pewne jest natomiast, �e za ka�dym razem decyduj�ca si� na to kolonia kom�rek, jak� jest organizm, musia�a dokona� gruntownej przebudowy. Cz�� kom�rek musia�a si� przekwalifikowa�, by m�c pe�ni� nowe, dotychczas nieznane funkcje. Musia�y te� zgrupowa� si� na nowo, aby wytworzy� nie istniej�ce organy. Ryba, kt�ra uczyni�a to jako pierwszy kr�gowiec wodno-l�dowy, musia�a wytworzy� p�uca, z p�etw zbudowa� nogi i ogon p�aza, pozby� si� pozosta�ych oraz przekonstruowa� oczy. Z p�az�w powsta�y gady, a oko�o 220 milion�w lat temu z ich grupy, zwanej tekodontami, wyr�s� szczep dinozaur�w. To one, w prawdziwie imponuj�cy spos�b, dokona�y ostatecznego podboju l�d�w, wykorzystuj�c rozmaito�� �rodowisk. I nie tylko! Dokonajmy pobie�nego przegl�du niekt�rych przystosowa� tych s�ynnych i wci�� budz�cych ciekawo�� gad�w, aby si� przekona�, �e w ewolucyjnych przemianach jest co� wi�cej ni� tylko darowana przez przypadkow� mutacj� cecha. Stegozaur osi�gn�� d�ugo�� siedmiu metr�w i wag� p�torej tony, a na grzbiecie wytworzy� klimatyzatory. By�y to dwa szeregi p�yt kostnych, dochodz�cych do 75 cm wysoko�ci, nie zwi�zanych ze szkieletem, osadzonych w sk�rze i stercz�cych do g�ry. Znajduj�cy si� wewn�trz nich system kanalik�w umo�liwia� obieg krwi. Gdy zwierz� ustawia�o si� p�ytami prostopadle do promieni s�o�ca, nast�powa�o szybkie nagrzewanie krwi i ca�ego cia�a. Gdy za� p�yty znajdowa�y si� w pozycji r�wnoleg�ej do promieni, nast�powa�o ch�odzenie. Pachycefalozaur w�o�y� na g�ow� he�m. Sklepienie jego czaszki zgrubia�o do 25 cm. Taki tryka� si� g�ow� w okresie godowym z podobnym rywalem, ale m�g� te� s�u�y� jako pot�ny taran do zbijania z n�g wrog�w. Parazaurolof, p�dz�cy p�wodny tryb �ycia, gdzie �erowa� zanurzony z g�ow�, wyposa�y� si� w tr�b�. By� to stercz�cy z ty�u g�owy wyrostek, osi�gaj�cy po��czonymi z drogami oddechowymi. Ameryka�ski anatom, Dawid Weiskampel zbudowa� replik� tego wyrostka i okaza�o si� wtedy, �e wdmuchuj�c powietrze, mo�na gra� na nim niskim, dono�nym tonem, s�yszalnym na du�ym obszarze. D�wi�ki o niskich cz�stotliwo�ciach maj� wi�kszy zasi�g, a zarazem utrudniaj� lokalizacj� ich �r�d�a. Ankylozaur ubra� si� w pancerz, przypominaj�cy zbroj� z grubej, twardej sk�ry, naje�onej masywnymi kolcami i guzami kostnymi, na kt�rych �atwo by�o po�ama� sobie z�by. Gruby, kostny he�m okrywa� te� g�ow�. Nie brakowa�o r�wnie� kostnych os�on nad oczami. To by�a bro� defensywna. Lecz ten pierwszy w dziejach rycerz d�wigaj�cy zbroj� postara� si� te� o bro� ofensywn�. By�a ni� ci�ka, pot�na bu�awa na ko�cu ogona. Tworzy�y j� dwie kuliste ko�ci osadzone na ostatnich kr�gach. Ogon by� pot�nej budowy i bardzo ruchliwy. Silne umi�nienie pozwala�o macha� nim w poziomie. Uderzenie bu�awy, wa��cej trzydzie�ci kilogram�w, w 16 po��czeniu z obrotem tu�owia, zmia�d�y�oby dzi� samoch�d. Podobnych ku� u�ywa si� obecnie do burzenia mur�w. W tamtych czasach � do powalania na ziemi� i �amania ko�czyn drapie�nik�w o wadze nawet jednej tony, zw�aszcza tych dwunogich. Deinonychus,