9651
Szczegóły |
Tytuł |
9651 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9651 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9651 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9651 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Janet Dailey
Z�udzenia
Prolog
Ten sukinsyn Lucas Wayne jeszcze za to zap�aci, obiecywa�a sobie nie po raz pierwszy Rina Cole z ledwo skrywan� w�ciek�o�ci�. Czule pog�adzi�a macic� per�ow� na r�koje�ci pistoletu kaliber trzydzie�ci osiem, starannie ukrytego w torebce. U�miechn�a si� z satysfakcj�, wyobra�aj�c sobie min� Lucasa, gdy zobaczy wycelowan� w siebie bro�.
Czy rozpozna pistolet, kt�ry sam jej podarowa�? Mia�a nadziej�, �e tak. Luk� da� jej niewiele - a teraz zwr�ci mu jeden z jego prezent�w w specyficzny spos�b: nie sam pistolet, tylko kule z jego lufy.
Nadal u�miecha�a si� z�o�liwie, gdy luksusowa limuzyna wioz�a j� wzd�u� Madison Avenue na Upper East Side, najmodniejsz� cz�� Manhattanu. Wsz�dzie panowa� spok�j, nie by�o �adnego ruchu, ale to nic dziwnego o tej godzinie, w �rodku nocy. Latarnie rozja�nia�y ciemno�� w r�wnych odst�pach, ulice by�y w�a�ciwie puste, je�li nie liczy� �mieciarki i niewielu taks�wek.
Limuzyna zwolni�a, zanim skr�ci�a w Siedemdziesi�t� Sz�st� Ulic�. Rina pochyli�a si� do przodu. Znajomy widok hotelu Carlyle, gdzie Lucas Wayne si� zatrzymywa�, ilekro� go�ci� w Nowym Jorku, sprawi�, �e poczu�a jednocze�nie gniew i podniecenie.
Nie by� sam. Towarzyszy�a mu blondynka, ca�kowite beztalencie, kt�ra cudem dosta�a ma�� r�lk� w jego nowym filmie. Czy naprawd� my�la�, �e Rina si� o tym nie dowie, �e nikt jej nie zawiadomi?
Nie pozwoli si� traktowa� jak byle kto. Jest przecie� Rin� Cole. Zanim Lucas nagra� pierwsz� piosenk�, ona dosta�a tyle platynowych p�yt, �e nie mie�ci�y si� na �cianie. I tylko jej zawdzi�cza karier� filmow�! To ona da�a mu szans�! Dra� jest jej d�u�nikiem.
Limuzyna zatrzyma�a si�. Portier w liberii podbieg� szybko, z uk�onem otworzy� drzwiczki. Wystarczy�o jedno spojrzenie, by j� rozpozna�.
- Witamy w hotelu Carlyle, panno Cole.
Nie zwr�ci�a uwagi na jego s�owa. Ignoruj�c go ca�kowicie, skierowa�a si� do wej�cia. Kurczowo zaciska�a d�onie na torebce, w kt�rej spoczywa� pistolet. W nocnej ciszy jej obcasy g�o�no stuka�y po asfalcie.
Szybkim krokiem przemierzy�a mroczne foyer i wsiad�a do windy. Nikt jej nie zatrzymywa�. By�a Rin� Cole.
St�umiony j�k syren zak��ci� cisz� pogr��onej w ciemno�ci sypialni. Kilka minut wcze�niej zag�uszy�yby go j�ki rozkoszy. Teraz jedynie wt�rowa� przeci�g�emu westchnieniu, gdy blondynka u boku Lucasa Wayne'a przeci�gn�a si� leniwie. Odwr�ci�a si� w j ego stron�, podpar�a na �okciu, przesun�a d�oni� po klatce piersiowej.
- Luk�, kochanie, jeste� niewiarygodny - zamrucza�a. - Czuj� si� jak szmaciana laleczka. Wiesz, jak doprowadzi� dziewczyn� do szale�stwa.
- By�o nie�le, prawda? - U�miechem stara� si� zamaskowa� znudzenie, jakie w nim budzi�y takie rozmowy.
Lubi� seks gor�cy, wilgotny i dziki. Dwa na trzy to jednak niez�y wynik, zw�aszcza �e blondynka stara�a si� zagra� ostatni element z godnym podziwu zaanga�owaniem, cho� na Oscara nie zas�u�y�a.
- Ty potworze, jak mo�esz tak m�wi�? - Za kar� wymierzy�a mu pieszczotliwego klapsa. - By�o lepiej ni� nie�le, i doskonale o tym wiesz.
Zachichota�, przyci�gn�� j� bli�ej.
- Rzeczywi�cie, nie by�o tak �le jak na pr�b�.
- Pr�b�? - powt�rzy�a przeci�gle. - Co za �wietny pomys�.
- Prawda? - Z u�miechem przesun�� d�onie w g�r�, a� obj�� du�e, ci�kie piersi. Wjej ciele wszystko by�o drobne, miniaturowe z wyj�tkiem biustu. Podejrzewa�, �e to implanty, by�o jednak zbyt ciemno, by stwierdzi�, czy ma blizny pooperacyjne.
Ciemno�� w sypialni rozja�nia�a jedynie jasna smuga wpadaj�ca przez uchylone drzwi z salonu. W przyt�umionym �wietle piersi dziewczyny l�ni�y blado, przykuwa�y uwag�.
- Czy na pewno j este� w stanie to zrobi�? - zapyta�a kpi�co i otar�a si� o niego uwodzicielsko.
- Wier� si� tak dalej, a zaraz przyst�pimy do kolejnego uj�cia.
- Mo�e tym razem - odnalaz�a jego sztywniej�cy cz�onek - b�dziemy kr�ci� od g�ry.
- Doskona�y pomys� - mrukn��.
W nast�pnej chwili przymkni�te dot�d drzwi stan�y otworem. Pok�j zala�o ostre �wiat�o. Lucas gwa�townie zepchn�� z siebie blondynk� i uni�s� si� na �okciu, wpatrzony w posta� w progu.
- Kto do cholery... - zacz��, ale wystarczy� j eden rzut oka na rozwian� blond czupryn� i d�ugie nogi w sk�rzanej mini, by wiedzia�, z kim ma do czynienia, zanim jeszcze us�ysza� s�ynny ochryp�y g�os.
- Ty sukinsynu! Kocha�am ci�, a ty mnie wykorzysta�e�! - �wiat�o odbi�o si�wmetalu. Zobaczy� bro� w jej d�oniach. Celowa�a w niego! -Nigdy wi�cej, Luk�. Nigdy.
Zaraz strzeli. Strach nape�ni� jego �y�y adrenalin�. Nie zastanawiaj�c si�, wyrwa� poduszk� spod g�owy i cisn�� z ca�ej si�y. Pistolet wypali� z g�o�nym hukiem. Blondynka zacz�a wrzeszcze�. Lucas rzuci� si� na Rin� Cole.
Zanim zd��y�a ponownie wycelowa�, wykr�ci� j ej nadgarstki i wytr�ci� bro� z r�ki. Kopn�� pistolet w jak najdalszy k�t pokoju. Rina nie poniecha�a ataku, wpi�a si� w niego d�ugimi paznokciami, obrzuca�a obelgami.
Stara� si�j�poskromi�.
- Zadzwo� po pomoc, do jasnej cholery! - krzykn�� do ci�gle wrzeszcz�cej blondynki.
Szlochaj�c cicho, �ci�gn�a z ��ka prze�cierad�o. Usi�owa�a os�oni� nim nago��. Dr��cymi d�o�mi podnios�a s�uchawk�.
- Halo? Centrala? Prosz� nam pom�c! Ona chcia�a nas zabi�!
Rozdzia�pierwszy
Dzwonek telefonu wyrwa� Delaney Wescott z g��bokiego snu. Przewr�ci�a si� La bok, szczelniej otulaj�c si� ko�dr�. Po d�u�szej chwili unios�a g�ow�, obrzuci�a nieprzytomnym spojrzeniem sypialni� sze�ciopokojowego domu, ukrytego w jednym z wielu kanion�w g�r Santa Monica, nad Malibu.
Lekki wietrzyk ko�ysa� bia�ymi firankami w oknie. Przez szyby wpada�o �wiat�o ksi�yca w pe�ni, o�wietla�o sk��bion� po�ciel - Delaney jak zwykle niespokojnie kr�ci�a si� we �nie.
Telefon nie przestawa� dzwoni�. W nocy brzmia� wyj�tkowo g�o�no, dra�ni� nerwy jak szok elektryczny. Kiedy wyci�ga�a r�k� po s�uchawk�, pot�ny wilczur, kt�ry spa� obok niej w ma��e�skim �o�u, warkn�� ostrzegawczo.
- Zamknij si�, Ollie. Wcale ci� nie przy dusi�am - burkn�a. Przewr�ci�a na swoj� po�ow� ��ka ze s�uchawk� w d�oni. Odgarn�a d�ugie, potargane w�osy z ucha. - Halo?
- Delaney? Tu Arthur.
- Arthur. - Od razu rozpozna�a charakterystyczny baryton dawnego kolegi z pracy, Arthura Goldena. Podobnie jak ona, kilka lat temu odszed� z kancelarii prawniczej Jennings, Wad� & Mi�ski i za�o�y� w�asn� firm�. Rzuci�a okiem na budzik na stoliku nocnym. - Jest trzecia nad ranem, wiesz o tym?
- W Nowym Jorku jest sz�sta. Zapewniam ci�, nie jest to moja ulubiona poradnia, lecz nieszcz�cia rzadko przychodz� w odpowiedniej chwili. Delaney, mamy tu piek�o na ziemi. Potrzebuj� ci� w Nowym Jorku jak najszybciej.
By�o powszechnie wiadomo, �e Arthur Golden bywa r�wnie dramatyczny jak aktorzy, kt�rych interesy reprezentowa�. Dla niego skarpetki nie do pary mog�y si� okaza� �yciow� tragedi�. Jednak jaka� nutka w jego g�osie, ledwo s�yszalny niepok�j kaza�y Delaney potraktowa� go powa�nie.
- Co si� sta�o?
- Pytasz, co si� sta�o? Zaraz ci powiem: ta wariatka usi�owa�a zabi� mojego najlepszego klienta.
Z tego co wiedzia�a, Arthur reprezentowa� tylko jedn� osob� ze �wiata rozrywki, kt�ra zas�ugiwa�a na miano gwiazdy - Lucasa Wayne'a. Przed zaledwie pi�ciu laty Lucas zdoby� szturmem listy przeboj�w piosenk��Darlin', Do Me". W b�yskawicznym tempie otrzyma� dwie platynowe p�yty. Dwa lata p�niej przystojny, ciemnow�osy piosenkarz zadebiutowa� na ekranie kinowym z doskona�ym zreszt� skutkiem, co si� nader rzadko zdarza. Partnerowa� starzej�cej si� gwie�dzie muzyki pop, Rinie Cole, z kt�r� podobno mia� romans. Jego drugi film pobi� w minione �wi�ta Bo�ego Narodzenia wszelkie rekordy popularno�ci, rozwiewaj�c jakiekolwiek w�tpliwo�ci co do j ego talentu. Delaney jak przez mg�� przypomnia�a sobie, co niedawno czyta�a: Lucas Wayne kr�ci w Nowym Jorku nast�pny film.
- Czy si� nie myl�, zak�adaj �c, �e masz na my�li Lucasa Wayne 'a? - zapyta�a.
- Nie, nie mylisz si�.
- Wi�c co si� dok�adnie sta�o? - Nagle oprzytomnia�a. Usiad�a na ��ku, odruchowo otulaj�c si� prze�cierad�em. Sypia�a nago. Nie, �eby by�a sybarytk�. Ten zwyczaj mia� o wiele bardziej prozaiczne przyczyny: k�ad�a si� do ��ka, �eby spa�, a nie walczy� z koszul� nocn� czy wypl�tywa� si� z pi�amy, kt�ra kr�powa�a ruchy. - Kto chcia� go zabi�? Gdzie? Kiedy?
- Rina Cole. - Wypowiedzia� nazwisko powoli, wyra�nie; jego g�os ocieka� jadem. - Dzisiejszej nocy wdar�a si� do apartamentu Lucasa w hotelu Carlyle. Zasta�a go w ��ku z aktoreczk�, Victori� czy Tory jak�� tam. - Zamilk� na chwil�. - Bo�e drogi, Delaney, ilekro� pomy�l�, co by by�o, gdyby Lucas nie zauwa�y� broni, zanim zacz�a strzela�... - urwa�. Kiedy odezwa� si� ponownie, w jego g�osie by�o niedowierzanie. - Cisn�� w ni� poduszk�, Delaney. Poduszk�!
- Czy kto� jest ranny?
- Na szcz�cie nie. Lucas ma kilka zadrapa� na ramieniu, pami�tk� po Rinie, kiedy usi�owa� zabra� jej bro�, ale to wszystko.
- Wezwano policj�?
- Tak, zrobi�a to stra� hotelowa. Nie mieli wyboru. Rinie kompletnie odbi�o. Wrzeszcza�a, gryz�a, drapa�a, kiedy j� zabierali. Zamiast na komisariat, moim zdaniem, powinni byli zawie�� j� do Bellevue, do szpitala dla �wir�w. Jest oskar�ona o naruszanie spokoju, napad z broni� w r�ku, dwie pr�by zab�jstwa i stawianie oporu funkcjonariuszom. Oboje wiemy, �e wystarczy jeden telefon i wyjdzie za kaucj�. Nie ma szans, �eby zosta�a pod kluczem.
Delaney bez s��w przyzna�a mu racj�.
- A Lucas? Gdzie on jest teraz?
- U mnie, na Park Avenue. On i ta aktoreczk�. Uzna�em, �e tu b�d� bezpieczniejsi ni� w Carlyle.
- S�usznie. - Pociera�a skronie, czuj�c narastaj�ce napi�cie. - A czy masz u siebie jak�� ochron�?
- Dw�ch stra�nik�w przy recepcji. Po p�nocy do windy mo�na si� dosta� jedynie za pomoc� klucza. Przed moimi drzwiami postawili teraz policjanta, ale wiesz, jak to jest. Nie b�d� go tu wiecznie trzyma�.
- Wiem. - Skin�a g�ow�. - W�a�nie dlatego nie jestem bezrobotna.
- I w�a�nie dlatego do ciebie dzwoni� - wpad� jej w s�owo. - Przyje�d�aj jak najszybciej.
- Wsiadam w nast�pny samolot. - Ju� sporz�dza�a list� spraw, kt�re musi za�atwi� przed wyjazdem na lotnisko. Stara�a si� przy tym nie my�le� o zarwanej nocy.
- Licz� na ciebie.
- Tymczasem wyst�p z wnioskiem przeciwko Rinie Cole o zakaz zbli�ania si�. - Dawa�o to co prawda marn� ochron�, lecz stanowi�o podstaw� prawn�, dzi�ki kt�rej b�d� mogli trzyma� j� z dala od Lucasa. Arthur zaakceptowa� plan, po�egna� si� i sko�czy� rozmow�.
Zapali�a boczn� lampk�. Nie odk�ada�a s�uchawki. Szybko wystuka�a numer, zna�a go na pami��. Po si�dmym dzwonku us�ysza�a zaspany m�ski g�os:
- O co chodzi? U�miechn�a si�.
- Do roboty, kolego. Wielkie Jab�ko na nas czeka. W s�uchawce zapanowa�a cisza.
- To ty, Delaney? - zapytano w ko�cu obra�onym tonem, po czym rozleg� si� rozpaczliwy j�k. - Czy zdajesz sobie spraw�, �e jest dwadzie�cia po trzeciej?
- Riley, przepraszam, �e ci� budz� w �rodku nocy, ale...
- Taak, s�ysz�, jak bardzo ci przykro. - Riley Owens ziewn�� pot�nie. -Wi�c co j est takiego w Wielkim Jab�ku, opr�cz masy robak�w, ma si� rozumie�?
Stre�ci�a mu rozmow� z Arthurem.
- Rina Cole? - Po senno�ci Rileya nie zosta� nawet �lad. - Chyba nie chcesz nas w�adowa� w jakie� gwiazdorskie rozgrywki dla reklamy, co?
Przysz�o jej to r�wnie� na my�l, ale szybko uzna�a to za pozbawione sensu.
- Arthur by� zdenerwowany. A on jest prawnikiem, Riley, a nie aktorem. Ona naprawd� mia�a z�e zamiary.
- Wszyscy prawnicy to aktorzy. - Upiera� si� dla zasady, ale zacz�� traktowa� jej s�owa powa�nie.
- Je�li dobrze pami�tam, jest jaki� samolot do Nowego Jorku ko�o pi�tej czy sz�stej. Zadzwo� na lotnisko, dowiedz si� szczeg��w, zarezerwuj nam miejsca..
- Pierwsz� klas�?
- Chyba w twoich marzeniach, Riley - odci�a si� kpi�co.
- Zawsze warto spr�bowa�.
- Daj zna�, o kt�rej lecimy. I postaraj si� dowiedzie� jak najwi�cej o Rinie Cole.
- Nie ma sprawy. Wiem o niej wszystko. Ba, nawet mam jej p�yty.
- Naprawd�? - Nie mog�a w to uwierzy�. Nigdy nie przypuszcza�a, aby upodobania muzyczne Rileya oscylowa�y wok� Riny Cole. Wyobra�a�a go sobie s�uchaj�cego jazzu, czego� �agodnego, spokojnego, z gitarowymi sol�wkami.
- Naprawd�. Nale�� do jej najwierniejszych fan�w.
- Co� takiego. Nie wiedzia�am, �e j� lubisz.
10
- Wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Delaney - odpar�. - Na przyk�ad tego, �e nie lubi� Nowego Jorku w lipcu. A ty?
- Nie powiesz mi chyba, �e lubisz stare piosenki?
- Freda Astaire'a. Pokr�ci�a g�ow�.
- Do zobaczenia na lotnisku.
- Na razie. - Riley zachichota�.
Odk�adaj�c s�uchawk�, spojrza�a na okr�g�y ksi�yc w oknie. Z westchnieniem poklepa�a wielkiego podpalanego wilczura.
- Kiedy jest pe�nia, zawsze im odbija, co, Ollie?
Psisko unios�o jedn� powiek�, spojrza�o na ni� uwa�nie i spa�o dalej. Jak zwykle, Ollie gra� twardego, milcz�cego typa.
Delaney odrzuci�a ko�dr�, spu�ci�a nogi na pod�og� i podnios�a z ��ka swoje pi�� st�p i dziewi�� cali. Skierowa�a si� prosto do �azienki.
Odkr�ci�a kran nad umywalk�, wydusi�a na szczoteczk� mi�tow� past�. Zanim umy�a z�by, zerkn�a w lustro. Zaduma�a si� nad swoim odbiciem. Kwadratowa twarz, otoczona burz� ci�kich wij�cych si� w�os�w koloru gorzkiej czekolady. R�wnie ciemne oczy, podobnie rz�sy i brwi. W wieku trzydziestu czterech lat by�a kobiet� bardzo atrakcyjn�, lecz sprawia�a wra�enie osoby nie tyle pi�knej, ile silnej i pewnej siebie.
Nieoczekiwanie powr�ci�o wspomnienie dawno us�yszanych s��w: �Id� o zak�ad, �e w wi�kszo�ci m�czyzn budzi pani strach i szacunek".
Przez moment poczu�a stare cierpienie, niezno�ny b�l z powodu utraconej mi�o�ci i doznanego zawodu.
Z wysi�kiem zepchn�a ponure wspomnienia na dno �wiadomo�ci i energicznie zabra�a si� do szorowania z�b�w. Potem przysz�a kolej na szybki prysznic. Wytar�a si� r�cznikiem, narzuci�a kr�tki szlafrok frotte i wr�ci�a do sypialni.
Od razu podesz�a do szafy, z kt�rej wyj�a przygotowan� zawczasu torb� podr�czn�. Zawiera�a kosmetyki, peniuar i kilka zmian ubra�.
Niecierpliwie przesun�a na bok bia�y str�j do karate, �eby si� dosta� do podr�nej apteczki. By�o w niej wszystko, co mo�e si� przyda� w drodze i nie tylko: a wi�c plastry, �rodki przeciwb�lowe, aspiryna, �rodek przeciw zatruciom, banda�e oraz �upki, podg��wek i wk�ad do pojemnika tlenowego z regulatorem i mask�.
S�ysz�c znajomy stuk torby o pod�og�, owczarek sennie podni�s� �eb, powoli wsta�, zlaz� z ��ka, przeci�gn�� si� leniwie. Przycupn�� na kraw�dzi dywanika i obserwowa�, jak si� jego pani pakuje.
- Wiesz, co b�dzie dalej, prawda, Ollie? - mrukn�a odwr�cona ty�em do niego.
Ubrania wisia�y na wieszakach w gotowych zestawach, ��cznie z dodatkami. Jej �yciem od dawna rz�dzi�y systematyczno�� i porz�dek, zw�aszcza porz�dek.
Wspi�a si� na palce i �ci�gn�a z najwy�szej p�ki walizk� z szarego twee-du. Z dna szafy wyj �a pokrowiec na ubrania z tego samego materia�u i cisn�a na ��ko.
11
Nie zastanawiaj�c si�, wybra�a z szafy kilka pasuj�cych do siebie komplet�w ubra�, dorzuci�a par� but�w na p�askim obcasie, u�o�y�a wszystko w pokrowcu i poci�gn�a suwak. W ostatniej chwili dorzuci�a p�aszcz przeciwdeszczowy. Do torby podr�cznej zapakowa�a jeszcze dwie zmiany bielizny. Nast�pnie podesz�a do kom�dki przy ��ku i otworzy�a drug� szuflad�.
Tam, starannie ukryty w sk�rzanej kaburze, spoczywa� jej pistolet, kaliber trzydzie�ci osiem special, z trzycalowym b�benkiem i specjalnym celownikiem.
Wyj�a go z szuflady, wyci�gn�a z kabury i roz�adowa�a. Starannie omija�a pami�ci� jeden jedyny raz, kiedy by�a zmuszona strzela�. Wola�a nie widzie� wyrazu twarzy �miertelnie ranionego m�czyzny. Min�o siedem miesi�cy, a nadal nie mog�a o tym zapomnie�.
Od tamtej pory by�a sto razy bardziej czujna. Przysi�g�a sobie, �e nigdy wi�cej nie dopu�ci do sytuacji, kt�ra zmusza�aby do u�ycia broni.
Umie�ci�a naboje w pude�ku i wszystko: kabur�, pistolet i amunicj� po�o�y�a na samym wierzchu w torbie podr�cznej.
P� godziny po telefonie Rileya wypu�ci�a psa do ogrodu i wstawi�a torby do baga�nika.
W Los Angeles jeste� tym, czym je�dzisz. Delaney zasiad�a za kierownic� srebrnego mercedesa, kt�rego kupi�a sobie sze�� lat temu, na otarcie �ez. W oddali ja�nia�y �wiat�a Malibu Beach, a jeszcze dalej l�ni�a �una nad Miastem Anio��w.
Okr�g�y ksi�yc na niebie kojarzy� si� z gigantyczn� �ar�wk�. Jecha�a w stron� Pacific Coast Highway. Stamt�d na lotnisko by�o ju� blisko.
Czterdzie�ci minut przed planowanym odlotem wesz�a do terminalu lotniska LAX. Uwa�nie przeczesa�a wzrokiem podr�nych w kolejce do odprawy. Rileya Owensa nie by�o w�r�d nich.
Po chwili go zobaczy�a - sta� pod �cian�. Napotkawszy jej spojrzenie, podni�s� zniszczon� sk�rzan� torb� i podszed� bli�ej.
W szarym garniturze i wzorzystym krawacie wygl�da� jak przeci�tny biznesmen w podr�y, tyle �e by� przystojniejszy. Mia� wyrazist�, poci�g�� twarz, ogorza�� od s�o�ca. Bruzdy na policzkach jedynie dodawa�y mu uroku. G�ste kasztanowe w�osy bez�adnie opada�y na b��kitne oczy, kt�re w jednej chwili b�yszcza�y rado�nie, a w nast�pnej stawa�y si� lodowato zimne. Tylko ta ostatnia cecha pozwala�a go sobie wyobra�a� w poprzedniej pracy. Przez dziesi�� lat pracowa� w Secret Service, zanim go to ca�kiem znudzi�o.
Jak to kiedy� powiedzia�, mia� do�� monotonnego �ycia w oczekiwaniu na chwil� napi�cia. By� cz�owiekiem, kt�rego warto mie� u boku w razie niebezpiecze�stwa. Pozowa� jednak na lenia i dowcipnisia, starannie ukrywaj�c wrodzon� inteligencj� i si��.
Obserwuj�c, jak do niej podchodzi, Delaney u�wiadomi�a sobie, czym naprawd� dla niej by�: klientem, mentorem, starszym bratem, najlepszym przyjacielem. Ale nie kochankiem. Nagle zastanowi�a si�, dlaczego tak si� nie sta�o.
12
Zatrzyma� si� tu� przed ni�. Prawie dor�wnywa�a mu wzrostem.
- Nie odebra�em bilet�w - oznajmi�. - Domy�lam si�, �e tyje masz.
- Mam - odpowiedzia�a, jednocze�nie daj�c mu do zrozumienia, �e zabra�a ze sob� bro�.
- W takim razie stajemy w kolejce, �eby odprawi� baga�e i zadeklarowa� bro� paln�. - Zerkn�� na t�umek ludzi przy stanowisku.
- Dobra. - Delaney posz�a przodem.
Po pi�tnastu minutach i za�atwieniu wszelkich formalno�ci Riley szed� do bramki.
- Chcesz rzuci� okiem na informacje na temat Riny Cole? - Postawi� teczk� na ziemi.
- Nie, zajmiemy si� tym podczas lotu. - Po�o�y�a pokrowiec z ubraniami na s�siednim fotelu. - Popilnuj tego, dobrze? - powiedziawszy to odesz�a w stron� automatu telefonicznego.
Po drugim dzwonku w s�uchawce zabrzmia�o serdeczne:
- Dzie� dobry.
U�miechn�a si�, wyobra�aj�c sobie ojca po drugiej stronie linii. Wysoki, szczup�y starszy pan. Mia� siedemdziesi�t siedem lat, siwe jak go��b w�osy, tylko brwi farbowa� na czarno. Odziedziczy�a po nim wzrost i rysy, jednak u ojca by�y one o wiele surowsze. Cho� wygl�da� bardzo gro�nie, nie zna�a cz�owieka o �agodniejszym sercu.
- Cze��, tato.
- Delaney! - ucieszy� si� wyra�nie. - Jeste� na nogach tak wcze�nie?
- Ty te�.
- Jad� do studia. Dosta�em rol�. Malutk�, zaledwie sze�� linijek tekstu. Gram narkotykowego bossa w ociekaj�cym krwi� filmie sensacyjnym, takim, jakie si� ci�gle pichci w dzisiejszych czasach. Zawsze gra�em role facet�w, kt�rych ludzie uwielbiaj�.
Gordon Wescottnie �a�owa� anijednego dnia z pi��dziesi�ciu lat, w kt�rych gra� wy��cznie czarne charaktery. Najwi�kszym jego osi�gni�ciem by�a opera mydlana, na kt�rej planie sp�dzi� dziewi�� lat, p�ki nie u�miercono kreowanej przez niego postaci. Sta�o si� to jednak ju� po tym, jak Delaney sko�czy�a prawo.
- Za�atwi�em nawet ma�� r�lk� dla Eddi.
Mia� na my�li Edwin� Taylor-Brown, pi��dziesi�ciodwuletni� aktork�, kt�rej, �eby u�y� jego okre�lenia, dotrzymywa� towarzystwa.
- To �wietnie, tato.
- No pewnie. Tym sposobem Eddi ma za�atwione ubezpieczenie zwi�zkowe na nast�pne p�tora roku. Nam, starym aktorom, nie�atwo o prac�. I cholernie trudno znale�� ubezpieczenie, na kt�re by�oby nas sta�.
- Wiem. - Urwa�a, bo przez megafony wezwano pasa�er�w jej lotu do wej�cia do samolotu.
- Co to by�o, Delaney? Gdzie jeste�?
13
- Na lotnisku, zaraz lec� do Nowego Jorku. Chcia�am ci� prosi�, �eby� si� zaj�� domem, dop�ki nie wr�c�.
- Z przyjemno�ci�, pod warunkiem, �e ten pies nie b�dzie spa� ze mn� w j ed-nym ��ku.
- Dlaczego? - przekomarza�a si�. - Przecie� Ollie nie chrapie.
- Ollie! - �achn�� si� z niesmakiem. - Co to za imi�? Owczarek niemiecki powinien si� nazywa� King albo Baron, mie� jakie� godne, majestatyczne imi�.
- Ollie bardzo do niego pasuje.
- Po co wybierasz si� do Nowego Jorku? - zapyta�, po czym zgad�, nie czekaj�c na odpowied�. - Zadzwonili po ciebie w zwi�zku z t� spraw� z Luca-sem Wayne'em.
- Tak. Sk�d wiesz?
- S�ysza�em o tym w radiu przy goleniu. A wi�c b�dziesz ochrania�a Lucasa Wayne'a. Wiesz, tysi�ce kobiet odda�yby wszystko, �eby by� na twoim miejscu. -Zachichota�. - Eddi m�wi, �e jest bardzo seksowny.
- Tato, to klient. Nie pozwol� sobie na jakiekolwiek osobiste zaanga�owanie. Ju� kiedy� pope�ni�am ten b��d i patrz, co mi z tego przysz�o. - Mimowolnie zacisn�a d�o� na s�uchawce. Jego bezmy�lna uwaga przywo�a�a stare wspomnienia.
- Przepraszam, Delaney. Nie chcia�em...
- Wiem, �e nie chcia�e�. Westchn�� g�o�no do s�uchawki.
- Strzeli�em niez�� gaf�, co? A chcia�em tylko wcieli� si� w rol� zatroskanego ojca. Pragn�, aby� w ko�cu spotka�a m�czyzn� swojego �ycia.
- Wiem. - Stara�a si� odpowiada� lekko, beztrosko. - Niestety, na razie spotyka�am wrednych, g�upich i �onatych.
- Taak. - W jego g�osie by� jaki� smutek. - Szkoda tego �onatego. Lubi�em go.
Delaney celowo zmieni�a temat:
- S�uchaj tato, jeszcze jedno: je�li zaprosisz kole�k�w na partyjk� pokera, nie pozw�l im gasi� papieros�w w doniczkach. Moje afryka�skie fio�ki jeszcze nie od�y�y po ostatnim razie.
- W ca�ym domu poustawiam popielniczki, obiecuj�.
Przez g�o�niki ponownie wezwano pasa�er�w do Nowego Jorku.
- Na mnie ju� czas, tato. Musz� i��. Pami�taj, je�li zapomnisz albo zgubisz klucze, zapasowy komplet jest w budzie Olliego.
- Dobrze, dobrze. Bezpiecznego lotu.
- Dzi�ki. Kocham ci�, tato.
- Ja ciebie te�, skarbie.
Po sko�czonej rozmowie jeszcze przez chwil� g�adzi�a s�uchawk�. Potem energicznym krokiem wr�ci�a do poczekalni.
Na jej widok Riley poderwa� si� z miejsca. �aden szczeg� nie uszed� jego uwagi: ani wra�enie ch�odu i opanowania, jakie sprawia�a na pierwszy rzut oka, ani mi�kkie, kusz�ce wygi�cie jej pe�nych ust, kt�re zwodzi�o jego my�li na zupe�-
14
nie inne tory. Mia�a silnie zarysowane ko�ci policzkowe, kt�re przypomina�y mu pewn� irlandzk� dziewczyn�.
Jak zawsze poczu� przyp�yw po��dania na jej widok. Zna� Delaney od siedmiu lat, od sze�ciu by� w niej zakochany. Problem w tym, �e nie mia�a o tym najmniejszego poj�cia. Wybra� sobie najgorszy mo�liwy moment na zakochanie si� w niej. Akurat wtedy gdy zda� sobie spraw� ze swoich uczu�, Delaney straci�a g�ow� dla innego.
Tamten zwi�zek zako�czy� si� gwa�townie. Mia�a z�amane serce i odnios�a wiele ran. Od tamtej pory Riley czeka�, a� si� zabli�ni�.
Cierpliwo�� zawsze le�a�a w jego naturze, lecz Delaney stale wystawia�a j� na pr�b�.
Nie okaza� jednak nic po sobie, kiedy do niego podesz�a.
- Co u ojca? - zapyta�.
- W porz�dku. - Podnios�a swoj� torb�. - Got�w do drogi? W odpowiedzi wyj�� z kieszeni bilet i kart� pok�adow�.
- Nowy Jorku, szykuj si�.
Rozdzia� drugi
nelaney przemierza�a pok�ad samolotu szybkim krokiem, a� dosz�a do ich niejsc. - Mo�esz usi��� przy oknie, Riley. - Przepu�ci�a go przodem, po�o�y�a torebk� na siedzeniu, wsadzi�a torb� podr�n� do schowka na baga�e. Po chwili namys�u zdj�a �akiet od kostiumu w pr��ki i r�wnie� po�o�y�a go na g�rze.
- Niez�y kostium - zauwa�y� Riley.
Z ukosa pos�a�a mu zdumione spojrzenie.
- Komplement z twoich ust? To rzadkie wydarzenie. U�miechn�� si� kpi�co.
- Wiem. Czasami zadziwiam sam siebie.
- Z ca�� pewno�ci�. - Wyj�a z torebki opas�y notes.
- Ale nadal uwa�am, �e masz niez�y kostium.
- Bior�c pod uwag� d�ugi lot, wydawa� si� najrozs�dniejszym strojem na podr� - wyja�ni�a automatycznie. Dostrzeg�a, �e przej�ciem mi�dzy fotelami idzie w ich stron� stewardesa.
- Przepraszam bardzo, czy na pok�adzie jest aparat telefoniczny, z kt�rego b�d� mog�a skorzysta� po starcie?
- Tak, prosz� pani.
- Dzi�kuj� bardzo. Riley �ci�gn�� brwi.
- Do kogo znowu chcesz dzwoni�?
- Do Glendy. Ale nie martw si�, wytrzymam do dziewi�tej, dop�ki nie przyjdzie do biura. Musz� jej da� zna�, gdzie si� zatrzymam poza tym trzeba odwo�a� wszystkie zaplanowane spotkania. - Delaney b�yskawicznie rejestrowa�a kolejne sprawy, kt�re przychodzi�y jej do g�owy. - Zadzwoni� te� do Franka. B�dzie musia� zaj�� si� obscenicznymi telefonami do Margo Connors.
16
- Jego �ona chyba ci� polubi - mrukn�� z�o�liwie Riley.
- Ju� mnie lubi - odci�a si�.
- A nie m�wi�em?
- Naprawd�. Ci�gle przynosi specjalnie dla mnie czekoladowe ciasteczka domowej roboty.
- Robi to tylko po to, �eby ci� utuczy�. Zreszt�, wcale si� jej nie dziwi� -doda� po chwili z przebieg�� min�. - Troch� mi�sa na tych ko�ciach wcale by nie zaszkodzi�o.
Delaney oderwa�a si� od notatek. Podnios�a g�ow�.
- Powinnam by�a podzi�kowa� ci grzecznie za komplement i trzyma� buzi� na k��dk�, prawda?
- Owszem. - Nie przestawa� si� z�o�liwie u�miecha�.
- Nie pojmuj�, dlaczego zawsze daj� si� wci�gn�� w te przekomarzania z tob�- stwierdzi�a zdziwiona. G�o�no zatrzasn�a notes. - Mo�e rzucimy okiem na twoje informacje o Rinie Cole?
Nadal u�miechni�ty, otworzy� akt�wk� i wr�czy� Delaney cienk� tekturow� teczk�. Otworzy�a j� z ciekawo�ci. Na samym wierzchu le�a�o du�e b�yszcz�ce zdj�cie.
- Co� takiego! - Wpatrywa�a si� w nie z niedowierzaniem. - Jakim cudem to zdoby�e�? - Dopiero kiedy przysun�a fotografi� do oczu, zauwa�y�a ledwo widoczny napis w lewym dolnym rogu. Zmru�y�a oczy, �eby go odczyta�: �Dla Rileya". Spojrza�a na niego z ukosa. - To twoje?
- Kilka lat temu poszed�em na jej koncert. Da�a mi autograf. - Poniewa� Delaney nadal wpatrywa�a si� w niego z niedowierzaniem, przypomnia� jej: -Przecie� ci m�wi�em, �e jestem jej fanem.
- Tak, ale mimo wszystko nie mog� sobie ciebie wyobrazi�, jak prosisz o autograf. - Ponownie zaj �a si� zdj �ciem. Tym razem odcyfrowa�a ca�y napis wykonany srebrnym atramentem: �Dla Rileya, Ca�usy, Rina Cole". - Zerkn�a na niego z ukosa. - Mam nadziej�, �e jej poradzi�e�, �eby nie u�ywa�a s��w �ca�usy", �u�ciski" i podobnych do nich?
By�a to jedna z pierwszych rzeczy, kt�re m�wili swoim klientom ze �wiata rozrywki. Chcieli w ten spos�b wykluczy� mo�liwo��, �e jaki� niezr�wnowa�ony psychicznie wielbiciel we�mie te s�owa dos�ownie.
- Jakby ci to powiedzie�... Nie.
- Riley! - Nie mie�ci�o si� jej to w g�owie.
- W�a�ciwie dlaczego mia�bym to robi�? Chcia�em, �eby tak podpisa�a dla mnie zdj�cie.
- To nieistotne. Ona...
- Za to powiedzia�em jej mened�erowi - nie da� jej doko�czy�. Kiedy si� nie u�miechn�a, tr�ci� j��okciem. - G�owa do g�ry, Delaney. Jeste� za powa�na.
- C�, jedno z nas musi - mrukn�a. Ponownie pochyli�a si� nad dokumentami.
- W porz�dku, jak chcesz. - Wzruszy� ramionami i pokr�tce opowiedzia� jej o Rinie Cole. - Nie wiadomo dok�adnie, ile ma lat. Jedne �r�d�a podaj� trzy-
2 - Z�udzenia 17
dzie�ci osiem, inne czterdzie�ci trzy. Osobi�cie stawiam na czterdzie�ci trzy. Bez wzgl�du na to jednak, ile ma naprawd� lat, nadal pozosta�a cholernie atrakcyjn�, poci�gaj�c� kobiet�.
Delaney zwr�ci�a uwag� na to, �e Riley nie u�y� s�owa �pi�kna". Bo te� twarzy na fotografii daleko by�o do pi�kno�ci: za d�ugi nos, szarozielone oczy zbyt blisko osadzone, szerokie i pe�ne usta, niemal wulgarne w sw�j ej zmys�owo�ci. G�ste b�yszcz�ce w�osy powiewa�y jak na wietrze. Nietrudno by�o nazwa� Rin� Cole pi�kno�ci�. By�a po prostu uciele�nieniem seksu, kt�ry emanowa� z niej otwarcie, bez os�onek.
Wra�enie by�o piorunuj�ce. Delaney poczu�a, �e si� zarumieni�a, a przecie� tylko patrzy�a na zdj�cie. Przypomnia�a sobie, jak kiedy� ogl�da�a telewizyjny wyst�p piosenkarki. Pami�ta�a jej rozko�ysany krok na scenie, str�j, kt�ry by� rzecz� raczej umown�, jako �e w�a�ciwie prawie go nie by�o, wyzywaj�c� poz�: biodra wysuni�te do przodu, ramiona �ci�gni�te w ty�, uda rozchylone w jednoznacznie erotycznym ge�cie. Po jej twarzy sp�ywa� pot, ale to tylko pot�gowa�o wra�enie, �e jest kobiet� gor�cej krwi. A w oczachjej by� wszystkowiedz�cy b�ysk, kt�ry zdawa� si� m�wi� �wszystko j est mo�liwe". Na ustach mia�a kpi�cy u�mieszek; ilekro� przesuwa�a po pe�nych wargach j �zykiem wydawa�o si�, �e kryje si� w nim pytanie: na co czekasz? Zr�bmy to natychmiast.
Rina Cole nie przypomina�a �adnej innej kobiety ze �wiata rozrywki, czy to j ej wsp�czesnej, czy z dawnych lat. Nie mia�a kusz�cych kszta�t�w i zawoalowa-nej sugestywno�ci Mae West, �artobliwej szorstko�ci Cher, ch�odu niegrzecznej dziewczynki jak Madonna ani z�o�liwej agresji jak Tina Turner. Nie mia�a w sobie �adnej z tych cech. By�a uciele�nieniem seksu w jego najczystszej formie.
Nie wyczuwa�o si� w niej jednak z�a. Delaney zmarszczy�a czo�o. Spodziewa�a si�, �e odniesie takie wra�enie. Seks to jednak cz�� naturalnego porz�dku �wiata, a Natura jest amoralna. W jej �wiecie nie ma dobra ani z�a; liczy si� przetrwanie, a seks jest podstaw� przetrwania gatunku.
- Nie�le zakonserwowana, co? - zauwa�y� Riley. Delaney odpar�a bez namys�u:
- Seks jest wieczny.
Nie zd��y� skomentowa�, bo stewardesa poleci�a zapi�� pasy. Delaney zerkn�a w okno. Samolot powoli nabiera� szybko�ci na pasie startowym. Od�o�y�a folder na bok, by zapi�� pas. Po chwili ponownie zaj�a si� dokumentacj�. Zdj�cie wsun�a pod sp�d.
- Co wiesz o jej pochodzeniu? O dzieci�stwie? - Nie mia�a ochoty s�ucha� stewardesy, kt�ra t�umaczy�a, jak w razie niebezpiecze�stwa opu�ci� samolot, u�ywa� maski tlenowej i nadmucha� kamizelk� ratunkow�.
- Biedota. Biedota z St. Louis. Je�li nigdy nie by�a� w ubogich dzielnicach tego miasta, nie jeste� w stanie sobie wyobrazi�, o czym m�wi�.
- Chyba nie - mrukn�a pod nosem.
- Rzadko wspomina dzieci�stwo i m�odo��, ale wiem, �e przysz�a na �wiat jako Iren� Jackson. By�a nie�lubnym dzieckiem kobiety �yj�cej z pomocy spo�ecznej . Matka sprowadza�a do domu coraz to nowych kochank�w... - uni�s� g�os, �eby
18
przekrzycze� warkot silnika. - Prawdopodobnie �le j� traktowano. Mo�e by�a bita, mo�e wykorzystywali j� seksualnie, nie wiem. W ka�dym razie, uciek�a z domu maj�c pi�tna�cie lat. Zwi�za�a si� z muzykiem rockowym nazwiskiem Jason Cole.
- Wysz�a za niego, prawda? - Delaney poprawi�a si� na fotelu. Riley skin�� g�ow�.
- W tydzie� po podpisaniu pierwszego kontraktu p�ytowego, zosta�a pani� Cole. Siedem miesi�cy p�niej po raz pierwszy jej piosenka znalaz�a si� na pierwszym miejscu listy przeboj�w.
- Z tych dokument�w wynika, �e czterokrotnie wychodzi�a za m��.
- Tak jest. Wszyscyjej eksma��onkowie s�w taki czy inny spos�b zwi�zani z przemys�em rozrywkowym.
- Nie ma dzieci? - spojrza�a na niego, �eby si� upewni�.
- Nie. Czy to jej wyb�r, nie wiadomo. Ilekro� j� o to pytano, odpowiada�a, �e jej dzieckiem jest kariera, w co jestem sk�onny uwierzy�.
- Je�li jest podobna do innych gwiazd estrady, potrzebuje uznania widowni. - Bardzo cz�sto potrzeba uznania okazywa�a si� silniejsza ni� instynkt rodzicielski, pomy�la�a Denaley.
- Potrzebuje? Ona tym �yje - poprawi� Riley.
- Przez pewien czas by�a gwiazd� pierwszej wielko�ci - zauwa�y�a Delaney.
- Prawie dziesi�� lat. Potem sta�a si� dodatkiem do wyst�p�w w Las Vegas, �piewa�a swoje stare przeboje dla emeryt�w z Omaha i Nebraski. I wtedy zainteresowa� si� ni� pewien producent z Broadwayu. Musical �Grzesznicy i �wi�ci" od dnia premiery by� nagradzany owacjami na stoj�co. Rok p�niej w Hollywood nakr�ci�a filmow� wersj�. I z podupad�ej gwiazdy rocka sta�a si� wschodz�c� gwiazd� kina. Potem zagra�a w wielu obrazach, wi�kszo�� z nich, niestety, nie zas�uguje na to, by o nich pami�ta�.
- Zw�aszcza o tym, do kt�rego sama napisa�a scenariusz, sama go re�yserowa�a i produkowa�a. Zaraz, jak to si� nazywa�o? �Gor�ce rytmy"? Jak d�ugo trwa�a produkcja, trzy lata? I przekroczy�a bud�et o, B�g wie, ile milion�w dolar�w?
Riley po�pieszy� na pomoc ulubionej aktorce.
- Chcia�a mie� nad wszystkim kontrol� i zaj�a si� zbyt wieloma sprawami naraz. Moim zdaniem, w�a�nie wtedy zacz�a za cz�sto si�ga� po r�ne tabletki.
- Narkomanka? - Ze zmarszczonymi brwiami Delaney ponownie przejrza�a materia�. - Nie ma tu ani s�owa na ten temat.
- Naprawd�? - Pochyli� si�, zerkn�� jej przez rami�. Denaley poczu�a zapach jego wody po goleniu, upojnej mieszanki przypraw i pi�ma.
- Powinno by�. Mniej wi�cej pi�� lat temu �y�a na �rodkach to pobudzaj�cych, to uspokajaj�cych i dos�ownie tarza�a si� w kokainie. Sama zg�osi�a si� do kliniki Berty Ford i przesz�a odwyk. Rzeczywi�cie, wtedy nie by�o o tym zbyt g�o�no, ale...
- Jak my�lisz, znowu zacz�a bra�? - Delaney zastanawia�a si� g�o�no.
- Chodzi ci o t� spraw� z Lucasem Wayne'em, tak? - u�ci�li�, po czym odpowiedzia�: - Sam nie wiem. To rzeczywi�cie brzmi jak scenariusz kiepskiego romansu: kocha�a go, a on j� skrzywdzi�. Zbrodnia z nami�tno�ci.
19
- W tym wypadku, cudzej nami�tno�ci. - Delaney pomy�la�a o aktorce, kt�ra by�a w ��ku z Lucasem Wayne'em. W ka�dym razie, to si� wydaje zbyt proste. W tych dokumentach nie ma nic, co sugerowa�oby, �e w przesz�o�ci...
- .. .u�ywa�a przemocy. - Riley wpad� j ej w s�owo.
- Tak.
- Niejeden paparazzo z rozwalonym aparatem fotograficznym nie zgodzi�by si� z tob�, podobnie jak agent, kt�ry przez tydzie� chodzi� z podbitym okiem, i jeden z by�ych m��w, kt�ry pope�ni� b��d chc�c si� przyzna� przed s�dem, �e podnosi� r�k� na �on� i wyl�dowa� w szpitalu z no�yczkami w ramieniu.
- W aktach nie ma najmniejszej wzmianki o tym wszystkim - zaprotestowa�a, z�a, �e pomin�� tak istotne fakty.
- Nie mia�em czasu, �eby wszystko spisa�. Troch� si� spieszy�em - przypomnia� jej delikatnie.
- W porz�dku, ale takie informacje powinny si� znale�� w tej teczce w pierwszej kolejno�ci. A co by by�o, gdyby� w drodze na lotnisko mia� wypadek?
- Gdybym mia� wypadek, nie wiedzia�aby� niczego. Lecia�aby� w ciemno. Ale... masz racj�. Te informacje powinny by�y si� tu znale�� na pierwszym miejscu. - Przyzna� i pos�a� jej ironiczny u�mieszek. - Wygl�da na to, �e ucze� wreszcie przer�s� mistrza.
Jej gniew znik� bez �ladu, zast�pi�a go dziwna nie�mia�o��.
- Mo�e to dlatego, �e... - zawaha�a si�. - Ucze� mia� prawdziwego mistrza za nauczyciela.
Riley przy�o�y� d�o� do ucha i nachyli� si� bli�ej:
- G�o�niej, je�li mo�na.
- Powiedzia�am, �e mia�am dobrego nauczyciela. Tylko niech ci to nie uderzy do g�owy - upomnia�a. Znowu czu�a si� doskonale w jego towarzystwie.
- W�a�nie mi si� wydawa�o, �e co� takiego powiedzia�a�. - U�miechn�� si�. -Wi�c... co jeszcze chcesz wiedzie� o Rinie Cole?
- A co jeszcze powinnam o niej wiedzie�? - odci�a si�.
- Tylko oczywisty fakt: Lucas Wayne zmierza na szczyt, Rina schodzi w d�. Nale�y jej raczej wsp�czu� ni� si� obawia�.
Skin�a g�ow�.
- W desperacji i w czynach, do kt�rych ta desperacja doprowadza ludzi, jest co� �a�osnego, nie s�dzisz?
- Taak. - Zawaha� si�. - B�d� z tob� szczery, Delaney. Moim zdaniem, lecimy do Nowego Jorku pilnowa� stajni, z kt�rej wyprowadzono wszystkie konie.
- Masz racj�, chocia�, dop�ki nie znajdziemy si� na miejscu, nie b�dziemy w stanie dok�adnie oceni� sytuacji. A skoro rozmawiamy szczerze, nie wolno nam pomin�� kilku fakt�w: po pierwsze, w tej chwili Lucas Wayne jest najpopularniejszym aktorem w Stanach, po drugie, zamach na jego �ycie skupi na nim jeszcze wi�ksz� uwag� medi�w; po trzecie, firma, kt�ra zadba o jego bezpiecze�stwo, niewa�ne czy to konieczne, czy nie, r�wnie� znajdzie si� w �wietle reflektor�w. Takiej reklamy Wescott & Associates nie kupi za �adne pieni�dze.
20
- Firma mia�a wystarczaj�co du�o darmowej reklamy, kiedy trafili�my na pierwsze strony gazet siedem miesi�cy temu, po strzelaninie.
Wiedzia�a, �e Riley bacznie obserwuje jej reakcj�, wi�c starannie unika�a jego wzroku.
- Nie takiej reklamy chc� dla firmy.
- Nikt nie chce - zgodzi� si�. - Jak sobie z tym radzisz?
- Du�o lepiej. - Uda�o jej si� przywo�a� u�miech na usta. - Bardzo mi pom�g� terapeuta, kt�rego poleci�e�. Sk�ama�abym, gdybym powiedzia�a, �e nigdy o tym nie my�l�, ale... - nie doko�czy�a.
Riley potwierdzi� ruchem g�owy.
- Bardzo du�o o tym my�la�em. I doszed�em do wniosku, �e w �aden spos�b nie mogli�my przewidzie� takiego rozwoju wypadk�w. Byli�my przygotowani najlepiej, jak mo�na by�o.
- Wiem.
- Jedyny b��d, kt�ry pope�ni�a�, polega� na tym, �e zareagowa�a� zbyt wolno. Facet zd��y� odda� dwa strza�y, zanim nacisn�a� spust. - Doskonale pami�ta� strach i uczucie bezradno�ci, kiedy zda� sobie spraw�, �e nie mo�e strzela�, bo spanikowani przechodnie blokuj� mu drog�. Po drugim strzale by� pewien, �e Delaney jest ranna. Tamta noc do dzi� powraca�a w koszmarnych snach.
- Musia�am si� upewni�, �e mam woln� lini� strza�u - Delaney broni�a si�. -Strza� zbyt szybki jest r�wnie niebezpieczny jak zbyt wolny.
- To prawda.
- W ka�dym razie, z rachunku prawdopodobie�stwa wynika, �e szans� podobnego wypadku s� minimalne. W Europie czy na Bliskim Wschodzie by�oby inaczej, ale, na szcz�cie, jeste�my w Stanach.
- Nie polegaj za bardzo na rachunku prawdopodobie�stwa - ostrzeg�. - Je�li ponownie znajdziesz si� w takiej sytuacji, nie wolno ci si� waha�.
- Wiem.
Przy fotelu Delaney zatrzyma�a si� stewardesa z w�zkiem ze �niadaniem.
- Czego si� pa�stwo napij�? - Poda�a obojgu kartonik z sokiem pomara�czowym i tack� z dwoma zgniecionymi rogalikami.
- Prosz� kaw�. - Delaney opu�ci�a sw�j stolik. - Czarn�.
- A dla mnie ze �mietank� i cukrem - doda� Riley.
Stewardesa poda�a im dwa styropianowe kubeczki i plastikow� �y�eczk� dla Rileya, opakowanie �mietanki w proszku i dwie torebki cukru.
- Pomy�l tylko - upi� �yk kawy. - W pierwszej klasie piliby�my kaw� z prawdziwych fili�anek i j edli...
- ...co� r�wnie sztucznego w smaku.
- No dobrze, ale za to ile mieliby�my miejsca na nogi! - zako�czy� t�sknie.
Tu zabrak�o j ej kontrargument�w, zw�aszcza �e m�czyzna przed ni� wybra� w�a�nie ten moment, �eby odchyli� sw�j fotel do ty�u, przy czym waln�� j� w kolana i o ma�y w�os nie rozla� kawy. Z trudem pu�ci�a mimo uszu chichot Rileya. Otworzy�a notes, �eby zapisa� dalsze instrukcje dla Glendy.
21
Riley obserwowa� j�ukradkiem. Jego uwag� przyku� mars na czole i gro�nie zaci�ni�te usta. Podczas ich pierwszego spotkania Delaney wyda�a mu si� kobiet�, kt�ra bez opor�w nadziewa robaka na haczyk, a wieczorem godzinami przesiaduje w pachn�cej k�pieli z pian�.
Ku wielkiemu �alowi, do dzi� nie uda�o mu si� stwierdzi�, co z tych wyobra�e� jest prawdziwe, za to dowiedzia� si�, �e pije whisky bez mrugni�cia i u�ywa niebezpiecznie kobiecych perfum.
Przez pierwsze lata ich wsp�pracy, gdy ��czy�a ich nie zobowi�zuj�ca przyja��, emanowa�a energi�i rado�ci� �ycia, kt�rej jej zazdro�ci�. Kilka razy dosta�a od losu prztyczka w nos, zawodowo i prywatnie, ale upora�a si� z wszystkim i nadal z optymizmem patrzy�a w przysz�o��. Sze�� lat temu wszystko zmieni�o si� z dnia na dzie�, kiedy zako�czy� si� jej romans.
Ju� przedtem by�a ambitna, lecz nie w takim stopniu, bez ca�kowitego oddania pracy. Uda�o jej si� oszuka� innych i wm�wi� im, �e zawsze taka by�a, ale nie jego. Zna� j�, zbyt d�ugo razem pracowali. Gor�czkowa potrzeba sukcesu nie wynika�a z wyg�rowanej ambicji czy rozbuchanego ego, jak twierdzi�a. Jej �r�d�a by�y o wiele bardziej skomplikowane, wi�za�y si� z konieczno�ci� udowodnienia czego�. A mo�e mia�y zast�pi� utracon� mi�o��.
Wi�kszo�� ludzi tego nie dostrzega�a. Widzieli tylko spok�j, kt�ry chroni� j� jak tarcza. Denaley chowa�a si� za ni�, ukrywa�a uczucia, �eby jej nie zawiod�y po raz drugi.
Obserwowa� jej twarz, nag�e miny, pojawiaj�ce si� i znikaj�ce grymasy. Pracuje za ci�ko, ca�y czas pracuje za ci�ko.
- Odpocznij troch�, Delaney. Nie najlepiej wygl�dasz.
- Co� takiego. - Nie podnios�a g�owy znad papier�w. - Nie s�dzisz chyba, �e to z powodu wstania o trzeciej nad ranem, prawda?
- Nie o to mi chodzi. Jeste� wyczerpana. Za du�o pracujesz. Przyda�yby ci si� wakacje.
- Przecie� by�am na urlopie. - Si�gn�a po sok pomara�czowy. - Pojecha�am na dwa tygodnie do Puerto Vallarta, nie pami�tasz?
- Delaney, to by�o prawie trzy lata temu.
- Naprawd�?
- Owszem. Wi�c skoro wszystko planujesz tak starannie, pomy�l o kilku tygodniach wolnego dla siebie.
- Dobrze, zastanowi� si� nad tym. - Nawet m�wi�c to zastanawia�a si�, co jeszcze ma przekaza� sekretarce.
Riley nie odezwa� si� wi�cej.
Up�yn�o du�o czasu, zanim zda�a sobie spraw� z jego milczenia. Stewardesa zd��y�a zabra� plastikowe opakowania po �niadaniu, na ekranie zacz�to wy�wietla� film, gdy w ko�cu podnios�a g�ow� znad notesu. Riley wyci�gn�� si� na fotelu -je�li przy jego wzro�cie i samolotowej ciasnocie w og�le mog�a by� mowa o wyci�gni�ciu. Cho� mia� zamkni�te oczy, wiedzia�a, �e nie �pi.
Na jego ustach b��ka� si� ma�y u�mieszek.
- Co robisz? Marzysz o Rinie Cole?
22
- Nie. - Nie poruszy� si�. Twarz innej kobiety mia� przed oczami, ale sk�ama�: - Wyobra�am sobie, �e siedz� na pok�adzie mojego jachtu, s�o�ce grzeje w twarz, bryza od oceanu rozwiewa w�osy, w ekspresie parzy si� dobra kawa, a ja popijam �wie�y sok pomara�czowy. To jest �ycie dla mnie.
- Mia�e� to wszystko, pami�tasz? I sam z tego zrezygnowa�e�.
- Czasami, Delaney, tylko czasami, marzenia s� lepsze od rzeczywisto�ci. �adna odpowied� nie przysz�a jej do g�owy. Zamiast tego odpi�a pas i wsta�a.
- Zobaczymy, czy Glenda ju� dotar�a do biura. - Niechc�cy kopn�a go w nog�.
- Uwa�aj, ko�yszesz pok�adem.
- Przepraszam. - Z u�miechem ruszy�a do telefonu.
Rozdzia� trzeci
Taks�wkarz zjecha� z lewego pasa i zatrzyma� si� na Park Avenue naprzeciwko domu, kt�rego adres poda�a Delaney. Jaki� klakson roztr�bi� si� w prote�cie. Taks�wkarz nie zwr�ci� na to najmniejszej uwagi. Odwr�ci� si� do nich, �eby przyj�� nale�no��.
- Poprosz� rachunek. - Delaney zap�aci�a za przejazd, nie spuszczaj�c z oczu Rileya, kt�ry zd��y� wysi��� z samochodu.
Kierowca, emigrant ze �rodkowego Wschodu, schowa� banknoty i wr�czy� kwitek z taksometru. Delaney wepchn�a go do torebki. Po chwili wysiad�a prosto do gor�cego kot�a, jakim w lipcu stawa� si� Manhattan. Ogromne przestrzenie asfaltu poch�ania�y energi� s�oneczn�, piek�y w niej miasto. Ju� po chwili poczu�a krople potu nad g�rn� warg�.
Wzi�a swoj� torb� od Rileya.
- Przypomnij mi, �ebym ci podzi�kowa�a za genialny pomys� z klimatyzowan� taks�wk�.
- Nie omieszkam. - Przerzuci� jej przez rami� pokrowiec z ubraniami.
Zmierza�a do wysokiego budynku koloru kawy z mlekiem, odruchowo przeczesuj�c wzrokiem t�umy pieszych na chodnikach. Dla ka�dego, kto mia� cokolwiek wsp�lnego z ochron�. Nowy Jork by� piek�em ciasnych uliczek, zakorkowanych skrzy�owa�, chodnik�w pe�nych ludzi. A ponadto miasto by�o jednym wielkim wiecznym placem budowy. Nad takim otoczeniem nie spos�b w jakikolwiek spos�b zapanowa�. Wola�a nie my�le� o k�opotach, z kt�rymi im si� przyjdzie zmierzy�. Rami� w rami� z Rileyem weszli do przestronnego holu.
- Nie ma dziennikarzy - zauwa�y�. Rzeczywi�cie, przed budynkiem nie dostrzegli ani jednego reportera czy fotografa.
- B�ogos�awie�stwo losu, ale obawiam si�, �e nie potrwa d�ugo. - Delaney skin�a g�ow� barczystemu od�wiernemu. W holu bez wahania podesz�a do stra�-
24
nika przy recepcji. - Moje nazwisko Delaney Wescott. A to m�j partner, Riley Owens.
- Carl Bettinger. - Siwow�osy stra�nik pochyli� si� lekko. Delaney da�a mu jakie� pi��dziesi�t lat. Wydawa� si� nieg�upim, rozs�dnym facetem w niez�ej kondycji. -Pan Golden ju� pa�stwa oczekuje. Mieszka na dwudziestym pi�trze. Windy s� po prawej stronie.
- Dzi�kujemy.
Ledwie nacisn�li guzik, a drzwi najbli�szej windy otworzy�y si� z cichym szumem. Delaney wesz�a do �rodka, stan�a bli�ej tylnej �ciany, twarz� do drzwi, robi�c miejsce Rileyowi. Kiedy wybra� dwudzieste pi�tro, ruszyli w g�r�.
Delaney obserwowa�a rosn�ce numery pi�ter na wska�niku. Na dwudziestym winda zatrzyma�a si�, drzwi rozsun�y niemal bezszelestnie. Delaney zacisn�a d�onie na r�czce torebki i wysiad�a.
Zanim zadzwoni�a do drzwi Arthura, odruchowo rozejrza�a si� po szerokim korytarzu, zapami�ta�a, jak� tras� nale�y wybra� w razie po�aru, ile innych mieszka� mie�ci si� na tym pi�trze. Po chwili w drzwiach stan�� Arthur, w garniturze od Armaniego z granatowego j edwabiu, z telefonem kom�rkowym przy uchu.
Widzia�a go zaledwie kilka razy, odk�d oboje odeszli z kancelarii prawniczej, w kt�rej si� poznali. Arthur niewiele si� zmieni�. Zawsze nienagannie ubrany, ze starannie przyci�tymi w�osami, opalony - nie za bardzo, tyle tylko �eby jego regularne arystokratyczne rysy nabra�y owej z�otej kalifornijskiej karnacji. Po ubogim ch�opaku z Kansas, kt�rym kiedy� by�, nie zosta� najmniejszy �lad. Wr�cz przeciwnie, wygl�da� na cz�owieka wyrafinowanego i odnosz�cego sukcesy. Arthur d�ugo pracowa� nad tym wizerunkiem, lecz pasowa� on do niego idealnie.
Mrukn�� co� do telefonu i gestem zaprosi� Delaney do �rodka. Da� znak, by poszli za nim. Znale�li si� w dalszej cz�ci mieszkania. Riley szed� o krok za Delaney.
Salon by� urz�dzony nowocze�nie i modnie. Ze �cianami w odcieniu ecru ciekawie kontrastowa�a rdzawa kanapa i fotele. W oknach, zamiast zas�on, widnia�y �aluzje. Panorama Manhattanu zapiera�a dech w piersiach. Zdawa�o si�, �e ma w sobie co� z muzyki Gershwina.
Arthur skierowa� si� do dobrze wyposa�onego barku, zakry� d�oni� mikrofon i u�miechn�� si� do Delaney:
- Zaraz si� wami zajm� - obieca�, i ponownie skupi� si� na rozmowie. Delaney rzuci�a torb� na ziemi�, a pokrowiec z ubraniami ostro�nie po�o�y�a na fotelu. Riley poszed� w jej �lady.
- To chyba bardzo wa�ny telefon - skomentowa� p�g�osem.
- Z Arthurem nigdy nic nie wiadomo - odpar�a w ten sam spos�b. - W firmie, w kt�rej razem pracowali�my, m�wi�o si�, �e s�uchaj�c Arthura nie spos�b zgadn��, czy negocjuje kontrakt stulecia czy rezerwuje stolik w restauracji. Ju�--ju� zaczyna�e� wierzy�, �e jednak restauracja, a on tryumfalnie obwieszcza� szczeg�y niewiarygodnej umowy, kt�r� w�a�nie wynegocjowa�.
- Pozory myl�.
- Zw�aszcza w j ego wypadku. Za ca�� t� otoczk� bogactwa, za ciuchami od najlepszych projektant�w kryje si� wyj�tkowo inteligentny facet.
25
Riley przyjrza� mu si� z ukosa.
- Przebieg�y? U�miechn�a si� lekko.
- Powiedzmy inaczej: nie j est cz�owiekiem, kt�remu etyka w czymkolwiek przeszkadza.
- W dzisiejszych czasach niewielu osobom przeszkadza - mrukn��.
- Uwa�aj, tw�j cynizm wychodzi na jaw - za�artowa�a.
- A tw�j nie? - odci�� si�.
Nie zd��y�a niczego wymy�li� w odpowiedzi, bo Arthur sko�czy� rozmawia�, od�o�y� telefon i zwr�ci� si� do nich.
- Od razu przejd�my do rzeczy, Delaney - zacz��. - Co musimy zrobi�, �eby uchroni� Lucasa Wayne'a przed t� wariatk�?
Zanim zd��y�a zapyta�, czy wydano ju� nakaz zabraniaj�cy Rinie Cole przebywa� w pobli�u Lucasa, do pokoju wpad�a drobna blondynka w b��kitnej jedwabnej koszuli nocnej.
- S�ysza�am dzwonek do drzwi. Czy m�j kierowca... - urwa�a na widok Ri-leya i Delaney. Wy�wiczonym ruchem podnios�a d�o� do gard�a w ge�cie za�enowania. - Przeszkodzi�am wam. Bardzo przepraszam, Arthurze.
Jak zawsze przy kobietach, kt�re mia�y nie wi�cej ni� pi�� st�p i dwa cale, Delaney poczu�a si� jak niezdarny wielkolud. Domy�la�a si�, �e za anielsk� buzi� nieustannie pracuje ch�odny, wyrachowany umys�. Nawet w takiej chwili blondynka zmierzy�a Delaney i Rileya zaciekawionym spojrzeniem. Stara�a si� wyczu�, czy s� wa�ni.
- Widzi pan... - pos�a�a Rileyowi przepraszaj�cy u�miech - ju� ca�� wieczno�� czekam na m�j samoch�d. Dlatego, kiedy us�ysza�am dzwonek, my�la�am, �e to m�j kierowca...
- Zrozumia�a pomy�ka - przyzna� Riley.
- To eksperci od ochrony osobistej. �ci�gn��em ich z drugiego ko�ca kraju - wyja�ni� Arthur.
- Powinnam by�a si� domy�li�. Arthur was oczekiwa� - stwierdzi�a blondynka. Wyci�gn�a do Rileya szczup�� d�o�. - Tory Evans.
- Riley Owens.
- Delaney Wescott. - Delaney rozprostowa�a ramiona. Postanowi�a, �e w �adnym wypadku si� nie pochyli. - Tej nocy by�a pani z panem Wayne'em, czy tak?
- Tak. - Wyznaniu towarzyszy�o skromne przymkni�cie oczu i rumieniec na policzkach. W tej chwili Delaney uzna�a, �e sukces Tory Evans jest pewny jak dwa razy dwa: ka�dy, kto potrafi rumieni� si� na zawo�anie, zrobi karier�. - To by�o okropne. Nigdy w �yciu nie ba�am si�...
Dzwonek telefonu przerwa� jej aktorski popis. Arthur podni�s� s�uchawk�.
- Tak? - Po chwili poinformowa� aktork�: - Pani samoch�d czeka na dole, panno Evans.
- Dzi�ki Bogu! - Zaraz jednak opanowa�a entuzjazm i z niepokojem zerkn�a na Rileya. - Mog� st�d i��, prawda? Policjanci m�wili, �e nic mi nie grozi, �e Rina nie chcia�a mnie zabi�.
26
Riley u�miechn�� si� dodaj�c jej otuchy.
- Oczywi�cie. Nic pani nie grozi.
- Dzi�kuj�. - Musn�a d�oni� jego rami�. - Zosta�abym, gdybym mog�a w jakikolwiek spos�b pom�c Lucasowi, ale obawiam si�, �e to byjedynie pogorszy�o sytuacj �. - Przenios�a wzrok na Arthura. - Po�egnaj Lucasa ode mnie. Drzwi do jego pokoju by�y zamkni�te, a nie chcia�am go budzi�. I popro�, �eby do mnie zadzwoni�, dobrze?
Arthur u�miechn�� si� tylko, co przyj�a za odpowied� twierdz�c�. Kiedy zamkn�y si� za ni� drzwi, skrzywi� si� cynicznie.
- W nocy zrobi�aby wszystko, byle tylko jej nazwisko nie znalaz�o si� w gazetach, bo nie chcia�a straci� opinii niewinnego dziewcz�tka - wyja�ni�. - Rano zobaczy�a, ile uwagi media temu po�wi�caj�. Teraz jest w�ciek�a, �e j� to omija. Od �witu urz�dza�a sobie telekonferencje ze swoim agentem, o ile oczywi�cie akurat nie siedzia�a z nosem przy telewizorze. Ma nadziej� sta� si� now� Lolit� i dosta� milion dolar�w za rozk�ad�wk� w �Playboyu". I sprytny agent m�g�by to jej za�atwi�. �Aktorka, kt�ra doprowadzi�a rywalk� do zbrodni". To dzia�a. Oczywi�cie, do tego musia�aby sobie zrobi� bardziej seksown� fryzur� i sko�czy� z t� cukierkow� manier�.
- Nie przypuszczam, �eby� jej o tym powiedzia� - zapyta�a kpi�co Delaney.
- Za darmo? - Arthur uni�s� brw