2703
Szczegóły |
Tytuł |
2703 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2703 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2703 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2703 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jonathan Carroll
Alarm
v I �yli d�ugo i szcz�liwie. Do cholery, przecie� tak
w�a�nie mia�o by�! Spotkali si�, rozmawiali ze sob�,
pokochali si�, on poprosi�, �eby wysz�a za niego za m��, a
ona zgodzi�a si�... dok�adnie tak, jak to si� mia�o
zdarzy�.
Ale cho� mamy nadziej�, �e istniej� jakie� regu�y, w
rzeczywisto�ci wcale ich nie ma. Gorzej, bo staramy si�
post�powa� zgodnie z tym, co nie istnieje i ko�czymy jak
on: siedz�c w pustym mieszkaniu, zastanawiaj�c si�, gdzie
ona mo�e by�, co robi w tej w�a�nie chwili, pewni, �e jest
to wspania�e i seksy, po prostu niepor�wnywalne z
czymkolwiek, co robi�a wsp�lnie z nim.
Widzia� tego drugiego m�czyzn�. O to w�a�nie chodzi.
W publicznym miejscu trzyma�a za r�k� faceta z
brod� a la van Dyck i w dodatku wytatuowanego! Wygl�da� na
rowerzyst� albo kierowc� ci�ar�wki, z tych, co nosz�
czapki z otworkami dla wentylacji.
A przecie� zawsze nienawidzi�a tatua�y! Przynajmniej
tak m�wi�a. Pami�ta� nawet, jak si� wyrazi�a: "Tatua� jest
jak tr�d". No a teraz sz�a za r�k� z panem tr�dowatym,
podczas gdy jej m�� siedzia� w pustym pokoju gapi�c si� w
pod�og�.
Na dodatek t�skni� za wszystkim, co si� z ni� wi�za�o,
nawet za tymi rzeczami, kt�rych szczerze nienawidzi�. Jej
d�ugimi czarnymi w�osami przyczepionymi do bia�ej emalii
umywalki na kszta�t dziwnie wykaligrafowanych wzor�w.
Porozrzucanymi nieporz�dnie kosmetykami zajmuj�cymi trzy
czwarte szafki. Uporem. I tym s�odziutkim g�osem, kiedy
przemawia�a do kota. Ka�dej z tych rzeczy.
Pr�bowa� wszystkiego, �eby o niej zapomnie�: Bali,
drogiej w�dki, randek z agencji towarzyskiej, historii
Hioba. Problem jednak w tym, �e nie chcia� o niej
zapomnie�. Nie chcia� przesta� my�le� o jej u�miechu, o
jej d�ugich palcach, o tym, jak pogwizdywa�a krz�taj�c si�
w kuchni. Jeszcze z ni� nie sko�czy�.
A dzisiaj by�a ich rocznica. Cztery lata ma��e�skiego
szcz�cia. Zabra�by j� na kolacj� i prawi� komplementy.
Kupi�by jej prezent - co� ekstrawaganckiego jak na ich
mo�liwo�ci, bo ostatecznie mi�o�� jest wa�niejsza ni� stan
konta bankowego. Mo�e nawet wzi��by j� w jak�� podr�.
Po�o�y�by dwa bilety na ich ma�ym stole i powiedzia�:
"Jutro b�dziemy w Londynie".
Kiedy tak siedzia� i my�la� o tym, wydawa�o mu si�, �e
mieszkanie ro�nie i ro�nie wok� niego i wreszcie czu�
si� jak po�rodku wielkiej stacji kolejowej. W drodze
donik�d!
Westchn��, podni�s� si� i postanowi� p�j�� si� napi�.
Usi�dzie sobie w barze i poogl�da mecz w telewizji.
Cokolwiek, byle tylko oderwa� my�li od niej. Mo�e jego
umys� pracuj�cy na pe�nych obrotach ustali, co do cholery
ma zrobi� z reszt� �ycia.
Na dworze by�o bardzo zimno i samoch�d nie chcia�
zapali�. Trrr... trrr... trrr... gas� raz po razie.
Uchwyci� mocno kierownic� poprzez wspania�e sk�rzane
r�kawiczki, kt�re podarowa�a mu na ostatnie urodziny. "No
dalej, skurczybyku, nie r�b mi tego! Nie dzisiaj". Trrr...
trrr... znowu nic.
Zawsze kiedy silnik nie chcia� zapali�, m�wi�a: "Mo�e
go zala�e�". Bo tylko to wiedzia�a na temat samochod�w, �e
je�li zbytnio pompujesz peda�em gazu, zalewasz motor. Wi�c
za ka�dym razem gdy by� jaki� k�opot, wed�ug niej musia�o
to by� zalanie. Stroi� sobie �arty z tej jej wiedzy
samochodowej, a� wreszcie szczypa�a go w rami�, �eby
przesta�. Raz zaci�o si� okno. Bardzo powa�nie zapyta�
j�, czy nie my�li, �e si� zala�o...
Opar� g�ow� na kierownicy. Czu� si� tak, jakby
przy�o�y� do czo�a nie kawa�ek plastyku, ale lodu. Bez
cienia nadziei przekr�ci� jeszcze raz kluczyk i wtedy
nagle silnik zaskoczy�. Dzi�ki Bogu!
W chwili gdy wyje�d�a� z parkingu, zobaczy�
niesympatycznego s�siada, nazywa�a go: "Niedobry pan
Musztarda".
Czy naprawd� ona b�dzie mu tak towarzyszy� przez ca�y
wiecz�r? "Mo�e jest zalany", przezwiska, jakie nadawa�a
ludziom, jej g�os, kiedy przeje�d�a� ko�o miejsc, gdzie
zwykle robi�a zakupy. Czy to wszystko b�dzie go
torturowa�?
Nie. Bar, kt�ry wybra�, by� bardzo przytulny. Przez
kilka nast�pnych godzin czu� si� tak, jakby wyl�dowa� z
powrotem na Ziemi. Przysiad�a si� do niego du�a blondyna
imieniem Cora, jej ch�opak dba�, �eby nie zabrak�o im
picia. Za�miewali si� nawi�zuj�c nocn� przyja��. Tak
w�a�nie powinno by�. Mili dla siebie ludzie, opowiadaj�cy
historyjki i dowcipy tak �mieszne, �e chichoczesz do b�lu
brzucha. Cory nie tkn��by za nic w �wiecie, ale by� jej
wdzi�czny, bo trzy razy powt�rzy�a, �e jest w jej typie.
Kiedy przycisn�o go, by p�j�� do toalety i w�a�nie mia�
si� podnie��, us�ysza� za sob� g�os: "Cze��, Cora". Co�
szelmowskiego w tonie, jaka� sugestia intymno�ci
podpowiedzia�y mu, �e ten kto� musia� sp�dzi� z Cor� pewien
czas w ��ku. Odwr�ci� si� i ku swemu przera�eniu ujrza�
pana Tatuowanego van Dycka.
- Cze��! Gdzie si� podziewa�e�? Co �e� ostatnio
nabroi�? - powita�a go najwyra�niej zachwycona Cora.
Nawet kiedy ju� zostali sobie przedstawieni,
Z�odziej �on nie patrzy� na niego, tylko na dekolt Cory.
- Cze��, jak leci?
W jego g�osie s�ycha� by�o kompletny brak
zainteresowania tym, jak leci drugiemu m�czy�nie.
W porz�dku, to by� w�a�ciwy moment! Odpowiednia
chwila, �eby stan�� przeciwko tej �wini, przeciwko w�asnej
s�abej naturze, przeciwko wszystkiemu, czym kiedykolwiek
by� i czego nie zrobi�. Wsta�. Z�ap chujka za koszul�,
wyci�gnij go na �rodek sali, przy�� mu. Zr�b co�!
Akurat. Nie by�o w nim nic z D�yngis-chana, ani
jednego chromosomu. Ani D�yngisa, ani Johna Wayne'a, ani
jaj, ani grandezzy, ani niczego. Niczego dobrego. Z�ego
zreszt� te� nie - sama bezbarwno�� i bezu�yteczno��.
Mo�na to kupowa� na tony i nawozi� tym pole. By� tylko
sob�, potrafi�cym jedynie wstrzymywa� oddech i z
zaczerwienionymi policzkami zaciska� pi�ci, siedz�c obok
m�czyzny, kt�ry ukrad� mu �on�.
Nawet gdyby wyszed� od razu i tak przebywa�by tam za
d�ugo. Ca�y alkohol, kt�ry wla� w siebie tej nocy, gdzie�
wyparowa� i jego b�ogos�awione efekty znikn�y, zanim
jeszcze wyszed� z budynku. Wsi�dzie do samochodu i
pojedzie. To w�a�nie zamierza� zrobi�. Jecha� przed
siebie, by zabi� b�l i upokorzenie, mijaj�c drogowskazy i
stacje benzynowe, jad�c donik�d. Tego w�a�nie potrzebowa�
w tak� noc.
Mia� swoj� wielk� szans�, ale wszystko, co potrafi�, to
zaperzy� si�. Wi�c teraz pojedzie. A je�li b�dzie chcia�
jecha� przez ca�� noc, sam w samochodzie, kt�ry nie chce
zapali� i przypomina mu o �onie, niech tak b�dzie. B�dzie
jecha� ca�� noc i zobaczy przez szyb� samochodow�, jak
wstaje �wit. A nowy dzie� zawsze przynosi now� nadziej�.
Chocia� zrobi�o si� ju� wp� do drugiej, parking
przed barem by� pe�en. Zazdro�ci� wszystkim tym
szcz�liwym pijakom, siedz�cym jeszcze w �rodku. Z gorycz�
stwierdzi�, �e zazdro�ci w�a�ciwie ka�demu, kto nie jest
nim.
Zanim zd��y� zanurzy� si� w pe�ni� smutku wywo�anego
t� my�l�, us�ysza�, jak z ty�u kto� do niego podchodzi.
Zacz�� si� odwraca� i wtedy poczu� uderzenie w ty� g�owy.
Upad�.
Nie mia� �adnych sn�w. Przeszed� prosto od rejestracji
ostrego b�lu do pe�nej �wiadomo�ci. "Gdzie u diab�a ja
jestem?" Ale nie m�g� wym�wi� tych s��w, bo usta mia�
zakneblowane, a r�ce zwi�zane z ty�u.
Panowa�a kompletna ciemno��, ale wiedzia�, �e jest w
czym�, co si� porusza. To by� ha�as, jaki robi samoch�d.
By� w samochodzie. Po kilku sekundach u�wiadomi� sobie, �e
le�y w baga�niku. Po tym, jak kto� go uderzy�,
zosta� zwi�zany i wpakowany do baga�nika!
Ogarn�a go panika. Zacz�� si� szarpa� i usi�owa�
krzycze� mimo ta�my, kt�ra zakleja�a mu usta. Nigdy w
ca�ym swoim �yciu nie czu� si� r�wnie �ywy. Nic nie
liczy�o si� nigdy tak bardzo jak to, by si� teraz uwolni�
od ta�my, wi�z�w i z baga�nika. Je�li nie wydostanie si� w
tej chwili, oszaleje. I wreszcie co� robi�, nie le�a� jak
owca wieziona na rze�. Kopa� i krzycza� ile si�.
Nic si� nie sta�o. Rzuca� si�, a samoch�d jecha� dalej
i cho�by nie wiem czego pr�bowa�, nic nie mog�o tego zmieni�.
Szcz�liwie pierwsza fala paniki przesz�a, przynajmniej na
jaki� czas.
Zastanawia� si�, kto u licha, chcia�by go porywa�. Nie
mia� niczego, nic nie wiedzia�, nie dysponowa� �adn�
w�adz�. Jakie� Czerwone Brygady, Aria�skie Braterstwo,
L�ni�ca Droga i wszyscy mordercy wiedzieli, �e w og�le
istnieje? Czy powinien si� poczu� pochlebiony?
Mo�e to jacy� rozw�cieczeni Arabowie, kt�rym
wystarczy�by jakikolwiek Amerykanin. Albo sady�ci. Zabior�
go do lasu wraz z walizk� pe�n�... no, rzeczy, a kiedy
jego cia�o zostanie odnalezione, nawet ci, kt�rzy na niego
trafi�, odwr�c� si� chorzy z obrzydzenia. Znowu zacz�� si�
szarpa�.
Na dobre lub z�e, w chwil� po tym, jak dopad�a go druga
fala strachu, samoch�d gwa�townie si� zatrzyma�. Trzasn�o
dwoje drzwi. Nikt si� nie odezwa�, za to us�ysza� kroki.
Gdzie� bardzo blisko w zamku obr�ci� si� kluczyk i klapa
nad nim skoczy�a w g�r�. O�lepi�o go �wiat�o.
- Wysiadaj!
- Nie mo�e, jest zwi�zany.
- No taaa.
Oba g�osy nale�a�y do Amerykan�w. I by�y znajome.
Po jakiej� chwili kto� go przekr�ci� na kolana, a
potem z�apawszy go pod ramiona, wyci�gn�� z samochodu.
Poniewa� �wiecono mu ca�y czas prosto w twarz, nie m�g�
zobaczy�, kto to.
Po�o�yli go na ziemi. Czu� si� jak sparali�owany
oczekiwaniem, co zaraz nast�pi. Kto� kopn�� go w bok.
Mocne kopni�cie, ale nie mordercze.
- Przesta�.
- Dlaczego? Widzia�e�, jak on uderzy�?
Znowu te znajome g�osy. Bardziej ni� b�lem i strachem
jego umys� zaj�ty by� szukaniem odpowiedzi na pytanie, sk�d
zna te g�osy.
�wiat�o zgas�o. Zamruga� staraj�c si� odzyska�
zdolno�� widzenia. Najpierw zobaczy� dwie, potem trzy pary
n�g. Jedne by�y w trampkach. Takich samych, jak te, kt�re
nosi� jako nastolatek, wysokich, w czarno-bia�e paski.
- Zdejmij ta�m�. Pozw�l mu m�wi�. Teraz ju� nie ma
znaczenia, czy go us�ysz�.
Kto� za�mia� si� z�o�liwie.
Trampki zbli�y�y si� i czyja� d�o� jednym brutalnym
poci�gni�ciem zerwa�a ta�m� z jego ust.
M�czyzna krzykn��, ale nie z b�lu, tylko dlatego, �e
tym, kt�ry mu zerwa� ta�m�, by� on sam.
W wieku lat siedemnastu. On jako siedemnastolatek, w
trampkach, w wym�czonych d�insach, na kt�rych matka
naszy�a mn�stwo �at i w krzycz�cej koszulce polo, kt�r�
dosta� na ostatnie urodziny od swojej dziewczyny.
- Niespodzianka, dupku. Witaj w domu.
Siedemnastolatek podni�s� si� i opar� d�onie na
w�skich biodrach.
Od tamtego czasu nabra� sporo wagi. Pami�ta�, jak
kiedy� kupowa� spodnie nr 32 zar�wno w pasie jak i na
d�ugo��. To by�y czasy.
- Sp�jrz na mnie - odezwa� si� g��bszy g�os i nagle
zrozumia�, �e i ten nale�y do niego. Zawsze jeste�my
zdziwieni s�ysz�c samych siebie z ta�my magnetofonowej. W
ci�gu trzydziestu sekund us�ysza� siebie dwa razy - z
przesz�o�ci i tera�niejszo�ci.
Przestraszony podni�s� wzrok i zobaczy� siebie
wgapionego w siebie. To ja, zrozumia� natychmiast. I ten
szkaradny czerwony sweter. Jego �ona upiera�a si�, �e
�wietnie w nim wygl�da.
- Czy wiesz, kim jeste�my?
Mimo �e by� oszo�omiony, pytanie wyda�o mu si�
bezdennie g�upie. Ale nie chcia� si� nara�a�, wi�c tylko
skin�� g�ow�. Ten drugi odpowiedzia� mu podobnym
skinieniem.
- To dobrze, poniewa� ja nie wiedzia�em. Zabra�o mi
sporo czasu, zanim to zrozumia�em.
- Ja skuma�em od razu - oznajmi� z dum�
siedemnastolatek.
- Zamknij si�, dobra? Je�li jeste� taki sprytny, to
jak tutaj trafi�e�?
Podni�s� wzrok na swoje dwie wcze�niejsze wersje
spogl�daj�ce na siebie ze w�ciek�o�ci�. Ich wzajemna
nienawi�� by�a oczywista.
- A ty, kurwa, na co tak si� gapisz? - warkn��
siedemnastolatek.
Ale le��cy na ziemi m�czyzna wiedzia�, �e to blef.
Pami�ta�, jak maj�c siedemna�cie lat bardzo stara� si�
udawa� twardziela. Trzyma� z grup� �obuziak�w
naje�onych niczym kaktusy i niebezpiecznych jak r�czne
granaty. Wcale nie odznacza� si� odwag�, ale by� sprytny i
potrafi� oszuka� innych, by uwierzyli, �e jest jednym z
nich, a to wystarczy�o.
Zawsze by� sprytny, ale teraz siedz�c na ziemi, w
tej niewyobra�alnej sytuacji, u�wiadomi� sobie co� po raz
pierwszy - jeste� sprytny i wydaje ci si�, �e to
wystarczy, ale tak nie jest. Do czego doprowadzi�y go
wszystkie te �wietne plany, k�amstwa i udawania, po�r�d
kt�rych �y� przez lata? Opu�ci�a go �ona, praca, kt�r�
wykonywa� okaza�a si� znacznie mniej interesuj�ca, ni� si�
zapowiada�a, mieszkanie mia�o poz�r tymczasowo�ci.
Pewna kobieta, z kt�r� kiedy� pracowa�, powiedzia�a:
"Spieprzy�am �ycie do poziomu absolutnej �redniej". Kiedy
pierwszy raz to us�ysza�, uzna� powiedzenie za zabawne.
Teraz zrozumia�, �e by�o te� prawdziwe. U�y� ca�ego swego
sprytu, by jego �ycie r�wnie� sta�o si� �rednie i takie
ju� mia�o pozosta�. Na zawsze.
- Alleluja! Nasz ch�opczyk ujrza� �wiat�o -
wykrzykn�� siedemnastolatek.
A starszy m�czyzna pochyli� si�, by pom�c mu
stan�� na nogi. G�o�no zaskrzypia�y stawy w kolanach.
- Witaj w klubie.
Teraz ju� m�g� widzie� normalnie, a to, co zobaczy�
wok� siebie, przej�o go dreszczem.
By�o ich tak wielu, ubrani w tenis�wki i
podkoszulki, w garnitury, w bermudy i sanda�y. W�osy
obci�te na wiele r�nych sposob�w, twarze od bardzo
chudych do wr�cz puco�owatych.
Ale wszyscy byli nim.
Oniemia�y wpatrywa� si� w te r�ne odmiany samego
siebie. To by�o jak ogl�danie albumu. Oto on w wieku
siedmiu, dwunastu, siedemnastu, dziewi�tnastu lat. Z
d�ugimi paznokciami z czasu, kiedy powa�nie my�la�, �e
b�dzie zawodowo gra� na gitarze. Ze �wie�� ran�, po tym
jak spad� z roweru, ile wtedy mia�? Jedena�cie? Wszyscy
oni stali na w�skiej polnej drodze o drugiej nad ranem,
wszystkie jego wersje, spogl�daj�ce na niego lub
rozmawiaj�ce cicho mi�dzy sob�. Nie s�ysza� tego, co
m�wili, ale wiedzia�, �e rozmawiaj� o nim. Ich twarze
wyra�a�y ca�� gam� uczu�, od rozbawienia po obrzydzenie.
Zbieraj�c reszt� si�, jaka mu pozosta�a,
wyszepta�, maj�c nadziej�, �e kto� mu odpowie.
- Co to jest? Dlaczego si� tutaj znalaz�em?
- Poniewa� jeste� sko�czony. Tw�j czas si�
wyczerpa�. A teraz si� tego dowiedzia�e� -
siedemnastolatek parskn�� �miechem. - Poniewa� jeste�
teraz taki sam jak my. Zu�yty i wyrzucony niby niedopa�ek.
Starszy m�czyzna po�o�y� opieku�czo d�o� na jego
ramieniu.
- Prawda. Wszyscy jeste�my jedn� osob�, ale ta
osoba dorasta albo starzeje si�, czy jak chcesz to nazwa�.
Ka�dy z nas by� jakim� etapem, a kiedy ten si� sko�czy�...
Siedemnastolatek odsun�� go na bok i stan�� nos w
nos ze skonfundowanym m�czyzn�.
- Ja ci to wyt�umacz�. �ycie jest czym� na kszta�t
paczki papieros�w, mo�na powiedzie�. To proste. W paczce
masz dwadzie�cia sztuk, zgadza si�? Wypalasz jednego,
zostaje dziewi�tna�cie. Co robisz z niedopa�kiem? Rzucasz
go na ziemi� i zapominasz o nim, poniewa� si� wypali�.
Tyle tylko, �e my si� nie wypalamy. Ale nikt o tym nie wie
p�ki nie trafia tutaj. Tak jak ty teraz. To wielki sekret
�ycia.
- My wszyscy... - ch�opak, na kt�rego twarzy
malowa� si� gniew, zatoczy� r�k� wielki �uk, obejmuj�c
zebranych - tworzymy jedn� paczk�. Jedno �ycie.
Jednego cz�owieka. Ale dowiadujemy si� o tym dopiero
wtedy, gdy zostali�my zu�yci i odrzuceni. Kiedy jest ju�
za p�no.
- Czy ja nie �yj�? To znaczy, czy on nie �yje?
- Oczywi�cie, �e nie. Nie b�d� takim egoist�. On
po prostu wyci�gn�� z paczki kolejnego papierosa.
Zar�wno ch�opak, jak i ca�a reszta, byli zachwyceni
tym por�wnaniem. Gruchn�li �miechem.
Nie mia� si� do kogo zwr�ci� poza m�czyzn�, kt�ry
wcze�niej �agodnie dotkn�� jego ramienia. Jednak i on tylko
smutno pokiwa� g�ow�, potwierdzaj�c, �e wersja ch�opca jest
prawdziwa.
Spojrza� na t�um, na siebie samego przez wszystkie
minione lata i zrozumia�, �e to prawda. Nie by�o innego
wyt�umaczenia.
- Co stanie si� ze mn�, to znaczy, chodzi mi, z
nim?
Z cienia doszed� go rozdra�niony g�os:
- Kto to wie? Od nas oczekuje si� tylko, by�my
siedzieli i czekali, a� do��czy do nas. Stabilizacja.
Stabilizacja! Wszechmocny Bo�e, kiedy ostatni raz
u�y� tego g�upiego s�owa? W latach siedemdziesi�tych? By�
ustabilizowanym. Ustabilizowana mi�o��.
Na pomoc!
Pierwsza noc reszty jego �ycia przesz�a nie
najgorzej. Ch�opak w harcerskim mundurku, on, rozpali�
ogie�, inny przyni�s� hot dogi i bu�ki w pud�ach.
Siedemnastolatek u�y� swego no�a, �eby je otworzy�.
M�czy�ni obsiedli ogie� i jedz�c rozmawiali. Niekt�rzy
drzemali, g��wnie ci m�odsi. Kt�ry� pr�bowa� zaintonowa�
jak�� star� pie��, ale inny kaza� mu si� zamkn��
twierdz�c, �e nie wszyscy j� znaj�. �wietn� stron� tej
nocy by�o, �e przypomina�a najwspanialsze klasowe
spotkanie po latach. M�czy�ni znali jego �ycie w
najdrobniejszych szczeg�ach, wi�c przez kilka godzin
zadawa� im niezliczone pytania, poniewa� sam zapomnia� tak
wiele. Przypomina�o to odnajdywanie skarb�w, kt�re straci�
po drodze.
Umieli odpowiedzie� na ka�de z jego pyta�. Po
jakim� czasie sp�dzonym razem mia� w zebranym towarzystwie
swoich faworyt�w. Ale to by�o oczywiste. Kto lubi samego
siebie przez ca�y czas? Zawsze ba� si� �mierci, ale je�li
tak mia� wygl�da� koniec, nie by�o to takie z�e.
Zaprowiantowanie zagwarantowane, a wspominki w m�skim
towarzystwie...
Nie! To by�o okropne, przera�aj�ce! Jak czekanie na
Godota, tyle tylko, �e nie by�o �adnego Godota ani boga,
na kt�rego mo�na by czeka�, jedynie inne wersje jego
samego, a jak� dawk� w�asnej osoby daje si� wytrzyma�.
I wtedy wyskoczyli z ostatni� niespodziank�. Kiedy
pierwsze promienie s�o�ca przebi�y si� przez g�sty las,
powiedzieli mu, �eby wsiad� do samochodu. By� tak
wyko�czony, wypluty, �e zrobi�by wszystko, co by mu
kazali.
Do miasta wzi�li go nie ci sami, kt�rzy go stamt�d
przywie�li. Siedemnastolatek ju� kilka godzin wcze�niej
znikn�� w lesie, a starszy m�czyzna siedzia� z u�pionym
dzieckiem na kolanach.
W milczeniu jechali w stron� znajomego miasta.
Siedz�c obok kierowcy patrzy� t�po na to, co do ostatniej
nocy by�o jego �wiatem. Min�li budynek, w kt�rym mieszka�,
a potem miejsce pracy, to gdzie gra� w kr�gle, ko�ci�, w
kt�rym bra� �lub.
Nie odezwa� si� a� do chwili gdy zatrzymali si�
przed domem, w kt�rym jego �ona mieszka�a z wytatuowanym
van Dyckiem.
- Nie, naprawd�, ja nie chc�...
- Ciii. Po prostu patrz - powiedzia� jeden z nich.
Kilka minut p�niej pod dom podjecha�a b��kitna
toyota metalic i wysiad� z niej van Dyck. Najwyra�niej by�
pijany, a u�miech na jego twarzy jasno dawa� do
zrozumienia, jakim okaza� si� niegrzecznym ch�opcem tej
nocy. Czy sp�dzi� j� ze spotkan� w barze Cor�? Jaka to
zreszt� r�nica?
Mimo wszystkich rewelacji ostatniej nocy m�czyzna
siedz�cy obok kierowcy rzuci� si� w prz�d krzycz�c:
- Ty pieprzony skurwysynu.
I wtedy sta�o si� co� dziwnego: van Dyck zatrzyma�
si� i po�o�y� d�o� na karku. A potem powoli odwr�ci� si� w
ich stron�.
Kiedy m�czyzna zobaczy� twarz van Dycka, chwyci�
ci�ko powietrze. Poniewa� to te� by� on, byli t� sam�
osob�. R�ni�a ich jedynie broda, tatua� i aura. Gdzie� po
drodze zmieni� si�, sta� si� cz�owiekiem poza prawem czy
jakim� dupkiem, a mo�e kim� po�rednim. Jak to si� sta�o?
M�czyzna w samochodzie nie potrafi� tego zrozumie�. Ale
dow�d znajdowa� si� o trzydzie�ci krok�w od niego,
trzymaj�c si� d�oni� za kark, z wyrazem niedowierzania w
pijanych oczach.
M�czyzna w samochodzie zrozumia� nagle, �e �ona
wcale nie opu�ci�a go. Po prostu kocha�a go nadal w tej
z�ej wersji. Czy ona zwariowa�a? Wszystko w tym facecie
krzycza�o o kiepskim standardzie, kowbojskich butach,
tanim piwie i braku kontroli. Co gorsza, prawdopodobnie
w�a�nie sp�dzi� noc zdradzaj�c jedyn� kobiet�, kt�r�
kiedykolwiek kocha�. Jak cz�sto si� to zdarza�o? Jak m�g�
jej to robi�?
M�czyzna siedz�cy w samochodzie zacisn�� pi�ci i
niewiele my�l�c, zacz�� wysiada� z samochodu. Kierowca
z�apa� go i przytrzyma�.
- Nie mo�esz tego zrobi�. To jest zakazane.
Przywie�li�my ci� tutaj, by� zobaczy�, �e ona wcale ci�
nie zostawi�a.
- Ale dlaczego nie wiedzia�em tego wcze�niej, w barze?
Dlaczego wtedy go nie rozpozna�em?
- Nie mo�esz, p�ki nie znajdziesz si� w�r�d nas i
nie dowiesz si� o wszystkim.
Czu� gniew, mia� z�amane serce, ale te� by� dziwnie
uspokojony. To by�a prawda, ona wcale go nie zostawi�a.
Patrzy� na tego szcz�liwego kundla po drugiej
stronie ulicy nienawidz�c go bardziej ni� kogokolwiek
kiedykolwiek na �wiecie. Nienawidzi� go, nawet je�li to by�
on sam.
A potem nagle co� zrozumia� i jego twarz
rozpogodzi�a si�. Zwr�ci� si� do kierowcy:
- Wcze�niej czy p�niej on tak�e si� zu�yje, co? -
pokaza� na van Dycka, kt�ry w�a�nie si� odwr�ci� i szed�
w stron� domu.
U�miech kierowcy by� pe�en zrozumienia, pojawi� si�
na niej taki sprytny u�mieszek, kt�ry towarzyszy� mu przez
ca�e �ycie.
- Zgadza si� i je�li b�dziesz chcia�, to ty
przyjedziesz po skurwiela, kiedy nadejdzie jego czas.
- Ju� wkr�tce! - krzykn�� ten z tylnego siedzenia,
unosz�c zaci�ni�t� pi�� w znajomym salucie "Czarnych
Panter". Siedz�cy z przodu m�czy�ni zawstydzeni umkn�li
spojrzeniem.
Prze�o�y�a Dorota Malinowska