2713

Szczegóły
Tytuł 2713
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2713 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2713 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2713 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JONATHAN CARROLL Brat �ata By�o o tym we wszystkich gazetach. W dw�ch zamieszczono nawet identyczne nag��wki "Brat �ata", ale ja przekona�em si� o tym dopiero znacznie p�niej, do�� d�ugo po powrocie ze szpitala, kiedy zacz��em poma�u dochodzi� do siebie. Zaraz po wypadku zg�osi�o si� mn�stwo �wiadk�w, chocia� nie mog�em sobie przypomnie�, �ebym tam kogokolwiek widzia�. Byli�my tylko ja, Brat i bardzo d�ugi poci�g towarowy. Brat jest siedmioletnim jack russel terierem. Wygl�da jak kundel - par�wkowate �apy, chaotycznie porozrzucane br�zowe i bia�e �aty, zwyczajna psia morda z sympatycznymi inteligentnymi �lepiami - ale prawda przedstawia si� w ten spos�b, �e jack russell teriery nale�� do rzadko�ci i �e zap�aci�em za niego kup� pieni�dzy. Chocia� nigdy (a� do niedawna) nie mog�em sobie pozwoli� na szastanie fors�, zawsze stara�em si� kupowa� najlepszy towar, na jaki mnie sta�. Kiedy nadesz�a pora, �eby sprawi� sobie psa, przyst�pi�em do poszukiwa� zwierz�cia, kt�re w pe�ni zas�ugiwa�oby na t� nazw�. �adnych fiku�nych ras, kt�re trzeba bez przerwy strzyc i czesa�. �adnych modnych odmian z Estonii albo z jeszcze bardziej egzotycznych miejsc, kt�re bardziej przypominaj� aligatora ni� psa. Odwiedza�em schroniska dla zwierz�t i hodowle, a� wreszcie znalaz�em Brata dzi�ki og�oszeniu w czasopi�mie kynologicznym. Jedynym, co mi si� w nim nie podoba�o, by�o jego imi�: na m�j gust zbyt pretensjonalne i zupe�nie nie pasuj�ce do zwierzaka, kt�ry znakomicie prezentowa�by si� z fajk� w pysku. Ju� jako szczeniak mia� nisko umieszczony �rodek ci�ko�ci i stanowi� uosobienie k�dzierzawego spokoju. Powinien wabi� si� Bill, Ned albo nawet Jack, gdyby nie to, �e tak nazywa�a si� jego rasa. Kobieta, od kt�rej go kupi�em, wyja�ni�a mi, �e nazwano go tak, a nie inaczej z bardzo konkretnego powodu: kiedy szczeka� (co nie zdarza�o si� cz�sto), d�wi�k wydobywaj�cy si� z jego pyska ogromnie przypomina� s�owo "brat". Pocz�tkowo odnios�em si� do tej rewelacji ze spor� dawk� sceptycyzmu, wkr�tce jednak przekona�em si�, �e by�a prawdziwa. Podczas gdy jego bracia i siostry ujadali bez opami�tania, ten klient sta� spokojnie na szeroko rozstawionych �apach, macha� ogonem i od czasu do czasu rzuca� od niechcenia: "Brat! Brat! Brat!" Wra�enie by�o zaskakuj�ce, ale jeszcze bardziej go polubi�em i doszed�em do wniosku, �e nie warto zmienia� mu imienia. Zawsze podziwia�em, jak �atwo ludzie dogaduj� si� z psami. Te czworonogi bezproblemowo wtapiaj� si� w nasze �ycie, wybieraj� sobie fotel do spania, odczytuj� nasz nastr�j i z �atwo�ci� dostosowuj� si� do, wydawa� by si� mog�o, ca�kowicie dla nich obcego i nieodpowiedniego stylu �ycia. Poza tym nie maj� najmniejszych k�opot�w z za�ni�ciem w nowym miejscu. Zanim przejd� dalej, musz� zaznaczy�, �e nigdy nie podejrzewa�em Brata o to, �e jest czymkolwiek wi�cej ni� bardzo mi�ym psem nale��cym do rzadko spotykanej rasy. Wita� mnie rado�nie, kiedy wraca�em z pracy, lubi� k�a�� mi �eb na kolanach, kiedy ogl�da�em telewizj�, ale nic poza tym. Nie umia� liczy�, nie potrafi� prowadzi� samochodu, nie zna� �adnej sztuczki, o jakich czyta si� niekiedy w artyku�ach o "cudownych" psach. Aha, uwielbia� jajecznic� i ch�tnie towarzyszy� mi w bieganiu, pod warunkiem, �e nie pada�o, a ja nie wybiera�em si� za daleko. Kr�tko m�wi�c, mia�em to, czego chcia�em: stuprocentowego psa, kt�ry swoj� lojalno�ci� i pogodnym usposobieniem podbi� moje serce i kt�ry nigdy nie domaga� si� w zamian niczego poza poklepaniem po �bie i ewentualnie kawa�eczkiem ��ka, kiedy zrobi�o si� zimno. Zdarzy�o si� to pi�knego s�onecznego dnia. Za�o�y�em dres i sportowe pantofle, po czym wykona�em kilka �wicze� rozci�gaj�cych. Brat obserwowa� mnie z fotela, ale jak tylko podszed�em do drzwi, zeskoczy� i ruszy� za mn�. Otworzy�em drzwi, a on ostro�nie wysun�� �eb, �eby oceni� pogod�. - I jak, idziesz? - zapyta�em. Je�eli nie mia� ochoty, k�ad� si� na pod�odze przy drzwiach i nie rusza� si� do mojego powrotu. Jednak tym razem zamacha� ogonem i wyszed� na dw�r. By�o mi przyjemnie, �e chce mi towarzyszy�. Najpierw skierowali�my si� w d�, ku parkowi. Brat zazwyczaj biega� obok mnie, w odleg�o�ci oko�o p� metra od mojej �ydki. Kiedy by� szczeniakiem, kilka razy potkn��em si� o niego, poniewa� przebiega� mi mi�dzy nogami, uwa�aj�c zapewne, �e przeskoczenie nad nim nie sprawi mi najmniejszego k�opotu. Niestety, nale�� do tych biegaczy, kt�rzy patrz� wsz�dzie, tylko nie pod nogi, w zwi�zku z czym parokrotnie dosz�o mi�dzy nami do powa�nych nieporozumie� oraz wymiany nie�yczliwych uwag, a� w ko�cu nauczy� si�, �e powinien mie� do mnie ograniczone zaufanie. Przebiegli�my na drug� stron� Harold Road, po czym przeci�li�my ukosem park kieruj�c si� w stron� linii kolejowej. Zazwyczaj przez jakie� dwa i p� kilometra trzymali�my si� tor�w, a tu� przed stacj� skr�cali�my w prawo i szerokim �ukiem wracali�my do domu. Brat tak dobrze zna� tras�, �e cz�sto zostawa� z ty�u, zar�wno po to, �eby podnie�� �ap�, jak i w celu zbadania interesuj�cych widok�w oraz zapach�w, kt�re pojawi�y si� od naszej poprzedniej bytno�ci na tym terenie. Co jaki� czas przeje�d�a� poci�g, ale by�o go s�ycha� z daleka, mieli�my wi�c mn�stwo czasu, �eby zej�� z tor�w. Bardzo lubi�em przeje�d�aj�ce poci�gi; podoba�o mi si� leniwe dudnienie, z jakim si� zbli�a�y, ch�tnie �ciga�em si� z nimi, �eby sprawdzi�, jak d�ugo zdo�am utrzyma� ich tempo. Niekt�rzy maszyni�ci pozdrawiali nas przera�liwym gwizdem. To r�wnie� bardzo mi si� podoba�o i Bratu chyba te�, poniewa� prawie zawsze przy takich okazjach zatrzymywa� si� i szczeka� par� razy, �eby wiedzieli, kto tu jest szefem. Tego ranka byli�my ju� prawie w po�owie drogi, kiedy us�ysza�em nadje�d�aj�cy poci�g. Jak zwykle rozejrza�em si� w poszukiwaniu Brata; zobaczy�em go zaledwie par� krok�w z ty�u, biegn�cego z wystawionym r�owym j�zykiem. Turkot stalowych k� przybiera� na sile. Kilkana�cie metr�w przed nami przez tory przejecha� samoch�d. Co za kretyn �aduje si� prawie pod poci�g? Dok�d mu si� tak spieszy? Zaraz potem sapanie lokomotywy rozleg�o si� niemal tu� za moim lewym ramieniem. Odruchowo zerkn��em w prawo, na Brata, ale jego tam nie by�o. Zatrzyma�em si� raptownie. Nie by�o go nigdzie. Ogarni�ty panik�, odwr�ci�em si� i ujrza�em go dok�adnie po�rodku tor�w, ze skupieniem obw�chuj�cego jakie� niedu�e martwe zwierz�. - Brat! Chod� tutaj! Zamacha� ogonem, ale nie podni�s� g�owy. Wystartowa�em ku niemu, krzycz�c co si� w p�ucach: - Brat! Brat, do cholery! Chyba zrozumia�, �e co� jest nie w porz�dku, bo spojrza� na mnie. Poci�g by� ju� tylko dziesi�� metr�w za nim. Maszynista w��czy� hamulce. Bieg�em tak szybko, �e �wir pryska� mi spod st�p. - Brat, uciekaj! Nie zna� tego s�owa, ale z mojego tonu wywnioskowa�, �e nie�le nabroi�, wi�c zrobi� najgorsz� rzecz, jak� m�g�: po�o�y� uszy po sobie, pochyli� g�ow� i przypad� brzuchem do ziemi, czekaj�c, a� go dopadn�. Poci�g by� tu�, tu�. W chwili kiedy skoczy�em, u�wiadomi�em sobie, �e robi� g�upot�, ale decyzj� podj��em wcze�niej, nawet nie zdaj�c sobie z tego sprawy. Wyci�gn��em si� w powietrzu jak struna, si�gn��em po mojego Brata, zgarn��em go obiema r�kami, zepchn��em z tor�w i sam spr�bowa�em odtoczy� si� na bok. Prawie mi si� uda�o. Nie zd��y�em tylko zabra� nogi, kt�ra zosta�a w poprzek szyny. Pozna�em Jasenk� w szpitalu. Jasenka Ciric. Nikt nie potrafi� prawid�owo wym�wi� jej imienia, wi�c bardzo d�ugo m�wiono na ni� po prostu Jazz. Mia�a siedem lat i wi�kszo�� �ycia sp�dzi�a pod��czona do takiej lub innej z�owieszczej maszyny wspieraj�cej j� w d�ugiej, beznadziejnej walce z zawodnym cia�em. Sk�r� mia�a koloru bia�ej �wiecy, wargi fioletowe jak pieni�dze jakiego� dalekiego kraju. Rozliczne choroby doda�y jej powagi, m�odo�� natomiast nie pozwala�a rozsta� si� z nadziej�. Poniewa� tak wiele czasu sp�dzi�a w szpitalnym ��ku, otoczona nieznajomymi twarzami i bia�ymi �cianami, na kt�rych wisia�y nieliczne reprodukcje, mia�a tylko dwie pasje: czytanie i telewizj�. Kiedy ogl�da�a telewizj�, na jej twarzy malowa� si� wyraz spokoju i ca�kowitego skupienia; wygl�da�a w�wczas jak spadkobierca odczytuj�cy po raz pierwszy testament zmar�ego krewnego. Kiedy czyta�a - wszystko jedno co - jej twarz by�a pusta, pozbawiona jakichkolwiek uczu�. Pozna�em j�, bo w kt�rej� z gazet przeczyta�a o mnie i Bracie. Tydzie� po wypadku jedna z piel�gniarek zapyta�a, czy zechcia�bym przyj�� Jazz Ciric ("Cziricz"). Kiedy opowiedzia�a mi o niej, wyobrazi�em sobie schorowanego anio�ka o omdlewaj�cej mince i z�ocistych loczkach w stylu Shirley Temple. Tymczasem okaza�o si�, �e Jasenka Ciric ma niebanaln� interesuj�c� twarz o ostrych rysach, w kt�rej wszystko jest osadzone odrobin� zbyt blisko siebie. Mia�a te� g�ste czarne w�osy poskr�cane jak w�osie w starych materacach. Piel�gniarka przedstawi�a nas, po czym wr�ci�a do swoich obowi�zk�w. Jazz usiad�a na krze�le przy ��ku i zmierzy�a mnie uwa�nym spojrzeniem. Wci�� jeszcze bardzo cierpia�em, ale ca�kiem niedawno postanowi�em przesta� rozczula� si� nad sob�. Wizyta dziewczynki mia�a stanowi� pierwszy krok w tym kierunku. - Jak� ksi��k� lubisz najbardziej? - Nie wiem. Chyba "Wielkiego Gatsby'ego". A ty? Wzruszy�a ramionami i klasn�a j�zykiem, jakby uwa�a�a, �e sprawa jest oczywista. - "Kobiety w p�on�cych szlafrokach". - Taki ma tytu�? Kto j� napisa�? - Egan Moore. U�miechn��em si�. To ja jestem Egan Moore. - O czym jest ta ksi��ka? Znowu przyjrza�a mi si� uwa�nie, po czym rozpocz�a ci�gn�c� si� bez ko�ca opowie��, dok�adnie tak�, jakie uwielbiaj� dzieci. - ...a potem potwory zeskoczy�y z drzew i zabra�y ich wszystkich do strasznego zamku, w kt�rym z�y kr�l Scaldor... Podoba�a mi si� jej mimika i gesty. Wspaniale demonstrowa�a grymas gniewu wykrzywiaj�cy twarz Scaldora, a kiedy opowiada�a o tym, �e kto� si� skrada, ��czy�a palce i ostro�nie stawiaj�c "st�pki" przemierza�a dziel�c� nas przestrze�. - ...a potem wr�cili do domu w sam� por�, �eby obejrze� ulubiony program w telewizji. Opad�a na krzes�o, wyra�nie zadowolona z wyst�pu. - To chyba rzeczywi�cie wspania�a ksi��ka. Szkoda, �e jej nie napisa�em. - Jest bardzo dobra. Czy mog� ci� o co� zapyta�? - Jasne. - Kto teraz zajmuje si� Bratem? - S�siadka. - Widzia�e� go po wypadku? - Nie. - Czy gniewasz si� na niego za to, co si� sta�o? Zastanawia�em si� co najmniej przez minut�, czy rozmawia� z ni� jak z dzieckiem, czy jak z doros�� osob�. Jej powa�na mina �wiadczy�a o tym, �e Jazz chce by� traktowana powa�nie. Nie mia�a zbyt wiele czasu do stracenia. - Nie, chyba nie gniewam si� na niego. Jestem na kogo� w�ciek�y, ale nie wiem na kogo. Nie wiem nawet, czy to w og�le by�a czyja� wina. Na pewno nie mam �alu do Brata. Odwiedza�a mnie codziennie, zazwyczaj rano, kiedy oboje byli�my wyspani i wypocz�ci. Rano czu�em si� nie�le, ale niestety, nie da�o si� tego powiedzie� o popo�udniach. Z jakiego� powodu �wiadomo�� ogromu nieszcz�cia, kt�re mnie spotka�o oraz zmian, jakie b�d� musia�y zaj�� w moim �yciu, dopada�a mnie w porze obiadu i zostawa�a jeszcze d�ugo po godzinach odwiedzin. Po g�owie p�ta�y mi si� r�ne my�li - na przyk�ad o ptakach, kt�re sp�dzaj� ca�e dnie stoj�c na jednej nodze. Albo o jednonogim facecie z dowcipu, kt�ry postanowi� wzi�� udzia� w konkursie kopania w dup�. My�la�em o tym, �e s�owo "kopn��" b�dzie musia�o znikn�� z mojego s�ownika. Naturalnie wiedzia�em, �e robi si� teraz znakomite protezy (osza�amiaj�ce post�py nauki i tak dalej), ale jako� nie podnosi�o mnie to na duchu. Chcia�em odzyska�, co moje. Nie interesowa�o mnie co�, co w najlepszym razie mog�o uczyni� mnie "jak nowym", co przy ka�dej rozmowie podkre�la� szpitalny terapeuta. Zostali�my dobrymi przyjaci�mi. Dzi�ki niej l�ej by�o mi znie�� pobyt w szpitalu, znacznemu poszerzeniu uleg�y tak�e moje horyzonty. Przez ca�e �ycie mia�em okazj� zetkn�� si� tylko z dwiema �miertelnie chorymi osobami: moj� matk� i w�a�nie Jasenk�. Obie patrzy�y na �wiat zach�annie, ale z wdzi�czno�ci�. Wzrok ludzi, kt�rym zosta�o niewiele czasu, zdaje si� nabiera� nies�ychanej ostro�ci; dostrzegaj� nie zauwa�ane do tej pory szczeg�y, kt�re nagle okazuj� si� niezmiernie wa�ne dla uzyskania pe�nego, ca�o�ciowego obrazu. Jej spostrze�enia dotycz�ce znanych nam obojgu ludzi albo �wiat�a s�cz�cego si� do pokoju by�y zdumiewaj�co trafne i przejmuj�ce. Umieraj�c, patrzy�a na otaczaj�cy j� �wiat - c� z tego, �e taki ma�y - oczami poety, cynika i artysty. Pierwszego dnia, kiedy pozwolono mi opu�ci� pok�j, moja s�siadka Kathleen sprawi�a mi niespodziank�, zjawiaj�c si� w towarzystwie Brata. Zazwyczaj ps�w nie wpuszczano na teren szpitala, w tym przypadku jednak, ze wzgl�du na szczeg�lne okoliczno�ci, uczyniono wyj�tek. Widok starego kumpla sprawi� mi wielk� przyjemno��. Min�o zaskakuj�co du�o czasu, zanim przypomnia�em sobie, �e trafi�em tutaj z jego powodu. Wci�� wpycha� mi si� na kolana, co z pewno�ci� nie by�oby niczym niemi�ym, gdyby nie potworny b�l w mojej nodze, a raczej tym, co z niej zosta�o. Sko�czy�o si� na tym, �e w niesko�czono�� rzuca�em mu pi�eczk�, a po p�godzinie zapyta�em piel�gniark�, czy mog�aby przyprowadzi� do ogrodu Jazz, poniewa� chcia�bym, �eby pozna�a moich przyjaci�. Wkr�tce potem zakutana po nos w koce panna Ciric zosta�a przedstawiona Jego Wysoko�ci Bratu. Z powag� u�cisn�li sobie d�onie (by�a to jedyna sztuczka, jak� opanowa�; wprost uwielbia� dawa� �ap�), po czym Brat wspania�omy�lnie pozwoli� pog�aska� si� po �bie. Lekarz ju� od kilku dni zach�ca� mnie, �ebym spr�bowa� przej�� si� o kulach, wi�c po pewnym czasie uzna�em, �e mo�e istotnie warto za�y� troch� ruchu. Jazz trzyma�a Brata, �eby nie narobi� jakiego� bigosu, ja za� wzi��em nowiutkie aluminione kule i, asekurowany przez Kathleen, wyruszy�em na przechadzk�. To by� powa�ny b��d. W dawnych, szcz�liwszych czasach, cz�sto zdarza�o mi si� popuszcza� wodze fantazji i wyobra�a� sobie, jakby to by�o, gdybym zamieszka� z Kathleen. Ona te� chyba mnie lubi�a, chocia� dopiero od niedawna byli�my s�siadami. Przed moim wypadkiem sp�dzali�my razem coraz wi�cej czasu i musz� przyzna�, �e bardzo mi si� to podoba�o. Zastanawia�em si�, w jaki spos�b trafi� do jej serca, teraz jednak, kiedy odwa�y�em si� oderwa� wzrok od zdradzieckiej ziemi metr przede mn�, zobaczy�em w jej oczach zupe�nie nie ten rodzaj troski i wsp�czucia, o jakim marzy�em. W�a�nie wtedy bardziej ni� kiedykolwiek przedtem albo potem u�wiadomi�em sobie ogrom mojego nieszcz�cia. Ten dzie� mog�em ju� spisa� na straty, ale bardzo si� stara�em nie da� niczego po sobie pozna�. Powiedzia�em Kathleen, �e ju� si� zm�czy�em, a na dodatek jest mi zimno, wi�c mo�e wr�ciliby�my do Jazz i Brata? Siedzieli nieruchomo z powa�nymi minami i z daleka wygl�dali jak upozowani do zdj�cia, takiego, jakie robiono pionierom zdobywaj�cym Dziki Zach�d. - Dobrze si� bawicie? Kathleen zerkn�a na mnie ukradkiem, jakby chcia�a si� dowiedzie�, co takiego zrobi�a, �e zas�u�y�a na tak ma�o subteln� odpraw�. Odwr�ci�em wzrok. Dwadzie�cia minut p�niej by�em z powrotem w ��ku, bezradny, w�ciek�y na siebie i na ca�y �wiat, obola�y. Zadzwoni� telefon. Podnios�em s�uchawk� i us�ysza�em g�os Jazz: - Egan, Brat postanowi� ci pom�c. Powiedzia� mi to, kiedy spacerowa�e� z Kathleen. Zgodzi� si�, �ebym ci powt�rzy�a. - Naprawd�? A co takiego zamierza zrobi�? U�miechn��em si�, oczekuj�c kolejnej ci�gn�cej si� bez ko�ca, zawi�ej historii. Wtedy jeszcze z przyjemno�ci� s�ucha�em jej g�osu, lubi�em, kiedy by�a przy mnie. - Mn�stwo rzeczy! Powiedzia� mi, �e zastanawia� si�, co b�dzie dla ciebie najlepsze i �e ju� wie, ale nie mog� powiedzie� ci co to takiego, bo to ma by� niespodzianka. - Jazz, jak brzmi g�os Brata? - Troch� tak jak Paula McCartneya. Kathleen i Brat odwiedzali mnie co kilka dni. Zazwyczaj byli�my tylko we tr�jk�, ale niekiedy Jazz czu�a si� na tyle dobrze, �eby do nas do��czy�. W�wczas przez jaki� czas siedzieli�my w milczeniu, a potem wyrusza�em z Kathleen na przechadzk� po ogrodzie. Jazz nie wspomina�a ju� o rozmowach z Bratem. Kathleen u�mia�a si� do �ez, kiedy powt�rzy�em jej opini� dziewczynki na temat g�osu Brata. Kathleen okaza�a si� naprawd� mi�� osob�, kt�ra robi�a co w jej mocy, �eby uprzyjemni� �ycie zar�wno Jazz, jak i mnie. Oczywi�cie doprowadzi�o to do tego, �e zakocha�em si� w niej po uszy, co bardzo skomplikowa�o sprawy. �ycie udowodni�o ponad wszelk� w�tpliwo��, �e ma wyj�tkowo cyniczne poczucie humoru. - Musz� ci co� powiedzie�. - Tak? - Kocham ci�. Oczy rozszerzone strachem. - Niemo�liwe. - To prawda, Egan. - Powiedzia�a to do mnie. DO MNIE. - Czy mo�emy zamieszka� razem, kiedy wr�cisz do domu? Spojrza�em na Jazz i Brata siedz�cych po drugiej stronie trawnika. Jazz z wysi�kiem podnios�a r�k�, po czym poruszy�a ni� w lewo i prawo. Oznacza�o to, �e wszystko jest w porz�dku. Ostatniego wieczoru przed wyj�ciem ze szpitala z�o�y�em Jazz po�egnaln� wizyt�. Jaki� wewn�trzny organ zn�w odm�wi� jej pos�usze�stwa, wi�c by�a okropnie blada i wygl�da�a na wycie�czon�. Usiad�em przy ��ku i wzi��em j� za r�k�. Chocia� pr�bowa�em j� od tego odwie��, upar�a si�, �eby opowiedzie� mi o najnowszych przygodach T�goryjca, Ognistej �wini. Podobnie jak rodzina Jazz, T�goryjec pochodzi� z Jugos�awii. Mieszka� hen, wysoko w g�rach, gdzie owce chodz� na zadnich nogach, a tajni agenci ze wszystkich kraj�w czekaj� na kolejne zadania. Jazz mia�a bzika na punkcie tajnych agent�w. S�ysza�em ju� sporo opowie�ci o T�goryjcu, ta jednak by�a najbardziej szalona ze wszystkich. Wyst�powali w niej mi�dzy innymi: niemiecki czo�g, jezioro Plitvice, wujek Vuk z Belgradu oraz �ona znanego futbolisty. Kiedy sko�czy�a, by�a jeszcze bledsza ni� przedtem. Tak blada, �e zacz��em si� o ni� niepokoi�. - Wszystko w porz�dku, Jazz? - Tak. B�dziesz odwiedza� mnie co tydzie�, jak obieca�e�? - Oczywi�cie. Je�li chcesz, b�dziemy odwiedza� ci� we tr�jk�. - �wietnie... chocia� na pocz�tku wystarczycie ty i Brat. Kathleen mo�e zosta� w domu, je�li b�dzie zm�czona albo co� w tym rodzaju. U�miechn��em si� i skin��em g�ow�. Jazz by�a zazdrosna o now� kobiet�, kt�ra pojawi�a si� w moim �yciu. Wiedzia�a, �e Kathleen i ja postanowili�my zamieszka� razem. Mog�o si� okaza�, �e jednak potrafi� zapomnie� o u�alaniu si� nad sob� i zawalczy� o to, �eby wszystko dobrze si� u�o�y�o. Ogromnie si� ba�em, ale jednocze�nie kusi�y mnie i podnieca�y otwieraj�ce si� przede mn� perspektywy. - Czy b�d� m�g� zadzwoni� do ciebie, kiedy b�d� ci� potrzebowa�? Na pewno przyda si� jej �wiadomo��, �e jest komu� potrzebna, mimo to �e le�y w ��ku, s�aba jak mysz. - Jasne. Mo�esz dzwoni�, kiedy zechcesz, ale ja te� b�d� do ciebie dzwoni�, �eby przekaza� ci, co m�wi Brat. - Sk�d b�dziesz wiedzia�a, co m�wi? Przecie� zabieram go do domu. Skrzywi�a si� i przewr�ci�a oczami. Znowu zachowa�em si� jak g�upiec. - Ile razy mam ci powtarza�, Egan? Dostaj� od niego wiadomo�ci. - Rzeczywi�cie. Jak brzmia�a ostatnia? - Brat powiedzia�, �e zamierza spikn�� ci� z Kathleen. - "Spikn��" mnie? Wydawa�o mi si�, �e sam to zrobi�em. - Cz�ciowo, ale on te� nad tym pracowa�. Powiedzia�, �e potrzebujesz pomocy. M�wi�a to z takim przekonaniem... Najbardziej zdziwi�o mnie, jak szybko i �atwo zdo�a�em dostosowa� si� do ca�kiem nowego �ycia. Kathleen nie by�a anio�em, ale dawa�a mi tyle ciep�a i poczucia swobody, ile potrzebowa�em. Czu�em si� jednocze�nie kochany i wolny, a takie po��czenie nale�y do rzadko�ci. W zamian stara�em si� ofiarowa� jej to, co - wed�ug jej s��w - najbardziej we mnie lubi�a: poczucie humoru, szacunek oraz pob�a�liwo-ironiczny spos�b widzenia �wiata. W rzeczywisto�ci wiod�em dwa zupe�nie r�ne �ycia: jedno jako pe�noprawny partner, drugie jako kaleka. By� to burzliwy, wype�niony emocjami okres i wcale nie jestem pewien, czy chcia�bym prze�y� go powt�rnie, cho� jednocze�nie wiem, �e ju� nigdy nie uda mi si� tak bardzo jak wtedy zbli�y� do idea�u. Kathleen wychodzi�a rano do pracy, zostawiaj�c mnie i Brata na gospodarstwie. Zazwyczaj zaczynali�my dzie� od bardzo wolnej przechadzki do kiosku na rogu po gazet�, potem wygrzewali�my si� godzin� albo dwie w s�o�cu, reszt� czasu za� po�wi�ca�em na rozmy�lania i pr�by przystosowania si� do �wiata, kt�ry - przynajmniej z mojego punktu widzenia - pod wieloma wzgl�dami uleg� ogromnym zmianom. Cz�sto rozmawia�em przez telefon z Jasenk�, a raz w tygodniu je�dzi�em do niej w odwiedziny, zawsze w towarzystwie Brata. Je�li ze wzgl�du na pogod� Jazz nie mog�a wyj�� do ogrodu, zostawia�em Brata pod opiek� piel�gniarki z recepcji i odbiera�em go wracaj�c do domu. Kt�rego� popo�udnia w pokoju Jasenki ujrza�em now� ogromn� maszyn�, pomrukuj�c� gorliwie i z powag� przy jej ��ku. Rury i przewody, kt�rymi dziewczynka by�a po��czona z urz�dzeniem, by�y albo srebrzyste, albo blador�owe. Tak naprawd� serce �cisn�o mi si� jednak dopiero wtedy, kiedy zobaczy�em jej now� pi�am� pokryt� pi�ciocentymetrowej wysoko�ci r�nobarwnymi wizerunkami postaci z "Gwiezdnych wojen". Jeszcze kiedy le�a�em w szpitalu, Jazz cz�sto opowiada�a mi o tej pi�amie. Rodzice obiecali, �e dostanie j� na nast�pne urodziny, je�li b�dzie grzeczna. Wcze�niejsze pojawienie si� pi�amy ma - jak si� domy�li�em - mia�o �cis�y zwi�zek z now� maszyn�; Jasenka mog�a nie doczeka� nast�pnych urodzin. - Jazz, co za wspania�a pi�ama! Siedzia�a wyprostowana w ��ku, szcz�liwa jak diabli. R�owa rurka nik�a w prawej dziurce nosa, srebrzysta pod r�kawem pi�amy. Maszyna terkota�a i mrucza�a, przez czarne i zielone ekrany w�drowa�y liczby i wykresy, kt�re wszystko m�wi�y, ale niczego nie wyja�nia�y. - Wiesz, od kogo j� dosta�am? Od Brata! Przys�a� mi j� prosto ze sklepu, zapakowan� w czerwone pud�o. Czerwony to m�j ulubiony kolor. Wyobra�asz sobie? Kupi� mi pi�am� i przys�a� j� w czerwonym pudle! Sp�jrz, tutaj jest R2D2. O, tutaj. Wskaza�a miejsce tu� nad p�pkiem. Przez jaki� czas rozmawiali�my o pi�amach, hojno�ci Brata, nowej figurce z "Gwiezdnych wojen", kt�r� przynios�em jej do kolekcji. Nie wspomnia�a o Kathleen, wi�c ja r�wnie� tego nie uczyni�em. Chocia� w ko�cu zaakceptowa�a j� w do�� szorstki, siostrzany spos�b, nie mia�a czasu o niej rozmawia�, poniewa� obecnie mogli�my po�wi�ci� sobie znacznie mniej czasu ni� kiedy�. Poza tym Jazz i ja stworzyli�my nasz prywatny, zupe�nie osobny �wiat, zbudowany ze szpitalnych plotek, spostrze�e� Brata oraz opowie�ci autorstwa Jasenki Ciric; najnowsz�, "O domowej g�rze", musia�em jeszcze raz wys�ucha� od pocz�tku do ko�ca. - ...a potem Brat da� Jasence pi�am� i razem wskoczyli do ��ka i przez ca�y wiecz�r ogl�dali telewizj�. - Naprawd� dosta�a� j� od Brata? To bardzo mi�o z jego strony. - No pewnie! I wiesz co, Egan? Powiedzia� mi, �e tak wszystko za�atwi, �eby� zwyci�y� w konkursie. - W jakim konkursie? - No wiesz, tym z gazety. M�wi�e� mi o nim ostatnio. O milion dolar�w. - Wygram milion dolar�w? To wspaniale. Zamkn�a oczy, odsun�a na bok r�ow� rurk� i pokr�ci�a g�ow�. - Nie milion, tylko sto tysi�cy. Zdob�dziesz czwart� nagrod�. Kilka minut p�niej (zd��yli�my ju� ustali�, na co przeznacz� wygran�), przyszli rodzice dziewczynki. Prawie nie odrywali przera�onych spojrze� od maszyny, domy�li�em si� wi�c, �e powinienem ju� sobie p�j��. Pani Ciric wysz�a za mn� na korytarz i delikatnie przytrzyma�a mnie za �okie�. - Lekarze twierdz�, �e ta nowa maszyna zdzia�a cuda - powiedzia�a, patrz�c na moje kule. - Zdravko, m�j m��, ju� im nie wierzy. Poniewa� sp�dza�em tyle czasu z Jazz, w towarzystwie jej matki czu�em si� ca�kiem swobodnie. Podziwia�em pani� Ciric za to, �e ma si�� codziennie stawia� czo�o bezkresnemu smutkowi. - Nie wiem, czy to dzi�ki tej maszynie, czy nowej pi�amie, ale wydaje mi si�, �e dzisiaj Jasenka wygl�da ca�kiem nie�le. Ma nawet rumie�ce. Z oczu kobiety pop�yn�y �zy. - Kupi�am t� pi�am� na jej urodziny, ale teraz w og�le nie chc� o tym my�le�. Dosta�a prezent wcze�niej, �eby zd��y�a si� nim nacieszy�. - Spr�bowa�a si� u�miechn��, po czym, ani troch� nie skr�powana, otar�a nos r�k�. - Matki s� bardzo g�upie, prawda? Przy recepcji spotkali�my Brata. Kaza�am mu da� �ap�, a on pos�ucha� bez wahania. Jasenka wprost za nim przepada. Twierdzi nawet, �e czasem rozmawia z nim przez telefon. Odwr�ci�a si� i wesz�a do pokoju. Ku�tykaj�c korytarzem, wyobrazi�em sobie j� i jej m�a, jak stoj� przy skomplikowanej maszynie, wpatruj� si� bezradnie w c�rk� i zastanawiaj� si�, czym sobie na to wszystko zas�u�yli. Min�o kilka tygodni. Wr�ci�em do pracy, nowa maszyna rzeczywi�cie pomog�a Jasence, a Kathleen przeprowadzi�a si� do mnie z rzeczami. Zadzwonili do mnie z telewizji i zapytali, czy zechcia�bym opowiedzie� przed kamerami o tym, jak ocali�em �ycie Bratu. Po namy�le odm�wi�em; i tak w gazetach narobiono wok� tej sprawy wystarczaj�co du�o zamieszania, a jaki� wewn�trzny g�os ostrzega� mnie, �e nie powinienem pr�bowa� zbi� na tym maj�tku. Kathleen u�cisn�a mnie mocno i to przypiecz�towa�o spraw�. Dla formalno�ci zapyta�em jeszcze o zdanie Brata, kiedy kt�rego� wieczoru le�a� mi na kolanach, ale nawet nie raczy� podnie�� g�owy. Moje �ycie ju� nigdy nie mia�o by� takie jak przedtem, ale powoli zaczyna�em dostrzega� tak�e dobre strony tego stanu rzeczy: wszystko dzia�o si� jakby wolniej, wydarzenia nie przemyka�y ju� obok mnie z zawrotn� pr�dko�ci�, dzi�ki czemu mog�em im si� uwa�niej przyjrze�. Ostatni przeb�ysk szale�stwa dotar� do mnie w postaci listu poleconego z "Prawdy", okropnego pi�mid�a wyt�uszczaj�cego na ok�adce takie tytu�y jak na przyk�ad "Urodzi�am toster" i sprzedawanego we wszystkich supermarketach. Redakcja proponowa�a mi dwa tysi�ce dolar�w za prawo wy��czno�ci do mojej historii, ale ich zdaniem nale�a�o j� troch� ubarwi�, na przyk�ad ujawniaj�c, �e Brat przyby� do mnie z kosmosu lub Atlantydy. Odpisa�em bardzo uprzejmie, �e to znakomity pomys�, ale niestety, nie mog� przyj�� propozycji, poniewa� m�j pies wym�g� na mnie obietnic�, �e nie pisn� ani s�owa na temat... itd. - Egan? - To ty, Jazz? Cze��, male�ka. Jak si� miewasz? - Nieszczeg�lnie, ale musia�am zadzwoni�, �eby powiedzie� ci, czego w�a�nie dowiedzia�am si� od Brata. Odruchowo spojrza�em na psa. Siedzia� po drugiej stronie pokoju i gapi� si� na mnie. Poczu�em si� troch� dziwnie. - Jest tam z tob�, prawda? - Tak, Jazz. Jest tutaj. - Wiem. Prosi�, by ci przekaza�, �e na zewn�trz jest cz�owiek, kt�ry obserwuje wasz dom. Musisz by� bardzo ostro�ny, bo to tajny agent. - Pos�uchaj, Jazz... - Nabra�em powietrza w p�uca i ju� otwiera�em usta, �eby wyg�osi� wyk�ad na temat prawdom�wno�ci i k�amstwa. Nie ma nic z�ego w wymy�laniu historyjek o T�goryjcu. Nie ma nic z�ego w utrzymywaniu, �e Brat czasami rozmawia z ni� przez telefon. Nie powinno si� m�wi� tego, co powiedzia�a przed chwil�. Nie zd��y�em. - Kto� idzie. Musz� ko�czy�. Uwa�aj na siebie, Egan! Od�o�y�a s�uchawk�, wi�c nie pozosta�o mi nic innego, jak uczyni� to samo. Wpatrywa�em si� w aparat i zastanawia�em si�, co pocz��. Wbrew samemu sobie podnios�em si� z fotela, doku�tyka�em do okna i wyjrza�em na zewn�trz. Oczywi�cie nikogo nie by�o. Zaraz potem rozleg� si� dzwonek do drzwi. Przestraszy�em si� tak bardzo, �e wypu�ci�em kul�. - Chwileczk�! Schyli�em si� po ni�, czuj�c jak serce �omocze mi w piersi. W �yciu zdarzaj� si� chwile, kiedy prawie bez powodu ogarnia ci� tak wielkie przera�enie, �e nie jeste� w stanie racjonalnie my�le�. Najbardziej irytuj�ca jest w�a�nie b�aho�� powodu: dzwonek telefonu, kt�ry odrywa ci� od zajmuj�cej lektury, kto� kto po cichu podejdzie od ty�u i znienacka poklepie ci� po ramieniu... R�ce trz�s�y mi si� tak bardzo, �e mia�em k�opoty z utrzymaniem kul. Dzwonek odezwa� si� ponownie. - Ju� id�! W progu sta� listonosz. - Pan Moore? - Tak. O co chodzi? - Polecony do pana. Prosz� tu podpisa�. Opar�em si� o futryn� i wzi��em od niego d�ugopis. - Czyta�em o panu w gazetach - powiedzia�, spogl�daj�c na moj� nog�. - Gdzie ten pies? Westchn��em, potwierdzi�em odbi�r i odda�em mu d�ugopis. - Gdzie� w domu. Mog� dosta� list? - Jasne, prosz�. �eby dla zwierzaka zrobi� co� takiego... Wci�� gapi� si� na moj� nog�, a ja poczu�em, �e jeszcze troch� i strac� panowanie nad sob�. Tajny agent, dobre sobie! Nawet nie spojrza�em na list. My�la�em tylko o tym, �eby ten cz�owiek wreszcie sobie poszed�, �ebym m�g� zamkn�� drzwi i spr�bowa� si� uspokoi�. - Dosta� pan chocia� jak�� nagrod�? - Za co? - Jak to, za co? Za uratowanie psa! Wie pan, od Towarzystwa Opieki Nad Zwierz�tami albo czego� w tym rodzaju... - Nie dosta�em, ale co� panu powiem: w rewan�u nast�pnym razem zabierze mnie ze sob� na Marsa! Wyszczerzy�em z�by w najbardziej wariackim u�miechu, na jaki by�o mnie sta�. Listonosz pospiesznie cofn�� si� o krok, odwr�ci� na pi�cie i odszed� szybkim krokiem, nie ogl�daj�c si� za siebie. Przeczyta�em list, po czym zadzwoni�em do Kathleen, �eby jej powiedzie�, �e wygra�em dziesi�� tysi�cy dolar�w w gazetowym konkursie. Po drugiej stronie zapad�a cisza. W tle wyra�nie s�ysza�em stukot maszyn do pisania. - Jazz to przewidzia�a, prawda? - Tak, ale jej zdaniem mia�em wygra� sto tysi�cy. Nie dziesi��, tylko sto, rozumiesz! M�wi�em zbyt g�o�no, zbyt szybko. Zacisn��em powieki i czeka�em, a� Kathleen przerwie milczenie. - Co teraz zrobisz? - Nie wiem. O, Brat w�a�nie wszed� do pokoju. Przycz�apa� z opuszczon� g�ow� i nie patrz�c na mnie usiad� pod stolikiem na telefon. - Kathleen, dlaczego dostaj� g�siej sk�rki na widok w�asnego psa? - Pos�uchaj... - I jak to mo�liwe z tymi pieni�dzmi? Wieczorem pojechali�my do szpitala odwiedzi� Jazz. Brat zosta� w domu, w swoim ulubionym fotelu. Przy ��ku sta�a ta sama maszyna, ale wychodzi�o z niej znacznie wi�cej rurek, kt�re nik�y pod kocem okrywaj�cym cia�o dziecka. Jazz wygl�da�a bardzo niedobrze. Tak niedobrze, �e kiedy j� zobaczy�em, przez g�ow� przemkn�a mi my�l: ona umrze. Okrutna, prawdziwa i oczywista my�l; ona umrze. Na nasz widok z trudem unios�a lewy k�cik ust. By� to najsmutniejszy, najbardziej zrezygnowany u�miech, jaki kiedykolwiek widzia�em. Kathleen zosta�a przy drzwiach, a ja doku�tyka�em do ��ka. Jazz spogl�da�a na przemian na mnie i na ni�, czekaj�c, co zrobimy. Opar�em kule o �cian� i opad�em na krzes�o przy ��ku. - Cze��, ma�a. Ten sam zrezygnowany p�u�miech, a do tego nieznaczne poruszenie palcami r�k skrzy�owanych na niewielkiej wypuk�o�ci klatki piersiowej. - Wygra�e�, prawda? G�os mia�a zachrypni�ty, gard�o oblepione flegm�. Zamierza�em rozmawia� z ni� stanowczym, cho� zarazem �artobliwym tonem, ale moje plany musia�y ulec zmianie. W tym pokoju rz�dzi�a �mier�, a Jazz by�a jej pe�nomocnikiem. To ona rozdawa�a karty. - Egan... Mog� zosta� z tob� sama? Powiedzia�a to tak cicho, �e Kathleen z pewno�ci� niczego nie us�ysza�a, ale ja i tak a� podskoczy�em. - Kat, mo�esz zaczeka� na zewn�trz? Skin�a g�ow�, obrzuci�a nas spojrzeniem, w kt�rym wsp�czucie miesza�o si� z niepewno�ci�, po czym wysz�a, cicho zamykaj�c za sob� drzwi. - Egan, ona spotyka si� z innym m�czyzn�. Nazywa si� Witamina D. Czasem m�wi, �e idzie do pracy, ale naprawd� odwiedza go wtedy w jego domu. - Wpatrywa�a si� we mnie wzrokiem pozbawionym wyrazu. W jej g�osie nie by�o s�ycha� �adnych emocji. Niespodziewanie dotkn�a palcami mojej r�ki; zrobi�a to tak delikatnie, jakby podnosi�a upuszczon� szpilk�. - Zapytaj j�. Wiem o tym od Brata. Powiedzia�, �e powiniene� si� o tym dowiedzie�. Wracali�my do domu w milczeniu. Wiatr przybra� na sile, �omota� i szarpa�, czym si� da�o, a potem nagle cich�, �eby po chwili znowu zaatakowa�. Tego dnia na mnie przypada�a kolej zrobienia kolacji, wi�c od razu poszed�em do kuchni. Kathleen w��czy�a telewizor w salonie. Us�ysza�em, jak m�wi co� do Brata; zabrzmia�o to jak powitanie. My�l�c o dziesi�ciu tysi�cach dolar�w, nastawi�em wod� na makaron. My�l�c o Witaminie D, roztopi�em mas�o na patelni i doda�em czosnku. - Brat, do licha! Zabieraj to, ale ju�! - Co si� sta�o? - Nic wielkiego. Brat wskoczy� na kanap� z ko�ci� w z�bach. Zrobi� plam�, ale zaraz si� tym zajm�. - Wesz�a do kuchni i z u�miechem potrz�sn�a g�ow�. - A to dra�! Tyle razy powtarzam mu, �eby tego nie robi�, a on wtedy zawsze na mnie warczy. - Po prostu przyzwyczai� si� do mojej starej kanapy, na kt�rej m�g� robi�, co chcia�. Narobi�a okropnego zamieszania przy zlewozmywaku, buszuj�c w szafce w poszukiwaniu �cierki i �rodka czyszcz�cego. Pu�ci�a wod� silnym strumieniem. - C�, teraz jest nowa kanapa i pies b�dzie musia� si� odzwyczai�. - Kat, zaczekaj chwil�, dobrze? Chc� ci� o co� zapyta�. Czy znasz kogo�, kto nazywa si� Witamina D? - Znam ich za�o�yciela, Wiktora Dixona. Jest gitarzyst�. - Zakr�ci�a wod� i wycisn�a �cierk� nad zlewozmywakiem. - A ty sk�d o nich wiesz? Przecie� nie interesujesz si� rockiem. - Kim jest ten Wiktor Dixon? - Moim by�ym przyjacielem. To on za�o�y� t� grup�. Zdaje si�, �e zaczynaj� robi� karier�, bo MTV pokazuje ich pierwszy teledysk. Widzia�e� go? Woda w garnku ju� si� zagotowa�a. Powinienem wrzuci� makaron, ale nie mog�em. Za bardzo si� ba�em? - Czy co�... To znaczy, co mi�dzy wami by�o? Za�o�y�a r�ce i spojrza�a na mnie spod p�przymkni�tych powiek. - Zazdrosny? A to dobre! C�, pozna�am go na studiach, ale potem na par� lat znikn�� mi z oczu. Potem zjawi� si� nie wiadomo sk�d i przez kilka miesi�cy trzymali�my si� razem. W gruncie rzeczy by� bardziej moim przyjacielem ni� ch�opakiem, chocia� ludzie podejrzewali B�g wie co. Dlaczego pytasz? Sk�d nagle przysz�o ci to do g�owy? - Jazz powiedzia�a mi o... Z salonu dobieg�o przera�liwe ujadanie Brata. - Brat! Brat, uspok�j si�! Wci�� szczeka� jak szalony. Spojrzeli�my na siebie i wybiegli�my do pokoju - to znaczy, Kathleen wybieg�a, a ja poku�tyka�em najpr�dzej jak mog�em. Na ekranie telewizora m�czyzna w futrzanej kurtce wali� pa�k� po g�owie ma�� bia�� foczk�. Foczka krzycza�a przera�liwie, a� wreszcie ucich�a i znieruchomia�a na zakrwawionym �niegu. Japo�scy rybacy wyci�gali z morza sieci pe�ne martwych delfin�w. Brat ujada� niemal dotykaj�c pyskiem ekranu. - Brat, przesta�! Inny m�czyzna otworzy� drewnian� skrzyni�, z kt�rej wysypa�y si� ol�niewaj�co kolorowe martwe papu�ki. Przez w�ciek�e ujadanie z trudem przedar� si� fragment komentarza o nielegalnym imporcie do Stan�w Zjednoczonych rzadkich gatunk�w ptak�w. - Zamknij si� wreszcie! - Egan, patrz... Na stole operacyjnym le�a� skr�powany pies z rozp�atanym brzuchem. Mia� wyszczerzone z�by i oczy, z kt�rych wyziera� ob��ka�czy strach. Tylko tego by�o nam trzeba: filmu dokumentalnego o okrucie�stwach wobec zwierz�t. W taki dzie� najlepiej od razu si� podda�, zaraz po kolacji wle�� do ��ka i liczy� na to, �e nic si� wi�cej nie wydarzy. Jednak atmosfera zosta�a ju� zatruta i, koniec ko�c�w, przy stole dosz�o do zasadniczej rozmowy. Wiktor Dixon znowu si� pojawi�. Nie, odk�d zamieszkali�my razem nawet go nie dotkn�a, cho� par� razy dzwoni� do niej do pracy. Tak, raz albo dwa zjedli razem lunch. Nie, nic wi�cej si� nie zdarzy�o. Czy�bym jej nie wierzy�? Jak mog�em j� podejrzewa�? Odpowiedzia�em, �e bardzo chc� jej uwierzy�, ale dlaczego wcze�niej nie wspomnia�a o nim ani s�owem? Poniewa� to by tylko skomplikowa�o sprawy - jej zdaniem, ma si� rozumie�. Rozmawiali�my coraz g�o�niej, a kolacja (bardzo smaczna kolacja) styg�a. Brat towarzyszy� nam mniej wi�cej do trzeciej rundy, po czym opu�ci� g�ow�, podkuli� ogon i wymkn�� si� z pokoju. Niewiele brakowa�o, a kaza�bym mu zosta�; b�d� co b�d� wszystko zacz�o si� w�a�nie od niego. - W takim razie na czym wed�ug ciebie polega zaufanie? Na niespuszczaniu kogo� z oka? - Bardzo zabawne, ale postaw si� w mojej sytuacji, Kathleen. Jak by� si� czu�a? Spr�buj to sobie wyobrazi�. - Czu�abym si� znakomicie, bo wierzy�abym ci bez zastrze�e�. - C�, mog�aby� sobie na to pozwoli�, ale co ja mam powiedzie�? Zerwa�a si� z krzes�a i bez s�owa wybieg�a z mieszkania. W ci�gu godziny Jasenka dzwoni�a dwukrotnie, przerywaj�c moje zaniepokojone oczekiwanie. Za pierwszym razem powiedzia�a tylko tyle, �e Kathleen jest u Witaminy D i poda�a mi jego numer. Zadzwoni�em. Odebra� jaki� zaspany m�czyzna m�wi�cy z silnym po�udniowym akcentem. Zapyta�em o ni�. - Cz�owieku, wiesz, kt�ra godzina? Kat nie ma tutaj. Nie widzia�em jej od dobrych paru dni. Jezu, dzwoni� o tej porze... Hej, a sk�d masz m�j numer? Przecie� jest zastrze�ony! Kat ci go da�a? Kurde, us�yszy ode mnie par� s��w, jak tylko si� pojawi. Obieca�a mi, �e nikomu go nie da! - Prosz� mi wybaczy�, ale musia�em do pana zadzwoni�. B�d� panu szczerze zobowi�zany, je�li pozwoli mi pan z ni� porozmawia�. Jestem jej bratem. Chodzi o wa�n� spraw� rodzinn�. - Skoro tak, to co innego, ale jej naprawd� tu nie ma. Zaczekaj pan chwil�... Powiem panu, gdzie mo�e j� pan z�apa�. Poda� mi m�j numer telefonu. Druga rozmowa z Jasenk� trwa�a d�u�ej. M�wi�a szeptem, bardzo powoli, odpoczywaj�c po ka�dym zdaniu. - Egan? To znowu ja. Pos�uchaj... Musisz mnie wys�ucha�. Zwierz�ta szykuj� si� do powstania. Du�o wcze�niej ni� my�la�am. Wszystkich pozabijaj�. Maj� ju� dosy�. Ocalej� tylko ich przyjaciele. W powstaniu wezm� udzia� wszystkie zwierz�ta na �wiecie. Poleje si� krew. Zaraz po rozmowie ze mn� we� map�. Ko�o Grecji jest wysepka Formori... Ef, o, er, em, o, er, i. Pole� tam jutro z samego rana. Powstanie zacznie si� za trzy dni. - Jazz... - S�uchaj! Na Formori zostawi� ludzi w spokoju. Tych, kt�rzy byli przyjaci�mi zwierz�t. Brat m�wi, �e mo�esz tam polecie� i zamieszka�. Pozwol� ci. Ale nie Kathleen. Nie pozwoli�a mu le�e� z ko�ci� na kanapie. Prosz� ci�, Egan... Le� tam. �egnaj. Bardzo ci� kocham. By�a to nasza ostatnia rozmowa. Kiedy dwadzie�cia minut p�niej przyjecha�em do szpitala, zasmucona piel�gniarka powiedzia�a mi, �e Jazz przed chwil� umar�a. Dochodzi wp� do czwartej rano. Zajrza�em do skorowidza w atlasie �wiata i znalaz�em nazw� Formori. Trzy godziny temu wypu�ci�em Brata na dw�r, ale jeszcze nie wr�ci�. Podobnie jak Kathleen. Ksi�yc �wieci zdumiewaj�co jasno. Kiedy kilka minut temu wyjrza�em przez okno, zobaczy�em tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy ptak�w sun�cych w regularnych formacjach na tle jego spokojnej, oboj�tnej twarzy. Wkr�tce musz� podj�� decyzj�. Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik