2713
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2713 |
Rozszerzenie: |
2713 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2713 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2713 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2713 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
JONATHAN CARROLL
Brat �ata
By�o o tym we wszystkich gazetach. W dw�ch zamieszczono
nawet identyczne nag��wki "Brat �ata", ale ja przekona�em si�
o tym dopiero znacznie p�niej, do�� d�ugo po powrocie ze
szpitala, kiedy zacz��em poma�u dochodzi� do siebie.
Zaraz po wypadku zg�osi�o si� mn�stwo �wiadk�w, chocia�
nie mog�em sobie przypomnie�, �ebym tam kogokolwiek widzia�.
Byli�my tylko ja, Brat i bardzo d�ugi poci�g towarowy.
Brat jest siedmioletnim jack russel terierem. Wygl�da jak
kundel - par�wkowate �apy, chaotycznie porozrzucane br�zowe i
bia�e �aty, zwyczajna psia morda z sympatycznymi inteligentnymi
�lepiami - ale prawda przedstawia si� w ten spos�b, �e jack
russell teriery nale�� do rzadko�ci i �e zap�aci�em za niego
kup� pieni�dzy. Chocia� nigdy (a� do niedawna) nie mog�em sobie
pozwoli� na szastanie fors�, zawsze stara�em si� kupowa�
najlepszy towar, na jaki mnie sta�.
Kiedy nadesz�a pora, �eby sprawi� sobie psa, przyst�pi�em
do poszukiwa� zwierz�cia, kt�re w pe�ni zas�ugiwa�oby na t�
nazw�. �adnych fiku�nych ras, kt�re trzeba bez przerwy strzyc i
czesa�. �adnych modnych odmian z Estonii albo z jeszcze
bardziej egzotycznych miejsc, kt�re bardziej przypominaj�
aligatora ni� psa. Odwiedza�em schroniska dla zwierz�t i
hodowle, a� wreszcie znalaz�em Brata dzi�ki og�oszeniu w
czasopi�mie kynologicznym. Jedynym, co mi si� w nim nie podoba�o,
by�o jego imi�: na m�j gust zbyt pretensjonalne i zupe�nie nie
pasuj�ce do zwierzaka, kt�ry znakomicie prezentowa�by si� z
fajk� w pysku. Ju� jako szczeniak mia� nisko umieszczony �rodek
ci�ko�ci i stanowi� uosobienie k�dzierzawego spokoju. Powinien
wabi� si� Bill, Ned albo nawet Jack, gdyby nie to, �e tak
nazywa�a si� jego rasa. Kobieta, od kt�rej go kupi�em,
wyja�ni�a mi, �e nazwano go tak, a nie inaczej z bardzo
konkretnego powodu: kiedy szczeka� (co nie zdarza�o si�
cz�sto), d�wi�k wydobywaj�cy si� z jego pyska ogromnie
przypomina� s�owo "brat". Pocz�tkowo odnios�em si� do tej
rewelacji ze spor� dawk� sceptycyzmu, wkr�tce jednak
przekona�em si�, �e by�a prawdziwa. Podczas gdy jego bracia i
siostry ujadali bez opami�tania, ten klient sta� spokojnie na
szeroko rozstawionych �apach, macha� ogonem i od czasu do czasu
rzuca� od niechcenia: "Brat! Brat! Brat!" Wra�enie by�o
zaskakuj�ce, ale jeszcze bardziej go polubi�em i doszed�em
do wniosku, �e nie warto zmienia� mu imienia.
Zawsze podziwia�em, jak �atwo ludzie dogaduj� si� z psami.
Te czworonogi bezproblemowo wtapiaj� si� w nasze �ycie,
wybieraj� sobie fotel do spania, odczytuj� nasz nastr�j i z
�atwo�ci� dostosowuj� si� do, wydawa� by si� mog�o, ca�kowicie
dla nich obcego i nieodpowiedniego stylu �ycia. Poza tym
nie maj� najmniejszych k�opot�w z za�ni�ciem w nowym miejscu.
Zanim przejd� dalej, musz� zaznaczy�, �e nigdy nie
podejrzewa�em Brata o to, �e jest czymkolwiek wi�cej ni� bardzo
mi�ym psem nale��cym do rzadko spotykanej rasy. Wita� mnie
rado�nie, kiedy wraca�em z pracy, lubi� k�a�� mi �eb na kolanach,
kiedy ogl�da�em telewizj�, ale nic poza tym. Nie umia� liczy�,
nie potrafi� prowadzi� samochodu, nie zna� �adnej sztuczki, o
jakich czyta si� niekiedy w artyku�ach o "cudownych" psach.
Aha, uwielbia� jajecznic� i ch�tnie towarzyszy� mi w bieganiu,
pod warunkiem, �e nie pada�o, a ja nie wybiera�em si� za daleko.
Kr�tko m�wi�c, mia�em to, czego chcia�em: stuprocentowego psa,
kt�ry swoj� lojalno�ci� i pogodnym usposobieniem podbi� moje
serce i kt�ry nigdy nie domaga� si� w zamian niczego poza
poklepaniem po �bie i ewentualnie kawa�eczkiem ��ka, kiedy
zrobi�o si� zimno.
Zdarzy�o si� to pi�knego s�onecznego dnia. Za�o�y�em dres
i sportowe pantofle, po czym wykona�em kilka �wicze�
rozci�gaj�cych. Brat obserwowa� mnie z fotela, ale jak tylko
podszed�em do drzwi, zeskoczy� i ruszy� za mn�. Otworzy�em
drzwi, a on ostro�nie wysun�� �eb, �eby oceni� pogod�.
- I jak, idziesz? - zapyta�em.
Je�eli nie mia� ochoty, k�ad� si� na pod�odze przy
drzwiach i nie rusza� si� do mojego powrotu. Jednak tym razem
zamacha� ogonem i wyszed� na dw�r. By�o mi przyjemnie, �e chce
mi towarzyszy�.
Najpierw skierowali�my si� w d�, ku parkowi. Brat
zazwyczaj biega� obok mnie, w odleg�o�ci oko�o p� metra od
mojej �ydki. Kiedy by� szczeniakiem, kilka razy potkn��em si� o
niego, poniewa� przebiega� mi mi�dzy nogami, uwa�aj�c zapewne,
�e przeskoczenie nad nim nie sprawi mi najmniejszego k�opotu.
Niestety, nale�� do tych biegaczy, kt�rzy patrz� wsz�dzie, tylko
nie pod nogi, w zwi�zku z czym parokrotnie dosz�o mi�dzy nami
do powa�nych nieporozumie� oraz wymiany nie�yczliwych uwag, a�
w ko�cu nauczy� si�, �e powinien mie� do mnie ograniczone
zaufanie.
Przebiegli�my na drug� stron� Harold Road, po czym
przeci�li�my ukosem park kieruj�c si� w stron� linii kolejowej.
Zazwyczaj przez jakie� dwa i p� kilometra trzymali�my si�
tor�w, a tu� przed stacj� skr�cali�my w prawo i szerokim �ukiem
wracali�my do domu. Brat tak dobrze zna� tras�, �e cz�sto
zostawa� z ty�u, zar�wno po to, �eby podnie�� �ap�, jak i w
celu zbadania interesuj�cych widok�w oraz zapach�w, kt�re
pojawi�y si� od naszej poprzedniej bytno�ci na tym terenie.
Co jaki� czas przeje�d�a� poci�g, ale by�o go s�ycha� z
daleka, mieli�my wi�c mn�stwo czasu, �eby zej�� z tor�w.
Bardzo lubi�em przeje�d�aj�ce poci�gi; podoba�o mi si�
leniwe dudnienie, z jakim si� zbli�a�y, ch�tnie �ciga�em si�
z nimi, �eby sprawdzi�, jak d�ugo zdo�am utrzyma� ich tempo.
Niekt�rzy maszyni�ci pozdrawiali nas przera�liwym gwizdem.
To r�wnie� bardzo mi si� podoba�o i Bratu chyba te�,
poniewa� prawie zawsze przy takich okazjach zatrzymywa� si�
i szczeka� par� razy, �eby wiedzieli, kto tu jest szefem.
Tego ranka byli�my ju� prawie w po�owie drogi, kiedy
us�ysza�em nadje�d�aj�cy poci�g. Jak zwykle rozejrza�em si� w
poszukiwaniu Brata; zobaczy�em go zaledwie par� krok�w z ty�u,
biegn�cego z wystawionym r�owym j�zykiem.
Turkot stalowych k� przybiera� na sile. Kilkana�cie
metr�w przed nami przez tory przejecha� samoch�d. Co za kretyn
�aduje si� prawie pod poci�g? Dok�d mu si� tak spieszy? Zaraz
potem sapanie lokomotywy rozleg�o si� niemal tu� za moim lewym
ramieniem. Odruchowo zerkn��em w prawo, na Brata, ale jego tam
nie by�o. Zatrzyma�em si� raptownie. Nie by�o go nigdzie.
Ogarni�ty panik�, odwr�ci�em si� i ujrza�em go dok�adnie
po�rodku tor�w, ze skupieniem obw�chuj�cego jakie� niedu�e
martwe zwierz�.
- Brat! Chod� tutaj!
Zamacha� ogonem, ale nie podni�s� g�owy. Wystartowa�em ku
niemu, krzycz�c co si� w p�ucach:
- Brat! Brat, do cholery!
Chyba zrozumia�, �e co� jest nie w porz�dku, bo spojrza�
na mnie. Poci�g by� ju� tylko dziesi�� metr�w za nim.
Maszynista w��czy� hamulce.
Bieg�em tak szybko, �e �wir pryska� mi spod st�p.
- Brat, uciekaj!
Nie zna� tego s�owa, ale z mojego tonu wywnioskowa�, �e
nie�le nabroi�, wi�c zrobi� najgorsz� rzecz, jak� m�g�: po�o�y�
uszy po sobie, pochyli� g�ow� i przypad� brzuchem do ziemi,
czekaj�c, a� go dopadn�.
Poci�g by� tu�, tu�. W chwili kiedy skoczy�em,
u�wiadomi�em sobie, �e robi� g�upot�, ale decyzj� podj��em
wcze�niej, nawet nie zdaj�c sobie z tego sprawy. Wyci�gn��em
si� w powietrzu jak struna, si�gn��em po mojego Brata,
zgarn��em go obiema r�kami, zepchn��em z tor�w i sam
spr�bowa�em odtoczy� si� na bok. Prawie mi si� uda�o. Nie
zd��y�em tylko zabra� nogi, kt�ra zosta�a w poprzek szyny.
Pozna�em Jasenk� w szpitalu. Jasenka Ciric. Nikt nie
potrafi� prawid�owo wym�wi� jej imienia, wi�c bardzo d�ugo
m�wiono na ni� po prostu Jazz.
Mia�a siedem lat i wi�kszo�� �ycia sp�dzi�a pod��czona do
takiej lub innej z�owieszczej maszyny wspieraj�cej j� w
d�ugiej, beznadziejnej walce z zawodnym cia�em. Sk�r� mia�a
koloru bia�ej �wiecy, wargi fioletowe jak pieni�dze jakiego�
dalekiego kraju. Rozliczne choroby doda�y jej powagi, m�odo��
natomiast nie pozwala�a rozsta� si� z nadziej�.
Poniewa� tak wiele czasu sp�dzi�a w szpitalnym ��ku,
otoczona nieznajomymi twarzami i bia�ymi �cianami, na kt�rych
wisia�y nieliczne reprodukcje, mia�a tylko dwie pasje: czytanie
i telewizj�. Kiedy ogl�da�a telewizj�, na jej twarzy malowa�
si� wyraz spokoju i ca�kowitego skupienia; wygl�da�a w�wczas
jak spadkobierca odczytuj�cy po raz pierwszy testament zmar�ego
krewnego. Kiedy czyta�a - wszystko jedno co - jej twarz by�a
pusta, pozbawiona jakichkolwiek uczu�.
Pozna�em j�, bo w kt�rej� z gazet przeczyta�a o mnie i
Bracie. Tydzie� po wypadku jedna z piel�gniarek zapyta�a, czy
zechcia�bym przyj�� Jazz Ciric ("Cziricz"). Kiedy opowiedzia�a
mi o niej, wyobrazi�em sobie schorowanego anio�ka o
omdlewaj�cej mince i z�ocistych loczkach w stylu Shirley
Temple. Tymczasem okaza�o si�, �e Jasenka Ciric ma niebanaln�
interesuj�c� twarz o ostrych rysach, w kt�rej wszystko jest
osadzone odrobin� zbyt blisko siebie. Mia�a te� g�ste czarne
w�osy poskr�cane jak w�osie w starych materacach.
Piel�gniarka przedstawi�a nas, po czym wr�ci�a do swoich
obowi�zk�w. Jazz usiad�a na krze�le przy ��ku i zmierzy�a mnie
uwa�nym spojrzeniem. Wci�� jeszcze bardzo cierpia�em, ale
ca�kiem niedawno postanowi�em przesta� rozczula� si� nad sob�.
Wizyta dziewczynki mia�a stanowi� pierwszy krok w tym kierunku.
- Jak� ksi��k� lubisz najbardziej?
- Nie wiem. Chyba "Wielkiego Gatsby'ego". A ty?
Wzruszy�a ramionami i klasn�a j�zykiem, jakby uwa�a�a, �e
sprawa jest oczywista.
- "Kobiety w p�on�cych szlafrokach".
- Taki ma tytu�? Kto j� napisa�?
- Egan Moore.
U�miechn��em si�. To ja jestem Egan Moore.
- O czym jest ta ksi��ka?
Znowu przyjrza�a mi si� uwa�nie, po czym rozpocz�a
ci�gn�c� si� bez ko�ca opowie��, dok�adnie tak�, jakie
uwielbiaj� dzieci.
- ...a potem potwory zeskoczy�y z drzew i zabra�y ich
wszystkich do strasznego zamku, w kt�rym z�y kr�l Scaldor...
Podoba�a mi si� jej mimika i gesty. Wspaniale
demonstrowa�a grymas gniewu wykrzywiaj�cy twarz Scaldora, a
kiedy opowiada�a o tym, �e kto� si� skrada, ��czy�a palce i
ostro�nie stawiaj�c "st�pki" przemierza�a dziel�c� nas
przestrze�.
- ...a potem wr�cili do domu w sam� por�, �eby obejrze�
ulubiony program w telewizji.
Opad�a na krzes�o, wyra�nie zadowolona z wyst�pu.
- To chyba rzeczywi�cie wspania�a ksi��ka. Szkoda, �e jej
nie napisa�em.
- Jest bardzo dobra. Czy mog� ci� o co� zapyta�?
- Jasne.
- Kto teraz zajmuje si� Bratem?
- S�siadka.
- Widzia�e� go po wypadku?
- Nie.
- Czy gniewasz si� na niego za to, co si� sta�o?
Zastanawia�em si� co najmniej przez minut�, czy rozmawia�
z ni� jak z dzieckiem, czy jak z doros�� osob�. Jej powa�na
mina �wiadczy�a o tym, �e Jazz chce by� traktowana powa�nie.
Nie mia�a zbyt wiele czasu do stracenia.
- Nie, chyba nie gniewam si� na niego. Jestem na kogo�
w�ciek�y, ale nie wiem na kogo. Nie wiem nawet, czy to w og�le
by�a czyja� wina. Na pewno nie mam �alu do Brata.
Odwiedza�a mnie codziennie, zazwyczaj rano, kiedy oboje
byli�my wyspani i wypocz�ci. Rano czu�em si� nie�le, ale
niestety, nie da�o si� tego powiedzie� o popo�udniach. Z
jakiego� powodu �wiadomo�� ogromu nieszcz�cia, kt�re mnie
spotka�o oraz zmian, jakie b�d� musia�y zaj�� w moim
�yciu, dopada�a mnie w porze obiadu i zostawa�a jeszcze d�ugo po
godzinach odwiedzin. Po g�owie p�ta�y mi si� r�ne my�li - na
przyk�ad o ptakach, kt�re sp�dzaj� ca�e dnie stoj�c na jednej
nodze. Albo o jednonogim facecie z dowcipu, kt�ry postanowi�
wzi�� udzia� w konkursie kopania w dup�. My�la�em o tym, �e
s�owo "kopn��" b�dzie musia�o znikn�� z mojego s�ownika.
Naturalnie wiedzia�em, �e robi si� teraz znakomite protezy
(osza�amiaj�ce post�py nauki i tak dalej), ale jako� nie
podnosi�o mnie to na duchu. Chcia�em odzyska�, co moje. Nie
interesowa�o mnie co�, co w najlepszym razie mog�o uczyni� mnie
"jak nowym", co przy ka�dej rozmowie podkre�la� szpitalny
terapeuta.
Zostali�my dobrymi przyjaci�mi. Dzi�ki niej l�ej by�o mi
znie�� pobyt w szpitalu, znacznemu poszerzeniu uleg�y tak�e
moje horyzonty. Przez ca�e �ycie mia�em okazj� zetkn��
si� tylko z dwiema �miertelnie chorymi osobami: moj� matk� i
w�a�nie Jasenk�. Obie patrzy�y na �wiat zach�annie, ale z
wdzi�czno�ci�. Wzrok ludzi, kt�rym zosta�o niewiele czasu,
zdaje si� nabiera� nies�ychanej ostro�ci; dostrzegaj� nie
zauwa�ane do tej pory szczeg�y, kt�re nagle okazuj� si�
niezmiernie wa�ne dla uzyskania pe�nego, ca�o�ciowego obrazu.
Jej spostrze�enia dotycz�ce znanych nam obojgu ludzi albo
�wiat�a s�cz�cego si� do pokoju by�y zdumiewaj�co trafne i
przejmuj�ce. Umieraj�c, patrzy�a na otaczaj�cy j� �wiat - c� z
tego, �e taki ma�y - oczami poety, cynika i artysty.
Pierwszego dnia, kiedy pozwolono mi opu�ci� pok�j, moja
s�siadka Kathleen sprawi�a mi niespodziank�, zjawiaj�c si� w
towarzystwie Brata. Zazwyczaj ps�w nie wpuszczano na teren
szpitala, w tym przypadku jednak, ze wzgl�du na szczeg�lne
okoliczno�ci, uczyniono wyj�tek.
Widok starego kumpla sprawi� mi wielk� przyjemno��. Min�o
zaskakuj�co du�o czasu, zanim przypomnia�em sobie, �e trafi�em
tutaj z jego powodu. Wci�� wpycha� mi si� na kolana, co z
pewno�ci� nie by�oby niczym niemi�ym, gdyby nie potworny b�l w
mojej nodze, a raczej tym, co z niej zosta�o. Sko�czy�o si� na
tym, �e w niesko�czono�� rzuca�em mu pi�eczk�, a po p�godzinie
zapyta�em piel�gniark�, czy mog�aby przyprowadzi� do ogrodu
Jazz, poniewa� chcia�bym, �eby pozna�a moich przyjaci�.
Wkr�tce potem zakutana po nos w koce panna Ciric zosta�a
przedstawiona Jego Wysoko�ci Bratu. Z powag� u�cisn�li sobie
d�onie (by�a to jedyna sztuczka, jak� opanowa�; wprost
uwielbia� dawa� �ap�), po czym Brat wspania�omy�lnie pozwoli�
pog�aska� si� po �bie.
Lekarz ju� od kilku dni zach�ca� mnie, �ebym spr�bowa�
przej�� si� o kulach, wi�c po pewnym czasie uzna�em, �e
mo�e istotnie warto za�y� troch� ruchu. Jazz trzyma�a Brata,
�eby nie narobi� jakiego� bigosu, ja za� wzi��em nowiutkie
aluminione kule i, asekurowany przez Kathleen, wyruszy�em na
przechadzk�.
To by� powa�ny b��d. W dawnych, szcz�liwszych czasach,
cz�sto zdarza�o mi si� popuszcza� wodze fantazji i wyobra�a�
sobie, jakby to by�o, gdybym zamieszka� z Kathleen. Ona te�
chyba mnie lubi�a, chocia� dopiero od niedawna byli�my
s�siadami. Przed moim wypadkiem sp�dzali�my razem coraz wi�cej
czasu i musz� przyzna�, �e bardzo mi si� to podoba�o.
Zastanawia�em si�, w jaki spos�b trafi� do jej serca, teraz
jednak, kiedy odwa�y�em si� oderwa� wzrok od zdradzieckiej
ziemi metr przede mn�, zobaczy�em w jej oczach zupe�nie nie
ten rodzaj troski i wsp�czucia, o jakim marzy�em. W�a�nie
wtedy bardziej ni� kiedykolwiek przedtem albo potem
u�wiadomi�em sobie ogrom mojego nieszcz�cia.
Ten dzie� mog�em ju� spisa� na straty, ale bardzo si�
stara�em nie da� niczego po sobie pozna�. Powiedzia�em
Kathleen, �e ju� si� zm�czy�em, a na dodatek jest mi zimno, wi�c
mo�e wr�ciliby�my do Jazz i Brata? Siedzieli nieruchomo z
powa�nymi minami i z daleka wygl�dali jak upozowani do zdj�cia,
takiego, jakie robiono pionierom zdobywaj�cym Dziki Zach�d.
- Dobrze si� bawicie?
Kathleen zerkn�a na mnie ukradkiem, jakby chcia�a si�
dowiedzie�, co takiego zrobi�a, �e zas�u�y�a na tak ma�o
subteln� odpraw�. Odwr�ci�em wzrok.
Dwadzie�cia minut p�niej by�em z powrotem w ��ku,
bezradny, w�ciek�y na siebie i na ca�y �wiat, obola�y.
Zadzwoni� telefon. Podnios�em s�uchawk� i us�ysza�em g�os Jazz:
- Egan, Brat postanowi� ci pom�c. Powiedzia� mi to, kiedy
spacerowa�e� z Kathleen. Zgodzi� si�, �ebym ci powt�rzy�a.
- Naprawd�? A co takiego zamierza zrobi�?
U�miechn��em si�, oczekuj�c kolejnej ci�gn�cej si� bez
ko�ca, zawi�ej historii. Wtedy jeszcze z przyjemno�ci�
s�ucha�em jej g�osu, lubi�em, kiedy by�a przy mnie.
- Mn�stwo rzeczy! Powiedzia� mi, �e zastanawia� si�, co
b�dzie dla ciebie najlepsze i �e ju� wie, ale nie mog�
powiedzie� ci co to takiego, bo to ma by� niespodzianka.
- Jazz, jak brzmi g�os Brata?
- Troch� tak jak Paula McCartneya.
Kathleen i Brat odwiedzali mnie co kilka dni. Zazwyczaj
byli�my tylko we tr�jk�, ale niekiedy Jazz czu�a si� na tyle
dobrze, �eby do nas do��czy�. W�wczas przez jaki� czas
siedzieli�my w milczeniu, a potem wyrusza�em z Kathleen na
przechadzk� po ogrodzie.
Jazz nie wspomina�a ju� o rozmowach z Bratem. Kathleen
u�mia�a si� do �ez, kiedy powt�rzy�em jej opini� dziewczynki na
temat g�osu Brata.
Kathleen okaza�a si� naprawd� mi�� osob�, kt�ra robi�a co
w jej mocy, �eby uprzyjemni� �ycie zar�wno Jazz, jak i mnie.
Oczywi�cie doprowadzi�o to do tego, �e zakocha�em si� w niej po
uszy, co bardzo skomplikowa�o sprawy. �ycie udowodni�o ponad
wszelk� w�tpliwo��, �e ma wyj�tkowo cyniczne poczucie humoru.
- Musz� ci co� powiedzie�.
- Tak?
- Kocham ci�.
Oczy rozszerzone strachem.
- Niemo�liwe.
- To prawda, Egan. - Powiedzia�a to do mnie. DO MNIE. -
Czy mo�emy zamieszka� razem, kiedy wr�cisz do domu?
Spojrza�em na Jazz i Brata siedz�cych po drugiej stronie
trawnika. Jazz z wysi�kiem podnios�a r�k�, po czym poruszy�a
ni� w lewo i prawo. Oznacza�o to, �e wszystko jest w porz�dku.
Ostatniego wieczoru przed wyj�ciem ze szpitala z�o�y�em
Jazz po�egnaln� wizyt�. Jaki� wewn�trzny organ zn�w odm�wi� jej
pos�usze�stwa, wi�c by�a okropnie blada i wygl�da�a na
wycie�czon�. Usiad�em przy ��ku i wzi��em j� za r�k�. Chocia�
pr�bowa�em j� od tego odwie��, upar�a si�, �eby opowiedzie� mi
o najnowszych przygodach T�goryjca, Ognistej �wini. Podobnie
jak rodzina Jazz, T�goryjec pochodzi� z Jugos�awii. Mieszka�
hen, wysoko w g�rach, gdzie owce chodz� na zadnich nogach, a
tajni agenci ze wszystkich kraj�w czekaj� na kolejne zadania.
Jazz mia�a bzika na punkcie tajnych agent�w.
S�ysza�em ju� sporo opowie�ci o T�goryjcu, ta jednak by�a
najbardziej szalona ze wszystkich. Wyst�powali w niej mi�dzy
innymi: niemiecki czo�g, jezioro Plitvice, wujek Vuk z Belgradu
oraz �ona znanego futbolisty. Kiedy sko�czy�a, by�a jeszcze
bledsza ni� przedtem. Tak blada, �e zacz��em si� o ni�
niepokoi�.
- Wszystko w porz�dku, Jazz?
- Tak. B�dziesz odwiedza� mnie co tydzie�, jak obieca�e�?
- Oczywi�cie. Je�li chcesz, b�dziemy odwiedza� ci� we
tr�jk�.
- �wietnie... chocia� na pocz�tku wystarczycie ty i Brat.
Kathleen mo�e zosta� w domu, je�li b�dzie zm�czona albo co� w
tym rodzaju.
U�miechn��em si� i skin��em g�ow�. Jazz by�a zazdrosna o
now� kobiet�, kt�ra pojawi�a si� w moim �yciu. Wiedzia�a, �e
Kathleen i ja postanowili�my zamieszka� razem. Mog�o si�
okaza�, �e jednak potrafi� zapomnie� o u�alaniu si� nad sob� i
zawalczy� o to, �eby wszystko dobrze si� u�o�y�o. Ogromnie si�
ba�em, ale jednocze�nie kusi�y mnie i podnieca�y otwieraj�ce
si� przede mn� perspektywy.
- Czy b�d� m�g� zadzwoni� do ciebie, kiedy b�d� ci�
potrzebowa�?
Na pewno przyda si� jej �wiadomo��, �e jest komu�
potrzebna, mimo to �e le�y w ��ku, s�aba jak mysz.
- Jasne. Mo�esz dzwoni�, kiedy zechcesz, ale ja te� b�d� do
ciebie dzwoni�, �eby przekaza� ci, co m�wi Brat.
- Sk�d b�dziesz wiedzia�a, co m�wi? Przecie� zabieram go do
domu.
Skrzywi�a si� i przewr�ci�a oczami. Znowu zachowa�em si�
jak g�upiec.
- Ile razy mam ci powtarza�, Egan? Dostaj� od niego
wiadomo�ci.
- Rzeczywi�cie. Jak brzmia�a ostatnia?
- Brat powiedzia�, �e zamierza spikn�� ci� z Kathleen.
- "Spikn��" mnie? Wydawa�o mi si�, �e sam to zrobi�em.
- Cz�ciowo, ale on te� nad tym pracowa�. Powiedzia�, �e
potrzebujesz pomocy.
M�wi�a to z takim przekonaniem...
Najbardziej zdziwi�o mnie, jak szybko i �atwo zdo�a�em
dostosowa� si� do ca�kiem nowego �ycia. Kathleen nie by�a
anio�em, ale dawa�a mi tyle ciep�a i poczucia swobody, ile
potrzebowa�em. Czu�em si� jednocze�nie kochany i wolny, a takie
po��czenie nale�y do rzadko�ci. W zamian stara�em si� ofiarowa�
jej to, co - wed�ug jej s��w - najbardziej we mnie lubi�a:
poczucie humoru, szacunek oraz pob�a�liwo-ironiczny spos�b
widzenia �wiata.
W rzeczywisto�ci wiod�em dwa zupe�nie r�ne �ycia: jedno
jako pe�noprawny partner, drugie jako kaleka. By� to burzliwy,
wype�niony emocjami okres i wcale nie jestem pewien, czy
chcia�bym prze�y� go powt�rnie, cho� jednocze�nie wiem, �e ju�
nigdy nie uda mi si� tak bardzo jak wtedy zbli�y� do idea�u.
Kathleen wychodzi�a rano do pracy, zostawiaj�c mnie i
Brata na gospodarstwie. Zazwyczaj zaczynali�my dzie� od bardzo
wolnej przechadzki do kiosku na rogu po gazet�, potem
wygrzewali�my si� godzin� albo dwie w s�o�cu, reszt� czasu za�
po�wi�ca�em na rozmy�lania i pr�by przystosowania si� do
�wiata, kt�ry - przynajmniej z mojego punktu widzenia - pod
wieloma wzgl�dami uleg� ogromnym zmianom.
Cz�sto rozmawia�em przez telefon z Jasenk�, a raz w
tygodniu je�dzi�em do niej w odwiedziny, zawsze w towarzystwie
Brata. Je�li ze wzgl�du na pogod� Jazz nie mog�a wyj�� do
ogrodu, zostawia�em Brata pod opiek� piel�gniarki z recepcji i
odbiera�em go wracaj�c do domu.
Kt�rego� popo�udnia w pokoju Jasenki ujrza�em now� ogromn�
maszyn�, pomrukuj�c� gorliwie i z powag� przy jej ��ku. Rury i
przewody, kt�rymi dziewczynka by�a po��czona z urz�dzeniem,
by�y albo srebrzyste, albo blador�owe. Tak naprawd� serce
�cisn�o mi si� jednak dopiero wtedy, kiedy zobaczy�em jej now�
pi�am� pokryt� pi�ciocentymetrowej wysoko�ci r�nobarwnymi
wizerunkami postaci z "Gwiezdnych wojen". Jeszcze kiedy le�a�em
w szpitalu, Jazz cz�sto opowiada�a mi o tej pi�amie. Rodzice
obiecali, �e dostanie j� na nast�pne urodziny, je�li b�dzie
grzeczna. Wcze�niejsze pojawienie si� pi�amy ma - jak si�
domy�li�em - mia�o �cis�y zwi�zek z now� maszyn�; Jasenka
mog�a nie doczeka� nast�pnych urodzin.
- Jazz, co za wspania�a pi�ama!
Siedzia�a wyprostowana w ��ku, szcz�liwa jak diabli.
R�owa rurka nik�a w prawej dziurce nosa, srebrzysta pod
r�kawem pi�amy. Maszyna terkota�a i mrucza�a, przez czarne i
zielone ekrany w�drowa�y liczby i wykresy, kt�re wszystko
m�wi�y, ale niczego nie wyja�nia�y.
- Wiesz, od kogo j� dosta�am? Od Brata! Przys�a� mi j�
prosto ze sklepu, zapakowan� w czerwone pud�o. Czerwony to m�j
ulubiony kolor. Wyobra�asz sobie? Kupi� mi pi�am� i przys�a� j�
w czerwonym pudle! Sp�jrz, tutaj jest R2D2. O, tutaj.
Wskaza�a miejsce tu� nad p�pkiem.
Przez jaki� czas rozmawiali�my o pi�amach, hojno�ci
Brata, nowej figurce z "Gwiezdnych wojen", kt�r� przynios�em
jej do kolekcji. Nie wspomnia�a o Kathleen, wi�c ja r�wnie�
tego nie uczyni�em. Chocia� w ko�cu zaakceptowa�a j� w do��
szorstki, siostrzany spos�b, nie mia�a czasu o niej rozmawia�,
poniewa� obecnie mogli�my po�wi�ci� sobie znacznie mniej czasu
ni� kiedy�. Poza tym Jazz i ja stworzyli�my nasz prywatny,
zupe�nie osobny �wiat, zbudowany ze szpitalnych plotek,
spostrze�e� Brata oraz opowie�ci autorstwa Jasenki Ciric;
najnowsz�, "O domowej g�rze", musia�em jeszcze raz wys�ucha� od
pocz�tku do ko�ca.
- ...a potem Brat da� Jasence pi�am� i razem wskoczyli do
��ka i przez ca�y wiecz�r ogl�dali telewizj�.
- Naprawd� dosta�a� j� od Brata? To bardzo mi�o z jego
strony.
- No pewnie! I wiesz co, Egan? Powiedzia� mi, �e tak
wszystko za�atwi, �eby� zwyci�y� w konkursie.
- W jakim konkursie?
- No wiesz, tym z gazety. M�wi�e� mi o nim ostatnio. O
milion dolar�w.
- Wygram milion dolar�w? To wspaniale.
Zamkn�a oczy, odsun�a na bok r�ow� rurk� i pokr�ci�a
g�ow�.
- Nie milion, tylko sto tysi�cy. Zdob�dziesz czwart�
nagrod�.
Kilka minut p�niej (zd��yli�my ju� ustali�, na co
przeznacz� wygran�), przyszli rodzice dziewczynki. Prawie nie
odrywali przera�onych spojrze� od maszyny, domy�li�em si� wi�c,
�e powinienem ju� sobie p�j��.
Pani Ciric wysz�a za mn� na korytarz i delikatnie
przytrzyma�a mnie za �okie�.
- Lekarze twierdz�, �e ta nowa maszyna zdzia�a cuda -
powiedzia�a, patrz�c na moje kule. - Zdravko, m�j m��, ju� im
nie wierzy.
Poniewa� sp�dza�em tyle czasu z Jazz, w towarzystwie jej
matki czu�em si� ca�kiem swobodnie. Podziwia�em pani� Ciric za
to, �e ma si�� codziennie stawia� czo�o bezkresnemu smutkowi.
- Nie wiem, czy to dzi�ki tej maszynie, czy nowej pi�amie,
ale wydaje mi si�, �e dzisiaj Jasenka wygl�da ca�kiem nie�le.
Ma nawet rumie�ce.
Z oczu kobiety pop�yn�y �zy.
- Kupi�am t� pi�am� na jej urodziny, ale teraz w og�le nie
chc� o tym my�le�. Dosta�a prezent wcze�niej, �eby zd��y�a si�
nim nacieszy�. - Spr�bowa�a si� u�miechn��, po czym, ani troch�
nie skr�powana, otar�a nos r�k�. - Matki s� bardzo g�upie,
prawda? Przy recepcji spotkali�my Brata. Kaza�am mu da� �ap�, a
on pos�ucha� bez wahania. Jasenka wprost za nim przepada.
Twierdzi nawet, �e czasem rozmawia z nim przez telefon.
Odwr�ci�a si� i wesz�a do pokoju. Ku�tykaj�c korytarzem,
wyobrazi�em sobie j� i jej m�a, jak stoj� przy skomplikowanej
maszynie, wpatruj� si� bezradnie w c�rk� i zastanawiaj� si�,
czym sobie na to wszystko zas�u�yli.
Min�o kilka tygodni. Wr�ci�em do pracy, nowa maszyna
rzeczywi�cie pomog�a Jasence, a Kathleen przeprowadzi�a si� do
mnie z rzeczami.
Zadzwonili do mnie z telewizji i zapytali, czy zechcia�bym
opowiedzie� przed kamerami o tym, jak ocali�em �ycie Bratu. Po
namy�le odm�wi�em; i tak w gazetach narobiono wok� tej sprawy
wystarczaj�co du�o zamieszania, a jaki� wewn�trzny g�os
ostrzega� mnie, �e nie powinienem pr�bowa� zbi� na tym maj�tku.
Kathleen u�cisn�a mnie mocno i to przypiecz�towa�o spraw�. Dla
formalno�ci zapyta�em jeszcze o zdanie Brata, kiedy kt�rego�
wieczoru le�a� mi na kolanach, ale nawet nie raczy� podnie��
g�owy.
Moje �ycie ju� nigdy nie mia�o by� takie jak przedtem, ale
powoli zaczyna�em dostrzega� tak�e dobre strony tego stanu
rzeczy: wszystko dzia�o si� jakby wolniej, wydarzenia nie
przemyka�y ju� obok mnie z zawrotn� pr�dko�ci�, dzi�ki czemu
mog�em im si� uwa�niej przyjrze�. Ostatni przeb�ysk szale�stwa
dotar� do mnie w postaci listu poleconego z "Prawdy", okropnego
pi�mid�a wyt�uszczaj�cego na ok�adce takie tytu�y jak na
przyk�ad "Urodzi�am toster" i sprzedawanego we wszystkich
supermarketach. Redakcja proponowa�a mi dwa tysi�ce dolar�w za
prawo wy��czno�ci do mojej historii, ale ich zdaniem nale�a�o
j� troch� ubarwi�, na przyk�ad ujawniaj�c, �e Brat przyby� do
mnie z kosmosu lub Atlantydy.
Odpisa�em bardzo uprzejmie, �e to znakomity pomys�, ale
niestety, nie mog� przyj�� propozycji, poniewa� m�j pies wym�g�
na mnie obietnic�, �e nie pisn� ani s�owa na temat... itd.
- Egan?
- To ty, Jazz? Cze��, male�ka. Jak si� miewasz?
- Nieszczeg�lnie, ale musia�am zadzwoni�, �eby powiedzie�
ci, czego w�a�nie dowiedzia�am si� od Brata.
Odruchowo spojrza�em na psa. Siedzia� po drugiej stronie
pokoju i gapi� si� na mnie. Poczu�em si� troch� dziwnie.
- Jest tam z tob�, prawda?
- Tak, Jazz. Jest tutaj.
- Wiem. Prosi�, by ci przekaza�, �e na zewn�trz jest
cz�owiek, kt�ry obserwuje wasz dom. Musisz by� bardzo ostro�ny,
bo to tajny agent.
- Pos�uchaj, Jazz... - Nabra�em powietrza w p�uca i ju�
otwiera�em usta, �eby wyg�osi� wyk�ad na temat prawdom�wno�ci i
k�amstwa. Nie ma nic z�ego w wymy�laniu historyjek o T�goryjcu.
Nie ma nic z�ego w utrzymywaniu, �e Brat czasami rozmawia z ni�
przez telefon. Nie powinno si� m�wi� tego, co powiedzia�a przed
chwil�.
Nie zd��y�em.
- Kto� idzie. Musz� ko�czy�. Uwa�aj na siebie, Egan!
Od�o�y�a s�uchawk�, wi�c nie pozosta�o mi nic innego, jak
uczyni� to samo. Wpatrywa�em si� w aparat i zastanawia�em si�,
co pocz��. Wbrew samemu sobie podnios�em si� z fotela,
doku�tyka�em do okna i wyjrza�em na zewn�trz. Oczywi�cie nikogo
nie by�o.
Zaraz potem rozleg� si� dzwonek do drzwi. Przestraszy�em
si� tak bardzo, �e wypu�ci�em kul�.
- Chwileczk�!
Schyli�em si� po ni�, czuj�c jak serce �omocze mi w
piersi. W �yciu zdarzaj� si� chwile, kiedy prawie bez powodu
ogarnia ci� tak wielkie przera�enie, �e nie jeste� w stanie
racjonalnie my�le�. Najbardziej irytuj�ca jest w�a�nie b�aho��
powodu: dzwonek telefonu, kt�ry odrywa ci� od zajmuj�cej
lektury, kto� kto po cichu podejdzie od ty�u i znienacka
poklepie ci� po ramieniu...
R�ce trz�s�y mi si� tak bardzo, �e mia�em k�opoty z
utrzymaniem kul. Dzwonek odezwa� si� ponownie.
- Ju� id�!
W progu sta� listonosz.
- Pan Moore?
- Tak. O co chodzi?
- Polecony do pana. Prosz� tu podpisa�.
Opar�em si� o futryn� i wzi��em od niego d�ugopis.
- Czyta�em o panu w gazetach - powiedzia�, spogl�daj�c na
moj� nog�. - Gdzie ten pies?
Westchn��em, potwierdzi�em odbi�r i odda�em mu d�ugopis.
- Gdzie� w domu. Mog� dosta� list?
- Jasne, prosz�. �eby dla zwierzaka zrobi� co� takiego...
Wci�� gapi� si� na moj� nog�, a ja poczu�em, �e jeszcze
troch� i strac� panowanie nad sob�. Tajny agent, dobre sobie!
Nawet nie spojrza�em na list. My�la�em tylko o tym, �eby ten
cz�owiek wreszcie sobie poszed�, �ebym m�g� zamkn�� drzwi i
spr�bowa� si� uspokoi�.
- Dosta� pan chocia� jak�� nagrod�?
- Za co?
- Jak to, za co? Za uratowanie psa! Wie pan, od
Towarzystwa Opieki Nad Zwierz�tami albo czego� w tym
rodzaju...
- Nie dosta�em, ale co� panu powiem: w rewan�u nast�pnym
razem zabierze mnie ze sob� na Marsa!
Wyszczerzy�em z�by w najbardziej wariackim u�miechu, na
jaki by�o mnie sta�. Listonosz pospiesznie cofn�� si� o krok,
odwr�ci� na pi�cie i odszed� szybkim krokiem, nie ogl�daj�c si�
za siebie.
Przeczyta�em list, po czym zadzwoni�em do Kathleen, �eby
jej powiedzie�, �e wygra�em dziesi�� tysi�cy dolar�w w
gazetowym konkursie.
Po drugiej stronie zapad�a cisza. W tle wyra�nie s�ysza�em
stukot maszyn do pisania.
- Jazz to przewidzia�a, prawda?
- Tak, ale jej zdaniem mia�em wygra� sto tysi�cy. Nie
dziesi��, tylko sto, rozumiesz!
M�wi�em zbyt g�o�no, zbyt szybko. Zacisn��em powieki i
czeka�em, a� Kathleen przerwie milczenie.
- Co teraz zrobisz?
- Nie wiem. O, Brat w�a�nie wszed� do pokoju.
Przycz�apa� z opuszczon� g�ow� i nie patrz�c na mnie
usiad� pod stolikiem na telefon.
- Kathleen, dlaczego dostaj� g�siej sk�rki na widok
w�asnego psa?
- Pos�uchaj...
- I jak to mo�liwe z tymi pieni�dzmi?
Wieczorem pojechali�my do szpitala odwiedzi� Jazz. Brat
zosta� w domu, w swoim ulubionym fotelu.
Przy ��ku sta�a ta sama maszyna, ale wychodzi�o z niej
znacznie wi�cej rurek, kt�re nik�y pod kocem okrywaj�cym cia�o
dziecka. Jazz wygl�da�a bardzo niedobrze. Tak niedobrze, �e
kiedy j� zobaczy�em, przez g�ow� przemkn�a mi my�l: ona umrze.
Okrutna, prawdziwa i oczywista my�l; ona umrze.
Na nasz widok z trudem unios�a lewy k�cik ust. By� to
najsmutniejszy, najbardziej zrezygnowany u�miech, jaki
kiedykolwiek widzia�em.
Kathleen zosta�a przy drzwiach, a ja doku�tyka�em do ��ka.
Jazz spogl�da�a na przemian na mnie i na ni�, czekaj�c, co
zrobimy. Opar�em kule o �cian� i opad�em na krzes�o przy ��ku.
- Cze��, ma�a.
Ten sam zrezygnowany p�u�miech, a do tego nieznaczne
poruszenie palcami r�k skrzy�owanych na niewielkiej wypuk�o�ci
klatki piersiowej.
- Wygra�e�, prawda?
G�os mia�a zachrypni�ty, gard�o oblepione flegm�.
Zamierza�em rozmawia� z ni� stanowczym, cho� zarazem
�artobliwym tonem, ale moje plany musia�y ulec zmianie. W tym
pokoju rz�dzi�a �mier�, a Jazz by�a jej pe�nomocnikiem. To ona
rozdawa�a karty.
- Egan... Mog� zosta� z tob� sama?
Powiedzia�a to tak cicho, �e Kathleen z pewno�ci� niczego
nie us�ysza�a, ale ja i tak a� podskoczy�em.
- Kat, mo�esz zaczeka� na zewn�trz?
Skin�a g�ow�, obrzuci�a nas spojrzeniem, w kt�rym
wsp�czucie miesza�o si� z niepewno�ci�, po czym wysz�a, cicho
zamykaj�c za sob� drzwi.
- Egan, ona spotyka si� z innym m�czyzn�. Nazywa si�
Witamina D. Czasem m�wi, �e idzie do pracy, ale naprawd�
odwiedza go wtedy w jego domu. - Wpatrywa�a si� we mnie
wzrokiem pozbawionym wyrazu. W jej g�osie nie by�o s�ycha�
�adnych emocji. Niespodziewanie dotkn�a palcami mojej r�ki;
zrobi�a to tak delikatnie, jakby podnosi�a upuszczon� szpilk�.
- Zapytaj j�. Wiem o tym od Brata. Powiedzia�, �e powiniene�
si� o tym dowiedzie�.
Wracali�my do domu w milczeniu. Wiatr przybra� na sile,
�omota� i szarpa�, czym si� da�o, a potem nagle cich�, �eby po
chwili znowu zaatakowa�.
Tego dnia na mnie przypada�a kolej zrobienia kolacji, wi�c
od razu poszed�em do kuchni. Kathleen w��czy�a telewizor w
salonie. Us�ysza�em, jak m�wi co� do Brata; zabrzmia�o to jak
powitanie.
My�l�c o dziesi�ciu tysi�cach dolar�w, nastawi�em wod� na
makaron. My�l�c o Witaminie D, roztopi�em mas�o na patelni i
doda�em czosnku.
- Brat, do licha! Zabieraj to, ale ju�!
- Co si� sta�o?
- Nic wielkiego. Brat wskoczy� na kanap� z ko�ci� w
z�bach. Zrobi� plam�, ale zaraz si� tym zajm�. - Wesz�a do
kuchni i z u�miechem potrz�sn�a g�ow�. - A to dra�! Tyle razy
powtarzam mu, �eby tego nie robi�, a on wtedy zawsze na mnie
warczy.
- Po prostu przyzwyczai� si� do mojej starej kanapy, na
kt�rej m�g� robi�, co chcia�.
Narobi�a okropnego zamieszania przy zlewozmywaku, buszuj�c
w szafce w poszukiwaniu �cierki i �rodka czyszcz�cego. Pu�ci�a
wod� silnym strumieniem.
- C�, teraz jest nowa kanapa i pies b�dzie musia� si�
odzwyczai�.
- Kat, zaczekaj chwil�, dobrze? Chc� ci� o co� zapyta�.
Czy znasz kogo�, kto nazywa si� Witamina D?
- Znam ich za�o�yciela, Wiktora Dixona. Jest gitarzyst�. -
Zakr�ci�a wod� i wycisn�a �cierk� nad zlewozmywakiem. - A ty
sk�d o nich wiesz? Przecie� nie interesujesz si� rockiem.
- Kim jest ten Wiktor Dixon?
- Moim by�ym przyjacielem. To on za�o�y� t� grup�. Zdaje
si�, �e zaczynaj� robi� karier�, bo MTV pokazuje ich pierwszy
teledysk. Widzia�e� go?
Woda w garnku ju� si� zagotowa�a. Powinienem wrzuci�
makaron, ale nie mog�em. Za bardzo si� ba�em?
- Czy co�... To znaczy, co mi�dzy wami by�o?
Za�o�y�a r�ce i spojrza�a na mnie spod p�przymkni�tych
powiek.
- Zazdrosny? A to dobre! C�, pozna�am go na studiach, ale
potem na par� lat znikn�� mi z oczu. Potem zjawi� si� nie
wiadomo sk�d i przez kilka miesi�cy trzymali�my si� razem. W
gruncie rzeczy by� bardziej moim przyjacielem ni� ch�opakiem,
chocia� ludzie podejrzewali B�g wie co. Dlaczego pytasz? Sk�d
nagle przysz�o ci to do g�owy?
- Jazz powiedzia�a mi o...
Z salonu dobieg�o przera�liwe ujadanie Brata.
- Brat! Brat, uspok�j si�!
Wci�� szczeka� jak szalony. Spojrzeli�my na siebie i
wybiegli�my do pokoju - to znaczy, Kathleen wybieg�a, a ja
poku�tyka�em najpr�dzej jak mog�em.
Na ekranie telewizora m�czyzna w futrzanej kurtce wali�
pa�k� po g�owie ma�� bia�� foczk�. Foczka krzycza�a
przera�liwie, a� wreszcie ucich�a i znieruchomia�a na
zakrwawionym �niegu. Japo�scy rybacy wyci�gali z morza sieci
pe�ne martwych delfin�w. Brat ujada� niemal dotykaj�c pyskiem
ekranu.
- Brat, przesta�!
Inny m�czyzna otworzy� drewnian� skrzyni�, z kt�rej
wysypa�y si� ol�niewaj�co kolorowe martwe papu�ki. Przez
w�ciek�e ujadanie z trudem przedar� si� fragment komentarza o
nielegalnym imporcie do Stan�w Zjednoczonych rzadkich gatunk�w
ptak�w.
- Zamknij si� wreszcie!
- Egan, patrz...
Na stole operacyjnym le�a� skr�powany pies z rozp�atanym
brzuchem. Mia� wyszczerzone z�by i oczy, z kt�rych wyziera�
ob��ka�czy strach.
Tylko tego by�o nam trzeba: filmu dokumentalnego o
okrucie�stwach wobec zwierz�t. W taki dzie� najlepiej od razu
si� podda�, zaraz po kolacji wle�� do ��ka i liczy� na to, �e
nic si� wi�cej nie wydarzy. Jednak atmosfera zosta�a ju� zatruta
i, koniec ko�c�w, przy stole dosz�o do zasadniczej rozmowy.
Wiktor Dixon znowu si� pojawi�. Nie, odk�d zamieszkali�my
razem nawet go nie dotkn�a, cho� par� razy dzwoni� do niej do
pracy. Tak, raz albo dwa zjedli razem lunch. Nie, nic wi�cej
si� nie zdarzy�o. Czy�bym jej nie wierzy�? Jak mog�em j�
podejrzewa�?
Odpowiedzia�em, �e bardzo chc� jej uwierzy�, ale dlaczego
wcze�niej nie wspomnia�a o nim ani s�owem?
Poniewa� to by tylko skomplikowa�o sprawy - jej zdaniem,
ma si� rozumie�.
Rozmawiali�my coraz g�o�niej, a kolacja (bardzo smaczna
kolacja) styg�a.
Brat towarzyszy� nam mniej wi�cej do trzeciej rundy, po
czym opu�ci� g�ow�, podkuli� ogon i wymkn�� si� z pokoju.
Niewiele brakowa�o, a kaza�bym mu zosta�; b�d� co b�d� wszystko
zacz�o si� w�a�nie od niego.
- W takim razie na czym wed�ug ciebie polega zaufanie? Na
niespuszczaniu kogo� z oka?
- Bardzo zabawne, ale postaw si� w mojej sytuacji,
Kathleen. Jak by� si� czu�a? Spr�buj to sobie wyobrazi�.
- Czu�abym si� znakomicie, bo wierzy�abym ci bez
zastrze�e�.
- C�, mog�aby� sobie na to pozwoli�, ale co ja mam
powiedzie�?
Zerwa�a si� z krzes�a i bez s�owa wybieg�a z mieszkania.
W ci�gu godziny Jasenka dzwoni�a dwukrotnie, przerywaj�c
moje zaniepokojone oczekiwanie.
Za pierwszym razem powiedzia�a tylko tyle, �e Kathleen
jest u Witaminy D i poda�a mi jego numer. Zadzwoni�em. Odebra�
jaki� zaspany m�czyzna m�wi�cy z silnym po�udniowym akcentem.
Zapyta�em o ni�.
- Cz�owieku, wiesz, kt�ra godzina? Kat nie ma tutaj. Nie
widzia�em jej od dobrych paru dni. Jezu, dzwoni� o tej porze...
Hej, a sk�d masz m�j numer? Przecie� jest zastrze�ony! Kat ci
go da�a? Kurde, us�yszy ode mnie par� s��w, jak tylko si�
pojawi. Obieca�a mi, �e nikomu go nie da!
- Prosz� mi wybaczy�, ale musia�em do pana zadzwoni�. B�d�
panu szczerze zobowi�zany, je�li pozwoli mi pan z ni�
porozmawia�. Jestem jej bratem. Chodzi o wa�n� spraw� rodzinn�.
- Skoro tak, to co innego, ale jej naprawd� tu nie ma.
Zaczekaj pan chwil�... Powiem panu, gdzie mo�e j� pan z�apa�.
Poda� mi m�j numer telefonu.
Druga rozmowa z Jasenk� trwa�a d�u�ej. M�wi�a szeptem,
bardzo powoli, odpoczywaj�c po ka�dym zdaniu.
- Egan? To znowu ja. Pos�uchaj... Musisz mnie wys�ucha�.
Zwierz�ta szykuj� si� do powstania. Du�o wcze�niej ni�
my�la�am. Wszystkich pozabijaj�. Maj� ju� dosy�. Ocalej� tylko
ich przyjaciele. W powstaniu wezm� udzia� wszystkie zwierz�ta
na �wiecie. Poleje si� krew. Zaraz po rozmowie ze mn� we� map�.
Ko�o Grecji jest wysepka Formori... Ef, o, er, em, o, er,
i. Pole� tam jutro z samego rana. Powstanie zacznie si� za trzy
dni.
- Jazz...
- S�uchaj! Na Formori zostawi� ludzi w spokoju. Tych,
kt�rzy byli przyjaci�mi zwierz�t. Brat m�wi, �e mo�esz tam
polecie� i zamieszka�. Pozwol� ci. Ale nie Kathleen. Nie
pozwoli�a mu le�e� z ko�ci� na kanapie. Prosz� ci�, Egan... Le�
tam. �egnaj. Bardzo ci� kocham.
By�a to nasza ostatnia rozmowa. Kiedy dwadzie�cia minut
p�niej przyjecha�em do szpitala, zasmucona piel�gniarka
powiedzia�a mi, �e Jazz przed chwil� umar�a.
Dochodzi wp� do czwartej rano. Zajrza�em do skorowidza w
atlasie �wiata i znalaz�em nazw� Formori.
Trzy godziny temu wypu�ci�em Brata na dw�r, ale jeszcze
nie wr�ci�. Podobnie jak Kathleen.
Ksi�yc �wieci zdumiewaj�co jasno. Kiedy kilka minut temu
wyjrza�em przez okno, zobaczy�em tysi�ce, dziesi�tki tysi�cy
ptak�w sun�cych w regularnych formacjach na tle jego
spokojnej, oboj�tnej twarzy.
Wkr�tce musz� podj�� decyzj�.
Prze�o�y� Arkadiusz Nakoniecznik