9621

Szczegóły
Tytuł 9621
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9621 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9621 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9621 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANNA BRZEZI�SKA Letni deszcz Kielich Prolog Dzwon w �wi�tyni Zird Zekruna uderzy� ostatni, dwunasty raz i powro�nik zakrz�tn�� si� �ywo przy stercie drew, pod�o�onych pod nogi heretyczki. Baba targn�a si� w powrozach, podrzuci�a wygolon� g�ow� i rozwar�a usta, ale nadaremno. Oprawca, sprowadzony pono� a� z U�cie�y, by� bieg�y w katowskim rzemio�le. Zawczasu wyrwa� babie j�zor, aby pr�nym gadaniem czy g�upimi kl�twami nie psu�a mieszczanom widowiska. Zacni mieszka�cy Staro�rebca zbiegli si� t�umnie na plac przed �wi�tyni�. Ostatnimi czasy heretycy rozsro�yli si� wielce w Wilczych Jarach, co nie nastraja�o mieszczan przy- chylnie wobec niewiasty, kt�ra mimo powroz�w zaczyna�a z wolna podrygiwa� na chru�cie. Ledwie wczoraj zbrojny zagon zbuntowanego ch�opstwa zap�dzi� si� a� pod mury, pal�c ca�e przedmie�cie i wycinaj�c w pie� wszystkich, kt�rzy na czas nie schronili si� za bram�. Dlate- go zaiste w Staro�rebcu nie kochano heretyk�w. Twardok�sek opad� na rze�biony d�bowy sto�ek i nala� sobie skalmierskiego wina w kubek z litego srebra. Mincerz Lubicha podejmowa� go i�cie po wielkopa�sku. Kiedy bo- wiem kacerstwo stuka�o taranem w bramy Staro�rebca, w�a�nie Twardok�sek wychyn�� znie- nacka z lasu i wyr�n�� heretyk�w do nogi. Nie s�dzi� jednak, aby t� zas�ug� zaskarbi� sobie wdzi�czno�� mincerza. Lubicha by� cz�ekiem hardym, zasobnym, przy tym z Pomorcami w �wietnej komity- wie, bo z rozkazu kniazia bi� spichrza�sk� monet�, psuj�c j� na pot�g�. W Wilczych Jarach mia� wprawdzie liczne maj�tno�ci z nadania W�ymorda, ale bywa� tu rzadko, a od lipnickiej rebelii trzyma� si� jak najdalej. Nie r�ni� si� w tym wzgl�dzie od innych maj�tnych miesz- czan, kt�rzy coraz g�o�niej sarkali na wojenne zabawy szlachty. I nigdy by si� zb�jca na jego wezwanie nie powa�y� le�� w miasto. Ale... Odwr�ci� si� gwa�townie, s�ysz�c szelest szaty. Kobieta w g�adkiej p��ciennej sukni podesz�a do okna i zaryglowa�a je. Pod ciasn� bia�� podwik� jej twarz by�a znu�ona, lecz tak spokojna, �e zb�jc� z�o�� zdj�a. - Widzia�a�, jak si� wesel�? - warkn�� przez zaci�ni�te z�by. - Jak ich ciekawo�� trz�- sie, czy baba dobrze od ognia zrumieniona? - Widzia�am - odpar�a pow�ci�gliwie. - Ci twoi pobratymcy! - Zb�jca poderwa� si� i cisn�� sto�kiem o �cian�, a� j�kn�y de- ski. - Tak samo przyjd� si� gapi�, jak to mnie kiedy� b�d� szlachtowa� po�rodku rynku. Rychtyk w rychtyk tak samo. Bez s�owa usiad�a na skraju ��ka i j�a wyjmowa� szpilki spinaj�ce podwik�. Twardok�sek odwr�ci� wzrok. Musia�a zaje�dzi� kilka koni, pomy�la� mimowolnie. Nawet kniaziowski goniec z rzadka w pi�� dni przejedzie z Ksi���cych Wierg�w, a to prze- cie� dziewczyna, przy tym pieszczona, chuchana bankierska c�rka. - Zadowolona�? - sykn�� jednak z gniewem. - Nie. - Rozplot�a warkocz i przeczesa�a palcami w�osy. - I nie raduj� mnie wie�ci, kt�re przynosz�. Zb�jca �cisn�� w palcach kubek tak mocno, a� cienkie srebrne �cianki wygi�y si� jak pergamin. Spodziewa� si� tych nowin, bogowie �wiadkami. Bardzo dobrze wiedzia�, �e nie b�dzie si� bez ko�ca gania� z Pomorcami po lipnickich b�otach. Ale i tak przez chwil� nie m�g� doby� g�osu. - Bodajby to wszyscy czarci! - Uderzy� pi�ci� we framug�. - Skalmierskie wojsko po okolicy harcuje, W�ymord na nas ci�gnie z ca�� pomorck� pot�g�, heretycy miasta pustosz�. Jakby si� na mnie, biednego, uwzi�li. Dziewczyna milcza�a. Z rynku wci�� nios�y si� krzyki i pohukiwania t�uszczy: po- wro�nik istotnie dobrze zna� swe rzemios�o i dba�, aby kacerka nie zgorza�a przed czasem. - Gdzie oni s�? - wybuchn�� zb�jca, odwracaj�c si� plecami do widowiska. - Rozmio- t�o wszystkich, rozwia�o niczym plewy na wietrze. Jak to mo�e by�, by cz�owiek znikn�� bez �ladu, jakby go nigdy �wi�ta ziemia nie nosi�a? I nie jeden pospolitak marny - zach�ysn�� si� w�asn� z�o�ci� - ale sam knia� zwajecki z przybocznymi, �alnicki ksi���, dziewka z Iskry ro- dem, wied�ma na koniec. Wszyscy jak kamie� w wod�! Dotkn�a jego plec�w. - A mnie Pomorcy opadn� jako psi ody�ca. - Zb�jca gniewnie str�ci� jej r�k�. - Boki szarpi�, krew tocz�. Jak si� tobie zdaje, niewiasto, wiele jeszcze ta zabawa potrwa? Po woskowanych oknach pe�ga�y odblaski p�omieni. Dziewczyna podesz�a jeszcze bli�ej i opar�a mu g�ow� na ramieniu. - Oni wr�c� - powiedzia�a bardzo cicho. - Na pewno wr�c� na czas, m�j m�u. Rozdzia� pierwszy Zb�jca nigdy nie zapomnia� nocy, kiedy �alnicki ksi��� wyprowadzi� rebeliant�w ze zgliszczy obozu. B��dne ogniki ta�czy�y nad trz�sawiskiem i nocne ptaki z �opotem podry- wa�y si� spomi�dzy krz�w. Ko�larz nie pozwoli� rozpali� pochodni, cho� grobla by�a ze wszech stron otoczona bagnem i tak w�ska, �e oddzia� rozci�gn�� si� w d�ugi szereg. Raz po raz zb�jca s�ysza�, jak kto� osuwa si� w d� - jedni ca�kiem cicho, inni ze st�umionym okrzy- kiem. Nied�ugo te� sam zl�k� si�, bo nogi s�ab�y mu ze znu�enia, a jeden fa�szywy krok m�g� go pogrzeba� w cuchn�cym b�ocie. Czasem zdawa�o mu si�, �e z ciemno�ci dobiega go charkot albo szarpanina urwana pojedynczym j�kiem. Nie zastanawia� si� nad tym. Szed� za jasn� witk� w�os�w Szarki. Znad bagniska tymczasem podnios�a si� wilgotna mg�a, kt�ra przenika�a na skro�, a potem wyzie- wy tak dusz�ce, �e ledwo m�g� oddycha�. Dopiero nad ranem, kiedy zi�b sta� si� niezno�ny, zb�jca poj��, i� nocna w�dr�wka poprzez oparzeliska mia�a istotny pow�d. I nie zdziwi� si� bynajmniej, kiedy o �wicie wysz�o na jaw, �e pi�ta cz�� Jastrz�bcowej kompanii zdech�a na mokrad�ach. Ciche przemy�lne skrytob�jstwo, nazbyt szybkie i niespodziewane, by ktokol- wiek m�g� si� przed nim obroni�, nape�ni�o zb�jc� niejakim podziwem. Upatrywa� w nim r�ki kap�an�w Bad Bidmone, kt�rzy o poranku og�osili, �e bogini cudownym sposobem wygubi�a zdrajc�w ojczyzny. Potem wszak�e nasta�y czasy nudne i stateczne. Zwajcy debatowali po nocach o wojowaniu, co si� z wiosn� rozpocznie. Ko�larz znosi� si� z miejscow� szlacht� i dobiera� doradc�w. Rebelianci, zamiast uczciwie gromi� po lasach pomorckie podjazdy, �cinali sosny na nowe chaty i strugali dyle do ostroko�u. Nawet wied�ma sporz�dnia�a niezmiernie i trzyma�a si� z reszt� bab w chacie, wyszywaj�c proporce przy wt�rze nabo�nych pie�ni. Tylko Szarka by�a jak dawniej. Siedzia�a na skraju morza, za nic sobie maj�c ludzk� obmow�. Ale zb�jc� te� po staremu p�dzi�a od siebie, wi�c nie mia� z niej �adnej pociechy. Z opresji niespodzianie ocali� go Bogoria. Bies jeden wiedzia�, jakim sposobem stary �otr wyw�cha�, gdzie znale�� rebelianck� kompani�. Pewnego poranka wy�oni� si� znienacka z chaszczy w poszarpanym przyodziewku, brudny i cuchn�cy skwa�nia�ym piwskiem. Roz- p�dzi� szabl� m�odzik�w ze stra�y, po czym d�ugo �azi� pomi�dzy chatami, kt�re wci�� �wie- ci�y �wie�� s�om�, i z zadziwienia cmoka� wargami. Na widok Twardok�ska, z braku lepsze- go zaj�cia drzemi�cego na s�onku, uradowa� si� wyra�nie. - C� to, mo�ci zb�jco, wy nie przy ciesio�ce? - zagadn�� zgry�liwie. - Nie krz�tacie si� jako mr�weczka? - Co mnie do tego? - Twardok�sek potoczy� r�k� po obozowisku, na wp� opasanym poszarpan� lini� palisady. - Ano nic - Bogoria zgodzi� si� pogodnie. Bez ceremonii przysiad� si� do zb�jcy, wyj�� z sakwy buk�aczek i poci�gn�� siarczy- �cie. - Bom si� zastanawia�, czy nie cni wam si� czasem - zagai�, podaj�c Twardok�skowi naczynie - do jakiej male�kiej awanturki na trakcie. Zb�jcy a� si� oczy za�wieci�y. - Mam wiadomo�� pewn�, �e przysz�ej niedzieli Pomorcom, co w Staro�rebcu stoj�, �o�d przywioz�. A jest br�d na drodze, ledwie dwa stajania od miasta, lecz dobrze w lesie - ci�gn�� Bogoria. - I tak mnie my�l nasz�a, �e jakby si� tam w �ozinie cz�ek rozumny przytai�... - Jeden albo i dw�ch - wtr�ci� zb�jca. - Albo dw�ch - potakn�� szlachcic. - Byle nie wi�cej, bo �aden b�dzie �up, jak go mi�- dzy gromad� przyjdzie podzieli�. - A czemu mi�dzy swemi pomocy nie szukacie? - spyta� z nag�� podejrzliwo�ci� Twardok�sek. - Bo moi b�d� j�zorami k�apa� - wyzna� niech�tnie Bogoria. - Jeden si� dziewce po- chwali, drugi srebro matce zaniesie, trzeci sobie pyszny kaftan sprawi, z�otog�owiem obszyty. I furda tajemnica. - I Pomorcy b�d� swego dobra dochodzi�. - Zb�jca pokiwa� g�ow�. - Szczera prawda. - Pomorc�w si� nie l�kam, nie pierwszy raz ich �upi�. Gorzej, �e ca�e Wilcze Jary z nag�a patriotyzmem spar�o. A jak si� wie�� rozejdzie o podobnej zdobyczy, zaraz na kark mi wlez�. Bogoria splun�� i pogrozi� pi�ci� dw�m kap�anom Bad Bidmone, kt�rzy z wysi�kiem targali �wie�o ociosane deski sosny na kaplic�. Ci, wida� znaj�c reputacj� zb�j- szlachcica, przygarbili si� od wysi�ku i truchtem pu�cili przez majdan. - Rozzuchwalili si� tym powrotem Ko�larza ponad wszelkie poj�cie - podj�� Bogoria. - Jawnie po dworach chodz�. Niby pokornie prosz� o datki dla nowego kniazia, ale strach odm�wi�, bo ohydnie przekln� albo ogie� pod�o�� pod stogi. Dziesi�cina, m�wi�, potrzebna, �eby kraj z ruiny podnie�� a Pomorc�w przegna�. Jeno �e ostatnimi czasy z dziesi�ciny si� nieomal po�owina zrobi�a! A tyle nie dam! - Hukn�� buk�akiem o ziemi�. - Jak tak na z�oto chytrzy, niech sami grabi� id�, pijawki zatracone! - Ale we dw�ch? - Zb�jca podrapa� si� po g�owie. - Przy �o�dzie stra� pojedzie. - Nie b�d�cie tch�rzem podszyci! - ofukn�� go szlachcic. - Mam w czeladzi �ucznik�w dw�ch zacnych i wiernych jako psy. Pary z g�by nie puszcz�. Pomorcy s� chytrzy, b�d� si� ciszkiem ze z�otem przemyka�, ledwie w kilka koni. To jak, mo�ci zb�jco? P�jdziecie ze mn� czy wolicie tu gnu�nie�? Twardok�sek mimowolnie rozejrza� si� po obozowisku. Nie dostrzeg� �adnej znajomej twarzy, tylko w oddali �opota� wojenny sztandar, wywieszony na dr�gu u chaty Suchywilka. Jednak zb�jcy z dawien dawna nie proszono do Zwajc�w w go�cin�. Po prawdzie, wszyscy omijali go jak zapowietrzonego. - Czemu bym mia� nie p�j��? - burkn�� nieprzyja�nie. - Nic mnie tu nie trzyma. - Ano my�la�em sobie, �e nic. - Bogoria popatrza� na niego bystro. I tak si� wszystko zacz�o, w rzadkiej �ozinie u brodu. Zb�jca przesiedzia� w niej z Bogori� p� nocy, racz�c si� sowicie siwuch� dla pokrzepienia i rozgrzania zasta�ych cz�on- k�w. Kiedy furgonik ze z�otem wytoczy� si� z lasu, dymi�o im z czupryn niczym z kurnej chaty. Na nieszcz�cie przy wozie jecha� tuzin zbrojnych. Zb�jca poczu� zaledwie u��dlenie, gdy pomorcka w��cznia uk�si�a go w bok. Walczy� dzielnie dalej, op�dzaj�c si� od dw�ch pacho�k�w, kt�rzy natarli na niego z kr�tkimi mieczami. I dopiero gdy ciep�y strumyczek po�askota� go po �ebrach, spostrzeg�, co si� sta�o. Rykn�� niczym zraniony buhaj, pochyli� �eb i na o�lep poszar�owa� naprz�d. Zreszt� nie bardzo mia� jak patrze�, bo z w�ciek�o�ci przed oczami sta� mu czerwony opar. Nie oprzytomniawszy z pijackiego widu, roz�upa� kufer ci�kim kopiennickim ostrzem, a potem �mia� si� serdecznie, gdy Bogoria gania� po trawie, zbieraj�c talary w worek, napr�dce powi�zany z kapoty. Sam zb�jca biega� nie m�g�, bo od up�ywu krwi ze- s�ab� przemo�nie. Z nast�pnych paru dni Twardok�sek zapami�ta� jedynie mroczny alkierz na ty�ach go- spody w Staro�rebcu, wielkie �o�e, wybornego �winiaka z rusztu, piwo, donoszone przez us�u�nego ober�yst�, oraz p�tuzin wielce przyjaznych dziewek. Gdy wreszcie wychyn�� z izby, rana na boku przysch�a troch�. Trzos mia� nieomal pusty, lecz uczyni�o mu si� rado- �niej na duszy. Bogoria by� kompan zacny. Przewa�nie pi� i swawoli�, a je�li gada�, to z sensem - o dziewkach, zb�jowaniu i gorza�ce, nie za� przepowiedniach i bogach. Okrutnie si� przez to zb�jcy spodoba�, wi�c Twardok�sek si� nie wzdraga� nadmiernie, kiedy mu szlachcic narai� kolejny grasunek na trakcie. Tak przesz�o par� tygodni. Li�cie z drzew sypa�y si� coraz obficiej i Twardok�skowi j�o si� cni� za wied�m�. Nadto ciekaw by� wielce, jak tam sprawy stoj� z �alnick� rebeli�. Bogoria tylko ramionami wzruszy� i powi�d� go na powr�t przez trz�sawisko. Szli jednak niespiesznie, przepijaj�c siwuch� i przysiadaj�c dla wytchnienia na omsza�ych pie�- kach. Dopiero pod wiecz�r stan�li pod ostroko�em obozowiska. Wartownik bez sarkania otworzy� bram�, ale dziwnie twarz odwraca� i nie patrza� im oczy. Zb�jc� co� tkn�o niemile. Z�by zaci�� i ruszy� prosto do chaty Ko�larza. Ledwie drzwi otworzy�, w nozdrza buchn�� mu smr�d zgnilizny i trupa, nieprzy�mio- ny zio�ami, kt�re hojnie rzucano w palenisko. �alnicki ksi��� siedzia� na zydlu u ognia, w p��ciennej koszuli i bez miecza przy boku. Na d�wi�k otwieranych drzwi podni�s� g�ow�, ale pr�cz zm�czenia nie zna� by�o po nim �adnego uszczerbku. Zb�jca zerkn�� do alkierza, gdzie wied�ma pochyla�a si� nisko nad pos�aniem. Nie dojrza� jednak, kto na nim le�a�. Strach nagle ucapi� go za gard�o. W trzech susach przesadzi� izb�. Przed oczami stan�� mu sen, kt�ry przy�ni� mu si� zesz�ej nocy - rude w�osy wpl�tane pomi�dzy p�dy podmorskich ro�lin i nieruchome �renice, w kt�rych odbija�y si� stada drobnych srebrnych rybek. Szarka sta�a poza kr�giem �wiat�a kaganka, niemal niewidoczna w ciemnym stroju wojownika norhemn�w. Spogl�da�a w okno, jakby poprzez okopcone b�ony widzia�a odleg�y brzeg morza. Nie odwr�ci�a si�. Wied�ma za to na d�wi�k podkutych but�w na deskach podskoczy�a jak d�gni�ta o�o- giem w zadek. Zb�jca dojrza� wreszcie oblicze rannego. Sapn�� ze zdumienia, ale zrozumia� od razu. Kiedy� kamraci z Prze��czy Zdech�ej Krowy napadli nieopatrznie na zagon frejbite- r�w w s�u�bie spichrza�skiego ksi�cia. Do obozowiska nie wr�ci� nikt, pr�cz Servenedyjki, kt�rej wyk�uto oczy, i g�upawego pacho�ka z wydartym j�zykiem. P�niej zb�jca dowiedzia� si�, �e w�a�nie tak na Pomorcie czyniono w razie s�siedzkiej wa�ni. Wedle starego zwyczaju dw�m wrogom pozwalano odej�� - niememu, by drog� powrotn� do domu odnalaz�, i �lepemu, by przyni�s� ostrze�enie. Twardok�sek nie umia� rozpozna� twarzy cz�owieka, kt�ry spoczywa� na pos�aniu �alnickiego ksi�cia. Ranny mia� jasne w�osy, przyci�te kr�tko i posklejane od gor�czki. Gdy poruszy� si� niespokojnie, koc opad�, ods�aniaj�c kikuty r�k, owini�te ciasno szmatami. W izbie podnios�a si� nowa fala smrodu. To ju� nied�ugo potrwa, pomy�la� zb�jca, i wtedy w�a�nie wied�ma przypad�a do niego i wczepi�a si� w r�kaw. - Takem si� ba�a - wykrztusi�a przez �zy. - Takem si� ba�a, �e i ciebie dostan�. Odsun�� j� szorstko. - Kto to? - Dzieciak - odpar�a z niespodziewan� z�o�ci� Szarka. - Ot, jeden z gromady g�upc�w, co si� nas�uchali pie�ni, a potem j�li bzdurzy� o honorze i pom�cie za zniewag�. Pogard�owali nieco, �by zm�cili gorza�k� i pognali wojowa�. A teraz mamy troch� trup�w do pogrzebania. Dobrze, �e jeste�, zb�jco - doda�a z roztargnieniem. - Tak my�licie? - odezwa� si� od progu Ko�larz. - My�l�, �e jeszcze tej nocy odp�yn� na Wyspy Zwajeckie i wezm� ze sob� wied�m�. Szarka odwr�ci�a si�, lecz nie ku �alnickiemu ksi�ciu. Zielone oczy utkwi�a w zb�jcy. A� si� wzdrygn��, tak intensywne by�o jej spojrzenie. A potem zrozumia�, co powiedzia�a, i gorycz zala�a mu gard�o. Nie czeka�a na niego. I nie pomy�la�a nawet, aby go zabra� na Wy- spy Zwajeckie, gdzie b�dzie kniaziowa�a w�r�d skarb�w Suchywilka. - A Pomorcy wybior� was niczym raki z saka, je�li na czas nie pow�ci�gniecie swoich ludzi - doko�czy�a. - Przecie� sami wiecie... - zacz�� ksi���. - Nie przedr� si� - przerwa�a. - �aden z tych m�odziak�w nie zdo�a wywie�� w pole pomorckich kap�an�w. Wam si� uda�o, bo mieli�cie Sorgo i przewodnika, �e drugiego takiego nie znajdziesz na obu brzegach Wewn�trznego Morza. Zb�jca dostrzeg�, �e ksi��� zmieni� si� na twarzy na wzmiank� o Przem�ce. - Ani my�lcie, �eby�cie sami mieli teraz wychyli� si� z lipnickiego b�ota - ci�gn�a Szarka. - Potrzebuj� was tutaj. Je�li raz powierzycie ob�z kap�anom, b�dziecie im musieli ufa� do ko�ca i we wszystkim. Twardok�sek potrz�sn�� g�ow�, w kt�rej wolno rozwiewa� si� gorza�kowy opar. Wci�� nie rozumia�, o czym m�wi�, lecz musieli toczy� ten sp�r od dawna. S�owa pada�y starannie odmierzone i oboj�tne, jak na wojennej naradzie. - To szale�stwo. - Ksi��� podszed� bli�ej, a jego g�os zmi�k�. Szarka roze�mia�a si� cicho i teraz m�wi�a wy��cznie do Ko�larza: - Mniejsze od tego, o co mnie prosi�e�. - Odm�wi�a�. - Co nie przeszkodzi�o ci wypowiedzie� pro�by. Przez chwil� by�o tak cicho, �e zb�jca s�ysza� bzyczenie much, kr���cych pod powa��. Zlatuj� si� do �cierwa, pomy�la� nagle. Wszyscy jeste�my �cierwem, odk�d postawili�my nog� na tym przekl�tym p�wyspie. - Nie k���cie si�. - Wied�ma zn�w pochyli�a si� nad pos�aniem. - On umiera. Zb�jca mimowolnie pow�drowa� spojrzeniem ku rannemu. Pomorcy nie tylko wy�u- pili mu oczy, odj�li tak�e uszy i nos, a na prawym policzku wypalili pi�tno zdrajcy. Kraw�- dzie ran by�y sine, rozd�te zepsut� krwi� i rop�. B��kitnooka niewiastka mia�a racj�, ranny umiera�. Wied�my nigdy si� nie myli�y w podobnej rzeczy. - B�dziecie potrzebowali mieczy, zbroi, �uk�w - Szarka m�wi�a dalej, jakby nie us�y- sza�a s��w jasnow�osej. - A tak�e wielu innych rzeczy. Narz�dzi, �elaza, ci�ciw, smo�y, lin, sznur�w i p��tna. Dlatego Pomorcy rozstawi� stra�e na brodach, �cie�kach i drogach, prowa- dz�cych do Lipnickiego P�wyspu. Wcale nie b�d� musieli le�� w bagnisko. Po prostu was zag�odz�. Je�li do tego dopu�cisz. - Dlaczego w�a�nie on? - Dlatego �e umiem doceni� narz�dzie, kiedy mam je w d�oni. A on spali� dla mnie najpi�kniejsze z miast Krain Wewn�trznego Morza. Czy to zbyt ma�o? - A� nadto dla podpalacza albo koniokrada. Ale tym razem nie m�wimy o grasantce na trakcie czy podpaleniu gospody. - Wojna jest jak ogie�. - Szarka odrzuci�a g�ow� i blask kaganka przez chwil� zata�- czy� w jej w�osach. - Czy�by� i to zapomnia�? Ksi��� zacisn�� z�by. Wied�ma westchn�a i wyci�gn�a r�k�, jakby chcia�a zamkn�� oczy jasnow�osego re- belianta, lecz zaraz j� opu�ci�a. Nie mia� powiek. - Rzeczy nie dziej� si� bez przyczyny, m�j ksi��� - ci�gn�a ledwie s�yszalnym szep- tem Szarka. - Nazbyt dobrze znam parthenoti, by uwierzy�, �e jest inaczej. I je�li mocno zaci- sn� powieki, dobiegaj� mnie ich g�osy, odleg�e, jakby zza zwierciadlanej tafli. Wci�� nie ro- zumiem sensu, ale s�ysz� s�owa, imiona i nazwy. I wiem, �e nic si� nie zdarza nadaremno ani przypadkowo. Nie bez powodu spotka�e� mnie w ogrodach Fei Flisyon. I nie bez przyczyny jadzio�ek pr�bowa� ci� zabi�, m�j ksi��� - doda�a mi�kko. Ko�larz drgn��, jakby uderzy�a go otwart� d�oni�. - Starczy. - Nie, nie starczy - Szarka potrz�sn�a g�ow� - i kiedy� b�dziemy musieli stawi� temu czo�o, cho� zapewne nie dzisiaj. Teraz chc� tylko, aby� tym razem mnie pos�ucha�. - Nie mog�! - Ko�larz waln�� pi�ci� w o�cie�nic�. - Podaj mi cho� jeden pow�d, abym mu zaufa�. - Nada� mi imi�. Zb�jca zmarszczy� brwi, albowiem w jego sko�atanym od gorza�ki umy�le zakie�ko- wa�o podejrzenie, �e w�a�nie o niego k��c� si� niczym dwie handlarki nad straganem �ledzi. Otworzy� usta, by pos�a� oboje w czorty, kiedy na majdanie rozleg� si� tubalny g�os Suchy- wilka, nawo�uj�cego c�rk�. - Czekaj� na nas - powiedzia�a cicho wied�ma. Zb�jcy wyda�o si�, �e jasnow�osa niewiastka pu�ci�a mu spod rz�s kr�tkie, niespokoj- ne spojrzenie. Jednak nie wyci�gn�� ku niej r�ki, bo nagle poj��, �e nic ju� nie zdo�a odwlec. Odp�yn�liby bez po�egnania jeszcze tego wieczoru, gdyby pijacka fantazja nie zagna�a go na powr�t do Ko�larzowego obozowiska. Krew nabieg�a mu na twarz. - Nie myl� si�. - Szarka zgarn�a ze skrzyni opo�cz� i narzuci�a j� na ramiona. - To dzika karta i jej warto�� wci�� ro�nie. Nie zmarnuj tego. Kiedy przechodzi�a obok Twardok�ska, zawaha�a si�. Co� b�ysn�o w jej d�oni. Zanim zb�jca zdo�a� si� uchyli�, pochyli�a si� i zatkn�a mu w ko�paku pojedyncz� srebrn� gwiazd- k�. - Na co mi to? - Zb�jca a� si� szarpn��. Szarka wzruszy�a ramionami i min�a go bez s�owa. Wied�ma za to rzuci�a mu si� na szyj� i zawis�a ca�ym ci�arem, ledwie dotykaj�c pod�ogi czubkami ci�em. - Nie zapomnisz o mnie? - wyszlocha�a. Twardok�sek spojrza� jej z bliska w twarz i zobaczy�, �e �renice ma wielkie i napuch�e od magii. Nic dziwnego, w izbie wci�� cuchn�o �mierci�. - Nie zapomnisz. - Wied�ma poci�gn�a nosem. - Ale co z tego? Istotnie, co z tego? - pomy�la� zb�jca, patrz�c, jak jasnow�osa niewiastka w �lad za Szark� wymyka si� z chaty. - O co si� swarzyli�cie? - zapyta� chrapliwym g�osem. Ko�larz potar� czo�o. - Chce, �ebym was na po�udnie pos�a� ze z�otem. Po bro� - wyja�ni� po chwili. - Zamierzacie us�ucha�? - zaszydzi� zb�jca. Ksi��� nie odpowiedzia�. Twardok�sek popatrza� na niego z niedowierzaniem, a potem rykn�� �miechem tak dono�nym, �e a� si� pr�chno posypa�o z belkowania. �mia� si� jeszcze dobrych dni par�. Nie chcia� patrze�, jak smocze �odzie Zwajc�w odbijaj� z Urocznej Przystani, czmychn�� wi�c do Wilczych Jar�w. Przez dwie niedziele gzi� si� z dziewkami w gospodzie u znajomka Bogorii i �al gorza�k� zalewa�. Co wspomnia� po- mys� Szarki, �zy ciek�y mu ciurkiem po policzkach od weso�o�ci. Przezornie jednak nie wy- jawi� wilczojarskiemu szlachcicowi przyczyny rozradowania. Dopiero kiedy w mieszku zb�j- cy za�wita�o dno, a jego towarzysz j�� przeb�kiwa�, �e czas wraca� do domu na zimowe le�e, zacny humor Twardok�ska min�� jak r�k� odj��. Grosz mu si� prawie sko�czy�, a wiedzia�, �e samojeden nie przezimuje w Wilczych Jarach. Ludzi i okolicy nie zna�, wi�c nie pr�bowa� zbiera� kompanii i wraca� do dawnego rzemios�a. Na trakty ba� si� wychyn��, bo mu Bogoria rzek�, �e Pomorcy pilnie szukaj� towa- rzyszy Szarki i je�li im zb�jca w �apy wpadnie, pasy b�d� ze� darli. Szlachta, co j� z rzadka w karczmie ogl�da�, te� nie patrzy�a na niego przychylnie. Owszem, p�ki z Bogori� przesta- wa�, jako� Twardok�ska cierpieli, cho� i wtedy krzywili si�, gdy m�wi� do nich na po�udnio- wy, kopiennicki spos�b. Ale zb�jca nie w�tpi�, �e przy sposobno�ci wydadz� go Pomorcom i jeszcze przyjd� pod szubienic�, by poprzygl�da� si� ka�ni. Wtedy przyszed� mu do g�owy pewien pomys�. Trzy dni pi� dla kura�u, a� kt�rego� ciep�ego jesiennego popo�udnia zapu�ci� si� zn�w na lipnickie trz�sawiska. Drog� przeszed� par� razy z Bogori� i pami�ta� znaki, ale ani si� obejrza�, jak zboczy� ze �cie�ki. Tak by� pija- ny, �e nawet si� za bardzo nie przerazi�. Kluczy� po b�ocie do zmierzchu, nuc�c pod nosem nieobyczajne przy�piewki. Kiedy za� z wolna popada� w przygn�bienie, znienacka wyszed� na brzeg nieopodal rebelianckiej wioski. Wtoczy� si� do �rodka przez boczn� bram�, ca�y pokryty b�otem i przegni�ym ziel- skiem. Na wartownika, co mu drog� zast�pi�, tak si� zamachn�� kopiennickim szarszunem, �e dyl nadszczerbi� u ostroko�u, po czym ile si� w nogach pop�dzi� ku chacie Ko�larza. W �rodku obradowano nad nieb�ah� spraw�. Obok ksi�cia siedzieli Kostropatka, czterej wilczojarscy posesjonaci, kt�rzy pos�pnie moczyli posiwia�e w�siska w piwie, i Narzazek. Ko�larz sekret- nie uczyni� go kim� na kszta�t podskarbiego, cho� klucze do skarbczyk�w po staremu nosi� Kostropatka. Zb�jcy zdawa�o si� te�, �e Narzazek musi si� zna� z Ko�larzem z dawnych cza- s�w, chocia� ich poufa�o�� nie rzuca�a si� zanadto w oczy, bo obaj byli milkliwi i ma�o wy- lewni. Twardok�sek by�by si� mo�e zastanowi�, co ich wszystkich zegna�o do ksi���cej cha- ty, ale po�rodku sto�u dojrza� wielki gliniany dzban piwa. Przypad� do niego bez namys�u i pi� d�ugo a chciwie. Panowie szlachta gapili si� na niego wyba�uszonymi oczami. Tylko w�sy im jeszcze bardziej obwis�y ze zdumienia. Kostropatka zastyg� z paluchem oskar�ycielsko wy- ci�gni�tym ku zb�jcy, lecz dech mu chyba zapar�o, bo cho� g�b� rusza�, nie zdo�a� wydoby� ani s�owa. Jeden Narzazek w skupieniu ugniata� kulki z resztek ko�acza. Wreszcie zb�jca sko�czy�, czkn�� i odstawi� naczynie. - Po z�otom przyszed�! - rykn�� rze�ko. Mina ksi�cia nie wyra�a�a, niczego. - No, z�oto, co mam za nie bro� ze Spichrzy wozi� - wyja�ni� Twardok�sek. - S�oty id�, drogi nied�ugo namokn�. Trza si� zbiera�... Kostropatka uni�s� si� na sto�ku na r�wn� bezczelno�� i przez chwil� wygl�da�, jakby go mia�a cholera na miejscu zadusi�. - Ty chamie! - zakrzykn�� wreszcie. - Ty �otrze bezwstydny, trutniu i krowichwo�cie! Sk�d�e ci do �ba przysz�o, �eby si� mia� z tob� ksi��� w podobnej rzeczy uk�ada�, wieprzu? Chyba od gorza�ki. - Mo�e i wam zda�oby si� ciut gorza�eczk� pokrzepi� - zb�jca wrednie zmru�y� oczy - by rozumu nabra� i zamys�y w�asnego pana zrozumie�. - Milcz, obesra�cu! - parskn�� kap�an. - Worka rzepy ci ksi��� ja�nie pan w piecz� nie odda i koby�y ochwaconej. A niechby spr�bowa�, pierwszy mu przeszkodz�. Zb�jca ze �wistem wci�gn�� powietrze. Twarz Ko�larza nie drgn�a, ale zb�jca poj��, �e kap�an pope�ni� b��d - i to najpewniej nie pierwszy. - Knia� - poprawi� cicho Ko�larz - nie ksi���. I knia� jeszcze nie postanowi�, co uczyni. - Nie zamierzacie chyba, panie...? - Kostropatka zach�ysn�� si� z gniewu. - Przecie to nasze z�oto, my skarbiec kniaziowski jeszcze z Rdestnika wynie�li, latami go pomna�ali. I nie mo�e by�, �eby�cie podobne dobro na zmarnowanie wydali. Pierwszy nie dozwol�! Szlachcice popatrzyli po sobie niepewnie. Narzazek zmarszczy� brwi. - Mod�y klepa� a biednym straw� warzy�, tyle tutaj mo�ecie pozwala�. - Ko�larz pochyli� si� lekko ku Kostropatce. - Ale zaczniecie wstr�ty mi czyni�, wnet waszemu zakonowi m�czennika przysporz�. Bo tutaj b�dzie jeden knia�. I nie wy nim zostaniecie. Kap�an spokornia� nagle, lecz nie poniecha� wysi�k�w. - Panie, wszak to grasant. - Spl�t� d�onie na podo�ku. - Okradnie was i precz zemknie. Raz ju� tak uczyni�, pomnicie, panie? Druh�w w�asnych ograbi�. Was te� zdradzi niechybnie. Twardok�sek stropi� si� troch�. Kap�an bowiem dobrze wyczu� jego zamys�. Zamierza� przemkn�� si� na po�udnie, omin�� Spichrze i dotrze� do Ksi���cych Wierg�w, gdzie mia� zaufanego lichwiarza. Tam chcia� ksi���ce z�oto wymieni� na listy zastawne i uciec poprzez G�ry �mijowe na po�udnie. W ka�dym portowym mie�cie by� kantorek Fei Flisyon, a kap�ani bez zb�dnych pyta� obr�ciliby mu kwity z powrotem na z�oto. Potem wsi�dzie na statek i pop�ynie precz z Krain Wewn�trznego Morza, nim si� na dobre rozp�ta wojenna zawierucha. Kiedy z wiosn� bogowie i ksi���ta skocz� sobie do garde� - bo nie w�tpi�, �e tak w�a�nie si� stanie - on, Twardok�sek, b�dzie popija� wino w obcym mie�cie i ba�amuci� dziewcz�ta. - Nie biadajcie tak - rzek� sucho Ko�larz - bo dosy� z�ota wasi kap�ani pomarnowali. Du�o obiecywali, �e si� ciszkiem do Spichrzy przemkn� i dobra dla nas nakupi�. I co? Jednego po drugim Pomorcy wy�apali. Zdaje mi si� zatem, �e czas �wieckich poszuka� sposob�w. I trudno, je�li si� przy tym z�ota nieco zmarnuje. Inaczej sami zmarniejemy ze szcz�tem. - Przy ostatnich s�owach podszed� do okna i odemkn�� okiennic�. Zb�jca bez namys�u opad� na jego miejsce. Z�o�liwie strz�sn�� Kostropatce na r�kaw przegni�� �odyg� moczarki i zgarn�� ku sobie wielki p�bochenek chleba. �alnickiego ksi�cia ledwie s�ucha�, bo nagle g��d przewa�y� nad wszystkim. - Jeste�cie, panie, pewni? - odezwa� si� ostro�nie jeden z wilczojarskich posesjonat�w. - Niech no kt�ry z waszmo�ci�w zawo�a Nieradzica! - krzykn�� Ko�larz do grupki rebeliant�w, kt�rzy zabawiali si� na majdanie strzelaniem z �uku do wielkiego chocho�a. Twardok�sek bez ceremonii si�gn�� po p�to ja�owcowej kie�basy, kt�ra zalega�a na misie tu� przed najstarszym ze szlachcic�w. Ten a� podskoczy� na podobn� bezczelno��, ale nie �mia� przerywa� ksi�ciu. - Zb�jca szlak�w nie zna. - Ko�larz przechadza� si� szybko wzd�u� �ciany. - Trzeba mu b�dzie przewodnika przyda�, inaczej go pierwszy zagon Pomorc�w na trakcie wy�uska. A Nieradzic wszystkie �cie�ki pami�ta. Kie�basa trzasn�a w z�bach Twardok�ska. Ani si� spodziewa�, �e tak �atwo mu p�jdzie. Rozs�dek podpowiada�, �e Ko�larz bynajmniej mu nie ufa i nie z �yczliwo�ci postanowi� wyprawi� go z P�wyspu. Musia� mie� jeszcze inny zamys�, cho� zb�jca, nie umia� go zgadn��. Wreszcie da� sobie spok�j. Wszystko jedno, pomy�la�, odkrawaj�c z misy pot�ny kawa� krwawej kiszki. Grunt, �e si� wreszcie wybij� na swobod�. - Nieradzica te� wszyscy znaj�. - Wysoki chudy szlachcic w czerwonym kubraku podrapa� si� z frasunku po �ysinie. - Co b�dzie, jak si� na pacho�k�w napatoczy? Od razu go chwyc� i w p�tach do dworu powlok�. - A tu�cie si� srodze omylili, mo�ci Korbielu. - Ko�larz u�miechn�� si�, nie bez zgry�liwo�ci popatruj�c ku zb�jcy, kt�ry w�a�nie uwin�� si� z krwaw� kiszk� i si�ga� po resztki zraz�w. - Jego wielebno�� Kostropatka raczy� w swej roztropno�ci k�opot �w zawczasu przewidzie� i rozwi�za�. Trzeba w�zek rzepy naszykowa� i koby�k� po ch�opsku przyci�k� a powoln�. Zb�jca podni�s� �eb znad misy i chcia� co� odpyskn��, ale pomiarkowa� si� szybko. W swym d�ugim �yciu grasanta w�drowa� w przebraniu �ebraczego mnicha, pastucha, kupca, ksi���cego dragona, najemnika i wolarza. W�a�ciwie by�o mu wszystko jedno - jak d�ugo nie musia� goli� swojej wspania�ej czarnej brody. Poza tym ani �alnicka szlachta, ani celnicy na traktach nie mieli zwyczaju uwa�nie przygl�da� si� ch�opskich dwuk�kom. Owszem, mo�e wybato�� wo�nic� albo poszczuj� psami, lecz przynajmniej nie b�dzie si� musia� obawia� Pomorc�w. Machn�� wi�c r�k� na zgod� i dalej w skupieniu poch�ania� ostatek zraz�w. Nie podni�s� g�owy, kiedy drzwi chaty otwar�y si� ze skrzypem. - Nieradzic, przeprowadzisz mo�ci Twardok�ska za spichrza�sk� granic�? - spyta� niecierpliwie ksi���. Zb�jca, rzuci� znad misy szybkie spojrzenie ku wej�ciu i ma�o si� nie zatchn�� ostatnim k�sem. Na progu sta� wyrostek w zielonym kubraczku zapinanym na srebrzyste guzy. Wprawdzie za pasem mia� zatkni�t� mizerykordi� i usilnie stara� si� przybra� gro�n� min�, ale nie mia� wi�cej ni� tuzin lat z ok�adem. Spod obszytego kun� ko�paczka patrzy�y niebieskie, dzieci�ce oczy. - A co bym nie przeprowadzi�? - wypali� smarkacz, zanim zb�jca upora� si� z kaszlem i zdo�a� cokolwiek powiedzie�. - Cho�by do samej Spichrzy bezpiecznie zawiod�, je�li rozka�ecie. - Drog� dobrze znasz? - Przecie� wiecie, panie - odpar� ciszej ch�opak i ca�a bu�czuczno�� znik�a z jego g�osu. - Trzy razy na rok ci�gn�li�my z ojcem na odpust do Doliny Thornvelin. Nie masz na trakcie takiej stra�nicy celnej ani posterunku, �eby�my w nich nie popasali. Zb�jca, kt�ry ju� g�b� rozdziawi� do wrzasku protestu, rozmy�li� si� i otar� brod� ku�akiem. Na pierwszy rzut oka nie da�by za dzieciaka z�amanego grosza. Wygl�da� jak jedno z wychuchanych szlacheckich szczeni�t, co si� zbiega�y z ca�ej okolicy na P�wysep Lipnicki i kt�re Ko�larz precz kaza� p�dzi�, czasami jeszcze ty�ek rzemieniem skroiwszy dla przestrogi. Ale mieszcza�scy synowie te� si� w�r�d rebeliant�w trafiali. Trudno ich by�o od innych odr�ni�, bo w Wilczych Jarach ka�dy zasobniejszy kupiec rzemie�lnik nosi� si� z pa�ska. A kupiecka latoro�l mog�a si� istotnie nada� na przewodnika. Twardok�skowi si� zdawa�o, �e pami�ta jego �lepia, niebieskie i szeroko rozwarte z przera�enia. Jednak nie umia� sobie przypomnie�. Wzruszy� wi�c ramionami i rzek�: - A r�bcie sobie, co chcecie! - Po czym beznami�tnie doko�czy� ja�owcow� kie�bas�. W trzy dni p�niej wyruszy� z P�wyspu Lipnickiego na wozie pe�nym rzepy i kiszonej kapusty, z Nieradzicem drepcz�cym u ko�a. By� szcz�liwy, a humor mu si� poprawia� z ka�dym stajaniem, kt�re oddala�o go od rebeliant�w i �alnickiego ksi�cia. I pierwszy raz z dawien dawna czu� si� prawdziwie wolny. Miesi�c sta� w pe�ni. Kiedy promie� ksi�ycowego �wiat�a pad� mu na twarz, pan Krzeszcz ockn�� si� i podni�s�. Ciszkiem przeszed� pomi�dzy biczownikami, kt�rzy obozowali wok� wygas�ego ognia. By�o ich wielu, ze cztery tuziny m�czyzn i niewiast - ch�op�w zbieg�ych z pa�skich posiad�o�ci, �otrzyk�w zebranych w gospodach na trakcie, �ebrak�w, nawr�conych ladacznic, szlachetnych pa�, kt�re porzuci�y rodzinne posiad�o�ci, ob��kanych braciszk�w Bad Bidmone i wszelakiego ludzkiego ta�atajstwa. Tej nocy spali spokojnie, cho� ledwie cztery dni wcze�niej Pomorcy przydybali ich w parowie na skraju puszczy. Jednak tu� po potyczce smolarze przeprowadzili resztki gromady pana Krzeszcza na sam �rodek Trz�sawiska Moru. By� to rozleg�y moczar, gdzie przed wiekiem, w czas wielkiej zarazy, zwo�ono trupy z okolicznych wiosek i wrzucano w topiel. Ch�opi zarzekali si�, �e tutaj pacho�kowie nie wejd�. W Wilczych Jarach powszechnie l�kano si� upior�w, kt�re w ksi�ycowe noce wynurzaj� si� z topieli, gotowe pochwyci� ka�dego, kto nieopatrznie zapu�ci si� do ich w�o�ci. Pan Krzeszcz nie ba� si� jednak topielc�w i rad by� z chwili wytchnienia. Przez ca�e lato przemierza� pogranicze �alnik�w, g�osi� ponowne przyj�cie Bad Bidmone i przestrzega� przed jej gniewem. Po ka�dym z kaza�, wyg�aszanych na odpustach u co pob�a�liwszych pleban�w, przy przydro�nych gruszach albo na le�nych polanach, do jego orszaku do��czali kolejni pokutnicy. W�drowali polnymi drogami, biczuj�c si� po obna�onych grzbietach i �piewaj�c przeb�agalne hymny. Czasami, kiedy gromada wystarczaj�co uros�a w si��, w bia�y dzie� zachodzili do miasteczek. Rozbijali beczki z piwem, dzielili mi�dzy ubogich jad�o z kupieckich kram�w i obdzierali mieszczki ze zbytkownych stroj�w, kt�re palili na placu przed �wi�tyni� pospo�u z heretyckimi ksi�gami, pachnid�ami czy spro�nymi obrazami. Zdarza�o si�, �e przy zbo�nym zaj�ciu zaskoczy�a ich cechowa milicja albo oddzia� pacho�k�w, wezwanych pospiesznie z najbli�szej stra�nicy. Wyrzynano w�wczas biczownik�w bez lito�ci, a ocala�ych przyk�adnie ka�niono na placach, w tym samym miejscu, gdzie wcze�niej ich prorok wyg�asza� kazania. Nikt jednak nie zdo�a� pojma� pana Krzeszcza. Spomi�dzy zbieg�ych przypisa�c�w dobra� sobie stra�nik�w, aby go bronili, cho�by kosztem w�asnego �ycia. Ladacznice i �ebracy kr��yli wok� pomorckich garnizon�w, w gospodach i zamtuzach zbierali wie�ci o zbrojnych wyprawach przeciwko biczownikom. Moc bogini by�a nad nim i wiedzia�, �e od ludzi jest bezpieczny. Wci�� jednak ba� si� skalnych robak�w i wied�miego uroku, co go zad�awi po�rodku nocki. Nadal te� nie mia� do�� si�y, aby stawi� czo�o �alnickiemu wywo�a�cowi. Tymczasem s�awa jego objawie� �ci�gn�a do biczownik�w kilku s�ug �alnickiej bogini. Pan Krzeszcz kiwa� w milczeniu g�ow�, gdy t�umaczyli, �e wizje s� znakiem od Bad Bidmone, kt�ra pragnie osadzi� na tronie prawowitego dziedzica. Byli przecie� fa�szywymi kap�anami i s�u�yli fa�szywemu ksi�ciu. Po kilku tygodniach daremnych wysi�k�w, nam�w i perswazji niekt�rzy z nich nazwali pana Krzeszcza heretykiem i odeszli. Inni jednak pozostali, �apczywie nadstawiaj�c ucha opowie�ci o krwawej przeb�agalnej ofierze, kt�ra mia�a na nowo przywo�a� Bad Bidmone. Ale pan Krzeszcz nie dostrzega� w nich ani �d�b�a w�asnej �arliwo�ci. Chcieli pomsty na Pomorcach, za ha�b� wypisan� na ich twarzach �ladem po tatua�ach, za odebrane �wi�tynie i zwalone pos�gi bogini, kt�re por�bano siekierami i rzucono na podpa�k�, wreszcie za dwa tuziny lat prze�ladowa�, obelg, krycia si� po oczeretach, bagnach i wiejskich przysi�kach. Pan Krzeszcz nie gani� ich, cho� nazywali Ko�larza prawdziwym kniaziem, obranym i koronowanym wedle obyczaju najwy�szego kap�a�skiego kolegium. Sam jednak wiedzia� lepiej. I czeka�, a� bogini da mu ostateczny znak. Teraz kroczy� �mia�o po �cie�ce z ksi�ycowego �wiat�a. Przeszed� przez pasmo krzew�w i wysoki �an trawy. Nie patrzy� pod nogi. Prowadzi�a go bogini, wi�c nie zawaha� si�, wchodz�c pomi�dzy wilgotne we�nianki, �urawiny i bagno, kt�re owija�o si� wok� jego bosych kostek. Wreszcie nie czu� pod stopami nic pr�cz b�otnistej wody pokrytej ko�uchem rz�sy i przegni�ego mchu. Wci�� jednak maszerowa� wytrwale, prowadzony jasnym ksi�ycowym blaskiem. P�cherzyki powietrza ta�czy�y na powierzchni moczaru, znaczy�y mu drog�. Tam j� zobaczy�. Sta�a po�rodku trz�sawiska, pod czeremch�, wykrzywion� i pokryt� sinymi naro�lami. Blade kwiaty dzi�gielu ko�ysa�y si� �agodnie wok� jej st�p. Lecz pan Krzeszcz widzia� jedynie jej twarz, jasn� od miesi�cznego �wiat�a i naznaczon� szramami w miejscu, gdzie ugodzi�y j� pomorckie be�ty. Na ramionach mia�a opo�cz�, postrz�pion� i dziuraw�. Giez�o by�o cienkie i bogini dygota�a z zimna na nocnym ch�odzie. Na ten widok w piersi pana Krzeszcza wezbra�a dziwna �a�o�� i lito�� serdeczna. Chcia� wyci�gn�� ku niej r�ce i do st�p jej upa��, ale �liskie �odygi trz�sid�a pochwyci�y go mocno, przytrzyma�y. M�g� tylko patrze� z oddali. Przezroczysta ��tka przysiad�a mu na ramieniu, a po obliczu bogini pocz�y sp�ywa� �zy. Wielkie krwawe krople �cieka�y jak koralowe paciorki, toczy�y si� po gie�le z bielu�kiego p��tna. I by�o tak cicho, �e pan Krzeszcz s�ysza� przenikliwy bzyk owadzich skrzyde�ek nad ��gami, odleg�e pohukiwanie sowy i parskanie konia na le�nej polanie. Potem, w chwili kr�tkiej jak uderzenie serca, bogini unios�a do twarzy opo�cz� i otar�a krwawe �zy. A kiedy odsun�a sukno, szlachcic zobaczy� jej prawdziwe oblicze. Poczernia�� twarz w wie�cu z obci�tych r�k, w naszyjniku z g��w, kt�rym wy�upiono oczy. W boku Bad Bidmone tkwi� miecz, pot�ny dwur�czny miecz �alnickich kniazi�w, a wystrz�piony p�aszcz bogini by� sztywny od zakrzep�ej posoki. I nagle szlachcic zrozumia�. Oto patrzy� na miecz bole�ci, kt�ry dotkn�� jej nie�miertelnego cia�a tamtej nocy, kiedy p�on�a cytadela Rdestnika, i kt�ry zniewa�y� j� bardziej ni� napa�� Pomorc�w. Bogini u�miechn�a si� do pana Krzeszcza, tylko do niego, i wiedzia�, �e dobrze odgad� jej �yczenie. Mia�a oczy przejrzyste jak p�atki jab�oni. Jak oczy jego matki, zapami�tane z surowej blachy trumiennego portretu. Pochyli� nisko g�ow�, chc�c jednym szarpni�ciem wyrwa� miecz. Nieomal poczu� pod palcami ch�odny metal g�owicy, gdy kilka krok�w za nim zachlupota�o bagno. Kto� zwali� si� w b�otnist� brej�. - A bodajby wci�rno�ci! - zakl�� tamten ze z�o�ci�. Pan Krzeszcz poczu�, jak r�koje�� wy�lizguje mu si� z palc�w. Pochwyci� j� rozpaczliwie, spr�bowa� szarpn�� ku sobie. Ostrze ani drgn�o. - No, popatrzcie, ludzie, jakie cude�ka! - rozleg� si� za nim chrapliwy, pe�en szyderstwa g�os spichrza�skiego farbiarza. - Szaleju� si�, stary, napi�, �e we �mie z krzakami wojujesz? Rozmodlenie pana Krzeszcza prys�o bez �ladu. K�tem oka dojrza�, jak bogini blednie i osuwa si� w wod�, zmienia w s�aby cie� na powierzchni. Sta� na niewielkiej k�pie po�rodku bagniska, tu� przed kar�owat� czeremch� i jego w�asny miecz by� wbity g��boko w pie�. Kwiaty dzi�gielu b�yska�y tu i �wdzie w oparze jak b��dne ogniki, b�d�ce duszami zmar�ych, kt�rym posk�piono odkupienia. Spichrza�ski rebeliant wygramoli� si� z b�ota i z krzywym u�miechem popatrza� na pana Krzeszcza. W r�ku trzyma� ko�sk� szcz�k� na kiju, straszliw� bro� �alnickiego ch�opstwa. I znowu by� pijany, cho� pan Krzeszcz po wielekro� napomina� go, by nieprzystojnym zachowaniem nie czyni� sobie wstydu i ludzi do z�ego nie kusi�. - Ostro�nie z tym �ele�cem, ojciec - zakpi� Siny Paluch - bo krzywd� jeszcze se zrobisz i nieszcz�cie b�dzie. No chowaj, powiadam! - hukn�� i potrz�sn�� ki�cieniem. - Albo kulasy utr�c�! Pan Krzeszcz pospiesznie wyszarpn�� ostrze i cofn�� si� o krok. Farbiarz u�miechn�� si� krzywo. - Tak lepiej - pochwali� z drwin�. - Bo takem sobie pomy�la�, ojciec, �e czas nam pogwarzy�. Jako� si� ostatnimi czasy nie sk�ada�o. Ale ja cz�ek cierpliwy, postanowi�em poczeka�. I dzisiaj si� los u�miechn��. Popijam okowitk�, w gwiazdy patrz�, a tutaj si� cz�ek przekrada i w las jak zaj�c kica. Patrz� lepiej, a to nikt inny, tylko umi�owany nasz prorok. Tedy pokica�em za wami, bo �al by�by wielki, gdyby�cie si� nam mieli niecnie w bagnisku utopi�. - Bogini po mnie pos�a�a - wtr�ci� oburzony pan Krzeszcz - i w�asn� r�k� wiod�a... - Takie brednie, ojciec - przerwa� farbiarczyk - chamom mo�ecie prawi�. Mnie wasze omamy za jedno, wi�c pofolgujcie sobie. No, nie marszczcie si�. - Zarechota�, widz�c wzburzenie pana Krzeszcza. - Nie my�leli�cie chyba, �e mnie wasza maskarada zwiedzie? Istotnie, bez wzgl�du na wysi�ki szlachcica nieszcz�sny rebeliant pozosta� oboj�tny wobec cudownych objawie�, a los bogini uwi�zionej w kamieniu nie obchodzi� go ani o jot�. Rwa� si� do bitek z Pomorcami i ch�tnie chadza� przeciwko szlacheckim dworcom. Jednak w chwilach szczero�ci, sowicie zakrapianej gorza�k�, spro�nie wymy�la� panu Krzeszczowi od oszust�w i heretyk�w. Czasem wr�cz straszy�, �e wyda go Pomorcom. Szlachcic przyjmowa� gro�by pokornie, podobnie jak nieprzystojne �piewki zawodzone pijackim falsetem przez farbiarza o zmierzchu, kiedy ca�e obozowisko zbiera�o si� na posp�nych mod�ach. Milcza�, cho� �otr snu� szydercze opowie�ci, jak naszed� proroka p�przytomnego ze strachu w chaszczach u Spichrzy. Przymyka� oczy, gdy bezbo�nik podkrada� grosze ze wsp�lnej szkatu�y, aby mie� za co na jarmarku pi� i �ajdaczy� si� z wszetecznymi dziewkami. S�owem, pan Krzeszcz cierpia� wielce. Wszelako nie traci� nadziei, i� Bad Bidmone pokara blu�nierc� i sprowadzi Pomorc�w, kt�rzy obwiesz� go na solidnym konopnym sznurze. Bogini jednak zwleka�a. Farbiarz nieodmiennie powraca� do obozowiska bez z�amanego szel�ga, w przyodziewku splugawionym i podartym, nios�c za sob� od�r rozpusty i przeniewierstwa. A kiedy go pan Krzeszcz pr�bowa� napomina� �agodnymi s�owy, prostak �mia� mu si� w twarz i szydzi� bezczelnie. - Milczycie, ojciec? - zapyta� farbiarz. - I dobrze, nie trza j�zora po pr�nicy strz�pi�. Ja tedy b�d� gada�. Krzywda mi si� dzieje, ojciec, i dalej tak by� nie mo�e. Chcecie si� w zbawc� i proroka bawi�, wasza wola, ale ja ani my�l� suszy� czy grzbiet korbaczem smaga�. Owszem, je�li trzeba tumult wszcz�� albo z pacho�kami si� bi�, mog� was w misjonarskiej robocie wspom�c, czemu nie? Nie pierwszyzna mi ja�nie pan�w trzepa�. Ale za jedno mi, przed jak� kuk�� knia� bije pok�ony. Bo ka�d� mo�na zabi�. - Obliza� si� drapie�nie. - Dobrzem to zapami�ta� z naszego karnawa�u. Na podobne blu�nierstwo pan Krzeszcz mimowolnie opu�ci� d�o� na r�koje�� miecza. - No, no! - Farbiarz zn�w pogrozi� mu ki�cieniem. - Nie b�d�cie, ojciec, zbyt krewki, bo tak wam przy�o��, �e nie jedn� bogini�, lecz wszystkie zobaczycie. Trzeba nam szczerze pogada�. Przyznaj�, �ebski z was cz�owiek, ale samolubny. Chcecie pan�w �upi� i mieszczan z maj�tku obdziera�? Pi�kna intencja i pierwszy wam przyklasn�. Jednak po co �up pali� - ci�gn�� z rosn�cym oburzeniem - i dobytek marnowa�? Rozumiem, �e mo�na pana dla uciechy obwiesi� albo go�ego po �niegu ka�czugami pogna�. Lecz dziewkom po co �by goli� i to m�odym, nadobnym? Po co luzem je puszcza�, nie wyonacywszy nawet na sianie? I beczki z winem rozbija�? Przecie marnotrawstwo czyste! - Chciwo�� grzech jest! - nie zdzier�y� pan Krzeszcz. - Tako� rozpusta, pija�stwo! - Nie chcecie, nie grzeszcie! - warkn�� przez zaci�ni�te z�by farbiarczyk. Pan Krzeszcz wbi� spojrzenie w traw�. Farbiarz by� cz�ekiem pod�ym, zaprawionym w mordach, przy tym kr�taczem i okrutnikiem. Bez skrupu��w m�g� rozszczepi� cz�eka ki�cieniem, a martwego w bagno wrzuci�, wi�c pan Krzeszcz cofn�� si� przezornie na sam kraniec k�py. I nagle co� b�ysn�o u brzegu, na wolnej od rz�sy i szuwar�w powierzchni bagniska. Serce zabi�o mu �ywiej. Bogini by�a tu� obok, ukryta w m�tnej wodzie. Bia�e giez�o otula�o j� jak plama ksi�ycowego �wiat�a, a wok� falowa�y pasma moczarki i we�nianki. Wyda�o mu si�, �e popatrzy�a prosto na niego. W r�ku trzyma�a miecz i wyci�ga�a go ku panu Krzeszczowi ku g�rze, a� zl�k� si�, by ostrze nie przebi�o powierzchni. - Przecie wam dziewek nie str�cz� - ci�gn�� rebeliant. - Wy�cie cz�ek stary, sterany, wam wszystko jedno. Ale mnie nie. I nie dam si� przymusi� do waszego szale�stwa. Dosy� �em si� nacierpia�. - Splun�� z obrzydzeniem. - Te wszystkie posty, modlitwy, nocne czuwania i �piewy. Jakbym zn�w w farbiarni robi�! Szlachcic skin�� g�ow�, lecz ukradkiem spoziera� w bok, ku Bad Bidmone. Bogini u�miechn�a si�, a za jej plecami, w k��bach mu�u, zacz�y si� rysowa� inne postaci. Unosi�y si� z wolna, nabiera�y ludzkich kszta�t�w. Kiedy by�y tu� przy powierzchni wody, pan Krzeszcz zobaczy� wyra�nie twarze ofiar moru, obrzmia�e i przegni�e. - I dlatego powiadam, ojciec, do�� tego! - perorowa� dalej farbiarz. - Wystarczy. Teraz chc� dziewek, miodziku zacnego, porz�dnej strawy. A z�otem, co�cie je w pa�skich dworach, ojciec, zrabowali, jako� si� podzielimy - zawiesi� g�os. - S�uchasz mnie, ojciec? - ponagli�, gdy tamten wci�� nie odrywa� oczu od tafli bajora. - A jak nie? - zapyta� powoli pan Krzeszcz. Palce upior�w niecierpliwie przebiega�y po wodzie, marszcz�c j� w drobne fa�dki. Szlachcic nie widzia� ju� bogini. Odesz�a, cho� upiory pozosta�y. Ale to nie by�y topielce, nie pr�bowa�y go pochwyci� ani �ci�gn�� w g��bin�. Spojrza� im prosto w oczy. I nabra� pewno�ci. Nie bez powodu Bad Bidmone przysz�a do niego w wie�cu z ludzkich g��w i powiod�a go w g��b Trz�sawiska Moru. - Co jak nie? - ze�li� si� farbiarz. - Jak si� nie podzielimy - wyja�ni� cierpliwie pan Krzeszcz. - Bo nie moje to z�oto, �ebym si� mia� nim dzieli�. Farbiarz na chwil� zastyg� ze zdumienia. Nie spodziewa� si� podobnej wym�wki. - A niby czyje? - roze�mia� si� nieco fa�szywie. - Jej! Chmura zas�oni�a ksi�yc. Z bieg�o�ci�, nabyt� podczas niezliczonych karczemnych burd, zajazd�w i pijackich potyczek, pan Krzeszcz wydoby� miecz i ci�� farbiarza przez szyj�. Nawet nie poczu� oporu, tylko kilka kropelek krwi upad�o mu na twarz. Usta rebelianta porusza�y si� jeszcze, kiedy jego g�owa wyprysn�a w powietrze i poszybowa�a ku ciemnej powierzchni bagniska. Pan Krzeszcz mia� wra�enie, �e z g��bi moczaru unios�y si� zach�anne r�ce upior�w, pochwyci�y j� i wci�gn�y w topiel. Potem ksi�yc pokaza� si� na nowo. Pan Krzeszcz popatrzy� przytomniej. U pnia czeremchy le�a� bezg�owy zew�ok farbiarza. Pr�cz niego wok� nie by�o nic pr�cz tumanu i sitowia. Otar� miecz, pochyli� si� nad trupem i doby� mu zza pazuchy flaszk� z reszt� gorza�ki. Wyla� trunek pomi�dzy krze i st�paj�c ostro�nie, podszed� na sam skraj k�py. Nad tafl� bajora unosi�a si� md�a wo� zgnilizny i rozk�adu. Pan Krzeszcz przykl�kn�� i ostro�nie zaczerpn�� wody we flaszk�. Wiedzia�, �e o poranku opu�ci biczownik�w i odt�d b�dzie w�drowa� sam, aby nale�ycie wype�ni� nakaz, kt�ry dojrza� w opuchni�tych twarzach ofiar moru. Rozdzia� drugi Jesienne s�oty zacz�y si� na dobre, kiedy Twardok�sek doturla� si� wreszcie do Ksi���cych Wierg�w. - No, no! - Zacmoka� z podziwem, spogl�daj�c na pot�ne wa�y usypane wok� miasta, ostroko�y, stra�nice, �wie�e wida�, bo drewno na nich jeszcze nie pociemnia�o, i zacz�tki kamiennych mur�w obronnych. - Mieszczankowie si� zbroj�, ani chybi pobogacieli ostatnimi czasy. Ale dobrze. Zda si� nam odrobina wytchnienia i strawy dobrej - doda� z nadziej�, bo podczas w�dr�wki wychud� tak, �e �ebra, mu przez sk�r� stercza�y niby o�ci. Siedzia� na ko�le w przetartej ch�opskiej opo�czy, kt�ra wprawdzie nie chroni�a przed ch�odem, przes�ania�a jednak krwawe pr�gi od ka�czuga, kt�rych si� nabawi�, gdy nazbyt opieszale pok�oni� si� �alnickiemu wielmo�y. Na nogach mia� �apcie z �yka, na g�owie wie�niaczy kapelusz, ozdobiony rz�dem drobnych muszelek. Ponad w�zkiem unosi� si� potworny smr�d zat�ch�ej kapusty i przegni�ej rzepy. Twardok�sek wszak�e jecha� rado�nie i pod�piewywa� skoczn� piosenk�. Pozwoli� nawet Nieradzicowi wdrapa� si� na ty� w�zka, �eby dzieciak nie musia� drepta� po b�otnistych miejskich uliczkach. M�czarnia wreszcie dobieg�a ko�ca, a w podw�jnym dnie beczki z kiszon� kapust� wci�� mieli ksi���ce z�oto. W�zek zachybota� si� na wielkim kamieniu, kt�ry niecnie wystawa� z b�ota. Nieradzic bez namys�u zeskoczy� w �rodek bajorka i podpar� fur� ramieniem. Twardok�sek skin�� g�ow�, kryj�c pod w�sem u�miech. Uda� mu si� ch�opak, uda� si� jak z�oto, cho� na P�wyspie Lipnickim ani �mia� przypuszcza�, �e tak� b�dzie mia� pomoc i wyr�k�. Przeciwnie, by� pewien, �e Ko�larz przysposobi� smarkacza na szpiega i zawalidrog�. Z czasem musia� jednak przyzna�, �e dzieciak okaza� si� grzeczny, pokorny i �atwy w obej�ciu. Bez �adnych kaprys�w oporz�dza� wo�y, warzy� straw�, w�z przez b�oto popycha�. Zna� by�o, �e nie pierwszyzna mu po trakcie w�drowa�. A bez barwionych sk�rzanych trzewik�w i pa�skiego kubraka z guzami nie z�o�ci� ju� zb�jcy jak wcze�niej. Powoli Twardok�sek porzuci� wi�c zamys�, aby go na po�udniu sprzeda� handlarzom za uczciwe srebrne grosze. Za m�odego zdrowego niewolnika wiele p�acono. Jednak zb�jca uzna�, �e sta� go na drobn� rozrzutno��. Niech se chudzina po�yje, postanowi� i machn�� r�k�. Z prze�witu pomi�dzy drewnianymi budami wytoczy� si� w�z, po brzegi wy�adowany d�bowymi beczkami i ci�gniony przez dwa wielkie perszerony. Na widok zb�jeckiej fury wo�nica uczyni� rozpaczliwy wysi�ek, aby pow�ci�gn�� zaprz�g, ale nadaremno. - Na bok, na bok! - krzykn�� z przestrachem. Zb�jca ze