9621
Szczegóły |
Tytuł |
9621 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9621 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9621 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9621 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANNA BRZEZI�SKA
Letni deszcz
Kielich
Prolog
Dzwon w �wi�tyni Zird Zekruna uderzy� ostatni, dwunasty raz i powro�nik
zakrz�tn��
si� �ywo przy stercie drew, pod�o�onych pod nogi heretyczki. Baba targn�a si� w
powrozach,
podrzuci�a wygolon� g�ow� i rozwar�a usta, ale nadaremno. Oprawca, sprowadzony
pono� a�
z U�cie�y, by� bieg�y w katowskim rzemio�le. Zawczasu wyrwa� babie j�zor, aby
pr�nym
gadaniem czy g�upimi kl�twami nie psu�a mieszczanom widowiska.
Zacni mieszka�cy Staro�rebca zbiegli si� t�umnie na plac przed �wi�tyni�.
Ostatnimi
czasy heretycy rozsro�yli si� wielce w Wilczych Jarach, co nie nastraja�o
mieszczan przy-
chylnie wobec niewiasty, kt�ra mimo powroz�w zaczyna�a z wolna podrygiwa� na
chru�cie.
Ledwie wczoraj zbrojny zagon zbuntowanego ch�opstwa zap�dzi� si� a� pod mury,
pal�c ca�e
przedmie�cie i wycinaj�c w pie� wszystkich, kt�rzy na czas nie schronili si� za
bram�. Dlate-
go zaiste w Staro�rebcu nie kochano heretyk�w.
Twardok�sek opad� na rze�biony d�bowy sto�ek i nala� sobie skalmierskiego wina
w kubek z litego srebra. Mincerz Lubicha podejmowa� go i�cie po wielkopa�sku.
Kiedy bo-
wiem kacerstwo stuka�o taranem w bramy Staro�rebca, w�a�nie Twardok�sek wychyn��
znie-
nacka z lasu i wyr�n�� heretyk�w do nogi. Nie s�dzi� jednak, aby t� zas�ug�
zaskarbi� sobie
wdzi�czno�� mincerza.
Lubicha by� cz�ekiem hardym, zasobnym, przy tym z Pomorcami w �wietnej komity-
wie, bo z rozkazu kniazia bi� spichrza�sk� monet�, psuj�c j� na pot�g�. W
Wilczych Jarach
mia� wprawdzie liczne maj�tno�ci z nadania W�ymorda, ale bywa� tu rzadko, a od
lipnickiej
rebelii trzyma� si� jak najdalej. Nie r�ni� si� w tym wzgl�dzie od innych
maj�tnych miesz-
czan, kt�rzy coraz g�o�niej sarkali na wojenne zabawy szlachty. I nigdy by si�
zb�jca na jego
wezwanie nie powa�y� le�� w miasto. Ale...
Odwr�ci� si� gwa�townie, s�ysz�c szelest szaty. Kobieta w g�adkiej p��ciennej
sukni
podesz�a do okna i zaryglowa�a je. Pod ciasn� bia�� podwik� jej twarz by�a
znu�ona, lecz tak
spokojna, �e zb�jc� z�o�� zdj�a.
- Widzia�a�, jak si� wesel�? - warkn�� przez zaci�ni�te z�by. - Jak ich
ciekawo�� trz�-
sie, czy baba dobrze od ognia zrumieniona?
- Widzia�am - odpar�a pow�ci�gliwie.
- Ci twoi pobratymcy! - Zb�jca poderwa� si� i cisn�� sto�kiem o �cian�, a�
j�kn�y de-
ski. - Tak samo przyjd� si� gapi�, jak to mnie kiedy� b�d� szlachtowa� po�rodku
rynku.
Rychtyk w rychtyk tak samo.
Bez s�owa usiad�a na skraju ��ka i j�a wyjmowa� szpilki spinaj�ce podwik�.
Twardok�sek odwr�ci� wzrok. Musia�a zaje�dzi� kilka koni, pomy�la� mimowolnie.
Nawet kniaziowski goniec z rzadka w pi�� dni przejedzie z Ksi���cych Wierg�w, a
to prze-
cie� dziewczyna, przy tym pieszczona, chuchana bankierska c�rka.
- Zadowolona�? - sykn�� jednak z gniewem.
- Nie. - Rozplot�a warkocz i przeczesa�a palcami w�osy. - I nie raduj� mnie
wie�ci,
kt�re przynosz�.
Zb�jca �cisn�� w palcach kubek tak mocno, a� cienkie srebrne �cianki wygi�y si�
jak
pergamin. Spodziewa� si� tych nowin, bogowie �wiadkami. Bardzo dobrze wiedzia�,
�e nie
b�dzie si� bez ko�ca gania� z Pomorcami po lipnickich b�otach. Ale i tak przez
chwil� nie
m�g� doby� g�osu.
- Bodajby to wszyscy czarci! - Uderzy� pi�ci� we framug�. - Skalmierskie wojsko
po
okolicy harcuje, W�ymord na nas ci�gnie z ca�� pomorck� pot�g�, heretycy miasta
pustosz�.
Jakby si� na mnie, biednego, uwzi�li.
Dziewczyna milcza�a. Z rynku wci�� nios�y si� krzyki i pohukiwania t�uszczy: po-
wro�nik istotnie dobrze zna� swe rzemios�o i dba�, aby kacerka nie zgorza�a
przed czasem.
- Gdzie oni s�? - wybuchn�� zb�jca, odwracaj�c si� plecami do widowiska. -
Rozmio-
t�o wszystkich, rozwia�o niczym plewy na wietrze. Jak to mo�e by�, by cz�owiek
znikn�� bez
�ladu, jakby go nigdy �wi�ta ziemia nie nosi�a? I nie jeden pospolitak marny -
zach�ysn�� si�
w�asn� z�o�ci� - ale sam knia� zwajecki z przybocznymi, �alnicki ksi���, dziewka
z Iskry ro-
dem, wied�ma na koniec. Wszyscy jak kamie� w wod�!
Dotkn�a jego plec�w.
- A mnie Pomorcy opadn� jako psi ody�ca. - Zb�jca gniewnie str�ci� jej r�k�. -
Boki
szarpi�, krew tocz�. Jak si� tobie zdaje, niewiasto, wiele jeszcze ta zabawa
potrwa?
Po woskowanych oknach pe�ga�y odblaski p�omieni. Dziewczyna podesz�a jeszcze
bli�ej i opar�a mu g�ow� na ramieniu.
- Oni wr�c� - powiedzia�a bardzo cicho. - Na pewno wr�c� na czas, m�j m�u.
Rozdzia� pierwszy
Zb�jca nigdy nie zapomnia� nocy, kiedy �alnicki ksi��� wyprowadzi� rebeliant�w
ze
zgliszczy obozu. B��dne ogniki ta�czy�y nad trz�sawiskiem i nocne ptaki z
�opotem podry-
wa�y si� spomi�dzy krz�w. Ko�larz nie pozwoli� rozpali� pochodni, cho� grobla
by�a ze
wszech stron otoczona bagnem i tak w�ska, �e oddzia� rozci�gn�� si� w d�ugi
szereg. Raz po
raz zb�jca s�ysza�, jak kto� osuwa si� w d� - jedni ca�kiem cicho, inni ze
st�umionym okrzy-
kiem. Nied�ugo te� sam zl�k� si�, bo nogi s�ab�y mu ze znu�enia, a jeden
fa�szywy krok m�g�
go pogrzeba� w cuchn�cym b�ocie.
Czasem zdawa�o mu si�, �e z ciemno�ci dobiega go charkot albo szarpanina urwana
pojedynczym j�kiem. Nie zastanawia� si� nad tym. Szed� za jasn� witk� w�os�w
Szarki. Znad
bagniska tymczasem podnios�a si� wilgotna mg�a, kt�ra przenika�a na skro�, a
potem wyzie-
wy tak dusz�ce, �e ledwo m�g� oddycha�. Dopiero nad ranem, kiedy zi�b sta� si�
niezno�ny,
zb�jca poj��, i� nocna w�dr�wka poprzez oparzeliska mia�a istotny pow�d. I nie
zdziwi� si�
bynajmniej, kiedy o �wicie wysz�o na jaw, �e pi�ta cz�� Jastrz�bcowej kompanii
zdech�a na
mokrad�ach. Ciche przemy�lne skrytob�jstwo, nazbyt szybkie i niespodziewane, by
ktokol-
wiek m�g� si� przed nim obroni�, nape�ni�o zb�jc� niejakim podziwem. Upatrywa� w
nim r�ki
kap�an�w Bad Bidmone, kt�rzy o poranku og�osili, �e bogini cudownym sposobem
wygubi�a
zdrajc�w ojczyzny.
Potem wszak�e nasta�y czasy nudne i stateczne. Zwajcy debatowali po nocach
o wojowaniu, co si� z wiosn� rozpocznie. Ko�larz znosi� si� z miejscow� szlacht�
i dobiera�
doradc�w. Rebelianci, zamiast uczciwie gromi� po lasach pomorckie podjazdy,
�cinali sosny
na nowe chaty i strugali dyle do ostroko�u. Nawet wied�ma sporz�dnia�a
niezmiernie
i trzyma�a si� z reszt� bab w chacie, wyszywaj�c proporce przy wt�rze nabo�nych
pie�ni.
Tylko Szarka by�a jak dawniej. Siedzia�a na skraju morza, za nic sobie maj�c
ludzk�
obmow�. Ale zb�jc� te� po staremu p�dzi�a od siebie, wi�c nie mia� z niej �adnej
pociechy.
Z opresji niespodzianie ocali� go Bogoria. Bies jeden wiedzia�, jakim sposobem
stary
�otr wyw�cha�, gdzie znale�� rebelianck� kompani�. Pewnego poranka wy�oni� si�
znienacka
z chaszczy w poszarpanym przyodziewku, brudny i cuchn�cy skwa�nia�ym piwskiem.
Roz-
p�dzi� szabl� m�odzik�w ze stra�y, po czym d�ugo �azi� pomi�dzy chatami, kt�re
wci�� �wie-
ci�y �wie�� s�om�, i z zadziwienia cmoka� wargami. Na widok Twardok�ska, z braku
lepsze-
go zaj�cia drzemi�cego na s�onku, uradowa� si� wyra�nie.
- C� to, mo�ci zb�jco, wy nie przy ciesio�ce? - zagadn�� zgry�liwie. - Nie
krz�tacie
si� jako mr�weczka?
- Co mnie do tego? - Twardok�sek potoczy� r�k� po obozowisku, na wp� opasanym
poszarpan� lini� palisady.
- Ano nic - Bogoria zgodzi� si� pogodnie.
Bez ceremonii przysiad� si� do zb�jcy, wyj�� z sakwy buk�aczek i poci�gn��
siarczy-
�cie.
- Bom si� zastanawia�, czy nie cni wam si� czasem - zagai�, podaj�c
Twardok�skowi
naczynie - do jakiej male�kiej awanturki na trakcie.
Zb�jcy a� si� oczy za�wieci�y.
- Mam wiadomo�� pewn�, �e przysz�ej niedzieli Pomorcom, co w Staro�rebcu stoj�,
�o�d przywioz�. A jest br�d na drodze, ledwie dwa stajania od miasta, lecz
dobrze w lesie -
ci�gn�� Bogoria. - I tak mnie my�l nasz�a, �e jakby si� tam w �ozinie cz�ek
rozumny przytai�...
- Jeden albo i dw�ch - wtr�ci� zb�jca.
- Albo dw�ch - potakn�� szlachcic. - Byle nie wi�cej, bo �aden b�dzie �up, jak
go mi�-
dzy gromad� przyjdzie podzieli�.
- A czemu mi�dzy swemi pomocy nie szukacie? - spyta� z nag�� podejrzliwo�ci�
Twardok�sek.
- Bo moi b�d� j�zorami k�apa� - wyzna� niech�tnie Bogoria. - Jeden si� dziewce
po-
chwali, drugi srebro matce zaniesie, trzeci sobie pyszny kaftan sprawi,
z�otog�owiem obszyty.
I furda tajemnica.
- I Pomorcy b�d� swego dobra dochodzi�. - Zb�jca pokiwa� g�ow�. - Szczera
prawda.
- Pomorc�w si� nie l�kam, nie pierwszy raz ich �upi�. Gorzej, �e ca�e Wilcze
Jary
z nag�a patriotyzmem spar�o. A jak si� wie�� rozejdzie o podobnej zdobyczy,
zaraz na kark mi
wlez�.
Bogoria splun�� i pogrozi� pi�ci� dw�m kap�anom Bad Bidmone, kt�rzy z wysi�kiem
targali �wie�o ociosane deski sosny na kaplic�. Ci, wida� znaj�c reputacj� zb�j-
szlachcica,
przygarbili si� od wysi�ku i truchtem pu�cili przez majdan.
- Rozzuchwalili si� tym powrotem Ko�larza ponad wszelkie poj�cie - podj��
Bogoria.
- Jawnie po dworach chodz�. Niby pokornie prosz� o datki dla nowego kniazia, ale
strach
odm�wi�, bo ohydnie przekln� albo ogie� pod�o�� pod stogi. Dziesi�cina, m�wi�,
potrzebna,
�eby kraj z ruiny podnie�� a Pomorc�w przegna�. Jeno �e ostatnimi czasy z
dziesi�ciny si�
nieomal po�owina zrobi�a! A tyle nie dam! - Hukn�� buk�akiem o ziemi�. - Jak tak
na z�oto
chytrzy, niech sami grabi� id�, pijawki zatracone!
- Ale we dw�ch? - Zb�jca podrapa� si� po g�owie. - Przy �o�dzie stra� pojedzie.
- Nie b�d�cie tch�rzem podszyci! - ofukn�� go szlachcic. - Mam w czeladzi
�ucznik�w
dw�ch zacnych i wiernych jako psy. Pary z g�by nie puszcz�. Pomorcy s� chytrzy,
b�d� si�
ciszkiem ze z�otem przemyka�, ledwie w kilka koni. To jak, mo�ci zb�jco?
P�jdziecie ze mn�
czy wolicie tu gnu�nie�?
Twardok�sek mimowolnie rozejrza� si� po obozowisku. Nie dostrzeg� �adnej
znajomej
twarzy, tylko w oddali �opota� wojenny sztandar, wywieszony na dr�gu u chaty
Suchywilka.
Jednak zb�jcy z dawien dawna nie proszono do Zwajc�w w go�cin�. Po prawdzie,
wszyscy
omijali go jak zapowietrzonego.
- Czemu bym mia� nie p�j��? - burkn�� nieprzyja�nie. - Nic mnie tu nie trzyma.
- Ano my�la�em sobie, �e nic. - Bogoria popatrza� na niego bystro.
I tak si� wszystko zacz�o, w rzadkiej �ozinie u brodu. Zb�jca przesiedzia� w
niej
z Bogori� p� nocy, racz�c si� sowicie siwuch� dla pokrzepienia i rozgrzania
zasta�ych cz�on-
k�w. Kiedy furgonik ze z�otem wytoczy� si� z lasu, dymi�o im z czupryn niczym z
kurnej
chaty. Na nieszcz�cie przy wozie jecha� tuzin zbrojnych. Zb�jca poczu� zaledwie
u��dlenie,
gdy pomorcka w��cznia uk�si�a go w bok. Walczy� dzielnie dalej, op�dzaj�c si� od
dw�ch
pacho�k�w, kt�rzy natarli na niego z kr�tkimi mieczami. I dopiero gdy ciep�y
strumyczek
po�askota� go po �ebrach, spostrzeg�, co si� sta�o. Rykn�� niczym zraniony
buhaj, pochyli� �eb
i na o�lep poszar�owa� naprz�d. Zreszt� nie bardzo mia� jak patrze�, bo z
w�ciek�o�ci przed
oczami sta� mu czerwony opar.
Nie oprzytomniawszy z pijackiego widu, roz�upa� kufer ci�kim kopiennickim
ostrzem, a potem �mia� si� serdecznie, gdy Bogoria gania� po trawie, zbieraj�c
talary
w worek, napr�dce powi�zany z kapoty. Sam zb�jca biega� nie m�g�, bo od up�ywu
krwi ze-
s�ab� przemo�nie.
Z nast�pnych paru dni Twardok�sek zapami�ta� jedynie mroczny alkierz na ty�ach
go-
spody w Staro�rebcu, wielkie �o�e, wybornego �winiaka z rusztu, piwo, donoszone
przez
us�u�nego ober�yst�, oraz p�tuzin wielce przyjaznych dziewek. Gdy wreszcie
wychyn��
z izby, rana na boku przysch�a troch�. Trzos mia� nieomal pusty, lecz uczyni�o
mu si� rado-
�niej na duszy. Bogoria by� kompan zacny. Przewa�nie pi� i swawoli�, a je�li
gada�, to
z sensem - o dziewkach, zb�jowaniu i gorza�ce, nie za� przepowiedniach i bogach.
Okrutnie
si� przez to zb�jcy spodoba�, wi�c Twardok�sek si� nie wzdraga� nadmiernie,
kiedy mu
szlachcic narai� kolejny grasunek na trakcie.
Tak przesz�o par� tygodni. Li�cie z drzew sypa�y si� coraz obficiej i
Twardok�skowi
j�o si� cni� za wied�m�. Nadto ciekaw by� wielce, jak tam sprawy stoj� z
�alnick� rebeli�.
Bogoria tylko ramionami wzruszy� i powi�d� go na powr�t przez trz�sawisko. Szli
jednak niespiesznie, przepijaj�c siwuch� i przysiadaj�c dla wytchnienia na
omsza�ych pie�-
kach. Dopiero pod wiecz�r stan�li pod ostroko�em obozowiska. Wartownik bez
sarkania
otworzy� bram�, ale dziwnie twarz odwraca� i nie patrza� im oczy. Zb�jc� co�
tkn�o niemile.
Z�by zaci�� i ruszy� prosto do chaty Ko�larza.
Ledwie drzwi otworzy�, w nozdrza buchn�� mu smr�d zgnilizny i trupa,
nieprzy�mio-
ny zio�ami, kt�re hojnie rzucano w palenisko. �alnicki ksi��� siedzia� na zydlu
u ognia,
w p��ciennej koszuli i bez miecza przy boku. Na d�wi�k otwieranych drzwi
podni�s� g�ow�,
ale pr�cz zm�czenia nie zna� by�o po nim �adnego uszczerbku. Zb�jca zerkn�� do
alkierza,
gdzie wied�ma pochyla�a si� nisko nad pos�aniem. Nie dojrza� jednak, kto na nim
le�a�.
Strach nagle ucapi� go za gard�o. W trzech susach przesadzi� izb�. Przed oczami
stan�� mu
sen, kt�ry przy�ni� mu si� zesz�ej nocy - rude w�osy wpl�tane pomi�dzy p�dy
podmorskich
ro�lin i nieruchome �renice, w kt�rych odbija�y si� stada drobnych srebrnych
rybek.
Szarka sta�a poza kr�giem �wiat�a kaganka, niemal niewidoczna w ciemnym stroju
wojownika norhemn�w. Spogl�da�a w okno, jakby poprzez okopcone b�ony widzia�a
odleg�y
brzeg morza. Nie odwr�ci�a si�.
Wied�ma za to na d�wi�k podkutych but�w na deskach podskoczy�a jak d�gni�ta o�o-
giem w zadek. Zb�jca dojrza� wreszcie oblicze rannego. Sapn�� ze zdumienia, ale
zrozumia�
od razu.
Kiedy� kamraci z Prze��czy Zdech�ej Krowy napadli nieopatrznie na zagon
frejbite-
r�w w s�u�bie spichrza�skiego ksi�cia. Do obozowiska nie wr�ci� nikt, pr�cz
Servenedyjki,
kt�rej wyk�uto oczy, i g�upawego pacho�ka z wydartym j�zykiem. P�niej zb�jca
dowiedzia�
si�, �e w�a�nie tak na Pomorcie czyniono w razie s�siedzkiej wa�ni. Wedle
starego zwyczaju
dw�m wrogom pozwalano odej�� - niememu, by drog� powrotn� do domu odnalaz�,
i �lepemu, by przyni�s� ostrze�enie.
Twardok�sek nie umia� rozpozna� twarzy cz�owieka, kt�ry spoczywa� na pos�aniu
�alnickiego ksi�cia. Ranny mia� jasne w�osy, przyci�te kr�tko i posklejane od
gor�czki. Gdy
poruszy� si� niespokojnie, koc opad�, ods�aniaj�c kikuty r�k, owini�te ciasno
szmatami.
W izbie podnios�a si� nowa fala smrodu. To ju� nied�ugo potrwa, pomy�la� zb�jca,
i wtedy
w�a�nie wied�ma przypad�a do niego i wczepi�a si� w r�kaw.
- Takem si� ba�a - wykrztusi�a przez �zy. - Takem si� ba�a, �e i ciebie dostan�.
Odsun�� j� szorstko.
- Kto to?
- Dzieciak - odpar�a z niespodziewan� z�o�ci� Szarka. - Ot, jeden z gromady
g�upc�w,
co si� nas�uchali pie�ni, a potem j�li bzdurzy� o honorze i pom�cie za zniewag�.
Pogard�owali
nieco, �by zm�cili gorza�k� i pognali wojowa�. A teraz mamy troch� trup�w do
pogrzebania.
Dobrze, �e jeste�, zb�jco - doda�a z roztargnieniem.
- Tak my�licie? - odezwa� si� od progu Ko�larz.
- My�l�, �e jeszcze tej nocy odp�yn� na Wyspy Zwajeckie i wezm� ze sob� wied�m�.
Szarka odwr�ci�a si�, lecz nie ku �alnickiemu ksi�ciu. Zielone oczy utkwi�a w
zb�jcy.
A� si� wzdrygn��, tak intensywne by�o jej spojrzenie. A potem zrozumia�, co
powiedzia�a,
i gorycz zala�a mu gard�o. Nie czeka�a na niego. I nie pomy�la�a nawet, aby go
zabra� na Wy-
spy Zwajeckie, gdzie b�dzie kniaziowa�a w�r�d skarb�w Suchywilka.
- A Pomorcy wybior� was niczym raki z saka, je�li na czas nie pow�ci�gniecie
swoich
ludzi - doko�czy�a.
- Przecie� sami wiecie... - zacz�� ksi���.
- Nie przedr� si� - przerwa�a. - �aden z tych m�odziak�w nie zdo�a wywie�� w
pole
pomorckich kap�an�w. Wam si� uda�o, bo mieli�cie Sorgo i przewodnika, �e
drugiego takiego
nie znajdziesz na obu brzegach Wewn�trznego Morza.
Zb�jca dostrzeg�, �e ksi��� zmieni� si� na twarzy na wzmiank� o Przem�ce.
- Ani my�lcie, �eby�cie sami mieli teraz wychyli� si� z lipnickiego b�ota -
ci�gn�a
Szarka. - Potrzebuj� was tutaj. Je�li raz powierzycie ob�z kap�anom, b�dziecie
im musieli
ufa� do ko�ca i we wszystkim.
Twardok�sek potrz�sn�� g�ow�, w kt�rej wolno rozwiewa� si� gorza�kowy opar.
Wci�� nie rozumia�, o czym m�wi�, lecz musieli toczy� ten sp�r od dawna. S�owa
pada�y
starannie odmierzone i oboj�tne, jak na wojennej naradzie.
- To szale�stwo. - Ksi��� podszed� bli�ej, a jego g�os zmi�k�.
Szarka roze�mia�a si� cicho i teraz m�wi�a wy��cznie do Ko�larza:
- Mniejsze od tego, o co mnie prosi�e�.
- Odm�wi�a�.
- Co nie przeszkodzi�o ci wypowiedzie� pro�by.
Przez chwil� by�o tak cicho, �e zb�jca s�ysza� bzyczenie much, kr���cych pod
powa��.
Zlatuj� si� do �cierwa, pomy�la� nagle. Wszyscy jeste�my �cierwem, odk�d
postawili�my
nog� na tym przekl�tym p�wyspie.
- Nie k���cie si�. - Wied�ma zn�w pochyli�a si� nad pos�aniem. - On umiera.
Zb�jca mimowolnie pow�drowa� spojrzeniem ku rannemu. Pomorcy nie tylko wy�u-
pili mu oczy, odj�li tak�e uszy i nos, a na prawym policzku wypalili pi�tno
zdrajcy. Kraw�-
dzie ran by�y sine, rozd�te zepsut� krwi� i rop�. B��kitnooka niewiastka mia�a
racj�, ranny
umiera�. Wied�my nigdy si� nie myli�y w podobnej rzeczy.
- B�dziecie potrzebowali mieczy, zbroi, �uk�w - Szarka m�wi�a dalej, jakby nie
us�y-
sza�a s��w jasnow�osej. - A tak�e wielu innych rzeczy. Narz�dzi, �elaza, ci�ciw,
smo�y, lin,
sznur�w i p��tna. Dlatego Pomorcy rozstawi� stra�e na brodach, �cie�kach i
drogach, prowa-
dz�cych do Lipnickiego P�wyspu. Wcale nie b�d� musieli le�� w bagnisko. Po
prostu was
zag�odz�. Je�li do tego dopu�cisz.
- Dlaczego w�a�nie on?
- Dlatego �e umiem doceni� narz�dzie, kiedy mam je w d�oni. A on spali� dla mnie
najpi�kniejsze z miast Krain Wewn�trznego Morza. Czy to zbyt ma�o?
- A� nadto dla podpalacza albo koniokrada. Ale tym razem nie m�wimy o grasantce
na trakcie czy podpaleniu gospody.
- Wojna jest jak ogie�. - Szarka odrzuci�a g�ow� i blask kaganka przez chwil�
zata�-
czy� w jej w�osach. - Czy�by� i to zapomnia�?
Ksi��� zacisn�� z�by.
Wied�ma westchn�a i wyci�gn�a r�k�, jakby chcia�a zamkn�� oczy jasnow�osego
re-
belianta, lecz zaraz j� opu�ci�a. Nie mia� powiek.
- Rzeczy nie dziej� si� bez przyczyny, m�j ksi��� - ci�gn�a ledwie s�yszalnym
szep-
tem Szarka. - Nazbyt dobrze znam parthenoti, by uwierzy�, �e jest inaczej. I
je�li mocno zaci-
sn� powieki, dobiegaj� mnie ich g�osy, odleg�e, jakby zza zwierciadlanej tafli.
Wci�� nie ro-
zumiem sensu, ale s�ysz� s�owa, imiona i nazwy. I wiem, �e nic si� nie zdarza
nadaremno ani
przypadkowo. Nie bez powodu spotka�e� mnie w ogrodach Fei Flisyon. I nie bez
przyczyny
jadzio�ek pr�bowa� ci� zabi�, m�j ksi��� - doda�a mi�kko.
Ko�larz drgn��, jakby uderzy�a go otwart� d�oni�.
- Starczy.
- Nie, nie starczy - Szarka potrz�sn�a g�ow� - i kiedy� b�dziemy musieli stawi�
temu
czo�o, cho� zapewne nie dzisiaj. Teraz chc� tylko, aby� tym razem mnie
pos�ucha�.
- Nie mog�! - Ko�larz waln�� pi�ci� w o�cie�nic�. - Podaj mi cho� jeden pow�d,
abym mu zaufa�.
- Nada� mi imi�.
Zb�jca zmarszczy� brwi, albowiem w jego sko�atanym od gorza�ki umy�le zakie�ko-
wa�o podejrzenie, �e w�a�nie o niego k��c� si� niczym dwie handlarki nad
straganem �ledzi.
Otworzy� usta, by pos�a� oboje w czorty, kiedy na majdanie rozleg� si� tubalny
g�os Suchy-
wilka, nawo�uj�cego c�rk�.
- Czekaj� na nas - powiedzia�a cicho wied�ma.
Zb�jcy wyda�o si�, �e jasnow�osa niewiastka pu�ci�a mu spod rz�s kr�tkie,
niespokoj-
ne spojrzenie. Jednak nie wyci�gn�� ku niej r�ki, bo nagle poj��, �e nic ju� nie
zdo�a odwlec.
Odp�yn�liby bez po�egnania jeszcze tego wieczoru, gdyby pijacka fantazja nie
zagna�a go na
powr�t do Ko�larzowego obozowiska. Krew nabieg�a mu na twarz.
- Nie myl� si�. - Szarka zgarn�a ze skrzyni opo�cz� i narzuci�a j� na ramiona.
- To
dzika karta i jej warto�� wci�� ro�nie. Nie zmarnuj tego.
Kiedy przechodzi�a obok Twardok�ska, zawaha�a si�. Co� b�ysn�o w jej d�oni.
Zanim
zb�jca zdo�a� si� uchyli�, pochyli�a si� i zatkn�a mu w ko�paku pojedyncz�
srebrn� gwiazd-
k�.
- Na co mi to? - Zb�jca a� si� szarpn��.
Szarka wzruszy�a ramionami i min�a go bez s�owa. Wied�ma za to rzuci�a mu si�
na
szyj� i zawis�a ca�ym ci�arem, ledwie dotykaj�c pod�ogi czubkami ci�em.
- Nie zapomnisz o mnie? - wyszlocha�a.
Twardok�sek spojrza� jej z bliska w twarz i zobaczy�, �e �renice ma wielkie i
napuch�e
od magii. Nic dziwnego, w izbie wci�� cuchn�o �mierci�.
- Nie zapomnisz. - Wied�ma poci�gn�a nosem. - Ale co z tego?
Istotnie, co z tego? - pomy�la� zb�jca, patrz�c, jak jasnow�osa niewiastka w
�lad za
Szark� wymyka si� z chaty.
- O co si� swarzyli�cie? - zapyta� chrapliwym g�osem.
Ko�larz potar� czo�o.
- Chce, �ebym was na po�udnie pos�a� ze z�otem. Po bro� - wyja�ni� po chwili.
- Zamierzacie us�ucha�? - zaszydzi� zb�jca.
Ksi��� nie odpowiedzia�.
Twardok�sek popatrza� na niego z niedowierzaniem, a potem rykn�� �miechem tak
dono�nym, �e a� si� pr�chno posypa�o z belkowania.
�mia� si� jeszcze dobrych dni par�. Nie chcia� patrze�, jak smocze �odzie
Zwajc�w
odbijaj� z Urocznej Przystani, czmychn�� wi�c do Wilczych Jar�w. Przez dwie
niedziele gzi�
si� z dziewkami w gospodzie u znajomka Bogorii i �al gorza�k� zalewa�. Co
wspomnia� po-
mys� Szarki, �zy ciek�y mu ciurkiem po policzkach od weso�o�ci. Przezornie
jednak nie wy-
jawi� wilczojarskiemu szlachcicowi przyczyny rozradowania. Dopiero kiedy w
mieszku zb�j-
cy za�wita�o dno, a jego towarzysz j�� przeb�kiwa�, �e czas wraca� do domu na
zimowe le�e,
zacny humor Twardok�ska min�� jak r�k� odj��.
Grosz mu si� prawie sko�czy�, a wiedzia�, �e samojeden nie przezimuje w Wilczych
Jarach. Ludzi i okolicy nie zna�, wi�c nie pr�bowa� zbiera� kompanii i wraca� do
dawnego
rzemios�a. Na trakty ba� si� wychyn��, bo mu Bogoria rzek�, �e Pomorcy pilnie
szukaj� towa-
rzyszy Szarki i je�li im zb�jca w �apy wpadnie, pasy b�d� ze� darli. Szlachta,
co j� z rzadka
w karczmie ogl�da�, te� nie patrzy�a na niego przychylnie. Owszem, p�ki z
Bogori� przesta-
wa�, jako� Twardok�ska cierpieli, cho� i wtedy krzywili si�, gdy m�wi� do nich
na po�udnio-
wy, kopiennicki spos�b. Ale zb�jca nie w�tpi�, �e przy sposobno�ci wydadz� go
Pomorcom
i jeszcze przyjd� pod szubienic�, by poprzygl�da� si� ka�ni.
Wtedy przyszed� mu do g�owy pewien pomys�. Trzy dni pi� dla kura�u, a� kt�rego�
ciep�ego jesiennego popo�udnia zapu�ci� si� zn�w na lipnickie trz�sawiska. Drog�
przeszed�
par� razy z Bogori� i pami�ta� znaki, ale ani si� obejrza�, jak zboczy� ze
�cie�ki. Tak by� pija-
ny, �e nawet si� za bardzo nie przerazi�. Kluczy� po b�ocie do zmierzchu, nuc�c
pod nosem
nieobyczajne przy�piewki. Kiedy za� z wolna popada� w przygn�bienie, znienacka
wyszed� na
brzeg nieopodal rebelianckiej wioski.
Wtoczy� si� do �rodka przez boczn� bram�, ca�y pokryty b�otem i przegni�ym ziel-
skiem. Na wartownika, co mu drog� zast�pi�, tak si� zamachn�� kopiennickim
szarszunem, �e
dyl nadszczerbi� u ostroko�u, po czym ile si� w nogach pop�dzi� ku chacie
Ko�larza. W �rodku
obradowano nad nieb�ah� spraw�. Obok ksi�cia siedzieli Kostropatka, czterej
wilczojarscy
posesjonaci, kt�rzy pos�pnie moczyli posiwia�e w�siska w piwie, i Narzazek.
Ko�larz sekret-
nie uczyni� go kim� na kszta�t podskarbiego, cho� klucze do skarbczyk�w po
staremu nosi�
Kostropatka. Zb�jcy zdawa�o si� te�, �e Narzazek musi si� zna� z Ko�larzem z
dawnych cza-
s�w, chocia� ich poufa�o�� nie rzuca�a si� zanadto w oczy, bo obaj byli milkliwi
i ma�o wy-
lewni.
Twardok�sek by�by si� mo�e zastanowi�, co ich wszystkich zegna�o do ksi���cej
cha-
ty, ale po�rodku sto�u dojrza� wielki gliniany dzban piwa. Przypad� do niego bez
namys�u i pi�
d�ugo a chciwie. Panowie szlachta gapili si� na niego wyba�uszonymi oczami.
Tylko w�sy im
jeszcze bardziej obwis�y ze zdumienia. Kostropatka zastyg� z paluchem
oskar�ycielsko wy-
ci�gni�tym ku zb�jcy, lecz dech mu chyba zapar�o, bo cho� g�b� rusza�, nie
zdo�a� wydoby�
ani s�owa. Jeden Narzazek w skupieniu ugniata� kulki z resztek ko�acza. Wreszcie
zb�jca
sko�czy�, czkn�� i odstawi� naczynie.
- Po z�otom przyszed�! - rykn�� rze�ko.
Mina ksi�cia nie wyra�a�a, niczego.
- No, z�oto, co mam za nie bro� ze Spichrzy wozi� - wyja�ni� Twardok�sek. -
S�oty
id�, drogi nied�ugo namokn�. Trza si� zbiera�...
Kostropatka uni�s� si� na sto�ku na r�wn� bezczelno�� i przez chwil� wygl�da�,
jakby
go mia�a cholera na miejscu zadusi�.
- Ty chamie! - zakrzykn�� wreszcie. - Ty �otrze bezwstydny, trutniu i
krowichwo�cie!
Sk�d�e ci do �ba przysz�o, �eby si� mia� z tob� ksi��� w podobnej rzeczy
uk�ada�, wieprzu?
Chyba od gorza�ki.
- Mo�e i wam zda�oby si� ciut gorza�eczk� pokrzepi� - zb�jca wrednie zmru�y�
oczy -
by rozumu nabra� i zamys�y w�asnego pana zrozumie�.
- Milcz, obesra�cu! - parskn�� kap�an. - Worka rzepy ci ksi��� ja�nie pan w
piecz� nie
odda i koby�y ochwaconej. A niechby spr�bowa�, pierwszy mu przeszkodz�.
Zb�jca ze �wistem wci�gn�� powietrze. Twarz Ko�larza nie drgn�a, ale zb�jca
poj��,
�e kap�an pope�ni� b��d - i to najpewniej nie pierwszy.
- Knia� - poprawi� cicho Ko�larz - nie ksi���. I knia� jeszcze nie postanowi�,
co
uczyni.
- Nie zamierzacie chyba, panie...? - Kostropatka zach�ysn�� si� z gniewu. -
Przecie to
nasze z�oto, my skarbiec kniaziowski jeszcze z Rdestnika wynie�li, latami go
pomna�ali. I nie
mo�e by�, �eby�cie podobne dobro na zmarnowanie wydali. Pierwszy nie dozwol�!
Szlachcice popatrzyli po sobie niepewnie. Narzazek zmarszczy� brwi.
- Mod�y klepa� a biednym straw� warzy�, tyle tutaj mo�ecie pozwala�. - Ko�larz
pochyli� si� lekko ku Kostropatce. - Ale zaczniecie wstr�ty mi czyni�, wnet
waszemu
zakonowi m�czennika przysporz�. Bo tutaj b�dzie jeden knia�. I nie wy nim
zostaniecie.
Kap�an spokornia� nagle, lecz nie poniecha� wysi�k�w.
- Panie, wszak to grasant. - Spl�t� d�onie na podo�ku. - Okradnie was i precz
zemknie.
Raz ju� tak uczyni�, pomnicie, panie? Druh�w w�asnych ograbi�. Was te� zdradzi
niechybnie.
Twardok�sek stropi� si� troch�. Kap�an bowiem dobrze wyczu� jego zamys�.
Zamierza� przemkn�� si� na po�udnie, omin�� Spichrze i dotrze� do Ksi���cych
Wierg�w,
gdzie mia� zaufanego lichwiarza. Tam chcia� ksi���ce z�oto wymieni� na listy
zastawne
i uciec poprzez G�ry �mijowe na po�udnie. W ka�dym portowym mie�cie by� kantorek
Fei
Flisyon, a kap�ani bez zb�dnych pyta� obr�ciliby mu kwity z powrotem na z�oto.
Potem
wsi�dzie na statek i pop�ynie precz z Krain Wewn�trznego Morza, nim si� na dobre
rozp�ta
wojenna zawierucha. Kiedy z wiosn� bogowie i ksi���ta skocz� sobie do garde� -
bo nie
w�tpi�, �e tak w�a�nie si� stanie - on, Twardok�sek, b�dzie popija� wino w obcym
mie�cie
i ba�amuci� dziewcz�ta.
- Nie biadajcie tak - rzek� sucho Ko�larz - bo dosy� z�ota wasi kap�ani
pomarnowali.
Du�o obiecywali, �e si� ciszkiem do Spichrzy przemkn� i dobra dla nas nakupi�. I
co?
Jednego po drugim Pomorcy wy�apali. Zdaje mi si� zatem, �e czas �wieckich
poszuka�
sposob�w. I trudno, je�li si� przy tym z�ota nieco zmarnuje. Inaczej sami
zmarniejemy ze
szcz�tem. - Przy ostatnich s�owach podszed� do okna i odemkn�� okiennic�.
Zb�jca bez namys�u opad� na jego miejsce. Z�o�liwie strz�sn�� Kostropatce na
r�kaw
przegni�� �odyg� moczarki i zgarn�� ku sobie wielki p�bochenek chleba.
�alnickiego ksi�cia
ledwie s�ucha�, bo nagle g��d przewa�y� nad wszystkim.
- Jeste�cie, panie, pewni? - odezwa� si� ostro�nie jeden z wilczojarskich
posesjonat�w.
- Niech no kt�ry z waszmo�ci�w zawo�a Nieradzica! - krzykn�� Ko�larz do grupki
rebeliant�w, kt�rzy zabawiali si� na majdanie strzelaniem z �uku do wielkiego
chocho�a.
Twardok�sek bez ceremonii si�gn�� po p�to ja�owcowej kie�basy, kt�ra zalega�a na
misie tu� przed najstarszym ze szlachcic�w. Ten a� podskoczy� na podobn�
bezczelno��, ale
nie �mia� przerywa� ksi�ciu.
- Zb�jca szlak�w nie zna. - Ko�larz przechadza� si� szybko wzd�u� �ciany. -
Trzeba
mu b�dzie przewodnika przyda�, inaczej go pierwszy zagon Pomorc�w na trakcie
wy�uska.
A Nieradzic wszystkie �cie�ki pami�ta.
Kie�basa trzasn�a w z�bach Twardok�ska. Ani si� spodziewa�, �e tak �atwo mu
p�jdzie. Rozs�dek podpowiada�, �e Ko�larz bynajmniej mu nie ufa i nie z
�yczliwo�ci
postanowi� wyprawi� go z P�wyspu. Musia� mie� jeszcze inny zamys�, cho� zb�jca,
nie
umia� go zgadn��. Wreszcie da� sobie spok�j. Wszystko jedno, pomy�la�,
odkrawaj�c z misy
pot�ny kawa� krwawej kiszki. Grunt, �e si� wreszcie wybij� na swobod�.
- Nieradzica te� wszyscy znaj�. - Wysoki chudy szlachcic w czerwonym kubraku
podrapa� si� z frasunku po �ysinie. - Co b�dzie, jak si� na pacho�k�w napatoczy?
Od razu go
chwyc� i w p�tach do dworu powlok�.
- A tu�cie si� srodze omylili, mo�ci Korbielu. - Ko�larz u�miechn�� si�, nie bez
zgry�liwo�ci popatruj�c ku zb�jcy, kt�ry w�a�nie uwin�� si� z krwaw� kiszk� i
si�ga� po
resztki zraz�w. - Jego wielebno�� Kostropatka raczy� w swej roztropno�ci k�opot
�w
zawczasu przewidzie� i rozwi�za�. Trzeba w�zek rzepy naszykowa� i koby�k� po
ch�opsku
przyci�k� a powoln�.
Zb�jca podni�s� �eb znad misy i chcia� co� odpyskn��, ale pomiarkowa� si�
szybko.
W swym d�ugim �yciu grasanta w�drowa� w przebraniu �ebraczego mnicha, pastucha,
kupca,
ksi���cego dragona, najemnika i wolarza. W�a�ciwie by�o mu wszystko jedno - jak
d�ugo nie
musia� goli� swojej wspania�ej czarnej brody. Poza tym ani �alnicka szlachta,
ani celnicy na
traktach nie mieli zwyczaju uwa�nie przygl�da� si� ch�opskich dwuk�kom. Owszem,
mo�e
wybato�� wo�nic� albo poszczuj� psami, lecz przynajmniej nie b�dzie si� musia�
obawia�
Pomorc�w. Machn�� wi�c r�k� na zgod� i dalej w skupieniu poch�ania� ostatek
zraz�w.
Nie podni�s� g�owy, kiedy drzwi chaty otwar�y si� ze skrzypem.
- Nieradzic, przeprowadzisz mo�ci Twardok�ska za spichrza�sk� granic�? - spyta�
niecierpliwie ksi���.
Zb�jca, rzuci� znad misy szybkie spojrzenie ku wej�ciu i ma�o si� nie zatchn��
ostatnim k�sem. Na progu sta� wyrostek w zielonym kubraczku zapinanym na
srebrzyste
guzy. Wprawdzie za pasem mia� zatkni�t� mizerykordi� i usilnie stara� si�
przybra� gro�n�
min�, ale nie mia� wi�cej ni� tuzin lat z ok�adem. Spod obszytego kun� ko�paczka
patrzy�y
niebieskie, dzieci�ce oczy.
- A co bym nie przeprowadzi�? - wypali� smarkacz, zanim zb�jca upora� si� z
kaszlem
i zdo�a� cokolwiek powiedzie�. - Cho�by do samej Spichrzy bezpiecznie zawiod�,
je�li
rozka�ecie.
- Drog� dobrze znasz?
- Przecie� wiecie, panie - odpar� ciszej ch�opak i ca�a bu�czuczno�� znik�a z
jego
g�osu. - Trzy razy na rok ci�gn�li�my z ojcem na odpust do Doliny Thornvelin.
Nie masz na
trakcie takiej stra�nicy celnej ani posterunku, �eby�my w nich nie popasali.
Zb�jca, kt�ry ju� g�b� rozdziawi� do wrzasku protestu, rozmy�li� si� i otar�
brod�
ku�akiem. Na pierwszy rzut oka nie da�by za dzieciaka z�amanego grosza. Wygl�da�
jak jedno
z wychuchanych szlacheckich szczeni�t, co si� zbiega�y z ca�ej okolicy na
P�wysep Lipnicki
i kt�re Ko�larz precz kaza� p�dzi�, czasami jeszcze ty�ek rzemieniem skroiwszy
dla
przestrogi. Ale mieszcza�scy synowie te� si� w�r�d rebeliant�w trafiali. Trudno
ich by�o od
innych odr�ni�, bo w Wilczych Jarach ka�dy zasobniejszy kupiec rzemie�lnik
nosi� si�
z pa�ska. A kupiecka latoro�l mog�a si� istotnie nada� na przewodnika.
Twardok�skowi si� zdawa�o, �e pami�ta jego �lepia, niebieskie i szeroko rozwarte
z przera�enia. Jednak nie umia� sobie przypomnie�. Wzruszy� wi�c ramionami i
rzek�:
- A r�bcie sobie, co chcecie! - Po czym beznami�tnie doko�czy� ja�owcow�
kie�bas�.
W trzy dni p�niej wyruszy� z P�wyspu Lipnickiego na wozie pe�nym rzepy
i kiszonej kapusty, z Nieradzicem drepcz�cym u ko�a. By� szcz�liwy, a humor mu
si�
poprawia� z ka�dym stajaniem, kt�re oddala�o go od rebeliant�w i �alnickiego
ksi�cia.
I pierwszy raz z dawien dawna czu� si� prawdziwie wolny.
Miesi�c sta� w pe�ni. Kiedy promie� ksi�ycowego �wiat�a pad� mu na twarz, pan
Krzeszcz ockn�� si� i podni�s�. Ciszkiem przeszed� pomi�dzy biczownikami, kt�rzy
obozowali wok� wygas�ego ognia. By�o ich wielu, ze cztery tuziny m�czyzn i
niewiast -
ch�op�w zbieg�ych z pa�skich posiad�o�ci, �otrzyk�w zebranych w gospodach na
trakcie,
�ebrak�w, nawr�conych ladacznic, szlachetnych pa�, kt�re porzuci�y rodzinne
posiad�o�ci,
ob��kanych braciszk�w Bad Bidmone i wszelakiego ludzkiego ta�atajstwa. Tej nocy
spali
spokojnie, cho� ledwie cztery dni wcze�niej Pomorcy przydybali ich w parowie na
skraju
puszczy. Jednak tu� po potyczce smolarze przeprowadzili resztki gromady pana
Krzeszcza na
sam �rodek Trz�sawiska Moru. By� to rozleg�y moczar, gdzie przed wiekiem, w czas
wielkiej
zarazy, zwo�ono trupy z okolicznych wiosek i wrzucano w topiel. Ch�opi zarzekali
si�, �e
tutaj pacho�kowie nie wejd�. W Wilczych Jarach powszechnie l�kano si� upior�w,
kt�re
w ksi�ycowe noce wynurzaj� si� z topieli, gotowe pochwyci� ka�dego, kto
nieopatrznie
zapu�ci si� do ich w�o�ci.
Pan Krzeszcz nie ba� si� jednak topielc�w i rad by� z chwili wytchnienia. Przez
ca�e
lato przemierza� pogranicze �alnik�w, g�osi� ponowne przyj�cie Bad Bidmone i
przestrzega�
przed jej gniewem. Po ka�dym z kaza�, wyg�aszanych na odpustach u co
pob�a�liwszych
pleban�w, przy przydro�nych gruszach albo na le�nych polanach, do jego orszaku
do��czali
kolejni pokutnicy. W�drowali polnymi drogami, biczuj�c si� po obna�onych
grzbietach
i �piewaj�c przeb�agalne hymny. Czasami, kiedy gromada wystarczaj�co uros�a w
si��,
w bia�y dzie� zachodzili do miasteczek. Rozbijali beczki z piwem, dzielili
mi�dzy ubogich
jad�o z kupieckich kram�w i obdzierali mieszczki ze zbytkownych stroj�w, kt�re
palili na
placu przed �wi�tyni� pospo�u z heretyckimi ksi�gami, pachnid�ami czy spro�nymi
obrazami.
Zdarza�o si�, �e przy zbo�nym zaj�ciu zaskoczy�a ich cechowa milicja albo
oddzia�
pacho�k�w, wezwanych pospiesznie z najbli�szej stra�nicy. Wyrzynano w�wczas
biczownik�w bez lito�ci, a ocala�ych przyk�adnie ka�niono na placach, w tym
samym
miejscu, gdzie wcze�niej ich prorok wyg�asza� kazania.
Nikt jednak nie zdo�a� pojma� pana Krzeszcza. Spomi�dzy zbieg�ych przypisa�c�w
dobra� sobie stra�nik�w, aby go bronili, cho�by kosztem w�asnego �ycia.
Ladacznice
i �ebracy kr��yli wok� pomorckich garnizon�w, w gospodach i zamtuzach zbierali
wie�ci
o zbrojnych wyprawach przeciwko biczownikom. Moc bogini by�a nad nim i wiedzia�,
�e od
ludzi jest bezpieczny. Wci�� jednak ba� si� skalnych robak�w i wied�miego uroku,
co go
zad�awi po�rodku nocki. Nadal te� nie mia� do�� si�y, aby stawi� czo�o
�alnickiemu
wywo�a�cowi.
Tymczasem s�awa jego objawie� �ci�gn�a do biczownik�w kilku s�ug �alnickiej
bogini. Pan Krzeszcz kiwa� w milczeniu g�ow�, gdy t�umaczyli, �e wizje s�
znakiem od Bad
Bidmone, kt�ra pragnie osadzi� na tronie prawowitego dziedzica. Byli przecie�
fa�szywymi
kap�anami i s�u�yli fa�szywemu ksi�ciu. Po kilku tygodniach daremnych wysi�k�w,
nam�w
i perswazji niekt�rzy z nich nazwali pana Krzeszcza heretykiem i odeszli. Inni
jednak
pozostali, �apczywie nadstawiaj�c ucha opowie�ci o krwawej przeb�agalnej
ofierze, kt�ra
mia�a na nowo przywo�a� Bad Bidmone.
Ale pan Krzeszcz nie dostrzega� w nich ani �d�b�a w�asnej �arliwo�ci. Chcieli
pomsty
na Pomorcach, za ha�b� wypisan� na ich twarzach �ladem po tatua�ach, za odebrane
�wi�tynie i zwalone pos�gi bogini, kt�re por�bano siekierami i rzucono na
podpa�k�, wreszcie
za dwa tuziny lat prze�ladowa�, obelg, krycia si� po oczeretach, bagnach i
wiejskich
przysi�kach. Pan Krzeszcz nie gani� ich, cho� nazywali Ko�larza prawdziwym
kniaziem,
obranym i koronowanym wedle obyczaju najwy�szego kap�a�skiego kolegium. Sam
jednak
wiedzia� lepiej. I czeka�, a� bogini da mu ostateczny znak.
Teraz kroczy� �mia�o po �cie�ce z ksi�ycowego �wiat�a. Przeszed� przez pasmo
krzew�w i wysoki �an trawy. Nie patrzy� pod nogi. Prowadzi�a go bogini, wi�c nie
zawaha�
si�, wchodz�c pomi�dzy wilgotne we�nianki, �urawiny i bagno, kt�re owija�o si�
wok� jego
bosych kostek. Wreszcie nie czu� pod stopami nic pr�cz b�otnistej wody pokrytej
ko�uchem
rz�sy i przegni�ego mchu. Wci�� jednak maszerowa� wytrwale, prowadzony jasnym
ksi�ycowym blaskiem. P�cherzyki powietrza ta�czy�y na powierzchni moczaru,
znaczy�y mu
drog�.
Tam j� zobaczy�.
Sta�a po�rodku trz�sawiska, pod czeremch�, wykrzywion� i pokryt� sinymi
naro�lami.
Blade kwiaty dzi�gielu ko�ysa�y si� �agodnie wok� jej st�p.
Lecz pan Krzeszcz widzia� jedynie jej twarz, jasn� od miesi�cznego �wiat�a
i naznaczon� szramami w miejscu, gdzie ugodzi�y j� pomorckie be�ty. Na ramionach
mia�a
opo�cz�, postrz�pion� i dziuraw�. Giez�o by�o cienkie i bogini dygota�a z zimna
na nocnym
ch�odzie. Na ten widok w piersi pana Krzeszcza wezbra�a dziwna �a�o�� i lito��
serdeczna.
Chcia� wyci�gn�� ku niej r�ce i do st�p jej upa��, ale �liskie �odygi trz�sid�a
pochwyci�y go
mocno, przytrzyma�y. M�g� tylko patrze� z oddali.
Przezroczysta ��tka przysiad�a mu na ramieniu, a po obliczu bogini pocz�y
sp�ywa�
�zy. Wielkie krwawe krople �cieka�y jak koralowe paciorki, toczy�y si� po gie�le
z bielu�kiego p��tna. I by�o tak cicho, �e pan Krzeszcz s�ysza� przenikliwy bzyk
owadzich
skrzyde�ek nad ��gami, odleg�e pohukiwanie sowy i parskanie konia na le�nej
polanie.
Potem, w chwili kr�tkiej jak uderzenie serca, bogini unios�a do twarzy opo�cz�
i otar�a krwawe �zy. A kiedy odsun�a sukno, szlachcic zobaczy� jej prawdziwe
oblicze.
Poczernia�� twarz w wie�cu z obci�tych r�k, w naszyjniku z g��w, kt�rym
wy�upiono oczy.
W boku Bad Bidmone tkwi� miecz, pot�ny dwur�czny miecz �alnickich kniazi�w,
a wystrz�piony p�aszcz bogini by� sztywny od zakrzep�ej posoki. I nagle
szlachcic zrozumia�.
Oto patrzy� na miecz bole�ci, kt�ry dotkn�� jej nie�miertelnego cia�a tamtej
nocy, kiedy
p�on�a cytadela Rdestnika, i kt�ry zniewa�y� j� bardziej ni� napa�� Pomorc�w.
Bogini u�miechn�a si� do pana Krzeszcza, tylko do niego, i wiedzia�, �e dobrze
odgad� jej �yczenie.
Mia�a oczy przejrzyste jak p�atki jab�oni. Jak oczy jego matki, zapami�tane z
surowej
blachy trumiennego portretu.
Pochyli� nisko g�ow�, chc�c jednym szarpni�ciem wyrwa� miecz. Nieomal poczu� pod
palcami ch�odny metal g�owicy, gdy kilka krok�w za nim zachlupota�o bagno. Kto�
zwali� si�
w b�otnist� brej�.
- A bodajby wci�rno�ci! - zakl�� tamten ze z�o�ci�.
Pan Krzeszcz poczu�, jak r�koje�� wy�lizguje mu si� z palc�w. Pochwyci� j�
rozpaczliwie, spr�bowa� szarpn�� ku sobie. Ostrze ani drgn�o.
- No, popatrzcie, ludzie, jakie cude�ka! - rozleg� si� za nim chrapliwy, pe�en
szyderstwa g�os spichrza�skiego farbiarza. - Szaleju� si�, stary, napi�, �e we
�mie z krzakami
wojujesz?
Rozmodlenie pana Krzeszcza prys�o bez �ladu. K�tem oka dojrza�, jak bogini
blednie
i osuwa si� w wod�, zmienia w s�aby cie� na powierzchni. Sta� na niewielkiej
k�pie po�rodku
bagniska, tu� przed kar�owat� czeremch� i jego w�asny miecz by� wbity g��boko w
pie�.
Kwiaty dzi�gielu b�yska�y tu i �wdzie w oparze jak b��dne ogniki, b�d�ce duszami
zmar�ych,
kt�rym posk�piono odkupienia.
Spichrza�ski rebeliant wygramoli� si� z b�ota i z krzywym u�miechem popatrza� na
pana Krzeszcza. W r�ku trzyma� ko�sk� szcz�k� na kiju, straszliw� bro�
�alnickiego
ch�opstwa. I znowu by� pijany, cho� pan Krzeszcz po wielekro� napomina� go, by
nieprzystojnym zachowaniem nie czyni� sobie wstydu i ludzi do z�ego nie kusi�.
- Ostro�nie z tym �ele�cem, ojciec - zakpi� Siny Paluch - bo krzywd� jeszcze se
zrobisz i nieszcz�cie b�dzie. No chowaj, powiadam! - hukn�� i potrz�sn��
ki�cieniem. - Albo
kulasy utr�c�!
Pan Krzeszcz pospiesznie wyszarpn�� ostrze i cofn�� si� o krok. Farbiarz
u�miechn��
si� krzywo.
- Tak lepiej - pochwali� z drwin�. - Bo takem sobie pomy�la�, ojciec, �e czas
nam
pogwarzy�. Jako� si� ostatnimi czasy nie sk�ada�o. Ale ja cz�ek cierpliwy,
postanowi�em
poczeka�. I dzisiaj si� los u�miechn��. Popijam okowitk�, w gwiazdy patrz�, a
tutaj si� cz�ek
przekrada i w las jak zaj�c kica. Patrz� lepiej, a to nikt inny, tylko umi�owany
nasz prorok.
Tedy pokica�em za wami, bo �al by�by wielki, gdyby�cie si� nam mieli niecnie w
bagnisku
utopi�.
- Bogini po mnie pos�a�a - wtr�ci� oburzony pan Krzeszcz - i w�asn� r�k�
wiod�a...
- Takie brednie, ojciec - przerwa� farbiarczyk - chamom mo�ecie prawi�. Mnie
wasze
omamy za jedno, wi�c pofolgujcie sobie. No, nie marszczcie si�. - Zarechota�,
widz�c
wzburzenie pana Krzeszcza. - Nie my�leli�cie chyba, �e mnie wasza maskarada
zwiedzie?
Istotnie, bez wzgl�du na wysi�ki szlachcica nieszcz�sny rebeliant pozosta�
oboj�tny
wobec cudownych objawie�, a los bogini uwi�zionej w kamieniu nie obchodzi� go
ani o jot�.
Rwa� si� do bitek z Pomorcami i ch�tnie chadza� przeciwko szlacheckim dworcom.
Jednak
w chwilach szczero�ci, sowicie zakrapianej gorza�k�, spro�nie wymy�la� panu
Krzeszczowi
od oszust�w i heretyk�w. Czasem wr�cz straszy�, �e wyda go Pomorcom.
Szlachcic przyjmowa� gro�by pokornie, podobnie jak nieprzystojne �piewki
zawodzone pijackim falsetem przez farbiarza o zmierzchu, kiedy ca�e obozowisko
zbiera�o si�
na posp�nych mod�ach. Milcza�, cho� �otr snu� szydercze opowie�ci, jak naszed�
proroka
p�przytomnego ze strachu w chaszczach u Spichrzy. Przymyka� oczy, gdy bezbo�nik
podkrada� grosze ze wsp�lnej szkatu�y, aby mie� za co na jarmarku pi� i
�ajdaczy� si�
z wszetecznymi dziewkami. S�owem, pan Krzeszcz cierpia� wielce. Wszelako nie
traci�
nadziei, i� Bad Bidmone pokara blu�nierc� i sprowadzi Pomorc�w, kt�rzy obwiesz�
go na
solidnym konopnym sznurze.
Bogini jednak zwleka�a. Farbiarz nieodmiennie powraca� do obozowiska bez
z�amanego szel�ga, w przyodziewku splugawionym i podartym, nios�c za sob� od�r
rozpusty
i przeniewierstwa. A kiedy go pan Krzeszcz pr�bowa� napomina� �agodnymi s�owy,
prostak
�mia� mu si� w twarz i szydzi� bezczelnie.
- Milczycie, ojciec? - zapyta� farbiarz. - I dobrze, nie trza j�zora po pr�nicy
strz�pi�.
Ja tedy b�d� gada�. Krzywda mi si� dzieje, ojciec, i dalej tak by� nie mo�e.
Chcecie si�
w zbawc� i proroka bawi�, wasza wola, ale ja ani my�l� suszy� czy grzbiet
korbaczem
smaga�. Owszem, je�li trzeba tumult wszcz�� albo z pacho�kami si� bi�, mog� was
w misjonarskiej robocie wspom�c, czemu nie? Nie pierwszyzna mi ja�nie pan�w
trzepa�. Ale
za jedno mi, przed jak� kuk�� knia� bije pok�ony. Bo ka�d� mo�na zabi�. -
Obliza� si�
drapie�nie. - Dobrzem to zapami�ta� z naszego karnawa�u.
Na podobne blu�nierstwo pan Krzeszcz mimowolnie opu�ci� d�o� na r�koje�� miecza.
- No, no! - Farbiarz zn�w pogrozi� mu ki�cieniem. - Nie b�d�cie, ojciec, zbyt
krewki,
bo tak wam przy�o��, �e nie jedn� bogini�, lecz wszystkie zobaczycie. Trzeba nam
szczerze
pogada�. Przyznaj�, �ebski z was cz�owiek, ale samolubny. Chcecie pan�w �upi� i
mieszczan
z maj�tku obdziera�? Pi�kna intencja i pierwszy wam przyklasn�. Jednak po co �up
pali� -
ci�gn�� z rosn�cym oburzeniem - i dobytek marnowa�? Rozumiem, �e mo�na pana dla
uciechy obwiesi� albo go�ego po �niegu ka�czugami pogna�. Lecz dziewkom po co
�by goli�
i to m�odym, nadobnym? Po co luzem je puszcza�, nie wyonacywszy nawet na sianie?
I beczki z winem rozbija�? Przecie marnotrawstwo czyste!
- Chciwo�� grzech jest! - nie zdzier�y� pan Krzeszcz. - Tako� rozpusta,
pija�stwo!
- Nie chcecie, nie grzeszcie! - warkn�� przez zaci�ni�te z�by farbiarczyk.
Pan Krzeszcz wbi� spojrzenie w traw�. Farbiarz by� cz�ekiem pod�ym, zaprawionym
w mordach, przy tym kr�taczem i okrutnikiem. Bez skrupu��w m�g� rozszczepi�
cz�eka
ki�cieniem, a martwego w bagno wrzuci�, wi�c pan Krzeszcz cofn�� si� przezornie
na sam
kraniec k�py. I nagle co� b�ysn�o u brzegu, na wolnej od rz�sy i szuwar�w
powierzchni
bagniska. Serce zabi�o mu �ywiej. Bogini by�a tu� obok, ukryta w m�tnej wodzie.
Bia�e giez�o
otula�o j� jak plama ksi�ycowego �wiat�a, a wok� falowa�y pasma moczarki i
we�nianki.
Wyda�o mu si�, �e popatrzy�a prosto na niego. W r�ku trzyma�a miecz i wyci�ga�a
go ku panu
Krzeszczowi ku g�rze, a� zl�k� si�, by ostrze nie przebi�o powierzchni.
- Przecie wam dziewek nie str�cz� - ci�gn�� rebeliant. - Wy�cie cz�ek stary,
sterany,
wam wszystko jedno. Ale mnie nie. I nie dam si� przymusi� do waszego szale�stwa.
Dosy�
�em si� nacierpia�. - Splun�� z obrzydzeniem. - Te wszystkie posty, modlitwy,
nocne
czuwania i �piewy. Jakbym zn�w w farbiarni robi�!
Szlachcic skin�� g�ow�, lecz ukradkiem spoziera� w bok, ku Bad Bidmone. Bogini
u�miechn�a si�, a za jej plecami, w k��bach mu�u, zacz�y si� rysowa� inne
postaci. Unosi�y
si� z wolna, nabiera�y ludzkich kszta�t�w. Kiedy by�y tu� przy powierzchni wody,
pan
Krzeszcz zobaczy� wyra�nie twarze ofiar moru, obrzmia�e i przegni�e.
- I dlatego powiadam, ojciec, do�� tego! - perorowa� dalej farbiarz. -
Wystarczy. Teraz
chc� dziewek, miodziku zacnego, porz�dnej strawy. A z�otem, co�cie je w pa�skich
dworach,
ojciec, zrabowali, jako� si� podzielimy - zawiesi� g�os. - S�uchasz mnie,
ojciec? - ponagli�,
gdy tamten wci�� nie odrywa� oczu od tafli bajora.
- A jak nie? - zapyta� powoli pan Krzeszcz.
Palce upior�w niecierpliwie przebiega�y po wodzie, marszcz�c j� w drobne fa�dki.
Szlachcic nie widzia� ju� bogini. Odesz�a, cho� upiory pozosta�y. Ale to nie
by�y topielce, nie
pr�bowa�y go pochwyci� ani �ci�gn�� w g��bin�. Spojrza� im prosto w oczy. I
nabra�
pewno�ci.
Nie bez powodu Bad Bidmone przysz�a do niego w wie�cu z ludzkich g��w
i powiod�a go w g��b Trz�sawiska Moru.
- Co jak nie? - ze�li� si� farbiarz.
- Jak si� nie podzielimy - wyja�ni� cierpliwie pan Krzeszcz. - Bo nie moje to
z�oto,
�ebym si� mia� nim dzieli�.
Farbiarz na chwil� zastyg� ze zdumienia. Nie spodziewa� si� podobnej wym�wki.
- A niby czyje? - roze�mia� si� nieco fa�szywie.
- Jej!
Chmura zas�oni�a ksi�yc. Z bieg�o�ci�, nabyt� podczas niezliczonych karczemnych
burd, zajazd�w i pijackich potyczek, pan Krzeszcz wydoby� miecz i ci�� farbiarza
przez szyj�.
Nawet nie poczu� oporu, tylko kilka kropelek krwi upad�o mu na twarz. Usta
rebelianta
porusza�y si� jeszcze, kiedy jego g�owa wyprysn�a w powietrze i poszybowa�a ku
ciemnej
powierzchni bagniska. Pan Krzeszcz mia� wra�enie, �e z g��bi moczaru unios�y si�
zach�anne
r�ce upior�w, pochwyci�y j� i wci�gn�y w topiel.
Potem ksi�yc pokaza� si� na nowo. Pan Krzeszcz popatrzy� przytomniej. U pnia
czeremchy le�a� bezg�owy zew�ok farbiarza. Pr�cz niego wok� nie by�o nic pr�cz
tumanu
i sitowia.
Otar� miecz, pochyli� si� nad trupem i doby� mu zza pazuchy flaszk� z reszt�
gorza�ki.
Wyla� trunek pomi�dzy krze i st�paj�c ostro�nie, podszed� na sam skraj k�py. Nad
tafl� bajora
unosi�a si� md�a wo� zgnilizny i rozk�adu. Pan Krzeszcz przykl�kn�� i ostro�nie
zaczerpn��
wody we flaszk�. Wiedzia�, �e o poranku opu�ci biczownik�w i odt�d b�dzie
w�drowa� sam,
aby nale�ycie wype�ni� nakaz, kt�ry dojrza� w opuchni�tych twarzach ofiar moru.
Rozdzia� drugi
Jesienne s�oty zacz�y si� na dobre, kiedy Twardok�sek doturla� si� wreszcie do
Ksi���cych Wierg�w.
- No, no! - Zacmoka� z podziwem, spogl�daj�c na pot�ne wa�y usypane wok�
miasta, ostroko�y, stra�nice, �wie�e wida�, bo drewno na nich jeszcze nie
pociemnia�o,
i zacz�tki kamiennych mur�w obronnych. - Mieszczankowie si� zbroj�, ani chybi
pobogacieli
ostatnimi czasy. Ale dobrze. Zda si� nam odrobina wytchnienia i strawy dobrej -
doda�
z nadziej�, bo podczas w�dr�wki wychud� tak, �e �ebra, mu przez sk�r� stercza�y
niby o�ci.
Siedzia� na ko�le w przetartej ch�opskiej opo�czy, kt�ra wprawdzie nie chroni�a
przed
ch�odem, przes�ania�a jednak krwawe pr�gi od ka�czuga, kt�rych si� nabawi�, gdy
nazbyt
opieszale pok�oni� si� �alnickiemu wielmo�y. Na nogach mia� �apcie z �yka, na
g�owie
wie�niaczy kapelusz, ozdobiony rz�dem drobnych muszelek. Ponad w�zkiem unosi�
si�
potworny smr�d zat�ch�ej kapusty i przegni�ej rzepy. Twardok�sek wszak�e jecha�
rado�nie
i pod�piewywa� skoczn� piosenk�. Pozwoli� nawet Nieradzicowi wdrapa� si� na ty�
w�zka,
�eby dzieciak nie musia� drepta� po b�otnistych miejskich uliczkach.
M�czarnia wreszcie dobieg�a ko�ca, a w podw�jnym dnie beczki z kiszon� kapust�
wci�� mieli ksi���ce z�oto.
W�zek zachybota� si� na wielkim kamieniu, kt�ry niecnie wystawa� z b�ota.
Nieradzic
bez namys�u zeskoczy� w �rodek bajorka i podpar� fur� ramieniem. Twardok�sek
skin��
g�ow�, kryj�c pod w�sem u�miech. Uda� mu si� ch�opak, uda� si� jak z�oto, cho�
na
P�wyspie Lipnickim ani �mia� przypuszcza�, �e tak� b�dzie mia� pomoc i wyr�k�.
Przeciwnie, by� pewien, �e Ko�larz przysposobi� smarkacza na szpiega i
zawalidrog�.
Z czasem musia� jednak przyzna�, �e dzieciak okaza� si� grzeczny, pokorny i
�atwy
w obej�ciu. Bez �adnych kaprys�w oporz�dza� wo�y, warzy� straw�, w�z przez b�oto
popycha�. Zna� by�o, �e nie pierwszyzna mu po trakcie w�drowa�. A bez barwionych
sk�rzanych trzewik�w i pa�skiego kubraka z guzami nie z�o�ci� ju� zb�jcy jak
wcze�niej.
Powoli Twardok�sek porzuci� wi�c zamys�, aby go na po�udniu sprzeda� handlarzom
za
uczciwe srebrne grosze. Za m�odego zdrowego niewolnika wiele p�acono. Jednak
zb�jca
uzna�, �e sta� go na drobn� rozrzutno��. Niech se chudzina po�yje, postanowi� i
machn�� r�k�.
Z prze�witu pomi�dzy drewnianymi budami wytoczy� si� w�z, po brzegi wy�adowany
d�bowymi beczkami i ci�gniony przez dwa wielkie perszerony. Na widok zb�jeckiej
fury
wo�nica uczyni� rozpaczliwy wysi�ek, aby pow�ci�gn�� zaprz�g, ale nadaremno.
- Na bok, na bok! - krzykn�� z przestrachem.
Zb�jca ze