9427
Szczegóły |
Tytuł |
9427 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9427 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9427 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9427 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dorota Terakowska
Tam, gdzie spadaj� anio�y
Mojemu Anio�owi Str�owi,
niezale�nie od tego, gdzie przebywa,
jak wygl�da
i co jest jego �wiat�em
- Mamo! Mamusiu! Anio�y frun� po niebie! - krzycza�a Ewa, wbiegaj�c do pracowni matki. Koleba�a si� zabawnie na swych kr�tkich, niepewnych n�kach i Anna pomy�la�a z rozbawieniem, �e ma�a ma kaczy ch�d. Oczywi�cie, wyro�nie z tego, sko�czy�a dopiero pi�� lat� Zerkn�a na c�reczk�, u�miechn�a si� z pob�a�liw� czu�o�ci� i wr�ci�a do pracy.
- Mamo! Mamusiu! Chod�! Szybko! Anio�y frun� po niebie! Anio�y! - wo�a�a niecierpliwie Ewa. Szarpa�a matk� za sp�dnic�, usi�owa�a schwyci� j� za r�k�, lecz ta zaj�ta by�a swoj� prac�. W skupieniu modelowa�a bry�� szybko schn�cej gliny. Robi�a to ju� drugi miesi�c i wci�� by�a niezadowolona. Rze�ba ma�o przypomina�a wymarzon� Piet�. Ta Pieta - Pieta Anny - mia�a by� inna ni� klasyczne: matka nie b�dzie rozpacza� po utracie dziecka, ale z powodu prze�laduj�cego je z�ego losu. Jej dziecko nie umar�o - wci�� �yje, lecz cierpi. Matka musi zatem mie� tragiczny wyraz ust, czuj�ce i nieszcz�liwe spojrzenie, przejmuj�cy b�l widoczny w rysach. Tymczasem rysy rze�by s� martwe; czego� im brakuje. Czego, u diab�a?!
Anna zn�w zanurzy�a r�ce w mokrej, kleistej glinie i przy�o�y�a je do wkl�s�ych policzk�w wielkiej, obcej g�owy. Przecie� mia�a to by� twarz znajoma i bliska. Zmru�y�a oczy i jeszcze raz przyjrza�a si� swemu dzie�u. �Obrzydliwy gniot�, pomy�la�a z uraz� do siebie i �wiata.
- Mamo! Mamusiu! Anio�y frun� po niebie! S� w�a�nie nad naszym domem! Chod�, zobacz! Ju�! Teraz! - krzycza�a ma�a Ewa, szarpi�c matk� za skraj sukni. Tak bardzo chcia�a, �eby matka wzi�a j� za r�k� i wysz�a przed dom zobaczy� niesamowity widok, kt�ry zwr�ci� jej uwag�, gdy bawi�a si� w ogrodzie. Lecz matka nadal nie reagowa�a, skupiona na pracy.
�jeszcze przed chwil� Ewa polewa�a wod� ziemi�, ugniata�a j� jak ciasto i, na�laduj�c matk�, usi�owa�a wyrze�bi� kota. Ale kot wci�� nie by� koci. Zniszczy�a go wi�c jednym ruchem, by zacz�� wszystko od nowa - i w�a�nie wtedy us�ysza�a nad sob� zrazu delikatny i odleg�y, a potem rosn�cy, i wreszcie niezwykle pot�ny �opot skrzyde�. Podnios�a g�ow� - i ujrza�a� Anio�y. Mn�stwo Anio��w. Frun�y na tyle wysoko, �e nie mo�na by�o rozr�ni� pojedynczych sylwetek, a zarazem, na tyle nisko, �e nie mia�o si� w�tpliwo�ci, kim s� unosz�ce si� pomi�dzy Niebem a Ziemi� skrzydlate Istoty. Nie ptaki i nie motyle. Anio�y.
Mama musi si� �pieszy�, je�li chce je ujrze�. Anio�y za chwil� mog� si� skry� za chmur� lub lasem, czy wr�cz rozp�yn�� w powietrzu. Na pewno nie lataj� codziennie, skoro Ewa widzi je pierwszy raz w ca�ym swoim, niby kr�tkim, lecz dla niej bardzo d�ugim �yciu. Je�li mama natychmiast nie przerwie pracy i nie zejdzie, Anio�y odfrun�. A w�wczas nikt nie uwierzy, �e naprawd� tu by�y. Nawet babcia.
- Mamusiu! Mamo! Anio�y! S�yszysz skrzyd�a?! Chod�!
Lecz Anna tylko podesz�a do okna, uchyli�a je, nawet nie wygl�daj�c, i znowu wpatrzy�a si� w rze�b�. Wraz z rze�kim, wilgotnym zapachem powietrza do pracowni wpad� charakterystyczny, g�o�ny szum, jaki wydaj� setki pot�nych skrzyde�.
W�drowne ptaki. Wi�c to ju� wiosna, pomy�la�a z przelotnym zdziwieniem, gdy� pracuj�c, zapomina�a o porze roku, a nawet dnia.
Odesz�a od okna i zn�w zbli�y�a si� do swej nieudanej Piety. Wsadzi�a r�ce w lepk�, ��taw� glin�, czuj�c jej obcy ch��d. Z�y znak. Gdy rze�bi�a w zgodzie z sob�, glina wydawa�a si� ciep�a. Lecz Anna rzadko powodowa�a si� uczuciami, cz�ciej rozumem. Nie wierzy�a w intuicj�, o kt�rej tyle rozprawiali jej koledzy arty�ci, lecz w uporz�dkowan�, logiczn� prac� m�zgu. Dzie�o nale�a�o najpierw zaplanowa�, nast�pnie rozrysowa� w szkicowniku i w ko�cu wykona�. Praca jak inne. Arty�ci wierz�cy w natchnienie budzili w Annie podejrzliwo��.
- Anio�y� - powt�rzy�a w zamy�leniu. - �adnie nazwa�a� ptaki, c�reczko. Musz� by� du�e, skoro ich skrzyd�a tak g�o�no �opoc�. To �urawie, �ab�dzie czy dzikie kaczki?
- To nie ptaki, mamusiu. Anio�y. Przecie� m�wi�am� - powiedzia�a Ewa z wyrzutem.
Czy mama nie rozumie? Przecie� od d�u�szej chwili Ewa z naciskiem powtarza, �e nad ich domem, pomi�dzy Niebem a Ziemi� frun� Anio�y! Nie m�wi o ptakach! Zreszt� �adnych ptak�w na niebie nie wida�, tak jakby wystraszy�y si� wi�kszych od nich fruwaj�cych stworze�.
- Tak, tak, Anio�y� - powt�rzy�a z roztargnieniem Anna, nie odrywaj�c oczu od rze�by. - Id� je obejrze�, bo to rzadki widok. Przylatuj� tylko raz w roku, na wiosn�, wracaj�c z ciep�ych kraj�w. Tam mieszkaj� zim�. Wkr�tce b�dziesz si� o tym uczy�. No, id�, id�, bo ci uciekn� - doda�a niecierpliwie, chc�c pozby� si� ma�ej.
Mi�o�� do dziecka nie zmienia faktu, �e ono bardziej utrudnia, ni� u�atwia prac�, pomy�la�a z kr�tkotrwa��, cho� mocn� irytacj�. Jan mia� pilnowa�, �eby nikt nie wchodzi� do pracowni, gdy ona rze�bi - lecz Jan pewnie siedzi przy komputerze i poza Internetem nie widzi bo�ego �wiata. Dla niego w�a�nie ten �wiat - sztuczny, stworzony w ca�o�ci przez �wiadomy ludzki geniusz, a nie przez si�y przyrody czy przypadku, by� ciekawszy ni� rzeczywisty, stworzony przez� przez kogo?
Religijno�� Anny by�a chwiejna. Ucieka�a si� do Boga jak wszyscy, gdy mia�a k�opoty lub cierpia�a. Ale cierpia�a rzadko lub wcale. �ycie oszcz�dza�o jej wi�kszych k�opot�w. Na co dzie� by�a zatem daleko od Boga, cz�sto nawet w niego w�tpi�a. Najbardziej liczy� si� dla niej �wiat jej tw�rczych wyobra�e�. I nie by�o w nim miejsca ani dla Boga, ani dla natury. Nie s�dzi�a, by sztuka mia�a obowi�zek czci� b�stwa lub odwzorowywa� przyrod�. Jej zdaniem, �wiat sztuki by� �wiatem ca�kowicie odr�bnym, rz�dzonym ustalonymi, lecz w�asnymi regu�ami, bardziej przejrzystymi ni� ziemskie czy niebia�skie.
Dla ma�ej Ewy zapewne najwa�niejsza by�a prawdziwa i bliska Matka Ziemia: wiosenne rozkwitanie traw i kwiat�w, chmury �migaj�ce po niebie i �opot ptasich skrzyde� - pomy�la�a przelotnie Anna i daj�c c�reczce �artobliwego klapsa, wypchn�a j� za drzwi. To dziecko by�o kochane i niepowtarzalne, jej w�asne, lecz teraz przeszkadza�o.
- Id�, id�� - powt�rzy�a i starannie zamkn�a za Ew� drzwi.
�opot skrzyde� wci�� dobiega� zza okna, lecz Anna, zaj�ta swymi my�lami, nie zwraca�a na niego uwagi, mimo �e przybra� na sile; zdawa� si� p�yn�� zewsz�d, z ka�dej strony niebosk�onu - i brzmia� jak muzyka. Wydawa�o si�, �e kto� zasiad� do pot�nych organ�w i uderza� w klawiatur�, wydobywaj�c d�wi�ki przypominaj�ce dzik� i porywaj�c� pie��. Ale natr�tna muzyka ptasich skrzyde� przeszkadza�a Annie, wi�c zatrzasn�a okno, nawet nie wygl�daj�c. C� mog�a tam zobaczy�? Ten sam co zawsze ogr�d, ��k� za p�otem i ciemniej�cy na widnokr�gu las? I ptaki, kt�rych tu nie brakuje.
Dolepi�a teraz malutk� grudk� gliny do ust Piety, uformowa�a j� palcami i - zdumiona, stwierdzi�a, �e uzyska�a dok�adnie ten efekt, o kt�rym marzy�a od dw�ch miesi�cy: usta rze�by wyra�a�y rozpacz i bezg�o�nie, przejmuj�co wo�a�y o ratunek. �Wspaniale� - szepn�a do siebie i zamkn�a drugie okno. Szum, kt�ry dobiega� z zewn�trz, denerwowa� j�. Przypomnia�a sobie, �e Gustawowi Mahlerowi podczas komponowania przeszkadza� w�a�nie �piew ptak�w, tote� jego �ona przegania�a je z okolic domu. Tak, ona te�, tworz�c swoje niepowtarzalne rze�by, lubi�a odci�� si� od wszystkich �wiat�w, kt�re j� otacza�y: �wiata Ziemi i natury, miasta i cywilizacji, a nawet rodziny.
Ma�a Ewa, roz�alona oboj�tno�ci� matki, zbieg�a z tupotem po schodach, a du�a Anna wr�ci�a do swojej chwilami ma�o wdzi�cznej, to znowu porywaj�cej j� pracy. Wspania�y jest moment, w kt�rym si� dostrze�e, �e wymarzone dzie�o jest bliskie idea�u. Straszny - gdy idea� oddala si�, a jego miejsce zajmuje toporny, obcy gniot; co�, co mia�o by� wyrafinowan� rze�ba, jest tylko wielk�, bez wyrazu bry�� gliny. W takich chwilach Anna wola�aby by� urz�dniczk� na poczcie lub gospodyni� domow�. Przynajmniej mia�aby spokojn� prac�. �le nadany przekaz czy zakalec w cie�cie nie k�u�yby tak bole�nie jak nieudana Pieta.
- Anio�y� - powt�rzy�a z rozbawieniem i skryt� irytacj�. - Mnie te� by si� przyda� Anio�, dzi�ki kt�remu sp�yn�oby na mnie to rzekome natchnienie!
A przecie� natchnienie, w kt�re nie wierzy�a, sp�yn�o na ni� na jedn� kr�ciutk� chwilk� - i umkn�o. Zn�w sta�a bezsilna przed oboj�tn� na jej zmagania glinian� postaci�.
Ma�a Ewa wysz�a przed dom i stan�a w ogr�dku z zadart� wysoko g�ow�. Po niebie wci�� frun�y Anio�y. By�o ich setki. Ca�e stado. Stado�? O Anio�ach chyba nie wypada m�wi�, �e s� stadem? Wi�c czym? Dziewczynka nie wiedzia�a. Anio�y tymczasem k��bi�y si�, frun�y to wy�ej, to znowu ni�ej, p�yn�y, ta�czy�y w przestworzach, ich bia�e skrzyd�a za� mieni�y si� z�oci�cie w promieniach s�o�ca.
�nie. Nieprawda. W�r�d bia�o-z�otych by�y te� Anio�y Czarne. Ewa pocz�tkowo ich nie dostrzeg�a, bior�c je za ciemne, burzowe chmury, lecz teraz wyra�nie odr�ni�a Bia�e od Czarnych i nawet wyda�o si� jej, �e tych drugich jest wi�cej. Czer� mia�a w sobie po�ysk, gdy� poch�ania�a promienie s�o�ca, kradn�c jego blask. W urzekaj�cym pi�knie tego widoku by�o co� z�owieszczego - nie tylko harmonia i wdzi�k. Czarne wydawa�y si� zagra�a� Bia�ym. Dziewczynka wyczu�a to instynktem, gdy� Anio�y znajdowa�y si� na tyle wysoko, �e trudno by�o stwierdzi�, co w�a�ciwie tam robi�. Czy tylko frun�? Czy te� walcz� ze sob�, tak jak jastrz�bie ze stadem synogarlic? Niemo�liwe, przecie� - jak m�wi�a babcia - Anio�y s� dobre i �agodne!
Anio�y tymczasem przemie�ci�y si� znad ich domu i frun�y teraz wzd�u� ��ki. Ma�a Ewa sta�a przy p�ocie i patrzy�a. Przez ��k�, kt�ra ci�gn�a si� pag�rkowato, tu� za ich ogrodem, bieg�a w�ska �cie�ka, wiod�ca wprost do ciemnozielonego, nieodleg�ego lasu. Anio�y lecia�y w tamt� stron�.
�Nigdy nie id� sama do lasu, bo si� zgubisz�, przypomnia�y jej si� s�owa ojca.
Ojciec rzadko chodzi� do lasu. W og�le wychodzi� z domu tylko po to, by pojecha� na uniwersytet, do swojej ukochanej sieci skomplikowanych komputer�w, i by stamt�d wr�ci� do komputera domowego, po��czonego jednak z innymi czym�, co nazywa� modemem. I to by� jego ca�y �wiat. Przez �wiat miasta czy ogrodu ojciec przebiega� po�piesznie, niewiele dostrzegaj�c. Jedynie niesko�czony �wiat Internetu wydawa� mu si� bliski i godny zaufania. Niepoj�ty �wiat lasu jawi� mu si� jako przestrze� gro�na i pe�na niebezpiecze�stw. A w�asne l�ki i niech�ci stara� si� przekaza� Ewie. W lesie jego ma�a c�reczka mog�a trafi� na �mij� ukryt� w�r�d kamieni, na w�ciek�ego lisa lub na wielki kopiec czerwonych mr�wek. W Internecie za� mo�na by�o trafi� najwy�ej na wariata, kt�ry do powa�nych, naukowych dyskusji wtr�ca� schizofreniczne dywagacje. Na przyk�ad wczoraj, na stronach gdzie powa�ni ludzie z ca�ego �wiata dyskutowali o fraktalach, jaki� szaleniec dopisa� wielkimi literami pytanie:
GDZIE JEST B�G W INTERNECIE I JAK SI� PRZEJAWIA? CZY TO ON NADAJE KSZTA�TY FRAKTALOM?
Fraktale to, na przyk�ad, p�atki �niegu w czasie ich powstawania. Owszem, przybieraj� bardzo tajemnicze formy; najwi�kszy artysta czego� takiego by nie wymy�li�. Ale co ma do tego B�g? - denerwowa� si� Jan, gdy� dyskusja o fraktalach rozwija�a si� bardzo ciekawie, anonimowy szaleniec za� zepsu� jej powag�. A w og�le to fraktale i badanie ich by�o o wiele ciekawsze ni� zwyczajny �nieg; tak jak biologia jako nauka by�a bardziej fascynuj�ca i na pewno bezpieczniejsza ni� las prawdziwy.
Ma�a Ewa na og� s�ucha�a zakaz�w ojca. Nie ba�a si� lasu, lecz tatu� chyba wiedzia�, co m�wi. Pocz�tkowo nie zamierza�a opuszcza� ogrodu, lecz przecie� mama pozwoli�a jej obejrze� Anio�y, gdy� przylatuj� tylko raz w roku, wiosn�, wracaj�c z ciep�ych kraj�w. Ewa s�ysza�a jej s�owa: Id�, id�.
Dziewczynka by�a podw�jnie zdumiona: tym, �e Anio�y frun�y nad ich domem, i tym, �e przylecia�y z ciep�ych kraj�w. Dot�d my�la�a, �e Anio�y mieszkaj� w Niebie. Chyba �e Niebo to w�a�nie �ciep�e kraje�? Ale najbardziej dziwi�a si�, �e ani mama, ani tato nie chc� zobaczy� Anio��w. Mo�na zrozumie�, �e nie chc� ogl�da� domku z klock�w lego, kt�ry uda�o si� Ewie zbudowa�, albo pierwszego przebi�niegu, kt�ry pojawi� si� w ich ogrodzie - ale Anio��w�?! Prawdziwych najprawdziwszych Anio��w?! Dziwni s� doro�li. No, nie wszyscy. Babcia na pewno by z ni� posz�a, ale babci nie by�o w pobli�u. Mieszka�a dwie uliczki dalej.
Ewa sta�a z zadart� g�ow� i patrz�c na frun�ce skrzydlate Istoty, intensywnie my�la�a: �Wystarczy, gdy popatrz� na nie z ogrodu, czy te� powinnam przej�� przez furtk�? Lepiej je obejrze�, bo czego tu si� ba�? Przecie�, jak m�wi babcia Anio�y s� dobre i nie tylko nikomu nie robi� krzywdy, lecz jeszcze chroni�!�
Nad ��eczkiem ma�ej Ewy wisia� kolorowy obrazek, podarowany przez babci� (na przek�r mamie protestuj�cej, �e to �kicz�): w�sk� k�adk� nad przepa�ci� sz�a para dzieci, dziewczynka podobna do Ewy i niewiele wi�kszy ch�opczyk. Za nimi post�powa� ogromny bia�y Anio�, otulaj�c ich skrzyd�ami. By�o pewne, �e dzieci bezpiecznie przejd� przez t� okropn� k�adk�. U do�u obrazka za�, otoczony girland� z b��kitnych kwiatk�w, widnia� wierszyk, z�o�ony ze z�oconych literek. Ma�a Ewa zna�a go na pami�� i lubi�a:
Aniele Bo�y, Str�u m�j,
Ty zawsze przy mnie st�j.
Rano, wiecz�r, we dnie, w nocy
b�d� mi zawsze ku pomocy.
Ten wierszyk nape�nia� j� ufno�ci� i wiar�, �e jej Anio� Str� zawsze j� ochroni. Gdy� Anio� mia� Moc i by�o to widoczne nawet na tym niewielkim, p�askim obrazku.
�tymczasem prawdziwe Anio�y wci�� frun�y w stron� lasu. Nad rozleg�� ��k� zni�y�y lot i ma�a Ewa mog�a im si� przyjrze�. Bia�o-z�ote figurki urzeka�y urod� i wydawa�o si�, �e przenika przez nie �wiat�o; chwilami by�y przejrzyste jak kryszta�. Ma�a Ewa pr�bowa�a kiedy� patrze� przez babcin� kryszta�ow� tac� i �wiat wygl�da� wtedy o wiele ciekawiej. �wiat�o w krysztale za�amywa�o si� t�czowo i granatowa suknia babci rozb�ys�a nagle mn�stwem odcieni, poczynaj�c od b��kitu, a ko�cz�c na czerwieni. Bia�o-z�ote Anio�y wygl�da�y w�a�nie tak, jakby patrzy�o si� na nie przez kryszta�owe szkie�ko. By�y nadzwyczaj pi�kne, wzbudza�y dreszcz zachwytu i nieokre�lonej t�sknoty. Ich skrzyd�a puszy�y si� jak �nieg, a dziwaczne, d�ugie szaty przypomina�y pod�wietlon� s�o�cem paj�czyn�; anielskie w�osy - po�yskiwa�y t�czowo-z�oci�cie i w niczym nie by�y podobne do tych, kt�re ma�a Ewa wraz z babci� rozwiesza�y co roku na choince, w wigili� Bo�ego Narodzenia.
Mimo ca�ej niezwyk�o�ci w z�ocistobia�ych Anio�ach by�a jaka� prostota, kt�ra wywo�ywa�a odruch serdeczno�ci i zaufania. Ma�a Ewa poczu�a Mi�o��, kt�r� skierowa�a ku nim, a ta wraca�a stokro� wi�ksza. Mia�a uczucie, �e ��czy j� z nimi ni�, niewidoczna, cieniutka i r�wnie ulotna, jak nici babiego lata.
Czarne Anio�y by�y jeszcze pi�kniejsze w swej gro�nej urodzie. Ich groz� ma�a Ewa odbiera�a ca�� sob�, a wpatrywanie si� w nie wywo�ywa�o g�si� sk�rk�. Widzia�a, �e w g��bokiej czerni ich skrzyde� i powiewaj�cych szat mieni� si� jak w kalejdoskopie ciemne wyraziste barwy; wygl�da�o to tak, jakby czer� schwyta�a kolory i uwi�zi�a w sobie. Migotanie wielu barw sprawia�o, �e od Czarnych Anio��w nie mo�na by�o oderwa� oczu. Przyci�ga�y jak magnes.
Ma�a Ewa nie zdawa�a sobie sprawy, �e boi si� ich, a zarazem co� j� w nich urzeka. Nie pomy�la�a nawet, �e nie wolno wychodzi� za furtk� ogrodu.
Z�ama�a zakaz rodzic�w i podrepta�a zauroczona przez ogromn� ��k�, z g�ow� zadart� do g�ry, potykaj�c si�, przewracaj�c, znowu si� podnosz�c, nie odrywaj�c ani na chwil� oczu od p�yn�cych w g�rze Anio��w.
Teraz ju� by�a pewna, �e one mi�dzy sob� walcz�, a raczej, �e Czarne atakuj� Bia�e, kt�re pr�buj� uciec.
- Uciekajcie, uciekajcie! - krzykn�a wystraszona, machaj�c ku nim r�czkami.
Instynktownie czu�a, po czyjej powinna stan�� stronie jako �wiadek tej podniebnej bitwy. Chcia�a pom�c Bia�ym, lecz nie wiedzia�a jak.
- Uciekajcie! Szybciej! Szybciej! - krzycza�a jak mog�a najg�o�niej, wiedz�c, �e nic wi�cej nie mo�e zrobi�.
Jednak skrzydlate Istoty, zaj�te sob�, nie widzia�y ma�ej Ewy i dziewczynka odczu�a z tego powodu ulg�. Mimo wszystko troch� si� ich ba�a. Odkry�a, �e walcz�ce Anio�y maj� niewiele wsp�lnego ze skrzydlat� postaci� o �agodnym obliczu, widoczn� na obrazku znad jej ��ka. Odczu�a strach, a jaki� wewn�trzny g�os nak�ania� j�, by zawr�ci�a; zarazem co� ci�gn�o j� dalej i dalej, w �lad za przep�ywaj�c� po niebosk�onie chmur� z�ocistobia�ych i czarnoskrzyd�ych postaci. Kolorowe motyle czy ptaki wydawa�y si� przy nich bezbarwne i szare, wi�c jak mog�a zawr�ci� do domu i pozostawi� ten niepowtarzalny widok?
A zreszt�, czy mo�na tego nie ogl�da�, skoro mama m�wi�a, �e mo�na je zobaczy� tylko raz w roku? Ciekawe, �e babcia nigdy nie wspomina�a o corocznym przylocie mieszka�c�w Nieba, cho� na pewno wiedzia�a o nich prawie wszystko.
�Dlaczego babcia nie pokaza�a mi ich wcze�niej na niebie, tylko na obrazku?�, my�la�a z uraz�, stale oddalaj�c si� od domu.
Las by� coraz bli�ej: ciemnozielona i nie wiedzie� czemu nagle gro�na �ciana na horyzoncie. Jeszcze wczoraj ten las wydawa� si� ma�ej Ewie bezpieczny, a ka�da wyprawa do niego by�a czym� wspania�ym. Teraz narasta� �opot anielskich skrzyde�, ich muzyka stawa�a si� coraz bardziej z�owieszcza.
Wi�kszo�� Anio��w ju� znika�a za lini� lasu. Bia�e wydawa�y si� s�absze, lecz szybsze i z wyj�tkiem kilku skutecznie umyka�y pogoni Czarnych. Lecz tych kilka, kt�re wci�� zmaga�y si� z atakiem Czarnych, mia�o jaskrawe plamy krwi na paj�czynowych szatach. Ucieka�y wolniej, szarpane i atakowane przez wrog�w. Ma�a Ewa ujrza�a, �e Czarne wysuwaj� l�ni�ce, podobne do orlich szpony i to one zadaj� rany s�abn�cym Bia�ym Anio�om.
�nagle jedna z Bia�ych postaci gwa�townie zni�y�a lot, kieruj�c si� ku dziewczynce. Ma�a Ewa znieruchomia�a, ogarni�ta panicznym l�kiem, �e Anio� upadnie do jej st�p jak zestrzelona dzika kaczka lub spadnie wprost na ni�. Jednak z�ocista istota spojrza�a tylko w jej twarz szeroko rozwartymi oczami i ma�ej dziewczynce wyda�o si�, �e s�yszy �agodny, s�abn�cy g�os:
- UCIEKAJ�
�ale ju� w �lad za Bia�ym, jak jastrz�b za go��biem, zapikowa� Czarny Anio� i schwyci� go w swoje szpony. Starcie odby�o si� tak blisko, �e mog�a dojrze� ich oblicza: bia�e, zm�czone Bia�ego i triumfuj�ce, nienasycone oblicze jego prze�ladowcy. Czarny, trzymaj�c Bia�ego Anio�a niedbale, cho� mocno, jak rozszarpanego ptaka, spojrza� na Ew� przenikliwymi oczami i dziewczynka dozna�a uczucia b�lu. Ten b�l mia� tak�e kolor czerni.
- TO TY�! - za�mia� si� bezg�o�nie, troch� zdziwiony, a ma�a Ewa po raz wt�ry pomy�la�a, �e jest tak pi�kny, i� jego uroda przyci�ga i nie pozwala oderwa� oczu. Potrz�sn�� Bia�ym Anio�em, z kt�rego skrzyde� oderwa�o si� kilka �nie�nobia�ych pi�r i pofrun�� dalej, dzier��c niedbale sw� ofiar�.
- Pu�� go! - krzykn�a rozpaczliwym g�osem. Czarny obejrza� si� z szyderczym, ale pi�knym u�miechem i przy�pieszy� lot.
Wkr�tce Anio�y znikn�y z zasi�gu wzroku ma�ej Ewy, widzia�a ju� tylko spokojn� �cian� lasu, ale spogl�daj�c w niebo nie zauwa�y�a wielkiej, g��bokiej, przykrytej ga��ziami sosny pu�apki na le�n� zwierzyn�, wykopanej przez miejscowych k�usownik�w. Pot�ny wilczy d�, naje�ony w �rodku drewnianymi palami, w kt�ry mia� wpa�� jele� lub dzik - za kilka minut znalaz�a si� w nim przera�ona Ewa. Przed jej oczami rozwar�a si� w�wczas czelu�� tak czarna i bolesna jak oczy Czarnego Anio�a.
�ale nim to si� sta�o, dziewczynka sz�a z g�ow� zadart� do g�ry, daremnie wypatruj�c na niebie frun�cych Anio��w. Znikn�y. Wszystkie. Niebo by�o teraz b��kitne, czyste i puste - i tylko wiatr, wzbudzony przez anielskie skrzyd�a, wci�� z�owieszczo przygina� konary drzew. Mimo to sz�a wci�� dalej i dalej, zbli�aj�c si� krok za krokiem do k�usowniczej pu�apki przys�oni�tej ga��ziami choiny.
Czarny Anio� trzyma� Avego zakrzywionymi szponami i u�miecha� si�, b�yskaj�c diamentowymi z�bami. Drug� r�k� wyrywa� puszyste, z�otobia�e pi�ra. To bola�o. Bardzo. Z ran na plecach Avego s�czy�a si� krew, a pi�ra wirowa�y nad lasem, opadaj�c powoli ku ziemi.
Czarny dmuchn�� - i powia� magiczny wiatr. Wzbi� pi�ra wysoko i porwa� ze sob�. �adne z nich nie mia�o prawa znale�� si� na Ziemi, planecie Ludzi. To co anielskie, przynale�a�o do Nieba. Tak�e Ave, cho� nie mia� ju� si�, musia� pom�c swemu wrogowi i nie dopu�ci�, by pi�ro, nawet najmniejsze, trafi�o w r�ce cz�owieka. Prawa Niebios obowi�zywa�y tak�e przegranych. Ave dmuchn�� wi�c resztk� swej Mocy i pi�ra frun�y w g�r�, w wir magicznego wichru.
�lecz jedno z nich, nie zauwa�one przez �adn� z szybuj�cych istot, opad�o ni�ej i teraz p�yn�o tu� nad lasem, to wzbijaj�c si�, to opadaj�c, jak puch z mlecza. Nieuchronnie zmierza�o ku Ziemi, cho� jeszcze wci�� unosi�o si� ponad drzewami. Tego uciekaj�cego pi�ra nie widzia� nawet jego w�a�ciciel, Ave, jeszcze przed chwil� posiadacz dumnej pary anielskich skrzyde�, a teraz kaleki p� anio� i p� cz�owiek, z ziej�c� na plecach krwaw� ran�.
Czarny za�mia� si� i pu�ci� to zmaltretowane cia�o, by opad�o gdzie� w lesie, bezw�adne jak szmaciana lalka, skazane na Nico��. Nikt nigdy nie rozpozna Anio�a w tej pokaleczonej istocie, wi�c nie mia�o znaczenia, gdzie Ave dotknie Ziemi.
Ave spad� na Ziemi� w g��bi lasu dok�adnie w tej samej sekundzie, w kt�rej ma�a Ewa wpad�a do g��bokiego k�usowniczego do�u. I w tej samej sekundzie przed oczami obojga rozwar�a si� czarna bolesna czelu��. Czarny za� poszybowa� wy�ej, wysoko, bardzo wysoko, ku sobie tylko wiadomemu miejscu - tam, gdzie l�duj� Czarne Anio�y.
Jeszcze jedna ludzka Istota, trac�c Anio�a Str�a, zosta�a skazana na kaprysy losu. Czarny za� �mia� si�, ukazuj�c diamentowe z�by i patrzy� triumfuj�co prosto w S�o�ce. Nie spostrzeg�, �e jedno anielskie pi�ro opad�o na Ziemi�, tu� za lasem, w g��bokim, wilczym dole, ko�o bezw�adnej r�czki nieprzytomnego dziecka.
- Gdzie Ewunia? - spyta�a babcia, wchodz�c wieczorem do domu c�rki. Babcia nie mia�a za grosz zaufania do sposobu, w jaki nowocze�ni rodzice wychowywali swoje dzieci. Tote� nie wierzy�a, �e c�rka lub zi�� w por� oderw� si� od zaj��, by Ewie poda� kolacj�, umy� j� i po�o�y� do ��ka. Babcia mierzy�a mijaj�cy czas zegarkiem, a jej c�rka i zi�� prac�, kt�rej rytm bardzo cz�sto nie mia� nic wsp�lnego z rytmem dnia i nocy.
�Dobrze, �e mieszkam tak blisko�, pomy�la�a starsza pani, przypominaj�c sobie noc, gdy przebudzi�a si� ko�o drugiej, a w oknach stoj�cego na wzg�rzu domu c�rki wci�� wida� by�o �wiat�o. Wystraszona, �e sta�o si� co� z�ego, przebieg�a przez drog� w nocnej koszuli i szlafroku. Anna tkwi�a w pracowni, ugniataj�c brudnymi d�o�mi glin�, a jej m�� siedzia� zgarbiony przed komputerem, wpatruj�c si� w ogromne, odleg�e �wiaty. Ma�a Ewa za� bawi�a si�, siedz�c na pod�odze w salonie w�r�d rozrzuconych kosmetyk�w matki. Od tego czasu babcia zjawia�a si� w ich domu zawsze mi�dzy sz�st� a si�dm� wieczorem, a wychodzi�a, gdy wnuczka zasypia�a.
- Gdzie Ewunia? - powt�rzy�a teraz cierpliwie, patrz�c, jak c�rka modeluje jak�� potworn�, wielk� g�ow� z ustami otwartymi do krzyku. Otrz�sn�a si� na widok wyrazu tych glinianych warg. �Obrzydliwe. Ale jakie prawdziwe. One naprawd� krzycz��, pomy�la�a z mieszanin� uznania i niech�ci. Lubi�a sztuk� jasn�, pogodn�, tak�, kt�ra dawa�a nadziej� i zapas rado�ci na nast�pny dzie�.
- Ewa bawi si� w ogr�dku - odpar�a zdawkowo Anna, nie odrywaj�c wzroku od modelowanej postaci.
- Nie widzia�am jej. Jest ju� zmrok - powiedzia�a babcia. C�rka milcza�a, najwyra�niej nie s�ysz�c.
Zagryzaj�c wargi, babcia posz�a do gabinetu zi�cia. Jan siedzia� z nosem utkwionym w komputerze.
�TO powinni leczy�, pomy�la�a babcia. - Gdzie ma�a Ewa? - powt�rzy�a pytanie.
- W swoim pokoju - odpar� odruchowo Jan i dalej manewrowa� myszk�; ekran zamigota� i Jan przemie�ci� si� z Nowego Jorku w USA do Melbourne w Australii.
- Nie ma jej w pokoju - powt�rzy�a cierpliwie babcia - a jest ju� si�dma. O tej porze ma�a powinna by� w domu. Ma dopiero pi�� lat. Nie pomy�la�e�, �e pi�cioletnie dziecko powinno by� pod opiek�? Gdzie ona jest?
- W�a�ciwie to mog� ci pom�c szuka� - powiedzia� ku jej zdumieniu zi�� i wsta�, przeci�gaj�c si� gwa�townie. - Jedena�cie godzin przed komputerem to za du�o dla kr�gos�upa - dorzuci�, wyja�niaj�c tym samym nienormaln� ch�� zainteresowania si� c�rk� w porze zazwyczaj rezerwowanej na prac�.
Gdy kr�gos�up nie wytrzymywa� ju� tortur przed monitorem, Jan zrywa� si� i robi� kilka zwis�w na zawieszonym pod sufitem dr��ku. Zm�czone kr�gi prostowa�y si� i po kilkunastu minutach zn�w by� gotowy do powrotu w sw�j internetowy idealny �wiat. Ale tym razem przerwa b�dzie d�u�sza. Ma�ej Ewie nale�a�a si� ojcowska uwaga, zw�aszcza �e Jan obieca� Annie, i� to ona b�dzie mog�a w dzisiejszy wiecz�r spokojnie popracowa�. Poszed� wi�c razem ze starsz� pani� do pokoju Ewy: ona przodem, a on, d�ugi i garbi�cy si�, tu� za ni�.
By� to typowy dziecinny pok�j z mn�stwem pluszowych przytulanek. Brak czasu rodzice wynagradzali dziewczynce cz�stymi prezentami: pok�j wype�nia�y coraz to nowe zwierzaki, kolejne serie klock�w lego, ksi��ki z kolorowymi obrazkami.
Od pozosta�ych pokoi ten odr�nia�o tak�e to, �e ma�ej Ewie wolno by�o malowa� na jednej ze �cian - pokrywa�y j� wi�c historyczne ju�, niezrozumia�e bohomazy p�torarocznego bobasa, kolorowe plamy napa�kane przez dwuletniego brzd�ca i wreszcie ca�kiem udane rysunki pi�ciolatki. Kot by� kotem, a mama mia�a wszystkie cz�ci cia�a na swoim miejscu, mimo �e w odleg�ych od rzeczywisto�ci proporcjach. Ale ma�ej Ewy tu nie by�o.
Jan odruchowo zacz�� otwiera� drzwi szafy, jakby szuka� zagubionej cz�ci ubrania, a babcia spyta�a ze z�o�ci�:
- Dlaczego mia�aby si� przed nami chowa�? Zbroi�a co�?
- Ona nigdy nie broi - broni� c�rki zi��.
- To �le - odparowa�a babcia. - Dziecko w tym wieku powinno absorbowa�, by� ha�a�liwe i niezno�ne, ba�agani�, niszczy� zabawki, kaleczy� kolana, zawraca� g�ow� pytaniami. Je�li tego nie robi, jest nienormalnym dzieckiem.
- Ewa jest w pe�ni normalna! - obruszy� si� Jan. - Ma wska�nik I.Q. prawie 160, to bardzo du�o. Tyle ma tylko jedna kobieta w Nowym Jorku, czarnosk�ra prawniczka.
- Co to jest �aj ku�? - zdziwi�a si� babcia.
- Wska�nik inteligencji mierzony specjalnymi testami. Gdy masz oko�o 70-80 punkt�w, jeste� debilem, pomi�dzy 100 a 120 mie�ci si� przeci�tna inteligencja, a powy�ej 140 zaczyna si� nadzwyczajna - t�umaczy� Jan z entuzjazmem, a babcia po raz setny pomy�la�a, �e jej zi�� jest zapalonym naukowcem, wybitnym pedagogiem i okropnym, roztargnionym ojcem. Potrafi zapomnie� nawet o tym, �e ma c�rk�, stwierdzi�a z �alem. Biedne dziecko zas�ugiwa�o na dobrych rodzic�w. Ci nie byli �li, tylko zbyt oddani w�asnym pasjom.
Za czas�w babci nie by�o �adnego �aj ku�, a mimo to wszyscy wiedzieli, kto jest inteligentny, kto udaje, a kto jest g�upi. �Da�abym ci aj ku��, my�la�a babcia ze z�o�ci�, cho� w zasadzie lubi�a zi�cia. Lubi�a ludzi inteligentnych.
Jan zacz�� w�a�nie wchodzi� pod ��ko, nawo�uj�c c�reczk� jak psa, gdy wzrok babci pad� na �cian�:
- Gdzie Anio� Str�? - spyta�a.
- Tutaj? W tym pokoju?! Anio�?! - zdziwi� si� Jan, wype�zaj�c z paj�czyn� we w�osach.
- Str�. Anio� Str�. Obrazek. Wisia� nad ��eczkiem. Widzisz? Zosta�a po nim ja�niejsza plama. Jeszcze wczoraj by�, na pewno go widzia�am.
- Wiesz, nie zwr�ci�em uwagi - zmartwi� si� zi��.
- Rozmawiasz, mamo, o Aniele Str�u? I to z kim? Z Janem?! On wierzy tylko w atomy, neutrony, protony, neutrina, kwarki, czarne dziury i inne takie, niemo�liwe do zobaczenia stwory. To zreszt� ��czy je z Anio�ami, kt�rych te� nie mo�na ujrze� - stwierdzi�a Anna, wchodz�c nagle do pokoiku Ewy.
- Anio� Str� znikn�� ze �ciany - powiedzia�a surowo babcia. Podejrzewa�a c�rk� o usuni�cie obrazka, gdy� pami�ta�a, �e go nie lubi�a.
- Pytasz o ten kicz? O ten okropny oleodruk sprzed pierwszej wojny, kt�rym obdarowa�a� Ew� na jej ostatnie urodziny? Sk�d go w og�le wzi�a�? - docieka�a Anna bez z�o�ci i ze szczerym zainteresowaniem. Oleodruk by� jak�� form� sztuki, zapewne jarmarcznej i prymitywnej, ale jednak sztuki.
- Wyrzuci�a� go, tak? - zapyta�a spokojnie babcia.
- Nawet nie tkn�am! Powiesi�a�, to wisia�. Mo�e to Ewa� - zacz�a Anna, lecz w tym momencie jej wzrok pad� w k�t pokoju. Pomi�dzy ��kiem Ewy a nocnym stolikiem le�a� na pod�odze obrazek, podarty i zniszczony, jakby kto� przejecha� po jego b�yszcz�cej powierzchni ostrymi pazurami.
- Wiatr zrzuci�? - spyta�a niepewnie Anna, patrz�c na uchylone okno. Jej uwag� przyku� na chwil� ciemny kszta�t za szyb�: na go�ym, pozbawionym li�ci konarze wi�niowego drzewa, kt�rego ukwiecone r�owo ga��zie zagl�da�y co roku wiosn� do pokoju jej c�rki, siedzia� pot�ny, Czarny Ptak. �Kruk�, pomy�la�a Anna i zaraz si� zreflektowa�a: �Za du�y na kruka�. Ptak siedzia� bokiem i patrzy� wypuk�ym koralikiem jednego oka, gdy� drugie, z przeciwnej strony g�owy, zapewne zerka�o teraz na ��k�. Jego pi�ra mieni�y si� t�czowo, jakby w g��bokiej czerni �y�y w�asnym �yciem tajemnicze barwy. Anna zapatrzy�a si� w ich migotanie, lecz ptak nagle zerwa� si� z ga��zi i odfrun��.
- Nie podar�abym tego obrazka, mamo, naprawd�. Oboj�tne, co o nim s�dz�, bezmy�lne niszczenie nie nale�y do moich obyczaj�w - powt�rzy�a Anna, podnosz�c z pod�ogi oleodruk. G��bokie zadrapania zburzy�y r�wn�, po�yskliw� powierzchni� obrazka i wydawa�o si�, �e w�ska k�adka, na kt�r� zaraz wst�pi para dzieci, jest z�amana i zwisa nad przepa�ci�. Anio� Str� wygl�da� jak okaleczony. Anna machinalnie pr�bowa�a wyprostowa� papier, lecz rozdarcia tylko si� pog��bi�y.
- Wyrzu� to - powiedzia�a babcia kr�tko, cho� z �alem. Doskonale wiedzia�a, �e w ksi�garni lub salonie plastycznym mo�e kupi� Ewie artystyczne reprodukcje anio��w, p�dzla Rafaela lub Leonarda da Vinci, a jednak przywi�zana by�a najbardziej do tej taniej, realistyczno-s�odkiej i rzeczywi�cie kiczowatej wizji marnego artysty: tej pary dzieci, chronionej skrzyd�ami wielkiego Bia�ego Anio�a. Mo�e dlatego, �e przed p�wieczem w�a�nie ten obrazek zawiesi�a jej nad ��eczkiem matka, prababcia ma�ej Ewy.
- Ma�ej w ka�dym razie tu nie ma - stwierdzi�a Anna to, co od dawna by�o ju� wiadome, i ca�a tr�jka rozesz�a si� teraz po domu, by przeszuka� kolejne pokoje, a nawet strych i piwnic�.
Spotkali si� po kwadransie w ogr�dku, tym razem, zagl�daj�c pod ka�dy krzak i za pie� ka�dego z drzew, zanim ponownie wr�cili do domu.
- Chwileczk� - powiedzia�a nagle Anna. - Ewa jak�� godzin� temu czego� ode mnie chcia�a, lecz nie pami�tam, czego.
- Godzin� temu? - powt�rzy�a babcia, Anna za� zmiesza�a si�.
- Mo�e dwie? - doda�a niepewnie.
- A mo�e trzy. Naprawd� nie wiesz, kiedy to by�o? - spyta�a babcia surowo.
- Pracowa�am - doda�a usprawiedliwiaj�co Anna, usi�uj�c nie widzie� pe�nego wyrzutu wzroku babci.
- Przypomnij sobie - powiedzia�a cierpliwie starsza pani.
- Musimy i�� w to samo miejsce, do mojej pracowni - stwierdzi�a Anna po namy�le.
To w�a�nie matka j� nauczy�a, �e gdy czego� si� zapomni, nale�y wr�ci� w to samo miejsce i pami�� te� powr�ci jakby by�a zaczarowana. Anna �mia�a si� z tego, jak z wielu innych przes�d�w, ale o dziwo, ten sprawdza� si� w praktyce.
Wyszli wi�c wszyscy na strych, gdzie znajdowa�a si� przeszklona pracownia. Teraz wpada�o do niej niewiele �wiat�a, gdy� za oknami panowa� ju� wczesny zmrok przedwio�nia.
- Ju� wiem - stwierdzi�a, wpatruj�c si� w okno. - Ewa powiedzia�a, �e� chwileczk� to by�o co� zabawnego� Ona m�wi�a, �e po niebie leci ogromne stado ptak�w i �ebym sz�a je zobaczy�.
- Wrony? - spyta�a babcia.
- Nie. Wprawdzie nie wyjrza�am przez okno, lecz to na pewno nie by�y wrony. Nie kraka�y. Przeciwnie. Lecia�y w ciszy, a wrony kracz�. Za to niezwykle g�o�ny by� �opot ich skrzyde�.
- Bzdura - powiedzia�a babcia. - Wyobra�asz sobie, jak wielkie musia�yby by� te ptaszyska, gdyby� z pracowni us�ysza�a �opot ich skrzyde�? Na bociany czy �ab�dzie jest jeszcze za wcze�nie.
- S�ysza�am! - upiera�a si� Anna. - Nawet pomy�la�am, �e ten szum skrzyde� brzmi jak muzyka. I lecia�y w stron� lasu.
- Sk�d niby wiesz, dok�d lecia�y, je�li nie patrzy�a�?
- Nie patrzy�am, lecz uchyli�am okno i wiem, �e ten dziwny szum rozlega� si� nad naszym domem, a potem znikn�� nad lasem.
- Do diab�a z tym! - zniecierpliwi� si� Jan. - M�wmy o dziecku, a nie o jakich� �opocz�cych skrzyd�ach!
- M�wimy o dziecku. Odtwarzamy sytuacj� - upomnia�a go Anna. - Ewa koniecznie chcia�a, �ebym sz�a z ni� spojrze� na te ptaki. Powiedzia�am, �eby sama si� im przyjrza�a, bo pracuj�. By� mo�e zesz�a do ogrodu i�
- �i z niego wysz�a - stwierdzi� Jan z niepokojem.
Babcia westchn�a i zbli�y�a si� do okna. Anna stan�a obok i uchyli�a je. Zapada�a noc, ale wci�� mo�na by�o odr�ni� ciemn� �cian� lasu od jasnoszarej ��ki. I w�a�nie tu� za tyln� furtk� ogrodu co� przyku�o ich wzrok: niewielka, jasna plama. Rzucili si� w tym kierunku. D�ugi promie� �wiat�a lampy trzymanej przez Jana o�wietli� przedmiot le��cy na burej, jeszcze go�ej ziemi. By�a to ��ta czapeczka Ewy.
- �wi�c naprawd� wysz�a za furtk�. A tyle razy jej m�wi�em, �e nie wolno! - powiedzia� Jan z niepokojem.
- To jeszcze nic strasznego - doda�a sobie otuchy babcia.
- Las jest straszny - odezwa� si� w Janie wielbiciel wirtualnego, bezpiecznego �wiata. - �mije� w�ciek�e lisy� truj�ce ro�liny� No i mo�na si� zgubi�.
- Tylko to ostatnie jest prawdziwe w przypadku pi�cioletniego dziecka. To dobry, spokojny las, bez �mij i w�ciek�ych lis�w - uspokoi�a babcia, t�umi�c w sobie niepok�j.
Wszyscy troje wybiegli po�piesznie z ogrodu i poszli przez ��k�, przy�wiecaj�c sobie latarkami. Nikt nie pr�bowa� �artowa� czy pociesza� si� nawzajem.
Ew� obudzi�o ostre �wiat�o, przebijaj�ce si� przez zamkni�te powieki, a gdy ostro�nie je uchyli�a, o�lepi�o j� bardziej ni� s�o�ce, w kt�re kiedy� pr�bowa�a patrze�.
- �yje! �yje� - us�ysza�a jaki� obcy g�os mamy. Obcy, gdy� by�y w nim strach, rado�� i �zy. A mama nigdy nie p�aka�a. Ani si� nie ba�a. Wi�c to by�o nowe. Lecz nie sprawdzi�a, czy twarz mamy te� by�a nowa, gdy� b�ysk �wiat�a porazi� j� i ponownie zamkn�a oczy.
- Ma szcz�cie, �e prawdopodobnie sko�czy�o si� tylko na p�kni�ciu trzech �eber i powierzchownych obra�eniach - powiedzia� jaki� gruby, obcy g�os, a Ewa domy�li�a si�, �e to lekarz. Nie mia�a do tej pory z lekarzami do czynienia. By�a wyj�tkowo zdrowym dzieckiem.
- Prawdopodobnie? - us�ysza�a teraz te� nowy, bo niezwykle napi�ty g�os taty. Tata m�wi� na og� z nonszalanckim luzem, kt�ry dawa� dziewczynce poczucie bezpiecze�stwa. - Co to znaczy �prawdopodobnie�? Prosz� sprecyzowa�.
- Na przyk�ad wstrz�s m�zgu mo�e si� objawi� dopiero jutro czy pojutrze, b�lami g�owy, wymiotami� - odpar� niech�tnie lekarz.
- Co jeszcze? - spyta�a tym razem babcia i Ewa pomy�la�a, �e ona jedna mia�a taki sam g�os jak zwykle: ciep�y i pe�en uczucia.
- No� obra�enia wewn�trzne. W zasadzie je wykluczyli�my. Ale na wszelki wypadek dziecko musi zosta� w szpitalu. Na obserwacji. Przynajmniej trzy dni - oznajmi� ostro�nie gruby g�os.
A potem ma�a Ewa poczu�a, �e czyje� r�ce przenosz� j� ze sto�u operacyjnego na w�zek i przesuwaj� spod tego o�lepiaj�cego �wiat�a. Otwar�a szeroko oczy.
- Moje kochanie� - powiedzia�a mama, wci�� ze �zami, kt�re s�ycha� by�o w jej g�osie, a teraz tak�e wida� by�o na policzkach. - Ju� nigdy �adna rze�ba nie b�dzie wa�niejsza ni� ty. Nigdy!
Ewa pomy�la�a, �e s�owa mamy brzmi� �adnie, lecz nieprawdziwie. Rze�by musz� by� wa�niejsze od niej, zw�aszcza wtedy, gdy si� je rze�bi, gdy� ona, Ewa, jest ju� sko�czona ca�a, od st�p do g��w, a rze�by dopiero si� rodz�.
Najmniejsza nieuwaga mamy mo�e spowodowa�, �e rze�ba si� nie uda. Ma�a odrobina gliny zmieni wyraz ust ze smutnych w u�miechni�te, a jeden nieuwa�ny ruch r�ki przeobrazi twarz wbrew zamierzeniu. Ewa nie mia�a mamie za z�e, �e w czasie rze�bienia wa�niejsza jest bry�a gliny, ale to mi�e, �e akurat teraz mama my�li inaczej.
- Ka�de twoje s�owo, moja malutka, te� b�dzie wa�niejsze ni� wszystkie uczone wypowiedzi moich uniwersyteckich koleg�w z Harwardu czy Oksfordu - przyrzek� tata, a ma�a Ewa u�miechn�a si� wyrozumiale, gdy� wiedzia�a, �e w czasie internetowej rozmowy dw�ch profesor�w nie ma nic wa�niejszego ni� omawiany temat: ani przepalaj�cy si� czajnik na kuchence, ani pow�d�, kt�ra wezbra�a w przep�ywaj�cym obok strumieniu, ani pro�ba Ewy o odgrzanie obiadu, I s�usznie: to bardzo trudno, aby dwaj profesorowie z dw�ch r�nych kontynent�w, gdzie pory dnia te� s� r�ne, akurat w tej samej chwili mieli wolny czas na d�u�sz� pogaw�dk�.
Tylko babcia milcza�a, patrz�c na wnuczk� ze zwyk�� sobie, pe�n� uczucia uwag�. W babci nie by�o nic nowego, wszystko po staremu: bezpiecznie i dobrze.
- B�dzie troch� bole� - powiedzia�a teraz babcia. - W tym miejscu, gdzie masz elastyczne banda�e. Ale nie martw si�. To minie. Nie martw si� te� o to pi�kne, �nie�nobia�e pi�ro. Wzi�am je do domu i schowa�am. Tak je ukry�am, �e ani si� nie zabrudzi, ani go nikt nie znajdzie. Schowek jest bezpieczny, gdy� swoje przysz�o do swego. Oddam ci je, jak wyjdziesz ze szpitala.
Babcia, w przeciwie�stwie do mamy, wiedzia�a, �e zar�wno dziewczynki, jak i ch�opcy musz� mie� swoje sekretne skarby: pi�ro ptaka, magiczn� kulk� bez dziurki, kamyczek ze srebrzystym b�yskiem miki, muszelk� znad morza, kawa�ek sznurka, obrazek wydarty z kolorowego magazynu, k��bek w��czki. Ka�dy taki przedmiot, nawet gdyby doros�ym wydawa� si� bezu�ytecznym �mieciem, dla ma�ego w�a�ciciela by� niezwykle cenny. Lecz tym razem s�owa babci nie wywar�y na Ewie wra�enia. Nie by�a ani wdzi�czna, ani uradowana, tylko zdziwiona.
- Pi�ro? - powt�rzy�a oboj�tnie. - Jakie pi�ro?
- Pi�ro. Bia�e. D�ugie. Puszyste. Le�a�o ko�o ciebie w tym okropnym dole. Swoj� drog�, to jest bardzo ciekawe: o tej porze naprawd� nie przylatuj� tu �adne ptaki. A ju� na pewno nie tak du�e, bo to pi�ro nale�y co najmniej do �ab�dzia.
- Nie pami�tam ptak�w, babciu. Ani �adnego do�u - odpar�a sennie ma�a Ewa.
- To sk�d wzi�a� si� na ��ce pod lasem? - zdziwi�a si� mama. - Przecie� m�wi�a� mi, �e po niebie frun� te� no, ptaki.
- Nie pami�tam, mamusiu, ani nieba, ani ptak�w - powt�rzy�a z uporem Ewa. - I nie wiem, �e by�am pod lasem.
- �w wilczym dole - uzupe�ni� tato.
- A ko�o ciebie le�a�o pi�ro - zako�czy�a babcia.
- Nic nie pami�tam - powt�rzy�a zdenerwowana dziewczynka.
Tam, gdzie zdaniem rodzic�w i babci powinien by� w jej �yciorysie jaki� d� i bia�e pi�ro, w pami�ci by�a jedynie czarna dziura, w kt�rej s�abo po�yskiwa�y dziwne, mieni�ce si� barwy, jakby ta czer� zjad�a wszystkie kolory. Migocz�ca czer� niepokoi�a Ew�. Wola�a od niej nawet ostre �wiat�a lamp.
- To si� zdarza - o�wiadczy� lekarz, kt�rego gruby g�os nie pasowa� do okr�glutkiej postaci. - To tylko chwilowa amnezja, pod wp�ywem strachu, szoku, b�lu. Dziewczynka powoli wszystko sobie przypomni, albo te� na zawsze pozostanie jej taka ma�a, nieszkodliwa luka w pami�ci.
- Nigdy nie mo�na by� pewnym, co w naszej pami�ci jest wa�ne - szepn�a babcia.
- Chc� spa� - powiedzia�a nagle Ewa i zamkn�a oczy. Nie wiedzia�a, czemu pragn�a uciec od my�li o tym, co wi�za�o si� z jakim� do�em, bia�ym pi�rem i tym kr�tkim okresem, kt�rego nie pami�ta�a. I nie chcia�a pami�ta�.
Babcia wzi�a j� za r�k� i ju� po chwili dziewczynka zanurzy�a si� w spokojn� szaro�� snu, w kt�rym z wolna zjawi�y si� pogodne, jasne kolory, swobodne, nie uwi�zione w �adnej czerni.
Ave ockn�� si� w ciemno�ciach i - w przeciwie�stwie do ludzi, kt�rzy po utracie przytomno�ci i nag�ym jej odzyskaniu najpierw sprawdzali, czy wszystko jest w porz�dku z ich cielesn� pow�ok� - zacz�� szuka� swej to�samo�ci. Nie by�o jej. Ogarn�� go l�k. Oto nie mia� ju� skrzyde�, w kt�rych skupia�a si� jego Moc; w ich miejscu zia�a ogromna rana, a on nie wiedzia�, kim teraz jest. Nie widzia� i nie wyczuwa� �wiat�a, kt�re zawsze go prowadzi�o, nawet w najwi�kszych ciemno�ciach. Znikn�o? Niemo�liwe. Ono jest przecie� wsz�dzie, wi�c czemu Ave go nie widzi?
Wyci�gn�� przed siebie r�k�: nie by�a, jak niegdy�, przejrzysta i bezcielesna. To by�a r�ka ludzka, cho� pozbawiona sprawno�ci i si�y. Rozejrza� si� wok�, lecz jego wzrok nie si�ga� dalej ni� do drzew, kt�re go otacza�y, zwieszaj�c nad nim swe bezlistne konary, jakby i one chcia�y zamkn�� przed nim Niebo. Wcze�niej Ave zawsze widzia� Niebo, niezale�nie od tego, gdzie si� znajdowa� i czy mia� otwarte, czy zamkni�te oczy. Niebo by�o w nim i wok� niego; on sam by� cz�stk� Nieba. Lecz Niebo znikn�o. To, co znajdowa�o si� wysoko, ponad koronami drzew, i raz mia�o kolor szafiru, innym razem szarego b��kitu lub szarej chmurno�ci, a teraz by�o granatowoo�owiane, nie by�o przecie� TYM Niebem.
Na tle tego mroczniej�cego granatu wyra�nie odcina� si� gruby konar najbli�szego drzewa, a na nim nieruchomo tkwi� du�y Czarny Ptak.
�Gdybym mia� skrzyd�a cho�by takie jak on��, pomy�la� Ave, a w tej samej chwili ptak przeobrazi� si� w zmursza��, promieniuj�c� zimnym blaskiem hub�, wysysaj�c� soki z bezsilnego konaru.
�To nie jest ptak ani huba. To Czarny. Chce si� upewni�, �e ju� nie wzbij� si� ku �wiat�u�, zrozumia� Ave.
Trzy dni sp�dzone w szpitalu by�y dla Ewy troch� m�cz�ce, gdy� po raz pierwszy znalaz�a si� w centrum uwagi obojga rodzic�w, do czego nie przywyk�a. Tato siada� na brzegu jej ��ka i usi�owa� opowiada� bajki, mimo �e nie umia�. W jego bajkach neutrony walczy�y z protonami, atomy wzbija�y si� w Niebo, uczeni niestrudzenie gonili neutrina i kwarki.
- Opowiedz mi lepiej o Ksi�ycu. Kto na nim �yje? - prosi�a dziewczynka.
- Na Ksi�ycu uczeni odkryli l�d. Je�li jest l�d, to znaczy, �e mog�a by� tam niegdy� woda, a woda� - i tata p�ynnie przechodzi� do wyk�adu o warunkach niezb�dnych dla powstania mikroorganizm�w, ma�a Ewa za� zasypia�a.
Z kolei mama wzdycha�a i wpatrywa�a si� w c�reczk� z tak� trosk�, �e dziewczynka niepokoi�a si�, czy przypadkiem lekarze opr�cz trzech z�amanych �eber nie znale�li u niej jakiej� innej, gro�niejszej choroby. Jedynie babcia zachowywa�a si� w miar� zwyczajnie, przynosi�a s�odkie kompoty, g�ste od owoc�w, i to ona pami�ta�a, �eby na szpitalnej poduszce po�o�y� jedn� z domowych przytulanek, by obcy pok�j sta� si� bardziej swojski. To babcia opowiada�a prawdziwe ba�nie o m�drych czarownicach, �licznych, lecz g�upiutkich kr�lewnach i odwa�nych sierotach, kt�re umia�y zdoby� szcz�cie.
Wkr�tce Ewa mia�a opu�ci� szpital.
Ave nie wiedzia�, jak d�ugo le�a� w lesie. Mo�e trwa�o to d�ugo, a mo�e bardzo kr�tko, a on utraci� poczucie czasu. Czas inaczej p�ynie dla ludzi, inaczej dla Anio��w, Ave za� nie wiedzia�, kim teraz jest. Wiedzia� tylko, �e nie powinien zosta� tu, gdzie spad�.
Nie pr�bowa� frun��, gdy� bez skrzyde� by�o to niemo�liwe. Chcia� wsta�, tak jak wstaj� ludzie, i ruszy� przed siebie. Czu� bowiem, �e dziwnym zrz�dzeniem losu jest blisko ma�ej ludzkiej Istoty, kt�r� mia� chroni�. Chcia� si� w tym upewni� i znale�� si� jeszcze bli�ej niej. Lecz by� ranny, nie mia� te� ludzkiej si�y. Uda�o mu si� jedynie pe�zn�� na zgi�tych �okciach i kolanach w�r�d wilgotnego mchu, zesch�ych li�ci z zesz�ego lata i wystaj�cych korzeni drzew.
W �lad za czo�gaj�cym si� Avem bieg�a zgni�ozielona jaszczurka, szczerz�c drobne z�bki i obserwuj�c go uwa�nie wypuk�ymi koralikami nieruchomych czarnych oczu. W tej czerni mieni�y si� g��boko skryte, jakby uwi�zione barwy. Ave nie widzia� jaszczurki, lecz czu� jej obecno��. Niewa�ne, w co by si� przemieni�a, w ptaka, hub� czy w zesch�y li��, zawsze b�dzie czu� jej obecno��.
Nagle poj��, �e nie tylko nie jest Anio�em. Poj�� tak�e, �e nie jest cz�owiekiem. I �e nie b�dzie mu dane nim zosta�.
- Nie, nie jeste� cz�owiekiem - zaszele�ci�a za nim jaszczurka, pe�zn�c w�r�d przegni�ych zesz�orocznych li�ci. - Jeste� p� anio�em i p� cz�owiekiem. Kalekim, u�omnym tworem. I nikt nie b�dzie ci� �a�owa� poza mn�, gdy� nikt nie wie, gdzie jeste�. A jeste� r�wnie daleko od Nieba, jak i od Ziemi, czyli jeste� Nigdzie.
Ave poj��, �e Czarny ma racj�. Z pozoru wydawa�o mu si�, �e pe�znie, �e dotyka cia�em ch�odnej i burej powierzchni planety, po kt�rej zazwyczaj st�paj� ludzie, ale szybko poj��, �e to pe�z�a tylko jego kaleka pow�oka. Czarny stale mu towarzyszy�, wci�� si� przeobra�aj�c, gdy� szybko��, z jak� Czarni mogli zmienia� posta�, zawsze przewy�sza�a zdolno�ci Anio��w.
Avemu pozosta�a tylko bezradno��. M�g� te� p�aka�. Wi�c zap�aka�. Ale nie by�y to ludzkie �zy, kt�re przynosz� ulg� w cierpieniu. P� anio�, p� cz�owiek p�aka� nie nad sob�, lecz nad ma�ym ludzkim stworzeniem, kt�re nie wiedzia�o, co utraci�o - i nigdy si� tego nie dowie, nawet w godzinie �mierci. P�aka� i czo�ga� si� wytrwale.
Jaszczurka przeobrazi�a si� w d�d�ownic� i nadal pe�z�a za nim. Bura, wilgotna gleba, kt�r� d�d�ownica wch�ania�a, ryj�c podziemne korytarze, by�a jej bliska. Wszak Ziemia by�a raczej planet� Czarnych ni�li Anio��w.
Ewa t�skni�a do domu i gdy wreszcie wr�ci�a ze szpitala odetchn�a g��boko, cho� to w�a�nie najbardziej bola�o: g��boki oddech lub kaszel, kt�re szarpa�y �ebrami. Od razu te� odkry�a nad swoim ��eczkiem jasn� plam� - �lad po ulubionym obrazku z Anio�em Str�em.
- Zdob�d� dla ciebie nowy - powiedzia�a babcia, nie wyja�niaj�c okoliczno�ci zniszczenia obrazka. Ma�a Ewa, nie wiedz�c czemu, wola�a o to nie pyta�.
Ku swemu zadowoleniu dziewczynka stwierdzi�a, �e tylko przez pierwszych kilka dni mama i tato po�wi�cali jej ca�� swoj� uwag�, co by�o m�cz�ce. Przywyk�a bawi� si� sama. M�wi�a g�o�no do siebie lub do przyjaci�: przytulanek, z kt�rych ka�da mia�a w�asne imi� i kt�re czasem odzywa�y si� do niej bezg�o�nie, gdy mia�y dobry humor; do drzewka szcz�cia, kt�re sta�o na parapecie okna i chyba lubi�o ma�� Ew�; do drzewa wi�ni za oknem. Ale na wi�niowym drzewie od paru dni przesiadywa� obcy, wielki, Czarny Ptak, kt�rego dziewczynka nie lubi�a - i kt�rego chyba nie lubi�o drzewo, gdy� w miejscu, na kt�rym ptaszysko zwyk�o czuwa�, nie wypu�ci�o p�k�w. Ten jeden, jedyny konar pozosta� tej wiosny bezlistny i pozbawiony kwiat�w.
Zanim �ebra Ewy zros�y si� i przesta�y bole�, zacz�o si� prawdziwe lato. Ale na razie wci�� by�a wiosna. W czasie kr�tkiej nieobecno�ci dziewczynki na jej osiedle, kt�re tworzy�o kilkadziesi�t niedu�ych, jednorodzinnych dom�w z ogrodami, po�o�onych kilkana�cie kilometr�w od miasta, przyby� nowy lokator. Odkryto go przypadkiem.
Siedmioletnia c�rka dentysty zap�dzi�a si� z psem do opuszczonych ruin. Ruiny - resztki jakiego� domostwa, tkwi�y na skraju osiedla: �lad, �e przed budow� tych czystych i �adnych dom�w nie by�o tu samych ��k, jak s�dzili niekt�rzy, lecz n�dzne przedmie�cie. Dziewczynka z wilczurem, kt�remu rzuca�a patyki do zabawy, podesz�a pod star� ruder� i pies wytropi� Bezdomnego. Na widok �pi�cego obdartusa c�rka dentysty podnios�a taki krzyk, �e z najbli�szych domk�w wybiegli mieszka�cy. By� to z�y znak dla w��cz�gi: krzycz�ca dziewczynka kojarzy�a si� wszystkim z nieokre�lon� krzywd�. Je�li p�aka�a, musia�o sta� si� co� z�ego. I gdyby obok rudery nie przechodzi�a akurat babcia, wszystko mog�oby sko�czy� si� tragicznie. Dentysta, lekarz, biznesmen i polityk, mieszka�cy czterech najbli�szych dom�w, cho� na co dzie� sprawiali wra�enie ludzi sympatycznych i dobrze wychowanych, teraz szarpali Bezdomnego tak dotkliwie, �e na jego podartym ubraniu pokaza�y si� plamy krwi. A Bezdomny wcale si� nie broni�, i to by�o najgorsze. Obok, jak zwykle w pewnym oddaleniu, sta�a Pani Sama i cho� ca�a jej sylwetka wyra�a�a sprzeciw, milcza�a. Babcia natomiast nie waha�a si�.
- Chcecie zabi� cz�owieka? Za co?! - krzykn�a i czterech pan�w najpierw z oszo�omieniem spojrza�o po sobie, a potem pu�ci�o w��cz�g�, kt�ry upad� u ich st�p jak szmaciana lalka.
- Czy co� ci zrobi�? - spyta�a babcia krzycz�c� dziewczynk�. C�rka dentysty pokr�ci�a g�ow�.
- To czemu tak wrzeszczysz? - spyta�a zn�w babcia.
- Bo go nie znam - powiedzia�a dziewczynka.
- Ka�dy obcy to wr�g? I tylko dlatego chcecie go zat�uc jak psa?
Babcia za��da�a, by lekarz obejrza� rany Bezdomnego. Jednak w��cz�ga, kt�ry pr�cz nieartyku�owanych j�k�w nie wyda� z siebie ani jednego zrozumia�ego s�owa, nie pozwoli� si� dotkn��. Nikomu. Nawet babci. A widz�c, �e ju� nikt nie zamierza go bi�, wczo�ga� si� z powrotem do rudery.
- Czy on ma tam� zosta�? - spyta� niepewnie polityk.
- Mnie tam wszystko jedno, byle nie w�azi� pod oczy porz�dnym ludziom - odrzek� dentysta.
- Niech siedzi. Pewnie i tak za kilka dni gdzie� polezie, jak to w��cz�ga - zako�czy� lekarz.
Babcia podesz�a bli�ej, ale na widok jej cienia Bezdomny, skryty w k�