9222

Szczegóły
Tytuł 9222
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9222 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9222 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9222 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SHERWOOD ANDERSON Miasteczko Winesburg Obrazki z �ycia w stanie Ohio Tytu� orygina�u Winesburg, Ohio (t�um: Jerzy Krzyszto�) Pos�owiem opatrzy� Micha� Sprusi�ski 1977 Pami�ci mojej matki, EMMY SMITH ANDERSON, kt�rej bystre uwagi o �yciu pierwsze obudzi�y we mnie g��d poznawania tego, co si� w ludziach kryje - t� ksi��k� po�wi�cam KSI�GA DZIWACTW Nasz pisarz, starzec o siwym w�sie, mia� k�opot ze swoim ��kiem. Chcia� mie� widok na drzewa, kiedy si� rano obudzi, a okno w jego pokoju znajdowa�o si� wysoko od pod�ogi. Przyszed� wi�c stolarz, aby sprawie zaradzi� i dostosowa� ��ko do poziomu okna. Zrobi� si� z tego nie lada ambaras. Stolarz, weteran Wojny Domowej, przyszed� do pokoju pisarza i usiad�, �eby om�wi� spraw� podium, na kt�rym ��ko powinno stan��. Pisarz mia� troch� cygar pod r�k� i stolarz sobie zapali�. Przez pewien czas rozmawiali o ��ku, a potem o innych sprawach. Weteran zacz�� wspomina� wojn�; w istocie pisarz sam na ten temat go naprowadzi�. Jako jeniec wojenny stolarz przesiedzia� si� niegdy� w lochach w Andersonville i straci� brata, �w brat umar� z g�odu; ilekro� stolarz o tym wspomnia�, zaraz zbiera�o mu si� na p�acz. Mia� siwe w�sy, tak jak i stary pisarz, i kiedy p�aka�, krzywi� wargi i strzyg� w�sami. P�acz�cy staruszek z cygarem w ustach robi� zabawne wra�enie. W�asny projekt ustawienia ��ka wywietrza� pisarzowi z g�owy i potem stolarz zmajstrowa� wszystko na sw�j spos�b, a pan pisarz z sze��dziesi�tk� na karku musia� si� na noc gramoli� do ��ka po krze�le. W po�cieli przewraca� si� na bok i le�a� ca�kiem bez ruchu. Ca�e lata przejmowa� si� swoim sercem. Pali� za wiele i serce mu dokucza�o. Niegdy� przysz�o mu na my�l, �e w pewnej chwili umrze niespodziewanie, i zawsze, jak si� po�o�y� do ��ka, o tym sobie duma�. Nie czu� wcale strachu. Odnosi� w istocie ca�kiem szczeg�lne wra�enie, kt�re nie�atwo da si� wyt�umaczy�. W�a�nie wtedy, w ��ku, stawa� si� bardziej �ywotny ni� kiedykolwiek indziej. Le�a� sobie zupe�nie bez ruchu, cia�o mia� stare i licha warte, a jednak siedzia�o w nim co� m�odego. Ot, jak w brzemiennej niewie�cie, tylko �e nie dziecko, ale ca�y m�odzieniec. Nie, nie m�odzieniec, lecz dziewczyna, m�oda i w kolczudze, zupe�nie jak rycerz. Nie ma sensu, jak widzicie, pokazywa�, co tam w starym pisarzu siedzia�o, kiedy spoczywa� na wysokim ��ku i s�ucha�, jak mu serce �opocze. Trzeba si� dobra� do tego, o czym sam pisarz, czy to-to m�ode w pisarzu - my�la�o. Stary pisarz, jak wszyscy ludzie na �wiecie, nagromadzi� w ci�gu d�ugiego �ywota ca�e masy poj�� pod czaszk�. By� niegdy� ca�kiem przystojny i sporo kobiet w nim si� kocha�o. Poza tym, rzecz jasna, zna� ludzi, wielu ludzi, tak jako� osobi�cie i bezpo�rednio, zupe�nie inaczej ni� my ich znamy. Przynajmniej tak mu si� wydawa�o i ta my�l sprawia�a mu przyjemno��. Czemu� mamy si� k��ci� ze staruszkiem o jego my�li? W ��ku pisarz mia� sen, kt�ry nie by� snem. Kiedy ju� drzema�, ale jeszcze nie spa�, zacz�y mu si� jawi� przed oczyma postacie. Wyobra�a� sobie, �e to-to m�ode, co w nim siedzi, wyprowadza mu przed oczy ca�� ich procesj�. Widzicie, ca�y dowcip kryje si� w�a�nie w tych postaciach, kt�re w�drowa�y przed oczyma pisarza. By�y to same dziwad�a. Wszyscy ludzie, m�czy�ni i kobiety, jakich kiedykolwiek pisarz zna�, cudacznie si� poodmieniali. Nie ka�de z tych dziwade� by�o straszne. Niekt�re - zabawne, niekt�re wprost pi�kne, a jedno - kobieta ca�kiem zniekszta�cona - bole�nie dotkn�o staruszka swoj� dziwaczno�ci�. Gdy przesz�a, zakwili� jak male�ki psiak. Wchodz�c do pokoju mogliby�cie pomy�le�, �e staruszek ma nieprzyjemne sny albo cierpi na niestrawno��. Przez godzin� procesja dziwade� ci�gn�a si� przed oczami starca, a potem - chocia� ci�ko mu to przysz�o - wygramoli� si� z ��ka i zacz�� pisa�. Kt�ry� z tych dziwol�g�w zrobi� na nim takie wra�enie, �e musia� to wszystko opowiedzie�. Przy biurku stary pisarz pracowa� okr�g�� godzin�. I tak stworzy� dzie�o, kt�re nazwa� �Ksi�g� Dziwactw�. Nigdy jej nie opublikowa�, ale ja sam raz j� przegl�da�em i wywar�a na mnie niezatarte wra�enie. Ksi��ka mia�a jedn� my�l przewodni�, bardzo dziwn�, kt�r� dobrze sobie zapami�ta�em. Maj�c j� na uwadze potrafi�em zrozumie� wielu ludzi i wiele spraw, jakich przedtem zupe�nie nie mog�em poj��. My�l by�a skomplikowana, ale w prosty spos�b mo�na by j� odda� mniej wi�cej tak: Ot� na pocz�tku, kiedy �wiat by� jeszcze m�ody, istnia�o ca�e mn�stwo my�li, lecz nie istnia�a ani jedna prawda. Cz�owiek dopiero sam je stworzy� i na ka�d� prawd� z�o�y�o si� mn�stwo nieuchwytnych my�li. Ca�y �wiat zaroi� si� od prawd, a wszystkie by�y pi�kne. Staruszek wyliczy� setki prawd w swoim dziele. Nie pr�buj� nawet powiedzie� wam o wszystkich. By�a tam prawda o dziewictwie i prawda o nami�tno�ci, prawda o bogactwie i prawda o ub�stwie, o zapobiegliwo�ci i marnotrawstwie, o lekkomy�lno�ci i wyrzeczeniu. Setki i setki prawd i wszystkie by�y pi�kne. A potem nadeszli ludzie. Ka�dy, jak si� tylko pojawi�, chwyta� sobie jedn� z prawd, a silniejsi �apali ich ile si� da. I w�a�nie prawdy zrobi�y z ludzi dziwol�gi. Staruszek mia� w tej kwestii solidnie opracowan� teori�. G�osi� tez�, �e z chwil� kiedy cz�owiek zabiera� jedn� z prawd dla siebie, nazywa� j� swoj� prawd� i stara� si� ni� �y�, zamienia� si� sam w dziwad�o, a prawd� swoj� - w fa�sz. Sami mo�ecie sobie wyobrazi�, jak to staruszek, kt�ry ca�e �ycie obraca� pi�rem i s��w mia� ponad miar�, napisa�by setki stron w tej w�a�nie materii. Temat tak by mu si� rozr�s� w g�owie, a� grozi�oby mu niebezpiecze�stwo, �e sam zostanie dziwol�giem. Nie zosta� - jak przypuszczam - z tej samej przyczyny, dla kt�rej nigdy nie opublikowa� swego dzie�a. to-to m�ode w�a�nie, co w nim siedzia�o, uratowa�o staruszka. Starego stolarza natomiast, kt�ry przysposabia� pisarzowi ��ko, wspomnia�em tylko dlatego, poniewa� on, jak wielu tak zwanych ca�kiem prostych ludzi, sta� si� najbli�szy temu, co zrozumia�e i ukochane - ze wszystkich dziwactw w ksi��ce pisarza. R�CE Po zrujnowanej na po�y werandzie drewnianego domku, u kraw�dzi w�wozu za miasteczkiem Winesburg w stanie Ohio, przechadza� si� nerwowo tam i z powrotem za�ywny stary cz�owieczek. Wskro� d�ugiego pola, co zasiane koniczyn� wyda�o tylko g�sty plon ��tych chwast�w gorczycy, otwiera� si� przed nim widok na bity go�ciniec, kt�rym przeje�d�a� w�z pe�en wracaj�cych z p�l truskawkarzy. Ca�e to bractwo, ch�opcy i dziewcz�ta, zanosi�o si� �miechem i pokrzykiwa�o. Z wozu zeskoczy� ch�opak w niebieskiej koszuli i pr�bowa� poci�gn�� za sob� dziewczyn�, kt�ra dar�a si� wniebog�osy. Wzbity na drodze stopami ch�opca ob�ok kurzu po�eglowa� przez tarcz� gin�cego s�o�ca. D�ugim polem nadlecia� cienki, dziewcz�cy g�os. �Hej, wy, Skrzydlaty Biddlebaum, uczeszcie si�, bo wam czupryna spada na oczy� - nakazywa� �w g�os cz�owiekowi, kt�ry by� �ysy i kt�rego nerwowe ma�e r�ce uwija�y si� nad nagim, bia�ym czo�em, zupe�nie jakby si� chcia�y upora� z mas� spl�tanych k�dzior�w. Skrzydlaty Biddlebaum� raz na zawsze wystraszony i osaczony przez upiorn� sfor� w�tpliwo�ci, l�ka� si� odegra� jak�kolwiek rol� w �yciu miasteczka, w kt�rym sp�dzi� dwadzie�cia lat. Na ca�y Winesburg zbli�y� si� do niego tylko jeden cz�owiek - syn Toma Willarda, w�a�ciciela hotelu, Jerzy Willard, z kt�rym Skrzydlaty nawi�za� co� na kszta�t przyja�ni. Jerzy pracowa� w �Orle Winesburga� jako reporter i nieraz wieczorami chadza� go�ci�cem do domu Biddlebauma. Przemierzaj�c tak tam i z powrotem werand� i trzepocz�c nerwowo r�kami, staruszek spodziewa� si�, �e Willard nadejdzie, by sp�dzi� z nim wiecz�r. Skoro tylko znik� w�z z truskawkarzami, ruszy� polem przez wybuja�e zielsko gorczycy i wspi�wszy si� na poprzeczk� ogrodzenia spoziera� niespokojnie na drog� ku miastu. Przez chwil� sta� tak, pocieraj�c r�ce i wodz�c oczami po drodze, a� nagle zdj�ty strachem czmychn�� do domu, �eby zn�w podj�� w�dr�wk� po werandzie. W obecno�ci Willarda Biddlebaum, kt�ry od lat dwudziestu uchodzi� w oczach ca�ego miasteczka za posta� tajemnicz�, stawa� si� mniej boja�liwy i jego mroczna osobowo��, w�tpliwo�ci, wynurza�a z reporterem u boku wypuszcza� si� �mia�o w bia�y dzie� na Main Street albo wielkimi krokami przemierza� rozklekotan� werand� gadaj�c w podnieceniu. G�os niski i dr��cy zmienia� mu si� na ostry i dono�ny. Zgarbiona posta� pr�nia�a. I wij�c si� jak ryba na powr�t ci�ni�ta w strumie�, milczek zaczyna� m�wi� usi�uj�c wyrazi� s�owem te my�li, kt�re si� w nim nagromadzi�y przez d�ugie lata milczenia. Skrzydlaty wiele m�wi� swoimi r�kami. Smuk�e, wyraziste palce, wiecznie ruchliwe, wiecznie pragn�ce ukry� si� w kieszeniach albo za plecami, wysuwa�y si� naprz�d i jak pr�ty t�ok�w puszcza�y w ruch ca�y mechanizm ekspresji. Opowie�� o Skrzydlatym to opowie�� o r�kach. Ich nieustannej �ywotno�ci, przypominaj�cej trzepot skrzyde� uwi�zionego ptaka, zawdzi�cza� Biddlebaum sw�j przydomek. Postara� si� o to jaki� zapoznany domoros�y poeta. R�ce te przejmowa�y trwog� samego ich w�a�ciciela. Najch�tniej nigdy by ich nie pokazywa� i ze zdumieniem spogl�da� na spokojne, bez wyrazu r�ce innych ludzi, gdy pracowali obok niego w polu albo powo��c sennym zaprz�giem jechali przez polne drogi. Rozmawiaj�c z Jerzym Willardem Biddlebaum zaciska� pi�ci i bi� nimi w st� albo w �ciany swojego domku. Dodawa�o mu to otuchy. Je�li napad�a go ch�� do gadania, kiedy w�a�nie szli obaj polem, rozgl�da� si� za jakim� pniakiem albo desk� u ogrodzenia i m��c�c pracowicie pi�ciami m�wi� z odzyskan� swobod�. Opowie�� o r�kach Biddlebauma warta jest ksi�gi sama w sobie. Ze wsp�czuciem podana mog�aby ods�oni� wiele dziwnych i pi�knych cech w ludziach niepozornych. Robota to dla poety. W Winesburgu r�ce te zwr�ci�y na siebie uwag� tylko przez swoj� ruchliwo��. Nimi to Skrzydlaty Biddlebaum zebra� a� sto czterdzie�ci kwart truskawek w ci�gu jednego dnia. One to sta�y si� jego cech� szczeg�ln�, �r�d�em s�awy. One te� udziwaczni�y i tak dziwaczn� i zagadkow� indywidualno��. Winesburg szczyci� si� r�kami Biddlebauma w tym samym sensie, co now� kamienic� bankiera Whitea czy kasztanowatym ogierem Wesleya Moyera, zwanym Tony Tip, kt�ry wygra� bieg na jesiennych wy�cigach w Cleveland. Je�li chodzi o Jerzego Willarda, to ju� nieraz chcia� zapyta� o r�ce. Chwilami ogarnia�a go wprost nieodparta ciekawo��. Czu�, �e nie bez przyczyny r�ce te s� tak dziwnie ruchliwe i tak sk�onne do pozostawania w ukryciu; tylko rosn�cy szacunek dla Biddlebauma powstrzymywa� go, by nie wyrwa� si� z pytaniami, kt�re mu nieraz przychodzi�y do g�owy. Pewnego razu ju�, ju� mia� si� zapyta�. Wybrali si� na przechadzk� w pola letnim popo�udniem i przystan�li w�a�nie, by usi��� na poros�ym traw� wzg�rku. Biddlebaum ca�e popo�udnie gada� jak natchniony. Zatrzyma� si� u ogrodzenia i kuj�c niczym olbrzymi dzi�cio� w g�rn� desk�, krzycza� na Willarda, t�pi� w nim sk�onno�� do nadmiernego ulegania wp�ywom innych. - sam siebie wyka�czasz! - wo�a�. - Masz natur� samotnika i marzyciela, a boisz si� marze�. Chcia�by� niczym si� nie r�ni� od tych tam z miasteczka. S�yszysz, jak gadaj�, i starasz si� ich na�ladowa�. Na poros�ym traw� wzg�rku Biddlebaum raz jeszcze spr�bowa� udowodni� niezbicie swoje racje. G�os mia� teraz �agodny i pami�tliwy i z westchnieniem zadowolenia snu� d�ug� chaotyczn� gaw�d�; m�wi� jak cz�owiek zatopiony w marzeniu. Z marze� tych Biddlebaum wywi�d� pi�kny obraz przed oczy Willarda. Ludzie na nim �yli zn�w w jakich� sielankowych z�otych czasach. W�r�d szerokiej zielonej przestrzeni w�drowali m�odzie�cy pi�knie zbudowani, jedni pieszo, inni konno. Schodzili si� t�umnie, by spocz�� u st�p starca, kt�ry zasiad� pod drzewem w male�kim gaju i przemawia� do zgromadzonych. Biddlebauma zupe�nie ponios�o natchnienie. Raz wreszcie zapomnia� o r�kach. Wysun�y si� wolno naprz�d i leg�y na ramionach Willarda. Jaki� ton nowy i �mia�y pojawi� si� w jego g�osie. - Koniecznie staraj si� zapomnie� o wszystkim, czego si� nauczy�e� - m�wi� staruszek. - Ty musisz zacz�� marzy�. Od tej chwili musisz mie� uszy zamkni�te na wrzaw� ludzkich g�os�w. Przerwawszy Biddlebaum patrzy� d�ugo i powa�nie na Jerzego Willarda. Oczy mu p�on�y. Wyci�gn�� zn�w r�ce, by dotkn�� pieszczotliwie ch�opca i nagle b�ysk zgrozy przemkn�� mu przez twarz. Kurczowym ruchem Biddlebaum zerwa� si� na nogi i wepchn�� g��boko r�ce w kieszenie spodni. W oczach mia� �zy. - Czas mi wraca� do domu. Nie mog� wi�cej z tob� rozmawia� - powiedzia� nerwowo. Nie obejrzawszy si� ni razu staruszek pomkn�� w d� pag�rka i dalej przez ��k�, a Jerzy Willard zmieszany i wystraszony zosta� sam na poros�ym traw� wzniesieniu. Ch�opiec zadr�a� ze strachu, wsta� i poszed� drog� w stron� miasteczka. (�Nie b�d� go pyta� o r�ce - pomy�la� na wspomnienie pe�nych zgrozy oczu staruszka. - Co� tu jest nie w porz�dku, ale nie chc� wiedzie� co. Musi co� by� w tych r�kach, �e tak si� mnie i ka�dego boi�. I mia� Jerzy Willard racj�. Przypatrzmy si� pokr�tce tej historii o r�kach. By� mo�e nasze o nich opowiadanie natchnie poet� i poeta wywiedzie z ukrycia cudown� opowie�� o wielkiej pot�dze, kt�r� r�ce tylko zwiastowa�y jak chor�giewki swoim trzepotem. W m�odo�ci Skrzydlaty Biddlebaum by� nauczycielem w jakim� miasteczku w Pensylwanii. W owym czasie nie wyst�powa� pod mianem Skrzydlatego Biddlebauma, lecz nosi� mniej wymowne nazwisko: Adolf Myers. Ch�opcy w szkole przepadali za nim. Sama natura przeznaczy�a Adolfa Myersa na wychowawc� m�odzie�y. Nale�a� do tych rzadkich, ma�o rozumianych ludzi, kt�rzy sprawuj� w�adz� si�� tak delikatn�, �e uchodzi ona za wdzi�czn� s�abo��. W uczuciach, jakie �ywi� dla ch�opc�w oddanych swojej pieczy, ludzie ci wytrzymuj� por�wnanie z tym subtelniejszym rodzajem kobiet w ich mi�o�ci do m�czyzn. A jednak jest to tylko niezdarnie powiedziane. Trzeba by tu poety. Z ch�opcami ze swojej szko�y Adolf Myers przechadza� si� wieczorem albo gaw�dz�c do zmierzchu siadywa� na stopniach przed szko��, zatopiony w marzeniach. To tu, to tam w�drowa�y jego r�ce, klepi�c pieszczotliwie ch�opc�w po plecach, muskaj�c rozczochrane g�owy. Gdy m�wi�; g�os jego brzmia� �agodnie i �piewnie. W tym te� by�a pieszczota. Na sw�j spos�b ten g�os i te r�ce, ich w�dr�wka po plecach i po czuprynach s�u�y�a w jakiej� mierze zamiarom wychowawcy, by w m�odych umys�ach zaszczepi� marzenie. Wyra�a� bowiem siebie pieszczot� swoich palc�w. Nale�a� do tych ludzi, w kt�rych owa moc, co stwarza �ycie, jest rozcz�onkowana, nie zespolona w jedno. Pod pieszczot� jego r�k ust�powa�a z ch�opi�cych umys��w niepewno�� i niewiara - i oni te� zaczynali marzy�.. Ot� i tragedia) Pomylony uczniak rozkocha� si� w m�odym wychowawcy. W ��ku noc� wymy�la� niestworzone rzeczy, a nazajutrz puszcza� w obieg swoje fantazje jako fakty. Z jego rozpasanych ust pada�y niezwyk�e, wstr�tne oskar�enia. Zatrz�s�o si� od nich ca�e miasteczko. Skryte, mgliste podejrzenia, jakie ludzie �ywili wobec Myersa, nabra�y mocy. Tragedia nie kaza�a d�ugo na siebie czeka�. Dr��cych ch�opc�w wyci�gano z ��ek i brano na spytki. - On mnie obejmowa� - przyzna� si� jeden. - Zapuszcza� mi zawsze palce we w�osy - przyzna� si� drugi. Pewnego popo�udnia cz�owiek z miasteczka, Henry Bradford, w�a�ciciel baru, przyszed� pod szko��. Wywo�a� Adolfa Myersa na dziedziniec szkolny i zacz�� go ok�ada� pi�ciami. Kiedy jego twarde knykcie uderza�y w przestraszon� twarz nauczyciela, ogarnia� go gniew coraz straszliwszy. Dzieciaki wrzeszcz�c z przera�enia lata�y w pop�ochu jak wzburzone owady. - Ja ci� naucz� pcha� si� z r�kami do mojego ch�opaka, ty �wintuchu! - rycza� w�a�ciciel baru i, znu�ony biciem nauczyciela, kopi�c gna� go po dziedzi�cu. Adolfa Myersa z miasteczka w Pensylwanii przep�dzono noc�. Przysz�o ich dwunastu z latarniami pod dom, w kt�rym mieszka� samotnie, kazali ubiera� si� i wychodzi�. Deszcz pada� i jeden z nich trzyma� powr�z w gar�ci. Mieli zamiar powiesi� nauczyciela, ale posta� mia� tak niepozorn�, blad� i godn� politowania, �e co� ich wzi�o za serce i pozwolili mu uciec. Kiedy skoczy� w mrok, po�a�owali swojej s�abo�ci i zacz�li go �ciga�, sypn�y si� przekle�stwa, pa�ki i bry�y b�ota w t� posta�, co krzycz�c pomyka�a coraz pr�dzej, pr�dzej w ciemno��. Od dwudziestu lat Adolf Myers �y� samotnie w Winesburgu. Mia� zaledwie czterdziestk�, a wygl�da� na sze��dziesi�t pi��. Nazwisko Biddlebaum zapo�yczy� sobie ze skrzyni, kt�r� widzia� na stacji prze�adunkowej podczas swej ucieczki w jakim� miasteczku we wschodnim Ohio. W Winesburgu mia� ciotk�, staruszk� z czarnymi z�bami, kt�ra hodowa�a kurczaki, i mieszka� z ni�, p�ki nie umar�a. Przygoda w Pensylwanii wp�dzi�a go na rok do ��ka, po wyzdrowieniu wynajmowa� si� do pracy w polu, st�pa� boja�liwie i stara� si� ukrywa� r�ce. Cho� nie rozumia�, co si� sta�o, czu�, �e na nie spada wina, Wci�� a wci�� ojcowie ch�opc�w rozprawiali o jego r�kach. - Trzymaj r�ce przy sobie - rycza� w�a�ciciel baru i ciska� si� w�ciekle po dziedzi�cu szkolnym. Po werandzie swojego domku nad w�wozem Skrzydlaty Biddlebaum chodzi� wci�� tam i z powrotem, a� s�o�ce zasz�o i go�ciniec za polem zgin�� w szarych mg�ach. Wszed� do domu, �eby ukroi� sobie par� kromek chleba i posmarowa� miodem. Kiedy zamilk� wreszcie turkot wieczornego poci�gu, co zabiera� ekspresem wagony z dziennym zbiorem truskawek, i powr�ci�a cisza letniej nocy, wyszed� zn�w na spacer po werandzie. W mroku nie m�g� dojrze� swoich r�k i r�ce sta�y si� spokojne. I cho� wci�� t�skni� za obecno�ci� ch�opca, dzi�ki kt�remu m�g�by wyrazi� swoje umi�owanie cz�owiecze�stwa, t�sknota ta na powr�t stopi�a si� w jedno z samotno�ci� i z oczekiwaniem. Zapaliwszy lamp� Skrzydlaty Biddlebaum pozmywa� par� naczy� po swoim skromnym posi�ku i roz�o�ywszy sk�adane ��ko u drzwi wiod�cych na werand�, przygotowywa� si� do snu. Troch� zb��kanych okruch�w bia�ego chleba le�a�o na czysto umytej pod�odze przy stole; postawiwszy lamp� na niskim sto�ku zacz�� je zbiera� i niebywale szybko wk�ada� do ust kruszyn� za kruszyn�. W g�stej plamie �wiat�a u sto�u ta kl�cz�ca posta� przypomina�a kap�ana odprawiaj�cego jakie� nabo�e�stwo w swoim obrz�dku. Nerwowe, wyraziste palce, b�yskaj�ce w �wietle tu i tam, mo�na by wzi�� �atwo za palce dewota, co mkn� przez zdrowa�ki r�a�ca. PIGU�KI Z PAPIERU Stary cz�owiek z bia�� brod�, pot�nym nosem i takimi� r�koma. Na d�ugo przedtem, zanim go poznamy, by� lekarzem i powozi� zmordowan� siw� szkap� przez ulice Winesburga, od domu do domu. P�niej o�eni� si� z dziewczyn�, kt�ra mia�a pieni�dze. Odziedziczy�a po ojcu wielk�, �yzn� farm�. Dziewczyna by�a cicha, wysoka i ciemna; w oczach wielu ludzi uchodzi�a za bardzo pi�kn�. Ca�y Winesburg nie m�g� si� nadziwi�, czemu wysz�a za doktora. Niespe�na rok po �lubie umar�a,. U r�k stercza�y doktorowi niesamowicie wielkie kostki. Gdy zacisn�� d�o�, wygl�da�y one jak grona drewnianych kulek, wielko�ci orzech�w w�oskich, splecione stalowymi wi�zad�ami. Doktor pali� fajk�, a po �mierci �ony przesiadywa� ca�ymi dniami w pustym gabinecie pod oknem zasnutym paj�czyn�. Nie otwiera� go nigdy. Raz tylko w gor�cy dzie� sierpniowy spr�bowa� to zrobi�, ale okno by�o zamkni�te na amen; potem zapomnia� o nim zupe�nie. Winesburg przesta� interesowa� si� starym cz�owiekiem, a jednak w doktorze Reefy drzema�y ziarna czego� bardzo �adnego. Samotny w zat�ch�ym gabinecie nad magazynem tekstylnym pracowa� nieustannie, buduj�c co�, co sam zaraz niszczy�. Wznosi� z prawd piramidki, a wzni�s�szy burzy� je zn�w, �eby mie� z czego wznosi� nowe. Doktor Reefy, wysoki m�czyzna, chodzi� w jednym garniturze przez dziesi�� lat. Garnitur mia� wystrz�pione r�kawy, a na kolanach i �okciach pokaza�y si� dziurki. W gabinecie doktor nosi� te� kitel o wielkich kieszeniach, w kt�re wpycha� stale skrawki papieru. Po kilku tygodniach powstawa�y z tego twarde, kr�g�e kuleczki, a skoro zape�ni�y obie kieszenie, doktor wysypywa� je na pod�og�. Od dziesi�ciu lat mia� jednego tylko przyjaciela, te� w podesz�ym wieku, kt�ry nazywa� si� Jan Spaniard i prowadzi� szk�k� drzewek owocowych. Czasem stary doktor Reefy w swawolnym nastroju wyjmowa� z kieszeni gar�� papierowych kuleczek i ciska� nimi w ogrodnika. - �eby ci� zawstydzi�, ty stara sentymentalna pa�o! - wo�a� trz�s�c si� ze �miechu. Historia doktora Reefy i jego zalot�w do wysokiej, ciemnej dziewczyny, kt�ra zosta�a jego �on� i obdarzy�a go pieni�dzmi - to bardzo dziwna historia. Rozkoszna jak pomarszczone jab�uszka, co rosn� w sadach Winesburga. Idzie si� jesieni� przez sad i ziemia jest twarda od mrozu. Jab�ka zerwano ju� z drzew. Zapakowane w bary�ki pop�yn�y do miast, gdzie zostan� zjedzone w mieszkaniach pe�nych ksi��ek, czasopism, mebli i ludzi. Na drzewach zosta�o tylko kilka s�katych jab�ek, kt�rych ogrodnik nie ruszy�. Te gruze�ki na nich przypominaj� kostki u r�k doktora Reefy. Starczy nagry�� taki gruze�ek, a okazuje si�, �e jab�uszka s� rozkoszne. Ca�a ich s�odycz sp�yn�a w te s�czki. Wi�c biega si� od drzewa do drzewa zbieraj�c z oszronionej ziemi te artretyczne owoce i nape�nia si� nimi kieszenie. Tylko nieliczni znaj� s�odycz owych jab�uszek. Romans doktora i dziewczyny zacz�� si� pewnym letnim popo�udniem. Doktor mia� lat czterdzie�ci pi�� i ju� zape�nia� kieszenie skrawkami papieru, z kt�rych robi�y si� twarde kulki, wyrzucane potem. Zwyczaj ten powsta� w�wczas, kiedy doktor, siedz�c w swojej bryczce za zmordowanym siwym koniem, jecha� wolno przez polne drogi. Na papierkach zapisane by�y my�li - te, co si� ko�cz� i te, co zaczynaj�. Umys� doktora Reefy produkowa� my�li jedn� po drugiej. Spo�r�d wielu z nich powstawa�a prawda, kt�ra urasta�a w umy�le do gigantycznych rozmiar�w. Zaciemnia�a ca�y �wiat. Stawa�a si� straszna, a potem rozp�ywa�a si� i drobne my�li gromadzi�y si� od nowa. Wysoka, ciemna dziewczyna odwiedzi�a doktora Reefy, poniewa� przerazi�a si� spostrzeg�szy, �e jest w b�ogos�awionym stanie. Okoliczno�ci, kt�re si� na to z�o�y�y, by�y r�wnie� do�� dziwne. �mier� ojca i matki, �yzne hektary, kt�re przypad�y jej w udziale, zwabi�y ku niej ca�e zast�py zalotnik�w. Przez dwa lata nie zazna�a prawie wieczoru bez konkurenta. Z wyj�tkiem dw�ch wszyscy byli jednakowi. M�wili o nami�tno�ci; w ich g�osie i w oczach, kiedy na ni� patrzyli, pojawia�y si� wysilone gorliwe akcenty. Ci dwaj, wyj�tkowi, byli zupe�nie do siebie niepodobni. Jeden z nich, szczup�y m�odzieniec o bia�ych d�oniach, syn jubilera z Winesburga, rozprawia� wci�� o dziewictwie. B�d�c w jej towarzystwie nigdy nie zboczy� z tego tematu. Drugi, kruczow�osy ch�opak o wielkich oczach, nie m�wi� nic, ale zawsze udawa�o mu si� wci�gn�� j� w ciemny zak�tek, �eby si� z ni� ca�owa�. Dziewczyna my�la�a pocz�tkowo, �e po�lubi syna jubilera. Siedzia�a godzinami w milczeniu przys�uchuj�c si� temu, co opowiada�, a� zacz�a si� czego� obawia�. Podejrzewa�a, �e pod t� gadanin� o dziewictwie kryje si� ��dza wi�ksza ni� u wszystkich innych. Chwilami mia�a wra�enie, �e on, kiedy m�wi, trzyma jej cia�o w r�kach. Wyobra�a�a sobie, jak obraca je wolno w swoich bia�ych d�oniach i wpatruje si� w nie. W nocy �ni�a, �e zacz�� j� gry�� i szcz�ki ocieka�y mu krwi�. Trzykrotnie nawiedza� j� �w sen, a potem znalaz�a si� w b�ogos�awionym stanie - dzi�ki drugiemu, kt�ry nic nie m�wi�, ale w chwili nami�tno�ci naprawd� ugryz� j� w rami� i na d�ugi czas zostawi� �lad po swoich z�bach. Z chwil� kiedy wysoka, ciemna dziewczyna pozna�a doktora Reefy, wyda�o si� jej, �e nigdy nie chcia�aby go opu�ci�. Pewnego ranka wst�pi�a do jego gabinetu i bez �adnych z jej strony wyja�nie� on zdawa� si� wiedzie�, co jej si� przytrafi�o. W gabinecie siedzia�a pewna pani, �ona ksi�garza z Winesburga. Jak wszyscy starzy prowincjonalni lekarze doktor Reefy zajmowa� si� te� usuwaniem z�b�w; pacjentka czeka�a trzymaj�c chusteczk� przy ustach i j�cz�c. Towarzyszy� jej m��; przy wyrywaniu z�ba oboje wrzasn�li, a krew polecia�a na bia�� sukni� kobiety. Wysoka, ciemna dziewczyna nie zwraca�a na nich uwagi. Kiedy m�� z �on� sobie poszli, doktor u�miechn�� si�. - Zabior� pani� ze sob� na przeja�d�k� za miasto - powiedzia�. Przez kilka tygodni doktor i wysoka, ciemna dziewczyna widywali si� prawie codziennie. Stan, kt�ry j� do niego sprowadzi�, przeszed� po kr�tkim niedomaganiu, ale dziewczyna by�a jak ten, kto raz odkrywszy s�odycz pomarszczonych jab�uszek nie si�gnie wi�cej po kr�g�y, doskona�y owoc, spo�ywany pod dachami wielkiego miasta. W jesieni tego� roku, kiedy si� poznali, wysz�a za m�� za doktora Reefy, a nast�pnej wiosny ju� nie �y�a. Zim� doktor zapozna� j� z ka�dym strz�pkiem swoich my�li, nabazgranych na skrawkach papieru. Po ich odczytaniu �mia� si� i wpycha� je do kieszeni, aby si� zamieni�y w kr�g�e, twarde kulki. MATKA El�bieta Willard, matka Jerzego, wysoka i mizerna, mia�aTwarz poci�t� przez osp�. Cho� liczy�a sobie zaledwie lat czterdzie�ci pi��, jaka� nieznana choroba zamieni�a j� w posta� bez �ycia. Snu�a si� bezszelestnie po zaniedbanym starym hotelu, patrz�c na sp�owia�e tapety i zszargane dywany, a czasem - je�li si� czu�a na si�ach - spe�nia�a prac� pokoj�wki w�r�d ��ek splamionych snem t�ustych podr�nych. Jej m�� - Tom Willard, m�czyzna szczup�y i powabny, o mocnych ramionach, �wawym, �o�nierskim kroku, w�sie czarnym u koniuszk�w ostro zakr�conym - stara� si� zupe�nie zapomnie� o �onie. Ka�de pojawienie si� tej postaci, wysokiej i widmowej, sun�cej wolno przez korytarze, dzia�a�o mu na nerwy. Na sam� my�l o niej z�o�ci� si� i przeklina�. Interes by� deficytowy, stale grozi� bankructwem, i Willard ch�tnie by go rzuci�. Stary dom i kobiet�, kt�ra z nim mieszka�a, uwa�a� za sprawy przegrane i pogrzebane raz na zawsze. Z hotelu, gdzie mu si� tak obiecuj�co zaczyna�o, pozosta� ledwie cie� tego, czym hotel by� powinien. Kiedy kroczy� ulicami Winesburga, wytworny i energiczny, przystawa� nieraz i ogl�da� si� szybko za siebie, jakby w obawie, �e duch tego hotelu i tej kobiety nie przestaje go prze�ladowa� nawet na ulicy. - Niech diabli porw� takie �ycie, niech to diabli! - be�kota�. Tom Willard wy�ywa� si� w za�ciankowej polityce i od lat by� czo�owym demokrat� w �rodowisku mocno republika�skim. �Przyjdzie czas - powiada� sobie - kiedy bieg spraw obr�ci si� na moj� korzy��, a w dniach zap�aty lata daremnej s�u�by licz� si� w dw�jnas�b�. Marzy�, �e zasi�dzie w Kongresie, ba, �e zostanie gubernatorem. Pewnego razu, gdy na jakiej� konferencji politycznej wsta� m�ody cz�onek partii i zacz�� si� che�pi� swoj� wiern� s�u�b�, Tom Willard a� zblad� ze w�ciek�o�ci. - Zamknij si� ty! - rycza� tocz�c z�owrogim spojrzeniem. - Komu to m�wi� o s�u�bie?! wam, co�cie ch�opczykiem nieledwie? Na mnie si� popatrzcie, co ja zrobi�em! By�em demokrat�, tu, w Winesburgu, kiedy jeszcze za zbrodni� to uchodzi�o. Dawnymi laty ze strzelbami nas tu �cigano. El�biet� ��czy�a z jej jedynym synem, Jerzym, g��boka, niewyra�alna wi� sympatii, pocz�ta w dziewcz�cym marzeniu, kt�re dawno ju� umar�o. W obecno�ci syna by�a nie�mia�a i ma�om�wna, lecz czasami - kiedy biega� po mie�cie pe�ni�c obowi�zki reportera - wchodzi�a do jego pokoju i zamkn�wszy drzwi kl�ka�a przy ma�ym biurku, sporz�dzonym z kuchennego sto�u, kt�re przystan�o pod oknem. W pokoju tym, przy biurku, odprawia�a swoiste nabo�e�stwo kieruj�c w niebiosa ni to modlitw�, ni to ��danie. Pragn�a, aby w ch�opi�cej postaci od�y�a jaka� na wp� zapomniana cz�stka jej samej. O to prosi�a w modlitwach. - Chocia� umr�, w �aden spos�b nie dam ci si� zmarnowa� - wo�a�a z wiar� tak g��bok�, a� dreszcz targa� jej cia�em. Oczy jej p�on�y i zaciska�a pi�ci. - A je�li umr� i zobacz�, �e robi si� z niego tak samo marne i n�dzne stworzenie jak ja, to wstan� z grobu - grozi�a. - Prosz� zatem Boga, aby mi udzieli� owej �aski. ��dam jej. Gotowam za ni� zap�aci�. Niech mnie B�g bije pi�ciami. Przyjm� ka�dy cios, jaki na mnie spadnie, byleby mojemu ch�opcu dane by�o wyrazi� co� w naszym wsp�lnym imieniu. - Zawaha�a si� rozgl�daj�c po pokoju syna. I nie pozw�l mu zosta� spryciarzem, nie pozw�l, �eby mu si� za dobrze powodzi�o - doda�a wymijaj�co. Na poz�r matk� i syna ��czy�y zwi�zki ca�kiem formalne, bez znaczenia. Odwiedza� j� czasem wieczorami, kiedy czu�a si� nie dobrze i przesiadywa�a w swoim pokoju pod oknem. Ponad dachem drewnianego domku otwiera� si� przed nimi widok na g��wn� ulic�. Je�li tylko odwr�cili g�owy w stron� drugiego okna, mieli przed sob� uliczk�, kt�ra bieg�a za sklepami, i tylne wej�cie do piekarni Abnera Groffa. Czasem, kiedy tak siedzieli, jawi� si� przed nimi obraz �ycia miasteczka. W tylnych drzwiach piekarni stawa� Abner Groff z kijem albo z butelk� po mleku w r�ce. D�ugi czas toczy�a si� wojna mi�dzy nim a szarym kotem aptekarza, Sylwestra Westa. Ch�opiec i matka widzieli, jak kot skrada� si� do drzwi piekarni i zmyka� niebawem, a piekarz gna� go kln�c i wymachuj�c r�kami. Groff mia� oczka ma�e i czerwone, ciemne za� w�osy i brod� pokryte m�cznym py�em. Czasem bra�a go taka z�o��, �e cho� kota dawno ju� nie by�o wida�, ciska� kije, kawa�ki szk�a i nawet przybory piekarskie - na wszystkie strony. Raz wybi� szyb� w sklepie �elaznym Sinninga. A kot przycupn�� sobie w�r�d beczek, zapchanych przez papierzyska i pot�uczone butelki, nad kt�rymi unosi�y si� czarne chmary much. Pewnego razu El�bieta, kiedy by�a sama i napatrzy�a si� na przewlek�� i daremn� z�o�� piekarza, opar�a g�ow� na d�ugich bia�ych r�kach i zap�aka�a. Od tej chwili nigdy nie wygl�da�a na podw�rze, stara�a si� tylko zapomnie� o tej za�artej walce brodacza z kotem. Widzia�a w niej jakby odbicie swojego �ycia, przera�liwe w swej wyrazisto�ci. Wieczorem, kiedy syn siedzia� z ni� w pokoju, kr�powa�o ich milczenie. Zapada� zmrok i wieczorny poci�g przyje�d�a� na stacj�. Z ulic dochodzi� tupot n�g na chodniku z desek. Nad stacj�, po odej�ciu poci�gu, wisia�a ci�ka cisza. Czasem Skinner Leason, pocztowy, przeci�gn�� w�zek po peronie. Na Main Street odzywa� si� m�ski �miech. Drzwi dy�urki stukn�y. Jerzy wstawa� i kieruj�c si� do wyj�cia po omacku szuka� klamki. Czasem wpada� na krzes�o i szura� nim po pod�odze. Chora siedzia�a pod oknem - w apatii, bez ruchu. Jej d�ugie r�ce, bia�e i bezkrwiste, zwisa�y w mroku z por�czy fotela. - Pochodzi�by� lepiej z kolegami, masz za ma�o powietrza - m�wi�a staraj�c si� z�agodzi� mitr�g� po�egnania. \- Pomy�la�em sobie, �e p�jd� na spacer - odpowiada� Jerzy, speszony i skr�powany. Kt�rego� wieczoru w lipcu, kiedy przelotni go�cie, kt�rym hotel s�u�y� jako chwilowe schronienie, przestali si� pokazywa� i korytarze, na kt�rych przykr�cono naftowe lampy, ton�y w mroku - El�biecie Willard zdarzy�a si� pewna przygoda. Od kilku dni le�a�a chora, lecz syn jej nie odwiedzi�, co j� mocno zaniepokoi�o. Tl�cy w niej jeszcze p�omyk �ycia rozgorza� pod wp�ywem niepokoju. Zwlok�a si� z ��ka, ubra�a i spieszy�a korytarzem w stron� pokoju syna; targa� ni� przesadny l�k. Sz�a krok za krokiem wspieraj�c si� r�k� o wytapetowane �ciany i z trudem chwyta�a oddech. Powietrze ze �wistem wydobywa�o si� z jej ust. Pomy�la�a, jak nierozs�dnie si� zachowuje. Przecie� ma tyle swoich ch�opi�cych spraw - powiedzia�a sobie. - A mo�e ju� zacz�� chodzi� z dziewczynami?� El�bieta Willard ba�a si� pokazywa� na oczy go�ciom w hotelu, kt�ry nale�a� niegdy� do jej ojca i kt�rego wci�� by�a w�a�cicielk�, co stwierdza� zapis w s�dzie okr�gowym. Hotel by� tak ogromnie zaniedbany, �e traci� klientel�. El�bieta my�la�a, jak ma�o swoim wygl�dem r�ni si� od hotelu. Zajmowa�a pok�j w ponurym k�cie; je�li czu�a si� na si�ach, bra�a si� sama do �cielenia ��ek, wol�c pracowa� w tym czasie, kiedy go�cie p�jd� do miasta zawiera� transakcje z winesburskimi kupcami. Ukl�kn�wszy na pod�odze nas�uchiwa�a, czy za drzwiami pokoju syna nie odezwie si� jaki� szmer. Gdy us�ysza�a, �e ch�opiec spaceruje i mruczy pod nosem, u�miechn�a si�. Jerzy mia� zwyczaj rozmawia� z samym sob�, matce za� sprawia�o to zawsze szczeg�ln� przyjemno��. Czu�a, �e ten jego nawyk wzmacnia istniej�c� mi�dzy nimi tajemn� wi�. Tyle razy ju� si� nad tym zastanawia�a. �Szuka po omacku, pr�buje siebie odnale�� - my�la�a. - To nie cymba�, co tylko paple i chwali si�. Jest w nim co� tajemniczego, co pragnie si� wyzwoli�. To w�a�nie pozwoli�am zabi� w sobie�. W mroku korytarza chora wsta�a spod drzwi i zacz�a i�� z powrotem do swojego pokoju. Ba�a si�, �e drzwi si� otworz� i ch�opiec natknie si� na ni�. W bezpiecznej odleg�o�ci, kiedy ju� mia�a skr�ci� w nast�pny korytarz, przystan�a i spl�t�szy ramiona czeka�a, a� runie dr��cy napad os�abienia. Uradowa�o j� to, �e zasta�a ch�opca w pokoju. W godzinach samotno�ci wszystkie drobne l�ki zamienia�y si� w zmory. Teraz nie zosta�o po nich ani �ladu. - Jak si� dostan� do siebie, to zasn� - mrukn�a z zadowoleniem. Ale El�biecie Willard nie by�o s�dzone zasn��. Kiedy dr�a�a w ciemno�ciach, otworzy�y si� drzwi od pokoju syna i wyszed� z nich ojciec ch�opca, Tom Willard. Sta� w �wietle padaj�cym od drzwi, z r�k� na klamce, i gada�. To, co m�wi�, doprowadza�o El�biet� do sza�u. Tom Willard mia� wobec syna wielkie zamiary. Uwa�a� si� zawsze za szcz�ciarza, cho� jeszcze nic mu si� nigdy nie poszcz�ci�o. A jednak - kiedy tylko znalaz� si� poza domem, bez obawy, �e natknie si� na �on� - pyszni� si� i przybiera� poz� jednego z najznamienitszych obywateli miasteczka. Chcia�, �eby syn zrobi� karier�. To on w�a�nie zdoby� mu posad� w �Orle Winesburga�. Teraz powa�nym tonem udziela� mu rad, jak powinien post�powa�. - Musisz wzi�� si� w karby, Jerzy, ot co ci powiem - rzek� ostro. - Henderson trzykrotnie wspomina� mi o tej sprawie. Powiada, �e �azisz godzinami, nie s�yszysz, jak do ciebie m�wi�, i ruszasz si� jak gamoniowata panienka. Co ci� gn�bi? - Tom Willard za�mia� si� dobrodusznie. - No, przypuszczam, �e si� z tego wykaraskasz - doda�. - Tak te� Willowi powiedzia�em. Co� ty, g�upiec czy baba? Syn Toma Willarda na pewno we�mie si� w karby. Nie mam obaw. To, co� powiedzia�, spraw� wyja�nia. Jak ci dziennikarstwo podsun�o my�l, �eby zosta� pisarzem, to w porz�dku. Tylko widzi mi si�, �e i do tego musisz wzi�� si� w karby, no nie? Tom Willard dziarskim krokiem przemierzy� korytarz i zszed� na d� po schodach do biura. Stoj�c w ciemno�ciach El�bieta s�ysza�a, jak �mieje si� i rozmawia z go�ciem, kt�ry usi�owa� skr�ci� sobie nudny wiecz�r drzemk� w fotelu. Wr�ci�a pod drzwi pokoju syna. St�pa�a �mia�o, s�abo�� wprost cudem j� opu�ci�a. Tysi�ce my�li t�oczy�y si� jej do g�owy. Kiedy us�ysza�a odg�os przesuwanego krzes�a i skrzypienie pi�ra na papierze, znowu zawr�ci�a i posz�a korytarzem do swojego pokoju. Zapad�o w niej postanowienie, na kt�re z�o�y�y si� ca�e lata spokojnych i ja�owych raczej rozmy�la�. �Teraz - m�wi�a sobie - b�d� dzia�a�. Co� zagra�a mojemu ch�opcu, wi�c go obroni�. Sam fakt, �e rozmowa mi�dzy Tomem Willardem a synem mia�a charakter do�� spokojny i naturalny, jak gdyby ��czy�o ich wzajemne zrozumienie - doprowadza� j� do szale�stwa. Nienawidzi�a m�a od lat, ale nie z osobistych powod�w. Po prostu stapia� si� on w jedno z czym� innym, co stanowi�o przedmiot jej nienawi�ci. Teraz, pod wp�ywem tych kilku s��w u drzwi, sta� si� wrogiem konkretnym. W mroku swojego pokoju zaciska�a pi�ci i toczy�a gniewnym wzrokiem. Z saszetki na �cianie wyj�a krawieckie no�yce i zaciska�a je w d�oni jak sztylet. - Zak�uj� go - powiedzia�a g�o�no. - Sam chcia�, �eby przez niego przemawia�o z�o, wi�c musz� go zabi�. A jak go zabij�, co� si� we mnie za�amie i tak samo umr�. B�dzie to wyzwolenie dla nas wszystkich. W latach dziewcz�cych, zanim wysz�a za Toma Willarda, El�bieta mia�a w Winesburgu nienajlepsz� opini�. D�ugi czas, jak to si� m�wi, �pali�a si� na scen� i ubrana w krzycz�ce stroje paradowa�a po ulicach z przygodnymi go��mi z hotelu ojca, m�cz�c ich, �eby opowiadali, jak si� �yje w ich stronach. Pewnego razu wstrz�sn�a ca�ym miasteczkiem, Bo ubra�a si� po m�sku i je�dzi�a po Main Street na rowerze. W owym czasie ta wysoka, ciemna dziewczyna mia�a w g�owie zupe�ny chaos. Dr�czy� j� wielki niepok�j, kt�ry wci�� szuka� uj�cia. Najpierw prze�ladowa�o j� pragnienie zmiany, jakiego� ogromnego ruchu, kt�ry by urozmaici� jej �ycie. St�d wzi�a si� my�l o teatrze. Marzy�a o tym, �eby zwi�za� si� z jak�� trup� aktorsk� i w�drowa� po �wiecie, ogl�da� wci�� nowe twarze, dawa� co� z siebie wszystkim ludziom. Nieraz po nocach ta my�l ponosi�a j� zupe�nie, ale ilekro� pr�bowa�a porozmawia� z aktorami, kt�rzy zje�d�ali do Winesburga i zatrzymywali si� w ojcowskim hotelu, nie potrafi�a nic wsk�ra�. Zupe�nie jakby nie rozumieli, o co jej chodzi, a je�li udawa�o si� jej wyrazi� jak�� cz�stk� swojego zapa�u, to tylko wywo�ywa�o �miech. - To nie tak - powiadali. - To tak samo nudne i nieciekawe, jak wszystko tutaj. To nic nie daje. Z przygodnymi go��mi na spacerach, a p�niej z Tomem Willardem by�o zupe�nie inaczej. Zdawa�o si�, �e zawsze j� rozumiej� i potrafi� z ni� wsp�czu�. Kiedy na bocznych uliczkach miasteczka, w cieniu drzew, �ciskali j� za r�ce, my�la�a, �e razem uczestnicz� w czym� niewyra�alnym. Oto i drugie uj�cie, jakie znajdowa� jej niepok�j. Przez pewien czas po tym czu�a si� swobodna i szcz�liwa. Nie mia�a �alu do m�czyzn, z kt�rymi chodzi�a, podobnie jak nie mia�a go p�niej do Toma Willarda. Zawsze tak samo: zaczyna�o si� od poca�unk�w, a ko�czy�o - po dziwnych szalonych doznaniach - uczuciem spokoju, a potem szlochem skruchy. Kiedy �kaj�c k�ad�a d�o� na twarzy m�czyzny, mia�a zawsze to samo wra�enie. Cho�by by� wielki i brodaty, zdawa�o jej si�, �e sta� si� nagle ma�ym ch�opcem. Dziwi�a si�, czemu i on nie szlocha. W swoim pokoju, w obskurnym zakamarku starego hotelu, El�bieta Willard zapali�a lamp� i postawi�a j� na toalecie pod drzwiami. Co� jej przysz�o do g�owy; podesz�a do szafy, wyj�a kwadratowe pude�ko i roz�o�y�a je na toaletce. Znajdowa�y si� w nim kosmetyki; pude�ko to wraz z innymi rzeczami zostawi�a po sobie jaka� trupa aktorska, kt�ra niegdy� przeci�ga�a przez Winesburg. El�bieta postanowi�a by� pi�kna. Mia�a bujne sploty wci�� jeszcze kruczoczarnych w�os�w. Powoli jawi�a si� w jej wyobra�ni scena, jaka niebawem nast�pi w biurze hotelowym. To nie widmowa i obskurna posta� stanie przed Tomem Willardem, tylko porazi go co� zupe�nie niespodziewanego. Smuk�a istota o mrocznym obliczu, z fal� w�os�w sp�ywaj�c� na ramiona, przemknie po schodach przed oczami przera�onych pr�niak�w w biurze hotelowym. Milcz�ca, zwinna i straszna. Zjawi si� oto jak tygrysica, kt�rej skrzywdzono ma�e, wynurzy si� z cienia i zacznie si� skrada� bezszelestnie, zaciskaj�c w d�oni d�ugie, okrutne no�yce. Jaki� spazm schwyci� j� za gard�o, zdmuchn�a lamp� i sta�a os�ab�a i dr��ca w ciemno�ciach. Opu�ci�y j� si�y, kt�re jakim� cudem trzyma�y w napi�ciu jej cia�o, i s�ania�a si� niemal, kurczowo zaciskaj�c r�ce na oparciu krzes�a, w kt�rym sp�dzi�a tyle d�ugich dni spozieraj�c ponad blaszanymi dachami na g��wn� ulic� Winesburga. Na korytarzu odezwa�y si� kroki i do pokoju wszed� Jerzy. Usiad� przy matce i zacz�� rozmawia�. - Mam zamiar wyrwa� si� st�d - powiedzia�. - Nie wiem, dok�d pojad�, nie wiem, co b�d� robi�, ale wyje�d�am, tak czy owak. Kobieta w krze�le czeka�a dygocz�c. Co� jej si� przypomnia�o. - Powiniene� wzi�� si� w karby - powiedzia�a. - O co ci chodzi? Pojedziesz do miasta robi� pieni�dze, co? Wygodniej by by�o, my�lisz sobie, zosta� cz�owiekiem interesu, rzutkim, sprytnym, energicznym? - Czeka�a dr��c na ca�ym ciele. Syn potrz�sn�� g�ow�. - Chyba nie potrafi� ci tego wyt�umaczy� i okropnie �a�uj� - powiedzia� powa�nie. - Z ojcem nie ma sensu o tym m�wi�. Nie pr�buj� nawet. Nie wiem, co b�d� robi�. Po prostu chc� wyjecha�, przygl�da� si� ludziom i my�le�. W pokoju, w kt�rym siedzieli ch�opiec i kobieta, zapad�a cisza. Znowu, jak podczas innych wieczor�w, oboje poczuli si� skr�powani. Po pewnym czasie ch�opiec si� odezwa�. - Nie przypuszczam, �ebym wyjecha� wcze�niej ni� za rok, dwa, ale my�la�em sobie o tym - rzek� wstaj�c i kieruj�c si� do drzwi. - Ojciec co� takiego powiedzia�, �e nie mam z�udze�, �e b�d� musia� wyjecha�. - Nieporadnie rusza� klamk�. Cisza w pokoju sta�a si� nie do zniesienia. El�bieta chcia�aby krzycze� z rado�ci po tych s�owach, kt�re pad�y z ust jej syna, ale nie potrafi�a ju� da� wyrazu takiemu uczuciu jak rado��. - Pochodzi�by� lepiej z kolegami, masz za ma�o powietrza - powiedzia�a. - Pomy�la�em sobie, �e p�jd� na spacer - odpar� syn wychodz�c niezgrabnie z pokoju i zamykaj�c drzwi. M�DRZEC Doktor Parcival, pot�ny m�czyzna o obwis�ych wargach i p�owym w�sie, nosi� stale przybrudzon� bia�� kamizelk�. Z jej kieszonek stercza�y czarne cygara, popularnie zwane �gwo�d�mi�. Z�by mia� czarne i nier�wne i co� dziwnego dzia�o mu si� z oczami. Lewa powieka stale mruga�a: to si� zamknie, to otworzy, jak zas�ona na oknie, zupe�nie jakby w g�owie doktora kto� tam siedzia� i poci�ga� za sznurek. Doktor Parcival upodoba� sobie ch�opca, Jerzego Willarda. Ich znajomo�� zacz�a si� wtedy, gdy Jerzy ju� od roku pracowa� w �Orle Winesburga�, i doktor ca�kiem na w�asn� r�k� o t� znajomo�� si� postara�. P�nym popo�udniem w�a�ciciel i redaktor naczelny �Or�a�, Will Henderson, wybra� si� do knajpy. Zaszed� uliczk� od podw�rza, przemkn�� si� tylnym wej�ciem i zacz�� popija� nalewk� na tarninie zmieszan� z wod� sodow�. Henderson, cho� stukn�o mu ju� czterdzie�ci pi�� latek, by� �asy na dziewczynki. Wierzy�, �e nalewka przywr�ci mu m�odzie�cz� werw�. Zwyczajem don�uan�w wy�ywa� si� w gadaniu o kobietach i z godzin� marudzi� w knajpie plotkuj�c z Tomem Willy. Knajpiarz by� to niski, barczysty ch�op o charakterystycznych r�kach. Owo p�on�ce znami�, co nieraz szpeci twarze m�czyzn i kobiet, przylgn�o do jego palc�w i d�oni. Stoj�c za barem i rozmawiaj�c z Hendersonem bez przerwy zaciera� r�ce. W miar� jak si� podnieca�, czerwie� na jego palcach t�a�a. Zupe�nie jakby mia� r�ce unurzane we krwi, kt�ra ju� zasch�a i sp�owia�a. Kiedy Henderson stoj�c przy barze przypatrywa� si� czerwonym r�kom i plotkowa� o sp�dniczkach, jego pomocnik, m�ody Willard, siedzia� w redakcji �Or�a Winesburga� i s�ucha� wynurze� doktora Parcivala. Doktor zjawi� si� natychmiast, jak tylko Will Henderson si� wyni�s�. Mo�na by przypuszcza�, �e czatowa� u okna swojego gabinetu i widzia�, jak redaktor pomyka uliczk� od podw�rza. Wszed� frontowymi drzwiami, wzi�� krzes�o, zapali� �gwo�dzia� i skrzy�owawszy nogi zacz�� rozprawia�. Wygl�da�o na to, �e uwzi�� si�, aby nam�wi� ch�opca na taki spos�b post�powania, kt�rego sam nie potrafi� okre�li�. Je�li umiesz patrze�, to si� przekonasz, �e cho� podaj� si� za lekarza, moich pacjent�w policzy� mo�na na palcach - zacz��. - Nie dzieje si� tak bez przyczyny. To nie przypadek. Bynajmniej nie gorzej od innych znam si� na medycynie. Tylko nie potrzebuj� pacjent�w. Przyczyna, jak widzisz, nie le�y na wierzchu. W�a�ciwie tkwi w moim charakterze, kt�ry jest - je�li o tym pomy�lisz - dziwnie zagadkowy. Czemu akurat z tob� chc� o tym m�wi�, nie mam poj�cia. M�g�bym siedzie� cicho i zarobi� w twoich oczach na lepsz� mark�. Tymczasem pragn�, �eby� nabra� dla mnie podziwu, to fakt. Sam nie wiem czemu. I dlatego gadam. To bardzo zabawne, co?, Czasem doktor wszczyna� d�ugie gaw�dy o sobie samym. Ch�opiec uwa�a�, �e s� to rzeczy prawdziwe, pe�ne ukrytego znaczenia. Zacz�� przepada� za tym t�ustym, zaniedbanym cz�owiekiem - i po po�udniu, po wyj�ciu Hendersona z prawdziwym zainteresowaniem czeka� na odwiedziny doktora. Doktor Parcival mieszka� w Winesburgu od pi�ciu lat. Przyjecha� z Chicago, zupe�nie pijany, i wda� si� w b�jk� z baga�owym, Albertem Longworth. Posz�o im o kufer. A sko�czy�o si� na tym, �e doktor pow�drowa� pod eskort� do miejskiego aresztu. Kiedy go wypuszczono, wynaj�� pok�j nad zak�adem reperacji obuwia na skromniejszym kra�cu Main Street i wywiesi� tabliczk�, kt�ra go przedstawia�a jako lekarza. Cho� pacjent�w posiada� niewielu i to z biedoty, kt�ra nie mia�a czym p�aci�, wygl�da�o na to, �e ma sporo pieni�dzy na w�asne potrzeby. Sypia� w swoim gabinecie, zreszt� niebywale brudnym, jada� za� w garkuchni u Biffa Cartera, w ma�ym drewnianym budynku naprzeciwko stacji kolejowej. Latem garkuchnia roi�a si� od much, a bia�y fartuch Biffa Cartera czysto�ci� ust�powa� pod�odze. Doktor Parcival nie zwa�a� na to. Wkracza� dumnie do garkuchni, k�ad� dwadzie�cia cent�w na kontuarze. - Nakarm mnie za to, czym chcesz - �mia� si�. - Pozb�d� si� dania, kt�rego nikt inny nie zam�wi. Dla mnie to bez r�nicy. Jestem cz�owiekiem wybitnym, rozumiesz? Z jakiej racji mam troszczy� si� o to, co b�d� jad�. Gaw�dy, kt�rymi doktor Parcival raczy� Jerzego Willarda, nie mia�y ani pocz�tku, ani ko�ca. Czasami ch�opiec my�la�, �e to zwyk�e brednie, stek k�amstw. A potem zn�w nabiera� przekonania, �e zawieraj� czyst� prawd�. - I ja by�em reporterem, tak jak ty - zacz�� doktor Parcival. - W pewnym mie�cie w stanie Iowa... a mo�e to by�o w Illinois? Nie pami�tam, zreszt� to wszystko jedno. A mo�e usi�uj� co� ukry�, �eby si� nie da� zidentyfikowa�, i nie chc� by� za dok�adny. Nigdy nie wyda�o ci si� to podejrzane, �e mam dosy� pieni�dzy na wszystko, cho� nie kiwam palcem w bucie? Mog�em przecie, zanim tu przyjecha�em, ukra�� pot�n� sum� albo zamordowa� kogo�. Jest tu pole dla domys��w, co? Jakby z ciebie by� naprawd� bystry dziennikarz, m�g�by� mnie wymaca�. W Chicago mieszka� swego czasu doktor Cronin, pope�niono na nim morderstwo. S�ysza�e� o tym? Jacy� go�cie go zamordowali i zw�oki wsadzili do kufra. Wczesnym rankiem przeci�gn�li z kufrem przez ca�e miasto. Sta� z ty�u na wozie pocztowym, a oni siedzieli sobie na ko�le jak gdyby nigdy nic. Jechali przez ciche ulice, wszystko spa�o. S�o�ce si� ledwie wznosi�o nad jeziorem. Dziwne, co - pomy�le� tylko, �e jad�c tak �mili fajki i gaw�dzili sobie, tacy oboj�tni jak ja w tej chwili. A mo�e ja by�em jednym z tych go�ci. To by�by dziwny obr�t sprawy, mo�e nie, co? - Doktor Parcival od nowa zacz�� sw� gaw�d�: - No, tu mnie masz, reportera w gazecie, takiego jak ty sam, co gania i zbiera drobne wiadomo�ci do druku. Matk� mia�em biedn�. Bra�a rzeczy do prania. Ca�e jej marzenie, �eby mnie tylko wykierowa� na prezbiteria�skiego pastora; z my�l� o tym si� kszta�ci�em. M�j ojciec od lat by� pomylony. Siedzia� w domu wariat�w a� w Dayton, Ohio. No, masz, tu si� wygada�em! To wszystko dzia�o si� w Ohio, w�a�nie tutaj, w stanie Ohio. Oto �lad, gdyby ci kiedy� przysz�o do g�owy mnie tropi�. Chcia�em ci opowiedzie� o moim bracie. To sedno ca�ej historii. Do tego zmierzam. Brat by� malarzem kolejowym, pracowa� na �Wielkiej Czw�rce�. Wiesz, ta magistrala przebiega t�dy, przez Ohio. Mieszka� w towarowym wagonie razem z innymi go��mi, je�dzili z miasta do miasta malowa� obiekty kolejowe - zwrotnice, przejazdy, mosty i dworce. �Wielka Czw�rka� maluje dworce paskudnie, na pomara�czowo. Jak�e� znienawidzi�em ten kolor! Brat chodzi� zawsze usmarowany t� farb�. Po wyp�acie lubi� popija�; wraca� do domu w poplamionym ubraniu i przynosi� ze sob� pieni�dze. Nie oddawa� ich matce, tylko k�ad� na kupk� na kuchennym stole. Chodzi� po domu w ubraniu poplamionym paskudn� pomara�czow� farb�. Jeszcze to widz�. Moja matka niska by�a i mia�a zaczerwienione, pos�pne oczy, zachodzi�a do domu z kom�rki na podw�rzu. Tam w�a�nie sp�dza�a czas nad bali� szoruj�c ludzkie brudy. Wesz�a, stan�a przy stole i przeciera�a oczy fartuchem, na kt�rym osiad�y mydliny. Nie ruszaj! Nie wa� si� rusza� tych pieni�dzy! - wrzeszcza� m�j brat, a potem sam bra� pi�� albo dziesi�� dolar�w i szed� si� w��czy� po knajpach. Kiedy ju� przepu�ci� to, co wzi��, wraca� po wi�cej. Nie da� matce nigdy ani grosza, tylko siedzia�, p�ki po trochu nie przepu�ci� wszystkiego. Wtedy wraca� do roboty z brygad� malarsk� na kolej. Jak si� wyni�s�, zaczyna�y nap�ywa� do domu r�ne rzeczy, przewa�nie do spi�arni. Czasem trafi�a si� sukienka dla matki albo dla mnie para but�w. Dziwne, co? Matka du�o bardziej kocha�a brata ni� mnie, cho� nigdy nie mia� dla nas dobrego s�owa i zawsze ciska� si� i odgra�a�, jak tylko o�mielili�my si� tkn�� te pieni�dze, co nieraz trzy dni le�a�y na stole. Ca�kiem nie�le dawali�my sobie rad�. Ja kszta�ci�em si� na pastora i oddawa�em mod�om. Jak prawdziwy osio� klepa�em pacierze. Szkoda, �e� mnie nie s�ysza�. Kiedy ojciec umar�, modli�em si� ca�� noc, podobnie jak wtedy, gdy brat popija� w mie�cie i robi� dla nas zakupy. Wieczorem, po kolacji, kl�ka�em przy stole, gdzie le�a�y pieni�dze, i modLi�em si� godzinami. Jak nikt nie patrzy�, podci�gn��em z dolara albo dwa i chowa�em do kieszeni. Teraz chce mi si� z tego �mia�, ale wtedy to by�o straszne. Ci�gle pokusa. Dostawa�em sze�� dolar�w tygodniowo za robot� w redakcji i zawsze prosto do domu odnosi�em matce. Tych par� dolar�w, co podkrad�em bratu, mia�em na swoje wydatki, wiesz, na drobiazgi, cukierki i papierosy, i takie tam inne. Kiedy ojciec umar� w domu wariat�w, pojecha�em tam, do Dayton. Po�yczy�em troch� pieni�dzy od swojego szefa i wsiad�em w nocny poci�g. Pada� deszcz. �W domu wariat�w potraktowano mnie jak znamienit� person�. Tamtejszy personel zw�cha�, �e jestem dzien