Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba |
Rozszerzenie: |
Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Kooistra Jeffrey D. - Ostateczna próba Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Autor: Jeffrey D. Kooistra
Tytul: OSTATECZNA PRÓBA
(Another Turning Test)
Z "NF" 11/95
Uciekał ze świecącymi diamentami wartymi trzy miliardy
kredytów.
"Delphi" gnało w stronę linii Hague'a w systemie Caflin z
olbrzymim przyśpieszeniem, w przypadkowych odstępach czasu
wykonując wektorowe piruety, by ścigający pojazd policyjny
nie mógł wziąć go na celownik.
- Kiedy dotrzemy do linii Hague'a, Raleigh? - spytał Lloyd
Carstens swojego przyjaciela, komputer pokładowy.
- W zależności od zmian wektorów, od 6.3 do 8.9 minut.
Chwileczkę. Pojazd policyjny wysłał za nami rakietę, typ
Banshee XG-4.
- Ile zostało do uderzenia?
- Dwadzieścia dwie sekundy, jeśli nie uda się nam
uniknąć.
Przez ostatnie trzydzieści lat przemierzyli wspólnie
przestrzeń wokół tysięcy gwiazd, dosięgali tysięcy
horyzontów tylko po to, by zaraz lecieć dalej.
Trzydzieści lat temu Lloyd wygrał czterdzieści tysięcy
kredytów w karty, bo nikt nie zauważył, że oszukuje. Kupił
wtedy "Delphi", ukradł swojemu ojcu kolejne dziesięć tysięcy
kredytów, by mieć za co naprawić statek i wyruszył w stronę
gwiazd, by zostać wolnym kupcem. Był samotnikiem, nie
potrzebującym mężczyzn, obojętnym na uroki kobiet. Ci,
którzy go znali, a nie było ich wielu, zawsze określali go
jako zimnego. Ale wobec swoich bardzo nielicznych przyjaciół
pozostawał bezwzględnie lojalny. Po latach zaczął osiągać
zyski, spłacił dług ojcu i zainwestował w ulepszanie swojego
statku.
- Myślę, że przyszedł czas na naszą niespodziankę -
oświadczył Lloyd.
- Owszem - zgodził się Raleigh.
Mimo że lecieli z ogromną prędkością, Banshee i tak
zbliżała się do nich pięć razy szybciej. Pola antyciśnieniowe
"Delphi" robiły, co się tylko dało, by chronić Lloyda przed
straszliwym przeciążeniem. Rakieta skierowała się prosto na
nich, zbliżał się moment detonacji. Nagle statek zmienił
wektory w zwrocie tak gwałtownym, że gdyby zawiodły pola
wyrównujące ciśnienie, Lloyd zostałby rozmazany na ścianach
kabiny. Rakieta chybiła.
Przeżył ten manewr, bowiem poczynił na swoim statku
nielegalne i wyjątkowo kosztowne ulepszenia.
- Przepięknie, Raleigh! Ile nam dajesz czasu?
- Teraz, kiedy policja wieo naszych możliwościach,
dostosuje się do sytuacji. Będę nadal robić uniki, ale w
końcu nas dostaną.
- Wiem o tym. Powiedz tylko, na ile szacujesz nasze szanse.
- Prawdopodobieństwo tego, że dotrzemy do linii Hague'a i
uciekniemy bez większej szkody, wynosi 72 procent.
- Dobrze.
Życie wolnego kupca odpowiadało mu, ale po trzydziestu
latach Lloyd zauważył, że zaczyna wpadać w rutynę. Wtedy
właśnie znalazł bogactwo większe, niż potrafił sobie
wyobrazić. Świecące diamenty leżały w pozostałościach bazy
obcych w zewnętrznym pasie asteroidowym Caflinu przez
ostatnie 400 milionów lat. Rasa, która je stworzyła,
zniknęła dawno temu, zostawiając po sobie coś, co warte było
królewską fortunę dla każdego muzeum i prywatnego
kolekcjonera.
Byli też tacy, dla których mogłyby okazać się warte
jeszcze więcej. A Lloyd wiedział, gdzie ich szukać.
Prawa Caflinu zabraniały zabierania diamentów z ich
miejsca spoczynku. Lloydowi te prawa nie podobały się.
Policja zainteresowała się nim, ponieważ nie stawił się na
inspekcję przed odlotem.
Zbliżała się kolejna rakieta. Lloyd poczuł ledwo
odczuwalne ściskanie w dołku, kiedy Raleigh znowu wprowadził
statek w wiraż, a wyrównywacz ciśnień włączył się,
by go chronić.
Rakieta bezgłośnie przeleciała obok.
- Mamy przekaz radiowy - oznajmił Raleigh. - Kapitan
policji każe nam wpuścić na pokład swój oddział.
- Zignoruj.
"Delphi" nadal leciał swoją krętą trajektorią, póki Raleigh
nie powiedział:
- Dwadzieścia sekund do linii Hague'a. Dwadzieścia jeden
do hipernapędu.
- Dobra. Lecimy do HTS-17.
HTS-17 było czarną dziurą z rzadkim pasem
asteroidów. Na jednym z nich Lloyd miał swój dom w bąblu
ciśnieniowym. Minione lata nauczyły go, że takie
schronienie może się od czasu do czasu przydać.
Statek przekroczył niewidzialną linię Hague'a, wewnątrz
której nie działał hipernapęd. Raleigh przygotował pojazd do
wyjścia, ale przez jedną sekundę nie mógł wykonywać swoich
uników. Przez jedną sekundę był bezbronny.
Rakieta Banshee zdetonowała się, nie dość blisko, by
zniszczyć "Delphi", ale na tyle, by nieco ją uszkodzić.
Wybuchła jak maleńka supernowa, dokładnie w chwili, gdy
uruchomił się hipernapęd "Delphi" i statek zniknął w smudze
błękitu.
- Jakie szkody, Raleigh? - spytał Lloyd.
Odpowiedź jak zwykle była natychmiastowa.
- Pola siłowe przejęły prawie całą moc wybuchu. Jednak silniki
podświetlne uległy uszkodzeniu, podobnie jak moje skanery
dalekiego zasięgu. Hipernapęd został uruchomiony prawidłowo,
jesteśmy na kursie na HTS-17. Krótko mówiąc, lecimy na
ślepo, ale wiemy, dokąd. Automaty naprawcze powinny
uporać się z napędem podświetlnym mniej więcej do czasu,
kiedy dotrzemy do HTS-17, ale będziemy musieli zostać parę
dni na orbicie, zanim da się uruchomić skanery.
- Nigdzie nam się nie spieszy. Nikt nie wie, dokąd lecimy.
Jak z czasem?
- Hamowanie za trzy koma jeden godziny.
- Dobra. Idę się trochę przespać. Obudź mnie, kiedy
wyhamujemy.
Raleigh skierował swoje trzy automaty naprawcze do
uszkodzonych miejsc statku i zabrał się do roboty.
Lloyda obudził dźwięk syren alarmowych.
- Raleigh, co się do diabła dzieje?
- Przekroczyliśmy linię Hague'a HTS-12 na hipernapędzie.
- Jak to się mogło stać?
- Jeszcze nie wiem. Za kilka minut powinienem mieć
dostateczną liczbę danych.
Lloyd ruszył ze swojej kabiny w stronę stanowiska
dowodzenia. Mimo że mógł rozmawiać z Raleighiem z każdego
miejsca na statku, na stanowisku dowodzenia przynajmniej
czuł, że jest użyteczny.
- Jakie są szkody? - zapytał.
- Chcesz usłyszeć wszystko, czy tylko najważniejsze?
- Zacznij od najważniejszych.
- Silniki hipernapędu uległy dezintegracji, jak tylko
przeszliśmy przez linię Hague'a, a razem z nimi napęd
podświetlny, dwa z moich automatów naprawczych i
osiemdziesiąt procent sekcji rufowej. Wszystkie systemy
przestawione na zasilanie awaryjne.
Lloyd nie był zachwycony. W końcu będzie musiał wezwać
pomoc. Nawet gdyby pomoc nadeszłaby pod postacią innego
wolnego kupca, musiałby stracić sporą liczbę swoich
świecących diamentów. Z drugiej strony, i tak będzie miał
dość, żeby stać go było na naprawę statku.
- A są jakieś dobre wiadomości? - zapytał.
- Tak. Łódź ratunkowa jest w porządku.
- Miejmy nadzieję, że nie będę musiał z niej korzystać.
- Nie masz wyboru.
Lloyd zdrętwiał.
- O co ci chodzi? Bywaliśmy już w gorszych sytuacjach.
Statek nawet na zasilaniu awaryjnym może przetrwać wieki, a
systemy podtrzymywania życia najwyraźniej działają bez
zarzutu.
- Błąd. Nigdy nie byliśmy w tak złej sytuacji. Kiedy
przekroczyliśmy linię Hague'a i wpadliśmy w normalną
przestrzeń, wylądowaliśmy na orbicie z wyjątkowo niskim
peryhelium.
- I co w związku z tym?
- HTS-17 to czarna dziura. Siły pływowe będą na tyle
mocne, że rozerwą "Delphi" na kawałki, zanim jeszcze zbliży
się na minimalną odległość.
- Co możemy na to poradzić?
- Mogę przygotować łódź ratunkową, a ty możesz opuścić
statek.
- Nie o to mi chodziło - mruknął Lloyd. - Wiesz już,
dlaczego nie wyhamowaliśmy przed linią Hague'a?
- Jest kilka możliwości. Najprawdopodobniej chronometry
hipernapędu zostały uszkodzone w trakcie detonacji rakiety
Banshee. Ponieważ skanery także zostały uszkodzone, nie
mogłem na czas dostrzec linii i nie wyszliśmy z
hiperprzestrzeni w odpowiednim czasie.
- A co z systemem uzupełniającym?
- Skanery to właśnie system uzupełniający.
- A zatem co robimy? - spytał Lloyd.
- Proponuję, żebyś ewakuował się w łodzi ratunkowej.
Żołądek Lloyda skurczył się gwałtownie.
- Poza tym?
- Nie ma żadnych innych możliwości.
Zapadła cisza; Lloyd wpatrywał się nic nie widzącym
wzrokiem w wizjer.
- Przygotuję łódź ratunkową - odezwał się w końcu
Raleigh.
- Nie! - wyrzucił z siebie ze złością Lloyd. Gdzieś w
głębi ducha wiedział, że zachowuje się nieracjonalnie. W
końcu Raleigh znał statek lepiej niż on, wiedział, co jest
uszkodzone i co się da naprawić. Mógł sprawdzić wszystkie
możliwości i wybrać optymalne rozwiązanie dużo szybciej.
Ale Lloyd nie mógł tak od razu uznać sytuacji za
beznadziejną. Było to sprzeczne z jego naturą.
A poza tym na samą myśl o opuszczeniu statku pojawiało
się jeszcze jedno uczucie. Z początku nie był pewien, co to
jest, ale potem znalazł dla niego właściwą nazwę: wstyd. Ale
dlaczego wstyd? Przychodziły mu na myśl inne słowa:
niehonorowo, nielojalnie, tchórzliwie. Dlaczego właśnie te
słowa?
- Dlaczego nie? - zapytał Raleigh.
Lloyd odwrócił się w stronę sensora optycznego Raleigha.
- Bo musiałbym cię zostawić - odpowiedział.
- I co z tego?
- Jesteś moim przyjacielem.
Lloyd usłyszał chrobotanie przy wejściu. Po chwili jedyny
pozostały automat naprawczy Raleigha wjechał do środka i
zaczął pracować przy głównej konsoli.
- To nie ma znaczenia - odpowiedział Raleigh. - Nie
przeżyjesz zbliżenia do dziury, jeśli pozostaniesz na
statku.
- Nie zostawię cię - oznajmił Lloyd.
- Dlaczego?
- Bo jesteś moim przyjacielem, do cholery! Przyjaciół nie
zostawia się na pewną śmierć. Najpierw musimy wypróbować
wszystkie inne możliwości. Uratujemy się albo umrzemy
próbując to zrobić. Razem.
- Jestem bezduszną maszyną.
- Możliwe. - Lloyd zawahał się, próbując uporządkować
myśli. - Ale jesteś inteligentny. Może masz także
samoświadomość. Mnie to wystarcza. A zresztą, kto
powie, że nie masz duszy? Jeżeli Bóg może wkładać dusze
w ciała ludzi, to może je wkładać także do komputerów.
Raleigh przez chwilę nie odpowiadał. Ta przerwa wydała
się Lloydowi dziwna, był przyzwyczajony do natychmiastowych
odpowiedzi komputera.
- Jeżeli ty jestem moim przyjacielem, to ja jestem twoim
przyjacielem - odpowiedział w końcu. Było to stwierdzenie,
nie pytanie.
- Tak.
- W takim razie zrozumiesz, dlaczego muszę to zrobić.
Automat naprawczy zostawił konsolę i ruszył w kierunku
Lloyda, wyciągając wszystkie cztery ramiona, by go
pochwycić. Lloyd cofnął się.
- Co ty wyprawiasz, Raleigh?
- Skoro ty nie chcesz uratować swojego życia, ja zrobię
to za ciebie.
Automat zbliżał się w dalszym ciągu. Lloyd starał się
cofnąć.
- Nie zostawię cię, żebyś tu zginął! Musi być jakiś
sposób. Nie możesz tego zrobić!
- Dla mnie nie ma ucieczki. Wedle twojego rozumowania, ty
jesteś moim przyjacielem. Nie mogę pozwolić, żebyś oddał za
mnie życie w sytuacji, o której wiem, że jest beznadziejna.
Lloyd zastanawiał się nad tym przez sekundę.
- Touche. Ale ja nie zamierzam zmienić zdania.
Prześcignął automat w drodze do wyjścia, dobiegł do
swojej kabiny i zamknął się w środku, używając ręcznego
zamka, którego Raleigh nie mógł otworzyć. Przeszukał
szufladę, znalazł pulser i laserowym promieniem zniszczył
sensor optyczny Raleigha w kabinie.
Usiadł na koi i stwierdził, że żaden kapitan nie mógł się
bardziej starać, żeby zatonąć wraz ze swoim statkiem.
Lloyd rozmyślał o przeszłości. O swoim nieszczęśliwym
dzieciństwie na górniczej planecie Slag, o tym, jak nauczył
się walczyć i grać w karty, kraść i chować się. O tym, jak
zdobył "Delphi" i znalazł wolność wśród gwiazd. Pamiętał
moment, gdy odkrył, że Raleigh jest inteligentny. Raleigh
sam mu o tym powiedział. Przypominał sobie miliardy rzeczy,
które razem robili, planety, które odwiedzali, interesy,
które przeprowadzali; potknięcia i upadki, osiągnięcia i
wzloty. I chociaż Raleigh był komputerem, słowem, jakie
najlepiej oddawało naturę ich związku była przyjaźń.
- Lloyd, to niemądre - odezwał się Raleigh przez
interkom. - Proszę, idź do łodzi ratunkowej.
Lloyd zignorował go. Wiedział, że komputer coś knuje.
On nigdy nie rezygnował.
- Raleigh, skoro łódź ratunkowa jest nieuszkodzona, to
dlaczego nie możemy użyć jej napędu, żeby oddalić się trochę
od HTS-17? - Lloyd wiedział, że Raleigh będzie miał na to
logiczną odpowiedź. Raleigh zawsze miał logiczną odpowiedź.
- To była pierwsza możliwość, jaką rozważałem po wypadku.
Za mało czasu. Znajdziemy się w punkcie krytycznym za
pięć koma dwadzieścia jeden godzin. Łódź ratunkowa ma
zabezpieczenia, które nie pozwalają używać jej do poruszania
masy większej niż 1,5 raza od jej własnej. To, co zostało z
"Delphi", jest znacznie cięższe. Z jednym tylko automatem
naprawczym pozbycie się zabezpieczeń i podłączenia łodzi
ratunkowej zajęłoby dwadzieścia sześć godzin.
- A gdybym pomógł?
- Wtedy dłużej.
Pół godziny później Raleigh w dalszym ciągu nie próbował
usunąć Lloyda z kabiny, ale ten wiedział, że wkrótce coś się
wydarzy. Dla zabicia czasu analizował sposoby uratowania
statku, mimo że Raleigh prawie na pewno wszystko to już
przewidział i każdy plan z jakiegoś powodu odrzucił.
Zostawało mu myśleć o tym albo o śmierci.
- Raleigh - odezwał się. - Mam inny pomysł. Powiedz mi,
co w nim nie gra. Awaryjny generator jest miniaturową wersją
przetwarzacza masy, który napędza cały statek, tak?
- Tak.
- Czy da się go w jakiś sposób przerobić na staroświecki
silnik reaktorowy?
- Tak. Ale większość magazynów została stracona razem z
hipernapędem. Zbudowanie reaktora przy wykorzystaniu części
statku zajęłoby dwadzieścia trzy dni - odparł Raleigh, a
potem dodał: - Proszę, Lloyd, idź do łodzi ratunkowej. Punkt
krytyczny osiągniemy za 4,53 godziny.
Lloyd zignorował go.
Zza drzwi rozległ się jakiś hałas, a potem punkt nad
zamkiem zalśnił rubinową czerwienią, która zaraz zmieniła
się w linię.
- Co ty wyprawiasz, Raleigh?
- Przykro mi - odpowiedział komputer. - Czas mija. Skoro
ty nie chcesz wyjść, wchodzę tam po ciebie. Automat używa
lasera, żeby wyciąć zamek. Dlaczego nie chcesz mi tego
ułatwić i po prostu nie wyjdziesz?
Lloyd uśmiechnął się na te słowa.
- Automat jest, łagodnie mówiąc, niezbyt zgrabny. Jak
zamierzasz mnie złapać?
Następne oświadczenie Raleigha okazało się wielką
niespodzianką.
- Nie pozostawiasz mi zbyt wielkiego wyboru. Jeżeli
będziesz stawiał opór automatowi, każę mu poparzyć twoje
nogi. Gdy już będziesz unieruchomiony, dam ci środki
przeciwbólowe i przetransportuję do łodzi ratunkowej. Twoje
nogi zagoją się, kiedy zostaniesz uratowany.
- Ja też mam laser. Myślisz, że nie uda mi się
powstrzymać nim automatu?
- Nie. Zadbałem o to. Proszę, Lloyd. Nie chcę cię
skrzywdzić. Jesteś moim przyjacielem. Idź do łodzi.
- Nie, Raleigh. Albo przeżyjemy to obaj, albo obaj
zginiemy. Ty, ten statek, jesteście wszystkim, co
mam. Byłem niczym, póki ciebie nie znalazłem. Nie mam dokąd
pójść. - Im dłużej Lloyd mówił, tym bardziej był pewien, że
ma rację.
Przewrócił stół i dwa krzesła robiąc barykadę. W tym
czasie automat skończył przecinanie zamka i otworzył drzwi.
Teraz poprzez jego oczy Raleigh będzie mógł zobaczyć wnętrze
kabiny. Lloyd skrył swoje ciało za barykadą tak, że widać
było tylko jego oczy i lufę pulsera. W swoich dwóch prawych
ramionach automat trzymał tarczę, która wyglądała tak, jakby
wycięto ją z kawałka ściany. To dlatego przyjście do niego
zajęło Raleighwi tak dużo czasu.
Lloyd wystrzelił laserowy promień, ale Raleigh osłonił
automat tarczą. Automat zbliżał się, laser trzymany w jego
chwytaku nastawiony był na maksimum. Dotarł do barykady i
zaczął ją przecinać. Lloyd natychmiast ustawił się za
fragmentem, który Raleigh właśnie przecinał. Raleigh
wyłączył laser.
- Jeżeli spróbujesz przepalić tę barierę, zabijesz mnie -
powiedział Lloyd. - A to nie pasuje do twoich planów.
Mówiąc nierozważnie położył lewą dłoń na szczycie
barykady. Raleigh odciął mu środkowy palec.
- Au! Touche, do cholery! - Lloyd sam też wystrzelił i
udało mu się przeciąć stalowe ścięgno na górnym lewym
ramieniu automatu.
Bitwa trwała przez jakiś czas, ale siły były wyrównane.
Lloyd ustawiał się za tymi częściami barykady, które Raleigh
zaczynał przecinać, Lloydowi natomiast brakowało już tylko
jednego lub dwóch trafień, by aautomat był tak
uszkodzony, żeby Raleigh nie mógł użyć go do zaciągnięcia
Lloyda, unieruchomionego czy nie, na łódź ratunkową.
Raleigh przerwał atak i zabrał automat z kabiny. Trzeba
było znaleźć inne rozwiązanie. Następne na jego liście było
wykorzystanie automatu do wytworzenia środka oszałamiającego
w aerozolu, który wpuści do kabiny Lloyda. Potem
nieprzytomnego Lloyda da się przetransportować do łodzi
ratunkowej. Jednak Raleigh nie mógł obliczyć szans na sukces
tego przedsięwzięcia, gdyż nie miał listy zapasów, które nie
zostały stracone podczas wybuchu. Poza tym nie był pewien,
czy ma dość czasu, by przygotować środek. Wysłał więc
automat na zwiady.
- Raleigh, jak łódź ratunkowa wychodzi z dużych
prędkości? Nie ma zbyt wielkiego silnika.
- Łódź ratunkowa wytraca pęd.
- A, pamiętam już. Energia kinetyczna łodzi mieści się w
jednotonowej ołowianej kuli, potem wyrzucana jest z
prędkością zbliżoną do prędkości światła.
- Nie będziesz musiał hamować. Układ sterowniczy łodzi
może zmienić twoją orbitę na taką, gdzie siły pływowe nie
będą ci zagrażały. Przelecisz dookoła HTS-17 i poza linię
Hague'a. Sygnał alarmowy na hiperfali włączy się
automatycznie.
Lloyd miał wrażenie, że Raleigh usiłuje przedstawić
ratunek jako coś niezwykle prostego, może chcąc pobudzić
zainteresowanie Lloyda ucieczką. Ale on tego nie kupował.
- Nie o to pytałem. Jakie jest przeciążenie w łodzi
ratunkowej, kiedy zaczyna się proces wytracania pędu?
- Maksimum dla standardowej łodzi ratunkowej wytracającej
prędkość z około siedemdziesięciu tysięcy kilometrów na
sekundę to około czternaście milionów jednostek.
- A jak w takim razie człowiek może to przeżyć?
- W łodziach ratunkowych montuje się pewną odmianę
wyrównywacza ciśnień. Równoważy efekty wytracania prędkości
przez krótki czas, potrzebny na wyhamowanie. Wytwarza pole
silne, ale nieukierunkowane i krótkotrwałe. Mechanizm jest
niszczony po jednym użyciu.
- Dobra. A teraz posłuchaj, o co mi chodziło. Czy możemy
w jakiś sposób użyć systemu wytracania prędkości z łodzi
ratunkowej do zmiany orbity "Delphi"?
Była to kolejna z możliwości, które Raleigh rozważał, ale
szybko odrzucił, po tym, jak "Delphi" wpakowało się w te
kłopoty.
- Tak, ale...
- Jak długo by to trwało? - przerwał Lloyd.
- Godzina i dwie dziesiąte.
- A ile zostało do punktu krytycznego?
- Trzy koma trzy.
- No to mamy dosyć czasu!
- Zapominasz o czymś. Pola wyrównujące są również
potrzebne do ochrony konstrukcji łodzi przed skutkami
wytracania pędu. Jeżeli wykorzystamy systemy łodzi, pola
siłą rzeczy przestaną być wystarczające. Przeciążenie w
najlepszym wypadku będzie równe 837 g. I tak byś zginął.
- Ach.
Raleigh znowu spróbował przekonać Lloyda, by opuścił
statek.
- Dlaczego nie pójdziesz do łodzi, Lloyd? Tutaj i tak nie
możesz nic zrobić.
Usiłował zyskać na czasie. Za pomocą automatu Raleigh
znalazł środki potrzebne do wyprodukowania prymitywnego, ale
skutecznego środka oszałamiającego.
Lloyd znowu go zignorował.
- Momencik. Wyrównywacze ciśnień na "Delphi" wciąż
działają, prawda? Nie zniknęły razem z hipernapędem. Są z
produ statku.
- Nie mają mocy. Nie są podłączone do zasilania
awaryjnego.
- No to co? Mógłbyś je podłączyć w dziesięć minut. Jakie
byłoby wtedy przeciążenie?
- Wyrównywacze ciśnień "Delphi" nie są takie same, jak te
na łodzi. Przeciążenie w dalszym ciągu przekraczałoby 370 g.
Tego też byś nie przeżył.
- Nie, chyba nie.
Lloyd zamilkł, a Raleigh pośpiesznie kończył
produkcję środka. Automat był już w drodze powrotnej do
kabiny Lloyda, gdy ten znów się odezwał:
- Raleigh, jak długo "Delphi" może przetrzymać przeciążenie
370 g?
Raleigh nie odpowiedział.
- Raleigh, jak długo?
- Proszę, Lloyd, opuść statek teraz.
"Delphi", najlepszy prywatny statek w katalogu Capital
Products sprzed pięćdziesięciu lat. Jego kadłub zrobiono z
pojedyńczych ciągów molekuł, połączonych w sznury i druty,
posplatanych z ceramostalą. Można by nim rozwalać skały, bez
końca.
"Delphi" mógłby znosić 370 g w nieskończoność.
- Używając systemów łodzi ratunkowej moglibyśmy uniknąć
zbliżenia do czarnej dziury? - spytał Lloyd.
- Tak.
- Jedyna przeszkoda, która ci nie pozwala uratować
siebie, to fakt, że ja bym tego nie przeżył?
Relaigh nie odpowiedział. Automatowi zostało do drzwi
kabiny piętnaście sekund, kiedy Lloyd zapytał:
- Raleigh, jesteś moim przyjacielem?
- Tak.
- A jeśli ty jesteś moim przyjacielem, to ja jestem twoim
przyjacielem?
- Tak.
- W takim razie zrozumiesz, dlaczego muszę to zrobić.
Automat był już w kabinie i wypuszczał środek
oszałamiający, kiedy Raleigh patrzył przez jego oczy, jak
Lloyd wkłada lufę pulsera do ust i naciska spust.
- Touche - powiedział Raleigh.
Przełożyła Anna Dorota Kamińska