9025
Szczegóły |
Tytuł |
9025 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9025 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9025 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9025 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jerome Bixby
To wspania�e �ycie
Ciotka Amy siedzia�a na frontowej werandzie w fotelu z wysokim oparciem; buja�a si� w prz�d i w ty�, i wachlowa�a, gdy Bill Soames podjecha� na rowerze i zatrzyma� si� przed domem.
Poc�c si� w promieniach popo�udniowego �s�o�ca� Bill wyj�� pud�o z �ywno�ci� z du�ego kosza nad przednim ko�em roweru i zbli�a� si� g��wn� alejk�.
Ma�y Tony siedzia� na trawniku i bawi� si� szczurem. Z�apa� go w piwnicy: zmusi� go do wyobra�enia sobie, �e czuje zapach sera, wo� najt�ustszego i najpyszniejszego sera, jaka mog�aby kiedykolwiek pozostawi� �lad w szczurzej �wiadomo�ci, i w ten spos�b wywabi� go z norki. Teraz Tony moc� swych my�li utrzymywa� go w ryzach i zmusza� do robienia sztuczek.
Widz�c nadchodz�cego Billa Soamesa zwierz� pr�bowa�o uciec, lecz my�l Tony�ego go dosi�g�a i szczur wywin�� koz�a na trawie; le�a� dr��c, a jego czarne oczka b�yszcza�y l�kiem.
Mrucz�c pod nosem Bill Soames przeszed� pospiesznie obok Tony�ego i znalaz� si� na frontowych schodach. Zawsze mamrota� do siebie, ilekro� przybywa� do domu Fremont�w, mija� go, czy nawet jedynie o nim my�la�. Wszyscy tak robili. My�leli o jakich� g�upstwach bez znaczenia, typu dwa-i-dwa-to-cztery-cztery-razy-dwa-to-osiem i tak dalej; starali si� wprowadzi� zam�t w swoje my�li, przyprawi� je o nieustann� gonitw�, tak by Tony nie m�g� w nich czyta�. Mamrotanie pomaga�o. Je�li bowiem Tony�emu uda�oby si� pochwyci� co� wyrazistego z czyich� my�li, m�g�by wpa�� na pomys� zaj�cia si� tym bli�ej: nabra�by ch�ci, na przyk�ad, do uleczenia twojej �ony z migreny, a dziecka ze �winki, do zapewnienia ponownego regularnego przych�wku twej starej krowie albo do naprawy ust�pu. A zak�adaj�c nawet, �e Tony nie mia�by na my�li nic z�ego, trudno by�o oczekiwa� po nim dobrego rozeznania, co jest w�a�ciwe w takich wypadkach, a co nie.
Je�li ci� lubi�, to przypuszczalnie stara�by ci si� pom�c na sw�j spos�b, a to mog�o si� okaza� bardzo niemi�e.
Je�li za� ci� nie lubi�... hm, wtedy wydarzenia przybra�yby prawdopodobnie znacznie gorszy obr�t.
Bill Soames ustawi� pud�o z �ywno�ci� na balustradzie werandy i powstrzyma� si� od mamrotania na tyle tylko, by wykrztusi�;
- Wszy�ciutko, co pani chcia�a, panno Amy.
- Ach, to �wietnie, Williamie - powiedzia�a lekko Amy Fremont. - Uf, c� za okropny upa� dzisiaj, prawda?
Bill Soames bez ma�a zapad� si� w sobie. Jego oczy patrzy�y b�agalnie. Zaprzeczy� gwa�townie ruchem g�owy i ponownie przerwa� swoje pomruki, cho� niew�tpliwie nie mia� na to ch�ci:
- Och, prosz� tak nie m�wi�, panno Amy... jest pi�knie, po prostu pi�knie. Naprawd� wspania�y dzie�!
Amy Fremont powsta�a z bujaka i podesz�a do brzegu werandy. By�a wysoka i szczup�a, a jej oczy mia�y wyraz pogodnego roztargnienia. Mniej wi�cej rok temu przyprawi�a Tony�ego o atak gniewu, kiedy zwr�ci�a mu uwag�, �e nie powinien przemienia� kota w dywanik z kociej sier�ci, i cho� zawsze by� jej pos�uszny bardziej ni� kiedykolwiek innemu, to znaczy - prawie wcale, tym razem warkn�� na ni�. Warkn�� i dopad� jak�� zajad�� my�l�. I tak nasta� koniec promiennych oczu Amy Fremont i samej Amy, takiej, jak� wszyscy dot�d znali. I w ten spos�b okaza�o si�, gdy wie�� si� rozesz�a po Peaksville (zamieszkanym przez czterdzie�ci sze�� os�b), �e nawet cz�onkowie rodziny Tony�ego nie s� bezpieczni. Po tym zdarzeniu wszyscy stali si� dwakro� ostro�niejsi.
Kiedy� w przysz�o�ci, gdy Tony podro�nie i gdy zrobi mu si� by� mo�e przykro, zapewne zechce naprawi� krzywd�, jak� wyrz�dzi� ciotce Amy. Tak� nadziej� mieli jego rodzice. O ile to b�dzie jeszcze mo�liwe, bo ciotka Amy bardzo si� zmieni�a, a poza tym Tony nie us�ucha�by teraz nikogo.
- Uspok�j si�, Williamie - powiedzia�a ciotka Amy. - Nie musisz wcale tak mrucze�. Tony nic ci nie zrobi. M�j �Bo�e, przecie� on ci� lubi! - Podnios�a g�os i krzykn�a do Tony�ego, kt�ry znudzi� si� ju� szczurem i zmusza� go teraz do po�erania samego siebie.
- Czy� nie, kochanie? Czy� nie lubisz pana Soamesa? Jasne, wilgotne, szkar�atne spojrzenie Tony�ego przebieg�o nad trawnikiem i zatrzyma�o si� na sklepikarzu. Ch�opiec nie odpowiedzia�. Bill Soames pr�bowa� si� do niego u�miechn��. Po up�ywie sekundy Tony ponownie skoncentrowa� sw� uwag� na szczurze, kt�ry zdo�a� ju� poch�on��, a przynajmniej pogry�� sobie ogon; ch�opiec bowiem zmusi� go do �ucia szybciej, ni� szczur m�g�by po�yka�, wi�c zielona trawa wok� zwierz�tka by�a usiana drobnymi r�owymi i czerwonymi k�aczkami sier�ci. Szczur w�a�nie usi�owa� dosi�gn�� swego zadu.
Mrucz�c cichutko i my�l�c jak najusilniej o niczym szczeg�lnym, Bill Soames odszed� alejk� pow��cz�c zesztywnia�ymi nogami, po czym wsiad� na rower i odjecha�.
- Do wieczora, Williamie! - krzykn�a za nim ciotka Amy.
Naciskaj�c z moc� peda�y Bill Soames pragn�� w g��bi ducha kr�ci� nimi dwa razy szybciej, by jeszcze pr�dzej znale�� si� z dala od Tony�ego i od ciotki Amy, kt�ra czasami po prostu zapomina�a, jak nale�a�o by� Ostro�nym. Niedobrze jednak, �e mu to przysz�o do g�owy, gdy� Tony wszystko dos�ysza�. Uchwyci� pragnienie oddalenia si� od domu Fremont�w, jakby by� czym� z�ym, i jego szkar�atne spojrzenie si� rozjarzy�o. W �lad za Billem Soamesem pos�a� male�k�, ci�t� my�l, tak� zupe�nie drobn�, poniewa� dopisywa� mu dzisiaj dobry nastr�j, a poza tym lubi� przecie� Billa Soamesa, to znaczy, nie by� mu on niemi�y, przynajmniej dzisiaj. Bill Soames pragn�� si� oddali�, a wi�c dotkni�ty Tony dopom�g� mu w tym.
Peda�uj�c z nadludzk� pr�dko�ci� - czy te� raczej stwarzaj�c takie wra�enie, gdy� w rzeczywisto�ci to peda�y obraca�y stopami rowerzysty - Bill Soames znikn�� w tumanie kurzu na drodze, a z dali dobieg� jego piskliwy, wystraszony j�k, przeszywaj�c upa� pozornego lata.
Tony spojrza� na szczura. Stworzenie poch�on�o ju� po�ow� swego brzuszka i skona�o z b�lu. My�l� przeni�s� je do grobu, hen, w g��bi pola kukurydzy (ojciec powiedzia� mu kiedy� z u�miechem, �e m�g�by to robi� ze wszystkim, co zabija�) i ruszy� wok� domu, rzucaj�c sw�j dziwaczny cie� w padaj�cym z g�ry, gor�cym �wietle o barwie mosi�dzu.
W kuchni ciotka Amy rozpakowywa�a �ywno��. Ustawia�a na p�kach produkty w s�oikach Wecka, mi�so i mleko w�o�y�a do lod�wki, a m�k� razow� i cukier do du�ych puszek pod zlewem. Tekturowe pud�o postawi�a w k�cie przy drzwiach, by pan Soames m�g� je zabra�, gdy przyjedzie nast�pnym razem. Poplamione, poobijane, naddarte i wystrz�pione od zu�ycia, by�o jednym z paru nielicznych pozosta�ych w Peaksville. Wyp�owia�e czerwone litery sk�ada�y si� na napis �Zupa Campbella�. Ostatnie puszki zupy, a tak�e czegokolwiek innego, zosta�y zjedzone ju� dawno temu, wyj�wszy niedu�e wsp�lne zasoby, do kt�rych mieszka�cy wioski si�gali z racji specjalnych okazji, ale pud�o przetrwa�o niczym trumna, a kiedy ju� go nie b�dzie, podobnie jak pozosta�ych, m�czy�ni b�d� musieli zrobi� nowe z drewna.
Ciotka Amy posz�a na ty�y domu, gdzie mama Tony�ego - siostra ciotki Amy - siedzia�a w cieniu budynku i �uska�a groch. Ilekro� mama przesun�a palcami wzd�u� str�czka, ziarna spada�y p�c, p�c do miski na jej kolanach.
- William przywi�z� �ywno�� - powiedzia�a ciotka Amy. Usiad�a ci�ko obok mamy w fotelu z prostym oparciem i zn�w zacz�a si� wachlowa�. W rzeczywisto�ci nie by�a stara, lecz od czasu, gdy dosi�g�a jej my�l Tony�ego, wydawa�o si�, �e co� jest nie w porz�dku z jej cia�em i umys�em, i stale by�a zm�czona.
- To wspaniale - powiedzia�a mama. P�c, p�c wpada�y p�kate groszki do miski.
Wszyscy w Peaksville m�wili zawsze �Ach, to �wietnie� lub �wspaniale�, b�d� �Ale� - to kapitalna sprawa�, kiedy cokolwiek si� dzia�o, czy wspomina�o si� o czym�, nawet je�li to by�y takie nieszcz�liwe wydarzenia jak wypadki czy �mier�. Niezmiennie m�wiono �wspaniale� i usi�owano skrywa� prawdziwe uczucia w obawie przed odkryciem ich przez umys� Tony�ego, czego skutk�w nie mo�na by�oby przewidzie�. Jak wtedy, gdy Sam, m�� pani Kent, powr�ci� z cmentarza, gdy� do Tony�ego, kt�ry lubi� pani� Kent, dotar�a jej �a�oba.
P�c, p�c.
- Mamy dzi� wiecz�r przy telewizorze - powiedzia�a ciotka Amy. - Ciesz� si� z tego. Tak bardzo go wyczekuj� co tydzie�. Ciekawe, co dzi� zobaczymy?
- Czy Bill przywi�z� mi�so? - zapyta�a mama.
- Tak - ciotka Amy wachlowa�a si�, spogl�daj�c na jednostajny, mosi�ny blask nieba. - M�j Bo�e, co za skwar! Tak bym chcia�a, �eby Tony da� nam odrobin� ch�odu...
- Amy!
- Och! - Ostry ton mamy poskutkowa� tam, gdzie zawi�d� m�cze�ski wyraz twarzy Billa Soamesa. Ciotka Amy po�o�y�a sobie wychud�� d�o� na ustach w przesadnym l�ku. - Oooch... strasznie mi przykro, kochanie. - Spojrzenie bladoniebieskich oczu przesun�o si� na prawo, potem na lewo, by sprawdzi�, czy Tony znajduje si� w zasi�gu wzroku. Nie stanowi�o �adnej r�nicy, czy by� blisko, czy daleko; nie musia� wcale znajdowa� si� przy kim�, �eby zna� jego my�li. Zazwyczaj jednak, dop�ki nie skupi� uwagi na kim� konkretnym, bywa� poch�oni�ty w�asnymi sprawami.
Niemniej pewne rzeczy przykuwa�y jego uwag�; s�k w tym, �e nie mo�na by�o nigdy mie� pewno�ci, co to b�dzie.
- Ta pogoda jest po prostu przepi�kna - powiedzia�a mama.
P�C, p�C.
- O, tak - odrzek�a ciotka Amy. - Cudowny dzie�. Za skarby �wiata nie chcia�abym go w niczym zmieni�. P�c, p�c. P�c, p�c.
- Kt�ra godzina? - zapyta�a mamusia.
Ciocia Amy siedzia�a w miejscu, z kt�rego przez kuchenne okno mog�a dostrzec budzik stoj�cy na p�ce nad kuchenk�. - Wp� do pi�tej - odpowiedzia�a.
P�c, p�c.
- Chcia�abym, �eby dzisiejszy wiecz�r by� wyj�tkowy - powiedzia�a mama. - Czy Bill przyni�s� �wie�e i chude mi�so na piecze�?
- �wie�e i chude, kochanie, z dzisiejszego bicia. I przys�ano nam naj�adniejszy kawa�ek.
- Don Hollis tak si� zdziwi, kiedy odkryje, �e dzisiejszy wiecz�r przy telewizji jest tak�e jego przyj�ciem urodzinowym.
- Och, wyobra�am to sobie! Jeste� pewna, �e nikt mu o tym nie powiedzia�?
- Wszyscy si� zaklinali, �e nie pisn� s��wka.
- To b�dzie naprawd� mi�e - skin�a g�ow� ciotka Amy, patrz�c gdzie� w dal za polem kukurydzy. - Przyj�cie urodzinowe.
- No, dobrze... - Mama postawi�a obok siebie misk� z groszkiem, wsta�a i otrzepa�a fartuch. - Musz� teraz wstawi� piecze�, a potem b�dziemy mog�y nakry� do sto�u. - Podnios�a misk�.
Tony wyszed� zza w�g�a. Nie spojrza� na mam� i ciotk�, lecz szed� dalej przez wypiel�gnowany ogr�d - wszystkie ogrody w Peaksville by�y starannie, wr�cz niezwykle starannie utrzymane - min�� bezu�yteczny zardzewia�y wrak, kt�ry by� kiedy� samochodem rodziny Fremont�w, zgrabnie pokona� p�ot i szed� dalej, a� na pole kukurydzy.
- �liczny dzie�, prawda? - rzuci�a mama do�� g�o�no, gdy obie sz�y w stron� drzwi kuchennych...
Ciotka Amy zn�w si� powachlowa�a. - Cudowny, kochanie. Po prostu przepi�kny!
Na polu Tony kroczy� pomi�dzy wysokimi, szeleszcz�cymi rz�dami zielonych �odyg. Lubi� zapach kukurydzy. Tej rosn�cej nad g�ow� i tej starej, zwi�d�ej, pod nogami, �yzna ziemia Ohio, g�sta od chwast�w i butwiej�cych kolb kukurydzianych, przy ka�dym st�pni�ciu wciska�a si� mi�kko mi�dzy palce jego bosych st�p. Wczorajszej nocy sprowadzi� deszcz, tak wi�c wszystko by�o mi�e w dotyku i przyjemnie pachnia�o.
Przeszed� na sam skraj pola i jeszcze dalej, do miejsca, gdzie zagajnik cieni�cie zielonych drzew pokrywa� ch�odn�, wilgotn�, ciemn� ziemi�, bogactwo li�ciastego podszycia, omsza�e, bez�adnie spi�trzone g�azy oraz �r�de�ko rozlewaj�ce si� w przejrzyst�, czyst� sadzawk�. Tony lubi� tu odpoczywa� i przypatrywa� si� ptakom, owadom i ma�ym zwierz�tkom, kt�re wok� niego szele�ci�y, biega�y i podskakiwa�y. Lubi� k�a�� si� na wznak na ch�odnej ziemi, spogl�daj�c w g�r� poprzez ko�ysz�c� si� nad g�ow� zielono��, i obserwowa� owady migaj�ce w przy�mionych, �agodnych promieniach s�o�ca rozci�gni�tych mi�dzy ziemi� a wierzcho�kami drzew jak uko�ne, rozjarzone pr�ty. Z jakich� powod�w wola� my�li ma�ych stworzonek tego zak�tka od innych, z zewn�trz, i chocia� te, kt�re chwyta�, nie by�y ani zbyt wyraziste, ani zbyt zrozumia�e, potrafi� wyczyta� z nich wystarczaj�co du�o, by wiedzie�, co ma�e stworzonka lubi� i czego pragn�, tote� sp�dzi� du�o czasu kszta�tuj�c zagajnik wedle ich �ycze�. Z pocz�tku nie by�o tu �r�de�ka, lecz kiedy�, gdy odkry� pragnienie w jednym male�kim m�zgu, skierowa� wody podziemne na powierzchni� przejrzystym, ch�odnym strumieniem i mrugaj�c oczami patrzy� na pij�ce zwierz�tko, dzieli� jego przyjemno��. Potem uformowa� sadzawk�, gdy odkry� w my�lach jakiego� male�stwa ch�� k�pieli.
Utworzy� ska�y i groty, drzewa i krzewy, fu plamy s�oneczne, a tam cienie, poniewa� odkry� w male�kiej �wiadomo�ci otaczaj�cych go stworze� pragnienie czy te� instynktown� potrzeb� posiadania tego rodzaju zak�tka do wypoczynku, do god�w, do zabaw i do za�o�enia gniazda.
Zdawa�o si�, �e stworzenia ze wszystkich p�l i pastwisk otaczaj�cych zagajnik wiedzia�y jako�, �e to mi�e miejsce, gdy� przybywa�o ich ca�e mn�stwo; za ka�dym razem, gdy Tony tu przychodzi�, by�o ich wi�cej, ni� poprzednio, a tak�e wi�cej potrzeb i pragnie�, kt�re nale�a�o zaspokoi�. Zawsze pojawia�o si� jakie� zwierz�tko nowego rodzaju, jakiego jeszcze dot�d nie widzia�, przenika� wi�c jego my�li, a gdy zna� ju� jego potrzeby, dawa� mu to, czego chcia�o.
Lubi� im pomaga� i lubi� odczuwa� ich prost� rado��.
Dzi�, odpoczywaj�c pod g�stym wi�zem, zwr�ci� swe szkar�atne oczy na czerwono-czarnego ptaka, kt�ry w�a�nie przylecia� do zagajnika. Po�wierka� na ga��zi nad jego g�ow�, ma�ymi skokami porusza� si� tam i z powrotem, przez male�k� g�ow� przebiega�y mu male�kie my�li, a gdy Tony sporz�dzi� dla niego obszerne, mi�kkie gniazdo, wskoczy� do niego bez namys�u.
Z sadzawki pi�o wod� smuk�e zwierz� o g�adkim, brunatnym, b�yszcz�cym futerku. Tony zwr�ci� teraz uwag� na jego zamiary. Zwierz� my�la�o o mniejszym stworzeniu po drugiej stronie sadzawki, kt�re bieg�o drobnymi kroczkami i ry�o ziemi� w poszukiwaniu owad�w. Ma�e zwierz�tko nie mia�o �wiadomo�ci niebezpiecze�stwa. D�ugie, brunatne stworzenie zaprzesta�o picia i spr�y�o �apy do skoku, i wtedy Tony przeni�s� je my�lami do grobu na polu kukurydzy.
Nie lubi� takich my�li. Przypomina�y mu inne - te poza zagajnikiem. Dawno temu pewni ludzie tam, na zewn�trz, my�leli o nim w ten spos�b. Kt�rego� wieczoru ukryli si� i czekali na niego, gdy b�dzie wraca� z zagajnika, a on przeni�s� ich wszystkich na pole kukurydzy. Od tego czasu pozostali ludzie ju� tak nie my�leli, a przynajmniej niezbyt wyrazi�cie. Ich my�li dotycz�ce Tony�ego czy jego otoczenia by�y zupe�nie pogmatwane i myl�ce, wi�c nie zwraca� na nie wi�kszej uwagi.
Czasami lubi� tak�e pomaga� ludziom, ale nie by�o to ani proste� ani zbyt przyjemne. W ich my�lach nigdy nie by�o wdzi�czno�ci, gdy im pom�g�, lecz po prostu istny zam�t. Tote� sp�dza� wi�cej czasu tutaj.
Jeszcze przez chwil� obserwowa� wszystkie ptaki, owady i zwierz�ta, a potem zacz�� zabaw� z ptakiem, ka��c mu dot�d wzlatywa� w g�r�, pikowa� w d� i okr��a� z zawrotn� szybko�ci� pnie drzew, p�ki przypadkiem nie nakierowa� go na ska��, w chwili gdy przelotnie go zainteresowa� jaki� inny ptak. Rozdra�niony, umie�ci� my�l� ska�� w grobie na polu, lecz nie m�g� ju� nic zrobi� z samym ptakiem. Nie dlatego, �e ptak ju� nie �y� - cho� tak rzeczywi�cie by�o - lecz ze wzgl�du na z�amane skrzyd�o. Tony wr�ci� wi�c do domu. Nie mia� ch�ci na ponowny spacer przez pole kukurydzy, wi�c po prostu znalaz� si� w domu, od razu w piwnicy.
Tu, na dole, by�o przyjemnie. Mi�o, ciemno i wilgotno; czu�o si� te� pewn� wo�, bo kiedy� mama stawia�a konfitury na p�k� ci�gn�c� si� wzd�u� najodleglejszej �ciany, lecz potem przesta�a schodzi� na d�, odk�d Tony zacz�� tu sp�dza� czas, a konfitury zepsu�y si�, wyciek�y i rozla�y na klepisku. Tony lubi� ten zapach.
Schwyta� nast�pnego szczura wywo�uj�c wo� sera, a po zabawie odprawi� go my�l� do grobu i pogrzeba� tu� obok du�ego zwierz�cia, kt�re wcze�niej u�mierci� w zagajniku. Ciotka Amy nie cierpia�a szczur�w, wi�c du�o ich zabija�, ze wzgl�du na to, �e j� w�a�nie lubi� najbardziej spo�r�d wszystkich i czasami robi� dla niej to, czego pragn�a. Jej my�li mia�y najwi�cej wsp�lnego z my�lami zwierz�tek, kt�re przychodzi�y do zagajnika. Od d�u�szego czasu ani razu nie my�la�a o nim �le.
Po zabawie ze szczurem zaj�� si� du�ym czarnym paj�kiem w rogu pod schodami, kt�rego zmusi� do biegu tam i z powrotem, a� paj�czyna dr�a�a i po�yskiwa�a w �wietle p�yn�cym z okienka, niczym odbicie w srebrzystej wodzie. P�niej wp�dza� w ni� muszki, a� paj�k zacz�� biega� jak oszala�y, pr�buj�ce wszystkie omota�. Uda�o mu si�, gdy� przepada� za muchami, a jego my�li by�y bardziej wyraziste ni� ich. W tym, �e tak lubi� muchy, kry�o si� co� niedobrego, lecz by�o to ma�o wyra�ne, a poza tym ciocia Amy tak�e ich nie cierpia�a.
Us�ysza� kroki nad g�ow� - to mama krz�ta�a si� po kuchni. Mrugn�� szkar�atnym wzrokiem i ju� prawie si� zdecydowa�, by j� unieruchomi� i uciszy�, lecz ostatecznie przeni�s� si� na poddasze rzuciwszy okiem przez okr�g�e okienko na frontowy trawnik, przykryt� py�em drog� i dalej, na faluj�ce pole pszenicy Hendersona, zwin�� si� w nieprawdopodobny wr�cz kszta�t i niemal zasn��.
Us�ysza� my�l mamy, �e ludzie wkr�tce zaczn� si� schodzi� na telewizj�.
G��biej zapad� w sen. Cieszy�y go wieczory przy telewizorze. Ciotka Amy zawsze uwielbia�a telewizj�, dlatego kiedy� troch� j� wymy�li� dla jej przyjemno�ci. By�o w�wczas w domu par� os�b i ciocia poczu�a si� zawiedziona, gdy go�cie zapragn�li wyj��. Tony zrobi� im co� za to i teraz przychodzili ju� wszyscy.
Tony lubi� by� wtedy o�rodkiem zainteresowania zebranych.
Zm�czony, brudny i pokryty krwi� ojciec Tony�ego wr�ci� do domu oko�o wp� do si�dmej. By� wraz z innymi a� na pastwisku Dunna; pomaga� w wyborze krowy, kt�ra mia�a p�j�� na rze� tego miesi�ca, sam dokona� dzie�a, po czym po�wiartowa� mi�so i zasoli� je w ch�odni Soamesa. Nie by�o to zaj�cie, o kt�re by zabiega�, ale kolej przychodzi�a na ka�dego z m�czyzn. Wczoraj pomaga� skosi� pszenic� starego McIntyre�a, jutro za� zaczn� m�ock�. R�cznie. Wszystko w Peaksville trzeba by�o robi� r�cznie.
Poca�owa� �on� w policzek i usiad� przy kuchennym stole. U�miechn�� si� i zapyta�: - Gdzie Tony?
- Gdzie� w pobli�u - odpowiedzia�a mama. Ciotka Amy sta�a nad p�yt� kuchenn�, pod kt�r� p�on�y drwa; miesza�a groszek w du�ym garnku. Mama podesz�a do piekarnika, otworzy�a go i podla�a piecze� sosem.
- To by� wspania�y dzie� - powiedzia� tata. Zupe�nie machinalnie. Potem spojrza� na du�� misk� i stolnic�, i z lubo�ci� wci�gn�� w nozdrza zapach surowego ciasta.
- Mniam, mniam, jestem tak g�odny, �e sam m�g�bym zje�� ca�y bochenek - powiedzia�.
- Czy nikt nie m�wi� Danowi Hollisowi o jego przyj�ciu urodzinowym? - zapyta�a go �ona.
- Sk�d�e znowu, nie pu�cili�my pary z ust.
- Mamy dla niego wspania�� niespodziank�!
- Tak? Jak�?
- No wi�c... wiesz przecie�, jak Dan ogromnie lubi muzyk�. A w zesz�ym tygodniu Thelma Dunn znalaz�a na poddaszu p�ytk�!
- Niemo�liwe!
- Ale� tak! I poprosi�y�my Ethel, �eby wybada�a, rozumiesz, nie wprost, czy on ma ju� t� p�yt�. Powiedzia�, �e nie. Czy to nie cudowna niespodzianka?
- O, tak, na pewno. Co to za p�yta?
- To Perry Como; �piewa �Promyk s�o�ca�.
- O, do licha. Zawsze lubi�em t� melodi�. - Na stole le�a�o kilka surowych marchewek. Tata wzi�� do r�ki jedn�, niedu��, potar� o pier� i odgryz� kawa�ek.
- Jak Thelmie uda�o si� na ni� trafi�?
- No, wiesz przecie�... gdy si� rozgl�da�a za nowymi rzeczami.
- Mmm - tata �u� marchewk�. - S�uchaj, kto ma ten obraz, kt�ry niedawno znale�li�my? Ten stary kliper pod �aglami...
- Jest u Smith�w. W nast�pnym tygodniu dostan� go Sipichowie i przeka�� Smithem pozytywk� starego McIntyre�a, a my damy Sipichom... - i mama zacz�a wylicza� porz�dek, w jakim rzeczy mia�y przej�� z r�k do r�k za po�rednictwem kobiet maj�cych si� spotka� w ko�ciele w najbli�sz� niedziel�.
Skin�� g�ow�. - Wygl�da na to, �e chyba za pr�dko do nas nie dotrze. S�uchaj, kochanie, mog�aby� spr�bowa� wzi�� z powrotem ten krymina� od Reillych? Mia�em ca�y tydzie� zaj�ty, gdy�my go dostali, i nie zdo�a�em doczyta� paru opowiada�.
- Spr�buj� - odpowiedzia�a jego �ona z pow�tpiewaniem. - Ale dosz�y mnie s�uchy, �e van Husenowie maj� stereoskop, kt�ry odkryli w piwnicy. - W jej g�osie pojawi�a si� nuta oskar�ycielska. - I pomy�le�, �e trzymali go ca�e dwa miesi�ce, zanim komukolwiek o nim wspomnieli...
- Co� takiego - powiedzia� tatu� wygl�daj�c na zainteresowanego. - To te� by�oby ciekawe. Du�o maj� zdj��?
- Tak s�dz�. Dowiem si� w niedziel�. Chcia�abym go dosta�, ale ci�gle jeste�my d�u�ni van Husenom za ich kanarka. Nie mam poj�cia, dlaczego ten ptak musia� wybra� akurat nasz dom, �eby zdechn��... pewnie by� ju� chory, kiedy go dostali�my. A teraz Betty van Husen nie daje si� zadowoli� byle czym - napomkn�a nawet, �e chcia�aby na troch� nasze pianino, wyobra� to sobie!
- No dobrze, kochanie, postaraj si� o ten stereoskop, albo o co� innego, je�li uznasz, �e to nam si� spodoba. - W ko�cu uda�o mu si� prze�kn�� marchewk�. By�a odrobin� niedojrza�a i twarda. Kaprysy pogodowe Tony�ego sprawia�y, �e ludzie nigdy nie wiedzieli, co obrodzi, a co nie, ani jaki kszta�t przybior� plony, je�li b�dzie urodzaj. Mogli tylko jak najwi�cej sia� i sadzi�, i zawsze wystarczaj�co du�o czego� zdo�a�o obrodzi� w ka�dej porze roku, by mo�na si� by�o tym wy�ywi�. Tylko raz si� zdarzy�a nadprodukcja zbo�a. �ci�gano je ca�ymi tonami na skraj Peaksville i zrzucano w nico��.
W przeciwnym wypadku nie by�oby czym oddycha�, gdyby zacz�o si� psu�.
- Widzisz - kontynuowa� tata - mi�o przecie� mie� wok� siebie par� nowych rzeczy i wyobra�a� sobie przy tym, �e s� ich jeszcze prawdopodobnie ca�e krocie, nie odkryte przez nikogo w piwnicach, na poddaszach i w szopach, i gdzie� g��boko, za czym� innym. To nam jako� pomaga, je�li cokolwiek mo�e nam pom�c...
- Ciii...! - Mama rozejrza�a si� nerwowo.
- Och! - powiedzia� tatu�, U�miechaj�c si� pospiesznie. - Wszystko w porz�dku! Nowe rzeczy s� wspania�e! Tak mi�o jest mie� u siebie co�, czego si� nigdy dot�d nie widzia�o, i zdawa� sobie spraw�, �e przedmiot ofiarowany komu� innemu sprawia mu ogromn� rado�� - to naprawd� wspania�e.
- Wspania�e - powt�rzy�a jak echo jego �ona.
- Ju� wkr�tce - wtr�ci�a ciotka Amy od strony kuchenki - nie b�dzie �adnych nowych rzeczy. Odkryjemy wszystko, co jest do odnalezienia. M�j Bo�e, to b�dzie straszne...
- Ale�, Amy!
- Taaak... - jej wyblak�e, p�ytkie oczy utkwi�y w jednym punkcie, co stanowi�o oznak� nawracaj�cego roztargnienia. - Jaka szkoda - nic nowego...
- Nie wolno ci m�wi� w ten spos�b - powiedzia�a mama dr��c ca�a. - Przesta�, Amy!
- To wspania�e - powiedzia� tatu� dobrze znanym, dono�nym g�osem-do-us�yszenia. - To wspaniale tak m�wi�. Wszystko gra, kochanie, nie widzisz? To dla swojego dobra Amy mo�e m�wi�, jak chce. To dla niej dobrze, je�li kiepsko si� czuje. Wszystko jest w porz�dku. Wszystko musi by� w porz�dku.
Matka Tony�ego by�a blada. Zblad�a te� i ciotka Amy - niebezpiecze�stwo tej chwili nagle dotar�o do jej zamglonej �wiadomo�ci. Niekiedy trudno by�o tak pokierowa� s�owami, by nie wywo�a�y katastrofy. Po prostu nigdy nic nie by�o wiadomo. O tylu sprawach by�o rozs�dniej nic nie m�wi� ani nawet my�le�, ale protest z powodu m�wienia, czy my�lenia o nich te� m�g� przynie�� fatalny skutek, je�li Tony go dos�ysza� i zdecydowa� co� z tym zrobi�. Nigdy nie mo�na by�o przewidzie�, co Tony wymy�li.
Wszystko musia�o by� wspania�e. Musia�o by� znakomite takie, jakie by�o, je�li nawet nie by�o. I to zawsze. Ka�da zmiana mog�aby wywo�a� z�e skutki. Wr�cz ogromnie niebezpieczne.
- Ach, m�j Bo�e, ale oczywi�cie, �e to dobrze - powiedzia�a mama. - Mo�esz m�wi�, jak chcesz, Amy, i wszystko b�dzie �wietnie. Oczywi�cie, musisz pami�ta�, �e ten czy inny spos�b wypowiadania si� mo�e by� lepszy od reszty...
Ciotka Amy miesza�a groszek, a w jej bladych oczach kry� si� l�k.
- Tak, tak - powiedzia�a. - Ale nie jestem teraz w nastroju do rozmowy. T... to wspaniale, �e nie chce mi si� terae nic m�wi�.
Ze znu�eniem w g�osie i z u�miechem na twarzy tata oznajmi�:
- Id� si� umy�.
Go�cie zacz�li si� schodzi� ko�o �smej. Do tego czasu du�y st� w jadalni by� ju� nakryty, podobnie jak i dwa inne stoj�ce z boku. Pali�y si� �wiece, krzes�a sta�y na swoich miejscach, a tata rozpali� du�y ogie� w kominku.
Pierwsi zjawili si� John i Mary Sipichowie. John w�o�y� sw�j od�wi�tny garnitur; po dniu pracy na pastwisku McIntyre�a by� ju� wyszorowany i zar�owiony na twarzy. Garnitur mia� g�adko wyprasowany, lecz przetarty na �okciach i mankietach. Stary McIntyre pracowa� nad warsztatem tkackim, buduj�c go wed�ug podr�cznik�w szkolnych, ale jak dot�d sprawa posuwa�a si� wolno. I cho� zna� si� na stolarce, warsztat by� jednak trudn� rzecz�, gdy si� nie mia�o metalowych cz�ci. Z pocz�tku McIntyre zalicza� si� do tych, kt�rzy pragn�li nak�oni� Tony�ego do dostarczania niezb�dnych im produkt�w, takich jak ubrania, konserwy, lekarstwa i benzyna. Od tamtej pory uwa�a�, �e to, co przydarzy�o si� ca�ej rodzinie Terrance��w i Joe Kinneyowi, nast�pi�o z jego winy i pracowa� usilnie nad tym, by jako� wynagrodzi� t� krzywd� pozosta�ym. Odt�d ju� nikt nie usi�owa� namawia� Tony�ego do zrobienia czegokolwiek.
Mary Sipich by�a drobn� i pogodn� kobiet�, ubran� w niewyszukan� sukienk�. Natychmiast zabra�a si� do pomocy mamie i ciotce Amy w ko�cowych przygotowaniach do kolacji.
Nast�pnie przybyli Smithowie i Dunnowie, kt�rzy s�siadowali ze sob� w dole drogi, tylko o par� metr�w od nico�ci. Przyjechali wozem Smith�w zaprz�gni�tym w ich starego konia.
Za nimi zjawili si� Reilly�owie, kt�rzy nadeszli przez pogr��one w ciemno�ci pola pszenicy, i dopiero wtedy wiecz�r zacz�� si� na dobre. Pat Reilly zasiad� przy du�ym pianinie i zacz�� gra� popularne melodie z nut na lu�nych kartach. Gra� mi�kko, z najwi�ksz� ekspresj�, na jak� go by�o sta�, i... nikt nie �piewa�. Tony ogromnie lubi� d�wi�k pianina, ale bez �piewu; cz�sto zdarza�o mu si� przyj�� z piwnicy czy zej�� z poddasza, czy te� po prostu si� pojawi�, si��� na wierzchu pianina i kiwa� g�ow�, podczas gdy Pat gra� �Ukochan��, czy �Bulwar rozwianych marze�, czy �Noc i dzie�. Wydawa�o si�, �e gustowa� w balladach, piosenkach o s�odkim brzmieniu, lecz gdy raz kto� podchwyci� melodi�. Tony spojrza� w d� ze szczytu pianina i zrobi� co� takiego, co odt�d odstrasza�o wszystkich od �piewu. P�niej ustalono, �e Tony us�ysza� najpierw pianino, nim jeszcze ktokolwiek pr�bowa� wt�rowa�, wi�c potem wszystko inne dodane do tego wra�enia nie brzmia�o w�a�ciwie i odbiera�o mu ca�� przyjemno��.
Tak wi�c ka�dego wieczoru przy telewizji Pat grywa� na pianinie i tp by� wst�p do spotkania. I niezale�nie od tego, gdzie Tony wtedy przebywa�, muzyka wprawia�a go w dobry nastr�j i wiedzia�, �e wszyscy zbieraj� si� na telewizj� i czekaj� na niego.
Do wp� do dziewi�tej dotarli ju� wszyscy, z wyj�tkiem siedemna�ciorga dzieci i pani Soames, kt�ra sprawowa�a nad nimi piecz� w budynku szko�y na drugim ko�cu wsi. Dzieciom z Peaksville by�o absolutnie wzbronione zbli�a� si� do domu Fremont�w, odk�d ma�y Fred Smith pr�bowa� mocowa� si� z Tonym. M�odszym dzieciom w og�le nawet nie wspomniano o Tonym. Inne albo w wi�kszo�ci o nim zapomnia�y, albo te� powiedziano im, �e to mi�y i sympatyczny gnom, ale pod �adnym pozorem nie wolno si� do niego zbli�a�.
Dan i Ethel Hollisowie przyszli sp�nieni, a sam Dan wmaszerowa� do pokoju, zupe�nie nie podejrzewaj�c, co si� �wi�ci. Pat Reilly gra� na pianinie, dop�ki nie rozbola�y go r�ce - w ko�cu nie�le si� ju� tego dnia napracowa�y - a potem wszyscy zebrali si� wok�, by �yczy� Danowi wszystkiego najlepszego.
- O, do licha - Dan wyszczerzy� z�by w u�miechu - co za niespodzianka, nic a nic nie podejrzewa�em...
A to ci dopiero... pierwsza klasa!
Wszyscy wr�czali mu prezenty urodzinowe, w wi�kszo�ci wypadk�w wykonane r�cznie, cho� znalaz�o si� i par� takich, kt�re przedtem stanowi�y czyj�� w�asno��, a teraz zmieni�y w�a�ciciela. John Sipich da� mu wisiorek do zegarka wyci�ty r�cznie z kawa�ka hikory. Zegarek Dana odm�wi� mu pos�usze�stwa rok czy dwa temu, a w osadzie nie by�o nikogo, kto podj��by si� naprawy. Niemniej Dan nadal go nosi�, poniewa� zegarek nale�a� niegdy� do jego dziadka i by� pi�knym, masywnym antykiem ze z�ota i srebra. A teraz przyczepi� wisiorek do �a�cuszka, podczas gdy wszyscy si� �miali i m�wili, �e John nie�le sobie poradzi� ze snycerk�. P�niej Mary Sipich da�a mu krawat zrobiony na drutach, a Dan zaraz go w�o�y�, zdejmuj�c ten, w kt�rym przyszed�.
Reilly�awie podarowali mu w�asnej roboty pude�ko na rozmaite rzeczy. Nie wyja�niali, jakie rzeczy mieli na my�li, lecz Dan powiedzia�, �e b�dzie w nim trzyma� swe osobiste kosztowno�ci. Reilly�owie przerobili w tym celu pude�ko od cygar; z wielk� ostro�no�ci� usun�li wewn�trzn� warstw� papieru i wys�ali wn�trze aksamitem. Zewn�trzna cz�� zosta�a wypolerowana i wyrze�biona z du�� staranno�ci�, cho� niezbyt wprawnie, przez Pata, ale jego prac� te� pochwalono. Dan Hollis otrzyma� du�o innych prezent�w - fajk�, sznurowad�a, szpilk� do krawata, par� skarpetek zrobionych na drutach, cukierki oraz podwi�zki przerobione ze starych szelek.
Z ogromn� przyjemno�ci� odwija� ka�dy z tych prezent�w i nosi� ich na sobie tyle na raz, ile m�g�, nawet podwi�zki. Zapali� fajk� i oznajmi�, �e jeszcze nigdy dot�d fajka mu a� tak bardzo nie smakowa�a, co by�o niezupe�nie zgodne z prawd�, poniewa� fajki jeszcze odpowiednio nie wypalono. Le�a�a u Pete�a Mannersa, odk�d ten otrzyma� j� w podarunku od jakiego� krewnego spoza osady, kt�ry nie wiedzia� o tym, �e Pete przesta� pali�.
Dan pieczo�owicie nabi� fajk� tytoniem. Tyto� by� drogocenny. Tak si� szcz�liwie z�o�y�o, �e Pat Reilly spr�bowa� jego uprawy na podw�rku za domem nied�ugo przedtem, zanim z Peaksville zdarzy�o si� to, co si� zdarzy�o. Tyto� nie r�s� dobrze, a poza tym trzeba go by�o suszy�, rozdrabnia� i tym podobne, wi�c by�a to po prostu rzecz drogocenna. Wszyscy mieszka�cy wioski u�ywali drewnianych cygarniczek wyrabianych przez starego McIntyre�a, �eby nie marnowa� niedopa�k�w.
Thelma Dunn, jako ostatnia, podarowa�a Danowi Hollisowi znalezion� p�yt�.
Oczy Dana powlek�a mgie�ka, zanim jeszcze otworzy� pakunek. Zorientowa� si�, �e to p�yta.
- Boziu - powiedzia� cicho. - Co to za nagranie? A� boj� si� spojrze�...
- Nie masz jej, kochanie - powiedzia�a Ethel Hollis z u�miechem. - Ju� nie pami�tasz, �e pyta�am ci� o �Promyk s�o�ca�?
- O Bo�e - powiedzia� znowu Dan. Ostro�nie zdj�� opakowanie i sta� tak pieszcz�c p�yt�, przesuwaj�c swymi d�o�mi po zu�ytych rowkach, poci�tych malute�kimi, poprzecznymi ryskami. Spojrza� doko�a, oczy mu b�yszcza�y, a wszyscy odpowiedzieli mu u�miechem, zdaj�c sobie spraw�, jak bardzo jest uradowany.
- Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, kochanie - powiedzia�a Ethel zarzucaj�c mu ramiona na szyj� i ca�uj�c.
Trzyma� kurczowo p�yt� obiema r�kami odsuwaj�c j� troch� dalej na bok, gdy Ethel przytuli�a si� do niego mocniej. - Hej! - rzuci� ze �miechem, odchylaj�c g�ow� do ty�u. - Uwa�aj, trzymam bezcenny przedmiot! - Spojrza� ponownie doko�a, ponad ramionami �ony, kt�re nadal oplata�y mu szyj�. W jego oczach tli�o si� po��danie. - S�uchaj... czy nie wydaje ci si�, �e mogliby�my jej pos�ucha�? O Bo�e, co bym da� za to, �eby us�ysze� troch� nowej muzyki... tylko pierwsz� cz��, w wykonaniu orkiestry, zanim w��czy si� Como?
Twarze spowa�nia�y. Po jakiej� minucie John Sipich powiedzia�:
- Nie wydaje mi si�, �eby to by�o w�a�ciwe, Dan. Mimo wszystko nie wiemy, kiedy wchodzi g�os - by�oby to zbytnie ryzyko. B�dzie lepiej, je�li zaczekasz z tym do powrotu do domu.
Dan Hollis od�o�y� niech�tnie p�yt� na blat kredensu obok wszystkich pozosta�ych prezent�w. - To wspaniale - powiedzia� automatycznie, lecz z zawodem w g�osie - �e nie mog� jej tu pos�ucha�.
- O, tak - odpowiedzia� Sipich. - To dobrze. - I by zr�wnowa�y� rozczarowanie w g�osie Dana, powt�rzy�: - To wspaniale.
Jedli kolacj� przy blasku �wiec padaj�cym na ich u�miechni�te twarze, a� zjedli wszystko, do ostatniej kropelki wybornego sosu. Obsypali pochwa�ami mam� i ciotk� Amy za piecze� wo�ow�, marchewk� z groszkiem i delikatn� kukurydz�. Nie pochodzi�a ona naturalnie z pola Fremont�w - wszyscy wiedzieli, co si� tam znajdowa�o, i pole zarasta�o chwastami.
P�niej spa�aszowali deser - ciasteczka i lody domowej roboty.
Nast�pnie rozsiedli si� wygodnie i gaw�dzili sobie w migotliwym �wietle �wiec, czekaj�c na telewizj�.
I nigdy nie bywa�o zbyt wiele mamrotania w trakcie wieczor�w przy telewizorze - wszyscy przychodzili do Fremont�w, zasiadali do dobrej kolacji i to by�o mi�e, a p�niej nast�powa�a telewizja, ale nikt nie mia� o niej specjalnie wyg�rowanej opinii - po prostu nale�a�o j� cierpliwie znie��. Tak wi�c bywa�y to do�� sympatyczne spotkania, pomijaj�c fakt, �e tak samo nale�a�o zwraca� baczn� uwag� na to, co si� m�wi�o, jak gdziekolwiek indziej. Je�li przysz�a ci do g�owy jaka� niebezpieczna my�l, zaczyna�e� mrucze�, nawet w samym �rodku zdania. W tym czasie pozostali nie zwracali po prostu na ciebie uwagi, do momentu gdy zn�w nie poczu�e� si� szcz�liwszy i nie zaprzesta�e� mamrota�.
Tony lubi� wieczory przy telewizorze. W ci�gu ca�ego ostatniego roku zdarzy�o mu si� zrobi� co� okropnego tylko dwa lub trzy razy podczas takich wieczor�w.
Mama postawi�a na stole butelk� brandy i ka�dy wypi� po malutkim kieliszeczku. Alkohol by� jeszcze cenniejszy od tytoniu.
Mieszka�cy Peaksville mogli wprawdzie robi� wino, ale winogrona nie by�y odpowiednie, a ju� z pewno�ci� nie metody, wi�c efekt by� mierny. We wsi znajdowa�o si� jedynie par� butelek prawdziwego alkoholu - cztery butelki �ytni�wki, trzy - szkockiej, trzy - brandy, dziewi�� - prawdziwego wina, oraz przeznaczone wy��cznie na okazje weselne p� butelki Drambuie nale��ce do starego McIntyre�a. Gdy si� je opr�ni, nie zostanie nic.
P�niej ka�dy �a�owa�, �e ta butelka w og�le si� pojawi�a. A to dlatego, �e Dan Hollis wypi� wi�cej brandy, ni� powinien, i zmiesza� j� z ogromn� ilo�ci� wina domowej roboty. Nikt w�wczas nie zwr�ci� na to uwagi, gdy� Dan nic specjalnie po sobie nie pokazywa�, a poza tym by�o to jego przyj�cie urodzinowe, i to bardzo udane, Tony za� lubi� takie zgromadzenia i nie powinien znale�� �adnego powodu, by co� zrobi�, nawet je�li cokolwiek us�ysza�.
Lecz Dan si� wstawi� i post�pi� jak g�upiec. Gdyby w por� zauwa�ono, na co si� zanosi, wyprowadzono by go na ma�y spacer.
Najpierw wszyscy zdali sobie spraw� z tego, �e Dan przesta� si� �mia� w samym �rodku opowiadania o tym, jak Thelma Dunn znalaz�a p�yt� Perry�ego Como i upu�ci�a j�, a p�yta nie p�k�a, gdy� Thelma rzuci�a si� tak szybko, jak nigdy przedtem, i b�yskawicznie pochwyci�a j� w locie. Dan zn�w tuli� do siebie p�yt� i patrzy� t�sknie na gramofon Fremont�w znajduj�cy si� w rogu pokoju. Nagle �miech si� urwa�, twarz Dana sta�a si� najpierw zuchwa�a, a potem nieprzyjemna, gdy powiedzia�: - A niech to szlag!
W pokoju natychmiast zapad�o martwe milczenie. Sta�o si� tak cicho, �e mo�na by�o us�ysze� dochodz�ce z holu cykanie stoj�cego zegara. Pat Reilly, graj�cy delikatnie na pianinie, przerwa�, a jego d�onie zawis�y nad po��k�ymi klawiszami.
�wiece na stole w jadalni zamruga�y w ch�odnym powiewie, kt�ry przenikn�� przez firanki.
- Graj dalej. Pat - powiedzia� przyt�umionym g�osem ojciec Tony�ego.
Pat zacz�� od nowa. Gra� �Noc i dzie�, ale zerka� na Dana stoj�cego z boku i gubi� nuty.
Dan sta� po�rodku pokoju, trzymaj�c p�yt�. W drugiej r�ce �ciska� kieliszek brandy tak mocno, �e r�ka mu dr�a�a.
Wszyscy patrzyli na niego.
- A niech to szlag! - powt�rzy� w taki spos�b, �e brzmia�o to jak brzydkie s�owo.
Pastor Younger, kt�ry rozmawia� z mam� i ciotk� Amy przy drzwiach jadalni, zacz�� si� modli�. D�onie z�o�y� razem, a oczy mia� zamkni�te.
John Sipich wysun�� si� do przodu. - S�uchaj, Dan, to dobrze, �e tak m�wisz. Ale przecie� nie musisz za wiele m�wi�, chyba rozumiesz, prawda?
Dan strz�sn�� z ramienia r�k� Sipicha.
- Nie mog� sobie nawet pu�ci� w�asnej p�yty - powiedzia� dono�nie. Spojrza� z g�ry na p�yt�, a nast�pnie na twarze doko�a. - A niech to sz�a g...
Rzuci� o �cian� kieliszkiem pe�nym brandy. P�yn rozprysn�� si� i sp�yn�� stru�kami po tapecie.
Kilka kobiet gwa�townie z�apa�o oddech.
- Dan - wyszepta� Sipich. - Dan, uspok�j si�... Pat Reilly gra� �Noc i dzie� coraz g�o�niej, usi�uj�c przyt�umi� d�wi�ki rozmowy. Jednak gdyby Tony s�ucha�, w niczym by to nie pomog�o.
Dan Hollis podszed� do pianina i stan�� przy ramieniu Pata, chwiej�c si� lekko.
- Pat - powiedzia�. - Nie graj tego. Zagraj to. I zacz�� �piewa� cicho, chrapliwie, �a�o�nie: - �Sto lat... sto lat... niech �yje... �yje nam...�.
- Dan! - krzykn�a Ethel Hollis. Usi�owa�a przebiec przez pok�j, by znale�� si� przy m�u. Mary Sipich schwyci�a j� za rami� i powstrzyma�a. - Dan! - krzykn�a ponownie Ethel. - Przes...
- Ciiicho b�d�! - sykn�a Mary Sipich i popchn�a j� w kierunku kt�rego� z m�czyzn, kt�ry powstrzyma� Ethel i po�o�y� jej d�o� na ustach.
- �Niech �yje Danny nam� - �piewa� Dan. - �Niech �yje nam!� - Urwa� i spojrza� w d� na Reilly�ego. - Zagraj to. Pat. Zagraj, �ebym m�g� dobrze za�piewa�. Wiesz, �e je�li kto� mi nie zagra, to nie umiem poci�gn�� melodii!
Pat Reilly po�o�y� d�onie na klawiaturze i rozpocz�� �Ukochan�� w powolnym rytmie walca, jak to lubi� Tony. Twarz mu zbiela�a, r�ce porusza�y si� niepewnie.
Dan Hollis wpatrywa� si� w odleg�e drzwi jadalni. Sta�a w nich matka, a za moment do��czy� do niej ojciec Tony�ego.
- To wy dali�cie mu �ycie - powiedzia�. �zy migota�y mu na policzkach, gdy pada�o na nie �wiat�o �wiec. - Musieli�cie go pocz�� i wyda� na �wiat.
Zamkn�� oczy, co wycisn�o z nich �zy, jak krople soku. Za�piewa� g�o�no: - �Ma ukochana... promyku s�o�ca... szcz�ciem wzbogacasz... me szare dnie...�
Do pokoju wszed� Tony.
Pat urwa�. Zastyg� bez ruchu. Wszyscy trwali nieporuszeni. Powiew wiatru szele�ci� firankami. Ethel Hollis nie by�a w stanie nawet wyda� z - siebie g�osu. Zemdla�a.
- �Prosz� zosta�... ocal szcz�cie... me...� - dr��cy g�os Dana zamar� ca�kowicie. Oczy mu si� rozszerzy�y. Obie r�ce wyci�gn�� przed siebie. W. jednej tkwi� pusty kieliszek, w drugiej - p�yta. Czkn�� i powiedzia�: - Nie...
- Z�y cz�owiek - powiedzia� Tony i my�l� zmieni� Dana w co�, czemu nikt by nie da� wiary, a potem przeni�s� go do grobu, hen, g��boko na polu kukurydzy.
Kieliszek i p�yta z g�uchym hukiem spad�y na dywanik. �adne si� nie rozbi�o.
Szkar�atne spojrzenie Tony�ego okr��y�o pok�j:
Niekt�re osoby zacz�y mamrota�. Wszyscy usi�owali si� u�miecha�. Odg�os mamrotania wype�nia� pok�j i zabrzmia� jak echo aprobaty. Ponad og�lny pomruk wybi� si� jeden, czy dwa d�wi�czne g�osy:
- To wspania�e - powiedzia� John Sipich.
- Doskona�e - powiedzia� z u�miechem ojciec Tony�ego. Mia� wi�ksz� wpraw� w u�miechaniu si� ni� inni. - Cudowne.
- Na medal... po prostu na medal... - powiedzia� Pat Reilly. �zy kapa�y mu z nosa i oczu; zn�w zacz�� cicho gra� na pianinie, a jego dr��ce d�onie wyszukiwa�y melodi� �Nocy i dnia�.
Tony wspi�� si� na szczyt pianina i Pat gra� jeszcze przez dwie godziny.
P�niej ogl�dali telewizj�. Wszyscy przeszli do frontowego pokoju, zapalili tylko kilka �wieczek, przyci�gn�li krzes�a i fotele bli�ej telewizora. Aparat mia� ma�y ekran i nie ka�dy m�g� siedzie� tak blisko, �eby dobrze widzie�, ale to nie by�o ma�o istotne. Nawet go nie w��czali. I tak by nie dzia�a�, bo Peaksville by�o pozbawione elektryczno�ci.
Siedzieli wi�c tylko w ciszy i wpatrywali si� w splataj�ce si�, wij�ce, migotliwe kszta�ty na ekranie, i s�uchali d�wi�k�w p�yn�cych z g�o�nika, przy czym �adne z nich nie mia�o poj�cia, o co chodzi. Nigdy nie znajdowali w tym sensu. I zawsze by�o tak samo.
- To naprawd� mi�e - powiedzia�a kiedy� ciocia Amy, z bladymi oczami utkwionymi w bezsensowne b�yski i cienie. - Ale chyba wola�am mie� jednak miasta naoko�o, bo wtedy mog�a do nas dotrze� prawdziwa...
- Ale�, Amy! - powiedzia�a mama. - To dobrze, �e tak m�wisz. Bardzo dobrze. Ale jak mo�esz w ten spos�b my�le�? Przecie� taka telewizja jest o wiele lepsza od tego wszystkiego, co zwykle odbierali�my!
- Tak - zawt�rowa� John Sipich. - To znakomite. To by� najlepszy program, jaki dot�d widzieli�my!
Siedzia� na sofie i wraz z dwoma innymi m�czyznami przyciska� Ethel Hollis do poduszek, przytrzymuj�c j� za nogi i ramiona i trzymaj�c d�onie na jej ustach, tak by nie zacz�a znowu krzycze�.
- Naprawd� wspania�y! - powt�rzy�. Mama wyjrza�a przez frontowe okno na ciemn� drog� i dalej - na ciemne pole pszenicy Hendersona, a potem ku rozleg�ej, bezkresnej, szarej nico�ci, w kt�rej Peaksville - male�ka osada - unosi�a si� jak duch; ku nico�ci, co ujawnia�a si� z wi�ksz� moc� w nocy, gdy dobieg� ju� ko�ca mosi�nej barwy dzie� Tony�ego.
I nie mia�o sensu si� zastanawia�, gdzie si� wszyscy znajduj�... absolutnie nie mia�o sensu. Peaksville by�o gdzie�. Gdzie� z dala od �wiata. By�o tam, gdzie znalaz�o si� owego dnia trzy lata temu, kiedy Tony wype�z� z jej �ona, a stary doktor Bates - niech odpoczywa w spokoju - krzykn��, upu�ci� go i pr�bowa� u�mierci�; wtedy Tony zakwili� i... sta�o si�. Przeni�s� gdzie� wiosk� - albo te� zniszczy� reszt� �wiata, a pozostawi� jedynie wiosk� - tego ju� nikt nie umia� rozstrzygn��.
Rozwa�ania na ten temat nie wychodzi�y na dobre. Absolutnie nic nie wychodzi�o im na dobre, z wyj�tkiem takiego �ycia, na jakie s� i b�d� zawsze skazani, je�li Tony na to przystanie.
Przemkn�o jej przez g�ow�, �e takie my�li s� niebezpieczne.
Zacz�a mrucze� do siebie. Inni r�wnie� zacz�li mamrota�. By�o oczywiste, �e wszyscy mieli podobne my�li.
M�czy�ni na kanapie szeptali i szeptali co� do Ethel Hollis, a gdy cofn�li r�ce, Ethel tak�e zacz�a mrucze� pod nosem.
I p�ki Tony siedzia� na telewizorze i pokazywa� im telewizj�, wszyscy siedzieli wok�, mamrotali do siebie i wpatrywali si� w bezsensowne, migotliwe kszta�ty do p�nej nocy.
Nast�pnego dnia spad� �nieg i wymrozi� po�ow� zbior�w, ale - by� to wspania�y dzie�.