1720

Szczegóły
Tytuł 1720
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1720 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1720 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1720 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Zeskanowa� na potrzeby w�asne i bliskich znajomych [email protected] �roda, 9 pa�dziernika 2002 CLIVE CUSSLER AFERA �R�DZIEMNOMORSKA Tytu� orygina�u THE MEDITERRANEAN CAPER Autor ilustracji KLAUDIUSZ MAJKOWSKI Opracowanie graficzne IMI design studio / prepress Redaktor MIRELLA REMUSZKO Redaktor techniczny ANNA WARDZA�A Copyright (c) 1973 by Clive Cussler Polish edition published by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Published by arrangement with Peter Lampack Agency, Inc. 551 Fifth Avenue, Suit� 2015 New York, N.Y. 10176-0187 USA ISBN 83-7082-360-2 Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. Warszawa 1994. Wydanie I Druk: ��dzka Drukarnia Dzie�owa Dla Amy i Eryka, aby �eglowali jak najd�u�ej PROLOG Panowa� �ar jak w piekarniku i by�a niedziela. W wie�y kontroli ruchu powietrznego dy�urny Bazy Lotnictwa Wojskowego Brady przypali� nast�pnego papierosa, po�o�y� na przeno�nym klimatyzatorze stopy w skarpetkach i czeka�, a� si� cokolwiek wydarzy. Nie bez powodu nudzi� si� jak mops: ruch powietrzny by� zazwyczaj w niedziele marny, a praktycznie rzecz bior�c - bliski zera, bo w dni �wi�teczne samoloty bojowe niezmiernie rzadko lata�y nad �r�dziemnomorskim Teatrem Operacyjnym, zw�aszcza �e akurat nie dojrzewa�y �adne napi�cia mi�dzynarodowe. Od czasu do czasu siada�a lub startowa�a wprawdzie jaka� maszyna, zwykle jednak chodzi�o tylko o uzupe�nienie paliwa w samolocie, kt�rym jaki� dygnitarz spieszy� na konferencj� gdzie� w Europie albo Afryce. Po raz dziesi�ty od rozpocz�cia s�u�by kontroler powi�d� spojrzeniem po wielkiej tablicy z rozk�adem lot�w - �adnych start�w, a od 16:30, przybli�onego czasu jedynego dzi� l�dowania, dzieli�o go jeszcze bez ma�a pi�� godzin. By� m�ody - niewiele po dwudziestce - i stanowi� uderzaj�cy dow�d przeciwko tezie, �e blondyni opalaj� si� kiepsko: ka�dy widoczny kawa�ek jego sk�ry przypomina� ciemnoorzechowy fornir, intarsjowany platynow� paj�czyn� w�osk�w. Cztery paski na r�kawie �wiadczy�y, �e ma stopie� sier�anta sztabowego, a jego mundurowa koszula koloru khaki by�a nawet pod pachami sucha jak pieprz, chocia� temperatura si�ga�a 37�C. Zwyczajem powszechnie tolerowanym w jednostkach Air Force, stacjonuj�cych w regionach o gor�cym klimacie, mia� rozpi�ty ko�nierzyk i nie nosi� krawata. Wychyli� si� i ustawi� klimatyzator w taki spos�b, aby strumie� ch�odnego powietrza owiewa� mu nogi. Rad z orze�wiaj�cego �askotania u�miechn�� si�, spl�t� d�onie na karku, rozpar� si� wygodniej i wbi� wzrok w metalowy sufit. Natychmiast przed oczyma jego duszy zamajaczy�a towarzysz�ca mu nieustannie wizja Minneapolis i dziewcz�t paraduj�cych po Nicollet Avenue - zn�w przeliczy� w pami�ci: jeszcze pi��dziesi�t cztery dni b�dzie si� musia� m�czy�, zanim w ramach rotacji wr�ci do Stan�w. Ka�d� up�ywaj�c� dob� odfajkowywa� ceremonialnie w noszonym na piersi czarnym notesiku. Ziewn�wszy po raz mo�e dwudziesty wzi�� z parapetu lornetk� i spojrza� na samoloty, kt�re sta�y na czarnym asfalcie pod budynkiem wie�y kontroli. Lotnisko zbudowano na le��cej w po�nocnej cz�ci Morza Egejskiego wyspie Thasos, oddzielonej od kontynentalnej Macedonii greckiej szesnastomilowym pasem wody, zwanym - jak�eby inaczej - cie�nin� Thasos. L�dowy masyw Thasos sk�ada si� z czterystu trzydziestu kilometr�w kwadratowych ska� poro�ni�tych drzewami. Pe�no tu staro�ytnych ruin, datuj�cych si� niekiedy z tysi�cznego roku przed nasz� er�. Baza, skr�towo okre�lana przez jej personel mianem Lotniska Brady, zosta�a wybudowana pod koniec lat sze��dziesi�tych na mocy traktatu pomi�dzy Stanami Zjednoczonymi i rz�dem greckim, a opr�cz eskadry my�liwc�w z�o�onej z dziesi�ciu F-105 starfire na sta�e stacjonowa�y w niej tylko dwa monstrualne transportowce C-133 cargomaster, kt�re po�yskuj�c w o�lepiaj�cym egejskim s�o�cu, wygl�da�y teraz jak para spasionych wieloryb�w. W daremnym poszukiwaniu jakichkolwiek oznak �ycia sier�ant kolejno przygl�da� si� u�pionym maszynom, lotnisko by�o jednak puste. Wi�kszo�� personelu albo krzepi�a si� piwem w pobliskim miasteczku Panaghia, albo za�ywa�a na pla�y k�pieli s�onecznej, albo te� drzema�a w klimatyzowanych koszarach. Obecno�� ludzi sygnalizowa�a tylko samotna sylwetka �andarma, strzeg�cego bramy g��wnej, i pozostaj�ce w nieustannym ruchu anteny radarowe, obracaj�ce si� na dachu betonowego bunkra. Dy�urny powoli uni�s� lornet� i pobieg� wzrokiem ponad lazurowymi falami morza: w dniu r�wnie jasnym i bezchmurnym jak dzisiejszy m�g� z �atwo�ci� dostrzec szczeg�y odleg�ego greckiego l�du. Potem skierowa� szk�a na wsch�d, chwytaj�c fragment linii horyzontu, gdzie ciemny b��kit morza styka� si� z jasnym b��kitem nieba, a po chwili z migotliwej mgie�ki rozpalonego upa�em powietrza wy�oni�a si� bia�a plamka statku, stoj�cego na kotwicy. Sier�ant zmru�y� oczy, poprawi� ostro�� i wreszcie z najwy�szym trudem odcyfrowa� wymalowane na dziobie mikroskopijne czarne literki: Pierwsze Podej�cie. Krety�ska nazwa, uzna�. Nie potrafi� dopatrzy� si� w niej sensu. Na kad�ubie statku widnia�y r�wnie� inne oznakowania - �r�dokr�cie pionow� masywn� krech� przecina� czarny napis NUMA - Narodowa Agencja Bada� Morskich i Podwodnych. Zwieszaj�ce si� nad wod� zakrzywione rami� ustawionego na rufie �urawika dobywa�o z g��bi jaki� podobny do kuli ob�y przedmiot; na widok krz�taj�cych si� przy urz�dzeniu ludzi sier�ant do�wiadczy� cichej satysfakcji, �e r�wnie� cywile musz� harowa� w tym niedzielnym skwarze. Nagle jego obserwacyjne rozrywki uci�� dobiegaj�cy z interkomu odcz�owieczony g�os: - Wie�a, tu Radar... Odbi�r! Sier�ant od�o�y� lornetk� i wcisn�wszy guzik uruchomi� mikrofon. - Zg�asza si� Wie�a Kontrolna, Radar. Kto umar�? - Mam kontakt mniej wi�cej szesna�cie kilometr�w na zach�d. - Szesna�cie kilometr�w na zach�d? - zagrzmia� sier�ant. - To przecie� w g��bi wyspy. Praktycznie mamy ten wasz kontakt ju� nad g�ow�. - Raz jeszcze zerkn�� na zapisan� wielkimi literami tablic� i upewni� si�, �e nie ma prawa oczekiwa� �adnego lotu, kt�ry by�by zaplanowany. - Nast�pnym razem dajcie mi cynk wcze�niej, dobra? - Nie mam bladego poj�cia, sk�d si� wzi�� - zadudni� g�os z bunkra radarowego. - Przez sze�� minionych godzin nie mieli�my na ekranie w promieniu stu sze��dziesi�ciu kilometr�w dos�ownie niczego, co by lecia�o w nasz� stron�. - No to albo przesta�cie kima� na s�u�bie - warkn�� sier�ant - albo sprawd�cie sw�j cholerny sprz�t. - Zwolni� przycisk mikrofonu, chwyci� lornet�, wsta� i uwa�nie popatrzy� w kierunku zachodnim. By� tam... male�ki ciemny punkcik, sun�cy zaledwie par� metr�w ponad wzg�rzami. Nadlatywa� powoli - z szybko�ci� najwy�ej stu czterdziestu kilometr�w na godzin�. Przez kilka chwil wydawa�o si�, �e trwa w nieruchomym zawieszeniu, ale potem, niemal b�yskawicznie, zacz�� nabiera� konkretnego kszta�tu i w okularach lornety zarysowa�y si� wyrazi�cie kontury kad�uba oraz skrzyde�. Tak wyrazi�cie, �e o pomy�ce nie mog�o by� mowy. Sier�antowi ze zdziwienia opad�a szcz�ka, gdy suche powietrze wyspy rozdar� terkoc�co-dudni�cy ha�as silnika stare�kiego jednomiejscowego dwup�atu o sta�ym podwoziu ze szprychowymi ko�ami. Dzi�b, zdeformowany stercz�cym zgrubieniem rz�dowego silnika, mia� poza tym op�ywowy kszta�t, kt�ry jednak na wysoko�ci otwartej kabiny robi� si� kanciasty. Wielkie drewniane �mig�o t�uk�o powietrze jak stary wiatrak, popychaj�c antyczn� maszyn� z ��wi� ospa�o�ci�, pokryte za� p��tnem skrzyd�a o typowych dla wczesnych konstrukcji karbowanych kraw�dziach sp�ywu p�ata dygota�y i ko�ysa�y si� na wietrze. Od ko�paka �mig�a po koniuszki ster�w wysoko�ci ca�y samolot by� wymalowany na jadowicie ��ty kolor. Sier�ant odj�� od oczu lornet� dok�adnie w chwili, gdy maszyna, ukazuj�c dobrze znany krzy� malta�ski, niemieckie oznakowanie samolot�w bojowych z czas�w I wojny, przemkn�a nad wie��. �ci�le rzecz bior�c: przemkn�a najwy�ej p�tora metra ponad ni�. Gdyby co� takiego wydarzy�o si� w innych okoliczno�ciach, sier�ant pad�by zapewne plackiem na pod�og�, zdumienie jednak, wywo�ane widokiem tego niepoj�tego rozumowo, a tak przecie� materialnego ducha sp�ywaj�cego z zamglonych niebios nad Frontem Zachodnim sprawi�o, �e sta� jak s�up soli. Kiedy samolot przelatywa� nad wie��, jego pilot bezczelnie pomacha� ze swojej kabiny. By� tak blisko, �e sier�ant zdo�a� dostrzec jego rysy, przys�oni�te nieco goglami, i wys�u�on� czapk�-pilotk�. Widmo z przesz�o�ci u�miecha�o si� od ucha do ucha, poklepuj�c kolby zamontowanych na os�onie silnika sprz�onych karabin�w maszynowych. Czy chodzi�o o jaki� monstrualny dowcip? Czy facet by� szajbni�tym Grekiem, kt�ry urwa� si� z cyrku powietrznego? A w og�le, sk�d przylecia�? Nagle zmys�y sier�anta zarejestrowa�y fakt, i� gdzie� za �mig�em zamigota�y dwa �wietlne punkciki i oto roztrzaskane okna wie�y kontrolnej przesta�y istnie�. Czas si� zatrzyma� i na u�pione Lotnisko Brady wtargn�a wojna. Pilot antycznego my�liwca zatacza� kr�gi wok� wie�y kontroli lot�w, schodz�c nad ziemi� atakowa� wysmuk�e sylwetki leniwie rozpartych na pasie startowym odrzutowc�w i swymi muzealnymi o�miomilimetrowymi pociskami dziurkowa� jak sito i rwa� na strz�py cienkie kad�uby FS-105. Trzy z nich, trafione w zbiorniki paliwa, natychmiast stan�y w ogniu tak gwa�townym, �e zdo�a� przemieni� asfalt w dymi�ce ka�u�e smo�y. Raz za razem lataj�cy eksponat wznosi� si� nad lotnisko i spada�, sypi�c o�owianym niszczycielskim gradem. Po trzech my�liwcach przysz�a kolej na jeden z gigantycznych C-133 cargomaster�w, kt�ry eksplodowa� z rykiem p�omieni, si�gaj�cych wysoko�ci stu metr�w. W wie�y kontrolnej pe�ni�cy s�u�b� sier�ant patrzy� oszo�omiony na s�cz�c� si� z jego piersi czerwon� stru�k� krwi. Delikatnie wyszarpa� z g�rnej kieszonki czarny notes i z hipnotyczn� fascynacj� spojrza� na ma��, schludn� dziurk� w samym �rodku ok�adki. Potrz�sn�� g�ow�, �eby zrzuci� czarny welon, kt�ry przes�ania� mu oczy, a potem z wysi�kiem d�wign�� si� na kolana i powi�d� doko�a t�pym spojrzeniem. Dos�ownie wszystko - sprz�t radiowy, umeblowanie, pod�og� - za�ciela�y roziskrzone kawa�ki pot�uczonego szk�a. Klimatyzator le�a� na grzbiecie jak �miertelnie trafiony mechaniczny zwierzak: sztywne �apy stercza�y do g�ry, a z kilku okr�g�ych dziurek wycieka� na pod�og� p�yn ch�odz�cy. Sier�ant nieprzytomnie popatrzy� na, cudownym zbiegiem okoliczno�ci, nietkni�te radio i kalecz�c d�onie i nogi ostrymi od�amkami poczo�ga� si� w jego stron�. Si�gn�� po mikrofon i chwyci� go kurczowo, plami�c krwi� plastykow� r�czk�. Ciemno�� zacz�a ogarnia� my�li sier�anta, kt�ry zastanawia� si�: "Jaka jest w�a�ciwa procedura? Co cz�owiek m�wi w podobnej sytuacji?" Byle co! Byle co! - Do wszystkich, kt�rzy mnie s�ysz�. MAYDAY! MAYDAY! Tu Lotnisko Brady. Zostali�my zaatakowani przez nie zidentyfikowany samolot. To nie jest alarm �wiczebny. Powtarzam: Lotnisko Brady zosta�o zaatakowane... Rozdzia� 1 Major Dirk Pitt poprawi� kab��k s�uchawek na swoich ciemnych g�stych w�osach i powoli kr�c�c ga�k� cz�stotliwo�ci usi�owa� polepszy� odbi�r. Potem, z b�yskiem zdumienia w oczach koloru akwamaryny, uwa�nie s�ucha� przez moment, a na jego ogorza�ym czole pojawi�y si� zmarszczki. Nie o to chodzi, i� wiadomo��, jak� odebra�, by�a niezrozumia�a. Wr�cz przeciwnie. Ale po prostu nie m�g� da� jej wiary. Jeszcze raz wyt�y� s�uch w zgie�ku, jaki czyni�y dwa silniki wodnosamolotu catalina. S�owa, kt�re dobiega�y jego uszu, s�ab�y zamiast nabiera� mocy. Potencjometr si�y g�osu by� rozkr�cony do oporu, od Lotniska Brady za� dzieli�o ich zaledwie czterdzie�ci osiem kilometr�w: w tych okoliczno�ciach meldunek kontrolera ruchu powietrznego powinien rozszarpa� b�benki Pitta. Albo siada zasilanie na Wie�y, albo kontroler jest powa�nie ranny - uzna� Pitt. Duma� mo�e minut�, a potem si�gn�wszy w prawo potrz�sn�� u�pion� sylwetk� w fotelu drugiego pilota. - Koniec drzemki, �pi�ca kr�lewno. - Jego g�os, cichy z pozoru i naturalny, mia� w sobie co�, co sprawia�o, �e z �atwo�ci� przebija� si� przez ha�as dudni�cego silnika czy zgie�k zat�oczonego pokoju. Kapitan Al Giordino ze znu�eniem d�wign�� g�ow� i dono�nie ziewn��. W jego ciemnych podkr��onych oczach wyra�nie odbija�y si� trudy trzynastu godzin, jakie sp�dzi� w kabinie starej �odzi lataj�cej bez przerwy wstrz�sanej drgawkami. Wyrzuci� w g�r� ramiona, nabra� powietrza w niezwykle pojemne p�uca i przeci�gn�� si� a� zatrzeszcza�y stawy. Potem siad� prosto i wysun�wszy g�ow� wbi� spojrzenie w przestrze� rozci�gaj�c� si� za szybami kabiny. - Jeste�my ju� nad Pierwszym Podej�ciem! - wymamrota� znowu ziewaj�c. - Prawie - odpar� Pitt. - Thasos na wprost przed nami. - O kurcz� - mrukn�� Giordino, a potem skrzywi� usta w u�miechu. - Mog�em sobie jeszcze pospa� dobrych dziesi�� minut. Czemu� mnie obudzi�? - Przechwyci�em z Brady wiadomo��, �e lotnisko zosta�o zaatakowane przez nie zidentyfikowany samolot. - Chyba mnie podpuszczasz - powiedzia� z niedowierzaniem Giordino. - To musi by� jaki� kawa�. - Nie, wcale tak nie s�dz�. Z g�osu kontrolera nie wynika�o, �e wpuszcza mnie w maliny. - Pitt zawaha� si�, ca�y czas uwa�nie obserwuj�c fale, kt�re przemyka�y najwy�ej pi�tna�cie metr�w pod kad�ubem cataliny. Dla wprawy i utrzymania refleksu w dobrej formie, przez ostatnie kilometry lecia� tu� nad morzem. - Niewykluczone, �e Wie�a Brady m�wi zupe�n� prawd� - stwierdzi� Giordino, wci�� wpatrzony w okno. -Tylko sp�jrz tam, na wschodni� cz�� wyspy. Obaj m�czy�ni skoncentrowali ca�� uwag� na wy�aniaj�cym si� z morza kopulastym skrawku sta�ego l�du. Opustosza�e pla�e, granicz�ce z bia�� wst��k� przyboju, by�y ��te, a stoki �agodnych pag�rk�w pokrywa�a ziele� drzew. Kolory te, rozmyte przez fale ciep�a, �ywo kontrastowa�y z b��kitem Morza Egejskiego. Gdzie� z po�udniowego obszaru Thasos bi�a w bezwietrzne niebo wielka kolumna dymu, tworz�c nad wysp� olbrzymi�, spiralnie skr�con� czarn� chmur�. Gdy dzi�b cataliny przybli�y� si� do Thasos nieco bardziej, Pitt i Giordino dostrzegli migotanie p�omieni. Pitt chwyci� mikrofon i wcisn�� guziczek na jego r�czce. - Wie�a Brady, Wie�a Brady, tu Papa-Bravo-Yankee-086, odbi�r. - Nie by�o odpowiedzi i Pitt jeszcze dwukrotnie powt�rzy� wezwanie. - Cisza? - zapyta� Giordino. - Grobowa - odpar� Pitt. - Powiedzia�e�: nie zidentyfikowany samolot. Rozumiem, �e chodzi�o o jeden? - Dok�adnie takich s��w u�y�a przed zamilkni�ciem Wie�a Brady. - To kompletnie bez sensu. Dlaczego jeden samolot mia�by atakowa� baz� si� powietrznych Stan�w Zjednoczonych? - B�g raczy wiedzie� - odrzek� Pitt, poci�gaj�c lekko dr��ek sterowy. - Mo�e to jaki� grecki kmie�, wpieprzony, �e nasze odrzutowce p�osz� mu kozy? Tak czy inaczej, nie jest to atak na du�� skal�, bo w takim razie Waszyngton ju� by nas powiadomi�. Po�yjemy, zobaczymy. - Pitt potar� oczy, aby odegna� z nich senno��. - Przygotuj si�, zamierzam wznie�� si� wy�ej, zatoczy� kr�g nad tymi wzg�rkami i maj�c s�o�ce za sob� zej�� na d�, �eby si� dok�adniej wszystkiemu przyjrze�. - Tylko bez �adnych numer�w, zgoda? - poprosi� Giordino marszcz�c brwi i u�miechaj�c si� z powag�. - Ten stary karawan b�dzie mocno do ty�u, je�li czeka tam na nas odrzutowiec uzbrojony w rakiety. - Nie b�j bidy - powiedzia� ze �miechem Pitt. - M�j g��wny cel w �yciu polega na tym, �eby najd�u�ej, jak to mo�liwe, uchowa� si� w zdrowiu. - Pchn�� manetki przepustnicy i dwa silniki Pratt & Whitney Wasp wyra�nie zwi�kszy�y obroty, a potem, zr�cznie manipuluj�c dr��kiem skierowa� w s�o�ce sp�aszczony ryj samolotu; catalina z sekundy na sekund� zwi�ksza�a wysoko�� i nad g�rami Thasos ruszy�a po �uku w stron� pot�niej�cej chmury dymu. Nagle w s�uchawkach Pitta zahucza� g�os - ten sam co przedtem, ale teraz nier�wnie mocniejszy. Omal nie og�uszy� Pitta, zanim ten zdo�a� go wyciszy�. - Wzywa Wie�a Brady. Zostali�my zaatakowani! Powtarzam: zostali�my zaatakowani! Odezwijcie si�... B�agam, niech si� ktokolwiek odezwie! - G�os brzmia� nieomal histerycznie. - Wie�a Brady, tu Papa-Bravo-Yankee-086. Odbi�r - powiedzia� Pitt. - Bogu dzi�ki - dobieg�o w odpowiedzi westchnienie. - Pr�bowa�em wywo�a� ci� ju� wcze�niej, Wie�a Brady, ale znikn��e� z eteru. - Zosta�em trafiony podczas pierwszego ataku i... i chyba straci�em przytomno��. Teraz ju� czuj� si� lepiej. - G�os si� �ama�, lecz s�owa by�y zrozumia�e. Jeste�my w przybli�eniu pi�tna�cie kilometr�w od was na wysoko�ci tysi�ca o�miuset metr�w - powiedzia� powoli Pitt, nie powtarzaj�c swoich namiar�w. - Jak wygl�da sytuacja? - Jeste�my bezbronni. Wszystkie nasze jednostki zosta�y zniszczone na ziemi. Najbli�sza eskadra my�liwc�w przechwytuj�cych stacjonuje o kilkaset kilometr�w st�d. �adnym cudem nie dotrze tu na czas. Mo�ecie nam pom�c? Pitt odruchowo pokr�ci� g�ow�. - To nie wchodzi w gr�, Wie�a Brady. Nie wyci�gam nawet trzystu kilometr�w na godzin� i na pok�adzie mam zaledwie dwa karabiny. Walka z odrzutowcem by�aby tylko strat� czasu. - Prosz�, pom�cie - powiedzia� b�agalnie g�os. - Samolot, kt�ry nas zaatakowa�, nie jest odrzutowym bombowcem, lecz dwup�atem z czas�w pierwszej wojny. Pom�cie... Pitt i Giordino, kompletnie zbici z panta�yku, popatrzyli po sobie i min�o pe�nych dziesi�� sekund, zanim Pitt wzi�� si� w gar��. - Dobra, Wie�a Brady, lecimy. Miejmy tylko nadziej�, �e nie da�e� plamy z identyfikacj� napastnika, bo w przeciwnym wypadku dwie siwow�ose matusie pogr��� si� w cholernej �a�obie, kiedy ja i m�j drugi pilot kopniemy w kalendarz. Bez odbioru. - Potem Pitt odwr�ci� si� do Giordino i zachowuj�c niewzruszony wyraz twarzy wyrzuci� szybko, pewnie i rzeczowo: - Id� na ty�, otw�rz luki, we� karabin i r�b za snajpera. - Nie wierz� w�asnym uszom - powiedzia� oszo�omiony Giordino. Pitt pokr�ci� g�ow�. - Ja te� nie kupuj� tego bez zastrze�e�, ale musimy do ch�opak�w z ziemi wyci�gn�� pomocn� d�o�. A teraz zasuwaj. - Zrobi� to - wymamrota� Giordino - ale wci�� nie wierz�. - Praca my�lowa to nie twoja dzia�ka, brachu. - Pitt, z przelotnym u�miechem, lekko szturchn�� Giordino w rami�. - Powodzenia. - Tobie te� si� przyda. Krwawisz r�wnie �atwo jak ja - odpar� przytomnie Giordino, a potem, mrucz�c pod nosem, wsta� z fotela drugiego pilota i ruszy� w g��b samolotu. Kiedy znalaz� si� w �adowni, wyj�� z szafki �ciennej karabin kaliber .30 i za�o�y� magazynek z pi�tnastoma nabojami. Otworzy� luk, a rozgrzane powietrze smagn�o go po twarzy i wype�ni�o ca�� �adowni�. Raz jeszcze sprawdzi� bro�, a gdy zasiad� w oczekiwaniu, zn�w pomy�la� o swym przyjacielu pilotuj�cym samolot. Giordino zna� Pitta od bardzo dawna. Bawili si� ze sob� jako ch�opcy, w szkole �redniej byli cz�onkami tej samej dru�yny lekkoatletycznej, umawiali si� z tymi samymi dziewczynami. �aden facet na �wiecie nie zna� Pitta tak dobrze jak Giordino... ani, skoro o tym mowa, �adna kobieta. W Picie mieszka�o dw�ch r�nych ludzi. By� zatem �w kompetentny perfekcjonista Dirk Pitt, kt�ry rzadko pope�nia� b��dy, a zarazem - co stanowi doprawdy niecz�st� kombinacj� przymiot�w - nie mia� w sobie szczypty zarozumia�o�ci, za to mn�stwo humoru i wielk� �atwo�� nawi�zywania kontakt�w i zawierania przyja�ni. Ale by� jeszcze ten drugi Pitt, melancholijny Pitt, kt�ry na d�ugie godziny zamyka� si� w sobie i jak gdyby pogr��ony bez reszty w jakiej� fantastycznej mrzonce, stawa� si� cz�owiekiem nieprzyst�pnym i wynios�ym. Musia� wprawdzie istnie� klucz, zdolny otworzy� drzwi, dziel�ce tych dw�ch Pitt�w, ale Giordino nigdy go nie znalaz�. Wiedzia� tylko, �e - odk�d w minionym roku opodal Hawaj�w Pitt straci� ukochan� kobiet� - znacznie cz�ciej ni� kiedy� popada� w zmienne nastroje. Giordino przypomnia� sobie jeszcze jedn� przemian�: ot� na moment przed wyj�ciem z kabiny pilot�w spostrzeg�, �e ciemnozielone oczy Pitta staj� si� w obliczu niebezpiecze�stwa �wietli�cie jasne. Takie oczy widzia� dot�d tylko raz w �yciu; zerkn�� na swoj� praw� d�o�, w kt�rej brakowa�o palca, i z lekka si� wzdrygn��. Potem oderwa� my�li od wspomnie� i wr�ciwszy do tera�niejszo�ci odbezpieczy� karabin. I wtedy - rzecz osobliwa - poczu� si� niczym nie zagro�ony. Twarz siedz�cego w kabinie Pitta mog�aby stanowi� rze�biarskie studium m�sko�ci. Pitt nie by� przystojniakiem w typie amanta filmowego, wr�cz przeciwnie, i kobiety z rzadka - je�li w og�le - z w�asnej inicjatywy pada�y mu do st�p. Zazwyczaj w jego obecno�ci nieco strwo�one i zak�opotane, wyczuwa�y sz�stym zmys�em, i� nie jest m�czyzn� sk�onnym czyni� zado�� niewie�cim zachciankom czy te� wdawa� si� w g�upawe kokieteryjne gierki. Pitt przepada� za damskim towarzystwem i mi�kko�ci� kobiecych cia�, a zarazem chorobliwie nie znosi� owych sztuczek, k�amstewek oraz innych krety�skich zabieg�w, do jakich trzeba si� uciec, aby uwie�� przeci�tn� samic�. Nie brakowa�o mu kunsztu w sztuce zwabiania kobiet do ��ka - zas�ugiwa� w tej mierze na miano eksperta - po prostu musia� pokona� w sobie ogromne opory wewn�trzne, by podj�� t� gr�. Preferowa� kobiety bezpo�rednie i szczere, kt�re jednak by�y towarem niezmiernie trudno dost�pnym na rynku. Pitt pchn�� dr��ek sterowy i catalina obni�y�a dzi�b, schodz�c p�ytkim lotem nurkowym w kierunku piek�a, jakie rozp�ta�o si� na Lotnisku Brady; bia�e wskaz�wki wysoko�ciomierza cofaj�c si� po swojej czarnej tarczy rejestrowa�y powolne opadanie. Pitt wyostrzy� k�t schodzenia i dwudziestopi�cioletni samolot - skonstruowany z my�l� o niezawodno�ci, du�ym zasi�gu i powolnych lotach zwiadowczych, nie za� rekordach szybko�ci - zacz�� wyczuwalnie wibrowa�. Pitt wyst�pi� o zakup tej maszyny, kiedy na ��danie admira�a Jamesa Sandeckera, zosta� - zachowuj�c stopie� majora - oddelegowany z Air Force do NUMY na okres, wedle dokument�w, nie okre�lony. Oficjalna nazwa jego funkcji - L�dowo-Pok�adowy Specjalista ds. Bezpiecze�stwa - to, zdaniem Pitta, wy��cznie wydumany eufemizm. Pitt sta� si� bowiem szpeniem od wszelkich k�opot�w. Ilekro� takie czy inne przedsi�wzi�cie rozbija�o si� o jak�� przeszkod� b�d� problem natury nienaukowej, w�a�nie on mia� usun�� trudno�ci i przywr�ci� status quo ante. I st�d wzi�� si� postulat kupna wodnosamolotu. Catalina-086 P by�a, powolna wprawdzie jak ��w, mog�a jednak bez trudu przewozi� pasa�er�w i �adunki, a tak�e - co istotniejsze, skoro bez ma�a dziewi��dziesi�t procent operacji NUMY mia�o miejsce na otwartym morzu - l�dowa� na wodzie i z niej startowa�. Nagle uwag� Pitta przyku� barwny b�ysk na czarnym tle chmury. By� to jaskrawo��ty samolot, kt�ry nagle skr�ci� ostro i zanurkowa� w ob�ok dymu. Pitt cofn�� manetki przepustnicy, �eby zredukowa� pr�dko��, z jak� obni�a�a lot catalina, i nie przemkn�� zbyt szybko obok niezwyk�ego przeciwnika. ��ty samolot niczym diabe� z pude�ka wyprysn�� z chmury po jej przeciwnej stronie i - co by�o doskonale widoczne - ponowi� atak na Lotnisko Brady. - Niech mnie wszyscy diabli - zahucza� dono�nie Pitt. - To stary niemiecki my�liwiec typu Albatros. Catalina nadlatywa�a wprost od strony s�o�ca i poch�oni�ty bez reszty swym niszczycielskim zaj�ciem pilot albatrosa nie m�g� jej widzie�. Pitt zbli�aj�c si� do przeciwnika u�miechn�� si� ironicznie. Ubolewa� jedynie, �e w dziobie cataliny nie drzemi� kaemy, gotowe rzygn�� ogniem. Lekko przycisn�� lewy orczyk i odszed� w bok, �eby Alowi Giordino otworzy� lepsze pole ostrza�u. Catalina, wci�� niepostrze�enie, nadlatywa�a z rykiem silnik�w, przez kt�ry jednak przebi� si� nagle odg�os karabinowych wystrza��w. Znajdowali si� prawie nad albatrosem, kiedy stercz�ca z otwartej kabiny g�owa w sk�rzanej pilotce zacz�a si� obraca�; byli tak blisko, �e Pitt dostrzeg�, jak na widok nadlatuj�cego od strony s�o�ca wodnosamolotu opad�a szcz�ka faceta za sterami ��tej maszyny - my�liwy sta� si� ofiar�. Zanim wzi�� si� w gar�� i przewaliwszy albatrosa na grzbiet zdo�a� uciec w bok, Giordino opr�ni� w jego kierunku ca�y magazynek. Pos�pny, absurdalny dramat, rozgrywaj�cy si� na zasnutych dymem niebiosach ponad Lotniskiem Brady wszed� w nowy etap, kiedy wodnosamolot z czas�w drugiej wojny �wiatowej stawi� czo�o my�liwcowi z pierwszej wojny. Catalina by�a szybsza, albatros jednak mia� przewag�, jak� daj� dwa karabiny maszynowe i niepor�wnanie wi�ksza manewrowo��. Mniej znany ni� wsp�czesny mu fokker, by� wszak�e doskona�ym samolotem my�liwskim i w latach 1916-1918 prawdziwym wo�em roboczym Cesarskiej Floty Powietrznej. Albatros wykona� nag�y zwrot z p�beczki i zaatakowa� catalin�. Pitt zareagowa� b�yskawicznie: szarpn�� do siebie dr��ek sterowy i modl�c si� gor�co, aby skrzyd�a nie oderwa�y si� od kad�uba, wprowadzi� wodnosamolot w p�tl�. Zapomnia� o wszelkiej ostro�no�ci i powszechnie stosowanych zasadach pilota�u; krew zawrza�a w nim uniesieniem, jakie towarzyszy tylko walce jeden na jednego. Nieomal s�ysza� trzask nit�w, kiedy ��d� lataj�ca przewali�a si� na grzbiet. Jego nietypowy zw�d kompletnie zaskoczy� przeciwnika i bli�niacze nitki ognia z dziobu ��tego samolotu posz�y Panu Bogu w okno. Wykonawszy ostry skr�t w lewo albatros znalaz� si� z catalin� na kursie kolizyjnym: Pitt widzia� ogniki pocisk�w smugowych mniej wi�cej trzy metry poni�ej swojej kabiny. Dzi�ki Bogu, �e facet jest kiepskim strzelcem, pomy�la�, czuj�c jednak, w miar� jak samoloty zbli�a�y si� do siebie, narastaj�cy skurcz w �o��dku. Wyczeka� do ostatniego momentu, pchn�� nos cataliny w d� i szybkim nawrotem uzyska� dla swej maszyny na jedn� kr�tk� chwil� uprzywilejowan� pozycj� ponad i za albatrosem; Al Giordino ponownie otworzy� ogie�. ��ty samolot wywin�� si� spod karabinowej salwy nurkuj�c pionowo ku ziemi i Pitt na moment straci� go z oczu. Natychmiast odszed� w prawo, przepatruj�c niebo, ale by�o ju� za p�no - przewidzia� raczej ni� us�ysza� �omot pocisk�w, wgryzaj�cych si� w poszycie lataj�cej �odzi. Jadowitemu ��d�u ma�ego samolociku uszed� tylko dlatego, �e gwa�townie zmusi� catalin� do wykonania manewru spadaj�cego li�cia, ale tym razem naprawd� niewiele brakowa�o. Nier�wny b�j, maj�cy za jedynych widz�w grupk� wojskowych, kt�rzy jak oczarowani obserwowali go z ziemi, trwa� osiem pe�nych minut. Potem samoloty min�wszy lini� nadbrze�a przenios�y si� nad morze, gdzie dosz�o do ostatniej rundy. Pitt by� ju� zlany potem: s�one po�yskliwe kropelki jedna za drug�, niczym zostawiaj�cy smugowy �lad mikroskopijne �limaki, spe�za�y w d� jego twarzy. Przeciwnikowi nie brakowa�o sprytu, ale je�li chodzi o strategiczne sztuczki, Pitt te� nie wypad� sroce spod ogona. Z bezgraniczn� cierpliwo�ci�, czerpan� z B�g wie jakich rezerw, utajonych w jego organizmie, wyczekiwa� odpowiedniego momentu, a kiedy ten wreszcie nadszed� - Pitt by� przygotowany. Albatros zdo�a� usytuowa� si� za catalin� i nieco ponad ni�, Pitt jednak nie zmienia� szybko�ci; pilot ��tego my�liwca, przekonany o rych�ym zwyci�stwie, podszed� na czterdzie�ci metr�w do ogona wodnosamolotu, zanim jednak zagada�y jego kaemy, Pitt przymkn�� przepustnic� i opu�ci� klapy sprawiaj�c, �e jego wielka maszyna nieomal stan�a w miejscu. Zaskoczony facet z albatrosa przemkn�� nad lataj�c� �odzi�, zaliczaj�c przy okazji w silnik kilka dobrze i z bliskiej odleg�o�ci wymierzonych kulek. Pitt ujrza�, �e tu� przed kabin� wodnosamolotu albatros odszed� w bok, a jego pilot zsuwa gogle na czo�o i z szacunkiem, jaki jeden odwa�ny cz�owiek potrafi okaza� drugiemu, unosi d�o� w kr�tkim salucie. Potem, ci�gn�c za sob� czarn� smug� dymu potwierdzaj�c� umiej�tno�ci strzeleckie Ala Giordino, ��ty samolocik zawr�ci� i maj�c pod sob� wysp�, skierowa� si� na zach�d. Catalin�, wyhamowana niemal do zera, wchodzi�a teraz w lot nurkowy, wi�c Pitt przez kilka dramatycznych sekund musia� boryka� si� z urz�dzeniami sterowniczymi zanim wyr�wna� lot. Potem �agodnym �ukiem rozpocz�� wznoszenie. Znalaz�szy si� na wysoko�ci tysi�ca pi�ciuset metr�w ponownie wyr�wna� lot i uwa�nym spojrzeniem omi�t� wysp� oraz najbli�szy sp�ache� morza. Nie dostrzeg� jednak jaskrawo��tej maszyny z krzy�em malta�skim. Znikn�a. Rozwia�a si� jak dym. Ten ��ty albatros by� mu sk�d� znany i Pitt pomy�la�, �e oto zapomniany upi�r z przesz�o�ci powr�ci�, aby go prze�ladowa�. Niesamowite uczucie ust�pi�o jednak r�wnie szybko, jak si� pojawi�o; Pitt g��boko westchn��, napi�cie zel�a�o, m�g� si� z ulg� rozlu�ni�. - No to kiedy za�apuj� si� na oznak� strzelca wyborowego? - zapyta� Giordino od drzwi kabiny. Mimo paskudnej rany na g�owie u�miecha� si� od ucha do ucha. Krew �ciekaj�c po prawej skroni i policzku, plami�a ko�nierz jego jaskrawej, kwiecistej koszuli. - Musisz poprzesta� na tym, �e kiedy wyl�dujemy, postawi� ci drinka - odpar� Pitt, nie odwracaj�c g�owy. Giordino wsun�� si� w fotel drugiego pilota. - Czuj� si� tak, jakbym przed chwil� zaliczy� w Disneylandzie przeja�d�k� g�rsk� kolejk� - oznajmi�. Pitt nie potrafi� powstrzyma� szerokiego u�miechu. Przez chwil� milcza�, rozlu�niony i wygodnie rozparty, a potem spojrza� na Ala spod przymru�onych powiek. - Co ci si� sta�o? Dosta�e� kulk�? Giordino obdarzy� Pitta kpi�co-�a�osnym spojrzeniem. - Sk�d ci strzeli�o do �ba, �e mo�esz catalin� robi� p�tle? - Wtedy uzna�em to za sensowny manewr - odpar� Pitt z b�yskiem w oku. - Nast�pnym razem uprzed� pasa�er�w. Rzuca�o mn� po �adowni jak pi�k�. - W co waln��e�? - zapyta� Pitt, unosz�c brwi. - Musisz wiedzie�? - Wi�c? Giordino by� wyra�nie zak�opotany. - Je�li naprawd� musisz: w klamk� od sracza. Po kr�tkiej chwili Pitt odrzuci� g�ow� do ty�u i rykn�� �miechem tak zara�liwym, �e Al mu zawt�rowa�. Zag�uszaj�c silniki rechotali niemal przez trzydzie�ci sekund, potem jednak dotar�a do nich powaga ich obecnego po�o�enia. Pitt wci�� mia� trze�wy umys�, ale z wolna zaczyna�o opanowywa� go znu�enie. D�ugie godziny lotu i napi�cie ledwie sko�czonej walki przyt�acza�o go i przejmowa�o odr�twiaj�cym ch�odem jak g�sta wilgotna mg�a. Rozmy�la� o rozkosznym zapachu myd�a pod zimnym prysznicem, o szorstkim dotyku wykroch-malonej po�cieli - i nagle te rzeczy sta�y si� dla� niezwykle istotne. Zerkn�wszy przez szyb� na Lotnisko Brady u�wiadomi� sobie, �e ich pierwotnym celem by�o Pierwsze Podej�cie, powodowany jednak instynktem czy te� m�tnym przeczuciem zmieni� teraz plany. - Chyba powinni�my odpu�ci� sobie l�dowanie na wodzie obok Pierwszego Podej�cia i jak B�g przykaza� si��� na ziemi. Co� mi m�wi, �e mamy w kad�ubie kilka dziurek. - Nie g�upi pomys� - odpar� Giordino. - Nie mam nastroju na skakanie ze spadochronem. Wielki wodnosamolot zszed� nad zas�any �elastwem pas startowy, a kiedy wyl�dowa� na wy�arzonym asfalcie, podwozie podskoczy�o w�r�d jadowitego pisku gumy, jakie zwykle towarzyszy przyziemieniu. Trzymaj�c si� z dala od p�omieni, Pitt poko�owa� na przeciwleg�y skraj p�yty lotniska, gdy za� catalina stan�a w miejscu - wy��czy� zap�on i ju� po chwili dwa srebrne �mig�a wytraci�y obroty i zastyg�y nieruchomo, l�ni�c w mocnym egejskim s�o�cu. Pitt i Giordino przez jaki� czas siedzieli bez s�owa, wch�aniaj�c w siebie pierwsze rozkoszne sekundy ciszy, kt�ra zapanowa�a w kabinie pilot�w po trzynastu godzinach zgie�ku i wibracji, a potem Pitt odryglowa� boczne okienko, otworzy� je i z beznami�tnym zainteresowaniem zacz�� przypatrywa� si� zwalczaj�cym ogniste piek�o stra�akom z bazy. W�e, jak autostrady na mapie samochodowej, wi�y si� dos�ownie wsz�dzie, wrzeszcz�cy za� i miotaj�cy si� ludzie powi�kszali tylko wra�enie og�lnego chaosu. Ogie� trawi�cy FS-105 zosta� prawie opanowany, ale jeden z cargomas-ter�w C-133 wci�� gwa�townie p�on��. - Tylko tam popatrz - powiedzia� Giordino wyci�gaj�c rami�. Pitt przechyli� si� nad tablic� rozdzielcz� i przez okna Ala Giordino zobaczy�, �e po p�ycie lotniska zmierza slalomem w ich kierunku niebieski kombi Air Force, wioz�cy kilku oficer�w, za samochodem za�, niczym sfora ujadaj�cych ogar�w, gna trzydziestu czy czterdziestu szeregowych, kt�rzy wiwatuj� jak w�ciekli. - Oto co nazywam prawdziwie zajebistym komitetem powitalnym - powiedzia� rozbawiony Pitt, u�miechaj�c si� szeroko. Giordino przetar� krwawi�ce rozci�cie chusteczk� do nosa, a potem, gdy ju� dok�adnie przesi�k�a, zwin�� j� w k��bek, wyrzuci� przez okno i spojrzawszy na niedaleki brzeg morski uton�� na moment w g��bokiej zadumie. W ko�cu zwr�ci� si� do Pitta: - Chyba nie musz� ci m�wi�, jaki mieli�my cholerny fart, �e tu siedzimy? - Nie, nie musisz - odpar� Pitt g�ucho. - Przynajmniej dwa razy by�em pewien, �e ten duch nas za�atwi. - Chcia�bym wiedzie�, kim, do diab�a, by� i o co chodzi w tej ca�ej rozr�bie. Na twarzy Pitta malowa�a si� analityczna ciekawo��. - Jedyn� przes�ank� jest ten ��ty albatros. Giordino spojrza� na przyjaciela pytaj�co. - A jakie znaczenie m�g�by mie� kolor tego lataj�cego rupiecia? - Gdyby� przyk�ada� si� do lekcji z historii awiacji - odpar� Pitt nie bez �yczliwej ironii - by�by� sobie zapewne przypomnia�, �e piloci niemieccy z czas�w I wojny �wiatowej zwykli malowa� samoloty na "prywatne", cho� niekiedy dziwaczne kolory. - Od�� ten wyk�ad z historii na p�niej - burkn�� Giordino. - W tej chwili chc� si� tylko wykaraska� z tej sauny i skasowa� drinka, kt�rego mi jeste� winien. - Wsta� z fotela i ruszy� w stron� wyj�cia. Sekund� p�niej ko�o srebrzystej lataj�cej �odzi gwa�townie zatrzyma� si� niebieski samoch�d. Wszystkie jego drzwi rozwar�y si� na o�cie�, a na p�yt� lotniska wysypali si� pasa�erowie, kt�rzy w�r�d wrzasku zacz�li �omota� pi�ciami we w�az cataliny. Zaraz potem ca�y samolot opadli rozentuzjazmowani �o�nierze. Pitt nie wstawa� z miejsca i tylko machaj�c zza szyby d�oni�, odpowiada� na radosne powitania. Jego cia�o by�o odr�twia�e i znu�one, umys� jednak wci�� pracowa� na pe�nych obrotach. Dwa s�owa ko�ata�y nieustannie w my�lach Pitta, kt�ry wreszcie wymrucza� je na g�os. "Jastrz�b Macedonii". - Co m�wisz? - zapyta� Giordino odwracaj�c si� od wyj�cia. - Nic, zupe�nie nic - odrzek� Pitt, wzdychaj�c d�ugo i dono�nie. - Chod�my... postawi� ci wreszcie tego drinka. Rozdzia� 2 Kiedy Pitt si� obudzi�, by�o jeszcze ciemno. Nie mia� poj�cia, jak d�ugo spa� - mo�e si� tylko zdrzemn��, a mo�e zasn�� na wiele godzin; nie wiedzia� i nic go to nie obchodzi�o. Daremnie przewraca� si� z boku na bok, szukaj�c przy wt�rze skrzypu spr�ynowego ��ka najwygodniejszej pozycji - ulga, jak� przynosi tylko g��boki sen, wci�� by�a nieosi�galna. �wiadom� cz�stk� swojej duszy usi�owa� odgadn�� powody takiego stanu rzeczy. Czy przeszkadza. mu monotonny pomruk klimatyzacji? Nie, bo przecie� nauczy� si� sypia� w�r�d jazgotliwego ha�asu silnik�w lotniczych. Mo�e wi�c natarczywe karaluchy? B�g �wiadkiem, �e na Thasos si� od nich roi. Nie, chodzi�o o co� innego. Wtedy poj��. To ta druga, nie�wiadoma, cz�� jego duszy nie pozwala�a mu zasn��. Niczym projektor filmowy wci��, bez przerwy wy�wietla�a obrazy z niezwyk�ych zdarze� minionego dnia. By� w�r�d nich jeden, kt�ry wybija� si� ponad wszystkie inne - pewna fotografia z galerii Cesarskiego Muzeum Wojny. Pitt wyra�nie j� sobie przypomina�: aparat uwieczni� niemieckiego lotnika z czas�w I wojny �wiatowej, pozuj�cego obok samolotu my�liwskiego. Ubrany w lotniczy str�j, trzyma� d�o� na �bie olbrzymiego bia�ego owczarka. Pies, pe�ni�cy najwyra�niej rol� maskotki, mia� wywalony oz�r i pob�a�liwie spogl�da� na swojego pana. Lotnik patrzy� w obiektyw aparatu. Mia� ch�opi�c� twarz, kt�ra wydawa�a si� bezbronna bez typowych pruskich atrybut�w: monokla i korporanckiej blizny. Jednak wynios�o�� teuto�skiej postawy wojskowej mo�na by�o wyczyta� z cienia aroganckiego u�mieszku na wargach i sylwetki tak wyprostowanej, jakby jej w�a�ciciel kij po�kn��. Pitt zapami�ta� nawet informacj�, kt�r� umieszczono pod fotografi�: JASTRZ�B MACEDONII Porucznik Kurt Heibert z Jagdstaffel 91. zaliczy� na Froncie Macedo�skim trzydzie�ci jeden zwyci�stw nad lotnikami sprzymierzonych; jeden z wybijaj�cych si� as�w wielkiej wojny. Przypuszczalnie zestrzelony, zagin�� nad Morzem Egejskim 15 lipca 1918 roku. Przez jaki� czas Pitt le�a� nieruchomo wpatruj�c si� w ciemno��, by uzna� wreszcie, �e tej nocy ju� nie za�nie. Uni�s� si�, wspar� na �okciu i wzi�wszy z nocnego stolika swoj� omeg�, przybli�y� zegarek do oczu. Jego fosforyzuj�ce wskaz�wki pokazywa�y czwart� dziewi��. Pitt usiad� na ��ku i spu�ci� bose stopy na pod�og� z p�ytek PCW, potem z paczki le��cej obok zegarka wyj�� papierosa i przypali� go srebrn� zapalniczk�. Wsta� z papierosem w z�bach, przeci�gn�� si� i nagle wykrzywi� twarz, gdy bole�nie zapiek�y go mi�nie grzbietu, kt�remu wiwatuj�cy ludzie z Brady nie szcz�dzili wczoraj poklepywali. Pitt u�miechn�� si� w duszy na wspomnienie owej lawiny gratulacji i u�cisk�w d�oni, jak� zostali z Alem zasypani po wyj�ciu z kabiny wodnosamolotu. Blask ksi�yca, wpadaj�cy szerok� smug� przez okno pokoju, i ciep�e czyste powietrze nadchodz�cego ranka podkr�ci�y Pitta, kt�ry �ci�gn�� gatki i tak d�ugo po omacku myszkowa� w swoich baga�ach, a� rozpozna� dotykiem znajom� tkanin� k�piel�wek. Za�o�y� je, wzi�� z �azienki r�cznik i wyszed� w cisz� przed�witu. Ksi�yc, tak �wietlisty bywa tylko w regionach �r�dziemnomorskich, natychmiast sk�pa� go w blasku od st�p do g��w i obna�y� fantastyczn�, nieco upiorn� pustk� pejza�u. Na rozgwie�d�onym niebie droga mleczna k�ad�a si� jak wielki bia�y ornament, wyhaftowany na czarnym aksamicie. Z kwater oficerskich Pitt ruszy� alejk� w stron� bramy g��wnej; przystan�wszy na moment spojrza� na opustosza�y pas startowy i spostrzeg�, �e tu i �wdzie w szeregach obrze�aj�cych go wielobarwnych �wiate� widnieje czarna wyrwa. Zapewne, doszed� do wniosku, cz�� systemu sygnalizacyjnego zosta�a zniszczona podczas ataku, niemniej jednak dla pilota, dokonuj�cego nocnego l�dowania, og�lny wz�r by� nadal czytelny. Na drugim ko�cu p�yty, za poprzerywanymi nitkami �wiate�ek, dostrzeg� ciemn�, opuszczon� sylwetk� cataliny, kt�ra przywiod�a mu na my�l kaczk� wysiaduj�c� jajka. Uszkodzenia, jakie pociski wyrz�dzi�y jej kad�ubowi, okaza�y si� nieznaczne i ludzie z ekipy technicznej solennie obiecali, �e do naprawy, kt�ra mia�a potrwa� trzy dni, wezm� si� z samego rana. Dow�dca bazy, pu�kownik James Lewis, da� wyraz swemu ubolewaniu, i� remont tak si� przeci�gnie, musia� jednak wi�kszo�� technik�w skierowa� do pokiereszowanych odrzutowc�w i ocala�ego cargomastera C-133. W zwi�zku z tym Pitt i Giordino uznali, �e przyjm� zaproszenie pu�kownika, by tymczasem zamieszka� w bazie, u�ywaj�c welbotu Pierwszego Podej�cia do przerzucania si� z l�du na statek i odwrotnie; ten uk�ad odpowiada� wszystkim, bo Pierwsze Podej�cie dysponowa�o niewieloma kajutami i wszystkie by�y straszliwie zat�oczone. - Co� kapk� za wcze�nie na k�piel, nie, brachu? Wyrwany tymi s�owami z zadumy, Pitt stwierdzi�, �e stoi w jaskrawobia�ym �wietle reflektora, umocowanego na dachu budki stra�niczej przy bramie g��wnej. Budka, zdolna pomie�ci� najwy�ej jednego cz�owieka, sta�a na obudowanej kraw�nikiem wysepce, oddzielaj�cej pasy ruchu dla pojazd�w wje�d�aj�cych i wyje�d�aj�cych. Z drzwi budki wyszed� kr�py nied�wiedziowaty �andarm i przyjrza� si� Pittowi badawczo. - Nie mog�em spa� - powiedzia� Pitt i natychmiast ugryz� si� w j�zyk, �e nie potrafi� wykrzesa� z siebie czego� bardziej oryginalnego. Ale w ko�cu do cholery z tym, pomy�la�, przecie� to stuprocentowa prawda. - Trudno ci si� dziwi� - stwierdzi� �andarm. - Po tych dzisiejszych historiach chyba nikt w bazie nie �pi jak niemowl�. - Samo s�owo "sen" wyzwoli�o odruch i wartownik szeroko ziewn��. - Musisz si� piekielnie nudzi� przesiaduj�c tu po ca�ych nocach - zagadn�� Pitt. -- Taa, nudy na pudy - odpar� �andarm i zahaczy� kciuk jednej d�oni o pas, podczas gdy drug� wspar� na kolbie zawieszonego u biodra colta .45 automatic. - Je�li chcesz wyj�� z bazy, poka� lepiej przepustk�. - Wybacz, ale nie mam. - Pitt zapomnia� poprosi� pu�kownika Lewisa o przepustk� umo�liwiaj�c� opuszczenie Lotniska Brady i wchodzenie na jego teren. Na twarzy wartownika zago�ci� wyraz twarzy w�a�ciwy ludziom gro�nym i twardym. - No to lepiej zasuwaj po ni� do koszar. - Pacn�� �m�, kt�ra zmierzaj�c ku �wiat�u zderzy�a si� z jego obliczem. - To by by�a czysta strata czasu, bo w og�le nie mam przepustki - powiedzia� z bezradnym u�miechem Pitt. - Nie odstawiaj g�upka, brachu. Nikt bez przepustki nie przejdzie przez t� bram� w jedn� czy drug� stron�. - A jednak da�em sobie rad�. Oczy �andarma sta�y si� podejrzliwe. - Jakim cudem? - Przylecia�em. Wyraz kompletnego zaskoczenia ca�kowicie odmieni� twarz wartownika, a jego oczy - co w blasku reflektora by�o doskonale widoczne - rozjarzy�y si� ciep�o. Zbagatelizowa� nawet fakt, i� z jego bia�� czapk� zderzy�a si� kolejna przelatuj�ca �ma. - To ty jeste� pilotem tej cataliny! - wyrzuci� z siebie. - Przyznaj� si� bez bicia - odpar� Pitt. - Ano, musz� u�cisn�� ci grab�. - Usta �andarma rozchyli�y si� w szerokim u�miechu, ukazuj�c komplet uz�bienia. - To by� najlepszy lotniczy popis, jaki w �yciu widzia�em - stwierdzi� wyci�gaj�c masywn� d�o�. Pitt poda� swoj� i skrzywi� twarz w grymasie: mia� krzepki u�cisk, ale przy tym, co zademonstrowa� wartownik, by�o to ledwie mu�ni�cie. - Dzi�ki, tyle �e czu�bym si� znacznie lepiej, gdyby tamten si� rozbi�. - E, do diab�a, nie m�g� zalecie� daleko. Ten rz�ch dymi� jak komin, kiedy przelatywa� nad wzg�rzami. - Mo�e spad� po tamtej stronie? - Nic z tych rzeczy. Pu�kownik zap�dzi� do poszukiwa� ca�y szwadron �andarmerii lotniczej. A� do zmroku miotali�my si� d�ipami po ca�ej wyspie i g�wno�my znale�li - oznajmi� z niesmakiem. - Najbardziej wkurza mnie to, �e�my sp�nili si� do bazy na wy�erk�. Pitt szeroko si� u�miechn��. - No wi�c albo run�� do morza, albo jakim� cudem doci�gn�� nad kontynent i spad� dopiero tam. �andarm wzruszy� ramionami. - Mo�liwe. Ale jedno jest pewne - na Thasos go nie ma. Daj� ci na to osobist� gwarancj�. Pitt wybuchn�� �miechem. - Mnie to wystarczy. - Zarzuci� r�cznik na rami� i podci�gn�� k�piel�wki. - Mi�o si� z tob� gada... - Moody. Lotnik drugiej klasy. - Jestem major Pitt. �andarm t�po wyba�uszy� oczy. - Och, przepraszam, panie majorze. Nie wiedzia�em, �e jest pan oficerem. My�la�em, �e jest pan jednym z tych cywil�w, kt�rzy pracuj� dla NUMY. Tym razem pana wypuszcz�, panie majorze, ale radzi�bym za�atwi� sobie przepustk�. - Zajm� si� tym z samego rana. - M�j zmiennik przychodzi o �smej. Je�li pan do tej pory nie wr�ci, powiem mu, �eby nie robi� panu s�k�w. - Dzi�kuj�, Moody. Mo�e si� jeszcze zobaczymy. - Pitt pomacha� wartownikowi r�k�, odwr�ci� si� i ruszy� w stron� pla�y. Trzymaj�c si� prawej strony w�skiej brukowanej drogi, po przej�ciu mniej wi�cej p�tora kilometra dotar� do ma�ej zatoczki, oflankowanej wielkimi urwistymi ska�ami, Ksi�yc wskaza� mu �cie�yn� i Pitt schodzi� po niej tak d�ugo, a� pod jego stopami zachrz�ci� piasek pla�y - wtedy upu�ci� r�cznik i podszed� do linii przyboju. W�a�nie o brzeg uderzy�a fala, a jej pienisty grzbiet prze�lizgn�� si� g�adko po ubitym piasku i obliza� stopy Pitta; potem umieraj�ca fala zawaha�a si� przez moment i wreszcie zacz�a si� cofa�. Wiatr ledwie dysza� i l�ni�ce morze by�o wzgl�dnie spokojne - ksi�yc rzuca� na jego powierzchni� srebrzyst� smug�, kt�ra si�ga�a horyzontu, gdzie woda i niebo zlewa�y si� w nieprzeniknion� czer�. Pitt, wch�aniaj�c w siebie ciep�� cisz�, wszed� do morza i pop�yn�� wzd�u� owej smugi. Ilekro� przebywa� samotnie nad morzem, ogarnia�o go osobliwe uczucie. By�o tak, jak gdyby wys�cza�a si� ze� dusza, przekszta�caj�c go w byt pozbawiony materialnego istnienia. Jego umys� oczyszcza� si� i sublimowa�; wysi�ek intelektu stawa� si� zb�dny; wszelkie my�li znika�y. B�d�c w takim stanie, Pitt mia� tylko m�tne poczucie gor�ca, ch�odu, zapachu i dotyku - pozostawa� mu jedynie s�uch. Ws�uchiwa� si� tedy w nico�� ciszy, �w najwi�kszy, lecz zarazem najmniej znany, skarb cz�owieka. Na chwil� ton�y w zapomnieniu wszystkie jego kl�ski, zwyci�stwa i mi�o�ci, nawet samo �ycie zatraca�o si� i gin�o w owej ciszy. Le�a� jak martwy, pozwalaj�c unosi� si� wodzie, prawie godzin�, dop�ki wreszcie jaka� ma�a falka nie wt�oczy�a mu do gard�a kilku s�onych kropel. Gdy usi�owa� je wyparska�, wr�ci�a do� �wiadomo�� fizycznego istnienia i Pitt, ani przez moment nie kontroluj�c kierunku, bez wysi�ku pop�yn�� na grzbiecie w stron� brzegu. Kiedy wyczu� pod plecami twardy piasek, przesta� p�yn�� i pozwoli�, by fale wyrzuci�y go na brzeg jak szcz�tek rozbitego okr�tu. W�wczas podci�gn�� si� nieco, a� g�rna po�owa jego cia�a wychyn�a z morza, i pozwoli�, by woda tysi�cem miniaturowych wir�w i pr�d�w op�ywa�a jego nogi i po�ladki. Ciep�y egejski przyb�j narasta� w szar�wce przed�witu i zalewa� pla��; Pitt zapad� w drzemk�. Gwiazdy kona�y jedna po drugiej w bladym �wietle brzasku, kiedy wewn�trzny alarm rozdzwoni� si� w m�zgu Pitta, uprzedzaj�c go o czyjej� obecno�ci. Pitt obudzi� si� natychmiast, ale trwa� w ca�kowitym bezruchu i tylko zerka� spod lekko uchylonych powiek. Ledwie dostrzega� kontury stoj�cej nad sob� postaci. Wyt�aj�c wzrok usi�owa� zobaczy� co� wi�cej. To by�a kobieta. - Dzie� dobry - powiedzia� i usiad�. - O m�j Bo�e! - wyrzuci�a bez tchu, a potem poderwa�a r�k� do ust, jak gdyby zamierza�a wrzasn��. By�o wci�� zbyt ciemno, aby widzie� przera�enie w jej oczach, ale Pitt s�usznie si� go domy�la�. - Przepraszam - powiedzia� mi�kko. - Nie chcia�em pani przestraszy�. D�o� powoli opad�a. Kobieta sta�a jaki� czas wpatruj�c si� w Pitta, wreszcie jednak, odzyskawszy g�os, wyj�ka�a cichutko: - Ja... ja s�dzi�am, �e pan nie �yje. - Wcale si� pani nie dziwi�. Przypuszczam, �e doszed�bym do tego samego wniosku, gdybym o tej porze znalaz� na granicy fal u�pionego faceta. - I dozna�am strasznego szoku, kiedy pan usiad� i powiedzia� "dzie� dobry. Jeszcze raz szczerze prosz� o wybaczenie. - Nagle do Pitta dotar�o, �e kobieta m�wi po angielsku. Mia�a wymow� zdecydowanie brytyjsk�, aczkolwiek z leciutkim akcentem niemieckim. Wsta�. - Pozwoli pani, �e si� przedstawi�: Dirk Pitt. - Nazywam si� Teri - odpar�a - i brak mi s��w, aby powiedzie�, jak bardzo si� ciesz�, i� pan jest �ywy i zdrowy, panie Pitt. - Nie poda�a swojego nazwiska, a Pitt nie zamierza� o nie pyta�. - Niech pani uwierzy, Teri, ca�a przyjemno�� po mojej stronie. - pokaza� d�oni� piasek. - Czy nie zechcia�aby pani wraz za mn� wskrzesi� s�o�ca? Roze�mia�a si�. - Dzi�kuj�, z przyjemno�ci�. Cho�, z drugiej strony, prawie pana nie widz�, sk�d wi�c mog� wiedzie�, �e nie jest pan potworem albo kim� w tym rodzaju? - W tonie jej g�osu pobrzmiewa�a zalotna nutka. - Czy mog� panu ufa�? - Szczerze m�wi�c, nic a nic. Czuj� si� w obowi�zku uprzedzi� pani�, i� dok�adnie w tym zak�tku dopu�ci�em si� akt�w przemocy na dwustu niewinnych dziewicach. - By� to gruby �art, Pitt jednak zdawa� sobie spraw�, �e to skuteczna metoda wysondowania osobowo�ci rozm�wczyni. - O! Z rozkosz� zosta�abym numerem dwie�cie pierwszym, tyle �e nie jestem niewinn� panienk�. - �wiat�a by�o ju� do��, aby Pitt zdo�a� dostrzec biel z�b�w w rozchylonych u�miechem ustach. - Mam nadziej�, �e nie b�dzie mi pan mia� tego za z�e. - Nie, jestem wobec podobnych u�omno�ci bardzo tolerancyjny. Musz� tylko prosi�, aby zachowa�a pani w tajemnicy fakt, i� numer dwie�cie pierwszy nie by� czysty jak �nieg. Gdyby rzecz przedosta�a si� do wiadomo�ci opinii publicznej, moja reputacja potwora zosta�aby bezpowrotnie zrujnowana. Oboje wybuchli �miechem, a potem siedli rami� w rami� na r�czniku Pitta i pogr��yli si� w rozmowie, podczas gdy s�o�ce z wahaniem rozpoczyna�o wspinaczk� na niebosk�on ponad Morzem Egejskim. Gdy rozjarzona pomara�czowa kula wystrzeli�a znad rozchwianej linii horyzontu pierwsze z�ociste strza�y, Pitt w nowym �wietle zacz�� uwa�nie przypatrywa� si� kobiecie. Mia�a oko�o trzydziestu lat i nosi�a czerwone bikini. Kostium, chocia� majteczki zaczyna�y si� dobre pi�� centymetr�w poni�ej p�pka, nie nale�a� do owych mikroskopijnych stroik�w, a materia�, z kt�rego by� wykonany, l�ni� niczym at�as i przylega� do cia�a jak druga sk�ra. Posta� Teri stanowi�a czaruj�c� mieszanin� wdzi�ku i j�drno�ci: p�aski, g�adki brzuch, kszta�tne piersi, ani za du�e, ani za ma�e, d�ugie nogi kremowej barwy... Mo�e nieco za szczup�e, ale Pitt postanowi� zbagatelizowa� t� drobn� niedoskona�o�� i przyjrza� si� twarzy kobiety. Profil by� wy�mienity, a rysy, ��cz�ce w sobie pi�kno i tajemniczo�� greckiego pos�gu, zas�ugiwa�yby na miano nieskazitelnych, gdyby nie ma�a okr�g�a blizna w pobli�u prawej skroni. W normalnych okoliczno�ciach zakrywa�yby j� si�gaj�ce ramion czarne w�osy, ale teraz, spogl�daj�c w s�o�ce, Teri odrzuci�a g�ow� do ty�u i hebanowe pukle sp�ywaj�ce po plecach si�ga�y piasku. Odwr�ci�a si� nagle, chwytaj�c na sobie przenikliwe spojrzenie Pitta. - Mia� pan obserwowa� wsch�d s�o�ca - powiedzia�a z rozbawieniem. - Napatrzy�em si� ju� w �yciu na wschody s�o�ca, ale po raz pierwszy stan��em twarz� w twarz z niepodrabian� Afrodyt�. - Pitt dostrzeg�, �e jego komplement wywo�a� b�ysk zadowolenia w ciemnobr�zowych oczach. - Dzi�ki za pochlebstwo, ale Afrodyta by�a stuprocentow� Greczynk�, podczas gdy ja jestem ni� tylko w po�owie. - A ta druga po��wka? - Ojciec by� Niemcem. - W takim razie bogom niech b�d� dzi�ki, �e wda�a si� pani w matk�. Rzuci�a mu nad�sane spojrzenie. - Lepiej �eby nie s�ysza� tego m�j wujek. - Typowy szkop? - Tak, chyba tak. W istocie to dzi�ki niemu jestem na Thasos. - Wi�c nie mo�e by� taki z�y - stwierdzi� Pitt, podziwiaj�c orzechowe oczy Teri. - Czy stale z nim pani mieszka? - Nie. Urodzi�am si� tu, ale dorasta�am w Anglii. Jako� prze�y�am tamtejsze szko�y, a potem, kiedy mia�am osiemna�cie lat. zakocha�am si� w pewnym osza�amiaj�cym sprzedawcy samochod�w i wysz�am za niego za m��. - Nie mia�em poj�cia, �e sprzedawcy samochod�w potrafi� by� osza�amiaj�cy. Zignorowa�a sarkastyczn� uwag� Pitta i podj�a: - Uwielbia� w wolnych chwilach wy�cigi samochodowe i by� w tym dobry. Zwyci�a� w rajdach, pr�bach terenowych, konkursach. - Wzruszy�a ramionami i zacz�a palcem kre�li� k�ka na piasku, jej g�os za� sta� si� dziwnie ochryp�y. - Potem, podczas pewnego deszczowego weekendu, jad�c podrasowanym MG wpad� w po�lizg, wylecia� z toru i uderzy� w drzewo. Ju� nie �y�, kiedy do niego dobieg�am. Mo�e minut� Pitt siedzia� w milczeniu, wpatruj�c si� w jej posmutnia�� twarz. - Jak dawno to by�o? - zapyta� po prostu. - Osiem i p� roku temu - odpar�a szeptem. Pitta najpierw ogarn�o zdumienie, a potem gniew. Co za idiotyzm, pomy�la�, co za beznadziejny idiotyzm, �eby tak pi�kna kobieta op�akiwa�a zmar�ego faceta przez niemal dziewi�� lat. Im d�u�ej nad tym my�la�, tym bardziej by� w�ciek�y. Widok pogr��onej w rozpami�tywaniu Teri o wype�ni