Greeley Andrew M. - N.A.McGrail 1.Irlandzkie złoto
Szczegóły |
Tytuł |
Greeley Andrew M. - N.A.McGrail 1.Irlandzkie złoto |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Greeley Andrew M. - N.A.McGrail 1.Irlandzkie złoto PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Greeley Andrew M. - N.A.McGrail 1.Irlandzkie złoto PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Greeley Andrew M. - N.A.McGrail 1.Irlandzkie złoto - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Andrew M.
GREELEY
IRLANDZKIE
ZŁOTO
PrzełoŜyła z angielskiego
Barbara Cendrowska
Wydawnictwo „KsiąŜnica”
Strona 4
1'yłuł oryginału
Irish Gold
Opracowanie graficzne
Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce
Copyright © Keliy Cline
Copyright © 1993 by Andrew M. Greełey
Wszelkie prawa zastrzeŜone
For the Polish edition
Copyright © by Wydawnictwo „KsiąŜnica”, Katowice 2006
ISBN 83-7132-967-9
978-83-7132-967-8
Strona 5
Dla Andrew, Neila, Kathryn, Kristine. Nory,
Brigit i pozostałych
Ukazany w tej ksiąŜce obraz Irlandii z czasu Wypadków odpo-
wiada prawdzie historycznej. JednakŜe historia Brygady Ochotników
z Galway, jej sukcesów, przywódców i wewnętrznych sporów jest dzie-
łem mojej wyobraźni. Ani Daniel O’Kelly, ani William Ready nie mie-
li odpowiedników w rzeczywistym świecie.
Co więcej, o ile mi wiadomo, nie istnieje Ŝadne Konsorcjum
św. Jerzego i św. Patryka, a zatem nie moŜe ono równieŜ mieć Ŝadnych
członków.
Śmierć Michaela Collinsa jest nadal osnuta mgłą tajemnicy. Podję-
ta tu próba jej wyjaśnienia pozostaje dziełem mej wyobraźni, opisem
nie tego, co się naprawdę zdarzyło, lecz co mogło się wydarzyć.
Kalendarium Wypadków znajduje się na końcu ksiąŜki.
Strona 6
Kochankowie powinni się nawzajem odnosić do siebie
jak nieśmiałe dzieci.
Ingmar Bergman
Młodym kochankom wydaje się, Ŝe na zawsze
pozostaną we władzy hormonów,
mają jednak określone pochodzenie społeczne i cele,
a to pociąga za sobą pewne konsekwencje.
Intymne chwile miłości
Święcone w ekstatycznych interludiach wiosennych swobód
Nieuchronnie obejmują teŜ swym kręgiem rodziny,
Z których przychodzą,
Oraz rodzinę, ku której zmierzają.
Patrick O’Connor
Strona 7
Dramat jego śmierci jest szczególnie wstrząsający, dlatego Ŝe na-
stąpiła wprawdzie na polu walki, lecz w wyniku zabójstwa. Młody Ir-
landczyk o ujmującej powierzchowności i szlachetnej postawie... był
czymś więcej niŜ tylko geniuszem partyzantki. JuŜ w wieku trzydziestu
jeden lat został uznaną postacią na arenie narodowej i międzynarodo-
wej, choć w Ŝyciu publicznym pojawił się zaledwie pięć lat wcześniej.
Wielkość musnęła go swoim skrzydłem i pozostawiła u progu kariery,
która prowadzić mogła na wyŜyny, jakich nie osiągnął jeszcze Ŝaden
Irlandczyk. Tak myślał o nim lud irlandzki, oczekując, Ŝe waleczność
Collinsa, jego dar przewodzenia oraz zdolności organizacyjne i cha-
ryzma prawdziwego męŜa stanu słuŜyć będą narodowi jeszcze długie
lata... Najbardziej tragiczne w śmierci Collinsa jest to, Ŝe w ogóle się
zdarzyła — tak samo niepotrzebna jak zaŜarta i krwawa wojna domo-
wa, której ów pełen współczucia realista tak bardzo pragnął uniknąć
i tak wiele dla tej sprawy zaryzykował.
Leon O’Broin, Michael Collins (1980)
Strona 8
Miedzy jedenastą a jedenastą piętnaście wieczorem rozległo się
pukanie do drzwi mojego domu. Gospodyni otworzyła. Przywołała
mnie mówiąc, Ŝe ktoś czeka przed domem. W drzwiach stali Ŝołnierz
i cywil, który mieszkał w okolicy. śołnierz poprosił, bym wyszedł, bo
zastrzelono innego Ŝołnierza.
Noc była ciemna, stara karbidowa lampa, którą niósł Ŝołnierz, le-
dwo rozjaśniała drogę. Podszedłem do szosy, gdzie zatrzymał się kon-
wój. Płasko na ziemi leŜał tam Ŝołnierz, jego głowę trzymał na kola-
nach młody oficer. Młody oficer łkał i szlochał i nie odezwał się ani
słowem.
Na twarzy zmarłego była krew. Odmówiłem akt skruchy oraz inne
modlitwy i przeŜegnałem się. Powiedziałem oficerowi, by zaczekał, aŜ
przyniosę święte oleje. Poszedłem do domu, lecz gdy wróciłem, kon-
wój juŜ odjechał.
Oświadczenie proboszcza z West Cork
Strona 9
1
— Irlandczycy są inni — przekonywałem czarnowłosą dziewczy-
nę o twarzy celtyckiej boginki z czasów przedchrześcijańskich. — Wy-
glądają jak my i mówią językiem nieco zbliŜonym do naszego. Niektó-
rzy mają nawet takie same nazwiska jak my. Ale są inni — niemal jak
przybysze z obcej planety.
Nigdy wprawdzie nie spotkałem celtyckiej boginki z czasów przed-
chrześcijańskich, ale czytając pradawne sagi, tak właśnie ją sobie wy-
obraŜałem.
— Gówno prawda. — Przypatrywała mi się znad kufelka wypeł-
nionego ciemnym guinnessem, nieco uraŜona, lecz zaintrygowana.
Niewyszukany język, co?
Z głęboko uzasadnionych powodów raz na zawsze wyrzekłem się
kobiet — przynajmniej tak mi się zdawało. Ale jak dowodził mój brat
George, który jest księdzem, hormony działają z nieodpartą mocą.
— Kobiece wdzięki — mówił George — niewiele znaczą w po-
równaniu z inteligencją czy siłą osobowości. JednakŜe dla nabrzmie-
wającego młodego samczyka nie są całkiem bez znaczenia.
Typowa gadka George'a.
Nie chciałem odbiegać od tematu, tłumacząc mojej irlandzkiej bo-
gince, Ŝe skatologiczny wydźwięk jej wypowiedzi doskonale współ-
gra z frazeologią Jimmy'ego Joyce'a, rodaka dziewczyny. Tęskniłem
za domem, czułem się zbity z tropu i nieco wystraszony. Bolało mnie
całe ciało po bójce na Baggot Street, w którą się wdałem poprzedniego
dnia. Obawiałem się, Ŝe Pa, mój ukochany dziadek, był za młodu terro-
rystą i mordercą. Potrzebowałem współczucia.
Kobiecego współczucia.
Kilku słów pociechy z ust młodej kobiety.
9
Strona 10
— To tylko potwierdza moją tezę — pochyliłem się, by lepiej
mnie słyszała w pubie pełnym rozhukanych studentów. Siedzieli-
śmy u O’Neilla, przy Suffolk Street, naprzeciw kościoła św. An-
drzeja.
— Nie dosłyszałem, jak masz na imię.
— Bo nie mówiłam — zmarszczyła brwi. Był to sygnał
ostrzegawczy, dawała mi do zrozumienia, Ŝe przerwałem jej wy-
wód na temat gospodarki światowej i jeśli nadal będę się tak za-
chowywał, z godnością opuści mój stolik.
— Ja się nazywam Dermot — powiedziałem Ŝwawo. — Der-
mot Coyne, Dermot Michael Coyne; przybysz zza wielkiej wody,
jak juŜ się pewnie zdąŜyłaś zorientować.
— Pierdzielonynadzianyjankes.
Dziecina — mogła mieć najwyŜej dwadzieścia lat — była ude-
rzająco piękna. Przynajmniej biała jak mleko cera i opadające na
piersi czarne włosy zwiastowały wielką urodę. Resztę skrywała
szara bluza z ciemnoniebieskim napisem Dublin Millenium, dŜinsy
i ciemnoniebieska płócienna kurtka z kapturem. Nie takie szaty
przystoją bogince. Jej twarz, szczupła i o delikatnych rysach, przy-
pominała dziewczyny, które z okładek kobiecych tygodników
wpatrują się w przechodnia — tyle Ŝe głęboko błękitne ich
oczy nie przywodzą na myśl bagien, druidów ani poezji staroir-
landzkiej, a ich spojrzenie nikomu nie zakłóca spokoju ducha.
Dolna połowa jej twarzy tworzyła śmiały, elegancki łuk i aŜ się
prosiła, by męskie palce pieściły ją, spokojnie i czule. Pośrodku
luku tkwił jednak solidny podbródek, ostrzegający męskie palce,
które by wkraczały na ów teren lub tylko zamierzały to zrobić,
aby nie naraŜały się naszej młodej znajomej, bo spotkają je spore
nieprzyjemności.
Kawał romantyka ze mnie, no nie?
Inaczej po cóŜ wysiadywałbym w pubie O’Neilla, tuŜ obok
Trinity College, nie mając nic lepszego do roboty prócz gapienia
się na śliczne buzie, których obraz kaŜdemu męŜczyźnie zapadnie
w pamięć do końca Ŝycia?
Mgły snujące się przed ciemnawym pubem, który roztaczał
wonie niczym browar Guinnessa w dŜdŜysty dzień, wpełzały chy-
ba do środka, na trwałe przesycając mokrym oparem ściany, pod-
łogę, stoliki, ubrania hałaśliwej młodzieŜy. Siedząca naprzeciw
mnie dziewczyna zdawała się oazą światła i ciepła pośród mrocz-
nej i wilgotnej pustki. Błękitnooka, druidyczna jutrzenka.
No dobra. Jestem strasznym romantykiem. Co gorsza, jak się
przekonacie, gdy dojdę do końca tej opowieści, jestem durnym
romantykiem.
10
Strona 11
— To przesądza sprawę — ciągnąłem, nie mogąc oderwać
wzroku od jej podejrzliwie spoglądających, lecz promiennych
oczu. — Mówisz po irlandzku?
— Lepiej niŜ ty po angielsku — warknęła. — I usiłuję przygo-
tować się — machnęła szczupłą wytworną ręką — do tego pier-
dzielonego quizu na temat gospodarki światowej i właśnie z tego
powodu nikt ze mną nie siedzi przy stoliku.
— AleŜ ktoś siedzi, niejaki Dermot Coyne. Powiedz mi teraz,
bezimienna — uśmiechnąłem się najbardziej czarująco, jak
umiem, eksponując dołeczki w policzkach — jakie nieprzyzwoite,
skatologiczne słowa występują w twoim języku?
Odrzuciła głowę do tyłu i uniosła podbródek, gotowa do walki.
— To szlachetny i subtelny język.
— Ach tak — pochyliłem się bardziej, tak Ŝe jej usta znalazły
się ledwie trzydzieści centymetrów od moich, i poczułem ból w
Ŝebrach po wczorajszej bójce. — A juŜ myślałem, Ŝe mi opowiesz,
jaki to pierdzielony szlachetny język.
CzyŜbym dostrzegł cień uśmiechu? Jak by wyglądała, gdyby
zdjęła kurtkę?
Nie jest to kwestia zupełnie bez znaczenia, jak by powiedział
George.
— Pozwól — kontynuowałem swój logiczny wywód — Ŝe opo
wiem ci o incydencie, który przypadkowo zaobserwowałem pod-
czas badań nad tą obcą rasą, utrzymującą, Ŝe łączy ją dalekie po-
krewieństwo z moimi poczciwymi anglo-irlandzkimi rodakami. W
trakcie pracy nad swoim tematem uczęszczam na zajęcia kółka
kulturalnego w ośrodku artystycznym, który, o urocza bezimienna,
na pewno jest ci znany — Croke Park.
Kąciki jej ust uniosły się nieco. Jestem mocno zbudowanym
Amerykaninem, z pewnością bogatym, jak wszyscy Amerykanie, i
prawdopodobnie szykuję się, by ją poderwać, jak wszyscy bogaci
Amerykanie płci męskiej, ale jestem teŜ dość zabawny. Serce,
które powinno było wynieść jakąś nauczkę z poprzednich zawo-
dów miłosnych, zabiło mi mocniej.
Gwoli ścisłości chciałbym dodać, Ŝe nie szykowałem się do
podrywu. Dość miałem kłopotów bez wplątywania się w jakieś
historie z kobietą. W tej chwili potrzebowałem jedynie trochę
matczynej tkliwości z powodu niedawnych i bardzo niefortunnych
potyczek z Wydziałem Specjalnym, co jest eufemizmem stosowa-
nym przy określaniu miejscowej tajnej policji. Niemniej jednak
nieobarczony rodziną dwudziestopięcioletni samiec naszego
11
Strona 12
gatunku nieuchronnie będzie oceniał młodą samicę tego samego ga-
tunku pod kątem jej atrakcyjności w łóŜku i moŜe jako przyszłą towa-
rzyszkę Ŝycia, choć moja matka Ŝywi niezłomne przeświadczenie, Ŝe
jest mi pisany los typowego irlandzkiego starego kawalera. Ocena ta
będzie mieć jeszcze silniejsze zabarwienie emocjonalne, jeŜeli kobieta
siedząca naprzeciw niego w zadymionym pubie ma najpiękniejszą
twarz, jaką kiedykolwiek widział, tym cudowniejszą, Ŝe wolną od naj-
mniejszych choćby śladów makijaŜu.
— MoŜe w Irlandii znajdziesz sobie jakąś młodziutką, miłą dzie-
wuszkę i sprowadzisz ją do domu — powiedziała mama podczas naszej
ostatniej rozmowy telefonicznej.
— Kogoś takiego jak twoja matka?
— No, kiedyś była młodziutka — roześmiała się mama.
Powiadasz, Ŝe niewiele brakuje, Ŝebym się zakochał? O, przyjacie-
lu, codziennie jestem o krok od zakochania się, lecz dwukrotnie srodze
poparzony, rzadko ów krok robię. Gdy ogarniają mnie miłosne zapały,
jest to co najwyŜej oszołomienie i flirt, nie zaś uczucie, które mogłoby
stanowić fundament trwałego związku. Poznałem i ten rodzaj miłości
i na razie serdecznie dziękuję — nie chcę go ponownie przeŜywać.
Powiadasz, Ŝe to dziewczę z bagien jest atrakcyjniejsze niŜ więk-
szość kobiet, którym dotąd udało się wzbudzić dreszcz w moim sercu?
I Ŝe naprawdę z nią rozmawiałem, co na początku romansu stanowi
u mnie ewenement?
To najszczersza prawda.
Bezimienna zmusiła mnie juŜ do zrewidowania poglądu, jakoby
wszystkie urodziwe Ŝeńskie geny wyemigrowały do Ameryki.
— Poszedłeś na mecz reprezentacji Irlandii do Croke Park, zga-
dza się? — niecierpliwie postukała długopisem w notatnik. Musiałem
szybciutko powiedzieć, co miałem do powiedzenia, bo inaczej jej kró-
lewska wysokość ześle mnie aŜ na krańce swojego imperium.
Jak zdąŜyłem się zorientować, w rozmowie Irlandczyków więk-
szość kwestii kończy się znakiem zapytania. Próbowałem przystoso-
wać się do tego zwyczaju, ale jak na razie z miernym powodzeniem.
— Czy się zgadza? — snułem swą opowieść o Croke Park. — Zga-
dza się, Ŝe Cork zwycięŜył Mayo? A zgadza się, Ŝe siedziałem tuŜ obok
uroczej starszej damy z Mayo, która odmawiała róŜaniec, nim zabawa,
to znaczy — chciałem powiedzieć — mecz, się rozpoczął? I zgadza
się, Ŝe odłoŜyła róŜaniec i zaczęła dopingować zawodników? Zacytuję
typowy zwrot, który przewidująco zapisałem w notatniku — wyjąłem
kołonotatnik ze swojej szpanerskiej kurtki — „Jezus, Maria, Józefie
12
Strona 13
święty! Slattery, na miłość boską, nie stój jak zasrany jełop, weź no,
wypieprz gówno z gaci i wkop tę pierdzieloną piłkę do tej pierdzielonej
siatki!”
Zamknąłem z trzaskiem notatnik; zrobiłem wszystko, co mogłem.
Bezimienna roześmiała się dźwięcznym, szczerym, zniewalającym
śmiechem. Zapewne nie miała pojęcia, jak bardzo jest piękna ani Ŝe
w ogóle jest piękna — niewinne dziecię z bagien.
Z czasem okaŜe się, Ŝe pierwsza część mojej oceny była słuszna.
Druga do dziś pozostaje problematyczna.
— Jak na obcą rasę — przyznała — czyŜ nie jesteśmy barwni?
— Na ten temat, urocza bezimienna, nie usłyszysz ode mnie ani
słowa.
— Zaśpiewaj, Nualo — zaŜądał jakiś krzepki bysio z silnym ak-
centem z Cork. — Nadszedł czas na którąś z twoich pieśni.
— Nie widzisz, Ŝe się uczę ekonomii światowej? — broniła się
moja towarzyszka z wyraźnym brakiem szczerości.
— Wcale się nie uczysz! — krzyknęła jakaś kobieta. — Gadasz
sobie z pierdzielonymnadzianymjankesem. Zaśpiewaj nam coś.
— Zaśpiewaj, Nualo — poparł ją chór głosów, wzmacniając swe
Ŝądanie waleniem kuflami w obskurne chybotliwe stoliki.
— O przenajświętsza Brygido — westchnęła głośno Nuala, bo tak
zapewne miała na imię.
Mrugnęła do mnie, wstała, zdjęła kurtkę i sięgnęła po leŜącą pod
stolikiem gitarę.
Wskutek tego ruchu jej tors znalazł się urzekająco blisko mojej
twarzy. Widok przeszedł moje najbardziej szalone lub raczej sprośne
oczekiwania.
Dla młodego męŜczyzny to rzecz niewątpliwie zwyczajna, niemniej
uroda dziewczyny była tak wspaniała, Ŝe zareagowałem spazmem roz-
koszy i bólu, aŜ musiałem zagryźć wargę.
Prawie przestałem słać jej uwodzicielskie spojrzenia, gdy zaczęła
śpiewać — po irlandzku. Z jej ust popłynęła bezsprzecznie pieśń
miłosna, a poniewaŜ była to irlandzka pieśń miłosna, brzmiała nad
wyraz smutno. Nuala miała głos słodki i czysty, a przy tym bardzo
silny. Wypełniła nim pub, sprowadzając hałaśliwe rozmowy swoich
kolegów do szeptu — choć nadal ktoś ciągle wchodził i wychodził.
Stąpali jednak na paluszkach.
Jak juŜ mówiłem, wciąŜ nie opuszczał mnie podziw dla jej zdu-
miewająco cudownych piersi. Podobne uczucia Ŝywił pewnie kaŜdy
samiec w pubie. Łagodna, melancholijna pieśń sprawiała, Ŝe moje
13
Strona 14
zadziwienie stawało się coraz przyjemniejsze, bardziej dojmujące i
zatrwaŜające.
Śpiewając, zerknęła na mnie kilka razy — nerwowo, jak mi się
wydawało.
Ach, gdybym to ją przywiózł do domu, do matki, w całej rodzinie
zapanowałaby radość.
Reszta szczeniaków w pubie wznosiła entuzjastyczne okrzyki,
a ja byłem tak oszołomiony, Ŝe zapomniałem bić jej brawo. ZauwaŜyła
moje odrętwienie i zaszczyciła mnie nieskromnym spojrzeniem.
Ach, nie wdawaj się w Ŝadne historie, byle nie z nią, w ogóle z
nikim.
śądali następnej piosenki. Udając niechęć, która nikogo nie zwiod-
ła, Nuala zaśpiewała kołysankę, tak wzruszająco, Ŝe zapragnąłem
znów powrócić do lat dziecinnych. ZauwaŜyłem, Ŝe jej kufel, podobnie
jak mój, jest pusty, toteŜ usiłując stąpać jak najciszej podszedłem do
baru, by oba napełnić guinnessem. Czułem, jak płonące błękitne oczy
wypalają mi dziury w plecach.
Uuaa! Chyba popełniłem błąd.
ZdąŜyłem wrócić, akurat gdy skończyła kołysankę. Unikała moje-
go wzroku. Obawiałem się, Ŝe nie wróci do naszego stolika.
— Udanego przedstawienia, Nualo! — ktoś krzyknął.
— Wypadniesz fantastycznie — dorzucił inny głos.
Stanęła przy stoliku, górując nade mną.
— Przedstawienia? — spytałem ostroŜnie.
— Zespół aktorski Trinity College. — Rzuciła mi groźne spojrze-
nie, gotowa zgarnąć notatki z ekonomii i wypaść z pubu. — Gramy
Wesołka.
— Będziesz ją grała?
— Ją?
— Pegeen Mike. KogóŜ by innego?
— Owszem.
— „Aach — zacząłem — sześć jardów materiału na Ŝółtą suknię.
Para sznurowanych bucików na wysokich obcasach i z miedzianymi
okuciami. Kapelusz odpowiedni na ślub. Gęsty grzebień. Dostar-
czyć razem z trzema baryłkami porteru wiklinowym wózkiem Jim-
my'ego Farrella pod wieczór w dzień jarmarku panu Michaelowi Jame-
sowi Flaherty'emu z uniŜonymi wyrazami szacunku. Margaret Fla-
herty”.
Nuala w skupieniu słuchała, jak recytuję pierwszą kwestię z We-
sołka.
14
Strona 15
— Wychodzi ci to lepiej niŜ mnie — przyznała, kładąc gitarę z
powrotem pod stół i tym samym zniewalającym ruchem przesuwając
tors koło mojej twarzy. — Pegeen grana przez męŜczyznę w kobiecym
przebraniu! To byłby dopiero skandal, no nie? I Nial Jordam lepszego
by nie wymyślił.
— To były piękne piosenki, Nualo.
— Och, ta pierwsza jest idyjotyczna. Dziewczyna opłakuje jełopa,
który ją rzucił.
Słowo „idyjotyczna” wymówione normalnie traci czułe zabar-
wienie, które przebija z gwarowej wersji. Pragnę teŜ zaznaczyć, Ŝe ze
względu na wraŜliwość czytelników w toku dalszej opowieści będę ra-
czej pomijał przykłady barwnego języka, w jakim Nuala zaczęła naszą
znajomość, choć Ŝywię niezłomne przekonanie, Ŝe Irlandczycy, jako
nacja upajająca się słowami, sprośności i skatologii uŜywają z większą
biegłością niŜ którykolwiek naród w świecie. Jeśli chcielibyście do-
głębniej wniknąć w szczegóły, sięgnijcie do prozy Roddy'ego Doyle'a.
— W irlandzkich piosenkach — powiedziałem, ostroŜnie posuwa-
jąc w jej stronę napełniony kufel — przewijają się trzy tematy: opłaki-
wanie straconej miłości, poŜegnanie z Irlandią i nieszczęsna Irlandia.
— Nie chcę twojego pierdzielonego piwska — odepchnęła je z
gniewem.
— Nuala... to skrót od Fionnuala, zgadza się...? Nie próbuję cię
uwodzić... Zapewne byłoby to nad wyraz interesujące i przyjemne, ale
jak powiadają nadzianijankesi, nie to jest teraz grane. Chcę, byśmy zo-
stali przyjaciółmi, jeŜeli nie masz nic przeciwko temu.
Z wahaniem sięgnęła po kufel.
— Nie jesteś przypadkowo gejem?
— Kobieto, gdybyś wiedziała, jakie myśli chodziły mi po głowie,
kiedy śpiewałaś, nie zadałabyś mi takiego pytania.
— Nie ma w tym nic złego, Ŝe jest się gejem. — Spłonęła lekkim
rumieńcem i odwróciła wzrok.
ZauwaŜyłem jeszcze jedną róŜnicę między jej twarzą a buźkami
modelek z okładek magazynów. Oblicze modelki jest beznamiętne,
rade ze swej zastygłej urody. Natomiast rysy Nuali pozostawały w ciąg-
łym ruchu, ujawniając wartki strumień emocji: gniewu, zainteresowa-
nia, nieśmiałości, rozbawienia. Była albo zbyt prostolinijna, Ŝeby je
skrywać, albo w ogóle o to nie dbała. Później, znacznie później zrozu-
miałem, Ŝe będąc dobrą aktorką, Nuala potrafi budzić w sobie emocje
wedle woli — a potem umie sobie wmówić, Ŝe naprawdę je odczuwa.
— Więc jak, Nualo, umowa stoi?
15
Strona 16
— Stoi. — Nie odrywała wzroku od kufla, który przesuwała
tam i z powrotem po nierównym blacie.
— To znaczy, zdradzisz mi swoje nazwisko?
Zawahała się, niepewna, czy chce przekroczyć tę granicę.
— McGrail — wyznała wreszcie, nie mając pewności, czy nie robi
przypadkiem wielkiego błędu.
— Wspaniale. A skoro juŜ jesteśmy przyjaciółmi, chyba moŜesz
wychylić ten kufelek?
Uniosła wzrok i uśmiechnęła się.
— Jasne, przecieŜ usycham z pragnienia po zaśpiewaniu tych paru
piosenek.
Próbowałem zidentyfikować jej akcent. Jeszcze nie słyszałem ta-
kiego przez cały czas pobytu w Irlandii, a mimo to wydawał mi się zna-
jomy: miękki, delikatny, uroczy, kryjący w sobie leciutką nutkę ironii.
— A więc, Fionnualo McGrail, studiujesz muzykę i dramat?
— Jasne, Ŝe nie — prychnęła gniewnie. — Nie mam zamiaru
przymierać głodem; w tym kraju jest juŜ wystarczająco duŜe bezro-
bocie. Byłabym chyba skończoną idyjotką, gdybym nie uczyła się księ-
gowości.
RozwaŜałem, czy jej głos jest na tyle dobry, by mogła z niego wy-
Ŝyć. Chyba jednak nie. W Irlandii wszyscy umieją śpiewać ballady.
— Masz głos tak piękny jak ty sama, Nualo.
— W zamku Blarney znajduje się czarodziejski kamień. Kto go
pocałuje, umie prawić słodkie słówka. Byłeś tam moŜe?
— Nie chciałem cię rozgniewać.
— Jezu, Dermocie Coyne, aleŜ z ciebie straszliwy idyjota. Nie
zdąŜyłeś się jeszcze zorientować, Ŝe podoba mi się twoja gadka, cho-
ciaŜ trochę mnie przeraŜa? — Znowu się zarumieniła. — Pierdzielo-
nynadzianyjankes, a taki jełop.
A więc pociągałem ją i przeraŜałem. Lecimy chyba trochę za
szybko. Mimo całej urody i talentu była tylko nastolatką z... właśnie
— skąd?
— A w jaki sposób zarabiasz na te kosztowne londyńskie ciuchy?
Serce we mnie zamarło. Odpowiedź na to pytanie budziła wśród
większości kobiet przeświadczenie, Ŝe jestem kompletnym świrem.
— Gdybym wiedział, Ŝe to klub studencki, włoŜyłbym inne ubranie
— odparłem. — Nie chcę wyglądać jak pierdzielonynadzianyjankes.
— Myślisz, Ŝe mam coś przeciwko twoim ciuchom?
Chyba raczej nie, Nualo McGrail. Ale z pewnością będziesz miała
wiele przeciw temu, skąd biorę pieniądze.
16
Strona 17
Co więcej, nawet jeśli nie masz nic przeciwko temu, nie chcę przy-
gnębiać cię moją opowieścią o irlandzkiej tajnej policji. Jesteś na to
zbyt młoda i niewinna i być moŜe za bardzo cię kocham,
2
Z tego gliniarza był kawał drania. Dlatego postanowiłem, Ŝe nie
będę zwracał uwagi na to, co mówi, chyba i tak zrobię coś wręcz prze-
ciwnego.
— Nie miałby pan nic przeciwko temu, Ŝebyśmy chwilkę poroz-
mawiali, panie Coyne? — Słowa, które usłyszałem w przeddzień po-
znania Nuali McGrail, brzmiały dość uprzejmie, lecz sposobem bycia
usiłował mnie zastraszyć, zachowywał się jak gracz z bocznej linii
udający, Ŝe szykuje się do błyskawicznego ataku.
— Owszem, miałbym — odparłem, strząsając z ramienia jego łap-
sko.
— Nadinspektor Conlon — powiedział, znów chwytając mnie za
ramię. — Naprawdę musimy chwilę pogadać. Wydział Specjalny.
— Jeśli chciał pan zrobić na mnie wraŜenie, to nie wyszło. Jakoś
nie potrafię wzbudzić w sobie takiej reakcji.
Był to potęŜny męŜczyzna, nie tak wysoki jak ja i nie tak mocno
zbudowany, lecz znacznie tęŜszy. Co więcej, wiedział, jak posłuŜyć się
swoją posturą, by zastraszyć przeciwnika, jak stworzyć wraŜenie, Ŝe
w czarnym meloniku, czarnym płaszczu przeciwdeszczowym, z czar-
nym parasolem oraz gęstym czarnym wąsem jest człowiekiem sil-
nym i zdecydowanym, któremu nie ma co się stawiać. Krótko mó-
wiąc, był to kawał drania.
Na swoją obronę (a będę musiał porządnie się bronić w tej opowie-
ści) chciałbym powiedzieć, Ŝe normalnie jestem człowiekiem spokojnym
i nie znoszę przemocy. Odszedłem z druŜyny piłkarskiej w Fenwick, bo
zraził mnie jeden z pomocników trenera, który stosował wobec zawod-
ników terror fizyczny i psychiczny — z niego teŜ był kawał drania. Zo-
stałem w zespole zapaśników, gdyŜ walka jeden na jednego nie wymaga
uŜycia zbędnej przemocy, a poza tym dranie zawsze tu przegrywają.
UwaŜałem, Ŝe tylko mięczaki próbują zastraszać. Odmówiłem gry
w druŜynie futbolowej w Notre Dame, choć moŜe postawiłbym zespół
na nogi. Ale i tak bym wyleciał ze szkoły, moŜe nawet trochę wcześniej.
17
Strona 18
Próbowałem sportów walki, u pewnego japońskiego mistrza uczyłem
się panowania nad sobą i odporności na ból. Japończyk trenował mnie,
póki się nie przekonałem, Ŝe sporty walki teŜ przyciągają mięczaków,
którzy chcą zastraszać innych, choć sami są słabeuszami.
Nie wiem, dlaczego czuję taką odrazę do tych drani. Ani mój oj-
ciec ani starsi bracia nigdy mnie nie zastraszali. Jako dzieciak byłem
dla nich zbyt zabawny albo zbyt nieznośny, by chciało im się mnie
terroryzować, nawet gdyby leŜało to w ich naturze.
Pewnie jako zupełny szczeniak kilka razy kogoś poskromiłem. Ale
cięŜko wzdychający nadinspektor, o barczystych ramionach i wydat-
nym brzuchu, obrał jednak w stosunku do mnie złą metodę.
To się zdarza. Ludziom się wydaje, Ŝe jest ze mnie kawał niefra-
sobliwego bęcwała bez jaj. Trzeba przyznać, Ŝe zazwyczaj mają rację.
Najbłahsza uwaga, Ŝe o jakąś kwestię nie warto się spierać, wystarczy,
bym dla świętego spokoju wyciągał rękę do zgody. Ale niech no ktoś
próbuje mnie zastraszyć, od razu w mrocznych zakamarkach mojej du-
szy zaczyna coś warczeć.
ToteŜ czasami zupełnie niepotrzebnie wplątuję się w mnóstwo róŜ-
nych kłopotów. Tak było i tym razem.
— Ma pan jakąś odznakę, identyfikator czy coś w tym rodzaju?
— Owszem. — Wzdychając wyjął laminowany kartonik.
— Nie robi specjalnego wraŜenia.
— Tylko parę słów. — Ruszył cielsko w moją stronę, popycha-
jąc mnie w kierunku pubu Dubliner, mieszczącego się w hotelu Jury,
w którym mnie przydybał, akurat gdy zdołałem umknąć przed dubliń-
skim deszczem.
Kiedy taki facet napiera na ciebie całym cięŜarem, w zasadzie po-
winieneś się posuwać w poŜądanym przezeń kierunku. Jeśli tak postą-
pisz, to juŜ cię ma.
Opierałem się. ToteŜ dalej mnie popychał. Klincz.
— Oddział Specjalny Gwardii, zgadza się? — przejąłem irlandzki
sposób porozumiewania się za pomocą pytań. — To rodzaj tajnej poli-
cji, czy tak? Coś na kształt irlandzkiego gestapo?
Przyznaję, Ŝe w scenie tej nie wypadłem zbyt sympatycznie. W
końcu zwracał się do mnie tylko z uprzejmą prośbą. Rzecz w tym, Ŝe
usiłował mną dyrygować. Nie chodzi o to, byście mnie w tym mo-
mencie podziwiali, spróbujcie tylko zrozumieć moje zachowanie.
— Wolimy uwaŜać się za irlandzkie FBI. — Przestał na mnie na-
pierać, najwyraźniej zbity z tropu niepowodzeniem swojej z reguły nie
zawodnej techniki zastraszania.
18
Strona 19
— Właśnie to miałem na myśli — faszyści.
Jego wielka płaska twarz oblała się złowieszczą czerwienią. Za-
raz wyjdzie z siebie. A wolałbym nie znajdować się z nim oko w oko
w pokoju przesłuchań, gdy wychodzi z siebie.
— Chcę z panem porozmawiać o pańskim dziadku, Liamie O’Ria-
da.
Dlaczego, głupi sukinsyn, od razu mi tego nie powiedział?
— Dla nas to Bill Ready.
— Aha — westchnął.
— No dobra. — Poprowadziłem go do Dublinera, hotelowego
baru, dość udatnie naśladującego typowy dubliński bar (tyle Ŝe tro-
chę czystszy), kiwnąłem na kelnera, po czym zamówiłem kufelek dla
mojego gościa i wodę mineralną dla siebie. Jeśli dostał skuteczną
nauczkę podczas wstępnej wymiany zdań, moŜe nie będzie o czym
Opowiadać.
— Dziadek umarł przed rokiem — powiedziałem.
— Aha. — Wielkie brzuszysko policjanta podskoczyło i opadło.
— Niech spoczywa w pokoju.
Czekałem. On powinien zrobić następny krok.
— Nigdy nie przyjechał do Irlandii? — Wielkie czarne oczy Con-
lona błysnęły, jakby znał jakąś straszliwą tajemnicę.
— Chyba nie — próbowałem zlekcewaŜyć temat. — Osobiście nic
mi o tym nie mówił.
— Wyjechał podczas Wypadków i nigdy juŜ nie wrócił?
„Wypadki” to oględna nazwa okresu po zakończeniu Wielkiej Woj-
ny, z lat 1916—1923. Obejmuje Powstanie Wielkanocne z roku 1916
(Srogie zrodziło się piękno!), wojnę irlandzko-angielską (w Irlandii jest
nazywana wojną o niepodległość) oraz irlandzką wojnę domową w
latach 1921—1923. Wybuchła ona, gdy Brytyjczycy opuścili Ir-
landię, a toczyła się między zwolennikami i przeciwnikami traktatu
ustanawiającego Wolne Państwo Irlandzkie. Innymi słowy, przez parę
lat Irlandczycy zajmowali się zabijaniem przyjaciół, krewnych oraz
świadków przy swoich ślubach.
Rebelianci z 1916 roku byli poetami i marzycielami. Gdyby Brytyj-
czycy uwięzili ich po ostrzelaniu i zdobyciu nielicznych buntowniczych
posterunków, cała sprawa na tym by się skończyła, gdyŜ większość
w Irlandii uwaŜała bojowników za bandę idyjotów. Lecz Brytyjczycy,
jak to oni, zareagowali zbyt nerwowo i wielu powstańców rozstrzela-
li, czyniąc z nich bohaterów. RównieŜ jak to oni, nie wyłapali ludzi
rzeczywiście niebezpiecznych — takich jak choćby zręczny polityk
19
Strona 20
Eamon De Valera oraz wybitny przywódca wojny partyzanckiej Mi-
chael Collins. W 1919 roku, po zakończeniu Wielkiej Wojny, Collins
zmienił dotychczasową taktykę powstańczą. Zamiast walnych bitew
Ochotnicy Irlandzcy (którzy później przyjęli miano Irlandzkiej Armii
Republikańskiej) przeprowadzali serię błyskawicznych ataków, z wol-
na wydzierając Brytyjczykom panowanie w Irlandii.
Zajęta innymi powojennymi problemami Brytania zaproponowała
rozejm, a następnie pokój. Collins, jako dowódca zbrojnych oddziałów,
dobrze wiedział, Ŝe brakuje amunicji do dalszej walki i Ŝe ludność ma
juŜ dosyć zabijania — z czego wielu młodych zapaleńców nie zdawało
sobie sprawy. Uznał, acz z niechęcią, zaproponowany przez Brytyj-
czyków traktat, argumentując, Ŝe choć nie doprowadził do powstania
republiki w takim kształcie, jak pragnęła IRA, więcej tymczasem nie
da się osiągnąć, lecz mimo wszystko jest to początek własnego pań-
stwa. ChociaŜ frakcja Collinsa wygrała wybory, młodzi radykałowie
odrzucili traktat i zbuntowali się przeciw rządowi tak zwanego Wol-
nego Państwa Irlandzkiego. Collinsa, jedynego człowieka, który mógł
był zaprowadzić pokój, zabito nieopodal jego własnego domu w Cork,
a krwawa wojna domowa ciągnęła się, póki nie wyginęli prawie wszy-
scy przywódcy i nie wyczerpała się amunicja.
— Chyba nie. Z pewnością miał nieprzyjemne wspomnienia
z tych krwawych jatek.
— Aha. — Nadinspektor oparł kufel guinnessa na brzuchu.
Moja babka Mary Anne, alias Neli Pat, powiedziała mi kiedyś,
Ŝe nie mają odwagi wracać, bo ich zastrzelą. Nie zdradziła dlaczego,
a teraz ta wspaniała i dobra kobieta równieŜ nie Ŝyje.
Nie miałem zamiaru nic z tych rzeczy opowiadać gliniarzowi z
Wydziału Specjalnego.
— Nie mówił wiele na ten temat. Stał się Amerykaninem.
— I świetnie mu się to udało, racja?
— Średnio.
— Nie aŜ tak dobrze jak panu, prawda? W kaŜdym razie nie był
tak młody? — Czarne oczy Conlona znowu błysnęły, jakby udało
mu się wygrzebać jakąś straszną i wstydliwą tajemnicę z mojej prze-
szłości.
— ZaleŜy, jak patrzeć.
— Mówią, Ŝe wypytuje pan o niego. To chyba bujda, co?
Punkt dla pana, panie nadinspektorze. Siedziałem z nosem w sta-
rych gazetach, czytając opowieści o ponurych czasach rewolucji, którą
rozpoczęli poeci, a zakończyli rewolwerowcy. Spotkałem się z tłustym
20