8805

Szczegóły
Tytuł 8805
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8805 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8805 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8805 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Philip Athans Wrota Baldura Baldur's Gate Prze�o�y� Rafa� Ga�ecki Wydanie oryginalne: 1999 Wydanie polskie: 1999 Moim dw�m c�rkom dedykuj� (wci�� jestem normalny) Podzi�kowania Adela stworzy�em sam, ale ka�da inna posta� w tej ksi��ce, czy to pojawiaj�ca si� na pocz�tku, w �rodku, czy na jej ko�cu, powsta�a na podstawie wspania�ej komputerowej gry Baldur�s Gate, dzie�a tw�rc�w z BioWare: Jamesa Ohlena, Lukasa Kristjansona, Roba Bartela, Raya Muzyki, Johna Galaghera, Scotta Creiga i ca�ej reszty ekipy BioWare, kt�ra opracowa�a gr�. Dzi�ki wam, ch�opaki, gra�o si� naprawd� �wietnie! Na koniec musz� te� podzi�kowa� mojemu wydawcy, Jessowi Lebowowi. (Tak jak chcia�e�, umie�ci�em ci� w tej ksi��ce. No i gdzie jest obiecane mi pi�� dolc�w?) Rozdzia� pierwszy Ostrza star�y si� ze sob� a� iskry posz�y. Abdel natar� z tak� si��, �e jego rami� wpi�o si� w ci�kie ostrze w�asnego pa�asza. Zignorowa� b�l i pchn�� jeszcze mocniej. By� na tyle wysoki i silny, by zdecydowanie wytr�ci� swego przeciwnika z r�wnowagi. Wr�g zatoczy� si� dwa kroki w ty� i wyrzuci� lew� r�k� w bok, by powstrzyma� upadek. Abdel natychmiast wykorzysta� przewag� i ci�� w ods�oni�ty brzuch napastnika, rozdzieraj�c na strz�py jego kolczug�, cia�o i kr�gos�up. Abdel rozpozna� dw�ch z czterech m�czyzn pr�buj�cych go zabi�. To byli najemnicy, twardziele tacy jak on sam. Na pewno kto� im zap�aci�, ale kto i dlaczego � tego Abdel nie wiedzia�. Min�o jakie� dziesi�� czy nawet dwadzie�cia sekund, zanim m�czyzna, kt�rego Abdel zabi�, poj��, �e jest ju� martwy. Patrzy� si� w d�, na g��bok� ran� w swoim brzuchu, przecinaj�c� go prawie na p�. Krew by�a wsz�dzie, czerwie� miesza�a si� z ��to-szar� tkank� rozprutych wn�trzno�ci. Twarz umieraj�cego przybra�a niemal komiczny wyraz: by�a biada, zaskoczona i jakby zniesmaczona. Ten widok sprawi�, �e serce Abdela zabi�o �ywiej; on sam nie wiedzia�, czy z powodu szoku czy raczej przyjemno�ci. T� chwil� zastanowienia Abdel niemal przyp�aci� �yciem, kiedy jeden z pozosta�ych bandyt�w niespodziewanie zbli�y� si�, wywijaj�c trzymanymi w obu d�oniach ma�ymi, ostrymi toporkami. � Kamon � zawo�a� go po imieniu Abdel, jednocze�nie cofaj�c si� p� kroku w ty�, aby uchyli� si� przed drugim toporkiem. � Dawno si� nie widzieli�my. Pracowa� z Kamonem jaki� rok temu, strzeg�c pewnego magazynu w Athkatli, gdzie jaki� tajemniczy towar le�a� na tyle d�ugo, by przyci�ga� uwag� z�odziei. Tylko Kamon walczy� dwoma bli�niaczymi toporkami. Niski i przysadzisty, by� wojownikiem, kt�rego wielu mniej do�wiadczonych przeciwnik�w nie docenia�o. Ka�dy, kto siedzia� w tym fachu tak d�ugo jak Abdel, m�g� zobaczy� w jego b��kitnych oczach, rzucaj�cych szybkie i bystre spojrzenia, jak gro�nym rywalem by� Kamon. � Abdel � zacz�� Kamon � przykro mi z powodu twojego ojca. To by� stary trik z odwr�ceniem uwagi, starszy nawet ni� sam Gorion, kt�ry kiedy� wydawa� si� Abdelowi najstarszym cz�owiekiem przemierzaj�cym ulice i trakty Faerunu. Abdel zerkn�� k�tem oka na swego ojca. Gorion trzyma� si� dzielnie, jak zwykle staraj�c si� tak walczy�, by nie zabi� bandyt�w, kt�rzy oczywi�cie nie byli tak �askawi jak �w starzec. Atakowa� go szabl� bandzior o ciemnej karnacji sk�ry, z wyszywan� opask� na g�owie. Bardzo szybko, ale i troch� niezdarnie. Gorion m�g� go przez jaki� czas trzyma� na dystans swoj� solidn�, d�bow� lag�, ale jak d�ugo? Abdel zaczeka�, a� Kamon wysunie w jego stron� prawe rami� i niespodziewanie wyprowadzi� mieczem cios od do�u, podbijaj�c ostrze toporka z tak� si�� i szybko�ci�, i� wytr�cona bro� zdar�a styliskiem sk�r� wn�trza d�oni rywala. Kamon zakl�� i cofn�� si� trzy kroki w ty�. Utrata broni zaskoczy�a go, nie na tyle jednak, by si� nierozwa�nie ods�oni�. By� do�wiadczonym wojownikiem i zawsze mia� oczy szeroko otwarte. Jego toporek tkwi� teraz zaklinowany na ostrzu miecza Abdela. Abdel powinien teraz jak najszybciej pozby� si� nadzianego na miecz toporka, jednak zamar�, kiedy us�ysza� za sob� skrzypienie �wiru. Mia� nadziej�, �e Kamon wykorzysta sytuacj� i zareaguje w�a�ciwie, i Kamon wy�wiadczy� mu t� przys�ug�. Bandyta rzuci� si� na� szybko, celuj�c drugim toporkiem w jego pier�. Abdel b�yskawicznie podkurczy� kolana, zas�aniaj�c si� jednocze�nie mieczem. Jego stopy straci�y oparcie i Abdel run�� na plecy w tym samym momencie, kiedy olbrzymia halabarda zachodz�cego go od ty�u przeciwnika mia�a go przeci�� na p�. �wir zazgrzyta� pod ci�kim krokiem Eagusa, pierwszego z bandyt�w, kt�rego Abdel rozpozna�, gdy spotkali si� na drodze. Eagus wci�� z�o�ci� si� z powodu tej blizny, kt�r� mia� na twarzy, od kiedy jakie� osiem miesi�cy temu przegra� z Abdelem zak�ad w Julkoun. Na wspomnienie tego wydarzenia Abdel mimowolnie si� u�miechn��, nie bacz�c na deszcz ciep�ej krwi, kt�ra szerok� strug� chlusn�a na niego z g�ry. Cios Eagusa, kt�ry mierzy� w Abdela, roztrzaska� czaszk� Kamona, od czubka a� po podbr�dek. Abdel �a�owa� tylko, �e nie zd��y� wcze�niej zapyta� Kamona, co takiego strzegli w magazynie w Athkatli. Zwini�ty na ziemi Abdel rozprostowa� nagle nogi i ci�� mieczem w ty�, wci�� maj�c nadziany na ostrzu toporek. Liczy�, �e trafi Eagusa, podczas gdy bro� halabardnika wci�� tkwi�a w g�owie jego przyjaciela. Nagle pal�cy b�l w boku zapar� mu dech, a on sam instynktownie rzuci� si� w lewo. Pi�ty bandyta, ten kt�ry dot�d trzyma� si� z dala, strzeli� z kuszy i jego be�t utkwi� w prawym boku Abdela. Abdel chwyci� za drzewce i wyrwa� je z rany, rozszarpuj�c przy tym kolczug� i wyj�c z b�lu. Na chwil� ich wzrok spotka� si� i Abdel pos�a� mu tak z�owrogie spojrzenie, �e kusznik cofn�� si� w pop�ochu. Mia� nadziej�, �e bandyta przerazi� si� na tyle, by wi�cej ju� nie strzela�. Zreszt� Abdel mia� bardziej pal�cy problem. Eagus miota� si� w�ciekle, usi�uj�c wyrwa� ostrze halabardy z g�owy Kamona. Abdel by� niebezpiecznie blisko, ale wykorzysta� t� chwil�, by sprawdzi�, jak radzi sobie ojciec. Sz�o mu dobrze, jego przeciwnik m�czy� si� coraz bardziej, wyprowadzaj�c coraz bardziej chaotyczne ciosy. � Mo�emy si� tak bawi� bez ko�ca, Calishito � rzek� Gorion, odgaduj�c pochodzenie m�czyzny po jego dziwacznym ubiorze i rodzaju or�a, kt�rym si� pos�ugiwa�. � Albo przynajmniej do czasu, a� mi powiesz, kto i dlaczego was wynaj��. Abdel wreszcie uwolni� ostrze swego miecza od toporka, jednym okiem wci�� obserwuj�c ojca, drugim zezuj�c na Eagusa. Calishita�ski najemnik u�miechn�� si�, ods�aniaj�c srebrny z�b, dawno ju� zmatowia�y. � Zostali�my dobrze op�aceni, sir, szkoda gada�. Lepiej poddajcie si�, to mo�e i nie zdechniecie � odpowiedzia� Gorionowi. Nagle rozleg� si� odg�os, jakby kto� zrzuci� olbrzymiego arbuza z wysokiej wie�y � to Eagus uwolni� swoj� halabard�. Podni�s� d�ugie drzewce do g�ry i zatoczy� nim, zbryzguj�c Abdela i drog� wok� siebie krwi� Kamona. Abdel rzuci� toporkiem, lecz Eagus z �atwo�ci� go odbi�. Rzut nie mia� na celu zabi� Eagusa, a jedynie wytr�ci� go z r�wnowagi. Abdel wiedzia�, �e jest tylko jeden spos�b i jedna sekunda na to, by si� przekona�, czy jego manewr poskutkowa�. Zerwa� si� i szybko skoczy�, na straszne p� sekundy trac�c ziemi� pod nogami. Polecia� wprost na Eagusa i poczu�, jak ostrze jego miecza zag��bia si� w szczelinie przerdzewia�ej zbroi bandyty, zanim jeszcze jego nogi dotkn�y ziemi. Zamierza� wsta� i wepchn�� miecz g��biej, szatkuj�c flaki Eagusa na sa�atk�, lecz ten nie straci� r�wnowagi a� tak, jak oczekiwa� Abdel. Bandyta ze�lizn�� si� z czubka jego miecza. Buchn�a krew, Eagus wykrzywi� twarz w grymasie b�lu, lecz sta� i walczy� dalej. Halabarda �wisn�a i Abdel z ledwo�ci� zd��y� unie�� miecz, by zas�oni� si� przed ci�kim ciosem. Ostrze pa�asza wgryz�o si� g��boko w grube drzewce halabardy i ugrz�z�o w nim. Abdel by� bezbronny. Eagus wyszczerzy� ��te z�by w burej masie paskudnej brody i zastosowa� d�wigni�, wykorzystuj�c d�ugie drzewce halabardy � szarpn�� mocno w g�r� i cho� musia�o mu to sprawi� straszny b�l, a jego rana otworzy�a si� szerzej, to jednak zdo�a� wyrwa� ci�ki miecz z d�oni Abdela. Eagus zakrztusi� si� ze �miechu, kiedy pa�asz Abdela uderzy� o ziemi�. Mia� teraz przewag� nad Abdelem i potrafi� j� wykorzysta�. Abdel s�ysza� z boku d�wi�k stali, co znaczy�o, �e jego ojciec wci�� zmaga� si� z calishita�skim szermierzem. Musia� wi�c walczy� z Eagusem sam, w dodatku bez broni. Eagus wyra�nie by� ju� zm�czony, mo�e nawet straci� zbyt wiele krwi, bowiem zaatakowa� tak wolno i niezdarnie, �e Abdel a� rozczarowa� si�, z jak� �atwo�ci� uda�o mu si� odbi� cios halabardy r�k�, jakkolwiek si�a ciosu niemal nie z�ama�a mu prawego przedramienia. Zabola�o, ale Abdel zignorowa� b�l i wymierzy� Eagusowi solidnego kopa. Czubek ci�kiego buta trafi� bandyt� wprost w jego otwart� ran�. Eagus zaskrzecza� i upad�, nogi za�ama�y si� pod nim jak zapa�ki. Abdel wyci�gn�� wielki, szeroki sztylet, kt�ry dosta� od Goriona jako podarunek z okazji osi�gni�cia dojrza�o�ci. Srebrne ostrze zal�ni�o. Podszed� i poder�n�� Eagusowi gard�o, patrz�c jak powoli gasn� mu oczy, wraz z uchodz�cym ze� �yciem. Abdel u�miechn�� si�, cho� wiedzia�, �e Gorion tego nie lubi. I nagle zda� sobie spraw�, �e przecie� Gorion wci�� walczy, a poza tym... By� jeszcze kusznik. Sta� dalej. Mru�y� swe ciemne oczy w porannych promieniach s�o�ca. Jego �wiekowana, sk�rzana kamizela skrzypia�a przy ka�dym ruchu. D�ugie rude w�osy falowa�y ci�ko na wietrze. Kusznik celowa� w Goriona. Z gard�a Abdela wydar� si� pe�en rozpaczy krzyk. � Oj... Spust zwolni� ci�ciw�, ci�ki be�t ze �wistem przeci�� powietrze... � ... cze... ... i utkwi� prosto w oku Goriona. � ... eeee!!! Abdel ju� wiedzia�, zanim jeszcze bezw�adne cia�o Goriona leg�o na �wirze drogi, �e jego jedyny ojciec, kt�rego zna�, ju� nie �yje. W oczach mu poczerwienia�o, w uszach zadzwoni�o, w ustach czu� jadowity smak miedzi � ogarn�a go w�ciek�o��. Najpierw podbieg� do calishita�skiego szablisty; po prostu dlatego, �e by� bli�ej. Trzyma� sw�j ci�ki, srebrny sztylet przed sob�, wyprowadzaj�c szybkie pchni�cia w prz�d. Zm�czony Calishita zatoczy� si� w ty� i uni�s� szabl� do g�ry. Metal brz�kn��, a Calishita zd��y� wypowiedzie� tylko pierwsz� sylab� imienia jakiego� dawno zapomnianego boga, kiedy ci�kie ostrze Abdela strzaska�o kling� wspaniale zdobionej szabli. Dwie trzecie grawerowanego ostrza zawirowa�o w powietrzu i polecia�o gdzie� w bok, ponad drog�, w stron� krzak�w. Calishita m�g� tylko patrze�, jak jego bro� szybuje �ukiem i cofa� si� przed sztyletem Abdela. Stopa Calishity zapad�a si� nagle w kolein� wy�art� w drodze przez ko�a woz�w. Straci� r�wnowag� i run�� w ty�, co ocali�o go przed kolejnym ciosem sztyletu, kt�ry teraz niechybnie rozp�ata�by mu szyj�. Wyj�c z w�ciek�o�ci, Abdel rzuci� si� w prz�d i zn�w chlasn��. Jego rami� zadr�a�o pod nag�ym oporem, na jaki natrafi�o ostrze ci�kiego sztyletu. Calishita prawdopodobnie zd��y� jeszcze zobaczy�, jak z�amane ostrze jego szabli uderza o ziemi�, zanim �wiat mu zawirowa�, a co� mokrego i lepkiego zbryzga�o twarz. Jego odci�ta g�owa mog�a jeszcze �y�, aby to zobaczy�, ale on sam by� ju� martwy, zanim g�owa i cia�o dotkn�y ziemi. Kusznik nie zamierza� d�u�ej czeka�, by kl��, b�aga� o lito�� czy struchle� z przera�enia. Mo�e nie by� najbystrzejszym cz�owiekiem na Wybrze�u Mieczy, ale by� bystry na tyle, by w trosce o w�asne �ycie rzuci� si� do ucieczki. Abdel, wci�� ogarni�ty niepohamowan� ��dz� mordu, goni� go tak d�ugo, a� wreszcie dopad� i pokraja� na kup� brocz�cego krwi� mi�sa. W ko�cu przybrany syn Goriona z Candlekeep, wyczerpany do nieprzytomno�ci opad� na t� stert� podziurawionej sk�ry, flak�w, strzaskanej kuszy, i zap�aka�. * * * Abdel od lat sprzedawa� si�� swego ramienia i umiej�tno�ci wzd�u� i wszerz ca�ego Wybrze�a Mieczy. Ostatnie dziesi�� dni tygodnia sp�dzi� eskortuj�c karawan� kupieck� od Wr�t Baldura do biblioteki w Candlekeep. Masywny monastyr w Candlekeep by� jego domem w czasach dzieci�stwa, a przynajmniej czym�, co najbardziej przypomina�o mu prawdziwy dom. To w�a�nie tam Gorion, dobry, cho� przy tym do�� surowy mnich, obudzi� w nim wiar� w Torma, boga �mia�k�w i g�upc�w. To tam pr�bowa� zaszczepi� w nim mi�o�� do s�owa pisanego, historii i tradycji Faerunu. Abdel du�o si� uczy�, ale my�lami wci�� by� gdzie indziej, a� w ko�cu obaj � syn i jego przybrany ojciec zdali sobie spraw�, �e nie jest mu przeznaczone p�dzi� �ywot mnicha zamkni�tego w klasztorze, skryby kopiuj�cego wa�ne dzie�a, zachowuj�cego wiedz� i do�wiadczenia innych. Abdel pragn�� zdoby� w�asn� wiedz� i do�wiadczenia. I znalaz� je poza bezpiecznymi murami Candlekeep. Goriona przera�a�y niekt�re potrzeby Abdela: jego potrzeba walki, zabijania, ale przy tym zdawa� si� je rozumie�, jakby spodziewaj�c si� tego po swym przybranym synu. Jednak z drugiej strony nigdy nie m�g� mu tego wybaczy�. Abdel wcale nie by� podobny do tego mnicha. Nikogo te�, kto ich dobrze zna�, nie dziwi�o, �e ich spos�b my�lenia tak�e si� r�ni. Gorion by� sztywnym chudzielcem, prawdziwym molem ksi��kowym, Abdel natomiast by� doskonale umi�niony, mia� ostre rysy i atramentowo czarne, d�ugie w�osy, kt�re opada�y na ramiona z t� sam� gracj�, jaka kry�a si� w zwinnych ruchach jego cia�a. By� prawie o stop� wy�szy ni� jego ojczym i przy blisko siedmiu stopach wzrostu niemal trzykrotnie ci�szy. W ci�gu ostatnich kilku lat prawie ze sob� nie rozmawiali, ale kiedy Abdelowi nadarzy�a si� okazja eskortowa� karawan� do Candlekeep, natychmiast z niej skorzysta� i to nie tylko dlatego, �e jego sakiewka �wieci�a ju� pustkami, ale �e zn�w chcia� zobaczy� ojca. Ich spotkanie pe�ne by�o emocji ju� od chwili, kiedy Abdel przekroczy� bram� Candlekeep i zobaczy� ojca. Gorion ucieszy� si� na jego widok. Mo�e Abdel sp�dzi� zbyt wiele czasu w towarzystwie najemnik�w i p�atnych morderc�w, ale wydawa�o mu si�, �e Gorion przesadza z t� rado�ci�. Pierwszego wieczoru rozmawiali o wielu r�nych rzeczach. Gorion zawsze z uwag� przys�uchiwa� si� opowie�ciom Abdela o toczonych przez niego walkach i zwyci�stwach, o chciwych kupcach i bandach w��cz�cych si� ork�w czy portowych tawernach i kumplach po fachu. Ale tej nocy Gorion wydawa� si� jaki� nieobecny, zamy�lony. M�ody najemnik odni�s� wra�enie, �e ojciec pragnie mu co� powiedzie�. Abdel, jak to mia� w zwyczaju, po prostu zapyta� ojca, co chodzi mu po g�owie. Gorion u�miechn�� si� i za chwil� ju� �mia� si� na dobre. � I skry� sw� twarz za zas�on� nocy? � zapyta� Gorion, parafrazuj�c pewnego barda, kt�rego Abdel niezbyt sobie przypomina�. � Staey z Evereski? � Pacys � poprawi� Gorion. � Je�li pami�� mnie nie myli. Abdel skin�� g�ow�, a Gorion zada� mu proste pytanie. � Czy p�jdziesz ze mn� w pewne miejsce? Abdel westchn�� g��boko. � Dobrze wiesz, ojcze, �e nie mog� tu zosta�. Dosy� mam ju� twoich ksi�g i zwoj�w... � Nie, nie � przerwa� mu Gorion, u�miechaj�c si� smutno. � Nic z tych rzeczy. Mia�em na my�li miejsce poza murami Candlekeep. Miejsce zwane �Pod pomocn� d�oni��. Abdel roze�mia� si�. Oczywi�cie, �e zna� to miejsce. W tej przydro�nej gospodzie bywa� ju� wielokrotnie. Czasem udawa� si� tam specjalnie � w poszukiwaniu roboty, wina czy kobiet i zawsze znajdowa� przynajmniej jedno. Ale jak� spraw� m�g� mie� tam jego ojciec, tego nawet nie m�g� si� domy�la�. � S� tam dwie osoby... musz� si� z nimi spotka� � rzek� Gorion. � A droga bywa niebezpieczna. � Czy to ma co� wsp�lnego z moimi rodzicami? ... Z moj� matk�? � pod wp�ywem impulsu zapyta� nagle Abdel. Nie widzia� dlaczego to zrobi�, ale nie zd��y� powstrzyma� s��w, kt�re same cisn�y mu si� na usta. Gorion zareagowa� tak samo jak zawsze, gdy Abdel pyta� o swoich rodzic�w, kt�rych w og�le nie zna�. Jego twarz skrzywi�a si� w grymasie b�lu. � Nie � odpar� kr�tko. Na d�u�sz� chwil� zapad�a nieprzyjemna, nienaturalna cisza. � Nie z twoj�... nie z twoj� matk�. On po prostu chcia� dotrze� do �Pomocnej d�oni�, aby spotka� si� z pewnymi lud�mi, kt�rzy mieli dla niego jakie� informacje. To wszystko. �ycie Goriona zawsze koncentrowa�o si� wok� spraw zwi�zanych z pozyskiwaniem od ludzi r�nych informacji, dlatego te� Abdel nie m�g� dziwi� si� jego pro�bie. Oczywi�cie zgodzi� si� towarzyszy� ojcu, tym bardziej, �e sam prawdopodobnie by si� tam uda�. Perspektywa wsp�lnej wyprawy wyda�a mu si� o wiele przyjemniejsza. Tak wi�c nast�pnego ranka po raz pierwszy razem opu�cili Candlekeep, pod��aj�c Nabrze�nym Traktem do gospody �Pod pomocn� d�oni��. Podr� by�a przyjemna, a� do owego feralnego trzeciego dnia marszu, kiedy to tu� przed po�udniem drog� zagrodzili im zab�jcy. * * * Na pierwsz� niespodziewan� oznak� �ycia Abdel rzuci� si� w stron� le��cego ojca. Gorion chrapliwie wci�gn�� oddech, a Abdel podpe�z� do niego niczym ton�cy w kierunku p�ywaj�cej deski. Jego ranny bok promieniowa� falami b�lu od pasa po szyj� i raz po raz eksplodowa� w �rodku g�owy. Abdel upad� raczej ni� usiad�. Chcia� powiedzie�: �Ojcze� albo co� innego jeszcze, ale g�os ugrz�z� mu w krtani, sprawiaj�c cierpienie. Pomy�la� nawet, �e samo s�owo mog�o go zad�awi�. Ojciec zamruga� zdrowym okiem, �renica b��dzi�a �lepo po ga�ce, jego lewa r�ka zacz�a wolno sun�� w kierunku kieszeni pasa. Prawa r�ka drga�a konwulsyjnie, palce zaciska�y si� na �wirze, jakby pr�buj�c zdusi� b�l. � M�j... � uda�o si� wypowiedzie� Gorionowi. Tylko to jedno, wyra�ne s�owo. � Tak � szepn�� Abdel. Gard�o zn�w mu si� zacisn�o, nie pozwalaj�c wydusi� ani s�owa wi�cej. W oczach zn�w stan�y mu �zy na widok brocz�cego krwi�, umieraj�cego ojca. � Powstrzymaj... � rzek� Gorion nadspodziewanie d�wi�cznym g�osem. Powiedzia� co� jeszcze, ale co? � tego Abdel ju� nie zrozumia�. R�ce mnicha wznios�y si� w g�r�. Abdel zda� sobie nagle spraw�, �e przygotowuje si� on do rzucenia czaru. Gorion dotkn�� go raptownie, r�ce umieraj�cego raczej spad�y na niego ni� �wiadomie opu�ci�y. Fala ciep�a ogarn�a tu��w Abdela i nagle pal�cy b�l znik� jak r�k� odj��. Gorion z sykiem wci�gn�� d�ugi, bolesny oddech. Abdel, kt�rego rana ju� si� zasklepi�a, prawie ca�kowicie wyleczony, powiedzia�: � A teraz twoja kolej. Gorion nie zacz�� rzuca� nast�pnego lecz�cego czaru. � Ten by� jedyny � wychrypia� mnich. Abdel zapragn�� przekl�� swego przybranego ojca za to, �e zmarnowa� na niego sw� jedyn� lecz�c� modlitw�. � Ty umierasz... � tylko to by� w stanie z siebie wykrztusi�. � Powstrzymaj wojn�... Ja ju� nie mog�... Cia�o Goriona zatrz�s�o si� od nag�ego, wyczerpuj�cego kaszlu i nagle w gwa�townym spazmie wyci�gn�� lew� r�k� ku Abdelowi, tak �e ten a� si� wystraszy�. Gorion �ciska� w d�oni kawa�ek podartego pergaminu. Wysi�ek sprawi�, �e opierzony be�t zadr�a� w jego przebitym oku. Na pergamin pad�y krople krwi. Abdel si�gn��, by chwyci� d�o� ojca i Gorion wypu�ci� pergamin. � Zabieram ci� z powrotem do Candlekeep � powiedzia� Abdel, g�o�no rozgarniaj�c �wir, by chwyci� ojca w ramiona. � Nie � wycharcza� mnich, powstrzymuj�c go. � Nie czas. Zostaw mnie... wr�� po mnie... Cia�o Goriona skurczy�o si� w nag�ym spazmie b�lu, a� Abdel zamar�. � Tw�j ojciec... � i zn�w kaszel. �za sp�yn�a z oka Goriona, jego jedynego oka, kt�re mog�o jeszcze p�aka�. Zn�w zmusi� si� do m�wienia � Khalid... Jahe... I zaraz potem wyda� swoje ostatnie tchnienie, a jego zdrowe oko spojrza�o w niebo. Abdel krzycza� nad konaj�cym ojcem tak d�ugo, p�ki jego rami� nie przesta�o konwulsyjnie dr�e�. R�ka najemnika mimowolnie chwyci�a pergamin, jego d�o� zacisn�a si� na nim. D�ugo jeszcze siedzia� na drodze, w towarzystwie martwych jedynie i kracz�cych wron, a� w ko�cu wsta� i zacz�� wygrzebywa� ojcu gr�b. Rozdzia� drugi Tamoko nie wiedzia�a, co takiego widzi jej kochanek w pustej ramie. Mo�liwe, �e kiedy� by� w niej osadzony jaki� obraz, a mo�e lustro ze srebrzonego szk�a, ale teraz zosta�a tylko pusta rama wisz�ca na kr�tkim �a�cuszku z br�zu, podwieszonym u sufitu w komnacie Sarevoka. Nieraz potrafi� gapi� si� w ni� godzinami, czasem mrucz�c pod nosem przekle�stwa, to zn�w u�miechaj�c si� do siebie czy te� przegl�daj�c gryzmo�y w swym kosztownym notatniku oprawionym w wysadzan� klejnotami sk�r�. Tamoko nie potrafi�a czyta� w j�zyku Faerunu, mia�a trudno�ci nawet z odczytaniem liter jej rodzimego j�zyka Kozakury, wi�c nie wiedzia�a, co takiego pisa� w swym notatniku jej kochanek. Wiedzia�a jedynie, �e Sarevok widzia� co� w tej ramie, nie przestawa� jej �ledzi�, cho� mia� wiele innych, ciekawszych przedmiot�w zgromadzonych w swym pokoju. Usiad�a i podkuli�a nogi na mi�kkim �o�u, za�cielanym ogromn� pierzyn� w jedwabnej poszewce. Spr�bowa�a medytowa�. Co� uk�u�o j� z ty�u w szyj� i rozproszy�o jej uwag�. G�adki jedwab czarnej pi�amy Tamoko ze �wistem otar� si� o jedwab po�cieli, co przyprawi�o Tamoko o g�si� sk�rk� na jej szczup�ych ramionach. By�a nisk� kobiet�, nie mia�a nawet pi�ciu st�p wzrostu, za to mog�a pochwali� si� g�adk� sk�r� ksi�niczki i si�� berserkera. �ycie pe�ne �wicze� uczyni�o z niej t�, kim by�a � zab�jczyni�, w ka�dym tego s�owa znaczeniu. Nie zamkn�a oczu, jedynie przy�o�y�a j�zyk do podniebienia i skoncentrowa�a si� na oddechu, czuj�c jak krew zaczyna �ywiej kr��y� w jej ciele. W pokoju panowa� p�mrok, powietrze sta�o, co zwykle pomaga�o jej w koncentracji, lecz nie dzi�. Dzisiaj powietrze w komnacie Sarevoka, ukrytej po�r�d labiryntu innych pokoi, kt�re tylko nieliczni mogli ogl�da�, by�o ci�kie i martwe. Pomara�czowy, �agodny p�omie� �wiecy, z rzadka tylko skacz�cy w nieruchomym powietrzu, sprawi�, �e zamruga�a. Z powodu wilgoci panuj�cej w pokoju jedwabne ubranie przyklei�o si� do ka�dej kr�g�o�ci jej cia�a. Minuty mija�y, a ona ci�gle usi�owa�a si� skupi� na medytacji. Kiedy Sarevok zauwa�y�, co robi i skrzywi� si� z dezaprobat�, wiedzia�a ju�, �e jak zwykle zamierza poprosi� j�, by kogo� zabi�a. Tym bardziej stara�a si� skoncentrowa�. � M�j brat � zacz�� nagle Sarevok, tak nagle, �e mniej do�wiadczony zab�jca m�g�by si� przestraszy�, ale nie Tamoko � jest na tropie. � Tw�j brat? � zapyta�a szybko. Tak szybko, �e Sarevok z niepokojem si� odwr�ci�. � Tak, mam co najmniej jednego brata � odpowiedzia� Sarevok tym swoim g�osem, kt�ry ona uwa�a�a mo�e nie tyle za uwodzicielski, co kusz�cy... Zimny dreszcz przebieg� jej wzd�u� kr�gos�upa, za co zez�o�ci�a si� na siebie. Z pewno�ci� by�o co� takiego w Sarevoku, co sprawia�o, �e w jego obecno�ci zawsze mia�a si� na baczno�ci. Nie by� cz�owiekiem, nie by� nawet istot� ludzk�, to by�o pewne. Nawet barbarzy�cy z Faerunu byli jej bardziej bliscy ni� on. Nie wiedzia�a, kim jest, ale lubi�a go. Otacza�a go aura w�adzy w taki sam spos�b, jak kobiety z Faerunu otacza wo� perfum. Mog�a sobie nawet wyobrazi�, jak si� w niej p�awi. By� pewny siebie i pe�en determinacji, nie dba� o bo�e kaprysy ani o jaki� infantylny cel czy brz�k monet. Sarevok pragn�� w�adzy... w�adzy i czego� jeszcze. W jego obecno�ci Tamoko czu�a si� niepewnie, ale nie mog�a si� powstrzyma�, by go nie podziwia�. Ten fakt przypomina� jej, �e kiedy tak siedzieli razem w mroku pokoju, w kt�rym nic pomi�dzy nimi nie zasz�o, Sarevok powiedzia� jej tylko to, co chcia�, �eby wiedzia�a, a wola�, �eby nie wiedzia�a zbyt wiele. On zawsze potrafi� si� kontrolowa�. � Jak ma umrze�? � zapyta�a, wiedz�c, �e jest tu po to, by dla niego zabi� i �e nie wolno jej pyta� dlaczego. Sarevok wybuchn�� �miechem, na co Tamoko u�miechn�a si�. Nie dlatego, �e jego �miech by� przyjemny, ale dlatego, �e taki w og�le nie by�. Naprawd�, on nie by� zwyk�ym cz�owiekiem. � Wi�c ma �y�? Sarevok nadal u�miecha� si� tym swoim wilczym u�miechem, po czym pochyli� si� i usiad� na ��ku, wolno przysuwaj�c si�. W pierwszej chwili instynktownie zapragn�a si� cofn�� i unikn�� jego twardego, �elaznego u�cisku, kt�ry za chwil� mia� nadej��, ale jej cia�o nawet nie drgn�o. Powstrzyma�a si�; potrafi�a panowa� nad swym cia�em. Przysun�li si� do siebie, a jego dotyk by� ciep�y, przyjemny i pe�en gro�nego napi�cia, kt�re tak j� w nim poci�ga�o, kaza�o jej zawsze do niego wraca� i czyni�o z niej jego niewolnic�. Zabija�a dla niego dziesi��, dwana�cie, pi�tna�cie razy � przesta�a ju� nawet liczy� ile razy � i zabi�aby jeszcze kolejne sto, byleby tylko popatrzy� na ni� tak jak teraz, tak chwyci�, wszed� w ni�, przeszed� przez ni�, obok niej cho� ten jeden raz jeszcze. � On akurat... � wyszepta� jej do ucha, a jego g�os wydawa� si� cieplejszy ni� jego oddech � b�dzie �y�... Przynajmniej jaki� czas. Cofn�� si� nagle, a ona us�ysza�a swoje w�asne westchnienie. By�a na tyle opanowana, �eby si� nie zaczerwieni�, ale b�ysk w oku Sarevoka powiedzia� jej, �e zauwa�y� to. On zawsze wszystko widzi. � Tych dw�ch Zentharim�w � zacz�� � tak�e po�yje jeszcze jaki� czas, ale nied�ugo. Sprowadz� ich tu z Nashkel. � Byli u�yteczni dla ciebie � powiedzia�a Tamoko i �ciszaj�c g�os doda�a � dlatego umr� szybko. Sarevok zn�w si� za�mia� i Tamoko z trudem powstrzyma�a dr�enie. Tym razem z podniecenia. � Nie s�d�my po pozorach, dziecinko � powiedzia�. � Oni mog� mnie jeszcze zawie��, zw�aszcza ten mniejszy. Rozdzia� trzeci Kiedy nas�a�y dni Awatar�w, Czarny Pan sp�odzi� �miertelne potomstwo. W�r�d dzieci tego miotu by�y zar�wno dobre, jak i z�e z charakteru, lecz chaos dotkn�� je wszystkie. Kiedy b�karty Mordercy doros�y, sprowadzi�y na Wybrze�e Mieczy �mier� i zniszczenie. Jedno spo�r�d tych dzieci musi wynie�� si� nad pozosta�e i przej�� dziedzictwo ojca. Spadkobierca ten zmieni histori� Wybrze�a Mieczy na ca�e przysz�e stulecia. Nonsens. Abdel nie m�g� uwierzy� w to, co przeczyta�. O czym m�wi�a ta kartka sztywnego pergaminu, znacz�ca dla jego ojca tyle, �e wydoby� j� resztkami swych si�, sk�pa� we w�asnej krwi? Mo�e chodzi�o o jakiego� martwego boga, je�li fragment o dniach Awatar�w rzeczywi�cie odnosi� si� do Czasu Niepokoju, kiedy to w�r�d ludzi po Torilu chodzili bogowie i jak ludzie tu umierali. Kiedy Abdel po raz pierwszy ujrza� ten tekst, jeszcze nad cia�em martwego ojca, by� pewien, �e jest to informacja dla niego, jaki� sekret, kt�ry ojciec przed nim tai�. Kiedy rozk�ada� pergamin i zwr�ci� swe za�zawione jeszcze oczy ku szarzej�cemu niebu, by� niemal pewien, �e znajdzie tam co� o swojej matce, mo�e nawet wiadomo�� od niej, list, kt�ry napisa�a do swego dziecka tu� przed sw� �mierci� lub zanim go odda�a, gdzie� odes�a�a, sprzeda�a, czy cokolwiek innego, co t�umaczy�oby fakt, �e nigdy jej nie pozna�. Zamiast tego na pergaminie znalaz� kilka wyrwanych z kontekstu zda�, uk�adaj�cych si� w co� na kszta�t przepowiedni, kt�ra mo�e, ale wcale nie musi si� sprawdzi�, a ju� na pewno � Abdel by� przekonany � nie mia�a nic wsp�lnego z jego osob�. � Cokolwiek ma by�, to b�dzie, staruszku � powiedzia� Abdel do ojca, tu� przed z�o�eniem jego cia�a do grobu, kt�ry sam wykopa�. � Ju� ci� tu nie b�dzie, �eby� si� przekona�, czy si� sprawdzi. Mo�e mnie te� nie. Chcia� doda� co� jeszcze. Szuka� w pami�ci i w sercu jakiej� modlitwy, jakiej� frazy, przypowie�ci czy wspomnienia. Pr�bowa� znale�� w�a�ciwe s�owa, kt�rymi �egna si� bliskich, ale nic nie przychodzi�o mu do g�owy. Gdy zasypywa� gr�b ziemi� i �wirem, rozpada� si� deszcz. Abdel pozwoli�, by strugi wody zmy�y mu z twarzy s�one �zy. Sko�czy� prac�, stan�� wyprostowany i wystawi� twarz wprost na padaj�ce, zimne krople. Przejecha� d�oni� po swych g�stych, czarnych w�osach i zamkn�� oczy, czekaj�c, a� deszcz sp�ucze z niego brud ziemi i krew. Ojciec wyleczy� mu ran� w boku. Cho� by�a g��boka, niemal ca�kowicie si� zagoi�a. Pr�bowa� zignorowa� uporczywy b�l, ale on nie ust�powa�. Nie m�g� �y� ze zranionym sercem. Jego ojciec zgin�� z r�k najemnych zbir�w. Kto� zap�aci� im, �eby go zabili i to pewnie sowicie. To by� interes i tyle, ale �e bandytom nie uda�o si� zabi� Abdela, by� to interes nie doko�czony. Doko�czy� go musia� teraz sam Abdel. Abdel, syn Goriona, poprawi� sw� kolcz� tunik�, butem odgarn�� z grobu b�oto, podni�s� ramiona, �eby wywa�y� sw�j wielki miecz przewieszony na plecach, po czym w grobowy kopczyk wbi� znaleziony na ziemi kij. Na mokrym kiju uwi�za� z�oty �a�cuch ze srebrnym symbolem malutkiej r�kawicy, noszony przez ojca. Dobrze wiedzia�, �e ju� niebawem jaki� anonimowy podr�nik znajdzie go i ukradnie. � Wr�c� po ciebie � powiedzia�, po czym odwr�ci� si� i odszed�. * * * Trudno orzec, co wywo�ywa�o ten przera�aj�cy d�wi�k, kt�ry wyrwa� Abdela z niespokojnego snu, czy te� jak daleko znajdowa�o si� jego �r�d�o. M�odzieniec momentalnie zerwa� si� na nogi. Tego dnia pogrzeba� swego przybranego ojca, w pobli�u miejsca, w kt�rym Lwi Trakt biegn�cy z Candlekeep przecina ucz�szczan� drog� Nabrze�nego Traktu. Wznosi� si� tam kamienny s�up, wykuty z solidnego bloku granitu. Gdy Abdel mija� go wcze�niej, jad�c do Candlekeep, wita� go z przyjemno�ci�, teraz ten znak sta� si� dla niego symbolem tego, co utraci�. Po �mierci Goriona Abdel nie by� nawet pewien, czy mo�e wr�ci� do Candlekeep. Ale teraz nie by�o czasu na przemy�lenia. D�wi�k zbli�a� si� i to coraz szybciej. Przypomina�o to ch�r w�ciek�ych ps�w wsp�zawodnicz�cych z pianiem tysi�ca bard�w, kt�rym obci�to j�zyki tak, �e mogli jedynie wy�, mrucze�, chrz�ka� i krzycze�. Ha�as przerazi� Abdela, co rzadko mu si� zdarza�o. Musia� zaprze� si� plecami o kamienny s�up, �eby powstrzyma� ch�� ucieczki ze strachu w mrok nocy. Abdel by� got�w do walki z tym czym�, co wywo�ywa�o ten piekielny harmider. Czymkolwiek zreszt� to by�o, brzmia�o tak, jakby by�o tego wiele. Musia� walczy� nie tylko z tym czym�, ale i ze swoim strachem. Kamie� za jego plecami by� szorstki i mokry, a Abdel zda� sobie nagle spraw�, �e gdy k�ad� si� spa�, to zdj�� kolczug�. Noc by�a ciemna, chmurna ju� od poprzedniego popo�udnia. Oczy przystosowa�y mu si� do ciemno�ci i Abdel spr�bowa� przejrze� mrok, by sprawdzi�, czym spowodowany jest ten zbli�aj�cy si� odg�os, teraz ju� wprost niezno�ny dla jego uszu. Ta diabelska kakofonia sprawia�a, �e Abdel bliski by� ob��du. Zobaczy� to najpierw jako wielki cie�, kt�ry sun�� po ziemi w poprzek skrzy�owania, kieruj�c si� na po�udnie. Olbrzymi cie� napotka� na swej drodze drzewo � mo�e niedu�e, ale na pewno spore � i poch�on�� je bez wahania. I wtedy wewn�trz tego cienia zacz�y formowa� si� jakie� kszta�ty. Abdel zrozumia� sw�j strach, gdy poj��, �e ta g�o�na masa cienia by�a w rzeczywisto�ci hord� wielu ma�ych stworze�, setek humanoidalnych istot. Abdel otworzy� usta i wolno wci�gn�� oddech, aby nie by�o go s�ycha�. Chocia� ksi�yc skrywa�y chmury i na niebie nie by�o wida� ani jednej gwiazdy, Abdel ucieszy� si� w duchu, �e nie ma na sobie zbroi. B�ysk metalu m�g� �ci�gn�� uwag� jednego ze stwor�w i sprowadzi� na niego ca�y ten ich r�j. A nawet on prawdopodobnie nie by�by w stanie obroni� si� przed mas� tych czarnosk�rych cia�. W�a�nie wtedy Abdel ujrza� b�ysk stali w�r�d cieni kryj�cych hord�. S� uzbrojeni � pomy�la� � maj� miecze. To przypomnia�o mu, �e jego miecz tak�e jest ze stali i czym pr�dzej ukry� cicho pa�asz za plecami. Nawet nie drgn��, kiedy us�ysza� za sob�, po drugiej stronie s�upa chrz�st �wiru. Mocniej zacisn�� d�o� na r�koje�ci i spr�bowa� przypomnie� sobie modlitw� do Torma. Chrz�st z ty�u usta�, ale Abdel nie o�mieli� si� odwr�ci�. Skupiaj�c sw� uwag� na tym, co dzia�o si� za nim, Abdel nie us�ysza� tego, co zbli�a�o si� od lewej, za to poczu� smr�d. Zanim zda� sobie spraw� z tego, co robi, wyci�gn�� miecz przed siebie, obr�ci� r�k� i uderzy� nisko w lew� stron�. Ostrze natrafi�o na op�r i chocia� Abdel nie m�g� zobaczy� swego przeciwnika z powodu ciemno�ci, wiedzia�, �e skoro ten nie wrzasn��, to musia� go na miejscu zabi�. Chwil� potem us�ysza� z prawej ch�r j�k�w i gard�owych porykiwa�, i zda� sobie spraw�, �e jest ich wi�cej, o wiele wi�cej, i �e go zauwa�yli. Cho� Abdel z trudem widzia� co� wi�cej poza niewyra�nymi konturami swych wrog�w, oni nie mieli z tym k�opotu. Zardzewia�e, podziurawione i strzaskane ostrza uderzy�y naraz na Abdela, a ha�as by� og�uszaj�cy. Parowa� ataki jeden po drugim, zabi� jedn� istot�, potem drug� i ca�y czas przywiera� plecami do kamiennego s�upa. Wywija� mieczem przed sob�, tworz�c co� w rodzaju stalowej zas�ony, ale niekt�re ataki przechodzi�y przez ni�. Rana w boku zn�w odezwa�a si� b�lem, ale musia� j� zignorowa� i walczy� dalej. Kiedy zabi� kolejn� ma�� besti�, zaraz nast�pna zajmowa�a jej miejsce. Zrozumia�, �e tej nocy przyjdzie mu zgin��. W tonacji ryk�w hordy zasz�a drobna zmiana, po kilku sekundach wrzask zmieni� si� zupe�nie i ca�a horda, jak jeden m�� ruszy�a na p�noc. Czyli wprost na Abdela. Abdel niestrudzenie wyrzyna� nacieraj�cych, jednego po drugim, p�ki ca�y nie by� sk�pany we krwi, tak�e w�asnej. Wydawa�o si�, �e trwa�o to godzinami, ca�� wieczno��, ale min�o zaledwie kilka sekund, gdy nag�y b�ysk �wiat�a o�lepi� najemnika. Nie by�o huku gromu, ale Abdel by� pewien, �e to piorun musia� trafi� w czubek kamiennego s�upa nad jego g�ow�. Mia� oczy szeroko otwarte, chwytaj�c ka�dy promyk �wiat�a jaki m�g�, kiedy znik�d eksplodowa� ��ty b�ysk. Zawy� z b�lu i mocno zacisn�� powieki. �zy pociek�y po splamionych krwi� policzkach, zak��ci� si� rytm jego cios�w. Wrzask, jaki wyda�a z siebie horda w odpowiedzi na �wiat�o, by� og�uszaj�cy. Tysi�c wyj�cych garde� przyprawi�o Abdela o dreszcz. Brzmia�o to tak, jakby ca�� wiosk� wyrzynano w pie� za jednym zamachem. Stwory zaprzesta�y ataku i kiedy Abdel mrugaj�c pozby� si� czerwonych kr�g�w spod powiek, zobaczy�, �e horda si� wycofuje. Stwory � brzydkie, p�nagie humanoidy, ubrane we w�ciekle purpurowe szmaty opinaj�ce ich gibkie musku�y, z g�owami na podobie�stwo lwich, o czarnych, spl�tanych grzywach � ucieka�y przed �wiat�em, kt�re wci�� �wieci�o jaskrawo ponad g�ow� Abdela, wcale przy tym nie parz�c. Wyczerpany Abdel z ulg� osun�� si� na kolana, szorstki kamie� za plecami podrapa� go przez cienk� koszul�. G��boko i �apczywie wci�ga� powietrze, jego miecz zdawa� si� wa�y� tysi�c funt�w. � Styka ju� � odezwa� si� szorstki, dono�ny g�os. � No, zga� to przekl�te �wiat�o. Abdel chcia� skoczy� na nogi i przyj�� obronn� postaw�, ale nie by� w stanie tego zrobi�. Zdecydowa� si� poczeka�, a� ten, kto wypowiedzia� te s�owa, zbli�y si� do� na tyle, by m�g� go zabi� nie musz�c wstawa�. � Posz�y ju�, posz�y? � zapyta� drugi g�os. � Przyjrzyjmy si� naszemu nowemu... naszemu nowemu przyjacielowi. Abdel us�ysza� kroki dw�ch os�b obchodz�cych s�up i spr�bowa� wsta� im na spotkanie, mimo �e pier� mu ci��y�a. Zn�w mocno zamkn�� oczy, obur�cz trzymaj�c miecz przed sob�. Patrzy� w d�, kiedy otworzy� oczy. Gdy znikn�y ostatnie czerwone kr�gi, ujrza� par� nagich, szerokich st�p, poro�ni�tych g�stym, kr�conym rudym w�osiem. Buty, kt�re stan�y obok, by�y z eleganckiej, l�ni�cej, czarnej sk�ry. Jeden z przybysz�w chrz�kn�� i zapyta�: � Jak tam? Dobrze z tob�, ch�opcze? Abdelowi zachcia�o si� �mia�. Wcale nie by�o z nim dobrze. � To ju� drugi raz tego dnia � odpar�, mrugaj�c za�zawionymi oczami, �eby zupe�nie odzyska� wzrok � musia�em walczy� o �ycie. Czy chcecie, aby to by� ten trzeci raz? � Ha! � hukn�� ten z zaro�ni�tymi stopami; Abdel m�g� teraz rozpozna� w nim nizio�ka. � Niczego takiego nie chcemy, m�odziaku. � W �adnym razie � dopowiedzia� drugi, wysoki, chudy cz�owiek w czarnej szacie. � Spokojnie... uspok�j si�. Abdel z uwag� przyjrza� si� swoim niesamowitym wybawcom. Nizio�ek jakby r�ni� si� od przedstawicieli swej rasy, cho� jak i oni by� niski, kr�py i o rumianej karnacji. Mia� w sobie co� diabolicznego, cho� swoj� drog� w�r�d ca�ej galerii znanych Abdelowi najemnik�w, twardzieli, z�odziej�w i �ajdak�w ma�o by�o nizio�k�w. Ten nosi� na sobie czerwono-br�zow� sk�r� przerobion� na zbroj� chroni�c� �ywotne organy, za to z obci�tymi r�kawami. U jego boku w z�oconej pochwie wisia� wspania�ej roboty d�ugi miecz � bro� imponuj�ca jak na rozmiary jego w�a�ciciela. Nizio�ek pokr�ci� swym zadartym nosem i u�miechn�� do Abdela. � Brywiecz�r, m�odziaku � powiedzia� z obcym akcentem, w�a�ciwym dla... Waterdeep? W ka�dym razie dla miasta, w kt�rym nizio�k�w raczej si� nie spotyka. � Jam jest Montaron, a m�j kompan zowie si� Xzar... On to wymodzi� to obrzydliwie jasne �wiat�o, co to przerwa�o ten huczny, hehe, bal, kt�ry se tu urz�dza�e�. Abdel skin�� nizio�kowi i teraz baczniej przyjrza� si� cz�owiekowi imieniem Xzar. By� wysoki, chudy i nerwowy. Jego twarz by�a w nieustannym ruchu, jakby pod sk�r� l�g�y si� robaki, a usta bez przerwy si� porusza�y, jakby bezg�o�nie m�wi� co� do siebie. Co chwila szarpa� g�ow� w bok, jakby chcia� odgoni� natr�tn� much�, kt�rej w istocie nie by�o. � Gibberlingi � rzek� cz�owiek � w og�le... � tik twarzy przerwa� mu na moment � ... nie znosz� �wiat�a... w og�le. � Gibberlingi? � zapyta� Abdel, domy�laj�c si�, �e chodzi o stwory z hordy. Trafna nazwa dla ich wokalnych mo�liwo�ci. � A ty� kto? � nacisn�� nizio�ek. � Abdel � odpar�, przek�adaj�c miecz do lewej d�oni i wyci�gaj�c praw�. � Jestem Abdel... syn Goriona. Montaron chwyci� r�k� Abdela i u�cisn�� mocno. Zachichota� przy tym, jakby robi� sw�j ulubiony dowcip. Xzar nerwowo potar� twarz, bezwiednie g�adz�c linie wyra�nego tatua�u, okalaj�cego jego oczy niczym maska. Kiedy nizio�ek opu�ci� r�k�, Abdel wyci�gn�� d�o� ku cz�owiekowi, ale Xzar jedynie wzdrygn�� si� i wykona� �wier� obrotu, jakby chcia� si� oddali�. � Racz wybaczy� memu przyjacielowi. � Powiedzia� nizio�ek, kiwaj�c g�ow� na Xzara. � Nie z tych on, co to kumplowa� si� lubuj�, za to jego czary daj� mu nied�wiedzi u�cisk. Abdel wzruszy� ramionami. Xzar by� dziwny, ale przecie� by� dla niego obcy. � Powinienem wam podzi�kowa� � powiedzia� Abdel do nizio�ka. � No, jasne �e� powinien � Montaron zakaszla� � je�li masz dobre maniery. Ja nie mam, wi�c nie spodziewam si� ich po innych... Heh, ci�ka ta droga. Mo�e damy ci szans� na rewan�, co? � Zmierzam do gospody �Pod pomocn� d�oni��. Xzar chrz�kn��, ale Montaron wci�� si� u�miecha�. � Znajdziesz wi�cej roboty w Nashkel � powiedzia� nizio�ek. � W Nashkel? � No... � zacz�� Montaron i urwa�, kiedy nagle zn�w zrobi�o si� wok� ciemno. Magiczne �wiat�o w ko�cu znikn�o, a wraz z nim ucich�y ostatnie wrzaski oddalaj�cej si� hordy. � O dzi�ki ci Panie Trzech Koron � powiedzia� Montaron, jego g�os wyra�a� zadowolenie. � Heh, ju� si� obawia�em, �e to �wiat�o nigdy nie zga�nie. W ciemno�ci wida� lepiej, co nie Abdel? M�ody najemnik zamruga�, obawiaj�c si� zn�w o�lepn�� od gwa�townej zmiany warunk�w �wietlnych. � W ka�dym razie � doda� Montaron � w Nashkel jest robota do odwalenia. � Mam spraw� w �Pomocnej d�oni�. � Heh, wi�c nie szukasz roboty? W rzeczywisto�ci Abdel ch�tnie naj��by si� do jakiej� roboty, ale da� obietnic�, a poza tym w gospodzie mieli czeka� na Goriona Khalid i ten drugi. Gospoda gnom�w by�a trzy dni drogi st�d na p�noc, podczas gdy do Nashkel sz�o by si� w przeciwnym kierunku ca�y tydzie�, a wi�c dziesi�� dni. � Co to za robota? � Ano, robota z tych, na kt�rych dobrze si� znasz. Du�o roboty. M�wi�, �e s� jakie� k�opoty w kopalniach. � Najpierw musz� p�j�� do �Pomocnej d�oni�. Czekaj� tam na mnie. Ale potem b�d� potrzebowa� jakiego� zaj�cia. � Tak wi�c gospoda najpierw, tak? � stwierdzi� raczej ni� zapyta� Xzar. W ciemno�ci Abdel nie m�g� zobaczy�, czy kierowa� te s�owa do niego, czy do nizio�ka. � No, pierw do �Pomocnej d�oni�, potem do Nashkel � Montaron rozstrzygn�� jego w�tpliwo�ci. � Ch�tnym przespa� si� w prawdziwym �o�u. Rozdzia� czwarty Po trzech dniach wsp�lnej drogi Abdel musia� przyzna�, �e w jaki� spos�b polubi� prostackiego nizio�ka. Cho� z drugiej strony by�o dla niego jasne, �e jest dziwny. Potrafi� przez ca�y dzie� narzeka�, �e s�o�ce �wieci zbyt jasno, mimo �e najcz�ciej niebo przes�ania�y deszczowe chmury i by�o szaro. Jego awersja do �wiat�a by�a czasem zabawna, niekiedy zn�w irytowa�a. Montaron wydawa� si� dobrze bawi� w towarzystwie Xzara i cz�sto dra�ni� go podczas marszu, rzucaj�c celnie w jego g�ow� ma�ymi kamykami i ga��zkami. Abdel by� got�w zrobi� co� wi�cej ni� tylko dra�ni� Xzara. Zacz�� przemy�liwa�, jakby go tu zabi�. Godziny mija�y, nizio�ek robi� sobie �arty, mag nie wyzbywa� si� swojej dumy, za� Abdel snu� coraz bardziej wymy�lne plany zamordowania Xzara, po prostu dla zabicia czasu. Xzar mia� spos�b m�wienia, kt�ry denerwowa� Abdela i zbija� go z tropu. Potrafi� poprawia� i powtarza� s�owa bez powodu, nie odzywa� si�, kiedy powinien i gada�, kiedy nie mia� nic do powiedzenia. Mag nieustannie nerwowo si� wierci� i jakkolwiek Abdelowi na pocz�tku by�o go �al z tego powodu, to jednak w ko�cu nie m�g� my�le� o niczym innym, tylko o tym, jak bardzo chce mu przy�o�y�. Pierwszego dnia marszu Abdel by� sk�onny ignorowa� nerwowego maga, ale kiedy wieczorem usiedli przy ognisku, Xzar powiedzia� co�, co Abdel zawsze chcia� us�ysze�. � Wiem � zaczaj Xzar � kim jest tw�j ojciec... tw�j ojciec. Abdel wyprostowa� si�, a Montaron, kt�ry dot�d �mia� si� cicho w ciemno�ci, nagle ca�y zesztywnia�. � Co powiedzia�e�? � zapyta� Abdel. Tylko w ten spos�b m�g� poprosi� Xzara o wyja�nienie. � Xzar � zacz�� nizio�ek, a po chwili po prostu powt�rzy� � Xzar... � Tw�j ojciec � rzek� mag do Abdela, ignoruj�c nizio�ka � tw�j ojciec by�... � Starczy! � urwa� ostro Montaron, a� mag przymkn�� oczy. � Nie widzisz, �e ch�opak mocno to prze�ywa? � Sk�d to wiesz � zapyta� Abdel Xzara, nie zwracaj�c uwagi na nizio�ka. � Nawet mnie nie znasz. Nie wiesz kim jestem, wi�c sk�d m�g�by� zna� mojego ojca? Montaron wyci�gn�� r�k� i po�o�y� d�o� na ramieniu Xzara. Mag str�ci� j� ze�lony. � Powinien si� cieszy� � powiedzia� Xzar w pustk�. � Powinien si� cieszy�, �e jest synem boga... boga. Abdel zakrztusi� si�. Ten cz�owiek by� szalony. � Niby jestem synem boga? � zapyta� Abdel, a z�o�� sprawi�a, �e g�os mia� twardy i spokojny. � Oh � zacz�� mag, ton jego g�osu sta� si� protekcjonalny � oh, tak, oh, tak, najprawdopodobniej nim jeste�. � M�j przyjaciel � zwr�ci� si� nizio�ek do Abdela � jest, rzecz jasna, szalony, za to potrafi strzela� ogniem z palc�w, wi�c si� go trzymam. � Zamknij si� � obruszy� si� mag. � Zamknij si�... zamknij. On jest synem Bhaala. Abdel westchn�� i po�o�y� si�, szykuj�c do spania. Xzar przez chwil� mrucza� co� do siebie, jego g�os �ciszy� si� do g�osu �wierszcza. � Pogrzeba�em mojego ojca... � powiedzia� Abdel bardziej do siebie ni� do szalonego maga czy nizio�ka. � Jedynego ojca, kt�rego mia�em... W dniu, kiedy was pozna�em. On nie by� bogiem ani ja nim nie jestem. � A co, je�li� nim jest? � zapyta� Montaron, nocny wietrzyk poni�s� jego mi�kki g�os w mrok nocy. Abdel spojrza� na niego i nawet w ciemno�ci m�g� zauwa�y� powag� maluj�c� si� na jego twarzy. To sprawi�o, �e si� roze�mia�. � �ycz� sobie tysi�c razy tysi�c sztuk z�ota naraz � odpar� Abdel, co roz�mieszy�o Montarona. � Zanurz� ca�e Wybrze�e Mieczy w morzu, aby zobaczy� tylko jak tonie i zamieni� w zombi ka�dego, kto kiedykolwiek powie o mnie z�e s�owo. � Zr�b mnie w�adc� Waterdeep � za�artowa� nizio�ek. � Jasne � powiedzia� Abdel, na�laduj�c dziwny akcent Montarona � b�dziesz kr�lem ca�ego �wiata. Obaj wybuchn�li �miechem, lecz kiedy Montaron k�ad� si� spa�, powiedzia�: � Czasami, ch�opcze, zdarzaj� si� cuda. � Tak � odrzek� Abdel, ziewaj�c � czasami si� zdarzaj�... * * * W ci�gu ostatnich kilku lat Abdel odwiedza� gospod� �Pod pomocn� d�oni�� ponad p� tuzina razy, ale jej widok zawsze go zaskakiwa�. Dawno temu by�a to prawdziwa forteca, zbudowana przez wyznawc�w martwego ju� boga Bhaala. Podobno banda gnom�w, kt�rzy dotarli w te okolice, wda�a si� w konflikt z wyznawcami Bhaala. Po latach walk i wzajemnych przepychanek gnomy w ko�cu ich wyp�dzi�y. Historia ta wydawa�a si� Abdelowi ma�o prawdopodobna, jako �e spotka� ju� w swym �yciu kilka gnom�w i trudno by�o mu uwierzy�, �e kto�, kto z ledwo�ci� si�ga� mu do kolan, potrafi�by wys�a� kogo� na tamten �wiat. Abdel nie wiedzia� nic na temat Bhaala, ale je�li prawd� by�o, �e jego wyznawcy zostali wyp�dzeni z tak solidnej fortecy przez tych le�nych ludk�w, to nic dziwnego, �e ich b�g nie prze�y� Czasu Niepokoju. Abdel nie zapomnia� szalonych majak�w Xzara. Fakt, �e mag skoncentrowa� swe rojenia na temat pokrewie�stwa Abdela z Bhaalem, musia� znaczy�, �e i on s�ysza� histori� powstania gospody �Pod pomocn� d�oni��. Je�li wi�c byliby w Dolinach, jego ojcem wed�ug Xzara m�g�by by� Elminster, a gdyby dotarli do Evermeet, to mo�e nawet sam Corellon Larethian. Gospoda �Pod pomocn� d�oni�� by�a nie tylko fortec�, ale i ma�� wiosk�. Wewn�trz wysokich mur�w z szarego kamienia sta�o wiele budynk�w o r�nym przeznaczeniu, ale wszystkie w ten czy inny spos�b s�u�y�y podr�nym. Abdel i jego dw�ch towarzyszy podesz�o do frontowej bramy, czekaj�c a� nad fos� opu�ci si� most zwodzony. Nadeszli od po�udnia i widzieli, �e fosa nie otacza ca�ej twierdzy, a wok� niej kr�cili si� znudzeni kamieniarze i robotnicy. Fosa by�a nowa i raczej na pokaz ni� dla cel�w obronnych. Brama gospody �Pod pomocn� d�oni�� zawsze by�a otwarta, zapraszaj�c do �rodka wszystkich podr�nych, i trudno by�o sobie wyobrazi� jej obl�enie. Przeszli po mo�cie zwodzonym i gdy tylko min�li kolumnow� bram�, ruszyli wprost ku najwi�kszemu budynkowi wewn�trz mur�w. Nawet je�li Abdel nigdy wcze�niej by tu nie by�, d�wi�ki wieczornej zabawy powiedzia�yby mu, �e jest to budynek gospody. Gdy szli przez dziedziniec w kierunku wysokich, d�bowych drzwi, min�li po drodze ma�y oddzia� gnomiej stra�y. Na widok tych ma�ych wojownik�w Abdel u�miechn�� si�. Ka�dy z trzech stra�nik�w mierzy� nie wi�cej ni� dwie i p� stopy wzrostu i nosi� wymy�ln� cho� funkcjonaln� kolczug� k�kow�. Ich kr�tkie miecze by�y mniejsze i bez w�tpienia l�ejsze ni� sztylet Abdela. Jeden trzyma� w��czni� z chor�gwi� �Pomocnej d�oni�, bardziej jako reklam� szyldu ni� herb. Trzej ludkowie skin�li Abdelowi i odwzajemnili u�miech, po czym nagle zwr�cili swoj� uwag� w stron� gospody. Abdel zauwa�y� nag�� zmian� w d�wi�kach dochodz�cych z wn�trza gospody. Montaron zatrzyma� si� i delikatnie przytrzyma� Xzara. � Nie dotykaj mnie � krzykn�� mag i wzdrygn�� si�. � Ciiii � ostrzeg� nizio�ek, a stra�nicy wolno zacz�li zbli�a� si� do gospody. �miech i weso�e krzyki przycich�y i to w�a�nie zwr�ci�o wcze�niej uwag� stra�nik�w. Nagle rozleg� si� radosny wrzask, a po nim trzask i brz�k t�uczonego szk�a, po czym g�o�ny pomruk. Montaron za�mia� si� i powiedzia�: � Brzmi swojsko. To lubi�! Wszyscy trzej skierowali si� za stra�nikami do drzwi. Abdel sta� tu� za gnomami, kiedy jeden z nich otworzy� drzwi. Ha�as dobiegaj�cy ze �rodka og�uszy� go, a chwil� p�niej trafi�o go w twarz nadlatuj�ce krzes�o. Najemnik upad�, nie podejrzewaj�c nawet, �e gnomy zdecyduj� si� wkroczy� w t�um. Tymczasem, mimo �e ich pi�ci by�y ma�e, to gdy posz�y w ruch na poziomie ich oczu, wysocy dla nich ludzie zacz�li pada� jak k�ody. Abdel wpad� w gniew, wsta� i otar� krew z rozbitego nosa, chwyci� po�amane krzes�o i rozejrza� si� po mrocznym pomieszczeniu pe�nym ludzi. Mia� nadziej� wypatrze� tego, kt�ry cisn�� we� krzes�em, ale wszyscy spogl�dali na� r�wnie oboj�tnie. Wybuch� �miech i Abdel poczerwienia�, zanim si� zorientowa�, �e ludzie nie �miej� si� z niego, lecz z cz�owieka, kt�rego w�a�nie wynosi�o trzech gnom�w. W�a�ciwie bardziej go w��czyli za nogi ni� nie�li, a �w wielki, brudny i cuchn�cy obwie� poj�kiwa� cicho za ka�dym razem, kiedy jego g�owa odbija�a si� o twarde deski pod�ogi. Abdel patrzy� na nieprzytomnego z nieskrywan� w�ciek�o�ci�, lecz kiedy ruszy� do przodu, Montaron chwyci� za krzes�o, kt�re trzyma�. � Zostaw go � powiedzia� nizio�ek. � Wygl�da na to, �e ju� zap�aci� za swoje. Abdel stan�� i czeka�, a� gniew opadnie, ale nic z tego. Ch�tnie by kogo� zabi�. Montaron patrzy� na niego z trosk�. � Widzisz? � wyszepta� Xzar. Nizio�ek odepchn�� maga i lekko poci�gn�� za krzes�o. Abdel pozwoli� mu je sobie odebra�. � Musisz sobie chlapn�� co nieco � powiedzia�, a Abdel potakn��. Na lad� baru wspi�a si� gnomka i g�o�no zawo�a�a: � Nast�pny, kt�ry rzuci krzes�em, zarobi ode mnie w jaja. To jest... � przerwa�a i czkn�a g�o�no � restauracja pierwsza klasa. Wybuch�y gromkie, radosne brawa, a ju� po chwili wszystko wr�ci�o do normy; wewn�trz �Pomocnej d�oni� zapanowa� gwar i chaos, jak ka�dej nocy. * * * Ciemne piwo by�o smaczne i po trzech kuflach Abdel wreszcie si� uspokoi�. Usiad� przy barze i opu�ci� g�ow�, ignoruj�c panuj�cy wok� �cisk i harmider. Nie odezwa� si� od chwili, kiedy oberwa� krzes�em i nawet nie otar� krwi z twarzy. Rozejrza� si�. By� na tyle ordynarny i z�y, �e Monatron szybko go opu�ci� i znikn�� w t�umie, co przy jego wzro�cie nie by�o trudne. Xzara pozby� si� jeszcze szybciej; mag ukry� si� w ciemnej alkowie w k�cie sali, gdzie usiad� i mrucza� co� do siebie. Abdel wiele nie my�la�, po prostu usiad� i pi�. Nie by� z tych, co to rozczulaj� si� nad sob�, ale te� ostatni tydzie� by� dla� prawdziwym piek�em. My�l o kolejnym wsp�lnym poranku z nizio�kiem i tym przekl�tym, mamrocz�cym magiem wcale nie wydawa�a mu si� przyjemna. Jego sakiewka by�a niezno�nie lekka i nie zanosi�o si� na to, by w najbli�szym czasie przybra�a na wadze. Ju� decydowa� si� porzuci� towarzystwo Montarona i Xzara � n