8772
Szczegóły |
Tytuł |
8772 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
8772 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 8772 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
8772 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
SEBASTIAN MIERNICKI
PAN SAMOCHODZIK I... ZAMEK CZOCHA
OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA
200
WST�P
Czternastu spadochroniarzy ameryka�skiej 101. dywizji powietrzno-desantowej
wypoczywa�o w ogr�dku pa�acyku po�o�onego ko�o miasteczka na po�udniu Francji.
M�odzi
ch�opcy ogl�dali si� za Francuzkami, kt�re �wiadome swej kobieco�ci potrafi�y
zwr�ci�
uwag� m�czyzn. Dow�dc� oddzia�u by� porucznik Hankins. Dwukrotnie mia� szans�
by�
awansowany na kapitana, ale za ka�dym razem odmawia�. By� to trzydziestolatek z
Nowego
Jorku, z rud� czupryn� i niebieskimi oczyma, o smutnym, jakby zamy�lonym
obliczu. Jego
zast�pc� by� sier�ant szef Markus. Mia� matk� Niemk� i dlatego doskonale zna�
j�zyk
Goethego. Chudy, niski sprawia� niepozorne wra�enie, ale wielu przeciwnik�w na
ringu czy
w brytyjskich pubach przekona�o si� o niezwyk�ej sile i zwrotno�ci Markusa.
Dw�ch
ch�opc�w z rodzin w�oskich: Rudolfo i Valentino, mia�o stopnie kaprali i wiele
os�b bra�o ich
za bli�niak�w. Reszt� oddzia�u stanowili �o�nierze pochodz�cy z Teksasu i
Arizony, �ch�opi
oderwani od traktora i fasoli z patelni�, jak mawia� o nich Markus. Nie lubili
tej wojny, ale
podoba�a im si� Europa. Kochali wiosenne s�o�ce 1945 roku, gdy wszystko
zapowiada�o
rych�y koniec wojny, ale nu�y�a ich ta bezczynno��. Kiedy zobaczyli dwa willysy
przewo��ce
genera�a, cywila i �andarm�w jako ochron�, zrozumieli, �e to ostatnie chwile,
gdy mogli
napawa� si� widokiem zwiewnych sukienek. Nerwowo gasili papierosy, wstali i
przeszli do
sali balowej zamienionej na sal� odpraw.
- Witam pan�w - przywita� ich genera�. - To pan Sparks z operacji specjalnych,
kt�ry
opowie wam o waszym zadaniu.
Sparks wygl�da� na urz�dnika nowojorskiej gie�dy, cywil w�r�d wojskowych
stanowi�
dysonans. Okulary z drucian� oprawk�, czerwone szelki widoczne spod kamizelki i
marynarki, zimne spojrzenie i usta zaci�ni�te w w�sk� lini� sprawia�y, �e
spadochroniarze od
pierwszej chwili czuli do niego niech��.
- Dzie� dobry - Sparks uk�oni� si�. - Waszym zadaniem jest zdobycie plan�w
pewnej
niemieckiej broni, kt�ra powstaje w jednym z zamk�w na �l�sku. B�dziecie musieli
skoczy�
sto kilometr�w za linie wroga, przej�� i chroni� naszego agenta, kt�ry dzia�a w
biurze
konstrukcyjnym, i poczeka�, a� przy�lemy po was nasze czo�gi.
- Ile czasu trzeba b�dzie czeka� na kawaleri�? - zapyta� Markus.
- Pami�tajcie, panowie, �e jeste�my zwi�zani umowami z Sowietami i nie mo�emy
przekracza� pewnych, um�wionych na wysokim szczeblu linii granicznych -
t�umaczy�
Sparks. - Tak naprawd� wasz los b�dzie w r�kach Sowiet�w, a raczej tego, jak
szybko
zako�cz� wojn�. Je�eli zapanuje pok�j, nie b�dziemy mogli najecha� teren�w
znajduj�cych
si� pod sowieckim protektoratem...
- ...i b�dziemy wracali na piechot� - za�artowa� Valentino.
- Tak - przyzna� Sparks, przecieraj�c chusteczk� spocone czo�o. - Najwa�niejsza
rzecz: macie wykona� wszystkie rozkazy naszego agenta. A oto szczeg�y waszej
misji...
Narada trwa�a dwie godziny. Odlot nad terytorium wroga zaplanowano na p�noc.
Spadochroniarze zaj�li si� pakowaniem ekwipunku, sk�adaniem spadochron�w.
Ostatnie
godziny przed nocnym lotem przesypiali, grali w karty lub po prostu le�eli na
murawie
lotniska zapatrzeni w rozgwie�d�one niebo.
Punktualnie o p�nocy Dakota wystartowa�a i w ochronie czterech Mustang�w
polecia�a nad Niemcy. P� godziny przed zrzutem eskorta odfrun�a, kiwaj�c
skrzyd�ami na
po�egnanie. Teraz los spadochroniarzy by� w r�kach pilota, kt�ry prowadzi�
maszyn� nad
czubkami drzew, mi�dzy wierzcho�kami wzg�rz. Na pi�� minut przed desantem
rozpocz��
wznoszenie.
Nagle na dole pojawi�y si� ogniki wystrza��w artylerii przeciwlotniczej.
Pierwsze
pociski rozerwa�y si� dwie�cie metr�w od samolotu.
- Zaraz nas zestrzel� - oceni� Hankins. - Skaczemy! - zawo�a� do �o�nierzy.
Ci usi�owali w rozko�ysanym samolocie zaczepi� karabi�czyki do liny wyci�gaj�cej
spadochrony.
- Wytrzymaj prosto przez minut� - kapitan poprosi� pilota.
Ten w odpowiedzi tylko skin�� g�ow�. Przed drzwiami ustawi�a si� kolejka
skoczk�w.
Pierwszy jak zwykle by� Markus, za nim skakali nast�pni. Hankins zaczepi� si�
przed trzema
ostatnimi �o�nierzami. Gdy wyskakiwa�, us�ysza� dziwny gwizd, a potem
przera�liwy huk.
Si�a eksplozji rzuci�a nim i nie do ko�ca rozci�gni�t� czasz�. �To by�a rakieta�
- pomy�la�
kapitan patrz�c na p�on�ce szcz�tki Dakoty, kt�ra pogrzeba�a w swym wn�trzu
za�og� i trzech
spadochroniarzy. Hankins modli� si�, by reszta oddzia�u wyl�dowa�a szcz�liwie.
W ci�gu kilku minut po wyl�dowaniu zebrali si� w jednym miejscu. Brakowa�o tylko
jednego skoczka.
- Znios�o go prosto na bateri� dzia�ek przeciwlotniczych - opowiada� kt�ry� z
szeregowc�w. - Jeden z pocisk�w trafi� w jego worek, gdzie mia� �adunki
wybuchowe...
�o�nierz nie musia� ko�czy�. Ten obraz spadochroniarze wielokrotnie widzieli
podczas l�dowania w Normandii w czerwcu 1944 roku.
- Odskakujemy! - rozkaza� kapitan. - Formacja �w strza��. Rudolfo prowadzi,
Markus
zamyka.
Spadochroniarze przeszli tej nocy pi�� kilometr�w. Znale�li dobre miejsce na
kryj�wk� i zamaskowali je. Zmieniali si� co dwie godziny. Kapitan znalaz� na
mapie miejsce,
gdzie si� znajdowali. Trafili idealnie. Byli zaledwie dwa kilometry od celu. Tej
nocy mieli
spotka� si� z agentem obok ruin. Przez ca�y dzie� Amerykanie obserwowali
okolic�. Panowa�
spok�j. S�ycha� by�o huk radzieckiej artylerii, z rzadka na niebie pojawi� si�
samolot.
Czasami po drodze przetoczy�a si� ci�ar�wka. Nie by�o wida� ludzi. Po zmierzchu
spadochroniarze wybrali si� na miejsce spotkania. Zdumieni patrzyli na dziwn�
budowl�,
wie�� ozdobion� pseudogotyckimi wie�yczkami.
- W �rodku podobno by�a szubienica - szepn�� Markus.
Agent czeka� na nich. By� ubrany w polowy mundur oficera SS. W r�ku mia�
schmeissera.
- Karuzela - Hankins poda� has�o.
- Diabelski m�yn - odpowiedzia� agent.
Agent by� wysokim blondynem o niebieskich oczach, wzorcowym nordykiem. Ca�y
czas wydawa� si� by� opanowany.
- Gdzie masz graty? - zapyta� go Hankins.
- Jakie graty?
- T� bro�, jakie� plany...
- Musia�em schowa�, razem z zabytkami.
- To jak je wydostaniemy?
- Kto� to zrobi po wojnie. Teraz musimy zniszczy� fabryk�.
- Ten kole� z wywiadu nie m�wi� o szturmie na fabryk� - zaprotestowa� Rudolfo. -
Cz�owieku, wojna sko�czy si� za par� dni, a ty chcesz, �eby�my teraz umierali?
- Je�eli tego nie zrobimy, to wojna sko�czy si� za par� dni, ale zwyci�stwem
Niemc�w - odpar� agent.
- Jaki masz plan? - Hankins zapyta� agenta.
Agent musia� mie� wykszta�cenie wojskowe. W kilka minut przedstawi� plan akcji.
Godzin� p�niej Markus zasztyletowa� wartownika ko�o zamkowego folwarku i na
spadochroniarski mundur za�o�y� ubi�r wartownika. W towarzystwie agenta dosta�
si� do
zabudowa� gospodarczych, a potem do podziemnego laboratorium. Agent po�egna� go
i
do��czy� do czekaj�cego w lesie na wzg�rzu oddzia�u spadochroniarzy. Markus
musia�
pod�o�y� �adunek wybuchowy i wyj�� tunelem.
Nied�ugo potem zawy�y syreny alarmowe na zamku, gdy pot�na eksplozja zniszczy�a
warsztaty, zabi�a naukowc�w pracuj�cych nad now� okrutn� broni�. Detonacja by�a
ostatni�
rzecz�, jak� s�ysza� Markus, kt�ry wpad� w pu�apk� umieszczon� w podziemiach.
Cel zosta�
jednak zniszczony.
Atak na magazyn w sztolniach tej samej nocy by� ryzykowny. Agentowi uda�o si�
zniszczy� urz�dzenia, ale sam przy tym zgina�. Reszta spadochroniarzy zgin�a.
Byli
pierwszymi ofiarami nowej broni. Ocala� tylko Hankins, kt�ry mia� przeprowadzi�
sabota� -
wysadzi� w powietrze radar.
Kapitana odnalaz� oddzia� zwiadowczy z ameryka�skiej 90. dywizji piechoty.
Rok po zako�czeniu wojny kapitan Hankins wr�ci� do zamku. Nawi�za� tam kontakt z
Polakami, kt�rzy mieli z zamku wywie�� plany i skarby. Plan powi�d� si� tylko
cz�ciowo.
Hankins ledwo uszed� z �yciem po spotkaniu z oficerem radzieckiego wywiadu
wojskowego.
Gdy pr�bowa� nielegalnie przekroczy� granic�, schwytali go Rosjanie i Amerykanin
ju�
nigdy nie wr�ci� do ojczyzny. Polacy nie potrafili odgadn��, gdzie jest skrytka,
w kt�rej agent
ukry� plany. Zdobyli tylko kryszta�ki, wywie�li cz�� skarb�w, kt�re rozdzielili
mi�dzy
siebie. Kryszta�k�w nikomu nie pokazywali, uwa�aj�c je za cenniejsze ni� z�oto.
Kilkadziesi�t lat p�niej nad skalist� wysp� u wybrze�y Chorwacji pojawi�a si�
formacja francuskich helikopter�w. �o�nierze legii cudzoziemskiej wys�ani tam
przez wywiad
mieli zdoby� od pewnego staruszka kryszta�ki. Oddzia�em szturmowym dowodzi�
oficer, z
pochodzenia Polak, kt�ry wykona� zadanie, zachowuj�c sobie na pami�tk� cz��
przedziwnych kryszta�k�w. Gdy je w tajemnicy przed wszystkimi przegl�da�,
zastanawia� si�,
co mo�e kry� si� za s�owami �Franges non flectes�?
ROZDZIA� PIERWSZY
SPOTKANIE KOLEG�W Z WOJSKA � TAJEMNICZE INFORMACJE
ANDRZEJA � OPERACJA �MALINIAK� � MA�Y TOWARZYSZ
ZABAWY � KIM JEST PITARGOMAN? � WYJAZD DO ZAMKU
CZOCHA
Sta�em na progu otwartych drzwi starego An-2. W uszach szumia� mi wiatr i
dra�ni�
mnie warkot silnika. Za mn� stali koledzy.
- Skacz, Daniec! - krzykn�� Andrzej, ros�y blondyn o ogorza�ej od afryka�skiego
s�o�ca twarzy.
Tak jak dawniej, w czasie s�u�by w �czerwonych beretach�, skoczy�em. Wybi�em si�
i
gdy znalaz�em si� kilkadziesi�t metr�w od samolotu, rozpostar�em r�ce i nogi.
Ziemia
wydawa�a si� tak odleg�a, pola wok� lotniska przypomina�y szachownic� z jasnych
�an�w
pszenicy i ciemnych zagon�w ziemniaczanych. Rozejrza�em si� doko�a. Starzy
kumple z
wojska robili to samo co ja - cieszyli si� ulotnym spokojem i obezw�adniaj�c�
cisz�. Ka�dy z
nas chcia�by jak najbardziej przed�u�y� t� chwili gdy mogli�my poczu� wolno��.
Dreszczyk
doprawiony pot�n� dawk� adrenaliny powodowa� dreszcze, kt�re rozchodzi�y si� po
ca�ym
ciele. Automat wypuszczaj�cy czasz� pomocnicz� spadochronu pisn�� trzy razy,
daj�c tym
samym sygna�, �e za dwie sekundy otworzy spadochron.
Andrzej by� odpowiedzialny za z�o�enie czasz i ustawienie automat�w. W ca�ej
naszej
kompanii by� jedynym maniakalnym skoczkiem. Teraz przygotowa� nam nie lada
niespodziank�. By�em ju� na wysoko�ci trzystu metr�w. Ziemia wydawa�a si�
zbli�a� w
zab�jczym tempie. Zaczyna�em si� ba�, �e co� nie zadzia�a, i wtedy us�ysza�em
szum, gdy
nade mn� rozwar�a si� p�achta spadochronu. Chwyci�em linki, podci�gn��em nogi i
spokojnie
czeka�em na moment l�dowania.
- Pawe�, nic nie straci�e� z dawnej formy! - Andrzej wyl�dowa� niedaleko i tak
jak ja
zwija� spadochron. - Skaka�e� od czasu wojska?
- Kilka razy - odkrzykn��em.
Reszta koleg�w te� zbiera�a swoje rzeczy i po kilku minutach gromad� szli�my w
kierunku l�dowiska samolot�w. Byli�my w Kro�nie, na lotnisku, na kt�rym podczas
s�u�by
zdobywali�my skrzyde�ka spadochronowe. To Andrzej wymy�li� spotkanie po latach
�o�nierzy z naszej kompanii. Z ponad stu ludzi przyjecha�o nas trzydziestu, z
czego po�owa
mog�a dzi� skaka�. Reszta ba�a si� kontuzji lub nie mia�a ju� takiej kondycji
jak dawniej. By�
jeden z kwietniowych weekend�w. W pi�tek zje�d�ali�my si� na �miejsce
zakwaterowania�.
Wieczorem by�o ognisko. W sobot� zerwali�my si� skoro �wit na piesz� wycieczk�
po
okolicznych pag�rkach. Andrzej przygotowa� nam czterdziestokilometrowy marsz,
kt�ry
wytrzyma�o tylko kilku z nas. Dzi�, w niedziel�, skakali�my.
Kiedy wieczorem zn�w zap�on�o ognisko, wspominali�my stare czasy. Niekt�rzy
chcieli si� pochwali� sukcesami zawodowymi, samochodami, zdj�ciami �on i dzieci.
Gdy
by�em zaj�ty obgryzaniem przypieczonej kie�basy i poszukiwaniem s�oika z
musztard�, kt�ry
kto� sobie przyw�aszczy� zapominaj�c o innych ucztuj�cych, na mojej drodze
stan�� Andrzej.
- Porozmawiajmy - poprosi� pokazuj�c na drewnian� �aw� stoj�c� mi�dzy namiotami.
Zd��y�em zabra� z czyjego� stolika musztard� i usiad�em z dawnym koleg�.
Andrzeja
pami�ta�em jako �wietnego snajpera i mistrza kamufla�u. Kiedy� na wielkich
manewrach
podszed� na pi��dziesi�t metr�w od trybuny honorowej, na kt�rej sta� minister
obrony
narodowej. Gdy oficjele i po�owa naszego Sztabu Generalnego podziwia�a kontratak
�czerwonych� na pozycje �niebieskich�, Andrzej nagle wsta� z ziemi z karabinem w
d�oni.
Podobno konsternacja na trybunie by�a absolutna. Pracownicy Biura Ochrony Rz�du
nie
wiedzieli co robi�. Dodam jeszcze, �e Andrzej by� po stronie �niebieskich�. Ci,
kt�rzy to
widzieli, m�wili, �e Andrzej krzykn�� tylko: �Pif-paf!�, za�o�y� karabin na
rami� i odszed�. Za
ten wybryk, na rozkaz dow�dcy okr�gu, dosta� trzy dni paki, a od dow�dcy pu�ku
tydzie�
urlopu.
- Co teraz porabiasz? - zapyta�em Andrzeja.
- Du�o podr�uj�.
- Masz ciekaw� prac� - zauwa�y�em.
- Tak - Andrzej pokiwa� g�ow�.
- Musisz du�o zarabia�, skoro sta� ci� na podr�e.
- Mam bogatego sponsora.
- Tak? Kogo? Mo�e i ja si� przy��cz�? - �artowa�em.
- Jeste� ju� troch� za stary.
- Kto op�aca twoje podr�e?
- Francuski rz�d.
- Jeste� w legii cudzoziemskiej?
- Tak, w pu�ku spadochroniarzy. Po woju nie mog�em sobie znale�� �adnego
ciekawego zaj�cia. W naszym wojsku nie mieli dla mnie etatu... A co ty robisz?
Jak
widzia�em, nie wyszed�e� z formy.
- W moim wypadku nauka nie posz�a w las. Przydaje mi si� w pracy.
- Jeste� policjantem?
- Muzealnikiem.
- �artujesz?! - Andrzej roze�mia� si�.
- Nie, sko�czy�em histori� sztuki i pracuj� w Ministerstwie Kultury i Sztuki.
- I co tam robisz, �e przydaje ci si� wiedza z wojska? Jeste� Indian� Jonesem?
- Nie, detektywem. �cigam z�odziei antyk�w, szukam zaginionych dzie� sztuki,
zajmuj� si� ochron� zabytk�w...
- Nie�le - Andrzej zamy�li� si�.
Rozmawiali�my jeszcze godzin�. On opowiada� mi o s�u�bie w legii, ja o swojej
pracy. Zauwa�y�em, �e podczas rozmowy Andrzej by� zamy�lony. Jego zachowanie
zrozumia�em dopiero rano. Gdy si� zbudzi�em i przy �niadaniu w��czy�em telefon
kom�rkowy, odczyta�em dwie wiadomo�ci tekstowe. Pierwsza brzmia�a: �Masz szybko
stawi� si� w pracy. Pan Samochodzik�, a druga: �Zajrzyj do swojej skrzynki
poczty
elektronicznej. Andrzej�.
- Gdzie jest Andrzej? - zapyta�em zaspanego s�siada, kt�ry jad� kanapk� i
siorba�
gor�c� kaw� z metalowego kubka.
- Wyjecha� w nocy wypo�yczonym samochodem... - odpowiedzia�.
Nie czeka�em na dalszy ci�g opowie�ci. W namiocie spakowa�em rzeczy, po�egna�em
koleg�w i z�apa�em okazj� do miasta. Tam znalaz�em kawiarenk� internetow� i
dosta�em si�
do swojej poczty elektronicznej. Szybko otworzy�em list od Andrzeja. Wys�a� go
ze swojego
telefonu kom�rkowego.
Mam dla Ciebie ciekawe informacje dotycz�ce zamku Czocha. Reszt� podam Ci jutro.
Chodzi o zaginione dzie�a sztuki.
Andrzej
Poczu�em, �e robi mi si� gor�co. Zamek Czocha! T� nazw� zna chyba ka�dy
poszukiwacz skarb�w w Polsce. Z tym zamkiem niedaleko Jeleniej G�ry jest
zwi�zanych tyle
legend... Trzeba by�o dzia�a�. Zadzwoni�em do pana Tomasza, zwanego te� Panem
Samochodzikiem, mojego szefa. By� powszechnie znanym poszukiwaczem zaginionych
skarb�w, cz�owiekiem, kt�ry rozwi�za� niejedn� zagadk� historyczn�. Jego
przydomek
pochodzi� od wehiku�u, kt�rego by� kiedy� posiadaczem.
- Dzie� dobry, panie Tomaszu, m�j kolega... - opowiedzia�em szefowi o
wydarzeniach
ostatnich godzin.
Doskonale wiedzia�, �e w sprawie zamku Czocha nie ma �art�w. Obieca�, �e zaraz
oddzwoni i roz��czy� si�. Poszed�em na dworzec, na poci�g do Warszawy. Po
godzinie
zadzwoni� pan Tomasz.
- Niestety, ptaszek uciek� - powiadomi� mnie. - Tw�j kolega w nocy przekroczy�
granic� ze S�owacj�. Chcia� jak najpr�dzej opu�ci� kraj. Kiedy b�dziesz w pracy?
- Jeszcze dzi� - obieca�em.
- Czekam.
Ca�� drog� my�la�em o dziwnym zachowaniu dawnego kolegi. Sk�d legionista m�g�
uzyska� jakiekolwiek informacje o zamku Czocha? Stara warownia, przebudowywana,
kt�ra
�zagra�a� w filmie pod tytu�em �Gdzie jest genera�...�, kry�a w sobie zagadk�
zaginionych
pod koniec wojny i po wojnie dzie� sztuki, mi�dzy innymi: bogatego ksi�gozbioru,
srebrnej
zastawy, kilkuset bogato zdobionych ikon.
Podr� d�u�y�a si� i by�em z�y, �e nie wzi��em naszego s�u�bowego wehiku�u, co
proponowa� mi pan Tomasz. Nasz nowy pojazd wygl�da� jak wyklepana m�otkiem
wielka
puszka od sardynek, z czterema ko�ami na mocnych amortyzatorach. Ma�o kto m�g�by
spodziewa� si�, �e pod mask� kryje si� pot�ny silnik samochodu rajdowego klasy
WRC, a
�ruba z ty�u to nie ozdoba, bo nasz pojazd m�g� te� p�ywa�.
W Warszawie, cho� by�o to p�ne popo�udnie, pobieg�em do ministerstwa. Pan
Tomasz czeka� tam na mnie.
- Przeczytaj - w moj� stron� przesun�� po biurku kartk� papieru.
Wyraz twarzy pana Tomasza nie pozostawia� z�udze�, �e chodzi o powa�n� spraw�.
Ostro�nie wzi��em kartk�. By� to fragment meldunku przygotowanego nie wiem przez
kogo i
na czyje zlecenie.
�Asystenci attaches kulturalnych ambasad niemieckiej i rosyjskiej w ci�gu
ubieg�ego
tygodnia odwiedzili okolice zamku Czocha. Z obserwacji miejscowych policjant�w
wynika,
�e wok� tego obiektu kr�ci�o si� wi�cej ni� dotychczas turyst�w. [...]
Dokumenty operacji
�Maliniak� zagin�y�.
Odda�em pismo szefowi. Ten wsun�� je do niszczarki dokument�w, kt�rej obecno�� w
jego gabinecie ze zdumieniem odkry�em.
- Co to jest operacja �Maliniak�? - zapyta�em.
- Nie wiem, ale mam nadziej�, �e b�d� to wiedzia�.
- Kiedy?
- Jutro, pojutrze. Co s�dzisz o tej sprawie?
- Poczekajmy na list od Andrzeja - odpowiedzia�em. - Z drugiej strony mo�e
okaza�
si�, �e on te� pracuje na czyje� zlecenie. Ci asystenci dyplomat�w to agenci?
- Tak.
- Sk�d pan ma taki meldunek?
- Nie mog� ci powiedzie�. Zgadzam si� z tob�, �e na razie musimy poczeka�.
Obiekt
ju� jest pod obserwacj�, ale gdy b�dzie trzeba, to ty pojedziesz do zamku.
- Z ochot� - odpar�em.
- Teraz od�wie� si� po wojskowych przygodach i poczytaj o zaniku Czocha. Czuj�,
�e
ju� wkr�tce stanie si� on twoim drugim domem.
Po godzinie dotar�em do swego gniazdka, wysoko nad betonow� pustyni� jednego z
warszawskich osiedli, gdzie w ciasnej klitce nocowa�em, o ile akurat nie
znajdowa�em si� w
terenie. Jedyn� atrakcj� tego miejsca by�y widoki na wschody s�o�ca nad Pa�acem
Kultury i
Nauki. W takich chwilach Warszawa wydawa�a mi si� �adnym miastem. Drug� atrakcj�
mojego mieszkania by�a urocza s�siadka. Pani Ma�gosia mia�a nieca�e trzydzie�ci
lat, by�a
lingwistk� i w�a�nie doktoryzowa�a si�. By�a blondynk� o jasnych, prostych
w�osach
si�gaj�cych ramion. Jej oczy by�y tak intensywnie niebieskie, �e czasami
wydawa�y si� by� a�
granatowe. Mieli�my okazj� sp�dzi� trzy wieczory na rozmowach o sztuce i
j�zykach obcych,
na konsumpcji pizzy i s�uchaniu gotyckiego rocka, kt�rego pani Ma�gosia by�a
fank�.
Wyk�pany przygotowa�em sobie talerz kanapek, kilka ksi��ek i ju� chcia�em
zasi���
do lektury, gdy zadzwoni� dzwonek u drzwi. To by�a pani Ma�gosia. Towarzyszy�
jej ma�y,
mo�e czteroletni cz�owiek z obra�on� min�
- Panie Pawle! - prawie krzykn�a s�siadka. - Zaopiekuje si� pan Micha�kiem?
Zdumiony otworzy�em usta.
- Tylko dwa dni! - t�umaczy�a pani Ma�gosia. - Siostra zostawi�a go pod moj�
opiek� i
wyjecha�a do Gda�ska. Jej m�� jest za granic�, wr�ci za tydzie�. Do Polski
przyjecha�
profesor Igi Him Jamagy. To autorytet w dziedzinie, z kt�rej si� doktoryzuj�.
Musz� jecha�
do Szczecina na dwa dni. Prosz�!
- Mo�e b�d� musia� wyjecha�... - pr�bowa�em si� broni�.
- To wtedy przyjad�. To grzeczny ch�opiec. Mo�e go pan wzi�� do pracy, b�dzie
sobie
siedzia� i rysowa�. On chodzi do przedszkola, mo�na go zawie�� rano i odebra� o
siedemnastej. Prosz�! Tylko dwa dni! To dla mnie prawdziwa szansa!
- Chcesz ze mn� zosta�? - zapyta�em ch�opca.
Mia�em nadziej�, �e ch�opaczek przestraszy si� obcego m�czyzny. Ten jednak
tylko
smutno pokiwa� g�ow�, ani na moment nie patrz�c mi w oczy.
- A jego rzeczy? - spyta�em.
Pani Ma�gosia by�a przygotowana i widocznie nie bra�a pod uwag� odmowy. Pod
moje nogi rzuci�a torb� i ma�y plecak.
- W torbie s� rzeczy i zabawki, a w plecaku ulubiona maskotka, par� ksi��eczek i
pi�rnik. Dzi�ki!
To ostatnie s�owo krzykn�a zbiegaj�c po schodach. Wci�gn��em malca do domu,
zamkn��em drzwi i wyjrza�em przez okno na parking. Pani Ma�gosia w�a�nie
wsiada�a do
swojego fiata cinquecento. Obejrza�em si� na nowego wsp�lokatora. Mia� w�osy w
kolorze
zeschni�tych igie� �wierka, niebieskie oczy, okr�g�� buzi�.
- Jak masz na imi�? - zagadn��em go.
- Mi... - reszta by�a niezrozumia�a, bo ch�opiec m�wi� ze spuszczon� g�ow�.
- Fajnie, pod�oga ju� ci� pozna�a, a teraz ja chcia�bym spojrze� ci w twarz i
us�ysze�
twoje imi�.
- Micha� - cicho powiedzia�, patrz�c mi w oczy.
Mia� skruszon� min�, ale w jego oczach, w k�cikach ust czai� si� �obuzerski
ognik.
- Pawe� - poda�em mu d�o�. - Jeste� g�odny?
Pokiwa� g�ow�.
- Um�wmy si�, �e b�dziesz odpowiada�, a nie tylko u�ywa� gest�w. Tak?
- Tak - burkn�� ch�opiec.
- Mam przyjaciela, te� Micha�a. To kawa� ch�opa, komandos. Jest odwa�niejszy ni�
ty.
- Bo ja jestem jeszcze ma�y!
- No, tak - przyzna�em zak�opotany - ale nie musisz na mnie krzycze�. Ma�y te�
mo�e
by� odwa�ny.
- Jak Pitargoman?
- Kto?!
- Taki robot o mocy ognistych kolc�w, b�yskawic i tr�by wodnej.
- Brzmi gro�nie. Sk�d znasz takiego stwora?
Przy kolacji przeszed�em b�yskawiczny kurs rozpoznawania potwor�w gnie�d��cych
si� w wyobra�ni wsp�czesnych przedszkolak�w. Dzi�ki Micha�owi dowiedzia�em si�,
�e w
mojej telewizji kablowej jest wi�cej kana��w ni� dwa telewizji publicznej oraz
informacyjny
telewizji komercyjnej. By�y cztery z kresk�wkami! Po kilku minutach uzna�em, �e
tych bajek
nie powinien ogl�da� nieletni.
- Pobawisz si� ze mn�? - zapyta� Micha�, gdy wy��czy�em telewizor.
- Jestem troch� za stary... - broni�em si�.
To by� daremny trud. Ch�opiec mia� w torbie ca�� armi� rycerzyk�w, kt�rych
uzbraja�o si� w miecze, tarcze i w��cznie. Moi Saraceni daremnie (moje sukcesy
oznacza�y
�zy i okrzyki protestu malca) szturmowali mury warowni krzy�owc�w zbudowanej, a
jak�e, z
tom�w o sztuce staro�ytnej i �redniowiecznej. Gdy m�j su�tan uciek� przy moich
g�o�nych
okrzykach �A��a, a��a!�, ch�opiec by� usatysfakcjonowany. Po moich plecach la�
si� pot.
- Do wyra marsz! - rozkaza�em ch�opcu, prostuj�c zgarbione od dw�ch godzin
plecy.
- Nie wiem, gdzie to jest.
- Przepraszam, wyrazi�em si� niejasno. Idziemy spa�. Dostaniesz moje ��ko, ja
prze�pi� si� na materacu na pod�odze.
- Ciocia spa�a ze mn� - zaprotestowa� ch�opiec, gdy zacz��em �cieli� mu ��ko.
- Nie jestem twoj� cioci�.
- Przeczytasz mi jak�� bajeczk�?
Wdra�anie od ma�ego do czytania uznawa�em za s�uszne, wi�c zgodzi�em si�.
- Kiedy umyjemy z�by, r�ce, buzi�, nogi i... - przerwa�, gdy jego nogi zacz�y
wykonywa� nieskoordynowane ruchy. - Chc� siku!
Porwa�em go pod r�ce i zanios�em do �azienki. Pomog�em zdj�� spodenki i
rajstopy.
- Dalej rad� sobie sam - o�wiadczy�em staj�c z boku.
Jako� sobie poradzi�. Potem wstawi�em go do wanny i pomog�em mu si� umy�.
Wreszcie w pid�amce po�o�y� si� w ��ku, przykrywaj�c si� po sam� brod� ko�dr�.
- To czytaj! - wskaza� najgrubsz� ksi��eczk�.
Na szcz�cie nie by�y to krwiste opowie�ci, ale zwyk�a bajeczka o ��wiku
imieniem
Franklin. Z ka�d� przeczytan� stron� moje powieki stawa�y si� ci�sze, coraz
cz�ciej
ziewa�em. W tym czasie le��cy Micha� wyci�gn�� wyprostowane r�ce i jego palce
wykonywa�y tajemnicze wygibasy.
- Zajmujesz si� czarami? - zapyta�em.
Zrobi�em b��d, bo ch�opak wyra�nie si� o�ywi� i zacz�� mi opowiada� jakie�
niestworzone historie. Ostatnie s�owa, jakie pami�tam, to �e: �smok nadlecia�
nad zamek
rycerzy�. Obudzi�em si� o p�nocy. Ch�opiec spa� obok mnie zwini�ty w k��bek
niczym psiak
i cicho pochrapywa�. Do policzka przytuli� sobie maskotk�.
Ostro�nie wsta�em i roz�o�y�em materac na pod�odze. Rozebra�em si�, nastawi�em
budzik i zgasi�em �wiat�o. Zasn��em tak szybko, jakbym zapad� si� w ciemn�
dziur� bez dna.
Dzwonek obudzi� mnie, ale nie dzieciaka, kt�ry le�a� obok mnie na materacu.
Zdumiony
zerka�em na puste ��ko. Wsta�em rozcieraj�c zdr�twia�y bok. Do dzi� nie
wierzy�em w
opowie�ci znajomych twierdz�cych, �e ma�e dzieci maj� niezwyk�a zdolno��
teleportacji ze
swojego ��eczka do legowiska doros�ych, nawet je�li ci �pi� na pod�odze.
Szybko ubra�em si�, zrobi�em �niadanie. Micha�owi tak� sam� kanapk� jak sobie.
- Pobudka! - potrz�sa�em ramieniem malca. - Idziesz do przedszkola!
- Nie chc�! - ten krzyk przeszy� �ciany ca�ego bloku. By�em przekonany, �e wielu
s�siad�w zastanowi�o si�, co si� u mnie dzieje.
- Musisz, id� do pracy - powiedzia�em stanowczo.
- P�jd� z tob�.
- Nie mo�esz.
Ch�opiec usiad�. W k�cikach oczu pojawi�y si� �zy, a usta wykrzywi�y si� w
podk�wk�...
Po godzinie stawi�em si� w pracy w ministerstwie.
- Du�o zmieni�o si� w twoim �yciu - za�artowa� pan Tomasz, widz�c mnie id�cego
za
r�k� z ma�ym ch�opcem.
- To chwilowe... - usi�owa�em t�umaczy� si�.
- Dziecko to powa�na sprawa. Chod� do mnie.
Micha� zosta� w sekretariacie pod opiek� panny Moniki. Kiedy z szefem usiedli�my
w
jego gabinecie, opowiedzia�em mu, jak ch�opiec trafi� pod moj� opiek�.
- Pilnuj si�, Pawle, �eby nie zosta� u ciebie na sta�e - �mia� si� Pan
Samochodzik. -
Sprawd�my twoj� poczt� elektroniczn�.
List od Andrzeja przyszed� na m�j adres po p�nocy. By� niezwykle lakoniczny.
Przyjed� jutro w po�udnie do zamku Czocha. Znajdzie ci� tam kurier z przesy�k�.
Wtedy poznasz szczeg�y. B�d�, a nie po�a�ujesz.
Andrzej
- To by si� zgadza�o - mrukn�� pod nosem Pan Samochodzik. - Mam informacje z
tego
samego �r�d�a co wczoraj, �e do zamku Czocha przyjecha�o kilka bardzo
tajemniczych os�b.
Wykonaj instrukcje Andrzeja. Jest to dziwna gra, w kt�r� musisz wej��.
Pojedziesz tam
autobusem, �eby na razie wehiku�em nie rzuca� si� w oczy.
- A ch�opiec?
- Oddaj go rodzicom.
Tak, �atwiej by�o powiedzie� ni� zrobi�. Nie wiedzia�em, gdzie jest pani
Ma�gosia ani
jej siostra. Ch�opca musia�em odda� jeszcze dzi�. Nie mog�em zostawi� go
kolejnej osobie, bo
z jednej strony by�oby to znakiem mojej lekkomy�lno�ci, z drugiej Micha� by�by
chyba
za�amany, gdybym pozostawi� go u obcych ludzi.
Reszt� dnia dzieli�em mi�dzy obowi�zki - zbieranie dokumentacji na temat dziej�w
zamku i okolic i opiek� nad ch�opcem. W ministerialnej sto��wce wywo�a�em niez��
sensacj�
pojawiaj�c si� w towarzystwie takiej latoro�li. Im bli�ej by�o do wieczora, tym
cz�ciej
my�la�em o podrzuceniu ch�opca pod opiek� znajomym, kt�rzy ju� mieli dziecko.
Liczy�em
jeszcze, �e pani Ma�gosia zadzwoni do mnie. Na pr�no. O dwudziestej zacz��em
dzwoni� do
przyjaci�. Czu�em si� okropnie, chyba podobnie jak moi rozm�wcy. Wszyscy
wymigiwali
si� od tej przys�ugi.
- Mamy problem - j�kn��em odk�adaj�c s�uchawk�.
- Jaki? - dobieg�o mnie pytanie spod ko�dry.
- Musisz ze mn� jecha� na drugi koniec kraju.
- Gdzie?
- M�wi si� �dok�d� - poprawi�em ch�opca. - Do zamku Czocha.
- Do zamku? A b�d� tam rycerze, kr�l i duchy?
- Tak - odpar�em.
Micha� z rado�ci zacz�� skaka� po ��ku.
- Musimy si� spakowa� - przywo�a�em go do porz�dku. - Przygotujemy baga�e i
szybko idziemy spa�, bo wstajemy o �wicie.
O dwudziestej drugiej przygotowa�em sobie le�e na pod�odze i zrezygnowany
patrzy�em na sw�j worek podr�ny i torb� Micha�a. Nie mia�em wyj�cia i musia�em
sam
taszczy� takie tabory.
Rano zapakowa�em nam kanapki, na kartce napisa�em pani Ma�gosi wszystkie numery
telefon�w, pod kt�rymi mog�a ze mn� nawi�za� kontakt: kom�rkowy, w
ministerstwie, na
zamku Czocha. Informacj� wsun��em jej pod drzwi i zam�wion� taks�wk� pojecha�em
z
p�przytomnym Micha�em na dworzec PKS-u.
Autobus wyje�d�a� z Warszawy, kiedy jeszcze niebo by�o zasnute szaro�ci�
nieprzebudzonego dnia. Micha� spa� opieraj�c g�ow� o moje rami�. Te� stara�em
si� z�apa�
u�amki snu, nim dojedziemy na miejsce.
Obudzi�em si� przera�ony znikni�ciem Micha�a. Nie by�o go na fotelu, a
specjalnie
posadzi�em go od strony okna, �eby m�c kontrolowa� co robi i �eby mia� lepszy
widok na
zewn�trz. Wyjrza�em w przej�cie mi�dzy fotelami. Ch�opiec sta� obok kierowcy i
prowadzi� z
nim konwersacj�. Doje�d�ali�my do Wroc�awia.
Wsta�em i pobieg�em po ch�opca.
- Nie przeszkadzaj panu - poci�gn��em go za rami�.
- Nie przeszkadza� - kierowca u�miechn�� si�. - Mi�o czasami z kim� pogada�, bo
o tej
porze to ca�y autobus �pi.
Micha� um�wi� si� z kierowc�, �e jak wyjedziemy za miasto, to b�dzie m�g� usi���
na
rozk�adanym fotelu obok niego i wr�cili�my do siebie.
- Przestraszy�e� mnie - powiedzia�em do ch�opca z wyrzutem.
- Przepraszam - pisn��.
Zjad� kanapk�, napi� si� herbaty z termosu i rozpocz�� seri� pyta� typu �co
to?�.
Opowiada�em mu o tym wszystkim, co wiedzieli�my za oknem. Na moje szcz�cie
autobus
mia� toalet�, wi�c mogli�my spokojnie odby� podr� bez specjalnych przystank�w.
W Jeleniej G�rze po trzech kwadransach oczekiwania i zjedzonych dw�ch torebkach
chips�w przesiedli�my si� do autobusiku jad�cego do Le�nej. Dopiero oko�o
trzynastej
wysiedli�my na ryneczku ma�ego miasteczka. Skromny ratusz otacza�y r�wne cztery
rz�dy
kamieniczek Sprawdzi�em na mapie, kt�r�dy droga prowadzi na zamek Czocha.
- Do zamku mamy cztery kilometry - powiadomi�em wsp�towarzysza podr�y.
- Tyle? - zapyta�, prostuj�c cztery palce jednej d�oni.
- Tak.
- To kawa� drogi - uzna�.
ROZDZIA� DRUGI
POZNAJ� IZABEL� � KWATERA NA ZAMKU � PRZESY�KA OD
ANDRZEJA � CO KRYJ� KRYSZTA�KI? � IDEALNY KAMUFLA� �
CZY ISTNIEJ� POTWORY? � DUSZA ROMANTYKA
Droga �agodnymi zakolami pi�a si� ku wzg�rzom, w�r�d kt�rych sta� zamek Czocha.
Niekiedy w�r�d wierzcho�k�w drzew dostrzega�em he�m zamkowej wie�y. Micha�
dzielnie
maszerowa� pierwszy kilometr. Po drugim przystawa� co kilka metr�w. Widz�c
stromizn�
przykucn�� na poboczu.
- Bol� mnie nogi - o�wiadczy�.
- Zostawi� ci� i wr�c�, a� odpoczniesz - postraszy�em go.
- Nie! - krzykn�� przestraszony.
Si� tego strachu starczy�o na dwie�cie metr�w. Wtedy usiad� na �awce pod
zniszczon�
wiat� nieistniej�cej linii autobusowej. Nerwowo zerka�em na zegarek. Ju� dawno
min�o
po�udnie, czas spotkania z kurierem od Andrzeja. Zdenerwowany rzuci�em torb� i
worek.
Spocz��em obok ch�opca. Nie mog�em by� przecie� z�y na niego, �e malec nie mia�
si� na
takie wyprawy.
- Odpoczniemy i powoli p�jdziemy dalej - zaproponowa�em.
Micha� tylko pokiwa� g�ow�. Gdy by�em bliski rozpaczy, przy przystanku zatrzyma�
si� ford scorpio. Boczna szyba osun�a si�, a przez okno z fotela kierowcy
wyjrza�a
atrakcyjna blondynka. Nie mia�a jeszcze czterdziestu lat. Z�ociste w�osy
uk�ada�y si� w
�agodne fale. Mia�a dyskretny makija� podkre�laj�cy jej niebieskie oczy, lekko
wystaj�ce
ko�ci policzkowe, pe�ne wargi.
- Dok�d chcecie si� dosta�? - zapyta�a.
- Do zamku Czocha - odpowiedzia�em.
- Wsiadajcie - zaprosi�a nas.
Wrzuci�em nasze baga�e na tylne siedzenie i usiedli�my tam z ch�opcem.
- Jak masz na imi�?
- Pawe� - odruchowo przedstawi�em si�.
- Mi�o mi - us�ysza�em s�owa pe�ne ch�odu. - Pyta�am tego ch�opca.
Zrobi�o mi si� g�upio.
- Micha� - powiedzia� ch�opiec.
- �adne imi� - odpar�a blondynka.
Ju� przeje�d�ali�my przez portal bramy, kt�r� otworzy� us�u�ny ochroniarz.
- Jeste�my na miejscu - us�yszeli�my przeje�d�aj�c pomi�dzy murem z prawej i
d�ugim, niskim budynkiem po lewej.
Zaraz skr�cili�my w prawo na podjazd z klombem na �rodku.
- Pan tu b�dzie mieszka�? - blondynka obejrza�a si� na mnie.
- Tak, kilka dni.
- Do zobaczenia na kolacji - u�miechn�a si�.
To by�a prawdziwie pi�kna i niebezpieczna kobieta. Jej pi�kno by�o troch�
pos�gowe,
przypomina�a figur� wyrze�bion� z lodu. Pozornie wydawa�a si� ulotna, �atwa do
zniszczenia,
bi�a jednak od niej jaka� nieust�pliwa si�a. Gdy wysiedli�my, ford wykr�ci� i
wyjecha� z
terenu zamku.
- Gdzie b�dziemy spali? - Micha� by� zapatrzony na wielki gmach zamku.
- Tu - machni�ciem r�ki wskaza�em warowni�.
- Z rycerzami?
- Tak - mimowolnie u�miechn��em si� i r�k� przeczesa�em niesforne w�osy ch�opca.
Weszli�my na d�ugi murowany most z dwiema parami nisz w barierach. Przed nami
by�a brama z kut� furt�, wej�cie do g��wnej bry�y zamku i wysoka, pot�na wie�a.
Wyjrza�em
przez barierk� i na moment zakr�ci�o mi si� w g�owie. Sucha fosa by�a chyba
dwadzie�cia
metr�w pode mn�. Nie inaczej by�o z fos� wykut� w skale, na kt�rej sta� zamek.
Nacisn��em
wielk� klamk� i otworzy�em ci�kie drzwi. Micha� wszed� z szeroko otwart� buzi�,
patrz�c na
zbroje wisz�ce w holu.
- Dzie� dobry - u�miechn��em si� do recepcjonistki. - Chcia�bym wynaj�� u
pa�stwa
pok�j na kilka dni.
- Jedynk� czy dw�jk�? - m�oda, kr�tko przyci�ta brunetka zerka�a na ch�opca.
- Niech b�dzie dw�jka - poprosi�em. - Czy istnieje mo�liwo�� zwiedzenia zamku w
towarzystwie przewodnika?
- Oczywi�cie - recepcjonistka odwr�ci�a si� do pokoju. - Agnieszka!
Po chwili wysz�a do mnie wysoka dziewczyna o ciemnobr�zowych, d�ugich, prostych
w�osach. Ubrana w spodnie i prost� bluzk� wygl�da�a na skromn� bibliotekark�.
Brakowa�o
jej tylko okular�w. W jej spojrzeniu i grymasie ust by�o co� intryguj�cego i
odtr�caj�cego
wszelkie pr�by flirtu jednocze�nie. By�a jak salamandra - urzekaj�ca jaskrawymi
plamami,
kt�re mia�y wszak�e ostrzega� agresora przez niebezpiecze�stwem.
- Ten pan chcia�by zwiedzi� zamek - recepcjonistka wyja�ni�a kole�ance.
- Mo�e poczekamy na wi�ksz� grup�? - zaproponowa�a przewodniczka.
- Nas dw�ch to nie grupa? - obejrza�em si�, gdzie jest Micha�.
Spa� na sk�rzanej kanapie.
- Raczej nie - przyzna�em z u�miechem. - Ale jak si� obudzi, to pani nas
oprowadzi?
- Tak - obieca�a dziewczyna.
Wzi��em klucz do pokoju numer 111 i najpierw zanios�em baga�e. Ch�opcu nic nie
grozi�o pod okiem recepcjonistki.
- Na pierwszym pi�trze - us�ysza�em wskaz�wk�.
Min��em makiet� zamku ukryt� w szklanej gablocie zasypanej na dnie drobnymi
monetami przez turyst�w, kt�rzy chcieli jeszcze tu kiedy� wr�ci�. Za ni�
znajdowa� si�
ogromny kominek, wej�cie do jadalni i schody na g�rne pi�tra. Na wprost
widzia�em drzwi
prowadz�ce do sali rycerskiej, a po lewej do toalet.
Wszed�em na pi�tro. �ciany zdobi�y plafony ze wsp�czesnym malarstwem
podrabiaj�cym stary styl. Rozejrza�em si�. By�y tu pokoje o numerach od 101 do
104. By�a
te� komnata ksi���ca. Zerkn��em w prawo. Id�c wzd�u� rz�du okien wychodz�cych na
dziedziniec, wszed�em na empor� sali rycerskiej i obok sali konferencyjnej
dotar�em do
skrzyd�a zamku, gdzie by� m�j pok�j - wygodny, z dwoma tapczanami, dwoma oknami
wychodz�cymi na Jezioro Le�nia�skie i obszern� �azienk�. Rzuci�em torby i nie
zamykaj�c
pokoju pobieg�em po Micha�a. Gdy wr�ci�em po kilku minutach i po�o�y�em ch�opca
na
jednym z tapczan�w, zauwa�y�em, �e baga�e le�� inaczej, ni� je zostawi�em.
Ostro�nie
zamkn��em drzwi i przekr�ci�em g�rny zamek. Torba z rzeczami Micha�a mia�a
niedomkni�ty
zamek. Do mojego worka tajemniczy szperacz nie zd��y� zajrze�. By�em pewien, �e
na
zamku ju� dzia�a konkurencja, w dodatku wiedz�ca, kim jestem.
Otworzy�em okno i z ciekawo�ci wyjrza�em, wyci�gaj�c si� na d�ugim na metr
parapecie, na zewn�trz. Do ziemi by�o dwadzie�cia kilka metr�w - prawdziwa
przepa��.
Zerkn��em do g�ry. By�em pewien, �e z jednego z okien wygl�da�a czyja� twarz,
ale
b�yskawicznie znikn�a. Moje pojawienie si� na zamku nie przesz�o niezauwa�enie.
Usia�em
w fotelu maj�cym chyba dwadzie�cia lat. Odruchowo si�gn��em po pilota i
w��czy�em
telewizor. Chcia�em, by graj�ce urz�dzenie na chwil� zag�uszy�o moje obawy
zwi�zane z
najbli�szymi dniami. Zastanawia�em si�, co mnie czeka na zamku Czocha. Jak na
zawo�anie
rozleg�o si� pukanie do drzwi.
Otworzy�em i zobaczy�em recepcjonistk� i m�czyzn� w mundurze firmy kurierskiej.
- Przesy�ka do pana Da�ca - m�czyzna poda� mi niewielk� paczk�.
Pokwitowa�em odbi�r, podzi�kowa�em recepcjonistce i zamkn��em si� w pokoju.
Micha� smacznie spa�, a ja rozpakowa�em pude�ko. W �rodku by�a tylko kartka
papieru z
listem i metalowa tuba, w kt�rej wy�cie�anym bawe�n� wn�trzu by�a jaka� szklana
rurka. List
by� od Andrzeja.
Witaj, Pawle!
Przepraszam, �e w ten spos�b musz� si� z Tob� komunikowa�, ale i tak �ami�
rozkazy... Podczas jednej z akcji na P�wyspie Ba�ka�skim wszed�em w posiadanie
pewnego
dziwnego przedmiotu. Znajduje si� w tubie. Pilnuj go i nie pokazuj nikomu! By�
w�asno�ci�
cz�owieka, kt�rego aresztowano. By�em �wiadkiem przes�uchania. Wtedy kilka razy
pad�a
nazwa: �Schloss Czocha�. Moja rodzina pochodzi z Dolnego �l�ska i wiele razy
s�ysza�em
histori� zamkowych skarb�w, wi�c wiem, �e ten tajemniczy obiekt Ciebie
zainteresuje.
Uwa�aj na konkurencj�. Cz�owiek, kt�rego aresztowano, nie prze�y� nast�pnych
dwudziestu czterech godzin. Z tego co wiem, mia� wi�cej takich rurek. Wszystkie
znikn�y.
Zniszcz wszystkie �lady tej przesy�ki. Koniecznie!
Powodzenia podczas �ow�w!
Andrzej
W popielniczce spali�em list oraz druk przesy�ki z wypisanymi fa�szywymi danymi
nadawcy. Popi� wrzuci�em do muszli i sp�uka�em wod�. Teraz otworzy�em tub� i na
d�o�
wypad�a mi szklana rurka, w kt�rej znajdowa� si� sznur kilkumilimetrowych
kryszta�k�w.
Czyta�em o nich w ksi��kach Joanny Lamparskiej, znanej dziennikarki badaj�cej
tajemnice
Dolnego �l�ska i nie tylko. Ostro�nie odkr�ci�em zakr�tk� na rurce i na blat
sto�u delikatnie
wytrz�sn��em jeden z kryszta�k�w. Uj��em go opuszkami palc�w, wsta�em i
podszed�em do
okna, gdzie by�o wi�cej �wiat�a. Z kieszeni bluzy wyj��em ma�� sk�adan� lup�.
W kryszta�ku ujrza�em kilka klatek, jak z mikrofilmu, z jakimi� notatkami,
rysunkami,
zdj�ciami. Do ich odczytania by�o potrzebne specjalne urz�dzenie albo...
mikroskop.
Widzia�em ma�y laboratoryjny mikroskop na wystawie sklepu z zabawkami w centrum
Le�nej.
- Na co patrzysz? - pytanie Micha�a tak mnie zaskoczy�o, �e male�ki kryszta�ek
wypad� mi z d�oni i upad� na pod�og�.
Odskoczy�em do ty�u i stoj�c w bezruchu wpatrywa�em si� w klepki parkietu. Skarb
z
rurki wpad� w szpar� mi�dzy elementami, jode�ki�.
- Ogl�da�em co� bardzo ma�ego - odpowiedzia�em.
- Co?! - Micha� w kilka sekund sta� obok mnie.
- Nic wa�nego, py�ek... Nie ruszaj! - krzykn��em, gdy ch�opiec chcia� wzi�� do
r�ki
rurk� z kryszta�kami.
Przestraszony cofn�� si�.
- Przepraszam - u�miechn��em si� do niego. - S� rzeczy, kt�re nale�� do
doros�ych i
lepiej �eby� ich nie dotyka�.
- Co to by�o? - Micha� wskaza� na rurk�.
- R�ne drobne �yj�tka - sk�ama�em.
- Aha, wirusy.
- Tak. Chod�my umy� r�ce i p�jdziemy co� zje��, a potem mo�e zwiedzimy zamek...
Po d�ugim �nie nogi ch�opca wykonywa�y tajemniczy taniec, kt�ry m�g� oznacza�
tylko i wy��cznie nag�� potrzeb� udania si� do toalety. Potem zeszli�my do
jadalni. Mi�a
kelnerka o imieniu Zofia, wysoka, zgrabna, kr�tko przystrzy�ona, przyj�a
zam�wienie i
mogli�my we dw�ch podziwia� ciemne drewno boazerii, czarne kredensy i wysokie
krzes�a.
Zjedli�my obiad i wyszli�my do holu. Stan��em przy kontuarze recepcjonistki.
Pani
Agnieszka udawa�a, �e mnie nie widzi.
- Przepraszam - odezwa�em si�. - Czy mo�emy uda� si� na zwiedzanie zamku?
- Niech pan jeszcze chwilk� poczeka - odpowiedzia�a Agnieszka, widz�c, �e nie
zamierzam ust�pi�.
- Na wycieczk�, kt�rej ju� pewnie dzi� nie b�dzie?
- Sk�d pan wie?
- O tej porze nikt ju� tu nie przyjedzie - zauwa�y�em. - Mi�dzy pi�tnast� i
szesnast�
wi�kszo�� wycieczek marzy tylko, by znale�� si� w hotelu i odpocz��...
- Pan zajmuje si� hotelarstwem?
- Nie, ale mam pewne do�wiadczenie...
Pani Agnieszka odwr�ci�a si� do ekranu komputera, daj�c w ten spos�b do
zrozumienia, �e uwa�a rozmow� za zako�czon�.
By�em z�y. Wyszli�my z Micha�em przed zamek, na most. Stara�em si�, by nasz
spacer wygl�da� na zwyk�� w�dr�wk� turyst�w - w rzeczywisto�ci szuka�em
odosobnionego
miejsca, sk�d m�g�bym spokojnie prowadzi� rozmow� z szefem.
- Witam, panie Tomaszu - odezwa�em si�, gdy w s�uchawce us�ysza�em g�os szefa.
- Dosta�e� paczk�?
- Tak.
- Co w niej by�o?
Rozejrza�em si� doko�a sprawdzaj�c, czy nikogo nie ma w pobli�u. Micha� zaj�ty
by�
ogl�daniem armaty z luf� wycelowan� na wsch�d.
- Kryszta�ki z mikrofilmami - powiedzia�em. - Musz� kupi� mikroskop.
- Prze�l� ci laptopa i taki mikroskop, kt�ry pod��cza si� do komputera...
- Nie, nie mo�na tak.
- Czemu?
- Jestem �ledzony...
Opowiedzia�em szefowi o swoich podejrzeniach: o baga�u, kt�ry kto� sprawdza�, i
o
twarzy, kt�ra mign�a mi w oknie na wy�szym pi�trze.
- Gdy kupisz mikroskop, nie zwr�ci to niczyjej uwagi? - pan Tomasz wyra�a�
w�tpliwo�ci.
- Jest dostatecznie ma�y, �e niepostrze�enie przenios� go do pokoju, tylko ten
ch�opak... Micha�! - krzykn��em, gdy ch�opiec pr�bowa� wyjrze� za murek
okalaj�cy podjazd.
- Ten ch�opiec jest z tob�? - szef powoli wypowiada� ka�de s�owo.
- Niestety tak. Nie mam kontaktu ani z s�siadk�, ani z mam� dziecka...
- Czemu nie powiedzia�e�? Uruchomi�bym odpowiednie s�u�by i zaraz znaleziono by
rodzic�w, a tak... Musi z tob� zosta�.
- Ch�opiec?
- Tak. Przyjecha�e� z ch�opcem i gdyby nagle ch�opak znikn��, nie by�oby to
podejrzane?
- Panie Tomaszu! I tak kto� mnie obserwuje...
- Ten kto� jest zapobiegliwy i zapewne niezwykle zdumiony. Nikt przy zdrowych
zmys�ach nie zabiera na tak� wypraw� ma�ego dziecka...
- Dzi�kuj� za ocen� mojego stanu zdrowia - pozwoli�em sobie wtr�ci� cierpk�
uwag�.
- ...ale to idealny kamufla� - oczami wyobra�ni widzia�em, jak zadowolony szef
zaciera r�ce. - Dzia�aj ostro�nie, a gdy b�dziesz musia� dzia�a� jako urz�dnik
ministerstwa,
zadzwo� i zorganizujemy wyjazd Micha�a. Powodzenia!
- Idealny kamufla� - powt�rzy�em s�owa szefa patrz�c na Micha�a, kt�ry w�a�nie
bawi�
si� w artylerzyst�. - Chod� tu, m�ody cz�owieku! - zawo�a�em go.
Podbieg�, wzi��em go za r�k� i ruszy�em w kierunku bramy wjazdowej.
- Wiesz, co to za drzewo? - zapyta�em Micha�a.
- Choinka?
- Tamto tak, ale to bli�ej to rzadki mi�orz�b. Jego niezwyk�o�� polega na
kszta�cie
li�cia-wachlarza i �y�ek rozchodz�cych si� promieni�cie. Ro�nie w wysokich
partiach g�r we
wschodnich Chinach. A widzisz t� rze�b�?
- Tego go�ego rycerza?
- Tak - roze�mia�em si�. - On nie jest zupe�nie nagi. To szermierz, a identyczny
stoi
przed gmachem Uniwersytetu Wroc�awskiego.
- A gdzie s� China?
- Chiny - poprawi�em ch�opca. - Mieszkaj� tam Chi�czycy. To bardzo daleko st�d.
Poci�giem musia�by� tam jecha� pewnie dwa tygodnie albo d�u�ej.
Wzd�u� �ywop�otu skr�cili�my w prawo na most kamienny prowadz�cy do dolnej
cz�ci zamku. W dawnej fosie sta�y zaskakuj�ce narz�dzia tortur. Musia�em
m�odemu
wsp�towarzyszowi wyt�umaczy�, do czego one s�u�y�y, staraj�c si� nie u�ywa�
drastycznych
okre�le�. Nim przeszli�my przez bram� prowadz�c� na dolny dziedziniec, w oknie
na wie�y
zauwa�y�em czyj�� twarz. Kto�, kto m�g� swobodnie porusza� si� po zamku,
obserwowa�
mnie.
W bramie poci�gn��em Micha�a w prawo, w g��bok� fos�, kt�rej �ciany tworzy�a
lita
ska�a.
- Zaraz wyskocz� na nas potwory - teatralnym szeptem oznajmi� Micha�.
- Potwor�w nie ma.
- S�!
- Nie!
- Tak!
- Zapewniam ci�, �e najgorsze potwory, jakie spotkasz, b�d� lud�mi.
- To b�d� przebrani kosmici... - odpar� ch�opak z powag�.
Roze�mia�em si� bezradny wobec �naukowego� stanowiska ch�opca. Z g�ry
zawt�rowa�a mi kobieta. Podnios�em wzrok, by zobaczy� patrz�c� na nas blondynk�
z forda
scorpio.
- Widzi pani, czego teraz ucz� bajki? - zagadn��em j�.
- M�czy�ni zawsze �yj� w �wiecie iluzji i ogl�daj� bajki - us�ysza�em
komentarz.
Nie ma co, mia�a j�zyk ostry jak brzytwa. Skutecznie poci�a moje m�skie ego na
kawa�ki. Do tego znikn�a mi z oczu, odbieraj�c szans� na r�wnie ci�t� ripost�.
- Uwa�aj na pi�kne kobiety - Micha�owi przekaza�em to, co zawsze powtarza� mi
pan
Tomasz.
Przeszli�my pod mostkiem i w g��bokim na kilkana�cie metr�w kanionie zrobi�o si�
ciemno. Widzia�em drzwi prowadz�ce w trzech kierunkach, ale nie mog�em tam wej��
bez
latarki.
Wr�cili�my do bramy i po bruku zeszli�my do dolnego dziedzi�ca okolonego murami
obronnymi z trzema kondygnacjami pomost�w obronnych. Ni�ej by�o zej�cie do
piwnicy.
Cofn�li�my si� do szerokich, kamiennych schod�w, kt�re zaprowadzi�y nas do drzwi
z
portalem z piaskowca i dalej na dziedziniec ze studni�. Weszli�my w kolejn�
bram� i
znale�li�my si� w jednej z klatek schodowych zamku. Na lewo by�o wej�cie do
kawiarenki,
na wprost zamkni�te drzwi, a na prawo kr�te schody do piwnic i na g�rne pi�tra.
Zej�cie do
piwnic by�o zamkni�te, chocia� mo�na by�o przej�� przez barierk� i w ten spos�b
omin��
drzwi. Nie chcia�em tego robi� przy ch�opcu, wi�c poszli�my na g�r�. Min�li�my
poziom, z
kt�rego wchodzi�o si� do sali rycerskiej i weszli�my na nasze pi�tro. Zdawa�o mi
si�, �e na
g�rze skrzypn�� drewniany stopie�. Ca�y czas kto� mnie �ledzi�.
- Pobawimy si� w pokoju? - zaproponowa�em Micha�owi.
- Rycerzami? - ch�opiec przysta� z ochot�.
- Tak.
Chcia�em, by nasza rozmowa wygl�da�a naturalnie i �eby ten, kto mnie obserwuje,
nie
traktowa� mnie jako konkurenta.
Wyszli�my z klatki schodowej i skr�cili�my w prawo do naszego pokoju, maj�c za
plecami lustro. Gdy otwiera�em drzwi, zauwa�y�em w lustrze odbicie cienia na
�cianie po
lewej. Kto� tam sta�.
- Wchod� - lekko pchn��em ch�opca do �rodka, a sam rzuci�em si� do zakr�tu
korytarza.
Tajemniczy osobnik by� szybszy. Gdy znalaz�em si� w miejscu, gdzie przed chwil�
sta�, wahad�owe drzwi na klatk� schodow� tylko si� ko�ysa�y, a z oddali dobiega�
odg�os
krok�w. Wszed�em na klatk� licz�c, �e zobacz� chocia� kawa�ek uciekiniera. Drzwi
skrzypn�y niemi�osiernie i kroki ucich�y. Zerkn��em w g�r� i w d� studni ci�gu
schod�w.
Nikogo nie by�o wida� ani s�ycha�.
- A nie m�wi�em, �e potwory istniej�? - odezwa� si� Micha�, kt�ry sta� za moimi
plecami.
Ju� drugi raz tego dnia wystraszy� mnie. A� podskoczy�em.
- Chcia�e� dla mnie z�apa� potwora, prawda? - patrzy� mi w oczy szczerze
wierz�c, �e
�wiat pe�en jest ukrywaj�cych si� przed lud�mi dziwol�g�w.
- Nie - pokr�ci�em g�ow�.
- Wiem! - podni�s� palec wskazuj�cy do g�ry. - W tym zamku s� duchy - wyszepta�.
- Ka�dy zamek ma swoj� legend� - przytakn��em. - Chod�my!
- B�dziemy si� bawi�?
- Tak - nie mog�em z�ama� danego s�owa.
Nast�pne dwie godziny up�yn�y pod znakiem wyprawy krzy�owej i znowu moi
Saraceni uciekli w pop�ochu. Oko�o osiemnastej postanowi�em zej�� z Micha�em na
kolacj�.
Na korytarzu poczu�em s�aby zapach perfum. Zapami�ta�em, �e identycznego,
intensywnego,
egzotycznego i pachn�cego �wie�ym melonem u�ywa�a blondynka. Mo�e mia�a pok�j w
tym
samym skrzydle co ja?
Przeszli�my przez empor� w sali rycerskiej, do skrzyd�a po�udniowego i do
g��wnej
klatki schodowej. Po chwili byli�my w jadalni. Tym razem by�y tu jeszcze dwie
osoby. Jedn�
z nich by�a blondynka. Drug� trzydziestopi�cioletni m�czyzna o kruczoczarnych
w�osach,
wysportowanej sylwetce, uwa�nym spojrzeniu piwnych oczu i u�miechu, kt�ry
rozbraja�
wszystkie kobiety. Ubrany by� w sportow� ciemnoszar� marynark�, eleganck�
koszul� w
delikatn� krat� i pantofle z czarnej sk�ry. Na jednym z palc�w mia� sygnet,
kt�ry przyku�
moj� uwag�.
- Dobry wiecz�r, smacznego! - uk�oni�em si� obecnym i widz�c, �e ani blondynka w
jednym rogu ani brunet w drugim nie zapraszaj� mnie do siebie, usiad�em z
Micha�em przy
stoliku pod oknem.
Z�o�y�em zam�wienie i opowiada�em Micha�owi o rycerskim pojmowaniu honoru.
Problem ten wynik�, gdy w zabawie zaproponowa�em Micha�owi wypuszczenie moich
wojownik�w z jego niewoli za �dane s�owo�. Opowiadaj�c robi�em ch�opcu kanapki.
Niby
przypadkiem zrzuci�em na pod�og� widelec. Zadzwoni� o posadzk�. Blondynka i
brunet
zerkn�li na mnie i ich spojrzenia zetkn�y si� z moim. Natychmiast odwr�cili
wzrok.
Micha� pokiwa� g�ow� na znak, �e zrozumia�. Sko�czyli�my posi�ek i wstali�my od
sto�u. Za nami wysz�a blondynka.
- Pan jest historykiem? - zagadn�a mnie.
- Nie. Czemu pani tak uwa�a?
- Tak �adnie pan m�wi� o rycerzach i o rzadkich w tych czasach warto�ciach
moralnych. Masz m�drego tatusia - zwr�ci�a si� do Micha�a.
- To nie jest m�j tata - odpar� ch�opiec.
Blondynka natychmiast spojrza�a na mnie. Ukry�em zmieszanie.
- To m�j siostrzeniec - o�wiadczy�em.
- Aha - blondynka pokiwa�a g�ow�.
Specjalnie szed�em prosto do sali rycerskiej my�l�c, �e blondynka skr�ci na
schody i
nasza rozmowa zako�czy si�.
- Lubi� chodzi� przez sal� rycersk�, a potem wraca� do siebie g�r� - wyja�ni�a z
u�miechem. - Fajnie jest z wujkiem na wakacjach? - blondynka podpytywa�a
ch�opca.
By�em pewien, �e misterny plan mojego pobytu incognito sypnie si� w�a�nie teraz.
- Hmm - mrukn�� ch�opiec zaj�ty ogl�daniem ogromnego kominka.
- Co pana sprowadza na zamek?
- Historia - odpar�em. - Jestem cz�owiekiem zajmuj�cym si� ochron� mienia.
Cz�sto to
ma�o ciekawa robota, �l�czenie w papierach i takie tam... - k�ama�em. - Lubi�
odwiedza� stare
zamki, wie pani, ociera� si� o histori�...
- Rozumiem - pokiwa�a g�ow�.
Wolno wchodzili�my po schodach, a Micha� je liczy�.
- Raz... dwa... trzy...
- Lubi pan zagadki historyczne? - zapyta�a mnie blondynka.
- Cztery... pi��... sze��...
- Nie, nie mam g�owy do szarad i krzy��wek...
- Siedem... osiem... dziesi��...
- Dziewi�� - poprawi�em ch�opca. - Lubi� mie� wszystkie dane. Mam raczej umys�
�cis�y.
- Dziewi��, dziesi��... jedena�cie... dwana�cie...
- Ma pan jednak dusz� romantyka - powiedzia�a blondynka.
- Dwana�cie... trzyna�cie... czterna�cie! - krzykn�� Micha�, gdy byli�my na
naszym
pi�trze.
- Z czego pani to wnosi? - zdziwi�em si�.
- U niekt�rych m�czyzn to wida� - u�miechn�a si�.
- My tu mieszkamy