8772

Szczegóły
Tytuł 8772
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

8772 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 8772 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

8772 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SEBASTIAN MIERNICKI PAN SAMOCHODZIK I... ZAMEK CZOCHA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA 200 WST�P Czternastu spadochroniarzy ameryka�skiej 101. dywizji powietrzno-desantowej wypoczywa�o w ogr�dku pa�acyku po�o�onego ko�o miasteczka na po�udniu Francji. M�odzi ch�opcy ogl�dali si� za Francuzkami, kt�re �wiadome swej kobieco�ci potrafi�y zwr�ci� uwag� m�czyzn. Dow�dc� oddzia�u by� porucznik Hankins. Dwukrotnie mia� szans� by� awansowany na kapitana, ale za ka�dym razem odmawia�. By� to trzydziestolatek z Nowego Jorku, z rud� czupryn� i niebieskimi oczyma, o smutnym, jakby zamy�lonym obliczu. Jego zast�pc� by� sier�ant szef Markus. Mia� matk� Niemk� i dlatego doskonale zna� j�zyk Goethego. Chudy, niski sprawia� niepozorne wra�enie, ale wielu przeciwnik�w na ringu czy w brytyjskich pubach przekona�o si� o niezwyk�ej sile i zwrotno�ci Markusa. Dw�ch ch�opc�w z rodzin w�oskich: Rudolfo i Valentino, mia�o stopnie kaprali i wiele os�b bra�o ich za bli�niak�w. Reszt� oddzia�u stanowili �o�nierze pochodz�cy z Teksasu i Arizony, �ch�opi oderwani od traktora i fasoli z patelni�, jak mawia� o nich Markus. Nie lubili tej wojny, ale podoba�a im si� Europa. Kochali wiosenne s�o�ce 1945 roku, gdy wszystko zapowiada�o rych�y koniec wojny, ale nu�y�a ich ta bezczynno��. Kiedy zobaczyli dwa willysy przewo��ce genera�a, cywila i �andarm�w jako ochron�, zrozumieli, �e to ostatnie chwile, gdy mogli napawa� si� widokiem zwiewnych sukienek. Nerwowo gasili papierosy, wstali i przeszli do sali balowej zamienionej na sal� odpraw. - Witam pan�w - przywita� ich genera�. - To pan Sparks z operacji specjalnych, kt�ry opowie wam o waszym zadaniu. Sparks wygl�da� na urz�dnika nowojorskiej gie�dy, cywil w�r�d wojskowych stanowi� dysonans. Okulary z drucian� oprawk�, czerwone szelki widoczne spod kamizelki i marynarki, zimne spojrzenie i usta zaci�ni�te w w�sk� lini� sprawia�y, �e spadochroniarze od pierwszej chwili czuli do niego niech��. - Dzie� dobry - Sparks uk�oni� si�. - Waszym zadaniem jest zdobycie plan�w pewnej niemieckiej broni, kt�ra powstaje w jednym z zamk�w na �l�sku. B�dziecie musieli skoczy� sto kilometr�w za linie wroga, przej�� i chroni� naszego agenta, kt�ry dzia�a w biurze konstrukcyjnym, i poczeka�, a� przy�lemy po was nasze czo�gi. - Ile czasu trzeba b�dzie czeka� na kawaleri�? - zapyta� Markus. - Pami�tajcie, panowie, �e jeste�my zwi�zani umowami z Sowietami i nie mo�emy przekracza� pewnych, um�wionych na wysokim szczeblu linii granicznych - t�umaczy� Sparks. - Tak naprawd� wasz los b�dzie w r�kach Sowiet�w, a raczej tego, jak szybko zako�cz� wojn�. Je�eli zapanuje pok�j, nie b�dziemy mogli najecha� teren�w znajduj�cych si� pod sowieckim protektoratem... - ...i b�dziemy wracali na piechot� - za�artowa� Valentino. - Tak - przyzna� Sparks, przecieraj�c chusteczk� spocone czo�o. - Najwa�niejsza rzecz: macie wykona� wszystkie rozkazy naszego agenta. A oto szczeg�y waszej misji... Narada trwa�a dwie godziny. Odlot nad terytorium wroga zaplanowano na p�noc. Spadochroniarze zaj�li si� pakowaniem ekwipunku, sk�adaniem spadochron�w. Ostatnie godziny przed nocnym lotem przesypiali, grali w karty lub po prostu le�eli na murawie lotniska zapatrzeni w rozgwie�d�one niebo. Punktualnie o p�nocy Dakota wystartowa�a i w ochronie czterech Mustang�w polecia�a nad Niemcy. P� godziny przed zrzutem eskorta odfrun�a, kiwaj�c skrzyd�ami na po�egnanie. Teraz los spadochroniarzy by� w r�kach pilota, kt�ry prowadzi� maszyn� nad czubkami drzew, mi�dzy wierzcho�kami wzg�rz. Na pi�� minut przed desantem rozpocz�� wznoszenie. Nagle na dole pojawi�y si� ogniki wystrza��w artylerii przeciwlotniczej. Pierwsze pociski rozerwa�y si� dwie�cie metr�w od samolotu. - Zaraz nas zestrzel� - oceni� Hankins. - Skaczemy! - zawo�a� do �o�nierzy. Ci usi�owali w rozko�ysanym samolocie zaczepi� karabi�czyki do liny wyci�gaj�cej spadochrony. - Wytrzymaj prosto przez minut� - kapitan poprosi� pilota. Ten w odpowiedzi tylko skin�� g�ow�. Przed drzwiami ustawi�a si� kolejka skoczk�w. Pierwszy jak zwykle by� Markus, za nim skakali nast�pni. Hankins zaczepi� si� przed trzema ostatnimi �o�nierzami. Gdy wyskakiwa�, us�ysza� dziwny gwizd, a potem przera�liwy huk. Si�a eksplozji rzuci�a nim i nie do ko�ca rozci�gni�t� czasz�. �To by�a rakieta� - pomy�la� kapitan patrz�c na p�on�ce szcz�tki Dakoty, kt�ra pogrzeba�a w swym wn�trzu za�og� i trzech spadochroniarzy. Hankins modli� si�, by reszta oddzia�u wyl�dowa�a szcz�liwie. W ci�gu kilku minut po wyl�dowaniu zebrali si� w jednym miejscu. Brakowa�o tylko jednego skoczka. - Znios�o go prosto na bateri� dzia�ek przeciwlotniczych - opowiada� kt�ry� z szeregowc�w. - Jeden z pocisk�w trafi� w jego worek, gdzie mia� �adunki wybuchowe... �o�nierz nie musia� ko�czy�. Ten obraz spadochroniarze wielokrotnie widzieli podczas l�dowania w Normandii w czerwcu 1944 roku. - Odskakujemy! - rozkaza� kapitan. - Formacja �w strza��. Rudolfo prowadzi, Markus zamyka. Spadochroniarze przeszli tej nocy pi�� kilometr�w. Znale�li dobre miejsce na kryj�wk� i zamaskowali je. Zmieniali si� co dwie godziny. Kapitan znalaz� na mapie miejsce, gdzie si� znajdowali. Trafili idealnie. Byli zaledwie dwa kilometry od celu. Tej nocy mieli spotka� si� z agentem obok ruin. Przez ca�y dzie� Amerykanie obserwowali okolic�. Panowa� spok�j. S�ycha� by�o huk radzieckiej artylerii, z rzadka na niebie pojawi� si� samolot. Czasami po drodze przetoczy�a si� ci�ar�wka. Nie by�o wida� ludzi. Po zmierzchu spadochroniarze wybrali si� na miejsce spotkania. Zdumieni patrzyli na dziwn� budowl�, wie�� ozdobion� pseudogotyckimi wie�yczkami. - W �rodku podobno by�a szubienica - szepn�� Markus. Agent czeka� na nich. By� ubrany w polowy mundur oficera SS. W r�ku mia� schmeissera. - Karuzela - Hankins poda� has�o. - Diabelski m�yn - odpowiedzia� agent. Agent by� wysokim blondynem o niebieskich oczach, wzorcowym nordykiem. Ca�y czas wydawa� si� by� opanowany. - Gdzie masz graty? - zapyta� go Hankins. - Jakie graty? - T� bro�, jakie� plany... - Musia�em schowa�, razem z zabytkami. - To jak je wydostaniemy? - Kto� to zrobi po wojnie. Teraz musimy zniszczy� fabryk�. - Ten kole� z wywiadu nie m�wi� o szturmie na fabryk� - zaprotestowa� Rudolfo. - Cz�owieku, wojna sko�czy si� za par� dni, a ty chcesz, �eby�my teraz umierali? - Je�eli tego nie zrobimy, to wojna sko�czy si� za par� dni, ale zwyci�stwem Niemc�w - odpar� agent. - Jaki masz plan? - Hankins zapyta� agenta. Agent musia� mie� wykszta�cenie wojskowe. W kilka minut przedstawi� plan akcji. Godzin� p�niej Markus zasztyletowa� wartownika ko�o zamkowego folwarku i na spadochroniarski mundur za�o�y� ubi�r wartownika. W towarzystwie agenta dosta� si� do zabudowa� gospodarczych, a potem do podziemnego laboratorium. Agent po�egna� go i do��czy� do czekaj�cego w lesie na wzg�rzu oddzia�u spadochroniarzy. Markus musia� pod�o�y� �adunek wybuchowy i wyj�� tunelem. Nied�ugo potem zawy�y syreny alarmowe na zamku, gdy pot�na eksplozja zniszczy�a warsztaty, zabi�a naukowc�w pracuj�cych nad now� okrutn� broni�. Detonacja by�a ostatni� rzecz�, jak� s�ysza� Markus, kt�ry wpad� w pu�apk� umieszczon� w podziemiach. Cel zosta� jednak zniszczony. Atak na magazyn w sztolniach tej samej nocy by� ryzykowny. Agentowi uda�o si� zniszczy� urz�dzenia, ale sam przy tym zgina�. Reszta spadochroniarzy zgin�a. Byli pierwszymi ofiarami nowej broni. Ocala� tylko Hankins, kt�ry mia� przeprowadzi� sabota� - wysadzi� w powietrze radar. Kapitana odnalaz� oddzia� zwiadowczy z ameryka�skiej 90. dywizji piechoty. Rok po zako�czeniu wojny kapitan Hankins wr�ci� do zamku. Nawi�za� tam kontakt z Polakami, kt�rzy mieli z zamku wywie�� plany i skarby. Plan powi�d� si� tylko cz�ciowo. Hankins ledwo uszed� z �yciem po spotkaniu z oficerem radzieckiego wywiadu wojskowego. Gdy pr�bowa� nielegalnie przekroczy� granic�, schwytali go Rosjanie i Amerykanin ju� nigdy nie wr�ci� do ojczyzny. Polacy nie potrafili odgadn��, gdzie jest skrytka, w kt�rej agent ukry� plany. Zdobyli tylko kryszta�ki, wywie�li cz�� skarb�w, kt�re rozdzielili mi�dzy siebie. Kryszta�k�w nikomu nie pokazywali, uwa�aj�c je za cenniejsze ni� z�oto. Kilkadziesi�t lat p�niej nad skalist� wysp� u wybrze�y Chorwacji pojawi�a si� formacja francuskich helikopter�w. �o�nierze legii cudzoziemskiej wys�ani tam przez wywiad mieli zdoby� od pewnego staruszka kryszta�ki. Oddzia�em szturmowym dowodzi� oficer, z pochodzenia Polak, kt�ry wykona� zadanie, zachowuj�c sobie na pami�tk� cz�� przedziwnych kryszta�k�w. Gdy je w tajemnicy przed wszystkimi przegl�da�, zastanawia� si�, co mo�e kry� si� za s�owami �Franges non flectes�? ROZDZIA� PIERWSZY SPOTKANIE KOLEG�W Z WOJSKA � TAJEMNICZE INFORMACJE ANDRZEJA � OPERACJA �MALINIAK� � MA�Y TOWARZYSZ ZABAWY � KIM JEST PITARGOMAN? � WYJAZD DO ZAMKU CZOCHA Sta�em na progu otwartych drzwi starego An-2. W uszach szumia� mi wiatr i dra�ni� mnie warkot silnika. Za mn� stali koledzy. - Skacz, Daniec! - krzykn�� Andrzej, ros�y blondyn o ogorza�ej od afryka�skiego s�o�ca twarzy. Tak jak dawniej, w czasie s�u�by w �czerwonych beretach�, skoczy�em. Wybi�em si� i gdy znalaz�em si� kilkadziesi�t metr�w od samolotu, rozpostar�em r�ce i nogi. Ziemia wydawa�a si� tak odleg�a, pola wok� lotniska przypomina�y szachownic� z jasnych �an�w pszenicy i ciemnych zagon�w ziemniaczanych. Rozejrza�em si� doko�a. Starzy kumple z wojska robili to samo co ja - cieszyli si� ulotnym spokojem i obezw�adniaj�c� cisz�. Ka�dy z nas chcia�by jak najbardziej przed�u�y� t� chwili gdy mogli�my poczu� wolno��. Dreszczyk doprawiony pot�n� dawk� adrenaliny powodowa� dreszcze, kt�re rozchodzi�y si� po ca�ym ciele. Automat wypuszczaj�cy czasz� pomocnicz� spadochronu pisn�� trzy razy, daj�c tym samym sygna�, �e za dwie sekundy otworzy spadochron. Andrzej by� odpowiedzialny za z�o�enie czasz i ustawienie automat�w. W ca�ej naszej kompanii by� jedynym maniakalnym skoczkiem. Teraz przygotowa� nam nie lada niespodziank�. By�em ju� na wysoko�ci trzystu metr�w. Ziemia wydawa�a si� zbli�a� w zab�jczym tempie. Zaczyna�em si� ba�, �e co� nie zadzia�a, i wtedy us�ysza�em szum, gdy nade mn� rozwar�a si� p�achta spadochronu. Chwyci�em linki, podci�gn��em nogi i spokojnie czeka�em na moment l�dowania. - Pawe�, nic nie straci�e� z dawnej formy! - Andrzej wyl�dowa� niedaleko i tak jak ja zwija� spadochron. - Skaka�e� od czasu wojska? - Kilka razy - odkrzykn��em. Reszta koleg�w te� zbiera�a swoje rzeczy i po kilku minutach gromad� szli�my w kierunku l�dowiska samolot�w. Byli�my w Kro�nie, na lotnisku, na kt�rym podczas s�u�by zdobywali�my skrzyde�ka spadochronowe. To Andrzej wymy�li� spotkanie po latach �o�nierzy z naszej kompanii. Z ponad stu ludzi przyjecha�o nas trzydziestu, z czego po�owa mog�a dzi� skaka�. Reszta ba�a si� kontuzji lub nie mia�a ju� takiej kondycji jak dawniej. By� jeden z kwietniowych weekend�w. W pi�tek zje�d�ali�my si� na �miejsce zakwaterowania�. Wieczorem by�o ognisko. W sobot� zerwali�my si� skoro �wit na piesz� wycieczk� po okolicznych pag�rkach. Andrzej przygotowa� nam czterdziestokilometrowy marsz, kt�ry wytrzyma�o tylko kilku z nas. Dzi�, w niedziel�, skakali�my. Kiedy wieczorem zn�w zap�on�o ognisko, wspominali�my stare czasy. Niekt�rzy chcieli si� pochwali� sukcesami zawodowymi, samochodami, zdj�ciami �on i dzieci. Gdy by�em zaj�ty obgryzaniem przypieczonej kie�basy i poszukiwaniem s�oika z musztard�, kt�ry kto� sobie przyw�aszczy� zapominaj�c o innych ucztuj�cych, na mojej drodze stan�� Andrzej. - Porozmawiajmy - poprosi� pokazuj�c na drewnian� �aw� stoj�c� mi�dzy namiotami. Zd��y�em zabra� z czyjego� stolika musztard� i usiad�em z dawnym koleg�. Andrzeja pami�ta�em jako �wietnego snajpera i mistrza kamufla�u. Kiedy� na wielkich manewrach podszed� na pi��dziesi�t metr�w od trybuny honorowej, na kt�rej sta� minister obrony narodowej. Gdy oficjele i po�owa naszego Sztabu Generalnego podziwia�a kontratak �czerwonych� na pozycje �niebieskich�, Andrzej nagle wsta� z ziemi z karabinem w d�oni. Podobno konsternacja na trybunie by�a absolutna. Pracownicy Biura Ochrony Rz�du nie wiedzieli co robi�. Dodam jeszcze, �e Andrzej by� po stronie �niebieskich�. Ci, kt�rzy to widzieli, m�wili, �e Andrzej krzykn�� tylko: �Pif-paf!�, za�o�y� karabin na rami� i odszed�. Za ten wybryk, na rozkaz dow�dcy okr�gu, dosta� trzy dni paki, a od dow�dcy pu�ku tydzie� urlopu. - Co teraz porabiasz? - zapyta�em Andrzeja. - Du�o podr�uj�. - Masz ciekaw� prac� - zauwa�y�em. - Tak - Andrzej pokiwa� g�ow�. - Musisz du�o zarabia�, skoro sta� ci� na podr�e. - Mam bogatego sponsora. - Tak? Kogo? Mo�e i ja si� przy��cz�? - �artowa�em. - Jeste� ju� troch� za stary. - Kto op�aca twoje podr�e? - Francuski rz�d. - Jeste� w legii cudzoziemskiej? - Tak, w pu�ku spadochroniarzy. Po woju nie mog�em sobie znale�� �adnego ciekawego zaj�cia. W naszym wojsku nie mieli dla mnie etatu... A co ty robisz? Jak widzia�em, nie wyszed�e� z formy. - W moim wypadku nauka nie posz�a w las. Przydaje mi si� w pracy. - Jeste� policjantem? - Muzealnikiem. - �artujesz?! - Andrzej roze�mia� si�. - Nie, sko�czy�em histori� sztuki i pracuj� w Ministerstwie Kultury i Sztuki. - I co tam robisz, �e przydaje ci si� wiedza z wojska? Jeste� Indian� Jonesem? - Nie, detektywem. �cigam z�odziei antyk�w, szukam zaginionych dzie� sztuki, zajmuj� si� ochron� zabytk�w... - Nie�le - Andrzej zamy�li� si�. Rozmawiali�my jeszcze godzin�. On opowiada� mi o s�u�bie w legii, ja o swojej pracy. Zauwa�y�em, �e podczas rozmowy Andrzej by� zamy�lony. Jego zachowanie zrozumia�em dopiero rano. Gdy si� zbudzi�em i przy �niadaniu w��czy�em telefon kom�rkowy, odczyta�em dwie wiadomo�ci tekstowe. Pierwsza brzmia�a: �Masz szybko stawi� si� w pracy. Pan Samochodzik�, a druga: �Zajrzyj do swojej skrzynki poczty elektronicznej. Andrzej�. - Gdzie jest Andrzej? - zapyta�em zaspanego s�siada, kt�ry jad� kanapk� i siorba� gor�c� kaw� z metalowego kubka. - Wyjecha� w nocy wypo�yczonym samochodem... - odpowiedzia�. Nie czeka�em na dalszy ci�g opowie�ci. W namiocie spakowa�em rzeczy, po�egna�em koleg�w i z�apa�em okazj� do miasta. Tam znalaz�em kawiarenk� internetow� i dosta�em si� do swojej poczty elektronicznej. Szybko otworzy�em list od Andrzeja. Wys�a� go ze swojego telefonu kom�rkowego. Mam dla Ciebie ciekawe informacje dotycz�ce zamku Czocha. Reszt� podam Ci jutro. Chodzi o zaginione dzie�a sztuki. Andrzej Poczu�em, �e robi mi si� gor�co. Zamek Czocha! T� nazw� zna chyba ka�dy poszukiwacz skarb�w w Polsce. Z tym zamkiem niedaleko Jeleniej G�ry jest zwi�zanych tyle legend... Trzeba by�o dzia�a�. Zadzwoni�em do pana Tomasza, zwanego te� Panem Samochodzikiem, mojego szefa. By� powszechnie znanym poszukiwaczem zaginionych skarb�w, cz�owiekiem, kt�ry rozwi�za� niejedn� zagadk� historyczn�. Jego przydomek pochodzi� od wehiku�u, kt�rego by� kiedy� posiadaczem. - Dzie� dobry, panie Tomaszu, m�j kolega... - opowiedzia�em szefowi o wydarzeniach ostatnich godzin. Doskonale wiedzia�, �e w sprawie zamku Czocha nie ma �art�w. Obieca�, �e zaraz oddzwoni i roz��czy� si�. Poszed�em na dworzec, na poci�g do Warszawy. Po godzinie zadzwoni� pan Tomasz. - Niestety, ptaszek uciek� - powiadomi� mnie. - Tw�j kolega w nocy przekroczy� granic� ze S�owacj�. Chcia� jak najpr�dzej opu�ci� kraj. Kiedy b�dziesz w pracy? - Jeszcze dzi� - obieca�em. - Czekam. Ca�� drog� my�la�em o dziwnym zachowaniu dawnego kolegi. Sk�d legionista m�g� uzyska� jakiekolwiek informacje o zamku Czocha? Stara warownia, przebudowywana, kt�ra �zagra�a� w filmie pod tytu�em �Gdzie jest genera�...�, kry�a w sobie zagadk� zaginionych pod koniec wojny i po wojnie dzie� sztuki, mi�dzy innymi: bogatego ksi�gozbioru, srebrnej zastawy, kilkuset bogato zdobionych ikon. Podr� d�u�y�a si� i by�em z�y, �e nie wzi��em naszego s�u�bowego wehiku�u, co proponowa� mi pan Tomasz. Nasz nowy pojazd wygl�da� jak wyklepana m�otkiem wielka puszka od sardynek, z czterema ko�ami na mocnych amortyzatorach. Ma�o kto m�g�by spodziewa� si�, �e pod mask� kryje si� pot�ny silnik samochodu rajdowego klasy WRC, a �ruba z ty�u to nie ozdoba, bo nasz pojazd m�g� te� p�ywa�. W Warszawie, cho� by�o to p�ne popo�udnie, pobieg�em do ministerstwa. Pan Tomasz czeka� tam na mnie. - Przeczytaj - w moj� stron� przesun�� po biurku kartk� papieru. Wyraz twarzy pana Tomasza nie pozostawia� z�udze�, �e chodzi o powa�n� spraw�. Ostro�nie wzi��em kartk�. By� to fragment meldunku przygotowanego nie wiem przez kogo i na czyje zlecenie. �Asystenci attaches kulturalnych ambasad niemieckiej i rosyjskiej w ci�gu ubieg�ego tygodnia odwiedzili okolice zamku Czocha. Z obserwacji miejscowych policjant�w wynika, �e wok� tego obiektu kr�ci�o si� wi�cej ni� dotychczas turyst�w. [...] Dokumenty operacji �Maliniak� zagin�y�. Odda�em pismo szefowi. Ten wsun�� je do niszczarki dokument�w, kt�rej obecno�� w jego gabinecie ze zdumieniem odkry�em. - Co to jest operacja �Maliniak�? - zapyta�em. - Nie wiem, ale mam nadziej�, �e b�d� to wiedzia�. - Kiedy? - Jutro, pojutrze. Co s�dzisz o tej sprawie? - Poczekajmy na list od Andrzeja - odpowiedzia�em. - Z drugiej strony mo�e okaza� si�, �e on te� pracuje na czyje� zlecenie. Ci asystenci dyplomat�w to agenci? - Tak. - Sk�d pan ma taki meldunek? - Nie mog� ci powiedzie�. Zgadzam si� z tob�, �e na razie musimy poczeka�. Obiekt ju� jest pod obserwacj�, ale gdy b�dzie trzeba, to ty pojedziesz do zamku. - Z ochot� - odpar�em. - Teraz od�wie� si� po wojskowych przygodach i poczytaj o zaniku Czocha. Czuj�, �e ju� wkr�tce stanie si� on twoim drugim domem. Po godzinie dotar�em do swego gniazdka, wysoko nad betonow� pustyni� jednego z warszawskich osiedli, gdzie w ciasnej klitce nocowa�em, o ile akurat nie znajdowa�em si� w terenie. Jedyn� atrakcj� tego miejsca by�y widoki na wschody s�o�ca nad Pa�acem Kultury i Nauki. W takich chwilach Warszawa wydawa�a mi si� �adnym miastem. Drug� atrakcj� mojego mieszkania by�a urocza s�siadka. Pani Ma�gosia mia�a nieca�e trzydzie�ci lat, by�a lingwistk� i w�a�nie doktoryzowa�a si�. By�a blondynk� o jasnych, prostych w�osach si�gaj�cych ramion. Jej oczy by�y tak intensywnie niebieskie, �e czasami wydawa�y si� by� a� granatowe. Mieli�my okazj� sp�dzi� trzy wieczory na rozmowach o sztuce i j�zykach obcych, na konsumpcji pizzy i s�uchaniu gotyckiego rocka, kt�rego pani Ma�gosia by�a fank�. Wyk�pany przygotowa�em sobie talerz kanapek, kilka ksi��ek i ju� chcia�em zasi��� do lektury, gdy zadzwoni� dzwonek u drzwi. To by�a pani Ma�gosia. Towarzyszy� jej ma�y, mo�e czteroletni cz�owiek z obra�on� min� - Panie Pawle! - prawie krzykn�a s�siadka. - Zaopiekuje si� pan Micha�kiem? Zdumiony otworzy�em usta. - Tylko dwa dni! - t�umaczy�a pani Ma�gosia. - Siostra zostawi�a go pod moj� opiek� i wyjecha�a do Gda�ska. Jej m�� jest za granic�, wr�ci za tydzie�. Do Polski przyjecha� profesor Igi Him Jamagy. To autorytet w dziedzinie, z kt�rej si� doktoryzuj�. Musz� jecha� do Szczecina na dwa dni. Prosz�! - Mo�e b�d� musia� wyjecha�... - pr�bowa�em si� broni�. - To wtedy przyjad�. To grzeczny ch�opiec. Mo�e go pan wzi�� do pracy, b�dzie sobie siedzia� i rysowa�. On chodzi do przedszkola, mo�na go zawie�� rano i odebra� o siedemnastej. Prosz�! Tylko dwa dni! To dla mnie prawdziwa szansa! - Chcesz ze mn� zosta�? - zapyta�em ch�opca. Mia�em nadziej�, �e ch�opaczek przestraszy si� obcego m�czyzny. Ten jednak tylko smutno pokiwa� g�ow�, ani na moment nie patrz�c mi w oczy. - A jego rzeczy? - spyta�em. Pani Ma�gosia by�a przygotowana i widocznie nie bra�a pod uwag� odmowy. Pod moje nogi rzuci�a torb� i ma�y plecak. - W torbie s� rzeczy i zabawki, a w plecaku ulubiona maskotka, par� ksi��eczek i pi�rnik. Dzi�ki! To ostatnie s�owo krzykn�a zbiegaj�c po schodach. Wci�gn��em malca do domu, zamkn��em drzwi i wyjrza�em przez okno na parking. Pani Ma�gosia w�a�nie wsiada�a do swojego fiata cinquecento. Obejrza�em si� na nowego wsp�lokatora. Mia� w�osy w kolorze zeschni�tych igie� �wierka, niebieskie oczy, okr�g�� buzi�. - Jak masz na imi�? - zagadn��em go. - Mi... - reszta by�a niezrozumia�a, bo ch�opiec m�wi� ze spuszczon� g�ow�. - Fajnie, pod�oga ju� ci� pozna�a, a teraz ja chcia�bym spojrze� ci w twarz i us�ysze� twoje imi�. - Micha� - cicho powiedzia�, patrz�c mi w oczy. Mia� skruszon� min�, ale w jego oczach, w k�cikach ust czai� si� �obuzerski ognik. - Pawe� - poda�em mu d�o�. - Jeste� g�odny? Pokiwa� g�ow�. - Um�wmy si�, �e b�dziesz odpowiada�, a nie tylko u�ywa� gest�w. Tak? - Tak - burkn�� ch�opiec. - Mam przyjaciela, te� Micha�a. To kawa� ch�opa, komandos. Jest odwa�niejszy ni� ty. - Bo ja jestem jeszcze ma�y! - No, tak - przyzna�em zak�opotany - ale nie musisz na mnie krzycze�. Ma�y te� mo�e by� odwa�ny. - Jak Pitargoman? - Kto?! - Taki robot o mocy ognistych kolc�w, b�yskawic i tr�by wodnej. - Brzmi gro�nie. Sk�d znasz takiego stwora? Przy kolacji przeszed�em b�yskawiczny kurs rozpoznawania potwor�w gnie�d��cych si� w wyobra�ni wsp�czesnych przedszkolak�w. Dzi�ki Micha�owi dowiedzia�em si�, �e w mojej telewizji kablowej jest wi�cej kana��w ni� dwa telewizji publicznej oraz informacyjny telewizji komercyjnej. By�y cztery z kresk�wkami! Po kilku minutach uzna�em, �e tych bajek nie powinien ogl�da� nieletni. - Pobawisz si� ze mn�? - zapyta� Micha�, gdy wy��czy�em telewizor. - Jestem troch� za stary... - broni�em si�. To by� daremny trud. Ch�opiec mia� w torbie ca�� armi� rycerzyk�w, kt�rych uzbraja�o si� w miecze, tarcze i w��cznie. Moi Saraceni daremnie (moje sukcesy oznacza�y �zy i okrzyki protestu malca) szturmowali mury warowni krzy�owc�w zbudowanej, a jak�e, z tom�w o sztuce staro�ytnej i �redniowiecznej. Gdy m�j su�tan uciek� przy moich g�o�nych okrzykach �A��a, a��a!�, ch�opiec by� usatysfakcjonowany. Po moich plecach la� si� pot. - Do wyra marsz! - rozkaza�em ch�opcu, prostuj�c zgarbione od dw�ch godzin plecy. - Nie wiem, gdzie to jest. - Przepraszam, wyrazi�em si� niejasno. Idziemy spa�. Dostaniesz moje ��ko, ja prze�pi� si� na materacu na pod�odze. - Ciocia spa�a ze mn� - zaprotestowa� ch�opiec, gdy zacz��em �cieli� mu ��ko. - Nie jestem twoj� cioci�. - Przeczytasz mi jak�� bajeczk�? Wdra�anie od ma�ego do czytania uznawa�em za s�uszne, wi�c zgodzi�em si�. - Kiedy umyjemy z�by, r�ce, buzi�, nogi i... - przerwa�, gdy jego nogi zacz�y wykonywa� nieskoordynowane ruchy. - Chc� siku! Porwa�em go pod r�ce i zanios�em do �azienki. Pomog�em zdj�� spodenki i rajstopy. - Dalej rad� sobie sam - o�wiadczy�em staj�c z boku. Jako� sobie poradzi�. Potem wstawi�em go do wanny i pomog�em mu si� umy�. Wreszcie w pid�amce po�o�y� si� w ��ku, przykrywaj�c si� po sam� brod� ko�dr�. - To czytaj! - wskaza� najgrubsz� ksi��eczk�. Na szcz�cie nie by�y to krwiste opowie�ci, ale zwyk�a bajeczka o ��wiku imieniem Franklin. Z ka�d� przeczytan� stron� moje powieki stawa�y si� ci�sze, coraz cz�ciej ziewa�em. W tym czasie le��cy Micha� wyci�gn�� wyprostowane r�ce i jego palce wykonywa�y tajemnicze wygibasy. - Zajmujesz si� czarami? - zapyta�em. Zrobi�em b��d, bo ch�opak wyra�nie si� o�ywi� i zacz�� mi opowiada� jakie� niestworzone historie. Ostatnie s�owa, jakie pami�tam, to �e: �smok nadlecia� nad zamek rycerzy�. Obudzi�em si� o p�nocy. Ch�opiec spa� obok mnie zwini�ty w k��bek niczym psiak i cicho pochrapywa�. Do policzka przytuli� sobie maskotk�. Ostro�nie wsta�em i roz�o�y�em materac na pod�odze. Rozebra�em si�, nastawi�em budzik i zgasi�em �wiat�o. Zasn��em tak szybko, jakbym zapad� si� w ciemn� dziur� bez dna. Dzwonek obudzi� mnie, ale nie dzieciaka, kt�ry le�a� obok mnie na materacu. Zdumiony zerka�em na puste ��ko. Wsta�em rozcieraj�c zdr�twia�y bok. Do dzi� nie wierzy�em w opowie�ci znajomych twierdz�cych, �e ma�e dzieci maj� niezwyk�a zdolno�� teleportacji ze swojego ��eczka do legowiska doros�ych, nawet je�li ci �pi� na pod�odze. Szybko ubra�em si�, zrobi�em �niadanie. Micha�owi tak� sam� kanapk� jak sobie. - Pobudka! - potrz�sa�em ramieniem malca. - Idziesz do przedszkola! - Nie chc�! - ten krzyk przeszy� �ciany ca�ego bloku. By�em przekonany, �e wielu s�siad�w zastanowi�o si�, co si� u mnie dzieje. - Musisz, id� do pracy - powiedzia�em stanowczo. - P�jd� z tob�. - Nie mo�esz. Ch�opiec usiad�. W k�cikach oczu pojawi�y si� �zy, a usta wykrzywi�y si� w podk�wk�... Po godzinie stawi�em si� w pracy w ministerstwie. - Du�o zmieni�o si� w twoim �yciu - za�artowa� pan Tomasz, widz�c mnie id�cego za r�k� z ma�ym ch�opcem. - To chwilowe... - usi�owa�em t�umaczy� si�. - Dziecko to powa�na sprawa. Chod� do mnie. Micha� zosta� w sekretariacie pod opiek� panny Moniki. Kiedy z szefem usiedli�my w jego gabinecie, opowiedzia�em mu, jak ch�opiec trafi� pod moj� opiek�. - Pilnuj si�, Pawle, �eby nie zosta� u ciebie na sta�e - �mia� si� Pan Samochodzik. - Sprawd�my twoj� poczt� elektroniczn�. List od Andrzeja przyszed� na m�j adres po p�nocy. By� niezwykle lakoniczny. Przyjed� jutro w po�udnie do zamku Czocha. Znajdzie ci� tam kurier z przesy�k�. Wtedy poznasz szczeg�y. B�d�, a nie po�a�ujesz. Andrzej - To by si� zgadza�o - mrukn�� pod nosem Pan Samochodzik. - Mam informacje z tego samego �r�d�a co wczoraj, �e do zamku Czocha przyjecha�o kilka bardzo tajemniczych os�b. Wykonaj instrukcje Andrzeja. Jest to dziwna gra, w kt�r� musisz wej��. Pojedziesz tam autobusem, �eby na razie wehiku�em nie rzuca� si� w oczy. - A ch�opiec? - Oddaj go rodzicom. Tak, �atwiej by�o powiedzie� ni� zrobi�. Nie wiedzia�em, gdzie jest pani Ma�gosia ani jej siostra. Ch�opca musia�em odda� jeszcze dzi�. Nie mog�em zostawi� go kolejnej osobie, bo z jednej strony by�oby to znakiem mojej lekkomy�lno�ci, z drugiej Micha� by�by chyba za�amany, gdybym pozostawi� go u obcych ludzi. Reszt� dnia dzieli�em mi�dzy obowi�zki - zbieranie dokumentacji na temat dziej�w zamku i okolic i opiek� nad ch�opcem. W ministerialnej sto��wce wywo�a�em niez�� sensacj� pojawiaj�c si� w towarzystwie takiej latoro�li. Im bli�ej by�o do wieczora, tym cz�ciej my�la�em o podrzuceniu ch�opca pod opiek� znajomym, kt�rzy ju� mieli dziecko. Liczy�em jeszcze, �e pani Ma�gosia zadzwoni do mnie. Na pr�no. O dwudziestej zacz��em dzwoni� do przyjaci�. Czu�em si� okropnie, chyba podobnie jak moi rozm�wcy. Wszyscy wymigiwali si� od tej przys�ugi. - Mamy problem - j�kn��em odk�adaj�c s�uchawk�. - Jaki? - dobieg�o mnie pytanie spod ko�dry. - Musisz ze mn� jecha� na drugi koniec kraju. - Gdzie? - M�wi si� �dok�d� - poprawi�em ch�opca. - Do zamku Czocha. - Do zamku? A b�d� tam rycerze, kr�l i duchy? - Tak - odpar�em. Micha� z rado�ci zacz�� skaka� po ��ku. - Musimy si� spakowa� - przywo�a�em go do porz�dku. - Przygotujemy baga�e i szybko idziemy spa�, bo wstajemy o �wicie. O dwudziestej drugiej przygotowa�em sobie le�e na pod�odze i zrezygnowany patrzy�em na sw�j worek podr�ny i torb� Micha�a. Nie mia�em wyj�cia i musia�em sam taszczy� takie tabory. Rano zapakowa�em nam kanapki, na kartce napisa�em pani Ma�gosi wszystkie numery telefon�w, pod kt�rymi mog�a ze mn� nawi�za� kontakt: kom�rkowy, w ministerstwie, na zamku Czocha. Informacj� wsun��em jej pod drzwi i zam�wion� taks�wk� pojecha�em z p�przytomnym Micha�em na dworzec PKS-u. Autobus wyje�d�a� z Warszawy, kiedy jeszcze niebo by�o zasnute szaro�ci� nieprzebudzonego dnia. Micha� spa� opieraj�c g�ow� o moje rami�. Te� stara�em si� z�apa� u�amki snu, nim dojedziemy na miejsce. Obudzi�em si� przera�ony znikni�ciem Micha�a. Nie by�o go na fotelu, a specjalnie posadzi�em go od strony okna, �eby m�c kontrolowa� co robi i �eby mia� lepszy widok na zewn�trz. Wyjrza�em w przej�cie mi�dzy fotelami. Ch�opiec sta� obok kierowcy i prowadzi� z nim konwersacj�. Doje�d�ali�my do Wroc�awia. Wsta�em i pobieg�em po ch�opca. - Nie przeszkadzaj panu - poci�gn��em go za rami�. - Nie przeszkadza� - kierowca u�miechn�� si�. - Mi�o czasami z kim� pogada�, bo o tej porze to ca�y autobus �pi. Micha� um�wi� si� z kierowc�, �e jak wyjedziemy za miasto, to b�dzie m�g� usi��� na rozk�adanym fotelu obok niego i wr�cili�my do siebie. - Przestraszy�e� mnie - powiedzia�em do ch�opca z wyrzutem. - Przepraszam - pisn��. Zjad� kanapk�, napi� si� herbaty z termosu i rozpocz�� seri� pyta� typu �co to?�. Opowiada�em mu o tym wszystkim, co wiedzieli�my za oknem. Na moje szcz�cie autobus mia� toalet�, wi�c mogli�my spokojnie odby� podr� bez specjalnych przystank�w. W Jeleniej G�rze po trzech kwadransach oczekiwania i zjedzonych dw�ch torebkach chips�w przesiedli�my si� do autobusiku jad�cego do Le�nej. Dopiero oko�o trzynastej wysiedli�my na ryneczku ma�ego miasteczka. Skromny ratusz otacza�y r�wne cztery rz�dy kamieniczek Sprawdzi�em na mapie, kt�r�dy droga prowadzi na zamek Czocha. - Do zamku mamy cztery kilometry - powiadomi�em wsp�towarzysza podr�y. - Tyle? - zapyta�, prostuj�c cztery palce jednej d�oni. - Tak. - To kawa� drogi - uzna�. ROZDZIA� DRUGI POZNAJ� IZABEL� � KWATERA NA ZAMKU � PRZESY�KA OD ANDRZEJA � CO KRYJ� KRYSZTA�KI? � IDEALNY KAMUFLA� � CZY ISTNIEJ� POTWORY? � DUSZA ROMANTYKA Droga �agodnymi zakolami pi�a si� ku wzg�rzom, w�r�d kt�rych sta� zamek Czocha. Niekiedy w�r�d wierzcho�k�w drzew dostrzega�em he�m zamkowej wie�y. Micha� dzielnie maszerowa� pierwszy kilometr. Po drugim przystawa� co kilka metr�w. Widz�c stromizn� przykucn�� na poboczu. - Bol� mnie nogi - o�wiadczy�. - Zostawi� ci� i wr�c�, a� odpoczniesz - postraszy�em go. - Nie! - krzykn�� przestraszony. Si� tego strachu starczy�o na dwie�cie metr�w. Wtedy usiad� na �awce pod zniszczon� wiat� nieistniej�cej linii autobusowej. Nerwowo zerka�em na zegarek. Ju� dawno min�o po�udnie, czas spotkania z kurierem od Andrzeja. Zdenerwowany rzuci�em torb� i worek. Spocz��em obok ch�opca. Nie mog�em by� przecie� z�y na niego, �e malec nie mia� si� na takie wyprawy. - Odpoczniemy i powoli p�jdziemy dalej - zaproponowa�em. Micha� tylko pokiwa� g�ow�. Gdy by�em bliski rozpaczy, przy przystanku zatrzyma� si� ford scorpio. Boczna szyba osun�a si�, a przez okno z fotela kierowcy wyjrza�a atrakcyjna blondynka. Nie mia�a jeszcze czterdziestu lat. Z�ociste w�osy uk�ada�y si� w �agodne fale. Mia�a dyskretny makija� podkre�laj�cy jej niebieskie oczy, lekko wystaj�ce ko�ci policzkowe, pe�ne wargi. - Dok�d chcecie si� dosta�? - zapyta�a. - Do zamku Czocha - odpowiedzia�em. - Wsiadajcie - zaprosi�a nas. Wrzuci�em nasze baga�e na tylne siedzenie i usiedli�my tam z ch�opcem. - Jak masz na imi�? - Pawe� - odruchowo przedstawi�em si�. - Mi�o mi - us�ysza�em s�owa pe�ne ch�odu. - Pyta�am tego ch�opca. Zrobi�o mi si� g�upio. - Micha� - powiedzia� ch�opiec. - �adne imi� - odpar�a blondynka. Ju� przeje�d�ali�my przez portal bramy, kt�r� otworzy� us�u�ny ochroniarz. - Jeste�my na miejscu - us�yszeli�my przeje�d�aj�c pomi�dzy murem z prawej i d�ugim, niskim budynkiem po lewej. Zaraz skr�cili�my w prawo na podjazd z klombem na �rodku. - Pan tu b�dzie mieszka�? - blondynka obejrza�a si� na mnie. - Tak, kilka dni. - Do zobaczenia na kolacji - u�miechn�a si�. To by�a prawdziwie pi�kna i niebezpieczna kobieta. Jej pi�kno by�o troch� pos�gowe, przypomina�a figur� wyrze�bion� z lodu. Pozornie wydawa�a si� ulotna, �atwa do zniszczenia, bi�a jednak od niej jaka� nieust�pliwa si�a. Gdy wysiedli�my, ford wykr�ci� i wyjecha� z terenu zamku. - Gdzie b�dziemy spali? - Micha� by� zapatrzony na wielki gmach zamku. - Tu - machni�ciem r�ki wskaza�em warowni�. - Z rycerzami? - Tak - mimowolnie u�miechn��em si� i r�k� przeczesa�em niesforne w�osy ch�opca. Weszli�my na d�ugi murowany most z dwiema parami nisz w barierach. Przed nami by�a brama z kut� furt�, wej�cie do g��wnej bry�y zamku i wysoka, pot�na wie�a. Wyjrza�em przez barierk� i na moment zakr�ci�o mi si� w g�owie. Sucha fosa by�a chyba dwadzie�cia metr�w pode mn�. Nie inaczej by�o z fos� wykut� w skale, na kt�rej sta� zamek. Nacisn��em wielk� klamk� i otworzy�em ci�kie drzwi. Micha� wszed� z szeroko otwart� buzi�, patrz�c na zbroje wisz�ce w holu. - Dzie� dobry - u�miechn��em si� do recepcjonistki. - Chcia�bym wynaj�� u pa�stwa pok�j na kilka dni. - Jedynk� czy dw�jk�? - m�oda, kr�tko przyci�ta brunetka zerka�a na ch�opca. - Niech b�dzie dw�jka - poprosi�em. - Czy istnieje mo�liwo�� zwiedzenia zamku w towarzystwie przewodnika? - Oczywi�cie - recepcjonistka odwr�ci�a si� do pokoju. - Agnieszka! Po chwili wysz�a do mnie wysoka dziewczyna o ciemnobr�zowych, d�ugich, prostych w�osach. Ubrana w spodnie i prost� bluzk� wygl�da�a na skromn� bibliotekark�. Brakowa�o jej tylko okular�w. W jej spojrzeniu i grymasie ust by�o co� intryguj�cego i odtr�caj�cego wszelkie pr�by flirtu jednocze�nie. By�a jak salamandra - urzekaj�ca jaskrawymi plamami, kt�re mia�y wszak�e ostrzega� agresora przez niebezpiecze�stwem. - Ten pan chcia�by zwiedzi� zamek - recepcjonistka wyja�ni�a kole�ance. - Mo�e poczekamy na wi�ksz� grup�? - zaproponowa�a przewodniczka. - Nas dw�ch to nie grupa? - obejrza�em si�, gdzie jest Micha�. Spa� na sk�rzanej kanapie. - Raczej nie - przyzna�em z u�miechem. - Ale jak si� obudzi, to pani nas oprowadzi? - Tak - obieca�a dziewczyna. Wzi��em klucz do pokoju numer 111 i najpierw zanios�em baga�e. Ch�opcu nic nie grozi�o pod okiem recepcjonistki. - Na pierwszym pi�trze - us�ysza�em wskaz�wk�. Min��em makiet� zamku ukryt� w szklanej gablocie zasypanej na dnie drobnymi monetami przez turyst�w, kt�rzy chcieli jeszcze tu kiedy� wr�ci�. Za ni� znajdowa� si� ogromny kominek, wej�cie do jadalni i schody na g�rne pi�tra. Na wprost widzia�em drzwi prowadz�ce do sali rycerskiej, a po lewej do toalet. Wszed�em na pi�tro. �ciany zdobi�y plafony ze wsp�czesnym malarstwem podrabiaj�cym stary styl. Rozejrza�em si�. By�y tu pokoje o numerach od 101 do 104. By�a te� komnata ksi���ca. Zerkn��em w prawo. Id�c wzd�u� rz�du okien wychodz�cych na dziedziniec, wszed�em na empor� sali rycerskiej i obok sali konferencyjnej dotar�em do skrzyd�a zamku, gdzie by� m�j pok�j - wygodny, z dwoma tapczanami, dwoma oknami wychodz�cymi na Jezioro Le�nia�skie i obszern� �azienk�. Rzuci�em torby i nie zamykaj�c pokoju pobieg�em po Micha�a. Gdy wr�ci�em po kilku minutach i po�o�y�em ch�opca na jednym z tapczan�w, zauwa�y�em, �e baga�e le�� inaczej, ni� je zostawi�em. Ostro�nie zamkn��em drzwi i przekr�ci�em g�rny zamek. Torba z rzeczami Micha�a mia�a niedomkni�ty zamek. Do mojego worka tajemniczy szperacz nie zd��y� zajrze�. By�em pewien, �e na zamku ju� dzia�a konkurencja, w dodatku wiedz�ca, kim jestem. Otworzy�em okno i z ciekawo�ci wyjrza�em, wyci�gaj�c si� na d�ugim na metr parapecie, na zewn�trz. Do ziemi by�o dwadzie�cia kilka metr�w - prawdziwa przepa��. Zerkn��em do g�ry. By�em pewien, �e z jednego z okien wygl�da�a czyja� twarz, ale b�yskawicznie znikn�a. Moje pojawienie si� na zamku nie przesz�o niezauwa�enie. Usia�em w fotelu maj�cym chyba dwadzie�cia lat. Odruchowo si�gn��em po pilota i w��czy�em telewizor. Chcia�em, by graj�ce urz�dzenie na chwil� zag�uszy�o moje obawy zwi�zane z najbli�szymi dniami. Zastanawia�em si�, co mnie czeka na zamku Czocha. Jak na zawo�anie rozleg�o si� pukanie do drzwi. Otworzy�em i zobaczy�em recepcjonistk� i m�czyzn� w mundurze firmy kurierskiej. - Przesy�ka do pana Da�ca - m�czyzna poda� mi niewielk� paczk�. Pokwitowa�em odbi�r, podzi�kowa�em recepcjonistce i zamkn��em si� w pokoju. Micha� smacznie spa�, a ja rozpakowa�em pude�ko. W �rodku by�a tylko kartka papieru z listem i metalowa tuba, w kt�rej wy�cie�anym bawe�n� wn�trzu by�a jaka� szklana rurka. List by� od Andrzeja. Witaj, Pawle! Przepraszam, �e w ten spos�b musz� si� z Tob� komunikowa�, ale i tak �ami� rozkazy... Podczas jednej z akcji na P�wyspie Ba�ka�skim wszed�em w posiadanie pewnego dziwnego przedmiotu. Znajduje si� w tubie. Pilnuj go i nie pokazuj nikomu! By� w�asno�ci� cz�owieka, kt�rego aresztowano. By�em �wiadkiem przes�uchania. Wtedy kilka razy pad�a nazwa: �Schloss Czocha�. Moja rodzina pochodzi z Dolnego �l�ska i wiele razy s�ysza�em histori� zamkowych skarb�w, wi�c wiem, �e ten tajemniczy obiekt Ciebie zainteresuje. Uwa�aj na konkurencj�. Cz�owiek, kt�rego aresztowano, nie prze�y� nast�pnych dwudziestu czterech godzin. Z tego co wiem, mia� wi�cej takich rurek. Wszystkie znikn�y. Zniszcz wszystkie �lady tej przesy�ki. Koniecznie! Powodzenia podczas �ow�w! Andrzej W popielniczce spali�em list oraz druk przesy�ki z wypisanymi fa�szywymi danymi nadawcy. Popi� wrzuci�em do muszli i sp�uka�em wod�. Teraz otworzy�em tub� i na d�o� wypad�a mi szklana rurka, w kt�rej znajdowa� si� sznur kilkumilimetrowych kryszta�k�w. Czyta�em o nich w ksi��kach Joanny Lamparskiej, znanej dziennikarki badaj�cej tajemnice Dolnego �l�ska i nie tylko. Ostro�nie odkr�ci�em zakr�tk� na rurce i na blat sto�u delikatnie wytrz�sn��em jeden z kryszta�k�w. Uj��em go opuszkami palc�w, wsta�em i podszed�em do okna, gdzie by�o wi�cej �wiat�a. Z kieszeni bluzy wyj��em ma�� sk�adan� lup�. W kryszta�ku ujrza�em kilka klatek, jak z mikrofilmu, z jakimi� notatkami, rysunkami, zdj�ciami. Do ich odczytania by�o potrzebne specjalne urz�dzenie albo... mikroskop. Widzia�em ma�y laboratoryjny mikroskop na wystawie sklepu z zabawkami w centrum Le�nej. - Na co patrzysz? - pytanie Micha�a tak mnie zaskoczy�o, �e male�ki kryszta�ek wypad� mi z d�oni i upad� na pod�og�. Odskoczy�em do ty�u i stoj�c w bezruchu wpatrywa�em si� w klepki parkietu. Skarb z rurki wpad� w szpar� mi�dzy elementami, jode�ki�. - Ogl�da�em co� bardzo ma�ego - odpowiedzia�em. - Co?! - Micha� w kilka sekund sta� obok mnie. - Nic wa�nego, py�ek... Nie ruszaj! - krzykn��em, gdy ch�opiec chcia� wzi�� do r�ki rurk� z kryszta�kami. Przestraszony cofn�� si�. - Przepraszam - u�miechn��em si� do niego. - S� rzeczy, kt�re nale�� do doros�ych i lepiej �eby� ich nie dotyka�. - Co to by�o? - Micha� wskaza� na rurk�. - R�ne drobne �yj�tka - sk�ama�em. - Aha, wirusy. - Tak. Chod�my umy� r�ce i p�jdziemy co� zje��, a potem mo�e zwiedzimy zamek... Po d�ugim �nie nogi ch�opca wykonywa�y tajemniczy taniec, kt�ry m�g� oznacza� tylko i wy��cznie nag�� potrzeb� udania si� do toalety. Potem zeszli�my do jadalni. Mi�a kelnerka o imieniu Zofia, wysoka, zgrabna, kr�tko przystrzy�ona, przyj�a zam�wienie i mogli�my we dw�ch podziwia� ciemne drewno boazerii, czarne kredensy i wysokie krzes�a. Zjedli�my obiad i wyszli�my do holu. Stan��em przy kontuarze recepcjonistki. Pani Agnieszka udawa�a, �e mnie nie widzi. - Przepraszam - odezwa�em si�. - Czy mo�emy uda� si� na zwiedzanie zamku? - Niech pan jeszcze chwilk� poczeka - odpowiedzia�a Agnieszka, widz�c, �e nie zamierzam ust�pi�. - Na wycieczk�, kt�rej ju� pewnie dzi� nie b�dzie? - Sk�d pan wie? - O tej porze nikt ju� tu nie przyjedzie - zauwa�y�em. - Mi�dzy pi�tnast� i szesnast� wi�kszo�� wycieczek marzy tylko, by znale�� si� w hotelu i odpocz��... - Pan zajmuje si� hotelarstwem? - Nie, ale mam pewne do�wiadczenie... Pani Agnieszka odwr�ci�a si� do ekranu komputera, daj�c w ten spos�b do zrozumienia, �e uwa�a rozmow� za zako�czon�. By�em z�y. Wyszli�my z Micha�em przed zamek, na most. Stara�em si�, by nasz spacer wygl�da� na zwyk�� w�dr�wk� turyst�w - w rzeczywisto�ci szuka�em odosobnionego miejsca, sk�d m�g�bym spokojnie prowadzi� rozmow� z szefem. - Witam, panie Tomaszu - odezwa�em si�, gdy w s�uchawce us�ysza�em g�os szefa. - Dosta�e� paczk�? - Tak. - Co w niej by�o? Rozejrza�em si� doko�a sprawdzaj�c, czy nikogo nie ma w pobli�u. Micha� zaj�ty by� ogl�daniem armaty z luf� wycelowan� na wsch�d. - Kryszta�ki z mikrofilmami - powiedzia�em. - Musz� kupi� mikroskop. - Prze�l� ci laptopa i taki mikroskop, kt�ry pod��cza si� do komputera... - Nie, nie mo�na tak. - Czemu? - Jestem �ledzony... Opowiedzia�em szefowi o swoich podejrzeniach: o baga�u, kt�ry kto� sprawdza�, i o twarzy, kt�ra mign�a mi w oknie na wy�szym pi�trze. - Gdy kupisz mikroskop, nie zwr�ci to niczyjej uwagi? - pan Tomasz wyra�a� w�tpliwo�ci. - Jest dostatecznie ma�y, �e niepostrze�enie przenios� go do pokoju, tylko ten ch�opak... Micha�! - krzykn��em, gdy ch�opiec pr�bowa� wyjrze� za murek okalaj�cy podjazd. - Ten ch�opiec jest z tob�? - szef powoli wypowiada� ka�de s�owo. - Niestety tak. Nie mam kontaktu ani z s�siadk�, ani z mam� dziecka... - Czemu nie powiedzia�e�? Uruchomi�bym odpowiednie s�u�by i zaraz znaleziono by rodzic�w, a tak... Musi z tob� zosta�. - Ch�opiec? - Tak. Przyjecha�e� z ch�opcem i gdyby nagle ch�opak znikn��, nie by�oby to podejrzane? - Panie Tomaszu! I tak kto� mnie obserwuje... - Ten kto� jest zapobiegliwy i zapewne niezwykle zdumiony. Nikt przy zdrowych zmys�ach nie zabiera na tak� wypraw� ma�ego dziecka... - Dzi�kuj� za ocen� mojego stanu zdrowia - pozwoli�em sobie wtr�ci� cierpk� uwag�. - ...ale to idealny kamufla� - oczami wyobra�ni widzia�em, jak zadowolony szef zaciera r�ce. - Dzia�aj ostro�nie, a gdy b�dziesz musia� dzia�a� jako urz�dnik ministerstwa, zadzwo� i zorganizujemy wyjazd Micha�a. Powodzenia! - Idealny kamufla� - powt�rzy�em s�owa szefa patrz�c na Micha�a, kt�ry w�a�nie bawi� si� w artylerzyst�. - Chod� tu, m�ody cz�owieku! - zawo�a�em go. Podbieg�, wzi��em go za r�k� i ruszy�em w kierunku bramy wjazdowej. - Wiesz, co to za drzewo? - zapyta�em Micha�a. - Choinka? - Tamto tak, ale to bli�ej to rzadki mi�orz�b. Jego niezwyk�o�� polega na kszta�cie li�cia-wachlarza i �y�ek rozchodz�cych si� promieni�cie. Ro�nie w wysokich partiach g�r we wschodnich Chinach. A widzisz t� rze�b�? - Tego go�ego rycerza? - Tak - roze�mia�em si�. - On nie jest zupe�nie nagi. To szermierz, a identyczny stoi przed gmachem Uniwersytetu Wroc�awskiego. - A gdzie s� China? - Chiny - poprawi�em ch�opca. - Mieszkaj� tam Chi�czycy. To bardzo daleko st�d. Poci�giem musia�by� tam jecha� pewnie dwa tygodnie albo d�u�ej. Wzd�u� �ywop�otu skr�cili�my w prawo na most kamienny prowadz�cy do dolnej cz�ci zamku. W dawnej fosie sta�y zaskakuj�ce narz�dzia tortur. Musia�em m�odemu wsp�towarzyszowi wyt�umaczy�, do czego one s�u�y�y, staraj�c si� nie u�ywa� drastycznych okre�le�. Nim przeszli�my przez bram� prowadz�c� na dolny dziedziniec, w oknie na wie�y zauwa�y�em czyj�� twarz. Kto�, kto m�g� swobodnie porusza� si� po zamku, obserwowa� mnie. W bramie poci�gn��em Micha�a w prawo, w g��bok� fos�, kt�rej �ciany tworzy�a lita ska�a. - Zaraz wyskocz� na nas potwory - teatralnym szeptem oznajmi� Micha�. - Potwor�w nie ma. - S�! - Nie! - Tak! - Zapewniam ci�, �e najgorsze potwory, jakie spotkasz, b�d� lud�mi. - To b�d� przebrani kosmici... - odpar� ch�opak z powag�. Roze�mia�em si� bezradny wobec �naukowego� stanowiska ch�opca. Z g�ry zawt�rowa�a mi kobieta. Podnios�em wzrok, by zobaczy� patrz�c� na nas blondynk� z forda scorpio. - Widzi pani, czego teraz ucz� bajki? - zagadn��em j�. - M�czy�ni zawsze �yj� w �wiecie iluzji i ogl�daj� bajki - us�ysza�em komentarz. Nie ma co, mia�a j�zyk ostry jak brzytwa. Skutecznie poci�a moje m�skie ego na kawa�ki. Do tego znikn�a mi z oczu, odbieraj�c szans� na r�wnie ci�t� ripost�. - Uwa�aj na pi�kne kobiety - Micha�owi przekaza�em to, co zawsze powtarza� mi pan Tomasz. Przeszli�my pod mostkiem i w g��bokim na kilkana�cie metr�w kanionie zrobi�o si� ciemno. Widzia�em drzwi prowadz�ce w trzech kierunkach, ale nie mog�em tam wej�� bez latarki. Wr�cili�my do bramy i po bruku zeszli�my do dolnego dziedzi�ca okolonego murami obronnymi z trzema kondygnacjami pomost�w obronnych. Ni�ej by�o zej�cie do piwnicy. Cofn�li�my si� do szerokich, kamiennych schod�w, kt�re zaprowadzi�y nas do drzwi z portalem z piaskowca i dalej na dziedziniec ze studni�. Weszli�my w kolejn� bram� i znale�li�my si� w jednej z klatek schodowych zamku. Na lewo by�o wej�cie do kawiarenki, na wprost zamkni�te drzwi, a na prawo kr�te schody do piwnic i na g�rne pi�tra. Zej�cie do piwnic by�o zamkni�te, chocia� mo�na by�o przej�� przez barierk� i w ten spos�b omin�� drzwi. Nie chcia�em tego robi� przy ch�opcu, wi�c poszli�my na g�r�. Min�li�my poziom, z kt�rego wchodzi�o si� do sali rycerskiej i weszli�my na nasze pi�tro. Zdawa�o mi si�, �e na g�rze skrzypn�� drewniany stopie�. Ca�y czas kto� mnie �ledzi�. - Pobawimy si� w pokoju? - zaproponowa�em Micha�owi. - Rycerzami? - ch�opiec przysta� z ochot�. - Tak. Chcia�em, by nasza rozmowa wygl�da�a naturalnie i �eby ten, kto mnie obserwuje, nie traktowa� mnie jako konkurenta. Wyszli�my z klatki schodowej i skr�cili�my w prawo do naszego pokoju, maj�c za plecami lustro. Gdy otwiera�em drzwi, zauwa�y�em w lustrze odbicie cienia na �cianie po lewej. Kto� tam sta�. - Wchod� - lekko pchn��em ch�opca do �rodka, a sam rzuci�em si� do zakr�tu korytarza. Tajemniczy osobnik by� szybszy. Gdy znalaz�em si� w miejscu, gdzie przed chwil� sta�, wahad�owe drzwi na klatk� schodow� tylko si� ko�ysa�y, a z oddali dobiega� odg�os krok�w. Wszed�em na klatk� licz�c, �e zobacz� chocia� kawa�ek uciekiniera. Drzwi skrzypn�y niemi�osiernie i kroki ucich�y. Zerkn��em w g�r� i w d� studni ci�gu schod�w. Nikogo nie by�o wida� ani s�ycha�. - A nie m�wi�em, �e potwory istniej�? - odezwa� si� Micha�, kt�ry sta� za moimi plecami. Ju� drugi raz tego dnia wystraszy� mnie. A� podskoczy�em. - Chcia�e� dla mnie z�apa� potwora, prawda? - patrzy� mi w oczy szczerze wierz�c, �e �wiat pe�en jest ukrywaj�cych si� przed lud�mi dziwol�g�w. - Nie - pokr�ci�em g�ow�. - Wiem! - podni�s� palec wskazuj�cy do g�ry. - W tym zamku s� duchy - wyszepta�. - Ka�dy zamek ma swoj� legend� - przytakn��em. - Chod�my! - B�dziemy si� bawi�? - Tak - nie mog�em z�ama� danego s�owa. Nast�pne dwie godziny up�yn�y pod znakiem wyprawy krzy�owej i znowu moi Saraceni uciekli w pop�ochu. Oko�o osiemnastej postanowi�em zej�� z Micha�em na kolacj�. Na korytarzu poczu�em s�aby zapach perfum. Zapami�ta�em, �e identycznego, intensywnego, egzotycznego i pachn�cego �wie�ym melonem u�ywa�a blondynka. Mo�e mia�a pok�j w tym samym skrzydle co ja? Przeszli�my przez empor� w sali rycerskiej, do skrzyd�a po�udniowego i do g��wnej klatki schodowej. Po chwili byli�my w jadalni. Tym razem by�y tu jeszcze dwie osoby. Jedn� z nich by�a blondynka. Drug� trzydziestopi�cioletni m�czyzna o kruczoczarnych w�osach, wysportowanej sylwetce, uwa�nym spojrzeniu piwnych oczu i u�miechu, kt�ry rozbraja� wszystkie kobiety. Ubrany by� w sportow� ciemnoszar� marynark�, eleganck� koszul� w delikatn� krat� i pantofle z czarnej sk�ry. Na jednym z palc�w mia� sygnet, kt�ry przyku� moj� uwag�. - Dobry wiecz�r, smacznego! - uk�oni�em si� obecnym i widz�c, �e ani blondynka w jednym rogu ani brunet w drugim nie zapraszaj� mnie do siebie, usiad�em z Micha�em przy stoliku pod oknem. Z�o�y�em zam�wienie i opowiada�em Micha�owi o rycerskim pojmowaniu honoru. Problem ten wynik�, gdy w zabawie zaproponowa�em Micha�owi wypuszczenie moich wojownik�w z jego niewoli za �dane s�owo�. Opowiadaj�c robi�em ch�opcu kanapki. Niby przypadkiem zrzuci�em na pod�og� widelec. Zadzwoni� o posadzk�. Blondynka i brunet zerkn�li na mnie i ich spojrzenia zetkn�y si� z moim. Natychmiast odwr�cili wzrok. Micha� pokiwa� g�ow� na znak, �e zrozumia�. Sko�czyli�my posi�ek i wstali�my od sto�u. Za nami wysz�a blondynka. - Pan jest historykiem? - zagadn�a mnie. - Nie. Czemu pani tak uwa�a? - Tak �adnie pan m�wi� o rycerzach i o rzadkich w tych czasach warto�ciach moralnych. Masz m�drego tatusia - zwr�ci�a si� do Micha�a. - To nie jest m�j tata - odpar� ch�opiec. Blondynka natychmiast spojrza�a na mnie. Ukry�em zmieszanie. - To m�j siostrzeniec - o�wiadczy�em. - Aha - blondynka pokiwa�a g�ow�. Specjalnie szed�em prosto do sali rycerskiej my�l�c, �e blondynka skr�ci na schody i nasza rozmowa zako�czy si�. - Lubi� chodzi� przez sal� rycersk�, a potem wraca� do siebie g�r� - wyja�ni�a z u�miechem. - Fajnie jest z wujkiem na wakacjach? - blondynka podpytywa�a ch�opca. By�em pewien, �e misterny plan mojego pobytu incognito sypnie si� w�a�nie teraz. - Hmm - mrukn�� ch�opiec zaj�ty ogl�daniem ogromnego kominka. - Co pana sprowadza na zamek? - Historia - odpar�em. - Jestem cz�owiekiem zajmuj�cym si� ochron� mienia. Cz�sto to ma�o ciekawa robota, �l�czenie w papierach i takie tam... - k�ama�em. - Lubi� odwiedza� stare zamki, wie pani, ociera� si� o histori�... - Rozumiem - pokiwa�a g�ow�. Wolno wchodzili�my po schodach, a Micha� je liczy�. - Raz... dwa... trzy... - Lubi pan zagadki historyczne? - zapyta�a mnie blondynka. - Cztery... pi��... sze��... - Nie, nie mam g�owy do szarad i krzy��wek... - Siedem... osiem... dziesi��... - Dziewi�� - poprawi�em ch�opca. - Lubi� mie� wszystkie dane. Mam raczej umys� �cis�y. - Dziewi��, dziesi��... jedena�cie... dwana�cie... - Ma pan jednak dusz� romantyka - powiedzia�a blondynka. - Dwana�cie... trzyna�cie... czterna�cie! - krzykn�� Micha�, gdy byli�my na naszym pi�trze. - Z czego pani to wnosi? - zdziwi�em si�. - U niekt�rych m�czyzn to wida� - u�miechn�a si�. - My tu mieszkamy