SEBASTIAN MIERNICKI PAN SAMOCHODZIK I... ZAMEK CZOCHA OFICYNA WYDAWNICZA WARMIA 200 WST襾 Czternastu spadochroniarzy ameryka雟kiej 101. dywizji powietrzno-desantowej wypoczywa這 w ogr鏚ku pa豉cyku po這穎nego ko這 miasteczka na po逝dniu Francji. M這dzi ch這pcy ogl鉅ali si za Francuzkami, kt鏎e wiadome swej kobiecoci potrafi造 zwr鏂i uwag m篹czyzn. Dow鏚c oddzia逝 by porucznik Hankins. Dwukrotnie mia szans by awansowany na kapitana, ale za ka盥ym razem odmawia. By to trzydziestolatek z Nowego Jorku, z rud czupryn i niebieskimi oczyma, o smutnym, jakby zamylonym obliczu. Jego zast瘼c by sier瘸nt szef Markus. Mia matk Niemk i dlatego doskonale zna j瞛yk Goethego. Chudy, niski sprawia niepozorne wra瞠nie, ale wielu przeciwnik闚 na ringu czy w brytyjskich pubach przekona這 si o niezwyk貫j sile i zwrotnoci Markusa. Dw鏂h ch這pc闚 z rodzin w這skich: Rudolfo i Valentino, mia這 stopnie kaprali i wiele os鏏 bra這 ich za bliniak闚. Reszt oddzia逝 stanowili 穎軟ierze pochodz鉍y z Teksasu i Arizony, ch這pi oderwani od traktora i fasoli z patelni, jak mawia o nich Markus. Nie lubili tej wojny, ale podoba豉 im si Europa. Kochali wiosenne s這鎍e 1945 roku, gdy wszystko zapowiada這 rych造 koniec wojny, ale nu篡豉 ich ta bezczynno. Kiedy zobaczyli dwa willysy przewo蕨ce genera豉, cywila i 瘸ndarm闚 jako ochron, zrozumieli, 瞠 to ostatnie chwile, gdy mogli napawa si widokiem zwiewnych sukienek. Nerwowo gasili papierosy, wstali i przeszli do sali balowej zamienionej na sal odpraw. - Witam pan闚 - przywita ich genera. - To pan Sparks z operacji specjalnych, kt鏎y opowie wam o waszym zadaniu. Sparks wygl鉅a na urz璠nika nowojorskiej gie責y, cywil wr鏚 wojskowych stanowi dysonans. Okulary z drucian oprawk, czerwone szelki widoczne spod kamizelki i marynarki, zimne spojrzenie i usta zacini皻e w w零k lini sprawia造, 瞠 spadochroniarze od pierwszej chwili czuli do niego niech耩. - Dzie dobry - Sparks uk這ni si. - Waszym zadaniem jest zdobycie plan闚 pewnej niemieckiej broni, kt鏎a powstaje w jednym z zamk闚 na l零ku. B璠ziecie musieli skoczy sto kilometr闚 za linie wroga, przej寞 i chroni naszego agenta, kt鏎y dzia豉 w biurze konstrukcyjnym, i poczeka, a przylemy po was nasze czo貪i. - Ile czasu trzeba b璠zie czeka na kawaleri? - zapyta Markus. - Pami皻ajcie, panowie, 瞠 jestemy zwi頊ani umowami z Sowietami i nie mo瞠my przekracza pewnych, um闚ionych na wysokim szczeblu linii granicznych - t逝maczy Sparks. - Tak naprawd wasz los b璠zie w r瘯ach Sowiet闚, a raczej tego, jak szybko zako鎍z wojn. Je瞠li zapanuje pok鎩, nie b璠ziemy mogli najecha teren闚 znajduj鉍ych si pod sowieckim protektoratem... - ...i b璠ziemy wracali na piechot - za瘸rtowa Valentino. - Tak - przyzna Sparks, przecieraj鉍 chusteczk spocone czo這. - Najwa積iejsza rzecz: macie wykona wszystkie rozkazy naszego agenta. A oto szczeg馧y waszej misji... Narada trwa豉 dwie godziny. Odlot nad terytorium wroga zaplanowano na p馧noc. Spadochroniarze zaj瘭i si pakowaniem ekwipunku, sk豉daniem spadochron闚. Ostatnie godziny przed nocnym lotem przesypiali, grali w karty lub po prostu le瞠li na murawie lotniska zapatrzeni w rozgwie盥穎ne niebo. Punktualnie o p馧nocy Dakota wystartowa豉 i w ochronie czterech Mustang闚 polecia豉 nad Niemcy. P馧 godziny przed zrzutem eskorta odfrun窸a, kiwaj鉍 skrzyd豉mi na po瞠gnanie. Teraz los spadochroniarzy by w r瘯ach pilota, kt鏎y prowadzi maszyn nad czubkami drzew, mi璠zy wierzcho趾ami wzg鏎z. Na pi耩 minut przed desantem rozpocz像 wznoszenie. Nagle na dole pojawi造 si ogniki wystrza堯w artylerii przeciwlotniczej. Pierwsze pociski rozerwa造 si dwiecie metr闚 od samolotu. - Zaraz nas zestrzel - oceni Hankins. - Skaczemy! - zawo豉 do 穎軟ierzy. Ci usi這wali w rozko造sanym samolocie zaczepi karabi鎍zyki do liny wyci鉚aj鉍ej spadochrony. - Wytrzymaj prosto przez minut - kapitan poprosi pilota. Ten w odpowiedzi tylko skin像 g這w. Przed drzwiami ustawi豉 si kolejka skoczk闚. Pierwszy jak zwykle by Markus, za nim skakali nast瘼ni. Hankins zaczepi si przed trzema ostatnimi 穎軟ierzami. Gdy wyskakiwa, us造sza dziwny gwizd, a potem przeraliwy huk. Si豉 eksplozji rzuci豉 nim i nie do ko鎍a rozci鉚ni皻 czasz. To by豉 rakieta - pomyla kapitan patrz鉍 na p這n鉍e szcz靖ki Dakoty, kt鏎a pogrzeba豉 w swym wn皻rzu za這g i trzech spadochroniarzy. Hankins modli si, by reszta oddzia逝 wyl鉅owa豉 szczliwie. W ci鉚u kilku minut po wyl鉅owaniu zebrali si w jednym miejscu. Brakowa這 tylko jednego skoczka. - Znios這 go prosto na bateri dzia貫k przeciwlotniczych - opowiada kt鏎y z szeregowc闚. - Jeden z pocisk闚 trafi w jego worek, gdzie mia 豉dunki wybuchowe... 皋軟ierz nie musia ko鎍zy. Ten obraz spadochroniarze wielokrotnie widzieli podczas l鉅owania w Normandii w czerwcu 1944 roku. - Odskakujemy! - rozkaza kapitan. - Formacja w strza喚. Rudolfo prowadzi, Markus zamyka. Spadochroniarze przeszli tej nocy pi耩 kilometr闚. Znaleli dobre miejsce na kryj闚k i zamaskowali je. Zmieniali si co dwie godziny. Kapitan znalaz na mapie miejsce, gdzie si znajdowali. Trafili idealnie. Byli zaledwie dwa kilometry od celu. Tej nocy mieli spotka si z agentem obok ruin. Przez ca造 dzie Amerykanie obserwowali okolic. Panowa spok鎩. S造cha by這 huk radzieckiej artylerii, z rzadka na niebie pojawi si samolot. Czasami po drodze przetoczy豉 si ci篹ar闚ka. Nie by這 wida ludzi. Po zmierzchu spadochroniarze wybrali si na miejsce spotkania. Zdumieni patrzyli na dziwn budowl, wie輳 ozdobion pseudogotyckimi wie篡czkami. - W rodku podobno by豉 szubienica - szepn像 Markus. Agent czeka na nich. By ubrany w polowy mundur oficera SS. W r瘯u mia schmeissera. - Karuzela - Hankins poda has這. - Diabelski m造n - odpowiedzia agent. Agent by wysokim blondynem o niebieskich oczach, wzorcowym nordykiem. Ca造 czas wydawa si by opanowany. - Gdzie masz graty? - zapyta go Hankins. - Jakie graty? - T bro, jakie plany... - Musia貫m schowa, razem z zabytkami. - To jak je wydostaniemy? - Kto to zrobi po wojnie. Teraz musimy zniszczy fabryk. - Ten kole z wywiadu nie m闚i o szturmie na fabryk - zaprotestowa Rudolfo. - Cz這wieku, wojna sko鎍zy si za par dni, a ty chcesz, 瞠bymy teraz umierali? - Je瞠li tego nie zrobimy, to wojna sko鎍zy si za par dni, ale zwyci瘰twem Niemc闚 - odpar agent. - Jaki masz plan? - Hankins zapyta agenta. Agent musia mie wykszta販enie wojskowe. W kilka minut przedstawi plan akcji. Godzin pniej Markus zasztyletowa wartownika ko這 zamkowego folwarku i na spadochroniarski mundur za這篡 ubi鏎 wartownika. W towarzystwie agenta dosta si do zabudowa gospodarczych, a potem do podziemnego laboratorium. Agent po瞠gna go i do章czy do czekaj鉍ego w lesie na wzg鏎zu oddzia逝 spadochroniarzy. Markus musia pod這篡 豉dunek wybuchowy i wyj tunelem. Nied逝go potem zawy造 syreny alarmowe na zamku, gdy pot篹na eksplozja zniszczy豉 warsztaty, zabi豉 naukowc闚 pracuj鉍ych nad now okrutn broni. Detonacja by豉 ostatni rzecz, jak s造sza Markus, kt鏎y wpad w pu豉pk umieszczon w podziemiach. Cel zosta jednak zniszczony. Atak na magazyn w sztolniach tej samej nocy by ryzykowny. Agentowi uda這 si zniszczy urz鉅zenia, ale sam przy tym zgina. Reszta spadochroniarzy zgin窸a. Byli pierwszymi ofiarami nowej broni. Ocala tylko Hankins, kt鏎y mia przeprowadzi sabota - wysadzi w powietrze radar. Kapitana odnalaz oddzia zwiadowczy z ameryka雟kiej 90. dywizji piechoty. Rok po zako鎍zeniu wojny kapitan Hankins wr鏂i do zamku. Nawi頊a tam kontakt z Polakami, kt鏎zy mieli z zamku wywie plany i skarby. Plan powi鏚 si tylko czciowo. Hankins ledwo uszed z 篡ciem po spotkaniu z oficerem radzieckiego wywiadu wojskowego. Gdy pr鏏owa nielegalnie przekroczy granic, schwytali go Rosjanie i Amerykanin ju nigdy nie wr鏂i do ojczyzny. Polacy nie potrafili odgadn寞, gdzie jest skrytka, w kt鏎ej agent ukry plany. Zdobyli tylko kryszta趾i, wywieli cz skarb闚, kt鏎e rozdzielili mi璠zy siebie. Kryszta趾闚 nikomu nie pokazywali, uwa瘸j鉍 je za cenniejsze ni z這to. Kilkadziesi靖 lat pniej nad skalist wysp u wybrze篡 Chorwacji pojawi豉 si formacja francuskich helikopter闚. 皋軟ierze legii cudzoziemskiej wys豉ni tam przez wywiad mieli zdoby od pewnego staruszka kryszta趾i. Oddzia貫m szturmowym dowodzi oficer, z pochodzenia Polak, kt鏎y wykona zadanie, zachowuj鉍 sobie na pami靖k cz przedziwnych kryszta趾闚. Gdy je w tajemnicy przed wszystkimi przegl鉅a, zastanawia si, co mo瞠 kry si za s這wami Franges non flectes? ROZDZIA PIERWSZY SPOTKANIE KOLEG紟 Z WOJSKA TAJEMNICZE INFORMACJE ANDRZEJA OPERACJA MALINIAK MAΧ TOWARZYSZ ZABAWY KIM JEST PITARGOMAN? WYJAZD DO ZAMKU CZOCHA Sta貫m na progu otwartych drzwi starego An-2. W uszach szumia mi wiatr i dra積i mnie warkot silnika. Za mn stali koledzy. - Skacz, Daniec! - krzykn像 Andrzej, ros造 blondyn o ogorza貫j od afryka雟kiego s這鎍a twarzy. Tak jak dawniej, w czasie s逝瘺y w czerwonych beretach, skoczy貫m. Wybi貫m si i gdy znalaz貫m si kilkadziesi靖 metr闚 od samolotu, rozpostar貫m r璚e i nogi. Ziemia wydawa豉 si tak odleg豉, pola wok馧 lotniska przypomina造 szachownic z jasnych 豉n闚 pszenicy i ciemnych zagon闚 ziemniaczanych. Rozejrza貫m si doko豉. Starzy kumple z wojska robili to samo co ja - cieszyli si ulotnym spokojem i obezw豉dniaj鉍 cisz. Ka盥y z nas chcia豚y jak najbardziej przed逝篡 t chwili gdy moglimy poczu wolno. Dreszczyk doprawiony pot篹n dawk adrenaliny powodowa dreszcze, kt鏎e rozchodzi造 si po ca造m ciele. Automat wypuszczaj鉍y czasz pomocnicz spadochronu pisn像 trzy razy, daj鉍 tym samym sygna, 瞠 za dwie sekundy otworzy spadochron. Andrzej by odpowiedzialny za z這瞠nie czasz i ustawienie automat闚. W ca貫j naszej kompanii by jedynym maniakalnym skoczkiem. Teraz przygotowa nam nie lada niespodziank. By貫m ju na wysokoci trzystu metr闚. Ziemia wydawa豉 si zbli瘸 w zab鎩czym tempie. Zaczyna貫m si ba, 瞠 co nie zadzia豉, i wtedy us造sza貫m szum, gdy nade mn rozwar豉 si p豉chta spadochronu. Chwyci貫m linki, podci鉚n像em nogi i spokojnie czeka貫m na moment l鉅owania. - Pawe, nic nie straci貫 z dawnej formy! - Andrzej wyl鉅owa niedaleko i tak jak ja zwija spadochron. - Skaka貫 od czasu wojska? - Kilka razy - odkrzykn像em. Reszta koleg闚 te zbiera豉 swoje rzeczy i po kilku minutach gromad szlimy w kierunku l鉅owiska samolot闚. Bylimy w Kronie, na lotnisku, na kt鏎ym podczas s逝瘺y zdobywalimy skrzyde趾a spadochronowe. To Andrzej wymyli spotkanie po latach 穎軟ierzy z naszej kompanii. Z ponad stu ludzi przyjecha這 nas trzydziestu, z czego po這wa mog豉 dzi skaka. Reszta ba豉 si kontuzji lub nie mia豉 ju takiej kondycji jak dawniej. By jeden z kwietniowych weekend闚. W pi靖ek zje盥瘸limy si na miejsce zakwaterowania. Wieczorem by這 ognisko. W sobot zerwalimy si skoro wit na piesz wycieczk po okolicznych pag鏎kach. Andrzej przygotowa nam czterdziestokilometrowy marsz, kt鏎y wytrzyma這 tylko kilku z nas. Dzi, w niedziel, skakalimy. Kiedy wieczorem zn闚 zap這n窸o ognisko, wspominalimy stare czasy. Niekt鏎zy chcieli si pochwali sukcesami zawodowymi, samochodami, zdj璚iami 穎n i dzieci. Gdy by貫m zaj皻y obgryzaniem przypieczonej kie豚asy i poszukiwaniem s這ika z musztard, kt鏎y kto sobie przyw豉szczy zapominaj鉍 o innych ucztuj鉍ych, na mojej drodze stan像 Andrzej. - Porozmawiajmy - poprosi pokazuj鉍 na drewnian 豉w stoj鉍 mi璠zy namiotami. Zd嘀y貫m zabra z czyjego stolika musztard i usiad貫m z dawnym koleg. Andrzeja pami皻a貫m jako wietnego snajpera i mistrza kamufla簑. Kiedy na wielkich manewrach podszed na pi耩dziesi靖 metr闚 od trybuny honorowej, na kt鏎ej sta minister obrony narodowej. Gdy oficjele i po這wa naszego Sztabu Generalnego podziwia豉 kontratak czerwonych na pozycje niebieskich, Andrzej nagle wsta z ziemi z karabinem w d這ni. Podobno konsternacja na trybunie by豉 absolutna. Pracownicy Biura Ochrony Rz鉅u nie wiedzieli co robi. Dodam jeszcze, 瞠 Andrzej by po stronie niebieskich. Ci, kt鏎zy to widzieli, m闚ili, 瞠 Andrzej krzykn像 tylko: Pif-paf!, za這篡 karabin na rami i odszed. Za ten wybryk, na rozkaz dow鏚cy okr璕u, dosta trzy dni paki, a od dow鏚cy pu趾u tydzie urlopu. - Co teraz porabiasz? - zapyta貫m Andrzeja. - Du穎 podr騜uj. - Masz ciekaw prac - zauwa篡貫m. - Tak - Andrzej pokiwa g這w. - Musisz du穎 zarabia, skoro sta ci na podr騜e. - Mam bogatego sponsora. - Tak? Kogo? Mo瞠 i ja si przy章cz? - 瘸rtowa貫m. - Jeste ju troch za stary. - Kto op豉ca twoje podr騜e? - Francuski rz鉅. - Jeste w legii cudzoziemskiej? - Tak, w pu趾u spadochroniarzy. Po woju nie mog貫m sobie znale 瘸dnego ciekawego zaj璚ia. W naszym wojsku nie mieli dla mnie etatu... A co ty robisz? Jak widzia貫m, nie wyszed貫 z formy. - W moim wypadku nauka nie posz豉 w las. Przydaje mi si w pracy. - Jeste policjantem? - Muzealnikiem. - 畝rtujesz?! - Andrzej rozemia si. - Nie, sko鎍zy貫m histori sztuki i pracuj w Ministerstwie Kultury i Sztuki. - I co tam robisz, 瞠 przydaje ci si wiedza z wojska? Jeste Indian Jonesem? - Nie, detektywem. cigam z這dziei antyk闚, szukam zaginionych dzie sztuki, zajmuj si ochron zabytk闚... - Niele - Andrzej zamyli si. Rozmawialimy jeszcze godzin. On opowiada mi o s逝瘺ie w legii, ja o swojej pracy. Zauwa篡貫m, 瞠 podczas rozmowy Andrzej by zamylony. Jego zachowanie zrozumia貫m dopiero rano. Gdy si zbudzi貫m i przy niadaniu w章czy貫m telefon kom鏎kowy, odczyta貫m dwie wiadomoci tekstowe. Pierwsza brzmia豉: Masz szybko stawi si w pracy. Pan Samochodzik, a druga: Zajrzyj do swojej skrzynki poczty elektronicznej. Andrzej. - Gdzie jest Andrzej? - zapyta貫m zaspanego s零iada, kt鏎y jad kanapk i siorba gor鉍 kaw z metalowego kubka. - Wyjecha w nocy wypo篡czonym samochodem... - odpowiedzia. Nie czeka貫m na dalszy ci鉚 opowieci. W namiocie spakowa貫m rzeczy, po瞠gna貫m koleg闚 i z豉pa貫m okazj do miasta. Tam znalaz貫m kawiarenk internetow i dosta貫m si do swojej poczty elektronicznej. Szybko otworzy貫m list od Andrzeja. Wys豉 go ze swojego telefonu kom鏎kowego. Mam dla Ciebie ciekawe informacje dotycz鉍e zamku Czocha. Reszt podam Ci jutro. Chodzi o zaginione dzie豉 sztuki. Andrzej Poczu貫m, 瞠 robi mi si gor鉍o. Zamek Czocha! T nazw zna chyba ka盥y poszukiwacz skarb闚 w Polsce. Z tym zamkiem niedaleko Jeleniej G鏎y jest zwi頊anych tyle legend... Trzeba by這 dzia豉. Zadzwoni貫m do pana Tomasza, zwanego te Panem Samochodzikiem, mojego szefa. By powszechnie znanym poszukiwaczem zaginionych skarb闚, cz這wiekiem, kt鏎y rozwi頊a niejedn zagadk historyczn. Jego przydomek pochodzi od wehiku逝, kt鏎ego by kiedy posiadaczem. - Dzie dobry, panie Tomaszu, m鎩 kolega... - opowiedzia貫m szefowi o wydarzeniach ostatnich godzin. Doskonale wiedzia, 瞠 w sprawie zamku Czocha nie ma 瘸rt闚. Obieca, 瞠 zaraz oddzwoni i roz章czy si. Poszed貫m na dworzec, na poci鉚 do Warszawy. Po godzinie zadzwoni pan Tomasz. - Niestety, ptaszek uciek - powiadomi mnie. - Tw鎩 kolega w nocy przekroczy granic ze S這wacj. Chcia jak najpr璠zej opuci kraj. Kiedy b璠ziesz w pracy? - Jeszcze dzi - obieca貫m. - Czekam. Ca章 drog myla貫m o dziwnym zachowaniu dawnego kolegi. Sk鉅 legionista m鏬 uzyska jakiekolwiek informacje o zamku Czocha? Stara warownia, przebudowywana, kt鏎a zagra豉 w filmie pod tytu貫m Gdzie jest genera..., kry豉 w sobie zagadk zaginionych pod koniec wojny i po wojnie dzie sztuki, mi璠zy innymi: bogatego ksi璕ozbioru, srebrnej zastawy, kilkuset bogato zdobionych ikon. Podr騜 d逝篡豉 si i by貫m z造, 瞠 nie wzi像em naszego s逝瘺owego wehiku逝, co proponowa mi pan Tomasz. Nasz nowy pojazd wygl鉅a jak wyklepana m這tkiem wielka puszka od sardynek, z czterema ko豉mi na mocnych amortyzatorach. Ma這 kto m鏬豚y spodziewa si, 瞠 pod mask kryje si pot篹ny silnik samochodu rajdowego klasy WRC, a ruba z ty逝 to nie ozdoba, bo nasz pojazd m鏬 te p造wa. W Warszawie, cho by這 to pne popo逝dnie, pobieg貫m do ministerstwa. Pan Tomasz czeka tam na mnie. - Przeczytaj - w moj stron przesun像 po biurku kartk papieru. Wyraz twarzy pana Tomasza nie pozostawia z逝dze, 瞠 chodzi o powa積 spraw. Ostro積ie wzi像em kartk. By to fragment meldunku przygotowanego nie wiem przez kogo i na czyje zlecenie. Asystenci attaches kulturalnych ambasad niemieckiej i rosyjskiej w ci鉚u ubieg貫go tygodnia odwiedzili okolice zamku Czocha. Z obserwacji miejscowych policjant闚 wynika, 瞠 wok馧 tego obiektu kr璚i這 si wi璚ej ni dotychczas turyst闚. [...] Dokumenty operacji 膂aliniak zagin窸y. Odda貫m pismo szefowi. Ten wsun像 je do niszczarki dokument闚, kt鏎ej obecno w jego gabinecie ze zdumieniem odkry貫m. - Co to jest operacja Maliniak? - zapyta貫m. - Nie wiem, ale mam nadziej, 瞠 b璠 to wiedzia. - Kiedy? - Jutro, pojutrze. Co s鉅zisz o tej sprawie? - Poczekajmy na list od Andrzeja - odpowiedzia貫m. - Z drugiej strony mo瞠 okaza si, 瞠 on te pracuje na czyje zlecenie. Ci asystenci dyplomat闚 to agenci? - Tak. - Sk鉅 pan ma taki meldunek? - Nie mog ci powiedzie. Zgadzam si z tob, 瞠 na razie musimy poczeka. Obiekt ju jest pod obserwacj, ale gdy b璠zie trzeba, to ty pojedziesz do zamku. - Z ochot - odpar貫m. - Teraz odwie si po wojskowych przygodach i poczytaj o zaniku Czocha. Czuj, 瞠 ju wkr鏒ce stanie si on twoim drugim domem. Po godzinie dotar貫m do swego gniazdka, wysoko nad betonow pustyni jednego z warszawskich osiedli, gdzie w ciasnej klitce nocowa貫m, o ile akurat nie znajdowa貫m si w terenie. Jedyn atrakcj tego miejsca by造 widoki na wschody s這鎍a nad Pa豉cem Kultury i Nauki. W takich chwilach Warszawa wydawa豉 mi si 豉dnym miastem. Drug atrakcj mojego mieszkania by豉 urocza s零iadka. Pani Ma貪osia mia豉 nieca貫 trzydzieci lat, by豉 lingwistk i w豉nie doktoryzowa豉 si. By豉 blondynk o jasnych, prostych w這sach si璕aj鉍ych ramion. Jej oczy by造 tak intensywnie niebieskie, 瞠 czasami wydawa造 si by a granatowe. Mielimy okazj sp璠zi trzy wieczory na rozmowach o sztuce i j瞛ykach obcych, na konsumpcji pizzy i s逝chaniu gotyckiego rocka, kt鏎ego pani Ma貪osia by豉 fank. Wyk雷any przygotowa貫m sobie talerz kanapek, kilka ksi嘀ek i ju chcia貫m zasi do lektury, gdy zadzwoni dzwonek u drzwi. To by豉 pani Ma貪osia. Towarzyszy jej ma造, mo瞠 czteroletni cz這wiek z obra穎n min - Panie Pawle! - prawie krzykn窸a s零iadka. - Zaopiekuje si pan Micha趾iem? Zdumiony otworzy貫m usta. - Tylko dwa dni! - t逝maczy豉 pani Ma貪osia. - Siostra zostawi豉 go pod moj opiek i wyjecha豉 do Gda雟ka. Jej m嘀 jest za granic, wr鏂i za tydzie. Do Polski przyjecha profesor Igi Him Jamagy. To autorytet w dziedzinie, z kt鏎ej si doktoryzuj. Musz jecha do Szczecina na dwa dni. Prosz! - Mo瞠 b璠 musia wyjecha... - pr鏏owa貫m si broni. - To wtedy przyjad. To grzeczny ch這piec. Mo瞠 go pan wzi寞 do pracy, b璠zie sobie siedzia i rysowa. On chodzi do przedszkola, mo積a go zawie rano i odebra o siedemnastej. Prosz! Tylko dwa dni! To dla mnie prawdziwa szansa! - Chcesz ze mn zosta? - zapyta貫m ch這pca. Mia貫m nadziej, 瞠 ch這paczek przestraszy si obcego m篹czyzny. Ten jednak tylko smutno pokiwa g這w, ani na moment nie patrz鉍 mi w oczy. - A jego rzeczy? - spyta貫m. Pani Ma貪osia by豉 przygotowana i widocznie nie bra豉 pod uwag odmowy. Pod moje nogi rzuci豉 torb i ma造 plecak. - W torbie s rzeczy i zabawki, a w plecaku ulubiona maskotka, par ksi嘀eczek i pi鏎nik. Dzi瘯i! To ostatnie s這wo krzykn窸a zbiegaj鉍 po schodach. Wci鉚n像em malca do domu, zamkn像em drzwi i wyjrza貫m przez okno na parking. Pani Ma貪osia w豉nie wsiada豉 do swojego fiata cinquecento. Obejrza貫m si na nowego wsp馧lokatora. Mia w這sy w kolorze zeschni皻ych igie wierka, niebieskie oczy, okr鉚章 buzi. - Jak masz na imi? - zagadn像em go. - Mi... - reszta by豉 niezrozumia豉, bo ch這piec m闚i ze spuszczon g這w. - Fajnie, pod這ga ju ci pozna豉, a teraz ja chcia豚ym spojrze ci w twarz i us造sze twoje imi. - Micha - cicho powiedzia, patrz鉍 mi w oczy. Mia skruszon min, ale w jego oczach, w k鉍ikach ust czai si 這buzerski ognik. - Pawe - poda貫m mu d這. - Jeste g這dny? Pokiwa g這w. - Um闚my si, 瞠 b璠ziesz odpowiada, a nie tylko u篡wa gest闚. Tak? - Tak - burkn像 ch這piec. - Mam przyjaciela, te Micha豉. To kawa ch這pa, komandos. Jest odwa積iejszy ni ty. - Bo ja jestem jeszcze ma造! - No, tak - przyzna貫m zak這potany - ale nie musisz na mnie krzycze. Ma造 te mo瞠 by odwa積y. - Jak Pitargoman? - Kto?! - Taki robot o mocy ognistych kolc闚, b造skawic i tr鉉y wodnej. - Brzmi gronie. Sk鉅 znasz takiego stwora? Przy kolacji przeszed貫m b造skawiczny kurs rozpoznawania potwor闚 gnie盥蕨cych si w wyobrani wsp馧czesnych przedszkolak闚. Dzi瘯i Micha這wi dowiedzia貫m si, 瞠 w mojej telewizji kablowej jest wi璚ej kana堯w ni dwa telewizji publicznej oraz informacyjny telewizji komercyjnej. By造 cztery z kresk闚kami! Po kilku minutach uzna貫m, 瞠 tych bajek nie powinien ogl鉅a nieletni. - Pobawisz si ze mn? - zapyta Micha, gdy wy章czy貫m telewizor. - Jestem troch za stary... - broni貫m si. To by daremny trud. Ch這piec mia w torbie ca章 armi rycerzyk闚, kt鏎ych uzbraja這 si w miecze, tarcze i w堯cznie. Moi Saraceni daremnie (moje sukcesy oznacza造 透y i okrzyki protestu malca) szturmowali mury warowni krzy穎wc闚 zbudowanej, a jak瞠, z tom闚 o sztuce staro篡tnej i redniowiecznej. Gdy m鎩 su速an uciek przy moich g這nych okrzykach A陶a, a陶a!, ch這piec by usatysfakcjonowany. Po moich plecach la si pot. - Do wyra marsz! - rozkaza貫m ch這pcu, prostuj鉍 zgarbione od dw鏂h godzin plecy. - Nie wiem, gdzie to jest. - Przepraszam, wyrazi貫m si niejasno. Idziemy spa. Dostaniesz moje 堯磬o, ja przepi si na materacu na pod這dze. - Ciocia spa豉 ze mn - zaprotestowa ch這piec, gdy zacz像em cieli mu 堯磬o. - Nie jestem twoj cioci. - Przeczytasz mi jak bajeczk? Wdra瘸nie od ma貫go do czytania uznawa貫m za s逝szne, wi璚 zgodzi貫m si. - Kiedy umyjemy z瑿y, r璚e, buzi, nogi i... - przerwa, gdy jego nogi zacz窸y wykonywa nieskoordynowane ruchy. - Chc siku! Porwa貫m go pod r璚e i zanios貫m do 豉zienki. Pomog貫m zdj寞 spodenki i rajstopy. - Dalej rad sobie sam - owiadczy貫m staj鉍 z boku. Jako sobie poradzi. Potem wstawi貫m go do wanny i pomog貫m mu si umy. Wreszcie w pid瘸mce po這篡 si w 堯磬u, przykrywaj鉍 si po sam brod ko責r. - To czytaj! - wskaza najgrubsz ksi嘀eczk. Na szczcie nie by造 to krwiste opowieci, ale zwyk豉 bajeczka o 鄴逕iku imieniem Franklin. Z ka盥 przeczytan stron moje powieki stawa造 si ci篹sze, coraz czciej ziewa貫m. W tym czasie le蕨cy Micha wyci鉚n像 wyprostowane r璚e i jego palce wykonywa造 tajemnicze wygibasy. - Zajmujesz si czarami? - zapyta貫m. Zrobi貫m b章d, bo ch這pak wyranie si o篡wi i zacz像 mi opowiada jakie niestworzone historie. Ostatnie s這wa, jakie pami皻am, to 瞠: smok nadlecia nad zamek rycerzy. Obudzi貫m si o p馧nocy. Ch這piec spa obok mnie zwini皻y w k喚bek niczym psiak i cicho pochrapywa. Do policzka przytuli sobie maskotk. Ostro積ie wsta貫m i roz這篡貫m materac na pod這dze. Rozebra貫m si, nastawi貫m budzik i zgasi貫m wiat這. Zasn像em tak szybko, jakbym zapad si w ciemn dziur bez dna. Dzwonek obudzi mnie, ale nie dzieciaka, kt鏎y le瘸 obok mnie na materacu. Zdumiony zerka貫m na puste 堯磬o. Wsta貫m rozcieraj鉍 zdr皻wia造 bok. Do dzi nie wierzy貫m w opowieci znajomych twierdz鉍ych, 瞠 ma貫 dzieci maj niezwyk豉 zdolno teleportacji ze swojego 堯瞠czka do legowiska doros造ch, nawet jeli ci pi na pod這dze. Szybko ubra貫m si, zrobi貫m niadanie. Micha這wi tak sam kanapk jak sobie. - Pobudka! - potrz零a貫m ramieniem malca. - Idziesz do przedszkola! - Nie chc! - ten krzyk przeszy ciany ca貫go bloku. By貫m przekonany, 瞠 wielu s零iad闚 zastanowi這 si, co si u mnie dzieje. - Musisz, id do pracy - powiedzia貫m stanowczo. - P鎩d z tob. - Nie mo瞠sz. Ch這piec usiad. W k鉍ikach oczu pojawi造 si 透y, a usta wykrzywi造 si w podk闚k... Po godzinie stawi貫m si w pracy w ministerstwie. - Du穎 zmieni這 si w twoim 篡ciu - za瘸rtowa pan Tomasz, widz鉍 mnie id鉍ego za r瘯 z ma造m ch這pcem. - To chwilowe... - usi這wa貫m t逝maczy si. - Dziecko to powa積a sprawa. Chod do mnie. Micha zosta w sekretariacie pod opiek panny Moniki. Kiedy z szefem usiedlimy w jego gabinecie, opowiedzia貫m mu, jak ch這piec trafi pod moj opiek. - Pilnuj si, Pawle, 瞠by nie zosta u ciebie na sta貫 - mia si Pan Samochodzik. - Sprawdmy twoj poczt elektroniczn. List od Andrzeja przyszed na m鎩 adres po p馧nocy. By niezwykle lakoniczny. Przyjed jutro w po逝dnie do zamku Czocha. Znajdzie ci tam kurier z przesy趾. Wtedy poznasz szczeg馧y. B鉅, a nie po瘸逝jesz. Andrzej - To by si zgadza這 - mrukn像 pod nosem Pan Samochodzik. - Mam informacje z tego samego r鏚豉 co wczoraj, 瞠 do zamku Czocha przyjecha這 kilka bardzo tajemniczych os鏏. Wykonaj instrukcje Andrzeja. Jest to dziwna gra, w kt鏎 musisz wej. Pojedziesz tam autobusem, 瞠by na razie wehiku貫m nie rzuca si w oczy. - A ch這piec? - Oddaj go rodzicom. Tak, 豉twiej by這 powiedzie ni zrobi. Nie wiedzia貫m, gdzie jest pani Ma貪osia ani jej siostra. Ch這pca musia貫m odda jeszcze dzi. Nie mog貫m zostawi go kolejnej osobie, bo z jednej strony by這by to znakiem mojej lekkomylnoci, z drugiej Micha by豚y chyba za豉many, gdybym pozostawi go u obcych ludzi. Reszt dnia dzieli貫m mi璠zy obowi頊ki - zbieranie dokumentacji na temat dziej闚 zamku i okolic i opiek nad ch這pcem. W ministerialnej sto堯wce wywo豉貫m niez章 sensacj pojawiaj鉍 si w towarzystwie takiej latoroli. Im bli瞠j by這 do wieczora, tym czciej myla貫m o podrzuceniu ch這pca pod opiek znajomym, kt鏎zy ju mieli dziecko. Liczy貫m jeszcze, 瞠 pani Ma貪osia zadzwoni do mnie. Na pr騜no. O dwudziestej zacz像em dzwoni do przyjaci馧. Czu貫m si okropnie, chyba podobnie jak moi rozm闚cy. Wszyscy wymigiwali si od tej przys逝gi. - Mamy problem - j瘯n像em odk豉daj鉍 s逝chawk. - Jaki? - dobieg這 mnie pytanie spod ko責ry. - Musisz ze mn jecha na drugi koniec kraju. - Gdzie? - M闚i si dok鉅 - poprawi貫m ch這pca. - Do zamku Czocha. - Do zamku? A b璠 tam rycerze, kr鏊 i duchy? - Tak - odpar貫m. Micha z radoci zacz像 skaka po 堯磬u. - Musimy si spakowa - przywo豉貫m go do porz鉅ku. - Przygotujemy baga瞠 i szybko idziemy spa, bo wstajemy o wicie. O dwudziestej drugiej przygotowa貫m sobie le瞠 na pod這dze i zrezygnowany patrzy貫m na sw鎩 worek podr騜ny i torb Micha豉. Nie mia貫m wyjcia i musia貫m sam taszczy takie tabory. Rano zapakowa貫m nam kanapki, na kartce napisa貫m pani Ma貪osi wszystkie numery telefon闚, pod kt鏎ymi mog豉 ze mn nawi頊a kontakt: kom鏎kowy, w ministerstwie, na zamku Czocha. Informacj wsun像em jej pod drzwi i zam闚ion taks闚k pojecha貫m z p馧przytomnym Micha貫m na dworzec PKS-u. Autobus wyje盥瘸 z Warszawy, kiedy jeszcze niebo by這 zasnute szaroci nieprzebudzonego dnia. Micha spa opieraj鉍 g這w o moje rami. Te stara貫m si z豉pa u豉mki snu, nim dojedziemy na miejsce. Obudzi貫m si przera穎ny znikni璚iem Micha豉. Nie by這 go na fotelu, a specjalnie posadzi貫m go od strony okna, 瞠by m鏂 kontrolowa co robi i 瞠by mia lepszy widok na zewn靖rz. Wyjrza貫m w przejcie mi璠zy fotelami. Ch這piec sta obok kierowcy i prowadzi z nim konwersacj. Doje盥瘸limy do Wroc豉wia. Wsta貫m i pobieg貫m po ch這pca. - Nie przeszkadzaj panu - poci鉚n像em go za rami. - Nie przeszkadza - kierowca umiechn像 si. - Mi這 czasami z kim pogada, bo o tej porze to ca造 autobus pi. Micha um闚i si z kierowc, 瞠 jak wyjedziemy za miasto, to b璠zie m鏬 usi na rozk豉danym fotelu obok niego i wr鏂ilimy do siebie. - Przestraszy貫 mnie - powiedzia貫m do ch這pca z wyrzutem. - Przepraszam - pisn像. Zjad kanapk, napi si herbaty z termosu i rozpocz像 seri pyta typu co to?. Opowiada貫m mu o tym wszystkim, co wiedzielimy za oknem. Na moje szczcie autobus mia toalet, wi璚 moglimy spokojnie odby podr騜 bez specjalnych przystank闚. W Jeleniej G鏎ze po trzech kwadransach oczekiwania i zjedzonych dw鏂h torebkach chips闚 przesiedlimy si do autobusiku jad鉍ego do Lenej. Dopiero oko這 trzynastej wysiedlimy na ryneczku ma貫go miasteczka. Skromny ratusz otacza造 r闚ne cztery rz璠y kamieniczek Sprawdzi貫m na mapie, kt鏎璠y droga prowadzi na zamek Czocha. - Do zamku mamy cztery kilometry - powiadomi貫m wsp馧towarzysza podr騜y. - Tyle? - zapyta, prostuj鉍 cztery palce jednej d這ni. - Tak. - To kawa drogi - uzna. ROZDZIA DRUGI POZNAJ IZABEL KWATERA NA ZAMKU PRZESYΘA OD ANDRZEJA CO KRYJ KRYSZTAΘI? IDEALNY KAMUFLA CZY ISTNIEJ POTWORY? DUSZA ROMANTYKA Droga 豉godnymi zakolami pi窸a si ku wzg鏎zom, wr鏚 kt鏎ych sta zamek Czocha. Niekiedy wr鏚 wierzcho趾闚 drzew dostrzega貫m he軛 zamkowej wie篡. Micha dzielnie maszerowa pierwszy kilometr. Po drugim przystawa co kilka metr闚. Widz鉍 stromizn przykucn像 na poboczu. - Bol mnie nogi - owiadczy. - Zostawi ci i wr鏂, a odpoczniesz - postraszy貫m go. - Nie! - krzykn像 przestraszony. Si tego strachu starczy這 na dwiecie metr闚. Wtedy usiad na 豉wce pod zniszczon wiat nieistniej鉍ej linii autobusowej. Nerwowo zerka貫m na zegarek. Ju dawno min窸o po逝dnie, czas spotkania z kurierem od Andrzeja. Zdenerwowany rzuci貫m torb i worek. Spocz像em obok ch這pca. Nie mog貫m by przecie z造 na niego, 瞠 malec nie mia si na takie wyprawy. - Odpoczniemy i powoli p鎩dziemy dalej - zaproponowa貫m. Micha tylko pokiwa g這w. Gdy by貫m bliski rozpaczy, przy przystanku zatrzyma si ford scorpio. Boczna szyba osun窸a si, a przez okno z fotela kierowcy wyjrza豉 atrakcyjna blondynka. Nie mia豉 jeszcze czterdziestu lat. Z這ciste w這sy uk豉da造 si w 豉godne fale. Mia豉 dyskretny makija podkrelaj鉍y jej niebieskie oczy, lekko wystaj鉍e koci policzkowe, pe軟e wargi. - Dok鉅 chcecie si dosta? - zapyta豉. - Do zamku Czocha - odpowiedzia貫m. - Wsiadajcie - zaprosi豉 nas. Wrzuci貫m nasze baga瞠 na tylne siedzenie i usiedlimy tam z ch這pcem. - Jak masz na imi? - Pawe - odruchowo przedstawi貫m si. - Mi這 mi - us造sza貫m s這wa pe軟e ch這du. - Pyta豉m tego ch這pca. Zrobi這 mi si g逝pio. - Micha - powiedzia ch這piec. - ζdne imi - odpar豉 blondynka. Ju przeje盥瘸limy przez portal bramy, kt鏎 otworzy us逝積y ochroniarz. - Jestemy na miejscu - us造szelimy przeje盥瘸j鉍 pomi璠zy murem z prawej i d逝gim, niskim budynkiem po lewej. Zaraz skr璚ilimy w prawo na podjazd z klombem na rodku. - Pan tu b璠zie mieszka? - blondynka obejrza豉 si na mnie. - Tak, kilka dni. - Do zobaczenia na kolacji - umiechn窸a si. To by豉 prawdziwie pi瘯na i niebezpieczna kobieta. Jej pi瘯no by這 troch pos鉚owe, przypomina豉 figur wyrzebion z lodu. Pozornie wydawa豉 si ulotna, 豉twa do zniszczenia, bi豉 jednak od niej jaka nieust瘼liwa si豉. Gdy wysiedlimy, ford wykr璚i i wyjecha z terenu zamku. - Gdzie b璠ziemy spali? - Micha by zapatrzony na wielki gmach zamku. - Tu - machni璚iem r瘯i wskaza貫m warowni. - Z rycerzami? - Tak - mimowolnie umiechn像em si i r瘯 przeczesa貫m niesforne w這sy ch這pca. Weszlimy na d逝gi murowany most z dwiema parami nisz w barierach. Przed nami by豉 brama z kut furt, wejcie do g堯wnej bry造 zamku i wysoka, pot篹na wie瘸. Wyjrza貫m przez barierk i na moment zakr璚i這 mi si w g這wie. Sucha fosa by豉 chyba dwadziecia metr闚 pode mn. Nie inaczej by這 z fos wykut w skale, na kt鏎ej sta zamek. Nacisn像em wielk klamk i otworzy貫m ci篹kie drzwi. Micha wszed z szeroko otwart buzi, patrz鉍 na zbroje wisz鉍e w holu. - Dzie dobry - umiechn像em si do recepcjonistki. - Chcia豚ym wynaj寞 u pa雟twa pok鎩 na kilka dni. - Jedynk czy dw鎩k? - m這da, kr鏒ko przyci皻a brunetka zerka豉 na ch這pca. - Niech b璠zie dw鎩ka - poprosi貫m. - Czy istnieje mo磧iwo zwiedzenia zamku w towarzystwie przewodnika? - Oczywicie - recepcjonistka odwr鏂i豉 si do pokoju. - Agnieszka! Po chwili wysz豉 do mnie wysoka dziewczyna o ciemnobr頊owych, d逝gich, prostych w這sach. Ubrana w spodnie i prost bluzk wygl鉅a豉 na skromn bibliotekark. Brakowa這 jej tylko okular闚. W jej spojrzeniu i grymasie ust by這 co intryguj鉍ego i odtr鉍aj鉍ego wszelkie pr鏏y flirtu jednoczenie. By豉 jak salamandra - urzekaj鉍a jaskrawymi plamami, kt鏎e mia造 wszak瞠 ostrzega agresora przez niebezpiecze雟twem. - Ten pan chcia豚y zwiedzi zamek - recepcjonistka wyjani豉 kole瘸nce. - Mo瞠 poczekamy na wi瘯sz grup? - zaproponowa豉 przewodniczka. - Nas dw鏂h to nie grupa? - obejrza貫m si, gdzie jest Micha. Spa na sk鏎zanej kanapie. - Raczej nie - przyzna貫m z umiechem. - Ale jak si obudzi, to pani nas oprowadzi? - Tak - obieca豉 dziewczyna. Wzi像em klucz do pokoju numer 111 i najpierw zanios貫m baga瞠. Ch這pcu nic nie grozi這 pod okiem recepcjonistki. - Na pierwszym pi皻rze - us造sza貫m wskaz闚k. Min像em makiet zamku ukryt w szklanej gablocie zasypanej na dnie drobnymi monetami przez turyst闚, kt鏎zy chcieli jeszcze tu kiedy wr鏂i. Za ni znajdowa si ogromny kominek, wejcie do jadalni i schody na g鏎ne pi皻ra. Na wprost widzia貫m drzwi prowadz鉍e do sali rycerskiej, a po lewej do toalet. Wszed貫m na pi皻ro. ciany zdobi造 plafony ze wsp馧czesnym malarstwem podrabiaj鉍ym stary styl. Rozejrza貫m si. By造 tu pokoje o numerach od 101 do 104. By豉 te komnata ksi嘀璚a. Zerkn像em w prawo. Id鉍 wzd逝 rz璠u okien wychodz鉍ych na dziedziniec, wszed貫m na empor sali rycerskiej i obok sali konferencyjnej dotar貫m do skrzyd豉 zamku, gdzie by m鎩 pok鎩 - wygodny, z dwoma tapczanami, dwoma oknami wychodz鉍ymi na Jezioro Lenia雟kie i obszern 豉zienk. Rzuci貫m torby i nie zamykaj鉍 pokoju pobieg貫m po Micha豉. Gdy wr鏂i貫m po kilku minutach i po這篡貫m ch這pca na jednym z tapczan闚, zauwa篡貫m, 瞠 baga瞠 le蕨 inaczej, ni je zostawi貫m. Ostro積ie zamkn像em drzwi i przekr璚i貫m g鏎ny zamek. Torba z rzeczami Micha豉 mia豉 niedomkni皻y zamek. Do mojego worka tajemniczy szperacz nie zd嘀y zajrze. By貫m pewien, 瞠 na zamku ju dzia豉 konkurencja, w dodatku wiedz鉍a, kim jestem. Otworzy貫m okno i z ciekawoci wyjrza貫m, wyci鉚aj鉍 si na d逝gim na metr parapecie, na zewn靖rz. Do ziemi by這 dwadziecia kilka metr闚 - prawdziwa przepa. Zerkn像em do g鏎y. By貫m pewien, 瞠 z jednego z okien wygl鉅a豉 czyja twarz, ale b造skawicznie znikn窸a. Moje pojawienie si na zamku nie przesz這 niezauwa瞠nie. Usia貫m w fotelu maj鉍ym chyba dwadziecia lat. Odruchowo si璕n像em po pilota i w章czy貫m telewizor. Chcia貫m, by graj鉍e urz鉅zenie na chwil zag逝szy這 moje obawy zwi頊ane z najbli窺zymi dniami. Zastanawia貫m si, co mnie czeka na zamku Czocha. Jak na zawo豉nie rozleg這 si pukanie do drzwi. Otworzy貫m i zobaczy貫m recepcjonistk i m篹czyzn w mundurze firmy kurierskiej. - Przesy趾a do pana Da鎍a - m篹czyzna poda mi niewielk paczk. Pokwitowa貫m odbi鏎, podzi瘯owa貫m recepcjonistce i zamkn像em si w pokoju. Micha smacznie spa, a ja rozpakowa貫m pude趾o. W rodku by豉 tylko kartka papieru z listem i metalowa tuba, w kt鏎ej wycie豉nym bawe軟 wn皻rzu by豉 jaka szklana rurka. List by od Andrzeja. Witaj, Pawle! Przepraszam, 瞠 w ten spos鏏 musz si z Tob komunikowa, ale i tak 豉mi rozkazy... Podczas jednej z akcji na P馧wyspie Ba趾a雟kim wszed貫m w posiadanie pewnego dziwnego przedmiotu. Znajduje si w tubie. Pilnuj go i nie pokazuj nikomu! By w豉snoci cz這wieka, kt鏎ego aresztowano. By貫m wiadkiem przes逝chania. Wtedy kilka razy pad豉 nazwa: Schloss Czocha. Moja rodzina pochodzi z Dolnego l零ka i wiele razy s造sza貫m histori zamkowych skarb闚, wi璚 wiem, 瞠 ten tajemniczy obiekt Ciebie zainteresuje. Uwa瘸j na konkurencj. Cz這wiek, kt鏎ego aresztowano, nie prze篡 nast瘼nych dwudziestu czterech godzin. Z tego co wiem, mia wi璚ej takich rurek. Wszystkie znikn窸y. Zniszcz wszystkie lady tej przesy趾i. Koniecznie! Powodzenia podczas 這w闚! Andrzej W popielniczce spali貫m list oraz druk przesy趾i z wypisanymi fa連zywymi danymi nadawcy. Popi馧 wrzuci貫m do muszli i sp逝ka貫m wod. Teraz otworzy貫m tub i na d這 wypad豉 mi szklana rurka, w kt鏎ej znajdowa si sznur kilkumilimetrowych kryszta趾闚. Czyta貫m o nich w ksi嘀kach Joanny Lamparskiej, znanej dziennikarki badaj鉍ej tajemnice Dolnego l零ka i nie tylko. Ostro積ie odkr璚i貫m zakr皻k na rurce i na blat sto逝 delikatnie wytrz零n像em jeden z kryszta趾闚. Uj像em go opuszkami palc闚, wsta貫m i podszed貫m do okna, gdzie by這 wi璚ej wiat豉. Z kieszeni bluzy wyj像em ma章 sk豉dan lup. W kryszta趾u ujrza貫m kilka klatek, jak z mikrofilmu, z jakimi notatkami, rysunkami, zdj璚iami. Do ich odczytania by這 potrzebne specjalne urz鉅zenie albo... mikroskop. Widzia貫m ma造 laboratoryjny mikroskop na wystawie sklepu z zabawkami w centrum Lenej. - Na co patrzysz? - pytanie Micha豉 tak mnie zaskoczy這, 瞠 male鎥i kryszta貫k wypad mi z d這ni i upad na pod這g. Odskoczy貫m do ty逝 i stoj鉍 w bezruchu wpatrywa貫m si w klepki parkietu. Skarb z rurki wpad w szpar mi璠zy elementami, jode趾i. - Ogl鉅a貫m co bardzo ma貫go - odpowiedzia貫m. - Co?! - Micha w kilka sekund sta obok mnie. - Nic wa積ego, py貫k... Nie ruszaj! - krzykn像em, gdy ch這piec chcia wzi寞 do r瘯i rurk z kryszta趾ami. Przestraszony cofn像 si. - Przepraszam - umiechn像em si do niego. - S rzeczy, kt鏎e nale蕨 do doros造ch i lepiej 瞠by ich nie dotyka. - Co to by這? - Micha wskaza na rurk. - R騜ne drobne 篡j靖ka - sk豉ma貫m. - Aha, wirusy. - Tak. Chodmy umy r璚e i p鎩dziemy co zje, a potem mo瞠 zwiedzimy zamek... Po d逝gim nie nogi ch這pca wykonywa造 tajemniczy taniec, kt鏎y m鏬 oznacza tylko i wy章cznie nag章 potrzeb udania si do toalety. Potem zeszlimy do jadalni. Mi豉 kelnerka o imieniu Zofia, wysoka, zgrabna, kr鏒ko przystrzy穎na, przyj窸a zam闚ienie i moglimy we dw鏂h podziwia ciemne drewno boazerii, czarne kredensy i wysokie krzes豉. Zjedlimy obiad i wyszlimy do holu. Stan像em przy kontuarze recepcjonistki. Pani Agnieszka udawa豉, 瞠 mnie nie widzi. - Przepraszam - odezwa貫m si. - Czy mo瞠my uda si na zwiedzanie zamku? - Niech pan jeszcze chwilk poczeka - odpowiedzia豉 Agnieszka, widz鉍, 瞠 nie zamierzam ust雷i. - Na wycieczk, kt鏎ej ju pewnie dzi nie b璠zie? - Sk鉅 pan wie? - O tej porze nikt ju tu nie przyjedzie - zauwa篡貫m. - Mi璠zy pi皻nast i szesnast wi瘯szo wycieczek marzy tylko, by znale si w hotelu i odpocz寞... - Pan zajmuje si hotelarstwem? - Nie, ale mam pewne dowiadczenie... Pani Agnieszka odwr鏂i豉 si do ekranu komputera, daj鉍 w ten spos鏏 do zrozumienia, 瞠 uwa瘸 rozmow za zako鎍zon. By貫m z造. Wyszlimy z Micha貫m przed zamek, na most. Stara貫m si, by nasz spacer wygl鉅a na zwyk章 w璠r闚k turyst闚 - w rzeczywistoci szuka貫m odosobnionego miejsca, sk鉅 m鏬豚ym spokojnie prowadzi rozmow z szefem. - Witam, panie Tomaszu - odezwa貫m si, gdy w s逝chawce us造sza貫m g這s szefa. - Dosta貫 paczk? - Tak. - Co w niej by這? Rozejrza貫m si doko豉 sprawdzaj鉍, czy nikogo nie ma w pobli簑. Micha zaj皻y by ogl鉅aniem armaty z luf wycelowan na wsch鏚. - Kryszta趾i z mikrofilmami - powiedzia貫m. - Musz kupi mikroskop. - Przel ci laptopa i taki mikroskop, kt鏎y pod章cza si do komputera... - Nie, nie mo積a tak. - Czemu? - Jestem ledzony... Opowiedzia貫m szefowi o swoich podejrzeniach: o baga簑, kt鏎y kto sprawdza, i o twarzy, kt鏎a mign窸a mi w oknie na wy窺zym pi皻rze. - Gdy kupisz mikroskop, nie zwr鏂i to niczyjej uwagi? - pan Tomasz wyra瘸 w靖pliwoci. - Jest dostatecznie ma造, 瞠 niepostrze瞠nie przenios go do pokoju, tylko ten ch這pak... Micha! - krzykn像em, gdy ch這piec pr鏏owa wyjrze za murek okalaj鉍y podjazd. - Ten ch這piec jest z tob? - szef powoli wypowiada ka盥e s這wo. - Niestety tak. Nie mam kontaktu ani z s零iadk, ani z mam dziecka... - Czemu nie powiedzia貫? Uruchomi豚ym odpowiednie s逝瘺y i zaraz znaleziono by rodzic闚, a tak... Musi z tob zosta. - Ch這piec? - Tak. Przyjecha貫 z ch這pcem i gdyby nagle ch這pak znikn像, nie by這by to podejrzane? - Panie Tomaszu! I tak kto mnie obserwuje... - Ten kto jest zapobiegliwy i zapewne niezwykle zdumiony. Nikt przy zdrowych zmys豉ch nie zabiera na tak wypraw ma貫go dziecka... - Dzi瘯uj za ocen mojego stanu zdrowia - pozwoli貫m sobie wtr鉍i cierpk uwag. - ...ale to idealny kamufla - oczami wyobrani widzia貫m, jak zadowolony szef zaciera r璚e. - Dzia豉j ostro積ie, a gdy b璠ziesz musia dzia豉 jako urz璠nik ministerstwa, zadzwo i zorganizujemy wyjazd Micha豉. Powodzenia! - Idealny kamufla - powt鏎zy貫m s這wa szefa patrz鉍 na Micha豉, kt鏎y w豉nie bawi si w artylerzyst. - Chod tu, m這dy cz這wieku! - zawo豉貫m go. Podbieg, wzi像em go za r瘯 i ruszy貫m w kierunku bramy wjazdowej. - Wiesz, co to za drzewo? - zapyta貫m Micha豉. - Choinka? - Tamto tak, ale to bli瞠j to rzadki mi這rz鉉. Jego niezwyk這 polega na kszta販ie licia-wachlarza i 篡貫k rozchodz鉍ych si promienicie. Ronie w wysokich partiach g鏎 we wschodnich Chinach. A widzisz t rzeb? - Tego go貫go rycerza? - Tak - rozemia貫m si. - On nie jest zupe軟ie nagi. To szermierz, a identyczny stoi przed gmachem Uniwersytetu Wroc豉wskiego. - A gdzie s China? - Chiny - poprawi貫m ch這pca. - Mieszkaj tam Chi鎍zycy. To bardzo daleko st鉅. Poci鉚iem musia豚y tam jecha pewnie dwa tygodnie albo d逝瞠j. Wzd逝 篡wop這tu skr璚ilimy w prawo na most kamienny prowadz鉍y do dolnej czci zamku. W dawnej fosie sta造 zaskakuj鉍e narz璠zia tortur. Musia貫m m這demu wsp馧towarzyszowi wyt逝maczy, do czego one s逝篡造, staraj鉍 si nie u篡wa drastycznych okrele. Nim przeszlimy przez bram prowadz鉍 na dolny dziedziniec, w oknie na wie篡 zauwa篡貫m czyj twarz. Kto, kto m鏬 swobodnie porusza si po zamku, obserwowa mnie. W bramie poci鉚n像em Micha豉 w prawo, w g喚bok fos, kt鏎ej ciany tworzy豉 lita ska豉. - Zaraz wyskocz na nas potwory - teatralnym szeptem oznajmi Micha. - Potwor闚 nie ma. - S! - Nie! - Tak! - Zapewniam ci, 瞠 najgorsze potwory, jakie spotkasz, b璠 ludmi. - To b璠 przebrani kosmici... - odpar ch這pak z powag. Rozemia貫m si bezradny wobec naukowego stanowiska ch這pca. Z g鏎y zawt鏎owa豉 mi kobieta. Podnios貫m wzrok, by zobaczy patrz鉍 na nas blondynk z forda scorpio. - Widzi pani, czego teraz ucz bajki? - zagadn像em j. - M篹czyni zawsze 篡j w wiecie iluzji i ogl鉅aj bajki - us造sza貫m komentarz. Nie ma co, mia豉 j瞛yk ostry jak brzytwa. Skutecznie poci窸a moje m瘰kie ego na kawa趾i. Do tego znikn窸a mi z oczu, odbieraj鉍 szans na r闚nie ci皻 ripost. - Uwa瘸j na pi瘯ne kobiety - Micha這wi przekaza貫m to, co zawsze powtarza mi pan Tomasz. Przeszlimy pod mostkiem i w g喚bokim na kilkanacie metr闚 kanionie zrobi這 si ciemno. Widzia貫m drzwi prowadz鉍e w trzech kierunkach, ale nie mog貫m tam wej bez latarki. Wr鏂ilimy do bramy i po bruku zeszlimy do dolnego dziedzi鎍a okolonego murami obronnymi z trzema kondygnacjami pomost闚 obronnych. Ni瞠j by這 zejcie do piwnicy. Cofn瘭imy si do szerokich, kamiennych schod闚, kt鏎e zaprowadzi造 nas do drzwi z portalem z piaskowca i dalej na dziedziniec ze studni. Weszlimy w kolejn bram i znalelimy si w jednej z klatek schodowych zamku. Na lewo by這 wejcie do kawiarenki, na wprost zamkni皻e drzwi, a na prawo kr皻e schody do piwnic i na g鏎ne pi皻ra. Zejcie do piwnic by這 zamkni皻e, chocia mo積a by這 przej przez barierk i w ten spos鏏 omin寞 drzwi. Nie chcia貫m tego robi przy ch這pcu, wi璚 poszlimy na g鏎. Min瘭imy poziom, z kt鏎ego wchodzi這 si do sali rycerskiej i weszlimy na nasze pi皻ro. Zdawa這 mi si, 瞠 na g鏎ze skrzypn像 drewniany stopie. Ca造 czas kto mnie ledzi. - Pobawimy si w pokoju? - zaproponowa貫m Micha這wi. - Rycerzami? - ch這piec przysta z ochot. - Tak. Chcia貫m, by nasza rozmowa wygl鉅a豉 naturalnie i 瞠by ten, kto mnie obserwuje, nie traktowa mnie jako konkurenta. Wyszlimy z klatki schodowej i skr璚ilimy w prawo do naszego pokoju, maj鉍 za plecami lustro. Gdy otwiera貫m drzwi, zauwa篡貫m w lustrze odbicie cienia na cianie po lewej. Kto tam sta. - Wchod - lekko pchn像em ch這pca do rodka, a sam rzuci貫m si do zakr皻u korytarza. Tajemniczy osobnik by szybszy. Gdy znalaz貫m si w miejscu, gdzie przed chwil sta, wahad這we drzwi na klatk schodow tylko si ko造sa造, a z oddali dobiega odg這s krok闚. Wszed貫m na klatk licz鉍, 瞠 zobacz chocia kawa貫k uciekiniera. Drzwi skrzypn窸y niemi這siernie i kroki ucich造. Zerkn像em w g鏎 i w d馧 studni ci鉚u schod闚. Nikogo nie by這 wida ani s造cha. - A nie m闚i貫m, 瞠 potwory istniej? - odezwa si Micha, kt鏎y sta za moimi plecami. Ju drugi raz tego dnia wystraszy mnie. A podskoczy貫m. - Chcia貫 dla mnie z豉pa potwora, prawda? - patrzy mi w oczy szczerze wierz鉍, 瞠 wiat pe貫n jest ukrywaj鉍ych si przed ludmi dziwol鉚闚. - Nie - pokr璚i貫m g這w. - Wiem! - podni鏀 palec wskazuj鉍y do g鏎y. - W tym zamku s duchy - wyszepta. - Ka盥y zamek ma swoj legend - przytakn像em. - Chodmy! - B璠ziemy si bawi? - Tak - nie mog貫m z豉ma danego s這wa. Nast瘼ne dwie godziny up造n窸y pod znakiem wyprawy krzy穎wej i znowu moi Saraceni uciekli w pop這chu. Oko這 osiemnastej postanowi貫m zej z Micha貫m na kolacj. Na korytarzu poczu貫m s豉by zapach perfum. Zapami皻a貫m, 瞠 identycznego, intensywnego, egzotycznego i pachn鉍ego wie篡m melonem u篡wa豉 blondynka. Mo瞠 mia豉 pok鎩 w tym samym skrzydle co ja? Przeszlimy przez empor w sali rycerskiej, do skrzyd豉 po逝dniowego i do g堯wnej klatki schodowej. Po chwili bylimy w jadalni. Tym razem by造 tu jeszcze dwie osoby. Jedn z nich by豉 blondynka. Drug trzydziestopi璚ioletni m篹czyzna o kruczoczarnych w這sach, wysportowanej sylwetce, uwa積ym spojrzeniu piwnych oczu i umiechu, kt鏎y rozbraja wszystkie kobiety. Ubrany by w sportow ciemnoszar marynark, eleganck koszul w delikatn krat i pantofle z czarnej sk鏎y. Na jednym z palc闚 mia sygnet, kt鏎y przyku moj uwag. - Dobry wiecz鏎, smacznego! - uk這ni貫m si obecnym i widz鉍, 瞠 ani blondynka w jednym rogu ani brunet w drugim nie zapraszaj mnie do siebie, usiad貫m z Micha貫m przy stoliku pod oknem. Z這篡貫m zam闚ienie i opowiada貫m Micha這wi o rycerskim pojmowaniu honoru. Problem ten wynik, gdy w zabawie zaproponowa貫m Micha這wi wypuszczenie moich wojownik闚 z jego niewoli za dane s這wo. Opowiadaj鉍 robi貫m ch這pcu kanapki. Niby przypadkiem zrzuci貫m na pod這g widelec. Zadzwoni o posadzk. Blondynka i brunet zerkn瘭i na mnie i ich spojrzenia zetkn窸y si z moim. Natychmiast odwr鏂ili wzrok. Micha pokiwa g這w na znak, 瞠 zrozumia. Sko鎍zylimy posi貫k i wstalimy od sto逝. Za nami wysz豉 blondynka. - Pan jest historykiem? - zagadn窸a mnie. - Nie. Czemu pani tak uwa瘸? - Tak 豉dnie pan m闚i o rycerzach i o rzadkich w tych czasach wartociach moralnych. Masz m鉅rego tatusia - zwr鏂i豉 si do Micha豉. - To nie jest m鎩 tata - odpar ch這piec. Blondynka natychmiast spojrza豉 na mnie. Ukry貫m zmieszanie. - To m鎩 siostrzeniec - owiadczy貫m. - Aha - blondynka pokiwa豉 g這w. Specjalnie szed貫m prosto do sali rycerskiej myl鉍, 瞠 blondynka skr璚i na schody i nasza rozmowa zako鎍zy si. - Lubi chodzi przez sal rycersk, a potem wraca do siebie g鏎 - wyjani豉 z umiechem. - Fajnie jest z wujkiem na wakacjach? - blondynka podpytywa豉 ch這pca. By貫m pewien, 瞠 misterny plan mojego pobytu incognito sypnie si w豉nie teraz. - Hmm - mrukn像 ch這piec zaj皻y ogl鉅aniem ogromnego kominka. - Co pana sprowadza na zamek? - Historia - odpar貫m. - Jestem cz這wiekiem zajmuj鉍ym si ochron mienia. Cz瘰to to ma這 ciekawa robota, l璚zenie w papierach i takie tam... - k豉ma貫m. - Lubi odwiedza stare zamki, wie pani, ociera si o histori... - Rozumiem - pokiwa豉 g這w. Wolno wchodzilimy po schodach, a Micha je liczy. - Raz... dwa... trzy... - Lubi pan zagadki historyczne? - zapyta豉 mnie blondynka. - Cztery... pi耩... sze... - Nie, nie mam g這wy do szarad i krzy鄴wek... - Siedem... osiem... dziesi耩... - Dziewi耩 - poprawi貫m ch這pca. - Lubi mie wszystkie dane. Mam raczej umys cis造. - Dziewi耩, dziesi耩... jedenacie... dwanacie... - Ma pan jednak dusz romantyka - powiedzia豉 blondynka. - Dwanacie... trzynacie... czternacie! - krzykn像 Micha, gdy bylimy na naszym pi皻rze. - Z czego pani to wnosi? - zdziwi貫m si. - U niekt鏎ych m篹czyzn to wida - umiechn窸a si. - My tu mieszkamy - wskaza貫m na drzwi naszego pokoju. - Wiem, bo jak tu spacerowa豉m, to s造sza豉m odg這sy zaci皻ej bitwy... - rozemia豉 si. - Do widzenia, rycerze. Strze盧ie si bia貫j damy! - powiedzia豉 znikaj鉍 za zakr皻em. - Jak pani ma na imi? - odwa篡貫m si zapyta. - Izabela - us造sza貫m. ROZDZIA TRZECI TELEFON OD MAΔOSI OKO SZPIEGOWSKIEJ KAMERY NOCNY SPACER PO ZAMKU TAJEMNICZE ZNIKNI犴IE WxMYWACZA WYPRAWA PO MIKROSKOP PRZYJAZD MOJEJ NARZECZONEJ Pozwoli貫m Micha這wi obejrze w telewizji dobranock. Potem kilka minut uwagi powi璚i貫m najwa積iejszym wydarzeniom w kraju i na wiecie. Le瘸貫m na 堯磬u, a obok w fotelu przy stoliku siedzia Micha. Na kartce wyrwanej z mojego notatnika rysowa jakie tajemnicze znaki. Nagle zadzwoni m鎩 telefon kom鏎kowy. - Halo? - odezwa貫m si. - Pawe, gdzie ty jeste?! Gdzie jest Micha?! Jak mog貫 mi to zrobi? - krzycza豉 moja s零iadka, pani Ma貪osia. - Ale... - Nie ma 瘸dnego ale. Masz mi go zwr鏂i, teraz, natychmiast. Jak mog貫 wyjecha z nim z Warszawy! - Musia貫m... - Co to znaczy musia貫m?! Prosi豉m ci! Przyje盥瘸m, dzwoni do twoich drzwi, a tam cisza. S零iadka z naprzeciwka powiedzia豉, 瞠 jak zwykle nagle wyjecha貫 i wr鏂isz nie wiadomo kiedy. Jak mo瞠sz wpl靖ywa w to wszystko Micha豉?! - W nic go nie wpl靖uj! - przerwa貫m jej wyw鏚. - Wyjecha豉 nie zostawiaj鉍 nawet swojego numeru telefonu - te zwraca貫m si do niej na ty. - Nie powiedzia豉, gdzie mam ci szuka, o rodzicach Micha豉 nie wspominaj鉍. Mia貫m go podrzuci jeszcze komu? Chcesz z nim porozmawia? - Tak. Poda貫m telefon Micha這wi. Ten kr鏒ko odpowiada na pytania dotycz鉍e jego samopoczucia. Z jego opowieci wynika這, 瞠 ch這piec czuje si dobrze, nie jest g這dny i z wujkiem poluje na potwory oraz 瞠 wujek pozna 豉dn pani. Gdy Micha odda mi telefon, po drugiej stronie s造sza貫m tylko oddech pani Ma貪osi. - Jak widzisz, ch這pcu nic nie grozi - t逝maczy貫m. - Nie mog si na razie st鉅 ruszy, odwie ci Micha豉. Uwa瘸m, 瞠 mo瞠sz przyjecha tu po niego, ale i tak trzeba by這by to rozegra m鉅rze, bo... - Jutro przyjad i wtedy porozmawiamy - powiedzia豉 roz章czaj鉍 si. - Jutro przyjedzie po ciebie ciocia Ma貪osia - wyjani貫m Micha這wi. - Czy ja st鉅 wyjad? - Tak. - A ty zostajesz? - Tak. - Ja te chc zosta... - w k鉍ikach oczu momentalnie pojawi造 si krople 貫z, a usta u這篡造 si w podk闚k. - Tylko bez p豉czu! - ostrzegawczo unios貫m palec wskazuj鉍y. - Szanta瞠m nic tu nie zdzia豉sz. Musimy zaplanowa akcj przekonania cioci, 瞠by tu zosta... razem z ni. - Dobrze - wyszepta Micha. Pomog貫m mu rozebra si, wyk雷a pod prysznicem i potem zagna貫m go do 堯磬a. Musia貫m przeczyta mu bajeczk i dopiero gdy oko這 dwudziestej pierwszej zasn像, mog貫m zaj寞 si prac. Zastanawia貫m si, gdzie ukry kryszta趾i otrzymane od Andrzeja. Zajrza貫m za obudow parapetu, sprawdzi貫m tapicerk foteli - nie mog貫m zdecydowa si na dobre miejsce. W szklanej rurce nie by造 wcale bezpieczne. Wr鏚 zabawek Micha豉 by豉 skrzynia na rycerskie skarby. Zamykane na haczyk pude貫czko by這 o po這w mniejsze od pude趾a zapa貫k - w sam raz by pomieci kryszta趾i, kt鏎e najpierw przesypa貫m do niewielkiej foliowej torebki. Potem skrzyneczk ustawi貫m wr鏚 moich Saracen闚 na p馧ce. Przez cichy szmer g這s闚 filmu w telewizji dos造sza貫m ciche skrzypni璚ie desek na korytarzu. Natychmiast usiad貫m w fotelu i udawa貫m zaj皻ego ogl鉅aniem filmu. Gdy za drzwiami zapanowa豉 pe軟a napi璚ia cisza, zacz像em udawa przysypiaj鉍ego widza. Opuci貫m g這w, przymkn像em oczy, ale spod powiek uwa積ie obserwowa貫m drzwi. Wydawa這 mi si, 瞠 s造sz oddech cz這wieka stoj鉍ego za progiem mojego pokoju. Wtedy przez szpar tu przy pod這dze kto wsun像 do wn皻rza niewielki wziernik, cieniutki, dwumilimetrowej rednicy w嘀 z kamer na g堯wce. Obserwator po drugiej stronie m鏬 widzie, co si dzieje w pokoju. Oko kamery obraca這 si, a zosta這 wycelowane w moj stron. Zamar這 na chwil i elektroniczny w嘀 wycofa si. Jeszcze raz skrzypn窸a pod這ga, ale nie us造sza貫m zgrzytu zawias闚 do klatki schodowej. Oznacza這 to, 瞠 nocny w璠rowiec przyszed ze skrzyd豉 po逝dniowego, gdzie mieszka豉 Izabela. Ciekawi這 mnie jeszcze, czy nieznany mi brunet by tym kim, kto mnie ledzi przez ca造 dzie. Raczej nie. Gdy wygl鉅a貫m przez okno i gdy szed貫m po mocie, widzia貫m czyj blad twarz, a brunet chyba na brak s這鎍a nie narzeka. Odczeka貫m p馧 godziny, wy章czy貫m telewizor, zgasi貫m wiat這 篡randola zostawiaj鉍 sam lampk na szafce obok 堯磬a i poszed貫m do 豉zienki. Po szybkiej k雷ieli, co jaki czas zerkaj鉍 w kierunku drzwi, otworzy貫m sw鎩 worek. Wpierw wyj像em dwie kr鏒kofal闚ki. ζdowa貫m je przed wyjazdem, ale i tak sprawdzi貫m stan akumulator闚. Jedno urz鉅zenie ustawi貫m przy 堯磬u Micha豉, drugie ze s逝chawk wetkni皻 w ucho chcia貫m zabra ze sob. Gdyby ch這piec zbudzi si, natychmiast wr鏂i豚ym do pokoju. Widzia貫m reklamy podobnych urz鉅ze dla m這dych matek. Nast瘼nie za這篡貫m specjalny czarny kombinezon. By to prezent od znajomego, kt鏎y w Wielkiej Brytanii zajmowa si produkcj tego typu stroj闚. Wykonane ze specjalnych w堯kien nie odbija造 wiat豉, dzi瘯i temu w ciemnociach mog貫m sta si niewidzialny. Podobno kombinezon pozwala te ukry si przed s豉bszymi typami noktowizor闚 i rozprasza cz promieniowania cieplnego cia豉 cz這wieka. Dlatego posiadacz czujnika dzia豉j鉍ego w podczerwieni m鏬 mnie zobaczy jedynie jako nieokrelone r鏚這 s豉bego ciep豉. Str鎩 ten mia kieszenie boczne na spodniach, specjalny pas z saszetkami na drobne wyposa瞠nie, kaptur, mask na twarz i ochraniacze na obuwie. Wzi像em jeszcze dwie latarki: czo堯wk i zwyk章. Po這篡貫m si na 堯磬u i zerkaj鉍 na fosforyzuj鉍e wskaz闚ki zegarka intensywnie myla貫m. Oko這 p馧nocy Micha wykona w璠r闚k do mojego 堯磬a. Po這篡 si obok mnie i zasn像. Wiedzia貫m, 瞠 od tej pory mam oko這 godziny do czasu ponownego przebudzenia ch這pca. W章czy貫m radiostacj i zostawi貫m j przy 堯磬u. Ostro積ie otworzy貫m drzwi i wyjrza貫m na ciemny korytarz. W worku mia貫m te noktowizor, ale gdy istnia豉 mo磧iwo, 瞠 kto nagle mo瞠 olepi mnie zwyk章 latark, wola貫m nie bra tego urz鉅zenia. Zamkn像em pok鎩 na klucz. W s逝chawce s造sza貫m ca造 czas r闚ny oddech pi鉍ego ch這pca. Skulony zakrad貫m si do klatki schodowej z kr璚onymi schodami. Tu odkry貫m, dlaczego nie s造sza貫m skrzypni璚ia zawiasu. Jedno ze skrzyde by這 odchylone i zablokowane specjaln stopk. Cofn像em si do korytarza i przeszed貫m obok lustra. To by這 dziwne uczucie, gdy ledwo dostrzeg貫m swoje odbicie. Wyjrza貫m nad barierk empory. W sali rycerskiej pali造 si pojedyncze 瘸r闚ki wmontowane w kandelabry. Panowa豉 cisza. Skrada貫m si dalej, st雷aj鉍 po wys逝穎nym czerwonym chodniku. Po prawej mia貫m okna wychodz鉍e na dziedziniec. Wyjrza貫m przez nie. W drzwiach prowadz鉍ych do kawiarenki mign像 cie sylwetki Izabeli. Dziwne, mog豉 przecie doj tam przez empor, na kt鏎ej by貫m, i klatk schodow obok mojego pokoju. Na kamieniach dziedzi鎍a ze studni dostrzeg貫m 瘸rz鉍y si punkcik. A wi璚 pali豉 papierosa, tylko czemu akurat tam? Dopiero teraz zerkn像em na przeciwleg章 cian dziedzi鎍a. By tam kru瞟anek obronny, na kt鏎ym kto sta! Znowu ujrza貫m blad twarz, a spojrzenie dziwnego osobnika skierowane by這 na okno, przez kt鏎e zerka貫m. Nie m鏬 mnie dostrzec, ale pewnie zauwa篡 poruszenie firanki. By貫m ciekaw, co teraz zrobi. On ruszy w d馧 po schodkach, otworzy drzwi w rogu i znikn像 mi z oczu. W tym czasie przez otwarte drzwi sali rycerskiej s造sza貫m, jak Izabela wchodzi豉 po kr璚onych schodach. Zaraz mia豉 wej na moje pi皻ro i po emporze przej do swojego pokoju. Na balkonie gdzie sta貫m, przy wejciu do skrzyd豉 po逝dniowego, by k鉍ik klubowy ze sto貫m i fotelami. Tam w ciemnociach mog貫m si skutecznie ukry. Izabela mija豉 ju wielkie lustro, gdy sta貫m przy fotelach. Wtedy w sali rycerskiej zobaczy貫m, jak otwieraj si drzwi na lewo od g堯wnego wejcia - na wprost wielkiego kominka. Wyszed z nich wysoki, szczup造 cz這wiek w czarnym ubraniu. Stan像 w rogu obok drzwi do klatki schodowej i czeka. Ukl瘯n像em. S造sza貫m kroki Izabeli. Przesz豉 dwa metry ode mnie nawet nie zerkaj鉍 w moj stron. W ciemnociach, widz鉍 tylko jasn plam wiat豉 przy wejciu do jej pokoju, nie mog豉 mnie zauwa篡. Gdy znikn窸a mi z oczu, ostro積ie wyjrza貫m zza balustrady. Tajemniczego osobnika nie by這! W s逝chawce us造sza貫m szcz瘯 otwieranych drzwi i czyje kroki. Kto by w moim pokoju, gdzie spa Micha! Wsta貫m i pobieg貫m do korytarza. W豉mywacz us造sza moje kroki i zobaczy貫m tylko jego szczup章 sylwetk znikaj鉍 w drzwiach na klatce schodowej. Ruszy貫m jego tropem. Zamkn像 za sob drzwi i znowu zastosowa t sztuczk! Gdy otwiera貫m je, one skrzypia造, on zamiera w bezruchu. Tym razem moim sprzymierze鎍em okaza si jasno wiec鉍y ksi篹yc zagl鉅aj鉍y swymi trupiobladymi promieniami przez okna. Poni瞠j na por璚zy zauwa篡貫m cie. Skoczy貫m w jego kierunku. Bieg貫m pokonuj鉍 po kilka stopni na raz. Uciekinier wbieg do sali rycerskiej i znikn像 za drzwiami na wprost g堯wnego wejcia. Musia mie klucze do wszystkich drzwi! Szarpn像em za klamk. Znalaz貫m si w ogromnej sali wy這穎nej boazeri z marmurow posadzk, nowoczesnymi sto豉mi i krzes豉mi ustawionymi w podkow. Nikogo tu nie by這 i nie by這 te innego wyjcia. By造 drugie drzwi prowadz鉍e do sali rycerskiej, ale zamkni皻e, bez klamki. Ostro積ie sprawdza貫m komnat ogl鉅aj鉍 si za siebie, by nie wpa w zasadzk. By這 pusto! Nie by這 innego wyt逝maczenia jak to, 瞠 w tej sali by這 tajemne przejcie lub skrytka. W jednej z saszetek na pasie mia貫m ma貫 pude趾o specjalnego proszku u篡wanego przez policj do barwienia przedmiot闚. By on niewidoczny, dop鏦i nie pad這 na niego wiat這 ultrafioletowe. Wyszed貫m z sali i rozsypa貫m go na progu i przed wejciem. Potem pobieg貫m do pokoju. Znalaz貫m si w swoim 堯磬u w sam por, bo Micha z zamkni皻ymi oczami wyci鉚ni皻 r瘯 sprawdza, czy jestem gdzie obok niego. Szybko usn像em, zas逝chany w nocne odg這sy zamku. Przejmuj鉍a zachowaniem lokator闚 budowla milcza豉 upiona, jakby zaskoczona dziwnymi wydarzeniami. Cz這wiek, kt鏎y goci w moim pokoju i kt鏎ego goni貫m po schodach, skrad tub z - na szczcie - pust rurk. Nigdy nie mia貫m problem闚 z wczesnym wstawaniem, ale gdy nabra貫m ochoty pospa na przyk豉d do si鏚mej albo 鏀mej, to tak robi貫m. Nie by這 to mo磧iwe z Micha貫m. Obudzi mnie o sz鏀tej. - Co to jest? - zapyta przecieraj鉍 oczy i patrz鉍 na radiostacj. - Musia貫m wczoraj wyj, gdy spa貫, i zostawi貫m to urz鉅zenie, 瞠bym wiedzia, czy nie potrzebujesz mojej pomocy - wyjania貫m. - Nast瘼nym razem gdy mnie nie b璠zie, a znajdziesz to obok siebie, naciniesz ten zielony guzik i b璠ziesz m闚i do tej siatki u g鏎y. To mikrofon. Ja zaraz wszystko b璠 s造sza w swojej radiostacji. Ch這piec zafascynowany patrzy na sprz皻. - Zrobimy pr鏏 generaln? - zaproponowa貫m. - Wyjd, a ty za chwil co powiesz. Jak sko鎍zysz m闚i, musisz puci guzik. Jasne? - Jasne - ch這pak ucieszy si z nowej zabawy. Za這篡貫m d磨nsy i koszul, zabra貫m ze sob radiostacj i lampk ze wiat貫m ultrafioletowym. Zszed貫m klatk schodow do sali rycerskiej. - Halo, halo! - Micha krzycza do kr鏒kofal闚ki. - S造sz ci dobrze, zaraz wracam - odpowiedzia貫m do swojego mikrofonu. - Co m闚i貫?! - Zaraz wracam. - Aha, dobrze. W tym czasie w章czy貫m lampk ze wiat貫m ultrafioletu. O dziwo, nie by這 瘸dnych lad闚! Liczy貫m, 瞠 z這dziej wdepnie w moj pu豉pk i zaprowadzi mnie do swojego pokoju. On jednak tajnym przejciem dosta si tam gdzie chcia. Wr鏂i貫m do siebie. By貫m pewien, 瞠 opr鏂z Izabeli i bruneta jest trzeci lokator zamku, kt鏎y mnie obserwowa; to zapewne on podgl鉅a mnie przy pomocy elektronicznego urz鉅zenia i wtedy dostrzeg tub le蕨c na szafce. Je瞠li mia jakikolwiek zwi頊ek z tajemnicami zamku Czocha, to wiedzia, czym s te kryszta趾i i uwa瘸 mnie za przeciwnika. Zaryzykowa i chcia tej nocy skra te dziwne mikrofilmy. Dlaczego odwa篡 si wej do pokoju? Bo domyli si, 瞠 to ja jestem w okolicach sali rycerskiej i musz ukry si przed Izabel. By szybki, przewiduj鉍y i doskonale zna zamek. Nie pozosta這 mi nic innego jak zmieni uk豉d si i pozna tego dziwnego osobnika. Wpierw musia貫m zaj寞 si kryszta趾ami. Upewni貫m si, czy wci嘀 bezpiecznie spoczywaj wr鏚 zabawek Micha豉. Potem ubra貫m Micha豉 i wyszed貫m z nim na spacer wok馧 zamku. Kucharka dopiero zacz窸a przygotowania do niadania. Recepcjonistka zm璚zonym wzrokiem ledzi豉 tabelki w zeszycie. Na mocie min瘭imy siwego m篹czyzn o pogodnym spojrzeniu i ujmuj鉍ym umiechu. Pewnie by dyrektorem hotelu, bo przywita nas, zapyta, jak si spa這 i na kt鏎 chcemy niadanie. Wyszlimy z terenu zamku i ruszylimy na obch鏚 cie磬 doko豉 mur闚. Szlimy w kierunku Jeziora Lenia雟kiego. Gdy bylimy u st鏕 p馧nocnego skrzyd豉, gdzie nocowalimy, zerkn像em do g鏎y. Okna naszego pokoju znajdowa造 si ponad dwadziecia metr闚 nad nami. Ch這piec troch si zm璚zy i usiedlimy na zwalonym pniu na skarpie nad brzegiem jeziora. - Czy w takich zamkach by造 ukryte skarby? - zapyta mnie Micha. - By造. - A tajne przejcia? - Pewnie te. - A gdzie by造 skrytki ze skarbami? - W r騜nych miejscach, najczciej w piwnicach. - A czemu rycerz postawi tutaj zamek? - Bo to dobre miejsce. Widzia貫, 瞠 zamek stoi na skale? - Hmm - ch這piec pokiwa g這w. - Kiedy by豉 tu rzeka Kwisa, kt鏎a po wybudowaniu tamy zamieni豉 si w jezioro. Zamek wybudowano w pierwszej po這wie XIII wieku i jego w豉cicielem by czeski kr鏊 Wac豉w II. - To tu mieszka kr鏊? - Mo瞠 kiedy odwiedzi to miejsce. Pniej, w 1264 roku przekaza zamek biskupstwu minie雟kiemu, kt鏎e jako kasztelana, dow鏚c zamku, umieci這 tu Hinka von Lesna, potem zamek mia wielu w豉cicieli - szybko zako鎍zy貫m opowie widz鉍, 瞠 jest to jeszcze za trudne dla ch這pca. - Idziemy na niadanie? - Tak. Po p馧godzinie dotarlimy do jadalni. Bylimy tam jedynymi konsumentami. - Reszta goci wyjecha豉? - zapyta貫m pani Zosi. - Nie wiem, jeszcze nikt nie schodzi na niadanie - odpowiedzia豉. Widzia貫m, jak na zapleczu szykowa豉 tac z jedzeniem. Wszystko przykry豉 lnian ciereczk i wysz豉. Bardzo mnie interesowa這, dla kogo by這 to jedzenie, ale nie chcia貫m okaza si zbyt wcibskim. Po posi趾u poszlimy do pokoju po ma造 plecak na zakupy, a potem zeszlimy do recepcji. Szkatu趾 zostawi貫m wr鏚 rycerzy, bo by貫m pewien, 瞠 nikt jej nie ukradnie - wygl鉅a豉 tak niepozornie. Pani Agnieszki nie by這 w pokoju pracownik闚 hotelu. - Czy zapowiedzia造 si na dzi jakie wycieczki? - zapyta貫m recepcjonistk. - Pytam, bo chcia貫m wreszcie zwiedzi zamek, a jak widz, bez wycieczki nie da rady. - No nie - pracownica hotelu umiechn窸a si, staraj鉍 si w ten spos鏏 wynagrodzi mi nieco dziwne zachowanie przewodniczki. - Nie wiem, czy kto przyjedzie. Obiecuj panu, 瞠 jeli nie uda si panu w dzie zwiedzi zamku, to osobicie oprowadz pana wieczorem. Dzi jest zreszt Wiecz鏎 rycerski - mo瞠 si pan przy章czy? - A na czym polega to spotkanie? - Zapraszamy na nie wszystkich goci hotelowych, kt鏎zy tego dnia u nas nocuj. Razem z pracownikami ucztuj i bawi si. - Przyjdziemy - zapewni貫m. - Czy jest tu wypo篡czalnia rower闚? - zapyta貫m. - Tak. - A znalaz豚y si taki z fotelikiem dla tego obywatela? - wskaza貫m Micha豉 zapatrzonego w makiet zamku. - Chyba mamy taki... Dziewczyna poprosi豉 pani Zosi, by na moment zast雷i豉 j za kontuarem w recepcji. Poprowadzi豉 mnie przez sal rycersk, klatk schodow w d馧 przez drzwi do kawiarenki, boczn bram na dziedziniec, schody na dolny dziedziniec i do piwnicy poni瞠j kru瞟ank闚 obronnych na p馧nocy. Podziemia mia造 sklepienie kolebkowe i sk豉da造 si z dw鏂h pomieszcze. G喚biej by造 p馧ki z r騜nymi gratami i sterta desek w k鉍ie, bli瞠j wejcia stojaki z rowerami, czciami zapasowymi do nich i osprz皻em. Dosta貫m kaski dla siebie i Micha豉, sprawdzi貫m mocowanie specjalnego fotelika umieszczonego za siode趾iem w miejscu baga積ika. - Co tu wczeniej by這? - zapyta貫m. - Podobno jedna ze zbrojowni - odpowiedzia豉. - Tam - wskaza豉 masywne drzwi - podobno by造 magazyny na proch. - Mo積a zwiedza piwnice? - Mo積a, ale tylko z dyrektorem. Podzi瘯owa貫m recepcjonistce szerokim umiechem i wyprowadzi貫m rower na dolny dziedziniec. Gdy obok zabudowa dawnego folwarku zacz像 si asfalt, posadzi貫m Micha豉 w foteliku. Dalej prowadzi貫m pojazd id鉍 obok. Zauwa篡貫m na podjedzie forda Izabeli i jeszcze dwa auta: eleganckiego mercedesa i sportow alf romeo. By貫m pewien, 瞠 alfa romeo nale篡 do bruneta, a mercedes do tajemniczego osobnika, kt鏎y zakrada si do mojego pokoju. Uk這ni貫m si stra積ikowi pikluj鉍emu bramy. - Gdzie jedziemy? - zapyta mnie Micha, gdy usiad貫m na siode趾o. - Do Lenej - odpowiedzia貫m. - Dlaczego? - Musimy co kupi. - Dla mnie? - Tak - odpowiedzia貫m z umiechem. Pow鏚 mej radoci by jeszcze jeden. Cieszy貫m si, 瞠 wpad貫m na pomys z rowerem. Droga do Lenej, z g鏎ki up造n窸a mi bardzo szybko, a z powrotem nawet gdybym nie dawa rady peda這wa, to ch這piec i tak jecha nie m璚z鉍 si. Na pierwszej krzy鄴wce skr璚i貫m w kierunku centrum, ku wie篡 kocio豉 widocznej z daleka. Rynek z ma造m, ale uroczym, siedemnastowiecznym ratuszem i dziewi皻nastowiecznymi kamieniczkami podcieniowymi w jednej z pierzei, wygl鉅a dobrotliwie i zach璚a do postoju. Nie by這 jeszcze dziesi靖ej, kiedy otwierano sklep z zabawkami, wi璚 musia貫m poczeka z Micha貫m na jednej z 豉weczek ko這 ratusza. W kiosku kupi貫m tygodnik spo貫czno-polityczny, przyrz鉅y do piel璕nacji paznokci, a Micha這wi ksi嘀eczk z historyjk obrazkow. Obaj zatopilimy si w lekturze. Niespodziewanie k靖em oka dostrzeg貫m mercedesa, tego samego, kt鏎y sta na podjedzie przed zamkiem. Objecha rynek i skr璚i w jedn z uliczek. Za kierownic siedzia szczup造 m篹czyzna ubrany w czarn koszul. Jednak najbardziej charakterystycznym elementem jego osoby by豉 blada twarz niczym maska, orli nos, ponure spojrzenie. Czarne kreski brwi zbiega造 si rysuj鉍 r闚n, gron lini. Przypomnia mi si wizerunek Tomasa de Torquemady, hiszpa雟kiego inkwizytora z XV wieku, kt鏎y widzia貫m w jednej z ksi嘀ek. Torquemada - tak przezwa貫m w mylach kierowc mercedesa - min像 nas, nawet nie zerkaj鉍 w naszym kierunku. Mo瞠 dlatego, 瞠 bylimy troch ukryci przez zaparkowane przy chodniku samochody i przechodni闚. Gdy otwarto sklep, zostawi貫m rower przed wystaw, by mie go na oku, a z Micha貫m wszed貫m do rodka. Ch這piec by zafascynowany kolorowym wiatem i patrzy na p馧ki z szeroko otwart buzi. - Popatrz, co by ci si podoba這 - zach璚a貫m ch這pca. Gdy Micha poszed mi璠zy p馧ki, zaj像em si zakupami. - Mikroskop - poprosi貫m sprzedawc. Spojrza na mnie zdziwiony. - Pan jest turyst? - zapyta podaj鉍 niewielkie urz鉅zenie. - Tak, a czemu pan pyta? - Ten mikroskop stoi tu od pi璚iu lat i nikt go nie chcia kupi. Ju chcia貫m przekaza go w prezencie dla szko造, a tu nagle pan to kupuje... - Cicho - po這篡貫m palec wskazuj鉍y na ustach. - To niespodzianka dla tego m這dzie鎍a - wskaza貫m ch這pca. - Rozumiem - sprzedawca pokiwa g這w. Szybko zapakowa mikroskop, a ja schowa貫m go do plecaka i zap豉ci貫m. - Wybra貫 ju co? - zwr鏂i貫m si do ch這pca. - Tak, to - wskaza na teczk zawieraj鉍 przybory rysunkowe, blok z kartkami i niewielk, rozk豉dan sztalug. - B璠ziesz malowa? - zdziwi貫m si. Sprzedawca zaciera r璚e zadowolony z utargu. Z nieco kwan min zafundowa貫m ch這pcu wybrany przez niego prezent. Wsiedlimy na rower i rozpocz瘭imy mozolny powr鏒 na zamek. Micha zadowolony piewa piosenki z przedszkola, a ja pcha貫m nasz pojazd pod g鏎k. Gdy dotar貫m na zamek, by貫m zlany potem. Posmutnia貫m widz鉍 cinquecento pani Ma貪osi. Jej obecno oznacza豉 kolejn niepotrzebn mi awantur. - Patrz, ciocia Ma貪osia przyjecha豉 - pokaza貫m ch這pcu samoch鏚. Micha pobieg przodem po mocie do zamku, a ja zm璚zony prowadzi貫m rower. Zostawi貫m go przy wejciu. Gdy naciska貫m klamk, drzwi otworzy造 si z hukiem, na schody wyskoczy豉 pani Ma貪osia i bezpardonowo spoliczkowa豉 mnie. Sta貫m jak sparali穎wany. Micha te patrzy przestraszony na t scen. Pani Ma貪osia rzuci豉 si na ch這pca i przytuli豉 go. - Musimy porozmawia - powiedzia豉 do mnie. Gestem pokaza貫m na altank po drugiej strony fosy, sk鉅 prowadzi貫m ostatni rozmow telefoniczn z panem Tomaszem. Przeszlimy tam, a Micha opowiada cioci o swoich prze篡ciach na zamku. - Kim pan w豉ciwie jest? - zapyta豉 mnie pani Ma貪osia, gdy Micha sko鎍zy opowiadanie i zaj像 si ksi嘀eczk. - Myla豉m, 瞠 jako muzealnik jest pan bardziej odpowiedzialny... - Czy odpowiedzialne ze strony mamy Micha豉 i pani by這 zostawienie go bez informacji o... - Wiem, o co chodzi - pani Ma貪osia machn窸a r瘯. - Wiem i przepraszam. Sama wpakowa豉m si w t kaba喚. Co pan tu robi? - Oficjalnie wypoczywam z siostrze鎍em. - A nieoficjalnie? - Przykro mi, to tajemnica s逝瘺owa - bezradnie roz這篡貫m r璚e. - Muzealnik z tajemnic - prychn窸a pani Ma貪osia. - Tak, to prawda - odpar貫m z powag. - To ciekawe - s零iadka umiechn窸a si ironicznie. - Chyba musimy si rozsta. Im pr璠zej, tym lepiej. - Niestety, jeszcze nie - mrukn像em. - Co?! Czemu?! - Potrzebuj pani pomocy. Pani Ma貪osia wsta豉 z 豉weczki, podpar豉 si, przekrzywi豉 g這w niczym drapie積y ptak wpatruj鉍y si w swoj ofiar. - To s逝cham... - powiedzia豉. M闚i貫m kilkanacie minut, a pani Ma貪osia z ka盥 minut mi瘯豉, jej wyraz twarzy stawa si 豉godniejszy. Do ko鎍a rozbroi這 j, gdy pokaza貫m moj legitymacj s逝瘺ow. Musia貫m opowiedzie s零iadce o charakterze mojej pracy i zadaniu w zamku Czocha. - Poza jedn osob nikt mnie nie podejrzewa - ko鎍zy貫m. - To Micha stworzy mi idealny kamufla. Pani przyjazd zaintryguje wiele os鏏, dlatego musimy gra... par narzeczonych. - Co? - B璠ziemy cioci i wujkiem Micha豉. ROZDZIA CZWARTY OGL主AM KLATKI FILM紟 W KRYSZTAΘACH UROK KANADYJCZYKA WIZYTA TORQUEMADY REDAKTOR OD TAJEMNIC ZWIEDZANIE ZAMKU TAJNE PRZEJCIE MUZA NIEZNANEGO MALARZA RYCERSKA UCZTA KRADZIE SZKATUΘI Pani Ma貪osia d逝go nie mog豉 doj do siebie po propozycji, jak jej z這篡貫m. - Uda si pani wyjazd do Szczecina? - zapyta貫m. Pokiwa豉 g這w. - Teraz to ja potrzebuj pani pomocy, dwa, g鏎a trzy dni - prosi貫m. - Przysi璕am, 瞠 nic tu pani nie grozi. - Jeszcze mia豉bym si nara瘸 dla pana?! - odpowiedzia豉 oburzona. - Nie dla mnie, tylko dla dobra polskiej kultury... - zerkn像em na jej min - ... Najpierw pani, a w豉ciwie ciebie, Ma貪osiu, musimy zakwaterowa... - W tym samym pokoju? - przerwa豉 mi. - Naturalnie, tak by這by najlepiej... - Niedoczekanie twoje! - pogrozi豉 mi palcem. - Jestem porz鉅n dziewczyn. Wzi像em z jej samochodu baga瞠 i w recepcji dope軟i貫m formalnoci zameldowania nowej lokatorki. Obs逝giwa nas ten sam mi造 pan, kt鏎ego rano spotka貫m na mocie. Okaza這 si, 瞠 by to pan Zbigniew, wicedyrektor hotelu. - Pani oczywicie dopisujemy do uczestnik闚 Wieczoru rycerskiego? - upewni si. - Tak - potwierdzi貫m. - Przed wieczorem b璠 oprowadza ch皻nych po zamku. Czy pa雟two s zainteresowani? - Oczywicie - ucieszy貫m si. Zaprowadzi貫m Ma貪osi do jej pokoju. Mia豉 zamieszka przy korytarzu prowadz鉍ym na empor, niedaleko Izabeli. Przenios貫m do niej rzeczy i zabawki Micha豉, ale wynegocjowa貫m u ch這pca, 瞠 moi Saraceni zostan u mnie i b璠ziemy robi wypady na ziemie, czyli pokoje przeciwnika. Skrzyneczka z kryszta趾ami zosta豉 wi璚 u mnie. Zamkn像em si w pokoju, szpar u do逝 drzwi zas這ni貫m r璚znikiem, zas這ni貫m okna, zapali貫m lampk na szafce i wyj像em mikroskop z plecaka. Zestaw ma貫go badacza zawiera urz鉅zenie wysokoci oko這 dwudziestu centymetr闚 z obiektywami powi瘯szaj鉍ymi 100, 200 i 450 razy. Do tego zapakowano jeden gotowy preparat, po kilka szkie貫k na preparat, przykrywek, fiolek, naklejek. Obejrza貫m gotowy preparat. By to fragment skrzyd豉 muchy. Bardziej interesowa這 mnie to, 瞠 szkie趾o mia這 niewielkie wg喚bienie rednicy oko這 szeciu milimetr闚, kt鏎e idealnie pasowa這 jako miejsce dla u這瞠nia kryszta趾闚. Zdj像em wi璚 przykrywk, wyrzuci貫m u豉mek skrzyde趾a i starannie umy貫m szkie趾o i przykrywk. Wytar貫m je do sucha. Przygotowa貫m przybornik do piel璕nacji paznokci, kt鏎y kupi貫m w Lenej. Do wymytej popielniczki nala貫m odrobin wody. Pincet przenios貫m jeden z kryszta趾闚 do szkie趾a, zala貫m go kropl wody przeniesion na pilniczku i przykry貫m. Wsun像em taki preparat w uchwyty mikroskopu. Przystawi貫m go pod lampk, ustawi貫m lusterko tak, by odbija這 wiat這 pod sp鏚 preparatu. Poprawi貫m okular, nastawi貫m obiektyw powi瘯szaj鉍y 100 razy. W jasnym polu ujrza貫m brzeg obrazka. Poprawi貫m ostro i delikatnie przesun像em preparat. Zdj璚ia by造 tak ma貫, 瞠 najmniejszy ruch szkie趾iem preparatu powodowa utrat widoku. Zwi瘯szy貫m powi瘯szenie do 200. Teraz z mozo貫m, ledz鉍 ma貫 fragmenty zdj耩, poznawa貫m ich tre. W jednym kryszta趾u by這 pi耩 klatek. Obejrzenie ich zajmowa這 mi ponad dwadziecia minut. Wyprostowa貫m si i przetar貫m zm璚zone oczy. Szybko policzy貫m, 瞠 mia貫m czterdzieci dwa kryszta趾i. Przejrzenie ich w takim tempie musia這by zaj寞 mi ca章 dob. Musia貫m przecie zachowywa si jak normalny turysta, chodzi na posi趾i, obserwowa reszt mieszka鎍闚 zamku. W najlepszym razie poznanie zawartoci kryszta趾闚 powinno zaj寞 mi trzy dni, a przecie nie mog貫m tylko na nich skupi swojej uwagi. Kryszta貫k, kt鏎y ogl鉅a貫m, zawiera fotografie miast. R闚ne szeregi bliniaczo podobnych domk闚 i 篡wop這ty mog造 wskazywa, 瞠 chodzi tu o Holandi, a mo瞠 o Wielk Brytani. Zwa篡wszy, 瞠 na ulicach by造 transporty z alianck broni: z這穎nymi samolotami, czo貪ami na platformach - chodzi這 tu raczej o Angli, najprawdopodobniej w okresie przed l鉅owaniem aliant闚 w Normandii. Nast瘼ny kryszta貫k zawiera zdj璚ia ruin jakiego miasta. Na jednej z klatek w tle widzia貫m charakterystyczn sylwetk wie篡 londy雟kiego Big Bena. Rozprostowa貫m ramiona i g喚boko nabra貫m powietrza. Nagle rozleg這 si pukanie do drzwi. Szybko pakowa貫m mikroskop, chowa貫m kryszta趾i. - Kto tam?! - krzykn像em. - To ja - us造sza貫m g這s Micha豉. - Co robisz?! - Jestem w 豉zience! - k豉ma貫m, robi鉍 jednoczenie porz鉅ki. - Mog przyj do ciebie pobawi si rycerzami? - Jasne, za pi耩 minut? - zaproponowa貫m. - Tak! Biegn po swoich 穎軟ierzy... Po korytarzu poni鏀 si tupot ma造ch stopek. Sko鎍zy貫m sprz靖anie, ods這ni貫m okna, otworzy貫m drzwi i czeka貫m na progu. Ch這piec przybieg po chwili z plecaczkiem pe軟ym krzy穎wc闚. Zabawa by豉 przednia, tylko jeden z rycerzy Micha豉 spad z konia i zgubi top鏎, kt鏎y wsun像 si w szpar pod wielkim meblem w k鉍ie pokoju mi璠zy oknem a wejciem do 豉zienki. Przypomina on dziewi皻nastowieczny kredens i nie pasowa do wyposa瞠nia pokoju, ale by pojemny, wi璚 odpoczywaj鉍ym tu nie przeszkadza. Chcia貫m go odsun寞, 瞠by wyj寞 top鏎. Mebel ani drgn像. Ze swojego baga簑 wyj像em trzydziestocentymetrow linijk i wsun像em j pod mebel. Koniec linijki zahaczy o co, rozleg si stuk, a po chwili wysun像em top鏎 oblepiony wa貫czkami kurzu. - Mamy szczcie - mrukn像em. Zbli瘸豉 si pora obiadu, wi璚 zako鎍zylimy zabaw. Rycerze zostali w moim pokoju. Poszlimy po cioci Ma貪osi i razem zeszlimy do jadalni. Pojawienie si dziewczyny u mego boku porazi這 kelnerk Zosi, Izabel i zainteresowa這 bruneta, kt鏎y pos豉 jej spojrzenie, w kt鏎e w這篡 ca造 sw鎩 urok osobisty. Ma貪osia nie by豉by prawdziw kobiet, gdyby nie zauwa篡豉 tego zachowania i nie udawa豉, 瞠 go nie dostrzega. Rozpocz窸a zalotn gr. - Masz by moj narzeczon - szepn像em jej na ucho. Zby豉 t uwag milczeniem. Brunet, niczym torreador czerwon p豉cht wabi鉍y byka, posy豉 Ma貪osi kolejne umiechy, a ta p這ni豉 si niczym piwonia. Wszystko to z umiechem ukrywanym za fili瘸nk trzyman w obu d這niach obserwowa豉 Izabela. Ka盥y k瘰 smacznego jad豉 stawa mi w gardle, r鏀, nie dawa si prze趾n寞. Pe軟a wsp馧czucia Zosia donosi豉 mi jedn, potem drug szklank kompotu. Z ulg przyj像em koniec obiadu. Ch這dno po瞠gna貫m Ma貪osi przy drzwiach jej pokoju i poszed貫m do siebie. Po這篡貫m si na tapczanie. Wreszcie mia貫m czas, by si璕n寞 po ksi嘀k, w kt鏎ej opisano mi璠zy innymi histori zamku Czocha. Kto zapuka do drzwi. - Prosz! - powiedzia貫m myl鉍, 瞠 to Micha. Do rodka wkroczy Torquemada. By貫m tak zaskoczony, 瞠 podwiadomie skuli貫m si na 堯磬u, rozgl鉅aj鉍 si w poszukiwaniu drogi ucieczki. - Dzie dobry - odezwa si po angielsku. - Mog? - wskaza na fotel. Skin像em g這w. Teraz zauwa篡貫m, 瞠 ruchy, wyraz twarzy, zachowanie, postawa wskazywa造 na osob niezwykle dystyngowan. - Pan pali? - zapyta wyjmuj鉍 poz豉can papieronic. - Nie. - Mog? - m篹czyzna wyj像 d逝giego papierosa. - Prosz. - Pozwoli pan, 瞠 si przedstawi. Nazywam si Tomas de Paladine. Moja rodzina pochodzi z Hiszpanii. Teraz mieszkam w Niemczech. Na zlecenie pewnego cz這wieka zainteresowanego kupnem jakiej rezydencji w Polsce mia貫m sprawdzi obiekty na Dolnym l零ku... - Ten kto chce kupi zamek Czocha? - zainteresowa貫m si. - Mo瞠 te. Nie uwierzy pan, ale ju pierwszego dnia mia貫m zatrucie pokarmowe. Jestem pewien, 瞠 by這 to za spraw tej blond pi瘯noci. Jedzenie by這 wie瞠, wyszed貫m na chwil z jadalni, potem wr鏂i貫m, doko鎍zy貫m kolacj, a po kilkunastu minutach mia貫m rozstr鎩 穎章dka. Przez ca造 czas w jadalni by豉 madame Izabela. - Czemu mia豉by zatru panu jedzenie? - Wzi窸a mnie za kogo innego... Za jakiego detektywa. Jestem zwyk造m prawnikiem, specjalist od nieruchomoci. Interesowa貫m si osob madame Izabeli, tak samo jak i pa雟k. Obserwowa貫m i j, i pana. Wczoraj wieczorem dzwoni豉 do kogo i rozmawia豉 stoj鉍 na dziedzi鎍u. M闚i豉, 瞠 na zamek przyjecha jaki facet i ona si nim zajmie. Wie pan, sta貫m w cieniu i widzia貫m, jak obserwowa豉 j jak posta ubrana na czarno. Pewnie by to ten brunet... Si章 woli zmusi貫m si do zachowania oboj皻nej miny - jakbym nie wiedzia, co naprawd dzia這 si w nocy. - Ale nie rozumiem... - zacz像em. - Nie trzeba nic rozumie - Torquemada uni鏀 d這. - Ile pan zarabia? - Chyba nawet nie mam redniej krajowej... - Czy w Polsce stawka stu euro dziennie jest uczciw? - Tak. - B璠 panu tyle p豉ci. Pan za zajmie si obserwacj tego bruneta. Zgoda? M鎩 klient jest bogatym cz這wiekiem, a odnosz wra瞠nie, 瞠 zainteresowanie moj osob zwi頊ane jest w豉nie z nim. Rozumie pan, 瞠 w takim momencie dobro klienta jest najwa積iejsze? - Naturalnie, ale jestem zmuszony panu odm闚i. - Co?! Jest pan pierwszym Polakiem, kt鏎y odm闚i mo磧iwoci zarobienia pieni璠zy. - To kwestia zasad, nie jestem szpiclem. Jestem uczciwym cz這wiekiem i obiecuj, 瞠 jeli zauwa輳 co, co mia這by zaszkodzi panu lub pana klientowi, poinformuj pana o tym. Torquemada sk這ni mi si i wsta. - Mi這 mi pozna cz這wieka obdarzonego... Przerwa這 mu pukanie do drzwi. Zaraz te do rodka wszed brunet. - Przepraszam pan闚 - m闚i po angielsku, ale s造cha by這, 瞠 nie jest to jego naturalny j瞛yk. - Dyrektor zaprasza na zwiedzanie zamku, a potem na Wiecz鏎 rycerski. Trzeba si od razu ciep這 ubra. - P鎩d si przebra - owiadczy Torquemada i wyszed. - Cze, nazywam si Marc Asperge - przedstawi si i poda mi d這. - Pawe - odpowiedzia貫m ciskaj鉍 jego d這. - Ale sztywniak, co? - Marc wskaza w kierunku drzwi, maj鉍 na myli Torquemad. - To prawnik, mo瞠 dlatego? Marc rozemia si jak z dobrego dowcipu. - Masz racj! Zbieraj si, po drodze p鎩dziemy po dziewczyny. Kr璚i si po pokoju wsz璠zie zagl鉅aj鉍. D逝窺z chwil podziwia kredens. W tym czasie na koszul za這篡貫m sweter i wzi像em bluz. Do kieszeni wsun像em kieszonkow latark. - Idziemy! - powiedzia貫m staj鉍 przy drzwiach. Marc wyszed i poczeka na mnie, a zamkn像em drzwi. - Od dawna tu jeste? - zapyta貫m go, gdy szlimy po emporze. - Od trzech dni. - Wypoczywasz? - Nie, poszukuj hitlerowskich skarb闚. Nie spodziewa貫m si takiej szczeroci. - Jestem dziennikarzem zajmuj鉍ym si badaniem historii - kontynuowa Marc. - Na zlecenie redakcji mam przygotowa cykl reporta篡 na temat miejsc na Dolnym l零ku, gdzie hitlerowcy ukryli skarby. Sam wiesz, 瞠 musia貫m przyjecha do Czochy. To dobry punkt wypadowy i ciekawy zamek. - Zgadza si - przyzna貫m. Po chwili puka貫m do drzwi pokoju Ma貪osi. Dziewczyna z rumie鎍ami na twarzy pozna豉 si z Kanadyjczykiem. Potem Marc zaprosi do nas Izabel. Na dole, przy recepcji czekali na nas pan Zbigniew, Torquemada, pani Agnieszka i m這dy m篹czyzna, kt鏎ego pierwszy raz widzia貫m na oczy. By szczup造m blondynem o poci鉚貫j twarzy i s豉bym umiechu tkwi鉍ym w k鉍ikach ust. - To pan Mariusz - przedstawi go wicedyrektor. - B璠zie prowadzi Wiecz鏎 rycerski. Spotkamy go pniej na wieczerzy. Mariusz umiechn像 si do nas, mrukn像 przepraszam i wyszed z zamku. - Nasz zamek powsta w po這wie XIII wieku... - dyrektor zacz像 opowie. M闚i po angielsku, a Ma貪osia t逝maczy豉 Micha這wi najwa積iejsze kwestie. Na moment opuci貫m towarzystwo, by porozmawia z recepcjonistk. - Witam! - umiechn像em si do dziewczyny. - Prosz mi powiedzie, w kt鏎ych pokojach mieszkaj panowie Tomas de Paladine i Marc Asperge? Chcia豚ym im zrobi pewn niespodziank... - Nie wiem, czy ten Hiszpan ma ochot na niespodzianki. - Co z tym jego zatruciem? - Nie wiem - dziewczyna wzruszy豉 ramionami. - Lekarz stwierdzi, 瞠 to nic gronego. Tej samej nocy, jak przyjechali ci gocie i pani Izabela, zginaj komplet kluczy do komnat. Znalaz si tego samego dnia, kt鏎ego pan przyjecha. Obejrza貫m si na wycieczk, kt鏎a zmierza豉 w kierunku sali rycerskiej. - To w kt鏎ych pokojach oni mieszkaj? - Hiszpan nad panem, a Kanadyjczyk nad pani Izabel. - Dzi瘯uj - powiedzia貫m i do章czy貫m do grupy. - ... W 1306 roku zamek nale瘸 do rodziny von Biberstein i wtedy dokonano jego znacznej rozbudowy - opowiada pan Zbigniew. - Wybudowano go na planie czworoboku i sk豉da si z tr鎩kondygnacyjnego budynku oraz masywnej wie篡. Po tym jak w 1319 roku ksi嘀 jaworski Henryk I opanowa okoliczne tereny, warownia przesz豉 w jego r璚e. Tak by這 do 1346 roku, gdy zmar ksi嘀 i upad這 ksi瘰two jaworskie. Zamek jako lenno znalaz si pod panowaniem Czech. Pod koniec XIV wieku jego w豉cicielami by豉 rodzina Donyn. Podczas wojen husyckica zamek dwukrotnie oblegali powsta鎍y. W 1427 nie zdobyli go. W 1433 zaj像 go oddzia Czirnina z Lipy. Wkr鏒ce odbi go jego w豉ciciel. W 1453 roku Czocha sta豉 si w豉snoci Kaspara von Nostitza. W 1525 roku Johann von Nostitz przebudowa zamek. Wtedy warowni nadano renesansowy wygl鉅 i dobudowano kolejne skrzyd這. W163 9 roku Christian von Nostitz umocni fortyfikacje zamkowe - w sam por, bo rok pniej zamek oblegali szwedzcy dragoni, jednak bezskutecznie. W 1700 roku wdowa po Christianie sprzeda豉 zamek Johannowi Hartwigowi von Uchtritzowi, i do jego rodziny zamek nale瘸 a do 1909 roku, z kr鏒k przerw, gdy w 1765 roku Czoch kupi Ferdinand Otto von Schindel. Von Uchtritzowie odkupili zamek w 1782 roku. W 1719 roku mia這 miejsce makabryczne wydarzenie, gdy pod konduktem 瘸這bnym za豉ma si most zwodzony i wszyscy spadli do fosy. Wtedy to wybudowano most kamienny. W nocy z 17 na 18 sierpnia 1793 roku zamek sp這n像. Odbudowano go do ko鎍a XVIII wieku. Prosz pa雟twa, znajdujemy si w sali rycerskiej, kt鏎a dawniej mia豉 zupe軟ie inny wygl鉅. Sta造 tu rycerskie zbroje. Zwracam pa雟twa uwag na kominek. Sprowadzono go z W這ch w 1909 roku podczas przebudowy zamku. W tym to roku kupi go Ernst von Gutschoff. Jednym z jego najwi瘯szych interes闚 by這 w瞠nienie si w bogat rodzin ameryka雟k. Wkr鏒ce dorobi si fortuny tworz鉍 koncern tytoniowy. Mia szerokie kontakty w wiecie 闚czesnej arystokracji, w tym rosyjskiej. Na jego zlecenie profesor Bodo Ebhardt dokona rekonstrukcji zamku wed逝g ryciny z 1703 roku. Na ten cel wydano 4 miliony marek. W kominek wkomponowano kartusze z herbami rod闚, kt鏎e kolejno by造 w豉cicielami Czochy. Zas逝chani w opowie ogl鉅alimy kominek. Dyskretnie zerka貫m na innych. Ka盥y wygl鉅a na zafascynowanego. Przeszlimy do sali, w kt鏎ej w nocy znikn像 w豉mywacz. - To sala audiencyjna z zachowanym oryginalnym sklepieniem gotyckim - m闚i pan Zbigniew. - Tu odbywa造 si s鉅y i narady - dyrektor przeszed w r鏬 pomieszczenia. - Tu jest portret Ernsta von Gutschoffa i jego ma鹵onki - pokaza na plafon, a tu jest tajne przejcie - teraz poci鉚n像 za fragment boazerii i na naszych oczach co, co wydawa這 si ci篹k cian, obr鏂i這 si, ukazuj鉍 spiralne schody. - Do g鏎y prowadz one do jednej z komnat, na dole do piwnicy. Pojedynczo Torquemada, Marc i ja weszlimy obejrze przejcie. Wiedzia貫m ju, gdzie znikn像 w豉mywacz. Dysponuj鉍 skopiowanym kompletem kluczy, kt鏎e w tajemniczy spos鏏 znikn窸y, a potem w cudowny spos鏏 odnalaz造 si, m鏬 mi 豉two uciec. Ostatni zwiedza貫m tajne przejcie i wychodz鉍 zrobi貫m jeszcze jedn rzecz, kt鏎a, jak liczy貫m, mia豉 zaprocentowa w przysz這ci. Gdy wszyscy rozeszli si po sali ogl鉅aj鉍 kominek i obrazy powieszone na cianach, malowid豉 cienne, rzeby na boazerii, podszed貫m do dyrektora. - Czy s tu inne tajne przejcia, skrytki? - zapyta貫m go. - Zamek ma wiele tajemnic - umiechn像 si zagadkowo. - Tam jest jeden obraz, kt鏎y mi si szczeg鏊nie podoba - wskaza wizerunek ksi篹nej wisz鉍y obok kominka. - To wi皻a Jadwiga, posta bardzo wa積a dla l零ka. Prosz zwr鏂i uwag na wyraz jej twarzy, pokazuj鉍y zniech璚enie do uciech dnia codziennego. - Ja widz w jej oczach i w grymasie ust lekcewa瞠nie - stwierdzi Marc. - Modelka chyba mia豉 taki stosunek do artysty malarza - zamia豉 si Izabela. - Nie chcia豉 zosta jego muz. - Ani cicerone - dopowiedzia貫m. - Domylam si, kto m鏬 by tworzywem dla natchnionego zawodem mi這snym tw鏎cy. Agnieszka, kt鏎a wyczu豉 aluzj, rzuci豉 mi spojrzenie pe軟e wrogoci. Torquemada by bystrym obserwatorem i szybko kojarzy fakty. - Pan Pawe powiedzia cicerone? - odezwa si. - Faktycznie jest tu pewne podobie雟two z nasz zamkow pani przewodnik... - na moment znacz鉍o zawiesi g這s - pani Agnieszka u篡czy豉 postaci na obrazie swych cudownie niebieskich oczu. Wszyscy opr鏂z Agnieszki oraz Micha豉 zaj皻ego dotykaniem tarcz wisz鉍ych na cianach rozemieli si z 瘸rtu Hiszpana. Znowu podszed貫m do dyrektora. - A czy jest kto, kto zna wszystkie tajemnice zamku? - nie ust瘼owa貫m. - Chyba tylko przedwojenny w豉ciciel i wojsko, kt鏎e siedem lat po wojnie zaj窸o obiekt, uczyni這 z niego orodek wypoczynkowy i dopiero niedawno z niego zrezygnowa這. A teraz przejdziemy do biblioteki - zwr鏂i si do reszty towarzystwa. Wyszlimy z sali audiencyjnej i przeszlimy w prawo do biblioteki. Przede wszystkim zwraca造 uwag wielkie szafy z p馧kami uginaj鉍ymi si od ksi嘀ek. Poza tym na wprost wejcia by這 wysokie okno wychodz鉍e na dolny dziedziniec, z witra瞠m, a przed nim bia造 o速arz z marmurowymi kolumnami w kszta販ie nachylaj鉍ych si do siebie widr闚. Umieszczono na nim tajemnicze s這wa Franges non flectes - co mo積a by przet逝maczy jako Z豉miesz, lecz nie zegniesz. Nie by這 st鉅 innego wyjcia, a wyranie widzia貫m, 瞠 Torquemada wszed do biblioteki z kru瞟anka. Wyjrza貫m przez drugie okno na g鏎ny dziedziniec. Kru瞟anek dochodzi do ciany biblioteki. Dyrektor opowiada o ksi璕ozbiorze Gutschoffa, kt鏎y mia tu mi璠zy innymi Vier Bucher von Menschlicher Proportion Durera, wydan w Norymberdze w 1528 roku. Bogaty przemys這wiec mia te kolekcj broni i obraz闚. Po pierwszej wojnie wiatowej, gdy bolszewicy wyprzedawali carskie skarby, w豉ciciel Czochy kupowa cenne zabytki na aukcjach w Drenie i Lipsku. Mnie bardziej w tej chwili interesowa這 tajne przejcie, kt鏎e tu musia這 by. Podszed貫m w r鏬 biblioteki, gdzie na niewielkim postumencie by豉 rzeba g堯wki dzieci璚ej. Na posadzce zauwa篡貫m p馧koliste lady, jakby kto tu otwiera le dopasowane drzwi. Podobne rysy by造 na posadzce w sali audiencyjnej. Niepostrze瞠nie znalaz si przy mnie dyrektor. - Przepraszam - zwr鏂i si do mnie przesuwaj鉍 mnie na bok. - Pan - wskaza mnie - pyta mnie o inne tajemnice zamku. Oto kolejna - r瘯a dyrektora pow璠rowa豉 do boazerii, co zachrobota這 i znowu jak za dotkni璚iem r騜d磬i przesun像 si fragment boazerii ukazuj鉍 naszym oczom kr鏒ki korytarzyk i drzwi. - To wyjcie na kru瞟anek - wyjani nam. Ciekawi這 mnie, sk鉅 Torquemada zna te wszystkie sztuczki? Mo瞠 od ostatniego w豉ciciela zamku? Uda貫m, 瞠 przygl鉅am si zamkowi w drzwiach. - Pewnie nie zmieniano zamk闚 od czas闚 wojny? - gra貫m znawc zamk闚. - Tak - przyzna dyrektor. - Te w drzwiach do g堯wnych komnat pracuj doskonale i nigdy si nie zacinaj. - Te tajne przejcia wynika造 z jakiej potrzeby, by造 kwesti mody czy mia造 s逝篡 ewakuacji z obl篹onej twierdzy? - dopytywa貫m si. O ile dotychczas Torquemada mia oboj皻n min i momentami udawa zaciekawionego, o tyle teraz przygl鉅a mi si mru蕨c delikatnie oczy, jakby celowa z pistoletu. - To by豉 chyba bardziej kwestia mody, stworzenia nastroju tajemnicy - odpowiedzia dyrektor. - W czasie remontu na pocz靖ku XX wieku zostawiono te, tak naprawd nikomu niepotrzebne drzwi w bibliotece i zamaskowano je jako ciekawostk. Teraz poka輳 pa雟twu komnat ksi嘀璚. Wyszlimy z biblioteki kr皻ymi schodami obok mojego pokoju, po emporze przeszlimy pod drzwi obok komnaty zajmowanej przez Izabel. Dyrektor otworzy drzwi, zapali wiat這 i z naszych piersi wydoby這 si g喚bokie westchnienie. Wielkie 這瞠 z baldachimem, krzes豉 zdobione kurdybanem, wytworne ciemnobr頊owe umeblowanie nadawa造 temu pomieszczeniu magii sypialni pe軟ej tajemnic. - Dawniej ca貫 這瞠 by這 zas這ni皻e baldachimem i gdy ma przychodzi do 穎ny, musia zastuka w te drzwiczki - dyrektor zademonstrowa wejcie u st鏕 這瘸. - Je瞠li 穎na wyra瘸豉 zgod, pan m鏬 wej. Gdy by豉 nazbyt leniwa w wype軟ianiu obowi頊k闚 ma鹵e雟kich, pan zamku podobno u篡wa ukrytej w 這簑 zapadni. Szafy i szafki ukryte s w boazerii. Dalej by豉 garderoba - przeszlimy przez komnat wielkoci mojego, niema貫go przecie pokoju. - A tu angielska 豉zienka z oryginalnym wyposa瞠niem z 1912 roku. By造 tu: wanna, umywalki, specjalne wanny do k雷ieli zio這wych, armatura lni豉 od poz豉canych element闚. Za 豉zienk by豉 niewielka izba dla s逝瘺y i drzwi prowadz鉍e na kru瞟anek dziedzi鎍a. Stan瘭imy na drewnianej galerii. Przed nami by這 wejcie do biblioteki, na prawo, w dole g鏎ny dziedziniec ze studni, a nad ni, na wysokoci naszych oczu, okno, z kt鏎ego w nocy widzia貫m Izabel i Torquemad. - To studnia niewiernych 穎n - opowiada dyrektor. - Jeden z w豉cicieli zamku, dzielny wojownik zwany Nostitz Nieustraszony, wr鏂iwszy z trwaj鉍ej ponad rok wyprawy wojennej zasta 穎n z c鏎k na r瘯u. Nie wiedzia, co powinien uczyni. Wreszcie postanowi wrzuci niewiern 穎n do studni, a dziecko 篡wcem zamurowa w cianie sali rycerskiej, tam gdzie obecnie jest kominek. Niewierna 穎na przed wrzuceniem do studni rzuci豉 kl靖w na zamek. Przez ni do dzi 穎ny nie dochowuj w tym miejscu wiernoci - w tym momencie dyrektor znacz鉍o mrugn像 do nas. - Na wszelki wypadek przykrylimy studni krat - doda z umiechem. - Do dzi nocami po korytarzach kr嘀y bia豉 dama - duch tamtej niewiernej 穎ny. Dodam, 瞠 w rodzie von Nostitz闚 zdrady ma鹵e雟kie podobno by造 zjawiskiem powszechnym, wi璚 podejrzewam, 瞠 na dnie studni spocz窸o wiele niewiast. Wr鏂ilimy przez komnat ksi嘀璚 na korytarz i do holu, sk鉅 przez jadalni, kuchni, w零kim balkonem dostalimy si pod zadaszon cz bastionu, kt鏎y znajdowa si na prawo od g堯wnego wejcia na zamek, strzeg鉍 g鏎nego mostu. Usiedlimy przy d逝giej 豉wie. Kelnerka Zosia poda豉 nam gor鉍e napoje i przek零ki. Pan Mariusz ubrany w str鎩 polskiego szlachcica by zaj皻y obracaniem pieczystego na ro積ie. Jedlimy 瘸rtuj鉍 ze studni niewiernych 穎n i 這瘸 z zapadni w komnacie ksi嘀璚ej, s逝chalimy opowieci dyrektora o filmach, kt鏎e kr璚ono na zamku. Potem pan Mariusz poda dziczyzn, zaprosi nas do obejrzenia broni wykorzystywanej przez zamkowe bractwo rycerskie. Mielimy okazj wypali w powietrze z kopii pistolet闚 nabitych czarnym prochem. Ca造 czas Ma貪osia i Marc zerkali ku sobie, a wreszcie usiedli obok siebie. - Chyba straci貫 narzeczon - stwierdzi豉 Izabela. - Czy wrzucisz Ma貪osi do studni niewiernych 穎n? Stalimy oparci o barierk pi耩 metr闚 od gaw璠z鉍ych Ma貪osi i Marca. Moja s零iadka musia豉 us造sze s這wa Izabeli, bo natychmiast zareagowa豉. - Jestem tylko znajom Paw豉 - rzuci豉. - Tak? - zdziwi豉 si Izabela i znacz鉍o popatrzy豉 w kierunku Micha豉. - Myla豉m, 瞠 jestecie par. Kim dla ciebie jest Micha? - Siostrze鎍em - sk豉ma貫m. - A dla Ma貪osi? - Synem kole瘸nki - odpar貫m. Izabela nie indagowa豉 mnie dalej. Zmieni豉 temat i rozmawialimy o samochodach, kocha豉 bowiem szybkie auta. Potem opowiada豉 mi o swoich podr騜ach do egzotycznych kraj闚. W tym czasie dyrektor zabawia rozmow Hiszpana. Pani Agnieszka szybko nas po瞠gna豉, podobnie jak pan Mariusz. Gdy Micha poczu si senny i k豉d g這w na kolanach Ma貪osi, wszyscy postanowilimy uda si do swoich pokoj闚. Odprowadzi貫m Ma貪osi z Micha貫m i poszed貫m do siebie. W pokoju szeroko otworzy貫m okno i g喚boko wdycha貫m zimne wieczorne powietrze. W g這wie mi troch szumia這 od nadmiaru wra瞠. Wtedy rozleg這 si pukanie i zaraz drzwi otworzy造 si. Do rodka wesz豉 Izabela. Mia豉 ze sob piersi闚k. - Musimy wypi bruderszaft - oznajmi豉. Poci鉚n像em ma造 造k piek鉍ego p造nu - to by koniak Izabela usiad豉 na parapecie, ty貫m do otwartego okna. - Nie jeste zazdrosny o Ma貪osi? - zapyta豉. - Nic nas nie 章czy opr鏂z tego, 瞠 przyjecha豉 tu po Micha豉 - odpowiedzia貫m. - I zosta豉? - By豉 zm璚zona ca這dniow podr騜. Nie ma tak wygodnego auta jak ty. - I jutro wyje盥瘸? - Chyba tak. - A ty? Wypytywa豉 mnie spaceruj鉍 po pokoju. By貫m zm璚zony, pocz預szy od nieprzespanej nocy nie mia貫m chwili, by odpocz寞. W oczach pojawi造 mi si ju mroczki, widzia貫m nieostro. - Zostan, bo podoba mi si okolica - stwierdzi貫m. - I co b璠ziesz robi? - Zwiedza to i owo... Izabela nachyli豉 si do mnie. - Jeste pi鉍y, pa! - pomacha豉 d這ni i wysz豉. Gdy zamkn窸a za sob drzwi, powieki same mi opad造 i zapad貫m w sen. Przebudzenie by這 gwa速owne. Troch bola豉 mnie g這wa. Zerkn像em na zegarek. By豉 pierwsza. B鏊 spowodowany by chyba alkoholem, do kt鏎ego nie by貫m przyzwyczajony. Postanowi貫m jeszcze w nocy popracowa, wi璚 wyj像em mikroskop i podszed貫m do szafki po skrzyneczk z kryszta趾ami. Niestety, mi璠zy Saracenami by tylko pusty plac po szkatu販e. ROZDZIA PI冉Y PLANY ZAWARTE W KRYSZTAΘU WIZYTA W PAxCU PANDUR紟 TAJEMNICE ZAMKU CZOCHA NAJWI艼SZY SKARB MARIUSZA CZARNA POSTA W ZAMKOWYCH PIWNICACH KOBIECE POGADUSZKI Nie mia貫m w靖pliwoci, 瞠 szkatu趾 z kryszta趾ami zabrali mi Torquemada, Marc lub Izabela. T ostatni podejrzewa貫m najbardziej, bo przecie po 造ku z jej piersi闚ki zapad貫m w sen, a ona mog豉 w tym czasie spokojnie buszowa po pokoju. Zajrza貫m do szafek, swojego worka - nikt tam opr鏂z mnie nie zagl鉅a. Z這dziej precyzyjnie wybra 逝p, jakby wiedzia, 瞠 to w豉nie w szkatu販e znajdowa造 si kryszta趾i. Teraz 瘸這wa貫m, 瞠 nie nosi貫m ich ca造 czas przy sobie. Nikt jednak nie m鏬 mi zagwarantowa, 瞠 nagle kto podst瘼em nie wydob璠zie ich ode mnie. Wielokrotnie by貫m ofiar bezpardonowych atak闚, wi瞛iono mnie, bito, pr鏏owano mnie zabi. Zastanawia貫m si, czy nie powinienem p鎩 rozm闚i si z Izabel? By貫m pewien, 瞠 wymia豉by moje podejrzenia. Torquemada? Wys逝cha豚y mojej historii, a potem t逝macz鉍 si nat這kiem pracy bezradnie roz這篡豚y r璚e. Marc? Wrodzona nieufno nie pozwala豉 mi wierzy w szczero intencji tego cz這wieka. Pozostawa豉 mi Ma貪osia. Ona mog豉 jednak lada chwila wyjecha - pewnie wtedy, gdyby Marc nie wykazywa dalszego zainteresowania jej osob. Dyrektor hotelu? Chyba by dostatecznie zaj皻y swoimi sprawami. Umiechn像em si na myl, 瞠 zosta mi tylko Micha. I wtedy... przypomnia貫m sobie o jednym kryszta趾u - tym zgubionym przeze mnie, gdy ch這pak zaskoczy mnie podczas ogl鉅ania przesy趾i. Wpad貫m na nowy pomys: sprawdzi pod這g lamp ze wiat貫m ultrafioletowym. Mia貫m przecie tak ma章 latark. Wyj像em j z baga簑, sprawdzi貫m, czy dzia豉 i zgasi貫m wszystkie wiat豉. Dok豉dnie przygl鉅a貫m si wszystkim szparom mi璠zy klepkami. W ultrafiolecie pewne rzeczy wygl鉅aj zupe軟ie inaczej, o czym doskonale wiedz chocia瘺y bywalcy dyskotek. Gdy po kwadransie pincet wyjmowa貫m zgub, mia貫m si sam z siebie, 瞠 od razu na to nie wpad貫m, ale przynajmniej mia貫m ten jeden kryszta貫k. Zauwa篡貫m, 瞠 w tym wietle kryszta貫k wygl鉅a zupe軟ie inaczej, mieni si kolorami t璚zy. Wi璚ej, gdy wyj像em mikroskop i pod這篡貫m to wiat這 pod preparat, mym oczom ukaza si drugi wiat kryszta趾a. Wyrane sta造 si: numer 4 wygl鉅aj鉍y na porz鉅kowy, mapa przedstawiaj鉍a jakie miasteczko, rzeczk, g鏎y i kopalnie, szkic korytarzy czy tuneli oraz kolejna mapa z obiektem opisanym Schloss i otoczonym stanowiskami artylerii przeciwlotniczej. Najbardziej zaskoczy豉 mnie obecno na tej klatce napisu: Franges non flectes tego samego, kt鏎y znajdowa si w bibliotece zamkowej. Jeszcze raz bardzo uwa積ie obejrza貫m rysunki. Sko鎍zy貫m, gdy zaczyna這 wita. Nie wiedzia貫m, gdzie teraz powinien ukry kryszta貫k. Po chwili zastanowienia odkr璚i貫m werk zegarka. W dobie czasomierzy nap璠zanych bateri m鎩 stanowi ewenement, bo by mechaniczny, rosyjskiej produkcji. Mia kilkanacie lat i niestety zepsuty datownik, kt鏎ego nigdy nie mia貫m czasu naprawi. W豉nie pod plastykowy kr嘀ek z liczbami kolejnych dni miesi鉍a wsun像em kryszta貫k. Potem spokojny u這篡貫m si do snu. Obudzi貫m si pno, oko這 dziesi靖ej. Zbieg貫m na niadanie. Kelnerka Zosia, udobruchana moimi przeprosinami okraszonymi umiechem, przygotowa豉 mi posi貫k. - Co pan robi, 瞠 tak zaspa? - spyta豉. - Myla貫m, przygotowywa貫m sobie plany - odpowiedzia貫m zajadaj鉍 chleb z pasztetem. - Plany ma鹵e雟kie? - Gdzie瘺y, chc pozwiedza okolic. Zna pani kogo interesuj鉍ego si histori zamku, znaj鉍ego miejscowe legendy... - Dyrektor - zaproponowa豉 kelnerka. - Nie chcia豚ym mu przeszkadza. - Agnieszka. - Czuj, 瞠 jest na mnie z豉. - Mariusz. - O, to dobra kandydatura. Ch皻nie dzieli si swoj wiedz? - Bardzo lubi opowiada, zw豉szcza niestworzone historie z czas闚 drugiej wojny wiatowej. - To jest to, co tygrysy lubi najbardziej - za瘸rtowa貫m. - Gdzie go znajd? - W pa豉cu pandur闚, to po drugiej stronie jeziora, prawie naprzeciw zamku. - Co to za pa豉c? - Pa豉c to taka przenonia. Zobaczy pan, jak ju tam b璠zie. Mariusz kupi to miejsce i powoli je remontuje, nawet tam mieszka. - Ma貪osia z Micha貫m ju byli na niadaniu? - Tak, jedli z tym Kanadyjczykiem. Widzia豉m, jak razem gdzie pojechali. - A Hiszpan i Izabela? - Jak zwykle wyjechali. - Dok鉅 oni tak ci鉚le je盥蕨? - podpytywa貫m kelnerk. - Hiszpan ogl鉅a zamki, a pani Izabela to chyba tylko p璠zi po drogach... - Kim ona w豉ciwie jest? - Bizneswomen, ale ja nie wiem... - Zosia wyranie si sp這szy豉 tym przes逝chaniem. Zebra豉 naczynia i wysz豉 do kuchni. Z recepcji po篡czy貫m klucz do piwniczki z rowerami. Tym razem wybra貫m lepszy, przystosowany dojazdy w zr騜nicowanym terenie. Pojecha貫m na zach鏚 drog do Lenej, a z miasteczka skr璚i貫m na Bo磬owice. Spotkan po drodze kobiet z torb pe軟 zakup闚 zapyta貫m o drog do pa豉cu pandur闚. Poda豉 mi wskaz闚ki i ju po trzydziestu minutach by貫m na miejscu. A si wzdrygn像em widz鉍 ponury gmach stoj鉍y na niewielkim wzniesieniu w rodku lasu bukowego. Budowla wzniesiona z kamieni i cegie by豉 dwupi皻rowa, a jej bry豉 przedzielona porodku wysok omioboczn wie蕨 - stanowi豉 kopi zamkowej. Niskie okna przypomina造 bardziej strzelnice bastionu, a pot篹na brama w zarysie wie篡 nadawa豉 budynkowi cechy zamku. Zadziwia這, 瞠 domowi d逝goci trzydziestu metr闚 i szerokoci pi皻nastu nadano tak militarystyczny charakter. Do wejcia prowadzi造 schodki oraz podjazd otaczaj鉍y spiral pa豉c pandur闚. Zsiad貫m z roweru i po kostce brukowej poprowadzi貫m pojazd, jednoczenie z uwag ogl鉅aj鉍 domostwo. Gdy znalaz貫m si przed wejciem, Mariusz ju tam na mnie czeka. Sta na najwy窺zym z trzech schod闚 oparty o neoklasycystyczny portal. - Dzie dobry! - przywita貫m go. - Dzie dobry, gdzie tw鎩 ma造 towarzysz? - Pojecha na wycieczk z cioci i nowym wujkiem - kwano si umiechn像em. - Chod, mo瞠 te mury pociesz z豉mane serce - Mariusz rozemia si. By ubrany w str鎩 roboczy, a w r瘯u trzyma szpachelk. Wytar d這 o nogawk i przywita si ze mn. Sie pa豉cu by豉 wy這穎na drobn szachownic z czarnych i bia造ch kostek. Na wprost by造 dwa ci鉚i schod闚 przedzielone kolumn wie篡. Dwoje drzwi prowadzi這 na lewo i prawo. Mariusz wskaza mi wejcie po prawej. Znalelimy si w dawnym pokoju kredens闚 i dotarlimy do ogromnej kuchni, kt鏎ej rodek zajmowa造 wielki st馧 i piec. Wok馧 cian ustawiono r騜nej wielkoci szafki. By豉 tu te cianka dzia這wa i przez uchylone drzwi widzia貫m, 瞠 za ni by magazynek materia堯w i narz璠zi Mariusza. - To m鎩 dom - wskaza na pomieszczenie. - Tu pracuj, jem i pi w hamaku. - A co planujesz zrobi z reszt? - zapyta貫m. - Wyremontuj i sprzedam, mo瞠 zrobi tu hotel... nie wiem. - Dlaczego to nazywa si pa豉cem pandur闚? - Pandurzy byli 穎軟ierzami piechoty ba趾a雟kiej na us逝gach Habsburg闚. Trafili tu w 1758 roku, w czasie wojny siedmioletniej. Widzia貫 ich okopy po drugiej stronie jeziora? - Nie. - Zobacz koniecznie. Wtedy razem z oddzia貫m pandur闚 przyby tu pu趾ownik York, Szkot, najemnik. Zakocha si w 穎nie w豉ciciela zamku, podobno nawet z wzajemnoci tak siln, 瞠 szlachcianka powinna znajdowa si w studni niewiernych 穎n. Po zako鎍zeniu kampanii wojennej York wr鏂i na te tereny, kupi ten kawa貫k lasu i wybudowa sobie taki kasztel, a z wie篡 obserwowa zamek i swoj ukochan. W czasie ostatniej wojny by這 tu dow鏚ztwo ochrony zamku Czocha i kom鏎ka Abwehry wsp馧pracuj鉍a z fabryk w Lenej. - Fabryk czego? - Uzbrojenia. - Kolejna mrzonka o Wunderwaffe? - Tak. Napijesz si czego? - Z przyjemnoci. Mariusz postawi na piecu czajnik z wod, do dw鏂h p馧litrowych sagan闚 nasypa herbaty. Na st馧 po這篡 bochenek chleba, p皻a kie豚asy i kawa szynki. Wszystko wygl鉅a這 na wyroby domowej roboty. - Sam kucharzysz? - upewni貫m si. - Piek chleb, wytapiam smalec, robi kie豚asy, w璠z szynki i ryby - z umiechem wymienia Mariusz. - Lubisz grzyby marynowane? Tylko skin像em g這w. Zapowiada豉 si d逝ga opowie okraszona wspania造m jedzeniem - koszmarem dietetyk闚. Po dwudziestu minutach siedzielimy na krzes豉ch obitych sk鏎 z miedzianymi 獞iekami i paszczami lw闚 na g堯wkach por璚zy. Opiera貫m si o ci篹ki d瑿owy st馧 nosz鉍y rany wielu ci耩 no篡 i kr璕i wypalone rozgrzanymi garnkami. - Powiedz mi, dlaczego chcesz to wszystko wiedzie? - zapyta Mariusz. - Bo lubi takie historie. - I pewnie b璠ziesz chcia rozwi頊a zagadk zamku Czocha? - Je瞠li b璠 potrafi - rozemia貫m si. - To s逝chaj uwa積ie. W czasie drugiej wojny wiatowej zamek wizytowa Wemer von Braun, jak pewnie wiesz, ojciec niemieckiej broni rakietowej V-1 i V-2, a pniej jego osi鉚ni璚ia pos逝篡造 Amerykanom do skonstruowania rakiet Saturn, kt鏎e wynios造 na Ksi篹yc pojazdy z serii Apollo. W pobliskiej Lenej, w sztolniach montowano czci pocisk闚 V-1, planowano produkowa pierwsze niemieckie tranzystory i podzespo造 silnik闚 lotniczych. Przypuszcza si, 瞠 na zamku by豉 cz biur konstrukcyjnych. Moim zdaniem, mieszkali tu in篡nierowie z fabryki. Chyba nawet najbardziej zagorza造 nazista nie zgodzi豚y si na umieszczenia pod jego posiad這ci obozu pracy czy fabryki uzbrojenia. - A silna obrona przeciwlotnicza? - przypomnia貫m sobie szkice z kryszta趾a. - Chroni豉 ludzi, cennych z punktu widzenia Trzeciej Rzeszy. Jestemy u podn騜a G鏎 Izerskich, w kt鏎ych mia造 w czasie wojny dzia豉 specjalne schroniska, gdzie nadludzie wierz鉍y w czysto rasy i temu podobne bzdury mieli p這dzi nast瘼ne pokolenia Aryjczyk闚. O skarbach tych g鏎 nie musz ci chyba m闚i? Ka盥a g鏎a w okolicy to ukryty skarb niemiecki, a w豉ciwoci lecznicze uzdrowiska w wieradowie s powszechnie znane. Moim zdaniem, sam zamek i fabryka w Lenej maj zwi頊ek ze z這瘸mi minera堯w w okolicy. S tu: ametysty, kryszta造 g鏎skie, jedna z najwi瘯szych w Europie 篡豉 czystego kwarcu, rozproszone z這瘸 uranu, do tego rubiny, szafiry, agaty i z這to. Wiesz, jaki jest klimat na Pog鏎zu Izerskim? - Przyjazny? - za瘸rtowa貫m. - Masz szczcie, jeli przez dwa dni twojego pobytu na Pog鏎zu nie spadnie kropla deszczu. Nawet jeli nie pada, to i tak szczyty s zas這ni皻e ca逝nem chmur - tak jest przez wi瘯szo roku. - Chodzi ci o to, 瞠 lotnictwo nie mog這 organizowa bombardowa? - Bingo! - Mariusz wycelowa we mnie no瞠m, kt鏎ym odkrawa sobie kawa趾i szynki. - Nawet jeliby do akcji ruszy造 nisko lec鉍e szturmowce, to przepad造by wr鏚 g鏎, gdzie prawie z ka盥ej szczeliny gwi盥瞠 wiatr. Latanie tu w z貫j pogodzie to szale雟two. Powiem ci jeszcze, 瞠 w ostatnich czasach dziennikarze szukaj鉍y sensacji z czas闚 wojny opisywali relacje ludzi, kt鏎zy widzieli, jakie eksperymenty w okolicy przeprowadzali Niemcy. Podobno faszyci dysponowali urz鉅zeniami unieruchamiaj鉍ymi samochody. Jak to mia這 dzia豉? Nie mam poj璚ia. - A co ze skarbami z zamku? - Ale ty ciekawy - Mariusz wyprostowa si i zerka na mnie z przymru穎nymi oczami. - Czuj, 瞠 nie m闚isz mi ca貫j prawdy. Zachowujesz si, jakby by jednym z nich. - Kogo masz na myli? - Goci hotelowych. W瘰z鉍ych po okolicy, wygl鉅aj鉍ych i zachowuj鉍ych si jak szpiedzy. - A po czyjej ty jeste stronie? - Wiesz, co jest moim najwi瘯szym skarbem? - Nie. Ten dom? - Chod - zaprosi mnie Mariusz. Wyszlimy do sieni i weszlimy po schodach na drugie pi皻ro. Po drodze zauwa篡貫m, 瞠 nowy gospodarz starannie odnawia s逝pki balustrady tocz鉍 nowe, czyszcz鉍 i lakieruj鉍 stare. Kolejne pi皻ra wygl鉅a造 identycznie jak parter. Mariusz prowadzi mnie do ma造ch drzwi, po kt鏎ych otwarciu drabinami weszlimy na szczyt murowanej wie篡. Pod metalowym he軛em by這 do miejsca na krzes這 i ma造 stolik. Mariusz wyj像 spod blatu lunet i wycelowa j w kierunku odleg貫go o nieca造 kilometr zamku. Chwil ustawia j na specjalnym stojaku. - Patrz - powiedzia. Zerkn像em i zdumiony spojrza貫m na Mariusza. Pierwszy raz widzia貫m m篹czyzn, kt鏎y tak otwarcie okazywa swoje uczucia. - Chodzi o ni? - zdziwi貫m si. - Tak. - Jest taka nieprzyst瘼na... - Dla ka盥ego - doko鎍zy Mariusz. - Zgadza si, nie chcia豉 mnie oprowadzi po zamku. Ale powiedz mi, co z tymi skarbami z zamku? Nagle Mariusz po這篡 mi d這 na ramieniu. - Schodzimy! - rozkaza. - Szybko! Pierwszy zsun像 si po drabinie. Ledwo za nim nad嘀a貫m. - Co si sta這? - zapyta貫m go, gdy bylimy ju na g堯wnej klatce schodowej, a on dyskretnie wygl鉅a przez okno. - Kto nas obserwowa - odpowiedzia. - Gdy patrzy貫 przez lunet, widzia貫m posta zaczajon w lesie. Wci嘀 tam jest... Mariusz schylony przemkn像 poni瞠j parapetu i zbieg na parter. Ruszy貫m w jego lady. Wbieglimy do kuchni, a potem do rupieciarni. Mariusz odsun像 dykt le蕨c na pod這dze. - Ciasno, ale bezpiecznie - powiedzia wskazuj鉍 na ceglane schodki prowadz鉍e do niskiego i w零kiego korytarzyka. - Przypomina troch korytarze minerskie z twierdz. York, pierwszy w豉ciciel, obawia si najazdu rozb鎩nik闚, maruder闚 lub regularnych jednostek wojska - wiek XVIII to by造 niebezpieczne czasy - i przygotowa sobie wyjcie ewakuacyjne. - Dok鉅 ono prowadzi? - Do mauzoleum. - York przygotowa je sobie za 篡cia? - Nie - Mariusz rozemia si. Zabralimy latark i zeszlimy do tunelu. - York pochowa tu w pustych sarkofagach wyimaginowanych przodk闚 rodu, kt鏎zy od wiek闚 zamieszkiwali ten skrawek ziemi. Jak na wojskowego mia ca趾iem odlotowe pomys造. Umiechn像em si. Ceglane ciany by造 mokre od wilgoci pokrywaj鉍ej wiekowy brud, kt鏎y zamienia si w lepk ma. Z przera瞠niem myla貫m, jak teraz b璠zie wygl鉅a moja bluza i czubek g這wy, kt鏎ym co chwila ociera貫m o sklepienie. Po kilku minutach, kt鏎e pod ziemi wydawa造 si wiecznoci, dotarlimy do niskiego tunelu. Kl瘯n瘭imy i ostatnie metry przeszlimy jak kilkumiesi璚zne niemowlaki. Mariusz odsun像 cian z desek zakrywaj鉍 wejcie do przejcia i znalelimy si w katakumbach mauzoleum. By這 czyste, puste. Po schodkach w rogu wyszlimy do wn皻rza kamiennej budowli i przez uchylone drzwi wyszlimy na zewn靖rz. - Tam! - Mariusz wskaza mi kierunek. Bylimy dwiecie metr闚 od pa豉cu, w resztkach pa豉cowego parku. Pi耩dziesi靖 metr闚 od ciany pa豉cu pandur闚, przy szerokim grabie kl璚za豉 posta ubrana w ciemny str鎩. Rozeszlimy si na odleg這 kilkunastu metr闚 i zacz瘭imy obchodzi nasz zwierzyn. Gdy bylimy w odleg這ci oko這 stu metr闚 od niego, tajemniczy osobnik obejrza si. Najpierw zauwa篡 Mariusza. W u豉mku sekundy g喚biej nasun像 kaptur, zza pazuchy wyj像 pistolet. Wypolerowana stal b造sn窸a z這wrogo. - Padnij! - krzykn像em. Tym krzykiem zdezorientowa貫m przeciwnika. Spojrza w moj stron. Mariusz zaryzykowa i rzuci si do przodu. Cz這wiek z pistoletem wycelowa w niego i nacisn像 spust. Mariusz uskoczy w krzaki. Gdy bro zosta豉 skierowana w moj stron, nie gra貫m bohatera, tylko skry貫m si za pniem drzewa. I tak us造sza貫m huk kolejnego wystrza逝 i odg這s rykoszetuj鉍ego pocisku. To troch mnie zdziwi這, ale nie wygl鉅a貫m, bo przeciwnik wci嘀 do nas pra篡, tyle 瞠 z coraz wi瘯szej odleg這ci. Wyjrza貫m. Wr鏬 ucieka i mija ju pa豉c. Mariusz te zorientowa si w sytuacji i jednoczenie zerwalimy si z miejsc i rzucilimy si w pogo. Uciekaj鉍y mia ju oko這 dwustu metr闚 przewagi i niespodzianie znikn像 nam za skarp. Wkr鏒ce us造szelimy dwi瘯 wy章czanego alarmu samochodowego, warkot uruchomionego silnika i ryk koni mechanicznych zmuszonych do zrywu gwa速ownym wcini璚iem peda豉 gazu. Przebieglimy sto metr闚, gdy nagle w lesie pojawi豉 si brunatna chmura dymu. - wieca dymna z gazem dusz鉍ym - rozpozna貫m bro stopowan przez hiszpa雟kich policjant闚 do t逝mienia demonstracji. Dzia豉nie gazu powoduje kr鏒kotrwa造, niegrony dla zdrowego cz這wieka, dokuczliwy kaszel. Stan瘭imy, a potem zacz瘭imy cofa si przed k喚bami wiruj鉍ej trucizny. S造szelimy, jak samoch鏚 odjecha, ale po lesie poni鏀 si 這skot uderzenia. - Waln像 w drzewo - stwierdzi Mariusz. - Nie, zarzuci這 mu ty, uderzy w drzewo i ma lekko wgniecion karoseri - oceni貫m. Gdy ciemna chmura rozesz豉 si i mo積a by這 przez ni bezpiecznie przej, okaza這 si, 瞠 to ja mia貫m racj. Na lenej drodze wida by這 g喚bokie lady k馧. Ciemny 逝k zbli瘸 si do brzozy, na kt鏎ej bia貫j korze odnalelimy 逝ski ciemnogranatowego lakieru samochodowego. - Izabela? - zasugerowa Mariusz. - Torquemada - odpar貫m. - Jego mercedes ma podobn barw. - Jak nazwa貫 tego Hiszpana? Torquemada? - To nazwisko hiszpa雟kiego inkwizytora - wyjani貫m. - Pasuje do niego - przyzna Mariusz. - Zobaczysz na parkingu przed zamkiem, kto ma wgnieciony bok. Chodmy do rodka. Wr鏂ilimy do kuchni i usiedlimy przy stole. Mariusz zaparzy wie蕨 herbat. - Ciekawe, czemu kto ci obserwuje? - zada pytanie. - Bo przyjecha貫m do ciebie, a ty widocznie posiadasz jak wa積 informacj, kt鏎e wartoci mo瞠 nawet nie znasz. - O co mo瞠 chodzi? - O skarby z zamku. - To dziwna historia - rozemia si. - Wiele os鏏 j zna. Dokumenty w tej sprawie ju opublikowano. Po wojnie rozpruto zamkowy skarbiec. W grupie rabusi闚 byli: burmistrz Lenej, zamkowa bibliotekarka, komendant posterunku Milicji Obywatelskiej i jego zast瘼ca. Im uda這 si uciec do Niemiec z jedn ci篹ar闚k pe軟 skarb闚. Druga wpad豉 w r璚e Rosjan i zosta豉 przekazana polskim w豉dzom. Do ko鎍a lat czterdziestych zrabowane skarby przechowywano w Jeleniej G鏎ze. Wed逝g protoko堯w zdawczo-odbiorczych z tamtych czas闚, by造 tam 132 ikony okryte srebrnymi koszulkami zdobionymi kamieniami szlachetnymi. Cz kamieni by豉 od逝pana. Kolejnych 41 pozycji to czci srebrnej zastawy: naczynia i sztu熯e. Potem by造: r瘯opis z XI lub XII wieku, srebrna monstrancja, dziesi耩 popiersi car闚 wykonanych z br頊u, kosz platerowy ze srebrnym wn皻rzem, tryptyk i 195 naczy z porcelany i kryszta逝. - Co si z tym wszystkim sta這? - Rozesz這 si po muzeach, chocia s i tacy, kt鏎zy twierdz, 瞠 rozkradli to ludzie zwi頊ani z 闚czesnymi w豉dzami. Najciekawsze, 瞠 na zamku mia豉 pozosta trzecia cz skarbu, w co osobicie nie wierz. - Czemu? - Z zamku wyjecha造 dwie ci篹ar闚ki wywo蕨ce skarby. Nie mog這 by trzeciej, o kt鏎ej nikt nie wiedzia? - Mog這 tak by - przyzna貫m. - A ten sejf, skarbiec na zamku, gdzie by? - Nie pokazano ci? - Nie. - Co robisz dzi wieczorem? - Jeszcze nie mam plan闚. - Spotkajmy si o dziewi皻nastej przy dolnej bramie. Wsta貫m i poda貫m d這 Mariuszowi. - Dzi瘯uj - powiedzia貫m. - To powiesz mi, kim jeste? - Dzi wieczorem - odpar貫m. Wyszed貫m przed pa豉c i wr鏂i貫m t sam drog do zaniku. By貫m bardzo ciekaw, kto b璠zie mia st逝czony bok samochodu. Gdy po godzinie - wraca貫m pod g鏎k - wjecha貫m na podjazd, nie by這 tam jeszcze 瘸dnego samochodu goci hotelowych. Po kamiennym mocie wychodzi豉 grupka m這dzie篡 licealnej. Wzi像em z recepcji klucz do piwniczki z rowerami i odprowadzi貫m rower do magazynku. Potem poszed貫m do swojego pokoju. Postanowi貫m sprawdzi piwnice zamkowe. Wzi像em latarki, wytrych i kr皻ymi schodami zszed貫m do poziomu, gdzie by這 wejcie do kawiarenki. Przeskoczy貫m nisk balustrad i schodzi貫m pod ziemi, a w豉ciwie do wn皻rza ska造, na kt鏎ej sta zamek. Spodziewa貫m si, 瞠 drzwi do piwnicy b璠 zamkni皻e przynajmniej na k堯dk, ale one by造 otwarte. W章czy貫m czo堯wk i znalaz貫m si w miejscu, gdzie czas cofn像 si o p馧 wieku. Przypomnia豉 mi si scena z filmu Gdzie jest genera... z piwnic pe軟 beczek z winami. Tak by這 w豉nie tu. Wielkie beczki trwa造 w swych le瘸ch puste, o czym przekona貫m si stukaj鉍 w nie. By貫m pewien, 瞠 wojsko, kt鏎e tu gospodarowa這, nie odpuci這by takiemu skarbowi. By造 tu inne ciekawe znaleziska - pami靖ki socrealizmu: rzeby, obrazy, czerwone flagi. Patrzy貫m z ciekawoci na te zabytki, kt鏎e mog造by zainteresowa muzeum w Koz堯wce. Czu貫m si dziwnie w tych podziemiach przypominaj鉍ych bardziej jaskinie ni spi瘸rnie. Najpierw skr璚i貫m w prawo i znalaz貫m si w ma造m labiryncie niewielkich pomieszcze - wielkim sk豉dowisku rzeczy przer騜nych, kt鏎e przez lata kolejni gospodarze i konserwatorzy uznali za mog鉍e si przyda. Rury, kaloryfery, zwoje drut闚, deski, stare wiadra, puszki z zaschni皻ymi farbami, worki z wapnem, nawet butelki i s這iki, o starych meblach z p造t wi鏎owych nie wspominaj鉍. Wr鏂i貫m do winiarni i po otwarciu ci篹kich metalowych, skrzypi鉍ych drzwi znalaz貫m si w kot這wni, dawniej w璕lowej, o czym wiadczy造 okopcenia na cianach. Teraz dumnie pr篹y造 si jaskrawe zbiorniki na olej opa這wy, a elektroniczny m霩g urz鉅zenia cicho szumia analizuj鉍 dane. Wychodz鉍 z kot這wni znalaz貫m si w rozwidleniu, w fosie wok馧 wysokiego zamku, gdzie dotar貫m podczas pierwszej wycieczki z Micha貫m. Nagle zamar貫m w p馧 kroku i zadzieraj鉍 g這w przywar貫m plecami do ciany. B造skawicznie zgasi貫m latark i wstrzyma貫m oddech. Nade mn, na tarasie, gdzie odbywa si Wiecz鏎 rycerski siedzia豉 Izabela i rozmawia豉 z... Ma貪osi. - Zauwa篡豉m, 瞠 wietnie zajmowa si Micha貫m - m闚i豉 Izabela. - Ch這piec ani razu przy nim nie p豉ka. - Bo nie jestem beks! - z dum owiadczy Micha. - Pawe mnie ca造 czas zaskakuje - powiedzia豉 Ma貪osia. Wyobra瘸貫m je sobie, jak siedz popijaj鉍 z filigranowych fili瘸nek kaw i zak豉daj鉍 nog na nog rozmawiaj o mnie jak o niesfornym ch這pcu. - Jest bardzo tajemniczym cz這wiekiem - odpar豉 Ma貪osia. - Wiesz, 瞠 on czasami wyje盥瘸 gdzie na d逝gie tygodnie. S零iadka m闚i豉 mi, 瞠 niekiedy wraca taki umorusany, jakby r瘯oma w ziemi kopa. Przyjani si z jaki staruszkiem, podobno tamten to stary kawaler. Z tego co widzia豉m, Pawe te wczeniej si z nikim nie spotyka. - Wczeniej, to znaczy zanim spotka ciebie? - Tak, ale nie jestemy par, jeli o to ci chodzi. Par razy zjedlimy razem kolacj, porozmawialimy o ksi嘀kach i sztuce. - Nie zanudzi豉 si. Nie lubi, jak faceci godzinami snuj opowieci o swoich bohaterskich czynach lub pokazuj, jacy s m鉅rzy lub cwani. - Pawe jest nieco... zacofany, starowiecki. Ze z這ci zagryz貫m wargi. - Taki m這dy facet? - dziwi豉 si Izabela. - No w豉nie, Pawe du穎 wie o historii, zna si na malarstwie. Pami皻am, jak kiedy mia si z jakiej recenzji wystawy sztuki wsp馧czesnej. Jestem pewna, 瞠 wiele przeszed, o czym wiadcz blizny... Nacisn像em guzik Wylij na panelu mojego telefonu kom鏎kowego. Wys豉貫m do Ma貪osi SMS-a o treci: Przesta zdradza mnie przed konkurencj! Pawe. Ma貪osia przerwa豉 opowie, bo w豉nie otrzyma豉 moj wiadomo, a ja szybko poszed貫m dnem fosy w kierunku dolnego dziedzi鎍a. - O Bo瞠! - us造sza貫m okrzyk Ma貪osi. By貫m zadowolony z osi鉚ni皻ego efektu, chocia mog貫m by pewien, 瞠 Izabela wyci鉚n窸a od rozm闚czyni do ciekawych informacji. M鎩 dobry humor prys, gdy zobaczy貫m auta na podjedzie. Ford Izabeli i mercedes Torquemady mia造 wgniecenia w karoserii w tym samym miejscu - z ty逝, z prawej strony. ROZDZIA SZ紎TY CO OZNACZAJ MOJE BLIZNY? FRYKASY WOJSKOWEGO KUCHARZA W NIEWOLI SEANS SPIRYTYSTYCZNY DUCH PAWx DA哸A AGNIESZKA IDZIE NA RANDK Przemkn像em po mocie do zamku. Szybko przeszed貫m przez hol i dotar貫m do swojego pokoju. Jeszcze przed kolacj i spotkaniem z Mariuszem postanowi貫m si wyk雷a. Zrzuci貫m ubranie, schowa貫m latarki do szafki i zamkn像em si w kabinie prysznicowej. Nagle zobaczy貫m cie ludzkiej postaci w progu otwartych drzwi 豉zienki. - Kto tam? - zapyta貫m. Posta podesz豉 do kabiny i bezceremonialnie zajrza豉 do rodka. - Puka豉m... drzwi by造 otwarte - t逝maczy豉 si Izabela, jednoczenie uwa積ie lustruj鉍 mnie, jakby z moich blizn chcia豉 wyczyta histori mojego 篡cia. - Poczekam, a wyjdziesz - doda豉 po chwili. - U ciebie nie ma ciep貫j wody? - rzuci貫m z這liwie. Nie chcia貫m, by teraz mog豉 spokojnie penetrowa m鎩 pok鎩. - Mo瞠sz przynie mi ubranie? - poprosi貫m j. - Nie - odpowiedzia豉 miej鉍 si. Szybko zako鎍zy貫m k雷iel, owini皻y w pasie r璚znikiem zabra貫m z 堯磬a przygotowane na wiecz鏎 ubranie i przebiera貫m si w 豉zience. - By貫 w wojsku? - wypytywa豉 mnie Izabela. - Tak. - Pewnie by貫 komandosem. - Czemu tak uwa瘸sz? - Masz tyle szram... - Musz ci rozczarowa, by貫m kucharzem - sk豉ma貫m. - A blizny wynikaj z dawnego zami這wania do sport闚 ekstremalnych. Wyszed貫m z 豉zienki do pokoju. Zasta貫m Izabel stoj鉍 nad p馧k z 穎軟ierzami Micha豉, tam gdzie by豉 skrzynka z kryszta趾ami. Odwr鏂i豉 si do mnie z promiennym umiechem. By豉 ubrana by豉 w eleganck, obcis章 sukni z ods這ni皻ymi ramionami i g喚bokim dekoltem. - Nadal gotujesz? - spyta豉. - Czasami. - Z Ma貪osi pomyla造my, 瞠by na dow鏚 naszej wdzi璚znoci przygotowa pracownikom zamku niespodziank - nasz uczt. Zrobi豚y to? - Jasne, wolisz jajecznic czy groch闚k? - Nic innego nie potrafisz? - W wojsku nie uczyli nas przygotowywania frykas闚. Mo瞠 co wymyl. Na kiedy zaplanowa造cie t uczt? - Na jutrzejszy wiecz鏎. Dzi b璠ziemy wywo造wa ducha w bibliotece. Przyjdziesz? - O kt鏎ej odb璠zie si to widowisko? - O dwudziestej drugiej. - Przyjd - odpar貫m z umiechem. Izabela zalotnie pomacha豉 mi d這ni na po瞠gnanie i wysz豉. Usiad貫m i g喚boko odetchn像em. Izabela zrobi豉 wywiad na temat mojej osoby. Mog貫m by pewien, 瞠 to ona ledzi豉 mnie w parku ko這 pa豉cu pandur闚. A mo瞠 obserwowa豉 nie mnie, tylko pa豉c albo Mariusza? Zerkn像em na zegarek - by豉 siedemnasta trzydzieci. Chcia貫m czym pr璠zej zje kolacj i p鎩 na spotkanie z Mariuszem. Wtedy rozleg這 si pukanie do drzwi. Otworzy貫m. Na progu sta Micha z nar璚zem rycerzy. - Pobawimy si? - poprosi. - Wejd - zaprosi貫m go. Tradycyjnie przypad豉 mi trudna rola oblegania fortecy krzy穎wc闚, zbudowanej tym razem z poduszek i koca. Na koniec hufce Micha豉 zagoni造 moich Saracen闚 a pod kredens w k鉍ie. Podczas walk wypytywa貫m ch這pca o wydarzenia ca貫go dnia. - Wczenie dzi wsta貫? - Ciocia m闚i豉, 瞠 o si鏚mej i 瞠 nigdy nie dam jej pospa. - A potem co robi貫? - Nudzi貫m si. - Niemo磧iwe! A co w tym czasie robi豉 ciocia? - Rozmawia豉 z tym panem... - Tym starszym czy m這dszym? - M這dszym! A potem pojechalimy na wycieczk. - Dok鉅? - Nie wiem. Ciocia m闚i豉, 瞠 to si nazywa這... uuuu... zdrowienie! - Uzdrowisko - podpowiedzia貫m w豉ciwe s這wo. - A po drodze by taki zamek na g鏎ze i nawet tam by貫m! - Zwiedza貫 prawdziwy zamek? - Nieee... to by造 tylko ruiny. Nagle jeden z rycerzy Micha豉 raniony przez mojego Saracena spad i wpad pod kredens. Pr鏏owa貫m, jak poprzednio si璕n寞 go linijk - bezskutecznie. - Jutro go wyci鉚n - obieca貫m ch這pcu zerkaj鉍 na zegarek. Mia貫m jeszcze tylko p馧 godziny na posi貫k i dotarcie na miejsce spotkania z Mariuszem. - Jutro znowu si pobawimy. - Obiecujesz? - Tak. - A sk鉅 b璠 wiedzia, kiedy b璠ziemy si bawi? - Wezw ci przez kr鏒kofal闚k... Wsta貫m i wyj像em z szafki jeden z nadajnik闚. - Jak b璠ziesz na zamku, u siebie w pokoju, to w章cz radiostacj na pods逝ch - pokaza貫m ch這pcu, kt鏎y guzik powinien wcisn寞, 瞠by w章czy i wy章czy urz鉅zenie. - Jutro, jak przyjdziesz do mnie, na豉dujemy akumulator. Odprowadzi貫m ch這pca do pokoju Ma貪osi, poczeka貫m na ni i we tr鎩k zeszlimy na kolacj. Izabela, Marc i Torquemada siedzieli przy jednym d逝gim stole. - Zapraszamy - Izabela wskaza豉 nam miejsca. Zauwa篡貫m, 瞠 Marc wci嘀 nie odrywa oczu od Ma貪osi. Nie zwa瘸j鉍 na zdumione spojrzenia biesiadnik闚, w popiechu robi貫m sobie kanapki i pi貫m gor鉍 herbat. - Co si sta這 z pana samochodem? - zwr鏂i貫m si do Hiszpana, - Nie uwierzy pan, ale po prostu zaparkowa貫m auto w centrum wieradowa, poszed貫m obejrze miejscowe nieruchomoci i po powrocie z rekonesansu mia貫m takie pot篹ne wgniecenie. Co ciekawsze, auto mia貫m zaparkowane prawym bokiem do chodnika, zrobi mi to jaki przechodzie. Ale jakiej on musia u篡 si造... Czy w Polsce nie lubi Hiszpan闚? - Wi瘯szo Polak闚 nie ma uprzedze narodowociowych - odpowiedzia貫m. - Nikt te nie m鏬 pana podejrzewa o obywatelstwo hiszpa雟kie, skoro jedzi pan samochodem z niemieckimi tablicami rejestracyjnymi. A tobie, Izabelo, co si sta這? - Drzewa przy drodze - wzruszy豉 ramionami. - Ma貫 obtarcie. Normalka - lekcewa蕨co machn窸a r瘯. - Do wieczora w bibliotece - po瞠gna貫m wszystkich wstaj鉍 i k豉niaj鉍 si. - Przepraszam, ale jestem um闚iony... B造skawicznie dotar貫m do swojego pokoju. Zabra貫m potrzebne mi rzeczy i ju chcia貫m wyj, gdy za oknem zauwa篡貫m b造sk. Wyjrza貫m. Wielkimi krokami, jak z造 duch w ciemnej pelerynie, zbli瘸豉 si burza. Wzi像em jeszcze kurtk przeciwdeszczow i tradycyjnie klatk schodow zbieg貫m na g鏎ny dziedziniec, stamt鉅 po kolejnych schodach na dolny. Zerkn像em w kierunku dolnej bramy. Mariusza jeszcze tam nie by這. By貫m kwadrans przed um闚ion godzin. Przyznam, 瞠 burz w tej sytuacji uwa瘸貫m za sprzymierze鎍a. Szybko zrobi這 si ciemno. Pojedyncze lampy dawa造 za ma這 wiat豉, by rozwietli mrok. Skry貫m si w ciemnym za這mie muru w bramie, na progu drzwi, za kt鏎ymi - jak wczeniej zauwa篡貫m - by kantorek konserwatora. Ci篹kie krople deszczu mlaszcz鉍 rozbija造 si na bruku dziedzi鎍a. B造skawice i grzmoty nast瘼owa造 prawie jednoczenie. Nas逝chiwa貫m krok闚 Mariusza i rozgl鉅a貫m si, czy nikt nie obserwuje mnie z zamku. Bry豉 budowli, rozwietlana co jaki czas zimnym blaskiem b造skawic, by豉 ciemna. I wtedy z kanionu fosy prowadz鉍ej do kot這wni b造sn窸o wiat這 latarki. Kto w p豉szczu przeciwdeszczowym macha do mnie r瘯. Ciekawi這 mnie, jak Mariusz dosta si do piwnic, skoro nie mija mnie. Mo瞠 poszed g鏎, z recepcji wzi像 klucze i nie chc鉍 mokn寞 dotar do bastionu przez piwnice? Wyszed貫m z kryj闚ki i ruszy貫m do ko鎍a korytarza. Poczu貫m si niepewnie, gdy okaza這 si, 瞠 ani przy rozwidleniu ko這 drzwi do kot這wni po lewej, ani ko這 dawnego bastionu na wprost, ani ko這 piwnicy po prawej Mariusz na mnie nie czeka. Zdziwi這 mnie to. Wyj像em latark i powieci貫m do pomieszcze. Nikogo tam nie by這. Postanowi貫m sprawdzi najpierw po prawej. Z g堯wnego korytarza wykutego w skale wchodzi這 si za ogrodzenie z krat lub do dawnego sk豉dziku w璕la, po schodkach w d馧 lub do kolejnych pokoik闚 przypominaj鉍ych cele. Na ko鎍u korytarza by niski tunel z w零kimi stopniami, prowadz鉍y w d馧. Gdzie tam, w g喚bi podziemi wida by這 wiat這. Wtedy poj像em, 瞠 to pu豉pka. Czy Mariusz zdradzi mnie? Obr鏂i貫m si w kierunku wyjcia. Pi皻nacie metr闚 ode mnie drzwi prowadz鉍e do korytarzyka z celami zamyka造 si. Rozp璠zi貫m si maj鉍 nadziej, 瞠 zd嘀. Niestety, gdy uderzy貫m we wrota, us造sza貫m dwi瘯 obracanego w zamku klucza. Nacisn像em klamk, napar貫m na drzwi - daremnie, by造 ci篹kie, obite blach, wprawione w kamienne framugi, z trzema kutymi zawiasami. Nie mia貫m szans ich wywa篡. Za這mota貫m w blach maj鉍 nadziej, 瞠 kto mnie us造szy. Jednak przez grube mury dociera造 tu tylko odg這sy burzy. Usiad貫m na pod這dze. Zastanowi這 mnie, czemu Mariusz, bo kto inny, zamkn像 mnie tu? Przecie wczeniej czy pniej rozpoczn si poszukiwania mojej osoby i zostan odnaleziony. Kiedy opowiem histori mego uwi瞛ienia, wszystkie podejrzenia padn na Mariusza. Musia豚y mie doskona貫 alibi albo wsp鏊nika. Kto m鏬 nim by: gocie hotelowi, pracownicy hotelu, a zw豉szcza Agnieszka? Nie mog貫m znale odpowiedzi tylko na jedno pytanie: po co?. Jedyna korzy p造n鉍a z mej niewoli to mo磧iwo spenetrowania mojego pokoju. Kryszta趾a tam nie by這, dokumenty, w tym legitymacj s逝瘺ow, mia貫m ze sob. Wsta貫m i przeszed貫m do tunelu na ko鎍u korytarza. Zgarbiony schodzi貫m do zapalonej latarki zostawionej na dole przez mojego przeciwnika. Le瘸豉 przy ciance zbitej z desek, zagradzaj鉍ej dalsze przejcie. Powieci貫m przez szpary. Dalej wida by這 tunel z ma造mi usypiskami ziemi, ceg豉mi wypadaj鉍ymi z sufitu i cian. Podejrzewa貫m, 瞠 dalsze wyprawy t drog mog造by zako鎍zy si tylko nieszczciem. Zabra貫m latark z ziemi i wspi像em si do drzwi. Zgasi貫m wiat豉 i siedz鉍 uderza貫m o metalowe obicie. Widzia貫m 瘸r闚ki w drucianych kloszach, typowe owietlenie wojskowych magazyn闚, ale nigdzie nie dostrzeg貫m w章cznika. O dwudziestej przesta貫m stuka, skupiaj鉍 si tylko na tym, by ws逝cha si w odg這sy zamku i w odpowiednim momencie da zna, gdzie jestem. Raz odwiedzi mnie szczur. Gdy powieci貫m na niego latark, czmychn像 i przygl鉅a mi si z odleg這ci dw鏂h metr闚. Oko這 dwudziestej pierwszej us造sza貫m kroki. Zacz像em wali pici w blach. - Kto tam? - us造sza貫m g這s Mariusza. - To ja - odpowiedzia貫m. - Pawe? Ju otwieram. Us造sza貫m odg這s przekr璚onego w zamku klucza. - Kto ci tu zamkn像? - zapyta mnie Mariusz. - Zostawi nawet klucz w zamku. - Nie ty? - Nie. To pewnie tak瞠 nie ty wys豉貫 do mnie SMS-a odwo逝j鉍ego spotkanie i to na dziesi耩 minut przed terminem. - Co?! - Chodmy - Mariusz poprowadzi mnie do kot這wni, a z niej do piwnicy z winami. Gdy bylimy ju nad powierzchni ska造, wyj像 sw鎩 telefon kom鏎kowy. Pokaza mi wiadomo tekstow, jak otrzyma: Nie mog si z Tob spotka. Zadzwoni. Pawe. - To nie m鎩 numer telefonu - powiedzia貫m zerkaj鉍 na dane nadawcy. - To zosta這 wys豉ne z telefonu, z kt鏎ego korzysta si wykupuj鉍 specjalne karty. Dzwoni貫m pod ten numer i nikt nie odbiera. W pierwszym momencie rzeczywicie zawr鏂i貫m do siebie, ale w po這wie drogi stwierdzi貫m, 瞠 to jest niemo磧iwe, 瞠by ot tak odwo豉 wszystko. Przyjecha貫m na zamek i zacz像em ciebie szuka. Pyta貫m wszystkich, ale oni pami皻ali tylko, 瞠 szybko uciek貫 z kolacji. Ma貪osia to nawet si zaniepokoi豉 twoim losem - Mariusz umiechn像 si znacz鉍o. - By貫m pewien, 瞠 co ci si sta這, wi璚 sprawdzi貫m zamek, a teraz zszed貫m do fosy. - Co jest w tym tunelu, za drewnian ciank? - zapyta貫m, gdy sko鎍zy貫m opowiada o tym, jak zosta貫m uwi瞛iony. - To wojsko przegrodzi這 przejcie - wyjania Mariusz. - Nie wiem, co jest dalej. Mo瞠 by這 to jedno z zej na ni窺ze poziomy piwnic, gdzie mia豉 by tajna fabryka broni? Idziemy obejrze sejf? - Pozw鏊, 瞠 najpierw sprawdzimy jedn rzecz... Poprowadzi貫m Mariusza do swojego pokoju, kt鏎ego drzwi by造 otwarte, a w rodku panowa lekki ba豉gan. Wida by這, 瞠 kto w popiechu przegl鉅a moje rzeczy. M鎩 towarzysz tylko cicho gwizdn像. - Kto jest tob bardzo zainteresowany - stwierdzi. - Chodmy do biblioteki - powiedzia貫m. - Po co? - Trwa tam seans spirytystyczny. - Chcesz ich nastraszy? - zapyta mnie Mariusz. - Chc! By這 po dwudziestej drugiej, wi璚 impreza ju si zacz窸a. Mariusz jako cz這nek bractwa rycerskiego dzia豉j鉍ego przy zamku mia klucze do wielu pomieszcze, mi璠zy innymi do sali narad. Weszlimy tam staraj鉍 si robi jak najmniej ha豉su. Mariusz podszed do niszy przy pierwszym oknie na lewo od wejcia. Na boazerii by豉 tam wyrzebiona twarz greckiego wojownika w he軛ie hoplity. Mariusz po這篡 d這 na twarzy wciskaj鉍 dwa palce w oczodo造. Fragment twarzy poruszy si na niewidocznych z zewn靖rz zawiasach. Ujrza貫m w零ki kana, przez kt鏎y dobieg造 mnie nieco zniekszta販one, ale wyrane odg這sy z s零iedniej biblioteki. - Du穎 jeszcze takich niespodzianek jest na zamku? - zapyta貫m. - Przypuszczam, 瞠 tak - szepta Mariusz. - Konserwator z czas闚 obecnoci tu wojska pokaza mi to jako szyb wentylacyjny. Nikt nie wpad na to, 瞠 jest to urz鉅zenie pods逝chowe. B鉅 cicho, bo dzia豉 w obie strony. Skupi貫m uwag na pods逝chiwaniu. - Pawe si spnia - us造sza貫m Ma貪osi. - Wybieg tak szybko - rzuci豉 Izabela. - Ciekawe dok鉅? - pyta Marc. - To ju jego sprawa - rzek Torquemada. - Mo瞠 trzeba sprawdzi... - zacz像 dyrektor. - Mariusz go szuka, pewnie go znajdzie - stwierdzi豉 Izabela. - Ciekawe, czemu oni si tak nagle zaprzyjanili? - zastanawia豉 si Agnieszka. - Pewnie to pani ich po章czy豉, odrzucaj鉍 zaloty obu... - za瘸rtowa Torquemada. - 畝den z nich si do mnie nie zaleca - warkn窸a Agnieszka. - Mo瞠 zaczniemy seans? - Je瞠li co si sta這 Paw這wi, to wywo豉my jego ducha - stwierdzi豉 Izabela. - Przygotowa豉m si do naszego spotkania i to ja b璠 mistrzyni ceremonii. Proponuj, bymy odstawili fili瘸nki i usiedli doko豉 okr鉚貫go sto逝. Wemiemy jeszcze talerzyk. Panie dyrektorze, przyni鏀 pan kred? - Tak. - Ostro積ie napisz ni litery alfabetu i w ten spos鏏 b璠ziemy porozumiewa si z duchem. A pan dok鉅 idzie? - Pa雟two wybacz, ale nie wezm udzia逝 w tym spektaklu - odpar Torquemada. - Myla貫m, 瞠 wywo造wanie duch闚 mia這 by tylko pretekstem do wieczornego spotkania. Dobranoc pa雟twu. - Dobranoc - odpowiedzia mu zgodny ch鏎ek. Torquemada wyszed i s造szelimy, jak wolnym krokiem przemierzy sal rycersk. - Teraz zgamy wiat這! - Izabela dyrygowa豉 towarzystwem. Kto wsta i pstrykn像 kontakt. Potem us造szelimy trzask zapalanej zapa趾i. - wiat這 wiecy lepiej przyci鉚a duchy - t逝maczy豉 Izabela. - Sprawdz Hiszpana - Mariusz szepn像 mi na ucho i wyszed z sali narad. - Duchu, duchu, przyjd! - wo豉豉 Izabela. Wyobra瘸貫m j sobie, jak zapatrzona w sufit wywo逝je ducha, a wszyscy stoj wok馧 stolika wpatrzeni w spodek, czy ten poruszy si, czy nie. - Duchu, je瞠li s造szysz nasze wo豉nie, porusz talerzykiem! Jako ten obraz Izabeli nie pasowa mi do jej charakteru. Co knu豉 ta zadziwiaj鉍a kobieta? Przecie nie mog豉 wywo豉 prawdziwego ducha, chyba 瞠... by豉 w zmowie z Torquemad lub Mariuszem. - Czego oczekujesz, Izabelo! - m闚i貫m, nienaturalnie obni瘸j鉍 g這s i przytykaj鉍 usta do otworu w cianie. W bibliotece zaszemra這. - Duchu, sk鉅 znasz moje imi? - Bo cierpi przez ciebie! - Duch i Pawe maj podobne g這sy - stwierdzi豉 Ma貪osia. - Nieprawdopodobne - j瘯n像 dyrektor. - Czemu cierpisz przeze mnie? - pyta豉 Izabela. - Jeste pi瘯na... - Dzi瘯uj - wymkn窸o si kobiecie. - ...i niewierna. Sko鎍zysz w studni... - To jakie pom闚ienia! - ostro zareagowa豉 Izabela. - Duch chyba wie lepiej - Agnieszka nie kry豉 satysfakcji. - Powiedz, duchu, kogo zdradzi豉m? S造sza貫m miech dyrektora i Marca. - Nie rozmawia si z duchem, podpieraj鉍 si pod boki jak kumoszka k堯c鉍a si na targu - Ma貪osia zwr鏂i豉 Izabeli uwag. - Izabelo, zdradzi豉 kogo, kto ci uwa瘸 za przyjaciela. - Czy mo瞠sz, duchu, powiedzie, gdzie jest Pawe? - Jedno z was uwi瞛i這 go w piwnicach pod bastionem. Wpad tam do ukrytej za cian z desek studni... - O Bo瞠! - j瘯n窸a Ma貪osia. - Tam rzeczywicie jest taka ciana - powiedzia dyrektor. - Musz to sprawdzi - s造cha by這 szuranie jego krzes豉. - Zaraz, to 瘸rt! - krzykn窸a Izabela. - To pewnie Pawe gdzie tu ukry si... Na parkiecie sali rycerskiej rozleg造 si szybkie, oddalaj鉍e si kroki dyrektora. W bibliotece zacz皻o szura meblami, otwiera szafy. Szybko zamkn像em otw鏎 w cianie i wyszed貫m z komnaty narad. Ostro積ie przeszed貫m do klatki schodowej. Na palcach wchodzi貫m na swoje pi皻ro. Tam spotka貫m Mariusza, kt鏎y schodzi z g鏎y. - Co z Hiszpanem? - zapyta貫m go. - Nie ma go w pokoju - odpowiedzia Mariusz. Nagle w sali rycerskiej rozleg造 si krzyki. - Sprawdmy w jego pokoju! - krzycza豉 Izabela. Poci鉚n像em Mariusza. Chcia po emporze przej do g堯wnego skrzyd豉, ale stamt鉅 te by這 s造cha kroki. Obaj, niczym nastolatkowie z豉pani na gor鉍ym uczynku wyprawy do pokoju dziewcz靖, wbieglimy do mnie. Mariusz ukry si w 豉zience, ja wskoczy貫m pod koc do 堯磬a. Za chwil drzwi otworzy造 si z hukiem. Kto zapali wiat這. - Widzicie dowcipnisia! - krzykn窸a Izabela. Udawa貫m, 瞠 nag造m najciem obudzili mnie. - Co si dzieje? - zapyta貫m otwieraj鉍 oczy. - Gdzie by貫? - zaatakowa豉 mnie Izabela. Opr鏂z niej byli Agnieszka, Ma貪osia i Marc. - Tu - odpowiedzia貫m. - W takim ba豉ganie? - zdziwi豉 si Ma貪osia. - Nie zd嘀y貫m jeszcze posprz靖a. - Czy 造ka貫 jakie lekarstwa? - wypytywa豉 mnie Agnieszka. Ju chcia豉 wej do 豉zienki, gdzie przecie by Mariusz. - Ju dzi Izabela odwiedzi豉 moj 豉zienk, gdy si k雷a貫m. Mam chyba prawo do odrobiny prywatnoci? - zatrzyma貫m Agnieszk. - By豉 u Paw豉? - Ma貪osia odwr鏂i豉 si do Izabeli. Marc, widz鉍 zbli瘸j鉍 si awantur, wyszed z pokoju m闚i鉍 dobranoc. - Chcia豉m go zaprosi na seans w bibliotece - wyjani豉 Izabela. - Gdy si k雷a? - dziwi豉 si Agnieszka. - Mog造by panie doko鎍zy t rozmow gdzie indziej? - poprosi貫m. We trzy spojrza造 na mnie z pot瘼ieniem w oczach i wysz造. Mariusz ostro積ie wyjrza z 豉zienki. Szeptem opowiedzia貫m mu o tym, co si wydarzy這 w bibliotece. - Id spa - powiedzia Mariusz. - Ja p鎩d jeszcze co sprawdzi. Jutro si odezw. Po chwili wymkn像 si na korytarz. Zastanawia貫m si, co powinienem teraz robi i uzna貫m, 瞠 sen rzeczywicie jest najlepszym rozwi頊aniem. Posprz靖a貫m, wykapa貫m si i zgasiwszy wiat這, po這篡貫m si do 堯磬a. Mia貫m koszmarne sny. ni這 mi si, 瞠 Izabela zamyka mnie w podziemnym labiryncie i gdy ju z niego wychodz, natykam si na Torquemad, kt鏎y wpycha mnie do narz璠zia tortur zwanego 疾lazn Dziewic, czego w rodzaju sarkofagu naje穎nego wewn靖rz kolcami. Obudzi貫m si zlany potem. By豉 si鏚ma. Zerkn像em na ekran telefonu kom鏎kowego. Okaza這 si, 瞠 od sz鏀tej dwukrotnie dzwoni do mnie Mariusz. Oddzwoni貫m do niego. - Cze - przywita貫m go. - Witaj, Pawle - odpowiedzia. - Mam dla ciebie niespodziank. Wczoraj po wyjciu od ciebie sprawdzi貫m, kto p鎩dzie obejrze piwnice zamkowe, w kt鏎ych by貫 uwi瞛iony. - Podejrzewa貫, 瞠 ten kto mnie tam zamkn像, zechce si dowiedzie, jak si uwolni貫m? - domyli貫m si. - Tak jest. Zaczai貫m si w dyskretnym miejscu, za krat po prawej stronie w skrzyni na piasek, sk鉅 wszystko widzia貫m. Kr鏒ko po p馧nocy, pierwsza by豉 tam Izabela. Potem przyszed Marc - wyranie zafascynowany ogl鉅a cele. Trzeci by Torquemada. Obszed wszystko z ogromnie znudzon min. - Czemu tam przyszed, skoro nie by這 go na seansie i nie m鏬 s造sze, co si ze mn sta這? - Nie wiem. Pod wycieraczk zostawi貫m ci co jeszcze. Wczoraj nie zd嘀ylimy o tym porozmawia. Znalaz貫m to w lesie. To pociski, jakimi strzela do nas tajemniczy podgl鉅acz. - Poczekaj - poprosi貫m rozm闚c. Od這篡貫m telefon na parapet, otworzy貫m drzwi i zajrza貫m pod wycieraczk. Ze zdumieniem obejrza貫m pociski. By造 to kauczukowe walce z podk豉dk z metalowej folii z jednej strony. Wr鏂i貫m do telefonu. - Takich naboj闚 u篡wa policja do t逝mienia demonstracji - oceni貫m. - Tak samo m闚i貫 o tych wiecach dymno-gazowych... - I dlatego po strzale s造sza貫m odg這sy rykoszet闚 wr鏚 pni drzew - dopowiedzia貫m. - Przeciwnik na razie stara si by delikatny. - Sta這 si co jeszcze. - Co? - Agnieszka unika rozm闚 ze mn, wi璚 pisz do niej listy i wysy豉m poczt elektroniczn. W nocy Agnieszka odpowiedzia豉 na mojego meila z zaproszeniem na spotkanie... - Randk? - Tak jakby... Dziwne, 瞠 zrobi豉 to akurat teraz, cho wczeniej wys豉貫m do niej z dziesi耩 podobnych zaprosze. Zastanawia貫m si, czy od tej pory mog liczy na pomoc Mariusza? ROZDZIA SI笈MY NIADANIE Z TORQUEMAD ROZMOWA TELEFONICZNA IZABELI OKRADZIONY SKARBIEC ODZNAKA ROSYJSKIEGO WYWIADOWCY ATAK UWI佖IONYCH CO ZWIEDZA MICHA? TAJEMNICA KREDENSU Nag貫 zainteresowanie Agnieszki osob Mariusza rzeczywicie by這 dziwne, zw豉szcza po wydarzeniach ubieg貫j nocy. - Zaprowadzisz mnie do skrytki? - upewnia貫m si. - Naturalnie - odpowiedzia Mariusz. - Mo瞠 by o dziesi靖ej? - Tak. Po瞠gnalimy si. Ubra貫m si i zbieg貫m na niadanie. Zasta貫m tylko Torquemad. Siedzia z nieszczliw min nad talerzem z jedzeniem. - Dzie dobry - przywita貫m go. - Nie smakuje panu? - Jest pyszne - odpar Hiszpan. - Mo瞠 mi pan wyjawi, co jest powodem pa雟kiego zmartwienia? Torquemada odczeka a Zosia przyjmie zam闚ienie i nachyli si do mnie z tajemnicz min. - Tu si dziej dziwne rzeczy - oznajmi szeptem. - Tak? - Nie by這 pana na wywo造waniu duch闚, ale pan tam by. Duchy nie istniej, a s造szelimy pana g這s, kt鏎y powiedzia, 瞠 kto pana uwi瞛i. To prawda? - W pewnym sensie tak. - Pan 瘸rtuje? - Hiszpan przygl鉅a mi si uwa積ie. - Nie. Wczoraj wieczorem by貫m um闚iony na spotkanie z kim, kto jednak nie przyszed. Gdy znudzony oczekiwaniem wybra貫m si na zwiedzanie piwnic zamkowych, zosta貫m zamkni皻y w podziemiach. - Pod bastionem? - Tak. Potem gdy straci貫m nadziej, 瞠 noc sp璠z w 堯磬u, kto mnie uwolni. - Kto? - Ten, z kim by貫m um闚iony. Wczoraj przy kolacji powiedzia貫m o swoich planach i kto z obecnych, a byli tam wszyscy gocie hotelowi, uzna, 瞠 trzeba mi w tym przeszkodzi i zrobi to niezwykle umiej皻nie. Dzi i tak zrealizuj sw鎩 plan. - Ciekawe... - mrukn像 Torquemada. - Mnie pan te podejrzewa? - Wszystkich. Mo瞠 mi pan powiedzie, kto wczoraj wieczorem pierwszy opuci jadalni? - Wyszlimy wkr鏒ce po panu - Hiszpan odpowiedzia po chwili namys逝. - No w豉nie. Kto wietnie steruje tu wszystkimi i nie wiedzie czemu wzi像 mnie na celownik. Podejrzewam, 瞠 toczy si tu dziwna gra, o kt鏎ej chyba b璠 musia powiadomi policj... Sko鎍zy貫m posi貫k i wsta貫m od sto逝. - Z kim pan by um闚iony? - zapyta Torquemada. - To ju pozostanie moj tajemnic - odpar貫m. - Tak samo jak to, czego szuka pan w tych podziemiach dzisiejszej nocy? Przed panem byli tam Izabela i Marc. Do zobaczenia na obiedzie! Wychodz鉍 widzia貫m, 瞠 Hiszpan patrzy za mn wyranie zaintrygowany. W recepcji dowiedzia貫m si, 瞠 Ma貪osia z Micha貫m wyszli na spacer w towarzystwie Marca. Izabela tradycyjnie gdzie wyjecha豉. Poszed貫m do swojego pokoju, zabra貫m latarki i kilka potrzebnych mi rzeczy. Postanowi貫m zej do piwnicy klatk schodow z kr皻ymi schodami. Sprawdzi貫m, czy zawiasy drzwi na moim pi皻rze wci嘀 skrzypi. Poruszy貫m skrzyd貫m i rozleg si zgrzyt. Zadowolony uda貫m si do piwnicy, gdzie przez winiarni i kot這wni przeszed貫m pod bastion. Niestety, drzwi prowadz鉍e do korytarzyka z celami by造 zamkni皻e na klucz. Zerkn像em na zegarek. Mia貫m jeszcze godzin do terminu spotkania z Mariuszem. Z kieszeni wyj像em zestaw wytrych闚 i otworzy貫m zamek. Wszed貫m do korytarzyka i starannie zamkn像em wrota. Zajrza貫m, czy w celach nikt si nie ukry i zszed貫m do tunelu na ko鎍u. Dotar貫m do ciany z desek. Dwie by造 wybite, a na kurzu po drugiej stronie wida by這 odcisk czyjej d這ni. Kto szczup造 pr鏏owa si przecisn寞 na drug stron. Spojrza貫m na szpar w cianie. Z tr鎩ki podejrzanych tylko Kanadyjczyk przecisn像by si przez ni z wielkim trudem. A wi璚 to Izabela lub Torquemada pr鏏owali dosta si dalej. Tylko kiedy? Wtedy, kiedy obserwowa ich Mariusz? Mo瞠 nad ranem? Moje rozmylania jak wist szabli nad g這w przerwa dwi瘯 dzwonka telefonu kom鏎kowego, kt鏎y dobieg zza moich plec闚. A podskoczy貫m z wra瞠nia i uderzy貫m g這w o sufit. Natychmiast zgasi貫m latark i czeka貫m. Kto by w korytarzu z celami i w豉nie wychodzi do fosy. Pospieszy貫m na g鏎. Intruz zostawi otwarte wrota, ale wszed do ma貫j kazamaty pomi璠zy wejciem do pomieszcze gdzie przebywa貫m a kot這wni. Skry貫m si w jednej z cel i nas逝chiwa貫m. - Poczekaj, tu mam lepszy zasi璕 - us造sza貫m g這s Izabeli. - Podejrzewa wszystkich... - m闚i豉 do kogo. - Nie, nie wiem, kto go uwolni, ale pewnie to ten Mariusz... Dobrze, dobrze b璠 go mia豉 na oku... Nie uwa瘸sz, 瞠 to przypadek? Przyjecha tu z dzieckiem i jak dziewczyn. Mo瞠 dopiero to uwi瞛ienie go zaintrygowa這.... Tak, id sprawdzi... Dobrze, dzi o dziewi皻nastej w domu zdrojowym... Zaraz po sko鎍zonej rozmowie rozleg造 si energiczne kroki Izabeli. Przywar貫m plecami do ciany w celi i wstrzyma貫m oddech. Izabela zamkn窸a drzwi i nie zagl鉅aj鉍 do cel zesz豉 do tunelu. Wyjrza貫m na korytarz - blask latarki na cianach by niewidoczny. Pewnie dlatego Izabela nie domyli豉 si, 瞠 kto jest w podziemiach. Ju stawia貫m pierwszy krok, by wyj z celi, gdy skrzypn窸a klamka we wrotach. Cofn像em si do kryj闚ki. Ko這 mnie przemkn像 cie skradaj鉍ego si Torquemady. Hiszpan ostro積ie schodzi do miejsca, gdzie by豉 Izabela. Gdy tylko stwierdzi貫m, 瞠 zszed dostatecznie nisko, by mnie nie zobaczy, zakrad貫m si do wr鏒, lekko odchyli貫m niedomkni皻e skrzyd這 i szybko wyszed貫m na zewn靖rz. Natychmiast przekr璚i貫m wytrych w zamku i wyszed貫m do fosy. By貫m ciekaw, co teraz zrobi uwi瞛ieni Izabela i Torquemada. Us造sza貫m kroki na mocie, kt鏎e nagle ucich造. Spojrza貫m do g鏎y. Nad kraw璠zi balustrady mign窸a mi jedynie g這wa z d逝gimi ciemnymi w這sami. To mog豉 by tylko Agnieszka. Poszed貫m do dolnej bramy i jeszcze pi耩 minut musia貫m poczeka, a przyjdzie Mariusz. - Cze! - przywita貫m go. - Cze! - poda mi d這. - Na kt鏎 jeste um闚iony z Agnieszk? - Na osiemnast w Lenej, w Toskanii, to pizzeria przy rynku. Czemu pytasz? - Przed chwil widzia貫m Agnieszk na mocie i myla貫m, 瞠 ju si dogadalicie... ale to niewa積e. Chodmy obejrze ten sejf. Mariusz poprowadzi mnie na g鏎ny dziedziniec, do korytarza przy kawiarni Grota. Tam kluczem otworzy drzwi, kt鏎e mija這 si z prawej strony wychodz鉍 z kr璚onych schod闚. To tu przeskakiwa貫m barierk, by dosta si do piwnicy. Weszlimy do sali wy這穎nej parkietem, z drzwiami prowadz鉍ymi na lewo i prawo. Skr璚ilimy w lewo do wietlicy, w kt鏎ej rogu znajdowa造 si schody prowadz鉍e w d馧. Zeszlimy nimi do niewielkiego przedsionka i niewielkiej skrytki o wymiarach oko這 dwa i p馧 metra na cztery, wysokoci nieco ponad dwa metry. Dawniej wejcia do schowka broni造 drzwi pancerne z dw鏂h warstw stali przedzielonych betonem. Metal by pokryty przeraliwie grub warstw rdzy. W dobrym stanie by造 tylko dwa zamki i pokr皻這 mi璠zy nimi. - W 1946 roku bibliotekarka ostatniego w豉ciciela zamku romansowa豉 z burmistrzem Lenej i zdradzi豉 mu, gdzie jest sejf - opowiada Mariusz. - Musieli znale wsp鏊nik闚, mi璠zy innymi dogadali si z komendantem posterunku Milicji Obywatelskiej i noc za豉dowali skarby do dw鏂h ci篹ar闚ek. W豉mali si, jak widzisz, wypalaj鉍 dziur i wy豉muj鉍 zamek od wewn靖rz. - Musieli spokojnie pracowa nad tym ca章 noc - stwierdzi貫m ogl鉅aj鉍 drzwi gruboci trzydzieci centymetr闚. - Zastanawia mnie tylko, jak to si sta這, 瞠 tak d逝go ta skrytka pozosta豉 nietkni皻a? - Na g鏎ze - Mariusz wymownie wskaza sufit - by這 wi璚ej do wyniesienia i to mniejszym nak豉dem si i rodk闚. Pami皻aj, 瞠 tu rz鉅zili tak naprawd Rosjanie i to w ko鎍u oni przej瘭i jedn z ci篹ar闚ek i mimo 瞠 przewo穎no tam ikony, przekazali j stronie polskiej... Mariusz wymownie zawiesi g這s. - Czemu? - zdziwi貫m si. - W rosyjskim stylu by這 w najlepszym razie przegna rabusi闚 i samemu zagarn寞 逝p. - Bo to nie by造 zwyk貫 oddzia造 rosyjskie - Mariusz umiechn像 si. - A jakie? - Sam popatrz - Mariusz wyj像 z kieszeni dwie foliowe koszulki, jakich u篡wa si do przenoszenia dokument闚. W jednej by豉 mocno zniszczona naszywka naramienna z napisem cyrylic: Minerzy gwardii. W drugiej koszulce znajdowa豉 si wykonana z br頊u, wpinana w ko軟ierz munduru odznaka z trzema literami wysokoci zaledwie dw鏂h centymetr闚: GRU. - Rosyjski wywiad wojskowy? - zdziwi貫m si. - A wiesz, co to jest? - Mariusz pokaza naszywk. - Minerzy gwardii - przeczyta貫m napis. - A wiesz, kim naprawd byli ci minerzy gwardii? - Komandosi? Grupy szturmowe? - Blisko, to s豉wny Specnaz, zbrojne rami GRU. Oddzia造 Specnazu w czasie wojny nazywano minerami gwardii. - Gdzie znalaz貫 te odznaki? - U siebie przed domem, gdy w zesz造m roku po篡czywszy od kolegi wykrywacz metali, obszed貫m ca章 swoj posiad這. Znalaz貫m tam mundur. Kto dawno temu rzuci go pod drzewo i nasypa na niego kilka garci ziemi. Cz這wieka, kt鏎y go nosi, zakopano staranniej, w g喚bokim dole, dawnym okopie otaczaj鉍ym pa豉c. Rosjanin dosta trzy strza造 z rewolweru Smith & Wesson. Zab鎩ca Rosjanina porzuci bro na brzegu zalewu. Gdy jaki czas temu spuszczono wod, sprawdzi貫m wykrywaczem to co do tej pory by這 pod wod i znalaz貫m rewolwer z trzema strzelonymi 逝skami w b瑿enku. Powiem ci jeszcze, 瞠 przez kilka lat po wojnie na zamku stacjonowa造 oddzia造 rosyjskie. Nikt nie wie jakie. Potem obiekt przej窸o Wojsko Polskie i te nie dowiesz si niczego o tym, co tu si dzia這 przez ten czas, opr鏂z wersji, 瞠 by to orodek wypoczynkowy. - Mylisz, 瞠 Rosjanie szukali tu fabryki broni? - domyla貫m si przypominaj鉍 sobie opowie Mariusza. - Nie inaczej. Wyszlimy ze skarbca. Podzi瘯owa貫m Mariuszowi za pomoc i widz鉍, 瞠 jego myli s ju poch這ni皻e tylko zbli瘸j鉍ym si wieczorem, um闚i貫m si, i zadzwoni do niego nast瘼nego dnia. Poszed貫m na schody, ale nie zatrzyma貫m si na swoim pi皻rze, tylko wszed貫m wy瞠j. By這 tam pi皻ro identyczne do tego, na kt鏎ym mieszka貫m. Zamiast empory nad sal rycersk by豉 tu du瘸 komnata zamieniona na sal konferencyjn, z niej wchodzi這 si do skrzyd豉 zamieszkanego przez Izabel i Marca. Intrygowa造 mnie tam drzwi, do kt鏎ych wchodzi這 si po trzech ceglanych schodkach. Masywne niskie wejcie by這 zamkni皻e na pot篹n k堯dk. Wyjrza貫m przez okno i uzna貫m, 瞠 t璠y wchodzi這 si do zamkowej wie篡. Stan像em pod drzwiami pokoju Izabeli. W rodku panowa豉 cisza, podobnie u Marca. Zakrad貫m si pod pok鎩 Torquemady - 瘸dnych odg這s闚. Zostawi貫m u siebie wszystkie rzeczy opr鏂z latarki i zszed貫m do recepcji. - Czy ma pani klucz do piwnic pod bastionem? - zapyta貫m Agnieszk stoj鉍a za kontuarem. - A co, chce pan jeszcze raz by tam zamkni皻ym? - z這liwie zapyta豉. - Kto pani powiedzia, 瞠 by貫m tam uwi瞛iony. - Duch. Prosz uwa瘸 na siebie, bo nie wiadomo kiedy nast瘼nym razem uratuje pana z opresji... - ostrzega豉 wr璚zaj鉍 mi solidny, stary klucz. - Dzi瘯uj. Oprowadza豉 pani jak wycieczk od czasu mojego przyjazdu? - Tak - twarz Agnieszki natychmiast spowa積ia豉. - Szkoda, bo myla貫m, 瞠 z nud闚 zacznie si pani umawia na randki - umiechn像em si i czym pr璠zej uciek貫m do wyjcia, nie czekaj鉍 na ostr reprymend. Stoj鉍 na mocie ws逝chiwa貫m si w odg這sy z fosy. Nie s造sza貫m wo豉nia o pomoc. Czy Izabeli i Torquemadzie tak dobrze by這 w zamkni璚iu? Przez podjazd, gdzie sta造 samochody Izabeli i Torquemady, zszed貫m na dolny most i potem do fosy. Ostatnie metry przeszed貫m na palcach nas逝chuj鉍, co si dzieje w piwnicy. Panowa豉 tam cisza. Sta貫m oparty o wrota, nadal ze rodka nie dobiega 瘸den g這s. Zawaha貫m si. Delikatnie nacisn像em klamk. Zaskrzypia豉, ale zamek by zamkni皻y. Nadal winiowie nie dawali znaku 篡cia. A mo瞠 wyszli - przecie kt鏎e z nich te mog這 mie wytrych? W這篡貫m klucz w dziurk, przekr璚i貫m go i otworzy貫m wrota. Wyszli - by貫m pewien patrz鉍 na pusty korytarz. Zapali貫m latark i zrobi貫m kilka krok闚. Nagle poczu貫m ruch z prawej, gdzie by這 wejcie do celi. W por uchyli貫m si przed ciosem, pad貫m na pod這g i wykona貫m przerzut przez rami. Po sekundzie sta貫m na lekko ugi皻ych nogach w pozycji obronnej. Przed sob widzia貫m sylwetk Torquemady. By got闚 do walki, ale nie atakowa. W mroku widzia貫m tylko bia趾a jego oczu. - Kim pan jest? - udawa貫m, 瞠 nie poznaj napastnika. - O co chodzi? Do mych nozdrzy dolecia s豉by zapach perfum, zapewne Izabela stale ich u篡wa豉. W starej piwnicy ten aromat by, na zasadzie kontrastu, doskonale wyczuwalny. Jednoczenie zauwa篡貫m spojrzenie Hiszpana skierowane w bok ode mnie. Skoczy貫m nagle prostuj鉍 praw nog. Torquemada sprawnie chwyci moj stop i przekr璚i ni powoduj鉍, 瞠 w powietrzu wykona貫m niespodziewane salto i pad貫m na pod這g. Widzia貫m, jak nadbiega Izabela i podnosi uzbrojon w latark r瘯. Przeturla貫m si, a latarka z hukiem uderzy豉 w posadzk. Szk這 i fragmenty plastykowej obudowy posypa造 si na boki. - Iza, panie Tomas! - krzykn像em. - Co wy robicie? Torquemada usiad mi na piersiach i zacz像 mnie dusi. - Do堯 mu, odechce mu si dowcip闚 - powiedzia豉 Izabela. - Jakich dowcip闚?! - krzycza貫m. - Sprawd jego papiery, mo瞠 to jakie zi馧ko, a gra takiego wi皻ego - Izabela zach璚a豉 Hiszpana. - To jakie nieporozumienie! - charcza貫m. Torquemada wyranie rozluni uchwyt i wtedy zarzuci貫m mu nogi od ty逝, skrzy穎wa貫m przed g這w i mocno poci鉚n像em do do逝 ci鉚aj鉍 go z siebie. Izabela odskoczy豉 krzycz鉍. Wypl靖a貫m si z r隕 Torquemady i uciek貫m do fosy. Hiszpan i Izabela wybiegli za mn. Oboje natychmiast zadarli g這wy do g鏎y, na most. Zrobi貫m co i oni. Stali tam Ma貪osia, Marc i g這w wystawia Micha. - Wujku, pobawimy si 穎軟ierzami? - pyta ch這piec. - Tak, po obiedzie! - odpowiedzia貫m. Odwr鏂i貫m si do Izabeli i Torquemady. - Mo瞠 spokojnie mi wyjanicie, o co chodzi? - powiedzia貫m do nich. - Kto nas zamkn像 w piwnicy - odpowiedzia豉 Izabela. - To pan przyszed z kluczem... - doda Hiszpan. - Chcia貫m tylko spokojnie zwiedzi piwnice - wyjania貫m. K豉ma貫m, robi貫m le, ale zachowanie uwi瞛ionych by這 dla mnie zaskoczeniem. Wsp鏊nie przygotowali na mnie zasadzk i tylko cudem si uratowa貫m - cho熲y przed zdemaskowaniem, gdyby uda si zamiar Izabeli, 瞠by sprawdzi moje kieszenie, gdzie by豉 moja legitymacja s逝瘺owa. - Nie wiem, kto was tam zamkn像, ale to nie by貫m ja - kontynuowa貫m. - Jak to si sta這? - Nie zgrywaj si - warkn窸a Izabela. - Zwiedza貫m zamek, z ciekawoci, po dzisiejszej porannej rozmowie z panem postanowi貫m jeszcze raz zwiedzi piwnice - odpar Torquemada. - Mia pan racj, 瞠 by貫m tu w nocy, ale niewiele wtedy widzia貫m. Chcia貫m jeszcze raz to wszystko obejrze... - Nie ma pan latarki - zauwa篡貫m. - Tu jest wiat這 - Torquemada pokaza nam w章cznik tu za wejciem. Rozemia貫m si z prostoty tego rozwi頊ania. Hiszpan te umiechn像 si. Tylko Izabela pozosta豉 niewzruszona. - Pawe, masz u mnie krech - owiadczy豉 i odesz豉 fos w kierunku dolnej bramy. Przet逝maczy貫m Torquemadzie s這wa Izabeli. - Nie spodziewa貫m si po tej pani takiego s這wnictwa - stwierdzi. Rzeczywicie Izabela momentami pokazywa豉 inn twarz. Za mask zimnej, ale dystyngowanej damy kry豉 si zapewne kobieta o z造m charakterze. - Jestem panu winny szklank wina za t napa - powiedzia Torquemada. - Dobra pora, przed obiadem, na ma貫 porto. Pokiwa貫m g這w, 瞠 tak i zamkn像em drzwi. Hiszpan poszed do Groty a ja g鏎 do recepcji odnie klucz. - Znalaz pan tam to czego szuka? - zapyta豉 Agnieszka. - Jestem szczciarzem, a mog貫m sobie nabi guza - przyzna貫m. Zszed貫m do kawiarenki. Barman za wysokim barem pokrytym ciemn boazeri z w零kich listewek by zapewne zaskoczony zam闚ieniem Hiszpana, to znaczy tym, 瞠 kto chce pi tak rzadko kupowany trunek zamiast piwo czy kaw. - Nie by這 porto, ale jest malaga - powiedzia Hiszpan. - Wino z po逝dniowej Hiszpanii z nutk rodzynek i karmelu. Mo瞠 by - doda delektuj鉍 si smakiem napoju. - Pyszne - przyzna貫m. - M闚i貫m panu, 瞠 dziwne rzeczy dziej si na zamku? Ale dlaczego to wszystko skupia si na panu? - Nie wiem. - Bo jest pan bardzo ciekawski, podobnie jak ja. Mo瞠 pani Izabela bierze pana za kogo innego? - Za kogo? - Kogo podobnego do niej. - A kim ona jest? - Je瞠li to co pokazuj w filmach jest nawet w 獞ierci prawdziwe, to ona jest szpiegiem. Zakrztusi貫m si 造kiem wina. - Dlaczego pan tak uwa瘸? - To ona przygotowa豉 zasadzk na pana. - Nie na mnie, lecz na tego, kto zechce was uwolni - zauwa篡貫m. - Nie, na pana - Torquemada pokr璚i g這w. - Wiedzia豉, 瞠 to pan przyjdzie otworzy drzwi. Przewidzia豉 ka盥y pana ruch... - Ale to pan skutecznie obroni si przed moim kontratakiem. - Kiedy chodzi貫m na zaj璚ia z samoobrony. - Czy Izabela m闚i豉, po co zesz豉 do piwnicy? - Chcia豉 sprawdzi, czego pan tam szuka. Szczero Hiszpana by豉 zaskakuj鉍a. Mo瞠 rzeczywicie by tylko prawnikiem i nikim wi璚ej? - I co znalaz豉? - Nic. - M闚i豉, czemu mnie podejrzewa i o co? - Wspomina豉 co o skarbie wykradzionym z zamku po wojnie i czci tego zbioru, kt鏎a zosta豉 gdzie na zamku. Zdaniem pani Izabeli, jest pan poszukiwaczem tego skarbu. - Nie zainteresowa這 pana, kim ona jest, 瞠 chce stan寞 mi na przeszkodzie? - Jakby chcia豉 da do zrozumienia, 瞠 jest tajnym agentem, czym w rodzaju detektywa muzealnego... Zamilk貫m na chwil. Nie by貫m pewien, czy to Izabela wiedzia豉, kim jestem i postanowi豉 napuci Torquemad na mnie, czy to Hiszpan pr鏏owa mnie wybada. - Wie pan, jestem zdumiony tymi podejrzeniami - m闚i貫m. - Jestem zwyk造m turyst. Owszem interesuj si histori Czochy, bo zamek ten znany jest w gronie os鏏 zajmuj鉍ych si histori. To wszystko. - I ja myl to samo - Torquemada dobrotliwie poklepa mnie po ramieniu. - Wygl鉅a pan tak niepozornie, prosz wybaczy, ale chyba nie sko鎍zy pan studi闚? Przyznam, 瞠 zatka這 mnie i chyba zrobi貫m si czerwony na twarzy. - Prosz si nie obra瘸, znam wielu doskona造ch specjalist闚, fachowc闚 w swojej w零kiej bran篡, kt鏎zy nie uko鎍zyli studi闚 - t逝maczy si Torquemada. - Wie pan, 瞠 nawet m鎩 klient... - Nie szkodzi, 瞠by by pracownikiem ochrony, nie trzeba mie uko鎍zonych studi闚 - przerwa貫m mu. - A co pan ochrania? - Muzea - szczerze odpowiedzia貫m. Torquemada pr鏏owa zatuszowa swoj niezr璚zno opowiadaj鉍 mi r騜ne historie dotycz鉍e hiszpa雟kich win, ale ch堯d, jaki zapanowa mi璠zy nami, nie opuci nas a do obiadu. Przy stole spotkali si wszyscy gocie zamku. Izabela wyniole milcza豉. Marc i Hiszpan zabawiali wszystkich anegdotami. Wzrok Ma貪osi nie odrywa si od Marca, a Micha siedzia na krzele i kr璚i si nie mog鉍 doczeka si ko鎍a posi趾u. - Nareszcie koniec - ch這piec zerwa si z miejsca, gdy wstalimy od sto逝. Ka盥y szed do swojego pokoju. Tym razem Izabela nie sz豉 do siebie ko這 mojego pokoju, a potem po emporze sali rycerskiej. Micha pobieg przodem po swoich 穎軟ierzy. Gdy dotar貫m pod drzwi pokoju, on ju tam czeka z pude趾iem pe軟ym rycerzy i radiostacj do na豉dowania akumulator闚. - Co dzi robi貫? - podpytywa貫m go, gdy rozstawialimy rycerzy do bitwy, a kr鏒kofal闚ka 豉dowa豉 si pod章czona do kontaktu. - Eee... nic. - Jak to nic? By貫 z cioci na spacerze? - Tak. - A dok鉅 poszlicie? - Najpierw na tam, a potem do takiego zamku, kt鏎y mia wie輳 jak ten, w kt鏎ym mieszkamy. - Bylicie po drugiej stronie jeziora? - Tak. - Sami? - Ten pan, co m闚i angielskim j瞛ykiem, by z nami. - M闚i po angielsku - poprawi貫m ch這pca. - Czy zwiedzalicie ten zamek? - Nie, tylko ciocia Ma貪osia rozmawia豉 z tym panem. Zaj像em si szykowaniem szereg闚 piechoty. - Wyj像e mojego rycerza spod tego mebla? - Micha pokaza na puste siod這 jednego z koni i kredens w k鉍ie. - Jeszcze nie mia貫m czasu - przyzna貫m si. - Mo瞠 spr鏏ujemy teraz? - Tak! - ch這piec podskoczy z radoci. - Sta tu - wskaza貫m mu miejsce obok fotela; nie chcia貫m; by wszed gdzie nie trzeba, gdy b璠 przesuwa ci篹ki mebel. Micha sta z zacini皻ymi pi零tkami obserwuj鉍 moje poczynania. Podszed貫m do mebla od strony okna. Napar貫m ca造m cia貫m - ani drgn像. Opar貫m si o niego plecami i odpycha貫m nogami od wn瘯i - z identycznym skutkiem. Otar貫m krople potu z czo豉 i gdy opar貫m si o kredens, palce lewej d這ni wbi造 si we wz鏎 i nagle d這 wsun窸a si w ciank. - Potw鏎! - krzykn像 Micha. - Potw鏎 zje ci r瘯! Szybko wyj像em d這. - 畝den potw鏎 - machn像em r瘯 pokazuj鉍, 瞠 jest ca豉. - Zepsu貫m kredens, ale nikomu o tym nie powiesz? - A naprawisz go? - Postaram si. Wyjd na korytarz i pilnuj, czy nikt nie idzie, a ja postaram si go naprawi... - lekko wypchn像em ch這pca za drzwi. Wcini璚ie fragmentu ornamentu powodowa這 uruchomienie mechanizmu, kt鏎y odsuwa kredens od ciany. Gdy go pcha貫m i moj d這 zjad potw鏎, nagle ci篹ki sprz皻 przesun像 si. Teraz pchn像em go lekko niczym pi鏎ko. Przesun像 si na k馧kach ukrytych w n騜kach, na zawiasach ukrytych w cianie. Najpierw podnios貫m z pod這gi rycerza Micha豉, potem zerkn像em na otw鏎 wysoki na p馧tora metra, szeroki na osiemdziesi靖 centymetr闚 ze schodami prowadz鉍ymi w d馧 i w g鏎. - Ju mog wr鏂i?! - krzyk Micha豉 otrzewi mnie. Dopchn像em kredens do ciany. Wcini皻y fragment powr鏂i na miejsce. - Tak! - odpowiedzia貫m ch這pcu. Wbieg do pokoju i zadowolony wzi像 rycerza, kt鏎ego wytar貫m z kurzu. Po kilku potyczkach i jednej walnej bitwie garstka moich Saracen闚 zakrad豉 si do skarbca rycerzy Micha豉. Celem kierowanych przeze mnie bandyt闚 by這 zdobycie skrzyni ze skarbami, identycznej, jak ta, w kt鏎ej trzyma貫m zawarto przesy趾i od Andrzeja. - Zobaczymy, co tu mamy - dramatycznym szeptem przem闚i herszt bandy otwieraj鉍 kuferek. G這s uwi頊 mi w gardle. W rodku by造 moje kryszta趾i. ROZDZIA 紎MY KUFEREK Z KRYSZTAΘAMI MARC U MAΔOSI RANDKA AGNIESZKI I MARIUSZA SPOTKANIE W WIERADOWIE ZDROJU FRANGES NON FLECTES W TAJNYCH PRZEJCIACH Micha by r闚nie zaskoczony jak ja. - O! - krzykn像. - Powiedz, sk鉅 ty to masz?! - spojrza貫m na ch這pca. - Nie wiem - wyj隕a przestraszony. Przytuli貫m go i poca這wa貫m w czo這. - Micha趾u, bardzo si ciesz, 瞠 to znalaz這 si u ciebie w skrzyni - powiedzia貫m. - Szuka貫m tego. - Ale ja nie wiem... - g這s ch這pca za豉mywa si i zbli瘸 si do p豉czu. - Powiedz mi, czy zamieni貫 nasze skrzynki na skarby? - Tak, bo twoja bardziej mi si podoba豉. Na moje szczcie ch這piec zamieni kuferki, nim z這dziej ukrad ten z mojego pokoju. Musia貫m ustali jeszcze jedn rzecz. - Czy wujek Marc widzia te skrzynki u ciebie? - zapyta貫m. - Tak, ale nie chcia si ze mn bawi. - Pewnie dlatego, 瞠 jeszcze nie znasz j瞛yka angielskiego ani on polskiego - pociesza貫m ch這pca. Wyj像em woreczek z kryszta趾ami i w這篡貫m je do zamykanej kieszeni bluzy. - Dzi瘯uj ci - uroczycie poda貫m d這 Micha這wi. - Tylko nie m闚 nikomu o tym, co tu si sta這? - O tym, 瞠 zepsu貫 mebel? - Te, i o kryszta趾ach... - A co to s za kryszta趾i? Daj ci moc? - Nie, to takie bardzo ma貫 fotografie, nic ciekawego. Sko鎍zylimy zabaw obietnic, 瞠 nast瘼nego dnia te b璠ziemy si bawi. Odprowadzi貫m ch這pca do pokoju Ma貪osi. Delikatnie zapuka貫m w drzwi. Ba貫m si, bym w rodku nie zasta Marca. Po chwili w progu stan窸a moja s零iadka z Warszawy. Jak瞠 zmieni j pobyt na zamku. Zacz窸a u篡wa szminki i innych kosmetyk闚 do malowania twarzy! Poczu貫m nutk zazdroci, bo dla mnie nigdy si tak nie szykowa豉. - Przyszed貫 wreszcie do swojej narzeczonej? - Ma貪osia zapyta豉 z przek零em. - Ostatnio by豉 zaj皻a - odpowiedzia貫m. - Bo m鎩 narzeczony myla zupe軟ie o czym innym. Rozmawialimy g這no i by貫m pewien, 瞠 nasz rozmow s造szy Izabela, o ile jest w swoim pokoju. - Mo瞠 porozmawiamy? - proponowa貫m robi鉍 krok do pokoju. Czu貫m, 瞠 Ma貪osia ch皻nie stan窸aby mi na drodze. Zrobi貫m jeszcze dwa kroki i wszystko sta這 si dla mnie jasne. W fotelu odwr鏂ony w kierunku wejcia siedzia Marc. Umiechn像 si blado wiadomy dwuznacznoci sytuacji. - Wpad貫m na kaw - wyjani wskazuj鉍 na fili瘸nk stoj鉍 na stoliku. - Ma貪osia parzy pyszn... - wsta i szybko dopi resztk. - Ju musz lecie - zwr鏂i si do Ma貪osi. Przeszed obok mnie i sprawia wra瞠nie, jakby ba si, 瞠 w ka盥ej chwili rzuc si na niego. - Nie da si ukry, 瞠 nasz zwi頊ek prze篡wa kryzys - mrukn像em do Ma貪osi. - Bo nic nie robisz, 瞠by ratowa sytuacj - odpar豉. Micha z opuszczon g這w usiad na swoim 堯磬u, a my stoj鉍 na rodku pokoju prowadzilimy dysput. - Od jutra si to zmieni - zapowiada貫m. - Bo dzi stanie si co wa積ego? - W pewnym sensie tak... - Nie wierz ci! Wiedz, 瞠 nie jestem tu po to, by udawa twoj narzeczon, bo to nudne zaj璚ie. Nudniejsze by這by chyba tylko bycie twoj 穎n! Po prostu staram si mi這 sp璠zi czas w towarzystwie m篹czyzny, kt鏎emu na mnie zale篡. Sk鉅 wiedzia貫, 瞠 wtedy rozmawia豉m z Izabel? - Kiedy? - Jak siedzia造my w bastionie. Ma這 zawa逝 nie dosta豉m po twoim SMS-ie. Pods逝chiwa貫 nas, tylko jak i sk鉅? Wywo造wanie duch闚? Przecie nikt nie wierzy, 瞠 Izabela wywo豉豉 ducha m闚i鉍ego twoim g這sem. Ty gdzie tam by貫 i szkoda, 瞠 nie widzia貫, jak mocno bylimy przestraszeni. Kim ty w豉ciwie jeste? Nabra貫m powietrza i g這no westchn像em. - Czy wieczorem po篡czysz mi samochodu? - poprosi貫m j. - Co?! - Chcia豚ym pojecha w jedno miejsce... - Wieczorem? - Tak. - Powiesz mi, gdzie i po co? Milcza貫m. - Prosz! - rzuci豉 we mnie kluczykami, kt鏎e wyj窸a z szuflady. - Mo瞠sz zatankowa samoch鏚. Zwr鏂 ci pieni鉅ze. Czu貫m si, jakby mnie spoliczkowa豉. Wiedzia貫m, 瞠 to nie jest dobry czas na rozmowy, wi璚 wyszed貫m. Zszed貫m na kolacj, kt鏎 jad貫m w samotnoci. Gdy wraca貫m do swojego pokoju, na schodach spotka貫m Izabel. Patrzy豉 na mnie z triumfalnym umiechem. Przemilcza貫m drwin i wyzwanie kryj鉍e si w spojrzeniu kobiety. Z pokoju zabra貫m niewielk torb, podobn do tych u篡wanych przez fotograf闚. By豉 zamykana na zamek z szyfrem, a w rodku znajdowa造 si szczeg鏊nie cenne gad瞠ty elektroniczne. Wychodz鉍 z pokoju zostawi貫m zapalone wiat這, a fotel z narzuconym na niego kocem podsun像em do drzwi, by zas豉nia posiadaczowi kamery szpar nad progiem. Klamk i cz drzwi pokry貫m niewidoczn warstw proszku, tego samego, kt鏎y mia pos逝篡 mi do zidentyfikowania cz這wieka, kt鏎y w豉ma si do mojego pokoju, a potem ukry si w sali narad. Wychodz鉍 do kr璚onych schod闚 zamkn像em za sob skrzypi鉍e skrzyd豉 i je tak瞠 pokry貫m proszkiem. Przez g鏎ny dziedziniec wyszed貫m z zamku. Zas這ni皻y od zamku budynkiem dolnej bramy, otworzy貫m skrzynk latarni i do kabli pod章czy貫m ma貫 urz鉅zenie. Jego w章czenie powodowa這 wy章czenie wszystkich latarni czerpi鉍ych pr鉅 z tej samej skrzynki rozrz鉅owej. Jak s逝sznie przypuszcza貫m, wszystkie latarnie przed zamkiem zgas造. Potrzebowa貫m tylko minuty, by pobiec do auta Izabeli i pod mask, z ty逝 pod章czy ma造 nadajnik przekazuj鉍y do mojego urz鉅zenia odbiorczego aktualne po這瞠nie jej forda. Odbiornik mia wpisan w pami耩 map drogow Polski, wi璚 z dok豉dnoci do 50 metr闚 mog貫m okreli po這瞠nie ledzonego pojazdu. Zasi璕 pluskwy wynosi tylko dwa kilometry. Wsiad貫m do cinquecento Ma貪osi i nie w章czaj鉍 reflektor闚 wyjecha貫m z parkingu. Zostawi貫m auto przy murze folwarku zas豉niaj鉍ego mnie od okien zamku. Wr鏂i貫m do latarni i w章czy貫m wiat這. W aucie wyj像em z torby odbiornik pluskwy i uruchomi貫m go, by sprawdzi, czy odbieram sygna. Natychmiast zauwa篡貫m, 瞠 punkt oznaczaj鉍y w霩 Izabeli miga na czerwono, co oznacza這, 瞠 ford jest w ruchu. W lusterku wstecznym widzia貫m dwa sztylety halogen闚 pojazdu Izabeli. Pad貫m na siedzenie, by nikt z zewn靖rz nie zauwa篡 mnie w rodku. D這ni zas這ni貫m wiec鉍y ekran urz鉅zenia ledz鉍ego. Us造sza貫m, jak ford scorpio z piskiem opon zakr璚i i przemkn像 obok mnie. Na chwil stan像 przy zamkni皻ej bramie. Lekko unios貫m g這w. Przez moment na tle rozwietlonych wr鏒 ujrza貫m sylwetki pasa瞠rek forda. Za kierownic by豉 Izabela, a obok niej siedzia豉 Agnieszka! Na ekranie ledzi貫m w霩 Izabeli - jecha豉 do Lenej. Czy瘺y to Izabela sta豉 za randk Agnieszki i Mariusza? Uruchomi貫m auto, kt鏎e dychawicznie zakaszla這 i z warczeniem ruszy這. Wyjecha貫m na drog do Lenej. Izabela by豉 ju p馧tora kilometra ode mnie i jecha豉 ponad sto kilometr闚 na godzin. Mia貫m szans dogoni j dopiero wr鏚 ciasnych uliczek Lenej. Doda貫m gazu, na co fiat zareagowa do lamazarnie, ale gdy przekroczy ju pr璠ko osiemdziesi璚iu kilometr闚 na godzin, nagle jakby z豉pa drugi oddech. W minut dojecha貫m do Lenej. Widzia貫m, 瞠 Izabela stan窸a tam na zapleczu rynku. Zatrzyma貫m si w uliczce oddalonej o jedn przecznic od Toskanii. Pod fotelem pasa瞠ra ukry貫m wszystkie rzeczy opr鏂z s逝chawki wk豉danej do ucha i czaszy mikrofonu kierunkowego, niewi瘯szej ni parasolki podawane do drink闚. Taki mikrofon doskonale mieci si w d這ni. Pod kurtk, na pasku mia貫m wzmacniacz dwi瘯u. Stan像em w zacienionej bramie po drugiej stronie uliczki. Okna restauracji do po這wy wysokoci by造 pokryte matem i napisami reklamowymi, ale przez g鏎n cz doskonale wida by這 wn皻rze z wielkim barem, ci篹kimi 豉wami i sto豉mi z k堯d drewna, piec do pieczenia pizzy i ludzi pij鉍ych g堯wnie piwo. Mariusz siedzia w rogu sali. Wsta, gdy zobaczy wchodz鉍 Agnieszk. Wiem, 瞠 nie豉dnie jest pods逝chiwa rozmowy innych, ale teraz chcia貫m wiedzie, czy za nag章 przychylnoci Agnieszki nie kry這 si nic podejrzanego. W章czy貫m urz鉅zenie i kieruj鉍 mikrofonem ukrytym w d這ni pr鏏owa貫m ws逝cha si w dwi瘯i dobiegaj鉍e ze rodka. Oko這 pi璚iu minut zaj窸o mi uchwycenie dobrego k靖a do z豉pania rozmowy Mariusza i Agnieszki. D逝窺zy czas rozmawiali o rzeczach dla mnie nieistotnych. W pewnym momencie Agnieszka powiedzia豉 co, co wzmog這 moj uwag. - S造sza貫 o uwi瞛ieniu tego faceta, kt鏎y przyjecha z ma造m ch這pcem? - Agnieszka zapyta豉 Mariusza. - Nie, a co mu si sta這? - Twierdzi, 瞠 kto go zamkn像 w piwnicy pod bastionem. - Kto mia豚y to zrobi? - Pani Izabela, ten Hiszpan lub Kanadyjczyk. - Ale wir z tego gocia... - Rozmawia貫 z nim? - Tak. By u mnie. - Co?! - Agnieszka nie zapanowa豉 nad sob. - Czego chcia? - Niczego, 豉zi po moim domu. Pyta, czy nie wiem czego o skarbach z Czochy, bo on czyta j隕 ksi嘀k na ten temat... - I co mu powiedzia貫? - To samo, co ka盥emu innemu - o rozkradzionym sejfie. Ka盥y o tym wie. Dla mnie najwi瘯szym skarbem zamku wiesz, kto jest? Poczu貫m si niezr璚znie. Mariusz niewiadomy mojej obecnoci i tego, 瞠 s造sz rozmow, komplementowa oboj皻n na to Agnieszk. Dziewczyna zacz窸a nawet spogl鉅a na zegarek, jakby uzna豉 swoj misj za zako鎍zon. I ja sprawdzi貫m, kt鏎a jest godzina. By這 p馧 godziny do dziewi皻nastej, kiedy to Izabela mia豉 spotkanie w uzdrowisku. Domyla貫m si, 瞠 chodzi o wierad闚 Zdr鎩. Musia貫m ju jecha. Decyzj u豉twi造 mi s這wa Agnieszki. - Co, musisz ju wraca na zamek? - Mariusz pyta dziewczyn. - Nie. - A jak tam si dostaniesz? - Pani Izabela zabierze mnie po drodze, jak b璠zie wraca豉 z jakiego spotkania. - Do kt鏎ej mamy czas? - pyta Mariusz, trzymaj鉍 dziewczyn za r瘯. - Nie wiem, ma zadzwoni... Wy章czy貫m mikrofon, zwin像em czasz i wr鏂i貫m do auta Ma貪osi. Tam uruchomi貫m odbiornik pluskwy. Izabela by豉 poza zasi璕iem. Wyjecha貫m z Lenej i skierowa貫m si na po逝dnie do wieradowa Zdroju. Uzdrowisko to, jeli wierzy legendom, by這 znane ju przed wiekami, gdy pielgrzymowali tu do cudownych w鏚 mieszka鎍y Mini i ㄆ篡c. W pierwszej po這wie XVIII wieku Schaffgotschowie, w豉ciciele tych ziem, zwo豉li konsylium lekarzy z Mirska, Gryfowa i Lw闚ka. Orzekli oni, 瞠 miejscowe wody lecz 穎章dek, w靖rob i pomagaj zwalczy stany l瘯owe. W XIX wieku i na pocz靖ku XX uzdrowisko rozros這 si, wzbogaci這 o s豉wny dom zdrojowy z wielk hal spacerow i pijalni w鏚. Tajemnic w鏚 leczniczych s ladowe iloci radonu - pierwiastka promieniotw鏎czego, kt鏎ego obecno wspomaga leczenie narz鉅闚 ruchu i pobudza uk豉d hormonalny. Dzi瘯i obecnoci w wodach wapnia, magnezu, 瞠laza, s逝蕨 one do k雷ieli, p逝kanek i irygacji. Dzi瘯i temu poprawiaj kondycj dzi零e, zapobiegaj pr鏂hnicy, zwalczaj anemi. Do wieradowa przyje盥瘸j tak瞠 osoby lecz鉍e stawy i choroby serca. Teraz gna貫m tam i ja. Na miejscu by貫m kilka minut po dziewi皻nastej. Na ekranie szuka貫m, kiedy poka瞠 mi si punkt wskazuj鉍y na obecno auta Izabeli. By這 zaparkowane sto metr闚 od domu zdrojowego. Znowu wzi像em mikrofon kierunkowy i wyszed貫m na spacer wok馧 budowli. Szed貫m przez park patrz鉍 na wie輳 zegarow przypominaj鉍 kszta速em he軛u wie輳 z zamku Czocha. Na tarasie wystawiono stoliki owietlone kolorowymi lampionami. Kilkuosobowy zesp馧 symfoniczny gra utwory Schuberta. Elegancko odziani pensjonariusze i turyci siedzieli na stylowych krzese趾ach i s逝chali wspania貫j muzyki. Obni篡貫m rondo kapelusza i postawi貫m ko軟ierz kurtki. Pr鏏owa貫m wypatrzy jasne w這sy Izabeli. Dostrzeg貫m j w rogu. Opr鏂z szklanki wody sta造 przed ni kieliszek koniaku i fili瘸nka kawy. Jej rozm闚c by blondyn, ledwo widoczny pomi璠zy ludmi. Szuka貫m dobrego miejsca, sk鉅 m鎩 mikrofon uchwyci豚y, o czym rozmawia豉 Izabela. Spacerowa貫m po parku, szerokim 逝kiem omijaj鉍 jasne kr嘀ki chodnika rozwietlonego przez latarnie. Wreszcie znalaz貫m 豉weczk, na kt鏎ej usiad貫m i k豉d鉍 r瘯 na oparciu wycelowa貫m czasz w Izabel. - ...mam nadziej, 瞠 ta ma豉 wydob璠zie z niego, co oni kombinuj - powiedzia豉 Izabela. - Moim zdaniem, powinna zaj寞 si Paw貫m osobicie - g這s, jak瞠 znajomy, sprawi, 瞠 lodowate ciarki przeszy造 moje cia這. To by Jerzy Batura! Czy瘺y ju wyszed z wi瞛ienia? Ile to czasu min窸o, gdy spotkalimy si na Mierzei Wilanej? Rok? Nie, dwa! Pan Samochodzik, m鎩 szef, kilka razy konkurowa w poszukiwaniach skarb闚 z Waldemarem Batur - gangsterem d瞠ntelmenem preferuj鉍ym inteligencj nad si喚 rewolweru. Jego syn Jerzy, z kt鏎ym wielokrotnie walczy貫m, raz okazywa si brutalnym draniem, innym razem godnym przeciwnikiem, a nawet rzadko wsp馧pracownikiem. Teraz do walki ze mn wystawi kobiet - by wiadomy, 瞠 podobnie jak m鎩 zwierzchnik mia貫m s豉bo do pi瘯nych kobiet, kt鏎e nie poddawa造 swej powierzchownoci powszechnej dzi unifikacji. Batura opr鏂z inteligencji mia inne zalety: by bogaty i przystojny. Kobiety, nawet te twierdz鉍e, 瞠 u m篹czyzny szukaj ciep豉 i oparcia, mi瘯造 pod ostrza貫m jego stalowoszarych oczu. Ciekaw by貫m, czy Izabela uleg豉 urokowi Batury, czy tylko by豉 jego partnerk w ciemnych interesach. - On ma narzeczon, m闚i豉m ci... - Pawe i narzeczona? - rozemia si Batura. - Kt鏎a dziewczyna wytrzyma z nim d逝瞠j ni tydzie? To straszny nudziarz. Tylko raz czy dwa widzia貫m go ta鎍z鉍ego. Czy on umie rozmawia o czym innym ni praca? - S造sza豉m, jak temu ch這paczkowi opowiada o etosie rycerskim. - Pawe i jego szef rzeczywicie s jak ostami b喚dni rycerze - Batura mia si. - Ta narzeczona to kamufla... - Co ty! Dzi po po逝dniu k堯cili si... - Mo瞠 grali? Spr鏏uj naci鉚n寞 Paw豉 na zwierzenia, co s鉅zi na temat has豉. - Jak? On mi nie ufa. - Wiem, 瞠 to potrafisz. 畝den facet ci si nie oprze, gdy zechcesz go upolowa. Jeste urodzonym 這wc... Na moment rozmow zag逝szy造 oklaski. Potem cz klient闚 zacz窸a wstawa przes豉niaj鉍 mi rozm闚c闚, zag逝szaj鉍 wszystko szuraniem krzese i miechem. - Musz lecie - us造sza貫m g這s Izabeli. - Zaraz zadzwoni do tej zarozumia貫j panny... O prosz, nawet Izabela mia豉 wyrobion opini na temat Agnieszki. Szkoda, 瞠 Mariusz tego nie dostrzega. C騜, mi這 bywa lepa. Pobieg貫m do cinquecento i pojecha貫m w kierunku Mirska. Izabela mia豉 szybsze auto i bez trudu dogoni豉by mnie na drodze do Lenej. W Mirsku zatankowa貫m paliwo i wyciskaj鉍 z silniczka fiata ca章 moc, pogna貫m do zamku Czocha. Zaparkowa貫m auto na podjedzie, w cieniu. Sam skoczy貫m w krzaki ko這 altanki, sk鉅 widzia貫m ca造 parking przed hotelem. Wyj像em mikrofon kierunkowy i czeka貫m. Po dziesi璚iu minutach przed zamek zajecha ford Izabeli. Obok niej siedzia豉 Agnieszka. W章czy貫m urz鉅zenie do pods逝chiwania. - Jeste po randce i taka ponura? - dziwi豉 si Izabela. - Z takim nastawieniem nie zawojujesz wiata. - Nie ka盥y mo瞠 by taki jak pani - odpowiedzia豉 Agnieszka. - Pani spotkanie zawsze si udaje? - Tak - Izabela rozemia豉 si. - Co s造cha u tego Mariusza? - W porz鉅ku. - Pyta豉 go o Paw豉? - Nie wiem, czy powinnam by豉... - Powinna by豉 - Izabela przedrzenia豉 Agnieszk. - Czy lojalno wobec kogokolwiek pomo瞠 ci w osi鉚ni璚iu sukcesu? Chcesz si st鉅 wyrwa, bo to dziura? Zgoda, ale gdzie twoja przebojowo. Musisz by jak strza豉 zmierzaj鉍a prosto do celu. - Wiem, pani mi obieca豉 pom鏂... - Obieca豉m, ale najpierw musz ci sprawdzi... - Izabela znacz鉍o zawiesi豉 g這s. - Ten Pawe pyta o skarby, skrytki i to wszystko. - Pyta豉 Mariusza o ten dziwny napis po 豉cinie? - ,,Franges non flectes? Nikt tego nie rozumie. - Dobrze, id spa. Jak b璠ziesz potrzebowa豉 pomocy, to wal do mnie. Popytam znajomych, czy nie znalaz豉by si praca dla ciebie... - Myla豉m, 瞠 u pani... Od pani tyle bym mog豉 si nauczy. - Dobrze, pomyl - Izabele umiechn窸a si i zapali豉 papierosa. Agnieszka wysiad豉 z forda i pomaszerowa豉 przez most do hotelu. Izabela zosta豉 na podjedzie i patrzy豉 na zamek. Podesz豉 do cinquecento i dotkn窸a jego maski. Musia豉 by jeszcze ciep豉. Izabela sko鎍zy豉 pali, wyrzuci豉 niedopa貫k i spokojnie pomaszerowa豉 do hotelu. Odczeka貫m jeszcze pi耩 minut, zabra貫m spod wozu Izabeli pluskw i przemkn像em na dolny dziedziniec, a stamt鉅 na g鏎ny i do swojego pokoju. Po drodze, w Grocie, kupi貫m butelk wody mineralnej i chipsy. Zanios貫m torb z gad瞠tami oraz zakupy do kwatery, odnios貫m kluczyk do samochodu Ma貪osi, kt鏎a tylko odrobin otworzy豉 drzwi - by豉 w koszuli nocnej, i wr鏂i貫m do siebie. Sprawdzi貫m latark ze wiat貫m w ultrafiolecie, czy nikt nie pr鏏owa wej do mojego pokoju. Na klamce nie by這 odcisk闚. Zabezpieczy貫m drzwi przed podgl鉅aczem i rozstawi貫m mikroskop. Do pomocy ogl鉅a貫m kryszta趾i. Wi瘯szo zawiera豉 zdj璚ia alianckiego sprz皻u przygotowywanego do inwazji na Europ. Tylko kilka przedstawia這 plany i schematy jakich urz鉅ze. Nie jestem wybitnym elektronikiem, ale domyli貫m si, 瞠 chodzi tu o rodzaj radar闚 lub innych maszyn emituj鉍ych lub odbieraj鉍ych fale. Najbardziej zainteresowa mnie plan zamku Czocha z podpisem: Franges non flectes oraz spis rzeczy zaczynaj鉍y si od tej samej sentencji. Czy瘺y te trzy s這wa by造 kluczem do skarbu? Batura te pyta Izabel o moje rozumienie znaczenia tych s堯w. Wsta貫m rozprostowuj鉍 koci. Schowa貫m mikroskop, kryszta趾i wsun像em do pude趾a po filmie do aparatu fotograficznego. Ukry貫m je w dobrym miejscu. Zgasi貫m wiat這 i szeroko otworzy貫m okno, wdychaj鉍 wie瞠 powietrze. Z豉miesz, lecz nie zegniesz - o co mog這 chodzi? Co mo積a z豉ma nie zginaj鉍? Mo瞠 biblioteka kry豉 w sobie rozwi頊anie zagadki? Pi貫m wod i powoli jad貫m chipsy. Gdy odpocz像em, zebra貫m latarki, za這篡貫m kombinezon i podszed貫m do kredensu. Nacisn像em fragment rolinnego ornamentu i odsun像em mebel. W章czy貫m latark czo堯wk i rozwietli貫m tajne przejcie. Po grubej, nietkni皻ej warstwie kurzu rozpozna貫m, 瞠 nikt t璠y nie chodzi od wielu lat, kto wie - mo瞠 nawet od czas闚 wojny. Przejcie by這 bardzo w零kie, najwy瞠j p馧metrowe. Najpierw poszed貫m do g鏎y. Pami皻a貫m, 瞠 w pokoju nade mn mieszka Torquemada, wi璚 powinienem by dosta si do niego. Gdy wydawa這 mi si, 瞠 jestem ju pi皻ro wy瞠j, nie zauwa篡貫m 瘸dnego wejcia do pomieszczenia. Dopiero po uwa積ej lustracji ceglanej ciany odnalaz貫m ma造 drewniany ko貫k wystaj鉍y ze spoiwa mi璠zy ceg豉mi. Spr鏏owa貫m go wyci鉚n寞. Posypa這 si kilka okruszk闚 zaprawy, a w moje oczy uderzy blask bij鉍y z wn皻rza apartamentu Torquemady. B造skawicznie zgasi貫m latark i przytkn像em oko do otworu rednicy najwy瞠j pi璚iu milimetr闚. W dziur kto przemylnie wmontowa system soczewek podobny do stosowanego w judaszach w naszych drzwiach. Dzi瘯i temu mia貫m pe貫n, chocia nieco zniekszta販ony obraz tego, co robi Hiszpan. Teraz najwyraniej zdziwiony ha豉sem za cian zerka w moim kierunku. Mnie bardziej interesowa這 urz鉅zenie, jakie sta這 na stole Torquemady. By to rzutnik obrazu, kt鏎y potrafi wywietli na cianie to co by這 na kryszta趾ach podobnych jak te, kt鏎e mia貫m ja. Kilka le瘸這 na at豉sowej wyci馧ce otwartej papieronicy, w kt鏎ej Hiszpan je przenosi. Obraz na cianie pokazywa schemat podziemi Czochy - konkretnie pod bastionem, sk鉅 schodki prowadzi造 na ni窺ze poziomy. Czeka貫m, czy Torquemada nie b璠zie ogl鉅a nast瘼nych obraz闚, ale widocznie sp這szy go ha豉s i wy章czy urz鉅zenie, zapakowa je do walizki, papieronic schowa do kieszeni marynarki. Zatka貫m otw鏎 drewnian zatyczk, zapali貫m latark i ruszy貫m do g鏎y. Gdy znalaz貫m si pi皻ro wy瞠j, znowu znalaz貫m drewniany k馧eczek w cianie. Wyj像em go i spostrzeg貫m rozbieraj鉍 si do snu Agnieszk. Szybko zatka貫m otw鏎. Nie wypada這 podgl鉅a kobiety w takiej sytuacji. Wszed貫m jeszcze kilka stopni i nagle drog przegrodzi mi lity mur. Nigdzie nie by這 ladu mechanizmu otwieraj鉍ego wyjcie, 瘸dnego drewnianego k馧eczka. Wr鏂i貫m do siebie. By這 ju bardzo pno i zastanawia貫m si, czy powinienem sprawdzi przejcie w d馧. W ko鎍u ciekawo zwyci篹y豉. Ceglane schodki by造 liskie od brudu. Ocieraj鉍 si o ciany schodzi貫m ciasn spiral, a nagle tunel zacz像 gwa速ownie obni瘸 si. By wysokoci najwy瞠j stu dwudziestu centymetr闚. W cianie dostrzeg貫m charakterystyczny kszta速 k馧eczka. Wyj像em go i m鎩 wzrok w ciemnociach rozr騜ni witra瞠 i meble sali narad. Gdy zszed貫m jeszcze kilka stopni, poziom wyr闚na si. By貫m pod posadzk sali rycerskiej. Szed貫m zgarbiony, by這 tu najwy瞠j p馧tora metra wysokoci. W pewnym momencie zahaczy貫m o co wystaj鉍ego z sufitu. Obejrza貫m si. To by豉 niewielka metalowa r鉍zka. Chwyci貫m j i poruszy貫m. Rozleg si zgrzyt metalu. Zgasi貫m latark i mocniej poci鉚n像em r鉍zk. Przesuwa豉 si w bok. Moje oczy przyzwyczai造 si do p馧mroku i bez trudu dostrzeg貫m, 瞠 znajduj si w palenisku wielkiego kominka w sali rycerskiej. Na emporze zauwa篡貫m skradaj鉍 si Izabel w pid瘸mie. - U-hu! - nie potrafi貫m zapanowa nad sob, 瞠by jej nie nastraszy. Kobieta podnios豉 niespodziewany krzyk. Powieci豉 latark po sali, ale ani na moment jej promie nie trafi w w零k szpar w dnie paleniska. - U-hu-hu! - odezwa貫m si raz jeszcze. Izabela krzykn窸a raz jeszcze i uciek豉 w kierunku swojego pokoju. Szybko zamkn像em blaszan pokryw nad sob i rozemia貫m si. Tunel przede mn obni瘸 poziom pod這gi, przez co sz這 mi si lepiej - bo wyprostowa貫m si. W ko鎍u dotar貫m do ciemnej dziury o rednicy osiemdziesi璚iu centymetr闚. Na cienkiej lince opuci貫m latark. Doliczy貫m si dziesi璚iu metr闚 i wci嘀 by這 daleko do lustra wody. Musia貫m tu wr鏂i nast瘼nego dnia, ale z trzewym umys貫m. Stawiaj鉍 stop za stop odmierza貫m odleg這 studni od wielkiego kominka pod sal rycersk. Potem wr鏂i貫m do swojego pokoju. Dopchn像em kredens do ciany, wyk雷a貫m si, wypra貫m kombinezon i u這篡貫m si do snu. Rano obudzi貫m si z uczuciem, 瞠 jestem bliski rozwi頊ania zagadki, ale ta p這cha na razie myl uciek豉 w odleg貫 zakamarki umys逝, ust瘼uj鉍 przed 這motem do drzwi mojego pokoju. ROZDZIA DZIEWI冉Y ZNIKNI犴IE MARCA WIZYTA W ZAMKU GRYF OSZUSTWO KANADYJCZYKA MOJA MATA HARI POWR紘 DO PIWNIC BASTIONU PODZIEMNA EKSPLOZJA Przetar貫m oczy, szybko za這篡貫m spodnie i bluz. Podbieg貫m do drzwi i otworzy貫m je. Na progu stan窸a zdenerwowana Ma貪osia. - Nie wiesz, gdzie podzia si Marc? - zapyta豉 mnie. - Nie, a co si sta這? - Znikn像 - Ma貪osia by豉 zdenerwowana. - Wyjecha, ot co. - Jego samoch鏚 stoi na parkingu. - No to kr璚i si po zamku... - ju chcia貫m zamkn寞 drzwi, ale Ma貪osia nie ust瘼owa豉. - W nocy dzia造 si dziwne rzeczy. - Tak? Jakie? - S造sza豉m krzyk Izabeli. Gdy przebiega豉 ko這 mojego pokoju, p豉ka豉. Torquemada opowiada podczas niadania, 瞠 s造sza jaki rumor w cianie. Agnieszka czu豉 wieczorem, 瞠 kto j podgl鉅a. Rano wsta豉m i posz豉m do Marca, 瞠by go zapyta, czy nasz wyjazd do zamku Gryf jest aktualny, bo akurat pogoda jest bardzo 豉dna, a Micha bardzo chcia tam pojecha. Drzwi by造 otwarte, a w rodku panowa straszny ba豉gan. Pociel by豉 zimna, wi璚 chyba Marc dawno wyszed. - Sprawdza豉 pociel? - zapyta貫m zazdrosny o tak trosk o Kanadyjczyka. - Tak robi na filmach... - odpowiedzia豉 Ma貪osia, rumieni鉍 si a po czubki uszu. - Poczekaj... - poprosi貫m j. Zamkn像em drzwi i szybko przebra貫m si. Wyszed貫m do Ma貪osi i razem pomaszerowalimy na drugie pi皻ro do pokoju Marca. By這 tak jak opisa豉 dziewczyna. - Mo瞠my tylko zamkn寞 drzwi i poczeka do po逝dnia, czy Marc si nie pojawi - stwierdzi貫m. W rzeczywistoci trosk Ma貪osi wykorzysta貫m do bezkarnego zlustrowania kwatery Kanadyjczyka. Panowa u niego straszny ba豉gan. Na stole le瘸 stos map i ksi嘀ek - o dziwo po polsku. Zajrza貫m nawet do kosza na mieci. Zobaczy貫m tam zmia盥穎ny kuferek z zestawu zabawek Micha豉. Wyjani這 si, kto ukrad mi skrzyneczk i podejrzewa貫m, 瞠 to Marc by posiadaczem wziernika. Musia貫m zachowa spok鎩 i nie pokaza po sobie 瘸dnych emocji. - Mo瞠 to ja pojad z wami do tego zamku? - zagadn像em Ma貪osi, gdy schodzilimy centraln klatk schodow. - Nie, nie - odpar豉 zamylona. - Um闚my si, 瞠 jeli Marc nie pojawi si do obiadu, to po po逝dniu pojedziemy razem. Dobrze? - Hura! Wujek Pawe pojedzie z nami! - nagle zza rogu, gdzie znajdowa si pok鎩 Ma貪osi wybieg Micha. Rzuci si na mnie i obj像 moj nog. - To prawda, 瞠 pojedziesz z nami? - Tak zaproponowa貫m cioci Ma貪osi, ale to ona zadecyduje... - Ciociu, pojedziemy z wujkiem? B豉gam... - teraz ch這piec przyklei si do n鏬 Ma貪osi. - Dobrze - zgodzi豉 si po d逝giej serenadzie b豉ga Micha豉. Zszed貫m na niadanie, gdzie opr鏂z goci hotelowych by豉 tak瞠 troch roztrz瘰iona Agnieszka. Izabela by豉 blada jak ciana, a Torquemada milcz鉍y i zadumany bardziej ni zwykle. - Dzie dobry! - przywita貫m si. - Co pan taki weso造? - odezwa豉 si Agnieszka. - Jestem wyspany, s這neczny dzie nam nasta, czuj aromat kawy i wie瞠go chleba. Czeg騜 chcie wi璚ej? S造sza貫m, 瞠 mieli pa雟two w nocy jakie przygody. To prawda? Odpowiedzi by這 milczenie. - Izabelo, czemu krzycza豉 w nocy? Kobieta zastanawia豉 si, co odpowiedzie. Pewnie najch皻niej wszystkiemu by zaprzeczy豉, ale obecno Ma貪osi powstrzyma豉 j od k豉mstwa. - Co mnie przestraszy這 - mrukn窸a. - Co? Kto? - wypytywa貫m. - Nie wiem. - A jak przebiega這 to straszenie? - nie dawa貫m za wygran. - Przesta, co mi si przewidzia這... - A pan te mia jakie przygody? - zwr鏂i貫m si do Torquemady. - S造sza貫m co w cianie - spokojnie odpar Hiszpan. - Mo瞠 to jaki ptak wpad do przewodu kominowego? - sugerowa貫m. - Mo瞠... Dziwne, 瞠 ten sam ptaszek zawita w tym samym czasie do pokoju pani Agnieszki. Uzgodnilimy, 瞠 ha豉s u mnie i dziwne poczucie bycia obserwowan mia這 miejsce w tym samym czasie. Pani Agnieszka mieszka nade mn, a wi璚 pa雟ka wersja z ptakiem lub innym zwierz璚iem jest wielce prawdopodobna. - A jakie maj pa雟two hipotezy na temat znikni璚ia Marca? - pyta貫m. - Mo瞠 to on, biedny, t逝k si w tej cianie, a teraz pods逝chuje nas ukryty gdzie, na przyk豉d za tym kominkiem? Wszyscy odruchowo zerkn瘭i na kominek. - Wiem! - zawo豉 Micha. - Tego pana zabra造 potwory i wsadzi造 do studni, gdzie by wi瞛iony wujek Pawe! Tam potwory wsadz go do garnka, nasypi marchewki i zrobi z niego ros馧... Mimo woli rozemia貫m si z tej wizji. - Micha! - krzykn窸a Ma貪osia. - Jak mo瞠sz opowiada takie bzdury? - Marc jest doros造m m篹czyzn i mo瞠 robi na co ma ochot, nawet w popiechu wychodzi z pokoju, nie zamkn預szy drzwi - stwierdzi貫m. - Zalecam spok鎩 i cierpliwo. - To jedziemy na wycieczk? - zapyta Micha. - Po obiedzie - przypomnia豉 mu Ma貪osia. - Dobrze - mrukn像 ch這piec. - Mog si z tob pobawi? - spojrza na mnie. - Do obiadu b璠 zaj皻y - odpar貫m. - A co b璠ziesz robi? Izabela i Torquemada ciekawie czekali na moj odpowied. - B璠 myla, gdzie jest pan Marc - umiechn像em. - To on si bawi z nami w chowanego? - Pewnie tak. Podzi瘯owa貫m za niadanie i wyszed貫m z jadalni. Wyszed貫m przed zamek i zadzwoni貫m do Mariusza. Okaza這 si, 瞠 by w jednym z pomieszcze baszty dolnej bramy. Zszed貫m tam i zasta貫m go poleruj鉍ego kirys. - Witaj. Jak randka? - zapyta貫m go. - Dobrze, gdyby nie ty - odpowiedzia. - Dlaczego? - zdziwi貫m si. - Agnieszka ca造 czas pyta豉 o ciebie, co robimy, czy si przyjanimy i tym podobne. Wreszcie na koniec, gdy ju prawie odje盥瘸豉, zgodzi豉 si na jeszcze jedno spotkanie. - No, to i tak sukces. - Tak, ale to ona poda termin... Smutno pokiwa貫m g這w. Opowiedzia貫m mu o znikni璚iu Marca. - Powiedz, czy w zamku s jeszcze inne tajne przejcia opr鏂z tych, kt鏎e pokazywa nam dyrektor? - zada貫m pytanie. - Pewnie tak. Kiedy czyta貫m, 瞠 przy przebudowie w 1911 roku opr鏂z architekta Bodo Ebhardta pracowa przy remoncie niejaki in篡nier Bitschka, dawniej Polak o nazwisku Biczka. By to potomek polskich powsta鎍闚 i mason闚. Robotnicy m闚ili o tym co robi: zagadkowe sztuki Bitschki. Co by這 przyczyn takiego gadania - nie wiem. Mo瞠 ten mason porobi tu jeszcze jakie skrytki? - Masz jakie plany na wiecz鏎? - A co? - Przyjdziesz, to ci co poka輳. We latark, lin i to, czego potrzebujesz do w璠r闚ki po tunelach. - Dobrze. Poszed貫m do swojego pokoju i zas這niwszy drzwi zaj像em si ogl鉅aniem kryszta趾闚. Na dwadziecia pi皻nacie prezentowa這 ciekawe, ale nieprzydatne mi zdj璚ia z okresu drugiej wojny wiatowej. Skupi貫m uwag na tych, kt鏎e zawiera造, plany, mapy i sentencj Franges non flectes. Gdy ogl鉅a貫m jeden z nich, odkry貫m napis Schloss Greifenstein - czyli zamek Gryf! Tam chcia dzi pojecha Marc, ale nagle znikn像. 畝這wa貫m, 瞠 Andrzej nie poda mi wi璚ej informacji na temat okolicznoci, w jakich wszed w posiadanie tych tajemniczych przedmiot闚. Spojrza貫m na zegarek. Na ogl鉅aniu kryszta趾a czas zlecia bardzo szybko. Jeszcze tylko przeczyta貫m informacje na temat zamku Gryf. Jego ruiny stoj na szczycie bazaltowego wzg鏎za wysokoci 448 metr闚 nad poziomem morza. Powsta najprawdopodobniej w XIII wieku, gdy l零k znajdowa si pod panowaniem ksi璚ia Boles豉wa Wysokiego. Podobno potem zamkiem w豉dali rabusie z rodu von Romke. W XV wieku zamek kupili Schaffgotschowie, kt鏎zy kontynuowali niechlubn tradycj poprzednik闚. Z czasem stali si bardziej pokojowi, a odkrycie na ich ziemiach z堯 rud cynku i manganu uczyni這 ich bogatymi. W XVII wieku zamek odwiedzi豉 s造nna kr鏊owa Marysie鎥a Sobieska. W XVIII wieku szlachta z zamku przenios豉 si do pa豉cu u st鏕 wzg鏎za. Podczas drugiej wojny wiatowej zamek by obiektem wojskowym. Legendy przypisuj obecno tu rozbudowanych korytarzy, sztolni i kryj闚ek, gdzie mia造 by ukryte skarby mi璠zy innymi z kolekcji Herberta von Dirksena, by貫go ambasadora nazistowskich Niemiec w Moskwie, Tokio i Londynie. Niby pasowa這 to do oficjalnego pretekstu pobytu Marca w tych okolicach - przecie by dziennikarzem opisuj鉍ym zagadki drugiej wojny wiatowej - ale ja w to nie wierzy貫m. Nie wierzy貫m w przypadki. Zamkn像em ksi嘀k i poszed貫m do Ma貪osi. - Ju si spakowa貫m! - Micha przywita mnie radosnym krzykiem. Ma貪osia by豉 markotna i z bladym umiechem obserwowa豉 zachowanie ch這pca. - Marc nie wr鏂i? - upewni貫m si. Dziewczyna tylko pokr璚i豉 g這w. - A tak go lubisz? - zapyta貫m. - Czemu ci to interesuje? - Bo widz, w jakim jeste stanie. Jestem pewien, 瞠 nic z貫go mu si nie sta這... - Popatrz, co przygotowa貫m! - przerwa mi Micha otwieraj鉍 plecak. Na samej g鏎ze le瘸豉 moja kr鏒kofal闚ka. - Super! - pochwali貫m go. - We te latark i wiatr闚k, jakby mia這 zacz寞 pada. - Przecie wieci s這鎍e! - Tu jest gor鉍o, ale tam wejdziemy na g鏎, gdzie mo瞠 wia ch這dny wiatr. Zabierz te czapk. - Dobrze. We tr鎩k zeszlimy do jadami na obiad, a potem poganiani przez Micha豉 poszlimy do cinquecento Ma貪osi. ζgodnie wyj像em kluczyki do samochodu z jej r瘯i, bo ba貫m si, 瞠 w takim stanie mo瞠 spowodowa wypadek. Micha w foteliku na tylnym siedzeniu radonie piewa piosenki przedszkolne, a my przez Mirsk jechalimy do Prosz闚ki, gdzie sta造 ruiny zamku. Zatrzymalimy si na placyku poni瞠j wzg鏎za, ko這 pa豉cu. Wysiedlimy i pomi璠zy bukami ruszylimy pod g鏎, w kierunku ciemnej bry造 na szczycie. Szybko dotarlimy do mur闚 prowadz鉍ych do wie篡 bramnej. Po drodze opowiada貫m Ma貪osi i Micha這wi histori zamku. Na koniec doda貫m, 瞠 g鏎a ta to wygas造 wulkan. Bylimy na alei mi璠zy dwumetrowej wysokoci murami prowadz鉍ymi do bramy. Patrzy貫m na ogromne, zdewastowane ruiny. l零kie zamki budowane na g鏎ach mia造 kilka piercieni fortyfikacji, najczciej podzielonych na zamek dolny, redni i g鏎ny. Z tego ostatniego cz瘰to wyprowadzano tajne przejcie, daleko poza obr瑿 fortecy. I tak oblegani, o ile nie byli przycini璚i g這dem oraz brakiem amunicji, mogli tu broni si bardzo d逝go. Czy kto potrafi豚y zdoby kilkunastometrowej wysokoci mury po wspinaczce po stromym zboczu g鏎y? Weszlimy do ciemnego tunelu bramy, gdy nagle w mroku z prawej strony co si poruszy這. Ma貪osia drgn窸a przestraszona. Przesun像em dziewczyn i ch這pca za siebie. - Dzie dobry! - odezwa貫m si. - A, dobry - us造sza貫m w odpowiedzi. Z zakamarka wyszed ponad siedemdziesi璚ioletni starzec ubrany w wojskow kurtk, oficerki i beret z daszkiem. Podpiera si rzebion lask. Mia spokojn, starannie ogolon twarz. W k鉍iku ust tkwi豉 szklana fifka z niedopa趾iem papierosa. - Pa雟two na zwiedzanie? - zapyta. - Tak, a trzeba p豉ci za bilety? - Kiedy tak, p鏦i chuligani nie spalili budy - starzec wskaza resztki barakowozu. - Ju strach tu w nocy chodzi... - Czemu? - Przyje盥瘸j tu tacy napakowani, z grubymi karkami. Na g鏎ze pal ogniska, piwo pij i kamienie z g鏎y rzucaj. Inni to poszukiwacze skarb闚. Czasem w nocy s造cha jakie strza造, wybuchy... panie, co tu musi si dzia! A najgorsi to s z這dzieje. Widzi pan te okna? - wskaza oczodo造 okien w baszcie bramnej. - Tak. - Jeszcze dwa tygodnie temu by造 tam framugi z piaskowca. ζdne, akurat przyda造 si komu na kominek. Wchodzilimy przez dawny dziedziniec zamku dolnego do zamku redniego. Id鉍 wprost doszlimy do resztek okr鉚貫j wie篡 kryj鉍ej w swym wn皻rzu zniszczon klatk schodow i tunel pod mieszkalnym skrzyd貫m zamku wysokiego. Z dziedzi鎍a po schodach wzmocnionych belkami drewna weszlimy na zamek g鏎ny. - Tu jest zbiornik cinieniowy i tylko jego ju teraz pilnuj, by nikt tego nie rozkrad - staruszek wskaza na piwniczk po lewej stronie. - Po co taki zbiornik w ruinie? - dziwi貫m si. - Nie wiem, czasami zbiera si w nim woda i leje si, a potem znika. To musi by jaka pami靖ka z czas闚 wojny albo stanu wojennego. W 1981 roku Wojsko Polskie zaj窸o ca貫 wzg鏎ze. Transportery i samochody sta造 mi璠zy drzewami zamaskowane siatkami. Ca造 zamek te zakryli siatkami, a na szczycie wybudowano czterdziestometrow metalow wie輳 obserwacyjn. Nasi patrzyli, czy Czesi nie maj ochoty wej do Polski, razem z innymi bratnimi armiami, jak to by這 podczas praskiej wiosny 1968 roku. St鉅 dobrze wida czeskie poligony. - S造sza貫m, 瞠 tu jakie skarby ukrywano... - zacz像em. - A pan to pewnie przyjecha z zamku Czocha? - domyli si staruszek. - Sk鉅 pan wie? Stalimy na rodku dziedzi鎍a zamku g鏎nego. Na lewo i prawo znajdowa造 si wejcia do piwnic. Doko豉 by造 zewn皻rzne ciany budowli. Micha ciekawie zagl鉅a do ciemnych tuneli. - Bo wy si chyba um闚ilicie, 瞠by tu przyje盥瘸? By豉 tu jaka pani z wysokim blondynem, brunet - Kanadyjczyk, ale wietnie m闚i po polsku i taki ubrany na czarno, m闚i po niemiecku z dziwnym akcentem. - To Hiszpan - wyjani貫m. K靖em oka zauwa篡貫m, jak Ma貪osia raz blad豉, raz robi豉 si czerwona na twarzy. - Sk鉅 pan wie, 瞠 oni byli z Czochy? - zapyta貫m. - Ten Kanadyjczyk mi m闚i. - A kiedy tu by? - Wczoraj. - A co z tymi skarbami? - Niech pan szuka wej do podziemnych tuneli... - staruszek wykona szeroki gest r瘯. - Gdzie ci poszukiwacze to znajduj, to nie wiem, ale przychodz, czasami samochody z obcymi rejestracjami parkuj w lesie przez ca章 noc... - A miejscowi nie szukali? - Szukali. Ci co pewnie co znajdowali, to ju nie wracali. M闚i si, 瞠 ca豉 ta g鏎a poryta jest korytarzami jak ser szwajcarski dziurami i wsz璠zie s pu豉pki. Staruszek opowiada Ma貪osi i Micha這wi o 篡ciu na zamku, co gdzie si znajdowa這, a ja wyj像em notes i szkicowa貫m sobie plan budynk闚. Po dziesi璚iu minutach wycieczka ze staruszkiem wr鏂i豉 do mnie i razem zeszlimy do samochodu. Dyskretnie przekaza貫m m篹czynie banknot z Boles豉wem Chrobrym w dow鏚 wdzi璚znoci za okazan pomoc. Wsiedlimy do cinquecento i ruszylimy do Czochy. Zerka貫m we wsteczne lusterko i widzia貫m, 瞠 zm璚zony Micha prawie natychmiast zasn像. Zwolni貫m do czterdziestu kilometr闚 na godzin. Nawet m這dzie鎍y z wypiekami na twarzach kieruj鉍y fiatami 126p byli szczliwi, 瞠 mogli mnie wyprzedzi. - Jak widzisz, Ma貪osiu, nie ja jeden zajmuj si dziwnymi rzeczami na zamku - zacz像em rozmow. - Jeste wariatem - odpowiedzia豉 Ma貪osia. - Mo瞠, ale to Marc oszukuje nas udaj鉍, 瞠 nie zna j瞛yka polskiego. - Jak wr鏂imy, to si z nim rozm闚i... - Jak wr鏂imy, b璠ziesz nadal sob... - Twoj narzeczon? - Po tym co wyrabia豉 robi鉍 malane oczy do Marca, nikt ju nie wierzy w nasze narzecze雟two... - Malane oczy?! A kto nie odrywa wzroku od Izabeli?! - A kto jej opowiada o moich dziwactwach? - Sk鉅 wiesz? - Tak mam prac! - Prac - Ma貪osia przedrzenia豉 mnie. - Gdy opowiada貫 o niej kiedy tu przyjecha豉m, myla豉m, 瞠 tylko tak mnie czarujesz. Czasami faceci chc pokaza si jako tajemniczy osobnicy, chocia ostatnio liczy si tylko fura i komora. Ty jednak zachowywa貫 si jak autentyczny wir, kt鏎emu zdaje si, 瞠 jest agentem J-23. Mog豉m od razu wyjecha... - Ale wtedy pojawi si ten fa連zywy Kanadyjczyk... - wtr鉍i貫m. - Masz dowody, 瞠 fa連zywy? - Nie, ale skoro udaje, 瞠 nie zna j瞛yka... - Mo瞠 wstydzi si go u篡wa?! Umiechn像em si pob豉磧iwie. - Ma貪osiu, obiecuj ci, 瞠 jak tylko zmieni si sytuacja na zamku i b璠zie niebezpiecznie, przede wszystkim wywioz ciebie i Micha豉. Teraz nadal graj dziewczyn zakochan w Marcu, udawaj zatroskanie jego losem, nie pokazuj, 瞠 znasz jego tajemnic, nikomu nie m闚, 瞠 wiemy o wizycie Izabeli i blondyna, Torquemady i Marca na zamku. - Kim mo瞠 by ten blondyn? - Ma貪osia by豉 zaintrygowana. - To Jerzy Batura - owiadczy貫m. Ma貪osia teatralnym gestem otar豉 czo這. - Rany, wy macie naprawd pomieszane w g這wach! - powiedzia豉. - M闚imy o blondynie, a ty zaraz m闚isz, o kogo chodzi. Mo瞠 jeszcze znasz jego 篡ciorys na pami耩? - Tak. Pokr鏒ce przedstawi貫m jej sylwetk mojego przeciwnika. - Tak walczycie ze sob, a nie moglibycie po prostu stoczy pojedynku? - za瘸rtowa豉 Ma貪osia. - Chyba tylko na kije. Batura jest kryminalist, niegodnym przeciwnikiem dla osoby szlachetnie urodzonej. Ma貪osia milcza豉 nie wiedz鉍, czy 瘸rtuj, czy m闚i prawd. - B璠ziesz gra豉 dalej? - zapyta貫m Ma貪osi. - B璠 twoj Mat Hari - szepn窸a nachylaj鉍 si do mojego ucha. Niespodziewanie poca這wa豉 mnie w policzek, nie przelotnie, a delikatnie, jakby z rozmys貫m, chc鉍 mi w ten spos鏏 co okaza. Po chwili opad豉 na tylne siedzenie obok Micha豉. Doda貫m gazu i jeszcze przed kolacj dojechalimy na podjazd przed zamkiem. - Marc si znalaz? - zapyta貫m recepcjonistk. - Nie - odpar豉. Na chwil poszed貫m do swojego pokoju. Odwie篡貫m si, przebra貫m i zszed貫m na kolacj, po drodze zachodz鉍 po Ma貪osi i Micha豉. - Podr騜 dobrze pa雟twu zrobi豉 - Izabela zwr鏂i豉 na nas uwag. M闚i豉 po angielsku, 瞠by i Torquemada rozumia, o czym rozmawiamy. - Szybko, Pawle, przej像e inicjatyw po znikni璚iu Marca. - Moim zdaniem, nie powinna pani wnika w te sprawy, za to sprawa pana Marca zaczyna mnie niepokoi - odpar Torquemada. - Pyta貫m stra積ika przy bramie - Marc nie wychodzi poza teren zamku. - Mo瞠 jest inne wyjcie? - sugerowa豉 Ma貪osia. - Nie ma, chyba 瞠 przez otwory strzelnicze, ale po co Marc mia豚y bawi si w tak konspiracj? - dziwi豉 si Izabela. Micha s造sz鉍 imi Marc w wypowiadanych przez nas zdaniach domyli si, 瞠 Kanadyjczyka wci嘀 nie ma. - Zjad造 go potwory - oznajmi szeptem. - Zamkn窸y go w dziurze, gdzie siedzia wujek Pawe, ale wujek im uciek, by造 g這dne i z豉pa造 pana Marca. Mimo woli umiechn像em si. - Skoro nas wszystkich tak przej像 los Marca, proponuj wieczorem zrobi narad i ustali plan dzia豉nia - odezwa貫m si. - Po co plan, trzeba wezwa policj - stwierdzi豉 Ma貪osia. - Policja ka瞠 poczeka - powiedzia豉 Izabela. - Pawe ma na myli plan poszukiwa? - Tak - przyzna貫m. - Proponuj spotkanie o dwudziestej pierwszej. Wszyscy, a zw豉szcza Micha zgodzili si. Po kolacji odprowadzi貫m Ma貪osi z ch這pcem do pokoju. W swojej kwaterze zadzwoni貫m na telefon kom鏎kowy Mariusza. - Czekam w kantorku w baszcie, tam gdzie by貫m rano - powiadomi mnie, gdy odebra telefon. Przebrany, wyekwipowany zszed貫m do niego. - Fajne wdzianko - pochwali m鎩 kombinezon. Gdy wyszlimy na dw鏎, gdzie by這 ciemno i w fosie nagle znikn像em Mariuszowi z oczu, a westchn像 zadziwiony. - Dok鉅 idziemy? - pyta mnie. - Najpierw sprawdzimy pewien trop - odpowiedzia貫m. Skr璚i貫m w prawo do korytarzyka pod bastionem. - Ci鉚nie wilka do lasu - rozemia si Mariusz. miech zamar mu na ustach, gdy zobaczy, jak szybko wytrychem otwieram drzwi. - Czemu, jak by貫 tu zamkni皻y, sam si w ten spos鏏 nie uwolni貫? - dziwi si. - Po pierwsze, potwierdzi這by to podejrzenia niekt鏎ych wzgl璠em mojej osoby, a po drugie, ten kto mnie tu zamkn像 zostawi klucz w zamku. - To kim ty jeste? Bez s這wa wyj像em legitymacj s逝瘺ow i pokaza貫m j koledze. Ten przeczyta, gdzie pracuj i cicho gwizdn像. - Muzealnik, specjalny referat? - pyta. - Kim ty jeste? Masz jaki futurystyczny kombinezon, umiesz si w豉ma... - Jestem detektywem pilnuj鉍ym, by znajduj鉍e si na terenie Polski dzie豉 sztuki nie zmienia造 w spos鏏 nielegalny w豉cicieli. - To dlatego interesuj ci skarby Czochy? - Tak. Teraz chodmy. Doszlimy do ko鎍a korytarza, sprawdzaj鉍 po drodze cele. Zeszlimy po schodkach do niskiego tunelu i dalej do wy豉manej ciany z desek. - Chcesz tam wej? - Mariusz wyranie nie mia ochoty ryzykowa 篡cia. - Marc si nie ba - wskaza貫m na ci鉚 dalszy przejcia. - I dot鉅 nie wr鏂i... - Mariusz gorzko si umiechn像. Z torby wyj像em uprz嘀 wspinaczkow i za這篡貫m j. Przewi頊a貫m si lin, kt鏎ej zwoju pilnowa Mariusz. - Osiemdziesi靖 metr闚 liny powinno wytrzyma? - zapyta貫m. - Powinno. Mariusz patrzy na m鎩 ekwipunek: dwie latarki, czo堯wk i zwyk章, n騜 w pochwie na 造dce, kilka wodoszczelnych kieszeni na pasie, a w nich mi璠zy innymi cienka linka, scyzoryk, zapasowe baterie i 瘸r闚ki, dwa haki wspinaczkowe, dwa bloczki, czekolada, bidon z wod. - Przeszed貫 szko喚 dla Rambo? - umiechn像 si. - W pewnym sensie tak. Zostawi貫m Mariusza z lin i poczo貪a貫m si dalej. Szybko, po dziesi璚iu metrach dotar貫m do rozwidlenia tuneli. Po ladach na kurzu posadzki nie mog貫m rozpozna, w kt鏎 stron poszed Marc. Ostro積ie skierowa貫m si w prawo. W pewnej chwili moje d這nie zanurzy造 si w wodzie. Czu貫m, jakby tunel lekko opada, a ja brodzi貫m w najwy瞠j trzycentymetrowej warstwie wody. wieci貫m przed siebie i szuka貫m ewentualnych pu豉pek. Ba貫m si odzywa, wo豉 Marca, by ha豉sem nie spowodowa niepotrzebnego zawa逝. Nagle us造sza貫m za sob ruch. Obejrza貫m si. Kilka metr闚 za mn ujrza貫m dwie d這nie zwisaj鉍e z sufitu. Skupiony na sprawdzaniu drogi przed sob nie zauwa篡貫m otworu w suficie! Zap這n窸a zapa趾a, lont zacz像 si tli i ciemny, d逝gi na kilkanacie centymetr闚 kszta速 poszybowa w moj stron. Nie wr騜y這 to niczego dobrego. Zacz像em ucieka. Dwie rzeczy zdarzy造 si jednoczenie: moje d這nie polizn窸y si na liskiej powierzchni pokrytych szlamem cegie i nagle zje盥瘸貫m ku jakiej wodzie, a za sob us造sza貫m huk wybuchu. ROZDZIA DZIESI冉Y LABIRYNT PODZIEMNYCH KORYTARZY PUxPKA ZE SZKIELETEM MICHA Z KR紘KOFAL紟K WSPINACZKA W CIEMNOCIACH PRZYJAZD PANA SAMOCHODZIKA I AFRODYTY To by豉 petarda. Og逝szy這 mnie, 瞠 a w uszach dudni這, g這wa mnie bola豉, a przed oczami mia貫m mroczki. Zsuwa貫m si z r瘯oma wyci鉚ni皻ymi przed siebie, a na mnie lecia造 ceg造 rani鉍 bolenie w plecy. Tylko raz czy dwa gruz trafi mnie w g這w, ale niegronie, bo uderzenie amortyzowa造 kaptur kombinezonu i kominiarka. Niestety, zgas豉 czo堯wka i sun像em po b這cie w absolutnych ciemnociach. Usi這wa貫m wyhamowa p璠 rozstawiaj鉍 nogi i szoruj鉍 stopami po cianach. Zjazd trwa kilka sekund i zako鎍zy si 豉dowaniem w p造tkiej wodzie. R璚e nie zamortyzowa造 upadku i uderzy貫m o dno zbiornika. Szybko wsta貫m, mimo 瞠 kr璚i這 mi si w g這wie. Powietrze wype軟ia gryz鉍y w oczy i gard這 dym. Z saszetki na pasie wyj像em drug latark i powieci貫m doko豉. Znajdowa貫m si w okr鉚貫j, betonowej studni o rednicy oko這 czterech metr闚, wysokiej na trzy metry. Woda si璕a豉 mi do kolan, a tu nad lustrem wody znajdowa造 si trzy rury prowadz鉍e w r騜nych kierunkach. Nad nimi byty cztery rury, mi璠zy innymi ta, kt鏎 si tu dosta貫m. Zauwa篡貫m, 瞠 tylko ten tunel, kt鏎ym zjecha貫m, by wybudowany z cegie, reszta z betonu. Popatrzy貫m na lin przy uprz篹y. Mariusz trzymaj鉍 j powinien uchroni mnie przed zjazdem. Poci鉚n像em lin - by豉 luna. Szarpn像em i wtedy z g鏎y us造sza貫m narastaj鉍y huk. Zrozumia貫m, 瞠 zrobi貫m b章d. Uciek貫m do jednego z trzech tuneli. Za mn wpad do studni stos cegie, gruzu i ziemi oraz luny, dwudziestometrowy kawa liny. Obejrza貫m ko鎍闚k i jak 豉two si domyle, ten sam cz這wiek, kt鏎y zdetonowa za mn petard, odci像 uprzednio lin. Huk eksplozji spowodowa zawalenie si tunelu. Gdy podszed貫m do rury i zawieci貫m do g鏎y, zobaczy貫m tam tylko rumowisko. Nie mia貫m szans wydosta si t sam drog, kt鏎 tu wszed貫m. Opar貫m si plecami o cian, zgasi貫m latark, zdj像em czapk i kaptur. Otar貫m pot z czo豉. Musia貫m przemyle swoj sytuacj. Dwadziecia metr闚 liny w moich r瘯ach wiadczy這 o tym, 瞠 kto odci像 j chwil po tym, jak min像em rozwidlenie. Czy cz這wiekiem, kt鏎y chcia mnie tu pogrzeba by Mariusz czy Marc? A mo瞠 jeszcze kto inny? To by這 zasadnicze pytanie. Komu mog貫m zaufa? Chyba tylko Micha這wi - to by豉 gorzka refleksja. Gdybym mia stuprocentowe zaufanie do Mariusza, powinienem zosta tu, w tej studni i tu oczekiwa pomocy. Gdyby jednak to Mariusz by zamachowcem, to m鏬 skierowa ewentualne poszukiwania mojej osoby w zupe軟ie innym kierunku. Musia貫m sam poszuka wyjcia. Najpierw zapali貫m zapasow latark i obejrza貫m czo堯wk. Okaza這 si, 瞠 uderzenie jednej z cegie spowodowa這 zmia盥瞠nie element闚 doprowadzaj鉍ych kabelki od 瘸r闚ki na czole do baterii umocowanych na opasce po przeciwleg貫j stronie. Dzi瘯i prowizorycznej naprawie latarka znowu dzia豉豉 i mia貫m dwie sprawne. Jednoczenie uwiadomi貫m sobie, 瞠 gdyby nie baterie z ty逝 g這wy, to otrzyma豚ym pot篹ny cios. Wola貫m nie myle, czym to by si mog這 sko鎍zy. Powieci貫m do tuneli po這穎nych wy瞠j. Dwa by造 zasypane, trzeci zako鎍zony betonow cian. Mia造 po dziesi耩, pi皻nacie metr闚 d逝goci. Wygl鉅a造 na niedoko鎍zone. Zajrza貫m do trzech dolnych. Wszystkie wygl鉅a造 na dro積e. Teraz wyobrazi貫m sobie miejsce, w kt鏎ym mog貫m by wzgl璠em zamku. By貫m gdzie na wysokoci altanki za rzeb 逝cznika ko這 podjazdu. Wygl鉅a這 na to, 瞠 jeden z kana堯w prowadzi w kierunku zamku, drugi do zalewu, trzeci pod folwark. Rury nie wygl鉅a造 na przejcia skonstruowane z myl o w璠r闚kach ludzi - by造 to obiekty techniczne. Odrzuci貫m wi璚 od razu drog pod folwark, gdzie mi璠zy poziomem, na jakim si znajdowa貫m, a powierzchni ziemi by這 minimum dwadziecia metr闚 r騜nicy. Uzna貫m, 瞠 wspinaczka po kana豉ch technicznych, zw豉szcza gdyby by造 one zniszczone, nie wchodzi w rachub. Nie by貫m pewien, co przyniesie mi w璠r闚ka w kierunku zamku, wi璚 skierowa貫m si do Jeziora Lenia雟kiego. Przypuszcza貫m, 瞠 ten kana odp造wowy ko鎍zy si w najgorszym razie krat. Przeczo貪a貫m si kilkanacie metr闚, a korytarz 豉godnie skr璚a do jeziora. Jednoczenie miejsce kr璕闚 betonowych dok豉danych do siebie zaj窸y p豉skie, prostok靖ne p造ty, a nad nimi ujrza貫m betonowe p馧okr璕i. Zrobi這 si wi璚ej miejsca, pojawi造 si betonowe listwy na styku pod這gi i sklepienia. Ju czu貫m podmuchy wie瞠go powietrza i zapach wody, gdy niespodzianie osun窸a si pode mn pod這ga. Uderzy貫m czo貫m o p造t betonow, kt鏎a nagle stan窸a na sztorc. Pode mn rozwar豉 si dziura. Rozpaczliwe chwyci貫m si bocznych listew i tylko dzi瘯i temu nie upad貫m do dziury. Znowu by這 ciemno. Latarka na czole zgas豉. Odczo貪a貫m si od dziury i zapali貫m zapasowe wiat這, 瞠by obejrze czo堯wk. Niestety, tym razem moje uderzenie g這w by這 tak silne, 瞠 niemal wy豉ma貫m reflektor z mocowania. Schowa貫m opask do kieszeni na pasie. Teraz, maj鉍 tylko jedn latark, musia貫m uwa瘸. Ostro積ie podsun像em si do dziury i zawieci貫m do rodka. Oko這 siedmiu metr闚 ni瞠j stercza造 zardzewia貫 pr皻y zbrojeniowe. Na nich le瘸 po鄴趾造 szkielet, obok resztki wojskowego ekwipunku. O dziwo, dostrzeg貫m wr鏚 niego ameryka雟ki pistolet maszynowy Thompson b璠鉍y na wyposa瞠niu ameryka雟kiej armii podczas drugiej wojny wiatowej. Rozejrza貫m si po kanale. P造ta, kt鏎a teraz przegradza豉 przejcie, by豉 tak naprawd klap zapadni. Doskonale wywa穎na przechyla豉 si powoduj鉍 upadek do studni ka盥ego, kto nie spodziewa si tego typu pu豉pki. Cz這wiek, kt鏎ego szcz靖ki widzia貫m na dole, by ofiar tego mechanizmu. Opar貫m si lew d這ni o listw, wyci鉚n像em praw r瘯 i poci鉚n像em p造t do siebie. U這篡貫m j r闚no z poziomem pod這gi. Mia豉 p馧tora metra d逝goci i w tej pozycji nie odr騜nia豉 si niczym od pozosta造ch. Dalej czo貪a貫m si sprawdzaj鉍 ka盥 z p造t. Wreszcie ujrza貫m wylot, jasny punkt odleg造 o dwadziecia metr闚 ode mnie. Gdy przeby貫m nast瘼nych dziesi耩 metr闚, okaza這 si, 瞠 wyjcie jest dla mnie nieosi鉚alne, bo tunel gwa速ownie zmniejsza si do rury rednicy nieca造ch czterdziestu centymetr闚, zako鎍zonej krat z grubych na centymetr pr皻闚 - w 瘸den spos鏏 nie m鏬豚ym tamt璠y si wydosta. Westchn像em i zm璚zony przewr鏂i貫m si na plecy. Wy章czy貫m latark i g喚boko wdycha貫m wie瞠 powietrze. R璚e po這篡貫m na brzuchu. Dotkn像em kieszonki z telefonem kom鏎kowym. W wodoszczelnym zamkni璚iu aparat ocala, ale pokazywa, 瞠 nie jestem w zasi璕u sieci. Odruchowo dotkn像em kieszeni, w kt鏎ej mia貫m kr鏒kofal闚k. Micha! Mia przecie mie w章czon kr鏒kofal闚k i nas逝chiwa, kiedy wezw go do zabawy! Czy nadajnik b璠zie dzia豉 pod ziemi? Musia貫m sprawdzi. Wyj像em urz鉅zenie, pod章czy貫m kabelek ze s逝chawk i mikrofonem, a potem wysun像em nadajnik ku kracie. - Micha! - krzycza貫m do mikrofonu. - Micha, czy mnie s造szysz?! Co trzeszcza這. Wczo貪a貫m si do rury na ile da貫m rad i znowu posun像em radiostacj w kierunku kraty. - Micha, tu m闚i Pawe! S造szysz mnie?! Znowu odpowiedzi by造 tylko trzaski. Prze章czy貫m cz瘰totliwo na u篡wan przez s逝瘺y ratunkowe. - Mayday, Mayday! Czy kto mnie s造szy?! S造sza貫m tylko gwizdy, elektroniczny szum. - Nazywam si Pawe Daniec. Jestem uwi瞛iony w podziemiach zamku Czocha. Wejcie prowadzi przez piwnice pod bastionem! Kilka razy powt鏎zy貫m ten komunikat, potem znowu prze章czy貫m si na cz瘰totliwo, na kt鏎ej m鏬 mnie s造sze Micha. - Micha! - wo豉貫m do mikrofonu. - Czy kto mnie s造szy?! Brak odzewu za豉ma mnie. Widocznie Micha nie w章czy swojego odbiornika. Patrzy貫m ku odleg貫mu, nieosi鉚alnemu wyjciu i zastanawia貫m si, czy powinienem tu zosta i oczekiwa pomocy, a kto b璠zie t璠y przechodzi. - Wujku, co m闚i貫? - nagle w s逝chawce odezwa si s這dki g這s Micha豉. - Micha, to ty?! - Tak, mog przyj z rycerzami?! - Jak wyjd z pu豉pki... - Co m闚i貫? - dwi瘯i rwa造 si. - Jak m闚isz, to naciskasz czerwony guzik i potem - jak s逝chasz - to go puszczasz... - Aha, kiedy b璠ziemy si bawi? - Jak wyjd... - A gdzie jeste? - W pu豉pce. Jest z tob ciocia? - Nie, wszyscy bawi si z tob w chowanego, ale ja im nie powiem, gdzie jeste... - Micha! Gdzie s doroli? - Szukaj wujka w ca造m zamku. - Biegnij po cioci... - Ju - przez chwil s造sza貫m tupot krok闚 ch這pca i jego krzyk: Hura, wujek do mnie zadzwoni. Umiechn像em si na sam myl o wra瞠niu, jakie zrobi ch這piec swoj opowieci. miech by roz豉dowaniem emocji, jakie mi towarzyszy造. Po kr鏒kiej chwili us造sza貫m czyje kroki. - Pawe! - dotar do mnie niski, zniekszta販ony g這s. - Tak, jestem w jakiej rurze odp造wowej od strony jeziora... - Good bye - kto mnie po瞠gna. Potem w s逝chawce s造cha by這 tylko wist, huk i cisz. - Draniu! Co ty zrobi?! - krzycza貫m pe貫n bezsilnej z這ci. Czeka貫m z w章czonym radiem do nocy. Zmienia貫m cz瘰totliwoci i nadawa貫m sygna wzywaj鉍y pomoc. Nikt ju si nie odezwa. Akumulator czerwon lampk zakomunikowa, 瞠 za chwil si roz豉duje. O dwudziestej drugiej kr鏒kofal闚ka wy章czy豉 si. Schowa貫m j do kieszeni. Wycofa貫m si do szerszej czci kana逝 i le蕨c czeka貫m na pomoc. Na zewn靖rz zacz像 pada deszcz. Monotonny szum i zm璚zenie sprawi造, 瞠 zasn像em. Obudzi貫m si o 鏀mej. Wczo貪a貫m si do rury i wo豉貫m o pomoc. Bezskutecznie. Do po逝dnia na przemian s逝cha貫m i krzycza貫m, a ochryp貫m. W po逝dnie zjad貫m 獞ier czekolady, jak mia貫m ze sob. Przyda豉 si te woda w ma造m, p馧litrowym bidonie, jaki mia貫m ze sob. Mo瞠 na powierzchni moje wyposa瞠nie budzi這by miech - przypomina豚ym komandosa przygotowanego do wybuchu wojny, ale teraz moja zapobiegliwo zosta豉 nagrodzona. Oszcz璠za貫m wod - dwa 造ki musia造 mi na razie wystarczy. Ca造 dzie pada deszcz. Wtedy te wyczerpa豉 si bateria telefonu. Schowa貫m bezu篡teczne teraz urz鉅zenie. Gdy zapad zmrok, postanowi貫m wr鏂i do studni i spr鏏owa innej drogi. Po godzinie dotar貫m na miejsce. Wok馧 panowa豉 cisza. Je瞠li moim ladem ruszy豉by ekipa ratunkowa, to powinienem by s造sze odg這sy kopania. Tym razem wybra貫m kana prowadz鉍y w kierunku zamku. Czo貪a貫m si rozgl鉅aj鉍 si w poszukiwaniu kolejnych pu豉pek. Przeszed貫m jeden zakr皻 w lewo, potem drugi w prawo. Dalej korytarz prowadzi ju prosto i nawet nieco si poszerzy. Niepostrze瞠nie ska造 zast雷i造 beton i po dwudziestu minutach dotar貫m do studni o ceglanej cembrowinie. Powieci貫m w d馧. Pi耩 metr闚 ni瞠j by這 lustro wody. Skierowa貫m promie latarki do g鏎y. Dziesi耩 metr闚 wy瞠j ujrza貫m niski otw鏎, a wy瞠j wiat這 odbija這 si od drobinek kurzu wiruj鉍ych w powietrzu, tak 瞠 nie mo積a by這 nic zobaczy. Postanowi貫m wspina si. Wed逝g moich oblicze, by貫m ju pod zamkiem i uzna貫m, 瞠 t璠y mia貫m szans wyj na powierzchni. Najgorzej by這 zacz寞. Wysu鎍ie si z ciasnej dziury tak, by oprze si plecami o cembrowin o rednicy osiemdziesi璚iu centymetr闚 i spr鏏ujcie nie spa pi耩 metr闚 do wody. By貫m sprawny fizycznie, ale nie by貫m akrobat. Ostro積ie wychyli貫m si i zaraz cofn像em. Musia貫m co zrobi z latark. wiat這 by這 mi potrzebne, ale obie wolne r璚e te. Z kieszonki wyj像em opask od czo堯wki i kawa趾iem cienkiej linki umocowa貫m latark do opaski. By這 to niewygodne, ale w tych warunkach wydawa這 si jedynym rozwi頊aniem. Drugi raz wychyn像em z dziury. D這nie lizga造 si po pokrytych zimnym, wilgotnym nalotem ceg豉ch. Czu貫m lodowate podmuchy bij鉍e od wody poni瞠j. Powoli w璠rowa貫m kominem, starannie wyszukuj鉍 oparcia dla rak i n鏬. Po kwadransie by貫m wyczerpany, ci篹ko 豉pa貫m powietrze. Po trzydziestu minutach palcami dotyka貫m progu dziury umieszczonej dziesi耩 metr闚 wy瞠j od tej, z kt鏎ej wyszed貫m. Chwyci貫m si drug r瘯 tego miejsca i pr鏏owa貫m si podci鉚n寞. Ceg造 nie wytrzyma造 mojego ci篹aru i wykruszy造 si z zaprawy. Momentalnie zacz像em zje盥瘸, rozpaczliwie pr鏏uj鉍 chwyci si czegokolwiek, zatrzyma upadek nogami. Wreszcie zrezygnowa貫m z walki i run像em do wody. Kombinezon na moment zahamowa atak zimna, jakie przeszy這 moje cia這. Zanurkowa貫m g喚boko, ale momentalnie r瘯oma pcha貫m si ku powierzchni. Z豉pa貫m si ciany i przylgn像em do niej odpoczywaj鉍. Latarka teoretycznie odporna na wod i wstrz零y odm闚i豉 pos逝sze雟twa. Tkwi貫m w ciemnociach, w jeszcze gorszym po這瞠niu, ni tam przy kracie. St鉅 ju za 瘸dne skarby mnie nikt by nie wyci鉚n像, nie m闚i鉍 o tym, jak d逝go da豚ym rad utrzyma si na wodzie. Odpoczywa貫m d逝窺zy czas i potem podj像em trud wspinaczki. Pierwszy przystanek zrobi貫m w ni窺zej dziurze. Zastanawia貫m si, czy nie wr鏂i do studni i kraty, ale w ko鎍u uzna貫m w璠r闚k w ciemnociach przez tunele za bezcelow i niebezpieczn. Pi像em si dalej. Przy drugim otworze by貫m ostro積iejszy. Wczo貪a貫m si do niego i wtedy wyci鉚n像em n騜, haki i bloczek. Postanowi貫m przygotowa sobie w ciemnociach prymitywne stanowisko asekuracyjne. Wymaca貫m pod這瞠. Wydawa這 si solidne. Stopk no瘸 wbi貫m hak p馧 metra od kraw璠zi studni. Umocowa貫m do niego bloczek z blokad- mechanizmem uruchamiaj鉍ym si przy gwa速ownym przewijaniu si liny. Przeprowadzi貫m koniec liny przez bloczek, uwi頊a貫m go do haka i przewin像em dwadziecia metr闚 liny, jaka mi zosta豉. Dzi瘯i temu, gdyby ponownie przydarzy mi si lizg do wody, bloczek zablokowa豚y lin i nie musia豚ym powtarza ca貫j trasy. Dalej wspina貫m si wolno, ale dzi瘯i hakowi i linie czu貫m si pewniej. Po p馧godzinie le瘸貫m ju na kraw璠zi studni i jak lepiec maca貫m ciany wok馧 siebie. Studnia znajdowa豉 si na ko鎍u jakiego wysokiego korytarza. Gdy troch odetchn像em, zdecydowa貫m si wsta. Odpi像em lin. By貫m przekonany, 瞠 mam szans sam uwolni si z opresji. Szed貫m opieraj鉍 si r瘯oma o ciany, przed ka盥ym krokiem badaj鉍 czubkiem buta miejsce, gdzie zamierza貫m stan寞. W pewnym momencie uderzy貫m g這w o co metalowego. Pomaca貫m r瘯. To by豉 metalowa r鉍zka. Gdy jej dotkn像em, by貫m pewny, 瞠 jestem uratowany. Energicznie przesun像em metalow p造t, zamykaj鉍 przedtem oczy. Nag造 blask owietlenia sali rycerskiej m鏬豚y mnie olepi na jaki czas. Podskoczy貫m, podci鉚n像em si i wydosta貫m z paleniska wielkiego kominka. Wyczo貪a貫m si na parkiet i z luboci wdycha貫m aromat pasty do piel璕nacji drewna. Po chwili dosun像em p造t na miejsce i usiad貫m. Z biblioteki dobieg造 mnie odg這sy rozmowy. Jej uczestnikami byli mieszka鎍y zamku, Mariusz i jeszcze kto, kt鏎ego obecno bardzo mnie uradowa豉. Przyszed mi do g這wy pewien upiorny pomys. Zdj像em czapk i starannie jej wewn皻rzn stron wyciera貫m swoje lady na parkiecie, a znalaz貫m si na rodku sali. Wtedy ju normalnie, nie bacz鉍 na brud, szed貫m do biblioteki. Otworzy貫m jej drzwi i wszed貫m do rodka. Z przyjemnoci i uwag obserwowa貫m reakcj obecnych. Torquemada patrzy na mnie z 篡czliwym umiechem. Izabela i Marc wygl鉅ali tak, jakby zobaczyli zmartwychwsta貫go nieboszczyka. Mariusz umiechn像 si z ulg. Na twarzy Agnieszki ujrza貫m obrzydzenie pomieszane z ciekawoci. Ma貪osia mia豉 si, ale wielkie grochy 貫z sp造wa造 jej po policzkach. - Bo瞠! - j瘯n像 dyrektor. - Wujek! - krzykn像 Micha, kt鏎y spoczywa na kolanach Ma貪osi i og鏊ne poruszenie zbudzi這 go. - To ten zaginiony? - zapyta Pan Samochodzik. Mina szefa nie wyra瘸豉 瘸dnych emocji. Tylko w jego oczach ujrza貫m przez moment b造sk zadowolenia. On te lubi efektowne gesty, a to wejcie by這 najlepszym, jakie tylko mo積a by這 sobie wymarzy. Jednak ja te zosta貫m zaskoczony obecnoci Afrodyty. By豉 bardzo wysoka, szczup豉. Mia豉 豉dne, troch latynoskie rysy twarzy, figur podkrelaj鉍 jej kobiece atrybuty i czarne jak w璕iel w這sy 豉godnymi falami sp造waj鉍e do po這wy plec闚. By豉 tylko kilka lat m這dsza ode mnie, ale wygl鉅a豉 o wiele m這dziej - na studentk. To w豉nie zmyli這 mnie, gdy pozna貫m j pracuj鉍 nad pewn spraw na Mierzei Wilanej. Okaza豉 si by policjantk z Komendy G堯wnej Policji. Ona zerka豉 na mnie z lekkim umiechem. - Tak, to ja - odpowiedzia貫m na pytanie pana Tomasza. - Witam pa雟twa. Sk這ni貫m si, odsun像em sobie krzes這 z wysokim oparciem, wyj像em Heralde Tribune z r瘯i Marca, po這篡貫m na siedzeniu i usiad貫m. - Tym razem kto pr鏏owa mnie zabi - oznajmi貫m. - Jednak to nie by jeszcze m鎩 czas na mier. Teraz przyszed czas na pytania i deklaracje lojalnoci. - Martwilimy si o pana - powiedzia dyrektor. - Czy to ekipa poszukiwawcza pana wydoby豉. Nie? To musz p鎩 j odwo豉. Dyrektor wyszed. - Pewnie pan g這dny - Agnieszka wsta豉 i posz豉 w lady gospodarza obiektu. - Co si z tob dzia這? - pyta豉 Izabela. - Czy to prawda, co m闚i Micha o radiostacji? - dopytywa豉 si Ma貪osia. - Wujku, kto ukrad nasz radiostacj! - oznajmi Micha. - Wiedzia貫m, 瞠 dasz sobie rad - s豉bo umiechn像 si Marc. - Natychmiast wezwa貫m pomoc, ale ca造 tunel by zawalony gruzem - opowiada Mariusz. - Godzin temu doszli do rozwidlenia tunelu i zastanawiali si, w kt鏎 stron kopa... - Wydaje mi si, 瞠 pan z polskiej policji b璠zie mia du穎 pyta do pana Paw豉 - Torquemada sk這ni si w kierunku szefa. - Tak - pan Tomasz chrz隕n像 rozgl鉅aj鉍 si. - Panowie powinni zosta sami - domyli豉 si Izabela. Wszyscy wstali, 瞠by wyj. Micha szybko podbieg i przytuli si do mnie. Mocno obj像 moj szyj. - T瘰kni貫m za tob, wujku - powiedzia. - Ja za tob te - odpowiedzia貫m. G這s uwi頊 mi w gardle i powstrzyma貫m 透y. Ten ma造 cz這wiek potrafi w bezpretensjonalny spos鏏 okaza uczucia, jednym gestem udowodni, jak wa積y by貫m dla niego. Nie zapomnia貫m te, 瞠 rozmowa przez kr鏒kofal闚k da豉 mi nadziej w trudnych chwilach. - Jutro pobawimy si rycerzami - obieca貫m g豉szcz鉍 go po jasnych w這sach. Tylko Izabela i Marc zachowali zimny spok鎩 podczas tej sceny. Ma貪osia ukradkiem wyciera豉 oczy. Afrodyta wychodzi豉 ostatnia i z umiechem przymru篡豉 oko. Gdy zostalimy sami, pan Tomasz chwil w ciszy przygl鉅a mi si. - Pan jest z policji? - zapyta貫m, jednoczenie na migi pokazuj鉍 szefowi, by da mi notes i d逝gopis. - Tak, to moja legitymacja - odpar szef podaj鉍 mi 蕨dane przedmioty. - wietnie - powiedzia貫m po chwili, oddaj鉍 mu notes. Napisa貫m w nim: Poszukajmy innego miejsca, tu jest pods逝ch. - Z tego co wiem, przydarzy造 si tu panu dziwne historie, najpierw zamkni璚ie, potem ten wypadek w podziemiach - m闚i pan Tomasz rozgl鉅aj鉍 si po bibliotece. - Czy ma pan wrog闚? Nie odpowiedzia貫m, bo jednoczenie weszli dyrektor i Agnieszka. - Ekipa ju si pakuje do wyjazdu - oznajmi dyrektor. - Prosz - Agnieszka postawi豉 przede mn tac z jedzeniem. Szybko przygotowa貫m sobie ogromne kanapki z jajecznic i szynk. Jednym haustem wypi貫m kubek herbaty. - Musz podzi瘯owa tym ratownikom - wyjani貫m i wybieg貫m. Dosta貫m si do bastionu, gdzie ratownicy sprowadzeni z pobliskiej kopalni miedzi zwijali sprz皻. Najpierw chwil rozmawia貫m z ich szefem, kt鏎emu udzieli貫m wyjanie. Nie wdaj鉍 si w szczeg馧y, przedstawi貫m si jako policjant poszukuj鉍y lad闚 kradzie篡 sprzed lat. Podczas rozmowy zaskoczy豉 mnie obecno pewnego drobnego przedmiotu. Podnios貫m go i zapyta貫m, czy nie zgubi go kto z ratownik闚. Jak si spodziewa貫m - zaprzeczyli. Potem serdecznie uciska貫m ludzi, kt鏎zy przez ca造 dzie kopali tunel przez gruz. Po p馧godzinie wr鏂i貫m na most przed zamkiem. Czeka tam na mnie pan Tomasz. - Chodmy - powiedzia. Poprowadzi mnie na drugie pi皻ro, do drzwi do wie篡. Otworzy ci篹k k堯dk, zamek i weszlimy do rodka. Zamkn瘭imy si i weszlimy dwa pi皻ra wy瞠j. Tu nikt nie m鏬 nas pods逝chiwa. Jad貫m i opowiada貫m szefowi, co mi si tu do tej pory zdarzy這. S逝cha kiwaj鉍 g這w. - Gdzie teraz s twoje kryszta趾i? - zapyta. - Wisz w woreczku na cianie kredensu od strony tajnego przejcia. - Jaki masz plan? - Musz znale morderc, wyekspediowa st鉅 Ma貪osi i Micha豉, sprawdzi zamek wiecie, kopalnie w Lenej, obejrze podziemia Czochy... - ...i przede wszystkim z豉ma zagadk s堯w Franges non flectes. - Czemu to takie wa積e? - Bo to wskaz闚ka prowadz鉍a do skrytki ze skarbami, kt鏎ych list widzia貫 na jednym z tych kryszta趾闚. - Jest pan pewien? - Tak, a ty mylisz, 瞠 czego szukaj mieszka鎍y tego zamku? - Tajemnic drugiej wojny wiatowej, tej fabryki broni... - Mo瞠 te, ale nie s鉅z. Czy mo積a wymyli co straszniejszego ni obecne bronie masowej zag豉dy? Za to dzie豉 sztuki to prawdziwy skarb, kt鏎y mo積a sprzeda, kt鏎ym mo積a si cieszy. - Czy ma pan pomys, jakie znaczenie ma ta 豉ci雟ka sentencja? - Z豉miesz, lecz nie zegniesz? Gdyby s這wa by造 u這穎ne odwrotnie Zegniesz, ale nie z豉miesz pomyla豚ym, 瞠 chodzi o ludzk wol. Lecz w wersji oryginalnej nie mam poj璚ia. Mo瞠 chodzi o jaki minera, jakie miejsce, mo瞠 to fragment jakiego wiersza? Nie wiem, ty tu mieszkasz i ty szukaj. - A wiecie, Gryf i Lena? Przecie te miejsca interesowa造 Marca. By w Gryfie i chcia tam jecha z Ma貪osi. Zamek wiecie zwiedza z Micha貫m i Ma貪osi. Jestem pewien, 瞠 sztolni w Lenej te nie omin像... - Jak dziesi靖k闚 innych ciekawych miejsc w tym regionie. Pawle, nie 豉p kilku srok za ogon. Jeszcze dzi wyje盥瘸m. Na miejscu zostanie Afrodyta. Oczywicie oficjalnie jeszcze si nie znacie... - szef rozemia si. - Mam nadziej, 瞠 gdy osoba graj鉍a twoj narzeczon wyjedzie, nie rzucisz si na dawn sympati? Przepraszam, 瘸rtowa貫m - doda widz鉍 moj strapion min. - Wzi像em Afrodyt, bo j znasz i masz do niej pe軟e zaufanie. Pokiwa貫m g這w na znak, 瞠 wszystko jest dla mnie zrozumia貫. Zeszlimy z wie篡. Pan Tomasz odni鏀 klucz do recepcji i odprowadzi貫m go do samochodu stoj鉍ego na podjedzie. Spojrza貫m zdziwiony na ministerialnego poloneza. - Ci篹ko ci bez samochodu? - zapyta szef. - Tak. - Tego nie dostaniesz, przecie jest policyjny - Pan Samochodzik rozemia si. - Wehiku zostawi貫m w Warszawie, rzuca豚y si w oczy i nasz misterny kamufla by豚y nic niewart. Nie rozumia貫m, czemu mia taki dobry nastr鎩. Ucisn瘭imy sobie d這nie i po瞠gnalimy si. Powoli wraca貫m po mocie do hotelu. Przed samymi drzwiami spotka貫m Izabel. - Pojecha ten emerytowany policjant? - spyta豉. - Tak. Czemu emerytowany? - Taki stary. - Wa積e, 瞠 bystry. - Naprawd? - Bystrzejszego nigdy nie zna貫m. Wielu przest瘼c闚 dostaje g瘰iej sk鏎ki, gdy maj si z nim zmierzy. - Sk鉅 tak du穎 o nim wiesz? - Znam si na ludziach - chcia貫m omin寞 Izabel i wej do hotelu. - Zaczynasz mnie intrygowa - Izabela zast雷i豉 mi drog. - Mo瞠 opowiesz mi, jak wydosta貫 si z pu豉pki? - Nie chcesz drugi raz pope軟i tego samego b喚du? Cofn窸a si o krok. Patrzy豉 mi prosto w oczy pr鏏uj鉍 wybada, co mia貫m na myli. - Wybacz, mam troch wisielczy humor - wyjani貫m. - Co to znaczy? Naprawd kto chcia ci zabi? - Tak. - Wiesz, kto to by? - Gdybym wiedzia, to ten policjant nie odje盥瘸豚y sam. Izabela stan窸a przede mn, lekko pochyli豉 si w moj stron opieraj鉍 piersi o mnie. Patrzy豉 na mnie, jej rozchylone wargi lekko dr瘸造. Pachnia豉 osza豉miaj鉍ym zapachem, innym ni dotychczas. - P鎩dziemy do mnie... - kusi豉 - napijemy si drinka... Wzi像em Izabel w ramiona, przycisn像em do siebie. Obr鏂i貫m si z ni i przycisn像em j ca造m cia貫m do balustrady. Nachyli貫m si do jej twarzy. - Pami皻asz, jak z tego miejsca mia豉 si z mojej rozmowy z Micha貫m? - zapyta貫m j. - Spotka mnie za to kara? - szepn窸a mi do ucha. - Pami皻asz, co mu wtedy m闚i貫m? - Nie. - M闚i貫m, 瞠 najgorsze potwory, jakie spotka w 篡ciu, b璠 mia造 ludzk sk鏎. Teraz mam pewno, 瞠 nie k豉ma貫m. Odsun像em si od Izabeli i puci貫m j. Patrzy豉 na mnie zaskoczona. Sk豉ma貫m, bo wiedzia貫m, kto chcia mnie zabi. ROZDZIA JEDENASTY CZY MARIUSZ JEST NIEWINNY? POKAZUJ AFRODYCIE TAJNE PRZEJCIE PODEJRZENIA MAΔOSI PROPOZYCJA IZABELI PLANY INSATIABILIS Wszed貫m do holu hotelowego. Z pokoju za kontuarem wysz豉 Agnieszka i ju chcia豉 si do mnie odezwa, ale widz鉍 Mariusza siedz鉍ego na kanapie, wycofa豉 si. Mariusz wsta i umiechn像 si do mnie. - Porozmawiamy? - zaproponowa. Pokiwa貫m g這w. Zeszlimy do korytarza przed kawiarenk Grota, wyszlimy na g鏎ny dziedziniec i stan瘭imy w bramie. Oparty o portal widzia貫m schody prowadz鉍e do dolnego dziedzi鎍a i wejcie do Groty. Mariusz stoj鉍 naprzeciw mnie m鏬 obserwowa zamek, a zw豉szcza jego okna. - Co si tam sta這? - zapyta mnie Mariusz. - Gdy zszed貫m oko這 dwudziestu metr闚 za rozwidlenie, kto przeci像 lin - opowiada貫m. - Dobrej liny wspinaczkowej nie przerwiesz byle czym. Potem ten sam cz這wiek rzuci petard, 瞠by spowodowa zawalenie si korytarza. Mia貫m tam zosta na zawsze. - Wiesz, 瞠 on rzuci drug w moj stron? Ledwo uszed貫m z 篡ciem. Jak zobaczy貫m to rumowisko, zaraz zadzwoni貫m do kopalni... Spojrza貫m Mariuszowi g喚boko w oczy. - Czy chcesz mnie tymi s這wami przekona o swojej niewinnoci? - powiedzia貫m. Mariusz zawaha si. - Tak - odpar po chwili. - Wybacz, ale teraz nie mog ufa nikomu na zamku. Mariusz wyprostowa si, jego usta zamieni造 si w w零k kresk, chyba poczu si ura穎ny. - Ty nie mieszkasz na zamku - kontynuowa貫m i umiechn像em si. - Wierz ci, bo wiem, kto to zrobi. - Kto? - Dowiesz si w swoim czasie. - Wiem! Chodzi ci o Marca. On pojawi si, gdy ty zagin像e... - M闚i, co si z nim dzia這? - Zab章dzi w sztolniach w Lenej, nawet skr璚i nog. Poszed tam na piechot i ledwo da rad doj na zamek. - Mo積a zab章dzi w tych sztolniach? - Jak kto koniecznie chce... - Jakie alibi przedstawi Torquemada? - Twierdzi, 瞠 spa w pokoju. Agnieszka pr鏏owa豉 go obudzi zaraz po tym, jak dosz這 do wybuchu i wszcz像em alarm. M闚i豉, 瞠 nikogo nie by這 wtedy w pokoju, a Hiszpan t逝maczy, 瞠 pi ze stoperami w uszach. Nie ma ochoty wi璚ej wys逝chiwa chrobot闚 w cianie. - A co robi豉 Izabela? - Te jej nie by這 w pokoju. Oficjalnie bra豉 prysznic... Chwil milcza貫m zastanawiaj鉍 si nad s這wami Mariusza. - Torquemada m闚i, 瞠 pyta stra積ika przy bramie o Marca - przypomnia貫m sobie. - Kt鏎璠y Marc wr鏂i na zamek? - Przez bram, to stra積ik wezwa lekarza. Opar貫m g這w o ch這dny kamie mur闚. Czu貫m powracaj鉍 fal zm璚zenia. - Mariusz, czy mo瞠my jutro doko鎍zy t rozmow? - poprosi貫m go. - Jasne, id spa. Podalimy sobie r璚e. Wr鏂i貫m do swojego pokoju, starannie zamkn像em za sob drzwi, zrzuci貫m z siebie kombinezon i poszed貫m do kabiny prysznicowej. Po k雷ieli ubra貫m si i pod章czy貫m telefon kom鏎kowy do kontaktu, 瞠by na豉dowa bateri. Zaraz otrzyma貫m SMS-a od Afrodyty. - Mog przyj do ciebie? - przeczyta貫m p馧g這sem. Odpisa貫m Tak i po chwili us造sza貫m pukanie do drzwi. Afrodyta wlizn窸a si do pokoju i na powitanie mocno poca這wa豉 mnie w usta. - Cze - powiedzia豉. - Ciszej - pouczy貫m j. Dosun像em fotel do drzwi, a policjantk poci鉚n像em do wn瘯i ko這 kredensu kryj鉍ego wejcie do tajnego przejcia. - Nic si nie zmieni貫 - szepn窸a. - Ty te. - Cz瘰to myla豉m o tobie. - Ja te 瘸逝j naszego rozstania. - Ale to ty powiedzia貫: D逝瞠j tak nie wytrzymamy. - Bo to by豉 prawda. Tak mamy prac, 瞠 zawsze jedno z nas by這by poza domem. Zrezygnowa豉by dla mnie z pracy? Jestem pewien, 瞠... - A prosi貫 mnie o to? - Nie prosi貫m, bo nie chcia豚ym, 瞠by ty mnie kiedykolwiek o to prosi豉. Myla貫m, 瞠... - Za du穎 mylisz - Afrodyta umiechn窸a si. Jej twarz i spojrzenie przypomnia造 mi chwile, kt鏎e sp璠zilimy razem w chacie nad brzegiem morza na Mierzei Wilanej i pniej, gdy dba豉 o mnie podczas rehabilitacji po wypadku, jaki tam mia貫m. Przez jaki czas mieszkalimy razem. By這 nam ze sob bardzo dobrze i prawie nigdy nie rozmawialimy o pracy ani o wsp鏊nej przysz這ci. 砰limy dniem, lenistwem i jak to zakochani - sob. Gdy wr鏂i貫m do pracy, okaza這 si, 瞠 widujemy si tylko przelotnie, Afrodyta musia豉 wzi寞 urlop bezp豉tny i nadrobi zaleg這ci na studiach, wyjecha na uczelni. Gdy wreszcie zdecydowa貫m si na powa積 rozmow, potoczy豉 si ona w zupe軟ie niespodziewanym kierunku - pok堯cilimy si i niestety oboje bylimy na tyle niedojrzali, 瞠 nie wykonalimy gestu pojednania. Tak przesz豉 mi okazja zwi頊ania si z kim, kto wie, mo瞠 na zawsze? Pami皻am, 瞠 pan Tomasz, stary kawaler, zareagowa na moje rozstanie z Afrodyt z ledwo skrywan radoci i natychmiast wys豉 mnie w teren. Wspomina貫m patrz鉍 na stoj鉍 blisko mnie Afrodyt. Za oknem, w ciemnociach ponad czubkami drzew nagle dostrzeg貫m jeden, potem drugi b造sk latarki. To by這 z miejsca, gdzie by豉 wie瘸 pa豉cu pandur闚. Mariusz wszed na wie輳, ale nie dawa mi znak闚, lecz zapewne z lunet przy oku obserwowa 篡cie w zamku. Jego uwaga by豉 skupiona chyba na pokoju dwa pi皻ra wy瞠j, gdzie mieszka豉 Agnieszka, ale wola貫m nie ryzykowa. Pochyli貫m si do Afrodyty, poca這wa貫m j w czo這. - Id ju do siebie - poprosi貫m j. - Czemu? - Masz latark? - Nawet dwie. Nauczy豉m si tego od ciebie. - To dobrze. Id i przebierz si w co wygodnego, sportowego, co mo瞠sz pobrudzi. We latarki. Ale najpierw zrobimy ma造 teatr... Poci鉚n像em j za r瘯 w kierunku 堯磬a. Delikatnie popchn像em j, by usiad豉, a potem podszed貫m do ciany i zgasi貫m wiat這. Zas這ni貫m kotary na oknach. - Teraz! - powiedzia貫m. - No, wiesz... - Afrodyta rozemia豉 si i wysz豉. Wr鏂i豉 po trzech minutach. Przebra貫m si w wojskowy drelich. - Co robimy? - zapyta豉 dziewczyna. - Co ci poka輳... - podszed貫m do kredensu i teatralnym gestem otworzy貫m przejcie. - Musz ci pokaza wszystko, 瞠by potem wiedzia豉, gdzie masz mnie szuka. B鉅 cicho... Afrodyta z szeroko otwartymi oczami obserwowa豉 wszystko. Najpierw poprowadzi貫m j do g鏎y i pokaza貫m jej, jak mo積a obserwowa wn皻rze pokoju Torquemady. Hiszpan smacznie spa, co by這 wida w wietle gwiazd wpadaj鉍ym przez okno. - Fajne - wyszepta豉 Afrodyta patrz鉍 przez dziurk. Stukn像em obudow latarki w cian. Dziewczyna a odskoczy豉 przestraszona. Zaraz si opanowa豉. Chwyci豉 moj g這w i przysun窸a do otworu. Zajrza貫m do rodka. Torquemada sta na rodku pokoju z pistoletem w d這ni i czujnie rozgl鉅a si po pokoju. Wsun像em drewniany ko貫k w cian i gestem kaza貫m Afrodycie p鎩cie na g鏎. Staralimy si przy tym st雷a najciszej jak tylko mo積a by這. Oboje mielimy obuwie o gumowych podeszwach, wi璚 nie robilimy ha豉su. Przy pokoju Agnieszki powt鏎zy貫m sztuczk z podgl鉅aniem. Natychmiast zawstydzony cofn像em g這w, za to Afrodyta nie mia豉 obiekcji, 瞠by patrze na dziewczyn krz靖aj鉍 si po pokoju w samej tylko dolnej czci bielizny. Wsun像em k馧eczek na miejsce i na kr鏒ko wr鏂ilimy do mojego pokoju. - Ju wiem, co robi貫 po nocach - Afrodyta znacz鉍o pokaza豉 palcem na sufit. - Pytanie, czy Agnieszka wie o twoich przyzwyczajeniach? - Nie mam 瘸dnych przyzwyczaje - broni貫m si. - By貫m tam tylko raz i zachowa貫m si jak d瞠ntelmen. - To dla kogo ona to robi? Bez s這wa wyj像em z worka pude趾o z lornetk. - Na godzinie dziesi靖ej, mi璠zy czubkami drzew powinna by widoczna wie瘸 - wyjani貫m Afrodycie podaj鉍 jej szk豉. Policjantka chwil szuka豉 czubka wie篡, potem ustawi豉 sobie ostro i chwil trwa豉 w bezruchu. - Dobry sprz皻 - pochwali豉 mnie. - Tam kto jest... siedzi i co jaki czas zerka do... lunety. - To Mariusz, zerka na Agnieszk, a przy okazji widzi, co si dzieje w zamku. Czy to nie przypadek, 瞠 ma dobry wgl鉅 w to, co robimy ja i Torquemada? To Agnieszka mog豉 umieci nas w ten spos鏏. Przecie sam sobie pokoju nie wybiera貫m. - Dlaczego mia豉by to robi? - Jutro o tym porozmawiamy. Teraz id spa. Jutro czeka nas mn鏀two pracy, p鎩dziemy na dalsze zwiedzanie podziemi. - To dla Mariusza musia豉m zagra t scen... - wymownie wskaza豉 na tapczan. Pokiwa貫m g這w. Afrodyta wysz豉 i pomacha豉 mi na po瞠gnanie. Przekr璚i貫m zamek w drzwiach, zamkn像em wejcie do korytarza w cianie i w ubraniu rzuci貫m si na 堯磬o. Zasn像em natychmiast. Wydawa這 mi si, 瞠 sen trwa kilka sekund. Obudzi mnie 這mot do drzwi. - Pawe, ju po逝dnie! - us造sza貫m krzyk Ma貪osi. - Wujku! Pobudka! - do章czy do niej g這sik Micha豉. Zwlek貫m si z 堯磬a i spojrza貫m na zegarek. Rzeczywicie by豉 dwunasta. Otworzy貫m drzwi. - Mamy dla ciebie niadanie! - zawo豉 Micha. Ma貪osia wnios豉 jedzenie na tacy. Postawi豉 je na stole, a potem bezceremonialnie pchn窸a mnie na tapczan. Niczym piel璕niarka podnios豉 poduszk, by mi j poprawi. Nagle, niczym policyjny pies, przytkn窸a j do nosa. - Mia貫 gocia w nocy? - zapyta豉. - Nie, grzecznie spa貫m... - Pawe, nie mam nic przeciwko twoim romansom, ale czuj tu kobiece perfumy. Tak, wiem! - podnios豉 r瘯 widz鉍, 瞠 chc si t逝maczy. - Jeste wolnym cz這wiekiem, ale skoro mam gra twoj narzeczon i by twoj Mat Hari, to chyba nale篡 mi si przynajmniej prawda... Milcza貫m, 瞠by jej nie rozdra積ia, bo w tej sytuacji ani k豉mstwa, ani nawet najniewinniejsza prawda by mi nie pomog造. - Chod, wujek jest zm璚zony - powiedzia豉 Ma貪osia do Micha豉 wychodz鉍 z pokoju. Mog貫m w spokoju posiedzie i spo篡 niadanie. Ca造 czas intensywnie myla貫m. Akurat gdy sko鎍zy貫m je, do drzwi zapuka豉 Afrodyta. - Cze! - przywita豉 mnie. - Nikt ci nie widzia, jak tu wchodzi豉? - Dbasz o reputacj? - Tak - odpowiedzia貫m zamykaj鉍 drzwi. - Powiniene, Ma貪osia jest niczego sobie - w g這sie Afrodyty wyczu貫m nutk zazdroci. Odsun像em kredens otwieraj鉍 wejcie do tajnych korytarzy. Gdy szykowalimy si do w璠r闚ki, nagle rozleg這 si pukanie do drzwi. Afrodyta zastyg豉 w bezruchu nie wiedz鉍 co robi. Chcia豉 schowa si w 豉zience. Zatrzyma貫m j gestem. - Kto tam?! - zawo豉貫m. - To ja - us造sza貫m Ma貪osi. - Zjad貫? Musz zwr鏂i naczynia... - Ju id! - krzykn像em. Wepchn像em Afrodyt za kredens, dosun像em go i otworzy貫m Ma貪osi. Ta czujnie rozgl鉅a豉 si po pokoju, po latarkach i linach le蕨cych na stole i fotelu. Wci鉚n窸a nosem powietrze. - Kto tu by, ta sama kobieta... - stwierdzi豉. Omin窸a mnie i zajrza豉 do 豉zienki. - Nie wiem, co ty czujesz, bo ja... - zacz像em si t逝maczy. - Co robi貫? - Zjad貫m niadanie, przygotowa貫m potrzebny mi sprz皻 i chcia貫m si umy. - Mam nadziej, 瞠 nie chcesz mnie oszuka? - Ale sk鉅... Ma貪osia nie ukrywa豉, 瞠 jest na mnie obra穎na. Wysz豉 trzasn預szy drzwiami. Odczeka貫m jeszcze dwie minuty i ostro積ie przekr璚i貫m klucz w zamku. Otworzy貫m wejcie do tuneli. Afrodyta siedzia豉 na ceglanym schodku i mia豉 si. - B璠ziesz u niej pod pantoflem - namiewa豉 si. Bez s這wa poda貫m jej lin i latark. Potem zabra貫m reszt potrzebnych mi rzeczy i do章czy貫m do policjantki. Zasun像em kredens niczym wielkie drzwi do sejfu. Ruszy貫m przodem. Pokaza貫m Afrodycie miejsce, sk鉅 mo積a by這 ogl鉅a wn皻rze sali narad, potem klap w kominku sali rycerskiej, a na ko鎍u korytarza studni. - Stamt鉅 wyszed貫m - wyjani貫m. - Kilka metr闚 ni瞠j jest tunel, kt鏎ego nie zbada貫m, bo nie mia貫m latarki. Trzeba go obejrze. - Nie boisz si, 瞠 znowu spotkasz morderc? - Po pierwsze, ty tu zostaniesz, a do ciebie mam pe軟e zaufanie. Po drugie, drugi raz nie dam si zaskoczy. Utrzymasz m鎩 ci篹ar? - Tak. Za這篡貫m uprz嘀, uwi頊a貫m do niej lin, kt鏎ej koniec da貫m Afrodycie. Umocowa貫m te do szelek lin, kt鏎 asekurowa貫m si, wychodz鉍 ze studni. - Na razie - powiedzia貫m do Afrodyty siadaj鉍 na kraw璠zi cembrowiny. Schodzenie kominem by這 o wiele 豉twiejsze, tym bardziej 瞠 mia貫m wiadomo, i jestem teraz bezpieczny. Bez trudu dotar貫m do pierwszego ganku. Odwi頊a貫m liny i poczo貪a貫m si korytarzem wykutym w skale. Szybko skr璚i pod k靖em prostym w prawo. By貫m teraz pod frontonem zamku. Tunel mia oko這 dwunastu metr闚 d逝goci i znowu skr璚a w prawo. Obliczy貫m, 瞠 teraz zmierza貫m w kierunku g鏎nego dziedzi鎍a. Robi這 si coraz cianiej i zaczyna貫m si ba, czy nie b璠 musia zaraz t璠y si cofa. Po kolejnych trzydziestu metrach korytarz mia ju metr wysokoci i osiemdziesi靖 centymetr闚 szerokoci. Niespodziewanie dotar貫m do metalowych drzwiczek okolonych smugami wiat豉 dziennego. By造 zamkni皻e na zwyk章 zapadk, kt鏎 mo積a by這 otworzy z obu stron. Delikatnie otworzy貫m je i ujrza貫m w零kie spiralne schody. Na lewo od drzwiczek by這 male鎥ie okienko. Przez zakurzon szyb zobaczy貫m fragment dolnego dziedzi鎍a. Wydosta貫m si do tej nieznanej mi klatki schodowej. Przypomina豉 konstrukcj tajne przejcie w sali narad. Najpierw poszed貫m do g鏎y. Szybko dotar貫m do wyjcia zamkni皻ego drewnian cian ciemnej boazerii. Pchn像em j i ujrza貫m portret wi皻ej Jadwigi w sali audiencyjnej. Zza drzwi wejciowych, kt鏎e mia貫m po prawej stronie s造sza貫m g這s Agnieszki opowiadaj鉍ej komu o dziejach zamku. Szybko rozejrza貫m si. Wejcie do tunelu znajdowa這 si przy niszy okiennej, w kt鏎ej pods逝chiwa貫m rozmowy w bibliotece, gdy Izabela usi這wa豉 wywo豉 ducha. Na jednym ze sto堯w le瘸豉 pozostawiona tu przez kogo bia豉 kartka formatu A4. Podszed貫m do niej i palcem w r瘯awiczce umazanej brudem z korytarzy szybko nabazgra貫m imi: Agnieszka. Kartk pod這篡貫m przy drzwiach wejciowych. Gdy zamyka貫m za sob ruchom cian, Agnieszka przekr璚a豉 klucz w zamku. Przytkn像em ucho do boazerii. Z satysfakcj odnotowa貫m, 瞠 zamkowa przewodniczka kr鏒ko krzykn窸a przestraszona. Umiechn像em si wyobra瘸j鉍 sobie, jakie myli teraz k喚bi si w g這wie dziewczyny. Na schodkach rozsypa貫m troch mojego specjalnego proszku. Potem zacz像em schodzi. Min像em drzwiczki i w ko鎍u doszed貫m do niedomkni皻ego wejcia do piwnicy. W tej czci zamkowych loch闚 jeszcze nie by貫m, a to dlatego, 瞠 jak si zorientowa貫m, prowadzi造 one w kierunku dolnego dziedzi鎍a i zapewne piwniczki, gdzie by造 rowery. By造 to puste pomieszczenia obudowane ceg豉mi, ze sklepieniami krzy穎wymi i cianami bielonymi wapnem. Przeszed貫m trzy takie sk豉dy i doszed貫m do masywnych wr鏒 wzmocnionych metalowymi sztabami. Przez dziurk od klucza zobaczy貫m wn皻rze sk豉dziku z rowerami. Zawr鏂i貫m. Ciekawi這 mnie, czy to tu skry si cz這wiek, kt鏎ego goni貫m pierwszej nocy po zamku? Mo瞠 wybra drugie przejcie, kt鏎e pokazywa nam dyrektor? A mo瞠 jest jeszcze inne? Po godzinie wr鏂i貫m do Afrodyty. - Ale si wynudzi豉m - powiedzia豉. - Stawiasz mi lody. - Jasne - zgodzi貫m si zwijaj鉍 lin. - I co odkry貫? - M鎩 niedosz造 zab鎩ca nie wychodzi t璠y. Zastanawia mnie tylko, czemu mia s逝篡 tak rozleg造 system tuneli pod zamkiem? Rozumiem, 瞠 zrobiono by jedno, g鏎a dwa przejcia, ale tyle? Gdy by貫m uwi瞛iony pod ziemi, zauwa篡貫m, 瞠 cz tuneli by豉 wykonana z cegie, ale przy章czono do nich betonowe. Po co i kto to zrobi? - Jakie masz dalsze plany? - Musimy pojecha do Lenej i do zamku w wieciu. Masz samoch鏚? - Mam, ale tak oficjalnie chcesz wyjecha ze mn na wycieczk? Gdzie twoja dba這 o opini? Wr鏂ilimy korytarzem do mojego pokoju. Um闚i貫m si z Afrodyt, 瞠 pojedziemy po obiedzie. Policjantka posz豉 do siebie, a ja spakowa貫m sprz皻. Gdy chcia貫m p鎩 si wyk雷a, rozleg這 si pukanie do drzwi. To by豉 Izabela. Tym razem by豉 ubrana w wysokie, sportowe buty, spodnie boj闚ki o w零kich, wr璚z ciasno opinaj鉍ych jej zgrabne nogi nogawkach, koszulk w kolorze khaki i koszul typu safari. - Mog? - zapyta豉 pokazuj鉍 na fotel. - Prosz - skin像em g這w przysiadaj鉍 na tapczanie. - Powiedzia貫, 瞠 wiesz, kto chcia ci zabi... - Tak. - Chc ci pom鏂 w zebraniu dowod闚 na tego cz這wieka. - Niech tym zajmie si policja. - Dobrze - Izabela poprawi豉 si w fotelu, za這篡豉 nog na nog i zapali豉 d逝giego, cienkiego papierosa. - Zr鏏my interes. - Jaki i ile mo積a na tym zarobi? - Wiem, jaki jeste i wiem, 瞠 瘸dna cena nie wchodzi w rachub. - Tak, czemu? - Masz w sobie co z b喚dnego rycerza. Pami皻asz, jak opowiada貫 ch這pcu o etosie rycerskim? M闚i貫 wtedy o wa積ych dla ciebie wartociach. Poza tym podw豉dny Pana Samochodzika kieruje si w 篡ciu identycznymi zasadami jak szef. - Kto ci o tym opowiedzia? Kim jest Pan Samochodzik? - Nie udawaj... Przeprowadzi豉m ma造 wywiad, tu i w Warszawie. - Kim wed逝g ciebie jestem? - Pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki odpowiedzialnym za poszukiwanie zaginionych dzie sztuki i ochron polskich d鏏r kultury przed wywiezieniem za granic. Nazywasz si Pawe Daniec, jeste kawalerem mo瞠 dlatego, 瞠 ca貫 twoje 篡cie to praca. Mia豉 te informacje od Jerzego Batury, wi璚 nie by這 sensu dalej udawa. - Skoro pieni鉅ze nie wchodz w gr, to co chcesz mi zaproponowa? - Wsp馧prac. Rozemia貫m si. - Wiesz, kim jestem i godzisz si na ewentualn nagrod, bardzo skromn... - Nie! Podzielimy si skarbem. - Co ciebie interesuje? - Jedna ma豉 skrzynka niezawieraj鉍a dzie sztuki. - A co tam jest? Izabela zgasi豉 papierosa i nachyli豉 si do mnie. - Tajemnice - szepn窸a. - Uwa瘸sz, 瞠 pozwol ci wywie jak skrzynk z tajemnicz zawartoci? Mnie chcesz zostawi och豉py... - Srebrna zastawa, Z這te Szachy, dwadziecia starodruk闚, trzy tuby obraz闚, kolekcja siedemnastowiecznych map to och豉py? Warto tego to kilka milion闚 dolar闚. - A skrzynka? - Jest wyceniona na pi耩 milion闚 dolar闚, ale s tam rzeczy, kt鏎e nie b璠 ciebie interesowa造... - Wiesz, kim jestem, wi璚 wiesz, 瞠 jak dot鉅 nikt, kto ze mn walczy... - Nie wygra - przerwa豉 mi Izabela. - Wiem. - Wi璚... - Skrzynka ma podw鎩ne, metalowe ciany. Jest ognioodporna i przetrwa wybuch niewielkiego 豉dunku. W rodku s plany pewnej broni. - Kolejna Wunderwaffe? - kpi貫m. - Pierwsze nazistowskie bronie by造 wystarczaj鉍ymi niewypa豉mi. Sprawdzi造 si tylko jako bro terrorystyczna. - S造sza貫 o Insatiabilis? - To w j瞛yku 豉ci雟kim znaczy nienasycony. - Tak, ale za t z這wieszcz nazw kryje si niezwykle skuteczna bro. Jej jednorazowe u篡cie oznacza szybk i bezbolesn mier wszystkiego co 篡we w promieniu stu metr闚. Wiadomo, 瞠 powsta prototyp tego urz鉅zenia, kt鏎e zosta這 zniszczone, ale plany ocala造 i zosta造 schowane razem ze skarbami. - Czy wiesz konkretnie, co to by這? - Hipotezy dotycz dw鏂h fantastycznych broni. Pierwsza to dzia這 akustyczne, a druga - pociski z 豉dunkami chemicznymi do dzia豉 elektrycznego. - Dlaczego g這wica z gazem mia豉 by wyrzucana przez dzia這 elektryczne? - Wiesz, 瞠 Niemcy przed wojn wynaleli gaz tabun, kt鏎y produkowali w pobliskim Brzegu Dolnym, potem sarin i w 1944 roku soman. Znasz ten rodek bojowy? - Tak, czyta貫m o nim, w czystej postaci przypomina bezbarwn ciecz i pachnie kamfor. mier po zatruciu nast瘼uje nawet po szeciu godzinach. Objawy zatrucia, w praktyce eliminuj鉍e z walki, wyst瘼uj natychmiast. - A teraz wyobra sobie pocisk wielkoci g這wicy panzerfausta wystrzeliwany z dzia豉 elektrycznego, kt鏎e mo積a zamontowa na ka盥ym transporterze opancerzonym; strzela na odleg這 do dw鏂h kilometr闚 mierciononym gazem. ζdunek ma tylko jeden feler - nie mo瞠 by wystrzeliwany z klasycznego dzia豉. Gaz oddzia造wuje r闚nie szybko jak si rozk豉da. Kilka minut po ataku mo積a zaj寞 pozycje wroga. To marzenie ka盥ego wojskowego... Ludzie, kt鏎zy wymylili to wi雟two, nie 篡j, ale istniej plany... - To wszystko mia這 miejsce tu na zamku? - zapyta貫m z niedowierzaniem. - I w okolicach. - Komu chcesz sprzeda plany tej broni? - Naszym sojusznikom. - Jeste pewna, 瞠 zrobi z niej dobry u篡tek? - Czy to wa積e? Ty b璠ziesz mia dzie豉 sztuki, a ja pieni鉅ze. Chcia貫m zapyta, co z tego b璠zie mia Batura, ale si powstrzyma貫m. - Kto ci wynaj像 do tej pracy? - Potencjalni nabywcy. B璠ziemy wsp鏊nikami? - Nie. - Trudno. Mi這 b璠zie utrze ci nosa... Wsta貫m, gdy ruszy豉 w kierunku drzwi. Obr鏂i豉 si, podesz豉 i delikatnie poca這wa豉 mnie w usta. - 疾gnaj - szepn窸a. Wysz豉. Usiad貫m, 瞠by och這n寞, ale nie min窸a minuta, gdy do pokoju bez pukania wszed Torquemada. - Przepraszam - powiedzia na wst瘼ie. - Widzia貫m, 瞠 Izabela by豉 u pana... - Nic nas nie 章czy - zapewni貫m Hiszpana. - Wiem, wiem - machn像 r瘯. - Prosz wybaczy, 瞠 si narzucam, ale chcia貫m panu ponownie zaproponowa wsp馧prac. Tym razem jako partnerowi. - Tak? - by貫m zdziwiony. - Tak. Poszukamy skarbu ukrytego na zamku i po sprzedaniu go podzielimy si zyskiem, uprzednio odj預szy koszty operacji. Panu proponuj dwadziecia pi耩 procent zysk闚. - Czemu tak ma這? - No tak, jedn trzeci, w ko鎍u bystry z pana cz這wiek... Podam panu wskaz闚ki prowadz鉍e do skarbu wartego miliony dolar闚. Pan musi du穎 wiedzie o zamku, pan ma szczcie, 瞠 wyszed z takiej opresji. Zgadza si pan? - Nie. - Czterdzieci. - Nie. - Po這w? Czemu pan si ca造 czas nie zgadza? Ile pan chce? - Nic. - Nic?! B璠zie pan pracowa za darmo? - Te dzie豉 sztuki nie s na sprzeda. - Myla貫m, 瞠 pana interesuj tylko plany broni. ROZDZIA DWUNASTY PODSΣCHANA ROZMOWA IZABELA GONI AFRODYT POSZUKIWANIA PRZY SZTOLNIACH SZKIELETY 烙ΛIERZY TUNELE ZALANE WOD NOCNA WIZYTA Torquemada najwyraniej bra mnie za kogo zupe軟ie innego. - Nie s造sza pan, jak rozmawia貫m z Izabel? - zdziwi貫m si. - Nie, nic nie rozumia貫m, bo nie znam waszego j瞛yka. - C騜, drugi raz le mnie pan oceni i musimy si rozsta - powiedzia貫m. - Szkoda - stwierdzi Hiszpan, wsta, uk這ni si i wyszed. Postanowi貫m pod 瘸dnym pozorem nikomu nie otwiera drzwi i poszed貫m do 豉zienki. Kwadrans sta貫m pod prysznicem myl鉍 o tym, co dzieje si na zamku. Moi przeciwnicy mieli wi璚ej danych na temat skrytki, wiedzieli, co w niej jest i ile to jest warte. Ja zna貫m tylko sentencj Franges non flectes, kt鏎a mog豉 prowadzi do skarbu. Po k雷ieli zszed貫m do jadalni. W towarzystwie Ma貪osi i Micha豉 zjad貫m obiad. Um闚i貫m si z ch這pcem, 瞠 przed wieczorem pobawimy si w rycerzy. W drodze do swojej kwatery zaszed貫m do Afrodyty i szybko um闚i貫m si z ni na wyjazd. Wr鏂i貫m do pokoju, tradycyjnie zas這ni貫m drzwi fotelem. Do 堯磬a i kaloryfera umocowa貫m dwa bloczki, przez kt鏎e prze這篡貫m lin. Jednym ko鎍em obwi頊a貫m si, a drugi z osiemdziesi璚ioma metrami liny wyrzuci貫m za okno. Nikt nie chodzi po cie盧e wok馧 zamku, wi璚 mog貫m spokojnie wyj przez okno. Uzna貫m, 瞠 to najprostsza metoda opuszczenia warowni, by nie by zauwa穎nym. Gdy sta貫m na parapecie ty貫m do przepaci, us造sza貫m podniesiony g這s Agnieszki. Trzymaj鉍 si liny wychyli貫m si i nas逝chiwa貫m. Przez otwarte okno jej pokoju s造sza貫m rozmow, jak prowadzi豉 z Mariuszem. - Agnieszko, nie rozumiesz, 瞠 Pawe m鏬 tam zgin寞? - pyta Mariusz. - Powiedz, kogo ty chronisz? - Nie m闚 bzdur. Pawe pewnie to wszystko sobie wymyli. Po co w豉zi do podziemi? Czego tam szuka? Czemu tego nie chcesz mi powiedzie? - Nie mog... - To wybieraj, co dla ciebie wa積iejsze? - Ty, ale... - Jakie ale?! Us造sza貫m trzask zamykanych drzwi. Chyba Mariusz wyszed z pokoju Agnieszki. Ostro積ie zszed貫m po cianie. Stoj鉍 na ziemi przeci鉚n像em przez bloczki reszt liny, zwin像em j i schowa貫m do ma貫go plecaka, jaki wzi像em ze sob. Zerkaj鉍 co chwila na zamkowe okna pobieg貫m na wsch鏚. Ukry貫m si w zagajniku przy drodze. Telefonem wys豉貫m sygna do Afrodyty. Odpowiedzia豉 mi tym samym po dziesi璚iu minutach, co oznacza這, 瞠 ju jedzie w moim kierunku. Z daleka widzia貫m jej ciemnozielon skod fabi, jednak gdy by豉 tu przy mnie i zwalnia豉, zza zakr皻u wyjecha ford scorpio Izabeli. Le瘸貫m bez ruchu w rowie, a Afrodyta doda豉 gazu. Izabela jecha豉 ze sta章 pr璠koci, jakby ledzi豉 Afrodyt. Moje podejrzenia potwierdzi造 si, gdy po pi璚iu minutach Afrodyta przes豉豉 mi SMS-a: Izabela jedzie za mn. Zgubi j. Czekaj po drugiej stronie drogi. Odczeka貫m, a droga by豉 pusta i szybko przebieg貫m na drug stron. By貫m na lekkim wzniesieniu, sk鉅 widzia貫m drog a po Z這tniki Luba雟kie. Zobaczy貫m mrugaj鉍 d逝gimi wiat豉mi skod Afrodyty i jad鉍 p馧 kilometra za ni Izabel. Czeka貫m w napi璚iu, co si stanie. Afrodyta gwa速ownie przyspieszy豉. Zrozumia貫m, 瞠 chcia豉, bym wsiad do samochodu, gdy przez moment b璠ziemy zas這ni璚i drzewami na zakr璚ie drogi. Odrobin unios貫m g這w i przygotowa貫m si do skoku. Jak przypuszcza貫m, Afrodyta wyjecha豉 zza zakr皻u, wcisn窸a hamulec i otworzy豉 tylne drzwi. W biegu wskoczy貫m do auta. Nagle wszystko wok馧 zawirowa這. Przez okna widzia貫m tylko pnie drzew, kt鏎e wykona造 przed moimi oczami dziwny taniec. Afrodyta na hamulcu r璚znym zrobi豉 obr鏒 w miejscu o sto osiemdziesi靖 stopni. Jak to si jej uda這 mi璠zy drzewami stoj鉍ymi wzd逝 szosy? By貫m pewien, 瞠 Izabela swoim d逝gim fordem nie powt鏎zy tej sztuczki. Us造sza貫m gwizd mijaj鉍ego nas samochodu. - A to jej zrobilimy niespodziank - cieszy豉 si Afrodyta. - Trzymaj si! Policjantka przyspieszy豉. Silnik skody nie m鏬 si mierzy moc z potworem pod mask maszyny Izabeli. Liczy這 si jednak to, 瞠 sylwetka skody pomaga豉 jej pewnie wchodzi w zakr皻y. Osi鉚i skody by造 mo瞠 gorsze, ale i masa auta mniejsza, wi璚 na kr皻ej i w零kiej drodze w霩 sprawowa si wymienicie. - To by豉 lekcja numer jeden - Afrodyta m闚i豉 zerkaj鉍 we wsteczne lusterko. - Teraz czas na lekcj numer dwa. Nacisn窸a peda hamulca, a mn rzuci這 na przednie fotele. Ca造 czas le瘸貫m z ty逝 skrywaj鉍 si przed wzrokiem Izabeli. Prawie natychmiast stan瘭imy, by w u豉mku sekundy na wstecznym wjecha w boczn drog. Afrodyta wcisn窸a gaz do dechy, bymy zd嘀yli wjecha za ruin jakiego gospodarstwa. Gdy tylko stan瘭imy za cian wal鉍ej si stodo造, policjantka wysiad豉 z auta i podesz豉 do rogu, by sprawdzi, co zrobi Izabela. - Pojecha豉! - zameldowa豉. - Wr鏂i za pi耩 minut. Wysiad貫m ze skody, 瞠by sprawdzi, czy Izabela nie zobaczy naszej kryj闚ki z drogi. - Wsiadaj! - krzykn窸a na mnie Afrodyta. - Jedziemy! Chcia貫m jej zwr鏂i uwag, 瞠 powr鏒 teraz na szos nie ma sensu, bo Izabela szybko nas dogoni. Przyjaci馧ka postanowi豉 jednak pojecha dalej poln drog. Jechalimy wr鏚 ciernisk, ma造ch zagajnik闚 drzew owocowych. Soczysta ziele 章k cieszy豉 oczy, a raz wznosz鉍a si, raz opadaj鉍a droga sprawia豉, 瞠 szybko, 豉godnie uko造sany mog貫m zapomnie o ca造m wiecie. Otworzy貫m okno i us造sza貫m ten charakterystyczny koncert wiosny, gdy owady bzycz鉍 kr嘀y造 mi璠zy kwiatami, a ptaki uprawia造 zaloty wr鏚 traw. Po chwili dojechalimy do bocznej szosy pokrytej dziurawym asfaltem. Afrodyta bez s這wa pokaza豉 mi na mapie, gdzie jestemy. Zbli瘸limy si do Giebu速owa. Przed wsi skr璚ilimy na bruk, kt鏎y w lesie niekiedy zamienia si w zwyk章 篤ir闚k. Afrodyta chcia豉 dojecha do sztolni w Lenej na skr鏒y, omijaj鉍 szosy. - Czego chcesz szuka w tych sztolniach? - zapyta豉 mnie Afrodyta. - Napisu ,,Franges non flectes? - Nie, b璠ziemy szuka lad闚 Insatiabilis. - Co to jest? - Nienasycony. - Znam wielu, kt鏎zy nie potrafi si powstrzyma przed... - To mier. Ona jest nienasycona, podobnie jak zadziwiaj鉍a ludzka 蕨dza zabijania. Afrodyta spojrza豉 na mnie zaskoczona. - Zaczynasz m闚i jak filozof - zauwa篡豉. - Insatiabilis to kryptonim niemieckiej broni z okresu drugiej wojny wiatowej, do kt鏎ej towarzystwo zebrane w zamku chce si dobra. Afrodyta gwa速ownie zahamowa豉. - Tw鎩 szef m闚i o dzie豉ch sztuki, a nie o pojedynku szpieg闚. - Nie wiem, dlaczego skarby i plany tej broni ukryto w tym samym miejscu. Te dwie sprawy s ze sob powi頊ane. - Uwa瘸m, 瞠 do akcji powinni wkroczy ludzie, kt鏎zy... - ... nie znajd tu dowod闚 niczyjej winy, narobi ha豉su, przep這sz ptaszki, kt鏎e uciekn i wr鏂 w sobie tylko znanym czasie. Teraz mamy ich na oku, a oni uwa瘸j mnie za niegronego przeciwnika. S pewni siebie. Kiedy przyjdzie czas, wezwiemy posi趾i. Jedmy! - Czemu ci tak interesuj te sztolnie? - Po pierwsze, mia造 by tam fabryki V-1, czyli pocisk闚 wyposa穎nych w silnik pulsacyjny z g這wic zawieraj鉍 850 kilogram闚 豉dunku wybuchowego. Po drugie, tym miejscem interesowali si nasi przeciwnicy... - ... i nic nie znaleli - wtr鉍i豉 Afrodyta. - Tak, ale mogli co przeoczy. Wreszcie po trzecie, co daje si z豉ma, a nie da si zgi寞? - Nie wiem. - Ska豉! Kamie jest materia貫m, kt鏎y si nie zgina. Afrodyta ruszy豉 i po kilkunastu minutach jazdy dojechalimy na ty造 sporego wzg鏎za. Policjantka ukry豉 samoch鏚 za pouk豉danym stosem drewna. Wzi瘭imy plecaki z potrzebnym nam sprz皻em i najpierw wspi瘭imy si na poroni皻e rzadkim lasem wzniesienie. Z jego szczytu widzielimy biegn鉍 u naszych st鏕 drog z Lenej do wieradowa. Rozeszlimy si, by tak szybciej sprawdzi teren. Zdziwi造 mnie do趾i w ziemi wiadcz鉍e o niedawnej bytnoci w tym miejscu poszukiwaczy wyposa穎nych w wykrywacze metali. Zachowali si wysoce nieetycznie zostawiaj鉍 do造 i kopczyki ziemi obok. Wiedzia貫m, 瞠 taki widok zawsze le nastraja leniczych do wykopkiewicz闚. Jeszcze gorzej wygl鉅a豉 niemiecka amunicja. Zupe軟ym zaskoczeniem by jednak kawa貫k obudowy jakiego urz鉅zenia. Ze strasznie zniszczonej tabliczki znamionowej uda這 mi si odczyta: Wurz... iese-G. Usiad貫m, by chwil pomyle, bo symbole te wyda造 mi si sk鉅 znajome. - Kryj si! - us造sza貫m krzyk Afrodyty. Natychmiast pad貫m na ziemi. S造sza貫m szum pracy silnika samochodu, kt鏎y wolno przejecha poni瞠j nas. Afrodyta, le蕨ca kilkanacie metr闚 ode mnie, ostro積ie podnios豉 g這w. Potem skulona podbieg豉 do mnie. - To by豉 Izabela - wyjani豉. - Wyranie si jej spodoba貫 - za瘸rtowa豉. - Jestemy ju blisko rozwi頊ania zagadki i dlatego w瘰zy wok馧 nas. - Pawe, jeste chyba zbyt zarozumia造... Zeszlimy ze wzg鏎za od wschodniej strony. Wiedzia貫m, 瞠 trzy sztolnie przy drodze maj zakratowane wejcia, ale z plan闚 na klatkach mikrofilm闚 w kryszta趾ach pami皻a貫m, 瞠 jeszcze kilka zaznaczono od strony po逝dniowej, gdzie p造n像 niewielki strumie M造nik. Najpierw podeszlimy do mostu na drodze. Kilka metr闚 od niego by這 pierwsze wejcie. Weszlimy do rodka wydr嘀onego korytarza. Opr鏂z od豉mk闚 skalnych nie by這 tu nic, co zwr鏂i這by nasz uwag. Podobnie by這 w drugiej i trzeciej sztoku, w czci zalanych wod. - To bez sensu - narzeka豉 Afrodyta patrz鉍 na swoje mokre buty. - Rozchorujemy si... - Czekaj, z rysunk闚 pami皻am, 瞠 by tu jeszcze czwarty tunel... - rozgl鉅a貫m si doko豉, staraj鉍 si przypomnie sobie niemiecki szkic. - Tam! - wskaza貫m na kup kamieni oddalon o dwadziecia metr闚. - Nie wiedzia豉m, 瞠 jeste jasnowidzem - sapn窸a Afrodyta. - Mo瞠 przepowiesz, mi kiedy wezm lub? - za瘸rtowa豉, gdy ujrza豉 prowadz鉍 pod skosem w d馧 sztolni. By豉 w篹sza i ni窺za ni pozosta貫. Przygl鉅a貫m si kamieniom, a zw豉szcza rysom na ich powierzchniach. - Nimi zamaskowano wejcie i kto niedawno to otworzy - oceni貫m. - Schodz! - Po co? Skoro kto to otworzy, to albo znalaz to czego szuka, albo niczego tu nie by這... - Trzeba to sprawdzi - odpar貫m szykuj鉍 latark i wyci鉚aj鉍 z plecaka lin. - Id z tob - zapowiedzia豉 Afrodyta. - Masz czeka! - Nie! - Tak! Na upart kobiet nie ma sposobu i Afrodyta zrobi豉 jak postanowi豉. Szlimy wyprostowani w零kim na dwa metry korytarzem, o p馧kolistym sklepieniu maj鉍ym w najwy窺zym punkcie dwa i p馧 metra. Zastanawia這 mnie, 瞠 jest on stosunkowo suchy, nawet gdy bylimy poni瞠j poziomu wody w s零iednich sztolniach. Po dwudziestu metrach tunel zacz像 opada stromo i moglimy nim i tylko dzi瘯i wykutym w skale schodom. Zrobi這 si troch cianiej. Odleg這 mi璠zy cianami wynosi豉 najwy瞠j metr. Przeszlimy dziesi耩 metr闚, gdy us造szelimy z ty逝 jaki rumor. Obejrzelimy si i zobaczylimy, 瞠 w nasz stron lec drobne i wi瘯sze kamienie, kt鏎e le瘸造 przy wejciu. - Kto chce nas tu zasypa! - krzykn窸a Afrodyta. Rzuci豉 si do g鏎y, do wyjcia. Zatrzyma貫m dziewczyn obejmuj鉍 j w talii, jednoczenie os豉niaj鉍 nas przed kamiennymi pociskami swoim plecakiem. - Uciekaj! Zaraz zacznie spycha wi瘯sze! - rozkaza貫m policjantce. Kamienie spychane z g鏎y zabiera造 ze sob w ma貫j lawinie drobniejsze. Gdy uciekalimy, od豉mki ska rani造 nam nogi, wreszcie wi瘯szy otoczak podci像 nogi Afrodycie i ta upad豉 i zacz窸a zje盥瘸 po schodach. Na szczcie ten zjazd nie trwa d逝go, bo zaraz znalelimy si na platformie o wymiarach dwa na dwa metry. Z prawej, w cianie znajdowa造 si stalowe drzwi z resztkami gumowej izolacji wiadcz鉍ej, 瞠 by豉 to ochrona przed atakiem gazowym. Kamienie z rozp璠em sypa造 nam si pod stopy, uderza造 w kolana. Widzia貫m, jak ze szczytu schod闚 zaczyna p璠zi obracaj鉍 si i odbijaj鉍 jak pi趾a p馧metrowej rednicy g豉z. Podnios貫m obola章 Afrodyt. Ta, przera穎na, chwyci豉 za klamr na drzwiach i poci鉚n窸a je. Otworzy造 si ze zgrzytem. Odruchowo weszlimy. Zatrzasn像em za nami drzwi. υmot uderzenia kamienia o metalowe drzwi poni鏀 si po podziemiu. - O Jezu! - us造sza貫m za sob p豉cz Afrodyty. Odwr鏂i貫m g這w. Afrodyta sta豉 oparta o cian i wieci豉 na wn皻rze pomieszczenia, w kt鏎ym na pod這dze le瘸造 szkielety kilku ludzi. Mia貫m przeczucie, 瞠 znalelimy si w pu豉pce. Pchn像em drzwi, by wyjrze na schody. Niestety, nasz przeciwnik rzuci na platform wiec z gazem dusz鉍ym, tym samym, kt鏎ego kto u篡 przy pa豉cu pandur闚. Zakrztusi貫m si, wi璚 szybko zamkn像em drzwi. - B璠zie chcia nas tu uwi瞛i i uw璠zi - powiedzia貫m Afrodycie. Zaraz te poczu貫m, jak o drzwi uderza造 ci篹kie kamienie. Potem na moment zapanowa豉 cisza i us造sza貫m zgrzyt metalu. - Co to? - zapyta豉 Afrodyta. Pchn像em drzwi - ani drgn窸y. - Na platformie widzia貫m gruby zardzewia造 pr皻 umocowany do oczka w pod這dze - wyjani貫m. - Nasz przeciwnik zablokowa nim drzwi i w ten spos鏏 nas uwi瞛i. Teraz zamaskuje wejcie do sztolni i b璠zie nas mia z g這wy. Afrodyta dr瘸豉 ze strachu. Podszed貫m do niej i obj像em j. Wtuli豉 si we mnie i tak trwalimy d逝窺z chwil. M鎩 wzrok pod嘀a w kierunku cia ludzi. Delikatnie odsun像em Afrodyt i podszed貫m do szkielet闚. - Co robisz? - pyta豉 Afrodyta. Chodzi貫m od jednego do drugiego i uwa積ie im si przygl鉅a貫m. - To 穎軟ierze ameryka雟cy - wyjania貫m. - Mo積a to rozpozna po butach, resztkach mundur闚, oporz鉅zeniu i broni z okresu drugiej wojny wiatowej - poruszy貫m czubkiem buta zardzewia造 pistolet maszynowy. - By這 ich siedmiu. W podziemiach Czocha widzia貫m 鏀mego. Ci tu, wszyscy maj za這穎ne maski gazowe lub przynajmniej pr鏏owali je wyci鉚n寞. Jednak zgin瘭i. Podejrzewam, 瞠 kto ich tu wci鉚n像 jak nas w zasadzk i zagazowa ich. wieci貫m po cianach w poszukiwaniu jakichkolwiek otwor闚. Pomieszczenie by這 wycementowane i pobielone. Mia這 sze metr闚 d逝goci i cztery szerokoci. W rogu znajdowa豉 si metalowa kwadratowa klapa o bokach d逝goci p馧 metra. Podszed貫m do niej i ostro積ie j unios貫m. Otworzy豉 si skrzypi鉍 zardzewia造mi zawiasami. By這 to zejcie do studzienki, kt鏎a prowadzi豉 do po這穎nego dwa metry ni瞠j lustra wody. - Co tam jest? - us造sza貫m pytanie Afrodyty. - Woda. Mo瞠 t璠y uda nam si uciec? - A czemu oni tamt璠y nie uciekli? - Afrodyta odwa篡豉 si pochyli nad jednym ze szkielet闚 i zamierza豉 dotkn寞 niemiertelnika. - Nawet nie pr鏏uj! - ostrzeg貫m j. Afrodyta zamar豉 z wyci鉚ni皻 r瘯. - Czemu? - Nie s逝cha豉, co m闚i貫m? Ci ludzie zgin瘭i z powodu gazu. Kto wie, czy nie by to Jnsatiabilis, o, cho熲y z tej prob闚ki? - powieci貫m na zbite naczynie. - Sta這 si to tak szybko, 瞠 niekt鏎zy nie zd嘀yli nawet za這篡 masek gazowych. Nie dotykaj niczego. - Co chcesz zrobi? - Wyj st鉅. Rozebra貫m si, a zosta貫m w moim kombinezonie. Za這篡貫m szelki i umocowa貫m do nich lin. Do prawego przedramienia przywi頊a貫m latark. - Spr鏏uj zanurkowa i sprawdzi, dok鉅 p造nie woda - wyjania貫m Afrodycie. - Gdybym d逝go nie wraca, ci鉚nij za lin. Gdy dwa razy szarpn lin - ci鉚nij. Jasne? - Tak - potwierdzi豉 Afrodyta. Zacz像em schodzi po klamrach w cianie studzienki, gdy podesz豉 Afrodyta. Wzi窸a zw鎩 liny. - Poczekaj - poprosi豉. - O co chodzi? - zerkn像em na ni zadzieraj鉍 g這w. - Powodzenia - nachyli豉 si i poca這wa豉 mnie w usta. Zmieszany tym gestem, zszed貫m bez s這wa do wody. Gdy tylko nogi znalaz造 si w wartkim pr鉅zie, poczu貫m, jak mimo kombinezonu ch堯d przechodzi przez ca貫 moje cia這. Okaza這 si, 瞠 woda p造n窸a wydr嘀onym okr鉚造m korytarzem o rednicy oko這 osiemdziesi璚iu centymetr闚. Mog貫m nim 豉two porusza si do przodu, ale cofanie si by這by koszmarem. Postanowi貫m najpierw sprawdzi, co znajd poruszaj鉍 si z pr鉅em. Kilka razy g喚boko nabra貫m powietrza, a potem wzi像em jeden pot篹ny wdech i zanurkowa貫m. Woda porwa豉 mnie i u這穎ny w kszta速 strza趾i p造n像em, a nagle ujrza貫m przed sob trzy 這paty jakiej ruby. Rozstawi貫m r璚e i walcz鉍 z pr鉅em zatrzyma貫m si. Powieci貫m latark. Przede mn by豉 bateria kilku podobnych rub, kt鏎e zapewne stanowi造 ma章 elektrowni przep造wow. Widzia貫m, 瞠 dalej woda p造n窸a ju tylko korytem, a w wodzie odbija造 si kszta速y jakich zniszczonych urz鉅ze. Szarpn像em dwa razy link i natychmiast poczu貫m, jak Afrodyta ci鉚nie mnie. Zaczyna這 mi brakowa powietrza, a jak przypuszcza貫m cofanie si w takiej rurze, przy silnym pr鉅zie wody, by這 禦udnym przedsi瞝zi璚iem. Gdy wreszcie dotar貫m do studzienki, na powierzchni wyrwa這 mnie silne poci鉚ni璚ie liny. Ch堯d i wie瞠 powietrze otrzewi造 mnie. - 砰jesz?! - Jeszcze tak - wysapa貫m. ζpczywie zaci鉚a貫m si powietrzem. Trwa貫m zanurzony po pier w wodzie i odpoczywa貫m. - Dalej jest jakie pomieszczenie fabryczne, ale nie da si tam wej - powiedzia貫m Afrodycie. - Spr鏏uj w drug stron. - Nie dam rady drugi raz ci tak ci鉚n寞. - Z pr鉅em b璠zie ci 豉twiej. Nabra貫m powietrza i zanurkowa貫m. Podr騜 pod pr鉅 by豉 uci嘀liwa. Maszerowa貫m na czworaka z przymkni皻ymi oczami, bo ogromna szybko wody i jej zawirowania nie pozwala造 niczego dojrze. Podj像em wewn皻rzne zobowi頊anie, 瞠 b璠 czo貪a si dop鏦i starczy mi powietrza, a wr鏂 bardzo szybko z pr鉅em. W pewnym momencie poczu貫m, 瞠 korytarz, w kt鏎ym p造n窸a woda, podnosi si. Odruchowo chcia貫m podnie g這w, 瞠by spojrze, co si dzieje i moja g這wa niespodzianie znalaz豉 si nad poziomem wody. Otworzy貫m oczy i ujrza貫m tunel prowadz鉍y pod k靖em czterdziestu pi璚iu stopni do g鏎y. T璠y z g鏎y sp造wa豉 woda, zapewne ze strumienia. Otworzy貫m usta, by nabra powietrza i zala豉 mnie fala spienionej wody. Prychn像em i ostro積ie wsta貫m. Woda si璕a豉 mi teraz do pasa. Zerkn像em do g鏎y. Mia貫m do przebycia oko這 dziesi璚iu metr闚 przez wykuty w skale tunel rednicy metra. Nie to by這 najgorsze, lecz wylizgane, wilgotne ciany komina nied隔鉍e 瘸dnego pewnego oparcia. Drug rzecz, kt鏎a mnie martwi豉 by這 to, 瞠 u g鏎y nie widzia貫m nic pr鏂z spienionych k喚b闚 wody wydostaj鉍ej si z jakiego otworu. Mo瞠 by on za ma造, bym m鏬 przej dalej? Poczu貫m szarpni璚ie linki. To Afrodyta sprawdza豉, czy 篡j. Energicznie poci鉚n像em link daj鉍 znak, 瞠 wszystko jest w porz鉅ku. Rozpocz像em powoln wspinaczk. 畝這wa貫m, 瞠 nie mia貫m swoich hak闚 wspinaczkowych i solidnego m這tka. Pa販e i stopy, mimo specjalnej antypolizgowej warstwy na moich r瘯awiczkach i podeszwach, zsuwa造 si, ca造 czas twarz pokrywa豉 mi chmura py逝 wodnego. Szum stawa si og逝szaj鉍y. Wreszcie dotar貫m do ko鎍a tunelu. Wola貫m nie zerka w d馧 i nie myle, co by si ze mn sta這, gdybym nagle straci r闚nowag. Otaczaj鉍a mnie woda grzmia豉 gronie. Przez bryzgi wody bij鉍ej w oczy nic nie widzia貫m. Lew r瘯 maca貫m na olep, a wreszcie trafi貫m na kraw璠 szpary, przez kt鏎 p造n窸a woda. Mocno chwyci貫m si brzegu otworu, podci鉚n像em i praw r瘯 bada貫m przejcie. Mia這 najwy瞠j trzydzieci centymetr闚 szerokoci i p馧 metra d逝goci. Gdy opar貫m d這 na drugiej kraw璠zi, poczu貫m, 瞠 lekko si rusza. Pchn像em j. Woda pola豉 si na mnie silniejszym strumieniem. Praw r瘯 pcha貫m, a lew i nogami zapiera貫m si, by nie porwa mnie pr鉅. Wreszcie kamie drgn像 i odsun像 si. Otoczy豉 mnie si豉 wodnego 篡wio逝. W pierwszej chwili zapar這 mi dech w piersiach, niemal wyrwa這 mi lew r瘯 ze staw闚. Zapar貫m si i trwa貫m z pochylon g這w. Udawa這 si 豉pa powietrze i czeka貫m. W kominie, kt鏎ym si wspina貫m, zacz像 si podnosi poziom wody. Po minucie pr鉅 zel瘸 i jakby uby這 wody. Szybko wykorzysta貫m ten moment i podci鉚n像em si. Uradowany wynurzy貫m si z przybrze積ej nory w rzeczce. G喚boko odetchn像em wie篡m powietrzem i odwi頊a貫m lin. Rozgl鉅a貫m si, ale nikogo nie by這 w okolicy. Znajdowa貫m si oko這 trzydziestu metr闚 od wejcia do szybu, w kt鏎ym wpadlimy w pu豉pk. Pobieg貫m tam. Nie zwa瘸j鉍 na nic zbieg貫m do drzwi. By造 zablokowane sztab i kilkoma kamieniami. Zacz像em usuwa przeszkody; jednoczenie z zewn靖rz s造sza貫m rozpaczliwe walenie Afrodyty. Gruba p造ta t逝mi豉 jej krzyki. Spieszy貫m si i gdy poci鉚n像em za klamr, uderzy豉 mnie najpierw masa metalowego skrzyd豉, a potem fala wody. Na koniec wypad豉 na mnie Afrodyta. Pomog貫m jej wej po schodach. Za nami powoli pod嘀a這 lustro wody. Na chwil przysiedlimy w poziomej czci sztolni. Widzielimy, jak zosta造 zalane schody. - Co ty zrobi貫, 瞠 nagle przyby這 tyle wody? - pyta豉 Afrodyta. - Ty wiesz, jak si przestraszy豉m, gdy wyci鉚n窸am ca章 lin? Myla豉m, 瞠 to ten go ci z豉pa, a mnie pr鏏owa utopi. Opowiedzia貫m jej, jak si wydosta貫m z podziemi. - Niech ta woda tak zostanie i chroni wejcie przed ciekawskimi - powiedzia貫m na koniec. - Wracajmy do auta. Wyszlimy ze sztolni i skierowalimy si do samochodu Afrodyty. Auto nieuszkodzone sta這 tam, gdzie je zostawilimy. Afrodyta wyj皻a ze schowka czekolad i pocz瘰towa豉 mnie. Potem w章czy豉 nagrzewanie w samochodzie i siedzielimy ciesz鉍 si ciep貫m. - Kto to zrobi? - zastanawia豉 si Afrodyta. - M鎩 wr鏬. - Jerzy Batura? - Mo瞠. Poczekajmy do zmroku i potem jedmy do zamku. Roz這篡貫m sobie fotel do pozycji p馧le蕨cej i ws逝chany w radio, gdzie akurat nadawano piosenki o mi這ci, myla貫m o zagadce. Nawet przez moment mia貫m to uczucie, 瞠 otar貫m si o jej rozwi頊anie. To by這 jak mrugni璚ie powieki, przelot jask馧ki. - Nadal s鉅zisz, 瞠 to chodzi這 o ska喚? - w pewnym momencie zapyta豉 Afrodyta. - M闚i貫, 瞠 to kamienia nie da si zgi寞. Mo瞠 to chodzi o ludzkie 篡cie, o wol przetrwania? Gdybymy tam zostali, to bymy zgin瘭i niczym z豉mana, obumar豉 ga章. Nigdy jednak bymy si nie poddali, nie ugi瘭i i pewnie do ko鎍a pr鏏owali si stamt鉅 wydosta. - Mo瞠 - szepn像em przymykaj鉍 oczy. Moja drzemka trwa豉 p馧 godziny. Obudzi mnie ruch samochodu. Afrodyta wyprowadza豉 auto z lasu. - Jaki masz plan powrotu na zamek? - zapyta豉. - G堯wn bram, z fasonem - umiechn像em si. Jednak zrezygnowa貫m z g堯wnego wejcia do hotelu. Afrodyta zatrzyma豉 si przy skr璚ie na podjazd przed zamkiem i doln bram, sk鉅 przez fos, piwnice i klatk schodow z kr皻ymi schodami dosta貫m si niepostrze瞠nie do swojego pokoju. Nie zapala貫m wiat豉, zamkn像em zasuwk i usiad貫m w fotelu. Czeka貫m. Wiedzia貫m, 瞠 o tej porze wszyscy gocie hotelowi jedli kolacj i przejcie Afrodyty nie mog這 by niezauwa穎ne. Stan jej odzienia musia doprowadzi do serii pyta, a przede wszystkim wizyty niedosz貫go mordercy w moim pokoju. Nie musia貫m d逝go czeka. Najpierw poruszy豉 si klamka. Kto sprawdza, czy drzwi s otwarte. Potem tajemniczy go u篡 wytrycha do otwarcia zamka. Powoli drzwi si uchyla造, a w jasnym pasku wiat豉 z korytarza, na cianie widzia貫m cie cz這wieka. ROZDZIA TRZYNASTY POCIG ZA NOCNYM GOCIEM CO IZABELA NOSI W TOREBCE? ZAMKOWA BIBLIOTEKA RYSUNKI MICHAx WYCIECZKA DO ZAMKU WIECIE AMAZONKA Z DUBELT紟K Tajemniczy go zamar na moment w p馧 kroku. Nas逝chiwa. - Zapraszam... - nie doko鎍zy貫m, gdy cie rzuci si do ucieczki. Skoczy貫m za nim. By貫m ciekaw, czy b璠zie ucieka przez empor, czy w g鏎 po schodach. Wybra balkon w sali rycerskiej. By貫m z tego zadowolony, bo mia貫m szans zobaczy uciekiniera, ale us造sza貫m tylko, jak zeskoczy na parkiet. Wychyli貫m si przez balustrad. Kto otwiera drzwi sali narad. A wi璚 znowu mia貫m sta si ofiar sztuczki z tajnym przejciem? Tak瞠 skoczy貫m. Zm璚zony upad貫m tak, 瞠 nogi ugi窸y si pode mn, straci貫m r闚nowag i wywr鏂i貫m si. W drzwiach kto przekr璚i klucz. Z saszetki na pasie wyj像em wytrych i szybko dosta貫m si do sali narad. Pobieg貫m do tajnego przejcia pod portretem Ernsta von Gutschoffa. Szarpn像em za fragment boazerii i przesun像em cian, ods豉niaj鉍 wejcie. Wyj像em latark i prze章czy貫m j na wiecenie w ultrafiolecie. Rozsypany na trzech kolejnych stopniach py wieci pokazuj鉍 nienaruszon powierzchni. Od czasu gdy rozsypa貫m proszek podczas zwiedzania tej sali z dyrektorem, nikt tu nie wchodzi. Sprawdzi貫m drugie przejcie. T璠y te nikt nie szed. To oznacza這, 瞠 by這 tu trzecie przejcie. Ogl鉅a貫m posadzk i drewniane kasetony w poszukiwaniu charakterystycznych, 逝kowatych rys, kt鏎e by造 pod najczciej otwieranym przejciem. Znalaz貫m dwa drobne ryty w kasetonie przy wejciu, zaraz po prawej. Dlatego uciekinier za ka盥ym razem tak szybko umyka. Nie otwiera貫m wejcia, tylko przyjrza貫m si cianie. - Good bye - cicho powt鏎zy貫m s這wa, jakie wypowiedzia kto, kto przej像 kr鏒kofal闚k, zaraz po tym, jak rozmawia貫m z Micha貫m. Wyszed貫m z sali narad i wr鏂i貫m do siebie. Jak gdyby nigdy nic u這篡貫m si do snu. Nast瘼ny dzie postanowi貫m sp璠zi bardzo pracowicie. Obudzi mnie nastawiony wieczorem budzik. D逝go sta貫m pod prysznicem ciesz鉍 si ciep造mi strumieniami wody. Wybra貫m ostatnie czyste spodnie, jakie mia貫m ze sob, ubra貫m si i zszed貫m na niadanie. Odnios貫m wra瞠nie, 瞠 wszyscy na mnie czekali. Ma貪osia i Micha wygl鉅ali na obra穎nych. Izabela i Marc patrzyli na mnie jak na ducha, a na twarzy Torquemady jak zwykle tkwi 篡czliwy umiech. Agnieszka, kt鏎a dzi zast瘼owa豉 Zosi, mia豉 min, jakby z瞠ra造 j wyrzuty sumienia. - Dzie dobry! - przywita貫m si. - Smacznego! - za moimi plecami odezwa豉 si Afrodyta. - Wygl鉅asz znakomicie - skomplementowa豉 j Izabela. - Podobno, Pawle, znowu kto wczoraj pr鏏owa dokona zamachu na twoje 篡cie? - Zostalimy ukarani za nieuwag - odpar貫m. - Nie nale篡 samodzielnie wchodzi do niezbadanych sztolni. Nie mo瞠my mie do ko鎍a pewnoci, czy to kto pr鏏owa nas zasypa, czy tylko zwali造 si za nami kamienie... - Twoja towarzyszka m闚i豉, 瞠 kto pr鏏owa udusi was jakim gazem. - Tak, ale m鏬 to by r闚nie py. Mam nauczk na przysz這. - Czemu wujek pojecha na wycieczk z t pania? - Micha zada pytanie, kt鏎e wszystkim obecnym cisn窸o si na usta. - Nie chcia貫m m璚zy cioci swoj obecnoci - odpowiedzia貫m. - Ciocia wydawa豉 si by zm璚zona towarzystwem m篹czyzn. O ma這 nie podskoczy貫m z b鏊u, gdy Ma貪osia kopn窸a mnie w kostk. - Szed貫m tam na piechot, gdy okaza這 si, 瞠 ta pani wyjecha豉 na wycieczk i zgodzi豉 si mnie tam podwie, a nawet ze mn zwiedzi sztolnie - wyjania貫m. - A pobawisz si ze mn, wujku? - zapyta Micha. - Po niadaniu? - zaproponowa貫m. - Hura! - ch這piec z radoci podni鏀 r璚e do g鏎y. W jednej d這ni trzyma widelec z kawa趾iem kie豚asy, kt鏎y teraz poszybowa wysoko i potem wpad prosto w fili瘸nk kawy stoj鉍 przed Izabel. Kilka kropel napoju wylecia這 w kierunku kobiety ubranej w bia章 bluzk. Izabela mia豉 niesamowity refleks i b造skawicznie odsun窸a si z krzes貫m. Tylko jedna kropla kawy trafi豉 na czarne spodnie. Agnieszka podbieg豉 ze ciereczk, 瞠by zebra plam. Izabela gwa速ownie wsta豉 i wywr鏂i豉 torebk opart o krzes這. Na pod這g wysypa造 si r騜ne drobiazgi. Podbieg貫m, 瞠by pom鏂 Izabeli. Wszyscy zaj璚i byli ogl鉅aniem, jak Agnieszka czyci plam i wys逝chiwaniem, jak Ma貪osia przeprasza Izabel. Afrodyta odczytuj鉍 moje zamiary podesz豉 do sto逝 zas豉niaj鉍 mnie przed wszystkimi. Mog貫m szybko, pod pretekstem zebrania rzeczy, zajrze do torebki Izabeli. Kosmetyki, notes, kilka nic nieznacz鉍ych drobiazg闚 szybko wepchn像em do rodka. Poczu貫m co ci篹kiego ukrytego w ciance. By貫m pewien, 瞠 to pistolet, ale nie mog貫m przecie obmacywa torebki Izabeli. Jedyne co zrobi貫m, to dyskretnie schowa貫m do kieszeni ma造 telefon kom鏎kowy Izabeli. - Prosz - odda貫m Izabeli torebk. W wyci鉚ni皻ej d這ni dobrze czu貫m nadnaturalny ci篹ar niepasuj鉍y do damskich drobiazg闚. Izabela odbieraj鉍 zgub spojrza豉 mi w oczy pr鏏uj鉍 zbada, czy zauwa篡貫m t nieprawid這wo. Stara貫m si przybra wyraz twarzy pokerzysty. - Dzi瘯uj - szepn窸a. Usiad貫m do posi趾u. Jad貫m szybko, nie zwa瘸j鉍 na tre rozmowy dotycz鉍ej niebezpiecze雟tw samotnych wypraw w g鏎y. - Za pi皻nacie minut u mnie - powiedzia貫m do Micha豉 wstaj鉍. - To tyle? - ch這piec uni鏀 do g鏎y cztery palce. - Troch wi璚ej, ciocia przyprowadzi ci w odpowiednim czasie. Do zobaczenia na obiedzie! - sk這ni貫m si wszystkim. Wbiegaj鉍 po schodach ju przegl鉅a貫m ksi嘀k telefoniczn w telefonie kom鏎kowym Izabeli. Jak si spodziewa貫m, pod inicja豉mi, J.B. znalaz貫m telefon Jerzego Batury. Znalaz貫m te zapis: Szef. Zapisa貫m ten numer telefonu. Sprawdzi貫m, czy w telefonie nie by造 zapisane jakiekolwiek SMS-y, ale 瘸dnego nie by這. Od這篡貫m telefon na stolik w k鉍iku obok wejcia do pokoju Izabeli. Pobieg貫m do siebie i zrobi貫m porz鉅ek w pokoju. Us造sza貫m pukanie do drzwi. To byli Ma貪osia i Micha. - Przepraszam ci - od razu zwr鏂i貫m si do Ma貪osi. - To ju nie potrwa d逝go. Czy Marc... - Czemu mnie oszukujesz? - przerwa豉 mi Ma貪osia. - Ja? - Kim jest ta nowa mieszkanka zamku? Chyba nie ka瞠sz mi wierzy w t bajeczk o turystce... - Mo瞠 wujek jej si podoba? - rzuci Micha zaj皻y rozstawianiem rycerzy. Ma貪osia zmiesza豉 si. - Czy Marc pr鏏owa z tob rozmawia? - zapyta貫m Ma貪osi. - Tak, pyta gdzie jeste, a potem znikn像. - I to wszystko? - Tak. - Kiedy to wszystko si sko鎍zy i wyjedziemy st鉅? - Jutro w po逝dnie b璠ziemy w drodze do domu. - S這wo? - S這wo. Teraz ju id i zajmij si obserwacj mieszka鎍闚 zamku. - T now te mam mie na oku? - Afrodyt si nie przejmuj - mimowolnie odpowiedzia貫m. - Afrodyt? - Ma貪osia natychmiast z豉pa豉 mnie za s這wo. - To w twoim mniemaniu jest taka pi瘯na? - Nie znam si na urodzie wsp馧czesnych kobiet, ale podejrzewam, 瞠 wielu m篹czyznom mo瞠 si podoba - t逝maczy貫m si. - Nie znam jej imienia, wi璚 da貫m jej takie przezwisko... - A mnie jak przezywasz? Szuka貫m w mylach odpowiedniego s這wa. - Ciocia - wtr鉍i Micha. - Sko鎍zy貫m przygotowania do bitwy! - zawo豉 stawiaj鉍 ostatniego rycerza. - Jestem pierwszy, a wujek ostatni... - Ciocia i Afrodyta - Ma貪osia patrzy豉 na mnie zza firanki zmru穎nych powiek. Wygl鉅a豉, jakby smakowa豉 dwa gatunki wina. - M篹czyni ju tacy s, 瞠 ogl鉅aj si za Afrodytami, a 篡j z Ciociami. Mam nadziej, 瞠 jutro wieczorem b璠 w domu. - Da貫m s這wo. Ma貪osia nie chcia豉 tego s逝cha i wysz豉 obra穎na. Mia貫m pewne plany na przedpo逝dnie, wi璚 stara貫m si szybko zako鎍zy bitw z Micha貫m. Moi Saraceni tym razem wyj靖kowo nieudolnie dowodzeni przegrywali na ca貫j linii i wreszcie okr嘀eni poddali si. - Zwyci瘰two! - Micha cieszy si. - Pobawimy si jeszcze raz? - Niestety, teraz musz troch popracowa. - A co b璠ziesz robi? - Siedzia w bibliotece. - Wezm blok i b璠 siedzia z tob - ch這piec nie da si zrazi. C騜 by這 robi, najpierw poszlimy po plecak z przyborami rysunkowymi Micha豉, potem do recepcji po klucz do biblioteki. Agnieszka da豉 mi go z wyran nieufnoci. W bibliotece panowa豉 cisza, typowa dla tego typu miejsc, spot璕owana wystrojem wn皻rza. Micha usiad na krzele przy stole naprzeciw o速arza, ty貫m do wejcia. Ja podszed貫m do o速arza i przygl鉅a貫m si wyrzebionym na nim s這wom: Franges non flectes. Potem rozgl鉅a貫m si po p馧kach, po zgromadzonych tam ksi嘀kach. Cz z nich by造 to niemieckie wydawnictwa z pocz靖ku XX wieku, a reszt stanowi豉 strawa intelektualna dla dawniej wypoczywaj鉍ych tu oficer闚: powojenne powieci kryminalne, encyklopedie, wspomnienia genera堯w, kilka album闚 o sztuce. Wr鏚 p堯ciennych grzbiet闚 pokrytych wyblak造mi literami niemieckiego gotyku odnalaz貫m co, co nazywa這 si: Stan biblioteki zamku Czocha. Zauwa篡貫m, 瞠 co kwarta dokonywano wpis闚 nowoci. Ostatnich zakup闚 dokonano w marcu 1945 roku! Jednak nie to przyku這 moj najwi瘯sz uwag, ale uk豉d dzia堯w biblioteczki podr璚znej: FABEL REISE ANTIQUITAT NACHSCHLAGEWERK GESCHICHTE ERZAHLUNG STAMBUCH Co mo積a by這 przet逝maczy tak: BAJKA PODR荅 STARO玆TNO PORADNIK HISTORIA OPOWIE PAMI邛NIK Pierwsze litery z niemieckich nazw dzia堯w uk豉da造 si w s這wo FRANGES! Zaskoczy這 mnie, 瞠 drugie litery uk豉da造 si w AENAERT co wykorzystuj鉍 豉cin, przy odrobinie wyobrani, mo積a przet逝maczy jako sztuki tajemne. Nie koniec na tym! Trzecie litery tworzy造 s這wo BITCSZA, a to by這 bardzo podobne do Bitschka - nazwiska in篡niera, kt鏎y kierowa czci prac w 1911 roku. Czy瘺y to by這 w豉nie to, czego szuka貫m? Mariusz m闚i, 瞠 w豉ciciela zamku i tego Bitschk podejrzewano o przynale積o do lo篡 maso雟kiej. Niestety, w kolejnych rz璠ach litery za nic nie chcia造 utworzy 瘸dnych s堯w. Przegl鉅a貫m spis szukaj鉍, czy nie znajd kolejnego uk豉du liter, bo przecie do Franges brakowa這 jeszcze non flectes. Zdziwi貫m si, 瞠 w dziale Fabel - bajek w ksi璕ozbiorze podr璚znym na pierwszym miejscu znalaz si Faust Goethego. Podszed貫m do p馧ek i zauwa篡貫m na nich wyblak貫 napisy niemieckie z tytu豉mi dzia堯w. Ksi璕ozbi鏎 podr璚zny zajmowa dwa rega造 na lewo od o速arza. Reszta biblioteki mia豉 uk豉d zgodny z normami obowi頊uj鉍ymi do dzi w bibliotekach. Chodzi貫m wok馧 o速arza, ogl鉅a貫m spiralne kolumny, zastanawia貫m si nad znaczeniem zagadki. Potem zacz像em kr嘀y po pomieszczeniu, wreszcie usiad貫m w miejscu, sk鉅 wida o速arz - ko這 Micha豉. Mimo woli zerkn像em na to co maluje ch這piec. Przyjrza貫m si jego rysunkom. Potem przekartkowa貫m ca造 blok. Ch這piec nieporadnie malowa r騜ne rzeczy, wydarzenia zwi頊ane z zamkiem. Widz鉍 moje zainteresowanie opowiada mi ca貫 historie dobudowane do ka盥ego z rysunk闚. Cz瘰to oczywicie pojawia造 si potwory i duchy oraz dobrzy rycerze Micha i Pawe. - Gdzie to widzia貫? - zapyta貫m go, pokazuj鉍 na jeden z rysunk闚. - U wujka w pokoju, na kredensie, kiedy wujek nacisn像 i zepsu go... - A to? - wskaza貫m inn kartk. - Na kominku w tej sali - Micha palcem wskaza na drzwi do sali rycerskiej. - Zatrzymasz dla mnie te rysunki? - No pewnie. Podszed貫m do spisu bibliotecznego i jeszcze raz zacz像em go wertowa i - jak to czasami bywa podczas poszukiwa - to co mnie interesowa這, znalaz貫m na samym ko鎍u. Kolejni bibliotekarze opr鏂z spisu ksi嘀ek umiecili te szkice p馧ek z zaznaczonymi pozycjami kolejnych tytu堯w wpisanych w ciasnych prostok靖ach symbolizuj鉍ych grzbiety tom闚. Skupi貫m swoj uwag na ksi璕ozbiorze podr璚znym i uderzy這 mnie podobie雟two uk豉du ksi嘀ek do tego co rysowa Micha. Potem jeszcze kilka minut sp璠zi貫m przy regale. Obejrza貫m go dok豉dnie i umiechn像em si do w豉snych myli. Ju wiedzia貫m, co mo積a z豉ma, ale nie da si tego w 瘸den spos鏏 nagi寞. Umiechn像em si do w豉snych myli. - Z czego si, wujku, miejesz? - zapyta Micha widz鉍 moj min. - Ciesz si, 瞠 jutro b璠ziemy w domu. - Aha, a wtedy pobawisz si ze mn? - A wtedy przyjad po ciebie rodzice... - zacz像em zbli瘸 si do ch這pca z wyci鉚ni皻ymi na boki r瘯oma. Przypomina貫m gronego potwora. By豉 to dla ch這pca wystarczaj鉍a zach皻a do zabawy. Zerwa si z piskiem i zacz像 ucieka doko豉 sto逝. Wybieglimy do sali rycerskiej i tam bawilimy si w berka. Gdy zegar w holu wybi dwunast, z豉pa貫m Micha豉 i podnios貫m go sobie na wysoko oczu. - Koniec zabawy, teraz musz wyjecha w jedno miejsce - powiedzia貫m mu. Micha mia smutn min, ale da si zaprowadzi do pokoju Ma貪osi. Po篡czy貫m od niej kluczyki do samochodu. Z pokoju zabra貫m torb z paroma potrzebnymi mi rzeczami. Po drodze na parking zapuka貫m do drzwi pokoju Afrodyty. Nie by這 jej. Wys豉貫m jej SMS-a z prob, by sprawdzi豉 numer telefonu szefa Izabeli. Zaszed貫m do kuchni, gdzie by豉 pani Zosia. - Prosz na dwudziest pierwsz przygotowa ma造 pocz瘰tunek z kaw i herbat w bibliotece - z這篡貫m zam闚ienie. - B璠 tam wszyscy gocie hotelowi, pan dyrektor, Agnieszka, Mariusz i jeszcze kto. Prosz to dopisa do mojego rachunku. W recepcji zasta貫m Agnieszk i dyrektora. - Jutro wyje盥瘸m, wi璚 chcia豚ym pa雟twa zaprosi na wiecz鏎 do biblioteki - powiedzia貫m k豉niaj鉍 si. - Myl, 瞠 potem b璠ziemy mogli rozwi頊a zagadk s堯w ,,Franges non flectes. - Z ochot przyjd - zgodzi si dyrektor. - Ciekawe, co wymyli貫 - mrukn窸a Agnieszka umiechaj鉍 si. Zadowolony wyszed貫m na podjazd, przeszed貫m przez most i wsiad貫m do cinquecento. Na zakr璚ie przy wyjedzie nagle przed mask wyr鏀 mi Mariusz. Zahamowa貫m. - 砰cie ci niemi貫?! - krzykn像em na niego. Opar si o auto i nie pozwala mi ruszy. - Dok鉅 jedziesz? - zapyta. - Do zamku wiecie - odpowiedzia貫m. - Mog pojecha z tob? - Wsiadaj - otworzy貫m mu drzwi od strony pasa瞠ra. - Co si sta這? - zapyta貫m, gdy wyjechalimy z terenu zamku. - Musimy pogada. - To widz po twoim zachowaniu. Agnieszka co narozrabia豉? - Tak jakby. Nie powiedzia貫m ci ca貫j prawdy o wydarzeniach w podziemiach bastionu. - Tak, wiem. - Sk鉅? - Tak mam prac - za瘸rtowa貫m. - Mam dzi dobry humor, a ty wr璚z odwrotnie. Przepraszam ci. M闚, co ci le篡 na sercu. Min瘭imy Len i zatrzyma貫m si ko這 dawnej transformatorowni przy mocie. - Chc jeszcze czego poszuka na g鏎ze - wyjani貫m Mariuszowi. - Pomo瞠sz mi? - Tak. Wysiedlimy i wchodzilimy po stromym zboczu, chwytaj鉍 si ga喚zi krzak闚 i pni drzew. Po kilku minutach bylimy na szczycie, obaj ci篹ko sapi鉍. - Wtedy jak zszed貫 do podziemi, wydarzy這 si co dziwnego - oznajmi Mariusz. - Jeszcze przed wybuchem us造sza貫m w piwnicy za mn wo豉nie o pomoc... - To krzycza豉 Agnieszka - domyli貫m si. - Tak - Mariusz skin像 g這w. - Wybacz, pobieg貫m do niej. Sta豉 w fosie i twierdzi豉, 瞠 widzia豉 w piwnicy po瘸r. Chwyci貫m ganic z kot這wni i pobieglimy w kierunku pomieszcze, gdzie trzymano kiedy wino. Nim dobieglimy na miejsce, us造sza貫m cichy wybuch. Zaniepokoi貫m si, bo ognia nigdzie nie by這, Agnieszka przeprasza豉, 瞠 jej si przewidzia這. Rzuci貫m si do tunelu pod bastionem. Wyjcie z kot這wni by這 zablokowane koksownikiem i kijem od szczotki. Zanim si wydosta貫m, us造sza貫m drugi wybuch i czyje szybkie kroki w fosie. Na miejscu znalaz貫m tylko zawalony... - Co Agnieszka na to? - Nie chcia豉 powiedzie, kto jej kaza to zrobi. Przysi璕a豉, 瞠 widzia豉 ogie. Nie wierz jej, ale nie chcia貫m te jej pogr嘀a. - Izabela - rzuci貫m. - Co Izabela? - Kusi Agnieszk wyjazdem z prowincji do pracy w stolicy, przedtem dziewczyna musi si jednak wykaza... - Agnieszka chce wyjecha? - Mariusz posmutnia. - Nie wiedzia貫? Wi瘯szo m這dych niewiast ci鉚n wielkie miasta, kt鏎e oferuj wi瘯sze mo磧iwoci. To tylko n璠zne wyobra瞠nia - bo miasto to cz瘰to tylko strata czasu na rzeczy nieistotne. - Agnieszka wiedzia豉, 瞠 nie chc opuci mojego pa豉cu... - Mariusz popad w apati i usiad na pie鎥u. - To wszystko by這 k豉mstwem? Randka, rozmowy... Chcia豉 si wykaza i bawi豉 si mn... - Po pierwsze, jest m這da i sama jeszcze nie wie, co dla niej dobre, po drugie, nigdy chyba nie obiecywa豉 ci niczego? Poszukaj tu walaj鉍ych si 瞠lastw. Nie interesuje mnie bro i amunicja... - rozkaza貫m Mariuszowi. Jak automat wsta i poszed mi璠zy drzewa. W璠ruj鉍 po g鏎ze wr鏚 krzak闚 znajdowa貫m resztki betonowych fundament闚. Przyjrza貫m si ich rozstawieniu. Na korze starszych drzew znalaz貫m odciski od mocowa siatek maskuj鉍ych. Wczoraj znalaz貫m tu tabliczk znamionow z napisami Wurz... iese-G. - Mam co dziwnego! - nadbieg Mariusz, nios鉍 kilka bakelitowych pokr皻e. Przyjrza貫m si niemieckim napisom umieszczonym na nich. - To z Wurzburg-Riese-G - wyjani貫m mu. - By to standardowy radar typu Wurzburg D, ulepszony przez powi瘯szenie anteny. Pocz靖kowo by przeznaczony do stanowisk kontrolnych eskadr myliwc闚. Pniej przystosowano go do kierowania ogniem artylerii przeciwlotniczej i naprowadzania rakiet przeciwlotniczych. W wersji G dodano przystawk u豉twiaj鉍 wyb鏎 konkretnych cel闚 i wyznaczenie odleg這ci do celu nawet w warunkach zak堯cania. Niemcom bardzo zale瘸這 na ochronie tego miejsca. - Zaraz, zaraz - Mariusz patrzy na mnie oczami wielkimi ze zdziwienia. - Ja przynosz ci kilka pokr皻e, a ty opowiadasz mi histori nowoczesnej broni niemieckiej... Jako dodatkowe wyjanienie pokaza貫m mu tabliczk. - Czyta貫m kiedy o tym typie radar闚 - opowiada貫m. - Chcia貫m mie pewno, 瞠 rzeczywicie tu znajdowa si ten radar, a twoje znaleziska w pe軟i to potwierdzaj. Jedmy do zamku. Odwr鏂i貫m si i zacz像em schodzi. Mariusz chyba by zupe軟ie zaskoczony moim zachowaniem. - Zmieni貫 si od czasu, gdy rowerem przyjecha貫 do mojego pa豉cu - powiedzia, gdy wsiedlimy do auta. - Co si we mnie zmieni這? - Wtedy zadawa貫 du穎 pyta, teraz udzielasz odpowiedzi. 畝dnego wra瞠nia na tobie nie zrobi豉 historia z Agnieszk. Co si dzieje? - Dzi wieczorem dowiesz si wszystkiego - odpowiedzia貫m. - Opowiedz mi lepiej o zamku wiecie. Jechalimy wzd逝 potoku zwanego Brunikiem. Z lewej, za wod, by豉 wysoka i stroma skarpa. Z prawej co jaki czas pojawia造 si niewielkie pag鏎ki poroni皻e laskami. - Warownia, o kt鏎ej pierwsza wzmianka pochodzi z pocz靖ku XIV wieku, mia豉 strzec szlak闚 handlowych z Mini i ㄆ篡c oraz z Czech na l零k - Mariusz zacz像 opowie. - Gdy zamek znalaz si pod czeskim panowaniem, jego panami by造 rody Uchtritz闚 i Gersdorf闚. W 1760 roku opuszczono fortec, a w 1827 roku sp這n窸a. Teraz ma w豉ciciela, kt鏎y powoli robi porz鉅ki, g堯wnie po to, by turystom nie spada造 ceg造 na g這w. - Wiesz, co tam si znajdowa這 podczas drugiej wojny wiatowej? - Nie. Zatrzymalimy si u st鏕 wjazdu do ruin zamku. Strzeg造 go tylko tablice zakazuj鉍e wst瘼u i m闚i鉍e o zagro瞠niach zwi頊anych z wchodzeniem w ruiny. Mimo to postanowilimy tam wej. Zaraz za bram drog zast雷i豉 nam wielka kobieta. Pisz wielka, bo by豉 wy窺za ode mnie o g這w i dwa razy szersza. Co gorsza, w r瘯ach trzyma豉 dubelt闚k, z kt鏎ej mierzy豉 prosto w moj pier. ROZDZIA CZTERNASTY NA PLAC紟CE AMAZONKI ROZBRAJAM STRA烤ICZK CZEGO POTRZEBA WSP茛CZESNYM M坒CZYZNOM? TAJEMNICA KLIENTKI TORQUEMADY Zmierzwione, kr璚one szpakowate w這sy uk豉da造 si na g這wie gronej niewiasty w wielkie k喚bowisko. By豉 ubrana w brunatn, ci篹k we軟ian sp鏚nic, gruby czarny sweter, a jej szyj otacza豉 kwiecista chusta. Przez pier przewiesi豉 sobie sk鏎zany pas z bandoletami, w kt鏎e powtyka豉 zapasowe naboje do dubelt闚ki. - Czego tu szukaj? - warkn窸a. Obaj unielimy r璚e i przez chwil milczelimy. - No, co jest? - us造szelimy. Spojrzelimy na siebie i ujrza貫m, jak Mariuszowi drga k鉍ik ust. On te z trudem powstrzymywa miech. W ko鎍u nie wytrzymalimy i rozemialimy si. Kobieta zareagowa豉 nag造m skokiem w moim kierunku. Chcia豉 mi podsun寞 luf pod sam nos, ale w por uskoczy貫m i jednym sprawnym ruchem rozbroi貫m kobiet. Z豉ma貫m bro i roz豉dowa貫m j. - Nie豉dnie, tak w ministerialnego urz璠nika... - zacz像em, ale przerwa貫m widz鉍, jak niewiasta wyrywa ukryt za paskiem sp鏚nicy rakietnic i mierzy mi prosto mi璠zy oczy. - Ju tu mia豉m niejednego na zamku, co r騜ne bajki opowiada - owiadczy豉 stra積iczka. - Chodmy st鉅 - zaproponowa Mariusz. - I s逝sznie - odezwa豉 si. - Pan mnie tylko odda t giwer... - Zaraz - schowa貫m strzelb za plecy. - Kto tu u pani by? - Wczoraj z wieczora to szwagier przyjecha, bo m嘀 nieboszczyk... Czego si recholi?! - wrzasn窸a mierz鉍 do Mariusza. - Koleg 豉two rozmieszy - powiedzia貫m. - Prosz pani, jestem pracownikiem Ministerstwa Kultury i Sztuki, zaraz poka瞠 pani moj legitymacj, tylko niech pani nie strzela... Si璕n像em do kieszeni bluzy i wyj像em dokument. Poda貫m go kobiecie. Wysz豉 na wiat這, 瞠by lepiej go obejrze. Przygl鉅a豉 mu si mru蕨c oczy kr鏒kowidza. - W豉cie - zaprosi豉 nas. Weszlimy na przedzamcze, z lewej strony okolone murem wysokim na dwa metry, z wielk wyrw w rodkowej czci. Po prawej znajdowa造 si kiedy zamkowe zabudowania mieszkalne. Dzi w ruinach zosta造 tylko ciany. Gospodyni prowadzi豉 nas do niewielkiej baszty na ko鎍u przedzamcza. Tam, za krat i wielkim pledem wisz鉍ym na wejciu strze穎nym przez wielkiego miesza鎍a, znajdowa這 si niewielkie pomieszczenie, kt鏎ego umeblowanie stanowi造: sk豉dane 堯磬o, stoliczek turystyczny, taboret, kolawe krzes這, kuchenka z butl gazow i kufer. Mimo sparta雟kich warunk闚 panowa tu idealny porz鉅ek. - To moja plac闚ka - owiadczy豉 kobieta. - Siadajcie, ministry... Teresa jestem - przedstawi豉 si. Przyjrza貫m si jej uwa積ie. Mia豉 pi耩dziesi靖 kilka lat i wygl鉅 kogo takiego, o kim dawniej mawiano, 瞠 z niejednego pieca chleb jad. - Gdzie szwagier? - zapyta Mariusz. - Jaki szwagier? - zdziwi豉 si. - Pani by豉 豉skawa powiedzie... - zacz像em. - K豉ma豉m - pani Teresa machn窸a r瘯. - Tylko ten burek tu ze mn siedzi - wskaza豉 na psa. - A m嘀 nieboszczyk? - wypytywa Mariusz. - To akurat prawda. Biedaczek nie wytrzyma ze mn. Kocha mnie, chocia li ludzie m闚ili mu, 瞠 mam ci篹ki charakter. - Pne powroty ze spotkania z kolegami w jego wypadku nie wchodzi造 w gr - za瘸rtowa Mariusz. - Czemu? Wyrozumia豉 jestem. Jak przeprasza, to wybacza豉m. - Prosz powiedzie, kim pani tu jest? - zada貫m pytanie. - Plenipotentem. - Znaczy str騜em? - upewnia si Mariusz. - Panie 豉dny - pogrozi豉 mu palcem. - Pan mnie tu nie imputuje... - Ten pan ju si nie b璠zie odzywa - owiadczy貫m. - Kto jest w豉cicielem zamku? - Taka jedna pani. - Pani tu pracuje na sta貫? - Normalnie to za wsi mieszkam, na kolonii.. Jak zobaczy豉m, 瞠 zacz瘭i si tu r騜ni zje盥瘸, to zaraz pomyla豉m, 瞠 zaczn skarb闚 szuka i zamek poniszcz. Jako tak wieczorem patrz, jak taki jeden elegancik wchodzi z torb do zamku. To ja za nim, a on w piwnicy zacz像 dziury ku. Chcia豉m go z豉pa, zrobi zatrzymanie obywatelskie - jak mawia nasz komendant z posterunku w Lenej, a ten hyc w dziur w murze. Nim dobieg do samochodu, wygarn窸am mu z lewej lufy. Dosta w nog. - Ma pani dobre oko - pochwali j Mariusz. - By豉m mistrzem wojew鏚ztwa w strzelaniu z karabinka sportowego. - T bro posiada pani legalnie? - zapyta貫m. - Nie, ale... - To wszystkie pani naboje? - wskaza貫m na pas z bandoletami. - Tak, bo co? - Pani mi teraz opowie o tych, co tu po zamku chodzili. Dok豉dnie: jak wygl鉅ali, co m闚ili, czego szukali? Zabra貫m kobiecie pas z amunicj, roz這篡貫m go na stole i scyzorykiem zacz像em rozkrawa kartonowe 逝ski. Z czubk闚 wysypywa貫m rut zostawiaj鉍 sam proch. - Najpierw to by豉 taka 豉dna pani, Polka. Pyta豉, czy zamek mo積a kupi, a jak dowiedzia豉 si, 瞠 ju kupiony, zacz窸a biadoli, 瞠 marzy這 jej si takie cudo i pyta豉, czy mo瞠 chocia obejrze. Troch chodzi豉 po rumach, pobrudzi豉 jasne spodnie i pojecha豉. Potem by taki wysoki blondyn z zimnymi jak l鏚 oczyma. Panie, panny jak go zobacz, to pewnie tylko kolana musz ciska, 瞠by za nim nie lecie - taki 豉dny. M闚i, 瞠 histori bada, wi璚 da豉m mu pochodzi. Trzeci by taki czarniawy. M闚i po niemiecku. Flaszk i troch euro mi da, 瞠bym go oprowadzi豉 - pani Teresa otworzy豉 kuferek i pokaza豉 butelk napoju wysokoprocentowego. - Ostami by ten, co go trafi豉m. Aaa... jeszcze bym zapomnia豉 o takich m這dych z ma造m ch這pcem, ale ich widzia豉m tylko z daleka. Nawet si specjalnie nimi nie interesowa豉m, no bo z dzieckiem... Sko鎍zy貫m patroszy naboje, wsypa貫m rut do jednej kieszeni bluzy, a rakietnic schowa貫m do drugiej. Odda貫m kobiecie strzelb. - Narobi pani huku na ca章 okolic, a krzywdy nikomu pani nie zrobi - powiedzia貫m. - Z nielegalnej broni niech si potem pani sama t逝maczy. Mo瞠my obejrze zamek? - Tak. Pani Teresa odprowadzi豉 nas do po逝dniowego skrzyd豉 zamku, stan窸a przy wejciu do zrujnowanych pomieszcze. - Po prawej znajdziecie piwnice - podpowiedzia豉. P馧 godziny chodzilimy po dawnych komnatach zamkowych zadzieraj鉍 g這w, by obejrze ciany wy窺zych pi皻er. W piwnicy na pod這dze pi皻rzy造 si g鏎y gruzu. Znalelimy miejsce, gdzie ku cz這wiek, kt鏎ego postrzeli豉 dzielna stra積iczka. Ten fragment muru wyr騜nia si tylko tym, 瞠 by grubszy ni pozosta貫. Nie znalaz連zy nic ciekawego, wyszlimy. - Dzi瘯ujemy pani bardzo - uk這ni貫m si jej nisko. Pani Teresa zacz窸a wciska mi do torby butelk podarowanego jej trunku. - Prosz nie korumpowa urz璠nika pa雟twowego - pr鏏owa貫m wykr璚i si od podarku. - Za stara dla pana jestem, 瞠bym mia豉 jakie ekscesy tu z panem wyprawia - mia豉 si pani Teresa. - To gociniec za t strzelb, co pan j zalegalizowa... - Nic nie legalizowa貫m! - Sam pan m闚i, 瞠 teraz nikomu krzywdy nie zrobi - to jakbym troch wi瘯szego straszaka mia豉. Bezceremonialnie wsadzi豉 butelk do torby. - Goci鎍a si nie odmawia - owiadczy豉. Uca這wa貫m pani Teres w r瘯, na co zareagowa豉 rumie鎍em i odruchowo poprawi豉 w這sy. - Dzi瘯uj i prosz pilnie strzec zamku - po瞠gna貫m j. Mariusz r闚nie uca這wa r瘯 stra積iczki. - Jaki ma pani zaw鏚? - us造sza貫m jego pytanie. - Bufetowa - pad豉 odpowied. Ma這 si nie potkn像em ze miechu na dawnym bruku. Zbieglimy do samochodu. Zawr鏂i貫m auto w kierunku Czochy. - Czemu wszyscy kolejno odwiedzali zamek wiecie? - pyta貫m sam siebie. - Byli tu Izabela, Batura i Torquemada. To pewnie Marca postrzeli豉 i dlatego nagle objawi si z zabanda穎wan nog. - Ta twoje legitymacja jest prawdziwa? - zapyta mnie Mariusz. - Tak, m闚i貫m ci przecie, kim jestem. Mariusz si璕n像 do mojej torby le蕨cej na tylnym siedzeniu. - Zobaczmy, co szanowny Hiszpan sprezentowa Amazonce o imieniu Teresa - Mariusz ogl鉅a butelk. Gwizdn像 z uznaniem. - Ma gust. Mocna rzecz. - Prawie nie pij alkoholu. - Przyda si, jak b璠ziesz przemywa rany albo czyci bro - mia si Mariusz. Wtedy przypomnia這 mi si, 瞠 mam rakietnic pani Teresy. Zabra貫m j, by nagle nie postanowi豉 nas znowu ni sterroryzowa, ale zapomnia貫m odda. Obieca貫m sobie, 瞠 uczyni to przy najbli窺zej okazji. Szybko wr鏂ilimy na zamek. Przy bramie zapyta貫m stra積ika o pewn rzecz. By na tyle mi造, 瞠 nawet zadzwoni do kolegi, 瞠by dowiedzie si tego, o co mi chodzi這. Potem zajecha貫m na podjazd, gdzie, o dziwo, sta造 wszystkie auta goci hotelowych. - Wybierzesz si ze mn do zamku Gryf po obiedzie? - zaproponowa貫m Mariuszowi. - Jasne, b璠 u siebie - wskaza na baszt bramn. Nawet nie zachodzi貫m do swojego pokoju, tylko od razu zaszed貫m do jadalni, gdzie spotka貫m komplet mieszka鎍闚. - Wujek! - tradycyjnie przywita mnie radosny okrzyk Micha豉. - Gdzie by貫? - Na zamku. - Tym co razem zwiedzalimy czy jakim innym? - Na tym, kt鏎y zwiedza貫 z cioci. - Spotka貫 tam rycerzy? - Nie, ale by豉 tam grona Amazonka. - A kto to jest Amazonka? - Grona niewiasta, kt鏎ych powiniene wystrzega si od ma貫go - rozemia貫m si i zaj像em miejsce przy stole. - S造sza貫m, 瞠 postrzeli豉 nawet jakiego amatora zwiedzania zamku. - Nie pakuj g這wy ch這pca uprzedzeniami - Izabela zwr鏂i豉 mi uwag. - W豉nie - przytakn窸a Ma貪osia. - Na Amazonki trzeba chyba spojrze jak na pierwowz鏎 wsp馧czesnych feministek. Torquemada przygl鉅a nam si z zainteresowaniem, nic nie rozumiej鉍 z rozmowy prowadzonej w j瞛yku polskim. Marc lekko si umiecha. Pokr鏒ce wyjani貫m Hiszpanowi, czego dotyczy豉 wymiana zda. - Wsp馧czesne Amazonki musia造by podbija miasta m篹czyzn, 瞠by zwr鏂i na siebie uwag - stwierdzi Torquemada. - Uwa瘸m, 瞠 zniewiecienie m篹czyzn si璕n窸o tak daleko, 瞠 wystarczy造by im telewizory, w kt鏎ych ogl鉅aliby programy sportowe, komputery, 瞠by pogra, sklepy i mo瞠 kilkukilometrowy, prosty odcinek autostrady, 瞠by czasami przejechali si samochodem. Reszt mog造by robi kobiety. - Myl, 瞠 przyda造by si te k鉍iki tematyczne: w璠karstwo, polowanie, windsurfing... - wtr鉍i Marc. - Szowinici - rzuci豉 Afrodyta. - 疾bycie wiedzieli, 瞠 same sobie wietnie da造bymy rad - owiadczy豉 Ma貪osia. - Tylko kim bymy rz鉅zi造? - Izabela zada豉 retoryczne pytanie. - Pawle, podobno przygotowa貫 na wiecz鏎 jak niespodziank? - Tak, proponuj, bymy kilka minut przed dwudziest pierwsz spotkali si w sali rycerskiej - powiedzia貫m. - B璠zie to ma豉 uroczysto zwi頊ana z rozwi頊aniem zagadki zamku Czocha, ale nie proponuj zak豉dania wieczorowych stroj闚, bo mam przeczucie, 瞠 cz z nas pocz靖ek nocy sp璠zi na sportowo. - Co masz na myli? - zapyta豉 Izabela. - Czemu nie rozwi嘀esz zagadki ju teraz? - pyta Marc. - Izabelo, o wszystkim dowiesz si w odpowiednim czasie. Marc, godziny popo逝dniowe pragn sp璠zi na ogl璠zinach zamku Gryf. - Teraz jest czas na sjest - Torquemada przyzna mi racj. Szybko zostalimy z Ma貪osi i Micha貫m sami w jadalni. Delektowa貫m si smakiem gulaszu wo這wego z nieod章czn kasz gryczan i og鏎kiem konserwowym, gdy Ma貪osia postanowi豉 odby ze mn powa積 rozmow. - Czy my jestemy jeszcze tobie do czego potrzebni? - zapyta豉 Ma貪osia. - Jestecie, razem jutro wr鏂imy do Warszawy. - Czy nie jeste zbyt pewny siebie? - Mo瞠 jeszcze nie wszystko zaplanowa貫m, ale czuj, 瞠 to b璠zie interesuj鉍y wiecz鏎, niezapomniany. Ma貪osiu, wiem, 瞠 ju wszystko mi璠zy nami nie b璠zie takie jak dawniej. Bardzo mi 瘸l tych wsp鏊nych wieczor闚 muzycznych, naszych rozm闚, bo to by promyczek normalnoci w moim szalonym 篡ciu... - A b璠ziesz za mn t瘰kni? - wtr鉍i si Micha. Na moment przytuli貫m ch這pca do siebie. - Ciebie najlepiej b璠 pami皻a - zapewni貫m go. - Mo瞠 kiedy do mnie przyjedziesz? - Tak! Zauwa篡貫m, 瞠 Ma貪osia z czu這ci patrzy豉 na mnie i ch這pca. Wsta豉 od sto逝 i podesz豉 do mnie od ty逝. Po這篡豉 mi r瘯 na ramieniu. - Jeste nietypowym facetem - powiedzia豉. Zawo豉豉 ch這pca i razem wyszli. Zam闚i貫m fili瘸nk kawy i wyszed貫m z ni na taras, sk鉅 widzia貫m Jezioro Lenia雟kie. Usiad貫m na 豉weczce, by chocia przez chwil rozkoszowa si wie蕨 wiosenn zieleni, ciep貫m po逝dniowego s這鎍a, piewem ptak闚 buszuj鉍ych wr鏚 ga喚zi. Pi貫m kaw drobnymi 造kami i tak jak si spodziewa貫m, us造sza貫m czyje kroki. - Mog panu towarzyszy? - zapyta mnie Torquemada. - Prosz - odpowiedzia貫m robi鉍 mu miejsce na 豉weczce. Hiszpan przyni鏀 butelk wina i dwa kieliszki. - Tym razem mam greckie Partas - wyjani. - Napije si pan kieliszek? - Nie, b璠 prowadzi samoch鏚. Hiszpan nala sobie p馧 kieliszka, odstawi butelk na posadzk. Z kieszeni wyj像 dwie tekturowe tuby. - Cygara pan nie odm闚i? - zaproponowa. Z uprzejmoci wzi像em jedno. Siedzielimy wi璚 pykaj鉍 cygara, wok馧 miesza造 si aromaty przyrody i dobrego tytoniu. Przez chwil poczu貫m si, jakbym by na letnisku. - Jest pan bardzo tajemniczym cz這wiekiem - powiedzia Torquemada. - Zastanawiam si, kim pan w豉ciwie jest? - Skromnym urz璠nikiem. - To chyba jedynym takim w ca造m kraju. - Czemu? - U篡 pan okrelenia skromny i na takiego pan rzeczywicie wygl鉅a, a wr鏚 urz璠nik闚 to rzadko. - Znam kogo jeszcze skromniejszego ode mnie. - Kto to taki? - M鎩 szef. - To musi by mi貫 pracowa z takim cz這wiekiem. - Wspania貫. - M闚i pan, 瞠 ta zo透a z zamku wiecie kogo postrzeli豉. Czy to jest ten cz這wiek, o kt鏎ym ja myl? - Chyba tak. - M闚i pan, 瞠 zna rozwi頊anie zagadki. - Tak. - To oznacza, 瞠 nie mam ju szans na obejrzenie skarbu? - Czemu panu tak na tym zale篡? - Chodzi o sprawdzenie pewnego drobiazgu... - Gdyby to by drobiazg, nie wynaj皻o by pana do znalezienia skarbu - zauwa篡貫m. Hiszpan zamyli si i umiechn像 do w豉snych myli. - Zastanawia si pan kiedy nad sentymentami, t瘰knotami? Milcza貫m zaskoczony, nie bardzo wiedz鉍, co odpowiedzie. - Jak pan wspomina swoje rodzinne strony? - wypytywa mnie Torquemada. - Nie najlepiej, tak naprawd wychowa貫m si w du篡m miecie, przenosz鉍 si z rodzicami z jednej dzielnicy do drugiej. Mia貫m wsz璠zie koleg闚, ale nigdzie nie mog貫m powiedzie: To m鎩 dom. Najmilej wspominam wie, gdzie mieszka豉 moja prababcia. U niej jako m這dy ch這pak sp璠za貫m wakacje. Do dzi pami皻am te jej ma造 domek otulony zim w nie積 pierzyn, gdy piec w du篡m pokoju - gdzie sta豉 choinka - a parzy, na kuchni styg造 ogromne pierogi z makiem, z kapust i grzybami. To takie nasze potrawy bo穎narodzeniowe - wyjani貫m Hiszpanowi. - Te chwile darz ogromnym sentymentem i wiem, 瞠 nigdy si nie powt鏎z. Zastanawiam si, czy b璠鉍 emerytem nie osi鉅 na tej wsi... - Widzi pan... - Torquemada pokiwa g這w. - Jakby pan oceni cz這wieka, kt鏎y kiedy w rodzinnych stronach zrobi le i na staro postanowi naprawi winy? - Wina winie nier闚na - odpar貫m wymijaj鉍o. - Tak naprawd ten kto chcia pom鏂 w odzyskaniu cennych rzeczy w zamian za mo磧iwo poch闚ku w ojczystej ziemi... - I ten kto wynaj像 cz這wieka, kt鏎y mia odnale te cenne rzeczy i negocjowa w imieniu tej osoby warunki przekazania ich prawowitemu w豉cicielowi? - domyli貫m si. - Prawowity w豉ciciel by豚y zupe軟ie inny - Torquemada zwr鏂i mi uwag. - M闚imy raczej o przepisach prawnych, kt鏎e... - Jasno m闚i, 瞠 ukryty skarb jest w豉snoci ca貫go polskiego spo貫cze雟twa - dopowiedzia貫m. - Mo積a powiedzie, 瞠 walczymy po tej samej stronie barykady. - Tak. Ma pan wiadomo, 瞠 teraz sta si pan ruchomym celem? - Czemu? Dla kogo? - Dlatego, 瞠 pan rozwi頊a zagadk. Nie myla pan, 瞠 zdesperowany przeciwnik zdecyduje si na porwanie na przyk豉d tego ma貫go ch這pca? Mo瞠 zechce pana usun寞 z tej gry? Torquemada mia racj! Przerazi貫m si, musia貫m czym pr璠zej uprzedzi Ma貪osi, a najlepiej sprawi, by Afrodyta otoczy豉 dyskretn opiek moich przyjaci馧. Hiszpan, zadowolony z efektu swoich s堯w, dopi wino. Cicho mlasn像 j瞛ykiem smakuj鉍 ostatnie krople krwistoczerwonego p造nu. - Ma pan w sobie co z torreadora - powiedzia wstaj鉍. - Zbyt szybko rozkoszuje si pan smakiem zwyci瘰twa. Wiem, 瞠 wygrana jest jak boski nektar, ale z造 to torreador, kt鏎y na scenie zapomina o swoich pomocnikach. Pan jest m這dy, a m這do daje si喚 odrzucania kompromisu, widzenia wiata w barwach czarno-bia造ch i p璠zi tak szybko, 瞠 nie pozwala ogl鉅a si za siebie. B璠 trzyma za pan kciuki. Torquemada sk這ni si i odszed. Wyj像em telefon kom鏎kowy i zadzwoni貫m do Afrodyty. - Co? - zapyta豉 zaspanym g這sem. - Id do pokoju Ma貪osi. Spotkajmy si tam. - Pali si? - Afrodyta najwyraniej chcia豉 wr鏂i do 堯磬a. - Tak. Szybko! Pobieg貫m do pokoju Ma貪osi. Wszed貫m tam bez pukania. Micha smacznie spa, a Ma貪osi zasta貫m siedz鉍 na kraw璠zi 堯磬a i maluj鉍 sobie paznokcie u n鏬. - Co si sta這? - przestraszy豉 si. - Na razie nic - odpowiedzia貫m. - Zaraz przyjdzie tu Afrodyta. To policjantka, kt鏎a si tob zaopiekuje. Razem p鎩dziecie do jej pokoju i tam poczekacie do wieczora. Macie si nie rozstawa ani na moment. Jasne? - Jasne - potwierdzi豉 Afrodyta, kt鏎a przy moim ostatnim zdaniu wesz豉 do pokoju. - Powiedz, sk鉅 u ciebie zrodzi si taki pomys? Komu Ma貪osia i Micha mog zawadza? - Dwukrotnie chciano mnie uwi瞛i w podziemiach. Zapomnia豉 o sztolniach w Lenej? Nasi przeciwnicy bywaj bezwzgl璠ni. - Mia豉m jecha dzi na posterunek om闚i szczeg馧y... - M鎩 szef tam pojedzie - przerwa貫m Afrodycie. - Zaopiekuj si nimi. Zerkn像em na zegarek. Mia貫m ma這 czasu do zachodu s這鎍a. - Trzymajcie si! - po瞠gna貫m si i wybieg貫m z pokoju. Dosta貫m si do baszty, gdzie czeka na mnie Mariusz. Razem wyszlimy na zewn靖rz zamku i wr鏚 drzew, na wsch鏚 od zamku szukalimy pewnej rzeczy. Mariusz mia wi璚ej szczcia i z dum pokaza mi znalezisko. - Dow鏚 numer dwa - mrukn像 chowaj鉍 go do foliowej torebki. - Jedmy do zamku Gryf. ROZDZIA PI邛NASTY ZAMEK GRYF PRZYJAZD PANA SAMOCHODZIKA TAJNE PRZEJCIA Z SALI NARAD TAJEMNICE KRYSZTAΘ紟 DEMONICZNA SIx KOBIETY PIK I SERCE ZAGADKA UKRYTA ZA REGAΒM POCIG ZA JERZYM BATUR PUxPKA PRZY GRANICY Przez ca章 drog do zamku Gryf spogl鉅a貫m we wsteczne lusterko, wypatruj鉍, czy kto nas nie ledzi. By貫m nawet rozczarowany, 瞠 nikogo z mieszka鎍闚 zamku nie interesowa nasz wyjazd. Zatrzyma貫m fiata pod wzg鏎zem zamkowym i z Mariuszem wspi瘭imy si na wzg鏎ze. Tym razem nikogo tu nie spotkalimy. Mia貫m ze sob latarki i liny. Dzi瘯i nim chcia貫m spenetrowa ile si tylko da podziemia zamku. Wkroczylimy na dziedziniec. Weszlimy do piwnicy po prawej stronie. Korytarz szybko rozdziela si w dw鏂h przeciwleg造ch kierunkach. W prawo, w zasi璕u wzroku mielimy cian. Poszlimy w lewo. Tam, po przejciu kilkunastu metr闚 dotarlimy do dw鏂h cel. Dok豉dnie zlustrowalimy ciany w poszukiwaniu napis闚, znak闚. Niczego takiego tam nie by這. Przeszlimy teraz do zamku redniego, do naro積ej baszty, w kt鏎ej niegdy znajdowa豉 si klatka schodowa. Zeszlimy p馧 pi皻ra, nim stan瘭imy w obliczu ha責y gruzu. - Powiesz mi, czego w豉ciwie szukamy? - zapyta mnie Mariusz. - Upewniam si tylko, czy nie przegapi貫m 瘸dnego wa積ego tropu - odpowiedzia貫m. - Opr鏂z skarbu ambasadora rzekomo ukrytego w podziemiach zamku podobno jacy poszukiwacze odkryli wejcie do jeszcze innych piwnic. - Wszystkie te opowieci o skarbach nadziane s s這wem podobno, jak dobry keks rodzynkami. 畝den z naszych konkurent闚 nie by w stanie zaanga穎wa tylu si, by wszystko dok豉dnie spenetrowa. Jestem przekonany, 瞠 ich uwaga ca造 czas by豉 skupiona na zamku Czocha. Jeszcze dwie godziny chodzilimy po zamku, zagl鉅alimy we wszystkie mo磧iwe dziury. W ko鎍u zm璚zeni zeszlimy do auta. - Jeste zadowolony z ogl璠zin? - sapn像 Mariusz. - Tak, czas rozpocz寞 ostatni akt. Odwioz貫m Mariusza do jego pa豉cu i wr鏂i貫m do zamku. Sprawdzi貫m, czy Afrodyta wci嘀 pilnuje Ma貪osi i Micha豉. - Pawe, nic si nie dzieje - zameldowa豉 policjantka. - Czy mog pojecha do Lenej? Przecie musz dogada si z policjantami. - Nawet nie pr鏏uj. Wszystko b璠zie za豉twione. Micha, mo瞠 przyjdziesz do mnie z cioci powiedzmy za p馧 godziny? - Hura! - ucieszy si Micha. Na t okazj wykona taniec, kt鏎y i tak by zapowiedzi jego b造skawicznej wyprawy do toalety. - Ciociu, p鎩dziemy do wujka?! - wo豉. - Tak - zgodzi豉 si Ma貪osia. Poszed貫m do swojego pokoju. Zrobi貫m porz鉅ek, pochowa貫m wszystkie rzeczy do szafek. Zszed貫m do Groty, w kt鏎ej kupi貫m troch s這dyczy i kaw do termosu. Ma貪osia z Micha貫m przyszli punktualnie. Zaprosi貫m Ma貪osi na fotel, pocz瘰towa貫m j kaw. Przed Micha貫m postawi貫m s這dkoci. - Przyjdziesz z Micha貫m na spotkanie wieczorem? - poprosi貫m dziewczyn. - Dlaczego? - Micha odegra kluczow rol w rozwi頊aniu tej zagadki. - Naprawd? - Ma貪osia zaintrygowana spojrza豉 na Micha豉. - Tak - przytakn像 ch這piec, chyba nie do ko鎍a wiedz鉍, o co mo瞠 mi chodzi. Potem Micha wyj像 ze swojego plecaka tali kart i zagralimy w Piotrusia. To by造 ostatnie chwile, gdy mog貫m odpocz寞, szczerze mia si patrz鉍 na drobne oszustwa ch這pca, nieskrywane emocje, jakie nim targa造 przy okazji gry. Mia te Chi鎍zyka, wi璚 do kolacji zd嘀ylimy jeszcze raz zagra; oczywicie da貫m ch這pcu wygra. - Po kolacji zamknij si w pokoju i nikomu nie otwieraj, chyba 瞠 to b璠 ja - wydawa貫m Ma貪osi dyspozycje. - Zadzwoni, nim przyjd po was. W jadalni byli wszyscy gocie hotelowi. Tematem rozm闚 by豉 pozycja kobiety w rodzinie. Mielimy towarzystwo mi璠zynarodowe, wi璚 i du穎 przyk豉d闚 z r騜nych kraj闚. Potem do章czyli do nas dyrektor i Agnieszka. Na koniec pojawi si go, kt鏎ego obecno bardzo zaintrygowa豉 Izabel. Pierwszy raz zobaczy貫m na jej twarzy strach. - Dobry wiecz鏎! - Pan Samochodzik uk這ni si wszystkim. By貫m pewien, 瞠 jego niepozorny wygl鉅 spokojnego starszego pana, wielkie okulary, przygarbiona sylwetka sprawia造, 瞠 moi przeciwnicy lekcewa篡li go - wszyscy opr鏂z Izabeli. - Przyszed貫m nie w por? - pan Tomasz wietnie nadawa si do roli niemia貫go cz這wieka. Troch nie pasowa這 to do obrazu policjanta, jakim w oczach goci hotelowych by, ale nie mia這 to teraz wi瘯szego znaczenia. - Zapraszamy - dyrektor wskaza mojemu szefowi miejsce przy stole. - Pan Pawe zapowiedzia na dzisiejszy wiecz鏎 rozwi頊anie zagadki zamku, znaczenia s堯w ,,Franges non flectes. - Z豉miesz, lecz nie zegniesz? - szef udawa, 瞠 pierwszy raz s造szy t sentencj. - Ciekawe. Chodzi pewnie o prawo. li ludzie nie naginaj prawa, tylko je 豉mi. Pan Samochodzik by wspania造 w tych swoich teatralnych zagraniach. To co powiedzia by這 jak bomba postawiona nagle na stole. Wygl鉅a這 na to, 瞠 wszyscy tu obecni - opr鏂z Micha豉 i Ma貪osi - mieli co na sumieniu. Pierwsza opanowa豉 si Izabela. - To policjanci ucz si 豉ciny? - zapyta豉. - Jestem prostym detektywem i to starej daty - odpar Pan Samochodzik. - Uczy貫m si mi璠zy innymi 豉ciny. - Jaki jest cel pana wizyty? - wypytywa豉 go Izabela. - Chcia貫m jeszcze porozmawia z tym m這dym cz這wiekiem - wskaza na mnie. - Skoro jednak b璠ziecie rozwi頊ywa zagadk, z przyjemnoci zostan na d逝瞠j - umiechn像 si. - Uwielbiam wszelkie szarady i zadania logiczne. - Pawle, to nie przypadek, 瞠 pan detektyw przyjecha w豉nie dzi? - Izabela przygl鉅a豉 mi si z uwag. - Prawdopodobie雟two zaistnienia zdarzenia jest odwrotnie proporcjonalne do si造 篡czenia - odpowiedzia貫m z umiechem. Dawno ju sko鎍zylimy przyd逝g biesiad. Wszyscy postanowili jeszcze p鎩 do swoich pokoj闚, by odpocz寞 przed, zapowiadaj鉍ym si na emocjonuj鉍y, wieczorem. Z panem Tomaszem wyszlimy na spacer. Pokaza mi, gdzie zaparkowa wehiku i da kluczyki do auta. - Jeste przekonany, 瞠 wszystko przewidzia貫? - upewnia si. - Wie pan, 瞠 nie jestem jasnowidzem. By pan na posterunku? - Tak. Po raz pierwszy potraktowano mnie tak ch這dno. Komendant zapowiedzia pomoc, ale nie chcia uzgadnia 瘸dnych szczeg馧闚. Powiedzia: Bawcie si dobrze, a my w odpowiednim momencie wkroczymy. - Mo瞠 Afrodyta z nim si porozumia豉? - Ustalilimy, 瞠 to ja wszystkim si zajm.... - Wie pan, jak to jest z kobietami - za瘸rtowa貫m. - Na szczcie tego tak dobrze nie wiem - umiechn像 si. Gdy wracalimy przez podjazd, pan Tomasz nagle zatrzyma si. - Widzisz? - wskaza na auta. - Co takiego? - zdziwi貫m si. - Wszystkie s zaparkowane tak, by 豉two by這 nimi wyjecha. - To dobrze, 瞠 ukry pan wehiku. - Tak, m鎩 m這dy przyjacielu - pan Tomasz spojrza na zegarek. - Chyba czas rozpocz寞 przedstawienie? Masz trem? - Troch. - Powodzenia - szef poklepa mnie po ramieniu. Przeszlimy przez hol do sali rycerskiej. Byli tam ju wszyscy zaproszeni gocie: Ma貪osia z Micha貫m, Agnieszka, Izabela, Afrodyta, dyrektor, Marc, Torquemada i Mariusz. - Mi這 mi widzie wszystkich na tym spotkaniu - powiedzia貫m na wst瘼ie. - Najpierw chcia豚ym pokaza, kt鏎璠y wydosta貫m si z podziemi po tym, jak kto pr鏏owa mnie wysadzi w powietrze. Podszed貫m do kominka. Scyzorykiem podwa篡貫m ci篹k p造t, odsun像em j i powieci貫m latark, by wszyscy zobaczyli wn皻rze tunelu. - Tam - wskaza貫m w kierunku recepcji - jest studnia, kt鏎 wyszed貫m z poziomu piwnic pod bastionem. Nim om闚imy wydarzenia zwi頊ane z wybuchem, chcia豚ym pokaza co jeszcze. Czy pan, panie dyrektorze, ma klucze do sali narad? - Oczywicie - dyrektor wyj像 p瘯 kluczy i otworzy drzwi. - Pierwszego wieczora widzia貫m podejrzany cie w sali rycerskiej, kt鏎y wlizn像 si do tej sali - opowiada貫m. - Gdy tu wszed貫m, nikogo nie zasta貫m. Oczywicie tajemniczy go m鏬 znikn寞 w tajnym przejciu, kt鏎ego w闚czas jeszcze nie zna貫m. M鏬 te- podszed貫m do ciany na lewo od wejcia - znikn寞 tu - w tym momencie szarpn像em za boazeri ukazuj鉍 zejcie. Obserwowa貫m reakcje zgromadzonych. Tylko Torquemada nie by zaskoczony. - T璠y od dawna nikt nie chodzi - kontynuowa貫m. - Przekona貫m si o tym, gdy w studni, o kt鏎ej wczeniej wspomina貫m, znalaz貫m dodatkowy ganek i nim przeszed貫m a tu. Schody prowadz do zapomnianego i nieu篡tkowanego dawnego magazynu prochowego. - Tak, pami皻am co takiego - przyzna dyrektor. - Ostatni wojskowy komendant zamku m闚i o jakim tajnym wyjciu prowadz鉍ym z tamtych pomieszcze, ale jako nigdy si tym nie zajmowa貫m... Dosun像em fragment ciany na miejsce i ods這ni貫m urz鉅zenie pods逝chowe, z kt鏎ego skorzysta貫m, by nastraszy zebranych w bibliotece. - Teraz jest jasne, w jaki spos鏏 zagra貫m ducha? - umiechn像em si. - Jednak chcia豚ym wam pokaza co jeszcze. Gdy zwiedza貫m sztolnie w Lenej, zosta貫m tam uwi瞛iony z Afrodyt. Kto chcia to zrobi tak, bym ju nigdy stamt鉅 nie wyszed. Gdy wr鏂i貫m, wiedzia貫m, 瞠 ten sam cz這wiek zechce odwiedzi mnie w moim pokoju, by sprawdzi, czy nic mi nie jest. W豉ma si do pokoju, ale przep這szy貫m go. Uciek tutaj i skry si tu - otworzy貫m drewniany kaseton na cianie na prawo od wejcia. Naszym oczom ukaza豉 si nisza ze schodkami. - Prowadz one do niewielkiego otworu pod sufitem w holu przed wejciem do Groty - wyjani貫m wszystkim. - Teraz zapraszam wszystkich do biblioteki. W bibliotece stan像em przy o速arzu, mi璠zy dwiema kolumnami. Gocie tego wieczoru usiedli w kolejnoci od mojej lewej: Micha, Ma貪osia, pan Tomasz, dyrektor, Izabela, Agnieszka, Mariusz (plecami do drzwi), Marc, Torquemada oraz Afrodyta najbli瞠j mnie z prawej. W tej chwili do pomieszczenia wesz豉 Zosia podaj鉍 fili瘸nki, stawiaj鉍 dzbanki oraz patery z ciastkami. Podzi瘯owa貫m kelnerce umiechem. - Teraz nadszed dobry czas na wyjanienia - zacz像em. - Pierwszy mo瞠 zacznie pan Tomas. Opowie nam pan o swoim kliencie, a w豉ciwie klientce i pewnych tajemniczych kryszta趾ach. Torquemada wyprostowa si w krzele, strzepn像 na talerzyk okruszki ciastka, kt鏎e w豉nie zjad. - Gratuluj przenikliwoci, panie Pawle - pochwali mnie. - Rzeczywicie, jestem reprezentantem pewnej pani, kt鏎a wzi窸a udzia w wywo瞠niu skarb闚 z zamku Czocha. Przekaza豉 mi has這 Franges non flectes jako wskaz闚k prowadz鉍 do kryj闚ki, sama jednak nie potrafi豉 poda konkretnego znaczenia tych s堯w. Uprzedzi豉 mnie jednak, 瞠 w skrytce opr鏂z skarb闚 znajduje si jaka tajemnica, co, co jej zdaniem powinienem zniszczy. Dzie豉 sztuki mia貫m przekaza pa雟twu polskiemu. - To dzi瘯i niej zna pan rozk豉d pomieszcze w zamku, mi璠zy innymi przejcie z kru瞟anku do biblioteki - dopowiedzia貫m. - Jednak to nie pana ciga貫m tamtej pierwszej nocy, ale to pan by tym, kt鏎y pierwszy zwr鏂i uwag na moj osob i uwa積ie mnie obserwowa. - Tak. - Prosz opowiedzie wszystkim o kryszta趾ach. Torquemada waha si, chyba chcia jeszcze kr璚i. - Wiem, 瞠 ma pan nawet urz鉅zenie, dzi瘯i kt鏎emu mo積a obejrze zawarto tych kryszta趾闚 - powiedzia貫m. - Te kryszta趾i to do droga technologia szpiegowska wynaleziona przez Niemc闚 pod koniec drugiej wojny wiatowej - opowiada Torquemada. - Mia豉 s逝篡 archiwizacji i przede wszystkim bezpiecznemu przenoszeniu danych szpiegowskich. Kryszta趾i by造 odporne na wp造w temperatury, wodoodporne, a do tego by造 tak ma貫, 瞠 豉twe do przenoszenia, w ostatecznoci do po趾ni璚ia. Podobno wywiady zachodnie przez jaki czas testowa造 t metod. Na czci tych kryszta趾闚 zachowano pewne dane dotycz鉍e obiekt闚 w zamku Czocha i okolicy, g堯wnie plany sytuacyjne. Podobno nigdzie nie by這 瘸dnej wskaz闚ki dotycz鉍ej skrytki. Te, w kt鏎ych jestem posiadaniu, by造 w豉snoci mojej klientki i nie by這 na nich cennych dla nas informacji. - Tak jest - przyzna貫m. - Mam cz tych kryszta趾闚, t interesuj鉍 wszystkich, bo z planami fabryki w Lenej, tu na zamku Gryf. Kto pr鏏owa mi je ukra. Marc, mo瞠 wyjanisz, gdzie by造 ukryte kryszta趾i? Z twarzy Kanadyjczyka znikn像 pob豉磧iwy umiech. - O co ci chodzi? - zapyta miej鉍 si. - To ty zabra貫 z mojego pokoju niewielk szkatu趾 z kompletu zabawek Micha豉, w kt鏎ej trzyma貫m swoje kryszta趾i. Okaza這 si jednak, 瞠 Micha zamieni nasze kuferki i kryszta趾i przez jaki czas by造 u niego. - Wymylasz jakie bzdury - Marc pr鏏owa mnie zlekcewa篡. - Sk鉅 niby mia豚ym wiedzie o tych twoich kryszta趾ach? - Od swoich mocodawc闚 i dzi瘯i kamerze, kt鏎 mnie podgl鉅a貫. - Jakich mocodawc闚?! - S鉅z, 瞠 ameryka雟kich, bo wiedzia貫 o nieodkrytym po wojnie pomieszczeniu ze zw這kami ameryka雟kich 穎軟ierzy. Powiem ci, 瞠 znalaz貫m jeszcze jedne cia這 ameryka雟kiego spadochroniarza. - Gdzie? - wyrwa這 si Marcowi. - W podziemiach. Mo瞠 gdyby wtedy, gdy by貫m w piwnicach pod bastionem, nie wyrzuci kr鏒kofal闚ki, dowiedzia豚y si o tym jako pierwszy. - Bredzisz. Wyj像em torb z kr鏒kofal闚k. - S na niej twoje odciski palc闚 - blefowa貫m. - Gdy Micha pobieg po kogo doros貫go, ty wszed貫 do pokoju i wyrzuci貫 radiostacj, 瞠by na zawsze mnie pogrzeba. - To Marc chcia ci tam zabi? - westchn窸a Ma貪osia. - Chcia tylko wykorzysta okazj. Naprawd pr鏏owa si mnie pozby zamykaj鉍 mnie i Afrodyt w sztolni. - Nie masz dowod闚! - krzykn像 Marc. - Jak odwiedza貫m Ma貪osi, widzia貫m t zabawk u dzieciaka i j ogl鉅a貫m. St鉅 moje odciski. - Nie mam dowod闚, ale myl, 瞠 ogl璠ziny twojej nogi da造by ciekawy rezultat. Od stra積ika dowiedzia貫m si, 瞠 przyjecha貫 na zamek z zabanda穎wan nog. Ciekawe, ile da貫 lekarzowi, 瞠by nie zg豉sza, 瞠 opatrywa postrzelonego rutem cz這wieka. Ciekawi mnie te, czemu ukrywasz swoj znajomo j瞛yka polskiego? - Bzdury - prychn像 Marc. - Mo瞠, ale mam nadziej, 瞠 jeszcze zostaniesz? - Tak, z przyjemnoci popatrz, jak robisz z siebie pajaca. - Teraz chcia豚ym opowiedzie o pewnej oszukanej kobiecie. Agnieszko, opowiesz nam, jak to by這 z po瘸rem w piwnicach zamkowych, gdy by貫m w podziemnych tunelach? - Wyklepa貫 mu wszystko! - Agnieszka odsun窸a si od Mariusza. - Widzia豉m ogie! - W tym czasie kto wszed do piwnicy pod bastionem, najpierw spowodowa zawa korytarza za mn, potem przy wyjciu. Zgubi pude趾o zapa貫k - rzuci貫m dow鏚 znaleziony, gdy dzi瘯owa貫m ratownikom za akcj ratunkow. - Tu policja te znajdzie odciski palc闚 cz這wieka, kt鏎y dzi jeszcze pojawi si na scenie. Agnieszko, bardzo mi przykro, 瞠 ty, mistrzyni manipulowania sercami m篹czyzn, da豉 si oszuka perfidnej kobiecie, tak samo jak Marc, pan Tomas i ten trzeci. - Pawe, twoja paranoja posun窸a si o wiele za daleko - odezwa豉 si Izabela. - Panie Tomas, kto z panem by przy pa豉cu pandur闚, gdy odwiedzi貫m Mariusza? - zapyta貫m Hiszpana. Bez s這wa zerkn像 na Izabel. - To Izabela uciekaj鉍 obtar豉 ty samochodu o drzewo, ale potem we dw鎩k w tym samym miejscu wgnietlicie karoseri w aucie pana Tomasa. Niech zgadn, czyj to by pomys? Izabeli! Chcia豉 mnie zmyli. To ona otrzyma豉 od pana t niezwykle skuteczn wiec dymn? Hiszpan pokiwa g這w. - U篡 jej potem Marc, gdy chcia mnie uwi瞛i w sztolni. - Nie wiedzia貫m o tym, bardzo mi przykro - rzek z powag Torquemada. - Nie gniewam si. Teraz przejd do meritum, czyli rozszyfrowania zagadki zwi頊anej z has貫m: Franges non flectes. Pocz靖kowo pr鏏owa貫m p鎩 tropem rzeczy do z豉mania, ale nie do zgi璚ia. By to b章d. Wystarczy這 przyj do miejsca pracy klientki pana Tomasa, czyli tu. Najpierw pr鏏owa貫m skonstruowa szarad z liter tworz鉍ych sentencj. To te by豉 lepa uliczka. Pewien promyczek zajania, gdy odkry貫m, 瞠 s這wo FRANGES sk豉da si z pierwszych liter dzia堯w w bibliotece widocznych i dzi w zapisach na p馧kach: FABEL - BAJKA REISE - PODR荅 ANTIQUITAT - STARO玆TNO NACHSCHLAGEWERK - PORADNIK GESCHICHTE - HISTORIA ERZAHLUNG - OPOWIE STAMBUCH - PAMI邛NIK - Ciekawe - mrukn像 pan Tomasz. - Czy s這wo FLECTES te mo積a dopasowa do tej teorii? - Nie, chocia pocz靖kowo tak mi si zdawa這, bo pierwsz ksi嘀k w dziale Fabel by, o dziwo, Faust - opowiada貫m. - Zaczynasz mi imponowa - stwierdzi豉 Izabela. - Chyba masz w sobie cz零tk geniuszu. W odpowiedzi wyrecytowa貫m jej fragment Fausta: Je瞠li ukojony legn w gnune 這瞠, Niech koniec mnie dosi篹e wraz! Gdy w sobie sam upodobanie Znajd, zwiedziony w pochlebstw to, Jeli mnie wci鉚niesz w u篡wanie - Wtedy si, dniu ostatni, sk這! Torquemada kilka razy klasn像 w d這nie. - Dzi瘯uj - uk這ni貫m si Hiszpanowi. - Gdy szarady nie da造 rezultatu, zajrza貫m do spisu bibliotecznego. Ksi璕ozbi鏎 podzielono na dwie czci: podr璚zny i zamkowy. Pierwszy by u這穎ny wed逝g kryteri闚, jakie przedstawi貫m wczeniej, za zamkowy wed逝g prawide bibliotekoznawstwa. Si章 rzeczy musia mnie zainteresowa ten pierwszy, nietypowy, bo ustawiono w nim ksi嘀ki alfabetycznie wed逝g tytu堯w, a nie wed逝g nazwisk autor闚 - si璕n像em z p馧ki tom i otworzy貫m go na odpowiedniej karcie. - Zacz像em studiowa ten schemat. Zauwa盧ie, 瞠 w s這wach FRANGES i FLECTES jest po siedem liter. Dzia na liter F rozpoczyna si od Fausta, a przecie wczeniej mog造by si znale inne bajki? Sp鎩rzcie na rysunek - pokaza貫m plan w spisie bibliotecznym. - To jest wsp鏊ny pocz靖ek. W dziale Reise - Podr騜 jest tylko jedna ksi嘀ka, kt鏎ej tytu zaczyna si na liter L, w dziale Antiquitat - Staro篡tno jest jedna na liter E i tak dalej. Przyjrza貫m si te rega這wi - podszed貫m do p馧ek. - Na jednym z pionowych element闚 mebla znalaz貫m napis NON. Teraz narysowa貫m sobie uk豉d, gdzie rozpoczyna造 si dzia造 i gdzie znajdowa造 si ksi嘀ki: - ζdny kszta速 - odezwa豉 si Izabela. - Co on przypomina? - zapyta貫m. - Pik, najmocniejszy kolor w bryd簑 - powiedzia Marc. - Te - pokiwa貫m g這w. - Musz si przyzna, 瞠 u mnie w pokoju, za kredensem znalaz貫m tajne przejcie. Jak wiele odkry, by這 ono dzie貫m przypadku, czego wiadkiem by Micha. Przyznam si, 瞠 wykaza si on lepsz pami璚i ni ja. Michale, masz sw鎩 blok rysunkowy? Ch這piec poda mi teczk z rysunkami. Wyj像em jedn z kartek. - Litery uk豉daj si w kszta速 licia, grotu, ale i kielni, kt鏎y to motyw znajdziecie w innych miejscach na zamku. Pan dyrektor by 豉skaw wspomnie, 瞠 Ernst Gutschoff m鏬 by masonem, o czym wiadczy ten dziwny o速arz w bibliotece... - ... a kielnia by豉 jednym z symboli mason闚 - dopowiedzia pan Tomasz. - Brawa dla detektywa! - Izabela pochwali豉 mojego szefa. - A wi璚 zagadka kryje si za rega貫m? - Tak, tylko czy wiecie, jak uruchomi odpowiedni mechanizm? Odpowiedzi by這 zgodne kr璚enie g這wami. - Trzeba odpowiedzie na pytanie, co mo積a z豉ma, lecz nie da si tego nagi寞? Odpowied najlepiej spor鏚 nas zna Mariusz. Wszystkie spojrzenia zwr鏂i造 si na mojego przyjaciela. - Nie wiem, o czym m闚isz, Pawle - Mariusz by wyranie zaskoczony. - Pomyl o Agnieszce... - Serce - niemia這 odezwa豉 si Ma貪osia. - Mo積a komu z豉ma serce, ale nie mo積a nikogo zmusi do mi這ci. - Bardzo 豉dnie, A co ci, Pawle, serce podpowiada? - zapyta豉 Izabela. - Jak uruchomi mechanizm? - Trzeba zamieni kielni w serce. Wyobramy sobie cz這nk闚 lo篡, kt鏎zy zbierali si w bibliotece na swych spotkaniach. Mistrz ceremonii stawa przy o速arzu, a jego pomocnik podchodzi do rega逝. Spogl鉅a na ksi嘀ki i przesuwa drewniany element ze s這wem NON. O tak: W tej chwili podszed貫m do rega逝 i do oporu unios貫m ukryty wr鏚 ksi嘀ek element. Zatrzyma si pod k靖em prostym do rega逝. W cianie co zachrobota這. - Kt鏎 stron rega逝 powinienem pchn寞? - zapyta貫m. - Lew - odpowiedzia豉 Ma貪osia. - Od serca. Pchn像em. Rz璠y p馧ek cofn窸y si na niewidocznych k馧kach, kt鏎e przesuwa造 si w wyrytych w pod這dze specjalnych torach. Mebel odsun像 si na ca章 swoj dawn g喚boko. K馧ka zakr璚i造 pod k靖em prostym w prawo i rega wjecha za s零iada, ukazuj鉍 nam wn皻rze skrytki. Wszyscy zerwali si z miejsc, by obejrze skarby. By造 tam tuby z obrazami, szachownica z jasnymi polami koci s這niowej i ciemnymi bursztynu, ze z這tymi figurami w ozdobnej szkatule z drzewa migda這wego, srebrne zastawy, ale - przede wszystkim aluminiowa skrzynka. To j wyj像em i po這篡貫m na o速arzu. Wszyscy t這czyli si przy skrytce, ale Izabela i Marc dyskretnie mnie obserwowali. - To jest mroczny obiekt po蕨dania wielu os鏏 - postuka貫m w wieko skrzynki. - Co to jest? - zapyta dyrektor. - Plany tajnej broni Trzeciej Rzeszy, najprawdopodobniej gazu bojowego - wyjani貫m. W tym momencie drzwi biblioteki otworzy造 si z hukiem i do rodka wszed m篹czyzna ubrany na czarno, w kominiarce, z pistoletem w d這ni. Wymierzy we mnie, r瘯 wykona gest 蕨daj鉍 podania skrzynki. - Kto to jest? - zapyta Torquemada. - Trzeci przyjaciel Izabeli - odpar貫m. - Oddaj mu to - powiedzia豉 Izabela. - Pawe, przesadzi貫 z tanim efekciarstwem i przegra貫. - Przedstawiam wszystkim Jerzego Batur - stara貫m si zachowa spok鎩. - Jerzy, mo瞠sz zdj寞 kominiark. Nie odzywa si, tylko powt鏎zy nerwowy gest r瘯. Spostrzeg貫m, 瞠 Hiszpan odwr鏂ony plecami do zamaskowanego osobnika pr鏏uje dyskretnie wyj寞 sw鎩 pistolet spod marynarki. - Pan ma tylko gumowe pociski, on prawdziwe - ostrzeg貫m go. Izabela zerkn窸a na Torquemad, potem na przybysza. - Pawe, oddaj mu to, bo nas powystrzela - powiedzia豉. K靖em oka widzia貫m, jak Afrodyta stara si zas這ni sob Ma貪osi, Micha豉 i mojego szefa. Prosi貫m j, by na ten wiecz鏎 za這篡豉 kamizelk kuloodporn i podejrzewa貫m, 瞠 pod lun koszul skrywa豉 to zabezpieczenie. Mia豉 te bro, kt鏎ej mia豉 u篡 tylko w ostatecznoci. - Jerzy, czy jeste pewien Izabeli? - stara貫m si gra na zw這k. M篹czyzna wymownym gestem skierowa bro w kierunku Afrodyty i zawaha si. Musia rozpozna kobiet, kt鏎a go aresztowa豉, gdy poszukiwalimy hitlerowskiego skarbu ukrytego na Mierzei Wilanej. - Masz! - pchn像em skrzynk po d逝gim bibliotecznym stole. - I tak daleko z tym nie uciekniesz. Zabra kuferek i uciek, staraj鉍 si jak najd逝瞠j mie na celowniku Afrodyt. S造szelimy jego kroki w holu, gdy bieg do wyjcia. - Sk鉅 on wiedzia, kiedy wej? - zapyta Torquemada. - Pods逝chiwa z sali narad - wyjani貫m. - Mariusz opowiedzia Agnieszce, jak gra貫m ducha, a ta o wszystkim powiedzia豉 Izabeli. - Wiedzia pan i... - dyrektor d逝go szuka odpowiednich s堯w - ... pozwoli na to wszystko? - Tak, bo chcielimy, 瞠by Batur zaj窸a si policja - wtr鉍i si pan Tomasz. - Drugi raz skazany za napad d逝瞠j posiedzi w wi瞛ieniu. Policja powinna zatrzyma go na podjedzie zamku. Afrodyto, tak to ustali豉 z kolegami? - Ona jest policjantk? - zdziwi豉 si Izabela. - Niczego nie ustala貫m, bo pan mia z nimi rozmawia - odpowiedzia豉 Afrodyta. - Nikt nie b璠zie czeka na waszego Batur - owiadczy豉 Izabela. - S blokady na drogach, ale maj go skierowa w stron przejcia granicznego. Ma opuci terytorium Polski... - Co?! - krzykn像em zdumiony. - M闚i豉m, 瞠 utr ci nosa? - Izabela umiechn窸a si. - Ca豉 wasza misterna gra na nic. - Kim pani w豉ciwie jest? - zapyta pan Tomasz. - Nikim, pracuj w agencji rz鉅owej. Celem naszej operacji by這 wykorzystanie Batury jako przyn皻y na o wiele grubsz ryb. - To wszystko udzie mu p豉zem? - upewni豉 si Afrodyta. - Tak, sikoreczko - Izabela umiechn窸a si triumfalnie. - O, nie! - krzykn像em i ruszy貫m do drzwi. - Pomog ci - zapowiedzia biegn鉍y za mn Mariusz. Marc ruszy w nasze lady bez s這wa. - Nie jestem sikoreczk - Afrodyta sykn窸a w twarz Izabeli. Policjantka w biegu prze豉dowywa豉 bro i szuka豉 w kieszeniach kluczyk闚 do samochodu. Wybieg貫m na podjazd i skierowa貫m si do bramy. - Chcesz go goni na piechot?! - krzycza Mariusz. Za nami rykn窸y silniki uruchamianych samochod闚. Pierwsza obok nas przejecha豉 Afrodyta. Za ni pomkn窸a alfa romeo Marca, a na ko鎍u ford scorpio Izabeli. Pan Tomasz ukry wehiku pod plandek na terenie folwarku. Wybiegaj鉍 z bramy musia貫m skierowa si w lewo, wej mi璠zy budynki gospodarcze i zrzuci przykrycie. - Mamy opnienie, a ty chcesz goni tego bandyt takim gruchotem? - zdziwi si Mariusz. - To bardzo dobry w霩 - odpowiedzia貫m uruchamiaj鉍 silnik. Kochany wehiku wygl鉅a jak puszka od sardynek, nieco wygnieciona na turystycznym szlaku. Jego wielkie reflektory wygl鉅a造 jak przeniesione z przedpotopowego dla niekt鏎ych ,,Forda T, mog豉 dziwi ruba ukryta z ty逝. Najwi瘯sze zdumienie m鏬 budzi mocny silnik ukryty pod mask, pochodz鉍y z rozbitego na bezdro瘸ch Afryki auta rajdowego. - Zapnij pasy - poprosi貫m Mariusza. Wrzuci貫m bieg, puci貫m peda sprz璕豉, jednoczenie wciskaj鉍 gaz. Nim wyjecha貫m za bram folwarku, przerzuci貫m ju kolejne dwa biegi. D逝gi w霩 wydawa si zawin寞 wok馧 ciasnego zakr皻u, w jaki musia貫m go wprowadzi wyje盥瘸j鉍 na szos. W章czy貫m silne reflektory i jeszcze przyspieszy貫m. Najlepsz recenzj tego co potrafi wehiku by這 absolutne milczenie Mariusza. Szeroki w霩 wietnie trzyma si nawierzchni, dobrze wchodzi w zakr皻y, a rajdowe przyspieszenia mog造 zrobi wra瞠nie na najwi瘯szym koneserze samochod闚. Pojechalimy do Lenej. Przyhamowa貫m przed skrzy穎waniem i skr璚i貫m w lewo. - Sk鉅 wiesz, dok鉅 trzeba jecha? - zapyta Mariusz. - W Czerniawie jest najbli窺ze przejcie graniczne - odpar貫m. Pomkn像em w kierunku wieradowa. Na kr鏒ko przed wieciem dogoni貫m skod Afrodyty. Mrugn像em jej d逝gimi wiat豉mi. W mig zrozumia豉, o co mi chodzi. Zjecha豉 na podjazd przed zamkiem, zostawi豉 tam auto i przesiad豉 si do mnie. Ruszy貫m i mocno docisn像em peda gazu. Wskaz闚ka pr璠kociomierza szybko przesuwa豉 si w prawo. Przy stu pi耩dziesi璚iu kilometrach na godzin wehiku czu si najlepiej. Jego silnik pracowa r闚no, tempo szalonej jazdy by這 prawie nieodczuwalne. Szybko, jeszcze przed krzy鄴wk w Cha逝pskach, dogoni貫m forda Izabeli. Na widok mojego samochodu we wstecznym lusterku zjecha豉 na rodek drogi. Wcisn像em klakson, kt鏎ego dwi瘯 przypomina ryk krowy. Przed Wolimierzem by豉 d逝ga prosta droga, na kt鏎ej rozp璠zilimy si do stu osiemdziesi璚iu kilometr闚 na godzin. Nie chcia貫m siedzie Izabeli na ogonie, bo najmniejszy b章d kt鏎ego z nas m鏬豚y si tragicznie sko鎍zy dla pasa瞠r闚 obu aut. Jecha貫m wi璚 sto metr闚 za Izabel. W pewnym momencie zauwa篡貫m, 瞠 zjecha豉 na prawo. Przyspieszy貫m. By貫m ju dziesi耩 metr闚 za ni, na lewym pasie, gdy moje silne reflektory wy這wi造 z mroku s豉by odblask na rowerze. To kto wraca po ciemku rowerem i nie raczy w章czy lampki. Ostro hamowa貫m, ale gdy tylko wymin像em rowerzyst, doda貫m gazu. Izabela nie spodziewa豉 si takiego przyspieszenia i w ci鉚u dw鏂h sekund jecha貫m obok niej, a zaraz potem zacz像em si od niej oddala. - O rany! - j瘯n像 Mariusz widz鉍, 瞠 jedziemy z pr璠koci dwustu kilometr闚 na godzin. Dojechalimy do stacji ko鎍owej nieczynnej linii kolejki w零kotorowej, skr璚i貫m w prawo na Pobiedn. Za wsi zobaczy貫m czerwone wiat豉 pozycyjne alfy Marca i audi Batury. Marc kilkakrotnie pr鏏owa zepchn寞 auto Jerzego z drogi. Dwie maszyny si這wa造 si p璠z鉍 po drodze, na kt鏎ej m鏬 w ka盥ej chwili pojawi si jaki pieszy czy traktor. Zamruga貫m wiat豉mi, co troch otrzewi這 obu mocarzy. - Zaraz b璠zie skrzy穎wanie do przejcia granicznego - uprzedzi mnie Mariusz. Batura nie skr璚i, jak si spodziewalimy w kierunku granicy, lecz do wieradowa Zdroju. P璠zi g堯wn drog, za nim Marc, a na ko鎍u ja. Przy skrzy穎waniu drogi na Mirsk Batura chwil zawaha si. Chcia skr璚i w lewo, ale zrezygnowa. Widz鉍 daleko dwa radiowozy zrozumia貫m dlaczego. To by豉 cz blokady ustawionej przez Izabel. - Mariusz, wysiadaj i obserwuj, co robi policjanci! - rozkaza貫m koledze hamuj鉍. Wysiad bez s這wa protestu. Mo瞠 mia ju do niebezpiecznej jazdy? Znowu dogoni貫m alf Marca. W wieradowie Batura skierowa si na drog do Szklarskiej Por瑿y. - Tam te stoi blokada - powiedzia貫m do Afrodyty. Za uzdrowiskiem Batura przyspieszy, ale nagle zacz像 gwa速ownie hamowa. Zawr鏂i貫m na podjedzie przydro積ego hotelu i wr鏂i貫m do wieradowa. Zjecha貫m z g堯wnej drogi. - Co robisz? - zapyta豉 Afrodyta. - Dzwo do Mariusza! - poprosi貫m. - Niech powie, kt鏎 drog pojecha Batura. Skr璚i貫m w boczne uliczki. Wehiku rozwietla reklamy pokoi do wynaj璚ia, lizga si po s逝pach, ogrodzeniach, karoseriach aut zaparkowanych w ciasnych uliczkach. Kierowa貫m si na skr鏒 do drogi do przejcia granicznego. Wehiku odetchn像, gdy pe軟 moc silnika m鏬 wedrze si na szczyt wzniesienia u st鏕 Opale鎍a. Zjecha貫m do Czerniawy. - Batura skr璚i do granicy! - powiadomi豉 mnie Afrodyta, kt鏎a rozmawia豉 z Mariuszem. - Izabela i Marc zaliczyli zderzenie czo這we! Obojgu nic si nie sta這, ale alfa jest skasowana. - wietnie, zostalimy sami - ucieszy貫m si. Z daleka widzia貫m radiowozy czaj鉍e si przy obu drogach do Pobiednej. Afrodyta te je zauwa篡豉. - Ciekawe, jak Batura przekroczy granic poobijanym wozem? - zastanawia豉 si. - Porzuci go i przejdzie pieszo albo przez zielon granic. Min像em skrzy穎wanie i na kilkukilometrowym prostym odcinku drogi do granicy zatrzyma貫m si w poprzek drogi w lesie. - Zatrzymasz go? - zapyta貫m Afrodyt, gdy stan窸a obok mnie na drodze. - Spr鏏uj - odpar豉 wyjmuj鉍 odznak i prze豉dowuj鉍 pistolet. - Po co ci ten plecak? - spyta豉 patrz鉍 na m鎩 baga - Tak na wszelki wypadek. Wehiku mia szperacz o pot篹nej mocy, umocowany na ramie nad przedni szyb. Skierowa貫m go na drog w kierunku wieradowa. Nie musielimy d逝go czeka. Po nieca貫j minucie zobaczylimy cyklopie wiat這 audi Batury. Zapali貫m reflektor wehiku逝, a Afrodyta stan窸a na rodku drogi z odznak w jednej i pistoletem w drugiej d這ni. Batura nie zamierza hamowa. Policjantka szybko wystrzeli豉 dwa razy ponad audi, potem wymierzy豉 w kierowc. Batura zahamowa i sto metr闚 od nas skr璚i w lewo do lasu. Pobieg貫m za nim. - Sprowad wehiku z drogi! - krzykn像em do Afrodyty. Wbieg貫m w las. Miejsce na zasadzk wybra貫m rozmylnie. Przed ka盥ym wyjazdem stosowa貫m bowiem wys逝穎n metod pana Tomasza uwa積ego studiowania mapy okolicy, w jakiej przyjdzie mi dzia豉. W kilkanacie sekund by貫m przy aucie Batury, kt鏎e zakopa這 si w muldach b這ta na lenej drodze. Podbieg貫m do drzwiczek od strony kierowcy i otworzy貫m je z rozmachem. - Koniec jazdy! - powiedzia貫m do Batury. W odpowiedzi wyj像 pistolet. Odebra貫m mu go wy獞iczonym jeszcze w wojsku chwytem i wyrzuci貫m bro w ciemny las. - Wysiadaj! - warkn像em. - We te skrzynk. Wype軟i moje polecenie. Odebra貫m mu kuferek i otworzy貫m zatrzaski. W rodku by造 tekturowe teczki z jakimi wykresami, liczbami, wzorami. - To warte jest kilka milion闚 dolar闚 - odezwa si Batura. - Wyjedziemy za granic, sprzedamy i podzielimy si. - A Izabela? - Jako sobie bez niej poradzimy... - Jerzy, drugi raz sta貫 si ofiar przebieg這ci kobiety. Pierwsza by豉 Afrodyta, drug okaza豉 si Izabela. Otworzy貫m teczki i wysypa貫m ich zawarto na fotel kierowcy w audi. - Co robisz? - dziwi si Batura. - Szczerze m闚i鉍, daj ci szans. Masz znikn寞 z mojego 篡cia, z Polski. Teraz b璠ziesz ciganym listem go鎍zym przest瘼c. Granica jest pi耩 kilometr闚 st鉅. Rano b璠ziesz ju w Czechach, a stamt鉅 droga wolna. Tu zostanie tw鎩 samoch鏚 i te przekl皻e papiery. Z plecaka wyj像em butelk goci鎍a od Teresy z zamku wiecie i alkoholem obla貫m dokumenty. - Na co czekasz? - zwr鏂i貫m si do Batury. - Uciekaj st鉅! - wymownie wskaza貫m na nadje盥瘸j鉍y wehiku, za kt鏎ego kierownic siedzia豉 Afrodyta. Z oddali s造cha by這 ryk syren policyjnych. Z kieszeni bluzy wyj像em rakietnic Teresy. Odszed貫m na dziesi耩 metr闚 od audi. Batura patrzy z przera瞠niem na to, co chc zrobi. Nacisn像em spust. Ognista kula pomkn窸a do kabiny, zapalaj鉍 plany tajemniczej broni. Wn皻rze auta zacz窸o p這n寞. Batura umkn像 w mrok niczym pies z podkulonym ogonem. Afrodyta zatrzyma豉 wehiku ko這 mnie. - Co z Batur? - zapyta豉. - Wyparowa. - Plany? - Stary papier daje 豉dny kolor ognia. Z pierwszego wozu policyjnego wyskoczy豉 Izabela i podbieg豉 do audi. Przes這ni豉 oczy od blasku i gor鉍a. Doskonale widzia豉 otwarte wieko skrzynki z dokumentami i zrozumia豉, co si pali. Wciek豉 wraca豉 do policjant闚. - Niele to sobie umyli貫, panie muzealnik - powiedzia豉 przechodz鉍 obok mnie. ZAKO哸ZENIE Izabela wyjecha豉 z zamku Czocha jeszcze tej samej nocy. Podobno eskortowa豉 Marca na lotnisko. Agent ameryka雟kiego wywiadu mia wyjecha z Polski. Nad ranem z zamku odjecha specjalny furgon wioz鉍y zawarto skarbczyka. Torquemada uwa瘸 swoje zadanie za zako鎍zone i po niadaniu dnia nast瘼nego tak瞠 wyjecha z zamku. R闚nie szybko odjecha豉 Afrodyta. Podobno wezwano j do Warszawy. Mo瞠 nie lubi豉 po瞠gna? Przed odjazdem wzi像em Micha豉 na d逝gi spacer. Najpierw zeszlimy na brzeg Jeziora Lenia雟kiego. Tam wyj像em z kieszeni woreczek z kryszta趾ami. Dzi瘯i nim mo積a by這 dotrze do fabryk, kolejnych mrocznych tajemnic okrutnych czas闚 wojny. Obci嘀y貫m woreczek kilkoma kamieniami, zawi頊a貫m go i wyrzuci貫m daleko w wod. - Ale fala! - cieszy si Micha patrz鉍 na kr璕i na powierzchni. Potem poszlimy na wie輳. Weszlimy prawie na sam g鏎. Usiad貫m na wielkiej skrzyni z piaskiem i na wydartej z notesu kartce napisa貫m kilka s堯w. - Co to jest? - zapyta Micha. - Nasza tajemnica - odpowiedzia貫m. - Mo瞠 kiedy kto tu przyjdzie, znajdzie j i przeczyta?* [* Na wie篡 zamku Czocha, mi璠zy deskami pod這gi ukryto kartk, kt鏎ej znalazc czeka nagroda. Musi post瘼owa zgodnie z instrukcjami tam zapisanymi.] Oko這 dziesi靖ej z Ma貪osi i Micha貫m wyszlimy na podjazd przed zamkiem. Pan Tomasz czeka przy wehikule. - Szybciej, czeka nas nowe wyzwanie - powiedzia szef. - Niestety, szefie, obieca貫m co s零iadce - umiechn像em si do Ma貪osi. W po逝dnie tego samego dnia pewien fiat cinquecento rozbrzmiewa piewem, a hitem podr騜y by豉 piosenka, kt鏎ej nauczy mnie Micha, pod tytu貫m Mia豉 baba pofajdoka. Agnieszka zosta豉 na zamku i czasami oprowadza wycieczki. Mariusz, z tego co wiem, znalaz bardzo sympatyczn gospodyni pa豉cu pandur闚.